Stanisław Kozłowski
ESTERKA
OSOBY.
Kazimierz Wielki.
Janusz Suchywilk, kanclerz.
Bodzanta, biskup.
Spytek, kasztelan.
Andrzej, łowczy.
Gejza, podkuniuszy.
Wierzynek, podskarbi.
Marcin Baryczka, wikary.
Kochan Rawa, Jan Goworek, dworzanie.
Lew, żyd, żupnik królewski.
Lotan, wnuk jego.
Kmieć I.
Kmieć II.
Kmieć III.
Śmieszek I.
Śmieszek II.
Kuglarz.
miu żaków.
Biesiadnik.
Krystyna, żona łowczego.
Anna, córka Gejzy.
Esterka.
Ada, Rachela służące Esterki.
Damy, senatorowie, rycerze, dworzanie
i pachołki.
Rzecz na Zaniku Krakowskim i w Łobzowie.
OBRAZ ISZY.
Komnata w pałacu Łobzowskim, wychodząca na taras. —
W głębi ogród. — Esterka, Ada i Rachel robią, bukiety
i wieńce. — "Wchodzi Wierzynek, za nim pachołek niesie
skrzynkę złotą.
Scena Isza.
ESTERKA, WIERZYNEK, ADA, RACHEL I PACHOŁEK.
WIERZYNEK.
Wdzięcznie mnie witaj, bom jest króla posłem
I dary, iście królewskie, przyniosłem.
(Podaje szkatułkę).
Kosztowne cacka, co są w tej szkatule.
Król ci przysyła i pozdrawia czule.
Esterka (ciekawie).
Cóż jest w tej skrzynce?
WIERZYNEK (otwiera szkatułkę i wyjmuje klejnoty).
Patrz, sznur szczerozłoty,
Cudnie pleciony, misternej roboty,
Srebrny naszyjnik, perłami sadzony,
Dyadem lśniący o kształtach korony;
A to zamorskie, ogromne korale;
Patrz jak migocą brylanty wspaniale,
Rzucając wkoło ogniki tęczowe!
Ubierz w te skarby ramiona i głowę,
A światło spłynie z ciebie, jak ze słońca,
Będziesz chadzała w blaskach — gorejąca!
ESTERKA ( stroi się ).
Jakże wyglądam?
ADA.
Jak sarońska róża,
Błyszczysz, Estero.
RACHEL.
A ta perła duża
Mdłym blaskiem piękność brylantów zaćmiewa!
WIERZYNEK.
Jesteś mi teraz cale piękna dziewa!
Gdy król powróci, utonie w twej twarzy
I cały wieczór u ciebie przemarzy.
ESTERKA.
Myślicie, kocha mnie król?
WIERZYNEK.
Masz dowody,
Że z wdzięcznej ciebie nie pozbył pamięci.
ESTERKA.
Niechaj go strzegą Anieli!
WIERZYNEK.
I Święci
Pańscy niech strzegą! Bo to król wspaniały,
Pełen monarszej powagi i chwały,
I łaskawości pełen!
ESTERKA.
I hojności!
WIERZYNEK.
O tem najlepiej powie lud ubogi,
Gdy głód, to suto płaci robotnika,
Przytem na rozkaz dozorca ugości; —
Chłopka miłuje król, niemal jak syna.
ESTERKA
Że jest dla wszystkich szczodry, — nie nowina,
Ale zkąd wielki zaszczyt mnie spotyka,
Że pan podskarbi wstąpił w moje progi?
WIERZYNEK.
Król się na łowy wybierał dziś rano,
A mnie zbudzono coś o szarym świcie
I przed oblicze pańskie iść kazano.
Poszedłem. Wrzało już na zamku życie,
Setnych się rogów rozlegało granie,
Parskanie koni i psiarni szczekanie.
I tłum pachołków pomykał wesoły,
A sokolnicy stroili sokoły!
Król szedł przez sienie, krzepki był i żwawy,
Chciwy, jak zwykle, myśliwskiej zabawy.
Kornie do pańskiej schyliłem się dłoni,
Król mi zlecenia dawał na dzień cały;
Gdy do wsiadania rogi się ozwały,
Wręczył szkatułkę i rzecze: "Idź do niej,
Zanieś klejnoty, zamknione w tej skrzyni;
Dzisiaj tam zjadę z towarzystwem całem".
A że dla pana człek wszystko uczyni,
To dziewosłębem królewskim zostałem!
ESTERKA.
Będzie dziś, — kiedy?
WIERZYNEK.
Hm, o zmroku pono,
Wkońcu powiedział z twarzą uśmiechnioną:
"Jutro Estera sprawi nam wesele,
Ucztę wspaniałą, gości będzie wiele,
Ja własną ręką jej łosia ustrzelę.
Chcę, — aby były błazny i trefnisie,
Na stołach spocznie królewska zastawa,
Niech gore pałac od świateł i lśni się,
Szczerą ochotą niech duszę napawa!"
ESTERKA.
Za dary kornie uścisnę kolana,
Z radością czekać będę mego pana.
Stanie się wszystko po królewskiej woli,
Jutro na uczcie król sobie pohula,
I krotochwilna rzesza poswywoli.
WIERZYNEK.
Ty musisz, Ester, bardzo kochać króla!
Bo ja, choć obcy, miłuję go przecie,
Jak chyba więcej nikogo na świecie.
On obdarował nas i ubogacił,
Wszyscy tyjemy na królewskim chlebie;
Każdemu według zasługi zapłacił,
On uszczęśliwia wszystkich, okrom siebie.
ESTERKA.
U mnie jest zawsze wesół i ochoczy.
WIERZYNEK.
Nie, jemu serce skrycie robak toczy.
Niechaj pozorny blask ciebie nie łudzi.
Król na twarz maskę przywdziewa dla ludzi,
Wśród biesiad smutków własnych zapomina,
Jak nieraz szuka zapomnienia w pracy.
Ongi wieszczkowie znaleźli się tacy,
Co mu orzekli: "Nie będziesz miał syna".
ESTERKA ( z dumą ).
Syny mu dałam.
WIERZYNEK.
Hoże pacholęta!
I córki, służki starego zakonu.
Król cię miłuje za to i pamięta,
Lecz twoje dzieci nie osiągną tronu.
Miłaś ty jemu, ale dla korony
Jemu potomka z prawej trzeba żony.
Esterka.
Wiem — i goryczą myśl mnie ta napawa,
Że nic tej troski zbawić go nie zdoła,
Lecz choć nieślubna mu, chociaż nieprawa,
Ile sił starczy, chmury spędzam z czoła.
( Ożywiając się: )
Kiedy na łonie mojem głowę złoży,
Wonczas chełpliwa rosnę w słusznej dumie,
A pierś faluje, i zda się, rozumie.Że na niej spoczął pomazaniec Boży!
Gdy z ust gorące pocałunki bierze,
Majowy robi się dokoła ranek,
Słońce jaśnieje, pachną kwiaty świeże,
Bo to królewski całuje kochanek!
Miłość mu niosę, by ognistą różę,
Jak niewolnica cicha, panu służę!
Przy moim boku ten świat mu się zmienia
W złotem marzeniu snuje raju dziwy!
I pije z słodkiej czary zapomnienia.
( Z dumą ).
Król jest przy swojej Esterze sczczęśliwy!
WIERZYNEK ( kiwa głową ).
Choć na to szczęście krzywo patrzą ludzie,
Dobry król musi odpocząć po trudzie.
ESTERKA.
Wszak prawda, panie!
WIERZYNEK.
Każdy może błądzić,
Ale takiego pana nie nam sądzić!
Tak, nie nam szukać skaz na majestacie.
To król jest wielki!
ESTERKA.
Dobrze powiadacie.
WIERZYNEK.
Innym z niewiastą żyć trzeba po ślubie...
Lecz on!... A zresztą tyś mu wierną sługą.
ESTERKA.
Jacy wy dobrzy!
WIERZYNEK.
Co tu gadać długo,
Król ciebie lubi, więc i ja cię lubię.
ESTERKA ( kłaniając się ).
Toż się polecam waszej życzliwości.
WIERZYNEK ( łaskawie ).
Bywaj! ( Odchodzi ).
Rachel.
( do Esterki, wskazując na taras ).
Estero, będziem mieli gości!
( Wchodzi Gejza, podkuniuszy, Anna
i Krystyna ).
Scena ga.
ESTERKA, GEJZA, ANNA, KRYSTYNA,
RACHEL I ADA.
GEJZA.
Wspaniała jesień! ciepło! ani chmurki,
Król w czas pogodny wybrał się na łowy.
( Wskazuje na Annę ).
To moja córka, nie znasz mojej córki?
Dziewka, jak sarna, co? ma buziak zdrowy.
ESTERKA ( do Anny ).
Raz jejmość pannę widziałam zdaleka,
Pokornie kłaniam, do nóżek się ścielę.
ANNA ( dyga ).
Witam uprzejmie.
GEJZA.
Honorów zawiele!
Mam z córką biedę, ptasiego się mleka
Pannie zachciewa.
ESTERKA.
To je sprowadź, proszę,
Wartoć, bo warto, panie podkuniuszy!
GEJZA.
Z córkami bieda, syny — to rozkosze!
Ta lamentuje, że aż puchną uszy.
Bo zważ, Estero, tak na nią przypadło,Że pokochała łepskiego gładysza.
Myślę ja sobie: wdzięczne będzie stadło,
Pójdzie precz, w domu zapanuje cisza.
Pytam: "Chce ciebie?" a tu widzę trwogę
Na twarzy, patrzę, — buziak coraz bladszy;
Ba, duszko miła, co ja ci pomogę,
Kiedy twój luby na ciebie nie patrzy?
ANNA ( do Gejzy na stronie ).
Choćby przy ludziach w pośmiech mnie nie dawaj,
Proszę cię, ojcze!
KRYSTYNA ( do Esterki ).
Anna do Łobzowa
Przybywa, wielką ciekawością zdjęta.
( Ze złośliwym uśmiechem ).
W tym zamku mieszkać powinni książęta,
Gdy tu wszechwładnie panuje...
GEJZA.
Królowa!
KRYSTYNA ( na stronie ).
Żydowska!
ESTERKA.
Zawsze dla tak miłych gości
Jestem chętliwie na usługi cała.
( Do siebie, patrząc na Krystynę ).
Ta nienawidzi mnie, a tak zazdrości,
Że oczy mówią: bodajbyś zmarniała!
GEJZA.
Ba, duszko miła, ja tam nieciekawy
Twych bogactw. Ważne przywiodły mnie sprawy.
Chcę mówić z tobą sam na sam. Tymczasem
Niech jejmościanki przejdą pałac cały,
Zwiedzą komnaty, obite atłasem,
Jakich na zamku nawet nie widziały.
Siła wspaniałych sprzętów tam zobaczą.
ESTERKA.
Rachel! ( Rachel zbliża się ).
Z nią może jejmoście pójść raczą.
Ja zostać muszę.
( Do Racheli ).
Co piękniejsze rzeczy
Wskaż ich miłościom.
GEJZA.
Miejcie się na pieczy,
Byście z podziwu, widząc pałac strojny,
Nie postradały zmysłów.
KRYSTYNA.
Bądź spokojny.
( Krystyna, Anna, Rachel i Ada wychodzą ).
Scena cia.
GEJZA, ESTERKA.
ESTERKA ( żywo ).
Jakie nowiny, panie podkoniusay,
Przyniosłeś z sobą?
GEJZA.
Ty wiesz, że ja z duszy
Rad wam usłużyć, lecz po dobrej woli,
Nie dla wyzysku.
ESTERKA.
Nikt nie wątpi o tem.
GEJZA.
Patrzaj, a mówią, że wyście mnie złotem
Kupili, że mnie w służbę wzięli żydzi.
ESTERKA.
I to cię, panie, tak dotkliwie boli?
Ależ to potwarz, wymysł ludzkiej złości!
GEJZA.
Że świat jawnego kłamstwa się nie wstydzi!
Służę wam, prawda, ale z życzliwości.
A że tam czasem biorę praskie grosze,
Co w tem tak bardzo jest zdrożnego, proszę.
Jest li to zbrodnią?
ESTERKA.
W tem nic złego niema.
GEJZA.
To czegóż patrzą pogardy oczyma
Na mnie? krzywdzące o mnie wieści szerzą?
Ot znowu Spytek obraził mnie świeżo!
ESTERKA.
Obraził? Jakto?
GEJZA.
Mówię: "Kasztelanie,
Broń żydów, oni wdzięczni być umieją".
Ten huknie na mnie: "Waść chadzasz koleją
Zdrady, sumienie sprzedać jesteś w stanie,
Waść o czci własnej zapominasz cale!"
Myślałem, że się z wielkiej złości spalę!
Dam mu za swoje!
ESTERKA.
Zleś go usposobił.
To widzę, panie, że niceś nie zrobił,
Bo zamiast ująć, rozdrażniłeś Spytka.
GEJZA.
I ty to mówisz, niewdzięcznico brzydka!
Nic nie zrobiłem? W grubym jesteś błędzie.
Masz dziś zwiastuna dobrej wieści we mnie,
Którą zdobyłem zręcznie, a tajemnie:
Jutro na radzie o was mowa będzie!
ESTERKA.
Lecz z jakim skutkiem? Gdy natrze w ferworze
Spytek, to cała sprawa upaść może.
Kasztelan, dawny żołnierz łokietkowy,
Ma u Kaźmierza wielkie poważanie.
Król rad roztropnej jego słucha mowy,
To Bóg wie tylko, co się jeszcze stanie.
GEJZA.
Nie trać nadziei. Ja ci powiem tyle,
Żem podjął dla was robotę nielada.
Z Bodzantą miałem bardzo przykre chwile,
A i sam czułem, — że mu niewypada
Bronić niewiernych, lecz, gdym pięć tysięcy
Kop groszy złożył na kościół w ofierze,
Trochę zmiękł prałat... i przyrzekł...
ESTERKA ( na stronie ).
Nie wierzę.
GEJZA ( rezolutnie ).
Nie stawiać żydom żadnych przeszkód więcej.
ESTERKA.
Kop pięć tysięcy! to sutą daninę
Dałeś na kościół.
GEJZA.
Jeśli łżę, niech zginę!
ESTERKA ( na stronie ).
Kłamstwo. Bodzanta nie weźmie.
GEJZA.
W tej sprawie
Kanclerz mnie także przyjął niełaskawie.
Wahał się Janusz, namyślał czas długi,
Lecz i on w końcu przyrzekł swe usługi.
Zaś pan podskarbi wasz jest duszą całą,
Kilku też innych pomoc obiecało;
Na mnie możecie jużciż liczyć śmiele,
Nie pożałuję języka i ręki
I, jak dotychczas, tak zawsze i wszędzie
Będę was bronił, gdy potrzeba będzie.
Widzisz, Estero: uczyniłem wiele!
ESTERKA.
Tak, prawda, prawda, —przyjmij szczere dzięki,
Lecz Spytek...
GEJZA.
Spytka głos jeden, jedyny
Miałby na nice rozwiać nasze chęci!
A król? Król przecie trzyma was w pamięci
I głosi, żeście polskiej ziemi syny.
ESŁERKA.
Jednak kasztelan żelazną zaporę
Stawiać nam może.
GEJZA.
Ha! ja bo nie biorę
Spytka na siebie: ten człowiek mnie drażni.
Powiem ci szczerze, iż na kasztelana
Patrzeć nie mogę. ( Po chwili )!
Zwróć się do Kochana.
Rawa ze Spytkiem w wielkiej jest przyjaźni.
Gdy ten odmówi, inni nie pomogą.
ESTERKA.
Pomyślę o tem.
GEJZA (z uśmiechem).
A teraz, niebogo,
Muszę ci moje wyrachować straty,
Bom dla was srodze naruszył kieszeni.
( Esterka stoi zamyślona ).
Rozjaśnij czoło, wszystko się odmieni
I dobrze będzie. Słyszę, jak wiwaty
Wznosicie, Panu dziękując w pokorze
Za dobrodziejstwa i łaski doznane.
ESTERKA (na stronie).
On mi w sny każe wierzyć malowane!
( Idzie do bocznych drzwi ).
Chodź, panie, —zwrócę ci koszta w komorze.
( Wychodzą na lewo, z prawych drzwi wchodzą:
Krystyna i Anna ).
Scena ta.
KRYSTYNA, ANNA.
ANNA.
To jest raj istny, —istny raj na ziemi!
KRYSTYNA.
A zdradna Ewa w tym raju.
ANNA.
Ja swemi
Patrzałam wprawdzie na wszystko oczyma,
Ale tak było, jakby moje oczy
Łudził na jawie jakiś sen uroczy:
Nic piękniejszego nadto w świecie niema.
KRYSTYNA.
Rozkoszne gniazdko król usłał dla miłej
Turkawki.
ANNA.
Śliczne! Aż mi wzrok olśniły
Bogactwa. Wszędzie królewska parada!
KRYSTYNA.
Zważ, i to wszystko niegodna posiada
Dziewka. Złość taka nieraz mnie porywa,
Żem rada użyć jakiego zaklęcia,
By ją wysadzić. To nie do pojęcia,
Jak się rozpiera tutaj ta fałszywa
Królowa!
ANNA.
Braknie jej tylko korony.
KRYSTYNA.
W żadnej tak nie był Kaźmierz zaślepiony.
Choć w żyłach jego płynie krew rycerzy,
To jednak w prochu przed żydówką leży!
ANNA.
Na inne ledwie spojrzy z jej przyczyny.
KRYSTYNA.
Posłuchaj, Anno, przed tobą się zwierzę:
Dłużej nie możem pozwolić Esterze,
Aby królewskie tu rodziła syny!
ANNA.
Pod skrzydłem króla nic jej się nie stanie.
KRYSTYNA.
Ja ci powiadam, że jej panowanie
Musi się skończyć. Nawet nam pomoże
Mąż mój, pan łowczy, bo on ród jej cały
Ma w nienawiści. Będziem pomoc miały.
Twój ojciec z nami...
(Poufnie).
Anno, dziewczę hoże,
Zważ bacznie słowa, które powiem tobie:
Ten piękny zamek w królewskiej ozdobie,
Te pozłociste, wspaniale komnaty,
Sprzęty cudowne i jedwabne szaty,
Łobzowski pałac z przystrojeniem całem,
Anno, to wszystko twym będzie udziałem!
ANNA.
Moim? O takiej nie marzyłam doli!
KRYSTYNA.
Tylko naszego zyskaj serce pana,
Wszystkich z hebrajskiej wywiedziesz niewoli.
ANNA.
To być nie może, —miłuję Kochana.
KRYSTYNA.
Lecz dziś przez niego jesteś odepchnięta,
Później za królem sam pójdzie w twe pęta.
ANNA.
Grzech ci to zawsze...
KRYSTYNA (na stronie).
Co za widok czuły,
Cygańska córka bawi się w skrupuły!
ANNA.
Są inne dziewy...
KRYSTYNA (z odcieniem ironii).
Tak, chowane w domu,
Na które patrzeć nie dadzą nikomu,
Skromne trusiątka! Tyś od dziecka przecie
Po różnych dworach przebywała w świecie,
Poznałaś życie. (Seryo). Zresztą z panien grona
Jesteś najgładsza, bo, zda się, toczona
Twa kibić jakby z marmuru wspaniale,
Zęby, jak perły, usta, by korale,
A oczy, niby ciemny szafir nieba. —
Król takie lubi, tego mu potrzeba,
Więc go rozkochasz. Rzecz jest ułożona,
Nie możem ścierpieć, by rządziła ona!
( Wchodzą Gejzą, z Esterka ).
Scena ta.
GEJZA, ANNA, KRYSTYNA, ESTERKA.
GEJZA.
Wierzaj, Estero, mego serca głębia
Dla was otwarta.
ESTERKA ( na stronie ).
Jak jastrząb gołębia,
Tak mnie oskubał ten stary.
GEJZA ( do Krystyny ).
Już pora
Wielka powracać.
KRYSTYNA ( do Esterki ).
Wszak jutro zwieczora
Ester królewską sprawuje biesiadę?
ESTERKA.
Jejmoście będą?
KRYSTYNA.
Tak, rade, nierade,
Bo król oporne powlecze za włosy.
ESTERKA.
Król nigdy godnych niewiast nie obraża.
Krystyna.
Na opak raczej, zacne w błocie tarza,
A dla niegodnych rad stworzyć niebiosy
Na ziemi.
ESTERKA (na stronie).
Ona jawnie mnie znieważa.
GEJZA.
Król lubi wszystkie do rzeczy podwiki,
Wobec białych głów nigdy nie jest dziki.
(Na stronie).
Patrzeć, jak zwadę Krystyna rozpocznie.
Krystyna.
Ester, czy żyje twój rodzic w Opocznie?
ESTERKA.
Żyw jest i zdrowy.
Krystyna.
I zawsze sukmany
Szyje dla chłopów ?
ESTERKA.
Z łaski nieprzebranej
Dobrotliwego króla jegomości
Już ma mój ojciec starość zapewnioną.
GEJZA ( na stronie ).
Zazdrości Krysia, okrutnie zazdrości!
Jędza zawiści snać szarpie jej łono.
KRYSTYNA ( z uśmiechem ).
Król dobrotliwy, ten nasz rycerz złoty,
Dziwnie jest łaskaw, ale dla — hołoty!
Anna.
Chodźmy już!
GEJZA ( do Esterki ).
Jutro przyjdziem na biesiadę.
Krystyna.
Na pożegnanie dam ci jedną radę:
Nie noś na codzień pereł i korali,
Gdyż deszcz je spłucze, a słońce wypali.
Ale przezornie schowaj je do skrzyni,
Bo, gdy królewski ten kaprys przeminie,
Gdy nowy wybór Kazimierz uczyni,
Przydać się mogą o czarnej godzinie.
( Wychodzą ).
ESTERKA { sama ).
Osa! kąsała... jak mnie kąsa wielu!,..
( Wchodzi żyd Lew, żupnik królewski, z długą,
siwą brodą, ubrany po mieszczańsku ).
Scena ta.
LEW, ESTERKA.
ESTERKA.
Dobrze, żeś przyszedł, stary przyjacielu!
Lew.
Wzruszona jesteś...
ESTERKA.
Miałam lubych gości!
Był Gejza, przywiódł dwie kobiety z sobą:
Annę i... Krzysię! Ta Krystyna pości,
Aby król pomnie okrył się żałobą!
Mojego pragnie upadku ta żmija,
Z całej mnie niecnej nienawidzi duszy,
Żebym zniszczała, ona piątki suszy,
Urągowiska, niby żądło, wbija.
LEW.
Nie zważaj na to, Ester, córko moja!
ESTERKA ( rozżalona ).
Ja piję wodę z zatrutego zdroja
I jestem często, jak palma złamana,
Gdy nawałnica jej koronę zwali!
Jestem, jak w puszczy owca zabłąkana,
Której pasterze płosi odbieżali!
LEW.
Ty masz łzy w oczach, zkąd ci żałość taka?
ESTERKA.
O! gdyby skrzydła mieć lotnego ptaka,
Tobym leciała do ojcowskiej chaty,
Gdzie niema wzgardy ni dumy rogatej!
LEW.
Wierz mi, Estero, złość ludzka jest wszędzie.
ESTERKA.
Płynę śród morza na łódce bez wiosła.
(Uspakaja się).
Jednak do tego miejsca jam przyrosła.
Tu urodziłam memu panu dzieci,
Co rosną, niby jelonkowie młodzi;
A król nademną, jako słońce, świeci,
I gorżkie chwile pieszczotami słodzi.
LEW (z powagą ).
Przy nim stać będziesz jak niewiasta chrobra,
Śmiało do góry wzniesiesz czoło harde,
I żółć pić będziesz, i zniesiesz pogardę
Dla dobra dzieci i dla żydów dobra!
ESTERKA.
Ja, służebnica pokorna i cicha,
Szczęsna, że Bóg mnie grzesznej nie odpycha,
I że król dobry w łasce nieprzebrany.
LEW.
On dobry, a my nosimy kajdany!
( Po chwili ).
Król jeden na nas patrzy bez ohydy
I jeden trzyma w uczciwości żydy.
Ale, gdy cedr ten niebotyczny runie,
Kiedy ta gwiazda zagaśnie płomienna,
Ta ziemia będzie dla żydów Gehenna!
A przyszłość stanie, owita w całunie.
ESTERKA.
Zniosłabym wszystko, co w tem życiu boli,
Byleby ulżyć ludowi w niedoli.
LEW.
Proś, Ester, króla, niech uchwali prawa
I starodawne wskrzesi przywileje;
Statut potwierdzi księcia Bolesława,
Bez praw pisanych żydom źle się dzieje!
ESTERKA.
Wiem to od Gejzy, że na jutro zrana
Na zamek walna jest rada zwołana.
Król wczesnym rankiem pojechał na łowy,
Gdy wróci, zaklnę go czułemi słowy.
Lecz co mam mówić, natchnij serce moje;
Dobroci króla nadużyć się boję.
LEW ( z wrastającą siłą ).
Powiedz, że odtąd, gdyśmy porzucili
Wonnego gaje cedrowe Libanu,
To jednej jasnej nie mieliśmy chwili,
Chociaż, jak jeden mąż, stoim przy Panu.
Po nad głowami kruk nieszczęście kracze,
Jesteśmy wieczni, bezdomi tułacze!
Powiedz mu, żeśmy oczy wypłakali.
Gdy struny pękły na ojczystej lutni;
Że po rozdrożach świata błądzim smutni,
Bo rozhartował się hart naszej stali!
Powiedz, że coraz cięższe plagi bierzem,
Nadzy pod świata stoimy pręgierzem.
Siność na naszem ciele się rozszerza,
A wstrętne rany strupami zagniły;
W odkrytą głowę, w łono bez puklerza
Biją złość ludzka i niebieskie siły!
Powiedz, że Stwórca złamał różczkę cudów,
I świat do koła cały nas przeklina;
Że piętno nosim na czole Kaina,
Żeśmy wydani na pomiotło ludów!
Że życie nasze — to życie nędzarza!
W serca nam godzą wciąż złowrogie wieści,
Żeśmy synami śmierci i boleści —
A hańba nasza nas samych przeraża!
Ale mu powiedz, że w duszy głęboko
Jeszcze nadzieja tli, chociaż w iskierce,
Że pod tą brudną żydowską powłoką
Niedostrzegalnie wdzięczne bije serce!
ESTERKA ( ze łzami ).
O, ja to wszystko królowi przełożę!
LEW.
Błagaj go: "Panie! Ciebie Serafiny,
Anioły Boże strzedz będą skrzydlate,
Gdy wniesiesz światło dnia w żydowską chatę,
Gdzie dotąd w mroku płynęły godziny!
Gdy wzruszy ciebie ciężka dola nasza,
Jehowa łaski zleje na twe włosy!
Stwórca żywego weźmie cię w niebiosy
Na płomienistym wozie Elijasza!"
Król się do proźby gorącej przychyli.
ESTERKA.
Król! król by jednej nie wahał się chwili!
Lecz jasne zwodzić go będą wielmoże.
LEW.
Cóż Kochan Rawa? Jakże przyjaźń wasza?
ESTERKA.
Onby dopomógł, bo na pańskim dworze
Wziętość ma znaczną. — ale mnie przestrasza
Ta niebezpieczna pomoc... Chciałam zrazu
Ująć go zwykłą zręcznością kobiecą,
Chciałam się tylko przypodobać nieco...
Dziś, gdy mej proźby słucha, jak rozkazu,
Wyrzucam sobie, że byłam zbyt płocha,
Że postępuję z nim źle... O, Lwie stary!
Skutek zbyt nasze przewyższył zamiary:
Ten ulubieniec królewski mnie kocha!
LEW.
Miłość! — igraszka, co szczęśliwych mami;
Ty zaś myśl o tych, co gorzkiemi łzami
Płaczą!
ESTERKA.
Wszak dla nich robię — ile mogę,
I więcej zdziałać serce moje pragnie.
Lecz Kochan dziwną budzi we mnie trwogę,
Wilkiem się stało ciche niegdyś jagnie.
Przyjaźń minęła, a zachwyt młodzieńczy
W namiętność dziką jawnie się przemienia,
Jak grzech śmiertelny, ten człowiek mnie dręczy!
LEW.
Znieś to dla braci twoich! dla plemienia
Twego, Estero!
{Wbiega Lotan, młody żyd ).
Scena ma.
LEW, ESTERKA, LOTAN.
ESTERKA.
Tyś, jak płótno, blady!
Co ci, Lotanie?
LOTAN.
Na to niema rady!
Zawsze będziemy deptani i bici,
Mrok się nad nami nigdy nie rozrzedni;
Od wieków jedzą już Izraelici
Srom i pogardę, jako chleb powszedni!
Snać z woli Pana nastanie czas taki,
Że od skruszenia duszy wyć będziemy
I padać trupem, jako senne ptaki,
Aż cały naród będzie śmiercią niemy!
LEW.
Jak puhacz, głosisz ludowi niedolę.
ESTERKA.
Dlaczego Lotan dziś tak smutnie marzy ?
LOTAN.
Marzę! gdy czuję policzek na twarzy!
Marzę, gdy oto ślinę mam na czole!
Wy tu spokojni; idźcie na przedmieście
Gdzie znowu żydów biją szkolne żaki, —
Płacz usłyszycie i krzyki niewieście,
A waszym oczom przedstawi się taki
Widok, że będą do marzeń powody:
Ujrzycie, jako swawolne młokosy
Słabe dziewczęta ciągają za włosy,
A starcom siwe wyrywają brody.
LEW.
Rektor obiecał ukrócić swawolę,
Jeśli daninę płacić będziem szkole.
LOTAN ( z goryczą ).
Płacić! wy wszystko grzywnami robicie,
Okupujecie zlotem cześć i życie!
Posłuchaj dziadku, gdyby to tak można
Nabyć za grosze życzliwość narodu,
Toby nie była ta rzecz wcale zdrożna —
Wytrząść w tym celu mieszek aż do spodu.
Lew.
Gorzka twa mowa i niesprawiedliwa.
ESTERKA.
Toć się uspokój, Lotan, drogie dziecie!
LOTAN.
Wy mi nakoniec raz powiedźcie przecie,
Dlaczego cała ludzkość jest nam krzywa?
Bo, gdzie postanie ślad żydowskiej stopy,
Duch nienawiści kroczy przed nią przodem,
Burza nas kładzie, niby polne snopy,
Jesteśmy iście wyklętym narodem!
LEW.
Czemu, chcesz wiedzieć: bośmy nieszczęśliwi,
Bośmy tułacze, syny bez ojczyzny,
Bo rad się każdy naszą nędzą żywi,
Bo siność nosim na ciele i blizny!
LOTAN.
Nie tak, mój dziadku, nie ta jest przyczyna
Tej nienawiści i tej wielkiej wzgardy:
Sami los sobie ukuliśmy twardy,
Niezawsze świat nas niesłusznie przeklina.
Ja to wam mówię w wielkiej tajemnicy,
I niech te będą zachowane słowa:
Żeśmy przeciwko Panu buntownicy,
I że nas pomsta dosięgnie surowa
Za to, że w sobie zabiliśmy ducha
I żywe węgle na popiół spalili,
I że jest wielka wśród nas serc posucha,
Za chciwość Bogu nie jesteśmy mili!
LEW.
Zamilcz, Lotanie, nieopatrzne dziecko,
Powściągnij język, co bluźnierstwa miota!
LOTAN (żałośnie ).
My się cielcowi kłaniamy ze złota,
I złoto w przepaść strąci nas zdradziecko.
Ja przyszłość naszą widzę, jak na jawie,
I to widzenie mego ducha gnębi.
Nasz naród życie wieść będzie w niesławie,
Jak ród szakali i jak ród jastrzębi!
Bo on na piersiach narodów usiędzie
I gryźć je będzie i dławić je będzie.
Hardo rozpostrze wśród nich swe namioty,
Krwią mnogich ofiar swe cielsko napasie,
Włozy na siebie bogaty strój złoty,
Na adamaszku siędzie i atłasie...
Ale go wkońcu Pańska ręka zgoni.
Chociażby uszedł aż na opok szczyty,
Nie ujdzie słusznie chłoszczącej go dłoni
I w dół ugodzi, przez siebie wyryty!
A z takim strasznym zwali się łoskotem,
Jakby pod ziemię sto zapadło grodów;
Legnie, przybity ukradzionem złotem,
Legnie, zabity przekleństwem narodów!
LEW.
Jawnie żydowskiej odstępuje sprawy.
ESTERKA.
Jaki on blady, a głos jego łzawy!
LEW.
( Z żalem do Esterki ).
Nie z matczynego on to wyssał mleka!
Lecz rodzic, lekarz, ten przybysz z daleka,
Zdrożne zaszczepił w swem dziecku pojęcia,
Nie w moją córkę wdał się on, — lecz w zięcia.
LOTAN.
Jabym dla żydów własne oddał serce,
Gdy tego serca oni pozbawieni;
Miłość rozżarzył, jeśli jest w iskierce,
Ażeby morzem wybuchła płomieni!
LEW ( groźnie )..
Zamilcz! ( Lotan cofa się ).
Bezcześcisz srodze lud wybrany,
Z którym Pan mówił wśród wichru i gromów,
Morskie dla niego rozgarnął bałwany
I dobył wody z dzikich skalnych łomów!
Rozliczne czynił Pan cuda i dziwy,
Więc duch twój grzeszny, twój język kłamliwy.
A teraz słuchaj, co Lew stary powie:
W dni ostateczne na wysokiej górze
Siędzie zastępów Pan, owity w chmurze,
A przed nim wszyscy staną narodowie.
Na sąd pociągną niezliczone rzesze
W skrusze przykładnej i pokornej wierze;
Ludy przekują szable na lemiesze,
A zaś na sierpy wyostrzą pancerze.
W owe dni zmilkną dzikie pienia bitwy,
Brzmieć będą psalmy i szemrzeć modlitwy.
A choćby żydów ciężkie były winy,
Jak szkarłat krwawe, i jako rubiny,
To jeszcze Stwórca, miłosierdzia pełny
Łaskę na nasze rozleje szeregi,
Że lśnić będziemy, jako białe śniegi,
I jak srebrzyste świecić będziem wełny.
Jehowa nie da umrzeć nam w rozpaczy,
Bóg nas rozgrzeszy! ( Uderzając dłonią w pierś ).
.........................................................
ESTERKA.
Kajaj się, kajaj, nieszczęsny Lotanie,
Proś przebaczenia.
LEW.
Już na przeklinanie
Ty zasłużyłeś, boś jest próżen wiary.
I to pamiętaj, co powie Lew stary:
Wyrwij ty z serca czarną buntu żmiję
I, jak ci. nie bądź, co z ducha wyzuci,
Bo dziad na ciebie pierwszy klątwę rzuci,
Bo dziad cię, wnuku, tą ręką zabije!
ESTERKA.
W popędliwości, Lwie, nie trzymasz miary.
( Do Lotana ).
Proś przebaczenia!
LOTAN.
Przebacz, dziadu stary!
LEW.
Oby Jehowa ukrzepił cię w wierze!
On z nami zawarł wieczyste przymierze
Pośród błyskawic i wśród gromów huku.
Pomnij, nie szemraj nadal, drogi wnuku.
( Trzech kmieci wnoszą omdlałego Baryczkę )
Scena ma.
LEW, ESTERKA, LOTAN, BARYCZKA, trzech kmieci
LEW.
Co to jest!
ESTERKA ( przerażona ).
Brońcie, Aniołowie święci!
Trup!
KMIEĆ I.
Żywy jeszcze.
KMIEĆ II.
Na drodze przy krzyżu,
Patrzym, bez czucia ksiądz Baryczka leży.
To go przywrócić trzeba do pamięci
ESTERKA.
Śpiesz, mój Lotanie, wody, wody świeżej!
LEW.
Starego wina!
(Lotan odchodzi ).
KMIEĆ III.
Bywa tu w pobliżu.
Człek święty! ciężkie odprawuje posty,
Gdy się biczuje, krew ciecze od chłosty!
A wciąż się modli.
KMIEĆ II.
Wszędzie on tu znany!
Lichego nawet robaczka nie zgniecie.
Grosza dla siebie nie schowa w kalecie.
KMIEĆ I.
A taki dobry, choć przyłóż do rany !
KMIEĆ II.
By najuboższym nigdy nie pogardzi,
Im większa nędza, tem troska się bardziej,
Aby dopomódz.
KMIEĆ III.
Dobra dusza, święta!
Na wsi — to nawet małe pacholęta
Tłumem doń biegną.
( Lotan wraca, za nim Ada niesie wino i wodę ).
LEW ( do Lotana ).
Zwilż mu twarz i skronie.
KMIEĆ I.
Budzi się, patrzcie!
LEW ( do Esterki ).
Ożywczego płynu
Wlej do ust teraz.
BARYCZKA ( słabym głosem do Lotana ).
Bóg ci zapłać, synu.
( Esterka daje mu wina ).
Córko, Pan z tobą. ( Oddycha głęboko )
Aż po tamtej stronie
Wisły u chorych byłem dla pociechy.
Że dziś wigilja, to suszę — za grzechy...
Wracałem pieszo. Długa była droga,
Więc z sil opadłem.
KMIEĆ II (całuje Baryczkę w rękę ).
Myśmy dobrodzieja
Znaleźli i tu przynieść uradzili.
KMIEĆ III ( całuje także księdza w rękę ).
Zrazu okropna porwała nas trwoga,
Bośmy myśleli, że trup, Lecz nadzieja
Rychło wróciła.
BARYCZKA.
Moi ludzie mili,
W Bogu nadzieja!
Kmieć I.
Zawsze ksiądz dobrodziej
Nas krzepi.
BARYCZKA.
Chrystus wam za to nagrodzi.
( Do Esterki ).
Dzięki, ma córko, niech ci Bóg da zdrowie
Za dobre serce. ( Po chwili ). Gdzież jestem?
KMIEĆ III.
W Łobzowie!
( Baryczka wstrząsa się i rozgląda ).
BARYCZKA ( do włościan ).
Kto oni?
KMIEĆ III.
Jako ksiądz dobrodziej widzi:
Ester, — a tamci, nie wiem, jacyś żydzi.
BARYCZKA (porywa się, z największem
oburzeniem ).
Wywieść, mnie, wywieść! Skalanemi usty
Wzywałem Boga w przybytku rozpusty,
Gdzie srom się gnieździ i pokusy zdradne!
(Ogólne wrażenie ).
KMIEĆ I ( podtrzymując Baryczkę ).
Choć trochę ojcze, odzyskajcie siły,
Iść nie możecie!
BARYCZKA.
To niech martwy padnę
Za progiem! Dom ten, aż do podstaw zgniły
Wnet tu się zwali!
( Z wysileniem ).
Zdala, ludzie prości,
Zdala od trądu pysznej nieprawości!
Od tej zarazy! ( Słania się ).
KMIEĆ II.
Wasza miłość chora.
BARYCZKA.
Prędzej ztąd, prędzej!
( Włościanie wyprowadzają Baryczkę, który,
odwracając głowę, mówi ze zgrozą ).
Sodoma! Gomora!
{Wychodzą. Lew, Esterka, Lotan w niemem
przerażeniu patrzą na siebie ).
Obraz llgi.
Ogród Łobzowski. — W głębi pałac. — Wchodzą:.
Lew i Lotan.
Scena Isza.
LEW, LOTAN.
LEW ( woła ).
Ester! Estero! ( Esterka wychodzi z pałacu ).
Król i orszak cały
Są na gościńcu! ( Zdala dolatuje odgłos rogów ).
ESTERKA.
Rogi się ozwały!
( Patrzy w głąb ).
Jedzie na czele, koń się pod nim ciska.
LOTAN.
Kaźmierza ujrzę po raz pierwszy zbliska.
( Granie rogów coraz wyraźniejsze; po chwili
wchodzą: Kazimierz, Andrzej, Kochan, Go
worek, dworzanie, pachołki ).
Scena ga.
KAZIMIERZ, ESTERKA, ANDRZEJ, KOCHAN, GOWOREK,
dworzanie, pachołki. W głębi: LEW, LOTAN,
ADA, RACHEL.
ESTERKA ( witając się z Kazimierzem ).
A jakże łowy?
Kazimierz.
Poszły doskonale.
Czy wiesz, Estero, czem ci się pochwalę ?
Łupem niedźwiedzia!
ESTERKA.
O, to zdobycz duża!
Kazimierz.
Zwierz wypłoszony szedł przez las, jak burza,
Kładąc pomostem, co spotkał na drodze;
Walił wprost na mnie! Przykląkłem na nodze
I byłem gotów. Pędził lotem strzały,
Psy go po bokach za kudły targały,
Aż wpadł na ostrze. Popłynęła jucha.
Chłop uderzeniem dobił go obucha.
Wspaniały niedźwiedź! ( gładzi brodę )
Piękne były łowy,
Dawno nie byłem tak rzeźki i zdrowy.
ESTERKA.
Prawda, że łowy poszły wyśmienicie,
Ale ty, panie, narażałeś życie,
I czy to warto ?
KAZIMIERZ.
Warto, Ester miła!
Na polowaniu mam uciechy siła,
Tego nie pojąć nigdy białogłowie,
Jak to rozkosznie znaleźć się w dąbrowie
Wobec niedźwiedzia lub pierzchliwej sarny.
Bez łowów, Ester, żywot byłby marny...
No, i bez niewiast, tak, i bez miłości...
Prawda Goworek?
GOWOREK.
Proszę jegomości
Króla: miłosne słodkie są zapały,
O tem na dachu koty już miauczały.
KAZIMIERZ.
Koty?
GOWOREK.
Zaręcza pewna piękność płocha,
Że nikt goręcej od kotów nie kocha.
KAZIMIERZ ( do Esterki ).
Już to, co prawda, że gdy nam jest słodko,
Mówim do miłej: "kotko, moja kotko!"
Nieprawdaż? ( Głaszczę ją pod brodę ).
ESTERKA ( zalotnie ).
Jużcić!
ANDRZEJ ( na stronie do Kochana ).
Król gzić się zaczyna,
O! krewki będzie nasz pan długie lata.
Podwiki lubi.
KOCHAN ( do Andrzeja ).
Na drugi kraj świata
Taka powiedzie.
ANDRZEJ.
Dziewka, jak malina.
KOCHAN.
Jak słońce raczej; takiej ludzi snadnie
Uwodzić.
ANDRZEJ.
Niech się pod ziemię zapadnie,
I niech djabelska jej zmarnieje siła!
Wszystko tu u nas na wspak wywróciła.
KAZIMIERZ ( do Esterki ).
Zaraz dla ciebie przywiozą zwierzynę.
Przyda się jutro.
GOWOREK.
Ho, ho!
KAZIMIERZ ( do Goworka ).
Smutną minę
Masz, Jaśku; gadaj, czemu stoisz niemy.
GOWOREK.
Myśmy łowili, nie my jeść będziemy.
KAZIMIERZ.
Wstydź się, żarłoku! wszak ludzie niepoto
Żyją, by jedli!
ANDRZEJ ( do Goworka ).
Popraw się, niecnoto.
GOWOREK.
O tem ja jednej nie wątpiłem chwili,
Bo żyją na to, by jedli i pili.
KAZIMIERZ ( śmiejąc się ).
Więc się na ucztę zaproś.
GOWOREK ( do Estery ).
Pełen skruchy,
Błagam cię. pozwól zebrać mi okruchy
Z twojego stołu, zlituj się, aniele!
ESTERKA.
Niech pan Goworek przychodzi tu śmiele.
A nawet właśnie chcę prosić waszmości.
Byś mi dopomógł podejmować gości.
GOWOREK.
Zaszczyt to dla mnie; łaskawa królowa.
KAZIMIERZ.
Za to Goworek wdzięczność jej dochowa,
Przychylnym w duszy pozostanie dla niej.
GOWOREK.
Tak, wiernie służyć będę mojej pani.
ANDRZEJ ( na stronie ).
Dobrze jej śpiewa: kto dziś żydom służy,
Ten łaskę króla ma i respekt duży.
KAZIMIERZ ( woła ).
Panie Andrzeju! ( Andrzej zbliża się ).
Mości łowczy, całą
Służbę poprowadź na zamek. Zostanie
Jasiek. Ja chwilę tu zabawię małą.
ANDRZEJ (schyla głowę ).
Według rozkazu, miłościwy panie.
( Wszyscy mają się ku wyjściu ).
KAZIMIERZ (spostrzega Lwa ).
Tuś mi, Lwie stary, jakże tam, żupniku?
Siła szerokich groszy masz w kalecie?
Lew ( kłania się ).
Dziękować Bogu, żyje się na świecie;
Chociaż wydatków wielkich mam bez liku,
A i kłopotów siła na mej głowie,
Lecz król jegomość dla mnie miłosierny.
KAZIMIERZ.
Hojnym dla ciebie, bo mi jesteś wierny.
LEW.
Codzień się modlę za królewskie zdrowie.
(Wskazuje na Lotana ).
I on się modli.
KAZIMIERZ.
Cóż to za pachole?
LEW.
To mój wnuk, królu. Miłuje cię bardzo.
Gdy w utrapieniach płaczemy, jak bobry,
Wciąż mu powtarzam: "Wszyscy nami gardzą,
Kochaj ty króla, bo on jeden dobry!"
Więc też cię kocha.
KAZIMIERZ ( do Lotana ).
Chodź tu. Przez Bóg żywy,
To ładne chłopie. Miłujesz mnie szczerze?
( Lotan przypada do króla i całuje go gorąco
w ręką ).
LOTAN.
Ja w ciebie, królu, jak w Jehowę, wierzę!
KAZIMIERZ.
Za co mnie kochasz?
LOTAN.
Boś jest sprawiedliwy.
KAZIMIERZ.
Dobra odpowiedź. Niech Bóg szczęści tobie.
( Dobrotliwie ).
Gdy będziesz starszym, żupnikiem cię zrobię.
( Wszyscy wychodzą, prócz króla i Esterki ).
Scena ta.
KAZIMIERZ, ESTERKA.
KAZIMIERZ (siada na ławie ).
Wieczoru, Ester, nie spędzę u ciebie,
Wracam na zamek, gdzie mnie ważne sprawy
Wołają.
ESTERKA.
Pan dziś na mnie niełaskawy!
KAZIMIERZ ( wesoło ).
Gdy król dni całe na łowach zatraca,
To go po nocach znojna czeka praca.
Już tam Suchywilk chodzi niespokojny,
W stare statuty i dyplomy zbrojny,
Zkąd drogocenne rady i nauki
Od mądrych dziadów czerpać mogą wnuki;
W sieniach królewski siedzi budowniczy
I nader mądre wywodzi powody,
Dla których jakie trzeba wzmocnić grody,
A pan podskarbi pieniądze mu liczy.
Gdy mnie czekają, pokwapić się muszę.
ESTERKA.
Bardzoś zasmucił, panie, moją duszę;
Anim się jeszcze nacieszyła tobą,
Już mnie opuszczasz.
KAZIMIERZ.
Nie kryj się żałobą,
Moja ty piękna! Ja pocieszę ciebie
Jutro na uczcie.
ESTERKA.
Pan mój się zagrzebie
Na zamku. Wiecznie, ciągle przy robocie.
A toć pracujesz, panie, w czoła pocie!
Gdy wciąż dostojną musisz trudzić głowę,
To zdaj na innych pracy choć połowę.
KAZIMIERZ.
Patrzcie, jak mądrze ta dziewka mnie uczy!
A wiesz ty: oko pańskie konia tuczy?
Iście król ze mnie byłby malowany,
I miałby prawo drwić wtedy poddany,
Jak świat z lichego ciemięgi się śmieje,
Gdybym nie wiedział, co się w państwie dzieje!
Bo raz królewskim pomazany chrzestem,
Odpowiedzialny ja za wszystkich jestem.
Gdy przed Tron Pana pójdą różne stany,
Prosty człek powie tylko grzechy swoje, —
O dobro ludu król będzie pytany.
( Z uśmiechem ).
Widzisz, to ja się sądu Boga boję.
ESTERKA.
Przed Stwórcą staniesz z podniesionem czołem,
Boś jest dla ludu swojego aniołem!
(Klęka u nóg króla ).
Gdy w twoje lice patrzę zachwycona,
Zda się, że widzę króla Salomona,
Który budował śród aniołów chóru
Świątynię Pańską z cedru i marmuru;
Który na ziemi istne sprawił dziwy,
Był, jak ty mądry, — jak ty, sprawiedliwy!
KAZIMIERZ ( podnosi ją ).
O! moja słodka Estero kochana!
Ty pochlebstwami psujesz swego pana,
Ale pochlebstwo nic rzeczy nie zmienia.
( Zamyśla się, jakby do siebie ).
Dużo jest w Polsce jeszcze do zrobienia,
Wiele spraw ważnych zostaje w nieładzie,
Lecz mam nadzieję, że jutro na radzie
Z panami kilka praw mądrych uchwalę.
ESTERKA ( prędko ).
Czy i dla żydów? ( Kazimierz zwraca głową,
Esterka zmieszana; po chwili nieśmiało ).
Przebacz, że zuchwale
Śmiem pytać, królu. Czyli będzie mowa
Jutro o krzywdach żydowskich?
KAZIMIERZ ( żartobliwie ).
Twa głowa
Pali się, widzę, do rządów: tyś rada
Byłaby zasiąść tam, gdzie król zasiada,
Spory rozstrzygać i uchwalać prawa.
( Gładzi ją po twarzy ).
Istotnie, Ester, tyś rządów ciekawa?
ESTERKA ( zawstydzona ).
Ach! ja żydowska, nieuczona dziewa,
Słyszę, jak ziemia hymn chwały ci śpiewa,
I wiem, że póki jest twe panowanie,
Nic się tu złego nikomu nie stanie.
KAZIMIERZ.
Dobrze Estera robi, gdy tak wierzy
I kiedy rządy zdaje na rycerzy,
No, i na króla.
ESTERKA ( ożywiając się ).
Panie, wierzę dalej.
Że król lud pewien od zguby ocali;
Że weźmie w swoją opiekę mych braci,
Tak jak o innych wciąż się troska czule.
Za dobroć Stwórca suto mu zapłaci
I z bioder jego wyprowadzi króle
Dla modłów naszych...
KAZIMIERZ (żywo).
Gdyby się narodził
Syn, ja za modły hojniebym nagrodził!
Ale w małżeństwie nic mi się nie składa,
Jeno mam troski same! Trudna rada!
(Z żalem).
I legnę, z rodu wielkiego ostatni !
Nikt nie uroni na królewskim grobie
Łzy pożegnalnej synowskiej ni bratniej,
Tylko to państwo zostawię po sobie.
ESTERKA.
Będziesz miał syna. A na twej mogile
Zapłacze kiedyś, królu, naród cały,
I długie wieki w niepożytej sile
Promienie sławy twej będą gorzały.
Rozpogódź czoło, z twarzą uśmiechniona
Siądź przy Esterze, mój panie jedyny!
KAZIMIERZ.
A przecież tyś mi urodziła syny.
Gdybyś ty, Ester, była moją żoną,
O! gdybyś była królewskiego rodu!
Miałbym następcę.
ESTERKA.
Królu, coś powiedział?
Chcę służebnicą być, twej służebnicy!
Wiem, jak jest wielki między nami przedział.
O, tak! być sługą twoją już mi błogo
I kochać ciebie.
KAZIMIERZ.
Za to też, niebogo,
Miłujęć wzajem, żeś dobra i cicha.
Król wynagrodził i jeszcze nagrodzi,
Bo on u ciebie swobodnie oddycha
I łacno myśli rozprasza dręczące.
( Powstaje ),
Już na mnie pora. Patrz, rosa na łące,
Nad stawem wpełni srebrny miesiąc wschodzi.
Jasiek!
( Ukazuje się Goworek ).
Pachołek niech przywiedzie konie.
( Goworek wychodzi ).
ESTERKA ( smutnie ).
Już mnie porzucasz?,
KAZIMIERZ.
W to piękne ustronie
Jutro do ciebie przyjedziemy tłumnie.
ESTERKA ( tuli się do króla ).
Posłuchaj, królu, zostań dzisiaj u mnie.
Zobaczysz, będę ci, jak nigdy, rada,
Zważ tylko, jutro noc całą biesiada,
Pojutrze pan mój pojedzie na łowy.
Jesteś mieszkańcem zamku i dąbrowy
I bardzo rzadko wchodzisz w progi moje.
To już o serce królewskie się boję,
Gdy przez dni kilka nie zaskrzypi brama,
I sama jestem, — a tęsknię, gdym sama.
A gdy los czasem innych zdarzy gości,
Tej mi uciechy niech nikt nie zazdrości!
KAZIMIERZ.
Ester, czy kto ci uchybił zelżywie?
ESTERKA.
Nie, nikt, ja przecież tu szczęśliwa żywię,
Tylko za tobą uczuwam tęsknotę.
Zostaniesz, panie ? Ja włosy rozplotę
Tak, jako lubisz.
KAZIMIERZ.
Bo ci tak do twarzy
ESTERKA.
Pozostań, królu!
KAZIMIERZ.
Ona mnie rozmarzy,
Ta białolica kusicielka zdradnal
Wiesz, że ty dzisiaj jesteś bardzo ładna.
Gdyby uie sprawy, co nie cierpią zwłoki,
To zatrzymałyby mnie twe uroki.
( Obejmuje ją ).
Istotnie dawnom nie był u Estery,
Już zapomniałem, jak jej uścisk szczery,
I jak goreją te oczy nie skromne.
ESTERKA.
Panie mój, wszystko ci dzisiaj przypomnę,
Pozostań tylko.
KAZIMIERZ ( śmiejąc się ).
Estero, nie mogę!
( Do pachołka, który przy prowadził konie ).
Daj bliżej konia, czas wielki nam w drogę.
( Do Esterki )
Bywaj!
ESTERKA.
Więc jedziesz?
KAZIMIERZ.
A, cóż robić! jadę.
ESTERKA
Żegnaj!
KAZIMIERZ.
Na jutro szykuj nam biesiadę.
{Oddala się )
Scena ta.
ESTERKA (sama )
Nie zatrzymałam go tkliwemi słowy.
On zawsze ten sam, wiecznie jednakowy!
Zachwiać go żadne potęgi nie mogą.
A ludzie mówią, że ja tu rej wodzę,
Gdy król żelazną, nieścigniona nogą,
Jak olbrzym jaki kroczy po swej drodze;
A kiedy raz już o czem postanowi,
To niebezpiecznie oprzeć się królowi.
O! gdyby jutro chciał, gdyby Jehowa
Królewskie dla nas usposobił serce...
{Po drwili )
Dziwnie, jak mi się dziś mieszały słowa,
Żem była sama ze sobą w rozterce.
Źlem go prosiła, niedosyć nagląco,
Tak, lecz przy królu myśli mi się mącą!
Choć bez korony, chociaż nie w szkarłacie,
Zawsze jest królem w całym majestacie.
( Wchodzi Kochań )
Scena ta.
ESTERKA, KOCHAN.
KOCHAN.
Jestem, Estero, Gejza mnie przysyła.
Z poważną miną prawił podkoniuszy,
Że w ważnej sprawie chcesz...
ESTERKA ( uprzejmie )
Tak, jest spraw siła.
Siądź tu na ławie; radam ci jest z duszy.
Powiedz, czy chciałbyś pomódz mi, Kochanie?
KOCHAN. ( zimno )
Czy ja bym zechciał? Na co to pytanie?
Wszak już oddawna i duszą, i ciałem
W służbę się tobie, Ester, zaprzedałem.
ESTERKA.
Wdzięczną ci jestem.
KOCHAN.
Gdy więcej niemożna,
Dobra i wdzięczność.
ESTERKA.
Może to rzecz zdrożna,
Że nadużywam często twej dobroci.
Ale, Kochanie, Ester cię ozłoci,
Gdy to wypełnisz, o co cię poproszę.
KOCHAN. ( obojętnie )
A więc rozkazuj, wszak mi to rozkosze —
Być twoim służką.
ESTERKA.
Będę ci do grobu
Pamiętać, wierzaj, nigdy nie zapomnę,
Jeśli użyjesz jakiego sposobu,
By dobrodziejstwo zrobić nam ogromne.
KOCHAN.
I o cóż chodzi?
ESTERKA.
Na jutrzejszej radzie
O żydach będą panowie mówili;
Na stronę naszą wielu się przychyli.
Ale kasztelan stoi na zawadzie.
KOCHAN.
Z tyra mieć będziesz kłopotu niemało.
Wiem, że tumani Gejza radę całą, —
Spytka nie zdurzy, bo to do zgryzienia
Jest orzech twardy, temu ani złoto,
Ni chytre słowo nie uśpi sumienia,
Spytek się nigdy nie okrył sromota.
On w zacnej sławie, jako w słońcu chadza,
I wielka jego jest nad królem władza.
ESTERKA.
Wiem, że jest srogi i nieubłagany.
KOCHAN.
Nie zdjąć, — on rad wam nałożyć kajdany.
Na żydów patrzy pogardy oczyma.
Strasznego macie w kasztelanie wroga.
ESTERKA.
Więc co mam robić? poradź mi, na Boga!
KOCHAN.
Ze starym Spytkiem żadnej rady niema.
Ten tylko może ująć go bez trudu,
Kto żydowskiego nienawidzi ludu.
ESTERKA.
Zatem odmawiasz?
KOCHAN.
Głową nie przebiję
Muru.
ESTERKA.
Odmawiasz!
KOCHAN.
Ja z nim dobrze żyję,
Ale za żadną nie zwrócisz go cenę,
Kiedy już sobie jasno wytknął drogę.
ESTERKA.
Więc cóż, Kochanie?
KOCHAN.
Nic ci nie pomogę.
ESTERKA.
Bo nie chcesz pomódz, powiedz to odrazu!
Już wyczytałam z twej twarzy wyrazu,
Gdy z zasępionem tu wszedłeś obliczem,
Że mi nie będziesz dziś pomocny w niczem.
KOCHAN.( gwałtownie )
Przecież dla ciebie uczyniłem wiele,
Ale brnąć dalej ja się nie ośmielę!
ESTERKA.
Widzę, że idzie na mnie troska nowa,
Świeża zgryzota. Biedna moja głowa!
KOCHAN.
Nie frasuj myśli, boś nie na pogrzebie.
Esterka
Wszystko przepadnie!
( Siada na ławie. Kochań chodzi zamyślony.
Nagle staje przed Esterka )
KOCHAN.( ponuro )
Ja biorę na siebie
Spytka; na wszystko, na zbrodnię się ważę,
Lecz powiedz, co mi za to niesiesz w darze?
ESTERKA.
Kochanie, wdzięczną będę ci wysoce;
Powtarzam: dary cennemi ozłocę,
Byś mógł wziąć żonę piękną i bogatą,
Wśród najgodniejszych panienek wybraną;
Wieczorem modlić się będę i rano,
Żeby cię Stwórca wynagrodził za to.
KOCHAN.
Żeś dla mnie zimną, ja wiedziałem o tem,
Lecz nie wiedziałem, że chcesz płacić złotem.
( Esterka ze zdumieniem patrzy na niego )
Dobrze wiesz, co się w mojem sercu dzieje.
Był czas, żem złudne mógł żywić nadzieje.
Lecz gdy wiatr nagle powiał z innej strony,
Byłem potrzebny mniej, a więc wzgardzony.
Patrz, dziś się twoja poplątała droga,
I kiedy widzisz, że może źle będzie,
Pomocy żądasz, ale łaską Boga
I złotem płacisz, — stawiasz w głupców rzędzie.
ESTERKA.
Nic nie pojmuję, co się stało z tobą?
KOCHAN.
O, tyś jest serca mojego chorobą,
Jesteś nieszczęściem mojego żywota!
A ja marzyłem, żeś ty gwiazdka złota
Na mojem niebie. Już rok minął drugi,
Kiedy mnie wzięłaś w swe zdradliwe ręce;
Od dwóch lat żyję w ciągłej, strasznej męce,
Od dwóch lat pełnię twardą pracę sługi,
Imam się robót niegodziwych, marnych,
Ja się upadlam dla tych oczu czarnych!
Żeby módz dotknąć tych kruczych warkoczy,
Zdaje się, ręka moja krwią się zbroczy!
I za co? jedno za twój uśmiech miły,
Za twe spojrzenia, co mnie tak łudziły!
Za jeden widok twojej pięknej twarzy,
Za czcze podzięki, jałmużnę nędzarzy!
ESTERKA.
Co ci się stało ?
KOCHAN.
Ona pyta jeszcze:
Co mi stało? Porwała mnie w kleszcze
I trzyma. Ja wiem, że wy wszyscy tacy;
Na mętnej wodzie jesteście rybacy,
Złowrogą tutaj zapuszczacie wędę,
Ale ja na jaw te czyny dobędę;
Na knucia wasze, tak mi pomóż, Boże.
Natychmiast oczy królowi otworzę,
Ażeby wiedział, co jutro uchwali.
ESTERKA.
Nie zrobisz tego!
KOCHAN.
Niech mnie piorun spali!
Bo w takich pętach żyć nie mogę dalej!
Gdy król jest dla mnie dobry i łaskawy,
Powiem mu wszystkie nasze wspólne sprawy:
Powiem, jak żupnik, ty i Gejza trzeci
Na zamek zgubne rzuciliście sieci;
Wyjawię, jako od lat kilku skrycie
Na wielką skalę przekupstwo szerzycie;
Jak się przed wami możni w pyle kładą,
I jak podstępem działacie i zdradą.
Król mnie wypędzi, winy nie przebaczy,
Ale, Estero, z tobą koniec będzie!
Chcę tego, boś mnie miała za narzędzie,
Boś do ostatniej przywiodła rozpaczy,
Że świat ten dla mnie stracił urok wszelki, —
Tak mnie urzekły czary zwodzicielki !
( Uspakaja się )
Idę do króla. Żegnaj. Tu o świcie
Król będzie, albo może już Kaźmierza
Nie ujrzysz więcej ( ma się ku wyjściu )
ESTERKA ( na stronie )
Zrobi, co zamierza;
Widzę, żem sprzęgła z zapaleńcem życie!
( Woła )
Kochań! ( Kochań, wraca się )
Pomówmy z rozwagą, Kochanie.
( Wskazuje mu miejsce na ławie )
Jakże to? Byłbyś ty naprawdę w stanie
Kochać się, jako wspólnik króla, we mnie,
Zdradzać wielkiego monarchę nikczemnie,
Który cię podniósł, który tobie wierzy,
I myślisz, że grom w ciebie nie uderzy?
KOCHAN.
Ty się nie pytaj, na co się odważy
Człek opętany! Ja mam ogień w twarzy,
A w sercu jedno rośnie wciąż pragnienie...
Musisz być moją! Wśród wężowych splotów
Uroku twego w złoczyńcę się zmienię...
Słuchaj, na białej twej ręki skinienie
Niewinnych ludzi jam mordować gotów,
I pójdę w ciemne bory i sitowie,
Gdy każesz, — zdławię, gdy każesz, — podpalę!
Ty jedna tylko w tym zawrotnym szale
Rządzić mną możesz. O! ja mam szum w głowie!
Ku tobie gna mnie pęd nawalnej burzy
I wskroś ogniste przejmuje powietrze...
Ja wiem, że król mnie za to na proch zetrze
Ha! to i lepiej, — niech to nie trwa dłużej...
ESTERKA.
Hamuj się, proszę, mówisz nieprzytomnie
KOCHAN.
Niechaj do piekła czarci porwą duszę,
Ja nie dbam o to, lecz ciebie mieć muszę!
( Zbliża się do Esterki ).
Esterka ( rozkazująco ).
Sługo królewski, nie zbliżaj się do mnie.
( Kochan staje, jak wryty ).
Idź, wyjaw wszystko, co wiesz, przed Kaźmierzem.
Nikczemne nawet rzuć na mnie potwarze;
Wolę, by król mnie stawił pod pręgierzem,
Niech raczej z dziećmi precz mi odejść każe,
Lub ty sam zemstę wywrzyj na mym trupie, —
Milczenia twego tak drogo nie kupię.
( Wzgardliwie ).
Nim przeto spełnisz zamiary złowieszcze,
Namyśl się lepiej.
KOCHAN.( na stronie ).
Tak! nie pora jeszcze!
( Głośno ).
Zostań, Estero! Patrzaj, jam spokojny;
Puść to w niepamięć, niechcę z tobą wojny;
Daruj!... Gdy chodzi o Spytka jedynie,
To nieszkodliwym jakoś go uczynię.
ESTERKA.
Niechaj myśl dobrą Jehowa ci poda.
KOCHAN.
A więc, Estero, między nami zgoda?
ESTERKA.
Jeśli jej żądasz...
KOCHAN.
Trwa nasze przymierze?
ESTERKA.
Tak.
KOCHAN.
Dobrze, Ester, do ciebie należę.
( Odchodzi ).
ESTERKA ( sama ).
Napróżno dla mnie czas i spokój traci...
( Po chwili ).
O! niechaj żupnik, co chce, mówi sobie,
— Że się z nim wdaję, niedobrze ja robię.
( Wznosząc oczy w górą ).
Ale to dla nich, Panie! dla mych braci!
Obraz lllci.
Wielka sala radna na zamku Krakowskim.
( Wchodzi Lew i rozgląda się ).
Scena sza.
LEW ( sam ).
Niema nikogo jeszcze. Dzisiaj rano
W tej mi komnacie stawić się kazano,
Gdzie się niebawem zgromadzą wielmoże...
Kanclerz im krzywdy żydowkie opowie,
Ale co na to uchwalą panowie?
( Zamyśla się ).
Ha, w twojem ręku wszystko, mocny Boże!
( Wchodzi Gejza ).
Scena ga.
LEW, GEJZA.
GEJZA.
Mości żupniku, król na ciebie czeka.
LEW.
Jam gotów.
GEJZA.
Radę przez ciebie odwleka,
Bo wprzódy z tobą pomówić zamierza.
Słuchaj: ty jasno gadaj do Kaźmierza,
Pamiętaj o tem, że tam kanclerz siedzi
I wszystkie twoje pisze odpowiedzi.
Idź za mną.
LEW.
Skóra na mnie cierpnie cała...
Jakże tam z nami?...
GEJZA.
Dobrze.
LEW.
Bogu chwała!
( Wychodzą, w progu spotykają Spytka
i Andrzeja ).
Scena cia.
SPYTEK, ANDRZEJ.
ANDRZEJ.
Dziwna, że z Gejzą zawsze żyd być musi.
Wielka nań kiedyś od nich przyjdzie bieda.
Każdy do złego, niby djabeł, kusi.
SPYTEK.
O! nie żyd Gejzę, lecz on skusi żyda.
ANDRZEJ.
I to być może, bo choć się wywodzi
Z ziemi węgierskiej i węgierskich panów,
Ręczę, że Gejzy szlachcianka nie rodzi,
Że on z węgierskich pochodzi Cyganów.
SPYTEK.
Istotnie ?
ANDRZEJ.
Ptaszek jest ten podkoniuszy.
Raz tu Cyganów bawiła gromada,
Tom przecież słyszał na swe własne uszy,
Jak Gejza biegle po cygańsku gada.
SPYTEK.
Czy tak?
ANDRZEJ.
To ręczę, że nikt tu się ani
Spostrzeże, gdy nas wszystkich ocygani.
Na grzbiecie nawet niepewna koszula.
SPYTEK.
Wszystkich zwieść może, nie oszuka króla.
ANDRZEJ.
Kto wie? a może kasztelan się łudzi.
On między nami, jak wąż, się przemyka.
To nie do wiary, że król, co zna ludzi,
Trzyma przy sobie takiego łotrzyka.
SPYTEK.
Nasz król jegomość bardzo siostrę kocha,
A zaś Elżbieta niewiasta jest płocha,
Choć dobrze stara, wciąż się jeszcze biesi,
Gejza z jej łaski przy Kaźmierzu wisi.
ANDRZEJ.
Tak, już to szczęście zawsze miał szalone:
Znalazł bogatą, wcale piękną żonę,
Tylko że wkrótce ten mężulek miły
Biedaczkę wpędził do zimnej mogiły,
Gdzie już przed mężem anieli jej strzegą,
Została Anna, — dziewka jest niczego;
Z tej się możemy doczekać pociechy,
Że jeszcze zmyje wszystkie ojca grzechy,
Gdy mądrze swoje pokieruje kroki;
Wiecie, że mamy na Annę widoki?
SPYTEK.
Jakież?
ANDRZEJ.
To trzeba chować w tajemnicy;
Goworek, Krzysia, ja, jesteśmy w zmowie,
Ażeby Annę osadzić w Łobzowie;
Wszakci jest lepszą od tej żydówicy?
SPYTEK.
A Gejza?
ANDRZEJ.
Gejza jej tego nie broni.
SPYTEK.
Niema co mówić, ładne obyczaje,
Już własną córkę ten zbrodniarz sprzedaje!
ANDRZEJ.
Blisko tu jabłko padło od jabłoni;
Gdy pan nie zyska, to sługa ułowi,
Wszak się narzuca sama Kochanowi.
Naturę swoją dał Gejza dziewczynie,
Krew w niej cygańska potokami płynie.
SPYTEK.
Toćże i Kochan z Węgierki zrodzony.
Siła obcego ludu tu się mnoży
Z Czech, z Węgier, z Niemiec, zgoła z każdej strony...
Na młode państwo istny dopust Boży.
ANDRZEJ.
Co prawda, Anna dziewka, niby łani.
SPYTEK.
Lecz król Estery nie poświęci dla niej.
ANDRZEJ.
Ba! zobaczymy. Dzisiaj mu w Łobzowie
Podkoniuszanka afekt swój wypowie;
A wszakże Anna, niby kwiecie świeże,
I śmiało stanąć może przy Esterze.
SPYTEK ( obojętnie ).
Pewnie, że może.
ANDRZEJ.
Wspomnicie me słowa:
Anna Esterę wysadzi z Łobzowa,
I wnet się żydów skończy panowanie.
( Nieśmiało ).
Może nam także, mości kasztelanie,
Pomódz zechcecie?
SPYTEK.
Co, w waszym zamiarze?
( Wyniośle ).
Ja zgnieść potrafię wroga w jawnej walce,
Lecz to się nigdy po mnie nie pokaże,
Bym w takich brudach miał umoczyć palce.
ANDRZEJ.
A ja bez sromu zanurzę swe ręce,
Wszystko dla celu takiego poświęcę.
SPYTEK
( na stronie, patrząc z ubolewaniem na
Andrzeja ).
To dzieło Krzysi... Ha! przewrotność babia
Stal hartowaną na żużel przerabia!
( Wbiega Goworek ).
Scena ta.
SPYTEK, ANDRZEJ, GOWOREK.
GOWOREK.
Mości panowie, ach! mości panowie,
Jestem ścigany!
ANDRZEJ.
Kto za tobą goni?
GOWOREK.
Żydzi!
ANDRZEJ.
I żydom waść się nie obroni?
Wstyd! Wszakci tchórza każdy ma na czole;
Chociażby wielką natarli gromadą,
To z dobrym kijem ich lada pachole
Pogna przed sobą, niby gęsi stado.
GOWOREK.
Tu wstydu niema, zaraz wam opowiem,
O małom tego nie przypłacił zdrowiem.
Tylko co właśnie bawiłem w Łobzowie,
Gdym wracał, pusta myśl powstała w głowie:
Złażę z rumaka i węglem na ścianie
Smaruję prędko wielkie rusztowanie,
Co szubienicę wiernie przypomina, —
Na szubenicy zawieszam rabina,
Tak pięknie mury ubrawszy Łobzowa,
Pod mym obrazkiem te umieszczam słowa
"Jerozolimskiej jest tu dwór królowej,
Króla przez fortel jeno trzyma lisi;
Żydzięta, módlcie wy się do Jehowy,
By tak wisiała, jak ten rabin wisi".
Kiedy mem dziełem wybornie się bawię,
Trzech żydów czuję tuż przy sobie prawie;
Jak mnie obeszli, zgoła nie wiedziałem.
Jeden żydzisko przystąpił ponury.
"Czemu łobzowskie", — rzecze, — "szpecisz mury ?"
Ja, nieczekając, zaraz w pysk mu dałem;
Więc gwałt podnieśli. Cóż chcecie panowie?
Płazem ich szablą kropiłem po głowie,
Nie mogłem przecie ostrza wznieść do góry,
Boby się z kundlów posypały wióry.
Dosiadłem konia, i żydzi do koni;
Spoglądam, — pędzą w tę stronę i oni.
I co powiecie? Żydowie zuchwali
Za mną do samych wrót zamkowych gnali!
ANDRZEJ.
Owóż są frukta łaski kaźmierzowej:
Żydom się, widzę, zawróciły głowy, —
Tak królewskiego zelżyć dworzanina!
Ta czerń hultajska zbyt brykać zaczyna.
GOWOREK.
Ja sprawiedliwie dałem im za swoje
I przyznam, że się gniewu króla boję;
Gotowi skarżyć.
SPYTEK.
To ja cię, obronię.
GOWOREK.
Gdy wspomnę o nich. to mię swędzą dłonie.
ANDRZEJ.
Aleś ty, Jaśku, inszy przy Esterze:
Błagałeś, byś mógł uprzątać talerze,
Chciałeś się u niej nająć do roboty,
A za plecami — to jej płatasz psoty;
O! ja wiedziałem, żeś ty figlarz taki.
( Bierze go za ucho ),
GOWOREK.
Ha, w oczy nieraz ja jej świecę baki,
Bo z niej istotnie hoża kobiecina,
Lecz w duszy życzę jej losu rabina.
(Pokazuje, aby wisiała ).
( Wchodzi biskup Bodzanta, podpierają się
laską, Andrzej i Goworek całują biskupa
w rękę ).
Scena ta.
BODZANTA, SPYTEK, ANDRZEJ, GOWOREK.
BODZANTA ( do Goworka ).
Przysuń mi stołek, — zaledwie już chodzę.
( Goworek podaje krzesło, biskup siada ).
SPYTEK.
Cóż to, mój ojcze?
BODZANTA.
Ciężki mam ból w nodze.
GOWOREK ( z udaną troskliwością ).
Pewnie od wina; i mnie czasem łupi
W nodze od wina...
BODZANTA.
Waszeć jesteś głupi.
( Goworek kiwa głową na znak zgody ).
Zbyt król rozpuścił swoje żartownisie.
GOWOREK ( wzdycha ).
Wszystkich rozpuścił.
ANDRZEJ ( pół głosem do Goworka ).
Cicho bądź, urwisie.
BODZANTA ( do Spytka i Andrzeja ).
Ważna dla króla nadeszła nowina,
Co może płoche, dworskie obyczaje
Z gruntu odmieni.
ANDRZEJ.
Coś mi się niezdaje, —
Chyba królowa powiła mu syna.
SPYTEK.
Syn? a to widać z powietrza zrodzony,
Wszak już lat kilka król nie był u żony;
Ona w Żarnowcu męża próżno czeka.
GOWOREK ( na stronie ).
I musi smakiem obejść się zdaleka.
ANDRZEJ ( do Bodzanty ).
Lecz co takiego ?
BODZANTA.
Owóż Ojciec Święty,
Nieszczęsną dolą królowej dotknięty,
Kazał monarsze pogrozić surowo,
Zalecić kazał, by rozproszył roje
Zalotnic, dla nich zamknął swe podwoje,
By odepchnięte były i wzgardzone.
Król ma stateczne wieść życie na nowo,
Ma w Adelajdzie prawą uznać żonę,
Wywieść z Żarnowca. Papież nacisk kładzie,
By król nie dawał przykładu zgorszenia.
SPYTEK.
Biskup królowi powiesz to na radzie?
BODZANTA.
Później — przez posła. Rzeczy to nie zmienia,
Byłem mógł znaleźć śmiałego człowieka.
GOWOREK ( do Andrzeja ).
To, widzę, króla post okrutny czeka.
ANDRZEJ ( do Goworka ).
Twardy Bodzanta, lecz i król nie z wosku,
Potrwa więc spokój, choć wojna na włosku.
BODZANTA ( kończąc rozmowę ze Spytkiem ).
Co z tego będzie: czy nakłoni ucha?
Mnie i Papieża równo nie posłucha.
SPYTEK.
Dobry on, tylko zbyt niewiasty lubi.
BODZANTA ( żywo ).
I to go gubi, to go właśnie gubi.
SPYTEK.
Nie wdał się w ojca! Łoktek białogłowy
Miał za nic. Dzielny władyka surowy
Sercem wojenne ukochał rzemiosło,
Nad wszystko przeniósł pancerz i miecz nagi.
Płomienne tchnienie iście lwiej odwagi
Na pole walki, jak wicher go niosło.
Z Niemcami w żadne nie wchodził układy,
Lecz na ich karki spadał jak ryś srogi!
Z trzykroć silniejszem wojskiem dawał rady,
Potężną dłonią na proch ścierał wrogi.
Myśmy szli za nim piorunowym szlakiem,
Anioł zwycięztwa zasię kroczył przodem,
Każdy rycerzem czuł się i Polakiem,
On, jako gwiazda, świecił nad narodem.
( Smutnie ).
Dziś król Władysław w chłodnej ziemi leży,
A z nim zagasnął animusz rycerzy.
Bo takie czasy przewrotne nastały,
Że nad stal ludzie liche wolą złoto;
Rycerz w kupiectwie gotów szukać chwały,
Szablę na łokieć zmieniłby z ochotą;
Świat ten poczerniał, wszystko się zmieniło,
O dawnych dziejach tylko wspomnieć miło.
Kaźmierz jest mądry, rzecz wszystkim wiadoma,
Lecz przy nim szabla nam w pochwie rdzewieje, —
Z Niemcem się godzi, wszelkiej walki sroma,
To źle się dzieje, o, tak, źle się dzieje!
Ojczyzna miła zaczyna się psować;
Nad pargaminem król pochyla skronie,
Topór ciesielski w obie chwycił dłonie,
Jakby dla Polski grób chciał wybudować.
( Zakrywa twarz ).
ANDRZEJ.
Lecz są króleskie niepłonne mozoły,
Zważ, kasztelanie: król wznosi kościoły;
Grody opasał murowaną ścianą,
Pustkowia w rojne osady zamienia,
Polskę zostawi po sobie z kamienia,
Gdy ją od ojca otrzymał drewnianą.
SPYTEK ( gorąco ).
Nasi przodkowie grodów nie dźwigali,
Bo murem były pancerze ze stali,
Bo dłoń żelazna za wszystko starczyła,
Duch mieszkał w sercu, a w ramieniu siła.
W walkach żelazne zbroje im się darły,
Przy tych olbrzymach my jesteśmy karły.
BODZANTA.
Tak, wcale inne ongi były dzieje.
Snać już od grzechu ziemia się starzeje,
W niepobożności dzisiaj żyją ludzie,
Są zatwardziali w pysze i obłudzie.
To może, próby przeczekawszy lata,
Pan Bóg za karę ześle koniec świata.
( Wchodzą: Gejza i Kochań ).
Scena ta.
BODZANTA, SPYTEK, ANDRZEJ, GEJZA, KOCHAN,
GOWOREK.
GEJZA ( do Biskupa ).
A, przewielebność wasza, jakże zdrowie?
( Całuje biskupa w rękę ).
BODZANTA.
Źle, mości Gejzo.
KOCHAN.
Dostojni panowie!
Za chwilę ma być rozpoczęta rada;
Król wraz z podskarbim i księdzem kanclerzem
Jeszcze starego Lwa żupnika bada.
SPYTEK.
Żupnika? czy go do rady dobierzem?
KOCHAN.
Dziś na stół wyjdą żydowskie dyplomy.
Zdziwienie wśród zgromadzonych ).
ANDRZEJ.
Bodaj to jasne zatrzasnęły gromy!
SPYTEK.
Hm, dziwna zmiana...
BODZANTA ( z oburzeniem ).
I z jakiej przyczyny?
Wszakeśmy wszyscy zebrali się poto,
Aby kościelne zliczyć dziesięciny.
SPYTEK.
A nie żydowską troskać się hołotą.
KOCHAN.
Sprawa dziesięcin ma być odłożona.
SPYTEK.
Zkąd zmiana taka, nie rozumiem zgoła.
BODZANTA.
Więc żydom sługi ustąpią kościoła,
Na prawodawczej nic nie ważą szali?
KOCHAN.
Król wraz z kanclerzem całą noc nie spali,
Już się przez okna świt przekradał siny,
Jeszcze czytali stare pargaminy.
Wiem, że to leży w królewskim zamiarze —
Dziś dać stanowczo żydom statut w darze.
SPYTEK.
To być nie może, klnę się na tę szablę!
To się nie stanie!
GOWOREK.
Maszci kaftan, djable !
SPYTEK.
Żydom okazał król dobrodziejstw siła,
A żyd mogiłę pod narodem kopie;
Oby się na nim tylko nie sprawdziła
Przypowieść owa o wężu i chłopie.
BODZANTA.
Węża chłop ogrzał na własnym kominie,
A potem musiał łeb uciąć gadzinie.
( Wchodzi ksiądz Baryczka ).
Scena ma.
BODZANTA, BARYCZKA, SPYTEK, ANDRZEJ, GEJZA,
KOCHAN, GOWOREK.
BARYCZKA.
Niech będzie Jezus Chrystus pochwalony!
( Wszyscy ).
Na wieki!
GEJZA (na stronie ).
Zawsze gada, jak z ambony.
BARYCZKA (do Biskupa ).
Akta do sprawy dziesięcin przynoszę,
Widzę, że jeszcze na czas podążyłem;
Racz wasza miłość przyjąć, ot są, proszę.
(Podaje Biskupowi skrypty, z pokorą ).
A broń przed królem słusznych praw kościoła.
BODZANTA.
Zatrzymaj akta: zmiana niewesoła
Tu zaszła; sprawy dziesięcin nie będzie.
BARYCZKA.
Nie będzie? czemu?
ANDRZEJ ( zbliża się ).
Bo zawsze i wszędzie
Król pierwsze miejsce oddaje żydowi.
SPYTEK ( zbliża się ).
Dziś ma o żydach być na radzie mowa;
Król wasze akta na później zachowa.
BARYCZKA ( do Biskupa ).
I wasza miłość na to nic nic mówi?
BODZANTA.
Chociażbym powstał w największym ferworze
Król nie posłucha.
BARYCZKA.
Lecz to być nie może.
BODZANTA.
Król ma w tym względzie stanowcze zamiary.
BARYCZKA.
Skłonić go można.
BODZANTA.
Mój księże wikary,
Widzę, że nie znasz ty naszego pana
SPYTEK.
Upartą wolę ma, choć niezłe serce.
BARYCZKA.
Lecz wasza miłość... to rzecz niesłychana!
Toż kościół w jawnej ma być poniewierce,
A w poniżeniu korne jego sługi?
Kaźmierz jest panem na krakowskim dworze,
Lecz w dyecezyi biskup — to król drugi,
Więc wasza miłość tego znieść nie może.
BODZANTA (zakłopotany ).
Tak, oczywiście... jużciż, że tak zrobię...
(na stronie ).
Przez mnie do ściany.
ANDRZEJ.
Król ułożył sobie,
Że dola żydów aż do niebios woła
O pomstę krwawą — więc ciałem i duszą
Jest im oddany.
BARYCZKA (uroczyście ).
Wobec praw kościoła
Marne potrzeby świeckie niknąć muszą,
Bowiem przy blasku jego i ogromie
Wszystko, co ziemskie, mroczy się i kurczy,
Ą cóż dopiero plemie, które w sromie
Żyje, jak właśnie w prochn ród jaszczurczy, —
To plemie żydów, którzy na Golgocie
Żywego Boga przybili do krzyża
I do dziś trwają w bezbożnej ciemnocie;
Kto je wynosi, ten Panu ubliża.
ANDRZEJ.
To święta prawda.
BARYCZKA.
Zaś po wieczne czasy
Kościół stać będzie mocny, jako skała.
( Z mocą ).
Prędzej się góry zapadną i lasy,
I prędzej śmiercią wymrze ludzkość cała,
I łacniej ziemia i niebo przeminą,
Gwiazdy zagasną, spali się krąg słońca!
Bo dla kościoła wieki są godziną,
A żywot jego bez miary i końca.
BODZANTA.
To święta prawda.
BARYCZKA.
W zaślepieniu srogiem
Kto rękę ściąga na dobro kościoła,
Ten hardo wojnę zaczął z Panem Bogiem,
O straszną karę taka zbrodnia woła,
To grzech Kaina jest i grzech Judasza!
(Do biskupa z pokorą ).
Niech to królowi powie miłość wasza.
(Pochyla się nad Bodzantą i prowadzi z nim
cichą rozmową. W ciągu tej sceny schodzą się
pojedyńczo członkowie rady królewskiej, grupują
się i rozmawiają z sobą na stronie ).
SPYTEK (do Andrzeja ).
To kaznodzieja! to mi kapłan godny!
ANDRZEJ.
Nasz biskup z czoła pot ociera chłodny.
SPYTEK.
Ksiąd mu nauki dobrze w uszy kładzie,
Takiegoby nam potrzeba na radzie,
By prawdę kazał.
ANDRZEJ.
Myślę, kasztelanie,
Baryczka z czasem biskupem zostanie.
SPYTEK.
Już jest, jak biskup.
ANDRZEJ.
Jakto?
SPYTEK.
Nieinaczej;
Bardzo on dużo w dyecezyi znaczy;
Choć pokornemi spogląda oczyma, —
Nawet Bodzantę mocno w ręku trzyma;
A że to biskup teraz niedomaga,
Rządzi w kościele Baryczki powaga.
ANDRZEJ.
Słyszałem o tem. ( Do Goworka ).
Moję chłopie płoche,
Może z Baryczką pofiglujesz trochę,
Tak jak z innymi. Spróbójno !
GOWOREK.
Z dwóch ludzi
Nie zadrwię nigdy: z Baryczki i króla.
SPYTEK.
Tak ten ksiądz skromny w waści zapał studzi?
GOWOREK.
Gdy błyśnie okiem, do wnętrza przenika,
Człek zapomina wprost w gębie języka.
SPYTEK.
O, nie ty jeden, znajdziesz takich więcej.
ANDRZEJ (do Gejzy ).
Zważ, mości Gejzo, za kop sto tysięcy
Z pewnością tego nie kupisz księżyny.
GEJZA {opryskliwie ).
Nie mam zamiaru kupować nikogo.
ANDRZEJ.
Masz albo nie masz, to jedno. Lecz srogą
Wziąłbyś odprawę, gdybyś w odwiedziny
Do niego poszedł; niech cię Święci bronią.
GEJZA.
Dzięki za radę, nie prosiłem o nią.
ANDRZEJ.
Baryczka schłostałby cię nielitośnie
I pewnie posłał tam, kędy pieprz rośnie.
SPYTEK.
Ostry z możnymi, choć dobry dla gminu.
GEJZA
(na stronie, patrząc gniewnie na Andrzeja).
Bodajeś skręcił kark, zbójecki synu!
BODZANTA (do Baryczki).
Ustąpić muszę, ważne są powody,
Ale ostatni raz, — dla świętej zgody.
(Baryczka całuje Biskupa w rękę i oddala się,
wszyscy obecni kłaniają mu się z uszanowaniem).
BARYCZKA.
Błogosław, Boże! (odchodzi).
ANDRZEJ (patrząc za Baryczka).
Brzeg rwie woda cicha.
GOWOREK.
Gdy odszedł, człowiek zaraz lżej oddycha.
(Wchodzą: król Kazimierz, kanclerz Janusz
Suchywilk, Wierzynek; za nimi dworzanin nie
sie zwój aktów, który składa na stole radnym).
Scena ma.
KAZIMIERZ, BODZANTA, JANUSZ, SPYTEK, ANDRZEJ,
WIERZYNEK, GEJZA, oraz inni członkowie rady,
dalej KOCHAN, GOWOREK, u podwojów kilku
dworzan.
KAZIMIERZ (do Biskupa).
Bądź pozdrowiony dojstojny prałacie!
(Bodzanta powstaje).
Witaj mi, Spytek. Czy długo czekacie?
SPYTEK.
Tak, trochę czasu.
KAZIMIERZ.
Było pracy tyle,
Sądziłem, że już nie wydążę wcale.
(Do Bodzanty).
Już ukończony jest klasztor w Mogile.
BODZANTA.
By długie lata stał ku Bożej chwale!
KAZIMIERZ.
Na wiosnę nowa praca się rozpocznie:
Zamek w Przedborzu i kościół w Opocznie;
A zaś murami te opaszę grody:
Konin, Sandomierz, Radom, Olkusz stary,
Na przyszłą wiosnę, skoro pękną lody.
Bodzanta.
To wszystko, panie, chwalebne zamiary.
KAZIMIERZ (do Spytka).
Czemu kasztelan tak milczący stoi?
SPYTEK (smutno).
Gdzie świecą mury, tam nietrzeba zbroi...
Lękam się tylko, najjaśniejszy panie,
Czy gród za męztwo i waleczność stanie.
Lękam się, aby te kamienne ściany,
Te murowania i budowle duże
Ludu nie zmdliły, co był z męztwa znany,
By w tych warowniach nie mieszkały tchórze.
KAZIMIERZ.
Mój kasztelanie, twa dusza jest chora
Na wstręt do wapna, kamienia i belki, —
Bądź dobrej myśli. (Do biskupa).
Zaczynać już pora,
Jak biskup sądzi?
BODZANTA.
O, tak! czas jest wielki!
KAZIMIERZ.
Proszę na miejsca!
(Staje na stopniach tronu).
W imię Trójcy Świętej
Przy współudziale polskiego Patrona
Otwieram radę!
Bodzanta.
Amen!
(Wszyscy siadają; kanclerz rozkłada akta;
chwila milczenia).
KAZIMIERZ.
Pośród grona
Cnych dostojników i radców korony
Dziś ma być ważny statut uchwalony.
Sprawa dziesięcin będzie odroczona,
Zaś biskup na to bez trudu przystanie.
BODZANTA.
Kiedy tak każesz, miłościwy panie,
Z pokorą twojej poddaję się woli,
Choć mnie kościoła zapomnienie boli
(ciszej). I dziwi.
KAZIMIERZ.
Kiedy upadam z mozołu,
Jeden przed sobą mam cel znamienity:
Chcę, by tu każdy, pracując pospołu,
Żył też bezpieczny, odziany i syty.
Ja sprawiedliwość świadczę w równej mierze,
Gdy sądzę chłopki lub butne rycerze.
Bo na królewskim siedząc trybunale,
Dzieci przed sobą widzę jednej ziemi
I jednym ojcem czuję się nad niemi,
Wśród nich różnicy nie chcę widzieć wcale.
Poddanych darzę jednaką zapłatą.
(Z przyciskiem).
Wiem, że niewszyscy kochają mnie za to!
(Po drwili).
Ale nie przepadł owoc mego trudu:
Widzę z rozkoszą, że mam serce ludu,
I dumnym z tego czuję się wysoce,
Na niepożytej stanąłem opoce!
...........................................................
Lecz nim nadejdzie upragniona doba,
Gdy prawa wszystkie otrzymają stany,
Dziś mi się statut uchwalić podoba,
Żydom przez księcia Bolesława dany.
Jest to głos woli mojej i sumienia.
Dźwignę żydowski naród z upodlenia!
Żyd się nie rodzi wcale na rozkosze,
Ucisk go czeka i życia trud krwawy.
Ja mości panów o ich zdanie proszę.
Księże kanclerzu, zaczynaj rozprawy!
JANUSZ.
Choćby kto w żydzie swego widział wroga
I, jak zarazy, unikał zdaleka,
To przecie musi uznać w nim człowieka,
Co wierzy w duszę i jednego Boga.
Żydzi mieszkają w Polsce długie wieki
I tubylcami stają się powoli,
Ale bez prawa żyją i opieki
I są wydani na łup samowoli,
Bo wyszły dawne uchwały z pamięci,
Są zaniedbane stare obyczaje;
Gdy żyd przed sądem oskarżony staje,
To sędzia prawem, tak jako chce, kręci.
I samowolne wydaje wyroki:
Darzy wolnością lub zamyka w wieży...
Głos mi sumienia powiada głęboki:
Dla żydów statut uchwalić należy!
BODZANTA.
Zgoła innego jestem przekonania.
Gdy żyd ma duszę, kiedy wierzy w Boga,
To czemu chrzestu tak przyjąć się wzbrania,
Wszak to jedyna jest ratunku droga.
Z rąk swych siepaczów wytrąciłby miecze,
Zyskał mir wszelki i prawa człowiecze.
Mości kanclerzu, nietajnem jest waści,
Żem nieraz bronił lud ten od napaści.
Lecz gdy w swych błędach tak jest zatwardziały,
Ściąga złość ludzką i karanie nieba,
Niewart, by mądre dlań tworzyć uchwały, —
Żydom statutu żadnego nietrzeba!
SPYTEK.
Gdy wzrok zapuścisz w oddalone wieki,
Myślą kres dziejów ogarniesz daleki,
Wszędzie żydowska widnieje ohyda,
I zawsze znajdziesz jawną hańbę żyda!
Już stary Egipt ród ten pławił w Nilu,
Bo się ich w świecie rozrodziło tylu,
Że, jak ogromne głodnych sępów stado,
Wszystkim dokoła grozili zagładą!
Który świat cały deptał nogą hardą,
Rzym patrzał na nich z niechęcią i wzgardą!
Gdy złość żydowska w górę wybujała,
Nienawidziła ich społeczność cała!
Tak jak je w nasze czasy nienawidzi,
O, bo się wcale nie zmienili żydzi!
JEDEN Z SENATORÓW.
O, nie zmienili!
DRUGI.
To ich podnieść trzeba.
TRZECI.
W ogień by poszli dla złota...
CZWARTY.
Dla chleba!
(Król daje znak, aby się uciszono).
SPYTEK.
Więc ważne mają ku temu powody,
Że je precz gonią od siebie narody!
A jeśli godzi się do swego domu
Wpuścić gadzinę, która syczy w gniewie;
Jeśli się godzi bez hańby i sromu
Pod dom ten ognia podłożyć zarzewie
I patrzeć, jako ruiną się stanie,
To uchwal statut, najjaśniejszy panie!
(Poruszenie śród senatorów).
KAZIMIERZ (do Andrzeja).
Teraz na ciebie, mości łowczy, kolej.
ANDRZEJ.
Król miłościwy łaskawie pozwoli,
Że ja ze zdaniem kasztelana zgodnie
Przypomnę tutaj mnogie żydów zbrodnie..
Jako w biblijne stare czasy owe
Żydzi zdradzieckim walczyli orężem;
Jak w kazirodztwie dwie córy Lotowe
Z własnym rodzicem żyły, niby z mężem;
Jak Jakób swego oszukuje brata,
A przez Labana wzajem oszukany,
Od teścia skrycie uszedł na skraj świata;
Jak Rachel ojcu ukradła bałwany;
Jako król Dawid...
BODZANTA.
Lepiej nie mieszać w to króla Dawida.
SPYTEK.
Owszem, ten przykład wielki tu się przyda!
ANDRZEJ.
Jako król Dawid, ów wzniosły psalmista,
Którego przecie wielbi dusza nasza,
Gdy nim miotała żądza krwi nieczysta,
Porwał i zhańbił żonę Uryasza!
Jak się przed skonem chwieje jego władza,
I jak Absalon, własny syn, go zdradza;
Choć słuszną potem otrzymuje karę.
Jak Amnon uwiódł swą siostrę... Tamarę...
SENATOR I.
To dzielny mówca!
SENATOR II (kwaśno).
Sądzę, że bez szkody
Można opuścić te długie wywody.
ANDRZEJ.
Jak oto wreszcie wśród okrucieństw wiela
Ukrzyżowały żydy Zbawiciela!
A zaś to ciało, na krzyżu rozpięte,
I krew niewinna na ich głowy spada!
Przeciwko żydom świadczy Pismo Święte,
Świadczy, że bujnie śród nich rosła zdrada,
Występek kwitnął, rzadką była cnota;
Więc ta żydowska, spodlona hołota,
Która samego zwieść potrafi czarta,
Żadnych praw ani opieki niewarta!
KAZIMIERZ.
Waść wcale mądre wywodzisz przyczyny,
Za winy ojców cierpieć mają syny!
SPYTEK (gorąco).
Za winy ojców! Panie miłościwy!
Dziwy ja słyszę, same słyszę dziwy.
Rzecz jest wiadoma, przecie w nasze czasy
Żydzi zatruli powietrze i wody;
Na Węgrzech zasię podpalili lasy,
Od klęsk tych mnogie pomarły narody...
Pragną niedoli naszej i ażeby
W paschę smaczniejsze były przaśne chleby,
Leją do mąki krew naszych dzieciątek
I mordem znaczą swe święta pamiątek.
Na wiarę naszą żyd patrzy złowrogo,
Naród ubogi dusi lichwą srogą!
A jako martwą padlinę obsiada
Brzydkie robactwo niezliczonym rojem,
Tak wstrętna żydów kupczących gromada
Bez czci i wiary tyje naszym znojem!
JANUSZ.
Właśnie dlatego potrzebne są prawa, —
Statut zaporą przeciw lichwie stawa.
Co do zarzutów, iż żyd potajemnie
Krwi chrześcijańskiej do mąki używa,
To rzecz ta była zbadana przezemnie
I okazała się wręcz nieprawdziwa.
KAZIMIERZ.
Kasztelan żydów sądzi zbyt surowo.
(Do Wierzynka).
Pora na ciebie rzec roztropne słowo.
WIERZYNEK.
Żyd w moich oczach nie jest wzorem cnoty,
Ma swoje wady, ale ma przymioty.
Choć rozproszone to plemie po świecie,
A jednak żyje, jak w jednej rodzinie,
I gdy z nich kogo ciężka dola gniecie,
Dozna pomocy i marnie nie zginie.
Więc żadna siła żydów nie wytraci,
Bo to jest naród z samych sióstr i braci!
Silni braterstwem, wcale niedziwota,
Że do znaczenia przychodzą i złota.
Płacą podatki, życie wiodą w trudzie,
A nieustannie wierni są dla tronu;
Jako spokojni, nieszkodliwi ludzie,
Są przecież warci jakiegoś zakonu.
JANUSZ.
Tak, oni żyją pokrzywdzeni srodze,
Ja się na zdanie podskarbiego godzę!
SPYTEK.
I ja się godzę. Podskarbi jaskrawo
Rzecz nam przedstawił, święte jego słowa;
Tak, żydzi zbitą na nas idą Jawą
I rosną w kupie, jak hydra stugłowa!
Rób, jak chcesz, panie, w twem ręku jest władza,
Lecz, kto ci radzi to, ten państwo zdradza!
KAZIMIERZ.
Mój kasztelanie, hamuj swe wyrazy!
SPYTEK ( spostrzega się ) .
Czynić nikomu nie chciałem obrazy.
JANUSZ ( urażony ) .
Zdrajca lub głupiec, zwykłe mianowanie,
Gdy kto na czyjeś nie zgadza się zdanie.
KAZIMIERZ.
Słowo rozumne mile wpada w uszy.
( Do Gejzy )
A waść co powiesz, panie podkoniuszy?
GEJZA (zakłopotany ) .
Sprawa żydowska wielce jest zawiła,
Nie da się zgoła w krótkiem zamknąć słowie,.
Dowodów możnaby przytoczyć siła,
Lecz ja królewskiej to zostawiam głowie.
( Śmiech wśród Senatorów ) .
KAZIMIERZ.
Hm, to niedużo, to wcale niedużo.
( Zamyśla się, — po chwili ) .
Gdy pilnie w myśli ważę każde zdanie,
To, choć te głosy jasność sprawy chmurzą,
Przecież jej zwalić żaden nie jest w stanie.
Panie Andrzeju, zacny Spytku stary,
Na rzecz tę błędnie patrzą wasze oczy,
Bo uprzedzenie, bo je niechęć mroczy,
I wy nie znacie w oskarżeniach miary.
Żydów zastałem już na polskiej ziemi,
Kiedym koroną przyoblekał skronie,
I baczne oko trzymając nad niemi,
Zgoła ich nie mam w szczególnej obronie.
Lecz, gdy im Polska udziela gościny, —
Aby je gnębić, nie widzę przyczyny.
Żydzi chcą z nami trud dzielić pospołu,
Dolę, niedolę wraz z nami uprzędą
I pragną zasiąść do wspólnego stołu,
Kiedyś szczerymi Polakami będą!
To przekonanie, to jest moja wiara,
I o to król wasz usilnie się stara.
Gdy tego święte żądają wyroki,
Chcę żydom statut potwierdzić bez zwłoki.
Jak tu jesteście zebrani panowie,
Wszyscy już wiecie o jego osnowie.
{Uroczyście ).
To niech się stanie w wielkie imię Boże,
I niech tej sprawie błogosławią święci!
Księże kanclerzu, naciśnij pieczęci,
Ja zaś królewski swój podpis położę.
JANUSZ ( do Goworka ).
Podaj mi wosku. ( Spytek się porywa ).
SPYTEK.
Na Chrystusa mękę
Błagam cię, królu, powstrzymaj swą rękę!
A miejże litość ty nad polską miedzą,
Strzeż się, by dla nas nic z niej nie zostało!
Pamiętaj, panie, te smoki nas zjedzą,
Oni nas, królu, pożrą paszczą całą!
KAZIMIERZ ( z energią ).
To się nie dajcie! Nad narodem stoję
Poto, by krzywda nikomu nie była!
Żyd walczy silnie, a gdzie wasza siła?
Żyd niesie pracę, dajcież pracę swoję!
SPYTEK.
Lew z lisem szczwanym nie pójdzie w zawody,
A żyd jest lisem, —gorzej, żrącym molem!
Z różnej są gliny lepione narody,
Ale ty, królu, naszym jesteś królem!
To obce plemię pośród nas wyrasta.
Tyś krew z krwi naszej i kość z naszej kości,
Tyś polski sokół i potomek Piasta,
Błagam dla ludu polskiego litości.
( Rzuca się do nóg królowi, Andrzej klęka ).
ANDRZEJ.
Królu! ( Bodzanta podnosi krucyfiks ).
BODZANTA.
Zaklinam na święte znamiona!
Już widać chwila ostatnia się zbliża,
Gdy nieprzyjaciół chcesz wywyższyć krzyża!
SPYTEK ( u stóp króla ).
Na moje siwe włosy i na rany
Błagam cię, królu, kładziesz nam kajdany!
Polskę wydajesz na łup i niesławę!
( Wzruszenie ogólne; Kazimierz powstaje ).
JANUSZ ( do króla ).
Odroczmy sprawę!
WIERZYNEK.
Panie, umórz sprawę !
KAZIMIERZ.
Wy także! ( Po długiej pauzie, posępnie ).
Do akt dyplomy zamieszczę.
Sprawa statutu nie dojrzała jeszcze.
Gdy o to proszą doradcy korony,
Na czas odkładam ją—nieoznaczony.
SPYTEK ( powstaje ).
Królu, niech ciebie Święci Pańscy strzegą!
KAZIMIERZ.
Proszę, zostawcie mnie teraz samego.
( Wszyscy wychodzą, oprócz króla i Kochana ).
KAZIMIERZ ( sam ).
Nawet i kanclerz!... Sam jestem w tym tłumie.
Sam jeden jestem, — nikt mnie nie rozumie!
( Po chwili energicznie ).
Jednak rzecz słuszna musi być spełniona!
KOCHAN ( na stronie ).
Kasztelan Spytek jeszcze dzisiaj skona.
Obraz IVty.
Sala w pałacu Łobzowskim.
Scena Isza.
KAZIMIERZ, ESTERKA, SPYTEK, ANDRZEJ, KRYSTY
NA, GEJZA, WIERZYNEK, KOCHAŃ, GOWOREK, DAMY,
RYCERZE, ŚMIESZKI, KUGLARZ, ŻAKI, U PODWOJÓW
POCHOŁKI. ŚPIEW I MUZYKA, KOBIETY W KOSTJU
MACH. ROZGARDYASZ I HAŁAS.
ŚMIESZEK iSZY ( śpiewa ).
Hej! podajcie flaszę wina!
Niechaj bawi się drużyna,
Niech zagłuszy brzęk butelki
Wszelkie troski i żal wszelki!
Wina dajcie nam!
* * *
A gdy w pląsie szybkim lotem
Zawirujem kołowrotem,
W serce, jak w otwarte wrota,
Wejdzie radość i ochota.,
Wina dajcie nam!
Już się chwieją biesiadnicy!
Gaśnie żywy blask źrenicy,
I pod ławę prędko spadnie
Mędrzec z błaznem równo snadnie,
Wina dajcie nam! ( Ustępuje ).
ŚMIESZEK II—GI ( śpiewa ).
A gdy wino pali głowy,
Wtedy chłopcy brzęk w podkowy!
Sunie młodzian jaki taki
Do dziewoi w koperczaki,
Ślicznie prosi w tan.
* * *
Zrazu w parze zwolna kroczy,
Wąs pokręca, patrzy w oczy,
Potem porwał ją w ramiona!
Pędzą z szałem on i ona
W ten wirowy, w tan!
* * *
Serce z sercem bliżej, bliżej!
Pochyliła głowę niżej,
Kipi w żyłach krew namiętna,
Żywo biją serc ich tętna,
To zawrotny tan!
(Puszcza się w pląs, za nim dziwacznie przy
strojone osoby; występuje kuglarz ).
KUGLARZ ( śpiewa ).
A ja magicznemi słowy
Świat przed wami stworzę nowy,
Czarnoksięzkie czary, dziwy,
Duchów zwabię tłum pierzchliwy,
Sprawię cudów cud!
( Pokazuje rozmaite sztuki kuglarskie, którym
biesiadnicy ciekawie się przypatrują; występuje
miu żaków ).
ŻAKI ( śpiewają chórem ).
My, puery, niebożęta,
Aby zabawić panięta,
Bić się będziem na palcaty,
Niech nam za to, kto bogaty,
Da jałmużny grosz!
( Biją się pod takt muzyki, po skończonej
walce dostają jałmużnę. Przy stole biesiad
nym wrzawa ).
GOWOREK ( krzyczy ).
Proszę o ciszę towarzystwo całe!
Kasztelan Spytek chce mówić! ( Ucisza się ).
SPYTEK ( powstaje ).
Na chwałę
Królewską wznoszę ten puhar, panowie,
Proszę, wychylmy wszyscy króla zdrowie!
Niech blaskiem polską otoczy koronę,
Szczęśliw panuje lata niezliczone!
WSZYSCY.
Wiwat! niech żyje!
KAZIMIERZ ( do Esterki ).
Lubię, gdy tak grzmiąco!
SPYTEK ( do Andrzeja ).
Naszego króla ja kocham gorąco,
Jako miłować umie dusza szczera.
Do mego serca król ma wszelkie prawa,
Bo jest dziecięciem wodzabohatera,
Bo on jest synem króla Władysława!
ANDRZEJ ( powstaje ).
Zdrowie królewskie wznoszę po raz wtóry,
Niech żyje ojciec nasz!
WSZYSCY.
Wiwat!
ESTERKA (do króla ).
Drżą mury!
WIERZYNEK (powstaje ).
Pić króla zdrowie raz trzeci się godzi,
Niech żyje Kaźmierz, nasz pan i dobrodziej!
( Biesiadnicy wiwatują, król zadowolony roz
mawia z Esterą ).
GOWOREK (krzyczy ).
Baczność! toasty wnet nastąpią nowe,
Pan podkoniuszy będzie miał przemowę!
(Na środek komnaty występuje Gejza z pu
harem w ręku ).
Gejza.
A gdy już zdrowie królewskie wypito,
Słusznie biesiadnik życzliwy uczyni,
Gdy wzniesie puhar na cześć gospodyni,
Co najpiękniejszą jest w świecie kobietą I
(Zakłopotanie ogólne; mała tylko część bie
siadników w milczeniu wychyla kielichy ).
Andrzej (do Spytka ).
A to się wyrwał!
SPYTEK ( do Goworka ).
Waść na to kazanie
Dzwoniłeś.
GOWOREK ( patrząc na Gejzę ).
Bodajś pękł, szczwany Cyganie!
KAZIMIERZ ( do Gejzy ).
Dzięki waćpanu!
(Na stronie )
Coś zapał nieszczery.
( Siedząc, podnosi puhar ).
I ja też piję zdrowie mej Estery!
WSZYSCY.
Niech żyje!
KRYSTYNA (do Andrzeja ).
Teraz jest najlepsza pora,
Niech ją Goworek wprowadzi.
(Andrzej daje znak Goworkowi, który idzie
do drzwi ).
SPYTEK {do Kochana ).
Jak zmora,
Siedzisz, Kochanie. Czemu waść nie pije
I, jak mruk, milczy? dałbym za to szyję,
Ze ty mi tęskisz do jakiej podwiki.
( Nalewa wino ).
Piję w twe ręce!
( U podwojów hałas ).
Co to za okrzyki?
KOCHAN ( pijąc, do siebie ).
Po winie człowiek jakoś siebie pewny.
Ja się upiję !
GOWOREK ( przeciska się przez tłum ).
Miejsce dla królewny
Jerozolimskiej!
( Za Goworkiem stąpa Anna w bogatym ko
stiumie żydowskim z twarzą w zawoju ).
scena ga.
CIŻ, ANNA.
KAZIMIERZ.
Kto to?
WIERZYNEK.
Zasłoniona;
Niedojrzeć twarzy.
KAZIMIERZ.
Śliczne ma ramiona.Śliczne!
ESTERKA ( do siebie ).
Kto to jest?
KAZIMIERZ.
Ciekawiśmy twarzy!
GOWOREK ( do Anny ).
Pokaż nam oczki. ( Anna kręci głową ).
Nie chce, — to zagadka.
KAZIMIERZ.
Po szyi widać, że dziewka jest gładka,
Jakaś ucieszna musi być pieszczotka.
ESTERKA.
Strzeż się, mój panie, bo cię zawód spotka
KRYSTYNA ( do Anny ).
Czy ty mieszczanka? ( Anna przeczy głową ).
( Do króla ). Nie. ( Do Anny ).
Jesteś przy dworze?
I król zna ciebie? ( Anna potwierdza skinieniem ).
( Do króla ).
Tak.
KAZIMIERZ ( zaciekawiony ).
Kto to być może?
KRYSTYNA ( do Anny ).
Powiedz, miłujesz ty naszego pana?
( Anna potwierdza skinieniem. — Krystyna
do króla ).
Kocha cię królu!
KAZIMIERZ ( z zadowoleniem ).
Dziewka, jak ulana!
KRYSTYNA ( do Anny ).
Jesteś mężatka?—Nie. —A więc dziewica?
— Jest panna.
KAZIMIERZ ( do Anny ).
Chodź tu bliżej, krasnolica,
Boś pewnie piękna...
( Anna postępuje ).
KRYSTYNA.
Pragniesz zostać sługą
Królewską?—Pragnie.
ESTERKA ( zniecierpliwiona ).
To już trwa zbyt długo.
ANDRZEJ ( do Goworka ).
Dąsa się widać królewska kochanka,
Nie w smak jej pono ten żarcik godowy.
KAZIMIERZ ( do Anny ).
Czy nam pozwolisz zdjąć ci zawój z głowy?
( Anna potwierdza ).
Pozwala! ( Do Goworka ). Zdejmij
( Goworek odrzuca zawój ).
To podkoniuszanka!
WIERZYNEK.
To córka Gejzy!
GŁOSY.
Wiwat, wiwat Anna!
KAZIMIERZ ( do Anny ).
A wiesz, że z ciebie wcale piękna panna.
Siądźże tu, przy mnie.
( Anna siada po lewej stronie króla, po prawej
Esterka ).
KAZIMIERZ ( do Anny ).
Jesteś przy mym dworze?
Jam ciebie prawie nie widział.
ANNA.
W pokorze
Sama w świetlicy dni swe skromnie wiodę.
Kazimierz.
Grzech tak wspaniałą ukrywać urodę.
ANNA ( spuszcza oczy ).
Panie mój! ( Esterka pozostaje i nieznacznie wy
suwa się z komnaty ).
Scena cia.
CIŻ, BEZ ESTERKI.
KAZIMIERZ ( do Anny ).
Jesteś, niby pączek, świeża;
Dajno mi rączkę.
KRYSTYNA (na stronie ).
Uwikła Kaźmierza.
KAZIMIERZ (trzymając rękę Anny ).
Przyznaj się Anno, moje piękne dziecię.
Pewnie już musisz w kimś kochać się skrycie?
ANNA.
O! tak.
KAZIMIERZ.
Zapewne jakiś rycerz młody
Lub jaki junak wspanialej urody?
Wymień go, Anno, nie chyl skromnie czoła.
ANNA.
Tak, on jest rycerz, lecz nie młody zgoła.
KAZIMIERZ.
Stary?
ANNA.
Nie stary.
KAZIMIERZ.
Więc ma moje lata?
ANNA.
Tak myślę...
KAZIMIERZ.
Patrzcie, któż ciebie zań swata?
ANNA.
Nikt, bo on nie wie o skłonności mojej.
KAZIMIERZ.
Tak się waćpanna tego człeka boi?
Musi być srogi.
ANNA.
Tak, bardzo jest srogi
I niebezpieczny.
KAZIMIERZ.
Ma djabelskie rogi?
ANNA.
Djabelskich rogów nie ma, lecz... koronę...
(Król śmieje się ).
Przebacz mi, panie.
KAZIMIERZ.
Takie wszystkie one
Od pieluch. Widzę, że z ciebie zbytnica,
Co naprzód króla w przebraniu zachwyca,
A potem, buziak ukazawszy świeży,
Gada mu bajki, myśląc, że uwierzy.
ANNA.
Z serca mówiłam do mojego pana,
Klnę się, żem w tobie jest rozmiłowana.
( Z przesadą ).
Co wieczór wzdycham, gdy na niebios stropie
Gwiazdek migocą niezliczone rzesze;
Jeśli odepchniesz, to ja się utopię,
Ja się utopię, królu, lub powieszę!
KAZIMIERZ.
O, nie dla ciebie taka dola sroga,
Wszak nie otacza ranie mur niezdobyty.
(Zniża głos ).
Wierzaj mi, Anno, dla pięknej kobiety
Do mego serca jest otwarta droga.
ANNA.
Królu, ja z duszy pragnę być ci rada.
( Rozmawiają po cichu ).
ANDRZEJ ( do Krystyny ).
Jakże, Krystyno?
KRYSTYNA (do Andrzeja ).
Rzecz dobrze się składa.
KAZIMIERZ ( do Goworka ).
Gdzie jest Estera?
GOWOREK.
Poszła do świetlicy.
ANDRZEJ (do Krystyny ).
Dąsa się; myśli coś zyskać przez dąsy.
KRYSTYNA ( do Andrzeja ).
Kaźmierz się bawi, patrz, jaki wesoły,
Zda się, zapomniał o tej żydowicy.
KAZIMIERZ ( głośno ).
Niech grzmi muzyka, odsunąć te stoły.
( do Anny ).
Ja w pierwszej parze idę z tobą w pląsy.
( do Goworka ).
A winem wszystkie ponapełniać dzbany,
Będzie ochota.
GOWOREK.
Tak, będzie ochota,
Za królem panie i rycerze w tany!
KAZIMIERZ ( do Anny ).
Kiedyś cię ujrzę?
Anna ( szeptem ).
Gdy rozkażesz, panie,
Jestem gotowa.
KAZIMIERZ.
Moja dziewko złota!
( Pachołki usuwają stoły w głąb; muzyka gra;
Kazimierz z Anną, Andrzej, Gejza, Goworek
i wielu biesiadników tańczą parami; Spytek
Krystyna i Wierzynek rozmawiają; Kochan
stoi na uboczu ).
KRYSTYNA (do Spytka ).
Co za przepychy!
SPYTEK
Wszystko to zapłaci
Chodząca wdzięczność w Wierzynka postaci.
( Żartobliwie ).
Cóż? może skusi i ciebie hulanka?
KRYSTYNA.
Niezwykle jesteś wesół, kasztelanie.
SPYTEK.
Choć człek już stary, szedłby nawet w tany,
Bom nie zmarnował dzisiejszego ranka.
KOCHAN ( do siebie ).
Na wszystko ważę się, bom już pijany.
KRYSTYNA ( z przekąsem do Spytka ).
Twoja obecność wiele przyjemności
Sprawia Esterze.
SPYTEK ( dobitnie ).
Mnie król tutaj gości, —
Dokąd król wezwie, jam iść przymuszony.
KRYSTYNA.
Czemuż małżonka?...
SPYTEK.
To są różne rzeczy.
( Dumnie ).
Uczty łobzowskie nie dla Spytka żony.
KRYSTYNA ( na stronie ).
Żołdak! językiem, jak szablą, kaleczy.
( Zwraca się do stojącego obok Wierzynka ),
A podskarbina? a gdzie córka wasza?
WIERZYNEK ( dobrodusznie ).
Król taki dobry, że ich nie zaprasza.
( Krystyna oddala się rozgniewana ).
WIERZYNEK ( podchodzi do Spytka ).
Niema co mówić, festyn okazały.
Spytek.
Wszystkie kumoszki tutaj się zebrały
I zalotnice.
WIERZYNEK ( śmiejąc się ).
Jużcić, do Łobzowa
Śpieszyć nie będzie godna białogłowa.
Spytek.
Właśnie Krystynie dopiero przyciąłem.
( Wzdycha ).
Szkoda łowczego !
WIERZYNEK.
O, pan Andrzej czołem
Przed swą jejmością pyły, słyszę, ściera.
SPYTEK.
Rządzi nim Krzysia, jak królem Estera.
WIERZYNEK ( sucho ).
Król co innego...
SPYTEK.
Prawda, zapomniałem:
Waszmość i czarne chętnie nazwiesz białem,
Byś mógł Kaźmierza snadniej wielbić cnotę.
( Klepie go po ramieniu ).
Masz złota dużo, — bo i serce złote.
( Król, przetańczywszy z Anną, siada; przy
nim staje Andrzej ).
KAZIMIERZ.
Na zamku taki ukrywał się kwiatek!
ANDRZEJ.
Ośmnaście jednak skończyła już latek.
KAZIMIERZ.
Istotnie ?
( Do siebie ). Chwilę spędzę z nią przyjemną.
( Do Goworka ).
Nalej mi wina.
( Przez boczne drzwi wchodzi Esterka prze
brana, cała w brylantach i kwiatach, — zbliża
się do Kochana ).
scena ta.
CIŻ, ESTERKA.
ESTERKA ( do Kochana ).
Czy chcesz tańczyć ze mną?
KOCHAN ( na stronie ponuro ).
Ty będziesz moja, o! ty będziesz moja!
( Idzie z nią w tany ).
KAZIMIERZ ( do Andrzeja ).
Powiedz, mój łowczy, kędyż jest Estera?
ANDRZEJ.
Toć pląsa.
KAZIMIERZ.
Zawsze ślicznie się ubiera.
ANDRZEJ.
Zadużo kwiatów.
KAZIMIERZ.
Nie szkodzi.
ANDRZEJ.
Zadużo
Błyskotek.
( Kochan i Esterka suną koło króla ).
KAZIMIERZ ( do Esterki z uśmiechem ).
Piękna jesteś, moja różo.
KRYSTYNA ( do Goworka ).
Puszczaj się z Anną, twa zręczność jest znana,
Zwalczycie w tańcu Ester i Kochana.
GOWOREK ( chwyta Annę ).
Z drogi!
( Wszyscy ustępują i robią miejsce; Kochan
tańczy z Esterką, Anna z Goworkiem ).
KAZIMIERZ ( patrzy ciekawie ).
To mi widowisko!
KRYSTYNA ( do króla ).
Ester Kochana trzyma się zablisko.
KAZIMIERZ.
Dobrze się trzyma.
KRYSTYNA.
Lecz młodszej od siebie
Ester nie zrówna w tańcu żadną miarą.
KAZIMIERZ.
Co tu wiek znaczy? przecież nie jest starą.
KRYSTYNA.
Dwadzieścia pięć lat liczy pono zgórą.
KAZIMIERZ.
A jednak byćby mogła twoją córą.
KOCHAN ( w tańcu do Esterki ).
Pijany jestem.
KAZIMIERZ {patrząc na tańczące ).
Ta zwinna, ta chyża.
KOCHAN.
Dosyć już!
ESTERKA.
Posadź mnie koło Kaźmierza.
GŁOSY.
Niech żyje Anna, Anna zwyciężyła!
ANDRZEJ ( do króla ).
W młodszej niewieście zawżdy większa siła.
KRYSTYNA {do króla ).
I zwinność większa.
KAZIMIERZ ( do Esterki ).
Coś jesteś nierada;
Czy cie znużyły tańce i biesiada?
Ty masz łzy w oczach?
ESTERKA ( szeptem ).
Mój pan mnie nie kocha.
KAZIMIERZ.
Zkąd ci myśl taka, Estero?
ESTERKA.
Zkąd płocha
Rozmowa z Anną?
KAZIMIERZ.
Ależ bez powodu
Martwisz się.
ESTERKA.
Pójdźmy, królu, do ogrodu,
Będzie mi lepiej na wieczornym chłodzie..
Lub nad staw może? na stawie są łodzie.
(Kazimierz powstaje wraz z Esterką, tuż przy
nich staje Anna z zalotnym uśmiechem ).
ESTERKA (podrażniona do Anny ).
Waćpanna szukasz Kochana? Tam stoi;
Ogniste rzuca w tę stronę spojrzenie, —
Tęskno mu widać do gołąbki swojej.
(do króla ).
Ona się, królu, w nim kocha szalenie.
KAZIMIERZ.
Kocha się?
ESTERKA.
Kocha ta powabna dziewa; —
W gorącem słońcu ten pączek dojrzewaj
Przyśpieszyć trzeba pono weselisko,
Żeby się młodzi nie zeszli zablisko.
(do króla ).
On snać cierpliwszy, lecz mówią, że ona
Gwałtem się w jego naprasza ramiona.
KAZIMIERZ (do Anny ).
Czy tak?
ANNA (wzburzona ).
To kłamstwo!
ESTERKA.
Owszem, rzecz wiadoma,
Niech się waćpanna swych uczuć nie sroma...
Nie zatrzymuję, proszę...
( Wskazuje ręką w stroną Kochana ) .
ANNA.
Tu zostanę.
ESTERKA.
Chyba waćpanna chcesz zrobić zamianę?
Zaprawdę mądrze waćpanna poczyna:
Król zawsze lepszy jest od dworzanina;
Tylko że tutaj wziąłby dobro cudze,
A wstyd królowi brać resztki po słudze.
ANNA ( z płaczem ) .
Lży mnie !
KAZIMIERZ ( do Esterki ) .
Zaprzestań.
ESTERKA ( z wybuchem ) .
Wobec tej bezwstydnej?
Wszak nieprzyjaciół moich podstęp widny;
Zaraz od pierwszej przeczułam go chwili:
Oni dla ciebie tu ją sprowadzili,
Dla ciebie, królu, bo cię nowość bawi!
KAZIMIERZ ( zniecierpliwiony ) .
Daj pokój!
ESTERKA.
Królu, mnie się serce krwawi,
Wszyscy na moją zgubę się uwzięli.
A ty bezecnych słuchasz stręczycieli.
( Biesiadnicy zbliżają się do rozmawiających ) .
KAZIMIERZ {do Goworkd ) .
Mości Goworku, waść tu gospodarzy, —
Nad staw iść chcemy, pokaż gościom drogę.
GOWOREK ( do pachołka ) .
Otwórz podwoje.
KAZIMIERZ {ciszej ) .
Przyjm, Ester, przestrogę:
Gniew i najgładszej dziewce nie do twarzy.
(do Anny ) .Że się kochacie, dziwu w tem niewiele, —
Idź zamąż, Anno, a proś na wesele.
( Do Krystyny ) .
Ty jej najlepiej pomożesz w tem pono.
( Znacząco ) .
Bo przecież jesteś swatką doświadczoną.
GOWOREK ( na stronie ) .
Dał im odprawę.
Kazimierz.
Idziemy.
( Odchodzi do ogrodu, za nim Esterka, Gowo
rek, Krystyna, Anna i wielu z gości ) .
ANDRZEJ ( na stronie ) .
Więc dzieło
Przebiegłej Krzysi, widzę, licho wzięło.
( Oddala się za królem. Przez otwarte podwoje
widać staw w oświetleniu księżyca. Damy i ry
cerze wychodzą parami; u jednego stołu Spy
tek, Wierzynek i kilku poważnych dostojników
prowadzą ożywioną rozmowę; u drugiego stołu
Gejza pije w towarzystwie kilku biesiadników;
Kochan siedzi przy Gejzie ) .
Scena ta.
SPYTEK, WIERZYNEK, GEJZA, KOCHAN, BIESIADNICY.
( Z dala dalatuje śpiew i muzyka ) .
KOCHAN (do siebie ) .
Ten zamysł prędzej, prędzej spełnić muszę:
Posiąść Esterę, djabłu sprzedać duszę...
Jestem pijany, sam nie wiem, co robię,
Lecz czuję tylko, że mam piekło w sobie!
( Po chwili ) .
Niech się już więcej ta rzecz nie odwleka,
Bo, kiedy dla niej zabiję człowieka,
To będzie ze mną na zawsze związana
Łańcuchem zbrodni... Jad wsypię do dzbana.
(Patrzy w stronę Spytka ) .
Podochocony, to łatwo się zmami.
(Bierze dzban, nalewa puhar wina, potem do
dzbana sypie truciznę i zbliża się do Spytka ) .
SPYTEK (otoczony przez biesiadników ) .
... Jak dziś pamiętam, było pod Płowcami,
Mgła wokół gęsta, a świtać zaczyna...
KOCHAN ( do Spytka ) .
Ot wasza miłość, możeby węgrzyna?
SPYTEK (z uśmiechem ) .
Przepij, — bo przecież wino niezatrute.
(Kochan wychyla kielich, poczew nalewa zatrutego wina; Spytek bierze puhar i, niepijąc z nie
go, stawia przy sobie ) .
(Do Kochana ) .
Ty nie na stawie?
KOCHAN.
Ja tu zostać wolę.
SPYTEK.
Więc tedy siadajże z nami przy stole.
(Kochan przysiada się, — Spytek opowiada
dalej ) .
— My wtedy w wielką urośliśmy butę.
Już nas niemiecka zgraja nie trwożyła;
Chłopa tęgiego w wojsku była siła!
O staję legła hałastra krzyżacka,
Spaść na ich karki mieliśmy znienacka.
Sprawnie w ordynek ustawiwszy roty,
Łoktek rycerstwu dodawa ochoty:
"Mężnie mi stańcie w tej walnej potrzebie,
Niech Niemiec w prochu łeb hardy zagrzebiel
Pomścijcie ziemi pomorskiej utratę,
I precz wyżeńcie plemie szujowate,
Które, przy piersi polskiej wykarmione,
Niewdzięczne, godzi na polską koronę!" —
Tu mu się czoło gęstym cieniem mroczy,
Łoktek do nieba wzniósł błagalne oczy:
"Który miłujesz i chłoszczesz bez miary,
Ostry mścicielu gwałtowników wiary,
Spraw, mocny Boże! bym te piekielniki
Starł, a potłumił gęste wrogów szyki!"
Wten sens się modlił on wódz, pełen chwały;
Nam jakoś raźno było i bezpiecznie.
Wtem do napadu trąby się ozwały,
Tedy na wroga uderzym serdecznie
Z takim rozpędem, że pękł mur ze stali,
Szereg przodkowy pokotem się kładzie,
Tył niepoczciwy Niemcy nam podali
I kupą całą pierzchnęli w nieładzie.
Natenczas Wicek, co był z królem w zmowie,
Uderzy z tyłu na pludrów z łoskotem.
Zakotłowało się, niby w parowie,
Bo byli między kowadłem a młotem;
Jęli się cisnąć niezgodliwą zgrają,
Nasi tem rzeźwij Niemcom doskwierają.
Żołnierz ochoczy nie ustawał w pracy,
To gęstym trupem padali krzyżacy;
Bo, chcąc ojczyzny pomścić krzywdę srogą,
Zwycięski Polak nie żywił nikogo.
Krew zakonników lała się obficie,
W programie mało kto zachował życie;
Tak mimo woli Niemiec poległ z chwałą. —
— Kiedy wieczorne nastąpiły mroki,
Na polu walki śród niszy głębokiej
Wojsko krzyżackie porznięte leżało. —
— Rankiem nazajutrz ni mniej, ani więcej,
Trupa zliczono czterdzieści tysięcy!
WIERZYNEK.
Tą klęską, zda się, zakon jest podcięty
Na długie lata.
JEDEN Z BIESIADNIKÓW.
A zaś pogrom cały
Sprawił, jak mówią, ów zdrajca, Wicenty
Z Szamotuł.
SPYTEK.
Wicek, tak, Wicek niecnota.
Niemcy go szpietnie zdradą oszargały,
Ale pod koniec wydobył się z błota.
WIERZYNEK.
Umarł, przez szlachtę srodze posiekany.
SPYTEK.
Pokój mu! — Dziwna, jam, choć walczył w kupie
Najgęstszej, chociaż trup padał przy trupie,
Nie otrzymałem ani jednej rany;
Snać mnie życzliwe broniły niebiosa.
— Przy moim boku, wielkie czyniąc szkody
Wśród Niemców, bił się podchorąży młody,
Pan Rawa, rodzic ot tego młokosa.
(Wskazuje na Kochana ) .
I pod Płowcami, nie wiem, czyli wiecie,
Uratowałem jego ojcu życie,
Za co mi wdzięczny był Rawa do grobu; —
Przyjaźń nas potem połączyła obu,
I, gdy nazawsze zawierał powieki,
Prosił dla swego dziecięcia opieki
Toć pamiętałem ja o jego losie;
Choć rósł u krewnych, kocham go, jak syna.
(Podnosi do ust puhar z winem ) .
(Kochan przytrzymuje Spytka za rękę ) .
KOCHAN.
Niech wasza miłość nie piję już wina!
Zaszkodzić może...
SPYTEK (z uśmiechem ) .
Co ty mi, młokosie,
Tu będziesz gadał: mnie wino zaszkodzi!
My, starzy, więcej możem, niż wy, młodzi,
Nam nie zaszumi butelczyna w głowie,
Jam jeszcze twoje gotów wypić zdrowie.
(Podnosi puhar ) .
Niech żyje Kochan, serdeczny młodzieniec,
Syn przyjaciela, króla ulubieniec!
( Wychyla kielich ) .
WIERZYNEK.
Niech mu się wszelkie spełnią przedsięwzięcia!
(Piją ) .
SPYTEK.
Zacny chłopaku, choć w moje objęcia.
( Ściska Kochana ) .
Czysta to dusza — bez fałszu i zdrady,
Tak jak u ojca.
WIERZYNEK ( do Kochana ) .
Co waść taki blady?
KOCHAN.
Za dużo piłem.
SPYTEK.
Za mało, za mało!
Wysącz ze dzbana, co jeszcze zostało;
To ci pomoże.
KOCHAN ( głosem zmienionym ) .
Tak, to mi pomoże.
SPYTEK.
Wysącz powiadam.
KOCHAN ( na stronie ) .
Mój Boże! mój Boże!
( Porywa dzban, ręce mu drżą i upuszcza
naczynie ) .
SPYTEK.
Wart jesteś za to być karany srodze:
Szlachetny trunek gubić po podłodze!
KOCHAN ( porywa się ) .
Pójdę na ogród przejść się po księżycu...
SPYTEK ( sadza go ) .
Zostań, opowiem ci o twym rodzicu
I o twej matce, którą dziś ci trudno
Pamiętać: zmarła, gdyś skończył dwa latka.
Każdy podziwiał jej urodę cudną,
Męża kochała bardzo twoja matka;
Ale miłością, co o nic nie pyta;
W uczuciach swoich ogień, — nie kobietal
Nieznaleźć takich niewiast w naszym kraju,
Rawa ją sobie przywiózł z nad Dunaju.
Raz, nie wiem czemu jej się przywidziało,
Że mąż ją zdradza. Wtedy zapalczywa
Nóż w drobne rączki ze stołu porywa
I tnie go w ramie... Tyś, lubo mniej gładki,
Jesteś, jak żywy obraz swojej matki,
Lecz tylko w twarzy, — bo łagodność pono
Wziąłeś po ojcu...
GEJZA {wskazuje na ogród ) .
Patrzcie, beczki płoną.
(Nad stawem palą się beczki ze smołą; cały
staw w ogniu; wszyscy powstają; Spytek się chwieje ) .
SPYTEK ( głosem stłumionym ) .
Słabo mi... Słabo... W ogniu mam wnętrzności!
( Poruszenie )
WIERZYNEK.
Co jest na Boga?
SPYTEK.
Mdłości, straszne mdłości...
WIERZYNEK.
Ratunku, ludzie!
( Zamieszanie ) .
GŁOSY.
Zgroza!
GEJZA
Twarz zsiniała.
WIERZYNEK.
Gdzie jest królewski medyk?
KOCHAN ( na stronie ) .
Jad już działa!
SPYTEK (słabym głosem ) .
Umieram...
WIERZYNEK.
Może jest jeszcze nadzieja?
SPYTEK.
Poproście króla i pana Andrzeja,
Chcę się pożegnać..,
WIERZYNEK ( do pachołka ) .
Biegnij!
KOCHAN ( na stronie ) .Życie znika
Widocznie...
SPYTEK.
Księdza! księdza!
WIERZYNEK ( do pachołka ) .
Spowiednika!
Baryczka tutaj bawi gdzieś w pobliżu,
Widziałem...
SPYTEK.
Chryste, coś umarł na krzyżu,
Chryste, racz przyjąć moją grzeszną duszę!
WIERZYNEK.
Biada!
SPYTEK.
Tak marnie ja umierać muszę!
Tak marnie... Boże!
( Zaczyna konać ) .
WIERZYNEK ( do obecnych ) .
On skona za chwilę!
( Wbiegają w popłochu: Esterka, Andrzej, Krystyna, Gaworek, damy, rycerze i pachołki ) .
Scena ta.
SPYTEK UMIERAJĄCY, ANDRZEJ, WIERZYNEK, KOCHAN,
GOWOREK, ESTERKA, KRYSTYNA, DAMY, RYCERZE,
PACHOŁKI.
ESTERKA ( z krzykiem ) .
Pod moim dachem, miłosierny Boże!
ANDRZEJ ( przypada do kasztelana ) .
Druhu mój, druhu! nie, to być nie może!
Tyś tak potrzebny, nie legniesz w mogile,
Ja w to wierzę, nie chcę myśleć o tem!
SPYTEK.
Gdzie król?
ANDRZEJ.
Odjechał na zamek z powrotem.
SPYTEK.
Proszę cię, króla pożegnaj odemnie...
ANDRZEJ.
My uratujem cię, Spytku!
SPYTEK.
Daremnie...Śmierć już się zbliża... schodzę bez pokuty
I bez spowiedzi...
ANDRZEJ (do Wierzynka).
To gaśnie pochodnia
Świetności naszej!
SPYTEK.
Umieram otruty...
(Kona).
ANDRZEJ.
Otruty kona!
(Poruszenie).
GŁOSY.
Straszna, straszna zbrodnia!
( Wchohzi ksiądz Baryczka ).
Scena ma.
CIŻ, BARYCZKA.
ANDRZEJ ( do Baryczki ).
Konającemu udzielcie pociechy.
BARYCZKA ( nad konającym ).
Wszystkie są twoje odpuszczone grzechy,
Niechaj do serca spłynie ci otucha
W imieniu Ojca, i Syna, i Ducha!
(Zamyka Spytkowi powieki).
ANDRZEJ.
Wieczny spoczynek...
WIERZYNEK.
Miej nas w swej opiece,
Panie !
BARYCZKA.
Przy zmarłym pozapalać świece.
(Służba ustawia i zapala świece),
WIERZYNEK ( do Baryczki ).
Struto go.
ANDRZEJ.
Sprawa musi być zbadana.
BARYCZKA.
Ze świtem trzeba wynieść kasztelana
Na zamek: tu dlań nieprzystojne leże, —
Tymczasem proszę odmówić pacierze.
( Klęka ).
KOCHAN ( zbliża się. do Esterki ).
Czyś zrozumiała?
ESTERKA.
Ja się ciebie boję!
KOCHAN ( wskazując na trupa ).
My kasztelana struliśmy... we dwoje!
( Esterka zakrywa twarz; bliżsi klękają przy
zmarłym, inni w głębi stoją w milczeniu po
nurem ).
Obraz Vty.
Komnata królewska.
Scena Isza.
( W krześle siedzi Kazimierz zasępiony; przed
nim stoją: Wierzynek, Andrzej, Krystyna i Go
worek ).
KAZIMIERZ (do Wierzynka).
Mów, Wiernku, dalej.
WIERZYNEK.
Prosił spowiednika
I choć znać było, że głos mu zanika,
Modlił się jeszcze i swe serce czyste
Polecał Bogu i wołał: "O, Chryste!
Chryste! racz przyjąć grzeszną duszę moję!"
My łez rzęsistych wylewali zdroje.
KAZIMIERZ.
O! nie wy tylko; nad taką mogiłą
Król łzę uroni gorącą. Ubyło
Nam wiele, bardzo wiele z jego skonem.
WIERZYNEK.
Nad konającym staliśmy z ściśnionem
Sercem i smutnie pochyloną głową. —
Przed śmiercią Spytek wyrzekł straszne słowo:
"Jestem otruty" i zamknął źrenice.
KAZIMIERZ.
Wobec was klnę się na mego Patrona.
Że będzie srodze śmierć Spytka pomszczona!
Pod topór pójdzie lub na szubienicę
On skrytobójca podły! Kto go wyda,
Pozyska wszelkie do mej łaski prawa.
ANDRZEJ.
Ja go odnajdę, klnę się, że ta krwawa
Zbrodnia jest czynem świętokradzkim żyda!
Panie, to oni struli kasztelana;
Przeciw nim Spytek walczył wczoraj zrana,
Zrana z żydowskim porał się potworem,
Od żydowskiego jadu legł wieczorem!
KAZIMIERZ.
Jakież dowody?
ANDRZEJ.
Oni struli Spytka!
Dowodów trzeba? złożę wnet dowody:
Gdym wczoraj z komnat wyszedł dla ochłody,
Młodego w sieni napotkałem żydka
O niespokojnych oczach, bladej twarzy;
Że go spostrzegłem, gdy to pomiarkował,
Za węgieł pieca pierzchliwie się schował;
Widocznie był to jeden ze zbrodniarzy,
Których w Łobzowie zebrało się wielu.
Gdy Spytek konał, o tym trucicielu
Zaraz myślałem. — Lecz rzecz nieskończona,
Niechaj opowie resztę moja żona.
KRYSTYNA.
Istotnie, panie, gdy goście szli w tany
Przez uchylone widziałam podwoje,
Że, kiedy wino nalewano w dzbany,
Tuż przy pachołkach stało żydów dwoje:
On był przystojny i ona niebrzydka
(Na szyi miała, pomnę, sznur korali);
Oboje bacznie patrzyli na Spytka
I coś tajemnie do siebie szeptali.
ANDRZEJ.
To sprawa, królu, wielce podejrzana.
KAZIMIERZ.
Ztąd nie wynika, żeby kasztelana
Otruli.
ANDRZEJ.
Panie! A któżby na Boga?
Na czyn podobny któż inny się waży?
Pośród nas, królu, nie szukaj zbrodniarzy?
Myśmy nie mieli w kasztelanie wroga; —
On był ich wrogiem. A rzecz jest wiadoma,
Że oni gładzą swe nieprzyjaciele.
Królu! kasztelan służył ci lat wiele,
On swoją piersią bronił i rękoma
Twojego dobra; on cię tak miłował,
Dla tej ojczyzny dalby kości stare...
Pod twoim bokiem łotr go zamordował,
To wywrzyj zemstĘ, nad nimi i karę!
Przebacz mi, królu, że śmiem dawać rady, —
Między tą niecną szukaj zbójcy zgrają;
Każ żywym ogniem przypiec za ich zdrady,
Niechaj na mękach wszystko wyśpiewają.
KAZIMIERZ.
Waść, widzę, wcale w środkach nie przebiera.
( Do Goworka ).
Niechaj natychmiast tu przyjdzie Estera
I Kochan.
( Goworek odchodzi ).
ANDRZEJ.
Kochan pewnie chory leży;
Strasznie go dotknął cios niespodziewany:
Ojca w nim stracił, a zaś takie rany
Najwięcej bolą, zwłaszcza że ból świeży.
KAZIMIERZ.
I ja w nim miałem przyjaciela, brata,
Długie ze sobą spędziliśmy lata.
On mnie wspomagał i czynem, i radą,
A dusza była w nim, jak złoto, szczera; —
Pomyśleć, czemu taki człek umiera,
Czemu się takie dęby w pyle kładą?
WIERZYNEK.
Tego już rozum nasz nie wytłómaczy,
Lecz każdy umrze później albo prędzej.
KAZIMIERZ ( do Wierzynka ).
Powiedz, czy dużo w skarbcu masz pieniędzy?
WIERZYNEK ( pochyla głowę ).
Pełen jest; pan nasz dna w nim nie zobaczy.
KAZIMIERZ.
Zmarłego trzeba pochować przystojnie;
On zawsze marzył, że legnie na wojnie.
To niech rycerstwo wyciągnie pod znaki,
Wojenną zagra pobudkę na grobie;
Niech chrzęszczą zbroje, parskają rumaki,
Aby na marach on nie przykrzył sobie
I nie żałował, że miał służbę u mnie. —
Ciało złożycie w szczerosrebrnej trumnie,
Na wierzchu niechaj miecz i pancerz leży.
Ma być pogrzebion zwyczajem rycerzy,
A zaś lud wszystek, co się tam wysypie,
Podejmuj suto na uczciwej stypie.
( Wierzynek odchodzi ).
Scena ga.
KAZIMIERZ, ANDRZEJ, KRYSTYNA.
KAZIMIERZ (do Andrzeja).
Ty idź z Krystyną cieszyć biedną wdowę,
Pozdrów odemnie nieboszczyka żonę;
Powiedz, że król ma serce zakrwawione,
Że swego życia oddałby połowę,
Ażeby wskrzesić zmarłego z mogiły.
Powiedz, że mąż jej królowi był miły,
Jak własny rodzic, że od ojca zgonu
Król tak nikogo nie żałował szczerze;
Że utraciłem w nim podporę tronu!
Idźcie! Ja zmówię za niego pacierze!
( Andrzej i Krystyna odchodzą; wchodzi Ko
chan zmieniony i blady ).
Scena cia.
KAZIMIERZ, KOCHAN.
KAZIMIERZ ( modli się ).
Dajże mu, Boże, światłość wiekuistą
Odpuść mu winy, on miał duszę czystą.
Przyjm do swej chwały, nieśmiertelny Panie.
Chryste! zmiłuj się, Chryste!...
( Po chwili ).
Ty, Kochanie?
Zacnego męża złożymy w mogile!
( Patrzy się na niego, Kochan wzruszony ).
Usiądź, nie możesz stać o własnej sile.
KOCHAN.
Postoję, panie, przed twym majestatem.
KAZIMIERZ.
Był tobie ojcem, a dla mnie był bratem
I dobrym druhem. Zmarł tak niespodzianie,
Tak nagle! Wiesz ty, ja sądzę, Kochanie,
Że mu istotnie nasypano jadu;
Lecz, gdy odnajdę podłe truciciele,
To karę, jakiej niebyło przykładu,
Wywrę, że pamięć żyć będzie lat wiele!
KOCHAN.
Ale czy pewna...
KAZIMIERZ.
Łowczy mi przekłada,
Że kasztelana otruli żydowie.
Rzecz ta mi nie chce pomieścić się w głowie,
Chociaż poszlaki ciężkie są nielada.
Musim dojść tego, Kochanie! Za chwilę
Tu przyjdzie Ester, ja badać ją zacznę.
Chcę się dowiedzieć, czy były i ile
Było żydowiąt w Łobzowie tej nocy?
Gdy pytać będę, ucho trzymaj baczne.
Ja sam nie ufam sobie i pomocy
Wymagam twojej w tej bolesnej sprawie.
Na straży ciebie, wierny sługo, stawię,
Bym się nie zmylił!
KOCHAN.
Jam gotów...
KAZIMIERZ.
Nie wierzę,.
By ona była w tę zbrodnię wplątana!
Lecz obowiązek cięży na Esterze,
Aby wykryła zbójców kasztelana;
Zmarł pod jej dachem.
( Wchodzi Esterka ).
Scena ta.
KAZIMIERZ, KOCHAN, ESTERKA.
KAZIMIERZ.
Witaj że mi zdrowa,
Właśnie o tobie była tutaj mowa.
ESTERKA.
Na rozkaz, panie, posłuszna przychodzę.
KAZIMIERZ.
Widzę, strapiona i ty jesteś srodze,
Jako my wszyscy wielce pomartwieni,
Lecz, co się stało, już się nie odmieni,
I tylko święta powinność nam każe
Wyśledzić teraz, kto są ci zbrodniarze?
Czy wiesz?
ESTERKA ( przerażona ).
Ja, panie?
Kazimierz.
Tak; nikt inny przecie
Nie odpowiada, Ester, za twych gości;
A mieć nad tymi nie można litości,
Co śmierć w truciźnie niosą lub w sztylecie.
ESTERKA.
Łaskawy panie...
KAZIMIERZ.
Wybierz pewną drogę
Pytaj; — gdy trzeba, opłać szpiegi suto.
Ja przecież na to pozwolić nie mogę,
By mi w twym domu dostojniki truto!
ESTERKA.
Nie wiem... Ja nie wiem...
KAZIMIERZ.
I ja także nie wiem!
Lecz wiedzieć muszę, chociażby Łobzowo
Przetrząsnąć przyszło od dołu do góry,
Chociażby przyszło zburzyć zamku mury,
Ja sprawiedliwość wymierzę surowo!
ESTERKA.
Panie, co począć?
KAZIMIERZ.
Przypomnij, kto taki
Był z twoich wczora. Może masz poszlaki?
ESTERKA.
Nie, żadnych nie mam. Tylko siedział w sieni
Żupnik wraz z wnukiem, me służące obie
I nadto dziewcząt tych dwaj narzeczem.
KAZIMIERZ.
Lecz tam się stała zbrodnia niesłychana,
W sieniach ktoś jadu nasypał do dzbana!
ESTERKA ( żywo ).
Ja nie posądzam z tych ludzi nikogo.
Królu! spostrzegam z boleścią i trwogą,
Że na nich ciężar spaść może tej zbrodni, —
Oni niewinni.
KAZIMIERZ.
Któż są ci wyrodni?
ESTERKA.
Ja nie wiem, królu, czemu oni jedni
Wśród ludzi tylu Spytka strućby mieli?
Dlatego tylko, że to żydzi biedni?
Panie, gdzieindziej szukaj trucicieli.
KAZIMIERZ (łagodnie).
Słuchaj, Estero, wszak ręką zbójecką
Zgładzon kasztelan wczora w twoim domu,
Więc mi z ufnością powiedz, moje dziecko,
Jak ja ci ufam, — czy przeciw nikomu
Nie możesz świadczyć istotnie w tej sprawie?
Czy ci zupełnie nieznany morderca?
Nic zgoła nie wiesz? Ester, ja w obawie
Śmiertelnej czekam twojej odpowiedzi.
ESTERKA ( głosem złamanym ).
Panie mój...
KAZIMIERZ.
Ester, w głębi mego serca
W tej chwili szatan podejrzenia siedzi.
Więc mi, Estero, prawdę powiedz szczerze,
Powiedz mi jedno słowo, — ja uwierzę,
(Pauza. Król mówi z naciskiem, coraz bardziej
wzruszony ).
Ester, to nazbyt długo się przewleka...
ESTERKA (na stronie z rozpaczą ).
Boże! czyż zgubić mam tego człowieka?
KAZIMIERZ.
Milczysz? Estero, milczysz, spuszczasz głowę.
Co to!
(Chwila oczekiwania, Kazimierz powstaje,
rozkazująco).
Przysięgnij na swego Jehowę!
Nie wiesz?
ESTERKA (walcząc z sobą).
Przysięgam.
KAZIMIERZ.
Na dni szczęścia nasze?
Na miłość ?
ESTERKA (głucho).
Tak! tak...
KAZIMIERZ.
I na nasze dzieci?
ESTERKA.
Ach!...
( Z wysiłkiem ).
Tak jest... panie...
KOCHAN ( na stronie ).
Skłamała raz trzeci!
KAZIMIERZ.
Ha, kamień z serca nareszcie mi spada!
Jakżeś zlękniona, Ester, jakżeś blada!
Drżysz, moja biedna, by pojmane ptasze. ( Pieści ją ).
ESTERKA (głosem słabym ).
To przejdzie, królu...
KAZIMIERZ ( do Kochana ).
Teraz się zaczyna
Sąd. Wszystkich, którzy byli koło wina,
Przywieść pod strażą!
ESTERKA ( na stronie ).
Co począć zamierza?
KAZIMIERZ (do Kochana).
Będą badani!
( Ma się ku wyjściu ).
Idę do kanclerza.
Przyprowadź wszystkich!
( Oddala się ).
Scena ta.
KOCHAN, ESTERKA.
ESTERKA.
Szalona! szalona !
Com uczyniła? W tej chwili dopiero
Poznaję...
( Biegnie ku drzwiom ).
Królu!
KOCHAN ( zatrzymuje ją ).
Zapóźno, Estero!
Król o twym fałszu tylko się przekona.
Trzeba ci było wybór zrobić wprzódy,
Kogo masz zgubić. Teraz próżne trudy.
Na wielu burzę sprowadzisz złowrogą,
Lecz już ocalić nie możesz — nikogo!
ESTERKA.
Więc ty ich ratuj! Oni przez nas giną,
Wszak tyś mojego występku przyczyną!
Wszak sam widziałeś, żem nie była w stanie,
Jak zbójcę, ciebie dać na rusztowanie!
Sam jesteś świadkiem, że miałam w pamięci,
Twą dawną dobroć, gdyś niósł przez czas długi
Uciśnionemu ludowi usługi...
KOCHAN.
Nie, jam jedynie twoje spełniał chęci!
Dla ciebie króla tumaniłem zdradnie,
Dla ciebie zacnych spotwarzałem ludzi,
Dla ciebie ręce przekupstwo mi brudzi!
Co mnie obchodzi twój lud? Niech przepadnie!
ESTERKA.
Gdy król mnie pytał, — to, z trwogi zdrętwiała,
Wpół nieprzytomna, wszak jam pamiętała
I o miłości twojej... choć tak dzika,
Choć okropnego dała mi wspólnika!
Czułam, że może mnie jednej niewolno
Potępić ciebie, — że nie jestem zdolną
Sprawiedliwości strasznej być narzędziem...
Nie pomyślałam tylko, że przezemnie
Ucierpią tamci!..
KOCHAN.
Nie troszcz się daremnie.
Przecież wiem od was, jak to się w potrzebie
Jednych opłaca, a drugich rozczula.
Zjednam więc sługi i trafię do króla,
Ale, Estero, wymagam od ciebie
Także nagrody!.. Ten, kto tyle bierze,
Musi nawzajem hojny być w ofierze.
Jam ci poświęcił całe moje życie
I życie Spytka. Słuchaj, tak sowicie
Na całym świecie nikt cię nie obdarzy:
Żaden z monarchów i żaden — z nędzarzy!
ESTERKA.
Jak ty mnie dręczysz,
KOCHAN.
Ester, tyś rzuciła,
Ty sama urok, — i jego to siła
Sprzęgła nas jarzmem, skuła, jak żelazem,
Że nam żyć trzeba, albo umrzeć razem!
Zabójcą jestem przed Boga obliczem,
Alem przed tobą nie zawinił w niczem.
Bo, choćby nawet tych kilku zginęło,
Wobec korzyści cóż znaczy ta strata?
Wróg wasz największy zgładzony ze świata,
A kasztelana śmierć — to moje dzieło!
ESTERKA.
Ohydna zbrodnia!
KOCHAN.
Na siebie ją biorę...
Ty zaś mą ręką zwaliłaś zaporę,
Co pozbawiła twój naród opieki.
I będziesz może kiedyś znakomita
Pośród hebrajskich niewiast, jak przed wieki
Twa imieniczka sławna, lub Judyta;
Staniesz się chlubą waszego plemienia,
Za cenę...
(Głucho).
Hańby mej i potępienia! (Po chwili, namiętnie).
Co tam! Niczego mi nie żal... Wy macie
Tryumf, — ja twoim czarem się upoję...
O, tyś mi droższa nad zbawienie moje!
Nad wszystko droższa!
(Porywa ją i całuje).
ESTERKA (wyrywając się z jego objęć).
Skrytobójczy kacie!
Ja nienawidzę ciebie!
(Długie milczenie).
KOCHAN.
To już wolę...
Niźlibyś nadal uwodzić mnie miała.
Lecz odtąd — biada!
(Chce odchodzić).
ESTERKA.
Podły! tysiąc razy!
Jak głaz, tu stałeś kiedym przysięgała,
A teraz idziesz uwięzić tych Judzi?
KOCHAN.
Idę królewskie wypełnić rozkazy;
Kaźmierz tak kazał, — jego wola święta!
ESTERKA.
Na rzeź powiedziesz bezbronne jagnięta!
I czy choć litość w tobie się nie zbudzi?
KOCHAN.
Kiedym truł Spytka, litości nie miałem
Nie mam i dzisiaj.
(Gwałtownie).
Ja rządzę się szałem,
A nie litością !
ESTERKA.
Myślisz, że zmuszona,
Sama ci wreszcie rzucę się w ramiona?
Myślisz, że zgnębisz ty istotę biedną,
Śmiały rycerzu? Nigdy!
KOCHAN.
Nie, nic zgoła
Nie myślę, wierzaj. Ja wiem tylko jedno,
Że cię, Estero luba, trzymam w ręku!
Do tego kresu szedłem pomaleńku,
I osiągnąłem zamierzone cele.
Tak!... Chociaż to mnie kosztowało wiele.
ESTERKA.
W ręku mnie trzymasz, zwycięzki młodzianie!
Lecz, gdy przed królem uczynię wyznanie,
Co wtedy będzie ?
KOCHAN.
Nikt ci nie uwierzy.
Spróbuj, pogorszysz jeszcze swoją sprawę.
Wszak dla mnie Spytek serce miał łaskawe,
Mnie z grona wszystkich wyróżniał rycerzy;
Był dla mnie ojcem. Teraz zań się modlę.
Ja struć nie mogłem kasztelana podle,
Wyście go struli, to jasne, jak słońce!
Wy jedni tylko.
ESTERKA.
Nieba wszechmogące,
Jaki bezwstydny!
KOCHAN.
A choćby wyznanie
Twoje król przyjął! Natenczas ja zginę.
Lecz jak mu zdołasz wyjaśnić przyczynę
Mego występku? Czyliż będziesz w stanie
Dowieść, żem działał darmo, bez nagrody,
Tak sobie! Jakie przedstawisz dowody,
Żem nie był twoim kochankiem, że w zmowie
Wspólnieśmy Spytka nie zamordowali?
Gdy król o naszych postępkach się dowie,
To ludu twego sam Bóg nie ocali!..
Król was wypędzi wszystkich ze swej ziemi,
Wtedy go łzami nie zmiękczysz rzewnemi,
A twe przysięgi straciły już władzę...
To ze mną, Ester, zrywać ci nie radzę.
ESTERKA.
Z tobą się łączyć dalej!.. Wieść zbrodniczy
Żywot, — ohydy pełen i goryczy?
Za nic? Gdyś liczył na to, jesteś w błędzie.
Ja zrywam z tobą, niechaj, co chce, będzie!
Zrywam nazawsze!
KOCHAN.
Upewniam cię zgóry;
Dziś jeszcze żydzi pójdą na tortury,
Oprawca weźmie ich w żelazne kleszcze....
ESTERKA.
Pozwolisz na to?
KOCHAN.
I na więcej jeszcze!
Może, Estero, twoja spadnie głowa,
A już conajmniej pójdziesz precz z Łobzowa.
ESTERKA.
Pozwolisz na to?
KOCHAN.
Z najczystszem sumieniem!
Wy tutaj winni: łowczy się nie myli;
Tyś trucicielką! boś od pierwszej chwili
Truła mi duszę zdradliwem spojrzeniem.
(Groźnie).
O, ja czekałem na tę porę długo,
Bym mógł zapłaty na pewno zażądać!
Będziesz kochanką moją!... moją sługą!
Jak pies, mi w oczy z obawą spoglądać;
I śledzić będziesz myśli na mem czole,
Posłusznem uchem chwytać me wyrazy
I z moją dolą złączysz swoją dolę! —
Idę wypełnić królewskie rozkazy! (Odchodzi).
Scena ta.
ESTERKA (sama).
Polegną z ludu mojego ofiary...
( Stoi przez czas jakiś w zamyśleniu).
Wyznać królowi wszystko?... Cóż pomoże!
Nie da już wiary, — a tu trzeba wiary...
Kochan zaprzeczy, spotwarzy... O! Boże!
Dokoła widzę przed sobą bezdroże:
Bo, jakiekolwiek będą losy moje,
Czysta w tem życiu już się nie ostoję.
(Wchodzą: Andrzej i Baryczka).
Scena ma.
BARYCZKA, ANDRZEJ, na stronie ESTERKA.
ANDRZEJ (do Baryczki).
Czekajcie tutaj jedno mgnienie powiek.
Zaraz powracam.
(Wychodzi).
ESTERKA (na stronie).
I znowu ten człowiek!
Ach, jakież on ma wynędzniałe lica!
Oczy zapadłe błyszczą.
BARYCZKA (na stronie).
Bezwstydnica!
ANDRZEJ (powraca).
Pan miłościwy będzie tu za chwilę.
Spocznijcie nieco. Król ma zajęć tyle,
A śmiercią Spytka zasępiony srodze.
BARYCZKA.
Właśnie w tej sprawie do króla przychodzę.
ANDRZEJ.
W tej sprawie?
BARYCZKA.
Tak jest. W kilku innych jeszcze.
ESTERKA (na stronie).
Jakieś mną miota przeczucie złowieszcze!
Bym ztąd wyjść mogła!
(Pauza, — Baryczka rozmawia z Andrzejem,
wchodzi król, zanim dworzanie).
Scena ma.
KAZIMIERZ, BARYCZKA, ANDRZEJ, ESTERKA,
na stronie DWORZANIE.
KAZIMIERZ.
(Do Baryczki).
Biskup cię przysyła.
Czemu Bodzanta do mnie przyjść się wzdraga?
Przez posły wilk nie tyje.
BARYCZKA.
Przyczyn siła
Jest k temu.
KAZIMIERZ.
Jakież!
BARYCZKA.
Biskup niedomaga.
KAZIMIERZ.
To wykręt! wykręt nic rzeczy nie zmienia.
(Szorstko).
Jakie do króla waść masz polecenia?
BARYCZKA.
Ksiądz biskup zważył w mądrości głębokiej,
Że kasztelana musieli struć żydzi,
Więc ich oskarża.
KAZIMIERZ.
Tak się jemu widzi?
Dotąd w tym względzie nic nie wiemy zgoła,
Lecz poczynione są stosowne kroki.
BARYCZKA.
O sprawiedliwość ten nowy gwałt woła.
KAZIMIERZ.
Ja sam z winnymi obrachunek zrobię,
Więc biskup może spać spokojnie sobie.
BARYCZKA.
Ksiądz biskup widzi w tej zbrodni zuchwałej,
Jako żydostwo hardo głowę wznosi;
Gdy od ich knowań cierpi naród cały,
To o przytarcie rogów kornie prosi.
KAZIMIERZ ( sucho ).
Proźba spełnioną będzie, jak należy.
BARYCZKA.
Ksiądz biskup sądzi, że straszne dokoła
Zepsucie nawet wśród chrześcian się szerzy,
Czem jest zmartwiony dostojnik kościoła.
KAZIMIERZ.
I ja się martwię za biskupa śladem,
Lecz cóż? działajcie słowem i przykładem.
BARYCZKA.
Kapłani robią, co są zrobić w stanie,
Lecz racz nam pomódz, miłościwy panie,
Bowiem zgorszenie zwykle idzie z góry,
Wojsko na swego wodza się ogląda,
A wszak rozpustą dyszą tutaj mury.
(Dobitnie).
To też poprawy Ojciec Święty żąda.
KAZIMIERZ (marszczy brwi ).
Co?
Baryczka.
Ojciec Święty przemawia przezemnie,
To Klemens szósty woła z Awinionu.
On Biskupowi zalecił tajemnie
Czuwać, by swego król nie hańbił tronu.
Ksiądz biskup czekał dotychczas cierpliwie,
Ale wystąpić już największa pora;
Ratować trzeba, póki człowiek żywie
Gdy umrze, wtedy nie szukaj doktora.
Królu, ty działasz ludowi na szkodę,
W pożądliwościach żadnej nie znasz miary;
Rozpędź trefnisiów i nałożnic trzodę,
Tę sprośną zgraję bez czci i bez wiary,
Rozpędź ich, królu, i tę, która stoi
Na czele, niby wszeteczeństwa godło;
Precz od królewskich wyżeń ją podwoi,
Jawnogrzesznicę, tę żydówkę podlą!
( Esterka kryje się za tron ).
KAZIMIERZ ( na tronie ).
Do pomazańca mówisz, hardy klecho!
BARYCZKA.
Mówię do władcy, co się w grzechu tarza,
Wołam do ciebie ze stopni ołtarza
I w wielkiej sprawie słowem walczę śmiałem.
Dwie córki, które zawdzięczasz Esterze,
Króla!...
( Załamując ręce ).
w żydowskiej zostawiłeś wierze.
Rzecz bez przykłada w chrześcijaństwie całemi
Ty świętokradzko pańskie gnębisz sługi,
Nad cnotliwymi cięży twoja ręka;
Toniesz w nierządzie, jak Baltazar drugi,
A twa drapieżność kościół święty nęka,
Z mienia odziera! W osobie kapłana,
Pomnij, krzyżujesz ty Chrystusa Pana,
Tak jak wynosisz Jego srogie katy,
Kiedy niewiernym dajesz przywileje;
Z naszej to krzywdy biorą łup bogaty.
Bacz, bo się miara swawoli przeleje;
Strzeż się, bo grzechów twoich kłos dojrzały,
I wkrótce groźne musi nadejść żniwo;
Gdy w bezeceństwie jawnem szukasz chwały,
To drżyj przed Boga prawicą straszliwą!
KAZIMIERZ ( w uniesieniu ).
Ty drżyj! bo gniewu powalę cię gromem!
Zgniotę!...
( Ogólne przerażenie; u podwojów cisną się dworzanie; Esterka, na pół omdlała, stoi,
oparta o ścianę ).
BARYCZKA ( głosem podniesionym ).
Piekielne duchy rządzą domem,
Kędy mieszkańcy porwani są szałem;
Bodaj się zapadł ten Babilon nowy,
Gdzie ladacznice frymarczą swem ciałem,
Króle przed niemi pochylają głowy!
Gdy tu bezecna tłuszcza się weseli,
Miodem i jadłem tuczy się obficie,
Prawa królowa, zamknięta w swej celi,
Zbawiona męża, we łzach pędzi życie!
KAZIMIERZ.
Milcz! zamilcz!
BARYCZKA.
Ja tu wołam do pokuty,
Ja wzywam ciebie, królu, na poprawę;
Precz odrzuć owoc występku zatruty,
Bo oto idą straszne czasy krwawe.
( Podnosi ręce ).
Kara zawiśnie Boża wam nad głową,
Pan chłostać będzie winne bez litości,
I ześle na was zarazę morową,
A zgniła ropa pożre wam wnętrzności.
Przeciągłym hukiem brzmieć będą niebiosy,
Stwórca na pogrom ześle wojska swoje,
Ziarno przestanie pełne rodzić kłosy,
Zagasną światła i wód wyschną zdroje!
Ziemię egipskie ogarną ciemności,
Lud obłąkany rzuci swe siedliska,
A zmarłych z głodu psy rozwłóczą kości,—
Ta za bezprawia czeka pomsta bliska!
KAZIMIERZ ( jakby do siebie ).
Nim tamta przyjdzie, ja swoją wymierzę.
BARYCZKA.
Toż pomnij, jeśli z pokorą i szczerze
Nie będziesz kajał się za swoje grzechy,
Wówczas się kościół od ciebie odwróci,
Ostatniej kiedyś odmówi pociechy,
Na złego króla biskup klątwę rzuci!
I zwolni twoich poddanych z przysięgi,
Nie będą odtąd mieli cię za pana,
I runą w gruzy twierdze twej potęgi,
Korona z czoła spadnie ci,—strzaskana!
I pójdziesz wielkich bezbożników śladem
W świat na tułaczkę i wieczne wygnanie
I gryźć się będziesz własnych wspomień jadem...
—To zważ to wszystko, najjaśniejszy panie.
KAZIMIERZ.
(Porywa się w największym gniewie).
Precz ztąd! Przez Boga! Uciekaj ztąd, klecho,
Bym własną ręką nie zadławił ciebie!
BARYCZKA ( ze spokojem ).
Plagi, śmierć samą ja zniosę w potrzebie,
Bo mi jest wiara siłą i pociechą;
Uciski wszelkie ofiaruję Bogu.
—Idę. Z nóg prochy otrząsam u progu.
( Oddala się; wszyscy obecni w popłochu
opuszczają komnatę).
Scena ta.
KAZIMIERZ ( sam ).
Powietrza!
( Otwiera okno i siada przy niem; długie mil
czenie; wchodzi Kochan ).
KOCHAN.
Przyszła już żydów gromada,—
W sieni ich łowczy z podkoniuszym bada,
Ale coś śledztwo nie wiedzie się wcale.
KAZIMIERZ ( ponuro ).
Był tu Baryczka. Śmiał lżyć mi zuchwale...
Tak w nietykalność swej osoby wierzy.
To winowajcę ukarać należy.
( Pauza ).
Tobie spełnienie wyroku polecę:
W nocy za zamkiem utopić go w rzece!
( Kochan cofa się z przerażeniem ).
Jutro niech o tym wieść szerzy się czynie.
( Powstaje ).
On za obrazę majestatu ginie!
( Wchodzi Andrzej ).
ANDRZEJ.
Nic nie powiedzą oni z wolnej ręki,
To cóż zrobimy, panie?
KAZIMIERZ.
Wziąć na męki!
Obraz VIty.
Komnata królewska.
( Wchodzą Kazimierz i Janusz ).
KAZIMIERZ.
Tak, jako rzekłem, to będzie najlepiej,
Gdy co najrychlej wybierzesz się w drogę.
JANUSZ.
Jutro o świcie ztąd wyruszyć mogę.
KAZIMIERZ.
Sama myśl o tem na duchu mnie krzepi.
JANUSZ.
W skutek poselstwa jak najmocniej wierzę.
KAZIMIERZ.
Księdza Wojciecha masz w poselskiem gronie,
Wybrani z tobą jadą też rycerze;
Za jaki miesiąc staniesz w Awinionie
Przed dobrotliwem papieża obliczem.
JANUSZ.
Prędzej, ta podróż nie potrwa tak długo.
KAZIMIERZ.
Ja wierzę, że ty nie powrócisz z niczem.
JANUSZ.
Wszak Klemens szósty ojciec jest łaskawy.
KAZIMIERZ.
Oświadcz, że jestem jego wiernym sługą,
I hołd odemnie złóż kościoła głowie;
Potem zdaj poczet z tej bolesnej sprawy,
Niechaj cierpliwie wysłuchać cię raczy.
Powiedz, że w grzechach nie szargam korony,
Że ja do tego byłem przymuszony
I wprost postąpić nie mogłem inaczej:
Baryczka w mojej znieważył osobie
Majestat! Zbrodnia nie mogła pójść płazem.
On zelżył króla,—za króla rozkazem
Gwałtowną śmiercią w chłodnym spoczął grobie.
JANUSZ.
Trzy dni minęły już od śmierci jego.
KAZIMIERZ.
Wszędzie królowie swojej władzy strzegą,
Ja żądam, aby szanowano moję.
Krajem nie mogą mnogie wichrzyć pany,
Bo rząd królowi jednemu jest dany,
I ja przy swoich świętych prawach stoję.
JANUSZ.
Wiernie to ojcu świętemu przełożę.
KAZIMIERZ.
Kajam się przed nim, jak grzesznik, w pokorze.
I, gdyby papież odpuścił mi winę,
Ja do pokuty okażę się skory
I kościołowi sutą dam daninę,
A nadto dźwignę dwa nowe klasztory.
O! gdyby wina ta była zmazana,
Dla chwały Bożej złota nie chcę skąpić;
Krzyżem bym leżał co wieczór i zrana.
(Dobitnie).
Ale inaczej nie mogłem postąpić.
(Wchodzi Andrzej).
Scena ga.
CIŻ. ANDRZEJ.
ANDRZEJ.
Od trzech dni więźniów trzymamy pod strażą,
Próżno oprawcy żelazem ich parzą,—
Wiedząc, że kara czeka ich surowa,
Dotąd jednego nie wyrzekli słowa.
JANUSZ.
Może niewinni.
ANDRZEJ.
Niewinność wnet pryśnie,
Gdyby im nie dać przez dni kilka strawy.
Kiedy na twarzy głód piętno wyciśnie,
To się powieści dowiemy ciekawej
O struciu Spytka.
KAZIMIERZ.
Niechaj przymrą głodem,
Ale tortury powstrzymać należy.
( Po chwili ).
Czy żupnik stary wypuszczony z wieży?
ANDRZEJ.
Nie.
KAZIMIERZ.
To go puścić.
ANDRZEJ.
Królu, jest tam jeszcze
Nieletni żydek; gdy go biorą w kleszcze,
W rękach pachołków, jak robak, się wije;
On wątły bardzo,— tych mąk nie przeżyje.
KAZIMIERZ.
Lotan?
Andrzej.
Tak, Lotan.
Kazimierz. Ja znam to pacholę.
( Zamyśla się ).
Lecz toku śledztwa dla niego nie zmienię,
Na nim największe cięży podejrzenie.
Idź i oznajmij mą królewską wolę.
( Andrzej odchodzi ).
Scena cia.
KAZIMIERZ, JANUSZ.
KAZIMIERZ.
Zaiste wiele dałbym, mój kanclerzu,
Aby dojść prawdy.
JANUSZ.
W zdumieniu głębokiem
Jestem. Dotychczas nic nam nie wyznali.
Gdyby to byli nie oni?
KAZIMIERZ.
Azali
Zbójcy mam szukać tu pod moim bokiem?
Na zamku? Wszak ci pewni ludzie wkoło
I sługi wierne. — Czemu marszczysz czoło?
JANUSZ.
Gdyby nie oni?
KAZIMIERZ.
Więc któż ? Ja sam sobie
Po tysiąc razy daję to pytanie,
Lecz nie znajduję odpowiedzi na nie...
Lękam się, czyli nadużyć nie robię,
Męcząc niewinnych.
JANUSZ.
Choćby nawet w zmowie
Na życie mieli godzić kasztelana,
Nie uczyniliby tego w Łobzowie.
Wszak w jego domu można kupić sługi.
A nadto, królu, ważny dowód drugi:
Oni umieją zacierać poszlaki,
Idą ostrożnie a zwolna do celu,
Nagle się nie mszczą na nieprzyjacielu, —
A przecież Spytek walczył, jak lew jaki,
Przeciw ich sprawie w dniu swej śmierci — zrana, —
I miałby poledz z ich ręki wieczorem?
Nie. Choć jest sprawa wielce zagmatwana,
Ja nie przestanę nalegać z uporem.
By król uwagę zwrócił w inną stronę.
KAZIMIERZ.
Zrobię to. Śledztwo jeszcze nie skończone.
JANUSZ.
Tutaj na zamku zdałyby się szpiegi,
Przejśćby potrzeba pachołków szeregi;
Może złoczyńca wśród nich się ukrywa,
Rad, że go ręka nie dosięgnie mściwa.
Wszystkiego zwalać na żydów niemożna,
Ich tylko winić, ich samych, — rzecz zdrożna.
KAZIMIERZ.
Niesprawiedliwość zbyt często się dzieje
Tym, co są w kraju — pozbawieni prawa.
Gdy ciężkie życia przechodzą koleje,
Rada im ulżyć moja dłoń łaskawa, —
Kiedy, kanclerzu, wrócisz od papieża,
Na przywilejach przyłożę pieczęci;
Dziś mnie mogiła powstrzymuje świeża,
Rzecz tę odkładam dla Spytka pamięci.
JANUSZ.
Tak, — od nieładu niech nas Bóg uchowa:
On to jest w państwie wszelkich klęsk przyczyną, —
Bezprawie ludy, jak zgnilizna, psowa,
Aż wkońcu w strasznem upodleniu giną!
KAZIMIERZ.
Rad zawsze, słucham twojej mądrej rady.
(Wchodzi Kochan ).
Scena ta.
KAZIMIERZ, JANUSZ, KOCHAN, później LEW.
KOCHAN (do króla ).
Żupnik jest w sieni.
KAZIMIERZ.
Czemuś taki blady?
KOCHAN.
Nie śpię.
KAZIMIERZ ( do kanclerza ).
Od śmierci Spytka potruchliwa,
Śmiertelnie omdlał na jego pogrzebie;
Musi w nim boleć dusza żałośliwa,
Bo mu nie daje zgoła przyjść do siebie.
JANUSZ.
Czas to uleczy.
KAZIMIERZ ( do Kochana ).
Niech wejdzie Lew stary.
( Kochan oddala się, za chwilę wraca z żup
nikiem ).
LEW ( całuje króla w rękę ).
Panie, przychodzę do nóg się pokłonić
I podziękować za łaskę doznaną.
Ale racz, królu, tamtych jeszcze bronić,
By ich bez winy nie pomordowano.
Nie ich to ręce skalane tym czynem,
Nie oni, panie, kasztelana struli.
Niech oto wszyscy staną przed rabinem,
Niechaj w śmiertelnej przysięgną koszuli
Na wielkie imię mocnego Jehowy,
Niech będą zemstą zagrożeni Bożą,
A jeśli, królu, wtedy się zatrwożą,
Każ im bez zwłoki poucinać głowy.
KAZIMIERZ ( do kanclerza ).
Co mówisz na to ?
JANUSZ.
Dobrze, niechaj złożą
Przysięgę.
LEW.
Panie! nie katuj ich więcej, —
Mąk takich człowiek długo nie wytrzyma.
Mój wnuk jest w lochu, zważ na wiek dziecięcy,
On niewinności spogląda oczyma
Na świat. Sierotą został już od młodu
I miał na starość zamknąć mi powieki;
Zamysł zbrodniczy tak odeń daleki,
Jak wschód daleko leży od zachodu.
KAZIMIERZ.
Wierzaj, że litość w mojem łonie gości,
Chciałbym, żupniku, ulżyć twej żałości.
Tu mi na zamek przyprowadź rabina,
Za nim ci ludzie niech przyjdą pod strażą,
Odprzysiężeniem winy z siebie zmażą,
Skoro ta droga została jedyna.
(Powstaje ).
Wydam rozkazy. Chodź zemną, mój stary.
JANUSZ (do króla ).
Stanęło na tem. Ruszam jutro zrana.
( Kazimierz z Lwem idą w drzwi na lewo, Janusz na prawo, — zostaje Kochan ).
Scena ta.
KOCHAN, poźniej ESTERKA.
KOCHAN ( sam ).
Więżą, katują niewinne ofiary,
A moja zbrodnia jest nieukarana.
(Wbiega Esterka ).
ESTERKA.
Gdzie król, gdzie król jest?
KOCHAN.
W kancelaryi swojej.
( Esterka idzie do drzwi i wraca ).
KOCHAN.
Widzę, Estera coś króla się boi.
ESTERKA.
Oni tam zginą!
KOCHAN.
Tak — wszyscy zginiemy.
ESTERKA.
A tyś jest sprawcą!
KOCHAN.
Jam sprawca, — nie przeczę.
Dlatego dłużej nie chcę zostać niemy,
Wyznam królowi.
ESTERKA (przerażona ).
Zgubisz nas, człowiecze!
KOCHAN.
Wiem.
ESTERKA.
Siebie zgubisz.
KOCHAN.
Wiem.
ESTERKA.
Grób ciebie czeka?
KOCHAN.
Toć grób żadnego nie minie człowieka.
( Esterka ze zdumieniem spogląda na Kochana ).
ESTERKA.
Co tobie?
KOCHAN.
Dłużej już cierpieć nie mogę,
Lub mi się wszystkie zmysły pomieszają.
O! wolę stokroć znieść przed śmiercią trwogę,
Niż walczyć z ową czarnych duchów zgrają,
Która otacza mnie we dnie i w nocy.
Aby żyć, nie mam już chęci i mocy,
Bo jest mój żywot na nice popsuty,
A pierś mi szarpią sumienia wyrzuty!
ESTERKA.
Nieszczęsny!
KOCHAN.
Grzechem zbrukałem się podle, —
Jeno się teraz o skonanie modlę,
Choć wiem, że łaska nie czeka mnie w niebie,
Że wiekuisty ogień mnie pochłonie. —
Już wszystkie żądze zagasły mi w łonie,
Nawet, Estero, już nie pragnę ciebie!
ESTERKA.
Czego chcesz zatem?
KOCHAN.
Pokuty i kary!
(Ciszej ).
Wiesz ty, Estero, jakie moje życie?
We śnie okropne nękają mnie mary,
Nad łożem słyszę potępieńców wycie;
Co noc się dla mnie wznawia bal w Łobzowie,
Jękami, płaczem rozbrzmiewa kapela,
A Spytek wola, wznosząc moje zdrowie:
"Do ciebie piję, synu przyjaciela!"
Napróżno puhar chcę mu wydrzeć z ręki, —
Jakby wkopany w ziemię, głazem stoję...
A tu się coraz wzmagają te jęki!
A Spytek ciągle pije zdrowie moje!
ESTERKA.
Włosy powstają...
KOCHAN.
I nieraz to trwało...
Zgadnij, — jak długo?
ESTERKA (zakrywając twarz ).
Okropność!
Kochan (tajemniczo, nachylając się do Esterki ).
Noc całą!
(Milczenie, potem Kochan mówi dalej ).
Na jawie nawet straszą mnie widziadła.
Dziś rankiem, spojrzę, znów kasztelan stoi;
Ogromny, straszny w swej żelaznej zbroi,
A twarz od jadu mojego mu zbladła.
ESTERKA.
O, Boże!
KOCHAN.
Mówił wielkim głosem do mnie,
Śmierć swą wyrzucał, ojcobójcą mienił,
Aż tak mnie zgrozą zdrętwił i skamienił,
Żem jeno patrzał w niego nieprzytomnie.
ESTERKA.
Ciężko Bóg karze!
KOCHAN.
A gdy ten odchodzi,
Widuję księdza o wychudłej twarzy, —
Baryczkę widzę. Wtedy mi się marzy,
Że go na Wiśle jadę topić w łodzi,
A on się modli wówczas, gdy go topię,
Świat błogosławi, a zaś mnie przeklina...
W śmiertelnej trwodze drżę, niby osina.
To znowu Lotan, owo biedne chłopię,
Od tortur krwawe pokazuje rany
I jęczy. Brońcie, litosne niebiosy!
Jakaś mnie ręka porywa za włosy...
Zrywam się z krzykiem, miecz chwytam ze ściany.
Wrzaskiem i mieczem chcę strachy przerazić,
Albo żelazo w piersi własne wrazić!
ESTERKA.
Ty chcesz się zabić?
KOCHAN.
Tak, ja się zabiję...
Co znoszę, serce nie zniesie niczyje.
Mej śmierci Boże żądają wyroki,
Muszę umierać!
ESTERKA.
Słyszę króla kroki,
Nie chcę go widzieć teraz.
( Wybiega ).
KOCHAN ( sam ).
Ha! uciekła!.. —
Ja nie mam uciec dokąd, krom do piekła!
( Po chwili ).
Tam, chociaż będzie gorzej, — lecz inaczej,
Tam już me oko Spytka nie zobaczy,
Tam potępieńcy sami!..
( Wyjmuje z zanadrza truciznę ).
Jadu nieco
Zostało jeszcze.
( Zażywa trucizny ).
Duchy wnet odlecą!
( Wchodzą Kazimierz i Lew ).
Scena ta.
KAZIMIERZ, KOCHAN, LEW.
KAZIMIERZ ( do Lwa ).
Żegnaj! rad jestem pomódz waszej biedzie.
( Lew odchodzi, król siada, zamyślony — do siebie ).
Jutro o świcie kanclerz ztąd wyjedzie.
KOCHAN ( na stronie ).
Teraz mu powiem.
( Zbliża się do króla ).
Miłościwy panie!
( Król zwraca głowę ).
Wielkie przed tobą mam zrobić wyznanie..
KAZIMIERZ.
Mów.
KOCHAN.
Puść tych ludzi, niech nie giną marnie;
Długo znosiłem to sercem nieczułem,
Oni niewinnie cierpieli męczarnie,
Bo kasztelana, królu, — ja otrułem !
( Król porywa się ).
KAZIMIERZ.
Ty! co ty gadasz? ty! ty!
KOCHAN.
Tak, nikt inny,
Klnę się na Boga! ja tu jestem winny.
Jam wsypał jadu podstępnie do czary,
Z mej ręki zginął ów dzielny wódz stary,
Ja go zgładziłem zdradziecko ze świata.
KAZIMIERZ.
Tyś to uczynił? w tobie znalazł kata?
Że zabił ojca, syn się nie wypiera!
KOCHAN.
Do czynu tego pchnęła mnie Estera.
( Król wstrząsa się ).
Przez swoje oczy, przez swe cudne lica
Ona urzekła mnie ta czarownica,
Do zbrodni moje skierowała kroki,
Na moją głowę rzuciła uroki.
Gdy mnie w moc swoją porwali szatani,
Siebie i innych zatraciłem dla niej.
Byłem jej sługą, niewolnikiem, szpiegiem,
W końcu stanąłem nad przepaści brzegiem,
A teraz idę z jej winy do piekła.
Ona to, królu, ona mnie urzekła!
KAZIMIERZ.
Ona przysięgła, że ta sprawa cała
Obcą jest dla niej.
KOCHAN.
Przysięgła fałszywie;
O wszystkiem dobrze Estera wiedziała,
Tak jak wiedziala o swym na mnie wpływie.
Każdą, bywało, chęć jej spełniam wiernie,
Tu dla żydowstwa datkiem lub namową
Zyskam milczenie lub poparcia słowo,
Tam, jeśli trzeba oczernić, — oczernię.
Gdy tak nademną urosła jej władza,
Rzekła mi Ester: "Spytek nam przeszkadza,
Proszę cię, usuń zawadę czemprędzej".
— A Spytek nie brał żydowskich pieniędzy!
Miał zaś twe łaski i powagę wielką. —
Więc musiał umrzeć. Ona kusicielką,
Jam był zabójcą.
KAZIMIERZ.
Przebóg! wy oboje
W spiskach i w zmowie? Ulubieńce moje!
KOCHAN.
(Mówi z coraz większą trudnością — głosem
urywanym).
Tak, my oboje. Gdy wyznanie robię,
Królu, nie szukam zemsty na Esterze;
Ale musiałem wszystko odkryć szczerze,
Czuję, że będzie spokojniej mi w grobie.
KAZIMIERZ.
Ja ci ufałem, jak ufam niewielu,
Straszny cię wyrok czeka, trucicielu.
KOCHAN.
Na mnie wyroku już nietrzeba wcale:
Za chwilę trupem u stóp twych się zwalę.
(Chwieje się).
Ja się otrułem. Chłód mnie wśkróś przenika.
(Pada).
Tym samym jadem strułem nieboszczyka.
KAZIMIERZ.
Umiera!
KOCHAN.
Królu, jam zbrodniarz, wiem o tem...
Niewart litości... Lecz, gdy mnie niestanie,
Kiedy pogrzebią gdzieś, jak psa, za płotem,
To odpuść słudze, miłościwy panie...
(Kona).
(Kazimierz klaszcze, —zjawia się. dworzanin).
Kazimierz.
Sprowadzić zaraz Esterę.
(Dworzanin odchodzi).
{Wchodzi Andrzej).
Scena ma.
KAZIMIERZ, ANDRZEJ, KOCHAN umierający,
później LEW.
ANDRZEJ.
Już z wieży
Przyszli więźniowie.
(Spostrzega Kochana).
Co to jest przez Boga!
KAZIMIERZ.
Każ im pójść wolno. —Tutaj sprawca leży.
(Wchodzi Lew).
LEW.
Panie, zmarł Lotan!
ANDRZEJ (na strome).
Godzina złowroga!
KAZIMIERZ.
Śmierć oto weszła z wyostrzoną kosą.
LEW.
Konającego wynieśli go z lochu.
(Lamentując: )
Ja teraz w żalu będę chodził boso,
Na siwe włosy nasypią mi prochu,
Zaś biodra worem żałobnym przepaszę
I będę śpiewał smutne psalmy nasze!
Zmarło się, zmarło mojemn chłopczynie,
Oto podpora mej starości ginie,
Siwej starości chluba i osłoda.
ANDRZEJ (pół głosem).
Zginął niewinnie! Biedny chłopiec, szkoda.
KAZIMIERZ (Wskazując na Kochana).
To winowajca!
(Wchodzi Esterka),
A to sprawczyni.
I sprawiedliwość król teraz uczni.
(Esterka staje przed królem).
Scena ma.
KAZIMIERZ, ANDRZEJ, LEW, ESTERKA, DWORZANIE,
nieco później WIERZYNEK.
KAZIMIERZ (do Esterki).
Tu trup zsiniały leży mego sługi,
A tam zaś w mieście Lotana trup drugi,
Śmierć dwojga ludzi na twą duszę spada, —
Ester, to twoja zabiła ich zdrada.
ESTERKA.
Co mówisz, panie? miesza mi się w głowie!
Ja zmysły tracę! co się tutaj stało?
Jam ich zabiła?
KAZIMIERZ.
Niechaj ci odpowie
Twój niemy wspólnik.
(Wskazuje trupa).
On mi prawdę całą
Wyznał przed śmiercią.
ESTERKA.
Posłuchaj mnie, panie,
Tylko posłuchaj ?
KAZIMIERZ.
Tamto mi wyznanie
Wystarczy. Zwiodłaś już raz mnie nikczemnie.
ESTERKA.
Panie, ach czuję, krew zastyga we mnie!
(Załamuje ręce).
Więc tak! jam winna! Każ na środek miasta
Wywieść i stosem przywalić kamieni.
Niech grunt tam moją krwią się zarumieni,
Jam winna, panie, ja, słaba niewiasta,
Przysięgłam krzywo, to najmocniej boli.
Zbłądziłam, królu, z bojaźni, z rozpaczy...
Niech pan mój w gniewie wysłuchać mnie raczy:
Spytek zmarł mimo mej wiedzy i woli;
Nic nie wiedziałam o zamyśle zgoła,
I zgrozą przejął mnie czyn dokonany!
Lecz wyjść nie mogłam z zaklętego koła,
Bo ten szaleniec włożył mi kajdany,
Pieczęcią zaniknął mi usta. Jehowa
Widzi, nie mogłam wyrzec prawdy słowa!
(Służba wynosi zwłoki Kochana).
KAZIMIERZ.
Opuścisz dzisiaj Łobzowo!
ESTERKA (przerażona).
Na zawsze?...
KAZIMIERZ.
Tak jest, na zawsze.
ESTERKA.
Nie, śmierć raczej wolę?
Jeśli twa miłość w pogardę się zmienia,
I gdy już dla mnie niema przebaczenia,
To, rozgniewany, zabij mnie, sokole!
Lub niech mnie raczej ziemia tu zagrzebie,
Bo ja żyć, panie, nie mogę bez ciebie!
(Z boleścią).
Nie mogę.
KAZIMIERZ.
Odejdź, słowa me niezłomne.
Zapomnij.
ESTERKA (porywczo).
Nigdy ciebie nie zapomnę!
(Z rozczuleniem).
Pamiętać będę, królu, w każdej dobie,
Całe me życie zmieni się w tęsknotę...
Ja nie zapomnę! Lecz ty wspomnij sobie,
Panie, te dawne nasze lata złote,
Gdym była młodszą, milszą ci!... Tę błogą
Przypomnij naszą przesłość!... O, mój panie!
I tyż mię teraz poślesz na wygnanie?
Wspomnij! i nie karz tak srogo... tak srogo.
KAZIMIERZ.
Sama zerwałaś najświętsze ogniwa,
Krzywoprzysiężna niewiasto kłamliwa!
ESTERKA.
Przysięgłam krzywo, skłamałam niegodnie!
Wszystko to prawda... spełniłam tę zbrodnię...
Ona potępia mnie tutaj i — w niebie,
Lecz ja cię kocham, królu!.. kocham ciebie!
KAZIMIERZ.
Odejdź już!
(Daje znak, Lew i Goworek zbliżają się do
Esterki).
ESTERKA (odtrąca ich).
Czekaj, oblubieńcze srogi!
Niech wprzód twe kornie ucałuję nogi.
(Pada na kolana).Żegnaj mi, panie, o ty mój jedyny!
Nieszczęście moje większe jest, niż winy!
(Król odstępuje, Esterka czołga się ku niemu
na klęczkach).
Od sługi swojej, królu, przyjmij dzięki
Za wszystkie łaski z twojej szczodrej ręki,
Za skarby szczęścia, otrzymane w darze;
Za miłość twoją, nawet za wygnanie,
Dzięki!
LEW (ze współczuciem).
Estero, odejdź już, król każe.
(Podnosi ją)
ESTERKA (Wyciąga ręce do króla).
Kaźmierzu!
(Z pokorą).Żegnaj, najjaśniejszy panie.
(Goworek i Lew wyprowadzają Esterkę. — Król
patrzy długo za odchodzącą).
KAZIMIERZ {na stronie).
Z osłody życia wiele mi ubyło.
(Z głębokiem westchnieniem).
Ciężko jest karać swą niewiastę miłą!
(Podczas powyższej sceny dworzanie tłumnie
napełniają komnatę, między nimi Wierzynek).
WIERZYNEK (do Andrzeja).
Jakże zmienione królewskie oblicze.
(Gniewnie).
Widać, że w ludziach złość jest niesłychana,
Gdy smucić mogą tak dobrego pana.
ANDRZEJ.
Wszystko to żydów sprawki tajemnicze.
WIERZYNEK.
Bóg widzi, nieraz szczerze się wstawiałem
Do tronu za tem plemieniem ich całem,
Lecz, gdy już króla śmią dręczyć... jeżeli...
(Z pasya).
Niechby to wszystko razem djabli wzięli!
ANDRZEJ.
Był czas na łaski, idzie czas na gromy;
Teraz im pewnie przepadły dyplomy.
(Wchodzi kanclerz).
KAZIMIERZ (do Janusza).
Kanclerzu, miałeś tych więźniów w obronie,
Sprawa wykryta. Słuszność po twej stronie.
I oto właśnie przybył dowód świeży,
Że me zamiary wykonać należy,
Corychlej ładu ukończyć budowę...
Czy masz u siebie dyplomy gotowe?
JANUSZ.
Tak, panie.
KAZIMIERZ.
Przynieś je zaraz.
ANDRZEJ.
Co słyszę!
WIERZYNEK {na stronie).
Wielki król!
Kazimierz.
Statut natychmiast podpiszę!
(Kanclerz, Wierzynek, Andrzej i reszta
obecnych pochylają głowy przed królem).
KONIEC