Kozłowski Stanisław Gabriel
JENIEC NAPOLEONA
OSOBY:
ADAM KORCZAK.
KAROLINA i JERZY, jego dzieci
ADELA, marszałkowa.
HRABIA HATZFELD.
BERTA, jego żona.
KSIĄŻE DALBERG.
BARON ULM, dyplomata.
JAN SKWARA, kamerdyner.
JOASIA, pokojówka.
HENRYK LANGERON, emigrant.
NAPOLEON.
BERTHIER, wielki marszałek.
GWARDZISTA.
OFICER.
ADJUTANT.
ŻOŁNIERZE. STRAŻ. ŚWITA.
Rzecz w Berlinie go roku.
Akt I i II — Apartament Korczaka.
Akt III — Zamek królewski.
AKT I.
APARTAMENT ADAMA KORCZAKA.
Salon w stylu Ludwika go. Na głównej ścianie portret Fryderyka Wielkiego.
Scena .
KAROLINA, młoda panna, siedzi przy stoliku, pilnie zajęta rysunkiem. Po pewnym czasie wchodzi ADAM
KORCZAK, mężczyzna o letni o polskiej twarzy, lecz z manierami pruskiego dygnitarza. Nieco sztywny.
KORCZAK.
(rozgląda się).
Cóż to? Adela jeszcze nie gotowa?
KAROLINA.
(rysuje).
Nie.
KORCZAK.
U ministra mamy posłuchanie.
(przechadza się).
Długo sypiają nasze polskie panie,
Gdy pruska wstaje o świcie królowa.
KAROLINA.
(wciąż rysuje).
Dla tego może wygląda tak cudnie.
KORCZAK.
Adela wyjdzie na samo południe,
Ażeby z wdziękiem podejmować gości;
Znam obyczaje warszawskich piękności,
Dla których słowność nic zgoła nie znaczy.
(szorstko).
U nas w Berlinie dzieje się inaczej:
Tu ład, tu miara w pracy i w zabawie.
Nie tak, jak w polskiej, nierządnej Warszawie!
KAROLINA.
(z wymówką).
Papo! ach, papo!
KORCZAK.
Cóż chcesz? Jestem szczery,
(patrzy na zegarek).
Dziesiąta! Ja się spóźnię do Kamery!
KAROLINA.
(uspakajająco).
Ależ —
KORCZAK.
To może żółć zalać człowieka.
Jej się nie spieszy, a tam prezes czeka!
KAROLINA.
(chce wstać).
Pójdę powiedzieć Adeli!
KORCZAK.
Broń Boże!
Gdy ją przynaglać, to w złym jest humorze;
Dziś jej życzliwość mam w szczególnej cenie,
Bo na majorat ma dać zezwolenie.
KAROLINA
(rysuje).
Ada się zgadza.
KORCZAK.
Za ten dowód łaski,
Nie trzeba drażnić piękności warszawskiej.
(patrzy).
Co ty rysujesz?
KAROLINA.
Szkic kobiecej głowy.
KORCZAK.
(patrzy).
Bardzo podobna do Radziwiłłowej.
KAROLINA.
(z uśmiechem).
Czy tak?
KORCZAK.
Jak żywa!
KAROLINA.
(wesoło).
Wybornie się składa!
To właśnie portret księżnej!
(śmieje się).
KORCZAK.
(po chwili).
Ach, ta Ada!
Dała mi wczoraj uroczyste słowo,
Że na dziesiątą będzie dziś gotową.
KAROLINA.
(rysuje).
Lecz punktualność rzadką jest w kobiecie.
(słychać trąbkę wojskową).
Grają pobudkę!
KORCZAK.
Czas wojenny przecie!
W mieście wre życie w tempie przyśpieszonem,
Bo to batalia z samym Napoljonem!
(podnosi rękę).
Nad nim się wkrótce rozegra sąd Boży!
KAROLINA.
Dziwne, ta wojna wcale mnie nie trwoży.
KORCZAK.
A bo się czujesz pod króla opieką.
Wojna daleko i będzie daleko!
Wojsko się pruskie okryje wawrzynem!
Król się rozprawi z tym Korsykaninem!
KAROLINA.
Lecz każdej wojny niepewne są losy.
KORCZAK.
(uroczyście).
Nad państwem pruskiem czuwają niebiosy!
KAROLINA.
Papo!
KORCZAK.
Cierpkiemi przemawiam tu słowy,
Bo znam rojenia twojej młodej głowy,
Których rozsądny człowiek nie podzieli.
(patrzy na zegarek).
Ja nie doczekam się dzisiaj Adeli.
Pójdę do siebie, już tam siedzieć wolę.
Daj znać, gdy wyjdzie.
(Chce odejść. Wchodzi JERZY, wyrostek w mundurku pruskiej szkoły wojskowej).
Scena .
KORCZAK — KAROLINA — JERZY.
KORCZAK.
Ty jeszcze nie w szkole?
JERZY.
Nie, papo.
KORCZAK.
Cóż to? bierzesz przykład z Ady?
JERZY.
Ja, papo ?
KORCZAK.
W domu próżnujesz spokojnie!
JERZY.
Bo do południa zwinięto wykłady,
Nie ma kto uczyć, wszyscy są na wojnie!
KORCZAK.
Profesorowie!
JERZY.
Służą, jak żołnierze!
KORCZAK.
Oni! Wiesz, chłopcze, podziwiam ich szczerze!
To dzielni ludzie, co podczas pokoju,
Uczyli młodzież, pracowali w znoju !
Teraz ich bagnet nie straszy, ni kula,
Walczą za Prusy i za swego króla!
To dzielni ludzie! Bierz z nich przykład, Jerzy!
JERZY.
Staram się, papo.
KORCZAK.
To są bohaterzy!
KAROLINA.
(przy rysunku).
Wszak się batalia jeszcze nie zaczęła!
Nie wiedzieć, jak się zabiorą do dzieła!
KORCZAK.
Lecz naród pruski jeden duch przenika,
Jedność zaważy na wojennej szali!
To są Wielkiego dzieci Fryderyka,
Co był wykuty z marmuru i stali!
Od niego nowa zaczęła się era!
(wskazuje na portret, do Jerzego).
Podziwiaj, chłopcze, królabohatera!
Co szedł do zwycięstw w hart i geniusz zbrojny,
I ucz się dziejów siedmioletniej wojny!
JERZY.
Uczę się, papo!
KORCZAK.
To dobrze mój synu!
Może i ty się dosłużysz wawrzynu!
(po chwili zmienia ton).
Ale czas na mnie! Ada wciąż się stroi!
(woła).
Johan!
KAROLINA.
Za chwilę będzie już gotowa.
KORCZAK.
Johan!
(wchodzi kamerdyner Jan).
Gdy wyjdzie pani Marszalkowa,
Powiedz, że czekam w kancelaryi swojej.
(do Jerzego, wskazując na portret).
Buduj się, chłopcze!
(wychodzi).
Scena .
KAROLINA — JERZY.
JERZY.
Ciągle te morały!
Ja o tem w szkole przez rok słyszę cały.
Wciąż powtarzają mi na sposób wszelki:
Bój siedmioletni! Zwycięstwo i chwała!
Frydryk był wielki! Ja wiem, że był wielki,
I że ta wojna przez siedem lat trwała!
KAROLINA.
(śmieje się).
Masz słuszność, Jurku, ale w pruskiej szkole
Nie mogą uczyć was o królu Janie!
JERZY.
Nieraz mam chętkę krzyknąć niespodzianie:
Od Fryderyka Napoljona wolę!
KAROLINA.
(grozi).
Hamuj się, Jurku!
JERZY.
Ta szkoła mnie nudzi!
(wskazuje na portret).
Każą mi tego czcić wolteryanina!
Za co go wielbić ? że zarzynał ludzi ?
Napoljon lepiej od niego zarzyna!
KAROLINA.
Kochany Jurku, co się z tobą stało!
JERZY.
Napoljon walczy i zwycięża z chwałą!
Choć taki młody, a dokazał cudów.
Walczy za szczęście i za wolność ludów.
KAROLINA.
(kręci głową).
Niech o tem wszystkiem tylko ojciec nie wie,
Bo on by wyparł się takiego syna!
JERZY.
(smutnie).
Ojciec się zmienił wsród murów Berlina,
Inny był, gdyśmy mieszkali w Korczewie.
KAROLINA.
Korczew — to przeszłość!
JERZY.
(smutnie).
Przeszłość!
KAROLINA.
Sercu miła!
JERZY.
Inny był ojciec, kiedy mama żyła!
KAROLINA.
Jeśli się zmienił, to tylko z pozoru.
JERZY.
Tak, odkąd został szambelanem dworu,
Hrabią niemieckim, członkiem pruskiej rady.
KAROLINA.
Cóż robić, Jurku.
(po chwili).
Idź już na wykłady!
JERZY.
Lecz tam się uczyć nie można spokojnie!
Profesorowie gadają o wojnie,
Koledzy krzyczą, wyciągnąwszy szyję:
Hoch unser König! stary Fryc niech żyje!
Chociaż już dawno po jego pogrzebie.
KAROLINA.
(z uśmiechem).
Prawda!
JERZY.
A jacy wszyscy pewni siebie,
Jak dmą się, nosa zadzierając w górę,
Śmiałbym się głośno, gdyby wzięli w skórę!
KAROLINA.
Nie mów tak, Jurku.
JERZY.
(porywczo).
Bierzesz ich w obronę?
KAROLINA.
Ja!
JERZY.
Im nauczka słusznie się należy.
KAROLINA.
To są pobożne życzenia, mój Jerzy,
Bo wojsko pruskie jest niezwyciężone!
JERZY.
(kiwa głową).
Wszyscy tak mówią!
KAROLINA.
(smutnie).
To zbądźmy się złudy.
Wszyscy w to wierzą.
JERZY.
Tak! lecz czas do budy!
Gdzie Henryk?
KAROLINA.
Pewnie ekspedjuje listy.
JERZY.
(zgorszony).
Oficer gwardyi w skórze kancelisty.
I to nasz krewny!
KAROLINA.
A tak po kądzieli!
JERZY.
Dzień dobry powiedz odemnie Adeli.
Odkąd przybyła kuzynka kochana,
Nigdym jej jeszcze tu nie widział zrana.
Trzeba iść, pruskie rozwijać sztandary!
(podnosi rękę).
Hoch unser König! niech żyje Fryc stary!
(Jan otwiera podwoje, we drzwiach staje BERTA hr. HATZFELD, młoda dama o manierach dworskich. Jerzy mówi dalej, nie widząc jej).
Hoch! jego wrogi niechaj marnie giną!
Hoch, hoch, hoch!
BERTA.
Bravo!
JERZY.
(mało się na nią nie natknął).
Przepraszam, hrabino!
(kłania się i odchodzi).
Scena .
BERTA KAROLINA.
KAROLINA.
(wita).
Jak weszłaś, Berto?
BERTA.
(z uśmiechem).
Chyłkiem, niespodzianie,
By mieć u ciebie tajne posłuchanie!
KAROLINA.
(wesoło).
Siadaj!
BERTA.
(ożywiona).
Wesoło teraz jest w Berlinie,
Okrzyk tryumfu przez ulice płynie!
Każda wieść nowa staje się podnietą.
Czuję się dumną, że jestem kobietą!
KAROLINA.
Czy tak?
BERTA.
(z dumą).
Nam wieniec należy się chwały,
Bo wojnę z Francyą myśmy wywołały!
Tak my, kobiety!
KAROLINA.
Z królową na czele!
BERTA.
Nasza królowa — anioł w ludzkiem ciele!
Piękna Ludwika! Lud jej sypie róże!
Ona, promienna, w huzarskim mundurze,
Konno, w obozie wojska przegląd czyni
I nieci męstwo, jak wojny bogini!
KAROLINA.
Wszystko, co czyni, jest podziwu warte!
BERTA.
Gdy ona działa, niech drży Bonaparte,
Ten straszny człowiek, ten tyran bez serca,
Gnębiciel ludów, niewinnych morderca!
KAROLINA.
Berto, w niezwykłym jesteś dziś ferworze!
BERTA.
Ja z Napoljonem poszłabym na noże!
Bo na myśl o nim, wzdryga się ma dusza,
Ja nienawidzę tego parweniusza!
KAROLINA.
Tak, on z nicestwa doszedł do korony!
BERTA.
I do nicestwa zostanie strącony!
KAROLINA.
Myślisz?
BERTA.
Tak będzie, kochana Szarloto!
(po chwili).
Wiesz, wśród dam dworskich powstał projekt nowy,
Ażeby posłać na ręce królowej
Stąd do obozu szablę szczerozłotą.
KAROLINA.
(zdziwiona).
Szablę — kobiecie?
BERTA.
Tak! strojną w dewizy!
Gdy dla francuzów nastanie dzień klęski,
Ten oręż wódz nasz otrzyma zwycięski
Z ręki czarującej królowej Luizy!
A taki prezent będzie wojsku miły.
KAROLINA.
Tak, ale trzeba, by zwycięstwa były!
BERTA.
Będą, bo chwila tryumfu już bliską.
Na liście składek jest twoje nazwisko!
KAROLINA.
(żywo).
Moje, skąd moje?
BERTA.
Wszak w całym Berlinie
Dom twego ojca z lojalności słynie!
KAROLINA.
Nie wiem, co ojciec na ten projekt powie?
BERTA.
Szambelan? Córkę ucałuje swoją!
Bo wy, Nałęcze i Radziwiłłowie,
Tronu pruskiego jesteście ostoją!
(Karolina pochyla głowę).
Gotowi życie oddać zań w potrzebie!
KAROLINA.
(zimno).
Tak sądzisz, Berto!
BERTA.
(po chwili).
Mam misyę do ciebie.
KAROLINA.
Czy nowy prezent?
BERTA.
(poważnie).
To sercowa sprawa.
Szarloto, chciej być dla niego łaskawa.
KAROLINA.
Dla kogo?
BERTA.
Ty wiesz!
KAROLINA.
Nic wiedzieć nie mogę!
Nic wiedzieć nie chcę!
BERTA.
Jutro rusza w drogę,
Aby na wojnie dobić się wawrzynu,
Pragnie dokonać rycerskiego czynu!
KAROLINA.
Ja nie przeszkadzam.
BERTA.
Dla Szarloty swojej!
On chce zwyciężać z twą szarfą na zbroi!
KAROLINA.
Po cóż zajęty ma zdobywać szaniec?
Ty wiesz, do kogo me serce należy.
BERTA.
Do Langerona! Ale to wygnaniec,
Gdy Dalberg kwiatem jest naszych rycerzy!
Kuzyn prymasa! Krwi królewskiej prawie !
Dałam mu słowo, że się za nim wstawię.
KAROLINA.
Ten kwiat rycerstwa niechaj innej kwitnie!
BERTA.
Kochasz Henryka! bardzo dlań zaszczytnie!
Lecz on do ciebie żadnych praw nie rości,
Bo czuje, że to miłość bez przyszłości!
KAROLINA.
(żywo).
Dla czego?
BERTA.
Pytasz? Wszak twój vicehrabia
Lekcyami pono na życie zarabia!
KAROLINA.
To w emigracyi francuskiej się zdarza!
Ale ubóstwa nie zdradza przed nikiem.
Przyjął od ojca urząd sekretarza.
BERTA.
Ach tak! Więc został waszym domownikiem?
KAROLINA.
Już od tygodnia, hrabino kochana,
Tam w kancelaryi pracuje od rana.
BERTA.
Że jest ubogim, rzecz wcale nie zdrożna,
Ale z Dalbergiem równać go nie można!
KAROLINA.
Ja też nie równam.
BERTA.
Boś już wyróżniła.
KAROLINA.
Tak!
BERTA.
Gdy w miłości jesteśmy uparte,
Nie mam co robić tu, Szarloto miła!
Twego wybrańca skrzywdził Bonaparte!
To wszystkie są mu otworem podwoje
I wszystkie serca!
KAROLINA.
Zwłaszcza serce moje!
BERTA.
Tyś zakochana! Daremna ma praca!
Dalberg choć przyjdzie, niech więcej nie wraca.
KAROLINA.
Niech szczęścia szuka w wojennej zawiei.
BERTA.
Ale o jedno proszę cię, Szarloto!
KAROLINA.
(z uśmiechem).
Czy można czego odmówić hrabinie?
BERTA.
Proszę cię, zostaw mu promień nadziei!
KAROLINA.
Berto, nie mogę!
BERTA.
A jeśli on zginie?
Chcesz go przed śmiercią napoić zgryzotą?
Że cię pokochał, chcesz zgnębić człowieka!
(Karolina milczy).
Więc mi przyrzekasz? Spieszę, bo mąż czeka.
Hrabia dziś będzie u pani Adeli.
Adieu!
(za oknami gwar wesoły).
Czy słyszysz, Berlin się weseli?
Czuję, że chwila odwetu się zbliża,
Że nasz król spieszy pod mury Paryża!
(trąbka wojskowa).
Słyszysz?
(idzie ku drzwiom, Karolina ją wyprowadza).
Aż za próg wyprowadzasz gości?
KAROLINA.
Bo nie odmawia się tego nikomu.
Gdy nic polskiego już nie ma w tym domu,
Niech będzie zwyczaj polskiej gościnności!
BERTA.
To piękny zwyczaj!
(Wychodzi, za nią Karolina. Z bocznych drzwi wychyla się JOASIA, garderobiana, i kiwa na JANA, który przechodzi przez salon).
Scena .
JAN — JOASIA, później HENRYK.
JAN.
(uśmiecha się).
Jakie znów żądanie?
A wchodzić pannie na salony wara!
JOASIA.
Jasiek!
JAN.
(marszczy się).
Co Jasiek?
JOASIA.
Podawaj śniadanie!
JAN.
Tu niema Jaśka, tu jest Johan Skwara!
Potrzeba, aby o tem pamiętała,
Twa jasna pani i jej służba cała,
Żem Johan Skwara.
JOASIA.
Rok temu, niedalej,
Jak cię w Poznaniu rudym Jaśkiem zwali.
JAN.
Ta nazwa dawno już jest zapomniana.
Ja — Johan ! z woli pana szambelana.
Do pulchnych niemek uderzam w konkury,
A na dziewczęta polskie patrzę z góry!
Na pannę także!
JOASIA.
Słuchaj ty, pajacu!
Spiesz się, bo pani zmyje tobie głowę!
JAN.
Dla marszałkowej śniadanie gotowe,
Oddawna wszyscy na nogach w pałacu.
(nadyma się).
U nas w Berlinie o świcie się wstaje,
U nas w Berlinie inne obyczaje,
Niż w tej Warszawie, gdzie żyją polaki,
Gdzie sługa wałkoń, a pan ladajaki,
W tej waszej Polsce!
JOASIA.
Szwabie zatracony!
JAN.
Jak panna mówi?
JOASIA.
To mi się podoba!
Będzie mi tutaj powiadał androny!
Wiedz, że ja jestem światowa osoba.
Jeździłam z panią.
JAN.
To widać po minie.
JOASIA.
Tam, gdzie jest piękniej, niż w waszym Berlinie.
Pluder!
JAN.
Ja z panną pogadam inaczej.
Dam pannie pludra!
(chwyta ją w pół i chce pocałować).
JOASIA.
Puszczaj, nie masz prawa.
JAN.
Dam pannie pludra!
(całuje).
JOASIA.
Jeszcze kto zobaczy.
Lepiej byś patrzał, czy gorąca kawa!
Puszczaj! ktoś idzie!
(Wyrywa się i ucieka. Jan staje w pozycyi. Wchodzi HENRYK LANGERON, młody mężczyzna o francuskim typie, z plikiem papierów w ręku).
HENRYK.
(do Jana).
Zanieś te papiery
I oświadcz jaśnie pani marszałkowej,
Że pan szambelan w sprawie urzędowej
Do majorackiej pojechał Kamery.
JAN.
(bierze papiery).
Słucham.
(Odchodzi przez drzwi boczne. Z przedsionka wraca KAROLINA).
Scena .
KAROLINA — HENRYK.
HENRYK.
(z uśmiechem).
Od rana podejmujesz gości?
KAROLINA.
Tak, była Berta.
HENRYK.
Zapalna hrabina!
KAROLINA.
Ten jej entuzjazm męczyć mnie zaczyna.
Wiesz, dają szablę królowej jejmości.
HENRYK.
(z uśmiechem).
Od mężczyzn było podarków bez liku,
Teraz się sypią prezenty niewieście.
(za oknami rozlega się bęben wojskowy).
Ciągła wesołość i muzyka w mieście!
KAROLINA.
(patrzy nań).
Tylko ty jesteś posępny, Henryku!
W oczach tęsknotę, troskę masz na skroni,
Gdzie się twój dowcip, twe żarty podziały?
HENRYK.
Cóż chcesz ? Gdy moi towarzysze broni
Może tam walczą już na polu chwały,
Pierś nadstawiają w rycerskiej rozprawie,
Giną jak męże lub sztandary biorą,
Ja, francuz, żołnierz, gnuśne dni tu trawię
I szczęścia twego staję się zaporą!
KAROLINA.
Wiesz dobrze na czem szczęście me polega,
Ty wiesz, Henryku!
HENRYK.
Pokochałaś zbiega,
Nędznego zbiega!
KAROLINA.
Niech to cię nie boli!
HENRYK.
Którego życie na szmaty podarte!
KAROLINA.
Tyś emigrantem, lecz nie z własnej woli,
Bo cię do tego zmusił Bonaparte!
Żeś Francyi pragnął wolnym zostać synem.
HENRYK.
(gorąco).
Żem był, że jestem republikaninem!
KAROLINA.
Zabrał ci mienie, rangę, stanowisko!
HENRYK.
(porywczo).
Wszystko mi zabrał!
KAROLINA.
Lecz odwet już blisko.
HENRYK.
Wierzysz?
KAROLINA.
Król pruski poprzysiągł na Krzyżu,
Że oręż złoży dopiero w Paryżu.
HENRYK.
Ty wierzysz?
KAROLINA.
Muszę, chociażbym nie chciała!
Nawet francuzi, którzy są w Berlinie,
Wierzą, że klęska cesarza nie minie!
HENRYK.
(zadumany).
Maż runąć w gruzy ta potęga cała!
KAROLINA.
Po wojnie skończą się twoje cierpienia,
Wrócisz do kraju, do rangi, do mienia!
Gdy teraźniejszość, jak przykry sen minie.
HENRYK.
Szczęście odzyskam na Francyi ruinie!
KAROLINA.
Król wraz z rycerstwem swem niezwyciężonem
Walczy nie z Francyą, lecz z Napoleonem.
W szczęsnej ojczyźnie znajdziesz szczęście swoje!
HENRYK.
Że nie utonę w burzliwej powodzi,
Ty z szambelanem wierzycie oboje.
KAROLINA.
Masz tu życzliwych! Ojciec tobie sprzyja!
HENRYK.
Pamięta, że mnie Korczakówna rodzi!
KAROLINA.
Król cię poważa ze względu na stryja.
HENRYK.
Pod Austerlitzem ten mój stryj rodzony
Szedł na francuzów z austryjackiej strony!
KAROLINA.
Lecz tyś nie wstąpił, jak paryskie zbiegi
W groźne dla Francyi niemieckie szeregi.
HENRYK.
(z ironią).
Widzę, żem wielkie położył zasługi!
Na emigracyi jestem Brutus drugi.
KAROLINA.
Sam Bonaparte, wierz mi, mój jedyny,
Gdyby zobaczył, jakie pędzisz życie,
To by rzekome przebaczył ci winy!
HENRYK.
Wy w Napoljońską łaskawość wierzycie?
On nie przebaczy, jego nic nie wzruszy,
To sfinks kamienny!
KAROLINA.
Jednak w głębi duszy,
Ty go podziwiasz! Nie zachmurzaj czoła!
Jak ja, jak Ada, jak wszyscy dokoła!
HENRYK.
Był czas, żem kochał Napoljona szczerze,
Gotów dlań życie położyć w ofierze!
Dziś nienawidzę!
KAROLINA.
Słuszność po twej stronie!
HENRYK.
I choć ja w prochu, on na złotym tronie,
Nadejdzie chwila, wierzę w to głęboko,
Że z tym mocarzem stanę oko w oko
I za mojego tułactwa zgryzoty,
W twarz straszne miano rzucę mu despoty!
Przyjdzie ta chwila!
KAROLINA.
Wzrok twój ogień nieci,
Teraz znów w tobie odnajduję męża
I kocham bardziej!
(Podaje mu ręce, on ją przyciąga do siebie. Wchodzi ADELA, średnich lat dama, w stroju i w obejściu wytworna).
Scena .
HENRYK — KAROLINA — ADELA.
ADELA.
(wesoło).
Brawo moje dzieci!
Gdy dwa narody przywdziewają zbroje,
Kiedy w oddali słychać szczęk oręża,
Wy tu gruchacie, jak gołąbków dwoje.
Bo zakochani całym światem gardzą.
HENRYK.
(śmieje się).
I dobrze czynią!
KAROLINA.
Przepraszam cię bardzo!
My tu poważne wiedliśmy rozmowy,
A żadna myśl w nas nie powstała płocha!
HENRYK.
Lota mądremi krzepiła mnie słowy.
ADELA.
Kobieta zawsze mądra jest, gdy kocha.
HENRYK.
Skoro nie wątpi sama o przyszłości,
Słusznie mnie w mojej cieszy alteracyi!
ADELA.
Kobieta zawsze słuszność ma w miłości.
HENRYK.
No, a mężczyzna?
ADELA.
Nigdy nie ma racyi!
KAROLINA.
W rzeczach miłosnych Ada jest mistrzyni!
HENRYK.
Baron Ulm wielce panią się zachwyca!
KAROLINA.
Kocha się w tobie!
ADELA.
I roztropnie czyni.
To dyplomata ze szkoły Kaunica!
KAROLINA.
Ten kaunicowski głosi dyplomata,
Że Ada w roku po sto małżeństw swata!
ADELA.
(poważnie).
Sto małżeństw w roku?
(po namyśle).
Nie przesadził wcale.
Tyle w ostatnim było karnawale.
Gdy się te stadła znalazły na balu,
To stały gęsto tuż przy głowie głowa,
(z westchnieniem).
Ale się w lecie rozwiodła połowa!
Niektóre pary nie żyły miesiąca.
KAROLINA.
No i dlaczegóż?
ADELA.
Z powodu gorąca!
HENRYK.
W płochej Warszawie pono przez rok cały
W sercach i w głowach ciągłe są upały!
(wchodzi Jan).
JAN.
(melduje).
Pan Marat!
ADELA.
Marat! Co, ten potwór dziki?
Odżył w Berlinie?
KAROLINA.
(śmieje się).
To mój metr muzyki!
ADELA.
Ach, tak!
HENRYK.
Emigrant!
KAROLINA.
Blady, nizki, chudy.
ADELA.
(śmieje się).
To duch Marata!
KAROLINA.
Idę grać etiudy!
(do Henryka).
Tymczasem Ada, w pomysły bogata,
Na poczekaniu tu ciebie wyswata!
Strzeż się!
(śmiejąc się, odchodzi).
Scena .
ADELA — HENRYK.
ADELA.
(z uśmiechem).
Cóż, hrabio?
HENRYK.
Jam zawsze gotowy
Oddać się w ręce pani marszałkowej!
ADELA.
Chcę tej ufności odpowiedzieć godnie,
Lecz choć w Berlinie bawię dwa tygodnie,
Pan dotąd wcale nie byłeś ciekawy,
Po com właściwie przybyła z Warszawy?
HENRYK.
By berlińskiemu przypatrzeć się światu
I przeprowadzić sprawę majoratu.
ADELA.
Ah, ta afera skończyła się gładko!
Lecz dzisiaj hrabio znowu jestem swatką.
HENRYK.
(z uśmiechem).
Zawsze szarmancka i niezmordowana.
ADELA.
(wzdycha).
Niestety, misyę spełnić mam złowrogą!
HENRYK.
(żywo).
Czy tak?
ADELA.
Zlecenie mam od szambelana,
Wydać Karolę... hrabia wiesz za kogo?
HENRYK.
(posępnie).
Wiem...
ADELA.
Chociaż misya to nieladajaka!
Pchnąć szczerą polkę w objęcia prusaka.
HENRYK.
(zgnębiony).
Wkrótce oboje staną u ołtarza!
ADELA.
Nie, to mi w życiu pierwszy raz się zdarza!
Czuję, że stygnę w swatowskim zapale!
HENRYK.
Znam szambelana myśli utajone:
Pragnie w Karoli mieć Dalberga żonę
I tym pragnieniom nie dziwię się wcale!
Wszak nie oddaje córki ladakomu:
Dalberg pochodzi z magnackiego domu!
Wszakże doń Śląska należy połowa,
Król go poważa, wyróżnia królowa.
Cóż wobec niego ja, emigrant, znaczę;
Mój los zwichnięty i życie tułacze!
(macha ręką).
Jestem rozbitkiem w życiowej powodzi!
ADELA.
Twa dola, hrabio, żywo mnie obchodzi!
Lecz wyznaj, niech to pana nie obraża,
Czyś nie próbował rozbroić cesarza?
HENRYK.
Napoleona! gdym czuł się bez winy,
Gdy mnie pozbawił rangi, mienia, domu!
ADELA.
Ale to nie jest tajne dziś nikomu,
Że wybuch owej piekielnej maszyny,
Który dla wielu zakończył się krwawo,
Był rojalistów spiskujących sprawą.
HENRYK.
Paryż nie wątpił ani jednej chwili,
Że rojaliści zamach urządzili.
ADELA.
Dla czego w pana grom uderzył kary?
Mimo swe związki, herby i tytuły,
Pan na wolności hasła byłeś czuły.
HENRYK.
Republikańskie nosiłem sztandary!
ADELA.
I za to pana Bonaparte ściga?
HENRYK.
To była nędzna Fouchego intryga!
Gdy po zamachu konsul wyszedł cały,
A po Paryżu dlań wiwaty brzmiały,
Fouche swą lisią ujawnił naturę.
Na Jakobinów ciężką ściągnął karę,
Zgubił niewinnych, drżąc o własną skórę,
I cały klub nasz wydał na ofiarę!
ADELA.
Dawnych przyjaciół!
HENRYK.
Fouche znał konsula!
Czuł, że Napoljon rewolucyą gardzi,
Że republikan nienawidzi bardziej
Od najgorętszych zwolenników króla.
ADELA.
Miał słuszność!
HENRYK.
Zemstę w straszny wywarł sposób!
Dał widowisko przewrotności światu.
Za zgodą rady stanu i senatu
Na deportacyę poszło trzysta osób!
(z bólem).
I popłynęli galerników śladem
Na lichym statku, pod dusznym pokładem,
Morzeni głodem, okuci w kajdany,
W piekło Kajenny na wieczne wygnanie!
(po chwili).
Jam jeden tylko był na śmierć skazany.
ADELA.
Pan vicehrabio?
HENRYK.
Tak, na rozstrzelanie!
I była by mnie nie minęła kula,
Gdybym szczęśliwie z tajnego ukrycia
Ucieczką swego nie ratował życia !
ADELA.
Skąd taka zemsta pierwszego konsula!
Hrabia bywałeś wszak u jego dworu,
Oficer gwardyi, słynący z poloru!
HENRYK.
Wówczas był dla mnie Bonaparte czuły!
Lecz się niebawem te względy popsuły.
Republikanin, czułem się zgorszony,
Że pierwszy konsul dążył do korony.
ADELA.
Którą niebawem przyozdobił skronie!
HENRYK.
Kiedym ucztował raz w przyjaciół gronie,
A w ręku wrząca kipiała mi czara,
Krzyknąłem głośno zapalnemi słowy:
"Aby okiełznać nowego Cezara,
Trzeba, by powstał wśród nas Brutus nowy!"
Słowa te doszły uszu Napoljona,
I przyszłość moja była przesądzona!
Odtąd mnie konsul szorstką witał dłonią
I zwał Brutusem z drwiną i ironią,
A czekał tylko pierwszej sposobności,
Aby mnie zgubić bez cienia litości!
ADELA.
I dopiął swego!
HENRYK.
Wyzwałem olbrzyma!
Nie dziw, że dola moja nie wesoła.
ADELA.
Lecz czyliż z tego zaklętego koła
Żadnego wyjścia już dla pana niema?
HENRYK.
Chyba się udać na Wschód, gdzie nie sięga
Naporjonowska, niezmierna potęga!
ADELA.
Choćby do Polski!
HENRYK.
(z niechęcią).
Ruszać w obce kraje!
Żyć w samotności, karmić się tęsknotą.
Nie!
ADELA.
(stanowczo).
W takim razie jedno nam zostaje:
Musisz się hrabia ożenić z Szarlotą!
HENRYK.
(zdumiony).
Jakto ?
ADELA.
Z Szarlotą!
HENRYK.
Wbrew jej ojca woli!
W rodzinie polskiej karność tak surowa!
ADELA.
Lecz ja niemcowi nie oddam Karoli!
Pan ją posiądziesz, już moja w tem głowa!
HENRYK.
Jam gotów!
ADELA.
Wyjdziesz z tej opresyi cało,
Jeśli posłuszny każdą przyjmiesz radę.
Zgoda?
(wyciąga rękę).
HENRYK.
(całuje z galanteryą).
Przysięgam na tę rękę białą!
(z humorem).
Pod ewangelię zdrową głowę kładę!
(Na progu ukazuje się KORCZAK).
ADELA.
Więc pakt zawarty!
(ściska go).
Scena .
ADELA — HENRYK — KORCZAK.
KORCZAK.
(chrząka).
Przepraszam, czy można?
ADELA.
Proszę.
KORCZAK.
(żartobliwie).
Adelo, jesteś nieostrożna!Ściskasz młodzieńca.
ADELA.
To są zwykłe dzieje!
Młodzieniec kocha!
KORCZAK.
(wskazuje na okno).
A tam lud szaleje!
ADELA.
Młodzian chce posiąść serca swego damę.
KORCZAK.
A tam lud stroi brandeburską bramę !
Pewien zwycięstwa, szałem upojony,
(słychać dalekie bicie dzwonów).
Słyszysz, jak biją w tryumfalne dzwony?
ADELA.
(nasłuchuje).
Prawda! Czy aby nie zawcześnie nieco?
KORCZAK.
Dźwięki spiżowe, jak pociski, lecą!
ADELA.
I ty, Adamie, masz radosną minę!
KORCZAK.
Bo przy nas prawo, słuszność jest i siła!
Henryku, proszę, spiesz do Radziwiłła
I zanieś księciu radosną nowinę.
Król jest przy armii, atak rozpoczyna!
(chodzi gorączkowo).
Wielka nowina! to wielka nowina!
ADELA.
Lubię te wojny, kiedy są zdaleka.
KORCZAK.
Spiesz się, na dole mój koczobryk czeka.
(Henryk odchodzi).
Scena .
KORCZAK ADELA.
KORCZAK.
Cóż Henryk? Czy się rozmówili młodzi?
ADELA.
Biedny! powoli z losem się pogodzi.
KORCZAK.
To chwała Bogu! Choć Henryka lubię,
A jego dola serdecznie mnie boli,
To zięć nie dla mnie, mąż nie dla. Karoli.
ADELA.
Ona go kocha!
KORCZAK.
Zapomni po ślubie!
ADELA.
Po ślubie?
KORCZAK.
Z tamtym !
(po chwili).
Przyjdzie tu niebawem!
ADELA.
Nie wiem, czy sercem przyjmie go łaskawem.
KORCZAK.
Skoro ty zechcesz, sprawa się ułoży.
Lota ci ufa.
ADELA.
Lecz to dopust Boży!
KORCZAK.
To fawor losu! Pierwsza partya w rzeszy!
Dalberg zasiada w elektorów kole,
Kto szczęście depcze, wobec Boga grzeszy.
ADELA.
A gdy odmówi?
KORCZAK.
Wówczas ją zniewolę.
Uśmiech fortuny raz w życiu się zdarza!
ADELA.
Chcesz córkę gwałtem powlec do ołtarza?
Wszakże to prusak!
KORCZAK.
Więc cóż?
ADELA.
Mam nadzieję,
Że Korczak z niemcem łatwo się nie zbrata.
KORCZAK.
Pod pruskim rządem czy nam źle się dzieje?
Czyli się w kraju nie szerzy oświata?
Lad i dobrobyt? A w pruskiej Warszawie
Nie rządzi Kohler mądrze i łaskawie ?
Zaprzeczysz temu?
ADELA.
Pruski rząd kochany!
KORCZAK.
Czy się nie goją nasze świeże rany?
A szlachta, smutne przeszedłszy koleje,
Porasta w pierze, kwitnie, —
ADELA.
I niemczeje,
Jak ty!
KORCZAK.
Wymówek takich się nie boję,
Bom za kraj walczył, póki tchu starczyło!
Nie wstyd ustąpić przed przemożną siłą.
Wierz mi, żem spełnił obowiązki swoje.
ADELA.
Wiem.
KORCZAK.
Gdy żyć trzeba po ojczyzny zgonie,
To stać nam murem dziś przy pruskim tronie!
ADELA.
Na głowy nasze ten mur się zawali!
KORCZAK.
Król w szlachtie wiernych pragnie mieć wasali,
Daje tytuły, rangi, stanowiska,
Aż cały Berlin tych łask nam zazdrości!
ADELA.
Lecz przeszłość nasza!
KORCZAK.
Dymy i zwaliska!
Nam trzeba, Ado, myśleć o przyszłości!
ADELA.
Właśnie!
KORCZAK.
Gdy nasze zniszczone sztandary,
To bierzmy cudze!
ADELA.
Nie, to nie do wiary!
KORCZAK.
Co począć?!
ADELA.
W głowie mącić się zaczyna!
KORCZAK.
Trudno!
ADELA.
Uciekaj ty z tego Berlina!
Pięć lat tu mieszkasz, jaka straszna zmiana!
Uciekaj!
KORCZAK.
Dokąd, Adelo kochana!
(W progu staje baron ULM, dyplomata austryjacki, typowy wiedeńczyk, o pogodnej, wygolonej twarzy, uśmiechnięty z odcieniem jowialności).
Kędy się oprę, gdzie, w jakiej krainie?
ADELA.
Gdziekolwiek, byle nie w pruskim Berlinie,
Który, drwiąc, naszej przygląda się zgubie.
Szkaradne miasto!
ULM.
(podchwytuje).
I ja go nie lubię!
(Adela i Korczak witają Ulma).
Scena .
ADELA — ULM — KORCZAK.
ADELA.
(żywo).
Nareszcie jedna sympatyczna dusza!
KORCZAK.
Baron!
ULM.
(z uśmiechem).
Nie lubię tego parweniusza!
Ten gród bez wdzięku, gdzie gnieździ się pycha,
I gdzie się koszar powietrzem oddycha!
KORCZAK.
(zgorszony).
Baronie!
ADELA.
(kontenta do Korczaka).
Prawdę usłyszałeś przecie.
ULM.
Jedno jest miasto cesarskie na świecie,
To Wiedeń!
ADELA.
Wiedeń nad modrym Dunajem!
KORCZAK.
Cóż Wiedeń?
ULM.
(do Adeli).
My się rozumiemy wzajem.
KORCZAK.
(z ironią).
Wasza stolica na świat patrzy z góry
Odkąd Napoljon poszczerbił jej mury!
ULM.
Co mnie dziś, jutro przytrafi się tobie!
Może tu spadnie w blasku i w ozdobie
Francuski orzeł?
ADELA.
W złotych skrzydeł szumie!
ULM.
Lubię go za to, że szybować umie
Prat królewskiego lotu!
KORCZAK.
Koniec świata!
To austryjacki mówi dyplomata!
ADELA.
(z uśmiechem).
Poseł cesarski na berlińskim dworze.
ULM.
Słabość do tego mam Korsykanina.
KORCZAK.
Baron zapomniał? Przecież o tej porze,
Właśnie przed rokiem, Napoljon zwycięski
Pod Austerlicem nabawił was klęski!
ULM.
(z humorem).
Nie, takich cięgów się nie zapomina,
Zwłaszcza, gdy kto ma wrażliwą naturę.
Boże, jakieśmy wzięli wtedy w skórę!
Jak uciekali nasi wojownicy
Podczas szkaradnej grudniowej szarugi!
ADELA.
Gdy Napoleon wjeżdżał do stolicy!
KORCZAK.
Nowy Atylla!
ULM.
Nie, jak Cezar drugi!
KORCZAK.
To dyplomacyi zasady niezłomne:
Nawet wrogowi rzucić garść łakoci.
ULM.
Bonapartemu ja wszystko zapomnę,
Jeśli z kolei prusaków wygrzmoci!
ADELA.
Brawo!
KORCZAK.
Baronie, gdyście poterani,
Chcecie przyjaciół widzieć w poniewierce?
ULM.
My austryjacy czułe mamy serce,
Nawet obici, chcemy być w kompanii.
(wchodzi Jan).
JAN.
Książę von Dalberg!
KORCZAK.
Prosić!
ULM.
Gruba ryba!
KORCZAK.
Tak przy nim mówić nie będziemy chyba.
(Wchodzi DALBERG, młody oficer pruski o pańskiej postawie).
Scena .
ADELA — KORCZAK — DALBERG — ULM.
KORCZAK.
(wita go).
Są wieści?
DALBERG.
(po ukłonie).
Wieści spadają, jak liście
Od Napoljona nadszedł list ciekawy;
Cesarz zaklina króla uroczyście,
Ażeby zbrojnej zaniechał rozprawy.
KORCZAK.
Unika boju?
DALBERG.
Widać mu niesporo,
Skoro przemawia nieomal z pokorą,
Prosi o pokój lub o rozejm zbrojny,
Przekłada. wszystkie okropności wojny.
Król mu odmówił w stanowczości swojej.
KORCZAK.
Więc on się boi?
ULM.
On się zawsze boi,
Gdy ma wytrzepać komu skórę tęgo!
Tak właśnie było pod Ulm i Marengo!
ADELA.
I pod Austerlitz!
ULM.
Nim, jak grom, uderzy,
Drży o los bitwy i sprawność żołnierzy.
ADELA.
Wielki artysta, wrażliwy i szczery,
Cierpi na tremę w wigilię premiery!
DALBERG.
Lecz dziś go słusznie nachodzi obawa,
Bo to nie z Austrya, lecz z Prusami sprawa.
(do Ulma).
Choć wielce dzielność waszej armii cenię.
ULM.
Los da nam wkrótce zadośćuczynienie!
ADELA.
Burza nadchodzi!
ULM.
Grom słychać w oddali.
DALBERG.
(z uśmiechem do Korczaka).
Tośmy się w ogień rotowy dostali!
ADELA.
Pruski oficer w ogniu czuje trwogę?
DALBERG.
Nie! lecz wynurzeń tych słuchać nie mogę,
Bo inne grają melodye w mej duszy.
Jutro ostatni nasz szwadron wyruszy.
KORCZAK.
Jutro już?
DALBERG.
Jutro!
KORCZAK.
Dzień sądu nastanie!
DALBERG.
(powstaje).
Pragnę pomówić, panie Szambelanie,
Na osobności.
KORCZAK.
(do Ulma i Adeli).
Darujcie!
DALBERG.
Dwa słowa!
KORCZAK.
Proszę cię, książę!
(wychodzą).
Scena .
ADELA — ULM, później KAROLINA.
ADELA.
Siupryza gotowa!
ULM.
Trzeba uprzedzić Karolę.
ADELA.
Zajęta.
Na klawikordzie uprawia talenta.
ULM.
Rusza do armii, to co mu po żonie?
ADELA.
Lotę ratować przyrzekasz, baronie?
ULM.
(czule).
Polegać na mnie w każdej możesz sprawie,
Bom twój, Adelo!
ADELA.
Mój wierny wasalu!
ULM.
Lecz zechciej spojrzeć, choć raz tak łaskawie,
Jak niegdyś w Burgu patrzałaś na balu.
ADELA.
Na balu, w Burgu?
ULM.
Właśnie!
ADELA.
Stare dzieje!
ULM.
Lecz stara miłość przecież nie rdzewieje!
ADELA.
Tak mówią!
ULM.
Ado, odkąd tuś przybyła,
To dawnych wspomnień unosi mnie siła!
Wzrok twój ognisty po dawnemu pali,
Gdyśmy się w Wiedniu tak cudnie kochali!
(przysuwa się).
Pamiętasz dworskie bale i festyny,
Gdy koronacyi wypadła rocznica?
Maryi Teresy huczne imieniny,
Turniej na zamku starego Kaunica?
ADELA.
(rozmarzona).
Pamiętam!
ULM.
Była dobrana z nas para,
Byliśmy z sobą nierozłączni prawie.
ADELA.
Więc nie rdzewieje nigdy miłość stara?
ULM.
Droga Adelo!
ADELA.
(daje dłoń).
Mój wierny Gustawie!
ULM.
Psotliwy Amor znów zarzuca sieci,
Nęci, jak dawniej, gdyśmy byli młodzi.
ADELA.
Słońce nad nami, tak jak dawniej, świeci.
ULM.
Jak niegdyś w pełni srebrny miesiąc wschodzi.
ADELA.
Gwiazdy w głębokim migocą lazurze.
ULM.
Kwilą słowiki!
ADELA.
Pachną świeże róże!
ULM.
I zawsze piękny jednako świat cały!
ADELA.
(z melancholią).
Tylko nam szronem włosy pobielały!
(Siedzą zadumani. Po chwili wchodzi Karolina).
KAROLINA.
Nad czem dumacie tak?
(po chwili).
Budzę barona!
ADELA.
Jest Dalberg!
KAROLINA.
Dalberg! Ha, niech się dokona!
ADELA.
Wiesz, po co przyszedł?
KAROLINA.
Od samego rana
Na tę wizytę jam przygotowana.
ADELA.
Co poczniesz?
KAROLINA.
Wręcz mu odmówię!
ULM.
Nie radzę.
Kaunicowskiego trza użyć sposobu:
Uśpić jednego, by nie zrazić obu,
Szczególniej ojca.
ADELA.
Miej to na uwadze.
KAROLINA.
Kłamać nie umiem.
ULM.
Lecz światowej damie
Bardzo do twarzy, kiedy z gracyą kłamie.
ADELA.
Słuchaj barona, bo to człowiek złoty!
Chociaż mu Amor jeszcze płata psoty!
ULM.
Przetrwajmy wojnę, wszak jej wybuch bliski,
Zwłoka na czasie da stokrotne zyski.
ADELA.
Zachowaj spokój, skoro się ukaże.
(do Ulma).
My do białego przejdziem buduaru.
ULM.
Wspominać czasy wykwintu i czaru!
ADELA.
I dawnych wspomnień przystrajać ołtarze.
Trzymaj się Loto.
(wychodzi z Ulmem).
KAROLINA.
(po namyśle).
Tak najlepiej będzie.
(Siada i rysuje. Po chwili wchodzą KORCZAK i DALBERG).
Scena .
KAROLINA — DALBERG — KORCZAK.
KORCZAK.
Teraz masz, książe, mą ojcowską wolę.
(spostrzega Karolinę, którą wita Dalberg).
Loto, fürst Dalberg jutro rusza w pole,
Lecz pragnie, zanim opuści te progi,
Na pożegnanie złożyć ci orędzie!
Chciej go wysłuchać.
KAROLINA.
Dobrze, ojcze drogi!
KORCZAK.
A bądź rostropną!
(ciszej do Dalberga).
Książe, teraz śmiało!
(odchodzi).
KAROLINA.
(daje znak, aby usiadł).
Proszę!
DALBERG.
(po chwili).
Nim prośbę wypowiem zuchwałą,
Posłuchaj pani opowieści krótkiej,
Niby wojskowej, przedwstępnej pobudki!
KAROLINA.
Słucham.
DALBERG.
Podanie jest w mojej rodzinie,
Że nikt z Dalbergów nie otrzyma rany,
I nigdy w boju najsroższym nie zginie,
Gdy walczy z wstęgą kobiety kochanej.
KAROLINA.
Piękne podanie.
DALBERG.
Przez pięć wieków blisko
Ród mój wojował i zwyciężał z chwałą,
Z opresyi wszyscy wychodzili cało.
Zaległo tylko dwóch pobojowisko:
Jeden bez szarfy, drugi z wstęgą żony,
Lecz przez małżonkę występnie zdradzony.
KAROLINA.
Miłość odradza, a zabija zdrada,
Tak w zwykłym życiu, jak w pieśni się składa!
DALBERG.
Jak pieśń, Dalbergów wysnuwa się życie!
KAROLINA.
Wy w amulety i w cuda wierzycie?
DALBERG.
(z uczuciem).
Pani! ja wierzę w miłości potęgę,
I w cudotwórcze uczuć talizmany!
Idę na wojnę, jestem zakochany.
(wstaje).
Pani, mam zaszczyt prosić cię o wstęgę.
KAROLINA.
O moją wstęgę?
DALBERG.
O wstęgę z twej dłoni,
Która do zwycięstw i chwały powiedzie,
Od ran, kalectwa i śmierci uchroni,
Z nią walczyć będę bez lęku na przedzie!
KAROLINA.
Książe!
DALBERG.
Gdy jesteś memu sercu miła,
Daj ten talizman i zawieś na zbroi.
KAROLINA.
Gdybym powolną była prośbie twojej,
Książe, tą wstęgą ja bym cię zabiła!
DALBERG.
(z wybuchem).
Kochasz innego !
(po chwiii z ironią).
Sarmacka dziewica
Niemca w miłosne nie weźmie ramiona.
Kochasz! lecz kogo?
(Karolina milczy).
Hrabię Langerona!
KAROLINA.
Wszak to publiczna przecie tajemnica.
DALBERG.
(po chwili).
Po tem, co zaszło, odejść mi wypada,
Cios sercu memu zadałaś i dumie,
Lecz twej miłości, pani, nie rozumię,
Kochasz spiskowca, którym rządzi zdrada!
KAROLINA.
Zdrady i spisku nie plami go wina,
On czysty! Z sądów gołosłownych szydzi!
DALBERG.
Pani w tej chwili bronisz jakobina,
Który cesarza swego nienawidzi!
KAROLINA.
Odkąd to książe zmiennym chadza torem,
Bonapartego wynosi na szczyty?
DALBERG.
Dla mnie Napoljon jest uzurpatorem.
KAROLINA.
A Francyi żyje wszak król prawowity!
DALBERG.
On nie uznaje cesarza ni króla,
Bo rewolucyi służy za narzędzie,
We Francyi pierwsza nie minie go kula,
Ktokolwiek krajem rozkazywać będzie!
KAROLINA.
Książe dlań żadnej nie widzi nadziei?
DALBERG.
Żadnej!
KAROLINA.
A gdyby wśród zbrojnej zawiei,
Wielki zdobywca, co obala trony,
Nagle się znalazł zwycięzcą w Berlinie?
DALBERG.
Langeron będzie tembardziej zgubiony!
KAROLINA.
(zgnębiona).
Masz książe słuszność, wówczas Henryk zginie.
DALBERG.
Pani przejrzała? Więc widzisz nareszcie,
W jakiej przez niego znalazłaś się matni!
KAROLINA.
Lecz wówczas pęknie me serce niewieście!
To szczęścia mego będzie dzień ostatni.
DALBERG.
(miękko).
Tak mówi miłość, przed nią głowę chylę.
Hart duszy zawsze jam uczcić gotowy!
Przebacz, żem mówił cierpkiemi tu słowy!
Żegnam cię, pani!
(chce odejść).
KAROLINA.
Księże, zostań chwilę.
Gdy wstępowałeś z ufnością w te progi,
Po co się mamy rozstawać, jak wrogi?
(daje mu kwiaty).
Wstęgi rycerskiej dać tobie nie mogę,
Weź ten talizman przyjaźni na drogę,
Niech ci życzliwy nasz dom przypomina!
A wracaj zdrowy!
(podaje mu rękę).
DALBERG.
(bierze rękę i całuje).
Ręka drżąca, mała,
I czyste serce! Gdybyś mnie kochała,
Jak jego kochasz!
(Całuje ją w rękę. W progu ukazuje się Korczak).
KORCZAK.
Johan! wina, wina!
Gdy tu stoicie ze wzruszoną twarzą,
To niechaj szampan w kielichu się pieni,
Bo Mars i Amor, to bracia rodzeni,
Wśród wojny szybko stadła się kojarzą!
KAROLINA.
(chłodno).
Tak sądzisz, ojcze?
KORCZAK.
Chcę pić wasze zdrowie,
Widać z tych kwiatów, żeście już po słowie.
DALBERG.
(chowa kwiaty).
Sprawa skończona!
KORCZAK.
(do Karoli).
Z niego żołnierz szczery,
Nie dziw, że czasu niema do stracenia!
Wina!
(Jan otwiera podwoje, przez które szybko wchodzi hrabia Hatzfeld, stary jenerał pruski, ze swą żoną Bertą).
Scena .
KAROLINA — DALBERG — KORCZAK — HATZFELD — BERTA, później ADELA, ULM i HENRYK.
JAN.
Graf Hatzfeld!
HATZFELD.
(po ukłonach).
Wracam wprost z kamery!
Wielkie nowiny!
BERTA.
(podniecona).
I wielkie zdarzenia!
(Wracają ULM i ADELA, ukłony. Jan wnosi tacęż winem).
HATZFELD.
(uroczyście).
Słuchajcie państwo, słuchaj ty, baronie,
Krew dziś przelana niechęć waszą zgasi,
Gdy tutaj w miłem przebywamy gronie,
Pod Jeną biją się żołnierze nasi!
DALBERG.
Biją się!
HATZFELD.
Wszystko, czem się państwo szczyci,
Armia, przed którą drżą nieprzyjaciele,
Król i wodzowie nasi znakomici,
Walczą za Prusy!
BERTA.
Z królową na czele!
HATZFELD.
Za ciężkie krzywdy, zrządzane Europie,
Za wasz Austerlitz, za krew naszych braci,
Za tę mogiłę, którą niemcom kopie,
Cesarz francuzów drogo nam zapłaci!
(ze wzruszeniem).
Choć jesień wkoło, czuję w sercu wiosnę!
Wnet przyjdą wieści, da Bóg, że radosne.
DALBERG.
(porywa kielich).
Wśród was najmłodszy, wstrzymać się nie mogę,
Aby kielicha nie podnieść do góry,
I nie zakrzyknąć, by zadrżały mury:
Niech żyją Prusy!
(słychać bicie w dzwony).
ADELA.
Dzwon bije na trwogę!
ULM.
Coraz gwałtowniej!
DALBERG.
To tryumfu dzwony!
(wchodzi Henryk).
KORCZAK.
(do Henryka).
Co się zdarzyło?
HENRYK.
(podniecony).
W mieście popłoch dziki!
Konni posłańcy mkną na wszystkie strony,
Wydając lęku i zgrozy okrzyki.
HATZFELD.
(lekceważąco).
Popłoch i tumult zwykły podczas wojny!
Skoro obrona w nasze ręce zdana,
Niech Berlin będzie o swój los spokojny!
DALBERG.
I niech się armią swą waleczną szczyci!
(Za drzwiami słychać Jerzego, który krzyczy: hoch, hoch! Po chwili wbiega Jerzy, rozpromieniony i zdyszany).
Scena .
Ciż, JERZY, później JAN i GONIEC.
KORCZAK.
(do Jerzego).
Co tam?
JERZY.
(z zapałem).
Zwycięstwo! Pod Jeną wygrana!
HATZFELD.
Hoch!
DALBERG.
Hoch!
JERZY.
(po zaczerpnięciu powietrza).
Prusacy na głowę pobici!
(Konsternacja).
DALBERG.
(gniewnie).
To być nie może!
HATZFELD.
Wieść nie godna wiary!
JERZY.
(zapalczywie).
Rozbite pułki! Zabrane sztandary!
Armia w rozsypce bez ładu pomyka,
Francuz obficie bierze niewolnika!
Cały sztab pruski już wzięty w niewolę.
KORCZAK.
Skąd ty wiesz o tem?
JERZY.
Wszyscy wiedzą w szkole!
(w uniesieniu).
Prusak siarczyście otrzymał po skórze,
Król pierwszy umknął z otoczeniem całem!
KORCZAK.
(gniewnie).
Ty się radujesz, ty w pruskim mundurze ?
Hamuj się, chłopcze!
JERZY.
(spostrzega się).
Prawda, zapomniałem!
(Adela przygarnia Jerzego).
HATZFELD.
(do Ulma).
Ostatni raport nadszedł dzisiaj zrana!
Skąd wieść, że nasze rozgromione pułki?
ULM.
Wieść o nieszczęściu mknie lotem jaskółki!
Bo ją popycha siła niewstrzymana!
KORCZAK.
Teraz zwycięzca wywrze zemstę srogą!
KAROLINA.
(do Henryka).
Ty drżysz?
HENRYK.
A jednak na sercu mi błogo!
DALBERG.
(do Hatzfelda).
Sprawdzę te wieści w wojennej kamerze.
Zmyśleniom szkolnym wyrostków nie wierzę!
HATZFELD.
To fałsz!
(Dalberg ma się ku wyjściu. Wchodzi Jan, za nim Goniec ze sztafetą).
JAN.
Sztafeta!
KORCZAK.
(bierze pismo)
Zaadresowana
Do ekscelencyi!
(daje Hatzfeldowi).
HATZFELD.
(bierze pismo).
Sztafeta! nareszcie!
(czyta).
JAN.
(do Korczaka, wskazując na Gońca).
Szukał hrabiego po calutkiem mieście!
HATZFELD.
(po przeczytaniu).
Boże! masz, czytaj! okropność!
(daje pismo Dalbergowi, który czyta ze zgrozą).
DALBERG.
(z bólem).
Przegrana!
Wojsko ucieka w cztery świata strony!
Prinz Ludwik zginął! Główny wódz raniony!
Pogrom!
ULM.
Epoka w dziejach się zaczyna!
DALBERG.
Cesarz Napoljon dąży do Berlina!
(Wrażenie wśród obecnych. Dzwon bije posępnie).
Koniec aktu Igo.
AKT II.
APARTAMENT KORCZAKA (jak w akcie Iym).
Scena l.
JERZY i JAN.
(Jan stoi na stoliku i zawiesza portret Napoleona na miejsce portretu Fryderyka, który stoi oparty o ścianę).
JERZY.
O tak, do góry! Teraz dobrze, Janie!
(patrzy na portret).
Na cały pokój blask od niego pada.
JAN.
(podnosi stojący obraz).
A z tym obrazem?
JERZY.
W kącie postaw dziada!
Bo się skończyło jego panowanie!
JAN.
O tak, skończyło!
JERZY.
Wraz z potomstwem całem!
Na długo z tronu i z ziemi wyzuci.
JAN.
Gdy od cesarza jaśnie pan powróci,
Co będzie?
JERZY.
Powiedz, że ja ci kazałem.
Rozumiesz?
JAN.
To się brzydko skończyć może.
Dostanę mydło!
JERZY.
Które prędko spłynie!
Bo odkąd gości Napoljon w Berlinie,
Rzecz dziwna, ojciec w złotym jest humorze!
JAN.
Tak!
JERZY.
U cesarza ma dziś posłuchanie!
Na zamku wielka audyencya galowa,
Po takiej fecie nic ci się nie stanie,
Ojciec marnego nie powie ci słowa!
JAN.
Daj Boże!
JERZY.
(przed portretem).
Co to za wzrok, jaka mina,
Te oczy błyszczą, usta mówią same!
(do Jana).
Czyliż go widział, jak przez główną bramę
Wjazd tryumfalny czynił do Berlina?
JAN.
A nie!
JERZY.
Przy wrotach z wielką stałem rzeszą,
Gdy nagle z tłumu ktoś zakrzyknął: jedzie!
Spojrzę, aż wali stara gwardya pieszo,
Niosąc zabrane sztandary na przedzie.
Za nią sunęli dumnie grenadyerzy
I polni strzelcy, może w trzysta koni,
Pędząc przed sobą tłum pruskich żołnierzy,
Bosych, obdartych, bez czapek i broni!
JAN.
A, drapichrusty! a, ciemięgi!
JERZY.
Dalej
Z wielką paradą dowódcy jechali
I marszałkowie w orderach i w złocie,
Po środku cesarz w zwyczajnej kapocie.
JAN.
W kapocie?
JERZY.
Szarej, bez żadnej ozdoby.
Lecz taki blask bił od jego osoby,
Że tłum, co dotąd spoglądał ponury,
Jął wołać, czapki podnosząc do góry:
Hoch, hoch, der Kaiser!
JAN.
A to ci bestyje,
Miłują tego, kto ich tęgo bije!
JERZY.
A jakbyś wiedział, taka ich natura,
Przyduś prusaka, a zmięknie mu rura!
JAN.
Dudy w miech!
JERZY.
Lada przeciwność go złamie!
JAN.
Przy pełnej misie znów pierzem porasta.
JERZY.
Graf Hatzfeld kornie stał przy samej bramie
I cesarzowi wręczał klucze miasta!
JAN.
Graf Hatzfeld!
JERZY.
Błagał skurczony we czworo,
By nad stolicą wódz się ulitował..
Cesarz wziął klucze i, tknięty pokorą,
Gubernatorem miasta go mianował.
JAN.
No, no !
JERZY.
Graf Hatzfeld dziś stolicy głowa,
Ale zaprzysiągł, jako żołnierz prawy,
Wszelkiej unikać politycznej sprawy,
Jeno strzedz miasta.
JAN.
Czy dotrzyma słowa?
JERZY.
Niech nie dotrzyma!
JAN.
Dziwne historyje!
Niejeden szwab się dziś z żalu ulula.
JERZY.
(z powagą).
Czego to człowiek jeszcze nie dożyje!
Cesarz na zamku, a zamek bez króla!
Ale czas na mnie! Już pierwsza godzina
Cesarz paradę pewnie rozpoczyna,
A lubię stanąć koło niego blisko,
Przepadam za nim!
(wybiega).
JAN.
Kochane chłopczysko!
Scena .
JAN i JOASIA.
JAN.
(sztuka we drzwi).
Panno!
JOASIA.
A co tam!
JAN.
Pani niema w domu?
JOASIA.
Niema!
JAN.
To chodźmy!
JOASIA.
Dokąd?
JAN.
Moja złota!
Wymknąć się teraz możem pokryjomu.
JOASIA.
Dokąd?
JAN.
Na miasto!
JOASIA.
Mnie czeka robota!
JAN.
Co tam robota! Panna nie ciekawa
Zobaczyć smoka, co prusaków dusi?
Na mieście pięknie!
JOASIA.
Niech Johan nie kusi!
Bez pozwoleństwa chodzić nie mam prawa.
JAN.
Gdy panna nie chce, to pójdę z Heleną.
JOASIA.
Johan by także nie opuszczał budy!
Johan —
JAN.
Co Johan! Johan legł pod Jeną!
Niema Johana, został Jasiek rudy.
JOASIA.
Jasiek z Poznania?
JAN.
Juści!
JOASIA.
Dziwowisko
Tak swem imieniem handlować i stanem!
JAN.
(żartobliwie).
Gdy będzie trzeba, to zmienię nazwisko.
JOASIA.
Wstydź się! To w końcu zostaniesz cyganem.
JAN.
A pan szambelan ? Polityka przecie!
I panna gada, że bywała w świecie.
JOASIA.
Dla mnie ty Johan!
JAN.
Uparta niewiasta!
JOASIA.
Ciebie należy precz wyświecić z miasta.
JAN.
Mnie, a to za co?
JOASIA.
Przy kociej muzyce.
JAN.
(chwyta za ramię).
Chodź panna ze mną!
JOASIA.
A za żadną cenę!
JAN.
Chodź ze mną!
JOASIA.
Zabierz ze sobą Helenę!
(odpycha go).
Precz!
(ucieka).
JAN.
Głupia, nie zna się na polityce.
(Wchodzą w kapeluszach Adela i Karolina).
Scena .
KAROLINA — ADELA — JAN.
ADELA.
Czy pan szambelan powrócił już, Janie?
JAN.
Nie jeszcze.
ADELA.
Długo trwa to posłuchanie.
KAROLINA.
Tam cała miejska rada zgromadzona.
(spostrzega portret).
O, patrz, Adelo, portret Napoljona!
ADELA.
Prawda!
KAROLINA.
Z nim jakby powiew trysnął świeży.
(do Jana).
Pan starszy kazał?
JAN.
A, nie, to pan Jerzy!
Oj, będzie burza!
(drapie się w głowę).
KAROLINA.
(zdejmuje kapelusz).
Damy sobie radę!
Jurek u siebie?
JAN.
Pobiegł na paradę!
ADELA.
(zdejmuje kapelusz).
To prędko wróci, rewia odwołana!
JAN.
Panicz się na nią wybierał od rana.
(wychodzi).
ADELA.
(śmieje się).
Każde z nas w inną udało się stronę,
Ale bo miasto dziwnie ożywione!
KAROLINA.
Henryk też biega po bruku Berlina,
By szukać dawnych towarzyszów broni,
W gwardyi bliskiego odnalazł kuzyna,
Nawet go prości poznają żołnierze!
ADELA.
To źle Karolo, niech się Henryk strzeże
I lada chwila spodziewa się gromu.
KAROLINA.
Baron go swoja, protekcyą ochroni!
Po co ma Henryk ukrywać się w domu?
ADELA.
Na piasku wasza ufność się opiera.
Baron zna wprawdzie marszałka Berthiera.
KAROLINA.
A ten, gdy zechce, wszystko zdziałać może,
Takie ma wpływy na cesarskim dworze!
ADELA.
Ale czy zechce? Bóg to wiedzieć raczy?
KAROLINA.
(wesoło).
Henryk daleki jednak od rozpaczy,
Bo w słusznej sprawie jego ufność cała!
(Wchodzi Korczak w galowym fraku w orderach, rozpromieniony).
Scena .
ADELA — KAROLINA — KORCZAK.
KORCZAK.
Witajcie zdrowi!
ADELA.
Powróciłeś przecie!
KAROLINA.
(żywo).
Mów, papo, czy się audyencya udała?
ADELA.
Cóż, wielki cesarz!
KORCZAK.
Łagodny, jak dziecię!
Choć bije odeń majestat i siła.
ADELA.
Gdzie podejmował was?
KORCZAK.
W sali tronowej.
Tam deputacya miejska się stawiła.
Przemawiał do nas łaskawemi słowy.
(zżyma się).
Nie chciał tej wojny! był sprowokowany!
Król ją niewczesnym wywołał oporem;
Walczy nie z ludem, ale z pruskim dworem,
Więc do rozwagi wszystkie wzywa stany,
Aby uniknąć nadal krwi rozlewu.
Mówił treściwie, z mocą, lecz bez gniewu.
KAROLINA.
(żywo).
A jak wygląda?
KORCZAK.
Jak Cezar w purpurze!
Choć żaden order piersi mu nie złoci,
Uśmiech czarowny ma, pełen dobroci,
Twarz marmurowa, oczy mądre, duże.
ADELA.
Wszystkim kobietom twarz ta dobrze znana!
KORCZAK.
Gdy za łaskawość Hatzfeld mu dziękował,
Omal nie padli niemcy na kolana,
Tak ich obejściem swojem oczarował!
ADELA.
Hatzfeld spokorniał?
KORCZAK.
Jak baranek, cichy!
ADELA.
On, co na Francyę powstawał z ferworem!
KAROLINA.
I wiwatowe podnosił kielichy!
KORCZAK.
Za swą uległość jest gubernatorem!
KAROLINA.
I Berta zmiękła!.
ADELA.
(śmieje się).
Kochana hrabina!
KAROLINA.
(śmieje się).
O złotej szabli więcej nie wspomina!
KORCZAK.
Ach ta szabelka złota dla królowej!
ADELA.
Wiecie, to pomysł był Radziwiłłowej!
KAROLINA.
Radziwiłłowie zatrwożeni srodze.
ADELA.
A bo się czują na niepewnej nodze!
KORCZAK.
Wszyscy niepewni! dokoła ruina!
Rozkład pruskiego państwa się zaczyna!
Żołnierz broń rzuca bez czci i bez sromu,
Kryją się starzy, uciekają młodzi!
Szlachta stchórzyła, cicho siedzi w domu,
Nikogo widać kraj ten nie obchodzi.
ADELA.
Prusacy ręką doświadczeni Bożą!
KAROLINA.
Jak to się dęli!
KORCZAK.
A jak dziś się korzą!
KAROLINA.
Papo powiadał: to państwo ze stali!
KORCZAK.
Tymczasem w oczach, jak próchno się wali!
KAROLINA.
A widzi, papo!
KORCZAK.
Wielki naród ginie!
KAROLINA.
A więc nie wszystko dobre, co w Berlinie?
ADELA.
Nie wszystko złoto, co się z wierzchu świeci!
KAROLINA.
Nieraz myślałam: wybije godzina,
Że papo przejrzy!
KORCZAK.
(zamyślony).
Może moja wina!
Może od ojca rozumniejsze dzieci!
ADELA.
Olśniony blaskiem berlińskiego dworu,
Treść poświęciłeś dla czczego pozoru!
KORCZAK.
Ha! może bielmem zaszła mi źrenica!
ADELA.
Nieraz słyszałam z mądrych ust Kaunica:
Naród, nie państwo, rdzeń dziejów stanowi!
KAROLINA.
Czy papo słyszy? A papo po Jenie
Jeszcze dwór pruski w szczególnej ma cenie.
KORCZAK.
To co posiadam, zawdzięczam królowi!
A choć dziś jego obalona władza,
Szlachcic w nieszczęściu monarchy nie zdradza!
ADELA.
Chcesz być Katonem szlacheckiego stanu!
KORCZAK.
Wszyscy nowemu kłaniają się panu!
Po łaski, złoto i urzędy biega,
Dokoła orły i portrety jego!
ADELA.
(z ironią).
A w twoim domu czy teraz inaczej?
KORCZAK.
U mnie się godeł nie zmienia odrazu!
Ja nie znam ustępstw, jak Radziwiłłowie!
U mnie —
(podnosi rękę, spostrzega portret).
Napoljon! Loto, co to znaczy?
KAROLINA.
Co?
KORCZAK.
No, ten portret! z czyjego rozkazu?
KAROLINA.
(z ironią).
Papo nie kazał?
KORCZAK.
Ani mi to w głowie!
ADELA.
(z uśmiechem).
Więc któż?
KORCZAK.
Ja nie wiem!
(Dzwoni. Wchodzi Jan).
Cóż to znowu, Janie?
Skąd się ten portret wziął na głównej ścianie?
JAN.
Pan Jerzy kazał zawiesić!
KORCZAK.
Pan Jerzy?
Poproś go tutaj!
(Jan odchodzi).
ADELA.
Daj pokój, Adamie!
KORCZAK.
Jerzy tak często rygor w domu łamie,
Że paternoster raz mu się należy!
ADELA.
Drobiazg!
KORCZAK.
Ja nacisk na drobiazgi kładę.
KAROLINA.
Lecz co w tem złego?
KORCZAK.
Chodzi o zasadę.
(Wchodzi Jerzy za nim Jan).
Scena .
Ciż, JERZY i JAN.
KORCZAK.
Mój Jerzy, co ci do głowy strzeliło ?
Dla czego portret, co tu wisiał, zdjęty?
JERZY.
Bo chciałem zrobić niespodziankę miłą!
KORCZAK.
Komu?
JERZY.
A, papie!
KORCZAK.
Jerzy, to wykręty!
Chociaż tej wojny fatalne jest żniwo,
Jednak ja z własnem sumieniem się liczę.
KAROLINA.
Nie lepiej patrzeć w to jasne oblicze,
Niż na twarz starca spoglądać złośliwą?
KORCZAK.
(stropiony).
Pewnie...
JERZY.
Gdy papo szedł na posłuchanie,
A jam tu został, pomyślałem sobie:
Ojcu największą siurpryzę tem zrobię,
Gdy go powita ten portret na ścianie!
KORCZAK.
Takeś pomyślał! Lecz czy to wypada?
Ten portret u mnie! Wszak to niemal zdrada.
KAROLINA.
Zdrada! Gdy Berlin z cesarzem się godzi,
Gdy lud radośnie do niego się śmieje,
Bo dziś w nim jednym pokłada nadzieję,
Gdy uwielbiają go starzy i młodzi,
My jedni tylko bez słońca promieni
Żyć mamy w mroku tu, jak zadżumieni!
KORCZAK.
Jak zadżumieni!
JERZY.
Teraz nawet w szkole
Można wykładów słuchać bez ohydy,
Bo Austerlitzu studyujemy pole,
Kampanię włoską, no i Piramidy!
KORCZAK.
I Piramidy!
JERZY.
Sam rektor dostojny,
Gdy o nim mówi, twarz płonie mu blada!
KORCZAK.
Już was nie uczą siedmioletniej wojny?
JERZY.
Ach, o tej wojnie nikt w szkole nie gadał
KAROLINA.
Bardzo rostropnie!
ADELA.
(śmieje się).
Wskórasz z nim niewiele,
Gdy w szkole psują go nauczyciele!
JERZY.
Lecz jeśli mimo moje szczere chęci,
Źle postąpiłem!
KAROLINA.
(do Adeli ze śmiechem).
Jurek się wykręci!
JERZY.
(całuje ojca w rękę).
To ja przepraszam!
KORCZAK.
No, nic się nie stało!
JERZY.
(całuje ponownie).
Bardzo przepraszam!
KORCZAK.
Rzecz nie taka zdrożna.
Ja też go wielbię!
(wskazuje portret).
ADELA.
Cokolwiek za mało!
KORCZAK.
(do Adeli).
Wierz mi, na razie to więcej nie można!
(do Jurka).
No, wróć do książki, niema żadnej biedy,
Lecz nie wyłamuj się nadal z rygoru,
Wróć pod Austerlitz i pod Piramidy!
(gładzi go po głowie).
Idź, Jurku!
(Jerzy wychodzi).
Scena .
Ciż bez JERZEGO.
KORCZAK.
Chłopak, jak iskra, mosanie!
(do Jana).
Skąd wziął ten portret?
JAN.
Od dastawcy dworu!
ADELA.
(śmieje się).
Ładny dostawca!
KAROLINA.
Kupiec, to sprowadza,
Co może sprzedać!
ADELA.
I czego chce władza!
KORCZAK.
To koniec świata!
(po chwili).
Czego Jan tu czeka?
JAN.
Mam zdjąć tę głowę?
KORCZAK.
No, niech pozostanie!
Zawsze to portret wielkiego człowieka!
(Jan wychodzi).
KAROLINA.
Jemu świat cały oddaje honory!
ADELA.
Bo on świat cały na nowe pcha tory!
KAROLINA.
A papo starą wciąż chadza koleją!
ADELA.
W końcu to ciebie prusacy wyśmieją.
KORCZAK.
Mnie?
ADELA.
Bo gdy oni o króla nie stoją,
To sam zostaniesz z lojalnością swoją.
KAROLINA.
Jak palec!
ADELA.
Ludność Berlina wesoła
Hoch unser Kaiser! cesarzowi woła.
KAROLINA.
A salutują mu dworscy żołnierze.
ADELA.
Cała noblesa chodzi na parady!
KORCZAK.
Ha, macie słuszność, niech ich licho bierze !
Dość mam krzyżackiej obłudy i zdrady!
KAROLINA.
Tak, papo!
KORCZAK.
Chciałem zachować pozory
Za tytuł, urząd, za doznane łaski;
Lecz kiedy prusak do ofiar nie skory,
Gdy sam zwycięskiej czepia się kolaski,
A państwo pędem do ruiny zmierza,
Co mam być bardziej wierny od papieża?
KAROLINA.
Tak, papo!
KORCZAK.
Są tu posłowie z Poznania,
Nic do ich grona wstąpić mi nie wzbrania.
KAROLINA.
Papo to zrobi?
ADELA.
Zyskasz na splendorze!
Oby cię tylko teraz przyjąć chcieli!
KAROLINA.
Przyjmą!
KORCZAK.
Berlina mam już wyżej uszu!
(z uśmiechem).
Gdy się rozhulam, stary kontusz włożę.
KAROLINA.
A papie bardzo do twarzy w kontuszu!
KORCZAK.
(uśmiecha się).
Myślisz?
KAROLINA.
W kontuszu i przy karabeli.
KORCZAK.
(prostuje się).
Myślisz?
(szarpie klapę fraka).
Ten chomąt zdjąć najwyższa pora!
(Wchodzi Jan).
JAN.
Sekretarz przyszedł od gubernatora,
Chce z jaśnie panem w pilnej mówić sprawie.
KORCZAK.
(do Adeli).
O naszych rzeczach zawsze gwarzyć miło,
Ale sza o tem, co się tu mówiło.
ADELA.
(z ironią).
O, bądź spokojny!
KORCZAK.
(u drzwi).
Nie długo zabawię!
(Wychodzi, za nim Jan).
Scena .
ADELA — KAROLINA, później HENRYK.
ADELA.
Jak ciężko Adam skorupę swą zmienia!
KAROLINA.
Choć się dokoła wielkie rzeczy dzieją.
ADELA.
Bo on pochodzi z tego pokolenia,
Które się z wszelką rozstało nadzieją!
KAROLINA.
Tak.
ADELA.
Gdy ojczyzny zwalił się gmach cały,
Więcej, niż dłonie, serca im omdlały!
KAROLINA.
Lecz ojciec słabnie w lojalnym zapale,
Już mi z Henrykiem przestawać nie wzbrania.
ADELA.
A o Dalbergu nie wspomina wcale.
KAROLINA.
Gdy się Henryka powiodą starania,
Na ślub nasz ojciec zgodzi się bez trudu.
ADELA.
Czy się powiodą? na to trzeba cudu!
KAROLINA.
Cudu? Adelo, dziś się dzieją cuda!
Szlachcic z Korsyki na francuskim tronie!
ADELA.
A Józefina w cesarskiej koronie.
KAROLINA.
Widzisz, to może nasz zamiar się uda.
ADELA.
Z serca wam życzę!
(Wchodzi Henryk).
HENRYK.
Niema tu barona?
ADELA.
Czekamy właśnie!
HENRYK.
To powiem w sekrecie
To, o czem panie dotychczas nie wiecie!
Dziś będzie dola moja przesądzona!
Skończy się moja, lub zacznie karyera.
KAROLINA.
(żywo).
Już dzisiaj?
HENRYK.
Dzisiaj!
ADELA.
Jakże to się stanie?
HENRYK.
Wracam do armii, złożyłem podanie!
Na to wojskowa pozwala ustawa,
Abym wśród wojny odzyskał swe prawa!
ADELA.
Lecz to szaleństwo!
HENRYK.
Szaleństwo, być może ?
Ale sposobność jedyna się zdarza,
Aby dowodnie przekonać cesarza,
Jak mnie niesłusznie skrzywdził na honorze !
Berthier ma moją zająć się obroną.
KAROLINA.
Chcesz, aby tytuł i cześć ci zwrócono?
HENRYK.
I moją rangę!
ADELA.
Cesarz jest zawzięty!
HENRYK.
Lecz ja złożyłem ważne dokumenty,
Czarno na białem dowody tam stoją.
ADELA.
Lecz czy omyłkę cesarz uzna swoją?
Bądź pan ostrożny!
KAROLINA.
To i moja rada.
HENRYK.
Ten nic nie straci, kto nic nie posiada!
Ja mam natomiast wszystko do zyskania
W tej wojnie, co się jak lawina toczy!
Jazda Murata dąży do Poznania,
Wkrótce rosyanom ogniem bryźnie w oczy!
ADELA.
Aż tak!
HENRYK.
Król pruski, niepewny na tronie,
Mknie do Królewca, ostatniej przystani,
Królowa chora, we łzach gorzkich tonie,
Bo przez nią cierpią i giną poddani!
KAROLINA.
(potakuje).
Przez nią!
HENRYK.
A wkoło tchórzostwo lub zdrada!
Zamęt u góry, w dole rozprzężenie!
Codziennie jakaś pruska twierdza pada,
Żołnierze pruscy suną się, jak cienie;
Z nad ruin państwa, z po nad murów miasta
Cesarz Napoljon w olbrzyma urasta!
ADELA.
Wielki chorąży wielkiego narodu!
HENRYK.
Gdy tu francuski zleciał orzeł złoty,
Kiedy wionęło powietrzem Zachodu,
Rwę się do Francyi, umieram z tęskoty!
KAROLINA.
Biedny Henryku, nie dziwię się wcale.
HENRYK.
Niezapomniane mam do niego żale,
Krzywd mych wspomnienie dotąd nie zatarte,
Lecz podziw we mnie budzi Bonaparte.
KAROLINA.
Armia zwycięska zapał w tobie nieci!
Armia i wódz jej!
HENRYK.
Swobód przeniewierca,
Kat rewolucyi, despota bez serca!
Jednak on wielki!
ADELA.
Zwolna moje dzieci!
Gdzie dużo blasku i słów górnych szumu,
Dobrze, gdy głos się odezwie rozumu.
(do Henryka).
Pan pod rozkazy chcesz iść Napoljona?
Pan?
HENRYK.
Pod francuskie chcę wrócić znamiona!
To nasza armia! to kwiat naszej młodzi!
Choć wróg wolności jej kadrom przewodzi.
KAROLINA.
(z zapałem).
Ale wolności stłumić nie jest w stanie!
ADELA.
Republikańskie łamiesz pan zasady,
Gdy wchodzisz z rządem cesarskim w układy!
HENRYK.
Lecz w naszej armii są republikanie!
On porwał serca, olśnił nasze oczy!
Gdy z wrogiem Francyi bój zwycięski toczy!
ADELA.
Marnotrawnego czyli przyjmie syna?
KAROLINA.
Że się pomylił, ma dowody przecie!
HENRYK.
Jeśli uczciwy, napisze w dekrecie:
Nie Langerona, ale moja wina!
ADELA.
Fouche tu wszystkiem, on jemu dowierza!
HENRYK.
Niech raz zawierzy głosowi żołnierza.
ADELA.
Hrabio, wybrałeś niebezpieczną drogę!
HENRYK.
Lecz być tułaczem do śmierci nie mogę!
KAROLINA.
(gorąco).
Dziś miejsce twoje w szeregach jedynie!
HENRYK.
Tam tylko życie rozpocznę na nowo!
KAROLINA.
To działaj śmiało!
ADELA.
Byle nie w Berlinie,
Gdzie wisi wyrok nad skazańca głową!
Nim przyjmiesz dekret z Napoljona dłoni,
Wprzód skryj się, hrabio, w bezpiecznej ustroni!
HENRYK.
Gdy całe Prusy są w cesarza mocy,
Gdzież mam się ukryć? na krańcach północy?
Mam zbiedz, jak Zbrodzień? Wprzód się wstydem spalę!
Wyjdę stąd jawnie, lub nie wyjdę wcale!
KAROLINA.
Wyjdziesz — żołnierzem!
HENRYK.
Zostanę tu w mieście,
Choćbym miał zginąć!
(Wchodzi Jan).
JAN.
Baron Ulm!
KAROLINA.
Nareszcie!
HENRYK.
Co mi przynosi?
(Wchodzi baron ULM zafrasowany i zziębnięty).
Scena .
ADELA — KAROLINA — HENRYK — ULM.
ULM.
(zaciera ręce).
Szkaradnie na świecie.
Deszcz, wiatr i błoto.
ADELA.
Jak podczas jesieni!
KAROLINA.
My na barona czekamy w komplecie.
ULM.
(wymijająco).
Jeger Hatzfelda stoi z teką w sieni.
ADELA.
Bo pilna sprawa jest do szambelana.
ULM.
(rozgrzewa dłonie).
Przykre powietrze!
ADELA.
A tak mży od rana.
(Chwila milczenia. ULM zakłopotany).
HENRYK.
(półgłosem do Karoliny).
Co się rozwodzi baron o pogodzie?
KAROLINA.
A bo nowiny ukrywa na spodzie.
To dyplomata!
HENRYK.
Widać myśli zbiera.
(Chwila milczenia. ULM pociera czoło).
ADELA.
I cóż, baronie, zastałeś Berthiera?
ULM.
Berthiera? a tak. Marszałek był w domu.
Lecz się zebrało petentów tak wiele,
Żem się do niego wślizgnął pokryjomu.
ADELA.
Baron z marszałkiem, dawni przyjaciele!
ULM.
Jeszcze z Paryża.
(po chwili).
Berthier — dobra głowa.
HENRYK.
Czy u marszałka była o mnie mowa?
ULM.
(zakłopotany).
Była.
HENRYK.
Czy baron złożył me podanie?
ULM.
Złożyłem!
HENRYK.
I cóż odpowiedział na nie?!
ULM.
(mówi wolno).
Marszałek dał mi uroczyste słowo,
Że zastosuje ustawę wojskową,
O ile tylko sięga jego władza,
I że stosowne przedsięweźmie kroki;
Tymczasem Berthier poufnie doradza,
By hrabia Berlin opuścił bez zwłoki.
HENRYK.
Bez zwłoki!
ULM.
Dzisiaj jeszcze przed wieczorem,
Pod jakimkolwiek, dowolnym pozorem.
Bo już tajemne rozkazy wydano,
By jutro hrabię aresztować rano,
A to na mocy dawnego wyroku.
HENRYK.
Niech aresztują. Ja nie zrobię kroku!
ULM.
Nadto poważna zachodzi obawa,
Że przedawniony ten wyrok bez zmiany
Natychmiast ściśle będzie wykonany
Według przepisów wojennego prawa.
(Adela powstaje i przechadza się zamyślona).
KAROLINA.
Boże, mój Boże!
HENRYK.
Więc tak rzeczy stoją?
To jest odpowiedź na suplikę moją!
Ale nie po raz pierwszy to się zdarza,
Że na bezbronnym mści się Bonaparte!
KAROLINA.
(rozżalona).
Zemsta nie godna wielkiego cesarza!
Kiedy dla wszystkich serce ma otwarte,
Nikomu do się przystępu nie wzbrania,
Prusaków nawet przy swym stole gości,
Co widmo wojny wywołali krwawe,
Jedynie dla nas nie ma zlitowania!
HENRYK.
Chociaż jest pewien mojej niewinności!
ULM.
Berthier odmiennie patrzy na tę sprawę.
Cesarz w to wierzy, że na jego życie
Z jakobinami hrabia czyhał skrycie
Według zdradziecko powziętego planu.
HENRYK.
Wie świat dziś cały, że było inaczej!
ULM.
A cesarz jawnym złoczyńcom przebaczy,
Lecz nie oszczędzi nigdy zdrajców stanu!
HENRYK.
Niech nie oszczędza! Gdy chce śmierci mojej,
Niech mnie rozstrzela u miejskich podwoi!
Sto kul francuskich w pierś francuza wrazi!
A krew, co spłynie po bruku Berlina,
Republikańskiej, wolnej Francyi syna,
Może tembardziej prusaków przerazi!
Niech mnie nie szczędzi!
KAROLINA.
Co mówisz, Henryku!
HENRYK.
On takich zbrodni popełnił bez liku,
Bo się bezwzględność stała jego cnotą.
KAROLINA.
Musisz uciekać!
HENRYK.
Nie mogę, Szarloto!
KAROLINA.
Musisz!
HENRYK.
Jak zwierz być ścigany po kniei,
Kryć się, gdy wkoło wojna i pożoga!
Nie mogę! nie chcę!
KAROLINA.
Więc niema nadziei?
Niema ratunku!
ADELA.
Jest ratunku droga!
HENRYK.
Jaka?
ADELA.
Jest ścieżka w tej mrocznej gęstwinie,
Lecz hrabia zostać nie możesz w Berlinie.
HENRYK.
Zawsze w ucieczce tylko ma obrona!
ADELA.
Hrabio! jedynie dzielnym, męskim czynem,
Który twe czoło ozdobi wawrzynem
Możesz rozbroić jeszcze Napoljona!
HENRYK.
Laurem zwycięskim ma błyszczeć na skroni
Syn bez ojczyzny i żołnierz bez broni!
To już zakrawa na szyderstwo prawie!
ADELA.
Możesz przysługę słusznej oddać sprawie.
HENRYK.
Ja!
ADELA.
Tak, ty hrabio ! Sam zgnębiony srodze
Będziesz niósł rzeźkie pokrzepienia słowo.
HENRYK.
Ja!
ADELA.
Tak. Posłuchaj!
(Wbiega Korczak).
Scena .
Ciż i KORCZAK.
KORCZAK.
(do Henryka).
Ostrzedz cię przychodzę!
Niebezpieczeństwo wisi nad twą głową!
Hatzfeld mi doniósł. Chodzi o twe życie!
HENRYK.
Wiem, jutro mam być schwytany o świcie!
KORCZAK.
Wiesz i masz taką obojętna minę?
ADELA.
Hrabia opuszcza Berlin za godzinę.
HENRYK.
Ja?
KAROLINA.
Tak, Henryku.
HENRYK.
Loto, już nie pora!
ULM.
Lecz niech glejt weźmie od gubernatora.
ADELA.
Słusznie.
ULM.
Francuzi wałów miasta strzegą.
KORCZAK.
Czy Hatzfeld wyda?
ADELA.
Udaj się do niego.
KORCZAK.
Może nie zechce?
ULM.
Hatzfeld nie jest srogi!
ADELA.
Spiesz się, Adamie!
KORCZAK.
(do Henryka).
Szykuj się do drogi!
(Wychodzi).
Scena .
HENRYK — ADELA — KAROLINA — ULM.
HENRYK.
Po co mam jechać! Jakiej bronić sprawy?
KAROLINA.
My cię musimy uratować siłą!
ADELA.
Pojedziesz, hrabio?
HENRYK.
Dokąd?
ADELA.
Do Warszawy!
Która nic nie wie, co się wydarzyło.
Bo Köhler prawdę z pewnością ukrywa.
Tam co przedni ej szych zbierz obywateli,
Aby się od nich wszyscy dowiedzieli,
Że Prusy klęska dotknęła straszliwa,
Że król bez armii, a Berlin w żałobie,
I że kraj winien pomyśleć o sobie!
HENRYK.
Co ma uczynić?
ADELA.
Niech w sekrecie stany
Swych deputatów poszlą cesarzowi.
A kraj niech czeka, aby na znak dany
Wszyscy pochwycić broń byli gotowi!
HENRYK.
(uderzony).
Na tyłach pruskich!
ADELA.
Gdy z bitnego ludu
Pierwsze się w kraju utworzą legiony,
To hrabia, gwardyi oficer, bez trudu
Znacznem dowództwem będzie zaszczycony!
KAROLINA.
A w tych szeregach dobijesz się chwały!
HENRYK.
Plan ten, przyznaję, dobry jest!
ULM.
I śmiały!
Ten cesarzowi wielce się przysłuży,
Kto w Polsce teraz grom wywoła burzy!
ADELA.
Sprowadzi wrzenie!
ULM.
I dywersyę wrogą.
HENRYK.
Ale ja nie znam w Warszawie nikogo!
Muszę mieć jaki dowód oczywisty!
ADELA.
Dam listy!
ULM.
Wszystko, byleby nie listy!
ADELA.
Hrabia wziąć musi na drogę orędzie!
ULM.
Glejt mu najlepszym przewodnikiem będzie!
ADELA.
Glejt za Berlinem zgoła nic nie znaczy!
HENRYK.
Więc znowu żywot pędzić mam tałaczy,
Więc muszę jechać!
ADELA.
Rzecz postanowiona!
KAROLINA.
Pojedziesz w Polsce zdobywać wawrzyny!
Będziesz zwiastunem radosnej nowiny!
Uznanie zyskasz sobie Napoljona!
ADELA.
I naszą wdzięczność!
HENRYK.
Wdzięczność tego ludu,
Co chce być sobą, stać o własnej sile !
Dla takiej sprawy nie poskąpię trudu!
(do Adeli).
Gdy wielką misya pani mnie zaszczyca,
Posłuszny tobie kornie głowę chylę,
Boś ty niewiasta z rozumem Kaunica!
KAROLINA.
Prawda! A teraz każ szykować rzeczy!
ULM.
A glejt Hatzfelda miej w szczególnej pieczy!
HENRYK.
Ach ja znam całą francuską załogę!
ADELA.
My ułożymy zaraz skrypt na drogę.
KAROLINA.
Spiesz się!
HENRYK.
Jam żołnierz, wnet będę gotowy!
(Wychodzi).
ADELA.
Ten skrypt! Po rozum trzeba iść do głowy!
ULM.
(krzywi się).
Skrypt! Z Napoljonem to sprawa zdradliwa.
On skrypty nawet z żołądka dobywa!
ADELA.
(śmieje się).
Jakto, połknięte!
ULM.
Dobywał, aż miło!
To się we włoskiej kampanii zdarzyło!
I z naszym posłem!
ADELA.
Co, z cesarskim sługą?
ULM.
Konsul go badał na audyencyi długo.
Gdy spostrzegł, że się poseł czegoś biedzi
I wikła, sprzeczne dając odpowiedzi,
Półżartem niemal ozwał się w te słowa:
"Waćpan coś złego na wątróbce chowa!"
Na to się poseł tak zmienił na twarzy,
Tak był niewinną uwagą przejęty,
Że konsul kazał przywołać lekarzy
I chirurgiczne przynieść instrumenty.
Gdy konsul krzyknął: rozciąć mu jelita!
Przyznał się poseł z przerażenia siny,
Że połknął kapslę z ważnemi nowiny! —
Kapsla została bez trudu dobyta,
Bo poseł przyjął jakieś proszki pono...
(z uśmiechem).
W kapsli ciekawy raport znaleziono.
ADELA.
(z uśmiechem).
Ja nie wiedziałam, że cesarz tak srogi!
KAROLINA.
I gdzie się taka zdarzyła przeprawa?
ULM.
Pod Mantuą.
KAROLINA.
A z kim?
ULM.
(tajemniczo).
Pani zbyt ciekawa!
Opowiedziałem tę rzecz dla przestrogi.
ADELA.
Lecz od francuzów nic nam nie zagraża !
Hrabia wyjedzie pod godłem cesarza,
Za glejtem jawnie miejskie wały minie.
KAROLINA.
Henryk zna całą załogę w Berlinie,
A stróż na wałach z paryskiej jest młodzi!
ADELA.
Tutaj, baronie, o prusaków chodzi!
Choć gubernator Köhler jest łaskawy,
Nie łatwo puszcza obcych do Warszawy.
KAROLINA.
Bez skryptu Henryk nie znajdzie posłuchu
I będzie tylko daremnie się trudził.
ADELA.
Ten skrypt napisać w takim trzeba duchu,
By zaufanie u prusaków budził.
KAROLINA.
I u polaków!
ULM.
(z ironią).
Tak na obie strony?
A to być musi dyablo ułożony!
ADELA.
Po machiawelsku!
(po chwili).
Siadaj tu, Szarloto,
I pisz!
(Karolina siada).
ULM.
Ja będę uważał na stronie.
ADELA.
Zgoda!
(Wchodzi Jan).
JAN.
Furst Dalberg!
ADELA.
Przyjmij go, baronie!
My się musimy pośpieszyć z robotą!
Chodźmy, Karolo.
(Adela i Karolina wychodzą. Po chwili wchodzi Dalberg znękany i blady).
Scena .
ULM, i DALBERG.
ULM.
(do siebie).
Wygląda, jak zmora!
DALBERG.
Szambelan pono u gubernatora?
ULM.
Tak!
DALBERG.
To go teraz w domu nie zastanie,
Bo u marszałka graf ma posłuchanie.
(po chwili).
Panna Szarlota u siebie?
ULM.
Zajęta.
DALBERG.
A marszałkowa?
ULM.
W domu obie panie.
Nad czemś pracują.
DALBERG.
Czy baron pamięta,
Jakie przed Jeną wygłosił tu zdanie?
ULM.
Tak.
DALBERG.
Co do joty wszystko się sprawdziło!
Dziś nad ojczyzny stoimy mogiłą.
ULM.
(zimno).
A księże cierpi, na duchu upada?
DALBERG.
Cierpię, jak musi żołnierz cierpieć prawy,
Gdy się dokoła rozpościera zdrada,
A armia piętnem zbrukana niesławy!
ULM.
(z uśmiechem).
Prawda!
DALBERG.
Jam prusak mnie ta hańba plami.
Ten uzurpator! co on zrobił z nami?
ULM.
Napoljon władzy swej nie nadużywa!
To dłoń łaskawa!
DALBERG.
To jest dłoń straszliwa!
ULM.
Biada narodom zwyciężonym.
DALBERG.
Biada!
Niech o tem pomną synowie i wnuki!
(po chwili).
Wszystko, co Berlin świetnego posiada,
Zabytki wiedzy, arcydzieła sztuki,
Wszystko rabuje swą ręką łaskawą
I śle do Francyi.
ULM.
To zwycięzcy prawo!
Lecz w nim wielkiego macie przeciwnika:
Cesarz nawiedził trumnę Fryderyka
I długo dumał na królewskim grobie.
DALBERG.
Ordery króla i szpadę wziął sobie.
ULM.
Prawo zwycięzcy.
DALBERG.
A na lud zgnębiony,
Już kontrybucyi nałożył miliony,
By marła głodem z dziećmi każda matka,
I tak nas gnębić będzie do ostatka,
Aż zapłaczemy łzą straszną i krwawą.
ULM.
To jego prawo!
DALBERG.
Tak, to jego prawo!
ULM.
Nieubłagane!
DALBERG.
I nie to mnie boli,
Nie cynizm gwałtu, nie cios samowoli,
Ale, że patrzeć muszę, jak widomie
Wielkie mocarstwo mrze w obłędnym lęku,
Że nie walczyłem za nie z bronią w ręku,
Nie padłem trupem w powszechnym pogromie,
Wraz z ludem, z szlachtą, wraz z rycerstwem całem!
ULM.
Wszak książe chciałeś!
DALBERG.
Bóg widzi, że chciałem!
ULM.
(z zadowoleniem).
Książe ma słuszny powód do rozpaczy!
DALBERG.
A przecież niegdyś żyliśmy inaczej!
Wszak w piersi wielkie tradycye nosimy,
Dziadowie nasi, to byli olbrzymy!
Oni tak wielcy, a my tacy mali!
To wstyd mnie dusi, wstyd mi oczy pali!
Wstyd, wstyd, jak lawa w sercu żarem płonie!
ULM.
Jam mówił!
DALBERG.
Prawdę mówiłeś, baronie !
Zagasł Wielkiego duch w nas Fryderyka,
Lud, szlachta, wojsko spogląda bez żalu,
Jak ich ojczyzna męczy się na palu,
Jak wieko trumny nad nią się zamyka!
ULM.
(zjadliwie).
Z głuchym łoskotem!
DALBERG.
Gad jej piersi toczy,
Z cynicznym śmiechem znosi swe katusze,
Bo on swym blaskiem oślepił nam oczy,
Obnażył światu nagą pruską duszę,
Ten pogromiciel!
ULM.
(z powagą).
Napoljon, pług krwawy !
Od Boga dana mu zwycięstwa władza!
Gromi narody, ale je odradza,
Zmusza do czynu i wiedzie do sławy!
DALBERG.
Nie, nie do sławy!
ULM.
Zobaczycie młodzi,
Świat wyjdzie dzielny z tej krwawej powodzi!
DALBERG.
Nie wierzę!
ULM.
Książe pożyjesz na świecie!
Wy błogosławić go kiedyś będziecie!
DALBERG.
Dziś przeklinamy!
(uspokaja się).
Lecz żal to nie męski.
Nie czas bezczynnie opłakiwać klęski.
ULM.
Nic nie zdziałacie płaczem i zgryzotą!
DALBERG.
(powstaje).
Pragnę pożegnać się z panną Szarlotą.
ULM.
Powiem jej.
DALBERG.
Proszę, bo mi pilno w drogę,
ULM.
(do siebie).
Żal mi go, ale współczuć z nim nie mogę!
(Wychodzi).
DALBERG.
(sam, spostrzega portret Napoljona, cofa się).
On! Opatrzności straszliwe narzędzie!
Jest tu! Gdzie spojrzeć, niby Bóg, jest wszędzie!
(Wchodzi Karolina).
Scena .
KAROLINA — DALBERG.
KAROLINA.
Książe odjeżdża?
DALBERG.
Pani, po raz drugir
Przyjm pożegnanie od wiernego sługi!
KAROLINA.
(ze współczuciem).
Książe!
DALBERG.
Złamany przed tobą tu stoję,
Bo już nie idę, jak rycerz, na boje,
Już mi pióropusz dumnie nie szeleści,
Bom syn rozpaczy, goniec strasznych wieści!
KAROLINA.
Bolesny waszej cios zadano dumie,
Lecz jam z narodu, co ten ból rozumie.
DALBERG.
Pani, chciej ojca pożegnać odemnie,
(podnosi głowę).
Berlin opuszczam!
KAROLINA.
Jakto potajemnie?
DALBERG.
Nie, chociaż wyjścia już nam wróg zabrania.
KAROLINA.
Dokąd tak nagle książe się udaje?
DALBERG.
Na Wschód!
KAROLINA.
Do Polski?
DALBERG.
Nie, w przyległe kraje,
(po chwili).
Jadę do króla.
KAROLINA.
(żywo).
W kierunku Poznania!
DALBERG.
Tak. Ale pani o tem słucha rada.
KAROLINA.
A czy glejt książe przy sobie posiada?
DALBERG.
Mam glejt od grafa, wydany na dobę.
KAROLINA.
A czy jest ważny na jedną osobę?
DALBERG.
(zdziwiony).
Dla czego pani o te sprawy pyta?
KAROLINA.
Książe, przed tobą stroskana kobieta.
Ktoś dzisiaj musi przejść przez miejskie wały,
A w tej ucieczce dlań ratunek cały.
DALBERG.
Niech jedzie ze mną, ja go przeprowadzę.
KAROLINA.
Książe to może, książe ma tę władzę?
DALBERG.
Niech pani słowu zaufa żołnierza.
Langeron dotrze tam, dokąd zamierza.
KAROLINA.
Książe wiesz?
DALBERG.
(patrzy jej w oczy).
Pani, taki wzrok nie kłamie.
KAROLINA.
Książe domyślił się o kogo chodzi ?
DALBERG.
W miłości zawsze domyślni są młodzi !
(zmienia ton).
Przy brandeburskiej niech mnie czeka bramie!
KAROLINA.
Kiedy?
DALBERG.
Natychmiast! Łza w oku się kręci?
KAROLINA.
(podaje rękę).
Dzięki!
DALBERG.
Jam nie wart już miłości twojej!
Nie godzien wstęgi na strzaskanej zbroi,
Ale mnie w swojej zachowaj pamięci!
(całuje rękę ).
Żegnaj! A Henryk niech się w porę stawi.
(Wychodzi).
KAROLINA.
(sama).
I między nimi są żołnierze prawi!
(Wchodzą Ulm i Adela).
Scena .
ADELA — ULM — KAROLINA, później HENRYK.
ADELA.
(w ręku skrypt).
Pismo gotowe!
KAROLINA.
Już najwyższa pora.
ULM.
A glejtu niema od gubernatora?
KAROLINA.
Dalberg mu służyć swoim glejtem będzie.
ULM.
To doskonale!
ADELA.
(daje skrypt Karoli).
Przeczytaj orędzie.
KAROLINA.
(czyta).
Do wielmożnego imć pana Fiszera.
Nadszedł dzień klęski strasznej i sromoty:
Pobite nasze i zniesione roty,
A uzurpator w kraju się rozpiera.
Krew, łzy i złoto z ludności wyciska,
Dokoła zgliszcza, trupy i zwaliska!
Kto żywy jeszcze jest i niezwalczony
Niech swej ojczyźnie nie szczędzi obrony.
Niech wszystkie stany w ścisłej tajemnicy
Ślą deputatów swoich do stolicy.
Aby w odwetu straszliwej godzinie,
Kiedy najeźdźcę dłoń dosięgnie mściwa,
Wszyscy się społem znaleźli w Berlinie
Na bój i zemstę! Podpisał Leliwa.
ADELA.
(do Ulma).
I cóż?
ULM.
Dwuznaczny każdy wyraz prawie.
ADELA.
Lecz tę odezwę odczują, w Warszawie.
KAROLINA.
Bo w niej wyraźnie słychać szelest zbroi
I głos pobudki dochodzi zdaleka!
(Wchodzi Henryk w płaszczu).
HENRYK.
Jestem.
KAROLINA.
Henryku, u miejskich podwoi
Dalberg na ciebie ze swym glejtem czeka.
HENRYK.
Dalberg mnie swoją protekcyą osłania?
KAROLINA.
Pojedzie z tobą aż do bram Poznania.
ADELA.
(daje skrypt).
A ten skrypt, hrabio, pomoc ci okaże,
Kiedy cię pruskie badać będą straże.
KAROLINA.
On do Warszawy drogę ci otwiera.
ADELA.
Na miejscu poznaj majora Fiszera,
On jest tam znany wśród obywateli.
Cennych hrabiemu wskazówek udzieli.
Do syreniego jedź szczęśliwie grodu,
(daje rękę).
ULM.
A nie zrób biednym prusakom zawodu.
KAROLINA.
Spiesz się, bo pilno tam już Dalbergowi!
HENRYK.
(chowa skrypt).
Ha, w imię Boże! Bądźcie państwo zdrowi !
(Wychodzi z Karoliną).
Scena .
ULM — ADELA.
ADELA.
Oby dojechał!
ULM.
Ha, może dojedzie!
ADELA.
Dziwnie się nasze poplątały sprawy!
Francuz z odezwą spieszy do Warszawy!
ULM.
Ma przewodnika prusaka na przedzie.
ADELA.
Dalberg jest dzielny do czynu i rady!
ULM.
Ja zawsze pruskiej obawiam się zdrady.
ADELA.
(śmieje się)
Miłością do nich, to baron nie grzeszy,
Baron się nawet z ich upadku cieszy!
ULM.
A tak, przyznaję !
ADELA.
Co mnie trochę dziwi!
ULM.
Nie to mnie cieszy, że są nieszczęśliwi,
Lecz że krew pruska pruską pychę zgasi!
ADELA.
Wszak to jedyni sprzymierzeńcy wasi!
ULM.
Oni?!
ADELA.
Dziś waszej przyjaźni jest era!
ULM.
To jest przyjaciel, co z tyłu naciera!
Co zdradnie mosty sprzymierzeńcom pali.
(zacięcie).
Drapieżcy! Śląsk nam podstępnie zabrali !
Austryę z niemieckiej wypierają rzeszy
I pani pyta, czemu Ulm się cieszy!
ADELA.
Zdradliwy naród, zdradne ma sumienie!
ULM.
W Wiedniu jest większa radość po tej Jenie,.
Niźli w Paryżu!
ADELA.
(ze śmiechem).
Nie, to być nie może.
ULM.
Meternich pono w pysznym jest humorze.
ADELA.
Że sprzymierzeniec pruski w poniewierce?Ładny wasz sojusz!
ULM.
(z ironią).
Jednak ja mam serce!
Gdy Dalberg boleść tu wylewał srogą,
Jam go. pocieszał!
ADELA.
Z uczuciem nieszczerem.
ULM.
Austryjakowi tak przecież jest błogo,
Kiedy nad pruskim płacze oficerem!
(Wchodzi Karolina).
Scena .
ADELA — ULM — KAROLINA, później KORCZAK i JERZY.
KAROLINA.
Ojciec powraca!
ADELA.
A to się zadziwi,
Kiedy Henryka w domu nie zastanie.
KAROLINA.
Oni już pewno za miastem!
ADELA.
Szczęśliwi.
Jadą do Polski.
(Wchodzi Korczak).
KORCZAK.
Na nic me bieganie.
Hatzfeld na mieście.
KAROLINA.
A Henryk daleko.
KORCZAK.
Co?!
KAROLINA.
Pod Dalberga pojechał opieką.
ADELA.
Wprost do Poznania.
KORCZAK.
A to doskonale!
Więc zakończone z Henrykiem opały.
Zresztą zbyteczny był ten rwetes cały
I przesadzone obawy złowieszcze!
O glejt przy bramach nikt nie pyta wcale,
Berlin opuścić można bez trudności!
ADELA.
A widzi baron?
ULM.
Nic nie widzę jeszcze.
KORCZAK.
Pono dla tego, że brak już żywności.
(Wchodzi Jerzy).
JERZY.
Henryk odjechał?
KAROLINA.
Tak, dla ważnej sprawy.
JERZY.
Nawet nie raczył pożegnać się ze mną!
KAROLINA.
Pilno, mu było.
ADELA.
Ma misyę tajemną.
JERZY.
Jaką ma misyę?
ADELA.
(z uśmiechem).
Jurek zbyt ciekawy!
(pieści Jerzego).
(Wchodzi Jan).
JAN.
Graf Hatzfeld!
KORCZAK.
My się wzajemnie szukamy.
(Wchodzi Hatzfeld podniecony).
Scena .
Ciż i HATZFELD, później BERTA.
HATZFELD.
Dalberg był tutaj?
ULM.
Był przed półgodziną.
HATZFELD.
Dokąd się udał?
KAROLINA.
W stronę głównej bramy.
ADELA.
Wraz z Langeronem.
HATZFELD.
Oni obaj zginą!
KORCZAK.
Kto?!
HATZFELD.
Obaj zginą! Odwołać ich trzeba.
KORCZAK.
Po co?
HATZFELD.
(wzruszony).
Grom upadł z pogodnego nieba!
Poślijcie kogo! Dajcie jaką radę !
Ja sam nie mogę.
JERZY.
No, to ja pojadę!
KORCZAK.
Jedź!
HATZFELD.
Gdy ich w porę dogonić się uda,
Niech powracają!
(Jerzy wybiega).
Wszak dzieją się cuda.
(opada na fotel).
ADELA.
Twój pasport, hrabio, Dalberga ocali!
KAROLINA.
Oni już dawno wrota przejechali!
HATZFELD.
Daj Boże!
KORCZAK.
Hrabio, tyś bliski rozpaczy!
KAROLINA.
(do Ulma).
Jestem spokojna!
KORCZAK.
Powiedz, co to znaczy?
ULM.
(do Adeli).
Ja coś przeczuwam!
HATZFELD.
Jeszcze dzisiaj rano
Wszystkich z Berlina bez trudu puszczano!
Naraz z rozkazu majora Bilota
Wzmocniono straże, zatrzaśnięto wrota,
U wrót rewizyę urządzono srogą
I dano hasło nie puszczać nikogo!
Nawet przechodniów śledzić na ulicy.
A Dalberg, —chciejcie mieć to w tajemnicy, —
Dalberg, fürst Dalberg, o biada mi, biada!
Dalberg mój raport do króla posiada!
ULM.
Musiał ktoś donieść!
HATZFELD.
Tajne sprawozdanie
O Napoljonie i wojsk jego stanie!
(spuszcza głowę).
Zemsta cesarza wisi nad mą głową.
KORCZAK.
Hrabia złamałeś swe żołnierskie słowo!
Co na tę zdradę teraz cesarz powie?
HATZFELD.
(dumnie).
Jam wprzód przysięgał na wierność królowi!
Król tam odemnie oczekuje wieści!
ULM.
A Dalberg?
HATZFELD.
Nie wie o raportu treści.
KORCZAK.
Jeśli ich schwycą!
ADELA.
To rzecz niemożliwa!
ULM.
I znowu skrypty nawarzyły piwa,
A nie uważał nikt na mą przestrogę!
ADELA.
Bez skryptu Henryk nie mógł ruszyć w drogę!
KAROLINA.
(chodzi niespokojnie).
On już daleko!
(Wbiega Berta).
BERTA.
Mężu, w moje ślady
Spieszą żołnierze!
(Poruszenie).
ULM.
(do Adeli).
Oto skutki zdrady!
BERTA.
(ciężko oddycha).
Zaraz nadejdą. Szukali cię w domu.
Chciałam się tutaj wymknąć pokryjomu,
Lecz mnie zoczyli! Chroń się!
HATZFELD.
Dokąd, żono?
Wszak całe miasto wojskiem otoczono!
Jestem w ich ręku!
BERTA.
Mordercy! tyrani!
Podli najeźdźcy!
(Wraca Jerzy).
KORCZAK.
Cóż?
JERZY.
Aresztowani!
(Poruszenie).
KAROLINA.
Obaj?
JERZY.
Tak, obaj! Ledwiem wyszedł z sieni,
Już szli przez miasto, strażą otoczeni!
ADELA.
To niepodobna! Spóźnić się musieli.
KAROLINA.
Henryk schwytany!
ULM.
Jeniec Napoljona.
ADELA.
Któż mógł przewidzieć?
ULM.
Już nie wyjdzie z celi.
KORCZAK.
On teraz sądu nad nimi dokona.
BERTA.
(podniecona).
Cesarz francuzów! Potwór złośliwości!
Wszystkim więzieniem lub śmiercią zagraża!
(Wbiega Jan).
JAN.
Żołnierze!
BERTA.
(do Hatzfelda).
Chroń się!
(Hatzfeld spokojny. Wchodzi oficer w kapeluszu stosowanym oraz kilku żołnierzy).
Scena .
Ciż i OFICER.
OFICER.
(w kapeluszu).
Pardon! czy tu gości
Hrabia von Hatzfeld?
HATZFELD.
Jam jest! Służę panu.
OFICER.
(do Berty, która zastępuje mu drogę).
Pardon!
(mija Bertę, zbliża się do Hatzfelda).
W imieniu wielkiego cesarza,
Hrabio von Hatzfeld, jesteś więźniem stanu!
(Hatzfeld w milczeniu oddaje szpadę oficerowi. Na znak oficera żołnierze otaczają Hatzfelda i wychodząz nim. Oficer, milcząc, patrzy po obecnych, spostrzega portret Napoljona, zdejmuje kapelusz, po czem wkłada go znowu. Zwraca się grzecznie do obecnych).
Pardon!
(Wychodzi).
Scena .
Ciż bez HATZFELDA.
(Chwila milczenia. Berta stoi osłupiała, poczem pada na fotel. Karolina milczy).
ADELA.
(patrzy po obecnych).
Powiało żałobą cmentarza!
KORCZAK.
Hatzfeld miał słuszność, piorun upadł z nieba.
KAROLINA.
(budzi się z odrętwienia).
Henryk zgubiony! Ratować go trzeba!
(Dzwoni gwałtownie. Wchodzi Jan).
Ojcze, jedź ze mną!
KORCZAK.
Dokąd?
KAROLINA.
(z determinacyą).
Do cesarza!
(Berta wybucha płaczem spazmatycznym. Ulm i Adela zbliżają się do niej).
Koniec aktu IIgo.
AKT III.
Sala na zamku królewskim w Berlinie.
Z boku duże biurko, zawalone papierami. W głębi korytarz. Na kominku ogień. Przy drzwiach głównych straż trzyma gwardzista. Po korytarzu przechadza się oficer. W głębi adjutanci i żołnierze.
Scena .
BERTHIER i ULM.
(Komnata pusta. Po chwili wchodzi ULM rozgląda, się. Adjutant pilnie patrzy we drzwi boczne).
ADJUTANT.
(salutując).
Wielki marszałek!
(Wchodzi marszałek Berthier, za nim sekretarz ze stosem raportów, które składa na biurku. Ulm kłania się nisko. Berthier podaje mu rękę).
BERTHIER.
Jesteś w samą porę.
Cesarz z parady wróci lada chwila.
ULM.
Cesarz rewiami czas sobie umila.
BERTHIER.
(stanowczo).
Wiesz, Langerona na siebie nie biorę!
ULM.
Jakto, marszałku?
BERTHIER.
Nie widzę zasady.
Ten człowiek winien powtórnej już zdrady.
ULM.
Ten człowiek zgoła niewinny i prawy.
BERTHIER.
Ja już się nie chcę mieszać do tej sprawy.
ULM.
Mimo, że taką masz tu książe władzę?
BERTHIER.
Nic tu nie wskóram i tobie nie radzę.
ULM.
(stanowczo).
Ja będę świadczył.
BERTHIER.
Lepiej stój na stronie.
(poufnie).
On nie chce słyszeć o tym Langeronie!
ULM.
Cesarz?
BERTHIER.
Głęboko doń jest uprzedzony!
To po co takiej imać się obrony?
ULM.
Nim za rzekome skarzecie go winy,
Musi ktoś świadczyć z Korczaków rodziny.
Pierwsza Charlotta!
BERTHIER.
Ta panienka miła?
ULM.
Tak.
BERTHIER.
Ile razy ona tu już była!
ULM.
(z wyrzutem).
I nadaremnie!
BERTHIER.
Cesarz jest zajęty!
Dokoła wojny wzbierają odmęty,
Ważą się królestw i narodów losy!
Patrz! już raportów czekaja nań stosy!
(wskazuje na biurko).
Dzień i noc w pracy! I wy się dziwicie,
Że lekceważy jedno ludzkie życie,
Kiedy się walka toczy dwóch mocarzy!
ULM.
Nawet w tej walce ludzkie życie waży.
BERTHIER.
Cesarz krwi ludzkiej i męstwa zna cenę.
ULM.
(z uśmiechem).
Wiesz, że ma cesarz we mnie przyjaciela,
Bo sprawiedliwie swą chłostę rozdziela:
Po Austerlitzu daje światu — Jenę!
Po Austryi — Prusy! I w tem mądrość cała.
Aby się krzywda nikomu nie stała,
Nam ni prusakom! On gromi łaskawie.
Lecz cesarz błądzi w Langerona sprawie.
Na niewinnego zawziął się człowieka!
BERTHIER.
Jak rzadko kiedy.
(wskazuje na drzwi).
Czy wiesz, kto tam czeka?
Hrabina Hatzfeld.
ULM.
(z wyrzutem).
Tej — to pomagacie!
BERTHIER.
A bo ta pomoc ma jakieś widoki,
Współczucie budzi ten jej ból głęboki.
Za moją radą w czarnej przyszła szacie,
Czeka i płacze, drżąc w śmiertelnym strachu.
ULM.
Gdy mąż godzinki śpiewa na odwachu!
BERTHIER.
Przed sąd wojenny ma być postawiony.
Dowody jawne, a żadnej obrony!
Z pewnością kula Hatzfelda nie minie.
(z niechęcią).
To złe wywoła wrażenie w Berlinie.
ULM.
Że ukarana pruska jest obłuda?
Napoljon słuszny ma powód do gniewu!
BERTHIER.
Ale on takiej nie chce krwi przelewu!
(zamyślony).
Może hrabiego ocalić się uda?
ULM.
A Langerona?
BERTHIER.
To stawka przegrana!
Choć za nim piękne wstawiają się damy!
(krzywi się).
Ciągłe supliki od samego rana.
ULM.
Cokolwiek będzie, my obok czekamy,
Ja i Korczaki, by świadczyć w potrzebie.
BERTHIER.
Dobrze!
ULM.
Marszałku, ja liczę na ciebie.
(Słychać bicie w bębny, w głębi ruch).
BERTHIER.
Dam znać, gdy moment stosowny się zdarzy.
ADJUTANT.
(staje we drzwiach).
Cesarz!
ULM.
Pamiętaj, że jestem na straży.
(Usuwa się. Za drzwiami słychać wołanie "cesarz" i szczęk broni. Gwardzista prostuje się. Berthier staje twarzą ku drzwiom. Po chwili wchodzi Napoleon w surducie i w kapeluszu, za nim świta, wita gestem Berthiera, po czem znika w drzwiach bocznych. Adjutant staje przy biurku i porządkuje raporty. Po chwili wraca Napoleon w mundurze).
Scena .
NAPOLEON i BERTHIER, z boku ADJUTANT, u drzwi GWARDZISTA.
NAPOLEON.
(grzeje ręce u kominka).
Chłodna tu jesień, mgła ciągła i chmury,
Ani kawałka błękitnego nieba!
Berthier, czy Berlin zawsze tak ponury?
BERTHIER.
Podobno zawsze, najjaśniejszy panie.
NAPOLEON.
A to musimy zakończyć kampanię!
By grzać się w słońcu, we Francyi być trzeba.
(spogląda z uśmiechem)
Na myśl o Francyi oczy wam się śmieją?
(rozciera ręce).
Lecz żołnierz pełen do boju ochoty.
BERTHIER.
Bo walczy z pewną zwycięstwa nadzieją.
NAPOLEON.
A, tak.
(patrzy na biurko).
Raporty! Czas nam do roboty.
(Siada za biurkiem. Czyta pierwszy raport).
Berthier! patrz, Austryę znów roznosi buta,
Nagwałt się zbroi, w Czechach zbiera siły,
Widać tam w Wiedniu spokój im niemiły.
(mówi jakby do siebie).
W Paryżu pobór nakażę rekruta,
Z nad Renu ściągnę tu rezerwy swoje,
To mi wystarczy. Austryi się nie boję!
BERTHIER.
Całej Europie dotrzymamy pola!
NAPOLEON.
(czyta drugi raport).
Niedobre wieści z Konstantynopola.
Waha się Selim, padyszach dostojny,
Nie chce rosyanom wypowiedzieć wojny!
Trzeba, by zaraz jechał Sebastiani.
BERTHIER.
Tak, turcy muszą być ekscytowani!
NAPOLEON
(czyta trzeci raport, uśmiecha się).
Minister robót publicznych jest w wenie!
Już nad Sekwaną nowy most gotowy.
Berthier, wiesz, pomysł przyszedł mi do głowy,
Abyśmy most ten poświęcili Jenie.
Niech most poprostu "Jena" się nazywa.
Berthier, jak sądzisz?
BERTHIER.
To jest myśl szczęśliwa!
NAPOLEON.
(przerzuca czwarty raport).
Raport bez końca ministra oświaty!
Te nasze szkoły! nędzne jak przed laty.
Historyi uczą od stworzenia świata,
Lada sie malec z Remulusem brata.
Minister nie wie, że naszej młodzieży
Najnowszych dziejów wprzód uczyć należy,
Potem, gdy uczeń wzrośnie i zmężnieje,
Można się cofać w starożytne dzieje!
BERTHIER.
(z uśmiechem).
Sire, na ten program zupełnie się godzę.
W starożytności nudziłem się srodze.
NAPOLEON.
(bierze czwarty raport).
To intendenta raport o teatrze!
(czyta).
Panów artystów należy wziąć w kluby,
Widać że sobie lekceważą próby.
Niech im intendent dobrze uszu natrze!
BERTHIER.
Zawsze się słucha o teatrze mile.
NAPOLEON.
(przegląda dalej raport).
Co oni grają! Same wodewile!
Płaskie komedye, mętne źródło nudów.
(z mocą).
Teatr ma zapał niecić i natchnienie!
Tragedya winna królować na scenie!
Ona jest szkołą monarchów i ludów,
Na obyczaje rzeźki wpływ wywiera.
BERTHIER.
Sire, nad Racina przenoszę Moliera.
NAPOLEON.
Lecz wielki Corneille, to jest nasza chwała!
(czyta piąty raport).
Berthier, patrz! widzisz! mąka podrożała.
Siano dla armii w lichym jest gatunku,
Dostawca słuszne monitum dostanie.
Niech wynagrodzi szkodę przy rachunku!
BERTHIER.
To dziwne, zboże w tym roku jest tanie.
NAPOLEON.
(czyta szósty raport).
Minister skarbu ciągle bez humoru,
Chociaż oszczędzam na wydatkach dworu,
Z mojej cywilnej listy, mam nadzieję,
Połowę prawie do skarbu przeleję.
BERTHIER.
Jesteśmy dzisiaj, jak nigdy, bogaci.
NAPOLEON.
Niedobór w skarbcu prusak nam dopłaci.
BERTHIER.
Słusznie bierzemy z niego dziesięcinę.
NAPOLEON.
(zaciska pięść).
Prusy wycisnę do cna, jak cytrynę!
(zbiera papiery).
Resztę raportów na później zostawię.
Ilu skrybentów w kancelaryi siedzi?
OFICER.
Ośmiu.
NAPOLEON.
Wystarczy, by dać odpowiedzi!
Zaraz decyzyę w każdej wydam sprawie.
Proszę.
(Oficer bierze raporty i wychodzi. Napoleon rozkłada mapę).
BERTHIER.
(kiwa głową).
Dzień pracy zaczyna się znojnej.
NAPOLEON.
(nad mapą).
Berthier, patrz, oto wschodni teren wojny!
To Wisła, widzisz, naszych działań meta.
Dalej iść nie chcę!
(Wchodzi oficer, za nim Kuryer ze sztafetą w ręku).
OFICER.
Sire!
NAPOLEON.
Co tam?
OFICER.
Sztafeta!
(podaje).
NAPOLEON.
(niespokojny).
Co w niej zawarte? Zysk dla nas czy strata?
(otwiera i czyta).
Dobra nowina! Pismo od Murata!
Szczecin się poddał!
BERTHIER.
Co, Szczecin zdobyty!
NAPOLEON.
(uradowany).
Murat się konno wdarł na murów szczyty!
(czyta).
BERTHIER.
Nasza konnica pruskie twierdze bierze?
To coś nowego! Winszuję mu szczerze!
Murat jest dzielny!
NAPOLEON.
(z ironią).
Przestrzedz go potrzeba,
By artyleryi nie odbierał chleba!
BERTHIER.
(śmieje się).
Słusznie, bo na co szykować armaty,
Gdy starczy jazda!
NAPOLEON.
(wciąż czyta).
Nie miał nawet straty,
Jako zwycięzcę, to go nieco boli!
Komendant twierdzy sam otworzył bramy,
I jak baranek poszedł do niewoli!
(z uśmiechem).
Ilu my pruskich jenerałów mamy?
BERTHIER.
W niewoli? Będzie czterdziestu!
NAPOLEON.
Nie więcej?
BERTHIER.
Lecz co jenerał, to głuchy i stary!
A razem liczą lat do trzech tysięcy!
NAPOLEON.
(śmieje się).
To były państwa pruskiego filary!
BERTHIER.
(śmieje się).
To była armii ozdoba i sława!
NAPOLEON.
Kostrzyn się poddał, zdobyta Szpandawa!
To wszystkie drogi na Wschód mam otwarte.
(z uśmiechem).
Cóż, Berthier, udał wam się Bonaparte?!
(chodzi szybko, nagle staje).
Prus niema! Frydryk skończył panowanie!
Odbiorę Polskę, Śląsk Austrya dostanie!
Prus niema! bom je rzucił pod swe stopy!
Są wymazane z karty Europy!
BERTHIER.
Rumak francuski przebiega je cwałem!
NAPOLEON.
Berthier, wiesz dobrze, wojny tej nie chciałem.
BERTHIER.
Wiem!
NAPOLEON.
Ale kiedy jam parł do pokoju,
Królowa pruska w amazonki stroju,
Z szablą przy boku, jak Armida mściwa,
Na całe państwo wołała "do broni!"
BERTHIER.
A teraz — pasztet!
NAPOLEON.
I tak zawsze bywa,
Kiedy ster rządów w kobiecej jest dłoni!
BERTHIER.
Sire, a czy wolno kochać się w kobiecie?
NAPOLEON.
To praktykuje się już od stuleci!
(seryo).
Ale kobieta po to jest na świecie,
Aby rodziła i chowała dzieci.
To dosyć dla niej takiego zaszczytu!
(uderza się w czoło).
Lecz tam skryptorzy czekają próżniacy!
Muszę ich zająć!
(chce odejść).
BERTHIER.
Sire ciągle przy pracy!
Wszakże pisałeś noc całą do świtu,
To odpoczynek tobie się należy!
NAPOLEON.
Cóż? Wziąłem kąpiel i czuję się świeży!
A sprawy pilne !
(Ma się ku wyjściu. W drzwiach przeciwległych Oficer daje znak giestem).
BERTHIER.
Najjaśniejszy panie!
NAPOLEON.
(niecierpliwie).
Czego chce Berthier?
BERTHIER.
Tam czeka śniadanie!
NAPOLEON.
To doskonale! Bo głód mi doskwiera!
Czasem jest dobrze posłuchać Berthiera!
BERTHIER.
Gdy o posiłku przypomni w potrzebie!
(Napoleon idzie ku drzwiom, gdzie straż trzyma gwardzista, który patrzy weń rozpromieniony).
NAPOLEON.
Czego ty we mnie, jak w tęczę, wpatrzony?
(Gwardzista uśmiecha się).
No mów!
GWARDZISTA.
Cesarzu! jestem kontent z ciebie!
NAPOLEON.
Czy tak! Ja baczę, by wasze sztandary
Były zwycięskie!
GWARDZISTA.
Cesarzu, Bóg widzi!
Kocham cię więcej, od swej narzeczonej!
NAPOLEON.
Wbijasz mnie w dumę!
(bierze go za ucho).
Lecz pamiętaj, stary,
Nie mów jej tego, bo mnie znienawidzi.
(Uśmiecha się do gwardzisty, poczem porozumiewa się wzrokiem z Berthierem i odchodzi. Berthier wyprowadza Bertę).
Scena .
BERTA i BERTHIER.
BERTHIER.
(u drzwi).
Proszę, wejdź pani.
(Wchodzi Berta, czarno ubrana, blada i drżąca).
Rzeczy dobrze stoją!
Cesarz wybornie jest usposobiony.
Gdy wyjdzie, proszę wnieść suplikę swoją,
Może go wzruszy szczera rozpacz żony.
BERTA.
Czy wzruszy?
BERTHIER.
Może!
BERTA.
On nie zna litości!
BERTHIER.
Zna, ręczę pani.
BERTA.
Biedna moja głowa!
BERTHIER.
Tylko niech pani spokój tu zachowa.
Z teatru wojny świetne wiadomości!
Wszędzie prusacy pobici, zdeptani!
(spostrzega się).
Niedola ziomków jest zbawieniem pani.
(po chwili).
Gdy wyjdzie, proszę zastąpić mu drogę!
(Berta czyni znak rozpaczy).
Ależ niech pani opanuje trwogę!
(po chwili energicznie).
Teraz, lub nigdy! Taka moja rada!
BERTA.
(z przestrachem).
Zaraz tu wyjdzie?
BERTHIER.
Cesarz obok śniada.
BERTA.
Ja w przebaczenie cesarza nie wierzę.
On nas oboje strąci do mogiły!
BERTHIER.
Zamiast rozpaczać, proszę zebrać siły!
(Przechadza się. Po chwili).
Cesarz!
(Wchodzi Napoleon. Na jego widok Berta cofa się za drzwi pokoju).
Scena .
NAPOLEON i BERTHIER.
NAPOLEON.
(spostrzegł Bertę).
Kobieta! Któż to jest, Berthierze?
BERTHIER.
Hrabina Hatzfeld!
NAPOLEON.
Ona przyjść tu śmiała?
BERTHIER.
Ratować męża!
NAPOLEON.
Prusaczka zuchwała!
Każ ją odprawić!
BERTHIER.
Najjaśniejszy panie!
NAPOLEON.
Każ ją odprawić! Próżne twe staranie!
BERTHIER.
(błagalnie).
Sire, przyjm hrabinę!
NAPOLEON.
(niecierpliwie).
Lecz czego wy chcecie,
Ty, Rapp i Duroc?
BERTHIER.
Pomódz tej kobiecie!
(przekonywająco).
Sire, Hatzfeld stary, nad grobem już stoi.
Dziś sąd wojenny, nie minie go kara!
Czy tobie taka potrzebna ofiara?
Sire, daj się unieść wspaniałości swojej!
Przyjmij hrabinę, zrób jakąś nadzieję.
Przecież na wojnie dosyć krwi się leje!
NAPOLEON.
Tak, krwi mam dosyć!
BERTHIER.
Sire, daruj mu winy!
NAPOLEON.
(z ironią).
Dla niego prosisz, czy dla tej hrabiny?
BERTHIER.
Dla nas! Ja kocham francuskie sztandary!
Po co je walać ma krwią prusak stary?
NAPOLEON.
Tak, Hatzfeld stary, lecz go zdrada plami!
(po namyśle).
Lecz prośbom waszym niech się zadość stanie.
Poproś hrabinę!
(Berthier skłania głowę).
Cóż mam robić z wami.
(Berthier przyprowadza Bertę).
Scena .
NAPOLEON — BERTA — BERTHIER.
BERTA.
(pada na kolana).
Łaski! Litości, najjaśniejszy panie!
NAPOLEON.
Proszę, wstań pani!
(Berthier podnosi Bertę, poczem usuwa się)
(szorstko).
Pani bardzo blada?
Pani drży z zimna, co? Niech pani siada.
(wskazuje na kominek).
Tu, bliżej!
(Berta siada).
Niechaj pani się ogrzeje!
Pani rozpacza! Pani łzy tu leje!
Mówią, że pani jest małżonek wzorem!
Jam także z wami postąpił wzorowo,
Gdy grafa chciałem mieć gubernatorem!
Jam mu zawierzył, a on złamał słowo!
(Berta płacze).
Proszę, niech pani tak się nie rozczula!
Dlaczego zdradził?
BERTA.
Bo on kocha króla!
NAPOLEON.
Źle kocha króla! Trza kochać inaczej.
(Berta wybucha płaczem).
Pani się nadto poddaje rozpaczy!
(idzie do biurka i bierze papier).
Ten skrypt zna pani?
BERTA.
(patrzy).
Pismo mego męża!
NAPOLEON.
A czy wie pani, co to pismo mieści?
Mnóstwo wskazówek i rad takiej treści,
By wstrzymać pochód naszego oręża!
To list szpiegowski!
BERTA.
Najjaśniejszy panie!
Dla króla wszystko on uczynić w stanie!
Bo mu oddany jest duszą i ciałem!
NAPOLEON.
Dlatego zdradzał! Czy uwierzy pani:
O tym raporcie zawczasu wiedziałem,
Bo grafa pruscy wydali poddani!
BERTA.
Oni się taką splamili szkaradą!
NAPOLEON.
Bo zawsze zdrada pobiją się zdradą!
BERTA.
(z przejęciem).
Sire, względem ciebie on winien w tej sprawie;
Lecz wobec tronu, czyste ma sumienie!
NAPOLEON.
Wierność dla tronu ja wysoko cenię,
Lecz jeszcze wyżej cześć żołnierską stawię!
A prawy żołnierz nie plami swej części!
BERTA.
Ale król żądał od niego tych wieści!
Nasz król wygnaniec na krańcach północy!
(pochyla głowę).
Sire, przebacz!
NAPOLEON.
Łamać prawa nie mam mocy.
Prawo nad króle jest i nad narody.
(uderza po skrypcie).
Sąd winy jawne posiada dowody!
BERTA.
(przerażona).
A sąd wojenny bezwzględny i srogi!
NAPOLEON.
Wiesz pani, twoja boli mnie udręka!
To poszukajmy jakiej wyjścia drogi!
(pokazuje list).
Czy to on pisał?
BERTA.
(patrzy).
Tak, to jego ręka!
NAPOLEON.
(patrzy badawczo).
A może nie on?
BERTA.
(z wysiłkiem).
On!
NAPOLEON.
To hrabia zginie!
BERTA.
Zginie!
NAPOLEON.
I zgubi tych szaleńców obu!
Jeśli nie znajdziem jakiego sposobu!
(patrzy na kominek).
A jeszcze iskry tleją na kominie!
O, widzi pani, jeszcze płomień błyska!
(daje list).
Rzuć pani zaraz ten list do ogniska!
(Berta patrzy osłupiała).
Rzuć pani! no, rzuć!
(Berta rzuca, list pali się płomieniem i gaśnie).
Już garstka popiołu!
Temu, co zaszło, winniśmy pospołu!
Lecz hrabia wolny!
(Berta patrzy zdumiona).
Sąd nic nie posiada!
Niechaj dowiedzie, że tu była zdrada!
Że wspólną winą jesteśmy związani!
BERTA.
(wzruszona).
Sire, dzięki, dzięki!
(pochyla się do ręki jego).
NAPOLEON.
O, nie dziękuj, pani!
Proszę, nie dziękuj. Tu zaszedł wypadek.
Tylko nas jeden niemy śledził świadek.
Lecz ten nie wyda.
(spogląda na gwardzistę).
BERTA.
Hrabia ocalony!
Hrabia jest wolny!
NAPOLEON.
Za sprawą swej żony!
Bo gdyby pani pismu zaprzeczyła,
To by mu żadna nie pomogła siła!
(zwraca się ku drzwiom).
Berthier! ej, Berthier!
(wchodzi Berthier).
Pod wpływem przestrachu
Hrabina pismo spaliła. Cóż będzie?
BERTHIER.
Trzeba hrabiego uwolnić z odwachu!
NAPOLEON.
A trzeba!
(pisze reskrypt).
Oto łaski mej orędzie.
Masz, wydaj rozkaz!
(Berthier odchodzi. Do Berty).
Wróć do męża, pani.
Niech odtąd strzeże domowej przystani!
Nie zawsze w porę dowód winy zginie,
Nie zawsze iskry tleją na kominie!
BERTA.
(z ukłonem).
Sire!
NAPOLEON.
Żegnaj, pani!
(Berta wychodzi. Napoleon zadumany. Po chwili wraca Berthier).
Scena .
NAPOLEON — BERTHIER, później HENRYK i DALBERG.
BERTHIER.
Już rozkaz wydany.
NAPOLEON.
Muszę pochwalić się przed cesarzową!
Ona mi często udziela nagany
Za mą taktykę względem dam surową!
A dziś?
(uśmiecha się).
BERTHIER.
Dzień łaski!
NAPOLEON.
Jam nie potwór dziki!
BERTHIER.
Sire względem kobiet pełen uprzejmości!
NAPOLEON.
Byle nie chciały robić polityki!
Dla amazonek jestem bez litości!
BERTHIER.
(wskazuje na drzwi).
Sire, tam są jeńcy z brandeburskiej bramy!
NAPOLEON.
Prawda, że jeszcze tych dwóch śmiałków mamy!
BERTHIER.
Furst Dalberg pierwszy!
NAPOLEON.
A Langeron drugi!
Obu ich uczczę dziś według zasługi.
Wprowadzić więźniów!
(Berthier daje znak adjutantowi, który po chwili wprowadza pod strażą Dalberga i Henryka).
NAPOLEON.
(do Dalberga).
Pan jest księciem rzeszy?
DALBERG.
Tak. Jestem Dalberg!
NAPOLEON.
Raport był przy panu?
DALBERG.
Tak. Jestem winien ciężkiej zdrady stanu!
NAPOLEON.
Kto dany rozkaz spełnia, ten nie grzeszy.
Jesteś pan wolny!
DALBERG.
(zdziwiony).
Ja!
NAPOLEON.
Masz wolną drogę!
Możesz stąd odejść !
DALBERG.
Dokąd odejść mogę?
NAPOLEON.
Dokąd chcesz książe!
DALBERG.
Dokoła ruina!
Niema już państwa! i niema Berlina!
To dokąd żołnierz ma iść rozbrojony,
Gdy powiał wicher, co obala trony?
Gdy z domostw naszych psów dochodzi wycie?
Sire, wziąłeś wszystko, czemu szczędzisz życie?
NAPOLEON.
Umie zwyciężać, zabijać nie umie!
Podobasz mi się w tej ponurej dumie!
(z uśmiechem).
Może na wspólnej spotkamy się drodze.
Odejdź w spokoju.
DALBERG.
(spogląda na Henryka).
Jakto, sam odchodzę?
NAPOLEON.
Sam, ale za to z podniesioną głową.
A nie każdemu taki zaszczyt dany!
Żegnaj mi, książe!
(Dalberg składa głęboki ukłon i odchodzi).
Berthier, weź te plany!
Dziś tę robotę muszę mieć gotową!
(Berthier daje znak, adjutant zabiera plany z biurka).
Zostaw samego!
(Berthier daje znak. Gwardzista ustępuje, poczem Berthier wychodzi. Henryk stoi bez ruchu).
Scena .
NAPOLEON — HENRYK.
NAPOLEON.
(po chwili).
Cóż Brutusie nowy,
Jeńcu z pod łuków brandenburskiej bramy?
Oto po latach znów się spotykamy,
By wieść, jak dawniej, poufne rozmowy!
(Henryk milczy).
Wody w Sekwanie upłynęło wiele,
Kiedyśmy byli szczerzy przyjaciele
I fale życia w jednej pruli łodzi,
Obaj nieznani, zapalni i młodzi!
(Henryk milczy).
A dziś, patrz, jaka dziwna losów zmiana?
Przy mnie jest tryumf, przy tobie — przegrana!
(surowiej).
Wyrok cesarskich sądów ci zagraża,
Chociaż tyś we mnie nie uznał cesarza!
(coraz mocniej).
Lecz każdą rzucał pod nogi zawadę,
Grunt podrywałeś z pod mojej kolaski!
(zbliża się do Henryka).
Słuchaj, tym niemcom przebaczyłem zdradę,
Lecz tobie — nigdy!
HENRYK.
(spokojnie).
Ja nie proszę łaski!
Nie chcę!
NAPOLEON.
Przemawiasz, jak niegdyś za młodu!
Gdyś Jakobinów przewodził czeredzie,
Kiedy stawałeś na spiskowców przedzie.
(zbliża się bardziej do Henryka).
Chciałeś mnie zabić!
HENRYK.
Z Langeronów rodu
Szereg pokoleń już śpi pod mogiłą!
Lecz królobójców pośród nich nie było!
NAPOLEON.
Za to są zdrajcy!
HENRYK.
(podnosi głowę).
Dwóch nas w tej komnacie!
Ty — wielki cesarz, w groźnym majestacie!
Ja — zbieg, pogardy witany tu gestem,
Ale z nas obu nie ja zdrajcą jestem!
NAPOLEON.
(porywczo).
Więc jam jest! Parbleu!
HENRYK.
Niegdyś sercem całem
Kochałem Francyę i wolność kochałem!
Wówczas te same wyznawałeś hasła,
Miłość wolności nie we mnie zagasła!
NAPOLEON.
Więc we mnie?!
(po chwili).
Dalej!
HENRYK.
Wiem, że umrzeć muszę,
Gdy przeniewierstwo wytykam ci śmiało!
Wyniosłeś Francyę i okryłeś chwałą,
Ale zatrułeś wolnej Francyi duszę!
Zabiłeś wolność!
NAPOLEON.
(szyderczo).
Jakobin — bez skazy!
Jak szpak wciąż jedne powtarzasz wyrazy!
Wolność i wolność!
(z pogardą).
Ja znam wolność waszą!
Ona przywiodła Francyę do ruiny,
Ona zionęła grozą gilotyny!
Waszą wolnością niańki dzieci straszą!
HENRYK.
Przed nią drżą tylko tchórze — i despoci!
Lecz tym do sławy ona drogę złoci,
Co z wolną Francyą ślubem są związani!
NAPOLEON.
(szyderczo).
Ja wolną Francyę dobyłem z otchłani!
HENRYK.
Lecz uwięziłeś słonecznego ptaka,
Spętałeś w sidła, co mu lotu bronią!
NAPOLEON.
Hydrę anarchii nieugiętą dłonią,
Jam jak dzikiego ujarzmił rumaka!
HENRYK.
Dym z rewolucyi chłonąłeś płomienia,
Gdzie wrzał bój duchów, tam cisza cmentarna.
NAPOLEON.
Z krwawego plonu wziąłem zdrowe ziarna,
Aby z nich posiew miały pokolenia!
HENRYK.
Swobodę słowa przywiodłeś do zguby!
NAPOLEON.
(szyderczo).
I rozpędziłem Jakobinów kluby!
HENRYK.
Sam niegdyś szczerym byłeś jakobinem!
NAPOLEON.
Dziś o tem myśleć nie mogę bez wstrętu!
HENRYK.
Ty jesteś wielkiej rewolucyi synem!
NAPOLEON.
Ale nie jestem bękartem zamętu!
(z dumą).
Ja — człowiek ładu!
HENRYK.
Ty człowiek przemocy!
NAPOLEON.
Stworzyłem prawo!
HENRYK.
Bezprawie — twem mianem!
NAPOLEON.
Nieciłem światłość!
HENRYK.
Pod całunem nocy!
NAPOLEON.
Ja Francyi — zbawcą!
HENRYK.
Ty Francyi — tyranem!
(Napoleon zrywa się).
NAPOLEON.
(groźnie).
Zamilcz! Szermierzysz tu słowem zuchwałem!
(przechadza się, po chwili uspokojony).
Zabrałem wolność, lecz wielkość wam dałem!
Wielkość i — równość!
HENRYK.
Na wolności grobie!
NAPOLEON.
Wszyscy francuzi dziś równi są sobie!
I wszyscy za broń pochwycą w potrzebie,
Aby zwyciężać lub ginąć —
HENRYK.
Za ciebie!
NAPOLEON.
Za mnie! Tak, za mnie giną w wieku kwiecie!
I w tym zawodzie ćwiczą się od młodu!
Za mnie! Bo w sobie skupiłem stulecie
I jestem miazgą swojego narodu!
Więc giną za mnie!
HENRYK.
Tak mówi duch pychy!
Drzyj przed tą hydrą!
NAPOLEON.
Ty drżyj demagogu!
Bo już stanęłeś na wieczności progu!
A dobił ciebie, patrz, ten świstek lichy!
(pokazuje skrypt).
Widzisz!
(kiwa głową).
Do czego zdrada cię przywiodła!
Szlachcic francuski, jak gończy, pomyka,
By przeciw Francyi podnieść przeciwnika!
W jego zanadrzu — ta odezwa podła!
Znasz ją!
(po chwili).
Co powiesz dla swojej obrony?
HENRYK.
Że w twoich oczach jestem potępiony!
I gdybym wyznał prawdę całą szczerze,
Ty nie uwierzysz!
NAPOLEON.
Tobie nie uwierzę!
Ale chce wiedzieć, gdzie kryje się zdrada!
Kto manifesty przeciw mnie układa?
(szorstko).
Chcę wiedzieć! Słyszysz!
(Henryk milczy. Napoleon bada pismo).
To ręka kobieca!
Zapewne jakaś pruska patryotka
Warszawę przeciw francuzom podnieca!
I przeciwko mnie! To ją zawód spotka!
(zamyślony).
Kto stąd polaków wzywa do powstania!
(do Henryka).
Ty wiesz?
HENRYK.
Ja nie mam nic już do wyznania!
NAPOLEON.
Nawet w swej sprawie?
HENRYK.
Nawet w sprawie własnej!
NAPOLEON.
Czy tak? Tem lepiej!
(uderza po skrypcie).
Dowód winy jasny!
(Przechadza się. Po chwili staje).
Bądź gotów! Ciebie sąd czeka polowy!
A stamtąd całej nie wyniesiesz głowy!
(groźnie).
Umrzesz niechybnie! Umrzesz dzisiaj jeszcze!
Bo dawny wyrok nie utracił siły!
HENRYK.
Pragniesz przestrachu we mnie wzbudzić dreszcze!
Ja się przedwczesnej nie lękam mogiły!
(z mocą).
Gdyś jarzmo włożył na francuzów szyję,
Gdy wśród nich czucie swobody zagasło,
Przed śmiercią stare przypomnę wam hasło!
(patrzy mu w oczy).
Śmierć tyranowi! Niechaj wolność żyje!
NAPOLEON.
(szyderczo).
Parbleu! Formuła przebrzmiała i pusta!
Wolność, braterstwo, równość i swoboda!
Takich frazesów pełne macie usta!
Demagogowie! z wami gadać szkoda!
(rozdrażniony).
Niech ginie Francya, jej moc i jej chwała!
Niech się francuzi tępią bez litości!
Byle na gruzach dumnie powiewała
Podarta w strzępy chorągiew wolności!
To wasze hasło! Wy — nieprzejednani!
Wyście to Francyi najwięksi tyrani!
Wy!
(Dzwoni. Wchodzi Adjutant).
Zabrać jeńca! Poprosić Berthiera!
(patrzy szyderczo na Henryka).
Herold wolności czas tylko zabiera!
(Adjutant daje znak. Straż wyprowadza Henryka. Po chwili wchodzi Berthier, za nim oficer niesie plany).
Scena .
NAPOLEON — BERTHIER.
BERTHIER.
Sire, jak kazałeś, przerobione plany.
NAPOLEON.
(nad planem).
To dobrze! Poznań teraz na widoku!
(po chwili).
Langeron będzie dzisiaj rozstrzelany!
BERTHIER.
Dziś?
NAPOLEON.
(daje skrypt).
Tę odezwę załącz do wyroku!
BERTHIER.
Już dziś?
NAPOLEON.
(zajęty planem).
On nawet współczucia nie budzi!
Musi wyginąć ten gatunek ludzi!
BERTHIER.
Lecz czy wyginie?
NAPOLEON.
(nad planem).
Patrz, Berthier, z Poznania
Wprost do Warszawy droga się wyłania!
Jak strzelił!
(po chwili).
Niech sąd natychmiast się zbierze!
Proszę cię, wydaj rozkazy, Berthierze!
(z uśmiechem).
Zabierz manifest!
(patrzy na podpis).
Kto jest ten Leliwa?
BERTHIER.
(trzyma skrypt).
Sire, w tem się jakaś intryga ukrywa!
NAPOLEON.
Lecz jak ją wykryć?
BERTHIER.
(żywo).
Sire, jest na to sposób!
Za jeńcem pragnie kilka świadczyć osób!
NAPOLEON.
Za Langeronem? Na cóż tu świadkowie?
BERTHIER.
O skrypcie prawdę może który powie!
Hrabia von Korczak od dwóch godzin czeka.
NAPOLEON.
Ten pruski polak?
BERTHIER.
Tak!
NAPOLEON.
(nad planem).
Dziś nie mam czasu!
BERTHIER.
Sire, wszak tu chodzi o życie człowieka.
NAPOLEON.
(nad planem).
Widzisz! W tej Polsce bardzo dużo lasu!
Lasy i bagna! Źródło mej rozpaczy!
BERTHIER.
Sire, podczas wojny lada szczegół znaczy!
Gdy właśnie w Polsce toczyć będziem boje,
To ten dokument ma znaczenie swoje!
(wskazuje na skrypt).
NAPOLEON.
To zbadaj świadków. Włóż sędziowską togę.
Ja więcej badać i sądzić nie mogę !
(powstaje).
W tej chwili los mej batalii się waży,
Tam na mnie ośmiu czeka sekretarzy,
Mam deputacyę polską, spraw bez liku.
Zbadaj Korczaka — daj znać o wyniku.
(Wychodzi).
Scena .
BERTHIER — KORCZAK — KAROLINA.
BERTHIER.
(do adjutanta).
Hrabia von Korczak z córką przyjść tu raczy.
(Adjutant wprowadza Korczaka i Karolinę).
KORCZAK.
(z ukłonem).
Książe!
BERTHIER.
Widzicie mnie państwo w rozpaczy!
Przykro mi bardzo, bezradny tu stoję,
Na nic się zdały dobre chęci moje!
KAROLINA.
On zginie!
BERTHIER.
Dawny wyrok mu zagraża!
KAROLINA.
(żywo).
Książe! Ja muszę dotrzeć do cesarza!
Czemu mnie jednej przystępu zabrania?
Ja pragnę ważne poczynić zeznania.
KORCZAK.
Tak jest, marszałku!
BERTHIER.
Czyli o tym liście?
KAROLINA.
Tak.
BERTHIER.
Pani o nim wie co?
KAROLINA.
Oczywiście.
Ja wytłomaczę jego treść tajemną.
BERTHIER.
Proszę zeznania uczynić przedemną.
KAROLINA.
Chociażbym prawdę wyznała najszczerzej
Nikt tu świadectwu memu nie uwierzy.
Z cesarzem muszę mówić w cztery oczy.
KORCZAK.
O życie ludzkie tu sprawa się toczy!
KAROLINA.
Ten skrypt miał służyć dla waszej korzyści!
KORCZAK.
On z win rzekomych Henryka oczyści.
BERTHIER.
Ten skrypt?
KORCZAK.
Tak. Cesarz fatalnie się myli.
KAROLINA.
Książe, nie dozwól, by dalej trwał w błędzie.
BERTHIER.
Lecz cesarz pani nie przyjmie w tej chwili.
Najwcześniej jutro.
KAROLINA.
Gdy zapóźno będzie!
BERTHIER.
Ma pani słuszność.
(po chwili).
Lecz jak wybrnąć z matni?
Nie mogę teraz przerywać mu pracy!
KORCZAK.
Ha, zatem środek został nam ostatni.
Dziś posłuchanie mieć mają polacy.
Ja tam poruszę sprawę Langerona!
BERTHIER.
(zdziwiony).
Hrabia należy do tych posłów grona?
KORCZAK.
Tak. Jestem posłem poznańskim z wyboru.
BERTHIER.
Pan, wierny stronnik berlińskiego dworu?
KORCZAK.
O tem, czem jestem kraj dzisiaj stanowi!
Tak! byłem wierny pruskiemu królowi!
Wytrwałem przy nim do ostatniej chwili,
Lecz, gdy najbliżsi króla opuścili,
Gdy swego państwa sam prusak nie broni.
Nie chcę być bardziej lojalni, niż oni!
(po chwili).
Zostałem posłem na ziomków żądanie!
BERTHIER.
Ale czy cesarz uwierzy tej zmianie?
KORCZAK.
Gdy będzie trzeba, złożę mu dowody.
Mam syna. Chłopiec bardzo jeszcze młody.
Niechaj go cesarz bierze za żołnierza!
BERTHIER.
To będzie pieczęć nowego przymierza!
Lecz na dzisiejszej audyencyi nie pora,
By hrabia mówił o tym Langeronie!
KORCZAK.
Więc kiedyż w jego stanąć mam obronie?
KAROLINA.
Wszak czasu mamy tylko do wieczora!
BERTHIER.
Tak, czasu mało!
KAROLINA.
Wszak śmierć mu zagraża!
Książę!
BERTHIER.
(po namyśle).
Ha, pójdę zapytać cesarza.
KAROLINA.
(żywo).
Książe to zrobi!
BERTHIER.
Gdy tak rzeczy stoją,
Pani, suplikę zaniosę mu twoją!
Ale nie ręczę!
(Wychodzi).
Scena .
KAROLINA — KORCZAK, później ADJUTANT.
KAROLINA.
Może pęknie tama,
Co od cesarza dotąd nas oddziela.
KORCZAK
Daj Boże!
(po chwili).
W księciu mamy przyjaciela!
KAROLINA.
Ojcze, z cesarzem pragnę mówić sama!
KORCZAK.
Lecz mów do niego zwięźle i przytomnie!
KAROLINA.
Byle się tylko nie uprzedził do mnie,
Jak do Henryka!
(Pauza).
KORCZAK.
(nasłuchuje).
Złowrogie milczenie!
Ty drżysz!
(po chwili).
Jesteśmy poekscytowani!
(Wzdycha).
(Nasłuchują trwożnie. Wchodzi Adjutant).
ADJUTANT.
Wielki marszałek prosi o baczenie!
Cesarz wnet wyjdzie!
KORCZAK.
(do Karoliny).
Odwagi!
(Wymyka się. Po chwili słychać głosy za sceną: "cesarz!" — "cesarz!" Adjutant salutuje. Wchodzi Napoleon).
Scena .
NAPOLEON — KAROLINA.
NAPOLEON.
(szorstko).
To pani!
Hrabianka Korczak?
KAROLINA.
(z ukłonem).
Najjaśniejszy panie!
NAPOLEON.
Pani ma ważne uczynić zeznanie?
KAROLINA.
Tak.
NAPOLEON.
O tym skrypcie?
KAROLINA.
Tak.
NAPOLEON.
Jestem ciekawy,
(po chwili).
Pani jest polką?
KAROLINA.
Tak.
NAPOLEON.
(obrzuca ją wzrokiem).
Od stóp do głowy,
(po chwili).
Langeron, słyszę, był u was domowy?
KAROLINA.
Tak.
NAPOLEON.
(szorstko).
Proszę usiąść i zbyć się obawy!
(Karolina siada. Napoleon bierze skrypt).
Czy pani znaną jest ta chryja cała?
KAROLINA.
Tak!
NAPOLEON.
Kto ją pisał?
KAROLINA.
Ja!
NAPOLEON.
(zdziwiony).
Pani pisała!
KAROLINA.
Tak — ja!
NAPOLEON.
Wie pani, to rzecz osobliwa!
Polka Warszawę przeciw Francyi wzywa!
(Karolina przeczy gestem).
KAROLINA.
Sire, tu zachodzi nieporozumienie!
NAPOLEON.
(trzyma odezwę — z ironią).
Jaki tu patos! a jakie natchnienie!
Niech pani słucha. To język Homera!
(czyta).
"Nadszedł dzień klęski strasznej i sromoty!
Pobite nasze i zniesione roty,
A uzurpator w kraju. się rozpiera!"
(do Karoliny).
Ten uzurpator — to ja?
(Karolina potakuje).
Doskonale.
Dalej manifest nie stygnie w zapale.
(czyta).
"Krew, łzy i złoto z ludności wyciska!
Dokoła zgliszcza, trupy i zwaliska!"
(do Karoliny).
Zgliszcza i trupy! Pani w tem jest siła!
To pani sama ten skrypt ułożyła?
KAROLINA.
Nie, to był pomysł kuzynki Adeli!
NAPOLEON.
Któż ta kuzynka?
KAROLINA.
To właśnie Leliwa!
NAPOLEON.
(kontent).
Więc pod tą nazwą dama się ukrywa?
KAROLINA.
Tak — sire!
NAPOLEON.
(z uśmiechem).
Ja byłem tego pewien prawie!
Tylko kobieta takie głupstwo strzeli,
Pardon, gdy działa w politycznej sprawie!
Pardon!
KAROLINA.
Pisałam list na jej żądanie.
NAPOLEON.
Ten pasztet obie sporządziły panie!
I po co?
KAROLINA.
Aby ratować człowieka.
NAPOLEON.
(śmieje się).
Co, Langerona? Niech go bogi strzegą!
Toście znalazły ratunek dla niego!
KAROLINA.
Sire!
NAPOLEON.
(śmieje się).
Niebezpieczna jest wasza opieka!
Strzedz się was trzeba moje piękne panie!
KAROLINA.
Sire, chciej mnie słuchać, a zmienisz swe zdanie!
Ten list trza czytać na opak!
NAPOLEON.
(z humorem).
Opacznie?
Czy wszystko w Polsce na odwrót czynicie?
No, to się nowy tam porządek zacznie!
KAROLINA.
(z przejęciem).
Sire, tu chodziło o Henryka życie!
NAPOLEON.
(seryo).
Pani go kocha?
KAROLINA.
Tak.
NAPOLEON.
On narzeczony?
KAROLINA.
Nie, ale zginie bez mojej obrony.
NAPOLEON.
Nie wiem, czy pani obronić go zdoła,
Skoro sam tego zrobić nie był w stanie!
KAROLINA.
(żywo).
Chciej mnie wysłuchać, najjaśniejszy panie!
NAPOLEON.
(z humorem).
Słucham, lecz dotąd, to nic nie wiem zgoła!
KAROLINA.
Myśmy nie mogły postąpić inaczej!
Henryk po Jenie w strasznej był rozpaczy,
Że ma zamknięte francuskie szeregi!
NAPOLEON.
A tak, bo tam są źle widziane zbiegi!
KAROLINA.
Bezkarnie nie mógł pozostać w Berlinie,
A nie chciał za nic ukrywać się dalej,
To widziałyśmy, że Langeron zginie,
Jeśli szczęśliwy traf go nie ocali!
Aż myśl nam przyszła, by dla twojej sprawy
Henryk pojechał gońcem do Warszawy!
NAPOLEON.
Dla mojej sprawy?
KAROLINA.
By zbadał opinię,
Aby oświecał i gromadził ludzi.
A polak łatwo z drzemki się obudzi,
Kiedy się dowie, że prusactwo ginie!
NAPOLEON.
Tak sądzę!
KAROLINA.
Henryk, choć zgnębiony srodze,
Podjął się misyi zaszczytnej bez lęku.
A że Warszawa dotąd w pruskiem ręku,
Ten list za pasport miał mu służyć w drodze!
NAPOLEON.
Więc to jest pasport pruski?
KAROLINA.
Oczywiście!
NAPOLEON.
(kiwa głową).
Dla tego tyle mętnych słów w tym liście!
KAROLINA.
Henryk chciał w Polsce przez wojenne czyny
Okupić hańbę swej rzekomej winy.
NAPOLEON.
Rzekomej winy — według jego zdania.
(po chwili).
Ale przyznaję, że to myśl szczęśliwa,
Rzucić do Polski zarzewie powstania!
Niezły polityk ta pani Leliwa!
KAROLINA.
Chociaż kobieta!
(Napoleon przechadza się, po chwili staje).
NAPOLEON.
Moje piękne damy!
Wyście radziły i działały szczerze!
Lecz w nawrócenie Henryka nie wierzę!
Langeronowie — to zdrajców rodzina.
KAROLINA.
(żywo).
Że stryj — renegat, czy to jego wina?
Za grzechy ojców, dzieci karać mamy?
On żył w Berlinie skromny i ubogi,
A jak żył, mogłam na to patrzeć zbliska,
Nie chciał żadnego przyjąć stanowiska,
Choć wszystkie były dlań przystępne progi!
Kocha nad życie francuskie sztandary,
Choć między Francyą a nim, taki przedział!
NAPOLEON.
Czegóż mi Henryk prawdy nie powiedział,
Gdym go tu badał?
KAROLINA.
Nie znalazł by wiary!
NAPOLEON.
Pani go broni z ognistą wymową,
Pani dlań wszystko uczynić gotową!
A może pani?
(patrzy badawczo).
KAROLINA.
(zalękniona).
Co — sire ?
(Napoleon szybko idzie do biurka).
NAPOLEON.
Oto pióro!
Proszę!
(Karolina idzie do biurka).
Niech tylko pani się nie lęka!
Proszę napisać: Napoleon górą!
Proszę napisać!
(Karolina pisze, Napoleon sprawdza pismo ze skryptem).
Tak, to pani ręka!
KAROLINA.
Com tu wyznała, była prawda szczera!
NAPOLEON.
(wskazuje na skrypt).
No, a ten adres do niemca Fiszera?
KAROLINA.
Bo pruski pasport pod pruskim jest znakiem!
Fiszer, choć z niemców, szczerym jest polakiem,
NAPOLEON.
(przypomina sobie).
Stanisław Fiszer, czy tak się nazywa?
KAROLINA.
Sire, nie wiem, o tem powie nam Leliwa,
Ona w tej sprawie także świadczyć życzy!
NAPOLEON.
(z uśmiechem).
Jeszczem Poznania nie przejechał bramy,
A już mnie polskie omotały damy,
Lecz trzeba wypić ten kielich — słodyczy!
(do Adjutanta).
Pani Leliwa niech wejdzie!
(Wchodzi Adela).
Scena .
NAPOLEON — KAROLINA — ADELA, później ULM, KORCZAK, JERZY, HENRYK i BERTHIER.
NAPOLEON.
(do Adeli, która składa ukłon).
A, pani!
Przyjmij odemnie hołd należny w dani!
Pani powstańcze układa pamflety?
Czy zawsze w Polsce rej wiodą kobiety?
ADELA.
Sire, gdy mężczyźni z niewieścią są duszą,
Biedne kobiety za nich działać muszą!
NAPOLEON.
Biedne! tak biedne, że aż litość bierze!
(pokazuje skrypt).
Co pani powie nam o tym Fiszerze?
ADELA.
Stanisław Fiszer dzielny legionista.
Sire, znać go musisz!
NAPOLEON.
To on! Oczywista!
Znam go!
KAROLINA.
(z radością).
Sire, teraz wszystko wyjaśnione.
NAPOLEON.
(zimno).
Jeszcze nie wszystko!
KAROLINA.
Sire, cóż pozostało?
NAPOLEON.
(szorstko).
Co, zbrodnia stanu!
ADELA.
(z ironią).
Sire, to bardzo mało!
NAPOLEON.
Henryk należy do waszej rodziny.
Świadków postronnych musi mieć obronę.
Niech obcy stwierdzą, że tu niema winy!
ADELA.
(żywo).
Baron Ulm pragnie świadczyć w pierwszym rzędzie!
NAPOLEON.
(kontent).
Baron Ulm! niech nam pozdrowiony będzie!
Stary znajomy! Poseł z pod Mantui!
ADELA.
(domyśla się).
On?!
NAPOLEON.
(z uśmiechem).
Ja mu wtedy dokuczyłem srodze!
Niech wejdzie, proszę, na Ulma się godzę.
(Adjutant daje znak, wchodzi Ulm).
NAPOLEON.
(przyjaźnie).
Ulm! niewidziany od włoskiej kampanii!
Patrz, myśmy obaj przez czas poterani!
ULM.
(z ukłonem).
Sire, bo też czasu upłynęło tyle.
NAPOLEON.
Ulm, byłeś młodszy.
ULM.
Piękne były chwile!
NAPOLEON.
(wesoło).
Ulm, czy pamiętasz chirurgiczne noże?
Pamiętasz, jakem ten raport sondował?
Twe przerażenie! a ta twoja mina!
Ulm, czy pamiętasz?
ADELA.
To on!
ULM.
(patrzy zezem na Adelę).
Ach, mój Boże!
O taki przejściach się nie zapomina.
NAPOLEON.
Jakieś ty potem sam z siebie dworował!
Lecz tu są damy!
ULM.
Tak, sire, tu są damy.
ADELA.
My do barona wielką prośbę mamy!
NAPOLEON.
Ulm, będziesz świadczył?
ULM.
Służę!
NAPOLEON.
Powiedz stary:
Czy piękne polki zawsze godne wiary?
ULM.
Zawsze, lecz czasem to ją pierwsze łamią.
NAPOLEON.
Czy mówią prawdę?
ULM.
Bardzo rzadko kłamią.
NAPOLEON.
O Langeronie co wiesz?
ULM.
Dzielny, prawy,
Dla rewolucyi wciąż pełen zapału,
Lecz w spiskach nigdy nie chciał brać udziału,
Choć jest wmieszany do zamachu sprawy.
NAPOLEON.
Z tego zarzutu nic go nie oczyści.
KAROLINA.
Sire, Henryk złożył niezbite dowody,
Że urządzili wybuch rojaliści.
NAPOLEON.
(gwałtownie).
On między nimi był, ten Brutus młody!
Fouche to stwierdził, Fouche się nie myli!
ULM.
Lecz często kłamie wykrętnie lis stary.
ADELA.
(z wymówką).
Wobec Fouchego nikt nie godzien wiary.
NAPOLEON.
A tak! daremnie wasz dowcip się sili!
A ten skrypt nowe sprowadza poszlaki!'
KAROLINA.
Nasze zeznania!
NAPOLEON.
Ja żądam dowodu!
ADELA.
(bierze papier).
Sire, oto dowód. To są wodne znaki!
NAPOLEON.
Gdzie?
ADELA.
Tu na dole, u samego spodu.
Tu myśl właściwa odezwy ukryta!
Proszę pod światło, proszę niech sire czyta.
NAPOLEON.
(czyta).
"Oto niewoli rozwarły sią bramy
Za sprawą Francyi i Napoleona!
Odtąd żyć, walczyć i zwyciężać mamy,
Aż cesarz wielkich swych planów dokona!"
KAROLINA.
(uradowana).
Sire, to jest chyba dowód oczywisty?
NAPOLEON.
Z kolei muszę przyznać się do winy.
(do Adeli).
Pani pisała to?
ADELA.
Sokiem z cytryny.
Tak często pisze się miłosne listy.
NAPOLEON.
Wodnemi znaki te listy piszecie?
ADELA.
Niekiedy łzami.
NAPOLEON.
Przed mężem w sekrecie?
ADELA.
Tak, sire!
NAPOLEON.
Dowcipu nikt wam nie zaprzeczy.
Ciekawych w Polsce napatrzę się rzeczy!
ULM.
Gdy wielki cesarz uznał błąd łaskawie,
To Fouche pewnie w tamtej skrewił sprawie?
NAPOLEON.
Nie skrewił! Tamta kwestya przesądzona!
KAROLINA.
Fouche wykrętny.
NAPOLEON.
Zamknięta obrona!
Skończone sądy!
(do Adjutanta).
Wprowadzić tu jeńca,
(do Karoliny).
Z rąk nie wypuszczę pani oblubieńca!
Musi mi oddać krwi swej dziesięcinę!
(chodzi, nagle staje).
Chcę tu mieć całą Korczaków rodzinę!
Gdzie jest szambelan? miał mi oddać syna!
(Wchodzi Korczak z Jerzym).
KORCZAK.
Sire, jestem! pełen otuchy tu stoję,
Chcę wierną służbą zmazać błędy swoje !
A oto syn mój!
NAPOLEON.
Jakto, ten chłopczyna?
Jemu niewinność jeszcze z oczu świeci.
Nie, tak źle nie jest, by walczyły dzieci.
KORCZAK.
Rwie się w szeregi.
JERZY.
Tak, wielki cesarzu!
NAPOLEON.
Naprzód to wypisz, co jest w kałamarzu!
Wprzód to przeczytaj, co się w książkach mieści;
Potem ci sztandar dumnie zaszeleści.
JERZY.
(rezolutnie).
Dobrze, cesarzu!
NAPOLEON.
Taki rezon lubię!
Będziesz wojował, widzę to po czubie!
JERZY.
Będę, cesarzu!
NAPOLEON.
W tobie krew nie woda.
Podaj mi rękę! między nami zgoda!
(Wyciąga dłoń).
JERZY.
(potrząsa silnie dłoń).
Zgoda, cesarzu!
NAPOLEON.
Zawarte przymierze!
JERZY.
Na wieczne czasy!
(Wprowadzają Henryka).
NAPOLEON.
(szorstko).
Mości kawalerze!
Chcieli cię bronić zebrani świadkowie,
Lecz są niestety wszyscy z tobą w zmowie.
(patrzy po obecnych).
To cesarz godnie każdemu zapłaci!
(Wchodzi Berthier).
BERTHIER.
Sire, już przybyli polscy dalegaci.
NAPOLEON.
(do świadków).
Wasze zeznania wezmę pod ocenę.
(szorstko na odchodnem).
Przyszłe wam wyrok!
(Wychodzi. Berthier patrzy zdziwiony. Obecni mają miny stropione).
Scena .
Ciż bez NAPOLEONA.
KORCZAK.
Odszedł, jak lew srogi!
KAROLINA.
(z trwogą).
Co pocznie z nami?
ULM.
Wytnie co do nogi!
ADELA.
Sądzisz, baronie?
ULM.
Wyprawi nam Jenę!
(Chwila oczekiwania. Na twarzach obecnych niepokój. Henryk zdeterminowany. Po chwili wchodzi Adjutant i wręcza Berthierowi papier).
BERTHIER.
(papier w ręku).
Dekret cesarza.
(czyta).
Jeniec Napoljona
Staje się jeńcem swojej narzeczonej,
Bo go ocala jej dzielna obrona!
W myśl senatowi danego zlecenia
Hrabia Langeron do czci przywrócony,
Do swych majątków i do swego mienia,
Lecz pod warankiem, że w szeregach stanie,
Jak prosty żołnierz odbędzie kampanię.
KAROLINA.
Henryku! męstwem spłacisz dziesięcinę!
HENRYK.
Jak prosty żołnierz zwyciężę, lub zginę!
KAROLINA.
Będziesz żył!
ADJUTANT.
Cesarz!
(Napoleon z gwiazdą na piersi przechodzi przez salęi znika w przeciwległych drzwiach. Za nim świta.
Słychać głosy: "vive"!)
KORCZAK.
(nasłuchuje).
To nasza drużyna!
JERZY.
(nasłuchuje).
To nasi!
ADELA.
Wielka wybiła godzina!
(Okrzyki wzmagają się).
Koniec.