Harry Potter Dziecko Nokturnu


Harry Potter -

Dziecko Nokturnu

0x08 graphic

Rozdział I...

Było lato. Minęło dopiero kilka dni wakacji i czerwiec miał się ku końcowi. Było gorąco. Niepodlewane od dawna trawniki usychały na oczach zrozpaczonych amatorów ogrodnictwa. Wysoka temperatura utrzymywała się nawet w nocy. Było parno, a na niebie, poza okazałą tarczą księżyca widoczne były wszystkie gwiazdy. Noc była naprawdę ciemna. Prawie czarna. Światła ulicznych latarni tylko potęgowały niesamowitą atmosferę.

W sypialni na pierwszym piętrze, w pewnym domu na Privet Drive nikt tak na prawdę nie spał. Za to, piętro niżej, zamknięty w ciasnej, dusznej i ciemnej komórce pod schodami niespokojnie drzemał mały chłopiec. Miał osiem, może dziewięć lat, choć wyglądał na młodszego. Był bardzo chudy. Na jego szczupłą twarz opadały przydługie, rozczochrane czarne kosmyki. Długie rzęsy drgały jak gdyby chłopiec zaraz miał się obudzić. Zrobiłby to, gdyby tylko usłyszał odgłos kroków wuja na schodach. Tej nocy było mu to jednak oszczędzone.

Podobnie kolejnej, ale tym razem chłopiec nie mógł zasnąć. Był na to zbyt głodny. Przewracał się z boku na bok i nie mógł znaleźć wygodnej pozycji. W końcu usiadł i podkulił pod siebie nogi. Objął je rękami i wpatrzył się w jedno miejsce na drewnianej ścianie. Był tam przyklejony wykonany kredkami rysunek. Przez lata wyblakł, a i kreska świadczyła o tym, że dzieło należało do dziecka trochę od Harry'ego młodszego. Był to rysunek jeszcze z przedszkola. Przedstawiał rudowłosą kobietę i czarnowłosego mężczyznę w wielkich okularach. Między nimi stał mały, czarnowłosy chłopczyk. Postacie na rysunku otaczał zielony dym, lub może światło, nie dało się tego sprecyzować. Harry uśmiechnął się smutno. Ojca nie pamiętał. Jego jedyne wspomnienie o rodzicach dotyczyło matki. Tuliła go wtedy do siebie. Pamiętał, jaki bezpieczny czuł się w tych objęciach. Pamiętał też, że uśmiechała się smutno i chyba płakała. Wspomnienie kończyło się wszechogarniającym, zielonym blaskiem. Więcej nie pamiętał. A i to, że zachował to wspomnienie było niesamowicie dziwne. Mógł mieć wtedy rok, nie więcej. Ale sam tego nie wiedział.

Wpatrywał się w rysunek, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy. Dlaczego nikt go nie zabierze? Dlaczego? Dlaczego musi tak żyć? Nie wiedział. I jeszcze te dziwne rzeczy, które czasem robi i które rozwścieczają wuja najbardziej. Czy jest jakimś cholernym czarodziejem? Nie wiedział. Wiele na to wskazywało. Spojrzał na rysunek jeszcze raz. Wyciągnął ręce przed siebie i delikatnie dotknął papieru. Po jego policzkach spłynęła kolejna łza.

- Błagam - wyszeptał - błagam, niech mnie ktoś stąd zabierze. Ktokolwiek - siąknął nosem - przysięgam, że o nic już nie będę prosił, tylko niech ktoś mnie stąd zabierze. Ktokolwiek - szeptał. Wiedział, że gorzej już nie może trafić.

Jeszcze przez jakiś czas tkwił w tej pozycji. Dopóki ręka mu nie zdrętwiała. Wtedy powoli ją opuścił. Potem sam osunął się na posłanie. Owinął starym, szorstkim kocem i zamknął oczy. Zaśnięcie trochę mu zajęło, ale wyczerpanie robi swoje. W końcu opadł w objęcia morfeusza. Nie śnił. Nie miał na to siły.

0o0o0

Obudził się bardzo wcześnie rano. Była piąta, może szósta godzina. W komórce nie dało się tego dokładnie określić. Otworzył oczy i tępo wpatrywał się w sufit. Słuchał, jak jego żołądek dopomina się o jedzenie. Z głodu nie mógł ponownie zasnąć. Policzył na palcach, kiedy ostatni raz dostał coś ciepłego. Przedwczoraj. Przed tym, jak znowu rozgniewał wuja. „Głupi” skarcił się w myślach. Gdyby się wtedy nie odezwał być może dostał by coś, a tak? Ponownie zaburczało mu w brzuchu. Westchnął i przekręcił się na drugi bok. Miał nadzieję, że ciotce już przeszło. Ona zawsze ustępowała łatwiej niż wuj.

Przeleżał tak do około dziesiątej. Kiedy myślał już, że spędzi w komórce cały kolejny dzień, rozległ się znajomy łomot, a potem wysyczane ze złością słowa - Wstawaj darmozjadzie! Nie mam całego dnia! Zwlekaj się, no już! - A potem dźwięk odblokowywanej zasuwki.

Chłopiec szybko założył na siebie starą, spraną koszulkę po kuzynie, a na nogi naciągnął jakieś rozwleczone dżinsy. Nie zdejmował ubrań, które miał pod spodem. Spał tylko w podkoszulce i bieliźnie, więc nie miał czego.

Wybiegł z komórki i wszedł do kuchni. Ciotka spojrzała na niego wilkiem.

- Zmyj naczynia - nakazała. Chłopiec bez słowa zabrał się do zmywania. Ręce bolały go od szorowania, poza tym, było mu słabo, ale nie narzekał. Ciotka tego nie lubiła, a on nie chciał pogorszyć swojej sytuacji. Gdy skończył dostał od niej dwie kanapki. Zjadł wszystko, z trudem powstrzymując się od proszenia o dokładkę. Nie dostałby.

- Zjadłeś? - potaknął - Odpowiadaj, jak cię pytają -warknęła na niego jeszcze, po czym szturchnęła go w ramię.

- Tak ciociu, zjadłem.

- To zjeżdżaj na dwór i niech cię nie widzę przed wieczorem i pamiętaj, że jak nie wrócisz przed Dudley'em, to pogadasz sobie z wujkiem. Czy to jasne?

- Tak ciociu.

- To, co tu jeszcze robisz?

- Już idę!

Wyszedł. Nie wiedział, co ma robić. Wakacje, to był najgorszy dla niego okres. Nie było szkoły, do której mógł iść, nie było lekcji, przez które wuj nie mógł zamykać go na całe dnie. Nie było też tej głupiej akcji picia mleka. W prawdzie było ono ohydne, pokryte kożuchem i parzyło gardło, ale było ciepłe i choć trochę napełniało żołądek. W wakacje nie miał szans, żeby zjeść coś na boku, chyba, że zacząłby grzebać w śmietnikach, lub kraść. Ani jedno, ani drugie nie wchodziło jednak w rachubę, wiec głodował.

Nie bardzo miał gdzie pójść. Na skwer nie mógł, bo tam był plac zabaw okupowany przez Dudley'a i jego kolegów. Do parku też nie mógł, bo siedzieli tam starsi chłopcy, których po prostu się bał. Szwendać po ulicach za bardzo mu się nie chciało. Było na to zbyt gorąco. W końcu zdecydował się jednak iść na skwerek. Przynajmniej nikt nie będzie tam na niego dziwnie patrzył.

Ruszył w jego stronę. Po drodze, na pustej ławce znalazł jakiś stary, wystrzępiony zeszyt. Uznał to, za uśmiech losu. Będzie miał co robić. Pogrzebał w kieszeni i w końcu znalazł to, czego szukał. Ułamany ołówek, który Dudley kazał mu wyrzucić. Teraz się przyda. Poszedł dalej.

Doszedł na skwerek. Nie było tu wcale chłodniej niż na chodniku obok. Cień kilku lichych drzew zajmowała rzesza mam, niań i babć, które doglądały swoich pociech, a w między czasie obgadywały pół miasteczka. Sam plac zabaw zalany był promieniami porannego słońca. W piaskownicy trwałą bitwa na kulki z błota, huśtawki były zajęte, a zjeżdżalnia i drabinki tak nagrzane, że nie można było nawet marzyć, by na nich usiąść.

Harry wybrał piaskownicę. Z dwojga złego wolał zostać zasypany, niż usmażony, bądź staranowany. Usiadł tyłem do wrzeszczącej hałastry. Postrzępiony zeszyt oparł na kolanach i zaczął zastanawiać się, co bytu narysować. Jego wzrok błądził bez celu po okolicy, aż wreszcie trafił na odpowiedni temat. Naprzeciwko niego stała stara kamienica. Ulica właśnie od niej wzięła swoją nazwę. Magnolia Crescent. Magnoliowy łuk. Rzeczywiście. Środkiem budynku biegł prowadzący na podwórze łuk. Za nim widoczna była kwitnąca na biało magnolia. Przed nią, jak gdyby ustawiony przez kogoś siedział siwo-czarny kot. Chłopiec przez dłuższą chwilę przypatrywał się obrazkowi. Uśmiechnął się lekko. Uważnie przyjrzał się futrzakowi, a po chwili, niezdarnie spróbował go narysować. Efekt był opłakany, ale przynajmniej miał się czym zająć.

0o0o0

W taką sobota jak ta, wszystkie mieszczuchy wyjeżdżają na wieś, a podmiejskie place zabaw pękają w szwach. Tego dnia nie było inaczej. Na murku, obok placu zabaw, przy Magnolia Crescent siedziała ciemnooka nastolatka. Była dość wysoka. Ubrana w wytarte dżinsy i spraną czerwoną podkoszulkę. Jej twarz okalały różowe, długie do ramion kosmyki. Po ustach błąkał się lekko ironiczny uśmieszek. Jej wygląd był powodem zgorszenia dla większości przebywających tam nobliwych matron. Dziewczyna jednak, jakoś specjalnie się tym nie przejmowała.

Popijała colę i patrzyła na bawiące się dzieci całkowicie ignorując szepty i natarczywe spojrzenia. Poza dość dziwnym wyglądem, bardzo odbiegającym od małomiasteczkowych norm, zdawała się całkowicie przeciętną siedemnastolatką. Taką jednak nie była, a mianowicie; była czarownicą i uczęszczała do słynnej szkoły magii i czarodziejstwa w Hogwarcie. Do Littre Whinging przyjechała do kuzynki. Miała tu spędzić tydzień wakacji po powrocie ze szkoły. Była tu zaledwie od trzech dni i już pluła sobie w twarz, że się zgodziła.

Umierała z nudów. Wzbudzanie sensacji wśród starszych pań na placu zabaw było najciekawszą rzeczą, którą można było robić w tak małym mieście. Jako alternatywę miała tylko oglądanie jakichś tasiemcowatychtele-cośtamów i definitywnie wolała słuchać o sobie opinii z typu „Widziała pani, co ona ma na głowie? No, co też ta dzisiejsza młodzież nie wymyśli?”, niż gotować się żywcem w małym, dusznym salonie razem z ciotką i kuzynką.

Nemezis. Tak na nią wołali i naprawdę się tak nazywała. Nemezis Nattalie Drake. Nie cierpiała tego imienia. Ale nie jej wina. Rodzice potrafią być okrutni.

Tego dnia włóczyła się już dość długo. Gdy rozbolały ją nogi postanowiła odpocząć trochę na skwerku. Nie wiedziała, że będzie wzbudzała aż taką sensację. Mieszkańcy tej mugolskiej mieściny widocznie także nudzili się niemiłosiernie.

Niechcący usiadła na murku tak, że była widoczną z każdej strony. Na pewno nie spodziewała się takiego efektu. Podczas, gdy wszystkie osoby powyżej dwudziestki, próbowały wzrokiem, wywiercić jej dziurę w plecach, ona starała się zachować spokój i obserwowała bawiące się dzieciaki. Mordercze spojrzenia tu obecnych, z pewnością nie robiły wrażenia na kimś, kto przeszedł, sześcioletni trening pod nadzorem Naczelnego Postrachu Hogwartu alias Starego Nietoperza. Oj tak, zabójczy wzrok mistrza eliksirów na pewno był bezkonkurencyjny.

Właściwie to Nemi już od dłuższego czasu obserwowała tylko jedno dziecko. Chłopca. Wyglądał na jakieś osiem lat. Był drobny, z burzą czarnych, niesfornych włosów opadających na niesamowicie zielone ślepka. I w wielkich, pogiętych, okrągłych okularach z czarnymi oprawkami.

Siedział z dala od innych dzieci i w przeciwieństwie do nich nie biegał, nie śmiał się i nie krzyczał, tylko cicho rysował coś w zeszycie. Co chwilę tylko rozglądał się dookoła i wzdrygał nerwowo, jak gdyby się czegoś bał. Było to bardzo dziwne, szczególnie, że Nemezis znała niektóre, mniej przyjemne powody takiego zachowania. Postanowiła poznać jego przyczyny, w wypadku tego chłopca. Nie spodziewała się niczego dobrego. Nawet, jeśli miałaby siedzieć tam do wieczora, musiała się tego dowiedzieć. Ostatecznie, nic innego nie miała do roboty.

Bardzo szybko zauważyła, że chłopcu już od dłuższego czasu przygląda się również grupa małych chuliganów. Widocznie szukali nowej ofiary. I chyba nawet już ją sobie wybrali. Nemi patrzyła na nich z niechęcią. Znała takie spojrzenia. Ostatecznie, sama się z nimi spotykała, oczywiście, dopóki nie nauczyła się kilku bardzo widowiskowych klątw.

Największy z grupy, przypominający prosiaka dzieciak uśmiechną się wrednie i zaczął szeptać coś do reszty. Wstali i skierowali się w stronę chłopca. Mały prawie od razu to zauważył. Poderwał się, zatrzasną zeszyt i zaczął uciekać w stronę jakiegoś ogrodzonego, żółtego budynku, prawdopodobnie mugolskiej szkoły. Banda podążyła za nim. Nemi też.

Biegła za dzieciakami, bo coś jej mówiło, że powinna. W razie, czego może przecież pomóc dzieciakowi. Sama nie wiedziała, dlaczego zawraca sobie nim głowę. Wzruszyła ramionami. Chłopiec nie wyglądał na takiego, który może sobie poradzić sam z pięcioma przeciwnikami. Nie uważała się, co prawda za wróżbitkę, a psorkę od wróżbiarstwa traktowała po prostu jak starą wariatkę, ale swoim przeczuciom, mimo, że nie pojawiały się zbyt często, ufała bezsprzecznie. A teraz kazały jej niezwłocznie podążyć za dzieciarnią.

Gdy minęła róg, banda właśnie doganiała chłopca. Mały obejrzał się. Miał naprawdę przerażony wzrok. Spojrzał na boki i skręcił w kierunku przybudówki, obok której stały śmietniki. Chyba chciał wskoczyć na jeden z nich. Odbił się i wtedy wydarzyło się coś dziwnego. Poleciał, jak wylewitowany i wylądował na dachu składziku.

„A więc mały jest czarodziejem” pomyślała. „Ale chyba o tym nie wie” dotarło do niej po chwili. Na razie zielonooki nie zorientował się jeszcze, co zrobił. Stał na dachu, z rękoma opartymi na kolanach i dyszał. Banda już zwiała. „I dobrze” pomyślała Nemi, po czym podeszła jeszcze bliżej.

- Hej - zawołała. - Mały, co ty tam robisz?

Chłopiec rozejrzał się niepewnie. Dopiero teraz docierało do niego, co się stało. Zrobił jedną z tych rzeczy. Na oczach Dudley'a. Wuj go zabije. Musi szybko wrócić. Może wtedy uda mu się coś podkraść z kuchni. Inaczej naprawdę będzie miał kłopoty.

- Ekhm… nic specjalnego. Czy… mogłabyś pomóc mi zejść? -Spojrzał na stojącą na dole dziewczynę niepewnie. Nie wydawała się być zbyt groźna - Drabina jest w kantorku woźnego, na dole - dodał po chwili wahania i wskazał drzwi, pomalowane odłażącą, olejną farbą na wściekło-zielony kolor. Znajdowały się trochę na lewo od miejsca, w którym stał.

Nacisnęła klamkę, o dziwo, było otwarte. „Ci mugole naprawdę nie myślą” przebiegło jej przez głowę. Weszła do ciemnego, zagraconego pomieszczenia. Drabina stała zaraz przy drzwiach, po prawej stronie. Dziewczyna próbowała wyciągnąć ją delikatnie z pomiędzy ściany i biurka. Nie wyszło. Musiała oczywiście, przy okazji, potrącić stos jakiś pudeł. Wypadła z przybudówki, ścigana dźwiękiem tłuczonego szkła. Cały czas kaszlała.

- Szlag - wyrwało się jej.

„Dobrze, że to nie składzik eliksirów Nietoperka.”Pomyślała, ale zaraz odpędziła wspomnienie, z trzeciego roku, przedstawiające malowniczo wkurzonego profesora Severus'a Snape'a.

Ciągle trzymała w rękach drabinę. Przystawiła ją do muru, oparła, sprawdziła, czy się nie przewróci i zawołała:

- Mały, złaź, tamci już poszli.

Chłopiec rozejrzał się dokładnie, po czym zszedł. z ostatnich kilku szczebli zeskoczył. Musiał się śpieszyć.

- Dzięki za pomoc - uśmiechnął się słabo - inaczej pewnie siedziałbym tam do jutra.

- Nie ma sprawy.

- Harry - przedstawił się. Prawdopodobnie zaczęłaby się dopytywać się, czy to po tym słynnym Potterze, ale jak dzieciak mieszkał w takim miejscu, to o magii pewno nie miał pojęcia, a co dopiero o wydarzeniach z magicznego świata.

- Nemezis - odparła. Spojrzał na nią dziwnie - nazywam się Nattalie, ale wszyscy wołają na mnie Nemezis, albo Nemi - wyjaśniła. Skoro mały był wychowany u mugoli, mógłby przeżyć spory szok przy takim imieniu. W niemagicznym świecie Nemi zawsze używała drugiego imienia.

- Acha, jeszcze raz dzięki. Słuchaj, muszę już iść, bo jak wrócę po Dudley'u, to mi wuj nie da żyć.

- Dudley, co za paskudne imię.

- Tak jak osoba, która je nosi. To był ten największy.

- Ten, wyglądający jak prosiak? - Zachichotała, a potem zachrumkała.

- Tak - odpowiedział, jego uśmiech stał się nieco mniej nieśmiały - Jeszcze raz wielkie dzięki, ale na prawdę muszę już iść -powiedział i już gnał w dół uliczki.

- Dziwny dzieciak - skwitowała dziewczyna na głos - „Ale, jest tu jeden magiczny, może być nas więcej. Może nie będzie tu tak źle i może zeszłabym wreszcie na ziemię” sarknęła w myślach. „Dwoje czarodziei w takiej mieścinie i tak rujnuje statystyki. Co to ja miałam w planach?” - Acha - tu pacnęła się ręką w czoło - „Umieranie, w mękach z nudów!” Jęknęła przeciągle. A już zapowiadało się, że będzie ciut ciekawiej.

0o0o0

Chłopiec, gdy tylko zniknął dziewczynie z oczu zaczął biec najszybciej jak tylko potrafił. Musiał dobiec do domu przed Dudley'em. Zdążył. Gdyby kuzyn był w środku było by to widać, a raczej słychać. Podszedł ostrożnie, rozejrzał się i dał nura w rosnące pod parapetem w salonie krzaki. Przekradł się nimi do ogrodu. Z tyło zajrzał do kuchni. Miał szczęście. Ciotki tam nie było, więc musiała iść do jednej ze swoich koleżanek. Szczęście na razie wyraźnie mu dopisywało. Podszedł do kuchennych drzwi. Otworzył je cicho i wszedł do środka.

Wyjrzał na korytarz. Tak jak podejrzewał. Wuj siedział przed telewizorem i najprawdopodobniej nie ruszy się stamtąd, choćby się waliło i paliło.

Mały wrócił do kuchni. Podszedł do lodówki. Otworzył ją, cały czas nerwowo zerkając, czy ktoś nie idzie. Lodówka była pełna. Sięgnął. Wyjął jakieś drożdżówki, puszkę coli i kawałek ciasta. Wiedział z doświadczenia, że braku słodyczy ciotka nie zauważy. W końcu Dudley żywił się tylko nimi.

Teraz została mu tylko najtrudniejsza część. Jedzenie wsadził do podwiniętej podkoszulki i wyszedł na korytarz. Minął drzwi od salonu i stanął przed komórką. Sięgnął, powoli uchylił drzwiczki. Kiedy zaskrzypiały zamarł na chwilę. Wuj na szczęście był zbyt zaabsorbowany meczem, by zwracać uwagę na to, co się w okuł niego dzieje. Mały wszedł do środka.

Zrabowane skarby położył na posłaniu, po czym lekko uniósł materac. Od strony ściany była w nim wygrzebana spora dziura. Tam mały uważnie schował prowiant. Opuścił materac i przygładził koc w tym miejscu.

Wyszedł z komórki. Zamknął ją za sobą. Wyszedł tak jak wszedł. Kuchennymi drzwiami i po cichu w krzakach.

Usiadł na krawężniku niedaleko domu. Nie chciał tam siedzieć, a i tak musiał wrócić przed Dudley'em. Jak przewidywał Harry, jego kuzyn powinien nie długo się pojawić. Miał rację. Szedł sam. Kumpli chyba zostawił z tyłu. Nie chciał, żeby zobaczyli jak matka go do siebie przytula. To mogło by mu przynieść wstyd. Harry wiedział, że sam oddałby wszystko, za choć jedno przytulenie, czy uścisk. Niestety, tego nigdy nie dostał. Nawet, jak był całkiem mały.

Kuzyn zobaczył go siedzącego na krawężniku i uśmiechnął się wrednie. Czarnowłosy doskonale zdawał sobie sprawę, co to oznacza. Ma duże kłopoty.

Do domu wszedł najpierw on, potem kuzyn. Ten od drzwi zaczął wołać wuja. Było gorzej niż źle. Oderwany od telewizora mężczyzna był wściekły. Kiedy jeszcze dowiedział się, że ten „paskudny chłopak” znowu zrobił jedną z„tych” rzeczy ogarnęła go zimna furia.

- No co mały śmieciu, co? Mówiłem, ci, ze masz się zachowywać normalnie a ty co? - Warczał.

Chłopiec tylko patrzył na niego przepełnionymi lękiem oczyma. Nie odzywał się, nie próbował bronić. Wiedział, ze to tylko pogorszyłoby jego sytuację.

- No co, gówniarzu? Mowę ci odjęło?

Harry dalej nic nie mówił. Nie był w stanie, bo zbyt bardzo się bał.

- Ty bękarcie, już ja cię nauczę szacunku do porządnych ludzi. Dla lepszych od siebie - wrzasnął rozjuszony.

Chwycił go za włosy i w wywlekł z korytarza do salonu. Tam puścił go i uderzył w twarz. Mały zachwiał się na nogach. Był zbyt slaby na taką konfrontację. Wuja to jednak nie obchodziło. Szarpnął go za ucho stawiając do pionu. Wyciągnął ze spodni pasek i przewiesił szamoczącego się chłopca przez poręcz fotela. Mały zacisnął powieki. Wiedział, co go czeka. Wuj cały czas wyzywając go i grożąc wziął zamach. Harry z sykiem wciągnął powietrze, gdy poczuł pierwsze uderzenie. Wuj nie patrzył, gdzie trafia. Uderzał raz po raz. W plecy, uda, ręce, próbujące zasłonić głowę, w pośladki. Mało go to obchodziło. Po policzkach chłopca spływały łzy. Czy to była jego wina, ze pewne „rzeczy” po prostu się zdarzały?

Zagryzł wargi, żeby nie krzyczeć. Długo nie wytrzymał. Po chwili łkał na głos. Wuj nie zwracał na to uwagi. Po prostu musiał się wyładować. Kiedy przestał mały był bliski omdlenia. Nie miał siły wstać. Szarpnął go wiec za ramię i powlókł do komórki. Potem zamknął ją sycząc na odchodnym, że nie wyjdzie z niej przez tydzień.

Reszta dnia była dla chłopca kolejnym koszmarem. W małym pomieszczeniu było ciasno. Nie mógł wygodnie się ułożyć, a jeszcze wszystko tak bardzo go bolało. Dodatkowo to gorąco. Zamknął oczy.

Leżał do późna. Był cały zesztywniały. Starał się ruszać jak najmniej. Nawet małe drgnięcie powodowało palący ból w całym ciele. W objęcia morfeusza opadał z wyczerpania. Ostatnim, o czym myślał tej nocy było niespełnialne życzenie, żeby ktoś go stąd zabrał. Ktokolwiek, gdziekolwiek.Byle daleko. Zasnął, a po policzkach ciągle spływały mu łzy.

Rozdział II

Cały następny dzień Harry spędził w komórce. Kolejny też. Dziękował wszystkim znanym i nieznanym bóstwom za to, że miał wtedy wystarczająco dużo czasu by ukryć coś do jedzenia. Było tego stanowczo zbyt mało, więc i tak był głodny, ale przynajmniej nie miał uczucia, że za chwilę zemdleje.

Trzeciego dnia ciotka wypuściła go koło południa. Dała mu coś do zjedzenia i kazała nie pokazywać się na oczy do wieczora. Nie zamierzał się z nią spierać. Tym razem nie zamierzał też narażać się Dudley'owi. Już wolał starszych chłopaków z parku. Ci przynajmniej nie zwracali na niego uwagi. Nie wyglądał na takiego, który ma jakieś ukryte pieniądze.

Minął skwerek na Magnolia Crescent i ruszył w kierunku parku. Szczęście i tym razem mu nie dopisało. Banda Dudley'a najwyraźniej miała ten sam pomył, co on. Gdy tylko się zorientował było już za późno. Zauważyli go. Próbował uciec, ale po trzech dniach w komórce i sesji z wujem nie miał siły. Dopadli go bardzo szybko. Zaprowadzili do Dudley'a. Gdy dzieciarnia w okolicy zorientowała się, ze banda ma już ofiarę, sami chętnie przyszli popatrzeć. Zawsze było zabawnie, kiedy ten dziwny Potter dostawał lanie. Zawsze.

Jeden z większych chłopaków nie czekając na znak szefa uderzył Harry `ego w twarz. Dudley mu oddał. Przecież wszyscy wiedzieli, że kuzyn jest jego osobistym workiem treningowym i nikomu innemu nie wolno go ruszać, no chyba, ze na to zezwolił. Inaczej to popsułoby mu całą zabawę.

Podszedł do Harry'ego, ten próbował się odsunąć, ale krąg gapiów mu to uniemożliwiał. Dudley chwycił go za przód wystrzępionej koszulki i uderzył o drzewo, rozcinając przypadkiem skórę na głowie. Małemu pociemniało w oczach. Smak krwi na nowo zagościł mu w ustach. Próbował się wyrwać, ale na niewiele się to zdało. W końcu udało mu się przewrócić kuzyna. Sam też upadł. Przetoczyli się i wstali. Nie mieli pojęcia, ze ktoś ich w tej chwili obserwuje. Ktoś, kto w niedalekiej przyszłości miał zmienić los Harry'ego.

0o0o0

Tego dnia Nemezis wstała najpóźniej jak mogła. Koło jedenastej wybiegła ze swojego pokoju i zeszła na dół. Wujek wyszedł już do pracy, ciotki też nigdzie nie było widać. Ten cały telewizor był włączony, ale nikt go nie oglądał. Karmen, jej kuzynka przyssała się już do komputera i nic nie było w stanie odciągnąć jej od niego.

Nemezis pokręciła z niedowierzaniem głową. „Co ci mugole robią przez cały dzień?”. Przeszła do kuchni. Na stole czekały na nią kanapki. Wzięła dwie w rękę i dostrzegłszy ciotkę wyciągającą odkurzacz z szafy, przezornie, ewakuowała się kuchennymi drzwiami.

Na zewnątrz było piękne przedpołudnie. Rozejrzała się dookoła i uświadomiła sobie kolejne dwie rzeczy, które wkurzały ją w tym miejscu. Po pierwsze. Ta mugolska fobia na temat czystości. Lekki bałagan jeszcze nikogo nie zabił, a tak zwany artystyczny nieład pomaga myśleć! No i było za jasno. Na Nokturnie ściany kamienic w jakiś dziwny sposób pochłaniały większość światła, tak, że na ulicy panował półmrok, a lochy Slytherinu też zbyt jasne nie były.

„No świetnie, mam upodobania jak jakiś wampir.” Przemknęło jej przez głowę, trochę poprawiając humor. „A pomyśleć, że gdyby nie moja spostrzegawczość, prawdopodobnie pozbywałabym się teraz, jakichś wyimaginowanych kłaczków z dywanu w salonie” Zachichotała ponownie. Zdziwiło ją trochę, że ciotka urządza odkurzanie w niedzielę, ale co ją to obchodziło.

Ulica, którą szła była prawie pusta. Mało ludzi i cisza. Jak ona tęskniła za Nokturnem. Za Cat i jej wiecznym roztrzepaniem, za Nickiem i Jerrym i ich głupimi pomysłami. Za Kostią i jego stoickim spokojem, nawet za nocnymi spacerami w tłumie obcych i za ucieczkami przed aurorami. Westchnęła. Świat mugoli był po prostu przeraźliwie nudny.

„Cóż” pomyślała „Pewnie Karmen zapomniała mi przekazać, że miałyśmy wczoraj posprzątać. Choć jedna mądra decyzja.”

Tak, błądząc myślami niewiadomo gdzie, skierowała się do parku. Znajdował się on niedaleko placu zabaw, na którym spotkała wczoraj tego małego czarodzieja, Harry'ego. Co do tego, że chłopiec był czarodziejem nie miała nawet najmniejszych wątpliwości. Rozejrzała się po skwerku. Odczuwała jakąś cichą nadzieję, że spotka go jeszcze raz, niestety, nie było go tam. Żałowała, chciałaby poznać go trochę lepiej. Porozmawiać z nim. Bardzo przypominał jej Nicka, przy pierwszym spotkaniu. Był tak samo cichy i zastraszony. Miała nadzieję, że to tylko wrażenie, ale coś jej mówiło, że nie, że jego sytuacja jest taka sama. Nie rozumiała niektórych mugoli. Potrafili wyrzucić z domu siedmioletnie dziecko, bo okazało się czarodziejem. Potrafili je bić i głodzić. Miała nadzieję, że tu jest inaczej. Nie miała racji. Jej przeczucia były prawdziwe, niedługo miała się o tym przekonać.

Szła dalej, przekroczyła ulicę i znalazła się w chłodnym parku. Chodziła w przyjemnym cieniu drzew już dobrą chwilę, gdy usłyszała jakieś krzyki. Ruszyła w tamtą stronę. Pierwszym, co zobaczyła było zbiegowisko. W środku okręgu, utworzonego przez małych gapiów stali Harry i ten duży chłopak. Dudley prawdopodobnie.

- Tak, Potter, twoi starzy rozwalili się na jakimś drzewie, jak mówi mój ojciec, pewnie po pijaku i moi, muszą się teraz tobą zajmować, więc, tak myślę, będę cię nazywał jak chcę, śmieciu!

Harry stał chwiejnie na nogach. Miał rozbitą wargę, po brodzie płynęła mu krew. Z rozciętego czoła też sączyła się strużka szkarłatnego płynu. Porwana koszulka, oraz to, że on i jego kuzyn byli cali brudni świadczyć mogły tylko o bójce. Wyglądali jak gdyby przed chwilą tarzali się po ziemi, co, nawiasem mówiąc, zaczęli robić ponownie.

Harry rzucił się z furią na o wiele większego kuzyna. Chciał uderzyć go w twarz, ale tamten się zasłonił. Złapał czarnowłosego za rękę i zaczął ją wykręcać. Widać było, jak bardzo boli to zielonookiego, za bardzo, jak na efekt działania dzieciaka. Harry nawet nie pisnął, mimo, że po policzkach zaczynały spływać mu pierwsze łzy. Próbował się wyrwać z uścisku dzieciaka, ale nie mógł sobie poradzić. Podeszli do nich dwaj inni członkowie bandy. W momencie w którym Potter'owi udało się ugryźć kuzyna w rękę. Ten poluźnił uścisk, a chłopiec szybko się wywinął. Nie uciekł jednak daleko. Złapali go tamci dwaj i odwrócili w stronę Dudley'a.

- No i co teraz zrobisz, Potter? - To ostatnie słowo Dudley wypluł z nienawiścią.

Do Nemezis w końcu zaczęło, docierać, co się dzieje. Przez ostatni moment była w szoku. „Potter? Jasna cholera!? Harry Potter? Co Trzmiel sobie myślał, wysyłając „zbawcę czarodziejskiego świata” w takie miejsce? Przecież młody, pewnie nawet nie wie, że jest czarodziejem.” Myślała szybko, czując szybko rosnącą złość. Nienawidziła dyrektora. Miała ku temu swoje powody i po prosu go nienawidziła. Spojrzała na chłopca. Już wiedziała, że postara się mu pomóc. Za wszelką cenę.

- Spieprzaj Dudley! - Warknął, dysząc Harry. Kuzyn go zignorował.

- No co, Potter? Fajnie się obrywa? To jest chyba twoja ulubiona zabawa.

Zamachnął się, chcąc prawdopodobnie uderzyć chłopca w brzuch. Wtedy Nemi wyszła do przodu. Złapała go za ramię i okręciła wokół własnej osi. Nachyliła się i wysyczała mu do ucha najlepszym, a'la Snape'owskim głosem.

- Spadaj mały, inaczej pokaże ci, jak wygląda prawdziwa zabawa.

Dzieciak zbladł, co było reakcją prawidłową, zaczął się wyrywać i zwiał, gdy tylko go puściła. Opiekun Slytherinu byłby z niej dumny. Pozostali, widząc ucieczkę szefa ruszyli za nim. Reszta zbiegowiska też już się rozeszła. Przedstawienie skończone.

Nemezis podeszła do Harry'ego, który puszczony przez tamtych nie mógł utrzymać równowagi i obecnie siedział na klęczkach, na środku alejki. Kucnęła przed nim.

- Dzięki, to już drugi raz ratujesz mi skórę - powiedział słabym głosem.

Nemi skinęła głową, po czym odgarnęła chłopcu włosy z czoła. Tak jak się spodziewała. Widniała na nim słynna blizna w kształcie błyskawicy. Potem jej wzrok zjechał niżej, na jego obitą twarz. Z kieszeni wyjęła paczkę chusteczek i wytarła mu krew z brody i z czoła.

- Skąd masz tę bliznę? - Zapytała, wskazując na pozostawiony przez Voldemorta znak.

- To pamiątka po wypadku, w którym zginęli moi rodzice.

- Wypadku?

- Samochodowym - odpowiedział chłopiec nostalgicznie.

„Acha, to znaczy, że on naprawdę nic nie wie. Trzmielowi naprawdę na starość odbiło!” Powoli ogarniała ją wściekłość. „Stary, uzależniony od słodyczy, zdziecinniały Drops!” To, co dyrektor chciał zrobić jej było niczym w porównaniu do tego, co zrobił temu chłopcu. Zabrał mu dokładnie wszystko.

- Słuchaj, Harry, jak ty masz na nazwisko? - Zapytała, z pozoru spokojnie.

- Potter.

- A gdzie mieszkasz?

- A co Cię to obcho…

- Po prostu, chcę wiedzieć, gdzie cię odprowadzić. Ledwie trzymasz się na nogach, właściwie to ledwie siedzisz.

- Ale, ja nie mogę…

- Niby czego?

- Wrócić w tym stanie do domu!

- Dlaczego?

- Wuj się wścieknie, jak mnie zobaczy...

„Pięknie” sarknęła w myślach „Boi się wrócić do domu. I opiekuje się nim wuj. Historia prawie dokładnie taka jak u Nicka” myślała. „I jak u połowy Nokturnczyków” dotarło do niej po chwili. Prychnęła w duchu smutno.

- Gdzie mógłbyś iść, żeby, chociaż trochę opłukać twarz?

- No - ociągał się - mogę iść do pani Figg, to stara nauczycielka chyba... nasza sąsiadka. Zakochana w swoich kotach, ale nigdy o nic nie pyta.

„Figg, ta Figg? Przecież Figg to znajoma Dumbledore'a, musi być szpiegiem. Trudno!”, ale skoro on wie, co się tu wyprawia, to, dlaczego nie interweniuje. Czuła coraz większą wściekłość.

- Gdzie ona mieszka?

- Widzisz tamten szaro-zielony dom?

- Tak.

- To tam.

- Dobra, chodź.

- Ale…

- Żadne ale, a jak niby chcesz wrócić do domu, skoro nie chcesz pokazywać się wujowi w tym stanie? Dzisiaj nie powinieneś chyba więcej wchodzić kuzynowi w drogę, nie sądzisz?

- No tak… - westchnął ciężko. Nie był przyzwyczajony do tego, ze ktoś mu pomaga.

- Potter?

- Tak, tak, rozumiem - zgodził się niechętnie. Ta dziewczyna nie wyglądała na kogoś, kto łatwo ustępuje.

- No, to idziemy! - Pociągnęła go do góry i poprowadziła, podtrzymując, co jakiś czas. Był bardzo osłabiony i wychudzony. Pod palcami wyraźnie czuła wystające żebra. Przysięgała sobie, że jeśli tylko będzie mogła i jeśli dzieciak się zgodzi, to go stąd zabierze. W końcu nie byłby pierwszym przygarniętym przez nią kociakiem.

Stanęli pod drzwiami domu pani Figg. Nemezis zapukała. Otworzyła im starsza, chuda kobieta, o lekko szalonym wyrazie twarzy. Siwe włosy miała zebrane w rozsypujący się kok. Ubrana w jakąś szarą sukienkę i zielony fartuch. Popatrzyła na nich przez chwilę, po czym w końcu odezwała się na poły zdumiona, na poły zatroskana. Chyba stanem małego.

- Tak?

- Dzień dobry. Nie wie pani, gdzie mieszka jego rodzina?

- Wiem, a o co chodzi?

- Chyba bił się z kuzynem i mówi, że nie chce wracać do domu, a widzi pani jego czoło, to trzeba opatrzyć - tłumaczyła. Rzeczywiście, z rozcięcia na czole Harryego ciągle sączyła się krew, ale dziewczynie chodziło raczej o zobaczenie wnętrza domu staruszki, niż o faktyczną potrzebę opatrzenia chłopca, w końcu, mogła iść z nim domu do kuzynki. Pani Figg połknęła jednak haczyk.

- Proszę, wejdźcie.

- Nie, proszę pani, ja tylko chciałam się dowiedzieć, gdzie Harry mieszka.

- Och, nie marudź - rzekła z irytacją w głosie kobieta - znam jego wuja. Tak - wskazała na chłopca - nie może wrócić, bo będzie miał kłopoty.

Weszli. Pani Figg zabrała Harry'ego do kuchni, gdzie zaczęła go opatrywać, a Nemezis kazała zostać w salonie, zapewniając, że to nie potrwa długo. W czasie, kiedy kobieta zalepiała czoło Harry'ego plastrami, dziewczyna oglądała salon. Jej przypuszczenia potwierdziły się w stu procentach. Na półkach poupychane między mugolskimi książkami stały magiczne przedmioty i jakieś broszury z ministerstwa i od aurorów.

„A więc Drops dobrze wie, co się dzieje z chłopakiem i nie interweniuje!” Myślała wściekła. „Oj, Potter, ty to masz pecha, ale bądźmy solidarni. Mnie Trzmiel też tak kiedyś o mało nie urządził. Chyba ci pomogę!” Uśmiechnęła się złośliwie na myśl o minie dyrektora, gdy okaże się, że jego złoty chłopiec potrafi myśleć samodzielnie i niekoniecznie chce go słuchać. „O tak, już ja go nauczę radzić sobie w życiu, bo z pomocą starego Trzmiela raczej daleko nie zajedzie.” Wiedziała, że musi porozmawiać z Harrym na poważnie. Nawet, jeśli ma dopiero dziewięć lat powinien zrozumieć. Powie mu prawdę. Co robić dalej zdecyduje sam - Co przyniesie jutro, zobaczymy później - zakończyła swoje rozważania, wymawiając jedną z popularnych na nokturnie sentencji-haseł.

W tym momencie z kuchni wyszła pani Figg z Harrym. Nemi podziękowała jej grzecznie za pomoc i zabrała chłopca pod dom numer cztery. Tam życzyła mu powodzenia z wujem i poszła. Mały nie chciał, żeby została. Nie chciał, żeby oceniała go po rodzinie u której mieszka. Nemi chciała zaprotestować, ale widząc jego wzrok zrezygnowała. Odeszła. I tak musiała coś jeszcze przemyśleć.

0o0o0

Tego dnia mały miał wyjątkowe szczęście. Ciotka kupiła opowieść o tym, że przewrócił się na chodnik i wyjątkowo dostał nawet kolację. Poszedł spać, gdy tylko skończył zmywać naczynia. Trochę ich było.

Tej nocy zasnął stosunkowo szybko. Ból w posiniaczonych plecach względnie osłabł, a na dodatek, nie był taki głodny. Odpłynął na krótko, przed jedenastą. Znowu marzył o tym, by ktoś go stąd zabrał. Nawet nie wiedział, że szanse na spełnienie tego snu rosną z minuty na minutę. Nie miał pojęcia, że tej nocy jest jedna osoba, która myśli o nim. Pewna różowowłosa ślizgonka, siedząca na parapecie, w oknie kilka domów dalej. Myślała o nim bardzo długo i nie doszła do żadnych konstruktywnych wniosków, poza jednym. Coś zrobić musi. Ale co? Nie wiedziała. Zasnęła z głową na trzysta pięćdziesiątej trzeciej stronie Historii Hogwartu. Jedno było pewne. Rano będzie zła. Bardzo zła. Wściekła jak bazyliszek na wegetariańskiej diecie. I niesamowicie niewyspana.

Rozdział III...

Trzy dni później pogoda prawie się nie zmieniła, może tylko czasem powiał lekki przyjemnie chłodny wiaterek. Harry wyszedł od wujostwa najwcześniej, jak się dało. Dudley najwyraźniej nie chciał szargać sobie opinii, więc, o całym zajściu nie wspomniał.

Chłopiec szedł cichą, wąska uliczką. Nie patrzył przed siebie, więc naturalne, że na kogoś wpadł. Miał strasznego pecha. Tym kimś, jak zwykle zresztą, okazał się kuzyn i jego banda. Dudley oczywiście nie mógł odpuścić sobie takiej okazji do odegrania się.

- No, jak tam po ostatnim?

- Odczep się! - Odpowiedział, ale niezbyt pewnie Harry. Miał dość. Po prostu miał już dość.

- Jaki niegrzeczny. Chyba trzeba go czegoś nauczyć, prawda chłopcy?

Chłopiec nie czekał na dalszy rozwój wypadków. Od razu odwrócił się i zaczął uciekać. Przebiegł ulicę i wpadł pomiędzy kamienice po drugiej stronie. Banda Dudley'a pobiegła za nim, jednak nie mieli szans go złapać. Gdy tylko Harry uznał, że już go nie widzą schował się w jakichś krzakach. Udało mu się. Przeszli dalej. Wściekły Dudley, pomstował na niego głośno.

- Wyłaź, wiem, że tam jesteś gnido!

- Właśnie śmieciu, wychodź tu! - Wrzeszczał w przestrzeń na przemian z kolegami.

- Nudzimy się!

- Tchórzysz? Pewnie masz to po rodzicach! - Podpuszczali go. Harry w duchu cały się gotował, ale nie dopowiedział. Zwyczajnie się bał. To zawsze zaczynało się od wyzwisk. Ale nigdy na nich nie poprzestawało. No i ich było więcej.

- Też zamierzasz zapić się z żalu na śmierć?

- Pewnie zrobili to, jak tylko cię zobaczyli! Nie dziwię im się!

- No chodź tu! Chcemy się tylko pobawić!

- Raczej zabawić!

- Właśnie! - Niedaleko kryjówki chłopca rozległ się złośliwy rechot.

- Nic ci nie zrobimy!

Ich krzyki i śmiechy rozbrzmiewały tam jeszcze przez jakiś czas. I były coraz to gorsze. Harry czuł rosnącą wściekłość i jakiś taki przemożny smutek. Aż go coś bolało, kiedy słyszał takie słowa dotyczące jego rodziców. W końcu ich głosy umilkły. Odeszli. Mały posiedział w ukryciu jeszcze chwilę dla pewności i wyszedł. Był jednym kłębkiem nerwów. Spuścił głowę.

- To nie prawda - mówił sam do siebie - ciotka kłamie. Moi rodzice na pewno nie byli tacy!

Coraz mniej w to jednak wierzył. Bo skoro tak, to dlaczego nikt się nie pojawił. Kompletnie nikt. Jakby jego rodzice nie należeli do tego świata. Żadnych znajomych, rodziny ojca, nikogo, kto by ich znał. Tylko wspominające o nich nie chętnie i z nienawiścią wujostwo. Cały dygotał ze zdenerwowania. W oczach wzbierały mu łzy. To było nie możliwe. Jego rodzice nie mogli być tacy. Czuł to. Ale wszystko wskazywało inaczej. Zacisnął powieki. Coś takiego bardzo bolało. Nie rozglądając się zaczął biec przed siebie. Nawet nie zauważył, kiedy wbiegł na jezdnię. Teraz chciał tylko uciec. I najlepiej zaszyć się gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie. Usłyszał pisk opon i wiązankę przekleństw wściekłego kierowcy. Spojrzał w bok. Prosto na niego jechał duży, dostawczy samochód. Zacisnął oczy. W myślach krzyknął „nie!”. Nie było szans, by auto zdążyło zatrzymać się na czas.

Nagle dał się słyszeć dźwięk tłuczonego szkła. Harry powoli rozchylił powieki. Samochód zatrzymał się dosłownie pół metra przed nim. Z przodu był lekko wgnieciony, jak po uderzeniu, tylko, że w nic nie uderzył. Chłopiec czuł, jak momentalnie uwalniają się wszystkie tłumione emocje. Adrenalina sprzed chwili jeszcze zaostrzyła ból, samotność i żal. To wszystko kotłowało się w nim i poszukiwało ujścia. Chłopiec z trudem powstrzymał cisnący mu się na usta płacz. Zagryzł wargę. Potem nagle coś poczuł. Jakby emocje niespodziewanie uleciały. Jednocześnie usłyszał niesamowity szum. Rozejrzał się wokół. Wszystkie szyby w promieniu kilkunastu metrów po prostu się rozsypały. W drobny pył. I nie tylko szyby. Popękało wszystko, co było zrobione ze szkła. Kierowca wysiadł z samochodu i, ciągle w lekkim szoku, otrzepywał szklany kurz z ramion. Harry nie czekał na jego reakcję. Nauczył się, że dorośli w takich sytuacjach są nieprzewidywalni. Lub boleśnie przewidywalni, a to było jeszcze gorsze. Obrócił się więc i najzwyczajniej w świecie uciekł. Biegł bardzo szybko. Ktoś go wołał, ale nie zwrócił na to uwagi. Obraz przed oczyma miał lekko zamazany. Kłębiące się uczucia wróciły. Podobnie jak zdradzieckie łzy w oczach. Zatrzymał się dopiero po kilku przecznicach pocierając wilgotne policzki.

- Harry?

Obrócił się wystraszony. W takiej sytuacji mógł mieć tylko kłopoty, a to, że skądś znał ten głos wcale nie pomagało. Spojrzał za siebie niepewnie, nadal trąc zaczerwienione oczy.

- Tak?...

0o0o0

Nemi, już od dwóch dni chciała porozmawiać z Harrym, ale nigdzie nie mogła go znaleźć. Nic dziwnego. Mały przez całe dwa dni miał tyle roboty, że nie mógł nawet marzyć o wyjściu na zewnątrz.

W końcu jednak udało się jej go zobaczyć. Widać było, że miał jakąś nie przyjemną sytuację. Biegł, ze spuszczoną głową, ręce zaciskając w pięści. Chyba płakał. Nagle dziewczyna zobaczyła coś jeszcze. Coś, co zmroziło jej krew w żyłach. Nie mogła ani krzyknąć, ani się poruszyć. W stronę małego pędził samochód. Zbyt szybko, by móc wyhamować na czas. Nawet magicznie.

Następne wydarzenia potoczyły się w ułamkach sekundy. Kierowca zaczął hamować. Chłopiec usłyszał pisk opon. Sam nie wiedząc jak, zatrzymał samochód. Musiał użyć magii bezróżdżkowej. Używanej przez dzieci zupełnie nieświadomie, w chwili zagrożenia. Nemi już odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała niesamowity szum. Aż otworzyła szerzej oczy. Mały, całkowicie przypadkiem wysadził wszystkie szklane przedmioty w promieniu dwudziestu metrów od siebie. Szyby, szklanki, słoiki, wazony i tym podobne po prostu rozsypały się na proszek.

To wtedy Nemezis ostatecznie postanowiła porozmawiać z małym i powiedzieć mu prawdę. Po tym, co zobaczyła na jego twarzy. I w zapłakanych oczach. Strach i niezrozumienie. Chłopiec uciekł, więc pobiegła za nim zostawiając zrozpaczonych mugoli samych.

- Harry! - Krzyknęła. Nie zareagował od razu. Obrócił się w jej stronę, widać było, jak bardzo był zdenerwowany i jak bardzo się bał. Po policzku już ściekała mu kolejna łza.

- Tak?... - Zapytał niepewnie, jakby bojąc się ciosu - Och... to ty... - odetchnął z ulgą, widząc, kto przed nim stoi. Nie była zagrożeniem. Za to patrzyła na niego, jakby się nad czymś zastanawiając.

- Cześć - wyszeptała cicho, łagodnie. Jakby próbowała oswoić dzikie zwierzątko. Właśnie to było mu potrzebne. - Słuchaj, może to zabrzmi trochę dziwnie - urwała. Nawet jej, to, co miała za chwile powiedzieć, wydawało się idiotyczne - ale muszę… ci coś… ważnego… przekazać - dokończyła niezgrabnie i uśmiechnęła się sztucznie. W roli głosiciela dobrej nowiny nie czuła się zbyt komfortowo - nie wiesz przypadkiem, gdzie można by porozmawiać w spokoju? Tak, żeby nikt nie podsłuchiwał? - Mały spojrzał na nią zdziwiony.

- Tak - siąknął noskiem - chodź za mną - kontynuował z wahaniem w głosie - a o co chodzi?

- Dowiesz się, jak dojdziemy.

Spojrzał na nią niepewnie, ale z rodzącą się ciekawością. Nie skomentował. Ruszył pierwszy. Nemi za nim. Nie szli zbyt długo. Wprowadził ją między sklepowe magazyny dwie przecznice od Magnolia Crescent. Jedno z niewielu miejsc, gdzie mógł się ukryć przed kuzynem. I nie było stąd w razie czego zbyt daleko do… domu. I dało się szybko uciec w razie zagrożenia. Nie to, że spodziewał się czegoś takiego ze strony tej dziwnej dziewczyny. Po prostu, strach nie opuszczał go nigdy. I teraz, to zachowanie było czysto automatyczne.

Ściany wokół nich pokryte były sprayowymi freskami, a na betonowym chodniku zalegały stosy niezbyt przyjemnie wyglądających śmieci. Tak, tu z pewnością będą mieli spokój, w takim miejscu jak to, przyzwoity mieszkaniec małego miasteczka, po prostu się nie zjawia. Dlatego, tylko tu i w kilku nie mniej przyjemnych sceneriach Harry mógł porządnie odetchnąć. Uspokoić się trochę. Przed kolejnym dniem pełnym popychania, szturchania i poniżania.

- No, to... o co chodzi? - Zaczął cicho.

- Słuchaj, nie wiem jak zacząć.

- Może po prostu? Najkrócej, jak się da? - Spojrzał na nią nieco zalękniony.

- Same fakty? - Przyjrzała mu się krytycznie. Spuścił głowę. Chyba nie za często pytano go o cokolwiek.

- Jeżeli możesz, to tak - oparł się o brudną ścianę i zagryzł wargę. Spoglądał na nią spod opuszczonej nisko głowy. Oczy zasłaniała mu przydługa grzywka. Teraz, kiedy opadły już emocje z wypadku nie wiedział, dlaczego z nią poszedł. W końcu na pewno nie miała mu nic ciekawego do powiedzenia. Raczej jakieś głupoty, których i tak nasłucha się w szkole. Starsze dziewczyny były naprawdę dziwne. Westchnął. Miał nadzieję, że szybko skończy i sobie pójdzie. Czuł, ze w każdej chwili może się rozpłakać. A nie chciał zobaczyć litości w kolejnych oczach. Litość, była najgorszym z uczuć. Doskonale to wiedział. W niczym nie pomagała. Tylko wszystko komplikowała i wpędzała go w kłopoty.

- Dobra... więc, jesteś czarodziejem.

Nie uniósł wzroku. O mało się nie roześmiał. Takie stwierdzenie... w kontekście tego, o czym myślał. To było kuriozalne. Doskonale dało się odczytać pełen niedowierzania wyraz jego twarzy. Mówił prosto i czytelnie: „jaja sobie robisz?” Tyle tylko, ze ta różowowłosa wariatka miała całkowicie poważną minę.

- Eee... - wybąkał cicho - to fajnie? - Zaryzykował w końcu z cichym prychnięciem - takich głupot to nawet od Dudley'a nie słyszałem! - Zakończył, spoglądając na nią z urazą. Już mu wystarczyło, ze kuzyn robił z niego pośmiewisko. Inni nie musieli.

- Domyślałem się - powiedziała cicho, nadal patrząc na niego całkiem poważnie.

- Jasne... - mruknął - chyba nie uważałaś, ze uwierzę w coś tak... głupiego?

- Nie... nie powiem, żebym przypuszczała.

- Więc? Po co to robisz? Chyba nie sądziłaś, ze ktokolwiek w to uwierzy? Jeśli chcesz komuś dokuczyć, rób to chociaż tak, żeby nie zorientował się na samym początku.

- Nie. Ja wcale... ja sobie z ciebie nie żartuję - Popatrzył na nią powątpiewająco - Naprawdę!

- Dlaczego?

- No... bo wiesz... mimo wszystko nie...

- Nie. Dlaczego powiedziałaś coś tak idiotycznego? - Spojrzał na nią z powagą, na którą stać tylko niektóre małe dzieci. I nie był to ten typ powagi, wywołujące zachwyt matek i śmiech rodziny. Chłopiec był poważny. Całkowicie. Nie rozumiał. Bo w domu, gdzie go wychowywano, za słowo czarodziej groził tydzień zamknięcia w komórce.

- Bo to prawda.

- Nieprawda! Gdyby to była prawda, dom wujostwa już dawno wyleciałby w powietrze - mruknął pocierając zaczerwienione na nowo oczy - jaki ze mnie czarodziej, skoro kuzyn robi ze mną co chce!? - Popatrzył jej w oczy rozżalony. Była jego zachowaniem powiedzmy, lekko zaszokowana. Nie spodziewała się, ze jest aż tak źle. Z równowagi wyprowadzało go samo wspomnienie o rodzince.

- Nigdy nic się nie działo? - Kontynuowała po chwili ciszy - nic dziwnego, kiedy bałeś się, ale tak naprawdę? Albo złościłeś? A to przed chwilą?

Zamarł. Na to nie miał odpowiedzi. Spojrzał na nią bezradnie.

- Przypadek? - Zaryzykował z lękiem w głosie

Jego od maleńkości trenowany umysł nie zauważył by magii, nawet, gdyby stanęła przed nim i ugryzła go w nos. Czasami wpajany od samego początku sposób postrzegania świata potrafi być bardzo mocno zakorzeniony w psychice. I wypaczać rzeczywistość.

- Nie. To była magia.

- Taka sama, jak wyciąganie chustek z kapelusza? Wuj raz pobił takiego magika. - prychnął rozzłoszczony, ale i rozżalony. Sam nie wiedział dlaczego, zaczynał jej wierzyć. I bronił się przed tym ze wszystkich sił - Potem musiał jeszcze udowodnić Dudley'owi, że to tylko sztuczka! Widziałem!

Nemezis spojrzała na niego dziwnie. Nie wiedziała, co teraz zrobić. Chłopiec chyba po prostu nie chciał wierzyć. Nie dziwiła mu się. Gdyby była na jego miejscu, też by nie wierzyła.

- Ciebie wuj tez bił, kiedy zdarzały się... różne rzeczy? - Zauważyła, ze chłopiec pobladł. I drgnął na słowo „rzeczy”. Chyba trafiła na czuły punkt - nigdy nie zrobiłeś czegoś widowiskowego? Dziwnego? Czegoś, za co wuj był wyjątkowo wściekły? No pomyśl...

- No... w zeszłym roku wysadziło szkolne śmietniki. Ale to nie była moja wina. Powiedzieli, że to wybuchły jakieś chemikalia w środku. Ja tylko przechodziłem obok. To był przypadek! - Nawet nie zauważył, kiedy zaczął się tłumaczyć. Zupełnie automatycznie. Jakby nic innego nie robił całe życie. W jednej chwili jego postawa zmieniła się diametralnie. W zielonych oczkach na nowo zagościły łzy.

Teraz to dziewczyna się zawahała. Nie to, że spodziewała się czegoś innego, ale chłopiec… Wydawał się teraz taki zagubiony. Nie chciała doprowadzać go do płaczu. To było tylko dziecko. Ale był czarodziejem. Był Harrym Potterem, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Musiał uwierzyć!

- Jesteś czarodziejem! - Powtórzyła z naciskiem - a te rzeczy, to nie przypadki! Co było dzisiaj!? Nie powiesz mi, ze auto przypadkiem samo się wgniotło?

Chłopiec skulił się jakby w sobie. I spojrzał na nią wielkimi, wystraszonymi oczami, widać nich było niepewność. Jakby chciał jej uwierzyć, ale doznał w życiu tylu rozczarowań, że najzwyczajniej w świecie się bał. Wzrok dziewczyny złagodniał.

- Jesteś czarodziejem. Uwierz. Mogę ci to udowodnić!

- Jak? - Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nadal nie chciał wierzyć. Choć w głębi serca…

- Niespodzianka! - Zrobiła lekko kpiącą minę, ale zaraz się poprawiła - zobaczysz - dodała. Starała się wyglądać możliwie nieszkodliwie. Możliwie, jak na siódmoroczną Ślizgonkę.

- Nawet, jeżeli te rzeczy, to magia, to żaden ze mnie czarodziej, znaczy, nawet, jak chce coś zrobić, to nie wychodzi, a czasami coś się robi i to bezwiednie, tak jak przed chwilą. Jeśli oczywiście wierzyć w te głupoty, które opowiadasz! Magii nie ma! - Zakończył twardo. W zamierzeniu. Jego głosik lekko drżał.

- To normalne, nikt cię nigdy nie uczył, więc twoja moc nie jest ustabilizowana...

- Acha… - spojrzał na nią powątpiewająco - to, kiedy, tak normalnie, zaczyna się taka nauka? - W jego jadeitowych ślepkach dało się zauważyć błyski niedowierzania, dystansu, ale i zainteresowania. Był ciekaw, jak dziewczyna zamierza mu udowodnić istnienie magii. Nemi prychnęła w duchu z irytacji. Czy to dziecko nie mogło się zachowywać jak zafascynowany magią z dobranocek ośmiolatek? Nie. Musiał być taki nieufny i ostrożny. I być niedowiarkiem.

- Ile masz teraz lat? - Zapytała zrezygnowana.

- Ostatniego lipca kończę dziewięć. A co?

- To za dwa lata.

- Co, za dwa lata?

- Powinieneś zacząć naukę! - Prychnęła. Chłopak chyba specjalnie udawał takiego głupiego. Przez chwilę się uspokajała. To nie jego wina! - Wiesz coś o czarodziejskim świecie? - Zapytała w końcu.

- A taki istnieje? - Prychnęła.

- No dobrze... Taki istnieje! Uwierz w końcu! Matko, ty rzeczywiście nic nie wiesz! Chodź za mną! Pokaże ci dowody, a za ten czas... podstawowe informacje. Aby czarować używamy różdżek.

- Takich, eee... magicznych patyków bardziej? - Spojrzała na niego jak na ignoranta. Teraz to Harry prychnął. Po dziecięcemu. Ale przynajmniej łzy z jego oczu zniknęły. Nemi uznała, ze woli, jak jest rozzłoszczony. Nigdy nie była dobra w kontaktach z dziećmi. A kiedy zaczynały płakać, panikowała.

- Nie ja przychodzę do ciebie nagle i informuję, że słońce jest niebieskie! - Przerwał jej rozważania.

- No… w sumie można tak to ująć - zgodziła się, jeszcze nie do końca przytomnie. Zrezygnowana westchnęła, widząc jego minę - różdżki w uproszczeniu można by nazwać patykami do czarowania… dziecko, kreskówek nie oglądałeś?

- Tych o czarach? Chyba żartujesz... nawet Dudley'owi nie pozwalali... Co dalej? - Szedł za nią, ale chyba całkowicie lekceważył to, co do niego mówiła. Tak jej się przynajmniej zdawało. Tak naprawdę, w chłopcu aż się gotowało. Nie wiedział, co sądzić o tym, co ona mówi, miał w głowie totalna pustkę. Ale posłusznie szedł za nią krok w krok.

- Jak skończysz jedenaście lat, przychodzi do ciebie list z Hogwartu. Magicznej szkoły.

- Jaaasne… jak się tam niby będę dostawał? Wuj na pewno by mnie puścił…

- To szkoła z internatem.

- Jeszcze lepiej… Jak się tam dostajemy? Na miotłach? Czy może przez komin jak święty Mikołaj?

- Można i tak, i tak, ale wy jedziecie pociągiem.

- Ekstra…

- Na wakacje będziesz musiał wracać.

- Jeszcze lepiej… Słuchaj, jak już wymyślasz, nie mogłabyś bardziej zachęcająco? - Spojrzała na niego zirytowana. Miała wielką ochotę dać sobie spokój. Ale wystarczyło przypomnieć sobie dobrotliwy uśmiech dyrektora i kuzynka chłopaka, by się uspokoić. Trochę. Ale kiedy przypomniała sobie jego zapłakaną twarz, złość minęła jej całkiem. Nie wiedziała, dlaczego.

- W szkole są cztery domy… - Kontynuowała już normalnie.

- Domy? - Znowu bezczelnie jej przerwał. Smarkacz. Poziom irytacji skoczył niebezpiecznie w górę.

- Tak, domy! Uczniów dzieli się na cztery grupy. Razem śpią, uczą się i cała ta reszta.

- Takie, jak gdyby oddziały internatu? - Przekręcił głowę na bok. Nie mógł nic poradzić, że zaczynało go to ciekawić.

- Tak, i trochę coś więcej.

- Jak tam przydzielają? - Zadał pierwsze pytanie, które przyszło mu do głowy.

- Wyboru dokonuje magiczna tiara.

- Kapelinder? - Ze zdumienia przekręcił głowę na bok jeszcze bardziej. W tej chwili wyglądał komicznie.

- No… tak - dziewczyna z trudem hamowała uśmiech. Taki zdumiony dzieciak był o niebo przyjemniejszy niż ten niedowiarek z przed minuty, albo zapłakane biedactwo, z którym nie umiała sobie poradzić - domy to Slitherin-ślizgoni, Ravenclaw-krukoni, Huffelpuff-puchoni i Gryffindor-gryfoni.

- To na jakiej niby zasadzie dzieli ten twój kapelusz?

- Nie mój! Możesz na chwilę przestać patrzeć na mnie jak na sklątkę tylnowybuchową? - Jeszcze bardziej zdumione spojrzenie.

- A co to sklą...

- Nie ważne! Co ja to... a tak. Do Ravenclawu idą kujony, do Slytherinu inteligentni, ambitni i kombinatorzy, Gryfoni to świętoszki i obrońcy uciśnionych. Takie matki miłosierdzia.

- A puchoni?

- To ci potrzebujący miłosierdzia. Frajerzy i cała reszta.

- A ty pani wiem-to-wszystko, mimo, że to jakby nieprawdopodobne jesteś w…

- W Slytherinie - prychnęła. „No i wróciliśmy do punktu niedowiarek. Teraz tylko nie zmusić go do płaczu…” mruczała do siebie w duchu - ale mam znajomego krukona, jest całkiem normalny - kontynuowała - znalazłoby się pewnie nawet kilku myślących gryfonów, tylko z puchonami z zasady się nie zdaję. Ogólnie, w Hogwarcie gryfoni, krukoni i puchoni są przeciwko ślizgonom. Z nielicznymi wyjątkami.

- Dlaczego?

- Uprzedzenia. Niektórzy ślizgoni nie akceptują mugolaków.

- Mugolaków? A to co znowu? - Powtórzył. Nie znał takiego słowa. Nic mu nawet nie przypominało. I nawet nie zauważył, jak ta rozmowa go wciągnęła.

Już wyszli z magazynów. Teraz szli wzdłuż jednej z wielu tutejszych, bardzo zadbanych uliczek. Mijali domy i usychające powodu suszy trawniki. Ale tego Harry też nie zauważał. Powoli porywała go wizja roztaczanego przez dziewczynę magicznego świata.

- Urodzonych w niemagicznych rodzinach. Mugolaków. A cała reszta szkoły uważa, że ślizgoni to potencjalni śmierciożercy.

- Coraz mniej rozumiem. Co oznacza to ostatnie? - Prychnął. Mogła by mówić do niego po ludzku, nawet, jeśli zmyśla.

- Śmierciożercy to zwolennicy szaleńca, który prawie zniszczył świat czarodziejów osiem lat temu. Nazywają go Sam Wiesz Kto, albo Ten Którego Imienia Nie wolno Wymawiać. I tu właśnie dochodzimy do Ciebie.

- Że, w jakim sensie? - Popatrzył na nią spod oka - i daleko jeszcze do tych dowodów? Nogi mnie bolą...

- W magicznym świecie jesteś bardzo sławny.

- Ja? Jaaasne!? - Teraz jego mina wyrażała jawne powątpiewanie. I kpinę. Jasne, bo kogoś sławnego zamknęli by w takim miejscu, jak to.

- Nie. To prawda. Nazywają cię Chłopcem Który Przeżył.

- Niemożliwe!

- Dlaczego?

- Bo to absurd! - Prawie przeliterował.

- Niby dlaczego? Twoi rodzice nie zginęli w wypadku - na wspomnienie o rodzicach w jego oczach pojawił się ból - ON ich zamordował, a potem chciał zabić ciebie, tylko mu się nie udało. Zaklęcie odbiło się od ciebie i uderzyło w niego. Nie bardzo jest jasne, dlaczego. Z tamtego spotkania została ci tylko ta blizna, a on zniknął.

- Nie wierzę. Gdybym był naprawdę sławny nie zostawiliby mnie tutaj! - Patrzył na nią ze złością. Jak ona w ogóle śmiała wspominać o jego rodzicach!?

- Sama tego nie rozumiem. Chodź, już nie daleko, zaraz pokażę ci te… dowody - mały westchnął ze zrezygnowaniem, ale ruszył za nią. Teraz był głównie rozżalony.

Wyszli z kolejnej wąskiej uliczki. Tym razem to Nemezis prowadziła cały czas. Przeszli jeszcze kilka przecznic i stanęli przed średniej wielkości, kwadratowym domem. Przed nim, na werandzie siedziała dziewczyna w wieku Nemi. Była do niej nawet podobna, tylko, że miała jasnobrązowe włosy. Uśmiechnęła się na ich widok.

- Kogo tam masz? - Zapytała.

- Takiego jednego.

- Czy mnie wzrok nie myli, czy to mały Potter? - Uśmiechnęła się do chłopca ciepło. Pochodziła z tej okolicy, wiec doskonale wiedziała, kim jest i jak traktują go w domu.

- Dzień dobry - przywitał się Harry nieśmiało. On tez ją znał. Była wolontariuszką w stołówce w jego szkole podstawowej. Mrugnęła do niego ciepło i zapytała.

- Jak tam w wakacje? Kuzyn bardzo ci dokucza? - W jej głosie wyczuwalna była troska. Nemi spojrzała na nią nieco dziwnie. Wzruszyła ramionami. Za nic nie mogła zrozumieć kuzynki. Ona pomagała małemu, bo był czarodziejem, do tego Potterem i przypominał jej takiego jednego. A Karmen… szkoda słów.

- Da się znieść - wyrwały ją z rozmyślań słowa Harry'ego. „Akurat, da się znieść” prychnęła w myślach.

- Wiesz, że w razie, czego możesz do mnie przyjść?

- Oczywiście - odpowiedział, choć, po prawdzie nigdy by tu nie przyszedł. Nie zamierzał nikogo obarczać swoimi problemami. Nie potrzebował pomocy. Był samodzielny. Za takiego przynajmniej się uważał.

Nemi jeszcze przez chwilę przysłuchiwała się ich rozmowie. W końcu kazała mu na siebie zaczekać i poszła na górę. Kiedy ona szukała czegoś u siebie w pokoju, mały dokończył rozmowę z Karmen. Dziewczyna wypytywała go dosłownie o wszystko, ale on nie chciał nic mówić i na wszystko odpowiadał wymijająco. W końcu zrezygnowała. Życzyła mu miłego dnia i przypominając, że zawsze, w razie, czego może przyjść do niej po pomoc zniknęła w prowadzących do domu drzwiach.

Harry siedział przez moment sam. Zastanawiał się, czy nie iść już. Kiedy w końcu uznał, ze może sobie pójść Nemi wróciła. Taszczyła jakieś grube tomiszcze. Klapnęła na murku obok Harryego i wskazała chłopcu miejsce obok siebie. Gdy usiadł podała mu otwartą na odpowiedniej stronie księgę i kazała czytać.

W miarę, jak mały śledził wzrokiem tekst, jego brwi marszczyły się coraz bardziej. Zbladł. Co chwilę, ze zdenerwowania, mierzwił swoje i tak już rozczochrane włosy. To, co czytał było niesamowite. Kuriozalne i nieprawdopodobne. Ale ta książka... Sama wyglądała jak nie z tego świata. Poza tym… nie posądzał tej różowowłosej siedemnastolatki o takie zdolności… Nie było szans, by to ona podrobiła coś takiego. Wiec jak?

- Teraz mi wierzysz?- Spytała, gdy skończył rozdział.

- Chyba muszę - przyznał lekko drżącym głosem. Nie chciał wierzyć, ale... nie potrafił odmówić temu wszystkiemu logiki.

- Rozumiesz to, co przeczytałeś?

- Jeszcze nie wszystko, muszę to przemyśleć - pokręcił głową i nieświadomie potarł bliznę - jak on się nazywał?

- Kto?

- Sam Wiesz Kto - spojrzał na nią dziwnie - dlaczego tu nigdzie nie ma podanego jego imienia?

- Ekhm…- odkaszlnęła - Voldemort - odpowiedziała dopiero po chwili.

- Voldemort?

- Cicho - machnęła ręką, uciszając go zupełnie - nie wymawiaj tego głośno. Zazwyczaj czarodzieje boją się mówić to imię.

- Czemu? Jego… to, co robił bardzo, przypomina Hitlera… uczyliśmy się o nim na historii… a przecież ludzi… mugole nie boją się wymawiać jego imienia.

- Nie wiem, po prostu nie mów tego w miejscach publicznych - wyglądała na lekko roztrzęsioną.

- Dobrze - mruknął - Gdzie był Volde… Sama Wiesz Kto? W którym z domów?

- W Slytherinie - przyznała niechętnie.

- To już wiem, skąd ta zła reputacja, o której mówiłaś - wzruszyła ramionami - Nemezis?

- Tak?

- Mógłbym to poczytać jeszcze trochę? - Spojrzał na nią prosząco, z wahaniem. Jakby jego prośby nigdy nie były spełniane. Pewnie nie były.

- Tak. Nie ma sprawy.

Później, gdy Harry skończył. Rozmawiali jeszcze długo. O wszystkim. O czarodziejskim świecie, o magii, o szkole, o quidditchu. Nawet się nie spostrzegli, kiedy zaczęło się ściemniać. Chłopiec rozluźniał się coraz bardziej. Gdzieś mniej więcej w połowie rozmowy uwierzył jej w końcu, ze to, co mówi, jest prawdą. Ale nadal miał wątpliwości. Nemi powoli miała tego dość. I pluła sobie w brodę, że w ogóle zaczęła mu to tłumaczyć.

- O cholera! - Wyrwało się małemu w pewnej chwili, gdy spojrzał na zachodzące słońce.

- Co? - Zapytała ziewając Nemi. Trochę ja zdziwiło takie wyrażenie w ustach dziewięciolatka, poza tym, była wykończona. Potter był zbyt dociekliwy. I nieufny. "Jak jeszcze raz usłyszę jak, albo dlaczego, zamorduje" pomyślała zirytowana.

- Wuj mnie zabije, jak wrócę, po Dudley'u. Naprawdę muszę już iść. Porozmawiamy jeszcze jutro?

- Pewnie, to cześć -ziewnęła szeroko.

- Pa!

Krzyknął jeszcze i już go nie było. Nemezis zastanawiała się przez chwile, czy każdorazowe spotkanie z nim będzie się kończyło ucieczką. Cóż. Bardzo prawdopodobne. Zwlekła się z murku i poczłapała w stronę domu. „Nigdy więcej” pomstowała. „Nigdy więcej tak długiego siedzenia na betonie.” Była cała zdrętwiała i na dodatek tyłek bolał ją niemiłosiernie. „Czy oni nie potrafią robić prostych chodników?” Jęczała w myślach. Zmęczona przywitała się tylko krótko z resztą domowników i poszła do siebie. Po wejściu do pokoju od razu padła na łóżko. „Na reszcie mi wygodnie” przeleciało jej przez głowę. Nie leniła się jednak zbyt długo. Już po chwili zabrała się za wertowanie podręcznika. Jeśli następnego dnia mały będzie miał równie wiele pytań, to ona strajkuje. On był gorszy od jej kuzynki. A ta potrafiła zagadać na śmierć.

Nemi uczyła się do późna. Ponownie zasnęła z nosem w książkach. Pomyślałby kto, że ona taka pilna. Po prostu, miała motywację. Przespała całą noc. Śnił jej się ten mały. Ale na Nokturnie. Rano nie pamiętała tego snu, mimo, że był całkiem przyjemny.

0o0o0

Harry już dobiegał do domu, kiedy zauważył wchodzącego do środka Dudley'a. Zaklął. Teraz wuj na pewno nie przepuści okazji, żeby go ukarać. Stał tak jakiś czas, zastanawiając się, co powinien zrobić. Nie mógł uciec. Nie miał, dokąd. Patrzył się w zamknięte drzwi i oddychał coraz szybciej. Nie miał innego wyjścia. Zapukał. Z korytarza dał się słyszeć odgłos ciężkich kroków. Po chwili drzwi się otworzyły. Stał w nich wuj. Harry zbladł. Mina mężczyzny świadczyła, że lepiej by wyszedł na spędzeniu tej nocy pod mostem. Przełknął ślinę i wszedł. Odgłos zamykanych drzwi zdał mu się hałasem zatrzaskujących się wrót do piekieł. Właściwie, to dom wujostwa wiele się od nich nie różnił. Przynajmniej nie dla Harry'ego.

Rozdział IV

Wszedł do środka. Odgłos zamykanych drzwi zdał mu się hałasem zatrzaskujących się wrót do piekła. Dom wujostwa wiele się od niego nie różnił. Przynajmniej nie dla Harry'ego. Mały bladł coraz bardziej. Spojrzał na wuja błagalnie, w jego oczach nie ujrzał nawet krztyny litości. Wuj nie patrzył na niego jak na człowieka. Patrzył, jak na coś gorszego. Brudnego. Zbrukanego. Coś, co nie jest godne postawić nogi w jego domu. Nic nie mówił. Zamachnął się. Potężny cios posłał Harry'ego na ścianę. Mały uderzył w nią barkiem. Pisnął, a wiedział, że to dopiero początek. Zamknął oczy.

Po chwili poczuł silne uderzenie w bok. Zachwiał się, ale nie upadł. Wuj szarpnął go i ponownie pchnął na ścianę. Harry uderzył w nią tyłem głowy. Zacisnął powieki jeszcze bardziej. Bał się. Był przerażony. Od wuja na odległość dało się wyczuć woń alkoholu. Dodatkowo wiedział, ze ciotki nie ma teraz w domu. Co tydzień, o tej porze miała spotkanie z tymi swoimi koleżaneczkami. Mały w myślach modlił się tylko, by wróciła z niego wcześniej niż zwykle. Płonna nadzieja.

Poczuł uderzenie w twarz i kolejne w brzuch. Zwinął się i upadł. Wuj nie dał mu czasu na złapanie oddechu. Z całej siły kopnął go w bok. Mały dosłownie usłyszał protest własnych żeber. Jęknął, a po chwili krzyknął, gdy wuj ponownie uderzył w to samo miejsce. Otworzył oczy. Czerwona ze złości twarz mężczyzny po prostu go paraliżowała. Chciał uciekać, ale nie mógł. Zobaczył, jak wuj szykuje się do zadania kolejnego ciosu. Starał się zasłonić ręką.

Przeszywający ból w nadgarstku prawie pozbawił go przytomności. Wrzasnął. Czuł gorąco w miejscu uderzenia. Palący ból. Już nawet nie miał siły więcej krzyczeć. Mężczyzny to nie obchodziło. Podniósł go za włosy. Harry ledwie trzymał się na nogach. A nie było to wszystko, na co stać było mężczyznę. Na szczęście dla chłopca, mecz musiał być interesujący. Albo wuj znalazł sobie coś ciekawego w telewizji i nie chciał marnować na niego zbyt wiele swojego cennego czasu.

Mężczyzna pociągnął go korytarzem. Mały bardziej się kulił, niż szedł. Ledwie powstrzymał westchnienie ulgi, gdy usłyszał szczęk zasuwki w komórce. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Poczuł jeszcze tylko ból, gdy wuj brutalnie rzucił go na materac, potem ogarnęła go ciemność. Zemdlał.

***

Przez dwa kolejne dni Harry z ledwością mógł się ruszać, ale nikogo to nie obchodziło. Ciotka uznała, ze symuluje i za karę kazała mu pielić cały ogródek. Chłopiec zaciskając zęby zabrał się do roboty. Zrobiłby wszystko, by nie dopuścić do kolejnego spotkania z wujem. Nie teraz.

Z trudem utrzymywał w rękach narzędzia ogrodnicze. Był słaby, dodatkowo nadwyrężone żebra paliły żywym ogniem. Prawym nadgarstkiem nie mógł ruszać, więc pracował tylko lewą ręką. Czuł pot spływający mu po plecach i po czole. Tego dnia było wyjątkowo upalnie. Chłopak westchnął, z trudem dusząc płacz. W myślach powtarzał tylko jak mantrę „niech mnie ktoś stąd zabierze, ktokolwiek”. Oddałby wszystko, by móc zniknąć. Niestety. Był tylko dzieckiem. Zastraszonym dzieckiem. Przypomniał sobie historię tej całej Nemi. „Fajna bajka” skwitował smutno. „Szkoda, ze nie prawdziwa”. Z trudem powstrzymał łzy. Uraził chorą rękę i jęknął. Uniósł ją do góry. Zagryzł wargi by nie krzyknąć. Z trudem się uspokoił. Spojrzał na pozostałą część ogródka. Zaklął cicho, zupełnie nie jak dziewięciolatek i zabrał się do dalszej pracy. Podejrzewał, że gorzej jednak może być. Może, jeśli ktoś zobaczy, że zrobił sobie przerwę. Ponownie stłumił wyrywający mu się z gardła szloch.

- Niech mnie ktoś zabierze - szepnął. Jego głos był kompletnie wyprany z nadziei.

***

Następnego dnia po ostatnim spotkaniu Nemezis nigdzie nie mogła znaleźć Harry'ego. Postanowiła więc zostać w Little Whining trochę dłużej, niż zamierzała początkowo. Kolejnego dnia, mimo usilnych starań też nigdzie go nie spotkała. Zaczęło ją to niepokoić, bo sprawdziła już chyba wszystkie miejsca, gdzie, według niej mógł ukrywać się dziewięcioletni chłopiec.

W końcu zostało jej tylko jedno. Dom numer cztery na Privet Drive. Słyszała od Harry'ego, co nieco o Dursley'ach, więc zamiast zadzwonić do drzwi, jak każdy normalny gość, postanowiła najpierw zajrzeć przez okno.

Rozejrzała się szybko po ulicy, czy nikt nie idzie i czmychnęła pod jakieś liche krzaki rosnące z boku domu. Pod ich osłoną dotarła do ogródka z tyłu. Już chciała zajrzeć do środka, przez kuchenne okno, gdy usłyszała za sobą ciche mamrotanie znajomego głosu. Znajomego, chłopięcego głosu.

Odwróciła się i zamarła. Chłopiec ubrany w za duże ciuchy po kuzynie siedział pochylony nad grządkami. Widać było ile już wyplewił. Musiał robić to, co najmniej od rana. Był cały umazany ziemią. Najefektowniej wyglądały brązowe smugi na nosie i czole. Zaciskał wargi. Prawdopodobnie ze zmęczenia.

W Nemezis coś się zagotowało. Kto zmusza dziewięciolatka, do harówki w ogrodzie, kiedy na dworze jest ponad trzydzieści stopni? To nieludzkie. Podeszła do chłopca i dotknęła go lekko w plecy. Usłyszała jęk, potem sykniecie, a następnie spoczęły na niej zaskoczone, zielone ślepka Harry'ego. Mały zacisnął lewą rękę w pięść. Prawą miał schowaną za sobą.

- Co? Ty tutaj… robisz? - zaczął lekko drżącym głosem - Nemi?

- Szukałam cię, bo chciałam się pożegnać, a jestem tu dopiero teraz, bo sądziłam, że raczej będziesz unikał siedzenia w domu.

- Taaak - jęknął chłopiec przeciągle, ale na jego bladej twarzy pojawiło się coś, jakby cień uśmiechu - chciałbym być gdzie indziej - po chwili jednak jakby posmutniał. Koniec bajki. Dziewczyna wyjeżdża. Znowu jedyną przyjazną twarzą będzie Carmen.

- Co tu robisz?- Przerwała jego rozważania.

- Plewię… chyba widać?

- Ale dlaczego? - Nie rozumiała, choć pewne podejrzenia już miała.

- Ciotka mi kazała - podejrzenia się potwierdziły.

- Jak to kazała? - Dziewczyna nie była zaskoczona, ale zła. Mimo, że niczego innego się nie spodziewała - czy ona jest nienormalna? Dziecko w twoim wieku nie powinno w ogóle pracować w ogrodzie, a już szczególnie tak długo i w taką pogodę!

- Po pierwsze, owszem, moja ciotka jest nienormalna - wyszeptał cicho - po drugie, nie jestem dzieckiem! - Nemezis spojrzała na niego kpiąco. Zignorował ją - a po trzecie to mój domowy obowiązek - przyznał cicho - i jak tego nie zrobię, to mnie ciotka zamknie na tydzień, lub nie da kilku najbliższych posiłków!

- Co? Powtórz, co chyba nie zrozumiałam cię dobrze? - Ostatnie zdanie wprawiło dziewczynę w osłupienie - jak to nie da kilku najbliższych posiłków? - Młoda czarownica była blada. I coraz bardziej wściekła.

- Zrozumiałaś bardzo dobrze!

- Karają cię nie dając ci jedzenia? - Zacisnęła ręce w pięści.

- Już mówiłem - powiedział cicho czerwieniejąc z zażenowania.

- Lub zamykając? Gdzie? - Była zła, to mało powiedziane. Tu sytuacja zdawała się jeszcze gorsza niż u Nicka.

- Co gdzie? - Mały udawał, ze nie zrozumiał ostatniego pytania, ale jego mina wskazywała po prostu coraz większe zażenowanie.

- Nie graj głupiego, gdzie cię zamykają?

- W komórce pod schodami - wyszeptał, spuszczając głowę i czerwieniąc się jeszcze mocniej. Dziewczynie na chwilę odjęło mowę.

- Harry - wyszeptała powoli podchodząc do chłopca - to nie ty powinieneś się wstydzić, tylko oni - spojrzał na nią, ze zdziwieniem w oczach, widocznym z za posklejanych okularów - Tak, oni, ponieważ to nie twoja wina, że cię tak traktują, tylko ich. Rozumiesz?

- Chyba…

- Harry!

- Tak, rozumiem - odpowiedział niepewnie. Chciał chyba zmienić pozycję, ale tylko drgnął. Przez jego twarz przebiegł grymas bólu. Syknął.

- Co jest?

- Nic!

- Harry? - Zapytała cicho.

- Naprawdę nic, drobiazg - jakby przecząc własnym słowom jęknął ponownie.

- Potter, co się dzieje? - Nemi naprawdę zaczęła obawiać się o małego.

- Mówię ci, że nic! - Prawie krzykną. Z oczu popłynęły mu łzy. Wstał. Chyba chciał uciec. Nemezis złapała go za rękę, przyciągnęła do siebie i posadziła go sobie na kolanach. Mały zaczął płakać bardziej rozpaczliwie. Chyba wtedy po raz pierwszy pękł. Nemi chwyciła go za brodę i trzymała tak, aby patrzył jej w oczy.

- Powiedz mi, co się stało?

- Nie chcę! - Mały szarpnął się i zaczął wyrywać. Bał się takiego bliskiego kontaktu z drugą osobą, nawet, jeśli to nie był wuj.

- Harry? - Zapytała niepewnie.

- Nie mogę! - Jęknął, ale przestał uciekać.

- Harry, proszę, wyrzuć to z siebie - spojrzała na niego prosząco. Czuła się trochę jak idiotka. Ale nie potrafiła nic na to poradzić. Nawet w takiej chwili nie miała żadnego pojęcia, co z nim zrobić. Nie nadawała się do dzieci.

- Dobrze - westchnął. Spojrzała na niego zdziwiona. Podziałało? - Po naszej ostatniej rozmowie wróciłem po Dudley'u - zaciął się.

- Co dalej, Harry, możesz mówić - jej głos był niezwykle spokojny. Tylko głos. Wewnątrz aż się gotowała. Już wiedziała, co za chwilę usłyszy. To nie pierwsza, znana jej taka historia. Mały z trudem przełknął ślinę i zaczął mówić, zacinając się prawie po każdym słowie.

-Wuj… wściekł się… pił... wcześniej… i… postanowił… mnie ukarać - zakończył szybko, jakby się bał, ze wuj za chwilę pojawi się tu ponownie i go ukarze.

- Jak?

- Nieważne - zaczął i nieświadomie wskazał ręką na swoje plecy.

Dziewczyna spojrzała Harry'emu w oczy i ostrożnie podniosła koszulkę chłopca. Zaklęła szpetnie, a mały zaczął się wyrywać.

- Cicho - szepnęła mu do ucha. - Nic ci nie zrobię - mały znieruchomiał. A ona ponownie spojrzała na obrażenia chłopaka przerażona. Jaki potwór mógł zrobić coś takiego dziecku? Nie wiedziała. Cały, dosłownie cały bok Harry'ego, miejsce przy miejscu pokryty był sino-fioletowymi sińcami i krwiakami. Miejscami były tam też strupy z krwi. Kilka skrzepów odpadło, gdy Harry próbował uciec i teraz sączyła się z nich krew. Nemi po prostu, coś się zrobiło na ten widok. Dokładnie odbite uderzenia od pasa. I widoczne miejsca, gdzie chłopiec oberwał sprzączką. Ale to było stare. Nowe sińce pokrywały się ze starymi, ale były nieregularne. Cale ciało chłopca okrywała sino-fioletowa mozaika.

Gdyby Harry, w tej chwili nie przysunął się do niej nieśmiało i nie wytrącił jej przypadkiem z poprzedniego toku myślenia, z pewnością pobiegłaby do tamtego domu i walnęła tego „wujka” jakąś porządną klątwą, mimo, że nie wolno jej było używać magii poza szkołą. Bestialstwo tego mugola i obojętność jego żony po prostu nią wstrząsnęły. Przecież ta kobieta wiedziała, co jej mąż zrobił chłopcu, a mimo to wysłała go do roboty w ogrodzie. Nie mówiąc już o tym, ze nie zareagowała. W głowie jej się to nie mieściło.

Z rozmyślań całkowicie wyrwało ją to, że chłopiec na jej kolanach, zaczął lekko się trząść. Płakać. Mrugał, a mimo to, z oczu płynęły mu łzy. Nemi spojrzała na niego przerażona. „O cholera!” Westchnęła w duchu. To po prostu musiało się wydarzyć. Delikatnie przysunęła go do siebie i objęła ramieniem. Z doświadczenia wiedziała, że chłopiec potrzebuje teraz bliskości drugiej osoby. Mały przez chwilę się wahał, jakby chciał uciec, ale po chwili wtulił się w nią mocno.

Łkał tak, cicho przez długie minuty. Jego spazmatyczny oddech był tłumiony przez czarną koszulkę dziewczyny. Gdy trochę się już uspokoił spojrzał na nią z obawą, ale i z wdzięcznością. Uśmiechnęła się do niego smutno i pogłaskała go po włosach.

- Czasami dobrze jest sobie popłakać.

- Wiem - jego oddech wciąż był nieregularny.

- A ja, z doświadczenia wiem, ze znacznie lepiej jest wypłakać się komuś.

- Do tej pory nie miałem, komu - wyszeptał cicho. Pokiwała głową, jakby mówiąc, ze wie, o co mu chodzi.

- Ale teraz masz.

- A, na jak długo? - Spojrzał w jej w oczy z lękiem. Przecież mówiła, że wyjeżdża.

„Na jak długo?” To pytanie prześladowało Nemi od ich ostatniego spotkania. Przecież ona nie zostanie w Surrey na zawsze, a chłopiec znów będzie sam. Nie wiedziała, co zrobić. Ale nie było co straszyć małego jeszcze bardziej.

- Harry - powiedziała po dłuższej chwili milczenia - może to głupio zabrzmi, ale zrobię wszystko, żeby cię stąd zabrać. Chociaż na jakiś czas.

- Ale jak? - Popatrzył na nią ze smutkiem w oczach.

- Powiedzmy, że to moja sprawa - oświadczyła uśmiechając się enigmatycznie i mrugnęła do niego. To rozweseliło go trochę. Zdobył się na blady półuśmiech. Za to ona aż skręcała się wewnętrznie z niepokoju. A co, jeśli dała mu fałszywą nadzieję?

- To chociaż powiedz gdzie?

- U mnie w domu, na magicznej ulicy, zwanej Nokturn.

- Ten Nokturn? - Jego oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia. Co nieco o tym czytał.

- Tak…?

- Niesamowite - szepnął sam do siebie - a co na to twoi rodzice? Czy cza…

- Raczej nic, nie żyją… - Posmutniała. On też.

- Przepraszam - wyszeptał niepewnie, potem zamilkł, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.

- Nie szkodzi, a przepraszać to mnie, ciebie zresztą też, powinien Drops.

- Kto?

- Dumbledore, dyrektor Hogwartu - chłopiec spojrzał na nią dziwnie, nic nie rozumiejąc.

- Dlaczego?

- Dlaczego powinien przepraszać?

- To też - powiedział, marszcząc zabawnie nos - ale dlaczego Drops? - Chyba chciał zmienić temat. Nie miała nic przeciwko.

- A, to bardzo proste, za każdym razem, jak wzywa cię do swojego gabinetu, chce cię częstować cytrynowymi dropsami. Sam, cały czas zajada te małe paskudztwa. W Slytherinie krążą pogłoski o tym, że uzdatnia je jakimiś środkami uspakajającymi. Prawdy nie znam, nigdy ich nie próbowałam, głupia nie jestem. Żeby człowieka zemdliło, wystarczy jego dobrotliwy uśmieszek, te infantylnie radosne iskierki w oczach i przerażające szaty. Nie trzeba jeszcze brać, jakichś faszerowanych ciućków. Cholera, on łazi po całej szkole, obnosząc się z swoją aparycją Mikołaja-Na-Urlopie i straszy pierwszorocznych ślizgonów. Koszmar! Jeszcze te jego pomysły na temat integracji między domowej! Arrr… masakra!!! - Specjalnie mówiła wszystko przesadnie afektowanym tonem. Udało jej się. Blady uśmiech chłopca nieco się powiększył.

- Chyba za nim nie przepadasz? - Zapytał mały, jego uśmiech ponownie stał się niepewny. Już nie płakał, o wcześniejszym załamaniu świadczyły tylko słone ślady na policzkach.

- Nie przepadam? Ja go nie cierpię, ale jedno trzeba Trzmielowi przyznać. W tym, co robi jest naprawdę dobry.

- W czym?

- Chronieniu Hogwartu przed zapędami Ministerstwa.

- Acha…

- Z resztą nieważne i tak go nie trawię.

- Dobrze, już dobrze, spokojnie - zaśmiał się niepewnie - ale możesz mi powiedzieć, co planujesz?

- Nie! - „Bo jeszcze nic nie planuję”, dopowiedziała w myślach.

- Dlaczego? - Próbował się ruszyć. Syknął i ponownie wylądował u Nemi na kolankach.

- Tajemnica - oświadczyła, po czym z troską zapytała - Co jest?

- Nic, tylko jestem zmęczony.

- Acha - nie uwierzyła mu - tylko spakuj dzisiaj to, co chcesz ze sobą zabrać - „na wszelki wypadek” pomyślała. Niewiadomo, co jej może strzelić do głowy - jutro możesz nie mieć na to czasu. Postaraj się też nic już dzisiaj nie wykombinować. Dobrze?

- Tak - szepną niepewnie. Skąd miał wiedzieć, co wuj tym razem wymyśli.

- Dużo ci tego zostało?- Zapytała wskazując głową na kwiatki

- Nie - odparł i zrobił cierpiętniczą minę. Załamanie już minęło.

- Ile?

- Ta grządka - westchnął.

- To ty siadaj, ja się tym zajmę - mały spojrzał na nią zdziwiony - no co chcesz? Jesteś wykończony. Siadaj!

Usiadł. Robotę z kwiatkami zakończyła niecałe dziesięć minut później. Pożegnała się z Harrym i kazała mu być przygotowanym na wszystko, czym nastraszyła go niechcący jeszcze bardziej, po czym przeskoczyła przez płotek do sąsiadów i biegnąc po kolejnym, idealnie przystrzyżonym, angielskim trawniku zniknęła krzycząc :

- Na razie!

Harry odwrócił się i zrezygnowany poszedł do drzwi kuchennych. Zamierzał się zaraz spakować. Kolacji i tak by dzisiaj nie dostał. Był bardzo ciekawy, co ta dziewczyna wymyśliła. Jej mina wskazywała każdą najgorszą możliwość, więc postanowił się nad tym nie zastanawiać. Do jutra. Uśmiechnął się na myśl o jutrze, wreszcie miał iskierkę nadziei, że coś, w jego życiu się zmieni na lepsze. Że ktoś w końcu zabierze go z tego piekła, które, do tej pory musiał nazywać domem. Gorzej niż teraz trafić już nie mógł, więc postanowił zaufać dziewczynie. Jako pierwsza, pomijając pracujących w szkole wolontariuszy, wyciągnęła do niego pomocną dłoń. Westchnął i pozwolił sobie na nikły uśmiech.

- Do jutra - wyszeptał, otwierając drzwi.

Rozdział V

Następnego dnia „rodzinne” śniadanie mieszkańców numeru czwartego na Privet Drive, przerwała kolejna awantura. Obolały chłopiec nie był w stanie utrzymać patelni. Stał teraz nad kuchenką, a jajecznica spływała po boku szafki. Naczynie wysunęła mu się z ręki, kiedy Dudley trącił jego zraniony nadgarstek. Ale to nikogo nie obchodziło. Blondyn był święty. A Harry był tym paskudnym dzieciakiem.

Uderzenie wuja posłało go na ścianę. Chłopiec krzyknął żałośnie. Reszta jajecznicy rozbryzgała się po kuchni. Petunia wrzasnęła. Dudley uśmiechnął się i wyszedł. Vernon nie zwrócił na to jednak uwagi. Zdzielił chłopaka w ramię, łamiąc je kompletnie. Potem kopnął chłopca pod kolanem. Harry klęknął pod ścianą.

To nie był pierwszy taki raz, ale to bolało. Zwłaszcza, po tym wszystkim, co mu naopowiadała ta dziewczyna. Że mógłby mieć normalne życie, albo w miarę normalne. I, że nikt nie traktowałby go jak szmatę. Z piskiem bólu, godnym małego szczeniaka przyjął uderzenie między łopatki.

Potem wuj chwycił go za włosy. Zawlekł do salonu. Musiał mieć wyjątkowo paskudny humor, skoro zajmował się nim tak skrupulatnie. Przerzucił go przez oparcie kanapy. Ściągnął mu spodnie. Wziął gruby, skórzany pasek. Harry zacisnął oczy. Wiedział, co teraz będzie. Rozpaczliwie wczepił palce w obicie mebla.

Spadło pierwsze uderzenie. Potem drugie. Potem kolejne. Chłopiec zaciskał oczy coraz mocniej. Na trzech się nie skończyło. Spadały kolejne, coraz mocniejsze, gdzie popadło. Aż Petunia zaczęła odciągać swojego męża. Ale mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi. Nadal uderzał, gdzie mu wypadło. W drobne plecki, po ramionach, w gołe pośladki.

Chłopiec czuł się niesamowicie upokorzony. Poniżony. Nienawidził tego. Nie tylko ze względu na to, że to bolało. Ale przede wszystkim przez dyshonor, jakie to za sobą niosło. I nie mógł nic zrobić, zupełnie nic. Kolejne szarpnięcie za włosy. Pośpiesznie wciągnął spodnie. Kolejne uderzenie. W łopatki tym razem. Kilka chwiejnych kroków do przodu. Wpada na stolik.

Wuj podnosi go za koszulę i ponownie popycha na ścianę. Chłopiec potyka się o własne, rozwiązane sznurowadła. Przez łzy nie bardzo widzi, co się dzieje. Nagle zauważa, że coś jest nie tak, ale już jest za późno. Podłoga zbliżała się coraz szybciej. Ale zanim w nią uderzyła czuje niesamowity ból z boku czaszki. W oczach momentalnie mu ciemnieje. Słychać jeszcze słaby jęk, później żadnej reakcji.

W tym momencie wuj zamarł. Wszystko zamarło, w statycznym bezruchu. Potem ciotka zaczęła krzyczeć. Panikować. Następnie wszystko potoczyło się jak w jednym oka mgnieniu. Telefon, nerwowe oczekiwanie, rosnąca kałuża krwi, niezdarnie tamowanej zimnymi szmatkami, syrena karetki pod domem, lekarze, tupot butów na chodniku przed domem. Żwirek i piach na idealnie wyczyszczonych panelach. Blady chłopiec wynoszony przez pielęgniarzy. Przejazd przez miasto, feeria barw, wszystko rozpędzone do ostatecznej granicy. Sala przyjęć, młoda lekarka z troskliwym, ale sztucznym, jakby na stałe przyklejonym uśmiechem. Z cieniami pod oczami i widocznym zmęczeniem. Ze wzrokiem błagającym o filiżankę kawy. Widocznie nocny dyżur był ciężki. Szybka reakcja, zawrotna prędkość na korytarzach, prędko migające światła na korytarzu, tomografia.

Potem wszystko zaczęło zwalniać. Uspokajać się. Pobierze wypełnianie papierków, coraz wolniejsze kroki. Znamienne - Nic mu nie będzie. - Zakładanie szwów. Trzech. Odwiezienie na salę chorych. Do łóżka podchodzi pielęgniarka. Powoli zaczyna rozbierać chłopca z zachlapanego krwią ubrania.

Wszystko ponownie przyśpiesza. Wielkie oczy na widok siniaków, ogląda rękę, złamana. Ona zna się na takich przypadkach. Przyśpieszony stukot butów na korytarzu. Wezwanie lekarza. Dokładne oględziny. Czas ponownie wchodzi w nadświetlną. Kilka telefonów. Bieganina. Wuja od razu prosi się na rozmowę. Ciotka z Dudley'em wracają. Awantura w sekretariacie. Harry ponownie oglądany przez lekarza. Potem, ta sama pielęgniarka zakłada mu gips. I przebiera go w piżamkę. Kilka kolejnych telefonów. I cisza.

Na razie, brzemienna w znaczenie jak cisza przed burzą. Ubrana na biało kobieta głaszcze krucze włoski chłopca. Z wujem rozmawia już nie lekarz, a prokurator. Do ciotki dzwonią z izby przyjęć. Słuchawka wylatuje jej z ręki. I to wszystko w ciszy. Od czasu do czasu przerywane szumem podlewanego trawnika na Privet Drive. I pikaniem szpitalnej aparatury. Jedna, wielka cisza, składająca się z miliona drobnych, nie znaczących odgłosów. I stukotu butów na betonowej posadzce.

0o0o0

Nemezis się denerwowała. Strasznie się denerwowała. Była jak bomba z opóźnionym zapłonem i w każdej chwili groziła wybuchem. Biegała tam. Pod ten dom, niemal codziennie. Ale jego nie było. Nigdzie go nie było i miała cholernie nieprzyjemne przeczucie, że stało się coś złego. Nie podeszła, nie zadzwoniła do środka. Bo po co? Nie czuła jego magii. A mugole, co jej powiedzą? Zbędą ją lekceważąco. Wiec chodziła. Szukała. W końcu nie wytrzymała. Zaczaiła się z różdżką w zębach i flakonikiem eliksiru otumaniającego w kieszeni. Zaczekała, aż Petunia pójdzie na zakupy.

Zaatakowała w bocznej uliczce, w drodze powrotnej. Nawet nie musiała używać różdżki. Tylko fuknęła jej eliksirem prosto w twarz. Kobieta najpierw rozejrzała się dookoła. Nic nie zobaczyła. Potem zauważyła, że ktoś podchodzi, ale jakoś tak przez mgłę. Nie mogła się skupić na jego, czy jej twarzy. Wiec czekała.

- Jak się nazywasz? - Padło pierwsze pytanie. Standardowe w takich sytuacjach.

- Petunia Evans Dursley - odpowiedziała niemal bez zastanowienia.

- Gdzie jest Harry Potter? - Od razu przeszła do sedna. Eliksir był przydatny, ale krótko trwały.

- W szpitalu - padło, niemal bez cienia uczucia w głosie. Nemi zrobiła wielkie oczy.

- Dlaczego, w którym i co się stało?

- Rozciął sobie głowę, w szpitalu Świętego Jakuba, rozlał jajecznicę na śniadanie, mój mąż musiał go ukarać - odpowiedź może nie była zbyt składna, ale wyczerpująca.

Młoda czarownica zaklęła. Nie było dobrze.

- Co mu jeszcze dolega?

- Chyba ma złamany nadgarstek. I jest cały posiniaczony. Był nieznośny. I pewnie przez jakiś czas nie siądzie! - Dodała z satysfakcją. Nemi poczuła zimne dreszcze na plecach.

- Dlaczego?

- Dostał porządne lanie - ślizgonka niewidocznie odetchnęła. Z ulgą.

Petunia zaczęła się rozglądać. Coraz uważniej. Nemi westchnęła. No to koniec przesłuchania. Najważniejszego i tak już się dowiedziała. Sięgnęła jeszcze do siatki. Ukradła jabłko i odeszła, podgryzając je jak gdyby nigdy nic. No cóż, wychowanie czasami aż z niej wychodziło. Ale jak inaczej mogła zachować się podenerwowana córka przemytnika i złodziejki?

0o0o0

Chłopiec budził się powoli. Z wahaniem otwarł jedno oko. Oślepiła go wszechobecna biel. Potem poczuł delikatne muśnięcie na włosach. Momentalnie się ocknął i spojrzał w tamtą stronę z lękiem. Zamrugał oczami. Nie poznawał tego miejsca. Nie znał głaszczącej go kobiety i na pewno nie był w swojej komórce pod schodami. Chciał o coś zapytać, ale tylko zachrypiał żałośnie. Właśnie tym zwrócił na siebie uwagę pielęgniarki.

Kobieta mogła mieć około trzydziestu, trzydziestu dwóch lat. Ciemna blondynka z zatroskanymi, piwnymi oczami. Grube, nie wydepilowane brwi nadawały jej twarzy srogiego wyrazu, ale łagodził go prawie niewidoczny uśmiech. Ponownie pogłaskała go po włoskach. I podała mu szklankę wody. Napił się ostrożnie.

- Gdzie ja... - zapytał słabo i dostał ataku kaszlu.

- W szpitalu.

Dopiero teraz zaczęły wracać do niego wszystkie wspomnienia. Spróbował poruszyć urażoną ręką. Nie dał rady. Uniósł ją lekko i ze zdziwieniem zauważył białą skorupę.

- Ale dlaczego…

- Była złamana. Twój wuj chyba przesadził.

Chłopiec spojrzał na nią wystraszony i schował twarz w poduszce.

- Nie martw się. Na razie nie ma prawda dojść do ciebie.

- Będzie zły… - wymamrotał Harry w poduszkę. Ale jednocześnie uśmiechnął się zadowolony. Nie ma wuja. Jest w szpitalu. Będzie miał chociaż trochę spokoju. Przymknął oczy.

- Śpij - mruknęła kobieta - jesteś jeszcze bardzo osłabiony. Sen dobrze ci zrobi.

Wstała i trąciła kroplówkę. Potem nabrała do strzykawki jakiegoś przeźroczystego płynu i wstrzyknęła go do środka.

- Śpij - powtórzyła - jesteś osłabiony.

Miała na myśli, że chłopiec był praktycznie zagłodzony. Nie wiadomo ile by jeszcze wytrzymał przy takim traktowaniu. Szpital już wystąpił o dozór kuratorski. Ale czy to dojdzie do skutku? Nawet jeśli, to czasowo. Kobieta ponownie spojrzała na Harry'ego. Mały chyba chciał coś powiedzieć. Nie zdążył. Na nowo pogrążył się w objęciach morfeusza.

0o0o0

Pod szpital podjechała taksówka. Taka sama, jak miliony innych. Wysiadła z niej młoda dziewczyna. Chociaż można jeszcze powiedzieć nastolatka. Poprawiła krótką dżinsową kurtkę. Kulturalnie wytarła glany przed wejściem. Podeszła do recepcjonistki.

- Przepraszam, w której sali leży Harry Potter? - Zaczęła przymilnym głosem.

Kobieta zmierzyła ją pustym, znudzonym spojrzeniem.

- Pani to kto? Rodzina? Jaka godność?

- Nattalie Dracke. Jestem jego siostrą stryjeczną.

Recepcjonistka upiła jeszcze dwa łyki kawy i dopiero wtedy przyjrzała się jej uważniej. Szybko otaksowała różowe, wesoło sterczące kosmyki, zgrabny nos, ciemne oczy, i młodzieńczy trądzik. Poza włosami, standardowa siedemnastolatka. Westchnęła ciężko. Spojrzała w komputer. Wklepała imię i nazwisko.

- Sala sto piętnaście. Na pourazówce.

- Może mi pani powiedzieć, co się dokładnie stało? - Zapytała z całkowicie szczerą troską.

- Uraz głowy... trzy szwy... i ślady znęcania się - wymruczała beznamiętnie, jakby podawała godzinę - coś jeszcze?

„Tak, przekląć cię!” Pomyślała dziewczyna, ale nie spełniła tej groźby.

- Który to korytarz na…

- Dugi na lewo, schodkami go góry, trzecie drzwi na prawo. Następny!

Tym razem ślizgonka odeszła posłusznie. Kierując się tymi wytycznymi ruszyła na poszukiwanie oddziału. O dziwo, kobieta dobrze jej wskazała. Po jakichś dziesięciu minutach była już przed właściwymi drzwiami. Rozejrzała się dookoła. Żadnych lekarzy, pielęgniarek, czy salowych. Cicho wśliznęła się do środka.

Zaklęła pod nosem. Tam również był kolejny, cichy korytarzyk, z wytłumiającym wszystko linoleum. Popatrzyła na numery w drzwiach. Sto dwadzieścia. Następne sto osiemnaście. Po drugiej stronie korytarza sto siedemnaście. Kolejne to sto piętnaście.

Westchnęła uspokajająco. Poprawiła kurtkę raz jeszcze i weszła. Przywitała ją dziwna cisza. Spojrzała na wiszący na ścianie, optymistycznie różowy zegar. Dochodziła osiemnasta. Harry nie był jedynym dzieckiem w sali. Poza nim leżała tam jakaś ruda dziewczynka. Spała. Drugi chłopczyk, nieco młodszy od Harry'ego leżał pod oknem i patrzył na nie smutnym wzrokiem. Harry leżał pod ścianą. Aparatura nad nim pikała nieprzyjemnie. W chudą rączkę miał wpięty wenflon.

Kiedy tylko weszła spoczęło na niej spojrzenia dziecka spod okna. Blado błękitne oczka i mysie włoski. Chyba czekało na kogoś z rodziny. Nemi uśmiechnęła się do niego smutno. Potem podeszła do małego Pottera. Był blady. Spał. A na prawej ręce miał założone coś dziwnego. Było białe. Dotknęła tego ostrożnie. I twarde. Dopiero po chwili coś jej zaczęło świtać. Czyżby gips? „Wiec ten stary… złamał ci rękę?” Popatrzyła na chłopca współczująco. „A Dumbledore oczywiście nie zareagował!”

Z wahaniem wyciągnęła przed siebie dłoń. Mały nie zareagował. Podniosła się i przyciągnęła sobie jeden ze stojących pod ścianą taboretów. Skrzypienie stołka zabrzmiało w szpitalnej ciszy jak alarm.

Chwyciła jego zdrową, wychudzoną rączkę. Spojrzała na sińce pod oczami. I fioletowe ślady na dłoniach. Rodzina go nie oszczędzała nie ma co.

Pewne postanowienie rosło w niej odkąd tylko weszła do szpitala. A właściwie, odkąd tylko zauważyła jego zniknięcie. Teraz jednak była już pewna tego, co musi zrobić. Nie ma szans. Nie może pozwolić, by chłopiec wrócił tam. Do tych… potworów. Bo ludźmi nazwać ich nie mogła. Kto był w stanie doprowadzić do czegoś takiego? Westchnęła w duszy. I tu nie chodziło o to, czy byli magiczni, czy nie. Chodziło o brakującą część umysłu. Potocznie zwaną sumieniem. Nachyliła się nad chłopcem.

- Jutro słonko - wymruczała czule.

Wiedziała, co musi zrobić. I nie było alternatywy. Ale żeby się udało… Mały musi odzyskać przytomność. I choć trochę sił. Więc jutro. Łagodnie pogłaskała ręką blady policzek. Pamiętała inne dziecko. Nicka. Był w podobnej sytuacji. Ale nie aż tak tragicznej. A może w gorszej? Jego tylko, albo aż wyrzucili z domu. Kiedy okazało się, ze posiada zdolności magiczne. Spotkała go przypadkiem. Przed drzwiami własnego domu. No, może nie własnego. W końcu wychowywał ją brat ojca. Ale przenocowała go. Jedną noc, drugą, trzecią. Teraz mieszkał u niej chyba już trzeci, czwarty rok. Uśmiechnęła się delikatnie.

- A teraz mam własne mieszkanie...

Zamruczała, ni to do siebie, ni do Harry'ego. I zamierzała go w podobny sposób przenocować. Na tak długo, jak będzie potrzeba. W końcu, kto nie chciałby mieć pod swoim dachem potencjału magicznego, jakim jest Potter? Chyba tylko ci bezmyślni mugole.

Rozdział VI

Siedziała przy nim aż do wieczora. Pielęgniarki patrzyły na nią dziwnie, ale nie komentowały. Niektóre brały ją za wolontariuszkę, inne za rodzinę. A dziewczyna czekała, aż chłopiec się ocknie. Po długim oczekiwaniu zapadła w sen, na wpół siedząc, na wpół leżąc, z głową opartą o jego łóżko, przespała całą noc.

Kiedy się obudziła nastał już ranek. Rozejrzała się po sali. Przybylo jedno łóżko, a na nim dziecko. Też chłopiec, z obandażowaną głową. Nemi spojrzała w dół. Harry nadal spał. Odgarnęła mu grzywkę z czoła. Zmarszczył śmiesznie nos, ale nie otworzył oczu. Dziewczyna westchnęła. Nagle poczuła, ze ktoś kładzie jej rękę na ramieniu. Odwróciła głowę. Była to ta miła pielęgniarka, która dzień wcześniej zajmowała się Harry'm.

- Może by pani odpoczęła? - Zwróciła się do niej ciepło - proszę zejść do bufetu, mają tam dobra kawę. W tym czasie ja zajmę się małym - ponownie przesłała jej ciepły uśmiech. Nemi odpowiedziała podobnym.

- Ma pani rację, chyba tak zrobię. Tylko… Może mi pani powiedzieć, kiedy on się obudzi?

- Niedługo. Kiedy pani wróci, powinien być już przytomny. Dostał środki nasenne, to dlatego jeszcze się nie ocknął.

Nemi skinęła głową. Podniosła się, aż zatrzeszczało jej w kościach. Zrobiła kilka niepewnych kroków. Spanie w takiej pozycji na pewno jej nie służyło. Rzuciła Harry'emu ostatnie spojrzenie i wyszła. Skierowała się na dół. Dzięki pomocy licznych o tej porze salowych trafiła jakoś do recepcji. Stamtąd do bufetu był już tylko kawałeczek. Podeszła do barku. Za ladą siedziała zaspana blondynka w różowym sweterku i bez zainteresowania przeglądała jakieś czasopismo. Kiedy zobaczyła pierwszą klientkę jej twarz nieco się rozpogodziła.

- W czym mogę pomóc?

- Poproszę kawę… i jakieś ciastko.

- Proszę bardzo... ciastko czekoladowe, czy z owocami?

- Z owocami... czekoladowe mogła by pani zapakować? I tamten sok - wskazała szklaną flaszeczkę z namalowanymi na niej jabłkami. Mugolskie jedzenie nadal było dla niej trochę dziwne - ile płacę?

- Cztery funty - Nemi nie miała pojęcia, czy to tanio, czy drogo. Zapłaciła wiec bez szemrania.

Podeszła do stolika, a dziewczyna z okienka zaczęła parzyć kawę. Poprosiła jeszcze siateczkę. Wsadziła do niej sok i zapakowane ciastko. Sama za to zabrała się do pałaszowania tego owocowego. Po chwili dostała kawę. Smak kofeiny na języku był jak zbawienie. Od razu zrobiło się jej lepiej. Po raz pierwszy od około doby odprężyła się tak naprawdę. Harry był na górze, bezpieczny. Nic jej nie goniło. Dursley'owie na razie nie mogli go nawet zobaczyć. Westchnęła i zaczęła myśleć. Do głowy przychodził jej tylko jeden pomysł. Wciąż ten sam, co wczoraj. Ryzykowny i szaleńczy, ale miał szanse powadzenia. Gdyby tylko jeszcze potrafiła prowadzić samochód... Coś tam co prawda umiała, ale nie była pewna, czy zaryzykuje. W końcu wolała nie pakować Harry'ego po raz kolejny do szpitala. Upiła kolejny łyk. Była już zdecydowana na jego porwanie, ale… nie za bardzo mogła korzystać ze swojej magii. Oficjalnie siedemnaście lat kończyła dopiero za dwa miesiące, na krótko przed rozpoczęciem się szkoły. W końcu cos jej jednak zaczęło świtać. Co prawda wymagało karkołomnego wyczynu, jakim jest dzwonienie przez mugolski telefon… i ściągnięcia wampira do mugolskiego miasteczka, ale… mogło się udać.

Dopiła kawę i wstała. Siateczka obijała jej się o biodro. Podeszła do barku raz jeszcze.

- Przepraszam, skąd tu można zadzwonić?

- Tam są telefony - dziewczyna wychyliła się i wypacykowanym paznokciem wskazała na wiszące w korytarzu budki.

Nemi skinęła jej głowa w podziękowaniu. Podeszła do pierwszego z brzegu. Wrzuciła do środka pięćdziesięcio pensówkę. Wystukała numer. „Oby był, oby był, oby tylko siedział w domu...” mruczała do siebie w myślach. Był. Usłyszała odgłos podnoszonej słuchawki. Potem ochrypnięty, nieco zaspany głos. No tak, wampiry w dzień zazwyczaj śpią.

- Halo?

- Nathan?

- Nemi? - Jego głos jakby się ożywił - po jaką cholerę dzwonisz do mnie o... jedenastej? - Słychać było oburzenie, jakby mówił o trzeciej nad ranem. Wampiry były do prawdy ciekawe.

- Potrzebuje twojej pomocy. I to szybko.

- A co? Mugole wsadzili cię za rozbój?

- Nie i przestań żartować, bo dostaniesz Lumos Maximus miedzy oczy! - Słychać było jak ziewa, ale groźba chyba do niego dotarła, bo kolejne pytanie zadał już innym tonem.

- Co się stało, po co ci jestem i czy koniecznie musze wyłazić na słońce?

- Potrzebuję kierowcy. Ty jesteś jedynym, którego znam i który ma mugolskie prawko. Tak, potrzebny mi jesteś jak najszybciej. Wiesz, gdzie mieści się Little Whinging? To w Surrey.

- Tak, miałaś stamtąd wrócić tydzień temu.

- Jaka jest szansa, że po mnie przyjedziesz?

- Zerowa.

- A że się tu teleportujesz i ukradniesz mugolski samochód?

- Już większa, ale dlaczego niby nie możemy wracać normalnie?

- Bo nie! Dowiesz się na miejscu, a teraz zakładaj coś szybko na siebie i się tu zjawiaj. Jestem w mugolskim szpitalu. Chyba świętego Jakuba. O nic nie pytaj, tylko się pośpiesz. I wyglądaj w miarę po ludzku.

- Dobra, dobra… ale wisisz mi kolejkę! I dasz się ugryźć!

- Pierwsze tak, drugie spadaj! Co ja, dawca-masochista?

- Nie... no dobra, tylko kolejka, i jedną przysługę.

- Stoi, przyjeżdżaj.

Nie odpowiedział, rozłączył się. Dziewczyna wzruszyła ramionami i również odłożyła słuchawkę. Wróciła do kawiarni. Podziękowała kelnerce za pomoc i od nowa zaczęła szukać sali Harry'ego.

0o0o0

Chłopiec budził się powoli. Uwielbiał ten stan dryfowania pomiędzy jawą, a snem. Jasne światło powoli wdzierało się pod powieki, wiec zacisnął je mocniej. Otulała go cisza. I wszystko wokół było takie dziwnie miękkie. W powietrzu unosił się drażniący zapach środków dezynfekujących. Ale ogólne wrażenie było całkiem przyjemne. Powoli uchylił powieki. Zamarł. Potem wszystko powoli zaczęło do niego wracać. Odetchnął z ulgą, wiedząc, że czeka go kolejny, pełen spokoju dzień. Uśmiechnął się pod nosem. Drzwi do sali zaskrzypiały lekko, odwrócił w tamta stronę głowę. Aż lekko otworzył usta z wrażenia.

- Nemi? - Wychrypiał z niedowierzaniem - ale co ty tu... robisz? Jak?

Uciszyła go gestem ręki. Podeszła do niego i pogłaskała go lekko po włosach. Potem usiadła na tym samym taborecie, co wczoraj. Jeszcze chwilę przyglądała mu się uważnie.

- Tak, to ja. Jeśli chcesz, zabiorę cię - chłopiec popatrzył na nią dziwnie, nic nie rozumiejąc.

- Co?

- Jeśli się zgodzisz, zabiorę cię ze szpitala. Możliwe, że nie spotkasz już wujostwa.

- Ale to nie możliwe, oni by od razu…

- Na Nokturnie cię nie znajdą - przerwała mu, zakrywając jego usta ręką - ale dobrze się zastanów. Potem możesz nie mieć możliwości powrotu.

Zabrała rękę, a chłopiec popatrzył na nią tak dziwnym wzrokiem, że aż zmieszana spuściła wzrok.

- To jak?

- Ja… - mały się zawahał - gdybyś tylko mogła…

- Tak?

Nie miał pojąca, co dopowiedzieć, miał w głowie pustkę. Chciał odejść, bardzo chciał, jechać na ten cały nokturn, tylko... No właśnie, a co, jeśli to kolejna ułuda? Jeśli coś takiego nie istnieje, co, jeśli to wszystko kłamstwa? Nie bał się, że ktoś mu może zrobić krzywdę lub, że zamieszka u kogoś obcego, całe życie mieszkał tak, na dodatek u kogoś, kto traktował go jak wroga. Ale bał się, że te wszystkie cudowne rzeczy, o których opowiadała dziewczyna rozwieją się jak złoty sen, kiedy tylko się zgodzi. Jednak spojrzał jej w oczy. Westchnął ciężko.

- Ja... chciałbym z tobą jechać... jeśli, to nie będzie kłopot! - Ddodał szybko, speszony. Spuścił głowę.

Dziewczyna zaraz jednak uniosła jego twarz za podbródek. W jej oczach błyszczały iskierki zadowolenia.

- W takim razie... Nie zamierzasz brać nic z... domu, prawda?

- Nie... nie bardzo.

- To dobrze. Przygotuj się. Niedługo wrócę tu z moim znajomym. Wtedy cię zabierzemy - uśmiechnęła się do niego lekko - i nie martw się. Wszystko będzie dobrze.

0o0o0

Zeszła na dół. Od razu go rozpoznała. Ciemne, wysypujące się spod kaptura kłaki. Migdałowe, ciepłe, czekoladowe oczy. Blady jak śmierć. Zupełnie jak mityczny wampir z baśni i legend, brakowało mu tylko obszernego płaszcza z czerwoną aksamitną podszewką. Był wyższy od niej, o rok starszy. Potarł nieco zadurzy nos i spojrzał na nią uważniej.

- Wiec? Po co mnie tu ściągałaś?

- Potrzeba mi kogoś, do transportu.

- To już wiem - wsunął rękę pod kaptur i zmierzwił sobie włosy - ale co, lub kogo, chcesz transportować?

Jakaś babcia rzuciła mu zgorszone spojrzenie. Jak można nosić kaptur w szpitalu? Niekontrolowanie prychną na nią. Starowinka przeszła, po czym dopadła jakąś salową i zaczęła gderać coś o nie wychowanych gówniarach.

- A jeżeli powiem, że Harry'ego Pottera, to co?

- Powiem, ze mam w samochodzie królową angielską i musi poczekać.

- Masz auto? - Spojrzała na niego z nadzieją.

- Nie! Przestań kręcić i mów, szybko, bo te staruszki zaraz mnie tu parasolkami zadźgają.

Nie odpowiedziała. Chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą.

- Rzuć zaklęcie - Kto? Ja? - i będziemy mieli spokój! - Westchnął, ale rzucił.

- Wiec?

Pociągnęła go na szpitalną ławeczkę, potem usiadła obok niego. Westchnęła ciężko. Potem zaczęła mówić.

- Ja naprawdę zamierzam przemycić Pottera - przesłał jej niedowierzające spojrzenie - jest tu, w sali zaraz obok. Ma bliznę i wszystko. Trafił tu z powodu swojej rodzinki.

- Co, aż tak nadopiekuńczy byli? - Zadrwił.

- Nie. Traktowali go gorzej niż Nicka!- Tym razem zamilkł na dobre. Doskonale znał podejście dyrektora. Ale nie sądził, że to tyczy się również jego złotych gryfonów. Bo kim, że innym mógłby zostać słynny Potter.

- I on tu jest? Pewnie zaraz zrobił by histerie, albo coś, poza tym, to nieprawdopo...

- Jest. I sam mnie prosił, żebym go zabrała. - nieco nagięła prawdę, ale to nic - Wiec? Pomożesz mi?

- Jak zobaczę jego bliznę.

- Dobra, tylko nie wykonuj przy nim zbyt gwałtownych ruchów. Od razu zaczyna się kulić.

0o0o0

Weszli do środka. Harry bez problemu zgodził się pokazać bliznę. Wampir aż zagwizdał. Rozmowa z Harrym była krótka. Wampir wziął go na ręce i zniósł na dół. Dzięki zaklęciu nikt nie zwrócił na nich uwagi. Samochód już stał przed szpitalem, a jakiś mugol pewnie teraz zastanawiał się, gdzie mógł zaparkować. Oczywiście, nawet mu do głowy nie przyjdzie, że samochód mógł zostać skradziony. No, może dopiero jutro. Ale to będzie stanowczo za późno.

Wsiedli. Wampir z przodu, Nemi z Harrym z tyłu. Przytuliła go do siebie lekko. Potem uśmiechnęła się promiennie. Udało się! I niech się kiedyś wujostwo tłumaczy dropsowi, a drops ministrowi, a minister gazetom!

Z miasta udało im się wyjechał dość szybko. Nathaniel był dobrym kierowcą. Mknęli teraz pustą szosą. Za oknem mijali jeszcze nie całkiem wiejski, ale już nie miejski krajobraz pełen małych domków jednorodzinnych. Osłabiony chłopiec zasnął niedługo po tym, jak ruszyli. Nemezis patrzył na niego z czułością. Dla małego zaczynał się właśnie nowy rozdział. Może lepszy, może gorszy. Ale ważne, że zacznie go z czystym kontem. Nie zamierzała nikogo informować o jego nazwisku. Chłopiec będzie w końcu mógł pobyć sobą. I nikt nie będzie nim pomiatał za to, kim się urodził. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Już sobie wyobrażała miny, jakie wywoła ta niespodziewana pamiątka z wakacji. Ale na razie przyszłość pisała się w jasnych kolorach.

Rozdział VII

Po kilku godzinach jazdy w końcu dotarli do Londynu. Droga była w miarę spokojna. Mimo to Nemezis nawet na chwilę nie wypuszczała Harry'ego z rak. Jakby się bała, ze zaraz jej go zabiorą. Na szczęście na razie nie miała się co martwic. Jego zniknięcie zostanie zauważone dopiero po kolejnych kilku godzinach. Podczas nocnego obchodu. I wtedy w szpitalu rozpęta się małe piekiełko. Ale na razie było jeszcze spokojnie.

Zaparkowali na jakimś małym, brudnym podwórzu, między starymi, lekko rozpadającymi się kamienicami. Wysiedli. Nemi wzięła chłopca na ręce. Przytuliła go do siebie. Kiedy usłyszała, jak za jej plecami wampir zaczyna chichotać zmierzyła go morderczym spojrzeniem.

- Uważaj, bo się nie wywiąże ze swojej części umowy! - Zamilkł.

Powoli wyszli z zaułku, Pod stopami chrzęściły im jakieś śmieci i wyrastająca spomiędzy chodnikowych płyt pożółkła trawa. Nim wyszli na ulicę Nemi kazała Nathanielowi zamaskować bliznę Harry'ego. Tak na wszelki wypadek. Potem szybko wmieszali się pomiędzy przechodniów.

- Tak, w ogóle, to gdzie ty się nauczyłaś prowadzić samochód? - Zadane cichym, niepewnym głosem pytanie przerwało panująca pomiędzy Nemi i Natanem ciszę. Nurtowało chłopca już od mniej więcej połowy drogi, ale dopiero teraz odważył się zapytać.

- Na Nokturnie, tam można się nauczyć wszystkiego - odpowiedział usłużnie wampir, błyskając nieco przedłużonymi kłami. Nemi trąciła go w ramie.

- Nie strasz go!

- Ale ja nic…

- Paszcza w kocioł! - Wampir tylko zagulgotał pod nosem, ale zamilkł.

- Ale… on nie jest straszny… - wymruczał Harry z wahaniem - jest całkiem miły - uśmiechnął się słabo. „To wuj jest straszny...” dodał w myślach.

Obojgu, i wampirowi i Nemi zrzedła mina.

- Pozwólmy, że tego nie skomentuję - mruknął wampir nieco urażony. Harry patrzył na nich dwoje dziwnie.

- Niby czemu miałbym się go bać?

Nemi aż pacnęła się dłonią w czoło. Zapomniała powiadomić małego o jednym, na prawdę drobnym szczególe.

- Natan to wampir. - Jeśli spodziewała się jakiejś specjalnej reakcji, zawiodła się.

- Aha... - mruknął cicho. Nie wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć. Ten wampir nie przypominał krwiopijców z horrorów. I sam nie wiedział dlaczego, ale nie bał się go.

- Jesteś na prawdę nienormalny… - skwitowała dziewczyna zrezygnowana.

- Ale to ty się z nim zadajesz! - Odpowiedział jej Harry z trochę zmieszanym wyrazem twarzy. Tym razem nie zareagowała, za to wampir zachichotał. Mały był dobry. I już mu się podobał.

0o0o0

Powoli zbliżali się do wejścia na Nokturn. Harry wiercił się coraz bardziej, jakby czymś zaniepokojony. Z początku Nemi to ignorowała. Ale potem spojrzała na siedzącego w jej ramionach małego i zapytała z westchnieniem.

- Tak? O co chodzi?

- Gdzie... gdzie my właściwie idziemy?

Wampir się zaśmiał, a dziewczyna zrobiła głupia minę. Myślała, ze zapomniała powiedzieć tylko o wampiryzmie Nathaniela.

- Do mojego mieszkania. Właściwie, to mam całą kamieniczkę. Mała, ciasna, ale własna - mrugnęła do niego rozbawiona - no... własna będzie, jak już skończę tę wredną siedemnastkę.

- No... jeszcze powiedz, że nie mieszkasz tam sama - mruknął wampir z tylu - masz tam ładną gromadkę. Psychol, świr, ruski kucharz, dochodząca yaoistka.

- Co to yaoi...

- Nie ważne! - Spojrzała na Harry'ego przerażona, a na wampira oburzona - uważaj, bo jednak podpowiem Cat, żeby zrobiła to opowiadanie! O tobie i o... Jerrym!

- Kto to Jerry?

- To właśnie jedne z moich współlokatorów. Nathan niezbyt go kocha...

- Nie cierpię małego szczurka!

- Z wzajemnością! - Prychnęła i odwróciła głowę do Harry'ego - Jerry jest od ciebie sześć lat starszy. Mieszka ze mną i jeszcze kilkoma życiowymi ofiarami - posłała mu krzywy uśmiech - Ja jestem tam najstarsza. Potem jest Kostia, kiedyś chodził do Durmstrang'u, następnie Jerry i na końcu Nick. Ty jesteś rok starszy od Nicka.

- Jak myślisz, w jaki sposób na mnie zareagują? - Spojrzał na nią z nuta obawy.

- Pewnie normalnie. Przecież nie powiem im, że jesteś Potter.

- Aha - odetchnął z ulgą - dzięki.

- Drobiazg.

Spokojnie szli jakąś boczną uliczką. Minęli odrapany przód niedziałającej, prawdopodobnie od dawna apteki. Przeszli a drugą stronę ulicy, weszli w kolejny zakręt i minęli jeszcze klika budynków. W końcu zatrzymali się przed obskurnym barem.

- Harry, to Dziurawy Kocioł - dziewczyna wskazała ręką na pordzewiały szyld - tu znajduje się przejście na magiczną ulicę, Pokątną, stamtąd dostaniemy się na Nokturn.

- Jesteś pewna, że nie będę kłopotem?

- Tak, jestem pewna... - mruknęła. Wampir zachichotał, ale umilkł pod wpływem jej spojrzenia. Było mrożące krew w żyłach. Cudzą krew także.

Chłopiec prychnął, ale również zamilkł. Nie był taki pewny, czy nie będzie przeszkadzać, Ale nie chciał też zdenerwować dziewczyny za bardzo. Nie teraz, kiedy w każdej chwili mogła zmienić zdanie i po prostu go tu zostawić.

Nemezis wyjęła z torby dwa płaszcze, w tym jeden mniej więcej w rozmiarze Harry'ego. Kazała mu go założyć. Sama też się przebrała. Wampirowi wystarczył skręt nadgarstka i kilka syczących sylab. W końcu był wampirem.

Gdy chłopiec uporał się już z zapinką, dziewczyna ponownie chwyciła go na ręce. Popchnęła drzwi. Otworzyły się, o dziwo bez skrzypienia. Ich przybycie obwieścił tylko dźwięk zawieszonego nad nimi dzwoneczka. Kilka osób spojrzało w stronę wejścia, ale zaraz powróciło do swoich spraw. Barman, na chwilę, podniósł głowę z nad Proroka.

- W czymś pomóc?

- Nie, dziękuje - wrócił do czytania. Nemezis zwinnie przeszła między stolikami i wsunęła się na zaplecze, tak przynajmniej w pierwszej chwili myślał Harry. Potem zorientował się, że było to małe, otoczone ze wszystkich stron ścianami podwórko. Nemi podeszła do śmietnika. Odliczyła trzy cegły w górę, potem dwie w prawo. Zastukała w mur różdżką. Cegła drgnęła, a zaraz potem zrobiły to pozostałe. Przed nimi powoli pojawiło się przejście. Harry'emu oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Oglądał, co prawda ruchome zdjęcia Pokątnej w książce Nemi, ale nie przygotowały go one, nawet w połowie, na to, co zobaczył. Przed nim przewijał się tłum czarodziei i czarownic w kolorowych szatach i różnych, czasem całkiem niemożliwych kombinacjach mugolskich strojów. Całość tworzyła pstrokaty, przyjemny dla oka melanż. Nemezis zaśmiała się i zamknęła ręką otwartą buzię Harry'ego dłonią. Dopiero to go ocuciło. Pociągnęła wampira za sobą i weszła w tłum.

- Jutro przyjdziemy tu na małe zakupy. O ile będziesz się dobrze czuł. Twoje ubrania są zdecydowanie nie do przyjęcia, ale na razie musimy zakwaterować cię na Nokturnie. Postaraj się nie gapić na wszystko dookoła, to dziwnie wygląda. Dobrze?

Harry tylko nieprzytomnie skinął głową.

- Co, zadowolona z powrotu do domu? - Mruknął jej wampir do ucha, powodując, że dziewczyna podskoczyła. Uwielbiał ją tak straszyć.

- Tak! W końcu będę ci mogła czymś pożądanie przyłożyć. Co wolisz? Szare nabożeństwo? Słoneczny wybuch? Jutrzenkę? - Powoli wyliczała co ciekawsze zaklęcia przeciw wampiryczne.

- Jak? Przecież uczniom nie wolno czarować... - Mruknął w pewnym momencie zdezorientowany Harry. Nathaniel zachichotał. Nemi się skrzywiła.

- Może jednak zrób sobie listę rzeczy, które powinnaś mu powiedzieć? - Wymruczał słodziutko krwiopijca. Dostał prztyczka w ucho.

- Nie przesadzaj! Bariery, chroniące przed szpiegowaniem ministerstwa, nie pozwalają wykryć, czy jakiś uczeń używa magii. Rozumiesz? Zbytnie przeładowanie magii i takie tam. Każdy wykrywacz wariuje - puściła do niego oczko - przydatne to.

- Tak, to znaczy, że możesz mnie nauczyć co prostszych zaklęć? - Spojrzał na nią z nadzieją.

- Tak i chyba będę ci musiała załatwić lewą różdżkę.

- Po co mu różdżka? Przecież bywa ciekawsza magia...

- Ale ja ci nie dam go ugryźć!

Harry wyłączył się z ich kłótni. Tylko przytakiwał czasami, za nic nie mógł przestać obserwować otoczenia. To wszystko było nazbyt niesamowite. Ruszyli. Przed sklepem na lewo, w słońcu błyszczały stosy kociołków. Apteka przypominała chłopcu bardziej sklep zielarski z bajek. Jak mu później wytłumaczyła Nemi, w istocie była czymś w tym rodzaju. Ludzie dookoła byli tak niesamowici. Kapelusza, tiary, dziwne fryzury, łatające lizaki, jakieś zwierzęta nie przypominające niczego, z czym Harry się kiedykolwiek stykał. Obok nich przebiegła grupka chłopców goniąca uskrzydloną, chyba złotą piłeczkę.

Od wystawy sklepu zoologicznego musieli go odciągać siłą. Odszedł dopiero wtedy, kiedy Nemi wskazała mu przejście na Nokturn. Nie był on jedną ulicą, ale całą dzielnicą. Plątaniną wąskich przejść i ciemnych zaułków. Prawdą było jednak, że jego główna arteria nosiła miano ulicy Śmiertelnego Nokturnu i to prawdopodobnie ona nadała nazwę całej dzielnicy.

Stanęli przy wejściu. Odcinało się ono dość ostro od okolicy. Kamienice kilka Mertów dalej były już zniszczone. Szarawe, z czarnym nalotem. Nawet powietrze jakby ciemniało. Jakby coś pochłaniało całe światło. Bruk powoli robił się coraz drobniejszy. A rynsztoki nie pachniały zbyt przyjemnie, Zalegały je gnijące, zbutwiałe liście. Harry miał przynajmniej nadzieję, ze to tylko liście. Z dachów zwieszały się jakieś linki i sznurki. Na prawie każdej kamieniczce była zawieszona drabina. Piwniczne okna ziały ciemnością a przy ziemi unosiła się dziwna, chłodna mgła. Ale nie można było tez powiedzieć, że to miejsce nie miało uroku. Swoistego, mrocznego, jakby przyciągającego. Dla niektórych niezauważalnej, lekko gotyckiej atmosfery grozy. Nemi kochała to miejsce. Naciągnęła kaptury sobie i Harry'emu. Chwyciła go mocniej za rękę i trzymając drugą w pobliżu różdżki pociągnęła go za sobą do przodu. Wampir jak cień podążył za nimi.

Pokrywający ulicę bruk ciemniał równomiernie, im bardziej oddalali się od Pokątnej. Był tez coraz bardziej wytarty. Po obu stronach przejęcia tłoczyły się odrapane, kilkupiętrowe kamienice. Ciemne ściany i ponure, zasłoniętych oknach. Dookoła panował coraz wyraźniej zauważalny półmrok. Większość napotkanych ludzi, zarówno dorośli, jak i dzieci, mimo lata, mieli na sobie ciemne peleryny, z opadającymi na oczy kapturami.

Szli tak jakieś piętnaście minut, może trochę dłużej. Mijali ciemne sklepy, zadymione puby o różnej reputacji i podejrzane biura z pozalepianymi oknami. Każdy budynek przypominał śpiącego, lub czającego się potwora. Przynajmniej w żywo rozbudzonej wyobraźni Harry'ego. Mały cieszył się, że Nemi jest tak blisko.

- Życie zaczyna się tu dopiero po zmierzchu - oświadczyła dziewczyna w pewnym momencie - ale wtedy przetrwać tu mogą tylko mieszkańcy, lub stali bywalcy, więc, na początku nigdzie nie chodź sam. Zrozumiałeś? - Popatrzyła na niego z troską.

- Tak - odparł mały z roztargnieniem. Nawet mu przez myśl nie przeszło chodzić tu gdzieś samemu. Zwłaszcza po zmroku. Teraz by się bał, co dopiero, gdy jest tu ciemno. Już to sobie wyobrażał. Dudley i jego horrory mogli się schować.

Wreszcie, po kilku kolejnych zakrętach, stanęli przed trzypiętrowym budynkiem z ciemnoszarymi, brudnymi od zacieków ścianami. Wszystkie okna były zasłonięte. Do drzwi prowadziły dwa, drewniane, lekko spróchniałe schodki. Kołatka miała kształt paszczy gryfa. Ale tego Harry akurat nie wiedział.

Nemi położyła rękę, na pomalowanych na czarno drzwiach frontowych. Kołatka lekko zaklekotała. Kółko samoistnie uderzyło o odrapaną farbę. Kilka płatków opadło im pod nogi, a wierzeje otworzyły się z cichym szczękiem. Weszli do środka. Było ciemno.

- Lumos - powiedziała Nemi i wokół nich zapłonęły świece. Wampir prychnął. Blask różdżki kuł go w oczy. Dziewczyna nie zwracając na niego uwagi rzuciła swoje torby na podłogę. Chwyciwszy małego za lewą rękę, przyłożyła ją do metalowej płytki, zawieszonej na ścianie w korytarzu i powiedziała kilka obco brzmiących słów. Harry najpierw poczuł, że płytka robi się ciepła, a potem gorąca, ale po chwili to wrażenie zniknęło i znów była nieprzyjemnie zimna w dotyku. Skrzywił się, a Nemezis go puściła.

- Po co to było?- Spytał podejrzliwie, patrząc na nią spod zmarszczonych brwi. W tym czasie wampir odwiesił swój płaszcz na wieszak i przeszedł dalej, ukazując w otwartych drzwiach fragment poczerniałego parkietu, pokrytego cała masa większych i mniejszych, równie starych i wytartych dywanów.

- Teraz, żeby wejść musisz tylko dotknąć lewą ręką drzwi. To takie zaklęcie ochronne.

- To twój dom?

- Tak, dostałam go po rodzicach - powiedziała i od razu posmutniała. Ale potem uśmiechnęła się lekko. Mieszkała tu pierwsze wakacje. I jeszcze nie wszystkie pokoje były uruchomione. Do tej pory musiała siedzieć wujkowi na głowie. Była niepełnoletnia.

- Aha, przepraszam, to chyba nie jest twój ulubiony temat?

- Nie, nie masz, za co przepraszać, ale nie mówmy o tym. Chodź, pokarzę ci resztę pokoi.

Dom, mimo, że trochę zniszczony i utrzymany w ciemnych barwach zdawał się być przytulny. Dziewczyna zapytała, czy nie jest zmęczony, ale, kiedy odpowiedział, że nie, uznała, że pokarze mu wszystko. Zaczęli od parteru. Znajdowała się tam staroświecka, dębowa kuchnia z glinianymi płytkami na podłodze i wielkim staromodnym piecem. Ściany były pobielone, ale nie pokrywał je tynk. Gdzieniegdzie spod farby wystawały żywe cegły. Harry dowiedział się od Nemi, że czarodzieje nie mają lodówek, a zamiast nich używają szafek chłodzonych zaklęciami. Albo, jak w tym przypadku, całych spiżarni.

Gdy weszli do środka w nosy uderzyła ich przyjemna woń. Przy piecu, tyłem do nich stał jasnowłosy chłopak, mieszając coś w garnku i co chwila doglądając drugiego. Miał na sobie coś na kształt sukienki. A może płaszcza. Trochę to przypominało szlafrok. Najbardziej jednak kojarzyło się Harry'emu z widzianymi kiedyś w telewizji kimono. Jak się jednak później okazało, była to szata. Brązowa, w karmelowym odcieniu. Włosy chłopaka były spięte na karku w małego kitka. Chyba po to, aby nie przeszkadzały w trakcie gotowania.

Za plecami blondyna stał drugi, trochę niższy, brązowowłosy chłopak. Ubrany w dżinsy i zieloną koszule. Miał wesoło pokręcone włosy, lekko zadarty nos. Oczy o ciepłej, czekoladowej barwie patrzyły na blondyna z psotnym fatalizmem. Gdy tylko blondyn odszedł na chwilę, wykorzystał okazję i zaczął grzebać w garnku. Nie zauważył powrotu kolegi. Dostał chochelką po palcach i łyżka, którą trzymał z pluskiem wpadła do środka.

- Paszoł won! Ty mały darmozjadzie! Bo będziesz się po barach stołował! - Wrzasnął na złodziejaszka, po czym wrócił do mieszania w garnku. Harry dał rade zauważyć tylko szaroniebieskie oczy i nieco nazbyt pełne usta jasnowłosego, pasujące bardziej do dziewczyny.

- Co ja ci zrobiłem, że chcesz mnie skazać na pewną śmierć?- Zapytał szatyn dramatycznym tonem.

- Nie na śmierć, tylko na żarcie barowe! - Bystre, szare tęczówki spojrzały na psotnika karcąco.

- Ale to prawie to samo! Salmonelle, gronkowce, tasiemce i inne tego typu świństwa piechotą chadzają tylko w barach! Je nie chce umierać! Jestem na to za młody! Nie interesują mnie oferty typu zatrucie pokarmowe gratis w cenie posiłku!!!- Dramatyczna mowę zakończył zawisając na łokciu starszego chłopaka. Po chwili wylądował na podłodze, odepchnięty jednym, szybkim ruchem. Patrzył w górę z wyrzutem, masują sobie pośladki, ale blondyn zupełnie go ignorował.

- Spadaj komediancie, bo obiadu nie będzie - fuknął na niego jeszcze, po czym, nie zwracając uwagi na jego żałosne spojrzenia z powrotem zabrał się do garów. Nemezis roześmiała się głośno i dopiero wtedy, kłócąca się dwójka zauważyła, że nie są w kuchni sami. Spojrzeli na nią i twarze od razu im się rozpogodziły. Ale kiedy wzrok psotnika padł na wampira jego twarz zachmurzyła się na nowo.

- Nemezis! W końcu wróciłaś! Już myślałem, że cię, ci twoi mugole zjedli - zaczął szatyn, patrząc na wampira wilkiem - a tak, w ogóle, to, kto to jest?- Zapytał wskazując na Harry'ego i zupełnie ignorując bruneta.

- Jakiś kolejny zamoknięty, bezpański psiak? - Zapytał blondyn, patrząc na Harry'ego ciepło

- Ale chyba tak jak Nick nie będzie się dorzucał do czynszu, co? - Westchnął, jakby ze zrezygnowaniem szatyn.

- Co? - Jęknął zażenowany chłopiec.

- Nie ma żadnego czynszu - prychnęła dziewczyna - i nie strasz mi dziecka!

- Dobrze, dobrze, tylko mnie nie gryź! - Brązowo włosy zaczął się z nią drażnić, chowając jednocześnie za blondynem. Nemezis krótko parsknęła śmiechem.

- Harry, to są Kostia - wskazała blondyna - i Jerry - machnęła ręką w kierunku ciemnowłosego - chłopaki, to jest Harry, od dzisiaj będzie z nami mieszkał, więc zachowujcie się przyzwoicie i pilnujcie go, bo jak coś mu się stanie to znajdziecie swoją różdżkę tam, gdzie byście woleli jej nie wiedzieć, zrozumiano?

- Da, da... - blondyn mrugnął jeszcze do niego wesoło i wrócił do gotowania.

- Spróbował bym nie - westchnął szatyn widowiskowo - tak nawiasem, szefowa, to co zrobiłaś z włosami? Wyglądasz, gorzej niż jak ostatnio, kiedy strzeliłaś sobie barwy ojczyste.

- Niech cię to nie obchodzi Jerry, moje włosy, mój kolorek. I kiedy ja się niby zrobiłam na „barwy ojczyste”?

- W zeszłym roku - odparł bez zająknięcia - mówię o tej twojej słynnej zielonej fryzurce.

- A, pamiętam - warknęła - nie przypominaj mi. Do dziś nie zapomniałam miny McGonagall, jak mnie zobaczyła. Mało nie padła na zawał.

- No, słyszałem, że było, na co popatrzyć - skomentował brunet z wrednym uśmieszkiem. Do tej pory żałował tamtych wagarów.

- Dobra, koniec o tym. Paszcza w kocioł. Mamy gościa, nie wypada go straszyć... a tak poza tym, to gdzie jest Nick?

- Prawdopodobnie stroi słodkie minki do dziewczyn u Stephena i próbuje wydębić jakieś słodycze.

- Jak myślisz, uda mu się?

- Pewnie tak, jest z nim Koralik.

- To raczej tak. Założę się, że nie przewidziałeś dla nas obiadu?

- Nie, nie pisałaś, kiedy wracasz! Ale i tak wyszło jakoś więcej.

- No dobrze. Pokarzę Harry'emu dom, zjemy, a potem muszę się z nim przejść do medyka.

- Dobra. Jeśli możecie, tego idiotę też weźcie na zwiedzanie domu, ze sobą. Inaczej nigdy tego nie skończę.

- Jasne. Jerry, chodź!

- Taaaaaaaak - zawył przeciągle i poczłapał za nimi niechętnie.

Wampir patrzył za nim z kpiącym uśmieszkiem.

- Nie zapomnij o obiecanej kolejce! - Krzyknął jeszcze za dziewczyną. Skierował się do drzwi i wyszedł. Popatrzył jeszcze za siebie z dziwnym uśmieszkiem. Nadciągnął na głowę kaptur, a potem ziewną. Westchnął zrezygnowany. Co on miał z ta wariatką. Potem przetarł oczy i poczłapał do siebie. W głowie miał teraz tylko jedną myśl. „Spać!!!”

0o0o0

Z kuchni przeszli do jadalni. Na podłodze leżał tam podniszczony, mahoniowy parkiet. W miejscach, gdzie tarły o niego drzwi lakier był całkowicie zdarty. Okna osłaniały ciemnoczerwone, ale nieco już spłowiałe zasłony. Swobodnie gnieździło się w nich kilka klanów bachanek. Ale nie atakowały domowników. Prawdopodobnie dlatego, że domownicy, poza Nemi wyłącznie chłopcy, stanowczo odmawiali czynności tak zbędnych jak trzepanie zasłon.

Na środku pokoju stał zasłany jakimiś papierami stół. Z pod papierów ledwo było widać poplamioną, kremową, ale nie wiadomo, czy od nowości, czy od prania serwetkę. Dookoła stołu były ciemne krzesła z karminowymi, współgrającymi z zasłonami obiciami. Za stołem stał wypełniony książkami kredens. W jego drzwiach brakowało kilku szybek. Jedna była pęknięta.

- Który to? - Wysyczała dziewczyna. Spojrzała na Jerrego podejrzliwie, ze złością. Jednocześnie odstawiła Harry'ego na podłogę.

- To był przypadek… - zaczął tamten cicho.

- Jaki? - Jej mina wybitnie wskazywała, ze lepiej szybko wszystko wyjaśnić.

- Z tym, no… e… - nie był pewny, jak to wyjaśnić, żeby przy okazji nie stracić życia.

- Z kaflem w pokoju?! - Podpowiedziała mu czerwona ze złości dziewczyna.

- Noo… tak jakby… - zaczął się jąkać.

- Widzę to po twojej minie. Zabije was!!! Ty i Nickodem już jesteście martwi!!!

- Nemi, to nie tak - chłopak stał teraz z drugiej strony stołu i chyba chciał się zdawać jak najmniejszy.

- A jak? Kretynie?

- Tylko nie kretynie, ślizgownico wred… Cholera! - W ostatniej chwili schylił się i „Tysiąc magicznych ziół i grzybów” grzmotnęło w ścianę, nie w niego, po czym z głuchym pacnięciem osunęło się na podłogę. Za nim kilka płatków farby i nieco tynku z sufitu.

Harry patrzył się na to przez chwilę w lekkim szoku. Myślał, że Nemi jest spokojna. Teraz już wiedział, że się mylił, dodatkowo, zdał sobie sprawę, skąd wzięło się jej przezwisko. Jeszcze nie zorientował się, że to było jej prawdziwe imię. Uznał je za bardzo trafne i dodatkowo doszedł do wniosku, że w przyszłości postara się jej nie drażnić. Zła robiła się przerażająca.

- Echem, Nemi?

- Ty padalcowaty, wstecz myślący, puchonopodobny, pogryziony przez wszy…

- Nemi!

- Zdechły gumochłonie! Co?

- Może ja wyjdę - zapytał niepewnie chłopiec.

- Wybacz, ale niektórzy idioci - specjalnie podkreśliła ostatnie słowo - działają mi na nerwy. Co to my właściwie robiliśmy?

- Pokazywałaś mu dom…

- Knebel, niuchaczu zatęchły - fuknęła - jak już ktoś - znowu zaakcentowała ostatni wyraz - powiedział, pokazywałam ci dom. Chodźmy dalej.

0o0o0

Kiedy dziewczyna już się uspokoiła, wyszli na korytarz. Podłoga od połowy pokryta była tu brązowym chodnikiem. Ciemna nadgryziona zębem czasu i korników boazeria na ścianach, oraz tylko jedno, zasłonięte okno w końcu korytarza stanowiły całkowity jego wystrój. Oczywiście, nie licząc powygryzanych mysich nor i jakichś bliżej niezidentyfikowanych rupieci w kacie obok schodów.

Z przedpokoju drzwi naprzeciwko schodów prowadziły do wejścia do ganku, kolejne, na ścianie na lewo, kolejno do staromodnego salonu, z wielkim, kamiennym kominkiem na honorowym miejscu, ciemnozielonymi, wyglądającymi na wygodne fotelami wokół niego, oraz także zachęcającym, grubym i puchatym dywanem tuż przed nim. Ściany zakrywały półki z wyglądającymi na stare, oprawionymi w skórę książkami, a nad kominkiem wisiał obraz przedstawiający zielonooką kobietę oraz czarnowłosego mężczyznę łudząco podobnego do Nemezis. Chyba byli to jej rodzice. Na gzymsie kominka stały ruchome zdjęcia, przedstawiały tych samych ludzi z małą Nemi i ją samą, ale już starszą z wysokim, uśmiechniętym mężczyzną. Były tam też zdjęcia Kostji, Jerrego, jeszcze jakiejś kobiety, trzech dziewczyn, jednej młodszej od Harry'ego i chłopca w jej wieku, prawdopodobnie Nicka. Z tyłu stało też jedno małe zdjęcie w ciemnej oprawce. Przedstawiało czarnowłosego mężczyznę, o bladej cerze i haczykowatym nosie. Postać czytała coś i uśmiechała się bezwiednie. Pod spodem na doczepionej tabliczce było napisane „Dowód zbrodni”, a niżej, innym charakterem pisma „Ciekawe, co szefuńcio by powiedział, jakby to zobaczył!!!” Harry wzruszył ramionami. Nie wiedział, o co w tym chodzi.

Następne wejście, prowadziło do ciemnego gabinetu. Półki z książkami ciągnęły się od podłogi do samego sufitu. Kawałek ściany, widoczny pod oknem, pokryty był brązową tapetą ze złotawym wzorkiem. Tapeta odłaziła do ściany, a wzorek był już prawie niewidoczny. Zasłony miały kolor niezdecydowanie kanarkowy. W kącie stało zarzucone papierami i piórami biurko. Podłogę zaściełała ciemna wykładzina. Widoczne były na niej plamy od różnokolorowych atramentów. Obok wejścia stał fotel, a przed oknem podniszczony stołek.

Kolejne pomieszczenie okazało się być granatowo-błękitną łazienką. Naprzeciwko łazienki, sąsiadując z kuchnią były ciemne, pokryte brązowym chodnikiem rozchwierutane schody, prowadzące na pierwsze piętro. Tam, po lewej stronie, nad kuchnią znajdował się pokój Nemezis.

- Tak, to moje królestwo i lepiej tam nie wchodźmy. Jak wyjeżdżałam miałam w nim mały armagedon. Ten - tu wskazała kolejne drzwi - będzie należał do ciebie. Chcesz go zobaczyć?

- Tak! - Odpowiedział rozentuzjazmowany. Co prawda, bok zaczął mu od nowa dokuczać i wyraźnie czuł niemile pulsowanie uszkodzonego nadgarstka, ale dało się to przeżyć, a on, nie chciał robić Nemi przykrości już pierwszego dnia.

Weszli do przeznaczonego dla chłopca pomieszczenia. Mały zamarł w pierwszej chwili. Mimo, że pomieszczenie pasowało stylu reszty pokoi, które do tej pory widział. Trochę podniszczone, zakurzone, lekko zatęchłe i nadgryzione, ale mimo to było niesamowite. Dla niego wręcz idealne. Otworzył usta i usilnie starał się nie rozpłakać. To musiał być sen. Nemezis taktownie dała mu chwilę na ochłonięcie. Czuła, że też tak by się zachowywała, po kilku latach spania w komórce pod schodami. Chłopiec dalej rozglądał się po pomieszczeniu lekko oszołomiony. Ściany pokrywała jasnozielona tapeta, w ciemno zielone liście. Gdzieniegdzie odchodziła, a w rogu, na prawo od wejścia była lekko zalana, ale Harry nie zwracał na to uwagi. Podłogę pokrywał dębowy parkiet. Wtarty, ale całkiem dobry. Osłonięty ciepłym dywanem. Pościel, miała przyjemną kremowa barwę i w przeciwieństwie do reszty pomieszczenia była całkiem nowa. Pod ścianą, na lewo od drzwi stały dwie szafy i komoda. Pod przeciwległą była pusta biblioteczka, fotel i biurko. Na honorowym miejscu stało wielkie łóżko z baldachimem i rzeźbionymi, stylowymi kolumienkami. Harry uznał, że starczyłoby go dla pięciu osób, ale się nie odezwał. Nie był pewny swojego głosu.

- Dziękuje - wyszeptał tylko cicho.

- Harry? - przypomniała sobie o czymś Nemi.

- Tak? - Zapytał nieprzytomnym głosem, nadal nie mógł uwierzyć, ze to nie jest sen. Słodki sen, z którego obudzi się znowu sam, zamknięty w tej przeklętej komórce i ponownie będzie mógł, co po najwyżej marzyć, o swoim pokoju, czy przyjaznej duszy, takiej jak Nemi.

- Chodź tu na chwilę - powiedziała do niego. Podszedł. Wycelowała różdżką między jego oczy - Okulus Reparo! Lepiej?

- O wiele! - Spojrzał na nią zachwycony. A potem ponownie na pokój. Aż poprawił okulary z wrażenia - wy tak widzicie cały czas?

Nemi nie skomentowała tego, kolejnego znaku zaniedbania małego. Tylko poprzysięgła sobie zrobić pewnym Jugolom małe piekło. Jeśli tylko jej się uda. Przeszli dalej. Mały opuścił pokój z pewnym oporem. Teraz był już prawie pewny, że to tylko sen, a chciał się na niego napatrzeć wystarczająco, zanim się obudzi.

Następne pomieszczenie, do którego weszli, okazało się być małym laboratorium eliksirów. Harry dostał od Nemezis kategoryczny zakaz przebywania samemu w pracowni. Obok znajdował się składzik eliksirów. Dalej zielona łazienka, której centralnym elementem była wpuszczona w podłogę, kamienna wanna wielkości małego basenu. Chłopiec w duchu poprzysiągł sobie, że jeśli rano nadal tu będzie, to on koniecznie ją wypróbuje. Przed łazienką, naprzeciwko sypialni Harry'ego był pokój Nicka, do niego też nie weszli.

Następnie, naprzeciwko schodów prowadzących na dół był pokuj dzienny. Z małym kominkiem, biurkiem, stołem, kilkoma półkami na książki, kanapą i dywanem zdawał się idealny do praktycznego, wakacyjnego nicnierobienia. Dywan był żółto-pomarańczowy, lekko dziurawy w prawym rogu. Kanapa, fotele i zasłony zielone. Ich odcienie ładnie współgrały z ciemnym drewnem biblioteczek.

Na samej górze nie zwiedzali już pokoi. Po prostu Nemi wskazała. Po prawej, kolejno: gościnny, schody na strych i dwa nieużywane pomieszczenia, a na lewo pokój Kostji, łazienka, sypialnia Jerrego i składzik na rodzinne pamiątki.

Zeszli na pierwsze piętro. Tam Nemi dała Harry'emu ciuchy, które zachachmęciła z pokoju Nicka i kazała mu się w nie przebrać. Były dobre, tylko dlatego, że Harry był irytująco drobny. Ale Nemi wolała by już użyć czaru powiększającego, niż oglądać te wystające żebra.

Chłopiec przeszedł do łazienki. Wolałby się przebrać sam, ale z tym zapewne miałby drobne kłopoty, bo przebieranie się jedną ręka, mimo wszystko jest trudne. We dwójkę jakoś sobie poradził. Uszczypnął się w ramie, nic się nie stało. Coraz więcej wskazywało na to, ze to jednak nie sen. Harry jeszcze nie chciał wierzyć. Jeszcze nie całkiem. Bał się rozczarowania. Przebrany, wyszedł z łazienki.

Zeszli na dół. Tam Nemi usadziła chłopca przy stole i ku jego jeszcze większemu zażenowaniu zabrała się do karmienia go. Mały klął w myślach. Dlaczego wuj nie mógł złamać mu lewej ręki. Jadł posłusznie, starając się nie zwracać uwagi na docinki Jerrego. Na szczęście, dotyczyły one dziewczyny, nie jego.

Kiedy skończyli, rozmawiali jeszcze chwilę. Potem Nemi pociągnęła go za sobą do ganku. Kazała mu ponownie założyć czarną pelerynę. Mimo, że było lato, a zegar wskazywał, ze jest dopiero popołudnie, na ulicy było już ciemnawo. Pożegnali się. Nemi poinformowała, że idą do medyka i wracając przyprowadzą ze sobą Nicka. Wyszli. Harry aż otworzy usta ze zdumienia. Przez to całe oglądanie nowego domu zapomniał, jaki tu panuje niesamowity klimat.

Rozdział VIII

Wyszli. Było dopiero około godziny szóstej po południu. Ulicą przemykali nieliczni jeszcze przechodnie. Harry z szeroko otwartymi oczami chłonął wszystkie szczegóły tego tak niesamowitego miejsca. Za zakrętem, w kącie pomiędzy kamienicami stało rozpalone w beczce ognisko. O dziwo, beczka nie zajmowała się ogniem, w koło niej stało czterech mężczyzn, ukradkiem wymieniających się czymś.

Nieco dalej, wciśnięty w szparę między kamienicami stał przysłonięty purpurowymi chustami stragan. Właścicielka spała w najlepsze, kiwając się lekko na drewnianym, składanym stołku. Jednak gdy któryś z dzieciaków przebiegających ulica sięgnął po jasnobłękitny amulet, leżący na samym brzegu stoiska. Nie dawał rady go zabrać. Naruszana bariera iskrzyła, a wyrwana ze snu staruszka obrzuciła małego złodzieja stekiem wyzwisk. Potem ponownie zasypiała.

Pokonali kilka kolejnych zakrętów, mały Potter jak oczarowany obserwował te wszystkie cuda. Dwuogonowego kota, liżącego łapkę na murku. Trzygłowego kundla, żebrzącego pod którymś z barów. Świecące w ciemności białe myszy, które wbrew prawom fizyki wspinały się po niemal pionowych ścianach, a nawet, prowadzonego przez gryfa podchmielonego rezydenta jednego z tak zwanych pensjonatów.

Jeszcze dwie przecznice i wyszli na inną, dużo szerszą ulicę. Miała ona wszelkie, wymagane elementy, by pretendować do miana centrum. Szyldy tu były większe, okna ciemniejsze, a przy drzwiach stali ochroniarze. Błota na brukowanych chodnikach było mniej, a po biegnącej środkiem arterii co rusz przejeżdżały czarne, pozakrywane szczelnie powozy. Harry'emu niejasno kojarzyły się ze starymi filmami o wampirach.

Było tu tez tłoczniej. Obok nich przewijały się zakapturzone postacie. Ale nie tylko czarodziei. Były tam tez jakieś wysokie, długopalczaste istoty, z długimi, ostro zakończonymi uszami i obsydianowymi, pozbawionymi białek oczami. Od Nemi dowiedział się, że są do tak jakby driady, tylko od kamieni. Miały szarą, suchą skórę i nie uznawały szat. Ale nie były to najdziwniejsze postacie, jakie spotkali. Na okrągłym środku ronda, o średnicy bez mała ośmiu metrów ustawiały się już stragany.

Harry aż ścisnął rękę dziewczyny mocniej, kiedy jego uwagę przykuł niepokojący widok. Na wozie, w klatce, siedział jakiś młody mężczyzna, a co dziwniejsze, popijał piwo ze swoim klucznikiem.

- Nemi… co… kim on… dlaczego… - mały nie mógł się za bardzo wysłowić. Dziewczyna spojrzała w tamta stronę i zaśmiała się pod nosem.

- Dzisiaj będzie pełnia - wyszeptała konspiracyjnie, jakby to wszystko miało wyjaśnić. Ale widząc, ze Harry nadal patrzy na nią bezradnie westchnęła - ten skuty mężczyzna to wilkołak. Ten z kluczami, to jego wspólnik. Wieczorem będzie tu mały pokaz z krwiożerczym wilkołakiem w roli głównej. Zyski dzielą na pół. I to ten z kluczami więcej ryzykuje.

Harry patrzył na nich cały czas, aż nie zniknęli mu za którymś ze straganów. Zupełnie nie rozumiał tego miejsca. Ale już zaczynało mu się podobać. Zeszli na drugą stronę ulicy. Minęli pilnowaną przez trolle filię Banku Gringotta. Harry aż otwarł buzię, patrząc na te wielkie, niezbyt inteligentnie wyglądające stwory. W rękach miały olbrzymie, okute metalem pałki. A na głowach całkiem schludne czapki uszatki. Tak przynajmniej w myślach nazwał je Harry.

0o0o0

Minęli jeszcze kilka innych, również wzbudzających zdziwienie miejsc. W końcu, przestępując ostrożnie nad rynsztokiem weszli ponownie pomiędzy boczne uliczki. Pokonali kilka zakrętów i weszli w cichy, niemal pusty zaułek. Bruk zaściełały tylko zeschnięte liście, z małego, okolonego kutym płotem ogródka i jakieś papiery. Rynsztokiem przebiegło kilka szczurów. Podeszli do stojącego centralnie budynku. Była to brudno beżowa kamienica. To właśnie do niej przylegał ten kawałek lichej zieleni.

Wejście znajdowało się nieco nad płaszczyzną chodnika. Jakby ktoś zapomniał dorobić schodków, albo, jakby te już dano przegniły i zamieniły się w mało apetyczną miazgę. Mosiężna kołatka miała kształt owiniętego wężem liścia. Wąż, symbol lekarzy, liść, symbol zielarzy. Pod kołatką wisiała zaśniedziała tabliczka, z wygrawerowanym napisem „Salley Iori, uzdrowicielka i zielarka”. Pod spodem była jeszcze drewniana zawieszka, z wypalonym dopiskiem „Nekromanta trzy domy na prawo”, a pod spodem, przylepiona zaklęciem kartka zwykłego papieru, z zamokniętym, wykonanym piórem napisem: „Cholera ludzie, dzwonić nie pukać!!! Pukania nie słychać w pracowni!!!”

Obok drzwi wisiał też lekko pordzewiały łańcuch, zakończony czymś na kształt wahadełka. Podeszli bliżej. Nemi zadzwoniła trzy razy. Rozległa się jakaś dziwnie niepokojąca melodyjka. Czekali chwilę, ale nie usłyszeli nawet kroków. W końcu dziewczyna zadzwoniła ponownie, dalej nic. Kiedy mieli już odejść usłyszeli dźwięk przekręcanego zamka. Z za drzwi wyłoniło się blade, okolone czarnymi włosami oblicze wyjątkowo zirytowanego mężczyzny. Harry'emu wydawało się, że gdzieś już tego ponuraka widział.

- Tak? - Zapytał chłodno, mierząc ich oboje obojętnym spojrzeniem - Salley nie ma - już chciał zamknąć drzwi, kiedy Nemi wsunęła nogę pomiędzy nie, a framugę. Jeśli szło o mistrza eliksirów, należało konsekwentnie dążyć do celu, nie zwracając na niego zbytniej uwagi. To mogło tylko przyprawić o nerwicę.

- A szybko wróci? - Zapytała, rozpychając drzwi rękami. Snape spojrzał na nią świdrująco, ale cofnął się o krok.

- Nie. Wiesz, że masz szlaban, zaraz po rozpoczęciu nauki? - Zwęził oczy chłodno. Dziewczyna wzruszyła ramionami. I tak by za coś miała.

- Najwyżej...

- Czego chciałaś? - Nie rezygnował mężczyzna. Chciał się jej jak najszybciej pozbyć, nie był w nastroju na wizyty. Właśnie znowu dostał list z odmową dotycząca stanowiska nauczyciela obrony przed czarną magią. I był jak by to powiedzieć, rozdrażniony.

Dziewczyna westchnęła i złapała Harry'ego za ramię. Podniosła je do góry i popukała jednoznacznie w gips.

- Potrzebuje porady uzdrowiciela i paru eliksirów. Wie pan, mugolska medycyna i...

Uciszył ja wymownym spojrzeniem. Potem przyjrzał się dzieciakowi uważniej. Mały, chudy, w wieku jeszcze przed Hogwartem. W wielkich okularach, które niezbyt przyjemnie się kojarzyły. Z gąszczem czarnych kłaków na głowie. Na szczęście, twarz była inna. Mimo wszystko, chłopak aż irytująco przypominał mu pewnego osobnika z którym uczęszczał do szkoły. Jednak miał inne oczy. Zielone, o lekko migdałowym kształcie. Był dużo drobniejszy na twarzy i miał zadarty nos. No i nie miał tej przeklętej blizny. Czyli nie mógł być latoroślą po tysiąckroć przeklętego Pottera.

- Profesorze... - zaczęła dziewczyna ponownie, z wahaniem. Wzrok, jakim mężczyzna zmierzył chłopca można było kroić szkło - to... Harry... - przerwała. Wzrok Snape'a, o ile to możliwe, stał się jeszcze uważniejszy. Ale to było normalne. Można powiedzieć, że mężczyzna miał uczulenie na słowa: „Harry”, „James”, „Potter” oraz „Gryffindor”. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, gdy oderwał od małego wzrok i przeniósł go na nią. Chłopiec tez odetchnął.

- Salley nie ma. Ale wchodźcie - zmierzył ich jeszcze raz nieprzyjemnym wzrokiem i odwrócił się do niech plecami. Zniknął za drzwiami, nie czekając.

- To właśnie był profesor Snape - wyszeptała Nemi do ucha Harry'emu - mój wychowawca.

Weszli do środka. Wnętrze wyglądało tyko trochę lepiej od tego, co było na zewnątrz. Było czysto, ale upływ czasu zostawił swoje ślady na wszystkich domowych sprzętach. Parkiety były wytarte. Dywany spłowiałe, a z obić foteli zwisały pojedyncze nitki. Weszli do urządzonego w ciemnych barwach salonu.

- No to, co mu się stało? - Warknął, siadając na fotelu, naprzeciwko dziewczyny z chłopcem. Mały jak mógł, unikał jego spojrzenia. Było w nim coś nieprzyjemnego. Jakby coś zatruwało tego mężczyznę od środka.

- Proszę samemu zobaczyć - odpowiedział wstając i podeszła do niego z Harrym. Mały stawiał minimalny opór.

Snape także wstał, podciągnął koszulkę Harry'ego do góry. Potem jednym zaklęciem rozłupał pokrywającą je skorupę z gipsu. Wymacał rękę delikatnie. W pewnym momencie skrzywił się lekko. Lekko pociągnął koszulkę dalej. Nawet na nim wywołało to pewne wrażenie. Doskonale wiedział, skąd się biorą takie siniaki.

- Niech ściągnie koszulę - nakazał.

Chłopiec cofnął się, patrząc na niego z mieszaniną strachu i buntu. Jednak dał za wygraną, widząc rodzący się na ustach mężczyzny kpiący uśmiech. Nie był tchórzem. Oględziny przebiegły szybko. Mały był obolały i posiniaczony. I wyraźnie bał się dotyku dorosłej osoby. Robił unik za każdym razem, kiedy Snape dotykał jego skóry. Mógł być tylko jeden powód takiego zachowania. Spojrzenie profesora twardniało z każda chwilą, a mały zaczynał się już porządnie bać. Ale to nie na niego mistrz eliksirów był zły. Tylko na opiekunów chłopca. Już wiedział, ze byli to jacyś prymitywni mugole z tymi wszystkimi średniowiecznymi poglądami.

Snape skończył, sklejając połamane kości. Potem spojrzał na chłopca uważnie. Harry miał wrażenie, że te czarne tęczówki wwiercają mu się w głowę. W końcu mężczyzna pokręcił głową i uwolnił małego spod tego hipnotyzującego wzroku. Zamiast tego spojrzał na Nemezis.

- Kto to był? - Zapytał tylko cicho i bardzo chłodno.

- Jego wuj - odpowiedziała równie cicho.

Mężczyzna odgarnął z czoła czarne, półdługie włosy i spojrzał na Pottera ponownie. Mały miał szczęście, że czarodziej nie wiedział, komu pomaga. W końcu Snape wstał i podszedł do jednej z szafek. Podał dziewczynie flakonik z przeźroczystym płynem i zatopionymi w nim kilkoma liśćmi.

- Dawaj mu to dwa razy dziennie - mruknął - to na wzmocnienie.

W myślach za to błądził gdzieś koło osoby kata chłopca i ze chętnie sam by z draniem porozmawiał. Bo co jak co, ale takiego zachowania względem dzieci nie rozumiał. Owszem, wrzeszczeć, karać szlabanami, uprzykrzać życie, owszem. Ale sam nigdy nie uderzyłby dziecka.

- Skąd on jest? - Zadał kolejne, rzeczowe pytanie, równie bezosobowym tonem, co zawsze. Nigdy nie okazywał swoich prawdziwych uczuć. Z wielu powodów, ale teraz działał głównie z przyzwyczajenia.

- Od mugoli... - odpowiedziała zgodnie z prawdą, potwierdzając jego podejrzenia. O nic więcej nie pytał. Tylko przez chwile przyglądał się małemu uważnie. Dzieciak miał szczęście, ze uciekł zanim stało się coś złego. Mugole potrafili być okrutni, jeśli szło o magiczne dzieci.

- Ma się nie przemęczać - powiedział jeszcze, spoglądając na nią uważnie - a teraz... Do widzenia.

Nemi skinęła mu grzecznie głową. Chwyciła Harry'ego za zdrowe ramię i skierowała się do wyjścia. Mężczyzna szedł za nimi zupełnie bezszelestnie. W drzwiach dziewczyna odwróciła się jeszcze do niego.

- Dziękuję profesorze. I dobranoc.

Nie odpowiedział, tylko skinął głową. Kiedy drzwi zamknęły się za nimi usłyszeli jak przekręca zamek w drzwiach. Tylko zgaszone po pewnym czasie światło powiedziało im, ze profesor odszedł od drzwi. Dopiero wtedy Harry odetchnął głębiej.

- Dziwny, co? - Szepnęła Nemi do chłopca z uśmiechem - ale sza. To jedyna osoba, której możesz zaufać całkowicie.

Wracali drogą podobną do tej, którą odbyli do mieszkania pani Iori. Ale kiedy doszli do głównej arterii, nie skierowali się do domu Nemezis, na Pogromców Wizengramotu. Przeszli tylko na drugą stronę alei i weszli do jednego ze słabiej oświetlonego lokali. „Pijany Kot” prezentował się nie najgorzej. Na podłodze nie dało się potknąć o pijanych klientów, a w powietrzu unosił się całkiem przyjemny zapach, niemniej trującego jedzenia w okolicy.

Mieścił się w stosunkowo niskim, jednopiętrowym budynku. O buro-brązowej fasadzie i małych, ciemnych okienkach. Nad wejściem pewne czarne, bliżej niezidentyfikowane stworzenie, w zamyśle artysty najpewniej ten pijany kot, raczyło się kuflem pienistego piwa.

Weszli do środka. Przywitała ich dość jasno oświetlona izba. Z drewnianym szynkiem i całkiem porządnymi ławami pod ścianą. Na dwóch wysokich stołkach, koło baru siedziała dwójka dzieci. Długowłosa blondynka i uśmiechnięty szatyn. Oboje byli młodsi od Pottera, zdawało się, że w jednym wieku, wspaniale się dogadywali.

Za barem stał łysawy, niski i przeraźliwie chudy mężczyzna. Nieco na prawo, o bar leniwie opierała się brązowooka blondynka. Ożywiła się, kiedy tylko zauważyła Nemi. Harry niepewnie przysunął się bliżej różowowłosej. Dziewczyna objęła go lekko w pasie. Podeszła do szepczącej dwójki.

- Cześć Nick, Coral.

Spojrzały na nią dwie pary równie zdumionych oczu. Jedne blado błękitne, niczym szklane kulki, drugie zielone i lekko skośne. Blondynka wyszczerzyła swój szczerbaty uśmiech.

- Hej Nemi!

Szatynek pokręcił głowa i dopiero wtedy spojrzał na dziewczynę podejrzliwie. Jeszcze pamiętał o tej pękniętej szybie z jadalni.

- Kiedy wróciłaś?

- Wystarczająco dawno, żeby cię nie zamordować - posłała mu krzywy uśmiech - wiec nie denerwuj się słonko - zmierzwiła mu włosy przyjaźnie - to Harry, poznajcie się.

- Zupełnie jak Potter! - Wykrzyknęła blondyneczka - ale ty jesteś chyba za stary, żeby mieć imię po nim! - Nemi z trudem stłumiła parsknięcie, a bruneta zacięło.

- On jest od was o rok starszy - zamruczała - to na pewno nie po tym Potterze.

- Aha... - mruknęła mała i wzruszyła ramionami - chcesz lizaka? - Wyciągnęła w jego stronę rękę ze wspomnianymi słodyczami.

- Znowu wyłudzaliście cukierki?

- Nie!

- No skąd!

Spojrzały na nią dwie pary idealnie niewinnych tęczówek. Nemi jakoś im nie uwierzyła. Ale z westchnieniem przymknęła na to oczy. W końcu, po co się denerwować zaraz po powrocie. W dodatku, Coral ma własną matkę.

0o0o0

Nie zabawili tam zbyt długo. Już po chwili zbierali się do wyjścia. Nick co prawda nieco protestował, ale Nemi i tak potrafiła być przekonująca. Kiedy wyszli było już ciemno i tym razem nie była to zasługa specyficznej zabudowy Nokturnu. Po prostu zmarnowali nieco więcej czasu niż podejrzewali. Na szczęście, a może niestety, nie szli już głównymi ulicami. Tylko szybko przemknęli do domu. Fartem po drodze nie natknęli się na żadne kłopoty. Dla Harry'ego było to już i tak zbyt wiele atrakcji jak na jeden dzień.

Rozdział IX

W jednym z zakurzonych pokoi na Pogromców Wizengramotu ktoś właśnie zaczynał się budzić. Miał czarne włosy, zielone oczy i był strasznie rozleniwiony. Jeszcze chwilę dryfował w tym cudownym stanie pomiędzy jawą i snem, kiedy o niczym się nie myśli i nic nas absolutnie nie obchodzi. Bez specjalnego zainteresowania wpatrywał się w opatrzony staromodnymi kasetonami sufit.

„Zaraz... jaki sufit?” usiadł i zdezorientowany rozglądał się po pokoju. Dopiero po chwili dotarło do niego, gdzie właściwie się znajduje. Powoli napływały do niego też wspomnienia związane z poprzednim dniem. Nemi, Natan, Jerry i reszta. Wieczór i profesor Snape. Uniósł dłoń i poruszył palcami. Nic nie bolało. I nie było nawet śladu gipsu. „Gdyby tylko siniaki chciały tak szybko zniknąć...”

Zsuną się z łóżka i stanął na lekko wytartym, ale i tak ciepłym dywanie. Na stoliku nocnym czekały na niego jakieś dziwne, przypominające płaszcz ubranie. Chłopiec spojrzał w dół. Na sobie miał tylko jakaś niebieską, typowo dziewczęcą koszulę. Szarpnął jej brzeg i bez większej nadziei spojrzał w lustro. Nadal tam była. Podszedł do szafki i podniósł tę dziwną szatę. Na szczęście pod nią były jeszcze zwykłe dżinsy i wytarty, czerwony podkoszulek.

Przycisnął ubrania do siebie i rozejrzał się po pokoju, jakby oczekiwał, że ktoś zaraz wyskoczy z szafy i zacznie się śmiać z tej feralnej piżamy. Chłopiec był pewny, że kiedyś należała do Nemi.

Podszedł do drzwi. Ostrożnie rozejrzał się po korytarzu i przebiegł do łazienki. Zamknął za sobą drzwi na zasuwkę. Odwrócił się i odetchnął z ulgą. Świeże ubrania położył na koszu na bieliznę. Koszula nocna trafiła w kat pod drzwiami.

Podszedł do wanny i nachylił się nad kranem. Odkręcił wodę. Nie czekając, aż się naleje wszedł do środka. Wanna była duża, drewniana, do połowy wbudowana w posadzkę. Drzewo było trochę ściemniałe, a kafelki dookoła popękane, ale i tak nadawała się do użytku. Ręczniki wisiały na sznurkach pod sufitem. Flakoniki z różnymi płynami stały bezpośrednio na podłodze. Najpierw mały spoglądał na nie niepewnie, ale potem miał przy ich udziale niezłą zabawę. Zwłaszcza, kiedy odkrył płyn, który sprawiał, że bańki z mydła przybierały kształt i zapach truskawek.

0o0o0

Na dole w kuchni siedzieli wszyscy domownicy, poza Harrym. Nami leniwie konsumowała jakąś kanapkę i bez większego zainteresowania przeglądała Proroka. Kostia ziewał i starał się nie przesolić jajecznicy. Siedzący na przeciwko Nicka, Jerry dokuczał młodszemu chłopcu, rzucając w niego kolorowymi chrupkami. Mały był jednak zbyt zaspany, by na to odpowiedzieć. Co jakiś czas mruczał tylko coś o jakimś „bezzębnym trollu”, „bezmózgim ghulu”, czy „zdechłym gumochłonie”.

Wszyscy jak na komendę podskoczyli, kiedy Harry wpadł do kuchni zdyszany, o mało nie zabijając się na leżącym w drzwiach kocie. Szaruch uniósł głowę i spojrzał na chłopaka oburzony. Potem uniósł ogon i z godnością odszedł, by zacząć kręcić się miedzy nogami gotującego Konstantego. Skonsternowany Harry przez chwile patrzył na nich głupio, ale potem westchnął i po cichu usiadł przy jedynym, nie nakrytym jeszcze miejscu.

- Przepraszam... - mruknął, patryc na nich zawstydzony.

Nemi tylko się roześmiała i machnęła ręką.

- Nic się nie stało.

Brunet odetchnął z ulgą. Rozejrzał się po stole ciekawie. Nemi odłożyła gazetę na bok. Obserwowała go kątem oka, znad swoich kanapek. Mały zadziwiająco dobrze radził sobie w nowym otoczeniu. Rozmyślania przerwał jej jednak koci pisk i prychanie blondyna.

- Niech ktoś zabierze tego potwora!

Warknął, bezskutecznie strząsając siwego kocura ze swoich spodni. Dziewczyna pochyliła się i zabrała futrzaka. Podrapała go po kaprawym pyszczku.

- Tak… - zaświergotała, muskając jego potargane od licznych walk uszko - nie będą nam brzydkie, ruskie mówić, że jesteśmy potworami… tak…

Jerry przewrócił oczami, patrząc na nią z politowaniem.

- Stara wariatka... - po czym jęknął, łapiąc się za kostkę. Nie należało drażnić Nemi przed dwunastą, a najlepiej było wcale nie wchodzić jej w drogę. Harry patrzył na nich dziwnie, ale i z pewną dozą zazdrości. Jęknął, kiedy zobaczył, jaki talerz postawił przed nim blond włosy kucharz. Po pierwsze, było na nim zbyt dużo wszystkiego.

Mimo wszystko, pod czujnym spojrzeniem przefarbowanej na różowo ślizgonki przynajmniej dzióbnął po trochę z wszystkiego. Potem jeszcze wziął lekarstwo od Snape'a. Harry był dziwnie spokojny. To wszystko trochę go przytłaczało. Zwłaszcza serdeczność całej grupy. Jednak nie narzekał. W porównaniu do tego, co spotykało go wcześniej, teraz trafił do raju. Tylko otaczające go anioły, posiadały czarne skrzydła, a niektórzy mogliby się pokwapić o opinię upadłych.

0o0o0

Jakiś czas późnej sumienne nic nie robienie przerwał im dzwonek do drzwi. Nemi leniwie podniosła wzrok z nad czytanego podręcznika. Wzruszyła ramionami i wróciła do książki.

- Nick! Otwórz! - Nakazała. Znad poręczy fotela ukazała się urażona buzia szatynka.

- Dlaczego ja? - Burknął, spoglądając na nią zirytowany.

- Bo jesteś najmłodszy - uśmiechnęła się słodko. Potem popchnęła go w kierunku drzwi. Chłopiec burczał jeszcze coś o dyskryminacji, ale poszedł otworzyć. Od razu się uśmiechał widząc, kogo przywiało.

- Hej Rudzielcu, Nathan!

Wampir zmierzwił mu włosy, a potem wszedł, przepuszczając w drzwiach rudowłosą dziewczynę. Była od niego o trzy lata młodsza, ponad o głowę niższa i miała na sobie jadowicie zielone szaty. Spojrzała na Harry'ego i zrobiła dziwną minę. Krótkie do ramion włosy zafalowały, kiedy przysunęła twarz bliżej jego. Jasno zielone oczy uśmiechały się do niego przyjaźnie. W końcu odsunęła się i jeszcze raz obrzuciła go krytycznym spojrzeniem.

- Za mały...

Mruknęła sama do siebie, dopiero wtedy poczuła, jak wampir trąca ją w ramię.

- Czy ty nie mogłabyś przestać z tymi swoimi parringami przestać chociaż na chwilę?

Mruknął, kręcąc głową. Aż za dobrze wiedział, po co ona go tak dokładnie oglądała.

- No ale...

Mruknęła, ale nie dokończyła. Starszy brunet wypchnął ją z przedpokoju do salonu.

- Cześć ferajno, hej Nemi, przepadnij mały potworze!

Przywitał się z wszystkimi grzecznie. Potem nachylił nad czytającą dziewczyną.

- Masz ochotę na małą wycieczkę? - Zapytał, błyskając przerośniętym uzębieniem - bo my z Cat właśnie wybieraliśmy się na mały spacer po Pokątnej.

Nemezis uniosła nieco głowę i spojrzała na niego krytycznie. Potem popatrzył po kolei na wszystkie twarze w pokoju. Nick wlepiał się w nią z nadzieją. Jerry był rozdarty pomiędzy nienawiścią do wampira i śmiertelnym znudzeniem. Kostia wzruszał ramionami a Harry tylko rozglądał się bezradnie. Westchnęła i rzuciła w wampira książką.

- Niech ci będzie. Tylko daj mi chwilę. Muszę znaleźć małemu jakieś pożarne buty... - „I zmienić spodnie...”, dodała do siebie. Ale po co niepotrzebnie go straszyć? Minuta w tę, czy w tę nie robi różnicy.

0o0o0

Wyszli pół godziny później. Kiedy Nathaniel był już gotowy wejść na górę i znieść przeklinającą Nemi na rękach. Nawet, jeżeli groziło to poważnym bólem głowy i kilku innych części ciała.

Szli razem, wszyscy w płaszczach z kapturami głęboko zaciągniętymi na twarze. O tej porze nie było to co prawda tak konieczne. Nie mijali prawie żadnych przechodniów. Tylko kilku koneserów trunków procentowych chrapiących w rynsztoku. I jednego chłopca, goniącego za biegnącym zygzakiem, dwugłowym kotem. Harry aż staną, kiedy przyglądał się zwierzęciu. Głowa z przodu, głowa z tyłu. Tylko gdzie ten przód? Dwa ogony wyrastały mniej więcej w połowie ciała stworzenia.

Cat wpadła na małego, potem uśmiechnęła się do niego uspokajająco.

- To nic… - mruknęła mu do ucha - one tak naturalnie morfują. Taka ich uroda.

Potem pchnęła małego do przodu. Nim odeszli, Harry zauważył jeszcze kątem oka, jak kot powoli staje się coraz dłuższy, by w końcu rozejść się w dwie strony i tym sposobem uciec przed goniącym go urwisem. Ale chłopiec nie był pewny, czy mu się to tylko nie przewidziało.

0o0o0

Niedługo potem stanęli przy jasnym wejściu na Pokątną. Tym samym, którym ostatnim razem Harry dostał się na Nokturn. Małego znowu olśniła wrzawa i hałaśliwość tego miejsca. Było to równie niezwykłe, co ciemna dzielnica. Ale w całkowicie odmienny sposób. Zwinięte i pomniejszone magicznie płaszcze spoczywały na dnie należącej do Nemi torby. Wyszli z zaułka. Niemal od razu porwała ich rzeka ludzi. Wszyscy gdzieś śpieszyli, szukali czegoś, oglądali, kupowali. Mały Potter o mało nie dostał zawrotów głowy od tego rozgardiaszu.

Najpierw skierowali się do wielkiego, wysokiego budynku, jakby dzielącego ulicę na pół. Do Banku Gringotta. Oczywiście, najpierw trzeba było opowiedzieć Potterowi o tym i o owym.

- Zamknąć się! - Mruknęła w końcu Nemi, kiedy od gobelinów i smoków przeszli do niekoniecznie możliwych w wykonaniu planów napadu na Gringotta.

Dalej już poszli w ciszy. Dziewczyna bywała straszna. Podeszli do budynku, wspięli się po marmurowych, półokrągłych schodach. Obok potężnych, drewnianych drzwi, ubrany w prostą, brązową szatę stało właśnie jedno z tych milusich stworzonek. I mierzyło ich wzrokiem, który mógłby zabić gryfa, lub skwasić połowę eliksirów Snape'a.

- Tak, dokładnie tak wygląda goblin na żywo - mruknęła Cat, Harry'emu do ucha.

Stwór był nieco niższy od Harry'ego. Miał śniadą twarz, o chytrym wyrazie, długie palce oraz szpiczaste, nietoperzowe uszy. Przeszli przez pierwsze drzwi i stanęli przed drugimi, srebrnymi. Na drzwiach, ozdobną czcionką wycięto pewien napis.

Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los,

Tych, którzy dybią na cudzy trzos.

Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,

Wnet pożałują żądz niskich swych.

Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch

I wykraść złoto obrócisz się w proch.

Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon

Co ci zwiastuje pewny, szybki zgon.

Jeśli zagarniesz cudzy trzos,

Znajdziesz nie złoto, lecz marny los.

Harry'ego lekko otrzepało, kiedy odcyfrował znaczenie tekstu. Obiecał sobie, że będzie tu wchodził wyłącznie jako klient. Na razie.

- Trzeba być idiotą, żeby się tu włamywać! - Rzuciła Nemi niby do nikogo, ale to zdanie było skierowane wybitnie do otaczającej Harry'ego trójki. Nick, Jerry i Cat wyszczerzyli się nie tyle niewinnie, co obłudnie.

- Nawet nie wiesz, ilu słynnych krakerów próbowało się tam dostać! - Wyszeptał Nick do Harry'ego - wewnątrz podobno mają nawet wystawę z ich kośćmi - oczy ośmiolatka zabłysły dziwnie niezdrowym blaskiem. Cat zdzieliła go po głowie.

- Od razu musisz wyjeżdżać z taką makabrą? - Mruknęła, masując sobie kostki palców - twardogłowy palant!

0o0o0

- Te złote to galeony - cierpliwie tłumaczyła Nemi. Potter przecież jeszcze nigdy nie miał styczności z magicznymi monetami.

- Srebrne, to sykle, te brązowe, to knuty - wciął się jej w zdanie Nick.

- Tak - pokręciła głowa i odepchnęła małego na bok - siedemnaście srebrnych, to galeon. Dwadzieścia jeden brązowych, to sykl. Nie da się nie zapamiętać.

Harry westchnął, patrząc na te dziwne pieniądze.

- Mugole mają łatwiej... - mruknął pod nosem, ale nie komentował na głos. Nie zamierzał denerwować dziewczyny. Zwłaszcza, kiedy była całkiem miła.

Szli dalej, mrużąc oczy w południowym słońcu. Odbijało się od dachów i okien i niesamowicie raziło. Zwłaszcza czułe, wampirze źrenice Nathaniela.

0o0o0

W końcu stanieli przy jednym z mniej rzucających siew oczy budynków. Szyld nad budynkiem głosił: Madame Malkin - Szaty na wszystkie okazje.

Weszli do środka. Harry nie czuł się tam zbyt pewnie. Wewnątrz było cicho, ale jasno. Ze wszystkich stron otaczały go wieszaki z szatami, leżące na półkach pod ścianą naprzeciwko wejścia materiały i krzątające się kobiety.

Madame Malkin okazała się przysadzistą, starszą panią, o orzechowych oczach i spiętych w kok, siwych włosach. Otaksowała go rzeczowym spojrzeniem, potem lekko zmarszczyła noc. Zupełnie, jakby coś jej nie pasowało.

- Hogwart? - Zapytała, ale tak jakoś bez przekonania.

- Nie - wyprowadziła ją z błędu Nemi. Potem przyjrzała się Harry'emu uważniej - potrzebujemy trzech, czterech zwyczajnych szat. Jedną czarną, jedną zieloną, szarą i może brązową.

Sprzedawczyni skrzywiła się lekko. Jak można być takim bezguściem? Dla dziecka? Takie kolory? Ale nie skomentowała.

- Proszę - skinęła na niego i podprowadził do stojącego przed wielkim lustrem taboretu. Wyjęła cztery wspomniane szaty i zarzuciła mu je na głowę. Potem zaczęła zaznaczać szpilkami, gdzie trzeba przerobić. Kiedy tylko skończyła pierwszą szatę podała ją jednej ze współpracownic. Ta od razu zaczęła rzucać na nią odpowiednie zaklęcia.

- Gotowe kochanieńki - mruknęła, kiedy skończyły z ostatnim strojem. Nie zabawili tam długo. Nemezis podziękowała i zapłaciła. Wyszli.

Następnie odwiedzili jeden z niewielu ponuro wyglądających sklepów. Aptekę. Powietrze wypełniała dusząca mieszanka zapachów. Jakieś korzenne przyprawy, aromat palonego bursztynu, zapach suszonych ziół i jakieś nieprzyjemne wonie ze szczelnie pozamykanych beczułek. Nathaniel modlił się, by wyjść stamtąd jak najszybciej. Jego biedny, wampirzy nos z trudem znosił takie natężenie zapachów. Zwłaszcza, kiedy wzięło się pod uwagę wiszący koło drzwi czosnek...

Rozdział X

Następnym sklepem, który mieli odwiedzić był magi-zoologiczny. Musieli tam zajrzeć po karmę dla Szarucha. Wredny kocur dałby im popalić, gdyby zapomnieli o jego obiedzie. Tylko Harry nie zdawał sobie z tego jeszcze sprawy.

Szli zwartą grupą, nie oddalając się od siebie zbytnio. Nie chcieli się pogubić. Co prawda na Pokątnej nie groziło im żadne niebezpieczeństwo, ale samotny powrót do domu, przez Nokturn mógłby mieć nieprzyjemne skutki. Nie tyle z winy mieszkających na ulicy mętów, co patrolujących je aurorów. Bo dla nich „szumowiny z nokturnu”, „dzieci śmierciożerców”, to zwyczajnie nikt. W grupie było bezpieczniej.

Z daleka można było usłyszeć wrzaski i skrzeki dochodzące z wnętrza sklepu. Weszli i ruda niemal od radu poszła w kierunku klatek z futrzakami. Mieli tam kocięta różnej maści i rodzaju. Nawet jedne z tych, które można było znaleźć na nokturnie. Morfującą czarno-białą parkę. Nie do końca było wiadomo, na jakiej zasadzie te koty istnieją. W każdym razie, mogły się schodzić tylko ze swoim bliźniakiem.

- Słodkie... - zamruczała zachwycona. Nemi tylko westchnęła znacząco.

0o0o0

Nathaniel stał przy drzwiach. Już tutaj drażnił go zapach piór i sierści. W dodatku, w kombinacji z przyjmowanym przez niego eliksirem, nie było to bezpieczne, wchodzić do środka. Eliksir zmieniał łaknienie ludzkiej krwi, w łaknienie krwi ogólnie. Biedne, cywilizowane wampiry zmuszone były pić zwierzęcą juchę. Ale w innym wypadku groził by im Azkaban. W porównaniu do tego paskudztwa w słoiczkach krew żywej istoty była rarytasem. Wolał wiec stać na zewnątrz, niż narażać się na utratę samokontroli. Nie stać go było na pokrywanie szkód.

Nemi poklepała wampira po ramieniu i od razu skierowała się do kasy. Najpierw wybrała karmę, a potem zaczęła oglądać małe, szare myszki. Szaruch był wyjątkowo łasy na świeże obiady. Tylko, czy ostatnio czymś sobie na taki zasłużył? Nie była pewna, ale dla pewności wzięła dwie. Potem zaczęła oglądać przeciwpchelne zaklęcia.

Jerry i Nick zniknęli niemal natychmiast, gdy tylko Nemezis odwróciła od nich wzrok. Zaszyli się w dziale ze świerszczami, pająkami i innymi paskudztwami. I zastanawiali się nad ich niecnym wykorzystaniem na rzeczonej ślizgowce.

Harry został sam. Nie przeszkadzało mu to za bardzo. Właściwie, przytłaczającym dla niego było nagłe przebywanie w sercu tak żywiołowej grupy. Do tej pory był zawsze sam, a teraz… Nie do końca jeszcze potrafił sobie z tym radzić. Tyle głosów dookoła nieco go ogłuszało. Ale w dziwnie przyjemny sposób. Sam nie spodziewał się, ze tak szybko do tego wszystkiego przywyknie. Co prawda, czuł się w tym wszystkim jeszcze dość nieswojo, ale nie przerażało go to. Bo po raz pierwszy odkąd pamiętał nie musiał uważać na każdym kroku.

Ruszył przed siebie, rozglądając się ciekawie na boki. Uśmiechnął się do myjącego łapkę, skrzydlatego, czarnego kota, a właściwie kociaka. Jak dowiedział się z etykietki na klatce, to cudo zwane było behemotem. Harry przyglądał się zwierzakowi zaciekawiony. Był słodki, a magiczna fauna zdawała się być coraz bardziej niezwykła. Poszedł dalej, wzdłuż klatek z futrzakami. Minął połyskującego złotymi szpilkami jeża. Potem mała istotkę, podpisaną jaki wyrven. Z bladobłękitnym futerkiem i okrywającymi grzbiet łuskami wyglądał jak hybryda chińskiego smoka z wężem, a może z jaszczurką? Przecież miał wszystkie... dwie, cztery... sześć łapek. I patrzył na niego złotawymi oczkami.

Na młodym smokowatym kończyła się sekcja futerkowców. Dalej zaczynały się terraria z wszystkim, co zimnokrwiste i pełzające. Oczywiście, w teorii. Harry otworzył szerzej oczy na widok latających we wnętrzu klatki węży. Kolejny był niewidzialny i zauważyć dało się tylko ślad, który zostawiał na piasku.

Przez krótki czas małego zaciekawiły otoczone tęczowymi bańkami ropuchy. Następna klatka zawierała jarzącą się delikatnym, fioletowym światłem jaszczurkę. Do kolejnego akwarium, tym razem po drugiej stronie przejścia sprowadziło go ciche prychnięcie. I cichy głos syczącego węża.

- Kolejjjny dzieciak, który nieee wieee, której sssekcji sssię trzymać!

Sarknęło leżące pomiędzy kamieniami, bajecznie kolorowe stworzonko. Był to mały, majacy niewiele więcej niż pół metra długości wąż. W jego małych, czarnych ślepkach pobłyskiwała irytacja. Z początku Harry zauważył, ze jego łuski układają się we wzorek z równoległych pierścieni. Na przemian żółtych i czerwonych. Potem jednak stworzonko syknęło i żółte pasy zniknęły. Została tylko czerwona, ostrzegawcza barwa.

- Wrrracccaj do ssszczeniaków... dzieciaku...

Wysyczało stworzonko, unosząc się, jakby do ataku. Ale Harry się nie wystraszył. Tylko uśmiechnął się do węża szerzej.

- Nieee musssisz tak na mnie prychaććć… - przekrzywił głowę na bok, widząc, jak wąż aż robi ruch w tył, a potem, nieświadomie parodiuje jego gest, wpatrując się w niego uważnie.

- Ty... ty mówisssz... - była zupełnie zaskoczona.

- Owssszem, a jest w tym cośśś dziiiwnego? Każżżdy człowiek mówiii!

- Ale nieee taaak… ccczarodzieje na ogół nie lubią, gdy ktośśś rozmawia z wężami… to źźźle possstrzegane…

- Dlaccczego?

Wąż tylko poruszył głową na boki. Gdyby mógł, prawdopodobnie wzruszyłby ramionami.

- To ma cośśś wssspólnego z tym, że jesteśśśmy złeee...

Zasyczała złowrogo. Chłopiec nie mógł powstrzymać rodzącego mu się na ustach uśmiechu.

- Jak masssz na imię?

Zapytał, całkowicie ignorując złowieszcze syczenie węża. Był nawet zabawny.

- Vea... - mruknął, a raczej mruknęła niechętnie. Oburzona, że jej autoprezentacja nie przyniosła spodziewanych skutków.

- Vea... - powtórzył Harry cicho - ccczekaj, to ty jesteśśś wężżżycą?

Spojrzał na nią zakłopotany. Stworzenie zachichotało.

- Taaak jaaakby... A tyyy?

- Harrry - Odpowiedział natychmiast, uśmiechając się do wężycy lekko.

0o0o0

- Sesha si seo si es sesser sesskhera. Sesse tess saee sa seseho sankhe, ssu selles sio Slyethe si Voesseres.

- Kasha seh saae sehor hios?

- Sehher shol…

Nemezis poczuła, jak po plecach przebiegają jej dreszcze. Stanęła i rozejrzała się zaniepokojona. Wężomowa nie była zbyt rozpowszechnionym darem. Dodatkowo niepokoiło ją, że Harry jest w pobliżu. Po cichu zbliżyła się do źródła dziwnego dźwięku. Zamarła. To, co widziała było po prostu niemożliwe. Poczuła, jak od razu robi jej się chłodniej. Potem zbliżyła się jeszcze bardziej. Z dziwną fascynacją słuchała tych śpiewnych, syczących dźwięków.

0o0o0

- Vea… małyyy… ktośśś śśsię na wasss patrzy... - zasyczała leżąca w terrarium obok, biało-srebrna istota. Też wąż. Ze świdrującymi, bursztynowymi oczkami i kołnierzem jak u kobry.

Harry momentalnie się odwrócił. Spojrzał na Nemi i uśmiechnął się nieśmiało. Chyba nie zrobił nic złego? Dlaczego ona tak na niego patrzyła? Vea tylko syknęła cicho. W czasie rozmowy z chłopcem powoli przybierała coraz spokojniejsze barwy. Teraz jednak wróciła do ostrzegawczej czerwieni.

- Harry? - Patrzyła na niego zupełnie oniemiała. Nie miała pojęcia, jak się zachować w takiej sytuacji. Chłopiec przekręcił głowę na bok i jakby skulił się w sobie niepewny.

- Tak?

Widząc jego reakcje dziewczyna zagryzła wargę. Wydawało jej się, że Harry już się zaaklimatyzował, że jest dobrze. Ale najwyraźniej on tylko dusi wszystko w sobie, żeby… co? Nie rozzłościć jej? Nie być kłopotem? Stać się niezauważalnym? Pokręciła głowa i podeszła do niego powoli.

- Harry? Ja nie mam nic przeciwko, tylko... to ty z nimi rozmawiałeś? - Miała straszną ochotę zmierzwić mu włoski uspokajająco, ale nie wiedziała, czy powinna.

- Tak... - odpowiedział cicho i spuścił ramionka. Tym razem nie mogła się powstrzymać. Pogłaskała go lekko. Harry uniósł głowę i spojrzał na nią dziwnie.

- Nie jesteś zła? Vea mówiła...

- Vea? - Spojrzała na niego uważniej.

- Nie… nie ważne… - mruknął cicho.

- Właśnie, że ważne! - Odpowiedziała stanowczo. Potem pogłaskała go po policzku.

- Kto to Vea?

Kiwnął w stronę klatki z sycącym wężem. Nemi zrobiła wielkie oczy. Stworzonko wyglądało na jadowite. I patrzyło na nią tak jakoś podejrzanie.

- Co ci powiedziała? - Zapytała dalej tym samym, cichym głosem.

- Że czarodzieje nie lubią, gdy ktoś jest wężousty... - Nemezis westchnęła ciężko. Potem wstała i przygarnęła go do siebie lekko.

- Owszem, nie lubią. Ale my mieszkamy na Nokturnie i różnimy się nieco od zwyczajowego wyobrażenia o czarodziejach. Zmierzwiła mu włoski raz jeszcze i uśmiechnęła się uspokajająco - wiedziałeś o tym wcześniej?

- O wężach? Nie.

- Kto to? - Wysyczała Vea, mierząc Nemi lekceważącym spojrzeniem.

- Nemi... - Odpowiedział chłopiec. Chciał coś jeszcze dodać, ale dziewczyna mu przerwała.

- Czy ona właśnie cię o coś pytała?

- Tak, kim jesteś - Nemi spojrzała na węża dziwnie.

- Powiedz, ze jej koszmarem sennym.

Harry już chciał się odezwać, kiedy wężyca prychnęła zniesmaczona.

- Przzzekażżż jej, żżże to ja będę jej kossszmarem sssennym. Jak nie przessstanie się na mnie gapić! I żżże ma ssstraszną sssierśśsć!

- Ludzzzie nie mają sssierśśści, tylko włosssy - poprawił zarozumiałego gada, a potem spojrzał na Nemi - Mówi, że sama będzie twoim koszmarem. Ona chyba rozumie, co mówisz - wąż ochoczo pokręcił głową - a poza tym… uznała że masz paskudne włosy.

Ślizgonka roześmiała się lekko. Ten gad nawet jej się podobał.

- Zapytaj, czy sama może przybrać taki kolor!

0o0o0

Jakiś czas później Harry chwytał Nemi za skraj płaszcza i robił słodkie oczki. Bał się jednak zadać nurtujące go pytanie. W końcu dziewczyna nie wytrzymała i stanęła w połowie sekcji z sowami. Otaczało ich miłe pohukiwanie. A ptasie pióra latały dookoła jak płatki ciepłego śniegu.

- Tak? - Zapytała w końcu - o co chcesz poprosić? I nie rób takiej miny. Ja doskonale wiem, ze ty czegoś chcesz! Wyglądasz prawie jak Nick.

Harry westchnął i na raz ogarnęło go jakieś takie zakłopotanie. Wbił wzrok w wyściełaną sianem podłogę pod stopami. Niepewnie rozgarniał słomę na boki. Ręce splótł za plecami bardzo mocno. W końcu, czując na sobie palący wzrok dziewczyny wydusił.

- No... bo ja... chciałem...

Zaciął się. Jak miał jej to powiedzieć! To by było niegrzecznie wykorzystywać jej uprzejmość! Poza tym, jeśli ona odmówi? Albo, co gorsza, zechce oddać go do Dursley'ów? On nie chciał być niewdzięczny. Uniósł głowę, czując jej rękę na ramieniu. W końcu westchnął jak skazaniec i na jednym wdechu wyświergotał:

- Bojachciałemprosićotegowęża,alejawiem, rozumiem,żesięniezgadzasz, przepraszam,żecizawracałemgłowęwybacz!

Dziewczyna patrzyła na niego lekko zszokowana. Chłopiec ponownie wbijał spojrzenie w podłogę.

- Harry. Nie zrozumiałam ani słowa! - Spojrzała na niego z uśmiechem i pokręciła lekko głową. - Powtórz to, tym razem wolniej.

Harry westchnął, a potem uniósł głowę. Spojrzał na nią przepraszająco.

- Bo ja chciałem cię... prosić... tego węża... kupić... bardzo... chciałbym... no bo...

Nadal było to nieskładne i przerywane jąkaniem, ale tym razem do dziewczyny dotarł ogólny sens. Zaśmiała się, patrząc na niego z niedowierzaniem.

- Gdyby Nick był taki słodki... - mruknęła. Potem chwyciła go za rękę - chodź. Trzeba się wrócić po nowego lokatora. Chłopiec spojrzał na nią z niedowierzaniem, a ona tylko się roześmiała.

0o0o0

Minęło kilka dni. Harry coraz lepiej czuł się w nowym otoczeniu i w nowym towarzystwie. Mimo to, nadal był nieśmiały. Bal się prosić o cokolwiek. Ale powoli wszystko zaczynało się zmieniać.

Była sobota, gdzieś, koło siedemnastej. Harry i Nemi szli jedną z zaśmieconych i ciemnych uliczek. Szerokim łukiem minęli dwa kundle gryzące się o starą kość i wyszli na trochę szersze przejście. Kamieniach zdawały się złowieszczo pochylać nad ulicą, w każdej chwili grożąc przechodnią śmiertelnym ciosem, jakiejś obluzowanej cegły. Na wysokości pierwszego pietra, pod oknami porozwieszano nawet metalowe siatki. Miały na celu zatrzymywanie spadającego gruzu. To prawdopodobnie one pomnażały nieprzyjemne wrażenie, jakie wywierała ta ulica.

Podeszli do jednego z ponurych sklepów, mieszczących się na półokrągłym zakręcie. Nad drzwiami wisiał złożony z łuszczących się, złotych liter. „Borgin i Burkes”. Coś tam Harry'emu świtało a pro po tej nazwy, ale nie był do końca pewien, co.

Weszli. Drzwi zaskrzypiały przeraźliwie. W środku było ciemno i duszno. Dookoła nich rozlokowane po całym sklepie stało mnóstwo dziwnych przedmiotów. Wiele z nich emanowało niepokojącą aurą. Podłoga pokryta ciemnym drzewem, ściany sczerniałą boazerią. Podeszli do lady. Nemi kilkakrotnie nacisnęła stojący na niej dzwonek, nim z zaplecza wynurzył się przysadzisty, łysawy jegomość. Zmierzył ich lekceważącym spojrzeniem i burknął coś cicho.

- Tak?

Nemi załatwiała swoje sprawy, a Harry w tym czasie uważniej przyjrzał się wszystkiemu, co leżało wystawione na półkach. Nie zwrócił większej uwagi na przekazywany ukradkiem pakunek. Zbyt pochłonęła go zawartość jednego z regałów. Sam nie wiedział, co go do niego ciągnie. Przecież stały tam tylko ksiązki. Chłopiec przyjrzał się uważniej ich grzbietom. Połowy tytułów nawet nie potrafił odczytać. Delikatnie wyciągnął dłoń przed siebie. Już prawie dotykał opuszkami palców jednego z tomów. Nagle podskoczył. To Nemi chwyciła go za rękę. Stanowczo odciągnęła od regału i zmierzyła go uważnym spojrzeniem. Za lada nikt już nie stał. Harry zmarszczył brwi. Ile mógł tam stać? Nemezis tylko spojrzała mu w oczy poważnie.

- Niczego tu nie dotykaj! - Nakazała, nie znoszącym sprzeciwu głosem. Potem złagodziła nieco uścisk na jego nadgarstku.

- To niebezpieczne, a teraz chodź. Mam jeszcze jedną rzecz do załatwienia i to wymaga twojej obecności!

0o0o0

Jakiś czas jeszcze błądzili w labiryncie ciemnych zaułków. Kiedy Harry prawie już nie czuł nóg, dziewczyna w końcu się zatrzymała. Stali przed wysokim, wybudowanym z cegły budynkiem. Podeszli do wielkich, drewnianych drzwi. Jak Harry miał się później dowiedzieć, w przeszłości ten budynek był browarem. Obecnie mieściła się w nim dość ciekawa instytucja.

Przed wrotami, oparty o ścianę w znudzonej pozie stał jasnowłosy chłopak. Mógł być najwyżej dwa lata starszy od ślizgonki. Spojrzał na nich, lekceważąco, unosząc daszek czapki.

- Czego tu? - Warknął. Spiął się, widząc Nemezis. Znali ja tu z napadów złości. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się krzywo.

- W... w czym różnią się optymizm i pesymizm? - Hasło jak zwykle dotyczyło jakiś dziwnych sentencji, które jej wuj uwielbiał, podobnie, jak mugolskie księgi

- W dacie końca świata - odpowiedziała spokojnie - a teraz otwiera drzwi! - Jakoś nie zaprotestował.

0o0o0

Po drodze jakoś nikt nie kwapił się, by ich zatrzymać. Nagle Nemi uśmiechnęła się z zadowoleniem. Otworzyła jakieś drzwi i weszła do środka bez pukania. Za biurkiem siedział wysoki szatyn, o niesamowicie niebieskich oczach. Wąski nos i wargi, oraz ostre rysy twarzy czyniły go zupełnie nie podobnym do ślizgonki. Czytał jakieś papiery i poprawiał tkwiące na nosie okulary zirytowanym gestem. Potem podniósł na nich zmęczony wzrok.

- Nemezis? Czy ja nie mówiłem czegoś o wchodzeniu bez pytania? - Dziewczyna spojrzała na niego bez cienia skruchy.

- Wybacz, wujku...

Uśmiechnęła się wrednie, mężczyzna potarł nasadę nosa i zmierzył ja chłodnym wzrokiem. Zawsze nazywała go wujkiem, kiedy czegoś od niego chciała. Przypominanie mu o łączących ich więzach krwi. Jak on mógł mieć do niej słabość.

- Czego chcesz? - Mruknął w kocu zirytowany - mam sporo na głowie, streszczaj się.

Popatrzyła na niego dziwnie, a potem wzruszyła ramionami. Skoro tak stawia sprawę, musiał być dość zajęty. Szczęście, że nigdy nie potrafił jej odmawiać. Nemezis uśmiechnęła się zwycięsko. I zaczęła wyjaśniać problem...

0o0o0

Harry szedł cicho, nieco z tyłu, ściskając dłoń Nemezis trochę wystraszony. Mężczyzna przedstawił się jako Sebastian Dracke. Obecnie prowadził ich w głąb jakiegoś nieprzyjemnego, ponurego magazynu. Mimo to chłopiec rozglądał się dookoła z zainteresowaniem. Hala musiała być stara w powietrzu unosił się zastarzały zapach kurzu i czegoś jeszcze, czego Harry nie potrafił rozpoznać. Znajdujące się wszędzie dookoła półki i regały wypełniały większe i mniejsze pudełka, wyładowane emitującymi dziwne aury przedmiotami. Harry nie rozpoznawał prawie żadnego z nich.

W końcu weszli w jeden z bocznych korytarzy. Tu wszystkie paczki były podobne. Małe, podłużne, ale wąskie i niskie. Emitujące wyjątkowo silne aury. Nemi co prawda nalegała, że sama sobie poradzi z doborem różdżki dla Harry'ego, ale wuj zbył ją prychnięciem. Wolał, zęby sama nie grzebała w jego towarach. Co prawda była jego rodziną i nawet dla niego pracowała, ale na Nokturnie to do niczego nie zobowiązuje.

W końcu stanął przed jednym z regałów. Sięgnął po jedno z pudełek na górnej półce. Wyjął z niego różdżkę i z namaszczeniem podał ją Harry'emu. Chłopiec przez chwile patrzył an niego zdezorientowany, a potem podniósł na Nemi pełne nadziei oczy.

- Machnij! - Poradziła rozbawiona. Z różdżki posypały się czerwone iskry.

- Czyli nie wille... - szatyn wymruczał do siebie, a potem uśmiechnął się lekko.

Przeszli do kolejnego działu. Tym razem wyciągnął różdżkę z dolnej półki. Podał ją małemu.

- Spróbuj tę - z różdżki wytrysnął złoty promień - smok się nada... - dalej szeptał do siebie, ale nie to drewno...

Wyciągnął inną różdżkę. Długą i bardzo ciemną. Kiedy tylko chłopiec jej dotknął wytrysnął z niej promień jasnego, srebrzystego światła.

- Ta się nada - zwrócił się do Nemi z dziwnym uśmiechem - ale tylko na zastępczą różdżkę. Widać będą mu potrzebne dwie.

Dziewczyna spojrzała na niego dziwie, ale nie skomentowała. Sebastian był lepszy od niej, jeśli szło o tajniki aury i różdżki, a także o inne magiczne artefakty.

- Nie powinno się posiadać dwóch różdżek o podobnych rdzeniach, bo mogło by się to źle skończyć, gdyby wróg jedną nam odebrał - gadał bardziej do siebie niż do Harryego. Ale chłopiec i tak słuchał go niezwykle uważnie - to różdżka z hebanu, rdzeń z serca smoka. Teraz potrzebujemy czegoś innego.

Przeszli do następnego rzędu, a potem do kolejnego.

- Nie sądzę, by jakikolwiek rdzeń z włosów do ciebie pasował. Spróbujmy wiec czegoś mniej konwencjonalnego. Drzewo różane, róg jednorożca. Bardzo twarda, ale niestety, łamliwa. To ze względu na rdzeń.

Harry wziął różdżkę do ręki. To wystarczyło, by pół działu wyleciało w powietrze. Różdżka wypadła mu z ręki, kiedy cofnął się wystraszony o krok. Szatyn zakaszlał i popatrzył na chłopca dziwnie. Przecież to był dzieciak! Jednorożec reagował tak tylko w spotkaniu z ciemnymi czarodziejami. Może aura była zbyt niezgodna. Kolejna, z piórami gryfa, włóknami z serca sfinksa i z czymś, czego Harry nie zapamiętał z mantikory też nie pasowały.

W końcu pan Dracke miał dosyć. Pociągnął ich na drugą stronę regału.

- Jeśli to nie zadziała, idź z nim do Ollivandera! - Warknął cicho. O dziwo, zadziałała. Mężczyzna ze szczerym zdziwieniem wypisanym na twarzy obserwował delikatne, kolorowe światło otaczające różdżkę. Potem spojrzał na chłopca poważnie.

- Jesteś wężousty - to nie było pytanie.

Harry i Nemezis patrzyli na niego równie zszokowani. Szatyn tylko uśmiechnął się pobłażliwie.

- Wiąz pospolity. Rdzeń z kła bazyliszka. Długa i giętka. Taka różdżka akceptuje tylko wężoustych.

Harry spuścił głowę i jakby schował się za Nemezis. Dziewczyna jednak tylko patrzyła na wujka ciekawie.

- Dlaczego nigdy mi tego nie powiedziałeś?

- Dlaczego miałbym? - Pokręciła głową. Potem uspokajająco zmierzwiła włosy Harry'ego. Chłopiec był na prawdę słodki, kiedy próbował chować się za jej spódnicą. Bądź szatą, jeśli idzie o ścisłość.

- Poza tym, to logiczne. Tak jak to, że z jednorożca nie rzucisz cruciatusa, a testral nie nadaje się do leczenia.

- Dlatego oblałam te praktyki! - Spojrzała na wuja wściekła. Mężczyzna tylko się zaśmiał.

- Trzeba było zmienić różdżkę. Przecież masz dwie! - Dziewczyna zaburczała gniewnie. Nic więcej jednak nie powiedziała.

0o0o0

Wyszli z budynku. Chłopak przy drzwiach ukłonił się im grzecznie. Nemezis zachichotała. Harry spojrzał na nią zszokowany.

- Jeszcze jedna rzecz, zanim zacznę cię uczyć zaklęć - powiedziała w pewnym momencie - musisz sobie przyswoić pewną... priorytetową na Nokturnie zasadę. Jak to kiedyś ładnie ujął Kostia... oczy w tyłku i dookoła głowy! - Chłopiec zaśmiał się cicho - i zawsze noś przy sobie drugą różdżkę!

- A po co mi to? Przecież ja mam dopiero...

- Bo nawet nie nosząc tu słynnego nazwiska możesz komuś podpaść. Albo, co gorsza podpaść Aurorom!

- Ale czy to nie ci, którzy walczyli z Volde... - umilkł pod jej spojrzeniem - Sama-Wiesz-Kim?

- Tak, a teraz się nudzą, lub odgrywają na wrogach, lub częściej, rodzinach wrogów. Po prostu chcę, żebyś uważał! I nie chodź nigdzie sam! Bo cię po powrocie oskórkuję!

Chłopiec z westchnieniem kiwnął na zgodę, a ona objęła go ramieniem. Potem przyciągnęła do swojego boku. Harry spojrzał na nią zażenowany, jego policzki paliły lekko. Dziewczyna tylko pokręciła głową. Ale nie wypuściła go. Tylko przygarnęła go bardziej, jednocześnie mierzwiąc mu włosy. Dopiero w połowie drogi chłopiec dał radę się odprężyć. Sam przytulił się do niej lekko. To było niesamowicie przyjemne uczucie. Przymknął oczy zadowolony. Zupełnie zapomniał o obijającej się o biodro nowej różdżce. Bliskość inne osoby była równie nowa, ale bardziej intrygująca. Poczuł takie dziwne ciepło w środku i sam nie wiedział dlaczego oczy mu zwilgotniały. Starał się to ukryć, a Nemi starała się nie pokazywać, że zauważyła cokolwiek dziwnego.

Rozdział XI

Kolejny dzień zaczynał się bardzo pogodnie. Mimo, że nad Nokturnem słońce nie dało rady przedrzeć się jeszcze przez warstwę pierzastych chmur. Harry leżał w pogrążonej w mroku sypialni. Zwinięty w ciasny kłębek. Z zaciśniętych warg nie wyrywał się nawet najcichszy dźwięk. Mimo to po p0oliczkach chłopca spływały łzy. Zacisnął małe dłonie na rogu poduszki. Potem nakrył głowę dłońmi, jakby się bał uderzenia.

- Nie…

Wyszeptał cicho, ściśniętym głosem. Policzki zrosiła mu nowa fala łez. Czując na ramieniu łagodny dotyk tylko zadrżał. I skulił się mocniej. Mimo to ktoś nieprzerwanie potrząsał jego ramieniem. W końcu otworzył zapłakane, czerwone ślepka. Przez chwilę mrugał, jakby zaskoczony tym, kogo zobaczył. Potem przylgnął go pochylającej się nad nim dziewczyny. Nemezis pogłaskała go delikatnie po włosach. O nic nie pytała. Było raczej jasne, że chłopca dręczyły koszmary. Odsunęła z niego kołdrę i wzięła go na kolana. Potem wymruczała kilka uspokajających głupstw. Uścisk rozluźniła dopiero, kiedy chłopiec przestał się trząść.

- Co się stało? - Zapytała cicho. Mały nie bardzo chciał odpowiedzieć, a może nie potrafił. Zacisnął tylko oczy. W końcu zduszonym głosem wyszeptał tylko:

- On.

Dziewczyna zrozumiała, o kogo chodzi. Teraz było to aż nazbyt jasne. Przeczesała dłonią spotniałe ze strachu włoski chłopca.

- Spokojnie, on cię tu nie dostanie - pocieszyła go łagodnym głosem - nie bój się. To tylko głupi mugol. Nic ci tu nie może zrobić. Spokojnie.

Obtarła mu z policzków na wpół zaschnięte ślady łez. Następnie uśmiechnęła się do niego łagodnie. Poprawiła go sobie na kolanach. Siedzieli tak jeszcze długo. W miedzy czasie do pokoju przebijało się coraz więcej światła.

0o0o0

Jakiś czas po śniadaniu do siedzącego z osowiałą miną chłopca ponowni podeszła Nemezis. Lekko musnęła jego zgarbione plecki.

- Co tam? - Zapytała cicho. Kiedy się do niego zwracała miała diametralnie inną barwę głosu, niż gdy na przykład biła Jerrego po głowie za kolejne przewinienie. Lub zniszczenie kolejnego mebla. Usiadła obok niego na stopniu. Spojrzała w kierunku, w którym patrzył mały. Szara, odpadająca tapeta w korytarzu. Przyciągnęła go lekko do swojego boku. Chłopiec tylko westchnął cicho.

- Nadal męczy cię ten sen? - Zapytała spokojnym, nie narzucającym się tonem. Chłopiec prawie niezauważalnie skinął głową.

- Tak. Trochę… - poczochrała mu włosy. Potem odwróciła jego twarz w swoją stronę.

- Wiesz, co mawiał mój wuj, kiedy złapał mnie na zamartwianiu się? Że trzeba się czymś zająć. Ja mam dla ciebie w sam raz coś ciekawego - spojrzał na nią dziwnie - ona tylko uśmiechnęła się enigmatycznie. Potem wstała i wyciągnęła w jego kierunku rękę. Mały przyjął ją z westchnieniem. Nie protestował, kiedy został pociągnięty do góry.

Dziewczyna zaprowadziła go aż na strychy. Minęła pokoje Jerrego i Kostii. Otworzyła drzwi w połowie korytarza. W pierwszej chwili chłopiec stanął jak wryty. Pokój, do którego właśnie weszli wyglądał dziwnie, jakby zastygły w połowie remontu. Po prawej stronie od wejścia była ceglana ściana. Tynk leżał na podłodze, jakby ktoś poodbijał go młotkiem. Naprzeciwko drzwi znajdowała się długa, pusta ściana. Żadnych zasłon, czy firanek. Puste okna wychodziły na osmolone, czy też poczerniałe ze starości mury kolejnej kamienicy. Chłopiec podszedł do okien. Jego kroki wzbijały z podłogi tumany kurzu. Spojrzał z okna w dół. Przejściem z trudem przedostałby się jeden dorosły, dodatkowo w dole płyną rynsztok. Cofnął się, krzywiąc, gdy nieprzyjemny zapach uderzył go w nos.

Od drzwi, w których wciąż tkwiła Nemezis ciągnęła się druga, nie otynkowana ściana. Pomieszczenie zamykała czwarta, podobna. Było tu całkowicie pusto. Chłopiec był pewny, że gdyby zawołał odpowiedziało by mu coś na kształt echa. Jednak nie wołał. Wrócił do dziewczyny, spoglądając na nią pytająco. Jeszcze raz obrzucił pomieszczenie dziwnym wzrokiem. Rozpadający się, zszarzały parkiet i zżółkły sufit dopełniały opisu tego, niezbyt małego pomieszczenia.

Dziewczyna z jednym miała jednak racje. Zaintrygowany chłopiec przestał zamartwiać się tym snem. Przekrzywiła głowę lekko na bok i uśmiechnęła się do Pottera zadowolona.

- Harry, witaj w naszej sali pojedynków - zaśmiała się, widząc jego minę. Potem wyjaśniła, że na razie zamierza go pouczyć tylko kilku podstawowych czarów. Takich jak Lumos, czy Wingardium Leviosa. W końcu, nie mogła zaczynać od czegoś bardziej skomplikowanego, a skoro chłopiec już tu był. Powinien się tego i owego nauczyć. Tak, na wszelki wypadek.

0o0o0

- Wingardle viosa! - W ścianę za plecami Nemezis uderzył kolorowy promień. Na boki przysnęły kawałki cegły i zaprawy.

- Stop! Harry źle! - Kiedy spojrzała na niego jej głos od razy złagodniał - nie tak Harry. Wkładasz w to za dużo siły. Nie denerwuj się tak. Na razie nie chodzi o to, by zaklęcie było jakieś widowiskowe. Masz unieść piórko, nie kłodę z Zakazanego Lasu. Jeszcze raz! Win-gar-dium le-vio-sa.

-Wingar dium Leviosa - z różdżki chłopca wyskoczył czarno-biały motyl i odleciał w kierunku północnego krańca pokoju chwiejnym, z lekka zawianym torem. Nemi odprowadziła go skonsternowanym spojrzeniem. Pokręciła głową i spojrzała na chłopca surowiej.

- Wingardium razem! Leviosa z akcentem na pierwszą sylabę. Spróbuj na tym piórze.

- Wingardium Leviosa! - Tym razem poszło dobrze. Piórko poderwało się i zawirowało. Jednak upadło, gdy chłopiec stracił koncentrację. Mimo to dziewczyna nagrodziła go uśmiechem. Harry aż się zarumienił. Rzadko go za coś chwalono. Dlatego niemal od razu, nie myśląc za bardzo powtórzył zaklęcie. Jednak zbytnio uwierzył w siebie. Kurz na podłodze wokół nóg chłopca zafalował jak woda, a potem zajął się jadowicie zielonym płomieniem. Nemezis ugasiła go jednym zaklęciem. Spojrzała na Harry'ego karcąco, a ten aż się cofnął. Wcisnął głowę w ramiona i skulony czekał na cios. Ten nie nadszedł. Nemi aż zbladła widząc taką reakcję. Podeszła do chłopca i pogłaskała go lekko po głowie.

- Wiesz, dlaczego poszło źle?

- Tak - odpowiedział jej z miną winowajcy.

- To dobrze, a teraz jeszcze raz! Będziemy to powtarzać, aż wykonasz to zaklęcie siedem razy z rzędu bezbłędnie!

0o0o0

- Lumos!

- Dobrze, jeszcze raz!

- Lumos!

- I ostatni raz!

- Lumos! - Różdżka po raz siódmy z rzędu zabłysła jasnym światełkiem. Nemi podeszła do chłopca.

- Nox! - Spojrzała na niego z zadowoleniem - gratulacje. Ale, jak na dzisiaj wystarczy. Spojrzała na ukurzonego chłopca i na salę. Na ścianach na pewno przybyło kilka nowych dziur. To dlatego nikt tu nie sprzątał, ani nie reperował sali. Nie miało to większego sensu. W drzwiach skierowała na małego własną różdżkę - Chłoszczyć! - Potem taki sam zabieg czyszczący powtórzyła na sobie. Za drzwiami chłopiec chciał jej oddać różdżkę, ale ona tylko pokręciła głową.

- Od dzisiaj jest twoja - wyjaśniła - i nikomu jej nie oddawaj. Chyba, że strasznie tej osobie ufasz.

- Ale...

- Żadnych ale! To twoja różdżka. Twoja i już.

- Ja... - bąknął chłopiec zażenowany - ja… dziękuję! - Niespodziewanie podbiegł do dziewczyny i przytulił ją lekko. Po korytarzy rozszedł się perlisty śmiech ślizgonki.

- Ależ nie masz za co kotku, nie masz za co! - Mimo to nie odepchnęła go. Zeszli na dół, a ona nadal przytulała małego ramieniem.

0o0o0

Przez kolejne dni nadal ćwiczyli zaklęcia. Na razie te najprostsze, ale nawet przy nich chłopiec zaczął zauważać różnicę między różdżką ze smoczym sercem i z bazyliszkiem. Ta druga, jakby lepiej z nim współpracowała. Vea zdawała się tym faktem zachwycona. Okręcała się dookoła nadgarstka chłopca i przyjmowała pokojową, srebrnawo-szarą barwę. Od czasu do czasu trącała też zadowolona różdżkę czubkiem łba.

- Dobrzzze, żżże zzze mnie podobnyccch nie zzzwykli robiććć różżżdżżżek - zwykła wtedy syczeć, co Harry nieodmiennie komentował, że nie dąłby jej przerobić na żaden wredny, plujący iskrami patyk. Nemezis nadal patrzyła na ich rozmowy z lekkim, ukrywanym na razie niepokojem. W końcu jednak dała sobie spokój z zamartwianiem się. Przynajmniej wiedziała, do jakiego domu powinien trafić mały i już wyobrażała sobie minę dyrektora. Poezja.

0o0o0

Harry bardzo polubił lekcje zaklęć. Ale kiedy pewnego dnia Nemi oświadczyła, że na jeden dzień je zawiesza chłopiec odetchnął z ulgą. Czary, nawet najprostsze potrafiły być wyczerpujące. W dodatku Nemi forsowała go tak, ze w tydzień opanował materiał, którego w Hogwarcie uczono miesiąc. Odpadła mu co prawda historia, opieka, zielarstwo i eliksiry. Ale i tak było to wyczerpujące. Zwłaszcza, pod względem magicznym. Chłopiec nawet nie podejrzewał, że także pod tym względem jest testowany. Dziewczyna sprawdzała jego wytrzymałość i była w szoku. Normalnie, taką ilość zaklęć dało się rzucać po półrocznej nauce. Albo talent Harry'ego był tak wielki, ze rozwinął się samoistnie, albo chłopiec ma wręcz niewyczerpane pokłady energii. Zarówno jedno, jak i drugie, dobrze mu wróżyło na przyszłość.

Z powodu odwołanych zaklęć mały nie wiedział jednak za bardzo, co ze sobą robić. Przez jakiś czas próbował pomagać Kostii w kuchni, ale ten widać był typem samotnego mistrza. W eliksirach był ponoć równie dobry. Szczególnie w tych, o właściwościach wybuchowych, lub palnych. Jerry posuwał się nawet do żartów na temat, jaka to szkoda, że przetwarzanie alkoholi w Hogwarcie bierze się dopiero na szóstym roku. Bo ten młody Rosjanin miał dopiero przed sobą.

Następnie chłopiec zaszył się na kilka godzin w pokoju pełniącym rolę biblioteki i małego gabinetu Nemi. Gabinet głównie z nazwy. Chłopiec czytał o historii magicznego świata z jakiejś starej księgi. Jakoś nie przeszkadzał mu odstraszający Kostię i resztę wystrój pomieszczenia, a tu chodziło głównie o poukładane na ostatniej, najwyższej półce zatopione w jakimś płynie żaby. Harry był za niski, by je dojrzeć. Więc w błogiej nieświadomości uczył się o zawiłościach relacji z mugolami, za czasów założycieli.

Spokój przerwało mu jednak nagłe wtargniecie do biblioteki pewnej, rudowłosej osóbki. Cat spojrzała na niego dziwnie, a na trzymaną przez niego książkę ze szczerym wstrętem.

- Historia... - wycedziła - nie martw się. W szkole oduczą cię zbliżania się do książek historycznych już w pierwszym miesiącu! Mały wolał nie dociekać, o co biega.

Jakiś czas później siedział pomiędzy Jerrym a dziewczyną. Znajdowali się na dachu, nad gankiem. Harry nawet nie podejrzewał, ze można tu wejść. Ale chłopiec nie znał tego miejsca tak dobrze, jak Jerry. I nie miał inwencji Cat. Wyleźli tu przez okno z korytarza. Żeby się nie zamknęło, podstawili pod szybę ową książkę do historii magii.

Obecnie zaś cała trójka beztrosko machała nogami nad głowami przechodzących ulicą nielicznych, zakapturzonych postaci. Obrzucili jakiegoś dwugłowego kundla przyniesionymi przez Cat twardymi, wręcz niejadalnymi karmelkami. Kundel się nie obraził. Obrócił się, szczeknął na nich kilka razy, a potem wcisnął nos w kostkę brukową i metodycznie zaczął zaklejać sobie obie paszcze.

W tym samym czasie Cat i Jerry wyłożyli Harry'emu swoją ofertę. Chłopiec rzucił psu ostatniego cukierka i spojrzał na nich zszokowany. Lekcje z magii, to rozumiał. Ale porady o tym, jak się bić? Z początku chciał stanowczo odmówić. Ale nagle coś mu się przypomniało. Szczerzący się wrednie kuzyn, zamykający go w komórce. Dudley odbierający mu otrzymaną na szkolnych mikołajkach czekoladę. Dudley wrzucający go twarzą w dół do piaskownicy, tak, że mało się nie udławił. Dudley i jego kumple goniący go aż do śmietników. Dudley kopiący go na placu zabaw. Dudley odbierający mu zeszyt i śmiejący z niego przy całej klasie. Dudley szydzący z niego na przerwie. Dudley popychający go na ziemie tak, że zdarł dłonie do krwi. Dudley, Dudley, Dudley. Przed oczami migały mu coraz to nowe obrazki, przedstawiające kuzyna. Czasami pojawiali się jego koledzy, czasami wuj, ale jego życie było by definitywnie prostsze, gdyby był od młodego Dursleya większy. W końcu spuścił głowę i spojrzał w dół żałośnie. Odpowiedziało mu takie samo spojrzenie czterookiego sierściucha. Karmelki się skończyły.

- Ale jak wy to sobie wyobrażacie?

Ruda dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo. Potem jej oczy rozbłysły zadowoleniem.

- Nie martw się. Nie nauczymy cię za dużo. Każdy sam musi dojść do tego, jak się bić. Ale kilka informacji nie zawadzi - Jerry za plecami Harry'ego wybuchnął śmiechem.

- Kocham cię ty mój geniuszu zła! - Dziewczyna nadal uśmiechała się zadowolona.

- Jako pierwsze zapamiętaj. Jeśli możesz, wiej - uśmiechnęła się do niego przekornie - ale jeśli nie możesz, wtedy - chwyciła rękę chłopca i ścisnęła ją w pieść - kciuk idzie do dołu. Jeśli bijesz się ot tak, wtedy uderzaj w nos, lub w oko.

- Lepiej w nos - wpadł jej w słowo Jerry - będzie morze krwi!

- Dokładnie. Jeśli jednak bijesz się na poważnie, wtedy uderzaj w gardło, lub w szczękę. Ale i tak lepiej próbuj uciekać!

- Dlaczego?

- Jesteś mały - zmierzyła go krytycznym wzrokiem - szczerze mówiąc, masz marne szanse z kimkolwiek. Lepiej skupiaj się na różdżce. I na ucieczce!

Chłopiec westchnął niezadowolony. Jerry szturchnął go lekko w ramie.

- Nie załamuj się. W tym świecie różdżka i tak jest ważniejsza, a ty zdajesz sobie całkiem nieźle z nią radzić.

Twarz Harry'ego rozświetlił niepewny uśmiech. Jeszcze nie przywykł, ze ktokolwiek go chwali.

- Jeśli ktoś cię złapie od tyłu, staraj się przyłożyć mu głowa w nos. Ale to działa, gdy jesteś cię mniej więcej podobnego wzrostu.

- Poza tym, zostaje splot słoneczny i tam, gdzie boli - Jerry skrzywił wargi zgryźliwie.

- No i zawsze możesz deptać po palcach. Chociaż... takiego chucherka jak ty nikt by nawet nie poczuł - Harry zarumienił się zażenowany, a Cat uśmiechnęła rozbawiona - nie bież tak wszystkiego do siebie. Ślizgoni zazwyczaj są wredni i nie przebierają w słowach. My tu jesteśmy naprawdę kulturalnymi dziećmi.

- No i możesz gryźć, drapać i wsadzać palce do oczu. Taka babska zagrywka… Au! To bolało!

- Bo miało boleć! - Cat prychnęła oburzona - i jeśli mogę coś przypomnieć. To ty gryziesz w trakcie bitki! Nie ja!

Zaczerwieniony chłopak schował się za Harrym, a dziewczyna roześmiała się zwycięsko. Potem spojrzała na małego z dziwnymi błyskami w oczach.

- Jeśli bijesz się na poważnie, zapomnij o czymś takim, jak pojecie honorowej walki. Nie istnieje. Kopiesz leżącego i wykorzystujesz wszystkie słabe punkty przeciwnika. On raczej nie będzie się zastanawiał i ty też nie powinieneś.

Chłopiec skinął głową, a Jery westchnął z irytacji.

- Czego ty uczysz to dziecko, rudy sierściuchu - tym razem nie zdążył się uchylić, i dostał w zęby. Z pękniętej wargi pociekła krew, ale on nadal uśmiechał się nieco krzywo.

- Wredna baba - mruknął, ścierając szkarłatny płyn z brody. Potem uciekł z balkonu. Prawdopodobnie pójdzie przeszkadzać Kostii. Oczywiście po tym, jak blondyn już go opatrzy.

Potem jakiś czas Harry i Cat siedzieli w ciszy. Mały głęboko się zamyślił. Jego wzrok nie skupiał się na niczym szczególnym, ale nagle zrobił się dziwnie pusty. Oczy chłopca błądziły po zaciekach na tynku kamienicy z naprzeciwka. Oparł dłonie na spękanym betonie za plecami. Powoli jego spojrzenie przeniosło się na odłażącą z okien szaro-niebieską farbę, potem na spłowiałe, potrzaskane dachówki. Spojrzał w dół obojętnie. Na ulicy poza śmieciami nie było niczego ciekawego. Nawet żądny słodyczy kundel gdzieś sobie poszedł.

Nagle usłyszał znajomy śmiech. Spojrzał nieco w bok i aż się uśmiechnął. Wąską ulicą szły dwie postacie. Trzymały się za ręce, ale widać było, że to raczej z przekory, niż z jakiegoś specjalnego uczucia. Z góry nie widać było osłoniętych kapturami twarzy. Ale Harry rozpoznał ogólna budowę obu postaci. Niższa okręciła się dookoła wyższej, a potem musnęła ustami jej policzek. W powietrzu poniósł się przenikliwy, wampirzy śmiech. Nemi odeszła i zdjęła kaptur. Teraz chłopiec miał doskonały widok na różowe kosmyki.

- Dzięki za odprowadzenie! - Dziewczyna pomachała do wampira wesoło - ile jeszcze będę robiła za twoją wymówkę?

- Ile trzeba kochana! - Odkrzyknął wesoło - ale pamiętaj! Tę kolejkę nadal mi wisisz!

Dziewczyna westchnęła teatralnie, potem weszła do kamienicy. Natanie oddalił się spokojnym krokiem, kręcąc głową i mrucząc coś do siebie. Z tej odległości Harry nie dosłyszał, co. Z dołu za to dochodziło już trzaskanie drzwiami i wrzaski Nemi. Nie ma co. Spokojny dzień właśnie się skończył.

Rozdział XII

Szelest peleryny z plecami, jakiś niepokojący cień na ścianie. Nemezis czuła spływającą pomiędzy łopatkami stróżkę zimnego potu. Pokręcił głową i przyśpieszyła nieznacznie. Chlupot, jakby ktoś wlazł w kałużę, pisk przerażonego szczura. Miała kłopoty. Dosłownie czuła, jak bruk pali jej się pod stopami. I nie miała dokąd uciec. Równie niepokojące hałasy dochodziły z prawej i z lewej strony.

Szybko spojrzała w bok, szły tamtędy trzy dziwnie znajome sylwetki. Znajome prawdopodobnie z powodu mundurów. Szare, obszyte czerwonymi nićmi peleryny powiewały za nimi jak znak rozpoznawczy. Aurorzy! Czuła ich oddech na karku. Jeszcze dawała radę kluczyć pomiędzy starymi, miejscami pozapadanymi kamienicami. Ale doskonale widziała, gdzie ją prowadzą, a ona nie miała jak się wyrwać. Przed nią tylko ślepy zaułek z pustą ścianą starego magazynu. Zostały jej do niego najwyżej ze trzy przecznice, a co wtedy? „Proszę rzucić różdżkę i ręce na kark…” w najlepszym wypadku. Jeśli znajdą przesyłkę… na pewną ją znajdą! Wtedy koniec!

Jej dłoń niemal automatycznie zacisnęła się na spoczywającej w kieszeni paczce. Doskonale wiedziała, że to ta sama, która wczoraj zniknęła z pewnego wydziału z ministerstwa. Szesnaście nowiutkich zmieniaczy czasu. Niestety, jeszcze obłożonych zaklęciami zabezpieczającymi. Nie nadawały się do użytku. Warknęła cicho i skręciła w kolejny zaułek.

Zostało jej tylko jedno. Wolną dłoń uniosła do wiszącego na szyi łańcuszka. Srebrny kruk był dziwnie ciepły w dotyku. Naciągnęła kaptur głębiej na twarz. Ścisnęła wisiorek, aż z palca popłynęła kropla krwi, bezgłośnie spływając po wygrawerowanych w srebrze piórkach. Skupiła się na tylko jednej myśli. „Natan! Alarm! Aurorzy! Przy starych magazynach! Tam, gdzie znaleźliśmy wisielca!” Mocno skupiła się na wyobrażeniu tego miejsca. Miała nadzieję, ze wiadomość dotarła do młodego wampira. Kropla krwi spadła na zachlapany bruk. Dziewczyna ponownie docisnęła palec do miniaturowego, ptasiego dziobu. Spłynęła kolejna kropla. Kolejna rozpaczliwa wiadomość. Jeszcze tylko raz i wyszła na pusty placyk. Nikłe światło słońca z trudem przebijało się przez chmury. W zaułku nie dało się odróżnić gdzie pada cień budynków, gdzie nie. Przez głowę przemknęła jej chaotyczna myśl, ze chyba powinna przypomnieć sobie wszystkie, znane czary.

Nagły trzask aportacji i stukot wysokich butów na twardym bruku rozproszyły jej uwagę. Uniosła głowę i zamarła. W pierwszej chwili była pewna, ze kolana ugną się pod nią z ulgi. Przed nią stała wysoka, zakapturzona postać. Usta profesora eliksirów wykrzywiał drwiący grymas.

- Idiotka! - Warknął, nieco zdegustowanym głosem. Potem złapał ją pod ramię, trzask i już ich nie było. Aportował się w bezpiecznym miejscu. Patrząc na nią z pozoru spokojnie, tylko w oczach było widać, jak bardzo jest wściekły.

- Coś ty tam, do cholery robiła? - Zapytał, patrząc na nią zimno. Nemi przez chwilę patrzyła na niego ogłupiała. Potem spuściła głowę. Rzadko się zdarzało, żeby mistrz eliksirów podnosił głos, a jeśli już to robił, było źle. „Tym razem wyjątkowo źle” uznała, kiedy uniosła głowę i spojrzała mu w oczy ze skruchą. Snape wyglądał, jakby ją miał zamordować gołymi rękami.

0o0o0

Grupka młodych patrolowych wypadła na placyk w chwilę, po tym, jak Snape i Nemi zniknęli. Mieli dość nietęgie miny. Zwłaszcza, kiedy przełożony wysunął się z jednego z bocznych przejść i spojrzał na nich piorunującym wzrokiem.

- Niech was avada partacze! - Warknął, ale jakoś bez przekonania. W końcu wiedział, że przydzielili mu żółtodziobów zaraz po egzaminie. Mówiąc potocznie, został niańką - Kto był odpowiedzialny za zabezpieczenie terenu?

Z wahaniem rękę uniósł wysoki, byczkowaty chłopak. Mężczyzna bez trudu przypomniał sobie jego egzaminy. No tak, było spojrzeć w akta, kiedy przydzielał zadania, ale teraz nic już nie był w stanie zmienić.

- Gdzie tarcza antyteleportacyjna? - Podwładny robił krok w tył i speszoną minę. Auror prychnął - Dodatkowe patrole od dzisiaj, do końca tygodnia! A reszta na co czeka? Migiem i wracać mi do roboty! Nie jesteście na wakacjach!

0o0o0

- Nemi!? Gdzie byłaś!? - Warknął Kostia, wymachując chochelką, kiedy tylko weszła do kuchni. Dziewczyna prychnęła i ciężko opadła na krzesło. Ze złością rzuciła paczką zmieniaczy czasu na blat.

- Wpadłam - oświadczyła głucho - i Snape mnie wyciągnął... - Blondyn zagwizdał przeciągle.

- To ci nie zazdroszczę... - Mruknął cicho, patrząc na dziewczynę ze współczuciem - był wściekły?

- Był.

- Darł się?

- Tak...

- Nie zazdroszczę.

Dziewczyna spojrzała na niego ponuro, a oni zrobił gest. Jakby zamykał sobie usta, a potem wyrzucał klucz. Potem zrobił dziwną minę.

- Ale nie widzieli cię?

- Nie. I na szczęście nie mają na mnie jeszcze kartoteki.

- Jeszcze... - zamruczał Kostia, kręcąc głową - zjesz obiad? - Z westchniemy zmienił temat. Nemi pokiwała na tak, z wdzięcznością. Jednak tłumaczenie z całego zajścia nie minęło jej całkowicie, Tylko odroczyło się w czasie.

0o0o0

Następny dzień obył się bez podobnych niespodzianek. I profesor Snape mógł wrócić do swojej ponurej, milczącej egzystencji, a mieszkańcy Pogromców Wizengramotu, do dalszego narażania się na kłopoty. Znaczy tego dnia jakoś tak mniej, wciąż mieli w pamięci opowieść Nemezis. Nie powstrzymało to jednak Cat od wprowadzenia w życie pewnego dość szalonego pomysłu. Mianowicie, najpierw złapała Pottera za koszulę. Potem rozejrzała się uważnie. Kiedy uznała, że starszej ślizgonki nie ma w pobliżu uśmiechnęła się przebiegle. Nim chłopiec zdążył zaprotestować został wyciągnięty przed kamienicę. Niestety, Nemi ich nie zauważyła. Harry odwrócił głowę i spojrzał na Cat pytająco. Po oczach widać było, jak wraca dawne zalęknienie. Dziewczyna jednak tylko uśmiechnęła się uspokajająco. Mimo to, jej oczy błyszczały gorączkowo, a włosy odstawały na wszystkie strony, jak u doktora Frankensteina na chwilę przed uderzeniem pioruna.

Sięgnęła za mieszczącą śmietniki wnękę i wyciągnęła... miotłę. Harry jakby oklapł w sobie. Bo co ciekawego może być w takim nudnym przedmiocie. Ale Cat nadal patrzyła na niego wyczekująco. Nagle trybiki lekko zardzewiałej wyobraźni zaczęły przeskakiwać w głowie Pottera. Czarownica... magia... miotła... to brzmiało jakoś znajomo. Nagle jego oczy zabłysły zadowoleniem. W bajkach czarownice na miotłach latały... czyżby... Mina Cat raczej by na to wskazywała. Harry przekrzywił głowę na bok. Potem kiwnął niż w drugą stronę. Wskazał palcem na miotłę.

- Ona jest magiczna? - Zapytał z wahaniem. O ile to możliwe, uśmieszek Cat tylko się poszerzył.

- Bingo!

- Na niej się lata?

- Oczywiście! Słyszałeś o quidditchu?

- Nick coś wspominał… ale… To ta gra z tłukącymi piłkami?

- Tłuczkami - poprawiła automatycznie - ale dzisiaj nie będę cię przecież atakować tłuczkiem… Dzisiaj… Pobawimy się miotłą! - Gdyby to nie było oznaką tchórzostwa, w tym momencie Harry zrobiłby krok w tył. Oczy rudzielca błyskały nieco maniakalnie - nie masz nic przeciwko? - Harry z trudem przełknął ślinę.

- Nie... - Odpowiedział słabo.

- Świetnie! - Zakrzyknęła podekscytowana dziewczyna. Cud, że wokół niej nie zgromadziło się jeszcze małe zbiegowisko, robiła niezłe przedstawienie. Na szczęście dla Harry'ego ulica wciąż była pusta. Cat wyciągnęła drugą miotłę i spojrzała na Harryego uważnie - to tylko komety... - jej wzrok mówił skrytykuj moją miotłę, a powieszę - ale z tych nowszych! - W jej głosie wyczuwalna była sugestia - wiec lata się całkiem przyzwoicie - cała jej pozycja wskazywała, że jest zdolna bronić honoru miotły jak rozjuszona kotka młodych. Harry nie protestował, bo nie bardzo wiedział, w jakim temacie. Cat wróciła do szczerzenia się niby uśmiechnięty rekin. Mniejszą miotłę, należącą do Nicka notabene, położyła na bruku.

- Podejdź tu - nakazała - Wyciągnij rękę nad miotłę - pokazała, jakim gestem - i powiedz Do Mnie! Równie skuteczne było by W Górę Cholero... ale ogólnie przyjęło się do mnie.

- W górę! - Powiedział Harry, uśmiechając się do niej w połowie niepewnie, w połowie przekornie. Chyba zaczynał się przyzwyczajać. Miotła podskoczyła, a Cat się zaśmiała.

- Można też tak, a teraz na nią wsiądź! - Widząc minę Pottera zachichotała - Normalnie, jakbyś siadał na trzepaku, albo czymś w tym rodzaju!

Harry chciał jej powiedzieć, z coś takiego nie jest normalne, ale zrezygnował. Nie czuł się na tyle pewnie, by komuś się tu sprzeciwiać. Nawet, kiedy było by to tak bardziej na żarty. Pełen najgorszych przeczuć przełożył nogę nad trzonkiem miotły. Spojrzał na nią wielkimi, trochę wystraszonymi oczami.

- Co teraz?

- Pochyl się do przodu i poskocz.

Chłopiec poczuł się jak idiota. Powinien zaprotestować, ale jakoś nie chciało mu to przejść przez gardło. Wykonał jej polecenie. Najpierw przeniósł ciężar ciała do przodu, potem podskoczył. Poczuł się jeszcze gorzej, gdy nic się nie wydarzyło. Dziewczyna pokręciła głowa lekko.

- Powtórz wszystkie ruchy, tylko się tak nie bój. I skupiaj się na zmuszeniu miotły do lotu. Ona wyczuwa, że się boi. W ten sposób polecisz najwyżej w dół.

Wzbił się dopiero za trzecim razem. Z wielkimi oczami wpatrywał się w znajdującą się dwa metry poniżej ziemię. Nie zwrócił uwago na to, że Cat po raz kolejny wybuchła śmiechem. Uniósł tylko głowę i spojrzał na nią, nadal z tym samum wyrazem twarzy. Dziewczyna tylko machnęła ręką.

Harry odetchnął i ujął trzonek miotły mocniej. Jego twarz powoli się uspokajała. Potem pojawił się na niej wyraz błogiej radości. W tej chwili czuł się bardziej na miejscu, niż kiedykolwiek wcześniej. Delikatny wiatr szarpał mu włosy. Przymknął oczy z przyjemności. Nagle usłyszał, jak Cat woła jego imię. Spojrzał w dół. Zamarł.

Pod stopami miał dobre kilka pięter. Rozejrzał się i skonsternowany zauważył dachy pobliskich zabudowań. Otaczała go gęsta chmura… czegoś. Przypominała mgłę, ale nie była wilgotna. Nie utrudniała również oddychania, jak smog. Była jednak identycznie ciemnoszara i pachniało w niej czymś dziwnym, jakby popiołem. Gdzieś w dali migotały nagłe, różnokolorowe wyładowania. Znacznie mniejsze od błyskawic. Harry zaśmiał się cicho. Wiec to te chmury pochłaniały całe światło słoneczne, zapewniając Nokturnczyką zalegający na ulicach mrok...

- Cat! - Zawołał po chwili, już mniej szczęśliwy - Jak stąd zejść!? - Cat wzruszyła ramionami, co było widoczne nawet z tej odległości.

- Przechyl się do przodu! - Krzyknęła - i pomyśl, o drodze w dół... - Przerwał jej furkot wiatru i krzyk. Po chwili obok niej przemknęła kolorowa, powiewająca przybrudzoną szatą postać. W tej chwili „Kometa” naprawdę wyglądała jak kometa.

W ostatniej chwili, tuż przed zderzeniem małemu udało się poderwać miotłę do góry. Wzbił się, szurając podeszwami startych tenisówek o mur jednej z sąsiednich kamienic. Wykonał niespodziewaną pętlę i zatrzymał się, przyciśnięty do trzonka miotły nogami i rękami.

- To... było… straszne… - wyjąkał.

- Więc się uspokój! Gdybyś nie reagował tak gwałtownie nic by się nie stało!

Harry westchnął tylko cicho. Jej było dobrze mówić. Stała na ziemi i to nie jej groził upadek, oraz ewentualne przerobienie na naleśnik! Z jękiem strachu chłopiec oderwał się od styliska miotły. Ręce lekko mu się trzęsły. Usiadł, nadal kurczowo ściskając Kometę udami. Odetchnął kilka razy. Potem przywołał uczucie, którego doświadczył, gdy wznosił się za pierwszym razem. Od razu mu to pomogło. Skupił się na tym dziwnym wrażeniu. Tym razem nie miał problemu ze spokojnym dostaniem się na dół. Wylądował niedaleko Cat i uśmiechnął się z dumą. Dziewczyna kiwnęła z uznaniem.

- Spróbuj jeszcze raz! - Poradziła - za pierwszym razem wszyscy spadają. Gratulacja! - Mrugnęła do niego psotnie - miałeś szczęście!...

0o0o0

- Nie! Ścigający, to ten, który rzuca kaflem! - Zawyła dziewczyna z rozpaczy, jakieś pół godziny później, gdy siedzieli na wejściowych schodach, przygryzając ukradzione z kuchni wczesne gruszki.

- Ale przecież ten zawodnik ściga znicza! - Przypomniał jej Harry - powinien być ścigającym!

- Ale jest szukającym! Bo zanim zacznie ścigać znicza musi go znaleźć!

- To się powinien nazywać Sherlock Holmes!

- Kto?

- Taki mugol… z ksiązki…

- Aha! I tak nie kojarzę! Ale, wtrącając do tematu! Za zniczem gania szukający! Obrońca waruje przy bramkach. Ścigający ścigają się w drodze do bramek przeciwnika, podając sobie kafla... a pałkarze... no cóż pałują drużynę przeciwnika, nierzadko nokautując także swoich. Ale to zwykle, gdy należą do rodziny Crabe, albo Goyle.

- Aha - mruknął Harry mało inteligentnie. I tak niewiele z tego rozumiał.

0o0o0

- Złoty znicz!? - Zakrzyknął chłopiec zainteresowany, nagle się ożywiając. A już myślał, że w tej grze nie będzie niczego ciekawego. Co prawda, podobno chłopcy nie powinni się interesować świecidełkami, ale Pottera można było pod tym względem porównać do sroki, lub smoka, którzy kolekcjonują wszystko, co się świeci. Nie ważne, czy to klejnoty, czy jak w przypadku pewnego historycznego już smoka... nocnik Merlina. Oczywiście, to ostatnie raczej by Harry'ego nie zainteresowało.

- Tak, złoty. Prawdziwy złoty. Ale na Nokturnie raczej się takich nie używa - Harry oklapł - czy ty zdajesz sobie sprawę, jak często byłby tu kradziony? - Chłopiec przekręcił głowę na bok - stanowczo za często. Dlatego my używamy takich!

Wyciągnęła przed siebie rękę z szamoczącą się, całkowicie czarną i lekko połyskującą kuleczką.

- Co to?

- Znicz. Tylko taki, którego nie widać na tle budynków. Trudniej go złapać a jeszcze trudniej ukraść. No i nie jest aż tak cenny, jak ten złoty. Takie można tu kupić już po pięć sykli. Złoty kosztuje tyle samo, tylko w galeonach.

Harry kiwnął głową rozumiejąc. Złoto równa się zarobek, znaczy nie dla dzieci z Nokturnu. Ale ten czarny też błyszczał się zachęcająco... I tak ładnie migał ciemnografitowymi skrzydełkami...

- Mogę? - Zapytał Harry niepewnie.

- Owszem... jak mi go zabierzesz! - Cat mrugnęła do niego psotnie.

0o0o0

Harry wszedł do salony krokiem człowieka, który marzy tylko o tym, by zwalić się na kanapę i zapaść w długi, monotonny zimowy sen. Osunął się w fotel ledwie żywy. Cat prawie go zamordowała. Gdyby wiedział, ze odebranie jej piłeczki będzie taki trudne, chyba nawet by nie próbował. Ruda dziewczyna na pewno była od niego lepsza w lataniu i znała Tyle dziwnych figur, aż się Harryemu kręciło w głowie.

Po chwili jednak uniósł dłoń na wysokość oczu. Uśmiechnął się z satysfakcją. W końcu jednak udało mu się złapać znicz. Miał świadomość, ze przy ostatnim podejściu dostał fory. Mimo to słodki smak zwycięstwa był niczym nie skażony.

Nagle Harry poczuł, jak coś ociera mu się o łydkę. Potem wpełza po niej na fotel. Okręca mu się dookoła ręki. Dopiero wtedy Vea pozwoliła, by ją zobaczył. Kolejna specjalna zdolność zmienno kolorowego węża. Potrafiła przybrać takie barwy, by stać się niewidzialna. W chwili obecnej miała przyjemny dla oka kolor lapis-lazuri z cienkimi jak nitki białym żyłkami. Czarne w chwili obecnej oczy spojrzały na Harryego z zaciekawieniem, a rozdwojony język delikatnie badał fakturę znicza.

- Fuuuj! - Prychnęła w końcu wężyca - niiie dośśść, że nie jadaaalne, to jjjessszcze metalolllowe i maaagiiiczne! Cooo tooo? Ccczy to, to ssspraaawiło, że wyglądasssz jak myaasz pod konieccc zaaabawy?

Wężyca przekręciła głowę na bok, w bardzo wdzięcznym geście. Potem trąciła jego dłoń łebkiem, domagając się pieszczot.

- Czyżżżby ktośśś był zzzazzzdrosssny? Nie marrrtw sssię. To tylko piłłłka - Pogłaskał ją po miłej w dotyku, łuskowatej skórze - I nikttt niiieee potrafiłby mi zzzaaastąpić cieeebieee. To ty mnie ratujesssz przed tymi wssszyssstkimi potworami!

- Akurat! Wyssstarczyłby kottt!

- Ale z kotttem nie pogadam! Pozzza tym, to ty mnie occcaliłaśśś przed tą myssszą ossstatnio!

- Była mniejsssza od ccciebie i sssię ccciebie bała!

Tego Harry nie skomentował, tylko taktycznie zaczął drapać Veę w miejscu, gdzie głowa przechodziła w wężową szyję. Wężyca od razu zapomniała o prowadzonej dyskusji, a Harry śmiał się w duchu. Kochał to stworzenie, podobnie, jak cały Nokturn. I z każdym dniem przywiązywał się do tego miejsca coraz bardziej.

Rozdział XIII

Harry szukał miejsca, w którym mógłby na chwilę odetchnąć od panującego wszędzie rozgardiaszu. Po cichu wsunął się do jadalni. Odwrócił się i parsknął śmiechem. Cały stół zasłany był papierami i piórami, ale to nie to rozśmieszyło chłopca. Nad tym bałaganem stał Kostia. Pochylał się nad imponującej wielkości pergaminem i skrupulatnie coś notował. Ręce, palce, czubek nosa i prawą brew pokrywały małe plamki atramentu. Nawet koniuszek języka, który wysuną, chyba biedząc się nad czymś okropnie skomplikowany, był niebieski. Jedyną reakcja na śmiech Harryego było to, że Kostia podniósł głowę. Jednak spojrzenie, jakim obdarzył Harryego było niezbyt przytomne.

- Stało się coś? - Zapytał głosem sugerującym, że jeśli nic, to raczej mu nie przeszkadzać. Wbrew jego oczekiwaniom Harry mruknął tylko:

- Nie.

- Wiec dlaczego się śmiejesz?

- Masz coś na nosie.

Kostia machnął ręką, tylko powiększając kolekcje atramentowych smug na twarzy. Potem machnął na Harry'ego.

- Już?

- Nie, ale nie ważne... co robisz?

Blondyn westchnął ciężko. Najpierw jeszcze raz przetarł dłonią twarz, potem przejrzał się w szybce kredensu. Zagwizdał z uznaniem.

- Czemu ty blada, nie pomalowana twarzo przeszkadzasz mi w szczytnej misji pisania eseju na historię magii? - Zaśmiał się pod nosem. Potem skierował na siebie własną różdżkę - Chłoszczyść!

- Ciekawe, kiedy Nemi nauczy mnie tego zaklęcia...

- Jak będziesz starszy. Właściwie, po co tu przyszedłeś?

- A tak... uciekałem Nickowi... mogę tu posiedzieć?

- Co? Zaleźli ci za skórę? W końcu?

- No trochę... - dodał zażenowany chłopiec - chyba nie jestem przyzwyczajony do...

- Ataków Cat? Wredoty Jerrego i złośliwości Nicka?

- Nie, nie o to chodzi... tylko... ja...

- Dobrze, nie musisz mówić... - Mruknął ślizgon i zmierzwił mu włosy lekko - chyba wiem, o co chodzi - Harry spojrzał na niego z wdzięcznością.

Kostia tylko pokręcił głową, potem wrócił do swojego, jakże pasjonującego drzewa genealogicznego goblinich generałów z siedemnastego wieku. Harry przez jakiś czas siedział cicho, machając nogami w powietrzu. Potem, z nudów chwycił którąś z leżących na stole książek. Tytuł brzmiał Historia Hogwartu i nie zapowiadał się zbyt interesująco. Jednaj już na pierwszej stronie znajdowała się krótka notka, która przykuła uwagę Harryego.

Na krew i płomień.

Na słońce i ogień.

Na siłę i mądrość...

Dalej kawałek zamazany, chyba rozlany atrament i następnie:

Na węża i kruka.

Na lwa i borsuka...

Przypominało to jakby zaklęcie, albo jakąś inskrypcję. I wybitnie dotyczyło Hogwartu. Zwłaszcza wersy: „Na węża i kruka. Na lwa i borsuka..” Tylko kto dawałby godło slytherinu na pierwsze miejsce? Zagada rozwiązała się bardzo szybko. W miejscu, gdzie powinno figurować nazwisko autora błyskały srebrem litery S. Slytherin. Czyli to wersja napisana przez samego założyciela.

- Skąd to masz? - Zapytał chłopiec przejętym wzrokiem. Kostia spojrzał na niego obojętnie.

- To? Któryś z siódmorocznych skopiował to z działu zakazanego. Ale nie ekscytuj się tak. Praktycznie nic tam nie ma. Żadnych klątw, żadnych eliksirów. To bardziej pamiętnik. Salazar uważał Gryffindora za idiotę. Tylko tego nie zniszcz. W slytherinie krąży piec wersji tego i każdy kolejny rocznik uważa ten tomik za lekturę obowiązkową. Ten siódmoroczny zrobił to ze trzydzieści lat temu - uśmiechnął się do Harryego lekko, potem wrócił do pracy.

Sama książka była cienka i dosyć niepozorna. Prawdopodobnie dlatego nie została jeszcze skonfiskowana, ale Harry wpatrywał się w nią jak w swoisty skarb.

0o0o0

Był już kolejny dzień. Następny wieczór. Harry stał w jednym ze starych okien na strychu. Tu także można był znaleźć chwilę samotności .Na dole Nemi kłóciła się o coś z Jerrym i Nickiem. Potter był ciekaw, co znowu zmajstrowali, ale nie na tyle, by porzucić tę jakże wygodną kryjówkę. Myślał o tym, co wydarzyło się ostatnio. To wszystko było dla niego jak sen. Bardzo dobry i przyjemny. Chłopiec bardzo nie chciał się obudzić.

Prychnął do swoich myśli i spojrzał na niebo. Odzwierciedlało jego nastrój, było nachmurzone i dość ciemne. Ale jednocześnie, wyglądało zza starej, przybrudzonej farbą szyby tak pięknie, jak nigdy w domu ciotki. Szaroniebieskie i zasnute przykrywająca Nokturn chmurą. Wydawało się aż do Harryego śpiewać.

Błyszczący blado księżyc, kształtem przypominający dość obfity rogalik. Kilka kilku nocy brakowało, by zapełnił się w połowie. Zbliżała się pełnia. Kolejna, którą spędzi w tym miejscu. Potem światło wilkołaków zmaleje, a jeszcze potem nastąpi nów. Harry przez chwile zastanawiał się, czy Nemi pozwoli mu zobaczyć tego wilkołaka na rynku. Szybko jednak porzucił ten tok myślenia. Nie specjalnie jednak. Zwyczajnie zasnął.

0o0o0

W tym samym czasie, ale na szczęście, z daleka od Nokturnu ktoś miał kłopoty. Nie miał również czasu patrzeć w niebo, ani mu to było w głowie. Siedział na kanapie w paskudnym odcieniu fioletu. We własnym salonie i nerwowo obcierał zbierający się nad górną wargą pot. Kołnierzyk sztywnej koszuli nieprzyjemnie wbijał mu się w szyję. Zapach perfum żony drażnił w nos, a małe, świńskie oczka z trudem wytrzymywały spojrzenie urzędnika, siedzącego wygodnie po drugiej stronie salonu. Jakby tego było mało, wzrok Dursley'a raz po raz uciekał do znajdującego się za kuratorem barku. Obecnie opróżnionego z wszystkiego, co mogłoby wzbudzić podejrzenia. Na dodatek, postawny mężczyzna czuł, jak coraz bardziej pili go pęcherz!

Urzędnik tymczasem uśmiechał się tylko uprzejmie. Lustrował salon wzrokiem i wyciągał własne wnioski. W całym tym domu nie było nawet śladu bytności drugiego dziecka. Z każdego zdjęcia straszyły go za to ujęcia tego spasionego malucha. Tak właściwie, to tamtemu chłopcu też przydałby się dozór z kuratorium. Najlepiej tej nowej, chyba Doris. Podobno prawdziwa z niej franca, poza tym, z zawodu jest dietetykiem. Mężczyzna pokręcił głową i wrócił spojrzeniem do siedzącego na kanapie małżeństwa. Nie Am co, takiej parki nie spotyka się codziennie.

W myślach przypominał sobie treść orzeczenia, które trafiło na jego biurko niecały dzień wcześniej. Opis obrażeń ze szpitala, zachowanie małego… Chłopiec nazywał się bodajże Potter. Połowa z nich nazywała się Potter, albo Johnson. Pobieżna opinia psychologa, nie miał zbyt wiele do powiedzenia. W co drugim punkcie brak danych, a szkolny pedagog rozkłada ręce. Uśmiechnął się wrednie i z zadowoleniem zauważył, że Dursley drgnął. Prawdziwa afera zaczęła się dopiero, kiedy mały zniknął z oddziału. Obecną tu parę odwiedził poranny patrol policji. Sąsiadki podobno o mało nie powypadały z okien, tak się patrzyły.

W pamięci przesunął kilka kartek protokołu. Zatrzymał się na kolejnym, ciekawszym fragmencie. W domu dwie dziecięce sypialnie. Jedna nieużywana. Drugie łóżko... w komórce pod schodami. Dalej opis chłopca. Zawsze się włóczył, sam, bez opieki. Chudy, często brudny, w za dużych ubraniach. Zawsze głodny i nikt nie zwrócił na to uwagi! „Przecież Petunia to taka dobra kobieta” powtarzało się jak jakiś refren. Jak on nie lubił takich ograniczonych, małomiasteczkowych... bab. Bo inaczej nazwać się ich nie dało.

- Wiec?... Panie… Dursley? - Odezwał się w końcu. Jego głos był cichy, spokojny i jakby nieco zmęczony - ma pan coś do dodania?

Dursley sapnął, a potem spojrzał na żonę. W końcu pokręcił głową.

- Nie.

- Na pewno nie? Nie wie pan, co się mogło stać z chłopcem? Czy pewien wujek w czymś mu przypadkiem nie pomógł? Hę

- Nie mam pojęcia, gdzie ten gówniarz się podział! Słuchaj pan, mam tego dosyć! Gdybym wiedział, gdzie ta cholera jest, oddałbym go wam z pocałowaniem ręki! Same problemy z tym bachorem!

- Weronie! - Przerwała mu Petunia stanowczo, ale bez specjalnego oburzenia w głosie - uspokój się i nie naskakuj na pana kuratora!

Pan kurator uśmiechnął się lekko i poprawił krawat leniwym ruchem.

- Niech się pani nie przejmuje. Zawsze mają państwo prawo do adwokata. Na pewno nie chcecie z niego skorzystać?

- Nie! - Ucięła krótko - adwokaci są dla winnych! My nie zostaliśmy nawet oskarżeni!

Wernon chyba chciał coś dodać, ale kuse spojrzenie żony i znaczące szturchniecie skutecznie zamknęły m usta. Urzędnik westchnął niezadowolony.

- Nie potrzebujemy adwokata! - Powtórzyła kobieta stanowczo.

- Jak pani chce...

Sama rozmowa nie była zbyt ciekawa, nie wniosła też nic nowego do tego, co mężczyzna już wiedział. Dziwne, ale Dursley'owie chyba naprawdę nie mieli pojęcia, gdzie się podziało to dziecko. To nie wróżyło zbyt dobrze.

- W każdym razie... i tak jest pan oskarżony o znęcanie się nad chłopcem.

Dursley poczerwieniał na twarzy i chyba ponownie chciał mu coś powiedzieć. Niestety, żona znowu go powstrzymała. Wyglądała na wredną i niestety, była inteligentniejsza od męża. Szkoda, ze jej nie można było niczego udowodnić. Podobno nie wiedziała nic o biciu małego. Akurat! Te zimne błyski w oczach mówiły same za siebie. Ciekawe tylko, dlaczego do tego stopnia nie cierpiała własnego siostrzeńca.

0o0o0

Mężczyzna wyszedł od Dursley'ów jakieś pół godziny później. Co prawda, nie dowiedział się już niczego, ale przynajmniej miał lepsze rozeznanie w sprawie. Ta… kobieta była gorsza od swojego męża. Ten przynajmniej był zwykłym, szarym pijaczyną, ale ona? Ciężki przypadek. Idealna sąsiadka, idealna matka dla własnego syna... podobno. Ale dla tego drugiego chłopca. Ona go nienawidziła. Wiec po co przyjmowała go pod swój dach? Dla kuratora była to zagadka, jednak z tych, wartych rozwiązania.

Minął niski murek, coś, co prawdopodobnie miało symbolizować płot. Podszedł do krzywo zaparkowanego, srebrnego suzuki. Usiadł za kierownicą i przeciągnął się lekko. Nie cierpiał takich spraw. Jeszcze bardziej, niż jazdy samochodem. Przekręcił kluczyk w stacyjce i powoli wycofał. Radio włączyło się automatycznie, z głośnika popłynął jakiś zeszłoroczny, oklepany przebój. Irytująca, obwieszczająca połączenie melodyjka dobywająca się z podskakującego lekko telefonu komórkowego została całkowicie zignorowana. Do Londynu miał około godziny drogi. Dlaczego nie mogli znaleźć jakiegoś kuratora na miejscu? Pozostawało to dla niego tajemnicą.

0o0o0

Od następnego dnia Nemezis zaczęła katowanie chłopca eliksirami. Niestety, w tej dziedzinie Harry przejawiał wybitny antytalent. Chłopice był roztrzepany i praktycznie wiedzoodporny. Mylił tojad z żółcieniem. Nie rozpoznawał praktycznie żadnych ziół. Ślimaki były dla niego zwyczajnie okropne. A posiekać, pociąć i pokroić dla niego znaczyło dokładnie to samo. Potrafił wysadzać kociołek dwa, trzy razy na jednej lekcji. Nemezis szczerze współczuła Snape'owi nowego ucznia. Waleriana i anyż, nie wiadomo jakim sposobem były dla niego jedną i ta samą rośliną. Kolce jeżowca fajnie wpinało się w szatę Nemi. Raz szczątki kociołka można było znaleźć nawet na suficie.

Co prawda w końcu eliksir się udawał, ale szło to stanowczo za wolno i drażniło niecierpliwą ślizgonkę. Zwłaszcza, ze to ona wszystko sprzątała. Mimo to, brnęli do przodu. Tyle, że teraz dziewczyna już profilaktycznie chowała siebie i małego za prosta tarczą. Dać się ochlapać przez coś żrącego, niewiadomego pochodzenia, nie było najrozsądniej. Mimo to, wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Na razie, a z zalęgających nad Nokturnem chmur przez cały tydzień nie spadła kropla deszczu. Jednak i ulewa i kłopoty, miały się w końcu pojawić.

Rozdział XIV

Przez kolejne dni niewiele się zmieniło. Tylko Cat kilkakrotnie wyciągnęła Harryego na „mały spacer”. Dokładniej targała go za sobą po praktycznie całym nokturnie, wszelkie sprzeciwy kwitując niewinniutkim uśmieszkiem i stwierdzeniem, że przecież kiedyś mu się to przyda. Nemezis z resztą nie była wiele lepsza. Co jakiś czas wyskakiwała z lekcjami zaklęć, bądź eliksirów i o ile te pierwsze były bardzo przyjemne, o tyle tych drugich chłopiec unikał jak ognia. Harry nie był pewny, czy długo tak wytrzyma, ale raczej nie miał zbyt wiele w tej kwestii do gadania.

Kolejnego dnia Cat wpadła na ponowny, iście genialny pomysł. Skoro pokazała chłopcu już wszystko, od cukierni po miejsce, gdzie sprzedają nielegalne księgi uznała, ze przyszedł czas na o wiele ciekawsze miejsca. Mianowicie, owiane paskudną sławą, ciemne i obskurne puby nokturnu.

Obejrzeli kilka z owych pasjonujących lokali. Ich nazwy były równie fantazyjne, co klientela. „Ostatnia modlitwa” była okupowana głównie przez detektywów, prawników i... przedstawicieli domów pogrzebowych. „Pod Wilkołaczym Łbem” było za to miejscem spotkań miejscowych przedstawicieli tak zwanego handlu nieruchomościami. Termin ten oznaczał wszystko, czego nie dało się przemycić z pomocą jednego z ulicznych szczeniaków. Towar ruchomy upłynniano pod „Uśmiechem Kota”, oczywiście, te droższe i bardziej luksusowe, z tymi zwyczajnymi latały dzieciaki. „Aniołeczek” był przygnębiającym, skupiającym wampiry, nekromantów i demonologów przybytkiem. Natomiast „Syrena” była miejscem omijanym szerokim łukiem. Znanym jako bar szpiegów, szpicli i aurorów.

Jednak tego dnia Cat nie odwiedziła żadnej z nich. Po drodze zagarnęła jeszcze marudzącego Jeremiego. Nick oczywiście również nie mógł im odpuścić. W końcu do baru zmierzała spora gromadka dzieciarni. Nie było szans by wpuszczono ich do jakiegoś „szacownego przybytku” więc trzeba było wybrać miejsce, gdzie nie było możliwości natknięcia się na Snape'a, gdzie było na tyle czysto, by nie zatruć się przypadkowym sokiem i gdzie nie zwrócono by na nich uwagi.

Idealne wydawały się „Skrzydła Serafina” lokal mieścił się przy Pani Batory 315, w dolnym Nokturnie, co znacznie zmniejszało ryzyko wpadnięcie na profesora. Dodatkowo, barman był na wpół ślepy, przygłuchy i preferował samoobsługę. Swoje robiło też, że Natan dorabiał tam sobie, pięć sykli za tydzień.

Weszli do zadymionego, nieco zapuszczonego lokalu. Od razu wypatrzyli siedzącą na barowym stołku, zblazowaną postać. Oraz barmana wprawnym ruchem przecierającego szmatą wyszczerbiony kubek.

- Nat? - Odezwał się nieco skrzekliwy głos starszego, wysuszonego mężczyzny - kto to?

- Moi znajomi - widząc wzrok Cat z westchnieniem dodał - niektórzy SA z mojego rocznika - wiedział, że Nemi zabije go za dopuszczanie dzieciarni do alkoholu, ale… Ruda tak ładnie patrzyła. Poza tym, przyjemnie było patrzeć na pijanego w sztok Jerremiego.

- Coś mali... - mruknął mężczyzna dziwnie, marszcząc brwi.

- Bo to dwie dziewczyny! - Mrugnął do krukano zalotnie - ta ruda to Cat, a ta o tam to... Jeri...

0o0o0

- Zatłukę... zeżrę... upiekę na wolnym ogniu... zaavaduję... poćwiartuję... podaruję Snapeowi w roli nowiutkiego zestawu składników eliksirów... powiem Nemi wszystkie twoje brudne sekrety...

Jerry stał za plecami Nathaniela i prorokował wszystkie te sposoby śmierci z miną natchnionego proroka.

- Oj dałbyś już sobie spokój… - jęknęła ruda dziewczyna - zaczynasz mnie irytować. Nic takiego się nie stało, a ja przynajmniej mogłam dostać moje upragnione karmelowe piwko... - spojrzała na szklankę z zadowoleniem. Po chwili jednak sapnęła z rozdrażnieniem. Jerry przysunął się bliżej niej. Nachylił się nad jej szklanką, potem przytulił ją do siebie jak skarb i gardłowym głosem wymruczał:

- My treasure...

Wywołało to ogólną falę wesołości. Nawet wampir lekko się uśmiechnął. Co było dziwne, zwłaszcza po tych wszystkich groźbach wygłoszonych pod jego adresem.

Siedzieli w kącie sali. Poprzysuwani do siebie, z coraz większą swobodą wymieniając zwyczajowe złośliwości. Harry wpatrywał się w nich jak w obrazek. Podobało mu się to. Ta swoboda, z jaką Nick nazywał starszą koleżankę wredną małpą, a ta odwdzięczała mu się trollim mózgiem. Nie miał pojęcia, ale dlaczego tak mu się to podobało. Ale bał się włączyć do dyskusji. Odezwać się w podobnym tonie. Wydawało mu się to nieodpowiednie. Może robił błąd, może nie. W każdym razie czas płynął mu tu bardzo przyjemnie.

Rozmowa skakała z tematu na temat, od ponurych fizis wiecznie znerwicowanych przemytników po przeznaczenie rozchwierutanych schodków na pięterko i porozumiewawczych spojrzeń starszej części towarzystwa. Nick był strasznie sfrustrowany, kiedy okazało się, że nie wie czegoś, co dla reszty jest oczywiste. Barman przyniósł nowe szklanki.

Powoli wszystko stawało się dla Harryego coraz mniej realne. Uśmiechnął się delikatnie i zupełnie nie zauważał, że dzieje się z nim coś dziwnego. Było mu przyjemnie ciepło. Sok może i smakował trochę dziwnie... jakby coś było z nim nie tak. Ale Harry nie zwrócił na to niepotrzebnej uwagi. Świat tak jakby pojaśniał. I coś śmieszyło chłopca ogromnie, ale nie był do końca pewien, co. Drugą szklankę owego soczku wypił też bez większych sensacji. Kolory stały się jednocześnie żywsze i jakby bardziej przygaszone. Głosy otaczających go ludzi tworzyły przyjemny, falujący szum, a jemu powoli zaczynało kręcić się w głowie. Czuł się trochę dziwnie, jakby spadał na plecy. Ale przecież wcale się nie ruszał.

Zażartą dyskusję dotyczącą nowej drużyny quidditcha i kandydatur na przyszłorocznego szukającego slytherinu przerwał nagły chichot. Wszyscy przy stoliku zamarli i spojrzeli na Harryego. Chłopiec znowu zachichotał, a potem pozieleniał lekko. Pokręcił głową. Sięgnął po szklankę i ponownie zachichotał. Sublokatorzy Nemi jak jeden mąż nerwowo przełknęli ślinę. Nathaniel z cierpiętniczą miną sięgnął po szklankę. Powąchał. Potem pokręcił głową zrezygnowany.

- Pijany - zawyrokował - jak Konstanty w swoje urodziny. Albo nawet bardziej zalany, Kostia jest starszy.

- Pijany? - Powtórzył Cat niedowierzająco.

- Wstawiony? Nie gadaj! - Wykrzyknął zadowolony Nick, a potem szturchnął Harryego w ramię. Potter zachichotał. Nie ma co. Mieli spory kłopot.

- Mieliście go pilnować? - Zapytał Nathaniel, z satysfakcją spoglądając na Jerrego - niech zgadnę, to był twój genialny pomysł?

- Nie - padła kategoryczna odpowiedź.

- Niestety, to moja wina... - jęknęła dziewczyna głucho - ale nie Am co, dzięki za troskę.

- No już, nie gniewaj się. Myślałem, że podokuczam naszej cnotce.

Cat się zaśmiała, Jerry prychnął. Harry rozchichotał się na dobre.

- My tu gadu gadu, a on w coraz gorszym stanie - mruknęła po chwili milczenia Cat - powinniśmy go odtransportować do domu, nie?

- Ale niosę go tylko do pięciu metrów od drzwi, potem wieję! - Zastrzegł wampir - poza tym... skąd on miał drinka?

Cat z wahaniem uniosła dłoń.

- Wybacz... zamówiłam i zapomniałam...

Chłopcy westchnęli ciężko. Potem zabrali się za wyprowadzanie dość rozochoconego Harryego z baru. W pierwszej chwili gdy chłopiec poczuł, że jest u kogoś na rękach zesztywniał zdenerwowany. Potem jednak przylgnął do bruneta jak mała, lepka małpka. Nawet przysnął gdzieś w połowie drogi powrotnej.

Kiedy znaleźli się w pobliżu znajomej kamienicy na Pogromców Wizengramotu wszyscy jak na zawołanie zwolnili kroku.

- Co teraz? - Wyszeptała Ruda cicho.

- Teraz? To twoja wina, wiec ty wchodzisz razem z nim - odpowiedział szybko Jerry - ja wolę spać za śmietnikiem niż wracać tam teraz. Już sobie wyobrażam tę awanturę. Nickowi nic nie grozi, jest mały, ale mnie zabiją!

- Masz rację... - zamruczał Natan słodziutko - potrzebujesz modlitewnika?

- Nie!

Wampir otaksował go uważnym spojrzeniem, potem jakby coś sobie przemyślał. „Niech będzie”, jęknął w duchu. „On tam naprawdę nie wejdzie, a zostawić go tu będzie niehumanitarnie”.

- Niech ci będzie - odezwał się po chwili - przenocuję cię u siebie. Ale twoje głupie kawały ustają do końca wakacji!

- Zgoda!

- Zgoda! Papa Cat!

Dziewczyna prychnęła jak rozjuszona kotka. Potem odebrała Harryego z rąk wampira. Teraz chłopiec przykleił się do niej. Śpiący był strasznie ciężki. Odwróciła się od tych dwóch tchórzy i na palcach wkradła do mieszkania. Była już w połowie korytarza kiedy w kuchni zapaliło się światło.

- Myśleliście, że się wam upiecze? - Wyszeptał jedwabisty głos - co wyście na cnotę Huffelpuff tyle czasu robili? - Wrzask był tak głośny, że obudził do tej pory spokojnie drzemiącego Harryego.

0o0o0

- Co wyście na cnotę Huffelpuff tyle czasu robili? - Wrzask przeszedł nawet przez ściany i grube drzwi. Jerry w duchu pogratulował sobie inteligencji. Potem odwrócił się do wampira, z którym był w stanie tymczasowego zawieszenia broni.

- Więc? Co robimy? - Zapytał cicho. Padła równie dyskretna odpowiedź.

- Jak to co? Idziemy do mnie i pijemy!

Nie dotarli na miejsce. Na kolejne kilka godzin zapadli się w jednej z podlejszych, miejscowych spelunek.

0o0o0

Jerry nadal uśmiechał się głupio. Stał pod drzwiami, lekko opierając się o Nathaniela. Uśmiechał się, przypominając sobie wrzaski Nemezis. Dziewczyna musiała się nieźle wkurzyć. Obrócił się i zatoczył na wampira. Gdyby nie szybka reakcja tamtego pewnie przewróciłby się na ziemię.

- Upadłem - burknął sam do siebie pod nosem - żeby mój wampirzy wróg numer jeden musiał być mim opoką... upadłem...

- Spokojnie... - brunet potrząsnął chłopakiem lekko - i zamknij się, bo bredzisz.

- Mogę u ciebie zostać? - Zapytał słodziutkim głosikiem, potem załopotał rzęsami. Następnie zaś wlepił w bruneta swoje wielkie oczy koloru czekolady. Natan po prostu nie był w stanie mu odmówić.

Już po chwili bardzo cicho przemykali w górę kamiennej klatki schodowej, do zajmowanego przez wampira stryszku. Brunet otworzył drzwi, a krukon, nie podpierany w tej chwili przez nic przewalił się przez próg. Starszy chłopak szybko pozbierał go z podłogi, ale wtedy Jerry zarzucił mu ręce na szyję i przytulił się mocno. W sposób zupełnie inny, niż Harry jeszcze kilka godzin temu. Wampir zamarł zaskoczony. Potem zaniósł Jeremiego na leżący w zacienionym kącie materac. Ułożył szatyna i raz jeszcze spojrzał na jego twarz. Jęknął zaskoczony.

Chłopak stulił usta w słodki dzióbek, a obie ręce miał w bardzo niewinnym geście ułożone za głową, zupełnie jak dziecko. Nagle zaczął mruczeć. Nieprzerwanie, jak zachwycony kot. Dodatkowo zaczynał przeciągać się w dość... pobudzający wyobraźnie sposób. Nathaniel oblizał spierzchnięte usta. Potem, jakby wbrew sobie przysunął się jeszcze bliżej śpiącego. Nachylił się na młodszym chłopakiem. Potem pisnął zaskoczony.

Jerry ponownie zarzucił mu ramiona na szyję, liznął w nos, a na koniec pocałował. Chyba wszystkie zmysły wampira wyły na alarm, ale Nathaniel nie potrafił się powstrzymać. Oddał pocałunek. Tym samym przepadł. Rano obu czekał niezły kac, nie tylko moralny.

0o0o0

Jednocześnie, zaraz po tym jak chłopcy opuścili uliczkę Pogromców Wizengramotu w pewnej kamieniczce tam usytuowanej rozpętało się prawdziwe piekło. Nemezis pieniła się jak mało kiedy. Była wściekła, że Cat wyciągnęła do baru akurat Harryego i Nicka. Zwłaszcza, że na zegarze dochodziła już pierwsza. Jeszcze bardziej zapieniła się, kiedy odkryła, że Harry jest najzwyczajniej w świecie pijany.

- Co ci na ten tępy mózg padło? Czyś ty zupełnie zgłupiała? Harry ma niecałe dziewięć lat, a tobie już udało się go spić. Nie, Cat, nic mnie nie obchodzi że nie byłaś tam sama, był pod twoją, osobistą opieką i miałaś go pilnować. Wiesz, co on będzie miał jutro? To wyłącznie twoja wina. Nie Nathana, nie Jerrego, czy kto tam z tobą był! Ty brałaś Harryego ze sobą i byłaś za niego odpowiedzialna! Odpowiedzialna! Pojmujesz znaczenie tego słowa? - Zawstydzona dziewczyna spuści wzrok, ale Nemi kontynuowała - Jeszcze raz, jeszcze jeden raz, a nie ręczę za siebie. Zawsze coś zawalasz! - Warknęła rozjuszona i uderzyła dłonią w stół. Cat tylko kiwała potakująco głową.

- Przepraszam... - wyszeptała cicho.

- A na co mi twoje przepraszam? Lepiej jego przepraszaj, rano, a teraz zjeżdżaj! - Rozjuszona spojrzała n a Nicka. Chłopiec wyglądał w tej chwili jak kupka nieszczęścia - nie bój się - mruknęła cicho - ciebie nie winię, to ona brali za was odpowiedzialność. Ty nie piłeś, prawda?

Chłopiec skinął potwierdzająco.

- W takim razie idź spać - posłała mu lekki uśmiech, potem zwróciła głowę do Rudej - a z tobą porozmawiam sobie rano. Z twoją mamusią też! Teraz zjeżdżaj na górę! - O dziwo, dziewczyna odeszła bez protestów.

Następnie Nemi zebrała chwiejącego się na nogach Harryego na górę. Zaprowadziła go do pokoju, położyła na łóżku i podeszła do szafy, poszukać piżamy. Po chwili sprawnie przebrała na wpół przytomnego chłopca.

Potem wstała, wyjęła ze składziku jakieś magiczne odtrutki. Podała chłopcu kilka z nich, Mijal nadzieje, że to pomoże, albo chociaż złagodzi wszystkie konsekwencje upojenia alkoholowego w tym wieku.

0o0o0

W środku nocy Cat obudziły jakieś hałasy, jęki i zduszone szept Nemi. Potem do sypialni na górze dotarł cichy płacz, przerwany charakterystycznym, nieprzyjemnym odgłosem. Z tego wszystkiego chłopiec dostał torsji, to było do przewidzenia. Spora dawka alkoholu dla zupełnie nieprzystosowanego, bardzo młodego organizmu.

Leżała z głową wtuloną w poduszkę i słuchała jak mały powoli się uspokaja. Nagle coś sobie uświadomiła. To był pierwszy raz, kiedy mały płakał, a przynajmniej pierwszy, o którym wiedziała. To było dziwne, zwłaszcza przy tym, co usłyszała o jego przeszłości i tak zwanej „rodzinie”. Miała coraz większe wyrzuty sumienia. Prawie nie zwracała uwagi na małego, traktowała go jak nieco starszego Nicka numer dwa, a teraz jeszcze to. Było jej strasznie wstyd, ale teraz nic nie mogła zrobić. Tej nocy miała jeszcze wiele czasu na przemyślenia.

0o0o0

W pokoju niżej, Nemezis ponownie uspokajała przerażonego chłopca. Mały ciągle płakał. Alkohol wywołał jakieś senne majaki, od których Harry nie mógł się teraz uwolnić. W przerwie między atakami torsji majaczył coś o wuju, schodach i błagał, żeby nie zamykać go w komórce. Nemezis aż za dobrze wiedziała, o co chodzi. Przytuliła go mocniej i obiecała, że nikt go nigdzie nie zamknie, że już jest dobrze. Że teraz nikt nie zrobi mu krzywdy. Na prawdę tak uważała, że będzie w stanie chronić go przed całym światem. Chłopiec powoli się uspokajał. Dziewczyna wzięła go na ręce. Ciągle był zbyt lekki, nie przybrał zbyt wiele na wadze.

Kiedy była pewna, ze torsje ustały szybko zmieniła pościel. Następnie przebrała chłopca i położyła go na łóżku, potem szczelnie przykryła kołdrą. Nie spał jeszcze. Patrzył na nią półprzytomnie.

- Nie idź - wyszeptał z wahaniem, jakby bał się o to prosić.

- Nigdzie nie idę - odpowiedziała równie cicho i usiadła na dywanie, opierając się plecami o stolik nocny - nie bój się, nigdzie nie idę. Zostanę tu do rana, możesz spać spokojnie.

Ona także poświęciła tę noc na przemyślenia. Chyba przeceniła siły chłopca. Jeszcze nie doszedł do siebie, a minęło już sporo czasu. Do tej pory powinien się już przystosować. Teoretycznie. Wiedziała też, że musi mu poświęcać jeszcze więcej czasu.

Patrząc na chłopca, nawet nie zauważyła, kiedy zrobiła się szarówka. Zasnęła z głową opartą o brzeg łóżka. Chłopiec spał aż do rana, nie budząc się już ani razu. Nie miał też więcej koszmarów. Przez sen czuł, czuwającą przy nim osobę, kogoś przyjaznego. Mimo to całą noc rzucał się nerwowo. Od bardzo dawna nie miał spokojnego snu. Prawdopodobnie od pierwszej nocy tutaj. Ale u wujostwa, nawet taki sen jak dzisiaj, można by nazwać leczniczym.

Rozdział XV

- O... mój... boże...

Były to pierwsze słowa, które Jerry wydobył z siebie, po otwarciu oczu. Wszystko, dokładnie każda cześć ciała pulsowała tępym bólem. Z trudem rozkleił powieki i zakasłał. Gardło drapało i było wyschnięte na pieprz, na dodatek dawało się, ze ktoś próbuje rozbić jego głowę, uderzając w nią tępym narzędziem i to od środka. Z jęknięciem obrócił się na bok i zamarł.

- O rzesz kur… Merlinie słodziutki! - Wrzasnął i sturlał się z łóżka.

Złapał się za głowę i ponownie zaklął, tym razem ciszej. Dopiero po chwili spojrzał na łóżko ponownie. Niestety, obraz, który tak go przeraził nie zniknął, stał się tylko jeszcze wyraźniejszy. Nathaniel nadal tam leżał. Co gorsza, jeszcze chwile temu obejmował go w pasie! I był nagi! Dla ścisłości, Jerryego również nie można było nazwać ubranym. Poruszył się i skrzywił. Bolały go... tylnie partie ciała, potocznie zwane czterema literami. Co gorsza, miał coś rozmazane na udach. Wolał nie spoglądać w dół, w celu weryfikacji natury owej substancji.

- Zabiję cię! - Warknął, wstając z trudem. Przytrzymując się ściany, najszybciej jak mógł skierował się do łazienki. Na szczęście, ten minimalny luksus należał do wyposażenia wampirzego stryszku.

- Zatłukę cię! - Złorzeczył dalej. Wszedł do środka i oparł się plecami o kafelki na ścianie - za co to!? - Jęknął płaczliwie - za co!? To już drugi raz!

Zrozpaczony wlazł pod prysznic i odkręcił zimną wodę. Powoli przypominał sobie wszystko, co obiecał zrobić z wampirem po ostatnim incydencie, jeśli ten dotknie go choćby końcem różdżki. Nareszcie miał powód wszystkie te pomysły wykorzystać w praktyce!

0o0o0

Harry obudził się nieco po Jerremim. Przez cały kolejny dzień by przygaszony. Świadomość wróciła do niego boleśnie, w momencie, kiedy otworzył oczy. W myślach, jeszcze dość mętnie, zaczął przeklinać świecące mu prosto w oczy słońce. Ktoś zapomniał zasunąć wieczorem zasłon w oknie.

Głowa bolała go niesamowicie, czuł się, jakby zdeptało go stado testrali. W ustach miał pustynie i znowu było mu niedobrze. Otworzył oczy i ponownie je zamknął, przyciskając pieści do twarzy. W pokoju było zdecydowanie zbyt jasno. Odczekał chwilę i ostrożnie uchylił powieki. Nadal go raziło, ale przynajmniej mógł już patrzeć bez przeświadczenia, że coś wwierca mu się w czaszkę. Spróbował się obrócić i tylko jęknął cicho. Spojrzał w bok i zamrugał zaskoczony. Mimo wszystko się uśmiechnął.

Nemi spała zaraz obok niego, siedząc po turecku, opierając głowę na brzegu łóżka, a różowe kosmyki włosów sterczały jej na wszystkie stron dookoła głowy, każdy w inną stronę.

Mały zapomniał się i uniósł lekko na łokciach. Zaraz po tym z jękiem opadł na poduszki. Zrezygnowany westchnął tylko cicho. Właśnie to obudziło Nemezis. Spojrzała na małego trochę nieprzytomnie.

- Jak się czujesz? - Zapytała cicho, wiedziała, co chłopiec musi właśnie przechodzić. Harry nie odpowiedział - zaczekaj, zaraz ci coś przyniosę.

Wstała, otrzepała spodnie i wyszła z pokoju. Mały przekręcił się na wznak, dziewczyna wróciła po chwili, niosąc dwie, niepokojąco wyglądające, szklane buteleczki. Uklękła obok łóżka i z szafki nocnej wyciągnęła kolorowy kubek. Jedna buteleczka zawierała sok pomarańczowy. Drugą wypełniał jakaś zielona, breja. Harry tylko skrzywił się niechętnie, widząc eliksir. Już miał na nie uczulenie.

Nemezis wmusiła w niego pół buteleczki tego paskudztwa. Wedle przewidywań, było obrzydliwe, ale działało be zarzutów. Już po kilku minutach ból zmalał, a światło przestało tak dotkliwie ranić oczy. Po mniej wiece j piętnastu minutach wszystkie skutki „dnia poprzedniego” ustąpiły. Nemi kazała mu się umyć, a sama zeszła na dół.

W tym samym momencie, w którym zamknęły się za nią drzwi od pokoju, Harry odetchnął z ulgą. Następnie podniósł się z jękiem i chwiejnym krokiem skierował do łazienki.

0o0o0

Do końca dnia małego obowiązywała taryfa ulgowa, za to Cat, zanim wróciła do domu miała jeszcze kilka spraw na głowie. Większą cześć popołudnia chłopiec spędził w saloniku u góry, zamęczając Kostię niekończącymi się pytaniami na każdy możliwy temat. Blondyn nie miał nic przeciwko i wyjaśniał wszystko dokładnie, w przerwach, miedzy esejem o powstaniach goblinów i planem dokładnego kalendarza księżycowego na rok następny.

Kolejne dni mijały podobnie. Tyle tylko, ze taryfa ulgowa się skończyła, a Nemi na nowo zaprzęgła małego do lekcji. No i wreszcie, z dnia na dzień chłopiec stawał się coraz mniej zahukany. Coś musiało się zmienić tej nocy, kiedy mały chorował. Chodziło głownie o opiekę, której do tej pory w nadmiarze nie doświadczył. Odrobina ciepła, dodana do wszystkiego, co przeżył do tej pory i już powoli, jakby nieśmiało zaczynał się odzywać nie pytany, zadawać własne pytania i żądać słodyczy na śniadanie na równi z Jerrym i Nickiem.

O drugiej stronie owej feralnej nocy nikt jeszcze nie wiedział. Jerry nie zamierzał się tym chwalić, a Nathaniel, który nie zakończył jeszcze do końca swojej znajomości z Nemi po prostu bał się odezwać. Bądź co bądź, to on był starszy i podobno mądrzejszy.

0o0o0

W czwartek, dokładnie trzy dni po ostatnich wydarzeniach śniadanie na Pogromców Wizengramotu przerwał furkot piór i ciche stukanie o szybkę kuchennego okna. Przybyły szkolne sowy, z listami.

Szanowny panie Whiten,

pragnę przypomnieć, że nowy rok szkolny rozpoczyna się pierwszego września. Expres do Hogwartu odjeżdża z dworca King's Cross, z peronu dziewięć i trzy czwarte o godzinie jedenastej.

Uczniowie trzeciej klasy mogą dodatkowo, w określone soboty i niedziele odwiedzać wioskę Hogsmede. Proszę przekazać rodzicom lub opiekunowi do podpisania dołączone pozwolenie.

Załączam listę książek niezbędnych w nowym roku szkolnym.

Z wyrazami szacunku

Prof. M. McGonagall

Zastępca dyrektora.

Jerry patrzył na swój list niepocieszony. W końcu westchnął i zwinął go w tubkę, potem podał ją Nemezis. Przez chwilę patrzył na nią, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu, mrucząc coś do siebie niewyraźnie zaczął prosząco.

- Nemi... ty wiesz, jak ja cię bardzo lubię...

- Ja ciebie też, ale po pierwsze, nie jestem w stanie załatwić ci tego zaświadczenia, a po drugie, nie jesteś ślizgonem. Flitwick nic nie wie o twojej... sytuacji mieszkaniowej. Wiec na pewno nie zaakceptuje wystawionej, lub podrobionej przeze mnie wyjściówki - spojrzała na chłopaka i westchnął ciężko - i nie patrz na mnie jak zbity spaniel, to ci w niczym nie pomoże…

- Wredna…

- Jerry.

- No co? Natanowi wtedy pomogłaś!

- Nie zaczynaj, on był ślizgonem! Poza tym, miałam odgórne zezwolenie od profesora!

- Myślałby kto, żeś taka święta! - Dziewczyna spojrzała na niego z prawdziwą irytacją.

- Słuchaj, nie wiem, o co ci chodzi, ale nie wyładowuj się na mnie! Jak masz zbyt dużo energii to idź na ulicę, poodbijać tłuczek, ale nie mam dzisiaj ochoty na awantury, jasne?

- Jasne!

- Świetnie! - Chłopak odwrócił się na pięcie, trzasnął drzwiami i wyszedł. Nemi oparła się o ścianę i mruknęła niezadowolona - byłam dla niego za ostra, prawda?

Obecni przy stole wzruszyli ramionami i wrócili do własnych listów. Nemi oparła głowę na ramionach i westchnęła ciężko. Zapowiadał się mało sympatyczny dzień. I nadal nie miała pojęcia, co dręczyło krukona, a męczyło go i to zdrowo. Od kilku dni, niestety, dziewczyna jakoś do tej pory nie połączyła tego z Nathanielem. Prawdopodobnie, celowo omijała taką możliwość.

0o0o0

Po południu, tego samego dnia Harry odbył swoją trzecią w życiu wycieczkę na Pokątną. Mimo wszystko, uliczka nie straciła przez to nic ze swojego uroku. Nadal potrafiła oczarować Harryego kompletnie. Najpierw odwiedzili księgarnię. Esy i Floresy były jednym z miejsc, których ku rzewnej rozpaczy Jerrego ominąć nie mogli.

Na szczęście dla niego, nie spędzili tam zbyt wiele czasu. Następnie odwiedzili jeszcze zoologiczny i sklep z quidditchem. Niedługo po tym pogoda zaczęła się powoli pogarszać. Byli właśnie mniej więcej w połowie ulicy, kiedy na raz z nieba lunął rzęsisty deszcz. Z piskiem wbiegli do najbliższego sklepu. Pech chciał, ze była to apteka. Harry chichocąc pod nosem, zupełnie przypadkiem wpadł na jakiegoś niskiego jegomościa. Przeprosił grzecznie, ale mężczyzna i tak jeszcze jakiś czas patrzył się na niego dziwnie. Chłopiec skwitował to wzruszeniem ramion.

W czasie, gdy Nemi na prędzce uzupełniała domowe zapasy, Harry z zaciekawieniem oglądał wyplenione różnymi substancjami buteleczki. Musiał przyznać, że nie wie, co zawiera połowa z nich. Przy części z nich był zadowolony, że nie wie. Wyszli dopiero, kiedy przestało padać. Od razu skierowali się na Nokturn. Tego dziwnego faceta już tam nie było.

0o0o0

Łyżeczka nerwowo uderzała o ściankę szklanki. Petunia nie zauważyła, ze wsypała do herbaty już pięć łyżeczek. Westchnęła ciężko i niechętnie podniosła się z kuchennego stołu. Bosą stopą wymacała zaginiony pod stołem, rozdeptany papuć. Potem ostrożnie niosąc gorącą szklankę poszła do saloniku. Usiadła na kanapie i podkurczyła nogi pod siebie. Telewizor nie grał, bo Dudley poszedł gdzieś z kolegami. Na reszcie miała chwile spokoju. Uniosła herbatę do ust i napiła się mały łyczek. Ściągnęła brwi z niezadowoleniem i trzaskając lekko odstawiła szklankę na stolik. Prychnęła i z kieszeni domowych spodni wyciągnęła opakowanie tabletek uspokajających. Połknęła dwie bez popijania i dopiero wtedy się rozluźniła.

- Żeby się nie znalazł, żeby się nie znalazł... - Mruczała do siebie cicho, wyciągając urzędowe pismo z syntetycznie białej koperty. Po chwili czytania odetchnęła z ulgą. Bachor przepadł na dobre.

Opadła uspokojona na kanapę i ponownie sięgnęła po okropnie zawierająca okropnie słodką ciecz szklankę. Tym razem udało się jej napić bez specjalnej irytacji. Miała nadzieje, ze dalsze śledztwo też będzie się posuwało w tym tempie. W razie czego powie staremu piernikowi, że chłopiec zniknął ze szpitala, kiedy nie chciano jej dopuścić do małego. Oczywiście, nie ma też pojęcia o zarzutach względem Wernona... Przymrużyła oczy i nienawistnie spojrzała na wiszące na przeciwległej ścianie, malutkie zdjęcie siostry.

- Widzisz Lily... czasami nie trzeba być tym silniejszym, żeby wygrać. W czym ci ta cała magia pomogła… wiedźmo? Skoro nawet nie możesz pomóc temu swojemu małemu dziwolągowi? No jak Lily? - Westchnęła ciężko i odstawiła szklankę na stół - jaka szkoda, ze nie potrafisz mówić tak, jak te wasze szatańskie portrety. Oj z chęcią bym cię posłuchała... siostrzyczko. Ciekawe, jakie miałabyś zdanie o tym swoim ukochanym dyrektorze. Jestem tego strasznie ciekawa...

0o0o0

Pustą, ciemną ulicą szedł na oko dość młody mężczyzna, Po bliższym przyjrzeniu się można było jednak stwierdzić obecność licznych, wywołanych zmartwieniami zmarszczek. Przedwczesna siwizna również przeświecała pomiędzy bujne kosmyki brązowych włosów czarodzieja. Co ciekawsze, był to ten sam „facet”, który wpadł na Harryego w aptece. Obecnie szedł przed siebie, patrząc na drogę trochę nieprzytomnie. Zbliżała się pełnia, a to nieodmiennie oznaczało dla niego koniec spokoju. Do pełni co prawda pozostał u jeszcze jakiś tydzień, ale to a prawdę niewiele. Na szczęście, przemiana zapowiadała się na dość krótką. Ostatecznie, wciąż było lato, a to oznaczało jeszcze jedno. Wielkimi krokami zbliżały się urodziny Harryego.

Remus Lupin przystanął na chwilę i zamyślił się mocniej. Z końcem lipca chłopiec będzie miał dziewięć lat, jeszcze trzy do Hogwartu. Remus miał nadzieje, ze tegoroczny prezent mu się spodoba. Co prawda Petunia zabraniała mu się do chłopca zbliżać, ale przekazywała mu listy i prezenty. Z tego, co mówiła, wynikało, że chłopiec ma się dobrze. Tak mówiła, kiedy spotkali się, zaraz na początku wakacji, tuż po poprzedniej pełni. W duchu wilkołak przyznawał jej rację. Nie powinien mieszać chłopcu w głowie... Lupin nawet nie wiedział, jak bardzo się myli, traktując Petunię, jak nieco starszą i bardziej zasadniczą wersje Lily.

Listy do chłopca pisał na każde urodziny i święta. Czasem również bez okazji. Zawsze tez wysyłał mu jakaś pamiątkę lub, kupiony za z trudem odłożone oszczędności, prezent. Czasem były to te mniej magiczne słodycze, czasem zabawki. Nie miał pojęcia, że listy i pamiątki SĄ skrupulatnie zamykane w skrzyni na stryszku. Na kluczyk i jeszcze chowane w starym tapczanie, a zabawki i słodycze trafiają we wszystkoniszczące ręce Dudleya. Harry nie dostawał z tego nic.

Tylko Raz zdarzyło się, że prezent znalazł się u Harryego. Tym razem jednak nie odebrała go ciotka, a wuj. Wyjątkowo trzeźwy, podejrzliwie wpatrywał się w pakunek podejrzliwie. List od razu cisnął do kosza, pewien, ze wypełniają go „magiczne bzdury” o których tak często wspominała Petunia. Jednak wyjęte z paczki pudełko słodyczy przekazał Harryemu, następnie, mrucząc pod nosem coś na temat, że nie będzie pomagał dzieciakowi dziwaczeć jeszcze bardziej wyłożył się na kanapie, z popołudniową gazetą.

- To od jakiegoś znajomego twoich... rodziców - ostatnie słowo wymówił z dużą dozą niechęci - tylko nie nakrusz! I nie zmarnuj wszystkiego od razu!

Petunia rzadko kiedy robiła takie awantury, jak po tym zdarzeniu, jednak Wernon nie zwrócił na to szczególnej uwagi, nim wróciła, zdążył znaleźć się w stanie permanentnego znieczulenia. Jedyną zmianą po tym wydarzeniu było to, że przez jakiś tydzień Potter wpatrywał się w niego jak większość dzieciaków w Świętego Mikołaja. Kilka poważnych rozmów wystarczyło jednak, by wszystko wróciło do normy...

0o0o0

Jednak Lupin nie miał o tym nawet bladego pojęcia. Właśnie zastanawiał się, co mały mógłby chcieć. Powoli skłaniał się ku zakupowi jakiejś ciekawej książeczki. W końcu chłopak nie może iść do Hogwartu zupełnie nieprzygotowany. Powinien dowiedzieć się czegoś o magicznym świecie, zwłaszcza, że jest dla niego dość ważną personą, a to mogło się okazać dla chłopca szokiem. Jednak tylko wtedy, jeśli charakter odziedziczył po matce, bo jeżeli po ojcu, sława tylko doda mu skrzydeł.

Wilkołak otrząsnął się z zamyślenia i ruszył dalej. Znajdujące się w siatce konserwy zagrzechotały lekko i ponownie zaczęły obijać mu się o nogę. Żałował, ze nie może spotkać się z Harrym osobiście, chociażby w urodziny. Ale Petunia dała mu bardzo wyraźny zakaz. Pod groźba wysłał skargo do Dumbledore'a. Remus doskonale wiedział, ze skoro dyrektor nie przekazał chłopca jego opiece, to miał ku temu wyraźne powody i mimo wszystko nie życzy sobie, by ktoś jego pokroju kręcił się wokół małego. Lupin nawet mu się nie dziwił. Postanowił więc tylko stać z boku i pisać listy. Na swoje własne nieszczęście, Remus był kompletnym pacyfistą.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
J K Rowling Harry Potter i Przeklęte Dziecko ( ANG)
Nie fair by Mroczna88, Fanfiction, Harry Potter, ss hg
''Kamień'' - Rozdział 78, Harry Potter, Fanfiction, Kamień małżeństw
Tysiąc razy wczoraj, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Tak zupełnie nowe [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva
Who knows, Fan Fiction, Harry Potter
Red Hills rozdz 41 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Rytuały przejścia, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Red Hills 40, Harry Potter, Red Hills
Ostatnie tango w Hogwarcie, Fanfiction, Harry Potter, ss hg
5, Harry Potter, Seria Herbaciana, Telanu - tłu. Clio - Seria Herbaciana
Red Hills rozdz 48 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
5, Harry Potter, Seria Herbaciana, Telanu - tłu. Clio - Seria Herbaciana
Dziesięć kroków (drarry) NZ, Harry Potter, Fanfiction
Perwersje Wielkiej Kałamarnicy, Harry Potter, Fanfiction, DRARRY
Red Hills rozdz 36 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Dziedzictwo [FearlessDiva], Harry Potter, Fanfiction, Fearless Diva
Harry Potter i Wrota Atlantydy, Harry Potter i Wrota Atlantydy
Harry Potter-gotowe ), Seria Harry Potter opisuje przygody młodego czarodzieja w ciągu sześciu lat j

więcej podobnych podstron