Anna i Piotr Wierzbiccy, Wstęp
do: "Praktyczna stylistyka"
Pierwszy język człowieka
Kiedy dorosły człowiek usiłuje opanować arkana jakiegokolwiek języka obcego, kiedy brnie poprzez teksty rozmówek, lamie sobie głowę nad gramatyką, mozolnie wkuwa słówka, nieraz przychodzi mu do głowy denerwujące pytanie: jak to być może, że oto ja, człowiek doświadczony, wykształcony, bądź co bądź inteligentny, tyle muszę się namęczyć, żeby nauczyć się jako tako tego angielskiego czy rosyjskiego, a każdy berbeć angielski czy rosyjski potrafi, bez gramatyki, słownika i rozmówek, opanować cały ten piekielnie skomplikowany mechanizm w ciągu pierwszych trzech lat życia!
Fakt zdumiewający, ale niewątpliwy: każde normalne (zdrowe) dziecko potrafi w ciągu pierwszych paru lat życia nauczyć się języka ojczystego. Nauczyć się nie w sensie: jakoś tam liznąć reguły gramatyczne i przyswoić sobie kilkadziesiąt najprostszych słówek. Trzy czy czteroletnie dziecko opanowuje system języka ojczystego jako całość - a opanowawszy go, nie robi błędów.
Nie robi błędów? Czymże, wobec tego są te miejsca w wypowiedziach pisemnych, które nauczyciel języka ojczystego podkreśla czerwonym ołówkiem, czym są te miejsca w wypowiedziach ustnych dziecka, które piętnują i poprawiają rodzice?
W środowisku górali z Małego Cichego czy Murzasichla, w środowisku Kaszubów spod Kartuz czy Kościerzyny - pojęcie błędu językowego nie istnieje.
Pięcioletni Józuś czy Franuś mówi po góralsku (po kaszubsku) tak, jak jego babcia czy dziadzio - i nikt nie wytyka mu błędów, podobnie jak nikt nie -wytyka błędów jego rodzicom czy dziadkom. Ale nadchodzi moment, gdy sielanka językowa się kończy: Franuś idzie do szkoły. Nie mówi się "capka", ale "czapka", nie mówi się "rzecywiście", ale ..rzeczywiście". Nauczyciel zaczyna poprawiać Franusia, w ruch idzie czerwony ołówek. Franuś uczy się języka obcego: ogólnopolskiego języka literackiego. I dziecko osaczają od razu te same trudności, przed którymi staje dorosły, gdy chce się nauczyć francuskiego czy angielskiego.
Mózg malutkiego dziecka jest plastyczny, zdolny do rozwijania się i dostosowywania. Jedną z najistotniejszych cech tego mózgu jest to, co bywa nazywane po francusku "faculté de langage" - zdolność do mówienia. Człowiek realizuje tę zdolność, ucząc się swego pierwszego języka, języka ojczystego. Mózg jest jakby gotowy na przyjęcie jakiegoś języka i dopiero zdobywając ten język (pierwszy język), formuje się ostatecznie.
Gdy zaczynamy się uczyć drugiego języka, sytuacja jest już odmienna. Mózg nasz jest już uformowany, przyrodzona "zdolność mowy" - zrealizowana. Drugi język opanowujemy tylko żmudnym wysiłkiem, ćwiczeniem, pracą. Wysiłkowi naszemu nieodstępnie towarzyszą błędy.
Błąd to przede wszystkim przeniesienie pewnej cechy, pewnego elementu, czy konstrukcji z jednego systemu do drugiego. Błąd to atrybut niedoskonałego przekładu. Dziecko góralskie usiłuje w szkole powiedzieć językiem literackim to, co z łatwością i bezbłędnie potrafi powiedzieć gwarą - i robi błąd. Nie opanowało jeszcze sztuki tłumaczenia z gwary na język literacki, przenosi do wypowiedzi w języku literackim elementy gwary, miesza "różne systemy. Błąd językowy powstaje na styku systemów.
A dziecko z rodziny inteligenckiej? Dziecko, które od niemowlęctwa słyszało wokół siebie tylko język literacki? Czyż dzieci z rodzin inteligenckich nie robią błędów językowych, czy w ich zeszytach do polskiego nie ma śladów czerwonego ołówka? A przecież w wypadku dziecka wychowanego w środowisku miejskim, i to inteligenckim, nie zachodzi żadne zetknięcie różnych systemów językowych!
Otóż właśnie - zachodzi. Również w wypadku dziecka inteligenckiego błąd powstaje na styku różnych systemów. Również, w tym wypadku błąd jest przejawem trudności związanych z przekładem.
"Czytając książkę, szczekał pies", pisze w zeszycie dziesięciolatek - i zostaje zgromiony: Jak ty piszesz! Pisze się: "kiedy czytałem książkę, szczekał pies". - "Czytając książkę, szczekał pies" to błąd częsty u dziesięciolatków, ale nieobecny u pięciolatków. Nie dlatego, że pięciolatki nie czytają jeszcze książek. Po prostu pięciolatkowi nie przyszłoby w ogóle do głowy użyć imiesłowu "czytając". "Jak oglądałem obrazki, to szczekał pies" albo nawet ,,Ja oglądałem obrazki i szczekał pies" - powiedziałby raczej pięciolatek. Imiesłowy to element języka pisanego. Język pisany to bardzo często drugi język człowieka.
Problematyka sprawności językowej jest w istocie problematyką przekładu z języka mówionego na język pisany.
Drugi język człowieka
Rozmowy w gronie rodzinnym i towarzyskim, rozmowy w pracy, w tramwaju, w sklepie, w urzędzie, rozmowy telefoniczne, wypowiedzi stron w trakcie rozpraw sądowych, ustne odpowiedzi w szkole, ustne pytania i odpowiedzi egzaminacyjne. Publikacje naukowe, popularnonaukowe, dzieła (i mniejsze materiały) z dziedziny publicystyki, sformułowania aktów prawnych, listy urzędowe, wypracowania szkolne. Język mówiony i język pisany.
Wyrecytowany z pamięci tekst przemówienia nie jest wypowiedzią w języku mówionym. Zanotowany wiernie tekst rozmowy nie jest serią wypowiedzi pisanych. Nawet takie teksty, z natury swojej mówione, jak wypowiedzi w dyskusji, są na ogół formami pochodnymi od języka pisanego. Różnica między językiem mówionym i językiem pisanym nie polega na różnicy między dźwiękiem i napisem. Język mówiony i język pisany to dwa różne podsystemy języka etnicznego. Różne - bo mające różną strukturę.
*
Językoznawcy uważają na ogół za swoje główne zadanie sformułowanie bezwyjątkowych praw, zgodnie z którymi mówiący budują wypowiedzi. Przyimek ,,do" łączy się zawsze i tylko z rzeczownikiem w dopełniaczu - orzeka gramatyk; zawsze gdy w tekście pojawia się przyimek ,,do", musi w nim pojawić się także rzeczownik w dopełniaczu. Ale pasażer, podając konduktorowi kartę pracowniczą do przecięcia, informuje krótko: ,,Do!" Gramatyk zna ten sposób mówienia - i wcale go on nie peszy; orzekając kategorycznie, że słówko ,,do" nie może występować w tekście bez rzeczownika w dopełniaczu, ma na myśli teksty wyidealizowane, specjalnie spreparowane dla celów analizy, a nie po prostu teksty empiryczne, wzięte bez wyboru, jak lecą. I nie miałby racji ten, kto by chciał gramatyka za taką postawę potępić. Czyż można żądać od biologa, aby znalazłszy muchę z oberwanymi tylnymi odnóżami zaczął głosić, że muchy mają niekiedy cztery nogi i że wobec tego teza o sześcionożności owadów jest fałszywa?
Gramatyka nakazuje: czasownik przechodni wymaga rzeczownika w bierniku; przymiotnik wymaga rzeczownika w tym samym przypadku. Ale klient zwraca się do sprzedawcy lodów: "Proszę za trzy złote" albo "Proszę śmietankowe" i sprzedawca nie ma cienia wątpliwości, o co chodzi. Ośmieszyłby się ten, kto by twierdził, że zdanie klienta było błędne czy niegramatyczne. " Konduktor rozumie wypowiedź "Do!", ponieważ interpretuje ją jako skrót wyrażenia "Do pracy!" Sprzedawca lodów nie rozkłada bezradnie rąk, słysząc zdanie "Proszę za trzy złote!", bo rozumie, że jest ono skrótem wypowiedzi "Proszę (dać mi) lody za trzy złote".
Otóż taki sposób budowania wypowiedzi, przy którym wiele elementów pozostaje niedopowiedzianych, nie wyrażonych explicite, charakterystyczny jest właśnie dla języka mówionego. Bo poprawne gramatycznie zdanie stanowi jakby pewien regularny wzór geometryczny (meander) czy pewien szablon, a w języku mówionym ludzie zwykli markować tylko niektóre punkty tego wzoru, pozostawiając resztę do odgadnięcia słuchaczowi.
Co pozwala na takie odgadywanie? Po pierwsze - bezpośrednie odniesienie do sytuacji. Poza dźwiękami, z których składa się wypowiedź, bezcennym źródłem informacji dla słuchacza jest dostępna jego obserwacji osoba mówiącego, czas, miejsce i okoliczności wypowiedzenia tekstu. Zdanie "Proszę śmietankowe" jest dla odbiorcy zrozumiałe, ponieważ zwrócone jest do sprzedawcy lodów. Podobnie przedstawia się sprawa ze słowem "Do!", które jest dla odbiorcy zrozumiałe, bo towarzyszy mu wyciągnięcie do konduktora karty, na której istnieją jedynie dwie kategorie wartości: "z pracy" i "do pracy". Rozumiemy wypowiedź ustną "Zaraz wrócę", mimo że nie zawiera ona wyrazów, które by podawały nieo zbędne informacje o osobie, miejscu i czasie - informacji tych dostarcza nam obserwacja samego aktu wypowiedzi (kto mówi, kiedy mówi, gdzie mówi). Napis na murze "Zaraz wrócę" byłby bezsensowny; moglibyśmy rozumieć tylko jego części składowe (przez analogie do osadzonych w sytuacji zdań mówionych), ale jako całość zdanie to nie może przekazać sensownej informacji. Bezsensowność kartki z napisem "Wrócę za godzinę", umieszczonej za szybą w kiosku "Ruchu", jest mniej jaskrawa, bo wiadomo przynajmniej, kto (sprzedawca z tego kiosku), i wiadomo, dokąd (do tego kiosku); jednakże brak informacji o momencie wyprodukowania tekstu sprawia, że i to zdanie, udające informacyjność, jest w istocie kpiną z klienta.
Ale obok możliwości bezpośredniego odesłania do sytuacji, istnieje drugi czynnik sprawiający, iż język mówiony może sobie pozwolić na ulgi, które nie przysługują językowi pisanemu. Ten drugi czynnik to istnienie intonacji.
Intonacja informuje o osobie mówiącej. Mówiący twierdzi, mówiący przeczy, mówiący przypuszcza, wątpi, pyta, mówiący pragnie, boi się, dziwi. Informacje tego rodzaju można wyczytać (a raczej wysłuchać) nawet z tekstu wypowiedzianego w nieznanym języku obcym.
W języku pisanym dla oznaczenia emocji potrzebne są słowa - ale liczba słów odnoszących się do psychiki jest ograniczona, niewielka, a skala intonacyjna bogata i ciągła.
Intonacja wskazuje w wypowiedzi jej "novum" i "datum", punkt wyjścia i nową informację, logiczny podmiot i logiczne orzeczenie. Zdanie
Jutro będzie egzamin
znaczy co innego niż zdanie
Jutro będzie egzamin.
Pierwsze informuje o dacie egzaminu, drugie - o tym, co zdarzy się "jutro" (następnego dnia w stosunku do momentu wypowiedzenia zdania). W języku pisanym dla oddania tej różnicy treści puścić trzeba w ruch skomplikowane mechanizmy szyku wyrazów (Jutro będzie egzamin - Egzamin będzie jutro), przekształceń składnikowych, partykuł (to jutro..., właśnie jutro..., dopiero jutro...).
Zastępowanie określonej, nacechowanej budowy intonacyjnej określonym szykiem wyrazów albo partykułą modalną to klasyczny przykład procedury przekładu, tłumaczenia, jakim jest w istocie posługiwanie się tekstami pisanymi. Każde dziecko, które nauczyło się już języka ojczystego, potrafi za pomocą natężenia głosu i intonacji wydobyć słowo, które niesie tzw. akcent logiczny, to słowo, które jest z punktu widzenia mówiącego najważniejsze. Nie każde dziecko potrafi w tekście pisanym przetransponować układ akcentowo-intonacyjny, o który mu chodzi, na właściwy (adekwatny) szyk wyrazów.
W języku mówionym - w pewnym sensie - nie ma błędów. Mówiący może zapomnieć, jak zaczął zdanie i skończyć je inaczej niż początkowo zamierzał. Może dorzucić do jakiegoś wyrazu dodatkowy wyraz czy wyrażenie określające - w miejscu oddzielonym od wyrazu określanego szeregiem innych wyrazów. Może powtórzyć to samo słowo czy grupę słów kilka razy. Może zmieniać w toku wypowiedzi strukturę tej wypowiedzi. W sytuacji typowej dla języka mówionego, tzn. w sytuacji rozmowy, a zwłaszcza rozmowy o elementach bezpośredniego otoczenia mówiących, wszystkie te grzechy nie są grzechami. Odniesienie do sytuacji i intonacja rekompensują wszystkie braki.
W tekstach pisanych oraz w takich formach pseudomówionych, jak przemówienia czy wypowiedzi w dyskusji, sytuacja jest z gruntu inna. Język pisany, aby być w ogóle zrozumiałym, musiał wypracować szereg specjalnych środków zabezpieczających, szereg specjalnych chwytów, wyrażeń, konstrukcji. Odmiana pisana języka polskiego posiada po prostu wiele kategorii gramatycznych, które w ogóle nie występują w (autentycznym) języku mówionym. Oto kilka przykładów:
Imiesłowy (czytając książkę ... czytający ... przeczytany)
Strona bierna (jest czytany ... jest lubiany... został wykryty)
Rzeczowniki - nazwy wykonawców (odkrywca ... autor ... pasażer ... jeździec ... rowerzysta)
Rzeczowniki - nazwy czynności (napisanie ... wykonanie ... przelot)
Rzeczowniki - zastępniki spójników (przyczyna ... warunek ... współwystępowanie).
Nikt z nas nie mówi w naturalnej rozmowie: "pasażerowie"; mówimy: "ludzie w tramwaju". Nikt nie mówi: "autor tej wypowiedzi"; mówimy: "ten, co to powiedział". Nikt nie mówi: "przyczyną tego był fakt..."; mówimy: "to się stało, bo..." W języku pisanym wszystkie owe kategorie nadbudowane, wtórne, sztuczne - stają się potrzebne. Ludzie dorośli nie muszą uczyć się użycia intonacji, spójników "i", "bo", "ale", wyrażeń takich, jak "ten człowiek, który...", "to, że..." itp. Muszą natomiast uczyć się użycia imiesłowów, strony biernej, rzeczowników odczasownikowych, oddawania "akcentu logicznego" za pomocą określonego szyku wyrazów itp. Muszą uczyć się użycia kategorii wtórnych, nadbudowanych, kategorii pierwszego (na ogół) języka obcego - języka pisanego. Sprawność językowa to po prostu sztuka pisania.
Pisanie w mówieniu - mówienie w pisaniu
Czy istnieje wzajemne oddziaływanie między językiem mówionym a językiem pisanym? Kazania należą do tekstów wygłaszanych, a więc, zasadniczo, mówionych - ale czy język ich nie pozostaje pod silnym wpływem języka pisanych tekstów kościelnych, przede wszystkim Pisma świętego? Mężowie stanu zmuszeni są nieraz do improwizowania wywiadów, konferencji prasowych, a nawet przemówień - ale czy język tych wystąpień nie jest bliski językowi analogicznych tekstów pisanych? Na różnego rodzaju naradach, konferencjach, odprawach raczej się mówi niż czyta - ale czyż styl tego mówienia odbiega od stylu urzędowego, właściwego odpowiednim dokumentom, zarządzeniom, instrukcjom? A historia literatury dwóch ostatnich stuleci - czyż nie jest to w istocie historia ofensywy języka mówionego, jego wkraczania w wieku XIX do dialogu , w wieku XX - do narracji?
*
Istnieją dwa style - i istnieją dwie normy. To, co dobre w języku pisanym, nie musi być dobre w języku mówionym, to, co dobre w języku mówionym, nie musi być dobre w języku pisanym. Stenogram doskonałego przemówienia, doskonałego wystąpienia w dyskusji, doskonałego odczytu może budzić podejrzenia co do rzeczywistej doskonałości wypowiedzi. Odczytanie doskonałego tekstu przemówienia, odczytanie z kartki 'doskonale zredagowanego głosu w dyskusji, przedstawienie doskonałego tekstu pisanego jako odczytu może budzić refleksję, czy by nie lepiej było, gdyby autor zamiast czytać - mówił. Istnieją znakomici gawędziarze, mistrzowie słowa mówionego, którzy piszą kompromitujące przeciętne książki. Istnieją przykłady wybitnych pisarzy, którzy nie umieją ani zabawiać towarzystwa przy stole, ani przemawiać.
*
Istnienie dwóch norm - odrębnej dla języka mówionego, odrębnej dla języka pisanego - objawia się przede wszystkim w jednej reakcji naszego wyczucia językowego: w nietolerancji wobec fałszu. Jest rzeczą nie do zniesienia, gdy spiker radiowy zwraca się do odbiorców z dowcipem niby zaimprowizowanym, który jednak - zdradza to intonacja - został z góry obmyślony i zapisany na kartce; jest rzeczą nie do zniesienia, gdy prelegent wygłaszający odczyt robi to tak, iż widać, że jest to w istocie wyrecytowanie tekstu pisanego. Ciekawe, we wszystkich tych wypadkach mechanizm fałszu jest identyczny: wtręt języka pisanego w języku mówionym. I to jest prawda: nasze wyczucie językowe jest nietolerancyjne w tępieniu nie umotywowanych zakłóceń języka mówionego językiem pisanym. Nie umotywowanych - bo bynajmniej nie wszystkich. Są ludzie, którzy mówią stylem mającym w sobie wiele istotnych cech języka pisanego - i mówią ładnie. Ale osiągają to nie przez ominięcie zasady nietolerancyjności wobec fałszu, lecz przez jej realizację. Mogliby powiedzieć: wiemy, że mówimy stylem zbliżonym do języka pisanego, wcale nie udajemy, że jest inaczej, wcale nie mieszamy stylów, mamy swoje własne odmiany stylistyczne, realizujemy je konsekwentnie; nie postępujemy po doktrynersku i bezmyślnie, bo nasz styl pisany to styl skomplikowanych konstrukcji składniowych, to styl syntez myślowych, a nie styl urzędowy, obowiązujący w resorcie zbiorowego żywienia.
A czy istnieje drugi kierunek ekspansji fałszu - i drugi kierunek reagowania naszej nietolerancji językowej: czy może razić nas również to, co w języku pisanym jest wtrętem z języka mówionego? Niech nauczyciele, którzy każą swoim uczniom poprawiać "nie było nic ciekawego" na "nie zdarzyło się nic godnego uwagi", niech redaktorzy, którzy trudzą się przekonywaniem autora, iż zamiast "i czekamy, co z tego wyjdzie" należy - koniecznie - napisać "i czekamy na rezultaty", odpowiedzą sobie sami na to pytanie. My odpowiadamy: nie. Wszystko to, co w języku pisanym jest świadomie wzięte z języka mówionego, jest dobre, cenne, ożywcze. Oczywiście, każdą dobrą rzecz można zepsuć, każde dobre można zamienić na złe. Zakończenie rozprawy naukowej słowami "No i tak", ożywienie listu urzędowego zdaniem "Zaraz, zaraz, coś jeszcze miałem powiedzieć" - to nieporadność w realizowaniu słusznych założeń i szlachetnych intencji. Ale nawet owo zakończenie rozprawy naukowej i owo ożywienie listu urzędowego pobudza do stanu gotowości nie nasze poczucie dobrego smaku, lecz nasze poczucie humoru. Niezręczność we wprowadzaniu do języka pisanego elementów języka mówionego bywa śmieszna, groteskowa, nigdy pretensjonalna, ordynarna. I ta tolerancyjność naszego poczucia językowego wobec ekspansji języka mówionego, więcej - wobec indywidualnych nieporadności w realizowaniu zadań tej ekspansji jest głęboko uzasadniona. Każde myślenie, każde wypowiadanie się jest twórczością. Zasadą każdej twórczości jest realizowanie postulatu postępu: znać to, co już zdobyte, i posuwać się o krok dalej. A w języku kuźnią zmian, kuźnią postępu jest mówienie. Czyż zresztą może być inaczej? Czyż ów okólnik, do którego historia tekstów pisanych wprowadziła ograniczoną liczbę konstrukcji i ograniczoną liczbę wyrazów, może być konkurencją dla tego wszystkiego, co pozostało na zewnątrz? Czyż sama ilość tekstów mówionych, wciąż jeszcze (mimo postępów biurokracji) jakże przewyższająca liczbę papierków i książek, czyż samo bogactwo sytuacji, w których znajdują się mówiący, jakże przewyższające ów arsenał konwencjonalnych sytuacji pisania listów, depesz, referatów, artykułów, książek, zarządzeń, nie przesądza o tym, że zasadniczy wątek zmian, zasadniczy wątek postępu rozgrywa się na gruncie języka mówionego? Tolerancja wobec ekspansji "mówioności" w języku pisanym jest tolerancją wobec postępu.
A więc istnieją dwa stopnie wtajemniczenia w sztukę porozumiewania się. Pierwszy stopień to opanowanie języka pisanego, "drugiego języka", to umiejętność przekładu mówienia na język, którym można się wypowiadać bez pomaganie sobie palcem, kontekstem sytuacyjnym i intonacją. Drugi stopień to udoskonalanie, ożywianie, uwspółcześnianie pisania przez wtórne wykorzystywanie bogactwa języka mówionego.
Styl i norma stylistyczna
Język jest rozrzutny: posiada o wiele więcej elementów, niż wynosi minimum niezbędne do komunikowania się. Rozrzutność ta przejawia się w synonimii. Synonimia to zespół faktów, dzięki którym zawsze (lub prawie zawsze), gdy mamy coś do zakomunikowania, dysponujemy nie jednym jedynym sposobem przekazania informacji, lecz wieloma sformułowaniami - bliskoznacznymi lub równoznacznymi. Zamiast "wuj" możemy powiedzieć "brat matki", zamiast "pan" - "gość", zamiast "polscy poeci" - "poeci polscy", zamiast "gdy wróci ze spaceru" - "po powrocie ze spaceru", "po spacerze", zamiast "żeby znaleźć" - "w celu znalezienia". Wypowiadając się dokonujemy wyboru. Czy istnieją reguły, które by we wszystkich wypadkach determinowały decyzję wyboru między synonimicznymi elementami języka? Istnienie takich reguł kłóciłoby się z samą istotą synonimii. Jeśli bowiem jedną z głównych funkcji synonimii jest stworzenie szerokiego marginesu swobody dla indywidualnej inwencji językowej, jakiż byłby sens, aby w tym marginesie swobody obowiązywały - wszędzie - reguły determinujące, a więc odbierające swobodę!
Synonimiczny materiał, z którego wybierają mówiący (piszący), to sfera faktów stylistycznych. System środków językowych wybieranych przez osobę mówiącą czy zespół mówiących to styl. Ta intuicyjna wiedza językowa, którą kierujemy się, wybierając określone sformułowanie spośród sformułowań synonimicznych, wiedza nie dająca się przełożyć na bezwyjątkowe reguły determinujące, to norma stylistyczna. Nie sposób jej skodyfikować. Nie będąc zespołem reguł bezwyjątkowych, nie jest nawet zbiorem reguł i wyjątków. Jest kompleksem doświadczeń funkcjonujących według schematu: "dotychczas bywało na ogół tak, że jeżeli zachodziły warunki A, B, C,..., to wybierało się raczej konstrukcje a1, b1, c1... niż a2, b1, c1...
Opisujemy krajobraz. "Ten krajobraz jest taki..." - i, wyobraźmy sobie, pamięć podsuwa nam dwa przymiotniki bliskoznaczne: "rozległy", ,.przestronny". Dokonujemy wyboru: dotychczas bywało na ogół tak, że jeśli mówiącemu (piszącemu) nie zależało na jakichś specjalnych względach (np. na językowej oryginalności, odkrywczości), wyraz "krajobraz" występował w połączeniu z wyrazem "rozległy", a nie "przestronny". Ale pamiętamy, nie jest wykluczone, że kiedyś zaistnieją jakieś specjalne okoliczności, że kiedyś dojdą do głosu jakieś specjalne względy, że kiedyś powiemy "przestronny krajobraz", ci zaś, którzy nas usłyszą, pomyślą sobie: zawsze myśleliśmy, że przymiotnik "przestronny" pasuje tylko do jakichś budowli, do jakichś pomieszczeń, a oto został zastosowany do krajobrazu i brzmi to zabawnie, nawet interesująco.
Wdajemy się w rozważania na temat uroków śniegu. "Pierwszy śnieg" czy "śnieg pierwszy"? Dokonujemy wyboru: dotychczas bywało na ogół tak, iż jeśli nie zachodziły jakieś szczególne potrzeby związane z kontekstem, mówiło się raczej "pierwszy śnieg" niż "śnieg pierwszy". Ale pamiętamy, nie jest wykluczone, że kiedyś wyłonią się jakieś szczególne potrzeby związane z kontekstem i że np., porównując uroki śniegu w różnych okresach zimy, powiemy: "Oczywiście najlepszy jest śnieg styczniowy czy nawet raczej śnieg lutowy, ale ja zawsze najbardziej lubiłam ten śnieg pierwszy, grudniowy." I nie zrobimy błędu, bo zmiana szyku będzie podyktowana kontekstem, kontekstem, w którym chodzi o przeciwstawienie (śniegu pierwszego śniegowi styczniowemu i lutowemu) - a aby coś czemuś przeciwstawić, dobrze jest niekiedy zaprezentować i jedno, i drugie w podobnym kształcie językowym (śnieg pierwszy - śnieg styczniowy - śnieg lutowy).
Funkcje i style
Myśli wypowiedziane w poprzednim rozdzialiku miały za zadanie utwierdzić Czytelnika w przekonaniu, że dziedzina faktów stylistycznych jest domeną nie bezwyjątkowych reguł determinujących, lecz naszej wolnej woli - i to wolnej woli nie tyle w odróżnianiu sformułowania dobrego od złego, ile w dokonywaniu wyboru formuły odczuwanej jako szczególnie szczęśliwa wśród paru nie najgorszych, niezłych, a nawet dobrych. Postawmy kolejne pytanie: czy ponad piętrem szczegółowych faktów stylistycznych nie istnieje jakiś zespół dyrektyw ogólnych, jakiś kodeks "dobrego stylu"? Na przykład, czy nie jest tak, że do owego kanonu zasad "dobrego stylu" należy postulat wypowiadania się w sposób maksymalnie prosty, naturalny, bezpretensjonalny, przezroczysty w stosunku do przekazywanych treści, sprawiający, że odbiorca, nie zauważając w ogóle języka, stylu, będzie odbierał wyłącznie czystą informację? I rzeczywiście, czyż nie milej jest nam otrzymać życzenia "Wszystkiego najlepszego" niż "Bądź łaskaw przyjąć życzenia pomyślności na nowej drodze życia"? I rzeczywiście, czy nie są faktem zachwyty (i to ze strony ludzi oczytanych) nad prostotą, bezpretensjonalnością, przezroczystością stylu książek Sienkiewicza, Prusa czy Dąbrowskiej? A jednak postulat prostoty, naturalności, przezroczystości nie posiada rangi uniwersalnej zasady dobrego stylu. Nie na darmo lingwistyka i poetyka XX wieku (formaliści rosyjscy, szkoła praska) głosiły tak uparcie, iż język poetycki funkcjonuje nie tylko jako przekaziciel treści, lecz również, i to przede wszystkim, jako forma, kształt, że istotą poezji jest jej nastawienie nie tylko na "co", lecz również, i to przede wszystkim, na "jak".
Słyszę, jak deszcz po liściach coraz gęściej pluska.
Tak mnie nuży zwłok moich w zaświaty wywózka
Na kołach, co się kręcą, choć nie wiedzą drogi!...
Dla mnie już tylko - mroki i mroków rozłogi!
Boże, czemuś dał duszę, co snu musi żebrać -
I życie, które można tak łatwo odebrać?
I czemuś mnie z takiego utworzył marliwa,
Że mnie w tę obcą ciemność byle noc porywa?
Czemu nieśmiertelniejesz na moim pogrzebie?
Czemuś zabił mnie jadem, co nie truje Ciebie?
Czemu nuży mnie zwłok mych w zaświaty wywózka,
A deszcz po żywych liściach coraz gęściej pluska?...
Niech ten wiersz Bolesława Leśmiana, największego polskiego poety XX wieku, posłuży jako sprawdzian wartości, reprezentatywności naszej pierwszej zasady dobrego stylu. Gdzież na przykład szukać owej prostoty, naturalności, przezroczystości w słowach "Tak mnie nuży zwłok moich w zaświaty wywózka"? Czy w szyku wyrazów, w którym trzeba by dokonać aż trzech operacji, aby doprowadzić zdanie do kształtu właściwego konstrukcjom naszego zwykłego języka mówionego ("Tak mnie nuży wywózka w zaświaty moich zwłok")? Czy może w wyrazie "wywózka", nie figurującym w ogóle na liście wyrazów czynnie używanych przez ogół Polaków, a nasuwającym analogię z wyrazem "zwózka", sianokosami i żniwami? Przykłady dałoby się mnożyć w nieskończoność - aż do momentu, w którym na indeksie tekstów nie mogących sprostać zasadzie naturalności, prostoty, przezroczystości znalazłyby się wszystkie bez wyjątku dzieła literackie. Zresztą, bynajmniej nie tylko dzieła literackie. Prawie cała dziedzina humoru, dowcipu, anegdoty to domena śmiechu wywoływanego nie tylko treścią słów, lecz również ich formą, kształtem. Obaliliśmy naszą pierwszą zasadę dobrego stylu. Wykazaliśmy, że postulat prostoty, naturalności, przezroczystości nie jest uniwersalną dyrektywą stylistyczną.
A może taką uniwersalną dyrektywą dobrego stylu jest postulat jednoznaczności? Może prawdą jest, że każdy mówiący (piszący) powinien, w każdej sytuacji, starać się przede wszystkim o to, aby słowa, sformułowania, których używa, miały jedno znaczenie? Tyle jest między ludźmi nieporozumień wynikających wyłącznie z tego, że kłócąc się czy dyskutując, używają wyrazów lub wyrażeń o niesprecyzowanych znaczeniach, że sądzą, iż się różnią w poglądach, a różnią się po prostu w rozumieniu, definiowaniu pewnych wyrazów, pewnych sformułowań! A jednak ... Każdy, kto śledził przygotowania do wyborów prezydenckich we Francji w roku 1965, stawiał sobie przede wszystkim jedno pytanie: jak postąpi generał de Gaulle - czy będzie się ponownie ubiegać o urząd prezydenta, czy też zaproponuje kandydaturę dotychczasowego premiera Pompidou. De Gaulle, nie chcąc ułatwiać zadania przeciwnikom, do ostatniej niemal chwili zwlekał z zakomunikowaniem swojej decyzji. Zanim' jednak nastąpił moment wyłożenia kart na stół, okoliczności parę razy stawiały generała wobec nieuniknioności wypowiadania się na temat przyszłości Francji. I właśnie w tych paru sytuacjach, w których trzeba było mówić o planach politycznych i nie zdradzić się z najważniejszym, z zamierzeniami co do wyborów prezydenckich, przydała się de Gaulle'owi umiejętność używania sformułowań wieloznacznych. O wieloznaczności będzie mowa w jednym z dalszych rozdziałów tej książki - na razie zadowólmy się obaleniem naszej kolejnej dyrektywy dobrego stylu.
Może zatem prawdziwie uniwersalną zasadą stylistyczną jest postulat zwięzłości? Może prawdą jest, że dewizą obowiązującą zawsze wszystkich mówiących i piszących powinno być "im krócej, tym lepiej"? Tyle przecież marnotrawstwa w dziedzinie gospodarowania czasem, tyle intelektualnej nieprawości, tyle w końcu zwykłego fałszu i zakłamania wiąże się z rozwlekłością, gadulstwem, wodolejstwem. Tyle się przecież mówi o tym, że najwięksi mistrzowie w dziedzinie słowa byli mistrzami w unikaniu wszelkich zbędnych słów. Ale i tym razem nie będziemy mieli trudności ze znalezieniem kontrprzykładu. Wszystkie przygotowania rządu egipskiego do znacjonalizowania Kanału Sueskiego dokonywane były w najściślejszej tajemnicy. Dowódcy grup mających za zadanie zajęcie głównych obiektów Kanału otrzymali rozkaz udania się w określone miejsca - i czekania na sygnał. Sygnałem miało być wymienione przez prezydenta Nassera w toku przemówienia do tłumów nazwisko "Ferdynand Lesseps". Oficerowie grup operacyjnych siedzieli przy głośnikach i czekali na słowo "Lesseps". Prezydent Nasser wywiązał się ze swego zadania. Po przeszło dwóch godzinach słuchania transmisji przemówienia oficerowie usłyszeli umówiony sygnał. Ale prezydent chciał mieć pewność, że będzie usłyszany, że jakieś nieprzewidziane zakłócenia w łączności radiowej nie przeszkodzą w sprawnej realizacji precyzyjnego planu. I oto wyraz "Lesseps" zaczął się powtarzać w kolejnych zdaniach, i oto zaczęły płynąć zdania z pozoru nieumotywowane. i oto tekst przemówienia zaczął tonąć w wielosłowiu - beztreściowym, ale nie bezsensownym, ale celowym. A wiec i zwięzłość nie jest uniwersalną dyrektywą "dobrego stylu".
Doświadczeni i mądrzy ludzie twierdzą, że nie ma takiej sytuacji w życiu, w której nie mogłaby nas wspomóc nasza zewnętrzna ogłada, dyskrecja, powściągliwość, kultura, w której nie potrafilibyśmy zyskać, okazując umiar, opanowanie i dobre maniery. Czy zatem nie natrafiliśmy wreszcie na prawdziwą zasadę "dobrego stylu", czy - przenosząc doświadczenia owych mądrych ludzi z dziedziny życia jako całości na dziedzinę języka - nie mamy prawa postulować, aby wszelkie wypowiedzi, teksty, wytwory jeżyka posiadały walor powściągliwości, kultury, elegancji, aby obce im były wymknięcia się spod kontroli intelektu, tak często prowadzące po prostu do chamstwa? I tym razem - nie. Można postulować, aby rzeczywistość kształtowała się według zasad dobrego smaku, dyskrecji i umiaru. Nie można postulować, aby czynił to język - zanim uczyni to rzeczywistość. Jak długo będą istnieć przejawy brutalności, przemocy, chamstwa, jak długo istnieć będą sytuacje, którym nie może sprostać łagodzące oddziaływanie intelektu, tak długo w języku będą miały prawo obywatelstwa mocne słowa i nawet brzydkie wyrazy. Kolaborant, oprawca, morderca to jednak raczej "kanalia" niż "gałgan", ,,niegrzeczny człowiek"; masowe mordowanie ludzi to jednak raczej "zbrodnia" niż "błąd"; zmuszanie uczniów szkół średnich do pisania tasiemcowych wypracowań to raczej "idiotyzm" niż "stosowanie niezbyt właściwych metod". Oczywiście - wszystko jest względne. Można sobie wyobrazić takie sytuacje, w których z punktu widzenia mówiącego (piszącego) pożyteczne będzie nie nazywanie rzeczy po imieniu, lecz właśnie oddrastycznienie stylu - i, niezależnie od tego, jak byśmy oceniali intencje przyświecające takiemu oddrastycznianiu, musimy przyznać, że jest to argument na rzecz tezy, iż warto umieć posługiwać się stylem eufemizmów, uników, ugrzecznionych wykrętów. Godzimy się na to z całą ochotą - bo chodzi nam tylko o jedno: o pozostanie przy myśli, że i postulat elegancji językowej nie jest uniwersalną zasadą dobrego stylu.
Możemy tak w nieskończoność proponować formuły pretendujące do roli uniwersalnych dyrektyw stylistycznych: "pisz krótkimi zdaniami", "nie powtarzaj wyrazów", "unikaj zaimków", "unikaj imiesłowów", "wyrażaj się obrazowo" - i za każdym razem (prosimy Czytelnika o zaufanie, i o cierpliwość, bo niektóre z tych spraw są bardziej szczegółowo omówione w dalszych partiach tej książki) będzie się okazywało, że reprezentatywność tych postulatów jest ograniczona, że zawsze można znaleźć takie sytuacje, w których, wprost przeciwnie, uzasadnione będzie pisanie długimi zdaniami, powtarzanie wyrazów, nieunikanie zaimków, nieunikanie imiesłowów czy wyrażanie się nieobrazowe. Rzeczywistość stwarza tysiące, miliony różnych zapotrzebowań - i język musi im wszystkim sprostać. Ile typów sytuacji, ile typów zapotrzebowań, tyle funkcji, którym musi podołać język. Styl to wybór takich środków językowych, które służą określonej funkcji. Nie istnieje jeden wzorzec dobrego stylu. Liczba wzorców stylistycznych pokrywa się z liczbą funkcji. Dobry styl to styl dobrze wywiązujący się z określonej funkcji - i wszystko jedno, jakiego autoramentu jest to funkcja i wszystko jedno, o co chodzi: o dostarczenie przeżyć estetycznych, o przekazanie informacji naukowych, o zagadanie na śmierć, rozśmieszenie czy o ukrycie prawdy.
Język, styl i zmienność
Kaczki pieką się zupełnie tym sposobem jak gęsi, należy jednak pamiętać, że zbyt młode kaczki mają na sobie mało mięsa i nadzwyczaj są trudne do oczyszczenia, mając na skórze mnóstwo sypłów, których wyciąganie dużo czasu zajmuje. Najlepiej je wycierać póki ciepłe żytniemi otrębami lub razową mąką.
Wieprzowina powinna być koloru jasnoróżowego, oblana i przerośnięta zupełnie białą tłustością, mięso powinno być równe; małe, białe, okrągłe kropki, wielkości kaszy, oznaczają tak zwane węgry i są szkodliwe zdrowiu.
Na troje kurcząt zagotować mocno na żółto, ale jeszcze nie rumiano, łyżkę masła [...] oczyszczone kurczęta młode, ułożone jak na rożen, pokrajać na ćwiartki, posolić, osypać lekko mąką, potem umaczać w jajku rozbitem, osypać bułką tartą i smażyć na fryturze.
Śmietana, podawana do kurcząt, jest najlepszą, gdy do niej na pół kwarty wcisnąć pół cytryny [...] Wyborna przymieszka.
Potrawka taka jest wyborna, bo glina, będąc złym przewodnikiem ciepła^ nie dozwala się zbyt gwałtownie wysadzać smakowi i cała esencja zostaje w kurczętach.
Kurczęta nadziewają się bułką tartą wymieszaną z młodem, surowem masłem.
Bażanty. Odkroić ogon cały z piórami, nie nadwerężając ich, jako też szyję.
Dobroć barszczu zależy głównie na świeżym kwasie burakowym. Bierze się pewną ilość ćwikłowych buraków, płucze, obiera najstaranniej [...] kładzie w dzieżkę lub garnek gliniany duży [...] Postawić to w ciepłem miejscu, na przykład w kuchni nad kominem, a za cztery dni najdalej barszcz będzie zdatny do użycia.
Rosół, bulion, a nawet każda zupa, do której wchodzi jakikolwiek kwas, powinna być gotowana w garnku kamiennym polewanym (...) Dziś nauka poszła dalej, bo i szumowania rosołu zaniechano: szumowiny same opadają na spód. [...] Chcąc mieć rosół tęgi, trzeba liczyć funt mięsa na osobę [...] Mięso zupełnie bez płukania nalać świeżą wodą [...] i gotować na bardzo wolnym ogniu bez szumowania, które dziś nauka chemii odrzuciła jako odbierające smak rosołowi.
Postęp w sztuce kucharskiej doszedł do tylu i tak doskonałych ulepszeń w pasztetach zimnych, dziś tak bardzo przyjętych i lubianych, że zapragnęłam je podać czytelnikom moim.
Kwiczoły wytwornie podane.
Mały kawałek pekelflejszu naprędce nasolon.
Sos korniszonowy rumiany.
Żabki młode smażone.
Pasztet z kuropatw, zajęcy, kwiczołów lub innej jakiej zwierzyny.
Paszteciki w cieście kruchem.
Różne mączne i jajeczne potrawy.
Jak się czyszczą prosięta.
Kto zgadnie: kiedy tak pisano? W średniowieczu? Za czasów smakosza Mikołaja Reja? Czy może za łakomczuchów królów saskich? Nic podobnego. Książka, z której wyjęte zostały fachowe porady kucharskie, ukazała się w drugiej połowie XIX w. Autorka: Lucyna Ćwierczakiewiczowa, tytuł: 365 obiadów.
A więc zaledwie sto lat - i jakże wiele się zmieniło! Na rosół dla jednej osoby nie bierze się już dzisiaj funta mięsa. Rzadziej jadamy kwiczoły, bażanty i żabie udka. Zupy nie zaczynamy na ogół przygotowywać już na cztery dni przed podaniem.
Dalszy postęp w sztuce przygotowywania pasztetów zimnych nie zaznaczył się może zbyt wyraźnie, ale nauka chemii zapewne poszła jeszcze . dalej naprzód. A obok wszystkich niewątpliwych zmian w tym, co jemy, jak jemy, ile jemy - bez wątpienia nastąpiły również zmiany w tym, jak o jedzeniu mówimy.
Zostawmy żarty. Żarliwa, tchnąca znawstwem, szczerym przejęciem się kwestią i życzliwością dla czytelnika proza pani Ćwierczakiewiczowej to po prostu charakterystyczna próbka polszczyzny końca XIX wieku. Zwróćmy uwagę na różnice, które dzielą tę polszczyznę od dzisiejszej.
1. Słownictwo
Charakterystyczny dla ocen autorki Obiadów powtarzający się wciąż wyraz "wyborny". Wszyscy znamy jeszcze ten wyraz biernie. Ale z młodych rzadko kto go używa. Wyraz ten żyje dzisiaj tylko w języku starszego pokolenia.
2. Słowotwórstwo
tłustość - dziś: tłuszcz
osypać - dziś: posypać
dozwala - dziś: pozwala
jako - dziś: jak
nasolony - dziś: posolony
3. Fleksja (końcówki gramatyczne)
żytniemi otrębami, z młodem, surowem masłem w jajku rozbitem, w cieście kruchem
4. Składnia
Różnice w tzw. rządzie wyrazów:
szkodliwe zdrowiu - dziś: szkodliwe dla zdrowia
dobroć zależy na kwasie - dziś: zależy od kwasu
Konstrukcje tzw. nieosobowe:
kaczki pieką się - dziś: kaczki piecze się
kurczęta nadziewają się - dziś: kurczęta nadziewa się
Szyk wyrazów
Dwa określenia przymiotników po rzeczowniku: żabki młode smażone.
Rozdzielenie rzeczownika i określającego go imiesłowu wyrazem podrzędnym w stosunku do tego imiesłowu: kwiczoły wytwornie podane, sos naprędce nasolony.
Orzecznik przymiotnikowy w narzędniku:
potrawka taka jest wyborną.
Każde dziesięciolecie niesie ze sobą zmiany w warunkach życia, w kulturze, w jeżyku. My mówimy trochę inaczej, niż mówią nasi rodzice; nasi rodzice mówią trochę inaczej, niż mówili nasi dziadkowie. To, co było poprawne w roku 1900, może być rażące w 1970, to co było w 1900 błędem, może być w roku 1970 normą Najbardziej charakterystyczną cechą tych zmian jest fakt, że nie mają one charakteru liniowego: nie jest tak, że w okresie t1 ... t2 używa się sposobu mówienia A, w okresie t2 ... t3 - sposobu mówienia B, w okresie t3 ... t4 - sposobu mówienia C, itd. Przez pewien czas - zwykle dość długi - nowe fakty językowe współżyją ze starymi. Wybór formy nowszej lub dawniejszej to jeden z tych nieustannie dokonywanych przez nas aktów wybierania, które w sumie tworzą styl. Podstawą ciągłości porozumiewania się w warunkach wciąż zachodzących zmian jest istnienie szerokiego marginesu synonimii, środków ekwiwalentnych, możliwości wyboru. Styl i zmienność - to dwa różne aspekty tego samego zjawiska.
Sposoby mówienia, które zaczynają już wychodzić z użycia, młodych dziwią, śmieszą, czasem denerwują. Nowe sposoby mówienia, które wchodzą na miejsce starych, ludziom starszym wydają się rażące. Uświadomienie sobie historycznej nieuniknioności i powszechności zmian językowych powinno chronić jednych i drugich przed nietolerancją wobec sposobów mówienia właściwych innym złożom historycznym języka niż te, z których sami czerpią. Jest faktem, że normy stylistyczne różnych pokoleń są różne. Starszej pani słowo "facet" czy "gość" wydaje się wulgarne. I byłoby prawdopodobnie wulgarne, gdyby starsza pani użyła go sama: w jej normie stylistycznej te słowa mają istotnie zabarwienie wulgarne. Ale jeśli student, opowiadając o awanturze w tramwaju, użyje wyrażenia "jakiś gość", to ten sposób mówienia nie będzie u niego wulgarny, będzie zwyczajny. Jakże inaczej ma powiedzieć? "Jakiś pan"? W normie stylistycznej studenta wyrażenie "jakiś pan" nie jest normalne i mogłoby być odebrane jako żart. Zjawisko, z którym trzeba się pogodzić: zmienność normy językowej, względność norm stylistycznych.
Twórczość i błąd
"Przekrój", Humor zeszytów szkolnych:
Zginęli wszyscy Indianie oprócz konia.
Danusia była przeraźliwa, bojąca się nawet najmniejszego ryku.
Kochanowski jest pogrążony w smutku, ale się tym nie martwi.
Na czym polega błędność - komizm tych zdań uczniowskich?
Kiedy mówimy: "wszyscy Indianie oprócz konia", sugerujemy, że i koń był Indianinem: wynika to po prostu ze znaczenia słowa "oprócz". Tymczasem koń to zwierzę, a Indianie - to dawni mieszkańcy Ameryki Północnej i Południowej, nazwani tak przez Kolumba, przekonanego, że dotarł do Indii. Pojęcia: "koń" i "człowiek" wykluczają się nawzajem, nikt nie może być jednocześnie koniem i człowiekiem, a więc również - koniem i Indianinem. Zdanie o Indianach i o koniu jest wewnętrznie sprzeczne, a więc nonsensowne.
"Bojąca się najmniejszego ryku". Słowo "ryk" znaczy: potężny, bardzo głośny i niski dźwięk (w zasadzie wydawany przez zwierzęta). Więc jak ryk może być "najmniejszy"? Z samego znaczenia słowa "ryk" wynika, że ryk jest zawsze wielki. Zdanie o Danusi (pomijamy błędne użycie słowa "przeraźliwa") jest sprzeczne, a więc - bezsensowne.
Kochanowski "jest pogrążony w smutku, ale się tym nie martwi". "Smutek" i "zmartwienie" to nieomal synonimy (główna różnica polega chyba na tym, że zmartwienie ma zwykle wyraźny przedmiot, podczas gdy smutek może być nieokreślony). Smucić się czymś i jednocześnie nie martwić się tym czymś - to coś bardzo bliskiego sprzeczności. A już martwienie się czy niemartwienie własnymi uczuciami, równoczesnymi z samym martwieniem się, jest w ogóle absurdem.
Więc również zdanie o Kochanowskim dostało się do rubryki Humor zeszytów szkolnych dlatego, ze jest bezsensowne (A to, co bezsensowne, ociera się zwykle o śmieszność. Jak pisał sławny psycholog Zygmund Freud, dowcip jest to radość z nonsensów.)
Istnieje wiersz Bolesława Leśmiana, poświęcony nie Janowi Kochanowskiemu, ale jego córeczce Urszulce. Gdy po śmierci Urszulka przybywa do nieba, Pan Bóg, głaszcząc ją łaskawie po główce, pyta o jej najgorętsze pragnienie i obiecuje je spełnić. Urszulka pragnie tylko jednego: aby w niebie wszystko było zupełnie tak samo jak w domu, w Czarnolasie.
"Uśmiechnął się i skinął - i wnet z Bożej łaski
Powstał dom - kubek w kubek jak nasz czarnolaski.
I sprzęty, i donice rozkwitłego ziela
Tak podobne, aż oczom straszno od wesela.
"Straszno od wesela" Ależ to też sprzeczność - nonsens! U Leśmiana znajdziemy takich "nonsensów" wiecej.
Fragment wiersza Przed świtem:
Trwa jeszcze ciemne rano ---
Śpi niebo pod altaną. [...]
Kształt wszelki wybrnął z cienia,
Lecz nie chce mieć imienia.
Chce snom się jeszcze przydać:
Nie widać nic, a - widać.
A oto fragment wiersza (bez tytułu), który przedstawia przeżycia umierającego człowieka:
Śmierć, co ścichła, znów zaczyna w głowie szumieć,
Lecz rozumiem, że nie trzeba nic rozumieć...
A Wiersz księżycowy tegoż poety zaczyna się tak:
W księżycowy wniknąć chłód,
Wejść w to srebro na wskroś złote...
Srebro nie może być złote; jeśli widać - to nieprawda, że nie widać; jak radość - to nie straszno; jak nie rozumiem, to nieprawda, że rozumiem. A jednak wiersze Leśmiana nie nadawałyby się do rubryki Humor błędów językowych. Nonsensy Leśmiana - to poezja.
*
Humor zeszytów szkolnych:
Kijanka różni się od żaby tym, że nie jest do niej podobna.
Fryderyk Chopin był to syn swoich rodziców.
Nonsensy! Dlaczego? Tym razem na zasadzie "masło maślane". "Różnić się pod jakimś względem" to znaczy właśnie "nie być pod tym względem podobnym". Jeśli ktoś jest synem osób A i B, znaczy właśnie to, że osoby A i B są rodzicami tego kogoś. Zdania udają informacyjność, a w istocie są puste, tautologiczne. Czyli - nie mają sensu.
Ale w wierszu Leśmiana Szewczyk tak przemawia do - Pana Boga:
Przebacz, że wpośród nędzy cienia
Nic ci, prócz butów, dać nie mogę,
W szyciu nic nie ma oprócz szycia,
Więc szyjmy, póki starczy siły.
W życiu nic nie ma oprócz życia,
Więc żyjmy aż po kres mogiły.
A w innym wierszu poety czytamy:
Co w mgłach czyni żagiel na głębinie?
Nic prócz tego, że żegluje.
A co wiosna w zielonej dolinie?
Nic prócz tego, że wiosnuje.
"W życiu nic nie ma oprócz życia". "Wiosna wiosnuje". Czyż mogą być oczywistsze przykłady "masła maślanego"? A jednak to nie błędy, to - Leśmian.
Humor zeszytów szkolnych:
Rzeka Rion, która niszczyła kraj, ryczała groźnie trzęsąc mostami.
Ślimak był bardzo zrośnięty ze swoją górą, która była jego placówką.
Jacek wyjechał za granicę i wkroczył do zakonu bernardynów.
Gdy na ekranie pojawił się Flip i Flap, publiczność śmiała się od stóp do głów.
Słowa "ryczeć" i "trząść" używane są zwykle w odniesieniu do czynności wykonywanych przez istoty żywe (ludzi albo zwierzęta). Zastosowane do rzeki - wywołują efekt komiczny. Ale w wierszach Słowackiego "słowiki płaczą, kłócą się z kaskadami", "róża się uśmiecha", "fontanna jęczy", a "śnieg przybiega aż do stóp człowieka spłaszczoną płetwą jak delfin olbrzymi". I nie ma w tym komizmu.
Gdy mówimy o człowieku, że jest zrośnięty ze swoim otoczeniem, pracą, środowiskiem - mamy na myśli abstrakcyjną cechę dużego zżycia, przyzwyczajenia, wspólnoty. W połączeniu "zrośnięty z górą" martwa metafora ożywa i zamiast informacji o poczuciu więzi wyczytujemy ze zdania komiczny obraz człowieka fizycznie przyrośniętego do góry. Podobnie wyrażenie "od stóp do głów", zamiast informacji o intensywności i powszechności śmiechu, nasuwa słuchaczowi komiczny obraz fizyczny. Czasowniki "wkroczyć" i "wstąpić" są w niektórych swoich użyciach bliskoznaczne - w znaczeniu abstrakcyjnym (stać się członkiem jakiegoś zgromadzenia) używane jest tylko "wstąpić"; użycie w tym znaczeniu wyrazu "wkroczyć" znów wywołuje nie zamierzone przez autora wyobrażenie fizyczne. W poezji - budzenie skojarzeń konkretnych, fizycznych dla pojęć abstrakcyjnych jest chlebem powszednim:
Dałeś mi, Boże, kęs istnienia,
Co mi na całą starczy drogę...
Humor zeszytów szkolnych:
Na bolę bitwy wpadł Czarniecki na mustangu. Piana leciała mu z pyska.
Kobiety nie brały udziału w nakładaniu reform na lud.
Na hali widziałem stada pasących się owiec i górali.
Komizm dwuznaczności: Czarnieckiemu czy mustangowi? "Stada owiec" czy. "stada owiec i górali"? Reform - zmian społecznych czy innych reform?
W poezji dwuznaczność, gra dwuznacznościami jest jedną z naczelnych zasad. Przykład - wiersz Mirona Białoszewskiego Kwadrat mowy o sobie:
włos ma piękno
mam przerwę we włosach
jestem bez przerwy
o włos a byłbym piękny
I ostatni przykład - Humor zeszytów szkolnych:
Moja ciotka mieszka na perypetiach Warszawy.
Najelementarniejszy błąd: przekręcenie wyrazu i pomylenie go z innym.
A wiersz Mirona Białoszewskiego Karuzela z madonnami ("Wsiadajcie madonny madonny Do bryk sześciokonnych... ściokonnych") kończy się tak:
I coraz wolniej karuzela
Puszcza refren
I peryfe
rafa
elickie
madonny
przed
mieścia
wymieniają
konne piętro
....................
Wsiadajcie
w sześcio...
Przekręcił wyraz! Białoszewski też przekręcił wyraz i pomylił go z innym wyrazem! Prerafaelitami nazywa się grupę malarzy angielskich z połowy XIX w., którzy nawiązywali do tradycji malarstwa włoskiego przed Rafaelem. Ale bohaterkami wiersza Białoszewskiego są nie madonny w stylu prerafaelickim, ale kręcące się na karuzeli dziewczęta z przedmieścia, dziewczęta z peryferii wielkiego miasta. I nagłe skojarzenie dziewcząt z peryferii z madonnami ze starych, prerafaelickich obrazów tworzy słowo: peryferafaelickie - madonny. Błąd - żart - poezja?
Twórczość i błąd graniczą z sobą w języku o włos, ocierają się o siebie. Jakikolwiek niewątpliwy (w powszechnym odczuciu) błąd językowy byśmy zanalizowali, zawsze wykryjemy mechanizm, który kiedy indziej przez kogoś innego wykorzystany został dla żartu, dla szczególnej ekspresji poetyckiej albo potocznej. Bardzo często właśnie potocznej. Bo myliłby się ten, kto by sądził, że terenem twórczości językowej jest tylko poezja. Twórczość językową uprawia na co dzień każdy z nas. Kiedy ktoś stwierdza w zadumie, patrząc na Amika albo Trota: "Posiadanie psa czyni człowieka ludzkim", uprawia twórczość językową. Kiedy ktoś zauważa filozoficznie: ,.Dobra babka nie jest zła" - uprawia twórczość. Kiedy dla żartu przekręcamy nazwiska naszych znajomych (bądź co bądź - też wyrazy języka), kiedy zwracamy się do miłych nam osób per "rybko!", "żabko!", "świerszczyku!" czy "chrząszczu!", kiedy mówiąc o naszym pupilu Fafiku czy Trocie oraz ich rodzince używamy wyrazów "braciszek", "żona", "wujek", "kuzyn" - uprawiamy twórczość językową. Aforyzmy ("Dyplomaci zdradzają wszystko z wyjątkiem swych uczuć", "Sztuka zawsze wywołuje wzruszenie: serca lub ramion", "Własność jest kradzieżą"), żartobliwe powiedzonka ("Żeby zobaczyć, czy się chłopcu podobam, zamykani oczy" - Krecia Pataczkówna), liryka życia codziennego ("Mój ty najmilszy potworku!", "Moja ty naj-, naj-!", "A on taki coraz nieznajomszy, coraz nieobecniejszy!") - to wszystko twórczość językowa. Dowcip językowy, metafora są więc nie tylko chlebem powszednim poezji, ale i chlebem powszednim języka potocznego. Nie ma takich nakazów i zakazów językowych, których by ludzie - w poezji, w żartach, w codziennych rozmowach - nie łamali. Bez tego łamania reguł, bez wprowadzania nowych, nie używanych dotychczas połączeń, beż nadawania starym wyrazom nowych sensów nie moglibyśmy się obejść.
W języku pełna praworządność nie tylko nie jest ideałem - jest grzechem. Musimy przekraczać reguły, musimy wychodzić poza zastane środki wyrazu, musimy przekręcać wyrazy, łączyć słowa o treściach sprzecznych, używać słów i konstrukcji dwuznacznych, musimy robić to wszystko, czego w zasadzie robić nie wolno. Odstępstwo i nowość są w językowym porozumiewaniu się ludzi rzeczą konieczną - więc rzeczą dobrą.
Czymże zatem jest błąd? Więc może nie istnieją błędy? Może samo pojęcie błędu językowego jest jakimś nieporozumieniem?
Nie - nie jest nieporozumieniem. Błędy istnieją. Jest różnica między sprzecznością, tautologią, dwuznacznością czy przekręceniem w tekstach Humoru zeszytów szkolnych i w wierszach Leśmiana czy Białoszewskiego albo w kolorowych wyrażeniach mowy potocznej. Różnica ta jest niesłychanie prosta: u Białoszewskiego i Leśmiana, a także w wyrażeniach "mój naj-naj", "chrząszczu", "kolorowe wyrażenie"-wszystkie te naruszenia zastanej normy językowej są celowe. Są zamierzone. Są do czegoś potrzebne. Uczniowie-autorzy wypowiedzi zacytowanych przez "Przekrój" nie chcieli naruszyć w tych wypowiedziach normy językowej. Odstępstwa od tej normy nie pełnią w ich wypowiedziach żadnej funkcji, niczemu nie służą.
Dokładnie w tym miejscu przebiega granica między twórczością a błędem. Błąd - to nowość, która niczemu nie służy.
Puryzm, tolerancja, kultura
Zainteresowania sprawami poprawności językowej mają ogromny zasięg społeczny. Jakżeż inaczej wytłumaczyć intensywność działalności wydawniczej w dziedzinie poradników językowych, powodzenie Radiowego Poradnika Językowego, uporczywość, z jaką problematyka poprawności językowej wraca na łamy prasy codziennej i tygodniowej, żarliwość, z jaką ludzie ze środowisk inteligenckich poprawiają nawzajem swoje wypowiedzi na herbatkach, imieninach i w czasie rozmów na tematy zawodowe? Treścią zainteresowań językowych szerokich kręgów inteligencji jest niepokój, niepokój o to, że język polski znajduje się w stanie zagrożenia, że ze wszystkich stron czyhają na niego niebezpieczeństwa w postaci różnego rodzaju zanieczyszczeń, naleciałości, dialektyzmów, wyrażeń żargonowych, barbaryzmów, że toczy go choroba sztampy dziennikarskiej, że żre go mól cynizmu na modłę młodzieżową, że zabija go moda na wyspecjalizowany żargon naukowy. Nie sposób zaprzeczyć, że za tym niepokojem kryją się szlachetne pobudki, nie sposób nie przyznać, iż jest on zdeterminowany warunkami obiektywnymi i przeszłością historyczną. W okresie zaborów zagrożony był byt polskiego narodu - ale zagrożona była również egzystencja polskiego języka. Czy fakt ten mógł nie zaważyć na stosunku Polaków do germanizmów, rusycyzmów i w ogóle wyrazów obcych? A przecież żyje jeszcze pokolenie wychowane w okresie, w którym trzeba było naprawdę strzec egzystencji polskiego języka. Obiektywny charakter ma również inny fakt: ekspansja form językowych wywodzących się z peryferii czy nawet spoza języka literackiego (języka warstw wykształconych). Sytuację językową sprzed drugiej wojny światowej charakteryzowała przede wszystkim wąskość społecznej bazy języka warstw wykształconych. Przed wojną inteligencja była warstwą stosunkowo nieliczną i wyraźnie ekskluzywną. Sytuację (językową) po drugiej wojnie światowej charakteryzuje przede wszystkim przejście do warstw wykształconych setek tysięcy ludzi obciążonych pewnymi reliktami gwarowymi czy żargonowymi. Ludzie trawieni troską o "czystość języka" zauważają to i niepokoją się.
Staraliśmy się wskazać na istnienie subiektywnych i obiektywnych motywów niepokoju o "czystość języka". Wskażmy teraz na istnienie pewnej postawy, która lubi towarzyszyć temu niepokojowi. Mamy na myśli puryzm. Przyjrzyjmy się nieco dokładniej tej postawie. Puryzm w języku to nietolerancja. Przede wszystkim - nietolerancja wobec obiektywnej sytuacji społeczno-językowej. W świetle puryzmu (jeśli wolno - metaforycznie - mówić o tej postawie tak, jak na przykład o ideologii) normalne było, gdy hermetyczna warstwa inteligencji hodowała w inspektach czysty, nieskażony, nie zanieczyszczony język literacki, natomiast nienormalne jest, gdy społecznemu konglomeratowi, w którym stara (przedwojenna) inteligencja współistnieje (językowo) z młodą inteligencją, odpowiada jakiś tam konglomerat językowy, będący bazą dla kolejnej postaci historycznej języka literackiego. Puryzm walczy na wielu frontach. Nie uznaje wyrazów i zwrotów w stylu nowoczesno-młodzieżowym, np. "poderwać babkę", brzydzi się całymi dziedzinami słownictwa, naznaczonymi bądź piętnem wstydliwości, np. "tyłek" (natomiast dozwolona "pupcia"), bądź nazbyt silnym ładunkiem ekspresji (np. "kretyn"), wypowiada wojnę wyrazom obcym (wszystkie te wyrazy i wyrażenia piętnowane są nie jako źle użyte w tym czy innym zdaniu, nie jako niewłaściwe w tym czy innym tekście, ale jako takie, jako jednostki słownika).
Puryzm posiada swoje charakterystyczne kryteria wyboru i oceny. Czasem takim kryterium jest słownik. "Tak się nie mówi - bo tej formy nie ma w słowniku". Niekiedy takim kryterium jest opinia autorytetu. "Tak się nie mówi - powtarzał to mój nauczyciel". Ale najczęściej takim kryterium jest "ja" indywidualnego purysty. Jeden purysta nie uznaje zwrotu "iść na pociąg", inny nie cierpi wyrazu "ale", jeszcze inny twierdzi, że nie wolno zaczynać zdania od spójnika. Puryzm jest niezmożony. Purysta nie przepuści ani jednej okazji, by przerwać rozmowę i poprawić czyjeś "dlatego bo" na "dlatego że". Purysta-redaktor poświęci kilka tygodni życia na to, aby pozamieniać autorowi wyrażenia i zwroty właściwe językowi mówionemu (nazbyt swobodne) na ich synonimy charakterystyczne dla stylu pisanego.
U źródeł każdej odmiany nietolerancji leży niewiedza. Puryzm językowy nie jest pod tym względem wyjątkiem. Gdyby puryści wiedzieli, jak niewielki procent wśród wyrazów języka polskiego stanowią wyrazy pochodzenia prasłowiańskiego, gdyby wiedzieli, że "wyrazami obcymi" (zapożyczonymi już w trakcie istnienia polszczyzny) są tysiące takich, zdawałoby się, swojskich wyrazów, jak "proboszcz", "łańcuch", "waga", "wójt", "malarz", "kapelusz", "karta", "papier", "ogier", czy kruszyliby kopie o to, aby mówić zawsze "szczegóły" - nigdy "detale", zawsze "wewnętrzny" - nigdy "immanentny", zawsze "rozmówca" - nigdy "interlokutor"? Gdyby puryści wiedzieli, jakie wyrazy, wyrażenia i zwroty figurowały na indeksie w przedwojennych poradnikach, gdyby na przykład znali uczucie rozbawienia, z jakim się czyta w poradniku Adama Antoniego Kryńskiego Jak nie należy mówić i pisać po polsku (1920), że po polsku nie mówi się "cieszyć się na coś", lecz tylko "cieszyć się czymś", nie "utrącić projekt", lecz ,,obalić projekt", nie "stawiać stopnie", lecz "dawać stopnie", nie "najwyższy czas", lecz "wielki czas" - gdyby zatem mogli mieć materiał do refleksji nad względnością i historyczną ograniczonością purystycznych zakazów, czyż nie byliby ostrożniejsi w szafowaniu wyrokami? Gdyby puryści wiedzieli, że "mocnych" (ekspresywnych, wstydliwych) wyrazów nie wstydził się ani Jan Kochanowski, ani Juliusz Słowacki, ani Julian Tuwim, gdyby spróbowali pomyśleć nad tym, że jest różnica między brutalnym, brzydkim czy nieprzyzwoitym postępkiem a nazwaniem tego postępku po imieniu (a więc zgodnie z prawdą), czyż poświęcaliby tyle pedantycznej, a w gruncie rzeczy niezdrowej (i opłakanej w skutkach) uwagi brzydkim wyrazom w języku i wychowaniu dzieci, czyż nie daliby spokoju wpajaniu dzieciom poglądu, iż podstawą dobrego wychowania jest po prostu niepowtarzanie brzydkich wyrazów?
Puryzm językowy bywa niekiedy fanatycznie agresywny. Nie istnieje potrzeba reklamy Radiowego Poradnika Językowego. Znakomite, bo redagowane ze znawstwem i talentem literackim odpowiedzi prof. Witolda Doroszewskiego cieszą się powodzeniem u szerokich rzesz radiosłuchaczy. Ale nie u językowych purystów. Prof. Doroszewski unika ferowania wyroków, uchyla się od występowania w roli kodyfikatora norm poprawności językowej, jest tolerancyjny wobec wyrazów i konstrukcji kontrowersyjnych - i puryści mają mu to za złe: chorują na głód nakazów i zakazów, cierpią na niedosyt niewoli. Puryzm jest nietolerancyjny wobec tolerancji.
Pora na sformułowanie wniosków. Wszelki niepokój jest zjawiskiem zdrowym. Społeczne zjawisko niepokoju o "czystość języka" jest zjawiskiem pozytywnym: może być bodźcem do działania w kierunku podnoszenia ogólnej kultury społeczeństwa, w tym również kultury językowej. Panika z powodu grożącej jakoby polszczyźnie katastrofy nie jest uzasadniona - żywiołem i misją języka jest funkcjonować nie w warunkach społecznych inspektów, lecz w warunkach społecznych konglomeratów, w warunkach stałego zagrożenia zanieczyszczeniem, zachwaszczeniem i zdeprawowaniem. Puryzm językowy jest podstawą społecznie szkodliwą. Kultura językowa to również - językowa tolerancja.
Poprawność - sprawność
Społeczny zasięg zainteresowań zagadnieniami poprawności językowej jest faktem. Ale cóż to jest "poprawność językowa"? Wypowiedź "poprawna" to wypowiedź zgodna z nakazami normy językowej i wskazaniami określonej normy stylistycznej. Wypowiedź "poprawna" to wypowiedź, w której nie ma błędów. Zainteresowania zagadnieniami poprawności językowej to zainteresowania błędem. "Jaka forma jest poprawna - dokumentalny czy dokumentarny?"; "Jak należy mówić (pisać): przekonywający czy przekonywujący?"; "Które połączenie wyrazów jest prawidłowe: wielka liczba (na przykład: owiec) czy wielka ilość?" - oto przykładowe pytania z zakresu poprawności językowej. Z punktu widzenia problematyki poprawności językowej niepoprawny jest tekst referatu, którego autor powiedział "dlatego bo" zamiast "dlatego że", natomiast poprawny jest tekst odczytu, którego autor, skrzętnie unikając błędów językowych, przez godzinę powtarzał w kółko kilka banałów. Z punktu widzenia problematyki poprawności językowej nie w porządku jest, gdy uczeń napisze "pielić" zamiast "pleć", natomiast w porządku jest, gdy uczeń okaże, iż w ogóle nie wie o możliwości używania zwrotów z imiesłowem. Z punktu widzenia problematyki poprawności językowej należy bić na alarm z powodu szerzenia się konstrukcji z ,,na" ("na zwolnieniu"), natomiast można spokojnie machnąć ręką na fakt, iż tysiące dyskutantów nie wiedzą, jak konstruować głos w dyskusji, iż setki tysięcy nadawców depesz głowią się nad tym, jak zredagować depeszę, iż dziesiątki tysięcy studentów nie wiedzą, jak zredagować pracę magisterską. W każdej dziedzinie ludzkiej działalności walka z błędem jest tylko ubocznym wątkiem zasadniczej akcji. Ta zasadnicza akcja to kształcenie pozytywnych sprawności. Gdyby na kursach dla ubiegających się o prawo jazdy nie uczono praktycznych umiejętności prowadzenia wozu, lecz ograniczono się do ostrzeżeń przed popełnianiem błędów, gdyby uczono nie tego, jak jeździć, lecz tego, jak nie jeździć, czyż istnieliby na świecie dobrzy kierowcy? Gdyby dyskobole, zamiast przeprowadzać żmudny i wszechstronny trening sprawnościowy, słuchali cyklu odczytów na temat "Jak nie należy rzucać dyskiem", czyż bylibyśmy świadkami przekroczenia granicy 65 metrów? Nie mamy zamiaru negować pożyteczności społecznych zainteresowań poprawnością językową. Nie jest naszą intencją kwestionować społeczne znaczenie poradnictwa w zakresie poprawności językowej - zwłaszcza takiego poradnictwa, jakie demonstruje Radiowy Poradnik Językowy. Chcemy jedynie zwrócić uwagę na fakt, iż tradycyjna problematyka poprawności językowej uwzględnia tylko pewien ograniczony zakres zjawisk składających się na umiejętność mówienia i pisania. Chcemy jedynie zasugerować pogląd, iż jeśli istnieje możliwość przejawienia się zainteresowań językowych na skalę społeczną, to dobrze byłoby, aby owe zainteresowania nieco wzbogacić, uwszechstronnić, to dobrze by było, aby zainteresowani, obok zaciekawienia problemami błędu językowego, potrafili przejawić ciekawość dla tego całego kompleksu narzędzi językowych, które uruchamiamy przekazując informację. Jak operować szykiem wyrazów, swobodnym (jak się na ogół mówi), a przecież nieobojętnym dla sensu wypowiedzi i dla efektu stylistycznego, kiedy stosować konstrukcje nominalne ("z powodu choroby" zamiast "bo byłam chora"), kiedy pozwalać sobie na powtórzenia wyrazowe, jak uzyskiwać zwięzłość - oto przykładowe problemy sprawności językowej, umiejętności, której się nie można wyuczyć, którą trzeba wyćwiczyć i której zdobycie, w skali Społecznej, jest zapewne również najprostszym sposobem zredukowania marginesu błędów.
Źródło: Anna i Piotr Wierzbiccy, Praktyczna stylistyka, Warszawa 1970, "Wstęp".
Początek formularza
1