tytuł: "Ulica Szarlatanów"
autor: Konstanty Ildefons Gałczyński
tekst wklepał: happy@idn.org.pl
W serii ukazały się wiersze:
Krzysztofa Kamila Baczyńskiego
„Pot mnie a pot Bogu" ~
Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej
„Erotyki"
Artura Rimbauda
..Sezon w piekle. Iluminacje"
Bolesława Leśmiana
„Cudotwory miłosne"
Juliana Tuwima
„Ostry erotyk"
Adama Mickiewicza
„Miej serce"
Władysława Broniewskiego
„Po co żyjemy"
Guillaume'a Apollinaire'a
„Wiersze i listy miłosne"
W przygotowaniu wybór wierszy
Jana Kochanowskiego
* * *
Wstęp
Maciej Cislo
'Pfo's2yAsI<i i S-k<a
WARSZAWA 1998
Projekt graficzny serii
Maria Komorowska
Ilustracja na okładce
ARTBANK/Intemational
Redaktor serii
AnnaJanko
Redaktor techniczny
Anna Troszczyńska
Łamanie komputerowe
Agnieszka Dwilińska
Korekta
Jolanta Sierżan
ISBN 83-7180-303-6
Wydawca
Prószyński i S-ka SA
02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7
Druk i oprawa
Łódzkie Zakłady Graficzne
90-019 Łódź, ul. Dowborczyków 18
Muzie nóżki całuję
Ty lubisz kotleta
a ja wolę Hamleta
- takie wierszyki układał Konstanty Ildefons Gał-
czyński jako maiy chłopiec. Konstanty urodził się
w 1905 roku, 23 stycznia, w dzień św. Ildefonsa, pa-
trona Hiszpanii. Zawsze był inny niż reszta dzieci,
nie kopał piłki, nie zapisał się do skautów, kochał
księżyc i skrzypce, sztuki magiczne i książki. Uczył
się sam języków.
Nie zapisał się do skautów - a potem do żadnej
innej organizacji społecznej, bo nie lubił życia w tłu-
mie. Oskarżano go w różnych momentach o nie-
słuszne sympatie polityczne. Nietrafnie; Gaiczyński
nie miał w ogóle tego rodzaju sympatii. Napomyka
o tym w jednym z wierszy:
„Nastawienia" społeczne? Dla karzełków.
Recenzje niedorzeczne? Dla zgiełku.
Poeto, pluń, gdzie komuna, sanacja i endecja.
Tylko ona cię zbawi, przeklęta i jedyna -
i na gwiazdy wyprawi, rytm święty, mowa inna -
poezja.
Gaiczyński nie był w istocie prawicowy, lewicowy
ani centrowy: był z innego świata. Prawdą jest zara-
zem, że dla wygody brał czasem posadę poety dwor-
skiego. Przed wojną wysługiwał się ONR-owi, po
wojnie - PZPR-owi. Na zamówienie partyjne ułożył
bardzo głupi „Poemat dla zdrajcy", wymierzony prze-
ciwko Czesławowi Miłoszowi, który w 1951 r. wy-
brał wolność na Zachodzie. Jan Lechoń, po zapozna-
niu się z tym utworem, rzucił w swym „Dzienniku"
pod adresem Gałczyńskiego krótki epitet: „Bydlę".
Czesław Miłosz wyszydził dobrodusznie Konstante-
go Ildefonsa w swoim „Zniewolonym umyśle", dając
mu kryptonim „Delta".
Gałczyński kochał być poetą, i kochał też kochać.
Nie obchodzi go świat, obchodzi go miłość. W wier-
szu skierowanym do żony pisze:
Jedni mówią: - On jest nasz!
Drudzy mówią: - On jest nasz!
A ja jestem tylko twój, jedyna.
Jedni mnie kuszą na Wschód,
drudzy ciągną mnie na Zachód,
a ja wolę, po wypłacie, z tobą iść do kina
Żaden polski poeta nie napisał swojej żonie tylu
pięknych wierszy, co Gaiczyński. W jednym z pierw-
szych, skierowanych do 18-letniej Natalii, nazywają
„matką". Jest to charakterystyczne. Według niektó-
rych biografów, Natalia uchroniła Konstantego przed
życiowym upadkiem. Poeta cierpiał na cykliczne de-
presje; pił wtedy i szalał. Rzucał się do okien, chciał
się zabić. Raz w ostatniej chwili złapano go za nogę.
Natalia nazywała Konstantego „Kotem", a on ją „Pa-
wełkiem" - nie wiadomo dlaczego. Taką miał fantazję.
Fantazja: trudno sobie przedstawić artystę, który
byłby jej pozbawiony. Jednak wyobraźnia Gaiczyń-
skiego zasługuje na szczególną uwagę. Poeta był kre-
acjonistą, zarówno na piśmie jak w życiu. Lubił po-
wtarzać za Janem Kochanowskim: „Ja inaczej nie
piszę, jeno jako żyję". Chętnie ustawiał się do foto-
grafii w oryginalnych sytuacjach, ubiorach i pozach,
na tle dziwnych wnętrz i ornamentów. Nosił krawa-
ty zawiązane w duży, luźny węzeł. Robił przerażają-
ce miny, a gdy intensywnie rozmyślał, szarpał sobie
brwi. Po pijanemu improwizował dla przyjaciół osob-
ne scenki teatralne w kawiarniach i na ulicach, nie-
kiedy w złym guście. Udziwnił sobie charakter pi-
sma; „d" i „z" kreślił z grecka; litery stawiał duże
i dziecinne. Używał zawsze zielonego atramentu. Do
drukarń posyłał wyłącznie manuskrypty.
Poetę fascynowały barokowe ambiwalencje. Potra-
fił w jednym utworze modlić się i drwić, robić gryma-
sy i wylewać łzy, marzyć o szczęściu i wcale w nie
nie wierzyć. W takich sprzecznościach zawiera się -
zauważmy - niemała prawda o ludzkich uczuciach.
Marzyciel Gałczyński wiele w swych wierszach zmy-
ślił, tylko uczuć nie zmyślał. Zapewne też dlatego nie
udawały mu się utwory pisane na zamówienie poli-
tyczne, w rodzaju „Poematu dla zdrajcy"...
Gałczyński był w uczuciach stały. W 1946 roku
powrócił do żony Natalii, choć zaraz po wojnie zało-
żył inną rodzinę. Po wyjściu ze stalagu pod Magde-
burgiem poznał więźniarkę Oświęcimia i Ra-
yensbriick, Lucynę Wolanowską. Miał z nią syna,
który dziś mieszka w Australii. „Do Eurydyki wróci-
łem, prowincjonalny Orfeusz...", napisał potem tro-
chę drwiąco, po swojemu, w wierszu pt. „Powrót do
Eurydyki".
Natalia i Konstanty pobrali się w roku 1929 w ob-
rządku prawosławnym. Ślubne korony trzymali nad
nimi przez godzinę poeci Stanisław Ryszard Dobro-
wolski i Stanisław Maria Saliński, wybrani do tej roli
dla krzepkości postury. Sami Gałczyńscy byli oboje
maleńcy, ona śliczna, on - „trochę karzeł, trochę bła-
zen", jak napisał Czesław Miłosz. Konstanty miał du-
żą głowę, zielone oczy, wysokie czoło i szerokie, łako-
me usta. Nowożeńcy byli bardzo biedni, toteż po
ślubie nie urządzili wesela, tylko pojechali do lunapar-
ku, żeby postrzelać z wiatrówki do papierowych róż.
O zielony Konstanty, o srebrna Natalio!
Cala wasza wieczerza dzbanuszek z konwalią...
- zdaje się, że w tym wierszyku zatytułowanym
„O naszym gospodarstwie" zawarta została bardzo
prawdomówna relacja z pierwszych dni wspólnego
życia.
Natalia Awaiow była córką Rosjanki i oficera gru-
zińskiego. Studiowała na Uniwersytecie Warszaw-
skim romanistykę. Z racji doskonałej znajomości ję-
zyka rosyjskiego dorabiała tłumaczeniami, niekiedy
utrzymując po prostu dom Gałczyńskich. Konstanty
Ildefons studiował w Warszawie filologię klasyczną
i anglistykę, obu nie kończąc. Ten fantasta napisał
słynną pracę seminaryjną o nieistniejącym geniuszu
brytyjskiej literatury Cheatsie („cheat" znaczy po an-
gielsku „oszust"). Skomponował oryginalne utwo-
ry Anglika, wymyślił mu biobibliografię, grono
uczniów, komentatorów itd.
W roku 1931 Gałczyńscy pojechali do Berlina;
Konstanty podjął tu pracę w konsulacie polskim. Po-
prawiła się ich sytuacja materialna, ale życie urzędni-
cze nudziło poetę. Pewnego razu sam sobie udzielił
urlopu i ruszył na zwiedzanie Europy. Kiedy wrócił,
już nań czekała dymisja. Galczyński postanawia żyć
odtąd wyłącznie z pióra. Znajduje przystań w Wil-
nie, gdzie blisko współpracuje z radiem, układa tek-
sty piosenek (m.in. dla Ordonki), z dumą nazywa
siebie następcą starodawnych goliardów i rybaków,
tworzących na zamówienie publiczne.
Publiczność zasię jest tym drogowskazem,
czego nie mogą pojąć różni durnie.
Jeżeli błazeństw pragnie, bądź jak błazen,
jeśli koturnów, stańże na koturnie
- tak mówi w parodii „Listu do Pizonów" Horacego,
w swojej ars poetice zatytułowanej „List do krawca
Teofila".
Gałczyński szydzi z arystokraty Horacego, a jed-
nak czyta go w oryginale i całe życie podziwia. Jest
klasycystą, którego nigdy nie uwiodła Awangarda.
Bywa zarazem dionizyjski, rozchełstany, pijany i po
prostu byle jaki! Pisze bardzo nierówne utwory - ta-
ka jest m.in. cena płacona za przyjęcie mecenatu wy-
idealizowanej „publiczności"...
O, kiedy wiersze staną się monetą,
Cóż to za rozkosz być wtedy poetą...
Gwoli sprawiedliwości trzeba powiedzieć, że Gał-
czyński nie pił aż tyle, jak niektórzy twierdzą. Wpadł
w alkoholizm jeszcze w latach gimnazjalnych, ale
trzymał się w ryzach poza okresami depresji, co moc-
no podkreśla w rodzinnych wspomnieniach córka Ki-
ra. Był autorem punktualnym, słownym, poważnie
traktującym obstalunki literackie. Miał zwyczaj wsta-
wania o świcie, razem z ptakami. Umiał ładnie gwiz-
dać, naśladując ptaki...
Tu warto wtrącić słowo o śpiewności poezji Gał-
czyńskiego. Wiele nadrealistycznie pomyślanych
utworów utrzymuje swą spoistość tylko dzięki
wspólnocie rytmu i rymu. Czasem fragmenty poema-
tów autor poprzedza włoskimi określeniami tempa
muzycznego. W treści wierszy odzywają się instru-
menty: mandoliny, bałałajki, organy, trąbki, dzwony,
saksofony, bębny, okaryny, skrzypce, gitary, wiolon-
czele, syringi, katarynki, liry itd, itd. Meloman Gał-
czyński zapraszał do siebe niekiedy przyjaciół na
koncerty z płyt. Któż dziś towarzysko słucha muzy-
ki? Dziś ogląda się telewizję.
Poeta miał trudności z opublikowaniem pierwsze-
go zbioru wierszy. Ukończył 30 lat, a tom wciąż się
nie mógł ukazać. Wreszcie z propozycją dofinanso-
10
wania wystąpiło nacjonalistyczne „Prosto z Mostu".
W roku 1937 ujrzały zatem światło dzienne „Utwo-
ry poetyckie". Książka była nierówna; autor w przed-
mowie sam siebie za to nie lubi. Pisze tak: „Są tu
wiersze, które kocham, które lubię, które szanuję,
których nie chcę, o które nie dbam i z których żartu-
ję". Gałczyński podjął współpracę z tygodnikiem
„Prosto z Mostu" jeszcze w roku 1935. Honoraria by-
ły tu na tyle wysokie, że Natalię i Konstantego stać
było na wynajęcie w 1936 domu w Aninie pod War-
szawą. Następny zbiór poezji ukazał się dopiero po
wojnie, i to jako kuriozum. Książka wyszła w 1946
w Rzymie i zawierała wiersze zrekonstruowane z pa-
mięci przez wielbiciela talentu Gałczyńskiego, Jana
Olechowskiego.
Dla poety wojna skończyła się 17 września 1939
roku. Dostał się jako żołnierz Korpusu Ochrony Po-
granicza do niewoli rosyjskiej i zginąłby w Katyniu
gdyby nie to, że nie był oficerem. A nie był nim dla-
tego, że jeszcze jako student zachowywał się skan-
dalicznie w podchorążówce i został z niej wyrzucony.
Na szczęście dla polskiej poezji!... W wyniku rosyj-
sko-niemieckiej wymiany jeńców Gałczyński trafił do
stalagu Altengrabow. Tutaj przez lata niewoli napisał
tylko kilka wierszy, z których najsłynniejsza jest chy-
ba „Pieśń o żołnierzach Westerplatte". Przez pięć
miesięcy 1941 roku prowadził notatnik wojenny,
który ma ujrzeć światło dzienne w roku 2003, pół
wieku po śmierci autora.
W 1946 Gałczyński dołączył do żony i córki
w Krakowie, które zamieszkiwały tu po wyjeździe ze
11
zrujnowanej Warszawy. Nawiązuje współpracę
z „Przekrojem", gdzie umieszcza słynny cykl „Zielo-
nych gęsi" oraz „Listów z fiołkiem". Występuje też
na scenie teatrzyku satyrycznego „Siedem Kotów".
Tworzy mnóstwo nowych wierszy; jest najpłodniej-
szym powojennym poetą w Polsce. Rodzina gnieździ
się w opisywanym wielokrotnie kołchozie literackim
przy Krupniczej 22. Jest tu ciasno ale wesoło; co so-
bota w stołówce odbywają się potańcówki. W lecie
towarzystwo przenosi się do ogrodu i hałasuje do
późna w nocy. Rej wodzi niezmordowany Stanisław
Dygat, a najbardziej cierpi Jerzy Zawieyski, przyszły
poseł na Sejm z ramienia „Znaku". Pan Jerzy wybie-
ga czasem na balkon i ciska w rozwydrzony tłumek
to butem, to krzesłem, to czajnikiem.
Rok 1948 zastaje Gałczyńskich w Szczecinie. Ma-
ją tu całą willę dla siebie, ale radość trwa krótko. Po-
eta w czerwcu przechodzi zawał serca. Leczy się
w Warszawie, gdzie udaje mu się też zdobyć miesz-
kanie w Alei Róż.
Nadciągają lata ponurego socrealizmu i potępień
ciskanych na głowę autora „Listów z fiołkiem". Z try-
buny zjazdowej Związku Literatów Polskich Adam
Ważyk oskarża Gałczyńskiego o szerzenie „estetycz-
nych smaczków i pięknostek burżuazyjnej poetyki
z czasów imperialistycznych". W krakowskim „Prze-
kroju" przestają się ukazywać „Zielone gęsi", a ich
twórca ma coraz większe kłopoty z opublikowaniem
czegokolwiek. Znów zapada na zdrowiu. Jako rekon-
walescent spędza lato w leśniczówce Pranie na Ma-
zurach.
12
Gałczyński coraz więcej pije, i to go w końcu
uśmierci. Coraz częściej przemieszkuje na Mazurach.
Obecnie w Praniu jest muzeum jego imienia. W roku
1951 zdążył jeszcze dla Polskiego Radia nagrać ta-
śmę ze swymi wierszami. Dzięki temu możemy dziś
słuchać jego własnej interpretacji „Zaczarowanej do-
rożki", utworu, któremu poświęcono osobną tablicę
pamiątkową, wmurowaną w jedną z kamienic na
Rynku w Krakowie. W Szczecinie „Dorożka" ma
nawet cały pomnik!...Nawiasem mówiąc, w 1998
„Przekrój" ogłosił Kraków światową Stolicą Dorożek
i Fiakrów... A zaczęło się tu wszystko od Jana Kacza-
ry, prawdziwego furmana, który woził poetę ulicami
pod Wawelem recytując własne wiersze, gdyż cier-
piał na wcale nie tak rzadką u ludzi manię rymowa-
nia.
W roku 1952 Gałczyński przeszedł kolejny zawał,
a w 1953 - jeszcze jeden. 6 grudnia nic nie zapowia-
dało ostatecznego nieszczęścia; Konstanty zabrał się
jak zwykle do pracy. Poprosił Natalię o herbatę. Żo-
na poszła do kuchni. Kiedy wróciła po kilku chwi-
lach, poeta już nie żył. Pochowany został w Warsza-
wie, na Wojskowych Powązkach.
Maciej Cisło
[Pyłem księżycowym...]
Pyłem księżycowym być na twoich stopach,
wiatrem przy twej wstążce, mlekiem w twoim kubku,
papierosem w ustach, ścieżką pośród chabrów,
ławką, gdzie spoczywasz, książką, którą czytasz.
Przeszyć cię jak nitka, otoczyć jak przestwór,
być porami roku dla twych drogich oczu
i ogniem w kominku, i dachem, co chroni
przed deszczem.
14
Już kocham cię tyle lat
Już kocham cię tyle lat
na przemian w mroku i w śpiewie,
może to już jest osiem lat,
a może dziewięć - nie wiem;
splątało się, zmierzchło - gdzie ty, a gdzie ja,
już nie wiem - i myślę w pół drogi,
że tyś jest rewolta i klęska, i mgła,
a ja to twe rzęsy i loki.
25
List jeńca
Kochanie moje, kochanie,
dobranoc, już jesteś senna -
i widzę Twój cień na ścianie,
i noc jest taka wiosenna!
Jedyna moja na świecie,
jakże wysławię Twe imię?
Ty jesteś mi wodą w lecie
i rękawicą w zimie;
Tyś szczęście moje wiosenne,
zimowe, latowe, jesienne -
lecz powiedz mi na dobranoc,
wyszeptaj przez usta senne:
za cóż to taka zapłata,
ten raj przy Tobie tak błogi?...
Ty jesteś światłem świata
i pieśnią mojej drogi.
Stalag Altengrabow, 19 III 1942
16
Rozmowa liryczna
- Powiedz mi, jak mnie kochasz.
- Powiem.
- Więc?
- Kocham cię w słońcu. I przy blasku świec.
Kocham cię w kapeluszu i w berecie.
W wielkim wietrze na szosie i na koncercie.
W bzach i w brzozach, i w malinach, i w klonach.
I gdy śpisz. I gdy pracujesz skupiona.
I gdy jajko roztłukujesz ładnie -
nawet wtedy, gdy ci łyżka spadnie.
W taksówce. I w samochodzie. Bez wyjątku.
I na końcu ulicy. I na początku.
I gdy włosy grzebieniem rozdzielisz.
W niebezpieczeństwie. I na karuzeli.
W morzu. W górach. W kaloszach. I boso.
Dzisiaj. Wczoraj. I jutro. Dniem i nocą.
I wiosną, kiedy jaskółka przylata.
- A latem jak mnie kochasz?
-Jak treść lata.
- A jesienią, gdy chmurki i humorki?
- Nawet wtedy, gdy gubisz parasolki.
- A gdy zima posrebrzy ramy okien?
- Zimą kocham cię jak wesoły ogień.
Blisko przy twoim sercu. Koło niego.
A za oknami śnieg. Wrony na śniegu.
2. Ulica szarlatanów
17
Prośba o wyspy szczęśliwe
A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,
wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj,
ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp,
otumań,
we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu.
Pokaż mi wody ogromne i wody ciche,
rozmowy gwiazd na gałęziach pozwól mi słyszeć
zielonych,
dużo motyli mi pokaż, serca motyli przybliż i przytul,
myśli spokojne ponad wodami pochyl miłością.
18
Miła moja
Prawda: na auto nie stać nas,
miła moja.
Lecz spójrz: tylko się durnie spieszą -
ileż dostojniej chodzić pieszo,
miła moja.
Na Londyn także brak funduszów,
miła moja.
Lecz po co Londyn? Londyn - nora:
W „Paris-Soir" czytałem wczoraj,
że markiz Q., to jest baronet,
psim makaronem otruł żonę...
Jasna cholera z takim Londynem,
miła moja!
Na kawior z Kremla, na jesiotra
również nie mamy, miła moja.
Lecz na cóż Kreml, gdy mam twoje biodra?
biodra są złote, a noc modra.
A jeszcze mamy lampkę wina
i konto w niebie u serafina.
Więc gwiżdż na auto, Kreml i Londyn,
miła moja.
19
Bal u Salomona
Jeśli to wszystko piszę, moja maleńka żono,
złoty maleńki boże mój,
to przecież wiesz, że są nam potrzebne pieniądze
i że mąż musi krzyczeć, ażeby był szczęśliwy,
i że chciałby pomóc milionom,
i że chciałby się nad innych wywyższyć,
i że jeszcze ma takie sprawy na sercu,
które muszą być wypowiedziane,
wydarte i skonstruowane,
i szumiące jak drzewo,
jak podróż do Taorminy.
A jeśli to nie ta noc, o której marzę od lat
(te słowa zwracam do ciebie, Książę Nonsensu),
to powiedz od razu, po prostu,
nie będziemy oceanów owijać w bawełnę.
Wsparty na Watermanie
jak pielgrzym odejdę w otchłanie
absolutnego zwątpienia,
gdzie nie rośnie nic
i nic się nigdy nie zmienia...
(...)
Nad lustrem się kręcę
na małych skrzydełkach
jak kapłan-karzełek u swego ołtarza;
20
ołtarz mnie przeraża,
wzrok mój mnie przeraża -
muszę być po prostu chory,
bo mam dużo wódki w sercu.
(...)
- Bardzo się dziwię, że pani nie widziałem
aż przez 14 księżyców.
- A co pan robił przez te 14 księżyców?
-Jak to, co robiłem? Płakałem.
Trochę w dolarach robiłem, Madame,
trochę w nostalgii i smutku.
Ach, jestem taki blady, taki sam-
ach, pogłaskaj mnie po cichutku...
(...)
Jak Biblia, co się jak ryba gastrycznie przypomina,
jak garbata dziewczyna w cieniu pianina,
jak krótkie spięcie, co się ustawicznie powtarza,
jak nuda w poczekalni lekarza,
jak idiosynkrazja w dzień, a w nocy mania,
jak hipopotama dypsomania
i jak te jodły na gór szczycie -
takie jest moje życie.
(...)
Piosenka
Moja mała bardzo lubi rosół,
moja smagła, moja smukła.
Gdy je rosół, to ja jestem wesół,
bo to szczęście, gdy jest rosół i bułka.
W oberży dla bezrobotnej inteligencji,
pod afiszem Ligi Morskiej i Rzecznej,
moja mała ma miejsce bezpieczne,
dużą łyżkę trzyma w małej ręce.
Tuż w szachy grają dwa biedne diabły -
. śnieg, śnieg po Wilnie hula.
Kreślę na dłoni smukłej i smagłej
drogę dla bajki o Trzech Królach.
22
O naszym gospodarstwie
FRASZKA
O, zielony Konstanty, o, srebrna Natalio!
Cała wasza wieczerza dzbanuszek z konwalią;
wokół dzbanuszka skrzacik chodzi z halabardą,
broda siwa, lecz dobrze splamiona musztardą,
widać, podjadł, a wyście przejedli i fanty -
o, Natalio zielona, o, srebrny Konstanty!
23
Zaczarowana dorożka
Natalii -
która jest latarnią
zaczarowanej dorożki
I
Allegro
Zapytajcie Artura,
daję słowo: nie kłamię,
ale było jak ulał
sześć słów w tym telegramie:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ.
Cóż, według Ben Alego,
czarnomistrza Krakowa,
„to nie jest nic takiego
dorożkę zaczarować,
dosyć fiakrowi w oczy
błysnąć specjalną broszką
i jużeś zauroczył
dorożkarza z dorożką,
ale koń - nie". Więc dzwonię:
- Serwus, to pan Ben Ali?
24
Czy to możliwe z koniem?
- Nie, pana nabujali.
Zadrżałem. Druga w nocy.
Pocztylion stał jak pika.
I urosły mi włosy
do samego świecznika:
ZACZAROWANA DOROŻKA?
ZACZAROWANY DOROŻKARZ?
ZACZAROWANY KOŃ?
Niedobrze. Serce. Głowa.
W dodatku przez firankę:
srebrne dachy Krakowa
jak „secundumJoannem",
niżej gwiazdy i liście
takie duże i małe.
A może rzeczywiście
zgodziłem, zapomniałem?
Może chciałem za miasto?
Człowiek pragnie podróży.
Dryndziarz czekał i zasnął,
sen mu wąsy wydłużył
i go zaczarowali
wiatr i noc, i Ben Ali?
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY KOŃ.
25
II
Allegro sostenuto
Z ulicy Wenecja do Sukiennic
prowadził mnie Artur i Ronard,
a to nie takie proste, gdy jest tyle kamienic
i gdy noc zielono-szalona,
bo trzeba, proszę państwa, przez cały nocny
Kraków:
III
Allegretto
Nocne WYPYCHANIE PTAKÓW,
nocne KURSY STENOGRAFII,
nocny TEATR KRÓL SZLARAFII,
nocne GORSETY KOLUMBIA,
nocny TRAMWAJ, nocna TRUMNA,
nocny FRYZJER, nocny RZEŹNIK,
nocny chór męski CZEŚĆ PIEŚNI,
nocne SERY, nocne MLEKO,
nocne TAŃCE WIECZYSTEGO,
nocne DZIŚ PARÓWKI Z CHRZANEM,
nocne TOWARY MIESZANE,
nocna strzałka: PRZY KOŚCIELE!
nocny szyld: TYBERIUSZ TROTZ,
25
słowem, nocni przyjaciele,
wieczny wiatr i wieczna noc.
IV
Allegro ma non troppo
Przystanęliśmy pod domem „Pod Murzynami"
(eech, dużo bym dał za ten dom)
i nagle: patrzcie: tak jak było w telegramie:
przed samymi, uważacie, Sukiennicami:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ.
Z Wieży Mariackiej światłem prószy.
A koń, wyobraźcie sobie, miał autentyczne uszy.
V
Allegro cantabile
Grzywa mu się i ogon bielą,
wiatr dmucha w grzywę i w biały welon.
Do ślubu w dryndzie jedzie dziewczyna,
a przy dziewczynie siedzi marynarz.
Marynarz łajdak zdradził dziewczynę,
myślał: Na morze sobie popłynę.
Lecz go wieloryb zjadł na głębinie.
Ona umarła potem z miłości,
Ale że miłość to wielka siła,
miłość po śmierci ich połączyła.
Teraz dorożką zaczarowaną
jedzie pan młody z tą młodą panną
za miasto, gdzie jest stara kaplica,
i tam, jak w ślicznej starej piosence,
wiąże im stułą stęsknione ręce
ksiądz, co podobny jest do księżyca.
Noc szumi. Grucha kochany z kochaną,
ale niestety, co rano
przez barokową bramę
pełną sznerklów i wzorów
wszystko znika na amen
in saecula saeculorum:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ.
VI
Allegro furioso alla polacca
Ale w knajpie dorożkarskiej,
róg Kpiarskiej i Kominiarskiej,
idzie walc „Zalany Słoń";
ogórki w słojach się kiszą,
wąsy nad kuflami wiszą,
bo w tych kuflach miła woń.
28
I przemawia mistrz Onoszko:
- Póki dorożka dorożką,
a koń koniem, dyszel dyszlem,
póki woda płynie w Wiśle,
jak tutaj wszyscy jesteście,
zawsze będzie w każdym mieście,
zawsze będzie choćby jedna,
choćby nie wiem jaka biedna:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ.
Spotkanie z matką
Ona mi pierwsza pokazała księżyc
i pierwszy śnieg na świerkach,
i pierwszy deszcz.
Byłem wtedy mały jak muszelka,
a czarna suknia matki szumiała jak Morze Czarne.
Noc.
Dopala się nafta w lampce.
Lamentuje nad uchem komar.
Może to ty, matko, na niebie
jesteś tymi gwiazdami kilkoma?
Albo na jeziorze żaglem białym?
Albo falą w brzegi pochyle?
Może twoje dłonie posypały
mój manuskrypt gwiaździstym pyłem?
A możeś jest południowa godzina,
mazur pszczół w złotych sierpnia pokojach?
Wczoraj szpilkę znalazłem w trzcinach -
od włosów. Czy to nie twoja?
(...)
Listki drżeć zaczynają,
ptaki w ton uderzają,
słońce wschodzi nad knieję,
serce jak śnieg topnieje.
Listkom rosnąć, opadać,
ptakom też wiecznie nie żyć,
słońcu wschodzić, zachodzić,
sercu gwiazdy i skrzypce.
(...)
Lato w lesie. Ciemność zielona w świerkach.
Szałwia. Zajęczy szczaw.
Niebo obłoki zdejmuje. Ptak zerka.
Trzmiele brzęczą wśród traw.
Motyle żółte i białe jak latające listy.
Cisza i światło.
A tam dalej i dalej, za tym pagórkiem piaszczystym,
też jest lato.
(...)
Leśniczówka Pranie, 1950
30
Wizyta
Proszę, proszę, rozgość się, serdeczny,
rozejrz się dokładnie po wszystkim;
to jest czajnik - prawda, jaki śmieszny?
z gwizdkiem.
To mruczenie? Powiem ci w sekrecie:
jest mruczeniem kota Salomona.
A ta pani zamyślona, z kwiatami -
to moja żona.
32
Serwu s, madonna
Niechaj tam inni księgi piszą. Nawet
niechaj im sława dźwięczy jak wieża studzwonna,
ja ksiąg pisać nie umiem, a nie dbam o sławę -
serwus, madonna.
Przecie nie dla mnie spokój ksiąg lśniących wysoko
i wiosna też nie dla mnie, słońce i ruń wonna,
tylko noc, noc deszczowa i wiatr, i alkohol -
serwus, madonna.
Byli inni przede mną. Przyjdą inni po mnie,
albowiem życie wiekuiste, a śmierć płonna.
Wszystko jak sen wariata śniony nieprzytomnie -
serwus, madonna.
To ty jesteś, przybrana w złociste kaczeńce,
kwiaty mego dzieciństwa, ty cicha i wonna -
że rosa brud obmyje z rąk, splatam ci wieńce -
serwus, madonna.
Nie gardź wiankiem poety, łotra i łobuza;
znają mnie redaktorzy, zna policja konna,
a tyś jest matka moja, kochanka i muza -
serwus, madonna.
3. Ulica szarlatanów
33
Pieśni
ii
Gdy próg domu przestępujesz,
to tak jakby noc sierpniowa
zaszumiała wśród listowia,
a ty przodem postępujesz.
A za tobą cienie ptasie,
szczygieł, gil i inne ptaki.
Świecisz światłem wielorakim
od sierpniowej nocy jaśniej.
Bo ty jesteś ornamentem
w gmachu nocy, jej księżycem.
Przesypujesz światła w ręku
z namaszczeniem, jak pszenicę.
U twych ramion płaszcz powisa
krzykliwy, z leśnego ptactwa,
długi przez cały korytarz,
przez podwórze, aż gdzie gwiazda
Venus. A tyś lot i górność
chmur, blask wody i kamienia.
Chciałbym oczu twoich chmurność
ocalić od zapomnienia.
Pochylony nad mym stołem
we wschodzącej zorzy łunie
ręce twoje opisuję,
serce twoje opisuję;
smak twych ust jak morwa cierpki
i głosu pochmurną słodycz,
i uszy twe jak wysepki,
które z dala widział Odys.
Ten obłok jest twoją twarzą,
ten horyzont, ta akacja.
Pióro maczam w kałamarzu
i litery wyprowadzam.
Niech staną rządek przy rządku
jak ptaki złote i modre,
by z najprawdziwszego wątku
powstał najprawdziwszy portret.
Minął dzień. Wciąż prędzej, prędzej
szybuje czas bez wytchnienia.
A ja chciałbym twoje ręce
ocalić od zapomnienia.
III
Ile razem dróg przebytych?
Ile ścieżek przedeptanych?
34
35
Ile deszczów, ile śniegów
wiszących nad latarniami?
Ile listów, ile rozstań,
ciężkich godzin w miastach wielu?
I znów upór, żeby powstać
i znów iść, i dojść do celu.
Ile w trudzie nieustannym
wspólnych zmartwień, wspólnych dążeń?
Ile chlebów rozkrajanych?
Pocałunków? Schodów? Książek?
Ile lat nad strof tworzeniem?
Ile krzyku w poematy?
Ile chwil przy Beethovenie?
Przy Corellim? Przy Scarlattim?
Twe oczy jak piękne świece,
a w sercu źródło promienia.
Więc ja chciałbym twoje serce
ocalić od zapomnienia.
Dziwni letnicy
Już tamci się rozjechali,
a czemu oni zostali
; i tak się ciągle trzymają za ręce?
Jeszcze oboje tacy młodzi,
ale ona smutna i on smutny chodzi,
jakby tu mieli nie wrócić więcej.
Ona już sobie ust nie maluje,
on pisze listy i płacze;
wieczorem snują się koło domu,
gryzą ich jakieś rozpacze.
A przyjechali tacy szczęśliwi,
on rano łowił ryby, ona czytała
i nagle jakby ktoś im życie pokrzywił,
w sercach siejąc trwogę i hałas.
Teraz wzdłuż ścian pełnych miniatur
błądzą, obcy całemu światu -
o, czemu nie wracają, gdy im urlop minął!
On czasem przed nią klęknie na kolanach,
jakby chciał jej powiedzieć: „Przebacz mi, kochana",
ale milczy i łzy mu płyną.
37
Powiedziała wczoraj ciotka, ta wysoka,
że się pewnie przestali kochać...
spójrzcie! schodzą ku jezioru z pochyłości.
Jeśli diabeł im to zrobił na złość,
Ty im. Boże, serca znowu zawiąż,
bo jakże dzisiaj żyć bez miłości!
1939
Podróż do Arabii Szczęśliwej
Pąsowe wstążki bicza wiatr rozwiał przelotny
i niebo jest gwiazd pełne jak Afryka ptaków,
konie noga za nogą, koła - jako-tako,
a woźnica pijany i bardzo samotny.
Kareta to muzyka, to pudło muzyki,
noc naokół karety to jest szczęścia dużo;
zaraz księżyc przeleci wielką srebrną burzą
i w rowach zakołują świetliki, ogniki.
Jadą w karecie piękni, ramiona oparli
na poduszkach pachnących - o, nocy jedyna!
Śpiewa szafir i droga, i każda godzina...
A oni nic nie wiedzą, bo oni umarli.
39
Długom błądził i szukał
Długom błądził i szukał, świat mnie zalewał jak woda,
pełen stworów dziwacznych, niksów, wodników,
rusałek,
aż pewnego wieczoru znalazłem, czego szukałem -
żonę pochmurnooką, małego, słodkiego kobolda.
Gdy pada z deszczem zmrok, gdy męczy mnie nuda '
i trwoga,
gdy strach pospołu z psalmistą tak spijam, jak ciemne
wino,
splatam za wierszem wiersz jak wianek z rozmarynu
na głowę słodkiego kobolda, na głowę małego boga.
40
Kuferlin
BAJKA
Kiedy chłód fioletowy odął usta chimerom,
strzegącym schodów promiennych, co prowadziły
do wnijścia,
olbrzymiogłowy Kuferlin uniósł żonę jak berło
i do łożnicy ją zaniósł, i złożył na miękkich liściach.
Więc muzykanci poczęli stroić narzędzia kruche,
aby im było słodziej i ciszej, i bardziej miękko,
lecz nie znaleźli poklasku, i skinął Kuferlin ręką,
i grać rozkazał piorunom, dębom grzmieć, gwizdać
wichurom.
Zwęziły się oczy żony od tego huku, od trwogi,
płakać poczęła cicho, bardzo cicho, jak strumień;
tłumaczyła mu, że jest mała, że boi się, że nie
rozumie...
Na próżno: śmiał się Kuferlin i spalał ją wolno, jak
ogień.
A potem już było cicho. Powietrze pachniało morwą
i po ramionach żony pot spływał jak srebrny ocean...
Więc kiedy się uśmiechnęła, westchnęła i usnęła,
przez okno w powale wpadł księżyc i Kuferlina
porwał.
41
„Oto mnie w ręce porywa astrologiczny księżyc!" Mdłe kin3. wrzasnąć zdążył Kuferlin, a już rozkręcone włosy
ciągną mu głowę do góry, za głową brzuch
i w niebiosy
tak ulatują we dwójkę, a żona śpi i nic nie wie. ,
O świcie płakał Kuferlin. Śmiała się żona i z konwi '
lała złocistą wodę w dziecinne usta kwiatów.
„Głupcze - mówiła do męża - on by naprawdę cię
porwał,
gdybym za ucho cię mocno nie uchwyciła zębami..."
Małe kina
Najlepsze te małe kina
w rozterce i w udręce,
z krzesłami wyściełanymi
pluszem czerwonym jak serce.
Na dworze jeszcze widno,
a już się lampa kołysze
i cienie meandrem biegną
nad zwiastującym afiszem.
Chłopcy się drą wniebogłosy
w promieniach sztucznego światła,
sprzedają papierosy,
irysy i sznurowadła.
O, już się wieczór zaczyna!
Księżyc wyciąga ręce.
Najlepsze te małe kina
w rozterce i w udręce.
Kasjerka ma loki spadziste,
króluje w budce złocistej,
więc bierzesz bilet i wchodzisz
w ciemność, gdzie śpiewa film:
szeleszczą gaje kinowe,
nareszcie inne, palmowe,
43
a po chodniku bezkresnym
snuje się srebrny dym.
Jakże tu miło się wtulić,
deszcz, zawieruchę przeczekać
i nic, i nic nie mówić,
i trwać, i nie uciekać.
Srebrzysta struga płynie
przez umęczone serce.
Drzemiesz w tym małym kinie
jak list miłosny w kopercie:
„Ty moje śliczne śliczności!
Znów się do łóżka sam kładę.
Na jakimż spotkam cię moście?
Twój
Pluszowy niedźwiadek".
Wychodzisz zatumaniony,
zasnuty, zakiniony,
przez wietrzne peryferie
wędrujesz i myślisz, że
najlepsze te małe kina,
gdzie wszystko się zapomina;
że to gospoda ubogich,
którym dzień spłynął źle. Jk
Dedykacja:
Autorowi „Opowieści morskich",
Stanisławowi Marii Salińskiemu
Przed zapaleniem choinki
VII
POWRÓT
A podobno jest gdzieś ulica
(lecz jak tam dojść? którędy?),
ulica zdradzonego dzieciństwa,
ulica Wielkiej Kolędy.
Na ulicy tej taki znajomy,
w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
stoi dom jak inne domy,
dom, w którym żeś się urodził.
Ten sam stróż stoi przy bramie.
Przed bramą ten sam kamień.
Pyta stróż: „Gdzieś pan był tyle lat?"
„Wędrowałem przez głupi świat".
Więc na górę szybko po schodach.
Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.
Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.
I dziadkowie. Wszyscy ci sami.
I brat, co miał okarynę.
Potem umarł na szkarlatynę.
Właśnie ojciec kiwa na matkę,
że już wzeszła Gwiazda na niebie,
że czas się dzielić opłatkiem,
więc wszyscy podchodzą do siebie
i serca drżą uroczyście
jak na drzewie przy liściach liście.
Jest cicho. Choinka płonie.
Na szczycie cherubin fruwa.
Na oknach pelargonie
blask świeczek złotem zasnuwa,
a z kąta, z ust brata, płynie
kolęda na okarynie:
LULAJŻE, JEZUNIU,
MOJA PEREŁKO,
LULAJŻE, JEZUNIU,
ME PIEŚCIDEŁKO.
Bajka o sześciu tłumaczkach
Sześć tłumaczek w ramach nieuzgodnienia
tłumaczyło tę samą powieść w oparach natchnienia:
pierwszej wyszedł poemat oktawą,
drugiej coś ze sportu: „Kiszka, brawo!",
trzecia przywiozła powieść historyczną
pt. „Zamierzchłe czasy",
czwarta rewelację w trzech tomach (nieomal klasyk!),
piąta reportaż „Tam, gdzie był dół",
szósta - „O hodowli pszczół".
Pytanie:
Skąd ta historia dzika?
Odpowiedź:
Żadna nie znała języka.
Morał, czyli pouczenie:
Więc po co sięgać do oryginału?
Zamiast jednego, sześć dzieł powstało.
Satyra na bożą krówkę
Po cholerę toto żyje?
Trudno powiedzieć, czy ma szyję,
a bez szyi komu się przyda?
Pachnie toto jak dno beczki,
jakieś nóżki, jakieś kropeczki -
ohyda.
Człowiek zajęty niesłychanie,
a toto, proszę, lezie po ścianie
i rozprasza uwagę człowieka;
bo człowiek chciałby się skoncentrować,
a ot, bożą krówkę obserwować
musi, a czas ucieka.
A secundo, szanowne panie,
jakim prawem w zimie na ścianie?!
Co innego latem, gdy kwitnie ogórek!
Bo latem to co innego:
każdy owad może tentego
i w ogóle.
Więc upraszam entomologów,
czyli badaczów owadzich nogów,
by się na tę sprawę rzucili z szałem.
48
I właśnie dlatego w Szczecinie,
gdzie mi czas pracowicie płynie,
,' satyrę na bożą krówkę napisałem.
Szczecin, Świetlica Artystyczna,
dnia 16 lutego 1949 r.
4. Ulica szarlatanów
O wróbelku
Wróbelek jest mała ptaszyna,
wróbelek istotka niewielka,
on brzydką stonogę pochłania,
lecz nikt nie popiera wróbelka.
Więc wołam: Czyż nikt nie pamięta,
że wróbelek jest druh nasz szczery?!
Kochajcie wróbelka, dziewczęta,
kochajcie, do jasnej cholery!
50
Wierszyk o wronach
W powietrzu roziskrzonym
siedzą na drzewie wrony,
trzyma je gałąź gruba;
śnieg właśnie zaczął padać,
wronom się nie chce latać,
śnieżek wrony zasnuwa.
Tuż pole z krętą rzeczką,
w dali widać miasteczko
uprzemysłowione -
a wrony, jak to wrony,
patrzą okiem szalonym,
wrona na wronę.
Gdyby je zmienić w nuty,
dźwięczałyby dopóty,
dopóki strun choć czworo -
a tak, na wronią chwałę,
siedzą czarne, zdrętwiałe
im saecula saeculorum.
Nocne niebo już kwitnie,
wszystko świeci błękitnie:
noc, wiatr, wronie ogony;
57
zaśnij, strumieniu wąski -
dobrej nocy, gałązki,
dobranoc, wrony.
W leśniczówce
Tu, gdzie się gwiazdy zbiegły
w taką kapelę dużą,
domek z czerwonej cegły
rumieni się na wzgórzu:
to leśniczówka Pranie
nasze jesienne mieszkanie.
Chmiel na rogach jelenich
usechł już i się sypie;
w szybach tyle jesieni,
w jesieni tyle skrzypiec,
a w skrzypcach, byle tknięte,
lament gada z lamentem.
Za oknem las i pole
las - rozmowa sosnowa;
minął dzień i na stole
stoi lampa naftowa,
gadatliwa promienna
jak ze stołu Szopena.
W nocy tu tyle nuceń
i śpiewań, aż do rana.
Księżyc w srebrnej peruce
gra jak Bach na organach
i płynie koncert wielki
przez dęby i przez świerki -
53
to leśniczówka Pranie:
nocne koncertowanie.
Chodzi wiatr nad jeziorem,
trąca dęby i graby;
i znów wieczór, wieczorem
znów zaświecamy lampy;
o, leśniczówko Pranie:
lamp lśnienie, migotanie
księżyc na każdej ścianie,
nocne muzykowanie.
Sunie dorożka nocy,
w skos, dziecinnym rysunkiem;
dorożkarz zamknął oczy,
konik stąpa z frasunkiem,
cień od ściany do ściany:
wehikuł posrebrzany;
o, leśniczówko Pranie,
nocne podróżowanie.
Gwiazdy jak śnieg się sypią,
do leśniczówki wchodzą
każdą okienną szybą,
każdą wrześniową nocą,
w twoim małym lusterku
noc świeci gwiazdą wielką.
Wrzesień 1952
Kronika olsztyńska
I wieczne lato świeci w moim państwie...
„Sen nocy letniej"
Gdy trzcina zaczyna płowieć,
a żołądź większy w dąbrowie,
znak, że lata złote nogi
już się szykują do drogi.
Lato, jakże cię ubłagać?
prośbą jaką? łkaniem jakim?
Tak ci pilno pójść i zabrać
w walizce zieleń i ptaki?
Ptaków tyle. Zieleni tyle.
Lato, zaczekaj chwilę.
II
Dobrze jest nad jeziorem
nawet porą deszczową.
Leśniczy wieczorem
lampę zapala naftową,
po chwili we wszystkich pokojach
naftowe lampy płoną,
a cienie od rogów jelenich
rozrastają się w nieskończoność.
55
Psy szczekają.
Trąbki północy bliskie.
A chmury pędzą po niebie
jak wielkie psy myśliwskie.
Zasypiamy
przytuleni do siebie jak dzieci.
Noc się wypogodziła.
Księżyc mruczy i świeci.
Pszczoły śpią.
Tylko woda chlupie o brzeg bez przerwy.
A nam się śnią polowania,
paprocie, jelenie i strzelby.
Rano słońce, rano pogoda,
idziemy do kąpieli.
Sama radość! Sama uroda!
Jak tu się nie weselić?
Z sosny słychać dzięcioła stuk.
A tutaj ryby bryzg! spod nóg.
Ech, bracia, wpław! I płynąć, pływać,
aż tam, gdzie z drugiej strony
wiatr, roześmiany wiatr przygrywa
na sitowia strunach zielonych.
56
IV
A w tych borach olsztyńskich
dobrze z psami wędrować.
A w tych jarach olsztyńskich
sośnina i dąbrowa.
Tęcza mosty rozstawia.
Jak Wenus pachnie szałwia.
Ptak siada na ramieniu.
Komar płacze w promieniu.
W dzień niebo się zaśmiewa,
a nocą się zagwieżdża,
gwiazdy w gniazda spadają.
Żal będzie stąd odjeżdżać.
V
Wszystkie szmery,
wszystkie traw kołysania,
wszystkie ptaków
i cieniów ptasich przelatywania,
wszystkie trzcin,
wszystkie sitowia rozmowy,
wszystkie drżenia
liści topolowych,
57
wszystkie blaski
na wodzie i obłokach,
wszystkie kwiaty,
wszystek pył na drogach,
wszystkie pszczoły,
wszystkie krople rosy
to mi jeszcze,
przyjacielu, nie dosyć -
chciałbym więcej ptaków,
drzew z ptakami,
więcej blasków, gwiazd, obłoków,
trzcin, kaczek na wodzie,
i uchwycić to wszystko rękami,
ucałować to wszystko ustami
i tak zajść, jak słońce zachodzi.
VIII
Ze wszystkich kobiet świata
najpiękniejsza jest noc.
IX
Ona idzie, ona płynie, ona sunie
pod niebios ogromną bramą;
a wszystko jest piękne u niej,
a pachnie od niej wanilia i cynamon.
58
Z gór w doliny schodzi coraz głębiej,
a oczy ma piękne jak jastrzębie,
a nogi ma proste jak sosny.
Nadaremno się dziwisz i pytasz,
nie ma końca gwiaździsty korytarz,
nie ma kresu dla nocy miłosnej.
XII
Kiedym przez las sosnowy szedł,
pojąłem, że w nim jest coś z męskiej tragedii.
A kiedym w las liściasty wszedł,
to jakbym słyszał śmiech i flet,
jakbym wstąpił do pokoju kobiety.
XIII
Jeszcze tyle byłoby do pisania,
nie wystarczą tu żadne słowa:
o wiewiórkach, o bocianach,
o łąkach sfałdowanych jak suknia balowa,
o białych motylach jak listy latające,
o zieleniach śmiesznych pod świerkami,
o tych sztukach, które robi słonce,
gdy się zacznie bawić kolorami;
i gdy człowiek wejdzie w las, to nie wie,
czy ma lat pięćdziesiąt, czy dziewięć,
patrzy w las jak w śmieszny rysunek
59
i przeciera oślepłe oczy,
dzwonek leśny poznaje, ćmę płoszy
i na serce kładzie mech jak opatrunek.
XV
Psy nad jeziorem szczekają,
może wydrę pochwycą.
Piszę wiersze na piasku,
pióro maczając w księżycu.
Leśniczówka Pranie, 1950
Bufalo-bill
czyli
Najnowsze egipsko-chaldejskie
przedwojenne
nadzwyczajne krakowskie abecadło
Komu, komu, bo idę do domu!
A
ANIOŁ jest to człowiek boży?
ADAM Ewę wciąż batoży?
BUBA Baba mieszka w Mszanie?
BURDEL znaczy zamieszanie?
C
CYGARA nie wsadzaj w placki?
CYCKI to nazwisko na „cki"?
D
DRAŃ był straszny z Szatobrianda?
DOBRACZYŃSKI wuj Rembrandta?
EROTOMAN szczypie wilgi?
ERYK to Lipiński, „Szpilki"?
61
FRANCUZ jada nawet muchę?
FAKIR ziemię orze uchem?
G
GRECO malarz zawsze młody?
GÓWNO mrożone to lody?
H
HAMMURABI stworzył kodeks?
HONOR po łacinie podex?
IRRAVADI wąchał eter?
ILOCZAS gubi poetę?
JAN Sobieski wynalazł balon?
JAJKO powiesz i w śmiech salon?
K
KONSTANTY vide Ildefons?
KAMYCZEK Jan grywa w refons?
LAMBDA grecka to litera?
LYRA przyrząd Sandauera?
ŁADOSZ jest nazwisko Henia?
ŁOKNO dziura do patrzenia?
62
M
MORWA drzewo, a nie mątwa?
MORWA TWOJA MAĆ to klątwa?
N
NERON śmiał się ha-ha-ha-ha?
NIE czytaj Wilhelma Macha?
O
O, jak ciężko na świecie żyć?
ORNITOLOG ptaszki widzi?
PUPA konfederat barski?
FORTEPIAN to błąd drukarski?
R
RĄBANKA przydział na lato?
RYBY opisuje Ksato?
SŁOWACKI uwielbiał orły?
SIUSIAĆ w spodnie znak niedobry?
T
TWEED to znana szkocka rzeka?
TRUMNY nie wkładaj do mleka?
U
UNIECHOWSKI znany cwaniak?
UCHO otwór do dłubania?
63
v
VOGÓLE mętny przysłówek?
VOLTAIRE Francuz i półgłówek?
W
WALDORFF łysy anioł w niebie?
WOLĘ Waldorffa niż siebie?
X
XAWERY Pruszyński owszem?
XENOFONT odkrył Mazowsze?
Y
YES to znaczy „tak" w Londynie?
YONASZ pływał po głębinie?
Z
ZWINGLIUSZ zniósł celibat w Rusi?
ZUPA dobra, kiedy kusi?
Koniec Bufalo-bill
czyli
Najnowszego egipsko-chaldejskiego
przedwojennego
nadzwyczajnego krakowskiego abecadła
Pani Hermenegildzie KOCIUBIŃSKIEJ -
zamiast wiązanki na grób pieska
O mej poezji
Moja poezja to jest noc księżycowa,
wielkie uspokojenie;
kiedy poziomki słodsze są w parowach
i słodsze cienie.
Gdy nie ma przy mnie kobiet ani dziewczyn,
gdy się uśpiło
wszystko i świerszczyk w szparze cegły trzeszczy,
że bardzo miło.
Moja poezja to są proste dziwy,
to kraj, gdzie w lecie
stary kot usnął pod lufcikiem krzywym
na parapecie.
5. Ulica szarlatanów
65
Ars poetica
czyli
Sztuka rymotwórcza
(....)
LIST DO KRAWCA TEOFILA
(...)
VI
Publiczność zasię jest tym drogowskazem,
czego nie mogą pojąć różni durnie.
Jeżeli błazeństw pragnie, bądź jak błazen,
jeśli koturnów, stańże na koturnie.
I na to nie ma rady, moje panie:
Toć i szyjemy, i piszemy dla niej.
VII
A więc poeta winien mieć przy lustrze
żurnal, z którego widać, co się święci:
Czy dłuższe wiersze idą, czy też krótsze,
na co ma naród chęć bądź nie ma chęci,
bo, jak powiedział filozof Parokki:
W modzie wyraża się obłęd epoki.
XI
Teraz a propos forsa. Teofilu,
za którą człowiek Publiczność wypasa:
66
Już w starożytnym królestwie Bab-Ilu
badano problematykę inkasa
i ci poeci, co byli kapłani,
bez forsy, jak wiadomo, ani ani.
XII
Cóż, praca z płacą jedną idzie drogą,
wie to jednako wieszcz, krawiec czy anioł.
Wyborny majster zawsze bierze drogo
i tylko lichy partacz robi tanio,
a lichy partacz jest rynku zakałą,
co się już nieraz w życiu okazało.
XVI
Więc kiedy wiersz napiszesz, w teczkę włóż go,
kawy się napij, ale nie mów o nim,
żadnych wysiłków rączką ani nóżką.
Czekaj. Wydawca sam w końcu zadzwoni.
I powie: - Mistrzu, proszę, przyjdź pan do mnie.
Wtedy idź, ale pamiętaj, by skromnie.
XVII
I tutaj taka rozegra się scena,
grana czasami forte i namiętnie.
Wydawca płacze. Ty z miną Szopena
cyferkę swą powtarzasz konsekwentnie,
że ani grosza taniej. Na wiersz łassy
wydawca da ci w końcu czek do Kassy.
67
XVIII
Jak Merkuriusza ołtarz, który śni się,
taką jest Kassa. Rączki lekko drżą ci.
Serduszko bije. Punkcik przy podpisie
stawiasz, a potem idziesz w ciemny kącik
i w tym kąciczku jak dziecię natchnione
stajesz i ufnie przeliczasz Mammonę.
XIX
Zgadza się. Cudnie. Błędu ani troszki.
Kasjerce wdzięczność wyrażasz na migi.
A potem twoje są wszystkie dorożki.
I wszystkie kwiaty. Wszystkie makagigi.
„O, kiedy wiersze staną się monetą,
cóż to za rozkosz być wtedy poetą!"
(...)
Dlaczego ogórek nie śpiewa
(Z NIEDOKOŃCZONEJ CAŁOŚCI PT. „MIŁOSIERDZIE")
Pytanie to, w tytule
postawione tak śmiało,
choćby z największym bólem
rozwiązać by należało.
Jeśli ogórek nie śpiewa,
i to o żadnej porze,
to widać z woli nieba
prawdopodobnie nie może.
Lecz jeśli pragnie? Gorąco!
Jak dotąd nikt. Jak skowronek.
Jeśli w słoju nocą
łzy przelewa zielone?
Mijają lata, zimy,
raz słoneczko, raz chmurka;
a my obojętnie przechodzimy
koło niejednego ogórka.
69
„Liryka, liryka
tkliwa dynamika"
Sam nie rozumiem, skąd to mi się bierze,
że jestem mitologiczne zwierzę,
ni to świnio-byk ni to koto-pies,
w ogóle z innych stron:
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.
Idę, powiedzmy, wieczorem z Arturem
i nagle: księżyc wschodzi nad murem,
Artur ostrzega, bo dobry kolega:
- Nie patrz. - A ja jak bóbr:
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.
W takim „Przekroju" po prostu się boją,
bo jak na przykład wejdę do pokoju
i się zamyślę, powiedzmy, o Wiśle,
to zaraz łzy jak groch:
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.
70
Wy się nie dziwcie, śliczni panowie,
sześć lat po świecie tułał się człowiek
i nagle: Polska i harfa eolska,
po prostu cud jak z nut:
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.
Będziecie śmiać się, lecz daję słowo:
ja czytam nawet „Gazetę Ludową"
i „Pokolenie", i wiersze w „Kamenie",
i czytam, i szlocham, och!
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.
Niech mnie zarąbią, niech honoraria
wyda na wieńce Artur Marya!
Ja jestem Polak, a Polak jest wariat,
a wariat to lepszy gość:
liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal.
A po pogrzebie pod korniszon
niech epitaphium mi napiszą:
TU LEŻY MAGIK I MAŁPISZON,
pod spodem taki tekst:
71
„Liryka, liryka,
tkliwa dynamika,
angelologia
i dal".
Noctes Aninenses
ni
NOCNY TESTAMENT
Ja, Konstanty, syn Konstantego,
zwany w Hiszpanii mistrzem Ildefonsem,
będąc niespełna rozumu,
piszę testament przy świecach.
Ćmy się, zaznaczam, kręcą przy lichtarzach
i drżą, i ręka mi drży -
a więc majstrowi, co lichtarze stwarzał,
zapisuję czerwcowe ćmy.
Jeśli kiedy go rozwlecze chandra,
w wieczór będzie wśród tych ulic stąpał,
ćmy się zaczną kręcić na werandach,
gasnąć kule niebieskie na klombach,
ćmy zobaczy, twarze w złotym dymie
i przystanie. I wspomni me imię.
A poetom żyjącym i przyszłym
zapisuję mój kaflowy piec,
w nim spalone myśli i pomysły,
czyli różne gry niewarte świec,
nadto księżyc, pełny mój kałamarz,
co mi sprzedał go wędrowny kramarz.
73
Jeśli tedy kiedyś, w latach innych,
jak ja dzisiaj nocą wzniosą głos
i rozłożą swoje pergaminy,
wzdychać zaczną, jak uwiecznić noc -
to ja będę w kuszeniach chmur,
w pergaminach i skrzypieniach piór,
bom ja nocą zaszumiał i odszumiał,
i do dna jej partytury zrozumiał.
Córce mojej Kirze, tancerce,
zapisuję niebiosa siódme,
cherubinów modlących się z tercyn,
szum wysoki i światła ułudne,
i przyrodę jak skrzynię sekretów -
niechaj z niej się uczy swoich baletów.
Teofilowi, gdy się w mieście zmierzchnie,
daję całą uliczkę do szeptów
oraz pewną bramę na Lesznie,
gdzie był kuty w żelazie Neptun,
ale uciekł, bo miał wstręt do miasta.
Teraz w niebie jest spokojna gwiazda.
Wszystkim dobrym cały czar, co wezbrał
na tej ziemi, daję jak alfabet:
pory roku ze złota i srebra
i dzięcioły, i te muszki nawet
wieczorami, wielkim rojem, przy akacjach,
w głębi zorza, z której się nie wraca...
74
Wierszom moim fosforyczne furie
blaskiem w wertep ciemny i zły -
a mojej Smagłej, mojej Smukłej, mojej Pochmurnej
łzy.
1939
Przechodniu, zapnij guzik!
czyli
Pytania i odpowiedzi
Adam? Praojciec.
Natanson? Wojciech.
Zupa? Pomidorowa.
Demokracja? Ludowa.
Gojawiczyńska? Pola.
Kopernik? Polak.
Przystanek? Tramwajowy.
Materializm? Dziejowy.
Nie damy? Odry, Nysy.
Juliusz Cezar? Łysy.
Twierdzenie? Pitagorasa.
Od Sasa? Do Lasa.
„Pchła-szachrajka"? Brzechwy.
Tygodnik? Powszechny.
Kisiel? Patrz: Potrawy.
Odbudowa? Warszawy.
Termometr? Reaumura.
Oświata? I kultura.
Przechodniu? Stój.
Mąż tej pani? Myśliciel.
Dostojewski? „Idiota".
Nad i kropka? U Kotta.
Ilustracja? Dorego.
Pan nie lubi? Dlaczego?
Cudowna? Polska Mowa.
76
Bomba? Atomowa.
Niemcy? Pobici.
Rozbiory? Jezuici.
Piąte koło? U woza.
Żukrowski? Świetna proza.
Swinarski? Artur Marya.
Ja? Wariat.
Idzie żołnierz? Borem lasem.
Stary Fredro? „Precz z kutasem".
Hemar? W czamarze.
Szkoda słów? O Hemarze.
Reforma? Rolna.
Jan? Z Kolna.
Jajko? Kolumba.
Flukowski? Tarabumba.
Ładosz? Znakomicie.
Szumią jodły? Na szczycie.
Ziemie? Odzyskane.
Szopen? Z fortepianem.
G� Zielona.
Grupa? Laokoona.
Forsę? Przepili.
Muzyczka? Tirli-tirli.
Samozwaniec? Magdalena.
Kwiatkowska? Irena.
Na plamy? Terpentyna.
Żelazna? Kurtyna.
W co biją? W tarabany.
Jaki ojciec? Zapłakany.
Kiedy umarł? O trzeciej.
Ratujmy? Dzieci.
77
Na cholerę? Mickiewicz.
A Wyspiański? Patrz: Minkiewicz.
Małe wiśnie? Wisienki.
Zakazane? Piosenki.
Szaflarska? Wesoła.
Kwadratura? Koła.
Mikołajczyk? ?
1946
Wielkanoc gastropaty
Jajek nie można,
szynki nie można,
takoż nie można
szaszłyka z rożna.
Indyk - katafalk,
kura - agonia,
piwo - gaffa,
morderstwo - koniak.
Mięso cielęce
ani pół deka,
chrzanik - noc w męce,
chyba do lekarstw.
Sosy - satyra,
k abul - testament,
zupy - cholera,
zamęt i lament.
Kawa - dyspepsja,
wizje niedobre,
rum - epilepsja,
cygaro - obłęd.
Ani fistaszków,
ani pistacji,
79
wszystko prowadzi
do prostracji.
Torciki - zgaga,
mazurki - zgaga,
mazurek szkodzi,
tort nie pomaga.
Pytam lekarza: - Co?
A na to lekarz: - Gdybyś był bladszy,
niech pan spokojnie w niebo popatrzy.
Strasna zaba
WIERSZ DLA SEPLENIĄCYCH
Pewna pani na Marsałkowskiej
kupowała synkę z groskiem
w towazystwie swego męza, ponurego draba;
wychodzą ze sklepu, pani w sloch,
w ksyk i w lament: - Męzu, och, och!
popats, popats, jaka strasna zaba!
Mąz był wyzsy uzędnik, psetarł mgłę w okulaze
i mówi: - Zecywiście coś skace po trotuaze!
cy to zaba, cy tez nie,
w kazdym razie ja tym zainteresuję się;
zaraz zadzwonię do Cesława,
a Cesław niech zadzwoni do Symona -
nie wypada, zęby Warsawa
była na „takie coś" narazona.
Dzwonili, dzwonili i po tsech latach
wrescie schwytano zabę koło Nowego Świata;
a zeby sprawa zaby nie odesla w mglistość,
uządzono historycną urocystość;
ustawiono trybuny,
spędzono tłumy,
6. Ulica szarlatanów
81
„Stselców" i „Federastów" -
słowem, całe miasto.
Potem na trybunę wesła Wysoka Figura
i kiedy odgzmiały wsystkie „hurra",
Wysoka Figura zece tak:
- Wspólnym wysiłkiem ządu i spoleceństwa
pozbyliśmy się zabiego bezeceństwa -
panowie, do góry głowy i syje!
A społeceństwo: - Zecywiście,
dobze, ze tę zabę złapaliście,
wsyscy pseto zawołajmy: „Niech zyje!"
Zima z wypisów szkolnych
Któż to tak śnieżkiem prószy z niebiosów?
Dyć oczywiście pan wojewoda;
módl się, dziecino, z całą krainą -
niech Bóg mu siły doda;
śnieżku naprószyl, śnieżek poruszył
dobry pan wojewoda.
A któż na szybach maluje kwiaty,
czy mróz, czy mróz, dziecino?
Nie, to rączuchną dla ciebie, żabuchno,
starosta ze starościną;
srebrzyste prążki, listki, gałązki
dla ciebie, dziwna dziecino.
A któż te śliczne zawiesił sople
za oknem u okapu?
Czy może także mróz niedobry
swą fantastyczną łapą?
Nie, moje złoto, to referenci,
podkierownicy, nadasystenci
nocą nie spali, hurra! wołali,
sople poprzyklejali.
Hej, tam w Warszawie jest pan minister
siwy i taki miły,
przez okno rzuca spojrzenia bystre,
83
bo chce, by dla ciebie były
zimą sopelki, śniegi i lody:
wszystkie zimowe wygody.
Jeżeli tedy sanki usłyszysz
i dzwonki ich tajemnicze,
wiedz: to minister w skupionej ciszy
nacisnął taki guziczek,
że sanki dzwonią i gwiazdki lśnią
nad miastem i nad wsią.
Skumbrie w tomacie
Raz do gazety „Słowo Niebieskie"
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
przyszedł maluśki staruszek z pieskiem.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
- Kto pan jest, mów pan, choć pod sekretem!
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
- Ja jestem król Władysław Łokietek.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Siedziałem - mówi - długo w tej grocie,
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
dłużej nie mogę... skumbrie w tomacie!
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Zaraza rośnie świątek i piątek.
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Idę na Polskę robić porządek.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Na to naczelny kichnął redaktor
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
i po namyśle powiada: - Jak to?
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Chce pan naprawić błędy systemu?
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
85
Był tu już taki dziesięć lat temu.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Także szlachetny. Strzelał. Nie wyszło.
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Krew się polała, a potem wyschło.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
- Ach, co pan mówi? - jęknął Łokietek;
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
łzami w redakcji zalał serwetę.
(skumbrie w tomacie pstrąg)
- Znaczy się, muszę wracać do groty,
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
czyli że pocierp, mój Władku złoty!
(skumbrie w tomacie pstrąg)
Skumbrie w tomacie, skumbrie w tomacie!
(skumbrie w tomacie skumbrie w tomacie)
Chcieliście Polski, no to ją macie!
(skumbrie w tomacie pstrąg)
1936
Ulica szarlatanów
Szarlatanów nikt nie kocha.
Zawsze sami.
Dla nich gwiazdy świecą w górze
i na dole.
W tajnych szynkach piją dziwne
alkohole.
I wieczory przerażają
bluźnierstwami.
Wymyślili swe tablice
szmaragdowe.
Krwią dziewicy wypisali
charaktery.
Strachy w liczbach: 18,
3 i 4.
Przeklinamy Jezu-Chrysta
i Jehowę.
Szarlatani piszą księgi
o papieżach.
Zawsze w nocy mówią źle o
Watykanie.
Zawsze w nocy słychać szklane,
szklane łkanie:
płaczą gwiazdy zaplątane
w szkła na wieżach.
87
Kiedy miesiąc umęczony
wschodzi na nów,
alkohole z przerażenia
drżą słodyczą.
Nie pomogą alkohole:
W nocy krzyczą
Łzy fałszywe szmaragdowych
szarlatanów.
Bardzo cicho i boleśnie
jest nad ranem.
Dzwonią dzwony, świt pochyla
się w pokorze.
Odpuść grzechy szarlatanom,
Panie Boże,
wszak Ty jesteś takim samym
szarlatanem.
Muzie nóżki całuję
„Kogutek"? nie uleczy.
Przyjaciel? nie pocieszy.
Nie ma przyjaciół.
Rannyś? Ten świat jest borem,
rąbałeś bór toporem,
toś się i zaciął.
Leżysz. Wokół mchy ciche.
Igrają gwiazdy dziwne
z gałęźmi.
„Kogutek" nie uleczy.
Przyjaciel nie pocieszy.
Uwierz mi.
Co pomoże? A ja wiem:
tu pomoże stary sen,
stara bajda;
Jeśliś jak garnek pęknął, ona cię sklei,
jeśliś nadzieję utracił, wpłyniesz na morze nadziei
na wszystkich żaglach.
„Nastawienia" społeczne? Dla karzełków.
Recenzje niedorzeczne? Dla zgiełku.
Poeto, pluń, gdzie komuna, sanacja i endecja.
89
Tylko ona cię zbawi, przeklęta i jedyna -
i na gwiazdy wyprawi, rytm święty, mowa inna -
poezja.
Spis treści
5 Muzie nóżki calujf Maciej Cisło
14 [Pyłem księżycowym...]
15 Już kocham cię tyle lat
16 List jeńca
17 Rozmowa liryczna
18 Prośba o wyspy szczęśliwe
19 Miła moja
20 Bal u Salomona (fragmenty)
22 Piosenka
23 O naszym gospodarstwie
24 Zaczarowana dorożka
30 Spotkanie z matką (fragmenty)
32 Wizyta
33 Serwus, madonna
34 Pieśni (fragmenty)
3 7 Dziwni letnicy
39 Podróż do Arabii Szczęśliwej
40 Długom błądził i szukał
41 Kuferlin
43 Małe kina
45 Przed zapaleniem choinki (fragment)
47 Bajka o sześciu tłumaczkach
48 Satyra na bożą krówkę
50 O wróbelku
51 Wierszyk o wronach
53 W leśniczówce
91
55 Kronika olsztyńska (fragmenty)
61 Bufallo-bill
65 O mej poezji
66 Ars poetica czyli Sztuka rymotwórcza
(List do krawca Teofila - fragmenty)
69 Dlaczego ogórek nie śpiewa
70 „LirykaJiryka, tkliwa dynamika"
73 Noctes Aninenses (fragment)
76 Przechodniu, zapnij guzik!
79 Wielkanoc gastropaty
81 Strasna zaba
83 Zima z wypisów szkolnych
85 Skumbrie w tomacie
87 Ulica szarlatanów
89 Muzie nóżki całuję