Kasprowicz Jan WYBÓR POEZYJ


Kasprowicz Jan

WYBÓR POEZYI

Kto Jana Kasprowicza poznał osobiście, mu

siał go pokochać serdecznie. Natura to szczera,

pełna prostoty. Nie lubi mówić o sobie, nie lubi,

by się nim zajmowano. Najszczęśliwszym się czuje

albo w gronie bardzo blizkich, albo wśród ludu

góralskiego na Podhalu, albo — sam wśród szcze

rych gór. Natura to przytem czerstwa, silna, niespo

żyta. Widać, że w tym człowieku jest moc.

W życiu przeszedł twarde koleje. Kolebka

jego to ta ziemia, co nie wysycha z łez: Szymborze

na Kujawach w Poznańskiem. Tam urodził się

w r. . w chłopskiej chacie, tam bydło pasał,

tam do szkoły chodził. A pół mili było do budynku

szkolnego. Więc

Czasem po szkole, gdy się niebo schmurzy,

Gdy się zbyt straszne sypią zawieruchy,

Trudno do domu wracać w takiej burzy —

Jeszczeby zbłądził w wieczór ciemny, głuchy —

Więc na probostwo, jak się z bożym sługą

Umówił ojciec. Tu między pastuchy

W czeladnej, łyknie łyżkę jedną, drugą,

A potem do owczarni przespać nockę długą.

Nie było to dzieciństwo sielskie, anielskie...

Po ukończeniu szkoły ludowej przeszedł Janek

do gimnazyum w Inowrocławiu, a potem do gimna

zyum św. Maryi Magdaleny w Poznaniu; z kolei

odbył nauki uniwersyteckie w Lipsku i Wrocławiu.

Młodzieniec o sercu gorącem, płomiennem,

począł żywo wraz z innymi krzątać się około bu

dzenia ducha wśród ludu polskiego na Slązku.

Przecie on wyszedł z tego ludu, on ten lud kochał

namiętnie, jego obowiązkiem było nieść mu dobrą

nowinę. Zapomniał Kasprowicz, że lud ślązki ma

drugiego jeszcze opiekuna — rząd pruski. Z roz

kazu rządu został Kasprowicz ujęty, stawiony przed

sąd i za zbrodnię przeciw królowi pruskiemu wtrą

cony do więzienia na długich ośm miesięcy.

Z więzienia napisał do matki wiersz: matko

moja, pomieszczony jako trzeci w niniejszym

zbiorku. Przepiękny wiersz. Nic nie uczynię, abym

nie śmiał oczu podnieść ku twoim oczom... —

taką przysięgę słał z za krat więziennych.

Po odbyciu kary nie mógł były więzień niebez

pieczny dla państwa znaleźć chleba pod zaborem

pruskim i dlatego przeniósł się Kasprowicz do

Lwowa. Tu, przez lat kilkanaście z rzędu praco

wał w redakcyach pism polskich, równocześnie

jednak mimo żmudnych prac redakcyjnych, które

kradły mu czas i swobodę umysłu, tworzył wiele

i co lat kilka, czasem co rok, puszczał w świat

zbiory poezyi. W miarę ukazywania się coraz no

wych tomów zyskiwał sławę coraz większą.

Nic dziwnego — tworzył rzeczy coraz piękniejsze,

coraz potężniejsze. Wreszcie głos ogólny uznał

w Kasprowiczu jednego z największych poetów

polskich. Spotkał go tez zaszczyt niemały, bo

w r. . Uniwersytet lwowski otworzył mu swe

podwoje i powołał go na profesora literatury pow

szechnej. Odtąd wykłada Kasprowicz o piśmien

nictwie różnych ludów, porównywa arcydzieła przez

poetów różnych krajów stworzone, wskazuje drogę,

jaka kroczył duch ludzki przed wieki.

W dobie, gdy Kasprowicz począł pisać, w spo

łeczeństwie polskiem po pogromie roku go roz

brzmiało hasło pracy od podstawce. Trzeba było

dźwigać naród z przepaści, w jaką się stoczył,

trzeba było odrabiać, naprawiać, budować, utrwa

lać. Przedewszystkiem zwrócono uwagę na lud.

Zrozumiano, że lud ten trzeba narodowo uświado

mić, zrobić go silnym ekonomicznie, a w ten spo

sób uczynić zeń podwalinę bytu narodowego. Po

częto się nawzajem nawoływać do tej pracy. Od

poetów żądano, by przestali płakać nad własnemi

cierpieniami, które nikogo nic nie obchodzą, a ażeby

zajęli się ogółem, wskazali mu jego zadania spo

łeczne i narodowe. Kasprowicz, który za pracę na

rodową skosztował już gorzkiego chleba więzien

nego, stanął zarówno z innymi młodymi do boju

o zwycięstwo nowych haseł. Pisał też z siłą nie

małą:

Pragniemy w sztuce hartu, siły, woli,

Prągniem postaci energicznych, bitnych,

A nie ginących w smutnej melancholii..

A dalej pisał:

Nasza poezya — echem cierpień ludów,

Pragnieniem światła, chleba, wolnej dłoni,

Nasza poezya bez wizyj i cudów.

Dzisiaj pobudką do czynów i męstwa,

A jutro—jutro oddźwiękiem zwycięstwa.

Tak patrzył poeta na zadanie poezyi w pierw

szej dobie swej twórczości.

Hołdował tez wówczas tak zwanemu reali

zmowi, t. j. pragnął wiernie, zgodnie z prawdą

odtwarzać to, co przedstawiał. Gdy więc kreślił

obrazy z życia ludu, nie upiększał chłopów, nie za

milczał o rozmaitych błędach ich i wadach, czasem

ciężkich grzechach (porównaj w tym zbiorze wiersz

W karczmisku").

Ale lud polski, mimo, że widział w nim nie

jedną wadę, kochał serdecznie, nad niedolą tego

ludu ręce łamał*), krwawemi łzami płakał, gdy

chłopom naszym w Poznańskiem ziemię wykra

dano i mimo wszystko wierzył, że z ludu tego

wyjdzie zbawienie.

A jednak w górę głowy, w górę

Jest w ludzie siła niespożyta,

Zbawienie leży pod siermięgą,

Jak ta w popiele skra ukryta...

W miarę jak poeta dojrzewał, jak począł

obejmować coraz rozleglejsze widnokręgi i coraz

głębiej wnikać w zagadkę życia, ujrzał cierpienie

i niedolę nietylko wśród ludu, ale wogóle wśród

wszystkich ludzi Odtąd stał się piewcą boiu ludz

kiego i ból ten wyśpiewał w szeregu poematów

wstrząsających. Ból jest nierozdzielny od człowieka,

idzie z nim i za nim...

Z zapadłych wiosek płyną rozhowory,

w bagniskach dzikie obzywa się ptactwo.

) Porównaj wiersze w tym zbiorze: Miała rolę...,

Słonko świeci.., Lichy knotek...., Rano, zimą...u, Chłopska dola... i t. d.

a gdzieś w pustkowiu, a gdzieś na rozstaju

w samotnej chacie pobłyskuje światło,

a tam! zdaleka cicha idzie Smierć.

Od zórz zachodnich, w ziół zasypiających

rozkosznej woni, piosnka sic kołysze,

nad niemowlęcia kolebką wysnuta:

o tej radości, o tem weselu,

o tem cudownem, ukrytem zielu

z za siódmej góry, z za siódmej rzeki,

która na smutek słodkie ina Ięki;

o tej godzinie, co szczęście niesie,

pieśń sic kołysze po krzach, po lesie,

po talach żyta pieśń się kołysze

w tę uroczystą, wieczorną ciszę,

a w ślad za piosnką cicha kroczy Śmierć.

Człowiek zrodzony został na cierpienie. My,

ten naród potępionym

krżyże ująwszy w dłonie

i zblakłe w krwawym pochodzie,

trupiemi piszczelami znaczone chorągwie,

idziem o głodzie

po tym śmiertelnym wygonie,

w ten znojny,

w ten nieszczęśliwy czas,

w którym konają wieki

i wraz się rodzą nowe

na cięższą jeszcze niedolę —

idziemy, biedną pochyliwszy głowę,

jak ten zsieczony las —

idziemy, a kres tak daleki!

a lęk niespokojny

biczem popędza nas

i dech zapiera wśród łon...

Straszne obrazy... Ale potężnej siły talentu

trzeba było, by takie obrazy stworzyć, i wielkiej

siły ducha, by nie ugiąć się pod brzemieniem smu

tku, by zawołać raz jeszcze a jednak w górę

głowy, w górę! Bo Kasprowicz doli ludzkiej nie

przeklął, o życiu i szczęściu nie zwątpił, nadziei nie

stracił — przeciwnie, cierpiącym wskazał wielką

lekarkę wszelkiego boiu życia: miłość. Są bo

dwie drogi: Jest droga gniewu i złorzeczeń i ta

nad przepaścią wiedzie, nad srogą przepaścią, w któ

rej ginie nadzieja i wiara; ale jest także stroma

ścieżka, którą stąpa miłość. Ta idąc, sieje. A z siewu

powstaje zbiór tak obfity, że śmierć nie skosi tyle,

ile miłość zrodzi. A więc w górę i głowy i serca...

Kasprowicz jest wielkim poetą. Jest wielkim

dlatego, bo mu Bóg dał talent potężny, którego on

nietylko nie zmarnował, ale owszem przedziwnie

rozwinął, ale i dlatego, bo wiele i namiętnie uko

chał. W jego poezyi łka jęk pokolenia całego,

smaganego biczem nieszczęścia, ale równocześnie

przebija z tych pieśni i hymnów siła niespożyta,

przebija wiara w zwycięstwo miłości.

A jednak w górę głowy, w górę!...

EXCELSIOR.

(Z Niv wielkopolskich((.)

Po naszych łanach smutek wieje.

Smutek do naszych chat się wciska,

Jak widma senne mkną nadzieje,

A na ich miejscu rozpacz blizka.

Pocięte żyto; suche rżyska,

Świadczą, że przeszedł już czas żniwa;

Z pod twardych cepów ziarno pryska,

Lecz któż z tych ziaren chleb spożywa,

Choć w każdej okruszynie trud się nasz ukrywa!

Niema tygodnia, niema chwili,

Aby nie przyszły smutne wieści.

Ze tam, gdzie wczoraj swoi żyli,

Dziś się już obce gniazdo mieści

Ach! każdy zagon drży z boleści,

Najmniejsza grudka jęk wydaje

Na dzień bez chwały, dzień bez części;

Kiedy pług obcy ziemie kraje,

To jęk aż na ostatnie płynie gdzieś rozstaje.

O serce! niczem półmrok kaźni,

Niczem twych żywych pragnień kaci

To los, co mieczem tylko drażni —

Wobec tych bruzd na twarzach braci,

Wobec zgarbionych tych postaci,

Którzy na cierpień patrząc łoże

Onej więdnącej świętej Maci,

Gdy gardła dławią im obroże,

Zaledwie dyszą: Boże! święty, mocny Boże!...

A jednak w górę! głowy w górę!

Czas się wygrzebać z trosk koryta,

Duch oskrzydlony wznieść nad chmurę,

Gdzie złotem blasków słońce wiła.

Jest w ludzie siła niespożyta,

Zbawienie leży pod siermięgą,

Jak ta w popiele skra ukryta:

Choćby ostatnią płuc potęgą

Dmuchajmy w tę skrę bożą, aż łun spłonie wstęgą.

Witajże siło! ucieleśnij

Co rychlej w kształty się prześwieże

Na ryk cierpienia, na grom pieśni!...

Oto już, patrzcie! ciało bierze,

Chwyta za puklerz jak rycerze,

Co snuli niegdyś chwały przędzę;

Swych archanielskich skrzydeł pierze

W jakiej rozwija, hej potędze

Więc w górę! wiec excelsior: ponad łzy i nędzę!...

HEJ! ODŁOGIEM LEŻY NASZA ROLA.

(Z "Niw wielkopolskich".)

Hej! odłogiem leży nasza rola,

Choć są ziarna, niema rąk do siania,

Twardą będzie dzieci naszych dola,

Twardą będzie, pełną krwi i łkania,

Gdyż odłogiem leży nasza rola,

Choć są ziarna, niema rąk do siania.

Na sąsiednich zagonach dokoła

Tak się tłumnie roi lud roboczy,

Kraje bruzdy, choć pot ciecze z czoła,

Piele zielsko, choć zachodzą oczy

Na sąsiednich zagonach dokoła

Tak się tłumnie roi lud roboczy.

My na miedzy, co dzieli dwa łany,

Nasz i obcy w wierzb płaczących cieni

Zapadliśmy snać w sen nieprzespany,

Usnęliśmy, snać rychło znużeni,

Na tej miedzy, co dzieli dwa łany,

Nasz i obcy, w wierzb płaczących cieni.

Wicher ku nam od mogił zawiewa

I jak złodziej do wnętrza się wciska,

Myśl podcina, że już nie dojrzewa,

Studzi zapał, tak, że już nie błyska!

Ach! ten wicher, że ku nam zawiewa

Od tych mogił i w wnętrze się wciska!

Prawda; ludzi, chodzących w żałobach,

Trudno winić, że cmentarz ich życiem,

Ze szelesty, poczęte na grobach,

Są ich marzeń serdecznym spowiciem —

Prawda, ludzi chodzących w żałobach,

Trudno winić, że cmentarz ich życiem

Lecz grób smutkiem, smutek to bezczynność,

A czas płynie i żniwo się zbliża:

Hej, ubiegnie sąsiadów nas zwinność

I plon zniesie do swego spichlerza.

Nas zagłodzi ta smutku bezczynność,

Gdy czas płynie i żniwo się zbliża.

Ach! odłogiem leży nasza rola,

Choć są ziarna, niema rąk do siania,

Twardą będzie dzieci naszych dola,

Twardą będzie, pełną krwi i łkania,

Gdyż odłogiem leży nasza rola,

Choć są ziarna, niema rąk do siania.

Z WIĘZIENIA PRUSKIEGO.

O matko moja! o najdroższa w świecie!

Jakżeż ja tobie, wyschłe, raz ostatni

Całował ręce, zanim do tej matni

Niedobrowolnej, miałem pójść, twe dziecię.

Miałaś łzy w oku; czułem, że cię gniecie

Troska o byt mój: jak się uwydatni

Ta przyszłość moja, którą losów matni

W coraz to głębsze tulą mgieł zamiecie.

O matko moja! wierz mi! niech w przeźroczu

Twej chłopskiej duszy, co szczerą i jasną

Kłamstw swych nie zechcą odbijać oszczercę,

Nic nie uczynię, abym nie śmiał oczu

Podnieść ku twoim oczom, z piersią ciasną;

Ale wiem o tem; ty znasz moje serce!...

Z CHAŁUPY.

I.

Chaty rządem na piaszczystych wzgórkach,

Za chatami krępy sad wiśniowy,

Wierzby siwe poschylały głowy

Przy stodołach, przy nizkich obórkach.

Płot się wali; piołun na podwórkach;

Tu rżą konie, ryczą chude krowy.

Tam się zwija dziewek wieniec zdrowy,

W kraśnych chustkach, w koralowych sznurkach.

Szare chaty! nędzne chłopskie chaty!

Jak się z wami zrosło moje życie.

Jak wy, proste, jak wy, bez rozkoszy...

Dziś wy dla mnie wspomnień skarb bogaty,

Ale wspomnień, co łzawią obficie —

Hej! czy przyjdzie czas, co łzy te spłoszy?!...

II

Tam, za wioską — przyjm, Ojcze nasz, dzięki!

Jak pszeniczne kołyszą się ławry!

Zyto, jęczmień i owies złotawy

Tak zginają ziarniste swe pęki!

Wiatr od pola się rozgrał — czyż w jęki? —

Z dróg się mgliste podnoszą kurzawy;

Nad drogami, sród pokrzyw i trawy,

Skrzypią krzyże, godła łez i męki.

O Ty, Boże! o Chryste! o Panie!

Płonny owoc ta ziemia nam płodzi

Tłuste kłosy, bo tłuste uprawy.

Nie na darmo ten wiatr tak zawodzi

I tak smętne poszumy na łanie —

Tu kłos każdy, to chłopski pot krwawy.

III

Święty Kaźmierz — powracają czajki;

Święty Wojciech — bociany klekocą,

Słońce grzeje, rowy w mlecz się złocą,

Brzmią skowronki, rychłe, polne grajki.

Po murawach dzieci, strzępem krajki

Podkasane, w pasy się szamocą;

Na przyzbicach baby w głos chichocą

Eh! kumolul bajki, żywe baj ki

Wiosna!... Wiosna wszędy życie budzi!

Jej błękity, słoneczne uśmiechy

pod chłopskie wciskają się strzechy.

I tu raźniej biją serca ludzi,

Choć się troski za troskami tulą

Do tych piersi pod zgrzebną koszulą.

Biją dzwony... trza święcić niedzielę,

Trzeba na mszę, uczcić przykaż boży...

I niebieską sukmanę nałoży,

Za kapelusz zatknie ruty ziele.

Biją dzwony... chrzciny i wesele.

Dni krzyżowe!... i serce się trwoży:

Grady... susze... łza i krew się mnoży,

Gdzież obrona, jeśli nie w kościele.

I tłum korny padnie na kolana:

Od powietrza, głodu, ognia, wojny

Chroń nas, Ojcze daj nam czas spokojny

Czas bez troski nadmęskiej i trudu...

Ach! jak fala płynie pieśń rozlana —

Biedny ludu! święty, polski ludu!

VI

Co?... naprawdę?... Eh! smalone duby!...

Jako żywo! wiecie, że nie kłamię:

Jak mgła siny stał przy samej bramie —

Widać nie ma spokoju duch Kuby.

Albo wtenczas, gdym z Bartkowej huby

Wracał do dom święte krzyża znamię! —

Ten pies czarny!... te dwa węgle w jamie!

Panie! chroń mię od powtórnej próby!

I tak gwarzą... A deszcz w okna bije,

Drzwi coś skrzypią, słychać szczęk łańcuchów,

Wicher jęczy, pies w podwórku wyje.

Na kominku resztki ognia gasną,

Północ wciska się w izdebkę ciasną,

Strach przejmuje w tę godzinę duchów...

VII.

Śpiewaj, Kasiu!... I mgłą się powleką

Dwie źrenice, te żywe dwie wróżki.

I Kaj wiodą cię, Jasiu, te dróżki?

Na wojenkę, na wojnę daleką!

Albo: Giągną żórawie nad rzeką,

W rzece pierze Jagusia pieluszki,

Zimna woda oblewa jej nóżki,

A po liczku łzy cieką, ej! cieką...

I piosenka jak płynie, tak płynie,

Aż się oczy załzawią dziewczynie,

Aż na piersi opadnie jej głowa.

A babusia zasypia spokojna

I coś szepce: Ej! wojna, ta wojnaf

Ej! ta woda, ta woda lodowa!

XI.

Na zapłociu spędzali wieczory,

On jej szeptał: t), moja jedyna!

Z nim bylica i biała brzezina,

Ż nim szeptały zielone jawory.

A przed świtem na nogach... Tak, skory!

I gbur) kontent i lubi jak syna —

Da mu córkę, gdy przyjdzie godzina,

Morgę ziemi i krowę z obory.

Przyszły żniwa, czasy zapowiedzi...

do cepów jestem i do cięcia,

Panie gburze! weźcie mnie za zięcia!

Ale gbur mu odpowie z owczarska:

Niechaj każdy, jak usiadł, tak siedzi —

Tyś parobkiem, ona gospodarska.

') Gbur kmieć.

XIII.

Pierwsze lata, kiedy się pobrali,

Szczęście kwitło, jak w polu makówki:

Mieli chatę, szkapsko i dwie krówki,

Hyli młodzi siali i sprzątali...

Ale potem — niech się Bóg pożali...

Ciężkie zimy i ciężkie przednówki

I w pierzynie wciąż liczniejsze główki —

Poszło bydło, chata i tak dalej.

Dziś, jak dzieje się zwykle z tą sprawą,

Kiedy kłopot zagnieździ się w łoże,

Kiedy bieda pochwyci za szyję:

On zakończył w karczmisku pod ławą,

Dzieci w służbie, a ona, niebożę

Od wsi do wsi dziś żebrze i pije...

xv

Miała rolę, sprzedali jej rolę —

Były czasy gradu i posuchy,

Kubę dawno zamknął gi ob już głuchy,

A skąd płacić, gdy pustki w stodole?

Pożegnała ze łzami swe pole,

W służbę poszły nieletnie dziewuchy,

I na plecach kawał starej psti uchy x),

Tak na wiatr się puściła — na dolę.

Wędrowała od wioski do wioski:

Tu się najmie do żniwa, tam pierze,

Pokąd lata, pokąd siły świre...

Ale starość spada funt po funcie:

Trza pójść w żebry, trza żyć z łaski bosk

dziś zmarłą znaleźli na gruncie.

l) Fartuch z samodziału, chustkę zastępujący.

XVII.

Słonko świeci, oj, świeci iskrzyste,

Ale jakoś się rozgrzać nie może!

Pierwsze szrony dziś spadły na zboże

I zmieniły w szron rosy kropliste.

Poza wioską, gdzie, patrzcie! srebrzyste

Oziminy usłało się łoże,

Wyszło chłopię na ciche rozdroże

I wciąż szepcze o Jezu! o Chryste!

W którą stronę się udać, znać nie wie,

A tu nagie gałęzie na drzewie,

A siermiążka na strzępy podarta.

Gbur przez lato sierotę — niebogę

Miał do bydła... Na zimę? Do czartak

Kawał chleba w zanadrze i w drogę.

xx

Na kominie płomyczek się żarzy,

To popełznie odbłyskiem w głąb chaty,

To ozłoci wytarte jej szmaty,

To wypocznie na jej bladej twarzy.

Ona siedzi przy ogniu i marzy.

Pewno widzi skarb jaki bogaty —

Złoto, srebro, purpurę, granaty,

Aż się spojrzeć od blasków nie waży

A, tak!... Wczoraj jej skarbiec jedyny

Wzięli z reki i w obce go strony

Iak pognali, jak nie boże syny.

Dziś go widzi, a jaki rzęsisty:

Ciemny mundur i kołnierz czerwony,

Zloty guzik i zebel srebrzysty.

XXI

Lichv knotek na murku w izdebce

Pokazuje mi kształty w półmroku:

Cztery ściany, dwa łóżka przy boku,

W kącie dziaduś swe zdrowaśki szepce.

Z szarej miski resztki żuru chłepce

Dwoje dzieci w drugim, trzecim roku,

A matula na pół z drzemką w oku

Nad najmłodszem, co leży w kolebce.

A gdzie ojciec?... Pracuje w fabryce,

Het za wioską... daleką ma drogę...

Musi wrócić, czekają na niego...

Lecz już późno, sen klei źrenice...

Ach! a może... Panie! chroń od złego...

Tak, maszyna urwała mu nogę...

XXXVIII.

Miał być księdzem... A no, rzecz to zwykła:

Chłopskie dziecko... a ksiądz człowiek boży...

I tatulo grosz za groszem łoży,

I do miasta to żyto, to ćwikła.

Ale ludzka rachuba tak nikła!...

Syn im bardziej w nauki się wdroży,

Czuje serce, jak na kłam się trwoży,

Jak całego prawda w sieci wikła...

Służą ludzie... i ksiądz proboszcz słyszy;

Woła Maćka: Panie! odpuść grzechy,

Lecz ze syna nie macie pociechy!...

Ojciec w gniewie pieni się i dyszy

śle pismo: nie mojeś ty dziecko!

A z rozpaczy umarło kobiecko *)...

l) Kobiecko kobieta.

XXIX

Rano, zimą, mróz czy zawierucha,

W surduciku do szkoły o milę,

A wieczorem w chacie późne chwile

Z książką, z piórem, chociaż w ręce chucha.

Latem, wolny, zastąpi pastucha,

A pod pachą Ilomery, Wergile);

Ludzie czasem poszydzą niemile,

Lecz on pasie i ludzi nie słucha...

I tak wyrósł... i dalej w stolicę...

Tam to wiedzy głęboka jest rzeka...

Ojciec czeka i matula czeka...

A on pisał: Kochani rodzice!...

Skończę... bieda... dużo do roboty*...

I dziś skończył... umaił na suchoty...

*) Homer, Wergiliusz, poeci starożytni.

O, WITAJŻE NAM WIOSENKO...

(Z poematów pod tytułem: Melodye wiosenne).

O, witajże nam wiosenko,

Matko wesela,

O, witajże nam wiosenko

Gorąca!

Ty białą roztaczasz ręką

Kobierce z ziela,

Ty białą zapalasz ręką

Blask słońca.

Jasne jak kryształ potoki

Zsyłasz na ziemię,

Jasne jak kryształ potoki

Świat poją:

Przebudź z zadumy głębokiej

I ludzkie plemię,

Przebudź z zadumy głębokiej

Brać moją.

Grudzień rozsypał swe szrony

Na senne skronie,

Grudzień rozsypał swe szrony

Na serce,

I duch, tym lodem zmożony,

W rozterce.

Wszyscy dłoń wznosim do krańców

Złotych promieni,

Wszyscy dłoń wznosim do krańców

Błękitu,

Lecz zgniótł nas żywot skazańców

I my znużeni,

Ach! zgniótł nas żywot skazańców

Bez bytu!

Nie wiń nas, wiosno, że lice

W walce nam bledną,

Nie wiń, że marszczą się lice

W tej nędzy;

Lecz spuść rzeźwiącą krynicę

Coprędzej!

O, witajże nam, wiosenko,

Matko wesela,

O, witajże nam, wiosenko

Gorąca —

I białą roztaczaj ręką

Kobierce z ziela,

I białą zapalaj ręką

Blask słońca! —

CHŁOPSKA DOLA. % |

Ona usnęła... Dziś słońce tak piekło,

Że wszystkie trawy pomiędzy ścierniskiem

Napół powiędły i kurzem powlekła

Skroń swoją kryły przed słonecznym błyskiem.

Wiązaniem żyta zajęci żniwiarze

Poszli wypocząć sród cieni mędeli

I ogorzałe przysłonili twarze,

Weseli,

(idy siły praca nadmierna im wzięła,

Ze choć z południa odetchną na chwilę

.. .Ona usnęła.

Mąż ukochany spoczywa w mogile

Drugie już żniwo, a od syna dzieli

Ziemi ją tyle, ach! i wody tyle,

Ze okiem ludzkiem nie zmierzysz topieli.

Kto wie, czy wróci? czy zamknie jej oczy?

Wczoraj mu talar posłała ostatni:

Dziś i za morzem przybysze roboczy

Nie płatni...

Pot jej wystąpił i boleść ją zdjęła,

Rzuciła wiązkę i siadła pod snopkiem

I tak usnęła.

Ciężka to dola zawisła nad chłopkiem,

Cięższa nad wdową, gdy jej nikt nie bratni:

Krwawym z dnia na dzień żywić się zarobkiem

I tak wciąż dyszeć, jak ryba wśród matni!

Dawniej to jeszcze kawał własnej schedy

I kęs własnego posiadała chleba,

Lecz pogrzeb męża toć przecie, choć z biedy,

(irześć trzeba:

Duszaby nigdy bez świec nie spoczęła,

Bez pokropienia i bez pieśni świętej —

... Ona usnęła.

Została chata... Bóg wie, jak wypadnie,

Jakie biednemu gotuje się łoże,

Świat wobec biednych postępuje zdradnie:

Już może jutro, lub jeszcze dziś może

Przyjdą z urzędu i na drzwiach chałupy

Za czynsz przylepią znaczki urzędowe

I nie zostawią ani śmieci kupy,

By głowę

Skłonić stroskaną... W lód się myśl jej ścięła

Na smutne jutro, na jutro lodowe,

Lecz dziś — usnęła.

WYBOR POEZYI.

W KARCZMISKU.

W karczmisku,

Stojącem w środku wioszczyny,

Na onem wzgórzu, skryłem w piasek siny,

Nad ona wodą, co płonie

W srebrzystem błysku —

W odbiciu tego miesiąca,

Który na niebios nieruchomym szczycie

Zwolna się w bladych promyków koronie,

Jak w siatce, rusza

I wodę trąca

Owym promieniem, co spływa,

Jak nieszczęśliwa,

W tej nędzy ludzkiej zesłana topiele

Dusza —

W karczmisku jakie wesele

I życie!

Od ucha!

Hejże od ucha, ty stary!

Bo ci w te ślepia naleję opary —

W te maślankowe gałki,

Ze poznasz zucha!

Bo ci potrzaskom te skrzypce,

Jakem potrzaskał to szafsko w chałupie,

Ze tydzień pewnie zbierałbyś kawałki!

A wy karczmarko,

Wlejcie tej rybce,

Co wej! na łokciu mi leży,

Kieliszek świeży!

Szparko, —

?yć już nie warto!... Graj dalej,

Ty trupie!

I w tany

Z rudą się Kaśką potoczy,

To tupnie nogą,

To rzeźko wyskoczy,

Aż mu się w górę podwieje

Skrzydło sukmany.

Za nim tłum chłopów, jak dęby,

Dziewek pękatych, jak nadrzeczne wierzby,

Gdy wiatr się z niemi rozpasał, szaleje...

A lampka mała,

Szczerząc swe zęby

Z paszczęki mglistych odorów,

Jak z cieni borów

Szczerzą się blade w miesiącu paprocie,

Lała

Światło po dzikiej ochocie

Tej ciżby.

Więc pije

Kropelki potów z parobków

I onych dziewek podobnych do snopków —

Liże ten szał, co im zlewa

Czoła i szyje,

Rozczerwienione, jak cegły,

Które zrosiły drobne łzy deszczyka,

To nagie łokcie, jak gałęzie drzewa

Chwyta dziewczynom

W uścisk przebiegły;

To szmatek chustki barwistej,

To znów rzęsisty

Porywa kaftan niebieski w swą paszczę

Siną,

To całe stado hulaszcze

Połyka...

W zakącie,

Przy małem oknie, przez które

Spogląda miesiąc w tę szaleństwa dziurę,

Gwarzą starosty mądrale:

Jak koń w chomącie,

Tak człowiek w biedzie się strząsa,

Rad, że w niedzielę zajdzie na kwaterkę

Na zdrowie, Kuba, na zdrowie, Michale!...

A no! spojrzyjcie!

Jak strzępi wąsa,

Jak się ten Szpera rozdyma,

Kaśkę trzyma,

Widać, że biedy już wcale nie czuje —

Pijcie!

Ta dziewka, znać, oczaruje

I Szperkę.

Kobiecko

Ponoć schorzałe już do ena,

A on z tym tłukiem, niby wiedźma nocna

Niech Bóg ma w swojej opiece

Babę i dziecko!...

Byłoć z nim dawniej inaczej,

Ale to prawda: człek płynie po życiu,

Jak łódź rzucona po zarosłej rzece;

Gdy raz się zdarzy,

Ze się zahaczy

W gęstych zaroślach biedy,

Cóż sobie wtedy,

Choćby się cały, jak rana, oropił,

Waży?

Tak i on z nędzy zatopił

Mózg w piciu!...

A listki

Białej za ścianą topoli,

Kiedy ją powiew ku sobie niewoli,

Ze mu oddaje swe łono,

Jakby lubystki

Lub innych czarów wypiła —

A rosae tylko, która z niebios spada,

Kroplami poi młodziuchę zgwałconą

Bijąc w okienko,

Poszumów siła

Łączą z tym gwarem, z muzyką

Jękliwą, dzik;;,

I niby szeptem tak żałosną straszną

Męką:

biadaż z dolą ci naszą,

biada!...

d piekła

Prawdziwie jesteś, rzempoło!

Myślisz, zapewne, że duszę ci gołą,

Jak mysz zleniałą, wypocę?!

Skrzypka się wściekła:

Zwolnij że z tonu, da! zwolnij,

Da! okrągłego da! pójdę, jak w młynku!

Hej! dnić ja harał, hej! harał ja noce,

cóż wyharał?...

Wódki wy golnę!

Wczoraj wygnali z roboty;

Mój Boże złoty,

I cóż ja zrobił, żeś dzisiaj na nędzę

Skazał?

Na łeb, kto zadrze, wypędzę

Z szynku! ...

Wtem chłopię

Zdarte do izby się wciśnie,

Blademi oczki naokoło błyśnie,

I zadyszane, płonące,

Jakby w ukropie,

Pociągnie Szperkę za ramię:

Tatusiu! matka już kona! jak płatki,

Tak wejl już zbladła, jak łopian na łące,

A wy tańczycie!

Chodźcie, nie kłamię !

— A niech cię piorun zabije!

Niech zgnije!

Czarci już wszystko w naręcze zgarnęli,

Zycie

Niechby i twoje też wzięli

I matki!!

I nogą

Kopnie dzieciaka, jak czasem,

Gdy coś ci serce napoiło kwasem

Kopniesz ten kamień, co leży

Bez win nad drogą;

Aż Jaluś jęknął niebożę,

Jak ten chojarek, gdy weń na podgaju

Byk rozsierdzony bokami uderzy;

Aż w całym tłumie,

Jak wiatr w rozgworze

Z dębami, zaskrzypią głosy —

Jak drzą niebiosy,

Niebiosy mgliste, zasępione, sine,

W szumie

Ptaków, lecących w godzinę

Wyraj u ...

Ha! trudno

Patrzeć na takie pastwienie...

A ty psi synu!!! Hej! kto się tu żenię,

Temu pamiątkę ja sprawię,

Duszę paskudną

Jak trzew wyciągnę mu z brzucha!...

Spróbuj się z nami, ty zbrodniu!

I wnet ta ciżba, równa ciemnej ławie

Bijącej wody,

Albo jak po dniu

Parnym piorunna ta burza,

Pijana nurza

W pięściach przemocy pijanego jeńca —

Gody

Wyprawia, gody szaleńca,

Przegłucha!...

I skrzypki

Od razu zmilkły sosnowe;

Tylko ciemięga miesiąc siwą głowę

Wsuwał do wnętrza izdebki,

Gdzie rozgwar chrypki

Łączył się z wyziewem wódki

I z tą pożółkłą, mglistą lampki przędzą

W szmat jakiś szary, cuchnący i lepki...

Tylko z topolą

Wiatr, jakby smutki

Siadły mu w końcu języka,

Zda się, przenika

Ścianę skargami — któż zgadnie nad czyją

Dolą?...

Nad nędzą ludzką!... Hej żmijo!

Hej nędzo!...

ZAPRAWDL! OD LUDZKIEJ DOLI!.

(Ze zbioru p. t.: Anima lachrymans*),

Zaprawdę! od ludzkiej doli

Szczęśliwszą stworzyły losy

Szumiącym zbożom na roli,

Co jutro padną od kosy.

Słońce je ogniem swym grzeje,

Wiatr pieści, deszczyk je chłodzi,

Aby spełniły nadzieje,

Z których w bród chleba się rodzi.

Na mojej duszy zagonie

Słońce majowe nie płonie,

Rosisty deszczyk nie pada:

Zorany odłogiem leży,

Miast żyta zielsko się szerzy

I ziarna, próżno siane, bezlitośnie zjada.

CÓŻ JEST WARTE ZYCIE BEZ UNIESIEŃ.

Cóż jest warte życie bez uniesień,

Bez tych szaleństw, którym ludzie chłodni

Dają miano występku i zbrodni? —

Takie życie to jak słotna jesień:

Nie ma słońca, co świeci i grzeje,

Nie ma kwiatu, co szerzy swe wonie.

Tylko wicher po pustym zagonie

Z przeraźliwą monotonią wieje.

Za to wiośnie podobne jest życie,

Gdy kochaniem wzbiera i cierpieniem,

Gdy się zrywa ku gwiazdom w błękicie:

Blaski, ciepło i zapachy świeże

Tego życia bogatem są mieniem

To wszystko, co swe źródło z bożych natchnień bierze.

W ROZBOLAŁEGO SERCA ŻYWA KSIEGE

W rozbolałego serca żywą księgę

Zapisz na zawsze słowa takiej treści:

Jak ruda w ogniu znajduje potęgę

Oczyszczającą, tak człowiek w boleści.

POWRÓCIŁY DO DOMU BOCIANY.

(Z utworów pod tytułem: Pod sklepieniem niebios).

Powróciły do domu bociany,

Hen z zamorskiej powróciły ziemi;

Słonko blaski grzeje promiennemi,

Kwiat po łąkach lśni się rozsypany,

Dźwięczą srebrne rzeki,

Szumi bór daleki,

Żywiczne śląc zapachy na rozległe łany.

Po zapłociach, po chłopskich ogródkach

Tchną świeżością podstarzałe grusze,

Ze goryczą napojone dusze

Na ich widok nie pomną o smutkach;

Pieśń skowronków szczera

Brzmi, że atmosfera,

Jak w morzu, tak się kąpie w wiosennych pobudkach.

Przyjdzie rano z uśmiechem na twarzy,

Wnet na ziołach lśnią się dyamenty;

Promień, z bożej rozkoszy poczęty,

W tysiąc świateł łamie się i jarzy

W tej błękitnej wodzie,

Co ma żwir na spodzie,

A górą oko złotem wodnych kwiatów darzy.

Wyruszyli oracze na pole,

Ostry lemiesz czarną ziemię kraje; A

Przeorali jedno, drugie staje,

Kosą potu spływa trud po czole,

Przecież radość bierze d

Na te skiby świeże, A

Na zapach, co ogarnia chlebodajną rolę,

I z tej piersi, sukmaną okrytej, '

Od bławatów promienniejsze zwrotki,

A tak wonne, jako miód ten słodki,

Co z bzów sączy, wznoszą się w błękity

Nad oraczów głowy,

Aby w deszcz majowy

Skroplone, paść na trawę i na kwiat rozkwity.

„JESIEŃ".

Na stokach góry spoczął las brzozowy

I milczy... milczy... widać mu nie dano,

Ażeby skargą jęknął rozpłakaną

Nad wieńcem liści, więdnących u głowy.

Może się wsłuchał w cichy szept potoku,

Co blaski słońca wieczornego chłonie,

tak zapomniał o grożącym skonie

o tej burzy, co przyspiesza kroku.

Zerwał się wicher i z chmury niewielkiej

Spadł deszcz rzęsisty i las się z marzenia

Zbudzi i głośno nad sobą zabiada:

Na mchy i paproć płyną łez kropelki,

A z niemi razem liść po liściu spada

I — w tłum szkieletów cały las się zmienia.

Powiał chłód nocny... Drzewa pieśń jesienną

Nucą po cichu — nad kolebką własnej

Zagłady... Z chmurek wyjrzał miesiąc jasny,

Jak upiór, głębię rzuciwszy bezdenną.

Nędzną wioszczynę sen otulił w sploty

Wrześniowych zmroków... Z karczmy tylko bije

Dumka pijana, która tyle kryje

Dzikiego bólu i dzikiej tęsknoty.

I ona zmilkła... umilkł głos ochrypły...

Cyt!... to chróst trzeszczy, to wrota zaskrzypły;

Ostatni wieśniak spać do domu kroczy.

Jutro się zbudzi znowu o pół doby

Bliższy tej śmierci, co tam gdzieś, w żałoby

Zielsko owita, wlepia weń swe oczy.

PIERWSZY ŚNIEG.

Na ziemię upadł pierwszy śnieg, bielutki

Jak ruń jagnięca, pulchny i wilgotny,

Zostawiający ślad pod stopą błotny,

Siodła strzech w błotne strojący obwódki.

Czas panowania jego nader krótki:

Z za mgły blask słońca strzelił tysiąckrotny

I spil i wchłonął ten puszek ulotny,

Jak nagła radość spija łzy i smutki.

Jasność i ciepło zawładły w przestworze;

Zdawałoby się, że to dzień wiosenny

Myśli znów ziemi usłać kwietne łoże.

Nie! to ostatni znak zwycięstwa słońca:

Porządkiem rzeczy, który jest niezmienny,

Śnieg jutro panem od końca do końca.

WIATR HALNY

Huczy nademną halny wiatr ... Daleki

Wprzód mnie dochodzi szum i świst, a potem

Z jakimś pogwarem, trzaskiem i łomotem

Ciężar się kładzie na wysmukłe smreki.

Od razu kłody o grubości snopów

Gną się w mych oczach, jak źdźbła lichej słomy:

Tak igra z niemi głuchy, niewidomy

Gość, co od halnych wlecze się przekopów.

Idę, wciąż idę po jęczącym borze...

I choć spotykam pnie wyrwane z ziemi,

Ten szał, w błękitnym zbudzony przestworze,

By giąć i walić, strachu mi nie wlewa

Do głębi wnętrza: Radbym z siły swemi

Zmierzyć się z wichrem, jak te wielkie drzewa.

WYBOR POEZYI.

KRZAK DZIKIE,] RÓŻY

W CIEMNYCH SMRECZYNACH.

W Ciemnosmreczyńskich skał zwaliska,

Gdzie pawiookie drzemią stawy,

Krzak dzikiej róży pons swój krwawy

Na plamy szarych złomów ciska.

U stóp mu bujne rosną trawy,

Bokiem się piętrzy turnia śliska,

Kosodrzewiny wężowiska

Poobszywały głaźne ławy...

Samotny, senny, zadumany,

Skronie do zimnej tuli ściany,

Jakby się lękał tchnienia burzy.

Cisza... O liście wiatr nie trąca,

A tylko limba próchniejąca

Spoczywa obok krzaku róży.

II.

Słońce w niebieskim lśni krysztale,

Światłością stały się granity,

Giemnosmreczyński las spowity

W bladobłękitne, wiewne fale.

Szumna Siklawa mknie po skale,

Pas rozwijając srebrnolity,

A przez mgły idą, przez błękity,

Jakby wzdychania, jakby żale.

W skrytych załomach, w cichym schronie,

Między graniami w słońcu płonie,

Zatopion w szum, krzak dzikiej róży...

Do ścian się tuli jakby we śnie,

A obok limbę toczą pleśnie,

Limbę, zwaloną tchnieniem burzy.

III

Lęki! wzdychania! rozżalenia,

Przenikające nieświadomy

Bezmiar powietrza!... Hen! na złomy,

Na blaski turnic, na ich cienia

Stado się kozic rozprzestrzenia;

Nadziemskich lotów ptak łakomy

Rozwija skrzydeł swych ogromy;

A między zielska i wykroty,

Jak lęk, jak żal, jak dech tęsknoty

Wtulił się krzak tej dzikiej róży.

Przy nim, ofiara, ach! zamieci,

Czerwonem próchnem limba świeci,

Na wznak rzucona świstem burzy...

IV.

O rozżalenia! o wzdychania!

O tajemnicze, dziwne Ięki!...

Ziół zapachniały świeże pęki

Od niw liptowskich, od Krywania.

W dali echowre słychać grania:

Jakby nie z tego świata dźwięki

Płyną po rosie, co hal miękki

Aksamit w wilgną biel osłania.

W seledyn stroją się niebiosy,

Wilgotna biel wieczornej rosy

Błyszczy na kwieciu dzikiej róży,

A cichy powiew krople strąca

Na limbę, co tam próchniejąca

Leży, zwalona wiewem burzy...

U STOP CYSTERNY W SYCHARZE.

Bóg jest Duch, a ci, którzy go chwalą,

powinni go chwalić w Duchu i prawdzie.

S w. Jan IV. .

... Judzką opuściwszy ziemię,

Skierował krok swój ku rodzinnej stronie,

Gdzie Nazarejski gród w spokoju drzemie;

A była spieka... Słońce żarem płonie,

W drodze dalekiej opuszczają siły,

I pot wystąpił Mistrzowi na skronie.

I szedł łanami, co przekleństwem były

Na ustach żydów, gdyż zakonu słowra

W sercu Samaryi już dawno nie żyły...

Szedł i na piersi upadła mu głowa;

I cała postać łabędziej urody

Jako kłodzina chwieje się palmowa:

Zapewne duma Nauczyciel młody,

Dlaczego ludzi rozsprzęgły zakony,

I jakby wspólne zgotować im gody,

I tak myślami i drogą znużony

Gdy się przybliżył pod mury Sycharu,

Usiadł na stopniach cysterny żłobionej.

I oto palmy chronią Go od skwaru,

Porozplatane rozpuściwszy włosy

Nad tą postacią, tonącą wśród czaru:

Albowiem dołem lśnią kwieciste wrzosy,

Na które słońce zlewa ogień złoty;

A tam ponad nim błękitne niebiosy

Porozpinały szafirów namioty.

Tak przeźroczyste, jak cysterny fale,

Owitej w bluszczu nieskalane sploty.

A wtem od strony niewiernego miasta

Bosa i z krużą miedzianą na głowie

Jakaś ku studni zbliży się niewiasta.

I Mistrz wnet ku niej zwróci się i powie:

Pozwól mi napić się z twojego dzbanka,

Pragnę, a w drogi dopierom połowię.

I zadziwiona tem Samarytanka:

Azaż żydowi pić z nieczystej krużecc?

Rzecze, Pańskiego zmierzywszy Baranka;

Wy w Jeruzalem, a my na tej górze

Chwalimy Pana zwyczajem odwiecznym,

Więc nie tą stroną czynić ci podróże.

A Chrystus, wzrokiem spocząwszy płomiennym

Na jej obliczu, do niewiasty rzecze

Głosem, co płynie strumieniem brzemiennym

W słodkie rozdźwięki; dźwiękiem, który ciecze

Jako ten ruczaj, gdy rozpłyną lody,

Albo tak bije, jak serce człowiecze,

Gdy zakosztuje rozkosznej swobody

I w niebo rwie się swTobodnemi pióry —

Przyjdzie, powiada, o przyjdzie czas zgody;

I nie Garizim, ani święte mury,

Lecz duch człowieka w świątnicę się zmieni,

I Ducha sławić będą duchów chóry...

SIEROTKA

W świat idzie biedna sierotka

z oczkami zapłakanemi —

wiatr wieje i sypie śniegiem

po zamarzniętej ziemi.

Macocha wygnała z domu,

zimno i noc już zapada,

przy drodze nagie topole,

wron się zrywają stada.

W świat idzie biedna sierotka,

w pustkowie zatapia oczy,

wtem przed nią pałac ogromny

z gęstej wychyli się mroczy.

W oknach goreją światła,

zamek, jak płomień, czerwony,

łuna złocista bije

na mury i bastyony.

W komnatach głośno rozbrzmiewa

przesłodkie W żłobie leży,

sierota zdumiona staje

u pałacowych dźwierzy.

Chce dzwonić, nie sięgnie dzwonka,

chce pukać za słabe dłonie:

nikt jej nie słyszy w zamku,

co w świetle i w pieśni tonie.

Gdzie — w którą stronę się udać?

W mgłach przed nią świat daleki!

Pod murem zamkowym spocznie

i zaśnie — może na wieki!?...

Wiatr wieje i śniegiem sypie —

sierotka wytęża oczy:

u stóp zamkowych chatynka

gubi się w gęstej mroczy.

W okienku światło przygasa,

przy milka kolęda słodka:

otwórzcie mi, dobrzy ludzie,

jać biedna jestem sierotka!

Otwarli jej drzwi sosnowe,

wpuścili do nizkiej chaty:

Ogrzej się, dziecię, przy ogniu,

zjedz kąsek niebogaty!

Sierotka siadła przy ogniu —

jaki los szczęśliwy! —

kromkę ma, a w okół

dzieją się cuda i dziwy:

W izbie, gdzie knotek przygasa,

gdzie głosu na pieśń nie stanie,

światłość się wielka rozlewa

i setne słychać granie.

W białych, jak śnieg, sukienkach

wkraczają aniołowie,

skrzypeczki im błyszczą w dłoni,

korony jasne na głowie.

Kolędy przecudowne

w nadziemskie płyną raje,

a w środku tego orszaku

sam Chrystus biały staje.

Rzucił niebieskie progi,

kościoły rzucił złote,

by podziękować biedakom,

że w dom przyjęli sierotę.

PIEŚŃ O BURMISTRZANCE.

Poszli z siecią rybarczycy

Na wielkie jezioro,

Radują się, weselą się:

Będzie rybek sporo.

A trzcina szeleści...

Radują się, weselą się —

Hej! nasz mocny Boże!

Jać gromnicę na ołtarzu

Woskowa położę ...

Jać koronek zmówię cztery

I za mszę zapłacę,

Tylko dobry daj nam połów,

Wspieraj naszą pracę!

Poszli zbożni rybarczycy

O poranku, w lecie,

Zapuścili na głębinę

Białe, lniane siecie.

Idą na dno sieci lniane,

Trzcina w krąg szeleści —

czem prawi chwiejna trzcina?

Jakież niesie wieści?

Czy o skarbach zatopionych?

Czy o rybce złotej,

Którą złowił rybak młody,

Ginący z tęsknoty.

Czy o siostrze truciciełce?

Czy o zdradnej żonie,

Co zabiwszy swego męża,

Poszła spać na tonie?

Z żalu poszła i rozpaczy

śpi do wieczora,

A zaś nocą wstaje z głębin,

Siada u jeziora.

Widzieli ją starzy ludzie:

Wyźarte ma oczy,

Łono w szmaty poszarpane,

Ręka we krwi broczy...

Starzy ludzie ją słyszeli —

Woła na wsze strony:

— Oczy wzrok mi twój wypalił,

O mężu zdradzony!

Płyną zbożni rybarczycy,

Siecie idą na dno —

Dobry połów! ciągnij, bracie!

Wyciągnąć nie snadno!...

Widać, szczupak choć na łokieć,

Albo jesiotr duży —

Kto się umie wziąć do dzieła,

Temu szczęście służy...

A trzcina szeleści...

Hej! nie szczupak to ni jesiotr —

W białe, lniane siecie

Ułowili rybarczycy

Niewiniątkodziecię.

Niewiniątko ułowili,

Niosą je do miasta:

Każże dzwonom bić, burmistrzu,

Gdzież ta zła niewiasta?!

Gdzież ta matka? Gdzież zbrodniarka?

Dziewczyna czy pani?

Wstydem serce napełniła,

Miecz katowski dla niej.

Miecz katowski albo topiel

Na wieczną pogardę —

Każże dzwonom bić, burmistrzu,

Sądy sprawuj twarde!...

Biją dzwony, po ulicach

Głoszą głosiciele:

Hańba spadła na gród stary,

Wygnała wesele!

Na jeziorze, na głębokiem,

W białe, lniane siecie

Ułowili rybarczycy

Niewiniątkodziecię.

Burmistrz zasiadł na straszliwe

Sądu sprawowanie:

Która w duszy ma niewinność,

Niech przed sądem stanie!

Biją dzwony uroczyste

Na kościelnej wieży,

Do ratusza, przed burmistrza

Orszak dziewic bieży.

Śpieszą tłumnie, w białych sukniach,

Z liliami w ręku —

Nie boją się głosicieli

Ani dzwonów dźwięku.

Nie boją się błysku miecza,

Ni młyńskich kamieni;

Jeszcze nam się wian rumiany

Na skroniach zieleni!

Jeszcze białe w naszych rękach

Ńie zwiędły lilie!

Która winna, niech jej oczy

Mokra rosa pije!

Wszystkie zeszły się dziewice

Z różanymi wianki — — — —

Dzwony biją, a trzcina szeleści

Niema jednej między niemi

Panny burmistrzanki...

A trzcina szeleści...

Gdzież ma radość? gdzież me szczęście?

Koniec z ma nadzieją?!

Wstał pan burmistrz, okiem wodzi,

Nogi mu się chwieją.

Bijcie dzwony! Niech głos płynie

Nad ranne niebiosy!

Zjaw się, córko! chroń od hańby

Siwe moje włosy!

Biją dzwony, ku jezioru

Straszne lecą wieści,

Nad jeziorem chwiejna trzcina

Szeleści, szeleści...

O czem szepce trzcina chwiejna?

Czy o rybce złotej,

Którą złowił rybak młody,

Ginący z tęsknoty?

Czy o siostrze trucicielce?

Czy o zdradnej żonie,

Co, zabiwszy swego męża,

Poszła spać na tonie?

Xi o siostrze, ni o jęku,

Idącym w wsze strony:

Oczy wzrok mi twój wypalił,

Mężu mój zdradzony!

O rybakach trzcina szepce.

Którzy w lniane siecie

Ułowili, zamiast rybki,

Niewiniątkodziecic.

tej biednej burmistrzaiuv.

Co na brzegu siadła

żałuje i narzeka,

Nieszczęsna, pobladła.

U stóp wianek poszarpany,

Zmięta lilia biała...

Hej! niegodnamci ja życia,

Śmierć mi pozostała!...

Szumiej trzcino! niech twe szumy

Ida w świat daleki:

Na dnie moje dzieciąteczko

Spi już, śpi na wieki!...

A dzwony dzwonią na wieży...

Nie będziesz mi w słońcu rosło,

Jak ten kwiatek w polu,

WYBOR POEZYI.

Patrzeć w oczy mi nie będziesz,

Dusza kona z boiu!...

Bijcie dzwony, wstyd mój głoście,

Wstyd wypiję do dna,

Już mi tylko śmierć została,

Swiatam ja niegodna!

Przyjdźcie po mnie, pachołkowie,

Zapłacę za winę:

Niech dziewice spojrzą na mnie,

Niech z tej hańby zginę.

Niech mi ojciec własną ręką

Wydrze serce z łona,

Niech się córki swej wyrzecze

Matka ma rodzona...

Niech odepchnie mnie w żałości

Ma jedyna siostra:

Gdzież jest kara na zbrodniarkę

Za gorzka, za ostra?

Spieszcie, spieszcie, pachołkowie —

Co prędzej! co prędzej!

Przed trybunał zaprowadźcie

Widmo mojej nędzy!...

Pospieszyli pachołkowie,

Przed sądy ją wiodą —

Na topielna śmierć skazano

Burmistrzankę młodą.

Hej! tonęła burmłstrzanka

Xa wielkiem jeziorze,

Widzi: ojciec łzę ociera —

Mój Boże! Mój Boże!...

Zal jej życia się zrobiło —

Tak pięknie dokoła —

na ojca rodzonego

Żałośnie zawoła:

— Ratujże mnie, ojcze drogi,

Wyciągnij te dłonie,

Niechże córka twa rodzona

Tak marnie nie tonie!

— Tońże do dna, córko moja,

Nieszczęsna! toń do dna,

Boś ty świata już bożego

Niegodna! Niegodna!

Biją dzwony,

Głucho biją,

A trzcina szeleści...

Hej! tonęła burmistrzanka

Na wielkiem jeziorze,

Widzi: siostra Izę ociera

Mój Boże! Mój Boże!

Żal jej życia się zrobiło —

Tak pięknie dokoła —

na siostrę swą rodzoną

Żałośnie zawoła:

— Ratujże mnie, siostro droga,

Wyciągnij te dłonie,

Niechże siostra twa rodzona

Tak marnie nie tonie.

— Tońże do dna, siostro moja,

Nieszczęsna! toń do dna!

Bos ty świata już bożego

Niegodna! niegodna!

Biją dzwony, głucho biją,

A trzcina szeleści...

Hej! tonęła burmistrzanka

Ńa wielkiem jeziorze,

Widzi: matka łzę ociera —

Mój Boże! Mój Boże!

Zal jej życia się zrobiło —

Tak pięknie dokoła —

I na matkę swą rodzona

Żałośnie zawoła:

— Ratujże mmc, matko droga,

Wyciągnij te dłonie,

Niech twa córka w tem jeziorze

Tak marnie nie tonie!

— Nie dam ci ja, córko moja,

Tak marnie iść do dna,

Choć sędziowie obwieścili,

Ześ świata niegodna'....

t)

Sprawiedliweć trybunały

Sam ojciec rodzony

Z łzami w oku kazał dzwonić

W te pogrzebne dzwony,

Aleć serce twojej matki

Wyroku nie powie

Ratujcie mi córkę drogą,

Niezłomni sędziowie!

Ratujcie mi córkę drogą,

Ratujcie jej wiosnę —

Albo niech i dla mnie dzwonią

Te dzwony żałosne...

Zmilkły dzwony na dzwonnicy,

Ucichło powietrze...

A tylko trzcina szeleści...

Powracają w dom sędziowie,

A lica ich bledsze...

Powracają w dom, za nimi

Orszak dziewie bieży:

Lilie w reku, a na skroni

to I

Mają wianek świeży...

Zmilkły dzwony, tylko trzcina

Nad wodą szeleści...

O czemże to, szumna trzcino,

Przynosisz nam wieści?

Ani o tej rybce złotej,

Ni o zdradnej żonie,

Ni o siostrze trucicielce

Ślę ten szum na tonie,

Ani o tych rybarczykach,

Którzy w lniane siecie

Ułowili nie jesiotra,

Lecz niewinne dziecię,

Ani o tej burmistrzance,

Co nad brzegiem siada,

Z podeptaną u stóp rutą,

Zorująca, blada.

Szumię sobie hej! o matce,

Która poszła do dna

Za tą córką, choć ta córka

Świata już nie godna...

szumi tak na wieki...

DZWONKI SANEK.

Szczelnie dziś okna przysłoniłem w domu

Nie chcę, by zajrzał kto do mego wnętrza:

Cisza w niem teraz włada przenajświętsza,

Jej tajemnicy nie zdradzę nikomu.

Żali szczęśliwsza godzina być może

Nad tę samotność, której siła żywa

Gdzieś w ponadziemski przestwór nas porywa

I w bezgranicznym zatapia przestworze?

Zdarzyła mi się przecież chwilka jedna,

Ze gdym usłyszał bujne dzwonki sanek.

Mknących po mrozie, jakaś moc bezwiedna

Do przysłoniętych pchnęła mnie firanek.

Alem się oparł: pocóż księżyc złoty

Miałby się chyłkiem zaśmiać z mej tęsknoty.

W NOC WIGILIJNĄ.

Powie Chrystus, Pan nasz miłościwy:

Posłuchajcie, aniołowie moi,

Tak mi dzisiaj na duszy radośnie,

Niechaj każdy swe skrzypki nastroi,

Między ludzi pójdziemy z muzyką,

Chcę im huczne wyprawić wesele:

Jednych wiarą zratuję, a drugich

Bialvm chlebem miłości obdzielę.

Kto zas .pośród mieszkańców lej ziemi

Najgodniejszym mych łask się okaże,

Temu rzeknę — słuchajcie: Zbawionyś,

Bo nadzieję przynoszę ci w darze.

i

Aniołowie na skrzypkach zagrali,

Idą przodem z muzyką a pieniem,

Yielceć radzi, że Chrystus z opłatkiem

Miedzy ludzkiem zasiedzie stworzeniem.

Przyszli w kraje bogate i plenne:

Snać nad wami rozwarły się nieba,

Wszystko macie — król światów zawoła

Tylko jeszcze miłości wam trzeba.

Przepłynęli i rzeki i morza,

Dumni mędrce zabiegli im drogę:

Nad przepaścią stoicie — rzekł Chrystus

Jedną wiarą ocalić was moge.

Nie poskąpił miłości i wiary

Aniołowie zagrali radośnie:

Plon obfity — dla nieba — śpiewają

Z twoich darów, o Panie, wyrośnie.

Zaszli w ziemię od losów przeklętą —

Podścieliły się szare sukmany

Pod ich stopy: ni króla ni władcę

Widzim w Tobie, nasz Jezu kochany!

Na te oczy, od łez już oślepłe,

Tylko bożą widzimy dziecinę:

Nie żądamy już więcej niczego,

Zbaw nas grzechu i przebacz nam winę.

Zmilkły skrzypki i pieśni aniołów,

Z Chrystusowych źrenic łza się leje:

Czem opłacę wasz ból i pokorę?

Dam wam świętą i zbawczą nadzieję...

DZIEŃ MATKI BOSKIEJ ANIELSKIEJ.

Dzień Matki Boskiej Anielskiej. Drewniany,

W miłosnych żarach słońca poczerniały,

Wiejski kościółek; wnętrze pełne chwały

Gromnic; prefacya; przycichły organy;

Dźwięk ich wylewa się za próg; tłum ludu

Krasę spódnice, chustki, szare cuhy

Zaległy cmentarz; poszept idzie głuchy

Z ust wpółotwartych: oczekują cudu...

Oto się spełnia... bije dzwon; w pokorze

Nie wysłowionej chylą się ku ziemi

Prostacze, znojne, żądne Prawdy głowy.

A z lip, wsłuchanych w Tajemnice Boże,

Milczące Słowo, pada kwiat: drżącemi

Z dziwu rękami rwie go wiew sierpniowy.

PROCESYA.

Baldachim, utkaii z złota i purpury,

Chwieje się w słońcu ponad falą głów —

Czego ci trzeba, biedna duszo? mów —

Pod baldachimem, wzniesiona do góry,

Błyszczy monstrancya; tryumfalne wtóry

Brzmią, jakby świętych rozśpiewał się huf

Czego ci trzeba, biedna duszo? mówi

Wraz z wiewem szepcą choręgiewne sznury,

Cmentarny Chrystus na kamiennym krzyżu

Wplata w te hymny modlitwę bez słów

Czego ci trzeba, biedna duszo? mów!

A w feretronie Franciszek z Assyżu

Śni tajemnicę wielkich, przyszłych snów

Czego ci trzeba, biedna duszo? mów!...

MIŁOŚCI PEŁNE NIECH BEDA TWE USTA.

Miłości pełne niech będą twe usta —

Pocałunkami darz tę wrogą ziemię,

Co, w mgły wieczorne otulona, drzemie,

nowym znojuć marząca. Niech pusta

Złość cię nie szarpie, że cię jej ścierniska

Krwawiły za dnia: liche żniwobranie

Miałeś, tv siewco bożych snów, na łanie,

Chciwym sprawniejszych pługów... Ale ślizka

Jest droga gniewu: wiedzie nad przepaścią,

Do której strącisz ostatnią nadzieję

resztkę wiary, żeś byt godzien plonu

Szlachetniejszego, zaś, na przekór haściom,

Ziemiać da sypki zbiór, gdy ją obsieje

Miłość, silniejsza od zwycięstwa skonu.

K o N I E C.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kasprowicz Jan WYBÓR POEZJI
Kasprowicz Jan Wybór poezji
Kasprowicz Jan Wybór poezji
4 Kasprowicz Jan wybór poezji
j kasprowicz1, Jan Kasprowicz - życie i twórczoć
Zaleski - Wybór poezyj (wstęp BN), Polonistyka studia, II ROK, Romantyzm, Opracowania BN
Mickiewicz A , Wybór poezyj (Wstęp BN If)
Wybór poezyj t 1 Mickiewicz
Kasprowicz Jan Ballada o sloneczniku
Kasprowicz Jan Uczta Herodiady
Kasprowicz Jan Basn nocy swietojanskiej
Józef Bohdan Zaleski Wybór poezyj
Józef Bohdan Zaleski Wybór poezyj (BN)(1)
Teofil Lenartowicz Wybór poezyj
Kasprowicz Jan Hymny

więcej podobnych podstron