Kozłowski Stanisław TABORYCI


Kozłowski Stanisław Gabriel

TABORYCI

OSOBY:

Renata, księżna Lubohradu.

Berta Mitrowic, jej synowa.

Milicz, wódz Taborytów.

Lumir jego syn.

Zbyńko,Radowan,Oldrzych, Jadomir - Tab

Rudolf, komendant Lubohradu.

Joachim, zakonnik.

Ludger, Heliodor - Rycerze.

Kleofas, mistrz śpiewu.

Agnes,Irma, Celina — Damy z orszaku Berty.

Wisława, macocha Lumira.

Wyhoń, sługa Milicza.

Antoszka, Bogna, Eliszka - Taborytki

Zdeniek, giermek Berty

Śladek, ciura obozowy. Wok, paź.

Damy, Rycerze, Taboryci, Taborytki.

Rzecz w Czechach.

Czasy wojen husyckich.

AKT I.

Obóz Taborytów pod Lubohradem.

Scena .

ANTOSZKA, ELISZKA I ŚLADEK.

W głębi Zbyńko, Radowan i Jaromir.

ANTOSZKA (trzyma cep w ręku).

Bierz ten cep, Śladku, mocno, w obie dłonie!

Bierz go, o Śladku, wstydź się, jesteś mężem.

Ucz się bić cepem w Taboru obronie.

ŚLADEK.

Ja nie chcę cepem walczyć, lecz orężem.

ANTOSZKA.

Słyszysz, Eliszka, Śladek zuchowaty,

Orężny witeź.

ELISZKA (z cepem to ręku).

Witeź od łopaty.

ŚLADEK.

Tak, od łopaty, parobek od koni,

Lecz gdy się broni, to się kordem broni.

ANTOSZKA.

Kordem? To w Śladku krew rycerska płynie,

Może za matkę ty miałeś grafinię?

ŚLADEK.

Nie wiem.

ANTOSZKA.

Twój ojciec pewno wojewoda,

Lub może który konsul w Pradze złotej?

ŚLADEK.

Może.

ELISZKA (śmiejąc się).

To Śladka do cepu jest szkoda.Śladek.

Szkoda mnie. Cep jest tylko dla hołoty.

ANTOSZKA (zamierza się).

Cicho ty, skwarku!

ELISZKA (j. w.).

Obrzydliwy śladu!

ANTOSZKA.

Będziesz nam tutaj urągał zuchwale!

ŚLADEK (wskazuje w stronę zamku).

Idźcie zdobywać mury Lubohradu!

Bo oblężenie nie wiedzie się wcale.

A czas już skarbiec zrabować bogaty

Grafini Berty i księżnej Renaty.

ANTOSZKA.

Maluczko, wejdą przez zamkowe wrota

Hufce Milicza i wozy skrzypiące.

ELISZKA.

Maluczko patrzeć.

ŚLADEK.

Z motyką na słońce!

Zamku nie weźmie husycka jednota.

Walczyć na pięści — daremne mozoły:

Miecz skruszy cepy, będzie koniec brzydki.

Bracia husyci! z cepem do stodoły!

Hej! do kądzieli, siostry Taborytki.

ANTOSZKA (uderza Śladka).

Ha, masz za swoje! Młóć go z całej siły,

Młóć go, Eliszko!

ELISZKA.

Młócę, jak w stodole!

(Biją Śladka cepami).

ŚLADEK.

Ej, dosyć, w zgodzie już z wami żyć wolę.

Dosyć! — Za prawdę, boki mi obiły.

(ze złością).

Umknę do Prażan, pójdę między Szwaby,

Porzucę obóz, gdzie hetmanią baby!

(Ucieka, gonią go Antoszka i Eliszka. Zbyńko zatrzymuje obiedwie).

Scena .

ZBYŃKO.

Na zdar dziewczęta, na zdar sleczne moje,

Już zaniechajcie złośliwego ciury.

Do góry czoła i cepy do góry,

A pękną, hełmy krzyżowców i zbroje!

ANTOSZKA.

Jak na "Witkowie.

ELISZKA.

Pod Niemieckim Brodem.

ANTOSZKA.

Pod Zatcem, Habrem.

ELISZKA.

I pod Kutno — Horą.

ZBYŃKO.

Wszędzie zwycięztwo szło przed nami przodem,

Choć Niemiec stawał żelazną zaporą!

I wszędzie nasze taboryckie cepy

Z krzyżowców krwawe zdzierały czerepy.

ANTOSZKA.

A zawsze mężów podwajając siły,

Bez trwogi czeskie niewiasty walczyły.

ELISZKA.

Tam właśnie biegły, kędy bój wrzał ostry,

Na pomoc braciom taboryckie siostry.

ZBYŃKO (bierze Antoszka i Eliszkę. za ręce).

Nie do stodoły i nie do kądzieli,

Myśmy na świętą wojnę powołani,

Której przewodzą husyccy kapłani,

A w niebie wielki Żyżka się weseli.

Scena .

RADOWAN (zbliża się do Zbyńka).

Dobrze powiadasz; i ja "na zdar" krzyczę:

Sławne to czyny i wielkie zdobycze.

Tylko je mroczy teraz cień ponury;

Za długo stoją Lubohradzkie mury!

Za długo stoją!

ZBYŃKO.

Milicz je rozwali.

ANTOSZKA.

Żniwo się zbliża, a on sławny żeniec.

RADOWAN.

Lubohrad dźwignion z granitu i stali.

ZBYŃKO.

Zburzy go Milicz, — Żyżki ulubieniec!

RADOWAN (w uniesieniu).

Żyżki? Bodaj mnie na miejscu ubito!

Żyżka prawdziwym nie był Taboryta!

ANTOSZKa (załamując ręce).

Co, Żyżka nie był?

ELISZKA.

Hetman ubóstwiany!

ZBYŃKO (z niechęcią).

Nanowo wszczynasz swe języczne boje?

RADOWAN.

Zgniótł Adamitów, godził się z Prażany!

ZBYŃKO.

Milcz! (p. chw. macha ręką).

Gadaj swoje, my zrobimy swoje

(Idzie w głąb, za nim Antoszka i Eliszka. Do

Radowana zbliża się Jaromir).

SCENA .

JAROMIR.

Nic z nim nie wskórasz, on wciąż bryzga jadem.

RADOWAN.

O, bodaj jasny grom uderzył z nieba!

Nam do Tabory co prędzej iść trzeba,

A my trawimy czas pod Lubohradem.

JAROMIR.

Tymczasem miasto od zdrajców się mrowi,

Mistrz Piotr w więzieniu, a górą Prażanie.

ZBYŃKO.

Jeżeli Milicz zamku nie dostanie

Co rychlej, koniec będzie Taborowi.

JAROMIR.

Bracie! Cóż skalom kruchy cep uczyni?

Milicz swą, zemstę naszą krwią, nasyca.

Renata w zamku siedzi, jak orlica

W gnieździe bezpiecznem, obok niej grafini,

Wyniosła Berta o rycerskiej duszy

Zuchwałe szturmy odpiera zuchwale.

I cóż, że Milicz, jak kret, ryje w skale.

Zbrodni nie skarze, a naszą moc skruszy.

RADOWAN.

Zbrodni? I któż tej zbrodni był powodem?

Księżna? Czy Milicz dobrze rzeczy zważył?

Żyżka jej syna na ogniu usmażył,

Ona mu stryjca zamorzyła głodem!

Nie winię Żyżki, Renaty nie bronię,

Lecz zbrodnia była nie po tamtej stronie.

JAROMIR.

Milicz zaprzysiągł Żyżce u ołtarza

Na Mitrowiców pomścić się rodzinie.

RADOWAN.

Zaprzysiągł! Codzień Zbyńko to powtarza!

On spełnia śluby, a tam Tabor ginie.

Nad mistrzem Piotrem znęcają, się kaci,

Już go Prażanie zakuli w okowy.

Jeżeli jeden włos mu spadnie z głowy,

Za ten włos jeden Milicz krwią zapłaci!

Bo w mistrzu Piotrze nanowo odżyła

Moc Jana Husa, jego wiara czysta!

W nim jednym tylko mieszka hart i siła,

On zniesie Prażan, dzieci antychrysta!

(Wchodzi Oldrzych, otoczony żołnierzami).

SCENA .

Ciż i Oldrzych.

JAROMIR (do Radowana).

Oldrzych powraca!

ZBYŃKO.

Oldrzyclh między nami!

Ejże, bywajcie bracia Taboryci!

Ej, żywo siostry! (Tłum otacza Oldrzycha)

OLDRZYCH.

Pod Domaźlicami

Zwycięztwo! Niemcy na głowę pobici!

GŁOSY.

Na zdar!

ZBYŃKO.

Niech żyje Prokop wojewoda!

Powiedz, jak było?

RADOWAN.

To nam ducha doda.

OLDRZYCH.

Gdzie Milicz?

ZBYŃKO.

Kruszy Lubohradzkie cegły.

Lumir jest przy nim.

ANTOSZKA (do Oldrzycha).

Powiedzcie, jak było?

OLDRZYCH.

Wojska niemieckie pod Tachowem legły,

Prokop wprost na nie walił z całą siłą;

Wiódł z sobą chłopa z pięćdziesiąt tysięcy,

Krzyżowców było we trójnasób więcej!

Bo, kiedy cesarz ogłosił nanowo

Do ziemi czeskiej wyprawę krzyżową,

To na krucyatę, która z win rozgrzesza,

Cała niemiecka wyruszyła rzesza.

Szło z nimi książąt i biskupów wiele,

A brandeburski Bedrzych na ich czele.

Chełpliwie głosił legat Cesarini,

Że Czechy wyda na pastwę płomieni,

Nad husytami sąd straszny uczyni.

Herezyę czeską do cna wykorzeni

I zniesie Tabor. Lecz nieustraszony

Prokop ogniste rozpuścił zagony.

I nagle, bracia, cud przed nim się jawi,

Na który zadrży każda dusza szczera;

Widać nam z nieba Jan Hus błogosławi

I wielki Żyżka ramieniem swem wspiera;

Bo gdy nas jeszcze mil kilka dzieliło

Od Niemców, trwoga na ich obóz spada:

Porwani jakąś niewidzialną siłą,

Jęli uciekać z głośnym krzykiem "biada"!

Nie wiedzieć, czy ich uprzedziły czaty,

Że ze swym hufcem idzie Prokop srogi,

Czy bies śmiertelnej napędził im trwogi,

Dość, że bez duszy umknęli psubraty!

I byłby może Niemiec uszedł cały,

Ale go gęste lasy zatrzymały,

Podle Domaźlic. Tam to wśród zamętu

Dognał ich Prokop i rozgniótł do szczętu.

ANTOSZKA (tu uniesieniu).

Krew do ostatniej wytoczył kropelki!

ZBYŃKO.

Żyżka był wielki, lecz i Prokop — wielki!

ANTOSZKA.

Chwała mu!

GŁOSY.

Chwała!

ZBYŃKO.

Po wsze wieki — chwała!

OLDRZYCH.

Sokół — on! Teraz do Niemiec poleci.

ZBYŃKO.

W Niemczech Prokopem matki straszą dzieci.

OLDRZYCH.

Ogromna zdobycz też nam się dostała!

Moc srebra, złota, odzienia i broni:.

Wozy ruszały we czternaście koni.

ZBYŃKO.

Hej, niech się święcą, Prokopowe boje!

OLDRZYCH (do Antoszki).

Przywiozłem z sobą dwie frankońskie zbroje,

To dla Lumira, wiem że ci jest miły.

ANTOSZKA.

On mi jest miły, lecz jam mu niemiła,

Bo go już pewna sieczna usidliła.

ZBYŃKO.

Lecz go miłujesz ciągle?

ANTOSZKA.

Z całej siły!

OLDRZYCH.

O Domaźlicach śpiewają w Taborze,

Że Niemiec Czecha zgoła znieść nie może!

Skoro go zoczy, uczuwa wstręt srogi,

Tył mu podaje, rzuca broń i w nogi!

(Śmiech w gromadzie).

ZBYŃKO.

To nie pomogą mu żadne doktory,

Bo na wstręt taki każdy tchórz jest chory.

OLDRZYCH.

Hej, stchórzył Niemiec, krwawe ma pokłosie,

Hej, biją w Niemczech pogrzebowe dzwony.

(Radowan zbliża się do Oldrzycha).

RADOWAN.

A cóż w Taborze? Cóż ksiądz Piotr?

OLDRZYCH.

Spalony.

RADOWAN.

Spalony?

OLDRZYCH (spokojnie).Żywcem spalony na stosie.

(Radowan stoi osłupiały).

Coś tak oniemiał, mistrz Piotr błędy szerzył.

Zginął, z nim uczniów tłum, co weń uwierzył.

RADOWAN.

Tabor więc, Tabor stał mu się mogiłą!

Więc są Prażanie zemsty i krwi syci?

Krwi męczennika!

OLDRZYCH.

Prażan tam nie było.

Mistrza spalili bracia Taboryci.

RADOWAN (tu uniesieniu).

Bracia! Ja odtąd nie widzę w nich braci!

Niech im ten ogień pożera wnętrzności,

Niechaj zaraza dzieci im wytraci!

Za pohańbione męczenników kości!

ZBYŃKO.

Czyś ty oszalał?

RADOWAN.

Niech Boże karanie

Zwali się na nich.

JAROMIR.

Zmilknij, Radowanie!

(Słychać sygnał obozowy).

(Wchodzą: Milicz Lumir, Wyhoń i żołnierze).

Scena .

MILICZ.

O, na świętego męczennika Jana!

Tużeś Oldrzychu? Wiem, wiem, dobra nasza!

Krzyżowa zgraja haniebnie zdeptana,

Gorąca była Domaźlicka kasza!

Wiem! Wieść na skrzydłach przyniósł mi ptak

[sławy!

(Do wchodzącej Wisławy).

Wisławo! Wina i gorącej strawy!

(do Oldrzycha)

Gdzie Prokop teraz?

OLDRZYCH.

Jaż gdzieś w Niemczech brodzi,

Zaś pozdrowienie śle tobie i dary.

ZBYŃKO.

Zdobywcze łupy!

MILICZ.

Dzielny Prokop stary!

W polu zwycięztwa z żoną syny płodzi.

Taka w nim ciała i ducha moc żywa,

Że słońce chwały sobą nam zakrywa.

ZBYŃKO.

Chwała już twoje ozdobiła skronie.

OLDRZYCH.

Słońce wysoko wszystkim mężnym płonie.

ZBYŃKO.

Zburzysz Lubohrad?

MILICZ.

Wobec was się bożę,

Że nie postanie ma stopa w Taborze,

Aż zbrodnia weźmie należną, zapłatę.

Niechaj spokojnie Żyżka leży w grobie,

Ja w moc dostanę Bertę i Renatę.

Na jednym stosie żywcem spłoną obie!

RADOWAN.

Napróżno wzbiera twego gniewu fala:

W Taborze stosy kto inny zapala.

MILICZ.

Wezmę Lubohrad. na smycz ją pochwycę,

Krwawą Renatę, okrutną wilczycę!

RADOWAN.

Weźmiesz Lubohrad i wypełnisz śluby,

Lecz nas i Tabor przywiedziesz do zguby.

MILICZ.

Twe zwykłe skargi!

RADOWAN.

Do nóg ci upadnę,

Z pokorą twoje obejmę kolana,

Lecz ratuj Tabor, gdy władza ci dana,

Pomścij śmierć Piotra, co w ręce wpadł zdradne.

Księżna Renata zemsty twej niewarta,

Idź, gdzie na ciebie wielkie czeka dzieło.

MILICZ (do Oldrzycha).

Piotr zgładzon?

OLDRZYCH.

Dwustu ludzi z nim zginęło.

ZBYŃKO.

Nauka Piotra była sprawą czarta!

MILICZ.

Radowan! słyszysz? Zginął sprawiedliwie.

Jeszcze duch Żyżki między nami żywie.

Bądź powściągliwy w uczynkach i w mowie,

Bacz, by na ciebie nie padło karanie;

Tabor nie ginie i są w nim sędziowie,

Zamiast się burzyć, słuchaj podhetmanie.

RADOWAN.

Słucham cię, pełen trwogi i w żałobie.

Jak się tam musi Jan Hus męczyć w grobie!

(Radowan i Jaromir odchodzą).

Scena .

MILICZ (wskazując na odchodzącego Radowana).

Oto wilk, który wciąż krwi świeżej pragnie.

Wilk, co się kurczy w pokrzywdzone jagnię.

WISŁAWA (do Wlicza).

Stół zastawiony.

MILICZ (do Zbyńka, Oldrzycha i Wyhonia).

Siądźcie, towarzysze,

Lumir, po pracy chodź pokrzepić ciało.

(do Oldrzycha).

Mów o Prokopie; niech z twych ust posłyszę,

Jak on się okrył domaźlicka chwałą.

Mów o Prokopie! ( Siadają ).

Scena .

ANTOSZKA (do Lumira, który stoi na stronie).

Idź, ojciec cię woła.

Strudzony jesteś i okryty pyłem.

Spocznij wśród braci i pot otrzyj z czoła.

Napij się wina.

LUMIR.

Ja już się napiłem

Krwi chrześciańskiej!

ANTOSZKA.

Żal tobie tych ludzi?Żal ci papistów?

LUMIR.

Mnie żal czeskiej ziemi.

Po każdym boju lęk się we mnie budzi.

Że Czechy spłyną potoki krwawemi,

Bo my mord siejem tylko i zniszczenie,

I anioł śmierci po kraju nas żenię.

ANTOSZKA.

Krew przelewają bracia Taboryci

Na chwałę Boga!

LUMIR.

Święte bractwo boże,

Co wyje w niebo jak stado szakali!

A my nie tępim się wzajem w Taborze?

Czy stos przy stosie krwawo się nie pali,

Gdy kto inaczej ugina kolana

I na swój sposób pragnie wielbić Pana?

ANTOSZKA.

Lecz pod tym zamkiem krew zaprzańców płynie.

Ten ród przeklęty niegodzien litości,

Ród Mitrowiców.

LUMIR.

To kość z naszej kości!

My zgubę czeskiej niesiemy rodzinie:

Ród Mitrowiców stary, znamienity,

Cnotą i męztwem słusznie rósł w zaszczyty.

ANTOSZKA.

Idź, Lumir, uderz przed Renatą czołem

I hołd należny złóż pięknej grafini;

Może cię przyjmie obliczeni wesołem

I giermkiem swoim na zamku uczyni!

Żal ci Renaty? Berty tobie szkoda?

Wszak taborycka krew, to dla nich woda.

Wszak one obie tępią naszych braci

I czynią z męki kacerzów zabawę;

Tak rosną w srogość dwie niewiasty krwawe,

Że na ich widok drżą i bledną kaci.

LUMIR.

Księżna Renata mści się za śmierć syna:

Hrabię Ernesta zgładził Żyżka stary.

Wielkim był wodzem, ale jego wina,

Że kraj ten takie objęły pożary!

ANTOSZKA.

Ernest był zdrajcą!

LUMIR.

Wszyscy my mordercę

Rodzinnej ziemi!

ANTOSZKA.

Przejrzałam twe serce

I wiem, co rozpacz i co ból twój znaczy.

Lecz powiedz, czemu gdy zagrają rogi,

Ty pierwszy biegniesz na krwawy bój srogi?

LUMIR.

Krwią się upijam.

ANTOSZKA.

Ty walczysz z rozpaczy!

(ciszej) Ty kochasz Bertę!

LUMIR (gwałtownie).

Kto ci to powiedział?

Milcz, zła dziewczyno!

ANTOSZKA.

Między wami przedział

Nie wymierzony! Ty kacerz, husyta,

Gorzej: burzyciel świątyń, Taboryta

I syn Milicza! Ona — dumna pani,

Sroga papistka, co z gniewnego czoła

Pioruny miota na wrogów kościoła.

I braci twoich spycha do otchłani!

Ty kochasz Bertę! Twój ojciec w kościele

Zaprzysiągł Żyżce zgładzić jej ród cały!

Już się w tym boju rzeki krwi polały,

Już Mitrowicom mogiła się ściele.

Kochasz ją? Ciągle ja kochasz? Szalony!

Mieć jej nie będziesz nigdy! jeśli ona

Pochwyci ciebie drapieżnemi szpony,

Właśnie na tobie zemsty swej dokona.

Kocha grafinię! Z tęsknoty i żalu

Umiera! ( Wybucha śmiechem, który w płacz przechodzi ).

LUMIR.

Bodajbym zginał na palu!

Niż walczył tutaj w taboryckiej zbroi!

O, taki nie dla mnie jej usta z koralu,

Nie dla mnie kwitną majowe kobierce;

Srogi cień Żyżki między nami stoi!

Lecz jeśli ona pragnie męki mojej,

To mieć ją będzie! (Szybko w głąb odchodzi).

ANTOSZKA.

Rozdarłam mu serce!

Rozdarłam serce! Lecz czemu okrutnie

Podeptał moje? (Ociera łzy).

Scena .

WYHOŃ (zbliża się do Antoszki).

Antoszka łzy leje!

Antoszka biada nad swą dolą smutnie.

Straciła spokój?

ANTOSZKA.

Straciłam nadzieję.

Dobry Wyhoniu, twój Lumir zgubiony

I ja zgubiona.

WYHOŃ (wesoło).

Odnajdziem was snadnie.

Nawet w weselne uderzymy dzwony,

Niech tylko zamek Lubohradzki padnie,

A dzień dzisiejszy nie jest dzień stracony.

ANTOSZKA.

Miliczów domu stary, wierny sługo,

Nic nie wiesz.

WYHOŃ.

Sieczna, wiem wszystko dokładnie.

Na jego drodze stoi zła kobieta.

On tobą wzgardził, a ją umiłował!

Wyhoń go na swem ręku wypiastował

I w sercu jego, niby w książce czyta.

ANTOSZKA.

Jakto? Wiesz wszystko i nie drżysz

[o niego?

WYHOŃ.

Czujnie Lumira stare oczy strzegą.

Gdy walczy, Wyhoń jest przy jego boku,

O każdej myśli wie, o każdym kroku.

I będzie póty dlań stróżemaniołem,

Aż runie zamek z mieszkańcami społem!

ANTOSZKA.

Gdy zamek padnie, czyli zginie ona?

WYHOŃ.

Milicz zaprzysiągł i klątwy dokona.

ANTOSZKA.

Śmierci jej pragnę, jak jego miłości!

WYHOŃ.

Umrze. Niech spokój w twem sercu zagości,

Moja ty śleczna, troski odpędź z czoła,

Bo tu ktoś czuwa i wie co się święci.

Tylko nie drażnij swojego sokola,

Kiedy go kochasz.

ANTOSZKA.

Kocham bez pamięci!

(Odchodzą w głąb obozu. Przy stole biesiadnym u jednego końca zabawiają się; Milicz, Oldrzych, Zbyńko i Taboryci; u drugiego siedzi Wisława w towarzystwie Bogny i Eliszki. Usługuje im Śladek ).

Scena .

WISŁAWA (patrząc na Milicza, do Bogny i Eliszki).

Tak się zabawia, jakby nie miał żony.

Ani tu spojrzy.

ANTOSZKA.

Po walce znużony.

BOGNA.

Ciekawy nowin.

WISŁAWA.

Stara to nowina,

Że tylko wojnę on kocha i syna.

BOGNA.

Wojna go żywi.

ELISZKA.

Syn przynosi chlubę.

WISŁAWA.

Oczkiem mu w głowie jest to dziecko lube,

Które w pieszczotach wzrasta i w obłudzie.

O tym gagatku różnie mówią ludzie.

ELISZKA.

Cóż?

WISŁAWA.

Nie odbiłoż się tobie o uszy,

Że w sercu gardzi nami, że się puszy?

W całym obozie z nikim nie przestaje,

Ma Taborytów za włóczęgów zgraję!

BOGNA.

Tak go nieboszczka wychowała matka,

Która papistką była do ostatka.

WISŁAWA.

A w serce syna rzuciła nasiona

Pychy. Nademną nawet głową kręci.

Jam dziś mu matką, bom Milicza żona,

A on nieboszczkę wciąż chowa w pamięci.

ELISZKA.

Wam nie uchybia.

WISŁAWA.

Lecz trzyma się zdala,

Stroni! A Milicz na wszystko pozwala.

ELISZKA.

Milicz dla syna do ustępstw nieskory,

Już na hetmana próżno narzekacie.

On dla was łupi zamki i klasztory,

Chodzicie teraz w złotolitej szacie.

BOGNA.

A mój Radowan unika grabieży,

Zamiast łup chwytać, modli się i pości.

Chce, bym chodziła całkiem bez odzieży,

Jak Adamici.

ŚLADEK.

To pewno z miłości.

BOGNA.

Zważcie, Wisławo, nibym jemu żona,

A dotąd jeszcze ślubem niezłączona.

ŚLADEK.

U Adamitów ślub nie jest w zwyczaju:

Żyją jak Adam z Ewą żyli w raju.

BOGNA.

Bezbożna tłuszcza napełnia mnie wstrętem.

ELISZKA.

Wszak Adamitów Żyżka zniósł ze szczętem.

ŚLADEK.

Kto ich tam zniesie! Zawsze Adamici

Będą na świecie, tylko że ukryci.

WISŁAWA.

Co Śladek język tak rozpuścił ostry?

Milcz, ciuro, jeśli cię nie swędzi skóra.

ŚLADEK.

Tu wolno mówić. Tu bracia i siostry.

Tu niema ciury, bo tu każdy ciura.

WISŁAWA.

Cicho, pachołku!

ŚLADEK.

Tutaj równość gości.

Jam nie pachołek, jeno brat jejmości.

SCENA .

Wbiega Jaromir,

JAROMIR (do Milicza)

Hetmanie! Setnik zasięgnął języka,

Że się szykuje po wieczornej zorzy

Wycieczka z zamku. Prosi wzmocnić warty.

MILICZ.

Patrzcie, jak sprawnie Rudolf się potyka?

My jego ciśniem, lecz i on nas trwoży

I Lubohradu broni nie na żarty.

(powstaje).

Uf! Odsapnąłem już sobie dowoli.

Czas do roboty.

ZBYŃKO.

Teraz na mnie kolej.

Niech sen cię wzmocni i da zapał świeży,

Bo ta noc, wodzu, do Zbyńka należy.

MILICZ.

Widzę, że z nimi chcesz się zetrzeć zbliska,

Gdzie Zbyńko ciągnie, tam będzie bój srogi.

Weź oddział ludzi i przytrzyj im rogi,

Niech nie wyłazi niedźwiedź z legowiska.

(do Jaromira).

Zanieś rozkazy: do samego rana

Setnik ma słuchać Zbyńka podhetmana.

(do Zbyńka).

Przypiecz ich tęgo!

Zbyńko.

At, wedle możności.

(Jaromir odchodzi. Zbyńko w głębi szykuje oddział: słychać trąbki obozowe. Wschodzący księżyc oświetla obóz i okolicę. )

OLDRZYCH (do Milicza).

Gdyby mnie srodze nie bolały kości,

Poszedłbym chętnie na te nocne psoty.

MILICZ.

Zostań! Dla was dwóch nie będzie roboty.

(do Milicza zbliża się Lumir).

Scena .

LUMIR.

Pozwól mi, ojcze, iść ze Zbyńkiem.

MILICZ.

Na co?

Cóż to, czyś dzienną nie znużony pracą?

Idź na spoczynek.

LUMIR.

Nie, ja spać nie będę,

Aż się tęsknicy trapiącej pozbędę..

Pozwól iść, ojcze!

MILICZ.

Boli cię, młodzieńcze,

Że dotąd jeszcze zamek sterczy dumnie?

Gdy cokół pęka, to runąć kolumnie!

Wkrótce zwycięztwem dzieło swe uwieńczę.

LUMIR.

Ja chcę na mury!

MILICZ.

Wyhoń! Mamy biedę.

W bój się wyrywa!

WYHOŃ.

To i ja z nim idę.

MILICZ.

Idźcie, gdy furya unosi was taka!

(uderza Lumir a w ramię).

Leć, młody orle! (doWyhonia).

Wyhoń, strzeż chłopaka.

On krewki w boju.

LUMIR.

Żegnaj, ojcze drogi.

MILICZ.

Cóż to? porzucasz rodzicielskie progi?

Co tobie?

LUMIR.

Nie wiem. Tak coś we mnie płacze.

MILICZ.

Pozostań tedy.

LUMIR.

Nie! gdy krew zobaczę,

Powróci spokój.

MILICZ (wesoło).

Krew to dobry trunek!

Lepszy niż stare wino na frasunek.

Lecz się nie frasuj. Niech wstyd cię nie pali,

Bo obrachunku zbliża się godzina,

Bo Lubohradu już nic nie ocali,

To walcz bez troski.

(ciszej do Wyhonia).

Wyhoń, pilnuj syna.

No, idź. (Gładzi Lumira po twarzy).

Na liczku zawsze jesteś gładki

I tak podobny do nieboszczki matki.

(miękko)

Synaczku miły.

LUMIR.

Ojcze!

WISŁAWA (do Bogny).

Tak się kuli,

Niby wyrostek wiejski do matuli.

(Lumir i Wyhoń odchodzą, żegnani przez Oldrzycha i Milicza).

ANTOSZKA (do Eliszki)

Eliszko, dziwnie o niego się trwożę:

Te nocne boje, o Boże mój, Boże!

ELISZKA.

Bić się pociemku wszak mu nie nowina!

Cóż to, Antoszko, ty lękasz się wojny?

Wyhoń jest przy nim. Hetman kocha syna,

Przecież go wysiał. Patrz, jaki spokojny.

MILICZ (do Oldrzycha).

Jest w tym chłopaku jakiś czar niewieści.

Serce mi taje, gdy się ze mną pieści.

WISŁAWA.

Mnie nie pożegnał.

MILICZ.

Boś mu jest macocha

Zła i kłótliwa, przeto cię nie kocha

WISŁAWA (bojaźliwie).

Już fukasz na mnie?

MILICZ.

Mówię tobie w oczy:

Swarliwaś baba.

Oldrzych (patrzy w stronę).

A to co się toczy?

(W taczają się Kleofas i Śladek, trzymając sięw pół. Za nimi wraca Jaromir).

SCENA .

MILICZ.

Jakiś kłąb ludzki!

OLDRZYCH.

Kto tu kogo trzyma?

ŚLADEK.

Śladek.

JAROMIR.

Pijany, że się tak zatacza?

MILICZ (do Śladka).

Puść go, do czarta!Śladek (trzymając Kleofasa)

Schwytałem olbrzyma!

OLDRZYCH.

Kufę schwytałeś.

MILICZ.

Puść tego brzuchacza!

ŚLADEK (puszcza Kleofasa).

Hetmanie! Straszne podejście i zdrada!

Szedłem na łączkę, dla kwiatów zapachu;

Wtem widzę, że ktoś pod wozy się skrada;

Więc ja do niego, on mnie cap! ze strachu

I w krzyk. Stropiłem ja się w pierwszej chwili,

Lecz cap! go. I tak my się tu wtoczyli.

MILICZ.

Tak się ze strachu za bary trzymając!

(Uderza Ślądka po ramieniu).

Dzielnyś! Przy tobie niczem w polu zając.

(do Kleofasa)

Kto ty?

KLEOFAS (drżący).

Mistrz śpiewu grafini jejmości.

MILICZ.

Co robisz przy niej?

Kleofas.Śpiewam o miłości.

MILICZ.

Tfy, tuczny wieprzu!

OLDRZYCH.

To miłosne tony

Wywodzi taki kapłon zapasiony!

(Uderza Kleofasa po brzuchu).

A brzuch, jak bania!

KLEOFAS.

Ludzie, wy nie wiecie:

Jam jest ostatni trubadur na świecie!

JAROMIR.

To błazen Berty, dobrze go poznaję,

Trefniś, co śpiewem możne bawi pany!

Kleofas, tłustym trubadurem zwany.

Na zamku dworskie uprawia zwyczaje.

MILICZ (do Kleofasa)

Czegoś tu szukał o nocnej godzinie?

Mów prawdę! Choć śmierć i tak cię nie minie.

KLEOFAS (drżący)

Nie minie?

MILICZ.

Gadaj.

KLEOFAS.

Mam przypłacić zdrowiem,

Gdy wyznam prawdę? A, to nic nie powiem.

MILICZ (do żołnierzy).

Rozpalić ogień, upiec go na rożnie!

(żołnierze zbliżają się do Kleofasa. )

KLEOFAS (krzyczy).

Ludzie, zdaleka odemnie! Ostrożnie!

(do Milicza)

Ja wszystko powiem!

(do żołnierzy)

Nie trzeba ogniska!

Wodzu, okropnem o was słyszał dziwy,

Ale o rożnach nie!

(Chwyta się za pierś).

Uf! jak tu ściska.

(Oddycha głęboko)

Na rożen! Nadto jesteś zapalczywy!

MILICZ.

Mów prawdę, czemuś chodził na przeszpiegi?

KLEOFAS.

Ja nie szpieg. Chciałem przejść wasze szeregi,

Bo stanął zakład z nadobną Celina,

Do której co dzień z miłości omdlewam.

(tkliwie)

O! bo ja kocham kobiety i wino!

Jestem trubadur, więc piję i śpiewam.

MILICZ.

Zakład? Z kobietą!

KLEOFAS.

Pojmiesz mnie, hetmanie,

Bo ci nie obce miłosne zapały.

Rzekła: przejdź obóz i powróć tu cały,

A ja ci słodkie dam pocałowanie!

MILICZ.

Tak się miłością na zamku bawicie?

Kleofas.

Kazała! Szedłem, jak rycerz bez trwogi,

Z rozkoszą dla niej narażając życie!

I byłbym wrócił z niebezpiecznej drogi,

Święcie miłosnej dotrzymał przysięgi,

Gdyby nie napaść ot tego ciemięgi!

(wskazuje Śladka.)

MILICZ.

Przegrałeś zakład, a więc krew popłynie!

Gdy za nos wodzić dajesz się dziewczynie.

KLEOFAS.

By uczcić serca swojego królowę,

Jabym się rzucił na tygrysów tłuszczę!

Nawet się takiej nie uląkł poczwary.

(wskazuje Śladka).

MILICZ (do Oldrzycha. )

On cierpi obłęd. Wart łagodnej kary.

(do Jaromira)

Uciąć mu głowę.

KLEOFAS (zdumiony).

Jakto uciąć głowę?

MILICZ (seryo)

Przecie żywego cię ztąd nie wypuszczę!

JAROMIR.

Niechaj o srogość hetman mnie nie wini,

To ulubieniec jest samej grafini.

Wart ciężkiej męki.

MILICZ.

Daruję mu mękę.

KLEOFAS.

Możecie uciąć ucho, nogę, rękę,

Ale nie głowę. Ta, gdy się raz stoczy,

Już się z tułowiem nigdy nie zjednoczy.

OLDRZYCH (do Milicza).

Język mu wyrwać!

KLEOFAS (do Oldrzycha).

Nie tykaj języka!

To moja chwała, mój skarb, wszystko moje!

O język więcej, niż o życie stoję.

Okrutny, pragniesz oniemieć słowika?

Chcesz, by zamilkła moja lutnia złota?

I więcej słodkie nie zabrzmiało pienie?

(zprzejęciem)

Któż wam opowie czyny Lancelota

I Heloizy wyśpiewa cierpienie,

Gdy mnie nie stanie? o któż wam powtórzy

Powieść o lisie i romans a róży?

WISŁAWA.

Składnie powiada.

KLEOFAS (błagalnie).

Zwracam się do ciebie,

W złote podwoje pukam twej tkliwości!

Twój głos, to niby śpiew aniołów w niebie,

Twych wdzięków sama Izolda zazdrości.

(miękko)

Ty jesteś dania, przed tobą się żalę:

Broń mię! Ja damom służyłem wytrwale!

WISŁAWA (do Milicza).

Daruj mu życie!

MILICZ.

Chcesz go mieć pazikiem,

Byście dowoli trzepali językiem!

(do Jaromira).

Skończyć z nim trzeba. Gdy się tak wyprasza,

Niechaj go spotka lekka śmierć Judasza;

Wraz go obwiesić. Precz z nim, na drzewinę!

KLEOFAS.

Precz na drzewinę! Husyci, kacerze!

Co obyczajom bluźnicie i wierze!

Wy, heretycy! To dla was drzewina!

Rabusie! Ojciec święty was wyklina!

A Bedrzych ciągnie tutaj z wojskiem dużem:

O, on położy koniec waszej złości!

OLDRZYCH.

Bedrzych rozgromion!

KLEOFAS.

Rozgromion?

(Rzuca się przed Miliczem na kolana).

Litości!

Litości, panie!Śladek (na str. )

To podszyty tchórzem!

MILICZ (do żołnierzy).

Wziąć go, bo będzie tu gadał bez końca.

(Żołnierze podnoszą Kleofasu).

KLEOFAS (poruszony).

Czekajcie! Rycerz, gdy ginie bez. plamy,

Do bierze grobu szarfę swojej damy.

(Staje przed Wisławą).

Umrzeć bez szarfy, to nazbyt okrutnie!

Gdy już nie ujrzę Celiny i słońca,

Przed tobą składam serce me i lutnię,

Daj wstęgę, damo, rycerza płacząca!

(Wisława ramię Kleofasa przewiązuje szarfą).

O moim zgonie zawiadom Celinę:.

Powiedz, żem dla niej poszedł na drzewinę,

Że śmiercią mężnych w taboryckiej matni

Zginął Kleofas, trubadur ostatni.

(podnosi ręce).Żegnajcie wszystkie tęsknoty i żale!

(Spostrzega Śladka i porywa z rąk Wisławy lutnię)

Pozwól, że temu lutnią łeb rozwalę!

(Rzuca lutnię, Śladek umyka z głową).

MILICZ (do żołnierzy).

Kiedy mu sznurem obwiążecie szyję,

Dać wina. Niech się przed śmiercią upije.

KLEOFAS (rozczulony).

Ja się upiję!

(do żołnierzy)

Przygotujcie dzbany.

(do Milicza żałośnie)

Życzę ci, abyś też umarł pijany.

(odchodzi)

OLDRZYCH (do Milicza).

Sprawny ma język!

WISŁAWA (do Bogny)

Już po nim, niestety!

(Ociera łzy)

A tak ocenił wszystkie me zalety!

(Słychać śpiew Taborytów: "Hej, my boży wojownicy")

MILICZ (nasłuchując, do Oldrzyha).

Wesoło z pola powracaj; źeńce!

Słyszę głos Zbyńka.

(Wchodzi Zbyńko z żołnierzami, którzy wiodą jeńców)

Scena .

ZBYŃKO.

Wodzu! Oto jeńce!

Każ ten dożynek zaniknąć do stodoły,

Jak w potrzask wpadli w zdradne, wilcze doły!

Jak w potrzask wpadli!

MILICZ (spogląda na jeńców).

Hm! obfity połów,

Szybkoś się sprawił.

ZBYŃKO.

Wybiegli przed czasem

I szli, niebaczni, z okropnym hałasem.

Zarazem puścił też naszych sokołów.

Poszli w rozsypkę. Lekka byłapraca.

MILICZ.

A gdzie jest Lumir?

ZBYŃKO.

Zaraz zdrów powraca.

MILICZ.

Dzięki ci, Zbyńko.

Zbyńko (wskazuje na jeńców)

Cóż się z nimi stanie?

MILICZ (do żołnierzy).

Zbudować szałas ze smolnego drewna,

Zamknąć w nim całe to rycerskie grono,

Potem podpalić, niech tam żywcem spłoną,

Tygodniowy bezpłatny dodatek do "Gazety Polskiej"

(wznosi oczy)

Dla Żyżki cieniów.

ZBYŃKO.

Że spłoną, to pewna.

(Żołnierze wyprowadzają jeńców).

MILICZ.

Jeszcze nie nadszedł czas na zmiłowanie.

Choć katowskiego sromami się topora,

Na litość jeszcze nie nastała pora.

OLDRZYCH.

Litości w nikim Renata nie wzbudzi,

Gdy w ziemi żywych zakopuje ludzi.

MILICZ (do Zbyńka)

Przed chwilą dałem słabości dowody:

W moc mi się dostał trubadur grafini.

Ginie tam lekką śmiercią.

WISŁAWA.

Taki młody!

MILICZ (wesoło do Wisławy)

Gdy zburzę zamek, śmieszków weźmiesz w darze,

Niech szaty noszą za tobą pieśniarze,

A szat jest dużo w Lubohradzkiej skrzyni.

No, bądź wesoła, bom ja dziś wesoły,

Bo nie marnują się nasze mozoły

I nie napróżno nasz żołnierz umiera.

WISŁAWA.

Ach, weź już zamek.

ANTOSZKA (do Zbyńka)

Nie widać Lumira.

ZBYŃKO.

Wróci. Z Wyhoniem powróci w tej chwili.

Oni przy baszcie tam się zabawili.

(z uśmiechem)

Gdy jego niema, zaraz serce boli?

(Wyhoń wbiega z krzykiem )

Scena .

WYHOŃ.

Nieszczęście! (daje przed Miliczem).

Wodzu! Lumir jest w niewoli!

MILICZ (porywa się)

Na Lubohradzie?

ANTOSZKA (z krzykiem).

Boże!

WYHOŃ.

Tak, hetmanie!

MILICZ (grzmiąco)

Zgubiony Lumir! mój Lumir zgubiony!

Na śmierć męczeńską poszło dziecko moje!

(Chwyta Wyhonia za gardło)

Miałeś mu starczyć za puklerz i zbroję,

Psie, w bezlitosne wydałeś go szpony!

Psie! ja cię zdławię!

(Wali go na ziemię )

Mój chłopiec jedyny!

(Chwyta się za głowę i biega po obozie)

ZBYŃKO (nad Wyhoniem)

Jak to się stało, powiedz?

WYHOŃ.

Ja bez winy.

Słuchaj! To były jakieś sztuki dyable:

On walczył przy mnie, był przy mnie czas cały,

Wtem znikł, mi w oczach. I ujrzałem nagle

Jak się ze zgrzytem za nim zamykały

Wrota zamkowe.

MILICZ.

Hej! za mną na zamek!

Kędy okrutna sroży się wilczyca!

Zębami zimnych uczepię się klamek

Aż wrota pękną i wpuszczą rodzica!

(do Jaromira)

Nie morduj więźniów! Zachowaj im życie.

W nich leży teraz ucieczka jedyna!

Ja za Lumira zapłacę sowicie,

Ja wszystkich jeńców oddam im za syna!

Niechaj mnie raczej tam ziemia zagrzebie,

Za dziecko moje ja im oddam siebie!

(zamieszanie w obozie)

W drogę! bo każda chwila jest stracona!

Bo jego życie na tkance pajęczej!

On tam w więzieniu bez ratunku kona!

Woła do ojca! On się w lochach męczy!

(Do Oldrzycha i Zbyńka)

Za mną, na zamek!

(Wybiega, za nim Oldrzych, Zbyńko, Jaromir i żołnierze. Na niebie świta).

Scena .

RADOWAN (wbiega, patrzy w niebo)

Słońce wschodzi krwawo.

Nie ujrzy syna, powróci z niesławą.

(Słychać tentent cwałujących koni)

Napróżno konie unoszą go chyże!

ANTOSZKA. (Nagle budzi się z zamyślenia)

Wiem, co twe słowa znaczyły złowieszcze!

Wiem, wiem, Lumirze!

RADOWAN (przyskakuje do Antoszki)

Co wierz o Lumirze?

WISŁAWA.

Co wiesz?

ANTOSZKA (bierze za ręce Radowana i Wisławę)

Nowinę straszną wam obwieszczę!

AKT II.

Komnata na Zamku Lubohradzkim.

Scena .

Agnes, Celina, Irma, Ludger i paź Wok.

CELINA.

Już świt się wtoczył na ognistym wozie,

A on nie wraca.

LUDGER.

Cisza jest w obozie,

Stąd znak niechybny, że on zmylił czaty.

IRMA.

Wróci Kleofas, trubadur skrzydlaty.

LUDGER (do Celiny).

Wart uwielbienia. By uczcić twe wdzięki,

Poszedł, jak rycerz hartowny na męki!

Agnes (z ironią ).

Niech płochy Amor odwagi mu doda!

CELINA (wyciąga ręce).

Wróć, Kleofasie, czeka cię nagroda!

Będziesz mi życia osłodą i celem,

Tkliwej Celiny wiernym przyjacielem.

LUDGER (do Agnes).

Okrutna, słyszysz? A twojej alkowy

Wciąż jeszcze strzeże czujny smok stugłowy!

AGNES.

Śmiały rycerzu, zabij smoka, proszę.

LUDGER.

Niestety! Próżno twoje barwy noszę.

Próżno noc całą, jak ptaszkowie leśni,

Pod twojem oknem czułe składam pieśni.

Ty mnie nie słuchasz, w miękkie wchodząc łoże,

Gdy mnie wiatr ziębi i rosa na dworze.

AGNES.

O, wiatr i rosa, to dla uczuć tama,

A ja śnię słodko, gdy zasypiam sama.

IRMA.

I mój Heliodor wylewał łez zdroje,

Zanim szczęśliwy wstąpił w me podwoje.

AGNES.

Rycerza wtedy udręcza tęsknota,

Gdy świetlic mocno zawarte są wrota.

LUDGER.

Jak je otworzyć, powiedz, ubóstwiana!

AGNES.

Przez wierną służbę!

(Ludger składa ukłon),

IRMA (wyciąga ręce).

Piękny Heliodorze,

Przybądź do Irmy!

CELINA (wyciąga ręce)

Nie tak do Trystana

Gnała Izolda przez lądy i morze,

Nie tak zapłonął uczuciem Flor młody,

Kiedy Blaneheflory urzekła go krasa,

Gdy dziwne znosił u pogan przygody,

Jak moje serce pragnie Kleofasa.

LUDGER (do Celiny).

W pieśni masz balsam na miłosne rany.

CELINA.

Tej nocy mojej nie opuszczał ręki

"Brewiarz miłości" i "Ogród różany".

Czytając, głuche wydawałam jęki.

LUDGER.

Błogosławiona jest Amora strzała!

Gdybyś ty, Agnes, tak mnie pokochała!

AGNES (wskazując na Celinę).

Ona jest wdową. Wdowa łatwiej wzdycha,

Bo już raz piła z miłości kielicha.

LUDGER.

Przyjaźni twojej nadzieją się pieszczę!

Nakaż mi śluby!

AGNES.

Nie, nie pora jeszcze.

IRMA.

Nie pora jeszcze? Kochać zawsze pora!

To zatrudnienie stałe Heliodora!

CELINA.

Gdy tu strzeliste wyrzucamy słowa,

Jakże nam biedny Kleofas zazdrości!

LUDGER.

Ach, czyliż może słodsza być rozmowa,

Jak o rozkoszach i mękach miłości?

CELINA.

Na myśl, że mogą ukrzywdzić go srodze,

Czuję łzy w oczach, od zmysłów odchodzę.

WOK (do Celiny).

Nie płacz. Jeżeli Kleofas twój zginie,

Wok będzie wzdychat przy pięknej Celinie.

CELINA.

Ty?

LUDGER.

Czy posiadasz rycerskie znamiona?

Czy z brzękiem ostróg przechodzisz przez progi?

WOK.

Aby całować, nie trzeba ostrogi.

IRMA.

Umiesz całować?

WOK (z ukłonem).

Wok damy przekona.

(Całuje Celinę)

CELINA.

Prawda! Całuje pazik smakowicie.

(Wok całuje Irmę)

JRMA.

Tak całowaną chcę być całe życie.

(Wok całuje Agnes)

AGNES.

Jak celny strzelec prosto w usta mierzy.

WOK.

Kiedy na pazia godność giermka spadnie,

Wok doświadczonych nauczy rycerzy,

Jak damom służyć potrzeba układnie!

CELINA.

Kogo za damę Wok sobie wybierze?

WOK (z galanteryą).

Jest na tym zamku piękności bez liku.

IRMA.

Wybierz mnie, Woku!

AGNES.

Mnie wybierz, paziku!

CELINA.

Mnie jaż wybrałeś, Woku,

WOK.

Wyznam szczerze;

Choć waszą, damy, umiem czcić urodę,

Jednak dla Woka jesteście za młode!

CELINA.

Za młode?

WOK.

Tak jest!

CELINA.

Zarzut sercu miły.

AGNES (śmieje się).

Rozumiem! Pazik lubi zwiędłe róże!

Staruszki lubi, co się już zgarbiły,

I na obliczu noszą zmarszczki duże.

WOK.

Ja wiem, co lubię.

LUDGER.

Brzeg rwie woda cicha

Wysoko pazik ten podnosi oczy,

Bo do grafini potajemnie wzdycha.

CELINA.

On do grafini?

AGNES.

Chłopię się zapala!

Do jasnej pani!

IRMA.

Woku, masz rywala!

Zdeniek jest gotów przyprawić ci rogu

WOK.

To prostak!

CELINA.

Ale sypia przy alkowie

Grafini!

WOK.

On mi za nią krwią odpowie!

(Chwyta się za boki, jakby szukał szabli).

LUDGER.

Nie szukaj korda! Woku, nie bądź srogi.

AGNES.

Daruj mu życie

CELINA.

A pięknej grafini

Daruj dziewictwo.

AGNES.

Boleśnie być panną,

Gdy dla wdów tylko paź miłością dyszy!

IRMA.

Miej litość, paziu!

AGNES.

Ach, miej litość!

(Śmieją się. Wok stoi zawstydzony).

LUDGER.

Ciszej!

Księżna Renata idzie na mszę ranną..

(W głębi przechodzi Renata w towarzystwie Joachima. Damy naraz milkną i witają księżnę głębokim ukłonem. Chwila ciszy ).

LUDGER (po chw.).

Gdzie kroki zwróci żałobna Renata,

Zaraz wesołość niby ptak odlata.

(Wbiega Heliodor).

SCENA .

HELIODOR (z ukłonem).

Wybaczcie damy, gdy słowem ni gestem

Czci wam powinnej godnie nie wyrażę;

Lecz oto posłem smutnej wieści jestem,

Która bladością po wlecze wam twarze.

(spogląda na Celinę.)

A wśród was jednej zada srogie rany.

LUDGER.

Mów, cóż się stało ?

CELINA.

Kleofas?

HELIODOR.

Schwytany!

CELINA.

O, ja nieszczęsna ! Dajcie mi naczynie,

Niech żal Celiny łez potokiem spłynie !

Już odtąd w ciągłej żyć będę żałobie,

Uśmiech mej twarzy nie rozjaśni chmurnej.

Ja go zabiłam ! Poszukajcie urny !

Urnę łez pełną złożę mu na grobie.

HELIODOR.

On żyje jeszcze! Powstrzymaj łez strugi,

Żyje, lecz shańbion, jak Abelard drugi!

(Celina zakrywa oczy.)

LUDGER. (Klaszcze w ręce.)

Piękna Celino w nieszczęściu szczęśliwa,

Sława na ciebie Heloizy spływa !

AGNES.

Po takiej stracie, śladem arcywzoru.

Musisz, Celino, wstąpić do klasztoru.

CELINA.

Mam do klasztoru wstąpić w wieku kwiecie?

Toć się Kleofas znajdzie drugi przecie.

HELIODOR.

Ha, może Lumir ?

LUDGER.

Jakto, syn Milicza ?

HELIODOR.

Jest w zamku!

LUDGER (żywo.)

Jeńcem?

HELIODOR

Pojmany o świcie !

(Poruszenie wśród dam)

LUDGER.

Pojmany ! Młode niech pożegna życie !

Zmówmy pacierze tu za jego duszę,

O! bo mu księżna obmyśli katusze.

AGNES.

Biedny młodzieniec!

HELIODOR.

Agnes się lituje

Nad kacerzami? To są krwawi zbóje

I okrutnicy !

LUDGER.

Jeżeli Husyta

Jest psem, to wściekłym psem jest Takoryta.

HELIODOR.

Śmierć Taborytom!

LUDGER.

Jakaś furya ciska

Po kraju dzikie złoczyńców gromady.

Burzą klasztory i zamki, siedliska

Kunsztów i świetnej rycerskiej ogłady !

HELIODOR.

Gdy wszystko wkoło Husyta bezcześci,

Jeden Lubohrad broni się zaszczytnie;

(idzie ma przybytek jeszcze kult niewieści

I gdzie światowa kurtuazya kwitnie.

(Kłania się damom.)

LUDGER.

Ród bohaterów w zdradnej wymrze matni,

Jeżeli padną Lubohradzkie wieże,

(z melancholią)

Bo tutaj śpiewa trubadur ostatni

I tu ostatni kochają rycerze.

(Wchodzą Rudolf i Zdeniek).

Scena .

(ZDENIEK do Rudolfa. )

Jasna grafini w tej chwili wejść raczy,

Chciejcie zaczekać, panie, w tej komnacie.

(Zdeniek odchodzi. )

LUDGER (do Rudolfa. )

Grubego zwierza w ręku swojem macie ?

Bo o Lumira chodzi ?

RUDOLF.

Nieinaczej.

(Ludger i Rudolf rozmawiają pocichu)

CELINA (do Heliodora, wskazując na Rudolfa. )

Nie stary jeszcze, a mruk nieużyty,

Nawet na piękne nie spojrzy kobiety.

HELIODOR.

Lecz za to czujnie dogląda obrony,

Lubohrad pod nim stoi niewzruszony.

CELINA.

Czemu wciąż milczy?

HELIODOR.

Nie oszczędza krtani,

Gdy jest na murach.

WOK (u podwojów.)

Idzie jasna pani !

(Wchodzi Berta, za nią Zdeniek, obecni witają Bertę ukłonem. Damy otaczają hrabinę).

Scena .

BERTA (do Rudolfa.)

Witaj, Rudolfie ! Aż do rannej zorzy

Krew przelewali pod tobą waleczni;

Lecz gdy ty walczysz, Milicz nas nie trwoży,

Gdy czuwasz, zamku mieszkańce bezpieczni

Dni wiodą zwykłym zajęciom oddani.

Przyjmij podziękę, wodzu, od swej pani.

RUDOLF.

W obronie krzyża nasza krew się leje.

BERTA.

Boga się możnej polecamy pieczy

I pokładamy na królu nadzieję.

On nie odmówi nam szybkiej odsieczy:

Już do Czech wkroczył, wojskiem otoczony,

Zygmunt, dziedziczny pan czeskiej korony.

RUDOLF.

Z Bogiem i z królem trwa nasze przymierze.

BERTA.

Wy Chrystusowi jesteście rycerze,

Jesteście sprawy królewskiej obrońce;

Waszym zwycięztwom świeci chwały słońce !

RUDOLF.

Ponad zasługę myśmy nagrodzeni.

BERTA (do Heliodora.)

Niech tryb na zamku w niczem się nie zmieni.

Proszę cię o to, mężny Heliodorze !

Codzień być mają uczty i turnieje !

Chcę, by wiedziano, iż są oblężeni.

Którzy ucztują, gdy ich krew się leje !

HELIODOR.

Pani, wesoło będzie na twym dworze,

Choć brak lutnisty i łzy po nim płyną.

BERTA.

Brak Kleofasa ! Wiem, nie płacz Celino.

Ja z taborycką sprawię się hołotą,

Niechaj o niego nie dręczy cię trwoga.

Dużo mam złota, a oni za złoto

Nietylko jeńców wydadzą, lecz Boga !

RUDOLF.

Jasna grafini! Lumir dziś schwytany,

Trzymam go właśnie zamkniętego w wieży.

Może być wzięty do jeńców wymiany.

BERTA.

Rudolfie ! Lumir nie do mnie należy.

Księżna zastrzegła dla siebie przed laty,

Gdy pierwsze surmy zagrały bojowe:

Milicza głowę i Lumira głowę;

Lumir własnością jest księżnej Renaty !

Wodzu! jej wydaj łup dzisiejszej bitwy.

RUDOLF (pochyla głowę.)

Tak zrobię.

WOK.

Księżna powraca z modlitwy.

Scena .

RENATA (Rzuca wzrokiem po obecnych.)

Wczesnym porankiem, jak pilni żniwiarze

Już tu o kośbie radzicie zebrani;

Lecz czemuż wasze zasępione twarze ?

Mów, Berto ! Mnie już żadna wieść nie zrani.

BERTA.

Księżno ! Dziś nasze rozjaśnią się czoła,

Bo choć mię strata ulubieńca boli,

To wszystkich krzepi nowina wesoła,

Że syn Milicza, księżno, jest w niewoli!

RENATA (podnosi ręce.)

Niech będzie Bogu przedwiecznemu chwała

I niech się święci pamięć mego syna !

Widać już zbrodnia husycka dojrzała,

Bo oto zemsty nadchodzi godzina !

BERTA.

Matko, dług winny synowa ci płaci:

To jest twój jeniec, oddaję go tobie.

RENATA (jakby do siebie)

To jest mój jeniec ! Śpij Erneście w grobie,

Śpij cicho. Oto giną twoi kaci:

Żyżka, stryj jego, i trzeci z kolei,

Syn Miliczowy ! Już u kresu stoję,

(do Berty)

Tak, to mój jeniec ! To chłopię jest moje !

Mojem to wilczę z taboryckiej kniei!

RUDOLF.

Co mam z nim począć? On zamknion w ciemnicy?

RENATA.

Wywieść go ztamtąd do jasnej świetlicy !

Niech będzie pobyt dlań na zamku miły,

Niech mu pragnienie i głód nie doskwiera;

Bądź dlań troskliwym, ażeby miał siły

Umrzeć w męczarniach i czuć, że umiera!

JOACHIM (łagodnie).

Księżno, chciej ranne przypomnieć pacierze:

Błogosławieni, w których litość gości,

Albowiem oni dostąpią...

RENATA (z wybuchem).

Kacerze

Są wyłączeni z ludzkiej społeczności!

(po chwili)

I ja przed laty byłam litościwą,

I z moich oczu nieraz łzy się lały;

Lecz gdy nastało Żyżki srogie żniwo,

Zemsta zawyła, jak szakal zgłodniały.

Kiedy mój Ernest spłonął jak pochodnia

I jęk ostatni wyrwał mu się z garła,

Gdy się spełniła kainowa zbrodnia,

Naówczas litość w mem sercu zamarła.

BERTA (zakrywa oczy).

Nie targaj rany, o matko zbolała!

RENATA.

Ja szczątki jego zwęglonego ciała

Poniosłam sama w cmentarne podwoje;

I kiedym grzebła spopielone kości

Blużniłam Panu: Nie miałeś litości,

Niech odtąd zemsta sławi imię Twoje!

LUDGER (z wściekłością).

Zemsta husytom!

HELIODOR (rzucając się przed Renatą na kolana).

Błogosław nam, pani,

Na bój! Krwią chcemy wielkiej służyć sprawie.

LUDGER (klęka).

Błogosław!

RENATA.

Ja was na śmierć błogosławię,

Bo na świat z piekła wypełzli szatani!

Kiedy husycka czerń po kraju hula,

Orgię sprawują Taboryci sprośni;

Wy brońcie Boga, sztandarów i króla,

I dla wyklętych bądźcie bezlitośni!

JOACHIM.

Chodź, księżno, spocznij, (wskazuje na ogród).

Szum lip cię ukoi.

Chodź, w zapomnieniu szukać sprzymierzeńca.

RENATA.

Idę, lekarzu chorej duszy mojej,

Idę, mój ojcze, (do Rudolfa).

Strzeż tego młodzieńca!

(Renata i Joachim odchodzą).

Scena .

BERTA (rozżalona).

Zapomnieć! Nigdy nie zapomni syna,

Bo takiej straty się nie zapomina!

RUDOLF.

Księżna nadmiernym zapala się gniewem,

Chociaż choroby nosi ślady świeże.

BERTA

Dobry zakonnik czujnie chorej strzeże.

(do Celiny)

Idźcie i księżnę rozerwijcie śpiewem.

(Celina, Agnes i Irma odchodzą).

Scena .

BERTA (do Rudolfa).

Coraz się bardziej staje niecierpliwa

I uderzenia krwi miewa do głowy;

Często po nocach z pościeli się zrywa,

Długie z umarłym prowadzi rozmowy.

RUDOLF.

Dusza w niej płonie niepohamowana,

Jak u młodego nieboszczyka pana.

BERTA.

Jak u Ernesta! (Wbiega Zdeniek).

Scena .

ZDENIEK.

Miłościwa pani,

Ważna nowina! U głównych podwoi

Od świtu hetman Taborytów stoi

I wejść tu żąda.

LUDGER (do Heliodora).

Po swego szczeniaka

Przychodzi.

HELIODOR.

Rychło w czas!

BERTA.

Oznajmij straży,

Niech go odpędzi z pod wrót, jak żebraka,

I w żaden układ z nim wejść się nie waży!

W żaden, rozumiesz?

(Zdeniek odchodzi).

LUDGER.

Wart takiej odprawy!

RUDOLF.

Po której zaraz szturm nastąpi krwawy!

Lecz wytrzymamy!

HELIODOR (patrzy w okno).

Widzę jak na dłoni:

On nie samotrzeć, ale we sto kom

Tu przybył. Strażnik precz mu odejść każe,

Ale on widać chce przerazić straże,

Bo głośno krzyczy.

LUDGER.

I napróżno krzyczy:

Księżna mu takiej nie wyda zdobyczy.

(Zdeniek powraca).

ZDENIEK.

Grafini, Milicz wielkim głosem wola,

Że generalny szturm zaraz przypuści,

Gdy Lumirowi choć włos spadnie z czoła.

BERTA.

Powiedz, że Lumir dziś pójdzie na męki!

A on sam rychłej doczeka się kary,

Jeśli nie z naszej, to z królewskiej ręki.

(Zdeniek wybiega).

HELIODOR (do Ludgera).

Wścieknie się Milicz.

LUDGER {zadowolony).

Wścieknie się, zbój stary!

RUDOLF.

Snać rodzicielska miłość nie jest obca

Nawet Husytom! Tak sobie poczyna,

Jakby miłował bardzo tego chłopca.

BERTA.

A księżna, czyliż nie kochała syna?

Jako my wszyscy! (Wbiega Zdeniek).

Czy się już oddalił?

ZDENIEK.

Pani, gdym twoje powtórzył mu słowa,

Jakby rażony z rumaka się zwalił,

Aż o kamienie uderzyła głowa.

Wódz Taborytów czeka tam w pokorze,

Czy go grafini jasna przyjąć raczy!

RUDOLF.

Wpuść go, grafini.

BERTA (poruszona).

Mara na moim dworze

Przyjąć Husytę!

LUDGER.

Herszta podpalaczy!

HELIODOR.

Wodza opryszków!

BERTA.

Coby powiedziała

Księżna, rycerstwo i załoga cała!

To być nie może!

RUDOLF.

Każ go wpuścić, pani.

Rudolf z niesławy Lubohrad oczyści;

Niechaj go zaraz tu przywiodą straże,

Bo wielkie z tego mogą być korzyści.

LUDGER.

Jakie korzyści?

RUDOLF (sucho).

No, to się pokaże.

BERTA (do Rudolfa).

Żądasz koniecznie?

RUDOLF.

Uczyń to dla sługi

Twego, co nigdy nie myśli o sobie.

Milicz, to wódz jest po Prokopie drugi,

To wróg nielada. Trzymamy go w ręku.

Rozkaż, niech wejdzie.

BERTA.

Cedzisz pomaleńku

Wyrazy. Nie wiem, czyli dobrze robię.

Cóż ztąd, gdy mu się tu Lubohradzka brama

Otworzy? Powiedz?

RUDOLF.

Pani, ujrzysz sama.

BERTA (po namyśle do Zdeńka).

Niech wejdzie tutaj sam jeden, bez broni,

Zdany na łaskę i niełaskę moją

I bez zastrzeżeń do nóg się pokłoni.

RUDOLF (do Zdeńka).

Zbadać czy nie ma sztyletu pod zbroją.

(Zdeniek odchodzi).

BERTA (do Woka).

Poproś tu damy. Niech dwór mię otoczy!

Niech zaraz wejdzie tu rycerstwo moje!

Szaty wzorzyste i misterne zbroje

Niech olśnią, tego wichrzyciela oczy!

(Wok odchodzi).

RUDOLF (do Berty).

Pani! jeżeli zaczną się układy,

To nie odrzucaj, proszę, mojej rady.

BERTA.

Układy? Jakie? Do czego to zmierza,

Co ty zamyślasz? ( Rudolf milczy ).

(Komnatę napełniają damy i rycerze).

LUDGER (do Heliodora).

Przyjęła kacerza,

Jak wysłannika. O bezmierny wstydzie!

(Wbiega Zdeniek).

ZDENIEK (do Berty ).

Na wszystko przystał! Pani, oto idzie.

(Wchodzi Milicz).

Scena .

BERTA (patrząc na Milicza, na str.).

Wódz Taborytów, co z krwawej powodzi

Wypłynął, oto po łaskę przychodzi.

(do Milicza).

Wspaniałomyślnej uniesienia chwili

Dziękuj, że zamku przestąpiłeś progi.

Choć ty, i Prokop i wasz motłoch srogi

Uczucia ludzkie w sercach wytępili.

(Milicz stoi z głową spuszczoną ).

Mów, po coś przyszedł na zamek?

MILICZ (głucho).

Po syna.

Po mego chłopca przychodzę, grafini,

Przyjmij za niego twego dworzanina.

BERTA.

Lutnistę!

MILICZ.

Tak jest.

Berta.

Nadzieje zwodnicze!

Za Kleofasa pieniądze wyliczę.

MILICZ.

Wszakże to twój jest ulubieniec, pani.

BERTA.

Więc suty okup otrzymacie w dani.

(Milicz milczy).

Jeśliś z tem przyszedł, tedy wolna droga,

Odejdź ztąd z Bogiem, a raczej bez Boga.

MILICZ.

Pani, mam żywych dotąd w swojej mocy

Żołnierzy twoich, schwytanych tej nocy.

Dam wszystkich.

BERTA.

Nie mam jeńców do wymiany.

Twych "braci" prędka czeka tu zaplata:

Jako złoczyńcy giną z ręki kata.

(z ironią)

Nie znają., co to więzienne kajdany.

(Chwila milczenia)

Więc w jakiejkolwiek możesz być potrzebie,

W mym trzosie niema jałmużny dla ciebie.

MILICZ.

Nie o jałmużnę, jasna pani, proszę.

BERTA (sucho)

Czego ty żądasz zatem?

MILICZ.

Ty wiesz, pani.

(Berta wzrusza ramionami, Milicz po namyśle ).

MILICZ.

Posłuchaj! Twoi żołnierze sterani!

Ciągły bój, zda się, krew wyssał im z lica,

Oręż z omdlałej wypada im dłoni;

Ja ofiaruję zawieszenie broni

Aż do następnej odmiany księżyca,

Za mego syna.

BERTA.

Oni z gniewu bladzi,

Z niecierpliwości drżą im w rękach miecze,

Z głośnym okrzykiem idą na bój radzi.

Weź swe liczmany i odejdź człowiecze.

(Odwraca się)

MILICZ.

Pani! Stroskany ojciec tutaj stoi,

Chciej go wysłuchać.

BERTA.

Do niebios podwoi

Ciśnie się ojców płaczących tłum cały,

Którym kacerze synów mordowały.

Ze skargą idzie tłum do Boga tronu.

MILICZ.

Przedwieczny według swojego zakonu

Sądzić nas będzie.

BERTA.

Postać kaznodziei

Bierze opryszek taboryckiej kniei!

MILICZ.

Fukliwe słowa rzucają twe wargi,

Wrząca nienawiść i gniew twój widomy;

Zniosę obelgi w cichości, bez skargi,

Niech we mnie wszystkie twe ugodzą gromy!

BERTA (szyderczo).

Skruszony jesteś! Tak drżący i blady,

Jakbyś miał serce pod łuską stalową.

Milicz (składa ręce).

Jaki chcesz układ? Pani, rzeknij słowo!

Berta.

Z wichrzycielami nie wchodzę w układy!

Milicz.

A więc zapytaj własnego sumienia,

Czy człek, gdy kocha, wart jest potępienia?

Berta.

Oto się wikłasz w nierozważnej mowie.

Pytasz sumienia! Klątwą ci odpowie!

(po chwili)

Gdzie się rozlega wycie waszej czerni,

Tam sama litość gniewem się zapala

I nienawiścią dyszą miłosierni.

Przez was wracają czasy Kanibala!

Bo śladem waszej złowrogiej kolaski

Zniszczenie ciągnie, mordy i pożoga.

Odejdź ztąd, odejdź!

MILICZ.

Łaski! błagam łaski

I zmiłowania, o niewiasto sroga!

(Zbliża się do Berty)

Oddaj Lumira! on porwan zdradziecko!

Jam wczoraj jego obejmował szyję,

Całował usta! Tak coś we mnie wyje,

Coś huczy we mnie! Oddaj moje dziecko!

Bo będę Panu złorzeczył, bluźnierca,

W jaskiniach zwierząt poszukam litości!

Oddaj mi syna! On od mego serca

Tak jest oddarty, jak ciało od kości!

(Chwyta rękę Berty)

Oddaj, go oddaj!

BERTA (cofa się)

Do nóg, wichrzycielu!

Roś łzami zimne głazy i kamienie!

Wprzód nim o łaskę, proś o przebaczenie!

(Milicz stoi zdrętwiały)

Posłuchaj, oto me ostatnie słowo!

Nie chcę się znęcać nad twą siwą głową.

(ze spokojem)

Jeżeli zdejmie twych opryszków skrucha.

Jeśli broń złożą, a ty z wolnej ręki

Swych podhetmanów wydasz nam na męki,

To prośby waszej może król wysłucha,

Że będzie wasza odkupiona wina.

Może ocalisz wielu, oprócz... syna!

MILICZ.

Pani, nie drażnij ty wściekłości mojej!

BERTA.

Milcz! bo pokorze groźba nie przystoi!

MILICZ.

Ja nie pokorny już! Nie błagam łaski!

Jasna grafini! Już nie wydam jęku!

Bo wy Lumira, ja was trzymam w ręku!

Berta.

Oto Husyta szczery i bez maski!

MILICZ.

Nie stoję więcej strwożony i blady,

Bom jest zwycięskich hufców wódz w tej chwili!

Bo Lubohradu wstrząsną się posady,

Gdy gniewu mego szala się przechyli.

Berta.

Niech będzie w przepaść ta szala strącona!

Wiedz, że twój Lumir, syn twój, dzisiaj skona.

MILICZ (w uniesieniu)

Słuchajcie! świetni rycerze i damy,

Jasna grafini, słuchaj mnie łaskawie!

Oto wściekłości mej zerwane tamy,

Dziś jeszcze w krwawej was kąpieli spławię!

Nim słońce zajdzie, na zamkowe mury

Wedrze się z grzmotem husycka nawała;

Zbeszcześci trupy, a żyjących ciała

Rozerwą w szmaty dzikie czeskie tury!

Klnę się, nim nieba zczernieją błękity,

Pomrzecie wszyscy w męczarni, ohydzie,

I w przerażeniu!

BERTA (głosem podniesionym).

Niech tu księżna wnijdzie!

Niechaj wysłucha przekleństw Taboryty,

Aby wiedziała, jak po tysiąc razy

Mścić się i jakie katom dać rozkazy.

MILICZ (przerażony).

Księżna!

BERTA (szyderczo).

W żałobnej będziesz chodził szacie.

Twój Lumir wydan jest księżnej Renacie!

MILICZ.

Renacie!

(Spogląda błędnym wzrokiem)

Czemu tak cicho dokoła?

Dlaczego zgrozą świecą wasze czoła?

Gdzie on? Gdzie oczy tej furyi go strzegą?

Ja chcę go widzieć, wiedźcie mnie do niego.

Kto z was jest rodzic, miej litość nademną.

Ona mu serce tam toczy, ta żmija,

Pokażcie drogę, pokażcie. Tak ciemno,

Ciemno tu, straszno! O Jezu, Maryja,

Jezu...( Pada omdlały)

RUDOLF (wzruszony).

Kamienne to boleści łoże!

Twarde ma spanie!

BERTA (zakrywa oczy).

Miłosierny Boże!

Na waszych twarzach widzę żal i trwogę,

Weźcie go, ja mu nic pomódz nie mogę!

RUDOLF.

Jakiej on wiary, niechaj nikt nie pyta,

To nędzarz!

(Pochyla się nad Miliczem, do którego zbliża się Ludger i Heliodor. Rozpychając rycerzy,

wbiega Renata, za nią podąża Joachim).

Scena .

RENATA.

Gdzie on? Gdzie jest Taboryta?

(Odsuwa rękę Rudolfa).

Precz z litościwą nad tym psem posługą!

Precz!

(Rudolf i rycerze odstępują od Milicza).

By go ujrzeć, tak czekałam długo!

(przypatruje się Miliczowi).

Przyjaciel Żyżki! tak w prochu zwalał,

Tak ma w nieładzie rozwichrzone włosy;

Przyjaciel Żyżki! razem z nim zapalał

Niezapomniane taboryckie stosy!

(do obecnych).

Niechaj bezbożnych strachu przejdzie mrowie,

Oto odwetu nastała godzina.

(do Berty).

Ty tutaj pani! postaw mu na głowie

Swą stopę, córko, i zabij mu syna!

BERTA.

O matko!

RENATA.

Rozbudź w sobie wszystkie złości

I wszystkie furye!

BERTA.

O matko!

LUDGER.

Litości!

HELIODOR.

Litości nad nim!

(Obecni wyciągają do Renaty ręce.)

RENATA.

Wy mnie nie drażnijcie,

Ale w niebiosa z uniesienia wyjcie

Modły dziękczynne!

JOACHIM (do Rudolfa)

Podnieście człowieka!

Księżna dziś łzami rosiła ołtarze,

To zmiłowanie i łaska go czeka.

Podnieście człeka tego. Księżna każe.

RENATA (w osłupieniu)

Ja każę?....

JOACHIM.

Księżna nie da mu w rozpaczy

Odejść i zamrzeć.

RENATA

Ojcze, co to znaczy?

JOACHIM (do Zdeńka)

Przywieść Lumira tu. Ma święte prawa

Rodzic do syna. Księżna jest łaskawa.

RENATA.

Ja nie chcę!

JOACHIM

Bóg chce! Owinięty w chmurze

Rzekł "nie zabijaj" słowy piorunnemi;

Chrystus wycierpiał na Kałwaryi górze,

By już nie było Kałwaryi na ziemi.

(Zdeniek odchodzi. Rycerze podnoszą Milicza)

RUDOLF (do Joachima),

Ciężko omdlały.

JOACHIM (do Milicza.

Ufaj Panu w niebie,

Ufaj! Twój Lumir powróci do ciebie.

RENATA (porywczo)

Nigdy!

JOACHIM,

Powróci! By na wysokości

Nie zapisano w księdze przeznaczenia:

Oto się wzajem szczuli bez litości,

Niech giną oni i ich pokolenia.

RENATA.

Niech giną wszyscy! Niech ten zamek runie!

Niech spustoszeje wkoło ziemia cała,

Niech spadnie ognia i gradu nawała! —

Ja go nie oddam! prędzej legnę w trunie!

On mój! Przedwieczny wydał mi go w ręce

Na pastwę zemsty mojej! Kto wyzuje

Mnie z praw należnych?

JOACHIM.

Ja ci rozkazuję,

W imieniu Pana, co umierał w męce!

Zapalczywości swej zerwałaś pęta,

I oto słuchasz podszeptów szatana;

Przez pamięć syna puść tego młodziana,

Lub niechaj będzie pamięć ta przeklęta!

RENATA (drżąca)

Ojcze!...

JOACHIM.

Po synu w ciągłej trwasz żałobie,

Ale przez ciebie on się męczy w grobie,

Bo go okrutna spychasz w nocy cienie,

Światłość mu kradniesz i duszne zbawienie!

RENATA.

Duszne zbawienie?

JOACHIM.

Na śmierć Chrystusową

Wspomnij i wyrzecz miłosierdzia słowo.

(silnie)

Rzeknij to słowo!

RENATA (z wysiłkiem)

Tak! Tak!

(z krzykiem)

Nie, nie mogę!

Nie mogę! Puśćcie wy mnie ztąd, puszczajcie!

Czyńcie, co chcecie, lecz mi skonać dajcie!

Dajcie mi skonać!

(Wychodzi z głośnym krzykiem.)

JOACHIM (do Żołnierzy)

Dajcie wolną drogę.

Niechaj za księżną nikt się iść nie waży:

Jej teraz cisza potrzebna cmentarzy.

(Wbiega Zdeniek)

ZDENIEK.

Jasna grafini! Lumir tutaj kroczy.

BERTA.

Niech wejdzie.

(Na znak Zdeńka wchodzi Lumir. Obecni przypatrująmu się ciekawie.)

Scena .

BERTA (na str.)

To on? Czy mnie mylą oczy?

(spogląda na Lumira)

To Lumir? Dziwnie znajome mi lica.

JOACHIM (do Berty)

Nie zwlekaj. Oddaj go w ręce rodzica.

(Berta bierze Lumira za, rękę i prowadzi go do Milicza)

Tygodniowy bezpłatny dodatek do,. Gazety Polskiej".

BERTA (do Milicza)

Masz, on twój jest. Po śmiertelnym znoju

Weź dziecko swoje i odejdź w spokoju.

(Milicz patrzy osłupiały.)

JOACHIM.

Odejdź w spokoju!

MILICZ (wskazuje na Joachima)

Kto on, który trwoży

Szalone lwice? Kto on?

RUDOLF.

Sługa boży.

LUMIR (do Milicza).

Przebacz mi, ojcze!

(Milicz spogląda po obecnych).

MILICZ.

Nie wy nie szydzicie

Z boleści mojej.

(do Berty)

W twem oku łza świeci.

Wy powracacie mi syna i życie

Zwracacie. Pani, o ty nie masz dzieci!

Nie wiesz, jak drgają rodziców wnętrzności,

Gdy ich płód martwy składaj na mary.

(Wskazuje Lumira)

To ciało moje i kość z mojej kości,

Chluba siwizny. To mój pierworodny

I mój jedyny!

(Z łkaniem porywa Lumira xv objęcia. )

LUMIR.

Ojcze, jam niegodny

Miłości twojej.

MILICZ.

Ot plecie, ot plecie!

Niegodny! Matki nieboszczki gagatek.

(gładzi go po twarzy).

Jedna noc w lochu, a już jak opłatek.

Jak ty mię zmartwił, o niedobre dziecię!

Jak ty się dostał tu?

LUMIR.

Powiem za progiem

Wszystko, lecz chodźmy, ojcze.

BERTA.

Idźcie z Bogiem.

MILICZ.

Bywajcie w zdrowiu. Choć nie przejednani,

Ale czci godni.

(Ma się ku wyjściu).

RUDOLF (do Berty)

Miłościwa pani!

Dowódca zamku obwieszcza żądanie:

Ojciec odejdzie, lecz syn pozostanie.

BERTA.

Śmiałbyś....

RUDOLF.

Zostanie tu na zakładnika.

(wskazuje na Milicza).

Warunki moje zaraz mu wyłożę.

Zezwalasz, pani?

BERTA.

Tak.

MILICZ (do Rudolfa).

Ja się nie trwożę,

Boś prawy żołnierz. Co w mej mocy — zrobię.

RUDOLF (do Milicza)

Chodź za mną.

MILICZ (do Berty, wskazując Lumira)

Pani! Zostawiam go tobie,

(Wszyscy wychodzą, prócz Berty i Lumira)

Scena .

BERTA (do Lumira)

Zbliż się.

(Lumir postępuje kilka kroków.. )

Młodzieńcze, porzuć wszelką trwogę

I odpowiadaj. Na wałach o zmroku

Czyś to ty zaszedł mi znienacka drogę?

LUMIR.

Tak.

BERTA.

Możesz odejść.

LUMIR (na str.)

Nic jej nie wyjawię.

(Odchodzi).

BERTA (sama)

Więc ja nie śniłam, alem go na jawie

Widziała.

(Zamyśla się, wbiega Zdeniek)

Scena .

ZDENIEK.

Pani! wśród naszych żołnierzy

O tym Husycie dziwna wieść się szerzy.

BERTA.

Jaka wieść?

ZDENIEK.

Starszy chorąży powiada,

Że go nie przemoc wzięła, ani zdrada,

Lecz, że on jeńcem jest po własnej woli.

BERTA.

Albo z tchórzostwa.

Zdeniek.

On znany z odwagi.

Rękę zaprawną ma, a wzrok sokoli,

I wyćwiczony w bojach już od młodu.

To dzielny żołnierz.

BERTA.

Z jakiego powodu

Oddał się?

Zdeniek.

Pani, nikt dociec nie może.

Kiedy przy wrotach bój zawrzał straszliwy.

Lumir o ziemię rzucił oręż nagi,

Nasi przypadli, a on o oporze

Ani pomyślał.

BERTA (zamyślona)

Ty mi prawisz dziwy.

Miałżeby swego pragnąć uwięzienia?

(Wchodzi Rudolf).

Scena .

BERTA.

Coś zastrzegł sobie?

RUDOLF.

Zdjęcie oblężenia.

BERTA.

Zupełne?

RUDOLF.

Tak jest.

Berta.

Zawieszenie broni

Przyrzekał Milicz.

RUDOLF.

To nas nie uchroni

Przy pierwszym szturmie od pewnej zagłady.

Berta.

Co, od zagłady?

RUDOLF.

Tak, jasna grafini.

BERTA (z wyrzutem)

Milczałeś o tem.

RUDOLF.

Nie widziałem rady.

Berta.

Gdyby natarli na nas z całą siłą....

Rudolf.

To zginęliśmy.

BERTA (z wybuchem).

Nie wyrzekłeś słowa

O takiej klęsce.

RUDOLF (sucho).

Ratunku nie było.

(Berta chodzi poruszona).

Dziś jest.

(po chuili).

Dziś broni nas Lumira głowa.

(po chwili)

Dziś mówię, bo się postać rzeczy zmienia.

BERTA.

Ciężki warunek: zdjęcie oblężenia.

"Nie wiem czy na tem polegać należy.

Jeśli się wojsko oprze, cóż uczyni

Milicz?

RUDOLF.

Przez syna chciej działać, grafini,

On serce ojca ma i cześć żołnierzy,

On uratować może nas jedynie.

BERTA.

Jeśli nie zdoła?

RUDOLF (dobitnie)

Wówczas Lumir zginie!

AKT III.

Komnata na zamku Lubohradzkim (jak w akcie II).

Scena .

Renata w fotelu, Berta i Rudolf.

Rudolf.

Mam pewne wieści. Więźniowie dziś jeszcze

Powrócą.

Berta.

Zdeniek przyniósł oświadczenie

Milicza.

Rudolf.

Klął się na duszy zbawienie,

Że święcie wszystkich warunków dotrzyma.

Berta.

Wraca na Tabor.

Renata.

Nowiny złowieszcze!

Gdyby nie wola ojca Joachima,

W mych oczach skonałby syn Miliczowy.

RUDOLF.

Poczemby wszystkie nasze spadły głowy.

RENATA.

Niechajby spadły! To dola żołnierzy

Umierać.

RUDOLF.

Żołnierz śmierć dokoła szerzy,

Lecz jej nie pragnie.

RENATA.

Krzywda moja — krwawa.

Oto ofiara z ręki się wymyka,

A wszyscy przeciw mnie się sprzysiężyli.

Ojciec Joachim! Wszak on nie miał prawa

Tak mnie ukrzywdzić.

BERTA.

Matko, w każdej chwili

Możesz oddalić tego zakonnika.

RENATA.

Nie mogę. Z niego idzie jakaś żywa

Moc. Mnie potrzebny widok tego mnicha.

Kiedy on przy mnie, jam korna i cicha:

Ale on władzy swojej nadużywa,

On sponiewierał mnie.

BERTA.

On Pana chwalił.

Rudolf.

Ojciec Joachim Lubohrad ocalił.

RENATA.

Gdyby się zemsty dokonało dzieło,

To potem niechajby wszystko zginęło!

BERTA (na stronie do Rudolfa).

Słyszysz, Rudolfie?

RENATA.

W tej krwawej powodzi

Nie o ratunek Lubohradu chodzi.

Srogich zamieszek inne są powody,

Ten węzeł chyba Przedwieczny rozmota:

Kto będzie górą: wielkie czeskie rody,

Czy taborycka siermiężna hołota?

RUDOLF.

Niedoczekanie ich!

RENATA.

Do laski skory

Ojciec Joachim. Postąpił niegodnie!

Niechaj przypomni Taborytów zbrodnie,

Niechaj przeliczy zburzone klasztory.

Niech świętokradztwo zważy bez przykładu:

Oto shańbione mury Weszehradu!

Królewski zamek kala dłoń plugawa

I grób zelżony Świętego Wacława!

BERTA.

Straszna to zbrodnia!

RUDOLF.

Dotąd nieskarana!

RENATA.

I myśmy w ręku mieli ich hetmana!

Mogliśmy karłem uczynić olbrzyma,

Gdyby nie litość ojca Joachima!

RUDOLF.

Stało się!

RENATA (do Rudolfa).

Jeśli przysięgi dochowa

Milicz, czy wzamian dotrzymacie słowa?

RUDOLF.

Rycerz nie zdradza!

BERTA.

Tak, matko.

RENATA.

Ty, pani,

Tutaj, ( zamyśla się )

Więc Lumir odzyska swobodę!

BERTA.

W czemże ja winna?

RENATA (żywo).

Matka cię nie gani!

Tyś poświęciła swoje lata młode

Pamięci męża. Czcisz go duszą całą!

I tyś niewinna temu, co się stało.

Berta.

Bóg wielki widzi, jako chęć ma szczera,

Lecz zamek dalej bronić się nie może.

RUDOLF.

Tak, księżno,

RENATA (do Berty).

Byłaś żoną bohatera!

Z moim Ernestem tyś dzieliła łoże.

On opromienił twoje życie sławą,

Więc z po za grobu ma do ciebie prawo.

BERTA.

Wiem, matko.

Renata.

Ernest patrzy na was z nieba,

Dla niego wszystko poświęcić potrzeba.

BERTA.

Już poświęciłam.

Renata.

Tak, ty żyjesz cała

Pragnieniem zemsty, tak to prawda szczera:

A przecież, córko, gdybyś ty zechciała!

Jedna przed nami droga się otwiera....

To młode chłopię....

BERTA.

Już nie cofnę słowa.

RENATA.

Swiętę twe słowo! Tu nie o tem mowa.

O czem rozmyślam, później ci wyłożę.

(do Rudolfa)

Czy Milicz prędko ztąd odstąpić może?

RUDOLF.

Wkrótce zapewne. Choć sprawa niełatwa

Zdjąć oblężenie.

RENATA.

Wszystko nam pogmatwa

Zakonnik, gdy się dowie o mym planie.

Cokolwiek powiem, niech wśród nas zostanie.

Ojciec Joachim pojmie to opacznie

I zaraz znęcać się nademną zacznie.

Jak on mnie nęka!

BERTA.

On pragnie dla duszy

Twojej spokoju.

RENATA.

On mnie nie rozumie!

Tylko hart we mnie bez litości kruszy.

Ty, wiem, że złożysz hołd należny dumie

Bohaterskiego Mitrowiców domu.

Ty naszej chwale nie przyniesiesz sromu.

BERTA.

Wiem, com jest winna mężowi i sobie.

RENATA..

Choćby raz jeden na przekór mu zrobię,

Potem pokutę wypełnię, w pokorze...

I niechaj gromi mię, ja się nie strwożę!

(Wchodzi Joachim).

Scena .

Ciż i Joachim.

JOACHIM.

Pan z wami.

(Renata wstrząsa się.)

BERTA (na str. patrząc na Renatę).

Ona drży przed zakonnikiem.

JOACHIM.

Księżno, mówiłem z waszym zakładnikiem.

Dusza cnotliwa w tym młodzieńcu drzemie,

Wierz, księżno.

RENATA (z pokorą).

Wierzę, ojcze Joachimie.

JOACHIM.

Poznaj go księżno. Widzę z twojej twarzy,

Że dotąd jeszcze w tobie gniew się żarzy.

RENATA.

Jużem spokojna.

Joachim.

Litość gniew uśmierza,

To lek dla ducha. Tyś na duszy chora.

RENATA.

Skoro chcesz, ojcze...

Joachim.

Nie, teraz nie pora.

Teraz zasiędziem księżno do psałterza.

RENATA.

Dobrze, mój ojcze.

Joachim.

Dawidowe pienie

Zawsze do serca zsyła ukojenie.

(Renata i Joachim odchodzą).

SCENA .

Berta, Rudolf. W głębi Zdeniek i Wok.

BERTA (do Rudolfa).

Słyszałeś księżnę? Niech wszystko przepada,

Niech zamek w gruzach wszystkich nas zagrzebie,

Byle się Ernest uradował w niebie!

I każdy środek dobry; choćby zdrada.

Choćby podejście!

RUDOLF.

Księżna nie przebiera

W środkach.

BERTA (rozżalona).

Z tęsknicy serce mi zamiera,

I nieraz muszę sił dobyć ostatki,

By tego życia dalej snuć przędziwo.

Tyś widział. Czyli mogłam być szczęśliwą?

Ernest był nadto podobny do matki.

RUDOLF.

Człowiek był twardy, ( żegna się )

Niech mu jasność świeci.

BERTA.

Gdyby przynajmniej zotawił mi dzieci!

Gdyby mi jedno serce pozostawił

Toby mnie może głuchy ból nie trawił.

RUDOLF.

Pani. wiernego sługę masz przy sobie,

BERTA.

Wiem, ale codzień ja pamiętać muszę

O Mitrowiców blasku i ozdobie,

Dla cieniów rnęża choć zatracić duszę!

RUDOLF.

Tak, to jest prawda.

BERTA.

Ciągle słyszę słowa:

"Ty Mitrowicom nie przyniesiesz sromu,

Bądź dla ich chwały na wszystko gotowa!"'

A wszak jam wzięta z rycerskiego domu,

Wszak moi świętej pamięci rodzice.

Byli szlachetnej krwi, jak Mitrowice.

RUDOLF.

To prawda.

BERTA.

Przez te zamkowe komnaty

Snaje się dzikiej nienawiści zmora

I mrozem ścina krew wicher zatraty!

To księżnej mściwy duch!

RUDOLF.

Księżna jest chora.

BERTA (miarkując się ).

Tak. chora. Matka zbolała po synu,

Dlatego jestem tak powolna dla niej,

Często krwawego nie odmawiam czynu,

Przed moją gniewną twarzą, drżą poddani,

Wiedząc, iż byłam bohatera żoną,

Lęk szerzę, gdy ból rozsadza mi łono.

RUDOLF.

Wierzaj, grafini. Ciężkie dźwiga brzemię

Każdy z bogaczów i każdy z nędzarzy;

I kiedy grzeszną opuścimy ziemię.

Ciężar żywota sam Przedwieczny zważy,

Cierpliwym tylko odliczy nagrodę.

BERTA.

Cierpliwym! Życie mi ubiega młode!

Dni w smutku trawię, smutek w sercu gości.

RUDOLF.

Pierwszy raz widzę cię w takiej żałości.

Berta.

Bo łzy przed wami roniłam tajemnie;

Lecz księżna wielką we mnie budzi trwogę,

Sam Bóg wie czego zażąda odemnie,

A ja już więcej nic zrobić nie mogę.

Rudolf.

Wszystko spełniłaś.

BERTA (z goryczą).

Dla Ernesta żony

Kielich goryczy nigdy nie spełniony.

RUDOLF.

Bądź mężną, pani.

BERTA (z mocą).

Ja czuję, że dłużej

Już nie wytrzymam w tej krwawej kałuży!,..

RUDOLF (żywo).

Grafini, właśnie pora do działania,

Gdy oblężenie zdejmą Taboryci,

Nowe się życie przed nami odsłania:

Wszyscy jesteśmy krwi przelewu syci.

Otrzyj łzy, pani.

BERTA.

Już łez niema śladu,

Już jest spokojna pani Lubohradu!

Chwilowa duszy omdlałość minęła;

Masz słuszność, trzeba przystąpić do dzieła.

Ratować zamek!

RUDOLF.

Ratować bez zwłoki!

BERTA (po krótkim namyśle, do Zdeńka).

Gdzie jest nasz jeniec!

ZDENIEK.

Grafini, w tej chwili

W świetlicy ojca Joachima bawi.

Nasi rycerze też go polubili.

BERTA.

Niechaj się zaraz w tej komnacie stawi.

(Zdeniek odchodzi).

RUDOLF.

Aby synowi uratować życie,

Milicz się żadnej nie zlęknie ofiary.

BERTA.

Słyszałeś dziwną wieść o tym husycie!

RUDOLF.

Słyszałem, ale nie chcę dawać wiary.

Nikt z dobrej woli nie idzie na męki.

BERTA.

Gdy nam pomoże, to wolność z mej ręki

Otrzyma.

RUDOLF.

Do nóg ci się rzuci, pani,

A wielbić będą cię wszyscy poddani.

Niema na zamku jednego człowieka,

Co by nie tęsknił za chwila wytchnienia.

BERTA.

Ulżę wam. To głos mojego sumienia.

(do Woka.)

Gdy przyjdzie Lumir, niech tu na mnie czeka.

(Berta i Rudolf odchodzą).

Scena .

WOK ( sam ).

Więc będzie pokój, dzięki taborycie;

Zamek weselem zabrzmi, Bogu chwała!

(po chwili)

Ten Lumir może wpaść w oko kobiecie,

Płocha się Agnes już w nim rozkochała.

Dobrze, że będzie wnet na wolnej nodze,

Bo by zanadto stał mi tu na drodze.

(Wchodzi Lumir).

Scena .

Lumir i Wok.

WOK (do Lumira).

Jasna grafini powróci niebawem,

Tutaj cierpliwie na nią czekać macie.

LUMIR (do Woka).

Dobrze. ( do siebie )

W królewskim wyjdzie majestacie.

I jak mnie przyjmie: obliczem łaskawem,

Czy groźną chmurą zmarszczonego czoła?

(rozgląda się)

Dziwny świat, dziwni tu ludzie dokoła.

WOK.

Srogie zamczysko!

LUMIR.

Tak.

WOK.

Okrutne wieże?

LUMIR.

Tak.

WOK.

Pozłociste, wspaniałe komnaty?

LUMIR.

Przyznaję.

WOK.

Butni na zamku rycerze?

LUMIR.

Prawda.

WOK.

I damy, niby żywe kwiaty!

LUMIR.

Już wielbisz damy?

WOK.

To mi zaszczyt czyni.

(z zapałem.)

A najpiękniejsza ze wszystkich grafini!

Czego tak patrzysz? Powiem ci w sekrecie:

Kocham grafinię!

LUMIR.

Wszak ty jeszcze dziecię!

WOK.

Gdzie świecą łona, ust płoną korale,

Tam są mężczyzni, dzieci niema wcale.

LUMIR.

Istotnie?

WOK.

Tutaj nie znajdziesz mazgaja,

Coby róż świeżych nie chłonął zapachu.

LUMIR (rozmarzony).

Tak, tutaj samo powietrze upaja,

Jest miłosnego coś w tym całym gmachu.

WOK.

Nieprawdaż?

LUMIR.

Ona!

(Wracają Berta i Rudolf).

BERTA (do Rudolfa).

Choć księżna się wzbrania,

Lecz rady nie ma. Spełnij plan działania.

(Rudolf odchodzi. Wolt staje u podwojów )

Scena .

Berta, Lumir w głębi Wok.

LUMIR (na str.)

Ja bym ją poznał po tym słodkim głosie.

BERTA (na str. patrząc na Lumira).

Z twarzy nie widać, że to taboryta.

LUMIR (na str.)

Co mi rozkaże? o co mię zapyta?

Drżę cały, bojaźń uczuwam tajemną.

BERTA (po chw.)

Kazałam, żebyś stawił się przedemną:

Pragnę pomówić z tobą o twym losie,

LUMIR.

Słucham, grafini.

BERTA (wyniośle.)

Choć to nie przystało,

By ztąd husycki jeniec wyszedł cało;

Jednakże księżna, za sprawą kapłana,

Co żywi litość nawet dla sekciarzy,

Łaskawie życiem i zdrowiem cię darzy.

Przed księżną kornie padniesz na kolana,

Lecz zanim wrota przestąpisz zamkowe,

Musi być dany okup za twą głowę.

LUMIR.

Okup? I jakiż to okup grafini?

BERTA.

Wzajemna jeńców pobranych wymiana

I napastnicza walka zaniechana.

LUMIR.

Grafini! Jeńców ujrzysz na swym dworze,

Lecz oblężenie zdjęte być nie może.

BERTA.

Twój rodzic łatwo opornych pokona,

Gdy mu pomożesz.

LUMIR.

Już pomoc spóźniona.

BERTA (z ironią).

Działać, jak zechce, wódz nie miałby siły!

Wszakże od Żyżki jest mu władza dana.

LUMIR.

Lud wie, że wkrótce czeka go wygrana,

A odwrót wojska wstrzymają mogiły.

BERTA.

Tak w nienawiści motłoch wasz zaciekły?

LUMIR.

Pod Lubohradem krwi rzeki pociekły.

BERTA.

Ha, głową nadrób. Wszak tu chodzi o nia.

Przez sprzymierzeńców swoich działaj skrycie,

Niechaj cię oni od śmierci ochronią.

LUMIR.

Tyle zachodów, by ratować życie!

BERTA (ździwiona).

Nie chcesz wśród swoich znaleść się z powrotem!

Jeśli zostaniesz tu, umrzesz?

LUMIR.

Wiem o tem.

BERTA (zdumiona).

I ta myśl ciebie nie napawa trwoga?

Tak cię, młodzieńcze, pożar wojny strawił?

Czyś jednej duszy tam nie pozostawił,

Którą byś kochał?

LUMIR.

Prócz ojca, nikogo!

BERTA.

Wszak młody jesteś!

LUMIR.

Już w bojach sterany.

BERTA.

Więc wasza młodość tylko krwią się syci?

Tylko do mordów zdolni Taboryci.

LUMIR.

Gorzkie to słowa!

BERTA.

Daję ci nadzieję,

Ratunku nawet wskazuje ci drogę !

Więcej po nad to uczynić nie mogę.

LUMIR.

Tylko szczęśliwym to życie się śmieje.

BERTA. (ze współczuciem.)

Tyś nieszczęśliwy !

(Odwraca twarz, wyniośle)

W to wchodzić nie raczę,

Jakie są twoje smutki i rozpacze.

Chcę, by ztąd poszła Taborytów rzesza!

LUMIR.

Nie pójdzie.

BERTA. (n. str.

Wszystkie szyki mi pomiesza.

Co pocznie Rudolf! Cały plan się zmienia.

(do Lumira)

Namyśl się. Niema czasu do stracenia.

Nim ci to życie przestanie być miłem,

Namyśl się dobrze.

LUMIR.

Już się namyśliłem.

BERTA. (łagodnie. )

Skoro tak, poślę giermka w twem imieniu,

Niech zaraz pokój obwieszczą dobosze;

Daj pierścień: wojsko pozna po pierścieniu,

Że to ty prosisz.

LUMIR.

Ja o nic nie proszę.

BERTA.

Jakże to ! Wręcz mi odmawiasz, szalony ?

Tam Milicz czeka pomocy z twej strony.

O upór własny rodzic cię obwini.

LUMIR (z wybuchem.)

Ja nie chcę wracać, nie chcę żyć, grafini!

BERTA (do siebie).

Przemawia do mnie tak dziwnemi słowy !

Jaki być może powód tej odmowy ?

{przechadza się, po chwili. )

Czy to stanowcza odpowiedź, młodzianie ?

LUMIR.

Tak jest, grafini!

BERTA.

Ha, to niech się stanie!

Kiedy ratować cię nie ma sposobu,

Idź z zaciętością husycką do grobu,

LUMIR. (smutno)

Grafini, sądzisz mnie nazbyt surowo.

BERTA (z niechęcią. )

Odejdź już, odejdź.

(Lumir ma się ku wyjściu, nagle Berta woła.)

Zostań, jeszcze słowo.

LUMIR (wraca)

Opowiadają dokoła żołnierze,

Że ty się straży sam oddał. Nie wierzę,

By Taboryci byli obłąkani.

Zostałeś wzięty ?

LUMIR.

Nie pytaj mnie pani.

BERTA.

Ja muszę pytać ! Choć nie jestem rada

Wiedzieć co na dnie twego serca leży;

Lecz za przelaną krew moich żołnierzy

Odpowiedzialność wielka na mnie spada.

Lumir.

Za krew przelaną, pani ?

BERTA.

Nieinaczej.

Przez ciebie srogie przeciągną się boje,

Więc muszę wiedzieć, co ten upór znaczy.

Chcę wiedzieć ! Słyszysz ?

LUMIR.

Na zbawienie moje !

Grafini, nic ci nie mogę wyjawić.

BERTA.

(patrzy na Lumira badawczo, p. chw. n. str.)

On tu kobietę ma. Rzecz niewątpliwa !

W tej ciemnej sprawie miłość się ukrywa,

Lecz niepodobna tego tak zostawić.

(zamyśla się.)

Co począć ? Jak doń przemówić?

LUMIR (po nam.)

Grafini!

Chcesz, by ten straszny pożar był stłumiony ?

Niech się pragnieniu twemu zadość stanie.

Zrobię, co każesz, dla waszej obrony.

BERTA.

Ty chcesz się dla nas poświęcić młodzianie ?

LUMIR.

Oto mój pierścień. Niech się nie odwleka

Ta sprawa. W ciężkiej jesteście potrzebie.

Poślij z tym znakiem pewnego człowieka.

BERTA.

Ty chcesz ratować wszystkich, oprócz siebie?

LUMIR.

Księżnej do kolan z podzięką, się rzucę

Za zmiłowanie. Lecz tam nie powrócę.

BERTA (po chwili łagodnie).

Słuchaj mnie. Teraz już ciebie nie pyta

Grrafini, ale zdumiona kobieta,

Ty mi rozjaśnij treść ciemnej zagadki!

Odkryj mi prawdę. Jakie twoje losy?

O, powiedz! Ciężkie w ciebie biły ciosy?

Czy ty masz matkę?

LUMIR.

Nie, już nie mam matki.

BERTA.

Jak dawno walczysz przy Milicza boku?

LUMIR.

Dawno już, bo od piętnastego roku!

BERTA.

Walczyłeś dzieckiem?

LUMIR.

W stu potyczkach byłem,

Do szturmów biegłem wśród pocisków gradu

I zdobywałem mury Wyszehradu!

Chłopięciem krwi się jak wody napiłem!

BERTA.

Masz dosyć walki?

LUMIR.

Me jestem stworzony,

By skrapiać czeską krwią czeskie zagony.

Drżę, że od zguby nic nas nie uchowa,

Bo to, grafini, jest wojna domowa!

Czech bez litości uderza na Czecha,

Nad naszą głową wspólna płonie strzecha!

I wszyscy winni są w jednakiej mierze,

Każdy zarówno krwią bratnią skalany.

Siermiężne chłopy i złociste pany,

Prości Husyci i butni rycerze!

BERTA (na str.)

Prawdę powiada!

LUMIR.

Gubi nas grzech pychy.

Ogłasza każdy mistrz naukę nową,

Przed jedną prawdą nikt czoła nie chyli!

Gdyby chciał Stwórca, byśmy się tępili,

Czyby nam słońce zapalał nad głową

I wonne kwiatów roztwierał kielichy?

BERTA (na str).

Prawda!

LUMIR.

Sterałem swoje młode lata,

Bom w twardej szkole Żyżki się wychował;

Lecz wiem, że człowiek nie stworzon na kata,

Ale na ziemi jest, aby miłował.

BERTA.

Aby miłował!

LUMIR.

Nieraz pośród nocy,

Kiedym w obozie spoczywał bez mocy,

Codzienną walką strudzony i smutny,

Gdy księżyc świecił i pachniały zioła,

Myślałem: wszystko ciszą tchnie dokoła,

Dlaczego jeden człowiek tak okrutny?

BERTA.

Mów dalej, bo jest prawdziwa twa mowa,

Rzadko tu takie rozbrzmiewają słowa.

LUMIR.

I przyszła na mnie rozpaczy godzina,

Gdy nasi znowu do bojów się rwali,

Coś mi wołało: spłaciłeś dług syna,

Zgrozą i mordem żyć nie będziesz dalej.

BERTA (na str.)

To jak ja.

LUMIR.

Głos mi wołał z wysokości:

Otrząśnij z duszy hańbiące kajdany!

Otoś jest młody: żyjesz bez miłości,

Złoto żywota dajesz za liczmany!

BERTA (na str.)

Jak ja!

LUMIR.

Sumienie coraz bardziej we mnie

Huczało, bólu wzmagała się siła.

Biegłem do bojn, by umrzeć. daremnie!

Na polu walki śmierć nie przychodziła.

BERTA.

Mężnych unika.

LUMIR.

Serce miałem jadu

Pełne, aż zgryzot przygniotło mnie brzemię.

W boju miecz nagle rzuciłem o ziemię

I tak zostałem jeńcem Lubohradu.

BERTA (żywo)

Sam się oddałeś?

LUMIR.

Słyszałem, żeś sroga,

Że ślesz pojmanych zaraz na męczarnie;

Więc rzekłem sobie: tędy moja droga,

Tam mię nareszcie gnuśna śmierć przygarnie.

BERTA.

Boże mój!

LUMIR.

Fani, oto moje losy.

Oto zagadki rozjaśnione słowo!

Gdym wpół otwarte widział już niebiosy,

Nie każ mi pani w piekle żyć na nowo.

BERTA (poruszona).

Lecz ty żyć będziesz, żyć musisz, przez Boga!

Czechom potrzebne właśnie takie syny!

Nietylko twoja ciernista jest droga,

"Widać, że wszyscy cierpimy za winy!

Ja was ratować chcę, słaba kobieta,

Lecz mi pomóżcie, a zorza zaświta!

(Klaszcze w ręce, do Zdeńka dając mu pierścień).

Idź do Milicza i między żołnierze,

Głos zaprzestanie walki i przymierze,

(do Lumira).

A ty odegnaj zwątpienia cień blady,

Bo mężnych tylko udziałem wygrana!

Wytrwaj! Pomocy chcę twojej i rady,

Wytrwaj dla braci twych.

(odchodzi, za nią Wok).

LUMIR (patrzy za odchodzącą).

Umiłowana!

Gdybyś wiedziała, że oczyma swemi

Ty byś mnie mogła przykuć do tej ziemi!

(Wbiegają Ludger i Heliodor),

Scena .

Lumir, Ludger i Heliodor.

HELIODOR.

O czem tak duma młody Taboryta?

LUDGER.

Pewnie myśl jego zaprząta kobieta.

HELIODOR.

Rzecz oczywista. Przecież nie jest z głazu.

LUDGER.

Chociaż ty kacerz, husyta, bluźnierca,

Jednak nam wszystkim przypadłeś do serca.

HELIODOR.

Jedną wątpliwość co do ciebie mamy,

Czy ty masz damę?

LUMIR.

Nie, ja nie mam damy.

HELIODOR.

A ileś razy kochał?

LUMIR.

Ani razu.

LUDGER.

On niema damy!

HELIODOR.

On bez damy żyje!

LUDGER.

Więc czyje barwy ty nosisz!

LUMIR.

Niczyje !

HELIODOR.

Więc kto jest serca twego spowiednikiem.

Przed kim się zwierzasz?

LUDGER.

Tak, przed kim?

Lumir.

Przed nikim.

HELIODOR.

Takie są u was w Taborze zwyczaje?

Bez kobiet mogą, żyć tylko mazgaje,

A nie rycerze.

LUDGER.

Hańba dla rycerza,

Kiedy wybranej damie się nie zwierza,

Lecz w sobie tłumi miłosne pragnienie.

LUMIR (z uśmiechem).

Ja nie potrafię przemawiać uczenie.

HELIODOR.

My nauczymy cię, tak być nie może,

Wszak możesz długo zostać na tym dworze,

I będziesz trawił w tęsknocie godziny?

LUDGER.

Radzę ci zacznij wzdychać do Celiny!

HELIODOR.

Tak, ona właśnie teraz niezajęta,

Bo jej Kleofas popadł w wasze pęta!

LUMIR.

Któż to Celina?

LUDGER.

Piękność doświadczona,

Wierz mi, wszystkiego cię nauczy ona!

HELIODOR.

A choć ma lekkie już zmarszczki na czole,

Nie zważaj. Będziesz w doskonałej szkole.

LUDGER.

Lecz nie zapomnij w miłosnym zapale

O obowiązku najświętszym rycerzy:

Berta tu panuj, jej hołd się należy.

Od tego hołdu nie zwolnionyś wcale.

HELIODOR.

Masz sławić jednę, to pamiętaj sobie

Wzdychać do drugiej.

LUMIR.

Więc mam wielbić obie?

LUDGER.

Nie, nie pojmujesz husyto prostaczy,

Obie masz kochać, lecz każdą inaczej!

LUMIR.

Każdą inaczej kochać?

LUDGER.

Oczywiście!

Jednę powszednio, drugą uroczyście!

Pojmujesz?

HELIODOR.

Widzisz tę wstęgę przy zbroi?

Dziś żółtą stroną dla ludzi przypięta,

Bo to jest barwa słodkiej Irmy mojej,

Miłość na codzień.

(odwraca wstęgę).

To, miłość od święta:

Barwa grafini.

LUMIR.

Od tegom daleki.

Jeśli pokocham, to — raz i na wieki.

LUDGER.

Raz i na wieki!

Heliodor.

Oto jest myśl płocha:

Bo kto raz kocha, ten wcale nie kocha.

LUDGER.

Nie jest smakoszem, kto nad miarę pości;

Rycerz się musi zaprawiać w miłości.

LUMIR (z uśmiechem )

Tak nakazują dworskie obyczaje?

HELIODOR.

Tak, bo kochania różne są rodzaje.

Inaczej ciebie pokocha dzierlatka,

Inaczej znowu wdowa lub mężatka!

LUMIR.

Tyle miłości!

HELIODOR.

Wszystkie je odsłania

Słodki Owidyusz w "Nauce kochania".

LUDGER.

Do rycerskiego nim przystąpisz stanu,

Poznaj poradnik Arnolda z Marsanu.

LUMIR.

To widzę, że mnie zmudna czeka praca.

HELIODOR.

Za to jak słodko życie twe popłynie!

LUMIR.

Ja prostak!

HELIODOR.

Nic to, zaufaj Celinie.

Na każdym kroku zasięgaj jej rady.

Ona nauczy cię dworskiej ogłady,

Zanim Kleofas wróci.

LUDGER.

Już powraca!

HELIODOR.

Kleofas wraca!

LUDGER (biegnie).

Wraca zmartwychwstaniec!

HELIODOR (do Lumira).

Teraz Celiny już zajęty szaniec!

Szturmuj do innej (biegnie ku drzwiom).

LUMIR (do siebie).

Sto gwiazd drga na niebie,

Lecz żadna dla mnie. bom już wybrał ciebie!

(Wchodzą Kleofas, Agnes, Irma i rycerze ).

Scena .

Lumir, Ludger, Heliodor, Kleofas, Irma i rycerze.

KLEOFAS.

Dajcie tchu złapać, wszystko wam wyśpiewam.

Nadobna Agnes, każ mi przynieść wina,

Bo z tej nadmiernej radości omdlewam.

Wszystko wam powiem. A gdzie jest Celina?

IRMA.

Przywdziewa stroje.

AGNES.

Mów, mów Kleofasie.

KLERFAS.

Piękne! Niech wzrok mój wami się napasie,

Niech podziękuję świętym i Maryi.

(odetchnąwszy).

Wiecie, że miałem już stryczek na szyi?

AGNES.

Stryczek na szyi!

KLEOFAS.

Tak, tak! Już po ciele

Chłód się przedśmiertny, niby mrówki, szerzył.

I brakowało do zgonu niewiele.

(sentencyonalnie).

Gdyby mnie powiesili, jużbym nie żył.

AGNES.

Jużby po tkliwym Kleofasie było!

KLEOFAS (wzdycha).

Alem się wydrwił odwagą i siłą.

Co wycierpiałem tam, nie uwierzycie.

Na każdym kroku wciąż drżałem o życie.

Naród to srogi, a żyje bezbożnie.

Zważcie, że chcieli upiec mnie na rożnie.

AGNES.

Upiec na rożnie!

HELIODOR.

Łakoma gromada!

LUDGER.

Aleby mieli też pieczeń nielada!

KLEOFAS.

Pieczenią z wiedźmy niech dyabeł ich syci!

IRMA.

Cóż Taborytki?

AGNES.

A cóż Adamici?

KLEOFAS.

Kto do tych przystał, zaraz zrzuca szaty,

Wśród ludzi chodzi, niby wilk kudłaty,

Ztąd jest obozu widok srodze brzydki,

Nago też wszystkie chodzą Adamitki.

LUMIR.

To kłamstwo!

KLEOFAS.

Nie przecz, gdy jestem w zapale.

LUMIR.

Lecz Adamitów wśród nas niema wcale.

KLEOFAS (do Heliodora).

Kto jest ten młokos?

HELIODOR.

To syn Miliczowy.

KLEOFAS.

Młody husyto; nie gań mojej mowy.

LUMIR.

Zmyślasz!

KLEOFAS.

To sekret mojego zawodu!

Gdybym nie zmyślał, dawno zmarłbym z głodu.

LUDGER.

Kłam, Kleofasie!

HELIODOR.

Kłam, ale uczenie!

KLEOFAS.

Nadobne kłamsto jak kula się toczy,

A ludzie wolą od prawdy zmyślenie.

IRMA.

Zmyślaj nadobnie.

AGNES.

Słodki trubadurze,

Mów dalej.

KLEOFAS.

Na co patrzały me oczy,

Tego nie spisać na wołowej skórze!

Oni tam modlą się przed byczą głową

I końskie mięso jedzą na surowo.

LUMIR.

To fałsz wierutny!

KLEOFAS.

Żyją, jak zwierzęta.

Co to jest miłość, o tem żaden nie wie.

Za włosy ciągną do ślubu dziewczęta,

A pokładziny sprawują na drzewie.

(Lumir macha ręką).

AGNES.

Mów dalej.

Kleofas.

Dalej? Mam wam śpiewać dalej!

Przynieście pierwej wszystkie arfy moje

Niech przy muzyce dusza się rozpali,

A na ton górny, górną pieśń nastroję.

Przynieście arfy! — Celina!

(Wbiega Celina, za nią Wok z puharem w ręku).

Scena .

Ciż, Celina i Wok.

CELINA (rzuca się Kleofasowi na szyje).

Mój luby!

Mój przyjacielu! Wypełniłeś śluby!

Teraz do ciebie już należę cała,

Każdej twej chęci Celina wysłucha!

KLEOFAS (z zachwytem).

A w imię Ojca, i Syna, i Ducha,

Zstąpiłaś tutaj niby ranne zorze.

A takeś przez tę dobę wypiękniała,

Że ci Blancheflora pozazdrościć może!

(pokazuje na puhar).

To wino?

CELINA.

O nie! To słone łzy moje!

KLEOFAS.

Łzy twoje! Niech je na twą cześć wychylę!

CELINA.

Stój! miałam rosić je na twej mogile,

A teraz niemi konwalije napoję!

KLEOFAs.

O cytro dźwięczna!

CELINA.

O wonna amforo!

KLEOFAS.

Sarno swywolna!

CELINA.

Mój tkliwy jeleniu!

KLEOFAS.

Gwiazdo, chcę kąpać się w twoim promieniu!

CELINA.

Kąp się!

KLEOFAS.

O szczęsnym, szczęsnym oblubieniec.

CELINA.

I ja! (na str. patrząc na Lumira)

Ten Lumir, to składny młodzieniec!

WOK.

Jasna grafini!

(Wchodzi Berta, za nią Rudolf).

Scena .

Ciż, Berta i Rudolf.

RUDOLF.

Miłościwa pani!

Można polegać na Miliczu słowie,

Bo oto wolni są wszyscy więźniowie.

HELIODOR.

Pragnę do twojej pochylić się ręki.

BERTA (do rycerzy).

Mężni, zmiennego doznaliście losu!

KLEOFAS.

Pani, wracamy niby z lwa paszczęki,

Z gorejącego zstępujemy stosu,

Prosto z husyckiej kroczymy jaskini,

Aby cię bronić i wielbić, grafini.

BERTA.

Nastrój, lutnisto, zgodnie struny twoju

Na ton weselny, bo skończone boje!

LUDGER.

Skończone boje?

BERTA (do Rudolfa).

Każ chorągiew białą

Zatknąć na wieży. Dość krwi się przelało!

HELIODOR.

Chorągiew zatknąć?

BERTA.

Niech w słońcu szeleści,

Da Bóg pomyślne usłyszymy wieści!

(Wbiega Zdeniek).

ZDENIEK.

Pani, dokoła zgiełk i koni rżenie,

Obóz zwinięty, zdjęte oblężenie,

I zanim mroki zapadną wieczoru,

Husyci będą w drodze do Taboru.

BERTA.

Z gromowej chmury błękit się wyłania:

Nadszedł spokoju czas i zmiłowania!

Oddawna pierwsza noc nastanie cicha,

Niech odtąd zamek weselem oddycha!

RUDOLF.

Stanie się wszystko podług woli twojej!

HELIODOR (n. str. do Ludgera).

Słyszysz?

LUDGER.

Ja mojej nie zdejmuję zbroi.

(Wychodzą wszyscy, oprócz Lumira i Berty)

Scena .

Lumir i Berta.

BERTA.

Więc wolnym będziesz, nim wieczorne mroki

Upadną. (Lumir milczy).

Dokąd pokierujesz kroki?

LUMIR.

Nie wiem.

BERTA.

Za wojskiem na Tabor iść radzę,

Tłumić zarzewie wojny. Macie władzę.

Serca twych braci może Bóg odmieni.

LUMIR.

Grafini! Tabor — to gniazdo szerszeni!

BERTA.

Więc tu na zamku poszukaj gościny.

LUMIR (żywo).

Zezwalasz, pani?

BERTA.

Nie widzę przyczyny

By cię wypędzać.

(n. str.)

On tu dla kobiety

Chce zostać.

LUMIR (po namyśle).

Nie, nie; jestem żołnierz prawy.

Odejdę. Miejsce tu nie dla husyty.

BERTA.

Lecz dokąd pójdziesz?

LUMIR.

Pójdę na Morawy!

Tam dom nasz stoi, bluszcz się po nim wije

I jedno dla mnie wierne serce bije.

BERTA.

Więc kochasz. Widzisz, nie dawałam wiary,

Byś nie miał serca...

LUMIR.

Mej piastunki starej.

Berta.

Piastunki?

LUMIR.

Ona jedna, prócz rodzica,

Kocha mnie. (Berta potrząsa głową).

Pani, zdziwione twe lica...

(po chwili)

Kiedy konieczność precz mi odejść każe,

Bym resztę życia przepędził w tęsknocie,

Pani, z bezmógłą nie mieszaj mię zgrają.

(z mocą)

Wiem, że są ludzie, którzy nie kochają.

A jednak żyją, lecz to są nędzarze,

Choćby w atłasach chodzili i w złocie!

BERTA.

Któżby nie pragnął słonecznych promieni,

By z wybranemi wieczne zawrzeć śluby?

LUMIR.

Kalecy ducha i wydziedziczeni

Zowią się na tej ziemi samoluby.

Lecz komu bije żywe serce w łonie,

Ten się nie zbłąka wśród życia zawiei;

Gdy wszystkie gwiazdy zgasną po kolei,

Jedna nie zgaśnie, ta która w nas płonie.

BERTA (na str.)

On kocha!

LUMIR.

Ale tych, którym los wzbrania

Żyć, jako czują, nie potępiaj, pani.

Niejeden z nich jest godzien miłowania,

Nie wszyscy tylko do szczęścia wybrani!

(Odchodzi).

BERTA (sama).

Wszystko mi wyznał, lecz jedno ukrywa:

On kocha! — Jaka ona jest szczęśliwa!

(Wchodzi Renata, patrzy za odchodzącym Lumirem.)

Scena .

Berta i Renata.

RENATA.

Słuchaj mnie, Berto!

(Berta wstrząsa się).

Nękana chorobą,

Prosto tu z łoża przychodzę boleści,

Aby bez świadków rozmówić się z tobą,

Tak niespodziane we mnie rażą, wieści!

BERTA.

Jakież to wieści?

RENATA.

W głos mówią żołnierze

Po całym zamku rzeczy nie do wiary:

Żeś ty kazała potrzaskać sztandary

I z Husytami zawierasz przymierze.

BERTA.

Pragnę je zawrzeć.

RENATA.

Pragniesz się z hołotą

Bratać! Z bezbożnym chcesz godzić się wrogiem

I Mitrowiców klejnot zepchnąć w błoto!

BERTA.

Cokolwiek zrobię, odpowiem przed Bogiem.

RENATA.

Przedemną także! Jesteś tego grodu

Panią! lecz kalać nie dam ci przeszłości.

I póki jeszcze stare włóczę kości,

Póty na hańbę nie pozwolę rodu!

BERTA.

Na hańbę rodu?

RENATA.

Jakto! Więc nie czujesz,

Że to podłego będzie tryumf gminu?

Więc nędznej krwi twych żołnierzy żałujesz,

Odzierasz czoło Ernesta z wawrzynu?

BERTA.

Na cześć Ernesta krew i łzy się lały,

A za grób jeden powstał cmentarz cały.

RENATA.

Ale kat jego żyje i — zwycięski!

BERTA.

Matko! W przededniu cofnęłam się klęski,

Gdy już w ten zamek grom godził po gromie;

Nasz mężny żołnierz walczył na wyłomie!

Wiedząc, że patrzy nań bolesna matka,

Każdy powinność spełnił do ostatka!

A ja! —

RENATA.

Tyś winna, boś słabego ducha!

BERTA.

Wołania mego niechaj Bóg wysłucha!

Nie chcę, by kraj ten zasiały mogiły,

A we krwi brodzić, matko, nie mam siły!

RENATA.

Więc ja mam siłę, więc ja rządy biorę,

Obezwładniona chorobą niewiasta!

Kiedy pod stopą zdrada tu wyrasta,

Ja bezwstydowi postawię zaporę!

BERTA.

Zgubisz nas!

RENATA.

Ale nie wyciągnę dłoni

Do tych, co z wiary i ze czci wyzuci!—

Choćby podstępnej przyszło użyć broni,

Lumir do ojca nigdy nie powróci!

BERTA.

Matko, cześć naszą zatopisz w tej toni,

Zdradzasz, gdy wiary dochowują oni!

RENATA.

Księżna Renata przysięgi nie łamię,

Ty bądź spokojna, już moja w tem głowa.

Muszę mieć baczne oko, silne ramię,

Gdy tak na duchu upada synowa, !

BERTA.

Wszakże do ustępstw sam Rudolf się skłania,

Bo wyczerpane są środki obrony.

RENATA.

Dopóki Milicz nie legnie zmiażdżony,

Z taborytami niema pojednania.

BERTA.

Więc wyjścia niema.

Renata.

Jest. Zasięgłam rady.

Gdy nic orężną nie zdziałamy dłonią,

Należy rzucić pośród nich kość zwady,

Niech jak psy głodne pogryzą się o nią.

BERTA.

Oni są zgodni! W jedności ich siła.

RENATA.

Potrzeba by ta jedność się rozbiła.

BERTA.

Któż tego dopnie?

RENATA.

Ty!

BERTA.

Ja?

RENATA.

Tak.

BERTA.

Zbyt wiele.

Wymagasz matko.

RENATA.

Nic nad siły twoje.

Chcę byś zamysły moje wypełniła.

BERTA.

Ja tych zamysłów najbardziej się boję.

RENATA.

Nie trwóż się. Niema jedności w Taborze

I nie jest zgodny obóz Miliczowy,

Wrogi hetmana podnoszą, już głowy

I lada chwila waśń wybuchnąć może.

Roztropnie z tego korzystać należy.

BERTA.

Lecz w jaki sposób matko?

RENATA.

Przez Lumira!

Widzisz, nie żądam krwi twoich żołnierzy.

(Berta milczy.)

Lumir do ojca żywi żal ukryty,

Że kraj pustoszy i brata się z gminem;

Łatwa to sprawa dla śmiałej kobiety,

Poróżnić ojca z rozżalonym synem.

BERTA.

Ojca ze synem?

RENATA.

Tak. Naprzeciw syna

Należy ojca postawić. Jedyna

To droga dla nas, by wyjść z walki cało.

Milczysz? Czy wszystko powiedzieć ci muszę.

Kiedy wydarto mi Lumira ciało,

Ty teraz, Berto, zabijesz mu duszę!

BERTA.

Jam nieuczona w podstępach i zdradzie.

RENATA.

Lumir tu musi zostać w Lubohradzie!

BERTA.

On wziął przed chwilą ze mną pożegnanie.

RENATA.

Skoro ty zechcesz, on tu pozostanie!

BERTA (zdumiona).

Skoro ja zechcę?

RENATA.

Tak. Bo on na poły

Jest nasz. U resztę nie trudne mozoły.

Lumir zastępy swych stronników liczy,

Gdy stąd bój wyda za czeską koronę,

Na siebie rzucą się strony zwaśnione!

A Milicz stanie się łupem tej dziczy.

BERTA.

Lumir to spełni?

RENATA.

Pod temi murami

Cni Taboryci wytracą się sami.

BERTA.

Lumir na taki czyn się nie odważy?

RENATA.

Odwagę będzie czerpał z twojej twarzy!

BERTA.

Księżno! to młodzian zapalnego ducha,

Dworskim zwyczajem damy nie posłucha.

RENATA.

Posłucha! U nóg twoich pełzać będzie,

Musisz go córko użyć za narzędzie!

A Mitrowice nie wstrząsną się w grobie,

Sam Ernest śle ci rozgrzeszenie z nieba!

Gdy opór jego złamać będzie trzeba,

Wtedy....

BERTA.

Cóż wtedy?

RENATA (odwraca twarz).

Rozmiłuj go w sobie!

Aby był mieczem kary w naszej dłoni,

Biczem na winnych!

BERTA (w uniesieniu).

Ha, dość! przez Bóg żywy!

Niech się sędziwe twe czoło zapłoni,

Bo tam nas sędzia słucha sprawiedliwy!

Niż tak się szargać, raczej pod wrotami

Żebrać i ręce swe obgryzać z głodu!

Słuchaj mnie, księżno, słuchaj: gardzę wami!

Ta Mitrowiców nienawidzę rodu!

RENATA (groźnie).

Berto!

Berta.

Patrz! ogniem spłonęły mi lice,

W niebo po litość wyciągam ramiona!

Wyście mnie wzięli białą gołębicę,

Dziś krwią niewinnych ma szata splamiona.

Wyście oboje w nękaniu wytrwali

Jedynej chwili szczęścia mi nie dali,

Ale wciąż w krwawą spychali kałużę;

Księżno, to ja wam za narzędzie służę!

Służyłam zawsze! Bo lekceważona

Przez męża, sługa raczej, a nie żona!

Potem, gdy z własnej winy poległ w grobie,

Na pastwę byłam porzucona tobie!

A ty, by uczcić swego syna cienie,

Tyś mię wydała na całopalenie!

Wzięłaś mi, co ma najdroższego człowiek,

Spokój mi skradłaś, sen spędziłaś z powiek,

Żądałaś by się okrucieństwa działy,

Dla Mitrowiców potęgi i chwały!

I taki postrach nieciłaś wśród łona,

Takie na duszę narzuciłaś pęta,

Żem żyła własną grozą przerażona,

Wśród społeczności człowieczej wyklęta!

RENATA.

Tyś oszalała!

BERTA.

Tak! byłam szalona

(dym ci służyła, jak najmita lichy!

By Mitrowiców wywyższyć znamiona,

Podnóżkiem stałam się dla waszej pychy!

A ulgi wtedy nastawał dzień rzadki,

Kiedy niemocy trzymało cię łoże!

Wiedząc, że nikt mi przeszkadzać nie może,

Jam się skarżyła przed obrazem matki!

Do matki lgnęła ma dusza zbolała

Z płaczem, że w ręce katów mnie wydała.

RENATA (ciężko dysząc).

Bezwstydna!

BERTA.

Zgryzot zaznałam do syta,

Więcej, niż słaba znieść może kobieta!

To niech zatonie w mroku przeszłość cała

I wybawienia niech się zorza święci!

(z mocą)

Ja was wyrzucam z serca i z pamięci,

Bom syna twego nigdy nie kochała!

RENATA.

Taką szkaradę rzucasz mi w oblicze

Krzywoprzysiężna!

BERTA.

Niech raczej Milicze

Posiędą wasze włości i zaszczyty,

Kiedy gangrena wielkie rody toczy.

Księżno! głos tego młodego Husyty

Na słońce prawdy otworzył mi oczy!

Całą ohydę mej przeszłości czuję,

Na nowe życie drży mi serce w łonie!

Mam go uwodzić! ku waszej obronie?

A może, może ja go już miłuję?

RENATA.

Ty go miłujesz, a ja ci nałożę,

Ja, pani teraz, żelazną obrożę,

Do lochów strącę!

BERTA.

Bramę mi otworzy

Od twoich więzień jasny anioł boży,

Rajem uczyni mi jaskinię ciemną.

Księżno, ty nie masz władzy już nademną.

RENATA.

Ty ujrzysz!

BERTA.

Strzeż się niebieskiego gromu,

Serc ludzkich deptać niewolno nikomu!

Chociażby mocarz był, potka go klęska.

Ty bierzesz władzę? lecz jam już zwycięska,

Bo wyzwolona nie umrę z rozpaczy.

Księżno Renato! wezwij twych siepaczy,

Ja czekam na nich z duszą niestrwożoną,

(z mocą)

Lecz tam na ciebie czeka — Bóg!

(wychodzi).

RENATA (sama).

Czerwono

Mi w oczach! Chryste, święć się twoje imię.

Dławię się! — Ratuj, ojcze Joachimie....

(z krzykiem)

Ratuj mnie!

(Z różnych stron wbiegają: Kleofas, Wok, potem Zdeniek, Agnes, Irma, Celina oraz rycerze ).

Scena .

KLEOFAS (spostrzega Renatę).

Oo to! Kto tak strasznie wola?

Księżna Renata?

WOK.

Pot spływa jej z czoła.

KLEOFAS.

Ona się dusi!

WOK (krzyczy).

Hej straży!

(Wbiega Zdeniek, Celina, Irma, rycerze i pachołki).

KLEOFAS.

Na loże

Z nią prędzej!

CELINA (do Woka).

Co się stało?

WOK.

Księżna kona.

AGNES.

Księżna Renata?

WOK.

Umiera tam!

IRMA.

Boże!

CELINA.

Jak strasznie patrzy krwawemi oczyma!

KLEOFAS.

Co prędzej wołać ojca Joachima!

Gdzie jest grafini?

WOK.

Idzie! (Wbiega Berta)

BERTA.

Panno Święta!

Jam ją zabiła!

(Renata wpatruje się w Bertę i porusza ustami)

KLEOFAS.

Chce mówić!

RENATA (porywa się do Berty).

Przeklęta!

(Pada na fotel i umiera).

Kleofas.

Skończyła!

(Wbiega Joachim, za nim Lumir).

KLEOFAS.

Ojcze, zaniknijcie jej oczy!

Joachim.

Niech wiekuista światłość ją otoczy!

Niechaj zwichrzoną jej duszę ukoi

Pan, w nieprzebranej łaskawości swojej.

KLEOFAS.

Amen.. (Za drzwiami zgiełk.)

JOACHIM.

Kto spokój tu umarłych miesza?

(Wbiegają Ludger i Heliodor).

Scena .

Ciż, Heliodor i Ludger.

LUDGER.

Grafini! zamek padł ofiarą zdrady,

Milicz strącony, zerwane układy!

HELIODOR.

Twej głowy żąda Taborytów rzesza!

(Berta stoi nieruchoma, wchodzi Rudolf, za nim żołnierze).

Scena .

Ciż i Rudolf.

RUDOLF (do Berty).

Radowan objął dowództwo. Uderzy

Na zamek nocą.

(Do żołnierzy, wskazując Lumira. )

Wtrącić go do wieży!

Kto żywy jeszcze, niech przywdziewa zbroje!

(Żołnierze otaczają Lumira).

BERTA.

Renato, spełnia się przekleństwo twoje!

AKT IV.

Dziedziniec zamkowy. W głębi wał. Z boku, baszta.

Scena .

(Wchodzi Kleofas w zbroi na czele kilku żołnierzy).

KLEOFAS (do dobosza.)

Uderz na zmianę warty.(Żołnierz bębni).

Doskonale.

(Do kilku, żołnierzy).

Idźcie zluzować strażników na wale:

Pewnie doskwiera im głód i spiekota.

(do innych)

A wy ruszajcie pod zamkowe wrota.

Pilnie mieć uszy i oczy rozwarte!

(do następnego)

Ty przy tej wieży będziesz trzymał wartę.

Czuj duch! bo ptaszek zamknion tu nielada.

W tej ciupie siedzi Milicza syn! Biada

Ci, gdyby zdołał umknąć zdradnie:

Moja i twoja wówczas głowa spadnie.

(nadyma się)

Lecz naprzód twoja.

(do żołnierzy)

Bierzcie przykład ze mnie!

Ja, com porywał tłum pieśnią zapału,

Dziś walczę, jak lew, a wróg drży nikczemnie.

Marsz!

(Dobosz bębni, żołnierza rozchodzą się, jeden z nich staje przy baszcie. Kleofas przechadza się, po chwili).

A więc jestem dowódcą oddziału!

Rudolf mnie wtłoczył przemocą w tę zbroję,

Nic nie pomogły tkliwe prośby moje.

(wzdycha)

Gdy wszystko za broń chwyta, trudna rada.

W tej służbie czuję, jak mi brzuch opada.

(Wbiega Zdeniek).

Scena .

Kleofas i Zdeniek.

ZDENIEK.

Gdzie jest dowódca?

KLEOFAS.

Widzę z twojej miny,

Że niesiesz wieści.

ZDENIEK.

Różne są nowiny.

KLEOFAS.

Lecz dobre, prawda, dobre?

ZDENIEK.

Rozmaite.

Milicz stracony został przez kobietę.

(Kleofas kiwa głową)

Hetmana prosta zgubiła dziewczyna,

Gdy wobec ojca oskarżyła syna

( zdradę. Pewnie młody Taboryta

Dla innej stał się niewiernym dziewczynie.

KLEOFAS.

Kobieta! wszędzie musi być kobieta.

Przez nią się rodzi człowiek, przez nią ginie.

ZDENIEK.

Wojsko niechętnie słucha Radowana,

Że szturm odparty, to było powodem;

Czując, że nowa czeka go przegrana,

Pragnie Radowan zamorzyć nas głodem.

KLEOFAS.

To źle!

ZDENIEK.

Już wojsku rozkazy wydano,

Już są niektóre oddziały w pochodzie

Na Tabor. Inne tutaj pozostaną

I strzedz nas będą choćby do jesieni,

Aż liść pod stopą zwiędły zaszeleści.

KLEOFAS.

Aż się w liść zwiędły każdy z nas zamieni.

Oj źle! Umierać na sucho, o głodzie!

Giermku, fatalne dziś przynosisz wieści!

(Wchodzi Woli).

Scena .

Ciż i Wok.

WOK (do Zdeńka).

Ruszaj co żywo. Komendant cię wola.

Jest u grafini. (Zdeniek odchodzi)

(do Kleofasa) Kornie chylę czoła

I jasnej pani obwieszczam przybycie

Do jeńca, co go czujne oczy strzegą.

KLEOFAS (do siebie)

A może zażyć leku na przytycie,

Aby wśród głodu człek miał schudnąć z czego?

WOK.

Cny trubadurze! słuchaj: tu do ciebie

Grafini przyjdzie!

KLEOFAS.

Przyjdzie? Wyśmienicie!

Jam jej nie widział po księżnej pogrzebie.

WOK.

Nikt jej nie widział, od zgonu Renaty

Jeden miał wolny wstęp do jej komnaty,

Ojciec Joachim. Lecz krótka żałoba,

Gdy obok siebie setne rosną groby.

Dziś do Lumira przyjść jej się podoba,

Aby ratunku obmyślić sposoby.

Komendant ma być tej rozmowy świadkiem.

KLEOFAS.

Szczęść Boże! Ale nim nastaną czasy

Pokoju, jadła szykujcie zapasy!

(na str.) Ja to dla siebie zrobię już ukradkiem.

(Wchodzą: Celina, Agnes i Irma, za nimi pachołek niesie kosz z żywnością).

Scena .

Kleofas, Agnes, Irma, Celina i Wok.

CELINA.

On tutaj jęczy!

AGNES.

Tutaj go zamknęli.

IRMA.

Nieczułą strażą otoczyli wieżę.

CELINA.

Tutaj Lumira zły Kleofas strzeże.

AGNES.

Lecz dobrzy nad nim czuwają anieli.

CELINA (do Kleofasa).

I czyliż w tobie dusza się nie sroma,

Że nad nim stoisz, jak cerber trójgłowy?

AGNES.

On przez kobietę cierpi, rzecz wiadoma.

IRMA.

On dla niej dźwiga żelazne okowy.

CELINA.

I ty, coś miłość słodkim śpiewał głosem,

Ty się nad jego nie litujesz losem?

AGNES.

Trubadur z prostem żołdactwem się brata.

IRMA.

Potrzaskał cytry!

AGNES.

I służy za kata!

CELINA.

Tak jest, za kata!

KLEOFAS.

Ależ piękne moje!

Tak każe Rudolf, a ja go się boję!

AGNES.

Kleofas z trwogi przystał do rycerzy!

IRMA.

Ze strachu trzyma królewicza w wieży.

KLEOFAS.

Jaki królewicz?

CELINA.

Kto w lochy rzucony

Kocha i tęskni, ten wart jest korony.

AGNES.

Tak! Kto swe życie poświęcił kobiecie,

Godzien być królem!

IRMA.

Dręczysz go nikczemnie!

KLEOFAS.

Kocha się? dobrze. Ale w której przecie?

CelINA (prędko).

We mnie się kocha!

Irma (prędko).

We mnie!

AGNES (prędko).

Może we mnie!

KLEOFAS.

Toście przyznały się, jak na spowiedzi.

Wszystkie was kocha? niechaj w ciupie siedzi!

CELINA.

Ty okrutniku!

IRMA.

Serce masz ze stali!

AGNES.

Niech z tobą wszystkie twoje pieśni giną!

CELINA.

Głód mu doskwiera i pragnienie pali.

Myśmy dlań ciasta przyniosły i wino.

KLEOFAS (do żołnierza, dając mu kosz)

Weź to. Wypij za jego urodę,

Lecz Lumir poszedł tam na chleb i wodę.

CELINA.

Więc jam straciła już nad tobą władzę?

Ach, dożyć tego sercu najboleśniej!

AGNES (do Celiny).

Porzuć go?

IRMA.

Ukarz!

KLEOFAS.

I cóż ja poradzę!

Ludzie się wolą bić, niż słuchać pieśni!

(Wchodzą Berta i Rudolf).

Scena .

Ciż, Berta i Rudolf.

RUDOLF.

Oto jest baszta.

BERTA (na str.)

Tu jego więzienie,

Tu pokutuje za winy nieswoje.

Rudolf.

Pani! Układy na nic się nie zdały,

Milicz nad wojskiem utracił wpływ cały,

To Lumir musi umrzeć.

BERTA.

Ja się boję

Gniewu Bożego. Czyste mieć sumienie

Pragnę. Więc czynię, co do mnie należy.

RUDOLF (pochyla głowę).

Skoro tak każesz! (do Kleofasa)

Wyprowadź go z wieży.

(Wbiega Ludger).

Scena .

Ciż i Ludger.

LUDGER (do Berty).

Pani! Heliodor i jego łucznicy

Dziś dwoje łudzi przy bramie złowili;

Zeznali, iż są Milicza stronnicy.

Chcą mówić z tobą.

BERTA.

Przywiedź ich w tej chwili.

(Ludger czyni znak ręką, Berta do Rudolfa).

Może przychodzą z pojednania słowy.

Jak myślisz?

RUDOLF.

Myślę, że to podstęp nowy.

BERTA.

Wszak sam niedawno głosiłeś przymierze.

RUDOLF.

Tak, lecz dziś w przyjaźń Husytów nie wierzę.

(Heliodor wprowadza Wyhonia i Antoszkę).

Scena .

Ciż, Heliodor, Wyhoń i Antoszka.

LUDGER (do Berty).

Oto ci ludzie!

HELIODOR (do Rudolfa).

To szpiegi być mogą,.

RUDOLF (do Wyhonia).

Kto jesteś?

WYHOŃ.

Jestem sługa Miliczowy.

Przychodzę do was w posły z tą niebogą,.

Wy kornej naszej wysłuchajcie mowy.

RUDOLF (wskazuje na Antoszkę).

Kto ona?

WYHOŃ.

Ona? Siostra Taborytka.

LUDGER (śmieje się do Heliodora).

Ha, ha, ha, siostra!

HELIODOR.

Siostra! (patrzy na Antoszkę).

Lecz niebrzydka.

RUDOLF.

Czego tu chcecie?

WYHOŃ.

Kędy jest grafini?

Berta.

Tu jestem.

WYHOŃ (pochyla się do jej nóg).

Pani!

Berta.

Milicz was przysyła?

WYHOŃ.

Nie. Tu nieszczęścia nas przygnała siła.

Grafini, z własnej przychodzimy woli,

By wznieść do ciebie gorące błaganie.

BERTA.

Pragnęłam ulżyć naszej wspólnej doli,

Wyście zdradziecko zerwali układy.

Siejecie waśnie, odpowiecie za nie.

WYHOŃ.

Nie my, nie my się dopuścili zdrady,

Jasna grafini! nie my przeniewierce.

Jeden przewrotny człek zatruł nam serce,

Człek, co mu oczy gęsta ćma zasłania:

Radowan winien i jego knowania.

(Występuje Ludger).

LUDGER.

Grafini! nie chciej słuchać tego zbira.

Zdeniek nam wieści przyniósł z pierwszej ręki:

Wszystkich zgubiła kochanka Lumira.

BERTA.

Jego kochanka? (Antoszka pochyla głowę).

LUDGER.

Antoszka się zowie.

Widać zamało Lumir wielbił wdzięki

Dziewczyny. Więc też z Radowanem w zmowie,

Widząc, że nie jest wybranemu mila,

"Siostra" o zdradę "brata" oskarżyła.

ZDENIEK.

Tak jest.

LUDGER.

Więc jako zbiega go sądzili.

Radowym tylko czekał takiej chwili,

Aby mógł zgubić Milicza.

WYHOŃ.

Już zgubiłI zgubi wszystkich. O złocista pani!

Jam na swem ręku Lumira hołubił.

To męka jego wierne serce rani.

BERTA (na str.).

Nietylko twoje.

WYHOŃ.

Pani, w strasznej trwodze

Błagać o łaskę dla niego przychodzę!

Katuj go! Krwią ci zapłacę i łzami.

Przez niego wy się ocalicie sami!

Nic nie zyskacie na jego mogile,

Wszak codzień nowe powstają cmentarze.

Pani! niech Lumir choć na jedną chwilę

Pośród naszego wojska się ukaże,

Niech wiernych braci skrzyknie koło siebie,

A Radowana potęgę zagrzebie!

Zagrzebie! klnę się na Chrystusa rany.

On jest przez naszych braci ukochany!

Pociągną za nim aż na ziemi krańce!

Jutro ujrzycie opróżnione szańce.

Jeśli nie wierzysz, masz dwie nasze głowy!

Ona chce umrzeć zań, a ja gotowy

Za tego chłopca dać zbawienie moje!

Wypuść go, wypuść.

BERTA.

Pragnę skończyć boje!

Pragnę, by dzielili spoczęli żołnierze.

Ja tobie wierzę!

RUDOLF.

Ale ja nie wierzę!

Pani, przebaczyć chciej otwartość sługi.

Na lep się złapać nie dani po raz drugi.

WYHOŃ.

Strzeż się! Radowan korny sługa boży.

On was cierpliwie tu głodem zamorzy.

RUDOLF.

Póki miecz ostry przy mym boku dźwięczy,

Nie będę czekał, aż głód nas wycieńczy!

Rzekłem, powracaj do swego hetmana,

Powtórz, co mówił Rudolf, żołnierz prawy:

Jeśli do jutra nie ustąpi zrana,

Będzie jak waż się wywijał obłudnie,

Przysięgam, widok przerazi was krwawy.

Na głównej baszcie ujrzycie w południe

Głowę Lumira na żerdzi zatknięta.

Ja taboryckie wyprawię wam święto!

Z głów waszych braci poczynię sztandaru

Na cześć żołnierskiej, podeptanej

BERTA (na str.).

On to uczyni!

RUDOLF.

Tej nocy na

By wam wierzono, smolne beczki

To znak ostatni! (do Ludgera).

Wypchnąć ich za wrota!

Pogardy godna zdradziecka hołota!

(do żołnierzy).

Wypełnić wszystkie rozkazy wydane!

Choć na śmierć idziem, a nie na wygranę,

Lecz niech nikogo klęska nie przestrasza.

Możem umierać, bo czysta cześć nasza!

LUDGER.

Ten się nie lęka śmierci, kto się szczyci

Cnota rycerska!

HELIODOR.

Niechaj drżą Husyci!

Drżą wiarołomni!

RUDOLF (do Berty).

Kiedy okręt tonie,

Dowódca bierze niepodzielna władzę.

My teraz prujem burzliwe odmęty,

Złożę komendę, gdy was wyprowadzę

Do portu, lub ją weźmiesz po mym zgonie.

(do żołnierzy).

Teraz na wały!

KLEOFAS (na str. patrząc na Rudolfa).

To Niemiec zacięty!

(Wszyscy wychodzą, oprócz Berty, Kleofasa, Wyhonia,Antoszki i Zdeńka).

Scena .

Berta, Kleofas, Wyhoń, Zdeniek i Antoszka.

BERTA.

Oto bez głosu i bez władzy stoję.

(z mocą)

On spełnia swoje i ja zrobię swoje!

(do Wyhonia i Antoszki).

Powtórzcie wszystko, coście tu słyszeli

I niech was jaśni prowadza anieli.

ZDENIEK.

Chodźcie!

ANTOSZKA (do Berty).

Grafini! mam zwierzenie jedno,

Pragnę oczyścić grzeszna duszę biedną!

(Berta patrzy zdziwiona).

Lumir tu przybył dla ciebie. Jedynie

Dla twoich oczu zniesie mękę srogą,

On nie miłował dotychczas nikogo,

Ciebie ukochał i dla ciebie ginie!

(Berta chodzi poruszona).

BERTA.

Czyś mu kochanka, czyli siostra miła?

Ktoś jest?

ANTOSZKA.

Antoszka!

BERTA (żywo).

Tyś go oskarżyła!

ANTOSZKA.

Ja oskarżenie zaniosłam zbrodnicze!

Z mojej przyczyny jest ta klęska cała.

Przezemnie giną szlachetni Milicze!

Nikczemna jestem! Lecz jam go kochała!

(Wybiega, za nią Zdeniek wyprowadza Wyhonia).

Scena .

Berta i Kleofas.

BERTA (do siebie).

Więc mię przeczucia słodkie nie zmyliły!

Kocha! on kocha! Miesza mi się w głowie.

Niechaj natychmiast z moich ust się dowie,

Że sercu niemu nad wszystko jest miły!

(do Kleofasa)

Przywiedź Lumira.

KLEOFAS (wahająco).

Pani, bez obrazy,

Rudolfa tylko wypełniam rozkazy.

BERTA.

Jego rozkazy święte dla żołnierzy!

Tyś moim sługą. — Wyprowadź go z wieży!

(Kleofas, pochyliwszy głowę, otwiera basztę).

Zwrócić mu wolność! Zmódz piekielne bramy!

Chociażby potem przyszło zginąć samej!

(Wchodzi Lumir).

Scena .

Berta, Lumir, w głębi Kleofas.

BERTA (biorąc Lumira za rękę).

Chodź, zakładniku. Ta wieża milcząca

Zbyt długo kryła twoją tajemnicę!

Chodź, biedny więźniu do światła i słońca,

Kąp w jego blaskach wynędzniałe lice!

(patrzy mu w oczy)

Wiem po coś przyszedł tu.

LUMIR (zdziwiony).

I na twej twarzy

Nie widać gniewu, ni dumy na czole?

Czy żywisz litość dla wszelkich nędzarzy?

BERTA.

Tyś dla mnie znosił hańbiącą niewolę,

Dla mnie serdeczną ukrywałeś ranę!

Gdy myślę o tem, serce drży i płacze!

Nędzarzu! droższy nad świata bogacze,

Bo w sobie kryjesz skarby nieprzebrane!

LUMIR.

Grafini!

Berta.

Nie dbam, czyli Ernest w niebie

Rzuci przekleństwo, czyli mi przebaczy;

Niech Mitrowice wstrząsną się z rozpaczy!

Wiem, żem szczęśliwa, bo miłuję ciebie!

LUMIR.

Berto!

BERTA.

Kochałam po pierwszej rozmowie,

Gdyś w mrok mej duszy rzucił snop jasności;

Potem huczało mi w sercu i w głowie:

Nędzny, kto życie trawi bez miłości!

LUMIR.

Ona mnie kocha!

BERTA.

Niechaj się za bary

Biorą Husyci i zamku obrońcę!

Niech toną w mrokach! Dla nas świta słońce!

Ja miłość swoją zacznę od ofiary!

LUMIR.

Nie chcę ofiary! Serce się wyrywa

Do szczęścia, szczęściem moja pierś oddycha!

Jam wypił gorycz aż do dna kielicha,

Jam wszystkie snopy zwiózł z krwawego żniwa!

I smutków ludzkich zbrodził rzekę łzawą,

Do jednej jasnej chwili — ja mam prawo!

(Chwyta ją za ręce)

Berto! przed tobą tutaj stoi człowiek,

Któremu nagle piekło w raj się zmienia;

Daj ty mi jedną chwilę upojenia,

Na jedną chwilę, jedno mgnienie powiek

Zapomnij, że nas otaczają zgraje

Siepaczy, że ja zbieg, ty — jasna pani!

Ja nieśmiertelną duszę ci oddaję,

Pierwiosnek uczuć moich składam w dani!

Spraw, niech nad nami błękit się ukaże,

A potem, potem niech zagrzmi nawała!

Zapomnij! (obejmuje ją) Berto!

BERTA.

Jużem zapomniała!

Już nic nie pomnę!

KLEOFAS (z głębi)

Baczność, idą straże!

(Berta wyrywa się z objęć Lumira i daje mu znale, aby

się ukrył. W głębi przechodzi oddział żołnierzy).

LUMIR (po chwili)

Przekleństwo na nich!

BERTA.

Z chyżością motyla

Już pierzchła słodka zapomnienia chwila.

Bądź mi posłuszny dla tej jednej chwili,

Szukaj schronienia, gdy grom huczy w dali.

My po to miłość wzajemną wyznali,

By wziąć ostatnie z sobą pożegnanie.

(Lumir zdumiony)

Musisz uciekać, nim poranek wstanie.

Choć świat się cały pokryje żałobą,

Lecz musisz odejść!

Lumir.

Pójdę, ale z tobą.

Lub bodaj mnie tu na miejscu zabito!

BERTA (pomieszana)

Ja mam Lubohrad opuścić?

LUMIR (z goryczą)

Z Husytą!

(po chwili)

Przebacz mi, pani, marzyłem zuchwale.

Berta Mitrowic zapomnieć nie może

Wśród klęsk wojennych i w miłosnym szale,

Że jest grafinia Lubohradu.

Berta.

Boże!

LUMIR.

I że ja jestem zbiegiem z pod sztandaru!

Lecz takie blaski biły z twego łona,

W twym pocałunku tyle było czaru,

Że myśl, jak wicher, pomknęła szalona.

BERTA.

Mam wojsko zdradzić?

LUMIR.

Nie! to się nie stanie.

Wyrwij te słowa precz z pamięci swojej.

Sam stąd odejdę, spełnię twe żądanie,

Życie tułacze tobie nie przystoi.

I wdzięczny pójdę. Kędy zwrócę kroki,

Tych chwil wspomnieniem, twym jasnem obrazem

Ozłocę mękę swą.

BERTA (po krótkiej walce)

Pójdziemy razem.

(po chwili)

Czekaj mnie, kiedy pierwsze spadną mroki,

W mym pocałunku tkwił zadatek wiary:

Kocham. To wspólnie zginąć w tej powodzi

Nie straszno.

LUMIR (pada na ziemię)

Jasny aniele ofiary!

BERTA (miękko)

Wstań, Taboryto, wstań!

KLEOFAS.

Zdeniek nadchodzi.

LUMIR.

Nie dbam, czy idzie noc, czy zorza złota,

Bom posiadł cząstkę najlepsza żywota.

(Wchodzi do baszty. Wbiega Zdeniek.)

Scena .

Berta, Zdeniek i Kleofas w głębi.

ZDENIEK (do Berty)

Na anioł Pański zadzwoniono z wieży,

Zbliża się pora wieczornych pacierzy

Za duszę księżnej. Grafini przyjść raczy?

BERTA.

Nie. Dziś Joachim sam modły odprawi.

(Zdeniek odchodzi)

Renata! Ciągle jej widmo się jawi:

Pójdę ztąd, będzie mi przecież inaczej!

Scena .

Berta i Kleofas.

KLEOFAS (zbliża się do Berty)

Chciej iść na zamek, pani. Mrok zapada.

Tak bardzo jesteś wzruszona i blada.

A przebacz słudze, iż ciebie obraził.

Ja przecież pieśniarz twój: im do mnie zasię!

Lecz rozsrożony Rudolf mnie przeraził.

BERTA.

Ja mam do ciebie prośbę, Kleofasie!

KLEOFAS.

Uczynię wszystko, co jest w mojej mocy,

Grafini.

BERTA.

Muszę uciekać tej nocy

Razem z Lumirem.

(Kleofas ducha spokojny)

Ciebie to nie dziwi?

KLEOFAS.

Wy się kochacie, chcecie być szczęśliwi,

Więc wam się pilno wyrwać z tego piekła

W krainę, która do słońca się śmieje;

I dla mnie niegdyś królewna uciekła,

I mnie więziono. To są zwykłe dzieje.

Mnie to nie dziwi.

BERTA.

Powiedz, kto dziś strzeże

Bramy zamkowej?

KLEOFAS.

Kto? Moi żołnierze!

BERTA.

Twoi żołnierze?

KLEOFAS.

Tak. Opatrzność sama

Czuwa nad wami. Grafini! nim blady

Księżyc zaświeci, usunę zawady,

Że wam cichutko otworzy się brama.

BERTA.

Oby za sobą te mury zostawić.

KLEOFAS.

Spiesz się, grafini. Nie chciej długo bawić

Na zamku. Przyślij mój płaszcz. Aby straże

Omylić, jeńca tym płaszczem okryję.

BERTA.

Będę tu, zanim księżyc się ukaże;

Los nasz w twym ręku!

(Odchodzi).

Scena .

KLEOFAS i żołnierz w głębi.

Choć narażam szyję,

Ale usłużę grafini jejmości;

Tyłem dobrodziejstw doznał na jej dworze!

Sławiłem miłość, wygodzę miłości,

I jeszcze o nich czułą pieśń ułożę.

(do żołnierza)

Lecz trzeba działać. Przybliż się, gamoniu.

Widzę, że nudzisz się sam w tem ustroniu.

(Żołnierz kiwa głową)

Biegaj mi zaraz do zamkowej bramy

Oznajmić warcie, że niebawem ze mną

Grafini zrobi wycieczkę tajemną.

Po co? Nie pytaj. "Wtem swój sekret mamy.

(Żołnierz pochyla głowę)

Niech zaraz zdejmą żelazne zapory,

By się otwarły wrota bez hałasu,

A niech mi winne oddadzą honory.

Będę w swym płaszczu. Idź i nie trać czasu.

(Żołnierz odchodzi)

Hola! gdy idziesz, już tam zostań sobie.

Jeńca strzedz będę we własnej osobie.(do siebie)

Tak go strzedz będę, że pewno uciecze,

A Rudolf? Rudolf?.. a niechaj się wściecze!

(Wchodzi Heliodor)

Scena .

Kleofas i Heliodor.

HELIODOR.

Grafini poszła?

KLEOFAS.

Z otoczeniem całem.

HELIODOR.

Z jeńcem mówiła?

KLEOFAS!

Gwałtownemi słowy.

HELIODOR.

Co z nim mówiła? Słyszałeś?

KLEOFAS.

Słyszałem.

HELIODOR.

Cóż?

KLEOFAS.

Aby jutro na śmierć był gotowy.

HELIODOR.

Aby był na śmierć gotów. Wyśmienicie!

Jutro ostatni dzień wstanie Husycie.

KLEOFAS.

Rudolf nie zechce przecież czekać dłużej.

HELIODOR.

Rycerstwo nowym zapałem zawrzało.

Dzisiejszej nocy nikt oka nie zmruży.

Ty będziesz czuwał tu?

KLEOFAS.

Tak, przez noc całą!

(Heliodor odchodzi)

Scena .

KLEOFAS (sam)

Jakaś mnie dziwna uciecha przenika,

Że tym oprawcom wszystkim na złość zrobię.

(po chwili)

Lecz trzeba także pamiętać o sobie;

Nie znajdą więźnia, niechże i strażnika

Nie ujrzą więcej.

(Noc się czyni)Ściemniać się zaczyna.

(Przechadza się, po chwili patrzy w głąb)

Grafini idzie. W dobry czas.

(Wchodzi Celina z płaszczem na ręku).

Celina!

Scena .

Kleofas i Celina.

CELINA.

Czy tutaj jesteś?

KLEOFAS.

Tutaj moja miła.

CELINA.

Płaszcz ci przynoszę. Grafini prosiła.

Służba na wałach, niema z niej wyręki.

Okryj się płaszczem, bo chłodno już.

KLEOFAS (bierze płaszcz ) Dzięki

Ci, ale wracaj.

CELINA.

Nie, nie. Tu zostanę

Przy tobie. Czujesz, cała drżę ze strachu,

Tam tak ponuro, głucho w całym gmachu.

KLEOFAS.

Toć się nie lękaj.

CELINA.

Wiesz? W świetlicy naszej

Od zgonu księżnej Renaty coś straszy.

KlEOFAS ( zmieszany ).

Straszy?

CELINA.

Tak, straszy. Zostanę przy tobie.

KLEOFAS (na str.)

Jeśli się uprze, sani nie wiem, co zrobię

(głośno)

Nie możesz zostać tutaj. Ja na warcie!

Zaciekły Rudolf śledzi mnie uparcie.

Wracaj na zamek, wracaj.

CELINA.

Tam tak smutnie!

KLEOFAS.

Przyjdę do ciebie. Wiesz, nastrój mi lutnię

I zrób polewkę z gorącego wina.

Przyjdę, gdy duchów uderzy godzina.

CELINA.

Dobrze. Lęk dziwny zdjął mię niespodzianie,

Że z nami jakieś nieszczęście się stanie.

(Odchodzi).

Scena .

KLEOFAS (sam).

Na zamku straszy? Ziąb idzie przez kości.

Ckliwo samemu czuwać wśród ciemności.

Ckliwo. Na duchy niema żadnej broni.

(Wbiega Berta).

Scena .

Kleofas i Berta.

KLEOFAS.

Jezus! Maryja! stój!

BERTA.

Ludger mnie goni.

Ukryj mię!

KLEOFAS (prowadzi ją za baszty)

Tutaj, grafini. Drżę cały.

(po chwili).

Niby psy węszą a obchodzą wały.

(Wchodzi Ludger, za nim żołnierze z pochodniami).

Scena .

Kleofas, Berta i Ludger.

LudGER (do Kleofasa)

Nikt nie przechodził tędy?

KLEOFAS.

Nikt.

LUDGER.

Kobieta

Tu się nie skryła?

KLEOFAS.

Tu nikogo niema.

LUDGER.

Widziałem: błysła przed memi oczyma.

(rozgląda się).

Niema jej. Pewno w gąszczu jest ukryta.

(do żołnierzy)

Tam jej poszukać, bo to szpieg być może.

(Wskazuje na basztę.)

Siedzi zamknięty?

KLEOFAS.

Niby borsuk w norze.

(Ludger i żołnierze odchodzą).

Scena .

Kleofas i Berta.

KLEOFAS.

Poszli. Już bije blask z miesięcznej tarczy.

Namyśl się, pani. Dokoła żołnierze.

(Księżyc wschodzi).

BERTA.

Boże! ściganą być jak dzikie zwierze!

Lękam się, lękam, czy mi sił wystarczy.

Kleofas.

Straż uprzedzona przy zanikowej bramie,

Lecz widno jak w dzień. Nie ręczę za skutek.

Zoczyć was mogą.

BERTA.

Coś się we mnie łamie,

Jakiś bezbrzeżny ogarnia mnie smutek,

Jakiś lęk chwyta. To pryskają pęta

Przeszłości całej. Rozgrzesz, Panno święta,

Że sprzeniewierzam się wiernej drużynie,

Co dla mnie była do poświęceń skora,

Rozgrzesz mnie, rozgrzesz!

KLEOFAS.

Pani, jeszcze pora.

Wracaj na zamek.

BERTA.

A on jutro zginie!

KLEOFAS.

On jutro zginie?

BERTA.

I zginie przezemnie.

Raczej obrońców swych zdradzić nikczemnie,

Niźli współwinną, stać się jego męce.

(walcząc ze sobą)

Cofać się! Nie, nie! Lubohrad poświęcę!

Kocham! i oto zrywam wszystkie nici,

Jakie łączyły mnie z rycerskim światem;

Prosty, siermiężny chłop odtąd mi bratem,

A sprzymierzeńcy moi — Taboryci!

Stało się! Odtąd już jestem wam obca.

Stało się! Wywiedź go z tego grobowca,

Wywiedź, co prędzej!

(Kleofas wyprowadza Lumira).

Scena .

Berta, Lumir i Kleofas.

LUMIR (biegnie do Berty)

Wszystkie utrapienia

Mgłą nieprzebitą naraz się pokryły!

Oto nastała chwila wybawienia.

O, Berto moja!

BERTA.

Prowadź mnie, mój miły,

Prowadź. Ja tobie wierzę i radosna

Pójdę za tobą!

LUMIR.

Oto życia wiosna!

Oto liliowe miłość tchnęła wonie.

Jakem szczęśliwy! Daj mi obie dłonie!

Zawierz mi, Berto! Żegnaj zamku krwawy!

Żegnaj nam z twoją świetnością ponurą.

Tajnemi drogi pójdziem na Morawy,

W mój kraj ojczysty!

(Ściemnia się).

KLEOFAS.

Księżyc jest za chmurą.

Jedyna chwila, aby ujść pogoni.

(Okrywa Lumira płaszczem).

Okryj się płaszczem. "Mitra" nasze hasło.

(Daje mu broń).

Masz broń, nie możesz uciekać bez broni.

Idźcie już, idźcie!

LUMIR (wskazuje na niebo).

Tam światło zagasło,

A w mojem sercu jasna zorza wschodzi!

BERTA (do Kleofasa).

Za wierne serce niech ci Bóg nagrodzi!

KLEOFAS (przypada do ręki Berty).

Grafini!

BERTA (do Lumira).

Chodźmy!

LUMIR (do Kleofasa)

Bywaj przyjacielu!

(Lumir i Berta odchodzą).

Scena .

KLEOFAS (sam).

Oby szczęśliwie stanęli u celu.

Z zakochanymi zawsze umartwienie.

Oby wybrnęli.

(Wbiega Helioilor).

Scena .

Kleofas i Heliodor.

KLEOFAS.

Hej, co to za cienie

Mignęły. Co to jest? Wieża otwarta?

Tyś go wypuścił?

(krzyczy)

Zdrada!

KLEOFAS.

Milcz u czarta!

HELIODOR.

Bywaj tu, Ludger!

(Chce biedz)

KLEOFAS (zastępuje drogę).

Ani kroku dalej.

HELIODOR.

Precz!

KLEOFAS.

Stój!

HELIODOR.

Więc poznaj ostrze mojej stali.

(Przebija go).

Wieprzu! Tu zdychaj! dla sępów twe ciało.

Ludger, ej Ludger! bywaj!

(Wbiega Ludger, za nim żołnierze, niektórzy z pochodniami. )

Scena .

Heliodor, Ludger, Kleofas (na ziemi) i żołnierze.

LUDGER.

Co się stało?

HELIODOR.

Kleofas zdradził. Pchnąłem go żelazem.

Lumir zbiegł. Zdrajca leży tam na ziemi.

(Wbiega Zdeniek).

ZDENIEK.

Grafini niema na zamku!

LUDGER.

Więc razem

Uciekli! Berta odbiegła sztandarów!

(do Zdeńka )Wołaj dowódcy! (do Heliodora)

My w pogoń za nimi!

(Wszyscy wychodzą, oprócz dwóch żołnierzy z pochodniami. Z przeciwnej strony wchodzi Celina ).

Scena .

Celina i Kleofas ( na ziemi ).

CELINA.

Dawno wybiła już godzina czarów,

On do strwożonej nie przyszedł kobiety.

Kleofas! Boże! Krew?

KLEOFAS.

Szpadą przebity

Umieram! Wkrótce skryje mnie mogiła.

Włóż ze mną cytrę moją do mogiły.

Nie chcę cię błagać, byś mi wierną była,

Wiem dobrze, że to jest nad twoje siły.

CELINA.

Przysięgam! Będę wierną,.

KLEOFAS.

Ja dziękujęZa twoją miłość! Żyj i kwitnij w krasie.

O mnie zapomnij!

CELINA (z płaczem).

O, ja teraz czuję.

Czuję, czem byłeś dla mnie, Kleofasie!

KLEOFAS.

Żegnaj, Celino. (umiera)

CELINA.

Bez ratunku kona!

Sama zostaję, sama, opuszczona!

( Rzuca się z płaczem na ciało Kleofasa: Wchodzą;Rudolf, Zdeniek i rycerze ).

Scena .

Rudolf, Zdeniek, Celina przy trupie Kleofasa i żołnierze

RUDOLF (grzmiąco).

By mieli jasny gościniec, na wale

Zapalić beczki. Jutro zamek spalę!

( Żołnierze zapalają beczki smolne na wale ).

Niech podły ciura Lubohradu broni,

Nie prawy rycerz! (do Zdeńka)

Zaprzestać pogoni.

Berty Mitrowic ścigać nie przystoi,

Kiedy się sama zaparła czci swojej!

(Zdeniek. wybiega. Na wale płoną smolne beczki. Cały dziedziniec w czerwonym ogniu ).

Uciekła! Niecny Husyta ją zdurzył.

Odbiegła wojska! Jam jej jak pies służył!

Jak ojciec byłem przywiązany do niej.

Uciekła!

(Wracają: Ludger, Heliodor i Zdeniek).

Scena .

Rudolf, Ludger, Heliodor, Zdeniek, Celina, Kleofas ( martwy ) i rycerze.

HELIODOR (do Rudolfa).

Bożej doświadczyli dłoni.

Już jest nikczemna zdrada ukarana!

LUDGER.

Oboje wpadli w ręce Radowana!

AKT V.

Obóz Taborytów (jak w akcie Iym ).

Scena .

Śladek i Eliszka.

ŚLADEK (ustawia stołki).

Trzech sędziów będzie. Trzy stołki kazano

Postawić. Sąd się szykuje nielada.

ELISZKA.

Sąd! Toć przed wilkiem jagnięta tu staną,

Przed srogim wilkiem.Śladek.

Co zdrada, to zdrada.

Trudno zaprzeczyć. Zbieg jest! Kto ucieka,

A źle ucieka, może być schwytany.

ELISZKA.

Oto się zejdą sędzie a hetmany,

By bezbronnego zatracić człowieka.Śladek.

By ich oboje zatracić.

ELISZKA.

Grafini

Urzekła zielem go zaczarowanem.

ŚLADEK.

Radowan równo oboje obwini.

ELISZKA.

Radowan! Katem mu być, nie hetmanem.

ŚLADEK.

Ciszej, Eliszka! Nie mierz tak wysoko.

Lumir zawinił. Rzecz jest dowiedziona.

(Wzdycha).

I mnie grafini także wpadła w oko,

Alem się spostrzegł, że nie dla mnie ona.

ELISZKA.

I nie dla niego. Antoszkę mu było

Kochać. Miłujeć ona go bez miary.

ŚLADEK.

Lecz go zdradziła.

ELISZKA.

Na nią rzucił czary

Radowan. Dobył oskarżenie siłą.

Biedna Antoszka! Przed sobą się brzydzi,

Do ziemi schyla spłakane oblicze.

Ten nowy hetman! I cóż mu Milicze

Zrobili, za co ich tak nienawidzi?

ŚLADEK.

Za co? jać powiem. Na drodze mu stoją.

Milicz go zaćmił, bo wódz głośnej chwały,

A on chce Tabor, wojsko i lud cały,

Chce całe Czechy zgiąć pod dłonią swoją.

ELISZKA.

Nie ugną pod nim się żołnierze nasi,

Strącić go mogą.

ŚLADEK.

On bunty krwią zgasi.

Radowan mądry! i będzie z tym krucho,

Kto go zaczepi. Powiemć coś na ucho,

Lecz mnie nie zdradzisz?

ELISZKA.

Przysięgam na krzyżu.Śladek.

Tu Adamici goszczą gdzieś w pobliżu.

ELINKA (strwożona).

Co, Adamici?Śladek.

Hetman ich zgromadził,

Na ten cel, gdyby z wojskiem się powadził.

ELISZKA.

Zwołał tę zgraję!Śladek.

Hetmanić rzecz miła.

Do tego zmierzał wszelakim sposobem.

(Wzdycha).

I mnie już dola ciury się sprzykrzyła,

Że w końcu będę chyba... wierszorobem.

ELISZKA.

Niby Kleofas?Śladek.

Będę śpiewał dziwy,

Chodził w atłasach, a sypiał na puchu.

ELISZKA.

Kleofas zginał.Śladek.

Taki obraźliwy!

Nie chciał po ziemi chodzić z dziurą w brzuchu.

(Usuwają się. Wchodzą Wisława i Antoszka).

Scena .

Wisława, Antoszka, Eliszka i Śladek.

WISŁAWA.

Ty musisz świadczyć. Hetman sobie życzy,

Nasz nowy hetman.

ANTOSZKA.

Mało mu zdobyczy?

Mało mu jeszcze?

WISŁAWA.

Głośno i wyraźnie

Zaświadcz, a kara nie minie ich sroga.

ANTOSZKA (machinalnie).

Nie minie!

WISŁAWA.

Pójdą oboje na kaźnie!

ANTOSZKA.

Pójdą oboje! (Rzuca się Eliszce na szyję).

O, Eliszko droga!

Gdy straszne skutki widzę własnej złości,

Czuję, żem godna nie była miłości.

WISŁAWA (patrzy w głąb).

Milicz! Umyślnie idzie, czy przypadkiem.

Sądu nad synem rodzic ma być świadkiem!

(Usuwa się trwożliwie na stronę. Wchodzą: Milicz i Zbyńko ).

Scena .

Ciż, Milicz i Zbyńko.

MILICZ.

Tu będę, Zbyńko, wszystko słyszeć muszę,

Na wszystko patrzeć oczyma własnemi,

Abym zaś wiedział, jakie na tej ziemi

Serce człowiecze może znieść katusze.

ZBYŃKO.

Wiele znieść może.

MILICZ.

Jacy będą sędzię?

ZBYŃKO.

Oldrzych, Jaromir i Radowan trzeci.

MILICZ.

Radowan dziecko moje sądzić będzie!

Oldrzych też!

ZBYŃKO.

Zręcznie uwikłał go w sieci

Radowan. A zaś Jaromir zatańczy

Tak, jak mu zagra hetman samozwańczy.

MILICZ.

Hetman! Nie czujesz, Zbyńko, w nim szakala?

ZBYŃKO.

Mnie nie powołał i na dziś oddala.

Straż mam pod zamkiem. Może to i lepiej.

Idę. ( Bierze Milicza za rękę ).

Niech Pan Bóg w niebiesiech cię krzepi.

(Odchodzi).

Scena .

MILICZ (do siebie).

Władzę mi ukradł i zabija syna.

Chryste! ja serca nie otwieram tobie,

Bo mi nie będzie ta zmazana wina:

Niejeden Lumir dzisiaj spocznie w grobie.

(Wchodzi Wyhoń).

Scena .

Milicz, Wyhoń, u głębi Wisława, Eliszka i Antoszka.

MILICZ (do Wyhonia).

Czy ich widziałeś?

WYHOŃ.

Siedzą rozdzieleni.

Grafini Berta na duchu nie pada.

Dumnym spokojem świeci jej twarz blada.

Ale nasz chłopiec aż w oczach się mieni.

Cierpi okrutnie!

MILICZ.

Ta nędzna gadzina!

Przed śmiercią wzbronił pożegnać mi syna!

Wyhoń.

On tak z litości.

MILICZ.

Słuchaj mnie, Wyhoniu,

Czy masz obuszek przy sobie?

WYHOŃ.

Mam, panie.

MILICZ.

Gdy to, co cap ten obmyślił, się stanie,

Kiedy wyroki wyda bez litości,

Ja moim mieczem pomacam mu kości.

Lecz gdybym chybił, lub on zręcznym ruchem

Umknął, ty łeb mu rozwalisz obuchem.

WYHOŃ.

Zrobię tak, panie!

MILICZ.

Postąpię nikczemnie,

Lecz on zagasił wszelkie czucie we mnie.

WYHOŃ.

Dobrze postąpisz.

MILICZ (nasłuchuje).

Po miarowym kroku

Słyszysz ich? Idą! Stań przy moim boku.

(Wchodzą: Radowan, Oldrzych, Jaromir, poprzedzeni

przez doboszów. Za nim Taboryci i Taborytki. Radowan, Oldrzych, Jaromir siadają na stołkach. Dobosze walą w kotły ).

Scena .

Milicz, Wyhoń, Radowan, Jaromir, Oldrzych, Wisława,Antoszka, Eliszka, Taboryci i Taborytki.

RADOWAN.

Bracia i siostry! Taborytów prawa

Dla przeniewierców nie znają litości.

Ale my litość znamy, ludzie prości,

Nawet gdy jawny zdrajca na sąd stawa,

Głos mu dajemy, słuchamy w pokorze,

Niechaj się broni, kto się bronić może.

(Do żołnierza ).

Przyprowadź więźniów. (Żołnierz odchodzi).Świadkami w tej sprawie

Będą: Antoszka, Wyhoń i Wisława.

MILICZ (na str.)

Sądy zagaił mądrze i łaskawie.

(Wchodzą pod strażą: Lumir i Berta).

Scena .

Ciż, Lumir i Berta.

RADOWAN.

Pójdźcie, jesteście w dobrych ludzi gronie,

Tu nad wszystkimi łaska Boża płonie.

MILICZ (na str.)

Nędzny!

RADOWAN (do Berty).

Ty jesteś pani Lubohradu?

BERTA.

Tak. Jestem Berta, grafini Mitro wic.

RADOWAN.

Tyś prowadziła z czeskim ludem boje

I okrucieństwa siałaś bez przykładu.

I patrz! my tobie nie przeczymy wcale

Prawa obrony.

BERTA.

I przed kim tu stoję,

Aby się bronić lub żebrać litości?

Kto na sędziowskim usiadł trybunale?

Dokoła widzę ludzi z moich włości,

Zbiegłych poddanych widzę, co zuchwali,

Siedzibę prawych panów oblegali!

Wy sędzie? Nie wam potępiać me czyny!

Walka się wszczęła nie z mojej przyczyny,

Ja wam darować pragnęłam przymierze,

Pokój wieściły Lubohradzkie wieże,

Dziś jeszcze świeci tam chorągiew biała!

Ja jestem winna przed rycerstwem swojem,

Żem ich ofiarą wzgardziła i znojem

I że o całym zapomniawszy świecie,

Jednegom z pośród was umiłowała! —

Bogu zdam z tego sprawę. Wy możecie

Zabić mnie, ale nie sądzić.

RADOWAN.

Poddani

Są łaskawością wzruszeni swej pani.

Choć nawrócona, nie unikniesz kary,

Boś ty rzuciła na Lumira czary!

Zaświadcz Antoszka. Powtórz, coś mówiła

Mnie i Wisławie wonczas, pod modrzewiem;

Powiedz, Antoszka, co wiesz.

ANTOSZKA.

Ja nic nie wiem!

RADOWAN.

Nie bój się, siostro. Śmiało i otwarcie

Składaj zeznania.

ANTOSZKA.

O, nie kuś mnie, czarcie!

Nie kuś! bo twoja to nieczysta siła

Ten taborycki obóz zatraciła.

Słuchajcie, bracia, ja nie wiem o niczem,

Com zeznawała, zeznawałam kłamnie!

Pragnęłam zemsty nad młodym Miliczem;

(do Radowana)

Nic nie wiem, słyszysz!

(do Milicza)

O, nie patrz tak na mnie,

Niech twoje oko piorunów nie miota,

Wyrzutem dla mnie twarz twoja wybladła,

Hetmanie, przebacz! synam ci ukradła,

Lecz od twej moja nie mniejsza zgryzota!

(Rzuca się do nóg Miliczowi )

Przebacz mi, przebacz, hetmanie!

MILICZ.

Tyś była

Narzędziem kata. Powstań, córko miła,

Ja ci przebaczam. Powstań.

Antoszka.

Teraz wierzę,Że mi przebaczy Bóg.

RADOWAN.

Kiedy tak szczerze

Ludzie zwaśnieni czynią pojednanie,

Zawsze się cieszą dobrzy chrześcianie.

(do Antoszki )

Nie chcesz zeznawać? Żyjże sebie zdrowa.

Wisława dobrze pomni twoje słowa,

Prawda, Wisławo?

Wisława.

Tak.

Radowan.

Onego ranka

Wszak nam mówiła, że Berta Mitrowic,

To potajemna Lumira kochanka?

WISŁAWA.

Tak nam mówiła.

RADOWAn.

Że oczarowany

Lumir, by ujrzeć swej bohdanki lice,

Nieraz pomykał za zamkowe ściany,

I tam Taboru zdradzał tajemnice.

WISŁAWA.

Tak jest, hetmanie.

RADOWAN.

Że młodzian wyrodny

Sprzykrzywszy sobie życie obozowe,

Gdzie jadł chleb suchy, spał na ziemi chłodnej,

Zbiegł od swych braci, by kołysać głowę

Na miękkich puchach.

WISŁAWA.

Wszystko prawda szczera.

To jej wyrazy.

ANTOSZKA (do Wisławy)

Żmijo jadowita,

Każde twe słowo niecny fałsz zawiera.

WISŁAWA.

Mówiłaś!

ANTOSZKA.

Kłamiesz!

MILICZ (do Antoszki).

Niechaj ta kobieta

Zeznaje dalej.

RADOWAN.

Wisławo, mów dalej,

Mąż ci pozwala.

WISŁAWA.

Że się umawiali

Oboje dawno już na zgubę naszą,

I.... (Spotyka wzrok Milicza i milknie ),

RADOWAN.

I cóż?

JAROMIR ( patrząc na Milicza ).

Tutaj czyjeś oczy straszą,

Czyjaś obecność napełnia tu trwogą

Mówiących.

OLDRZYCH.

Jednak tu wszyscy być mogą.

To jawne sądy.

RADOWAN.

Dość tego zeznania,

Gdy dalej mówić Wisława się wzbrania,

To resztę dobry Wyhoń nam dokończy.

Był przy Lumirze jego stróż obrończy,

Widział ucieczkę. Świadcz, Wyhoniu stary!

MILICZ (do Wyhonia).

Zaświadcz.

RADOWAN.

Wszak byłeś przy nim w one rano?

WYHOŃ.

Widzałem, jak mi w oczach go porwano,

O czarach nie wiem.

LUMIR.

Owszem, były czary!

(po chw.).

Cierpliwiem słuchał wśród wzgardy głębokiej

Kłamstw, rozsiewanych dla mojej obrony;

To jedno prawda: jestem urzeczony!

(Spogląda na Bertę).

I niechaj święcą się takie uroki.

RADOWAN.

Zdradne uroki!

LUMIR.

Miłosnego czaru

Nie znasz. Milcz, sędzio!

RADOWAN.

Zbiegłeś z pod sztandaru!

Zaprzeczysz?

LUMIR.

Tobiem nie ślubował wiary,

A taboryckie nie dla mnie sztandary.

(Wśród obecnych szmer niechęci).

RADOWAN.

Zważcie!

LUMIR.

Nie dla mnie bratobójcze hasła,

Co naród cały trzymają w rozterce

I jad po kropli sączą w czeskie serce,

Aby w niem litość do szczętu wygasła.

ANTOSZKA.

Słuchajcie!

LUMIR.

Jako zbiega mnie sądzicie?

Jam swej żołnierskiej nie zaparł się cześci.

Zbiegłem — i dokąd? Tam na zamku szczycie

Czyli nie czeska chorągiew szeleści?

RADOWAN.

Znak Mitrowiców!

LUMIR.

I czemuż, skłóceni,

Swą ojcowiznę szarpiemy na sztuki?

(Wskazuje na Radowana)

To siew fałszywych proroków nauki,

To bujne pędy zatrutych korzeni!

RADOWAN.

To wola Boża.

LUMIR.

Jest pośród was wielu,

Którym opryszków dawno cięży życie;

Wierzą, że idą do jasnego celu.

A ja wam mówię: bracia! nie walczycie,

Wy zabijacie!

RADOWAN.

Ta troskliwa piecza

Trąci tchórzostwem.

LUMIR.

Więcej na mem ciele

Ran zabliźnionych i świeżych cięć miecza,

Niźli tyś kazań wygłosił w kościele.

JAROMIR.

My to czynimy, co nam zakon każe.

LUMIR.

Zakon! niech taki zakon was nie mami,

Bo już po kraju śpiewają wróżbiarze,

Że się Czeckowie wymordują sami,

A obcy przybysz zaludni cmentarze.

(Zwraca się do Taborytów ).

Bracia! z was każdy memu sercu miły,

Żyć z wami pragnę, nie kopać mogiły,

Pójdę, lecz pójdę nie na takie boje.

(Podnosi głowę)

Teraz mnie sądźcie!

BERTA.

Sądźcie nas oboje!

(Wśród obecnych poruszenie).

ANTOSZKA.

Kto ich potępi!

JAROMIR.

Zakon!

(Ucisza się).

RADOWAN.

Dość obrony!

(po chw.)

Bracia i siostry, patrzcie, jam wzruszony!

Lumir mnie wzruszył. Czuję pod powieką

Łzy, łzy gorące po twarzy mi cieką!

Biedny młodzieniec, srogie nasze prawa,

Musi umierać, tak każe ustawa,

Musi umierać, kogo zdrada plami.

(Rozgląda się).

I wasze twarze zroszone są łzami.

(Słodko)

Gdy się miłują, niechaj połączeni

Giną, niech kropla krwi z nich nie pociecze.

(Groźnie)

Na stos! na pastwę wydać ich płomieni!

Na zdrajców ogień!

MILICZ.

(Przyskakuje do Radowana z mieczem to ręku ).

A na katów miecze!

RADOWAN ( cofa się ).

Chwytać go, wiązać! (Wbiega Śladek).

Lubohrad się pali,

Rudolf na obóz z całą siłą wali.

(Poruszenie. Milicz stoi osłupiały).

RADOWAN.

Wiązać! Bodajem zginął od pioruna!

To fałsz, podejście!

OLDRZYCH.

Patrz na niebo, łuna!

Prowadź nas!

JAROMIR.

Prowadź!

RADOWAN.

Sądy nieskończone!

OLDRZYCH.

Ty chcesz się swarzyć, gdy wróg już pomyka?

Gdy grzmią pociski, pragniesz mieć kazanie?

(Radowan milczy )

Zwlekasz? Ej bracia! to mistrz od języka!

(Wskazuje na Milicza)

A to nasz hetman!

ELISZKA.

Ratuj nas, hetmanie!

Ratuj! (Taboryci wołają "ratuj").

RADOWAN.

To zdrada!

OLDRZYCH.

Milcz, pawiu krzykliwy!

Idź między stare baby pleć pokrzywy.

Milicz jest żeńcem, co wiedzie do żniwa

I do zwycięztwa!

(do Milicza).

Zawsze twoim byłem.

Klnę się! (Wskazując na Radowana).

On oczy zasypał mi pyłem!

Ale przejrzałem.

ANTOSZKA.

Słyszycie okrzyki!

(Wbiega Zbyńko).

Scena .

Cis i Zbyńko.

ZBYŃKO.

Już pierwsze nasze przełamane szyki!

Ciężko mi walczyć z żołnierzy połową,

Gdy Rudolf wali z swem rycerstwem całem!

(do Radowana).

Wodzu!

OLBRZYCH (wskazuje na Milicza).

On wodzem! On hetman nanowo!

MILICZ.

Nanowo? Nigdy nim być nie przestałem!

Na jedną chwilę, jedno oka mgnienie,

Bo ja od Żyżki wziąłem namaszczenie.

Kto mię odstąpił w Taborze, zda sprawę,

Dziś nie czas sądną tu zastawiać ławę,

Gdy oręż wroga nad głową nam chrzęści!

Chodźmy! Ogromną moc czuję w tej pięści,

Co napastnika powali i złamie.

Chodźmy (do Zbyńka).

Niech twoje rządzi tutaj ramię.

Zostań.

(Do Oldrzycha, wskazując na Lumira i Bertę).

Na Tabor powiedziesz tych dwoje!

(Wskazuje na Radowana).

I jego także. (Do żołnierzy).

Ej, chodźmy na boje!

(Wszyscy wychodzą,oprócz Radowana i Jaromira).

Scena .

Radowan i Jaromir.

JAROMIR.

(na str. patrząc na Radowana ).

Co pocznie? W ziemię utkwił wzrok ponury

Co pocznie?

RADOWAN.

Wszystko ułożyli z góry.

Rudolf zwycięży.

JAROMIR.

Tak, albo inaczej,

Ale zwycięzcą jest Milicz.

RADOWAN.

Z rozpaczyŁeb chyba sobie o kamień rozwalę!

(z bólem).

Jaromir! oto nad przepaścią stoję,

Runął gmach, który dźwigałem wytrwale,

A z nim marzenia i zamysły moje!

JAROMIR.

Wszystko przepadło!

RADOWAN.

Ja chciałem chwast zgniły

Wyrwać z korzeniem, aby świeża gleba

Wydała bujny plon pszennego chleba,

I chciałem w Czechów pierś tchnąć nowe siły!

JAROMIR.

Nie rozumieją cię!

RADOWAN.

Nie rozumieją!

Żyżka ich mistrzem! a hetmanów wzorem

Milicz!

JAROMIR.

On już ci zagroził Taborem.

O, Radowanie! żegnaj się z nadzieją!

RADOWAN (podnosi głowę).

Kto w zakon wierzy, nie pada na dachu!

Jam to przewidział i dlatego blisko

Ztąd Adamici mają swe siedlisko.

(Rozgląda się).

Teraz czas! Biegaj do nich, stary druhu.

Milicz oddalił się na sto pacierzy,

W obozie mało zostało żołnierzy.

Idź i na pomoc przybądź z całą zgrają.

Idź! ja zostanę: na oku mnie mają.

JAROMIR.

Dobrze!

RADOWAN.

Nic bez nich uczynić się nie da.

JAROMIR.

Idę! Lecz strzeż się, to zdrad la czereda.

(Odchodzi.)

RADOWAN (sam).

Milicz jest żeńcem? Niechże mi pokłosie.

Lumir i Berta spłoną tu na stosie!

(Usuwa się na widok dochodzących: Zbyńka i Oldrzycha).

Scena .

Zbyńko i Oldrzych.

ZBYŃKO.

Ty jego bronisz?

OLDRZYCH.

Bo go nie znasz, bracie,

Bo Radowaną wy wszyscy nie znacie.

ZBYŃKO.

To człek przewrotny!

OLDRZYCH.

To jest zapaleniec!

Człek zagorzały, któremu się zdaje,

Że stare Czechów przywróci zwyczaje!

ZBYŃKO.

Pyszałek! Milicz z nóg nie raz go zwalił

I upokorzył. Więc ze złości zgrzyta.

Nabożny z wierzchu, w duszy Adamita,

Chodziłby nago, rabował i palił!

OLDRZYCH.

Niech Tabor sądzi, jaka jego wina.

ZBYŃKO.

Prędko się udasz na Tabor?

OLDRZYCH.

Bez zwłoki. I na tych dwoje padną tam wyroki.

ZBYŃKO.

Zasługi ojca uratują syna.

OLDRZYCH.

Lumir zawinił!

ZBYŃKO.

Nie tak, aby życie

Utracił.

OLDRZYCH.

Pewno.

(nasłuchuje. )

Cyt... co to za wycie?

(Patrzy w głąb).

Zbyńko! patrz, jakaś pędzi tu gromada.

ZBYŃKO.

Prawda. To Rudolf tędy się przekrada.

Chce przeciąć obóz, ale go nie puszczą

Wozy i straże. (Uradowany). Oto i pobici

Rycerze!

OLDRZYCH (wciążpatrzy).

Zbyńko, to nie ich sztandary,

Nie, to nie Rudolf wali z taką tłuszczą.

Na Boga, Zbyńko, patrz, nagie poczwary!

Czy widzisz?

ZBYŃKO (strwożony).

Widzę!

OLDRZYCH (z krzykiem).

To są Adamici!

ZBYŃKO (podnosi ręce, z przerażeniem)

Adamitowie!

(Pędem wbiegają Radowali, Jaromir, przed nim z krzykiem "beda'' uciekają: Śladik, Antoszka, Tahoryci i Taborytki; za nimi wpadają z wyciem" hajda'' pól nagie postaci potwornymi kobiet i mężczyzn z drągami i szczapami drzewa).

Scena .

RADOWAN.

(Do Adamitów, wskazując; na Oldrzycha i Zbyńka).

Brać ich!

Tłuszcza porywa i unosi Oldrzycha i Zbyńka. Jaromir przewodzi. Część Adamitów ze szczapami drzewa to ręku pozostaje i czeka rozkazów Radowani).

Teraz żywo.

Stos, stos układać, moi bracia mili!

(Adamici z okrzykiem "ajta " układają szybko stos).

Tak, tak, warstwami kłaść smolne łuczywo!

Dobrze, tak dobrze! na zdar! już skończyli.

(Okrzyk " hajda")

Dzielne nagusy, bo czasu nie tracą,

Widać zajęci często taką pracą.

(po chw. )

Wiodą skazańców. Trzeba zmówić modły,

Bo to grzesznicy.

(Jaromir na czele Adamitów, którzy 'wydają okrzyki, wprowadza Lumira i Bertę. Śladek i Antoszka kryją sięna stronie).

LUMIR (otoczony Adamitami).

Jaromir, tyś podły!

(do Adamitów).

Umrzeć nam dajcie!

RADOWAN (do Adamitów).

Boży wojownicy!

Odstąpcie od nich, niech giną w spokoju.

(Adamici odstępują).

LUMIR.

Berto, zagaśnie blask twojej źrenicy,

Twe czoło spłonie w ognistym zawoju,

Cała w palącej staniesz włosienicy!

Litości! jam to zawiódł cię w te knieje

Na stos, gdzie miłość nasza — spopieleje!

Lecz nie przeklinaj, dla mnie tracisz życie,

O, nie przeklinaj!

BERTA.

Chodź! Na stosu szczycie

Konając, słodkie wyszepnę ci słowo.

Chodź umrzeć ze mną mężnie, bo nad głową,

Nad naszą głową czuwa Bóg w błękicie.

(Wbiega na stos).

LUMIR.

Ojcze! (Wbiega na stos).

JAROMIR.

Ej, ognia!

(Adamici z krzykiem: "hajda" zapalają stos. Lumir i Berta nikną w kłębach dymu).

RADOWAN.

Już ich płomień smali!

(Odwraca się).

Antoszka (łamie ręce). Dlaczego giną?

ŚLADEK.

A, bo się kochali.

ANTOSZKA.

I tryumfują niegodziwi sędzie!

ŚLADEK.

Nie płacz. Tak było i tak zawsze będzie

RADOWAN (nasłuchuje).

To głos Lumira, to konania jęki.

(Zakrywa twarz, Antoszka wybiega)

JAROMIR (zbliża się do Radowana).

Chodź, patrz!

RADOWAN.

Ja nie kat, bym patrzał na męki.

JAROMIR.

Skończyli!

Radowan (pochyla głowę). Dobrze!

JAROMIR.

Teraz co rozkaże Radowan?

RADOWAN.

Niech się schronią ci nędzarze,

Skąd przyszli. I ty z ciałem unoś duszę.

JAROMIR.

A ty co poczniesz?

RADOWAN.

Ja tu zostać muszę.

JAROMIR (przerażony).

Radowan! Milicz potnie cię na ćwierci!

Radowan.

I cóż mnie może spotkać — okrom śmierci?

(Odchodzi).

Scena .

JAROMIR (do siebie).

Pozostać? Wolę być wodzem tej dziczy.

(Do Adamitów).

Ej, barankowie. kto z was nie jest głupi,

Niechaj tu sobie poszuka zdobyczy,

A łupcie prędko, bo was Milicz złupi.

(Adamici biegają po obozie. Wraca Radowan).

Radowan (do Jaromira).

Uchodź! Zwycięski Milicz wraca z chwałą,

Już mu donieśli, co się tutaj stało.

Jaromir. Chodź z nami.

Radowan.

O mnie ty się nie troszcz wcale.

JAROMIR (do Adamitów).

Do kniei, hajda!

(Wybiega, za nim uciekają z krzykiem Adamici)

ŚLADEK.

Wyją, jak szakale!

(Oddala się. Wchodzi Zbyńko z kilku Taborytami).

Scena .

Zbyńko Radowan i Taboryci.

ZBYŃKO.

(Do żołnierzy, wskazując na Radowana)

Pod straż!

(Żołnierze otaczają Radowana)

Sznurami związali mi dłonie

I nogi. Usta miałem skneblowane.

(Do Rodowana)

Niech wieczny ogień w twych wnętrznościach

płonie!

(Sygnały)

To Milicz, drogo opłacił wygranę!

(Wbiega Milicz, za nim podąża Wyhoń i Taboryń, którzy wiodą Rudolfa, jako jeńca)

Scena .

Milicz, Zbyńko, Wyhoń. Radowan, Rudolf.

MILICZ (z krzykiem)

Gdzie stos. gdzie stos ten, gdzie popioły jego?

(Pada na zgliszcza stosu)

ZBYŃKO.

O, niechaj święci anieli go strzegą!

WYHOŃ.

Prawdaż to, Zbyńko, prawdaż? Wielki Boże!

Na stosie ślubne zasłałeś im łoże.

(Sygnały)

ZBYŃKO.

Rogi zagrały.

(Wchodzi Oldrzych).

Scena .

Milicz, Zbyńko, Radowan, Oldrzych, Wyhoń, Rudolf, Taboryci i Taboryłki.

OLDRZYCH.

Goniec tu przybywa.

Zmiennego doznał Prokop Wielki losu,

Szybkiej pomocy Miliczowej wzywa.

Gdzie on?

ZBYŃKO.

Tam klęczy nad szczątkami syna.

WYHOŃ.

Nie odrywajcie go od tego stosu.

ZBYŃKO.

Szepce modlitwy. W nich ulga jedyna.

WYHOŃ.

Powstaje, patrzcie.

(Milicz powstaje i zbliża, się do towarzyszów)

MILICZ.

Iskra po iskierce

Gaśnie. Męczeństwa dokonane dzieło.

On zginał, Lumir! Z nim wszystko zginęło!

Nawet się jego nie ostało serce!

Nic, tylko zgliszcze i pustka dokoła,

I pustka we mnie.

OLDRZYCH.

Prokop ciebie woła.

Dzwon taborycki uderza na trwogę.

Tabor w niedoli. Ratuj go!

MILICZ.

Nie mogę!

Nie mogę. Nie mam już druha, ni wroga,

Bo tego stosu zmogła mnie pożoga.

(po chwili)

Tylko człek jeden...

(Spostrzega Radowana i w pierwszej chwili chcę rzucić się na niego; Radowan stoi spokojny; chwilę patrzą sobie w oczy, poczem Milicz hamuje się).

Czemuś to uczynił?

Co ja, co Lumir przed tobą zawinił?

Radowan.

Ty — nic. Lecz wasze zawiniły rządy.

Przez was omdlewa taborycka sprawa,

Sam Tabor toczą zaraźliwe trądy!

Ty nic. A Lumir zginał z mocy prawa.

MILICZ.

Prawa!

(do Oldrzycha i Zbyńka).

Osądźcie go według zakonu!

ZBYŃKO (do żołnierzy)

Precz z nim!

(Żolnierze wyprowadzają Radowana).

MILICZ.

Nie dotknę dzisiejszego plonu.

Wam Lubohradzkie oddaję zdobycze.

Rudolfie! zwracam ci wolność i życzę,

By więcej szczęścia było twym udziałem.

Idź wolny jesteś.

RUDOLF.

Sam jeden zostałem.

Oto spłonęła Nieszczęśliwa pani,

Co była kobiet ozdobą i wzorem.

Polegli mężnie Ludger z Heliodorem.

Sam jestem. Ale niech się nie rozczula

Nad swoją dolą, kto pozostał żywy.

Jestem żołnierzem cesarza i króla.

Pójdę do niego.

(Odchodzi).

OLDRZYCH.

Do grobowej deski

Wierny jest swoim.

ZBYŃKO.

To sługa królewski.

Milicz.

Poszedł i w sobie zagrzebał ból srogi?

Poszedł i żalu nie okrył się tarczą?

Prokop mnie wzywa? Zadąć w setne rogi!

Wytrwać potrzeba, póki siły starczą,

Aż Pan odwoła strudzoną, załogę.

(Słychać pobudkę wojenną).

W drogę! na Tabor, do Prokopa, w drogę!

(W obozie ruch. Zbyńko, Oldrzych, Wyhoń, Taboryci i Taborytki z okrzykiem "na zdar" otaczają Milicza).



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kozłowski Stanisław JENIEC NAPOLEONA
Kozłowski Stanisław DYANA
Kozłowski Stanisław ESTERKA
Kozłowski Stanisław TRYLOGIA SIENKIEWICZA Szkic Krytyczny
Doskonalenie kozłowania w piłce koszykowej, AWF Wro, koszykówka
ODEZWA TOWARZYSTWA OPIEKI NAD UNITAMI, Kozicki Stanisław
Doskonalimy technikę kozłowania prawą i lewą ręką, AWF Wro, koszykówka
kosz-podania i kozłowanie
Rozwojówka-skrót od Małgosi, Psychologia, II rok, Psychologia rozwoju człowieka - Stanisławiak
kozlowski2
HLN CZ-III R-06, Kozicki Stanisław
HLN CZ-I R-08, Kozicki Stanisław
Nauka kozłowania w ruchu ze zmianą kierunku, AWF, Konspekty
HLN CZ-VI-Aneksy 01, Kozicki Stanisław
Kreacje autorskie w przedmowach literackich doby romantyzmu Stanisz streszczenie
Poleszak W odpowiedzi Konradowi Kozłowskiemu
Nauczanie kozłowania
XX-lecie 13, Teoria Czystej Formy a praktyka dramaturgiczna w utworach Stanisława Ignacego Witkiewic
HLP - barok - opracowania lektur, 25. Hieronim Morsztyn, Światowa rozkosz - Dwunasta Panna UCIECHA,

więcej podobnych podstron