„Kochać to nie znaczy zawsze to samo”
Można czekać na księcia z bajki, który przyjedzie na swoim rumaku, można całować ukradkiem wszystkie żaby, licząc, że któraś się w niego zmieni, ale można też zainwestować we własne wnętrze, aby coś zwróciło na nas jego uwagę, gdy już się zjawi :)
Błędem jest rezerwowanie miłości dla jednej tylko osoby... Wydaje Ci się to dziwne? Już wyjaśniam - trzeba zrozumieć, czym jest miłość i w jak wielu odcieniach występuje. Nie łudźmy się, że jak spotkamy dziewczynę/chłopaka „naszego życia”, to pstrykniemy w palce i już będziemy potrafili cudownie ich kochać. W tym bardzo silnym pragnieniu będzie nam przeszkadzał egoizm :( I teraz trzeba sobie zadać pytanie: co jest dla mnie ważniejsze? Szczęście tej drugiej osoby czy moje przyzwyczajenia? No, ale trochę wyprzedziłam fakty, bo miało być o tym przygotowaniu do miłości między chłopakiem i dziewczyną :)
Mnie się wydaje, że niezbędne jest wychowanie do miłości. Najlepszą jej szkołą jest nasza rodzina: najpierw rodzice dbają o to, byśmy potrafili odstąpić bratu pół batona, na którego mamy taką ochotę, albo pogodzili się z nim po bójce, żebyśmy szanowali dziadków, a w końcu, byśmy dbali odpowiedzialnie o nasze zwierzątka, nie ciągnęli psa za ogon, no i karmili rybki, które nie powiedzą, że są głodne. I tak do czasu, kiedy sami zaczynamy zdawać sobie sprawę, że jesteśmy sobą, a nie naszymi rodzicami. W tym momencie trzeba wziąć w swoje łapki obowiązek wychowania siebie do miłości. I co mamy do wyboru? Niestety najczęściej zaczynamy widzieć ją taką, jaką jest pokazywana w serialach TV, czyli mówiąc w skrócie: szybką, łatwą i przyjemną, niewymagającą od nas wysiłku, a jak nam się już znudzi, to „było miło, ale się skoczyło”, tak po prostu... albo zdziwieni i rozczarowani stwierdzamy, że „to nie to”, bo już się nawet nic nie chce, a jak się nie chce, to po co coś robić? I tak może się to ciągnąć do naszej starości, chyba że... zaczniemy myśleć rozumkiem, który dostaliśmy od Pana Boga :)
Miłość nie bierze się z kosmosu, nie powstaje sama z siebie i jeśli nie będziemy jej pielęgnowali i rozwijali, z pewnością umrze (to tak jak z kwiatuszkiem). Trzeba się więc zdeklarować, czy stać mnie na miłość i związaną z nią pracę, czy wolę sobie sam wygodniej żyć i zamykać się w skorupie egoizmu. Jeśli chcę działać, to już jest dobrze! Teraz trzeba sobie uświadomić, że wcale tak łatwo nie będzie, że będą walki z samym sobą (z tym, że mi się już nie chce) i z otoczeniem, które mi powie, że niepotrzebnie się wysilam.
Ale jeśli chcemy, to zaczynamy nad sobą pracować: musimy ukształtować wrażliwość naszego wnętrza i odkryć prawdziwe znaczenie miłości. Miłość to pragnienie i dążenie do Dobra, i w tym dążeniu musimy czasem postawić siebie (własną wygodę i przyjemność) gdzieś troszkę z boku. W miłości nie ma miejsca na „misie” (mi się chce, mi się nie chce). Ważne jest nasze nastawienie do świata i jego problemów, bo miłości nie powinno się zamykać w czterech ścianach - ona ma promieniować na cały świat! Jeśli miejsce, gdzie rodzi się maleńkie, bezbronne życie albo gdzie potrzebna jest opieka i troska nad starszymi, którzy nas kochali i wychowywali, zmieniamy w cmentarzysko, to nie ma w nas miłości, chcemy po prostu żyć łatwiej i pozbyć się problemu. Jeśli nie niesiemy pomocy biednym, głodnym, zrozpaczonym, jeśli nie myślimy o nich, bo nas to nie spotkało, to nie ma w nas miłości.
Uczucie to jeszcze nie miłość, bo miłość to dla mnie przede wszystkim postawa i zobowiązanie, które dobrowolnie przyjmuję: mimo że jestem słaba, że mi się nie będzie chciało albo nie będę odczuwać cudownej euforii, chcę być przy drugim człowieku i czynić go szczęśliwym. Tylko co jeśli nie mam takiego zaufania do siebie i moich sił, żeby wierzyć, że wytrwam? Trzeba szukać Źródła, a jeśli wierzę, że Bóg jest Miłością, to znaczy, że Je znalazłam.
Pamiętajmy o apelu sługi Bożego Jana Pawła II, który wołał do młodzieży: „Miejcie odwagę żyć dla miłości!”.