GAŁCZYŃSKI
K. I. GAŁCZYŃSKI
*
LISTY
Z FIOŁKIEM
*
ZIELONA
GĘŚ
*
POEZJE
Opracowanie Graficzne
KRZYSZTOF TUR
Korekta
ZESPÓŁ
ISBN 83-85183-24-8
Wydawnictwo „Łuk" S-ka z o.o. Białystok 1992
Wydanie piąte. Ark. wyd. 7,5. Ark. druk. 16
Skład komputerowy A. Antczak, Białowieża
Druk i oprawa: Łódzka Drukarnia Dziełowa
Zam. 114/1100/92
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE ORGANIZACJI
ŻYCIA KULTURALNEGO W KRAKOWIE
Byłem na „Wilkach w nocy" i przede wszystkim dorożkarz,
który okazał się być repatriowanym kapralem I Polskiej
Dywizji Pancernej z Holandii, nie miał zielonego pojęcia, gdzie
jest Teatr Słowackiego, i czterokrotnie dowoził nas pod teatr,
i czterokrotnie wiózł nas z powrotem gdzie indziej, bo się
okazało, że przed Teatrem Słowackiego stoi Fredro (w postaci
smutnej głowy nad czymś w rodzaju bieliźniarki, czyli że już tu
jest coś, Panie Redaktorze, nie w porządku!), więc, że to go,
powiada zmyliło; chyba żeby Słowacki tak się zmienił podczas
okupacji, ale to nas jeszcze nie zraziło i wreszcie weszliśmy do
naszej loży w drugim akcie w momencie, gdy przystojny
morderca kupca Ryiskiego przewraca się na podłogę i wzbudza
współczucie oraz miłość psychiczną żony prokuratora, oraz
zaznaczam, że całe nasze towarzystwo składało się z ludzi
nadszarpniętych nerwowo na skutek przeżyć wojennych i spektakl
teatralny nie dostarczał nam tej szlachetnej uciechy, co
kiedyś, tylko cały czas denerwowaliśmy się, a mój kolega
Klapiszewski w ogóle cały trzeci akt spędził przed tym małym
lusterkiem, co wisiało w loży, i oglądał sobie język, świecąc
zapałkami, a Józia to, nie wiem czemu, zaniepokoiło i zaraz
wstał, i zaczął pić coraminę, zresztą Józio coraminę już pił
w dorożce, bo te wstrząsy, mówił, go denerwują, a potem do
naszej loży weszła staruszka i na cały głos opowiadała swoje
przeżycia wojenne i że jej zęby spłonęły u dentysty podczas
bombardowania Pomiechówka, więc już nic nie rozumieliśmy,
co się dzieje na scenie, a potem jakiś ignorant zawołał „Autor!"
i nikt jakoś nie zaryzykował, więc ja wstałem przez grzeczność
i kłaniałem się grzecznie, a wtedy studenci porwali mnie na ręce
i donieśli w entuzjazmie aż do Łaźni Miejskiej, a żona Józia
powiedziała, że na żadne ciastka nie pójdzie, że ona w ogóle
żałuje, że poszła do teatru, że ona najlepiej czuje się na
cmentarzu, czyli że obcowanie z tymi rzeczami ją najbardziej
uspokaja. Słowem chaotyczny wieczór, Panie Redaktorze,
chciałem uczciwie zarabiać na chleb i żyć życiem kulturalnym,
ale ja chaosu nie toleruję i ja twierdzę, i ja żądam, żeby życie
kulturalne u nas było zorganizowane nie tylko na szczeblu
ministerialnym i wojewódzkim, ale przede wszystkim w ramach
zwykłego udania się grupy towarzyskiej do teatru, czyli że
chodziłoby o energiczniejsze zaciśnięcie tasiemki prawdziwej
kultury na percypujących biodrach konsumenta, że się tak
wyrażę naukowo.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE INTRYG
Mój trzeci syn jest synem chrzestnym Artura Marii Swinarskiego
i ma na imię Barbara. Barbara pisuje. On może wszystko:
i o kolei żelaznej mknącej w dal, i sceny z życia owadów.
Niestety, Barbara nie jest zrozumiany. Właśnie ze względu na
swój charakter. Ma lat 32, a wygląda na 14 z powodu
higienicznego, wzorowego trybu życia. Oczywiście nie jest to
w smak kolegom Barbary, którzy naturalnie chcieliby, żeby
Barbara rozluźniał samokontrolę, pił, palił i grał w „trąbkę".
Toteż kochani koledzy dopięli swego: Redakcje czasopism
odrzucają globalnie utwory Barbary. Bez komentarzy.
Niech mi tedy będzie wolno z tego miejsca dać wyraz
mojemu oburzeniu oraz zacytować ostatni utwór mojego
drogiego syna z życia owadów.
Jest to maleńka proza rytmiczna „O pszczółce".
o PSZCZÓŁCE
Pszczółka skrzydełkiem oberwała orzeszek.
Orzeszek upadł na grzybek.
Grzybek się przewrócił.
Wtedy spod grzybka wyszedł krasnoludek i powiedział:
— Do jasnej cholery, znowu jestem bez mieszkania.
W SPRAWIE TOREBKI
Podczas ostatnich uroczystości zginął mi portfel i obecnie
moje skromne zasoby pieniężne oraz pamiątkowe listy noszę
w damskiej torebce mojej nieboszczki ciotki. Zdawałoby się, że
wszystko jest do pewnego stopnia w porządku. Niestety:
zdziczenie obyczajów, zanik delikatności uczuć, a co najważniejsze
zła wola i tutaj święcą swoje piekielne tryumfy: Moja
torebka stała się przedmiotem szyderstw wszystkich lokatorów
domu. Nie mogę zrobić dosłownie jednego kroku, żebym nie
był narażony na chichoty i tak zwane kalambury.
Zapytuję Was, Redaktorze: czy wolny mężczyzna na wolnym
kontynencie nie może nosić damskiej torebki? Czy wszelkie
poczynania muszą być wyszydzane?
Karakuliambro
Szanowny Obywatelu Redaktorze!
NIEBEZPIECZEŃSTWA REALIZMU
W jednym ze starych nr nr „Przekroju" przeczytałem sobie
na głos światły i jakże (zaznaczam, że zawsze czytani na głos)
trafny apel p. obywatela Sandauera do poetów, żeby ci poeci nie
tylko teoretycznie dążyli do kontaktu z życiem, ale istotnie ci
poeci to życie obserwowali. Otóż zaznaczam, że istotnie jestem
poetą, na co na żądanie Redakcji mogę przedstawić odpowiednie
zaświadczenie z okrągłą pieczątką. Zaznaczam, że mieszkamy
na parterze, to znaczy ja i ten czerwony kolejarz. Kolejarz
ma czerwoną napuchniętą twarz, nie chce płacić za windę (my
mieszkamy na parterze, a musimy płacić za windę kolektywnie,
dlaczego?) i ciągle ryczy słowami bez związku. Dopiero się
uspokaja, jak do niego przychodzi jedna pani. Oczywiście, że
mnie to zainteresowało, dlaczego? Więc dyskretnie zacząłem
obserwować życie przez dziurkę od klucza. Wtedy kolejarz się
zorientował i pobił mnie w sposób bestialski jako tzw. osobę
trzecią, względnie nie należącą do Dyrekcji. Posiadam cały
szereg obrażeń cielesnych II i III stopnia oraz rany szarpane,
cięte i dęte. A kolejarz jeździ i w dalszym ciągu nie płaci
kolektywnie za używalność windy, choć zaznaczam, że istotnie
mieszkamy na parterze.
Zapytuję więc p. ob. Sandauera, czy, jeżeli zostałem pobity
przez kolejarza, którego obserwowałem w imię realizmu, mogę
kontynuować z uwagi na bestialstwo? Czy przy takim braku
zrozumienia i zachęty ze strony społeczeństwa wpłyniemy my
poeci na faktyczne fale realizmu?
Śmiem wątpić.
Dwa złote polskie na strajkujące dzieci freblówce (nie piszę
„w freblówce" z uwagi na przykry dźwięk, który powstaje
automatycznie) pani profesorowej Konopackiej załączam i proszę
złotego reszty.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE „SIĘ"
W „Przekroju" majowym (nie mogę podać numeru, ale
zaznaczam, że to ten, do którego tak ślicznie przysposobił
okładkę p. Uniechowski i na okładce jest wiosna, i ci panowie
na bicyklach, czyli „Wycieczka przed 50-u laty") zamieścił
swoje dzieło pt. „Dancing w domu literatów" mój Stryj, również
K. I. Gałczyński. Jak wynika z papierów po zmarłym w międzyczasie
moim Stryju, Szanowny Autor wspomnianego „Dancingu
w domu literatów" na same tzw. studia w terenie wydał 2 000
zł, bo chciał poznać empirycznie atmosferę i związać się
z rzeczywistością.
I jak z zapisków pozostających w posiadaniu Wdowy
wynika, związał się tak silnie, że musiano Go odwozić do
domu dorożką, na co znowu pękło 500, nb. dorożkarz doliczył
sobie za przebudzenie konia 50 zł i za dostarczenie
Szanownego Autora do windy zł 200, razem 2 750 zł. Suma
2 000 zł, tj. tzw. suma pierwiastkowa, wynikła, niestety na tle
nadmiernej pobudliwości emocjonalnej zgasłego, bo Go zaraz
ci panowie otoczyli kołem i podrzucali do sufitu, gdzie były
aniołki, wołali „Niech żyje pan prezes" i na rachunek Tegoż
zamawiali koniak na żółtkach. Jak wynika z dalszych dokumentów,
o g. 2-ej nad ranem Stryj zrobił się zielony jak winda,
ale to tych panów nie przeraziło i zaczęli Go dręczyć,
i kazali Mu recytować z pamięci ten „Dancing". Więc zgasły
odrecytował, stojąc na fortepianie, i ostatnie linijki brzmiały
tak:
...Izolda chowa się w sufit
i kończy się uczta posępna,
i wszystko zapada w głąb.
Ale nazajutrz, niestety, Szanowny Autor stwierdził w „Przekroju
zniekształcenie cennego rękopisu. Bo zamiast „zapada
w głąb" wydrukowano „zapada się! w głąb", co całkowicie
zmienia sens i intencję oraz .doprowadza do stylistycznego
niechlujstwa z uwagi na trzykrotne powtórzenie „się", czego
Stryjek zawsze skrupulatnie unikał.
Stryjek tak się zdenerwował i do tego stopnia stracił na
wadze, że Przedsiębiorca Pogrzebowy odniósł się do całej
sprawy lekceważąco, twierdząc, że samych wąsów wozić i obstawiać
lataraniami nie myśli. Ano — trudno. Co do mnie,
jestem również oburzony. Bo — jeżeli w dawnym „Cyruliku
Warszawskim" poeta Jan Lechoń pobierał dwa razy dziennie
od wydawcy (kochany Lunio Fiszer) wygórowane zaliczki na
„ogolenie się", to to oczywiście rozumie się! samo przez się! Nie
wolno natomiast zniekształcać cennych rękopisów. Jeżeli Szanowny
Autor powiada: „zapada w głąb", to ma być „zapada",
a nie żadne „zapada się!"
Wszyscy chcemy się pogłębić, czyli „zapadać w głąb", ale nie
chcemy „zapadać się! w głąb" Nie chcemy.
I do tego żadna siła nas nie zmusi.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
PROF. BĄCZYŃSKI WRACA DO KRAJU
Stosownie do informacji listownych otrzymanych przez
moją znakomitą Kuzynkę obywatelkę Pasławę Domosławską,
prof. Bączyński po stoczeniu walki z sobą wraca do kraju.
Prof. Bączyński przez sześć lat pobytu na obczyźnie oddawał się
w dalszym ciągu badaniom, poszukiwaniom oraz nostalgii. Ale
go to nie złamało i prof. Bączyński wraca wprost przeciwnie
pogłębiony. Prof. Bączyński wraca do rodzinnych Katowic
i jest kuzynem poety-katowiczanina Prutkowskiego oraz wielu
innych. Wielokrotnie zamieszczany w „Stratach kultury polskiej",
które z takim zacięciem prowadzi „Tygodnik Powszechny",
prof. Bączyński nie dał za wygraną i wraca do nas, żeby być
z nami. W wywiadzie udzielonym agencji „United Print", prof.
Bączyński powiedział krótko: „Wracam". Kiedy przedstawiciel
antypolsko nastawionej agencji zapytał „po co", prof. Bączyński
podobno nic nie odpowiedział.
ZAROBKI UCZONYCH
Zauważyłem po powrocie do kraju, że nasi uczeni częściej
niż ongi występują w radio, czyli, że się tak metaforycznie
wyrażę, częściej bujają się na falach eteru. I to nie tylko
w audycjach o charakterze ściśle naukowym, ale również
w programach (horribile dictu!) frywolnych. Cóż jest przyczyną
tego zjawiska? Nagła miłość do radiofonii, czy, mówiąc brutalnie,
specyficzny brak gotówki?
Jakkolwiek jest, przyznam się, że gdy czytam w gazecie:
„Wesoła Piątka i rektor uniwersytetu w swym wypróbowanym
repertuarze", że przyprawia mnie to, Panie Redaktorze,
o specyficzne zasępienie.
PROBLEM TEKSTYLNY
O materiały trudno, to znaczy nie tyle trudno, ile drogo.
Co tu ukrywać — nie dla naszego brata. Ale od czegóż
pomysłowość, ta córka optymizmu! Proszę posłuchać: Normalny
obywatel potrzebuje do załatwiania interesów przyzwoitej
marynarki i przyzwoitych spodni. Kapelusz w naszych czasach
jest przeżytkiem i nb. w niektórych naukowo stwierdzonych
wypadkach prowadzi do specyficznego wyłysienia. Pytam: po
co te wszystkie zabiegi o marynarkę, o spodnie, o kapelusz?
Czyż nie można by wprowadzić mody na szlafrok spacerowy?
Szlafrok mojego pomysłu okrywałby szczelnie koszulę
i — przepraszam panią — kalesony. W zimie na wacie, w lecie
bez waty. Na codzień szary, na święto w kwiaty. Niezastąpiony
fenomenalny szlafrok genialny, uniwersalny. Każdy
z nas przecież posiada dostęp do jakiegoś strychu, a na strychu
zawsze można znaleźć starą, zapomnianą kotarę. Wyżej
wzmiankowana kotara nadaje się idealnie. Trzy śmiałe ciecia
nożycami, igiełka, niteczka i szlafrok gotowy. Oczywiście, że
defilada pracowników miejskich w różowych szlafrokach nie
byłaby pozbawiona specyficznego komizmu. Ale — śmiech to
zdrowie.
Nb. Ze względu na niewątpliwe zwycięstwo nad Niemcami
należałoby słowo „szlafrok" zmienić na, powiedzmy, „śnipłaszcz".
Za inne, bardziej pomysłowe sugestie będę moim
Czytelnikom jak zwykle bardzo obowiązany.
W SPRAWIE KŁÓTNI O ROGATYWKĘ
Po wieloletnim pobycie za granicą niestety stwierdzam, że
Polacy w dalszym ciągu nie potrafią zgodnie współżyć ani też
szybko dogadać się w najbłahszej sprawie:
Oto, jak widzę, nie ma końca nowej kłótni na tematy
kapelusznicze: rogatywka z czterema rogami czy okrągła
czapka ze sztywnym denkiem. Naród już dzieli się na nowe dwie
partie: za rogami i za denkiem. Smutne, ale prawdziwe. Otóż:
jako wzorowy ojciec rodziny i specjalista od zgodnego współżycia
z otoczeniem, zapytuję, czy tej irytującej sprawy nie
można by załatwić w sposób kompromisowy? Można by
przecie przy odrobinie dobrej woli wprowadzić okrągłą czapkę
z dwoma rogami; albo rogatywkę ze zręcznie zamaskowanym
sztywnym denkiem. Byłby wilk syty i owca cała, a za granicą
mieliby o nas zaraz inne wyobrażenie.
Karakuliombro
Szanowny Panie Redaktorze!
NIEUCZCIWY ŻEBRAK
Znowu w zeszłym tygodniu przechodziłem ulicą Krupniczą
i znowu zostałem nagabnięty przez tego zaufanie wzbudzającego
żebraka, któremu regularnie ofiarowuję skromne subwenq'e
— proporcjonalnie do moich skromnych dochodów. Proszę
sobie wyobrazić, że akurat nie miałem tzw. drobnych,
skutkiem czego przedłożyłem nieszczęśliwemu banknot tysiączłotowy
z uprzejmą prośbą o wydanie reszty. Nieszczęśliwy
ubogi oświadczył, że tylu pieniędzy nie posiada. Wobec tego nie
dałem za wygraną i zaproponowałem temu panu odesłanie mi
reszty przez pocztę, na co pomieniony zgodził się nader
skwapliwie. Zaznaczam, że do dziś dnia stypulowana suma do
mnie nie wpłynęła, jakkolwiek temu panu podałem najdokładniejszy
adres. Sytuacja o tyle w dodatku komplikuje się, że od
szeregu dni nie mogę wyjść z domu, bo czekam ufnie na
listonosza, a listonosz, Panie Redaktorze, nie przychodzi.
Znaki szczególne oszusta: bokobrody, tarczyca, na piersiach
tabliczka z napisem „Ofiara przyszłej wojny domowej", spodnie
w prążki wirujące, cyniczne spojrzenie, prawdopodobnie takiż
światopogląd.
BIŁGORAJSCY HUMORYŚCI
Obywatelu Redaktorze!
Od kilku dni w godzinach paradoksalnych odwiedza mnie
głośny humorysta biłgorajski Bukaszka, który grozi mi, że
najdalej w sierpniu, jednocześnie w 40-u pismach, ogłosi o mnie
artykuł, demaskujący, że prano: nie jestem autorem dla młodzieży,
secundo: że piszę w sposób irytujący, i tertio: że np. sam
tytuł „Zielona Gęś" świadczy o tym, że moje pojecie o humorze
jest zielone. Oczywista, że z wielkim nabożeństwem wysłuchuję
światłych uwag Bukaszki. Najbardziej zainteresowała mnie
jego teoria krótkiego dowcipu:
— Dowcip, drogi panie Konstanty, to konstrukcja, a konstrukcja
musi być prosta i zrozumiała. Np.
DWIE BABY W WANNIE
„Dwie gołe baby kąpały się w jednej wannie. W pewnej
chwili zderzyły się pośladkami i to tak klasnęło, że nie macie
pojęcia".
SERWIS NA 14 000 OSÓB
W ogłoszeniach drobnych jednego z pism prowincjonalnych
przeczytałem następującą wiadomość:
„Kupię natychmiast serwis na 14 000 osób. Henryk Ładosz".
Przypuszczam, że to musi być jakaś pomyłka.
Dlaczego natychmiast?
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
ZABAWA W SENAT
Ponieważ miał Pan zaszczyt poznać mnie niedawno osobiście,
więc Pan dobrze wie, że interesują mnie tylko sprawy
publiczne: Zniesienie świadczeń rzeczowych, „Uczciwe" wybory
w Grecji, Powściągliwość w sprawie Hiszpanii, Czarna giełda
dyplomatyczna, Triest nowym Gdańskiem, Współpraca
w ONZ, Jeszcze o „żelaznej kurtynie", Stanowcza postawa itp.
Po prostu kocham się w tych tematach i gdybym był malarzem,
np. takim Rzepińskim, tobym natychmiast to wszystko przeniósł
na płótno. Już nawet zaczynałem przenosić, ale, niestety,
mnie przenieśli, ponieważ przenosiłem w porannych godzinach
biurowych. A jak ja mogę, Panie Redaktorze, malować w domu,
jeśli nie posiadam odpowiedniego światła i w dodatku
rodzina mnie zupełnie nie rozumie? Mnie, to znaczy, oczywiście,
moich zainteresowań publiczno-artystyczno-społecznych.
Aliści człowiek jest tylko człowiekiem, jak powiedział Arystoteles.
I ja miewam moje tęsknoty do życia osobistego. Do
pogłaskania się po głowie. Do tego lirycznego ciepła. Do tego
roztkliwienia. I nieraz, gdy zasypiam, zaczynam snuć nić
wspomnień. Jak żywe wstają dawne dni... Popowo... Łany
zbóż... Wizyty czwórką koni ministra Połczyńskiego... Tajny
szambelan Poufny... I ten cichy, naprawdę towarzyski brydżuchna,
którego w Sali Pomarańczowej rąbało się do świtu.
A potem bigos. Hej, łzy się kręcą! Również mam wspomnienia
kosmiczne: jak np. w r. 1914 zaszkodziły mi czarne jagody albo
jak dziadziuś wsadził babcię na szafę i co z tego wynikło. Atoli
wspomnienie, które najbardziej wżarło mi się w pamięć, to
„zabawa w senat", którą sobie z Guciem Doruchowskim nad
wyraz ulubiliśmy. Pomysł był bardzo prosty. Ponieważ senatowi
zależy przede wszystkim na tym, żeby sprawy się „odleżały",
więc myśmy z Guciem co drugi dzień albo i codziennie zabierali
od pocztyliona wszystkie listy i chowali je w umówionym
miejscu. W ten sposób np. Kika Topornicki dopiero po roku
otrzymał list z Organizacji, że ma natychmiast jechać do Paryża
i w Salle Duparc we czwartek o g. 19-ej wieczorem wygłosić
odczyt o reformie rolnej dla miejscowej Polonii. Śmiechu wtedy
było na cały powiat.
A listu w sprawie zaległych składek na budowę szkoły im.
Elżbiety Drużbackiej w ogóle Wujaszkowi nie doręczyliśmy.
Po cóż by miał się truć Wujaszek, skoro i tak zawsze było
tyle tych obciążeń i bolączek.
Z poważaniem
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
NA WYBRZEŻU SIĘ BOGACĄ
Od paru dni mieszkam w Sopocie i jestem zdenerwowany,
bo nie wiem, na jakiej ulicy mieszkam: Z początku nazywała się
(jak przyjechałem) Obrońców Warszawy, potem zmienili na
Powstańców Warszawskich, potem na Powstańców Górnośląskich,
potem na Jana z Kolna, potem Trzech Studentów z Salamanki,
no i już tak było przez parę dni, więc się trochę uspokoiłem,
bo już zaczynałem mieć nadzieję, że listonosz również nie
zwariuje i nareszcie dostanę list od Trymplera. Aliści wychodzę
w poniedziałek na ulicę, słoneczko, to i tamto, kupuję ostatni
numer „Akwarium i Terrarium", uśmiecham się, aż tu bęc! patrzę
z pewnym lękiem na tabliczkę: ulica nazywa się Filipa Pięknego,
więc się zaraz zdenerwowałem, poleciałem do magistratu
i zażądałem, żeby raz na zawsze nazywała się Jerzego Waldorffa,
ale niestety mój wniosek upadł, mimo to, że pokazałem
legitymację, bo oni zaczęli zaraz kręcić, że Hiszpania, że ONZ,
czy jak tam, że Lange, że Miłosz. Więc schowałem legitymację,
Panie Redaktorze, i dałem spokój, ale pytam się jednocześnie,
czy autor „Opowieści Szpilmana" nie zasługuje na to, żeby mieć
swoją uliczkę w Sopocie? Uliczka notabene nazywa się teraz na
odmianę Błękitna i nie rozumiem, jakim cudem jakoś trafił list
od Trymplera, ale co z tego? Trympler jest chory na trąbkę
Eustachiusza, list pisała ciotka, ta, co, pan wie, ona jest rąbnięta
psychicznie, więc z listu i tak nic nie zrozumiałem.
Również nie rozumiem zarządzającej Korganowej. Chodzi
mi tylko o to, żeby Korganowa zmieniła do mnie nastawienie.
Co do potłuczenia wyżej wzmiankowanych waz chińskich
w hallu. Dlaczego? Ja mieszkam, jak Panu wiadomo, w tym
Domu Zw. Zaw. Lit. Ulica, zaznaczam, już się nie nazywa
Błękitna, tylko Królowej Jadwigi. Trudno. Na morzu cisza,
a od wtorku cały Dom ód góry do dołu zajęli lekkoatleci, którzy
tu przyjechali na kongres lekkoatletów, pijaństwo szalone i cały
hotel, Panie Redaktorze, chodzi jak na kółkach. Korganowa do
mnie, żeby płacić za te potłuczone wazy. Przepraszam, czy ja
jestem lekkoatleta?
Jak już zaznaczyłem w poprzednim liście (czy aby doszedł?),
do miejscowego Związku Zawodowego Literatów Polskich
w Sopocie, skuszeni wysokimi zarobkami tych panów, przystępują
masowo dorożkarze. Ale proszę, jakie radosne objawy!
Taki Nizio na przykład nie porzucił ukochanego zawodu
i w dalszym ciągu we dnie kieruje ukochaną dorożką, a dopiero
w nocy Teatrem Eksperymentalnym w pobliskiej Kłonicy.
Teatr w Kłonicy gra od dwóch miesięcy przy nabitej sali
dramat partyzancki Wincentego Wierzby. W pierwszym akcie,
Szanowny Panie Redaktorze, Dyrekcja strzela z prawdziwych
armat do publiczności, skutkiem czego nawet najbardziej
zblazowani teatromani doznają wstrząsu. Wszyscy wołają
„Autor, Autor!", a Wierzba notabene tak się zblazował ostatnio
przez te zarobki i to powodzenie, że mu się nawet nie chce
pokazywać w loży, jak wołają „Autor, Autor!", tylko wynajął
nie ogolonego faceta, który za 100 zł robi to za niego. Jak się to
wydało, to Wierzbę Wincentego chcieli nawet bić, tylko że się
ukrył.
Niestety, tylko powodzenie Teatru Nizia jest nieopisane.
Poza tym opisane przez komornika już zostało wszystko, nawet
kurtyna, z której w ostatniej chwili Dyrektor zdążył sobie uszyć
spodnie, więc niestety jest dziura i widać za wcześnie wszystkie
puenty, czyli knallefekty. Skąd ta degrengolada, nie wiem, ale
już tak jest w życiu: raz do góry, raz na dół, jak w amerykańskiej
kolejce. Więc to mnie też denerwuje, niezależnie od tych
potłuczonych waz.
Ale jest jeden człowiek na Wybrzeżu, w Gdyni, naprawdę
zrównoważony. Nazywa się Jan Tadeusz Zaleski. Tylko że
skromny ten młodzieniec kumuluje znowu za dużo funkcji, bo
tak: pisze świetne opowiadania, adoruje uroczą żonę, przewodzi
pięknie lokalnemu Wydziałowi Kultury i Sztuki i pożycza
znajomym pieniądze. Tę ostatnią rzecz mogę mu zresztą
przebaczyć, bo jest to z jego strony świadectwem wysokiej
kultury, a z mojej dowodem wytrawnej sztuki. Jutro pójdę go
pozdrowić.
Jednocześnie proszę przesłać pozdrowienia z Wybrzeża
porucznikowi Czajce i majorowi St. R. Dobro wolskiemu od
dyplomowanego strzelca.
Karakuliambro
P.S. Mój adres: Dom ZZL, Sopot, ul. Gladiatorów 11
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE MIESIĘCZNIKA „LAMPA"
Jak zacząłem pisać do „Lampy", to dopóki nic nie pisałem,
a tylko brałem zaliczki, to wszystko szło jak po lampie.
Miesięcznik pomieniony wychodzi zresztą mniej więcej co
kwartał, więc nikt się tam nie przemęcza. Redaktor jest otyły jak
trzy spodki, więc bywa w redakcji rzadko, bo nie może wejść na
trzecie piętro.
Dramat się dopiero zaczął, jak zacząłem pisać. Spotykam
redaktora na dole. Redaktor trzyma się, pan wie, za nogę tej
mitologicznej postaci z gipsu i dyszy.
— Jak zdróweczko?
— Niedobrze.
— A jak mój melodyjny felieton „O ulicach Krakowa"?
— Dobre. Tylko zmieniłem tytuł: „Ulice Krakowa".
— Czy „O" nie można?
— Nie. Stanowczo nie. Trzeba znać krakowian. Jak się
który nad tym „O" zastanowi, to sobie pomyśli, że w tym „O"
jest podstęp.
Potem wybuchła sprawa „mordy" w mojej realistycznej
noweli „Żywa noga".
— W ogóle musiałem panu trochę skrócić, no a ta „morda"
to już zupełnie niemożliwe.
— Ja to, panie redaktorze, dla ekspresji, dla soczystości!
— Z tymi sokami niech pan zawsze będzie ostrożny. Niech
pan pomyśli: czy zamiast „morda" nie lepiej powiedziać
„szlachetne oblicze o niewątpliwie myślących oczach"?
— Niewątpliwie.
I niewątpliwie strawiłem i tę przeróbkę. Czego się nie robi
dla przyjaciół! Ale postanowiłem przerzucić się na coś innego.
Na publicystykę. Publicystyka zawsze mnie brała i prof.
Bączyński, który był wrogiem surrealizmu, zawsze mawiał mi:
„Chłopcze, pisz o rzeczach aktualnych i społecznych. To
bierze". Odpisałem tedy dla „Lampy" artykuł „O wielbłądach"
z jednej poważnej encyklopedii. Wyszło dwadzieścia stron
maszynopisu podaniowego. Prawdziwa wielbłądografia. Od
zarania dziejów. O tym, jak w dawnych czasach wielbłądy były
dręczone, potem, jak wprowadzono maszyny i już tym wielbłądom
było znacznie lepiej i tak dalej.
— To przede wszystkim trzeba będzie skrócić.
— Ależ, panie redaktorze, w tym artykule każde słowo jest
nasycone troską o...
— Ja już raz panu na to „o" zwracałem uwagę!!
Zacząłem niecierpliwie oczekiwać ukazania się mojej pracy.
Redaktor tymczasem skracał i przerabiał.
W końcu z mojej wspaniałej kobyły „O wielbłądach" wykluł
się malutki źrebaczek na czterdzieści wierszy na temat „Kolonii
Dziecięcych w Świątkowie".
Słowem — do lampy.
WSZYSTKO DLA DZIECI,
A CO DLA NAS?
Pan Zagórski te dzieci przesolił. Wszystko dla dzieci: mleko,
sardynki, kolonie. A co z nami? Z bezradnymi młodzieńcami co
nieco po trzydziestce? Czyż nami nie mogliby się ociupinkę
zainteresować publicyści! My może też chcielibyśmy pojechać
na jakieś kolonie. I żeby każdy z nas miał jakąś opiekunkę.
I żeby ta opiekunka pilnowała, żebyśmy nie wpadali do stawów
pokrytych podstępnie rzęsą, i żeby ona też miała interesujące
rzęsy; i w stawie, żeby żaby, a w lesie, żeby grzyby. I ona. Na
łączkę. Za rączkę. Mleczko. Bajeczki. Brutal.
Przepraszam, czy starszy, że tak powiem, byk nie zasługuje
na trochę tkliwości?
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
KRAJOBRAZY, CUDA I BOLĄCZKI
BĄBELSZCZYZNY
Nadużycia wicedyrektora Mórchnia wraz z jego nielegalną
małżonką jeżeli wywołały taki szalony rezonans i pewien
niesmak w społeczeństwie, to jeszcze niczego nie dowodzi. Nasz
Rząd jednak tego nie rozumie i stary lechicki region Bąbelszczyzna
jest stale negliżowany. — My się nie pozwolimy negliżować!
— powiedział nam doktor Pukawka, miejscowy burmistrz,
również zasłużony pianista, spuszczając roletę. Również
to samo powtórzyła nam jego żona z pewnym zażenowaniem,
częstując nas znakomitymi wiśniami. Ob. Pukawczyna jest
członkiem miejscowego Zw. Zaw. Pisarzy Kobiecych i z wielkim
zacięciem redaguje kwartalnik „Lampa Bąbelska". Książki
jej ukażą się niebawem.
Tymczasem cała Bąbelszczyzna dosłownie tonie w wiśniach.
Wiśnie tu są tanie i niezwykle skuteczne. Niestety, pewne
ilościowe niedociągnięcia w zakresie rozrywek higienicznych
doprowadzają noc w noc do dantejskich scen w miejscowych
hotelach, których jest siedem. Ob. Pukawka projektuje wprowadzenie
odpowiednich napisów ostrzegawczych, jak np.
„Wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi", „Zbudź się i walcz", „Pamiętaj,
że za drzwiami może stoi wdowa albo sierota" itp.
T r o c h ę h i s t o r i i . Mało komu wiadomo,
że Bąbelszczyzna od czasów rokoszu mirkowskiego (1601)
posiada własny parlament, obecnie ze względu na trudności
lokalowe jednoizbowy. Miejscowi senatorowie zbierają się
jednak w dalszym ciągu w historycznej piwiarni Fonfia i chodzą
na znak protestu w czarnych spodniach, co chyba ze względ u na
upały nie jest wskazane.
K r a j o b r a z . Krajobraz Eąbelszczyzny niema sobie
równego w świecie. Widok np. na Dolinę Szemplińską tak
przykuwa oczy turystów i tak tychże uszlachetnia, że pokłócone
małżeństwa w obliczu tych cudów przyrody godzą się na
miejscu, dzieci z płaczem zwracają rodzicom skradzione z kasy
pieniądze, zakamieniali falsyfikatorzy środków na porost włosów
przyznają się publicznie do nikczemnych kantów, a poeci,
bijąc się w piersi, oddają na cele publiczne podstępnie pobrane
zaliczki. Tysiączne tłumy hamują ruch na historycznej szosie,
okrzyki zachwytu budzą śpiących. Henryk Ładosz, który był tu
niedawno, powiedział „Owszem, niczego", co wywołało rodzaj
konsternacji, dopiero potem wyjaśniło się w „Lampie", że
Ładosz miał głos zahamowany wzruszeniem i chciał powiedzieć:
„Niczego. Niczego nie oddam za Dolinę Szemplińską na
Bąbelszczyźnie". I w ten sposób nastąpiło odprężenie.
M ł o d z i e ż . Młodzież, niestety, jest tu przeintełektualizowana,
co się odbija na jej życiu młodzieżowym. Aspekt
kulturowy uderza do głowy i np. w parku młodzieniec czyta
i czyta „Tygodnik Powszechny" z artykułami Gołubiewa, a po
drugiej stronie blada dziewica z czerwonymi paznokciami
Żółkiewskiego w „Kuźnicy". I wcale nie rozmawiają ze sobą.
A gdzie miłość? Gdzie „We śnie ujrzę oczy ukochane"? Samym
intelektem i semantyką przyrostu ludności się nie nadrobi.
P l a g a k o ć b i s z e k . Kiedy w sprawie plagi
koćbiszek zwróciłem się do ob. Siąpaka, miejscowego entymologai
b. sympatycznego staruszka, oświadczył mi, że może
się ze mną spotkać, ale tylko w piżamie, co mnie trochę
zaniepokoiło. Na szczęście okazało się, że „Piżama" jest to
miejscowa wytworna kawiarnia, gdzie podają socjalnie urażone
damy z towarzystwa wytworną golonkę z chrzanem. W „Piżamie"
zbiera się prawdziwa elita kulturowa, jakiej nie posiada
nawet Warszawa.
Czemu więc oko Warszawy nie spocznie na Bąbelszczyźnie?
Dlaczego Bąbelszczyzna jest negliżowana?
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE ŻARŁOKÓW
Jeżeli w Polsce, podobnie jak w Anglii, są jeszcze ludzie,
którzy nie dojadają, to to jest hańba i tacy ludzie powinni
natychmiast zniknąć. Nie w sensie, że się tak wyrażę, koncentracyjnym,
ale w wyniku natychmiastowego zorganizowania
socjalnego pogotowia ratunkowego. Przepraszam, znam ludzi,
którzy jedzą wystawnie: rosół z makaronem (obficie koperek),
sztukamies, sos chrzanowy i koperek, antrykot z koperkiem
zapiekanym, kisiel ze świeżego kopru, a na zakończenie czarna
kawa z pierwszorzędną cykorią „Jowisz" i jaja na twardo, dla
życzących, ile dusza zapragnie. (Znam jednego pana, personalia
na żądanie, z bardzo pojemną duszą, mam wrażenie, że ten
człowiek ma dwie dusze.) Więc, proszę Pana Redaktora,
właśnie chciałbym ośmielić się zaproponować natychmiastowe
stworzenie Pogotowia Obiadowego. Każdy z zamożniejszych
zapraszałby do siebie od jednej do dwóch dodatkowych osób.
Oczywiście, że gość, który przy rybie nagle zaczyna o -
g r y z ą c paznokcie względnie pisze likierem slogany na
serwecie, przyprawiałby duszę gospodarza o stan specyficznego
rozdrażnienia. Wszelako łagodna perswazja i tutaj święcić by
mogła triumfy w zakresie przezwyciężania tzw. wad narodowych.
Life is love — powiada przecież pani Garter, znana
działaczka amerykańska. Tadeusz Szeligowski, znakomity muzyk
i nieprawdopodobny żarłok, zawsze, pamiętam, przy
obiedzie płakał. My tu, powiada, rąbiemy gęś pieczoną, a tymczasem...
I malował wstrząsające obrazy sogalne w stylu
Dickensa i Kornela Makuszyńskiego. Rzeczywiście, jak się tak
nad tym wszystkim zastanowić, mimo woli przypomina się ten
głośny wiersz Hermenegildy Kociubińskiej:
Wieczór był, błyskały gwiazdy,
Na ulicy trzaskał mróz,
Po ulicy szedł sierotka
I pusty koszyczek niósł.
Jakże pusty był koszyczek!
Jakże samolubny czas!
Z trepka wyszedł mu języczek,
Język wisiał mu po pas.
P.S. 1) Jeżeli podczas tych upałów pozwoliłem sobie zacytować
wiersz z pejzażem zimowym, to tylko dlatego, żeby, jak
w ogóle wszystko to, co tworzę, utwór niniejszy również i zimą
nie stracił na aktualności.
P.S. 2) Jeśli natomiast — na prośby, żeby poruszać różne
sprawy w „Listach z Fiołkiem" — poruszyłem sprawę powyższą
w sposób, wbrew mojemu zwyczajowi, frywolny, to
również tylko dlatego, że u nas poważnych artykułów nikt nie
czyta, a sprawa jest ważna.
Od Mieszka do Leszka i od Sasa aż do Łasa ciągle to samo.
Lenistwo myślowe, panowie. Ot, co.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
CO DO IRENY KWIATKOWSKIEJ
Irena Kwiatkowska, jak wiadomo, uległa wypadkowi samochodowemu
pod Spała, to ją zdenerwowało i ona wyjeżdża
do Ameryki, czyli jeszcze jeden „upływ krwi", jakby się wyraził
Osmańczyk. W Polsce widać nie znalazł się dyrektor, który by
Kwiatkowska przygarnął, przytulił, zachęcił, powiedział jej
jakieś przysłowie, w rodzaju „per aspera ad astra", a przede
wszystkim wysupłał odpowiednią zaliczkę. Tak, obywatele. Bez
zaliczki nie ma muzyczki. A zresztą co do tego, to to nie jest,
panowie, zaliczka, to po prostu za liczko. Bo liczko ma
Kwiatkowska — szkoda gadać, dwa łokcie podnoszę do góry,
o! takie!
W każdym razie nieładnie, pani Ireno. Myśmy tu w kraju
dla pani i apartamencik z abażurem, i sok z grapefruita,
i reklamę, i perlony, i Hermanowicz miał być na dworcu
z aparatem fotograficznym. Oto jak u nas się szanuje aktorów!
Palce lizać i obgryzać.
Przykład (jeden z wielu): Gżegżółka, młody aktor (po
wykonaniu naszych tekstów), został w uniesieniu porwany
przez publiczność i wrzucony do Wisły, tuż na wprost tej
karuzeli. I co? I wypłynął. Takie, proszę pani, teksty były. A bez
świetnych tekstów, pani rozumie, że nawet królowa Bona nie
wypłynie. A gdyby nawet utonął, to co? Czyż nie patriotyczniej
jest utonąć w Wiśle, niż tułać się z dolarami po Oklahomie czy
Milwaukee? Że poeta Miłosz wyjechał do Chicago? Niech pani
mu nie zazdrości. On już oczy wypłakał, a nostalgia go rąbie
taka, że ani ręką, ani nogą i samochodem muszą go przewozić
z miejsca na miejsce.
Zaś co do tego pani wypadku pod Spała, to oczywiście to
znowu coś naszpalił Karol Szpalski, obecnie, po wolności,
z powrotem właściciel Spały.
Panie Redaktorze, ja rozumiem, że Karol Szpalski jest
zajęty, że tworzy, że pisze, że aspekty polityczno-kulturo we
załamuje semantycznie przez pryzmat satyry. Ale co robi rodzina
Szpalskiego? Czyż ci państwo nie mogliby od czasu do czasu
wychodzić na szosę i dopilnowywać, żeby starzy szoferzy nie
przejeżdżali młodych aktorek? Proponuję Szpalskiego powiesić.
Tylko że to też nie prowadzi do celu. Znam hrabinę, która
jeździ na wszystkie egzekucje, ale to jej zupełnie nie urządza.
— Płoszę sobie wyobłazić, że to iłytujące. Ten zbłodniarz
zupełnie nie był przełażony!
P r o d o m o s u a
Ob. A. Stef. z „Trybuny Robotniczej" wzywa mnie, żebym
„nie ograniczając się do drobnych utworów wierszowanych,
podjął próbę stworzenia epokowego poematu, jakiego nie może
się doczekać nasza powojenna rzeczywistość".
Zastanawiałem się. Nie podejmę. Jedyna rzecz, którą mógłbym
ewentualnie podjąć, to honorarium. A poemat niech napisze
kto inny. Na co mi to? Jeszcze mi, tego, pomnik i stój dzień
i noc na deszczu i mrozie. A przed pomnikami zawsze, jak
wiadomo, demonstracje i awantury. Ja kocham spokój. Też
dlatego kocham Kwiatkowską Irenę. Bo Irena (po grecku
„ejrene") właśnie znaczy spokój. A co do epokowych rzeczy, to
jest co, chwalić Boga, czytać w naszej Polsce, tylko się trzeba
rozejrzeć.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
Ja nie wiem, Panie Redaktorze, czy to może zły tytuł
wybraliśmy z prof. Bączyńskim do tego działu, bo ja ciągle
otrzymuję listy od obłąkanych, lunatyków i innych, a prof.
Bączyński ciągle mi powtarza „chłopcze jesteś intelektualnie
zaniedbany", więc ja się wciąż chcę zabrać do moich ukochanych
filozofów greckich, ale jak ja się mogę zabrać, jeżeli ja
muszę ciągle te listy czytać. Jedna pani z Łęczycy pisze ciągle do
mnie „na ty" i wmawia mi, że ja żądam, żeby ona wszystkie moje
listy spaliła. „Ale jak ja - pisze z Łęczycy - mogę twoje
listy spalić, jeżeli nie dostałam od ciebie ani jednago listu". To
jakieś błędne koło (circulus vitiosus), Panie Redaktorze, względnie
tzw. labirynt w lunaparku. Nic nie rozumiem.
Ob. z Chełma wzywa mnie, Zagórskiego, Kotta i Miłosza,
żebyśmy natychmiast zrobili „porządek w Polsce", że on ma już
wszystko przygotowane, tylko żeby do niego zadzwonić, i kończy
swoje pismo z Chełma okrzykiem staruszka Monroego
„Polska dla Polaków".
Obywatelu z Chełma, Bóg mi świadkiem, że mam szczere
chęci, ale tak: Miłosz jest w Ameryce, Kott jako nasz korespondent
wyjeżdża do Grecji, a Zagórski z żoną Maryną i 18-ciorgiem
dzieci na trzy miesiące do Włoch. Sam jeden, cóż ja
poradzę.
Korespondent z Jeleniej Góry, Andrzej (słowo daję, że
nazwiska nie mogę przeczytać, a nie chcę zniekształcać, żeby się
nie narażać), pisze dosłownie tak: „Chciałem także zwrócić
uwagę Pana Mistrza na charakterystyczny incydent, jaki miał
miejsce wczoraj u nas w kinie »Lot« w Jeleniej Górze! Kiedy
podziwialiśmy piękny film pt. »Wielki Walc« i ja nawet, co tu
dużo mówić, trzymałem narzeczoną za rękę, nagle na ekranie
ukazał się napis, że nie wolno się ruszać z miejsc, bo będzie
przerwa i Komisja Specjalna z »FiImu Polskiego« przeprowadzi
kontrolę biletów.
Więc zaraz jedna pani zemdlała, bo ktoś w tyle powiedział,
że to będą na Sybir wywozić tych, co głosowali »nie«. A potem
wiele osób kłóciło się z kontrolerami, że to skandal, a jeden pan
nawet powiedział, że on nie pokaże biletu, który publicznie
zaraz porwał, ale może pokazać coś innego. Wtedy ja już nie
mogłem wytrzymać i zapytałem się, gdzie my żyjemy. Czy
w Chinach? Czy w Afryce? I gdzie wolność i demokraga. No
i krzyknąłem »precz z kinofikacją«, ale dosyć cicho. A narzeczona
zaczęła się śmiać, że jak witaliśmy Mikołajczyka, to
głośniej krzyczałem".
P. S. Za kwiaty i pomarańcze serdecznie Panu Redaktorowi
i Sekretarce dziękuję. Brząkanie w głowie ustało i czuję
się (odstukać) zupełnie dobrze.
Z poważaniem
K r ó l K o g u t k ó w
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
OCZY NIEBIESKIE - ŻYCIE KRÓLEWSKIE
OCZY PIWNE - ŻYCIE NAIWNE
Ja już nie mogę dłużej wytrzymać! Bo ja jestem w sytuacji
tego kulawego diabła Lesage'a, co to wszystko wiedział o ludziach,
ale nie mógł czy też nie chciał im pomóc. Mówię, nie
mógł czy nie chciał, bo tę śliczną historię czytałem bardzo
dawno (gdzieś w połowie XIX w.) i nie pamiętam, jak to idzie,
a wszystkie książki mi przepadły i jedyna rzecz, którą wyniosłem
z płonącej Warszawy, to był tom wierszy Hermenegildy
Kociubińskiej i syfon wody sodowej firmy „Motor".
W danym wypadku ojcem mojej mądrości, ale i ojcem
mojego przerażenia jest, jak zwykle, prof. Bączyński, który
niedawno wrócił do kraju. Wielki ten i uczony mąż — poza
„Etyką" (w jednym tomie)* i „Optyką" (w dwóch tomach
z bezpłatnym dodatkiem rozkładu jazdy na wszystkie koleje
północno-amerykańskie) — napisał na wygnaniu również
swoją głośną „Oftalmomancję". „Oftalmomancja" notabene
zupełnie w księgarniach nie idzie, Bączyński jest zdenerwowany
i to wszystko skrupia się jak zwykle na piszącym te słówka. Ja
zawsze, Panie Redaktorze, muszę się przyznać, byłem piorunochronem
w sytuacjach. Tak i tutaj. Od paru dni mieszkam
w Warszawie, chodzę z Wiechem na kefir, nareszcie trochę tego
*z kolorowymi ilustracjami
życia normalnego, aż tu wpada z trzaskiem profesor, sufit
z aniołkami w salonie oczywiście zawala się, ze skolektywizowanej
wanny ucieka Kociubińska integralnie na golasa, studenci
czescy ratują, więc my z profesorem oczywiście spokojnie
idziemy na most Poniatowskiego. Most jak most, Panie Redaktorze,
duża kładka, dwa brzegi, a pod spodem trochę wody.
Zresztą na co Polakom mosty? I tak się w końcu znajdzie nowy
ktoś i zamiast przez most normalnie, po czesku — on właśnie
buch do wody, żeby w ostatniej chwili mieć pretekst do
odwalenia historycznego sloganu.
— Polska to kraj gestów symbolicznych — powiada obywatel
Emmanuel Mounier w „Esprit" z czerwca rb.
Ale Bączyński jest egocentryk, czyli, mówiąc po polsku,
świnia. Zamiast coś o tym moście, bo idziemy właśnie przez ten
most, to on na złość, na opak, o tej swojej idiotycznej
„Oftalmomancji". Oftalmomancja, powiada, to jest sztuka,
powiada, przepowiadania, powiada, przyszłości człowieka
z koloru oczu.
I tak: oczy niebieskie — życie królewskie (Wiech i Ładosz),
oczy piwne — życie naiwne (Kazio Wyka i ja), oczy zielone
— życie szalone (pani K.), oczy czarne — życie marne
(większość ludzi na emigracji ma czarne oczy), oczy bure
— życie ponure.
Zauważyłem, notabene, Panie Redaktorze, że szczęśliwymi
posiadaczami oczu burych są wszyscy redaktorowie tygodników
humorystycznych na całym kontynencie.
A kontynent, Panie Redaktorze, znam jak własny saksofon.
Od Warszawy do Barcelony -f Opactwo w Tyńcu i Waldorffowo.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
PIEKIELNY PIOTRUŚ
Żeby kózka nie skakała, toby nóżki nie złamała. Biedna
kózka, a najbiedniejszy ja, że się nie posłuchałem tego Pana
przysłowia o kózce i zamiast siedzieć sobie spokojnie w Warszawie,
przyjechałem nie wiadomo po co do Zakopanego.
Notabene na nosie zrobił mi się tzw. fąfel i to mnie ośmiesza
i naraża. Czy pan niema, Panie Redaktorze, jakiej medycyny na
fąfie? O tyle się boję, że to u nas jest w pewnym wieku
dziedziczne. A ja już jestem pod trzydziestkę i nogi mi się pocą.
Babcia moja też miała fąfla i raz ją nawet z tego powodu nie
chcieli wpuścić do muzeum. Demokracja! Pan się śmieje, Panie
Redaktorze, bo Pan jest stary cynik, a ja jestem tragiczny Don
Kichot.
Niech Pan posłucha: był u mnie wczoraj w „Trąbce"
(mieszkam w pensjonacie „Trąbka", Wojciecha Żukrowskiego
18) jeden facet, wygląda podejrzanie, bo nosi pierścionek
z trupią czaszką, i zamówił u mnie artukuł za tysiąc osiemset
złotych. Odmówiłem. Była potem jedna aktorka, już taka
starsza, i dawała mi dwa fragmenty (nie chcę używać chamskiego
słowa „kawałki"), żebym coś napisał. Odmówiłem.
A skutki jakie? Że nie mam ani gronia, a cynicy z willi
„Hrabina" od rana do wieczora piją kakao i śpiewają bluźniercze
pieśni. Mało tego: podrzucili mi tego Piekielnego Piotrusia.
Piekielny Piotruś, bo ja wiem, ma może 6 lat, może 8. Żre
potwornie i ciągle pyta „dlaczego". Rankiem oczywiście naciągam
spodnie: dlaczego. Wieczorem oczywiście ściągam: dlaczego.
Miałem taką butelkę na wodę (jeszcze przedwojenną)
z kapslem i z gumką. To Piekielny Piotruś popsuł mi kapsel,
a gumkę połknął. Mówię: Piotrusiu, nie wolno połykać gumek
od buteleczek, bo cię będzie bolał brzuszek względnie w ogóle
możesz dostać maleńkiej dyspepsji i zatłucze cię jasna cholera,
a Piotruś jak to Piotruś: dlaczego. I mole w „Trąbce" okropne.
Niech pan posłucha: Mówię do Piotrusia: Piotrusiu, nie wkładaj
mojego fraka do szafy, bo straszne mole w szafie są.
Dlaczego? Frak mam jeszcze z dawnych czasów, z orderami
i z gwiazdą akademicką. W Krakowie na „Ciuchach" dawali mi
za nią piętnaście jajek, to nie sprzedałem, może jajka stanieją.
Więc powiadam encore une fois do Piotrusia: nie wkładaj,
dziecię, tego fraka do szafy. A jak zasnąłem, to okazuje się,
zaraz wpakował. Rano, uważa Pan, wstaję i zaraz do szafy, bo
coś mnie tknęło, bo w nocy jakieś podejrzane brzęki były.
Otwieram szafę: frak zjedzony, tylko same ordery leżą na
spodzie, a Piotruś zrobił dziurę w ścianie i przygląda się starszej
aktorce, co to, wie Pan, zamawiała u mnie ten artykuł. Więc się
bardzo zasmuciłem i zacząłem szukać pocieszenia w barokowych
sonetach Szekspira, a potem na własną rękę napisałem
utwór liryczny pt. „Ballada o Starej Pompie" i poświeciłem
wzmiankowaną balladę owej aktorce. To ona na mnie się
obraziła i nie lubi mnie teraz okropnie. Dlaczego? Dlaczego nikt
mnie nie lubi, Panie Redaktorze?
I po co ja przyjechałem do tego Zakopanego? Od tego
wysoko mam tylko nerwicę grubego jelita i zadyszkę. Zadyszkę
przecież mógłbym mieć i np. w Krakowie, gdybym, powiedzmy,
wbiegł sobie ze dwa razy na trzecie piętro gmachu „Czytelnika"
i z powrotem.
Karakuliambro
P. S. Przyjechał tu humorysta Jan Kamyczek i jeden
amerykański dziennikarz zrobił z nim wywiad. Wyobrażam
sobie, co teraz będzie.
Wymieniliśmy z nim ciekawe informage: on nam powiedział,
że lizak po amerykańsku nazywa się „lollipop" (też
słowo), a Kamyczek mu powiedział, że w tym nowym polskim
teatrze „Zielona Gęś" nie będzie żelaznej kurtyny. Nie uwierzył.
Mam wrażenie, że on jest z pochodzenia Polak z Krakowa.
Zaznaczam, że następny list wyślę jako telegram, bo w tym
Zakopanem w związku z „Zieloną Gęsią" zaczynają się dziać
dziwne rzeczy.
Z poważaniem
Karakuliambro
Poeta hennetyczno-sympatyczny
Szanowny Panie Redaktorze!
STRASZNE NADUŻYCIA
W ZWIĄZKU ZA W. RURALISTÓW
Ja jestem chyba impotent. Żeby najświetniejsza sztuka, to ja
wychodzę po pierwszym akcie. Tak było właśnie w Łodzi na
przedstawieniu „Starego dzwonu" Jana Brzozy. Wyszedłem.
Na drugi dzień w tejże Łodzi byłem na „Hamlecie" Wilhelma
Szekspira. Też wyszedłem. Potem grałem w bingo z Brykiem
Lipińskim. Znowu wyszedłem, ale już zupełnie źle, i przegrałem
honorarium za cztery „Gęsi" i jednego „Fijoła". Niedobrze
— jak powiedział prof. Bączyński na ślubnym kobiercu,
stojąc sercem przy sercu. Ale, Panie Redaktorze, w naszym
Zawodowym Związku Ruralistów jeszcze gorzej. Prezes Kowalewski
umarł nagle, Kowalski, wiceprezes, rozpił się pragmatycznie,
sekretarka Kowalczykówna też pije, a o panu
Kowalówce, Mistrzu Okrągłej Pieczęci, to nawet szkoda gadać.
Już pije whiskey z dzwonka od budzika, na przemian z walerianą
(Tinctura Yaleriani). I te rury zginęły. Więc ja proponowałem,
żeby raz skończyć z tym „serkiem" i wynająć jakiego
repatrianta z czerwonym nosem, żeby, znaczy się, pił w imieniu
związku, a my żebyśmy byli tymczasem trzeźwi i okay, to oni się
nie zgodzili, powiedzieli, że to, Panie Redaktorze, nie wypada
i że każdy Polak musi cierpieć na własną rękę. Notabene
Kowalski podczas uroczystości już miał w głowie orzechy i sam
porwał Kowalewskiego, i spuścił go do zupełnie innego coupe.
Więc teraz zupełnie nie wiemy, gdzie naprawdę jest Kowalewski,
a Kowalczykówna popadła w melancholię, przestała pisać
na maszynie i grozi, że sobie odbierze życie. Dla mnie niech
sobie odbiera, szlag ją trafił. Jak baba chce się wyżyć, to niech
się wyżyje. No i pif-paf: wyżyła się. Więc myśmy zaraz, cały
Związek Zawodowy Ruralistów w Łodzi, urządzili pragmatycznie
następny „serek". „Pod Pickwickiem". Przemawiał Zaruba.
Jadłospis był nawet b. prosty, bo Zaruba nie może jeść, bo
od tego chodzenia po konsulatach rozchorował się na mięsień
Szmitkówki i leczy się u Badmajewa telegraficznie. Na pierwsze
był krem de Mocca, potem „rosół de Kura", następnie koćpiergały
krajane, no i dryzd w kremie. Zaruba nb. zjadł tylko kotlet
pożarski a la Swinarski i zaraz odczytał swój ostatni wiersz pt.
„Nietoperze w dzwonnicy" („Bats in the Belfry"), potem Rysio
Dobrowolski o Reju, a potem przyszli zalani goście z „Kuźnicy"
i Ważyk przysięgał się na świętego Benedykta, że ja jestem
wicewojewoda. Tu muszę jednak zaznaczyć, że młody poeta
Jerzy Zaruba w tych „Nietoperzach w dzwonnicy" zręcznie
podniósł zalety denatki. Potem poszliśmy na farsę pt. „Codziennie
o piątej". Bardzo wesołe. Publiczność przez trzy akty ryczy
jak lew. A ja się nie śmiałem, bo się ciągle cieszyłem, że taki
postęp na świecie jest. Dawniej za mroków średniowiecza taki
Dante Alighieri pisał kopę lat „Boską komedię" i nikt się nie
śmieje. A tu dwóch paryskich knajaków w trzy miesiące
majstruje farsę i publiczność wyje przez dwie godziny. Mało!
Jak właśnie byłem w Łodzi na tym przedstawieniu, to jeden gość
z Wrocławia z tego humoru zjadł w antrakcie na sali własny
kapelusz. Co się dalej stało, nie wiem. Zdaje się, że spotkałem
Hermenegildę Kociubińską z „Odrodzenia" i ona mnie, zdaje
się, namawiała, żebym wystąpił z Zawodowego Związku Ruralistów.
Ona jest utalentowana, Panie Redaktorze, ale głupia jak
trzy solniczki. Mnie chodzi o kartki I kategorii i spokój.
Karakuliambro
P. S. Podobno w Kaliszu na ulicy Mickiewicza powstaje
nowa wytwórnia filmowa. Wiadomość podaję na odpowiedzialność
jednego pana, który rzekomo pisze w „Tygodniku
Powszechnym" pod pseudonimem M. P. Dokles.
New York, 14. VIII. 46
H o t e l P a c i f i c
Szanowny Panie Redaktorze!
Ledwo zdążyłem się przebrać, a już zauważyłem, że Edwarda
Leara „Księga nonsensu" jest tu całkowicie wyczerpana
i cała Ameryka od Bostonu do Buenos Aires czyta zamiast tego
„Historię Polski" Adama Nowickiego i zaśmiewa się do łez.
Dlaczego? Objaśnił mnie w tym względzie portier Hotelu
Pacific:
— Widzi pan, panie Superowski, to jest tak: Od setek lat
budujemy i budujemy. Do pewnego stopnia nuda. Żadnych
cudów nad Missisipi. Żadnej misji dziejowej. Po prostu chcemy
być pożyteczni dla siebie i dla świata. Trzeźwa kalkulaga
i uporczywa praca. Drogi jest czas. Prawdziwie męskich cnót
mamy tyle, że aż nudno. A u was — tu portierowi zaiskrzyły
się oczy jak dziecku, któremu dobry tatuś ofiarował na
Gwiazdkę „Morderstwo przy ulicy Morgue" — u was inaczej.
Hej-ho! hej-ho! na księżyc by się szło. Cudy na pudy. Świątek co
piątek. Rozmaite takie uroczystości i ekshumacje. Rokosze
i banicje. Rozkosze i deklamacje. Pierwszorzędne cierpienia.
Czasu tyle, że moglibyście go eksportować. Cnót zespołowych
niewiele, ale za to fenomenalny talent do naklejania etykietek
z napisem „cnota" w sklepiku z narodowymi grzechami głównymi.
I ta orzeźwiająca was jak „Pepsi-Cola" maź bezmyślności
politycznej podlewana sosem z „misji dziejowej". U nas tragiczne
termity, znużone trzeźwymi kalkulacjami. A u was: dal.
I szarże kawalerii. I Sienkiewicz. Jakiż wspaniały cygański wiatr
dmie przez wasze dzieje!
Co? Tu przyjąłem postawę świętego oburzenia, wspiąłem
się, Panie Redaktorze, na palcach i powiedziałem sentencjonalnie:
— My, Polacy, mielemy tylko ozorem. Idiota. Bloody idiot.
Ale potem się zaraz trochę uspokoiłem i zacząłem mu
spkojnie tłumaczyć, że te wiatraki to przez geopolitykę. Nie
zrozumiał. Więc mnie to zaraz znowu zdenerwowało, więc mu
rąbnąłem całą Wielką Improwizację po angielsku. Też nie
rozumiał. Więc zaśpiewałem barytonem „Z dymem pożarów".
Amerykanin zaczął tańczyć i zaproponował mi, żebym mu
pożyczył do wtorku sześć „Camelów". Dałem mu cztery
„Wolności". Niech stracę. Ale wziąłem od niego zobowiązanie
na piśmie, że najpóźniej we środę zwróci mi sześć „Camelów".
No i co, Panie Redaktorze? I teraz jest środa, i ten Amerykanin
nie przychodzi. Za to przychodzą rodacy. Dzisiaj Polak ma
znajomych na całym świecie. Szkoda tylko, że moja rozmowa
z rodakiem na obczyźnie, z małymi zmianami w scenerii
geograficznej, zaczyna się zawsze: — Czy pan pamięta, kochany,
jak pan pożyczał ode mnie w Marsylii w Cafe Max 6 000
franków? Ależ pan zmężniał!
Oczywiście, że potwierdzam, że zmężniałem. Ale nijak
naturalnie nie mogę sobie przypomnieć ani Marsylii, ani tej
forsy. Epilepsja. Kontuzja. Amnezja. Zanik pamięci, czyli
straszny wypadek. Dziadek alkoholik, babcia letniczka. Nie,
nie pamiętam.
Ale do rzeczy. Miałem opisać Panu, Panie Redaktorze,
dzień przeciętnego Amerykanina. Chwileczkę. Mała refleksja.
W naszej świetnej epoce zapanowała teraz straszna moda na
przeciętnych ludzi. Niech pan się nie boi. Aleksander Macedoński
jeszcze wypłynie.
Co do, teraz, przeciętnego Amerykanina, American mań of
the street, to rzecz ma się tak: Przeciętny Amerykanin wstaje
przeciętnie dosyć wcześnie, goli się, czyta coś w rodzaju
„Przekroju", tylko gorsze, i je breakfast złożony z jajek
w proszku i syntetycznej szynki. Następnie naciska guzik
i odjeżdża tunelem radioaktywnie do office. W office znowu
naciska guzik, zapala się czerwona lampa i wszyscy pracują
naciskając guziki. O dwunastej całe office podskakuje na 34-e
piętro, tam je lunch: syntetyczna szynka i jajka w proszku, po
czym znowu robota bez pochodów, uroczystości i ekshumacji.
Od 6-ej do 6-ej 30 wiecz. Amerykanin się kocha, a potem śpi i śni
mu się, że statek „Santa Clara" z jego pradziadem nie dojechał
i że on jest w starej, kochanej, personalistycznej Europie. Ja go
rozumiem. Bo rano znowu te same jajka w proszku i znowu, że
zacytuję mego amerykańskiego kolegę Weavera, „nudna mgła
jak kot sunie przez Chicago".
Karakuliambro
P. S. Od tych jajek w proszku zęby zmieniły mi się
w kompletne próchno. Próchno po paru dniach zaczęło gwałtownie
świecić i teraz nawet ta stara Murzynka Betsy nie chce ze
mną spać. Ale za to zaangażowali mnie do cyrku Kalamazoo na
Broadwayu. Występuję tam jako „Polak-Płomień, czyli Groza
Pięciu Kontynentów". Oky-Doky.
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE „HAJŻE! NA SOPLICĘ!"
Może by mógł Pan wpłynąć na to, żeby w III Rzplitej ludzie
pióra przestali wywalać na siebie języki? Dzisiaj pismo społeczno-
literackie robi się tak: Pierwszych parę kolumn zapełnia się
artykułami: o młodzieży, o węglu, o możliwościach teatru
kukiełkowego na Ziemiach Odzyskanych oraz o książce ob.
Marcinkowskiego „Pistolet". Jedno zdjęcie Mostu i dwie
fotografie ob. Marcinkowskiego, pierwsza: ob. Marcinkowski
w blezerze w paski, druga: ob. Marcinkowski w shortach z kosą
na tle snopka pszenicy. Ale to wszystko jest nieważne. W piśmie
spoleczno-literackim ważna jest jednynie ostatnia stroniczka.
I tu obowiązuje zasada „hulaj, bracie: piekła nie ma". Wynajmuje
się do tej roboty kilku zgorzkniałych dypsomanów,
których zadaniem jest wylewanie nocników na stronę przeciwną.
Strona przeciwna robi to samo i w ten sposób zamiast
odbudowy umysłów robi się dzisiaj w Polsce zabawa we
wzajemne podszczypywanie się ku uciesze nie wiadomo czyjej,
bo obywatel ma za dużo kłopotów, żeby zwracać uwagę na
dzieci obrzucające się zgniłymi pomidorami. Więc ja, Panie
Redaktorze, proszę o zmobilizowanie odpowiednich piór,
a raczej mioteł, które by zajęły się wymieceniem zgniłych
pomidorów.
HARMONIJNIE Z PRZYRODĄ
Zaczyna się, Panie Redaktorze, jesień i — jak zwykle
— ogrania mnie senność i liryzm. Rano budzę się smutny,
wieczorem idę spać zrozpaczony i nawet w nocy budzę się, Panie
Redaktorze, i szlocham. Tak mnie to dogasanie lata rozbiera.
Te malwy, ostróżki, astry i słoneczniki skazane na absolutną
zagładę! Ja też jestem słonecznik i jak umrę, właśnie chciałbym
się odrodzić jako słonecznik, wiecznie zwrócony swoją złocistą
buzią w stronę jakiej uczciwie płacącej Kassy. A kasjerka żeby
miała długie rzęsy i oczy jak księżyc na Bosforem. Bo jesienią
zawsze tęsknię do Turcji. Sam nie wiem dlaczego, ale taki już
jestem. Ale co ja to chciałem powiedzieć? Otóż to: Z uwagi na
to, że jesienią Przyroda zamiera, a ludzkość powinna żyć
w zgodzie z Przyrodą („Jean Jacąues Rousseau — ten rację
miał!"), proponuję wprowadzenie snu zimowego na całym
kontynencie. Koleje, uważacie, stają. Golarze przestają golić,
cyrki grać, malarze malować, rzeźbiarze rzeźbić, gazety nie
wychodzą, tramwaje stoją i wszystko, panie Dziejski, zapada
w uroczy zimowy sen. A na wiosnę budzimy się wszyscy jak
kwiatki: roześmiani, radośni, życzliwi i konstruktywni.
Nareszcie bez tego wzajemnego podgryzania się, bez tego
„Hajże! na Soplicę", o czym traktuje mojego traktatu część
pierwsza.
Yours emphatically
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE „OŚLEJ SERENADY'
Niech zjem własny kapelusz, jeżeli kiedykolwiek w życiu
uprawiałem nikczemny proceder autoreklamy! I niech zjem go
z taśmą, z piórkiem i z literami A. G. (Alojzy Gżegżółka).
I niech mi ten kapelusz stanie w żołądku na wieki! Po takim
zaklęciu sądzę, że Pan Redaktor uwierzy nareszcie w moje
czyste intencje. Bo będę pisał o sobie. Tak, o sobie. Codziennie
koło południa pocztylion roznosi w Botanikowie pocztę. Pomijam
ten drobny fakt, że nasz pocztylion jest podobny do
szatana. Jako asceta zawsze byłem w życiu narażony na
diabelstwa. Więc nie o to chodzi. Niech będzie podobny nawet
do Trymalchiona. Ale niech mi nie przynosi tylu listów! Błagam
na klęczkach.
Ja już naprawdę nie mogę. Proszę tylko posłuchać: jedna
pani z Częstochowy komunikuje mi, że na skutek czytania
„Zielonej Gęsi" mąż z okrzykiem Jasna cholera" opuścił ją na
wieki, a dziecko w kołysce zzieleniało na grynszpan. W Krakowie
znowuż w pewnym domu oszalał portier i w stanie tzw.
„zaćmienia umysłowego" zapuścił warkocz i udaje Chińczyka.
Cytuję wyjątek z listu żony wyżej wzmiankowanego portiera:
„Obywatelu Kalakuriambro! Skoro o ile pan nie przestaniesz
przedstawiać te zielone gięś, to my się z panem
policzeni. Władek zaznaczam zapuścił warkocz do podłogi i też
codziennie pisze zielone gięś. A my przez to cierpiem. Także
samo w naszem domu dwóch urzędników ze spółdzielni
„Polska rumba" wykoleiło się moralnie również przez gięś.
Więc jeżeli pan nie przestaniesz, to my pana wykończem
w talarki.
Z poważaniem
G i e n o w e f a O."
Ob. Lilawati (LILAWATI) pisze mi, że jak czytała „Pieśń
o fladze", to płakała, a jak czyta te kawałki w „Przekroju", to
szlocha. Więc czego ona chce? Mam ją łaskotać w podeszwę?
Wiele listów zaczyna się od „Czcigodny Mistrzu". Tego
rodzaju pisma odczytuję najnieufniej. Bo, jak to mówią,
trucizna na pewno w ogonie. A otóż właśnie, że nie: P. Stanisław
Panasiewicz np. komunikuje mi, ni mniej, ni więcej, że zostało,
czcigodny mistrzu, zawiązane, czcigodny mistrzu, Koło Miłośników
Mistrza Karakuliambro. Że się zbierają. Że komentują.
Że na pamięć. I że zmuzyką. Nie, Panie Redaktorze, tego już za
wiele.
Bo na końcu żądają, żeby im przesłać natychmiast mój
portret, wielkości naturalnej, na białym koniu. I taki list nb.
przychodzi d y w e r s y j n i e na adres „Dziennika
Polskiego"!
A taki pan Stanisław Strzelichowski (również z Krakowa)
nadsyła mi np. parodię „Zielonej Gęsi", gdzie jest w sposób
bezprzykładny zohydzony „Powrót taty". Jak to tak? Na tatę,
synku, rękę podnosisz? Czy chcesz, żeby ci ręka uschła?
Oto widzi Pan, Panie Redaktorze, na co człowiek jest w tym
„Przekroju" narażony.
Aleja wiem, co ja zrobię. Pojadę sobie do Warszawy i będę
pod pseudonimem „Kiciuś" pisał do dwutygodnika „Pokolenie".
Pseudonim, prawda, niewinny, a pisma nikt nie czyta, więc
będę miał nareszcie spokój.
P. S. Do m o i c h ł a s k a w y c h c z y t e l n i k ó w .
Nie mogąc — ze względu na uciążliwe studia assyriologiczne
— odpowiedzieć każdemu z osobna, składam en błock,
z tego miejsca, wszystkim tym, którzy nadsyłają wyjątkowo
dowcipne, dowcipne, zupełnie dowcipne, mniej dowcipne,
niedowcipne i zupełnie idiotyczne parodie „Zielonej Gęsi" wzgl.
„Listu z Fiołkiem" staropolskie Bóg zapłać!
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE MONOLOGÓW
Była u mnie wczoraj Hermenegilda Kociubińska. Z początku
piła wodę sodową w milczeniu, a potem:
„Ja nie mam pamięci wzrokowej i jak pana zobaczyłam, to
nie mogłam pana poznać, jakbym miała pamięć wzrokową
tobym na pewno pana od razu poznała, ale lepiej może, że nie
mam pamięci, bo jak człowiek ma pamięć, to mu się wszystko
przypomina niech pan tak nie patrzy na mnie czy pan zauważył,
że ja mam różowe łydki, bo cała krew odchodzi mi od głowy
i może przez to już nic nie rozumiem wczoraj spadłam
z trzeciego piętra i niech pan sobie wyobrazi nic mi się nie stało,
ale jakby mi się co stało, toby pan na pewno mnie nie pożałował,
mężczyźni to zielone świnie a pan jest mężczyzna pan ma
w sobie coś takiego męskiego dlaczego pan nie chce na chwilę
usiąść przy mnie, tylko ciągle chodzi po pokoju zdenerrrrrrrrrrwowany
ja mam większe powody do zdenerrrrrrrrrrrrrwowania
a jestem przytomna wczoraj jak zasypiałam,
to mi się nie chciało domknąć lewe oko, więc musiałam
sobie na oku położyć przycisk z Beethovenem, ale w nocy
Beethoven ze mnie spadł i zrobił się taki hałas, i wszyscy się
obudzili potem zaczęły się różne plotki kobiety to zielone świnie
pan nie ma pojęcia guzik się panu oderwie naturalnie nie ma kto
panu przyszyć ja teraz chodzę od muzeum do muzeum bo się
chcę wie pan tą sztuką nasycić cóż życie parówki z chrzanem
a Matejko trwa wiecznie ząb mi jeden wczoraj wyleciał dlaczego
jak byłam we Francji to mi zęby nie wylatywały ten obraz wisi
krzywo naturalnie że nie ma kto panu nawet obrazu prosto
powiesić o już się wieczór robi pan pewnie będzie zaraz jadł
podwieczorek bardzo lubię podwieczorki najlepiej boczek
z musztardą czy pan wierzy w przeznaczenie mój tatuś do ślubu
też nie wierzył a po ślubie bił mamę dlaczego ten świat jest taki
okropny o już zupełnie ciemno ja u pana przenocuję to
niemożliwe dlaczego ja się boję gwiazd pan się nie boi dlaczego
zaraz mam w torebce wianek z konwalii blaszane ale to nic jak
prawdziwe jak pan chce to ja ten wianek włożę na głowę
i zatańczę panu „Bolero" Ravela ta ra ra ra ra ra ra ram ta ra
ram niech pan tę szafę odsunie ra ra ra ra raaaaaa rarara.. "
CUDA TELEPATII
S.M. Jędrzejowski z Warszawy nadesłał mi mój wizerunek
zrobiony na odległość bez żadnej znajomości PT. Ob. JWP.
Modela.
Rozmawiałem na ten temat z głośnym historykiem sztuki
Tadeuszem Dobrowolskim. Dr Tadeusz Dobrowolski twierdzi,
że jest to nie notowany dotąd w dziejach plastyki fenomenalny
przykład telepatii plastycznej. Portret, powiada, który widzimy,
nie tylko jest interesujący formalnie, ale zaleca się również tzw.
pogłębieniem psychologicznym, czyli właśnie posiada to, czego
panu tak boleśnie brakuje, panie
Karakuliambro
P. S. Ob. S. M. Helenie Jędrzejowskiemu (w życiu doczesnym
Helenie Kurkowskiej) Bóg zapłać.
Szanowny Panie Redaktorze!
DZIWNY DOWCIP W „NEWS CHRONICLE"
Widziałem w „News Chronicie" taki dowcip: rozumie Pan,
jest taki podest, a na podeście stoi kilku grubasków, a w środku
nieprawdopodobnie brzydka dziewczyna i pod tym jest podpis...
Zaraz, ja już tak dawno wróciłem, zaraz, taki podpis
nazywa się w Anglii „caption", nie, w tym wypadku to będzie
„quip". „Quip" to jest takie „błyskotliwe powiedzonko",
prawda? Chociaż, w gruncie rzeczy, w danym wypadku to jest
typowa „caption", ale z drugiej strony, jak się, proszę Pana
Redaktora, trochę zastanowić, to to jest właściwie w rodzaju
„quip", ale prof. Bączyński np., który od dzieciństwa studiuje
humor, twierdzi, że to nie jest ani „quip", ani „caption", tylko
banalna transmogryflkacja. Czy ja wiem, to robi wrażenie
transmogryfikacji, ale żeby tak bardzo, to nie powiem. Owszem,
ciut-ciut, ale nie, żeby zaraz na całego. A Bączyński teraz
leży pod kocem i płacze.
— Dlaczego pan płacze, panie profesorze?
— Transmogryfikacja.
— Że co, proszę?
— Świństwo i wielokropek.
— Co się stało, gołąbuchna?
— Nie dostałem się.
— Dokąd, gwiazdeczko?
— Do „Siedmiu Kotów".
— Czemu to, rybko?
— Uważasz, to było tak: golę się, rozumiesz, i przychodzę.
Po cholerę ja się goliłem? Tam, kapujesz, rządzi wszystkim jakiś
woźny, a dyrektora, jak za dawnych czasów, w ogóle nie ma.
Dziwny teatr. Ten woźny, widzę, ma jedno ucho sztuczne. Może
miłość, może bomba, mniejsza o to. Powiadam, że mógłbym
wystąpić.
— Owszem — powiada — potrzebujemy cynika z rudą
brodą, ale broda na koszt wykonawcy we własnym zakresie.
Naturalnie na „syndetikon" z powodu, że się reprezentuje
realizm.
Popatrzyłem ja na to jego ucho sztuczne, popatrzyłem na to
prawdziwe (w ogóle podejrzany facet i podejrzany teatr) i myślę
sobie tak: to ja w Ameryce na emigracji w 1943 roku grałem
Hamleta i Nabuchodonozora, a tu w tym transmogryfikowanym
Krakowie mam występować razem z kotami jako cynik
z własną brodą? I to gdzie? Na ulicy Zyblikiewicza? Niedoczekanie
wasze! Bo ja przepraszam, któż to był ten Zyblikiewicz?
Astronom? A może po prostu należał do pepeeru?
Co? Już ja wiem, jak to w tej Polsce idzie. Ja sprawdzałem we
wszystkich encyklopediach! Zyblikiewicza nie ma. Irena Kwiatkowska,
„pieśniarka polska zamordowana przez swojego wujka
podczas okupacji w kawiarni »Boccaccio«" — jest, proszę
państwa, Panie Redaktorze, a Zyblikiewicza ani śladu. Wiec to
jest kant i transmogryfikacja.
Tyle prof. Bączyński.
A co do tego dowcipu w „News Chronicie", z tymi grubaskami,
na tym podeście, a w środku ta nieprawdopodobnie
brzydka dziewczyna...
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
NIEPOROZUMIENIA Z PROF. BĄCZYŃSKIM
Najprzód zginęła szczoteczka do zębów. Cóż, nawet bym na
to nie zwrócił uwagi, gdyby nie to, że chodziło właściwie
o obiekt wyjątkowy i rzadki, mianowicie „Patentowaną*
szczoteczkę do zębów prof. Muellera". Tą szczoteczką, rozumiecie,
nie tylko się czyści zęby, ale również można czyścić żółte
buty, wywabiać plamy po rosole z czarnej kury, a również
można (wszystko jest jak najdokładniej wytłumaczone w prospekcie)
używać wzmiankowanej szczoteczki jako zakładki do
Biblii. A zauważyłem, Panie Redaktorze, że Bączyński bardzo,
że się tak wysłowię, speszył się, gdy wszedłem do wspólnej
łazienki i zaraz zauważyłem, że mu trzoneczek od szczoteczki
wystaje, przepraszam, z kalesonów. Powiadam:
— Czy pan profesor nie widział mojej szczoteczki?
To prof. Bączyński zaraz uklęknął i zaczął się przysięgać, że
nigdy nic podobnego nie widział.
„No dobrze — myślę sobie. — Trudno". Ale we wtorek
zginął młynek do kawy. Szukam i szukam. Bez skutku.
A z pokoju „profesora" (z tzw. „rupieciarni") wyraźnie ruru-
ruru, tak jak się właśnie kręci kawę. Patrzę przez dziurkę
w ścianie, naturalnie mój młynek. Hej, mamy go! I nawet
poszło. Bo Bączyński wyszedł na chwilę do Urzędu Transmog-
*pat. 1812
ryfikacyjnego, a ja zaraz myk do jego pokoju. I zaglądam.
I włosy, proszę Pana Redaktora, stanęły mi do trzeciego piętra.
Bo żeby kawę mełł — w porządku, ale nie! właśnie, że
skoagalowany (zgrudkowany) proszek „Ci-Ci" w związku z,
przepraszam, pluskwami, które nas w tym domu na ogół
zanudzają. Oczywiście, że już teraz młynek na nic, bo zapach
straszny, a we czwartek zginęła mi szafa. Spałem oczywiście
naturalnie twardo, ale Hermenegilda powiedziała rano, że
Bączyński z tym Piekielnym Piotrusiem wyniósł szafę w nocy,
sprzedał ją powieściopisarzowi na rękopisy i wyjechali do
Waldorffowa. To już, myślę sobie, granda, czyli zamęt w kręgosłupie
moralnym. Dwie po trzech na jedenastą stwierdziłem
nadto co następuje:
1) brak mojego pamiątkowego kubeczka z widokiem
łaźni w Ciechocinku;
2) brak pinesek;
3) brak śmietniczki;
4) brak słoja z kwaszonymi ogórkami;
5) brak rurki.
Rurkę zresztą znalazłem potem u Kociubińskiej pod pudełkiem
na kapelusze. Mniejsza o rurkę. Ale miedzioryt to już
naprawdę ponura afera kryminalna, jak kradzież w Muzeum
Czartoryskich. Miedzioryt, Panie Redaktorze, nie byle jaki,
prawdziwy Folkema, ilustracja do „Kornelii" Cervantesa. Stoi,
rozumie Pan Redaktor, na pierwszym planie rycerz, a mnich
w mycce podaje mu dziecko, które oczywiście naturalnie rycerz
trnsmogryfikował jakiejś babie, i rycerz robi takie ruchy, że to
nie on. A za rycerzem biblioteka, czyli Mądrość, a po bokach
biblioteki (wyraźnie widać roczniki „Przekroju") dwa kościotrupy,
jako, przypuszczam, ostrzeżenie dla rycerza, że niby
uważaj, bracie, lepiej się przyznaj bez bicia, bo inaczej to cię
szlag trafi i zostaną po tobie tylko kapcie i trzustka.
Ale on się nie przyznaje, a pod powałą wypchane krokodyle.
Na tym ukradzionym miedziorycie.
Fotografię prof. Bączyńskiego załączam.
P. S. Słyszał Pan? Ten krakowski teatrzyk „Siedem Kotów"
sprowadził z Londynu Tadeusza Olszę. Mnie, psiakrew,
to nie mogli sprowadzić, tylko sam musiałem przyjechać.
Dlaczego?
Karakuliambro
Szanowny Panie redaktorze!
W SPRAWIE PTASZKÓW
Denuncjuję, że Konfraternia Ornitologiczna (Bractwo Ptakoznawcze)
nic nie robi. Ptaszki w Polsce są w zaniedbaniu. Ja
już nieraz zwracałem na to uwagę i ja twierdze, że w tej sprawie
nie wolno nam w dalszym ciągu staczać się po równi pochyłej.
A tymczasem, Kochani Czytelnicy, otwórzcie szeroko oczy
i popatrzcie choćby na wróbleki. Statystyka stwierdza, że zeszłej
zimy zamarzło w Polsce 4 000 wróbelków, tych wróbelków,
z których niejeden może fruwał i przed Twoim okienkiem,
Czytelniczko. Miał nóżki, skrzydełka i dzióbeczek, I serduszko.
Malutenietyciupitukiciulapcilusie s e r c e . I co? I przychodzi
niedobry Czarodziej-Mróz i z jednej strony maluje cudne
kwiaty na szybach Kochanej Czytelniczki, ale z drugiej
warzy wróbelka razem z jego kociłapci serduszkiem. I kiedy
wróbeleczek jest już dokładnie zwarzony, wtedy jego Dusza
odpływa do ptasiego raju, ale pytam się, Panie Redaktorze, po
co? Czy na ziemi nie mógłby się taki wróbel urządzić, gdyby
serca ludzkie nie były jak głaz? A makolągwy, ta ozdoba
olszynek? Czy u nas myśli się o makolągwach? Nie myśli się,
Panie Redaktorze, ja twierdzę. Dlaczego na Zachodzie (uwaga
na duże Z!) istnieją kluby, czyli zrzeszenia, które specjalnie
zajmują się makolągwami, a u nas nic? Sipiórki także samo.
Biała Bajka Zima niejedną sipiórkę bezlitośnie, Panie Redaktorze,
wykańcza i brutalizuje. I potem gdzieś, hen, w rynsztoku
leży i rozkłada się dygocąca, nabrzmiała bólem sipiórka,
ptaszyna, nieraz, można powiedzieć, chluba ornitologii. A cidomki?
Cidomki w ogóle, proszę Pana, są na wymarciu. Dlaczego?
Bo nikt się cidomkami nie zajmuje. A czy np. aptekarze nie
mogliby tu wykazać pewnej inicjatywy? Aptekarz, wiadomo,
ma czas. Bo przecież człowiek przychodzi i powiada: Proszę
tinctura angelorum za pięćdziesiąt do użycia zewnętrznego. To
aptekarz daje taką pomarańczową kartkę i mówi, że za dwie
i pół godziny. I przez te dwie i pół godziny czyta „Przekrój"
i „Twórczość", a zamiast czytać „Przekrój" i „Twórczość", nie
mógłby, Panie Redaktorze, zająć się cidomkami? Te zielone
ptaszki z czerwonymi oczkami, które tam i sam latają na takich
skrzydełkach, uprzyjemniając swoim cudnym belkantem troski
powszednie mieszkańców miast i wiosek, to są właśnie cidomki,
Kochani Czytelnicy. Spójrzcie na nie! Pogłaszcie je od czasu do
czasu. Kaszki wysypcie czasem na parapeciki. Niech dzióbią,
niech prychają i furkocą.Niech głosiki ich dzwoniące jak
dzwoneczki elektryczne splatają się w ten hymn wdzięczności
dla serca ludzkiego, które jest dobre, które jest takie dobre,
tylko że kaszka jest cholernie droga.
Karakuliambro
Obywatelu Redaktorze!
W SPRAWIE POLSKIEJ FILOZOFII
Czy autorowi „Listów z Fiołkiem" wolno zabierać głos
w sprawie polskiej filozofii? Myślę, że tak. Bo jeżeli np. zdarza
się, że w sprawach teatralnych zabierają głos psychopaci
wczorajszego autoramentu i nikt się tym spegalnie nie gorszy,
przeciwnie! ludziska śmieją się do rozpuku, to jasne chyba, że
komu innemu wolno np. pofilozofować. Elektromonter, lekarz
czy organista (z czerwonym nosem) mają swoje prawo do
wydawania sądów np. o literaturze. Święte prawo hałasującego
konsumenta, który koniec końców jest cichym, kochanym
współtwórcą. Czemuż więc mnie nie byłoby wolno pogadać
trochę z moimi Czytelnikami o polskiej filozofii?
A ja chciałbym, proszę moich państwa, zadać tylko jedno
pytanie: Czemu polska filozofia nie uczy praktycznego życia?
Praktycznego życia uczyli gdzie indziej tzw. moraliści i wychowali
dzielne, karne zespoły ludzkie. Wychowali człowieka
mocnego w samotności i użytecznego w zespole. A nas,
paniedziejku, tylko mesjanizm. lunatyzm i jeszcze raz Hoene-
Wroński. A przecie ze złej filozofii rodzi się zła poezja, to
idzie do szkół i z tego wszystkiego powstaje tzw. pokolenie. No,
ale nie jest tak źle. Leży przede mną na moim warsztacie krótka
strofka napisana przez niejakiego Roberta Browninga. Ofiarował
mi ją jeden gość z YMCA. Oto ona prozą: „Był taki
człowiek, który nigdy nie oglądał się za siebie, ale szedł naprzód.
Nigdy nie wątpił, że chmury rozprószą się, nigdy nie sądził, że
zło zatriumfuje, choćby sprawiedliwość bywała znieważona.
Człowiek, co uważał, że upada się po to, żeby powstać, klęskę
ponosi się dlatego, żeby walczyć sprawniej, a śpi się po to, żeby
się przebudzić".
W SPRAWIE „BALLADY O STARUSZCE"
Moja martyrologia, Panie redaktorze, sięga szczytu Wieży
Mariackiej. Mojej „Ballady o staruszce" nikt nie chce drukować.
Eryk ze „Szpilek" telefonował, że „za śmiałe". Wyka
w „Twórczości" w odpowiedziach Redakcji napisał: „Ob. K. I.
G. Niestety! Prosimy o dalsze próby". „Tygodnik Powszechny"
odwalił a limine. „Kuźnica" także samo. „Kocynder", że
niegramatycznie. Wiadomo: biednemu wiatr w oczy i bez
protekcji nie ma subiekcji. A otóż niech pan posłucha, jakie to
śliczne:
„BALLADA O STARUSZCE"
( p o e z j a )
Była sobie staruszka
na krzywych nóżkach,
więc się zdało staruszce,
że cały świat chodzi na krzywej nóżce.
Otóż mylisz się, staruszko!
Świat chodzi na prostej nóżce prostą dróżką.
Tylko ty, śliczna staruszko
masz krzywe nóżki i krzywe serduszko.
Obywatelu Redaktorze, błagam Pana, niech Pan mi to
wydrukuje, dla zachęty, a przyrzekam, że będę pracował nad
sobą i gramatyką.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
O WSZYSTKICH RZECZACH
KTÓRE SIĘ ŹLE ODKRĘCAJĄ
Prof. Bączyński, który na emigracji zajmował się wyłącznie
angelologią, dzięki czemu nabrał łagodnego charakteru i czegoś
skrzydlatego w sposobie załatwiania interesów, prof. Bączyński,
mówię, taką wygłasza opinię odnośnie wszystkich rzeczy,
które się źle odkręcają.
1 ) T u b k a p a s t y d o z ę b ó w .
Jeżeli zakrętka nie poddaje się naszej woli odkręcania,
należy spokojnie, z pokolenia na pokolenie czekać na cud,
a może to się odkręci samo. Śpiewanie „Bogurodzicy" i wygłaszanie
aforyzmów o Sobieskim, który ocalił Zachód*, nie są
nie wskazane.
2 ) S ł o i k z k o r n i s z o n k a m i .
Jeżeli — kontynuuje zankomity polski angelolog prof.
Bączyński — absolutnie nie możemy odkręcić zardzewiałej
nagwintowanej pokrywki na słoiczku z korniszonkami
(mniam-mniam! Red.), wtedy, obywatele, nie pozostaje nic
innego, tylko kląć, grobowo i ordynarnie, i tak długo, aż goście
przerażą się i wyniosą się. Korzyści: dla uczty gwiazdkowej
korniszony ocalone i niejako cios zadany polskiej jałowej
przyjęciomanii.
*Co to znaczy Zachód? (Uw. Red.).
3 ) O d k r ę c a n i e ż a r ó w e k .
Do odkręcania żarówki potrzebny jest system stołu i stołeczka.
Stołeczek ustawiamy na stole, po stole wdrapujemy się na
stołeczek podtrzymywani moralnie okrzykami „uważaj!", wydawanymi
przez żonę, teściową i córkę oraz dwoje dzieci
nieślubnych stransmogryfikowanych cywilnie w transie zmysłowym.
Sufit — na skutek hulaszczego i demonicznego trybu
życia w tzw. młodości — zaczyna kopernikańsko kołować nam
nad głową, wobec czego, nie odkręciwszy żarówki, łagodnie
spadamy na podłogę łamiąc nogę. Passywa: Noga. Aktywa:
Urlop.
Nb. Podczas upragnionego urlopu dobrze jest razem z panem
Pickwickiem, esq. rozmyślać nad zmiennością interesów
i gustów ludzkich.
U w a g a ! Wykręcanie żarówek w kościołach, jakiegokolwiek
obrządku, jest świętokradztwem — vide „Porfirion
Osiełek, czyli Klub Świętokradców", str. 18, 68, 94, 95 i nast.
4 ) O d k r ę c a n i e p o m n i k ó w A r -
t u r a G r o t t g e r a przyśrubowanych d o spiżowych
podstaw na terenie województwa krakowskiego.
Odśrubowywać zasadniczo nie należy, nie należy albowiem
walczyć z komizmem i Muzeum Narodowym. Gdyby natomiast
miało się istotnie ku odśrubowywaniu, robotę (poufne!)
należałoby wykonać rzetelnie, już choćby dla zdobycia moralności
z roboty — vide: Jaszcz: „Moralność i robota" w „Dzienniku
Polskim" 290 (616). Bo z modlitwy, obywatele, to, wiecie,
ryzyko. Modlitwa na klęczkach to czasem jałowa nostalgia.
Robić. Iść. Godzić.
My się chcemy modlić w marszu i w śpiewie.
Serdecznie dziękuję za ryby.
Pański Karakuliambro
poeta hermetyczno-sympatyczny
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE ZMIANY ADRESU
Donoszę uprzejmie, że przeprowadziłem się na ulicę „Hermenegildy
Kociubińskiej, daw. Kociubińskiej Hermenegildy,
poetki hermetyczno-sympatycznej, epiczki, filozofki, powieściopisarki,
członkini Związków Zawodowych, badaczki, działaczki,
scenografki, zoolożki, dramaturżanki, wszechobejmującego
serca, intelektualistki, inspiratorki, przekładaczki z języków
obcych, dypso- i melomanki, symfoniczki, skrzypaczki,
paleontolożki, domatorki, przyjaciółki, mistrzyni, wykonawczyni,
alchemiczki, angelolożki, gastronomia, zbieraczki dziwnych
nazw oberż i austerii, flecistki, choreografki, wyczarowującej
baśniotwórczyni, znachorki, semantyczno-kulturowej realistki,
egzystencjonalistki, natchnionej repatriantki, zachęcaczki,
hellenistki, organistki, poganki, ostatniej sufrażystki i najpierwszej
antygrottgerystki, automobilistki, recytatorki, alpinistki,
botaniczki-amatorki, pozytywistki, piłkarki nożnej, tenisistki,
ping-pongówki, biegaczki czarodziejki, studentki, chiroi
katamptomantki, złotniczki, medalierki, medalionistki, penetratorki,
antykwariuszki, rybaczki (w sensie przenośnym!),
fabianistki, kotto- i żukromanki, metafizyczki, antymesjanistki,
czechofilki, konkordystki (żeby Polacy się zgadzali co do
jednej drobnostki — co do Polski), wszechsłowianki, telepatki,
prorokini, humorystki, patetyczki, passjonatki, passionarii,
paryżanki (od: para, parowóz, parówki itp.),teolożki, modelki,
koteczki, egerii, porankowej bajki, złotej i purpurowej baśni
wieczornej, duduśki, wisienki, ptaszynki, mojego słodkiego
zajączka, jaskołeczki, sipiórki i gżegżółki, rączuchny, głowinki,
zadumanego oczka, kozaczka, chłoptasia, halabardzisty, różowej
w-cielonej zmysłowos-t-i, rybki, twojego kryształowego
źródełka na zawsze, confetti pocałunków w syjkę i w nozynki,
lisiczki, brzusia, luksusowej, oryginalnej i pierwszorzędnej
dzierlatki, Słoneczka i Gwiazdeczki, interesującego materiału
do rozpracowania w sensie przyrostu ludności, wiecznej Arcy-
Baby (kyrie elejson)" nr 8 m 12 oficyna boczna na lewo.
Pański Karakuliambro
P. S. Jeżeli, Panie Redaktorze, prawdą jest, że podczas
ostatniego napadu na „Przekrój" zginęły rękopisy Artura
Chojeckiego „Mówmy poprawnie"*, prosiłbym uprzejmie
o potwierdzenie tej wiadomości drogą telegraficzną, wraz
z dokładnym podaniem nazwy ulicy, przy której obecnie
przemieszkuję, ponieważ, jak mnie informowano w Urzędzie
Pocztowym, bez dokładnego wypośrodkowania nazwy ulicy,
patrz pan wyżej, ani telegram, ani żaden list do Szan. Adresata
nie dojdą. Amen.
Autor „Listów z Fiołkiem"
*tak ważne w związku z szalejącym niechlujstwem językowym - demokracja!
(Aut.)
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRWIE BAŁAGANU
Z GAŁCZYŃSKIM
Mój wujaszek ob. Gałczyński (były piekarz) jest w sytuacji
bez wyjścia. Oto, proszę, tzw. Głosy prasy o Nim
zamętu, jak się czyta tzw. prasę:
Z pewną obawą patrzę na młodą lirykę naszą. Zadziwia
mnie ona. Jest od góry do dołu patetyczna i wzniosła. Jest ideologicznie
patetyczna... Czyżby doprawdy żaden z młodych poetów
nie kochał narzeczonej, żony dzieci, wiatru, słońca, gwiazd
i traw? Czyżby doprawdy nie przejmował ich do głębi urok rozbudzającego
się świtu i majestatyczne zgliszcza zachodu? Czyżby
doprawdy nie radował ich — w przeciwieństwie do poetów
wszystkich czasów — lot gołębi, nie przemawiały do nich źrenice
psa i nie opowiadały im tajemnic świata i zaświata obłoki?
W o j c i e c h B ą k . „Bunt poetycki".
„Tygodnik Warszawski" nr 44.
...bełkot pisanych dla pieniędzy „Zielonych Gęsi" i „Listów
z Fiołkiem", na które otrząsa się cała myśląca i artystycznie
wrażliwa Polska...
S t e f a n K i s i e l e w s k i .
„O kosmicznym bełkocie". Tamże.
*
Żar czterdziestostopniowy. Woń lip odurza na krakowskich
plantach. Młodzi ludzie nie idą nad Wisłę, ale tłumnie zapełniają
salę Kopernika w Collegium Novum, gdzie z gracją
i lekkim patosem Halina Świątkówna deklamuje „Pieśń o fladze"
i „Pieśń o żołnierzach z Westerplatte", August Kowalczyk
mówi „Nocny testament", Ewa Heise — „Kołysankę", inni:
Pudłówna, Gawęcka, Ornatowska, Adamski, Puget interpretują
kilkanaście wierszy Gałczyńskiego, ujawniając ich niespodziewaną
barwność i muzyczność.
P i o t r G r z e g o r c z y k .
„Rozmowa z Konstantym Galczyńskim".
Tamże, nr 32.
*
Z młodszego pokolenia poetów naszych wyróżnia się pijaństwem
Konstatny Gałczyński.
S t a n i s ł a w G r z e g o r z e w s k i .
„Sienkiewicz pisał winem".
„Tydzień", nr 16.
*
Młody autor powieści pt. „Porfirion Osiełek, czyli Klub
Świętokradców" oraz wiersza dla sepleniących „Strasna żaba"
nie przestał być w gruncie rzeczy faszystą.
II e r m e n e g i l d a K o c i u b i ń s k a .
„Pochylam się nad wariatami z sympatią".
Miesięcznik „Lampa", nr 1.
*
Poczekajmy trochę, a usłyszymy o Gałczyńskim, nieustraszonym
bojowniku demokracji.
rkm. „W konstelacji Raka".
„Kuźnica", nr 42 (60).
*
1) Wojciech Żukrowski... czołowy komunista polski.
2) K. I. Gałczyński... który wobec tego całkowicie oddał się
w służbę bolszwizmowi.
Z tzw. „Czarnej listy" rzymskiego tygodnika
w jeżyku polskim „Orzeł Biały".
*
„Wiersze" Gałczyńskiego ukażą się istotnie wkrótce w nakładzie
jednej z warszawskich reakcyjnych firm wydawniczych.
Nareszcie.
Bardzo się cieszę.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
18 (OSIEMNAŚCIE) PYTAŃ
POD ADRESEM OBYWATELA
PYTANIE I
Dlaczego rano, Obywatelu, wstajecie z łożnicy w kwaśnym
humorze?
PYTANIE II
Dlaczego (jeżeli mężczyzna) golicie się niedbale, a (jeżeli do
czynienia z kobietą) dlaczego macie brudne nogi?
PYTANIE III
Dlaczego wam się zdarza, że wydajecie pieniądze w głupi
sposób?
PYTANIE IV
Po co oglądacie obrazy Artura Grottgera?
PYTANIE V
Czemu czytacie Hoene-Wrońskiego, a nie np. rozkład
jazdy?
PYTANIE VI
Dlaczego Wam się podoba zawsze to, czego nie ma?
PYTANIE VII
Dlaczego wieszacie psy na rodakach, a jak wieszacie palto,
to wieszak Wam się zawsze urywa, co już jest, nieprawda,
rodzajem idiotycznej katastrofy?
PYTANIE VIII
Czemu z właściwym Wam niechlujstwem sądzicie, że kolega
Osmańczyk ma na imię Edward, podczas gdy Osmańczyk ma,
przeciwnie, na imię Edmund?
PYTANIE IX
Dlaczego wstydzicie się wynosić osobiście śmieci do śmietnika
i czekacie na „cud nad śmietnikiem"?
PYTANIE X
Dlaczego (no proszę!) przesiadujecie godzinami w kawiarni
zamiast wziąć się do roboty nad sobą, mój gołąbku?
PYTANIE XI
Dlaczego język rosyjski podoba się Wam mniej od angielskiego?
PYTANIE XII
Dlaczego nie uczycie się boksu?
PYTANIE XIII (TRZYNASTE)
Dlaczego zdradzacie męża, który, jak Mu się przyjrzeć ze
wszystkich stron, ma przecież swoje dodatnie strony?
PYTANIE XIV
Dlaczego, pijąc wódkę i myśląc z właściwym Wam rozrzewnieniem
o dzieciach, uważacie, że czekolada jest droga?
PYTANIE XV
Dlaczego, gołąbko, nie cerujecie pończoch, tylko piszecie
utwory dramatyczne?
PYTANIE XVI
Czemu to sądzicie, że na księżycu jest lepiej niż w Polsce?
PYTANIE XVII
Dlaczego, spuszczając wodę, uważacie, że to jest historyczny
wyczyn, dzięki czemu wpadacie w patos, dzięki czemu
spuszczacie wodę niedokładnie?
PYTANIE XVIII
Dlaczego, jak się umówiliście ze mną we wtorek o osiemnastej,
przybiegliście (zadyszani) dopiero w piątek o dwudziestej
z nieokreślonymi minutami, bo ciocia umarła i był pogrzeb,
i deszcz padał, i Wyście się przeziębili, i czytaliście „Wesele"
w gorączce, i Was okradli, bo drzwi były nie zamknięte,
i przyśnił Warn się Piotr Skarga, i mówił wiersze Janusza
Minkiewicza, i lampa zgasła, i nocnik się przewrócił, i w ogóle
katastrofa z powodu tzw. nieprzewidzianych okoliczności
— co?
Karakuliam.br o
Szanowny Panie Redaktorze!
WYBORY W ZWIĄZKU SIODLARZY
Jako przedstawiciel miesięcznika „Lampa" (prawdopodobnie
przestanie w ogóle wychodzić, ale mniejsza o to) wziąłem
udział w tegorocznym zebraniu walnym Związku Siodlarzy,
nader burzliwym. Przede wszystkim okazało się, że sprzedaż
siodeł spadła niemal do zera, w związku z czym ustępujący
Prezes Antoni Kometa zacytował Piotra Skargę i „Proroctwa"
Malachłusza. W tym miejsca wszyscy wstali i ja też i tak staliśmy
pół godziny. Następnie jeden członek znieważył czynnie drugiego
członka w ramach, że tak powiem, kalumnii rzuconej na całe
miasto, wobec czego członek, który się poczuł znieważony,
podskoczył na taburecie z okrzykiem „ja protestuję".
Panie Redaktorze, w tymże momencie inny członek tak się
przejął, że też postanowił, że się tak wyrażę, wykazać się, więc
również podskoczył na krzesełku i z okrzykiem ,ja również
protestuję" opuścił salę, co zrobiło niemałe wrażenie. Następnie
zaczął nagle przemawiać ob. Wdziekoński (syn Antoniego
Wdziekońskiego). Mówił o starożytnym Egipcie, o rozmaitych
troskach tak zwanych naukowo faraonów i zakończył apelem,
żeby wszyscy się jasno wyrażali, bo romantyzm, panowie,
i lunatyzm może nam znowu zaszkodzić.
„Chcąc — tu cytuję dosłownie Wdziekońskiego — wziąć
za rogi te rzeczy, musimy najprzód te rzeczy precyzyjnie
ustalić".
— Jakie rzeczy! — zawołał ob. Kuraatowski, woźny
Związku, który w wolnych chwilach fuńguje jako numerowy na
Dworcu Południowym, ale nie otrzymał odpowiedzi.
Z kolei pani Mięśnicka zapytała, o jakie rogi chodzi. W ten
sposób wywiązała się dyskusja na temat rzeczy i rogów.
Ze sprawozdania kasowego wynikało nb., że wpływy były
niewielkie, wydatki szalone oraz żadnego zrozumienia ze strony
społeczeństwa. Naturalnie, że ustępujący prezes Antoni Kometa
znowu tu wstał i znowu zacytował Skargę, i powoli wszyscy
zaczęli szlochać.
Tym kształtem nowy zarząd został wybrany w sposób tak
zwany spazmatyczny. Nowy prezes zapewnił, że będzie dokładał
wszelkich sił, nowi członkowie zarządu bili się w piersi
i ślubowali, a woźny Kurnatowski włączył tymczasem odkurzacz
i odkurzał historyczny dywan.
Na zakończenie miała być wspólna fotografia, ale aparat się
posunął i nic z tego nie wyszło. Sytuację uratowała obecna na
sali poetka Hermenegilda Kociubińska, która od-,wy- i zadeklamowała
swój utwór pt. „Pejzaż nadmorski", a którego
początek cytuję mniejszym:
PEJZAŻ NADMORSKI
Morze.
Tak.
Rzeczywiście fale.
A ty Antoni?
Jak fale.
Jak fale.
Tak...
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE CIEPŁA
Bardzo proszę o zamieszczenie poniższych wynurzeń, które
z pozoru prywatne z jednej strony, z drugiej mogą niewątpliwie
odzwierciedlać tragedię niejednego mężczyzny:
Otóż nie mam tego ciepła w domu, Panie Redaktorze. Czuję
się niedopieszczony. Zaprenumerowałem sobie „Dwumiesięcznik
Ascetyczno-Praktyczny", ale to nic nie pomaga, ponieważ,
jak z analizy tego słowa wynika, dwumiesięcznik wychodzi co
dwa miesiące, a mnie pokusy dręczą bez przerwy. Np. widok tej
pani w zielonym kapeluszu, która w tej chwili (o!) przechodzi
przed moim gotyckim okienkiem, właśnie widok tej pani
- z uwagi na pewne linie - po prostu przeszkadza mi pisać.
Więc kończę.
W SPRAWIE ZMIANY ORTOGRAFII
Proponuję, Panie Redaktorze, z naszą ortografią załatwić
się nareszcie radykalnie. Dosyć patyczkowania się. Szereg liter
w ogóle zlikwidować. W okresie gryp i katarów i tak nikt nie
potrafi mówić wyraźnie. Widziałem kupę zakatarzonych krakowian
w cylindrach, którzy mówili do kioskarki: Broże
„Brzegrój" i „Zbilgi". Więc na co głoska „P"? Trzeba iść
z duchem czasu. Jest to zresztą jedyny duch, którego można
wywołać bezpłatnie, czyli bez finansowania kolacji dla medium.
SZTUKA SIĘ ODRADZA
Dziasiaj są czasy małych dzieł i wielkich autorów. A były
czasy wielkich dzieł i małych autorów. Twórcy nie chodziło
0 podpis pod dziełem, tylko o dzieło samo. Toteż budował je
z całą skromnością w harmonii z zespołem, a mozolnie,
pokornie wybudowane przekazywał następnym pokoleniom.
Dziś na odwrót: twórca tworzy szybko i niecierpliwie swoje
koszlawe dzieło, ale za to kładzie swój ogromny podpis u góry
1 pod spoden*, z boku i po przekątnej. Takie czasy, obywatele.
Ale już świta nowe średniowiecze. Więc nie przejmujcie się.
Szlachetny anonimat znowu wchodzi w modę. Oto otrzymuję
ostatnio dozy utworów całkowicie nie podpisanych np.:
1) „Za wiersz »Dwie gitary« dostaniesz ode mnie po
mordzie".
2) „Za zielone gięś my wasz skończem. Grupa Polaków
myślących i Wrońskiści."
3) „Za niewłaściwy stosunek do Matejki, martyrologii
i romantyzmu oraz patosu siekany kotlecik zrobię
z Szpana". Znowu bez podpisu itd., itd., itp.
No więc niech Pan powie, Obywatelu Redaktorze, czy to nie
wzruszające? Te objawy, znaczy się twórczości anonimowej.
Piszą i nie podpisują. Chodzi im o dzieło, a nie o reklamę.
Wzruszające. Wzruszające. Wzruszające. Po prostu wzruszyłem
się. Więc drżącą ze wzruszenia ręką stawiam punkcik.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
NASI GROTESKOWI SKARGOWIE
Zawsze byłem pilnym czytelnikiem pism Piotra Skargi.
Z podziwem i trwogą patrzę na odnośny Obraz Matelki. Ale
rozrzewniają mnie w sposób nieco złośliwy nasi Skargowie
groteskowi. Taki gość rozdziera szaty nad ludźmi i sprawami,
trzęsie brodą i parasolem, żeby już po godzinie pogrążyć się
w odmętach whiskey and soda. Córko jerozolimska, jeżeli
chcesz płakać nade mną, zapłacz (obejmując latarnię) najprzód
nad sobą, nad swoją niesłychanie inteligencką wiotkością
moralną. Dobrze?
W SPRAWIE ZMIANY FORM
TOWARZYSKICH
Poruszona swego czasu przez „Tygodnik Powszechny"
sprawa całowania pań w ręce nasunęła mi dzisiejszej nocy,
Panie Redaktorze, całą, że się tak filozoficznie wyrażę, koncepcję
całkowitej przebudowy form towarzyskich. Jestem pewny, iż
projekt mój zostanie przyjęty przez Szan. Społeczeństwo z entuzjazmem,
a z entuzjazmu może i jakieś materialne korzyści
wypłyną dla Autora, co daj Boże amen. Otóż: Powiedzmy sobie,
że istotnie przestajemy panie w ręce całować. Zgoda. Ale czyż
w miejsce rąk całowania nie można by wprowadzić zwyczaju
całowania, powiedzmy, w łokieć albo w tę śliczną szyję? Mój
Boże, ileż razy trapią nas różne smutki, ileż razy jedziemy
natłoczonym tramwajem, deszcz pada, nerki bolą, a tu nagle
znajoma; więc całujemy ją według nowego kodeksu w szyję
i pocałunek taki odradza nas całkowicie. Zapewniam Was,
Najczcigodniejsi Czytelnicy, że tą drogą niejeden młody poeta
doszedł do celu.
Teraz w sprawie podklepywania. Otóż wydaje mi się, że
podklepywanie, byle wytworne, również może przyczynić się do
ożywienia skostniałych, inteligenckich form towarzyskich. A co
do siadania na kolanach, to chciałbym się zapytać te panie
z najwyższych sfer towarzyskich (nazwiskami każdej chwili
Mistrzowi Redaktorowi służę), czy — jeżeli robiły to po
pijanemu— nie mogłyby robić tego na trzeźwo ku radości
mężczyzn, z których niejeden może przeżywa bolesną tragedię
inteligenckiej samotności? A czyż sala koncertowa, w której
słuchacze z całą szczerością przytulaliby się do siebie, czyż taka
filharmonia, powtarzam, nie robiłaby wrażenia raju na ziemi?
Pomyślcie: słodkie tony muzyki i szczerość. Oczywista rzecz, że
i w szczerości (tego rodzaju) nie należy przesadzać, gdyż
wszelka przesada prowadzi do komplikacji, komplikacje do
zawikłań, zawiklania do zdenerwowania, zdenerwowanie do
wściekłości, wściekłość do szału, szał do zwątpienia, zwątpienie
do mizantropii, czyli niechęci do człowieka, niechęć do człowieka
do angelologii i wszystko pewnego dnia kończy się furią
i innymi stanami duszy, na które cierpiał znakomity Jonathan
Swift, autor nieśmiertelnego „Gullivera".
Więc ostrzegam.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
SINCERYZM: NASZA ODPOWIEDŹ
EUROPIE
Sinceryzm albo synceryzm (od łacińskiego sincerus: szczery)
jest to prąd umysłowo-obyczajowo-literacki, który wymyśliłem
wczoraj punkt 17-a, pijąc kawę na wprost poczty. Co tu owijać
w bawełnę (przy tych cenach bawełny nb.!), że bolało mnie to
i boli, Panie Redaktorze, że żelazo mamy wagonami, a swojego
prądu filozoficznego nie mamy, choć się staramy. Dlaczego?
Czyż wiecznie karmić się będziemy nowinkami z Francji
w postaci np. koszmarno-groteskowego egzystencjalizmu?
(Głosy w centrum i na prawicy: Nie!) Toteż właśnie w porze
Gwiazdkowej, gdy serca ludzkie odradzają się i topnieją i niejeden
redaktor naczelny idzie do spowiedzi, żeby prosić Stwórcę
0 przebaczenie za ból tylokrotnie zadany młodym poetom
w cynicznych Odpowiedziach Redakcji; kiedy dzwony dzwonią
1 mak pachnie; gdy śnieżek prószy; w takiej historycznej chwili,
Panie Redaktorze, ogłaszam 23 (dwadzieścia trzy) tezy mojego
synceryzmu, prądu rodzimego, filozoficzno-umysłowo-literacko-
obyczajowego, luksusowego, pierwszorzędnego, oryginalnego
i eksportowego, czyli innymi słowy: drzyj, Europo.
TEZA I
W f i l o z o f i i : W dalszym ciągu obowiązuje mes-
janizm, ponieważ mówiąc szczerze, syncerystycznie, nie stać nas
na nic lepszego, człowiek zresztą na ogół lubi rzeczy łatwe,
a przecie łatwiej jest zajmować się mesjanizmem niż wybudować
fabrykę fajnych ciężarówek.
TEZA II
W l i t e r a t u r z e : Tu synceryzm prowadzi do
wniosku, że pedagogia jest w tej chwili najważniesza, wobec
czego w przeciągu trzech lat cały beletrystyczny papier odstępujemy
Wydawnictwom Szkolnym i w przeciągu trzech lat
drukujemy tylko podręczniki. Pieniądze marnowane dotychczas
na nikomu niepotrzebne powieści i poezje obracamy
automatycznie na podniesienie stopy życiowej naszego społeczeństwa.
TEZA III
W p o e z j i l i r y c z n e j : Pełna likwidacja.
W chwili gdy obywatele Bobrowski, Dąbrowski i Minc pracują
(tak wydajnie!) nad Trzylatką Sytości, sądzę, że wytwarzanie
i konsumowanie specyficznych wzruszeń nie należy do programu.
U w a g a ! Ostatnia wiadomość po zamknięciu niniejszego
gwiazdkowego numeru.
Pozostałe „20 Tez Synceryzmu" niżej podpisany będzie
roznosił po domach, uprzystępniając je za niewielką kwotą
Kochanemu Społeczeństwu, ilustracje prof. Kamyczka, przedmowa
red. J. A. Szczepańskiego-Jaszcza. W momencie, z uwagi
na zalety osobiste i tzw. czar młodości, niżej podpisany może
być jednocześnie każdorazowo używany jako parzysty biesiadnik,
świetny causer, bawidamek i wyraffffinowany gastronom.
COKOLWIEK RZEKNĄ CI CZY OWI,
PRZESYŁAM, PACHNĄC ŚWIĘTĄ AMBRĄ,
WARSZAWIE, ŁODZI, KRAKOWOWI
I HENRYKOWI ŁADOSZOWI:
„WESOŁYCH ŚWIĄT!".
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
WYDAWNICTWA GWIAZDKOWE:
„ANGELOLOGIA" BĄCZYŃSKIEGO
Już sama szata zewnętrzna cieszy oko — jakby to powiedzieć
— roztkliwia kieszeń. Na okładce, Panie Redaktorze,
wyobrażony jest sam prof. Bączyński na skrzydłach w postaci
cherubina I kategorii, a pod tym portretem czyta się dwuwiersz,
który może być uważany za przewodnią życiową maximę
Wielkiego Męża:
Myślami, że tak powiem, bujający w niebie
Wszystkiego pragnę dla was, niczego dla siebie.
a pod tą maximą wydrukowana jest wołami cena książki, trochę
nieprzystępna, ale co robić! Jedyna rzecz, która mnie osobiście
trochę zraża, to pewna ilość błądów korektorsko-typograficznych.
Już sam główny tytuł na okładce wydrukowany jest do
góry nogami, co ostatecznie nie jest takie ważne, bo książkę
można przekręcić znowu nogami na dół, ale w środku dzieją się
rzeczy trochę niepokojące i dziwne światło na prof. Bączyńskiego
z punktu widzenia problematyki etyki rzucające. Oto
Czcigodny Profesor tam, gdzie Mu nie starczało ściśle angelologicznego
materiału, zapchał dziury jakimiś wycinkami
z gazet w rodzaju „Przebudowa dworca w Koluszkach postępuje
chyżo naprzód" albo (z działu sportowego) cztero-
stronicowy artykuł pt. „Polskie pięściarstwo na przełomie" itp.
W ten sposób — nie wolno mi tego ukrywać — zaczynamy
powiedzmy w rozdz. IV czytać „O serafinach" i nagle okazuje
się, że „wieczne pióra najlepiej reperuje Ignacy Szczurek",
a w dalszym ciągu: „... i w ten sposób liryka węgierska osiągnęła
swoje punkty szczytowe w osobach takich przedstawicieli
lirycznego kunsztu jak: Antonyj Prmfbommflag (autor zbiorku
»Humpty-Dumpty«) i Franc Trmbloovanyampombk, autor
słynnej »Ballady o Zamyślonym Księdzu«."
Otóż: mam uczucie, Panie Redaktorze, że jeśli wydaje się
książkę pt. „Angelologia", to tego rodzaju wstawek, choćby
były najciekawsze, robić nie wolno, gdyż Czytelnik może
pewnej chwili łatwo zachwiać się w swoim kulcie dla Autora. Co
do mnie, to Bączyńskiego ostrzegałem. Ale cóż, on powiada:
będzie dobrze. A jak widać z tego, wyszło trochę źle. Jedyna
rzecz, która ratuje sytuację, to fotografia autentycznego angelometru,
wynalazku prof. Bączyńskiego. Za pomocą bowiem
tej prostej maszynki został nareszcie rozwiązany (i tu jest jedna
z zasług prof. Bączyńskiego, dzięki czemu chętnie zamykamy
oko na pewne nieścisłości etyczne jw.) problem scholastyczny,
Panie Redaktorze, co do tych aniołów na końcu szpilki.
Technika wszystko zwycięża. No proszę:
P y t a n i e: Ile aniołów mieści się na końcy szpilki?
O d p o w i e d ź (nastawiamy angelometr: trrr!):
2079241715493700001129 aniołów.
I znowu nam lekko i dobrze.
Karakuliambro
Sanowny Panie Redaktorze!
DUMANIA I DOŚWIADCZENIA LIRNIKA
Kiedy się nad tym wszystkim, Proszę Pana, zastanowić,
człowiek przychodzi do wniosku, że właściwie jest kompletnym
aniołem. Serce, serce, Panie Redaktorze, ot, co mnie męczy.
Nadmiar miłości. Prof. Bączyński nieraz ostrzegał mnie, patrząc
przez teleskop: — Chłopcze, ja ci mówię, bądź bardziej
cyniczny! Ale ja nie mogę. Ja bym tak szedł przez Polskę
i rozdawał to serce na prawo i na lewo. Małżeństwa bym godził.
Interesujące sieroty przytulał. Melancholików pieścił. Babciom
nóżki rozgrzewał i tak dalej. Reasumując, ja cały naród, Panie
Redaktorze, chciałbym przycisnąć do łona i tulić, tulić, tulić.
Żeby waśni nie było. Żeby tylko słońce. I niech mi kto powie, że
to nieprawda, że to właśnie przede wszystkim o miłość chodzi.
Naturalnie! wszyscy zgadzają się na gębę, tylko nie w ramach,
jakby to powiedzieć, konkretnych posunięć.
Byłem, Panie Redaktorze, wczoraj w jednym takim tygodniku,
co to profesjonalnie tę miłość rozrabia. Gwiazdkowy
numer wydali dwukilowy, na okładce wszystko regularnie:
i żłóbek, i sianko, i aniołki na trąbuchnach rozrabiają, a co
gwiazdek na niebie, a co ciepła! Cała redakcja płakała.
— Pan do redaktora? — pyta mnie facet, co pisuje prozą
i tłumaczy różnych mistyków wierszem wolnym.
— Nie, panie, ja po forsę! — powiadam, z wykrzyknikiem,
bo już sama jego twarz mnie, Panie Redaktorze, zdener-
wowała. Więc jak on zauważył, że ja się zdenerwowałem, to on
się też zdenerwował, a buchalter w ogóle dostał szału i krzyczał,
że to bezczelność (z mojej strony!) robić aluzję do forsy w takiej
chwili.
— W jakiej chwili niby?
— W takiej chwili, panie, kiedy my wszyscy, panie, pod
wpływem tych świeczek na choince, panie, powinniśmy się
dematerializować, w samą rzewność przemienić się, w ogień
bengalski i tak dalej.
I tu wypchnęli mnie obaj za drzwi. Ale buchał ter a coś
widocznie tknęło, więc dopadł mnie na schodach i dodał jeszcze
jeden egzemplarz autorski. Więc usiadłem sobie pod tą gipsową
figurką i zacząłem jeszcze raz obserwować okładkę: sianko,
żłóbek i aniołki. I coś nagle przemieniło się we mnie. Pod
wpływem tej okładki, tych gwiazdeczek, tego, cholera, nieba.
Pędem pobiegłem na górę i plackiem padłem przed buchalterem.
Przebaczył mi. Nawet chętnie przyjął ode mnie wszystkie
moje pieniądze i grzebień, i pullover. Potem na takim pulpicie
ustawiliśmy przed sobą oryginał wyżej wspomnianej okładki
i płakaliśmy, odradzając się z minuty na minutę. W końcu
buchalter oddał mi forsę, grzebień i pullover, a nawet po
pewnym wahaniu zapłacił całe honorarium, wręczając tylko
dwie pięćsetki fałszywe. Miłość, Panie Redaktorze.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
STRASZNE DZIECI
PRZYKŁAD I
Akurat przed tygodniem. Ulica Epinalska 18 m 34. Mieszkanie
państwa Zomińskich. Zimno.
Babcia Zomińska do wnuczki Zomińskiej:
— Po prostu zamarzam.
Wnuczka Zomińska:
— Niech babcia fiknie parę koziołków, zaraz babci cieplej
będzie.
Rezultat: Apopleksja babci na skutek koziołków.
PRZYKŁAD II
14-letni Hubert R. wyszedł z domu i nie wrócił. Po tygodniu
znaleziono go w apartamentach pewnej aktorki. Aktorka
tłumaczyła się, że Hubert zrobił na niej wrażenie dojrzałego
człowieka, ponieważ miał świetnie przyklejone wąsy i brodę.
A przecież niemożliwe, Panie Redaktorze, żeby stara aktorka
nie znała się na trykach charakteryzacyjnych!
PRZYKŁAD III
Jean Duval, znany francuski poeta, ruralista sentymentalny,
został doprowadzony do rozstroju nerwowego przez grupę
dzieci szkolnych, które systematycznie, z nieopisanym okrucieństwem
wyszydzały jego wiersze i prozę.
PRZYKŁAD IV
W mieście Red Tape (Australia) dziewięcioletnia Margaret
Lawson mimo najlepszego przykładu ze strony bogobojnych
rodziców (ojciec jest pastorem i kierownikiem lokalnej Ligi
Wstrzemięźliwości Tytoniowej) kłamie od rana do wieczora,
oszukuje koleżanki i znęca się nad zwierzętami.
PRZYKŁAD V
W nowojorskiej klinice położniczej „Stork Merry Stork"
niemowlęta, rzekomo wskutek zbyt małych przydziałów, podniosły
otwarty bunt, wspólnymi siłami pobiły naczelnego
lekarza i podczas silnego mrozu wyszły na ulicę, przeziębiając
się śmiertelnie. Bez komentarzy.
PRZYKŁAD VI
Basia Ó. córka bibliotekarza, człowieka ogólnie szanowanego
w sferach naukowych i artystycznych, namówiła podstępnie
swego ojca do wystąpienia na Koncercie Wokalno-Charytatywnym
w charakterze tak zwanego magika-prestidigitatora; ojcu
sztuki nie udały się i wyżej wymieniony został pobity na kwaśne
jabłko przez publiczność, tracąc w ten sposób zdolność do
pracy.
PRZYKŁAD VII
Hieronim Bożuchowski, dziesięcioletni cynik, oświadczył
przerażonym rodzicom, że ma zupełnie inny światopogląd,
zmienił nazwisko na Kozubski i wyprowadził się z domu.
PRZYKŁAD VIII
Tylko do wiadomości Redakcji.
PRZYKŁAD IX
Maciej Ryba, syn zasłużonego trębacza z Wieży Mariackiej,
dolał ojcu przed występem spirytusu denaturowanego do
porcelanowej filiżanki z herbatą, w związku z czym nieszczęsny
ojciec przez szereg godzin wygrywał zamiast tradycyjnego
hejnału nieprzyzwoitą piosenkę „Wszystkie rybki śpią w jeziorze".
Przykładów takich mógłbym niestety podać jeszcze setki.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
GRY I ZABAWY W DAWNEJ POLSCE
Jako miłośnik starożytności krajowych i do pewnego stopnia
polihistor lubię, Panie Redaktorze, powertować sobie od
czasu do czasu księgi epok minionych, w których i dzięki
którym, że powtórzę za Poetą, „baśń lat minionych wstaje jak
żywa".
Oto np. Pantalona Pawlowskiego głośna swego czasu
„Ciconia Yituperans", wydana zresztą pseudonimicznie pod
nazwiskiem Anzelma Hopsztosa, gdzie znajdujemy interesujący
rozdział, poświęcony grom i zabawom towarzyskim naszych
antenatów:
ANZELM HOPS2TOS
„CIGONIA YITUPERANS"
Rozdział X (str. 302 i nast.)
„ZABAWA W »TŁUCZEK«"
Na stoliczku ustawia się pudełeczko, w którym ukryty jest
przed okiem Publiczności tłuczek do tłuczenia kartofli, najlepiej
z drzewa dębowego. Kierownik zabawy zadaje towarzystwu
różne zagadki. Kto nie odgadnie, obowiązany jest tłuczek
z pudełeczka wyjąć i dopóty tłuc się nim w głowę, aż zemdleje.
Moment cucenia omdlałego wywołuje zazwyczaj wiele śmiechu,
żartów i facecji.
„BOCIAN"
Towarzystwo bierze się za ręce ł staje na jednej nodze. Czas
trwania zabawy: od 2-ch do 10-ciu godzin.
„MROCZEK, CO TO ZA WIDOCZEK?"
Do powyższej zabawy potrzebny jest w pierwszym rzędzie
osobnik nazwiskiem Mroczek. O ile takowego nie ma, zabawa
nie udaje się, a nawet (uchowaj, Boże) wywiązać się mogą
zupełnie niepotrzebne konflikty.
„MORFEUSZ"
Ilość osób dowolna. Warunkiem koniecznym do wykonania
„Morfeusza" jest kanapa niezwykłych rozmiarów, na której
pokotem kładzie się cale towarzystwo i zasypia. O ile zabawa
ma miejsce w lecie w okresie plagi much, najmłodszy czuwa i,
machając brzozową gałązką, odpędza wyżej wspomniane.
„JAJECZNICA Z 40-u JAJEK"
Przyrządza się (oczywiście w tajemnicy przed towarzystwem)
jajecznicę z 40-u jaj kurzych wielkich na szmalcu czystym
wieprzowym, sowicie dodając boczku i kiełbasy. Kto to zje,
otrzymuje cenną nagrodę w postaci książek, szachów itp.
„W CHIŃSKA CEGŁĘ"
Dużą cegłę kładziemy na podłodze. Dwóch panów schyla się
i chwyta ją zębami, każdy za swój koniec. Następnie ciż
panowie (ciągle w zębach) unoszą wspomnianą cegłę do góry,
aż do pozycji stojącej. Zadanie polega na tym, żeby wyrwać
przeciwnikowi cegłę z ust wyłącznie za pomocą siły szczęk.
Zwycięzca staje się przedmiotem ogólnego podziwu i nierzadko
zaskarbia sobie względy b. posażnych panien.
„GRA W »LARI-FARI«"
Gra w „Lari-Fari" na szczęście wychodzi z mody, ponieważ
budzi myśli nieskromne i pobudza zmysłowość, a już zupełnie
nie kształtuje umysłu, który powinien być skierowany li tylko
ku Prawdzie, Dobru i Pięknu.
Podał do druku:
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
NAJGORZEJ DAĆ SIĘ NAMÓWIĆ
W pierwszych słowach tego listu zaznaczam, że nie jest mi
wcale wesoło, ponieważ znowu padłem ofiarą moich wzniosłych
uczuć, które już mnie męczyły od dzieciństwa, proszę Pana
Redaktora.
Hypertrofia serca, o czym już wspomniałem pięćdziesiąt
razy. To nie znaczy, przepraszam, żebym ten cenny organ miał,
broń Boże, powiększony na tle sportu albo rozwiązłego trybu
życia, tylko w znaczeniu przenośnym, czyli w szponach szlachetnych
pobudek, czyli brutalny fortel rzeczywistości.
A zaczęło się, Panie Redaktorze, tak: Przyszedł do mnie
jeden pan i powiada: „Czego pan gnije w tym Krakowie?"
Odpowiedziałem oczywiście, że to nieprawda, czyli, że atmosfera
zabytków architektonicznych i innych bardzo dodatnio
wpływa na mój młodociany rozwój wewnętrzny.
— Ale kręgosłup powinien pan od czasu do czasu sobie
przewietrzyć.
— W jaki sposób?
— Pojedzie pan ze mną do Boldyszewa i wystąpi pan tam
na wieczorze autorskim w charakterze poety lirycznego.
- Za ile?
— Za darmo.
Tu naturalnie uległem. Moment bezinteresowności przemówił
mi jak zwykle do serca. Pojechałem.
Bołdyszew miasteczko nieduże, ale bardzo intelektualne.
Tysiące kobiet. Wszystkie piszą. I wszystkie, niestety, przyszły
na ten wieczór autorski. Wiele osób nb. nie mogło się dostać
z powodu braku miejsca. Dwanaście tysięcy w ogóle nie
przyszło, ponieważ rozeszła się plotka, że o dostaniu biletu nie
ma mowy.
— No, niech pan rąbie! — powiada do mnie ten pan, co
mnie namówił.
To mnie trochę obudziło, bo już zasypiałem.
Wychodzę na scenę. Włosy stoją mi dęba. Jestem blady
i absolutnie natchniony. Na scenie jak zwykle katedra i karafka.
Wszystko w porządku. Przede mną morze głów. Nade mną
sufit. Patrzę na zegarek. Późno. O tej porze w domciu już dawno
byłbym w łóżeczku. Książkę bym sobie jakąś czytał. Herbatkę
popijał nie za mocną. Dom, mój Boże, cóż to za cudowna rzecz!
Ta cisza. Ta słodycz. Wszystko uregulowane. Praca. Posiłki.
Kwiaty. Śnieżek za oknem.
Jeden z naocznych świadków opowiadał mi potem, że
w momencie kiedy zaczęło się to moje przeraźliwe chrapanie, na
sali jak na złość zaległa śmiertelna cisza. Od tego zaskoczenia
i oszołomienia. Ludzie nie mogli zrozumieć. A przecież to takie
proste: sen człowieka. I dopiero podobno po jakich piętnastu
minutach zaczęły się ryki i fruwanie butelek oraz innej karczemnej
aeronautyki.
— To skandal!
— Jak on śmie!
— To jest lekceważenie publiczności!
Jakie tam lekceważenie, Panie Redaktorze. Uczciwemu
człowiekowi po całodziennej pracy zawsze chce się spać wieczorem,
nawet jeżeli to jest wieczór autorski.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
SZTUKA... ACH, SZTUKA!
Przychodzi do mnie czasem, tylko ciekawe, że zawsze, kiedy
jest ulewa albo zamieć, albo jakaś inna furia atmosferyczna,
facet w lakierkach i okularach, którego wynurzenia na temat
sztuki, że powtórzę za Mickiewiczem,
„Przejmują mnie dreszczem,
dreszcz ten z kolei łącząc z przeczuciem złowieszczem..."
Więc wyobraź sobie Pan, Panie Redaktorze, że, powiedzmy,
pada śnieg, a ja mam robotę pilną. Notabene już kilka razy
przejrzyście alludowałem facetowi, żeby sobie poszedł, ba,
nawet przy pomocy Staffa: „Wybiegniem na śnieg nadzy
i ostrym podmuchem..."
— Pan to zna? — pytam faceta, żeby go, znaczy się,
zachęcić do radosnego kontaktu z przyrodą. A on nic. Siedzi
i milczy. W nosie dłubie. I nagle:
— Sztuka upada.
- Co?
— Sztuka, to metafizyczne uniesienie, upada.
- To co?
— To straszne.
— A pan by nie poszedł do domu?
— Ja? Chce pan mnie narazić na samotność? Chce pan,
żebym w czterech ścianach zatruł się do reszty tym tragizmem?
— Jakim tragizmem?
(Gwahowne dłubanie w nosie. Śnieg pada coraz senniej.)
— W ogóle to znaczy, że tej atmosfery nie ma, co była, tej
gleby, panie, na której wyrastają kwiaty sztuki. Wszystko tylko,
panie, elektryfikacja i radiofonizacja, a poezji, sztuki ani ni.
Dlaczego? Czy samym chlebem żyje człowiek? Dlaczego, panie,
nie przeżywa ludzkość tych wstrząsów, co przeżywała kiedyś,
kiedy cały Rzym, można powiedzieć, biegł na jednej nodze, żeby
zobaczyć nowe dzieło Rafaela? A jak taki S^.-illey wydał swoją
pierwszą książkę, to profesorowie uniwersytetu nic innego nie
robili, tylko, mimo że deszcz padał, z nosami w tych wierszach
chodzili, panie, po mieście jak pijani, co? I gwiazdy dawniej
opisywali, i księżyc, a dzisiaj — hej, łzy się kręcą. A czy pan
wie, kto dziś kupuje książki, obrazy?
Tu facet przypowstał, żeby dodać grozy swojemu oświadczeniu.
- No kto?
— Rzeźnicy.
I tu z tego przerażenia facet w lakierkach i okularach dostał
konwulsji. Ale owej sceny, niestety, opisać nie mogę, ponieważ
właśnie wchodzą dwie panie, które namawiają mnie, żebym
przystąpił do pewnej sekty, a jedna z tych pań napisała dramat
pt. „Frywolność sceptyczna, czyli ślusarz zaskoczony", wobec
czego przepraszam i wychodzę. Muszę się gdzieś ukryć.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE EROTOMANÓW
Podróżując po Polsce nieraz miałem sposobność stwierdzić,
że erotomania, która już zdawała się wygasać, wybuchła oto ze
zdwojoną siłą. Cóż to jest ta erotomania, zapytasz, łaskawy
Czytelniku. Odpowiem: niezdrowe i całkowicie nieokreślone
zachcianki ludności płci obojga. Bardzo mi przykro, ale tak jest.
Bo gdy wieczór zapadnie nad naszym pięknym, demokratycznym
krajem, wtedy właśnie rozpoczyna się ten straszliwy
sabbat, abstrakcyjna, że się tak wyrażę, orgia zmysłów, która
jeżeli do czegoś prowadzi, to chyba tylko do zamętu. Te
rozmaitego rodzaju przytulania się w kinach, owe podszczypywania
(termin Jerzego Andrzejewskiego) i łaskotki, spojrzenia
nieskromne a wyłupiaste, wspólne czytanie wierszy i uprawianie
muzyki na hawajskich gitarach, wszystko to są, Panie Redaktorze,
objawy napawające niżej podpisanego przerażeniem.
Sam jestem nb. nie bez winy.
Erotomani, Panie Redaktorze, o ile mogłem zauważyć,
dzielą się, z grubsza biorąc, na łysych i nastroszonych, czyli
posiadaczy potwornych czupryn. O nastroszonych potem,
tymczasem zajmę się łysymi, ponieważ ci są najgorsi. Obarczeni
przekleństwem łysiny, która nierzadko wystawia owych biednych
łudzi na szyderstwa i tanie kalambury, snują się ci tragiczni
mężczyźni po miastach, łypiąc okiem na konduktorki, co
fertyczniejsze milicjantki, kasjerki w kinach itp. Proponując
w stanie nietrzeźwym małżeństwa romantycznym kelnerkom
i obiecując im wyjazd na Bermudy. Ofiarowując kwiaty manikiurzystkom.
Nęcąc aktorki. Czasem nawet podszywając się
pod nazwiska wybitnych wirtuozów, czyli grając na fortepianie.
Kiedyś na wybrzeżu w porze ferii urządziłem, Panie Redaktorze,
kurs przeciwerotomaniacki, bo miałem nadzieję, że coś
osiągnę. Pokazywałem przeźrocza, ilustrujące straszne skutki
namiętności, zaangażowałem paru aktorów, którzy melodyjnymi
głosami skandowali wiersze nasycone wyłącznie dynamiką
społeczną, wszystko po to, żeby w jakiś sposób wyrwać
udręczoną myśl tych biedaków z zaczarowanego koła obsesji.
No i na nic. Po dwóch tygodniach kilku panów pogrążyło się
w pijaństwie, reszta doszła do zupełnego cynizmu i wyuzdania.
Ściślemówiąc, wytrwał namoim kursie tylko jeden słuchacz, ale
ten popadł w melancholię, po czym dostał obłędu żołądka
i wstąpił do pobliskiego klasztoru.
Więc ja uważam, Panie Redaktorze, że tak dalej być nie
może. I — jeżeli nasza poetka Anusia Świrszczyńska prowadzi
z godnym wszelkiej pochwały zapałem bój z alkoholizmem, to
uważam jednak, iż jest wspomniana na złej drodze. Erotomania
bowiem to nie skutek alkoholizmu, ale jego przyczyna. I stąd te
mgliste spojrzenia. Stąd uderzania w kieliszki. Stąd liryzm. Stąd
rozpusta i psychologia. Żal mi tych ludzi. Ale będąc człowiekiem
twardym, twardo powtórzę za Poetą:
r
„Skończcie z erotomanią, panowie,
my mamy co innego na głowie!"
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
OSZCZĘDNOŚCI ZOOLOGICZNE
W ramach wszechświatowej akcji oszczędnościowej ośmielam
się zaproponować wprowadzenie ograniczeń następujących:
WIELBŁĄDY DWUGARBNE
Jeden garb można z powodzeniem skasować.
ŻYRAFY
Skrócić szyję przynajmniej do połowy.
SŁONIE NA TRZECH NOGACH
Ta innowacja już się zaczyna tu i ówdzie przyjmować.
Zdolniejsze słonie opanowują sztukę podpierania się laską,
mniej zdolne siedzą w domu, nie wywołując w ten sposób
zamętu.
FARAMUSZ
Ze złośliwego ssaka zwanego faramuszem można by w ogóle
zrezygnować, ponieważ po pierwsze nie jest dokładnie zbadany,
a po drugie żadnego specjalnego pożytku społeczeństwu przynosić
nie che.
ZEBRY
Te prążkowane egzotyczne konie nie tylko, że działają swoją
pstrokacizną na nerwy, ale również są jaskrawym przykładem
marnotrawienia barwników chemicznych, ot, byle tylko rozśmieszyć
publiczność.
Ujednostajnić.
STRUSIE
Strusie cały dzień biegają po różnych pustyniach bez
większego zastanowienia. Bezsensowna strata energii. Do sprawy
strusiów jeszcze powrócę.
LISTA PTAKÓW NIEPOTRZEBNYCH
Naiwne powiedzenie „ptak śpiewa" należy całkowicie do
przeszłości. Ptak nie śpiewa, tylko hałasuje oraz bezkarnie
zanieczyszcza wioski i miasteczka.
Oto, Panie Redaktorze, lista tych ptaszków, które proponowałbym
poddać redukcji:
Pstroszka, cidomek, sipiórka, pyza, brajtszwanc, lewatywka,
dzidziuś pospolity, kupść, stukułka, chlebotek, minóżka,
bukaszka, sidorek oraz tzw. goguś bagienny.
RYBY
l .D e l f i n y
Delfiny pływają po morzu, wypuszczając raz po raz przez
odpowiednie dziurki idiotyczne fontanny wody, co już niejednego
kapitana statku wprowadziło w stan zagapienia, a statek
naraziło na katastrofę. Jeśli natomiast chodzi o rzeźbę, Panie
Redaktorze, to w rzeźbie delfin odgrywa li tylko rolę ornamentacyjną,
a nam chodzi nie o ornamentykę, tylko o treść
i odbijanie rzeczywistości.
Z delfinami należy skończyć.
2 . R y b y w g a l a r e c i e
Celem umasowienia produkcji, skąd właśnie mogą wypłynąć
kolosalne oszczędności, wkładamy żelatynę bezpośrednio
do stawów, nie zapominając oczywista o marchewce
krajanej w gwiazdki, listku bobkowym, zielu angielskim i tak
smakowitych kaparach.
DODATEK W SPRAWIE OSZCZĘDNOŚCI
NA OŚWIETLENIU ASTRONOMICZNYM
Czy przypadkiem, Panie Redaktorze, nie jest za dużo
gwiazd na niebie?
Czy w naszych ciężkich czasach jeden księżyc by nie
wystarczył?
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
NOWY SENNIK EGIPSKI
W chwilach wolnych od pracy społecznej, życia towarzyskiego,
życia wewnętrznego, działalności charytatywnej, lekcji
fechtunku, kłótni z rodziną i medytacji nocnych na tematy
dowolne — opracowałem maleńkie dziełko pod rewelacyjnym
tytułem powyższym, z którego to dziełka wyimki przytaczam
z pietyzmem poniżej:
A.
ANTONI, gdy śni się, otrzymasz obraźliwy list od Franciszki.
ABRAKADABRĘ widzieć — zamęt w życiu zmysłowym.
AKUKU! słyszeć przez sen — dni twoje są policzone. Najlepiej
nazajutrz w ogóle nie wstawać z łóżka. Popijać lekką
kawę. Świecę zapalić.
B.
BĄCZYŃSKIEGO spotkać we śnie ogolonego — dostaniesz
nagrodę w „Przekroju". Nieogolonego — spadniesz w teatrze
z galerii.
BOCZEK jeść z chrzanem — wstąpisz do klasztoru. Bez
chrzanu — żadna przyjemność.
BUDRYSÓW widzieć trzech — wygrasz na loterii. Pamiętaj,
żeby numer kończył się na trzy ósemki!
BULWĘ przenikliwie badać — dostąpisz zaszczytu.
BIMBUSIEM słodkim jeżeli nazwie cię kobieta we śnie
— umrzesz bezdzietny.
C.
CZESAĆ lamparta na schodach — nieporozumienie w pralni.
Ć.
ĆMIĆ bez skrupułów — unikaj ulic zaczynających się na „ć".
ĆPAĆ — dobra nowina.
D.
DIONIZEMU tatuaż robić — zdechnie ci ukochany piesek.
DĄB podlewać, śpiewając — konflikt z przedstawicielem
władzy.
DOMARADZKIEGO szczypać — nieszczęście.
E.
ESENCJI octowej we śnie cztery beczki widzieć — w życiu
twoim znowu zapanuje harmonia.
EMILIĘ Dudałło we śnie pastellą malować — zmysły twoje
niebawem przebudzą się i znowu będziesz ulubieńcem płci
pięknej.
ESY-FLORESY laską w powietrzu kreślić — wyjedziesz do
Paryża.
ERYKA Lipińskiego na nieboskłonie w postaci jutrzenki
oglądać — reszta życia upłynie ci spokojnie przy lekturze
„Szpilek".
F.
FIKAĆ koziołki na kanapie — pogrzeb przyjaciela zakończony
skandalem.
FUSY od kawy w nadmiernej ilości w sposób niepohamowany
spożywać — rozstrój żołądka.
FIGĘ moczyć w benzynie — w najbliższych dniach sam
padniesz ofiarą własnych głupich pomysłów.
FARTUCH. Zaglądać pod. — Narazisz się na inwektywy ze
strony pracowitego kowala.
G.
GAŁCZYŃSKIEGO przy świecach czytać — dostaniesz obłędu.
GĘŚ ZIELONĄ z „Przekroju" do albumu ukochanej (ego)
fiołkowym atramentem wpisywać — spodziewaj się lada dzień
ogromnej sumy pieniędzy.
H.
HAMAK połknąć. Jest to tzw. sen proroczo-ostrzegawczy,
który przypomina snobiorcy, że przed każdą decyzją życiową
należy zastanowić się głęboko.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
„BALKONIŚCI"
Hermenegilda Kociubińska, która właśnie przed chwilą
wróciła zadyszana z Paryża, cuda, Panie Redaktorze, opowiada
o „balkonizmie" i „balkonistach". Nareszcie! Nareszcie coś, co
wyrwie powojenną Europę literacką z marazmu. Bravo! Francja,
słodka Francja, zawsze była, że tak powiem, kuźnicą
nowych, wstrząsającyh prądów. Sądzę tedy, Panie Redaktorze,
że nie od rzeczy będzie, gdy — w y ł ą c z n i e d l a
n a s z y c h c z y t e l n i k ó w — przeprowadzę
na temat balkonizmu rozmowę z Hermenegilda Kociubińska,
tą naszą ciągle jeszcze nie docenioną badaczką, poetką i myślicielką,
w ramach cieszących się nie słabnącą popularnością
„Rozmów »Przekroju«" pod tytułem „Jak Karakuliambro na
temat balkonizmu rozmawiał z Hermenegilda".
KARAKULIAMBRO: Czy balkonizm, Dostojna Polko, można
by istotnie traktować jako zupełnie nowy prąd literacki?
HERMENEGILDA: (milczy zamyślona)
KARAKULIAMBRO: No!!
HERMENEGILDA: Można by. Istotnie. Ale z tym zastrzeżeniem,
że balkonizm, niestety, nie doprowadza do przebudowy
światopoglądu, a dotyczy wyłącznie samej techniki pisarskiej.
Chociaż z drugiej strony...
KARAKULIAMBRO: (wyciera nos)
HERMENEGILDA: Chociaż z drugiej strony zmiana techniki
jest tak rewelacyjna, że w ślad za osiągnięciami natury formalnej
może nadejść również rozszerzenie się rozpiętości treściowej,
a co za tym idzie przebudowa Człowieka.
KARAKULIAMBRO: Uhm.
HERMENEGILDA: Co?
KARAKULIAMBRO: Nic. Czy mogłaby mi pani powiedzieć,
kiedy i gdzie zaczął się balkonizm oraz kto jest jego właściwym
twórcą?
HERMENEGILDA: Balkonizm zaczął się na południu Francji,
w słodkim klimacie cyprysów, palm i mimoz. Poeta Joseph
Duparc, autor „Drólement pinoche!", wyszedł pewnego dnia,
jeszcze za czasów okupacji, na balkon i zaczął pisać na balkonie.
W mig znalazł tysiące naśladowców. Wszyscy zaczęli tworzyć
na balkonach. Wiele książek, które się dziś ukazuje, nosi
nadruk „Pisane na balkonie". To decyduje u publiczności. Bo
w książkach tych, dzięki faktowi, że Artysta wyszedł nareszcie
z pracowni na balkon, na szeroki świat, dyszy Matka-Przyroda,
toteż wolne są one od cieplarnianego patologizowania i amorfizmu.
KARAKULIAMBRO:Dziękuję.
HERMENEGILDA: Proszę.
Epilog
Natychmiast po wyjściu Hermenegildy nad ranem wyszedłem,
Panie Redaktorze, na balkon z papierem i z piórem. Ale
okazało się, że w naszych warunkach w ogóle nic nie można
zrobić. Atrament mi zamarzł, papier rozmiękł, a przechodnie
patrzyli na mnie z nieszczerym współczuciem. Ja sam zmarzłem
okropnie i mimo czterogodzinnej stójki na balkonie nie wymyśliłem
nic.
Dlaczego?
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
NOCNE ŻYCIE KRAKOWA
Karnawał w Buenos Aires, szaleństwa Rio, tak zwana
Niedźwiedzia Sobota w holenderskim Tilburgu wszystko to jest
podmrugiwaniem nieboszczyka w porównaniu z nocnym życiem
Krakowa. Już o godzinie siódmej wieczorem krakowianie
zamykają szczelnie mieszkania i zaczyna się to, co Kasprowicz
dowcipnie nazwał „wieczornym hymnem duszy". Żadnej taniej
hałaśliwości! Żadnych trywialnych tańców na ulicy! Kraków
nocą niejako cofa się w siebie i, nie narażając się na koszty,
odnajduje w sobie całe zawrotne bogactwo przeżyć wewnętrznych,
czyli, żeby użyć wspaniałego sformułowania profesora
Pietuszka, „rzuca się w wir wewnętrznej przygody". I to bez
out-siderstwa i egotyzmu. Skupione szaleństwa zbiorowe nacechowane
dyscypliną i elegancją, a nigdy nie wykraczające poza
dozwolone normy zaciszności rodzinnej, to może najbardziej
charakterystyczny rys nocnego życia Krakowa. Zbiorowe grywanie
w domino, np. urozmaicone wspólnym jedzeniem chleba
z masłem, zbiorowe nakręcanie zegarków bądź zbiorowe
czytanie „Urodzonego Jana Dęboroga" — oto wzory orgii
higienicznych, które nierzadko przeciągają się do drugiej w nocy.
Wieczory towarzyskie z dyskusją mają również wielkie
powodzenie i pozwalają się wyżyć wzburzonym temperamentom
i hormonom. Zagaja przeważnie prezes Pietuszek, popijając
wodę. Następnie inny mówca również popija wodę i wy-
głasza skaramentalną formułkę: „Z podziwem wysłuchałem
światłych uwag mojego znakomitego przedmówcy, ale zważywszy..."
i tu po trzech kwadransach dowiadujemy się, że przedmówca
jest do pewnego stopnia idiotą. To „do pewnego
stopnia" oczywiście ratuje sytuację, z kolei następny mówca
wygłasza cytowaną formułkę pod adresem innego przedmówcy,
woda w miarę podnoszenia się intelektualnej temperatury
zaczyna się lać strumieniami, wszelako bez szkody dla posadzki,
ponieważ każdy z dyskutantów ma w teczce specjalną
ściereczkę. Dyskusję (oczywiście nie w poście!) kończą ochocze
pląsy, przeważnie tak popularny i chędogi kontredans. Zdarza
się, że szał dochodzi nawet do zenitu, co zostało np. stwierdzone
w domu dyrektora Pietuszka, gdzie tańczące do upadłego
towarzystwo przewróciło fikus w doniczce.
Ostatnim obłędem nocnego Krakowa jest poeta Pieluszek.
Ten dokładnie wykształcony młodzieniec wskrzesił zamarłą
sztukę improwizacji, która od czasów Deotymy była w upadku.
Pietuszek występuje w najlepszych domach, pobierając honoraria
całkowicie przystępne, w gotówce bądź w towarze. Wiersze
jego cechuje metafizyczność i antyzmysłowość, co by łączyło go
z warszawską grupą „Pruk".
Również pierwszorzędnie można się w nocy zabawić w Krakowie
w dyżurnych aptekach. „Pod Złotym Lampartem" np.
jest fotel, frywolne obrazki na ścianach, przygrywa radio,
aspiryna za psie pieniądze. Hedonistom umiarkowanym polecam
aptekę „Pod Dwoma Słońcami". Dwie kanapy. Zaciszność.
Doskonała broszura magistra Pietuszka „Moja maść na
odmrożenie nóg".
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
ESTETYKA I ŻYCIE PRAKTYCZNE
W książce „Wulkan Pomysłów dla Azji i Europy — Polskiej
Publiczności zamiast Kwiatów Ofiarowany", pióra nieodżałowanej
pamięci Jerzego Warcabowicza, znajdujemy szereg interesujących
sugestii, które, jak mniemam, i w naszych czasach
mogłyby znaleźć zastosowanie. Np.
CHORE KANARKI
Chore kanarki najlepiej leczy się mocną czarną kawą po
łyżeczce do dzióbka co kwadrans. Przy chorobach zakaźnych
należy przede wszystkim kanarka ogolić. W wypadkach stwierdzonej
symulacji bicie kanarków za pomocą specjalnej pałeczki
daje znakomite rezultaty.
POMIDORY
Te szlachetne ziemiopłody nadają się nie tylko do spożywania
w zupie, w postaci sosu lub sałatki. Delikatnie obrane
z zewnętrznej skórki i dokładnie wysuszone przemieniają się
w tzw. proszek pomidorowy, który znakomicie nadaje się do
posypywania podłóg, stołów, a nawet mniejszych walizek.
Proszek pomidorowy jest bezwonny i całkowicie dla organizmu
nieszkodliwy. Zmiata się i ściera z łatwością, nie pozostawiając
żadnych śladów.
DZIURY NA SPODNIACH
Dziurawe spodnie najlepiej wyrzucić. Gdyby w związku
z tym zaistniała całkowita niemożność wyjścia na miasto
z uwagi na moralność publiczną, wiedz, że wielomiesięczne
przebywanie w domu wyjdzie ci tylko na dobre. Cisza i słodycz
ukoją cię, przyjazny stosunek domowników rychło pozwoli ci
zapomnieć, że chodzisz tylko w marynarce. Czas zużyjesz na
samokształcenie i przebudowę swojego charakteru oraz ustrzeżesz
się od różnych pokus, od których aż roi się świat dzisiejszy.
Nabolałe dziurami spodnie można również zostawić samym
sobie. Czas — najlepszy lekarz.
GŁOWOPUKACZ, CZYLI GŁOWOPUKAWKA
Jest to, jak z samej nazwy wynika, przyrząd do pukania się
w głowę. Chętne używanie głowopukacza ustrzegłoby ludzkość
od niejednego szaleństwa.
SUSZONE ŚLIWKI
Suszone śliwki najprzód namoczyć, po namoczeniu wysuszyć,
po czym znowu namoczyć i tak mniej więcej do stu razy.
Zajęcie to nikomu ani ujmy, ani krzywdy nie przynosi, a nawet,
powiedziałbym, kształci wolę.
ŁÓŻK. AFRODYTY. WAŻN. DLA SAMOTN.
STARUSZK. MECHANI. GWARANC. WSZYSTK. ZŁUDŹ.
MŁOD. ODNALEZ.
Opis wraz z planem przesyłam w zalakowanej kopercie.
UNIWERSALNA SZCZOTKA
Po dokładnym sprzątnięciu apartamentu przymocowujemy
ją do kapelusza i wychodzimy na miasto. Rozśmieszając tego
rodzaju elementem dekoracyjnym niejednego smutnego przechodnia,
wprowadzamy tanim kosztem odprężenie do atmosfery,
a jednocześnie zwiększmy potencjał radości istnienia.
CHWIEJĄCE SIĘ NOGI PRZY STOŁACH
Odrzynać lub odłamywać. Podtrzymywanie chwiejącego się
stołu ręką lub brzuchem wyrabia cierpliwość i mięśnie.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
LUDZIE DZIWACZEJĄ
Nie wiem, czy to skutki wojny, czy wpływy kosmiczne,
w każdym razie fakt to niewątpliwy, że nerwy wielu współczesnych
ludzi zdają się być nadwyreżone, co prowadzi, niestety, do
różnych dziwactw i cudactw. Opowiadał mi np. pewien znakomity
historyk sztuki, że co niedziela sześcioosobowa rodzina,
która mieszka pod nim, zabawia się w sposób następujący:
Siadają przy stole i patrząc uważnie na siebie śpiewają
monotonnie „Gołębie na dębie". I nie, Panie Redaktorze, żeby
to był tytuł piosenki albo jakiś zabawny refren, ale po prostu te
trzy słowa: gołębie na dębie. Czasami śpiew przycicha i wtedy
wspomniany historyk zabiera się do pracy, ale (horror!) jakże
na krótko! Bo oto znowu przez podłogę i ściany przenika ten
sam beznadziejny śpiew: gołębie na dębie, gołębie na dębie itd.
Pewnego razu ten historyk sztuki zapytał muzykalną rodzinę,
czy by mogła w inny sposób uczcić świętą niedzielę. Rodzina
odpowiedziała, że nie. Oto, Panie Redaktorze, mój pierwszy
przykład zdziwaczenia ludzkości.
Przykład drugi: Jeden z moich znajomych hoduje rybki
w akwarium. Mania zdawałoby się nieszkodliwa. Otóż to, że
właśnie szkodliwa bardzo. Bo mój nieszczęśliwy znajomy
0 niczym innym nie mówi, tylko o tych rybkach, wszystkie
zarobione pieniądze pakuje w rybki, żyje wyłącznie rybkami
1 ani chwili nie może być bez rybek. Ostatnio zaczął zabierać
nawet te rybki ze sobą do biura, co go, rzecz jasna, może narazić
na konflikt z przełożonym.
Przykład trzeci: Właściciel apteki, ceniony magister farmacji
A. B., człowiek znający języki obce, ojciec rodziny
i kawaler orderów, stał się w ostatnich czasach przedmiotem
szyderstw i komentarzy. Czemu? Oto wzmiankowany A.B. ile
razy jest na przyjęciu towarzyskim, raucie, bankiecie lub czymś
takim, zawsze musi wykonać publicznie psikus następujący.
Wchodzi, całuje panią domu w rączkę i pyta: — Czy mógłbym
się pobujać?
Pani domu jest oczywiście oszołomiona, oczywiście mówi
„proszę bardzo" i wtedy A. B. wskakuje na żyrandol i huśta się
nad głowami jedzących rybę w galarecie biesiadników.
Na zapytanie, dlaczego to robi, aptekarz uporczywie odmawia
wszelkich wyjaśnień.
Rekord zdziwaczenia osiągnęła jednakowoż jedna z moich
ciotek, bo mimo to, że już od dawna nie zamieszkuje naszej
planety, to jednak noc w noc przychodzi do mnie w postaci
banalnej zjawy sennej, jak gdyby, Panie Redaktorze, nie mogła
mi się śnić np. Kleopatra, Mesalina, słowem, któraś z tych
paniuś bardziej pikantnych, co?
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
POWODY ZŁEGO LEŻENIA SPODNI
Proszę bardzo. Może pan sprawdzić w całej polskiej prasie
od czasów margr. Wielopolskiego aż do dzisiaj, up to datę.
Nigdzie Pan tego nie znajdzie. Ja pierwszy w Polsce publicznie
poruszam problem, o którym nie śniło się ani Ksaweremu
Pruszyńskiemu, ani nawet Jaszczowi. Z uwagi tedy na sensacyjną
rewelacyjność tematu opracowałem — jak zwykle oczywiście
podczas długich bezsennych nocy — moje dzieło mową
wiązaną, bo Pan wie, Panie Redaktorze, że celem moim był
zawsze poetycki antyhermetyczny realizm, a środkiem lapidarność
formuły a la Horacy. Ba, Horacy!
POWODY ZŁEGO LEŻENIA SPODNI
Różne są spodnie na świecie,
0 czym czytałem świeżo,
lecz są i takie, jak wiecie,
które niedobrze leżą,
złośliwie, rzekłbym, na poprzek
1 człowiek się czuje niedobrze.
Nic go nie bawi, nie wzrusza,
nawet tomiki poezji,
co spojrzy, to się zanurza,
można powiedzieć, w depresji,
ze światem wchodzi w konflikty,
choć nie powinien by nigdy.
Powody złego leżenia
bywają najwieloraksze:
nerwowe nogi, astenia
i psychastenia także,
a zwłaszcza, w poranki mętne,
wciągnięcia nieumiejętne,
na przykład: na drugą stronę
albo do przodu tyłem,
co myśli budzi szalone,
o czym już raz mówiłem,
albo na głowę, mój Boże.
Bo wszystko zdarzyć się może.
I to są główne motywy,
dla których spodnie źle leżą,
a skutek? smutek dotkliwy
i wielki wstyd przed młodzieżą.
Bo, jak powiedział Słobodnik
podczas pamiętnych tygodni:
Czymże jest życie bez spodni?
Ale by było wygodniej.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
PRECZ Z „PRZEKROJEM"!
SŁOWACKI JULIUSZ I ELEKTRYCZNY CZAJNIK
CO TO ZNACZY?
To znaczy, że ani mru-mru. Proszę bardzo: żaden z tych
panów, z których niejeden stoi na świeczniku, a powinien by
siedzieć, nie odezwał się ani słowem. Cynizm i majonez — oto
dewiza hiphiphurrakoniunkturalistów.
Ale ktoś szaty rozedrzeć musi. Pan wie, Panie Redaktorze,
że od wielu lat złośliwa choroba przykuwa mnie częściowo do
łóżka. Z domu wyjść nie mogę, skazany jestem wyłącznie na
bicie własnej rodziny, co mnie poniekąd naraża na wyrzuty
sumienia, a gdybym mógł wyjść, to bym natychmiast wyszedł
i natychmiast pobił całą redakcję „Przekroju" za tego Słowackiego
i ten czajnik.
Ale — z drugiej strony — jakbym bił, skoro nikogo w Redakcji
nie znam osobiście i perełki moich natchnień wysyłam
poniekąd przez pocztę?
Oto szkopuł! — jak powiedział pewien nauczyciel tańca
w momencie, gdy się zarwała podłoga.
JAK DOSZŁO DO OBURZENIA
To było tak: Dokładnie, Panie Redaktorze, przed paroma
tygodniami otwieram „Przekrój" i zamykam okno, bo mnie
denerwowało trzepanie kilimów. Nagle przestali trzepać, więc
„Przekrój" zamykam i okno otwieram, poniważ zrobiło mi się
duszno. Wtem znowu zaczęli trzepać. Oczywiście zamykam
okno i „Przekrój" otwieram i co widzę? Widzę ogłoszenie
konkursu na nazwisko, czyli godność dla psa (słownie: psa),
nagrody: czajnik elektryczny i Juliusz Słowacki.
Panie Redaktorze, nigdy nie miałem zastrzeżeń co do
zoologii, nawet popierałem, oraz rozumiem, że psy mają swoje
znaczenie, ale żeby w powodzi nagród literackich w konkursie
na godność dla pieska zestawiać Słowackiego z czajnikiem, i do
tego elektrycznym, to już chyba za wiele, co?
MOJE OSTATNIE PRZEMÓWIENIE
PUBLICZNE
Więc zaraz zebrałem całą rodzinę, dzieci ustawiłem w dwuszeregu
i powiedziałem tak:
— Dzieci, umyjcie się i uczeszcie ładnie, i spokojnie oczekujcie
rozwoju wypadków. Koniec świata wisi w powietrzu.
I pokazałem „Przekrój" z tym czajnikiem.
Więc wszyscy się ze mną zgodzili, bo rodzina się ze mną
zawsze zgadza, żeby uniknąć awantur. Potem przyszli znajomi
i również pokazałem im ten „Przekrój", i również płakali.
Obiadu nie było. Noc spędziliśmy w trwodze i przerażeniu,
jedząc wyłącznie obwarzanki. W nocy nb. jak zwykle zaczęły się
pokazywać różne duchy i demony, a m.łn. duch, czyli demon
Słowackiego, blady i nadużyty do celów reklamowo-propagandowych.
Po prostu przykro było patrzeć. Namówiliśmy go,
żeby zniknął, i poszedł nam na rękę.
EPILOG ALBO PROTEST
Po dojrzałym tedy namyśle, zważywszy powyższe a wychodząc
z założenia, że zestawienie poety z Czajnikiem miejsca
mieć nie powinno, ja, który „Ojca zadżumionych" wysysałem
z mlekiem matki, protestuję.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
JERZY ZARUBA JAKO PISARZ
(panegiryk imieninowy)
Kto czyta dzisiaj sonety Michała Anioła? Nikt. Natomiast
felietony Zaruby czytają wszyscy. Młody ten felietonista zasłużył
sobie na miano Anty-Heraklita z Efezu, pisze bowiem
stylem jasnym i celnym, jak Pan Bóg wraz z Horacym
przykazał. Tak zwani „amorfiści", czyli pisarze zamgleni
umysłowo, potrzebują całego tomu, żeby podać czytelnikom do
wiadomości, że „Krupczałowski zamieszał cukier w herbacie";
opisują przy tym krajobraz za oknem wraz ze wszystkimi
malarskimi skojarzeniami, ciotki na tle epoki i epokę na tle
ciotek, nie mówiąc o dialogach i opisach w rodzaju:
„— Ba! — Krupczałowski zaciągnął się papierosem.
— No no! — Zaczęła rozpinać bluzkę.
— Rach ciach?
— Nie. To tylko upał. A ty jesteś — ty jesteś — ty
jesteś... — Tu zawiesiła głos wysoko, podobnie jak portier
w przepełnionej szatni zawiesza płaszcz wysoko na gwoździu
dodatkowym... — Ty jesteś — hermafrodyta.
Krupczałowski zaczął płakać.
Przed nim stała szklanka wystygłej herbaty napełniona
wszystkimi kolorami Picassa z »epoki różowej«; partia dolna,
tj. miejsce, gdzie łyżeczka opierała się o kostkę nie rozpuszczonego
cukru, przypominała nieodparcie »Sianożęcie« Bouriąueta
w Galerie Gugenmus między 5-ą a 7-ą wieczorem.
Powoli, jak na pogrzebie, wyciągnął rękę z kieszeni. Nie szło.
Ale przełamał się. I spostrzegłszy, że górny koniec łyżeczki nie
jest zanurzony w herbacie, chwycił go oburącz itd., c. d. n."
Inaczej Zaruba. Herbaty w ogóle nie opisuje, tylko ją
zaparza — i to na sposób tak dyskretny i nieśmiertelny, że
gdyby zginęła cała nasza cywilizacja, a ocalała tylko przechowywana
w pewnym klasztorze recepta Jerzego „Jak zaparzać
herbatę niedzielną", przyszły historyk popełniłby samobójstwo
z żalu i wściekłości, że Opatrzność nie pozwoliła mu żyć
w epoce Jerzego Zaruby.
Nie wszystkim również wiadomo, że Jerzy Zaruba pisuje
wyborne wiersze i komedie łacińskie, co zwróciło na niego
uwagę najwybitniejszych holenderskich filologów; że posiada
liczne odznaczenia, a ostatnio został mianowany dodatkowo
Astronomem Tytularnym Obserwatorium Paryskiego; że jest
właścicielem największej kolekcji szpad toledańskich, szmaragdów
i korkociągów; że kropka.
Drogi Jerzy, napisałem ten panegiryk, bo coś czuję, że
Twoje imieniny za pasem. Dokładnie nie wiem kiedy, ponieważ
kalendarz wypożyczyłem redakcji „Tygodnika Powszechnego"
i dotychczas mi nie zwrócili.
Więc na wszelki wypadek.
N a s t ę p u j ą i n w o k a c j e i m i e -
n i n o w e :
GIEWONCIE NIEWINNOŚCI!
GWIAZDO ANIŃSKICH WYK-ENDÓW!
KALAMBURÓW BARONIE!
Chór:
AD MULTOS ANNOS.
Twój
Zbrodnia i Kara-kuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
„BIADA NARODOWI, KTÓRY NIE POWAŻA
SWOICH PROROKÓW"
( L o p e d e V e g a )
Dostałem pismo na maszynie od Kopcia. Kopeć pisze
m. in.:
„...już pomijam to, że niedawno wróciłem z Londynu. Jak
inni wracali, to zaraz się robił huk, w gazetach pisali, na
dworcach fotografowali, na akademiach deklamowali i tak
dalej, ale jak wróciłem ja, to kompletne niezauważenie, zlekceważenie
i przemilczenie, i pernogamtraktowanie. Pan rozumie?
Nie, Pan nie rozumie, bo to trzeba przeżyć rzeczywiście
osobiście i wtedy się rozumie to zdenerwowanie. Ale myślę
sobie: zatnę zęby. Zaciąłem. Zaludnić? Zaludnię. Kupić bilet?
Kupiłem. Jadę. Wrocław. Wysiadam. I co się okazało? Okazało
się, że nikt nie był uprzedzony, że ja przyjeżdżam. Na dworcu
ani pół delegacji, ani jednego dziecka z bukiecikiem, żadnej
orkiestry, żadnej mowy. Na miasto wyszedłem, można powiedzieć,
całkowicie incognito. W hotelu powiadam: »Kopeć!«.
Bez wrażenia. Portier w ogóle grubianin. Bez precedensu. Na
głowę spadami doniczka z pelargonią. Bez sensu. Wychodzę na
ulicę, nikt na mnie nie zwraca uwagi. Bez taktu. Ale zaczęli
wywieszać flagi. No — myślę sobie — to już jest coś. Okazało
się jednak, że to z powodu przekroczenia planu w fabryce
świderków dentystycznych. A dla mnie nic. Więc ironia mnie
ogarnęła wszechświatowa. I kurz notabene taki podniósł się na
ulicach, że przestałem widzieć nawet siebie, po prostu trąba
powietrzna. Nosiło mnie tak przez parę godzin i kilka minut.
Kurz i trąba. A jak kurz opadł, to zauważyłem że stoję przed
wystawą rzeźnika. Więc nawet się zachwyciłem, czyli podnieciłem
regularnie estetycznie. Bo najzupełniej jak w Musee des
Arts Decoratifs: kiełbasoplastyka, meandry z salcesonów,
a w środku portret. No to co, że nie mój! Więc zaraz wykupiłem
wszystkie gazety, jakie wychodzą na Ziemiach Odzyskanych.
Na nic. Ani słóweczka. Żeby choć wzmianeczka petitem! Guzik
z makiem. Nikt się mną nie zainteresował. Przez radio też nic nie
było. Więc poczułem się jak bezimienny elektron oraz sponiewierany
bakcyl, czyli »trzeci z tłumu« w tragedii poety Juliusza
Słowackiego pt. »Kordian«.
Koło północy zacząłem w numerze moczyć nogi, ale cóż,
kiedy przez dziurkę w miednicy wyciekła woda i ja nabolałe
nogi moczyłem w pustej miednicy, czyli gorzki paradoks,
a potem wszedł (bez pukania!) portier, ten grubianin, i bez
komentarzy zabrał mi tę miednicę, w której moczyłem nogi.
Na drugi dzień, Proszę Pana, też nikt się mną nie zainteresował,
ani jeden przedstawiciel tzw. prasy nie wizytował mnie,
galowych przedstawień i bankietów na moją cześć nic było,
a jak poszedłem do pewnego lokalu, który uchodzi za lepszy, to
przede wszystkim orkiestra tuszu nie zagrała, po drugie w ogóle
nikt mnie nie poznał, a po trzecie cały, i to dosyć skomplikowany
rachunek musiałem sam zapłacić gotówką. Czy pan
już to wszystko przeczytr l? Jeżeli tak, to niech się Pan nad tym
zastanowi.
KOPEĆ"
Przeczytałem i zastanawiam się:
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
SPRAWA KSIĘDZA GAŁCZYŃSKIEGO
W przesłanej mi złośliwie przez Feliksa Gwiżdżą „Suplice
poddanych z Drobnic i Raduczyc z dn. 22 kwietnia 1566 r."
(„Lament chłopski na pany". Zebrał i wstępem poprzedził dr
Stanisław Szczotka, docent U. J. Chłopska Spółdzielnia Wydawnicza.
Warszawa 1946) na str. 75 znajdujemy obszerną
recenzję o niejakim księdzu Gałczyńskim (imię nie podane, na
pewno Ildefons!), który nie tylko że prywatnie fabrykował
kwaśne piwo, ale również zmuszał siły niefachowe do szynkowania
tegoż w celach zysku osobistego, w ramach kultu
Mammony. Punkt.
Otóż — co do mnie: od całej sprawy umywam ręce mydłem
glicerynowym. Za przodków się nie odpowiada, tylko za
potomków. Nawarzyłeś, księże, piwa, to je wypij na zdrowie,
choćbyś i był moim w prostej linii protoplastikonem. Ja
całkowicie, Panie Redaktorze, wyrzekam się i absolutnie odżegnuję.
A to, że Koran w surze Trzydziestej Trzeciej powiada, że
nasi krewni powinni być nam bliżsi od pozostałych wiernych, to
mnie, Panie Redaktorze, nic nie obchodzi. Jakże jednak mogą
mnie nie obchodzić skutki? Bo sprawa zatacza się, tj., chciałem
powiedzieć, zatacza coraz szersze kręgi, stając się po prostu
filmem niemym pt. „Za grzechy ojców". I z każdym dniem
coraz boleśniej demaskatorska broszura docenta Szczotki
zaczyna godzić w moje interesy.
Przykład pierwszy: miesięcznik „Lampa" ostatnio nie zamieszcza
moich fotografii zupełnie, mimo protestów kolegi
Pasternaka i mimo to, że nie tylko dla „Lampy", ale i dla
wszystkich redakcji krajowych bez różnicy sztampy mam
zawsze w pogotowiu kilkadziesiąt zdjęć do wyboru w różnych
pozach na błyszczącym, czyli glansowanym papierze z dedykacjami.
Przykład drugi: redaktor naczelny „Wiosny Ludów" wprawdzie
zamówił u mnie uszycie sześciu modnych fraszek z materiałów
powierzonych z moimi dodatkami, ale dotychczas
wykonanego przeze mnie zamówienia nie wykupił, rzekomo na
skutek nacisku ministra Bieńkowskiego i Flory Bieńkowskiej,
której czuła nb. dedykacja dla mnie na Jej ostatniej książce jest
dla niżej podpisanego jedyną właściwie osłodą w obecnej chwili
nerwowego załamania.
Przykład trzeci, miażdżący i ostatni: „Tygodnik Powszechny"
w Osobie Jerzego Turowicza przestał ogłaszać moje poezje
z serii metafizycznej, bo na domiar złego okazało się, że ksiądz
Gałczyński był bordżiowatym bluźniercą i do penitenta mawiał:
— Zmów, kochaneczku, cztery „Skumbrie w tomacie"
i jeddną „Zieloną Gęś" i nie grzesz więcej.
Postaram się.
Albo najlepiej wybiję sobie oko za karę.
Biednemu i jedno oko wystarczy.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
NIEZNANI MIESZKAŃCY NASZYCH BORÓW
Kiedy Maj-Królewicz idzie przez pola i łany w towarzystwie
siedmiu dziewic, kiedy kolega skowronek budzi się do
swojej pracy wokalnej, kiedy serca zakochanych biją donośniej
(hej, Łzy się kręcą), a na podbródkach osiemnastoletnich
intelektualistów występują tzw. „zachciewajki" (hej, łzy się
kręcą coraz szybciej); kiedy podręcznik do nauki języka angielskiego
Berlitza w części II na str. 87 powiada na temat wiosny, że
„the irresistible longing drives us away in the fields and
meadows", a czeski poeta na ten sam temat podaje „był prvni
maj, był laski ćas", wtedy, Panie Redaktorze, jakże miło jest
wziąć do ręki drugie poprawione wydanie Tołłoczki „Nieznanych
mieszkańców naszych borów" i z tym drugim poprawionym
wydaniem w ręku udać się na samotną, zwierzętoznawczą
wędrówkę.
Bo tak, Panie Redaktorze: Cudze chwalicie, swego nie
znacie. Pawiem narodów byłaś i papugą. Nasze społeczeństwo
wie coś niecoś o wielbłądach, tapirach i nosorożcach, ale
znajomość u naszego społeczeństwa fauny rodzimej jest tak
nikła, że aż wstyd i wszechświatowa kompromitacja i z tego
wstydu i zdenerwowania człowiek miesza uchem cukier w herbacie.
Ignoranci, drzyjcie! Cytujemy Tołłoczkę:
CIAPCIUŚ
Nikłe, prawie że niewidoczne stworzonko (żyjątko) z gatunku
ssaków obłych. Żywi się śmierdzącą padliną. Rozmnaża
w miarę sił. Chłopcy i dziewczęta, nie straszcie ciapciusia
swoimi dzikimi rykami, gdy ten ostatni wygrzewa się na słońcu.
Rodzaj Rypały.
PITWA
GULBRASON
Ponury, trawożerny ssak bez dowcipu i puenty.
OKSZTOŃ-GRABARZ
Inaczej szakal polski. Przebywa w mrokach. Odznacza się
niesłychaną perfidią i hipokryzją. Jesienią ze sfermentowanych
liści gruszki wysysa alkohol i pod zgubnym wpływem tego
ostatniego niszczy drzewa i inne meble w salonie przyrody.
Nie rozmnaża się zupełnie.
GŻEGŻÓŁKA
Rodzaj królika dzikiego, krwawookiego. Bez przerwy podskakuje,
co go naraża na obrażenia cielesne. Rozmaża się.
PSEUDOŚWINIOFON KRÓTKOWŁOSY
Do tej chwili brak jakichkolwiek danych.
Z przerażeniem do druku podał
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
DOROŚLI JAK DZIECI
Brak bezpośredniości w naszym życiu towarzyskim daje się
we znaki nie tylko poszczególnym, a nierzadko wybitnym
jednostkom, ale również i całym grupom. Ileż, Panie Redaktorze,
razy zauważyłem — jako bezstronny rzeczywistości
obserwator — że całe grupy, w których nierzadko znajdowały
się wybitne jednostki, że całe grupy, powtarzam, nudziły się
i męczyły się i dręczyły się na różnych towarzyskich zebraniach,
nie mogąc dokonać tego, co byśmy nazwali „rozładowaniem
atmosfery"! Czemu? Bo serca ich (tych znaczy się grup, Panie
Redaktorze) zatraciły dziecinną radość istnienia, ten spontaniczny
talent zabawy ponad melbą konwenansu.
JAK SIĘ ROZPRĘŻAĆ
Powiedzmy: Uroczysty raut w uroczystym nad wyraz domu.
Dwadzieścia przerażonych osób. Pani domu w różowym szlafroczku,
pan domu na czarno, w masce obłudy. Za chwilę
zostanie wniesione na srebrnej tacy dziesięć kawałków chleba
z masłem i herbata z cholekinazy. Nuda wszechświatowa.
Miecz Damoklesa nad katafalkiem, a ponieważ wszyscy przedstawiają
się sobie niewyraźne, więc nie wiadomo, czy Brmski to
nie Rmbski. Komplikacje. Młodzieniec w okularach, z twarzą
jak cytryna i z oczami jak pomarańcze, ryzykuje opinie na temat
ostatniej premiery. Na nic. Katastrofa.
Jak wybrnąć, Panie Redaktorze? Najprościej w świecie.
Z lewej kieszeni wyjmujemy groch, a z prawej szklaną rurkę.
Groch kładziemy do ust i przez wspomianą rurkę wydmuchujemy
go w kierunku najbliższej dostojnej osoby. Jeżeli to nie
skutkuje, wskakujemy na najbliższe łóżko i, wprawiając sprężyny
materaca w stan wibracji, kołyszemy się na materacu jak na
falach, tym symbolu istnienia. Można również podkręcać wąsy
osobom obarczonym wąsami, spuszczać nieznacznie portrety
ze ścian; śmigus, mimo że Wielkanoc do pewnego stopnia
minęła, działa również zawsze rozprężające. Przekonacie się,
jak powoli całe towarzystwo zacznie się wciągać w beztroską
zabawę, jak coraz to nowe nowe pomysły zaczną strzelać jak
korki od elektryczności.
Bo gaszenie np. i zapalanie światła kryje w sobie również
niezmierny walor rozrywkowy. Ciemno. Widno. Widno. Ciemno.
Pstryk! i widzimy kochane twarze. Pstryk! i znowu nie
widzimy ich.
Ale wszystko to jest niczym w porównaniu z rozkosznym
zaskoczeniem, jakie osiągamy wprowadzając do salonu zręcznie
ukrytego konia. Z początku wprawdzie konsternacja, ale
potem ileż śmiechu!. A śmiech to zdrowie — jak się wyraził
pewien stolarz, przybijając od góry do blatu stołu piątą nogę.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
OGŁOSZENIA ZWIERZĄT
Słynny rumuński badacz zwierząt Teofanu, z którym ostatnio
miałem zaszczyt zapoznać się w Toruniu, twierdzi, że
zwierzęta nie tylko mają instynkt, ale — hodowane w odpowiednich
warunkach — przejawiają kulturę handlową.
Teofanu, wieloletni i zasłużony prenumerator licznych
pism, tak europejskich, jak amerykańskich, zebrał pokaźną
kolekcję wycinków prasowych, kolekcję, Panie Redaktorze,
która niezbicie świadczy o tym, że zwierzęta umieją się nawet
...ogłaszać.
Na herbatce u czarującego zoologa i myśliciela jedna
z sekretarek pokazała mi nożyczki, za pomocą których wycinki
były (nieraz w b. trudnych warunkach!) wycinane, oraz szereg
dowodów pomniejszych, ale, jak powiedziałem, niezbicie przemawiających
za autentycznością odkrycia. Pochylmy się tedy,
Panie Redaktorze, nad rewelacyjnym albumem prof. Teofanu:
OGŁOSZENIA STRUSIÓW
Piasek do chowania głowy w dowolnych ilościach kupuję.
Struś. Pustynia. Prosto.
INSERAT SÓJKI
Który z panów chciałby się wybrać ze mną za morze? Zwrot
fotografii gwarantowany. Małżeństwo nie wykluczone. Dyskrecja.
Sójka.
Z DUCHEM CZASU
Ważne przy obecnych trudnościach mieszkaniowych! Uczę
metodą skróconą znoszenia jajek do cudzego gniazdka. Z poważaniem
Duch kukułki.
NA BEZRYBIU I RAK RYBA
Właścicielom stawów odrybionych (na skutek wypadków
wojennych) poleca się gwarantowanej jakości Rak.
ŚLIMAK, ŚLIMAK, WYSUŃ ROGI,
DAM CI SERA NA PIEROGI
Wszystkie transakcje z serem (loco, franco) za pomocą
sprytnego wysuwania rogów załatwiam szybko i dokładnie.
Ślimak.
JEDYNA OKAZJA DLA ŻEBRAKÓW-SYMULANTÓW!
Odstąpię garb. Wielbłąd.
JAK SIĘ OGŁASZAJĄ KOZY I KÓZKI
P r z y k ł a d a): Samotni właściciele wozów, pamiętajcie,
że gdy wszystko was zawiedzie, wtedy zawsze jeszcze
możecie liczyć na mnie. Przyjdę i powiem: — Me.
P r z y k ł a d b): „Gdyby kózka..." Protezę, może być
ew. używana, tanio kupię. Oferty pod „Skacząca kózka".
APEL DO WIEJSKICH KOWALI
Nogę wypróbowanej jakości bez względu na pogodę chętnie
podstawiam. Łaskawe oferty sub „Żaba".
Z dalszych kartek sensacyjnego albumu wycinków prof.
Teofanu wynika, Panie Redaktorze, że czasami ogłaszają się
nawet przedmioty.
Oto np.
HIOBOWA WIADOMOŚĆ DLA REDAKCJI
PEWNEGO AUTORAMENTU
W OKRESIE TZW. „OGÓRKÓW"
Z powodu urwania się ucha dalsze transporty wody na czas
nieokreślony wstrzymane. Dzban.
Z oryginałów: rumuńskiego, węgierskiego i angielskiego
przełożył:
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
P y t a n i e :
Co robi idiota, gdy się nudzi?
— Idiota pije.
O d p o w i e d ź :
P y t a n i e :
Co robi mędrzec, gdy się nudzi?
O d p o w i e d ź :
Mędrzec czyta księgi.
P y t a n i e :
A jeżeli księgi są głupie?
O d p o w i e d ź :
Wtedy mędrzec czyta tylko zakończenia rozdziałów.
CONFITEOR & CYTATY
Oświadczając kategorycznie, że nie jestem mędrcem, podaję
Czytelnikom „Przekroju" sześć takich zakończeń do łaskawego
wglądu i wykorzystania, za zwrotem aktu.
Uw.: 6 załączników.
ZAKOŃCZENIE I
(powieść „Rybaczka")
...jakkolwiek księżyc wschodził. Słowik powoli rozkręcał
się. Pachniało bzem i nagłą operacją.
ZAKOŃCZENIE II
(powieść „Noga z onyksu")
Hubert kurczowo zacisnął rękę. Zaszumiało. Tynk brutalnie
osypał mu się na głowę. Hubert uniósł się z trudem i wyjrzał
przez serduszko wycięte w drzwiczkach z modrzewia.
Tak! — pomyślał. — Tak i nie!! — dodał.
Przed nim, w całej swojej krasie, leżały Ochcice. A może ja
się też położę? — pomyślał Hubert po raz drugi, tym razem
nieco głębiej.
I śmiało uniósł haczyk do góry.
ZAKOŃCZENIE III
(powieść „Wisła wpada do morza")
... już nic nie można było zrozumieć. Barometr rozsypał się
na drobne kawałki. Gusia tańczyła. Katabas tańczył. Tańczyła
podłoga i naftowa lampa. Lampa, która, gdyby ją wsadzić do
wody i gdyby wtedy nie zgasła z powodu wody, wyglądałaby jak
ryba, pod warunkiem dodania jej (lampie) płetw i ogona, i ta
ryba wyglądałaby z kolei jak lampa, gdyby jej (rybie) wsadzić
knot i podkręcać.
— Nie podkręcaj!
Były to ostatnie słowa Gusi.
ZAKOŃCZENIE IV
(tytuł powieści: „Za późno")
Mdlicz spojrzał na zegarek. Południe. Znaczy, że samolot
odleciał przed trzema godzinami.
— Odleciała! — rąbnął głową w boazerię. I w tej samej
chwili zauważył, że odleciała mu również śrubka od zegarka.
— Teraz rozumiem — rzekł Mdlicz. — Aliq'a była śrubką
mojego życia.
ZAKOŃCZENIE V
(powieść „Nieboszczyk telefonuje w porze podwieczorku")
— Tak. Dziękuję. Jesteśmy przy podwieczorku. Sprowadziłam
pańskie ulubione gruszki. Pan nie przyjdzie? Dlaczego?
— Dlatego że przed chwilą przejechał mnie na śmierć wóz
z meblami.
— A skąd pan dzwoni?
— Bba, żebym to ja wiedział, skąd.
ZAKOŃCZENIE VI
(powieść „Romans pijaka")
...i zanim Marysia zdążyła zrozumieć co się święci, Apoloniusz
błyskawicznie nakleił jej etykietkę z trzema gwiazdkami
na fartuszku, po czym z namaszczeniem wyjął korkociąg
i wkręcił go w głowę dziewczyny.
K O N I E C
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
JAK SIĘ ZACHOWYWAĆ
W TRUDNYCH SYTUACJACH?
ZDRADA MAŁŻEŃSKA
Zająć się filozofią. Najlepiej moraliści angielscy w opracowaniu
mgr Isi Cierniakówny z przedmową prof. prof. Kotarbińskiego
&Tatarkiewicza. Kuchnia jarska. Wspinaczka. Przebaczyć.
H a s ł o :
FILOZOFIA JEST W ROZPACZACH
POCIESZENIEM DLA ROGACZA,
OTO SLOGAN DLA TYCH GOŚCI:
PRZEZ LEKTURĘ DO RADOŚCI.
ŚMIERĆ NAGŁA UKOCHANEGO PIESKA,
KOTKA LUB PAPUŻKI
Po pogrzebie z latarniami lub bez, trzydniowy bal, tańce,
hulanka, swawola oraz hi-hi, ha-ha, hejże i hola, bo najlepsze
remedium na smutek to właśnie dobry humor i czyste sumienie.
Podobiznę ukochanego zwierzątka oprawić w ramki bądź
w lamóweczkę. Wpatrywać się.
H a s ł o :
JEŚLI PIESEK TOBIE SKONA,
POMYŚL, ŻE TO WSZAK NIE ŻONA.
JEŚLI KOTEK LUB PAPUŻKA,
WEŹ FOTOGRAFIĘ DO ŁÓŻKA.
CIĘŻKA PRZEGRANA W KARTY
Znaleźć cichy kącik w apartamencie i poświecić się fizjonomistyce.
Przed lustrem ( może to być również lusterko do
golenia) studiować numer osiemnasty: „Cyniczna twarzą szulera".
To cię przerazi i wypłaczesz się z manowców, na które
wpędzili cię koledzy, okoliczności oraz własna głupota.
H a s ł o :
MODA SIĘ ZMIENIA,
NAŁOGI TE SAME,
NIE GRAJ, WOJTEK,
BO PRZEGRASZ PIŻAMĘ.
PIĘC1OTYGODNIOWA WIZYTA UBOGICH KREWNYCH
Po próbach eksmisji nie uwieńczonych sukcesem ofiarować
uciążliwym krewnym wszystko: nawet świecznik holenderski,
ostatni frak i maszynkę do lodów. Przeżegnać się i opuścić dom
na wieki, na golasa, udając się na pustynię*. Przy konfliktach
z moralnością publiczną w miastach europejskich odpowiadać,
że w czasach rozwydrzonych egoizmów ktoś musi dać przykład
samounicestwienia.
*gdzie i tak gorąco. (Przyp. Aut.)
H a s ł o :
WZOREM MĘDRCA TEOFILA
ODDAJ NAWET KROKODYLA,
CÓŻ KROKODYL, CÓŻ WALIZKI,
KONIEC ŚWIATA I TAK BLISKI.
CHOROBA
Lekarz mówi: — Jaka śliczna gangrena! Otóż to właśnie.
Pełne zrozumienie, że jakkolwiek my się meczymy, to jednak
w tymże samym czasie nasza choroba się świetnie rozwija,
zrozumienie, powtarzam, Panie Redaktorze, tego prostego
faktu powinno nas przepoić uczuciem radości i zachwytu nad
mądrością i równowagą Przyrody. Mnie jest źle, ale chorobie
dobrze itd.
BRAK PIENIĘDZY
Czy tu, czy w poprzednim wypadku czasem wskazana
gwałtowna operacja. Ta operacja postawi pana na nogi — jak
powiedział pewien chirurg lotnikowi, amputując mu kończyny
dolne.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
LECZMY SIĘ ZIOŁAMI
(rady dla pięknych pań)
HISTERIA
(GLOBUS HYSTERICUS)
Rano i wieczór napar z koperku. W przypadkach ciężkich
(hysteria gravis) okładanie kijem, który jest wszak rodzajem, że
tak powiemy, ziela stwardniałego.
BÓLE GŁOWY
Nasiadówki z bulw polnego siadula. Bóle głowy zmniejszają
się po trzech dniach albo po trzech tygodniach. Gdyby łącznie
ze zmniejszaniem się bólów głowy zaczęła się również zmniejszać
sama głowa, należy kurację przerwać i udać się do lekarza.
W wypadku całkowitego zaniku głowy można umiejętnie
korzystać z pozostałej szyi.
POCĄCE SIĘ NOGI
Niepokojący, metafizyczny zapach wydzielany przez pocące
się kończyny dolne (pedes) usuwa znakomicie moczenie w bo-
mbce leśnej. Przy poceniu się tychże nóg nieuleczalnym pamiętać
o refrenie: „Miłość ci wszystko wybaczy".
PRZEWLEKŁE ZAPARCIE STOLCA
Koperek na zimno. Tysiące listów pochwalnych.
PIEGI & PRYSZCZE, CZYLI TZW. CERA
Maseczki z koperku. Najlepiej na noc. Pryszcze tzw. oporne
usuwać za pomocą pilnika i młotka, a to w myśl zasady, że
praca fizyczna odradza intelektualistę. Przykład: Tołstoj.
MELANCHOLIA
t
Odpowiedź dla „Stroskanej Kiciusi". Prosimy o osobiste
porozumienie się z nami. Jesteśmy już star ii i nic złego Kiciusi
nie uczynimy. Ach, Boże!
WSTRĘT DO RYB
OCHT1OFOBIA)
Wstręt do ryb. czyli tzw. ichtiofobię przełamuje raz na
zawszfe z trzyletnią gwarancją gorąca ptyzana z rybiego zieia,
rosnącego obficie nad brzegami naszych strumieni i rzeczułek.
Popijać stojąc. Nb. rybowstret dziedziczny przezwycięża się
najskuteczniej za pomocą kształcenia woli w tymże kierunku.
Polecamy Roberta Clinkera „Coaching of the will". Bumpus.
London, 1897; przekład polski Konstantego Franboli pt.
„Trenowanie woli".
CZKAWKA (BEKANIE)
Koperek we wszelkich postaciach.
OBŁĘD
Wytrwała kuracja koperkowa.
PADACZKA I STOJĄCZKA
Okłady z rozchodnika cętkowanego (Centrifolia striata
Fox), a w braku tego ostatniego ze zwyczajnej róży hamburskiej;
patrz: broszura doktora Palinura pt. „Natura, natura
i jeszcze raz natura!"
UKĄSZENIE JADOWITEJ ŻMII
Podskórne zastrzyki z kopru. Koper w pastylkach. Dieta:
raki z koprem. Po oprzytomnieniu, celem restytuowania całkowitej
równowagi duchowej oglądanie kopersztychów i lektura
Kopery.
KTO DO TYCH RAD SIĘ NIE BĘDZIE STOSOWAŁ,
TEGO, PROSZĘ BARDZO, NIECH LECZY KONOWAŁ!
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
TRAKTAT O MEBLACH
Prof. Bączyński, którego „Summa angelologiae" jest na
ukończeniu (dzieło obejmie tomów dwanaście ze skorowidzem,
nakład miesięcznika „Lampa"), zajął się ostatnio meblami. Ale
nie żeby praktycznie majstrował stoliki i etażerki w myśl hasła
pewnego francuskiego stolarza KAŻDY, KTO NIE JEST STOLARZ,
TO JEST ŚWINIA, ale, że tak powiem, filozoficznie, czyli „Problematyka
mebli prof. Bączyńskiego". Szczycąc się być stałym
gościem w jego barokowym pałacyku z kuchnią na Żoliborzu,
pozwoliłem sobie spisać ukradkiem pewną ilość złotych myśli
zasłużonego angelologa, które poniżej Czytelniczkom i Czytelnikom
„Przekroju" zielonym inkaustem na białym papierze
podaję:
TRAKTAT O MEBLACH
I S t Ó ł
Nie wszystko, co ma cztery nogi, jest stołem, np. koń,
ponieważ koń rusza się. A jednak widziałem w Ameryce
południowej, w mieście Cuyaba, konia, który w ubogiej rodzinie
sługiwał jako stół, pozwalając nawet (w porze posiłków!) na
stawianie na swoim szlachetnym grzbiecie kuchenki gazowej
i tacy z bułeczkami.
II S z a f a
Szafa (ciężka) jest to rekwizyt teatralny, który służy do
wyrzucania za okno w momencie tzw. konfliktów małżeńskich.
Oczywiście, że ciężka szafa wypadająca przez okno i upadająca
na głowę przechodnia, który może być staruszkiem śpieszącym
do lekarza z powodu zapalenia ucha środkowego, oczywiście,
że taka szafa zdolna jest narazić wzmiankowanego przechodnia
na spłaszczenie czaszki, a nierzadko i utratę pamięci.
III K r z e s ł o
Słowo „krzesło" pochodzi od archaicznego „krzesać, niecić
ogień", ponieważ starożytni Słowianie używali swoich kamiennych
krzeseł do dobywania ognia, a to przez cierpliwe pocieranie
dolnych wypukłych części ciała o górne partie krzesła, patrz:
Cimborowicz — „Ogień u Wenedów jako kult i jako środek".
Supraśl, 1892.
IV K a n a p a
Miejsce spoczynku i bełkotu negatywnych malkontentów,
0 (uwaga na dykcję!) raz ściociałych poetów, którzy „mają za
złe".
Pythia delficka raz tak powiedziała pewnemu ateńskiemu
poecie:
— To, że jesteś poetą ateńskim, to nic nie znaczy. Wielu jest
ateńskich poetów. I to, że byłeś w bitwie pod Salaminą, też nic
nie znaczy, ponieważ wielu było w bitwie pod Salaminą. Ważne
1 zabawne jest tylko to, że w tej chwili widzę w twojej głowie
wodę sodową, a po wierzchu pływające trociny.
Że woda sodowa była znana w starożytności, świadczą
dobitnie pisma Anaxagorasa z Melpomeny.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
NIEMOWLĘTA Z WĄSAMI
CZY „FIEDLERY & MEISSNERY"
Student z klasy kompozycji chciałby od razu tak komponować
jak Palester, Szeligowski lub Szostakowicz; niewypierzony
rysownik, mimo to, że nawet na tytoń zarobić jeszcze nie
potrafi, pędzluje swój cenny autoportret-z-fajką-a-la-Zaruba
manierą mistrza Soglowa — podczas gdy poetyckie oseski,
zamiast zachwalać na rynku swoje wonne, ale P r a w -
d z i w e kaku, nakładają na twarz fałszywe maski Norwidów
i Francuzów. To się nazywa gerontomania (termin Karola
Irzykowskiego), czyli starcomania, czyli mistrzofilia. Żadnych
mozolnych etapów, artystyczne sprinterstwo, lipa i pretensjonalny
humbug. Niemowlęta z wąsami. Chociaż — nie jest
tak źle. Są jeszcze starsi pisarze, piszący po prostu, a la Prus,
czyli, żeby użyć modnego wyrażeńka, „meissnery & fiedlery",
jak złośliwie formułują różne pozery.
Stefan Lichański, który w miesięczniku „Twórczość"
chciał przypiąć łatkę pewnemu autorowi, twierdząc, że jego
obecna popularność opiera się na czytelnikach drugiej klasy,
sam nie wiedząc co czyni, przypiął temu autorowi Order
Demokracji.
D w a p r z y k ł a d y
KRAJOBRAZ
Wspomnienie wyciska krajobraz jak cytrynę —
Żółknie chmura, pieją drzew łodygi nagie,
Noc cedzona księżycem
Kapie.
Ciała gęstnieją w cienie,
Ruchy więzną w gesty —
Okrągłej ą toczone kamienie —
Wyłuskują się twarde pestki
Uśmiechu.
TĘSKNOTA
Ach!... jak mi tęskno!
— Cały świat w zadumie —
Moje myśli są męką
I nikt ich nie zrozumie...
Dzień Boży i noc całą
Przesiedzę w zamyśleniu
I czasem chwilkę małą —
Rozjaśniam się w marzeniu...
Czemuż jestem tak smutna,
Czy nie rna pocieszenia?
Z tęsknotą czekam jutra —
Widzę — dzień polepszenia!
No i jak się wam podoba? — powiedziałby tutaj nie tyle
William Mach, co William Shakespeare. Mnie nie. Pierwszy
utwór zbyt kulturalny, drugi zbyt naiwny. Oba nie do druku.
Zasada: miły środek między chłopskim rozumem i kulturalną
aspiracją. Przekrojowość, messieurs. Prywatnie wolę utwór
drugi, bo nie chcę, żeby sprawdziła się na pozerach przepowiednia
Tonią Uniechowskiego z XVII w:
W LIPCU W MIEŚCIE PIKUTKOWIE
ZBUNTOWALI SIĘ PANOWIE:
BUŁKĘ GRYŹLI, WÓDKĘ PILI,
POETÓW BILI I DUSILI.
P. S. W ramach Dni Krakowa, Panie Redaktorze, tj. 26 i 27
bm. o 21 w sali „Scali" na WIECZORZE SATYRYKÓW
będzie występował Boguś Brzeziński jako romantyczny wieszcz
z Marylką, a ja neopozytywistycznie na Zielonej, Panie Redaktorze,
Gęsi. Kto jeszcze wystąpi, to Pan się dowie z następnego
„Listu z Fiołkiem". Cierpliwości!
Szanowny Panie Redaktorze!
KRYNICA TO RAJ ARTYSTÓW
Najtrudniej oczywiście dojechać. Ale jak człowiek raz zatnie
sztuczne zęby i dojedzie, to, oczywiście, Panie Redaktorze, że po
burzy słońce, czyli tęcza nad walizką, czyli odpoczynek znużonego
wędrowca w cieniu dębowej szafy. I tu trzeba lojalnie
przyznać, że nawet Julisz II nie był tym dla artystów Odrodzenia,
czym jest Nowotarski dla epoki, że tak powiem,
„Przekroju". Toć to ojciec prawdziwy! Czy pan wie, Panie
Redaktorze, że, przepraszam, iż kiedy swego czasu przyjechała
do Krynicy kompania znamienitych komediantów i naturalnie
nie mieli gdzie nocować w wyniku natłoku, to Nowotarski
odstąpił tym rozśmieszaczom własną kanapę, własne łóżko
i własną tzw. dwuosobową piżamę, a sam poszedł spać do
gołębnika, czego, rzecz jasna, gołębie nie zauważyły, albowiem
Nowotarski jest podobny do gołębia. Tacy to są dyrektorowie
państwowych zakładów zdrojowych. Włosy może srebrne, ale
za to serce złote, dla artystów na ścieżaj otwarte. Bo jeszcze nie
było, Panie Redaktorze, wypadku, żeby jakiś artysta w Krynicy
nie zarobił. Ewa Bandrowska-Turska? O niej nic nie mówię. Że
miała w Sali Balowej starego Domu Zdrojowego nadkomplety,
to chyba normalne. Ale, uważa Pan, nawet Juliusz Nemo,
najwytworniejszy czarodziej XX wieku, też zgarnął w Krynicy
na bułeczkę z masełkiem za pokazywanie z n i k n i ę -
c i a k l a t k i z k a n a r k i e m oraz najgwał-
towniej wstrząsającego numeru wszystkich kontynentów, czyli
„przepiłowanie pilnikiem autentycznej babci w trzech częściach
z epilogiem", podczas którego babcia zrosła się do kupy na
oczach Publiczności i natychmiast zalała się na trupa. Takie to
są te ludowe babcie, Panie Redaktorze. Żadnej samokontroli,
a wnukom wstyd i ogólne naprężenie w Europie. Proszę
pozdrowić tę wysoką jak Wieża Mariacka kelnerkę blond od
Nowotarskiego. Całuję Pana w „Rozmaitości".
Karakuliambro
P. S. Również ośmielam się załączyć pozdrowienia dla
Janiny Ucho, inżyniera Pinokio, wicedyrektora Kluczyka,
Franciszka Gazetowicza, właścicielki karczmy „Lubogoszcz"
w Mszanie Dolnej, Gustawa z II i IV części Dziadów, Napoleona
Bonapartego Cesarza Francuzów i Wielkiego Przyjaciela
Polski Hammurabiego, króla Babilonu, twórcy interesującego
Kodeksu; Brutusa, Antoniusza, Juliusza Cezara i Kleopatry,
tudzież dla: Badaczy Pisma św., Związku Hodowców Kanarków,
Klubu Pyrotechników, Egzystencjonalistów Umiarkowanych,
Czytelników Poezji, Ludzi z Silną Wolą, Cierpiących na
Podagrę, Śpiewających w Warszawie, Obarczonych Rodzinami,
Cynicznie Łapiących Pstrągi, Nie Prasujących Spodni,
Podglądaczów przez Dziurkę od Klucza, Kręcących Kawę
w Młynkach w Odwrotną Stronę, i w ogóle całej potomności.
A co to jest potomność?
Potomność to jest ta publiczność, co przyjdzie po tej
publiczności, która teraz jest; a co to jest publiczność, to my,
Panie Redaktorze, wiemy — powiedział nasz współpracownik
Chamfort.
mbro
Szanowny Panie Redaktorze!
„DNI KRAKOWA" W R. 1948
Przede wszystkim nie będzie sknerstwa ze światłem i ksiądz
Machay będzie iluminował Wieżę Mariacką i świętą Annę
trochę wcześniej, a nie tylko od wielkiego politycznego dzwonu;
będzie iluminował hojnie, na radość i wdzięczność dzieci,
poetów, wariatów i turystów całego świata, totius orbis terrarum.
Po drugie, na każdym rogu ulicy stanie Nardelli z ekipą
radiofonistów i będziemy transmitować wtedy wszystko, nawet
brzęczenie much i wymioty dorożkarzy. (Przy okazji chciałbym,
proszę Pana Redaktora, zaznaczyć, że krakowscy dorożkarze
[vide: „Zaczarowana Dorożka", str. 58 i nast.] nie wymiotują
wcale pod wpływem alkoholu, tylko pod wpływem nudy i pod
wpływem niedynamicznego światopoglądu. A my wiemy, że nie
ten facet jest dynamiczny, który spiesznie a bez sensu jedzie,
tylko ten, który stoi i myśli [vide: prof. Zawirski: „Nowe prądy
w filozofii"]. A „Przekrój" jeszcze w XVII w. proponował
wprowadzenie na całym obszarze Polski MINUT MYŚLENIA,
ale przez intrygi Henryka Sienkiewicza nie wyszło). Po
trzecie, co już przewidział swego czasu współpracownik „Przekroju"
Izajasz, świętości zostaną zaszargane, czyli Barbakan,
czyli Rondel zostanie skanalizowany, żeby po deszczu orkiestra
nie potrzebowała grać z fagotami pod wodą, i w Barbakanie,
tym najsławniejszym teatrze plenerowym Europy, wystawimy
„Strachy" Plauta w misę en scenę drą Ronarda Bujańskiego,
z dekoracjami Marianka Eilego, z kostiumami Jasia Kamyczka
i z piosneczkami (politycznymi!) Kota Gałczyńskiego. Poza
tym będzie jeszcze niejeden szlagier: Będziemy demonstrować
punktualnych Polaków i pożyczać pieniądze Amerykanom.
Bo w tym roku to słabo: Jedyna sensacja to 26-go i 27-go
o godzinie 21-ej WIECZORY SATYRYKÓW w „SCALI":
Bogdan Brzeziński z Marylką, Ronard Bujański (doctor),
Stefan Otwinowski jako prezes i jako nagrobek, Jerzy Waldorff
(„Przekrój", komentarze zbyteczne), Witold Zechenter, autor
wiersza „Różne mnie męczą pytania", oraz nżej podpisany,
onże król Herod Demokracji, onże Karakuliambro — na
Zielonej Gęsi. Również wystąpi w „Scali", przepraszam, nasz b.
attache literacki w Cairo (Egipt).
Bo jak powiedział nasz współpracownik Mikołaj Rey
z Nagłowić, pseudonim konspiracyjny Ambroży Rożek:
A NIECHAJ NARODOWIE WŻDY POSTRONNI ZNAJĄ
ŻE POLACY ZIELONE GĘSI POSIADAJĄ.
Ze spółdzielczym pozdrowieniem:
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
KONIEC LIPY
Bo więdnie. Bo usycha.
I MÓWIĄC SŁOWY MOJEJ ŻONY,
PATRZĘ W TE RZECZY PRZERAŻONY.
Bo już doprawdy nie wiem, co będzie dalej z naszą kulturą
przez duże, Panie Redaktorze, „K". Ja na zatłuszczonym
„Przekroju" wytłuszczonym drukiem pytam się,
CO BĘDZIE DALEJ?
Co, mówię, będzie dalej, jeżeli nagle pewnego dnia załamie
się u nas ta cudna Kultura (przez duże „K") dla wtajemniczonych
adoratorów, a zacznie się może nieporadnie, może
z hopsabłędami, ale rzeczywiście, something real, kultura przez
małe „k", ot taka sobie kultura polskich nieszlacheckich mas
ludowych? Kto i po co będzie wtedy nadmiernie komplikował
i problematyzował, i estetyzował, jeżeli, panie bdziku, rynek
zażąda nie torcików intelektualnych, ale zwyczajnego, pożywnego,
strawnego, kulturalnego chleba?
Toć to po prostu włosy stają pod cylindrem na głowie
i kolanka trzęsą się, proszę Pana Redaktora, o, tak! Albowiem
ta cudna, zygmuntowsko-jagiellońska lipa zaczyna poważnie
podsychac. Mianowicie: W malarstwie fu-żeron, wyabstrahowana
sztaluga i trzy jabłuszka na krzyż wykruszają się.
Oczywiście nb., że wielkiego Picassa nic nie wykruszy, ale, Panie
Redaktorze, niech cholera weźmie pretensjonalnych imitatorów.
Lipa. W muzyce (lipa) wyraźny nawrót do starogregorianizmu,
zacnych wzorów wschodnio-słowiańskich i roboty
antyczno-greckiej z uwagi na ten fakcik, że eurypidesy salamińskie
były operami dla mas.
W literaturze, tym jednym, z najpodrzedniejszych dopływów
tej regulowanej rzeki, którą babcia moja, kuzynka samego
prof. Bączyńskiego, nazywała ordynarnie kulturą, zjawiska
notujemy zielonym inkaustem podobne. Kończy się mianowicie
Gide (lipa, czyli Paul Bourget na szatana), a zaczyna się
Prus, Tołstoj, Szołochow, Czesi. Przed chwilą odebrałem
telefon (mam osiem telefonów na ampirowym biurku ze
sfinksami, wszystkie nieczynne, tylko sfinksy się cholera obruszały,
uw. Aut.), że w Zakopanem Bujakowa, synowa Franciszka
Bujaka, ukonstytuowała podejrzaną „„GRUPĘ UŻYTKOWCÓW",
którzy zbierają się potajemnie, czytają (horror!) „Przekrój"
i eksportują do Szwecji i Ameryki różne wstrętne paciorki
i tkaninki, z czego płyną różne wstrętne dewizy, za co niejeden
sympatyczny frankofilityk może potem spokojnie wyjechać do
Paryża.
Żebym to ja tak mógł! Cóż, Panie Redaktorze, nie każdy,
jak zauważył młody humorysta Kazimierz Mikulski, nie każdy
może mieć świstawkę w tyłku, że wszyscy muszą się nachylać
i świstać. Mnie świszczę wiatr. I ta stara krakowska piosenka:
„A POD TĄ LIPKĄ, LIPKĄ ZIELONĄ
MÓWILI SOBIE, ŻE SĄ GENIALNI"...
Nuty załączam.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
GENIUSZE & RZEMIEŚLNICY
Poseł Władysław Bieńkowski w swojej krakowskiej pogadance
mówił ostatnio o konieczności stworzenia klimatu dla
rzetelnej twórczości literackiej drugiej klasy, tej drugiej klasy,
w którą tak znakomicie zaopatrywane są społeczeństwa: francuskie,
anglosaskie i radzieckie. Że znakomicie, to chyba nie
ulega wątpliwości, skoro nasz rynek wydawniczy zaczyna się
coraz gwałtowniej karmić przekładami. Otóż Władysław Bieńkowski
mówił o klimacie, to sporo, ale mnie się wydaje, że
należałoby mówić jaskrawiej: o szacunku. Czymże bo jest ta
drugoklaśna twórczość literacka po stronie producenta? Rzetelnym
rzemiosłem. A po stronie odbiorcy? Kulturalną rozrywką.
Przez rozrywkę do kultury. Niestety, Panie Redaktorze, nasz
klan panów literatów, gdzie (słuchajcie!) namuliło się najwięcej
staroszlacheckich nałogów (głos: tak!) niema, niestety, należytego
zrozumienia dla rzetelnego rzemiosła ani dla rozrywki
człowieka pracy. Tak. I jeżeli, Panie Redaktorze, będę na ten
przykład pisywał mętne, ale sowicie terminologią naszpikowane
artykuły dla mojego psa z kulawą nóżką, to wtedy powiedzą
w każdym razie, że jestem hohopublicystą, ale jeżeli natomiast
zacznę dla rozrywki pożytecznych ludzi, np. tapicerów, układać
krzyżówki, rebusy i szarady, to oczywiście o pomniku mowy nie
ma, gorzej! zakrzykną (słuchajcie! słuchajcie!), że zabawiam
drobnomieszczan. A grunt to nie zabawiać, tylko pisać nudno
jak flaki z olejem, byle genialnie, z gzymsem i z biglem.
W ostatecznych konskwencjach: dziwaczny w naszej kulturze
prymat literatury (tej genialnej) ze szkodą dla innych bardzej
rzemieślniczych środków wypowiedzi i środków kontaktu,
wstręt do użytkowości oraz kult dla rozmaitych objawień,
natchnień i illuminacji. A powiadał mi Jerzy Zaruba, że jak
malarz Humbugowicz malował na klęczkach Pana Jezusa, to
Pan Jezus objawił mu się i powiada: - Słuchajcie Humbugowicz,
wy mnie nie malujcie na klęczkach, tylko dobrze
mnie malujcie.
A dobrze to znaczy: rzetelnie i na termin.
Serwus!
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
CO PAN SĄDZI O PRYMACIE
LITERATURY?
Otóż: Antoni Bohdziewicz realizuje obecnie film p:.: „Drukarnia
na Grzybowskiej". Nie wątpię, że będzie to obraz dobry.
Ale — powiedzcie mi, kochani parafianie, czy przypadkiem
taki Antoni Bohdziewicz, a i inni filmowcy nie mają zbyt
trudnych hyrb do przeskakiwania na swych filmowych rumakach?
Czy, pytam się, Bohdziewicze mają wokół siebie tę
plodna atmosferę filmowego wyczekiwania, atmosferę filmowego
postulatu, bazującego na jakim takim znawstwie filmowym?
Bo jeżeli ktoś po powrocie z kina zanudza swoją
gospodynię streszczaniem fabuły filmu albo jeżeli ktoś dąsa się
na polską produkcję filmową i robi nieporadne dowcipy, to to
icszczc, Panie Redaktorze, nie ma nic wspólnego z filmową
kulturą, z filmowym, podglebiem. Więc, nie owijając w bawelr?
wyważonych drzwi otwartych, powiedzmy wreszcie sobie na
ucho: Nasza Święta Inteligencja z jej pseudokwiatem i literatami
nie ma żadnego zrozumienia dla pozaliterackich rzemiosł
artystycznych i przesadny kult pióra kwitnie u nas, jakby to
było Bógwico, jakby ciągle jeszcze nam świeciło słoneczko
Zimoro wiców &Klonowiców. Historycznie, oczywista, w przesadnym
kulcie pióra naturalnie nie ma nic tajnego. Imać się
pióra szlachcicowi (czyjego imitatorowi) godziło się, ale już nie
pędzla, narzędzia muzycznego, młoteczka, czy broń Boże,
kielni. I to, Panie Redaktorze, pokutuje do dzisiaj, to nieznośne
wybrzuszenie warstwy literackiej w złożach naszej gleby kulturowej.
A gdzie się uczy pisarstwa nasza młódź poetycka? Czy
w śwetlicach, na wystawach, na koncertach? Nie. On przelewają
z pustego w próżne, czyli czytają nawzajem swoje tomiki,
wpędzając się tym sposobem w ślepą uliczkę, gdzie zamiast
pięknych latarń i zacnych kupieckich szyldów pobrzdąkują
idiotyczne, przepraszam za wyrażenie, metaphory. Skutek?
82,5% nowych wierszy przypomina tzw. bobaki wyjmowane
z nosa.
Wszelako, dziadki, jeżeli gwałtem chcecie czytać „tomiki",
to czytajcie Kallimacha po grecku i Horacjusza po łacinie,
czego Warn życzy kochający Was dziadek
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
Niech Pan posłucha:
O POLAKACH I POLKACH
POLKA ROMANTYCZNA
Ten gatunek, Panie Redaktorze, spotykamy nad brzegami
stawów bądź jezior. Gatunek prawą ręką czesze rozwiany włos
grzebieniem z celuloidu (w poezji: złoty grzebień), a lewą
w międzyczasie gra na harfie. Zajęcie: tęskonta DO, zamyślenie
NAD ojczyzną. Strój: szata powłóczysta, czyli rapsodyczna, we
wzbałmoszonych włosach oczywiście przepisowa, niestety,
gwiazda. Imiona: Eloe, Ellenai, Maryla, Laura. Polki romantyczne
obrabiali na swoich artystycznych tokarniach — i nie
bez skutku — panowie: Norwid, Słowacki, Jacek Malczewski
i Grottger (Artur). Obrabiali, obrabiali, obrabiali, obrabiali,
obrabiali, obrabiali cały czas.
POLKA REALISTYCZNA
Na ogół kelnerka. Ale któż, pytam się, Panie Redaktorze,
w epoce niby to narastającego reportażowego realizmu opisuje
we wstrząsający sposób i w mrożący krew w żyłach sposób
tragiczne życie kelnerki w piekle rogrymaszonych inicjatorów
prywatnych? Któż z naszych pp. pisarzów obrabia kelnerkę?
Któż jej westchnienia, któż jej łzy policzy, nie mówiąc o dochodach?
POLKA SURREALISTYCZNA
Leży. Na kołdrze nie rozcięty tom elegancko niejasnych
wierszy Delamerdre'a, a pod kołdrą natomiast duży wieprzowy
kotlet. Pod poduszką otwarty duży słoik z musztardą.
Jedno z powiedzeń: „W całym Paryżu nie można dostać takich
szpilek do włosów, jakie obecnie produkujemy w Wałbrzyyyyychu".
POLAK ZWANY PRZEZ KRAJOWYCH FAFUŁÓW
I N1EDORAJDÓW POLAKIEM CYNICZNYM
Pracowity, co już mu mają za złe. Nie upija się i nie kluczy.
Mają za złe. To, co robi, robi dobrze i na termin. Mają za złe.
Jest punktualny, a wszyscy spóźniają się albo przychodzą o dwa
dni za wcześnie. Więc mają za złe. Bierze byka za rogi. Też mają
za złe. Jeśli jest np. poetą, to nie opisuje własnego pępka, tylko
wyrywa próchniejące zęby społeczeństwu. Znów mają za złe.
A jeżeli tenże „cyniczny" Polak jest np. kupcem, to wszystkie
umowy uważa za wiążące i myli się grubo, ponieważ produkujemy
mnóstwo ludzi, którzy z lekkomyślnością szewców cudotwórców
robią z gęby cholewę. A my chcemy robić z gęby
instrument do wiążącego porozumienia się z ludźmi. Więc mają
nam za złe. Przepraszam bardzo za kleksy, plamy od szmalcu
z cebulką i nagły koniec. Świat mnie woła. Bogaty świat.
Ciekawszy od „Listów z Fiołkiem". Na moje podwórze weszła
orkiestra podwórzowa i gra, i śpiewa pod moim adresem:
HEJŻE INO, FIJOŁECKU LEŚNY,
CEMU ŻEŚ SIĘ NIE ROZWINĄŁ WCEŚNIEJ?
Więc kłaniam się, Panie Redaktorze, tym muzykantom
i odpowiadam im śpiewem gregoriańskim:
BO NIE DOPUSZCZALI.
P. S. A kaszki znów nie otrzymałem.
Kochający
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE WYRODNYCH MATEK
( b a r d z o w a ż n e ! )
Znam np. wypadki, że matki biciem zmuszają swoje dzieci
do recytowania moich wierszy, co już nie jest do pewnego
stopnia w porządku, ponieważ Dzieci powinny kochać Poezję
samoczynnie, a nie żeby ulegały presji w formie: — umrzyj,
podły, a recytuj. Znany mi jest, Panie Redaktorze, również inny
wypadek, gdzie wyrodna matka, chcąc kupić sobie brajtszwance,
regularnie głodziła swojego dziesięcioletniego synka, żeby
go tym sposobem przymusić do napisania popularnej powieści
w trzech tomach (rodzaj „Trylogii"), bo ojciec pisywał tylko
utwory liryczne, i to bardzo rzadko, ale za to o wątpliwej
wartości handlowej, czyli tak zwane wyprzedzające epokę.
Przykład trzeci: Jadwiga Gr. (Kraków) w ramach planu
ogólnego umuzykalnienia nakłoniła podstępnie swoją córeczkę
Basie do gry na saksofonie, skutek taki, że Basi nagle, widocznie
skutkiem ciągłego dmuchania, wyrosły olbrzymie piersi na
poziomie, Panie Redaktorze, piersi kobiet w wieku przełomowym
i teraz biedne dziecko narażone jest na agresywność
przechodniów, a czasem i pedagogów. Przykład czwarty:
Dyrektorowa D. siedzi cały dzień w kawiarniach, a tymczasem
dziećmi opiekuje się brutalna, wynajęta staruszka. Dzieci
skazane są na stałe jedzenie fasoli z sosem pomidorowym.
Jedyną lekturą tych dzieci jest „Pan Tadeusz". Na moje
pytanie, gdzie mama, biedne dzieci odpowiedziały chórem:
Wśród takich pól przed laty nad brzegiem ruczaju,
Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju...
Nb. wynajęta brutalna staruszka przyjmuje, jak stwierdziłem,
na oczach tychże maleństw cynicznego młodzieńca
blond, który niby to zajmuje się naukowym kolekcjonowaniem
owadów, a w gruncie rzeczy spekuluje li tylko na niewyżytych
instynktach ludzkich.
Wszystko to, co powiedziałem wyżej, dotyczy (przykład
piąty) w równej mierze Wandy B., zmuszającej swojego dwudziestoletniego
syna do chodzenia pięć razy w tygodniu do
Muzeum; przy kład szósty — Zofii R., matki, która adoptowała
dwunastu malutkich braci, tworząc z nich pod wpływem
lektury „Ruchu Muzycznego" małą symfoniczną orkiestrę, a ta
ostatnia przeszkadza mi pracować; oraz Genowefy O. (przykład
ostatni), również wyrodnej matki, która swoje osławione
bliźnięta bez przerwy fotografuje, czym wspomniane bliźnięta
może doprowadzić do estetyzmu, a od estetyzmu już tylko jeden
krok, Panie Redaktorze, do rozkładu, o czym zawiadamiam
i bez komentarzy komunikuję.
Karakuliambrq
Szanowny Panie Redaktorze!
SIEDEM DNI Z HERMENEGILDĄ
PONIEDZIAŁEK
Wróciła. Węszy i, zdaje się, wywęszy. Trudno. Jestem
przygotowany na wszystko. Podczas obiadu zaczęły się pierwsze
aluzje domojego trybu życia. Nie zaprotestowałem. Zresztą,
panie Redaktorze, jak mogłem zaprotestować, skoro pod
wpływem amnezji istotne zapomniałem usunąć z szafkowego
zegara flaszek po syntetycznej jałowcówce? Flaszki znalazła,
twarz uszkodziła. Boli. Jakie to szczęście, że jutro jest wtorek!
WTOREK
Postanawiam ją przebłagać. Kwiaty noszę skrzyniami i kubłami.
Nic nie pomaga. Zaproponowałem po południu, że
zaprzęgnę się do dorożki w charakterze konia i w ten sposób
dam jej publiczny dowód mojego hołdu. Odpowiedziała, że mi
nie ufa.
ŚRODA
Pobiła mnie maszynką do kręcenia mięsa. Przybyły natychmiast
lekarz kazał mi się położyć do łóżka i czytać rzeczy pogodne.
Przeczytałem rocznik dawnego „Kuriera Czerwonego".
CZWARTEK
Zastanawiam się, czy by nie wziąć się z kolei do bicia
Hermenegildy. Ale czym? I po drugie: czyż można fizycznie
znieważać kobietę? A jednak okazuje się, że można, ponieważ
w chwili gdy piszemy te słowa, Hermenegilda leży całkowicie
nieprzytomna od ciosów, które zadałem jej za pomocą zwykłej
szczotki.
PIĄTEK
Gości nie przyjmujemy, bo po prostu nie możemy wstać
z łóżek i otworzyć drzwi, a tzw. służba już dawno zbiegła.
Propozycja, żeby się zająć muzyką, zostaje przyjęta przez
Hermenegildę wybuchami śmiechu. Po cichu odkręcam kran
z wodą.
SOBOTA
Woda zalewa mieszkanie. Hermenegilda prawdopodobnie
wyprowadzi się. Co do mnie, postanowiłem być obojętny.
W fotelu (po babce) unoszę się najspokojniej na powierzchni.
Zawsze marzyłem, żeby mieszkać nad wodą.
NIEDZIELA
Hermenegilda wyjechała. Woda opada. W kościołach
dzwony. Mój Boże, Panie Redaktorze, jakże życie jest w gruncie
rzeczy piękne!
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
Od dłuższego czasu nie pisałem do Pana serdecznie, tylko ciągle
rozśmieszałem drobnomieszczan, jak gdyby ci ostatni nie mogli
zabawiać się inaczej, nie, oni akurat muszą czytać „Listy
z Fiołkiem". Więc, Panie Redaktorze, proszę posłuchać: Zawsze
na przełomie jesieni męczy mnie melancholia, czyli
mówiąc po polsku, rozpacz kardynalna. I wtedy nie mogę sobie
zupełnie rady dać. A gdzież mam, Panie Redaktorze, szukać
rady, jeżeli nie w „Przekroju"? Bo nawet jeżeli takiego „Kącika"
nie ma, to przecież można by go z powodzeniem założyć.
Mało to melancholików? Tysiące. I każdy chętnie by sobie
poczytał, co podczas ataku melancholii czynić należy. Zaraz
Panu powiem, jak się u mnie ta melancholia objawia. Otóż
niestety dosyć nieprzyzwoicie. Bo czy w tramwaju, czy w muzeum
smutek taki nagle na mnie nachodzi, że rady sobie dać nie
mogę i łzy ciurkiem kapią na posadzki, podłogi i inne urządzenia
architektoniczne. Więc to dosyć nieprzyzwoicie wygląda.
Gorsze jeszcze są te rzeczy, że, Panie Redaktorze, pod wpływem
tej mojej, jakby to powiedzieć, osobistej melancholii całe
społeczeństwo wpada w rodzaj prostracji i zaczynają się dziać
rzeczy, które się dziać nie powinny, a więc np.
HISTORIA SKRZYPKA Z FILHARMONII
W GOGOLINIE
Od dłuższego czasu nie gra, tylko pokój swój napełnia łzami
do tego stopnia, że pod wpływem wilgoci od tych łez dostał
kardynalnego reumatyzmu.
HISTORIA HERMENEGILDY KOCIUBIŃSKIEJ
Również pod moim wpływem rozstroiła się kompletnie
i w tej chwili, kiedy piszemy te słowa, znakomita, nieporównana
poetka hermetyczno-sympatyczna, autorka tylu książek, twórczyni
„balkonizmu", jest w pewnym sensie dogorywająca.
Melancholia. Właśnie smutek i nic więcej. A zresztą w tym
wszystkim nie ma nic dziwnego. Każdy dorosły człowiek jest
w gruncie rzeczy racjonalistą, ale — nie zapominajmy — że
pod powłoką dorosłości kryje się w każdym człowieku dziecko
z dużymi, zdziwionymi oczam, czego bynajmniej Panu Redaktorowi
ani Pan Redaktorowej nie życzę.
Z poważaniem
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
EGZAMIN UCZCIWOŚCI
Poniżej zebrałem mnóstwo pytań, wszystkie pod adresem
naszych Czytelników, mając nadzieję, że dla niejednego z nich
staną się one przedmiotem poważnych medytacji, a może
i punktem zwrotnym w tak zwanym życiu etycznym. Bo jak to
mówią: od rzemyczka do koziczka.
Jeden warunek: na pytania należy odpowiadać
s z c z e r z e , gdyż w przeciwnym wypadku chybiają one
całkowicie celu.
P y t a n i e l
Czy jadąc tramwajem bądź autobusem nigdy nie usiłujesz
się zaszyć w kącie, żeby nie zapłacić biletu?
P y t a n i e 2
Czy wyrzucasz przez okno niedopałki, gdy nikt nie patrzy?
P y t a n i e 3
Czy na przyjęciu nie dokładasz sobie cukru, gdy wszyscy
wyjdą z pokoju?
P y t a n i e 4
Czy nie czytasz cudzych listów?
P y t a n i e 5
Czy na pogrzebie zamożnej a natrętnej cioci przelewasz
krokodyle łzy, jakkolwiek w gruncie rzeczy nie posiadasz się
z radości?
P y t a n i e 6
Czy na podarkach ofiarowanych przyjaciołom nie zostawiasz
czasem umyślnie naklejki z ceną, chcąc w ten sposób
podkreślić, ileś na nich wydał?
P y t a n i e 7
Czy wykorzystując nieobecność gospodarzy nie czyścisz
swoich butów cennym obrusem lub portierą?
P y t a n i e 8
Czy na pytanie żony (męża), czy ją kochasz, nie odpowiadasz
kłamliwie „tak", byle skończyć z irytującą Cię
indagacją?
P y t a n i e 9
Czy, mając sztuczne zęby, nie usiłujesz wmówić w otoczenie,
że są one właśnie prawdziwe?
P y t a n i e 1 0
Czy nigdy nie miałeś ochoty do napisania paru nieprzyzwoitych
słów na ścianie w miejscach użyteczności publicznej?
P y t a n i e 1 1
Czy z natłoczonej poczekalni nigdy nie usiłowałeś przedostać
się do gabinetu dentysty poza kolejką?
A jak było w ogonku do kasy z biletami?
P y t a n i e 1 2
Czy z biura, w którym pracujesz, nie zabierasz potajemnie
ołówków, papieru, spinaczy itp. rzeczy?
P y t a n i e 13
Czy nigdy nie okłamałeś żadnego urzędu?
P y t a n i e 1 4
Czy w pociągu nie krzyczysz, że już absolutnie nie ma
miejsca, gdy przecież znalazłoby się jeszcze miejsce dla tej otyłej
pani z sześcioma malutkimi koszyczkami?
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
KRAKÓW, MIASTO DŹWIĘKOWE
Hejnały z Wieży Mariackiej oczywiście pomijam, ponieważ
są to dźwięki powszechnie znane i — że się tak wyrażę
— wielostronnie opisywane. Chodzi mi tutaj przede wszystkim
o dzwony. Otóż, dopóki człowiek jest zdrów, oczywista, że
dzwonów nie dostrzega, a nawet, można powiedzieć, słucha ich
z niejakim zadowoleniem. Ale spróbujcie, Czytelnicy, przeleżeć
choćby jedną noc w Krakowie w gorączce, a zobaczycie wtedy,
jak nietrudno jest o furię pod wpływem tego dziń-dziń,
bing-bong itp. Już człowiek zasnął, już wędruje przez pierwszorzędne
tereny, gdy wtem bumm! można powiedzieć w sam łeb,
a to nic, tylko gdzieś zadzwonili na kwadrans. Po kwadransie
przyjdzie oczywista kolej na pół godziny, potem na trzy
kwadranse, w końcu na całą godzinę. Przy okazji należy
wyrazić ubolewanie, że zegary wieżowe nie są dwudziestoczterogodzinne.
Wtedy, cierpiąc np. nocą na zapalenie okostnej,
po wysłuchaniu trzech kwadransów na dwunastą mielibyśmy
zawsze szansę wysłuchania pełnych dwudziestu czterech
uderzeń o północy. A droga do świtu zaczyna się po północy.
Dzwony dzwonią, do bramy też ktoś dodzwania się bezskutecznie,
w pobliskim pensjonacie w związku z imieninami wybijają
szyby, szoferzy grają na klaksonach, chmury biegną przez
strop. No i oczywiście dzwony regularnie. A tu, Panie Redaktorze,
zapalenie okostnej rozwija się w dalszym ciągu i powolut-
ku nadciąga świt z trzepaniem dywanów i pierzyn, piłowaniem
drzewa za pomocą piły elektrycznej i analogicznym wybijaniem
szyb w pobliskim pensjonacie, ponieważ, jak nas informują,
uroczystość imieninowa przybiera na serdeczności. W ten
sposób mija dzień. A gdy dzień jakoś przeminie, znowu
nadejdzie przeklęta noc i dźwięki, i szmery całego miasta znowu
sprzysięgną się na mnie, bezsennego człowieka!
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
O SZOPENIE I SZEŚCIU ZAPROSZENIACH
Wbrew nikczemnym plotkom rozsiewanym w „Kopciuszku",
„Pickwicku", u „Fuchsa" i innych Instytutach Wytwornego
Życia Intelektualnego, jakobym, imitując nieudolnie
Torąuata Tassa, oszalał z miłości, dementuję uprzejmie, że
ostatnie tygodnie spędziłem w uciążliwych podróżach w imię
najwyższych zasad savoir-vivre'u, vide „Przekrój", tygodnik
ilustrowany, „Savoir-vivre" kolegi Jana Kamyczka. Otóż dokładnie
trzy tygodnie temu, pamiętam jak dziś: we wtorek
otrzymałem sześć pism treści następującej:
„Szanowny Panie Kolego! Jako b. wychowanek
naszego Gimnazjum (tu nazwa odnośnego zakładu
naukowego i adres) zechce Pan niewątpliwie przybyć na
zjazd b. wychowanków tegoż i przyczynić się tym
sposobem do uświetnienia itd."
P o d p i s y
Nieomal identyczne w treści i formie zaproszenia wysłały:
1) Gimnazjum matematyczno-chemiczne drą Kubła w Radomsku;
2) zasłużone gimnazjum Antoniego Patykiewicza z łaciną
nie obowiązującą w Kątomierzu;
3) gimnazjum na świeżym powietrzu Rybkina, czyli tzw.
szkoła radosna, Płock;
4) połączone Zakłady Naukowe bci Rójek w Łowiczu;
5) Instytut prof. Bomba i
6) Wyższa Szkoła Baletowa w Warszawie.
Oczywiście, proszę Pana Redaktora, że natychmast opuściłem
Kraków i we wszystkich wspomnianych świątyniach
wiedzy wygłosiłem półgodzinne przemówienie, podnosząc wiekopomne
zasługi odnośnych dyrektorów i wzruszając do łez
tysiące nauczycielek, które, oczywista, w międzyczasie osiwiały
kompletnie. Tu i ówdzie, wykorzystując do pewnego stopnia
atmosferę koleżeńskiego roztkliwienia, zaciągnąłem mniejsze
i większe pożyczki, co chyba nie może być poczytane mi za złe
z uwagi choćby na ułomność natury ludzkiej.
P. S. Warszawski dziennik „Słowo Powszechne" zapytuje
mnie, czy należy sprowadzić zwłoki Fryderyka Chopina do
Polski. Uważani, że natychmiast. Sprawa jest pilna i nie
cierpiąca zwłoków. To skandal, Panie Redaktorze, żeby bądź
co bądź zdolny kompozytor tułał się dotychczas za granicą
w charakterze emigracyjnego nieboszczyka!
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
WSZYSTKO O KRAWATACH
NOWE SPOSOBY NOSZENIA KRAWATÓW
KRAWATOWE CURIOSA ITP.
POCKET-METHOD
W Londynie rozpowszechniła się, szczególniej w dzielnicy
bloomsbury, „metoda kieszeniowa". Krawat nosi się w kieszeni
spodni. Służy on w ten sposób jednocześnie jako chustka do
nosa.
A LA SARTRE
W Paryżu ostatnio jest modny tzw. sposób egzystencjalistyczny.
Krawatem, w miarę szerokim i ciepłym, obwiązuje się
głowę. Plusy: oszczędność na kapeluszach. Minusy: śmieszny
i niepoważny wygląd męczennika mody.
WIĄZANIE PRZYJACIELSKIE
Przyjaciele np. mogą związywać się krawatami i w ten
sposób podkreślać to, co ich łączy. Jest to, oczywista, z jednej
strony niewygodne, ale z drugiej: wyrażenie „dozgonny węzeł
przyjaźni" przestaje być pustym symbolem.
DZIWNY ZWYCZAJ W GOGOLINIE
W kawiarniach gogolińskich oddaje się w szatni nie tylko
walizki i parasole, ale przede wszystkim krawaty, które portier
rozwiesza na specjalnych widełkach. Ciekawą tę wiadomość
zawdzięczamy drowi A. Barańskiemu z Kuszczy. Zachęcamy
naszych Czytelników niniejszym do nadsyłania krótkich wiadomości
o tego rodzaju obyczajowych curiosach.
KRAWATY APOPLEKTYKÓW
Mężczyźni cierpiący na interesującą skłonność do apopleksji
nie powinni krawatów nosić w ogóle, a w każdym razie
powinni zdejmować je na trzy dni przed śmiertelnym atakiem,
ponieważ swobodnie oddychająca szyja gwarantuje pacjentowi
swoistą płynność w przechodzeniu ze stanu cywilnego do stanu
pozagrobowego. Paweł K., nieboszczyk, pisze:
„Jestem wdzięczny do grobu Panu Redaktorowi za znakomitą
radę usunięcia krawata na trzy dni przed atakiem.
Osłodziło to rodzinie, a również mnie ciężkie chwile agonii.
Obecnie czuję się zupełnie dobrze".
ZASTOSOWANIA PARADOKSALNE
Krawata możemy używać jako zakładki do książki, i nawet
przy czytaniu dzieł muzykologicznych, jak np. „Pasji
chorałowej w Polsce" drą Włodzimierza Poźniaka, nakładem
wydawnictwa „Nasza Przeszłość". Krawat, jeżeli mocny, nadaje
się również znakomicie do przycumowania togi. Latem
krawatem możemy tępić muchy, te roznosicielki chorobotwórczych
bakterii, w zimie zatykać szpary w podłodze. „Zabawa
w krawat" podczas cichych zimowych wieczorów rodzinnych
również ma mnóstwo uroku. „Zabawa w krawat" polega po
prostu na połykaniu krawata. Kto z towarzystwa połknie i nie
udusi się, otrzymuje
herbaty.
skromną nagrodę w postaci np. szklanki
UWAGA JĘZYKOZNAWCZA
kować go jako krakowianina.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
GRUSZKI PRONASZKI
Od chwili kiedy w szczecińskim „Orbisie" przeczytałem
Ogłoszenie „ZNAKOMITA ŚPIEWACZKA LECZY TARCZYCĘ", od
tej chwili pojąłem, że mógłbym — jako poeta liryczny — leczyć
ischias za pomocą gry na organach, a w wolnych chwilach
zajmować się podnoszeniem oczek, wyrywaniem zębów, a nawet
pisywaniem recenzji z wystaw malarskich.
To ostatnie zajęcie o tyle by mi jednak, Panie Redaktorze,
nie dogadzało, że nie lubię wychodzić z domu. Ale od czego
pomysłowość! Nie ma sytuacji bez wyjścia — jak powiedział
św. Chryzostom, kiedy po przyjściu do przytomności stwierdził,
że jest w raju.
I ja też znalazłem wyjście. Wypożyczyłem obraz od Zbigniewa
Pronaszki i wystawę malarską urządziłem sobie we
własnym domu. Na godzinę szóstą rano kazałem zebrać się
najdroższej rodzinie przed „Gruszkami", a sam, ku przerażeniu
najdroższej rodziny, wyszedłem z łazienki o g. wpół do jedenastej,
w pożyczonym cylindrze i w pożyczonych białych getrach.
Po przecięciu wstęgi żyletką wygłosiłem następujące przemówienie*:
„Najdroższa rodzino!
*Zaznaczam, że pod wpływem patosu cylinder co chwila spadał mi z głowy, co
właśnie mąciło patos chwili. (Uw. Aut.)
Belgijski kompozytor Cezar Franek napisał dwa lata przed
śmiercią bardzo złą symfonię. Jakże inaczej polski malarz
Zbigniew Pronaszko, który im starszy, tym doskonalszy!
Oczywiście, że z powodu braku miejsca nie będę tutaj rozwodził
się (fala niepokoju w rodzinie) nad trudnymi założeniami
formalnymi (fala niepokoju opada), które przy niniejszych
»Gruszkach« postawił sobie Pronaszko. Ja zwrócę uwagę
tylko na treść, bo obraz musi mieć narodową treść. Więcej
polskiej treści! Otóż: pomyślcie tylko: któż by mógł Zbigniewowi
Pronaszce zabronić namalowania obrazu np. pt.
»Ananasy w szampanskom« albo pt. »Złośliwy paryski
hrabia czterema kołami kosztownej karety przejeżdża na śmierć
nocnego stóża, cierpiącego nb. na nieuleczalną żółtaczkę«!
Nikt. A jednak Pronaszko, omijając wszelkie owoce zagraniczne,
maluje właśnie zwyczajne ludowe gruszki. Koszyczek do
jabłek (obok) został wykonany przez Spółdzielnię Wkliniarską
>> Nostalgia«, a kolorowa serweta, na której stoi cała martwa
natura, pochodzi niewątpliwie z Zakładów Włókienniczych na
Ziemiach Odzyskanych. Rama obrazu została również całkowicie
wykonana w Polsce, wysiłkiem polskiego ramiarza,
stolarza, lekarza i aptekarza, bb nie jest wykluczone, że ramiarz
cierpiał na nerki. Jedno tylko mi się nie podoba. Ten łabędź na
wazonie. Po pierwsze łabędź nigdy nie bywa niebieski, a po
drugie — do jasnej cholery — jaki jest pożytek z łabędzia,
a po trzecie — czy łabędź jest polskim ptakiem? A może
Mistrz Pronaszko chce się bawić w poetę Słowackiego? Nie
tędy droga". Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE UMUZYKALNIENIA
W mieście, z którego niedawno wróciłem (nazwy miasta nie
podaję, bo jedna pani mnie prosiła, żeby tych spraw wyraźnie
nie poruszać), umuzykalnienie przybrało takie groźnie rozmiary,
że właściwie, można powiedzieć, sprawa nadaje się do
dyskusji.
Otóż: tragedia muzyczna zaczęła się zaraz na wstępie, na
dworcu. Znakomitego poetę, któremu towarzyszyłem jako
sekretarz i zausznik, powitał chór kantatą od słów:
Hej, witajcie w naszym grodzie,
Goście mili, ukochani!
Tego refrenu wysłuchaliśmy co najmniej siedemdziesiąt
razy, stojąc pod ulewnym deszczem. W końcu, Panie Redaktorze,
do hotelu przepilotowała nas jakaś entuzjastyczna staruszka,
ale ponieważ przez cały czas w samochodzie grała
Moniuszkę, Maklakiewicza i Perkowskiego na waltorni, a szofer
też trąbił swoje, w uszach nam coś, że się tak wyrażę,
nawaliło, i to przed samym hotelem.
(W sprawie tych uszu używam, niestety, nienaukowego
wyrażenia nawaliło, ale zaznaczam, że nie posiadam wyższego
wykształcenia lekarskiego, tylko ściśle domowo-intuicyjne.)
Tutaj uprzedzam Pana Redaktora, że robię się coraz
bardziej zdenerwowany. Bo hotelowy portier jest zajęty przedmuchiwaniem
fletu i prosi nas, żebyśmy przyszli za cztery
godziny. Trudno. Idziemy na obiad. Podczas obiadu cztery
otyłe śpiewaczki śpiewają unisono „Góralu, czy ci nie żal
odchodzić itd.", a jednocześnie mieszcząca się nad restauracją
miejscowa filharmonia rżnie od ucha do ucha „Fantazję
polską" śp. Paderewskiego i tzw. „Motywy perskie" Szabuniewicza.
Ponadto z kasy restauracyjnej wydobywa się cichy
dźwięk wiolonczeli, na której przygrywa rozmarzony restaurator.
Kiedy podczas deseru pewien blondyn z Bachem pod pachą
zapytuje nas dość gwałtownie, czy przypadkiem nie mamy do
sprzedania organów, przychodzimy do wniosku, że jedynym
logicznym wyjściem z sytuacji jest natychmiast wstać od stolika
i natychmiast wykonać taniec z kastanietami. Tak! Kelner
podaje kastaniety. Tańczymy. Staruszka z waltornią znowu
pojawia się na widowni i proponuje nam całkowite umuzykalnienie.
Na propozycję odpowiadamy odmownie i nocą uciekamy
z miasta.
Boże, jakże miło jest wrócić do cichego, życzliwego Krakowa!
Więc i Pan, Panie Redaktorze, niech będzie życzliwy dla
mnie i wybaczy mi, że niniejszy „List z Fiołkiem" napisałem
przez pomyłkę na papierze nutowym stalówką wprawioną
w smyczek.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
ŚWIĘTY FRANCISZEK I MAŁE ZWIERZĘTA
Tutaj, na obrazku, jak Pan Redaktor widzi, Jerzy Zaruba,
co przecie łatwo poznać, narysował świętego Franciszka,
w momencie gdy tenże rozmawia z chorym pieskiem. Właściwie
rysunek Zaruby sam się tłumaczy: chory piesek, chory osiołek,
na gałązce chory ptaszek, a pośrodku ten święty powszechnie
znany z niebywałej serdeczności. Jedna tylko jest rzecz, którą
Panu Redaktorowi winieniem wyjaśnić: księżyc. Dlaczego
księżyc? Otóż dlatego księżyc, że na obrazku jest noc, pacjenci
nocą cierpią najdotkliwiej i właśnie dlatego ten dobry święty
przychodzi do nich nocą. Wzywam więc Pana Redaktora, aby
kochał zwierzęta, a dla chorych miał tak zwane serce, a Czytelnicy
„Przekroju" żeby od środy także kochali.
Proszę przysłać mi kaszkę.
Pański daleki Karakuliambro
W SPRAWIE
LEWICOWYCH DROBNOMIESZCZAN
Szanowny Redaktorze Panie!
Niech pan mi wytłumaczy, po co
ciągle po Polsce jeszcze chodzą
lewicowi drobnomieszczanie?
Cóż nam z tych pobielanych grobów,
tchnących agonią oczywistą,
z tych arcy-super-hurra-snobów
i pseudorewolucjonistów?
Z tych wszystko wciąż akceptujących,
byle mieć spokój idealny,
byle rosołek (grunt gorący!)
i w saloniku sztuczne palmy.
Niech pan mi powie, Redaktorze,
czy by nie można w końcu przecie
porzucić ich na bocznym torze,
gdzie zimą śnieg, a zielsko w lecie.
Można by także szyld z tej racji
pouczający niesłychanie:
TUTAJ NA SENNEJ STOJĄ STACJI
LfiWICOW: DROBNOMIESZCZANIE.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
ŻONY DZIELĄ SIĘ NA GŁUPIE I MĄDRE
ŻONA GŁUPIA
Głupie są najszczęśliwsze, ponieważ nigdy nie widzą tego, co
się koło nich dzieje. Gdyby mąż wrócił do domu późnym
wieczorem w różanym wieńcu na łysej głowie, grając na flecie
i w towarzystwie dziesięciu, jakby się wyraziła p. Świrszczyńska,
bachantek, to i tak głupia żona nie miałaby do męża pretensji
i uwierzyłaby w końcu, że to wszystko razem to jest takie nowe
zarządzenie biurowe.
ŻONA MĄDRA
Żona mądra postępuje tak jak żona głupia, z tą różnicą,
że jej toleracja dla słabości męża wypływa nie z braku rozumu,
ale z nadmiaru rozumu, co w gruncie rzeczy na jedno
wychodzi.
ŻONA PODEJRZLIWA
Jest to rodzaj żony najgorszy. Niech mężowi np. zapłacze się
w papierach program teatralny, załóżmy z przedstawienia
„Hamleta", awantura nieunikniona:
— Ach, to tak? To ze mną nie mogłeś pójść się zabawić na
„Hamleta", na to nieśmiertelne arcydzieło Wacława Szekspira,
ale z tą lafiryndą mogłeś! Itd., itd., itd.
Tu trzeba zaznaczyć, że facet jest Bogu ducha winien, że
naprawdę nie zna żadnej lafiryndy, że nigdy na „Hamlecie" nie
był, a program otrzymał w prezencie, do owijania śniadań.
ŻONA SZALONA
Typ znany, ale mało opisany. Ciągle grozi: trucizną, rozwodem,
wyjazdem, przyjazdem i tak zwanym piekłem. O gastronomii
nie ma, oczywista, zielonego pojęcia. Może to i lepiej.
Ponieważ pudełko pinesek wrzucone w furii do rosołu nierzadko
stawało się przyczyną śmierci żarłocznego mężczyzny.
ŻONA ZMYŚLONA
Ten typ jest znany tylko przez mężczyzn obarczonych tak
zwaną wyobraźnią. Któryś z rosyjskich pisarzy opowiada
0 dziwaku z małego, nudnego miasteczka, który co parę dni
zajeżdżał na dworzec i z honorami odwoził do domu rzekomego
gościa, kłaniając się co chwila pustemu miejscu w dorożce, ot,
byle się rozerwać. Podobnie, Panie Redaktorze, jest i z tą żoną
zmyśloną. Można sobie wymyślić blondynkę i brunetkę, małą
1 dużą, a nawet głuchą, jeśli Pan chce, żeby była naprawdę dobra
i żeby jej nie drażniło to, że Pan cały dzień śpiewa:
CZY PAMIĘTASZ TĘ NOC W ZAKOPANEM?
Karakuliambro
Do Redaktora „Przekroju"
Drogi Marianie!
W dniu wczorajszym lekarz zalecił mi dwa tygodnie bezwzględnego
wypoczynku.
Wobec tego proszę Cię o dwa tygodnie bezwględnego
urolpu.
Pomyśl, że od dnia przyjazdu do Polski prawdziwego
odpoczynku nie miałem ani chwili, a przecież od tego pamiętnego
dla mnie dnia będzie już niedługo — chwalić Boga
— dwa lata.
Bardzo więc proszę Cię o ten urlop, nie tylko, żeby pogrążyć
się w upragnione lenistwo, ale przede wszystkim dlatego, żeby
móc napisać kilka wierszy.
Bo nagle, wyobraź sobie, okazało się że w Nowej Polsce nie
ma Nowej Poezji, tylko tania retoryka względne fotoplastikony
groszowych wizjonerów.
Miałem okazję oświadczyć niedawno pewnemu Majorowi
w Warszawie, że z tą Nową Poezją w Nowej Polsce jest w tej
chwili tak, jak z trudnym patrolem na froncie.
To przecie nieważne, czy na patrol pójdę ja, czy kto inny,
grunt, żeby zadanie zostało wykonane.
Na to Major z uśmiechem:
— Ależ na trudny patrol ludzi się wybiera!
Proszę bardzo. Mogę spróbować i ja. Pójdę. Zadanie będzie
wykonane.
Szkoda tylko, że kiepski jestem na zdrowiu. Ale to nic. To
przejdzie.
Zresztą - stan mojego zdrowia może martwić Ciebie,
Marianie, ale na pewno rozweseli niechętnych oraz, jak się
okazało, moich dość wpływowych kalumniatorów.
Twój wszędzie
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
ŚMIERĆ PUDLA
Za dawnych czasów, jak twierdzi moja babcia, każda
rodzina miała pudla. Wyżej wspomniany pudel był niesłychanie
mądry. Przynosił bułeczki i ser holenderski za sklepiku, kręcił
rożen z baraniną, nierzadko pomagał dzieciom w geometrii.
Jako wypróbowanego przyjaciela rodziny można go było
zawsze z całym spokojem zostawić „na gospodarstwie", bo nic
nie ukradł, niczego nie stłukł, a nawet, jak twierdzi moja
babunia, czasem zdarzało się, że powracający domownicy
zastawali rozwieszone girlandy i napis na suficie: WITAJCIE.
W starych wypisach, panie Redaktorze, pełno jest opowiadań
o sercu i mądrości pudlów. Wiarygodności podanych
tamże faktów nie podobna kwestionować, ponieważ trudno jest
przypuścić, żeby ktoś chciał okłamywać malutkie dzieci.
Ze sławnej swego czasu chrestomatii Dariusza Franciszkiewic/
a pozwalam sobie tedy zacytować dwie takie psie
anegdotki:
PUDEL W ROLI LEKARZA
Sławny lekarz francuski Mathieu Courbon dostał apopleksji
(na skutek rozwiązłego trybu życia) w momencie, gdy
zabierał się do przeprowadzenia operacji na jednym ze swych
znakomitych pacjentów. Co robi pudel lekarza? Pudel lekarza
przebiera się w biały fartuch i bez drgnienia powiek wycina
nieszczęśliwemu holenderskiemu królowi wyrostek robaczkowy
i cały szereg innych irytującyh organów. Król holenderski
po przyjściu do przytomności oczywiście płacze ze wzruszenia
i zwiesza na szyi pudla kolosalny order. Bez komentarzy.
PUDEL POETĄ
Poeta portugalski Dante Ildebrande Pizetti Oho, którego
wpływ na poezję europejską rośnie z dnia na dzień, cierpiał
w wieku podeszłym na sklerozę. Toteż pracował z coraz
większym trudem, aż w końcu przestał pisać zupełnie. Ale co się
dzieje? Mimo to, że Pizetti Oho leży zwalony niemocą, w pismach
Lizbony ukazują się w dalszym ciągu jego utwory,
zadziwiające śmiałością wizji i wyczuciem aktualności. Zagadka
wyjaśnia się wkrótce. To wierny pudel Pizettiego Hieronim
zatruwał się kawą i alkoholem i — że tak po wiem— wyduszał
z siebie odpowiednie utwory.
A dziś, Panie Redaktorze, gdzie są takie pudle? Powyzdychały?
Ja bym prosił o szybką odpowiedź.
Karakuliambro
OTO MOJE ZAGADKI NA ŚWIĘTA:
Szanowny Panie Redaktorze!
ROZRYWKI ŚWIĄTECZNE
DLA OSŁABIONYCH UMYSŁOWO
Wojna, ten dziejowy kataklizm, niejednego z nas nadszarpnęła
mentalnie. Według statystyki prof. Bączyńskiego co
najmniej u 2000000 ludzi mózg, ten bezcenny aparat, funkcjonuje
nie tak, jakby powinien. A jednocześnie, Panie Redaktorze,
zauważyłem, że odpowiedzialni kierownicy działów
szarad i różnych łamigłówek tak układają te rzeczy, że tego nikt
nie może rozwiązać, chyba, że jest jednostką wybitną, na miarę,
że się tak wyrażę, Annasza. Więc pytam: czemu tak się dzieje?
Skąd ten sadyzm? To znęcanie się nad nie zawsze genialnymi
umysłowościami Czytelników? Toteż — zanim czynniki kompetentne
zajmą się tą skomplikowaną sprawą — pozwoliłem
sobie, proszę Pana Redaktora, ułożyć pewną ilość zagadek
dostępnych dla każdego. Jakże bo miło będzie niejednemu ojcu
rodziny, cierpiącemu na ischias, neuralgię, apopleksję i schizofrenię,
rozwiązać z błyskawiczną łatwością parę takich moich
zagadek! Ta błyskawiczna łatwość powróci wspomnianemu
ojcu wiarę we własne siły, natchnie go otuchą oraz wzbudzi
podziw otoczenia, które, jak wiadomo, nie zawsze ustosunkowuje
się się w sposób właściwy do ludzi osłabionych umysłowo.
1) Ma cztery nóżki, ogonek i mówi hau-hau?
2) Kto odkrył Amerykę i po co?
3) Stoi w stajni, uchem strzyże? (O d p o w i e d ź: fryzjer.)
4) Jakiej części ciała używamy do siedzenia w poczekalni
dentysty?
5) Kto jest autorem arcydzieła „Góralu czy ci nie żal Odchodzić
od stron ojczystych, Świerkowych lasów i hal, I tych
potoków srebrzystych"?
6) Kto miał w XVI wieku największe uszy?
7) Na co umarł Adam Mickiewicz?
8) Do czego służy głowa?
9) Bardzo duża widownia. Bardzo dużo krzeseł. Bardzo estetyczna
scena. Wszystko bardzo estetyczne. Kandelabry
i żyrandole. Żyralndole i kandelabry. Perfumy. Fumy.
Atmosfera najwyższego wtajemniczenia. Stratosfera najwyższego
intellllllektualnego napięcia. Na pustej widowni
siedzi samotny facet i ziewa. Na scenie stoi kilku facetów,
którzy się męczą. Co to jest?
( O d p o w i e d ź : Wieczór autorski poetów z „Klubu
Pickwicka".)
Wesołych świąt
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
Dziś nadzwyczajna okazja!
CZTERY TEMATY W JEDNYM LIŚCIE!
CO TO ZNACZY KDK?
„AUTORZY WŚRÓD SWOICH CZYTELNIKÓW"
MODY WARSZAWSKIE
oraz
Piekielne Post Seriptum:
WPROWADZAM PRZEPUSTKI
I
Otóż: Wyobraźmy sobie, Panie Redaktorze, że, idąc ulicą,
upadam na głowę i pod wpływem tego tragicznego wypadku
staję się nieprzejednanym wrogiem KDK, czyli Klubu Dobrej
Książki. Oczywiście natychmiast dzwonię do wszystkich zaprzyjaźnionych
redakcji i inspiruję kampanię przeciwko KDK.
Oczywiście ukazują się tytuły:
Widmo KDK nad Polską!
Członek KDK morduje żonę i dzieci.
Jeszcze jedna ofiara ślizgawicy i lektury: zaczytana staruszka
z KDK łamie nogę itp.
Naturalnie, że tego rodzaju negatywna, warcholska akcja
odniosłaby właśnie pozytywny skutek. Bo szepty i świsty
bezpłodnych teoretyków to jeszcze jeden pomyślny wiatr dla
takiej działalności praktycznej, która trafia w sedno. Bo KDK,
Klub Dobrej Książki, zaspokaja GDK — głód dobrej książki.
Bo KDK daje książkę tanią, nareszcie tanią! Bo KDK planuje
swoje wydawnictwa, uwzględniając postulaty czytelników. Bo
dzięki KDK miliony ludzi w Polsce staną się znowu szczęśliwymi
posiadaczami własnych księgozbiorów.
Bo — tu czuję przypływ sił proroczych i łzy wzruszenia
zalewają mi rękopis — przyjdzie czas, kiedy cała Polska będzie
jednym wielkim KDK, Klubem Dobrej Książki.
MY I ONI, TY I JA -
KAŻDY CZŁONKIEM KDK!
II
„Autorzy wśród swoich czytelników" to druga rewolucyjna
akcja spółdzielni „Czytelnik". Brałem właśnie w tej akcji udział
objeżdżając miasta i miasteczka Wybrzeża. Podczas mojego
objazdu zrozumiałem, że: 1. Od salonów naszych perorujących
intelektualistów do szarej Polski jest tak daleko jak stąd do
księżyca; 2. Że poezja na dziś musi być jak gorący pocałunek.
Innej poezji oni nie chcą. Inna poezja nie ma szans. I na to nie
ma rady, choćby nie wiem ile pliszek chwaliło swoje ogonki.
III
W pewnych wytwornych kołach warszawskich jest moda
obecnie na: romantyczny heroizm, smutek, zamyślenie, a nawet
szloch.
Do najlepszego tonu należy np. nie donieść kanapki z łososiem
do ust i rozpłakać się ze wzruszenia.
IV
(POST SCR1PTUM)
Z powodu wielkiego napływu wielbicieli do mojej Osoby
wprowadziłem na wzór warszawski przepustki do mojej Osoby.
Teraz u mnie, Panie Redaktorze, siedzi na dole w portierni
pięciu ironistów, z których pierwszy patrzy na faceta, drugi
kiwa głową, trzeci trąca nogą tego, co kiwa głową, czwarty
patrzy przenikliwie na faceta, piąty zadaje facetowi oszałamiające
pytanie: „A pan właściwie w jakiej sprawie do ob.
kardynała Gałczyńskiego?" — i ewentualne wydaje facetowi
przepustkę z dwudziestoma pieczęciami. Pożytku i sensu w całej
zabawie niewiele, ale za to ile śmiechu!
Niech pan przyjdzie do mnie na kakao.
Pański Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
JAK ZOSTAĆ POLAKIEM
Podręcznik dla skołowaciałych i niedożywionych cudzoziemców
— wyjątki z nowej książki Alojzego GżegżółkTz przedmową
Hermenegildy Kociubńskiej.
GEOGRAFIA
Polska leży w Europie Centralnej, a nie na peryferiach
cywilizacji, jak np. Ameryka. Z położenia centralnego wynikają
siłą rzeczy skłonności centralizacyjne, czyli wszystko przenosi
się do Warszawy. W najbliższych dniach ma być przeniesiona
nawet Wieża Mariacka tudzież pomnik Zyblikiewicza wraz
z cokołem i podstawą, i tą babcią, która tam zawsze siedzi na
ławce. Z uwagi tedy na powyższe masowe przenoszenie się
słusznym jest, iż może zaistnieć obawa, że z czasem Kraków
stanie się li tylko rodzajem przenośni. Królową rzek polskich
jest obecnie nie Wisła, lecz Odra. Łamiąc tradycyjne, ale
dziwaczne polskie wyrażenie komunikuję uprzejmie, że polska
Odra nie wpada, tylko wpływa do polskiego morza, wpadają
natomiast i wpadać będą polityczni kombinatorzy, tak krajowej,
jak i zagranicznej proweniencji.
HISTORIA
Z perspektywy dziejowej widać teraz jak na dłoni, że
w dawnej Polsce ci królowie zachowywali się właściwie przyzwoicie,
następowali bowiem grzecznie jeden po drugim, nie
tłoczyli się i nie gwizdali, jak to np. obecYiie obserwujemy
w kinach.
SPORT I POEZJA
Że nadrealizm jest naturalnym płodem polskiego ducha, to
sprawdza się jak najoczywiściej na boiskach sportowych, gdzie
publiczność nazywa sędziów „kaloszami". Takie „kalosze"
jeszcze można, powiedzmy, strawić. Ale, Panie Redaktorze, gdy
się słyszy z trybun ryki, żeby kalosz doił kanarki, to już,
przepraszam, jest czysty nadrealizm, absurd, nonsens, bo nie
tylko kalosz, ale zegarmistrz, gdyby nawet zastosował śrubkę,
nie wydoi kanarka. Naukowo niemożliwe. Cóż, kiedy u nas
publiczności wszystko wolno, a autorowi wiatr w oczy. Niechbym
ja wydrukował, że „kalosz doi kanarki".
Zaraz by się zrobił krzyk, że nonsens, że surrealizm, że nie
włączony, że izolaga społeczna, że wieża z kości słoniowej itp.
Eeech! Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
ANGELOLOGIA
WSTĘP
Liczne listy, telefony i telegramy Czytelników świadczą, że
Angelologia, to dziecię prof. Bączyńskiego, cieszy się niesłabnącym
zainteresowaniem. Z niektórych listów wnoszę wszelako,
iż w pewnych kołach nawarstwiło się mnóstwo angelologicznych
nieporozumień, co mogłoby niekorzystnie wpłynąć na
dalszy rozwój tej młodej nauki. Wobec tego komunikuję, że:
Słowo „angelologia" pochodzi z greckiego „angelos" — anioł
i „logos" — słowo, czyli że angelologia jest po prostu
nauką o aniołach.
CZY ANIOŁOWIE ISTNIEJĄ?
Niewątpliwie tak. Sam znam osobiście kilkunastu: Taki
krakowski strażak np., który u siebie na Bronowicach przygarnął
po powstaniu całą moją skołataną, głodną i schorowaną
rodzinę. Ów anioł nazywa się Bańka. Znam również aniołów
wśród malarzy, że wymienię Jerzego Zarubę i Eryka Lipińskiego,
nie mówiąc o Janie Kamyczku, który posiada nawet
specjalną legitymację anielską, zaopatrzoną nadzmysłowym
podpisem i nadzmysłową pieczęcią archanioła teatru Mariana
Eilego. A na Wybrzeżu, Panie Redaktorze, w sławnym portowym
mieście Szczecinie spędziłem np. ostatnio z żoną i z Władkiem
Broniewskim cały tydzień u wojewody Leonarda Borkowicza,
który przy bliższym poznaniu okazał się również
aniołem. Gdyby wojewoda szczeciński Leonard Borkowicz nie
był aniołem, czyż moglibyśmy się czuć u niego jak w niebie?
Angelologia. W Szczecinie zresztą wszystko jest skrzydlate:
morski wiatr, morska myśl, a przede wszystkim nazwiska
podopiecznych poetów wojewody: Jana Papugi i Franciszka
Gila. Angelologia.
MORFOLOGIA ANIELSKA
ANIOŁOWIE JEDNOSKRZYDLI
Aniołowie dzielą się na: sześcioskrzydłych, dwuskrzydłych
i jednoskrzydłych. Do sześcioskrzydłych należą cherubinowie,
wojewodowie i serafinowie, redaktorowie i Jerzy Zawieyski. Do
dwuskrzydłych kobiety. Co do jednoskrzydłych, to trzeba
nareszcie śmiało powiedzieć, że są oni prawdziwą zakałą
polskiej angelologii. Zewnętrznie buńczuczni, a wewnętrznie
skwaszeni, kompensują swoją niemoc twórczą wiecznym postulowaniem,
wiecznym hałasowaniem i wiecznym ruganiem kolegów.
Byle kim zostać nie chcą, a na jednym skrzydle fruwać nie
mogą.
Każdy może zostać aniołem! Trzeba mieć tylko jasne serce,
a w sercu pokorę. Amen. Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
ZAZNACZAM,
ŻE ZARZĄDZAM, CO NASTĘPUJE:
Podczas zebrań towarzyskich nie wolno wieszać psów na
nieobecnych, czyli tychże nieobecnych zohydzać, ośmieszać
i „wykańczać".
II
Nie wolno wystawiać idiotycznych i nudnych sztuk teatralnych.
lii
W pobliżu domów zamieszkiwanych przez poetów i malarzy
nie wolno hałasować, grać na katarynkach i harmoniach oraz
urządzać awantur mogących zakłócić wewnętrzny spokój pracujących
mistrzów.
iv
Zabraniam uprawiania satyry personalnej, polegającej na
wzajemnym podgryzaniu się i podszczypywaniu się, tudzież
pokazywaniu języka.
Nie wolno opowiadać starych kawałów.
VI
Nie wolno gramolić się, kałapućkać, bajdurzyć, piędrzyć
i gonić w piętkę.
vn
Zakazuje się również kategorycznie wszelkiego mętniactwa,
koturnu i lipy.
VIII
Zabraniam takoż niniejszym jakiegokolwiek zaglądania
przez dziurkę od klucza oraz: mizdrzenia się, używania brylantyny
do włosów, rzucania się na szyję i dawania buzi z dubeltówki.
IX
Jednocześnie przypominam, że:
Nie wolno zadzierać nosa i klepać po ramieniu.
Nie wolno zawieruszać się, babieć i ramoleć.
XI
Nie wolno w obecności osób nerwowych przygrywać
na następujących instrumentach, a to: symfonałach, or-
ganach hydraulicznych, cymbergajach i tzw. dudach portugalskich.
XII
Nie wolno opowiadać tasiemcowych wspomnień z życia
osobistego, ponieważ to nikogo nic nie obchodzi.
XIII
Nie wolno zanudzać na śmierć.
xiv
Nie wolno bimbać sobie.
xv
Nie wolno intrygować, podlizywać się, donosić, podszczuwać,
podbechtywać i rozmigdalać się.
Nie wolno napuszczać.
XVI
XVII
Nie wolno używać takich słów, jak: zagadnienie i koncepcja.
Trzeba pracować.
XVIII
Rozporządzenie niniejsze wchodzi w życie z dniem ogłoszenia.
Pismom stołecznym i prowincjonalnym nakazuję
przedruk niniejszego, w całości, bez skrótów i głupich komentarzy.
W stosunku do nie stosujących się będę wyciągał jak
najdalej idące konsekwencje.
P i e c z ę ć
Na oryginale podpisałem własnoręcznie:
Karakuliambro
członek KDK
Szanowny Panie Redaktorze!
l
WPROWADZAM NOWE NAZWY CIASTEK
Brak wyobraźni u naszych kondytorów, pasztetników i cukierników
odbijał się niejednokrotnie w sposób złowieszczy na
całokształcie naszego życia społecznego. Od czasów, Panie
Redaktorze, Zygmunta Starego (a nawet wcześniej!) ciągle te
same, aż do znudzenia: rurki z kremem, ptifurki, ekierki,
murzynki, babeczki śmietankowe itp. — jakby nie można było
zarządzić, żeby były: ponczowe meissnerki, kamyczki, rusinki
z serem, borejsze grylażowe, hołuje z konfiturą, szyfmanki
kruche itp.
Jakąż świeżością powiałoby od wytwornego czytelnika
„Przekroju", który w swojej ulubionej kawiarni zamawiałby
np. w ten sposób: — Dwie brezy z kremem na miejscu.
Przepraszam. Teraz coś a la ildefons w czekoladzie. Dziękuję.
Dwa ładosze nadziewane. Przepraszam. Jednego waldorffa
zawinąć w papier. Dziękuję.
II
ROZWÓJ ANGELOLOGII W POLSCE
KRÓTKI WYWIAD Z PROF. BĄCZYŃSKIM
— No i jak tam, panie profesorze?
— Cudownie. Spóźniłem się na samolot i dzięki temu w tym
zacisznym bufecie krakowskiego lotniska mogę spokojnie
wypić herbatę z cytryną.
— A jak angelologia?
— Niesłychanie, panie. Sześćdziesiąt lat moich wysiłków
angelologicznych nie poszło na marne. Przy Uniwersytecie
Jagiellońskim powstaje Instytut Angelologiczny, niebawem
zacznie wychodzić „Droga Angelologa", działacze kulturalni
i poeci wstępują masowo do tzw. „stowarzyszeń anielskich",
gdzie zaprawiają się do bujania w powietrzu.
— A rezonans prasowy?
— Fantastyczny, panie. Wszędzie piszą o aniołach.
Tu ojciec angelologii pokazuje nam ostatni numer „Turowicza
Powszechnego", gdzie jest na pierwszej stronie cała „Kantata
anielska" poświecona aniołkom z „Kuźnicy".
III
PRZYTOMNOŚĆ UMYSŁU
(z anegdot o Władysławie Bieńkowskim)
Poseł Władysław Bieńkowski siedział na werandzie w towarzystwie
swego przyjaciela Henryka Ł. Niedaleko pasły się
krowy. Nic nie zwiastowało dramatu. Ale nagle wśród krów
pojawił się Jerzy Zawieyski, podniósł ramiona i wygłosił
przemówienie, stosując takie okrzyki jak: „O tragedio dojonych!"
albo „O, moje zaniedbane kulturalnie siostry krowy!"
itp. Zawieyski przy tym oczywście płakał, bił się w piersi i brał
winę całkowicie na siebie. Mimo to jedno z rozwścieczonych
zwierząt porwało cenionego mistyka na rogi i zaczęło nim
huśtać w powietrzu.
— Władek, ta krowa zabije Zawieyskiego! — zawołał
Henryk Ł.
A Bieńkowski z właściwą mu przytomnością umysłu:
— To nie krowa, tylko byk.
I pogrążył się w lekturze „Przekroju'
Karakuliambro
członek KDK
*'**v S' frZy °,kaZJi: DaSZeg° Przyj'aciela Posła Władysława
Bienkowskiego (wraz z Florą!) serdecznie pozdrawiamy Czyście
zauważyli, ze powinno bć 83 a ni Szanowny Panie Redaktorze!
Pozwoli Pan,'że wszystkim Osobom, Firmom i Instytucjom,
a to:
Aleksandrowi Ildefonsowi Watowi w Warszawie; Trzem
Podlotkom z czwartej klasy Gimnazjum w Łodzi; Alojzemu
Gżegżółce, Hermenegildzie Kociubińskiej i Psu Fafikowi; przyjaciółkom
Zielonej Gęsi i Niedźwiadka Puchatka; Natalii
Brzozowskiej w „Filmie Polskm"; L'attache de Presse de la
Mission Politiąue Polonaise a Yienne; Franciszkowi Józefowi
Haydnowi, autorowi „Stworzenia Świata" w Niebie; Julianowi
Krogulskiemu, Katowice (B. G. K.); Dyrekcji Teatru Miejskiego
w Bydgoszczy oraz Teatru Ziemi Pomorskiej w Toruniu;
Poecie Ernestowi Degrange 246 rue de Montigny, Charleroi
(Belgiąue); Redakcji dodatku literackiego „New York Times";
Redakcji „Literaturnoj Gaziety" (Moskwa); Klubowi Sportowemu
Krakowskiego Związku Pocztowców; Napoleonowi
Piorunkiewiczowi w Balabechnie (Ziemie Odzyskane); Pallas
Atenie (Olimp); Wszystkim Postaciom Biblijnym (Biblia);
Mikołajowi Gogolowi, autorowi „Rewizora", Kraków; Radzie
Załogowej Obserwatorium Astronomicznego w Milanówku;
Jerzemu Zambie (Galeria Trietiakowska); Dzwonnikowi z Notre-
Dame; Pani Twardowskiej (Ballady i Romance); Czcigodnemu,
Wielce Dostojnemu, Zasłużonemu, Bezkompromisowemu,
Jedynemu w Swoim Rodzaju, Kochanemu Prof. Bączyńskiemu
(Kraków, Salwator); Panu Ali-Babie i Czterdziestu
Rozbójnikom; Siedmiu Braciom Śpiącym w Łóżku; Spółdzielni
„Woda Sodowa"; Muzie Eutrepe (Helikon); Zygmuntowi
Mycielskiemu, autorowi „Portretu Muzy"; Krzysztofowi Gruszczyńskiemu,
autorowi poematu „Głos ma agitator-gołębiarz"
(„Po prostu", studenckie pismo społeczno-literackie nr
28), za przekazane mi życzenia Gwiazdkowe prześlę moje
spóźnione, ale serdeczne, z głębi mojej bezdennej głowy wypływające
staropolskie „Bóg zapłać!".
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
NIE DAM SIĘ SPROWADZIĆ
Z DROGI CNOTY!
Koło Medyków Uniwersytetu we Wrocławiu, ul. Curie-
Skłodowskiej 89, pismem z dn. 28 stycznia rb. L. dz.
67/67/1/48 zaprosiło mnie na bal maskowo-kostiumowy pod
nazwą „Śledź u Medyków" Za Komitet Organizacyjny „Śledzia
u Medyków" podpisali: Stypa Andrzej, i Selecki Romuald.
Tak się, Panie Redaktorze, przedstawia stan faktyczny, czyli
faktografia. Ale teraz z kolei zaczyna się etyka, psychologia
i transmogryfikacja. Bo wyobraźmy sobie, że, skuszony obiecanym
zwrotem kosztów podróży, jadę. Więc przede wszystkim
narażam się na nocne przygody w wozie sypialnym, co już
niejednego wykoleiło młodzieńca. Po drugie, Panie Redaktorze,
sprawa megalomanii. Bo ściany auli mają być upstrzone
napisami w rodzaju „Vivat noster Karakuliambro!" itp. Też mi
się nie podoba. Prowadzi do zarozumiałości, a zarozumiałość
paraliżuje rozpęd twórczy i poczucie humoru. Po trzecie:
Zagwarantowanie mi nieograniczonej konsumpcji w bufecie
gratis (autentyczne!) narazić by mnie mogło na „karakuliambritis",
czyli chorobę polegającą na pneumatycznej eksplozji
portugalskich sardynek przez jamę ustną, w kierunku ścian
nierzadko pokrytych bezcennymi freskami.
Po czwarte, Panie Redaktorze, wrocławskie medyczki.
W gruncie rzeczy zawsze marzyłem o medyczce, która nosiłaby
za mną dużą butelkę z walerianą (tinctura Yaleriani) i kompresy.
A na takim balu wszystko się może stać. Zmysły
pobudzone muzyką i gastronomią mogą się wymknąć spod
samokontroli, człowiek, Panie Redaktorze, przyjedzie na taki
bal medyczny do Wrocławia niby na trzy dni, a potem wróci do
domu dopiero po czterdziestu latach, obarczony rodziną i pięcioma
skrzyniami z przyrządami do wstrzykiwania spirytusu
kamforowego w ucho środkowe. Ja bardzo dziękuję.
P. S. Również napisałem poezję pt. „Jesień", którą załączam:
JESIEŃ
Mój Boże!... (itd)
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE NIEPOKOJU CO DO FORMATU
Ponieważ stwierdzono, że wśród powoźników i fabrykantów
karet ślubnych zapanował ostry niepokój co do formatu,
w jakim ma się ukazać moja „Zaczarowana Dorożka" („Czytelnik"),
komunikuję, Panie Redaktorze, że „Zaczarowana Dorożka"
ukaże się w tym samym formacie, co „Ostatnia Europa"
Mirosława Żuławskiego („Czytelnik").
Mam nadzieję, Panie Redaktorze, że powyższe krótkie, ale
dobitne słowa uśmierzą niepokój, rozładują kompleksy i przyczynią
się do tak upragnionej pacyfikacji serc i umysłów na
odcinku wydawniczo-kulturowym.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
POETA WSZĘDZIE POTRZEBNY
Ogólna transmogryfikacja i swego rodzaju opupienie, jakie
nastąpiły po wprowadzeniu przeze mnie nowych nazw ciastek,
świadczą, Panie Redaktorze, dobitnie o życiowości tej poetyckiej
inicjatywy. Z kraju i spoza kraju napływają setki tysięcy
listów. Depesze piętrzą się. Cukiernicy i pasztetnicy raz po raz
wzywają mnie na konferencje i uzgadniają ze mną swoje
projekty na nową nazwę dla pączka. Świadomość społeczną
zaczyna nareszcie drążyć zrozumienie tego prostego faktu, że
poezja, trwożliwie chroniąca się pod okładkami książek, to
tylko część, to tylko mały dopływ Wielkiej Rzeki Poezji, że życie
co dzień woła o tysiące nowych poetyckich formuł i nowych
poetyckich słówek, że zwykły ser może zrobić zawrotną karierę,
jeżeli zostanie zręcznie nazwany, a do zręcznego i bezkompromisowego
nazywania spraw, rzeczy i zjawisk jest właśnie
powołany poeta. Wszędzie potrzebny poeta.
Hasło:
RZECZ, KTÓRA NIE JEST TRAFNIE NAZWANĄ,
NIE PÓJDZIE, CHOĆBYŚ NA GŁOWIE STANĄŁ.
Toteż, Panie Redaktorze, ośmielam się uchylić koronkowego
rąbka i odsłonić (niezazdrośnie!) nowe możliwości
naszym pegazom, pseudoklasycznie stroniącym od społecznego
dyszelka.
ZEGARMISTRZE
Tu można sobie naprawdę pohulać. Bo te miliony zegarków,
które leżą na wystawach i których pies z kulawą nogą nie
kupuje, to są właśnie ofiary swego rodzaju wymóżdżenia
zegarmistrzów, którzy nie chcą współpracować z poetami. A ty
tylko kombinuj, bracie! Ten mały złoty zegareczek można by
przecież nazwać „Złotą chwilką", ten duży, stojący, z popiersiem
Aleksandra Macedońskiego i gruszkami to wykapany
„Sardanapal", nazwa podchodzi po prostu sama, a znowu ten
kuchenny emaliowany czyż nie prosi się, żeby go nazwać
„Błękitna Szczypawka" z uwagi na te błękitne chwile połączone
ze szczypaniem, w którym tak celowali ci prawdziwi przedwojenni
strażacy! Zapewniam, ob. ob. zegarmistrzów, że po
wprowadzeniu moich patentowanych nazw zupełnie inny zacząłby
się ruch w interesie.
Ale cóż, Panie Redaktorze, moje pomysły i projekty były
zawsze li tylko przedmiotem kpin, szyderstw i kalamburów.
„Jak mi smutno!" - że zacytuję Słowackiego.
P. S. czy panu, Panie Redaktorze, też?
Karakuliambro
Miejsce postoju, 10 marca (40 Męczenników),
bieżącego roku.
Wielce Szanowny Panie Redaktorze!
DZIWNE WIZYTY
Tadeusz Ochlewski, dyrektor „Polskiego Wydawnictwa
Muzycznego", animator, inspirator, organizator, jeden z najbardziej
zapracowanych ludzi w Polsce, zawsze mawiał do
mnie:
— Panie, grunt to szafa.
Przez długie lata, Panie Redaktorze, nie mogłem pojąć, co to
znaczy, aż wreszcie ośmieliłem się i zapytałem.
— Szafa, mój drogi Karakuliambro — wytłumaczył mi
Ochlewski — to jedyny sposób w naszych czasach na wizyty.
Bo jeżeli nawet goście wyłamią drzwi, wtedy jeszcze pozostaje
bastion przystawionej do drzwi szafy i zza tego bastionu może
się pan całkowicie skutecznie bronić przed zalewem i napływem
elementów.
Tyle Ochlewski. Ale cóż z tego, Panie Redaktorze, kiedy ja
właśnie ani pół szafy do dzisiaj nie posiadam i dlatego:
ONEGDAJ
odwiedziło mnie pięciu kierowników prowincjonalnych gimnazjów.
Każdy z tych kierownków twierdził, że ja jestem jego
wychowankiem, ja powiedziałem, że nie. Między kierownikami
zarysowały się konflikty, nastąpiły: karczemna burda i zgorszenie
publiczne.
WCZORAJ
nagle odwiedził mnie: STASZEK BUCHAŁA, trębacz z Wieży
Mariackiej. Bez komentarzy.
A DZISIAJ
o piątej rano gość, który bezczelnie utrzymuje, że jest moim
nieślubnym ojcem. Fotografię załączam.
Kiedy piszemy te słowa, wizyty trwają i rozwijają się. Ja
wobec tego proszę Pana Redaktora o przydzielenie mi szafy
czym prędzej, bo inaczej to znowu będę omerdzony, ogaffiały,
sksiężycowany i zbęcwałofikowany.
O MANII ZAWIJANIA
W o j a ż e r potrzebny na cukierki, pensja i prowizja
oraz cztery zwijaczki. Zgłoszenia do „Dziennika Bałtyckiego"
pod „Wytwórnia"
(Ogłoszenie w „Dzienniku Bałtyckim" nr 41 z dnia 11. II.
48. Nadesłał Lech Nowakowski.)
Ale o czym to, Panie Redaktorze, ja chciałem mówić?
Właśnie: O m a n i i z a w i j a n i a . Bo zauważyłem,
że ta plaga szerzy się crescendo. Ludzie zaczynają
zawijać dosłownie wszystko, począwszy od zrazów, a skończywszy
na sprzedawcach obrazów, bo właśnie, w związku
z tym zawijaniem, słyszałem* takie zdanie na temat smutnego
końca pewnego wesołego apoplektyka: „Ten się, uwa-a-sz pan,
zawinął..."
Odłóżmy wszelako na bok zawijanie prywatne, apopleksję,
*w miejscu gdzie przebywam.
jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, przejdźmy natomiast do
zawijania publicznego. W miejscu, gdzie się obecnie znajduję,
miejscowa ludność zawija w papier nie tylko bułki z salcesonem,
ale nawet (horrbile dictu!) kwiaty. Ja rozumiem, Panie Redaktorze,
że można wstydzić się bułki z salcesonem, ale żeby
zawijać w plugawy papier kwiaty z kwiaciarni, nie, to już po
prostu zbrodnicze! Toż samo z butami do naprawy: do szewca
— zawinięte, od szewca— znowu zawinięte. Wieczne zawijanie.
Wieczna obłuda. Przed chwilą, w miejscu postoju, urodziło
mi się dziecko. Pielęgniarka: — Czy zawinąć? — Potworność!.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
1. PANI M.
o r a z
2. JESZCZE W SPRAWIE UPOLITYCZNIENIA
Piszę krótko, bo w Zakopanem, w tramwaju. Ciąża papugi
trwa 600 lat, a ponieważ pawiem narodów byłaś i papugą, jak
się wyraził Antoni Słowacki, więc boję się, Panie Redaktorze, że
i u nas będzie to samo z ciążą upolitycznienia. Bo staruszkowie
ciągle myślą u nas kategoriami politykierstwa, a nie polityki.
Polityka to dzisiaj zagadnienie etyczne. To trzeba zrozumieć.
Ale tego oni nie rozumieją. Niestety. Stwierdzam codziennie.
Bo albowiem codziennie chodzę na czyjeś imieniny (tanio
i śmiesznie!) i ten pan zawsze mówi do tego pana:
— Tylko bez polityki!
Dlaczego, się pytam? Dlaczego? Przecież dziś nareszcie,
chwała Bogu, wszystko jest polityczno-ideologiczne, a przede
wszystkim odbudowa. Więc kto się izoluje, kto się odcina, kto
egzystencjalizuje, ten daje dowód, że się nie interesuje życiem
państwa, a to ostanie jest wszak naszym wspólnym interesem,
naszą wspólną, proszę Pana Redaktora, własnością. Ja bym
nieśmiało radził takim gaffacetom w te pędy do „Orbisu"
i sleeping na księżyc. „Poznaj tajemnice księżyca i innych
planet". A co do „pani M.", to ta osoba zaczyna mnie cholernie
denerwować. Listy, rozumiecie, z Wrocławia, rozmaite, znaczy
się, tego, aluzje i hormonologie, ale ciągle bez adresu i ciągle
zagadkowe „M". Zaznaczam, Panie Redaktorze, że jestem
blondyn w stanie pokwitowania, czyli tragedia seksualna, mam
piegi i sny. Więc żądam, żeby ta Laura przysłała zaraz mi dwie
fotografie, do pasa i od pasa. Dla informacji, z uwagi na
możliwości tzw. rozwoju wypadków, komunikuję komunikatywnie,
że moja namiętność to taniec i korniszony.
A co do upolitycznienia, że, Panie Redaktorze, powrócę, to
uważałbym, że też także również naturalnie oczywście of course
nie należy absoliutno przesadzać.
Bo w Szkole Sióstr Nerczanek był taki temat maturowy:
„Czy oczywiście gdyby Shakespeare żył, czy by należał do PPS,
czy też do PPR?" Mnie się, Panie Redaktorze, wydaje, że
pytanie jest idiotyczne. Bo zacznijmy wreszcie od tego, że
przede wszystkim Szekspir był Polakiem, nazywał się gruncie
rzeczy Szekspirowicz (nie dajmy fałszować historii!), a jego
jeden potomek z bocznej linii do dziś dnia pracuje chwalebnie
W SPÓŁDZIELNI WYDAWNICZEJ „CZYTELNIK".
Niech żyje DOM SŁOWA POLSKIEGO!
Karakuliambro
członek KDK
Szanowny Panie Redaktorze!
Pan pozwoli, jeszcze:
W SPRAWIE „CYRKU POETYCKIEGO"
Z powodu tysiąca szkolnych gaff, które popełniłem ostatnio
w Prandocinie (np. wieczór autorski dla koni, ślub z kelnerką,
która się po zbadaniu okazała hrabiną, urwanie w zamyśleniu
skrzynki pocztowej, samozaparcie itp.), dr Józef Litwin, znakomity
prawnik, namówiony i niewątpliwie podbechtany przez
Jana Brzechwę, włączył moje imię Ildefons do katalogu — imion,
które, tu cytuję Brzechwę, „w sensie prawa obowiązującego
mogą być uznane za niedopuszczalne, jeżeli chodzi o ich
nadawanie nowonarodzonym dzieciom".
Czyli że, Panie Redaktorze, jeżeli np. panu się urodzi synek,
można powiedzieć, złotowłose marzenie, to już, rozumiesz pan,
nie będziecie go mogli ochrzcić na Ildefonsa, bo nie wolno.
Niedopuszczalne. Demokracja, psiakrew, z kluseczkami!!! Ba,
w takiej Ameryce to co innego. Tam dopiero jest wolność: Jak
kto ma dużo dolarów, to się może przed amerykańskim obłędem
schronić w naszej starej Europie, a jak kto ma mało
dolarów i nie ma na czym siedzieć, ale za to ma odmienne
poglądy, to go zaraz z całym szacunkiem sadzają. Glory, glory
halleluiah. A co do imion, u nas niedopuszczalnych, to wiem od
Alojzego Gżegżółki, który zna te stosunki, żeTruman przeszedł
ostatnio na Ildefonsa i podpisuje się Truman: Ildefons Truman
II
i absolutnie, Panie Redaktorze, glory glory halleluiah — a
dlaczego? Bo wolność. A u nas? Hej, łzy się kręcą jak karuzela.
Wsiadać, panowie, wsiadać! Czarna przegrywa, czerwona
wygrywa. A co do tych gaff w Prandocinie, to uważacie,
gdybym tak spisał bukiet tych gaff i te gaffy powkładał do szaff,
to by stała szaffa za szaff ą, a w szaffie gaffa na gaffle. Ot co.
A Władek Broniewski inaczej do mnie nie pisze, tylko „Klaunstanty
Gaffczyński".
Jedyne wyjście cyrk założyć: Duża ruda peruka projektu
Jana Kamyczka, duże szare stopy, stopy szarego człowieka
pomysłu prof. Bączyńskiego, angelologa, projekt areny: Marian
Eile; i siup na arenę, a afisz: DZIŚ KLAUN ILDEFONS, a spod
maski, spod rudej peruki, na tych szarych, bolesnych, frontowych
stopach najtkliwsze liryki mojego przyjaciela Stanisława
Marii Salińskiego w rodzaju:
ZAPYTAŁAM: - ACH, CZEGO CHCE PAN?
ZASZEPTAŁAM: - ACH, CZEGO CHCE ON?
ODPOWIEDZIAŁ: - ZJEŚĆ Z PANIĄ MARCEPAN
I POJECHAĆ DO KINA „ODEON"...
Bilety ulgowe ważne. Dla ubogich inteligentnych.
A inteligentna burżuazja niech gra w brydża.
— Nie masz w coo, wyjdź w karoo!
— A ja spod dużego palca.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
Pozwólcie jedno słówko na temat:
KUTUROWY BOMBARDAMENT
SPOŁECZEŃSTWA
I (PARADOX!) TRAGICZNY IZOLAMENT
PISARZA
Włodzimierz Słobodnik pisze wiersze „Poufne", a dlaczego?
bo gdyby pisał „Jawne", to i tak ci dranie by go nie zrozumieli.
Toże samo jest z nazwami, tj. chciałem powiedzieć z wykrywaniem
nowych-o-których-nikomu-się-nie-śniło instrumentów.
O zmianie kalendarza oczywiście ani słowa. Bo jeszcze
za monarchii, kiedy pisywałem do „Odrodzenia" jako „Król
Herod", to zaproponowałem:
RUBRYKA NR 47
KALENDARZ BAŁWANA
NOWE NAZWY DNI TYGODNIA:
P o n i e d z i a ł e k — obłędnik
W t o r e k — niechętnik
Ś r o d a — nerwownik
C z w a r t e k — ewentualnik
P i ą t e k — sceptycznik
S o b o t a - zalajnik
N i e d z i e l a — skandalnik
o r a z
CENNIK INSTRUMENTÓW MUZYCZNYCH
DLA MELANCHOLIKÓW:
G r o b o f o n - 5 000 zł
T r u p o l a - 6 500 zł
T r u p o l a da G a m b a — 6 555 zł
K a s t a n i e t y s z p i t a l n e — 200 zł
S c h i z o l i n a - 7 200 zł
K o n t r a f a l k (4-osobowy) z pistonami — 10 800 zł
T r ą b y a r c h a n i e l s k i e — cena nie skalkulowana.
Transport w drodze. Prospekty z fotografiami wysyła na
żądanie
Król Herod
No i co z tego, Panie Redaktorze! Z nowych nazw tygodna
nikt się nie ucieszył, a instrumenty nie przyjęły się, mimo całą
angelologię napięcia kondenzacyi wysiłków.
A ja sobie marzyłem, że ot: przychodzi wieczór, ustawiamy,
znaczy się, nasz redakcyjny kontrafalk czteroosobowy z pistonami
i dalejże rąbać motety Leopolity albo „Psalmy" Mikołaja
Gomółki, czyli rzeczywiście, znaczy się, muzykę staropolską:
Marian Eile — pedał, Janka Myczek — naciskanie, Waldorff
— pizzicato, a ja na to jak na lato. Po chwili oczywiście
naturalnie można by zmianę i np. Strychalski na schizolinie,
a Sarapata z Brzeskim na kastanietach szpitalnych. I tanio
i śmiesznie. A już Platon w powieści „Na wzgórku" zastanawiał
się nad muzyką i instrumentami. I co z tego? Instrumenty moje
w redakcji zgubili, „Przekrój" psuje się i mój tragiczny izolament
wytwarza się. A może to przez rzymskie nazwy tych
instrumentów?
Wszystkie fałszywe drogi prowadzą do Rzymu.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
W SPRAWIE SAMOLOTÓW DLA DZIECI
ORAZ UCIECZKI KAZIMIERZA BRANDYSA
Im bardziej, Panie Redaktorze, poznaję dorosłych, tym
bardziej zakochuję się w dzieciach. I czy, proszę Pana, nie
można by tym dzieciom zrobić prezentów, które by nareszcie
wychodziły poza szablon kapiszonów i hulajnóg? Można by.
Oto mój projekt: Całą szkołę powszechną, ale taką, która
odznaczała się największą pilnością w ciągu roku szkolnego,
wsadzamy do samolotu i wieziemy na Wybrzeże. Wyobraźcie
sobie, Redaktorze, ten radosny pisk? Te buzie przy szybkach
okienek? Te pokazujące paluszki? I tę dumę: LECIMY WŁASNYM
SAMOLOTEM, DOUGLAS Ll-2. Toć to będzie wielki czyn dla
małych dzieci, dzieci spracowanej Polski.
Zaś co do „ucieczki Kazimierza Brandysa do Szczecina", to
sprawa wygląda tak: Kazimierz Brandys twierdzi, że najwyższy
stopień narodowego wtajemniczenia to światopogląd morski.
Nie ma pisarza bez morza. A pasa morskiego nie zaludnimy
sloganami, tylko realnym człowiekiem i przodownikiem ludzi
— realnym pisarzem, czyli za pomocą realnych przeprowadzek.
Tego się nie da osiągnąć na drodze tzw. „dyskusji"
i wzajemnych podfajdywań się w „Klubie Pickwicka".
Brawo, Brandys!
Na zakończenie przypominam kilka spraw już przeze mnie
uprzednio poruszanych:
W SPRAWIE NIEBIESKICH POŃCZOCH
P o e t k a l i r y c z n a to taka pani, co pisze i pisze
wiersze, a nigdy nie ceruje pończoch.
E p i c k a — która lepiej cerowałaby, niż pisałaby.
P o e t k a d r a m a t y c z n a : pani z opadającymi pończochami,
którą publiczność wywołuje na premierze setki razy,
żeby się jakoś nareszcie rozerwać.
ZADANIE MATURALNE NA ROK 194$
Czy gdyby Juliusz Słowacki (jak niektórzy inni) stał całe
życie na głowie, mógłby Juliusz Słowacki, stojąc na głowie,
stanąć jednocześnie na świeczniku?.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
Wierszomania szerzy się. Zastraszająco szerzy się — zaznaczam.
W Warszawie np., w restauracji „Pod Zaczarowanym
Koniem" (bilardy-gabinety-piwo), szatniarz, podając mi garderobę,
odrecytował bez zająknienia się:
Proszę pana, oto teczka,
Kapelusik i laseczka —
a do mojej żony:
A tu, niesłychana pani,
Pies i klatka z papugami —
i jednocześnie szatniarz-poeta przeprosił Ją za assonans. Pomijam,
oczywiście, mikrofakt, że piesek, nasz ukochany Lulu,
został zamieniony, a jedna papuga (Kulturcia) zginęła. Trudno.
Ale wracam, Panie Redaktorze, do tej restauracji „Pod Zaczarowanym
Koniem", czyli do wierszomanii. Na ścianach
tego gastronomicznego zakładu jest pełno napisów w rodzaju:
Każ sobie gęś podać na taczy,*
Apetyt ci wszystko przebaczy —
*zamiast „tacy". Licentia poetica. Karakuliambro.
albo:
Za dobroć pieczywa ręczę,
Lecz dla dobra ogółu
Proszę nie brać w ręczę!
Ob. Zecera proszę tu o niepoprawianie „ręczs" na „ręce",
bo obywatel-poeta-restaurator wykonał tzw. pełny rym. Co do
ko-, Panie Redaktorze, tletów, to oczywiście naturalnie jedliśmy
kotlety, a kelner z kotletami podał nam je ze słowami:
Kotleciki jak laleczka,
Każdy jeden osiem deczka!
a potem był kompot i wszyscy kelnerzy wybuchnęli chórem:
Gaudeamus igitur,
Nawet gdy w kompocie szczur!
i niestety, Panie Redaktorze, z powodu szczura awantura. Facet
w binoklach poczuł się znieważony jako literat i usiłował bić
korektami swojej powieści gościa, który twierdził, że jest
bokserem i że tylko boks. Inny pan rzucił się na pewną panią
z okrzykiem „zaludniać!" i popełnił szereg błędów. Naftową
lampę urwali. Łysego w związku z okupacją saksofonem bili.
I wreszcie nam rachunek podali, naturalnie wierszem:
Wątróbka - oczywista
Kalafiory — trzysta
Maskaryle — w cieście
Lampa - 1200
Psychologia — gratis
Redaktorze, zapłatis? Ja bardzo proszą. Jam jest bez grosza.
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
Zaraz Pan spadnie z krzesła, jak się Pan dowie, co się stało
w Egipcie. Otóż przez angelologię do egiptologii: prof Bączyński
poty wykrywał, aż wykrył. Na podstawie antyczno-starożytnych
papyrusów wyrosło jak na dłoni, że uderzające podobieństwo
tematyczne folklorów świata może po prostu oszołomić
laika. Tak np. w pyramidzie nr 98 wspomniany prof. Bączyński
znalazł hieroglificzną piosenkę, która brzmi:
Siwa małpka siwa
Górnym Nilem pływa.
Kluczykami dzwoni.
Płaczą faraoni.
Czyż to, powiedzcie, nie przypomina do złudzenia naszej
„Siwej gąski"?
Albo (znalezisko w pobliżu świątyni w Luxorze bezcenne,
również piosenka, hieroglifami na glinianej tabliczce; Bączyński
osobiście odkopywał, własną łopatką, na własny koszt,
a Bączyński notabene pracuje bez subwencji):
W murowanym tabesie
Tańcowali Ramzesi,
Kazali se piknie grać
I na nóżki spozierać.
Ta-bes znaczy po egipsku piwnica, vide rękopiśmienne,
dotychczas niestety nie wydane „Considerationes aegyptologicae"
tegoż samego profesora B., świadczące niezbicie o zbieżnościach
i powinowactwach folklorów. Bo czyż wyż cytowana
starożytna pieśń nie przywołuje nam na pamięć naszej rodzimej
pieśni góralskiej „Wmurowanej piwnicy Tańcowali zbójnicy"?
I takich przykładów Bączyński mnoży tysiące. Bez nb. subwencji.
P. S. Projektuję nowy materiał rzeźbiarski ob. ob. rzeźbiarzom
kameralno-monumentalnym, uwaga: K O R E K : dlaczego?
Bo, Panie Redaktorze, wyobraźmy sobie, że Pan umiera
i oczywiście naturalnie żałobna Wdowa bierze wannę po
pogrzebie, bo się zakurzyła — to co robi powyżej wzmiankowana
w wannie dla kontaktu z Nieboszczykiem Redaktorem? Puszcza
sobie na wodzie szanowne Popiersie rzeźbione w szanownym
korku, a jednocześnie mydli się i płacze, czyli bolesność
zsynchronizowana z praktycznością. Bo i na wodę dzieło sztuki
puścić można, i słoik, Panie Redaktorze, zatkać, gdyby był
duży.
P.S. II: W SPRAWIE BOŻYCH KRÓWEK
To nowy sposób warszawski na kobiety:
— Dobry wieczór pani.
— Witam dyrektora!
— Czy nie zechciałaby pani obejrzeć kolekcji moich bożych
krówek? Mam w domu osiem żywych. W pudełeczku. W kropeczki.
Z wąsikami.
— Pan taki miły, taki inny!
Tu dialog się urywa, za to kontakt nawiązuje się. Potem jak
we śnie idzie się. Potem wzdycha się. Potem przysięga się, że
boże krówki były, ale zgubiły się.
- Niechpaniniepłacze.Bożychkrówekniema.Możebyć:
księżyc, czeremcha...
— Pan jest szarlatan!
_ Nie. Jestem: Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
NAJLEPIEJ NIE WYCHODZIĆ Z DOMU
Ale w Warszawie, jak Pan mieszka w domu z windą, to jest
zupełnie niemożliwe. Bo dla samej rozkoszy zjechania windą
(zjeżdżanie windą to moja namiętność!) wsiada pan automatycznie
do windy, automatycznie zjeżdża Pan na dół i automatycznie
wplątuje się Pan we wszystkie kręgi piekła, które to
kręgi znakomicie opisał swego czasu zagraniczny korespondent
„Przekroju" kolega Dante Alighieri.
KRĄG PIERWSZY
Tutaj oczywiście spotyka Pan Bigosie Kociłapcińską i ona
mówi, że ona się czuje samotnie i dziwnie i że koniecznie trzeba
obejrzeć jej złote rybki i zielone ślimaczki. Powstaje tak zwana
sytuacja ukośna, ale co robić. A u Bigosi siedzi naturalnie facet,
który od dwóch tygodni czeka na to, żeby się z kimś umówić po
to, żeby omówić. Ale najprzód oczywiście należy przemyśleć,
a przed przemyśleniem, Panie Redaktorze, ustalić. Facet tak już
podobno dwa lata ustala. Zapytałem Bigosi, z jakich on żyje
robót. Powiedziała, że on jest bardzo nieszczęśliwy. Rozumiem:
znaczy się, żyje z nieszczęścia. Znaczy się, zakład pogrzebowy
z latarniami i chórem „W MOGILE CIEMNEJ". Niech Pan
się, Panie Redaktorze, nie śmieje. My też pewnego dnia
zostaniemy zgłoszeni do faceta. Deszczyk będzie kropił, a Bigosia
Kociłapcińską powie pod parasolką:
— Mój Boże, to się zawinął. Jeszcze we wtorek widziałam
go, jak jadł barszczyk z diablotkami...
KRĄG DRUGI I NASTĘPNE
To są kręgi tak zwanych notesowiczów, czyli warszawskich
gości z notesami. Na każdym rogu ulicy stoją. Zegarki mają.
Wiecznymi piórami gestykulują i z tych notesów modlą się.
Poczynając od godziny szesnastej trzydzieści przez bite trzy
godziny zastanawiają się, czy nic im obu nie stoi na przeszkodzie,
żeby umówić się na godzinę siedemnastą minut dwie.
A jak Pan się między nich, Panie Redaktorze, dostanie, to mało
tego, że Pana oni umówią z sobą, ale jeszcze ze 128-ma innymi
osobami w Warszawie, Aninie i Żelazowej Woli. Cały tydzień
będzie Pan potem latał jak skowronek z wywalonym ozorem.
Aż którymś wieczorem przestanie Pan w ogóle rozumieć, do
kogo Pan telefonuje i po co.
A JEDNAK NIE NALEŻY SIĘ ZRAŻAĆ
Bo są jeszcze inne kręgi warszawskiego inferna. Miłe.
Proste. Serdeczne. Jest Dworzec Wschodni na Pradze, gdzie
w bufecie można sobie napisać wiersz liryczny na temat
księżyca, co się schował za chmurkę, jest na tejże Pradze Cyrk
Nr 2 pełen roześmianej robociarskiej publiczności, a na tych
schodach kamiennych, schodzących pod Poniatoszczaka, na
tych znaczy się pyzatych kulach przy balustradach naklejają
faceci jak plaster dosyć bolesne ogłoszenia w rodzaju*:
SPRZEDAM WÓZEK DZIECINNY
NAUCZAM GRY NA FORTEPIANIE
*A oparty o balustradę rzekomy ślepiec gra na skrzypcach „Przydybali,
przydybali babcię w lasku".
a l b o :
PRZYSTOJNY CHIROMANTĄ
WRÓŻY Z RĘKI, Z NOGI I Z PIERSI
Sam bym, Marianie, czasem sobie, tego, powróżył. Ale cóż,
nie każdy może być chiromantą. My, Marianie, musimy po
prostu pracować.
Twój
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
TOWARZYSTWO OPIEKI NAD POETAMI
Gdybyśmy na skrzydłach orła, jak mówi E. Orzeszkowa,
wzbili się nad ziemski padół, a dla dokładniejszej obserwacji
opuścili się nieco na dół, ujrzelibyśmy we mgle wieczornej
najprzód dachy, potem poddasza, w poddaszach okienka,
w okienkach zapalone świeczki. Przy świeczkach zapatrzeni to
w płomyczki świeczek, to w pełnię księżyca, siedzą długowłosi
poeci, czyli wieszczowie, i za pomocą inkaustu i gęsich piór
powierzają pergaminom perły swych natchnień i swych uczuć
przędzę. Prymitywny czajnik szumi na ubożuchnej kuchence,
skromna główka holenderskiego sera z trudem rozwesela oko
przemęczonego Twórcy, mysz czasem przebiegnie po zwałach
manuskryptów, a nierzadko i puszczyk odezwie się w przyległej
ubikacji, słowem: samotność, sanktuarium i ekstaza. Niech
jednak tylko poeta, czyli Wieszcz zejdzie ze swego siódmego
nieba na ziemię, już na niego czyhają najrozmaitsze pokusy
i komplikacje: cudzołóstwo, gra w „oko", megalomania, obżarstwo,
nieczystość itp. I co się dzieje? Ten, który wszystkie siły
swojego Ducha oddał Muzie, z łatwością ulega pokusie Ciała
i kończy swój żywot w nędzy i obłąkaniu, w konwulsjach
i w zupełnie nie dopasowanym szlafroku. Tak dalej być nie
może. Toteż na czoło zagadnień wysuwa się konieczność
ntychmiastowego zorganizowania Towarzystwa Opieki nad
Poetami. Panie w pewnym wieku, acz nie pozbawione jeszcze
siły atrakcyjnej i zaopatrzone w odpowiednie znaczki w klapach
nadawałyby się jak ulał do tego przedsięwzięcia. Wszędzie tam,
gdzie niewinność Wieszcza byłaby zagrożona i narażona,
biegłyby wspomniane panie na ratunek, na odsiecz, z radą,
otuchą i przestrogą. Wypadki znęcania się nad Poetami stawałyby
się coraz rzadsze, a poeci najmłodsi, wracający w pluchę
bądź w zadymkę śnieżną na swoje mansardy, wiedzieliby, że
wystarczy nakręcić odpowiedni numerek na tarczy telefonicznej,
żeby sfrunęła do ich izdebki odpowiednia Hermenegilda
Kociubińska.
Hermenegilda, która nie szczędzi słów.
Hermenegilda, która przynosi kwiaty, śmietniczkę i dobre
słowo.
Której widok nie budzi straszliwych pragnień, ale automatycznie
kieruje mężczyznę na ścieżkę ascezy.
Wstępujcie do Towarzystwa Opieki nad Poetami!
Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
OTO LISTA RZECZY, KTÓRE ZOSTAWIŁEM
W RÓŻNYCH TRAMWAJACH
W POLSCE W ROKU 1948:
1. Szpada, która zresztą była własnością pewnej wdowy po
lekarzu kolonialnym.
2. Młynek do kawy.
3. Cztery gitary
4. Szafa, gdzie spoczywał rękpis mojej powieki w sześciu
tomach — tzw. sześciologia.
5. Ciocia Hermenegildy Kociubińskiej.
6. Luneta, przez którą było widać nadciągający realizm.
7. Listy od i do poetów: Krzysztofa Gruszczyńskiego, Wiktora
Woroszylskiego i Tadeusza Kubiaka, związane błękitną
wstążeczką.
8. Słoiczek z ulubionymi grzybkami.
9. Około dwudziestu kilo pomidorów oraz dwa historyczne
klawisze od organów, na których przygrywał J. S. Bach
w Hamburgu.
10. Mój plan rekonstrukcji wszechświata.
O s o b y ,
które wiedziałyby coś niecoś o zagubionych przeze mnie,
a wyżej zapodanych rzeczach, proszone są o nadsyłanie informacji
wraz z krótkim życiorysem na adres Teatru „Zielona
Gęś" - Kraków - „Przekrój":
dla ob. Karakuliambro
Szanowny Panie Redaktorze!
„BEZGŁOŚNIK"
Komunikuje uprzejmie, że dokonałem rewelacyjnego wynalazku:
Jest to rodzaj radioodbiornika, który pod względem
meblarskim ma wysoce wysoką przydatność w zakresie tzw.
dekoracji wnętrza, będąc przedmiotem miłym, niedrogim i łatwo
przesuwalnym. Mój „bezgłośnik", Panie Redaktorze, to po
prostu skromne drewniane pudełko z daszkiem, nad którym
unoszą się barokowe aniołki w pozycji zachęcającej. Daszek
i aniołki nb. odkręcają się na życzenie. Pudełko, niezależnie od
wstrząsu estetycznego, który wywołuje, służyć może jako
schowek na pamiątki rodzinne. Wyższość mojego „bezgłośnika"
nad banalnym radioodbiornikiem polega na tym, że
„bezgłośnik" nie wymaga anteny i absolutnie nic z niego nie
słychać: ani słuchowisk, ani recytacji, ani w ogóle nic.
Z poważaniem
Karakuliambro
miody wynalazca
Szanowny Panie R.!
CZY PAN SŁYSZAŁ O GENIALNYM
WYNALAZKU PIEKIELNEGO PIOTRUSIA?
Otóż Piekielny Piotruś przed niespełna trzema miesiącami
otrzymał od swoich rodziców zezwolenie na piśmie treści
następującej:
„My, rodzice Piekielnego Potrusia, upoważniamy Piekielnego
Piotrusia do układania wierszy i publikowania tychże na
łamach dzienników i tygodników z tym jedynie zastrzeżeniem,
że 51 % honorariów przypada rodzicom, jako zwrot kosztów za
podręczniki i przyrządy. Lampa wiedzy... itd."
P o d p i s y
Niestety: Ukazujące się utwory Piekielnego Piotrusia tak
deformowali i przekręcali korektorzy, że np. słynny wiersz pt.
„Zachód słońca w Nieborowie" ukazał się pod tytułem „Gramy
w szachy".
Toteż, jak pewnie Pan zauważył, Panie Redaktorze, wiersze
Piekielnego Piotrusia ostatnio przestały się w ogóle ukazywać.
Ale czy to znaczy, że Piekielny Piotruś milczy? O, nie! Piekielny
Piotruś tworzy z zapałem, tylko wynalazł nowy sposób publikacji,
nie narażający go na obłęd korektorów.
W najbliższym czasie w Krakowie u Noworolskiego na
Sławkowskiej, w Warszawie w staroświeckiej kawiarni Galińskiego
oraz w Szczecinie, w Świetlicy Artystów przy AL Wojska
Polskiego, odbędą się staraniem moim wystawy rękopisów
Piekielnego Piotrusia, zwierające utwory komiczne i tragiczne.
Każdy ze zwiedzających wystawę będzie mógł, za stosunkowo
niewielką opłatą poobcować w ciszy i skupieniu z rękopisami
młodego Autora, z rękopisami, Panie Redaktorze, nie zniekształconymi
przez nieuwagę względnie przez zamęt myślowy,
będący nierzadko li tylko wynikiem nocnej rozpusty. Dzień
otwarcia wystaw rękopisów Piekielnego Piotrusia zostanie
podany przez radio.
Karakuliambro
Obywatelu Redaktorze!
Wrocławskie „Słowo Polskie" nr 292 podało wyniki konkursu
zatytułowanego „Tragedia w tramwaju":
„I nagrodę w postaci tomika poezji Gałczyńskiego pt.
»Zaczarowana Dorożka« — za odpowiedź z l błędem
otrzymali pracownicy Księgowości Materiałowej PBP we Wrocławiu
(ponieważ pod listem widnieje 5 podpisów, przyznaliśmy
5 egzemplarzy »Zaczarowanej Dorożki«).
Drugą i trzecią nagrodę rozlosowano między czytelników,
którzy nadesłali odpowiedzi z błędami:
II nagrodę — rasowego boksera angielskiego rodzaju żeńskiego
— otrzymuje ob. Robakowska Helena z Wrocławia.
III nagrodę — parę steelonowych skarpetek — otrzymała
ob. Zdzisława Reczkowicz z Wrocławia.
Nagrody pocieszenia (korkociągi) przyznano: ob. Krzyżowiak
Eustachy z Wrocławia, ob. Jaremko Jan z Wrocławia i ob.
I. Michalczykówna z Gorzowa."
W związku z powyższym oświadczam, że:
W osobistym porozumieniu z młodym historykiem prof.
Wiechem, autorem „Opowieści królewskich", protestuję uroczyście
przeciwko masowemu i bezpłatnemu rozdawaniu korkociągów
we Wrocławiu;
również protestuję przeciwko używaniu poezji na pierwszą,
a psów na drugą nagrodę, ponieważ biedne zwierzęta mają
również swoje ambicje i tego rodzaju lekceważące hierarchizowanie
nagród w konkursach jest zwyczajnym męczeniem
245
zwierząt, o czym red. Zbigniew Grotowski („Słowo Polskie")
jako kynolog i korkociągolog wiedzieć powinien.
Jednocześnie zwracani uwagę Ob. Redaktora, że to właśnie
ja pierwszy w Europie dałem przykład właściwego stosunku do
zwierząt (les animaux), angażując Psa Faflka, najpopularniejszego
psa wszechświata, do tragicznego przybytku Melpomeny
pod nazwą „Zielona Gęś".
Karakuliambro
Ob. Redaktorze!
Ponieważ ostatnio otrzymałem szereg listów z zapytaniem,
czemu zarzuciłem moje „Listy z Fiołkiem", więc przysyłam
uprzejmie niniejszy wskrzeszony „List", czyli wesoły felieton.
Proszę przeczytać następujące opowiadanie pt.
NIEZNANA BAJKA ANDERSENA
Pod starym kredensem mieszkał krasnoludek. Krasnoludek
był oczywście kompletnie baśniowy, miał oczy jak gwiazdy,
brodę jak obłok, na głowie kołpaczek, słowem wszystko według
recepty. Krzywdy nie robił nikomu, a nawet czasem dzieciom
pomagał w lekcjach, toteż kochano go nadzwyczajnie, ale nie
żeby brać go na ręce i męczyć jak kotka, tylko po prostu to, co
się nazywa „dawać komu spokój". Jest pod tym kredensem, to
jest. Niech będzie.
Ale przed świętami zajrzano dokładnie pod kredens. Żeby
niby wymieść te kurze. W ramach świątecznych porządków.
No i trzeba było wezwać milicję. Bo czegóż tam nie było
w szparce! I kretony, i wełenki, i różne waluty pochowane, nie
mówiąc o rzeczach, od których włosy stają na głowie.
Czyżby krasnoludek, wykorzystując swoją feerycznpśc,prowadził
po prostu ohydny proceder spekulanta? Nie!!!
To spekulant ohydnie udawał niewinnego krasnoludka!
Karakuliambro
Obywatelu Redaktorze!
LEKKOATLETYKA DLA STARSZYCH PANÓW
Tysiące listów dziękczynnych, jakie otrzymałem ostatnio po
wygłoszeniu odczytu z przezroczami pt. „Lekkoatletyka dla
starszych panów", ośmielają mnie do poruszenia powyższej
sprawy na łamach Pańskiego poczytnego organu. A chodzi o to,
Obywatelu Redaktorze, że ludzie w pewnym wieku mogliby
w dalszym ciągu zajmować się sportem, gdyby wziąć pod uwagę
ich istotne, tj. realne możliwości. Wobec czego, Obywatelu
Redaktorze, żądam, żeby w naszym sporcie zostały wprowadzone
dla dobra i na użytek tzw. starszych panów następujące
innowacje:
1. Bieg na 8 m;
2. rzut pomidorem;
3. skok wzwyż we śnie
itp.
Karakuliambro
Obywatelu Redaktorze!
Że dobroć zwierząt wkracza czasami w podejrzaną dziedzinę
fantastyki, o tym ostatnio się naocznie przekonałem. Mianowicie
po powrocie z objazdu autorskiego stwierdziłem następującą
sytuację w domu; Zniknął Cylinder, mój ulubiony
pinczerek. Ale co się okazało? Zaraz na drugi dzień po moim
wyjeździe uciekła z klatki papużka-samczyk, z gatunku tzw.
nierozłączek. W klatce została samotna samiczka. Otóż Cylinder,
korzystając z zamieszania oraz wstrząśnięty melancholią
osieroconego ptaszka-samiczki, dokonał cudu w godzinach
nocnych: pozieleniał, zapuścił skrzydełka, na oczach świadków
wleciał do klatki, w ramiona rozradowanej małżonki, i obecnie
gra rolę papugi jak stary. Szczeka tylko przez sen. Ja jednak
w ten sposób straciłem i papugę, i psa.
Najlepiej nie wyjeżdżać z domu.
Z poważaniem
Karakuliambro
Ob. Redaktorze!
W SPRAWIE NOCNEGO WYKORZYSTYWANIA
BIUROWCÓW
Nieraz, w ramach ruchu pieszego, przechodzę nocą koło
wspaniałych gmachów zwanych biurowcami i co widzę? Otóż
widzę i stwierdzam, że w tych biurowcach nic się nie dzieje,
ponieważ w godzinach nocnych stoją one pustkami. A czy by
Ob. Redaktor nie był zdania, że wynajmowanie rozmaitych
konferencyjnych sal np. na mieniny nie mogłoby spowodować
uczucia wdzięczności w umysłach tych, którzy niejednokrotnie
oddają się cichym radościom imieninowym w dwadzieścia osób
na jednym tapczanie! Już nie mówię, Ob. Redaktorze, o wypadkach
całkowitego rozwalania się tapczanów pod wpływem
nadmiernego obciążenia. Jak również pomijam zrozumiałym
milczeniem inne rzeczy...
Wprowadzenie natomiast projektowanej innowacji umożliwi
czcicielom imienin szeroki oddech, kulturę obyczaju itp.,
jak również pozwoli na stosowanie w szerszym zakresie orkiestr
blaszanych przy wykonywaniu starej, wstrząsającej pieśni „Sto
lat".
Z poważaniem
Karakuliambro
SPIS RZECZY
1946
W sprawie organizacji życia kulturalnego w Krakowie 7
W sprawie intryg 9
Niebezpieczeństwa realizmu H
W sprawie „się" 13
Prof. Bączyński wraca do kraju 15
Nieuczciwy żebrak 18
Zabawa w senat 20
Na wybrzeżu się bogacą 22
W sprawie miesięcznika „Lampa" 25
Krajobrazy, cuda i bolączki Bąbelszczyzny 28
W sprawie żarłoków . . ' : 31
Co do Ireny Kwiatkowskiej 33
(Ja nie wiem, Panie Redaktorze...) 35
Oczy niebieskie — życie królewskie. . . 37
Piekielny Piotruś 39
Straszne nadużycia w Związku Zaw. Ruralistów 42
(Ledwo zdążyłem się przebrać...) 45
W sprawie „Hajże! na Soplicę!" 48
W sprawie „Oślej serenady" 50
W sprawie monologów 53
Dziwny dowcip w „News Chronicie" 55
Nieporozumienia z prof. Bączyńskim 57
sprawie ptaszków 60
W sprawie polskiej filozofii 62
O wszystkich rzeczach, które się źle odkręcają 65
W sprawie zmiany adresu 67
W sprawie bałaganu z Gałczyńskim 69
18 (osiemnaście) pytań pod adresem obywatela 72
Wybory w Związku Siodlarzy 75
W sprawie ciepła 77
Nasi groteskowi Skargowie
Sinceryzm: nasza odpowiedź Europie
1947
Wydawnictwa gwiazdkowe...
Dumania i doświadczenia lirnika
Straszne dzieci
Gry i zabawy w dawnej Polsce
Najgorzej dać się namówić
Sztuka... ach, sztuka!
W sprawie erotomanów
Oszczędności zoologiczne
Nowy sennik egipski
„Balkoniści"
Nocne życie Krakowa
Estetyka i życie praktyczne
Ludzie dziwaczeją
Powody złego leżenia spodni
Precz z „Przekrojem"!
Jerzy Zaruba jako pisarz
„Biada narodowi, który nie poważa swoich proroków"
Sprawa księdza Gałczyńskiego
Nieznani mieszkańcy naszych borów
Dorośli jak dzieci
Ogłoszenia zwierząt .
(Pytanie: Co robi idiota...)
Jak się zachowywać w trudnych sytuacjach?
Leczmy się ziołami
Traktat o meblach
Niemowlęta z wąsami...
Krynica to raj artystów
„Dni Krakowa" w r. 1948
Koniec lipy
Geniusze & rzemieślnicy
Co pan sądzi o prymacie literatury?
O Polkach i Polakach
W sprawie wyrodnych matek
Siedem dni z Hermenegildą
(Od dłuższego czasu...)
Egzamin uczciwości
Kraków, miasto dźwiękowe
O Szopenie i sześciu zaproszeniach
Wszystko o krawatach...
Gruszki Pronaszki
W sprawie umuzykalnienia
Święty Franciszek i małe zwierzęta
W sprawie lewicowych drobnomieszczan
Żony dzielą się na głupie i mądre
(W dniu wczorajszym...)
Śmierć pudla
Rozrywki świąteczne dla osłabionych umysłowo
1948
Cztery tematy w jednym liście!
Jak zostać Polakiem
Angelologia
Zaznaczam, że zarządzam, co następuje
Wprowadzam nowe nazwy ciastek
(Pozwoli Pan, że...)
Nie dam się sprowadzić z drogi cnoty!
W sprawie niepokoju co do formatu
Poeta wszędzie potrzebny
Dziwne wizyty
Pani M.
W sprawie „Cyrku Poetyckiego"
Kulturowy bombardament...
W sprawie samolotów dla dzieci...
(Wierszomania szerzy się...)
(Zaraz Pan spadnie z krzesła...)
Najlepiej nie wychodzić z domu
1949
Towarzystwo opieki nad poetami
Oto lista rzeczy...
„Bezgłośnik"
Czy pan słyszał o genialnym wynalazku Piekielnego Piotrusia?
1950
(Wrocławskie „Słowo Polskie"...)
(Ponieważ ostatnio...)
Lekkoatletyka dla starszych panów
(Że dobroć zwierząt...) .
W sprawie nocnego wykorzystywania biurowców