PRZYPOWIEŚCI O CIERPIENIU


PRZYPOWIEŚCI O CIERPIENIU

OFIARA ŻYCIA

Autor pieśni „Stała Matka Boleściwa” był człowiekiem zamożnym, dobrze mu się wiodło, ale ta powodzenie go zepsuło. Zaczął nadużywać alkoholu i przegrywać swój majątek w karty. Upomnienia żony nie skutkowały.

Pewnego dnia urządzono w mieście Todi turniej rycerski. Zaproszono nań również Jakuba z żoną. Wprowadził ją na trybunę, a sam pozostał w towarzystwie rycerzy. Turniej przebiegał w najlepsze, gdy nagle... rozległ się gwałtowny trzask i trybuna legła w gruzach. Przerażony Jakub biegnie ratować żonę i znajduje ją jeszcze przy życiu. Rozrywa wierzchnią, jedwabną szatę by udostępnić płucom powietrza i wtedy dostrzegł pod delikatną tkaniną szorstką włosiennicę. Uświadomił sobie Jakub, że gdy przestały skutkować słowa upomnień, żona przeszła do czynu ofiary składanej za niego. Żona zmarła na jego rękach, ale ofiara jej nie poszła na marne.

Jakub zmienił swoje życie. Wstąpił do rozpowszechnionego wówczas zakonu św. Franciszka z Asyżu.

Zawdzięczamy mu pieśń „Stabat Mater Dolorosa”.

Sam przeżył Jej ból.

RACHUNEK SUMIENIA

Zdarzyło się to naprawdę. Nic nie zostało zmyślone, a nie jest to jeszcze jedno opowiadanie z tych „niesamowitych” i przyciągających uwagę czytelnika. To mogło przecież zdarzyć się obok, w rodzinie, w sąsiedztwie.

Zaczęło się jak w melodramacie od wielkiej miłości. Młoda, piękna, bogata jedynaczka poznała mężczyznę swojego życia. Rodzice wiedzieli, że jej wybranek ma rodzinę, dwoje dzieci. Wiedzieli, lecz nie dopuszczali tej myśli, by nie zburzyć szczęścia zakochanej córki. I tak trwała idylla, którą przerwała wiadomość, że dziewczyna jest w ciąży. Nie był to bezpośredni powód tragedii. Rodzice przyjęli to spokojnie, ciesząc się, że ów związek zostanie wreszcie zalegalizowany. Tymczasem chłopak w obliczu nowych obowiązków przypomniał sobie o tym, że jest przecież już ojcem dwojga dzieci. Odszedł.

O przerwaniu ciąży dziewczyna nie chciała słyszeć. Rodzice nalegali, a upór córki i czas robiły swoje. Wreszcie rodzice przystali na to, że urodzi dziecko, które natychmiast zostanie oddane do adopcji.

Urodził się syn. Młoda matka wizytę rodziców w szpitalu przyjęła z nadzieją. „Patrzcie -mówiła pokazując zawiniątko - cóż to dziecko jest winne, cóż ono wam zrobiło? To ja wszystkiemu jestem winna, zatraciłam się w miłości... Nie myślałam o porzuconych przez niego dzieciach i żonie...” Nie pomogły łzy, prośby, bezradne popłakiwania małego Pawełka, bo tak się miał nazywać. Matka uległaby, ale ojciec był stanowczy i bez przerwy powtarzał: „Nie mamy już córki! Jak nie masz wstydu! Ciesz się, że chce przyjąć Cię pod dach”. Po kilku dniach dziewczyna uległa, było w tym coś dziwnego, podpisała akt zrzeczenia się dziecka. Nie płakała, już nie potrafiła. Wróciła do domu milcząc. Dostała nowe sukienki, samochód - ten wymarzony. Tydzień później znaleziono ją martwą. Otruła się. Miała dopiero 21 lat. Rozpacz rodziców, dorobek tylu lat, majątek. Dla kogo? Zaczęli poszukiwania wnuka, chcieli wycofać wszystko, cofnąć decyzję. Życia córce nie mogli przywrócić, więc żyli nadzieją odzyskania wnuka. Kamień w wodę.

„Pawełek” ma dzisiaj dziesięć lat. Nie wie nic o swojej matce. Nie wie nic o dziadku, który tuż po pogrzebie córki miał wylew. Leżał sparaliżowany. Teraz chodzi, lecz już nigdy nie będzie mówił. Losy „Pawełka” też nie są znane. Może dzieci na podwórku mówią mu, że jego mama i tata nie są prawdziwymi rodzicami, a on temu zaprzecza myśląc, że gdy dorośnie... Może przypatruje się zmęczonej twarzy ojca szuka w niej podobieństwa do swojej. Może przybrani rodzice uczą „Pawełka” modlitwy, uczą odróżniania dobra od zła, tego, że wszystko wcześniej czy później przeminie na ziemi i staniemy przed Bogiem, by zdać rachunek z naszych słów i uczynków...

CIERPIENIE ZA INNYCH

Robert Maoussi, piętnastoletni chłopiec z Kamerunu, zachorował na trąd. Cierpiał straszliwie, ale wiara w Chrystusa pomagała mu przetrzymać ataki bólu. Chciał cierpieć na wzór Chrystusa. Chrystusowi ofiarował własne powolne obumieranie. Wyznał: „Pragnę to wszystko znosić cierpliwie, aż do śmierci, za moich rówieśników”. Któregoś dnia ból stał się nie do wytrzymania. Poprosił pielęgniarkę, aby podała mu lekarstwo uśmierzające ból o godzinę wcześniej niż zazwyczaj. Siostra przyniosła lekarstwo. Gdy po godzinie weszła ponownie do pokoju chorego, nietknięta tabletka leżała na stoliku. Chłopiec wyjaśnił zdziwionej pielęgniarce: „Tak, siostro, pomyślałem i postanowiłem co innego. Bóg bardziej potrzebuje mojego bólu dla ratowania ludzi niż ja tabletki dla jego uśmierzenia”.

DROGA PRZEZ MĘKĘ

Pracując przez kilka lat w szpitalu jako kapelan, miałem okazję poznać trudną drogę cierpienia. Znajdował się tam oddział dzieci z wadą serca, które czekały na trudną operację przy pomocy zastosowania sztucznego serca. Dzieci te szybko się męczą. Twarze, palce pod paznokciami mają nieraz koloru fioletowego. Zależy to od nasilenia choroby czy też wady serca. Pamiętam sześcioletniego Wojtusia. Czekała go ryzykowna operacja. Miał przeżyć wyłączenie własnego serca na czas operacji przy zastosowaniu sztucznego serca. W związku z tym lekarze przygotowywali jego organizm przez kilkanaście dni przed zabiegiem. Mama pragnęła, aby wewnętrznie też był przygotowany. Przez wiele dni słuchał prawd koniecznych, aby przyjąć Komunię św. Cieszył się, że będzie mógł podobnie jak dorośli przyjąć Komunię przed operacją. Współcierpiące dzieci razem z Wojtusiem klęczały przy stoliku, na którym ustawiono krzyż i dwie zapalone świece. Po krótkich modlitwach przy tym szpitalnym ołtarzyku mały pacjent przyjął Pana Jezusa pod znakiem chleba. Chociaż przeżywał tak poważne dni miał rozpromienioną od radości twarz. Nazajutrz doktor przeprowadził operację z nadzieją, że należy do udanych. A jednak po dobie Wojtuś zmarł. Przed śmiercią pocieszał swoich rodziców: - „Jak umrę to pamiętajcie, kochani rodzice, że będę się za was modlił”.

BOŻE DOŚWIADCZENIA

Podczas kolędy staruszka zapytała młodego księdza dlaczego Bóg doświadcza wciąż ludzi chorobami i cierpieniami?

- Czasami ludzie są tak pełni zła - odparł pewnie duchowny - że trzeba ich po prostu usunąć.

- Ale dlaczego giną przy tym także dobrzy i uczciwi ludzie - wtrąca babcia.

- Ci są wzywani na świadków - odparł po zastanowieniu ksiądz. Pan Bóg jako sędzia chce, aby każdy miał rzetelny proces

KOCHAJĄCYCH BRAK SERC

Jedno z czasopism francuskich („Panorama d'aujourd'hui”) opublikowało wywiad z zakonnikiem o. Duvalem znanym autorem i wykonawcą piosenek religijnych. Wzbudził on wielką sensację. Ten śpiewający przy gitarze przyznał się w nim publicznie, że jest alkoholikiem. Artykuł ukazywał nie tylko to, jak znalazł się „na dnie upadku”. Ksiądz Duval wspominał tam ludzi, najczęściej młodych, którzy będąc kiedyś uzależnionymi od alkoholu, pomogli mu „stanąć w prawdzie”. Ułatwiło mu to przełamać trudny do pokonania wstyd i świadomie powiedzieć: jestem alkoholikiem. To był pierwszy krok ku wyzwoleniu. Jednakże samo przyznanie się do tego nie stanowiło głównej przyczyny udzielenia wywiadu. Tym publicznym wyznaniem o. Duval chciał zaprotestować przeciw „zmowie milczenia”, którą podjęło otoczenie wówczas, gdy on staczał się na dno, gdy „o mało się nie wykończył”. Mówił, że „wszyscy milczeli”. Lekarze milczeli. Rodzina milczała. Przełożeni milczeli. Restauratorzy milczeli... troszczono się o jego opinię.

W tym wstrząsającym wyznaniu zawarte jest wezwanie obejmujące swym zasięgiem wszystkich ludzi: „Nie wolno milczeć, gdy widzi się zło”. Grzechem znieczulenia jest milczenie wobec staczającego się na dno upadku człowieka i reakcja wobec zła polegająca na obojętnym stwierdzeniu: „A po co się ja będę w to mieszał?! „ Można by tu powtórzyć za śpiewającym o. Duvalem: „Kochających brak serc, kochających brak serc, każdy bawić się chce, każdy cieszyć się chce... nie dostrzega nikt łez”.

POWIEDZ - NIE WRÓCI?

Byłem maleńkim dzieckiem - wspomina Czesław - kiedy rozpoczęła się wojna. Ojciec poszedł walczyć, matka wychowała mnie i małą siostrę wśród ciężkich czasów. Nie traciła nadziei, że Bóg ocali nam ojca. Wymodliła mu życie, ale on do nas nie wrócił. Pamiętam dzień, w którym nadeszła wiadomość, że ojciec kocha inną kobietę i z nią zakłada nową rodzinę, a do nas już nie wróci. Cierpieliśmy każde na swój sposób. Matka osiwiała, a ja płakałem gorąco; nie mogąc zrozumieć, jak mógł ten upragniony i wytęskniony tatuś, którego fotografię całowałem na dobranoc, wzgardzić miłością swojego dziecka. Nie mogłem zrozumieć, jak mógł związać się nowym węzłem małżeńskim, kiedy matka nosi na ciężko spracowanej dłoni obrączkę ślubną, znak wzajemnej wierności... Pragnąłem umrzeć z rozpaczy - żyję jednak, myślę, chodzę do kościoła. Czy zagoi się kiedyś rana mojego serca?

Z PAMIĘTNIKA GWIAZDY

Z pamiętnika znanej gwiazdy filmowej Marylin Monroe (1926-62): „Butelka przede mną pusta, paczka papierosów - pusta. Palenie i picie nie zapełniają pustki. Ona jest tu - ciemniejsze, bezdenne, całkiem puste: ja!”

BYŁ NA SZUBIENICY

W Oświęcimiu podczas apelu esesmani powiesili dwóch Żydów i młodego Polaka. Żydzi umarli szybko. Walka ze śmiercią trzeciego mężczyzny trwała przeszło kwadrans.

- Gdzie jest Bóg? Gdzie On jest? - zapytał ktoś z tyłu. Gdy po kilkunastu minutach skazaniec jeszcze się męczył, dały się znów słyszeć szepty:

- Gdzie jest Bóg? Gdzie teraz jest Bóg?

wtedy wielu usłyszało inny głos:

- Gdzie On jest? On jest tu... Wisi na szubienicy.

PTAK CIERNISTYCH KRZEWÓW

Jedna z legend opowiada o ptaku, który śpiewa jedynie raz w życiu, piękniej niż jakiekolwiek stworzenie na Ziemi. Z chwilą gdy opuści rodzinne gniazdo, zaczyna szukać ciernistego drzewa i nie spocznie, dopóki go nie znajdzie. A wtedy, śpiewając wśród gałęzi, nabija się na najdłuższy, najostrzejszy cierń. Konając wznosi się ponad swój ból, żeby prześcignąć w śpiewie słowika. Jedną, najpiękniejszą pieśnią, za cenę życia. Cały świat zamiera w ciszy, aby go wysłuchać, uśmiecha się nawet Bóg w niebie. Bo to, co najpiękniejsze, trzeba okupić ogromnym cierpieniem. Tak głosi legenda.

 

Kochać i tracić, pragnąć i żałować,

Padać boleśnie i znów się podnosić,

Krzyczeć tęsknocie „Precz!” i błagać „Prowadź!”

Oto jest życie: nic, a jakże dosyć...

Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,

Iść w toń za perlą o cudu urodzie,

Ażeby po nas zostały jedynie

Ślady na piasku i kręgi na wodzie.

(Leopold Staff, Kochać i tracić...)

ODSUNĄĆ NIESZCZĘŚCIE

„Do młodego wikariusza w Hajdukach koło Katowic przychodziła matka z prośbą o modlitwę w intencji syna zesłanego do obozu w Oświęcimiu. Po pewnym czasie zjawił się w mieszkaniu księdza chłopak, który wrócił z Oświęcimia.

- Proszę sobie wyobrazić, co zrobiła moja matka. Wykorzystała to, że jeszcze nie mam 18 lat i podpisała za mnie volkslistę. Na tej podstawie zwolniono mnie z obozu.

Po upływie roku chłopca powołano do wojska. Zjawił się u księdza w mundurze niemieckiego żołnierza, narzekając na swój los.

Pewnego dnia do zakrystii przyszła zapłakana matka i pokazała wikaremu telegram, że syn zginął na froncie za Wodza, Naród i Ojczyznę - bo takiej formułki używano.

- Proszę księdza, to już wolałabym, żeby zginął w Oświęcimiu! Wiedziałabym przynajmniej, gdzie zginął, gdzie jest jego grób. Wiedziałabym za co zginął.

KOWALSKI ZNACZY ZWYKŁY POLAK

Do slamsów Kalkuty, świata izolowanego przez resztę miasta, przybył pewnego dnia katolicki ksiądz, Stefan Kowalski, aby żyć wśród tych biedaków, rezygnując z przywileju „symbolu i puklerza”, jakim jest sutanna, i służyć im. Z zapartym tchem - ze zdumienia, zgrozy, podziwu, czy też najdosłowniej z powodu potwornego smrodu

- wchodził w tę przedziwną społeczność, w której żyli zgodnie obok siebie przedstawiciele wszystkich ras, dialektów i religii indyjskiego subkontynentu. Z wolna przestawał być obcy, zdobywał zaufanie i szacunek ostrożnych, choć ciekawych sąsiadów.

Zetknięcie się ze skrajną nędzą umożliwiło księdzu Stefanowi dokonanie szokującego odkrycia. Bezrobocie, chroniczne niedożywienie i głód, kalectwo i choroby nie doprowadzały mieszkańców Miasta Radości do zezwierzęcenia. Wręcz przeciwnie, pielęgnowanie własnych wierzeń i obyczajów łączyło się z tolerancją wobec wyznawców wszystkich innych religii. Nędza skłaniała do dzielenia się i pomagania słabszym, biedniejszym i bardziej chorym, niezależnie od ich pochodzenia czy wyznania. Ksiądz znalazł wiernych pomocników nie tylko wśród katolickiej mniejszości, żyjącej w tym pełnym paradoksów świecie, w którym ludzie nie skarżyli się na swój los i z pogodą ducha znosili najcięższe cierpienia.

BOŻY PLAN WOBEC ANNY

Przed wypadkiem 17 letnia Anna była przeciętną, miłą i wesołą dziewczyną. Żyła beztrosko pod opieką rodziców, chodziła do szkoły, była zakochana w chłopcu, z którym mieli zamiar się pobrać. Marzenia jej legły w gruzach. Skacząc do wody, uderzyła głową o coś twardego. Pęknięcie dwóch kręgów spowodowało paraliż ręki i nóg. Zaczął się dla niej okres buntu i rozpaczy, była bliska samobójstwa. Leżąc nieruchomo, we wszystkim zdana na innych, bez przerwy pytała: Jak Bóg mógł do tego dopuścić? Dlaczego właśnie ja? Jaki jest sens życia?

Potem zaczęła czytać Biblię. Zaczęła również swoje cierpienie wiązać z wiarą w Boga. Zrozumiała, że Bóg wybrał dla niej spośród wielu możliwości życia - życie człowieka sparaliżowanego. Zrozumiała, że nogi, które nie mogą chodzić i ręce, które nie mogą nic zrobić są jakąś nitką we wspaniałym wzorze Bożego planu.

NIE BYŁ SAM

W 1987 roku został porwany jako zakładnik przez terrorystów islamskich Amerykanin, wykładowca Uniwersytetu w Bejrucie. Od razu został zamknięty w ciemnym pomieszczeniu. Żadnej wizyty, żadnego towarzystwa. Jedynym kontaktem z ludźmi był posiłek podawany mu bez słowa, raz dziennie, a od czasu do czasu badawcze oko strażnika, którego obecności można się było domyślić po dźwięku otwieranego judasza. Strażnik przychodził sprawdzać przestrzegania przepisów. Więźniowi nie wolno było kłaść się na sienniku przed godziną gaszenia światła, pod groźbą poważnych kar. Ani książki, ani ołówka, ani papieru, ani pracy, ani rozrywki. W samotności tej myślał, że zwariuje podczas nie kończących się dni i nocy. Po jakimś czasie jednak odkrył obecność na dnie swego serca... W głodzie ciała i ducha odnalazł modlitwy z dzieciństwa, przywrócił pamięci wersety Ewangelii, słowa Mszy, o których myślał, że są zapomniane. Każdego dnia odnajdywał ich więcej i powoli je powtarzał na nowo. Przedłużał te chwile łaski. Nie był już sam i w ten sposób „przetrzymał”, a także pogłębił się. Kiedy wyszedł stamtąd po upływie 4 lat, był innym człowiekiem, bardziej człowiekiem, a jednocześnie chrześcijaninem.

 

MIŁOŚĆ WSZYSTKO POKONA?

Swoje życie wewnętrzne ja, Małgorzata zawdzięczam mężowi. A mówiąc dokładniej, zawdzięczam je postawie, jaką on zajął wobec mnie w pewnym mało chwalebnym okresie mego życia małżeńskiego; byliśmy już pięć lat po ślubie, mieliśmy dwoje dzieci, a ja byłam niewierną żoną. Kochałam jednak swego męża i nie chciałam burzyć jego szczęścia. Dokładałam więc wszelkich starań, aby nie mógł on niczego podejrzewać.

Jego miłość do mnie, zupełnie wyjątkowa, pogłębiała się z dnia na dzień. Pewnego wieczoru - pamiętam to tak, jakby to było wczoraj - wyraził mi swoją czułość, szacunek i podziw w słowach, które mnie dotknęły w samo serce. Tego już było za dużo. Wyrwały mi się wtedy słowa:

- Gdybyś wiedział!

- Wiem - odpowiedział mi.

To słowo wywołało we mnie wybuch oburzenia równie gwałtowny jak niesłuszny :

- A więc dlaczego grasz tę potworną komedię?, bo albo nie cierpisz nad tym, o czym wiesz, i to dowodzi, że mnie nie kochasz, albo jesteś tym wzburzony i twój spokój jest kłamstwem.

Byłam zupełnie wyprowadzona z równowagi, agresywna, szydercza, raniłam go. On przeczekał, aż burza ucichnie. Potem spokojnie, poważnie, serdecznie powiedział:

- Zrozum! Od sześciu miesięcy cierpię strasznie, ale moje cierpienie było dla mnie do zniesienia, ponieważ mnie nie niszczyło, podczas gdy twoje zło niszczyło ciebie i moja miłość tego znieść nie mogła. Widziałem jasno, co powinienem zrobić i tylko to mogłem zrobić: kochać ciebie jeszcze bardziej niż dotychczas, abyś odrodziła się dla miłości, aby ta miłość zupełnie nowa nie tylko spaliła swoim płomieniem twoje zło lecz także stworzyła w tobie nowe serce, nową czystość, piękność bardziej olśniewającą niż kiedykolwiek.

I rzeczywiście miłość, dar przebaczenia ze strony męża uczyniły ze mnie nową istotę.

KAMIEN RZUCONY..

Październik 1896 roku. Przedmieście Paryża zwane Cayenne. W okolicy, gdzie zagnieździły się nędza i występek nikt nie widział sutanny. Przybycie księdza było sensacją.

- Czarny kruk, klecha. . .- dały się słyszeć głosy. Jeden z gawiedzi podniósł kamień i rzucił nim w duchownego. Rzut był celny, w samą twarz.

Kapłan podniósł z ziemi pokrwawiony kamień i zawołał:

- Wiedz bracie o tym, że ten kamień włożę w fundamenty kościoła, który dla was tu zbuduję.

Dotrzymał słowa ks. Macciawelli. Po dziś dzień na tym miejscu widać kościół poświęcony Matce Bożej Różańcowej.

GŁUCHY WIRTUOZ

W dwudziestym siódmym roku życia Ludwik van Beethoven zrobił straszne odkrycie : słuch jego zaczął słabnąć i to w zastraszającym tempie. W teatrze nie rozumie aktorów, z odległości nie słyszy najwyższych dźwięków instrumentów. Przez pierwsze lata strzeże swej koszmarnej tajemnicy, nawet przed przyjaciółmi. Chodzi do wszystkich możliwych lekarzy wszystko na próżno. Dopiero po 3 latach choroby zwierzy się najbliższym przyjaciołom: „W moich uszach szumi i dudni bez przerwy. Nędznie przeżywam moje dni. Od dwóch lat unikam towarzystwa. Nie mogę przecież powiedzieć - jestem głuchy!”

Wczesną jesienią 1802 roku uległ kompozytor zupełnemu załamaniu psychicznemu. Pisał wstrząsający list - testament zwrócony do swoich przyjaciół: „O wy wszyscy, którzy uważacie mnie za mizantropa lub wroga ludzi, jak wielką krzywdę mi wyrządzacie! Nie znacie tajemnej przyczyny tego, co jest tylko czczym pozorem. Z konieczności musiałem stać się filozofem w 28 roku życia. Byłem bliski zwątpienia. Mało brakowało, a byłbym się targnął na swoje życie. Tylko On, Chrystus powstrzymał mnie od tego kroku… Postanowiłem wytrwać i mam nadzieję, że się nie cofnę.”

CHWALMY PANA

„Pieśń sługi. „ Tytuł rozmyślań znanego teologa moralisty, ojca Bernarda Haeringa. Spisywał te rozważania w szpitalu, po operacji strun głosowych. Kiedy przed drugą i najpoważniejszą operacją zapytał lekarza czy będzie mógł jeszcze kiedykolwiek śpiewać, otrzymał życzliwą odpowiedź:

- Nawet jeżeli ksiądz nigdy już nie będzie mógł śpiewać, to życie księdza będzie chwalić Pana.

Tymi słowami lekarz wzruszył zakonnika. Wyraził bowiem sedno powołania kapłańskiego, powołania wszystkich chrześcijan.

JEDYNIE ALLELUJA !

W jednej z dzielnic Brukseli zobaczyłem hotel, do którego nie prowadzą żadne schody. Płaski próg umożliwia wózkom inwalidzkim swobodny przejazd. Hotelem zarządza chrześcijańska wspólnota charytatywna. W budynku mieszkają: staruszki, alkoholiczki, uciekinierki z Pakistanu i z Indii oraz cztery osoby upośledzone ruchowo. Jedna z tej czwórki, dziewczyna, może porozumieć się tylko za pomocą słów wystukiwanych nieudolnie na maszynie do pisania. Właśnie ją telewizja francuska zaprosiła do programu o problemach ludzi niepełnosprawnych. Dziennikarz prowadzący audycję zadał młodej kobiecie najistotniejsze chyba ze wszystkich pytanie:

- Skąd pani czerpie siłę, aby codziennie wytrzymać to bolesne doświadczenie paraliżu?

Dziewczyna wystukała nieporadnie na maszynie kilka liter. Kamera pokazała z bliska kartkę papieru. Widniało na niej tylko jedno słowo: ALLELUJA!

BÓG NIE ZABIJA

Lata pięćdziesiąte w Polsce. Czas stalinowskiego terroru. Mój ojciec został zamknięty w więziennym karcerze. Dodatkowa kara dla niewinnie skazanego. Wąska, niska cela bez światła, betonowa posadzka, brak pryczy, zaduch. W tej „celi” spędził Wielki Tydzień.

Wreszcie strażnik otworzył drzwi. Promień światła wpadł do wewnątrz. Na ścianach karceru widniały różne napisy: modlitwy, nazwiska, przekleństwa, sprośne rysunki… Ojciec dostrzegł również słowa napisane krwią: BÓG NIE ZABIJA.

Zdanie zapadło głęboko w pamięć byłego AK-owca, i jak wyznał, będzie mu towarzyszyło aż do śmierci.

 

WĄTPIC W BOGA CZY W CZŁOWIEKA?

Z rabinem Hirszem znany dziennikarz rozmawiał o prześladowaniach Żydów przez nazistów podczas II Wojny Światowej. Odwieczny problem Holocaustu.

- Jak można jeszcze wierzyć w Boga, po tym wszystkim co się stało z Żydami?

Odpowiedzią żydowskiego duszpasterza było kontr-pytanie:

- A jak NIE MOŻNA wierzyć w Boga, po tym co się stało?

ZAGADKA BEZ ODPOWIEDZI

Ojciec Patrick, który śledził biedronkę, przechadzającą się beztrosko po źdźble trawy - wędrowała ku górze, potem ku dołowi, aby po krótkim postoju znów rozpocząć swój spacer ku górze - usłyszał pytanie Andrzeja:

- Jak to się dzieje, ojcze, że Bóg dopuszcza do istnienia zła na świecie?

- Bóg chcąc na to pytanie odpowiedzieć, musiałby ujawnić przede mną jedną ze swoich tajemnic, którą jest właśnie istnienie zła na świecie, a ja - przyznał ojciec Patrick - nie uważam się za godnego tak wielkiego zaufania. Trochę pokory jest moim pancerzem przed zbyt wścibskim wnikaniem poza zasłonę, za którą Stwórca ukrył swoje myśli i zamiary. Człowiekowi potrzeba wielkiej mądrości, aby wiedział, co powinien wiedzieć, ale jeszcze większej, aby wiedział, czego wiedzieć nie powinien, z czego jednak wcale nie wynika, że jest mądrym człowiekiem.

Po tych słowach zakonnik skierował wzrok na źdźbło trawy, ale biedronki już tam nie było. Andrzej swoim pytaniem odwrócił jego uwagę od maleńkiego owada, który na pewno nikomu nie stawia nierozumnych pytań i od nikogo nie żąda mądrych odpowiedzi. A tak bardzo chciał powiedzieć biedronce: „Biedroneczko, biedroneczko leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba. „

W OBRONIE ROŻAŃCA

W sortowni ubrań więziennych obozu Dachau upadł na posadzkę różaniec. Obecny tam wachman rozgniewał się, zaczął obrzucać obelgami stan duchowny.

- To oszuści, obłudnicy, co innego głoszą a co innego robią. Zaraz wam to udowodnię - powiedział do więźniów.

- Pierwszy lepszy ksiądz, którego tu sprowadzę podepcze te „koraliki”.

Strach padł na obecnych.

Esesman wrócił. Obok niego szedł młody więzień.

- Ktoś ty?

- Jestem księdzem.

- A to co jest? - wskazał hitlerowiec na podłogę.

- To jest różaniec Matki Bożej.

- Podepcz go, inaczej zatłukę cię na śmierć.

NARESZCIE ŻYJĘ

...On nie kochał mnie. Kochał we mnie kobietę, a mówiąc dokładniej kobiecość: byłam tylko typem kobiety, który mu odpowiadał. Kiedy dostrzegł, że jestem „kimś”, kiedy spotkał moje „ja”, poczuł się zażenowany, nie wiedział, co począć z czyimś ja, z żyjącą osobą. Odtąd coś w życiu przeszkadzało, zawadzało. Coś, a może raczej ktoś odbierał mu prawo do tego, aby był sam, z rzeczą, która jest jego własnością; ktoś, kto dochodził swoich praw, a przede wszystkim prawa do tego, aby być uznaną za osobę jedyną, niepowtarzalną. Tego było za dużo. Odsunął się, wydawał się jakby zagrożony w swoim posiadaniu. Stałam się dla niego intruzem; pozwoliłam sobie bowiem być sobą, podczas gdy on domagał; się ode mnie, abym była przedmiotem, przyjemnym i wygodnym okazem kobiecości. Oddalił się; zaczął szukać gdzie indziej i pewnego dnia znalazł inną kobietę, która - przynajmniej tak mu się wydawało - zgodziła się być jego rzeczą.

Po bardzo ciężkich miesiącach, kiedy przechodziłam kolejno od wściekłości do rozpaczy i gdy osaczały mnie wszelkie pokusy, teraz już nie mogę mieć do niego żalu. Dziś już osiągnęłam spokój, a raczej to spokój wziął mnie w posiadanie.

A zawdzięczam to jemu. Przez cierpienia niekochanej żony zostałam doprowadzona do zrozumienia, jak� miłością Bóg mnie miłuje. Wiem teraz, że Bóg nie kocha mnie jako istotę ludzką ani dlatego, że kocha ludzkość, lecz dlatego, że jestem Agnieszką. Bóg nie jest jak słońce, które daje swe ciepło wszystkim stworzeniom: obojętnie i bez uczucia. On daje mi swoją miłość, daje mi Siebie, ponieważ ja jestem sobą. Bóg to nie pani z towarzystwa dobroczynnego, która kocha biednych, lecz nigdy nie poświęci chwili czasu, aby każdemu z nich spojrzeć w oczy i poznać imię tego, kogo wspomaga. Po co - ona kocha „biednych”. Nic takiego nie ma w Bogu. To mnie, Agnieszkę, kocha Bóg, a kocha dlatego, że jestem Agnieszką. On zna moje imię wieczne. Nazywa mnie moim imieniem. Niecierpliwie czeka mojej odpowiedzi. Nie jest zazdrosny o moją samodzielność i osobowość. Dla Niego nie jestem rzeczą, którą się nabywa i której się używa, lecz wolnością, która daje siebie, a którą On bezgranicznie szanuje.

Dzięki Jego miłości jestem pogodzona sama z sobą i z innymi. Bóg wyzwolił w moim sercu źródła nadziei. Nareszcie żyję

ŻYCIODAJNA GAŁĄZ

Znanego teologa, ojca Yves Congara zapytano, jak on, chory, na inwalidzkim wózku, tyle godzin dziennie mógł pracować dla Kościoła. Odpowiedział, że wzoruje się na drzewie o wielu gałęziach, spalonych i strzaskanych przez piorun. Owocuję, mówił, tą gałęzią, która ocalała.

UPADEK

Emocje kibiców sięgnęły zenitu. Do mety pozostało 200... 100... 60 metrów... Biegacz upadł. Trenerzy stali bezradni. Wszystko trenowali ze swoim zawodnikiem. Z wyjątkiem upadku.

WEWNĘTRZNE SWIATŁO CIERPIENIA

Jak wielu z nas szukał prawdy i sensu życia. Szukał... i znalazł Boga w katechizmie swojego dziecka. Jan Papini, znany włoski pisarz i humanista. Zmarł w 1956 roku. Przed śmiercią ciężko chorował. „Dziwię się, widząc tylu ludzi zdumionych moim spokojem w czasie mej choroby. Straciłem władzę nad moimi nogami, dłońmi, ramionami. Stałem się prawie niemy i ślepy. Nie mogę już chodzić ani uścisnąć dłoni przyjaciela. Nie mogę się nawet podpisać. Nie mogę czytać, a nawet rozmawiać i dyktować. Lecz zdaję sobie sprawę z tego, co mi jeszcze zostaje. Mogę widzieć słońce, kolory kwiatów i rysy twarzy. Ale to wszystko jest niczym w porównaniu do darów, które Bóg dla mnie zachował - wiarę, bystrość umysłu, pasję do rozmyślań i to światło wewnętrzne, które zwie się natchnieniem.”

SZCZĘŚCIE I NIESZCZĘŚCIE

Chińczykowi Wang-tse uciekł jedyny koń, którego posiadał. Sąsiedzi wyrażali swoje współczucie.

- Skąd wiecie - zapytał biedny wieśniak - że to nieszczęście?

Tydzień później koń przyprowadził za sobą kilka dzikich mustangów. Sąsiedzi gratulowali wybrańcowi fortuny.

- Skąd wiecie - odpowiedział im - że to szczęście? Syn chłopa próbował ujeździć dzikiego wierzchowca. Koń zrzucił go z siebie, młodzieniec złamał nogę. Sąsiedzi litowali się nad nieszczęśnikiem.

- Skąd wiecie - odparł ojciec - że to nieszczęście? Następnego roku wybuchła wojna. Wszyscy młodzi z wioski zostali powołani do wojska. Syn Wang-tse pozostał w domu. Sąsiedzi przyszli i...

JAKI BÓG?

Klaudia wyskoczyła przez okno z trzeciego piętra. Upadła na betonowy dziedziniec szkoły. Podbiegłem do niej, mocno uchwyciła podaną rękę. Nie mogłem nic więcej dla niej zrobić. Jęczała z bólu. Czekaliśmy wszyscy na karetkę. Dziewczyna przeżyła, choć ze złamanym kręgosłupem. Szesnaście lat życia, wysportowana, inteligentna, wesoła.

Tego było już za wiele dla mnie. Zacząłem Go oskarżać: jaki jesteś Boże? Komu było to potrzebne? Dla kogo było to dobre?

Następnego dnia, w kościele otrzymałem odpowiedź na swoje pytania. Wystarczyło spojrzeć na Ukrzyżowanego Chrystusa, zrozumiałem jaki Bóg jest naszym Bogiem.

MODLITWA ZA ZMARLYCH

Banderowcy z UPA wymordowali Marii całą rodzinę. Ona ocalała, ukryta w krzakach malin. Maria zamierzała kilkakrotnie pielgrzymować na cmentarz koło Baligrodu, gdzie byli pochowani, ale za każdym razem brakło jej odwagi. Nie może zapomnieć jak w „szarpaczu do buraków” na żywca ćwiartowano jej ojca, gwałcono nieletnią siostrę... I ojciec... I bracia. Nie może tego zapomnieć. Raz była już w pobliżu cmentarza i stchórzyła. Potem przez kilka nocy z rzędu śniło jej się, że zaparła się swoich najbliższych, którzy znaleźli na tym wiejskim cmentarzu zbiorowy grób. Starała się usprawiedliwić ze swojego tchórzostwa przed zjawami, które wypełniły jej sen wielką, milczącą gromadą, ale widocznie nie znalazła u nich posłuchu i zrozumienia, bo patrzyły na nią niechętnie i z drwiącą wyższością. Nagle w tłumie powstało zamieszanie. Kobiecy cień podbiegł do Marii i zarzuciwszy jej ręce na szyję, szepnął:

- Córko... Wybacz nam, ale my nie chcemy, byś nas niepokoiła swoimi snami. My chcemy mieć spokój. Obudź się...

O SENSIE CIERPIENIA

Pewien człowiek - dotknięty ciężką chorobą - wyżalał się przed uczonym w Piśmie, że cierpienie odebrało mu chęć dożycia, że przeszkadza mu w nauce i modlitwie. Wtedy rabin położył rękę na czole chorego i powiedział: Skąd wiesz, mój przyjacielu, co Bogu podoba się więcej - twoja nauka czy twoje cierpienie?

CIAŁO NA SPRZEDAŻ

- Gdybym była mężczyzną, z głodu może popełniłabym morderstwo. Ponieważ jestem kobietą, musiałam zostać prostytutką - mówi 20-letnia Nepalka Manju. Kiedy miała 12 lat zmarła jej matka. Nie mogąc wykarmić rodziny, ojciec sprzedał najstarszą córkę. Handlarze odsprzedali ją do domu publicznego w Bombaju. Mieszka tam za drutem kolczastym. Codziennie przyjmuje siedmiu klientów. Przez wszystkie te lata nie zdołała jeszcze odpracować 1000 dolarów, jakie zapłaciła za nią właścicielka.

CZARNOBYLSCY ROBINSONOWIE

Okolice Czarnobyla. Uliczki opuszczonej przez ludzi wsi pozarastały trawą. Domy mają okna pozabijane deskami, sklepy, szkoły, urzędy straszą wybitymi szybami...

W jednej z pustych, wymarłych klas przeglądałem pisane po katastrofie elektrowni atomowej wypracowania dzieci. Jedno było zatytułowane „Ból matki - Ukrainy” . Jedenastoletnia Galina napisała: „Przeżyliśmy rewolucję, głód, wojnę, represje, a teraz wy, dorośli zrobiliście nam coś znacznie gorszego. Na wieki pokryto naszą wieś czarną chmurą radiacji. Musimy stąd odejść. Gdzie nam będzie lepiej? Gdzie lepiej jak w domu?”

CIERPIENIE I MODLITWA

Powalony ciężką chorobą mnich skarżył się przeorowi, że cierpienie zabiera mu każdą radość, przeszkadza w modlitwie i pobożnych rozmyślaniach.

Przełożony klasztoru położył mu rękę na czole i zapytał:

- Skąd wiesz, mój drogi bracie co Bogu bardziej się podoba - twoja modlitwa czy twoje cierpienie?

ZEGAR SŁONECZNY

Warowne opactwo benedyktynów z XI wieku. Na ścianie budynku klasztornego znajduje się zegar słoneczny w kształcie malowidła wyobrażającego świętego Sebastiana, przywiązanego do rozłożystego drzewa. Twarz Świętego naznaczona jest cierpieniem. Żelazna włócznia, która tkwi w jego boku, jest... wskazówką zegara słonecznego. W okrwawionej włóczni, odmierzającej godziny, znaleźć można jeszcze jeden dowód, że męczeństwo jest miarą czasu.

O WYCHOWANIU CIERPIENIA (MAŁA LEGENDA)

Żyło sobie kiedyś cierpienie, ale nikt go nie chciał. Jak brzydkie kaczątko, jak niechciane i niekochane dziecko wędrowało od jednych do drugich. W końcu trafiło do tego, do którego właściwie było przeznaczone. Człowiek ten zrozumiał, że nianie pomoże lekceważenie czy wymigiwanie się od cierpienia. Zaczął więc je uważnie obserwować i pytać, co ono właściwie od niego chce. Z dnia na dzień dostrzegał coraz więcej śladów, które wskazywały, że być może jest ono dzieckiem Bożym. Może tylko w zaczarowanej postaci? - myślał człowiek. Również cierpienie zadomowiło się tutaj na dobre i czuło się dobrze w jego towarzystwie.

- Skoro już mieszkasz ze mną - pomyślał towarzysz cierpienia - to muszę cię wychować, abyśmy sobie dobrze radzili we dwoje.

Wiele lat trwał ten proces wychowawczy, gdzie człowiek z wielką cierpliwością i wyrozumieniem podchodził do problemów cierpienia. Chętnie powtarzał, że sam zdobywa przy tym nowe siły; nadzieję i odczucie, iż to, co robi ma jakiś sens. Z satysfakcją obserwował postępy i zmianę u cierpienia. Po latach stało się spokojniejsze, bardziej oswojone niż na początku.

Kiedy pewnego dnia spojrzał w lustro, spostrzegł, że i on stał się inny: W gruncie rzeczy wychowywał przecież samego siebie. Teraz zobaczył inaczej i lepiej zrozumiał nie tylko cierpienie lecz także samego siebie, innych cierpiących i cały świat.

O CUDZYCH CIERPIENIACH

W ostatnich latach swego długiego żywota mistrz zapadł na ciężką chorobę; wskutek której całe jego ciało pokryte było bolesnymi wrzodami. Lekarze twierdzili, że ból ten przekracza ludzkie siły: Zapytany na ten temat przez znajomych, odparł:

- Kiedy byłem młodszy i zjawiał się u mnie jakiś chory, mogłem się modlić z całej duszy, aby Bóg zdjął z niego cierpienia. Później - gdy osłabła we mnie siła modlitwy - nic już nie mogłem zrobić, jak tylko te cudze cierpienia brać na siebie. No i teraz właśnie dźwigam je.

O DWÓCH RABINACH I CIERPIENIU

Rabin Johanan został nawiedzony przez straszliwą chorobę i wiele cierpiał. Cierpienia załamały go psychicznie. Przyjacielowi Haninie wyznał swą rozpacz i użalał się na swe beznadziejne położenie. Wtedy ten pobożny mąż zaczął go pocieszać:

- Mój przyjacielu, te słowa nie pasują w ogóle do takiego męża jak ty; do takiego, który jest pobożny i świątobliwy. Mów raczej, że Bóg jest sprawiedliwy w cierpieniach, jakie nam zsyła, że jest sprawiedliwy w nagrodzie, jaką obiecuje cierpiącym!

Te religijne rozważania „podreperowały” rzeczywiście schorowanego Johanana. Po paru latach zachorował Hanina. Również Hanina został przez cierpienie wytrącany z równowagi. Przyjaciel Johanan chciał go teraz pocieszyć jego własnymi, wcześniejszymi słowami, ale Hanina odpowiedział:

- Jakże chętnie zrezygnowałbym z tych męczarni i z obiecanej zapłaty!

Na to odparł Johanan:

- W mojej chorobie byłeś dla mnie mistrzem pociechy i podnoszenia na duchu... z religii uczyniłeś balsam na rany, znalazłeś słowa, które niosły mi pokój serca. Dlaczego nie powiesz sobie samemu tych słów dźwigających?

- Ponieważ byłem wtedy na zewnątrz - odpowiedział spokojnie chory rabin - byłem wolny, mogłem ręczyć za innych; teraz jednak; gdy sam jestem wewnątrz, jakże mogę być dla siebie poręką?

TERAZ I JA W TO WIERZĘ

Mężczyzna, o którym będzie mowa nazywał się Thord Oeveraas. Wyprostowany, pełen dumy i dostojeństwa stanął pewnego dnia w kancelarii księdza.

- Urodził mi się syn - powiedział - i chciałbym go ochrzcić.

- Jak ma mieć na imię? - Finn, jak mój ojciec. - A chrzestni?

Padły nazwiska najzacniejszych - mężczyzny i kobiety z jego rodziny.

- Coś jeszcze? - zapytał ksiądz i podniósł wzrok. Chłop stał nadal.

- Pragnąłbym go ochrzcić oddzielnie - powiedział. - To znaczy w tygodniu?

- W przyszłą sobotę o dwunastej, w samo południe. - Jeszcze coś? - zapytał ksiądz.

- To wszystko. - Chłop zmiął czapkę w rękach, jak gdyby chciał odejść. Wówczas duchowny wstał.

- To jeszcze - powiedział i skierował się wprost do Thorda, uścisnął mu rękę i patrząc prosto w oczy dodał - daj Boże, żeby dziecko stało się dla ciebie błogosławieństwem.

Szesnaście lat później Thord stanął znów w kancelarii księdza.

- Trzymasz się dobrze, Thord - powiedział proboszcz, nie dostrzegając w wyglądzie parafianina żadnych zmian.

- Nie mam żadnych trosk - odparł.

Ksiądz przemilczał odpowiedź. Później jednak zapytał: - Jaką sprawę masz dziś wieczorem?

- Dzisiaj przybywam z powodu mego syna, który ma przystąpić do bierzmowania.

- To jest pojętny chłopak.

- Nie chciałbym księdza opłacać, zanim nie usłyszę, w którym miejscu przed ołtarzem będzie stał mój syn.

- Będzie stał na pierwszym miejscu.

- Rozumiem, a tu jest dziesięć talarów dla księdza. - Coś jeszcze? - zapytał ksiądz i spojrzał na Thorda. - To wszystko.

Thord wyszedł.

Znów minęło osiem lat. Pewnego dnia przed plebanią dała się słyszeć wrzawa, weszła gromadka mężczyzn, a na ich czele Thord.

- Przychodzisz dzisiaj z licznym orszakiem - zagadnął ksiądz.

- Pragnę zamówić ślub mego syna. Będzie się żenił z Karen Storliden, córką Gudmunda, który stoi obok mnie.

- To najbogatsza dziewczyna w całej parafii.

- Tak mówią - odparł chłop i jedną ręką odgarnął włosy. Ksiądz dłuższy czas siedział w głębokiej zadumie, lecz nie wypowiedział ani słowa, tylko wpisywał nazwiska do swoich ksiąg, a mężczyźni składali podpisy. Thord położył trzy talary na stole.

- Wystarczy jeden.

- Dobrze wiem, ale to moje jedyne dziecko i chciałbym rzecz załatwić dobrze.

Ksiądz przyjął datek.

- To już trzeci raz Thordzie, kiedy tu przychodzisz z powodu swego syna.

- Teraz też jestem z nim skwitowany - powiedział Thord. Schował portfel, powiedział „do widzenia” i wyszedł. Mężczyźni pomału wychodzili za nim.

Czternaście dni później ojciec z synem wiosłowali przy spokojnej pogodzie przez fiord do Storlidenów, aby omówić przebieg wesela.

- Siedzenie leży źle pode mną, porusza się - powiedział syn i wstał, żeby je ułożyć jak należy. W tej samej chwili deska, na której stał, obsunęła się. Wyrzucił ręce do góry,

- wydał krzyk i wpadł do wody.

- Trzymaj się wiosła - woła ojciec, wstaje i usiłuje podać wiosło synowi. Ten kilka razy daremnie je łapał. Nagle zdrętwiał.

- Poczekaj chwilę! - zawołał ojciec i powiosłował bliżej. Syn zachłysnął się, zdążył jeszcze rzucić ojcu przeciągłe spojrzenie i poszedł pod wodę.

Thord nie chciał uwierzyć. Odrętwiałym wzrokiem patrzył w miejsce, w którym syn skrył się pod powierzchnią, jak gdyby wierząc, że musi wrócić. Kilka baniek powietrza podniosło się do góry i jeszcze kilka, a potem już tylko jedna jedyna, która pękła, po czym woda fiordu znów leżała równo, jak lustro.

Trzy dni i trzy długie noce ludzie widzieli ojca na tamtym miejscu, jak wiosłował tam i z powrotem, nie jedząc i nie śpiąc. Bosakiem szukał ciała swego syna. Rankiem trzeciego dnia znalazł je i zaniósł przez wzgórze do swojej zagrody.

Od tego dnia minął zapewne cały rok. Ksiądz usłyszał któregoś jesiennego wieczoru chrobot poruszanej klamki.

- Otworzył drzwi i do środka wszedł rosły, pochylony mocno

do przodu mężczyzna, wychudły, z białym włosem. Był nim Thord.

- Tak późno przychodzisz? - zapytał ksiądz i zatrzymał się przed nim.

- Ach tak, przychodzę późno - powiedział Thord i usiadł. Milczenie trwało długo. Potem gość powiedział:

- Przyniosłem coś ze sobą, co chciałbym ofiarować biednym. To ma być fundacja dobroczynna nosząca imię mego syna.

Wstał, położył pieniądze na stół i ponownie usiadł. - To dużo pieniędzy.

- To wartość połowy mojego gospodarstwa, które dzisiaj sprzedałem.

Ksiądz długo siedział w milczeniu. Wreszcie zapytał, ale delikatnie:

- Co teraz zamierzasz, Thord? - Coś lepszego.

Czas jakiś siedzieli. Oczy Thorda wbite były w podłogę, księdza spoczywały na nim. Ksiądz powiedział wolno i spokojnie:

- Myślę, że teraz syn twój stał się wreszcie dla ciebie błogosławieństwem.

- Tak, teraz i ja w to wierzę - odparł Thord, podniósł wzrok i dwie łzy spłynęły mu po twarzy.

O ZUZJI Z FAJKĄ

Do uczonego w Piśmie przyszło kiedyś dwóch „szukających” braci z prośbą, aby ten zechciał im wyjaśnić, jak należy rozumieć zdanie Pisma mówiące o tym, iż Bogu trzeba dziękować za nieszczęście tak samo jak za szczęście i z taką samą radością przyjmować jedno i drugie.

Uczony nie silił się wcale na mądre wywody; powiedział tylko: Idźcie do bóżnicy i tam spotkacie rabbiego Zuzję, kurzącego fajkę. Ten wam wszystko dobrze wyjaśni.

Bracia bez trudności odnaleźli dom modlitwy i rabbiego. Przedłożyli mu swój problem. Rabbi wysłuchawszy w skupieniu ich wywodów, odłożył fajkę, pogładził brodę, uśmiechnął się i rzekł: Moi kochani, z tym pytaniem trafiliście pod fałszywy adres. Musicie więc znaleźć kogoś innego, a nie takiego jak ja, który jeszcze nigdy nie doświadczył żadnego nieszczęścia.

Wszyscy jednak wiedzieli, iż życie rabbiego Zuzji było od samego początku jednym pasmem cierpień i biedy. Wtedy i ci dwaj pytający zrozumieli nieco, co znaczy przyjmować z 'radością nieszczęście.

I O SAMARYTANINIE

(Wersja współczesna)

Jezus, nawiązując do podchwytliwego pytania jakiegoś uczonego (chodziło o to, kogo z grona bliskich zaliczyć można do bliźnich?), opowiedział następującą przypowieść:

Pewien człowiek szedł z Jerozolimy do Jerycha i został napadnięty przez zbójców, którzy nie tylko go złupili, lecz jeszcze rany mu zadali i zostawiwszy na pół umarłego, odeszli.

Tą drogą przechodzili różni ludzie, ale nikt nie udzielił rannemu konkretnej pomocy: pełnomocnik kościelnej organizacji charytatywnej nie ruszył palcem, bo nie było odpowiedniej decyzji kompetentnych gremiów; dziennikarz zrobił tylko dla wieczornych wiadomości reportaż o pogwałceniu praw człowieka, krytykując na tym tle niezaradność miejscowych władz, które nie potrafią zapewnić bezpieczeństwa podróżnych; robotnik wzburzony takim bezprecedensowym obchodzeniem się z człowiekiem, zwołał w trybie pilnym posiedzenie związku zawodowego, gdzie ogłoszono jednogodzinny strajk ostrzegawczy; student zorganizował wielką demonstrację w mieście, podczas której z krzykiem piętnowano zwyrodnienia i schorzenia społeczne.

Nieprzytomnego, wykrwawionego podróżnego podniósł dopiero dyżurny ze służby drogowej. Opatrzywszy mu rany, wsadził do furgonetki i zawiózł do pobliskiego szpitala, gdzie po kilkudniowym pobycie na oddziale intensywnej terapii doszedł do siebie - na dowód tego, że i dziś są ludzie z sercem.

MESJASZU W RANACH

Talmud przedstawia Mesjasza jako jednego z nędzarzy, który razem z tłumem chorych i żebraków siedzi przy bramie miejskiej. Cały w ranach, obolały i cierpiący, ale bandaże zmienia sobie szybko, gdyż myśli:

- Być może będzie mnie ktoś potrzebował, a wtedy muszę być natychmiast do dyspozycji i gotowy do pomocy, i nie mogę się ociągać ani chwili.

O BOGU NA SZUBIENICY

Elie Wiesel (ur. 1928), laureat literackiej Nagrody Nobla w 1986 r., jako szesnastoletni Żyd został wywieziony do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, do „królestwa nocy” jak sam nazwał to miejsce. Tam był świadkiem egzekucji, o której wspomina w jednej ze swoich książek. Mianowicie któregoś dnia na placu apelowym wobec tysiąca więźniów powieszono trzech skazanych: dwóch mężczyzn i trzynastoletnie dziecko. Gdy na szubienicy zawisły ciała współwięźniów, w obozie zapanowała absolutna cisza, w której autor usłyszał tylko szeptane pytanie: Gdzie jest Bóg? Potem - podczas obowiązkowej defilady przed powieszonymi - Wiesel zauważył, że chłopiec jeszcze żył: „Na naszych oczach prowadził śmiertelną walkę między życiem a umieraniem. I my musieliśmy patrzeć mu w twarz”. Wtedy to przyszły pisarz usłyszał w sobie odpowiedź na to pytanie o obecność Boga. Wewnętrzny głos mówił mu: to tam... na szubienicy wisi Bóg, Pan nieba i ziemi.

O CIERPIENIU DLA KRÓLESTWA BOŻEGO

Kard. Frantiszek Tomaszek (ur. 1899); abp Pragi, w wywiadzie dla katolickiego dziennika francuskiego „La Croix” na pytanie, co miałby specjalnego do powiedzenia czytelnikom, odpowiedział:

- Trzy rzeczy: Ten; kto pracuje dla Królestwa Bożego, czyni dużo. Kto się modli za Królestwo Boże, czyni więcej. Ten, kto cierpi dla Królestwa Bożego, jak Chrystus ukrzyżowany, czyni wszystko.

 

O WZRASTANIU W CIERPIENIU

Głównym dziełem Matthiasa Grunewalda (1528), najwybitniejszego niemieckiego artysty przełomu gotyku i renesansu, jest ołtarz z Isenheim (dziś w muzeum Colmar). Ołtarz przeznaczony-był dla kaplicy szpitalnej. W części środkowej poliptyku widzimy ukrzyżowanie Jezusa. Ciało Ukrzyżowanego ukazane jest realistycznie i ekspresyjne: w całej nędzy; rozpadzie i śmiertelnym wyniszczeniu. Z jednej trony krzyża stoją dwie płaczące Marie z Janem, z drugiej - spokojny Jan Chrzciciel, wskazujący palcem na Jezusa. Napis obok przypomina (nie tylko chorym i cierpiącym) ważną prawdę: Ulum oportet crescere, me auterrc minui, tzn. „Potrzeba, by On wzrastał, a jam się umniejszał” (J 3, 20).

O SAMOLUBNYM OLBRZYMIE

Oscar Wildę (1856-1900), angielski pisarz: „lord Paradoks”, jest też autorem pouczającej bajeczki o samolubnym olbrzymie.

Olbrzym wróciwszy po siedmiu latach na swój zamek zabronił dzieciom bawić się w jego bajecznym ogrodzie. Całą posiadłość otoczył wysokim murem i wypisał wielkimi literami: „Wstęp surowo wzbroniony!”

Dzieci posmutniały, bo nie miały teraz miejsca do zabaw. Ale i olbrzym posmutniał, bo w ogrodzie zapanowała wieczna zima: mróz, śnieg, lód i grad.

Pewnego dnia, gdy samolub wylegiwał się jeszcze w łóżku, usłyszał śpiew makolągwy. Wyskoczył zaraz na równe nogi i podbiegł do okna, aby ucieszyć się ptakiem. I oto niespodzianka: w ogrodzie zielone drzewa, na drzewach siedzą dzieci (przedostały się przez dziurę w murze). Tylko jedno z nich było tak małe, że nie mogło się wspiąć na żadne drzewo. Wtedy zmiękło serce samolubnego olbrzyma:

- Teraz wiem, dlaczego wiosna omijała mój ogród skonstatował .

Wyszedł więc szybko do ogrodu i pomógł małemu chłopcu wdrapać się na drzewo. Chłopiec ucałował go za to. Jeszcze tego samego dnia olbrzym zburzył własnoręcznie mury i ogłosił ogród wiecznym placem zabaw dla dzieci.

Tamten chłopiec jednak nie przyszedł nigdy więcej. Nikt też nie wiedział, gdzie on odszedł. Dopiero w dzień śmierci zobaczył olbrzym znowu owe dziecko, za którym cały czas tęsknił. Przyszło z ranami Ukrzyżowanego, ze stygmatami miłości i powiedziało do konającego olbrzyma:

- Pozwoliłeś mi kiedyś bawić się w twoim ogrodzie; dziś chodź ze mną do mojego ogrodu, który jest rajem.

 

O CENIE ŻYCIA

„Cena życia” - to tytuł szwedzkiego filmu. Jego fabuła jest z naszych dni. Oto młoda kobieta - matka trojga małych dzieci - odczuwa nagle jakieś kłopoty ze wzrokiem. Lekarze stwierdzają guzy. Jedna, druga operacja. Pacjentka czuje, że musi umrzeć. Naznaczona śmiercią - choć niewierząca - prosi księdza. Duchowny czyta jej fragment z Pierwszego Listu do Koryntian: „Teraz widzimy jakby w zwierciadle niejasno, potem zaś zobaczymy twarzą w twarz” (13,12). Ciężko chora przytakuje:

- Tak to prawda. Długo widziałam świat tylko w zwierciadle moich nadziei i moich pragnień. Żyłam jakby oddzielona od samej siebie. Teraz odczuwam coś z tego „twarzą w twarz”.

O PRZYWIĄZANIU DO KRZYŻA

Paul Claudel (1868-1955) we wstępnej scenie swego Atlasowego pantofelka kreśli przekonywającą wizję, w której rysuje sytuację wierzącego dziś (a może nie tylko dziś?!).

Oto rozbił się statek wiozący jezuitę-misjonarza. Okręt zatopili korsarze. Misjonarz przywiązany do belki błąka się na tym kawałku drzewa po wzburzonych wodach oceanu. Przedstawienie zaczyna się ostatnim monologiem rozbitka:

„Panie, dziękuję Ci za to, że mnie tak związałeś. Nieraz uważałem, że Twoje przykazania są ciężkie, wola moja wobec tych nakazów była bezsilna i sprzeciwiała się im. Dziś jednak nie mogę już ściślej być z Tobą związany i chociaż mogę się poruszać, żaden z moich członków nie może się od Ciebie oddalić. Tak więc jestem naprawdę przymocowany do krzyża, ale krzyż, na którym wiszę, do niczego nie jest przywiązany, błąka się po morzu”.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zinterpretuj starotestamentową Księgę Hioba jako przypowieść o cierpieniu i godności ludzkiej
Eutanazja ulga w cierpieniu czy brak zrozumienia jego sensu
W 5 1 bol, cierpienie
przyporządkowania
Przypowieść o bezlitosnym dłużniku ppt
20 Księga Przypowieści Salomona
cierpienia mlodego wertera streszczenie
Cierpialkowska pytania id 11706 Nieznany
Radość życia i cierpienia-dwa źródła i dwa tematy twórczości artystycznej, wszystko do szkoly
Cierpienia młodego Wertera, matura
Poetyckie wizje cierpienia.wypracowanie, język polski
cierpia rodział 6 os histroniczna
Freud ''Kultura jako źródło cierpień”
Dodanie przypomnienia (scenariusz)
J W Goethe Cierpienia młodego Wertera

więcej podobnych podstron