Konstanty Ildefons Listy z fiołkiem Zielona gęś


GAŁCZYŃSKI

K. I. GAŁCZYŃSKI

*

LISTY

Z FIOŁKIEM

*

ZIELONA

GĘŚ

*

POEZJE

Opracowanie Graficzne

KRZYSZTOF TUR

Korekta

ZESPÓŁ

ISBN 83-85183-24-8

Wydawnictwo „Łuk" S-ka z o.o. Białystok 1992

Wydanie piąte. Ark. wyd. 7,5. Ark. druk. 16

Skład komputerowy A. Antczak, Białowieża

Druk i oprawa: Łódzka Drukarnia Dziełowa

Zam. 114/1100/92

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE ORGANIZACJI

ŻYCIA KULTURALNEGO W KRAKOWIE

Byłem na „Wilkach w nocy" i przede wszystkim dorożkarz,

który okazał się być repatriowanym kapralem I Polskiej

Dywizji Pancernej z Holandii, nie miał zielonego pojęcia, gdzie

jest Teatr Słowackiego, i czterokrotnie dowoził nas pod teatr,

i czterokrotnie wiózł nas z powrotem gdzie indziej, bo się

okazało, że przed Teatrem Słowackiego stoi Fredro (w postaci

smutnej głowy nad czymś w rodzaju bieliźniarki, czyli że już tu

jest coś, Panie Redaktorze, nie w porządku!), więc, że to go,

powiada zmyliło; chyba żeby Słowacki tak się zmienił podczas

okupacji, ale to nas jeszcze nie zraziło i wreszcie weszliśmy do

naszej loży w drugim akcie w momencie, gdy przystojny

morderca kupca Ryiskiego przewraca się na podłogę i wzbudza

współczucie oraz miłość psychiczną żony prokuratora, oraz

zaznaczam, że całe nasze towarzystwo składało się z ludzi

nadszarpniętych nerwowo na skutek przeżyć wojennych i spektakl

teatralny nie dostarczał nam tej szlachetnej uciechy, co

kiedyś, tylko cały czas denerwowaliśmy się, a mój kolega

Klapiszewski w ogóle cały trzeci akt spędził przed tym małym

lusterkiem, co wisiało w loży, i oglądał sobie język, świecąc

zapałkami, a Józia to, nie wiem czemu, zaniepokoiło i zaraz

wstał, i zaczął pić coraminę, zresztą Józio coraminę już pił

w dorożce, bo te wstrząsy, mówił, go denerwują, a potem do

naszej loży weszła staruszka i na cały głos opowiadała swoje

przeżycia wojenne i że jej zęby spłonęły u dentysty podczas

bombardowania Pomiechówka, więc już nic nie rozumieliśmy,

co się dzieje na scenie, a potem jakiś ignorant zawołał „Autor!"

i nikt jakoś nie zaryzykował, więc ja wstałem przez grzeczność

i kłaniałem się grzecznie, a wtedy studenci porwali mnie na ręce

i donieśli w entuzjazmie aż do Łaźni Miejskiej, a żona Józia

powiedziała, że na żadne ciastka nie pójdzie, że ona w ogóle

żałuje, że poszła do teatru, że ona najlepiej czuje się na

cmentarzu, czyli że obcowanie z tymi rzeczami ją najbardziej

uspokaja. Słowem chaotyczny wieczór, Panie Redaktorze,

chciałem uczciwie zarabiać na chleb i żyć życiem kulturalnym,

ale ja chaosu nie toleruję i ja twierdzę, i ja żądam, żeby życie

kulturalne u nas było zorganizowane nie tylko na szczeblu

ministerialnym i wojewódzkim, ale przede wszystkim w ramach

zwykłego udania się grupy towarzyskiej do teatru, czyli że

chodziłoby o energiczniejsze zaciśnięcie tasiemki prawdziwej

kultury na percypujących biodrach konsumenta, że się tak

wyrażę naukowo.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE INTRYG

Mój trzeci syn jest synem chrzestnym Artura Marii Swinarskiego

i ma na imię Barbara. Barbara pisuje. On może wszystko:

i o kolei żelaznej mknącej w dal, i sceny z życia owadów.

Niestety, Barbara nie jest zrozumiany. Właśnie ze względu na

swój charakter. Ma lat 32, a wygląda na 14 z powodu

higienicznego, wzorowego trybu życia. Oczywiście nie jest to

w smak kolegom Barbary, którzy naturalnie chcieliby, żeby

Barbara rozluźniał samokontrolę, pił, palił i grał w „trąbkę".

Toteż kochani koledzy dopięli swego: Redakcje czasopism

odrzucają globalnie utwory Barbary. Bez komentarzy.

Niech mi tedy będzie wolno z tego miejsca dać wyraz

mojemu oburzeniu oraz zacytować ostatni utwór mojego

drogiego syna z życia owadów.

Jest to maleńka proza rytmiczna „O pszczółce".

o PSZCZÓŁCE

Pszczółka skrzydełkiem oberwała orzeszek.

Orzeszek upadł na grzybek.

Grzybek się przewrócił.

Wtedy spod grzybka wyszedł krasnoludek i powiedział:

— Do jasnej cholery, znowu jestem bez mieszkania.

W SPRAWIE TOREBKI

Podczas ostatnich uroczystości zginął mi portfel i obecnie

moje skromne zasoby pieniężne oraz pamiątkowe listy noszę

w damskiej torebce mojej nieboszczki ciotki. Zdawałoby się, że

wszystko jest do pewnego stopnia w porządku. Niestety:

zdziczenie obyczajów, zanik delikatności uczuć, a co najważniejsze

zła wola i tutaj święcą swoje piekielne tryumfy: Moja

torebka stała się przedmiotem szyderstw wszystkich lokatorów

domu. Nie mogę zrobić dosłownie jednego kroku, żebym nie

był narażony na chichoty i tak zwane kalambury.

Zapytuję Was, Redaktorze: czy wolny mężczyzna na wolnym

kontynencie nie może nosić damskiej torebki? Czy wszelkie

poczynania muszą być wyszydzane?

Karakuliambro

Szanowny Obywatelu Redaktorze!

NIEBEZPIECZEŃSTWA REALIZMU

W jednym ze starych nr nr „Przekroju" przeczytałem sobie

na głos światły i jakże (zaznaczam, że zawsze czytani na głos)

trafny apel p. obywatela Sandauera do poetów, żeby ci poeci nie

tylko teoretycznie dążyli do kontaktu z życiem, ale istotnie ci

poeci to życie obserwowali. Otóż zaznaczam, że istotnie jestem

poetą, na co na żądanie Redakcji mogę przedstawić odpowiednie

zaświadczenie z okrągłą pieczątką. Zaznaczam, że mieszkamy

na parterze, to znaczy ja i ten czerwony kolejarz. Kolejarz

ma czerwoną napuchniętą twarz, nie chce płacić za windę (my

mieszkamy na parterze, a musimy płacić za windę kolektywnie,

dlaczego?) i ciągle ryczy słowami bez związku. Dopiero się

uspokaja, jak do niego przychodzi jedna pani. Oczywiście, że

mnie to zainteresowało, dlaczego? Więc dyskretnie zacząłem

obserwować życie przez dziurkę od klucza. Wtedy kolejarz się

zorientował i pobił mnie w sposób bestialski jako tzw. osobę

trzecią, względnie nie należącą do Dyrekcji. Posiadam cały

szereg obrażeń cielesnych II i III stopnia oraz rany szarpane,

cięte i dęte. A kolejarz jeździ i w dalszym ciągu nie płaci

kolektywnie za używalność windy, choć zaznaczam, że istotnie

mieszkamy na parterze.

Zapytuję więc p. ob. Sandauera, czy, jeżeli zostałem pobity

przez kolejarza, którego obserwowałem w imię realizmu, mogę

kontynuować z uwagi na bestialstwo? Czy przy takim braku

zrozumienia i zachęty ze strony społeczeństwa wpłyniemy my

poeci na faktyczne fale realizmu?

Śmiem wątpić.

Dwa złote polskie na strajkujące dzieci freblówce (nie piszę

„w freblówce" z uwagi na przykry dźwięk, który powstaje

automatycznie) pani profesorowej Konopackiej załączam i proszę

złotego reszty.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE „SIĘ"

W „Przekroju" majowym (nie mogę podać numeru, ale

zaznaczam, że to ten, do którego tak ślicznie przysposobił

okładkę p. Uniechowski i na okładce jest wiosna, i ci panowie

na bicyklach, czyli „Wycieczka przed 50-u laty") zamieścił

swoje dzieło pt. „Dancing w domu literatów" mój Stryj, również

K. I. Gałczyński. Jak wynika z papierów po zmarłym w międzyczasie

moim Stryju, Szanowny Autor wspomnianego „Dancingu

w domu literatów" na same tzw. studia w terenie wydał 2 000

zł, bo chciał poznać empirycznie atmosferę i związać się

z rzeczywistością.

I jak z zapisków pozostających w posiadaniu Wdowy

wynika, związał się tak silnie, że musiano Go odwozić do

domu dorożką, na co znowu pękło 500, nb. dorożkarz doliczył

sobie za przebudzenie konia 50 zł i za dostarczenie

Szanownego Autora do windy zł 200, razem 2 750 zł. Suma

2 000 zł, tj. tzw. suma pierwiastkowa, wynikła, niestety na tle

nadmiernej pobudliwości emocjonalnej zgasłego, bo Go zaraz

ci panowie otoczyli kołem i podrzucali do sufitu, gdzie były

aniołki, wołali „Niech żyje pan prezes" i na rachunek Tegoż

zamawiali koniak na żółtkach. Jak wynika z dalszych dokumentów,

o g. 2-ej nad ranem Stryj zrobił się zielony jak winda,

ale to tych panów nie przeraziło i zaczęli Go dręczyć,

i kazali Mu recytować z pamięci ten „Dancing". Więc zgasły

odrecytował, stojąc na fortepianie, i ostatnie linijki brzmiały

tak:

...Izolda chowa się w sufit

i kończy się uczta posępna,

i wszystko zapada w głąb.

Ale nazajutrz, niestety, Szanowny Autor stwierdził w „Przekroju

zniekształcenie cennego rękopisu. Bo zamiast „zapada

w głąb" wydrukowano „zapada się! w głąb", co całkowicie

zmienia sens i intencję oraz .doprowadza do stylistycznego

niechlujstwa z uwagi na trzykrotne powtórzenie „się", czego

Stryjek zawsze skrupulatnie unikał.

Stryjek tak się zdenerwował i do tego stopnia stracił na

wadze, że Przedsiębiorca Pogrzebowy odniósł się do całej

sprawy lekceważąco, twierdząc, że samych wąsów wozić i obstawiać

lataraniami nie myśli. Ano — trudno. Co do mnie,

jestem również oburzony. Bo — jeżeli w dawnym „Cyruliku

Warszawskim" poeta Jan Lechoń pobierał dwa razy dziennie

od wydawcy (kochany Lunio Fiszer) wygórowane zaliczki na

„ogolenie się", to to oczywiście rozumie się! samo przez się! Nie

wolno natomiast zniekształcać cennych rękopisów. Jeżeli Szanowny

Autor powiada: „zapada w głąb", to ma być „zapada",

a nie żadne „zapada się!"

Wszyscy chcemy się pogłębić, czyli „zapadać w głąb", ale nie

chcemy „zapadać się! w głąb" Nie chcemy.

I do tego żadna siła nas nie zmusi.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

PROF. BĄCZYŃSKI WRACA DO KRAJU

Stosownie do informacji listownych otrzymanych przez

moją znakomitą Kuzynkę obywatelkę Pasławę Domosławską,

prof. Bączyński po stoczeniu walki z sobą wraca do kraju.

Prof. Bączyński przez sześć lat pobytu na obczyźnie oddawał się

w dalszym ciągu badaniom, poszukiwaniom oraz nostalgii. Ale

go to nie złamało i prof. Bączyński wraca wprost przeciwnie

pogłębiony. Prof. Bączyński wraca do rodzinnych Katowic

i jest kuzynem poety-katowiczanina Prutkowskiego oraz wielu

innych. Wielokrotnie zamieszczany w „Stratach kultury polskiej",

które z takim zacięciem prowadzi „Tygodnik Powszechny",

prof. Bączyński nie dał za wygraną i wraca do nas, żeby być

z nami. W wywiadzie udzielonym agencji „United Print", prof.

Bączyński powiedział krótko: „Wracam". Kiedy przedstawiciel

antypolsko nastawionej agencji zapytał „po co", prof. Bączyński

podobno nic nie odpowiedział.

ZAROBKI UCZONYCH

Zauważyłem po powrocie do kraju, że nasi uczeni częściej

niż ongi występują w radio, czyli, że się tak metaforycznie

wyrażę, częściej bujają się na falach eteru. I to nie tylko

w audycjach o charakterze ściśle naukowym, ale również

w programach (horribile dictu!) frywolnych. Cóż jest przyczyną

tego zjawiska? Nagła miłość do radiofonii, czy, mówiąc brutalnie,

specyficzny brak gotówki?

Jakkolwiek jest, przyznam się, że gdy czytam w gazecie:

„Wesoła Piątka i rektor uniwersytetu w swym wypróbowanym

repertuarze", że przyprawia mnie to, Panie Redaktorze,

o specyficzne zasępienie.

PROBLEM TEKSTYLNY

O materiały trudno, to znaczy nie tyle trudno, ile drogo.

Co tu ukrywać — nie dla naszego brata. Ale od czegóż

pomysłowość, ta córka optymizmu! Proszę posłuchać: Normalny

obywatel potrzebuje do załatwiania interesów przyzwoitej

marynarki i przyzwoitych spodni. Kapelusz w naszych czasach

jest przeżytkiem i nb. w niektórych naukowo stwierdzonych

wypadkach prowadzi do specyficznego wyłysienia. Pytam: po

co te wszystkie zabiegi o marynarkę, o spodnie, o kapelusz?

Czyż nie można by wprowadzić mody na szlafrok spacerowy?

Szlafrok mojego pomysłu okrywałby szczelnie koszulę

i — przepraszam panią — kalesony. W zimie na wacie, w lecie

bez waty. Na codzień szary, na święto w kwiaty. Niezastąpiony

fenomenalny szlafrok genialny, uniwersalny. Każdy

z nas przecież posiada dostęp do jakiegoś strychu, a na strychu

zawsze można znaleźć starą, zapomnianą kotarę. Wyżej

wzmiankowana kotara nadaje się idealnie. Trzy śmiałe ciecia

nożycami, igiełka, niteczka i szlafrok gotowy. Oczywiście, że

defilada pracowników miejskich w różowych szlafrokach nie

byłaby pozbawiona specyficznego komizmu. Ale — śmiech to

zdrowie.

Nb. Ze względu na niewątpliwe zwycięstwo nad Niemcami

należałoby słowo „szlafrok" zmienić na, powiedzmy, „śnipłaszcz".

Za inne, bardziej pomysłowe sugestie będę moim

Czytelnikom jak zwykle bardzo obowiązany.

W SPRAWIE KŁÓTNI O ROGATYWKĘ

Po wieloletnim pobycie za granicą niestety stwierdzam, że

Polacy w dalszym ciągu nie potrafią zgodnie współżyć ani też

szybko dogadać się w najbłahszej sprawie:

Oto, jak widzę, nie ma końca nowej kłótni na tematy

kapelusznicze: rogatywka z czterema rogami czy okrągła

czapka ze sztywnym denkiem. Naród już dzieli się na nowe dwie

partie: za rogami i za denkiem. Smutne, ale prawdziwe. Otóż:

jako wzorowy ojciec rodziny i specjalista od zgodnego współżycia

z otoczeniem, zapytuję, czy tej irytującej sprawy nie

można by załatwić w sposób kompromisowy? Można by

przecie przy odrobinie dobrej woli wprowadzić okrągłą czapkę

z dwoma rogami; albo rogatywkę ze zręcznie zamaskowanym

sztywnym denkiem. Byłby wilk syty i owca cała, a za granicą

mieliby o nas zaraz inne wyobrażenie.

Karakuliombro

Szanowny Panie Redaktorze!

NIEUCZCIWY ŻEBRAK

Znowu w zeszłym tygodniu przechodziłem ulicą Krupniczą

i znowu zostałem nagabnięty przez tego zaufanie wzbudzającego

żebraka, któremu regularnie ofiarowuję skromne subwenq'e

— proporcjonalnie do moich skromnych dochodów. Proszę

sobie wyobrazić, że akurat nie miałem tzw. drobnych,

skutkiem czego przedłożyłem nieszczęśliwemu banknot tysiączłotowy

z uprzejmą prośbą o wydanie reszty. Nieszczęśliwy

ubogi oświadczył, że tylu pieniędzy nie posiada. Wobec tego nie

dałem za wygraną i zaproponowałem temu panu odesłanie mi

reszty przez pocztę, na co pomieniony zgodził się nader

skwapliwie. Zaznaczam, że do dziś dnia stypulowana suma do

mnie nie wpłynęła, jakkolwiek temu panu podałem najdokładniejszy

adres. Sytuacja o tyle w dodatku komplikuje się, że od

szeregu dni nie mogę wyjść z domu, bo czekam ufnie na

listonosza, a listonosz, Panie Redaktorze, nie przychodzi.

Znaki szczególne oszusta: bokobrody, tarczyca, na piersiach

tabliczka z napisem „Ofiara przyszłej wojny domowej", spodnie

w prążki wirujące, cyniczne spojrzenie, prawdopodobnie takiż

światopogląd.

BIŁGORAJSCY HUMORYŚCI

Obywatelu Redaktorze!

Od kilku dni w godzinach paradoksalnych odwiedza mnie

głośny humorysta biłgorajski Bukaszka, który grozi mi, że

najdalej w sierpniu, jednocześnie w 40-u pismach, ogłosi o mnie

artykuł, demaskujący, że prano: nie jestem autorem dla młodzieży,

secundo: że piszę w sposób irytujący, i tertio: że np. sam

tytuł „Zielona Gęś" świadczy o tym, że moje pojecie o humorze

jest zielone. Oczywista, że z wielkim nabożeństwem wysłuchuję

światłych uwag Bukaszki. Najbardziej zainteresowała mnie

jego teoria krótkiego dowcipu:

— Dowcip, drogi panie Konstanty, to konstrukcja, a konstrukcja

musi być prosta i zrozumiała. Np.

DWIE BABY W WANNIE

„Dwie gołe baby kąpały się w jednej wannie. W pewnej

chwili zderzyły się pośladkami i to tak klasnęło, że nie macie

pojęcia".

SERWIS NA 14 000 OSÓB

W ogłoszeniach drobnych jednego z pism prowincjonalnych

przeczytałem następującą wiadomość:

„Kupię natychmiast serwis na 14 000 osób. Henryk Ładosz".

Przypuszczam, że to musi być jakaś pomyłka.

Dlaczego natychmiast?

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

ZABAWA W SENAT

Ponieważ miał Pan zaszczyt poznać mnie niedawno osobiście,

więc Pan dobrze wie, że interesują mnie tylko sprawy

publiczne: Zniesienie świadczeń rzeczowych, „Uczciwe" wybory

w Grecji, Powściągliwość w sprawie Hiszpanii, Czarna giełda

dyplomatyczna, Triest nowym Gdańskiem, Współpraca

w ONZ, Jeszcze o „żelaznej kurtynie", Stanowcza postawa itp.

Po prostu kocham się w tych tematach i gdybym był malarzem,

np. takim Rzepińskim, tobym natychmiast to wszystko przeniósł

na płótno. Już nawet zaczynałem przenosić, ale, niestety,

mnie przenieśli, ponieważ przenosiłem w porannych godzinach

biurowych. A jak ja mogę, Panie Redaktorze, malować w domu,

jeśli nie posiadam odpowiedniego światła i w dodatku

rodzina mnie zupełnie nie rozumie? Mnie, to znaczy, oczywiście,

moich zainteresowań publiczno-artystyczno-społecznych.

Aliści człowiek jest tylko człowiekiem, jak powiedział Arystoteles.

I ja miewam moje tęsknoty do życia osobistego. Do

pogłaskania się po głowie. Do tego lirycznego ciepła. Do tego

roztkliwienia. I nieraz, gdy zasypiam, zaczynam snuć nić

wspomnień. Jak żywe wstają dawne dni... Popowo... Łany

zbóż... Wizyty czwórką koni ministra Połczyńskiego... Tajny

szambelan Poufny... I ten cichy, naprawdę towarzyski brydżuchna,

którego w Sali Pomarańczowej rąbało się do świtu.

A potem bigos. Hej, łzy się kręcą! Również mam wspomnienia

kosmiczne: jak np. w r. 1914 zaszkodziły mi czarne jagody albo

jak dziadziuś wsadził babcię na szafę i co z tego wynikło. Atoli

wspomnienie, które najbardziej wżarło mi się w pamięć, to

„zabawa w senat", którą sobie z Guciem Doruchowskim nad

wyraz ulubiliśmy. Pomysł był bardzo prosty. Ponieważ senatowi

zależy przede wszystkim na tym, żeby sprawy się „odleżały",

więc myśmy z Guciem co drugi dzień albo i codziennie zabierali

od pocztyliona wszystkie listy i chowali je w umówionym

miejscu. W ten sposób np. Kika Topornicki dopiero po roku

otrzymał list z Organizacji, że ma natychmiast jechać do Paryża

i w Salle Duparc we czwartek o g. 19-ej wieczorem wygłosić

odczyt o reformie rolnej dla miejscowej Polonii. Śmiechu wtedy

było na cały powiat.

A listu w sprawie zaległych składek na budowę szkoły im.

Elżbiety Drużbackiej w ogóle Wujaszkowi nie doręczyliśmy.

Po cóż by miał się truć Wujaszek, skoro i tak zawsze było

tyle tych obciążeń i bolączek.

Z poważaniem

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

NA WYBRZEŻU SIĘ BOGACĄ

Od paru dni mieszkam w Sopocie i jestem zdenerwowany,

bo nie wiem, na jakiej ulicy mieszkam: Z początku nazywała się

(jak przyjechałem) Obrońców Warszawy, potem zmienili na

Powstańców Warszawskich, potem na Powstańców Górnośląskich,

potem na Jana z Kolna, potem Trzech Studentów z Salamanki,

no i już tak było przez parę dni, więc się trochę uspokoiłem,

bo już zaczynałem mieć nadzieję, że listonosz również nie

zwariuje i nareszcie dostanę list od Trymplera. Aliści wychodzę

w poniedziałek na ulicę, słoneczko, to i tamto, kupuję ostatni

numer „Akwarium i Terrarium", uśmiecham się, aż tu bęc! patrzę

z pewnym lękiem na tabliczkę: ulica nazywa się Filipa Pięknego,

więc się zaraz zdenerwowałem, poleciałem do magistratu

i zażądałem, żeby raz na zawsze nazywała się Jerzego Waldorffa,

ale niestety mój wniosek upadł, mimo to, że pokazałem

legitymację, bo oni zaczęli zaraz kręcić, że Hiszpania, że ONZ,

czy jak tam, że Lange, że Miłosz. Więc schowałem legitymację,

Panie Redaktorze, i dałem spokój, ale pytam się jednocześnie,

czy autor „Opowieści Szpilmana" nie zasługuje na to, żeby mieć

swoją uliczkę w Sopocie? Uliczka notabene nazywa się teraz na

odmianę Błękitna i nie rozumiem, jakim cudem jakoś trafił list

od Trymplera, ale co z tego? Trympler jest chory na trąbkę

Eustachiusza, list pisała ciotka, ta, co, pan wie, ona jest rąbnięta

psychicznie, więc z listu i tak nic nie zrozumiałem.

Również nie rozumiem zarządzającej Korganowej. Chodzi

mi tylko o to, żeby Korganowa zmieniła do mnie nastawienie.

Co do potłuczenia wyżej wzmiankowanych waz chińskich

w hallu. Dlaczego? Ja mieszkam, jak Panu wiadomo, w tym

Domu Zw. Zaw. Lit. Ulica, zaznaczam, już się nie nazywa

Błękitna, tylko Królowej Jadwigi. Trudno. Na morzu cisza,

a od wtorku cały Dom ód góry do dołu zajęli lekkoatleci, którzy

tu przyjechali na kongres lekkoatletów, pijaństwo szalone i cały

hotel, Panie Redaktorze, chodzi jak na kółkach. Korganowa do

mnie, żeby płacić za te potłuczone wazy. Przepraszam, czy ja

jestem lekkoatleta?

Jak już zaznaczyłem w poprzednim liście (czy aby doszedł?),

do miejscowego Związku Zawodowego Literatów Polskich

w Sopocie, skuszeni wysokimi zarobkami tych panów, przystępują

masowo dorożkarze. Ale proszę, jakie radosne objawy!

Taki Nizio na przykład nie porzucił ukochanego zawodu

i w dalszym ciągu we dnie kieruje ukochaną dorożką, a dopiero

w nocy Teatrem Eksperymentalnym w pobliskiej Kłonicy.

Teatr w Kłonicy gra od dwóch miesięcy przy nabitej sali

dramat partyzancki Wincentego Wierzby. W pierwszym akcie,

Szanowny Panie Redaktorze, Dyrekcja strzela z prawdziwych

armat do publiczności, skutkiem czego nawet najbardziej

zblazowani teatromani doznają wstrząsu. Wszyscy wołają

„Autor, Autor!", a Wierzba notabene tak się zblazował ostatnio

przez te zarobki i to powodzenie, że mu się nawet nie chce

pokazywać w loży, jak wołają „Autor, Autor!", tylko wynajął

nie ogolonego faceta, który za 100 zł robi to za niego. Jak się to

wydało, to Wierzbę Wincentego chcieli nawet bić, tylko że się

ukrył.

Niestety, tylko powodzenie Teatru Nizia jest nieopisane.

Poza tym opisane przez komornika już zostało wszystko, nawet

kurtyna, z której w ostatniej chwili Dyrektor zdążył sobie uszyć

spodnie, więc niestety jest dziura i widać za wcześnie wszystkie

puenty, czyli knallefekty. Skąd ta degrengolada, nie wiem, ale

już tak jest w życiu: raz do góry, raz na dół, jak w amerykańskiej

kolejce. Więc to mnie też denerwuje, niezależnie od tych

potłuczonych waz.

Ale jest jeden człowiek na Wybrzeżu, w Gdyni, naprawdę

zrównoważony. Nazywa się Jan Tadeusz Zaleski. Tylko że

skromny ten młodzieniec kumuluje znowu za dużo funkcji, bo

tak: pisze świetne opowiadania, adoruje uroczą żonę, przewodzi

pięknie lokalnemu Wydziałowi Kultury i Sztuki i pożycza

znajomym pieniądze. Tę ostatnią rzecz mogę mu zresztą

przebaczyć, bo jest to z jego strony świadectwem wysokiej

kultury, a z mojej dowodem wytrawnej sztuki. Jutro pójdę go

pozdrowić.

Jednocześnie proszę przesłać pozdrowienia z Wybrzeża

porucznikowi Czajce i majorowi St. R. Dobro wolskiemu od

dyplomowanego strzelca.

Karakuliambro

P.S. Mój adres: Dom ZZL, Sopot, ul. Gladiatorów 11

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE MIESIĘCZNIKA „LAMPA"

Jak zacząłem pisać do „Lampy", to dopóki nic nie pisałem,

a tylko brałem zaliczki, to wszystko szło jak po lampie.

Miesięcznik pomieniony wychodzi zresztą mniej więcej co

kwartał, więc nikt się tam nie przemęcza. Redaktor jest otyły jak

trzy spodki, więc bywa w redakcji rzadko, bo nie może wejść na

trzecie piętro.

Dramat się dopiero zaczął, jak zacząłem pisać. Spotykam

redaktora na dole. Redaktor trzyma się, pan wie, za nogę tej

mitologicznej postaci z gipsu i dyszy.

— Jak zdróweczko?

— Niedobrze.

— A jak mój melodyjny felieton „O ulicach Krakowa"?

— Dobre. Tylko zmieniłem tytuł: „Ulice Krakowa".

— Czy „O" nie można?

— Nie. Stanowczo nie. Trzeba znać krakowian. Jak się

który nad tym „O" zastanowi, to sobie pomyśli, że w tym „O"

jest podstęp.

Potem wybuchła sprawa „mordy" w mojej realistycznej

noweli „Żywa noga".

— W ogóle musiałem panu trochę skrócić, no a ta „morda"

to już zupełnie niemożliwe.

— Ja to, panie redaktorze, dla ekspresji, dla soczystości!

— Z tymi sokami niech pan zawsze będzie ostrożny. Niech

pan pomyśli: czy zamiast „morda" nie lepiej powiedziać

„szlachetne oblicze o niewątpliwie myślących oczach"?

— Niewątpliwie.

I niewątpliwie strawiłem i tę przeróbkę. Czego się nie robi

dla przyjaciół! Ale postanowiłem przerzucić się na coś innego.

Na publicystykę. Publicystyka zawsze mnie brała i prof.

Bączyński, który był wrogiem surrealizmu, zawsze mawiał mi:

„Chłopcze, pisz o rzeczach aktualnych i społecznych. To

bierze". Odpisałem tedy dla „Lampy" artykuł „O wielbłądach"

z jednej poważnej encyklopedii. Wyszło dwadzieścia stron

maszynopisu podaniowego. Prawdziwa wielbłądografia. Od

zarania dziejów. O tym, jak w dawnych czasach wielbłądy były

dręczone, potem, jak wprowadzono maszyny i już tym wielbłądom

było znacznie lepiej i tak dalej.

— To przede wszystkim trzeba będzie skrócić.

— Ależ, panie redaktorze, w tym artykule każde słowo jest

nasycone troską o...

— Ja już raz panu na to „o" zwracałem uwagę!!

Zacząłem niecierpliwie oczekiwać ukazania się mojej pracy.

Redaktor tymczasem skracał i przerabiał.

W końcu z mojej wspaniałej kobyły „O wielbłądach" wykluł

się malutki źrebaczek na czterdzieści wierszy na temat „Kolonii

Dziecięcych w Świątkowie".

Słowem — do lampy.

WSZYSTKO DLA DZIECI,

A CO DLA NAS?

Pan Zagórski te dzieci przesolił. Wszystko dla dzieci: mleko,

sardynki, kolonie. A co z nami? Z bezradnymi młodzieńcami co

nieco po trzydziestce? Czyż nami nie mogliby się ociupinkę

zainteresować publicyści! My może też chcielibyśmy pojechać

na jakieś kolonie. I żeby każdy z nas miał jakąś opiekunkę.

I żeby ta opiekunka pilnowała, żebyśmy nie wpadali do stawów

pokrytych podstępnie rzęsą, i żeby ona też miała interesujące

rzęsy; i w stawie, żeby żaby, a w lesie, żeby grzyby. I ona. Na

łączkę. Za rączkę. Mleczko. Bajeczki. Brutal.

Przepraszam, czy starszy, że tak powiem, byk nie zasługuje

na trochę tkliwości?

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

KRAJOBRAZY, CUDA I BOLĄCZKI

BĄBELSZCZYZNY

Nadużycia wicedyrektora Mórchnia wraz z jego nielegalną

małżonką jeżeli wywołały taki szalony rezonans i pewien

niesmak w społeczeństwie, to jeszcze niczego nie dowodzi. Nasz

Rząd jednak tego nie rozumie i stary lechicki region Bąbelszczyzna

jest stale negliżowany. — My się nie pozwolimy negliżować!

— powiedział nam doktor Pukawka, miejscowy burmistrz,

również zasłużony pianista, spuszczając roletę. Również

to samo powtórzyła nam jego żona z pewnym zażenowaniem,

częstując nas znakomitymi wiśniami. Ob. Pukawczyna jest

członkiem miejscowego Zw. Zaw. Pisarzy Kobiecych i z wielkim

zacięciem redaguje kwartalnik „Lampa Bąbelska". Książki

jej ukażą się niebawem.

Tymczasem cała Bąbelszczyzna dosłownie tonie w wiśniach.

Wiśnie tu są tanie i niezwykle skuteczne. Niestety, pewne

ilościowe niedociągnięcia w zakresie rozrywek higienicznych

doprowadzają noc w noc do dantejskich scen w miejscowych

hotelach, których jest siedem. Ob. Pukawka projektuje wprowadzenie

odpowiednich napisów ostrzegawczych, jak np.

„Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi", „Zbudź się i walcz", „Pamiętaj,

że za drzwiami może stoi wdowa albo sierota" itp.

T r o c h ę h i s t o r i i . Mało komu wiadomo,

że Bąbelszczyzna od czasów rokoszu mirkowskiego (1601)

posiada własny parlament, obecnie ze względu na trudności

lokalowe jednoizbowy. Miejscowi senatorowie zbierają się

jednak w dalszym ciągu w historycznej piwiarni Fonfia i chodzą

na znak protestu w czarnych spodniach, co chyba ze względ u na

upały nie jest wskazane.

K r a j o b r a z . Krajobraz Eąbelszczyzny niema sobie

równego w świecie. Widok np. na Dolinę Szemplińską tak

przykuwa oczy turystów i tak tychże uszlachetnia, że pokłócone

małżeństwa w obliczu tych cudów przyrody godzą się na

miejscu, dzieci z płaczem zwracają rodzicom skradzione z kasy

pieniądze, zakamieniali falsyfikatorzy środków na porost włosów

przyznają się publicznie do nikczemnych kantów, a poeci,

bijąc się w piersi, oddają na cele publiczne podstępnie pobrane

zaliczki. Tysiączne tłumy hamują ruch na historycznej szosie,

okrzyki zachwytu budzą śpiących. Henryk Ładosz, który był tu

niedawno, powiedział „Owszem, niczego", co wywołało rodzaj

konsternacji, dopiero potem wyjaśniło się w „Lampie", że

Ładosz miał głos zahamowany wzruszeniem i chciał powiedzieć:

„Niczego. Niczego nie oddam za Dolinę Szemplińską na

Bąbelszczyźnie". I w ten sposób nastąpiło odprężenie.

M ł o d z i e ż . Młodzież, niestety, jest tu przeintełektualizowana,

co się odbija na jej życiu młodzieżowym. Aspekt

kulturowy uderza do głowy i np. w parku młodzieniec czyta

i czyta „Tygodnik Powszechny" z artykułami Gołubiewa, a po

drugiej stronie blada dziewica z czerwonymi paznokciami

Żółkiewskiego w „Kuźnicy". I wcale nie rozmawiają ze sobą.

A gdzie miłość? Gdzie „We śnie ujrzę oczy ukochane"? Samym

intelektem i semantyką przyrostu ludności się nie nadrobi.

P l a g a k o ć b i s z e k . Kiedy w sprawie plagi

koćbiszek zwróciłem się do ob. Siąpaka, miejscowego entymologai

b. sympatycznego staruszka, oświadczył mi, że może

się ze mną spotkać, ale tylko w piżamie, co mnie trochę

zaniepokoiło. Na szczęście okazało się, że „Piżama" jest to

miejscowa wytworna kawiarnia, gdzie podają socjalnie urażone

damy z towarzystwa wytworną golonkę z chrzanem. W „Piżamie"

zbiera się prawdziwa elita kulturowa, jakiej nie posiada

nawet Warszawa.

Czemu więc oko Warszawy nie spocznie na Bąbelszczyźnie?

Dlaczego Bąbelszczyzna jest negliżowana?

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE ŻARŁOKÓW

Jeżeli w Polsce, podobnie jak w Anglii, są jeszcze ludzie,

którzy nie dojadają, to to jest hańba i tacy ludzie powinni

natychmiast zniknąć. Nie w sensie, że się tak wyrażę, koncentracyjnym,

ale w wyniku natychmiastowego zorganizowania

socjalnego pogotowia ratunkowego. Przepraszam, znam ludzi,

którzy jedzą wystawnie: rosół z makaronem (obficie koperek),

sztukamies, sos chrzanowy i koperek, antrykot z koperkiem

zapiekanym, kisiel ze świeżego kopru, a na zakończenie czarna

kawa z pierwszorzędną cykorią „Jowisz" i jaja na twardo, dla

życzących, ile dusza zapragnie. (Znam jednego pana, personalia

na żądanie, z bardzo pojemną duszą, mam wrażenie, że ten

człowiek ma dwie dusze.) Więc, proszę Pana Redaktora,

właśnie chciałbym ośmielić się zaproponować natychmiastowe

stworzenie Pogotowia Obiadowego. Każdy z zamożniejszych

zapraszałby do siebie od jednej do dwóch dodatkowych osób.

Oczywiście, że gość, który przy rybie nagle zaczyna o -

g r y z ą c paznokcie względnie pisze likierem slogany na

serwecie, przyprawiałby duszę gospodarza o stan specyficznego

rozdrażnienia. Wszelako łagodna perswazja i tutaj święcić by

mogła triumfy w zakresie przezwyciężania tzw. wad narodowych.

Life is love — powiada przecież pani Garter, znana

działaczka amerykańska. Tadeusz Szeligowski, znakomity muzyk

i nieprawdopodobny żarłok, zawsze, pamiętam, przy

obiedzie płakał. My tu, powiada, rąbiemy gęś pieczoną, a tymczasem...

I malował wstrząsające obrazy sogalne w stylu

Dickensa i Kornela Makuszyńskiego. Rzeczywiście, jak się tak

nad tym wszystkim zastanowić, mimo woli przypomina się ten

głośny wiersz Hermenegildy Kociubińskiej:

Wieczór był, błyskały gwiazdy,

Na ulicy trzaskał mróz,

Po ulicy szedł sierotka

I pusty koszyczek niósł.

Jakże pusty był koszyczek!

Jakże samolubny czas!

Z trepka wyszedł mu języczek,

Język wisiał mu po pas.

P.S. 1) Jeżeli podczas tych upałów pozwoliłem sobie zacytować

wiersz z pejzażem zimowym, to tylko dlatego, żeby, jak

w ogóle wszystko to, co tworzę, utwór niniejszy również i zimą

nie stracił na aktualności.

P.S. 2) Jeśli natomiast — na prośby, żeby poruszać różne

sprawy w „Listach z Fiołkiem" — poruszyłem sprawę powyższą

w sposób, wbrew mojemu zwyczajowi, frywolny, to

również tylko dlatego, że u nas poważnych artykułów nikt nie

czyta, a sprawa jest ważna.

Od Mieszka do Leszka i od Sasa aż do Łasa ciągle to samo.

Lenistwo myślowe, panowie. Ot, co.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

CO DO IRENY KWIATKOWSKIEJ

Irena Kwiatkowska, jak wiadomo, uległa wypadkowi samochodowemu

pod Spała, to ją zdenerwowało i ona wyjeżdża

do Ameryki, czyli jeszcze jeden „upływ krwi", jakby się wyraził

Osmańczyk. W Polsce widać nie znalazł się dyrektor, który by

Kwiatkowska przygarnął, przytulił, zachęcił, powiedział jej

jakieś przysłowie, w rodzaju „per aspera ad astra", a przede

wszystkim wysupłał odpowiednią zaliczkę. Tak, obywatele. Bez

zaliczki nie ma muzyczki. A zresztą co do tego, to to nie jest,

panowie, zaliczka, to po prostu za liczko. Bo liczko ma

Kwiatkowska — szkoda gadać, dwa łokcie podnoszę do góry,

o! takie!

W każdym razie nieładnie, pani Ireno. Myśmy tu w kraju

dla pani i apartamencik z abażurem, i sok z grapefruita,

i reklamę, i perlony, i Hermanowicz miał być na dworcu

z aparatem fotograficznym. Oto jak u nas się szanuje aktorów!

Palce lizać i obgryzać.

Przykład (jeden z wielu): Gżegżółka, młody aktor (po

wykonaniu naszych tekstów), został w uniesieniu porwany

przez publiczność i wrzucony do Wisły, tuż na wprost tej

karuzeli. I co? I wypłynął. Takie, proszę pani, teksty były. A bez

świetnych tekstów, pani rozumie, że nawet królowa Bona nie

wypłynie. A gdyby nawet utonął, to co? Czyż nie patriotyczniej

jest utonąć w Wiśle, niż tułać się z dolarami po Oklahomie czy

Milwaukee? Że poeta Miłosz wyjechał do Chicago? Niech pani

mu nie zazdrości. On już oczy wypłakał, a nostalgia go rąbie

taka, że ani ręką, ani nogą i samochodem muszą go przewozić

z miejsca na miejsce.

Zaś co do tego pani wypadku pod Spała, to oczywiście to

znowu coś naszpalił Karol Szpalski, obecnie, po wolności,

z powrotem właściciel Spały.

Panie Redaktorze, ja rozumiem, że Karol Szpalski jest

zajęty, że tworzy, że pisze, że aspekty polityczno-kulturo we

załamuje semantycznie przez pryzmat satyry. Ale co robi rodzina

Szpalskiego? Czyż ci państwo nie mogliby od czasu do czasu

wychodzić na szosę i dopilnowywać, żeby starzy szoferzy nie

przejeżdżali młodych aktorek? Proponuję Szpalskiego powiesić.

Tylko że to też nie prowadzi do celu. Znam hrabinę, która

jeździ na wszystkie egzekucje, ale to jej zupełnie nie urządza.

— Płoszę sobie wyobłazić, że to iłytujące. Ten zbłodniarz

zupełnie nie był przełażony!

P r o d o m o s u a

Ob. A. Stef. z „Trybuny Robotniczej" wzywa mnie, żebym

„nie ograniczając się do drobnych utworów wierszowanych,

podjął próbę stworzenia epokowego poematu, jakiego nie może

się doczekać nasza powojenna rzeczywistość".

Zastanawiałem się. Nie podejmę. Jedyna rzecz, którą mógłbym

ewentualnie podjąć, to honorarium. A poemat niech napisze

kto inny. Na co mi to? Jeszcze mi, tego, pomnik i stój dzień

i noc na deszczu i mrozie. A przed pomnikami zawsze, jak

wiadomo, demonstracje i awantury. Ja kocham spokój. Też

dlatego kocham Kwiatkowską Irenę. Bo Irena (po grecku

„ejrene") właśnie znaczy spokój. A co do epokowych rzeczy, to

jest co, chwalić Boga, czytać w naszej Polsce, tylko się trzeba

rozejrzeć.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

Ja nie wiem, Panie Redaktorze, czy to może zły tytuł

wybraliśmy z prof. Bączyńskim do tego działu, bo ja ciągle

otrzymuję listy od obłąkanych, lunatyków i innych, a prof.

Bączyński ciągle mi powtarza „chłopcze jesteś intelektualnie

zaniedbany", więc ja się wciąż chcę zabrać do moich ukochanych

filozofów greckich, ale jak ja się mogę zabrać, jeżeli ja

muszę ciągle te listy czytać. Jedna pani z Łęczycy pisze ciągle do

mnie „na ty" i wmawia mi, że ja żądam, żeby ona wszystkie moje

listy spaliła. „Ale jak ja - pisze z Łęczycy - mogę twoje

listy spalić, jeżeli nie dostałam od ciebie ani jednago listu". To

jakieś błędne koło (circulus vitiosus), Panie Redaktorze, względnie

tzw. labirynt w lunaparku. Nic nie rozumiem.

Ob. z Chełma wzywa mnie, Zagórskiego, Kotta i Miłosza,

żebyśmy natychmiast zrobili „porządek w Polsce", że on ma już

wszystko przygotowane, tylko żeby do niego zadzwonić, i kończy

swoje pismo z Chełma okrzykiem staruszka Monroego

„Polska dla Polaków".

Obywatelu z Chełma, Bóg mi świadkiem, że mam szczere

chęci, ale tak: Miłosz jest w Ameryce, Kott jako nasz korespondent

wyjeżdża do Grecji, a Zagórski z żoną Maryną i 18-ciorgiem

dzieci na trzy miesiące do Włoch. Sam jeden, cóż ja

poradzę.

Korespondent z Jeleniej Góry, Andrzej (słowo daję, że

nazwiska nie mogę przeczytać, a nie chcę zniekształcać, żeby się

nie narażać), pisze dosłownie tak: „Chciałem także zwrócić

uwagę Pana Mistrza na charakterystyczny incydent, jaki miał

miejsce wczoraj u nas w kinie »Lot« w Jeleniej Górze! Kiedy

podziwialiśmy piękny film pt. »Wielki Walc« i ja nawet, co tu

dużo mówić, trzymałem narzeczoną za rękę, nagle na ekranie

ukazał się napis, że nie wolno się ruszać z miejsc, bo będzie

przerwa i Komisja Specjalna z »FiImu Polskiego« przeprowadzi

kontrolę biletów.

Więc zaraz jedna pani zemdlała, bo ktoś w tyle powiedział,

że to będą na Sybir wywozić tych, co głosowali »nie«. A potem

wiele osób kłóciło się z kontrolerami, że to skandal, a jeden pan

nawet powiedział, że on nie pokaże biletu, który publicznie

zaraz porwał, ale może pokazać coś innego. Wtedy ja już nie

mogłem wytrzymać i zapytałem się, gdzie my żyjemy. Czy

w Chinach? Czy w Afryce? I gdzie wolność i demokraga. No

i krzyknąłem »precz z kinofikacją«, ale dosyć cicho. A narzeczona

zaczęła się śmiać, że jak witaliśmy Mikołajczyka, to

głośniej krzyczałem".

P. S. Za kwiaty i pomarańcze serdecznie Panu Redaktorowi

i Sekretarce dziękuję. Brząkanie w głowie ustało i czuję

się (odstukać) zupełnie dobrze.

Z poważaniem

K r ó l K o g u t k ó w

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

OCZY NIEBIESKIE - ŻYCIE KRÓLEWSKIE

OCZY PIWNE - ŻYCIE NAIWNE

Ja już nie mogę dłużej wytrzymać! Bo ja jestem w sytuacji

tego kulawego diabła Lesage'a, co to wszystko wiedział o ludziach,

ale nie mógł czy też nie chciał im pomóc. Mówię, nie

mógł czy nie chciał, bo tę śliczną historię czytałem bardzo

dawno (gdzieś w połowie XIX w.) i nie pamiętam, jak to idzie,

a wszystkie książki mi przepadły i jedyna rzecz, którą wyniosłem

z płonącej Warszawy, to był tom wierszy Hermenegildy

Kociubińskiej i syfon wody sodowej firmy „Motor".

W danym wypadku ojcem mojej mądrości, ale i ojcem

mojego przerażenia jest, jak zwykle, prof. Bączyński, który

niedawno wrócił do kraju. Wielki ten i uczony mąż — poza

„Etyką" (w jednym tomie)* i „Optyką" (w dwóch tomach

z bezpłatnym dodatkiem rozkładu jazdy na wszystkie koleje

północno-amerykańskie) — napisał na wygnaniu również

swoją głośną „Oftalmomancję". „Oftalmomancja" notabene

zupełnie w księgarniach nie idzie, Bączyński jest zdenerwowany

i to wszystko skrupia się jak zwykle na piszącym te słówka. Ja

zawsze, Panie Redaktorze, muszę się przyznać, byłem piorunochronem

w sytuacjach. Tak i tutaj. Od paru dni mieszkam

w Warszawie, chodzę z Wiechem na kefir, nareszcie trochę tego

*z kolorowymi ilustracjami

życia normalnego, aż tu wpada z trzaskiem profesor, sufit

z aniołkami w salonie oczywiście zawala się, ze skolektywizowanej

wanny ucieka Kociubińska integralnie na golasa, studenci

czescy ratują, więc my z profesorem oczywiście spokojnie

idziemy na most Poniatowskiego. Most jak most, Panie Redaktorze,

duża kładka, dwa brzegi, a pod spodem trochę wody.

Zresztą na co Polakom mosty? I tak się w końcu znajdzie nowy

ktoś i zamiast przez most normalnie, po czesku — on właśnie

buch do wody, żeby w ostatniej chwili mieć pretekst do

odwalenia historycznego sloganu.

— Polska to kraj gestów symbolicznych — powiada obywatel

Emmanuel Mounier w „Esprit" z czerwca rb.

Ale Bączyński jest egocentryk, czyli, mówiąc po polsku,

świnia. Zamiast coś o tym moście, bo idziemy właśnie przez ten

most, to on na złość, na opak, o tej swojej idiotycznej

„Oftalmomancji". Oftalmomancja, powiada, to jest sztuka,

powiada, przepowiadania, powiada, przyszłości człowieka

z koloru oczu.

I tak: oczy niebieskie — życie królewskie (Wiech i Ładosz),

oczy piwne — życie naiwne (Kazio Wyka i ja), oczy zielone

— życie szalone (pani K.), oczy czarne — życie marne

(większość ludzi na emigracji ma czarne oczy), oczy bure

— życie ponure.

Zauważyłem, notabene, Panie Redaktorze, że szczęśliwymi

posiadaczami oczu burych są wszyscy redaktorowie tygodników

humorystycznych na całym kontynencie.

A kontynent, Panie Redaktorze, znam jak własny saksofon.

Od Warszawy do Barcelony -f Opactwo w Tyńcu i Waldorffowo.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

PIEKIELNY PIOTRUŚ

Żeby kózka nie skakała, toby nóżki nie złamała. Biedna

kózka, a najbiedniejszy ja, że się nie posłuchałem tego Pana

przysłowia o kózce i zamiast siedzieć sobie spokojnie w Warszawie,

przyjechałem nie wiadomo po co do Zakopanego.

Notabene na nosie zrobił mi się tzw. fąfel i to mnie ośmiesza

i naraża. Czy pan niema, Panie Redaktorze, jakiej medycyny na

fąfie? O tyle się boję, że to u nas jest w pewnym wieku

dziedziczne. A ja już jestem pod trzydziestkę i nogi mi się pocą.

Babcia moja też miała fąfla i raz ją nawet z tego powodu nie

chcieli wpuścić do muzeum. Demokracja! Pan się śmieje, Panie

Redaktorze, bo Pan jest stary cynik, a ja jestem tragiczny Don

Kichot.

Niech Pan posłucha: był u mnie wczoraj w „Trąbce"

(mieszkam w pensjonacie „Trąbka", Wojciecha Żukrowskiego

18) jeden facet, wygląda podejrzanie, bo nosi pierścionek

z trupią czaszką, i zamówił u mnie artukuł za tysiąc osiemset

złotych. Odmówiłem. Była potem jedna aktorka, już taka

starsza, i dawała mi dwa fragmenty (nie chcę używać chamskiego

słowa „kawałki"), żebym coś napisał. Odmówiłem.

A skutki jakie? Że nie mam ani gronia, a cynicy z willi

„Hrabina" od rana do wieczora piją kakao i śpiewają bluźniercze

pieśni. Mało tego: podrzucili mi tego Piekielnego Piotrusia.

Piekielny Piotruś, bo ja wiem, ma może 6 lat, może 8. Żre

potwornie i ciągle pyta „dlaczego". Rankiem oczywiście naciągam

spodnie: dlaczego. Wieczorem oczywiście ściągam: dlaczego.

Miałem taką butelkę na wodę (jeszcze przedwojenną)

z kapslem i z gumką. To Piekielny Piotruś popsuł mi kapsel,

a gumkę połknął. Mówię: Piotrusiu, nie wolno połykać gumek

od buteleczek, bo cię będzie bolał brzuszek względnie w ogóle

możesz dostać maleńkiej dyspepsji i zatłucze cię jasna cholera,

a Piotruś jak to Piotruś: dlaczego. I mole w „Trąbce" okropne.

Niech pan posłucha: Mówię do Piotrusia: Piotrusiu, nie wkładaj

mojego fraka do szafy, bo straszne mole w szafie są.

Dlaczego? Frak mam jeszcze z dawnych czasów, z orderami

i z gwiazdą akademicką. W Krakowie na „Ciuchach" dawali mi

za nią piętnaście jajek, to nie sprzedałem, może jajka stanieją.

Więc powiadam encore une fois do Piotrusia: nie wkładaj,

dziecię, tego fraka do szafy. A jak zasnąłem, to okazuje się,

zaraz wpakował. Rano, uważa Pan, wstaję i zaraz do szafy, bo

coś mnie tknęło, bo w nocy jakieś podejrzane brzęki były.

Otwieram szafę: frak zjedzony, tylko same ordery leżą na

spodzie, a Piotruś zrobił dziurę w ścianie i przygląda się starszej

aktorce, co to, wie Pan, zamawiała u mnie ten artykuł. Więc się

bardzo zasmuciłem i zacząłem szukać pocieszenia w barokowych

sonetach Szekspira, a potem na własną rękę napisałem

utwór liryczny pt. „Ballada o Starej Pompie" i poświeciłem

wzmiankowaną balladę owej aktorce. To ona na mnie się

obraziła i nie lubi mnie teraz okropnie. Dlaczego? Dlaczego nikt

mnie nie lubi, Panie Redaktorze?

I po co ja przyjechałem do tego Zakopanego? Od tego

wysoko mam tylko nerwicę grubego jelita i zadyszkę. Zadyszkę

przecież mógłbym mieć i np. w Krakowie, gdybym, powiedzmy,

wbiegł sobie ze dwa razy na trzecie piętro gmachu „Czytelnika"

i z powrotem.

Karakuliambro

P. S. Przyjechał tu humorysta Jan Kamyczek i jeden

amerykański dziennikarz zrobił z nim wywiad. Wyobrażam

sobie, co teraz będzie.

Wymieniliśmy z nim ciekawe informage: on nam powiedział,

że lizak po amerykańsku nazywa się „lollipop" (też

słowo), a Kamyczek mu powiedział, że w tym nowym polskim

teatrze „Zielona Gęś" nie będzie żelaznej kurtyny. Nie uwierzył.

Mam wrażenie, że on jest z pochodzenia Polak z Krakowa.

Zaznaczam, że następny list wyślę jako telegram, bo w tym

Zakopanem w związku z „Zieloną Gęsią" zaczynają się dziać

dziwne rzeczy.

Z poważaniem

Karakuliambro

Poeta hennetyczno-sympatyczny

Szanowny Panie Redaktorze!

STRASZNE NADUŻYCIA

W ZWIĄZKU ZA W. RURALISTÓW

Ja jestem chyba impotent. Żeby najświetniejsza sztuka, to ja

wychodzę po pierwszym akcie. Tak było właśnie w Łodzi na

przedstawieniu „Starego dzwonu" Jana Brzozy. Wyszedłem.

Na drugi dzień w tejże Łodzi byłem na „Hamlecie" Wilhelma

Szekspira. Też wyszedłem. Potem grałem w bingo z Brykiem

Lipińskim. Znowu wyszedłem, ale już zupełnie źle, i przegrałem

honorarium za cztery „Gęsi" i jednego „Fijoła". Niedobrze

— jak powiedział prof. Bączyński na ślubnym kobiercu,

stojąc sercem przy sercu. Ale, Panie Redaktorze, w naszym

Zawodowym Związku Ruralistów jeszcze gorzej. Prezes Kowalewski

umarł nagle, Kowalski, wiceprezes, rozpił się pragmatycznie,

sekretarka Kowalczykówna też pije, a o panu

Kowalówce, Mistrzu Okrągłej Pieczęci, to nawet szkoda gadać.

Już pije whiskey z dzwonka od budzika, na przemian z walerianą

(Tinctura Yaleriani). I te rury zginęły. Więc ja proponowałem,

żeby raz skończyć z tym „serkiem" i wynająć jakiego

repatrianta z czerwonym nosem, żeby, znaczy się, pił w imieniu

związku, a my żebyśmy byli tymczasem trzeźwi i okay, to oni się

nie zgodzili, powiedzieli, że to, Panie Redaktorze, nie wypada

i że każdy Polak musi cierpieć na własną rękę. Notabene

Kowalski podczas uroczystości już miał w głowie orzechy i sam

porwał Kowalewskiego, i spuścił go do zupełnie innego coupe.

Więc teraz zupełnie nie wiemy, gdzie naprawdę jest Kowalewski,

a Kowalczykówna popadła w melancholię, przestała pisać

na maszynie i grozi, że sobie odbierze życie. Dla mnie niech

sobie odbiera, szlag ją trafił. Jak baba chce się wyżyć, to niech

się wyżyje. No i pif-paf: wyżyła się. Więc myśmy zaraz, cały

Związek Zawodowy Ruralistów w Łodzi, urządzili pragmatycznie

następny „serek". „Pod Pickwickiem". Przemawiał Zaruba.

Jadłospis był nawet b. prosty, bo Zaruba nie może jeść, bo

od tego chodzenia po konsulatach rozchorował się na mięsień

Szmitkówki i leczy się u Badmajewa telegraficznie. Na pierwsze

był krem de Mocca, potem „rosół de Kura", następnie koćpiergały

krajane, no i dryzd w kremie. Zaruba nb. zjadł tylko kotlet

pożarski a la Swinarski i zaraz odczytał swój ostatni wiersz pt.

„Nietoperze w dzwonnicy" („Bats in the Belfry"), potem Rysio

Dobrowolski o Reju, a potem przyszli zalani goście z „Kuźnicy"

i Ważyk przysięgał się na świętego Benedykta, że ja jestem

wicewojewoda. Tu muszę jednak zaznaczyć, że młody poeta

Jerzy Zaruba w tych „Nietoperzach w dzwonnicy" zręcznie

podniósł zalety denatki. Potem poszliśmy na farsę pt. „Codziennie

o piątej". Bardzo wesołe. Publiczność przez trzy akty ryczy

jak lew. A ja się nie śmiałem, bo się ciągle cieszyłem, że taki

postęp na świecie jest. Dawniej za mroków średniowiecza taki

Dante Alighieri pisał kopę lat „Boską komedię" i nikt się nie

śmieje. A tu dwóch paryskich knajaków w trzy miesiące

majstruje farsę i publiczność wyje przez dwie godziny. Mało!

Jak właśnie byłem w Łodzi na tym przedstawieniu, to jeden gość

z Wrocławia z tego humoru zjadł w antrakcie na sali własny

kapelusz. Co się dalej stało, nie wiem. Zdaje się, że spotkałem

Hermenegildę Kociubińską z „Odrodzenia" i ona mnie, zdaje

się, namawiała, żebym wystąpił z Zawodowego Związku Ruralistów.

Ona jest utalentowana, Panie Redaktorze, ale głupia jak

trzy solniczki. Mnie chodzi o kartki I kategorii i spokój.

Karakuliambro

P. S. Podobno w Kaliszu na ulicy Mickiewicza powstaje

nowa wytwórnia filmowa. Wiadomość podaję na odpowiedzialność

jednego pana, który rzekomo pisze w „Tygodniku

Powszechnym" pod pseudonimem M. P. Dokles.

New York, 14. VIII. 46

H o t e l P a c i f i c

Szanowny Panie Redaktorze!

Ledwo zdążyłem się przebrać, a już zauważyłem, że Edwarda

Leara „Księga nonsensu" jest tu całkowicie wyczerpana

i cała Ameryka od Bostonu do Buenos Aires czyta zamiast tego

„Historię Polski" Adama Nowickiego i zaśmiewa się do łez.

Dlaczego? Objaśnił mnie w tym względzie portier Hotelu

Pacific:

— Widzi pan, panie Superowski, to jest tak: Od setek lat

budujemy i budujemy. Do pewnego stopnia nuda. Żadnych

cudów nad Missisipi. Żadnej misji dziejowej. Po prostu chcemy

być pożyteczni dla siebie i dla świata. Trzeźwa kalkulaga

i uporczywa praca. Drogi jest czas. Prawdziwie męskich cnót

mamy tyle, że aż nudno. A u was — tu portierowi zaiskrzyły

się oczy jak dziecku, któremu dobry tatuś ofiarował na

Gwiazdkę „Morderstwo przy ulicy Morgue" — u was inaczej.

Hej-ho! hej-ho! na księżyc by się szło. Cudy na pudy. Świątek co

piątek. Rozmaite takie uroczystości i ekshumacje. Rokosze

i banicje. Rozkosze i deklamacje. Pierwszorzędne cierpienia.

Czasu tyle, że moglibyście go eksportować. Cnót zespołowych

niewiele, ale za to fenomenalny talent do naklejania etykietek

z napisem „cnota" w sklepiku z narodowymi grzechami głównymi.

I ta orzeźwiająca was jak „Pepsi-Cola" maź bezmyślności

politycznej podlewana sosem z „misji dziejowej". U nas tragiczne

termity, znużone trzeźwymi kalkulacjami. A u was: dal.

I szarże kawalerii. I Sienkiewicz. Jakiż wspaniały cygański wiatr

dmie przez wasze dzieje!

Co? Tu przyjąłem postawę świętego oburzenia, wspiąłem

się, Panie Redaktorze, na palcach i powiedziałem sentencjonalnie:

— My, Polacy, mielemy tylko ozorem. Idiota. Bloody idiot.

Ale potem się zaraz trochę uspokoiłem i zacząłem mu

spkojnie tłumaczyć, że te wiatraki to przez geopolitykę. Nie

zrozumiał. Więc mnie to zaraz znowu zdenerwowało, więc mu

rąbnąłem całą Wielką Improwizację po angielsku. Też nie

rozumiał. Więc zaśpiewałem barytonem „Z dymem pożarów".

Amerykanin zaczął tańczyć i zaproponował mi, żebym mu

pożyczył do wtorku sześć „Camelów". Dałem mu cztery

„Wolności". Niech stracę. Ale wziąłem od niego zobowiązanie

na piśmie, że najpóźniej we środę zwróci mi sześć „Camelów".

No i co, Panie Redaktorze? I teraz jest środa, i ten Amerykanin

nie przychodzi. Za to przychodzą rodacy. Dzisiaj Polak ma

znajomych na całym świecie. Szkoda tylko, że moja rozmowa

z rodakiem na obczyźnie, z małymi zmianami w scenerii

geograficznej, zaczyna się zawsze: — Czy pan pamięta, kochany,

jak pan pożyczał ode mnie w Marsylii w Cafe Max 6 000

franków? Ależ pan zmężniał!

Oczywiście, że potwierdzam, że zmężniałem. Ale nijak

naturalnie nie mogę sobie przypomnieć ani Marsylii, ani tej

forsy. Epilepsja. Kontuzja. Amnezja. Zanik pamięci, czyli

straszny wypadek. Dziadek alkoholik, babcia letniczka. Nie,

nie pamiętam.

Ale do rzeczy. Miałem opisać Panu, Panie Redaktorze,

dzień przeciętnego Amerykanina. Chwileczkę. Mała refleksja.

W naszej świetnej epoce zapanowała teraz straszna moda na

przeciętnych ludzi. Niech pan się nie boi. Aleksander Macedoński

jeszcze wypłynie.

Co do, teraz, przeciętnego Amerykanina, American mań of

the street, to rzecz ma się tak: Przeciętny Amerykanin wstaje

przeciętnie dosyć wcześnie, goli się, czyta coś w rodzaju

„Przekroju", tylko gorsze, i je breakfast złożony z jajek

w proszku i syntetycznej szynki. Następnie naciska guzik

i odjeżdża tunelem radioaktywnie do office. W office znowu

naciska guzik, zapala się czerwona lampa i wszyscy pracują

naciskając guziki. O dwunastej całe office podskakuje na 34-e

piętro, tam je lunch: syntetyczna szynka i jajka w proszku, po

czym znowu robota bez pochodów, uroczystości i ekshumacji.

Od 6-ej do 6-ej 30 wiecz. Amerykanin się kocha, a potem śpi i śni

mu się, że statek „Santa Clara" z jego pradziadem nie dojechał

i że on jest w starej, kochanej, personalistycznej Europie. Ja go

rozumiem. Bo rano znowu te same jajka w proszku i znowu, że

zacytuję mego amerykańskiego kolegę Weavera, „nudna mgła

jak kot sunie przez Chicago".

Karakuliambro

P. S. Od tych jajek w proszku zęby zmieniły mi się

w kompletne próchno. Próchno po paru dniach zaczęło gwałtownie

świecić i teraz nawet ta stara Murzynka Betsy nie chce ze

mną spać. Ale za to zaangażowali mnie do cyrku Kalamazoo na

Broadwayu. Występuję tam jako „Polak-Płomień, czyli Groza

Pięciu Kontynentów". Oky-Doky.

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE „HAJŻE! NA SOPLICĘ!"

Może by mógł Pan wpłynąć na to, żeby w III Rzplitej ludzie

pióra przestali wywalać na siebie języki? Dzisiaj pismo społeczno-

literackie robi się tak: Pierwszych parę kolumn zapełnia się

artykułami: o młodzieży, o węglu, o możliwościach teatru

kukiełkowego na Ziemiach Odzyskanych oraz o książce ob.

Marcinkowskiego „Pistolet". Jedno zdjęcie Mostu i dwie

fotografie ob. Marcinkowskiego, pierwsza: ob. Marcinkowski

w blezerze w paski, druga: ob. Marcinkowski w shortach z kosą

na tle snopka pszenicy. Ale to wszystko jest nieważne. W piśmie

spoleczno-literackim ważna jest jednynie ostatnia stroniczka.

I tu obowiązuje zasada „hulaj, bracie: piekła nie ma". Wynajmuje

się do tej roboty kilku zgorzkniałych dypsomanów,

których zadaniem jest wylewanie nocników na stronę przeciwną.

Strona przeciwna robi to samo i w ten sposób zamiast

odbudowy umysłów robi się dzisiaj w Polsce zabawa we

wzajemne podszczypywanie się ku uciesze nie wiadomo czyjej,

bo obywatel ma za dużo kłopotów, żeby zwracać uwagę na

dzieci obrzucające się zgniłymi pomidorami. Więc ja, Panie

Redaktorze, proszę o zmobilizowanie odpowiednich piór,

a raczej mioteł, które by zajęły się wymieceniem zgniłych

pomidorów.

HARMONIJNIE Z PRZYRODĄ

Zaczyna się, Panie Redaktorze, jesień i — jak zwykle

— ogrania mnie senność i liryzm. Rano budzę się smutny,

wieczorem idę spać zrozpaczony i nawet w nocy budzę się, Panie

Redaktorze, i szlocham. Tak mnie to dogasanie lata rozbiera.

Te malwy, ostróżki, astry i słoneczniki skazane na absolutną

zagładę! Ja też jestem słonecznik i jak umrę, właśnie chciałbym

się odrodzić jako słonecznik, wiecznie zwrócony swoją złocistą

buzią w stronę jakiej uczciwie płacącej Kassy. A kasjerka żeby

miała długie rzęsy i oczy jak księżyc na Bosforem. Bo jesienią

zawsze tęsknię do Turcji. Sam nie wiem dlaczego, ale taki już

jestem. Ale co ja to chciałem powiedzieć? Otóż to: Z uwagi na

to, że jesienią Przyroda zamiera, a ludzkość powinna żyć

w zgodzie z Przyrodą („Jean Jacąues Rousseau — ten rację

miał!"), proponuję wprowadzenie snu zimowego na całym

kontynencie. Koleje, uważacie, stają. Golarze przestają golić,

cyrki grać, malarze malować, rzeźbiarze rzeźbić, gazety nie

wychodzą, tramwaje stoją i wszystko, panie Dziejski, zapada

w uroczy zimowy sen. A na wiosnę budzimy się wszyscy jak

kwiatki: roześmiani, radośni, życzliwi i konstruktywni.

Nareszcie bez tego wzajemnego podgryzania się, bez tego

„Hajże! na Soplicę", o czym traktuje mojego traktatu część

pierwsza.

Yours emphatically

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE „OŚLEJ SERENADY'

Niech zjem własny kapelusz, jeżeli kiedykolwiek w życiu

uprawiałem nikczemny proceder autoreklamy! I niech zjem go

z taśmą, z piórkiem i z literami A. G. (Alojzy Gżegżółka).

I niech mi ten kapelusz stanie w żołądku na wieki! Po takim

zaklęciu sądzę, że Pan Redaktor uwierzy nareszcie w moje

czyste intencje. Bo będę pisał o sobie. Tak, o sobie. Codziennie

koło południa pocztylion roznosi w Botanikowie pocztę. Pomijam

ten drobny fakt, że nasz pocztylion jest podobny do

szatana. Jako asceta zawsze byłem w życiu narażony na

diabelstwa. Więc nie o to chodzi. Niech będzie podobny nawet

do Trymalchiona. Ale niech mi nie przynosi tylu listów! Błagam

na klęczkach.

Ja już naprawdę nie mogę. Proszę tylko posłuchać: jedna

pani z Częstochowy komunikuje mi, że na skutek czytania

„Zielonej Gęsi" mąż z okrzykiem Jasna cholera" opuścił ją na

wieki, a dziecko w kołysce zzieleniało na grynszpan. W Krakowie

znowuż w pewnym domu oszalał portier i w stanie tzw.

„zaćmienia umysłowego" zapuścił warkocz i udaje Chińczyka.

Cytuję wyjątek z listu żony wyżej wzmiankowanego portiera:

„Obywatelu Kalakuriambro! Skoro o ile pan nie przestaniesz

przedstawiać te zielone gięś, to my się z panem

policzeni. Władek zaznaczam zapuścił warkocz do podłogi i też

codziennie pisze zielone gięś. A my przez to cierpiem. Także

samo w naszem domu dwóch urzędników ze spółdzielni

„Polska rumba" wykoleiło się moralnie również przez gięś.

Więc jeżeli pan nie przestaniesz, to my pana wykończem

w talarki.

Z poważaniem

G i e n o w e f a O."

Ob. Lilawati (LILAWATI) pisze mi, że jak czytała „Pieśń

o fladze", to płakała, a jak czyta te kawałki w „Przekroju", to

szlocha. Więc czego ona chce? Mam ją łaskotać w podeszwę?

Wiele listów zaczyna się od „Czcigodny Mistrzu". Tego

rodzaju pisma odczytuję najnieufniej. Bo, jak to mówią,

trucizna na pewno w ogonie. A otóż właśnie, że nie: P. Stanisław

Panasiewicz np. komunikuje mi, ni mniej, ni więcej, że zostało,

czcigodny mistrzu, zawiązane, czcigodny mistrzu, Koło Miłośników

Mistrza Karakuliambro. Że się zbierają. Że komentują.

Że na pamięć. I że zmuzyką. Nie, Panie Redaktorze, tego już za

wiele.

Bo na końcu żądają, żeby im przesłać natychmiast mój

portret, wielkości naturalnej, na białym koniu. I taki list nb.

przychodzi d y w e r s y j n i e na adres „Dziennika

Polskiego"!

A taki pan Stanisław Strzelichowski (również z Krakowa)

nadsyła mi np. parodię „Zielonej Gęsi", gdzie jest w sposób

bezprzykładny zohydzony „Powrót taty". Jak to tak? Na tatę,

synku, rękę podnosisz? Czy chcesz, żeby ci ręka uschła?

Oto widzi Pan, Panie Redaktorze, na co człowiek jest w tym

„Przekroju" narażony.

Aleja wiem, co ja zrobię. Pojadę sobie do Warszawy i będę

pod pseudonimem „Kiciuś" pisał do dwutygodnika „Pokolenie".

Pseudonim, prawda, niewinny, a pisma nikt nie czyta, więc

będę miał nareszcie spokój.

P. S. Do m o i c h ł a s k a w y c h c z y t e l n i k ó w .

Nie mogąc — ze względu na uciążliwe studia assyriologiczne

— odpowiedzieć każdemu z osobna, składam en błock,

z tego miejsca, wszystkim tym, którzy nadsyłają wyjątkowo

dowcipne, dowcipne, zupełnie dowcipne, mniej dowcipne,

niedowcipne i zupełnie idiotyczne parodie „Zielonej Gęsi" wzgl.

„Listu z Fiołkiem" staropolskie Bóg zapłać!

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE MONOLOGÓW

Była u mnie wczoraj Hermenegilda Kociubińska. Z początku

piła wodę sodową w milczeniu, a potem:

„Ja nie mam pamięci wzrokowej i jak pana zobaczyłam, to

nie mogłam pana poznać, jakbym miała pamięć wzrokową

tobym na pewno pana od razu poznała, ale lepiej może, że nie

mam pamięci, bo jak człowiek ma pamięć, to mu się wszystko

przypomina niech pan tak nie patrzy na mnie czy pan zauważył,

że ja mam różowe łydki, bo cała krew odchodzi mi od głowy

i może przez to już nic nie rozumiem wczoraj spadłam

z trzeciego piętra i niech pan sobie wyobrazi nic mi się nie stało,

ale jakby mi się co stało, toby pan na pewno mnie nie pożałował,

mężczyźni to zielone świnie a pan jest mężczyzna pan ma

w sobie coś takiego męskiego dlaczego pan nie chce na chwilę

usiąść przy mnie, tylko ciągle chodzi po pokoju zdenerrrrrrrrrrwowany

ja mam większe powody do zdenerrrrrrrrrrrrrwowania

a jestem przytomna wczoraj jak zasypiałam,

to mi się nie chciało domknąć lewe oko, więc musiałam

sobie na oku położyć przycisk z Beethovenem, ale w nocy

Beethoven ze mnie spadł i zrobił się taki hałas, i wszyscy się

obudzili potem zaczęły się różne plotki kobiety to zielone świnie

pan nie ma pojęcia guzik się panu oderwie naturalnie nie ma kto

panu przyszyć ja teraz chodzę od muzeum do muzeum bo się

chcę wie pan tą sztuką nasycić cóż życie parówki z chrzanem

a Matejko trwa wiecznie ząb mi jeden wczoraj wyleciał dlaczego

jak byłam we Francji to mi zęby nie wylatywały ten obraz wisi

krzywo naturalnie że nie ma kto panu nawet obrazu prosto

powiesić o już się wieczór robi pan pewnie będzie zaraz jadł

podwieczorek bardzo lubię podwieczorki najlepiej boczek

z musztardą czy pan wierzy w przeznaczenie mój tatuś do ślubu

też nie wierzył a po ślubie bił mamę dlaczego ten świat jest taki

okropny o już zupełnie ciemno ja u pana przenocuję to

niemożliwe dlaczego ja się boję gwiazd pan się nie boi dlaczego

zaraz mam w torebce wianek z konwalii blaszane ale to nic jak

prawdziwe jak pan chce to ja ten wianek włożę na głowę

i zatańczę panu „Bolero" Ravela ta ra ra ra ra ra ra ram ta ra

ram niech pan tę szafę odsunie ra ra ra ra raaaaaa rarara.. "

CUDA TELEPATII

S.M. Jędrzejowski z Warszawy nadesłał mi mój wizerunek

zrobiony na odległość bez żadnej znajomości PT. Ob. JWP.

Modela.

Rozmawiałem na ten temat z głośnym historykiem sztuki

Tadeuszem Dobrowolskim. Dr Tadeusz Dobrowolski twierdzi,

że jest to nie notowany dotąd w dziejach plastyki fenomenalny

przykład telepatii plastycznej. Portret, powiada, który widzimy,

nie tylko jest interesujący formalnie, ale zaleca się również tzw.

pogłębieniem psychologicznym, czyli właśnie posiada to, czego

panu tak boleśnie brakuje, panie

Karakuliambro

P. S. Ob. S. M. Helenie Jędrzejowskiemu (w życiu doczesnym

Helenie Kurkowskiej) Bóg zapłać.

Szanowny Panie Redaktorze!

DZIWNY DOWCIP W „NEWS CHRONICLE"

Widziałem w „News Chronicie" taki dowcip: rozumie Pan,

jest taki podest, a na podeście stoi kilku grubasków, a w środku

nieprawdopodobnie brzydka dziewczyna i pod tym jest podpis...

Zaraz, ja już tak dawno wróciłem, zaraz, taki podpis

nazywa się w Anglii „caption", nie, w tym wypadku to będzie

„quip". „Quip" to jest takie „błyskotliwe powiedzonko",

prawda? Chociaż, w gruncie rzeczy, w danym wypadku to jest

typowa „caption", ale z drugiej strony, jak się, proszę Pana

Redaktora, trochę zastanowić, to to jest właściwie w rodzaju

„quip", ale prof. Bączyński np., który od dzieciństwa studiuje

humor, twierdzi, że to nie jest ani „quip", ani „caption", tylko

banalna transmogryflkacja. Czy ja wiem, to robi wrażenie

transmogryfikacji, ale żeby tak bardzo, to nie powiem. Owszem,

ciut-ciut, ale nie, żeby zaraz na całego. A Bączyński teraz

leży pod kocem i płacze.

— Dlaczego pan płacze, panie profesorze?

— Transmogryfikacja.

— Że co, proszę?

— Świństwo i wielokropek.

— Co się stało, gołąbuchna?

— Nie dostałem się.

— Dokąd, gwiazdeczko?

— Do „Siedmiu Kotów".

— Czemu to, rybko?

— Uważasz, to było tak: golę się, rozumiesz, i przychodzę.

Po cholerę ja się goliłem? Tam, kapujesz, rządzi wszystkim jakiś

woźny, a dyrektora, jak za dawnych czasów, w ogóle nie ma.

Dziwny teatr. Ten woźny, widzę, ma jedno ucho sztuczne. Może

miłość, może bomba, mniejsza o to. Powiadam, że mógłbym

wystąpić.

— Owszem — powiada — potrzebujemy cynika z rudą

brodą, ale broda na koszt wykonawcy we własnym zakresie.

Naturalnie na „syndetikon" z powodu, że się reprezentuje

realizm.

Popatrzyłem ja na to jego ucho sztuczne, popatrzyłem na to

prawdziwe (w ogóle podejrzany facet i podejrzany teatr) i myślę

sobie tak: to ja w Ameryce na emigracji w 1943 roku grałem

Hamleta i Nabuchodonozora, a tu w tym transmogryfikowanym

Krakowie mam występować razem z kotami jako cynik

z własną brodą? I to gdzie? Na ulicy Zyblikiewicza? Niedoczekanie

wasze! Bo ja przepraszam, któż to był ten Zyblikiewicz?

Astronom? A może po prostu należał do pepeeru?

Co? Już ja wiem, jak to w tej Polsce idzie. Ja sprawdzałem we

wszystkich encyklopediach! Zyblikiewicza nie ma. Irena Kwiatkowska,

„pieśniarka polska zamordowana przez swojego wujka

podczas okupacji w kawiarni »Boccaccio«" — jest, proszę

państwa, Panie Redaktorze, a Zyblikiewicza ani śladu. Wiec to

jest kant i transmogryfikacja.

Tyle prof. Bączyński.

A co do tego dowcipu w „News Chronicie", z tymi grubaskami,

na tym podeście, a w środku ta nieprawdopodobnie

brzydka dziewczyna...

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

NIEPOROZUMIENIA Z PROF. BĄCZYŃSKIM

Najprzód zginęła szczoteczka do zębów. Cóż, nawet bym na

to nie zwrócił uwagi, gdyby nie to, że chodziło właściwie

o obiekt wyjątkowy i rzadki, mianowicie „Patentowaną*

szczoteczkę do zębów prof. Muellera". Tą szczoteczką, rozumiecie,

nie tylko się czyści zęby, ale również można czyścić żółte

buty, wywabiać plamy po rosole z czarnej kury, a również

można (wszystko jest jak najdokładniej wytłumaczone w prospekcie)

używać wzmiankowanej szczoteczki jako zakładki do

Biblii. A zauważyłem, Panie Redaktorze, że Bączyński bardzo,

że się tak wysłowię, speszył się, gdy wszedłem do wspólnej

łazienki i zaraz zauważyłem, że mu trzoneczek od szczoteczki

wystaje, przepraszam, z kalesonów. Powiadam:

— Czy pan profesor nie widział mojej szczoteczki?

To prof. Bączyński zaraz uklęknął i zaczął się przysięgać, że

nigdy nic podobnego nie widział.

„No dobrze — myślę sobie. — Trudno". Ale we wtorek

zginął młynek do kawy. Szukam i szukam. Bez skutku.

A z pokoju „profesora" (z tzw. „rupieciarni") wyraźnie ruru-

ruru, tak jak się właśnie kręci kawę. Patrzę przez dziurkę

w ścianie, naturalnie mój młynek. Hej, mamy go! I nawet

poszło. Bo Bączyński wyszedł na chwilę do Urzędu Transmog-

*pat. 1812

ryfikacyjnego, a ja zaraz myk do jego pokoju. I zaglądam.

I włosy, proszę Pana Redaktora, stanęły mi do trzeciego piętra.

Bo żeby kawę mełł — w porządku, ale nie! właśnie, że

skoagalowany (zgrudkowany) proszek „Ci-Ci" w związku z,

przepraszam, pluskwami, które nas w tym domu na ogół

zanudzają. Oczywiście, że już teraz młynek na nic, bo zapach

straszny, a we czwartek zginęła mi szafa. Spałem oczywiście

naturalnie twardo, ale Hermenegilda powiedziała rano, że

Bączyński z tym Piekielnym Piotrusiem wyniósł szafę w nocy,

sprzedał ją powieściopisarzowi na rękopisy i wyjechali do

Waldorffowa. To już, myślę sobie, granda, czyli zamęt w kręgosłupie

moralnym. Dwie po trzech na jedenastą stwierdziłem

nadto co następuje:

1) brak mojego pamiątkowego kubeczka z widokiem

łaźni w Ciechocinku;

2) brak pinesek;

3) brak śmietniczki;

4) brak słoja z kwaszonymi ogórkami;

5) brak rurki.

Rurkę zresztą znalazłem potem u Kociubińskiej pod pudełkiem

na kapelusze. Mniejsza o rurkę. Ale miedzioryt to już

naprawdę ponura afera kryminalna, jak kradzież w Muzeum

Czartoryskich. Miedzioryt, Panie Redaktorze, nie byle jaki,

prawdziwy Folkema, ilustracja do „Kornelii" Cervantesa. Stoi,

rozumie Pan Redaktor, na pierwszym planie rycerz, a mnich

w mycce podaje mu dziecko, które oczywiście naturalnie rycerz

trnsmogryfikował jakiejś babie, i rycerz robi takie ruchy, że to

nie on. A za rycerzem biblioteka, czyli Mądrość, a po bokach

biblioteki (wyraźnie widać roczniki „Przekroju") dwa kościotrupy,

jako, przypuszczam, ostrzeżenie dla rycerza, że niby

uważaj, bracie, lepiej się przyznaj bez bicia, bo inaczej to cię

szlag trafi i zostaną po tobie tylko kapcie i trzustka.

Ale on się nie przyznaje, a pod powałą wypchane krokodyle.

Na tym ukradzionym miedziorycie.

Fotografię prof. Bączyńskiego załączam.

P. S. Słyszał Pan? Ten krakowski teatrzyk „Siedem Kotów"

sprowadził z Londynu Tadeusza Olszę. Mnie, psiakrew,

to nie mogli sprowadzić, tylko sam musiałem przyjechać.

Dlaczego?

Karakuliambro

Szanowny Panie redaktorze!

W SPRAWIE PTASZKÓW

Denuncjuję, że Konfraternia Ornitologiczna (Bractwo Ptakoznawcze)

nic nie robi. Ptaszki w Polsce są w zaniedbaniu. Ja

już nieraz zwracałem na to uwagę i ja twierdze, że w tej sprawie

nie wolno nam w dalszym ciągu staczać się po równi pochyłej.

A tymczasem, Kochani Czytelnicy, otwórzcie szeroko oczy

i popatrzcie choćby na wróbleki. Statystyka stwierdza, że zeszłej

zimy zamarzło w Polsce 4 000 wróbelków, tych wróbelków,

z których niejeden może fruwał i przed Twoim okienkiem,

Czytelniczko. Miał nóżki, skrzydełka i dzióbeczek, I serduszko.

Malutenietyciupitukiciulapcilusie s e r c e . I co? I przychodzi

niedobry Czarodziej-Mróz i z jednej strony maluje cudne

kwiaty na szybach Kochanej Czytelniczki, ale z drugiej

warzy wróbelka razem z jego kociłapci serduszkiem. I kiedy

wróbeleczek jest już dokładnie zwarzony, wtedy jego Dusza

odpływa do ptasiego raju, ale pytam się, Panie Redaktorze, po

co? Czy na ziemi nie mógłby się taki wróbel urządzić, gdyby

serca ludzkie nie były jak głaz? A makolągwy, ta ozdoba

olszynek? Czy u nas myśli się o makolągwach? Nie myśli się,

Panie Redaktorze, ja twierdzę. Dlaczego na Zachodzie (uwaga

na duże Z!) istnieją kluby, czyli zrzeszenia, które specjalnie

zajmują się makolągwami, a u nas nic? Sipiórki także samo.

Biała Bajka Zima niejedną sipiórkę bezlitośnie, Panie Redaktorze,

wykańcza i brutalizuje. I potem gdzieś, hen, w rynsztoku

leży i rozkłada się dygocąca, nabrzmiała bólem sipiórka,

ptaszyna, nieraz, można powiedzieć, chluba ornitologii. A cidomki?

Cidomki w ogóle, proszę Pana, są na wymarciu. Dlaczego?

Bo nikt się cidomkami nie zajmuje. A czy np. aptekarze nie

mogliby tu wykazać pewnej inicjatywy? Aptekarz, wiadomo,

ma czas. Bo przecież człowiek przychodzi i powiada: Proszę

tinctura angelorum za pięćdziesiąt do użycia zewnętrznego. To

aptekarz daje taką pomarańczową kartkę i mówi, że za dwie

i pół godziny. I przez te dwie i pół godziny czyta „Przekrój"

i „Twórczość", a zamiast czytać „Przekrój" i „Twórczość", nie

mógłby, Panie Redaktorze, zająć się cidomkami? Te zielone

ptaszki z czerwonymi oczkami, które tam i sam latają na takich

skrzydełkach, uprzyjemniając swoim cudnym belkantem troski

powszednie mieszkańców miast i wiosek, to są właśnie cidomki,

Kochani Czytelnicy. Spójrzcie na nie! Pogłaszcie je od czasu do

czasu. Kaszki wysypcie czasem na parapeciki. Niech dzióbią,

niech prychają i furkocą.Niech głosiki ich dzwoniące jak

dzwoneczki elektryczne splatają się w ten hymn wdzięczności

dla serca ludzkiego, które jest dobre, które jest takie dobre,

tylko że kaszka jest cholernie droga.

Karakuliambro

Obywatelu Redaktorze!

W SPRAWIE POLSKIEJ FILOZOFII

Czy autorowi „Listów z Fiołkiem" wolno zabierać głos

w sprawie polskiej filozofii? Myślę, że tak. Bo jeżeli np. zdarza

się, że w sprawach teatralnych zabierają głos psychopaci

wczorajszego autoramentu i nikt się tym spegalnie nie gorszy,

przeciwnie! ludziska śmieją się do rozpuku, to jasne chyba, że

komu innemu wolno np. pofilozofować. Elektromonter, lekarz

czy organista (z czerwonym nosem) mają swoje prawo do

wydawania sądów np. o literaturze. Święte prawo hałasującego

konsumenta, który koniec końców jest cichym, kochanym

współtwórcą. Czemuż więc mnie nie byłoby wolno pogadać

trochę z moimi Czytelnikami o polskiej filozofii?

A ja chciałbym, proszę moich państwa, zadać tylko jedno

pytanie: Czemu polska filozofia nie uczy praktycznego życia?

Praktycznego życia uczyli gdzie indziej tzw. moraliści i wychowali

dzielne, karne zespoły ludzkie. Wychowali człowieka

mocnego w samotności i użytecznego w zespole. A nas,

paniedziejku, tylko mesjanizm. lunatyzm i jeszcze raz Hoene-

Wroński. A przecie ze złej filozofii rodzi się zła poezja, to

idzie do szkół i z tego wszystkiego powstaje tzw. pokolenie. No,

ale nie jest tak źle. Leży przede mną na moim warsztacie krótka

strofka napisana przez niejakiego Roberta Browninga. Ofiarował

mi ją jeden gość z YMCA. Oto ona prozą: „Był taki

człowiek, który nigdy nie oglądał się za siebie, ale szedł naprzód.

Nigdy nie wątpił, że chmury rozprószą się, nigdy nie sądził, że

zło zatriumfuje, choćby sprawiedliwość bywała znieważona.

Człowiek, co uważał, że upada się po to, żeby powstać, klęskę

ponosi się dlatego, żeby walczyć sprawniej, a śpi się po to, żeby

się przebudzić".

W SPRAWIE „BALLADY O STARUSZCE"

Moja martyrologia, Panie redaktorze, sięga szczytu Wieży

Mariackiej. Mojej „Ballady o staruszce" nikt nie chce drukować.

Eryk ze „Szpilek" telefonował, że „za śmiałe". Wyka

w „Twórczości" w odpowiedziach Redakcji napisał: „Ob. K. I.

G. Niestety! Prosimy o dalsze próby". „Tygodnik Powszechny"

odwalił a limine. „Kuźnica" także samo. „Kocynder", że

niegramatycznie. Wiadomo: biednemu wiatr w oczy i bez

protekcji nie ma subiekcji. A otóż niech pan posłucha, jakie to

śliczne:

„BALLADA O STARUSZCE"

( p o e z j a )

Była sobie staruszka

na krzywych nóżkach,

więc się zdało staruszce,

że cały świat chodzi na krzywej nóżce.

Otóż mylisz się, staruszko!

Świat chodzi na prostej nóżce prostą dróżką.

Tylko ty, śliczna staruszko

masz krzywe nóżki i krzywe serduszko.

Obywatelu Redaktorze, błagam Pana, niech Pan mi to

wydrukuje, dla zachęty, a przyrzekam, że będę pracował nad

sobą i gramatyką.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

O WSZYSTKICH RZECZACH

KTÓRE SIĘ ŹLE ODKRĘCAJĄ

Prof. Bączyński, który na emigracji zajmował się wyłącznie

angelologią, dzięki czemu nabrał łagodnego charakteru i czegoś

skrzydlatego w sposobie załatwiania interesów, prof. Bączyński,

mówię, taką wygłasza opinię odnośnie wszystkich rzeczy,

które się źle odkręcają.

1 ) T u b k a p a s t y d o z ę b ó w .

Jeżeli zakrętka nie poddaje się naszej woli odkręcania,

należy spokojnie, z pokolenia na pokolenie czekać na cud,

a może to się odkręci samo. Śpiewanie „Bogurodzicy" i wygłaszanie

aforyzmów o Sobieskim, który ocalił Zachód*, nie są

nie wskazane.

2 ) S ł o i k z k o r n i s z o n k a m i .

Jeżeli — kontynuuje zankomity polski angelolog prof.

Bączyński — absolutnie nie możemy odkręcić zardzewiałej

nagwintowanej pokrywki na słoiczku z korniszonkami

(mniam-mniam! Red.), wtedy, obywatele, nie pozostaje nic

innego, tylko kląć, grobowo i ordynarnie, i tak długo, aż goście

przerażą się i wyniosą się. Korzyści: dla uczty gwiazdkowej

korniszony ocalone i niejako cios zadany polskiej jałowej

przyjęciomanii.

*Co to znaczy Zachód? (Uw. Red.).

3 ) O d k r ę c a n i e ż a r ó w e k .

Do odkręcania żarówki potrzebny jest system stołu i stołeczka.

Stołeczek ustawiamy na stole, po stole wdrapujemy się na

stołeczek podtrzymywani moralnie okrzykami „uważaj!", wydawanymi

przez żonę, teściową i córkę oraz dwoje dzieci

nieślubnych stransmogryfikowanych cywilnie w transie zmysłowym.

Sufit — na skutek hulaszczego i demonicznego trybu

życia w tzw. młodości — zaczyna kopernikańsko kołować nam

nad głową, wobec czego, nie odkręciwszy żarówki, łagodnie

spadamy na podłogę łamiąc nogę. Passywa: Noga. Aktywa:

Urlop.

Nb. Podczas upragnionego urlopu dobrze jest razem z panem

Pickwickiem, esq. rozmyślać nad zmiennością interesów

i gustów ludzkich.

U w a g a ! Wykręcanie żarówek w kościołach, jakiegokolwiek

obrządku, jest świętokradztwem — vide „Porfirion

Osiełek, czyli Klub Świętokradców", str. 18, 68, 94, 95 i nast.

4 ) O d k r ę c a n i e p o m n i k ó w A r -

t u r a G r o t t g e r a przyśrubowanych d o spiżowych

podstaw na terenie województwa krakowskiego.

Odśrubowywać zasadniczo nie należy, nie należy albowiem

walczyć z komizmem i Muzeum Narodowym. Gdyby natomiast

miało się istotnie ku odśrubowywaniu, robotę (poufne!)

należałoby wykonać rzetelnie, już choćby dla zdobycia moralności

z roboty — vide: Jaszcz: „Moralność i robota" w „Dzienniku

Polskim" 290 (616). Bo z modlitwy, obywatele, to, wiecie,

ryzyko. Modlitwa na klęczkach to czasem jałowa nostalgia.

Robić. Iść. Godzić.

My się chcemy modlić w marszu i w śpiewie.

Serdecznie dziękuję za ryby.

Pański Karakuliambro

poeta hermetyczno-sympatyczny

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE ZMIANY ADRESU

Donoszę uprzejmie, że przeprowadziłem się na ulicę „Hermenegildy

Kociubińskiej, daw. Kociubińskiej Hermenegildy,

poetki hermetyczno-sympatycznej, epiczki, filozofki, powieściopisarki,

członkini Związków Zawodowych, badaczki, działaczki,

scenografki, zoolożki, dramaturżanki, wszechobejmującego

serca, intelektualistki, inspiratorki, przekładaczki z języków

obcych, dypso- i melomanki, symfoniczki, skrzypaczki,

paleontolożki, domatorki, przyjaciółki, mistrzyni, wykonawczyni,

alchemiczki, angelolożki, gastronomia, zbieraczki dziwnych

nazw oberż i austerii, flecistki, choreografki, wyczarowującej

baśniotwórczyni, znachorki, semantyczno-kulturowej realistki,

egzystencjonalistki, natchnionej repatriantki, zachęcaczki,

hellenistki, organistki, poganki, ostatniej sufrażystki i najpierwszej

antygrottgerystki, automobilistki, recytatorki, alpinistki,

botaniczki-amatorki, pozytywistki, piłkarki nożnej, tenisistki,

ping-pongówki, biegaczki czarodziejki, studentki, chiroi

katamptomantki, złotniczki, medalierki, medalionistki, penetratorki,

antykwariuszki, rybaczki (w sensie przenośnym!),

fabianistki, kotto- i żukromanki, metafizyczki, antymesjanistki,

czechofilki, konkordystki (żeby Polacy się zgadzali co do

jednej drobnostki — co do Polski), wszechsłowianki, telepatki,

prorokini, humorystki, patetyczki, passjonatki, passionarii,

paryżanki (od: para, parowóz, parówki itp.),teolożki, modelki,

koteczki, egerii, porankowej bajki, złotej i purpurowej baśni

wieczornej, duduśki, wisienki, ptaszynki, mojego słodkiego

zajączka, jaskołeczki, sipiórki i gżegżółki, rączuchny, głowinki,

zadumanego oczka, kozaczka, chłoptasia, halabardzisty, różowej

w-cielonej zmysłowos-t-i, rybki, twojego kryształowego

źródełka na zawsze, confetti pocałunków w syjkę i w nozynki,

lisiczki, brzusia, luksusowej, oryginalnej i pierwszorzędnej

dzierlatki, Słoneczka i Gwiazdeczki, interesującego materiału

do rozpracowania w sensie przyrostu ludności, wiecznej Arcy-

Baby (kyrie elejson)" nr 8 m 12 oficyna boczna na lewo.

Pański Karakuliambro

P. S. Jeżeli, Panie Redaktorze, prawdą jest, że podczas

ostatniego napadu na „Przekrój" zginęły rękopisy Artura

Chojeckiego „Mówmy poprawnie"*, prosiłbym uprzejmie

o potwierdzenie tej wiadomości drogą telegraficzną, wraz

z dokładnym podaniem nazwy ulicy, przy której obecnie

przemieszkuję, ponieważ, jak mnie informowano w Urzędzie

Pocztowym, bez dokładnego wypośrodkowania nazwy ulicy,

patrz pan wyżej, ani telegram, ani żaden list do Szan. Adresata

nie dojdą. Amen.

Autor „Listów z Fiołkiem"

*tak ważne w związku z szalejącym niechlujstwem językowym - demokracja!

(Aut.)

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRWIE BAŁAGANU

Z GAŁCZYŃSKIM

Mój wujaszek ob. Gałczyński (były piekarz) jest w sytuacji

bez wyjścia. Oto, proszę, tzw. Głosy prasy o Nim

zamętu, jak się czyta tzw. prasę:

Z pewną obawą patrzę na młodą lirykę naszą. Zadziwia

mnie ona. Jest od góry do dołu patetyczna i wzniosła. Jest ideologicznie

patetyczna... Czyżby doprawdy żaden z młodych poetów

nie kochał narzeczonej, żony dzieci, wiatru, słońca, gwiazd

i traw? Czyżby doprawdy nie przejmował ich do głębi urok rozbudzającego

się świtu i majestatyczne zgliszcza zachodu? Czyżby

doprawdy nie radował ich — w przeciwieństwie do poetów

wszystkich czasów — lot gołębi, nie przemawiały do nich źrenice

psa i nie opowiadały im tajemnic świata i zaświata obłoki?

W o j c i e c h B ą k . „Bunt poetycki".

„Tygodnik Warszawski" nr 44.

...bełkot pisanych dla pieniędzy „Zielonych Gęsi" i „Listów

z Fiołkiem", na które otrząsa się cała myśląca i artystycznie

wrażliwa Polska...

S t e f a n K i s i e l e w s k i .

„O kosmicznym bełkocie". Tamże.

*

Żar czterdziestostopniowy. Woń lip odurza na krakowskich

plantach. Młodzi ludzie nie idą nad Wisłę, ale tłumnie zapełniają

salę Kopernika w Collegium Novum, gdzie z gracją

i lekkim patosem Halina Świątkówna deklamuje „Pieśń o fladze"

i „Pieśń o żołnierzach z Westerplatte", August Kowalczyk

mówi „Nocny testament", Ewa Heise — „Kołysankę", inni:

Pudłówna, Gawęcka, Ornatowska, Adamski, Puget interpretują

kilkanaście wierszy Gałczyńskiego, ujawniając ich niespodziewaną

barwność i muzyczność.

P i o t r G r z e g o r c z y k .

„Rozmowa z Konstantym Galczyńskim".

Tamże, nr 32.

*

Z młodszego pokolenia poetów naszych wyróżnia się pijaństwem

Konstatny Gałczyński.

S t a n i s ł a w G r z e g o r z e w s k i .

„Sienkiewicz pisał winem".

„Tydzień", nr 16.

*

Młody autor powieści pt. „Porfirion Osiełek, czyli Klub

Świętokradców" oraz wiersza dla sepleniących „Strasna żaba"

nie przestał być w gruncie rzeczy faszystą.

II e r m e n e g i l d a K o c i u b i ń s k a .

„Pochylam się nad wariatami z sympatią".

Miesięcznik „Lampa", nr 1.

*

Poczekajmy trochę, a usłyszymy o Gałczyńskim, nieustraszonym

bojowniku demokracji.

rkm. „W konstelacji Raka".

„Kuźnica", nr 42 (60).

*

1) Wojciech Żukrowski... czołowy komunista polski.

2) K. I. Gałczyński... który wobec tego całkowicie oddał się

w służbę bolszwizmowi.

Z tzw. „Czarnej listy" rzymskiego tygodnika

w jeżyku polskim „Orzeł Biały".

*

„Wiersze" Gałczyńskiego ukażą się istotnie wkrótce w nakładzie

jednej z warszawskich reakcyjnych firm wydawniczych.

Nareszcie.

Bardzo się cieszę.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

18 (OSIEMNAŚCIE) PYTAŃ

POD ADRESEM OBYWATELA

PYTANIE I

Dlaczego rano, Obywatelu, wstajecie z łożnicy w kwaśnym

humorze?

PYTANIE II

Dlaczego (jeżeli mężczyzna) golicie się niedbale, a (jeżeli do

czynienia z kobietą) dlaczego macie brudne nogi?

PYTANIE III

Dlaczego wam się zdarza, że wydajecie pieniądze w głupi

sposób?

PYTANIE IV

Po co oglądacie obrazy Artura Grottgera?

PYTANIE V

Czemu czytacie Hoene-Wrońskiego, a nie np. rozkład

jazdy?

PYTANIE VI

Dlaczego Wam się podoba zawsze to, czego nie ma?

PYTANIE VII

Dlaczego wieszacie psy na rodakach, a jak wieszacie palto,

to wieszak Wam się zawsze urywa, co już jest, nieprawda,

rodzajem idiotycznej katastrofy?

PYTANIE VIII

Czemu z właściwym Wam niechlujstwem sądzicie, że kolega

Osmańczyk ma na imię Edward, podczas gdy Osmańczyk ma,

przeciwnie, na imię Edmund?

PYTANIE IX

Dlaczego wstydzicie się wynosić osobiście śmieci do śmietnika

i czekacie na „cud nad śmietnikiem"?

PYTANIE X

Dlaczego (no proszę!) przesiadujecie godzinami w kawiarni

zamiast wziąć się do roboty nad sobą, mój gołąbku?

PYTANIE XI

Dlaczego język rosyjski podoba się Wam mniej od angielskiego?

PYTANIE XII

Dlaczego nie uczycie się boksu?

PYTANIE XIII (TRZYNASTE)

Dlaczego zdradzacie męża, który, jak Mu się przyjrzeć ze

wszystkich stron, ma przecież swoje dodatnie strony?

PYTANIE XIV

Dlaczego, pijąc wódkę i myśląc z właściwym Wam rozrzewnieniem

o dzieciach, uważacie, że czekolada jest droga?

PYTANIE XV

Dlaczego, gołąbko, nie cerujecie pończoch, tylko piszecie

utwory dramatyczne?

PYTANIE XVI

Czemu to sądzicie, że na księżycu jest lepiej niż w Polsce?

PYTANIE XVII

Dlaczego, spuszczając wodę, uważacie, że to jest historyczny

wyczyn, dzięki czemu wpadacie w patos, dzięki czemu

spuszczacie wodę niedokładnie?

PYTANIE XVIII

Dlaczego, jak się umówiliście ze mną we wtorek o osiemnastej,

przybiegliście (zadyszani) dopiero w piątek o dwudziestej

z nieokreślonymi minutami, bo ciocia umarła i był pogrzeb,

i deszcz padał, i Wyście się przeziębili, i czytaliście „Wesele"

w gorączce, i Was okradli, bo drzwi były nie zamknięte,

i przyśnił Warn się Piotr Skarga, i mówił wiersze Janusza

Minkiewicza, i lampa zgasła, i nocnik się przewrócił, i w ogóle

katastrofa z powodu tzw. nieprzewidzianych okoliczności

— co?

Karakuliam.br o

Szanowny Panie Redaktorze!

WYBORY W ZWIĄZKU SIODLARZY

Jako przedstawiciel miesięcznika „Lampa" (prawdopodobnie

przestanie w ogóle wychodzić, ale mniejsza o to) wziąłem

udział w tegorocznym zebraniu walnym Związku Siodlarzy,

nader burzliwym. Przede wszystkim okazało się, że sprzedaż

siodeł spadła niemal do zera, w związku z czym ustępujący

Prezes Antoni Kometa zacytował Piotra Skargę i „Proroctwa"

Malachłusza. W tym miejsca wszyscy wstali i ja też i tak staliśmy

pół godziny. Następnie jeden członek znieważył czynnie drugiego

członka w ramach, że tak powiem, kalumnii rzuconej na całe

miasto, wobec czego członek, który się poczuł znieważony,

podskoczył na taburecie z okrzykiem „ja protestuję".

Panie Redaktorze, w tymże momencie inny członek tak się

przejął, że też postanowił, że się tak wyrażę, wykazać się, więc

również podskoczył na krzesełku i z okrzykiem ,ja również

protestuję" opuścił salę, co zrobiło niemałe wrażenie. Następnie

zaczął nagle przemawiać ob. Wdziekoński (syn Antoniego

Wdziekońskiego). Mówił o starożytnym Egipcie, o rozmaitych

troskach tak zwanych naukowo faraonów i zakończył apelem,

żeby wszyscy się jasno wyrażali, bo romantyzm, panowie,

i lunatyzm może nam znowu zaszkodzić.

„Chcąc — tu cytuję dosłownie Wdziekońskiego — wziąć

za rogi te rzeczy, musimy najprzód te rzeczy precyzyjnie

ustalić".

— Jakie rzeczy! — zawołał ob. Kuraatowski, woźny

Związku, który w wolnych chwilach fuńguje jako numerowy na

Dworcu Południowym, ale nie otrzymał odpowiedzi.

Z kolei pani Mięśnicka zapytała, o jakie rogi chodzi. W ten

sposób wywiązała się dyskusja na temat rzeczy i rogów.

Ze sprawozdania kasowego wynikało nb., że wpływy były

niewielkie, wydatki szalone oraz żadnego zrozumienia ze strony

społeczeństwa. Naturalnie, że ustępujący prezes Antoni Kometa

znowu tu wstał i znowu zacytował Skargę, i powoli wszyscy

zaczęli szlochać.

Tym kształtem nowy zarząd został wybrany w sposób tak

zwany spazmatyczny. Nowy prezes zapewnił, że będzie dokładał

wszelkich sił, nowi członkowie zarządu bili się w piersi

i ślubowali, a woźny Kurnatowski włączył tymczasem odkurzacz

i odkurzał historyczny dywan.

Na zakończenie miała być wspólna fotografia, ale aparat się

posunął i nic z tego nie wyszło. Sytuację uratowała obecna na

sali poetka Hermenegilda Kociubińska, która od-,wy- i zadeklamowała

swój utwór pt. „Pejzaż nadmorski", a którego

początek cytuję mniejszym:

PEJZAŻ NADMORSKI

Morze.

Tak.

Rzeczywiście fale.

A ty Antoni?

Jak fale.

Jak fale.

Tak...

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE CIEPŁA

Bardzo proszę o zamieszczenie poniższych wynurzeń, które

z pozoru prywatne z jednej strony, z drugiej mogą niewątpliwie

odzwierciedlać tragedię niejednego mężczyzny:

Otóż nie mam tego ciepła w domu, Panie Redaktorze. Czuję

się niedopieszczony. Zaprenumerowałem sobie „Dwumiesięcznik

Ascetyczno-Praktyczny", ale to nic nie pomaga, ponieważ,

jak z analizy tego słowa wynika, dwumiesięcznik wychodzi co

dwa miesiące, a mnie pokusy dręczą bez przerwy. Np. widok tej

pani w zielonym kapeluszu, która w tej chwili (o!) przechodzi

przed moim gotyckim okienkiem, właśnie widok tej pani

- z uwagi na pewne linie - po prostu przeszkadza mi pisać.

Więc kończę.

W SPRAWIE ZMIANY ORTOGRAFII

Proponuję, Panie Redaktorze, z naszą ortografią załatwić

się nareszcie radykalnie. Dosyć patyczkowania się. Szereg liter

w ogóle zlikwidować. W okresie gryp i katarów i tak nikt nie

potrafi mówić wyraźnie. Widziałem kupę zakatarzonych krakowian

w cylindrach, którzy mówili do kioskarki: Broże

„Brzegrój" i „Zbilgi". Więc na co głoska „P"? Trzeba iść

z duchem czasu. Jest to zresztą jedyny duch, którego można

wywołać bezpłatnie, czyli bez finansowania kolacji dla medium.

SZTUKA SIĘ ODRADZA

Dziasiaj są czasy małych dzieł i wielkich autorów. A były

czasy wielkich dzieł i małych autorów. Twórcy nie chodziło

0 podpis pod dziełem, tylko o dzieło samo. Toteż budował je

z całą skromnością w harmonii z zespołem, a mozolnie,

pokornie wybudowane przekazywał następnym pokoleniom.

Dziś na odwrót: twórca tworzy szybko i niecierpliwie swoje

koszlawe dzieło, ale za to kładzie swój ogromny podpis u góry

1 pod spoden*, z boku i po przekątnej. Takie czasy, obywatele.

Ale już świta nowe średniowiecze. Więc nie przejmujcie się.

Szlachetny anonimat znowu wchodzi w modę. Oto otrzymuję

ostatnio dozy utworów całkowicie nie podpisanych np.:

1) „Za wiersz »Dwie gitary« dostaniesz ode mnie po

mordzie".

2) „Za zielone gięś my wasz skończem. Grupa Polaków

myślących i Wrońskiści."

3) „Za niewłaściwy stosunek do Matejki, martyrologii

i romantyzmu oraz patosu siekany kotlecik zrobię

z Szpana". Znowu bez podpisu itd., itd., itp.

No więc niech Pan powie, Obywatelu Redaktorze, czy to nie

wzruszające? Te objawy, znaczy się twórczości anonimowej.

Piszą i nie podpisują. Chodzi im o dzieło, a nie o reklamę.

Wzruszające. Wzruszające. Wzruszające. Po prostu wzruszyłem

się. Więc drżącą ze wzruszenia ręką stawiam punkcik.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

NASI GROTESKOWI SKARGOWIE

Zawsze byłem pilnym czytelnikiem pism Piotra Skargi.

Z podziwem i trwogą patrzę na odnośny Obraz Matelki. Ale

rozrzewniają mnie w sposób nieco złośliwy nasi Skargowie

groteskowi. Taki gość rozdziera szaty nad ludźmi i sprawami,

trzęsie brodą i parasolem, żeby już po godzinie pogrążyć się

w odmętach whiskey and soda. Córko jerozolimska, jeżeli

chcesz płakać nade mną, zapłacz (obejmując latarnię) najprzód

nad sobą, nad swoją niesłychanie inteligencką wiotkością

moralną. Dobrze?

W SPRAWIE ZMIANY FORM

TOWARZYSKICH

Poruszona swego czasu przez „Tygodnik Powszechny"

sprawa całowania pań w ręce nasunęła mi dzisiejszej nocy,

Panie Redaktorze, całą, że się tak filozoficznie wyrażę, koncepcję

całkowitej przebudowy form towarzyskich. Jestem pewny, iż

projekt mój zostanie przyjęty przez Szan. Społeczeństwo z entuzjazmem,

a z entuzjazmu może i jakieś materialne korzyści

wypłyną dla Autora, co daj Boże amen. Otóż: Powiedzmy sobie,

że istotnie przestajemy panie w ręce całować. Zgoda. Ale czyż

w miejsce rąk całowania nie można by wprowadzić zwyczaju

całowania, powiedzmy, w łokieć albo w tę śliczną szyję? Mój

Boże, ileż razy trapią nas różne smutki, ileż razy jedziemy

natłoczonym tramwajem, deszcz pada, nerki bolą, a tu nagle

znajoma; więc całujemy ją według nowego kodeksu w szyję

i pocałunek taki odradza nas całkowicie. Zapewniam Was,

Najczcigodniejsi Czytelnicy, że tą drogą niejeden młody poeta

doszedł do celu.

Teraz w sprawie podklepywania. Otóż wydaje mi się, że

podklepywanie, byle wytworne, również może przyczynić się do

ożywienia skostniałych, inteligenckich form towarzyskich. A co

do siadania na kolanach, to chciałbym się zapytać te panie

z najwyższych sfer towarzyskich (nazwiskami każdej chwili

Mistrzowi Redaktorowi służę), czy — jeżeli robiły to po

pijanemu— nie mogłyby robić tego na trzeźwo ku radości

mężczyzn, z których niejeden może przeżywa bolesną tragedię

inteligenckiej samotności? A czyż sala koncertowa, w której

słuchacze z całą szczerością przytulaliby się do siebie, czyż taka

filharmonia, powtarzam, nie robiłaby wrażenia raju na ziemi?

Pomyślcie: słodkie tony muzyki i szczerość. Oczywista rzecz, że

i w szczerości (tego rodzaju) nie należy przesadzać, gdyż

wszelka przesada prowadzi do komplikacji, komplikacje do

zawikłań, zawiklania do zdenerwowania, zdenerwowanie do

wściekłości, wściekłość do szału, szał do zwątpienia, zwątpienie

do mizantropii, czyli niechęci do człowieka, niechęć do człowieka

do angelologii i wszystko pewnego dnia kończy się furią

i innymi stanami duszy, na które cierpiał znakomity Jonathan

Swift, autor nieśmiertelnego „Gullivera".

Więc ostrzegam.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

SINCERYZM: NASZA ODPOWIEDŹ

EUROPIE

Sinceryzm albo synceryzm (od łacińskiego sincerus: szczery)

jest to prąd umysłowo-obyczajowo-literacki, który wymyśliłem

wczoraj punkt 17-a, pijąc kawę na wprost poczty. Co tu owijać

w bawełnę (przy tych cenach bawełny nb.!), że bolało mnie to

i boli, Panie Redaktorze, że żelazo mamy wagonami, a swojego

prądu filozoficznego nie mamy, choć się staramy. Dlaczego?

Czyż wiecznie karmić się będziemy nowinkami z Francji

w postaci np. koszmarno-groteskowego egzystencjalizmu?

(Głosy w centrum i na prawicy: Nie!) Toteż właśnie w porze

Gwiazdkowej, gdy serca ludzkie odradzają się i topnieją i niejeden

redaktor naczelny idzie do spowiedzi, żeby prosić Stwórcę

0 przebaczenie za ból tylokrotnie zadany młodym poetom

w cynicznych Odpowiedziach Redakcji; kiedy dzwony dzwonią

1 mak pachnie; gdy śnieżek prószy; w takiej historycznej chwili,

Panie Redaktorze, ogłaszam 23 (dwadzieścia trzy) tezy mojego

synceryzmu, prądu rodzimego, filozoficzno-umysłowo-literacko-

obyczajowego, luksusowego, pierwszorzędnego, oryginalnego

i eksportowego, czyli innymi słowy: drzyj, Europo.

TEZA I

W f i l o z o f i i : W dalszym ciągu obowiązuje mes-

janizm, ponieważ mówiąc szczerze, syncerystycznie, nie stać nas

na nic lepszego, człowiek zresztą na ogół lubi rzeczy łatwe,

a przecie łatwiej jest zajmować się mesjanizmem niż wybudować

fabrykę fajnych ciężarówek.

TEZA II

W l i t e r a t u r z e : Tu synceryzm prowadzi do

wniosku, że pedagogia jest w tej chwili najważniesza, wobec

czego w przeciągu trzech lat cały beletrystyczny papier odstępujemy

Wydawnictwom Szkolnym i w przeciągu trzech lat

drukujemy tylko podręczniki. Pieniądze marnowane dotychczas

na nikomu niepotrzebne powieści i poezje obracamy

automatycznie na podniesienie stopy życiowej naszego społeczeństwa.

TEZA III

W p o e z j i l i r y c z n e j : Pełna likwidacja.

W chwili gdy obywatele Bobrowski, Dąbrowski i Minc pracują

(tak wydajnie!) nad Trzylatką Sytości, sądzę, że wytwarzanie

i konsumowanie specyficznych wzruszeń nie należy do programu.

U w a g a ! Ostatnia wiadomość po zamknięciu niniejszego

gwiazdkowego numeru.

Pozostałe „20 Tez Synceryzmu" niżej podpisany będzie

roznosił po domach, uprzystępniając je za niewielką kwotą

Kochanemu Społeczeństwu, ilustracje prof. Kamyczka, przedmowa

red. J. A. Szczepańskiego-Jaszcza. W momencie, z uwagi

na zalety osobiste i tzw. czar młodości, niżej podpisany może

być jednocześnie każdorazowo używany jako parzysty biesiadnik,

świetny causer, bawidamek i wyraffffinowany gastronom.

COKOLWIEK RZEKNĄ CI CZY OWI,

PRZESYŁAM, PACHNĄC ŚWIĘTĄ AMBRĄ,

WARSZAWIE, ŁODZI, KRAKOWOWI

I HENRYKOWI ŁADOSZOWI:

„WESOŁYCH ŚWIĄT!".

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

WYDAWNICTWA GWIAZDKOWE:

„ANGELOLOGIA" BĄCZYŃSKIEGO

Już sama szata zewnętrzna cieszy oko — jakby to powiedzieć

— roztkliwia kieszeń. Na okładce, Panie Redaktorze,

wyobrażony jest sam prof. Bączyński na skrzydłach w postaci

cherubina I kategorii, a pod tym portretem czyta się dwuwiersz,

który może być uważany za przewodnią życiową maximę

Wielkiego Męża:

Myślami, że tak powiem, bujający w niebie

Wszystkiego pragnę dla was, niczego dla siebie.

a pod tą maximą wydrukowana jest wołami cena książki, trochę

nieprzystępna, ale co robić! Jedyna rzecz, która mnie osobiście

trochę zraża, to pewna ilość błądów korektorsko-typograficznych.

Już sam główny tytuł na okładce wydrukowany jest do

góry nogami, co ostatecznie nie jest takie ważne, bo książkę

można przekręcić znowu nogami na dół, ale w środku dzieją się

rzeczy trochę niepokojące i dziwne światło na prof. Bączyńskiego

z punktu widzenia problematyki etyki rzucające. Oto

Czcigodny Profesor tam, gdzie Mu nie starczało ściśle angelologicznego

materiału, zapchał dziury jakimiś wycinkami

z gazet w rodzaju „Przebudowa dworca w Koluszkach postępuje

chyżo naprzód" albo (z działu sportowego) cztero-

stronicowy artykuł pt. „Polskie pięściarstwo na przełomie" itp.

W ten sposób — nie wolno mi tego ukrywać — zaczynamy

powiedzmy w rozdz. IV czytać „O serafinach" i nagle okazuje

się, że „wieczne pióra najlepiej reperuje Ignacy Szczurek",

a w dalszym ciągu: „... i w ten sposób liryka węgierska osiągnęła

swoje punkty szczytowe w osobach takich przedstawicieli

lirycznego kunsztu jak: Antonyj Prmfbommflag (autor zbiorku

»Humpty-Dumpty«) i Franc Trmbloovanyampombk, autor

słynnej »Ballady o Zamyślonym Księdzu«."

Otóż: mam uczucie, Panie Redaktorze, że jeśli wydaje się

książkę pt. „Angelologia", to tego rodzaju wstawek, choćby

były najciekawsze, robić nie wolno, gdyż Czytelnik może

pewnej chwili łatwo zachwiać się w swoim kulcie dla Autora. Co

do mnie, to Bączyńskiego ostrzegałem. Ale cóż, on powiada:

będzie dobrze. A jak widać z tego, wyszło trochę źle. Jedyna

rzecz, która ratuje sytuację, to fotografia autentycznego angelometru,

wynalazku prof. Bączyńskiego. Za pomocą bowiem

tej prostej maszynki został nareszcie rozwiązany (i tu jest jedna

z zasług prof. Bączyńskiego, dzięki czemu chętnie zamykamy

oko na pewne nieścisłości etyczne jw.) problem scholastyczny,

Panie Redaktorze, co do tych aniołów na końcu szpilki.

Technika wszystko zwycięża. No proszę:

P y t a n i e: Ile aniołów mieści się na końcy szpilki?

O d p o w i e d ź (nastawiamy angelometr: trrr!):

2079241715493700001129 aniołów.

I znowu nam lekko i dobrze.

Karakuliambro

Sanowny Panie Redaktorze!

DUMANIA I DOŚWIADCZENIA LIRNIKA

Kiedy się nad tym wszystkim, Proszę Pana, zastanowić,

człowiek przychodzi do wniosku, że właściwie jest kompletnym

aniołem. Serce, serce, Panie Redaktorze, ot, co mnie męczy.

Nadmiar miłości. Prof. Bączyński nieraz ostrzegał mnie, patrząc

przez teleskop: — Chłopcze, ja ci mówię, bądź bardziej

cyniczny! Ale ja nie mogę. Ja bym tak szedł przez Polskę

i rozdawał to serce na prawo i na lewo. Małżeństwa bym godził.

Interesujące sieroty przytulał. Melancholików pieścił. Babciom

nóżki rozgrzewał i tak dalej. Reasumując, ja cały naród, Panie

Redaktorze, chciałbym przycisnąć do łona i tulić, tulić, tulić.

Żeby waśni nie było. Żeby tylko słońce. I niech mi kto powie, że

to nieprawda, że to właśnie przede wszystkim o miłość chodzi.

Naturalnie! wszyscy zgadzają się na gębę, tylko nie w ramach,

jakby to powiedzieć, konkretnych posunięć.

Byłem, Panie Redaktorze, wczoraj w jednym takim tygodniku,

co to profesjonalnie tę miłość rozrabia. Gwiazdkowy

numer wydali dwukilowy, na okładce wszystko regularnie:

i żłóbek, i sianko, i aniołki na trąbuchnach rozrabiają, a co

gwiazdek na niebie, a co ciepła! Cała redakcja płakała.

— Pan do redaktora? — pyta mnie facet, co pisuje prozą

i tłumaczy różnych mistyków wierszem wolnym.

— Nie, panie, ja po forsę! — powiadam, z wykrzyknikiem,

bo już sama jego twarz mnie, Panie Redaktorze, zdener-

wowała. Więc jak on zauważył, że ja się zdenerwowałem, to on

się też zdenerwował, a buchalter w ogóle dostał szału i krzyczał,

że to bezczelność (z mojej strony!) robić aluzję do forsy w takiej

chwili.

— W jakiej chwili niby?

— W takiej chwili, panie, kiedy my wszyscy, panie, pod

wpływem tych świeczek na choince, panie, powinniśmy się

dematerializować, w samą rzewność przemienić się, w ogień

bengalski i tak dalej.

I tu wypchnęli mnie obaj za drzwi. Ale buchał ter a coś

widocznie tknęło, więc dopadł mnie na schodach i dodał jeszcze

jeden egzemplarz autorski. Więc usiadłem sobie pod tą gipsową

figurką i zacząłem jeszcze raz obserwować okładkę: sianko,

żłóbek i aniołki. I coś nagle przemieniło się we mnie. Pod

wpływem tej okładki, tych gwiazdeczek, tego, cholera, nieba.

Pędem pobiegłem na górę i plackiem padłem przed buchalterem.

Przebaczył mi. Nawet chętnie przyjął ode mnie wszystkie

moje pieniądze i grzebień, i pullover. Potem na takim pulpicie

ustawiliśmy przed sobą oryginał wyżej wspomnianej okładki

i płakaliśmy, odradzając się z minuty na minutę. W końcu

buchalter oddał mi forsę, grzebień i pullover, a nawet po

pewnym wahaniu zapłacił całe honorarium, wręczając tylko

dwie pięćsetki fałszywe. Miłość, Panie Redaktorze.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

STRASZNE DZIECI

PRZYKŁAD I

Akurat przed tygodniem. Ulica Epinalska 18 m 34. Mieszkanie

państwa Zomińskich. Zimno.

Babcia Zomińska do wnuczki Zomińskiej:

— Po prostu zamarzam.

Wnuczka Zomińska:

— Niech babcia fiknie parę koziołków, zaraz babci cieplej

będzie.

Rezultat: Apopleksja babci na skutek koziołków.

PRZYKŁAD II

14-letni Hubert R. wyszedł z domu i nie wrócił. Po tygodniu

znaleziono go w apartamentach pewnej aktorki. Aktorka

tłumaczyła się, że Hubert zrobił na niej wrażenie dojrzałego

człowieka, ponieważ miał świetnie przyklejone wąsy i brodę.

A przecież niemożliwe, Panie Redaktorze, żeby stara aktorka

nie znała się na trykach charakteryzacyjnych!

PRZYKŁAD III

Jean Duval, znany francuski poeta, ruralista sentymentalny,

został doprowadzony do rozstroju nerwowego przez grupę

dzieci szkolnych, które systematycznie, z nieopisanym okrucieństwem

wyszydzały jego wiersze i prozę.

PRZYKŁAD IV

W mieście Red Tape (Australia) dziewięcioletnia Margaret

Lawson mimo najlepszego przykładu ze strony bogobojnych

rodziców (ojciec jest pastorem i kierownikiem lokalnej Ligi

Wstrzemięźliwości Tytoniowej) kłamie od rana do wieczora,

oszukuje koleżanki i znęca się nad zwierzętami.

PRZYKŁAD V

W nowojorskiej klinice położniczej „Stork Merry Stork"

niemowlęta, rzekomo wskutek zbyt małych przydziałów, podniosły

otwarty bunt, wspólnymi siłami pobiły naczelnego

lekarza i podczas silnego mrozu wyszły na ulicę, przeziębiając

się śmiertelnie. Bez komentarzy.

PRZYKŁAD VI

Basia Ó. córka bibliotekarza, człowieka ogólnie szanowanego

w sferach naukowych i artystycznych, namówiła podstępnie

swego ojca do wystąpienia na Koncercie Wokalno-Charytatywnym

w charakterze tak zwanego magika-prestidigitatora; ojcu

sztuki nie udały się i wyżej wymieniony został pobity na kwaśne

jabłko przez publiczność, tracąc w ten sposób zdolność do

pracy.

PRZYKŁAD VII

Hieronim Bożuchowski, dziesięcioletni cynik, oświadczył

przerażonym rodzicom, że ma zupełnie inny światopogląd,

zmienił nazwisko na Kozubski i wyprowadził się z domu.

PRZYKŁAD VIII

Tylko do wiadomości Redakcji.

PRZYKŁAD IX

Maciej Ryba, syn zasłużonego trębacza z Wieży Mariackiej,

dolał ojcu przed występem spirytusu denaturowanego do

porcelanowej filiżanki z herbatą, w związku z czym nieszczęsny

ojciec przez szereg godzin wygrywał zamiast tradycyjnego

hejnału nieprzyzwoitą piosenkę „Wszystkie rybki śpią w jeziorze".

Przykładów takich mógłbym niestety podać jeszcze setki.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

GRY I ZABAWY W DAWNEJ POLSCE

Jako miłośnik starożytności krajowych i do pewnego stopnia

polihistor lubię, Panie Redaktorze, powertować sobie od

czasu do czasu księgi epok minionych, w których i dzięki

którym, że powtórzę za Poetą, „baśń lat minionych wstaje jak

żywa".

Oto np. Pantalona Pawlowskiego głośna swego czasu

„Ciconia Yituperans", wydana zresztą pseudonimicznie pod

nazwiskiem Anzelma Hopsztosa, gdzie znajdujemy interesujący

rozdział, poświęcony grom i zabawom towarzyskim naszych

antenatów:

ANZELM HOPS2TOS

„CIGONIA YITUPERANS"

Rozdział X (str. 302 i nast.)

„ZABAWA W »TŁUCZEK«"

Na stoliczku ustawia się pudełeczko, w którym ukryty jest

przed okiem Publiczności tłuczek do tłuczenia kartofli, najlepiej

z drzewa dębowego. Kierownik zabawy zadaje towarzystwu

różne zagadki. Kto nie odgadnie, obowiązany jest tłuczek

z pudełeczka wyjąć i dopóty tłuc się nim w głowę, aż zemdleje.

Moment cucenia omdlałego wywołuje zazwyczaj wiele śmiechu,

żartów i facecji.

„BOCIAN"

Towarzystwo bierze się za ręce ł staje na jednej nodze. Czas

trwania zabawy: od 2-ch do 10-ciu godzin.

„MROCZEK, CO TO ZA WIDOCZEK?"

Do powyższej zabawy potrzebny jest w pierwszym rzędzie

osobnik nazwiskiem Mroczek. O ile takowego nie ma, zabawa

nie udaje się, a nawet (uchowaj, Boże) wywiązać się mogą

zupełnie niepotrzebne konflikty.

„MORFEUSZ"

Ilość osób dowolna. Warunkiem koniecznym do wykonania

„Morfeusza" jest kanapa niezwykłych rozmiarów, na której

pokotem kładzie się cale towarzystwo i zasypia. O ile zabawa

ma miejsce w lecie w okresie plagi much, najmłodszy czuwa i,

machając brzozową gałązką, odpędza wyżej wspomniane.

„JAJECZNICA Z 40-u JAJEK"

Przyrządza się (oczywiście w tajemnicy przed towarzystwem)

jajecznicę z 40-u jaj kurzych wielkich na szmalcu czystym

wieprzowym, sowicie dodając boczku i kiełbasy. Kto to zje,

otrzymuje cenną nagrodę w postaci książek, szachów itp.

„W CHIŃSKA CEGŁĘ"

Dużą cegłę kładziemy na podłodze. Dwóch panów schyla się

i chwyta ją zębami, każdy za swój koniec. Następnie ciż

panowie (ciągle w zębach) unoszą wspomnianą cegłę do góry,

aż do pozycji stojącej. Zadanie polega na tym, żeby wyrwać

przeciwnikowi cegłę z ust wyłącznie za pomocą siły szczęk.

Zwycięzca staje się przedmiotem ogólnego podziwu i nierzadko

zaskarbia sobie względy b. posażnych panien.

„GRA W »LARI-FARI«"

Gra w „Lari-Fari" na szczęście wychodzi z mody, ponieważ

budzi myśli nieskromne i pobudza zmysłowość, a już zupełnie

nie kształtuje umysłu, który powinien być skierowany li tylko

ku Prawdzie, Dobru i Pięknu.

Podał do druku:

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

NAJGORZEJ DAĆ SIĘ NAMÓWIĆ

W pierwszych słowach tego listu zaznaczam, że nie jest mi

wcale wesoło, ponieważ znowu padłem ofiarą moich wzniosłych

uczuć, które już mnie męczyły od dzieciństwa, proszę Pana

Redaktora.

Hypertrofia serca, o czym już wspomniałem pięćdziesiąt

razy. To nie znaczy, przepraszam, żebym ten cenny organ miał,

broń Boże, powiększony na tle sportu albo rozwiązłego trybu

życia, tylko w znaczeniu przenośnym, czyli w szponach szlachetnych

pobudek, czyli brutalny fortel rzeczywistości.

A zaczęło się, Panie Redaktorze, tak: Przyszedł do mnie

jeden pan i powiada: „Czego pan gnije w tym Krakowie?"

Odpowiedziałem oczywiście, że to nieprawda, czyli, że atmosfera

zabytków architektonicznych i innych bardzo dodatnio

wpływa na mój młodociany rozwój wewnętrzny.

— Ale kręgosłup powinien pan od czasu do czasu sobie

przewietrzyć.

— W jaki sposób?

— Pojedzie pan ze mną do Boldyszewa i wystąpi pan tam

na wieczorze autorskim w charakterze poety lirycznego.

- Za ile?

— Za darmo.

Tu naturalnie uległem. Moment bezinteresowności przemówił

mi jak zwykle do serca. Pojechałem.

Bołdyszew miasteczko nieduże, ale bardzo intelektualne.

Tysiące kobiet. Wszystkie piszą. I wszystkie, niestety, przyszły

na ten wieczór autorski. Wiele osób nb. nie mogło się dostać

z powodu braku miejsca. Dwanaście tysięcy w ogóle nie

przyszło, ponieważ rozeszła się plotka, że o dostaniu biletu nie

ma mowy.

— No, niech pan rąbie! — powiada do mnie ten pan, co

mnie namówił.

To mnie trochę obudziło, bo już zasypiałem.

Wychodzę na scenę. Włosy stoją mi dęba. Jestem blady

i absolutnie natchniony. Na scenie jak zwykle katedra i karafka.

Wszystko w porządku. Przede mną morze głów. Nade mną

sufit. Patrzę na zegarek. Późno. O tej porze w domciu już dawno

byłbym w łóżeczku. Książkę bym sobie jakąś czytał. Herbatkę

popijał nie za mocną. Dom, mój Boże, cóż to za cudowna rzecz!

Ta cisza. Ta słodycz. Wszystko uregulowane. Praca. Posiłki.

Kwiaty. Śnieżek za oknem.

Jeden z naocznych świadków opowiadał mi potem, że

w momencie kiedy zaczęło się to moje przeraźliwe chrapanie, na

sali jak na złość zaległa śmiertelna cisza. Od tego zaskoczenia

i oszołomienia. Ludzie nie mogli zrozumieć. A przecież to takie

proste: sen człowieka. I dopiero podobno po jakich piętnastu

minutach zaczęły się ryki i fruwanie butelek oraz innej karczemnej

aeronautyki.

— To skandal!

— Jak on śmie!

— To jest lekceważenie publiczności!

Jakie tam lekceważenie, Panie Redaktorze. Uczciwemu

człowiekowi po całodziennej pracy zawsze chce się spać wieczorem,

nawet jeżeli to jest wieczór autorski.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

SZTUKA... ACH, SZTUKA!

Przychodzi do mnie czasem, tylko ciekawe, że zawsze, kiedy

jest ulewa albo zamieć, albo jakaś inna furia atmosferyczna,

facet w lakierkach i okularach, którego wynurzenia na temat

sztuki, że powtórzę za Mickiewiczem,

„Przejmują mnie dreszczem,

dreszcz ten z kolei łącząc z przeczuciem złowieszczem..."

Więc wyobraź sobie Pan, Panie Redaktorze, że, powiedzmy,

pada śnieg, a ja mam robotę pilną. Notabene już kilka razy

przejrzyście alludowałem facetowi, żeby sobie poszedł, ba,

nawet przy pomocy Staffa: „Wybiegniem na śnieg nadzy

i ostrym podmuchem..."

— Pan to zna? — pytam faceta, żeby go, znaczy się,

zachęcić do radosnego kontaktu z przyrodą. A on nic. Siedzi

i milczy. W nosie dłubie. I nagle:

— Sztuka upada.

- Co?

— Sztuka, to metafizyczne uniesienie, upada.

- To co?

— To straszne.

— A pan by nie poszedł do domu?

— Ja? Chce pan mnie narazić na samotność? Chce pan,

żebym w czterech ścianach zatruł się do reszty tym tragizmem?

— Jakim tragizmem?

(Gwahowne dłubanie w nosie. Śnieg pada coraz senniej.)

— W ogóle to znaczy, że tej atmosfery nie ma, co była, tej

gleby, panie, na której wyrastają kwiaty sztuki. Wszystko tylko,

panie, elektryfikacja i radiofonizacja, a poezji, sztuki ani ni.

Dlaczego? Czy samym chlebem żyje człowiek? Dlaczego, panie,

nie przeżywa ludzkość tych wstrząsów, co przeżywała kiedyś,

kiedy cały Rzym, można powiedzieć, biegł na jednej nodze, żeby

zobaczyć nowe dzieło Rafaela? A jak taki S^.-illey wydał swoją

pierwszą książkę, to profesorowie uniwersytetu nic innego nie

robili, tylko, mimo że deszcz padał, z nosami w tych wierszach

chodzili, panie, po mieście jak pijani, co? I gwiazdy dawniej

opisywali, i księżyc, a dzisiaj — hej, łzy się kręcą. A czy pan

wie, kto dziś kupuje książki, obrazy?

Tu facet przypowstał, żeby dodać grozy swojemu oświadczeniu.

- No kto?

— Rzeźnicy.

I tu z tego przerażenia facet w lakierkach i okularach dostał

konwulsji. Ale owej sceny, niestety, opisać nie mogę, ponieważ

właśnie wchodzą dwie panie, które namawiają mnie, żebym

przystąpił do pewnej sekty, a jedna z tych pań napisała dramat

pt. „Frywolność sceptyczna, czyli ślusarz zaskoczony", wobec

czego przepraszam i wychodzę. Muszę się gdzieś ukryć.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE EROTOMANÓW

Podróżując po Polsce nieraz miałem sposobność stwierdzić,

że erotomania, która już zdawała się wygasać, wybuchła oto ze

zdwojoną siłą. Cóż to jest ta erotomania, zapytasz, łaskawy

Czytelniku. Odpowiem: niezdrowe i całkowicie nieokreślone

zachcianki ludności płci obojga. Bardzo mi przykro, ale tak jest.

Bo gdy wieczór zapadnie nad naszym pięknym, demokratycznym

krajem, wtedy właśnie rozpoczyna się ten straszliwy

sabbat, abstrakcyjna, że się tak wyrażę, orgia zmysłów, która

jeżeli do czegoś prowadzi, to chyba tylko do zamętu. Te

rozmaitego rodzaju przytulania się w kinach, owe podszczypywania

(termin Jerzego Andrzejewskiego) i łaskotki, spojrzenia

nieskromne a wyłupiaste, wspólne czytanie wierszy i uprawianie

muzyki na hawajskich gitarach, wszystko to są, Panie Redaktorze,

objawy napawające niżej podpisanego przerażeniem.

Sam jestem nb. nie bez winy.

Erotomani, Panie Redaktorze, o ile mogłem zauważyć,

dzielą się, z grubsza biorąc, na łysych i nastroszonych, czyli

posiadaczy potwornych czupryn. O nastroszonych potem,

tymczasem zajmę się łysymi, ponieważ ci są najgorsi. Obarczeni

przekleństwem łysiny, która nierzadko wystawia owych biednych

łudzi na szyderstwa i tanie kalambury, snują się ci tragiczni

mężczyźni po miastach, łypiąc okiem na konduktorki, co

fertyczniejsze milicjantki, kasjerki w kinach itp. Proponując

w stanie nietrzeźwym małżeństwa romantycznym kelnerkom

i obiecując im wyjazd na Bermudy. Ofiarowując kwiaty manikiurzystkom.

Nęcąc aktorki. Czasem nawet podszywając się

pod nazwiska wybitnych wirtuozów, czyli grając na fortepianie.

Kiedyś na wybrzeżu w porze ferii urządziłem, Panie Redaktorze,

kurs przeciwerotomaniacki, bo miałem nadzieję, że coś

osiągnę. Pokazywałem przeźrocza, ilustrujące straszne skutki

namiętności, zaangażowałem paru aktorów, którzy melodyjnymi

głosami skandowali wiersze nasycone wyłącznie dynamiką

społeczną, wszystko po to, żeby w jakiś sposób wyrwać

udręczoną myśl tych biedaków z zaczarowanego koła obsesji.

No i na nic. Po dwóch tygodniach kilku panów pogrążyło się

w pijaństwie, reszta doszła do zupełnego cynizmu i wyuzdania.

Ściślemówiąc, wytrwał namoim kursie tylko jeden słuchacz, ale

ten popadł w melancholię, po czym dostał obłędu żołądka

i wstąpił do pobliskiego klasztoru.

Więc ja uważam, Panie Redaktorze, że tak dalej być nie

może. I — jeżeli nasza poetka Anusia Świrszczyńska prowadzi

z godnym wszelkiej pochwały zapałem bój z alkoholizmem, to

uważam jednak, iż jest wspomniana na złej drodze. Erotomania

bowiem to nie skutek alkoholizmu, ale jego przyczyna. I stąd te

mgliste spojrzenia. Stąd uderzania w kieliszki. Stąd liryzm. Stąd

rozpusta i psychologia. Żal mi tych ludzi. Ale będąc człowiekiem

twardym, twardo powtórzę za Poetą:

r

„Skończcie z erotomanią, panowie,

my mamy co innego na głowie!"

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

OSZCZĘDNOŚCI ZOOLOGICZNE

W ramach wszechświatowej akcji oszczędnościowej ośmielam

się zaproponować wprowadzenie ograniczeń następujących:

WIELBŁĄDY DWUGARBNE

Jeden garb można z powodzeniem skasować.

ŻYRAFY

Skrócić szyję przynajmniej do połowy.

SŁONIE NA TRZECH NOGACH

Ta innowacja już się zaczyna tu i ówdzie przyjmować.

Zdolniejsze słonie opanowują sztukę podpierania się laską,

mniej zdolne siedzą w domu, nie wywołując w ten sposób

zamętu.

FARAMUSZ

Ze złośliwego ssaka zwanego faramuszem można by w ogóle

zrezygnować, ponieważ po pierwsze nie jest dokładnie zbadany,

a po drugie żadnego specjalnego pożytku społeczeństwu przynosić

nie che.

ZEBRY

Te prążkowane egzotyczne konie nie tylko, że działają swoją

pstrokacizną na nerwy, ale również są jaskrawym przykładem

marnotrawienia barwników chemicznych, ot, byle tylko rozśmieszyć

publiczność.

Ujednostajnić.

STRUSIE

Strusie cały dzień biegają po różnych pustyniach bez

większego zastanowienia. Bezsensowna strata energii. Do sprawy

strusiów jeszcze powrócę.

LISTA PTAKÓW NIEPOTRZEBNYCH

Naiwne powiedzenie „ptak śpiewa" należy całkowicie do

przeszłości. Ptak nie śpiewa, tylko hałasuje oraz bezkarnie

zanieczyszcza wioski i miasteczka.

Oto, Panie Redaktorze, lista tych ptaszków, które proponowałbym

poddać redukcji:

Pstroszka, cidomek, sipiórka, pyza, brajtszwanc, lewatywka,

dzidziuś pospolity, kupść, stukułka, chlebotek, minóżka,

bukaszka, sidorek oraz tzw. goguś bagienny.

RYBY

l .D e l f i n y

Delfiny pływają po morzu, wypuszczając raz po raz przez

odpowiednie dziurki idiotyczne fontanny wody, co już niejednego

kapitana statku wprowadziło w stan zagapienia, a statek

naraziło na katastrofę. Jeśli natomiast chodzi o rzeźbę, Panie

Redaktorze, to w rzeźbie delfin odgrywa li tylko rolę ornamentacyjną,

a nam chodzi nie o ornamentykę, tylko o treść

i odbijanie rzeczywistości.

Z delfinami należy skończyć.

2 . R y b y w g a l a r e c i e

Celem umasowienia produkcji, skąd właśnie mogą wypłynąć

kolosalne oszczędności, wkładamy żelatynę bezpośrednio

do stawów, nie zapominając oczywista o marchewce

krajanej w gwiazdki, listku bobkowym, zielu angielskim i tak

smakowitych kaparach.

DODATEK W SPRAWIE OSZCZĘDNOŚCI

NA OŚWIETLENIU ASTRONOMICZNYM

Czy przypadkiem, Panie Redaktorze, nie jest za dużo

gwiazd na niebie?

Czy w naszych ciężkich czasach jeden księżyc by nie

wystarczył?

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

NOWY SENNIK EGIPSKI

W chwilach wolnych od pracy społecznej, życia towarzyskiego,

życia wewnętrznego, działalności charytatywnej, lekcji

fechtunku, kłótni z rodziną i medytacji nocnych na tematy

dowolne — opracowałem maleńkie dziełko pod rewelacyjnym

tytułem powyższym, z którego to dziełka wyimki przytaczam

z pietyzmem poniżej:

A.

ANTONI, gdy śni się, otrzymasz obraźliwy list od Franciszki.

ABRAKADABRĘ widzieć — zamęt w życiu zmysłowym.

AKUKU! słyszeć przez sen — dni twoje są policzone. Najlepiej

nazajutrz w ogóle nie wstawać z łóżka. Popijać lekką

kawę. Świecę zapalić.

B.

BĄCZYŃSKIEGO spotkać we śnie ogolonego — dostaniesz

nagrodę w „Przekroju". Nieogolonego — spadniesz w teatrze

z galerii.

BOCZEK jeść z chrzanem — wstąpisz do klasztoru. Bez

chrzanu — żadna przyjemność.

BUDRYSÓW widzieć trzech — wygrasz na loterii. Pamiętaj,

żeby numer kończył się na trzy ósemki!

BULWĘ przenikliwie badać — dostąpisz zaszczytu.

BIMBUSIEM słodkim jeżeli nazwie cię kobieta we śnie

— umrzesz bezdzietny.

C.

CZESAĆ lamparta na schodach — nieporozumienie w pralni.

Ć.

ĆMIĆ bez skrupułów — unikaj ulic zaczynających się na „ć".

ĆPAĆ — dobra nowina.

D.

DIONIZEMU tatuaż robić — zdechnie ci ukochany piesek.

DĄB podlewać, śpiewając — konflikt z przedstawicielem

władzy.

DOMARADZKIEGO szczypać — nieszczęście.

E.

ESENCJI octowej we śnie cztery beczki widzieć — w życiu

twoim znowu zapanuje harmonia.

EMILIĘ Dudałło we śnie pastellą malować — zmysły twoje

niebawem przebudzą się i znowu będziesz ulubieńcem płci

pięknej.

ESY-FLORESY laską w powietrzu kreślić — wyjedziesz do

Paryża.

ERYKA Lipińskiego na nieboskłonie w postaci jutrzenki

oglądać — reszta życia upłynie ci spokojnie przy lekturze

„Szpilek".

F.

FIKAĆ koziołki na kanapie — pogrzeb przyjaciela zakończony

skandalem.

FUSY od kawy w nadmiernej ilości w sposób niepohamowany

spożywać — rozstrój żołądka.

FIGĘ moczyć w benzynie — w najbliższych dniach sam

padniesz ofiarą własnych głupich pomysłów.

FARTUCH. Zaglądać pod. — Narazisz się na inwektywy ze

strony pracowitego kowala.

G.

GAŁCZYŃSKIEGO przy świecach czytać — dostaniesz obłędu.

GĘŚ ZIELONĄ z „Przekroju" do albumu ukochanej (ego)

fiołkowym atramentem wpisywać — spodziewaj się lada dzień

ogromnej sumy pieniędzy.

H.

HAMAK połknąć. Jest to tzw. sen proroczo-ostrzegawczy,

który przypomina snobiorcy, że przed każdą decyzją życiową

należy zastanowić się głęboko.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

„BALKONIŚCI"

Hermenegilda Kociubińska, która właśnie przed chwilą

wróciła zadyszana z Paryża, cuda, Panie Redaktorze, opowiada

o „balkonizmie" i „balkonistach". Nareszcie! Nareszcie coś, co

wyrwie powojenną Europę literacką z marazmu. Bravo! Francja,

słodka Francja, zawsze była, że tak powiem, kuźnicą

nowych, wstrząsającyh prądów. Sądzę tedy, Panie Redaktorze,

że nie od rzeczy będzie, gdy — w y ł ą c z n i e d l a

n a s z y c h c z y t e l n i k ó w — przeprowadzę

na temat balkonizmu rozmowę z Hermenegilda Kociubińska,

tą naszą ciągle jeszcze nie docenioną badaczką, poetką i myślicielką,

w ramach cieszących się nie słabnącą popularnością

„Rozmów »Przekroju«" pod tytułem „Jak Karakuliambro na

temat balkonizmu rozmawiał z Hermenegilda".

KARAKULIAMBRO: Czy balkonizm, Dostojna Polko, można

by istotnie traktować jako zupełnie nowy prąd literacki?

HERMENEGILDA: (milczy zamyślona)

KARAKULIAMBRO: No!!

HERMENEGILDA: Można by. Istotnie. Ale z tym zastrzeżeniem,

że balkonizm, niestety, nie doprowadza do przebudowy

światopoglądu, a dotyczy wyłącznie samej techniki pisarskiej.

Chociaż z drugiej strony...

KARAKULIAMBRO: (wyciera nos)

HERMENEGILDA: Chociaż z drugiej strony zmiana techniki

jest tak rewelacyjna, że w ślad za osiągnięciami natury formalnej

może nadejść również rozszerzenie się rozpiętości treściowej,

a co za tym idzie przebudowa Człowieka.

KARAKULIAMBRO: Uhm.

HERMENEGILDA: Co?

KARAKULIAMBRO: Nic. Czy mogłaby mi pani powiedzieć,

kiedy i gdzie zaczął się balkonizm oraz kto jest jego właściwym

twórcą?

HERMENEGILDA: Balkonizm zaczął się na południu Francji,

w słodkim klimacie cyprysów, palm i mimoz. Poeta Joseph

Duparc, autor „Drólement pinoche!", wyszedł pewnego dnia,

jeszcze za czasów okupacji, na balkon i zaczął pisać na balkonie.

W mig znalazł tysiące naśladowców. Wszyscy zaczęli tworzyć

na balkonach. Wiele książek, które się dziś ukazuje, nosi

nadruk „Pisane na balkonie". To decyduje u publiczności. Bo

w książkach tych, dzięki faktowi, że Artysta wyszedł nareszcie

z pracowni na balkon, na szeroki świat, dyszy Matka-Przyroda,

toteż wolne są one od cieplarnianego patologizowania i amorfizmu.

KARAKULIAMBRO:Dziękuję.

HERMENEGILDA: Proszę.

Epilog

Natychmiast po wyjściu Hermenegildy nad ranem wyszedłem,

Panie Redaktorze, na balkon z papierem i z piórem. Ale

okazało się, że w naszych warunkach w ogóle nic nie można

zrobić. Atrament mi zamarzł, papier rozmiękł, a przechodnie

patrzyli na mnie z nieszczerym współczuciem. Ja sam zmarzłem

okropnie i mimo czterogodzinnej stójki na balkonie nie wymyśliłem

nic.

Dlaczego?

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

NOCNE ŻYCIE KRAKOWA

Karnawał w Buenos Aires, szaleństwa Rio, tak zwana

Niedźwiedzia Sobota w holenderskim Tilburgu wszystko to jest

podmrugiwaniem nieboszczyka w porównaniu z nocnym życiem

Krakowa. Już o godzinie siódmej wieczorem krakowianie

zamykają szczelnie mieszkania i zaczyna się to, co Kasprowicz

dowcipnie nazwał „wieczornym hymnem duszy". Żadnej taniej

hałaśliwości! Żadnych trywialnych tańców na ulicy! Kraków

nocą niejako cofa się w siebie i, nie narażając się na koszty,

odnajduje w sobie całe zawrotne bogactwo przeżyć wewnętrznych,

czyli, żeby użyć wspaniałego sformułowania profesora

Pietuszka, „rzuca się w wir wewnętrznej przygody". I to bez

out-siderstwa i egotyzmu. Skupione szaleństwa zbiorowe nacechowane

dyscypliną i elegancją, a nigdy nie wykraczające poza

dozwolone normy zaciszności rodzinnej, to może najbardziej

charakterystyczny rys nocnego życia Krakowa. Zbiorowe grywanie

w domino, np. urozmaicone wspólnym jedzeniem chleba

z masłem, zbiorowe nakręcanie zegarków bądź zbiorowe

czytanie „Urodzonego Jana Dęboroga" — oto wzory orgii

higienicznych, które nierzadko przeciągają się do drugiej w nocy.

Wieczory towarzyskie z dyskusją mają również wielkie

powodzenie i pozwalają się wyżyć wzburzonym temperamentom

i hormonom. Zagaja przeważnie prezes Pietuszek, popijając

wodę. Następnie inny mówca również popija wodę i wy-

głasza skaramentalną formułkę: „Z podziwem wysłuchałem

światłych uwag mojego znakomitego przedmówcy, ale zważywszy..."

i tu po trzech kwadransach dowiadujemy się, że przedmówca

jest do pewnego stopnia idiotą. To „do pewnego

stopnia" oczywiście ratuje sytuację, z kolei następny mówca

wygłasza cytowaną formułkę pod adresem innego przedmówcy,

woda w miarę podnoszenia się intelektualnej temperatury

zaczyna się lać strumieniami, wszelako bez szkody dla posadzki,

ponieważ każdy z dyskutantów ma w teczce specjalną

ściereczkę. Dyskusję (oczywiście nie w poście!) kończą ochocze

pląsy, przeważnie tak popularny i chędogi kontredans. Zdarza

się, że szał dochodzi nawet do zenitu, co zostało np. stwierdzone

w domu dyrektora Pietuszka, gdzie tańczące do upadłego

towarzystwo przewróciło fikus w doniczce.

Ostatnim obłędem nocnego Krakowa jest poeta Pieluszek.

Ten dokładnie wykształcony młodzieniec wskrzesił zamarłą

sztukę improwizacji, która od czasów Deotymy była w upadku.

Pietuszek występuje w najlepszych domach, pobierając honoraria

całkowicie przystępne, w gotówce bądź w towarze. Wiersze

jego cechuje metafizyczność i antyzmysłowość, co by łączyło go

z warszawską grupą „Pruk".

Również pierwszorzędnie można się w nocy zabawić w Krakowie

w dyżurnych aptekach. „Pod Złotym Lampartem" np.

jest fotel, frywolne obrazki na ścianach, przygrywa radio,

aspiryna za psie pieniądze. Hedonistom umiarkowanym polecam

aptekę „Pod Dwoma Słońcami". Dwie kanapy. Zaciszność.

Doskonała broszura magistra Pietuszka „Moja maść na

odmrożenie nóg".

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

ESTETYKA I ŻYCIE PRAKTYCZNE

W książce „Wulkan Pomysłów dla Azji i Europy — Polskiej

Publiczności zamiast Kwiatów Ofiarowany", pióra nieodżałowanej

pamięci Jerzego Warcabowicza, znajdujemy szereg interesujących

sugestii, które, jak mniemam, i w naszych czasach

mogłyby znaleźć zastosowanie. Np.

CHORE KANARKI

Chore kanarki najlepiej leczy się mocną czarną kawą po

łyżeczce do dzióbka co kwadrans. Przy chorobach zakaźnych

należy przede wszystkim kanarka ogolić. W wypadkach stwierdzonej

symulacji bicie kanarków za pomocą specjalnej pałeczki

daje znakomite rezultaty.

POMIDORY

Te szlachetne ziemiopłody nadają się nie tylko do spożywania

w zupie, w postaci sosu lub sałatki. Delikatnie obrane

z zewnętrznej skórki i dokładnie wysuszone przemieniają się

w tzw. proszek pomidorowy, który znakomicie nadaje się do

posypywania podłóg, stołów, a nawet mniejszych walizek.

Proszek pomidorowy jest bezwonny i całkowicie dla organizmu

nieszkodliwy. Zmiata się i ściera z łatwością, nie pozostawiając

żadnych śladów.

DZIURY NA SPODNIACH

Dziurawe spodnie najlepiej wyrzucić. Gdyby w związku

z tym zaistniała całkowita niemożność wyjścia na miasto

z uwagi na moralność publiczną, wiedz, że wielomiesięczne

przebywanie w domu wyjdzie ci tylko na dobre. Cisza i słodycz

ukoją cię, przyjazny stosunek domowników rychło pozwoli ci

zapomnieć, że chodzisz tylko w marynarce. Czas zużyjesz na

samokształcenie i przebudowę swojego charakteru oraz ustrzeżesz

się od różnych pokus, od których aż roi się świat dzisiejszy.

Nabolałe dziurami spodnie można również zostawić samym

sobie. Czas — najlepszy lekarz.

GŁOWOPUKACZ, CZYLI GŁOWOPUKAWKA

Jest to, jak z samej nazwy wynika, przyrząd do pukania się

w głowę. Chętne używanie głowopukacza ustrzegłoby ludzkość

od niejednego szaleństwa.

SUSZONE ŚLIWKI

Suszone śliwki najprzód namoczyć, po namoczeniu wysuszyć,

po czym znowu namoczyć i tak mniej więcej do stu razy.

Zajęcie to nikomu ani ujmy, ani krzywdy nie przynosi, a nawet,

powiedziałbym, kształci wolę.

ŁÓŻK. AFRODYTY. WAŻN. DLA SAMOTN.

STARUSZK. MECHANI. GWARANC. WSZYSTK. ZŁUDŹ.

MŁOD. ODNALEZ.

Opis wraz z planem przesyłam w zalakowanej kopercie.

UNIWERSALNA SZCZOTKA

Po dokładnym sprzątnięciu apartamentu przymocowujemy

ją do kapelusza i wychodzimy na miasto. Rozśmieszając tego

rodzaju elementem dekoracyjnym niejednego smutnego przechodnia,

wprowadzamy tanim kosztem odprężenie do atmosfery,

a jednocześnie zwiększmy potencjał radości istnienia.

CHWIEJĄCE SIĘ NOGI PRZY STOŁACH

Odrzynać lub odłamywać. Podtrzymywanie chwiejącego się

stołu ręką lub brzuchem wyrabia cierpliwość i mięśnie.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

LUDZIE DZIWACZEJĄ

Nie wiem, czy to skutki wojny, czy wpływy kosmiczne,

w każdym razie fakt to niewątpliwy, że nerwy wielu współczesnych

ludzi zdają się być nadwyreżone, co prowadzi, niestety, do

różnych dziwactw i cudactw. Opowiadał mi np. pewien znakomity

historyk sztuki, że co niedziela sześcioosobowa rodzina,

która mieszka pod nim, zabawia się w sposób następujący:

Siadają przy stole i patrząc uważnie na siebie śpiewają

monotonnie „Gołębie na dębie". I nie, Panie Redaktorze, żeby

to był tytuł piosenki albo jakiś zabawny refren, ale po prostu te

trzy słowa: gołębie na dębie. Czasami śpiew przycicha i wtedy

wspomniany historyk zabiera się do pracy, ale (horror!) jakże

na krótko! Bo oto znowu przez podłogę i ściany przenika ten

sam beznadziejny śpiew: gołębie na dębie, gołębie na dębie itd.

Pewnego razu ten historyk sztuki zapytał muzykalną rodzinę,

czy by mogła w inny sposób uczcić świętą niedzielę. Rodzina

odpowiedziała, że nie. Oto, Panie Redaktorze, mój pierwszy

przykład zdziwaczenia ludzkości.

Przykład drugi: Jeden z moich znajomych hoduje rybki

w akwarium. Mania zdawałoby się nieszkodliwa. Otóż to, że

właśnie szkodliwa bardzo. Bo mój nieszczęśliwy znajomy

0 niczym innym nie mówi, tylko o tych rybkach, wszystkie

zarobione pieniądze pakuje w rybki, żyje wyłącznie rybkami

1 ani chwili nie może być bez rybek. Ostatnio zaczął zabierać

nawet te rybki ze sobą do biura, co go, rzecz jasna, może narazić

na konflikt z przełożonym.

Przykład trzeci: Właściciel apteki, ceniony magister farmacji

A. B., człowiek znający języki obce, ojciec rodziny

i kawaler orderów, stał się w ostatnich czasach przedmiotem

szyderstw i komentarzy. Czemu? Oto wzmiankowany A.B. ile

razy jest na przyjęciu towarzyskim, raucie, bankiecie lub czymś

takim, zawsze musi wykonać publicznie psikus następujący.

Wchodzi, całuje panią domu w rączkę i pyta: — Czy mógłbym

się pobujać?

Pani domu jest oczywiście oszołomiona, oczywiście mówi

„proszę bardzo" i wtedy A. B. wskakuje na żyrandol i huśta się

nad głowami jedzących rybę w galarecie biesiadników.

Na zapytanie, dlaczego to robi, aptekarz uporczywie odmawia

wszelkich wyjaśnień.

Rekord zdziwaczenia osiągnęła jednakowoż jedna z moich

ciotek, bo mimo to, że już od dawna nie zamieszkuje naszej

planety, to jednak noc w noc przychodzi do mnie w postaci

banalnej zjawy sennej, jak gdyby, Panie Redaktorze, nie mogła

mi się śnić np. Kleopatra, Mesalina, słowem, któraś z tych

paniuś bardziej pikantnych, co?

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

POWODY ZŁEGO LEŻENIA SPODNI

Proszę bardzo. Może pan sprawdzić w całej polskiej prasie

od czasów margr. Wielopolskiego aż do dzisiaj, up to datę.

Nigdzie Pan tego nie znajdzie. Ja pierwszy w Polsce publicznie

poruszam problem, o którym nie śniło się ani Ksaweremu

Pruszyńskiemu, ani nawet Jaszczowi. Z uwagi tedy na sensacyjną

rewelacyjność tematu opracowałem — jak zwykle oczywiście

podczas długich bezsennych nocy — moje dzieło mową

wiązaną, bo Pan wie, Panie Redaktorze, że celem moim był

zawsze poetycki antyhermetyczny realizm, a środkiem lapidarność

formuły a la Horacy. Ba, Horacy!

POWODY ZŁEGO LEŻENIA SPODNI

Różne są spodnie na świecie,

0 czym czytałem świeżo,

lecz są i takie, jak wiecie,

które niedobrze leżą,

złośliwie, rzekłbym, na poprzek

1 człowiek się czuje niedobrze.

Nic go nie bawi, nie wzrusza,

nawet tomiki poezji,

co spojrzy, to się zanurza,

można powiedzieć, w depresji,

ze światem wchodzi w konflikty,

choć nie powinien by nigdy.

Powody złego leżenia

bywają najwieloraksze:

nerwowe nogi, astenia

i psychastenia także,

a zwłaszcza, w poranki mętne,

wciągnięcia nieumiejętne,

na przykład: na drugą stronę

albo do przodu tyłem,

co myśli budzi szalone,

o czym już raz mówiłem,

albo na głowę, mój Boże.

Bo wszystko zdarzyć się może.

I to są główne motywy,

dla których spodnie źle leżą,

a skutek? smutek dotkliwy

i wielki wstyd przed młodzieżą.

Bo, jak powiedział Słobodnik

podczas pamiętnych tygodni:

Czymże jest życie bez spodni?

Ale by było wygodniej.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

PRECZ Z „PRZEKROJEM"!

SŁOWACKI JULIUSZ I ELEKTRYCZNY CZAJNIK

CO TO ZNACZY?

To znaczy, że ani mru-mru. Proszę bardzo: żaden z tych

panów, z których niejeden stoi na świeczniku, a powinien by

siedzieć, nie odezwał się ani słowem. Cynizm i majonez — oto

dewiza hiphiphurrakoniunkturalistów.

Ale ktoś szaty rozedrzeć musi. Pan wie, Panie Redaktorze,

że od wielu lat złośliwa choroba przykuwa mnie częściowo do

łóżka. Z domu wyjść nie mogę, skazany jestem wyłącznie na

bicie własnej rodziny, co mnie poniekąd naraża na wyrzuty

sumienia, a gdybym mógł wyjść, to bym natychmiast wyszedł

i natychmiast pobił całą redakcję „Przekroju" za tego Słowackiego

i ten czajnik.

Ale — z drugiej strony — jakbym bił, skoro nikogo w Redakcji

nie znam osobiście i perełki moich natchnień wysyłam

poniekąd przez pocztę?

Oto szkopuł! — jak powiedział pewien nauczyciel tańca

w momencie, gdy się zarwała podłoga.

JAK DOSZŁO DO OBURZENIA

To było tak: Dokładnie, Panie Redaktorze, przed paroma

tygodniami otwieram „Przekrój" i zamykam okno, bo mnie

denerwowało trzepanie kilimów. Nagle przestali trzepać, więc

„Przekrój" zamykam i okno otwieram, poniważ zrobiło mi się

duszno. Wtem znowu zaczęli trzepać. Oczywiście zamykam

okno i „Przekrój" otwieram i co widzę? Widzę ogłoszenie

konkursu na nazwisko, czyli godność dla psa (słownie: psa),

nagrody: czajnik elektryczny i Juliusz Słowacki.

Panie Redaktorze, nigdy nie miałem zastrzeżeń co do

zoologii, nawet popierałem, oraz rozumiem, że psy mają swoje

znaczenie, ale żeby w powodzi nagród literackich w konkursie

na godność dla pieska zestawiać Słowackiego z czajnikiem, i do

tego elektrycznym, to już chyba za wiele, co?

MOJE OSTATNIE PRZEMÓWIENIE

PUBLICZNE

Więc zaraz zebrałem całą rodzinę, dzieci ustawiłem w dwuszeregu

i powiedziałem tak:

— Dzieci, umyjcie się i uczeszcie ładnie, i spokojnie oczekujcie

rozwoju wypadków. Koniec świata wisi w powietrzu.

I pokazałem „Przekrój" z tym czajnikiem.

Więc wszyscy się ze mną zgodzili, bo rodzina się ze mną

zawsze zgadza, żeby uniknąć awantur. Potem przyszli znajomi

i również pokazałem im ten „Przekrój", i również płakali.

Obiadu nie było. Noc spędziliśmy w trwodze i przerażeniu,

jedząc wyłącznie obwarzanki. W nocy nb. jak zwykle zaczęły się

pokazywać różne duchy i demony, a m.łn. duch, czyli demon

Słowackiego, blady i nadużyty do celów reklamowo-propagandowych.

Po prostu przykro było patrzeć. Namówiliśmy go,

żeby zniknął, i poszedł nam na rękę.

EPILOG ALBO PROTEST

Po dojrzałym tedy namyśle, zważywszy powyższe a wychodząc

z założenia, że zestawienie poety z Czajnikiem miejsca

mieć nie powinno, ja, który „Ojca zadżumionych" wysysałem

z mlekiem matki, protestuję.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

JERZY ZARUBA JAKO PISARZ

(panegiryk imieninowy)

Kto czyta dzisiaj sonety Michała Anioła? Nikt. Natomiast

felietony Zaruby czytają wszyscy. Młody ten felietonista zasłużył

sobie na miano Anty-Heraklita z Efezu, pisze bowiem

stylem jasnym i celnym, jak Pan Bóg wraz z Horacym

przykazał. Tak zwani „amorfiści", czyli pisarze zamgleni

umysłowo, potrzebują całego tomu, żeby podać czytelnikom do

wiadomości, że „Krupczałowski zamieszał cukier w herbacie";

opisują przy tym krajobraz za oknem wraz ze wszystkimi

malarskimi skojarzeniami, ciotki na tle epoki i epokę na tle

ciotek, nie mówiąc o dialogach i opisach w rodzaju:

„— Ba! — Krupczałowski zaciągnął się papierosem.

— No no! — Zaczęła rozpinać bluzkę.

— Rach ciach?

— Nie. To tylko upał. A ty jesteś — ty jesteś — ty

jesteś... — Tu zawiesiła głos wysoko, podobnie jak portier

w przepełnionej szatni zawiesza płaszcz wysoko na gwoździu

dodatkowym... — Ty jesteś — hermafrodyta.

Krupczałowski zaczął płakać.

Przed nim stała szklanka wystygłej herbaty napełniona

wszystkimi kolorami Picassa z »epoki różowej«; partia dolna,

tj. miejsce, gdzie łyżeczka opierała się o kostkę nie rozpuszczonego

cukru, przypominała nieodparcie »Sianożęcie« Bouriąueta

w Galerie Gugenmus między 5-ą a 7-ą wieczorem.

Powoli, jak na pogrzebie, wyciągnął rękę z kieszeni. Nie szło.

Ale przełamał się. I spostrzegłszy, że górny koniec łyżeczki nie

jest zanurzony w herbacie, chwycił go oburącz itd., c. d. n."

Inaczej Zaruba. Herbaty w ogóle nie opisuje, tylko ją

zaparza — i to na sposób tak dyskretny i nieśmiertelny, że

gdyby zginęła cała nasza cywilizacja, a ocalała tylko przechowywana

w pewnym klasztorze recepta Jerzego „Jak zaparzać

herbatę niedzielną", przyszły historyk popełniłby samobójstwo

z żalu i wściekłości, że Opatrzność nie pozwoliła mu żyć

w epoce Jerzego Zaruby.

Nie wszystkim również wiadomo, że Jerzy Zaruba pisuje

wyborne wiersze i komedie łacińskie, co zwróciło na niego

uwagę najwybitniejszych holenderskich filologów; że posiada

liczne odznaczenia, a ostatnio został mianowany dodatkowo

Astronomem Tytularnym Obserwatorium Paryskiego; że jest

właścicielem największej kolekcji szpad toledańskich, szmaragdów

i korkociągów; że kropka.

Drogi Jerzy, napisałem ten panegiryk, bo coś czuję, że

Twoje imieniny za pasem. Dokładnie nie wiem kiedy, ponieważ

kalendarz wypożyczyłem redakcji „Tygodnika Powszechnego"

i dotychczas mi nie zwrócili.

Więc na wszelki wypadek.

N a s t ę p u j ą i n w o k a c j e i m i e -

n i n o w e :

GIEWONCIE NIEWINNOŚCI!

GWIAZDO ANIŃSKICH WYK-ENDÓW!

KALAMBURÓW BARONIE!

Chór:

AD MULTOS ANNOS.

Twój

Zbrodnia i Kara-kuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

„BIADA NARODOWI, KTÓRY NIE POWAŻA

SWOICH PROROKÓW"

( L o p e d e V e g a )

Dostałem pismo na maszynie od Kopcia. Kopeć pisze

m. in.:

„...już pomijam to, że niedawno wróciłem z Londynu. Jak

inni wracali, to zaraz się robił huk, w gazetach pisali, na

dworcach fotografowali, na akademiach deklamowali i tak

dalej, ale jak wróciłem ja, to kompletne niezauważenie, zlekceważenie

i przemilczenie, i pernogamtraktowanie. Pan rozumie?

Nie, Pan nie rozumie, bo to trzeba przeżyć rzeczywiście

osobiście i wtedy się rozumie to zdenerwowanie. Ale myślę

sobie: zatnę zęby. Zaciąłem. Zaludnić? Zaludnię. Kupić bilet?

Kupiłem. Jadę. Wrocław. Wysiadam. I co się okazało? Okazało

się, że nikt nie był uprzedzony, że ja przyjeżdżam. Na dworcu

ani pół delegacji, ani jednego dziecka z bukiecikiem, żadnej

orkiestry, żadnej mowy. Na miasto wyszedłem, można powiedzieć,

całkowicie incognito. W hotelu powiadam: »Kopeć!«.

Bez wrażenia. Portier w ogóle grubianin. Bez precedensu. Na

głowę spadami doniczka z pelargonią. Bez sensu. Wychodzę na

ulicę, nikt na mnie nie zwraca uwagi. Bez taktu. Ale zaczęli

wywieszać flagi. No — myślę sobie — to już jest coś. Okazało

się jednak, że to z powodu przekroczenia planu w fabryce

świderków dentystycznych. A dla mnie nic. Więc ironia mnie

ogarnęła wszechświatowa. I kurz notabene taki podniósł się na

ulicach, że przestałem widzieć nawet siebie, po prostu trąba

powietrzna. Nosiło mnie tak przez parę godzin i kilka minut.

Kurz i trąba. A jak kurz opadł, to zauważyłem że stoję przed

wystawą rzeźnika. Więc nawet się zachwyciłem, czyli podnieciłem

regularnie estetycznie. Bo najzupełniej jak w Musee des

Arts Decoratifs: kiełbasoplastyka, meandry z salcesonów,

a w środku portret. No to co, że nie mój! Więc zaraz wykupiłem

wszystkie gazety, jakie wychodzą na Ziemiach Odzyskanych.

Na nic. Ani słóweczka. Żeby choć wzmianeczka petitem! Guzik

z makiem. Nikt się mną nie zainteresował. Przez radio też nic nie

było. Więc poczułem się jak bezimienny elektron oraz sponiewierany

bakcyl, czyli »trzeci z tłumu« w tragedii poety Juliusza

Słowackiego pt. »Kordian«.

Koło północy zacząłem w numerze moczyć nogi, ale cóż,

kiedy przez dziurkę w miednicy wyciekła woda i ja nabolałe

nogi moczyłem w pustej miednicy, czyli gorzki paradoks,

a potem wszedł (bez pukania!) portier, ten grubianin, i bez

komentarzy zabrał mi tę miednicę, w której moczyłem nogi.

Na drugi dzień, Proszę Pana, też nikt się mną nie zainteresował,

ani jeden przedstawiciel tzw. prasy nie wizytował mnie,

galowych przedstawień i bankietów na moją cześć nic było,

a jak poszedłem do pewnego lokalu, który uchodzi za lepszy, to

przede wszystkim orkiestra tuszu nie zagrała, po drugie w ogóle

nikt mnie nie poznał, a po trzecie cały, i to dosyć skomplikowany

rachunek musiałem sam zapłacić gotówką. Czy pan

już to wszystko przeczytr l? Jeżeli tak, to niech się Pan nad tym

zastanowi.

KOPEĆ"

Przeczytałem i zastanawiam się:

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

SPRAWA KSIĘDZA GAŁCZYŃSKIEGO

W przesłanej mi złośliwie przez Feliksa Gwiżdżą „Suplice

poddanych z Drobnic i Raduczyc z dn. 22 kwietnia 1566 r."

(„Lament chłopski na pany". Zebrał i wstępem poprzedził dr

Stanisław Szczotka, docent U. J. Chłopska Spółdzielnia Wydawnicza.

Warszawa 1946) na str. 75 znajdujemy obszerną

recenzję o niejakim księdzu Gałczyńskim (imię nie podane, na

pewno Ildefons!), który nie tylko że prywatnie fabrykował

kwaśne piwo, ale również zmuszał siły niefachowe do szynkowania

tegoż w celach zysku osobistego, w ramach kultu

Mammony. Punkt.

Otóż — co do mnie: od całej sprawy umywam ręce mydłem

glicerynowym. Za przodków się nie odpowiada, tylko za

potomków. Nawarzyłeś, księże, piwa, to je wypij na zdrowie,

choćbyś i był moim w prostej linii protoplastikonem. Ja

całkowicie, Panie Redaktorze, wyrzekam się i absolutnie odżegnuję.

A to, że Koran w surze Trzydziestej Trzeciej powiada, że

nasi krewni powinni być nam bliżsi od pozostałych wiernych, to

mnie, Panie Redaktorze, nic nie obchodzi. Jakże jednak mogą

mnie nie obchodzić skutki? Bo sprawa zatacza się, tj., chciałem

powiedzieć, zatacza coraz szersze kręgi, stając się po prostu

filmem niemym pt. „Za grzechy ojców". I z każdym dniem

coraz boleśniej demaskatorska broszura docenta Szczotki

zaczyna godzić w moje interesy.

Przykład pierwszy: miesięcznik „Lampa" ostatnio nie zamieszcza

moich fotografii zupełnie, mimo protestów kolegi

Pasternaka i mimo to, że nie tylko dla „Lampy", ale i dla

wszystkich redakcji krajowych bez różnicy sztampy mam

zawsze w pogotowiu kilkadziesiąt zdjęć do wyboru w różnych

pozach na błyszczącym, czyli glansowanym papierze z dedykacjami.

Przykład drugi: redaktor naczelny „Wiosny Ludów" wprawdzie

zamówił u mnie uszycie sześciu modnych fraszek z materiałów

powierzonych z moimi dodatkami, ale dotychczas

wykonanego przeze mnie zamówienia nie wykupił, rzekomo na

skutek nacisku ministra Bieńkowskiego i Flory Bieńkowskiej,

której czuła nb. dedykacja dla mnie na Jej ostatniej książce jest

dla niżej podpisanego jedyną właściwie osłodą w obecnej chwili

nerwowego załamania.

Przykład trzeci, miażdżący i ostatni: „Tygodnik Powszechny"

w Osobie Jerzego Turowicza przestał ogłaszać moje poezje

z serii metafizycznej, bo na domiar złego okazało się, że ksiądz

Gałczyński był bordżiowatym bluźniercą i do penitenta mawiał:

— Zmów, kochaneczku, cztery „Skumbrie w tomacie"

i jeddną „Zieloną Gęś" i nie grzesz więcej.

Postaram się.

Albo najlepiej wybiję sobie oko za karę.

Biednemu i jedno oko wystarczy.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

NIEZNANI MIESZKAŃCY NASZYCH BORÓW

Kiedy Maj-Królewicz idzie przez pola i łany w towarzystwie

siedmiu dziewic, kiedy kolega skowronek budzi się do

swojej pracy wokalnej, kiedy serca zakochanych biją donośniej

(hej, Łzy się kręcą), a na podbródkach osiemnastoletnich

intelektualistów występują tzw. „zachciewajki" (hej, łzy się

kręcą coraz szybciej); kiedy podręcznik do nauki języka angielskiego

Berlitza w części II na str. 87 powiada na temat wiosny, że

„the irresistible longing drives us away in the fields and

meadows", a czeski poeta na ten sam temat podaje „był prvni

maj, był laski ćas", wtedy, Panie Redaktorze, jakże miło jest

wziąć do ręki drugie poprawione wydanie Tołłoczki „Nieznanych

mieszkańców naszych borów" i z tym drugim poprawionym

wydaniem w ręku udać się na samotną, zwierzętoznawczą

wędrówkę.

Bo tak, Panie Redaktorze: Cudze chwalicie, swego nie

znacie. Pawiem narodów byłaś i papugą. Nasze społeczeństwo

wie coś niecoś o wielbłądach, tapirach i nosorożcach, ale

znajomość u naszego społeczeństwa fauny rodzimej jest tak

nikła, że aż wstyd i wszechświatowa kompromitacja i z tego

wstydu i zdenerwowania człowiek miesza uchem cukier w herbacie.

Ignoranci, drzyjcie! Cytujemy Tołłoczkę:

CIAPCIUŚ

Nikłe, prawie że niewidoczne stworzonko (żyjątko) z gatunku

ssaków obłych. Żywi się śmierdzącą padliną. Rozmnaża

w miarę sił. Chłopcy i dziewczęta, nie straszcie ciapciusia

swoimi dzikimi rykami, gdy ten ostatni wygrzewa się na słońcu.

Rodzaj Rypały.

PITWA

GULBRASON

Ponury, trawożerny ssak bez dowcipu i puenty.

OKSZTOŃ-GRABARZ

Inaczej szakal polski. Przebywa w mrokach. Odznacza się

niesłychaną perfidią i hipokryzją. Jesienią ze sfermentowanych

liści gruszki wysysa alkohol i pod zgubnym wpływem tego

ostatniego niszczy drzewa i inne meble w salonie przyrody.

Nie rozmnaża się zupełnie.

GŻEGŻÓŁKA

Rodzaj królika dzikiego, krwawookiego. Bez przerwy podskakuje,

co go naraża na obrażenia cielesne. Rozmaża się.

PSEUDOŚWINIOFON KRÓTKOWŁOSY

Do tej chwili brak jakichkolwiek danych.

Z przerażeniem do druku podał

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

DOROŚLI JAK DZIECI

Brak bezpośredniości w naszym życiu towarzyskim daje się

we znaki nie tylko poszczególnym, a nierzadko wybitnym

jednostkom, ale również i całym grupom. Ileż, Panie Redaktorze,

razy zauważyłem — jako bezstronny rzeczywistości

obserwator — że całe grupy, w których nierzadko znajdowały

się wybitne jednostki, że całe grupy, powtarzam, nudziły się

i męczyły się i dręczyły się na różnych towarzyskich zebraniach,

nie mogąc dokonać tego, co byśmy nazwali „rozładowaniem

atmosfery"! Czemu? Bo serca ich (tych znaczy się grup, Panie

Redaktorze) zatraciły dziecinną radość istnienia, ten spontaniczny

talent zabawy ponad melbą konwenansu.

JAK SIĘ ROZPRĘŻAĆ

Powiedzmy: Uroczysty raut w uroczystym nad wyraz domu.

Dwadzieścia przerażonych osób. Pani domu w różowym szlafroczku,

pan domu na czarno, w masce obłudy. Za chwilę

zostanie wniesione na srebrnej tacy dziesięć kawałków chleba

z masłem i herbata z cholekinazy. Nuda wszechświatowa.

Miecz Damoklesa nad katafalkiem, a ponieważ wszyscy przedstawiają

się sobie niewyraźne, więc nie wiadomo, czy Brmski to

nie Rmbski. Komplikacje. Młodzieniec w okularach, z twarzą

jak cytryna i z oczami jak pomarańcze, ryzykuje opinie na temat

ostatniej premiery. Na nic. Katastrofa.

Jak wybrnąć, Panie Redaktorze? Najprościej w świecie.

Z lewej kieszeni wyjmujemy groch, a z prawej szklaną rurkę.

Groch kładziemy do ust i przez wspomianą rurkę wydmuchujemy

go w kierunku najbliższej dostojnej osoby. Jeżeli to nie

skutkuje, wskakujemy na najbliższe łóżko i, wprawiając sprężyny

materaca w stan wibracji, kołyszemy się na materacu jak na

falach, tym symbolu istnienia. Można również podkręcać wąsy

osobom obarczonym wąsami, spuszczać nieznacznie portrety

ze ścian; śmigus, mimo że Wielkanoc do pewnego stopnia

minęła, działa również zawsze rozprężające. Przekonacie się,

jak powoli całe towarzystwo zacznie się wciągać w beztroską

zabawę, jak coraz to nowe nowe pomysły zaczną strzelać jak

korki od elektryczności.

Bo gaszenie np. i zapalanie światła kryje w sobie również

niezmierny walor rozrywkowy. Ciemno. Widno. Widno. Ciemno.

Pstryk! i widzimy kochane twarze. Pstryk! i znowu nie

widzimy ich.

Ale wszystko to jest niczym w porównaniu z rozkosznym

zaskoczeniem, jakie osiągamy wprowadzając do salonu zręcznie

ukrytego konia. Z początku wprawdzie konsternacja, ale

potem ileż śmiechu!. A śmiech to zdrowie — jak się wyraził

pewien stolarz, przybijając od góry do blatu stołu piątą nogę.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

OGŁOSZENIA ZWIERZĄT

Słynny rumuński badacz zwierząt Teofanu, z którym ostatnio

miałem zaszczyt zapoznać się w Toruniu, twierdzi, że

zwierzęta nie tylko mają instynkt, ale — hodowane w odpowiednich

warunkach — przejawiają kulturę handlową.

Teofanu, wieloletni i zasłużony prenumerator licznych

pism, tak europejskich, jak amerykańskich, zebrał pokaźną

kolekcję wycinków prasowych, kolekcję, Panie Redaktorze,

która niezbicie świadczy o tym, że zwierzęta umieją się nawet

...ogłaszać.

Na herbatce u czarującego zoologa i myśliciela jedna

z sekretarek pokazała mi nożyczki, za pomocą których wycinki

były (nieraz w b. trudnych warunkach!) wycinane, oraz szereg

dowodów pomniejszych, ale, jak powiedziałem, niezbicie przemawiających

za autentycznością odkrycia. Pochylmy się tedy,

Panie Redaktorze, nad rewelacyjnym albumem prof. Teofanu:

OGŁOSZENIA STRUSIÓW

Piasek do chowania głowy w dowolnych ilościach kupuję.

Struś. Pustynia. Prosto.

INSERAT SÓJKI

Który z panów chciałby się wybrać ze mną za morze? Zwrot

fotografii gwarantowany. Małżeństwo nie wykluczone. Dyskrecja.

Sójka.

Z DUCHEM CZASU

Ważne przy obecnych trudnościach mieszkaniowych! Uczę

metodą skróconą znoszenia jajek do cudzego gniazdka. Z poważaniem

Duch kukułki.

NA BEZRYBIU I RAK RYBA

Właścicielom stawów odrybionych (na skutek wypadków

wojennych) poleca się gwarantowanej jakości Rak.

ŚLIMAK, ŚLIMAK, WYSUŃ ROGI,

DAM CI SERA NA PIEROGI

Wszystkie transakcje z serem (loco, franco) za pomocą

sprytnego wysuwania rogów załatwiam szybko i dokładnie.

Ślimak.

JEDYNA OKAZJA DLA ŻEBRAKÓW-SYMULANTÓW!

Odstąpię garb. Wielbłąd.

JAK SIĘ OGŁASZAJĄ KOZY I KÓZKI

P r z y k ł a d a): Samotni właściciele wozów, pamiętajcie,

że gdy wszystko was zawiedzie, wtedy zawsze jeszcze

możecie liczyć na mnie. Przyjdę i powiem: — Me.

P r z y k ł a d b): „Gdyby kózka..." Protezę, może być

ew. używana, tanio kupię. Oferty pod „Skacząca kózka".

APEL DO WIEJSKICH KOWALI

Nogę wypróbowanej jakości bez względu na pogodę chętnie

podstawiam. Łaskawe oferty sub „Żaba".

Z dalszych kartek sensacyjnego albumu wycinków prof.

Teofanu wynika, Panie Redaktorze, że czasami ogłaszają się

nawet przedmioty.

Oto np.

HIOBOWA WIADOMOŚĆ DLA REDAKCJI

PEWNEGO AUTORAMENTU

W OKRESIE TZW. „OGÓRKÓW"

Z powodu urwania się ucha dalsze transporty wody na czas

nieokreślony wstrzymane. Dzban.

Z oryginałów: rumuńskiego, węgierskiego i angielskiego

przełożył:

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

P y t a n i e :

Co robi idiota, gdy się nudzi?

— Idiota pije.

O d p o w i e d ź :

P y t a n i e :

Co robi mędrzec, gdy się nudzi?

O d p o w i e d ź :

Mędrzec czyta księgi.

P y t a n i e :

A jeżeli księgi są głupie?

O d p o w i e d ź :

Wtedy mędrzec czyta tylko zakończenia rozdziałów.

CONFITEOR & CYTATY

Oświadczając kategorycznie, że nie jestem mędrcem, podaję

Czytelnikom „Przekroju" sześć takich zakończeń do łaskawego

wglądu i wykorzystania, za zwrotem aktu.

Uw.: 6 załączników.

ZAKOŃCZENIE I

(powieść „Rybaczka")

...jakkolwiek księżyc wschodził. Słowik powoli rozkręcał

się. Pachniało bzem i nagłą operacją.

ZAKOŃCZENIE II

(powieść „Noga z onyksu")

Hubert kurczowo zacisnął rękę. Zaszumiało. Tynk brutalnie

osypał mu się na głowę. Hubert uniósł się z trudem i wyjrzał

przez serduszko wycięte w drzwiczkach z modrzewia.

Tak! — pomyślał. — Tak i nie!! — dodał.

Przed nim, w całej swojej krasie, leżały Ochcice. A może ja

się też położę? — pomyślał Hubert po raz drugi, tym razem

nieco głębiej.

I śmiało uniósł haczyk do góry.

ZAKOŃCZENIE III

(powieść „Wisła wpada do morza")

... już nic nie można było zrozumieć. Barometr rozsypał się

na drobne kawałki. Gusia tańczyła. Katabas tańczył. Tańczyła

podłoga i naftowa lampa. Lampa, która, gdyby ją wsadzić do

wody i gdyby wtedy nie zgasła z powodu wody, wyglądałaby jak

ryba, pod warunkiem dodania jej (lampie) płetw i ogona, i ta

ryba wyglądałaby z kolei jak lampa, gdyby jej (rybie) wsadzić

knot i podkręcać.

— Nie podkręcaj!

Były to ostatnie słowa Gusi.

ZAKOŃCZENIE IV

(tytuł powieści: „Za późno")

Mdlicz spojrzał na zegarek. Południe. Znaczy, że samolot

odleciał przed trzema godzinami.

— Odleciała! — rąbnął głową w boazerię. I w tej samej

chwili zauważył, że odleciała mu również śrubka od zegarka.

— Teraz rozumiem — rzekł Mdlicz. — Aliq'a była śrubką

mojego życia.

ZAKOŃCZENIE V

(powieść „Nieboszczyk telefonuje w porze podwieczorku")

— Tak. Dziękuję. Jesteśmy przy podwieczorku. Sprowadziłam

pańskie ulubione gruszki. Pan nie przyjdzie? Dlaczego?

— Dlatego że przed chwilą przejechał mnie na śmierć wóz

z meblami.

— A skąd pan dzwoni?

— Bba, żebym to ja wiedział, skąd.

ZAKOŃCZENIE VI

(powieść „Romans pijaka")

...i zanim Marysia zdążyła zrozumieć co się święci, Apoloniusz

błyskawicznie nakleił jej etykietkę z trzema gwiazdkami

na fartuszku, po czym z namaszczeniem wyjął korkociąg

i wkręcił go w głowę dziewczyny.

K O N I E C

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

JAK SIĘ ZACHOWYWAĆ

W TRUDNYCH SYTUACJACH?

ZDRADA MAŁŻEŃSKA

Zająć się filozofią. Najlepiej moraliści angielscy w opracowaniu

mgr Isi Cierniakówny z przedmową prof. prof. Kotarbińskiego

&Tatarkiewicza. Kuchnia jarska. Wspinaczka. Przebaczyć.

H a s ł o :

FILOZOFIA JEST W ROZPACZACH

POCIESZENIEM DLA ROGACZA,

OTO SLOGAN DLA TYCH GOŚCI:

PRZEZ LEKTURĘ DO RADOŚCI.

ŚMIERĆ NAGŁA UKOCHANEGO PIESKA,

KOTKA LUB PAPUŻKI

Po pogrzebie z latarniami lub bez, trzydniowy bal, tańce,

hulanka, swawola oraz hi-hi, ha-ha, hejże i hola, bo najlepsze

remedium na smutek to właśnie dobry humor i czyste sumienie.

Podobiznę ukochanego zwierzątka oprawić w ramki bądź

w lamóweczkę. Wpatrywać się.

H a s ł o :

JEŚLI PIESEK TOBIE SKONA,

POMYŚL, ŻE TO WSZAK NIE ŻONA.

JEŚLI KOTEK LUB PAPUŻKA,

WEŹ FOTOGRAFIĘ DO ŁÓŻKA.

CIĘŻKA PRZEGRANA W KARTY

Znaleźć cichy kącik w apartamencie i poświecić się fizjonomistyce.

Przed lustrem ( może to być również lusterko do

golenia) studiować numer osiemnasty: „Cyniczna twarzą szulera".

To cię przerazi i wypłaczesz się z manowców, na które

wpędzili cię koledzy, okoliczności oraz własna głupota.

H a s ł o :

MODA SIĘ ZMIENIA,

NAŁOGI TE SAME,

NIE GRAJ, WOJTEK,

BO PRZEGRASZ PIŻAMĘ.

PIĘC1OTYGODNIOWA WIZYTA UBOGICH KREWNYCH

Po próbach eksmisji nie uwieńczonych sukcesem ofiarować

uciążliwym krewnym wszystko: nawet świecznik holenderski,

ostatni frak i maszynkę do lodów. Przeżegnać się i opuścić dom

na wieki, na golasa, udając się na pustynię*. Przy konfliktach

z moralnością publiczną w miastach europejskich odpowiadać,

że w czasach rozwydrzonych egoizmów ktoś musi dać przykład

samounicestwienia.

*gdzie i tak gorąco. (Przyp. Aut.)

H a s ł o :

WZOREM MĘDRCA TEOFILA

ODDAJ NAWET KROKODYLA,

CÓŻ KROKODYL, CÓŻ WALIZKI,

KONIEC ŚWIATA I TAK BLISKI.

CHOROBA

Lekarz mówi: — Jaka śliczna gangrena! Otóż to właśnie.

Pełne zrozumienie, że jakkolwiek my się meczymy, to jednak

w tymże samym czasie nasza choroba się świetnie rozwija,

zrozumienie, powtarzam, Panie Redaktorze, tego prostego

faktu powinno nas przepoić uczuciem radości i zachwytu nad

mądrością i równowagą Przyrody. Mnie jest źle, ale chorobie

dobrze itd.

BRAK PIENIĘDZY

Czy tu, czy w poprzednim wypadku czasem wskazana

gwałtowna operacja. Ta operacja postawi pana na nogi — jak

powiedział pewien chirurg lotnikowi, amputując mu kończyny

dolne.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

LECZMY SIĘ ZIOŁAMI

(rady dla pięknych pań)

HISTERIA

(GLOBUS HYSTERICUS)

Rano i wieczór napar z koperku. W przypadkach ciężkich

(hysteria gravis) okładanie kijem, który jest wszak rodzajem, że

tak powiemy, ziela stwardniałego.

BÓLE GŁOWY

Nasiadówki z bulw polnego siadula. Bóle głowy zmniejszają

się po trzech dniach albo po trzech tygodniach. Gdyby łącznie

ze zmniejszaniem się bólów głowy zaczęła się również zmniejszać

sama głowa, należy kurację przerwać i udać się do lekarza.

W wypadku całkowitego zaniku głowy można umiejętnie

korzystać z pozostałej szyi.

POCĄCE SIĘ NOGI

Niepokojący, metafizyczny zapach wydzielany przez pocące

się kończyny dolne (pedes) usuwa znakomicie moczenie w bo-

mbce leśnej. Przy poceniu się tychże nóg nieuleczalnym pamiętać

o refrenie: „Miłość ci wszystko wybaczy".

PRZEWLEKŁE ZAPARCIE STOLCA

Koperek na zimno. Tysiące listów pochwalnych.

PIEGI & PRYSZCZE, CZYLI TZW. CERA

Maseczki z koperku. Najlepiej na noc. Pryszcze tzw. oporne

usuwać za pomocą pilnika i młotka, a to w myśl zasady, że

praca fizyczna odradza intelektualistę. Przykład: Tołstoj.

MELANCHOLIA

t

Odpowiedź dla „Stroskanej Kiciusi". Prosimy o osobiste

porozumienie się z nami. Jesteśmy już star ii i nic złego Kiciusi

nie uczynimy. Ach, Boże!

WSTRĘT DO RYB

OCHT1OFOBIA)

Wstręt do ryb. czyli tzw. ichtiofobię przełamuje raz na

zawszfe z trzyletnią gwarancją gorąca ptyzana z rybiego zieia,

rosnącego obficie nad brzegami naszych strumieni i rzeczułek.

Popijać stojąc. Nb. rybowstret dziedziczny przezwycięża się

najskuteczniej za pomocą kształcenia woli w tymże kierunku.

Polecamy Roberta Clinkera „Coaching of the will". Bumpus.

London, 1897; przekład polski Konstantego Franboli pt.

„Trenowanie woli".

CZKAWKA (BEKANIE)

Koperek we wszelkich postaciach.

OBŁĘD

Wytrwała kuracja koperkowa.

PADACZKA I STOJĄCZKA

Okłady z rozchodnika cętkowanego (Centrifolia striata

Fox), a w braku tego ostatniego ze zwyczajnej róży hamburskiej;

patrz: broszura doktora Palinura pt. „Natura, natura

i jeszcze raz natura!"

UKĄSZENIE JADOWITEJ ŻMII

Podskórne zastrzyki z kopru. Koper w pastylkach. Dieta:

raki z koprem. Po oprzytomnieniu, celem restytuowania całkowitej

równowagi duchowej oglądanie kopersztychów i lektura

Kopery.

KTO DO TYCH RAD SIĘ NIE BĘDZIE STOSOWAŁ,

TEGO, PROSZĘ BARDZO, NIECH LECZY KONOWAŁ!

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

TRAKTAT O MEBLACH

Prof. Bączyński, którego „Summa angelologiae" jest na

ukończeniu (dzieło obejmie tomów dwanaście ze skorowidzem,

nakład miesięcznika „Lampa"), zajął się ostatnio meblami. Ale

nie żeby praktycznie majstrował stoliki i etażerki w myśl hasła

pewnego francuskiego stolarza KAŻDY, KTO NIE JEST STOLARZ,

TO JEST ŚWINIA, ale, że tak powiem, filozoficznie, czyli „Problematyka

mebli prof. Bączyńskiego". Szczycąc się być stałym

gościem w jego barokowym pałacyku z kuchnią na Żoliborzu,

pozwoliłem sobie spisać ukradkiem pewną ilość złotych myśli

zasłużonego angelologa, które poniżej Czytelniczkom i Czytelnikom

„Przekroju" zielonym inkaustem na białym papierze

podaję:

TRAKTAT O MEBLACH

I S t Ó ł

Nie wszystko, co ma cztery nogi, jest stołem, np. koń,

ponieważ koń rusza się. A jednak widziałem w Ameryce

południowej, w mieście Cuyaba, konia, który w ubogiej rodzinie

sługiwał jako stół, pozwalając nawet (w porze posiłków!) na

stawianie na swoim szlachetnym grzbiecie kuchenki gazowej

i tacy z bułeczkami.

II S z a f a

Szafa (ciężka) jest to rekwizyt teatralny, który służy do

wyrzucania za okno w momencie tzw. konfliktów małżeńskich.

Oczywiście, że ciężka szafa wypadająca przez okno i upadająca

na głowę przechodnia, który może być staruszkiem śpieszącym

do lekarza z powodu zapalenia ucha środkowego, oczywiście,

że taka szafa zdolna jest narazić wzmiankowanego przechodnia

na spłaszczenie czaszki, a nierzadko i utratę pamięci.

III K r z e s ł o

Słowo „krzesło" pochodzi od archaicznego „krzesać, niecić

ogień", ponieważ starożytni Słowianie używali swoich kamiennych

krzeseł do dobywania ognia, a to przez cierpliwe pocieranie

dolnych wypukłych części ciała o górne partie krzesła, patrz:

Cimborowicz — „Ogień u Wenedów jako kult i jako środek".

Supraśl, 1892.

IV K a n a p a

Miejsce spoczynku i bełkotu negatywnych malkontentów,

0 (uwaga na dykcję!) raz ściociałych poetów, którzy „mają za

złe".

Pythia delficka raz tak powiedziała pewnemu ateńskiemu

poecie:

— To, że jesteś poetą ateńskim, to nic nie znaczy. Wielu jest

ateńskich poetów. I to, że byłeś w bitwie pod Salaminą, też nic

nie znaczy, ponieważ wielu było w bitwie pod Salaminą. Ważne

1 zabawne jest tylko to, że w tej chwili widzę w twojej głowie

wodę sodową, a po wierzchu pływające trociny.

Że woda sodowa była znana w starożytności, świadczą

dobitnie pisma Anaxagorasa z Melpomeny.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

NIEMOWLĘTA Z WĄSAMI

CZY „FIEDLERY & MEISSNERY"

Student z klasy kompozycji chciałby od razu tak komponować

jak Palester, Szeligowski lub Szostakowicz; niewypierzony

rysownik, mimo to, że nawet na tytoń zarobić jeszcze nie

potrafi, pędzluje swój cenny autoportret-z-fajką-a-la-Zaruba

manierą mistrza Soglowa — podczas gdy poetyckie oseski,

zamiast zachwalać na rynku swoje wonne, ale P r a w -

d z i w e kaku, nakładają na twarz fałszywe maski Norwidów

i Francuzów. To się nazywa gerontomania (termin Karola

Irzykowskiego), czyli starcomania, czyli mistrzofilia. Żadnych

mozolnych etapów, artystyczne sprinterstwo, lipa i pretensjonalny

humbug. Niemowlęta z wąsami. Chociaż — nie jest

tak źle. Są jeszcze starsi pisarze, piszący po prostu, a la Prus,

czyli, żeby użyć modnego wyrażeńka, „meissnery & fiedlery",

jak złośliwie formułują różne pozery.

Stefan Lichański, który w miesięczniku „Twórczość"

chciał przypiąć łatkę pewnemu autorowi, twierdząc, że jego

obecna popularność opiera się na czytelnikach drugiej klasy,

sam nie wiedząc co czyni, przypiął temu autorowi Order

Demokracji.

D w a p r z y k ł a d y

KRAJOBRAZ

Wspomnienie wyciska krajobraz jak cytrynę —

Żółknie chmura, pieją drzew łodygi nagie,

Noc cedzona księżycem

Kapie.

Ciała gęstnieją w cienie,

Ruchy więzną w gesty —

Okrągłej ą toczone kamienie —

Wyłuskują się twarde pestki

Uśmiechu.

TĘSKNOTA

Ach!... jak mi tęskno!

— Cały świat w zadumie —

Moje myśli są męką

I nikt ich nie zrozumie...

Dzień Boży i noc całą

Przesiedzę w zamyśleniu

I czasem chwilkę małą —

Rozjaśniam się w marzeniu...

Czemuż jestem tak smutna,

Czy nie rna pocieszenia?

Z tęsknotą czekam jutra —

Widzę — dzień polepszenia!

No i jak się wam podoba? — powiedziałby tutaj nie tyle

William Mach, co William Shakespeare. Mnie nie. Pierwszy

utwór zbyt kulturalny, drugi zbyt naiwny. Oba nie do druku.

Zasada: miły środek między chłopskim rozumem i kulturalną

aspiracją. Przekrojowość, messieurs. Prywatnie wolę utwór

drugi, bo nie chcę, żeby sprawdziła się na pozerach przepowiednia

Tonią Uniechowskiego z XVII w:

W LIPCU W MIEŚCIE PIKUTKOWIE

ZBUNTOWALI SIĘ PANOWIE:

BUŁKĘ GRYŹLI, WÓDKĘ PILI,

POETÓW BILI I DUSILI.

P. S. W ramach Dni Krakowa, Panie Redaktorze, tj. 26 i 27

bm. o 21 w sali „Scali" na WIECZORZE SATYRYKÓW

będzie występował Boguś Brzeziński jako romantyczny wieszcz

z Marylką, a ja neopozytywistycznie na Zielonej, Panie Redaktorze,

Gęsi. Kto jeszcze wystąpi, to Pan się dowie z następnego

„Listu z Fiołkiem". Cierpliwości!

Szanowny Panie Redaktorze!

KRYNICA TO RAJ ARTYSTÓW

Najtrudniej oczywiście dojechać. Ale jak człowiek raz zatnie

sztuczne zęby i dojedzie, to, oczywiście, Panie Redaktorze, że po

burzy słońce, czyli tęcza nad walizką, czyli odpoczynek znużonego

wędrowca w cieniu dębowej szafy. I tu trzeba lojalnie

przyznać, że nawet Julisz II nie był tym dla artystów Odrodzenia,

czym jest Nowotarski dla epoki, że tak powiem,

„Przekroju". Toć to ojciec prawdziwy! Czy pan wie, Panie

Redaktorze, że, przepraszam, iż kiedy swego czasu przyjechała

do Krynicy kompania znamienitych komediantów i naturalnie

nie mieli gdzie nocować w wyniku natłoku, to Nowotarski

odstąpił tym rozśmieszaczom własną kanapę, własne łóżko

i własną tzw. dwuosobową piżamę, a sam poszedł spać do

gołębnika, czego, rzecz jasna, gołębie nie zauważyły, albowiem

Nowotarski jest podobny do gołębia. Tacy to są dyrektorowie

państwowych zakładów zdrojowych. Włosy może srebrne, ale

za to serce złote, dla artystów na ścieżaj otwarte. Bo jeszcze nie

było, Panie Redaktorze, wypadku, żeby jakiś artysta w Krynicy

nie zarobił. Ewa Bandrowska-Turska? O niej nic nie mówię. Że

miała w Sali Balowej starego Domu Zdrojowego nadkomplety,

to chyba normalne. Ale, uważa Pan, nawet Juliusz Nemo,

najwytworniejszy czarodziej XX wieku, też zgarnął w Krynicy

na bułeczkę z masełkiem za pokazywanie z n i k n i ę -

c i a k l a t k i z k a n a r k i e m oraz najgwał-

towniej wstrząsającego numeru wszystkich kontynentów, czyli

„przepiłowanie pilnikiem autentycznej babci w trzech częściach

z epilogiem", podczas którego babcia zrosła się do kupy na

oczach Publiczności i natychmiast zalała się na trupa. Takie to

są te ludowe babcie, Panie Redaktorze. Żadnej samokontroli,

a wnukom wstyd i ogólne naprężenie w Europie. Proszę

pozdrowić tę wysoką jak Wieża Mariacka kelnerkę blond od

Nowotarskiego. Całuję Pana w „Rozmaitości".

Karakuliambro

P. S. Również ośmielam się załączyć pozdrowienia dla

Janiny Ucho, inżyniera Pinokio, wicedyrektora Kluczyka,

Franciszka Gazetowicza, właścicielki karczmy „Lubogoszcz"

w Mszanie Dolnej, Gustawa z II i IV części Dziadów, Napoleona

Bonapartego Cesarza Francuzów i Wielkiego Przyjaciela

Polski Hammurabiego, króla Babilonu, twórcy interesującego

Kodeksu; Brutusa, Antoniusza, Juliusza Cezara i Kleopatry,

tudzież dla: Badaczy Pisma św., Związku Hodowców Kanarków,

Klubu Pyrotechników, Egzystencjonalistów Umiarkowanych,

Czytelników Poezji, Ludzi z Silną Wolą, Cierpiących na

Podagrę, Śpiewających w Warszawie, Obarczonych Rodzinami,

Cynicznie Łapiących Pstrągi, Nie Prasujących Spodni,

Podglądaczów przez Dziurkę od Klucza, Kręcących Kawę

w Młynkach w Odwrotną Stronę, i w ogóle całej potomności.

A co to jest potomność?

Potomność to jest ta publiczność, co przyjdzie po tej

publiczności, która teraz jest; a co to jest publiczność, to my,

Panie Redaktorze, wiemy — powiedział nasz współpracownik

Chamfort.

mbro

Szanowny Panie Redaktorze!

„DNI KRAKOWA" W R. 1948

Przede wszystkim nie będzie sknerstwa ze światłem i ksiądz

Machay będzie iluminował Wieżę Mariacką i świętą Annę

trochę wcześniej, a nie tylko od wielkiego politycznego dzwonu;

będzie iluminował hojnie, na radość i wdzięczność dzieci,

poetów, wariatów i turystów całego świata, totius orbis terrarum.

Po drugie, na każdym rogu ulicy stanie Nardelli z ekipą

radiofonistów i będziemy transmitować wtedy wszystko, nawet

brzęczenie much i wymioty dorożkarzy. (Przy okazji chciałbym,

proszę Pana Redaktora, zaznaczyć, że krakowscy dorożkarze

[vide: „Zaczarowana Dorożka", str. 58 i nast.] nie wymiotują

wcale pod wpływem alkoholu, tylko pod wpływem nudy i pod

wpływem niedynamicznego światopoglądu. A my wiemy, że nie

ten facet jest dynamiczny, który spiesznie a bez sensu jedzie,

tylko ten, który stoi i myśli [vide: prof. Zawirski: „Nowe prądy

w filozofii"]. A „Przekrój" jeszcze w XVII w. proponował

wprowadzenie na całym obszarze Polski MINUT MYŚLENIA,

ale przez intrygi Henryka Sienkiewicza nie wyszło). Po

trzecie, co już przewidział swego czasu współpracownik „Przekroju"

Izajasz, świętości zostaną zaszargane, czyli Barbakan,

czyli Rondel zostanie skanalizowany, żeby po deszczu orkiestra

nie potrzebowała grać z fagotami pod wodą, i w Barbakanie,

tym najsławniejszym teatrze plenerowym Europy, wystawimy

„Strachy" Plauta w misę en scenę drą Ronarda Bujańskiego,

z dekoracjami Marianka Eilego, z kostiumami Jasia Kamyczka

i z piosneczkami (politycznymi!) Kota Gałczyńskiego. Poza

tym będzie jeszcze niejeden szlagier: Będziemy demonstrować

punktualnych Polaków i pożyczać pieniądze Amerykanom.

Bo w tym roku to słabo: Jedyna sensacja to 26-go i 27-go

o godzinie 21-ej WIECZORY SATYRYKÓW w „SCALI":

Bogdan Brzeziński z Marylką, Ronard Bujański (doctor),

Stefan Otwinowski jako prezes i jako nagrobek, Jerzy Waldorff

(„Przekrój", komentarze zbyteczne), Witold Zechenter, autor

wiersza „Różne mnie męczą pytania", oraz nżej podpisany,

onże król Herod Demokracji, onże Karakuliambro — na

Zielonej Gęsi. Również wystąpi w „Scali", przepraszam, nasz b.

attache literacki w Cairo (Egipt).

Bo jak powiedział nasz współpracownik Mikołaj Rey

z Nagłowić, pseudonim konspiracyjny Ambroży Rożek:

A NIECHAJ NARODOWIE WŻDY POSTRONNI ZNAJĄ

ŻE POLACY ZIELONE GĘSI POSIADAJĄ.

Ze spółdzielczym pozdrowieniem:

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

KONIEC LIPY

Bo więdnie. Bo usycha.

I MÓWIĄC SŁOWY MOJEJ ŻONY,

PATRZĘ W TE RZECZY PRZERAŻONY.

Bo już doprawdy nie wiem, co będzie dalej z naszą kulturą

przez duże, Panie Redaktorze, „K". Ja na zatłuszczonym

„Przekroju" wytłuszczonym drukiem pytam się,

CO BĘDZIE DALEJ?

Co, mówię, będzie dalej, jeżeli nagle pewnego dnia załamie

się u nas ta cudna Kultura (przez duże „K") dla wtajemniczonych

adoratorów, a zacznie się może nieporadnie, może

z hopsabłędami, ale rzeczywiście, something real, kultura przez

małe „k", ot taka sobie kultura polskich nieszlacheckich mas

ludowych? Kto i po co będzie wtedy nadmiernie komplikował

i problematyzował, i estetyzował, jeżeli, panie bdziku, rynek

zażąda nie torcików intelektualnych, ale zwyczajnego, pożywnego,

strawnego, kulturalnego chleba?

Toć to po prostu włosy stają pod cylindrem na głowie

i kolanka trzęsą się, proszę Pana Redaktora, o, tak! Albowiem

ta cudna, zygmuntowsko-jagiellońska lipa zaczyna poważnie

podsychac. Mianowicie: W malarstwie fu-żeron, wyabstrahowana

sztaluga i trzy jabłuszka na krzyż wykruszają się.

Oczywiście nb., że wielkiego Picassa nic nie wykruszy, ale, Panie

Redaktorze, niech cholera weźmie pretensjonalnych imitatorów.

Lipa. W muzyce (lipa) wyraźny nawrót do starogregorianizmu,

zacnych wzorów wschodnio-słowiańskich i roboty

antyczno-greckiej z uwagi na ten fakcik, że eurypidesy salamińskie

były operami dla mas.

W literaturze, tym jednym, z najpodrzedniejszych dopływów

tej regulowanej rzeki, którą babcia moja, kuzynka samego

prof. Bączyńskiego, nazywała ordynarnie kulturą, zjawiska

notujemy zielonym inkaustem podobne. Kończy się mianowicie

Gide (lipa, czyli Paul Bourget na szatana), a zaczyna się

Prus, Tołstoj, Szołochow, Czesi. Przed chwilą odebrałem

telefon (mam osiem telefonów na ampirowym biurku ze

sfinksami, wszystkie nieczynne, tylko sfinksy się cholera obruszały,

uw. Aut.), że w Zakopanem Bujakowa, synowa Franciszka

Bujaka, ukonstytuowała podejrzaną „„GRUPĘ UŻYTKOWCÓW",

którzy zbierają się potajemnie, czytają (horror!) „Przekrój"

i eksportują do Szwecji i Ameryki różne wstrętne paciorki

i tkaninki, z czego płyną różne wstrętne dewizy, za co niejeden

sympatyczny frankofilityk może potem spokojnie wyjechać do

Paryża.

Żebym to ja tak mógł! Cóż, Panie Redaktorze, nie każdy,

jak zauważył młody humorysta Kazimierz Mikulski, nie każdy

może mieć świstawkę w tyłku, że wszyscy muszą się nachylać

i świstać. Mnie świszczę wiatr. I ta stara krakowska piosenka:

„A POD TĄ LIPKĄ, LIPKĄ ZIELONĄ

MÓWILI SOBIE, ŻE SĄ GENIALNI"...

Nuty załączam.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

GENIUSZE & RZEMIEŚLNICY

Poseł Władysław Bieńkowski w swojej krakowskiej pogadance

mówił ostatnio o konieczności stworzenia klimatu dla

rzetelnej twórczości literackiej drugiej klasy, tej drugiej klasy,

w którą tak znakomicie zaopatrywane są społeczeństwa: francuskie,

anglosaskie i radzieckie. Że znakomicie, to chyba nie

ulega wątpliwości, skoro nasz rynek wydawniczy zaczyna się

coraz gwałtowniej karmić przekładami. Otóż Władysław Bieńkowski

mówił o klimacie, to sporo, ale mnie się wydaje, że

należałoby mówić jaskrawiej: o szacunku. Czymże bo jest ta

drugoklaśna twórczość literacka po stronie producenta? Rzetelnym

rzemiosłem. A po stronie odbiorcy? Kulturalną rozrywką.

Przez rozrywkę do kultury. Niestety, Panie Redaktorze, nasz

klan panów literatów, gdzie (słuchajcie!) namuliło się najwięcej

staroszlacheckich nałogów (głos: tak!) niema, niestety, należytego

zrozumienia dla rzetelnego rzemiosła ani dla rozrywki

człowieka pracy. Tak. I jeżeli, Panie Redaktorze, będę na ten

przykład pisywał mętne, ale sowicie terminologią naszpikowane

artykuły dla mojego psa z kulawą nóżką, to wtedy powiedzą

w każdym razie, że jestem hohopublicystą, ale jeżeli natomiast

zacznę dla rozrywki pożytecznych ludzi, np. tapicerów, układać

krzyżówki, rebusy i szarady, to oczywiście o pomniku mowy nie

ma, gorzej! zakrzykną (słuchajcie! słuchajcie!), że zabawiam

drobnomieszczan. A grunt to nie zabawiać, tylko pisać nudno

jak flaki z olejem, byle genialnie, z gzymsem i z biglem.

W ostatecznych konskwencjach: dziwaczny w naszej kulturze

prymat literatury (tej genialnej) ze szkodą dla innych bardzej

rzemieślniczych środków wypowiedzi i środków kontaktu,

wstręt do użytkowości oraz kult dla rozmaitych objawień,

natchnień i illuminacji. A powiadał mi Jerzy Zaruba, że jak

malarz Humbugowicz malował na klęczkach Pana Jezusa, to

Pan Jezus objawił mu się i powiada: - Słuchajcie Humbugowicz,

wy mnie nie malujcie na klęczkach, tylko dobrze

mnie malujcie.

A dobrze to znaczy: rzetelnie i na termin.

Serwus!

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

CO PAN SĄDZI O PRYMACIE

LITERATURY?

Otóż: Antoni Bohdziewicz realizuje obecnie film p:.: „Drukarnia

na Grzybowskiej". Nie wątpię, że będzie to obraz dobry.

Ale — powiedzcie mi, kochani parafianie, czy przypadkiem

taki Antoni Bohdziewicz, a i inni filmowcy nie mają zbyt

trudnych hyrb do przeskakiwania na swych filmowych rumakach?

Czy, pytam się, Bohdziewicze mają wokół siebie tę

plodna atmosferę filmowego wyczekiwania, atmosferę filmowego

postulatu, bazującego na jakim takim znawstwie filmowym?

Bo jeżeli ktoś po powrocie z kina zanudza swoją

gospodynię streszczaniem fabuły filmu albo jeżeli ktoś dąsa się

na polską produkcję filmową i robi nieporadne dowcipy, to to

icszczc, Panie Redaktorze, nie ma nic wspólnego z filmową

kulturą, z filmowym, podglebiem. Więc, nie owijając w bawelr?

wyważonych drzwi otwartych, powiedzmy wreszcie sobie na

ucho: Nasza Święta Inteligencja z jej pseudokwiatem i literatami

nie ma żadnego zrozumienia dla pozaliterackich rzemiosł

artystycznych i przesadny kult pióra kwitnie u nas, jakby to

było Bógwico, jakby ciągle jeszcze nam świeciło słoneczko

Zimoro wiców &Klonowiców. Historycznie, oczywista, w przesadnym

kulcie pióra naturalnie nie ma nic tajnego. Imać się

pióra szlachcicowi (czyjego imitatorowi) godziło się, ale już nie

pędzla, narzędzia muzycznego, młoteczka, czy broń Boże,

kielni. I to, Panie Redaktorze, pokutuje do dzisiaj, to nieznośne

wybrzuszenie warstwy literackiej w złożach naszej gleby kulturowej.

A gdzie się uczy pisarstwa nasza młódź poetycka? Czy

w śwetlicach, na wystawach, na koncertach? Nie. On przelewają

z pustego w próżne, czyli czytają nawzajem swoje tomiki,

wpędzając się tym sposobem w ślepą uliczkę, gdzie zamiast

pięknych latarń i zacnych kupieckich szyldów pobrzdąkują

idiotyczne, przepraszam za wyrażenie, metaphory. Skutek?

82,5% nowych wierszy przypomina tzw. bobaki wyjmowane

z nosa.

Wszelako, dziadki, jeżeli gwałtem chcecie czytać „tomiki",

to czytajcie Kallimacha po grecku i Horacjusza po łacinie,

czego Warn życzy kochający Was dziadek

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

Niech Pan posłucha:

O POLAKACH I POLKACH

POLKA ROMANTYCZNA

Ten gatunek, Panie Redaktorze, spotykamy nad brzegami

stawów bądź jezior. Gatunek prawą ręką czesze rozwiany włos

grzebieniem z celuloidu (w poezji: złoty grzebień), a lewą

w międzyczasie gra na harfie. Zajęcie: tęskonta DO, zamyślenie

NAD ojczyzną. Strój: szata powłóczysta, czyli rapsodyczna, we

wzbałmoszonych włosach oczywiście przepisowa, niestety,

gwiazda. Imiona: Eloe, Ellenai, Maryla, Laura. Polki romantyczne

obrabiali na swoich artystycznych tokarniach — i nie

bez skutku — panowie: Norwid, Słowacki, Jacek Malczewski

i Grottger (Artur). Obrabiali, obrabiali, obrabiali, obrabiali,

obrabiali, obrabiali cały czas.

POLKA REALISTYCZNA

Na ogół kelnerka. Ale któż, pytam się, Panie Redaktorze,

w epoce niby to narastającego reportażowego realizmu opisuje

we wstrząsający sposób i w mrożący krew w żyłach sposób

tragiczne życie kelnerki w piekle rogrymaszonych inicjatorów

prywatnych? Któż z naszych pp. pisarzów obrabia kelnerkę?

Któż jej westchnienia, któż jej łzy policzy, nie mówiąc o dochodach?

POLKA SURREALISTYCZNA

Leży. Na kołdrze nie rozcięty tom elegancko niejasnych

wierszy Delamerdre'a, a pod kołdrą natomiast duży wieprzowy

kotlet. Pod poduszką otwarty duży słoik z musztardą.

Jedno z powiedzeń: „W całym Paryżu nie można dostać takich

szpilek do włosów, jakie obecnie produkujemy w Wałbrzyyyyychu".

POLAK ZWANY PRZEZ KRAJOWYCH FAFUŁÓW

I N1EDORAJDÓW POLAKIEM CYNICZNYM

Pracowity, co już mu mają za złe. Nie upija się i nie kluczy.

Mają za złe. To, co robi, robi dobrze i na termin. Mają za złe.

Jest punktualny, a wszyscy spóźniają się albo przychodzą o dwa

dni za wcześnie. Więc mają za złe. Bierze byka za rogi. Też mają

za złe. Jeśli jest np. poetą, to nie opisuje własnego pępka, tylko

wyrywa próchniejące zęby społeczeństwu. Znów mają za złe.

A jeżeli tenże „cyniczny" Polak jest np. kupcem, to wszystkie

umowy uważa za wiążące i myli się grubo, ponieważ produkujemy

mnóstwo ludzi, którzy z lekkomyślnością szewców cudotwórców

robią z gęby cholewę. A my chcemy robić z gęby

instrument do wiążącego porozumienia się z ludźmi. Więc mają

nam za złe. Przepraszam bardzo za kleksy, plamy od szmalcu

z cebulką i nagły koniec. Świat mnie woła. Bogaty świat.

Ciekawszy od „Listów z Fiołkiem". Na moje podwórze weszła

orkiestra podwórzowa i gra, i śpiewa pod moim adresem:

HEJŻE INO, FIJOŁECKU LEŚNY,

CEMU ŻEŚ SIĘ NIE ROZWINĄŁ WCEŚNIEJ?

Więc kłaniam się, Panie Redaktorze, tym muzykantom

i odpowiadam im śpiewem gregoriańskim:

BO NIE DOPUSZCZALI.

P. S. A kaszki znów nie otrzymałem.

Kochający

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE WYRODNYCH MATEK

( b a r d z o w a ż n e ! )

Znam np. wypadki, że matki biciem zmuszają swoje dzieci

do recytowania moich wierszy, co już nie jest do pewnego

stopnia w porządku, ponieważ Dzieci powinny kochać Poezję

samoczynnie, a nie żeby ulegały presji w formie: — umrzyj,

podły, a recytuj. Znany mi jest, Panie Redaktorze, również inny

wypadek, gdzie wyrodna matka, chcąc kupić sobie brajtszwance,

regularnie głodziła swojego dziesięcioletniego synka, żeby

go tym sposobem przymusić do napisania popularnej powieści

w trzech tomach (rodzaj „Trylogii"), bo ojciec pisywał tylko

utwory liryczne, i to bardzo rzadko, ale za to o wątpliwej

wartości handlowej, czyli tak zwane wyprzedzające epokę.

Przykład trzeci: Jadwiga Gr. (Kraków) w ramach planu

ogólnego umuzykalnienia nakłoniła podstępnie swoją córeczkę

Basie do gry na saksofonie, skutek taki, że Basi nagle, widocznie

skutkiem ciągłego dmuchania, wyrosły olbrzymie piersi na

poziomie, Panie Redaktorze, piersi kobiet w wieku przełomowym

i teraz biedne dziecko narażone jest na agresywność

przechodniów, a czasem i pedagogów. Przykład czwarty:

Dyrektorowa D. siedzi cały dzień w kawiarniach, a tymczasem

dziećmi opiekuje się brutalna, wynajęta staruszka. Dzieci

skazane są na stałe jedzenie fasoli z sosem pomidorowym.

Jedyną lekturą tych dzieci jest „Pan Tadeusz". Na moje

pytanie, gdzie mama, biedne dzieci odpowiedziały chórem:

Wśród takich pól przed laty nad brzegiem ruczaju,

Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju...

Nb. wynajęta brutalna staruszka przyjmuje, jak stwierdziłem,

na oczach tychże maleństw cynicznego młodzieńca

blond, który niby to zajmuje się naukowym kolekcjonowaniem

owadów, a w gruncie rzeczy spekuluje li tylko na niewyżytych

instynktach ludzkich.

Wszystko to, co powiedziałem wyżej, dotyczy (przykład

piąty) w równej mierze Wandy B., zmuszającej swojego dwudziestoletniego

syna do chodzenia pięć razy w tygodniu do

Muzeum; przy kład szósty — Zofii R., matki, która adoptowała

dwunastu malutkich braci, tworząc z nich pod wpływem

lektury „Ruchu Muzycznego" małą symfoniczną orkiestrę, a ta

ostatnia przeszkadza mi pracować; oraz Genowefy O. (przykład

ostatni), również wyrodnej matki, która swoje osławione

bliźnięta bez przerwy fotografuje, czym wspomniane bliźnięta

może doprowadzić do estetyzmu, a od estetyzmu już tylko jeden

krok, Panie Redaktorze, do rozkładu, o czym zawiadamiam

i bez komentarzy komunikuję.

Karakuliambrq

Szanowny Panie Redaktorze!

SIEDEM DNI Z HERMENEGILDĄ

PONIEDZIAŁEK

Wróciła. Węszy i, zdaje się, wywęszy. Trudno. Jestem

przygotowany na wszystko. Podczas obiadu zaczęły się pierwsze

aluzje domojego trybu życia. Nie zaprotestowałem. Zresztą,

panie Redaktorze, jak mogłem zaprotestować, skoro pod

wpływem amnezji istotne zapomniałem usunąć z szafkowego

zegara flaszek po syntetycznej jałowcówce? Flaszki znalazła,

twarz uszkodziła. Boli. Jakie to szczęście, że jutro jest wtorek!

WTOREK

Postanawiam ją przebłagać. Kwiaty noszę skrzyniami i kubłami.

Nic nie pomaga. Zaproponowałem po południu, że

zaprzęgnę się do dorożki w charakterze konia i w ten sposób

dam jej publiczny dowód mojego hołdu. Odpowiedziała, że mi

nie ufa.

ŚRODA

Pobiła mnie maszynką do kręcenia mięsa. Przybyły natychmiast

lekarz kazał mi się położyć do łóżka i czytać rzeczy pogodne.

Przeczytałem rocznik dawnego „Kuriera Czerwonego".

CZWARTEK

Zastanawiam się, czy by nie wziąć się z kolei do bicia

Hermenegildy. Ale czym? I po drugie: czyż można fizycznie

znieważać kobietę? A jednak okazuje się, że można, ponieważ

w chwili gdy piszemy te słowa, Hermenegilda leży całkowicie

nieprzytomna od ciosów, które zadałem jej za pomocą zwykłej

szczotki.

PIĄTEK

Gości nie przyjmujemy, bo po prostu nie możemy wstać

z łóżek i otworzyć drzwi, a tzw. służba już dawno zbiegła.

Propozycja, żeby się zająć muzyką, zostaje przyjęta przez

Hermenegildę wybuchami śmiechu. Po cichu odkręcam kran

z wodą.

SOBOTA

Woda zalewa mieszkanie. Hermenegilda prawdopodobnie

wyprowadzi się. Co do mnie, postanowiłem być obojętny.

W fotelu (po babce) unoszę się najspokojniej na powierzchni.

Zawsze marzyłem, żeby mieszkać nad wodą.

NIEDZIELA

Hermenegilda wyjechała. Woda opada. W kościołach

dzwony. Mój Boże, Panie Redaktorze, jakże życie jest w gruncie

rzeczy piękne!

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

Od dłuższego czasu nie pisałem do Pana serdecznie, tylko ciągle

rozśmieszałem drobnomieszczan, jak gdyby ci ostatni nie mogli

zabawiać się inaczej, nie, oni akurat muszą czytać „Listy

z Fiołkiem". Więc, Panie Redaktorze, proszę posłuchać: Zawsze

na przełomie jesieni męczy mnie melancholia, czyli

mówiąc po polsku, rozpacz kardynalna. I wtedy nie mogę sobie

zupełnie rady dać. A gdzież mam, Panie Redaktorze, szukać

rady, jeżeli nie w „Przekroju"? Bo nawet jeżeli takiego „Kącika"

nie ma, to przecież można by go z powodzeniem założyć.

Mało to melancholików? Tysiące. I każdy chętnie by sobie

poczytał, co podczas ataku melancholii czynić należy. Zaraz

Panu powiem, jak się u mnie ta melancholia objawia. Otóż

niestety dosyć nieprzyzwoicie. Bo czy w tramwaju, czy w muzeum

smutek taki nagle na mnie nachodzi, że rady sobie dać nie

mogę i łzy ciurkiem kapią na posadzki, podłogi i inne urządzenia

architektoniczne. Więc to dosyć nieprzyzwoicie wygląda.

Gorsze jeszcze są te rzeczy, że, Panie Redaktorze, pod wpływem

tej mojej, jakby to powiedzieć, osobistej melancholii całe

społeczeństwo wpada w rodzaj prostracji i zaczynają się dziać

rzeczy, które się dziać nie powinny, a więc np.

HISTORIA SKRZYPKA Z FILHARMONII

W GOGOLINIE

Od dłuższego czasu nie gra, tylko pokój swój napełnia łzami

do tego stopnia, że pod wpływem wilgoci od tych łez dostał

kardynalnego reumatyzmu.

HISTORIA HERMENEGILDY KOCIUBIŃSKIEJ

Również pod moim wpływem rozstroiła się kompletnie

i w tej chwili, kiedy piszemy te słowa, znakomita, nieporównana

poetka hermetyczno-sympatyczna, autorka tylu książek, twórczyni

„balkonizmu", jest w pewnym sensie dogorywająca.

Melancholia. Właśnie smutek i nic więcej. A zresztą w tym

wszystkim nie ma nic dziwnego. Każdy dorosły człowiek jest

w gruncie rzeczy racjonalistą, ale — nie zapominajmy — że

pod powłoką dorosłości kryje się w każdym człowieku dziecko

z dużymi, zdziwionymi oczam, czego bynajmniej Panu Redaktorowi

ani Pan Redaktorowej nie życzę.

Z poważaniem

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

EGZAMIN UCZCIWOŚCI

Poniżej zebrałem mnóstwo pytań, wszystkie pod adresem

naszych Czytelników, mając nadzieję, że dla niejednego z nich

staną się one przedmiotem poważnych medytacji, a może

i punktem zwrotnym w tak zwanym życiu etycznym. Bo jak to

mówią: od rzemyczka do koziczka.

Jeden warunek: na pytania należy odpowiadać

s z c z e r z e , gdyż w przeciwnym wypadku chybiają one

całkowicie celu.

P y t a n i e l

Czy jadąc tramwajem bądź autobusem nigdy nie usiłujesz

się zaszyć w kącie, żeby nie zapłacić biletu?

P y t a n i e 2

Czy wyrzucasz przez okno niedopałki, gdy nikt nie patrzy?

P y t a n i e 3

Czy na przyjęciu nie dokładasz sobie cukru, gdy wszyscy

wyjdą z pokoju?

P y t a n i e 4

Czy nie czytasz cudzych listów?

P y t a n i e 5

Czy na pogrzebie zamożnej a natrętnej cioci przelewasz

krokodyle łzy, jakkolwiek w gruncie rzeczy nie posiadasz się

z radości?

P y t a n i e 6

Czy na podarkach ofiarowanych przyjaciołom nie zostawiasz

czasem umyślnie naklejki z ceną, chcąc w ten sposób

podkreślić, ileś na nich wydał?

P y t a n i e 7

Czy wykorzystując nieobecność gospodarzy nie czyścisz

swoich butów cennym obrusem lub portierą?

P y t a n i e 8

Czy na pytanie żony (męża), czy ją kochasz, nie odpowiadasz

kłamliwie „tak", byle skończyć z irytującą Cię

indagacją?

P y t a n i e 9

Czy, mając sztuczne zęby, nie usiłujesz wmówić w otoczenie,

że są one właśnie prawdziwe?

P y t a n i e 1 0

Czy nigdy nie miałeś ochoty do napisania paru nieprzyzwoitych

słów na ścianie w miejscach użyteczności publicznej?

P y t a n i e 1 1

Czy z natłoczonej poczekalni nigdy nie usiłowałeś przedostać

się do gabinetu dentysty poza kolejką?

A jak było w ogonku do kasy z biletami?

P y t a n i e 1 2

Czy z biura, w którym pracujesz, nie zabierasz potajemnie

ołówków, papieru, spinaczy itp. rzeczy?

P y t a n i e 13

Czy nigdy nie okłamałeś żadnego urzędu?

P y t a n i e 1 4

Czy w pociągu nie krzyczysz, że już absolutnie nie ma

miejsca, gdy przecież znalazłoby się jeszcze miejsce dla tej otyłej

pani z sześcioma malutkimi koszyczkami?

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

KRAKÓW, MIASTO DŹWIĘKOWE

Hejnały z Wieży Mariackiej oczywiście pomijam, ponieważ

są to dźwięki powszechnie znane i — że się tak wyrażę

— wielostronnie opisywane. Chodzi mi tutaj przede wszystkim

o dzwony. Otóż, dopóki człowiek jest zdrów, oczywista, że

dzwonów nie dostrzega, a nawet, można powiedzieć, słucha ich

z niejakim zadowoleniem. Ale spróbujcie, Czytelnicy, przeleżeć

choćby jedną noc w Krakowie w gorączce, a zobaczycie wtedy,

jak nietrudno jest o furię pod wpływem tego dziń-dziń,

bing-bong itp. Już człowiek zasnął, już wędruje przez pierwszorzędne

tereny, gdy wtem bumm! można powiedzieć w sam łeb,

a to nic, tylko gdzieś zadzwonili na kwadrans. Po kwadransie

przyjdzie oczywista kolej na pół godziny, potem na trzy

kwadranse, w końcu na całą godzinę. Przy okazji należy

wyrazić ubolewanie, że zegary wieżowe nie są dwudziestoczterogodzinne.

Wtedy, cierpiąc np. nocą na zapalenie okostnej,

po wysłuchaniu trzech kwadransów na dwunastą mielibyśmy

zawsze szansę wysłuchania pełnych dwudziestu czterech

uderzeń o północy. A droga do świtu zaczyna się po północy.

Dzwony dzwonią, do bramy też ktoś dodzwania się bezskutecznie,

w pobliskim pensjonacie w związku z imieninami wybijają

szyby, szoferzy grają na klaksonach, chmury biegną przez

strop. No i oczywiście dzwony regularnie. A tu, Panie Redaktorze,

zapalenie okostnej rozwija się w dalszym ciągu i powolut-

ku nadciąga świt z trzepaniem dywanów i pierzyn, piłowaniem

drzewa za pomocą piły elektrycznej i analogicznym wybijaniem

szyb w pobliskim pensjonacie, ponieważ, jak nas informują,

uroczystość imieninowa przybiera na serdeczności. W ten

sposób mija dzień. A gdy dzień jakoś przeminie, znowu

nadejdzie przeklęta noc i dźwięki, i szmery całego miasta znowu

sprzysięgną się na mnie, bezsennego człowieka!

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

O SZOPENIE I SZEŚCIU ZAPROSZENIACH

Wbrew nikczemnym plotkom rozsiewanym w „Kopciuszku",

„Pickwicku", u „Fuchsa" i innych Instytutach Wytwornego

Życia Intelektualnego, jakobym, imitując nieudolnie

Torąuata Tassa, oszalał z miłości, dementuję uprzejmie, że

ostatnie tygodnie spędziłem w uciążliwych podróżach w imię

najwyższych zasad savoir-vivre'u, vide „Przekrój", tygodnik

ilustrowany, „Savoir-vivre" kolegi Jana Kamyczka. Otóż dokładnie

trzy tygodnie temu, pamiętam jak dziś: we wtorek

otrzymałem sześć pism treści następującej:

„Szanowny Panie Kolego! Jako b. wychowanek

naszego Gimnazjum (tu nazwa odnośnego zakładu

naukowego i adres) zechce Pan niewątpliwie przybyć na

zjazd b. wychowanków tegoż i przyczynić się tym

sposobem do uświetnienia itd."

P o d p i s y

Nieomal identyczne w treści i formie zaproszenia wysłały:

1) Gimnazjum matematyczno-chemiczne drą Kubła w Radomsku;

2) zasłużone gimnazjum Antoniego Patykiewicza z łaciną

nie obowiązującą w Kątomierzu;

3) gimnazjum na świeżym powietrzu Rybkina, czyli tzw.

szkoła radosna, Płock;

4) połączone Zakłady Naukowe bci Rójek w Łowiczu;

5) Instytut prof. Bomba i

6) Wyższa Szkoła Baletowa w Warszawie.

Oczywiście, proszę Pana Redaktora, że natychmast opuściłem

Kraków i we wszystkich wspomnianych świątyniach

wiedzy wygłosiłem półgodzinne przemówienie, podnosząc wiekopomne

zasługi odnośnych dyrektorów i wzruszając do łez

tysiące nauczycielek, które, oczywista, w międzyczasie osiwiały

kompletnie. Tu i ówdzie, wykorzystując do pewnego stopnia

atmosferę koleżeńskiego roztkliwienia, zaciągnąłem mniejsze

i większe pożyczki, co chyba nie może być poczytane mi za złe

z uwagi choćby na ułomność natury ludzkiej.

P. S. Warszawski dziennik „Słowo Powszechne" zapytuje

mnie, czy należy sprowadzić zwłoki Fryderyka Chopina do

Polski. Uważani, że natychmiast. Sprawa jest pilna i nie

cierpiąca zwłoków. To skandal, Panie Redaktorze, żeby bądź

co bądź zdolny kompozytor tułał się dotychczas za granicą

w charakterze emigracyjnego nieboszczyka!

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

WSZYSTKO O KRAWATACH

NOWE SPOSOBY NOSZENIA KRAWATÓW

KRAWATOWE CURIOSA ITP.

POCKET-METHOD

W Londynie rozpowszechniła się, szczególniej w dzielnicy

bloomsbury, „metoda kieszeniowa". Krawat nosi się w kieszeni

spodni. Służy on w ten sposób jednocześnie jako chustka do

nosa.

A LA SARTRE

W Paryżu ostatnio jest modny tzw. sposób egzystencjalistyczny.

Krawatem, w miarę szerokim i ciepłym, obwiązuje się

głowę. Plusy: oszczędność na kapeluszach. Minusy: śmieszny

i niepoważny wygląd męczennika mody.

WIĄZANIE PRZYJACIELSKIE

Przyjaciele np. mogą związywać się krawatami i w ten

sposób podkreślać to, co ich łączy. Jest to, oczywista, z jednej

strony niewygodne, ale z drugiej: wyrażenie „dozgonny węzeł

przyjaźni" przestaje być pustym symbolem.

DZIWNY ZWYCZAJ W GOGOLINIE

W kawiarniach gogolińskich oddaje się w szatni nie tylko

walizki i parasole, ale przede wszystkim krawaty, które portier

rozwiesza na specjalnych widełkach. Ciekawą tę wiadomość

zawdzięczamy drowi A. Barańskiemu z Kuszczy. Zachęcamy

naszych Czytelników niniejszym do nadsyłania krótkich wiadomości

o tego rodzaju obyczajowych curiosach.

KRAWATY APOPLEKTYKÓW

Mężczyźni cierpiący na interesującą skłonność do apopleksji

nie powinni krawatów nosić w ogóle, a w każdym razie

powinni zdejmować je na trzy dni przed śmiertelnym atakiem,

ponieważ swobodnie oddychająca szyja gwarantuje pacjentowi

swoistą płynność w przechodzeniu ze stanu cywilnego do stanu

pozagrobowego. Paweł K., nieboszczyk, pisze:

„Jestem wdzięczny do grobu Panu Redaktorowi za znakomitą

radę usunięcia krawata na trzy dni przed atakiem.

Osłodziło to rodzinie, a również mnie ciężkie chwile agonii.

Obecnie czuję się zupełnie dobrze".

ZASTOSOWANIA PARADOKSALNE

Krawata możemy używać jako zakładki do książki, i nawet

przy czytaniu dzieł muzykologicznych, jak np. „Pasji

chorałowej w Polsce" drą Włodzimierza Poźniaka, nakładem

wydawnictwa „Nasza Przeszłość". Krawat, jeżeli mocny, nadaje

się również znakomicie do przycumowania togi. Latem

krawatem możemy tępić muchy, te roznosicielki chorobotwórczych

bakterii, w zimie zatykać szpary w podłodze. „Zabawa

w krawat" podczas cichych zimowych wieczorów rodzinnych

również ma mnóstwo uroku. „Zabawa w krawat" polega po

prostu na połykaniu krawata. Kto z towarzystwa połknie i nie

udusi się, otrzymuje

herbaty.

skromną nagrodę w postaci np. szklanki

UWAGA JĘZYKOZNAWCZA

kować go jako krakowianina.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

GRUSZKI PRONASZKI

Od chwili kiedy w szczecińskim „Orbisie" przeczytałem

Ogłoszenie „ZNAKOMITA ŚPIEWACZKA LECZY TARCZYCĘ", od

tej chwili pojąłem, że mógłbym — jako poeta liryczny — leczyć

ischias za pomocą gry na organach, a w wolnych chwilach

zajmować się podnoszeniem oczek, wyrywaniem zębów, a nawet

pisywaniem recenzji z wystaw malarskich.

To ostatnie zajęcie o tyle by mi jednak, Panie Redaktorze,

nie dogadzało, że nie lubię wychodzić z domu. Ale od czego

pomysłowość! Nie ma sytuacji bez wyjścia — jak powiedział

św. Chryzostom, kiedy po przyjściu do przytomności stwierdził,

że jest w raju.

I ja też znalazłem wyjście. Wypożyczyłem obraz od Zbigniewa

Pronaszki i wystawę malarską urządziłem sobie we

własnym domu. Na godzinę szóstą rano kazałem zebrać się

najdroższej rodzinie przed „Gruszkami", a sam, ku przerażeniu

najdroższej rodziny, wyszedłem z łazienki o g. wpół do jedenastej,

w pożyczonym cylindrze i w pożyczonych białych getrach.

Po przecięciu wstęgi żyletką wygłosiłem następujące przemówienie*:

„Najdroższa rodzino!

*Zaznaczam, że pod wpływem patosu cylinder co chwila spadał mi z głowy, co

właśnie mąciło patos chwili. (Uw. Aut.)

Belgijski kompozytor Cezar Franek napisał dwa lata przed

śmiercią bardzo złą symfonię. Jakże inaczej polski malarz

Zbigniew Pronaszko, który im starszy, tym doskonalszy!

Oczywiście, że z powodu braku miejsca nie będę tutaj rozwodził

się (fala niepokoju w rodzinie) nad trudnymi założeniami

formalnymi (fala niepokoju opada), które przy niniejszych

»Gruszkach« postawił sobie Pronaszko. Ja zwrócę uwagę

tylko na treść, bo obraz musi mieć narodową treść. Więcej

polskiej treści! Otóż: pomyślcie tylko: któż by mógł Zbigniewowi

Pronaszce zabronić namalowania obrazu np. pt.

»Ananasy w szampanskom« albo pt. »Złośliwy paryski

hrabia czterema kołami kosztownej karety przejeżdża na śmierć

nocnego stóża, cierpiącego nb. na nieuleczalną żółtaczkę«!

Nikt. A jednak Pronaszko, omijając wszelkie owoce zagraniczne,

maluje właśnie zwyczajne ludowe gruszki. Koszyczek do

jabłek (obok) został wykonany przez Spółdzielnię Wkliniarską

>> Nostalgia«, a kolorowa serweta, na której stoi cała martwa

natura, pochodzi niewątpliwie z Zakładów Włókienniczych na

Ziemiach Odzyskanych. Rama obrazu została również całkowicie

wykonana w Polsce, wysiłkiem polskiego ramiarza,

stolarza, lekarza i aptekarza, bb nie jest wykluczone, że ramiarz

cierpiał na nerki. Jedno tylko mi się nie podoba. Ten łabędź na

wazonie. Po pierwsze łabędź nigdy nie bywa niebieski, a po

drugie — do jasnej cholery — jaki jest pożytek z łabędzia,

a po trzecie — czy łabędź jest polskim ptakiem? A może

Mistrz Pronaszko chce się bawić w poetę Słowackiego? Nie

tędy droga". Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE UMUZYKALNIENIA

W mieście, z którego niedawno wróciłem (nazwy miasta nie

podaję, bo jedna pani mnie prosiła, żeby tych spraw wyraźnie

nie poruszać), umuzykalnienie przybrało takie groźnie rozmiary,

że właściwie, można powiedzieć, sprawa nadaje się do

dyskusji.

Otóż: tragedia muzyczna zaczęła się zaraz na wstępie, na

dworcu. Znakomitego poetę, któremu towarzyszyłem jako

sekretarz i zausznik, powitał chór kantatą od słów:

Hej, witajcie w naszym grodzie,

Goście mili, ukochani!

Tego refrenu wysłuchaliśmy co najmniej siedemdziesiąt

razy, stojąc pod ulewnym deszczem. W końcu, Panie Redaktorze,

do hotelu przepilotowała nas jakaś entuzjastyczna staruszka,

ale ponieważ przez cały czas w samochodzie grała

Moniuszkę, Maklakiewicza i Perkowskiego na waltorni, a szofer

też trąbił swoje, w uszach nam coś, że się tak wyrażę,

nawaliło, i to przed samym hotelem.

(W sprawie tych uszu używam, niestety, nienaukowego

wyrażenia nawaliło, ale zaznaczam, że nie posiadam wyższego

wykształcenia lekarskiego, tylko ściśle domowo-intuicyjne.)

Tutaj uprzedzam Pana Redaktora, że robię się coraz

bardziej zdenerwowany. Bo hotelowy portier jest zajęty przedmuchiwaniem

fletu i prosi nas, żebyśmy przyszli za cztery

godziny. Trudno. Idziemy na obiad. Podczas obiadu cztery

otyłe śpiewaczki śpiewają unisono „Góralu, czy ci nie żal

odchodzić itd.", a jednocześnie mieszcząca się nad restauracją

miejscowa filharmonia rżnie od ucha do ucha „Fantazję

polską" śp. Paderewskiego i tzw. „Motywy perskie" Szabuniewicza.

Ponadto z kasy restauracyjnej wydobywa się cichy

dźwięk wiolonczeli, na której przygrywa rozmarzony restaurator.

Kiedy podczas deseru pewien blondyn z Bachem pod pachą

zapytuje nas dość gwałtownie, czy przypadkiem nie mamy do

sprzedania organów, przychodzimy do wniosku, że jedynym

logicznym wyjściem z sytuacji jest natychmiast wstać od stolika

i natychmiast wykonać taniec z kastanietami. Tak! Kelner

podaje kastaniety. Tańczymy. Staruszka z waltornią znowu

pojawia się na widowni i proponuje nam całkowite umuzykalnienie.

Na propozycję odpowiadamy odmownie i nocą uciekamy

z miasta.

Boże, jakże miło jest wrócić do cichego, życzliwego Krakowa!

Więc i Pan, Panie Redaktorze, niech będzie życzliwy dla

mnie i wybaczy mi, że niniejszy „List z Fiołkiem" napisałem

przez pomyłkę na papierze nutowym stalówką wprawioną

w smyczek.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

ŚWIĘTY FRANCISZEK I MAŁE ZWIERZĘTA

Tutaj, na obrazku, jak Pan Redaktor widzi, Jerzy Zaruba,

co przecie łatwo poznać, narysował świętego Franciszka,

w momencie gdy tenże rozmawia z chorym pieskiem. Właściwie

rysunek Zaruby sam się tłumaczy: chory piesek, chory osiołek,

na gałązce chory ptaszek, a pośrodku ten święty powszechnie

znany z niebywałej serdeczności. Jedna tylko jest rzecz, którą

Panu Redaktorowi winieniem wyjaśnić: księżyc. Dlaczego

księżyc? Otóż dlatego księżyc, że na obrazku jest noc, pacjenci

nocą cierpią najdotkliwiej i właśnie dlatego ten dobry święty

przychodzi do nich nocą. Wzywam więc Pana Redaktora, aby

kochał zwierzęta, a dla chorych miał tak zwane serce, a Czytelnicy

„Przekroju" żeby od środy także kochali.

Proszę przysłać mi kaszkę.

Pański daleki Karakuliambro

W SPRAWIE

LEWICOWYCH DROBNOMIESZCZAN

Szanowny Redaktorze Panie!

Niech pan mi wytłumaczy, po co

ciągle po Polsce jeszcze chodzą

lewicowi drobnomieszczanie?

Cóż nam z tych pobielanych grobów,

tchnących agonią oczywistą,

z tych arcy-super-hurra-snobów

i pseudorewolucjonistów?

Z tych wszystko wciąż akceptujących,

byle mieć spokój idealny,

byle rosołek (grunt gorący!)

i w saloniku sztuczne palmy.

Niech pan mi powie, Redaktorze,

czy by nie można w końcu przecie

porzucić ich na bocznym torze,

gdzie zimą śnieg, a zielsko w lecie.

Można by także szyld z tej racji

pouczający niesłychanie:

TUTAJ NA SENNEJ STOJĄ STACJI

LfiWICOW: DROBNOMIESZCZANIE.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

ŻONY DZIELĄ SIĘ NA GŁUPIE I MĄDRE

ŻONA GŁUPIA

Głupie są najszczęśliwsze, ponieważ nigdy nie widzą tego, co

się koło nich dzieje. Gdyby mąż wrócił do domu późnym

wieczorem w różanym wieńcu na łysej głowie, grając na flecie

i w towarzystwie dziesięciu, jakby się wyraziła p. Świrszczyńska,

bachantek, to i tak głupia żona nie miałaby do męża pretensji

i uwierzyłaby w końcu, że to wszystko razem to jest takie nowe

zarządzenie biurowe.

ŻONA MĄDRA

Żona mądra postępuje tak jak żona głupia, z tą różnicą,

że jej toleracja dla słabości męża wypływa nie z braku rozumu,

ale z nadmiaru rozumu, co w gruncie rzeczy na jedno

wychodzi.

ŻONA PODEJRZLIWA

Jest to rodzaj żony najgorszy. Niech mężowi np. zapłacze się

w papierach program teatralny, załóżmy z przedstawienia

„Hamleta", awantura nieunikniona:

— Ach, to tak? To ze mną nie mogłeś pójść się zabawić na

„Hamleta", na to nieśmiertelne arcydzieło Wacława Szekspira,

ale z tą lafiryndą mogłeś! Itd., itd., itd.

Tu trzeba zaznaczyć, że facet jest Bogu ducha winien, że

naprawdę nie zna żadnej lafiryndy, że nigdy na „Hamlecie" nie

był, a program otrzymał w prezencie, do owijania śniadań.

ŻONA SZALONA

Typ znany, ale mało opisany. Ciągle grozi: trucizną, rozwodem,

wyjazdem, przyjazdem i tak zwanym piekłem. O gastronomii

nie ma, oczywista, zielonego pojęcia. Może to i lepiej.

Ponieważ pudełko pinesek wrzucone w furii do rosołu nierzadko

stawało się przyczyną śmierci żarłocznego mężczyzny.

ŻONA ZMYŚLONA

Ten typ jest znany tylko przez mężczyzn obarczonych tak

zwaną wyobraźnią. Któryś z rosyjskich pisarzy opowiada

0 dziwaku z małego, nudnego miasteczka, który co parę dni

zajeżdżał na dworzec i z honorami odwoził do domu rzekomego

gościa, kłaniając się co chwila pustemu miejscu w dorożce, ot,

byle się rozerwać. Podobnie, Panie Redaktorze, jest i z tą żoną

zmyśloną. Można sobie wymyślić blondynkę i brunetkę, małą

1 dużą, a nawet głuchą, jeśli Pan chce, żeby była naprawdę dobra

i żeby jej nie drażniło to, że Pan cały dzień śpiewa:

CZY PAMIĘTASZ TĘ NOC W ZAKOPANEM?

Karakuliambro

Do Redaktora „Przekroju"

Drogi Marianie!

W dniu wczorajszym lekarz zalecił mi dwa tygodnie bezwzględnego

wypoczynku.

Wobec tego proszę Cię o dwa tygodnie bezwględnego

urolpu.

Pomyśl, że od dnia przyjazdu do Polski prawdziwego

odpoczynku nie miałem ani chwili, a przecież od tego pamiętnego

dla mnie dnia będzie już niedługo — chwalić Boga

— dwa lata.

Bardzo więc proszę Cię o ten urlop, nie tylko, żeby pogrążyć

się w upragnione lenistwo, ale przede wszystkim dlatego, żeby

móc napisać kilka wierszy.

Bo nagle, wyobraź sobie, okazało się że w Nowej Polsce nie

ma Nowej Poezji, tylko tania retoryka względne fotoplastikony

groszowych wizjonerów.

Miałem okazję oświadczyć niedawno pewnemu Majorowi

w Warszawie, że z tą Nową Poezją w Nowej Polsce jest w tej

chwili tak, jak z trudnym patrolem na froncie.

To przecie nieważne, czy na patrol pójdę ja, czy kto inny,

grunt, żeby zadanie zostało wykonane.

Na to Major z uśmiechem:

— Ależ na trudny patrol ludzi się wybiera!

Proszę bardzo. Mogę spróbować i ja. Pójdę. Zadanie będzie

wykonane.

Szkoda tylko, że kiepski jestem na zdrowiu. Ale to nic. To

przejdzie.

Zresztą - stan mojego zdrowia może martwić Ciebie,

Marianie, ale na pewno rozweseli niechętnych oraz, jak się

okazało, moich dość wpływowych kalumniatorów.

Twój wszędzie

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

ŚMIERĆ PUDLA

Za dawnych czasów, jak twierdzi moja babcia, każda

rodzina miała pudla. Wyżej wspomniany pudel był niesłychanie

mądry. Przynosił bułeczki i ser holenderski za sklepiku, kręcił

rożen z baraniną, nierzadko pomagał dzieciom w geometrii.

Jako wypróbowanego przyjaciela rodziny można go było

zawsze z całym spokojem zostawić „na gospodarstwie", bo nic

nie ukradł, niczego nie stłukł, a nawet, jak twierdzi moja

babunia, czasem zdarzało się, że powracający domownicy

zastawali rozwieszone girlandy i napis na suficie: WITAJCIE.

W starych wypisach, panie Redaktorze, pełno jest opowiadań

o sercu i mądrości pudlów. Wiarygodności podanych

tamże faktów nie podobna kwestionować, ponieważ trudno jest

przypuścić, żeby ktoś chciał okłamywać malutkie dzieci.

Ze sławnej swego czasu chrestomatii Dariusza Franciszkiewic/

a pozwalam sobie tedy zacytować dwie takie psie

anegdotki:

PUDEL W ROLI LEKARZA

Sławny lekarz francuski Mathieu Courbon dostał apopleksji

(na skutek rozwiązłego trybu życia) w momencie, gdy

zabierał się do przeprowadzenia operacji na jednym ze swych

znakomitych pacjentów. Co robi pudel lekarza? Pudel lekarza

przebiera się w biały fartuch i bez drgnienia powiek wycina

nieszczęśliwemu holenderskiemu królowi wyrostek robaczkowy

i cały szereg innych irytującyh organów. Król holenderski

po przyjściu do przytomności oczywiście płacze ze wzruszenia

i zwiesza na szyi pudla kolosalny order. Bez komentarzy.

PUDEL POETĄ

Poeta portugalski Dante Ildebrande Pizetti Oho, którego

wpływ na poezję europejską rośnie z dnia na dzień, cierpiał

w wieku podeszłym na sklerozę. Toteż pracował z coraz

większym trudem, aż w końcu przestał pisać zupełnie. Ale co się

dzieje? Mimo to, że Pizetti Oho leży zwalony niemocą, w pismach

Lizbony ukazują się w dalszym ciągu jego utwory,

zadziwiające śmiałością wizji i wyczuciem aktualności. Zagadka

wyjaśnia się wkrótce. To wierny pudel Pizettiego Hieronim

zatruwał się kawą i alkoholem i — że tak po wiem— wyduszał

z siebie odpowiednie utwory.

A dziś, Panie Redaktorze, gdzie są takie pudle? Powyzdychały?

Ja bym prosił o szybką odpowiedź.

Karakuliambro

OTO MOJE ZAGADKI NA ŚWIĘTA:

Szanowny Panie Redaktorze!

ROZRYWKI ŚWIĄTECZNE

DLA OSŁABIONYCH UMYSŁOWO

Wojna, ten dziejowy kataklizm, niejednego z nas nadszarpnęła

mentalnie. Według statystyki prof. Bączyńskiego co

najmniej u 2000000 ludzi mózg, ten bezcenny aparat, funkcjonuje

nie tak, jakby powinien. A jednocześnie, Panie Redaktorze,

zauważyłem, że odpowiedzialni kierownicy działów

szarad i różnych łamigłówek tak układają te rzeczy, że tego nikt

nie może rozwiązać, chyba, że jest jednostką wybitną, na miarę,

że się tak wyrażę, Annasza. Więc pytam: czemu tak się dzieje?

Skąd ten sadyzm? To znęcanie się nad nie zawsze genialnymi

umysłowościami Czytelników? Toteż — zanim czynniki kompetentne

zajmą się tą skomplikowaną sprawą — pozwoliłem

sobie, proszę Pana Redaktora, ułożyć pewną ilość zagadek

dostępnych dla każdego. Jakże bo miło będzie niejednemu ojcu

rodziny, cierpiącemu na ischias, neuralgię, apopleksję i schizofrenię,

rozwiązać z błyskawiczną łatwością parę takich moich

zagadek! Ta błyskawiczna łatwość powróci wspomnianemu

ojcu wiarę we własne siły, natchnie go otuchą oraz wzbudzi

podziw otoczenia, które, jak wiadomo, nie zawsze ustosunkowuje

się się w sposób właściwy do ludzi osłabionych umysłowo.

1) Ma cztery nóżki, ogonek i mówi hau-hau?

2) Kto odkrył Amerykę i po co?

3) Stoi w stajni, uchem strzyże? (O d p o w i e d ź: fryzjer.)

4) Jakiej części ciała używamy do siedzenia w poczekalni

dentysty?

5) Kto jest autorem arcydzieła „Góralu czy ci nie żal Odchodzić

od stron ojczystych, Świerkowych lasów i hal, I tych

potoków srebrzystych"?

6) Kto miał w XVI wieku największe uszy?

7) Na co umarł Adam Mickiewicz?

8) Do czego służy głowa?

9) Bardzo duża widownia. Bardzo dużo krzeseł. Bardzo estetyczna

scena. Wszystko bardzo estetyczne. Kandelabry

i żyrandole. Żyralndole i kandelabry. Perfumy. Fumy.

Atmosfera najwyższego wtajemniczenia. Stratosfera najwyższego

intellllllektualnego napięcia. Na pustej widowni

siedzi samotny facet i ziewa. Na scenie stoi kilku facetów,

którzy się męczą. Co to jest?

( O d p o w i e d ź : Wieczór autorski poetów z „Klubu

Pickwicka".)

Wesołych świąt

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

Dziś nadzwyczajna okazja!

CZTERY TEMATY W JEDNYM LIŚCIE!

CO TO ZNACZY KDK?

„AUTORZY WŚRÓD SWOICH CZYTELNIKÓW"

MODY WARSZAWSKIE

oraz

Piekielne Post Seriptum:

WPROWADZAM PRZEPUSTKI

I

Otóż: Wyobraźmy sobie, Panie Redaktorze, że, idąc ulicą,

upadam na głowę i pod wpływem tego tragicznego wypadku

staję się nieprzejednanym wrogiem KDK, czyli Klubu Dobrej

Książki. Oczywiście natychmiast dzwonię do wszystkich zaprzyjaźnionych

redakcji i inspiruję kampanię przeciwko KDK.

Oczywiście ukazują się tytuły:

Widmo KDK nad Polską!

Członek KDK morduje żonę i dzieci.

Jeszcze jedna ofiara ślizgawicy i lektury: zaczytana staruszka

z KDK łamie nogę itp.

Naturalnie, że tego rodzaju negatywna, warcholska akcja

odniosłaby właśnie pozytywny skutek. Bo szepty i świsty

bezpłodnych teoretyków to jeszcze jeden pomyślny wiatr dla

takiej działalności praktycznej, która trafia w sedno. Bo KDK,

Klub Dobrej Książki, zaspokaja GDK — głód dobrej książki.

Bo KDK daje książkę tanią, nareszcie tanią! Bo KDK planuje

swoje wydawnictwa, uwzględniając postulaty czytelników. Bo

dzięki KDK miliony ludzi w Polsce staną się znowu szczęśliwymi

posiadaczami własnych księgozbiorów.

Bo — tu czuję przypływ sił proroczych i łzy wzruszenia

zalewają mi rękopis — przyjdzie czas, kiedy cała Polska będzie

jednym wielkim KDK, Klubem Dobrej Książki.

MY I ONI, TY I JA -

KAŻDY CZŁONKIEM KDK!

II

„Autorzy wśród swoich czytelników" to druga rewolucyjna

akcja spółdzielni „Czytelnik". Brałem właśnie w tej akcji udział

objeżdżając miasta i miasteczka Wybrzeża. Podczas mojego

objazdu zrozumiałem, że: 1. Od salonów naszych perorujących

intelektualistów do szarej Polski jest tak daleko jak stąd do

księżyca; 2. Że poezja na dziś musi być jak gorący pocałunek.

Innej poezji oni nie chcą. Inna poezja nie ma szans. I na to nie

ma rady, choćby nie wiem ile pliszek chwaliło swoje ogonki.

III

W pewnych wytwornych kołach warszawskich jest moda

obecnie na: romantyczny heroizm, smutek, zamyślenie, a nawet

szloch.

Do najlepszego tonu należy np. nie donieść kanapki z łososiem

do ust i rozpłakać się ze wzruszenia.

IV

(POST SCR1PTUM)

Z powodu wielkiego napływu wielbicieli do mojej Osoby

wprowadziłem na wzór warszawski przepustki do mojej Osoby.

Teraz u mnie, Panie Redaktorze, siedzi na dole w portierni

pięciu ironistów, z których pierwszy patrzy na faceta, drugi

kiwa głową, trzeci trąca nogą tego, co kiwa głową, czwarty

patrzy przenikliwie na faceta, piąty zadaje facetowi oszałamiające

pytanie: „A pan właściwie w jakiej sprawie do ob.

kardynała Gałczyńskiego?" — i ewentualne wydaje facetowi

przepustkę z dwudziestoma pieczęciami. Pożytku i sensu w całej

zabawie niewiele, ale za to ile śmiechu!

Niech pan przyjdzie do mnie na kakao.

Pański Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

JAK ZOSTAĆ POLAKIEM

Podręcznik dla skołowaciałych i niedożywionych cudzoziemców

— wyjątki z nowej książki Alojzego GżegżółkTz przedmową

Hermenegildy Kociubńskiej.

GEOGRAFIA

Polska leży w Europie Centralnej, a nie na peryferiach

cywilizacji, jak np. Ameryka. Z położenia centralnego wynikają

siłą rzeczy skłonności centralizacyjne, czyli wszystko przenosi

się do Warszawy. W najbliższych dniach ma być przeniesiona

nawet Wieża Mariacka tudzież pomnik Zyblikiewicza wraz

z cokołem i podstawą, i tą babcią, która tam zawsze siedzi na

ławce. Z uwagi tedy na powyższe masowe przenoszenie się

słusznym jest, iż może zaistnieć obawa, że z czasem Kraków

stanie się li tylko rodzajem przenośni. Królową rzek polskich

jest obecnie nie Wisła, lecz Odra. Łamiąc tradycyjne, ale

dziwaczne polskie wyrażenie komunikuję uprzejmie, że polska

Odra nie wpada, tylko wpływa do polskiego morza, wpadają

natomiast i wpadać będą polityczni kombinatorzy, tak krajowej,

jak i zagranicznej proweniencji.

HISTORIA

Z perspektywy dziejowej widać teraz jak na dłoni, że

w dawnej Polsce ci królowie zachowywali się właściwie przyzwoicie,

następowali bowiem grzecznie jeden po drugim, nie

tłoczyli się i nie gwizdali, jak to np. obecYiie obserwujemy

w kinach.

SPORT I POEZJA

Że nadrealizm jest naturalnym płodem polskiego ducha, to

sprawdza się jak najoczywiściej na boiskach sportowych, gdzie

publiczność nazywa sędziów „kaloszami". Takie „kalosze"

jeszcze można, powiedzmy, strawić. Ale, Panie Redaktorze, gdy

się słyszy z trybun ryki, żeby kalosz doił kanarki, to już,

przepraszam, jest czysty nadrealizm, absurd, nonsens, bo nie

tylko kalosz, ale zegarmistrz, gdyby nawet zastosował śrubkę,

nie wydoi kanarka. Naukowo niemożliwe. Cóż, kiedy u nas

publiczności wszystko wolno, a autorowi wiatr w oczy. Niechbym

ja wydrukował, że „kalosz doi kanarki".

Zaraz by się zrobił krzyk, że nonsens, że surrealizm, że nie

włączony, że izolaga społeczna, że wieża z kości słoniowej itp.

Eeech! Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

ANGELOLOGIA

WSTĘP

Liczne listy, telefony i telegramy Czytelników świadczą, że

Angelologia, to dziecię prof. Bączyńskiego, cieszy się niesłabnącym

zainteresowaniem. Z niektórych listów wnoszę wszelako,

iż w pewnych kołach nawarstwiło się mnóstwo angelologicznych

nieporozumień, co mogłoby niekorzystnie wpłynąć na

dalszy rozwój tej młodej nauki. Wobec tego komunikuję, że:

Słowo „angelologia" pochodzi z greckiego „angelos" — anioł

i „logos" — słowo, czyli że angelologia jest po prostu

nauką o aniołach.

CZY ANIOŁOWIE ISTNIEJĄ?

Niewątpliwie tak. Sam znam osobiście kilkunastu: Taki

krakowski strażak np., który u siebie na Bronowicach przygarnął

po powstaniu całą moją skołataną, głodną i schorowaną

rodzinę. Ów anioł nazywa się Bańka. Znam również aniołów

wśród malarzy, że wymienię Jerzego Zarubę i Eryka Lipińskiego,

nie mówiąc o Janie Kamyczku, który posiada nawet

specjalną legitymację anielską, zaopatrzoną nadzmysłowym

podpisem i nadzmysłową pieczęcią archanioła teatru Mariana

Eilego. A na Wybrzeżu, Panie Redaktorze, w sławnym portowym

mieście Szczecinie spędziłem np. ostatnio z żoną i z Władkiem

Broniewskim cały tydzień u wojewody Leonarda Borkowicza,

który przy bliższym poznaniu okazał się również

aniołem. Gdyby wojewoda szczeciński Leonard Borkowicz nie

był aniołem, czyż moglibyśmy się czuć u niego jak w niebie?

Angelologia. W Szczecinie zresztą wszystko jest skrzydlate:

morski wiatr, morska myśl, a przede wszystkim nazwiska

podopiecznych poetów wojewody: Jana Papugi i Franciszka

Gila. Angelologia.

MORFOLOGIA ANIELSKA

ANIOŁOWIE JEDNOSKRZYDLI

Aniołowie dzielą się na: sześcioskrzydłych, dwuskrzydłych

i jednoskrzydłych. Do sześcioskrzydłych należą cherubinowie,

wojewodowie i serafinowie, redaktorowie i Jerzy Zawieyski. Do

dwuskrzydłych kobiety. Co do jednoskrzydłych, to trzeba

nareszcie śmiało powiedzieć, że są oni prawdziwą zakałą

polskiej angelologii. Zewnętrznie buńczuczni, a wewnętrznie

skwaszeni, kompensują swoją niemoc twórczą wiecznym postulowaniem,

wiecznym hałasowaniem i wiecznym ruganiem kolegów.

Byle kim zostać nie chcą, a na jednym skrzydle fruwać nie

mogą.

Każdy może zostać aniołem! Trzeba mieć tylko jasne serce,

a w sercu pokorę. Amen. Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

ZAZNACZAM,

ŻE ZARZĄDZAM, CO NASTĘPUJE:

Podczas zebrań towarzyskich nie wolno wieszać psów na

nieobecnych, czyli tychże nieobecnych zohydzać, ośmieszać

i „wykańczać".

II

Nie wolno wystawiać idiotycznych i nudnych sztuk teatralnych.

lii

W pobliżu domów zamieszkiwanych przez poetów i malarzy

nie wolno hałasować, grać na katarynkach i harmoniach oraz

urządzać awantur mogących zakłócić wewnętrzny spokój pracujących

mistrzów.

iv

Zabraniam uprawiania satyry personalnej, polegającej na

wzajemnym podgryzaniu się i podszczypywaniu się, tudzież

pokazywaniu języka.

Nie wolno opowiadać starych kawałów.

VI

Nie wolno gramolić się, kałapućkać, bajdurzyć, piędrzyć

i gonić w piętkę.

vn

Zakazuje się również kategorycznie wszelkiego mętniactwa,

koturnu i lipy.

VIII

Zabraniam takoż niniejszym jakiegokolwiek zaglądania

przez dziurkę od klucza oraz: mizdrzenia się, używania brylantyny

do włosów, rzucania się na szyję i dawania buzi z dubeltówki.

IX

Jednocześnie przypominam, że:

Nie wolno zadzierać nosa i klepać po ramieniu.

Nie wolno zawieruszać się, babieć i ramoleć.

XI

Nie wolno w obecności osób nerwowych przygrywać

na następujących instrumentach, a to: symfonałach, or-

ganach hydraulicznych, cymbergajach i tzw. dudach portugalskich.

XII

Nie wolno opowiadać tasiemcowych wspomnień z życia

osobistego, ponieważ to nikogo nic nie obchodzi.

XIII

Nie wolno zanudzać na śmierć.

xiv

Nie wolno bimbać sobie.

xv

Nie wolno intrygować, podlizywać się, donosić, podszczuwać,

podbechtywać i rozmigdalać się.

Nie wolno napuszczać.

XVI

XVII

Nie wolno używać takich słów, jak: zagadnienie i koncepcja.

Trzeba pracować.

XVIII

Rozporządzenie niniejsze wchodzi w życie z dniem ogłoszenia.

Pismom stołecznym i prowincjonalnym nakazuję

przedruk niniejszego, w całości, bez skrótów i głupich komentarzy.

W stosunku do nie stosujących się będę wyciągał jak

najdalej idące konsekwencje.

P i e c z ę ć

Na oryginale podpisałem własnoręcznie:

Karakuliambro

członek KDK

Szanowny Panie Redaktorze!

l

WPROWADZAM NOWE NAZWY CIASTEK

Brak wyobraźni u naszych kondytorów, pasztetników i cukierników

odbijał się niejednokrotnie w sposób złowieszczy na

całokształcie naszego życia społecznego. Od czasów, Panie

Redaktorze, Zygmunta Starego (a nawet wcześniej!) ciągle te

same, aż do znudzenia: rurki z kremem, ptifurki, ekierki,

murzynki, babeczki śmietankowe itp. — jakby nie można było

zarządzić, żeby były: ponczowe meissnerki, kamyczki, rusinki

z serem, borejsze grylażowe, hołuje z konfiturą, szyfmanki

kruche itp.

Jakąż świeżością powiałoby od wytwornego czytelnika

„Przekroju", który w swojej ulubionej kawiarni zamawiałby

np. w ten sposób: — Dwie brezy z kremem na miejscu.

Przepraszam. Teraz coś a la ildefons w czekoladzie. Dziękuję.

Dwa ładosze nadziewane. Przepraszam. Jednego waldorffa

zawinąć w papier. Dziękuję.

II

ROZWÓJ ANGELOLOGII W POLSCE

KRÓTKI WYWIAD Z PROF. BĄCZYŃSKIM

— No i jak tam, panie profesorze?

— Cudownie. Spóźniłem się na samolot i dzięki temu w tym

zacisznym bufecie krakowskiego lotniska mogę spokojnie

wypić herbatę z cytryną.

— A jak angelologia?

— Niesłychanie, panie. Sześćdziesiąt lat moich wysiłków

angelologicznych nie poszło na marne. Przy Uniwersytecie

Jagiellońskim powstaje Instytut Angelologiczny, niebawem

zacznie wychodzić „Droga Angelologa", działacze kulturalni

i poeci wstępują masowo do tzw. „stowarzyszeń anielskich",

gdzie zaprawiają się do bujania w powietrzu.

— A rezonans prasowy?

— Fantastyczny, panie. Wszędzie piszą o aniołach.

Tu ojciec angelologii pokazuje nam ostatni numer „Turowicza

Powszechnego", gdzie jest na pierwszej stronie cała „Kantata

anielska" poświecona aniołkom z „Kuźnicy".

III

PRZYTOMNOŚĆ UMYSŁU

(z anegdot o Władysławie Bieńkowskim)

Poseł Władysław Bieńkowski siedział na werandzie w towarzystwie

swego przyjaciela Henryka Ł. Niedaleko pasły się

krowy. Nic nie zwiastowało dramatu. Ale nagle wśród krów

pojawił się Jerzy Zawieyski, podniósł ramiona i wygłosił

przemówienie, stosując takie okrzyki jak: „O tragedio dojonych!"

albo „O, moje zaniedbane kulturalnie siostry krowy!"

itp. Zawieyski przy tym oczywście płakał, bił się w piersi i brał

winę całkowicie na siebie. Mimo to jedno z rozwścieczonych

zwierząt porwało cenionego mistyka na rogi i zaczęło nim

huśtać w powietrzu.

— Władek, ta krowa zabije Zawieyskiego! — zawołał

Henryk Ł.

A Bieńkowski z właściwą mu przytomnością umysłu:

— To nie krowa, tylko byk.

I pogrążył się w lekturze „Przekroju'

Karakuliambro

członek KDK

*'**v S' frZy °,kaZJi: DaSZeg° Przyj'aciela Posła Władysława

Bienkowskiego (wraz z Florą!) serdecznie pozdrawiamy Czyście

zauważyli, ze powinno bć 83 a ni Szanowny Panie Redaktorze!

Pozwoli Pan,'że wszystkim Osobom, Firmom i Instytucjom,

a to:

Aleksandrowi Ildefonsowi Watowi w Warszawie; Trzem

Podlotkom z czwartej klasy Gimnazjum w Łodzi; Alojzemu

Gżegżółce, Hermenegildzie Kociubińskiej i Psu Fafikowi; przyjaciółkom

Zielonej Gęsi i Niedźwiadka Puchatka; Natalii

Brzozowskiej w „Filmie Polskm"; L'attache de Presse de la

Mission Politiąue Polonaise a Yienne; Franciszkowi Józefowi

Haydnowi, autorowi „Stworzenia Świata" w Niebie; Julianowi

Krogulskiemu, Katowice (B. G. K.); Dyrekcji Teatru Miejskiego

w Bydgoszczy oraz Teatru Ziemi Pomorskiej w Toruniu;

Poecie Ernestowi Degrange 246 rue de Montigny, Charleroi

(Belgiąue); Redakcji dodatku literackiego „New York Times";

Redakcji „Literaturnoj Gaziety" (Moskwa); Klubowi Sportowemu

Krakowskiego Związku Pocztowców; Napoleonowi

Piorunkiewiczowi w Balabechnie (Ziemie Odzyskane); Pallas

Atenie (Olimp); Wszystkim Postaciom Biblijnym (Biblia);

Mikołajowi Gogolowi, autorowi „Rewizora", Kraków; Radzie

Załogowej Obserwatorium Astronomicznego w Milanówku;

Jerzemu Zambie (Galeria Trietiakowska); Dzwonnikowi z Notre-

Dame; Pani Twardowskiej (Ballady i Romance); Czcigodnemu,

Wielce Dostojnemu, Zasłużonemu, Bezkompromisowemu,

Jedynemu w Swoim Rodzaju, Kochanemu Prof. Bączyńskiemu

(Kraków, Salwator); Panu Ali-Babie i Czterdziestu

Rozbójnikom; Siedmiu Braciom Śpiącym w Łóżku; Spółdzielni

„Woda Sodowa"; Muzie Eutrepe (Helikon); Zygmuntowi

Mycielskiemu, autorowi „Portretu Muzy"; Krzysztofowi Gruszczyńskiemu,

autorowi poematu „Głos ma agitator-gołębiarz"

(„Po prostu", studenckie pismo społeczno-literackie nr

28), za przekazane mi życzenia Gwiazdkowe prześlę moje

spóźnione, ale serdeczne, z głębi mojej bezdennej głowy wypływające

staropolskie „Bóg zapłać!".

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

NIE DAM SIĘ SPROWADZIĆ

Z DROGI CNOTY!

Koło Medyków Uniwersytetu we Wrocławiu, ul. Curie-

Skłodowskiej 89, pismem z dn. 28 stycznia rb. L. dz.

67/67/1/48 zaprosiło mnie na bal maskowo-kostiumowy pod

nazwą „Śledź u Medyków" Za Komitet Organizacyjny „Śledzia

u Medyków" podpisali: Stypa Andrzej, i Selecki Romuald.

Tak się, Panie Redaktorze, przedstawia stan faktyczny, czyli

faktografia. Ale teraz z kolei zaczyna się etyka, psychologia

i transmogryfikacja. Bo wyobraźmy sobie, że, skuszony obiecanym

zwrotem kosztów podróży, jadę. Więc przede wszystkim

narażam się na nocne przygody w wozie sypialnym, co już

niejednego wykoleiło młodzieńca. Po drugie, Panie Redaktorze,

sprawa megalomanii. Bo ściany auli mają być upstrzone

napisami w rodzaju „Vivat noster Karakuliambro!" itp. Też mi

się nie podoba. Prowadzi do zarozumiałości, a zarozumiałość

paraliżuje rozpęd twórczy i poczucie humoru. Po trzecie:

Zagwarantowanie mi nieograniczonej konsumpcji w bufecie

gratis (autentyczne!) narazić by mnie mogło na „karakuliambritis",

czyli chorobę polegającą na pneumatycznej eksplozji

portugalskich sardynek przez jamę ustną, w kierunku ścian

nierzadko pokrytych bezcennymi freskami.

Po czwarte, Panie Redaktorze, wrocławskie medyczki.

W gruncie rzeczy zawsze marzyłem o medyczce, która nosiłaby

za mną dużą butelkę z walerianą (tinctura Yaleriani) i kompresy.

A na takim balu wszystko się może stać. Zmysły

pobudzone muzyką i gastronomią mogą się wymknąć spod

samokontroli, człowiek, Panie Redaktorze, przyjedzie na taki

bal medyczny do Wrocławia niby na trzy dni, a potem wróci do

domu dopiero po czterdziestu latach, obarczony rodziną i pięcioma

skrzyniami z przyrządami do wstrzykiwania spirytusu

kamforowego w ucho środkowe. Ja bardzo dziękuję.

P. S. Również napisałem poezję pt. „Jesień", którą załączam:

JESIEŃ

Mój Boże!... (itd)

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE NIEPOKOJU CO DO FORMATU

Ponieważ stwierdzono, że wśród powoźników i fabrykantów

karet ślubnych zapanował ostry niepokój co do formatu,

w jakim ma się ukazać moja „Zaczarowana Dorożka" („Czytelnik"),

komunikuję, Panie Redaktorze, że „Zaczarowana Dorożka"

ukaże się w tym samym formacie, co „Ostatnia Europa"

Mirosława Żuławskiego („Czytelnik").

Mam nadzieję, Panie Redaktorze, że powyższe krótkie, ale

dobitne słowa uśmierzą niepokój, rozładują kompleksy i przyczynią

się do tak upragnionej pacyfikacji serc i umysłów na

odcinku wydawniczo-kulturowym.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

POETA WSZĘDZIE POTRZEBNY

Ogólna transmogryfikacja i swego rodzaju opupienie, jakie

nastąpiły po wprowadzeniu przeze mnie nowych nazw ciastek,

świadczą, Panie Redaktorze, dobitnie o życiowości tej poetyckiej

inicjatywy. Z kraju i spoza kraju napływają setki tysięcy

listów. Depesze piętrzą się. Cukiernicy i pasztetnicy raz po raz

wzywają mnie na konferencje i uzgadniają ze mną swoje

projekty na nową nazwę dla pączka. Świadomość społeczną

zaczyna nareszcie drążyć zrozumienie tego prostego faktu, że

poezja, trwożliwie chroniąca się pod okładkami książek, to

tylko część, to tylko mały dopływ Wielkiej Rzeki Poezji, że życie

co dzień woła o tysiące nowych poetyckich formuł i nowych

poetyckich słówek, że zwykły ser może zrobić zawrotną karierę,

jeżeli zostanie zręcznie nazwany, a do zręcznego i bezkompromisowego

nazywania spraw, rzeczy i zjawisk jest właśnie

powołany poeta. Wszędzie potrzebny poeta.

Hasło:

RZECZ, KTÓRA NIE JEST TRAFNIE NAZWANĄ,

NIE PÓJDZIE, CHOĆBYŚ NA GŁOWIE STANĄŁ.

Toteż, Panie Redaktorze, ośmielam się uchylić koronkowego

rąbka i odsłonić (niezazdrośnie!) nowe możliwości

naszym pegazom, pseudoklasycznie stroniącym od społecznego

dyszelka.

ZEGARMISTRZE

Tu można sobie naprawdę pohulać. Bo te miliony zegarków,

które leżą na wystawach i których pies z kulawą nogą nie

kupuje, to są właśnie ofiary swego rodzaju wymóżdżenia

zegarmistrzów, którzy nie chcą współpracować z poetami. A ty

tylko kombinuj, bracie! Ten mały złoty zegareczek można by

przecież nazwać „Złotą chwilką", ten duży, stojący, z popiersiem

Aleksandra Macedońskiego i gruszkami to wykapany

„Sardanapal", nazwa podchodzi po prostu sama, a znowu ten

kuchenny emaliowany czyż nie prosi się, żeby go nazwać

„Błękitna Szczypawka" z uwagi na te błękitne chwile połączone

ze szczypaniem, w którym tak celowali ci prawdziwi przedwojenni

strażacy! Zapewniam, ob. ob. zegarmistrzów, że po

wprowadzeniu moich patentowanych nazw zupełnie inny zacząłby

się ruch w interesie.

Ale cóż, Panie Redaktorze, moje pomysły i projekty były

zawsze li tylko przedmiotem kpin, szyderstw i kalamburów.

„Jak mi smutno!" - że zacytuję Słowackiego.

P. S. czy panu, Panie Redaktorze, też?

Karakuliambro

Miejsce postoju, 10 marca (40 Męczenników),

bieżącego roku.

Wielce Szanowny Panie Redaktorze!

DZIWNE WIZYTY

Tadeusz Ochlewski, dyrektor „Polskiego Wydawnictwa

Muzycznego", animator, inspirator, organizator, jeden z najbardziej

zapracowanych ludzi w Polsce, zawsze mawiał do

mnie:

— Panie, grunt to szafa.

Przez długie lata, Panie Redaktorze, nie mogłem pojąć, co to

znaczy, aż wreszcie ośmieliłem się i zapytałem.

— Szafa, mój drogi Karakuliambro — wytłumaczył mi

Ochlewski — to jedyny sposób w naszych czasach na wizyty.

Bo jeżeli nawet goście wyłamią drzwi, wtedy jeszcze pozostaje

bastion przystawionej do drzwi szafy i zza tego bastionu może

się pan całkowicie skutecznie bronić przed zalewem i napływem

elementów.

Tyle Ochlewski. Ale cóż z tego, Panie Redaktorze, kiedy ja

właśnie ani pół szafy do dzisiaj nie posiadam i dlatego:

ONEGDAJ

odwiedziło mnie pięciu kierowników prowincjonalnych gimnazjów.

Każdy z tych kierownków twierdził, że ja jestem jego

wychowankiem, ja powiedziałem, że nie. Między kierownikami

zarysowały się konflikty, nastąpiły: karczemna burda i zgorszenie

publiczne.

WCZORAJ

nagle odwiedził mnie: STASZEK BUCHAŁA, trębacz z Wieży

Mariackiej. Bez komentarzy.

A DZISIAJ

o piątej rano gość, który bezczelnie utrzymuje, że jest moim

nieślubnym ojcem. Fotografię załączam.

Kiedy piszemy te słowa, wizyty trwają i rozwijają się. Ja

wobec tego proszę Pana Redaktora o przydzielenie mi szafy

czym prędzej, bo inaczej to znowu będę omerdzony, ogaffiały,

sksiężycowany i zbęcwałofikowany.

O MANII ZAWIJANIA

W o j a ż e r potrzebny na cukierki, pensja i prowizja

oraz cztery zwijaczki. Zgłoszenia do „Dziennika Bałtyckiego"

pod „Wytwórnia"

(Ogłoszenie w „Dzienniku Bałtyckim" nr 41 z dnia 11. II.

48. Nadesłał Lech Nowakowski.)

Ale o czym to, Panie Redaktorze, ja chciałem mówić?

Właśnie: O m a n i i z a w i j a n i a . Bo zauważyłem,

że ta plaga szerzy się crescendo. Ludzie zaczynają

zawijać dosłownie wszystko, począwszy od zrazów, a skończywszy

na sprzedawcach obrazów, bo właśnie, w związku

z tym zawijaniem, słyszałem* takie zdanie na temat smutnego

końca pewnego wesołego apoplektyka: „Ten się, uwa-a-sz pan,

zawinął..."

Odłóżmy wszelako na bok zawijanie prywatne, apopleksję,

*w miejscu gdzie przebywam.

jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, przejdźmy natomiast do

zawijania publicznego. W miejscu, gdzie się obecnie znajduję,

miejscowa ludność zawija w papier nie tylko bułki z salcesonem,

ale nawet (horrbile dictu!) kwiaty. Ja rozumiem, Panie Redaktorze,

że można wstydzić się bułki z salcesonem, ale żeby

zawijać w plugawy papier kwiaty z kwiaciarni, nie, to już po

prostu zbrodnicze! Toż samo z butami do naprawy: do szewca

— zawinięte, od szewca— znowu zawinięte. Wieczne zawijanie.

Wieczna obłuda. Przed chwilą, w miejscu postoju, urodziło

mi się dziecko. Pielęgniarka: — Czy zawinąć? — Potworność!.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

1. PANI M.

o r a z

2. JESZCZE W SPRAWIE UPOLITYCZNIENIA

Piszę krótko, bo w Zakopanem, w tramwaju. Ciąża papugi

trwa 600 lat, a ponieważ pawiem narodów byłaś i papugą, jak

się wyraził Antoni Słowacki, więc boję się, Panie Redaktorze, że

i u nas będzie to samo z ciążą upolitycznienia. Bo staruszkowie

ciągle myślą u nas kategoriami politykierstwa, a nie polityki.

Polityka to dzisiaj zagadnienie etyczne. To trzeba zrozumieć.

Ale tego oni nie rozumieją. Niestety. Stwierdzam codziennie.

Bo albowiem codziennie chodzę na czyjeś imieniny (tanio

i śmiesznie!) i ten pan zawsze mówi do tego pana:

— Tylko bez polityki!

Dlaczego, się pytam? Dlaczego? Przecież dziś nareszcie,

chwała Bogu, wszystko jest polityczno-ideologiczne, a przede

wszystkim odbudowa. Więc kto się izoluje, kto się odcina, kto

egzystencjalizuje, ten daje dowód, że się nie interesuje życiem

państwa, a to ostanie jest wszak naszym wspólnym interesem,

naszą wspólną, proszę Pana Redaktora, własnością. Ja bym

nieśmiało radził takim gaffacetom w te pędy do „Orbisu"

i sleeping na księżyc. „Poznaj tajemnice księżyca i innych

planet". A co do „pani M.", to ta osoba zaczyna mnie cholernie

denerwować. Listy, rozumiecie, z Wrocławia, rozmaite, znaczy

się, tego, aluzje i hormonologie, ale ciągle bez adresu i ciągle

zagadkowe „M". Zaznaczam, Panie Redaktorze, że jestem

blondyn w stanie pokwitowania, czyli tragedia seksualna, mam

piegi i sny. Więc żądam, żeby ta Laura przysłała zaraz mi dwie

fotografie, do pasa i od pasa. Dla informacji, z uwagi na

możliwości tzw. rozwoju wypadków, komunikuję komunikatywnie,

że moja namiętność to taniec i korniszony.

A co do upolitycznienia, że, Panie Redaktorze, powrócę, to

uważałbym, że też także również naturalnie oczywście of course

nie należy absoliutno przesadzać.

Bo w Szkole Sióstr Nerczanek był taki temat maturowy:

„Czy oczywiście gdyby Shakespeare żył, czy by należał do PPS,

czy też do PPR?" Mnie się, Panie Redaktorze, wydaje, że

pytanie jest idiotyczne. Bo zacznijmy wreszcie od tego, że

przede wszystkim Szekspir był Polakiem, nazywał się gruncie

rzeczy Szekspirowicz (nie dajmy fałszować historii!), a jego

jeden potomek z bocznej linii do dziś dnia pracuje chwalebnie

W SPÓŁDZIELNI WYDAWNICZEJ „CZYTELNIK".

Niech żyje DOM SŁOWA POLSKIEGO!

Karakuliambro

członek KDK

Szanowny Panie Redaktorze!

Pan pozwoli, jeszcze:

W SPRAWIE „CYRKU POETYCKIEGO"

Z powodu tysiąca szkolnych gaff, które popełniłem ostatnio

w Prandocinie (np. wieczór autorski dla koni, ślub z kelnerką,

która się po zbadaniu okazała hrabiną, urwanie w zamyśleniu

skrzynki pocztowej, samozaparcie itp.), dr Józef Litwin, znakomity

prawnik, namówiony i niewątpliwie podbechtany przez

Jana Brzechwę, włączył moje imię Ildefons do katalogu — imion,

które, tu cytuję Brzechwę, „w sensie prawa obowiązującego

mogą być uznane za niedopuszczalne, jeżeli chodzi o ich

nadawanie nowonarodzonym dzieciom".

Czyli że, Panie Redaktorze, jeżeli np. panu się urodzi synek,

można powiedzieć, złotowłose marzenie, to już, rozumiesz pan,

nie będziecie go mogli ochrzcić na Ildefonsa, bo nie wolno.

Niedopuszczalne. Demokracja, psiakrew, z kluseczkami!!! Ba,

w takiej Ameryce to co innego. Tam dopiero jest wolność: Jak

kto ma dużo dolarów, to się może przed amerykańskim obłędem

schronić w naszej starej Europie, a jak kto ma mało

dolarów i nie ma na czym siedzieć, ale za to ma odmienne

poglądy, to go zaraz z całym szacunkiem sadzają. Glory, glory

halleluiah. A co do imion, u nas niedopuszczalnych, to wiem od

Alojzego Gżegżółki, który zna te stosunki, żeTruman przeszedł

ostatnio na Ildefonsa i podpisuje się Truman: Ildefons Truman

II

i absolutnie, Panie Redaktorze, glory glory halleluiah — a

dlaczego? Bo wolność. A u nas? Hej, łzy się kręcą jak karuzela.

Wsiadać, panowie, wsiadać! Czarna przegrywa, czerwona

wygrywa. A co do tych gaff w Prandocinie, to uważacie,

gdybym tak spisał bukiet tych gaff i te gaffy powkładał do szaff,

to by stała szaffa za szaff ą, a w szaffie gaffa na gaffle. Ot co.

A Władek Broniewski inaczej do mnie nie pisze, tylko „Klaunstanty

Gaffczyński".

Jedyne wyjście cyrk założyć: Duża ruda peruka projektu

Jana Kamyczka, duże szare stopy, stopy szarego człowieka

pomysłu prof. Bączyńskiego, angelologa, projekt areny: Marian

Eile; i siup na arenę, a afisz: DZIŚ KLAUN ILDEFONS, a spod

maski, spod rudej peruki, na tych szarych, bolesnych, frontowych

stopach najtkliwsze liryki mojego przyjaciela Stanisława

Marii Salińskiego w rodzaju:

ZAPYTAŁAM: - ACH, CZEGO CHCE PAN?

ZASZEPTAŁAM: - ACH, CZEGO CHCE ON?

ODPOWIEDZIAŁ: - ZJEŚĆ Z PANIĄ MARCEPAN

I POJECHAĆ DO KINA „ODEON"...

Bilety ulgowe ważne. Dla ubogich inteligentnych.

A inteligentna burżuazja niech gra w brydża.

— Nie masz w coo, wyjdź w karoo!

— A ja spod dużego palca.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

Pozwólcie jedno słówko na temat:

KUTUROWY BOMBARDAMENT

SPOŁECZEŃSTWA

I (PARADOX!) TRAGICZNY IZOLAMENT

PISARZA

Włodzimierz Słobodnik pisze wiersze „Poufne", a dlaczego?

bo gdyby pisał „Jawne", to i tak ci dranie by go nie zrozumieli.

Toże samo jest z nazwami, tj. chciałem powiedzieć z wykrywaniem

nowych-o-których-nikomu-się-nie-śniło instrumentów.

O zmianie kalendarza oczywiście ani słowa. Bo jeszcze

za monarchii, kiedy pisywałem do „Odrodzenia" jako „Król

Herod", to zaproponowałem:

RUBRYKA NR 47

KALENDARZ BAŁWANA

NOWE NAZWY DNI TYGODNIA:

P o n i e d z i a ł e k — obłędnik

W t o r e k — niechętnik

Ś r o d a — nerwownik

C z w a r t e k — ewentualnik

P i ą t e k — sceptycznik

S o b o t a - zalajnik

N i e d z i e l a — skandalnik

o r a z

CENNIK INSTRUMENTÓW MUZYCZNYCH

DLA MELANCHOLIKÓW:

G r o b o f o n - 5 000 zł

T r u p o l a - 6 500 zł

T r u p o l a da G a m b a — 6 555 zł

K a s t a n i e t y s z p i t a l n e — 200 zł

S c h i z o l i n a - 7 200 zł

K o n t r a f a l k (4-osobowy) z pistonami — 10 800 zł

T r ą b y a r c h a n i e l s k i e — cena nie skalkulowana.

Transport w drodze. Prospekty z fotografiami wysyła na

żądanie

Król Herod

No i co z tego, Panie Redaktorze! Z nowych nazw tygodna

nikt się nie ucieszył, a instrumenty nie przyjęły się, mimo całą

angelologię napięcia kondenzacyi wysiłków.

A ja sobie marzyłem, że ot: przychodzi wieczór, ustawiamy,

znaczy się, nasz redakcyjny kontrafalk czteroosobowy z pistonami

i dalejże rąbać motety Leopolity albo „Psalmy" Mikołaja

Gomółki, czyli rzeczywiście, znaczy się, muzykę staropolską:

Marian Eile — pedał, Janka Myczek — naciskanie, Waldorff

— pizzicato, a ja na to jak na lato. Po chwili oczywiście

naturalnie można by zmianę i np. Strychalski na schizolinie,

a Sarapata z Brzeskim na kastanietach szpitalnych. I tanio

i śmiesznie. A już Platon w powieści „Na wzgórku" zastanawiał

się nad muzyką i instrumentami. I co z tego? Instrumenty moje

w redakcji zgubili, „Przekrój" psuje się i mój tragiczny izolament

wytwarza się. A może to przez rzymskie nazwy tych

instrumentów?

Wszystkie fałszywe drogi prowadzą do Rzymu.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

W SPRAWIE SAMOLOTÓW DLA DZIECI

ORAZ UCIECZKI KAZIMIERZA BRANDYSA

Im bardziej, Panie Redaktorze, poznaję dorosłych, tym

bardziej zakochuję się w dzieciach. I czy, proszę Pana, nie

można by tym dzieciom zrobić prezentów, które by nareszcie

wychodziły poza szablon kapiszonów i hulajnóg? Można by.

Oto mój projekt: Całą szkołę powszechną, ale taką, która

odznaczała się największą pilnością w ciągu roku szkolnego,

wsadzamy do samolotu i wieziemy na Wybrzeże. Wyobraźcie

sobie, Redaktorze, ten radosny pisk? Te buzie przy szybkach

okienek? Te pokazujące paluszki? I tę dumę: LECIMY WŁASNYM

SAMOLOTEM, DOUGLAS Ll-2. Toć to będzie wielki czyn dla

małych dzieci, dzieci spracowanej Polski.

Zaś co do „ucieczki Kazimierza Brandysa do Szczecina", to

sprawa wygląda tak: Kazimierz Brandys twierdzi, że najwyższy

stopień narodowego wtajemniczenia to światopogląd morski.

Nie ma pisarza bez morza. A pasa morskiego nie zaludnimy

sloganami, tylko realnym człowiekiem i przodownikiem ludzi

— realnym pisarzem, czyli za pomocą realnych przeprowadzek.

Tego się nie da osiągnąć na drodze tzw. „dyskusji"

i wzajemnych podfajdywań się w „Klubie Pickwicka".

Brawo, Brandys!

Na zakończenie przypominam kilka spraw już przeze mnie

uprzednio poruszanych:

W SPRAWIE NIEBIESKICH POŃCZOCH

P o e t k a l i r y c z n a to taka pani, co pisze i pisze

wiersze, a nigdy nie ceruje pończoch.

E p i c k a — która lepiej cerowałaby, niż pisałaby.

P o e t k a d r a m a t y c z n a : pani z opadającymi pończochami,

którą publiczność wywołuje na premierze setki razy,

żeby się jakoś nareszcie rozerwać.

ZADANIE MATURALNE NA ROK 194$

Czy gdyby Juliusz Słowacki (jak niektórzy inni) stał całe

życie na głowie, mógłby Juliusz Słowacki, stojąc na głowie,

stanąć jednocześnie na świeczniku?.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

Wierszomania szerzy się. Zastraszająco szerzy się — zaznaczam.

W Warszawie np., w restauracji „Pod Zaczarowanym

Koniem" (bilardy-gabinety-piwo), szatniarz, podając mi garderobę,

odrecytował bez zająknienia się:

Proszę pana, oto teczka,

Kapelusik i laseczka —

a do mojej żony:

A tu, niesłychana pani,

Pies i klatka z papugami —

i jednocześnie szatniarz-poeta przeprosił Ją za assonans. Pomijam,

oczywiście, mikrofakt, że piesek, nasz ukochany Lulu,

został zamieniony, a jedna papuga (Kulturcia) zginęła. Trudno.

Ale wracam, Panie Redaktorze, do tej restauracji „Pod Zaczarowanym

Koniem", czyli do wierszomanii. Na ścianach

tego gastronomicznego zakładu jest pełno napisów w rodzaju:

Każ sobie gęś podać na taczy,*

Apetyt ci wszystko przebaczy —

*zamiast „tacy". Licentia poetica. Karakuliambro.

albo:

Za dobroć pieczywa ręczę,

Lecz dla dobra ogółu

Proszę nie brać w ręczę!

Ob. Zecera proszę tu o niepoprawianie „ręczs" na „ręce",

bo obywatel-poeta-restaurator wykonał tzw. pełny rym. Co do

ko-, Panie Redaktorze, tletów, to oczywiście naturalnie jedliśmy

kotlety, a kelner z kotletami podał nam je ze słowami:

Kotleciki jak laleczka,

Każdy jeden osiem deczka!

a potem był kompot i wszyscy kelnerzy wybuchnęli chórem:

Gaudeamus igitur,

Nawet gdy w kompocie szczur!

i niestety, Panie Redaktorze, z powodu szczura awantura. Facet

w binoklach poczuł się znieważony jako literat i usiłował bić

korektami swojej powieści gościa, który twierdził, że jest

bokserem i że tylko boks. Inny pan rzucił się na pewną panią

z okrzykiem „zaludniać!" i popełnił szereg błędów. Naftową

lampę urwali. Łysego w związku z okupacją saksofonem bili.

I wreszcie nam rachunek podali, naturalnie wierszem:

Wątróbka - oczywista

Kalafiory — trzysta

Maskaryle — w cieście

Lampa - 1200

Psychologia — gratis

Redaktorze, zapłatis? Ja bardzo proszą. Jam jest bez grosza.

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

Zaraz Pan spadnie z krzesła, jak się Pan dowie, co się stało

w Egipcie. Otóż przez angelologię do egiptologii: prof Bączyński

poty wykrywał, aż wykrył. Na podstawie antyczno-starożytnych

papyrusów wyrosło jak na dłoni, że uderzające podobieństwo

tematyczne folklorów świata może po prostu oszołomić

laika. Tak np. w pyramidzie nr 98 wspomniany prof. Bączyński

znalazł hieroglificzną piosenkę, która brzmi:

Siwa małpka siwa

Górnym Nilem pływa.

Kluczykami dzwoni.

Płaczą faraoni.

Czyż to, powiedzcie, nie przypomina do złudzenia naszej

„Siwej gąski"?

Albo (znalezisko w pobliżu świątyni w Luxorze bezcenne,

również piosenka, hieroglifami na glinianej tabliczce; Bączyński

osobiście odkopywał, własną łopatką, na własny koszt,

a Bączyński notabene pracuje bez subwencji):

W murowanym tabesie

Tańcowali Ramzesi,

Kazali se piknie grać

I na nóżki spozierać.

Ta-bes znaczy po egipsku piwnica, vide rękopiśmienne,

dotychczas niestety nie wydane „Considerationes aegyptologicae"

tegoż samego profesora B., świadczące niezbicie o zbieżnościach

i powinowactwach folklorów. Bo czyż wyż cytowana

starożytna pieśń nie przywołuje nam na pamięć naszej rodzimej

pieśni góralskiej „Wmurowanej piwnicy Tańcowali zbójnicy"?

I takich przykładów Bączyński mnoży tysiące. Bez nb. subwencji.

P. S. Projektuję nowy materiał rzeźbiarski ob. ob. rzeźbiarzom

kameralno-monumentalnym, uwaga: K O R E K : dlaczego?

Bo, Panie Redaktorze, wyobraźmy sobie, że Pan umiera

i oczywiście naturalnie żałobna Wdowa bierze wannę po

pogrzebie, bo się zakurzyła — to co robi powyżej wzmiankowana

w wannie dla kontaktu z Nieboszczykiem Redaktorem? Puszcza

sobie na wodzie szanowne Popiersie rzeźbione w szanownym

korku, a jednocześnie mydli się i płacze, czyli bolesność

zsynchronizowana z praktycznością. Bo i na wodę dzieło sztuki

puścić można, i słoik, Panie Redaktorze, zatkać, gdyby był

duży.

P.S. II: W SPRAWIE BOŻYCH KRÓWEK

To nowy sposób warszawski na kobiety:

— Dobry wieczór pani.

— Witam dyrektora!

— Czy nie zechciałaby pani obejrzeć kolekcji moich bożych

krówek? Mam w domu osiem żywych. W pudełeczku. W kropeczki.

Z wąsikami.

— Pan taki miły, taki inny!

Tu dialog się urywa, za to kontakt nawiązuje się. Potem jak

we śnie idzie się. Potem wzdycha się. Potem przysięga się, że

boże krówki były, ale zgubiły się.

- Niechpaniniepłacze.Bożychkrówekniema.Możebyć:

księżyc, czeremcha...

— Pan jest szarlatan!

_ Nie. Jestem: Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

NAJLEPIEJ NIE WYCHODZIĆ Z DOMU

Ale w Warszawie, jak Pan mieszka w domu z windą, to jest

zupełnie niemożliwe. Bo dla samej rozkoszy zjechania windą

(zjeżdżanie windą to moja namiętność!) wsiada pan automatycznie

do windy, automatycznie zjeżdża Pan na dół i automatycznie

wplątuje się Pan we wszystkie kręgi piekła, które to

kręgi znakomicie opisał swego czasu zagraniczny korespondent

„Przekroju" kolega Dante Alighieri.

KRĄG PIERWSZY

Tutaj oczywiście spotyka Pan Bigosie Kociłapcińską i ona

mówi, że ona się czuje samotnie i dziwnie i że koniecznie trzeba

obejrzeć jej złote rybki i zielone ślimaczki. Powstaje tak zwana

sytuacja ukośna, ale co robić. A u Bigosi siedzi naturalnie facet,

który od dwóch tygodni czeka na to, żeby się z kimś umówić po

to, żeby omówić. Ale najprzód oczywiście należy przemyśleć,

a przed przemyśleniem, Panie Redaktorze, ustalić. Facet tak już

podobno dwa lata ustala. Zapytałem Bigosi, z jakich on żyje

robót. Powiedziała, że on jest bardzo nieszczęśliwy. Rozumiem:

znaczy się, żyje z nieszczęścia. Znaczy się, zakład pogrzebowy

z latarniami i chórem „W MOGILE CIEMNEJ". Niech Pan

się, Panie Redaktorze, nie śmieje. My też pewnego dnia

zostaniemy zgłoszeni do faceta. Deszczyk będzie kropił, a Bigosia

Kociłapcińską powie pod parasolką:

— Mój Boże, to się zawinął. Jeszcze we wtorek widziałam

go, jak jadł barszczyk z diablotkami...

KRĄG DRUGI I NASTĘPNE

To są kręgi tak zwanych notesowiczów, czyli warszawskich

gości z notesami. Na każdym rogu ulicy stoją. Zegarki mają.

Wiecznymi piórami gestykulują i z tych notesów modlą się.

Poczynając od godziny szesnastej trzydzieści przez bite trzy

godziny zastanawiają się, czy nic im obu nie stoi na przeszkodzie,

żeby umówić się na godzinę siedemnastą minut dwie.

A jak Pan się między nich, Panie Redaktorze, dostanie, to mało

tego, że Pana oni umówią z sobą, ale jeszcze ze 128-ma innymi

osobami w Warszawie, Aninie i Żelazowej Woli. Cały tydzień

będzie Pan potem latał jak skowronek z wywalonym ozorem.

Aż którymś wieczorem przestanie Pan w ogóle rozumieć, do

kogo Pan telefonuje i po co.

A JEDNAK NIE NALEŻY SIĘ ZRAŻAĆ

Bo są jeszcze inne kręgi warszawskiego inferna. Miłe.

Proste. Serdeczne. Jest Dworzec Wschodni na Pradze, gdzie

w bufecie można sobie napisać wiersz liryczny na temat

księżyca, co się schował za chmurkę, jest na tejże Pradze Cyrk

Nr 2 pełen roześmianej robociarskiej publiczności, a na tych

schodach kamiennych, schodzących pod Poniatoszczaka, na

tych znaczy się pyzatych kulach przy balustradach naklejają

faceci jak plaster dosyć bolesne ogłoszenia w rodzaju*:

SPRZEDAM WÓZEK DZIECINNY

NAUCZAM GRY NA FORTEPIANIE

*A oparty o balustradę rzekomy ślepiec gra na skrzypcach „Przydybali,

przydybali babcię w lasku".

a l b o :

PRZYSTOJNY CHIROMANTĄ

WRÓŻY Z RĘKI, Z NOGI I Z PIERSI

Sam bym, Marianie, czasem sobie, tego, powróżył. Ale cóż,

nie każdy może być chiromantą. My, Marianie, musimy po

prostu pracować.

Twój

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

TOWARZYSTWO OPIEKI NAD POETAMI

Gdybyśmy na skrzydłach orła, jak mówi E. Orzeszkowa,

wzbili się nad ziemski padół, a dla dokładniejszej obserwacji

opuścili się nieco na dół, ujrzelibyśmy we mgle wieczornej

najprzód dachy, potem poddasza, w poddaszach okienka,

w okienkach zapalone świeczki. Przy świeczkach zapatrzeni to

w płomyczki świeczek, to w pełnię księżyca, siedzą długowłosi

poeci, czyli wieszczowie, i za pomocą inkaustu i gęsich piór

powierzają pergaminom perły swych natchnień i swych uczuć

przędzę. Prymitywny czajnik szumi na ubożuchnej kuchence,

skromna główka holenderskiego sera z trudem rozwesela oko

przemęczonego Twórcy, mysz czasem przebiegnie po zwałach

manuskryptów, a nierzadko i puszczyk odezwie się w przyległej

ubikacji, słowem: samotność, sanktuarium i ekstaza. Niech

jednak tylko poeta, czyli Wieszcz zejdzie ze swego siódmego

nieba na ziemię, już na niego czyhają najrozmaitsze pokusy

i komplikacje: cudzołóstwo, gra w „oko", megalomania, obżarstwo,

nieczystość itp. I co się dzieje? Ten, który wszystkie siły

swojego Ducha oddał Muzie, z łatwością ulega pokusie Ciała

i kończy swój żywot w nędzy i obłąkaniu, w konwulsjach

i w zupełnie nie dopasowanym szlafroku. Tak dalej być nie

może. Toteż na czoło zagadnień wysuwa się konieczność

ntychmiastowego zorganizowania Towarzystwa Opieki nad

Poetami. Panie w pewnym wieku, acz nie pozbawione jeszcze

siły atrakcyjnej i zaopatrzone w odpowiednie znaczki w klapach

nadawałyby się jak ulał do tego przedsięwzięcia. Wszędzie tam,

gdzie niewinność Wieszcza byłaby zagrożona i narażona,

biegłyby wspomniane panie na ratunek, na odsiecz, z radą,

otuchą i przestrogą. Wypadki znęcania się nad Poetami stawałyby

się coraz rzadsze, a poeci najmłodsi, wracający w pluchę

bądź w zadymkę śnieżną na swoje mansardy, wiedzieliby, że

wystarczy nakręcić odpowiedni numerek na tarczy telefonicznej,

żeby sfrunęła do ich izdebki odpowiednia Hermenegilda

Kociubińska.

Hermenegilda, która nie szczędzi słów.

Hermenegilda, która przynosi kwiaty, śmietniczkę i dobre

słowo.

Której widok nie budzi straszliwych pragnień, ale automatycznie

kieruje mężczyznę na ścieżkę ascezy.

Wstępujcie do Towarzystwa Opieki nad Poetami!

Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

OTO LISTA RZECZY, KTÓRE ZOSTAWIŁEM

W RÓŻNYCH TRAMWAJACH

W POLSCE W ROKU 1948:

1. Szpada, która zresztą była własnością pewnej wdowy po

lekarzu kolonialnym.

2. Młynek do kawy.

3. Cztery gitary

4. Szafa, gdzie spoczywał rękpis mojej powieki w sześciu

tomach — tzw. sześciologia.

5. Ciocia Hermenegildy Kociubińskiej.

6. Luneta, przez którą było widać nadciągający realizm.

7. Listy od i do poetów: Krzysztofa Gruszczyńskiego, Wiktora

Woroszylskiego i Tadeusza Kubiaka, związane błękitną

wstążeczką.

8. Słoiczek z ulubionymi grzybkami.

9. Około dwudziestu kilo pomidorów oraz dwa historyczne

klawisze od organów, na których przygrywał J. S. Bach

w Hamburgu.

10. Mój plan rekonstrukcji wszechświata.

O s o b y ,

które wiedziałyby coś niecoś o zagubionych przeze mnie,

a wyżej zapodanych rzeczach, proszone są o nadsyłanie informacji

wraz z krótkim życiorysem na adres Teatru „Zielona

Gęś" - Kraków - „Przekrój":

dla ob. Karakuliambro

Szanowny Panie Redaktorze!

„BEZGŁOŚNIK"

Komunikuje uprzejmie, że dokonałem rewelacyjnego wynalazku:

Jest to rodzaj radioodbiornika, który pod względem

meblarskim ma wysoce wysoką przydatność w zakresie tzw.

dekoracji wnętrza, będąc przedmiotem miłym, niedrogim i łatwo

przesuwalnym. Mój „bezgłośnik", Panie Redaktorze, to po

prostu skromne drewniane pudełko z daszkiem, nad którym

unoszą się barokowe aniołki w pozycji zachęcającej. Daszek

i aniołki nb. odkręcają się na życzenie. Pudełko, niezależnie od

wstrząsu estetycznego, który wywołuje, służyć może jako

schowek na pamiątki rodzinne. Wyższość mojego „bezgłośnika"

nad banalnym radioodbiornikiem polega na tym, że

„bezgłośnik" nie wymaga anteny i absolutnie nic z niego nie

słychać: ani słuchowisk, ani recytacji, ani w ogóle nic.

Z poważaniem

Karakuliambro

miody wynalazca

Szanowny Panie R.!

CZY PAN SŁYSZAŁ O GENIALNYM

WYNALAZKU PIEKIELNEGO PIOTRUSIA?

Otóż Piekielny Piotruś przed niespełna trzema miesiącami

otrzymał od swoich rodziców zezwolenie na piśmie treści

następującej:

„My, rodzice Piekielnego Potrusia, upoważniamy Piekielnego

Piotrusia do układania wierszy i publikowania tychże na

łamach dzienników i tygodników z tym jedynie zastrzeżeniem,

że 51 % honorariów przypada rodzicom, jako zwrot kosztów za

podręczniki i przyrządy. Lampa wiedzy... itd."

P o d p i s y

Niestety: Ukazujące się utwory Piekielnego Piotrusia tak

deformowali i przekręcali korektorzy, że np. słynny wiersz pt.

„Zachód słońca w Nieborowie" ukazał się pod tytułem „Gramy

w szachy".

Toteż, jak pewnie Pan zauważył, Panie Redaktorze, wiersze

Piekielnego Piotrusia ostatnio przestały się w ogóle ukazywać.

Ale czy to znaczy, że Piekielny Piotruś milczy? O, nie! Piekielny

Piotruś tworzy z zapałem, tylko wynalazł nowy sposób publikacji,

nie narażający go na obłęd korektorów.

W najbliższym czasie w Krakowie u Noworolskiego na

Sławkowskiej, w Warszawie w staroświeckiej kawiarni Galińskiego

oraz w Szczecinie, w Świetlicy Artystów przy AL Wojska

Polskiego, odbędą się staraniem moim wystawy rękopisów

Piekielnego Piotrusia, zwierające utwory komiczne i tragiczne.

Każdy ze zwiedzających wystawę będzie mógł, za stosunkowo

niewielką opłatą poobcować w ciszy i skupieniu z rękopisami

młodego Autora, z rękopisami, Panie Redaktorze, nie zniekształconymi

przez nieuwagę względnie przez zamęt myślowy,

będący nierzadko li tylko wynikiem nocnej rozpusty. Dzień

otwarcia wystaw rękopisów Piekielnego Piotrusia zostanie

podany przez radio.

Karakuliambro

Obywatelu Redaktorze!

Wrocławskie „Słowo Polskie" nr 292 podało wyniki konkursu

zatytułowanego „Tragedia w tramwaju":

„I nagrodę w postaci tomika poezji Gałczyńskiego pt.

»Zaczarowana Dorożka« — za odpowiedź z l błędem

otrzymali pracownicy Księgowości Materiałowej PBP we Wrocławiu

(ponieważ pod listem widnieje 5 podpisów, przyznaliśmy

5 egzemplarzy »Zaczarowanej Dorożki«).

Drugą i trzecią nagrodę rozlosowano między czytelników,

którzy nadesłali odpowiedzi z błędami:

II nagrodę — rasowego boksera angielskiego rodzaju żeńskiego

— otrzymuje ob. Robakowska Helena z Wrocławia.

III nagrodę — parę steelonowych skarpetek — otrzymała

ob. Zdzisława Reczkowicz z Wrocławia.

Nagrody pocieszenia (korkociągi) przyznano: ob. Krzyżowiak

Eustachy z Wrocławia, ob. Jaremko Jan z Wrocławia i ob.

I. Michalczykówna z Gorzowa."

W związku z powyższym oświadczam, że:

W osobistym porozumieniu z młodym historykiem prof.

Wiechem, autorem „Opowieści królewskich", protestuję uroczyście

przeciwko masowemu i bezpłatnemu rozdawaniu korkociągów

we Wrocławiu;

również protestuję przeciwko używaniu poezji na pierwszą,

a psów na drugą nagrodę, ponieważ biedne zwierzęta mają

również swoje ambicje i tego rodzaju lekceważące hierarchizowanie

nagród w konkursach jest zwyczajnym męczeniem

245

zwierząt, o czym red. Zbigniew Grotowski („Słowo Polskie")

jako kynolog i korkociągolog wiedzieć powinien.

Jednocześnie zwracani uwagę Ob. Redaktora, że to właśnie

ja pierwszy w Europie dałem przykład właściwego stosunku do

zwierząt (les animaux), angażując Psa Faflka, najpopularniejszego

psa wszechświata, do tragicznego przybytku Melpomeny

pod nazwą „Zielona Gęś".

Karakuliambro

Ob. Redaktorze!

Ponieważ ostatnio otrzymałem szereg listów z zapytaniem,

czemu zarzuciłem moje „Listy z Fiołkiem", więc przysyłam

uprzejmie niniejszy wskrzeszony „List", czyli wesoły felieton.

Proszę przeczytać następujące opowiadanie pt.

NIEZNANA BAJKA ANDERSENA

Pod starym kredensem mieszkał krasnoludek. Krasnoludek

był oczywście kompletnie baśniowy, miał oczy jak gwiazdy,

brodę jak obłok, na głowie kołpaczek, słowem wszystko według

recepty. Krzywdy nie robił nikomu, a nawet czasem dzieciom

pomagał w lekcjach, toteż kochano go nadzwyczajnie, ale nie

żeby brać go na ręce i męczyć jak kotka, tylko po prostu to, co

się nazywa „dawać komu spokój". Jest pod tym kredensem, to

jest. Niech będzie.

Ale przed świętami zajrzano dokładnie pod kredens. Żeby

niby wymieść te kurze. W ramach świątecznych porządków.

No i trzeba było wezwać milicję. Bo czegóż tam nie było

w szparce! I kretony, i wełenki, i różne waluty pochowane, nie

mówiąc o rzeczach, od których włosy stają na głowie.

Czyżby krasnoludek, wykorzystując swoją feerycznpśc,prowadził

po prostu ohydny proceder spekulanta? Nie!!!

To spekulant ohydnie udawał niewinnego krasnoludka!

Karakuliambro

Obywatelu Redaktorze!

LEKKOATLETYKA DLA STARSZYCH PANÓW

Tysiące listów dziękczynnych, jakie otrzymałem ostatnio po

wygłoszeniu odczytu z przezroczami pt. „Lekkoatletyka dla

starszych panów", ośmielają mnie do poruszenia powyższej

sprawy na łamach Pańskiego poczytnego organu. A chodzi o to,

Obywatelu Redaktorze, że ludzie w pewnym wieku mogliby

w dalszym ciągu zajmować się sportem, gdyby wziąć pod uwagę

ich istotne, tj. realne możliwości. Wobec czego, Obywatelu

Redaktorze, żądam, żeby w naszym sporcie zostały wprowadzone

dla dobra i na użytek tzw. starszych panów następujące

innowacje:

1. Bieg na 8 m;

2. rzut pomidorem;

3. skok wzwyż we śnie

itp.

Karakuliambro

Obywatelu Redaktorze!

Że dobroć zwierząt wkracza czasami w podejrzaną dziedzinę

fantastyki, o tym ostatnio się naocznie przekonałem. Mianowicie

po powrocie z objazdu autorskiego stwierdziłem następującą

sytuację w domu; Zniknął Cylinder, mój ulubiony

pinczerek. Ale co się okazało? Zaraz na drugi dzień po moim

wyjeździe uciekła z klatki papużka-samczyk, z gatunku tzw.

nierozłączek. W klatce została samotna samiczka. Otóż Cylinder,

korzystając z zamieszania oraz wstrząśnięty melancholią

osieroconego ptaszka-samiczki, dokonał cudu w godzinach

nocnych: pozieleniał, zapuścił skrzydełka, na oczach świadków

wleciał do klatki, w ramiona rozradowanej małżonki, i obecnie

gra rolę papugi jak stary. Szczeka tylko przez sen. Ja jednak

w ten sposób straciłem i papugę, i psa.

Najlepiej nie wyjeżdżać z domu.

Z poważaniem

Karakuliambro

Ob. Redaktorze!

W SPRAWIE NOCNEGO WYKORZYSTYWANIA

BIUROWCÓW

Nieraz, w ramach ruchu pieszego, przechodzę nocą koło

wspaniałych gmachów zwanych biurowcami i co widzę? Otóż

widzę i stwierdzam, że w tych biurowcach nic się nie dzieje,

ponieważ w godzinach nocnych stoją one pustkami. A czy by

Ob. Redaktor nie był zdania, że wynajmowanie rozmaitych

konferencyjnych sal np. na mieniny nie mogłoby spowodować

uczucia wdzięczności w umysłach tych, którzy niejednokrotnie

oddają się cichym radościom imieninowym w dwadzieścia osób

na jednym tapczanie! Już nie mówię, Ob. Redaktorze, o wypadkach

całkowitego rozwalania się tapczanów pod wpływem

nadmiernego obciążenia. Jak również pomijam zrozumiałym

milczeniem inne rzeczy...

Wprowadzenie natomiast projektowanej innowacji umożliwi

czcicielom imienin szeroki oddech, kulturę obyczaju itp.,

jak również pozwoli na stosowanie w szerszym zakresie orkiestr

blaszanych przy wykonywaniu starej, wstrząsającej pieśni „Sto

lat".

Z poważaniem

Karakuliambro

SPIS RZECZY

1946

W sprawie organizacji życia kulturalnego w Krakowie 7

W sprawie intryg 9

Niebezpieczeństwa realizmu H

W sprawie „się" 13

Prof. Bączyński wraca do kraju 15

Nieuczciwy żebrak 18

Zabawa w senat 20

Na wybrzeżu się bogacą 22

W sprawie miesięcznika „Lampa" 25

Krajobrazy, cuda i bolączki Bąbelszczyzny 28

W sprawie żarłoków . . ' : 31

Co do Ireny Kwiatkowskiej 33

(Ja nie wiem, Panie Redaktorze...) 35

Oczy niebieskie — życie królewskie. . . 37

Piekielny Piotruś 39

Straszne nadużycia w Związku Zaw. Ruralistów 42

(Ledwo zdążyłem się przebrać...) 45

W sprawie „Hajże! na Soplicę!" 48

W sprawie „Oślej serenady" 50

W sprawie monologów 53

Dziwny dowcip w „News Chronicie" 55

Nieporozumienia z prof. Bączyńskim 57

sprawie ptaszków 60

W sprawie polskiej filozofii 62

O wszystkich rzeczach, które się źle odkręcają 65

W sprawie zmiany adresu 67

W sprawie bałaganu z Gałczyńskim 69

18 (osiemnaście) pytań pod adresem obywatela 72

Wybory w Związku Siodlarzy 75

W sprawie ciepła 77

Nasi groteskowi Skargowie

Sinceryzm: nasza odpowiedź Europie

1947

Wydawnictwa gwiazdkowe...

Dumania i doświadczenia lirnika

Straszne dzieci

Gry i zabawy w dawnej Polsce

Najgorzej dać się namówić

Sztuka... ach, sztuka!

W sprawie erotomanów

Oszczędności zoologiczne

Nowy sennik egipski

„Balkoniści"

Nocne życie Krakowa

Estetyka i życie praktyczne

Ludzie dziwaczeją

Powody złego leżenia spodni

Precz z „Przekrojem"!

Jerzy Zaruba jako pisarz

„Biada narodowi, który nie poważa swoich proroków"

Sprawa księdza Gałczyńskiego

Nieznani mieszkańcy naszych borów

Dorośli jak dzieci

Ogłoszenia zwierząt .

(Pytanie: Co robi idiota...)

Jak się zachowywać w trudnych sytuacjach?

Leczmy się ziołami

Traktat o meblach

Niemowlęta z wąsami...

Krynica to raj artystów

„Dni Krakowa" w r. 1948

Koniec lipy

Geniusze & rzemieślnicy

Co pan sądzi o prymacie literatury?

O Polkach i Polakach

W sprawie wyrodnych matek

Siedem dni z Hermenegildą

(Od dłuższego czasu...)

Egzamin uczciwości

Kraków, miasto dźwiękowe

O Szopenie i sześciu zaproszeniach

Wszystko o krawatach...

Gruszki Pronaszki

W sprawie umuzykalnienia

Święty Franciszek i małe zwierzęta

W sprawie lewicowych drobnomieszczan

Żony dzielą się na głupie i mądre

(W dniu wczorajszym...)

Śmierć pudla

Rozrywki świąteczne dla osłabionych umysłowo

1948

Cztery tematy w jednym liście!

Jak zostać Polakiem

Angelologia

Zaznaczam, że zarządzam, co następuje

Wprowadzam nowe nazwy ciastek

(Pozwoli Pan, że...)

Nie dam się sprowadzić z drogi cnoty!

W sprawie niepokoju co do formatu

Poeta wszędzie potrzebny

Dziwne wizyty

Pani M.

W sprawie „Cyrku Poetyckiego"

Kulturowy bombardament...

W sprawie samolotów dla dzieci...

(Wierszomania szerzy się...)

(Zaraz Pan spadnie z krzesła...)

Najlepiej nie wychodzić z domu

1949

Towarzystwo opieki nad poetami

Oto lista rzeczy...

„Bezgłośnik"

Czy pan słyszał o genialnym wynalazku Piekielnego Piotrusia?

1950

(Wrocławskie „Słowo Polskie"...)

(Ponieważ ostatnio...)

Lekkoatletyka dla starszych panów

(Że dobroć zwierząt...) .

W sprawie nocnego wykorzystywania biurowców



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
20. POEZJA KONSTANTEGO ILDEFONSA GAŁCZYŃSKIEGO, 20. POEZJA KONSTANTEGO ILDEFONSA GAŁCZYŃSKIEGO
teatrzyk zielona ges konspekt 23, szkolne, Język polski metodyka, To lubię, To lubię - scenariusze
Konstanty Ildefons Gałczyński
kl gim zarloczna ewa teatrzyk zielona ges
konstanty ildefons gałczyński
Gałczyński Konstanty Ildefons Ulica szarlatanów
Konstanty Ildefons Gałczyński Wybór poezji BN
Konstanty Ildefojs Gałczyński opracowanie BN
Konstanty Ildefons Gałczyński 2
Ulica szarlatanów Konstanty Ildefons Gałczyński
Gałczyński Konstanty Ildefons
Konstanty Ildefons Gałczyński Już kocham cię tyle lat
Galczynski Listy z fiolkiem
Gałczyński Konstanty Ildefons Wiersze (m76)(1)
Konstanty Ildefons Gałczyński Pokochałem ciebie
Konstanty Ildefons Gałczyński
Gałczyński Konstanty Ildefons
Teatrzyk Zielona Gęś wybrane

więcej podobnych podstron