Rodinson Maxime Mahomet 2


Maxime Rodinson

"Mahomet"

Przełożyła: Elżbieta Michalska-Novak

Państwowy Instytut Wydawniczy

Warszawa 1991r.

Producent wersji brajlowskiej:

ALTIX Sp. z o.o.

ul. Surowieckiego 12A

02-785 Warszawa

tel. 644 94 78

Człowiek może być smutny, lecz wstając z łoża przed świtem i zachowując ostrożność

w obcowaniu ze starym drzewem, oparłszy brodę na ostatniej gwieździe, widzi w głębi

niebios na czczo wielkie przejmujące niewinnością rzeczy, które biorą obrót ucieszny...

Saint-John Perse, "Anabaza", "Pieśń"; w przekładzie Z. Bieńkowskiego

Rozdział I

Opisanie świata

Trzynaście wieków upłynęło od domniemanej daty założenia Rzymu, nieco więcej niż

pięćset lat od narodzin Chrystusa, ponad dwieście od chwili, kiedy Bizancjum zostało

przekształcone przez Konstantyna w Konstantynopol.

Chrześcijaństwo tryumfowało. Nad brzegami Bosforu i Złotego Rogu panował cesarz

drugiego Rzymu, pierwszy sługa Chrystusa Króla, prawdziwy władca świata. Wszędzie

powstawały kościoły, by głosić chwałę Boga w trzech osobach i sprawować ofiarę eucha-

rystyczną. Misje niosły Ewangelię na coraz odleglejsze obszary, docierały one zarówno

do bezkresnych lasów, stepów, aż na mglistą Północ, jak i nad ciepłe morza, gdzie z rąk

do rąk przechodziły bajeczne bogactwa i skąd żeglowano do Indii i Chin. Na zachodzie

barbarzyńcy buntowali się co prawda, jednakże owi Frankowie, Burgundowie, Goci, po-

dzieleni i zwaśnieni, żywiący podziw dla potęgi Rzymu, niezdolni utworzyć silnego pańs-

twa, stopniowo osiedlali się i zapuszczali korzenie na terenach Cesarstwa. Rzym utracił

wiele ze swej starożytnej świetności, ucierpiał od ciosów barbarzyńców. Bizancjum jed-

nak, stolica świata, trwało, wspaniałe, budzące zachwyt, nie zdobyte i nie do zdobycia.

Mniej więcej w tym czasie egipski kupiec nazwiskiem Kosmas, który wiele podróżo-

wał, u schyłku zaś życia został mnichem, pisał z tryumfem:

"Cesarstwo Rzymskie uczestniczy więc w chwale królestwa Chrystusowego, ponieważ

przerasta, o tyle, o ile jest to możliwe w tym życiu, każdą inną władzę, i pozostanie nie-

zwyciężone aż do końca, gdyż zostało powiedziane: <Nigdy nie zginie.> (Daniel, 2,44)...

I twierdzę z całą ufnością, że choć nieprzyjaciel barbarzyńca powstał przez krótką chwilę

przeciw rzymskiej potędze jako kara za nasze grzechy, jednak dzięki mocy tego, kto nami

rządzi, imperium pozostanie niezwyciężone, jeśli tylko nie ograniczy, ale rozszerzy za-

sięg chrystianizmu. Jest to bowiem pierwsze państwo, jakie przed wszystkimi innymi

uwierzyło w Chrystusa i podporządkowało się przez Niego ustalonym prawom, w imię

których Bóg, będący Panem wszechrzeczy, zachowa je niezwyciężonym aż do końca"

(Kosmas, 113 B-C).

Imperium światowe i religia światowa są powiązane. Kosmas napisał również: "Tak

samo i u Baktryjczyków, Hunów, Persów, innych Indusów, Persarmenitów, Medów

i Elamitów i w całej Persji niezliczone są kościoły z ich biskupami, wielka mnogość

wspólnot chrześcijańskich, jak też wielu męczenników i mnichów-pustelników. Tak samo

w Etiopii, w Aksum i całym tym rejonie; i u mieszkańców Arabii Szczęśliwej, których

nazywa się teraz Homerytami, w całej Arabii, Palestynie, Fenicji, w całej Syrii i Antio-

chii aż do Mezopotamii, u Nubijczyków i Garamantów, w Egipcie, w libijskim Pentapoli-

sie, w Afryce i Mauretanii aż po Gadir (Kadyks), na obszarach Południa, wszędzie tam is-

tnieją chrześcijańskie kościoły, żyją biskupi, męczennicy, mnisi, pustelnicy, wśród któ-

rych głoszona jest Chrystusowa Ewangelia. Również w Cylicji, w Azji, Kapadocji, w kra-

inie Lazów i w Poncie, jak i bardziej na północ, gdzie mieszkają Scytowie,Hyrkanowie,

Herulowie, Bułgarzy, Grecy i Illirowie, Dalmaci, Goci, Hiszpanie, Rzymianie, Frankowie

i inne ludy, aż do Gadiru nad Oceanem, i dalej na północ żyją wierni i ludzie głoszący

Ewangelię Chrystusową, wyznający prawdę Zmartwychwstania. Widzimy w ten sposób

spełniające się nad całym światem przepowiednie" (Kosmas, 169 B-D).

Spróbujmy postawić się w sytuacji mieszkańców tych położonych na północy i zacho-

dzie obszarów, które już nieco poznaliśmy. Wielu z nich udawało się na Wschód, ku

źródłom wiary. Galisyjski mnich Valerius daje w VII wieku za przykład dla braci zakon-

nych hiszpańską zakonnicę: "W czasach kiedy rodząca się zbawcza wiara katolicka

i wielka światłość naszej świętej religii zajaśniały wreszcie na najodleglejszych krańcach

Zachodu, błogosławiona siostra Aetheria, trawiona ogniem pragnienia, by spłynęła na nią

łaska Pańska, wspomagana mocą potęgi Bożej, zebrawszy wszystkie swe siły, z sercem

nieustraszonym wyruszyła w daleki świat. Szła tak czas pewien prowadzona przez Pana,

aż dotarła do upragnionego celu: świętych miejsc związanych z narodzeniem, męką

i zmartwychwstaniem Pana, do wielu prowincji i miast, gdzie spoczywają ciała niezliczo-

nych świętych męczenników, by modlić się i czerpać budujące przykłady. Im lepiej po-

znawała tajemnice świętego dogmatu, tym żywiej jaśniał w jej sercu niegasnący płomień

świętego pragnienia."

Udajmy się śladami Aetherii (podróżowała około roku czterechsetnego), rozpoczyna-

jąc wyprawę od wybrzeży Hispanii. Nie musimy oglądać Rzymu wyludnionego nieomal,

zniszczonego przez pożary, pozbawionego wody, obróconego w ruinę. Jednak ciekawość

skłania do tego, by zwiedzić Konstantynopol, stolicę, drugi Rzym, a pobożność wręcz to

nakazuje. Konstantynopol, nazywany wtedy Miastem, uświetniały słynne kościoły, z któ-

rych najpiękniejszy i najsławniejszy, Świętej Zofii, lśnił jeszcze wtedy blaskiem nowości.

Wyświęcając go 25 grudnia 537 roku Justynian zakrzyknął: "Zwyciężyłem cię, Salomo-

nie". Słynne klasztory, a było ich wiele, i cenne relikwie przyciągały pielgrzymów. Po-

dziwiano w Konstantynopolu "szerokie aleje przecinające miasto wzdłuż i wszerz, wiel-

kie place ze strzelistą kolumną pośrodku, okolone wspaniałymi pałacami; budowle pub-

liczne o wyglądzie wciąż jeszcze klasycznym, eleganckie domy budowane na modłę sy-

ryjską; ulice i portyki zdobione antycznymi posągami - wszystko to składało się na całość

cudowną [...] Przepych cesarskich pałaców, zwłaszcza Pałacu Świętego [...] budził po-

dziw różnorodnością budowli, pięknem otaczających je ogrodów, mozaikami i malowid-

łami zdobiącymi komnaty. Sprawiało to, że Konstantynopol przyciągał ku sobie oczy ca-

łego świata, który wyobrażał go sobie jako miasto cudów ukazujące się w złocistym

blasku". Rzeczywiście przybijało się tam, jak Aetheria, do ziem świętych. "Poszukując

wszędzie tego, co zawarte jest w księgach Starego i Nowego Testamentu - mówi o Aethe-

rii Valerius - odwiedzając w różnych częściach świata miejsca, gdzie dokonały się cuda,

a więc prowincje, miasta, góry i pustynie, o których czytała w księgach, chcąc dotrzeć,

gdzie tylko możliwe, w podróżach trwających lata całe, przemierzając świat z pomocą

Boga, dotarła wreszcie do krain Orientu". Wschód bizantyjski bogaty był w monumen-

talne budowle, wspaniałe kościoły, opływające w dostatki ludne miasta, wielkie klaszto-

ry, w różnorakie pamiątki z epoki biblijnej i początków chrześcijaństwa. Antiochia, Alek-

sandria, Jerozolima były wielkimi, przepięknymi miastami. Justynian wzniósł w nich

wielkie gmachy, nie tylko zresztą tam, ale i w miastach o mniejszym znaczeniu, które

wymienia Prokopiusz w traktacie im poświęconym. Również retor Choirikos opisuje cu-

downe kościoły Gazy, swego miasta rodzinnego.

Aetheria dotarła aż do Charry, antycznego Harranu, gdzie miał swą siedzibę Abraham.

Niezmordowanie poszukując pamiątek biblijnych zapytała biskupa miasta, gdzie znajduje

się Ur, miejsce narodzin patriarchy. I tu wyrosła przed nią wielka przeszkoda. "Miejsco-

wość, o którą pytasz, córko, znajduje się na dziesiątym postoju stąd, w głębokiej Persji

[...] Rzymianie już tam nie mogą dotrzeć, cały ten obszar zajęty jest przez Persów". Tam

zaczynało się inne imperium - perskie imperium Sasanidów, druga potęga świata. Opa-

nowało ziemie od Eufratu po Indus. Jego stolicę stanowił zespół siedmiu miast położo-

nych nad Tygrysem, niedaleko antycznego Babilonu i dzisiejszego Bagdadu. Po syryjsku

zespół ten nazywano Mahuze lub Medinata, po arabsku Al-Madain, co znaczy po prostu:

miasta. Najważniejszym był Ktezyfon, gdzie do dziś zachowały się ruiny pałacu królew-

skiego, który po persku nazywa się Taq-e Kesra, łuk Chosroesa. Salę audiencyjną (o

rozmiarach 27 m szerokości, 42 m długości, 37 m wysokości) pokrywało szerokie elip-

tyczne sklepienie. Tu król królów ukazywał się swojemu ludowi. Kiedy odbywały się au-

diencje, "tłum cisnął się przed ogromnym wejściem tworzącym drzwi apadany i wkrótce

wielka sala wypełniała się ludźmi. Posadzkę pokrywały miękkie dywany, ściany były po

części zasłonięte kobiercami, a resztę powierzchni przysłaniały mozaikowe malowidła.

Tron znajdował się w głębi, za zasłoną, otaczali go dostojnicy wojskowi i dygnitarze sto-

jący w wyznaczonej przez etykietę odległości od zasłony. Prawdopodobnie jakaś barier-

ka oddzielała dworzan i ważne osobistości od tłumu. Nagle zasłona się uchylała i ukazy-

wał się król królów siedzący na tronie na poduszce ze złotego brokatu, odziany we wspa-

niałe szaty przetykane złotem. Korona powleczona złotem i srebrem, zdobiona perłami,

wysadzana rubinami i szmaragdami, zawieszona była nad jego głową na złotym łańcusz-

ku przytwierdzonym do sufitu, tak cienkim, że widocznym tylko dla tych, którzy stali

bardzo blisko tronu. Z daleka wyglądało to tak, że korona spoczywa na głowie króla,

w rzeczywistości jednak była zbyt ciężka, by jakakolwiek ludzka głowa mogła ją udź-

wignąć, ważyła bowiem dziewięćdziesiąt jeden i pół kilo. Ten ogromny przepych, ukazu-

jący się oczom w tajemniczym świetle sączącym się do sali przez sto pięćdziesiąt otwo-

rów, od pięciu do siedmiu cali od sklepienia, takie robił wrażenie na osobie, która po raz

pierwszy uczestniczyła w spektaklu, że bezwiednie padała na kolana".

Skarby władców sasanidzkich były nieprzebrane, arabscy pisarze pozostawili nam ich

rejestry, pełne zachwytu opisy upiększone jeszcze przez tradycję. Opowiadano o figurach

do gry w szachy zrobionych z rubinów i szmaragdów, o kostkach tryktraka z korali i tur-

kusów. Tron króla królów, pisze As Sa-alibi, "wykonany został z kości słoniowej i drze-

wa tekowego, oparcia miał ze złota i srebra, wyłożony był złotymi i srebrnymi płytkami.

Miał 180 łokci długości, 130 szerokości i 15 wysokości. Na jego stopniach znajdowały

się siedzenia z czarnego drewna i z hebanu obramowane złotem. Nad tronem rozpościerał

się baldachim ze złota i lapis-lazuli, na którym przedstawione były sklepienie niebieskie

i gwiazdy, znaki zodiaku, siedem klimatów oraz królowie w różnych postawach: podczas

uczty, w bitwie, na polowaniu. Był też mechanizm pokazujący godziny. Tron wyściełały

cztery dywany z brokatu przetykanego złotem, zdobionego perłami i rubinami, każdy

z dywanów nawiązywał do określonej pory roku". W rzeczywistości tron ten był praw-

dopodobnie gigantycznym, z przepychem zdobionym zegarem.

Armia była potężna. Główną siłę uderzeniową, konnicę, stanowili ludzie dobrze uro-

dzeni. Nosili ściśle przylegające do ciała pancerze i robili wrażenie ogromnej, lśniącej

w słońcu masy żelaza. Za konnicą szły słonie, rykiem, zapachem i straszliwym wyglądem

wywołujące przerażenie nieprzyjaciela, za nimi piechota, którą tworzył tłum chłopów

podlegających służbie w wojsku - o wątpliwej wartości bojowej. Oddziały pomocnicze,

składające się z jeźdźców pochodzących z wojowniczych ludów podporządkowanych

Irańczykom lub z najemników, były znacznie użyteczniejsze.

Reforma armii w VI wieku wprowadziła bardzo ścisłą dyscyplinę; wojsko to walczyło

na wszystkich granicach Cesarstwa: w Turkiestanie, w pobliżu Indii, na Kaukazie, głów-

nie jednak przeciw cesarstwu rzymskiemu. W 531 r. na tron irański wstąpił prawdziwy

władca, Chosroes, zwany Anuszirwanem, co znaczy: mający nieśmiertelną duszę. Ener-

gicznie przywrócił on porządek społeczny, który jego ojciec, wzruszony niedolą ludu, po-

rwany utopijnymi ideami reformatorskimi Mazdaka, nieco naruszył. Zreformował armię

i system finansowy, później zajął należącą do Rzymu Syrię, zdobył Antiochię i zniszczył

ją. W 561 r. został zawarty na okres pięćdziesięciu lat pokój, który trwał zaledwie lat

dziesięć.

Dwa wielkie imperia zaciekle walczyły o hegemonię. Ponadto reprezentowały one

dwie koncepcje rozumienia świata, dwie zwalczające się religie. W Bizancjum panowało

chrześcijaństwo. Oficjalną religią w Iranie był mazdaizm stworzony przez Zaratustrę,

która to religia opierała się na kosmicznym przeciwieństwie pierwiastków dobra i zła.

Człowiek powinien opowiedzieć się po stronie dobra poprzez dobre myśli, dobre słowa

i dobre uczynki. Jednakże i inne religie miały prawo istnienia, były nawet chronione, ota-

czane szacunkiem. Mazdakici nie uprawiali prozelityzmu, krótkotrwałe prześladowania

innych religii miały przyczyny przede wszystkim polityczne, nie religijne. Wyznawcy

różnych religii wzajemnie się mordowali lub donosili na siebie u władz. Te obawiały się

tajnego porozumienia chrześcijan z bizantyjskim nieprzyjacielem, nie bez racji zresztą.

Jednak w V wieku Konstantynopol potępił herezję nestoriańską, która zbyt stanowczo

oddzielała od siebie dwie natury Chrystusa, i nestorianie schronili się w imperium pers-

kim. Jako zaciekli wrogowie Bizancjum zostali tu dobrze przyjęci, nieźle im się powodzi-

ło, z czasem zdobyli znaczne wpływy i uczynili z Persji bazę wyjściową dla ewangeliza-

cji krajów azjatyckich. Zrozumiałe jest, że Kosmas, który żywił co najmniej sympatię do

nestorianizmu, przedstawia "imperium Magów" jako "następujące bezpośrednio po impe-

rium Rzymian, ponieważ Magowie zostali wyróżnieni przez Pana Jezusa, kiedy przybyli

oddać Mu cześć i złożyć hołd; to najpierw na rzymskiej ziemi była głoszona nauka

chrześcijańska, w czasach apostołów, wkrótce jednak potem została zaniesiona do Persji

przez apostoła Tadeusza". Żydzi również byli raczej dobrze przyjmowani i bezpieczni od

chrześcijańskich prześladowań. To w sasanidzkiej Mezopotamii kipiące życiem intelek-

tualnym akademie działające pośród licznych wspólnot żydowskich spisały ogromny

Talmud babiloński. Katolikos, patriarcha Kościoła chrześcijańskiego w Iranie, jak i resz

galuta lub egzylarch, stojący na czele wspólnoty żydowskiej, byli ważnymi osobistościa-

mi mającymi znaczną władzę nad swoimi owieczkami. Zajmowali miejsce pośród dorad-

ców imperium. Mimo zdarzających się tarć i krótkotrwałych gwałtownych prześladowań

spowodowanych najczęściej nadgorliwością prozelitów lub ingerencjami autorytetów re-

ligijnych w wielką politykę, nestorianie i Żydzi znajdowali się w Persji właściwie w bar-

dzo korzystnej sytuacji. Z każdego innego miejsca na świecie spoglądali ku niej jak ku

metropolii wyciągającej pomocną dłoń.

W oczach znacznej części ludności świata bizantyjskie cesarstwo rzymskie i sasanidz-

kie imperium perskie - one tylko - stanowiły cały cywilizowany świat, "dwoje oczu, któ-

rym Bóg powierzył zadanie oświecenia świata", jak pisał perski cesarz do władcy bizan-

tyjskiego. "Niespokojne i wojownicze ludy znajdują się pod nadzorem, życie ludzi jest

całkowicie zorganizowane i ukierunkowane przez te dwa wielkie mocarstwa" - dodawał.

Oczywiście istniała mglista świadomość, że gdzieś daleko leżą potężne cesarstwa

o wspaniałej cywilizacji i zadziwiających bogactwach: Chinydynastii Tang, królestwa

Indii, Birmy, Indonezji, imperium Khmerów, Japonia... Ale to były obszary baśniowe,

wyśnione krainy, których obyczajów, instytucji i historii nie znano. Oczywiście, kupcy

tacy jak Kosmas zapuszczali się aż na Cejlon, do Indii (stąd jego pseudonim: Indykop-

leustes, "ten, który żeglował ku Indiom"), gdzie poszerzali swą wiedzę o tamtym świecie.

Ale chodziło jakby o inną planetę, znajdującą się zresztą na drodze do ziemskiego raju

leżącego poza granicami oceanu Wschodu, planetę, z którą od czasu do czasu kilku śmia-

łych astronautów nawiązywało luźny kontakt. Pochodziły stamtąd kosztowne towary,

w pierwszym rzędzie jedwab i korzenie przewożone przez barbarzyńskie ludy zamieszku-

jące szeroką strefę oddzielającą te dwa światy i skupiające niemal w swoich rękach sto-

sunki między nimi: Turków na północy, Arabów na południu. Wkroczenie na obszary

tych ostatnich to jakby zetknięcie się z końcem świata.

W tym kierunku prawdopodobnie podążał nasz wymyślony podróżnik, a szedł śladami

rzeczywistych pielgrzymów, takich jak siostra Aetheria. Po przebyciu Syrii i Palestyny

poprowadzono ją ku miejscu, gdzie "góry, między którymi wędrowaliśmy, rozstępowały

się i tworzyły bezkresną równinę, całkiem płaską i niezwykle piękną; w dali za równiną

rysowała się święta góra Boża, Synaj". W miarę jak się przybliżali, góra odsłaniała kolej-

ne szczyty, pielgrzymi z trudem się po niej wspinali. "Z wielkim wysiłkiem odbywa się

wspinaczka na te góry, ponieważ nie podchodzi się łagodnie, zakosami, jak gdyby ślima-

kiem, ale prościuteńko, jak gdyby wzdłuż ściany, schodzenie też odbywa się po linii pros-

tej, pokonuje się jedno wzniesienie po drugim, by wreszcie dotrzeć do podnóża góry

znajdującej się pośrodku, do właściwego Synaju. I tak, wypełniając wolę Chrystusa na-

szego Pana, wspomagana modlitwami świętych, którzy nam towarzyszyli, posuwałam się

z wielkim trudem, ponieważ musiałam wspinać się na własnych nogach [było zupełną

niemożliwością pokonanie tej drogi konno]; mimo to nie czułam się utrudzona, a nie czu-

łam się utrudzona dlatego, że widziałam, iż, zgodnie z wolą Boską, spełniają się moje

pragnienia" (paragraf 3, 1-2). Na szczycie znajdował się "kościół niezbyt duży, ale nie-

zwykle piękny", bracia zakonni pokazywali pielgrzymom panoramę. "Pod sobą widzie-

liśmy góry, które z takim trudem pokonaliśmy; w porównaniu ze znajdującą się pośrodku

górą, na której staliśmy, wyglądały jak niewielkie pagórki... Egipt i Palestyna, Morze

Czerwone, Morze Partyjskie, które rozpościera się w kierunku Aleksandrii, wreszcie kra-

ina Saracenów rozciągająca się jak okiem sięgnąć, wszystko to widzieliśmy u naszych

stóp: trudno w to uwierzyć... (paragraf 3, 8)."

Kraina Saracenów... Ludu barbarzyńskiego, niepokojącego. Mnisi na pewno utrzymy-

wali z nimi jakieś kontakty. Sto lat po wyprawie Aetherii kościółek został opuszczony;

jakby to powiedzieć... był nawiedzany przez duchy. "Nie leży w ludzkiej mocy - pisze

Prokopiusz - wspiąć się nocą na wierzchołek góry, ponieważ słychać tam przez całą noc

huk grzmotów, dzieją się inne cudowne zjawiska, które wywołują panikę nawet w najsil-

niejszym i najodważniejszym człowieku". Znacznie niżej Justynian zbudował piękny

kościół poświęcony Matce Bożej oraz potężny fort, strzeżony przez liczny garnizon, "tak

że saraceńscy barbarzyńcy nie mogli, wykorzystując fakt, że teren jest bezludny, posłu-

żyć się tym miejscem jako bazą, by cichaczem opanować sąsiednie dystrykty Palestyny".

Kim byli ci ludzie, których tak się obawiano, a którzy zamieszkiwali ten opustoszały kraj

na granicy cywilizowanego świata?

Rozdział II

Arabia

Ci, których grecka nazwa brzmiała Sarakenoi, łacińska Saraceni, od czego powstało

francuskie słowo Sarrasins, wcześniej byli nazywani Arabami scenijskimi, Arabami, któ-

rzy żyją pod namiotem (po grecku skene). Sami nazywali siebie po prostu Arabami. Od

niepamiętnych czasów zamieszkiwali tę nieurodzajną ziemię i nikt nie pamiętał, by kie-

dykolwiek jakiś inny lud żył tu przed nimi.

Obszar ogromny, wielkości nieomal jednej trzeciej Europy. Bardzo jednak słabo za-

ludniony. Z powodu rzadko występujących opadów znaczna część terytorium stała się

pustynią. W niektórych rejonach deszcz może nie padać i dziesięć lat. Ogromne obszary

pokrywają wydmy, których wysokość dochodzi do 200 metrów, a długość do kilku kilo-

metrów. Na przykład rejon Ar-Rab al-Chali jest wielkości Francji, inny, bardziej na pół-

noc, Wielki Nafud - sięga 70 000 km2. Gdzie indziej natrafić można na rozległe pola la-

wowe, pozostałości po dość dawnej aktywności wulkanicznej.

Koryta rzek (wadi) świadczą o tym, że w dalekiej przeszłości klimat był bardziej wil-

gotny. Jednak przynajmniej od czasów historycznych zazwyczaj są wyschnięte. Czasami

pojawiają się gdzieniegdzie kałuże. Bywa, że niespodziewane deszcze zamieniają je na

krótko w rwące potoki. Te "powodzie", jak mówią Arabowie, powodują straszliwe szko-

dy. Ale woda pozostaje. Wsiąka w glebę. Poszukuje jej się głęboko w ziemi za pomocą

studni. Głębokość jednej z tych studni sięga aż 170 metrów. Arabowie rozwinęli całą

naukę o studniach; potrafią wyczuć węchem na niewielkiej głębokości zasypane piaskiem

miejsce, w którym znajduje się woda. Zdarza się, że woda wytryskuje w postaci źródła.

Wtedy powstaje oaza, której zielona roślinność odcina się wyraźnie na tle otaczającej

pustyni. Gdzie indziej również, zwłaszcza na równinach nadbrzeżnych, zwanych tihama,

bo tam deszcze padają częściej, niżej położone koryta rzek zatrzymują dostatecznie dużo

wody, by można było uprawiać niektóre rośliny. Zresztą nawet w okolicach pustynnych

gwałtowna ulewa powoduje, że w kilka godzin wyrastają kwiaty i dzikie trawy.

Warunki geograficzne narzucają sposób życia. Na półwyspie przeważają pustynie, co

decyduje o koczowniczo-pasterskim charakterze życia. Mieszkańcy tych obszarów w cią-

gu drugiego tysiąclecia przed naszą erą udomowili wielbłąda. Wiadomo, że łatwo przy-

stosowuje się on do warunków panujących na pustyni. Odtąd niewielkie grupki nomadów

(po arabsku nazywanych badw, od czego powstało nasze słowo "beduin") podążały za

wielbłądami, które zapewniały im przetrwanie. Arab, powiedział Sprenger, jest pasoży-

tem wielbłąda. "Wiosną", gdy padają deszcze, wszyscy zdążają gromadnie, poganiając

stada, ku regionom, które zazieleniła padająca z nieba woda. Nastają dni radości, kiedy

zwierzęta i ludzie najadają się do woli pamiętając o okresie niedostatku, który nadejdzie.

Weselą się w niewielkich grupkach, korzystając z tej manny. Później susza powraca

i ludzkie gromady skupiają się wokół miejsc, gdzie woda utrzymuje się stale, a przy niej

drzewa, krzewy i małe krzaczki. Gdzie indziej sieje się zboża. Nieliczni osiadli miesz-

kańcy oaz uprawiają palmę daktylową, drzewo drzew, którego nie tylko owoce, ale

wszystkie składniki zużytkowuje się do końca, "ciotkę i matkę Arabów", jak mawiano,

dostarczającą jedynego prawdziwego pożywienia (uzupełniało je wielbłądzie mleko) ma-

sie żyjących w nędzy beduinów.

Wszystkie grupy ludności musiały żyć w symbiozie ze sobą, ponieważ wszyscy wza-

jemnie siebie potrzebowali: uprawiający gaje palmowe, zboża, owoce i warzywa, bedui-

ni-hodowcy wielbłądów stepowych lub pustynnych, chłopi i mieszkańcy miast regionów

sąsiadujących. Hodowcy wielbłądów zawdzięczali swoim szybko poruszającym się

wierzchowcom wyższość bojową,która praktycznie pociągała za sobą przewagę nad lud-

nością osiadłą, zwłaszcza tą, która zamieszkiwała oderwane od świata oazy leżące pośród

pustynnego oceanu, królestwa koczownika. Dlatego niemal wszędzie hodowcy kupowali

sobie opiekę pasterzy w zamian za służbę lub daninę. Dzisiaj w niektórych arabskich po-

siadłościach nazywa się to, nieco sarkastycznie, "chuwwa" , podatkiem od braterstwa.

Innym rodzajem pokojowych stosunków między tymi grupami był handel. Wielbłąd,

statek pustyni, pozwala przemierzać wielkie odległości. Może unieść do 200 kilogramów

i pokonać w ciągu dnia 100 kilometrów; zdolny jest poruszać się dwadzieścia dni bez

wody w pięćdziesięciostopniowym upale, pod warunkiem że dostanie trochę paszy; jeśli

nie, i tak wytrzyma do pięciu dni, nim padnie. Karawany mogły połączyć ze sobą cywili-

zowane obszary Południowej Arabii i Urodzajnego Półksiężyca, przewożąc towary ro-

dzimej produkcji oraz towary tranzytowe pochodzące z Indii, Afryki Wschodniej i Dale-

kiego Wschodu oraz z kierunku przeciwnego: z obszarów leżących nad Morzem Śró-

dziemnym. Beduini żądali zapłaty za przejazd po terytorium, które kontrolowali, chyba

że jakieś silne państwo było zdolne zbrojnie zapewnić karawanie bezpieczeństwo. Na

niższym szczeblu podziału terytorialnego następowała naturalna wymiana między noma-

dami i ludnością osiadłą, kiedy chodziło po prostu o pożywienie, np. wymianę mleka na

daktyle. Powstawały targi, bazary, które czasami nabierały charakteru stałego, jeśli znaj-

dowały się w pobliżu jakiegoś źródła lub sanktuarium. Oprócz miast, naturalną koleją

rzeczy powstających na terenie oaz, były też miasta rozproszone po pustyni. Skupiali się

w nich kupcy, rzemieślnicy i, jeśli ukształtowanie terenu na to pozwalało, chłopi oraz

wodzowie plemion koczowniczych, którzy stamtąd sprawowali kontrolę nad wędrujący-

mi współplemieńcami, żyjąc we względnym dobrobycie, w otoczeniu mniej lub bardziej

licznej świty.

W miastach tych oraz oazach i stepach przeznaczonych pod uprawę utrzymywały się

struktury społeczne typowe dla życia na pustyni. Niewielkie grupki ludzi, których liczeb-

ność określały warunki życiowe, a które nazwać można klanami lub rodami, stanowiły

komórki podstawowe. Rody, słusznie czy niesłusznie przyznające się do pewnego po-

krewieństwa, tworzyły plemię. Każde plemię miało przodka, od którego pochodziła jego

nazwa. Ideolodzy i politycy pustyni tworzyli genealogie, w których przypuszczalne wię-

zy pokrewieństwa z takimi przodkami były odzwierciedleniem mniej lub bardziej blis-

kich stosunków między grupami noszącymi ich imiona.

Mogły to być stosunki pokojowe. Jednakże straszliwa nędza, z jaką tak często zmagali

się Arabowie, rodziła wielką pokusę, by siłą zawładnąć bogactwem (najczęściej bardzo

względnym) tych, którym los bardziej sprzyjał. Dokonywano zatem napadów rabunko-

wych (ghazw, ghazwa), zgodnie z przyjętym zwyczajem. Zagarniano dobra, starając się

przy tym, o ile tylko było to możliwe, nie zabijać ludzi. Zabójstwo bowiem pociągało za

sobą, według niepisanego prawa pustyni, poważne konsekwencje. Żadne abstrakcyjne

prawo nie zamykało w swych paragrafach wolnych Arabów, nie istniał żaden aparat pań-

stwowy mogący narzucić przy pomocy policji sformułowane przez siebie przepisy. Jedy-

ną ochronę życia jednostki stanowiła pewność, płynąca z przestrzeganego zwyczaju, że

drogo przyjdzie za czyjeś życie zapłacić. Krew za krew, życie za życie. Hańba nie do

wymazania okryłaby tego, który, przez prawa zwyczajowe wyznaczony na mściciela,

zostawiłby zabójcę przy życiu. Wendeta, po arabsku sar, jest jednym z filarów społecz-

ności beduinów.

Społeczność ta najogólniej opiera się na zasadzie równości. Wszyscy członkowie ple-

mienia są sobie równi. Każda grupa wybiera swojego wodza, sajjida. Jego prestiż zależy

ściśle od autorytetu osobistego. Sajjid musi stale czuwać, by nie został on naruszony.

Chodzi przecież o jego pozycję. Musi więc mieć mnóstwo zalet, utrzymywać przy sobie

ogół hojnością i życzliwością, w każdej sytuacji dawać dowód umiaru, odgadywać ukryte

pragnienia tych, którym przewodzi, a przy tym wykazywać się męstwem i stanowczością.

Kiedy zbiera się cały ród, wystarcza sprzeciw jednego członka, by podważyć ważką de-

cyzję. Prawdę mówiąc, nie wszyscy są przecież równi. Niektóre rody wzbogaciły się

dzięki napadom rabunkowym, dzięki handlowi, pobieraniu należności od ludności osiad-

łej lub od innych koczowników. Nawet w obrębie jednego rodu w pewnych okresach

jednostki zdobywały osobisty majątek. Są więc bogaci i biedni. Wystarczy jednak, że na-

dejdzie okres suszy lub zawieruchy wojennej, by brutalnie przywrócić równość w niedoli.

Tymczasowe bogactwo pozwalało niektórym utrzymywać niewolników: byli nimi zaku-

pieni cudzoziemcy, jeńcy zdobyci podczas napadów, niewypłacalni dłużnicy. Mimo to

warunki życia koczowniczego raczej nie sprzyjały niewolnictwu trwałemu, z nadzorem,

zorganizowanemu jak u ludności osiadłej. Dlatego często wyzwalano niewolników. Wy-

zwoleńcy (maula) pozostawali "klientami" dawnego pana. Niektóre plemiona lub rody,

traktowane przez inne ze wzgardą, również znajdowały się w gorszym położeniu; na

przykład plemiona kowali będące być może pozostałością jakiegoś starożytnego ludu in-

nego pochodzenia.

Ammianus Marcellinus tak w IV wieku mówił o Saracenach: "Związek mężczyzny

i kobiety [dla nich] jest jedynie umową o wynajęcie; jedyną formą matrymonium jest ta,

w której żona [narzeczona o ustalonej cenie, narzeczona czasowa] wnosi w posagu

włócznię i namiot i jest w każdej chwili gotowa, po wygaśnięciu terminu, opuścić męża

na najmniejszy jego znak. Trudno wypowiedzieć, z jakim żarem osobnicy obojga płci

w tym narodzie oddają się miłości..." Opis jest bez wątpienia przesadny. Z grubsza biorąc

rola kobiety była chyba większa u nomadów niż u ludności osiadłej i ważniejsza niż po

narodzinach islamu.

W tym nieokrzesanym, koczowniczym społeczeństwie nie ma miejsca na sztukę,

z jednym wyjątkiem: sztuki słowa. Arabowie podziwiali ludzi elokwentnych, umiejących

odpowiedzieć trafną ripostą na kłopotliwą argumentację, tych, którzy potrafili narzucić

swoje zdanie w dyskusjach, gdy zbierała się rada plemienia lub rodu. Wieszczkowie cie-

szyli się poważaniem. Jednak bardziej ceniono poezję. Poeta to osobistość znacząca, bu-

dząca lęk, uważa się, że jest nawiedzony przez ducha. Jak wszędzie na świecie opiewa

swe miłości, radości i smutki, piękno swego dzikiego, surowego kraju, opłakuje stratę

bliskich. Powstaje prawdziwa sztuka poetycka, w której obowiązują określone zasady.

Poeta musi na przykład wyrazić rozczulenie na widok śladów obozowiska, które opuściła

ukochana i jej towarzysze. Przede wszystkim jednak poeta wykorzystywany jest jako

propagandysta, to dziennikarz pustyni. Arabowie organizują popisy krasomówcze - częs-

to z okazji wielkich targów - wygłaszają wtedy pochwały swego plemienia, a krytykują

i ośmieszają plemię przeciwnika. Atak i replika muszą być w tym samym metrum, posia-

dać ten sam rym. Najbardziej uprawiane spośród gatunków poetyckich są satyra, łatwo

przechodząca w rzadko kiedy dowcipną inwektywę, i panegiryk lub pyszałkowaty poe-

mat swobodnie przekształcający się w pochlebstwo i fanfaronadę.

Wydaje się, że religia niewiele beduinów obchodziła. Byli to realiści obdarzeni raczej

mierną wyobraźnią. Wierzyli, że ziemię zamieszkują duchy, dżinny, często niewidzialne,

przybierające czasami postać zwierzęcą. Uważali, że zmarli żyją w zaświatach, ale ży-

ciem gorszym, pozornym. Składano im ofiary, wznoszono na ich grobach stele i stosy

kamieni. Niektóre drzewa i kamienie (zwłaszcza meteoryty oraz te, które kształtem przy-

pominały postać ludzką) stanowiły siedzibę duchów i bóstw. Bóstwa przebywały w nie-

bie, były nawet gwiazdami. Uważano, że niektóre z nich to ubóstwieni dawni mędrcy.

Lista tych boskich bytów, a zwłaszcza znaczenie przypisywane każdemu z nich zmieniały

się zależnie od plemienia. Ale te najważniejsze były wspólne na całym terytorium półwy-

spu. Chodziło zwłaszcza o Allaha, "boga, bóstwo", personifikację świata nadprzyrodzo-

nego w jego najdoskonalszej postaci, stwórcę wszechświata i strażnika wyznawanej wia-

ry. W Al-Hidżazie trzy boginie odgrywały pierwszoplanową rolę jako "córki Allaha".

Pierwszą była Al-Lat wspomniana już przez Herodota pod nazwą Alilat, co znaczy po

prostu "bogini", a uosabiała prawdopodobnie jedną z funkcji Wenus, gwiazdy porannej.

Jednakże zhellenizowani Arabowie identyfikowali ją z Ateną. Drugą była Al-Uzza, "bar-

dzo potężna", którą inne źródła także identyfikują z Wenus, trzecią Manat, nożycami

przecinająca nici losu, bogini przeznaczenia, którą czczono w jednym z nadmorskich

sanktuariów. W Mekce głównym bogiem był Hubal, idol z czerwonego karneolu.

Te miejsca, gdzie obecność bóstwa w jakiś sposób się zaznaczyła, stawały się święte.

Ustalano ich granice, w miejscach tych żadna żywa istota nie mogła zginąć. Były to więc

miejsca azylu, gdzie człowiek ścigany zemstą mógł się schronić. Pieczę nad nimi spra-

wowały rodziny kapłańskie. Bóstwu składano hołd poprzez obiaty i ofiary ze zwierząt,

czasami prawdopodobnie również i z ludzi. Niektóre sanktuaria stały się celem pielgrzy-

mek (hadżdż), dokonywano tam różnych obrzędów, zwłaszcza okrążeń wokół przedmio-

tu kultu. Podczas ceremonii należało przestrzegać zakazów, często na przykład zakazu

stosunków seksualnych. Najbardziej rozpowszechnione było tabu krwi. Odrębne uroczys-

tości związane były z obrzezaniem chłopców. Arabowie wróżyli z lotu ptaków oraz z kie-

runku, w jakim poruszały się zwierzęta. Odczytywali wyroki bogów za pomocą strzał.

Praktykowano ordalia, by odkryć prawdę. Stosowano też magię. Obawiano się złego oka,

przed którym chroniły amulety.

W rzeczywistości członkowie tych rozsianych, wędrujących, przymierających głodem,

zdezorganizowanych plemion próbowali podporządkować się ideałowi moralności sobie

właściwemu, w którego tworzeniu religia nie odgrywała żadnej roli. Będący wzorem

mężczyzna posiadał rozwiniętą w najwyższym stopniu zaletę, którą nazywano muruwwa,

co etymologicznie znaczy "męskość". W pojęciu tym zawierała się odwaga, wytrzyma-

łość, oddanie swojemu środowisku i obowiązkom społecznym, szlachetność, gościnność.

Honor (ird) nakazywał mu podporządkować się temu ideałowi. Wykroczenia przeciwko

moralnemu kodeksowi pustyni narażały na zniewagi, a co za tym idzie, na utratę honoru.

Można powiedzieć i udowodnić, że poczucie honoru zastępowało u Arabów wiele funkcji

spełnianych zwykle przez religię. Wszystkie te ideały, te siły ujmujące życie społeczne

i osobiste w pewne ramy, nie odwoływały, się bowiem w ogóle do świata nadprzyrodzo-

nego. Wszystkie prowadziły do człowieka. Człowiek dla człowieka był wartością nad-

rzędną. Chodzi oczywiście o człowieka należącego do społeczności, o człowieka stano-

wiącego cząstkę własnego rodu czy plemienia. Dlatego W. Montgomery Watt nazywa ta-

ką koncepcję "plemiennym humanizmem"; termin ten wydaje się szczęśliwy. Człowiek

w swojej działalności i w swych potencjalnych możliwościach ograniczony jest jedynie

przez ślepe przeznaczenie (dahr). I choć jest ono bezlitosne, los człowieka tragiczny

i trudno uciec przed z gruntu pesymistyczną koncepcją życia inaczej, jak tylko korzysta-

jąc z przyjemności intensywnych, lecz ulotnych, jednakże człowiek swoim działaniem

może w pewnej mierze lepiej przysposobić dla siebie to, co mu jest przeznaczone. Beduin

może być przesądny, ale jest realistą i trudne życie na pustyni predysponuje go raczej do

dokładnego oceniania własnej siły i słabości, niż do medytacji nad nieskończonością, jak

kiedyś bezpodstawnie uważano.

Autorzy lubujący się w systematycznym oczernianiu Arabów (paradoksalnie jest to

bardzo rozpowszechniona wśród arabistów mania)określili to społeczeństwo mianem

barbarzyńskiego. Arabowie poczuli się urażeni i uwypuklili składniki porządkujące ich

życie społeczne, zwrócili uwagę na zainteresowanie wytworami umysłu. Oczywiście

wszystko zależy od tego, co określimy mianem "barbarzyński". Arabowie z całą pewnoś-

cią nie żyli w stanie całkowitej anarchii z tej prostej przyczyny, że taki stan nigdy tam

wtedy nie istniał. Trzeba jednak przyznać, że niepisane zasady, których przestrzegali,

często były łamane i że w sferze kultury materialnej ich poziom był bardzo niski. Ani po-

ezja, ani sztuki plastyczne nie są wskaźnikiem rozwoju kulturalnego w takim sensie,

w jakim rozumieją to etnologowie. Oczywiście ten niski poziom na szczeblu cywilizacyj-

nym nie oznacza wrodzonej i dziedzicznej niższości; bierze się on z określonej w danym

czasie sytuacji społecznej i z bardzo złych warunków naturalnych Półwyspu Arabskiego.

Głód nigdy nie jest dobrym doradcą, a Arabowie często byli głodni. Stąd w niektórych

plemionach, w pewnych warunkach, występowały zaskakujące wręcz wybuchy brutal-

ności. Ammianus Marcellinus, uczciwy żołnierz narodowości syryjskiej, przerażony jest

tym ludem: "nie życzę nam - powiada - ani takiego przyjaciela, ani takiego wroga".

Opowiada on pewną charakterystyczną historię. W 378 r. naszej ery potężny oddział Go-

tów, wzmocniony kontyngentami Alanów i Hunów, maszerował na Konstantynopol po-

konawszy wcześniej armię rzymską pod Adrianopolem. Główni dowódcy rzymscy oraz

sam cesarz Walens zginęli. Sytuacja była w najwyższym stopniu krytyczna. I wtedy od-

dział Saracenów w służbie Imperium zaatakował barbarzyńców z Zachodu. Losy bitwy

ważyły się. "Jednak - pisze Ammianus - żołnierze saraceńscy wykorzystali zdarzenie, ja-

kiego oczy ludzkie nigdy przedtem nie widziały. Otóż z oddziału wystąpił długowłosy

mężczyzna - zupełnie nagi, z zakrytym jedynie przyrodzeniem - wydając chrapliwe i po-

sępne okrzyki, i wydobywszy z pochwy sztylet rzucił się w sam środek armii Gotów. Za-

biwszy jednego z nich przylgnął wargami do jego szyi i zaczął ssać płynącą krew. Barba-

rzyńcy, przerażeni tym niesłychanym, budzącym grozę widokiem, stracili właściwą im

zapalczywość i odtąd niepewnie już posuwali się naprzód."

Za krainą Saracenów, posuwając się na południe obszaru, który nazywamy Arabią, do-

cieramy do kraju stanowiącego wprawdzie geograficznie część tego samego półwyspu,

pod wieloma jednak względami zupełnie innego. Chodzi o rejon przez starożytnych na-

zywany Arabią Szczęśliwą, choć tak naprawdę ich teorie geograficzne rozciągały tę na-

zwę także na pokaźną część pustynnego półwyspu. Mówią oni o mieszkańcach południa

kraju w zupełnie innej tonacji niż o nikczemnych Saracenach. Ten sam Ammianus tak oto

opisuje ową krainę:

"Na wschodzie i południu Partowie są sąsiadami [takie były wtedy koncepcje geogra-

ficzne] <Arabów szczęśliwych> (Arabes beati), nazywanych tak dlatego, że ich kraina

bogata jest w roślinność, pełno w niej stad, palm i wszelkiego rodzaju pachnideł. Dużą

część ich kraju oblewa z prawej strony Morze Czerwone, z lewej ograniczeni są Zatoką

Perską: w ten sposób korzystają z bogactw dwóch żywiołów. Jest tam dużo kotwicowisk

i bezpiecznych portów, wiele blisko siebie położonych miejsc handlu, liczne wspaniałe,

wystawne rezydencje królewskie, bardzo zdrowe, naturalne gorące źródła, wielka mno-

gość strumieni i rzek. Wreszcie klimat jest tak dobroczynny, że postronny obserwator

może sądzić, iż nic nie brakuje temu ludowi, by był doskonale szczęśliwy. Posiada też

wiele miast nadmorskich i wewnątrz kraju, doliny i żyzne pola" (XXII, 6, 45-47).

Bo i ukształtowanie terenu jest tu zupełnie inne. Do gór na południu Półwyspu dociera-

ją jeszcze monsuny znad Oceanu Indyjskiego. Regularnie padające deszcze nawadniają te

tereny. Woda, od bardzo dawna ujęta w wymyślny system kanałów irygacyjnych, pozwo-

liła rozwinąć się rolnictwu,również dzięki przekształceniu pól w tarasy. Oprócz zbóż,

owoców, winorośli, warzyw, którymi żywiła się ludność, w Arabii Południowej, na wy-

brzeżu Oceanu Indyjskiego, rosły balsamowce i kadzidłowce. Wszystko to, wraz z pach-

nidłami i wonnymi substancjami, stanowiło źródło znacznego bogactwa. Istotnie, świat

śródziemnomorski chłonął w ogromnych ilościach te produkty, znajdowały one zastoso-

wanie zwłaszcza w obrzędach religijnych, ale również w kuchni, w kosmetyce i w innych

przejawach zbytku. Co więcej, przez długi okres przeładowywano w Arabii Południowej

produkty pochodzące zarówno z Indii, jak i z Afryki Wschodniej. Na targowiskach, np.

w wielkim porcie Muza (Al-Mucha), zobaczyć można było perły z Zatoki Perskiej, kość

słoniową, jedwab, bawełnę, płótna, ryż, a zwłaszcza pieprz z Indii, niewolników, małpy,

kość słoniową, złoto i strusie pióra z Afryki Wschodniej, nie mówiąc już o towarach

miejscowych oraz pochodzących z basenu Morza Śródziemnego przysyłanych na wy-

mianę. Artykuły te karawany wiozły na północ. Arabowie z Południa byli przedsiębior-

czymi kupcami. Wyryte przez nich napisy znaleziono w Egipcie, na Delos, w Mezopota-

mii.

Od czasów, które dzisiejsi uczeni usiłują dopiero ustalić, a co najmniej od VIII wieku

przed narodzeniem Chrystusa, Arabowie z Południa - oni samych siebie Arabami nie na-

zywali - mówiący językiem zbliżonym do arabskiego, ale nie identycznym, doszli do

pewnego stadium cywilizacji osiadłej, a nawet miejskiej, opierającej się na rolnictwie

i handlu. Utworzyli państwa, które nazwali Saba, Ma'in, Kataban, Hadramaut, Ausan.

Każdym z tych państw rządziło plemię panujące i uprzywilejowane. Były to, przynajm-

niej przez pewien czas, monarchie parlamentarne z królem i obradującym zgromadze-

niem. Decyzje były podejmowane na przykład "przez króla Ma'inu i przez Ma'in". Pańs-

tewka te to ścierały się ze sobą, to znów nagle sprzymierzały, a liczne te zwroty z trudem

umiemy określić w czasie. W każdym razie rozwój cywilizacji śródziemnomorskich po-

mnożył w konsekwencji bogactwa ich południowoarabskich dostawców. Artemidor

z Efezu mniej więcej sto lat przed naszą erą opiewa zbytek Sabejczyków, ich okazałe

meble, złotą i srebrną zastawę stołową, domostwa o drzwiach, ścianach, dachach zdobio-

nych złotem, srebrem, kością słoniową i szlachetnymi kamieniami. Dopiero niedawno

można było przystąpić do prac wykopaliskowych, próbować sprawdzić i wzbogacić te

dane. Amerykanie rozpoczęli poszukiwania archeologiczne w Timnie, stolicy królestwa

Kataban, mieście posiadającym, według Pliniusza, sześćdziesiąt pięć świątyń. Południo-

wa brama miasta miała po bokach dwie masywne wieże wykonane z bloków nie ociosa-

nego kamienia, dochodzących niekiedy do rozmiarów 2,40 m na 0,60 m. Za bramą znaj-

dował się plac z kamiennymi ławami, gdzie prawdopodobnie odbywali posiedzenia

wszyscy Starsi, którzy wieczorem zasiadają w świątyni i obradują.

Niedaleko tego miejsca odkryto dwa domostwa. Jedno miało fasadę ozdobioną dwoma

posągami z brązu, do złudzenia stylem swym przypominającą styl hellenistyczny. Posągi

te wyobrażały dwie lwice, ustawione symetrycznie, każda trzymała na grzbiecie pucoło-

wate, roześmiane dziecko. Wydaje się, iż grupa ta została odlana w brązie według alek-

sandryjskiego modelu gipsowego przedstawiającego braci Dioskurów. Amerykanie pro-

wadzili również prace wykopaliskowe w starożytnym mieście sabejskim Marib, a właś-

ciwie w ogromnej świątyni, która była bez wątpienia głównym zabytkiem tego miasta,

a której pozostałości były znane podróżnikom. Świątynia ta, poświęcona wielkiemu bo-

gowi sabejskiemu imieniem Almaka, nazywała się Awwam. W skład jej wchodziły:

owalny mur wysokości około 10 metrów, długości mniej więcej 100 metrów i szerokości

75, misternej budowy portyk i szereg przylegających do siebie budynków kończących się

rzędem ośmiu kolumn. Część portyku zdobiły od strony wewnętrznej ślepe kamienne

okienka imitujące kratę.

Arabowie z Południa, o czym wiedziano już wcześniej, a dokonane odkrycia tylko to

potwierdziły, byli mistrzami architektury, a charakterystyczna konstrukcja ich okazałych

pałaców jest widoczna jeszcze dziś w wysokich kilkupiętrowych domach jemeńskich.

Zbudowali udoskonalone urządzenia hydrauliczne. Według północnoarabskiej tradycji

najsławniejsze znajdowały się właśnie w okolicach Maribu, pozostały z nich szczątki,

które dziś jeszcze robią wrażenie: trzy wielkie zapory z zachowanymi częściami muru

wysokości 15 metrów.

Ci "Arabowie szczęśliwi" cieszyli się zatem bardzo wysoko rozwiniętą cywilizacją.

Widać to również w ich sztukach plastycznych. Obok dzieł o nieporadnej fakturze zna-

leźć można posągi o liniach stylizowanych świadczące o prawdziwym mistrzostwie

i oryginalnej inspiracji. Wiele prac, jak to już widzieliśmy, wzorowanych było na sztuce

hellenistycznej i rzymskiej, jeśli nie były to kopie lub wręcz dzieła przywiezione. Niektó-

re wyraźnie wskazują na wpływ sztuki Indii. Przedmioty zbytku, niekiedy z alabastru,

świadczą często o wyrafinowanej elegancji. Samo pismo południowoarabskie jest dzie-

łem sztuki dzięki elegancji i niezwykłej regularności liter, najczęściej czworokątnych,

które z czasem nabrały miękkości w wygięciach i stały się później przesadnie ozdobne.

W Południowej Arabii kwitło piśmiennictwo, odnaleziono i odsłonięto tysiące inskrypcji,

zwłaszcza tekstów prawniczych, administracyjnych lub religijnych. Nie ulega wątpliwoś-

ci, że istniała również twórczość literacka spisywana na papirusie lub pergaminie. Nieste-

ty nic z tego nie przetrwało.

Obrzędy religijne były tu, w porównaniu z obrzędami krainy Saracenów, znacznie

bardziej rozwinięte. Liczne i bogate świątynie znajdowały się pod zarządem grupy kapła-

nów, którzy odgrywali bardzo ważną rolę społeczną. Obrzędy przybierały formę ofiar -

z wonnych substancji lub ze zwierząt - modlitw i pielgrzymek, w czasie których stosunki

seksualne były zakazane. Jeśli ktoś złamał choć jeden z wielu nakazów dotyczących czys-

tości i nieczystości, musiał odkupić winę płacąc grzywnę lub dokonując publicznej spo-

wiedzi spisywanej na tabliczkach z brązu wystawionych w świątyni. Zmarłych chowano

z naczyniami stołowymi i ulubionymi przedmiotami. Stele i posągi nagrobne przypomi-

nały stylizowaną sylwetkę zmarłego. Prawdopodobnie w miejscu pochówku wylewano

napoje na ofiarę bogom.

Mieszkańcy Arabii Południowej oddawali cześć bardzo licznym bogom i boginiom.

Pierwszeństwo przypadało Astarowi, bogowi personifikującemu planetę Wenus (jego

semickimi odpowiednikami na Północy były boginie Astarte i Isztar) oraz bóstwom księ-

życowym, bogu Almaka w Sabie, Waddowi (co znaczy bez wątpienia "miłość")

w Ma'inie Ammowi (to znaczy "teściowi") w Katabanie, Sinowi w Hadramaucie. Słońce

uosabiała bogini, która nazywała się, jak sama gwiazda, Szams. Bogowie przyjmowali

rozmaite nazwy zależnie od sanktuarium, w którym oddawano im cześć, natomiast epite-

ty, które ich określały, służyły zróżnicowaniu licznych aspektów tego samego bóstwa.

Każdy z owych przejawów boskości znajdował bez wątpienia swoich pobożnych wy-

znawców.

Wielka jest różnica między owymi Arabami z Południa - ludnością osiadłą, ucywili-

zowaną, żyjącą w zbytku i dostatku, zamieszkującą zorganizowane państwa o złożonej

strukturze, z dobrze działającą biurokracją - a Arabami z Północy lub Saracenami, lud-

nością koczowniczą, o surowych, czasem nawet dzikich obyczajach, pozbawioną w zasa-

dzie jakichkolwiek dóbr materialnych, przymierającą głodem, i wolną. Pierwsi używali

drugich jako najemników w oddziałach pomocniczych. Każde państwo miało "swoich

beduinów". A jednak przyznawali się zarówno w bardzo dawnych czasach, jak i później,

do pewnego dalekiego pokrewieństwa.Niektóre plemiona Północy uważały się, słusznie

czy niesłusznie, za pochodzące z kulturalnej strefy Południa.

Kiedy zatryumfował islam pod przewodnictwem pewnego Saracena, Arabia Połud-

niowa została bardzo szybko zarabizowana i wszyscy mieszkańcy Półwyspu ruszyli ra-

zem na podbój świata. Jednak wspomnienie ich wspaniałej cywilizacji nie od razu zaginę-

ło. Jemeńczycy tworzyli w szeregach muzułmańskich grupę zażarcie zwalczającą Ara-

bów z Północy. Gdzieniegdzie przetrwała znajomość starego języka i starego pisma.

Czczono historyczne czasy przedmuzułmańskie w nostalgicznych wierszach na temat:

gdzie są niegdysiejsze śniegi? Opisywano wspaniałości starożytnych pałaców królews-

kich. Powstał cykl legend opiewających chwałę dawnych królów i przekazujących fakty

historyczne często zniekształcone i przesadzone. I tak pewnemu królowi, Szammarowi,

który w rzeczywistości na miarę Arabii był zdobywcą, przypisano zapuszczanie się aż po

terytorium Chin, o czym świadczyłaby nazwa miasta Samarkanda, które podobno założył.

Wykształceni Jemeńczycy i drobni feudałowie dość długo rozwijali swego rodzaju po-

łudniowoarabski nacjonalizm posuwający się aż do bluźnierstwa, kiedy w wierszach

umniejszali znaczenie Proroka, Araba z Północy, i jego posłannictwa. Wróćmy jednak do

czasów poprzedzających czasy Proroka.

Arabowie chętnie wyobrażali sobie Arabię, kolebkę ich religii i ich imperium, jako

świat niemal wyizolowany, zdrowy zarodek wśród gnijącej próchnicy, z którego miało

wyrosnąć olbrzymie drzewo świata muzułmańskiego. Nic bardziej fałszywego niż takie

widzenie rzeczy. Dla obcych Arabia była oczywiście trudno dostępna, jednak przemierza-

ły ją karawany, zapuszczali się tu kupcy i nie tylko oni. Kilkakrotnie mimo trudów i zno-

szonych cierpień różne armie zagłębiały się do samego wnętrza Arabii. Na początku VI

wieku przed Chrystusem król Babilonii Nabonid dotarł aż do Medyny (Jasribu) i przez

kilka lat miał swą siedzibę w Tajmie w Al-Hidżazie. Król Seleucydów Antioch III pod-

porządkował sobie Gerrhę od strony Al-Bahrajnu. Pliniusz wspomina o nie istniejących

już za jego czasów koloniach greckich, Aretuzie, Larysie, Chalkis, prawdopodobnie

znajdujących się gdzieś na południu Półwyspu. W 25-24 r. p.n.e. prefekt znajdującego się

pod rzymskim panowaniem Egiptu, Aellius Gallus, na rozkaz Augusta dotarł aż do Jeme-

nu.

Z kolei Arabowie wędrowali w odwrotnym kierunku. Można ich było spotkać w Ate-

nach. Ich parcie na kraje Urodzajnego Półksiężyca i na Egipt spowodowało, iż od bardzo

dawna wielu z nich tam osiadło, przejmując miejscowy język i obyczaje. Od 401 r. p.n.e.

Ksenofont nazywa Arabią północ Mezopotamii, tak samo nazywała się od dawna część

Egiptu między Nilem a Morzem Czerwonym. Na południe od Morza Martwego w arabs-

kim królestwie Nabatea (które od 106 r. nosi nazwę Provincia Arabia) panował jeden

z dialektów aramejskich oraz język grecki. Nimi posługiwały się także arabskie dynastie

Chalkis w Cylicji syryjskiej, Emesy (Himsu), Edessy, Palmyry. Rzymski cesarz Helioga-

bal (218-222), początkowo wielki kapłan Himsu, był Arabem jak jego następca Filip

Arab (244-249), który obchodził święto tysiąclecia Rzymu, i jak Arabką była Zenobia

z Palmyry, która przyjęła w 270 r. tytuł Augusty.

Wszyscy Arabowie z obrzeży pustyni byli mniej lub bardziej głęboko zarameizowani

i zhellenizowani. W czasach późniejszych stali się chrześcijanami, z nich wywodzili się

biskupi i kapłani. Niejaki Gessios z miasta Gea w Arabii Skalistej (Arabia Petrea) był

sławnym lekarzem za czasów cesarza Zenona (474-491).

Arabia była przedmiotem badań. Niejaki Uranios napisał, prawdopodobnie w I wieku

p.n.e., "Arabica", dzieło liczące co najmniej pięć tomów. Inny "arabista" o nazwisku

Glaukos napisał "Archeologię arabską" w czterech tomach, daty powstania dzieła nie

znamy. W II wieku wielki geograf Ptolemeusz dysponował w Aleksandrii wystarczającą

ilością informacji z różnych źródeł, by sporządzić mapę Arabii o względnie dokładnych

współrzędnych.

Wiadomo, że terytorium Arabii przenikały obce wpływy, przede wszystkim hellenis-

tyczne. Że cywilizowane kraje Arabii Południowej - w których były w obiegu monety

z ateńską sową - ulegały im, nikt w to nie wątpi. A znaleziona niedawno w Omanie statu-

etka jest indyjskiej roboty. Wpływy te nie ominęły i Arabii centralnej. Utrzymywała ona

stałe - nawet jeśli tylko pośrednie - kontakty z zasymilowanymi Arabami z obszarów ota-

czających, z cywilizowanymi Arabami z Południa, dzięki nim zaś docierały tu i ulegały

selekcji, adaptacji i przemianom rozmaite obce poglądy, obyczaje i przedmioty. Najbar-

dziej wymowne tego świadectwo stanowi bez wątpienia język arabski, który jeszcze

w czasach przedmuzułmańskich przejmował obce słowa, najczęściej za pośrednictwem

aramejskiego, i tak głęboko je adaptował, że praktycznie nie sposób rozpoznać w nich

pierwotnego podłoża językowego.

Wiek VI na Środkowym Wschodzie to epoka burzliwa. Jak o tym była mowa, walczy-

ły ze sobą dwa wielkie imperia, bizantyjskie i sasanidzkie. Rywalizowały o hegemonię

gospodarczą na świecie, a więc i o to, co ją zapewniało: kontrolę dróg, którymi docierały

na Zachód towary z Chin i Dalekiego Wschodu, przede wszystkim jedwab. Bizantyjczy-

cy nie tracili zresztą nadziei na umocnienie swej przewagi; odzyskali Mezopotamię, nie-

gdyś - za Trajana - rzymską, i Armenię. Z kolei Persowie, w przypływie pychy, pragnęli

odbudować imperium Dariusza odbierając Rzymianom Syrię i Egipt. Za panowania Ka-

wada, szacha-reformatora, w latach 502-505 toczyła się wojna. Kawad wznowił ją w 527

r. z powodu wydarzeń na Kaukazie [Dokładniej przyczyną wznowienia wojny z Bizan-

cjum przez Kawada było zbudowanie przez Bizantyjczyków kolejnej twierdzy granicznej

w pobliżu Nisibisu (HB1, 326) (przyp. kons.)], a kontynuował jego syn Chosroes, który

w 532 r. zaproponował Justynianowi zawarcie wieczystego pokoju. Jednak wojna rozpo-

częła się od nowa w roku 540 i Chosroes zajął Antiochię. Po kontratakach Belizariusza

w 545 r. podpisano zawieszenie broni. Zostało ono odnowione, aż w końcu, w 562 r.,

zawarto pokój na okres pięćdziesięciu lat. W 572 r. wojna jednak wybuchła znowu; dla-

czego? - zobaczymy.

Oba cesarstwa, rozdzielone po części Pustynią Syryjską, na której koczowali Saraceni,

usiłowały zapewnić sobie ich poparcie. Od bardzo dawna przymierające głodem plemio-

na arabskie spoglądały zazdrosnym okiem na żyzne ziemie Syrii i Mezopotamii. Przenik-

nęły tam pokojowo i osiedliły się. Jednak jeśli tylko państwa, które sprawowały kontrolę

nad terenami uprawnymi, okazywały się nieco słabsze, plemiona arabskie stawały się

bardziej agresywne i próbowały przejąć władzę polityczną. To tłumaczyłoby w jakiś spo-

sób przemieszczanie się ludności już w bardzo dawnych czasach. Arabowie, którzy opuś-

cili tereny północne, szybko, w okresie kilku pokoleń, zasymilowali się kulturowo z lud-

nością osiadłą. Przejęli jej obrzędy religijne, obyczaje i język potoczny, aramejski. W VI

wieku warunki się zmieniły. Mniej więcej od stu czy dwustu lat, z powodów dla nas ra-

czej niejasnych, żyjące na pustyni plemiona arabskie, coraz bardziej masowo i pospołu,

w zorganizowanych grupach starają się przeniknąć na żyzne obszary graniczące z ich te-

rytorium: do Syriopalestyny oraz Mezopotamii na północy, do Saby i Hadramautu na po-

łudniu. Biorąc pod uwagę to zjawisko, chcąc je ukierunkować i wykorzystać, dwa wielkie

cesarstwa zamierzają pozyskać sobie na stałe pomocnicze oddziały Saracenów. Sasanidzi

pierwsi uczynili wodzów jednej z arabskich rodzin żyjących na pustyni - Banu Lachm

z plemienia Tanuch władcami jednego z podbitych państewek. Ich przodkowie żyli

prawdopodobnie w dobrych stosunkach z Rzymianami; posiadamy inskrypcję poświęco-

ną jednemu z nich, najstarszą inskrypcję w języku arabskim, pochodzącą z 328 r. ery

chrześcijańskiej, umieszczoną na jego grobowcu, bardzo blisko posterunku rzymskiego

na granicy syryjskiej. Jest na niej nazwany "królem wszystkich Arabów". Ale już potom-

kowie tego Imru al-Kajsa, którzy przeszli na stronę Persów, mieszkali w mieście Al-Hira,

bardzo blisko stolicy Persji. Otaczali oni opieką arabskich poetów, życzliwie przyjęli

chrystianizm nestoriański. Al-Hira była siedzibą biskupa. Zamki wznoszone przez tych

królów zostały rozsławione w arabskich legendach. Odegrały bardzo ważną rolę w poli-

tyce perskiej. I tak król Al-Munzir otrzymał od perskiego cesarza Jezdegerda honorowe

tytuły Ramauzuha-Jezdegerda, "tego, który pomnaża radość Jezdegerda" oraz Mahiszta,

"najważniejszego"; powierzono mu również nadzór nad synem cesarza Vahramem, z któ-

rym Jezdegerd był poróżniony. Po śmierci Jezdegerda w roku 421, podczas gdy wielcy

panowie, którzy prawdopodobnie go zabili, wahali się, którego z trzech jego synów osa-

dzić na tronie, Al-Munzir, stojący na czele wojsk arabskich i irańskich, siłą wprowadził

nań swego pupila.

Pozostający w służbie Sasanidów Lachmidzi z Al-Hiry prowadzili niemal bez ustanku

wojnę z Rzymianami. Żeby ich pokonać, około roku 500 cesarze bizantyjscy upatrzyli

sobie inną rodzinę arabską, ród Ghassana, który koczował od strony dzisiejszej Jordanii.

W 529 r. Justynian nadał tytuł fylarcha i patrycjusza wodzowi Al-Harisowi Ibn Dżabali,

którego Grecy nazywali Aretasem. Ghassanidzi przyjęli chrześcijaństwo w tej formie,

w jakiej było ono rozpowszechnione w Syrii i Egipcie - monofizytyzmu uznającego jedną

naturę Chrystusa. Nie mieli stałej stolicy. Przez pewien czas była nią Dżabija,

w Al-Dżaulanie (dawna Gaulanitida na południe od dzisiejszego Dżabal-Duruz), kiedy

indziej Dżillik blisko Damaszku. Znane są walki Al-Harisa i jego syna Al-Munzira (Ala-

mundarosa u pisarzy bizantyjskich) z Lachmidami, obfitujące w bohaterskie czyny. Mo-

nofizytyzm Al-Munzira wzbudził nieufność cesarza Justyna II. Fylarch posiadał pewną

wiedzę teologiczną i uczestniczył w synodach monofizytów. Nie było wiadomo, czy nie

dążył do stworzenia syryjskiego państwa monofizyckiego. Justyn usiłował go zgładzić.

Fylarch wypowiedział wtedy posłuszeństwo Bizancjum i przez trzy lata pozwolił Lach-

midom z zimną krwią pustoszyć terytorium syryjskie. Konstantynopol został zmuszony

do pertraktacji ze zbuntowanym wodzem arabskim i pokój został zawarty nad grobem

świętego Sergiusza w Sergiopolis (Ar-Rusafa na Pustyni Syryjskiej). Arabowie otaczali

wyjątkowym szacunkiem tego świętego. Al-Munzir zdobył Al-Hirę, którą splądrował

i spalił oszczędzając jedynie kościoły. Po śmierci Justyna cesarz Tyberiusz oddał mu,

w 580 r., zamiast diademu (klila) koronę królewską (taga) oraz obdarzył tytułem najwyż-

szego fylarcha wszystkich Arabów. Jednak wyznawana przez Al-Muzira ideologia nadal

czyniła go podejrzanym. Kiedy brał udział w wojnie przeciwko Persom, jego postawa

zdawała się potwierdzać te podejrzenia. Schwytano go znienacka, zabrano do Konstanty-

nopola, gdzie nowy cesarz Maurycy skazał go na śmierć. Kara została złagodzona,

Al-Munzira wygnano na Sycylię, jednak syn fylarcha, An-Numan, powodowany zemstą

splądrował ze swymi Arabami całą Syrię. Wezwano go do Konstantynopola, gdzie bazy-

leus obiecał mu uwolnić ojca, jeśli syn będzie walczył z Persami. An-Numan odmówił

współdziałania z katolikami; w drodze powrotnej został zatrzymany i również wysłany

na Sycylię. Królestwo Ghassanidów zostało podzielone między piętnastu książąt, z któ-

rych większość przyłączyła się do Persów.

Widzimy więc, w jaki sposób chrześcijaństwo, nestoriańskie czy monofizyckie, prze-

niknęło na ziemie arabskie. Rozpowszechniło się ono znacznie dalej na południe. Nawet

w Arabii Południowej powstały kościoły i biskupstwa. Wielki kościół w Nadżranie

w Jemenie był zabytkiem wzbudzającym podziw Arabów z pustyni. W okolicach Zatoki

Perskiej, tam gdzie dotarły wpływy, a może i rządy perskie, można było spotkać wy-

znawców zoroastryzmu. Judaizm rozpowszechnił się w oazach Al-Hidżazu, gdzie Żydzi

skwapliwie zajęli się pracą na roli i posadzili mnóstwo gajów palmowych. Wielkie rody

nawróciły się zwłaszcza w Arabii Południowej. Wśród Arabów żyjących na pustyni ży-

dowski poeta, a raczej Arab nawrócony na judaizm, Samau'al (czyli Samuel) Ibn Adijja,

stał się sławny przez swą przysłowiową lojalność. Oblegany w swoim zamku w pobliżu

Tajmy przez władcę Al-Hiry Al-Munzira, został przez niego wezwany do oddania pozos-

tawionych mu w depozycie dóbr króla plemienia Kinda, wielkiego poety Imru al-Kajsa,

przebywającego wtedy na dworze w Bizancjum. Naczelny wódz Lachmidów wziął

w niewolę syna Samau'ala i zagroził, że zabije go jeśli ojciec nie wykona rozkazu. Sa-

mau'al pozostał wierny przyrzeczeniu, jego syna zamordowano.

Bizantyjczycy usiłowali rozciągnąć swoje wpływy zwłaszcza przez szerzenie chrześci-

jaństwa. Mieli cennego sprzymierzeńca w rejonie Morza Czerwonego. Była nim Etiopia,

wówczas ze stolicą w Aksumie. Państwo etiopskie, utworzone znacznie wcześniej przez

Arabów z Południa, którzy przepłynęli przez morze i skolonizowali miejscową ludność

mówiącą językiem kuszyckim, stało się potężne. Posiadało wielki port nad Morzem

Czerwonym, Adulis, blisko dzisiejszej Massawy. Kupcy egipscy i bizantyjscy przeważnie

dalej się nie zapuszczali; w porcie spotykali kupców indyjskich, afrykańskich i połud-

niowoarabskich. Cesarze etiopscy (wtedy nazywano ich nagaszi, jest to słowo mające ten

sam rdzeń co dzisiejszy termin, który je zastąpił, nygus) przyjęli chrześcijaństwo w pier-

wszej połowie IV wieku. Mniej więcej w tym samym czasie mieli posiadłości w Arabii

Południowej, dokąd chrześcijaństwo też już przeniknęło. Cesarz ariański Konstancjusz II

wysłał tam misjonarza pochodzenia "indyjskiego", Teofila, by szerzył arianizm, doktrynę,

która czyniła z Chrystusa posiadającą boską naturę istotę, podporządkowaną Bogu Ojcu.

Wszystko wskazuje na to, że Teofil odniósł natychmiastowy sukces w Arabii Południo-

wej, natomiast nie udało mu się rozpowszechnić swej doktryny w sąsiedniej Etiopii.

W połowie V wieku Arabia Południowa wydaje się zjednoczona i potężna. Za króla

ma zdobywcę Abkariba Asada, który zapuszcza się na północ i północny wschód na od-

ległość ponad tysiąca kilometrów od Maribu. Przyjmuje tytuł "króla Saby, Zu-Rajdanu,

Hadramautu i Jamanatu oraz zamieszkujących te tereny Arabów z wyżyn i z nadbrzeżnej

równiny". A ci Arabowie to beduini, najemnicy na jego żołdzie lub wasale. Wśród ko-

czowników ma, zupełnie jak w Persji czy Bizancjum, poddanych sobie książąt: władców

królestwa Kinda, którzy toczyć będą wojny na północy i w którymś momencie zbliżą się

do Al-Hiry. Wspominaliśmy już słynnego króla-poetę Imru al-Kajsa. Tradycja arabska

mówi, że Abkarib Asad i jego lud przyjęli religię żydowską. J. Ryckmans dostarczył

ostatnio poważnych dowodów pozwalających wierzyć tym przekazom. Od tej chwili po-

jawiają się inskrypcje monoteistyczne, bez wątpienia judaizujące. Chrześcijaństwo rów-

nież zapuściło korzenie, ale musiało walczyć z rywalem, władcy zaś w większości skła-

niali się ku judaizmowi.

W każdym razie około roku 510 (chronologia tego okresu jest raczej niepewna i dys-

kusyjna) judaizm zyskuje przewagę. W Arabii Południowej dochodzi do władzy skłania-

jący się ku judaizmowi książę Jusuf Asar, którego tradycja arabska zna pod imieniem Zu

Nuwasa, "człowieka o włosach opadających kosmykami". Niedawno odkryta inskrypcja

dodaje do jego imienia przydomek Jasar - mściciel, będący prawdopodobnie deklaracją.

Tradycja arabska czyni z niego młodego przystojnego mężczyznę, który zdobył władzę

udaremniając homoseksualne zamiary swego poprzednika, a mianowicie zabijając go

i jednocześnie wyzwalając młodych Jemeńczyków od konieczności płacenia erotycznej

daniny. Zu Nuwas rozpoczął rządy od prześladowań chrześcijan monofizytów, nawiązał

też od razu dobre stosunki z Persją.

Dla Bizancjum stanowiło to religijne, polityczne i ekonomiczne zagrożenie. Współ-

cześni mieli pełną świadomość materialnej stawki tej walki. Prokopiusz wyjaśnia nam, iż

chodziło o to, by nie dopuścić do przejęcia przez nieprzyjaciół szlaku handlowego wio-

dącego z Dalekiego Wschodu, w przeciwnym wypadku trzeba by było za drogocenne eg-

zotyczne towary płacić solidnym rzymskim złotem. A Kosmas, po mistycznych rozważa-

niach, które wyżej cytowaliśmy, dorzuca jak prawdziwy kupiec: "Bóg przyznał Rzymia-

nom jeszcze inną oznakę władzy, chcę powiedzieć, że wszystkie narody prowadzą handel

posługując się właśnie ich monetą i że jest ona przyjęta od jednego do drugiego krańca

ziemi; jest uznawana przez wszystkich ludzi i wszystkie państwa, ponieważ nie ma dru-

giego państwa, w którym coś podobnego by istniało."

I tak około 512 r. ekspedycja z Aksumu sprzymierzonego z Bizancjum przepłynęła

Morze Czerwone, by wesprzeć chrześcijan. Prawdopodobnie część z nich, żyjąca blisko

wybrzeża, znajdowała się pod panowaniem etiopskim. Przypuszczalnie były tam nawet

kolonie typowo etiopskie, pozostałość wcześniejszych podbojów. Wojna toczyła się dłu-

go, ze zmiennym szczęściem dla obu stron. Główne siły armii etiopskiej, przekonane, że

zwycięstwo jest pewne, a może wezwane innymi wydarzeniami, wyruszyły morzem

w drogę powrotną, na miejscu zostawiając tylko garnizony. Zu Nuwasowi udało się pod-

stępem odciąć i wymordować Etiopów. Podpalił główny kościół w stolicy - Zufarze -

gdzie schroniło się 280 Etiopów, zaatakował nadbrzeżny region Al-Aszar, a jego wódz

naczelny Szarahil Zu Jazan spalił kościół w porcie Al-Mucha. W końcu król rozpoczął

gwałtowne prześladowania chrześcijan w Nadżranie, bastionie południowoarabskiego

chrześcijaństwa monofizyckiego. Według jednego ze źródeł, kazał podobno spalić żyw-

cem, bez sądu, 427 księży, zakonników i zakonnice, zabić 4252 chrześcijan i wziąć

w niewolę 1297 dzieci i młodych ludzi poniżej piętnastu lat. Prawdopodobnie to właśnie

stosów Zu Nuwasa tyczy aluzja dość tajemniczego ustępu Koranu. [Chodzi o surę

LXXXV, w. 4-8 (przyp. kons.)]. W każdym razie wydarzenia te, bez wątpienia wyol-

brzymione przez propagandę, wywołały prawdziwą sensację w Arabii. Skłaniający się ku

judaizmowi król wysłał do Al-Hiry poselstwo wzywające lachmidzkiego władcę

Al-Munzira III do postąpienia w taki sam sposób z chrześcijanami w jego kraju - miały to

być represje za prześladowania Żydów w cesarstwie bizantyjskim. Podobne żądanie wy-

słał do króla królów Iranu. Warto zauważyć, że chrześcijanie nestorianie prawdopodobnie

go poparli.

Bizancjum pchnęło Aksum do odwetu. Kosmas, który mniej więcej w tym czasie prze-

jeżdżał przez Adulis, obserwował przygotowania do wyprawy. Nagaszi zgrupował sześ-

ćdziesiąt okrętów, w większości bizantyjskich, i rozkazał zbudować jeszcze dziesięć na

wzór indyjski. W 525 r. (prawdopodobnie) Etiopom przewiezionym przez morze powiódł

się desant, mimo tajemniczego łańcucha, o którym tradycja, swobodnie fantazjując, mó-

wiła, że przegradzał całą cieśninę Bab al-Mandab! Co prawda ówczesne inskrypcje jasno

mówią o łańcuchu, który Zu Nuwas kazał wykuć lub odnowić stary. Prawdopodobnie

zamykał on jedynie przesmyk u wejścia do portu. Najeźdźcy ostatecznie pokonali Zu

Nuwasa. Arabowie opowiadali później, że zrozpaczony z powodu klęski swoich oddzia-

łów piękny król żydowski wsiadł na konia i powoli pogrążał się w morzu, aż w końcu

zniknął wśród fal.

Po okresie rabunków i powszechnych rzezi, których ofiarami padali mieszkańcy Po-

łudniowej Arabii bez względu na wyznawaną religię i przekonania, żołnierze etiopscy,

których poziom cywilizacyjny był bez wątpienia raczej niski, opuścili kraj, oddając wła-

dzę w ręce tubylca Sumjafy; Prokopiusz nazywa go Esimfajosem. Kiedyś prawdopodob-

nie skłaniał się ku judaizmowi, później przyłączył się do chrześcijan i poparł sprawę

etiopską. Inskrypcje ostatnio odkryte pozwalają domyślać się różnego rodzaju zmian sy-

tuacji. Około roku 530 żołnierze etiopscy, którzy pozostali w Arabii, sprzymierzywszy

się prawdopodobnie z niższymi warstwami społeczeństwa południowoarabskiego, zbun-

towali się przeciwko Sumjafie i na jego miejsce wprowadzili Abrahę, dawnego niewolni-

ka bizantyjskiego kupca z Adulisu. Etiopski władca na próżno wysłał dwie ekspedycje,

by stłumić bunt. Abraha utrzymał się, zachowując wyczekującą i neutralną postawę

w konflikcie potęg i opierając się Justynianowi usiłującemu popchnąć go przeciwko Per-

sji. Kazał naprawić wielką tamę w Maribie i zdławił bunt wywołany prawdopodobnie

przez syna Sumjafy. Jego neutralność czyniła zeń władcę, o którego względy zazwyczaj

bardzo zabiegano. Przyjmował poselstwa z Etiopii, Bizancjum, Persji, Al-Hiry i od ghas-

sanidzkiego fylarcha Al-Harisa Ibn Dżabali. Pokonał saraceńskie plemię Ma'add. Pod ko-

niec jego panowania nastąpiło zbliżenie z Etiopią i prawdopodobnie z tego okresu datuje

się wyprawa na północ, która miała go zaprowadzić, tak przynajmniej podaje tradycja

arabska, do bram Mekki. Opowiadano później, że jego armię, w której skład wchodził je-

den słoń - a może kilka - zaatakowały ptaki, które z dużej wysokości rzucały w nią ka-

mieniami. W ten sposób została zmuszona do odwrotu. W Koranie znajduje się sura za-

wierająca aluzje do historii "towarzyszy słonia".

Następcy Abrahy kontynuowali politykę antyperską, bez wątpienia jednak znacznie

bardziej zdecydowaną. Jednocześnie Bizancjum usiłowało uzyskać kontrolę nad lądo-

wym szlakiem jedwabnym na północy, umacniając się jednocześnie na terenach, z któ-

rych mogło rekrutować najemników. Turcy osiągnęli wielką potęgę w Azji Centralnej.

Chosroes Anuszirwan przyłączył się do nich i tak powstała koalicja zniszczyła imperium

Heftalitów panujące nad Turkiestanem, wschodnim Iranem i Afganistanem. Każdy z so-

juszników zagarnął część pokonanego imperium. W 567 i 568 r. nastąpiła wymiana po-

selstw między cesarzem bizantyjskim Justynem II i kaganem Turków zachodnich Iste-

mim. Istemi żądał sprzedaży jedwabiu od razu Bizantyjczykom, bez pośrednictwa swego

dawnego perskiego sprzymierzeńca. Chosroes odrzucił wszelkie negocjacje na ten temat.

Przymierze turecko-bizantyjskie zostało zawarte. W 572 r. Justyn rozpoczął wojnę z Per-

sją.

Stronnictwo properskie w Południowej Arabii, kierowane przez dawnych zwolenni-

ków Zu Nuwasa, naciskało na Chosroesa, by zareagował na rosnące wpływy bizantyjskie

w tym rejonie. Zresztą sprzyjający Persom Arabowie nękali królestwo południowoarabs-

kie. Szach musiał stawić czoło bizantyjskiemu okrążeniu. Nieco przed rokiem 600 (do-

kładna data nie jest znana, ustalono kiedyś, że był to rok 570) zdecydował się wysłać do

Jemenu flotę pod dowództwem niejakiego Vahriza. Wydaje się, że Persowie łatwo doko-

nali podboju. Droga morska na Południu została uwolniona spod kontroli bizantyjskiej,

podczas gdy o drogę lądową na Północy nadal się spierano.

Tradycja arabska ustaliła rok 571 jako datę narodzin proroka Mahometa. Dacie tej bar-

dzo daleko do ścisłości. Jest jednak znacząca, jeśli chodzi o politykę międzynarodową.

Zestawmy z nią jeszcze kilka innych współczesnych sobie zdarzeń. Cesarstwo bizantyjs-

kie, które nadal tak silnie oddziaływało na Wschodzie, doznawało poważnych klęsk na

Zachodzie. Począwszy od 568 r. Lombardczycy z uporem dążyli do zajęcia Italii.

W Hiszpanii Wizygoci atakowali posiadłości bizantyjskie. Kordobapo raz pierwszy zosta-

ła zdobyta w 572 r., ostatecznie stracona w 584 r. Pochłonięte sprawami Wschodu Bizan-

cjum reagowało jedynie zręcznymi dyplomatycznymi manewrami, usiłując popchnąć

Franków przeciw Lombardczykom. Tymczasem Galia była podzielona między wnuków

Chlodwiga. I gdy toczyły się walki między Chilperykiem a Sigebertem oraz ich żonami:

Fredegondą i Brunhildą, ich brat Gontran rządził w spokoju Burgundią.

Walka imperiów odbijająca się w walce stronnictw, szczególnie widocznej w Połud-

niowej Arabii, nie mogła nie wywołać ważnych reperkusji w świecie Saracenów ko-

czowników.

Podbój Południowej Arabii przez Etiopów, a później przez Persów, oznaczał od dawna

już nadchodzący zmierzch jej potęgi. Już Ptolemeusze usiłowali obywać się bez Arabów

z Południa: rozwijali żeglugę floty królewskiej po Morzu Czerwonym, próbowali przy-

stosować do panującego w Egipcie klimatu uprawę drzewa balsamowego. W początkach

ery chrześcijańskiej Grek o nazwisku Hippalos odkrył prawa rządzące monsunami, co

pozwoliło statkom greckim odbywać bez zatrzymywania się podróż z Egiptu do Indu i

z powrotem. Droga lądowa z Indii do krajów śródziemnomorskich przez Palmyrę, później

przez Edessę i Antiochię stanowiła - kiedy w warunkach pokojowych była przejezdna -

wielką konkurencję dla drogi morskiej na Południu. Wojny domowe między książętami

Południowej Arabii, jak również wojny zewnętrzne, które jej dotykały - wszystkie pro-

wadzone po to, by zapewnić sobie kontrolę nad tym szlakiem - musiały pomniejszyć jej

potęgę i bogactwo. Obce podboje były fatalne w skutkach. Nastąpiło osłabienie wielkich

państw przy odpowiednim wzmocnieniu władzy pomniejszych panów. Plemiona bedui-

nów z pustyni zaczynają, jak na Północy, przenikać tu coraz bardziej masowo i w sposób

zorganizowany. Pochodząca z późniejszego okresu legenda arabska zwraca uwagę na to

przesilenie i przypisuje je przypadkowemu zdarzeniu: przerwaniu wielkiej tamy w Mari-

bie. Nie jest wykluczone, że wielkie zapory zapewniające nawadnianie ogromnych ob-

szarów doznawały poważnych uszkodzeń. Jednak jeżeli ich nie naprawiano (lub napra-

wiano niedostatecznie, ponieważ Abraha, jak widzieliśmy, chełpi się jeszcze robotami

przy tamie w Maribie), to dlatego, że zasoby państwa już na to nie pozwalały.

Wszystko to przydawało znaczenia beduinom. Odtąd mogli żądać wyższej ceny za

swoje pośrednictwo i za rolę przewodników w ruchu lądowym, nadal jeszcze ważnym na

drodze ku Zachodowi. Mimo spektakularnych wypraw - o krótkotrwałych jednak rezulta-

tach - przeciw nim przedsiębranych, mogli jeszcze wystawiać swój udział na przetarg

walczącym ze sobą potęgom i czerpać z tego znaczne korzyści.

Okazywało się, że wśród dawnych beduinów, dopiero co przestawionych na osiadły

tryb życia, byli ludzie interesu, którzy mogli zająć się organizowaniem karawan, zarabiać

na transporcie cennych towarów. Tworzyły się spółki finansujące karawany. Zyski były

znaczne, sięgały od 50 do 100 procent. Miasta, z których uczynili ośrodki swej działal-

ności, rozrastały się, rozkwitały, przede wszystkim Mekka leżąca w połowie drogi mię-

dzy Południową Arabią a znajdującą się pod panowaniem bizantyjskim Palestyną. Cała

Arabia zachodnia, dzięki takim samym warunkom, ekonomicznie się rozwijała. Leżący

na południe od Mekki At-Ta'if - górska miejscowość wypoczynkowa mekkańczyków -

miał liczną klientelę na swoje owoce, warzywa i wina. W całej Wadi al-Kurze ("dolina

miast", tak nazywano nie przerwaną niemal linię oaz w północnym Al-Hidżazie) i dalej

na południe aż do Medyny dzięki żydowskim koloniom rozkwitało rolnictwo.

Na rozległych obszarach świata nomadów tu i ówdzie rozwijała się gospodarka mer-

kantylna. Obok handlu wymiennego coraz częściej przeprowadzano transakcje pieniężne:

w dinarach, to znaczy złotych denarach, oraz w dirhamach, czyli srebrnych drachmach.

Beduini zapożyczali się u bogatych kupców w miastach, popadali w długi i w końcu za-

mieniali się w niewolników lub spadali co najmniej do rangi klienta. Rozpoczynał się

proces rozpadu społeczności plemiennej. Wielkie targi, jak te w Ukazie, prosperowały

doskonale. Spotkać na nich można było Arabów z wszystkich plemion oraz cudzoziem-

ców. Wykroczono poza obręb plemion.

Przemianom ekonomicznym i społecznym towarzyszyła naturalną koleją rzeczy prze-

miana intelektualna i moralna. Powodzenie osiągali osobnicy żądni sukcesów, których

nie zapewniały już tradycyjne cechy synów pustyni. Znacznie bardziej były w cenie

chciwość i pragnienie zysku. Bogacze, próżni i zarozumiali, pysznili się awansem, który

teraz był ich awansem osobistym, a nie awansem plemienia. Więzy krwi rozluźniały się,

ustępowały miejsca ważniejszym związkom opartym na wspólnocie interesów.

Odtąd nowe wartości wypierają humanizm plemienny. Biedacy, młodzież, ludzie ucz-

ciwi mogli spokojnie cierpieć nędzę obok opływających w dostatki parweniuszy. Rodziło

się niejasne uczucie, że dawny ideał plemienny, w imię którego można by potępić nowo-

bogackich, jest przestarzały. Zaczęto zwracać się odtąd ku religiom uniwersalistycznym,

religiom jednostki, tym, które zamiast dotyczyć grupy etnicznej, dążyły do zapewnienia

zbawienia każdej osobie ludzkiej w jej niezwykłej niepowtarzalności. Judaizm i chrześci-

jaństwo, jak to widzieliśmy, były znane, często pod postaciami nie wolnymi od wynatu-

rzeń. Były to jednak ideologie obce, związane z walczącymi o kontrolę nad Półwyspem

Arabskim potęgami. Ich prestiż wynikał z tego, że pochodziły z obcych krajów, reprezen-

towały niezaprzeczalnie wyższy w porównaniu z religią plemienną poziom, związane by-

ły z otaczanymi poważaniem cywilizacjami. Uznanie ich oznaczało jednak zajęcie sta-

nowiska politycznego, a był to dla arabskiej dumy krok raczej upokarzający. Niektórzy

poszukiwali bezładnie nowych dróg, inspirowali się obcymi ideami, pragnąc zakwestio-

nować potęgę niezliczonych bożków plemiennych i poprzestać na kulcie jednego tylko

Allaha, tak bliskiego najwyższemu Bogu chrześcijan i Żydów.

Równocześnie Saraceni cierpieli z powodu słabości politycznej. Arabowie, jako na-

jemnicy lub żołnierze oddziałów pomocniczych, stanowili nieodzowną podporę wielkich

imperiów. Kupowano sobie ich współdziałanie, obawiano się ich buntów, posługiwano

się nimi wykorzystując jedne plemiona przeciw drugim. Dlaczego nie mieliby obrócić

swoich zalet na własną korzyść? Do tego potrzebne było silne państwo, które zjednoczy-

łoby Arabię. Mogłoby w ten sposób zapewnić ochronę zdobytych bogactw i handlu, skie-

rować na zewnątrz chciwość beduinów - którym najgorzej się wiodło - by przestała być

hamulcem dla działalności handlowej samych Arabów. Państwa Południowej Arabii, zbyt

kolonizatorskie względem nomadów, zbyt oderwane od beduinów - chociaż zamieszkują-

ca je ludność w jakimś stopniu spokrewniona była z koczownikami - nie podołały temu

zadaniu.

Państwo arabskie kierujące się ideologią arabską, przystosowane do nowych warun-

ków, a jednak stale jeszcze bliskie środowisku beduinów, które powinno wchłonąć, sta-

nowiące potęgę traktowaną na równi z wielkimi imperiami - oto wielki wymóg epoki.

Dla jednostki nieprzeciętnej, człowieka, który lepiej niż kto inny będzie umiał nań odpo-

wiedzieć, droga była otwarta. Ten człowiek miał się narodzić.

Rozdział III

Narodziny proroka

Nikt nie wie dokładnie, kiedy urodził się Mahomet, który miał stać się prorokiem Al-

laha. Niegdyś sądzono, że wydarzyło się to za panowania Chosroesa Anuszirwana, a więc

przed 579 r. - co nie budzi zastrzeżeń. Mówiono też, że było to w roku słonia, a więc

wtedy kiedy ptaki zmusiły do odwrotu armię Abrahy pod Mekką - to zaś na pewno mija

się z prawdą. Dokładne daty ustalane według bardzo wątpliwych obliczeń obejmują prze-

dział lat 567-573. Najczęściej przyjmuje się rok 571.

Mahomet, zwany przez Arabów Muhammadem, urodził się w Mekce z ojca Abd Alla-

ha i matki Aminy. Poprzez ojca należał do rodu Haszim z plemienia Kurajszytów. Te

przekazane przez tradycję dane, choć nie wszystkie są niepodważalne, można w gruncie

rzeczy traktować jako pewne.

Mekka leży w wąwozie w poprzek biegnącego równolegle do wybrzeża łańcucha gór-

skiego, który tworzą żółte i czarne góry, całe "z występów skalnych niewiarygodnie na-

gich, bez odrobiny ziemi, lśniących od szczytu do podnóża, poszarpanych, spiczastych,

stromych". Wąwóz ten, ciągnący się z północnego wschodu na południowy zachód, zos-

tał wydrążony przez rzekę, której koryto nadal od czasu do czasu gwałtowne deszcze na-

gle wypełniają wodą, zalewając miasto i jego sanktuarium; pielgrzymi opuszczają je wte-

dy wpław, jak na przykład w roku 1950. W tym jałowym, ale korzystnie położonym pa-

rowie, w odległości mniej więcej osiemdziesięciu kilometrów od morza, znajduje się

studnia, słynny Zamzam. Prawdopodobnie od bardzo dawna było tam sanktuarium. W II

wieku geograf Ptolemeusz umieszcza w tym rejonie miejscowość, którą nazywa Makora-

ba. Mogło to być słowo - pisane w języku południowoarabskim mkrb (zapis nie

uwzględnia samogłosek), w etiopskim mekwerab - oznaczające "sanktuarium", i prawdo-

podobnie ta forma, skrócona, dała historyczną nazwę miasta.

W pewnym okresie - kiedy, nie wiemy - Mekka stała się centrum handlowym z pew-

nością dzięki swemu korzystnemu położeniu na zbiegu drogi biegnącej z południa na

północ - z Jemenu do Palestyny - i dróg łączących zachód ze wschodem: wybrzeże Mo-

rza Czerwonego, skąd można było dotrzeć do Etiopii, z Zatoką Perską. Sanktuarium za-

pewniało spokój i bezpieczeństwo kupcom. Początkowo znajdowało się w rękach ple-

mienia Dżurhum, później plemienia Chuza'a. Prawdopodobnie pod koniec V wieku nie-

jakiemu Kusajjowi udało się podstępem lub siłą przejąć opiekę nad świątynią. Pochodził

on z plemienia Kurajszytów, złożonego z kilku rodów, które dzięki niemu wyparło Chu-

za'a. Opowiadano, i jest w tej historii prawdopodobnie odrobina prawdy, że przebywał

w Syrii i że stamtąd przyniósł kult bogini Al-Uzzy i Manat, który połączył z kultem Hu-

bala, bożka Chuza'a. Zastanawiano się, czy tak naprawdę nie był to Nabatejczyk.

Kurajszyci (nazwa ta oznacza rekina, być może dawny totem) nabierali w ten sposób

znaczenia, które miało bezustannie rosnąć, a historia nadchodzących pięciuset lat może

być uznana za okres rozszerzania się władzy tego plemienia aż do osiągnięcia prestiżu

o znaczeniu światowym. Plemię to dzieliło się na kilka rodów. Mówiło się o Kurajszy-

tach az-Zawahir, "Kurajszytach zewnętrznych" zamieszkujących peryferie, i o Kurajszy-

tach al-Bata'ih, którzy gromadzili się w głębi doliny, bezpośrednio wokół źródła Zamzam

i pierwotnego przylegającego doń sanktuarium. Była to maleńka budowla w kształcie

prostopadłościanu, który nazywano Al-Kaba, co znaczy sześcian. Specjalną czcią otacza-

no czarny kamień, pierwotnie meteoryt, który prawdopodobnie stał się kamieniem wę-

gielnym. Niemal wszędzie Arabowie, a najogólniej Semici, oddawali cześć tego rodzaju

kamieniom. W roku 219 młody Arab z Syrii, wielki kapłan Czarnego Kamienia z Emesy

(Himsu) Heliogabal, kiedy został cesarzem rzymskim, kazał przewieźć z wielką pompą

do Rzymu ten święty fetysz i zbudował mu świątynię ku niezmiernemu zgorszeniu sta-

rych Rzymian. W Mekce Al-Kaba, stanowiąca prawdopodobnie początkowo wyłącznie

sanktuarium Hubala, była siedzibą kilku bożków. Wprowadzono do niej jeszcze inne ido-

le.

Późniejsza tradycja opowiada, że czterej starsi synowie Abd Manafa (jednego z synów

Kusajja) podzielili między siebie te tereny w poszukiwaniu rynków zbytu. Jeden udał się

do Jemenu, drugi do Persji, trzeci do Etiopii, czwarty do bizantyjskiej Syrii. Historia jest

prawdopodobnie zmyślona, obrazuje jednakże pewien ogólniejszy stan rzeczy. Banu Ku-

rajsz zrobili wszystko, by rozwinąć handel miasta, nad którym sprawowali kontrolę.

Mówiliśmy już o tym, jak wydarzenia zewnętrzne im w tym pomogły. Pod koniec VI

wieku wysiłki ich zostały nagrodzone swego rodzaju handlową dominacją. Ich karawany

zapuszczały się daleko, ku czterem głównym obszarom międzynarodowego handlu, któ-

rymi były rejony wyżej wymienione. Wielcy kupcy mekkańscy znacznie się wzbogacili.

Mekka stała się ośrodkiem, gdzie spotykali się kupcy wszystkich narodowości, gdzie zu-

pełnie nieźle rozwinęło się rolnictwo. Miejsce święte przyciągało coraz więcej pielgrzy-

mów, którzy odprawiali skomplikowane rytuały wokół Al-Kaby i małych okolicznych

sanktuariów. Związki małżeńskie zapewniały Kurajszytom pomoc sąsiadujących plemion

koczowniczych. Ich przychylność Kurajszyci zjednywali sobie również pieniędzmi,

a nawet bronią. Banu Kurajsz odgrywali także pewną rolę w polityce międzynarodowej.

To, co o nich wiemy, a wiemy niewiele, sugeruje swego rodzaju neutralność z odcieniem

sympatii dla potęg chrześcijańskich: Bizancjum i Etiopii. A jednak Abraha przybył bić się

z mekkańczykami; być może chciał zniszczyć ich potęgę handlową, stanowiącą realne

zagrożenie dla gospodarki Arabii Południowej. Około 589-590 r. Kurajszyci są w stanie

wojny z plemieniem Hawazin; jeden z podopiecznych Kurajszytów zabija wodza Hawa-

zynitów An-Numana, który prowadził karawanę dla properskiego króla Al-Hiry.

Oczywiście rody kurajszyckie walczyły między sobą o władzę. Najważniejsze z tych,

które pojawiły się na scenie, to rody Haszima i Abd Szamsa, dwóch synów Abd Manafa.

Syn Haszima Abd al-Muttalib uzyskał prawdopodobnie przewagę w okresie poprzedzają-

cym narodziny Mahometa. Wkrótce jednak utracił ją na rzecz Umajji, syna Abd Szamsa

i jego rodu. W zasadzie Kurajszyci roztropnie nie dopuszczali do tego, by walki wew-

nętrzne naruszyły ich jedność wobec sąsiadów. Zasadnicze decyzje podejmowane były

przez zgromadzenie wodzów i wybitnych osobistości najważniejszych rodów, rodzaj ra-

dy starszych, mala. Rola tego zgromadzenia sprowadzała się prawdopodobnie tylko do

osiągania, poprzez dyskusję, porozumienia. Nic nie mogło zmusić jednego rodu, by pod-

porządkował się decyzjom innych rodów, jak tylko przekonywanie czy mniej lub bardziej

pokojowy przymus.

Abd al-Muttalib zawdzięczał prawdopodobnie swoją pozycję temu, że znalazł się na

czele jednej z tych grup, jakie wyłoniły się spośród rodów mekkańskich w czasie ich

walki o władzę. Dwie z tych grup stale ze sobą rywalizowały, trzecia pozostawała neu-

tralna. Abd al-Muttalib prowadził handel z Syrią i Jemenem i uzyskał korzystne dla mek-

kańskiego sanktuarium przywileje. To on dostarczał wodę i pożywienie pielgrzymom.

Opowiadano, że rozpoczął rozmowy z Abrahą, kiedy armia wyposażona w słonie zjawiła

się pod Mekką. Pobrzmiewa tu być może echo starań, jakie jeden z rodów poczynił dla

zapewnienia sobie poparcia z zewnątrz. Abd al-Muttalib miał kilka żon pochodzących

z różnych plemion, dały mu one dziesięciu synów, ojca i stryjów Mahometa, oraz sześć

córek. Do niektórych z nich jeszcze powrócimy.

Jednym z jego synów był Abd Allah zrodzony z Fatimy Bint Amr pochodzącej z ku-

rajszyckiego rodu Banu Machzum. Jak powiadają, był to bardzo przystojny mężczyzna.

Jego ojciec - pragnąc bez wątpienia sprzymierzyć się z rodem Banu Zuhra - poprosił jed-

nocześnie o rękę młodej Aminy Bint Wahb dla swego syna, a dla siebie o rękę jej krew-

niaczki Hali Bint Wuhajb należącej do tego samego rodu.

Amina, jak się wydaje, nie opuściła swego rodu, a Abd Allah składał jej wizyty zgod-

nie z arabskim zwyczajem. Pierwszym i jedynym dzieckiem, które z nią miał, był Maho-

met. Interesująca może wydać się jedna z krążących na temat poczęcia Mahometa legend,

mimo że nie ma ona żadnej wartości historycznej. Stanowi bowiem niesamowity kontrast

z zabiegami chrześcijan, by sprawę narodzin Jezusa pozbawić, o ile tylko to możliwe,

pierwiastka seksualnego.

"Abd Allah udał się do kobiety, która tak samo jak Amina Bint Wahb należała do nie-

go. Miał na sobie ślady gliny, ponieważ wcześniej pracował na swojej ziemi. Zaczął się

zalecać do tej kobiety, ale ona odprawiła go z powodu owych śladów gliny. Wyszedł od

niej, dokonał ablucji i obmył się. Później udał się do Aminy. Przechodził znowu koło

domu owej kobiety, która przywołała go do siebie. Ale on ją odtrącił i poszedł do Aminy.

Wszedł do niej i posiadł ją. Poczęła wtedy Mahometa, niech Bóg mu błogosławi i da mu

zbawienie. Następnie znowu poszedł do tamtej kobiety i powiedział: <Chcesz mnie?>

Odparła: <Nie! Kiedy przechodziłeś obok mnie, w twoich oczach jaśniało białe światło.

Zawołałam cię, a ty mnie odrzuciłeś. Wszedłeś do Aminy i ona zabrała to światło.>"

Inny wariant tej historii nie uznawał owej kobiety za drugą żonę Abd Allaha, podawał

ją za siostrę hanifa Waraki Ibn Naufala, o którym będzie jeszcze mowa, uczoną, jak jej

brat, w Piśmie. Widząc na twarzy Abd Allaha blask proroctwa, ofiarowała mu sto wielb-

łądów, by uzyskać jego względy. Odrzucił ją, a kiedy wracał od Aminy, światła na jego

twarzy już nie było.

Abd Allah zmarł - kiedy jego żona była w ciąży lub tuż po rozwiązaniu - w czasie po-

bytu w Medynie, gdzie zatrzymał się w drodze powrotnej z Gazy dla załatwienia intere-

sów. Niewiele pozostawił wdowie: jedną niewolnicę, pięć wielbłądów i kilka owiec.

Amina otoczyła syna opieką, ale wkrótce i ona zmarła; dziecko miało zaledwie sześć lat.

Nasza wiedza o dzieciństwie Mahometa jest raczej niepewna. Legendy powoli wypeł-

niły tę lukę, coraz piękniejsze i coraz bardziej budujące w miarę upływu czasu. Nawet

najstarsze informacje, bardziej wstrzemięźliwe, budzą pewne wątpliwości. Kiedy islam

stał się religią potężnego państwa, powstała konieczność stworzenia zasad regulujących

życie społeczne. Oczywiście opinie na ten temat bardzo się różniły, interesy były roz-

bieżne. Istniały też ugrupowania polityczne, które przyłączały się do krewnych i Towa-

rzyszy Proroka. Ponadto wielu ludzi powodowanych ciekawością, pobożnością lub nawet

zainteresowaniami historycznymi poszukiwało informacji o życiu Mahometa. I wtedy

powstał jak gdyby zawód tradycjonisty. Tradycjoniści przytaczali opowiadania, które by-

ły odpowiedzią na tę ciekawość, pobożność czy nawet na ową konieczność tworzenia za-

sad, ponieważ poczynania Proroka miały rangę przykładu. Jeżeli działał w określony spo-

sób, to po to, by wskazać swym zwolennikom, że tak właśnie zawsze należy postępować,

zarówno gdy chodzi o poważne problemy - np. prawa spadkowe (ich zasady zostały wy-

łożone przez samego Boga w Koranie) - jak o najdrobniejsze codzienne zachowania, np.

sposób siedzenia przy stole. Tradycjoniści musieli - jak nasi historycy - powoływać się na

źródła, z których korzystali. Były to jednak źródła przekazywane ustnie. Takie to a takie

opowiadanie pochodziło od takiego to a takiego człowieka, który z kolei zasłyszał je od

innego człowieka, i w ten sposób dochodziło się aż do kogoś, kto żył w czasach Proroka,

kto widział jego gesty lub słyszał jego słowa. Oczywiście łatwo było wymyślać tradycje

(po arabsku nazywa się je hadisami, to znaczy opowiadaniami), by wesprzeć swoje zda-

nie i swoje stronnictwo. Wielcy arabscy historycy i juryści dobrze o tym wiedzieli. Pró-

bowali wyeliminować zmyślone tradycje, na przykład tradycje o tak długim łańcuchu po-

ręczycieli, że był on wręcz niemożliwy, nie stawiali sobie jednak tak ambitnego zadania,

jak dotarcie do faktów nie budzących wątpliwości. Toteż przytaczają całe serie dotyczą-

cych tego samego tematu, sprzecznych ze sobą tradycji, powołując się na poręczycieli.

Czytelnik sam musi zadecydować, komu chce wierzyć. "A Bóg jest najmądrzejszy", do-

rzucają często.

Najstarsze zbiory tradycji historycznych, do jakich możemy sięgnąć pamięcią, pocho-

dzą z okresu, który od działalności Proroka dzieli sto dwadzieścia pięć lat. Nie trzeba do-

dawać, co w ciągu takiego czasu mogła stworzyć fantazja. A jednak wiele faktów jest

pewnych, ponieważ najbardziej zwalczające się stronnictwa zgadzały się co do zdarzeń

tworzących wątek życia Proroka, co do imion jego Towarzyszy i żon, ich związków i po-

chodzenia, i bardzo wielu innych jeszcze spraw, a nawet jeśli chodzi o mało chwalebne,

a zatem nie wymyślone szczegóły. Mimo to co do bardzo wielu z nich nie mamy żadnej

pewności, nie ulega zwłaszcza wątpliwości, iż bardzo niewiele wiedziano o początko-

wym okresie życia Mahometa i że swobodnie na ten temat fantazjowano. Przytoczę kilka

takich opowiadań, których jedyna wartość historyczna polega na tym, że przedstawiają

pewne środowisko, co najmniej bardzo podobne do tego, w którym wzrastał młody Ma-

homet, i ułatwiają nam zrozumienie tego, jak w czasach późniejszych muzułmanie wyob-

rażali sobie życie ich Proroka.

Jak to było w zwyczaju u Kurajszytów, Mahometa powierzono mamce z innego ko-

czowniczego rodu. Dzieci Kurajszytów miały zatem możliwość, tak przynajmniej sądzo-

no, nasycić się czystym powietrzem pustyni i dzięki temu stawały się silne i wytrzymałe.

W ten sposób utrzymywano kontakty z nomadami, co nie było bez znaczenia, ponieważ

związek między mlecznymi braćmi uważano za bardzo silny. Mamką Mahometa była nie-

jaka Halima pochodząca z rodu Banu Sad należącego do wielkiego plemienia Hawazin.

Czy to o niej mówi pewna tradycja, a zacytuję tu ją jedynie jako typowy przykład zadzi-

wiającej plastyczności tych opowiadań, co nie jest zresztą żadną gwarancją autentycznoś-

ci? Jest ona przytoczona w historii Proroka i jego Towarzyszy spisanej przez Ibn Sada na

początku II wieku hidżry (nasz wiek IX):

"Wiemy od Abd Allaha Ibn Numajra al-Hamdaniego, który wiedział to od Jahji Ibn

Sa'ida al-Ansariego, że Muhammad Ibn al-Munkadir opowiadał: pewna kobieta, mamka

Proroka, zastukała do niego. Kiedy weszła, wykrzyknął: <Mamo! Mamo!> Poszedł po

płaszcz, rozciągnął go przed nią, a ona na nim usiadła."

Opowiadano również, w jaki sposób mamka wybrała dziecko. "Dziesięć kobiet z ple-

mienia Banu Sad przybyło do Mekki, poszukując dzieci do wykarmienia. Każdej udało

się jakieś znaleźć, z wyjątkiem Halimy Bint Abd Allah, której towarzyszył mąż Al-Haris

Ibn Abd al-Uzza, nazywany Abu Zu'ajbem. Był z nimi ich syn Abd Allah Ibn al-Haris,

którego karmiła, oraz [córki] Anisa i Dżudama, ta z pieprzykiem, ta, która [później] ra-

zem z matką nosiła Mahometa, trzymając go na biodrze. Pokazano Halimie Posłańca Bo-

ga. A ona powiedziała: <Sierota! i to bez pieniędzy! Co pocznie jego matka?> Kobiety

odeszły, pozostawiając ją w tyle. Halima rzekła do męża: <Co o tym myślisz? Moje towa-

rzyszki odeszły, a w Mekce nie ma już więcej chłopców do karmienia, z wyjątkiem tego

sieroty. Może byśmy go wzięli? Nie chciałabym wracać z niczym.> Mąż odpowiedział:

<Weź go! Być może Bóg sprawi, iż stanie się on dla nas dobrodziejstwem.> Wróciła więc

do matki, wzięła dziecko, położyła je na swym łonie i podała mu pierś, by zakosztowało

mleka. A Posłaniec Boga pił, aż się nasycił. Pił też jego brat [mleczny]. Otóż ten brat nie

spał, ponieważ był wygłodzony [bo przedtem jego matka miała niewiele mleka]. A matka

[Amina] powiedziała: <Mamko! Pytaj mnie o twego [mlecznego] syna, ponieważ kiedyś

będzie on ważną osobą.> I opowiedziała jej to, co widziała, i to, co jej mówiono w chwili

narodzin Mahometa. Halima, uszczęśliwiona, ucieszyła się tym, co usłyszała. Po czym

odjechała zabierając dziecko. Osiodłali oślicę i Halima dosiadła jej trzymając przed sobą

Posłańca Boga. Al-Haris jechał na ich starej wielbłądzicy. W Wadi Sirar dogonili towa-

rzyszki podróży [...] One zapytały: <Halimo! Co zrobiłaś?> Odpowiedziała: <Wzięłam,

Bogu niech będą dzięki, najpiękniejsze z niemowląt, jakie kiedykolwiek widziałam, a po-

nadto jest ono obdarzone największą baraką.> Kobiety rzekły: <Czy nie jest to dziecko

Abd al-Muttaliba?> Odpowiedziała: <Tak.> Halima opowiadała: <Zanim opuściliśmy to

miejsce, widziałam zazdrość na [twarzy] niejednej z naszych kobiet.>"

Pewne cudowne wydarzenie jedni odnoszą właśnie do owych lat pobytu na pustyni,

drudzy wiążą je z innym okresem życia naszego bohatera. Pojawili się dwaj aniołowie,

otworzyli jego pierś, wyjęli z niej serce, które starannie obmyli, zanim je z powrotem

włożyli na miejsce. Później zważyli go stawiając kolejno na drugiej szali jednego czło-

wieka, potem dziesięciu, potem stu, potem tysiąc. Po czym jeden powiedział do drugiego:

"Zostaw go! Nawet jeżeli postawiłbyś na drugiej szalce całą jego wspólnotę [umma], on

i tak przeważy."

Amina zmarła w drodze powrotnej w czasie jednej z podróży do Medyny, którą odby-

wała z niewolnicą Umm Ajman i małym Mahometem. Miał on wtedy sześć lat. Jego

dziad, czcigodny Abd al-Muttalib, który miał wówczas osiemdziesiąt lat, zabrał go do

siebie. Jednak i on dwa lata później zmarł. Mahometem zajął się wtedy jeden ze stryjów,

Abd Manaf, którego później zwano raczej Abu Talibem, przedkładając jego kunję nad

jego imię (jest to drugie imię, jakie nosili Arabowie; używane było w swobodniejszych

kontaktach, oznaczało "ojca tego to a tego" i odnosiło się przeważnie do najstarszego sy-

na). Imię to w rzeczywistości miało wydźwięk bałwochwalczy. Znaczy ono "sługa bogini

Manaf". Abu Talib był zamożnym kupcem, synem tej samej matki co Abd Allah, ojciec

Mahometa, i on to prawdopodobnie po śmierci swego ojca stanął na czele rodu Haszim

dominującego, jak się wydaje, w tym okresie w Mekce.

Opowiadano, że Abu Talib co pewien czas udawał się na czele karawany do Syrii. Za-

bierał podobno ze sobą bratanka; prawdopodobnie dotarli aż do miasta Busra, pierwszego

wielkiego węzła handlowego, jaki karawany napotykały jadąc tą drogą; było to skrzyżo-

wanie pięciu ważnych dróg, a ponadto wielki ośrodek chrześcijaństwa, gdzie niewiele

wcześniej wzniesiono piękną katedrę, bogaty w wiele wspaniałych budowli, jak rzymski

teatr (można go dziś jeszcze oglądać), i zbudowany przez Justyniana przytułek dla bied-

nych. To tam najczęściej rezydował biskup monofizyta sprawujący jurysdykcję nad ko-

czownikami z Arabii; dla niego ghassanidzki fylarch Al-Haris otrzymał w 543 r. nomina-

cję od cesarzowej Teodory. A oto jedna z wersji incydentu, jaki miał miejsce w Busrze,

przekazana przez historyka At-Tabariego:

"Kiedy kupcy zatrzymali się w Busrze, w Syrii, przebywał tam mnich zwany Bahira;

mieszkał w pustelni i biegły był w naukach chrześcijan. W pustelni tej zawsze żył jakiś

mnich, który czerpał nauki z księgi, a księgę tę jeden drugiemu - jak utrzymywali - prze-

kazywał w spuściźnie. Gdy karawana zatrzymała się owego roku niedaleko siedziby Ba-

hiry, ten przygotował dla jej członków wiele pożywienia. A to dlatego, że kiedy był

w swej pustelni, widział Posłańca Boga, którego - wśród jego towarzyszy - obłok okry-

wał cieniem. Udali się dalej, a na postój zatrzymali w cieniu drzewa blisko siedziby Bahi-

ry. Ów spoglądał na obłok, drzewo jednak rzucało cień, a jego gałęzie pochylały się nad

Posłańcem Boga, żeby zapewnić mu ochłodę. Gdy Bahira to zobaczył, wyszedł ze swojej

celi i zaprosił ich wszystkich. Kiedy Bahira zobaczył Posłańca Boga, przyjrzał mu się

bacznie i zauważył pewne szczególne cechy fizyczne [...] Kiedy członkowie karawany

skończyli posiłek i rozstali się, zapytał Posłańca Boga, co odczuwał na jawie lub we śnie.

Posłaniec Boga odpowiedział. Bahira uznał, że wszystko to zgadzało się z wcześniejszy-

mi o nim wiadomościami. Później przyjrzał się plecom Posłańca i zobaczył na nich, po-

między łopatkami, pieczęć proroctwa. Wtedy Bahira powiedział do jego stryja Abu Tali-

ba: <Kim jest dla ciebie ten chłopiec?> Abu Talib odparł: <To mój syn.> Bahira powie-

dział: <To nie jest twój syn! Ojciec tego chłopca nie żyje.> <To mój bratanek>, odparł

wtedy ostro Abu Talib. Mnich zapytał: <Co stało się jego ojcu?> <Umarł, kiedy matka

była brzemienna.> <Mówisz prawdę. Wracaj więc do swego kraju i strzeż chłopca przed

Żydami. Na Boga, jeśli go zobaczą i odkryją to, o czym ja wiem, będą chcieli wyrządzić

mu krzywdę.>"

Stryj, przejęty, pospiesznie wyruszył z niezwykłym dzieckiem w drogę powrotną do

Mekki. Czy opowiadanie to zawiera choć trochę prawdy? Dokładnie tego nie wiemy. Na

pewno świadczy ono o apologetycznym zatroskaniu. Chodzi o to, by Prorok został uzna-

ny za proroka przez jedną z dwu wielkich religii monoteistycznych, której spadkobiercą

islam się mieni. Chrześcijanie przejęli legendę widząc w mnichu, uważanym za heretyka,

człowieka, który zainspirował arabskiego proroka, i w ten sposób pozbawili Mahometa

wszelkiej oryginalności. Podróż do Busry, jak i inne podróże, sama w sobie nie jest nie-

możliwa. Starano się zebrać dane, które mogłyby świadczyć, że Mahomet znał różne ob-

ce krainy. Ale z drugiej strony zauważono, że prawdopodobnie sam nie zetknął się bez-

pośrednio z obrzędami chrześcijańskimi. Musiałyby wywrzeć na nim silne wrażenie,

gdyby asystował - choćby raz tylko - przy jednej z takich ceremonii. A przecież arabscy

poeci, którzy odwiedzali Al-Hirę i jej kościoły, mówią o nich w sposób znacznie barw-

niejszy.

Tradycje podkreślają uczucie, jakim Abu Talib darzył bratanka, troskę, jaką go otaczał.

Zadawano sobie pytanie, czy nie tkwiła w tym również jakaś hagiograficzna deformacja.

W każdym razie Mahomet musiał wypełniać drobne obowiązki, których wymagano od

dzieci. Pewnego dnia - a było to w późniejszym okresie - obok Proroka przeszli ludzie

niosący owoce ciernistego drzewa arak, którymi karmi się wielbłądy i inne zwierzęta.

Mahomet powiedział do nich podobno: "Spójrzcie na czarne owoce, to te, które ja zrywa-

łem, kiedy wypasałem owce". Powiedzieli mu: "Posłańcu Boga, byłeś więc pasterzem

owiec?" Odpowiedział: "Tak, i nie ma proroka, który by nim nie był". Anegdotę przyta-

czano, by upokorzyć nieco dumę wielkich hodowców wielbłądów pogardzających paste-

rzami drobnego bydła.

To mniej więcej wszystko, o czym mówi się na temat dzieciństwa i młodości przyszłe-

go proroka, przynajmniej w źródłach powstałych wcześniej niż - mnożące się w sposób

bezładny i niekontrolowany - przeróżne legendy. Widać, jak to niewiele i jak trudno po-

ruszać się po tak niepewnym gruncie. Bardzo chcielibyśmy wiedzieć - i miałoby to duże

znaczenie historyczne - jak przebiegał rozwój Proroka. Tradycja muzułmańska utrzymy-

wała, że nie miał nic wspólnego z obrzędami pogańskimi w swoim rodzinnym mieście.

To zupełnie nieprawdopodobne, a wyraźne oznaki w jego późniejszym życiu wskazują,

że, jak każdy, praktykował religię swoich ojców. Kiedy indziej mówi nam się, że złożył

w ofierze barana bogini Al-Uzzie. Rzadko cytowana tradycja ukazuje go, jak ofiarowuje

mięso poświęcone bożkom pewnemu monoteiście, który odmawia przyjęcia go i upomina

Mahometa. Mahomet miał podobno powiedzieć, że należał do hums, bractwa dokonują-

cego szczególnych obrzędów podczas uroczystości mekkańskich, i przestrzegał dodatko-

wych tabu. Wszystko przemawia za tym - niezależnie od tego, co utrzymywała tradycja

arabska błędnie interpretująca pewne słowo z Koranu - że Mahomet nauczył się czytać

i pisać. Nie wiemy jednak, jak głęboka była jego kultura, jego życie i dzieło bowiem do-

starczają nam niewielu wskazówek, raczej niepewnych i niejasnych. Do tej kwestii jesz-

cze powrócimy.

Wydaje się, że Mahomet ożenił się znacznie później, niż to było w zwyczaju w jego

środowisku. Przyczyną było prawdopodobnie jego ubóstwo. Podobno poprosił Abu Tali-

ba o rękę swej kuzynki Umm Hani. Małżeństwa między kuzynami są w społeczności be-

duińskiej rzeczywiście dobrze widziane. Zalotnik został jednak bez wątpienia odrzucony

na korzyść świetniejszego konkurenta. Znacznie później, zostawszy wdową, Umm Hani

pragnęła, żeby kuzyn ponowił prośbę. Jednak Mahomet nie był już do tego skłonny. Mi-

mo to zachowali dobre stosunki. Spał przecież u Umm Hani tej nocy, kiedy odbył swoją

podróż do Nieba.

Wkrótce jednak szczęście zaczęło mu sprzyjać. Nie musimy popadać w przesadę, jak

to robi tradycja, która czyni odtąd z Mahometa wzór doskonałości fizycznej, intelektual-

nej i moralnej; zalety, które się w nim później rozwinęły, wystarczają, by upewnić nas, iż

musiał wywierać korzystne wrażenie na ludziach ze swego środowiska. Już wtedy na

pewno zwracał uwagę swoją inteligencją, spokojnym, pewnym siebie, wyważonym spo-

sobem postępowania, nawiązywania kontaktów z innymi. To zapewne spowodowało, że

Chadidża Bint Chuwajlid, nie pierwszej młodości kobieta, wdowa dwukrotnie zamężna,

mająca kilkoro dzieci, zaproponowała mu służbę u siebie. Była bogata i organizowała ka-

rawany udające się do Syrii w poszukiwaniu towarów bizantyjskich, by następnie sprze-

dać je na targu w Mekce. Prawdopodobnie Chadidża wysyłała swego nowego pracowni-

ka razem z karawanami nakładając nań obowiązek dokonywania zakupów. Jeśli tak rze-

czywiście było, Mahomet musiał kilkakrotnie wyjeżdżać do Syrii, co wykorzystała trady-

cja, by ponownie wprowadzić mnichów, którzy również zauważają cuda dokonujące się

na drodze przejazdu młodego Kurajszyty i przepowiadają jego świetlaną przyszłość.

W każdym razie pewne jest, że jego postępowanie w czasie służby u Chadidży spowo-

dowało, że zapragnęła go poślubić. Być może nie pozostawała obojętna na urok Mahome-

ta już wtedy, gdy przyjmowała go na służbę. Wiadomo zresztą, że los kobiet niezamęż-

nych był u Arabów nie do pozazdroszczenia. Ojciec Chadidży nie żył, nie miała więc

opiekuna i słusznie obawiała się o swoją przyszłość. Jak powiadają, skończyła czterdzieś-

ci lat, lecz nie brakowało jej zalotników. Mahomet mógł mieć dwadzieścia pięć. Nafisa

Bint Munja, pośredniczka - sprawy te wymagały bowiem pośrednictwa - tak podobno

później opowiadała:

"Chadidża wysłała mnie do Mahometa, żeby wybadać go po jego powrocie z karawaną

z Syrii. Zapytałam: <Mahomecie! Co nie pozwala ci się ożenić?> Odparł: <Nie ma za co

się ożenić.> Odpowiedziałam: <A gdyby ktoś miał tego za dwoje? Gdyby ofiarowano ci

urodę, majątek, zaszczytną pozycję i wygodne życie, nie przyjąłbyś ich?> <O jaką kobie-

tę chodzi?> <O Chadidżę.> <Co mam zrobić?> <Ja się tym zajmę.> <I ja zrobię swoje.>"

Pozostawało już tylko załatwić niezbędne formalności. Opowiadano też, że nie było to

proste i że Chadidża musiała upić ojca, by uzyskać jego zgodę. Większość tradycji

utrzymuje jednak, że w tym czasie ojciec od dawna już nie żył i że to wuj Chadidży wy-

stępował jako przedstawiciel rodziny, by wydać ją za mąż.

Małżeństwo z Chadidżą okazało się dla Mahometa zbawienne, otworzyło przed nim

szeroko bramy świetlanej przyszłości. Koniec z kłopotami materialnymi. Z ubogiego

krewnego wpływowej rodziny, utrzymującego się ze służby u innych, stawał się człowie-

kiem bardzo poważanym. Musiał w tym widzieć rękę Boską i pewnego dnia rzeczywiście

usłyszy Boga:

Nie opuścił cię twój Pan

ani cię nie znienawidził.

Koran, XCIII, 3

Czyż nie znalazł cię sierotą

i czy nie dał ci schronienia?

Czy nie znalazł cię błądzącym

i czy nie poprowadził cię drogą prostą?

I czy nie znalazł cię biednym,

i nie wzbogacił cię?

Koran, XCIII, 6-8

Jest mało prawdopodobne, by czuł do Chadidży pociąg zmysłowy, który wzbudzały

w nim później, kiedy się zestarzał, młode i ponętne kobiety jego przyszłego haremu. Za-

wsze jednak żywił dla niej ogromny szacunek, trwałe uczucie i dozgonną wdzięczność.

Pewien psychoanalityk sugerował, że frustracja sieroty, tak wcześnie pozbawionego mat-

czynego ciepła, mogła spotęgować to przywiązanie do dużo starszej kobiety. Była to,

mawiał Mahomet, najlepsza z kobiet jego czasów. Będzie żył z nią w Raju, w domu

z trzcin, w spokoju i ciszy. Mówił o niej często po jej śmierci, co bardzo gniewało A'iszę,

jego ukochaną. A'isza sama opowiadała, że była zazdrosna o tę nieżyjącą kobietę - której

nigdy nie widziała - jak o nikogo na świecie. Pewnego dnia Hala, siostra Chadidży, zja-

wiła się u drzwi Proroka i zapytała, czy może wejść. Rozpoznał jej głos i zadrżał. Wy-

krzyknął: "Boże, to Hala!" "Poczułam przypływ zazdrości - opowiadała podobno A'isza -

i krzyknęłam: <Po co stale wspominasz tę starą bezzębną Kurajszytkę o umalowanych

ustach? Los sprawił, że umarła, a Bóg zastąpił ją lepszą!>"

Chadidża obdarzyła Mahometa dziećmi. Miał z nią cztery córki, o których będzie jesz-

cze mowa: Zajnab, Rukajję, Fatimę i Umm Kulsum. Ale - i po dziś dzień zwłaszcza dla

Araba jest to prawdziwe nieszczęście - synowie, których urodziła, a których liczba zmie-

nia się w zależności od tradycji, wszyscy zmarli bardzo młodo: Al-Kasim na przykład

prawdopodobnie w wieku dwu lat (to po nim Mahomet przyjął kunję Abu al-Kasim - tj.

ojciec Kasima). Inny syn, Abd Allah, w rzeczywistości nazywał się podobno Abd Manaf

na znak szacunku dla bogini Manaf, której kult jego rodzice wkrótce mieli odrzucić.

W tym czasie Mahomet zaadoptował swego młodego kuzyna Alego, ponieważ sprawy

Abu Taliba - ojca Alego, a stryja Mahometa - układały się coraz gorzej. Chadidża poda-

rowała też Mahometowi niewolnika, którego jej siostrzeniec kupił w Syrii, niejakiego

Zajda, pochodzącego ze schrystianizowanego plemienia Kalb. Mahomet wyzwolił go

i zaadoptował jako swego syna.

Życie układało mu się teraz pomyślnie. Na pewno nadal zajmował się interesami; jego

język będzie zawsze usiany zwrotami handlowymi. Wśród ważnych osobistości cieszył

się poważaniem. Jego córki zawarły przynoszące zaszczyt związki małżeńskie, dobre

i odpowiednie, zgodne z obyczajem. Rukajja i prawdopodobnie Umm Kulsum poślubiły

kuzynów ze strony ojca, synów Abu Lahaba. Abu Lahab, jeden ze stryjów Mahometa,

który stał się później jego wielkim przeciwnikiem, zajmował wtedy, jak się wydaje, zna-

komitą pozycję społeczną stając - zamiast Abu Taliba, swego brata - na czele rodu Ha-

szim. Zajnab zaś poślubiła kuzyna ze strony matki, Abu al-Asiego.

Następujący fakt mógłby być dowodem szacunku, jakim otaczano Mahometa, niestety

na pewno został upiększony, może nawet w całości zmyślony w celu apologetycznym.

Ponieważ Al-Kaba popadała w coraz większą ruinę, skorzystano z tego, by wykraść jej

skarb. Kurajszyci, którym wówczas bardzo dobrze wiodło się finansowo, postanowili ją

odbudować. Wahali się jednak, czy ruszać święte kamienie, aby dokonać przede wszyst-

kim koniecznej rozbiórki. Nie mieli również materiałów i fachowców. Zatonięcie na Mo-

rzu Czerwonym greckiego okrętu - wiozącego do Etiopii drewno na budowę kościoła -

w tak dla nich dogodnym momencie, wydało im się znakiem z samego nieba. Zabrali ła-

dunek wyrzucony przez morze na brzeg Al-Hidżazu oraz wzięli ze sobą koptyjskiego

cieślę Pacome'a znajdującego się na pokładzie. Po początkowych emocjach odbudowa ru-

szyła sprawnie, kiedy to znalazł się śmiałek, który odważył się pierwszy uderzyć motyką

w starą budowlę. Całe miasto spędziło noc w niepokoju, zadając sobie pytanie, czy czło-

wiek ten nie zostanie ukarany przez siły nadprzyrodzone. Jednak rankiem okazało się, że

nadal cieszy się dobrym zdrowiem, i pracę kontynuowano. Na koniec trzeba było prze-

nieść Czarny Kamień do narożnika. Cztery ugrupowania plemienne kłóciły się, komu

przypadnie ten honor, i w ogniu dyskusji o mało nie doszło do rękoczynów. Zdecydowa-

no uczynić arbitrem pierwszego człowieka, który wejdzie do sanktuarium. Był to Maho-

met. Kazał przynieść sobie płaszcz i umieścił na nim święty Kamień; przedstawiciel każ-

dego z ugrupowań miał trzymać jeden z czterech rogów płaszcza. Podnieśli płaszcz

i przenieśli Kamień do podnóża budowli. Mahomet sam umieścił go w odpowiednim

miejscu.

Mahomet mógł mieć wtedy trzydzieści pięć lat. Przezwano go podobno al-amin, co

znaczy: człowiek pewny, któremu można ufać. Ceniony przez wszystkich, liczący się

w swojej małej ojczyźnie, bogaty lub żyjący co najmniej w dostatku, otoczony miłością,

mógł nadal prowadzić spokojną i szczęśliwą egzystencję. Wszystko mu sprzyjało.

A jednak nie satysfakcjonowało go to codzienne, jednostajne życie. Nurtował go nie-

pokój, szukał czegoś innego. Nigdy nie poznamy dokładnie i głęboko jego psychiki. Nie

zamierzając odwoływać się do absurdalnej, wątpliwej zresztą psychoanalizy, ale

uwzględniając ludzkie skłonności, na które zwrócił uwagę Freud, możemy poczynić

pewne ustalenia i zbudować na nich psychologiczne hipotezy.

Mahomet sprawiał na ogół wrażenie człowieka mądrego i zrównoważonego. Zawsze

zastanawiał się, zanim podjął decyzję, sprawy publiczne i prywatne załatwiał zręcznie,

umiał czekać, kiedy było trzeba, wycofać się w ostateczności, podjąć odpowiednie kroki,

by powiodły się jego plany. Ma dość odwagi fizycznej, być może bardziej nabytej niż

wrodzonej, by stanąć na wysokości zadania w czasie wojennych perypetii swojego życia.

To niezrównany dyplomata. Rozumuje jasno, logicznie, przytomnie. A jednak za całą tą

fasadą kryje się natura nerwowa, uczuciowa, ruchliwa, niespokojna, niecierpliwa, pełna

gorących, gwałtownych aspiracji. Doprowadzało go to do kryzysów nerwowych natury

wręcz patologicznej.

Mahometowi niczego nie brakowało do szczęścia, a jednak nie był szczęśliwy. Szczęś-

cie, owo dobrowolne ograniczenie, entuzjastyczna lub spokojna akceptacja, owo pogo-

dzenie się z istniejącą sytuacją, nie jest stworzone dla tych, którzy zawsze wybiegają da-

lej, poza to, co mają, poza to, kim są, dla tych, których nienasycona, ciekawa wszystkiego

natura pragnie zawsze tego, czego tylko można zapragnąć. A smutne, pełne rozczarowań

dzieciństwo, takie właśnie, jakie miał Mahomet, mogło jedynie sprzyjać rozwojowi owej

nieokreślonej skłonności, owego stałego pragnienia. Jedynie wyjątkowe sukcesy, nad-

ludzkie można by powiedzieć, były w stanie to pragnienie zaspokoić.

A Mahomet był z całą pewnością niezaspokojony. Czy istniały bardziej namacalne

przyczyny owej skłonności duszy, bez której jego późniejsze postępowanie nie byłoby

zrozumiałe? Jakie? Mgliste mamy o nich pojęcie. Najsilniej odczuwał, choć może nam

się to wydawać dziwne, brak spadkobierców płci męskiej. U Arabów, u Semitów w ogó-

le, była to rzecz wstydliwa, a mężczyzn, których to spotkało, określano słowem abtar, co

znaczy mniej więcej "okaleczony, amputowany". Pewnego dnia, na początku swego nau-

czania, Mahomet-abtar usłyszy z niebios głos recytujący te oto zjadliwe wersety:

Zaprawdę. My daliśmy tobie obfitość!

Módl się przeto do twego Pana

i składaj ofiary!

Zaprawdę, ten, kto ciebie nienawidzi

- pozostanie bez potomstwa!

Koran, CVIII, 1-3

Chadidża nie mogła dać mu męskiego potomstwa zdolnego do życia, co stanowiło na

pewno dodatkowy powód do pewnego niezadowolenia z tej nieskazitelnej kobiety. Przy-

pominamy sobie zdanie Ammianusa na temat "żaru, z jakim osobnicy obojga płci w tym

narodzie [arabskim] oddają się miłości". Również uczony w Talmudzie, Rabbi Natan,

utrzymywał, że nigdzie na świecie nie istniała taka skłonność do rozpusty, jak u Arabów,

tak samo jak nie było nigdzie większej potęgi niż Persja, większego bogactwa niż

w Rzymie, bardziej rozwiniętej magii niż w Egipcie. On też twierdził, że na dziesięć por-

cji niemoralnego szaleństwa, jakie posiadał świat, dziewięć przypadło Arabom, dziesiąta

musiała wystarczyć wszystkim pozostałym ludom. Mahomet widział wokół siebie boga-

tych Kurajszytów używających i nadużywających uciech cielesnych. Zwyczaj pozwalał

każdemu, głównie jednak kupcom i podróżnikom, brać sobie żony na określony czas. Po-

ligamia była prawdopodobnie mniej rozpowszechniona, niż się o tym mówiło, rozwodzo-

no się jednak często i bez specjalnych trudności. Uprawiano również zwyczajną prostytu-

cję, która niewiele różniła się od małżeństwa czasowego. Prawdopodobnie w niektórych

wypadkach obrzędy religijne zezwalały na rytualne spółkowanie. Bez trudu można było

kupić sobie młode i piękne niewolnice. Mahomet jednak był związany z Chadidżą, i tylko

z nią. Może ich umowa małżeńska zobowiązywała do monogamii. Bogata Chadidża

znajdowała się w sytuacji pozwalającej stawiać żądania. Ale Mahometa, mężczyznę sły-

nącego ze swego przywiązania do umiaru i prawości, łączyły z matką jego dzieci związki

znacznie silniejsze niż wszystkie pisemne klauzule. Jednakże wiedząc coś niecoś o jego

erotycznym temperamencie w późniejszych latach życia, należy mniemać, że nieraz

"zgrzeszył w swym sercu", jak mówi pewna ewangeliczna sentencja, która na pewno bar-

dzo by go zdziwiła. Wiele razy musiał opierać się pokusie, prawdopodobnie z pozorną

tylko łatwością. Wiemy jednak, ile takie triumfy, czy wydają się łatwe, czy trudne, pozos-

tawiają po sobie frustracji, jak drogo mogą być opłacone.

Inna jeszcze przyczyna braku satysfakcji, rzadziej spostrzegana, to ambicja, ambicja

uzasadniona, biorąca się z przekonania o własnej wartości. Niewątpliwie od najwcześ-

niejszych lat Mahomet uważał, że obdarzony został wyjątkową osobowością. Widział, że

wokół niego mało jest ludzi zastanawiających się nad problemami religijnymi, moralnymi

i intelektualnymi, które jego - właśnie jego - nurtowały. Zamożni Kurajszyci, jego krewni

i przyjaciele, zawdzięczali wpływ polityczny swojemu bogactwu, zdolności do intryg,

niekwestionowanej umiejętności prowadzenia spraw publicznych. Zainteresowania Ma-

hometa w tym czasie powodowały z pewnością, że uznawano go za nieszkodliwego idea-

listę, niezdolnego zająć się poważnymi problemami. On jednak miał głębokie przekona-

nie, że to, co wie, co czuje, jest ważniejsze niż wszystkie zawiłe kalkulacje polityków dla

skutecznego przewodzenia na razie wspólnocie mekkańskiej, a być może w przyszłości

dla prowadzenia wszelkich spraw arabskich.

Złe samopoczucie mężczyzny ośmieszanego z powodu niemożności płodzenia synów,

frustracja człowieka o dużym temperamencie erotycznym, któremu własne sumienie nie

pozwala na realizację pragnień, skrywany gniew człowieka bardzo pewnego swoich racji,

choć pogardzanego przez politycznych realistów, wszystko to mogło ukształtować oso-

bowość spragnioną powetowania sobie wszelkich porażek, ale respektującą normy swego

środowiska. Coś jednak w Mahomecie spowodowało, że przekroczył granice tych norm.

Tym czymś była określona konstrukcja patologiczna. Być może już opowiadania

o aniołach - które przybyły zabrać go, by otworzyć mu serce, wtedy kiedy wypasał stado

należące do rodziny jego mamki - powstały na skutek ujawnienia się jakiejś choroby. Ha-

lima zobaczyła go podobno pewnego dnia, jak stał blady i wstrząśnięty. Zapytany, opo-

wiedział historię o dwóch na biało ubranych ludziach, którzy podeszli do niego, rozcięli

mu pierś i dotknęli w niej "czegoś, nie wiem czego". Przybrany ojciec, zaniepokojony,

powiedział: "Halimo, boję się, że chłopiec dostanie ataku, zabierz go do jego rodziny, za-

nim się to stanie." Mahomet nie miał wtedy, przypomnijmy to sobie, więcej niż sześć lat.

Być może historia ta została w całości wymyślona, być może udziałem małego Maho-

meta stało się psychiczne przeżycie tak dobrze znane wielu szamanom w Azji Środkowej

i Północnej oraz australijskim czarownikom. W momencie inicjacji czują, że jakiś duch

wyjmuje im trzewia i zastępuje je nowymi organami. W każdym razie pewne jest, że ja-

kieś ataki nękały Proroka, kiedy osiągnął wiek dojrzały. Jego chrześcijańscy przeciwnicy

dopatrywali się w nich epilepsji. Jeśli to prawda, to przejawiała się ona w łagodnej posta-

ci. Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że konstytucja psychofizjologiczna Mahometa

była dokładnie taka sama, jak u wielu mistyków.

U wszystkich ludów, we wszystkich społeczeństwach spotkać można jednostki, dla

których przystosowanie się do zwykłych ról, jakiego wymaga od nich społeczeństwo, jest

trudne lub nawet niemożliwe ze względu na ich konstytucję i losy osobiste, a wyjaśnienie

tego należy już do psychologa. Niektórzy przez swoje postępowanie popadają w silny

konflikt ze środowiskiem. Inni znajdują sposoby, by jakoś się przystosować, zwłaszcza że

wiele społeczeństw przewidziało wyjątkowe role dla wyjątkowych osobowości. W wielu

społeczeństwach określonej kategorii osobnikom odbiegającym od normy powierza się

zadanie nawiązywania kontaktu ze światem nadprzyrodzonym, światem duchów, świa-

tem bóstw.

A to dlatego, że pewna liczba tych osobników posiada nadzwyczajne zdolności. Widzą

to, czego inni nie widzą, słyszą, czego inni nie słyszą; emocja, której źródło nie jest im

znane, dyktuje im gesty i słowa, których nie tłumaczy typowe zachowanie przeciętnej

jednostki. Naturalnie przypisuje się te fakty ich związkom z innym światem, światem po-

tęg normalnie niewidzialnych i niesłyszalnych, mogących dokonywać rzeczy dla ogółu

śmiertelników niemożliwych.

Oczywiście wśród tych wyjątkowych osobników są tacy, którzy bardzo odstają od

normy, i tacy, którzy sporadycznie zachowują się osobliwie i dziwnie, w określonych

okolicznościach, na co dzień zaś reagują jak wszyscy. Bywają też osobnicy, których moż-

liwości umysłowe są ograniczone, a szczególny sposób bycia wcale ich nie wzbogaca; są

jednak też jednostki o złożonej, silnej osobowości i umysłowości oryginalnej i bogatej.

Również w Arabii przedmuzułmańskiej żyli tacy ludzie. Uważano, że arabscy poeci

byli natchnieni przez ducha. Byli to zwłaszcza jasnowidze, kahinowie, w liczbie mnogiej

kohhan lub kahana, słowo mające tę samą etymologię co hebrajskie kohen, czyli kapłan.

Kahinowie mieli wizje, szczególnie jednak pozostawali w zażyłości z duchami, które na-

zywali swymi towarzyszami, przyjaciółmi, swoimi "widzącymi", a które przemawiały

przez ich usta. Duch taki kazał im niewyraźnie szeptać, podsuwał krótkie, urywane zda-

nia rymujące się ze sobą, pełne przysiąg, których świadkami są gwiazdy, wieczór i ranek,

rośliny i zwierzęta, a wszystko to w przyspieszonym rytmie, aby zrobić wrażenie na słu-

chaczach. Wieszczyli, przykrywając się płaszczem. Były to osobistości szanowane, od-

woływano się do nich, by zasięgnąć opinii, uzyskać wyrocznię czy radę na temat spraw

publicznych i prywatnych.

Mahomet miał wiele cech wspólnych z kahinem, jego współcześni nie omieszkali tego

podkreślić. Bez wątpienia był to ten sam typ konstytucji fizjologicznej i psychicznej. Jak

kahin ulegał nerwowym kryzysom, widział, słyszał, odczuwał rzeczy niedostępne dla

zmysłów innych istot ludzkich. Być może głębokie wewnętrzne niezaspokojenie, jedno-

cześnie przyczyna i skutek jego usposobienia, w okresie gdy zbliżał się do czterdziestki,

przyczyniło się do utrwalenia tych predyspozycji. Ale ponieważ obdarzony był osobo-

wością znacznie bogatszą i silniejszą niż osobowość zwykłego kahina, to niezaspokojenie

nakazywało mu zastanawiać się. Proces rozwoju intelektualnego toczył się równolegle do

procesu odbijania się następstw jego wrodzonego temperamentu i osobistych losów na

systemie nerwowym. A był to rozwój niepospolity.

Mahomet nie był kahinem, nie odnajdywał zagubionych wielbłądów, nie wyjaśniał

snów. Nie przyjmował roli, która mogła znaleźć uznanie, zawodowego jasnowidza, do-

radcy do spraw nadprzyrodzonych jakiegoś plemienia lub księcia. To jeszcze nadal ozna-

czałoby integrowanie się - przy takiej odrębności psychicznej - ze społeczeństwem arabs-

kim w sferze socjalnej i duchowej. Nie zdając sobie z tego sprawy starał się przekroczyć

te ramy. Pozostawał przeciętnym kupcem, dobrym mężem i dobrym ojcem rodziny, roz-

sądnym, służącym dobrą radą, ale jednocześnie kształcił się i niejedno przemyślał. Krok

po kroku jego umysł posuwał się po drodze, która miała doprowadzić go do przekrocze-

nia perspektywy jego kraju i jego czasów.

Pytania, które sobie stawiał, miały najczęściej aspekt religijny. Znowu wybuchła woj-

na między dwiema potęgami epoki, Persją i Bizancjum, tym razem jednak konflikt przy-

bierał nieoczekiwane rozmiary. Tak wysoki urzędnik jak Prokopiusz wyraźnie określił

jego przesłanki polityczne i ekonomiczne. W oczach mas była to przede wszystkim wal-

ka ideologiczna. Wojna, jak widzieliśmy, rozpoczęła się w 572 r., ale w 591 r. nowy per-

ski król królów, który wstąpił na tron dzięki rzymskiej pomocy - Chosroes II zwany Par-

viz, "Zwycięzca" - zawarł pokój korzystny dla jego protektorów. Wkrótce jednak zaprag-

nął odzyskać to, co oddał. W 602 r. przyjaciel Chosroesa, bazyleus Maurycy, został zde-

tronizowany i zabity w czasie wojskowego buntu, który oddał władzę w ręce Fokasa, bru-

talnego, porywczego oficerka. Dla króla królów stało się to pretekstem do wznowienia

działań wojennych. W zadziwiająco krótkim czasie oddziały perskie posunęły się bardzo

daleko. Jedna armia podbiła rzymską Armenię, zajęła Azję Mniejszą, a w 610 r. jej zwia-

dowcy dotarli nad Bosfor po przeciwnej stronie Konstantynopola. Inna kierowała się ku

Syrii, miasta górnej Mezopotamii poddawały się jedno po drugim. Rozpoczęło się oblę-

żenie Antiochii. W Syrii zbuntowali się monofizyci. Żydzi skorzystali z anarchii i z faktu

zbliżania się Persów, by wziąć odwet w porozumieniu z antyrządowym ugrupowaniem

polityczno-sportowym. Zabili sprzyjającego cesarzowi patriarchę Antiochii. W obliczu

klęski niezadowoleni oddali władzę w ręce wspaniałego żołnierza, Herakliusza, który

wkroczył do Konstantynopola w październiku 610 r., Fokas zaś został obalony. Podczas

gdy Herakliusz powoli przygotowywał swoją armię do kontrataku, Persowie odnosili ko-

lejne sukcesy. W 611 r. padła Antiochia, później przyszła największa klęska: 5 maja 614

r. zdobyte zostało święte miasto Jerozolima. Patriarchę i mieszkańców wzięto do niewoli,

kościoły spalono, a najświętszą relikwię, Prawdziwy Krzyż, uroczyście przewieziono do

Ktezyfonu. W roku 615 perski dowódca Szahin zajął leżący naprzeciwko Konstantynopo-

la Chalcedon. W latach 617-619 Persowie okupowali Egipt, spichlerz cesarstwa,

a zwłaszcza stolicy. Awarowie i Słowianie zagrażali od zachodu. Bizancjum poniosło

całkowitą klęskę.

Po stronie perskiej byli też chrześcijanie. Faworytą Chosroesa była chrześcijanka z Sy-

rii, Szirin, ich miłość stała się tematem wielu powieści we wszystkich językach muzuł-

mańskiego Wschodu. Nestorianie nadal popierali Chosroesa. Jego wielki skarbnik Jazdin

był chrześcijaninem i wszędzie budował kościoły i klasztory. Monofizyci, którzy prze-

ważali w Syrii i w Egipcie, jeśli nie wspomagali Persów sprzymierzonych z nestorianami,

to nie zadali sobie najmniejszego trudu, by bronić cesarstwa. Znajdowali się oni od co

najmniej dwustu lat w stanie moralnej secesji, różnice religijne podkreślały i odsłaniały

partykularyzmy lokalne jak też quasi-narodowościowe uczucia buntu przeciwko wpły-

wom greckim, uczucia, którym sprzyjał postępujący upadek gospodarczy. Gdyby jednak

spojrzeć z dalekiej perspektywy, to postawa Żydów nadawała konfliktowi, przynajmniej

po części, charakter wojny religijnej. I tak w dalekiej Galii relacjonowano owe wydarze-

nia bardzo je upiększając. Trzydzieści czy czterdzieści lat później burgundzki kronikarz

wyjaśnia, że Herakliusz "miał przyjemny wygląd, piękną twarz, był wysokiego wzrostu;

bardzo to śmiały, nieustraszony wojownik. Często zabijał lwy na arenie i dziki w leśnych

ostępach." Kiedy Persowie zbliżyli się do stolicy, zaproponował ich cesarzowi Chosroe-

sowi rozstrzygnięcie wojny pojedynkiem. Chosroes, zamiast stawić się osobiście, posłał

za siebie bardzo dzielnego patrycjusza, którego Herakliusz zabił podstępem. Wtedy Per-

sowie uciekli. Herakliusz był też "bardzo biegły w naukach". Zgłębiał tajniki astrologii

i dowiedział się, dzięki tej sztuce, że jego imperium zostanie zniszczone przez narody ob-

rzezane. Zrozumiał, że chodzi o Żydów i "przekazał Dagobertowi, królowi Franków,

prośbę, by wydał rozkaz ochrzczenia w wierze katolickiej wszystkich Żydów w swoim

królestwie; co zostało natychmiast wykonane przez Dagoberta. Herakliusz zarządził to

samo we wszystkich prowincjach imperium, ponieważ nie wiedział, skąd wyjdzie ta pla-

ga mająca ugodzić w jego cesarstwo." (Chronique dite de Fredegaire, IV, paragrafy: 64,

65).

Z całą pewnością wydarzenia te wywierały wielkie wrażenie i w Arabii. Propaganda

chrześcijańska różnych ugrupowań oraz propaganda żydowska były bardzo aktywne.

Mówiliśmy już o warunkach społecznych, które sprzyjały ich rozszerzaniu. Ktokolwiek

w Mekce zadałby sobie trud, mógł łatwo znaleźć Żydów i chrześcijan, którzy tylko cze-

kali na to, by wyłożyć zasady swej wiary. Całe nieszczęście, jeśli chodzi o chrześcijan,

polegało na tym, że nie znali dobrze swojej własnej religii. W większości byli to ludzie

prości: kupcy, rzeźnicy, kowale, stawiający chorym bańki, handlarze starzyzną, sprze-

dawcy wina, ludzie prowadzący niespokojny tryb życia, niewolnicy. Nie żyli w jednej

zorganizowanej wspólnocie, nie mieli kapłanów, kościołów. Należeli do różnych wspól-

not wzajemnie uważających się za heretyckie. Z całą pewnością teologia nie była ich

mocną stroną. Ich religia była pochodzącą z ludu religią prostaczków. Odmawiali na

pewno kilka modlitw i bez wątpienia znali, nieco zniekształcone, piękne historie ze Sta-

rego i Nowego Testamentu. Inaczej sprawa się miała z Żydami, widzieliśmy ich działal-

ność jako osadników-rolników, byli liczni, dobrze zorganizowani w całej Arabii. Ich

wspólnoty były zwarte i zamknięte. W Mekce - gdzie dawała się we znaki ich handlowa

konkurencja, gdzie obawiano się ukrytej potęgi aktywnych i ekspansywnych grup Ży-

dów, gdzie zdumienie budziły ich oryginalne zwyczaje, wstręt do produktów żywnoś-

ciowych lubianych przez wszystkich, jak tłuszcz z garbu wielbłąda, gdzie wydrwiwano

ich arabszczyznę usianą kalkami słów aramejskich i hebrajskich - raczej spotykało się ich

niewielu. A jednak i oni nie wzdragali się opowiadać ciekawskim bałwochwalcom histo-

rii biblijnych, rozbudowanych i upiększonych przez twórczość literacką okresu hellenis-

tycznego i rzymskiego, takich, jakie znamy z różnych wersji Talmudu i całej literatury

midraszu. Wydaje się, że niektórzy myśleli o tym, by temat Objawienia i powstałe wokół

niego opowieści udostępnić szerokiemu audytorium arabskiemu, umiejscawiając wybrane

wydarzenia w Arabii lub dokonując judaizacji niektórych ludowych opowiadań arabs-

kich.

Mahometowi zarzucano, wiemy to z całą pewnością z tekstu samego Koranu, że słu-

chał ludzi mówiących obcym językiem (Koran, XVI, 103), którzy opowiadali "baśnie

dawnych przodków" (Koran, XXV, 5). Na pewno tych opowiadań słuchał najuważniej.

W ich świetle powolutku wyrabiał sobie pogląd na świat i jego historię. Żydzi i chrześci-

janie mówili mu o tym samym Bogu, Allahu, "Bóstwie", które czczono również w Arabii

"dodając mu współtowarzyszy". To On stworzył niebo i ziemię, od Niego pochodzą cuda

natury, zadziwiające zjawiska takie jak burza, piorun, deszcz. Nim wytłumaczyć można

było cudowną kompozycję ciała ludzkiego, tajemnicę rozmnażania się zwierząt, zagadki

wegetacji. Po śmierci wskrzesi ciała i będzie sądził bez apelacji wszystkich śmiertelnych,

wynagradzając ich - w zależności od tego, jak sprawowali się na ziemi - rozkoszami nie-

biańskiego ogrodu lub karząc cierpieniami w miejscu tortur. W ten sposób wyjaśniał się

tajemniczy świat, który nas otacza, tak naprawiana była jego niesprawiedliwość. Ta wizja

świata miała wyraźną wyższość, intelektualną i moralną, nad arabską wizją pogańską,

w której w dziwaczny sposób zwalczały się dziesiątki bóstw, bez decydującego jednak

wpływu w porównaniu z Bogiem i Losem, a zwłaszcza bez owej perspektywy, że Spra-

wiedliwość wyjdzie zwycięsko z tych anarchicznych walk wszystkich przeciw wszyst-

kim.

Allah pomyślał zresztą o tym, by dać się poznać i by dać poznać swoją wolę. Kilka-

krotnie wysyłał ludzi, proroków, żeby przedstawiali określonym grupom Jego Objawie-

nie. Już Adam obarczony został podobnym poselstwem. A później patriarchowie wymie-

niani przez Hebrajczyków - którzy nie wszyscy byli, ściśle mówiąc, Żydami, czego nie

omieszkali podkreślić chrześcijanie - Noe, przodek wszystkich ludzi, Abraham, który

według nauki wypływającej z historii Isma'ila i Hagar był przodkiem nie tylko Żydów,

ale i Saracenów (stąd nazwa Hagarenów, którą im przypisywano w literaturze tego okre-

su). Jakub, Józef, Mojżesz zwłaszcza zostali obarczeni posłannictwem na rzecz Izraela.

Wielcy prorocy wywarli niewielki wpływ na fantazję ludową, ale ze świętej historii Ży-

dów pozostało to, co zapamiętują prostaczkowie: Dawid zwycięzca Goliata, mądry Salo-

mon, Lot dyskutujący z Sodomitami, Jonasz i jego wieloryb, Eliasz rywalizujący z pro-

rokami Baala, Hiob na kupie gnoju... Chrześcijanie mówili też o Jezusie, w którym wi-

dzieli Syna Bożego i samego Boga, wchodząc w jakieś zawiłe rozważania, niezrozumiałe

dla umysłów mało wyrafinowanych. Dyskutowali o tym zresztą zażarcie, jak i o naturze

boskiej i ludzkiej Mesjasza; temat ten wywoływał najbardziej zaognione spory. A prze-

cież i Jezus był zwiastunem Dobrej Nowiny, Ewangelii, dla ludzi. Był bardzo podobny do

proroków, sam się do nich upodobnił i został wzięty za jednego z nich. Prorok to raczej

wyjątkowy, prawdę mówiąc, prorok doskonały, jeśli wziąć pod uwagę urocze i porywa-

jące historie, jakie opowiadano o Marii, Jego matce (czyż nie istniała w historii Mojżesza

dziewica Maria śpiewająca kantyczki? czyż to nie ta sama?), i Jego cudownym poczęciu.

Dlaczego odrzucać tak piękną przypowiastkę, jak to czynili Żydzi? Jeśli trudno było

uwierzyć, że jest Synem Bożym - chyba że się popadnie w arabski politeizm, który właś-

nie chciano odrzucić, lub zagłębi w niezrozumiałe rozważania teologiczne na temat natu-

ry, osoby, bytu i hipostazy - czy nie prościej było uznać go za jednego z proroków, naj-

większego i najcudowniejszego?

Do wszystkich tych proroków opinia publiczna różnych części świata orientalnego do-

dawała innych. Babilończyk Mani (216-276) stworzył nowy system religijny w pewnym

okresie bardzo rozpowszechniony i cieszący się sławą, manicheizm. Ubiegał się o to, by

zostać uznanym za jednego z wysłanników Boga do różnych ludów. Sam pisał: "Mądrość

i dobre dzieła były przynoszone w doskonałym ciągu, wiek po wieku, przez posłańców

Boga. Dotarły w określonym czasie za pośrednictwem proroka nazwanego Buddą do In-

dii, w innym czasie poprzez Zaratustrę (Zoroastra) do Persji, jeszcze w innym przez Jezu-

sa do świata zachodniego. Po czym przyszło Objawienie, a Proroctwo przemówiło

w ostatnim wieku przeze mnie, Maniego, Wysłannika prawdziwego Boga, w kraju Ba-

bel." Koncepcja ta została przejęta z poglądów różnych chrześcijańskich sekt dysydenc-

kich o inspiracji gnostycznej. Również według apokryfów Dziejów Apostolskich aposto-

łowie podzielili między siebie rejony świata, aby każdy miał swój udział w Ewangelii.

Krzyczącą niesprawiedliwością wydawało się, że jakiś kraj mógł nie zostać objęty bos-

kim nauczaniem.

Arabowie, którzy słuchali wszystkich tych historii, przypominali sobie pod ich wpły-

wem fantastyczne opowiadania o dawnych ludach Półwyspu, którym przypisywano

wzniesienie znajdujących się na nim antycznych budowli. Mówiło się o klęskach, jakie

dotknęły te nie istniejące już ludy, Adytów i Samudytów. Czy tak trudno było przyjąć, że

klęski te zostały zesłane jako kara za odrzucenie misji wysłanych do nich proroków? I tak

potop był karą dla ludzi głuchych na przestrogi Noego, a Jezus zagroził Jerozolimie,

"która zabijała proroków", takim samym losem.

Ludzie tacy jak Mahomet, Arabowie, słuchali tych opowiadań i zastanawiali się. Żydzi

i chrześcijanie byli wspierani przez imperia światowe, należeli do potężnych i bogatych

organizacji. Wysuwając roszczenia powoływali się na święte księgi zesłane z nieba

w dawnych epokach, godne szacunku ze względu na ich starodawność, a których donios-

łość potwierdziły cuda. Znali tajemnice Boga, wiedzieli, w jaki sposób chciał On być

wielbiony, jakich domagał się modlitw i ofiar, jakich postów i jakich procesji, by być łas-

kawym dla ludzi. Tajemnice te wymykały się Arabom, Arabowie byli oddaleni od Allaha.

Trzeba było wstąpić do szkoły ludzi wiedzących, ludzi Księgi, starać się w ten sposób

zbliżyć do Allaha.

Część ludzi tak właśnie myślała, nie zostawali jednak chrześcijanami lub Żydami. Wi-

dzieliśmy, jakie racje, wypływające z narodowej dumy, nie pozwalały wielu Arabom na

nawrócenie. Być może już wtedy nazywano ich hunafa (liczba mnoga od hanif) wobec

Boga, prawdopodobnie od źle rozumianego aramejskiego słowa oznaczającego niewier-

nych. Rozumiano przez to, że usiłowali zbliżyć się do Allaha, nie dawali się jednak

wciągnąć w szeregi którejś z uznawanych religii. Być może zauważyli już, że według

opowiadań Żydów i samych chrześcijan przed stworzeniem judaizmu przez Mojżesza lu-

dzie przez nich szanowani, tacy jak Abraham (po arabsku Ibrahim), przyjmowali taką

samą postawę. A czyż Abraham, według samej Biblii, nie był przodkiem Arabów poprzez

swego syna Isma'ila? Czy nie stało się odtąd oczywiste, że Arabowie przejęli tę niezależ-

ną postawę adoracji Allaha, postawę ich przodka?

Żydzi i chrześcijanie gardzili Arabami. Byli dla nich właściwie dzikusami, którzy nie

mieli nawet zorganizowanego Kościoła jak ludy cywilizowane. Być może to duma spo-

wodowała, że Arabowie przejęli słowo "poganin, niewierny", hanif, którym "cywilizo-

wani" ich nazwali. Byli niewiernymi, Boga szukali w niewiernych. W wielu z nich zro-

dził się bunt przeciw tym ludziom, którzy ich we wszystkim upokarzali. Podobnie działo

się i na płaszczyźnie politycznej, bizantyjski cesarz Maurycy zniósł arabski fylarchat

Ghassanidów. Z drugiej zaś strony barykady Chosroes Parviz, który stał się podejrzliwy

wobec swego arabskiego wasala z Al-Hiry, An-Numana III, sławnego wśród poetów

arabskich chrześcijanina, kazał go uwięzić i stracić około 602 r. Odebrana rodowi Lach-

midów władza królewska została oddana członkowi innego plemienia, bez wpływów, bez

tradycji rządzenia, nadzorowanego na domiar przez perskiego inspektora. Jednak nowy

"król" Al-Hiry zażądał od jednego z szajchów arabskiego plemienia Bakr, również

współdziałającego z Persami, broni, tysiąca tarcz i pieniędzy, które zdeponował u niego

An-Numan, zanim został uwięziony. Wódz arabski odmówił. Chosroes wysłał przeciwko

niemu potężną armię złożoną z posiłkowych oddziałów arabskich i tysiąca jeźdźców per-

skich. Bitwa, która rozegrała się w pobliżu źródła Zu Kar, niedaleko przyszłej Al-Kufy,

zakończyła się klęską Persów - którzy stracili dwóch dowódców - i ich arabskich sprzy-

mierzeńców. Opowiadano, że kiedy Mahomet dowiedział się o tym w Mekce, wypowie-

dział te oto słowa: "Po raz pierwszy Arabom udało się zwyciężyć Persów." I nie po raz

ostatni.

Upokorzenie Arabów i ten pierwszy, niewiele znaczący odwet były jednak tylko epi-

zodami w porównaniu z wydarzeniami często apokaliptycznymi. Walka dwóch potęg do-

chodziła do punktu kulminacyjnego. Być może zbliżał się koniec drugiego Rzymu. Żydzi

brali odwet na chrześcijanach. Wszędzie wojnie zewnętrznej towarzyszyły niepokoje.

W Arabii o tym wszystkim wiedziano. Jak to się często w historii zdarza, wielu upatrywa-

ło w tych wydarzeniach zbliżającego się końca świata.

A czy u Arabów, którzy doznali z zewnątrz upokorzenia, nie tryumfował upadek mo-

ralności? Bogaci i wpływowi uciskali biednych. Prastare prawa solidarności plemiennej

były na co dzień gwałcone. Ludzie słabi i sieroty często sprowadzani byli do roli niewol-

ników. Stary, niepisany kodeks moralności i przyzwoitości został podeptany. Nie wie-

dziano już nawet, jakiego boga czcić. Czy w czasach Noego sytuacja była gorsza? Czy

wszystko to nie zapowiadało bliskiej katastrofy, być może nawet Sądu Ostatecznego,

o którym mówili Żydzi i chrześcijanie?

Żydzi posiadali przepowiednie, które wyznaczały koniec świata na schyłek V wieku,

później na rok 531. Trzeba było przesunąć tę datę. Jednak wielkie wojny między cesars-

twami i nowy zryw narodu żydowskiego wydawały się pewnymi znakami. Mówiono:

"Jeżeli widzicie walczące ze sobą królestwa, spójrzcie, gdzie są kroki Mesjasza. Wiedz-

cie, że tak właśnie będzie, ponieważ zdarzyło się to również w czasach Abrahama. Kiedy

królestwa wzajemnie się atakowały, Abraham został odkupiony." Liczne teksty wróżyły,

że właśnie wielka wojna między Rzymianami i Persami poprzedzi nadejście końca. Tak

mówił pewien tekst targumiczny: "Raduj się, wesel, Konstantynopolu, miasto zbrodni-

czego Edoma [termin oznaczający Rzym i Rzymian], zbudowane na ziemi Romanii, po-

siadające liczne armie ludu Edoma! Na ciebie też spadnie kara, Partowie [Persowie] cię

spustoszą, kielich przekleństwa wisi nad tobą, zostaniesz upojone i odrzucone. I wtedy

twój grzech zostanie odkupiony, wspólnoto Syjonu!Zostaniesz wyzwolona przez króla

Mesjasza i kapłana Eliasza." I jak tu wątpić, że nadchodziły te właśnie czasy?

W takiej sytuacji zawsze znajdą się ludzie, którzy powstaną i będą głosić zbliżającą się

katastrofę, wzywać grzeszników, by zawarli pokój z Bogiem i przygotowali się do wiel-

kiego dnia. W Arabii nie brakowało takich proroków. Mówiono o niejakim Chalidzie Ibn

Sinanie posłanym do plemienia Abs i niejakim Hanzali Ibn Safwanie. Znany jest zwłasz-

cza pewien Maslama z plemienia Banu Hanifa w Al-Jamamie, w samym centrum Arabii.

Tradycja muzułmańska z zapamiętałością usiłowała go ośmieszyć, tłumacząc jego sukces

sztuczkami prestidigitatora i wyznaczając datę jego pojawienia się jako proroka na dość

późne czasy. Jednak niektóre informacje zachowane przez historyków arabskich przeczą

temu obrazowi. Maslama nauczał w imieniu Boga, którego nazywał Rahmanem, to zna-

czy Miłosiernym. Była to nazwa, wiemy to już teraz z inskrypcji, jaką mieszkańcy Po-

łudniowej Arabii nadawali Bogu Żydów i Bogu Ojcu z Trójcy chrześcijańskiej; według

zwyczaju aramejskiego i hebrajskiego nazwa ta przyjmowała postać Rahmanan, co zna-

czy - z południowoarabskim rodzajnikiem aglutynowanym na końcu słowa - Łaskawy.

Powiadają, że sam Maslama określany był mianem Rahmana, imieniem swego Boga.

Otóż Mahometowi zarzucano, że swoją naukę wziął od pewnego Rahmana z Al-Jamamy.

Niektóre dane mówią też, że rozpoczął on swoją działalność przed Mahometem, któremu

później zaproponował podzielenie się władzą. Wydaje się więc, iż mamy tu dowód na to,

że w tym czasie żył w Arabii prorok głoszący naukę podobną do nauki Mahometa.

Wszystko to miało swój wpływ na Proroka. Niezaspokojony wyczekiwał tylko czegoś,

co nada jego życiu sens, co zapewni mu wzięcie odwetu na ludziach bogatych i wpływo-

wych. Znał istotę nowych idei, które przynosili Żydzi i chrześcijanie, sympatyzował

z tendencjami monoteistycznymi, ale pozostawał Arabem, który nie zamierzał odłączyć

się od swych arabskich braci. Buntował się przeciw złu, jakie niosły ze sobą niedawne

przemiany społeczne, przeciw zasmucającemu zepsuciu, które odkrywał u wielu. On sam,

nadal jeszcze pełen wspomnień z lat ubóstwa i upokorzeń, współczuł cierpieniom ofiar

tych przemian. Lękiem napawały go wielkie wydarzenia wstrząsające światem. Zadawał

sobie pytanie, czy nie należało widzieć w nich znaku zbliżającego się końca czasów

i wielkiego boskiego wyrównywania rachunków. Widział, jak pojawiają się prorocy gło-

szący się wysłannikami Boga, posłanymi, by wzywać ludzi do żalu za grzechy. W nim

samym duma i poczucie własnej wartości rodziły myśl, że być może odegra on swoją rolę

w dramatycznych wydarzeniach Ostatnich Dni. Jego organizm przygotowany był na

szok, który odsłoniłby przed nim drogi boskie.

Rozdział IV

Narodziny sekty

W ten sposób poprzez rozliczne wpływy zewnętrzne dusza Mahometa wzbogaciła się,

w ten sposób powolutku spotykały się w niej przeróżne zainteresowania. Równocześnie

jednak toczyła inną bitwę, rozpoczynała inną wędrówkę po nieprzeliczonych komnatach

tego wewnętrznego zamku, "który cały składa się z jednego diamentu lub przeczystego

kryształu", jak powiedziała Teresa z Avili. Bardzo wcześnie skierował spojrzenie na śro-

dek zamku, "siedzibę, pałac, gdzie mieszka Król".

Nie wiadomo, kiedy nabrał zwyczaju szukania samotności w jaskini na wzgórzu

Al-Hira, kilka kilometrów na północny wschód od Mekki, jednym z owych nagich, po-

krytych jałową glebą wzniesień "o brzydocie absolutnej",o "brudnych i monotonnych od-

cieniach na przemian "brudnożółtych, jasnobrązowych i brudnobrązowych, ponuro sza-

rych" które widział Charles Huber na krótko przed śmiercią. Z pewnością nic tu duszy nie

mogło przeszkodzić w kontemplacji. Żydowscy i chrześcijańscy pustelnicy zapoczątko-

wali ów zwyczaj. Za ich przykładem z pewnością kilku hanifów oddawało się nocnym

medytacjom. "Nie ma po temu bardziej odpowiedniego czasu niż noc - pisał Jean Gerson

- bo jest ona najbardziej cicha, spokojna i tajemnicza, nie kusi w niej próżność tego świa-

ta."

Czego pragnął i czego poszukiwał Mahomet, co właściwie robił? Żaden godzien zau-

fania tekst tego nam nie mówi. Na pewno poszukiwał prawdy o sprawach boskich, poru-

szony tym wszystkim, co mówiono o Allahu i jego objawieniach. W jaki sposób? Prakty-

ki chrześcijańskich pustelników - którzy żyli na pustyni, czytali Pisma przy płomyku

świecącego nocą kaganka, modlili się do Boga płacząc i wydając okrzyki - poruszyły

wyobraźnię poetów arabskich. Poganie, zaniepokojeni, mogli odczuwać potrzebę naśla-

dowania ich, jak przyszły biskup z Arbel w Mezopotamii, który, zanim został ochrzczo-

ny, "wchodził do pieczary i medytował nad marnością i nietrwałością świata".

Nie ulega więc wątpliwości, że Mahomet oddawał się medytacjom i prosił Boga, by go

oświecił. I nagle pewnego dnia - według najbardziej wiarygodnego opowiadania, jakie na

temat owych zdarzeń posiadamy, które odwołuje się do zwierzeń samego Mahometa po-

czynionych ukochanej A'iszy - coś się wydarzyło. "Początkiem objawienia dla Posłańca

Boga opowiadała - było Prawdziwe Widzenie, a przyszło ono jak nagły brzask (falak

as-subh)." Słowo arabskie oznacza tu nagłe pęknięcie, nocne ciemności gwałtownie roz-

darte niespodziewanym pojawieniem się gwiazdy w tym kraju bez świtów i bez zmierz-

chów. Tak pojawia się widzenie Bytu, a może dojmujące odczucie czyjejś obecności:

"Sam Bóg zamieszkał we wnętrzu tej duszy, tak że kiedy przyszła do siebie, nie mogła

mieć najmniejszej wątpliwości, że była w Bogu, a Bóg w niej" (Teresa z Avili). A może

jest to nagłe przywidzenie? Teresa z Avili mówi dalej: "Dusza zupełnie nie oczekuje wi-

dzenia, zupełnie o nim nie myśli, kiedy nagle w całej pełni ukazuje się obraz Naszego

Pana; porusza wszystkie władze i zmysły, napełnia je obawą i pomieszaniem, by wkrótce

przywrócić im cudowny spokój. Jak w chwili kiedy świętego Pawła ogarnął strach, roz-

pętała się burza i zapanowało wielkie poruszenie w przestworzach, tak samo w owym

wewnętrznym świecie, o którym mówimy, najpierw dokonuje się wielki wstrząs, potem

w okamgnieniu, jak już powiedziałam, nastaje spokój."

"Po tym wydarzeniu - ciągnie A'isza - samotność stała mu się droga. Działo się to

w jaskini Al-Hiry. Spędzał kilka nocy w pobożnym odosobnieniu, potem wracał do ro-

dziny. Później szedł znowu do jaskini, zabierając żywność na taki sam okres." Musiało to

trwać dość długo. Aż pewnego dnia przyszło wielkie wezwanie, ono również nagle, bez

zapowiedzi.

Owego dnia niespodziewanie dał się słyszeć głos. Bez wątpienia po raz pierwszy do-

znanie czegoś nadzwyczajnego było tak wyraźne, inaczej trudno byłoby wyjaśnić wzru-

szenie pobożnego mekkańczyka. Głos wypowiedział trzy arabskie słowa, które miały

wstrząsnąć światem: "Jesteś Posłańcem Boga!"

"Stałem, przysiadłem jednak na kolanach - opowiadał podobno Mahomet - a później

poczołgałem się, podczas gdy górną część mojego ciała przeszywały dreszcze. Wszedłem

do Chadidży i powiedziałem: <Przykryj mnie! Przykryj mnie!>, aż strach w końcu mnie

opuścił."

Jak się sprzęgło to objawienie z następnymi, w jakim porządku chronologicznym? Nie

wiadomo dokładnie. Z pewnością ich forma stawała się z czasem coraz bardziej określo-

na. Po doznaniach czyjejś nadprzyrodzonej obecności, po niejasnych wizjach i zasłysza-

nych prostych zdaniach przyszły długie ciągi uporządkowanych słów, przekazujące wy-

raźny sens, posłanie. Na pewno były i przerwy, i nawroty. Tradycja o tym napomyka.

Najpierw było przerażenie nagłym objawieniem się boskości i tajemniczymi zamiarami,

jakie mogła żywić względem swojego podopiecznego nieznana siła z niej emanująca.

Później, kiedy Mahomet przyzwyczaił się już do myśli o swym wyjątkowym przeznacze-

niu, przyszła obawa, że się pomylił, i, zwłaszcza wtedy gdy na jakiś czas nadprzyrodzone

siły przestały się przejawiać, lęk, że został przez swego Boga opuszczony. Wszyscy mis-

tycy przechodzili przez okresy pełne wątpliwości i obaw. "W chwili kiedy dusza usłysza-

ła słowo - pisze Teresa - była przekonana, że pochodzi ono od Boga; kiedy jednak od te-

go momentu upłynęło dość dużo czasu, a początkowe wrażenie ustąpiło, rodzi się w niej

wątpliwość i dusza zapytuje siebie, czy zwiódł ją demon, czy padła ofiarą własnej wyob-

raźni; jednak w chwili kiedy słyszy to słowo, nie ma żadnych wątpliwości i raczej umar-

łaby, żeby tylko potwierdzić jego prawdziwość." Niepokój Mahometa był wielki. "Myśla-

łem - mówił - że rzucę się w dół z górskiego urwiska." Być może ze szczytu samej góry

Al-Hira, która kończy się skalistą granią, urwistą i śliską.

W tych dniach miał wizje; później słyszał samego Boga, który zapewniał jego prze-

ciwników, że były prawdziwe, i opisywał je:

Nie zeszedł z drogi wasz towarzysz

ani też nie błądzi.

On nie mówi pod wpływem namiętności.

To jest tylko objawienie,

które mu zostało zesłane.

Nauczył go posiadający wielkie moce,

obdarzony siłą; stanął prosto,

kiedy był na najwyższym horyzoncie;

następnie zbliżył się

i pozostał w zawieszeniu,

w odległości dwóch łuków

lub jeszcze bliżej;

i wtedy objawił swojemu słudze

to, co objawił.

Koran, LIII, 2-10

I on widział go po raz drugi

przy Drzewie Lotosu Ostatniej Granicy,

w pobliżu którego jest Ogród Schronienia,

kiedy Drzewo Lotosu okryte było

tym, co je okrywało.

Jego spojrzenie nie odwróciło się w bok

ani nie pobiegło w dal.

Zobaczył on

jeden z największych znaków swego Pana.

Koran, LIII, 13-18

Albo:

na noc, kiedy ciemność zapada;

na poranek, kiedy zaczyna oddychać!

To, zaprawdę, słowo Posłańca szlachetnego,

posiadającego moc u Władcy Tronu, zdecydowanego,

słuchanego, ponadto godnego zaufania!

Wasz towarzysz nie jest opętany!

Z pewnością on zobaczył go

na jasnym horyzoncie!

Koran, LXXXI, 17-23

Tradycja muzułmańska widziała w istocie, która ukazała się Mahometowi, archanioła

Gabriela (po arabsku Dżibril) lub Sirafila. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że począt-

kowo Mahomet nie rozpoznał go, a zobaczył w nim jedynie potężnego wysłannika Boga,

być może Jego emanację, jak te nieokreślone istoty, o których mówili chrześcijanie:

Duch, Tchnienie Boga lub Jego Słowo.

Wreszcie pewnego razu, według opowiadania Mahometa, Potężna Istota powiedziała

mu: "<Recytuj!> Odparłem: <Co mam recytować?>, Chwyciła mnie i potrząsnęła mną

trzy razy, aż poczułem się krańcowo wyczerpany. Rzekła wtedy: <Recytuj: W imię two-

jego Pana, który stworzył...> I recytowałem." Mahomet wypowiedział pierwsze zdanie

tego, co miało być Koranem. Jest dość prawdopodobne, że stało się to z 26 na 27 rama-

danu, w nocy, która miała zostać nazwana Nocą Przeznaczenia. Noc ta warta jest więcej

niż tysiąc miesięcy, powie późniejszy ustęp Koranu. Każdego roku muzułmanie oczekują

tej nocy, ponieważ wierzą, że w pewnej chwili niebo otwiera się, pojawia się tajemnicze

światło, a ten, kto je spostrzeże, tego pragnienia zostaną spełnione. Było to około 610 ro-

ku ery chrześcijańskiej lub kilka lat później.

Mahomet nadal jeszcze wątpił. Kim była owa istota, która mu się ukazywała? Czy nie

był to demon nieczysty lub wytwór jego wyobraźni? On, który gardził jasnowidzami,

czyż nie zachowywał się jak typowy kahin? Zwierzył się Chadidży. Miała ona kuzyna,

człowieka starszego już, który również szukał Boga, a był hanifem. Nazywał się Waraka

Ibn Naufal i był człowiekiem uczonym, dobrze znającym Pisma Żydów i chrześcijan.

Powiadano nawet, że znał hebrajski. Chadidża zaprowadziła męża do niego. "Powiedziała

mu - opowiadał Mahomet - <Wysłuchaj syna twojego brata.> Zapytał, z czym przycho-

dzę, a ja opowiedziałem mu moją historię. Powiedział: <To namus, który został objawio-

ny Mojżeszowi. Ach! Gdybym był młody! Gdybym mógł żyć jeszcze, kiedy twój lud cię

wypędzi!> Odparłem: <Oni, oni mnie wypędzą?> Rzekł: <Tak. Nikomu jeszcze nie udało

się przynieść tego, co ty przynosisz, i nie wzbudzić wrogości. Gdyby twój dzień nastał za

mojego czasu, pomógłbym ci z całego serca.>" Muzułmanie nie wiedzieli, czym był ów

namus, i upatrywali w nim archanioła Gabriela. Jest to jednak słowo greckie nomos, Pra-

wo. W ten sposób właśnie nazywano Torę, Pięcioksiąg, objawiony przez Boga Mojże-

szowi, a słowo przeszło do dialektów aramejskich. Waraka chciał powiedzieć, że chodzi-

ło o kontynuację długiej serii objawień, przez które Bóg przekazywał ludom swoją wolę.

Chadidża również dodawała mu otuchy. Początkowo zachowali sprawę w tajemnicy.

Mijały miesiące, a objawienia powtarzały się wywołując coraz mniej zaskoczenia i stra-

chu. Stale jednak było to bolesne i męczące doświadczenie. Twarz Mahometa - jak mó-

wią przekazy - okrywała się potem, wstrząsały nim dreszcze, przez godzinę pozostawał

nieprzytomny, jak gdyby w stanie upojenia alkoholowego. Nie słyszał, co do niego mó-

wiono. Bardzo się pocił, nawet kiedy było zimno. Słyszał dziwne odgłosy, jakby łańcu-

chów czy dzwonów lub szum skrzydeł. "Ani razu - mówił - objawienie nie zostało mi

przesłane w taki sposób, abym nie myślał, że zabierają mi duszę." Na początku najczęś-

ciej odczuwał coś w rodzaju wewnętrznego natchnienia, które nie wyrażało się w sło-

wach, a kiedy kryzys mijał, recytował słowa odpowiadające jego zdaniem w sposób

oczywisty temu, czym został natchniony. Inaczej mówiąc, chodzi o to, co katoliccy mis-

tycy nazwali "słowami intelektualnymi", którym na pewno towarzyszyły również "inte-

lektualne wizje". "Skoro nic nie widzisz, skąd wiesz, że to nasz Pan?", mówił do Teresy

z Avili jej spowiednik. "Odpowiedziała mu - tak pisze sama o sobie - że tego nie wie, że

nie widziała twarzy i nie może nic dodać do tego, co powiedziała; wie tylko, że to nasz

Pan do niej przemówił i że nie było to złudzenie [...] Co zaś do słów, które wymawiał, nie

słyszała ich wtedy, gdy tego chciała, ale w chwilach kiedy o nich nie myślała, a kiedy by-

ło to potrzebne." "Niczego nie widać, ani wewnątrz, ani na zewnątrz - wyjaśnia gdzie in-

dziej - a jednak, nic nie widząc, dusza czuje, kto to i z której strony jest obecny, wyraź-

niej jeszcze, niż gdyby go widziała [...] Dusza nie słyszy ani wewnętrznego słowa, ani

przychodzącego z zewnątrz, czuje jednak bardzo wyraźnie, kto to i z której jest strony,

a czasem nawet, co chce jej przekazać. W jaki sposób, jak to się dzieje, że ona go rozu-

mie? tego nie wie, ale tak jest; a w czasie kiedy to trwa, nie może tego nie wiedzieć."

Kiedy indziej - a prawdopodobnie działo się tak coraz częściej - Mahomet doznawał

tego, co ciż sami mistycy nazywają wizjami lub obrazowymi wyrażeniami. Mahomet wi-

dział anioła, który zwracał się do niego, a on rozumiał jego słowa. Ta percepcja obrazu

i słów pochodziła z jego wnętrza, czasami nagle - kiedy najmniej się tego spodziewał -

w trakcie rozmowy w szerszym gronie lub podczas podróży, gdy siedział na swojej wiel-

błądzicy. Niekiedy były to nawet wizje lub słowa pochodzące z zewnątrz, bardzo podob-

ne do realnych istot i słów przez nie wymawianych, świadkowie jednak niczego nie wi-

dzieli.

Powoli Mahomet przyzwyczaił się do pewnego sposobu przyjmowania owych wizji

i słów, nierzadko nawet próbował je przywołać, spowodować. Aby je przyjąć, kazał się

najpierw przykrywać płaszczem, tak jak to robili kahinowie. Prawdopodobnie na począt-

ku Mahomet pragnął szybciej wyrazić to, co dostrzegał, bełkotał więc i jąkał się. Być

może to właśnie z tym dokonującym się w bezładzie wysiłkiem związanych jest owych

kilka spółgłosek, jakie znajdują się na początku niektórych sur Koranu, a na temat któ-

rych powstało wiele hipotez. W każdym razie został skarcony przez Boga:

Nie poruszaj twego języka przy czytaniu,

jak gdybyś chciał je przyspieszyć!

Zaprawdę, do Nas należy

zebranie go i recytowanie!

Przeto kiedy My go recytujemy,

To ty postępuj za recytacją jego!

Potem, zaprawdę, do Nas należy

Jego jasne przedstawienie!

Koran, LXXV, 16-19

Później Bóg powie mu jeszcze

Nie spiesz się z Koranem

dopóki nie zostanie dla ciebie zakończone

jego objawienie!

Koran, XX, 114

Słowa te nie są zbyt jasne, wynika z nich jednak wyraźnie, że Prorok najpierw powi-

nien pozwolić natchnieniu, by rozwijało się swoim burzliwym trybem, a potem dopiero

sformułować na zewnątrz jego istotę.

I tu powstaje pytanie, jakiego nie można uniknąć, kiedy mówi się o Mahomecie, pyta-

nie, na które częściowo już odpowiedziałem, a którym należy zająć się dokładniej: Czy

Mahomet był szczery?

Nie żyjemy już w epoce, kiedy nieufność wobec jakiegoś religijnego przekazu naka-

zywała uważać za kłamców tych, którzy go nieśli. A właśnie osiemnastowieczni filozo-

fowie racjonaliści, tak jak teolodzy i apologeci chrześcijańscy, widzieli w Mahomecie

prawdziwy wzór oszusta. Na podstawie dość wątpliwych informacji dotyczących jego

biografii opowiadano nawet, że uciekał się do sztuczek prestidigitatorskich, by poruszyć

wyobraźnię współczesnych mu ludzi. Jedyną różnicę stanowiło to, że filozofowie obej-

mowali taką interpretacją wszystkich twórców religii, i że niektórzy, jak Wolter, uznawa-

li za okoliczność łagodzącą to, iż Mahomet żywił uzasadnioną ambicję popchnięcia swo-

jego ludu do zajęcia mniej upokarzającej pozycji na scenie historii. Czasy i prymitywne

umysły Arabów, których miał pociągnąć za sobą, sprawiały, że zastosowanie kłamstwa

stało się koniecznością, by mieć jakikolwiek wpływ na tych ludzi. Jeszcze pod koniec

XIX wieku wielki niemiecki badacz problematyki arabskiej Hubert Grimme przyjął teorię

tego rodzaju, przypisując Mahometowi zamiary jeszcze bardziej szlachetne. Według

Grimmego Mahomet nabrał przeświadczenia o potrzebie poprawy społecznych warun-

ków życia, z powodu których cierpiała jego ojczyzna, Mekka, a jedynym sposobem było,

jak powiadano później, kazać płacić bogaczom. Powziął plan wspomożenia biednych za

pomocą wielkiego podatku dochodowego, który by przede wszystkim uderzył właśnie

w bogaczy. Rozumiał jednak, że nie ma żadnej szansy, by bogaci zgodzili się na takie

rozwiązanie. Z drugiej strony zapewne nie wyobrażał sobie twardej walki klas, takiej, ja-

ka toczyła się w XIX i XX wieku. Chciał więc postraszyć bogaczy, by zmusić ich do za-

akceptowania swojego programu, który Grimme, piszący w okresie spektakularnego

rozwoju socjaldemokratycznej partii niemieckiej, określa jako socjalistyczny. W tym celu

Mahomet wymyślił pewną "mitologię" - sprowadzoną zresztą do koniecznego minimum -

w której wielką rolę przypisał Sądowi Ostatecznemu: wiele będzie on kosztował boga-

tych, jeśli nie ułagodzą boskiego Sędziego, płacąc podatek "oczyszczenia" (zakat) naka-

zany przez Mahometa.

Dzięki rozwojowi psychologii i psychiatrii owe uproszczenia - uciekające się do kłam-

stwa dla wytłumaczenia pewnych spraw, czy było ono wybaczalne, czy nie - zostały skry-

tykowane. Być może nawet reakcja była zbyt silna, ponieważ wypadki uciekania się do

kłamstwa zawsze były i są, tyle że niezbyt liczne. W każdym razie obecnie wszyscy ro-

zumieją i przyjmują, że jakieś wyjątkowe jednostki mogą autentycznie uwierzyć, iż

otrzymują z zaświatów przekazy intelektualne, wizualne lub drogą słuchową, i że ich

szczerość wcale nie dowodzi, iż przekazy te rzeczywiście pochodzą stąd, skąd się ich

oczekuje. Pojęcie podświadomości pozwoliło nam to zrozumieć. Jest ono obecnie na tyle

znane i przyjęte, że nie musimy wchodzić w szczegóły ani nawet w rozróżnienia i okreś-

lenia poczynione w odniesieniu do tego pojęcia przez psychologów. Wystarczy sięgnąć

do książek z dziedziny psychologii, by znaleźć dziesiątki przypadków osób naprawdę

uczciwych, które mają widzenia, słyszą słowa będąc w stanie halucynacji. Osoby te

szczerze utrzymują, że nigdy przedtem im się to nie zdarzyło. Jednakże obiektywne zba-

danie ich przypadku dowodzi, że chodzi o nowe zestawienia faktów, dokonywane przez

podświadomość na podstawie rzeczy widzianych i zasłyszanych, lecz zapomnianych.

Dane takie stały się już banalne. Jest więc zrozumiałe, że Mahomet mógł widzieć i sły-

szeć nadprzyrodzone istoty, które zapytywani przez niego Żydzi i chrześcijanie opisywa-

li. Zrozumiałe jest, że mógł percypować słowa, w których pojawiały się elementy przeży-

tego przez niego doświadczenia, tematy jego przemyśleń, rozważań i snów, wspomnienia

zasłyszanych rozmów; pojawiały się rozłożone na części i znów złożone w całość, prze-

transponowane, tak oczywiste, tak realne, że narzucały mu się jako świadectwo działania

zewnętrznej siły całkowicie rzeczywistej, niedostępnej jednak zmysłom innych.

Kiedy studiujemy pierwsze przekazy Mahometa, kiedy zresztą czytamy opowiadania

przedstawiające napady zwątpienia i rozpaczy poprzedzające te przekazy lub im towarzy-

szące, możemy tylko sceptycznie przyjmować tezy utrzymujące, iż były to przejawy na

zimno wykalkulowanego planu, realizowanego niewzruszenie pod wpływem ambicji lub

dobrego serca. Opowiadania te oddają chyba prawdę. Tradycja, uparcie usiłująca przybli-

żyć osobę Mahometa do świata nadnaturalnego, nie mogła całkowicie wymyślić tych

cech, które świadczą, że był tak bardzo ludzki. Znacznie łatwiej jest wyjaśniać osobo-

wość Mahometa szczerego niż Mahometa oszusta.

Co prawda później pojawiają się cechy niepokojące. Mahomet z dnia na dzień musi

podejmować decyzje - polityczne, praktyczne, prawne - które nie mogą nie wiadomo jak

długo czekać, aż duch uzna za stosowne coś podszepnąć. Mahomet jest nagabywany, za-

sypywany pytaniami, zmuszany do wydawania sądów. Inspirowany nadprzyrodzonymi

mocami charakter tych odpowiedzi bardzo by im przydał powagi. Czy Mahomet uległ

pokusie przedstawiania faktów odrobinę podretuszowanych? Niektóre objawienia aż za

dobrze odpowiadają temu, czego Prorok mógł - bardzo po ludzku - pragnąć, i na co liczył.

A może działała znowu jego podświadomość? Nigdy się tego nie dowiemy. Powrócimy

jeszcze do tej sprawy.

Jeżeli był szczery, jeżeli rzeczywiście miał, nie bójmy się tego słowa, halucynacje

wzrokowe i słuchowe, to czy musiał być nienormalny, chory, szalony? Zacznijmy od te-

go, że samo pojęcie szaleństwa dawno już zostało odrzucone przez specjalistów. Granice

między zachowaniem uznawanym za normalne a zachowaniami "nienormalnymi" są

znacznie bardziej płynne, niż kiedykolwiek myślano. "Nienormalne" cechy charakteru

spotyka się niemal u wszystkich ludzi. Neurotycy, obłąkani to po prostu ci, u których ce-

chy te są silniejsze i trwalsze.

Mahomet miał od początku temperament, który w sprzyjających warunkach predesty-

nował go na mistyka. Okoliczności towarzyszące jego dzieciństwu, młodości, a nawet je-

go życiu dojrzałego mężczyzny popchnęły go w tym kierunku. Zaczął oddawać się asce-

tycznym praktykom, a one u wszystkich mistyków są jednym z etapów wiodących do ce-

lu - który sobie wyznaczają lub ku któremu są popychani - sposobem wyzwolenia się

z doczesnej cielesności, sposobem - jaki najłatwiej przyjąć - zerwania ze światem ze-

wnętrznym, wszystkimi jego pokusami, pragnieniami, powabami, sposobem pokornego

ukorzenia się przed Istotą, której się poszukuje. Żarliwa modlitwa wypełniająca jego po-

grążoną w pustce duszę jeszcze bardziej przybliżała go do tego, do czego dążył. Jak to

przydarzyło się wielu z tych, którzy poszli tą drogą, udało mu się osiągać stany przej-

ściowej ekstazy, kiedy czuł się pozbawiony osobowości, biernie ulegał wdzierającej się

weń tajemniczej sile, wyczuwając w sposób niewypowiedziany, nie dający się przekazać,

trudny do zrozumienia, naturę tej siły, i radując się, poprzez takie doświadczenie, niewy-

słowionym szczęściem. Właśnie w stanie ekstazy odczuwał, jak wielu innych mistyków,

zjawiska, które przeanalizowaliśmy: dźwięki i wizje "wyobrażone" lub "intelektualne",

wewnętrzne lub zewnętrzne.

Te sensoryczne zjawiska i owe ekstazy odnaleźć można w bardzo podobnej formie

u osobników dotkniętych wyraźną chorobą psychiczną: histerią, schizofrenią, niekontro-

lowanym automatyzmem słownym. Czy wielcy mistycy to kobiety i mężczyźni predys-

ponowani do owych nienormalnych zachowań, doświadczani, zanim poddali się ascezie,

i doświadczani na nowo, kiedy zostali przez nią oczyszczeni i uszlachetnieni? A może

przygotowanie ascetyczne sztucznie odtwarza warunki psychofizjologiczne, które pro-

wadzą do wystąpienia owych zjawisk u chorych? Decyzja należy tu do psychologów

i psychiatrów.

Wielcy mistycy, chrześcijańscy czy muzułmańscy, nie zatrzymali się w tym stadium.

Najczęściej przechodzili następnie przez długi okres oschłości, oziębłości, kiedy Boga

zabrakło, a ekstazy i zjawiska sensoryczne znikły. Ich dusza, przerażona tym opuszcze-

niem, zaczyna wątpić w to, czego doznała, cały czas marząc o odzyskaniu niewysłowio-

nych rozkoszy, których została pozbawiona. Ta bardzo ciężka próba może trwać kilka lat.

A później ekstaza powraca, tym razem już w formie łagodniejszej i ostatecznej. Według

H. Delacroix, nazywa się to stanem teopatycznym. Mistyk chrześcijanin lub mistyk mu-

zułmanin czuje się w stałej łączności, spokojnej i łagodnej, cichej i radosnej, z Istotą,

z którą tak usilnie poszukiwał kontaktu. Dla mistyka chrześcijańskiego chodzi o łączność,

związek z Bogiem bardzo szczególnego rodzaju. Dla mistyka Hindusa - o doświadczenie

nie dającego się wyrazić słowami absolutu, absolutu nieosobowego, który jest podstawą

wszelkiej rzeczywistości, a który odnajdujemy poprzez doświadczenie siebie, "ponieważ

nie jest on niczym innym jak nieskończoną tajemnicą i nieskończonym bogactwem moje-

go aktu egzystencji" (L. Gardet). Dla mistyka muzułmańskiego - bardzo często hetero-

doksyjnego, któremu owa heterodoksja pozwala wyjść poza wyobrażenia mistyków

chrześcijańskich skrępowanych dogmatyką - jest to całkowite zespolenie tego, co wyda-

wało się dwoma oddzielnymi bytami. A tak śpiewał w X wieku Husajn Ibn Mansur

al-Halladż, którego słowa te miały zaprowadzić na śmierć:

Stałem się Tym, którego kocham,

A Ten, którego kocham, stał się mną;

Jesteśmy dwiema duszami stopionymi w jednym ciele...

Kiedy mnie dostrzegłeś, Jego dostrzegłeś,

A kiedy Jego dostrzegłeś, nas dostrzegłeś...

I tak widzieć mnie, to widzieć Jego, a Jego widzieć,

to widzieć nas.

Stwierdziliśmy, iż Mahomet z pewnością przeszedł przez okres oschłości dobrze znany

innym mistykom. Nigdy jednak nie osiągnął stanu teopatycznego. Zawsze czuł się od-

dzielony, a nawet nieskończenie oddalony od Boga, który do niego przemawiał, przeka-

zywał mu przesłania, który ganił, dodawał otuchy, rozkazywał. Pozostawali w dwóch tak

różnych światach, dzieliła ich taka przepaść, że potrzebni byli pośrednicy, aby ją przebyć.

Mahomet zatrzymał się więc w pierwszych stadiach mistycznej drogi. "Łaski" dźwię-

kowe i obrazowe, które otrzymał, jak powiedziałaby katolicka teologia, mogą wywrzeć

wrażenie na zwykłych śmiertelnikach. Natomiast wielcy mistycy uważali, że były one

znakami przemijającymi, przejściowymi, a nawet podejrzanymi, niebezpiecznymi. Nigdy

nie wiadomo, czy nie jest to oddziaływanie demona, czy nie są to naturalne wytwory wy-

obraźni. Mogą one spotęgować ambicję, dumę, chciwość. W najlepszym wypadku są to

etapy, które powinny prowadzić dalej. Wielcy muzułmańscy mistycy heterodoksyjni od-

czuwali pewną pogardę dla Proroka, którego traktowali jako rodzaj aparatu rejestrujące-

go, robota, głośnika, zalążek fonografii, przez który Bóg przekazywał posłannictwa.

Halucynacje i ekstazy niepokoją dziś również wierzących psychiatrów, ponieważ,

szczerze mówiąc, zmuszeni są przyznać, że formalnie rzecz biorąc nic nie odróżnia halu-

cynacji i ekstaz mistyków od tychże zjawisk występujących u chorych. W ostatecznym

rozrachunku sprawa sprowadza się do istotnego rozróżnienia, mianowicie rozróżnienia

osobowości, których zjawiska te dotyczą. Z jednej strony są to osobowości słabe, odzna-

czające się ubóstwem i niespokojnością myśli i nieporadne w swych działaniach. Z dru-

giej strony wielkie umysły, silne osobowości, bardzo zintegrowane, o szerokich i boga-

tych horyzontach, często o intensywnej, twórczej działalności umysłowej, które wprowa-

dzają swoje mistyczne doświadczenie do prawdziwie śmiałej i nowatorskiej syntezy oso-

bowości. Nie trzeba podkreślać, że Mahomet, mimo iż nie był z niego mistyk doskonały,

należał jednak do drugiego typu. Jak wielcy mistycy dokonał olbrzymiego wysiłku, by

wyrobić w sobie dyscyplinę wewnętrzną, by samemu nad sobą zapanować.

Takiej integracji musi dokonać każdy na podstawie własnych bardzo osobistych do-

świadczeń, a dzieje się to w określonych ramach społecznych. Mahomet poddał się tech-

nice ascezy, której przykład ofiarowywali mu chrześcijańscy pustelnicy, takiej, jaką może

już zastosowali hanifowie. Nie oczekiwał jakichś nadzwyczajnych reakcji ze strony

zmysłów, reakcji, które praktyki ascetyczne powinny wywołać. Przyjmuje je według je-

dynego modelu, jaki ofiarowuje mu jego doświadczenie społeczne, a jest nim trans kahi-

nów lub poetów. Kiedy biegnie do Chadidży, by owinąć się w płaszcz, instynktownie na-

śladuje zachowanie kahinów. Zdarza się, że model ten napawa go lękiem. Nie ma jednak

innego.

W rzeczywistości słowa, które słyszy i powtarza, pierwsze objawienia, jakie przypisuje

swojemu Bogu, są pod względem formy identyczne ze słowami, które duch podpowiada

owym jasnowidzom z pustyni, a oni przecież również, choć tylko na krótkim dystansie,

pokonują ścieżki mistycznej wspinaczki. Jak u kahinów słowa układają się w krótkie,

szybko następujące po sobie zdania, wyrzucane z pewnością gwałtownie, w sposób ury-

wany, o mniej lub bardziej bogatych rymach. Po arabsku nazywa się to sadżem lub ry-

mowaną prozą. Jak u kahinów zdania te pełne są przysiąg, w których wszystkie przed-

mioty świata naturalnego brane są po kolei na świadka. Jest to rodzaj prymitywnej poezji,

która nadal, po upływie trzynastu wieków, wyjątkowo urzeka.

Mahomet nie wprowadza więc żadnej innowacji w formie. Zawartość jednak jest zu-

pełnie nowa. Bo gdzież mogą się z nim równać biedni kahinowie odgrywający rolę tra-

dycyjnie zastrzeżoną dla ludzi ich temperamentu. Jego podświadomość, a ona to właśnie

ujawnia się w tej zawartości, jest znacznie bardziej bogata.

Widzieliśmy, w jaki sposób ukształtowała się osobowość Mahometa. Pojęcia pocho-

dzące ze środowiska społecznego Kurajszytów, które owa prymitywna edukacja zaszcze-

piła poprzez przykład - przystosowujący w tych społecznościach dziecko do jego środo-

wiska kulturalnego - pojęcia te zostały zrewidowane, przemieszane, wzbogacone pod

wpływem silnego prądu monoteistycznego przenikającego wtedy Arabię. Rozczarowania,

których doznaje Mahomet, popychają go do zajęcia postawy krytycznej wobec bogatych

i posiadających władzę, a więc konformistów. Zajmie więc w konsekwencji postawę

otwartą na nowatorskie prądy. Będzie identyfikował się z ofiarami porządku społecznego,

by wziąć na siebie ich nieszczęścia, zwróci się do rządzących, żeby zdali rachunek z tych

nieszczęść i żeby zniszczyć ideologię służącą za usprawiedliwienie ich potęgi.

Tak więc Mahomet przyjmuje postawę w gruncie rzeczy rewolucyjną. Mistyk jest

w bezpośrednim kontakcie z Najwyższą Istotą, która mu się pojawia i przemawia doń.

Jego własne, osobiste doświadczenie ma wartość absolutu, którego jest pewny, a który

nie ma nic wspólnego z regułami życia społecznego, nawet jeśli reguły te są jedynie kon-

tynuacją wcześniejszego objawienia tego samego typu. Jak teoretyk racjonalista, który

nie widzi luki w swoim rozumowaniu, nie może czuć się zmuszanym przez ślepą siłę

zwyczaju, jeśli nawet jest ona ukryta pod łatwą do odgadnięcia, widoczną racjonalizacją.

Toteż Leszek Kołakowski widzi w mistycyzmie bunt sumienia jednostki przeciw "apara-

towi".

Mistycyzm jest osobistym doświadczeniem, któremu jednostka przeżywająca go przy-

pisuje wartość absolutu. Może więc być rzeczywiście owym buntem sumienia, jeśli "apa-

rat", ogół instytucji i sprawujących władzę oraz panująca ideologia przeciwstawiają się

temu, co objawia. To samo dotyczy, w takich samych warunkach, racjonalnej nauki i fi-

lozofii. Istnieją jednak "aparaty" elastyczne i inteligentne, jak Kościół katolicki, którym

udało się ukierunkować spontaniczną mistyczną aktywność, przyznać należne jej miejsce,

rolę, wykorzystać nawet życiowy rozmach, który ją podsycał i który ona budziła. Dlatego

właśnie Teresa z Avili lub Jan od Krzyża pozostali wielkimi mistykami-katolikami,

ozdobami tego Kościoła, którym mogliby wstrząsnąć.

W Arabii nic podobnego nie mogło ukierunkować Mahometa. Nic nie mogło prze-

szkodzić mu w przeciwstawieniu się wierzeniom i instytucjom jego kraju, chyba tylko

pewna wrodzona ostrożność, która często kazała mu zwlekać, ostatecznie jednak nie

uniemożliwiała realizacji jego zamiarów. Początkowo utrzymywał objawienia w tajemni-

cy, Kurajszyci nic jednak nie tracili, czekając na nie.

Można odtworzyć, z dużą dozą prawdopodobieństwa, pierwsze posłanie Mahometa.

Czytelnikowi nie bardzo orientującemu się w tematyce muzułmańskiej należy się z tego

tytułu parę wyjaśnień. Objawienia, będące grupami słów, które Mahomet recytował na-

tchniony przez Boga, tworzyły to, co nazywano "recytacją", po arabsku qur'an. Były no-

towane za jego życia na rozproszonych, służących jako dokument kawałkach skóry, płas-

kich kościach wielbłądów, wyrobach ceramicznych, łodygach palmowych itp. Również

za jego życia zaczęto grupować te fragmenty, tworząc z nich sury lub rozdziały. Zaczęto

nazywać całość Recytacją w absolutnym tego słowa znaczeniu, po arabsku al-qur'an, co

dało francuskie słowo Alcoran, a później, po wypadnięciu rodzajnika arabskiego - Koran.

Jeszcze później kilku czcigodnych muzułmanów ułożyło owe fragmenty w zbiorki pod-

obno kompletne, z których zachował się tylko jeden. Sury są w nim ułożone według po-

wierzchownego kryterium, tzn. według długości, od najdłuższej do najkrótszej (z wyjąt-

kiem pierwszej). Porządek, w jakim prezentowany jest tekst współczesnych edycji Kora-

nu oraz większości jego przekładów, nie ma więc nic wspólnego z chronologią.

Jednak uczeni muzułmańscy zebrali już tradycje wskazujące, kiedy taka to a taka część

Koranu została objawiona. Ze swej strony orientaliści europejscy, badając styl i prze-

strzegając kryteriów wewnętrznych, zaczęli bawić się w subtelności, jeśli chodzi o ten

podział, i w końcu wprowadzili pewne zmiany. Ustalili z grubsza daty kilku okresów.

Zostały wydane tłumaczenia Koranu uwzględniające porządek chronologiczny. I tak

ostatni francuski przekład, przekład Regisa Blachere, wyróżnia się wyjątkową erudycją,

która sprawia, że wszystkie inne tłumaczenia francuskie stają się przestarzałe. Można

więc dzisiaj zgłębiać pierwsze nauki Proroka, zawarte w dość ograniczonym zbiorze sur

i wersetów, których starodawność uznawana jest przez wszystkich, nawet jeśli istnieją

poważne różnice co do szczegółów.

Nic bardziej nie drażni rewolucjonisty czy po prostu reformatora niż dostatek ludzi

utytułowanych, ich pewność, że dobro polega na tym, by nic nie zmieniać w ich sposobie

życia, w ich zwyczajach uświęconych przez czas, niż ich nieświadomość niebezpie-

czeństw grożących temu właśnie światu, na którym im tak zależy, ich pogarda dla ostrze-

żeń,jakie do nich są adresowane. To przeciwko nim skierowane są najstarsze objawienia,

tym, którzy przeceniają swoje siły, którzy nagromadziwszy ogromne bogactwa uważają,

że mogą robić, co im się żywnie podoba, nie liczyć się z nikim i niczym.

Allah więc tłumaczy im przez usta Mahometa, jak niewiele znaczą:

Zaprawdę, stworzyliśmy człowieka w udręce!

Czy on sądzi,

że nikt nie będzie miał nad nim władzy?

Mówi on:

"Roztrwoniłem majątek ogromny."

Czy on sądzi,

że nikt tego nie widział?

Koran, XC, 4-7

Czy nie widzą, że są tylko istotami przemijającymi, powstałymi z kropli spermy, których

przeznaczeniem jest unicestwienie?

Niech zginie człowiek!

Jakże on jest niewdzięczny!

Z czego On go stworzył?

On go stworzył z kropli spermy

i wyznaczył jego los;

następnie uczynił jego drogę łatwą.

Potem On sprowadza jego śmierć

i każe pochować go w grobie.

Koran, LXXX, 17-21

Czymże jest nędzna ludzkość wobec chwały Allaha?!

Wszystko, co jest na niej, przeminie,

a pozostanie oblicze twego Pana,

pełne majestatu i godne czci

Koran, LV, 26-27

To Allah ("twój Pan", jak sam stale o sobie mówi) wszystko stworzył i nadal "każdego

dnia tworzy jakieś dzieło" (LV, 29). Stworzył całą naturę: niebo, słońce, księżyc, ziemię

i morze, góry. Stale trwający cud wegetacji, dzięki któremu ludzkość może się wyżywić,

jest jego dziełem:

Niech spojrzy człowiek na swe pożywienie!

Jak wylaliśmy wodę obficie,

potem spowodowaliśmy popękanie ziemi

i sprawiliśmy, iż wyrosły na niej ziarna,

winna latorośl i trzcina cukrowa,

drzewa oliwne i drzewa palmowe,

i ogrody bujnie rosnące,

i owoce, i pastwiska

- to na używanie dla was i dla waszych trzód.

Koran, LXXX, 24-32

Potęga Jego przejawia się jednak zwłaszcza w niezgłębionej tajemnicy tworzenia. Już

najpierwsze z objawień o niej napomyka:

Głoś! w imię twego Pana, który stworzył!

Stworzył człowieka z grudki krwi zakrzepłej!

Koran, XCVI, 1-2

I temat ten kilkakrotnie powraca:

Niech więc rozważy człowiek,

z czego on został stworzony!

Został stworzony z cieczy wytryskającej,

która wychodzi spomiędzy lędźwi i żeber.

Koran, LXXXVI, 5-7

Człowiek, jak zresztą i niewidoczne duchy-dżinny są jego dziełem.

To On wyznaczył ich los. To On stworzył zwierzęta, które służą

człowiekowi, a zwłaszcza wielbłąda. To On kieruje czynami ludzi. Jego emanacją są, cu-

downy to widok,

... okręty

wysoko wzniesione na morzu, jak góry.

Koran, LV, 24

To również Jemu, bez względu na to, co o tym myślą, Kurajszyci zawdzięczają powo-

dzenie swych handlowych poczynań:

Dla zgody Kurajszytów,

dla zgody ich w podróżowaniu

zimą i latem!

Niech oni czczą Pana tego Domu,

który ich nakarmił, kiedy byli głodni,

i zapewnił im bezpieczeństwo,

aby nie żyli w strachu!

Koran, CVI

Mahomet, przyjaciel biednych i sierot - a z nich przecież się wywodził - gani w ten

sposób znienawidzonych Kurajszytów w imię jedynej Istoty, której potęga może im za-

imponować, Istoty i potęgi, które nauczył się poznawać przez swe przemyślenia, rozmo-

wy, doświadczenia.

Nie tylko przedstawia im tę Istotę, stara się ich nią przestraszyć. Pan pokazał człowie-

kowi drogę, którą ma podążać:

I czy nie poprowadziliśmy go

na rozstajne drogi?

Koran, XC, 10

A drogą stromą, ciężkim i trudnym podejściem ludzie, których Mahomet atakuje,

wzgardzili. A to dlatego, iż wierzyli, że wszystko kończy się wraz z tym życiem, a więc

wystarczy iść w nim, dzień za dniem, po różach, uprzyjemniać je sobie, licząc się jedynie

z wymogami honoru, no i oczywiście pogodzić się z cierpieniami nie do uniknięcia,

z nieuchronnym kresem, który przynosi Przeznaczenie. Dla nich, jeśli nawet bogowie ist-

nieli i przebywali gdzieś między niebem a ziemią, to Bóg się nie narodził i wiele rzeczy

było dozwolonych. Mahomet przepowiadał im, iż śmierć nie jest końcem ostatecznym.

Niech boją się więc, ci dumni bogacze, dnia, kiedy cudownie wskrzeszeni poddani zosta-

ną straszliwemu Sądowi:

Kiedy niebo się rozerwie,

i będzie posłuszne swojemu Panu,

a tak uczynić należy;

Koran, LXXXIV, 1-2

A kiedy zadmą w trąbę,

tego Dnia dzień będzie trudny;

dla niewiernych - nie będzie on łatwy.

Koran, LXXIV, 8-10

I będzie wysłany przeciwko wam

płomień ognia i miedź roztopiona,

a wy nie otrzymacie pomocy.

Koran, LV, 35

A kiedy niebo rozerwie się

i stanie się szkarłatne

jak czerwona skóra

Koran, LV, 37

Tego Dnia nie zostaną zapytani o swoje grzechy

ani ludzie, ani dżinny.

Koran, LV, 39

Grzesznicy zostaną rozpoznani przez swoje znamiona

i zostaną pochwyceni za czupryny i za nogi.

Koran, LV, 41

Grzesznicy krążyć więc będą między Gehenną i wrzącą wodą (LV, 44).

I przeciwnie, tych, którzy lękali się Boga w ich ziemskim życiu, czekają dwa Ogrody

o ciemnej zieleni, a w nich dwa źródła tryskające obficie wodą, owoce i palmy, i granaty.

Tam wybrańcy, nad którymi bliziutko pochylać się będą bujne gałęzie, miękko wsparci

na łokciach na zielonych poduszkach, będą mogli cieszyć się (we wszelakich tego słowa

znaczeniach, nie wątpmy w to) dziewicami o skromnym spojrzeniu, pięknymi jak rubin

i koral, strzeżonymi w namiotach, dziewicami, których nie dotknął przed nimi ani żaden

człowiek, ani dżinn (LV, 46 i nn.). Można teraz zrozumieć, co Pan oświadcza namiętne-

mu małżonkowi niemłodej Chadidży, dwukrotnej mężatki, zanim go poślubiła:

I z pewnością

ostateczne będzie lepsze dla ciebie

aniżeli pierwsze!

Koran, XCIII, 4

Skąd jednak Mahomet czerpie te obrazy? Czy biorą się one jedynie z wizji i halucyna-

cji, tak niepewnych, tak podobnych do tych, które są udziałem poetów i jasnowidzów,

cieszących się wątpliwym zaufaniem? Nie, są znacznie bardziej przekonujące dowody,

owe wspaniałe Pisma, których dotychczas Arabowie byli pozbawieni, które jednak znaj-

dują się w posiadaniu wysoko cywilizowanych ludów wielkich światowych potęg. Od

pierwszego objawienia Pan powołuje się na te właśnie Pisma zwracając się do Mahometa:

Głoś! w imię twego Pana, który stworzył!

Stworzył człowieka z grudki krwi zakrzepłej!

Głoś!

Twój Pan jest najszlachetniejszy!

Ten, który nauczył człowieka przez pióro;

nauczył człowieka tego, czego on nie wiedział.

Koran, XCVI, 1-5

Owo pióro (po arabsku kalam, od greckiego słowa kalamos) to trzcina, za pomocą któ-

rej dawni posłańcy przekazywali objawienia z niebios, te, które zapisane są gdzieś

...na czcigodnych kartach,

wyniosłych i oczyszczonych

przez ręce pisarzy,

szlachetnych, sprawiedliwych.

Koran, LXXX, 13-16

Cóż więc mają czynić ludzie, by uniknąć piekielnych mąk, które ich czekają? Powinni

"oczyścić się" (tazakka), to znaczy prowadzić życie prawdziwie moralne. A to moralne

życie we wszystkich fragmentach najstarszej warstwy Koranu definiowane jest w zasa-

dzie wyłącznie jako dobre spożytkowanie bogactwa. Nie trzeba gromadzić go dla niego

samego, ale część oddać biednym:

Ale ten, kto daje i jest bogobojny,

i uznaje za prawdę nagrodę najpiękniejszą

- temu My ułatwimy dostęp do szczęścia.

A ten, kto skąpi i szuka bogactwa,

i za kłamstwo uważa nagrodę najpiękniejszą

- na tego My sprowadzimy nieszczęście.

Na nic mu się zda jego majątek,

kiedy się sam zaprzepaści.

Koran, XCII, 5-11

Szczególnie naganne jest postępowanie bogatych egoistów:

Lecz wy nie szanujecie sieroty;

nie zachęcacie się wzajemnie

do nakarmienia biedaka;

i zjadacie dziedzictwo z wielką chciwością;

i kochacie bogactwo miłością ogromną!

Koran, LXXXIX, 17-20

A oto, dla kontrastu, postępowanie sprawiedliwych:

Oni mało sypiali nocą.

I o świcie prosili Boga o przebaczenie.

W ich majątku mieli odpowiedni udział

żebrak i nędzarz.

Koran, LI, 17-19

Bardzo stare objawienie nakazuje Mahometowi pewien sposób postępowania, który

z pewnością może odnosić się także do innych:

O ty, okryty płaszczem!

Powstań i ostrzegaj!

I twego Pana wysławiaj!

I twoje szaty oczyszczaj!

Od obrzydliwości - uciekaj!

Nie obdarzaj, by otrzymać więcej!

I dla twojego Pana bądź cierpliwy!

Koran, LXXIV, 1-7

Jednakże funkcja ostrzegającego zarezerwowana jest tylko dla niego. To najważniejszy

z obowiązków wyznaczonych mu przez Pana. Rola ta nie jest jeszcze tak znacząca, jak

w przyszłych objawieniach. Jednak już teraz Mahomet jest wyróżniony. Czynione mu są

obietnice, wspierany jest w chwilach zwątpienia:

Na jasność poranka!

Na noc, kiedy spokojnie zapada!

Nie opuścił cię twój Pan

ani cię nie znienawidził.

I z pewnością

ostateczne będzie lepsze dla ciebie

aniżeli pierwsze!

I z pewnością

niebawem obdarzy cię twój Pan

i będziesz zadowolony!

Czyż nie znalazł cię sierotą

i czy nie dał ci schronienia?

Czy nie znalazł cię błądzącym

i czy nie poprowadził cię drogą prostą?

I czy nie znalazł cię biednym,

i nie wzbogacił cię?

Przeto sieroty - nie uciskaj!

A żebraka - nie odpychaj!

A o dobrodziejstwie twego Pana - opowiadaj!

Koran, XCIII

Ta skromna rola ostrzegającego pociąga za sobą, jak widzimy, nie tylko pewne, równie

skromne, przywileje i szczególne względy ze strony Pana, ale i obowiązki. Za błąd w po-

stępowaniu Prorok otrzyma naganę. Interesująca jest natura tego błędu. Pewien ślepiec,

z pewnością ubogi, prawdopodobnie żebrak, odszukał Mahometa. Ten zajęty był rozmo-

wą z jakąś ważną osobą, jednym z owych żyjących w dostatku bogaczy, których pragnął

przekonać, jednym z tych, którzy wierzyli, że wszystko mogą, a Bóg nie jest im do ni-

czego potrzebny. Ślepiec na pewno nalegał, uparcie i natarczywie, jak to było w zwycza-

ju u żebraków ze Wschodu. Mahomet zirytowany zmarszczył brwi i okazał niezadowole-

nie. Oczywiście wyrzucał sobie ten odruch zniecierpliwienia, dręczył się z tego powodu.

Tak samo dręczyło się często wielu propagandystów żyjących po nim, tych, którzy po-

chodzili z wyższych warstw i których dawne przyzwyczajenia instynktownie popychały

do przedkładania towarzystwa ludzi o podobnym sposobie życia nad towarzystwo tych,

wobec których czuli się zobowiązani. I oczywiście przyszło Objawienie, wyrzut sumienia

przyjął postać upomnienia z niebios:

Zachmurzył się i odwrócił,

bo przyszedł do niego niewidomy.

Skąd możesz wiedzieć?

może on się oczyści

albo pomyśli o napomnieniu

i to przypomnienie przyniesie mu korzyść.

Jeśli kto jest bogaty,

to ty się nim interesujesz;

a mało się troszczysz o to,

iż on się nie oczyszcza.

Lecz od tego, kto przychodzi do ciebie

przepełniony gorliwością

i jest pełen bojaźni

- ty się odsuwasz.

Koran, LXXX, 1-10

Taka jest więc zawartość pierwszego Posłannictwa; Mahomet uważał

- nie ma co do tego wątpliwości - że otrzymał je od swego Pana. Niebawem spróbujemy

ocenić, w jakim stopniu wyrażone przez niego idee były oryginalne. Czy forma przekazu

była niespodziewana? Pytanie to rodzi ogromne problemy.

Apologeci muzułmańscy znajdują dowód boskiego pochodzenia słów i zdań. Wyjaś-

niają to w sposób następujący: Do naszych czasów nie dochowało się nic z przedmuzuł-

mańskiej prozy arabskiej. Według klasycznego wyobrażenia o literaturze arabskiej na po-

czątku istniała jedynie poezja. Nagłe pojawienie się nowego rodzaju literackiego (a nawet

całej grupy nowych gatunków literackich) - i to, co więcej, mającego zdaniem apologe-

tów formę doskonałą - nie istniejącego wcześniej nawet w zarysie, nie mającego żadnych

prekursorów, można wyjaśnić tylko cudem. Dodają jeszcze, że nic w Mahomecie-czło-

wieku nie wskazywało na jakiekolwiek uzdolnienia literackie.

Argument ten wysuwany jest z tym większą wiarą w jego nieodpartą słuszność - co

często zdarza się w wypadku ideologii zarówno religijnych, jak świeckich - im łatwiej go

obalić. Wszędzie poezja była wcześniejsza od prozy i Arabia nie jest tu wyjątkiem. Proza

Koranu jest prozą bardzo szczególną i sami pisarze arabscy mówią, że istniały przed nią

wypowiedzi o takiej samej formie. Tyle że owe literackie drobiazgi nigdy nie były spisa-

ne. Jedynie szczególny charakter recytacji koranicznych sprawił, że przekazywano je so-

bie (i to też tylko częściowo, zwłaszcza na początku) lub usiłowano zapamiętać. Nic nie

inspirowało do spisywania innych fragmentów, biorących się z podobnego zapału twór-

czego. Jeśli niektóre zostały jednak spisane, tryumf islamu przeszkodził ich przekazywa-

niu bądź nawet zniszczył zapis.

Jeśli chodzi o doskonałość stylu koranicznego, stała się ona artykułem wiary dla isla-

mu. Nikt nie jest zdolny, głosi islam, stworzyć coś podobnego. Niezdolność ta (idżaz) by-

ła podkreślana i analizowana przez wielu teologów, którzy wysnuwali z niej najrozmait-

sze wnioski teoretyczne.

Nie brakowało jednak islamowi niezależnych umysłów, które podważyły ową niezwy-

kłość tekstu koranicznego. Znaleźli się nawet tacy, co porywali się na naśladownictwo

Koranu. Jednemu z nich, w średniowieczu, zarzucono, że jego tekst nie wywierał owego

urzekającego efektu, co recytowany lub odtwarzany z pamięci Koran. Odpowiedział:

"Każcie go czytać przez kilka wieków w meczetach, wtedy zobaczycie!" I rzeczywiście

tu tkwiło sedno sprawy. Tekst, którym człowiek karmiony był od dzieciństwa, którego

żarliwej recytacji słuchał w najbardziej uroczystych i wzruszających okolicznościach,

który sam odcyfrowywał, badał, którym powolutku nasiąkał, taki tekst zyskuje po pew-

nym czasie nieporównywalny oddźwięk. Zupełną niemożliwością staje się spojrzenie nań

czy słuchanie go pozbawione emocji, przyjęcie tego tekstu w sposób, w jaki zostałby

przyjęty przez nasz umysł, gdyby po raz pierwszy, bez przygotowania, był nam zaprezen-

towany w całej nagości tekstu, który nie odbija się żadnym echem. Taką wartość mają dla

katolików niektóre teksty Pisma Świętego lub łacińskich poematów używanych w litur-

gii, dla protestantów - cała Biblia. Nie ma co się dziwić, że tylu muzułmanów przekona-

nych jest o niedoścignionej doskonałości tekstu koranicznego, zdumionych i oburzonych,

że można podawać ją w wątpliwość. Nic też dziwnego, że ludzie "z zewnątrz", kiedy po

raz pierwszy zetkną się z tym tekstem, często nie znajdują niczego, co uzasadniałoby po-

dziw tych, którzy karmieni nim byli od dzieciństwa.

Piękno stylu koranicznego kwestionowali zdecydowanie ci, którzy z tego czy innego

powodu nie ulegli ogólnemu oczarowaniu. Znane są średniowieczne księgi muzułmańs-

kich wolnomyślicieli zatytułowane mu'aradat al-kuran, co można przetłumaczyć w przy-

bliżeniu jako Anty-Koran. Apologeci uznali za konieczne zwalczać je i, zwłaszcza na

płaszczyźnie literackiej, pracowicie bronić wyższości obrazów i stylu Koranu, słowo po

słowie, wyrażenie po wyrażeniu. W naszych czasach wielki niemiecki semitysta Theodor

Noldeke, świetny znawca języka arabskiego, napisał obszerny artykuł o niedociągnię-

ciach stylistycznych Koranu.

Mahomet nie miał najmniejszego zamiaru stworzyć dzieła literackiego. Doświadcze-

nie, którego szukał i którego doznał, było przede wszystkim, jak widzieliśmy, pozasłow-

ne. Dopiero w późniejszym stadium stało się słowem. I odtąd było podobne, przynajmniej

z tego punktu widzenia, do natchnienia pisarza. Uściślijmy: pisarza, który chce przekazać

nie tylko słowa, ale wyraźny sens. Od tej strony różniło się od pisma automatycznego

surrealistów, któremu pod tyloma innymi względami było bliskie. Czyż to nie Andre Bre-

ton wspomina "ten idealny moment, kiedy człowiek pod wpływem szczególnej emocji

zostaje nagle porwany przez to coś <silniejsze od niego> i wtrącony, mimo że się broni,

w nieśmiertelność?" Słusznie zauważył, że chodzi o rodzaj proroctwa: "Głos surrealis-

tyczny, który wstrząsnął Kume, Dodoną i Delfami, nie jest niczym innym jak tym gło-

sem, który dyktuje mi moje najmniej gniewne przemowy." Tyle że to, co ów Głos dyk-

tował Mahometowi, to nie były zdania takie jak: "Oto człowiek przecięty na dwoje przez

okno." Były to spójne przekazy. Zgodnie z tym, co zostało wyżej powiedziane, można

przypuszczać, że bełkotanie i jąkanie się towarzyszące objawieniom było podobne do

owych porywających zdań, którymi zachwycali się nasi poeci, lub przynajmniej do ich

fragmentów, jak podobne były czyste dźwięki uzasadniające hipotezę letryzmu, którą

sformułowałem. Wcześniejsi prorocy zaakceptowali w całości surrealistyczny przekaz

słowny ich podświadomości. Pierwsze wspólnoty chrześcijańskie nazywały to zjawis-

ko"mówieniem obcymi językami" (greckie glosolalia). Święty Paweł zalecał, by pozwo-

lono jego uczniom "mówić obcymi językami", i dziękował Bogu, pisząc do chrześcijan

z Koryntu, że może "mówić obcymi językami bardziej niż wy wszyscy".

W swym twórczym działaniu Mahomet bliższy był raczej Pawła, nie Andre Bretona.

Paweł świadomie usiłował ograniczyć swe surrealistyczne zdolności. "W zgromadzeniu -

pisał - wolę powiedzieć pięć słów z sensem, by nauczać innych, niż dziesięć tysięcy

w obcych językach." W rzeczywistości, dodawał, ten, "kto modli się obcymi językami,

nie mówi do ludzi, lecz do Boga. Nikt go nie rozumie, a on pod wpływem Ducha [Świę-

tego] wypowiada tajemnicze rzeczy. Natomiast mówiący z natchnienia Bożego przema-

wia do ludzi, aby ich zbudować, pocieszyć i zachęcić." (List do Koryntian, 14, 2-3) Ma-

homet musiał również, niewątpliwie podświadomie, dokonywać wyboru czy pewnej se-

lekcji i zachowywać tylko to, co "budowało, cieszyło i zachęcało". Jego najpiękniejsze

poematy na pewno nigdy nie zostały napisane. Oczekiwał od Boga określonych posłan-

nictw i oczekiwanie to kształtowało słowo, które na próżno usiłowało okazać się "silniej-

szym od niego". Poprzez glosolalistów chrześcijańskich odnajdywał postępowanie wiel-

kich proroków Izraela.

Jego słowa nie były zatem czystą poezją. Nie były również literaturą w potocznym

znaczeniu tego słowa. R. Blachere podkreśla, iż Mahomet nie panował nad sposobem

wyrażania się, a ściślej, tylko po części, podświadomie, mu się to udawało. Nie usiłował

również stworzyć dzieła, którego styl i treść przyniosłyby mu rozgłos, jak zabiegali o to

poeci pustyni. Ale jak u prawdziwych poetów i jak u proroków, jego indywidualne do-

świadczenie - ten "wzniosły moment" nie dający się w pełni przekazać, to osobiste nie-

wypowiedziane przeżycie, kiedy nawiązywał kontakt z istotą doskonałą - pojawiało się

już w formie językowo zorganizowanej, nastawionej na komunikowanie się, i w postaci

wzorów wywołujących wrażenie estetyczne. Był to, wbrew jego woli, przynajmniej na

początku, poemat i posłanie zarazem. Poemat, ponieważ Głos - i tu również wiernie na-

śladujący wzory zgromadzone w podświadomości jego porte-parole - odnajdywał język

kahina, natchnionego jasnowidza. Odnajdywał codzienne formuły, frazesy, przysięgi na

ciała niebieskie na przykład. Odnajdywał zwłaszcza rytm i tok tworzenia podlegające za-

sadom rytmicznym przystosowanym do wymogów używanego języka. Być może żaden

język nie nadaje się tak do spontanicznej poezji jak arabski. Dostarcza obficie słów

o identycznej strukturze, pozwalając na regularne następstwo taktów mocnych i słabych,

akcentowane przez powrót tych samych samogłosek na równorzędne miejsca. Wśród

owych konsonansowych serii pozwala dodatkowo wybierać spośród licznych słów dają-

cych ten sam rym. W arabskim łatwiej również o pojawienie się sadżu, owej rymowanej,

rytmicznej prozy opartej na dość krótkich jednostkach rytmicznych, nie dłuższych niż

osiem do dziesięciu sylab, zgrupowanych seriami, w strofach kończących się tym samym

rytmem i rymem.

Zrozumiałe jest, że Głos, zbliżając się w ten sposób do języka kahina, bynajmniej nie

przyjmował formy wypowiedzi innego natchnionego, którym był sza'ir, poeta. Wycho-

dząc od doświadczenia prawdopodobnie tego samego typu, słownego bądź czysto egzys-

tencjalnego, sza'ir, jak większość poetów wszystkich czasów i wszystkich krajów, świa-

domie usiłował - uciekając się do sposobów bardzo wymyślnych i opanowanych dzięki

długiej tradycji - przekazać to, co przekazać się nie dawało. Często zresztą nadawał wy-

powiedzi jedynie formę wiersza stosując te same metody, co w żaden sposób nie łączyło

jej z żywym źródłem poezji czystej. Używał złożonej formy kasydy, poematu, w którym

następują po sobie wiersze o dwóch półwersach, wszystkie z tym samym rymem, prze-

strzegające też tego samego rytmu, według tego czy innego metrumustalonego przez tra-

dycję, poematu przypominającego nieco poezję grecką, łacińską lub angielską. Sza'ir był

artystą, to znaczy twórcą; panem narzędzia, którym dysponował, przypisanym do dzieła,

którego szkic w myślach sobie nakreślił i które realizował według wypróbowanej meto-

dy, wkładając w nie mniej lub więcej ducha i serca, ożywiając je lub nie przez czerpanie

ze źródeł ludzkich porywów.

I tak posłanie, które odbierał Mahomet, o tyle było wierniejsze poezji czystej, o ile od-

dalało się od poezji tradycyjnej. Głos sam to podkreślał:

My nie nauczyliśmy go poezji

- to by nie było dla niego odpowiednie.

Koran, XXXVI, 69

W różny sposób można oceniać wartość poetycką pierwszych przesłań. Ale, powtórz-

my to raz jeszcze, bardzo trudno jest przyjąć je bez uczuciowego przygotowania. Wydo-

byto na światło dzienne bezbarwność obrazów. Równie trudno jest jednak nie dać się po-

rwać przez wrażenie "ruchu nieharmonijnego, przerywanego, przyspieszonego", przez

"wybijanie rymu", dźwięczność słów (R. Blachere). Te powracające myśli lub słowa, te

asonanse, refreny prześladują słuchacza i zbliżają go do stanu hipnotycznego (Max East-

man), do stanu halucynacji, w którym otrzyma, zwielokrotnioną, jak w prawdziwym

transie, sugestię słowną, rytmiczną, obrazową.

Głos pragnie jednak, jak to zostało powiedziane, przekazać w swym posłaniu również

zawartość myślową, przestrogi, nauki. A jest ich coraz więcej. W miarę jak krąg urzeczo-

nych słuchaczy Mahometa poszerzał się, w miarę jak słowa przyciągały uwagę, odbijały

się echem, wzbudzały poruszenie, trzeba było wyłożyć myśl, opisać ją, a później ode-

przeć, dyskutować. Nie wystarczało już wzbudzanie silnych emocji. Posłanie stawało się

rzeczowe, przez długi czas jeszcze przesycone głęboko tą czystą poezją, z której się wy-

wodziło, majestatyczne, wymowne. Jednak wyrażona explicite treść zyskiwała coraz

więcej znaczenia.

Posłanie, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie miało w sobie nic rewolucyjnego ani

szokującego. Pozornie nie przynosiło żadnej zasadniczej innowacji religijnej, a z punktu

widzenia przyjęcia, z jakim spotka się w pierwszej chwili w Mekce, to właśnie pozór się

liczył. W istocie, i jest to rzecz godna uwagi, Pan Mahometa w pierwszych objawieniach

w żaden sposób nie zaprzecza istnieniu ani potędze innych bóstw. Po prostu w ogóle

o nich nie mówi. Żadnych obelg, jak w późniejszych posłaniach, przeciw "tym, którzy

dodają Bogu współtowarzyszy", żadnego nacisku na jedyność najwyższego bóstwa. Bar-

dzo możliwe, że w tym czasie Mahomet, całkowicie przekonany o wszechmocy swego

Boga - również Boga chrześcijan i Żydów - wierzył w możliwość istnienia wokół Niego

całego roju drugorzędnych bóstw. Nie miały one większego znaczenia, ponieważ we

wszystkim zależne były od Pana Najwyższego - niewiele przewyższały dżinny i demony,

uznawane przez Mahometa za stworzenia boskie. To wysławianie Boga ponad inne bós-

twa, których istnieniu się nie zaprzecza, ale które się zaniedbuje, jest powszechnym zja-

wiskiem w wielu religiach politeistycznych. Nazwano je henoteizmem. Henoteizm ce-

chował postawę wielu ludzi w Arabii i nikogo to nie raziło. Mahomet prawdopodobnie

wahał się między henoteizmem a prawdziwym monoteizmem głoszonym przez Żydów

i chrześcijan. Powrócimy jeszcze do przesłanki, która na to wskazuje.

Fakt, że Mahomet podkreślał potęgę swego Pana, nie mógł więc bulwersować mek-

kańczyków. Przypisywanie Mu zamiaru sądzenia ludzkości na wzór Boga judeochrześci-

jańskiego - co zakłada możliwość wskrzeszania umarłych - mogło wzbudzić sceptycyzm,

ale nic ponadto. Proponowane praktyki były już rozpowszechnione wśród mekkańczy-

ków. Krytyka "dostatku", przekonania bogaczy, że ich majątek pozwala im "uniezależnić

się" (istaghna) od wszelkiej potęgi, była bardzo łatwa do zaakceptowania, dopóki pozos-

tawała umiarkowana. Nacisk na konieczność dawania jałmużny wcale nie był dziwny

i mógł opierać się na starym plemiennym ideale, stale jeszcze żywym w sumieniach, choć

zupełnie niemal nie stosowanym przez bogatych mekkańczyków, ideale, który na pierw-

szym miejscu wśród wszystkich cnót stawiał wspaniałomyślność. Odpowiadał on również

rozpowszechnionej idei religijnej mówiącej o potrzebie ofiary, która by pozwoliła istocie

boskiej uczestniczyć w każdym wydarzeniu i odwróciłaby ewentualny jej gniew. Jak wi-

dać, wszystko to nie wnosiło w sferę moralności nic prawdziwie nowego. Narodowy ko-

loryt arabski, pod którym ukrywały się rozpowszechnione idee judeochrześcijańskie,

mógł jedynie podobać się słuchaczom Nauki.

Wszystko to było dla mekkańczyków do przyjęcia. I Mahomet, który, jak widzieliśmy,

usiłował pozyskać dla swojej ideologii ludzi znaczących, musiał być o tym przekonany.

Nic z tego wszystkiego nie mogło wydawać się rewolucyjne. Implikacje, które wyrażały

głębokie, radykalne zmiany punktu widzenia, zostały nie zauważone, były one zresztą

jeszcze mało rozwinięte. Nauczanie Mahometa mogło wyrażać jedną z wielu tendencji

widocznych w systemie arabskich idei religijnych i moralnych, systemie, który nie był

ani ustalony, ani sztywny, ani kanoniczny. Jednak to właśnie nauczanie mogło pociągnąć

pewną liczbę ludzi, których wiek i sytuacja społeczna czyniły podatnymi na posłannictwo

odzwierciedlające ich głębokie potrzeby. Widzieliśmy dlaczego. Mahomet wyrażał idee,

same w sobie mało oryginalne, w formie nowej syntezy zainspirowanej przez jemu tylko

właściwy sposób pojmowania Obecności Tamtego Świata. Jednostka, w tej syntezie,

uzyskiwała wartość szczególną i niezwykłą. To nią zajmowała się Istota Najwyższa, nią,

którą stworzyła i którą będzie sądzić bez względu na pokrewieństwo, więzy rodzinne,

przynależność plemienną. Jednostka, której wartość społeczną podkreśliła ewolucja eko-

nomiczna, nabierała w ten sposób znaczenia ideologicznego, znaczenia sama w sobie, do-

stępując wieczności. Z drugiej strony idee judeochrześcijańskie, powtórzmy to, kuszące

dla wszystkich, ubarwione prestiżem wyższych cywilizacji i potężnych imperiów, gdzie

cieszyły się uznaniem, idee te duma arabska coraz bardziej akceptuje, ponieważ są wyra-

żone po arabsku, sprowadzone przez arabskiego posłańca do ich wspólnej kwintesencji

i łatwe do przyswojenia.

Nurt ideologiczny, który nowy kaznodzieja tworzył, ludzie, których pociągał, mogli,

na pierwszy rzut oka, spokojnie znaleźć swoje miejsce wśród licznych prądów umysło-

wych, licznych wspólnot, którymi usiana była Arabia Zachodnia. Bliski był jednak wy-

buch gwałtownego konfliktu - jego przyczyny spróbujemy wyjaśnić.

Oczywiście domownicy jako pierwsi zaakceptowali posłannictwo Mahometa. Jego żo-

na Chadidża, naturalnie, i młody Ali, dziesięcioletni kuzyn i pupil. Także wyzwoleniec

Zajd Ibn Harisa z plemienia Kalb, który odegrał prawdopodobnie ważną rolę, zapoznając

Mahometa z chrystianizmem bardzo rozpowszechnionym, jak widzieliśmy, w jego ple-

mieniu. Kim byli ludzie, którzy niejako z zewnątrz przyłączyli się do tej małej grupki ro-

dzinnej? W późniejszym czasie rozgorzały na ten temat dyskusje, ponieważ najwcześ-

niejsze nawrócenia na islam stały się powodem do chwały i prestiżu mającego znaczenie

w zaciekłych walkach politycznych w początkowym okresie istnienia imperium muzuł-

mańskiego, zwłaszcza że prestiż ów przechodził na potomków nawróconego. Jeśli jednak

nie będziemy przywiązywać zbytniej wagi do dokładnych dat, mających niewielkie zna-

czenie dla historyka (miały je dla chcącego się wybić polityka), możemy powiedzieć, że

z grubsza znamy imiona nawróconych w pierwszych latach. Jest ich czterdziestu.

Jeden z najwcześniej nawróconych - nawet jeśli nie był, jak twierdzono, pierwszym po

Chadidży - to, jak się zdaje, zamożny kupiec, choć nie z tych najbogatszych, którego na-

zywano, według jego kunji, Abu Bakr. Był prawdopodobnie o trzy lata młodszy od Ma-

hometa. Człowiek to twardy, odważny, rozsądny, zrównoważony, który raz dokonawszy

wyboru nigdy zdania nie zmienia, całkowicie wierny Mahometowi, wpływający jednak

na jego decyzje, zwłaszcza kiedy chodziło o zachowanie umiaru. "Abu Bakr - pisze Mar-

goliouth - jeśli w ogóle wyznawał jakiś kult, to był nim kult bohaterów. Posiadał zaletę

rozpowszechnioną wśród kobiet, czasami jednak występującą i u mężczyzn, a mianowi-

cie gotów był związać się z czyimś losem z całkowitym, ślepym oddaniem, nigdy nie

dyskutując ani nie cofając się; bardzo komuś uwierzyć znaczyło dla niego wierzyć coraz

bardziej."

Jedna z tradycji, sięgająca prawdopodobnie Zuhriego, mekkańczyka urodzonego

czterdzieści lat po śmierci Proroka, który spędził życie na zbieraniu informacji na temat

historii początków islamu, opowiada:

"Posłaniec Boga wzywał skrycie i otwarcie do przejścia na islam. Ci, których Bóg wy-

brał spośród ludzi młodych i ludzi słabych, słuchali go chętnie, tak że wierzących w Nie-

go było coraz więcej. Niewierni Kurajszyci nie krytykowali tego, co mówił. Kiedy prze-

chodził obok ich grupek, wskazywali na niego mówiąc: <Oto młody człowiek z plemienia

Banu Abd al-Muttalib, który mówi o niebiosach.>" Według F. Buhla należałoby chyba

poprawić tekst i czytać: "do którego przemawiano z niebieskich wysokości".

Kim byli ci młodzi i ci "słabi"? W. Montgomery Watt poświęcił się szczegółowemu,

zasługującemu na uznanie badaniu biografii owych pierwszych czterdziestu wiernych,

o których wspominaliśmy. Oto z grubsza jego rezultaty.

Przede wszystkim byli to młodzi ludzie z rodzin i rodów najbardziej w Mekce wpły-

wowych i sprawujących władzę. A więc Chalid Ibn Sa'id Ibn al-As z rodu Abd Szams,

jednego z dwóch rodów panujących, a w tym rodzie z rodziny Umajji, której znaczenie,

jak zobaczymy, będzie rosło. Miał on sen, i widział się na brzegu morza ognia, do które-

go popychał go ojciec. Jakiś człowiek przytrzymał go i uratował - Abu Bakr podobno

rozpoznał w nim Mahometa. Odtąd Chalid związał się z Prorokiem. Wkrótce potem przy-

łączył się do niego brat Chalida - Amr. Kiedy zmarł ich ojciec, trzeci z braci, Aban, uło-

żył kilka wierszy, w których zmarły ubolewał nad tym, że jego synowie pobłądzili. Cha-

lid odpowiedział mu, również wierszem:

Zostaw w spokoju zmarłego! On odszedł swoją ścieżką!

Idź raczej do bliźniego, który jest biedniejszy.

Trudno nie dostrzec w tym przykładu młodzieńczego buntu w rodzaju: "Rodzino, nie-

nawidzę cię!" Takiego samego pochodzenia i z tej samej rodziny był Usman Ibn Affan,

mężczyzna koło trzydziestki, którego czekał wzniosły i tragiczny los. Na razie był to

młody dandys, przystojny chłopak, dbający przede wszystkim o strój i wykwitne manie-

ry, leniwy i niezbyt odważny, ale zręczny w interesach. Utrzymywano, że swoje nawró-

cenie zawdzięczał miłości do Rukajji, jednej z córek Proroka.

Druga grupa reprezentowana jest przez ludzi należących do rodów mniej wpływo-

wych, niekoniecznie arystokratycznych. Są to w większości młodzi ludzie poniżej trzy-

dziestki, można jednak znaleźć wśród nich paru osobników od trzydziestu pięciu do pięć-

dziesięciu lat. Niektórzy posiadają pewien wpływ w swoim rodzie lub rodzinie. Zacytuj-

my w tej grupie wspomnianego już Abu Bakra, zbliżającego się do czterdziestki, ale

i młodego Talhę Ibn Ubajd Allaha, mającego w momencie nawrócenia nie więcej niż

osiemnaście lat, młodzieńca zapalczywego, odważnego i ambitnego. Obaj pochodzili

z rodu Tajm. Z rodu Zuhra wywodził się liczący niewiele ponad trzydzieści lat Abd

al-Kaba Ibn Auf, którego imię zmieniono na Abd ar-Rahman; odznaczał się on niezwykłą

zręcznością w sprawach handlowych.

Ci, których Zuhri nazywa "słabymi", są prawdopodobnie członkami tej grupy. Z pew-

nością jednak określenie to dotyczy również trzeciej kategorii. Stanowią ją ci, którzy nie

należą do rodu poprzez swoje urodzenie, nie są Kurajszytami, ale przyłączyli się do jed-

nego z kurajszyckich rodów jako "sprzymierzeńcy". Ród, do którego się przyłączyli,

w zasadzie winien im był ochronę, niekiedy jednak lekceważył ten obowiązek lub nie

mógł im tej ochrony zapewnić, jeśli sam był zbyt słaby. Do grupy tej należał jeden

z pierwszych nawróconych, nie mający trzydziestu lat Chabbab Ibn al-Aratt, kowal wy-

rabiający miecze, syn kobiety zajmującej się obrzezywaniem, sprzymierzeniec Banu Zuh-

ra. Kolejny niższy szczebel stanowili wyzwoleńcy, jak Suhajb Ibn Sinan, dwudziestola-

tek nazywany Rumim - Rzymianinem, Bizantyjczykiem - ponieważ miał bardzo jasne

włosy (Arabowie mówili "rude") oraz utrzymywał jakieś kontakty z bizantyjską Syrią

(jak jego przyjaciel Ammar Ibn Jasir, sprzymierzeniec Banu Machzum, którego teść był

wyzwoleńcem pochodzenia bizantyjskiego).

Na samym dole hierarchii byli niewolnicy. Najsławniejszy z nich to Bilal, Murzyn

z Abisynii, wysoki i chudy, o szczupłej twarzy i stentorowym głosie. Jak inny niewolnik

Amir Ibn Fuhajra, został odkupiony przez Abu Bakra od swego pana i wyzwolony.

W zasadzie więc za Mahometem opowiedziały się najbardziej niezależne umysły.

Z pewnością decydującą rolę w ich nastawieniu odegrał religijny aspekt doktryny. A tym,

co pozwoliło im spojrzeć przychylnym okiem na nowatorską naukę, była niezależność

ich myślenia pozostająca w sprzeczności z konformizmem rządzących warstw społecz-

ności mekkańskiej. U źródeł owej niezależności leżały różne przyczyny, dla jednych był

to młodzieńczy kryzys związany z dążeniem do oryginalności, dla innych kontakty z za-

granicą, związek mniej lub bardziej luźny z mekkańskim systemem społecznym, moralne

oburzenie lub ambicja i zazdrość - które pobudzały do krytykowania możnych, a zatem

i ich systemu wartości - dla jeszcze innych wreszcie indywidualne predyspozycje psy-

chiczne. Wiązała się więc ona ze sposobem postrzegania, mniej lub bardziej dojrzałym,

zależnie od przypadku, opisanego kryzysu społecznego i ideologicznego. Dlatego ludzi

tych przyciągało posłannictwo Mahometa mające przecież bezpośrednie odniesienie do

tego kryzysu.

Jak widzieliśmy na przykładzie cytowanego wyżej tekstu Zuhriego, Kurajszyci zaj-

mowali w stosunku do nowego ugrupowania - które powolutku wychodziło z ukrycia, by

nieśmiało ukazać się w pełnym świetle - taką samą pobłażliwą postawę, jaką demonstrują

paryżanie wobec ulicznego wiecu Armii Zbawienia. Chodziło o nieszkodliwych nawie-

dzonych, których nie warto było przesadnie tępić. Co najwyżej okazywano im pogardę,

którą wzbudzał niski poziom społeczny członków sekty.

Kiedy Posłaniec Boga - przytaczał Ibn Ishak - zasiadał w sanktuarium (blisko Al-Ka-

by), "słabi" spośród jego Towarzyszy mieli zwyczaj siadać obok niego. Byli to Kabbab,

Ammar, Abu Fukajha Jasar, Suhajb i im podobni muzułmanie, z których Kurajszyci sobie

pokpiwali. Mówili między sobą: "To są, jak widzicie, jego Towarzysze. I to mają być ci,

których Allah wybrał spośród nas, żeby poprowadzić ich drogą prostą i dać im poznać

prawdę. Gdyby to, co przyniósł nam Mahomet, było rzeczą dobrą, my pierwsi dalibyśmy

się temu porwać, nie oni!" Na taki argument Mahomet, pochodzący mimo wszystko ze

znaczniejszego rodu niż większość jego zwolenników, w głębi duszy nie pozostał cał-

kiem obojętny. A jego podświadomość przyjmowała z radością usprawiedliwienia i przy-

kłady, na jakie powoływał się Pan. Zdarzyło się już tak niegdyś, kiedy Noe ostrzegał swój

lud przed zbliżającą się katastrofą:

I powiedzieli dostojnicy jego ludu,

którzy nie uwierzyli:

"Widzimy, że jesteś tylko człowiekiem,

podobnie jak my.

Widzimy, że postępują za tobą

tylko najnędzniejsi spośród nas,

pospiesznie, bez zastanowienia.

I nie widzimy u was

żadnej wyższości nad nami.

Przeciwnie, uważamy, że jesteście kłamcami."

Koran, XI, 27

Potop pomścił Noego i jego biednych uczniów. Wkrótce Mahomet i "słabi" również

mieli zostać usprawiedliwieni i pomszczeni.

Wprawdzie sceptycyzm i kpiny to za mało, by mówić o opozycji, jednakże w końcu

się ona uformowała. W jaki sposób? Kilka opowiadań które przedostały się do tradycji

może nazbyt zbliżonej do hagiografii, rzuca pewne światło na to, co się zdarzyło, i po-

zwala nam na snucie hipotez.

Wśród wielu Kurajszytów nowy prąd musiał wywołać niepokój. Wzbudzający zaufa-

nie charakter doktryny, znikome pozornie nowatorstwo zmian, jakie wnosiła do wcześniej

przyjętej koncepcji świata, nie wystarczały, by uznano go za niegroźny. Znamy wszyscy

z własnego doświadczenia - choćbyśmy reprezentowali dziedziny i środowiska jak naj-

bardziej otwarte na nowe idee - owe ograniczone umysły, które z zasady unikają wszel-

kiej zmiany, nawet jeżeli w gruncie rzeczy prowadzi ona jedynie do przekształcenia prze-

starzałych już form organizacyjnych lub ideologicznych, do jakich umysły te są przywią-

zane. Czy inaczej mogło to wyglądać w Zachodniej Arabii VII w., w społeczeństwie bar-

dzo przywiązanym do tradycji mimo wszystkich zmian, jakie dokonały się w jego struk-

turze, ale zmian jeszcze nie zaakceptowanych w powszechnej świadomości? Wiemy

również, że emocjonalne argumenty konserwatystów, płaczliwe wezwanie do naśladowa-

nia obyczajów przodków, oburzenie na tych, którzy ośmielają się poddawać rewizji

uznane poglądy, i przypomnienie ofiar poniesionych w obronie tych poglądów, jawna

pogarda dla młodych, niekompetencja, niska pozycja społeczna reformatorów, wszystko

to przerażająco skutecznie oddziałuje na serca i umysły nie przygotowanego tłumu. Poza

tym jest bardzo prawdopodobne, iż młodzi nowatorzy okazywali się lekkomyślni, postę-

powali niezręcznie, zdarzały im się różne ekscesy, co wzmagało niepokój konserwatys-

tów.

W Mahomecie nie było jednak nic z ekstremisty. Wśród ludzi, obserwujących jego po-

czynania z pełnym niepokoju zakłopotaniem, znajdowali się osobnicy zrównoważeni,

którzy bacznie przyglądali się jego zaletom i wadom oceniając je z punktu widzenia wyż-

szych sfer społeczeństwa Mekki. Dwie zasadnicze kwestie musiały wydawać im się mało

zrozumiałe: jedna doktrynalna, a druga zwłaszcza praktyczna, i postawa ich miała zależeć

od sposobu, w jaki Mahomet wyjaśniłby te kwestie.

Po pierwsze, jaką rolę wyznacza różnym bogom czczonym przez Kurajszytów? Bo-

gów potężnych? Małych, drugorzędnych bóstw? Dżinnów? I przede wszystkim - a było

to najważniejsze z punktu widzenia pobożności, która niewiele sobie robi z niuansów teo-

logicznych - czy Mahomet powstanie przeciw ich religii? Czy ich sanktuaria miałyby być

opuszczone, symbole zniszczone, składanie ofiar poniechane? Cóż więc o tym myślał ta-

jemniczy Pan Mahometa?

A jaką rolę wyznaczył sobie sam Mahomet? Wydaje się bardzo prawdopodobne, że je-

go przeciwnicy lepiej zdawali sobie sprawę, jak to się często zdarza, co kryje się za ową

pozornie szczerą skromnością, którą na zewnątrz demonstrował. Z pokorą przyjął skrom-

ną rolę ostrzegającego, którą Pan mu wyznaczył. Nietrudno było jednak dostrzec pod tą

pokorą - którą tak szczerze starał się w sobie rozwinąć - uzasadnioną dumę. A ponadto

inteligentni politycy mogli z łatwością zrozumieć, że pozycja, jaką zajmował, musiała

nieuchronnie popychać go - wbrew samemu sobie - do objęcia władzy najwyższej. Jak

człowiek, do którego Bóg bezpośrednio przemawiał, mógłby kiedykolwiek podporząd-

kować się decyzjom jakiejś tam rady? Czyż nakazy Istoty Najwyższej mogłyby być

kwestionowane przez arystokrację mekkańską? W społeczeństwie, w którym sakrum

i profanum nie były wyraźnie oddzielone, jasne było, że w końcu logiczną koleją rzeczy

dojdzie do sytuacji, kiedy sam Bóg będzie dyktował swe rozkazy za pośrednictwem Ma-

hometa, i to zarówno jeżeli chodzi o problemy polityki zewnętrznej i wewnętrznej, jak

o doktrynę czy religię. Czy Mahomet zdawał sobie sprawę z tej logiki i jak daleko po-

szedł tą drogą?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rodinson Maxime Mahomet
Maxime Rodinson Mahomet
Rodinson Mahomet
I Hrbek, K Petraćek Mahomet
Mahomet
arlekin mahomet albo taradajka Nieznany (2)
Idee witej wojny w polityce wg Mahometa
Za Allaha i Mahometa
Idee więtej wojny w polityce wg Mahometa (2)
La Rochefoucauld Reflexions ou Les sentences et maximes morales
I Hrbek, K Petraćek Mahomet
O MAHOMECIE I GORLIWYM UCZNIU
Bester Alfred Ludzie którzy zamordowali Mahometa
30 03 2011 Wy wiedzieliście wszystko MOHAMMED (Mahomet)
Prorok Mahomet
jean de la croix maximes spirituelles

więcej podobnych podstron