Maxime Rodinson
"Mahomet"
Przełożyła: Elżbieta Michalska-Novak
Państwowy Instytut Wydawniczy
Warszawa 1991r.
Producent wersji brajlowskiej:
ALTIX Sp. z o.o.
ul. Surowieckiego 12A
02-785 Warszawa
tel. 644 94 78
Człowiek może być smutny, lecz wstając z łoża przed świtem i
zachowując ostrożność
w obcowaniu ze starym drzewem, oparłszy brodę na ostatniej gwieździe,
widzi w głębi
niebios na czczo wielkie przejmujące niewinnością rzeczy, które biorą
obrót ucieszny...
Saint-John Perse, "Anabaza", "Pieśń"; w przekładzie Z. Bieńkowskiego
Rozdział I
Opisanie świata
Trzynaście wieków upłynęło od domniemanej daty założenia Rzymu,
nieco więcej niż
pięćset lat od narodzin Chrystusa, ponad dwieście od chwili, kiedy
Bizancjum zostało
przekształcone przez Konstantyna w Konstantynopol.
Chrześcijaństwo tryumfowało. Nad brzegami Bosforu i Złotego Rogu
panował cesarz
drugiego Rzymu, pierwszy sługa Chrystusa Króla, prawdziwy władca
świata. Wszędzie
powstawały kościoły, by głosić chwałę Boga w trzech osobach i
sprawować ofiarę eucha-
rystyczną. Misje niosły Ewangelię na coraz odleglejsze obszary,
docierały one zarówno
do bezkresnych lasów, stepów, aż na mglistą Północ, jak i nad ciepłe
morza, gdzie z rąk
do rąk przechodziły bajeczne bogactwa i skąd żeglowano do Indii i
Chin. Na zachodzie
barbarzyńcy buntowali się co prawda, jednakże owi Frankowie,
Burgundowie, Goci, po-
dzieleni i zwaśnieni, żywiący podziw dla potęgi Rzymu, niezdolni
utworzyć silnego pańs-
twa, stopniowo osiedlali się i zapuszczali korzenie na terenach
Cesarstwa. Rzym utracił
wiele ze swej starożytnej świetności, ucierpiał od ciosów
barbarzyńców. Bizancjum jed-
nak, stolica świata, trwało, wspaniałe, budzące zachwyt, nie zdobyte
i nie do zdobycia.
Mniej więcej w tym czasie egipski kupiec nazwiskiem Kosmas, który
wiele podróżo-
wał, u schyłku zaś życia został mnichem, pisał z tryumfem:
"Cesarstwo Rzymskie uczestniczy więc w chwale królestwa
Chrystusowego, ponieważ
przerasta, o tyle, o ile jest to możliwe w tym życiu, każdą inną
władzę, i pozostanie nie-
zwyciężone aż do końca, gdyż zostało powiedziane: <Nigdy nie zginie.>
(Daniel, 2,44)...
I twierdzę z całą ufnością, że choć nieprzyjaciel barbarzyńca powstał
przez krótką chwilę
przeciw rzymskiej potędze jako kara za nasze grzechy, jednak dzięki
mocy tego, kto nami
rządzi, imperium pozostanie niezwyciężone, jeśli tylko nie ograniczy,
ale rozszerzy za-
sięg chrystianizmu. Jest to bowiem pierwsze państwo, jakie przed
wszystkimi innymi
uwierzyło w Chrystusa i podporządkowało się przez Niego ustalonym
prawom, w imię
których Bóg, będący Panem wszechrzeczy, zachowa je niezwyciężonym aż
do końca"
(Kosmas, 113 B-C).
Imperium światowe i religia światowa są powiązane. Kosmas napisał
również: "Tak
samo i u Baktryjczyków, Hunów, Persów, innych Indusów, Persarmenitów,
Medów
i Elamitów i w całej Persji niezliczone są kościoły z ich biskupami,
wielka mnogość
wspólnot chrześcijańskich, jak też wielu męczenników i mnichów-
pustelników. Tak samo
w Etiopii, w Aksum i całym tym rejonie; i u mieszkańców Arabii
Szczęśliwej, których
nazywa się teraz Homerytami, w całej Arabii, Palestynie, Fenicji, w
całej Syrii i Antio-
chii aż do Mezopotamii, u Nubijczyków i Garamantów, w Egipcie, w
libijskim Pentapoli-
sie, w Afryce i Mauretanii aż po Gadir (Kadyks), na obszarach
Południa, wszędzie tam is-
tnieją chrześcijańskie kościoły, żyją biskupi, męczennicy, mnisi,
pustelnicy, wśród któ-
rych głoszona jest Chrystusowa Ewangelia. Również w Cylicji, w Azji,
Kapadocji, w kra-
inie Lazów i w Poncie, jak i bardziej na północ, gdzie mieszkają
Scytowie,Hyrkanowie,
Herulowie, Bułgarzy, Grecy i Illirowie, Dalmaci, Goci, Hiszpanie,
Rzymianie, Frankowie
i inne ludy, aż do Gadiru nad Oceanem, i dalej na północ żyją wierni
i ludzie głoszący
Ewangelię Chrystusową, wyznający prawdę Zmartwychwstania. Widzimy w
ten sposób
spełniające się nad całym światem przepowiednie" (Kosmas, 169 B-D).
Spróbujmy postawić się w sytuacji mieszkańców tych położonych na
północy i zacho-
dzie obszarów, które już nieco poznaliśmy. Wielu z nich udawało się
na Wschód, ku
źródłom wiary. Galisyjski mnich Valerius daje w VII wieku za przykład
dla braci zakon-
nych hiszpańską zakonnicę: "W czasach kiedy rodząca się zbawcza wiara
katolicka
i wielka światłość naszej świętej religii zajaśniały wreszcie na
najodleglejszych krańcach
Zachodu, błogosławiona siostra Aetheria, trawiona ogniem pragnienia,
by spłynęła na nią
łaska Pańska, wspomagana mocą potęgi Bożej, zebrawszy wszystkie swe
siły, z sercem
nieustraszonym wyruszyła w daleki świat. Szła tak czas pewien
prowadzona przez Pana,
aż dotarła do upragnionego celu: świętych miejsc związanych z
narodzeniem, męką
i zmartwychwstaniem Pana, do wielu prowincji i miast, gdzie
spoczywają ciała niezliczo-
nych świętych męczenników, by modlić się i czerpać budujące
przykłady. Im lepiej po-
znawała tajemnice świętego dogmatu, tym żywiej jaśniał w jej sercu
niegasnący płomień
świętego pragnienia."
Udajmy się śladami Aetherii (podróżowała około roku
czterechsetnego), rozpoczyna-
jąc wyprawę od wybrzeży Hispanii. Nie musimy oglądać Rzymu
wyludnionego nieomal,
zniszczonego przez pożary, pozbawionego wody, obróconego w ruinę.
Jednak ciekawość
skłania do tego, by zwiedzić Konstantynopol, stolicę, drugi Rzym, a
pobożność wręcz to
nakazuje. Konstantynopol, nazywany wtedy Miastem, uświetniały słynne
kościoły, z któ-
rych najpiękniejszy i najsławniejszy, Świętej Zofii, lśnił jeszcze
wtedy blaskiem nowości.
Wyświęcając go 25 grudnia 537 roku Justynian zakrzyknął: "Zwyciężyłem
cię, Salomo-
nie". Słynne klasztory, a było ich wiele, i cenne relikwie
przyciągały pielgrzymów. Po-
dziwiano w Konstantynopolu "szerokie aleje przecinające miasto wzdłuż
i wszerz, wiel-
kie place ze strzelistą kolumną pośrodku, okolone wspaniałymi
pałacami; budowle pub-
liczne o wyglądzie wciąż jeszcze klasycznym, eleganckie domy budowane
na modłę sy-
ryjską; ulice i portyki zdobione antycznymi posągami - wszystko to
składało się na całość
cudowną [...] Przepych cesarskich pałaców, zwłaszcza Pałacu Świętego
[...] budził po-
dziw różnorodnością budowli, pięknem otaczających je ogrodów,
mozaikami i malowid-
łami zdobiącymi komnaty. Sprawiało to, że Konstantynopol przyciągał
ku sobie oczy ca-
łego świata, który wyobrażał go sobie jako miasto cudów ukazujące się
w złocistym
blasku". Rzeczywiście przybijało się tam, jak Aetheria, do ziem
świętych. "Poszukując
wszędzie tego, co zawarte jest w księgach Starego i Nowego Testamentu
- mówi o Aethe-
rii Valerius - odwiedzając w różnych częściach świata miejsca, gdzie
dokonały się cuda,
a więc prowincje, miasta, góry i pustynie, o których czytała w
księgach, chcąc dotrzeć,
gdzie tylko możliwe, w podróżach trwających lata całe, przemierzając
świat z pomocą
Boga, dotarła wreszcie do krain Orientu". Wschód bizantyjski bogaty
był w monumen-
talne budowle, wspaniałe kościoły, opływające w dostatki ludne
miasta, wielkie klaszto-
ry, w różnorakie pamiątki z epoki biblijnej i początków
chrześcijaństwa. Antiochia, Alek-
sandria, Jerozolima były wielkimi, przepięknymi miastami. Justynian
wzniósł w nich
wielkie gmachy, nie tylko zresztą tam, ale i w miastach o mniejszym
znaczeniu, które
wymienia Prokopiusz w traktacie im poświęconym. Również retor
Choirikos opisuje cu-
downe kościoły Gazy, swego miasta rodzinnego.
Aetheria dotarła aż do Charry, antycznego Harranu, gdzie miał swą
siedzibę Abraham.
Niezmordowanie poszukując pamiątek biblijnych zapytała biskupa
miasta, gdzie znajduje
się Ur, miejsce narodzin patriarchy. I tu wyrosła przed nią wielka
przeszkoda. "Miejsco-
wość, o którą pytasz, córko, znajduje się na dziesiątym postoju stąd,
w głębokiej Persji
[...] Rzymianie już tam nie mogą dotrzeć, cały ten obszar zajęty jest
przez Persów". Tam
zaczynało się inne imperium - perskie imperium Sasanidów, druga
potęga świata. Opa-
nowało ziemie od Eufratu po Indus. Jego stolicę stanowił zespół
siedmiu miast położo-
nych nad Tygrysem, niedaleko antycznego Babilonu i dzisiejszego
Bagdadu. Po syryjsku
zespół ten nazywano Mahuze lub Medinata, po arabsku Al-Madain, co
znaczy po prostu:
miasta. Najważniejszym był Ktezyfon, gdzie do dziś zachowały się
ruiny pałacu królew-
skiego, który po persku nazywa się Taq-e Kesra, łuk Chosroesa. Salę
audiencyjną (o
rozmiarach 27 m szerokości, 42 m długości, 37 m wysokości) pokrywało
szerokie elip-
tyczne sklepienie. Tu król królów ukazywał się swojemu ludowi. Kiedy
odbywały się au-
diencje, "tłum cisnął się przed ogromnym wejściem tworzącym drzwi
apadany i wkrótce
wielka sala wypełniała się ludźmi. Posadzkę pokrywały miękkie dywany,
ściany były po
części zasłonięte kobiercami, a resztę powierzchni przysłaniały
mozaikowe malowidła.
Tron znajdował się w głębi, za zasłoną, otaczali go dostojnicy
wojskowi i dygnitarze sto-
jący w wyznaczonej przez etykietę odległości od zasłony.
Prawdopodobnie jakaś barier-
ka oddzielała dworzan i ważne osobistości od tłumu. Nagle zasłona się
uchylała i ukazy-
wał się król królów siedzący na tronie na poduszce ze złotego
brokatu, odziany we wspa-
niałe szaty przetykane złotem. Korona powleczona złotem i srebrem,
zdobiona perłami,
wysadzana rubinami i szmaragdami, zawieszona była nad jego głową na
złotym łańcusz-
ku przytwierdzonym do sufitu, tak cienkim, że widocznym tylko dla
tych, którzy stali
bardzo blisko tronu. Z daleka wyglądało to tak, że korona spoczywa na
głowie króla,
w rzeczywistości jednak była zbyt ciężka, by jakakolwiek ludzka głowa
mogła ją udź-
wignąć, ważyła bowiem dziewięćdziesiąt jeden i pół kilo. Ten ogromny
przepych, ukazu-
jący się oczom w tajemniczym świetle sączącym się do sali przez sto
pięćdziesiąt otwo-
rów, od pięciu do siedmiu cali od sklepienia, takie robił wrażenie na
osobie, która po raz
pierwszy uczestniczyła w spektaklu, że bezwiednie padała na kolana".
Skarby władców sasanidzkich były nieprzebrane, arabscy pisarze
pozostawili nam ich
rejestry, pełne zachwytu opisy upiększone jeszcze przez tradycję.
Opowiadano o figurach
do gry w szachy zrobionych z rubinów i szmaragdów, o kostkach
tryktraka z korali i tur-
kusów. Tron króla królów, pisze As Sa-alibi, "wykonany został z kości
słoniowej i drze-
wa tekowego, oparcia miał ze złota i srebra, wyłożony był złotymi i
srebrnymi płytkami.
Miał 180 łokci długości, 130 szerokości i 15 wysokości. Na jego
stopniach znajdowały
się siedzenia z czarnego drewna i z hebanu obramowane złotem. Nad
tronem rozpościerał
się baldachim ze złota i lapis-lazuli, na którym przedstawione były
sklepienie niebieskie
i gwiazdy, znaki zodiaku, siedem klimatów oraz królowie w różnych
postawach: podczas
uczty, w bitwie, na polowaniu. Był też mechanizm pokazujący godziny.
Tron wyściełały
cztery dywany z brokatu przetykanego złotem, zdobionego perłami i
rubinami, każdy
z dywanów nawiązywał do określonej pory roku". W rzeczywistości tron
ten był praw-
dopodobnie gigantycznym, z przepychem zdobionym zegarem.
Armia była potężna. Główną siłę uderzeniową, konnicę, stanowili
ludzie dobrze uro-
dzeni. Nosili ściśle przylegające do ciała pancerze i robili wrażenie
ogromnej, lśniącej
w słońcu masy żelaza. Za konnicą szły słonie, rykiem, zapachem i
straszliwym wyglądem
wywołujące przerażenie nieprzyjaciela, za nimi piechota, którą
tworzył tłum chłopów
podlegających służbie w wojsku - o wątpliwej wartości bojowej.
Oddziały pomocnicze,
składające się z jeźdźców pochodzących z wojowniczych ludów
podporządkowanych
Irańczykom lub z najemników, były znacznie użyteczniejsze.
Reforma armii w VI wieku wprowadziła bardzo ścisłą dyscyplinę;
wojsko to walczyło
na wszystkich granicach Cesarstwa: w Turkiestanie, w pobliżu Indii,
na Kaukazie, głów-
nie jednak przeciw cesarstwu rzymskiemu. W 531 r. na tron irański
wstąpił prawdziwy
władca, Chosroes, zwany Anuszirwanem, co znaczy: mający nieśmiertelną
duszę. Ener-
gicznie przywrócił on porządek społeczny, który jego ojciec,
wzruszony niedolą ludu, po-
rwany utopijnymi ideami reformatorskimi Mazdaka, nieco naruszył.
Zreformował armię
i system finansowy, później zajął należącą do Rzymu Syrię, zdobył
Antiochię i zniszczył
ją. W 561 r. został zawarty na okres pięćdziesięciu lat pokój, który
trwał zaledwie lat
dziesięć.
Dwa wielkie imperia zaciekle walczyły o hegemonię. Ponadto
reprezentowały one
dwie koncepcje rozumienia świata, dwie zwalczające się religie. W
Bizancjum panowało
chrześcijaństwo. Oficjalną religią w Iranie był mazdaizm stworzony
przez Zaratustrę,
która to religia opierała się na kosmicznym przeciwieństwie
pierwiastków dobra i zła.
Człowiek powinien opowiedzieć się po stronie dobra poprzez dobre
myśli, dobre słowa
i dobre uczynki. Jednakże i inne religie miały prawo istnienia, były
nawet chronione, ota-
czane szacunkiem. Mazdakici nie uprawiali prozelityzmu, krótkotrwałe
prześladowania
innych religii miały przyczyny przede wszystkim polityczne, nie
religijne. Wyznawcy
różnych religii wzajemnie się mordowali lub donosili na siebie u
władz. Te obawiały się
tajnego porozumienia chrześcijan z bizantyjskim nieprzyjacielem, nie
bez racji zresztą.
Jednak w V wieku Konstantynopol potępił herezję nestoriańską, która
zbyt stanowczo
oddzielała od siebie dwie natury Chrystusa, i nestorianie schronili
się w imperium pers-
kim. Jako zaciekli wrogowie Bizancjum zostali tu dobrze przyjęci,
nieźle im się powodzi-
ło, z czasem zdobyli znaczne wpływy i uczynili z Persji bazę
wyjściową dla ewangeliza-
cji krajów azjatyckich. Zrozumiałe jest, że Kosmas, który żywił co
najmniej sympatię do
nestorianizmu, przedstawia "imperium Magów" jako "następujące
bezpośrednio po impe-
rium Rzymian, ponieważ Magowie zostali wyróżnieni przez Pana Jezusa,
kiedy przybyli
oddać Mu cześć i złożyć hołd; to najpierw na rzymskiej ziemi była
głoszona nauka
chrześcijańska, w czasach apostołów, wkrótce jednak potem została
zaniesiona do Persji
przez apostoła Tadeusza". śydzi również byli raczej dobrze
przyjmowani i bezpieczni od
chrześcijańskich prześladowań. To w sasanidzkiej Mezopotamii kipiące
życiem intelek-
tualnym akademie działające pośród licznych wspólnot żydowskich
spisały ogromny
Talmud babiloński. Katolikos, patriarcha Kościoła chrześcijańskiego w
Iranie, jak i resz
galuta lub egzylarch, stojący na czele wspólnoty żydowskiej, byli
ważnymi osobistościa-
mi mającymi znaczną władzę nad swoimi owieczkami. Zajmowali miejsce
pośród dorad-
ców imperium. Mimo zdarzających się tarć i krótkotrwałych gwałtownych
prześladowań
spowodowanych najczęściej nadgorliwością prozelitów lub ingerencjami
autorytetów re-
ligijnych w wielką politykę, nestorianie i śydzi znajdowali się w
Persji właściwie w bar-
dzo korzystnej sytuacji. Z każdego innego miejsca na świecie
spoglądali ku niej jak ku
metropolii wyciągającej pomocną dłoń.
W oczach znacznej części ludności świata bizantyjskie cesarstwo
rzymskie i sasanidz-
kie imperium perskie - one tylko - stanowiły cały cywilizowany świat,
"dwoje oczu, któ-
rym Bóg powierzył zadanie oświecenia świata", jak pisał perski cesarz
do władcy bizan-
tyjskiego. "Niespokojne i wojownicze ludy znajdują się pod nadzorem,
życie ludzi jest
całkowicie zorganizowane i ukierunkowane przez te dwa wielkie
mocarstwa" - dodawał.
Oczywiście istniała mglista świadomość, że gdzieś daleko leżą potężne
cesarstwa
o wspaniałej cywilizacji i zadziwiających bogactwach: Chinydynastii
Tang, królestwa
Indii, Birmy, Indonezji, imperium Khmerów, Japonia... Ale to były
obszary baśniowe,
wyśnione krainy, których obyczajów, instytucji i historii nie znano.
Oczywiście, kupcy
tacy jak Kosmas zapuszczali się aż na Cejlon, do Indii (stąd jego
pseudonim: Indykop-
leustes, "ten, który żeglował ku Indiom"), gdzie poszerzali swą
wiedzę o tamtym świecie.
Ale chodziło jakby o inną planetę, znajdującą się zresztą na drodze
do ziemskiego raju
leżącego poza granicami oceanu Wschodu, planetę, z którą od czasu do
czasu kilku śmia-
łych astronautów nawiązywało luźny kontakt. Pochodziły stamtąd
kosztowne towary,
w pierwszym rzędzie jedwab i korzenie przewożone przez barbarzyńskie
ludy zamieszku-
jące szeroką strefę oddzielającą te dwa światy i skupiające niemal w
swoich rękach sto-
sunki między nimi: Turków na północy, Arabów na południu. Wkroczenie
na obszary
tych ostatnich to jakby zetknięcie się z końcem świata.
W tym kierunku prawdopodobnie podążał nasz wymyślony podróżnik, a
szedł śladami
rzeczywistych pielgrzymów, takich jak siostra Aetheria. Po przebyciu
Syrii i Palestyny
poprowadzono ją ku miejscu, gdzie "góry, między którymi wędrowaliśmy,
rozstępowały
się i tworzyły bezkresną równinę, całkiem płaską i niezwykle piękną;
w dali za równiną
rysowała się święta góra Boża, Synaj". W miarę jak się przybliżali,
góra odsłaniała kolej-
ne szczyty, pielgrzymi z trudem się po niej wspinali. "Z wielkim
wysiłkiem odbywa się
wspinaczka na te góry, ponieważ nie podchodzi się łagodnie, zakosami,
jak gdyby ślima-
kiem, ale prościuteńko, jak gdyby wzdłuż ściany, schodzenie też
odbywa się po linii pros-
tej, pokonuje się jedno wzniesienie po drugim, by wreszcie dotrzeć do
podnóża góry
znajdującej się pośrodku, do właściwego Synaju. I tak, wypełniając
wolę Chrystusa na-
szego Pana, wspomagana modlitwami świętych, którzy nam towarzyszyli,
posuwałam się
z wielkim trudem, ponieważ musiałam wspinać się na własnych nogach
[było zupełną
niemożliwością pokonanie tej drogi konno]; mimo to nie czułam się
utrudzona, a nie czu-
łam się utrudzona dlatego, że widziałam, iż, zgodnie z wolą Boską,
spełniają się moje
pragnienia" (paragraf 3, 1-2). Na szczycie znajdował się "kościół
niezbyt duży, ale nie-
zwykle piękny", bracia zakonni pokazywali pielgrzymom panoramę. "Pod
sobą widzie-
liśmy góry, które z takim trudem pokonaliśmy; w porównaniu ze
znajdującą się pośrodku
górą, na której staliśmy, wyglądały jak niewielkie pagórki... Egipt i
Palestyna, Morze
Czerwone, Morze Partyjskie, które rozpościera się w kierunku
Aleksandrii, wreszcie kra-
ina Saracenów rozciągająca się jak okiem sięgnąć, wszystko to
widzieliśmy u naszych
stóp: trudno w to uwierzyć... (paragraf 3, 8)."
Kraina Saracenów... Ludu barbarzyńskiego, niepokojącego. Mnisi na
pewno utrzymy-
wali z nimi jakieś kontakty. Sto lat po wyprawie Aetherii kościółek
został opuszczony;
jakby to powiedzieć... był nawiedzany przez duchy. "Nie leży w
ludzkiej mocy - pisze
Prokopiusz - wspiąć się nocą na wierzchołek góry, ponieważ słychać
tam przez całą noc
huk grzmotów, dzieją się inne cudowne zjawiska, które wywołują panikę
nawet w najsil-
niejszym i najodważniejszym człowieku". Znacznie niżej Justynian
zbudował piękny
kościół poświęcony Matce Bożej oraz potężny fort, strzeżony przez
liczny garnizon, "tak
że saraceńscy barbarzyńcy nie mogli, wykorzystując fakt, że teren
jest bezludny, posłu-
żyć się tym miejscem jako bazą, by cichaczem opanować sąsiednie
dystrykty Palestyny".
Kim byli ci ludzie, których tak się obawiano, a którzy zamieszkiwali
ten opustoszały kraj
na granicy cywilizowanego świata?
Rozdział II
Arabia
Ci, których grecka nazwa brzmiała Sarakenoi, łacińska Saraceni, od
czego powstało
francuskie słowo Sarrasins, wcześniej byli nazywani Arabami
scenijskimi, Arabami, któ-
rzy żyją pod namiotem (po grecku skene). Sami nazywali siebie po
prostu Arabami. Od
niepamiętnych czasów zamieszkiwali tę nieurodzajną ziemię i nikt nie
pamiętał, by kie-
dykolwiek jakiś inny lud żył tu przed nimi.
Obszar ogromny, wielkości nieomal jednej trzeciej Europy. Bardzo
jednak słabo za-
ludniony. Z powodu rzadko występujących opadów znaczna część
terytorium stała się
pustynią. W niektórych rejonach deszcz może nie padać i dziesięć lat.
Ogromne obszary
pokrywają wydmy, których wysokość dochodzi do 200 metrów, a długość
do kilku kilo-
metrów. Na przykład rejon Ar-Rab al-Chali jest wielkości Francji,
inny, bardziej na pół-
noc, Wielki Nafud - sięga 70 000 km2. Gdzie indziej natrafić można na
rozległe pola la-
wowe, pozostałości po dość dawnej aktywności wulkanicznej.
Koryta rzek (wadi) świadczą o tym, że w dalekiej przeszłości klimat
był bardziej wil-
gotny. Jednak przynajmniej od czasów historycznych zazwyczaj są
wyschnięte. Czasami
pojawiają się gdzieniegdzie kałuże. Bywa, że niespodziewane deszcze
zamieniają je na
krótko w rwące potoki. Te "powodzie", jak mówią Arabowie, powodują
straszliwe szko-
dy. Ale woda pozostaje. Wsiąka w glebę. Poszukuje jej się głęboko w
ziemi za pomocą
studni. Głębokość jednej z tych studni sięga aż 170 metrów. Arabowie
rozwinęli całą
naukę o studniach; potrafią wyczuć węchem na niewielkiej głębokości
zasypane piaskiem
miejsce, w którym znajduje się woda. Zdarza się, że woda wytryskuje w
postaci źródła.
Wtedy powstaje oaza, której zielona roślinność odcina się wyraźnie na
tle otaczającej
pustyni. Gdzie indziej również, zwłaszcza na równinach nadbrzeżnych,
zwanych tihama,
bo tam deszcze padają częściej, niżej położone koryta rzek zatrzymują
dostatecznie dużo
wody, by można było uprawiać niektóre rośliny. Zresztą nawet w
okolicach pustynnych
gwałtowna ulewa powoduje, że w kilka godzin wyrastają kwiaty i dzikie
trawy.
Warunki geograficzne narzucają sposób życia. Na półwyspie
przeważają pustynie, co
decyduje o koczowniczo-pasterskim charakterze życia. Mieszkańcy tych
obszarów w cią-
gu drugiego tysiąclecia przed naszą erą udomowili wielbłąda. Wiadomo,
że łatwo przy-
stosowuje się on do warunków panujących na pustyni. Odtąd niewielkie
grupki nomadów
(po arabsku nazywanych badw, od czego powstało nasze słowo "beduin")
podążały za
wielbłądami, które zapewniały im przetrwanie. Arab, powiedział
Sprenger, jest pasoży-
tem wielbłąda. "Wiosną", gdy padają deszcze, wszyscy zdążają
gromadnie, poganiając
stada, ku regionom, które zazieleniła padająca z nieba woda. Nastają
dni radości, kiedy
zwierzęta i ludzie najadają się do woli pamiętając o okresie
niedostatku, który nadejdzie.
Weselą się w niewielkich grupkach, korzystając z tej manny. Później
susza powraca
i ludzkie gromady skupiają się wokół miejsc, gdzie woda utrzymuje się
stale, a przy niej
drzewa, krzewy i małe krzaczki. Gdzie indziej sieje się zboża.
Nieliczni osiadli miesz-
kańcy oaz uprawiają palmę daktylową, drzewo drzew, którego nie tylko
owoce, ale
wszystkie składniki zużytkowuje się do końca, "ciotkę i matkę
Arabów", jak mawiano,
dostarczającą jedynego prawdziwego pożywienia (uzupełniało je
wielbłądzie mleko) ma-
sie żyjących w nędzy beduinów.
Wszystkie grupy ludności musiały żyć w symbiozie ze sobą, ponieważ
wszyscy wza-
jemnie siebie potrzebowali: uprawiający gaje palmowe, zboża, owoce i
warzywa, bedui-
ni-hodowcy wielbłądów stepowych lub pustynnych, chłopi i mieszkańcy
miast regionów
sąsiadujących. Hodowcy wielbłądów zawdzięczali swoim szybko
poruszającym się
wierzchowcom wyższość bojową,która praktycznie pociągała za sobą
przewagę nad lud-
nością osiadłą, zwłaszcza tą, która zamieszkiwała oderwane od świata
oazy leżące pośród
pustynnego oceanu, królestwa koczownika. Dlatego niemal wszędzie
hodowcy kupowali
sobie opiekę pasterzy w zamian za służbę lub daninę. Dzisiaj w
niektórych arabskich po-
siadłościach nazywa się to, nieco sarkastycznie, "chuwwa" , podatkiem
od braterstwa.
Innym rodzajem pokojowych stosunków między tymi grupami był handel.
Wielbłąd,
statek pustyni, pozwala przemierzać wielkie odległości. Może unieść
do 200 kilogramów
i pokonać w ciągu dnia 100 kilometrów; zdolny jest poruszać się
dwadzieścia dni bez
wody w pięćdziesięciostopniowym upale, pod warunkiem że dostanie
trochę paszy; jeśli
nie, i tak wytrzyma do pięciu dni, nim padnie. Karawany mogły
połączyć ze sobą cywili-
zowane obszary Południowej Arabii i Urodzajnego Półksiężyca,
przewożąc towary ro-
dzimej produkcji oraz towary tranzytowe pochodzące z Indii, Afryki
Wschodniej i Dale-
kiego Wschodu oraz z kierunku przeciwnego: z obszarów leżących nad
Morzem Śró-
dziemnym. Beduini żądali zapłaty za przejazd po terytorium, które
kontrolowali, chyba
że jakieś silne państwo było zdolne zbrojnie zapewnić karawanie
bezpieczeństwo. Na
niższym szczeblu podziału terytorialnego następowała naturalna
wymiana między noma-
dami i ludnością osiadłą, kiedy chodziło po prostu o pożywienie, np.
wymianę mleka na
daktyle. Powstawały targi, bazary, które czasami nabierały charakteru
stałego, jeśli znaj-
dowały się w pobliżu jakiegoś źródła lub sanktuarium. Oprócz miast,
naturalną koleją
rzeczy powstających na terenie oaz, były też miasta rozproszone po
pustyni. Skupiali się
w nich kupcy, rzemieślnicy i, jeśli ukształtowanie terenu na to
pozwalało, chłopi oraz
wodzowie plemion koczowniczych, którzy stamtąd sprawowali kontrolę
nad wędrujący-
mi współplemieńcami, żyjąc we względnym dobrobycie, w otoczeniu mniej
lub bardziej
licznej świty.
W miastach tych oraz oazach i stepach przeznaczonych pod uprawę
utrzymywały się
struktury społeczne typowe dla życia na pustyni. Niewielkie grupki
ludzi, których liczeb-
ność określały warunki życiowe, a które nazwać można klanami lub
rodami, stanowiły
komórki podstawowe. Rody, słusznie czy niesłusznie przyznające się do
pewnego po-
krewieństwa, tworzyły plemię. Każde plemię miało przodka, od którego
pochodziła jego
nazwa. Ideolodzy i politycy pustyni tworzyli genealogie, w których
przypuszczalne wię-
zy pokrewieństwa z takimi przodkami były odzwierciedleniem mniej lub
bardziej blis-
kich stosunków między grupami noszącymi ich imiona.
Mogły to być stosunki pokojowe. Jednakże straszliwa nędza, z jaką
tak często zmagali
się Arabowie, rodziła wielką pokusę, by siłą zawładnąć bogactwem
(najczęściej bardzo
względnym) tych, którym los bardziej sprzyjał. Dokonywano zatem
napadów rabunko-
wych (ghazw, ghazwa), zgodnie z przyjętym zwyczajem. Zagarniano
dobra, starając się
przy tym, o ile tylko było to możliwe, nie zabijać ludzi. Zabójstwo
bowiem pociągało za
sobą, według niepisanego prawa pustyni, poważne konsekwencje. śadne
abstrakcyjne
prawo nie zamykało w swych paragrafach wolnych Arabów, nie istniał
żaden aparat pań-
stwowy mogący narzucić przy pomocy policji sformułowane przez siebie
przepisy. Jedy-
ną ochronę życia jednostki stanowiła pewność, płynąca z
przestrzeganego zwyczaju, że
drogo przyjdzie za czyjeś życie zapłacić. Krew za krew, życie za
życie. Hańba nie do
wymazania okryłaby tego, który, przez prawa zwyczajowe wyznaczony na
mściciela,
zostawiłby zabójcę przy życiu. Wendeta, po arabsku sar, jest jednym z
filarów społecz-
ności beduinów.
Społeczność ta najogólniej opiera się na zasadzie równości. Wszyscy
członkowie ple-
mienia są sobie równi. Każda grupa wybiera swojego wodza, sajjida.
Jego prestiż zależy
ściśle od autorytetu osobistego. Sajjid musi stale czuwać, by nie
został on naruszony.
Chodzi przecież o jego pozycję. Musi więc mieć mnóstwo zalet,
utrzymywać przy sobie
ogół hojnością i życzliwością, w każdej sytuacji dawać dowód umiaru,
odgadywać ukryte
pragnienia tych, którym przewodzi, a przy tym wykazywać się męstwem i
stanowczością.
Kiedy zbiera się cały ród, wystarcza sprzeciw jednego członka, by
podważyć ważką de-
cyzję. Prawdę mówiąc, nie wszyscy są przecież równi. Niektóre rody
wzbogaciły się
dzięki napadom rabunkowym, dzięki handlowi, pobieraniu należności od
ludności osiad-
łej lub od innych koczowników. Nawet w obrębie jednego rodu w pewnych
okresach
jednostki zdobywały osobisty majątek. Są więc bogaci i biedni.
Wystarczy jednak, że na-
dejdzie okres suszy lub zawieruchy wojennej, by brutalnie przywrócić
równość w niedoli.
Tymczasowe bogactwo pozwalało niektórym utrzymywać niewolników: byli
nimi zaku-
pieni cudzoziemcy, jeńcy zdobyci podczas napadów, niewypłacalni
dłużnicy. Mimo to
warunki życia koczowniczego raczej nie sprzyjały niewolnictwu
trwałemu, z nadzorem,
zorganizowanemu jak u ludności osiadłej. Dlatego często wyzwalano
niewolników. Wy-
zwoleńcy (maula) pozostawali "klientami" dawnego pana. Niektóre
plemiona lub rody,
traktowane przez inne ze wzgardą, również znajdowały się w gorszym
położeniu; na
przykład plemiona kowali będące być może pozostałością jakiegoś
starożytnego ludu in-
nego pochodzenia.
Ammianus Marcellinus tak w IV wieku mówił o Saracenach: "Związek
mężczyzny
i kobiety [dla nich] jest jedynie umową o wynajęcie; jedyną formą
matrymonium jest ta,
w której żona [narzeczona o ustalonej cenie, narzeczona czasowa]
wnosi w posagu
włócznię i namiot i jest w każdej chwili gotowa, po wygaśnięciu
terminu, opuścić męża
na najmniejszy jego znak. Trudno wypowiedzieć, z jakim żarem osobnicy
obojga płci
w tym narodzie oddają się miłości..." Opis jest bez wątpienia
przesadny. Z grubsza biorąc
rola kobiety była chyba większa u nomadów niż u ludności osiadłej i
ważniejsza niż po
narodzinach islamu.
W tym nieokrzesanym, koczowniczym społeczeństwie nie ma miejsca na
sztukę,
z jednym wyjątkiem: sztuki słowa. Arabowie podziwiali ludzi
elokwentnych, umiejących
odpowiedzieć trafną ripostą na kłopotliwą argumentację, tych, którzy
potrafili narzucić
swoje zdanie w dyskusjach, gdy zbierała się rada plemienia lub rodu.
Wieszczkowie cie-
szyli się poważaniem. Jednak bardziej ceniono poezję. Poeta to
osobistość znacząca, bu-
dząca lęk, uważa się, że jest nawiedzony przez ducha. Jak wszędzie na
świecie opiewa
swe miłości, radości i smutki, piękno swego dzikiego, surowego kraju,
opłakuje stratę
bliskich. Powstaje prawdziwa sztuka poetycka, w której obowiązują
określone zasady.
Poeta musi na przykład wyrazić rozczulenie na widok śladów
obozowiska, które opuściła
ukochana i jej towarzysze. Przede wszystkim jednak poeta
wykorzystywany jest jako
propagandysta, to dziennikarz pustyni. Arabowie organizują popisy
krasomówcze - częs-
to z okazji wielkich targów - wygłaszają wtedy pochwały swego
plemienia, a krytykują
i ośmieszają plemię przeciwnika. Atak i replika muszą być w tym samym
metrum, posia-
dać ten sam rym. Najbardziej uprawiane spośród gatunków poetyckich są
satyra, łatwo
przechodząca w rzadko kiedy dowcipną inwektywę, i panegiryk lub
pyszałkowaty poe-
mat swobodnie przekształcający się w pochlebstwo i fanfaronadę.
Wydaje się, że religia niewiele beduinów obchodziła. Byli to
realiści obdarzeni raczej
mierną wyobraźnią. Wierzyli, że ziemię zamieszkują duchy, dżinny,
często niewidzialne,
przybierające czasami postać zwierzęcą. Uważali, że zmarli żyją w
zaświatach, ale ży-
ciem gorszym, pozornym. Składano im ofiary, wznoszono na ich grobach
stele i stosy
kamieni. Niektóre drzewa i kamienie (zwłaszcza meteoryty oraz te,
które kształtem przy-
pominały postać ludzką) stanowiły siedzibę duchów i bóstw. Bóstwa
przebywały w nie-
bie, były nawet gwiazdami. Uważano, że niektóre z nich to ubóstwieni
dawni mędrcy.
Lista tych boskich bytów, a zwłaszcza znaczenie przypisywane każdemu
z nich zmieniały
się zależnie od plemienia. Ale te najważniejsze były wspólne na całym
terytorium półwy-
spu. Chodziło zwłaszcza o Allaha, "boga, bóstwo", personifikację
świata nadprzyrodzo-
nego w jego najdoskonalszej postaci, stwórcę wszechświata i strażnika
wyznawanej wia-
ry. W Al-Hidżazie trzy boginie odgrywały pierwszoplanową rolę jako
"córki Allaha".
Pierwszą była Al-Lat wspomniana już przez Herodota pod nazwą Alilat,
co znaczy po
prostu "bogini", a uosabiała prawdopodobnie jedną z funkcji Wenus,
gwiazdy porannej.
Jednakże zhellenizowani Arabowie identyfikowali ją z Ateną. Drugą
była Al-Uzza, "bar-
dzo potężna", którą inne źródła także identyfikują z Wenus, trzecią
Manat, nożycami
przecinająca nici losu, bogini przeznaczenia, którą czczono w jednym
z nadmorskich
sanktuariów. W Mekce głównym bogiem był Hubal, idol z czerwonego
karneolu.
Te miejsca, gdzie obecność bóstwa w jakiś sposób się zaznaczyła,
stawały się święte.
Ustalano ich granice, w miejscach tych żadna żywa istota nie mogła
zginąć. Były to więc
miejsca azylu, gdzie człowiek ścigany zemstą mógł się schronić.
Pieczę nad nimi spra-
wowały rodziny kapłańskie. Bóstwu składano hołd poprzez obiaty i
ofiary ze zwierząt,
czasami prawdopodobnie również i z ludzi. Niektóre sanktuaria stały
się celem pielgrzy-
mek (hadżdż), dokonywano tam różnych obrzędów, zwłaszcza okrążeń
wokół przedmio-
tu kultu. Podczas ceremonii należało przestrzegać zakazów, często na
przykład zakazu
stosunków seksualnych. Najbardziej rozpowszechnione było tabu krwi.
Odrębne uroczys-
tości związane były z obrzezaniem chłopców. Arabowie wróżyli z lotu
ptaków oraz z kie-
runku, w jakim poruszały się zwierzęta. Odczytywali wyroki bogów za
pomocą strzał.
Praktykowano ordalia, by odkryć prawdę. Stosowano też magię. Obawiano
się złego oka,
przed którym chroniły amulety.
W rzeczywistości członkowie tych rozsianych, wędrujących,
przymierających głodem,
zdezorganizowanych plemion próbowali podporządkować się ideałowi
moralności sobie
właściwemu, w którego tworzeniu religia nie odgrywała żadnej roli.
Będący wzorem
mężczyzna posiadał rozwiniętą w najwyższym stopniu zaletę, którą
nazywano muruwwa,
co etymologicznie znaczy "męskość". W pojęciu tym zawierała się
odwaga, wytrzyma-
łość, oddanie swojemu środowisku i obowiązkom społecznym,
szlachetność, gościnność.
Honor (ird) nakazywał mu podporządkować się temu ideałowi.
Wykroczenia przeciwko
moralnemu kodeksowi pustyni narażały na zniewagi, a co za tym idzie,
na utratę honoru.
Można powiedzieć i udowodnić, że poczucie honoru zastępowało u Arabów
wiele funkcji
spełnianych zwykle przez religię. Wszystkie te ideały, te siły
ujmujące życie społeczne
i osobiste w pewne ramy, nie odwoływały, się bowiem w ogóle do świata
nadprzyrodzo-
nego. Wszystkie prowadziły do człowieka. Człowiek dla człowieka był
wartością nad-
rzędną. Chodzi oczywiście o człowieka należącego do społeczności, o
człowieka stano-
wiącego cząstkę własnego rodu czy plemienia. Dlatego W. Montgomery
Watt nazywa ta-
ką koncepcję "plemiennym humanizmem"; termin ten wydaje się
szczęśliwy. Człowiek
w swojej działalności i w swych potencjalnych możliwościach
ograniczony jest jedynie
przez ślepe przeznaczenie (dahr). I choć jest ono bezlitosne, los
człowieka tragiczny
i trudno uciec przed z gruntu pesymistyczną koncepcją życia inaczej,
jak tylko korzysta-
jąc z przyjemności intensywnych, lecz ulotnych, jednakże człowiek
swoim działaniem
może w pewnej mierze lepiej przysposobić dla siebie to, co mu jest
przeznaczone. Beduin
może być przesądny, ale jest realistą i trudne życie na pustyni
predysponuje go raczej do
dokładnego oceniania własnej siły i słabości, niż do medytacji nad
nieskończonością, jak
kiedyś bezpodstawnie uważano.
Autorzy lubujący się w systematycznym oczernianiu Arabów
(paradoksalnie jest to
bardzo rozpowszechniona wśród arabistów mania)określili to
społeczeństwo mianem
barbarzyńskiego. Arabowie poczuli się urażeni i uwypuklili składniki
porządkujące ich
życie społeczne, zwrócili uwagę na zainteresowanie wytworami umysłu.
Oczywiście
wszystko zależy od tego, co określimy mianem "barbarzyński". Arabowie
z całą pewnoś-
cią nie żyli w stanie całkowitej anarchii z tej prostej przyczyny, że
taki stan nigdy tam
wtedy nie istniał. Trzeba jednak przyznać, że niepisane zasady,
których przestrzegali,
często były łamane i że w sferze kultury materialnej ich poziom był
bardzo niski. Ani po-
ezja, ani sztuki plastyczne nie są wskaźnikiem rozwoju kulturalnego w
takim sensie,
w jakim rozumieją to etnologowie. Oczywiście ten niski poziom na
szczeblu cywilizacyj-
nym nie oznacza wrodzonej i dziedzicznej niższości; bierze się on z
określonej w danym
czasie sytuacji społecznej i z bardzo złych warunków naturalnych
Półwyspu Arabskiego.
Głód nigdy nie jest dobrym doradcą, a Arabowie często byli głodni.
Stąd w niektórych
plemionach, w pewnych warunkach, występowały zaskakujące wręcz
wybuchy brutal-
ności. Ammianus Marcellinus, uczciwy żołnierz narodowości syryjskiej,
przerażony jest
tym ludem: "nie życzę nam - powiada - ani takiego przyjaciela, ani
takiego wroga".
Opowiada on pewną charakterystyczną historię. W 378 r. naszej ery
potężny oddział Go-
tów, wzmocniony kontyngentami Alanów i Hunów, maszerował na
Konstantynopol po-
konawszy wcześniej armię rzymską pod Adrianopolem. Główni dowódcy
rzymscy oraz
sam cesarz Walens zginęli. Sytuacja była w najwyższym stopniu
krytyczna. I wtedy od-
dział Saracenów w służbie Imperium zaatakował barbarzyńców z Zachodu.
Losy bitwy
ważyły się. "Jednak - pisze Ammianus - żołnierze saraceńscy
wykorzystali zdarzenie, ja-
kiego oczy ludzkie nigdy przedtem nie widziały. Otóż z oddziału
wystąpił długowłosy
mężczyzna - zupełnie nagi, z zakrytym jedynie przyrodzeniem - wydając
chrapliwe i po-
sępne okrzyki, i wydobywszy z pochwy sztylet rzucił się w sam środek
armii Gotów. Za-
biwszy jednego z nich przylgnął wargami do jego szyi i zaczął ssać
płynącą krew. Barba-
rzyńcy, przerażeni tym niesłychanym, budzącym grozę widokiem,
stracili właściwą im
zapalczywość i odtąd niepewnie już posuwali się naprzód."
Za krainą Saracenów, posuwając się na południe obszaru, który
nazywamy Arabią, do-
cieramy do kraju stanowiącego wprawdzie geograficznie część tego
samego półwyspu,
pod wieloma jednak względami zupełnie innego. Chodzi o rejon przez
starożytnych na-
zywany Arabią Szczęśliwą, choć tak naprawdę ich teorie geograficzne
rozciągały tę na-
zwę także na pokaźną część pustynnego półwyspu. Mówią oni o
mieszkańcach południa
kraju w zupełnie innej tonacji niż o nikczemnych Saracenach. Ten sam
Ammianus tak oto
opisuje ową krainę:
"Na wschodzie i południu Partowie są sąsiadami [takie były wtedy
koncepcje geogra-
ficzne] <Arabów szczęśliwych> (Arabes beati), nazywanych tak dlatego,
że ich kraina
bogata jest w roślinność, pełno w niej stad, palm i wszelkiego
rodzaju pachnideł. Dużą
część ich kraju oblewa z prawej strony Morze Czerwone, z lewej
ograniczeni są Zatoką
Perską: w ten sposób korzystają z bogactw dwóch żywiołów. Jest tam
dużo kotwicowisk
i bezpiecznych portów, wiele blisko siebie położonych miejsc handlu,
liczne wspaniałe,
wystawne rezydencje królewskie, bardzo zdrowe, naturalne gorące
źródła, wielka mno-
gość strumieni i rzek. Wreszcie klimat jest tak dobroczynny, że
postronny obserwator
może sądzić, iż nic nie brakuje temu ludowi, by był doskonale
szczęśliwy. Posiada też
wiele miast nadmorskich i wewnątrz kraju, doliny i żyzne pola" (XXII,
6, 45-47).
Bo i ukształtowanie terenu jest tu zupełnie inne. Do gór na
południu Półwyspu dociera-
ją jeszcze monsuny znad Oceanu Indyjskiego. Regularnie padające
deszcze nawadniają te
tereny. Woda, od bardzo dawna ujęta w wymyślny system kanałów
irygacyjnych, pozwo-
liła rozwinąć się rolnictwu,również dzięki przekształceniu pól w
tarasy. Oprócz zbóż,
owoców, winorośli, warzyw, którymi żywiła się ludność, w Arabii
Południowej, na wy-
brzeżu Oceanu Indyjskiego, rosły balsamowce i kadzidłowce. Wszystko
to, wraz z pach-
nidłami i wonnymi substancjami, stanowiło źródło znacznego bogactwa.
Istotnie, świat
śródziemnomorski chłonął w ogromnych ilościach te produkty,
znajdowały one zastoso-
wanie zwłaszcza w obrzędach religijnych, ale również w kuchni, w
kosmetyce i w innych
przejawach zbytku. Co więcej, przez długi okres przeładowywano w
Arabii Południowej
produkty pochodzące zarówno z Indii, jak i z Afryki Wschodniej. Na
targowiskach, np.
w wielkim porcie Muza (Al-Mucha), zobaczyć można było perły z Zatoki
Perskiej, kość
słoniową, jedwab, bawełnę, płótna, ryż, a zwłaszcza pieprz z Indii,
niewolników, małpy,
kość słoniową, złoto i strusie pióra z Afryki Wschodniej, nie mówiąc
już o towarach
miejscowych oraz pochodzących z basenu Morza Śródziemnego
przysyłanych na wy-
mianę. Artykuły te karawany wiozły na północ. Arabowie z Południa
byli przedsiębior-
czymi kupcami. Wyryte przez nich napisy znaleziono w Egipcie, na
Delos, w Mezopota-
mii.
Od czasów, które dzisiejsi uczeni usiłują dopiero ustalić, a co
najmniej od VIII wieku
przed narodzeniem Chrystusa, Arabowie z Południa - oni samych siebie
Arabami nie na-
zywali - mówiący językiem zbliżonym do arabskiego, ale nie
identycznym, doszli do
pewnego stadium cywilizacji osiadłej, a nawet miejskiej, opierającej
się na rolnictwie
i handlu. Utworzyli państwa, które nazwali Saba, Ma'in, Kataban,
Hadramaut, Ausan.
Każdym z tych państw rządziło plemię panujące i uprzywilejowane. Były
to, przynajm-
niej przez pewien czas, monarchie parlamentarne z królem i
obradującym zgromadze-
niem. Decyzje były podejmowane na przykład "przez króla Ma'inu i
przez Ma'in". Pańs-
tewka te to ścierały się ze sobą, to znów nagle sprzymierzały, a
liczne te zwroty z trudem
umiemy określić w czasie. W każdym razie rozwój cywilizacji
śródziemnomorskich po-
mnożył w konsekwencji bogactwa ich południowoarabskich dostawców.
Artemidor
z Efezu mniej więcej sto lat przed naszą erą opiewa zbytek
Sabejczyków, ich okazałe
meble, złotą i srebrną zastawę stołową, domostwa o drzwiach,
ścianach, dachach zdobio-
nych złotem, srebrem, kością słoniową i szlachetnymi kamieniami.
Dopiero niedawno
można było przystąpić do prac wykopaliskowych, próbować sprawdzić i
wzbogacić te
dane. Amerykanie rozpoczęli poszukiwania archeologiczne w Timnie,
stolicy królestwa
Kataban, mieście posiadającym, według Pliniusza, sześćdziesiąt pięć
świątyń. Południo-
wa brama miasta miała po bokach dwie masywne wieże wykonane z bloków
nie ociosa-
nego kamienia, dochodzących niekiedy do rozmiarów 2,40 m na 0,60 m.
Za bramą znaj-
dował się plac z kamiennymi ławami, gdzie prawdopodobnie odbywali
posiedzenia
wszyscy Starsi, którzy wieczorem zasiadają w świątyni i obradują.
Niedaleko tego miejsca odkryto dwa domostwa. Jedno miało fasadę
ozdobioną dwoma
posągami z brązu, do złudzenia stylem swym przypominającą styl
hellenistyczny. Posągi
te wyobrażały dwie lwice, ustawione symetrycznie, każda trzymała na
grzbiecie pucoło-
wate, roześmiane dziecko. Wydaje się, iż grupa ta została odlana w
brązie według alek-
sandryjskiego modelu gipsowego przedstawiającego braci Dioskurów.
Amerykanie pro-
wadzili również prace wykopaliskowe w starożytnym mieście sabejskim
Marib, a właś-
ciwie w ogromnej świątyni, która była bez wątpienia głównym zabytkiem
tego miasta,
a której pozostałości były znane podróżnikom. Świątynia ta,
poświęcona wielkiemu bo-
gowi sabejskiemu imieniem Almaka, nazywała się Awwam. W skład jej
wchodziły:
owalny mur wysokości około 10 metrów, długości mniej więcej 100
metrów i szerokości
75, misternej budowy portyk i szereg przylegających do siebie
budynków kończących się
rzędem ośmiu kolumn. Część portyku zdobiły od strony wewnętrznej
ślepe kamienne
okienka imitujące kratę.
Arabowie z Południa, o czym wiedziano już wcześniej, a dokonane
odkrycia tylko to
potwierdziły, byli mistrzami architektury, a charakterystyczna
konstrukcja ich okazałych
pałaców jest widoczna jeszcze dziś w wysokich kilkupiętrowych domach
jemeńskich.
Zbudowali udoskonalone urządzenia hydrauliczne. Według
północnoarabskiej tradycji
najsławniejsze znajdowały się właśnie w okolicach Maribu, pozostały z
nich szczątki,
które dziś jeszcze robią wrażenie: trzy wielkie zapory z zachowanymi
częściami muru
wysokości 15 metrów.
Ci "Arabowie szczęśliwi" cieszyli się zatem bardzo wysoko
rozwiniętą cywilizacją.
Widać to również w ich sztukach plastycznych. Obok dzieł o
nieporadnej fakturze zna-
leźć można posągi o liniach stylizowanych świadczące o prawdziwym
mistrzostwie
i oryginalnej inspiracji. Wiele prac, jak to już widzieliśmy,
wzorowanych było na sztuce
hellenistycznej i rzymskiej, jeśli nie były to kopie lub wręcz dzieła
przywiezione. Niektó-
re wyraźnie wskazują na wpływ sztuki Indii. Przedmioty zbytku,
niekiedy z alabastru,
świadczą często o wyrafinowanej elegancji. Samo pismo
południowoarabskie jest dzie-
łem sztuki dzięki elegancji i niezwykłej regularności liter,
najczęściej czworokątnych,
które z czasem nabrały miękkości w wygięciach i stały się później
przesadnie ozdobne.
W Południowej Arabii kwitło piśmiennictwo, odnaleziono i odsłonięto
tysiące inskrypcji,
zwłaszcza tekstów prawniczych, administracyjnych lub religijnych. Nie
ulega wątpliwoś-
ci, że istniała również twórczość literacka spisywana na papirusie
lub pergaminie. Nieste-
ty nic z tego nie przetrwało.
Obrzędy religijne były tu, w porównaniu z obrzędami krainy
Saracenów, znacznie
bardziej rozwinięte. Liczne i bogate świątynie znajdowały się pod
zarządem grupy kapła-
nów, którzy odgrywali bardzo ważną rolę społeczną. Obrzędy
przybierały formę ofiar -
z wonnych substancji lub ze zwierząt - modlitw i pielgrzymek, w
czasie których stosunki
seksualne były zakazane. Jeśli ktoś złamał choć jeden z wielu nakazów
dotyczących czys-
tości i nieczystości, musiał odkupić winę płacąc grzywnę lub
dokonując publicznej spo-
wiedzi spisywanej na tabliczkach z brązu wystawionych w świątyni.
Zmarłych chowano
z naczyniami stołowymi i ulubionymi przedmiotami. Stele i posągi
nagrobne przypomi-
nały stylizowaną sylwetkę zmarłego. Prawdopodobnie w miejscu pochówku
wylewano
napoje na ofiarę bogom.
Mieszkańcy Arabii Południowej oddawali cześć bardzo licznym bogom i
boginiom.
Pierwszeństwo przypadało Astarowi, bogowi personifikującemu planetę
Wenus (jego
semickimi odpowiednikami na Północy były boginie Astarte i Isztar)
oraz bóstwom księ-
życowym, bogu Almaka w Sabie, Waddowi (co znaczy bez wątpienia
"miłość")
w Ma'inie Ammowi (to znaczy "teściowi") w Katabanie, Sinowi w
Hadramaucie. Słońce
uosabiała bogini, która nazywała się, jak sama gwiazda, Szams.
Bogowie przyjmowali
rozmaite nazwy zależnie od sanktuarium, w którym oddawano im cześć,
natomiast epite-
ty, które ich określały, służyły zróżnicowaniu licznych aspektów tego
samego bóstwa.
Każdy z owych przejawów boskości znajdował bez wątpienia swoich
pobożnych wy-
znawców.
Wielka jest różnica między owymi Arabami z Południa - ludnością
osiadłą, ucywili-
zowaną, żyjącą w zbytku i dostatku, zamieszkującą zorganizowane
państwa o złożonej
strukturze, z dobrze działającą biurokracją - a Arabami z Północy lub
Saracenami, lud-
nością koczowniczą, o surowych, czasem nawet dzikich obyczajach,
pozbawioną w zasa-
dzie jakichkolwiek dóbr materialnych, przymierającą głodem, i wolną.
Pierwsi używali
drugich jako najemników w oddziałach pomocniczych. Każde państwo
miało "swoich
beduinów". A jednak przyznawali się zarówno w bardzo dawnych czasach,
jak i później,
do pewnego dalekiego pokrewieństwa.Niektóre plemiona Północy uważały
się, słusznie
czy niesłusznie, za pochodzące z kulturalnej strefy Południa.
Kiedy zatryumfował islam pod przewodnictwem pewnego Saracena,
Arabia Połud-
niowa została bardzo szybko zarabizowana i wszyscy mieszkańcy
Półwyspu ruszyli ra-
zem na podbój świata. Jednak wspomnienie ich wspaniałej cywilizacji
nie od razu zaginę-
ło. Jemeńczycy tworzyli w szeregach muzułmańskich grupę zażarcie
zwalczającą Ara-
bów z Północy. Gdzieniegdzie przetrwała znajomość starego języka i
starego pisma.
Czczono historyczne czasy przedmuzułmańskie w nostalgicznych
wierszach na temat:
gdzie są niegdysiejsze śniegi? Opisywano wspaniałości starożytnych
pałaców królews-
kich. Powstał cykl legend opiewających chwałę dawnych królów i
przekazujących fakty
historyczne często zniekształcone i przesadzone. I tak pewnemu
królowi, Szammarowi,
który w rzeczywistości na miarę Arabii był zdobywcą, przypisano
zapuszczanie się aż po
terytorium Chin, o czym świadczyłaby nazwa miasta Samarkanda, które
podobno założył.
Wykształceni Jemeńczycy i drobni feudałowie dość długo rozwijali
swego rodzaju po-
łudniowoarabski nacjonalizm posuwający się aż do bluźnierstwa, kiedy
w wierszach
umniejszali znaczenie Proroka, Araba z Północy, i jego posłannictwa.
Wróćmy jednak do
czasów poprzedzających czasy Proroka.
Arabowie chętnie wyobrażali sobie Arabię, kolebkę ich religii i ich
imperium, jako
świat niemal wyizolowany, zdrowy zarodek wśród gnijącej próchnicy, z
którego miało
wyrosnąć olbrzymie drzewo świata muzułmańskiego. Nic bardziej
fałszywego niż takie
widzenie rzeczy. Dla obcych Arabia była oczywiście trudno dostępna,
jednak przemierza-
ły ją karawany, zapuszczali się tu kupcy i nie tylko oni.
Kilkakrotnie mimo trudów i zno-
szonych cierpień różne armie zagłębiały się do samego wnętrza Arabii.
Na początku VI
wieku przed Chrystusem król Babilonii Nabonid dotarł aż do Medyny
(Jasribu) i przez
kilka lat miał swą siedzibę w Tajmie w Al-Hidżazie. Król Seleucydów
Antioch III pod-
porządkował sobie Gerrhę od strony Al-Bahrajnu. Pliniusz wspomina o
nie istniejących
już za jego czasów koloniach greckich, Aretuzie, Larysie, Chalkis,
prawdopodobnie
znajdujących się gdzieś na południu Półwyspu. W 25-24 r. p.n.e.
prefekt znajdującego się
pod rzymskim panowaniem Egiptu, Aellius Gallus, na rozkaz Augusta
dotarł aż do Jeme-
nu.
Z kolei Arabowie wędrowali w odwrotnym kierunku. Można ich było
spotkać w Ate-
nach. Ich parcie na kraje Urodzajnego Półksiężyca i na Egipt
spowodowało, iż od bardzo
dawna wielu z nich tam osiadło, przejmując miejscowy język i
obyczaje. Od 401 r. p.n.e.
Ksenofont nazywa Arabią północ Mezopotamii, tak samo nazywała się od
dawna część
Egiptu między Nilem a Morzem Czerwonym. Na południe od Morza Martwego
w arabs-
kim królestwie Nabatea (które od 106 r. nosi nazwę Provincia Arabia)
panował jeden
z dialektów aramejskich oraz język grecki. Nimi posługiwały się także
arabskie dynastie
Chalkis w Cylicji syryjskiej, Emesy (Himsu), Edessy, Palmyry. Rzymski
cesarz Helioga-
bal (218-222), początkowo wielki kapłan Himsu, był Arabem jak jego
następca Filip
Arab (244-249), który obchodził święto tysiąclecia Rzymu, i jak
Arabką była Zenobia
z Palmyry, która przyjęła w 270 r. tytuł Augusty.
Wszyscy Arabowie z obrzeży pustyni byli mniej lub bardziej głęboko
zarameizowani
i zhellenizowani. W czasach późniejszych stali się chrześcijanami, z
nich wywodzili się
biskupi i kapłani. Niejaki Gessios z miasta Gea w Arabii Skalistej
(Arabia Petrea) był
sławnym lekarzem za czasów cesarza Zenona (474-491).
Arabia była przedmiotem badań. Niejaki Uranios napisał,
prawdopodobnie w I wieku
p.n.e., "Arabica", dzieło liczące co najmniej pięć tomów. Inny
"arabista" o nazwisku
Glaukos napisał "Archeologię arabską" w czterech tomach, daty
powstania dzieła nie
znamy. W II wieku wielki geograf Ptolemeusz dysponował w Aleksandrii
wystarczającą
ilością informacji z różnych źródeł, by sporządzić mapę Arabii o
względnie dokładnych
współrzędnych.
Wiadomo, że terytorium Arabii przenikały obce wpływy, przede
wszystkim hellenis-
tyczne. śe cywilizowane kraje Arabii Południowej - w których były w
obiegu monety
z ateńską sową - ulegały im, nikt w to nie wątpi. A znaleziona
niedawno w Omanie statu-
etka jest indyjskiej roboty. Wpływy te nie ominęły i Arabii
centralnej. Utrzymywała ona
stałe - nawet jeśli tylko pośrednie - kontakty z zasymilowanymi
Arabami z obszarów ota-
czających, z cywilizowanymi Arabami z Południa, dzięki nim zaś
docierały tu i ulegały
selekcji, adaptacji i przemianom rozmaite obce poglądy, obyczaje i
przedmioty. Najbar-
dziej wymowne tego świadectwo stanowi bez wątpienia język arabski,
który jeszcze
w czasach przedmuzułmańskich przejmował obce słowa, najczęściej za
pośrednictwem
aramejskiego, i tak głęboko je adaptował, że praktycznie nie sposób
rozpoznać w nich
pierwotnego podłoża językowego.
Wiek VI na Środkowym Wschodzie to epoka burzliwa. Jak o tym była
mowa, walczy-
ły ze sobą dwa wielkie imperia, bizantyjskie i sasanidzkie.
Rywalizowały o hegemonię
gospodarczą na świecie, a więc i o to, co ją zapewniało: kontrolę
dróg, którymi docierały
na Zachód towary z Chin i Dalekiego Wschodu, przede wszystkim jedwab.
Bizantyjczy-
cy nie tracili zresztą nadziei na umocnienie swej przewagi; odzyskali
Mezopotamię, nie-
gdyś - za Trajana - rzymską, i Armenię. Z kolei Persowie, w
przypływie pychy, pragnęli
odbudować imperium Dariusza odbierając Rzymianom Syrię i Egipt. Za
panowania Ka-
wada, szacha-reformatora, w latach 502-505 toczyła się wojna. Kawad
wznowił ją w 527
r. z powodu wydarzeń na Kaukazie [Dokładniej przyczyną wznowienia
wojny z Bizan-
cjum przez Kawada było zbudowanie przez Bizantyjczyków kolejnej
twierdzy granicznej
w pobliżu Nisibisu (HB1, 326) (przyp. kons.)], a kontynuował jego syn
Chosroes, który
w 532 r. zaproponował Justynianowi zawarcie wieczystego pokoju.
Jednak wojna rozpo-
częła się od nowa w roku 540 i Chosroes zajął Antiochię. Po
kontratakach Belizariusza
w 545 r. podpisano zawieszenie broni. Zostało ono odnowione, aż w
końcu, w 562 r.,
zawarto pokój na okres pięćdziesięciu lat. W 572 r. wojna jednak
wybuchła znowu; dla-
czego? - zobaczymy.
Oba cesarstwa, rozdzielone po części Pustynią Syryjską, na której
koczowali Saraceni,
usiłowały zapewnić sobie ich poparcie. Od bardzo dawna przymierające
głodem plemio-
na arabskie spoglądały zazdrosnym okiem na żyzne ziemie Syrii i
Mezopotamii. Przenik-
nęły tam pokojowo i osiedliły się. Jednak jeśli tylko państwa, które
sprawowały kontrolę
nad terenami uprawnymi, okazywały się nieco słabsze, plemiona
arabskie stawały się
bardziej agresywne i próbowały przejąć władzę polityczną. To
tłumaczyłoby w jakiś spo-
sób przemieszczanie się ludności już w bardzo dawnych czasach.
Arabowie, którzy opuś-
cili tereny północne, szybko, w okresie kilku pokoleń, zasymilowali
się kulturowo z lud-
nością osiadłą. Przejęli jej obrzędy religijne, obyczaje i język
potoczny, aramejski. W VI
wieku warunki się zmieniły. Mniej więcej od stu czy dwustu lat, z
powodów dla nas ra-
czej niejasnych, żyjące na pustyni plemiona arabskie, coraz bardziej
masowo i pospołu,
w zorganizowanych grupach starają się przeniknąć na żyzne obszary
graniczące z ich te-
rytorium: do Syriopalestyny oraz Mezopotamii na północy, do Saby i
Hadramautu na po-
łudniu. Biorąc pod uwagę to zjawisko, chcąc je ukierunkować i
wykorzystać, dwa wielkie
cesarstwa zamierzają pozyskać sobie na stałe pomocnicze oddziały
Saracenów. Sasanidzi
pierwsi uczynili wodzów jednej z arabskich rodzin żyjących na pustyni
- Banu Lachm
z plemienia Tanuch władcami jednego z podbitych państewek. Ich
przodkowie żyli
prawdopodobnie w dobrych stosunkach z Rzymianami; posiadamy
inskrypcję poświęco-
ną jednemu z nich, najstarszą inskrypcję w języku arabskim,
pochodzącą z 328 r. ery
chrześcijańskiej, umieszczoną na jego grobowcu, bardzo blisko
posterunku rzymskiego
na granicy syryjskiej. Jest na niej nazwany "królem wszystkich
Arabów". Ale już potom-
kowie tego Imru al-Kajsa, którzy przeszli na stronę Persów, mieszkali
w mieście Al-Hira,
bardzo blisko stolicy Persji. Otaczali oni opieką arabskich poetów,
życzliwie przyjęli
chrystianizm nestoriański. Al-Hira była siedzibą biskupa. Zamki
wznoszone przez tych
królów zostały rozsławione w arabskich legendach. Odegrały bardzo
ważną rolę w poli-
tyce perskiej. I tak król Al-Munzir otrzymał od perskiego cesarza
Jezdegerda honorowe
tytuły Ramauzuha-Jezdegerda, "tego, który pomnaża radość Jezdegerda"
oraz Mahiszta,
"najważniejszego"; powierzono mu również nadzór nad synem cesarza
Vahramem, z któ-
rym Jezdegerd był poróżniony. Po śmierci Jezdegerda w roku 421,
podczas gdy wielcy
panowie, którzy prawdopodobnie go zabili, wahali się, którego z
trzech jego synów osa-
dzić na tronie, Al-Munzir, stojący na czele wojsk arabskich i
irańskich, siłą wprowadził
nań swego pupila.
Pozostający w służbie Sasanidów Lachmidzi z Al-Hiry prowadzili
niemal bez ustanku
wojnę z Rzymianami. śeby ich pokonać, około roku 500 cesarze
bizantyjscy upatrzyli
sobie inną rodzinę arabską, ród Ghassana, który koczował od strony
dzisiejszej Jordanii.
W 529 r. Justynian nadał tytuł fylarcha i patrycjusza wodzowi Al-
Harisowi Ibn Dżabali,
którego Grecy nazywali Aretasem. Ghassanidzi przyjęli chrześcijaństwo
w tej formie,
w jakiej było ono rozpowszechnione w Syrii i Egipcie - monofizytyzmu
uznającego jedną
naturę Chrystusa. Nie mieli stałej stolicy. Przez pewien czas była
nią Dżabija,
w Al-Dżaulanie (dawna Gaulanitida na południe od dzisiejszego Dżabal-
Duruz), kiedy
indziej Dżillik blisko Damaszku. Znane są walki Al-Harisa i jego syna
Al-Munzira (Ala-
mundarosa u pisarzy bizantyjskich) z Lachmidami, obfitujące w
bohaterskie czyny. Mo-
nofizytyzm Al-Munzira wzbudził nieufność cesarza Justyna II. Fylarch
posiadał pewną
wiedzę teologiczną i uczestniczył w synodach monofizytów. Nie było
wiadomo, czy nie
dążył do stworzenia syryjskiego państwa monofizyckiego. Justyn
usiłował go zgładzić.
Fylarch wypowiedział wtedy posłuszeństwo Bizancjum i przez trzy lata
pozwolił Lach-
midom z zimną krwią pustoszyć terytorium syryjskie. Konstantynopol
został zmuszony
do pertraktacji ze zbuntowanym wodzem arabskim i pokój został zawarty
nad grobem
świętego Sergiusza w Sergiopolis (Ar-Rusafa na Pustyni Syryjskiej).
Arabowie otaczali
wyjątkowym szacunkiem tego świętego. Al-Munzir zdobył Al-Hirę, którą
splądrował
i spalił oszczędzając jedynie kościoły. Po śmierci Justyna cesarz
Tyberiusz oddał mu,
w 580 r., zamiast diademu (klila) koronę królewską (taga) oraz
obdarzył tytułem najwyż-
szego fylarcha wszystkich Arabów. Jednak wyznawana przez Al-Muzira
ideologia nadal
czyniła go podejrzanym. Kiedy brał udział w wojnie przeciwko Persom,
jego postawa
zdawała się potwierdzać te podejrzenia. Schwytano go znienacka,
zabrano do Konstanty-
nopola, gdzie nowy cesarz Maurycy skazał go na śmierć. Kara została
złagodzona,
Al-Munzira wygnano na Sycylię, jednak syn fylarcha, An-Numan,
powodowany zemstą
splądrował ze swymi Arabami całą Syrię. Wezwano go do
Konstantynopola, gdzie bazy-
leus obiecał mu uwolnić ojca, jeśli syn będzie walczył z Persami. An-
Numan odmówił
współdziałania z katolikami; w drodze powrotnej został zatrzymany i
również wysłany
na Sycylię. Królestwo Ghassanidów zostało podzielone między piętnastu
książąt, z któ-
rych większość przyłączyła się do Persów.
Widzimy więc, w jaki sposób chrześcijaństwo, nestoriańskie czy
monofizyckie, prze-
niknęło na ziemie arabskie. Rozpowszechniło się ono znacznie dalej na
południe. Nawet
w Arabii Południowej powstały kościoły i biskupstwa. Wielki kościół w
Nadżranie
w Jemenie był zabytkiem wzbudzającym podziw Arabów z pustyni. W
okolicach Zatoki
Perskiej, tam gdzie dotarły wpływy, a może i rządy perskie, można
było spotkać wy-
znawców zoroastryzmu. Judaizm rozpowszechnił się w oazach Al-Hidżazu,
gdzie śydzi
skwapliwie zajęli się pracą na roli i posadzili mnóstwo gajów
palmowych. Wielkie rody
nawróciły się zwłaszcza w Arabii Południowej. Wśród Arabów żyjących
na pustyni ży-
dowski poeta, a raczej Arab nawrócony na judaizm, Samau'al (czyli
Samuel) Ibn Adijja,
stał się sławny przez swą przysłowiową lojalność. Oblegany w swoim
zamku w pobliżu
Tajmy przez władcę Al-Hiry Al-Munzira, został przez niego wezwany do
oddania pozos-
tawionych mu w depozycie dóbr króla plemienia Kinda, wielkiego poety
Imru al-Kajsa,
przebywającego wtedy na dworze w Bizancjum. Naczelny wódz Lachmidów
wziął
w niewolę syna Samau'ala i zagroził, że zabije go jeśli ojciec nie
wykona rozkazu. Sa-
mau'al pozostał wierny przyrzeczeniu, jego syna zamordowano.
Bizantyjczycy usiłowali rozciągnąć swoje wpływy zwłaszcza przez
szerzenie chrześci-
jaństwa. Mieli cennego sprzymierzeńca w rejonie Morza Czerwonego.
Była nim Etiopia,
wówczas ze stolicą w Aksumie. Państwo etiopskie, utworzone znacznie
wcześniej przez
Arabów z Południa, którzy przepłynęli przez morze i skolonizowali
miejscową ludność
mówiącą językiem kuszyckim, stało się potężne. Posiadało wielki port
nad Morzem
Czerwonym, Adulis, blisko dzisiejszej Massawy. Kupcy egipscy i
bizantyjscy przeważnie
dalej się nie zapuszczali; w porcie spotykali kupców indyjskich,
afrykańskich i połud-
niowoarabskich. Cesarze etiopscy (wtedy nazywano ich nagaszi, jest to
słowo mające ten
sam rdzeń co dzisiejszy termin, który je zastąpił, nygus) przyjęli
chrześcijaństwo w pier-
wszej połowie IV wieku. Mniej więcej w tym samym czasie mieli
posiadłości w Arabii
Południowej, dokąd chrześcijaństwo też już przeniknęło. Cesarz
ariański Konstancjusz II
wysłał tam misjonarza pochodzenia "indyjskiego", Teofila, by szerzył
arianizm, doktrynę,
która czyniła z Chrystusa posiadającą boską naturę istotę,
podporządkowaną Bogu Ojcu.
Wszystko wskazuje na to, że Teofil odniósł natychmiastowy sukces w
Arabii Południo-
wej, natomiast nie udało mu się rozpowszechnić swej doktryny w
sąsiedniej Etiopii.
W połowie V wieku Arabia Południowa wydaje się zjednoczona i
potężna. Za króla
ma zdobywcę Abkariba Asada, który zapuszcza się na północ i północny
wschód na od-
ległość ponad tysiąca kilometrów od Maribu. Przyjmuje tytuł "króla
Saby, Zu-Rajdanu,
Hadramautu i Jamanatu oraz zamieszkujących te tereny Arabów z wyżyn i
z nadbrzeżnej
równiny". A ci Arabowie to beduini, najemnicy na jego żołdzie lub
wasale. Wśród ko-
czowników ma, zupełnie jak w Persji czy Bizancjum, poddanych sobie
książąt: władców
królestwa Kinda, którzy toczyć będą wojny na północy i w którymś
momencie zbliżą się
do Al-Hiry. Wspominaliśmy już słynnego króla-poetę Imru al-Kajsa.
Tradycja arabska
mówi, że Abkarib Asad i jego lud przyjęli religię żydowską. J.
Ryckmans dostarczył
ostatnio poważnych dowodów pozwalających wierzyć tym przekazom. Od
tej chwili po-
jawiają się inskrypcje monoteistyczne, bez wątpienia judaizujące.
Chrześcijaństwo rów-
nież zapuściło korzenie, ale musiało walczyć z rywalem, władcy zaś w
większości skła-
niali się ku judaizmowi.
W każdym razie około roku 510 (chronologia tego okresu jest raczej
niepewna i dys-
kusyjna) judaizm zyskuje przewagę. W Arabii Południowej dochodzi do
władzy skłania-
jący się ku judaizmowi książę Jusuf Asar, którego tradycja arabska
zna pod imieniem Zu
Nuwasa, "człowieka o włosach opadających kosmykami". Niedawno odkryta
inskrypcja
dodaje do jego imienia przydomek Jasar - mściciel, będący
prawdopodobnie deklaracją.
Tradycja arabska czyni z niego młodego przystojnego mężczyznę, który
zdobył władzę
udaremniając homoseksualne zamiary swego poprzednika, a mianowicie
zabijając go
i jednocześnie wyzwalając młodych Jemeńczyków od konieczności
płacenia erotycznej
daniny. Zu Nuwas rozpoczął rządy od prześladowań chrześcijan
monofizytów, nawiązał
też od razu dobre stosunki z Persją.
Dla Bizancjum stanowiło to religijne, polityczne i ekonomiczne
zagrożenie. Współ-
cześni mieli pełną świadomość materialnej stawki tej walki.
Prokopiusz wyjaśnia nam, iż
chodziło o to, by nie dopuścić do przejęcia przez nieprzyjaciół
szlaku handlowego wio-
dącego z Dalekiego Wschodu, w przeciwnym wypadku trzeba by było za
drogocenne eg-
zotyczne towary płacić solidnym rzymskim złotem. A Kosmas, po
mistycznych rozważa-
niach, które wyżej cytowaliśmy, dorzuca jak prawdziwy kupiec: "Bóg
przyznał Rzymia-
nom jeszcze inną oznakę władzy, chcę powiedzieć, że wszystkie narody
prowadzą handel
posługując się właśnie ich monetą i że jest ona przyjęta od jednego
do drugiego krańca
ziemi; jest uznawana przez wszystkich ludzi i wszystkie państwa,
ponieważ nie ma dru-
giego państwa, w którym coś podobnego by istniało."
I tak około 512 r. ekspedycja z Aksumu sprzymierzonego z Bizancjum
przepłynęła
Morze Czerwone, by wesprzeć chrześcijan. Prawdopodobnie część z nich,
żyjąca blisko
wybrzeża, znajdowała się pod panowaniem etiopskim. Przypuszczalnie
były tam nawet
kolonie typowo etiopskie, pozostałość wcześniejszych podbojów. Wojna
toczyła się dłu-
go, ze zmiennym szczęściem dla obu stron. Główne siły armii
etiopskiej, przekonane, że
zwycięstwo jest pewne, a może wezwane innymi wydarzeniami, wyruszyły
morzem
w drogę powrotną, na miejscu zostawiając tylko garnizony. Zu Nuwasowi
udało się pod-
stępem odciąć i wymordować Etiopów. Podpalił główny kościół w stolicy
- Zufarze -
gdzie schroniło się 280 Etiopów, zaatakował nadbrzeżny region Al-
Aszar, a jego wódz
naczelny Szarahil Zu Jazan spalił kościół w porcie Al-Mucha. W końcu
król rozpoczął
gwałtowne prześladowania chrześcijan w Nadżranie, bastionie
południowoarabskiego
chrześcijaństwa monofizyckiego. Według jednego ze źródeł, kazał
podobno spalić żyw-
cem, bez sądu, 427 księży, zakonników i zakonnice, zabić 4252
chrześcijan i wziąć
w niewolę 1297 dzieci i młodych ludzi poniżej piętnastu lat.
Prawdopodobnie to właśnie
stosów Zu Nuwasa tyczy aluzja dość tajemniczego ustępu Koranu.
[Chodzi o surę
LXXXV, w. 4-8 (przyp. kons.)]. W każdym razie wydarzenia te, bez
wątpienia wyol-
brzymione przez propagandę, wywołały prawdziwą sensację w Arabii.
Skłaniający się ku
judaizmowi król wysłał do Al-Hiry poselstwo wzywające lachmidzkiego
władcę
Al-Munzira III do postąpienia w taki sam sposób z chrześcijanami w
jego kraju - miały to
być represje za prześladowania śydów w cesarstwie bizantyjskim.
Podobne żądanie wy-
słał do króla królów Iranu. Warto zauważyć, że chrześcijanie
nestorianie prawdopodobnie
go poparli.
Bizancjum pchnęło Aksum do odwetu. Kosmas, który mniej więcej w tym
czasie prze-
jeżdżał przez Adulis, obserwował przygotowania do wyprawy. Nagaszi
zgrupował sześ-
ćdziesiąt okrętów, w większości bizantyjskich, i rozkazał zbudować
jeszcze dziesięć na
wzór indyjski. W 525 r. (prawdopodobnie) Etiopom przewiezionym przez
morze powiódł
się desant, mimo tajemniczego łańcucha, o którym tradycja, swobodnie
fantazjując, mó-
wiła, że przegradzał całą cieśninę Bab al-Mandab! Co prawda ówczesne
inskrypcje jasno
mówią o łańcuchu, który Zu Nuwas kazał wykuć lub odnowić stary.
Prawdopodobnie
zamykał on jedynie przesmyk u wejścia do portu. Najeźdźcy ostatecznie
pokonali Zu
Nuwasa. Arabowie opowiadali później, że zrozpaczony z powodu klęski
swoich oddzia-
łów piękny król żydowski wsiadł na konia i powoli pogrążał się w
morzu, aż w końcu
zniknął wśród fal.
Po okresie rabunków i powszechnych rzezi, których ofiarami padali
mieszkańcy Po-
łudniowej Arabii bez względu na wyznawaną religię i przekonania,
żołnierze etiopscy,
których poziom cywilizacyjny był bez wątpienia raczej niski, opuścili
kraj, oddając wła-
dzę w ręce tubylca Sumjafy; Prokopiusz nazywa go Esimfajosem. Kiedyś
prawdopodob-
nie skłaniał się ku judaizmowi, później przyłączył się do chrześcijan
i poparł sprawę
etiopską. Inskrypcje ostatnio odkryte pozwalają domyślać się różnego
rodzaju zmian sy-
tuacji. Około roku 530 żołnierze etiopscy, którzy pozostali w Arabii,
sprzymierzywszy
się prawdopodobnie z niższymi warstwami społeczeństwa
południowoarabskiego, zbun-
towali się przeciwko Sumjafie i na jego miejsce wprowadzili Abrahę,
dawnego niewolni-
ka bizantyjskiego kupca z Adulisu. Etiopski władca na próżno wysłał
dwie ekspedycje,
by stłumić bunt. Abraha utrzymał się, zachowując wyczekującą i
neutralną postawę
w konflikcie potęg i opierając się Justynianowi usiłującemu popchnąć
go przeciwko Per-
sji. Kazał naprawić wielką tamę w Maribie i zdławił bunt wywołany
prawdopodobnie
przez syna Sumjafy. Jego neutralność czyniła zeń władcę, o którego
względy zazwyczaj
bardzo zabiegano. Przyjmował poselstwa z Etiopii, Bizancjum, Persji,
Al-Hiry i od ghas-
sanidzkiego fylarcha Al-Harisa Ibn Dżabali. Pokonał saraceńskie
plemię Ma'add. Pod ko-
niec jego panowania nastąpiło zbliżenie z Etiopią i prawdopodobnie z
tego okresu datuje
się wyprawa na północ, która miała go zaprowadzić, tak przynajmniej
podaje tradycja
arabska, do bram Mekki. Opowiadano później, że jego armię, w której
skład wchodził je-
den słoń - a może kilka - zaatakowały ptaki, które z dużej wysokości
rzucały w nią ka-
mieniami. W ten sposób została zmuszona do odwrotu. W Koranie
znajduje się sura za-
wierająca aluzje do historii "towarzyszy słonia".
Następcy Abrahy kontynuowali politykę antyperską, bez wątpienia
jednak znacznie
bardziej zdecydowaną. Jednocześnie Bizancjum usiłowało uzyskać
kontrolę nad lądo-
wym szlakiem jedwabnym na północy, umacniając się jednocześnie na
terenach, z któ-
rych mogło rekrutować najemników. Turcy osiągnęli wielką potęgę w
Azji Centralnej.
Chosroes Anuszirwan przyłączył się do nich i tak powstała koalicja
zniszczyła imperium
Heftalitów panujące nad Turkiestanem, wschodnim Iranem i
Afganistanem. Każdy z so-
juszników zagarnął część pokonanego imperium. W 567 i 568 r.
nastąpiła wymiana po-
selstw między cesarzem bizantyjskim Justynem II i kaganem Turków
zachodnich Iste-
mim. Istemi żądał sprzedaży jedwabiu od razu Bizantyjczykom, bez
pośrednictwa swego
dawnego perskiego sprzymierzeńca. Chosroes odrzucił wszelkie
negocjacje na ten temat.
Przymierze turecko-bizantyjskie zostało zawarte. W 572 r. Justyn
rozpoczął wojnę z Per-
sją.
Stronnictwo properskie w Południowej Arabii, kierowane przez
dawnych zwolenni-
ków Zu Nuwasa, naciskało na Chosroesa, by zareagował na rosnące
wpływy bizantyjskie
w tym rejonie. Zresztą sprzyjający Persom Arabowie nękali królestwo
południowoarabs-
kie. Szach musiał stawić czoło bizantyjskiemu okrążeniu. Nieco przed
rokiem 600 (do-
kładna data nie jest znana, ustalono kiedyś, że był to rok 570)
zdecydował się wysłać do
Jemenu flotę pod dowództwem niejakiego Vahriza. Wydaje się, że
Persowie łatwo doko-
nali podboju. Droga morska na Południu została uwolniona spod
kontroli bizantyjskiej,
podczas gdy o drogę lądową na Północy nadal się spierano.
Tradycja arabska ustaliła rok 571 jako datę narodzin proroka
Mahometa. Dacie tej bar-
dzo daleko do ścisłości. Jest jednak znacząca, jeśli chodzi o
politykę międzynarodową.
Zestawmy z nią jeszcze kilka innych współczesnych sobie zdarzeń.
Cesarstwo bizantyjs-
kie, które nadal tak silnie oddziaływało na Wschodzie, doznawało
poważnych klęsk na
Zachodzie. Począwszy od 568 r. Lombardczycy z uporem dążyli do
zajęcia Italii.
W Hiszpanii Wizygoci atakowali posiadłości bizantyjskie. Kordobapo
raz pierwszy zosta-
ła zdobyta w 572 r., ostatecznie stracona w 584 r. Pochłonięte
sprawami Wschodu Bizan-
cjum reagowało jedynie zręcznymi dyplomatycznymi manewrami, usiłując
popchnąć
Franków przeciw Lombardczykom. Tymczasem Galia była podzielona między
wnuków
Chlodwiga. I gdy toczyły się walki między Chilperykiem a Sigebertem
oraz ich żonami:
Fredegondą i Brunhildą, ich brat Gontran rządził w spokoju Burgundią.
Walka imperiów odbijająca się w walce stronnictw, szczególnie
widocznej w Połud-
niowej Arabii, nie mogła nie wywołać ważnych reperkusji w świecie
Saracenów ko-
czowników.
Podbój Południowej Arabii przez Etiopów, a później przez Persów,
oznaczał od dawna
już nadchodzący zmierzch jej potęgi. Już Ptolemeusze usiłowali obywać
się bez Arabów
z Południa: rozwijali żeglugę floty królewskiej po Morzu Czerwonym,
próbowali przy-
stosować do panującego w Egipcie klimatu uprawę drzewa balsamowego. W
początkach
ery chrześcijańskiej Grek o nazwisku Hippalos odkrył prawa rządzące
monsunami, co
pozwoliło statkom greckim odbywać bez zatrzymywania się podróż z
Egiptu do Indu i
z powrotem. Droga lądowa z Indii do krajów śródziemnomorskich przez
Palmyrę, później
przez Edessę i Antiochię stanowiła - kiedy w warunkach pokojowych
była przejezdna -
wielką konkurencję dla drogi morskiej na Południu. Wojny domowe
między książętami
Południowej Arabii, jak również wojny zewnętrzne, które jej dotykały
- wszystkie pro-
wadzone po to, by zapewnić sobie kontrolę nad tym szlakiem - musiały
pomniejszyć jej
potęgę i bogactwo. Obce podboje były fatalne w skutkach. Nastąpiło
osłabienie wielkich
państw przy odpowiednim wzmocnieniu władzy pomniejszych panów.
Plemiona bedui-
nów z pustyni zaczynają, jak na Północy, przenikać tu coraz bardziej
masowo i w sposób
zorganizowany. Pochodząca z późniejszego okresu legenda arabska
zwraca uwagę na to
przesilenie i przypisuje je przypadkowemu zdarzeniu: przerwaniu
wielkiej tamy w Mari-
bie. Nie jest wykluczone, że wielkie zapory zapewniające nawadnianie
ogromnych ob-
szarów doznawały poważnych uszkodzeń. Jednak jeżeli ich nie
naprawiano (lub napra-
wiano niedostatecznie, ponieważ Abraha, jak widzieliśmy, chełpi się
jeszcze robotami
przy tamie w Maribie), to dlatego, że zasoby państwa już na to nie
pozwalały.
Wszystko to przydawało znaczenia beduinom. Odtąd mogli żądać
wyższej ceny za
swoje pośrednictwo i za rolę przewodników w ruchu lądowym, nadal
jeszcze ważnym na
drodze ku Zachodowi. Mimo spektakularnych wypraw - o krótkotrwałych
jednak rezulta-
tach - przeciw nim przedsiębranych, mogli jeszcze wystawiać swój
udział na przetarg
walczącym ze sobą potęgom i czerpać z tego znaczne korzyści.
Okazywało się, że wśród dawnych beduinów, dopiero co przestawionych
na osiadły
tryb życia, byli ludzie interesu, którzy mogli zająć się
organizowaniem karawan, zarabiać
na transporcie cennych towarów. Tworzyły się spółki finansujące
karawany. Zyski były
znaczne, sięgały od 50 do 100 procent. Miasta, z których uczynili
ośrodki swej działal-
ności, rozrastały się, rozkwitały, przede wszystkim Mekka leżąca w
połowie drogi mię-
dzy Południową Arabią a znajdującą się pod panowaniem bizantyjskim
Palestyną. Cała
Arabia zachodnia, dzięki takim samym warunkom, ekonomicznie się
rozwijała. Leżący
na południe od Mekki At-Ta'if - górska miejscowość wypoczynkowa
mekkańczyków -
miał liczną klientelę na swoje owoce, warzywa i wina. W całej Wadi
al-Kurze ("dolina
miast", tak nazywano nie przerwaną niemal linię oaz w północnym Al-
Hidżazie) i dalej
na południe aż do Medyny dzięki żydowskim koloniom rozkwitało
rolnictwo.
Na rozległych obszarach świata nomadów tu i ówdzie rozwijała się
gospodarka mer-
kantylna. Obok handlu wymiennego coraz częściej przeprowadzano
transakcje pieniężne:
w dinarach, to znaczy złotych denarach, oraz w dirhamach, czyli
srebrnych drachmach.
Beduini zapożyczali się u bogatych kupców w miastach, popadali w
długi i w końcu za-
mieniali się w niewolników lub spadali co najmniej do rangi klienta.
Rozpoczynał się
proces rozpadu społeczności plemiennej. Wielkie targi, jak te w
Ukazie, prosperowały
doskonale. Spotkać na nich można było Arabów z wszystkich plemion
oraz cudzoziem-
ców. Wykroczono poza obręb plemion.
Przemianom ekonomicznym i społecznym towarzyszyła naturalną koleją
rzeczy prze-
miana intelektualna i moralna. Powodzenie osiągali osobnicy żądni
sukcesów, których
nie zapewniały już tradycyjne cechy synów pustyni. Znacznie bardziej
były w cenie
chciwość i pragnienie zysku. Bogacze, próżni i zarozumiali, pysznili
się awansem, który
teraz był ich awansem osobistym, a nie awansem plemienia. Więzy krwi
rozluźniały się,
ustępowały miejsca ważniejszym związkom opartym na wspólnocie
interesów.
Odtąd nowe wartości wypierają humanizm plemienny. Biedacy,
młodzież, ludzie ucz-
ciwi mogli spokojnie cierpieć nędzę obok opływających w dostatki
parweniuszy. Rodziło
się niejasne uczucie, że dawny ideał plemienny, w imię którego można
by potępić nowo-
bogackich, jest przestarzały. Zaczęto zwracać się odtąd ku religiom
uniwersalistycznym,
religiom jednostki, tym, które zamiast dotyczyć grupy etnicznej,
dążyły do zapewnienia
zbawienia każdej osobie ludzkiej w jej niezwykłej niepowtarzalności.
Judaizm i chrześci-
jaństwo, jak to widzieliśmy, były znane, często pod postaciami nie
wolnymi od wynatu-
rzeń. Były to jednak ideologie obce, związane z walczącymi o kontrolę
nad Półwyspem
Arabskim potęgami. Ich prestiż wynikał z tego, że pochodziły z obcych
krajów, reprezen-
towały niezaprzeczalnie wyższy w porównaniu z religią plemienną
poziom, związane by-
ły z otaczanymi poważaniem cywilizacjami. Uznanie ich oznaczało
jednak zajęcie sta-
nowiska politycznego, a był to dla arabskiej dumy krok raczej
upokarzający. Niektórzy
poszukiwali bezładnie nowych dróg, inspirowali się obcymi ideami,
pragnąc zakwestio-
nować potęgę niezliczonych bożków plemiennych i poprzestać na kulcie
jednego tylko
Allaha, tak bliskiego najwyższemu Bogu chrześcijan i śydów.
Równocześnie Saraceni cierpieli z powodu słabości politycznej.
Arabowie, jako na-
jemnicy lub żołnierze oddziałów pomocniczych, stanowili nieodzowną
podporę wielkich
imperiów. Kupowano sobie ich współdziałanie, obawiano się ich buntów,
posługiwano
się nimi wykorzystując jedne plemiona przeciw drugim. Dlaczego nie
mieliby obrócić
swoich zalet na własną korzyść? Do tego potrzebne było silne państwo,
które zjednoczy-
łoby Arabię. Mogłoby w ten sposób zapewnić ochronę zdobytych bogactw
i handlu, skie-
rować na zewnątrz chciwość beduinów - którym najgorzej się wiodło -
by przestała być
hamulcem dla działalności handlowej samych Arabów. Państwa
Południowej Arabii, zbyt
kolonizatorskie względem nomadów, zbyt oderwane od beduinów - chociaż
zamieszkują-
ca je ludność w jakimś stopniu spokrewniona była z koczownikami - nie
podołały temu
zadaniu.
Państwo arabskie kierujące się ideologią arabską, przystosowane do
nowych warun-
ków, a jednak stale jeszcze bliskie środowisku beduinów, które
powinno wchłonąć, sta-
nowiące potęgę traktowaną na równi z wielkimi imperiami - oto wielki
wymóg epoki.
Dla jednostki nieprzeciętnej, człowieka, który lepiej niż kto inny
będzie umiał nań odpo-
wiedzieć, droga była otwarta. Ten człowiek miał się narodzić.
Rozdział III
Narodziny proroka
Nikt nie wie dokładnie, kiedy urodził się Mahomet, który miał stać
się prorokiem Al-
laha. Niegdyś sądzono, że wydarzyło się to za panowania Chosroesa
Anuszirwana, a więc
przed 579 r. - co nie budzi zastrzeżeń. Mówiono też, że było to w
roku słonia, a więc
wtedy kiedy ptaki zmusiły do odwrotu armię Abrahy pod Mekką - to zaś
na pewno mija
się z prawdą. Dokładne daty ustalane według bardzo wątpliwych
obliczeń obejmują prze-
dział lat 567-573. Najczęściej przyjmuje się rok 571.
Mahomet, zwany przez Arabów Muhammadem, urodził się w Mekce z ojca
Abd Alla-
ha i matki Aminy. Poprzez ojca należał do rodu Haszim z plemienia
Kurajszytów. Te
przekazane przez tradycję dane, choć nie wszystkie są niepodważalne,
można w gruncie
rzeczy traktować jako pewne.
Mekka leży w wąwozie w poprzek biegnącego równolegle do wybrzeża
łańcucha gór-
skiego, który tworzą żółte i czarne góry, całe "z występów skalnych
niewiarygodnie na-
gich, bez odrobiny ziemi, lśniących od szczytu do podnóża,
poszarpanych, spiczastych,
stromych". Wąwóz ten, ciągnący się z północnego wschodu na południowy
zachód, zos-
tał wydrążony przez rzekę, której koryto nadal od czasu do czasu
gwałtowne deszcze na-
gle wypełniają wodą, zalewając miasto i jego sanktuarium; pielgrzymi
opuszczają je wte-
dy wpław, jak na przykład w roku 1950. W tym jałowym, ale korzystnie
położonym pa-
rowie, w odległości mniej więcej osiemdziesięciu kilometrów od morza,
znajduje się
studnia, słynny Zamzam. Prawdopodobnie od bardzo dawna było tam
sanktuarium. W II
wieku geograf Ptolemeusz umieszcza w tym rejonie miejscowość, którą
nazywa Makora-
ba. Mogło to być słowo - pisane w języku południowoarabskim mkrb
(zapis nie
uwzględnia samogłosek), w etiopskim mekwerab - oznaczające
"sanktuarium", i prawdo-
podobnie ta forma, skrócona, dała historyczną nazwę miasta.
W pewnym okresie - kiedy, nie wiemy - Mekka stała się centrum
handlowym z pew-
nością dzięki swemu korzystnemu położeniu na zbiegu drogi biegnącej z
południa na
północ - z Jemenu do Palestyny - i dróg łączących zachód ze wschodem:
wybrzeże Mo-
rza Czerwonego, skąd można było dotrzeć do Etiopii, z Zatoką Perską.
Sanktuarium za-
pewniało spokój i bezpieczeństwo kupcom. Początkowo znajdowało się w
rękach ple-
mienia Dżurhum, później plemienia Chuza'a. Prawdopodobnie pod koniec
V wieku nie-
jakiemu Kusajjowi udało się podstępem lub siłą przejąć opiekę nad
świątynią. Pochodził
on z plemienia Kurajszytów, złożonego z kilku rodów, które dzięki
niemu wyparło Chu-
za'a. Opowiadano, i jest w tej historii prawdopodobnie odrobina
prawdy, że przebywał
w Syrii i że stamtąd przyniósł kult bogini Al-Uzzy i Manat, który
połączył z kultem Hu-
bala, bożka Chuza'a. Zastanawiano się, czy tak naprawdę nie był to
Nabatejczyk.
Kurajszyci (nazwa ta oznacza rekina, być może dawny totem)
nabierali w ten sposób
znaczenia, które miało bezustannie rosnąć, a historia nadchodzących
pięciuset lat może
być uznana za okres rozszerzania się władzy tego plemienia aż do
osiągnięcia prestiżu
o znaczeniu światowym. Plemię to dzieliło się na kilka rodów. Mówiło
się o Kurajszy-
tach az-Zawahir, "Kurajszytach zewnętrznych" zamieszkujących
peryferie, i o Kurajszy-
tach al-Bata'ih, którzy gromadzili się w głębi doliny, bezpośrednio
wokół źródła Zamzam
i pierwotnego przylegającego doń sanktuarium. Była to maleńka budowla
w kształcie
prostopadłościanu, który nazywano Al-Kaba, co znaczy sześcian.
Specjalną czcią otacza-
no czarny kamień, pierwotnie meteoryt, który prawdopodobnie stał się
kamieniem wę-
gielnym. Niemal wszędzie Arabowie, a najogólniej Semici, oddawali
cześć tego rodzaju
kamieniom. W roku 219 młody Arab z Syrii, wielki kapłan Czarnego
Kamienia z Emesy
(Himsu) Heliogabal, kiedy został cesarzem rzymskim, kazał przewieźć z
wielką pompą
do Rzymu ten święty fetysz i zbudował mu świątynię ku niezmiernemu
zgorszeniu sta-
rych Rzymian. W Mekce Al-Kaba, stanowiąca prawdopodobnie początkowo
wyłącznie
sanktuarium Hubala, była siedzibą kilku bożków. Wprowadzono do niej
jeszcze inne ido-
le.
Późniejsza tradycja opowiada, że czterej starsi synowie Abd Manafa
(jednego z synów
Kusajja) podzielili między siebie te tereny w poszukiwaniu rynków
zbytu. Jeden udał się
do Jemenu, drugi do Persji, trzeci do Etiopii, czwarty do
bizantyjskiej Syrii. Historia jest
prawdopodobnie zmyślona, obrazuje jednakże pewien ogólniejszy stan
rzeczy. Banu Ku-
rajsz zrobili wszystko, by rozwinąć handel miasta, nad którym
sprawowali kontrolę.
Mówiliśmy już o tym, jak wydarzenia zewnętrzne im w tym pomogły. Pod
koniec VI
wieku wysiłki ich zostały nagrodzone swego rodzaju handlową
dominacją. Ich karawany
zapuszczały się daleko, ku czterem głównym obszarom międzynarodowego
handlu, któ-
rymi były rejony wyżej wymienione. Wielcy kupcy mekkańscy znacznie
się wzbogacili.
Mekka stała się ośrodkiem, gdzie spotykali się kupcy wszystkich
narodowości, gdzie zu-
pełnie nieźle rozwinęło się rolnictwo. Miejsce święte przyciągało
coraz więcej pielgrzy-
mów, którzy odprawiali skomplikowane rytuały wokół Al-Kaby i małych
okolicznych
sanktuariów. Związki małżeńskie zapewniały Kurajszytom pomoc
sąsiadujących plemion
koczowniczych. Ich przychylność Kurajszyci zjednywali sobie również
pieniędzmi,
a nawet bronią. Banu Kurajsz odgrywali także pewną rolę w polityce
międzynarodowej.
To, co o nich wiemy, a wiemy niewiele, sugeruje swego rodzaju
neutralność z odcieniem
sympatii dla potęg chrześcijańskich: Bizancjum i Etiopii. A jednak
Abraha przybył bić się
z mekkańczykami; być może chciał zniszczyć ich potęgę handlową,
stanowiącą realne
zagrożenie dla gospodarki Arabii Południowej. Około 589-590 r.
Kurajszyci są w stanie
wojny z plemieniem Hawazin; jeden z podopiecznych Kurajszytów zabija
wodza Hawa-
zynitów An-Numana, który prowadził karawanę dla properskiego króla
Al-Hiry.
Oczywiście rody kurajszyckie walczyły między sobą o władzę.
Najważniejsze z tych,
które pojawiły się na scenie, to rody Haszima i Abd Szamsa, dwóch
synów Abd Manafa.
Syn Haszima Abd al-Muttalib uzyskał prawdopodobnie przewagę w okresie
poprzedzają-
cym narodziny Mahometa. Wkrótce jednak utracił ją na rzecz Umajji,
syna Abd Szamsa
i jego rodu. W zasadzie Kurajszyci roztropnie nie dopuszczali do
tego, by walki wew-
nętrzne naruszyły ich jedność wobec sąsiadów. Zasadnicze decyzje
podejmowane były
przez zgromadzenie wodzów i wybitnych osobistości najważniejszych
rodów, rodzaj ra-
dy starszych, mala. Rola tego zgromadzenia sprowadzała się
prawdopodobnie tylko do
osiągania, poprzez dyskusję, porozumienia. Nic nie mogło zmusić
jednego rodu, by pod-
porządkował się decyzjom innych rodów, jak tylko przekonywanie czy
mniej lub bardziej
pokojowy przymus.
Abd al-Muttalib zawdzięczał prawdopodobnie swoją pozycję temu, że
znalazł się na
czele jednej z tych grup, jakie wyłoniły się spośród rodów
mekkańskich w czasie ich
walki o władzę. Dwie z tych grup stale ze sobą rywalizowały, trzecia
pozostawała neu-
tralna. Abd al-Muttalib prowadził handel z Syrią i Jemenem i uzyskał
korzystne dla mek-
kańskiego sanktuarium przywileje. To on dostarczał wodę i pożywienie
pielgrzymom.
Opowiadano, że rozpoczął rozmowy z Abrahą, kiedy armia wyposażona w
słonie zjawiła
się pod Mekką. Pobrzmiewa tu być może echo starań, jakie jeden z
rodów poczynił dla
zapewnienia sobie poparcia z zewnątrz. Abd al-Muttalib miał kilka żon
pochodzących
z różnych plemion, dały mu one dziesięciu synów, ojca i stryjów
Mahometa, oraz sześć
córek. Do niektórych z nich jeszcze powrócimy.
Jednym z jego synów był Abd Allah zrodzony z Fatimy Bint Amr
pochodzącej z ku-
rajszyckiego rodu Banu Machzum. Jak powiadają, był to bardzo
przystojny mężczyzna.
Jego ojciec - pragnąc bez wątpienia sprzymierzyć się z rodem Banu
Zuhra - poprosił jed-
nocześnie o rękę młodej Aminy Bint Wahb dla swego syna, a dla siebie
o rękę jej krew-
niaczki Hali Bint Wuhajb należącej do tego samego rodu.
Amina, jak się wydaje, nie opuściła swego rodu, a Abd Allah składał
jej wizyty zgod-
nie z arabskim zwyczajem. Pierwszym i jedynym dzieckiem, które z nią
miał, był Maho-
met. Interesująca może wydać się jedna z krążących na temat poczęcia
Mahometa legend,
mimo że nie ma ona żadnej wartości historycznej. Stanowi bowiem
niesamowity kontrast
z zabiegami chrześcijan, by sprawę narodzin Jezusa pozbawić, o ile
tylko to możliwe,
pierwiastka seksualnego.
"Abd Allah udał się do kobiety, która tak samo jak Amina Bint Wahb
należała do nie-
go. Miał na sobie ślady gliny, ponieważ wcześniej pracował na swojej
ziemi. Zaczął się
zalecać do tej kobiety, ale ona odprawiła go z powodu owych śladów
gliny. Wyszedł od
niej, dokonał ablucji i obmył się. Później udał się do Aminy.
Przechodził znowu koło
domu owej kobiety, która przywołała go do siebie. Ale on ją odtrącił
i poszedł do Aminy.
Wszedł do niej i posiadł ją. Poczęła wtedy Mahometa, niech Bóg mu
błogosławi i da mu
zbawienie. Następnie znowu poszedł do tamtej kobiety i powiedział:
<Chcesz mnie?>
Odparła: <Nie! Kiedy przechodziłeś obok mnie, w twoich oczach
jaśniało białe światło.
Zawołałam cię, a ty mnie odrzuciłeś. Wszedłeś do Aminy i ona zabrała
to światło.>"
Inny wariant tej historii nie uznawał owej kobiety za drugą żonę
Abd Allaha, podawał
ją za siostrę hanifa Waraki Ibn Naufala, o którym będzie jeszcze
mowa, uczoną, jak jej
brat, w Piśmie. Widząc na twarzy Abd Allaha blask proroctwa,
ofiarowała mu sto wielb-
łądów, by uzyskać jego względy. Odrzucił ją, a kiedy wracał od Aminy,
światła na jego
twarzy już nie było.
Abd Allah zmarł - kiedy jego żona była w ciąży lub tuż po
rozwiązaniu - w czasie po-
bytu w Medynie, gdzie zatrzymał się w drodze powrotnej z Gazy dla
załatwienia intere-
sów. Niewiele pozostawił wdowie: jedną niewolnicę, pięć wielbłądów i
kilka owiec.
Amina otoczyła syna opieką, ale wkrótce i ona zmarła; dziecko miało
zaledwie sześć lat.
Nasza wiedza o dzieciństwie Mahometa jest raczej niepewna. Legendy
powoli wypeł-
niły tę lukę, coraz piękniejsze i coraz bardziej budujące w miarę
upływu czasu. Nawet
najstarsze informacje, bardziej wstrzemięźliwe, budzą pewne
wątpliwości. Kiedy islam
stał się religią potężnego państwa, powstała konieczność stworzenia
zasad regulujących
życie społeczne. Oczywiście opinie na ten temat bardzo się różniły,
interesy były roz-
bieżne. Istniały też ugrupowania polityczne, które przyłączały się do
krewnych i Towa-
rzyszy Proroka. Ponadto wielu ludzi powodowanych ciekawością,
pobożnością lub nawet
zainteresowaniami historycznymi poszukiwało informacji o życiu
Mahometa. I wtedy
powstał jak gdyby zawód tradycjonisty. Tradycjoniści przytaczali
opowiadania, które by-
ły odpowiedzią na tę ciekawość, pobożność czy nawet na ową
konieczność tworzenia za-
sad, ponieważ poczynania Proroka miały rangę przykładu. Jeżeli
działał w określony spo-
sób, to po to, by wskazać swym zwolennikom, że tak właśnie zawsze
należy postępować,
zarówno gdy chodzi o poważne problemy - np. prawa spadkowe (ich
zasady zostały wy-
łożone przez samego Boga w Koranie) - jak o najdrobniejsze codzienne
zachowania, np.
sposób siedzenia przy stole. Tradycjoniści musieli - jak nasi
historycy - powoływać się na
źródła, z których korzystali. Były to jednak źródła przekazywane
ustnie. Takie to a takie
opowiadanie pochodziło od takiego to a takiego człowieka, który z
kolei zasłyszał je od
innego człowieka, i w ten sposób dochodziło się aż do kogoś, kto żył
w czasach Proroka,
kto widział jego gesty lub słyszał jego słowa. Oczywiście łatwo było
wymyślać tradycje
(po arabsku nazywa się je hadisami, to znaczy opowiadaniami), by
wesprzeć swoje zda-
nie i swoje stronnictwo. Wielcy arabscy historycy i juryści dobrze o
tym wiedzieli. Pró-
bowali wyeliminować zmyślone tradycje, na przykład tradycje o tak
długim łańcuchu po-
ręczycieli, że był on wręcz niemożliwy, nie stawiali sobie jednak tak
ambitnego zadania,
jak dotarcie do faktów nie budzących wątpliwości. Toteż przytaczają
całe serie dotyczą-
cych tego samego tematu, sprzecznych ze sobą tradycji, powołując się
na poręczycieli.
Czytelnik sam musi zadecydować, komu chce wierzyć. "A Bóg jest
najmądrzejszy", do-
rzucają często.
Najstarsze zbiory tradycji historycznych, do jakich możemy sięgnąć
pamięcią, pocho-
dzą z okresu, który od działalności Proroka dzieli sto dwadzieścia
pięć lat. Nie trzeba do-
dawać, co w ciągu takiego czasu mogła stworzyć fantazja. A jednak
wiele faktów jest
pewnych, ponieważ najbardziej zwalczające się stronnictwa zgadzały
się co do zdarzeń
tworzących wątek życia Proroka, co do imion jego Towarzyszy i żon,
ich związków i po-
chodzenia, i bardzo wielu innych jeszcze spraw, a nawet jeśli chodzi
o mało chwalebne,
a zatem nie wymyślone szczegóły. Mimo to co do bardzo wielu z nich
nie mamy żadnej
pewności, nie ulega zwłaszcza wątpliwości, iż bardzo niewiele
wiedziano o początko-
wym okresie życia Mahometa i że swobodnie na ten temat fantazjowano.
Przytoczę kilka
takich opowiadań, których jedyna wartość historyczna polega na tym,
że przedstawiają
pewne środowisko, co najmniej bardzo podobne do tego, w którym
wzrastał młody Ma-
homet, i ułatwiają nam zrozumienie tego, jak w czasach późniejszych
muzułmanie wyob-
rażali sobie życie ich Proroka.
Jak to było w zwyczaju u Kurajszytów, Mahometa powierzono mamce z
innego ko-
czowniczego rodu. Dzieci Kurajszytów miały zatem możliwość, tak
przynajmniej sądzo-
no, nasycić się czystym powietrzem pustyni i dzięki temu stawały się
silne i wytrzymałe.
W ten sposób utrzymywano kontakty z nomadami, co nie było bez
znaczenia, ponieważ
związek między mlecznymi braćmi uważano za bardzo silny. Mamką
Mahometa była nie-
jaka Halima pochodząca z rodu Banu Sad należącego do wielkiego
plemienia Hawazin.
Czy to o niej mówi pewna tradycja, a zacytuję tu ją jedynie jako
typowy przykład zadzi-
wiającej plastyczności tych opowiadań, co nie jest zresztą żadną
gwarancją autentycznoś-
ci? Jest ona przytoczona w historii Proroka i jego Towarzyszy
spisanej przez Ibn Sada na
początku II wieku hidżry (nasz wiek IX):
"Wiemy od Abd Allaha Ibn Numajra al-Hamdaniego, który wiedział to
od Jahji Ibn
Sa'ida al-Ansariego, że Muhammad Ibn al-Munkadir opowiadał: pewna
kobieta, mamka
Proroka, zastukała do niego. Kiedy weszła, wykrzyknął: <Mamo! Mamo!>
Poszedł po
płaszcz, rozciągnął go przed nią, a ona na nim usiadła."
Opowiadano również, w jaki sposób mamka wybrała dziecko. "Dziesięć
kobiet z ple-
mienia Banu Sad przybyło do Mekki, poszukując dzieci do wykarmienia.
Każdej udało
się jakieś znaleźć, z wyjątkiem Halimy Bint Abd Allah, której
towarzyszył mąż Al-Haris
Ibn Abd al-Uzza, nazywany Abu Zu'ajbem. Był z nimi ich syn Abd Allah
Ibn al-Haris,
którego karmiła, oraz [córki] Anisa i Dżudama, ta z pieprzykiem, ta,
która [później] ra-
zem z matką nosiła Mahometa, trzymając go na biodrze. Pokazano
Halimie Posłańca Bo-
ga. A ona powiedziała: <Sierota! i to bez pieniędzy! Co pocznie jego
matka?> Kobiety
odeszły, pozostawiając ją w tyle. Halima rzekła do męża: <Co o tym
myślisz? Moje towa-
rzyszki odeszły, a w Mekce nie ma już więcej chłopców do karmienia, z
wyjątkiem tego
sieroty. Może byśmy go wzięli? Nie chciałabym wracać z niczym.> Mąż
odpowiedział:
<Weź go! Być może Bóg sprawi, iż stanie się on dla nas
dobrodziejstwem.> Wróciła więc
do matki, wzięła dziecko, położyła je na swym łonie i podała mu
pierś, by zakosztowało
mleka. A Posłaniec Boga pił, aż się nasycił. Pił też jego brat
[mleczny]. Otóż ten brat nie
spał, ponieważ był wygłodzony [bo przedtem jego matka miała niewiele
mleka]. A matka
[Amina] powiedziała: <Mamko! Pytaj mnie o twego [mlecznego] syna,
ponieważ kiedyś
będzie on ważną osobą.> I opowiedziała jej to, co widziała, i to, co
jej mówiono w chwili
narodzin Mahometa. Halima, uszczęśliwiona, ucieszyła się tym, co
usłyszała. Po czym
odjechała zabierając dziecko. Osiodłali oślicę i Halima dosiadła jej
trzymając przed sobą
Posłańca Boga. Al-Haris jechał na ich starej wielbłądzicy. W Wadi
Sirar dogonili towa-
rzyszki podróży [...] One zapytały: <Halimo! Co zrobiłaś?>
Odpowiedziała: <Wzięłam,
Bogu niech będą dzięki, najpiękniejsze z niemowląt, jakie
kiedykolwiek widziałam, a po-
nadto jest ono obdarzone największą baraką.> Kobiety rzekły: <Czy nie
jest to dziecko
Abd al-Muttaliba?> Odpowiedziała: <Tak.> Halima opowiadała: <Zanim
opuściliśmy to
miejsce, widziałam zazdrość na [twarzy] niejednej z naszych kobiet.>"
Pewne cudowne wydarzenie jedni odnoszą właśnie do owych lat pobytu
na pustyni,
drudzy wiążą je z innym okresem życia naszego bohatera. Pojawili się
dwaj aniołowie,
otworzyli jego pierś, wyjęli z niej serce, które starannie obmyli,
zanim je z powrotem
włożyli na miejsce. Później zważyli go stawiając kolejno na drugiej
szali jednego czło-
wieka, potem dziesięciu, potem stu, potem tysiąc. Po czym jeden
powiedział do drugiego:
"Zostaw go! Nawet jeżeli postawiłbyś na drugiej szalce całą jego
wspólnotę [umma], on
i tak przeważy."
Amina zmarła w drodze powrotnej w czasie jednej z podróży do
Medyny, którą odby-
wała z niewolnicą Umm Ajman i małym Mahometem. Miał on wtedy sześć
lat. Jego
dziad, czcigodny Abd al-Muttalib, który miał wówczas osiemdziesiąt
lat, zabrał go do
siebie. Jednak i on dwa lata później zmarł. Mahometem zajął się wtedy
jeden ze stryjów,
Abd Manaf, którego później zwano raczej Abu Talibem, przedkładając
jego kunję nad
jego imię (jest to drugie imię, jakie nosili Arabowie; używane było w
swobodniejszych
kontaktach, oznaczało "ojca tego to a tego" i odnosiło się przeważnie
do najstarszego sy-
na). Imię to w rzeczywistości miało wydźwięk bałwochwalczy. Znaczy
ono "sługa bogini
Manaf". Abu Talib był zamożnym kupcem, synem tej samej matki co Abd
Allah, ojciec
Mahometa, i on to prawdopodobnie po śmierci swego ojca stanął na
czele rodu Haszim
dominującego, jak się wydaje, w tym okresie w Mekce.
Opowiadano, że Abu Talib co pewien czas udawał się na czele
karawany do Syrii. Za-
bierał podobno ze sobą bratanka; prawdopodobnie dotarli aż do miasta
Busra, pierwszego
wielkiego węzła handlowego, jaki karawany napotykały jadąc tą drogą;
było to skrzyżo-
wanie pięciu ważnych dróg, a ponadto wielki ośrodek chrześcijaństwa,
gdzie niewiele
wcześniej wzniesiono piękną katedrę, bogaty w wiele wspaniałych
budowli, jak rzymski
teatr (można go dziś jeszcze oglądać), i zbudowany przez Justyniana
przytułek dla bied-
nych. To tam najczęściej rezydował biskup monofizyta sprawujący
jurysdykcję nad ko-
czownikami z Arabii; dla niego ghassanidzki fylarch Al-Haris otrzymał
w 543 r. nomina-
cję od cesarzowej Teodory. A oto jedna z wersji incydentu, jaki miał
miejsce w Busrze,
przekazana przez historyka At-Tabariego:
"Kiedy kupcy zatrzymali się w Busrze, w Syrii, przebywał tam mnich
zwany Bahira;
mieszkał w pustelni i biegły był w naukach chrześcijan. W pustelni
tej zawsze żył jakiś
mnich, który czerpał nauki z księgi, a księgę tę jeden drugiemu - jak
utrzymywali - prze-
kazywał w spuściźnie. Gdy karawana zatrzymała się owego roku
niedaleko siedziby Ba-
hiry, ten przygotował dla jej członków wiele pożywienia. A to
dlatego, że kiedy był
w swej pustelni, widział Posłańca Boga, którego - wśród jego
towarzyszy - obłok okry-
wał cieniem. Udali się dalej, a na postój zatrzymali w cieniu drzewa
blisko siedziby Bahi-
ry. Ów spoglądał na obłok, drzewo jednak rzucało cień, a jego gałęzie
pochylały się nad
Posłańcem Boga, żeby zapewnić mu ochłodę. Gdy Bahira to zobaczył,
wyszedł ze swojej
celi i zaprosił ich wszystkich. Kiedy Bahira zobaczył Posłańca Boga,
przyjrzał mu się
bacznie i zauważył pewne szczególne cechy fizyczne [...] Kiedy
członkowie karawany
skończyli posiłek i rozstali się, zapytał Posłańca Boga, co odczuwał
na jawie lub we śnie.
Posłaniec Boga odpowiedział. Bahira uznał, że wszystko to zgadzało
się z wcześniejszy-
mi o nim wiadomościami. Później przyjrzał się plecom Posłańca i
zobaczył na nich, po-
między łopatkami, pieczęć proroctwa. Wtedy Bahira powiedział do jego
stryja Abu Tali-
ba: <Kim jest dla ciebie ten chłopiec?> Abu Talib odparł: <To mój
syn.> Bahira powie-
dział: <To nie jest twój syn! Ojciec tego chłopca nie żyje.> <To mój
bratanek>, odparł
wtedy ostro Abu Talib. Mnich zapytał: <Co stało się jego ojcu?>
<Umarł, kiedy matka
była brzemienna.> <Mówisz prawdę. Wracaj więc do swego kraju i strzeż
chłopca przed
śydami. Na Boga, jeśli go zobaczą i odkryją to, o czym ja wiem, będą
chcieli wyrządzić
mu krzywdę.>"
Stryj, przejęty, pospiesznie wyruszył z niezwykłym dzieckiem w
drogę powrotną do
Mekki. Czy opowiadanie to zawiera choć trochę prawdy? Dokładnie tego
nie wiemy. Na
pewno świadczy ono o apologetycznym zatroskaniu. Chodzi o to, by
Prorok został uzna-
ny za proroka przez jedną z dwu wielkich religii monoteistycznych,
której spadkobiercą
islam się mieni. Chrześcijanie przejęli legendę widząc w mnichu,
uważanym za heretyka,
człowieka, który zainspirował arabskiego proroka, i w ten sposób
pozbawili Mahometa
wszelkiej oryginalności. Podróż do Busry, jak i inne podróże, sama w
sobie nie jest nie-
możliwa. Starano się zebrać dane, które mogłyby świadczyć, że Mahomet
znał różne ob-
ce krainy. Ale z drugiej strony zauważono, że prawdopodobnie sam nie
zetknął się bez-
pośrednio z obrzędami chrześcijańskimi. Musiałyby wywrzeć na nim
silne wrażenie,
gdyby asystował - choćby raz tylko - przy jednej z takich ceremonii.
A przecież arabscy
poeci, którzy odwiedzali Al-Hirę i jej kościoły, mówią o nich w
sposób znacznie barw-
niejszy.
Tradycje podkreślają uczucie, jakim Abu Talib darzył bratanka,
troskę, jaką go otaczał.
Zadawano sobie pytanie, czy nie tkwiła w tym również jakaś
hagiograficzna deformacja.
W każdym razie Mahomet musiał wypełniać drobne obowiązki, których
wymagano od
dzieci. Pewnego dnia - a było to w późniejszym okresie - obok Proroka
przeszli ludzie
niosący owoce ciernistego drzewa arak, którymi karmi się wielbłądy i
inne zwierzęta.
Mahomet powiedział do nich podobno: "Spójrzcie na czarne owoce, to
te, które ja zrywa-
łem, kiedy wypasałem owce". Powiedzieli mu: "Posłańcu Boga, byłeś
więc pasterzem
owiec?" Odpowiedział: "Tak, i nie ma proroka, który by nim nie był".
Anegdotę przyta-
czano, by upokorzyć nieco dumę wielkich hodowców wielbłądów
pogardzających paste-
rzami drobnego bydła.
To mniej więcej wszystko, o czym mówi się na temat dzieciństwa i
młodości przyszłe-
go proroka, przynajmniej w źródłach powstałych wcześniej niż -
mnożące się w sposób
bezładny i niekontrolowany - przeróżne legendy. Widać, jak to
niewiele i jak trudno po-
ruszać się po tak niepewnym gruncie. Bardzo chcielibyśmy wiedzieć - i
miałoby to duże
znaczenie historyczne - jak przebiegał rozwój Proroka. Tradycja
muzułmańska utrzymy-
wała, że nie miał nic wspólnego z obrzędami pogańskimi w swoim
rodzinnym mieście.
To zupełnie nieprawdopodobne, a wyraźne oznaki w jego późniejszym
życiu wskazują,
że, jak każdy, praktykował religię swoich ojców. Kiedy indziej mówi
nam się, że złożył
w ofierze barana bogini Al-Uzzie. Rzadko cytowana tradycja ukazuje
go, jak ofiarowuje
mięso poświęcone bożkom pewnemu monoteiście, który odmawia przyjęcia
go i upomina
Mahometa. Mahomet miał podobno powiedzieć, że należał do hums,
bractwa dokonują-
cego szczególnych obrzędów podczas uroczystości mekkańskich, i
przestrzegał dodatko-
wych tabu. Wszystko przemawia za tym - niezależnie od tego, co
utrzymywała tradycja
arabska błędnie interpretująca pewne słowo z Koranu - że Mahomet
nauczył się czytać
i pisać. Nie wiemy jednak, jak głęboka była jego kultura, jego życie
i dzieło bowiem do-
starczają nam niewielu wskazówek, raczej niepewnych i niejasnych. Do
tej kwestii jesz-
cze powrócimy.
Wydaje się, że Mahomet ożenił się znacznie później, niż to było w
zwyczaju w jego
środowisku. Przyczyną było prawdopodobnie jego ubóstwo. Podobno
poprosił Abu Tali-
ba o rękę swej kuzynki Umm Hani. Małżeństwa między kuzynami są w
społeczności be-
duińskiej rzeczywiście dobrze widziane. Zalotnik został jednak bez
wątpienia odrzucony
na korzyść świetniejszego konkurenta. Znacznie później, zostawszy
wdową, Umm Hani
pragnęła, żeby kuzyn ponowił prośbę. Jednak Mahomet nie był już do
tego skłonny. Mi-
mo to zachowali dobre stosunki. Spał przecież u Umm Hani tej nocy,
kiedy odbył swoją
podróż do Nieba.
Wkrótce jednak szczęście zaczęło mu sprzyjać. Nie musimy popadać w
przesadę, jak
to robi tradycja, która czyni odtąd z Mahometa wzór doskonałości
fizycznej, intelektual-
nej i moralnej; zalety, które się w nim później rozwinęły,
wystarczają, by upewnić nas, iż
musiał wywierać korzystne wrażenie na ludziach ze swego środowiska.
Już wtedy na
pewno zwracał uwagę swoją inteligencją, spokojnym, pewnym siebie,
wyważonym spo-
sobem postępowania, nawiązywania kontaktów z innymi. To zapewne
spowodowało, że
Chadidża Bint Chuwajlid, nie pierwszej młodości kobieta, wdowa
dwukrotnie zamężna,
mająca kilkoro dzieci, zaproponowała mu służbę u siebie. Była bogata
i organizowała ka-
rawany udające się do Syrii w poszukiwaniu towarów bizantyjskich, by
następnie sprze-
dać je na targu w Mekce. Prawdopodobnie Chadidża wysyłała swego
nowego pracowni-
ka razem z karawanami nakładając nań obowiązek dokonywania zakupów.
Jeśli tak rze-
czywiście było, Mahomet musiał kilkakrotnie wyjeżdżać do Syrii, co
wykorzystała trady-
cja, by ponownie wprowadzić mnichów, którzy również zauważają cuda
dokonujące się
na drodze przejazdu młodego Kurajszyty i przepowiadają jego świetlaną
przyszłość.
W każdym razie pewne jest, że jego postępowanie w czasie służby u
Chadidży spowo-
dowało, że zapragnęła go poślubić. Być może nie pozostawała obojętna
na urok Mahome-
ta już wtedy, gdy przyjmowała go na służbę. Wiadomo zresztą, że los
kobiet niezamęż-
nych był u Arabów nie do pozazdroszczenia. Ojciec Chadidży nie żył,
nie miała więc
opiekuna i słusznie obawiała się o swoją przyszłość. Jak powiadają,
skończyła czterdzieś-
ci lat, lecz nie brakowało jej zalotników. Mahomet mógł mieć
dwadzieścia pięć. Nafisa
Bint Munja, pośredniczka - sprawy te wymagały bowiem pośrednictwa -
tak podobno
później opowiadała:
"Chadidża wysłała mnie do Mahometa, żeby wybadać go po jego
powrocie z karawaną
z Syrii. Zapytałam: <Mahomecie! Co nie pozwala ci się ożenić?>
Odparł: <Nie ma za co
się ożenić.> Odpowiedziałam: <A gdyby ktoś miał tego za dwoje? Gdyby
ofiarowano ci
urodę, majątek, zaszczytną pozycję i wygodne życie, nie przyjąłbyś
ich?> <O jaką kobie-
tę chodzi?> <O Chadidżę.> <Co mam zrobić?> <Ja się tym zajmę.> <I ja
zrobię swoje.>"
Pozostawało już tylko załatwić niezbędne formalności. Opowiadano
też, że nie było to
proste i że Chadidża musiała upić ojca, by uzyskać jego zgodę.
Większość tradycji
utrzymuje jednak, że w tym czasie ojciec od dawna już nie żył i że to
wuj Chadidży wy-
stępował jako przedstawiciel rodziny, by wydać ją za mąż.
Małżeństwo z Chadidżą okazało się dla Mahometa zbawienne, otworzyło
przed nim
szeroko bramy świetlanej przyszłości. Koniec z kłopotami
materialnymi. Z ubogiego
krewnego wpływowej rodziny, utrzymującego się ze służby u innych,
stawał się człowie-
kiem bardzo poważanym. Musiał w tym widzieć rękę Boską i pewnego dnia
rzeczywiście
usłyszy Boga:
Nie opuścił cię twój Pan
ani cię nie znienawidził.
Koran, XCIII, 3
Czyż nie znalazł cię sierotą
i czy nie dał ci schronienia?
Czy nie znalazł cię błądzącym
i czy nie poprowadził cię drogą prostą?
I czy nie znalazł cię biednym,
i nie wzbogacił cię?
Koran, XCIII, 6-8
Jest mało prawdopodobne, by czuł do Chadidży pociąg zmysłowy, który
wzbudzały
w nim później, kiedy się zestarzał, młode i ponętne kobiety jego
przyszłego haremu. Za-
wsze jednak żywił dla niej ogromny szacunek, trwałe uczucie i
dozgonną wdzięczność.
Pewien psychoanalityk sugerował, że frustracja sieroty, tak wcześnie
pozbawionego mat-
czynego ciepła, mogła spotęgować to przywiązanie do dużo starszej
kobiety. Była to,
mawiał Mahomet, najlepsza z kobiet jego czasów. Będzie żył z nią w
Raju, w domu
z trzcin, w spokoju i ciszy. Mówił o niej często po jej śmierci, co
bardzo gniewało A'iszę,
jego ukochaną. A'isza sama opowiadała, że była zazdrosna o tę
nieżyjącą kobietę - której
nigdy nie widziała - jak o nikogo na świecie. Pewnego dnia Hala,
siostra Chadidży, zja-
wiła się u drzwi Proroka i zapytała, czy może wejść. Rozpoznał jej
głos i zadrżał. Wy-
krzyknął: "Boże, to Hala!" "Poczułam przypływ zazdrości - opowiadała
podobno A'isza -
i krzyknęłam: <Po co stale wspominasz tę starą bezzębną Kurajszytkę o
umalowanych
ustach? Los sprawił, że umarła, a Bóg zastąpił ją lepszą!>"
Chadidża obdarzyła Mahometa dziećmi. Miał z nią cztery córki, o
których będzie jesz-
cze mowa: Zajnab, Rukajję, Fatimę i Umm Kulsum. Ale - i po dziś dzień
zwłaszcza dla
Araba jest to prawdziwe nieszczęście - synowie, których urodziła, a
których liczba zmie-
nia się w zależności od tradycji, wszyscy zmarli bardzo młodo: Al-
Kasim na przykład
prawdopodobnie w wieku dwu lat (to po nim Mahomet przyjął kunję Abu
al-Kasim - tj.
ojciec Kasima). Inny syn, Abd Allah, w rzeczywistości nazywał się
podobno Abd Manaf
na znak szacunku dla bogini Manaf, której kult jego rodzice wkrótce
mieli odrzucić.
W tym czasie Mahomet zaadoptował swego młodego kuzyna Alego, ponieważ
sprawy
Abu Taliba - ojca Alego, a stryja Mahometa - układały się coraz
gorzej. Chadidża poda-
rowała też Mahometowi niewolnika, którego jej siostrzeniec kupił w
Syrii, niejakiego
Zajda, pochodzącego ze schrystianizowanego plemienia Kalb. Mahomet
wyzwolił go
i zaadoptował jako swego syna.
śycie układało mu się teraz pomyślnie. Na pewno nadal zajmował się
interesami; jego
język będzie zawsze usiany zwrotami handlowymi. Wśród ważnych
osobistości cieszył
się poważaniem. Jego córki zawarły przynoszące zaszczyt związki
małżeńskie, dobre
i odpowiednie, zgodne z obyczajem. Rukajja i prawdopodobnie Umm
Kulsum poślubiły
kuzynów ze strony ojca, synów Abu Lahaba. Abu Lahab, jeden ze stryjów
Mahometa,
który stał się później jego wielkim przeciwnikiem, zajmował wtedy,
jak się wydaje, zna-
komitą pozycję społeczną stając - zamiast Abu Taliba, swego brata -
na czele rodu Ha-
szim. Zajnab zaś poślubiła kuzyna ze strony matki, Abu al-Asiego.
Następujący fakt mógłby być dowodem szacunku, jakim otaczano
Mahometa, niestety
na pewno został upiększony, może nawet w całości zmyślony w celu
apologetycznym.
Ponieważ Al-Kaba popadała w coraz większą ruinę, skorzystano z tego,
by wykraść jej
skarb. Kurajszyci, którym wówczas bardzo dobrze wiodło się finansowo,
postanowili ją
odbudować. Wahali się jednak, czy ruszać święte kamienie, aby dokonać
przede wszyst-
kim koniecznej rozbiórki. Nie mieli również materiałów i fachowców.
Zatonięcie na Mo-
rzu Czerwonym greckiego okrętu - wiozącego do Etiopii drewno na
budowę kościoła -
w tak dla nich dogodnym momencie, wydało im się znakiem z samego
nieba. Zabrali ła-
dunek wyrzucony przez morze na brzeg Al-Hidżazu oraz wzięli ze sobą
koptyjskiego
cieślę Pacome'a znajdującego się na pokładzie. Po początkowych
emocjach odbudowa ru-
szyła sprawnie, kiedy to znalazł się śmiałek, który odważył się
pierwszy uderzyć motyką
w starą budowlę. Całe miasto spędziło noc w niepokoju, zadając sobie
pytanie, czy czło-
wiek ten nie zostanie ukarany przez siły nadprzyrodzone. Jednak
rankiem okazało się, że
nadal cieszy się dobrym zdrowiem, i pracę kontynuowano. Na koniec
trzeba było prze-
nieść Czarny Kamień do narożnika. Cztery ugrupowania plemienne
kłóciły się, komu
przypadnie ten honor, i w ogniu dyskusji o mało nie doszło do
rękoczynów. Zdecydowa-
no uczynić arbitrem pierwszego człowieka, który wejdzie do
sanktuarium. Był to Maho-
met. Kazał przynieść sobie płaszcz i umieścił na nim święty Kamień;
przedstawiciel każ-
dego z ugrupowań miał trzymać jeden z czterech rogów płaszcza.
Podnieśli płaszcz
i przenieśli Kamień do podnóża budowli. Mahomet sam umieścił go w
odpowiednim
miejscu.
Mahomet mógł mieć wtedy trzydzieści pięć lat. Przezwano go podobno
al-amin, co
znaczy: człowiek pewny, któremu można ufać. Ceniony przez wszystkich,
liczący się
w swojej małej ojczyźnie, bogaty lub żyjący co najmniej w dostatku,
otoczony miłością,
mógł nadal prowadzić spokojną i szczęśliwą egzystencję. Wszystko mu
sprzyjało.
A jednak nie satysfakcjonowało go to codzienne, jednostajne życie.
Nurtował go nie-
pokój, szukał czegoś innego. Nigdy nie poznamy dokładnie i głęboko
jego psychiki. Nie
zamierzając odwoływać się do absurdalnej, wątpliwej zresztą
psychoanalizy, ale
uwzględniając ludzkie skłonności, na które zwrócił uwagę Freud,
możemy poczynić
pewne ustalenia i zbudować na nich psychologiczne hipotezy.
Mahomet sprawiał na ogół wrażenie człowieka mądrego i
zrównoważonego. Zawsze
zastanawiał się, zanim podjął decyzję, sprawy publiczne i prywatne
załatwiał zręcznie,
umiał czekać, kiedy było trzeba, wycofać się w ostateczności, podjąć
odpowiednie kroki,
by powiodły się jego plany. Ma dość odwagi fizycznej, być może
bardziej nabytej niż
wrodzonej, by stanąć na wysokości zadania w czasie wojennych
perypetii swojego życia.
To niezrównany dyplomata. Rozumuje jasno, logicznie, przytomnie. A
jednak za całą tą
fasadą kryje się natura nerwowa, uczuciowa, ruchliwa, niespokojna,
niecierpliwa, pełna
gorących, gwałtownych aspiracji. Doprowadzało go to do kryzysów
nerwowych natury
wręcz patologicznej.
Mahometowi niczego nie brakowało do szczęścia, a jednak nie był
szczęśliwy. Szczęś-
cie, owo dobrowolne ograniczenie, entuzjastyczna lub spokojna
akceptacja, owo pogo-
dzenie się z istniejącą sytuacją, nie jest stworzone dla tych, którzy
zawsze wybiegają da-
lej, poza to, co mają, poza to, kim są, dla tych, których
nienasycona, ciekawa wszystkiego
natura pragnie zawsze tego, czego tylko można zapragnąć. A smutne,
pełne rozczarowań
dzieciństwo, takie właśnie, jakie miał Mahomet, mogło jedynie
sprzyjać rozwojowi owej
nieokreślonej skłonności, owego stałego pragnienia. Jedynie wyjątkowe
sukcesy, nad-
ludzkie można by powiedzieć, były w stanie to pragnienie zaspokoić.
A Mahomet był z całą pewnością niezaspokojony. Czy istniały
bardziej namacalne
przyczyny owej skłonności duszy, bez której jego późniejsze
postępowanie nie byłoby
zrozumiałe? Jakie? Mgliste mamy o nich pojęcie. Najsilniej odczuwał,
choć może nam
się to wydawać dziwne, brak spadkobierców płci męskiej. U Arabów, u
Semitów w ogó-
le, była to rzecz wstydliwa, a mężczyzn, których to spotkało,
określano słowem abtar, co
znaczy mniej więcej "okaleczony, amputowany". Pewnego dnia, na
początku swego nau-
czania, Mahomet-abtar usłyszy z niebios głos recytujący te oto
zjadliwe wersety:
Zaprawdę. My daliśmy tobie obfitość!
Módl się przeto do twego Pana
i składaj ofiary!
Zaprawdę, ten, kto ciebie nienawidzi
- pozostanie bez potomstwa!
Koran, CVIII, 1-3
Chadidża nie mogła dać mu męskiego potomstwa zdolnego do życia, co
stanowiło na
pewno dodatkowy powód do pewnego niezadowolenia z tej nieskazitelnej
kobiety. Przy-
pominamy sobie zdanie Ammianusa na temat "żaru, z jakim osobnicy
obojga płci w tym
narodzie [arabskim] oddają się miłości". Również uczony w Talmudzie,
Rabbi Natan,
utrzymywał, że nigdzie na świecie nie istniała taka skłonność do
rozpusty, jak u Arabów,
tak samo jak nie było nigdzie większej potęgi niż Persja, większego
bogactwa niż
w Rzymie, bardziej rozwiniętej magii niż w Egipcie. On też twierdził,
że na dziesięć por-
cji niemoralnego szaleństwa, jakie posiadał świat, dziewięć przypadło
Arabom, dziesiąta
musiała wystarczyć wszystkim pozostałym ludom. Mahomet widział wokół
siebie boga-
tych Kurajszytów używających i nadużywających uciech cielesnych.
Zwyczaj pozwalał
każdemu, głównie jednak kupcom i podróżnikom, brać sobie żony na
określony czas. Po-
ligamia była prawdopodobnie mniej rozpowszechniona, niż się o tym
mówiło, rozwodzo-
no się jednak często i bez specjalnych trudności. Uprawiano również
zwyczajną prostytu-
cję, która niewiele różniła się od małżeństwa czasowego.
Prawdopodobnie w niektórych
wypadkach obrzędy religijne zezwalały na rytualne spółkowanie. Bez
trudu można było
kupić sobie młode i piękne niewolnice. Mahomet jednak był związany z
Chadidżą, i tylko
z nią. Może ich umowa małżeńska zobowiązywała do monogamii. Bogata
Chadidża
znajdowała się w sytuacji pozwalającej stawiać żądania. Ale Mahometa,
mężczyznę sły-
nącego ze swego przywiązania do umiaru i prawości, łączyły z matką
jego dzieci związki
znacznie silniejsze niż wszystkie pisemne klauzule. Jednakże wiedząc
coś niecoś o jego
erotycznym temperamencie w późniejszych latach życia, należy mniemać,
że nieraz
"zgrzeszył w swym sercu", jak mówi pewna ewangeliczna sentencja,
która na pewno bar-
dzo by go zdziwiła. Wiele razy musiał opierać się pokusie,
prawdopodobnie z pozorną
tylko łatwością. Wiemy jednak, ile takie triumfy, czy wydają się
łatwe, czy trudne, pozos-
tawiają po sobie frustracji, jak drogo mogą być opłacone.
Inna jeszcze przyczyna braku satysfakcji, rzadziej spostrzegana, to
ambicja, ambicja
uzasadniona, biorąca się z przekonania o własnej wartości.
Niewątpliwie od najwcześ-
niejszych lat Mahomet uważał, że obdarzony został wyjątkową
osobowością. Widział, że
wokół niego mało jest ludzi zastanawiających się nad problemami
religijnymi, moralnymi
i intelektualnymi, które jego - właśnie jego - nurtowały. Zamożni
Kurajszyci, jego krewni
i przyjaciele, zawdzięczali wpływ polityczny swojemu bogactwu,
zdolności do intryg,
niekwestionowanej umiejętności prowadzenia spraw publicznych.
Zainteresowania Ma-
hometa w tym czasie powodowały z pewnością, że uznawano go za
nieszkodliwego idea-
listę, niezdolnego zająć się poważnymi problemami. On jednak miał
głębokie przekona-
nie, że to, co wie, co czuje, jest ważniejsze niż wszystkie zawiłe
kalkulacje polityków dla
skutecznego przewodzenia na razie wspólnocie mekkańskiej, a być może
w przyszłości
dla prowadzenia wszelkich spraw arabskich.
Złe samopoczucie mężczyzny ośmieszanego z powodu niemożności
płodzenia synów,
frustracja człowieka o dużym temperamencie erotycznym, któremu własne
sumienie nie
pozwala na realizację pragnień, skrywany gniew człowieka bardzo
pewnego swoich racji,
choć pogardzanego przez politycznych realistów, wszystko to mogło
ukształtować oso-
bowość spragnioną powetowania sobie wszelkich porażek, ale
respektującą normy swego
środowiska. Coś jednak w Mahomecie spowodowało, że przekroczył
granice tych norm.
Tym czymś była określona konstrukcja patologiczna. Być może już
opowiadania
o aniołach - które przybyły zabrać go, by otworzyć mu serce, wtedy
kiedy wypasał stado
należące do rodziny jego mamki - powstały na skutek ujawnienia się
jakiejś choroby. Ha-
lima zobaczyła go podobno pewnego dnia, jak stał blady i
wstrząśnięty. Zapytany, opo-
wiedział historię o dwóch na biało ubranych ludziach, którzy podeszli
do niego, rozcięli
mu pierś i dotknęli w niej "czegoś, nie wiem czego". Przybrany
ojciec, zaniepokojony,
powiedział: "Halimo, boję się, że chłopiec dostanie ataku, zabierz go
do jego rodziny, za-
nim się to stanie." Mahomet nie miał wtedy, przypomnijmy to sobie,
więcej niż sześć lat.
Być może historia ta została w całości wymyślona, być może udziałem
małego Maho-
meta stało się psychiczne przeżycie tak dobrze znane wielu szamanom w
Azji Środkowej
i Północnej oraz australijskim czarownikom. W momencie inicjacji
czują, że jakiś duch
wyjmuje im trzewia i zastępuje je nowymi organami. W każdym razie
pewne jest, że ja-
kieś ataki nękały Proroka, kiedy osiągnął wiek dojrzały. Jego
chrześcijańscy przeciwnicy
dopatrywali się w nich epilepsji. Jeśli to prawda, to przejawiała się
ona w łagodnej posta-
ci. Znacznie bardziej prawdopodobne jest, że konstytucja
psychofizjologiczna Mahometa
była dokładnie taka sama, jak u wielu mistyków.
U wszystkich ludów, we wszystkich społeczeństwach spotkać można
jednostki, dla
których przystosowanie się do zwykłych ról, jakiego wymaga od nich
społeczeństwo, jest
trudne lub nawet niemożliwe ze względu na ich konstytucję i losy
osobiste, a wyjaśnienie
tego należy już do psychologa. Niektórzy przez swoje postępowanie
popadają w silny
konflikt ze środowiskiem. Inni znajdują sposoby, by jakoś się
przystosować, zwłaszcza że
wiele społeczeństw przewidziało wyjątkowe role dla wyjątkowych
osobowości. W wielu
społeczeństwach określonej kategorii osobnikom odbiegającym od normy
powierza się
zadanie nawiązywania kontaktu ze światem nadprzyrodzonym, światem
duchów, świa-
tem bóstw.
A to dlatego, że pewna liczba tych osobników posiada nadzwyczajne
zdolności. Widzą
to, czego inni nie widzą, słyszą, czego inni nie słyszą; emocja,
której źródło nie jest im
znane, dyktuje im gesty i słowa, których nie tłumaczy typowe
zachowanie przeciętnej
jednostki. Naturalnie przypisuje się te fakty ich związkom z innym
światem, światem po-
tęg normalnie niewidzialnych i niesłyszalnych, mogących dokonywać
rzeczy dla ogółu
śmiertelników niemożliwych.
Oczywiście wśród tych wyjątkowych osobników są tacy, którzy bardzo
odstają od
normy, i tacy, którzy sporadycznie zachowują się osobliwie i dziwnie,
w określonych
okolicznościach, na co dzień zaś reagują jak wszyscy. Bywają też
osobnicy, których moż-
liwości umysłowe są ograniczone, a szczególny sposób bycia wcale ich
nie wzbogaca; są
jednak też jednostki o złożonej, silnej osobowości i umysłowości
oryginalnej i bogatej.
Również w Arabii przedmuzułmańskiej żyli tacy ludzie. Uważano, że
arabscy poeci
byli natchnieni przez ducha. Byli to zwłaszcza jasnowidze, kahinowie,
w liczbie mnogiej
kohhan lub kahana, słowo mające tę samą etymologię co hebrajskie
kohen, czyli kapłan.
Kahinowie mieli wizje, szczególnie jednak pozostawali w zażyłości z
duchami, które na-
zywali swymi towarzyszami, przyjaciółmi, swoimi "widzącymi", a które
przemawiały
przez ich usta. Duch taki kazał im niewyraźnie szeptać, podsuwał
krótkie, urywane zda-
nia rymujące się ze sobą, pełne przysiąg, których świadkami są
gwiazdy, wieczór i ranek,
rośliny i zwierzęta, a wszystko to w przyspieszonym rytmie, aby
zrobić wrażenie na słu-
chaczach. Wieszczyli, przykrywając się płaszczem. Były to osobistości
szanowane, od-
woływano się do nich, by zasięgnąć opinii, uzyskać wyrocznię czy radę
na temat spraw
publicznych i prywatnych.
Mahomet miał wiele cech wspólnych z kahinem, jego współcześni nie
omieszkali tego
podkreślić. Bez wątpienia był to ten sam typ konstytucji
fizjologicznej i psychicznej. Jak
kahin ulegał nerwowym kryzysom, widział, słyszał, odczuwał rzeczy
niedostępne dla
zmysłów innych istot ludzkich. Być może głębokie wewnętrzne
niezaspokojenie, jedno-
cześnie przyczyna i skutek jego usposobienia, w okresie gdy zbliżał
się do czterdziestki,
przyczyniło się do utrwalenia tych predyspozycji. Ale ponieważ
obdarzony był osobo-
wością znacznie bogatszą i silniejszą niż osobowość zwykłego kahina,
to niezaspokojenie
nakazywało mu zastanawiać się. Proces rozwoju intelektualnego toczył
się równolegle do
procesu odbijania się następstw jego wrodzonego temperamentu i
osobistych losów na
systemie nerwowym. A był to rozwój niepospolity.
Mahomet nie był kahinem, nie odnajdywał zagubionych wielbłądów, nie
wyjaśniał
snów. Nie przyjmował roli, która mogła znaleźć uznanie, zawodowego
jasnowidza, do-
radcy do spraw nadprzyrodzonych jakiegoś plemienia lub księcia. To
jeszcze nadal ozna-
czałoby integrowanie się - przy takiej odrębności psychicznej - ze
społeczeństwem arabs-
kim w sferze socjalnej i duchowej. Nie zdając sobie z tego sprawy
starał się przekroczyć
te ramy. Pozostawał przeciętnym kupcem, dobrym mężem i dobrym ojcem
rodziny, roz-
sądnym, służącym dobrą radą, ale jednocześnie kształcił się i
niejedno przemyślał. Krok
po kroku jego umysł posuwał się po drodze, która miała doprowadzić go
do przekrocze-
nia perspektywy jego kraju i jego czasów.
Pytania, które sobie stawiał, miały najczęściej aspekt religijny.
Znowu wybuchła woj-
na między dwiema potęgami epoki, Persją i Bizancjum, tym razem jednak
konflikt przy-
bierał nieoczekiwane rozmiary. Tak wysoki urzędnik jak Prokopiusz
wyraźnie określił
jego przesłanki polityczne i ekonomiczne. W oczach mas była to przede
wszystkim wal-
ka ideologiczna. Wojna, jak widzieliśmy, rozpoczęła się w 572 r., ale
w 591 r. nowy per-
ski król królów, który wstąpił na tron dzięki rzymskiej pomocy -
Chosroes II zwany Par-
viz, "Zwycięzca" - zawarł pokój korzystny dla jego protektorów.
Wkrótce jednak zaprag-
nął odzyskać to, co oddał. W 602 r. przyjaciel Chosroesa, bazyleus
Maurycy, został zde-
tronizowany i zabity w czasie wojskowego buntu, który oddał władzę w
ręce Fokasa, bru-
talnego, porywczego oficerka. Dla króla królów stało się to
pretekstem do wznowienia
działań wojennych. W zadziwiająco krótkim czasie oddziały perskie
posunęły się bardzo
daleko. Jedna armia podbiła rzymską Armenię, zajęła Azję Mniejszą, a
w 610 r. jej zwia-
dowcy dotarli nad Bosfor po przeciwnej stronie Konstantynopola. Inna
kierowała się ku
Syrii, miasta górnej Mezopotamii poddawały się jedno po drugim.
Rozpoczęło się oblę-
żenie Antiochii. W Syrii zbuntowali się monofizyci. śydzi skorzystali
z anarchii i z faktu
zbliżania się Persów, by wziąć odwet w porozumieniu z antyrządowym
ugrupowaniem
polityczno-sportowym. Zabili sprzyjającego cesarzowi patriarchę
Antiochii. W obliczu
klęski niezadowoleni oddali władzę w ręce wspaniałego żołnierza,
Herakliusza, który
wkroczył do Konstantynopola w październiku 610 r., Fokas zaś został
obalony. Podczas
gdy Herakliusz powoli przygotowywał swoją armię do kontrataku,
Persowie odnosili ko-
lejne sukcesy. W 611 r. padła Antiochia, później przyszła największa
klęska: 5 maja 614
r. zdobyte zostało święte miasto Jerozolima. Patriarchę i mieszkańców
wzięto do niewoli,
kościoły spalono, a najświętszą relikwię, Prawdziwy Krzyż, uroczyście
przewieziono do
Ktezyfonu. W roku 615 perski dowódca Szahin zajął leżący naprzeciwko
Konstantynopo-
la Chalcedon. W latach 617-619 Persowie okupowali Egipt, spichlerz
cesarstwa,
a zwłaszcza stolicy. Awarowie i Słowianie zagrażali od zachodu.
Bizancjum poniosło
całkowitą klęskę.
Po stronie perskiej byli też chrześcijanie. Faworytą Chosroesa była
chrześcijanka z Sy-
rii, Szirin, ich miłość stała się tematem wielu powieści we
wszystkich językach muzuł-
mańskiego Wschodu. Nestorianie nadal popierali Chosroesa. Jego wielki
skarbnik Jazdin
był chrześcijaninem i wszędzie budował kościoły i klasztory.
Monofizyci, którzy prze-
ważali w Syrii i w Egipcie, jeśli nie wspomagali Persów
sprzymierzonych z nestorianami,
to nie zadali sobie najmniejszego trudu, by bronić cesarstwa.
Znajdowali się oni od co
najmniej dwustu lat w stanie moralnej secesji, różnice religijne
podkreślały i odsłaniały
partykularyzmy lokalne jak też quasi-narodowościowe uczucia buntu
przeciwko wpły-
wom greckim, uczucia, którym sprzyjał postępujący upadek gospodarczy.
Gdyby jednak
spojrzeć z dalekiej perspektywy, to postawa śydów nadawała
konfliktowi, przynajmniej
po części, charakter wojny religijnej. I tak w dalekiej Galii
relacjonowano owe wydarze-
nia bardzo je upiększając. Trzydzieści czy czterdzieści lat później
burgundzki kronikarz
wyjaśnia, że Herakliusz "miał przyjemny wygląd, piękną twarz, był
wysokiego wzrostu;
bardzo to śmiały, nieustraszony wojownik. Często zabijał lwy na
arenie i dziki w leśnych
ostępach." Kiedy Persowie zbliżyli się do stolicy, zaproponował ich
cesarzowi Chosroe-
sowi rozstrzygnięcie wojny pojedynkiem. Chosroes, zamiast stawić się
osobiście, posłał
za siebie bardzo dzielnego patrycjusza, którego Herakliusz zabił
podstępem. Wtedy Per-
sowie uciekli. Herakliusz był też "bardzo biegły w naukach". Zgłębiał
tajniki astrologii
i dowiedział się, dzięki tej sztuce, że jego imperium zostanie
zniszczone przez narody ob-
rzezane. Zrozumiał, że chodzi o śydów i "przekazał Dagobertowi,
królowi Franków,
prośbę, by wydał rozkaz ochrzczenia w wierze katolickiej wszystkich
śydów w swoim
królestwie; co zostało natychmiast wykonane przez Dagoberta.
Herakliusz zarządził to
samo we wszystkich prowincjach imperium, ponieważ nie wiedział, skąd
wyjdzie ta pla-
ga mająca ugodzić w jego cesarstwo." (Chronique dite de Fredegaire,
IV, paragrafy: 64,
65).
Z całą pewnością wydarzenia te wywierały wielkie wrażenie i w
Arabii. Propaganda
chrześcijańska różnych ugrupowań oraz propaganda żydowska były bardzo
aktywne.
Mówiliśmy już o warunkach społecznych, które sprzyjały ich
rozszerzaniu. Ktokolwiek
w Mekce zadałby sobie trud, mógł łatwo znaleźć śydów i chrześcijan,
którzy tylko cze-
kali na to, by wyłożyć zasady swej wiary. Całe nieszczęście, jeśli
chodzi o chrześcijan,
polegało na tym, że nie znali dobrze swojej własnej religii. W
większości byli to ludzie
prości: kupcy, rzeźnicy, kowale, stawiający chorym bańki, handlarze
starzyzną, sprze-
dawcy wina, ludzie prowadzący niespokojny tryb życia, niewolnicy. Nie
żyli w jednej
zorganizowanej wspólnocie, nie mieli kapłanów, kościołów. Należeli do
różnych wspól-
not wzajemnie uważających się za heretyckie. Z całą pewnością
teologia nie była ich
mocną stroną. Ich religia była pochodzącą z ludu religią prostaczków.
Odmawiali na
pewno kilka modlitw i bez wątpienia znali, nieco zniekształcone,
piękne historie ze Sta-
rego i Nowego Testamentu. Inaczej sprawa się miała z śydami,
widzieliśmy ich działal-
ność jako osadników-rolników, byli liczni, dobrze zorganizowani w
całej Arabii. Ich
wspólnoty były zwarte i zamknięte. W Mekce - gdzie dawała się we
znaki ich handlowa
konkurencja, gdzie obawiano się ukrytej potęgi aktywnych i
ekspansywnych grup śy-
dów, gdzie zdumienie budziły ich oryginalne zwyczaje, wstręt do
produktów żywnoś-
ciowych lubianych przez wszystkich, jak tłuszcz z garbu wielbłąda,
gdzie wydrwiwano
ich arabszczyznę usianą kalkami słów aramejskich i hebrajskich -
raczej spotykało się ich
niewielu. A jednak i oni nie wzdragali się opowiadać ciekawskim
bałwochwalcom histo-
rii biblijnych, rozbudowanych i upiększonych przez twórczość
literacką okresu hellenis-
tycznego i rzymskiego, takich, jakie znamy z różnych wersji Talmudu i
całej literatury
midraszu. Wydaje się, że niektórzy myśleli o tym, by temat Objawienia
i powstałe wokół
niego opowieści udostępnić szerokiemu audytorium arabskiemu,
umiejscawiając wybrane
wydarzenia w Arabii lub dokonując judaizacji niektórych ludowych
opowiadań arabs-
kich.
Mahometowi zarzucano, wiemy to z całą pewnością z tekstu samego
Koranu, że słu-
chał ludzi mówiących obcym językiem (Koran, XVI, 103), którzy
opowiadali "baśnie
dawnych przodków" (Koran, XXV, 5). Na pewno tych opowiadań słuchał
najuważniej.
W ich świetle powolutku wyrabiał sobie pogląd na świat i jego
historię. śydzi i chrześci-
janie mówili mu o tym samym Bogu, Allahu, "Bóstwie", które czczono
również w Arabii
"dodając mu współtowarzyszy". To On stworzył niebo i ziemię, od Niego
pochodzą cuda
natury, zadziwiające zjawiska takie jak burza, piorun, deszcz. Nim
wytłumaczyć można
było cudowną kompozycję ciała ludzkiego, tajemnicę rozmnażania się
zwierząt, zagadki
wegetacji. Po śmierci wskrzesi ciała i będzie sądził bez apelacji
wszystkich śmiertelnych,
wynagradzając ich - w zależności od tego, jak sprawowali się na ziemi
- rozkoszami nie-
biańskiego ogrodu lub karząc cierpieniami w miejscu tortur. W ten
sposób wyjaśniał się
tajemniczy świat, który nas otacza, tak naprawiana była jego
niesprawiedliwość. Ta wizja
świata miała wyraźną wyższość, intelektualną i moralną, nad arabską
wizją pogańską,
w której w dziwaczny sposób zwalczały się dziesiątki bóstw, bez
decydującego jednak
wpływu w porównaniu z Bogiem i Losem, a zwłaszcza bez owej
perspektywy, że Spra-
wiedliwość wyjdzie zwycięsko z tych anarchicznych walk wszystkich
przeciw wszyst-
kim.
Allah pomyślał zresztą o tym, by dać się poznać i by dać poznać
swoją wolę. Kilka-
krotnie wysyłał ludzi, proroków, żeby przedstawiali określonym grupom
Jego Objawie-
nie. Już Adam obarczony został podobnym poselstwem. A później
patriarchowie wymie-
niani przez Hebrajczyków - którzy nie wszyscy byli, ściśle mówiąc,
śydami, czego nie
omieszkali podkreślić chrześcijanie - Noe, przodek wszystkich ludzi,
Abraham, który
według nauki wypływającej z historii Isma'ila i Hagar był przodkiem
nie tylko śydów,
ale i Saracenów (stąd nazwa Hagarenów, którą im przypisywano w
literaturze tego okre-
su). Jakub, Józef, Mojżesz zwłaszcza zostali obarczeni posłannictwem
na rzecz Izraela.
Wielcy prorocy wywarli niewielki wpływ na fantazję ludową, ale ze
świętej historii śy-
dów pozostało to, co zapamiętują prostaczkowie: Dawid zwycięzca
Goliata, mądry Salo-
mon, Lot dyskutujący z Sodomitami, Jonasz i jego wieloryb, Eliasz
rywalizujący z pro-
rokami Baala, Hiob na kupie gnoju... Chrześcijanie mówili też o
Jezusie, w którym wi-
dzieli Syna Bożego i samego Boga, wchodząc w jakieś zawiłe
rozważania, niezrozumiałe
dla umysłów mało wyrafinowanych. Dyskutowali o tym zresztą zażarcie,
jak i o naturze
boskiej i ludzkiej Mesjasza; temat ten wywoływał najbardziej
zaognione spory. A prze-
cież i Jezus był zwiastunem Dobrej Nowiny, Ewangelii, dla ludzi. Był
bardzo podobny do
proroków, sam się do nich upodobnił i został wzięty za jednego z
nich. Prorok to raczej
wyjątkowy, prawdę mówiąc, prorok doskonały, jeśli wziąć pod uwagę
urocze i porywa-
jące historie, jakie opowiadano o Marii, Jego matce (czyż nie
istniała w historii Mojżesza
dziewica Maria śpiewająca kantyczki? czyż to nie ta sama?), i Jego
cudownym poczęciu.
Dlaczego odrzucać tak piękną przypowiastkę, jak to czynili śydzi?
Jeśli trudno było
uwierzyć, że jest Synem Bożym - chyba że się popadnie w arabski
politeizm, który właś-
nie chciano odrzucić, lub zagłębi w niezrozumiałe rozważania
teologiczne na temat natu-
ry, osoby, bytu i hipostazy - czy nie prościej było uznać go za
jednego z proroków, naj-
większego i najcudowniejszego?
Do wszystkich tych proroków opinia publiczna różnych części świata
orientalnego do-
dawała innych. Babilończyk Mani (216-276) stworzył nowy system
religijny w pewnym
okresie bardzo rozpowszechniony i cieszący się sławą, manicheizm.
Ubiegał się o to, by
zostać uznanym za jednego z wysłanników Boga do różnych ludów. Sam
pisał: "Mądrość
i dobre dzieła były przynoszone w doskonałym ciągu, wiek po wieku,
przez posłańców
Boga. Dotarły w określonym czasie za pośrednictwem proroka nazwanego
Buddą do In-
dii, w innym czasie poprzez Zaratustrę (Zoroastra) do Persji, jeszcze
w innym przez Jezu-
sa do świata zachodniego. Po czym przyszło Objawienie, a Proroctwo
przemówiło
w ostatnim wieku przeze mnie, Maniego, Wysłannika prawdziwego Boga, w
kraju Ba-
bel." Koncepcja ta została przejęta z poglądów różnych
chrześcijańskich sekt dysydenc-
kich o inspiracji gnostycznej. Również według apokryfów Dziejów
Apostolskich aposto-
łowie podzielili między siebie rejony świata, aby każdy miał swój
udział w Ewangelii.
Krzyczącą niesprawiedliwością wydawało się, że jakiś kraj mógł nie
zostać objęty bos-
kim nauczaniem.
Arabowie, którzy słuchali wszystkich tych historii, przypominali
sobie pod ich wpły-
wem fantastyczne opowiadania o dawnych ludach Półwyspu, którym
przypisywano
wzniesienie znajdujących się na nim antycznych budowli. Mówiło się o
klęskach, jakie
dotknęły te nie istniejące już ludy, Adytów i Samudytów. Czy tak
trudno było przyjąć, że
klęski te zostały zesłane jako kara za odrzucenie misji wysłanych do
nich proroków? I tak
potop był karą dla ludzi głuchych na przestrogi Noego, a Jezus
zagroził Jerozolimie,
"która zabijała proroków", takim samym losem.
Ludzie tacy jak Mahomet, Arabowie, słuchali tych opowiadań i
zastanawiali się. śydzi
i chrześcijanie byli wspierani przez imperia światowe, należeli do
potężnych i bogatych
organizacji. Wysuwając roszczenia powoływali się na święte księgi
zesłane z nieba
w dawnych epokach, godne szacunku ze względu na ich starodawność, a
których donios-
łość potwierdziły cuda. Znali tajemnice Boga, wiedzieli, w jaki
sposób chciał On być
wielbiony, jakich domagał się modlitw i ofiar, jakich postów i jakich
procesji, by być łas-
kawym dla ludzi. Tajemnice te wymykały się Arabom, Arabowie byli
oddaleni od Allaha.
Trzeba było wstąpić do szkoły ludzi wiedzących, ludzi Księgi, starać
się w ten sposób
zbliżyć do Allaha.
Część ludzi tak właśnie myślała, nie zostawali jednak
chrześcijanami lub śydami. Wi-
dzieliśmy, jakie racje, wypływające z narodowej dumy, nie pozwalały
wielu Arabom na
nawrócenie. Być może już wtedy nazywano ich hunafa (liczba mnoga od
hanif) wobec
Boga, prawdopodobnie od źle rozumianego aramejskiego słowa
oznaczającego niewier-
nych. Rozumiano przez to, że usiłowali zbliżyć się do Allaha, nie
dawali się jednak
wciągnąć w szeregi którejś z uznawanych religii. Być może zauważyli
już, że według
opowiadań śydów i samych chrześcijan przed stworzeniem judaizmu przez
Mojżesza lu-
dzie przez nich szanowani, tacy jak Abraham (po arabsku Ibrahim),
przyjmowali taką
samą postawę. A czyż Abraham, według samej Biblii, nie był przodkiem
Arabów poprzez
swego syna Isma'ila? Czy nie stało się odtąd oczywiste, że Arabowie
przejęli tę niezależ-
ną postawę adoracji Allaha, postawę ich przodka?
śydzi i chrześcijanie gardzili Arabami. Byli dla nich właściwie
dzikusami, którzy nie
mieli nawet zorganizowanego Kościoła jak ludy cywilizowane. Być może
to duma spo-
wodowała, że Arabowie przejęli słowo "poganin, niewierny", hanif,
którym "cywilizo-
wani" ich nazwali. Byli niewiernymi, Boga szukali w niewiernych. W
wielu z nich zro-
dził się bunt przeciw tym ludziom, którzy ich we wszystkim
upokarzali. Podobnie działo
się i na płaszczyźnie politycznej, bizantyjski cesarz Maurycy zniósł
arabski fylarchat
Ghassanidów. Z drugiej zaś strony barykady Chosroes Parviz, który
stał się podejrzliwy
wobec swego arabskiego wasala z Al-Hiry, An-Numana III, sławnego
wśród poetów
arabskich chrześcijanina, kazał go uwięzić i stracić około 602 r.
Odebrana rodowi Lach-
midów władza królewska została oddana członkowi innego plemienia, bez
wpływów, bez
tradycji rządzenia, nadzorowanego na domiar przez perskiego
inspektora. Jednak nowy
"król" Al-Hiry zażądał od jednego z szajchów arabskiego plemienia
Bakr, również
współdziałającego z Persami, broni, tysiąca tarcz i pieniędzy, które
zdeponował u niego
An-Numan, zanim został uwięziony. Wódz arabski odmówił. Chosroes
wysłał przeciwko
niemu potężną armię złożoną z posiłkowych oddziałów arabskich i
tysiąca jeźdźców per-
skich. Bitwa, która rozegrała się w pobliżu źródła Zu Kar, niedaleko
przyszłej Al-Kufy,
zakończyła się klęską Persów - którzy stracili dwóch dowódców - i ich
arabskich sprzy-
mierzeńców. Opowiadano, że kiedy Mahomet dowiedział się o tym w
Mekce, wypowie-
dział te oto słowa: "Po raz pierwszy Arabom udało się zwyciężyć
Persów." I nie po raz
ostatni.
Upokorzenie Arabów i ten pierwszy, niewiele znaczący odwet były
jednak tylko epi-
zodami w porównaniu z wydarzeniami często apokaliptycznymi. Walka
dwóch potęg do-
chodziła do punktu kulminacyjnego. Być może zbliżał się koniec
drugiego Rzymu. śydzi
brali odwet na chrześcijanach. Wszędzie wojnie zewnętrznej
towarzyszyły niepokoje.
W Arabii o tym wszystkim wiedziano. Jak to się często w historii
zdarza, wielu upatrywa-
ło w tych wydarzeniach zbliżającego się końca świata.
A czy u Arabów, którzy doznali z zewnątrz upokorzenia, nie
tryumfował upadek mo-
ralności? Bogaci i wpływowi uciskali biednych. Prastare prawa
solidarności plemiennej
były na co dzień gwałcone. Ludzie słabi i sieroty często sprowadzani
byli do roli niewol-
ników. Stary, niepisany kodeks moralności i przyzwoitości został
podeptany. Nie wie-
dziano już nawet, jakiego boga czcić. Czy w czasach Noego sytuacja
była gorsza? Czy
wszystko to nie zapowiadało bliskiej katastrofy, być może nawet Sądu
Ostatecznego,
o którym mówili śydzi i chrześcijanie?
śydzi posiadali przepowiednie, które wyznaczały koniec świata na
schyłek V wieku,
później na rok 531. Trzeba było przesunąć tę datę. Jednak wielkie
wojny między cesars-
twami i nowy zryw narodu żydowskiego wydawały się pewnymi znakami.
Mówiono:
"Jeżeli widzicie walczące ze sobą królestwa, spójrzcie, gdzie są
kroki Mesjasza. Wiedz-
cie, że tak właśnie będzie, ponieważ zdarzyło się to również w
czasach Abrahama. Kiedy
królestwa wzajemnie się atakowały, Abraham został odkupiony." Liczne
teksty wróżyły,
że właśnie wielka wojna między Rzymianami i Persami poprzedzi
nadejście końca. Tak
mówił pewien tekst targumiczny: "Raduj się, wesel, Konstantynopolu,
miasto zbrodni-
czego Edoma [termin oznaczający Rzym i Rzymian], zbudowane na ziemi
Romanii, po-
siadające liczne armie ludu Edoma! Na ciebie też spadnie kara,
Partowie [Persowie] cię
spustoszą, kielich przekleństwa wisi nad tobą, zostaniesz upojone i
odrzucone. I wtedy
twój grzech zostanie odkupiony, wspólnoto Syjonu!Zostaniesz wyzwolona
przez króla
Mesjasza i kapłana Eliasza." I jak tu wątpić, że nadchodziły te
właśnie czasy?
W takiej sytuacji zawsze znajdą się ludzie, którzy powstaną i będą
głosić zbliżającą się
katastrofę, wzywać grzeszników, by zawarli pokój z Bogiem i
przygotowali się do wiel-
kiego dnia. W Arabii nie brakowało takich proroków. Mówiono o
niejakim Chalidzie Ibn
Sinanie posłanym do plemienia Abs i niejakim Hanzali Ibn Safwanie.
Znany jest zwłasz-
cza pewien Maslama z plemienia Banu Hanifa w Al-Jamamie, w samym
centrum Arabii.
Tradycja muzułmańska z zapamiętałością usiłowała go ośmieszyć,
tłumacząc jego sukces
sztuczkami prestidigitatora i wyznaczając datę jego pojawienia się
jako proroka na dość
późne czasy. Jednak niektóre informacje zachowane przez historyków
arabskich przeczą
temu obrazowi. Maslama nauczał w imieniu Boga, którego nazywał
Rahmanem, to zna-
czy Miłosiernym. Była to nazwa, wiemy to już teraz z inskrypcji, jaką
mieszkańcy Po-
łudniowej Arabii nadawali Bogu śydów i Bogu Ojcu z Trójcy
chrześcijańskiej; według
zwyczaju aramejskiego i hebrajskiego nazwa ta przyjmowała postać
Rahmanan, co zna-
czy - z południowoarabskim rodzajnikiem aglutynowanym na końcu słowa
- Łaskawy.
Powiadają, że sam Maslama określany był mianem Rahmana, imieniem
swego Boga.
Otóż Mahometowi zarzucano, że swoją naukę wziął od pewnego Rahmana z
Al-Jamamy.
Niektóre dane mówią też, że rozpoczął on swoją działalność przed
Mahometem, któremu
później zaproponował podzielenie się władzą. Wydaje się więc, iż mamy
tu dowód na to,
że w tym czasie żył w Arabii prorok głoszący naukę podobną do nauki
Mahometa.
Wszystko to miało swój wpływ na Proroka. Niezaspokojony wyczekiwał
tylko czegoś,
co nada jego życiu sens, co zapewni mu wzięcie odwetu na ludziach
bogatych i wpływo-
wych. Znał istotę nowych idei, które przynosili śydzi i
chrześcijanie, sympatyzował
z tendencjami monoteistycznymi, ale pozostawał Arabem, który nie
zamierzał odłączyć
się od swych arabskich braci. Buntował się przeciw złu, jakie niosły
ze sobą niedawne
przemiany społeczne, przeciw zasmucającemu zepsuciu, które odkrywał u
wielu. On sam,
nadal jeszcze pełen wspomnień z lat ubóstwa i upokorzeń, współczuł
cierpieniom ofiar
tych przemian. Lękiem napawały go wielkie wydarzenia wstrząsające
światem. Zadawał
sobie pytanie, czy nie należało widzieć w nich znaku zbliżającego się
końca czasów
i wielkiego boskiego wyrównywania rachunków. Widział, jak pojawiają
się prorocy gło-
szący się wysłannikami Boga, posłanymi, by wzywać ludzi do żalu za
grzechy. W nim
samym duma i poczucie własnej wartości rodziły myśl, że być może
odegra on swoją rolę
w dramatycznych wydarzeniach Ostatnich Dni. Jego organizm
przygotowany był na
szok, który odsłoniłby przed nim drogi boskie.
Rozdział IV
Narodziny sekty
W ten sposób poprzez rozliczne wpływy zewnętrzne dusza Mahometa
wzbogaciła się,
w ten sposób powolutku spotykały się w niej przeróżne
zainteresowania. Równocześnie
jednak toczyła inną bitwę, rozpoczynała inną wędrówkę po
nieprzeliczonych komnatach
tego wewnętrznego zamku, "który cały składa się z jednego diamentu
lub przeczystego
kryształu", jak powiedziała Teresa z Avili. Bardzo wcześnie skierował
spojrzenie na śro-
dek zamku, "siedzibę, pałac, gdzie mieszka Król".
Nie wiadomo, kiedy nabrał zwyczaju szukania samotności w jaskini na
wzgórzu
Al-Hira, kilka kilometrów na północny wschód od Mekki, jednym z owych
nagich, po-
krytych jałową glebą wzniesień "o brzydocie absolutnej",o "brudnych i
monotonnych od-
cieniach na przemian "brudnożółtych, jasnobrązowych i
brudnobrązowych, ponuro sza-
rych" które widział Charles Huber na krótko przed śmiercią. Z
pewnością nic tu duszy nie
mogło przeszkodzić w kontemplacji. śydowscy i chrześcijańscy
pustelnicy zapoczątko-
wali ów zwyczaj. Za ich przykładem z pewnością kilku hanifów oddawało
się nocnym
medytacjom. "Nie ma po temu bardziej odpowiedniego czasu niż noc -
pisał Jean Gerson
- bo jest ona najbardziej cicha, spokojna i tajemnicza, nie kusi w
niej próżność tego świa-
ta."
Czego pragnął i czego poszukiwał Mahomet, co właściwie robił? śaden
godzien zau-
fania tekst tego nam nie mówi. Na pewno poszukiwał prawdy o sprawach
boskich, poru-
szony tym wszystkim, co mówiono o Allahu i jego objawieniach. W jaki
sposób? Prakty-
ki chrześcijańskich pustelników - którzy żyli na pustyni, czytali
Pisma przy płomyku
świecącego nocą kaganka, modlili się do Boga płacząc i wydając
okrzyki - poruszyły
wyobraźnię poetów arabskich. Poganie, zaniepokojeni, mogli odczuwać
potrzebę naśla-
dowania ich, jak przyszły biskup z Arbel w Mezopotamii, który, zanim
został ochrzczo-
ny, "wchodził do pieczary i medytował nad marnością i nietrwałością
świata".
Nie ulega więc wątpliwości, że Mahomet oddawał się medytacjom i
prosił Boga, by go
oświecił. I nagle pewnego dnia - według najbardziej wiarygodnego
opowiadania, jakie na
temat owych zdarzeń posiadamy, które odwołuje się do zwierzeń samego
Mahometa po-
czynionych ukochanej A'iszy - coś się wydarzyło. "Początkiem
objawienia dla Posłańca
Boga opowiadała - było Prawdziwe Widzenie, a przyszło ono jak nagły
brzask (falak
as-subh)." Słowo arabskie oznacza tu nagłe pęknięcie, nocne ciemności
gwałtownie roz-
darte niespodziewanym pojawieniem się gwiazdy w tym kraju bez świtów
i bez zmierz-
chów. Tak pojawia się widzenie Bytu, a może dojmujące odczucie
czyjejś obecności:
"Sam Bóg zamieszkał we wnętrzu tej duszy, tak że kiedy przyszła do
siebie, nie mogła
mieć najmniejszej wątpliwości, że była w Bogu, a Bóg w niej" (Teresa
z Avili). A może
jest to nagłe przywidzenie? Teresa z Avili mówi dalej: "Dusza
zupełnie nie oczekuje wi-
dzenia, zupełnie o nim nie myśli, kiedy nagle w całej pełni ukazuje
się obraz Naszego
Pana; porusza wszystkie władze i zmysły, napełnia je obawą i
pomieszaniem, by wkrótce
przywrócić im cudowny spokój. Jak w chwili kiedy świętego Pawła
ogarnął strach, roz-
pętała się burza i zapanowało wielkie poruszenie w przestworzach, tak
samo w owym
wewnętrznym świecie, o którym mówimy, najpierw dokonuje się wielki
wstrząs, potem
w okamgnieniu, jak już powiedziałam, nastaje spokój."
"Po tym wydarzeniu - ciągnie A'isza - samotność stała mu się droga.
Działo się to
w jaskini Al-Hiry. Spędzał kilka nocy w pobożnym odosobnieniu, potem
wracał do ro-
dziny. Później szedł znowu do jaskini, zabierając żywność na taki sam
okres." Musiało to
trwać dość długo. Aż pewnego dnia przyszło wielkie wezwanie, ono
również nagle, bez
zapowiedzi.
Owego dnia niespodziewanie dał się słyszeć głos. Bez wątpienia po
raz pierwszy do-
znanie czegoś nadzwyczajnego było tak wyraźne, inaczej trudno byłoby
wyjaśnić wzru-
szenie pobożnego mekkańczyka. Głos wypowiedział trzy arabskie słowa,
które miały
wstrząsnąć światem: "Jesteś Posłańcem Boga!"
"Stałem, przysiadłem jednak na kolanach - opowiadał podobno Mahomet
- a później
poczołgałem się, podczas gdy górną część mojego ciała przeszywały
dreszcze. Wszedłem
do Chadidży i powiedziałem: <Przykryj mnie! Przykryj mnie!>, aż
strach w końcu mnie
opuścił."
Jak się sprzęgło to objawienie z następnymi, w jakim porządku
chronologicznym? Nie
wiadomo dokładnie. Z pewnością ich forma stawała się z czasem coraz
bardziej określo-
na. Po doznaniach czyjejś nadprzyrodzonej obecności, po niejasnych
wizjach i zasłysza-
nych prostych zdaniach przyszły długie ciągi uporządkowanych słów,
przekazujące wy-
raźny sens, posłanie. Na pewno były i przerwy, i nawroty. Tradycja o
tym napomyka.
Najpierw było przerażenie nagłym objawieniem się boskości i
tajemniczymi zamiarami,
jakie mogła żywić względem swojego podopiecznego nieznana siła z niej
emanująca.
Później, kiedy Mahomet przyzwyczaił się już do myśli o swym
wyjątkowym przeznacze-
niu, przyszła obawa, że się pomylił, i, zwłaszcza wtedy gdy na jakiś
czas nadprzyrodzone
siły przestały się przejawiać, lęk, że został przez swego Boga
opuszczony. Wszyscy mis-
tycy przechodzili przez okresy pełne wątpliwości i obaw. "W chwili
kiedy dusza usłysza-
ła słowo - pisze Teresa - była przekonana, że pochodzi ono od Boga;
kiedy jednak od te-
go momentu upłynęło dość dużo czasu, a początkowe wrażenie ustąpiło,
rodzi się w niej
wątpliwość i dusza zapytuje siebie, czy zwiódł ją demon, czy padła
ofiarą własnej wyob-
raźni; jednak w chwili kiedy słyszy to słowo, nie ma żadnych
wątpliwości i raczej umar-
łaby, żeby tylko potwierdzić jego prawdziwość." Niepokój Mahometa był
wielki. "Myśla-
łem - mówił - że rzucę się w dół z górskiego urwiska." Być może ze
szczytu samej góry
Al-Hira, która kończy się skalistą granią, urwistą i śliską.
W tych dniach miał wizje; później słyszał samego Boga, który
zapewniał jego prze-
ciwników, że były prawdziwe, i opisywał je:
Nie zeszedł z drogi wasz towarzysz
ani też nie błądzi.
On nie mówi pod wpływem namiętności.
To jest tylko objawienie,
które mu zostało zesłane.
Nauczył go posiadający wielkie moce,
obdarzony siłą; stanął prosto,
kiedy był na najwyższym horyzoncie;
następnie zbliżył się
i pozostał w zawieszeniu,
w odległości dwóch łuków
lub jeszcze bliżej;
i wtedy objawił swojemu słudze
to, co objawił.
Koran, LIII, 2-10
I on widział go po raz drugi
przy Drzewie Lotosu Ostatniej Granicy,
w pobliżu którego jest Ogród Schronienia,
kiedy Drzewo Lotosu okryte było
tym, co je okrywało.
Jego spojrzenie nie odwróciło się w bok
ani nie pobiegło w dal.
Zobaczył on
jeden z największych znaków swego Pana.
Koran, LIII, 13-18
Albo:
na noc, kiedy ciemność zapada;
na poranek, kiedy zaczyna oddychać!
To, zaprawdę, słowo Posłańca szlachetnego,
posiadającego moc u Władcy Tronu, zdecydowanego,
słuchanego, ponadto godnego zaufania!
Wasz towarzysz nie jest opętany!
Z pewnością on zobaczył go
na jasnym horyzoncie!
Koran, LXXXI, 17-23
Tradycja muzułmańska widziała w istocie, która ukazała się
Mahometowi, archanioła
Gabriela (po arabsku Dżibril) lub Sirafila. Wydaje się bardzo
prawdopodobne, że począt-
kowo Mahomet nie rozpoznał go, a zobaczył w nim jedynie potężnego
wysłannika Boga,
być może Jego emanację, jak te nieokreślone istoty, o których mówili
chrześcijanie:
Duch, Tchnienie Boga lub Jego Słowo.
Wreszcie pewnego razu, według opowiadania Mahometa, Potężna Istota
powiedziała
mu: "<Recytuj!> Odparłem: <Co mam recytować?>, Chwyciła mnie i
potrząsnęła mną
trzy razy, aż poczułem się krańcowo wyczerpany. Rzekła wtedy:
<Recytuj: W imię two-
jego Pana, który stworzył...> I recytowałem." Mahomet wypowiedział
pierwsze zdanie
tego, co miało być Koranem. Jest dość prawdopodobne, że stało się to
z 26 na 27 rama-
danu, w nocy, która miała zostać nazwana Nocą Przeznaczenia. Noc ta
warta jest więcej
niż tysiąc miesięcy, powie późniejszy ustęp Koranu. Każdego roku
muzułmanie oczekują
tej nocy, ponieważ wierzą, że w pewnej chwili niebo otwiera się,
pojawia się tajemnicze
światło, a ten, kto je spostrzeże, tego pragnienia zostaną spełnione.
Było to około 610 ro-
ku ery chrześcijańskiej lub kilka lat później.
Mahomet nadal jeszcze wątpił. Kim była owa istota, która mu się
ukazywała? Czy nie
był to demon nieczysty lub wytwór jego wyobraźni? On, który gardził
jasnowidzami,
czyż nie zachowywał się jak typowy kahin? Zwierzył się Chadidży.
Miała ona kuzyna,
człowieka starszego już, który również szukał Boga, a był hanifem.
Nazywał się Waraka
Ibn Naufal i był człowiekiem uczonym, dobrze znającym Pisma śydów i
chrześcijan.
Powiadano nawet, że znał hebrajski. Chadidża zaprowadziła męża do
niego. "Powiedziała
mu - opowiadał Mahomet - <Wysłuchaj syna twojego brata.> Zapytał, z
czym przycho-
dzę, a ja opowiedziałem mu moją historię. Powiedział: <To namus,
który został objawio-
ny Mojżeszowi. Ach! Gdybym był młody! Gdybym mógł żyć jeszcze, kiedy
twój lud cię
wypędzi!> Odparłem: <Oni, oni mnie wypędzą?> Rzekł: <Tak. Nikomu
jeszcze nie udało
się przynieść tego, co ty przynosisz, i nie wzbudzić wrogości. Gdyby
twój dzień nastał za
mojego czasu, pomógłbym ci z całego serca.>" Muzułmanie nie
wiedzieli, czym był ów
namus, i upatrywali w nim archanioła Gabriela. Jest to jednak słowo
greckie nomos, Pra-
wo. W ten sposób właśnie nazywano Torę, Pięcioksiąg, objawiony przez
Boga Mojże-
szowi, a słowo przeszło do dialektów aramejskich. Waraka chciał
powiedzieć, że chodzi-
ło o kontynuację długiej serii objawień, przez które Bóg przekazywał
ludom swoją wolę.
Chadidża również dodawała mu otuchy. Początkowo zachowali sprawę w
tajemnicy.
Mijały miesiące, a objawienia powtarzały się wywołując coraz mniej
zaskoczenia i stra-
chu. Stale jednak było to bolesne i męczące doświadczenie. Twarz
Mahometa - jak mó-
wią przekazy - okrywała się potem, wstrząsały nim dreszcze, przez
godzinę pozostawał
nieprzytomny, jak gdyby w stanie upojenia alkoholowego. Nie słyszał,
co do niego mó-
wiono. Bardzo się pocił, nawet kiedy było zimno. Słyszał dziwne
odgłosy, jakby łańcu-
chów czy dzwonów lub szum skrzydeł. "Ani razu - mówił - objawienie
nie zostało mi
przesłane w taki sposób, abym nie myślał, że zabierają mi duszę." Na
początku najczęś-
ciej odczuwał coś w rodzaju wewnętrznego natchnienia, które nie
wyrażało się w sło-
wach, a kiedy kryzys mijał, recytował słowa odpowiadające jego
zdaniem w sposób
oczywisty temu, czym został natchniony. Inaczej mówiąc, chodzi o to,
co katoliccy mis-
tycy nazwali "słowami intelektualnymi", którym na pewno towarzyszyły
również "inte-
lektualne wizje". "Skoro nic nie widzisz, skąd wiesz, że to nasz
Pan?", mówił do Teresy
z Avili jej spowiednik. "Odpowiedziała mu - tak pisze sama o sobie -
że tego nie wie, że
nie widziała twarzy i nie może nic dodać do tego, co powiedziała; wie
tylko, że to nasz
Pan do niej przemówił i że nie było to złudzenie [...] Co zaś do
słów, które wymawiał, nie
słyszała ich wtedy, gdy tego chciała, ale w chwilach kiedy o nich nie
myślała, a kiedy by-
ło to potrzebne." "Niczego nie widać, ani wewnątrz, ani na zewnątrz -
wyjaśnia gdzie in-
dziej - a jednak, nic nie widząc, dusza czuje, kto to i z której
strony jest obecny, wyraź-
niej jeszcze, niż gdyby go widziała [...] Dusza nie słyszy ani
wewnętrznego słowa, ani
przychodzącego z zewnątrz, czuje jednak bardzo wyraźnie, kto to i z
której jest strony,
a czasem nawet, co chce jej przekazać. W jaki sposób, jak to się
dzieje, że ona go rozu-
mie? tego nie wie, ale tak jest; a w czasie kiedy to trwa, nie może
tego nie wiedzieć."
Kiedy indziej - a prawdopodobnie działo się tak coraz częściej -
Mahomet doznawał
tego, co ciż sami mistycy nazywają wizjami lub obrazowymi
wyrażeniami. Mahomet wi-
dział anioła, który zwracał się do niego, a on rozumiał jego słowa.
Ta percepcja obrazu
i słów pochodziła z jego wnętrza, czasami nagle - kiedy najmniej się
tego spodziewał -
w trakcie rozmowy w szerszym gronie lub podczas podróży, gdy siedział
na swojej wiel-
błądzicy. Niekiedy były to nawet wizje lub słowa pochodzące z
zewnątrz, bardzo podob-
ne do realnych istot i słów przez nie wymawianych, świadkowie jednak
niczego nie wi-
dzieli.
Powoli Mahomet przyzwyczaił się do pewnego sposobu przyjmowania
owych wizji
i słów, nierzadko nawet próbował je przywołać, spowodować. Aby je
przyjąć, kazał się
najpierw przykrywać płaszczem, tak jak to robili kahinowie.
Prawdopodobnie na począt-
ku Mahomet pragnął szybciej wyrazić to, co dostrzegał, bełkotał więc
i jąkał się. Być
może to właśnie z tym dokonującym się w bezładzie wysiłkiem
związanych jest owych
kilka spółgłosek, jakie znajdują się na początku niektórych sur
Koranu, a na temat któ-
rych powstało wiele hipotez. W każdym razie został skarcony przez
Boga:
Nie poruszaj twego języka przy czytaniu,
jak gdybyś chciał je przyspieszyć!
Zaprawdę, do Nas należy
zebranie go i recytowanie!
Przeto kiedy My go recytujemy,
To ty postępuj za recytacją jego!
Potem, zaprawdę, do Nas należy
Jego jasne przedstawienie!
Koran, LXXV, 16-19
Później Bóg powie mu jeszcze
Nie spiesz się z Koranem
dopóki nie zostanie dla ciebie zakończone
jego objawienie!
Koran, XX, 114
Słowa te nie są zbyt jasne, wynika z nich jednak wyraźnie, że
Prorok najpierw powi-
nien pozwolić natchnieniu, by rozwijało się swoim burzliwym trybem, a
potem dopiero
sformułować na zewnątrz jego istotę.
I tu powstaje pytanie, jakiego nie można uniknąć, kiedy mówi się o
Mahomecie, pyta-
nie, na które częściowo już odpowiedziałem, a którym należy zająć się
dokładniej: Czy
Mahomet był szczery?
Nie żyjemy już w epoce, kiedy nieufność wobec jakiegoś religijnego
przekazu naka-
zywała uważać za kłamców tych, którzy go nieśli. A właśnie
osiemnastowieczni filozo-
fowie racjonaliści, tak jak teolodzy i apologeci chrześcijańscy,
widzieli w Mahomecie
prawdziwy wzór oszusta. Na podstawie dość wątpliwych informacji
dotyczących jego
biografii opowiadano nawet, że uciekał się do sztuczek
prestidigitatorskich, by poruszyć
wyobraźnię współczesnych mu ludzi. Jedyną różnicę stanowiło to, że
filozofowie obej-
mowali taką interpretacją wszystkich twórców religii, i że niektórzy,
jak Wolter, uznawa-
li za okoliczność łagodzącą to, iż Mahomet żywił uzasadnioną ambicję
popchnięcia swo-
jego ludu do zajęcia mniej upokarzającej pozycji na scenie historii.
Czasy i prymitywne
umysły Arabów, których miał pociągnąć za sobą, sprawiały, że
zastosowanie kłamstwa
stało się koniecznością, by mieć jakikolwiek wpływ na tych ludzi.
Jeszcze pod koniec
XIX wieku wielki niemiecki badacz problematyki arabskiej Hubert
Grimme przyjął teorię
tego rodzaju, przypisując Mahometowi zamiary jeszcze bardziej
szlachetne. Według
Grimmego Mahomet nabrał przeświadczenia o potrzebie poprawy
społecznych warun-
ków życia, z powodu których cierpiała jego ojczyzna, Mekka, a jedynym
sposobem było,
jak powiadano później, kazać płacić bogaczom. Powziął plan
wspomożenia biednych za
pomocą wielkiego podatku dochodowego, który by przede wszystkim
uderzył właśnie
w bogaczy. Rozumiał jednak, że nie ma żadnej szansy, by bogaci
zgodzili się na takie
rozwiązanie. Z drugiej strony zapewne nie wyobrażał sobie twardej
walki klas, takiej, ja-
ka toczyła się w XIX i XX wieku. Chciał więc postraszyć bogaczy, by
zmusić ich do za-
akceptowania swojego programu, który Grimme, piszący w okresie
spektakularnego
rozwoju socjaldemokratycznej partii niemieckiej, określa jako
socjalistyczny. W tym celu
Mahomet wymyślił pewną "mitologię" - sprowadzoną zresztą do
koniecznego minimum -
w której wielką rolę przypisał Sądowi Ostatecznemu: wiele będzie on
kosztował boga-
tych, jeśli nie ułagodzą boskiego Sędziego, płacąc podatek
"oczyszczenia" (zakat) naka-
zany przez Mahometa.
Dzięki rozwojowi psychologii i psychiatrii owe uproszczenia -
uciekające się do kłam-
stwa dla wytłumaczenia pewnych spraw, czy było ono wybaczalne, czy
nie - zostały skry-
tykowane. Być może nawet reakcja była zbyt silna, ponieważ wypadki
uciekania się do
kłamstwa zawsze były i są, tyle że niezbyt liczne. W każdym razie
obecnie wszyscy ro-
zumieją i przyjmują, że jakieś wyjątkowe jednostki mogą autentycznie
uwierzyć, iż
otrzymują z zaświatów przekazy intelektualne, wizualne lub drogą
słuchową, i że ich
szczerość wcale nie dowodzi, iż przekazy te rzeczywiście pochodzą
stąd, skąd się ich
oczekuje. Pojęcie podświadomości pozwoliło nam to zrozumieć. Jest ono
obecnie na tyle
znane i przyjęte, że nie musimy wchodzić w szczegóły ani nawet w
rozróżnienia i okreś-
lenia poczynione w odniesieniu do tego pojęcia przez psychologów.
Wystarczy sięgnąć
do książek z dziedziny psychologii, by znaleźć dziesiątki przypadków
osób naprawdę
uczciwych, które mają widzenia, słyszą słowa będąc w stanie
halucynacji. Osoby te
szczerze utrzymują, że nigdy przedtem im się to nie zdarzyło.
Jednakże obiektywne zba-
danie ich przypadku dowodzi, że chodzi o nowe zestawienia faktów,
dokonywane przez
podświadomość na podstawie rzeczy widzianych i zasłyszanych, lecz
zapomnianych.
Dane takie stały się już banalne. Jest więc zrozumiałe, że Mahomet
mógł widzieć i sły-
szeć nadprzyrodzone istoty, które zapytywani przez niego śydzi i
chrześcijanie opisywa-
li. Zrozumiałe jest, że mógł percypować słowa, w których pojawiały
się elementy przeży-
tego przez niego doświadczenia, tematy jego przemyśleń, rozważań i
snów, wspomnienia
zasłyszanych rozmów; pojawiały się rozłożone na części i znów złożone
w całość, prze-
transponowane, tak oczywiste, tak realne, że narzucały mu się jako
świadectwo działania
zewnętrznej siły całkowicie rzeczywistej, niedostępnej jednak zmysłom
innych.
Kiedy studiujemy pierwsze przekazy Mahometa, kiedy zresztą czytamy
opowiadania
przedstawiające napady zwątpienia i rozpaczy poprzedzające te
przekazy lub im towarzy-
szące, możemy tylko sceptycznie przyjmować tezy utrzymujące, iż były
to przejawy na
zimno wykalkulowanego planu, realizowanego niewzruszenie pod wpływem
ambicji lub
dobrego serca. Opowiadania te oddają chyba prawdę. Tradycja, uparcie
usiłująca przybli-
żyć osobę Mahometa do świata nadnaturalnego, nie mogła całkowicie
wymyślić tych
cech, które świadczą, że był tak bardzo ludzki. Znacznie łatwiej jest
wyjaśniać osobo-
wość Mahometa szczerego niż Mahometa oszusta.
Co prawda później pojawiają się cechy niepokojące. Mahomet z dnia
na dzień musi
podejmować decyzje - polityczne, praktyczne, prawne - które nie mogą
nie wiadomo jak
długo czekać, aż duch uzna za stosowne coś podszepnąć. Mahomet jest
nagabywany, za-
sypywany pytaniami, zmuszany do wydawania sądów. Inspirowany
nadprzyrodzonymi
mocami charakter tych odpowiedzi bardzo by im przydał powagi. Czy
Mahomet uległ
pokusie przedstawiania faktów odrobinę podretuszowanych? Niektóre
objawienia aż za
dobrze odpowiadają temu, czego Prorok mógł - bardzo po ludzku -
pragnąć, i na co liczył.
A może działała znowu jego podświadomość? Nigdy się tego nie dowiemy.
Powrócimy
jeszcze do tej sprawy.
Jeżeli był szczery, jeżeli rzeczywiście miał, nie bójmy się tego
słowa, halucynacje
wzrokowe i słuchowe, to czy musiał być nienormalny, chory, szalony?
Zacznijmy od te-
go, że samo pojęcie szaleństwa dawno już zostało odrzucone przez
specjalistów. Granice
między zachowaniem uznawanym za normalne a zachowaniami
"nienormalnymi" są
znacznie bardziej płynne, niż kiedykolwiek myślano. "Nienormalne"
cechy charakteru
spotyka się niemal u wszystkich ludzi. Neurotycy, obłąkani to po
prostu ci, u których ce-
chy te są silniejsze i trwalsze.
Mahomet miał od początku temperament, który w sprzyjających
warunkach predesty-
nował go na mistyka. Okoliczności towarzyszące jego dzieciństwu,
młodości, a nawet je-
go życiu dojrzałego mężczyzny popchnęły go w tym kierunku. Zaczął
oddawać się asce-
tycznym praktykom, a one u wszystkich mistyków są jednym z etapów
wiodących do ce-
lu - który sobie wyznaczają lub ku któremu są popychani - sposobem
wyzwolenia się
z doczesnej cielesności, sposobem - jaki najłatwiej przyjąć -
zerwania ze światem ze-
wnętrznym, wszystkimi jego pokusami, pragnieniami, powabami, sposobem
pokornego
ukorzenia się przed Istotą, której się poszukuje. śarliwa modlitwa
wypełniająca jego po-
grążoną w pustce duszę jeszcze bardziej przybliżała go do tego, do
czego dążył. Jak to
przydarzyło się wielu z tych, którzy poszli tą drogą, udało mu się
osiągać stany przej-
ściowej ekstazy, kiedy czuł się pozbawiony osobowości, biernie ulegał
wdzierającej się
weń tajemniczej sile, wyczuwając w sposób niewypowiedziany, nie
dający się przekazać,
trudny do zrozumienia, naturę tej siły, i radując się, poprzez takie
doświadczenie, niewy-
słowionym szczęściem. Właśnie w stanie ekstazy odczuwał, jak wielu
innych mistyków,
zjawiska, które przeanalizowaliśmy: dźwięki i wizje "wyobrażone" lub
"intelektualne",
wewnętrzne lub zewnętrzne.
Te sensoryczne zjawiska i owe ekstazy odnaleźć można w bardzo
podobnej formie
u osobników dotkniętych wyraźną chorobą psychiczną: histerią,
schizofrenią, niekontro-
lowanym automatyzmem słownym. Czy wielcy mistycy to kobiety i
mężczyźni predys-
ponowani do owych nienormalnych zachowań, doświadczani, zanim poddali
się ascezie,
i doświadczani na nowo, kiedy zostali przez nią oczyszczeni i
uszlachetnieni? A może
przygotowanie ascetyczne sztucznie odtwarza warunki
psychofizjologiczne, które pro-
wadzą do wystąpienia owych zjawisk u chorych? Decyzja należy tu do
psychologów
i psychiatrów.
Wielcy mistycy, chrześcijańscy czy muzułmańscy, nie zatrzymali się
w tym stadium.
Najczęściej przechodzili następnie przez długi okres oschłości,
oziębłości, kiedy Boga
zabrakło, a ekstazy i zjawiska sensoryczne znikły. Ich dusza,
przerażona tym opuszcze-
niem, zaczyna wątpić w to, czego doznała, cały czas marząc o
odzyskaniu niewysłowio-
nych rozkoszy, których została pozbawiona. Ta bardzo ciężka próba
może trwać kilka lat.
A później ekstaza powraca, tym razem już w formie łagodniejszej i
ostatecznej. Według
H. Delacroix, nazywa się to stanem teopatycznym. Mistyk chrześcijanin
lub mistyk mu-
zułmanin czuje się w stałej łączności, spokojnej i łagodnej, cichej i
radosnej, z Istotą,
z którą tak usilnie poszukiwał kontaktu. Dla mistyka
chrześcijańskiego chodzi o łączność,
związek z Bogiem bardzo szczególnego rodzaju. Dla mistyka Hindusa - o
doświadczenie
nie dającego się wyrazić słowami absolutu, absolutu nieosobowego,
który jest podstawą
wszelkiej rzeczywistości, a który odnajdujemy poprzez doświadczenie
siebie, "ponieważ
nie jest on niczym innym jak nieskończoną tajemnicą i nieskończonym
bogactwem moje-
go aktu egzystencji" (L. Gardet). Dla mistyka muzułmańskiego - bardzo
często hetero-
doksyjnego, któremu owa heterodoksja pozwala wyjść poza wyobrażenia
mistyków
chrześcijańskich skrępowanych dogmatyką - jest to całkowite
zespolenie tego, co wyda-
wało się dwoma oddzielnymi bytami. A tak śpiewał w X wieku Husajn Ibn
Mansur
al-Halladż, którego słowa te miały zaprowadzić na śmierć:
Stałem się Tym, którego kocham,
A Ten, którego kocham, stał się mną;
Jesteśmy dwiema duszami stopionymi w jednym ciele...
Kiedy mnie dostrzegłeś, Jego dostrzegłeś,
A kiedy Jego dostrzegłeś, nas dostrzegłeś...
I tak widzieć mnie, to widzieć Jego, a Jego widzieć,
to widzieć nas.
Stwierdziliśmy, iż Mahomet z pewnością przeszedł przez okres
oschłości dobrze znany
innym mistykom. Nigdy jednak nie osiągnął stanu teopatycznego. Zawsze
czuł się od-
dzielony, a nawet nieskończenie oddalony od Boga, który do niego
przemawiał, przeka-
zywał mu przesłania, który ganił, dodawał otuchy, rozkazywał.
Pozostawali w dwóch tak
różnych światach, dzieliła ich taka przepaść, że potrzebni byli
pośrednicy, aby ją przebyć.
Mahomet zatrzymał się więc w pierwszych stadiach mistycznej drogi.
"Łaski" dźwię-
kowe i obrazowe, które otrzymał, jak powiedziałaby katolicka
teologia, mogą wywrzeć
wrażenie na zwykłych śmiertelnikach. Natomiast wielcy mistycy
uważali, że były one
znakami przemijającymi, przejściowymi, a nawet podejrzanymi,
niebezpiecznymi. Nigdy
nie wiadomo, czy nie jest to oddziaływanie demona, czy nie są to
naturalne wytwory wy-
obraźni. Mogą one spotęgować ambicję, dumę, chciwość. W najlepszym
wypadku są to
etapy, które powinny prowadzić dalej. Wielcy muzułmańscy mistycy
heterodoksyjni od-
czuwali pewną pogardę dla Proroka, którego traktowali jako rodzaj
aparatu rejestrujące-
go, robota, głośnika, zalążek fonografii, przez który Bóg przekazywał
posłannictwa.
Halucynacje i ekstazy niepokoją dziś również wierzących
psychiatrów, ponieważ,
szczerze mówiąc, zmuszeni są przyznać, że formalnie rzecz biorąc nic
nie odróżnia halu-
cynacji i ekstaz mistyków od tychże zjawisk występujących u chorych.
W ostatecznym
rozrachunku sprawa sprowadza się do istotnego rozróżnienia,
mianowicie rozróżnienia
osobowości, których zjawiska te dotyczą. Z jednej strony są to
osobowości słabe, odzna-
czające się ubóstwem i niespokojnością myśli i nieporadne w swych
działaniach. Z dru-
giej strony wielkie umysły, silne osobowości, bardzo zintegrowane, o
szerokich i boga-
tych horyzontach, często o intensywnej, twórczej działalności
umysłowej, które wprowa-
dzają swoje mistyczne doświadczenie do prawdziwie śmiałej i
nowatorskiej syntezy oso-
bowości. Nie trzeba podkreślać, że Mahomet, mimo iż nie był z niego
mistyk doskonały,
należał jednak do drugiego typu. Jak wielcy mistycy dokonał
olbrzymiego wysiłku, by
wyrobić w sobie dyscyplinę wewnętrzną, by samemu nad sobą zapanować.
Takiej integracji musi dokonać każdy na podstawie własnych bardzo
osobistych do-
świadczeń, a dzieje się to w określonych ramach społecznych. Mahomet
poddał się tech-
nice ascezy, której przykład ofiarowywali mu chrześcijańscy
pustelnicy, takiej, jaką może
już zastosowali hanifowie. Nie oczekiwał jakichś nadzwyczajnych
reakcji ze strony
zmysłów, reakcji, które praktyki ascetyczne powinny wywołać.
Przyjmuje je według je-
dynego modelu, jaki ofiarowuje mu jego doświadczenie społeczne, a
jest nim trans kahi-
nów lub poetów. Kiedy biegnie do Chadidży, by owinąć się w płaszcz,
instynktownie na-
śladuje zachowanie kahinów. Zdarza się, że model ten napawa go
lękiem. Nie ma jednak
innego.
W rzeczywistości słowa, które słyszy i powtarza, pierwsze
objawienia, jakie przypisuje
swojemu Bogu, są pod względem formy identyczne ze słowami, które duch
podpowiada
owym jasnowidzom z pustyni, a oni przecież również, choć tylko na
krótkim dystansie,
pokonują ścieżki mistycznej wspinaczki. Jak u kahinów słowa układają
się w krótkie,
szybko następujące po sobie zdania, wyrzucane z pewnością gwałtownie,
w sposób ury-
wany, o mniej lub bardziej bogatych rymach. Po arabsku nazywa się to
sadżem lub ry-
mowaną prozą. Jak u kahinów zdania te pełne są przysiąg, w których
wszystkie przed-
mioty świata naturalnego brane są po kolei na świadka. Jest to rodzaj
prymitywnej poezji,
która nadal, po upływie trzynastu wieków, wyjątkowo urzeka.
Mahomet nie wprowadza więc żadnej innowacji w formie. Zawartość
jednak jest zu-
pełnie nowa. Bo gdzież mogą się z nim równać biedni kahinowie
odgrywający rolę tra-
dycyjnie zastrzeżoną dla ludzi ich temperamentu. Jego podświadomość,
a ona to właśnie
ujawnia się w tej zawartości, jest znacznie bardziej bogata.
Widzieliśmy, w jaki sposób ukształtowała się osobowość Mahometa.
Pojęcia pocho-
dzące ze środowiska społecznego Kurajszytów, które owa prymitywna
edukacja zaszcze-
piła poprzez przykład - przystosowujący w tych społecznościach
dziecko do jego środo-
wiska kulturalnego - pojęcia te zostały zrewidowane, przemieszane,
wzbogacone pod
wpływem silnego prądu monoteistycznego przenikającego wtedy Arabię.
Rozczarowania,
których doznaje Mahomet, popychają go do zajęcia postawy krytycznej
wobec bogatych
i posiadających władzę, a więc konformistów. Zajmie więc w
konsekwencji postawę
otwartą na nowatorskie prądy. Będzie identyfikował się z ofiarami
porządku społecznego,
by wziąć na siebie ich nieszczęścia, zwróci się do rządzących, żeby
zdali rachunek z tych
nieszczęść i żeby zniszczyć ideologię służącą za usprawiedliwienie
ich potęgi.
Tak więc Mahomet przyjmuje postawę w gruncie rzeczy rewolucyjną.
Mistyk jest
w bezpośrednim kontakcie z Najwyższą Istotą, która mu się pojawia i
przemawia doń.
Jego własne, osobiste doświadczenie ma wartość absolutu, którego jest
pewny, a który
nie ma nic wspólnego z regułami życia społecznego, nawet jeśli reguły
te są jedynie kon-
tynuacją wcześniejszego objawienia tego samego typu. Jak teoretyk
racjonalista, który
nie widzi luki w swoim rozumowaniu, nie może czuć się zmuszanym przez
ślepą siłę
zwyczaju, jeśli nawet jest ona ukryta pod łatwą do odgadnięcia,
widoczną racjonalizacją.
Toteż Leszek Kołakowski widzi w mistycyzmie bunt sumienia jednostki
przeciw "apara-
towi".
Mistycyzm jest osobistym doświadczeniem, któremu jednostka
przeżywająca go przy-
pisuje wartość absolutu. Może więc być rzeczywiście owym buntem
sumienia, jeśli "apa-
rat", ogół instytucji i sprawujących władzę oraz panująca ideologia
przeciwstawiają się
temu, co objawia. To samo dotyczy, w takich samych warunkach,
racjonalnej nauki i fi-
lozofii. Istnieją jednak "aparaty" elastyczne i inteligentne, jak
Kościół katolicki, którym
udało się ukierunkować spontaniczną mistyczną aktywność, przyznać
należne jej miejsce,
rolę, wykorzystać nawet życiowy rozmach, który ją podsycał i który
ona budziła. Dlatego
właśnie Teresa z Avili lub Jan od Krzyża pozostali wielkimi
mistykami-katolikami,
ozdobami tego Kościoła, którym mogliby wstrząsnąć.
W Arabii nic podobnego nie mogło ukierunkować Mahometa. Nic nie
mogło prze-
szkodzić mu w przeciwstawieniu się wierzeniom i instytucjom jego
kraju, chyba tylko
pewna wrodzona ostrożność, która często kazała mu zwlekać,
ostatecznie jednak nie
uniemożliwiała realizacji jego zamiarów. Początkowo utrzymywał
objawienia w tajemni-
cy, Kurajszyci nic jednak nie tracili, czekając na nie.
Można odtworzyć, z dużą dozą prawdopodobieństwa, pierwsze posłanie
Mahometa.
Czytelnikowi nie bardzo orientującemu się w tematyce muzułmańskiej
należy się z tego
tytułu parę wyjaśnień. Objawienia, będące grupami słów, które Mahomet
recytował na-
tchniony przez Boga, tworzyły to, co nazywano "recytacją", po arabsku
qur'an. Były no-
towane za jego życia na rozproszonych, służących jako dokument
kawałkach skóry, płas-
kich kościach wielbłądów, wyrobach ceramicznych, łodygach palmowych
itp. Również
za jego życia zaczęto grupować te fragmenty, tworząc z nich sury lub
rozdziały. Zaczęto
nazywać całość Recytacją w absolutnym tego słowa znaczeniu, po
arabsku al-qur'an, co
dało francuskie słowo Alcoran, a później, po wypadnięciu rodzajnika
arabskiego - Koran.
Jeszcze później kilku czcigodnych muzułmanów ułożyło owe fragmenty w
zbiorki pod-
obno kompletne, z których zachował się tylko jeden. Sury są w nim
ułożone według po-
wierzchownego kryterium, tzn. według długości, od najdłuższej do
najkrótszej (z wyjąt-
kiem pierwszej). Porządek, w jakim prezentowany jest tekst
współczesnych edycji Kora-
nu oraz większości jego przekładów, nie ma więc nic wspólnego z
chronologią.
Jednak uczeni muzułmańscy zebrali już tradycje wskazujące, kiedy
taka to a taka część
Koranu została objawiona. Ze swej strony orientaliści europejscy,
badając styl i prze-
strzegając kryteriów wewnętrznych, zaczęli bawić się w subtelności,
jeśli chodzi o ten
podział, i w końcu wprowadzili pewne zmiany. Ustalili z grubsza daty
kilku okresów.
Zostały wydane tłumaczenia Koranu uwzględniające porządek
chronologiczny. I tak
ostatni francuski przekład, przekład Regisa Blachere, wyróżnia się
wyjątkową erudycją,
która sprawia, że wszystkie inne tłumaczenia francuskie stają się
przestarzałe. Można
więc dzisiaj zgłębiać pierwsze nauki Proroka, zawarte w dość
ograniczonym zbiorze sur
i wersetów, których starodawność uznawana jest przez wszystkich,
nawet jeśli istnieją
poważne różnice co do szczegółów.
Nic bardziej nie drażni rewolucjonisty czy po prostu reformatora
niż dostatek ludzi
utytułowanych, ich pewność, że dobro polega na tym, by nic nie
zmieniać w ich sposobie
życia, w ich zwyczajach uświęconych przez czas, niż ich nieświadomość
niebezpie-
czeństw grożących temu właśnie światu, na którym im tak zależy, ich
pogarda dla ostrze-
żeń,jakie do nich są adresowane. To przeciwko nim skierowane są
najstarsze objawienia,
tym, którzy przeceniają swoje siły, którzy nagromadziwszy ogromne
bogactwa uważają,
że mogą robić, co im się żywnie podoba, nie liczyć się z nikim i
niczym.
Allah więc tłumaczy im przez usta Mahometa, jak niewiele znaczą:
Zaprawdę, stworzyliśmy człowieka w udręce!
Czy on sądzi,
że nikt nie będzie miał nad nim władzy?
Mówi on:
"Roztrwoniłem majątek ogromny."
Czy on sądzi,
że nikt tego nie widział?
Koran, XC, 4-7
Czy nie widzą, że są tylko istotami przemijającymi, powstałymi z
kropli spermy, których
przeznaczeniem jest unicestwienie?
Niech zginie człowiek!
Jakże on jest niewdzięczny!
Z czego On go stworzył?
On go stworzył z kropli spermy
i wyznaczył jego los;
następnie uczynił jego drogę łatwą.
Potem On sprowadza jego śmierć
i każe pochować go w grobie.
Koran, LXXX, 17-21
Czymże jest nędzna ludzkość wobec chwały Allaha?!
Wszystko, co jest na niej, przeminie,
a pozostanie oblicze twego Pana,
pełne majestatu i godne czci
Koran, LV, 26-27
To Allah ("twój Pan", jak sam stale o sobie mówi) wszystko stworzył
i nadal "każdego
dnia tworzy jakieś dzieło" (LV, 29). Stworzył całą naturę: niebo,
słońce, księżyc, ziemię
i morze, góry. Stale trwający cud wegetacji, dzięki któremu ludzkość
może się wyżywić,
jest jego dziełem:
Niech spojrzy człowiek na swe pożywienie!
Jak wylaliśmy wodę obficie,
potem spowodowaliśmy popękanie ziemi
i sprawiliśmy, iż wyrosły na niej ziarna,
winna latorośl i trzcina cukrowa,
drzewa oliwne i drzewa palmowe,
i ogrody bujnie rosnące,
i owoce, i pastwiska
- to na używanie dla was i dla waszych trzód.
Koran, LXXX, 24-32
Potęga Jego przejawia się jednak zwłaszcza w niezgłębionej
tajemnicy tworzenia. Już
najpierwsze z objawień o niej napomyka:
Głoś! w imię twego Pana, który stworzył!
Stworzył człowieka z grudki krwi zakrzepłej!
Koran, XCVI, 1-2
I temat ten kilkakrotnie powraca:
Niech więc rozważy człowiek,
z czego on został stworzony!
Został stworzony z cieczy wytryskającej,
która wychodzi spomiędzy lędźwi i żeber.
Koran, LXXXVI, 5-7
Człowiek, jak zresztą i niewidoczne duchy-dżinny są jego dziełem.
To On wyznaczył ich los. To On stworzył zwierzęta, które służą
człowiekowi, a zwłaszcza wielbłąda. To On kieruje czynami ludzi. Jego
emanacją są, cu-
downy to widok,
... okręty
wysoko wzniesione na morzu, jak góry.
Koran, LV, 24
To również Jemu, bez względu na to, co o tym myślą, Kurajszyci
zawdzięczają powo-
dzenie swych handlowych poczynań:
Dla zgody Kurajszytów,
dla zgody ich w podróżowaniu
zimą i latem!
Niech oni czczą Pana tego Domu,
który ich nakarmił, kiedy byli głodni,
i zapewnił im bezpieczeństwo,
aby nie żyli w strachu!
Koran, CVI
Mahomet, przyjaciel biednych i sierot - a z nich przecież się
wywodził - gani w ten
sposób znienawidzonych Kurajszytów w imię jedynej Istoty, której
potęga może im za-
imponować, Istoty i potęgi, które nauczył się poznawać przez swe
przemyślenia, rozmo-
wy, doświadczenia.
Nie tylko przedstawia im tę Istotę, stara się ich nią przestraszyć.
Pan pokazał człowie-
kowi drogę, którą ma podążać:
I czy nie poprowadziliśmy go
na rozstajne drogi?
Koran, XC, 10
A drogą stromą, ciężkim i trudnym podejściem ludzie, których
Mahomet atakuje,
wzgardzili. A to dlatego, iż wierzyli, że wszystko kończy się wraz z
tym życiem, a więc
wystarczy iść w nim, dzień za dniem, po różach, uprzyjemniać je
sobie, licząc się jedynie
z wymogami honoru, no i oczywiście pogodzić się z cierpieniami nie do
uniknięcia,
z nieuchronnym kresem, który przynosi Przeznaczenie. Dla nich, jeśli
nawet bogowie ist-
nieli i przebywali gdzieś między niebem a ziemią, to Bóg się nie
narodził i wiele rzeczy
było dozwolonych. Mahomet przepowiadał im, iż śmierć nie jest końcem
ostatecznym.
Niech boją się więc, ci dumni bogacze, dnia, kiedy cudownie
wskrzeszeni poddani zosta-
ną straszliwemu Sądowi:
Kiedy niebo się rozerwie,
i będzie posłuszne swojemu Panu,
a tak uczynić należy;
Koran, LXXXIV, 1-2
A kiedy zadmą w trąbę,
tego Dnia dzień będzie trudny;
dla niewiernych - nie będzie on łatwy.
Koran, LXXIV, 8-10
I będzie wysłany przeciwko wam
płomień ognia i miedź roztopiona,
a wy nie otrzymacie pomocy.
Koran, LV, 35
A kiedy niebo rozerwie się
i stanie się szkarłatne
jak czerwona skóra
Koran, LV, 37
Tego Dnia nie zostaną zapytani o swoje grzechy
ani ludzie, ani dżinny.
Koran, LV, 39
Grzesznicy zostaną rozpoznani przez swoje znamiona
i zostaną pochwyceni za czupryny i za nogi.
Koran, LV, 41
Grzesznicy krążyć więc będą między Gehenną i wrzącą wodą (LV, 44).
I przeciwnie, tych, którzy lękali się Boga w ich ziemskim życiu,
czekają dwa Ogrody
o ciemnej zieleni, a w nich dwa źródła tryskające obficie wodą, owoce
i palmy, i granaty.
Tam wybrańcy, nad którymi bliziutko pochylać się będą bujne gałęzie,
miękko wsparci
na łokciach na zielonych poduszkach, będą mogli cieszyć się (we
wszelakich tego słowa
znaczeniach, nie wątpmy w to) dziewicami o skromnym spojrzeniu,
pięknymi jak rubin
i koral, strzeżonymi w namiotach, dziewicami, których nie dotknął
przed nimi ani żaden
człowiek, ani dżinn (LV, 46 i nn.). Można teraz zrozumieć, co Pan
oświadcza namiętne-
mu małżonkowi niemłodej Chadidży, dwukrotnej mężatki, zanim go
poślubiła:
I z pewnością
ostateczne będzie lepsze dla ciebie
aniżeli pierwsze!
Koran, XCIII, 4
Skąd jednak Mahomet czerpie te obrazy? Czy biorą się one jedynie z
wizji i halucyna-
cji, tak niepewnych, tak podobnych do tych, które są udziałem poetów
i jasnowidzów,
cieszących się wątpliwym zaufaniem? Nie, są znacznie bardziej
przekonujące dowody,
owe wspaniałe Pisma, których dotychczas Arabowie byli pozbawieni,
które jednak znaj-
dują się w posiadaniu wysoko cywilizowanych ludów wielkich światowych
potęg. Od
pierwszego objawienia Pan powołuje się na te właśnie Pisma zwracając
się do Mahometa:
Głoś! w imię twego Pana, który stworzył!
Stworzył człowieka z grudki krwi zakrzepłej!
Głoś!
Twój Pan jest najszlachetniejszy!
Ten, który nauczył człowieka przez pióro;
nauczył człowieka tego, czego on nie wiedział.
Koran, XCVI, 1-5
Owo pióro (po arabsku kalam, od greckiego słowa kalamos) to
trzcina, za pomocą któ-
rej dawni posłańcy przekazywali objawienia z niebios, te, które
zapisane są gdzieś
...na czcigodnych kartach,
wyniosłych i oczyszczonych
przez ręce pisarzy,
szlachetnych, sprawiedliwych.
Koran, LXXX, 13-16
Cóż więc mają czynić ludzie, by uniknąć piekielnych mąk, które ich
czekają? Powinni
"oczyścić się" (tazakka), to znaczy prowadzić życie prawdziwie
moralne. A to moralne
życie we wszystkich fragmentach najstarszej warstwy Koranu
definiowane jest w zasa-
dzie wyłącznie jako dobre spożytkowanie bogactwa. Nie trzeba
gromadzić go dla niego
samego, ale część oddać biednym:
Ale ten, kto daje i jest bogobojny,
i uznaje za prawdę nagrodę najpiękniejszą
- temu My ułatwimy dostęp do szczęścia.
A ten, kto skąpi i szuka bogactwa,
i za kłamstwo uważa nagrodę najpiękniejszą
- na tego My sprowadzimy nieszczęście.
Na nic mu się zda jego majątek,
kiedy się sam zaprzepaści.
Koran, XCII, 5-11
Szczególnie naganne jest postępowanie bogatych egoistów:
Lecz wy nie szanujecie sieroty;
nie zachęcacie się wzajemnie
do nakarmienia biedaka;
i zjadacie dziedzictwo z wielką chciwością;
i kochacie bogactwo miłością ogromną!
Koran, LXXXIX, 17-20
A oto, dla kontrastu, postępowanie sprawiedliwych:
Oni mało sypiali nocą.
I o świcie prosili Boga o przebaczenie.
W ich majątku mieli odpowiedni udział
żebrak i nędzarz.
Koran, LI, 17-19
Bardzo stare objawienie nakazuje Mahometowi pewien sposób
postępowania, który
z pewnością może odnosić się także do innych:
O ty, okryty płaszczem!
Powstań i ostrzegaj!
I twego Pana wysławiaj!
I twoje szaty oczyszczaj!
Od obrzydliwości - uciekaj!
Nie obdarzaj, by otrzymać więcej!
I dla twojego Pana bądź cierpliwy!
Koran, LXXIV, 1-7
Jednakże funkcja ostrzegającego zarezerwowana jest tylko dla niego.
To najważniejszy
z obowiązków wyznaczonych mu przez Pana. Rola ta nie jest jeszcze tak
znacząca, jak
w przyszłych objawieniach. Jednak już teraz Mahomet jest wyróżniony.
Czynione mu są
obietnice, wspierany jest w chwilach zwątpienia:
Na jasność poranka!
Na noc, kiedy spokojnie zapada!
Nie opuścił cię twój Pan
ani cię nie znienawidził.
I z pewnością
ostateczne będzie lepsze dla ciebie
aniżeli pierwsze!
I z pewnością
niebawem obdarzy cię twój Pan
i będziesz zadowolony!
Czyż nie znalazł cię sierotą
i czy nie dał ci schronienia?
Czy nie znalazł cię błądzącym
i czy nie poprowadził cię drogą prostą?
I czy nie znalazł cię biednym,
i nie wzbogacił cię?
Przeto sieroty - nie uciskaj!
A żebraka - nie odpychaj!
A o dobrodziejstwie twego Pana - opowiadaj!
Koran, XCIII
Ta skromna rola ostrzegającego pociąga za sobą, jak widzimy, nie
tylko pewne, równie
skromne, przywileje i szczególne względy ze strony Pana, ale i
obowiązki. Za błąd w po-
stępowaniu Prorok otrzyma naganę. Interesująca jest natura tego
błędu. Pewien ślepiec,
z pewnością ubogi, prawdopodobnie żebrak, odszukał Mahometa. Ten
zajęty był rozmo-
wą z jakąś ważną osobą, jednym z owych żyjących w dostatku bogaczy,
których pragnął
przekonać, jednym z tych, którzy wierzyli, że wszystko mogą, a Bóg
nie jest im do ni-
czego potrzebny. Ślepiec na pewno nalegał, uparcie i natarczywie, jak
to było w zwycza-
ju u żebraków ze Wschodu. Mahomet zirytowany zmarszczył brwi i okazał
niezadowole-
nie. Oczywiście wyrzucał sobie ten odruch zniecierpliwienia, dręczył
się z tego powodu.
Tak samo dręczyło się często wielu propagandystów żyjących po nim,
tych, którzy po-
chodzili z wyższych warstw i których dawne przyzwyczajenia
instynktownie popychały
do przedkładania towarzystwa ludzi o podobnym sposobie życia nad
towarzystwo tych,
wobec których czuli się zobowiązani. I oczywiście przyszło
Objawienie, wyrzut sumienia
przyjął postać upomnienia z niebios:
Zachmurzył się i odwrócił,
bo przyszedł do niego niewidomy.
Skąd możesz wiedzieć?
może on się oczyści
albo pomyśli o napomnieniu
i to przypomnienie przyniesie mu korzyść.
Jeśli kto jest bogaty,
to ty się nim interesujesz;
a mało się troszczysz o to,
iż on się nie oczyszcza.
Lecz od tego, kto przychodzi do ciebie
przepełniony gorliwością
i jest pełen bojaźni
- ty się odsuwasz.
Koran, LXXX, 1-10
Taka jest więc zawartość pierwszego Posłannictwa; Mahomet uważał
- nie ma co do tego wątpliwości - że otrzymał je od swego Pana.
Niebawem spróbujemy
ocenić, w jakim stopniu wyrażone przez niego idee były oryginalne.
Czy forma przekazu
była niespodziewana? Pytanie to rodzi ogromne problemy.
Apologeci muzułmańscy znajdują dowód boskiego pochodzenia słów i
zdań. Wyjaś-
niają to w sposób następujący: Do naszych czasów nie dochowało się
nic z przedmuzuł-
mańskiej prozy arabskiej. Według klasycznego wyobrażenia o
literaturze arabskiej na po-
czątku istniała jedynie poezja. Nagłe pojawienie się nowego rodzaju
literackiego (a nawet
całej grupy nowych gatunków literackich) - i to, co więcej, mającego
zdaniem apologe-
tów formę doskonałą - nie istniejącego wcześniej nawet w zarysie, nie
mającego żadnych
prekursorów, można wyjaśnić tylko cudem. Dodają jeszcze, że nic w
Mahomecie-czło-
wieku nie wskazywało na jakiekolwiek uzdolnienia literackie.
Argument ten wysuwany jest z tym większą wiarą w jego nieodpartą
słuszność - co
często zdarza się w wypadku ideologii zarówno religijnych, jak
świeckich - im łatwiej go
obalić. Wszędzie poezja była wcześniejsza od prozy i Arabia nie jest
tu wyjątkiem. Proza
Koranu jest prozą bardzo szczególną i sami pisarze arabscy mówią, że
istniały przed nią
wypowiedzi o takiej samej formie. Tyle że owe literackie drobiazgi
nigdy nie były spisa-
ne. Jedynie szczególny charakter recytacji koranicznych sprawił, że
przekazywano je so-
bie (i to też tylko częściowo, zwłaszcza na początku) lub usiłowano
zapamiętać. Nic nie
inspirowało do spisywania innych fragmentów, biorących się z
podobnego zapału twór-
czego. Jeśli niektóre zostały jednak spisane, tryumf islamu
przeszkodził ich przekazywa-
niu bądź nawet zniszczył zapis.
Jeśli chodzi o doskonałość stylu koranicznego, stała się ona
artykułem wiary dla isla-
mu. Nikt nie jest zdolny, głosi islam, stworzyć coś podobnego.
Niezdolność ta (idżaz) by-
ła podkreślana i analizowana przez wielu teologów, którzy wysnuwali z
niej najrozmait-
sze wnioski teoretyczne.
Nie brakowało jednak islamowi niezależnych umysłów, które podważyły
ową niezwy-
kłość tekstu koranicznego. Znaleźli się nawet tacy, co porywali się
na naśladownictwo
Koranu. Jednemu z nich, w średniowieczu, zarzucono, że jego tekst nie
wywierał owego
urzekającego efektu, co recytowany lub odtwarzany z pamięci Koran.
Odpowiedział:
"Każcie go czytać przez kilka wieków w meczetach, wtedy zobaczycie!"
I rzeczywiście
tu tkwiło sedno sprawy. Tekst, którym człowiek karmiony był od
dzieciństwa, którego
żarliwej recytacji słuchał w najbardziej uroczystych i wzruszających
okolicznościach,
który sam odcyfrowywał, badał, którym powolutku nasiąkał, taki tekst
zyskuje po pew-
nym czasie nieporównywalny oddźwięk. Zupełną niemożliwością staje się
spojrzenie nań
czy słuchanie go pozbawione emocji, przyjęcie tego tekstu w sposób, w
jaki zostałby
przyjęty przez nasz umysł, gdyby po raz pierwszy, bez przygotowania,
był nam zaprezen-
towany w całej nagości tekstu, który nie odbija się żadnym echem.
Taką wartość mają dla
katolików niektóre teksty Pisma Świętego lub łacińskich poematów
używanych w litur-
gii, dla protestantów - cała Biblia. Nie ma co się dziwić, że tylu
muzułmanów przekona-
nych jest o niedoścignionej doskonałości tekstu koranicznego,
zdumionych i oburzonych,
że można podawać ją w wątpliwość. Nic też dziwnego, że ludzie "z
zewnątrz", kiedy po
raz pierwszy zetkną się z tym tekstem, często nie znajdują niczego,
co uzasadniałoby po-
dziw tych, którzy karmieni nim byli od dzieciństwa.
Piękno stylu koranicznego kwestionowali zdecydowanie ci, którzy z
tego czy innego
powodu nie ulegli ogólnemu oczarowaniu. Znane są średniowieczne
księgi muzułmańs-
kich wolnomyślicieli zatytułowane mu'aradat al-kuran, co można
przetłumaczyć w przy-
bliżeniu jako Anty-Koran. Apologeci uznali za konieczne zwalczać je
i, zwłaszcza na
płaszczyźnie literackiej, pracowicie bronić wyższości obrazów i stylu
Koranu, słowo po
słowie, wyrażenie po wyrażeniu. W naszych czasach wielki niemiecki
semitysta Theodor
Noldeke, świetny znawca języka arabskiego, napisał obszerny artykuł o
niedociągnię-
ciach stylistycznych Koranu.
Mahomet nie miał najmniejszego zamiaru stworzyć dzieła
literackiego. Doświadcze-
nie, którego szukał i którego doznał, było przede wszystkim, jak
widzieliśmy, pozasłow-
ne. Dopiero w późniejszym stadium stało się słowem. I odtąd było
podobne, przynajmniej
z tego punktu widzenia, do natchnienia pisarza. Uściślijmy: pisarza,
który chce przekazać
nie tylko słowa, ale wyraźny sens. Od tej strony różniło się od pisma
automatycznego
surrealistów, któremu pod tyloma innymi względami było bliskie. Czyż
to nie Andre Bre-
ton wspomina "ten idealny moment, kiedy człowiek pod wpływem
szczególnej emocji
zostaje nagle porwany przez to coś <silniejsze od niego> i wtrącony,
mimo że się broni,
w nieśmiertelność?" Słusznie zauważył, że chodzi o rodzaj proroctwa:
"Głos surrealis-
tyczny, który wstrząsnął Kume, Dodoną i Delfami, nie jest niczym
innym jak tym gło-
sem, który dyktuje mi moje najmniej gniewne przemowy." Tyle że to, co
ów Głos dyk-
tował Mahometowi, to nie były zdania takie jak: "Oto człowiek
przecięty na dwoje przez
okno." Były to spójne przekazy. Zgodnie z tym, co zostało wyżej
powiedziane, można
przypuszczać, że bełkotanie i jąkanie się towarzyszące objawieniom
było podobne do
owych porywających zdań, którymi zachwycali się nasi poeci, lub
przynajmniej do ich
fragmentów, jak podobne były czyste dźwięki uzasadniające hipotezę
letryzmu, którą
sformułowałem. Wcześniejsi prorocy zaakceptowali w całości
surrealistyczny przekaz
słowny ich podświadomości. Pierwsze wspólnoty chrześcijańskie
nazywały to zjawis-
ko"mówieniem obcymi językami" (greckie glosolalia). Święty Paweł
zalecał, by pozwo-
lono jego uczniom "mówić obcymi językami", i dziękował Bogu, pisząc
do chrześcijan
z Koryntu, że może "mówić obcymi językami bardziej niż wy wszyscy".
W swym twórczym działaniu Mahomet bliższy był raczej Pawła, nie
Andre Bretona.
Paweł świadomie usiłował ograniczyć swe surrealistyczne zdolności. "W
zgromadzeniu -
pisał - wolę powiedzieć pięć słów z sensem, by nauczać innych, niż
dziesięć tysięcy
w obcych językach." W rzeczywistości, dodawał, ten, "kto modli się
obcymi językami,
nie mówi do ludzi, lecz do Boga. Nikt go nie rozumie, a on pod
wpływem Ducha [Świę-
tego] wypowiada tajemnicze rzeczy. Natomiast mówiący z natchnienia
Bożego przema-
wia do ludzi, aby ich zbudować, pocieszyć i zachęcić." (List do
Koryntian, 14, 2-3) Ma-
homet musiał również, niewątpliwie podświadomie, dokonywać wyboru czy
pewnej se-
lekcji i zachowywać tylko to, co "budowało, cieszyło i zachęcało".
Jego najpiękniejsze
poematy na pewno nigdy nie zostały napisane. Oczekiwał od Boga
określonych posłan-
nictw i oczekiwanie to kształtowało słowo, które na próżno usiłowało
okazać się "silniej-
szym od niego". Poprzez glosolalistów chrześcijańskich odnajdywał
postępowanie wiel-
kich proroków Izraela.
Jego słowa nie były zatem czystą poezją. Nie były również
literaturą w potocznym
znaczeniu tego słowa. R. Blachere podkreśla, iż Mahomet nie panował
nad sposobem
wyrażania się, a ściślej, tylko po części, podświadomie, mu się to
udawało. Nie usiłował
również stworzyć dzieła, którego styl i treść przyniosłyby mu
rozgłos, jak zabiegali o to
poeci pustyni. Ale jak u prawdziwych poetów i jak u proroków, jego
indywidualne do-
świadczenie - ten "wzniosły moment" nie dający się w pełni przekazać,
to osobiste nie-
wypowiedziane przeżycie, kiedy nawiązywał kontakt z istotą doskonałą
- pojawiało się
już w formie językowo zorganizowanej, nastawionej na komunikowanie
się, i w postaci
wzorów wywołujących wrażenie estetyczne. Był to, wbrew jego woli,
przynajmniej na
początku, poemat i posłanie zarazem. Poemat, ponieważ Głos - i tu
również wiernie na-
śladujący wzory zgromadzone w podświadomości jego porte-parole -
odnajdywał język
kahina, natchnionego jasnowidza. Odnajdywał codzienne formuły,
frazesy, przysięgi na
ciała niebieskie na przykład. Odnajdywał zwłaszcza rytm i tok
tworzenia podlegające za-
sadom rytmicznym przystosowanym do wymogów używanego języka. Być może
żaden
język nie nadaje się tak do spontanicznej poezji jak arabski.
Dostarcza obficie słów
o identycznej strukturze, pozwalając na regularne następstwo taktów
mocnych i słabych,
akcentowane przez powrót tych samych samogłosek na równorzędne
miejsca. Wśród
owych konsonansowych serii pozwala dodatkowo wybierać spośród
licznych słów dają-
cych ten sam rym. W arabskim łatwiej również o pojawienie się sadżu,
owej rymowanej,
rytmicznej prozy opartej na dość krótkich jednostkach rytmicznych,
nie dłuższych niż
osiem do dziesięciu sylab, zgrupowanych seriami, w strofach
kończących się tym samym
rytmem i rymem.
Zrozumiałe jest, że Głos, zbliżając się w ten sposób do języka
kahina, bynajmniej nie
przyjmował formy wypowiedzi innego natchnionego, którym był sza'ir,
poeta. Wycho-
dząc od doświadczenia prawdopodobnie tego samego typu, słownego bądź
czysto egzys-
tencjalnego, sza'ir, jak większość poetów wszystkich czasów i
wszystkich krajów, świa-
domie usiłował - uciekając się do sposobów bardzo wymyślnych i
opanowanych dzięki
długiej tradycji - przekazać to, co przekazać się nie dawało. Często
zresztą nadawał wy-
powiedzi jedynie formę wiersza stosując te same metody, co w żaden
sposób nie łączyło
jej z żywym źródłem poezji czystej. Używał złożonej formy kasydy,
poematu, w którym
następują po sobie wiersze o dwóch półwersach, wszystkie z tym samym
rymem, prze-
strzegające też tego samego rytmu, według tego czy innego
metrumustalonego przez tra-
dycję, poematu przypominającego nieco poezję grecką, łacińską lub
angielską. Sza'ir był
artystą, to znaczy twórcą; panem narzędzia, którym dysponował,
przypisanym do dzieła,
którego szkic w myślach sobie nakreślił i które realizował według
wypróbowanej meto-
dy, wkładając w nie mniej lub więcej ducha i serca, ożywiając je lub
nie przez czerpanie
ze źródeł ludzkich porywów.
I tak posłanie, które odbierał Mahomet, o tyle było wierniejsze
poezji czystej, o ile od-
dalało się od poezji tradycyjnej. Głos sam to podkreślał:
My nie nauczyliśmy go poezji
- to by nie było dla niego odpowiednie.
Koran, XXXVI, 69
W różny sposób można oceniać wartość poetycką pierwszych przesłań.
Ale, powtórz-
my to raz jeszcze, bardzo trudno jest przyjąć je bez uczuciowego
przygotowania. Wydo-
byto na światło dzienne bezbarwność obrazów. Równie trudno jest
jednak nie dać się po-
rwać przez wrażenie "ruchu nieharmonijnego, przerywanego,
przyspieszonego", przez
"wybijanie rymu", dźwięczność słów (R. Blachere). Te powracające
myśli lub słowa, te
asonanse, refreny prześladują słuchacza i zbliżają go do stanu
hipnotycznego (Max East-
man), do stanu halucynacji, w którym otrzyma, zwielokrotnioną, jak w
prawdziwym
transie, sugestię słowną, rytmiczną, obrazową.
Głos pragnie jednak, jak to zostało powiedziane, przekazać w swym
posłaniu również
zawartość myślową, przestrogi, nauki. A jest ich coraz więcej. W
miarę jak krąg urzeczo-
nych słuchaczy Mahometa poszerzał się, w miarę jak słowa przyciągały
uwagę, odbijały
się echem, wzbudzały poruszenie, trzeba było wyłożyć myśl, opisać ją,
a później ode-
przeć, dyskutować. Nie wystarczało już wzbudzanie silnych emocji.
Posłanie stawało się
rzeczowe, przez długi czas jeszcze przesycone głęboko tą czystą
poezją, z której się wy-
wodziło, majestatyczne, wymowne. Jednak wyrażona explicite treść
zyskiwała coraz
więcej znaczenia.
Posłanie, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie miało w sobie nic
rewolucyjnego ani
szokującego. Pozornie nie przynosiło żadnej zasadniczej innowacji
religijnej, a z punktu
widzenia przyjęcia, z jakim spotka się w pierwszej chwili w Mekce, to
właśnie pozór się
liczył. W istocie, i jest to rzecz godna uwagi, Pan Mahometa w
pierwszych objawieniach
w żaden sposób nie zaprzecza istnieniu ani potędze innych bóstw. Po
prostu w ogóle
o nich nie mówi. śadnych obelg, jak w późniejszych posłaniach,
przeciw "tym, którzy
dodają Bogu współtowarzyszy", żadnego nacisku na jedyność najwyższego
bóstwa. Bar-
dzo możliwe, że w tym czasie Mahomet, całkowicie przekonany o
wszechmocy swego
Boga - również Boga chrześcijan i śydów - wierzył w możliwość
istnienia wokół Niego
całego roju drugorzędnych bóstw. Nie miały one większego znaczenia,
ponieważ we
wszystkim zależne były od Pana Najwyższego - niewiele przewyższały
dżinny i demony,
uznawane przez Mahometa za stworzenia boskie. To wysławianie Boga
ponad inne bós-
twa, których istnieniu się nie zaprzecza, ale które się zaniedbuje,
jest powszechnym zja-
wiskiem w wielu religiach politeistycznych. Nazwano je henoteizmem.
Henoteizm ce-
chował postawę wielu ludzi w Arabii i nikogo to nie raziło. Mahomet
prawdopodobnie
wahał się między henoteizmem a prawdziwym monoteizmem głoszonym przez
śydów
i chrześcijan. Powrócimy jeszcze do przesłanki, która na to wskazuje.
Fakt, że Mahomet podkreślał potęgę swego Pana, nie mógł więc
bulwersować mek-
kańczyków. Przypisywanie Mu zamiaru sądzenia ludzkości na wzór Boga
judeochrześci-
jańskiego - co zakłada możliwość wskrzeszania umarłych - mogło
wzbudzić sceptycyzm,
ale nic ponadto. Proponowane praktyki były już rozpowszechnione wśród
mekkańczy-
ków. Krytyka "dostatku", przekonania bogaczy, że ich majątek pozwala
im "uniezależnić
się" (istaghna) od wszelkiej potęgi, była bardzo łatwa do
zaakceptowania, dopóki pozos-
tawała umiarkowana. Nacisk na konieczność dawania jałmużny wcale nie
był dziwny
i mógł opierać się na starym plemiennym ideale, stale jeszcze żywym w
sumieniach, choć
zupełnie niemal nie stosowanym przez bogatych mekkańczyków, ideale,
który na pierw-
szym miejscu wśród wszystkich cnót stawiał wspaniałomyślność.
Odpowiadał on również
rozpowszechnionej idei religijnej mówiącej o potrzebie ofiary, która
by pozwoliła istocie
boskiej uczestniczyć w każdym wydarzeniu i odwróciłaby ewentualny jej
gniew. Jak wi-
dać, wszystko to nie wnosiło w sferę moralności nic prawdziwie
nowego. Narodowy ko-
loryt arabski, pod którym ukrywały się rozpowszechnione idee
judeochrześcijańskie,
mógł jedynie podobać się słuchaczom Nauki.
Wszystko to było dla mekkańczyków do przyjęcia. I Mahomet, który,
jak widzieliśmy,
usiłował pozyskać dla swojej ideologii ludzi znaczących, musiał być o
tym przekonany.
Nic z tego wszystkiego nie mogło wydawać się rewolucyjne. Implikacje,
które wyrażały
głębokie, radykalne zmiany punktu widzenia, zostały nie zauważone,
były one zresztą
jeszcze mało rozwinięte. Nauczanie Mahometa mogło wyrażać jedną z
wielu tendencji
widocznych w systemie arabskich idei religijnych i moralnych,
systemie, który nie był
ani ustalony, ani sztywny, ani kanoniczny. Jednak to właśnie
nauczanie mogło pociągnąć
pewną liczbę ludzi, których wiek i sytuacja społeczna czyniły
podatnymi na posłannictwo
odzwierciedlające ich głębokie potrzeby. Widzieliśmy dlaczego.
Mahomet wyrażał idee,
same w sobie mało oryginalne, w formie nowej syntezy zainspirowanej
przez jemu tylko
właściwy sposób pojmowania Obecności Tamtego Świata. Jednostka, w tej
syntezie,
uzyskiwała wartość szczególną i niezwykłą. To nią zajmowała się
Istota Najwyższa, nią,
którą stworzyła i którą będzie sądzić bez względu na pokrewieństwo,
więzy rodzinne,
przynależność plemienną. Jednostka, której wartość społeczną
podkreśliła ewolucja eko-
nomiczna, nabierała w ten sposób znaczenia ideologicznego, znaczenia
sama w sobie, do-
stępując wieczności. Z drugiej strony idee judeochrześcijańskie,
powtórzmy to, kuszące
dla wszystkich, ubarwione prestiżem wyższych cywilizacji i potężnych
imperiów, gdzie
cieszyły się uznaniem, idee te duma arabska coraz bardziej akceptuje,
ponieważ są wyra-
żone po arabsku, sprowadzone przez arabskiego posłańca do ich
wspólnej kwintesencji
i łatwe do przyswojenia.
Nurt ideologiczny, który nowy kaznodzieja tworzył, ludzie, których
pociągał, mogli,
na pierwszy rzut oka, spokojnie znaleźć swoje miejsce wśród licznych
prądów umysło-
wych, licznych wspólnot, którymi usiana była Arabia Zachodnia. Bliski
był jednak wy-
buch gwałtownego konfliktu - jego przyczyny spróbujemy wyjaśnić.
Oczywiście domownicy jako pierwsi zaakceptowali posłannictwo
Mahometa. Jego żo-
na Chadidża, naturalnie, i młody Ali, dziesięcioletni kuzyn i pupil.
Także wyzwoleniec
Zajd Ibn Harisa z plemienia Kalb, który odegrał prawdopodobnie ważną
rolę, zapoznając
Mahometa z chrystianizmem bardzo rozpowszechnionym, jak widzieliśmy,
w jego ple-
mieniu. Kim byli ludzie, którzy niejako z zewnątrz przyłączyli się do
tej małej grupki ro-
dzinnej? W późniejszym czasie rozgorzały na ten temat dyskusje,
ponieważ najwcześ-
niejsze nawrócenia na islam stały się powodem do chwały i prestiżu
mającego znaczenie
w zaciekłych walkach politycznych w początkowym okresie istnienia
imperium muzuł-
mańskiego, zwłaszcza że prestiż ów przechodził na potomków
nawróconego. Jeśli jednak
nie będziemy przywiązywać zbytniej wagi do dokładnych dat, mających
niewielkie zna-
czenie dla historyka (miały je dla chcącego się wybić polityka),
możemy powiedzieć, że
z grubsza znamy imiona nawróconych w pierwszych latach. Jest ich
czterdziestu.
Jeden z najwcześniej nawróconych - nawet jeśli nie był, jak
twierdzono, pierwszym po
Chadidży - to, jak się zdaje, zamożny kupiec, choć nie z tych
najbogatszych, którego na-
zywano, według jego kunji, Abu Bakr. Był prawdopodobnie o trzy lata
młodszy od Ma-
hometa. Człowiek to twardy, odważny, rozsądny, zrównoważony, który
raz dokonawszy
wyboru nigdy zdania nie zmienia, całkowicie wierny Mahometowi,
wpływający jednak
na jego decyzje, zwłaszcza kiedy chodziło o zachowanie umiaru. "Abu
Bakr - pisze Mar-
goliouth - jeśli w ogóle wyznawał jakiś kult, to był nim kult
bohaterów. Posiadał zaletę
rozpowszechnioną wśród kobiet, czasami jednak występującą i u
mężczyzn, a mianowi-
cie gotów był związać się z czyimś losem z całkowitym, ślepym
oddaniem, nigdy nie
dyskutując ani nie cofając się; bardzo komuś uwierzyć znaczyło dla
niego wierzyć coraz
bardziej."
Jedna z tradycji, sięgająca prawdopodobnie Zuhriego, mekkańczyka
urodzonego
czterdzieści lat po śmierci Proroka, który spędził życie na zbieraniu
informacji na temat
historii początków islamu, opowiada:
"Posłaniec Boga wzywał skrycie i otwarcie do przejścia na islam.
Ci, których Bóg wy-
brał spośród ludzi młodych i ludzi słabych, słuchali go chętnie, tak
że wierzących w Nie-
go było coraz więcej. Niewierni Kurajszyci nie krytykowali tego, co
mówił. Kiedy prze-
chodził obok ich grupek, wskazywali na niego mówiąc: <Oto młody
człowiek z plemienia
Banu Abd al-Muttalib, który mówi o niebiosach.>" Według F. Buhla
należałoby chyba
poprawić tekst i czytać: "do którego przemawiano z niebieskich
wysokości".
Kim byli ci młodzi i ci "słabi"? W. Montgomery Watt poświęcił się
szczegółowemu,
zasługującemu na uznanie badaniu biografii owych pierwszych
czterdziestu wiernych,
o których wspominaliśmy. Oto z grubsza jego rezultaty.
Przede wszystkim byli to młodzi ludzie z rodzin i rodów najbardziej
w Mekce wpły-
wowych i sprawujących władzę. A więc Chalid Ibn Sa'id Ibn al-As z
rodu Abd Szams,
jednego z dwóch rodów panujących, a w tym rodzie z rodziny Umajji,
której znaczenie,
jak zobaczymy, będzie rosło. Miał on sen, i widział się na brzegu
morza ognia, do które-
go popychał go ojciec. Jakiś człowiek przytrzymał go i uratował - Abu
Bakr podobno
rozpoznał w nim Mahometa. Odtąd Chalid związał się z Prorokiem.
Wkrótce potem przy-
łączył się do niego brat Chalida - Amr. Kiedy zmarł ich ojciec,
trzeci z braci, Aban, uło-
żył kilka wierszy, w których zmarły ubolewał nad tym, że jego synowie
pobłądzili. Cha-
lid odpowiedział mu, również wierszem:
Zostaw w spokoju zmarłego! On odszedł swoją ścieżką!
Idź raczej do bliźniego, który jest biedniejszy.
Trudno nie dostrzec w tym przykładu młodzieńczego buntu w rodzaju:
"Rodzino, nie-
nawidzę cię!" Takiego samego pochodzenia i z tej samej rodziny był
Usman Ibn Affan,
mężczyzna koło trzydziestki, którego czekał wzniosły i tragiczny los.
Na razie był to
młody dandys, przystojny chłopak, dbający przede wszystkim o strój i
wykwitne manie-
ry, leniwy i niezbyt odważny, ale zręczny w interesach. Utrzymywano,
że swoje nawró-
cenie zawdzięczał miłości do Rukajji, jednej z córek Proroka.
Druga grupa reprezentowana jest przez ludzi należących do rodów
mniej wpływo-
wych, niekoniecznie arystokratycznych. Są to w większości młodzi
ludzie poniżej trzy-
dziestki, można jednak znaleźć wśród nich paru osobników od
trzydziestu pięciu do pięć-
dziesięciu lat. Niektórzy posiadają pewien wpływ w swoim rodzie lub
rodzinie. Zacytuj-
my w tej grupie wspomnianego już Abu Bakra, zbliżającego się do
czterdziestki, ale
i młodego Talhę Ibn Ubajd Allaha, mającego w momencie nawrócenia nie
więcej niż
osiemnaście lat, młodzieńca zapalczywego, odważnego i ambitnego. Obaj
pochodzili
z rodu Tajm. Z rodu Zuhra wywodził się liczący niewiele ponad
trzydzieści lat Abd
al-Kaba Ibn Auf, którego imię zmieniono na Abd ar-Rahman; odznaczał
się on niezwykłą
zręcznością w sprawach handlowych.
Ci, których Zuhri nazywa "słabymi", są prawdopodobnie członkami tej
grupy. Z pew-
nością jednak określenie to dotyczy również trzeciej kategorii.
Stanowią ją ci, którzy nie
należą do rodu poprzez swoje urodzenie, nie są Kurajszytami, ale
przyłączyli się do jed-
nego z kurajszyckich rodów jako "sprzymierzeńcy". Ród, do którego się
przyłączyli,
w zasadzie winien im był ochronę, niekiedy jednak lekceważył ten
obowiązek lub nie
mógł im tej ochrony zapewnić, jeśli sam był zbyt słaby. Do grupy tej
należał jeden
z pierwszych nawróconych, nie mający trzydziestu lat Chabbab Ibn al-
Aratt, kowal wy-
rabiający miecze, syn kobiety zajmującej się obrzezywaniem,
sprzymierzeniec Banu Zuh-
ra. Kolejny niższy szczebel stanowili wyzwoleńcy, jak Suhajb Ibn
Sinan, dwudziestola-
tek nazywany Rumim - Rzymianinem, Bizantyjczykiem - ponieważ miał
bardzo jasne
włosy (Arabowie mówili "rude") oraz utrzymywał jakieś kontakty z
bizantyjską Syrią
(jak jego przyjaciel Ammar Ibn Jasir, sprzymierzeniec Banu Machzum,
którego teść był
wyzwoleńcem pochodzenia bizantyjskiego).
Na samym dole hierarchii byli niewolnicy. Najsławniejszy z nich to
Bilal, Murzyn
z Abisynii, wysoki i chudy, o szczupłej twarzy i stentorowym głosie.
Jak inny niewolnik
Amir Ibn Fuhajra, został odkupiony przez Abu Bakra od swego pana i
wyzwolony.
W zasadzie więc za Mahometem opowiedziały się najbardziej
niezależne umysły.
Z pewnością decydującą rolę w ich nastawieniu odegrał religijny
aspekt doktryny. A tym,
co pozwoliło im spojrzeć przychylnym okiem na nowatorską naukę, była
niezależność
ich myślenia pozostająca w sprzeczności z konformizmem rządzących
warstw społecz-
ności mekkańskiej. U źródeł owej niezależności leżały różne
przyczyny, dla jednych był
to młodzieńczy kryzys związany z dążeniem do oryginalności, dla
innych kontakty z za-
granicą, związek mniej lub bardziej luźny z mekkańskim systemem
społecznym, moralne
oburzenie lub ambicja i zazdrość - które pobudzały do krytykowania
możnych, a zatem
i ich systemu wartości - dla jeszcze innych wreszcie indywidualne
predyspozycje psy-
chiczne. Wiązała się więc ona ze sposobem postrzegania, mniej lub
bardziej dojrzałym,
zależnie od przypadku, opisanego kryzysu społecznego i
ideologicznego. Dlatego ludzi
tych przyciągało posłannictwo Mahometa mające przecież bezpośrednie
odniesienie do
tego kryzysu.
Jak widzieliśmy na przykładzie cytowanego wyżej tekstu Zuhriego,
Kurajszyci zaj-
mowali w stosunku do nowego ugrupowania - które powolutku wychodziło
z ukrycia, by
nieśmiało ukazać się w pełnym świetle - taką samą pobłażliwą postawę,
jaką demonstrują
paryżanie wobec ulicznego wiecu Armii Zbawienia. Chodziło o
nieszkodliwych nawie-
dzonych, których nie warto było przesadnie tępić. Co najwyżej
okazywano im pogardę,
którą wzbudzał niski poziom społeczny członków sekty.
Kiedy Posłaniec Boga - przytaczał Ibn Ishak - zasiadał w
sanktuarium (blisko Al-Ka-
by), "słabi" spośród jego Towarzyszy mieli zwyczaj siadać obok niego.
Byli to Kabbab,
Ammar, Abu Fukajha Jasar, Suhajb i im podobni muzułmanie, z których
Kurajszyci sobie
pokpiwali. Mówili między sobą: "To są, jak widzicie, jego Towarzysze.
I to mają być ci,
których Allah wybrał spośród nas, żeby poprowadzić ich drogą prostą i
dać im poznać
prawdę. Gdyby to, co przyniósł nam Mahomet, było rzeczą dobrą, my
pierwsi dalibyśmy
się temu porwać, nie oni!" Na taki argument Mahomet, pochodzący mimo
wszystko ze
znaczniejszego rodu niż większość jego zwolenników, w głębi duszy nie
pozostał cał-
kiem obojętny. A jego podświadomość przyjmowała z radością
usprawiedliwienia i przy-
kłady, na jakie powoływał się Pan. Zdarzyło się już tak niegdyś,
kiedy Noe ostrzegał swój
lud przed zbliżającą się katastrofą:
I powiedzieli dostojnicy jego ludu,
którzy nie uwierzyli:
"Widzimy, że jesteś tylko człowiekiem,
podobnie jak my.
Widzimy, że postępują za tobą
tylko najnędzniejsi spośród nas,
pospiesznie, bez zastanowienia.
I nie widzimy u was
żadnej wyższości nad nami.
Przeciwnie, uważamy, że jesteście kłamcami."
Koran, XI, 27
Potop pomścił Noego i jego biednych uczniów. Wkrótce Mahomet i
"słabi" również
mieli zostać usprawiedliwieni i pomszczeni.
Wprawdzie sceptycyzm i kpiny to za mało, by mówić o opozycji,
jednakże w końcu
się ona uformowała. W jaki sposób? Kilka opowiadań które przedostały
się do tradycji
może nazbyt zbliżonej do hagiografii, rzuca pewne światło na to, co
się zdarzyło, i po-
zwala nam na snucie hipotez.
Wśród wielu Kurajszytów nowy prąd musiał wywołać niepokój.
Wzbudzający zaufa-
nie charakter doktryny, znikome pozornie nowatorstwo zmian, jakie
wnosiła do wcześniej
przyjętej koncepcji świata, nie wystarczały, by uznano go za
niegroźny. Znamy wszyscy
z własnego doświadczenia - choćbyśmy reprezentowali dziedziny i
środowiska jak naj-
bardziej otwarte na nowe idee - owe ograniczone umysły, które z
zasady unikają wszel-
kiej zmiany, nawet jeżeli w gruncie rzeczy prowadzi ona jedynie do
przekształcenia prze-
starzałych już form organizacyjnych lub ideologicznych, do jakich
umysły te są przywią-
zane. Czy inaczej mogło to wyglądać w Zachodniej Arabii VII w., w
społeczeństwie bar-
dzo przywiązanym do tradycji mimo wszystkich zmian, jakie dokonały
się w jego struk-
turze, ale zmian jeszcze nie zaakceptowanych w powszechnej
świadomości? Wiemy
również, że emocjonalne argumenty konserwatystów, płaczliwe wezwanie
do naśladowa-
nia obyczajów przodków, oburzenie na tych, którzy ośmielają się
poddawać rewizji
uznane poglądy, i przypomnienie ofiar poniesionych w obronie tych
poglądów, jawna
pogarda dla młodych, niekompetencja, niska pozycja społeczna
reformatorów, wszystko
to przerażająco skutecznie oddziałuje na serca i umysły nie
przygotowanego tłumu. Poza
tym jest bardzo prawdopodobne, iż młodzi nowatorzy okazywali się
lekkomyślni, postę-
powali niezręcznie, zdarzały im się różne ekscesy, co wzmagało
niepokój konserwatys-
tów.
W Mahomecie nie było jednak nic z ekstremisty. Wśród ludzi,
obserwujących jego po-
czynania z pełnym niepokoju zakłopotaniem, znajdowali się osobnicy
zrównoważeni,
którzy bacznie przyglądali się jego zaletom i wadom oceniając je z
punktu widzenia wyż-
szych sfer społeczeństwa Mekki. Dwie zasadnicze kwestie musiały
wydawać im się mało
zrozumiałe: jedna doktrynalna, a druga zwłaszcza praktyczna, i
postawa ich miała zależeć
od sposobu, w jaki Mahomet wyjaśniłby te kwestie.
Po pierwsze, jaką rolę wyznacza różnym bogom czczonym przez
Kurajszytów? Bo-
gów potężnych? Małych, drugorzędnych bóstw? Dżinnów? I przede
wszystkim - a było
to najważniejsze z punktu widzenia pobożności, która niewiele sobie
robi z niuansów teo-
logicznych - czy Mahomet powstanie przeciw ich religii? Czy ich
sanktuaria miałyby być
opuszczone, symbole zniszczone, składanie ofiar poniechane? Cóż więc
o tym myślał ta-
jemniczy Pan Mahometa?
A jaką rolę wyznaczył sobie sam Mahomet? Wydaje się bardzo
prawdopodobne, że je-
go przeciwnicy lepiej zdawali sobie sprawę, jak to się często zdarza,
co kryje się za ową
pozornie szczerą skromnością, którą na zewnątrz demonstrował. Z
pokorą przyjął skrom-
ną rolę ostrzegającego, którą Pan mu wyznaczył. Nietrudno było jednak
dostrzec pod tą
pokorą - którą tak szczerze starał się w sobie rozwinąć - uzasadnioną
dumę. A ponadto
inteligentni politycy mogli z łatwością zrozumieć, że pozycja, jaką
zajmował, musiała
nieuchronnie popychać go - wbrew samemu sobie - do objęcia władzy
najwyższej. Jak
człowiek, do którego Bóg bezpośrednio przemawiał, mógłby kiedykolwiek
podporząd-
kować się decyzjom jakiejś tam rady? Czyż nakazy Istoty Najwyższej
mogłyby być
kwestionowane przez arystokrację mekkańską? W społeczeństwie, w
którym sakrum
i profanum nie były wyraźnie oddzielone, jasne było, że w końcu
logiczną koleją rzeczy
dojdzie do sytuacji, kiedy sam Bóg będzie dyktował swe rozkazy za
pośrednictwem Ma-
hometa, i to zarówno jeżeli chodzi o problemy polityki zewnętrznej i
wewnętrznej, jak
o doktrynę czy religię. Czy Mahomet zdawał sobie sprawę z tej logiki
i jak daleko po-
szedł tą drogą?