Zmierzch otulił już ziemię i wieczorny chłód zrosił hale, gdy juhasi rozpalili watrę i usiedli przy ogniu. Gałązki jałowca gięły się i trzaskały w jasnym płomieniu.
- Opowiedzcie coś, baco - poprosił najmłodszy z juhasów.
- A o czym byś chciał? - spytał stary góral nie przerywając ugniatania tytoniu w małej, czereśniowej fajeczce.
- A o tych rycerzach, co to w Tatrach śpią.
Baca uśmiechnął się, przygładzając białe jak śnieg wąsiska.
- A wiesz ty, co to za rycerze?
- No... nasi, polscy.
- A juści! Wojsko to nieprzeliczone, w złote zbroje odziane. Rycerz każdy husarskie skrzydła ma u ramion. Jakby tu przerwami stanął, toby się wam zdawało, że anioł z nieba zstąpił. Jeden ich tylko widział człowiek - mały chłopak o sercu czystym, jako ten śnieg na szczytach. Ojcowe stado pasał, ale często psa przy owcach zostawiał, a sam po górach się smykał. Cud, że nigdy nie spadł, ani się nie zgubił. Widać mu Tatry przychylne były. On to właśnie pewnego dnia zapędził się tak daleko, że ani beczenia owiec, ani szczekania Bacusia już nie słyszał. Gdy go cisza ogromna otoczyła, poczuł lęk. Aby dodać sobie odwagi, huknął tak od serca, po pastersku. Odpowiedziały mu Tatry echem stokrotnym. Nagle zupełnie inny dźwięk wdarł się w górską ciszę - jakby organy ze wszystkich kościołów w jednej chwili razem zagrały. Na ten sygnał skała za plecami pastuszka drgnęła i z łoskotem rozstąpiła się, tworząc nieba sięgające wrota. Stanął w nich rycerz ogromny, cały w złocistą zbroję zakuty, z długim, prostym mieczem u boku.
- Czy już czas? - zapytał.
Chłopczyna ledwie żywy ze strachu, słowa z siebie wydobyć nie potrafił.
- Dobre masz serce - zagrzmiał rycerz. - Chodź ze mną, a zobaczysz coś,
czego ludzkie oko nie widziało. Mówiąc te słowa, ujął pastuszka za rękę
i w głąb skały rozwartej go wprowadził. Szli przez ogromne, wykute w kamieniu korytarze, aż zatrzymali się w progu podziemnej kaplicy przenikniętej nieziemskim światłem. Jak okiem sięgnąć, stały tam całe hufce rycerzy. Na widok wartownika drżenie przeszło po szeregach.
Czy już czas?
Jeszcze nie - odparł krótko rycerz.
Głowy w złoconych hełmach pochyliły się ku końskim karkom. Wojsko skamieniało na powrót.
- Gdy ludzie staną się dobrzy, jak ty - usłyszał pastuszek - gdy nabiorą mądrości i wiary takiej, że zechcą być naprawdę wolni, wówczas zjawi się drugi taki, wybrany z tysięcy chłopaczek do bramy złocistej zastuka i wielkim głosem zawoła: JUŻ CZAS! Ziemia zadrży wtedy, a zbudzeni ze snu rycerze złotą lawiną runą w dół, aby ludziom w ich walce o prawdziwą wolność i szczęście dopomóc.
Ewa Stadtmuller
Jaś