To co najprostsze jest najgenialniejsze. Skrywana prawda o Twoim zdrowiu. 20
Wywiad/monolog z Ewa Hankiewicz, neurologiem i witarianką.
Wyświetlenia: 2.029 Utworzony: 23 dni temu
(0)
Ta funkcja wymaga zalogowania. Jeżeli jeszcze nie posiadasz konta, załóż je korzystając z przycisku przy formularzu logowania w górnym panelu. Do (e-mail odbiorcy):
Wiadomość (opcjonalnie):
Wstaw poniższy kod na swoją stronę, a odwiedzający będą mogli przeczytać ten artykuł bezpośrednio na niej.
Kod:
Studia medyczne wybrałam z powołania - chciałam pomagać ludziom. Byłam gorliwą studentką. Nawet egzamin z neurologii zdałam na celujący, chociaż rzadko stawiano takie stopnie. Tak więc, nie przypadkiem, zostałam neurologiem. Już wówczas zaczęłam studiować leki bardziej pod kątem ich działań ubocznych niż leczniczych i swoim pacjentom starałam się dobierać leki właśnie pod kątem ich najmniejszej szkodliwości. Starałam się też zlecać więcej zabiegów niż leków. W swojej specjalizacji neurologicznej spotykałam się z chorobami, w stosunku do których konwencjonalna medycyna jest całkowicie bezradna: stwardnienie rozsiane, Parkinsonizm, guzy mózgu, choroba Alzheimera, zresztą dotyczy to również "zwykłych" korzonków, czy migren. Sama cierpiałam na uporczywe migreny przez kilkanaście lat. Już jako neurolog codziennie brałam pyralginę w zastrzykach, aby pozbyć się bólów głowy. Wtedy właśnie nie mogąc pomóc ani sobie, ani wielu moim pacjentom, zaczęłam zastanawiać się nad tym, że tu chyba jest coś nie tak. Od dziecka byłam bardzo chorowita: przeszłam wiele chorób, miałam duże zmiany w kręgosłupie, a w wieku 20 lat pozbawiono mnie pęcherzyka żółciowego, miałam tam ze 140 złogów. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że stosując odpowiednią dietę, można w kilka dni złogi te wyczyścić, zachowując pęcherzyk. Na egzaminie praktycznym z chirurgii na pytanie: czy złogi w pęcherzyku są zagrożeniem, prawidłowa odpowiedź miała brzmieć: tak, jest to stan przedrakowy i jedynym rozwiązaniem jest wycięcie pęcherzyka. Tak więc, gdy stwierdzono u mnie kamienie, biorąc pod uwagę wiedzę, którą zdobyłam na studiach, posłusznie poszłam na operację. Myślę, że właśnie od tego czasu zaczęły się moje poważne problemy zdrowotne. Miałam bóle głowy, chory kręgosłup, miałam paradentozę, problemy z układem trawiennym. Sama będąc chorą i na co dzień lecząc ludzi przykutych do łóżka z powodu chorób neurologicznych, widziałam swoją wielką bezradność. I znowu zapaliła się czerwona lampka - że coś tu nie tak. Punktem zwrotnym w moim życiu, nie tylko rodzinnym, ale także zawodowym, była choroba i śmierć mojego brata, który umarł z powodu chłoniaka złośliwego. W tym czasie interesowałam się już medycyną alternatywną. Nie zdążyłam jednak pomóc bratu. Wcześniej, nawet niż sam nowotwór, zabiła go chemia, którą go leczono. Zabiła go tak szybko, że nawet nie zdążyłam zastosować urynoterapii, o której czytałam. Wpadłam w depresję. Byłam w tym czasie przed egzaminem specjalizacyjnym właśnie z neurologii, gdy wpadła mi w ręce książka Mai Błaszczyszyn "Dieta życia". Przeczytałam ją jednym tchem, a następnego dnia zaczęłam już stosować. I o dziwo - jedząc głównie surowe warzywa i owoce w przeciągu dość krótkiego czasu stanęłam na nogi. Zdałam egzamin i wróciła mi chęć do życia. Pozbyłam się większości moich chorób. Przez pół roku leczyłam się tą dietą, ale gdy poczułam się dość dobrze, powróciłam do tak zwanej "normalnej" diety. Dolegliwości odzywały się od czasu do czasu . Ale nie były, aż tak jak wcześniej, dokuczliwe. Nie zastanawiałam się jeszcze wtedy nad wpływem diety na zdrowie. Urodziłam dziecko, no i problemy zaczęły się od nowa: krwotoki, szpital, śmierć kliniczna, operacja po operacji, no i diagnoza - wyrok: brak szans na wyleczenie. Wtedy przypomniałam sobie o poście i urynoterapii. Przypomniałam sobie o nich, gdy po dłuższym niejedzeniu po operacji, podano mi pierwszy posiłek. Zażyczyłam sobie, aby przyniesiono mi z domu ryż z marchewką. Myślałam wówczas, że jest to jedzenie, w tym momencie dla mnie, najzdrowsze pod słońcem. No i zaczęło się znowu - gorączka, krwotok, powrót wszystkiego. Moi koledzy po fachu rozłożyli ręce - byli bezradni. Wówczas pomyślałam: skoro zjadłam i jest tak źle, to nie należy jeść. Po pięciu tygodniach postu wstałam z łóżka całkiem zdrowa. Wróciłam do pracy. Wówczas okazało się, że mój ojciec jest chory na nowotwór. Nie chciał uwierzyć w moje "naturalne metody" i za pół roku zmarł. A ja jak przystało na "ozdrowieńca" kupiłam sobie wołowinę, o której nauczono mnie, że jest zdrowsza niż wieprzowina. Tak do końca to wiedziałam już wtedy i nie wiedziałam. Doceniłam post jako leczenie, ponieważ dwukrotnie uratował mi życie, ale jakoś codziennego zdrowego żywienia nie potrafiłam jeszcze wtedy rozpoznać i docenić. Zresztą niewiele o nim wiedziałam. Moje informacje były fragmentaryczne.
Wróciły znów obowiązki i mój poprzedni sposób życia. Zrozumiałam, że nie wystarczy raz wysprzątać organizmu - zastosować przez pół roku głodówki leczniczej. Trzeba dalej dbać i pielęgnować go codziennie. Trudno żyć z brakiem kilku narządów i kupą leków, które w swoim krótkim życiu zdążyłam już łyknąć. Trapiły mnie znów różne dolegliwości. Nie mogłam przecież pozostać na całe życie na poście urynowym. Czułam, że muszę coś robić, aby się ratować. Na medycynę szpitalną przestałam już liczyć. Co najwyżej, miała mi do zaproponowania wycięcie jeszcze jednego potrzebnego narządu, lub nowe leki, które wprawdzie coś tam pomagały, ale też i rujnowały resztki mojego zdrowia. Wtedy dopiero świadomie zaczęłam eksperymentować z dietą. Eliminowałam pokarmy, co do których miałam wątpliwości, że mi szkodzą. Jako pierwsze wyeliminowałam mięso. Później inspirowana książką hinduskiego lekarza "Mleko cichy morderca" wyeliminowałam mleko i wszelkie wyroby z mleka. Wtedy też uświadomiłam sobie, że to właśnie jadanie nabiału, który był kiedyś podstawą mojej diety, doprowadziło moje zdrowie do takiego stanu. Pierwsza moja tak zwana zdrowa dieta, którą przyjęłam, zawierała gotowane produkty, zdrowe razowe pieczywo, rośliny strączkowe. Ale dalej czułam, że to nie tak. Z pieczywem było mi się najtrudniej rozstać. Wtedy włączył się mój naturalny "pilot". Zaczęłam myśleć intuicyjnie, wracać do natury. Odkryłam, że to co najprostsze jest najgenialniejsze, dlatego trudne do zrozumienia. To wówczas, któregoś dnia, kupiłam swój ostatni bochenek chleba. Wtedy jeszcze z przerażeniem myślałam, jak to będzie, gdy pieczywo zniknie z mojego życia. No i nie ma pieczywa. W ostatniej kolejności wyeliminowałam produkty strączkowe. Długo wydawało mi się, że trzeba je jeść, ze względu na dużą ilość białka. Ale z biegiem czasu i moich przemyśleń, wnikliwego obserwowania siebie, w mojej diecie pozostały tylko świeże owoce i warzywa. Dobrze się czuję, gdy jem, nie mieszając, jeden gatunek warzyw lub owoców przez dłuższy czas.
Jak się ma, na przykład, moje 2 kilogramy gruszek, które zjadam w ciągu dnia i tryskam energią, do konwencjonalnego obiadu? Doszłam więc po latach obserwacji i praktyki do swojej optymalnej diety, o której myślę też, że jest optymalną dietą dla wszystkich. Jesteśmy jako gatunek owocożerni, nawet nie warzywożerni, a na pewno nie wszystkożerni.
Dzisiaj przyszła do mnie moja pacjentka, która od tygodnia jest na owocowo-warzywnej surowej diecie. Powiedziała mi, że przestały jej marznąć i cierpnąć ręce i nogi. Ci, którzy wcześniej rozcierali jej marznące ręce, teraz bardziej marzną od niej. Jej jest gorąco. Inna moja pacjentka, która od wielu lat w ogóle nie jadła surowizn, bo lekarz kiedyś powiedział jej, że szkodzą jej zdrowiu, przyszła po raz pierwszy do mnie w pięciu swetrach trzęsąc się z zimna. No więc jak jest z tym wychładzaniem? Gdy pacjentka ta przeszła na surową dietę, natychmiast poprawił się jej stan zdrowia i zdjęła z siebie kilka swetrów. Pożegnajmy się więc z pierwszym mitem, że surowa dieta wychładza organizm. I, że zimą powinniśmy jeść gorące kasze, zupy, a owoce i warzywa zostawić na upalne lato.
Nie surowizny, lecz nabiał wychładzają organizm. Energia jest w surowym jedzeniu. Jabłko pięknie grzeje, banan może trochę mniej, ale wcale nie wychładza. Powinniśmy jeść to co u nas rośnie. Ale nawet banan w porównaniu ze zwykłym chlebem jest jak nektar bogów - zdrowy i bezpieczny. Patrząc na gotowane pożywienie rozgrzeszyłam nawet cytrusy. Uważam, że późne owoce - jabłka i gruszki są doskonałym pokarmem na zimę. Są w stanie nas tak wspaniale ogrzać i dać nam tyle energii potrzebnej na przetrwanie zimy. Późna gruszka nie zmarznie nawet na mrozie. Orzechy są również doskonałą spiżarnią na zimę. Energia jest w surowym jedzeniu. Może i gotowanie dodaje jakiegoś rodzaju energii do pożywienia. Ale jaki jest sens, aby jedną energię zabijać, po to aby dać jakąś drugą.
Je się wtedy gdy człowiek jest głodny. Aby się "dobrze" odżywiać wystarczy jeść, gdy się jest głodnym. Zauważyłam, że teraz, gdy jem owoce, zawsze mam umiar, wiem kiedy skończyć. Organizm jest syty i daje mi sygnał. Kiedyś, gdy podjadałam pożywienie przetworzone i wymieszane, trudno mi było uchwycić naturalnie tą granicę. Dopiero wypchany żołądek mówił: stop. Powtarzam zawsze moim pacjentom: surowe dożywia, wszystko inne zaśmieca organizm i że jedynym pożywieniem, które daje energię i zdrowie są surowe owoce, warzywa i orzechy. Pozwalam także, od czasu do czasu, na olej tłoczony na zimno i na złamanie diety gotowanym pożywieniem. Wielu pacjentów, nie rozumiejąc, że na ich dolegliwości, pomóc może jedynie odpowiednie żywienie, a nie jakieś specjalne zapisane przeze mnie leczenie, opóźnia czas przechodzenia na dietę. Rozumiem ich, bo ja także bardzo powoli zmieniałam swoje żywieniowe przyzwyczajenia, nie doceniając wielokrotnie roli żywienia w leczeniu. Często pacjent odchodzi ode mnie i idzie do lekarza, który nie wymaga tak wiele i po prostu zapisuje tabletki. Ci pacjenci, którzy jednak spróbują, widzą już po kilku dniach efekty tej diety.
Niektórzy uważają, że powoli należy zmieniać dietę, aby nie był to szok dla organizmu. Ja uważam, że można to zrobić od zaraz. Jest to tylko kwestia gotowości naszego umysłu i porzucenia naszych przyzwyczajeń.
Pacjenci pytają: to pani doktor na diecie? A ja im odpowiadam: ja po prostu zdrowo jem. Im bardziej jestem zdrowa, to tym bardziej chce mi się zdrowo jeść. Leczyłam ludzi, którzy sobie nie wyobrażali życia bez kawy i bez papierosów. W miarę ilości wypijanego soku z marchwi, zmienia się ilość wypalanych papierosów. Sposób bycia także. Zauważyła to studentka, pisząca pracę magisterską, która przyszła do mnie z prośbą o podanie adresów osób będących na diecie owocowo-warzywnej. Wszyscy jej rozmówcy okazali się być rozmowni, przychylni, tryskający energią, zadowoleni z życia. Nie marudzili - tak jak spodziewała się tego - że katują się dietą, poszczą. Szczególnie szczęśliwa była kobieta chora na cukrzycę, której lekarze zabronili jeść jej ulubione winogrona, a nakazali jadać wędliny, sery i inne rzeczy, których nie znosiła. Teraz objada się swoimi ukochanymi winogronami i czuje się bardzo dobrze.
Co na to wszystko środowisko lekarskie? Umierałam w łomżyńskim szpitalu. Według tamtejszych lekarzy nie powinnam już żyć. Gdy pod wpływem własnych przeżyć i zmagań z trapiącymi mnie chorobami, odeszłam już tak daleko od konwencjonalnego widzenia choroby, jej skutków i leczenia, że ciężko byłoby mi wrócić do konwencjonalnej placówki zdrowia, otworzyłam własny gabinet. Trafiali do mnie beznadziejnie chorzy pacjenci, na których medycyna oficjalna postawiła już krzyżyk. Powrót do zdrowia tych ludzi uznano oficjalnie za cudowne ozdrowienie. Chociaż żadnego cudu tu nie było. Niekiedy moi znajomi lekarze podsyłali mi pacjentów, z którymi nie wiedziano co zrobić. Najczęściej takich, gdy operacja się udała, a pacjent nie zdrowieje. Przeszłam długą szkołę. Jeśli jako młoda lekarka neurolog ze świeżo zdaną specjalizacją na pięć, musiałam sobie codziennie wstrzykiwać pyralginę, aby przeżyć dzień bez bólu, to kiedy ja powinnam dostać tą piątkę - teraz gdy sama nie mam już żadnych dolegliwości i leczę dwudziestoletnie migreny u pacjentów w ciągu tygodnia lub miesiąca, czy wtedy gdy sama faszerowałam się lekami, nie szczędząc ich również swoim pacjentom? Jeśli kiedyś komuś przyjdzie do głowy, aby odebrać mi mój lekarski dyplom, zarzucając mi, że nie leczę pacjentów według oficjalnej wiedzy medycznej, to ja zapytam, jak medycyna poradziła sobie ze stwardnieniem rozsianym, nowotworami, Parkinsonem i tak dalej.
Dlaczego na studiach medycznych nie nauczono mnie, że na stopach są punkty refleksyjne, nie było zajęć na temat diety, dlaczego nie powiedziano mi, że pijąc olej z cytryną mogę pozbyć się kamieni, tylko wycięto mi mój pęcherzyk żółciowy? W porównaniu z kilkukrotnie większą ilością kamieni, które w ten sposób usuwam pacjentom, moje 140 dla tej mikstury, nie byłoby problemem. Dlaczego na zajęciach z fizjologii nauczono mnie, że w trzecim roku życia tracimy enzymy do trawienia mleka, ale już nikt później z tego nie wyciągnął wniosków. I dotąd nie wyciąga.
Powstaje coraz więcej literatury naukowej na ten temat. Nie jest ona zlecana i finansowana przez rządy, ale powstaje dzięki lekarzom, czy naukowcom, którym w życiu przydarzyła się podobna historia do mojej. Albo, oni sami byli ciężko chorzy, lub ktoś z ich bliskiej rodziny stał na pograniczu życia i śmierci. Wówczas, bazując na oficjalnej wiedzy, którą sami przez lata uprawiali, a która w takim momencie nie miała im już nic do zaproponowania, skazywała ich na śmierć, zwracali się ku diecie czy, niekonwencjonalnemu leczeniu. Doktor John Tilden, dr Simonton, doktor Sharma, i wiele wiele innych. Nawet te moje ciotki, które kiedyś nie mogły ścierpieć tego, że nie poczęstuję się szyneczką i bigosem, teraz gdy przyjeżdżam podają mi surówki, a i same już też tylko od czasu do czasu jadają mięso. Czują się znacznie lepiej i zawsze, gdy przyjeżdżam nadstawiają uszy na to "nowe". Myślę więc, że to już czas, aby zacząć mówić publicznie o zdrowej diecie. Bo te rzadkie zalecenia na ten temat, które dostają pacjenci, są zbyt fragmentaryczne. Gdy chory na wątrobę dostaje zalecenie, aby nie jeść smażonego, wówczas i tak, nie wiedząc o tym, je inne rzeczy, które mu równie szkodzą. Najczęściej jednak - o zgrozo - lekarze zabraniają jeść surowizny.
Wielu pacjentów chciałoby się zdrowo odżywiać, ale mają tak mylne pojęcie, co do zdrowej diety, przypadkowo wybudowane na podstawie reklam i artykułów w prasie kobiecej, że często robiąc to szkodzą własnemu zdrowiu. Ja sama w pewnym czasie zjadałam 2 duże jogurty z płatkami razowymi, a wraz ze mną każdy członek rodziny musiał to zrobić. Wydajemy nasze pieniądze na wiele rzeczy, co do których mamy mylne pojęcia. Myślimy, że nam pomagają, a one nam szkodzą. Każdy może robić ze swoim zdrowiem co chce. Ale powinien wiedzieć, że na przykład sok w kartonie nie ma żadnej wartości odżywczej, a niekiedy z powodu nadmiaru dodatków chemicznych, może nawet zaszkodzić. I nie jest to ten sam produkt, co sok wyciśnięty w domu w sokowirówce. Zanieczyszczenia warzyw i owoców chemią rolną: azotynami, pestycydami itd. są dużym problemem. Warzywa, w których jest skumulowanych dużo tych środków, są niewątpliwie szkodliwe dla naszego zdrowia, ale... w przeciętnej marchewce - jak wykazują badania - jest 150 razy mniej pestycydów, niż w tej samej ilości mleka, czy mięsa. Przecież zwierzęta również karmione są skażonymi chemią rolną płodami i kumulują te substancje w swoich organizmach lub wydalają właśnie z mlekiem. Skoro nie możemy wyeliminować tak powszechnej chemii z naszej żywości to możemy pocieszyć się tym, że jadanie warzyw, czy owoców z tymi "dodatkami", jest bardziej bezpieczne, niż picie mleka, czy jadanie mięsa. Warzywa bowiem, zawierają również cenny błonnik, który częściowo neutralizuje działanie tych środków. Gdybyśmy nawet wypili 5 litrów soku z marchwi, to nie przedawkujemy niczego. Bowiem nasz organizm wie co z tym zrobić. Zrobi sobie zapasy, lub po prostu wydali nadmiar niektórych składników. Gorzej jest ze sztucznymi witaminami. Najnowsze badania pokazały, że organizm nie radzi sobie z wydaleniem nadmiaru nawet syntetycznej witaminy C, a więc łykanie pastylek, nawet z dotychczas uważaną za "niewinną" witaminą C, nie jest całkiem bezkarne. Może wywoływać uszkodzenia wątroby i innych organów wewnętrznych. Inną sprawą jest, że niekiedy jakiś rodzaj pokarmu - jak wykazują badania analityczne tego pokarmu - bogaty jest w potrzebny nam składnik, na przykład mleko bogate jest w wapń. Tylko, problem w tym, że nasz organizm nie może tego wapnia w żaden sposób wykorzystać. Aby przyswoić wapń, potrzebny jest odpowiedni stosunek wapnia do fosforu, a takiego nie ma w mleku. Te proporcje są natomiast idealne w orzechach, owocach i warzywach. Z wapnia zawartego w mleku mogą powstać, co najwyżej, złogi w nerkach, drogach żółciowych i w stawach. A więc, mleko nie tylko nie dostarcza wapnia do naszego organizmu, ale na dodatek powoduje jeszcze zabieranie odłożonego już wapnia z kości. Stąd w społeczeństwach, w których pija się dużo mleka i jada sery itp., statystycznie występuje największe zagrożenie ostoroporozą. Aby to stwierdzić, wystarczy spojrzeć na statystykę chorób. Niestety, u nas cały czas pokutuje mit, że picie mleka wpływa korzystnie na bilans wapnia w organizmie i pacjentom z ostoroporozą zaleca się picie mleka. A tak w ogóle, to mleko jest dobrym pokarmem tylko dla ssaków w początkowym okresie ich życia. Później zanikają u nas enzymy do jego trawienia.
Drugi mit, na którym bazuje tzw: nowoczesna dietetyka, a który również wiąże się z mlekiem i z mięsem mówi, że do życia potrzeba nam dużych ilości białka. Tymczasem nasz organizm permanentnie otrzymuje za dużo białka, które później pracowicie musi usuwać. My chorujemy z powodu nadmiaru białka. Na rozkładanie cząsteczek białka, aby go usunąć, tracimy zbyt wiele energii i zbyt obciążamy tym organizm. Przychodzą do mnie matki z dziesięciolatkami z objawami braku energii życiowej. Słodycze, mięso i tylko gotowane - taka jest ich dieta. Sumując: to, że jakaś substancja obecna jest w pokarmie, nie znaczy jeszcze, że będzie nam ona przydatna. Podobnie rzecz się ma z truciznami w żywności. Zdrowy, nie zatruwany niewłaściwym pokarmem organizm, z prawidłową florą bakteryjną w jelitach, ma wiele różnych mechanizmów blokujących przyswajanie trucizn, a także sposobów na ich wydalanie. Błonnik, którego jest dużo w surowej diecie, ma wspaniałe zdolności wiązania trucizn i wyrzucania ich z organizmu. Zdrowy, dobrze odżywiony organizm nie musi bać się bakterii, wirusów, pleśni, toksyn. Przychodzą do mnie pacjenci, z ranami, których sami brzydzą się dotykać. Kiedyś łapałam wszystkie grypy, anginy, a teraz mój organizm nie boi się niczego.
Jeśli już musimy smarować chleb to nie kupujmy margaryn. Najlepiej stosować olej tłoczony na zimno. Jest on najmniej skażony szkodliwymi dodatkami. Produkowany w temperaturze nie niszczącej bioelementów jest najzdrowszy. Natomiast ten tzw.: "normalny" przetworzony olej jest wielkim wyzwaniem dla naszego systemu trawiennego, zaśmieca organizm, który nie umie trawić, zmodyfikowanych przez produkcję, związków tłuszczowych. Popularne leki, przepisywane na przeziębienia i grypy, leczą jedynie objawy tych chorób. Usuwając objawy, przeszkadzają w ten sposób i zamykają organizmowi możliwości samoleczenia. Na przykład: większość popularnych leków zbija temperaturę, a zbijanie nawet niezbyt wysokiej temperatury powoduje blokowanie organizmowi możliwości samoleczenia. Nasze komórki żerne, oczyszczające organizm, są aktywne dopiero w 39,5 stopniach. Jeśli zbijemy temperaturę, wówczas choroba ciągnie się i ciągnie, bo organizm nie może wyzbyć się wyprodukowanych toksyn. Gdy używamy leki przeciw katarowi - popularne krople do nosa, zamykamy następną drogę oczyszczania się organizmu z toksyn: poprzez wyrzucanie kataru. Leczę obecnie pacjentkę, której wycięto migdałki, czyli zamknięto organizmowi drogę do samoczynnego wydalania toksyn. Później miała rzut reumatyzmu, czyli odezwały się te toksyny, które nie miały ujścia, a organizm gromadził je w stawach. Leczono ją antybiotykami i sterydami - lekami hormonalnymi. Za dwa lata zjawił się nowotwór jamy brzusznej - czyli znowu, te toksyny, którym uniemożliwiano w kolejnych etapach "leczenia" wydalenie się, powodowały coraz cięższe choroby. Inną moją pacjentkę, jakiś czas temu, ktoś wyleczył z trądziku, również antybiotykami i sterydami. A przecież trądzik to nic innego jak właśnie wyrzucanie przez organizm toksyn przez skórę. Teraz, pacjentka ta, mimo młodego wieku, ma nowotwór wątroby. Powtarzam: nasza medycyna, lecząc na ogół objawy, zamyka drogę oczyszczania się organizmu z toksyn, dlatego z jednej choroby popadamy w inną. I jeszcze na dodatek, do głowy nam nie przyjdzie, aby powiązać razem, często odległe w czasie choroby. Cieszymy się ze zwycięstwa medycyny nad daną chorobą, a gdy nadchodzi następna, to od nowa z pełnym zaufaniem znowu poddajemy się leczeniu. Koło się toczy.
Dlaczego? Dlatego, że współczesna medycyna ma wiele aspektów. Między innymi ekonomiczny. wywiad spisała: Agnieszka Olędzka
wyświetlenia: 3159
wyświetlenia: 2550
wyświetlenia: 2962
wyświetlenia: 2362
wyświetlenia: 1407
wyświetlenia: 1246
wyświetlenia: 1189
wyświetlenia: 1250
Czasem trzeba samemu doświadczyć, aby zrozumieć. Dziękuję za ten artykuł - umożliwił mi poznanie kogoś wyjątkowego... Punkty dla autora artykułu: 1000
Kobieto, jesteś wielka, nie jestem ortodoksyjna, ale trzymam się, cieszę się, że coś takiego przeczytałam, o mojej diecie można powiedzieć, że jestem weganką, prawie.. i jeszcze jedno, urodziłam i wykarmiłam dwoje dzieci na diecie wegetariańskiej, wtedy miałam niewielką wiedzę na te tematy, to było 20 lat temu, więc popełniałam wiele błędów dietetycznych (słodycze, nabiał), dlatego nie rozumiałam jakie to ma znaczenie, teraz już wiem, córka jest witarianką, syn weganinem
Do: skrzydlate.
do: Janusz Dąbrowski
Bardzo chętnie posłuchałabym o Twoich doświadczeniach w ciąży na diecie wegańskiej. Ja jestem witarianka w 80% i nigdy nie czułam się tak dobrze! W Polsce mało osób pisze na ten temat w internecie wiec przypuszczam, że mało osób jest na tej diecie. A ośmielam się twierdzić, że to jest nasza naturalna dieta.
Carmelita5 niezależnie od tego co piszą różne komentujące osoby, my, praktycy wiemy o co chodzi, bo sprawdziliśmy i to jest super, mieliśmy odwagę albo determinację, jakieś powody istotne, bo zmiana w sposobie odżywiania się jest tak wyjątkowo głęboką zmianą w życiu że muszą być istotne powody, żeby podjąć te decyzje, kwestię etyki zostawiam obecna moja wegańska postawa wynika z problemów zdrowotnych, nawet mój własny rodzony lekarz pierwszego kontaktu, do którego chadzam z rzadka po skierowanie na jakieś badanie, sam mi zasugerował odstawienie nabiału.. wiedza dociera ;-) choroby typu grypa czy przeziębienie załatwiłam głodówkami, u mnie to znakomicie działa, teraz nie miewam nawet katarów, ale to moja metoda wyjątkowym niedowiarkom oświadczam, że dieta niskobiałkowa i niskotłuszczowa oparta w dużej części na surowych owocach i zielonych częściach roślin jest wyjątkowo dobra dla przewodu pokarmowego i całego organizmu, dowiedzione naukowo, myślę, że zmowa milczenia nie jest obojętna dla przemysłu który z tego czerpie zyski, ale nie będę się naukowo realizowała w tym miejscu, to nie moja branża, trzeba się zwrócić do fachowców
Mateusz Mrozek to co napisałam - napisałam, nie będę wikłać się w spory o charakterze naukowym czy około-dogmatycznym, jeśli ktoś chce oceniać, niech najpierw więcej poczyta
Nie wiem o jakich dyscyplinach sportu i jakich wynikach mowa. Może jakieś ogólnodostępne dane? Przykładowo znalazłem dietę mistrza olimpijskiego w pływaniu Phelpsa:
Niewiele tu warzyw i owoców, po ktorych prawdopodobnie słabo by popłynął i został anorektykiem, za to dużo białka zwierzęcego- co typowe dla sportowców. Proszę o odpowiedź jak w diecie owocowo- warzywnej uzupełnia Pani niedobory białka pełnowartościowego, nie występującego w pokarmach roślinnych?
Kiedyś byłam pacjentką Pani Ewy (jakieś 13 lat temu) w ramach Wakacyjnego Centrum Medycyny Naturalnej w Łebie. Wybrałam diagnozę właśnie u niej, gdyż budziła zaufanie, potrafiła przekonać pacjentów do zmiany nawyków żywieniowych i wzięcia sprawy swojego zdrowia w swoje ręce (nauczyłam się wtedy akupresury stóp jako diagnozy i leczenia chorób porzez ucisk odpowiednich receptorów). Stosuję akupresurę już tyle lat dla potrzeb własnych i najbliższych, i nie zawiodłam się, pomaga i pozwala wykryć choroby jeszcze zanim rozwiną się na dobre. A moje dzieci, gdy coś im dolega, wystawiają nogę do badania i leczenia.
Dieta opisana przez autorkę tekstu dostarcza głównie energię, ale co z białkiem pełnowartościowym budującym organizm ludzki? Białko niepełnowartościowe zawarte w owocach i warzywach nie spełnia funkcji białka pochodzenia zwierzecego.
Kuracja czy dieta lecznicza trwa jakiś czas, niekoniecznie całe życie. Jest odpowiednio dobierana i określany czas jej trwania przez specjalistów w zależności od schorzeń i stanu zdrowia pacjenta. W tym nie ma nic dziwnego. To dzieje się przecież w naszych szpitalach i przychodniach, np. alergicy i osoby z nietolerancją pokarmową nie jedzą niektórych pokarmów i nie ma w tym nic dziwnego.
Dokładnie, zastosowanie zależne od zaleceń lekarza/ dietetyka. Problem jednak leży w tym, aby ktoś po przeczytaniu artykułu nie pomyślał, że opisana dieta jest dietą podstawową, którą będzie mógł stosować latami bez uszczerbu na zdrowiu. Aby nie pomyslał: skoro w krótkim okresie czasu regeneruje organizm, to może warto w ogóle cały czas ja stosować?
Z punktu widzenia medycyny jasne jest, że odcięcie lub znaczne zmniejszenie dostarczania pokarmów do organizmu zmusza go do tzw. żywienia wewnętrznego (endogennego), czyli do pobierania wartości z własnych naszych tkanek. Przy czym zostaje zachowana "hierarchia ważności" i w pierwszym rzędzie zużyte zostają złogi, nadmiary, komórki zestarzałe i zwyrodniałe, przez co organizm nasz się regeneruje, odmładza a choroby zostają wyeliminowane i to w samym źródle ich istnienia. NIE OBJAWY - TYLKO PRZYCZYNY.
Kolejne "rewelacyjne" pomysły . Co jedna dieta , to bardziej nawiedzona od drugiej .
Ja też jestem przeciwniczką wszelkich takich radykalnych diet.
Zgadza się . Co pomoże jednemu , nie musi pomóc innemu , a nawet może go zabić. Dla jednego głodówka może być zbawienna , a dla innego groźna ( bo nie dojada). Człowiek podobno jest przystosowany do okresowych obfitości pokarmu , oraz jego braku . Osobiście wydaje mi się , ze prawdę mówią ci dietetycy, którzy optują za różnorodnością spożywanych pokarmów . Co wydaje się logiczne, bo wtedy z pewnością dostarczamy sobie wszystkie niezbędne składniki . Należy oczywiście pamiętać , że nadmiar dobroczynnych substancji też jest niedobry . I my , ludzie, nie odkładamy w sobie zapasów na długi czas , co sugeruje autorka artykuły . I nie wszystkie szkodliwe , lu nie szkodliwe substancje jesteśmy w stanie wydalać , jeśli podawane są w nadmiarze .
Możliwe, że taka dieta pomaga, ale brakuje mi tutaj przyjemności z jedzenia. Inaczej po co jedzenie miałoby smak? :D
Jedzenie nie ma smaku, smak to tylko Twoje subiektywne odczucie.
A mnie się zdaje , że dieta sportowców wyczynowych ze zdrowym odżywianiem ma niewiele wspólnego . Tu liczą się wyniki . Bo jeśli tym sportowcom coś poprawia wyniki, to aż strach pomyśleć , za jaką cenę .
Pomijając farmakologiczne "poprawiacze wyników"..Niekoniecznie, ważne jest dostarczenie dużej ilości energii i białka, aby utrzymać/ rozwijać masę mięśniową. Jedno nie musi byc w sprzeczności z drugim. Fakt, że dieta z artykułu w mojej opinii w dłuższym okresie prowadzi do stopniowego zanikania masy mięśniowej. W procesie starzenia i tak ilość włókien mięśniowych będzie się zmniejszać, po co jednak ten proces przyspieszać takimi dietami?
Wszystko byłoby dobrze, ale tak jak wspomniałaś 'koło się toczy' i ludzie jacy byli tacy wciąż są dalej, szukają czegoś stałego, pewnego żeby dać już całej sprawie święty spokój i nie martwić się już nigdy więcej. Jednak tak łatwo nie jest. Tak jak kiedyś wierzono w upuszczanie krwi jako lek na wszystko tak i teraz ludzie wierzą w antybiotyki i środki przeciwbólowe. Po prostu pragnę tylko przestrzec przed popadnięciem w 'owocowy amok' gdyż cała sprawa nie jest tak prosta jak się wnioskując z tego tekstu wydaje.
"Studia medyczne wybrałam z powołania - chciałam pomagać ludziom. Byłam gorliwą studentką. Nawet egzamin z neurologii zdałam na celujący, chociaż rzadko stawiano takie stopnie." Jeśli to jest szczyt dorobku intelektualnego autorki diety, to ja jej bym za bardzo nie ufał . Już pomijam fakt, że autorka jest neurologiem, a nie fizjologiem, czy innym dietetykiem . Chwalenie się stopniami z egzaminu, gdy chce się leczyć ludzkość ... Artykuł , jak dla mnie, jest mocno manipulacyjny . Wiele w nim emocji, odwoływania się do uczuć, powoływania na własne przeżycia, a jakoś mało podstaw naukowych . Jedynie opluwanie medycyny konwencjonalnej i dotychczasowego sposobu odżywiania się .
Ci co przeszli kurację postu leczniczego pod okiem dr Hankiewicz wypowiadają się, że odzyskali zdrowie i zachecają innych, by spróbowali. Nie na własną rekę, a pod okiem kompetentnych lekarzy, bo tacy już u nas w Polsce są. Można w prosty, tani i krótki czas poprawić stan swojego zdrowia. Higiena od zewnątrz tak, a wewnatrz niech zalegają złogi, kamienie, gnijące resztki pożywienia i chemiczne trucizny, które codziennie w nadmiernej ilości pochłaniamy. I ta ma być ok?
"Mądrości nie można przekazać, trzeba do niej dojść samemu. " Bym polemizował;)
Świetnie zauważyłeś, że "...jesteśmy przystosowani do okresowego głodu , lub niedostatku pożywienia. Bo przy naturalnym dla naszych przodków trybie życia łowiecko-zbierackim , pokarm nie był dostępny w sposób ciągły, jak teraz ".
Bardzo ciesze sie widzac jakie zainteresowanie i zywa dyskusje wzbudza ten temat. Diete ktora pani doktor propagowala nazywa sie dieta witarianska - sa ta surowe, ekologiczne warzywa i owoce, plus orzechy i nasiona. Niestety w Polsce dostepnosc literatury na ten temat jest znikoma. Jesli ktos czyta po angielsku jest MNOSTWO materialow, publikacji naukowych, ksiazek, swiadectw ludzi.
otóż to, mity czy coś mam więcej dodawać? nie trzeba wygrywać olimpiad żeby żyć zdrowo i radośnie
W zasadzie nie powinno odpowiadać sie na komentarze, gdzie za źródło wiarygodności informacji podaje się filmik z youtube.
Mateusz,
Piszesz:
Ja bym chciał żyć jeno energią kosmiczną ;) Jakie oszczędności na jedzonku ;)
oj, kłopot ;-)
Carmelita5, na takiej podstawie, że w komentarzu jako podparcie swoich racji nie użyto pozycji weryfikowalnych jako naukowe (wiarygodne) a jedynie filmiki z youtube.
Mateusz,
Chętnie poczytam, choć podchodzę do tematu sceptycznie. Diet-cud są dziesiątki, a zwolennicy każdej z nich utrzymują, że to ta ich jedyna jest najlepsza dla zdrowia..
Ok, to na poczatek proponuje ksiazke ''Terapia Gersona'' , polskie strony o witarianiźmie i skarbiec wiedzy: artykuły rzadowe, wyniki badan naukowych itp http://www.thegardendiet.com/science/
"...jako młoda lekarka neurolog ze świeżo zdaną specjalizacją na pięć, musiałam sobie codziennie wstrzykiwać pyralginę, aby przeżyć dzień bez bólu..." - kojarzy mi się to z dr Hausem, który ostatnio przechodzi odwyk i potworne katusze z tym związane. A może by go tak na warzywka...i po problemie. Ciekawe kiedy scenarzysta filmu na to wpadnie.
Panią dr Dąbrowską poznaliśmy na jednym z pierwszych wykładów w Gdańsku w roku 1995/96.
Dodaj swoją opinię W trosce o jakość komentarzy wymagamy od użytkowników, aby zalogowali się przed dodaniem komentarza. Jeżeli nie posiadasz jeszcze swojego konta, zarejestruj się. To tylko chwila, a uzyskasz dostęp do dodatkowych możliwości!
|
|
Autor Dodał do zasobów: Carmelita5 Artykuł Licencja: Wszelkie prawa zastrzeżone Dodatkowe informacje O artykule w internecie
Odwiedza nas 1.200.000 osób miesięcznie! Nasza-Klasa.pl |