MIEJSCE CHRYSTUSA CIERPIĄCEGO W TWOIM ŻYCIU


MIEJSCE CHRYSTUSA CIERPIĄCEGO W TWOIM ŻYCIU - Kazania pasyjne

1. JEZUS W OGRÓJCU

Z pokutnym popiołem na głowach przekroczyliśmy bramę Wielkiego Postu. Rozpoczął się kolejny akt wydarzeń zbaw­czych. Odsłoniła się scena przedstawiająca cierpiącego Jezusa. W czasie tych pierwszych gorzkich żali z naszych serc wy­rwały się słowa: „Żal duszę ściska, serce boleść czuje... Klę­czy w Ogrójcu, gdy krwawy pot leje, serce me mdleje".

Przenieśmy się w dzisiejszym rozważaniu na Górę Oliwną. Składa się ona z trzech wierzchołków, z których najwyższy wznosi się na 820 metrów nad poziomem morza. Jego łagodne zbocze, porośnięte drzewami oliwkowymi, zbiega ku potokowi Cedron. Za nim rozpoczynają się mury świętego miasta, wzno­szącego się na dwóch płaskich wzgórzach, nazywających się Syjon i Moriah. Święte miasto i Góra Oliwna pogrążyły się już w nocnej ciszy.

Na Górze Oliwnej, u bram ogrodu Getsemani, drzemie ośmiu Apostołów, pozostawionych przez Jezusa. Razem z Nim pozo­stało trzech: Piotr, Jan i Jakub. Zamiast czuwać i oni posnęli. Niedaleko - na rzut kamienia - modli się Pan. Podnosi głowę. Krople krwawego potu spływają Mu po twarzy. Słychać, jak spadają na zimne głazy. Czy nie przychodzą nam w tej chwili słowa psalmu: „Ja zaś jestem robak, a nie człowiek" (Ps 22,7)?

O Chryste, ogrom Twych cierpień pozostanie dla nas zawsze tajemnicą, ale obdarzając nas łaską, pomóż nam choć maleńką ich cząstkę sobie uzmysłowić. Chcemy dzisiaj rozważyć słowa ewangelistów. Oto Mateusz napisał: „począł się smucić i odczu­wać trwogę" (Mt 26,37), a Marek: ,,i począł drżeć, i odczuwać trwogę" (Mk 14,33). Lęk, smutek, trwoga i drżenie - tymi sło­wami ewangeliści wyrażają ogrom Twoich cierpień w Getsemani.

Wszyscy lękamy się cierpienia. To leży w naszej naturze. Je­steśmy niespokojni w poczekalni u dentysty, z biciem serca oczekujemy na operację. Zdarzało się, że ludzie nie wytrzymy­wali tortur i zażywali truciznę. Również Jezus, wiedząc, co Go czeka, odczuwał lęk. Miał przecież ludzką naturę, był człowie­kiem. A jako Bóg, zdawał sobie sprawę, jak bardzo zaboli Go policzek wymierzony mu w domu Annasza. Wiedział, ile czeka Go razów; jak będzie wyglądało Jego ciało po biczowaniu; jak głęboko wbiją się Mu w głowę kolce korony cierniowej. Znał również ciężar krzyża, grubość gwoździ, mękę krzyżowania i ko­nania. Znał boleść szyderstw, bluźnierstw, jakie będą rzucane pod Jego adresem, kiedy zawiśnie już na krzyżu. Nic dziwnego, że potrzebował wsparcia Apostołów: „Szymonie, śpisz? Jednej godziny nie mogłeś czuwać? " (Mk 14,37). Do tego wielkiego lę­ku dołączył się jeszcze smutek. A co ten wielki smutek Jezusa wywołało? Osamotnienie. Jezus w Ogrójcu czuł się całkowicie opuszczony.

Wyobraźmy sobie starotestamentowego Hioba, który traci majątek, kochane dzieci, zdrowie. I oto opuszczony siedzi na kupie śmieci i oczyszcza rany glinianą skorupą. Nawet żona go opuściła i zaczęła wątpić w jego sprawiedliwość. Przyjaciele przyszli go niby pocieszać, ale szybko okazało się, że raczej szydzili z niego, wmawiając mu grzeszność.

O wiele bardziej samotny niż Hiob czuje się Jezus. Gdzie są te tłumy, które nakarmił chlebem? Gdzie te tłumy, które wołały kilka dni wcześniej: Hosanna? Tego wieczora śpią, a jutro będą krzyczeć: „Ukrzyżuj Go!" (Mk 15,13) A jak zachowują się jego najbliżsi przyjaciele? Trzech najbliższych śpi, jeden z Aposto­łów wziął już pieniądze i zbliża się, aby na Jego policzku złożyć zdradziecki pocałunek. W takiej sytuacji pozostał Mu tylko Jego Ojciec. W Nim pokładał całą swoją nadzieję.

Co się jednak dzieje? Okazuje się, że w tym dramatycznym momencie Ojciec niebieski nie daje Mu żadnego znaku, że jest z nim, że Go rozumie i Mu współczuje. „Z tego przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił - stawszy się za nas przekleństwem, bo napisane jest: Przeklęty każdy, którego powieszono na drzewie" (Ga 3,13).

Już na krzyżu, czując się całkowicie opuszczony, Jezus wy­powiedział przejmującą skargę: „Boże mój (...), czemuś mnie opuścił?" (Mk 15,34). Należy przypuszczać, że podobną samot­ność odczuwał już wtedy, w Ogrójcu.

Ktoś może zaprzeczy. W Ogrójcu było inaczej - przecież śpiewamy w pieśni wielkopostnej: „Tam Cię anioł w smutku cie­szy". Ewangelie jednak nic nie mówią o pocieszeniu. Mówią tyl­ko o umocnieniu: „Wtedy ukazał Mu się anioł z nieba i umacniał Go" (Łk 22,43). Tak więc trwodze towarzyszył smutek. Smutek Syna Bożego, człowieka opuszczonego nawet przez Boga.

Jest jeszcze jedno źródło cierpień Jezusa w Ogrójcu. Bierze On na siebie wszystkie grzechy ludzkie, aby Bogu za nie złożyć przebłagalną ofiarę. „ On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą" (2 Kor 5,21). Jezus Chrystus bierze na siebie wszystkie grzechy ludzkości: Adama i Ewy, grzechy sprzed potopu, grze­chy Sodomy i Gomory, grzechy bałwochwalstwa, wiarołomstwa, grzech Judasza, grzechy obecnie popełniane (święto­kradztwa, zgorszenia, zdrady małżeńskie, mordowanie nienaro­dzonych, zabójstwa, terroryzm). Jezus staje przed Bogiem obar­czony tymi grzechami, aby je przybić do krzyża. To właśnie ten ogromny ciężar grzechów spowodował to, o czym pisze Św. Ma­rek: „i począł drżeć i odczuwać trwogę" (Mk 14,33).

Warto więc zapytać: Czymże jest grzech? Katechizm Ko­ścioła Katolickiego odpowiada na to bardzo zwięźle: Grzech popełnia ten, kto przekracza przykazania Boże; ten, kto nie ufa Bogu, kto nie kocha Boga i jest Mu nieposłuszny.

Grzech to zniewaga majestatu Bożego i zdrada Jego miłości. Miłość nie jest miłością, gdy zamyka się w sobie, gdy myśli tyl­ko o sobie. Dlatego Bóg stwarza świat, a w nim byty rozumne: aniołów i ludzi. „Pragnie ich uszczęśliwić jasnością swojej chwały" (IV modlitwa eucharystyczna).

I oto, co się dzieje?

Człowiek, istota rozumna, stawia w miejsce Boga siebie samego. Nie chce szczęścia ofiarowanego przez Boga, nie chce, aby Bóg „uszczęśliwił go jasnością swojej chwały". Sam wybiera sobie drogi do szczęścia. I tak było z upadłymi aniołami. Nie będę To­bie służył! - powiedział szatan. Tak też dzieje się z człowiekiem. Nieustannie pojawiają się ludzie, którzy chcieliby wytyczyć przed nami własną drogę do szczęścia. I to jest właśnie w każ­dym grzechu: stawianie siebie w miejsce Boga i szukanie szczę­ścia nie na drogach przez Niego wytyczonych. A to właśnie jest znieważanie Bożego majestatu i odrzucanie Bożej miłości. I co się wtedy dzieje? A co by się stało z planetą, która zmieniłaby orbitę, po której krąży? Uległaby zniszczeniu. Podobnie może się stać z człowiekiem, który przez grzech wyjął swoją rękę z ręki swojego Stwórcy i zaczął iść przez życie sam. Wszedł na błędną drogę, na której czeka go śmierć. „Bo kto bóstwi się na świecie, ten na odwrót swego szału, odczłowiecza się pomału".

Człowiek jest stworzeniem Bożym. A więc człowiek będzie człowiekiem tylko wtedy, kiedy zachowa głęboką więź z Bo­giem, ale nie wtedy, kiedy ją zerwie.

Grzech jest również wzgardą okazaną Chrystusowi i Jego łasce. Opowiadają, że w diecezji biskupa Alfonsa Liguoriego żył wielki grzesznik. Pewnego dnia hierarcha poprosił go do siebie. Kiedy gość znalazł się w holu, zauważył, że drzwi do pokoju biskupa są otwarte, a na ich progu leży krzyż. Gospo­darz poprosił go do siebie. Grzesznik nie wiedział, co robić: „Ależ księże biskupie, nie mogę wejść, bo na progu leży krzyż". Alfons Liguori odparł: „Nie gadaj tyle. Przecież nie pierwszy raz podepczesz Ukrzyżowanego. Swoimi grzechami stale to czynisz. Czemu się więc wahasz?"

Patrząc na krzyż, można jeszcze raz postawić sobie pytanie: Po co Jezus Chrystus dał się do niego przybić? Odpowiedź znamy: Aby uwolnić człowieka z niewoli grzechu. Aby uczy nić go dzieckiem Bożym. Bo tylko z krzyża płynie łaska. Tylko z niego płynie zbawienie.

Grzech jest również raną zadaną Kościołowi i ludzkości. Chrystus pragnie mieć Kościół „jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany" (Ef 5,27). Zerwanie więzi z Bogiem przez grzech jest również zerwaniem więzi z człowiekiem. Grzech bowiem niszczy zdolność kochania, akceptowania innych, czynienia ich szczęśliwymi. Człowiek jest traktowany jak bardziej lub mniej przydatna rzecz.

Drogie siostry, drodzy bracia, pomyślcie, co by się stało, gdy­by ze świata zniknął grzech. Takie słowa, jak „terroryzm", „woj­na" nie byłyby znane. Wszyscy stalibyśmy się dla siebie braćmi. Przestałby obowiązywać niesprawiedliwy podział dóbr. Zniknął­by głód, ponieważ bogaci dzieliliby się tym, co mają, z biednymi. Rodzina stałaby się prawdziwą wspólnotą życia i miłości, miej­scem, gdzie wszystkim byłoby ze sobą dobrze.

Niestety, grzechu ze świata nie da się usunąć, podobnie jak nie da się z niego usunąć choroby. Ale przecież jeśli chodzi o cho­roby, to z nimi prowadzi się nieustanną walkę. Walkę trzeba rów­nież podjąć z grzechem w życiu osobistym, rodzinnym, społecz­nym, globalnym.

Trzeba więc dzisiaj w czasie tych pierwszych tegorocznych gorzkich żali postawić sobie pytanie: Czy prowadzę walkę z grze­chem. Znamy takie miejsce, gdzie bardzo wyraźnie widać, że z grzechem walczymy. O jakie miejsce chodzi? Oczywiście, o konfesjonał, o spowiedź świętą, ustanowioną przez samego Jezusa Chrystusa.

Mając świadomość naszych licznych grzechów, z żalem ser­decznym zaśpiewajmy teraz Święty Boże...

2. POCAŁUNEK JUDASZA

W ubiegłą niedzielę w naszych rozważaniach towarzyszyli­śmy Jezusowi w czasie ogrójcowego zmagania się z trwogą i smutkiem, spowodowanymi ludzkimi grzechami. Dowiedzie­liśmy się, że grzech jest przekroczeniem przykazań, zerwaniem więzi z Bogiem, lekceważeniem Jego majestatu i miłości, wzgardą okazaną Jezusowi Chrystusowi i Jego łasce. Jest rów­nież raną zadaną Kościołowi i całej społeczności ludzkiej. Aby grzech i jego skutki usunąć, potrzebna jest żal za grzechy i po­kuta. W dniu dzisiejszym znów powrócimy do Ogrójca, ale wcześniej zatrzymamy się jeszcze w Betanii.

Na sześć dni przed Paschą Jezus znalazł się w Betanii. Miał tam wielu przyjaciół, a wśród nich rodzinę Łazarza, którego wskrzesił z martwych. Siostry Łazarza, Maria i Marta, były Jezusowi szczerze oddane. Wiele radosnych chwil spędził w ich domu. Przyjacielem Jezusa był też Szymon - to jego oczyścił z trądu i dlatego był nazywany Szymonem Trędowatym. I to właśnie on na sześć dni przed Paschą wydał ucztę. Przyjaciele Jezusa wiedzieli już, że grozi Mu niebezpieczeństwo ze strony faryzeuszów. Uczta przebiegała więc w poważnym nastroju. Wszyscy biorący w niej udział, a więc Łazarz, Marta i Maria, a także Maria. Matka Jezusa byli przekonani, że jest to już uczta pożegnalna. Zdawali sobie sprawę, że Jezus znajduje się w przededniu tych strasznych wydarzeń, które przecież wiele razy sam zapowiadał.

Ten pożegnalny nastrój wypełnił również serce Marii, sio­stry Łazarza. W pewnym momencie wstała i w milczeniu po­deszła do Jezusa. Twarz miała strapioną, a oczy pełne łez. Uklękła przy nogach Mistrza. Powoli, z wielką delikatnością rozwiązała Jego sandały. Z fałdów sukni wyjęła alabastrowy flakon z drogim, nardowym olejkiem. Był on wart tyle, ile wy nosił przeciętny całoroczny zarobek. Być może kupiła go na tę właśnie chwilę. Po otwarciu flakonu wylała trochę olejku na swoje ręce i ze czcią zaczęła namaszczać nim stopy Jezusa. Następnie wstała i resztę olejku wylała na Jego głowę. Robiła to z bezgranicznej miłości do Mistrza z Nazaretu. Potem znów uklękła przy Jego stopach, tak że łzy, które płynęły z jej oczu, znalazły się również na nich. Następnie te skropione olejkiem i łzami stopy zaczęła wycierać własnymi włosami.

W sali napełnionej wonią olejku panowała głęboka cisza. Wzruszenie ogarnęło uczestników uczty. Niestety, nie wszyst­kich! W kącie sali siedział ten, którego serce nie było szczerze oddane Mistrzowi. To on z przyganą w głosie powiedział: Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?" (J 12,5). Tak mówił Judasz, któremu powierzono trzos, mimo że był złodziejem. Zabierał z niego to, co do niego wkładano. Tu i ówdzie rozległy się głosy solidary­zujące się z Judaszem. Maria, klęcząc, czekała, co zrobi Jezus. A On z wielkim spokojem rzekł: „Czemu sprawiacie przykrość tej kobiecie? Dobry uczynek spełniła względem Mnie. Albowiem zawsze ubogich macie u siebie, lecz Mnie nie zawsze ma­cie. Wylewając ten olejek na moje ciało, na mój pogrzeb to uczyniła. (...) Gdziekolwiek po całym świecie głosić będą tę Ewangelię, będą również opowiadać na jej pamiątkę to, co uczyniła" {Mt 26,10-13).

Co uczynił Judasz? W jego oczach pojawiła się złość. Po­czuł się wyraźnie obrażony słowami Jezusa. Naruszona została jego duma. I ta urażona duma kazała mu opuścić ucztę i doko­nać targu. Pobiegł do wrogów Jezusa, aby Go sprzedać. I tak ten pożegnalny wieczór skończył się zdradą. Dali Judaszowi 30 srebrników.

Drogie siostry, drodzy bracia, zauważcie, jak Judasz drogo wycenił olejek wylany na głowę Jezusa, a jak tanio sprzedał swojego Mistrza? Po otrzymaniu pieniędzy Judasz przekroczył na czele kohorty potok Cedron, a następnie wszedł na Górę Oliwną. Judasz uprzedził towarzyszących mu żołnierzy, że po­całunkiem wskaże im osobę, którą mają zatrzymać. Tak się też stało. Judasz podszedł do Jezusa i złożył na Jego twarzy świętokradzki pocałunek. Jezus pozwolił na to, a następnie, patrząc życzliwie na Judasza, skierował do niego słowa: „Judaszu, po­całunkiem wydajesz Syna Człowieczego? " (Łk 22,48).

Judaszu, co się z Tobą stało? Czy nie pamiętasz słów Mistrza, wypowiedzianych, jeszcze przed męką: „Biada temu człowie­kowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany. Byłoby le­piej dla tego człowieka, gdyby się nie narodził!" (Mt 26,24) Ju­daszu, dzisiaj Twoje oczy zaświeciły się na widok srebrników, a jutro rzucisz je z rozpaczą pod nogi faryzeuszom. Kupisz po­wróz, upatrzysz sobie odpowiednią gałąź i sam odbierzesz sobie życie. Oto do czego doprowadziła cię chciwość.

Jak problem chciwości przestawia Pismo Święte? Synowie Jakuba sprzedają Józefa, swojego brata, kupcom izmaelickim za 20 srebrników. W czasie głodu udają się do Egiptu, gdzie spo­tkają się jego przebaczeniem. Achab i Jezabel, posługując się fałszywymi świadkami w sądzie, doprowadzają do ukamieno­wania Nabota i przywłaszczają sobie jego winnicę. Prorok za­powiada karę: Na tym miejscu, gdzie polała się krew Nabota -psy będą lizać krew Achaba (por. 1 Kri 21,19). Nabuchodonozor rabuje święte naczynia z świątyni jerozolimskiej, a ją samą burzy. Prorok zapowiada znowu karę: „ Wypędzą cię spośród ludzi i będziesz przebywał wśród lądowych zwierząt. Tak jak wołom będą ci dawać trawę do jedzenia, a rosa z nieba będzie cię zwilżać. (...) Dlatego, królu, przyjmij moją radę i okup swe grzechy uczynkami sprawiedliwymi, a swoje nieprawości miło­sierdziem nad ubogimi; wtedy może twa pomyślność okaże się trwałą" (Dn 4,22.24). Pijany Baltazar podczas uczty każe wnieść zrabowane ze świątyni naczynia i lać w nie wino. Sam wygłasza peany na cześć bogów srebra i złota. Ręka ludzka kreśli na ścianie słowa wyroku: „mene, mene, tekel, ufrasin" (Dn 5,25). Heliodor znieważa skarbiec, w którym były złożone depozyty wdów i sierot. Zostaje wysmagany biczami przez ta­jemniczego jeźdźca i swoje ocalenie zawdzięcza modlitwie arcykapłana.

A więc Stary Testament zdecydowanie potępia chciwość, która już tu, na ziemi, jest surowo karana.

Przed chciwością przestrzegają nas Ewangelie. Przestrzegają nas przed nią również Apostołowie w swoich listach. Przypo­mnijmy sobie tylko niektóre fragmenty: przypowieść o bogaczu i Łazarzu... lub o człowieku, któremu obrodziło pole... „Jesz­cze tej nocy zażądają duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował? " (Łk 12,20). „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną" (Mt 6,19). „Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne..." (Mt 19,24). Wspaniałą przestrogą przed chciwością są słowa zapisane w Pierwszym Liście do Tymoteusza: „Albo­wiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy" (1 Tm 6,10). Ona była też źródłem grzechu Judasza.

A teraz spójrzmy, jaki stosunek do chciwości ma współcze­sny człowiek. Oczywiście, dzisiaj nie mówi się o niej wprost, nazywa się ją dobrobytem. Charakteryzuje ją kult pieniądza. Aby spotkać się z demonem chciwości, nie trzeba jechać do krajów bogatych. Daje on o sobie znać również wśród nas: korupcja, oszustwa podatkowe, zawyżone ceny za towar czy usługę, kradzieże, włamania, kult wyjazdów za granicę dla zarobku. A więc to prawda, że demon chciwości jest wśród nas. Że człowiek się odczłowiecza, że przestaje „być" i chce tylko „mieć".

A przecież Pan Jezus powiedział: „Nie możecie służyć Bogu i Mamonie" (Łk 16,13). Chciwość stała się grzechem świata. Nadmierna chęć bogacenia się, szybko i za każdą cenę, położyła się smutnym cieniem na dzisiejszej cywilizacji. Dlatego trzeba budować nową cywilizację - cywilizację miłości. Jej zasady po­dał Jan Paweł II w swoim nauczaniu. Wśród nich jest i zasada: „być", a nie „mieć". O wartości człowieka nie decyduje to, co posiada, ale to, jaki jest. Cywilizacja oparta na chciwości, na kulcie pieniądza, na chęci szybkiego bogacenia się nie zadowala człowieka. Budzi frustracje, zakłóca jego prawidłowy rozwój, staje się grzechem świata, bo wciąga innych.

Budować cywilizację miłości. Co to znaczy? Odpowiedzi należy szukać w Piśmie Świętym: „Rozerwać kajdany zła, rozwiązać więzy niewoli, wypuścić wolno uciśnionych i wszel­kie jarzmo połamać; dzielić swój chleb z głodnym, wprowadzić do domu biednych tułaczy, nagiego, którego ujrzysz, przy­odziać i nie odwracać się od współziomków " (Iz 58,6-7).

A więc raczej „być" niż „mieć".

Każdego z nas Bóg posyła do budowania takiej cywilizacji w swoim najbliższym otoczeniu. Trzeba zawsze pamiętać, że przywiązanie do pieniądza może przerodzić się w chciwość, która jest korzeniem wszelkiego zła. A więc dziel się tym, co masz; niech twój dom rodzinny będzie miejscem, gdzie wszystkim jest ze sobą dobrze, gdzie każdy jest w nim chciany i kochany; nie odwracaj się od potrzebującego twojej pomocy.

Śpiewając Święty Boże, przepraszajmy Boga za wszelkie przejawy chciwości w naszym życiu. I prośmy, aby każdy z nas tu obecnych przyjął postawę Marii, postawę rozrzutności wobec ukochanych osób, postawę służenia innym każdego dnia.

3. ZNIEWAŻONE OBLICZE JEZUSA

W czasie ostatnich gorzkich żali mówiliśmy o Marii z Betanii, której nie było żal wylać drogocennego olejku na głowę i nogi Jezusa, i o Judaszu, którego opanował demon chciwości i który sprzedał swojego Mistrza za trzydzieści srebrników. Dzisiaj natomiast towarzyszyć będziemy Jezusowi stającemu przed ludz­kimi sądami Widać wyraźnie, że sprzedała Go ludzka chciwość, a sądzi ludzka pycha. Po złożeniu przez Judasza świętokradzkiego poca­łunku na twarzy Jezusa został On pojmany. Mistrz skarcił Piotra, gdy ten stanął w jego obronie. Zwrócił mu uwagę, że gdyby chciał, Jego Ojciec mógłby przysłać Mu anielskie hufce, ale wszystko musi się odbyć tak, jak zapowiedzieli prorocy. Zbrojna kohorta bez przeszkód doprowadziła Go więc do Annasza, który był teściem Kajfasza, sprawującego urząd najwyższego kapłana. Był to człowiek pyszny, żądny władzy i bardzo przebiegły. Choć nie pełnił funkcji najwyższego kapłana, zostawił sobie oznaki najwyższej władzy, kapłańskie nakrycie głowy i pektorał. Józef Flawiusz zaznacza, że urząd kapłański sprawował przez „czas długi". Z urzędu zrezygnował dopiero za sprawą Rzymian, zabie­gając jednak, aby urząd ten powierzono jego zięciowi, Kajfaszo­wi. Nic więc dziwnego, że właśnie on jako pierwszy wystąpił w roli sędziego w sprawie Mistrza z Nazaretu. Oto teraz stoi przed nim Jezus związany i milczący. Jakże się różni łagodne spojrzenie Jezusa od drapieżnego wzroku Annasza. Annasz pyta o Jego nauczanie i uczniów. Jezus nie chciał mówić na ten temat.

Przecież nie mógł ich zdradzić. Tych dwunastu, których wybrał i ukochał, chciał oszczędzić, uchronić przed kłopotami, a może i przed aresztowaniem. Jezus nie miał im za złe, że uciekli, każdy w inną stronę. Przecież On tę ucieczkę swoich uczniów przepo­wiedział: Gdy uderzą w pasterza, rozpierzchnie się trzoda (por. Mt 26,31). Na pytanie o Jego nauczanie Jezus odpowiedział: „Ja przemawiałem jawnie przed światem. Uczyłem zawsze w synago­dze i w świątyni, gdzie się gromadzą wszyscy Żydzi. Potajemnie zaś nie uczyłem niczego. Dlaczego Mnie pytasz? Zapytaj tych, którzy słyszeli, co im mówiłem. Oto oni wiedzą, co powiedziałem " (J 18,19-21). Tą odpowiedzią Jezus właściwie udaremnił dalsze przesłuchanie. Annasz spuścił głowę i nie wiedział co począć.

I wtedy jeden ze sług Annasza, aby przypodobać się swojemu panu, wymierzył Jezusowi policzek. Uderzenie w twarz chyba w każdym czasie i miejscu jest uznawane za zniewagę. Okazało się, że nie było to ostatnie upokorzenie, jakie Jezus musiał znieść. Po krótkim przesłuchaniu u Annasza zaprowadzili Jezusa do Kajfasza. Przebieg tego procesu wytoczonego świętości i poko­rze Boga przez nikczemność ludzką wszyscy znamy. A więc najpierw fałszywi świadkowie, a potem pytanie: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży? Jezus odpowiada: Tak, Ja nim jestem. Zaraz jednak dodaje: „Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego, i nadchodzącego w obłokach nie­bieskich" (Mt 26,64). Wtedy Kajfasz rozdarł szaty i oświadczył: Oto sami słyszeliście bluźnierstwo. „ Co wam się zdaje? " Wtedy wszyscy zaczęli krzyczeć: „Winien jest śmierci" (Mt 26,66). Dalszy ciąg dobrze znamy: „ Wówczas zaczęli pluć Mu w twarz i bić Go pięściami, a inni policzkowali Go i szydzili z Niego " (Mt 26,67-68). Przywódcy Izraela, zaślepieni pychą, zachowy­wali się gorzej od ulicznych zbirów.

„Także słudzy bili Go pięściami po twarzy" (Mk 14,65), ale to już mogło mieć miejsce w ciemnicy, w której Jezus został na noc zamknięty. „Tymczasem ludzie, którzy pilnowali Jezusa, naigrawali się z Niego i bili Go. Zasłaniali Mu oczy i pytali: Prorokuj, kto Cię uderzył. Wiele też innych obelg miotali prze­ciw Niemu " (Łk 22,63-65).

Popatrzmy na Bożą twarz Jezusa. Płynie z niej krew. Znu­dzeni zabawą słudzy najwyższego kapłana i żołnierze położyli się spać. Jezus oparł się o zimne kamienie ciemnicy. Teraz możemy sobie zdać sprawę, czym jest nasza wielkoczwartkowa ciemnica i odbywająca się przy niej adoracja.

Kiedy spojrzymy na dzieje ludzkości, zauważymy, jak wiele niesprawiedliwości, podłości i krzywdy zrodziła ludzka pycha. Z dziejów biblijnych wspomnijmy bunt szatana, jego: „nie bę­dę służył!", wypowiedziane Bogu. Zbuntowali się również Adam i Ewa. A potem wieża Babel. Zbudujemy wieżę sięgającą aż do nieba i rozsławimy swoje imię. Goliat ubliżający imieniu Boga. Absalom żądny władzy. Ostatni królowie judz­cy, Joakim i Sedecjasz, zaufali nie Bogu, ale egipskim rydwa­nom. Wyniosły Aman skazujący na zagładę naród wybrany.

Jak naiwna była pycha cesarzy starożytnego Rzymu, którzy domagali się boskiej czci, oraz pycha króla Francji Ludwika XIV, mówiącego „państwo to ja". Kto zliczy te wszystkie spu­stoszenia w życiu ludzi i narodów, które były konsekwencjami ludzkiej pychy?

Voltaire, pisarz i myśliciel uwielbiany przez wielu mu współ­czesnych, chrześcijaństwo traktował jak zabobon, godny zwal­czania i potępienia. „Jestem znudzony powtarzaniem, że dwuna­stu ludzi wystarczyło, aby założyć chrześcijaństwo. Jestem zmu­szony udowodnić, że jeden potrafi je zniszczyć". Pisał więc jed­ną za drugą broszury przeciwko Kościołowi i chrześcijaństwu. W liście do swojego przyjaciela d'Alemberta napisał, że aby zniszczyć chrześcijaństwo, wystarczy mu dwadzieścia lat. Nie­długo przed śmiercią przyjaciele zrobili mu entuzjastyczne przyjęcie w Paryżu. Podobno całowano wtedy koła jego powo­zu, gdy wracał z teatru. A jaka była jego śmierć? Umarł w roz­paczy. Jego przyjaciele nie dopuścili do niego kapłana. Ktoś napisał o jego śmierci: „Gdyby jakiś diabeł mógł umrzeć, umarłby jak Voltaire".

Fryderyk Nietzsche był wybitnym filozofem drugiej połowy XIX wieku. Ale jakże dziwna była jego filozofia. Chrześcijań­stwo, z jego z ascezą, wyrzeczeniem, uważał za niegodne czło­wieka. Nazywał je moralnością niewolników. To on stworzył pojęcie „nadczłowieka", „Ubermenscha", które tak chętnie prze­jęła ideologia hitlerowska. Nietzsche zmarł w stanie obłąkania.

A co powiedzieć o XX-wiecznych symbolach zła? Hitler chciał zawojować świat, w ostatnich dniach wojny odebrał so­bie życie. Stalin pytał: „Pius XII? A któż to jest? Ile on może wystawić dywizji?"

Patrzymy na owoce ich pychy. Jakże prawdziwe są słowa Pisma Świętego: „Biada pysznej koronie (...). Nogami zdepta­na będzie pyszna korona" (Iz 28,1,3). „Potknie się zuchwalec i upadnie, nie będzie miał go kto podnieść. Podłożę ogień pod jego miasta, tak, że pochłonie całą jego okolicę" (Jr 50,32).

Może, moi drodzy, myślicie, że pycha grozi tylko ludziom sprawującym władzę? Niestety, można ją spotkać w każdym w nas. Prosty przykład. W czasie Mszy św. stoi poza kościołem grupka mężczyzn. Ksiądz prosi: „Wejdźcie, przecież jest jeszcze miejsce". Z jego zaproszenia skorzystał tylko jeden z zagadnię­tych. Pozostali nie weszli. Co więcej, byli oburzeni. I jeden z nich dał temu wyraz, mówiąc: „Nie lubię, jak mnie ktoś poucza". Od­zywa się głos pychy. Wciąż jest słyszany. Nie wolno nic powie­dzieć. To nic, że codziennie policzkuję Chrystusa. To nic, że co­dziennie odwracam się ze wzgardą od Jego nauki i Jego łaski. „Tylko nie nudź" - słyszy matka lub ojciec od dorastającego syna czy córki. W tych odzywkach ukryta jest pycha, chęć bycia ponad innymi, ponad księdzem, ojcem, matką, nauczycielem, przełożo­nym, ponad słowem Bożym, łaską Bożą i Kościołem.

Posłuchajmy na koniec, jak Tobiasz uczył swojego syna: „W pysze jest wiele zepsucia i niegodziwości" (Tb 4,13). A teraz śpiewając: Święty Boże, przepraszajmy Boga za naszą pychę i prośmy, abyśmy znajdowali w sobie siły potrzebne do jej wykorzenienia.

4. MILCZENIE JEZUSA

W ubiegłą niedzielę w naszych rozważaniach zostawiliśmy Jezusa w ciemnicy. Była to noc z czwartku na piątek. W piątek, po rannym posiedzeniu, Sanhedryn wydał formalny wyrok śmierci na Pana Jezusa. Trzeba się było jeszcze postarać o zgodę namiestnika rzymskiego Poncjusza Piłata. Kohorta, która uczest­niczyła w pojmaniu Pana Jezusa w Ogrodzie Oliwnym, dopro­wadziła Go do Piłata. Piłat nie spieszył się z wydaniem wyroku. Dlaczego? Bo nie pojmował zarzutów Sanhedrynu. Słyszał: „Stwierdziliśmy, że ten człowiek podburza nasz naród, że odwo­dzi od płacenia podatków Cezarowi i że siebie podaje za Mesja­sza - Króla" (Łk 23,2). Piłat zauważył, że chodzi tu nie tyle o sprawy religijne, ile raczej polityczne. W trakcie dalszego przesłuchania Piłat dowiedział się, że Jezus jako Galilejczyk podlega władzy Heroda Antypasa. Odesłał Go więc do niego.

Kim jest ten człowiek przed którym ma stanąć Chrystus? Jest synem Heroda Wielkiego, mordercy własnej żony, swoich synów, wielu swoich poddanych. On też był odpowiedzialny za rzeź niemowląt w Betlejem. Herod Antypas również był mor­dercą. Miał przecież na swoim sumieniu uwięzienie i zamor­dowanie tego, który był poprzednikiem Jezusa, przygotowują­cym Mu drogę. Chodzi tu o Jana Chrzciciela. Herod Antypas był znanym rozpustnikiem i cudzołożnikiem. Porzucił własną żonę, córkę króla arabskiego, i związał się z żoną swojego brata, z którą żył w nielegalnym związku.

Przed takiego sędziego prowadzą niewinnego Jezusa. Herod był bardzo zadowolony z przybycia do niego Jezusa. Jak za­znacza Łukasz, od dawna chciał bowiem Go zobaczyć i posłu­chać Jego nauki. Jeszcze bardziej zależało mu na tym, aby Je­zus uczynił jakiś cud na jego oczach. Herod nie był sam. Ota­czała go gromada pochlebców, była też jego żona, Herodiada. Była również obecna jej piękna córka, Salome, która skłoniła Heroda do zamordowania Jana Chrzciciela. Do takiego miejsca przyprowadzono Jezusa. Herod, jak podkreśla Łukasz, zadawał Jezusowi bardzo wiele pytań. W końcu jednak Nim wzgardził.

Jakie to przerażające, że ludzka nikczemność ma wydać wy­rok na świętość i niewinność. Zaskakujące dla Heroda i jego otoczenia było zachowanie Jezusa. Przez cały czas milczał. He rod oburzony kazał Go ubrać w lśniący płaszcz i odesłać z po­wrotem do Piłata.

Drodzy przyjaciele Jezusa, to chyba was nie zaskakuje. Ta­kie sceny mają miejsce i obecnie. Faktem jest, że i dzisiaj nikczemność gardzi sprawiedliwością. Codziennie przestrzeganie przykazań jest wyszydzane w imię wolności, postępu... A Je­zus milczy. Tak jak milczał przed Herodem.

Jezus wrócił do Piłata. „Wówczas Piłat wziął Jezusa i kazał Go ubiczować" (J 19,1). Narzędziami biczowania były rzemie­nie skórzane zakończone ołowianymi kulkami lub żelazne łańcuszki zakończone kośćmi. Przepisy nic nie mówiły na temat ilości uderzeń. Stąd też samowola biczujących niejednokrotnie powodowała śmierć skazanego. Kto potrafi opisać cierpienia biczowanego? Opis biczowania Jezusa znajduje się w relacji wizjonerki Katarzyny Emmerich. Oprawcami byli ludzie o sma­głej cerze, niżsi od Jezusa. Mieli kędzierzawe włosy i krótki zarost. Byli wprawieni w biczowaniu. Nic dziwnego, że po ich uderzeniach Jezus stracił przytomność i osunął się na posadzkę.

W pretorium spotykają Go cierpienia fizyczne nie do opisa­nia. Liczni egzegeci interpretują je jako cierpienia poniesione za grzechy cielesne. Nieczystość zawsze była uważana za wielką zniewagę majestatu Bożego, godną najwyższej kary. Ludzkość przechowywała pamięć o potopie, o Sodomie i Gomorze... Jak surowe było prawo żydowskie za czasów Jezusa, nakazujące kamienowanie cudzołożników.

Czy rzeczywiście nieczystość tak bardzo znieważa Boży majestat? Aby na to pytanie odpowiedzieć, należy sobie uświadomić, że człowiek to obraz Boga. Nieczystość wypacza ten obraz, narusza Boży majestat.

Nieczystość narusza więzi międzyludzkie, czyli staje się źródłem wielu ludzkich nieszczęść, połączonych nieraz z wiel­kimi cierpieniami i moralnym chaosem. Nieczystość jak tsu­nami zabiera dzisiaj wielu. Dokąd? A do szpitali, do poradni zdrowia psychicznego, do domów poprawczych, na sale sądo­we, do więzień.

Henryk VIII wstąpił na tron angielski w 1509 roku. Był czło­wiekiem wykształconym, utrzymywał kontakty z najwybitniej­szymi humanistami, między innymi z Erazmem z Rotterdamu. Po wystąpieniu Marcina Lutra Henryk VIII stanął w obronie doktryny katolickiej, pisząc rozprawę o siedmiu sakramentach świętych, które Luter negował. I co się dzieje z Henrykiem VIII? Wdał się w romans z Anną Boleyn, a potem nieczystość zatrium­fowała w jego życiu. Z obrońcy Kościoła stał się jego wrogiem. Zerwał łączność z Rzymem, doprowadził Kościół do podziału.

A co się dzieje w naszych czasach? Co pokazuje telewizja? O czym pisze prasa? W jednym z artykułów czytamy: „Zalew seksu i moda poniżająca godność kobiety prowokują chłopaków. Chłopcy przyzwyczajeni do «łatwych dziewczyn», które nie od­mawiały im seksu, bili po twarzy te, które im się opierały". I da­lej: „Należy skończyć z bezmyślnym ułatwianiem pożycia sek­sualnego na różnych imprezach. Kto dziś uczy szacunku chłop­ców dla dziewcząt, uczy go dla ich przyszłych żon".

Jeden z więźniów napisał list, w którym między innymi było takie zdanie: „Skazano mnie na więzienie i słusznie. Ale tu oprócz mnie powinni siedzieć także inni. Powinni siedzieć ci, którzy w prasie, kinach i w telewizji karmią nas seksem i do­prowadzają do tego, co dzisiaj się dzieje".

Przerażające są skutki grzechu nieczystości. Oto one: wykrzywione charaktery, aborcje, opuszczone przez mężów żony, przez ojców - dzieci, rozbite rodziny, zagrożone wy­chowanie, zagrożona przyszłość narodu. A zbawienie? Chodzi o wieczne zbawienie. Pismo Święte przestrzega: „Nie łudźcie się. Ani rozpustnicy, (...) ani cudzołożnicy (...) nie wejdą do królestwa niebieskiego " (1 Kor 6,9-10)

Św. Alfons Liguori miał powiedzieć, że gdyby dziesięciu po­tępionych zapytać, za co dostali się do piekła, to dziewięciu z nich odpowiedziałoby, że za uleganie nieczystości. Podczas dzisiejszego rozważania niewątpliwie przypomnieliśmy sobie również własne - wcale liczne - grzechy nieczyste. Dlatego z po­korą i żalem śpiewajmy Święty Boże...

5. ZANIK POCZUCIA WINY I POTRZEBY POKUTY

Ubiczowanego Jezusa przyprowadzono z powrotem do Piła­ta. Należy zauważyć, że sprawę Jezusa namiestnik rzymski od samego początku prowadzi nieudolnie. Nie chce drażnić Wyso­kiej Rady, a jednocześnie zdaje sobie sprawę z niewinności więźnia. W tym przekonaniu utwierdza Piłata jeszcze jego żona, pouczona dziwnym snem. Można o nim spokojnie powiedzieć, że był człowiekiem, który chciał dwom panom służyć. Nie udało mu się przekonać tłumu, aby domagał się uwolnienia Jezusa. Tłum wolał, aby wypuścić na wolność Barabasza. Piłat pełen wątpliwości co do winy Jezusa umywa ręce i wydaje wyrok: śmierć przez ukrzyżowanie. W ten sposób zapobiega rozruchom, ale traci spokój sumienia.

Tak więc Jezus wstępuje na swoją ostatnią drogę, drogę krzyżową. Spotyka na niej różnych ludzi: większość z nich to osoby przypadkowe. Tylko niektórzy byli do Niego wrogo na­stawieni. Spotyka też osoby sobie bliskie; między innymi swoją Matkę. Było to spotkanie bez słów, ale ich serca powie­działy więcej niż usta. Na tej drodze krzyżowej Jezus przyj­muje pomoc Szymona z Cyreny. Okazało się, że każdy czło­wiek może mieć udział w dźwiganiu krzyża Chrystusowego: jak Szymon z Cyreny, jak Weronika, która swoją chustą otarła Jego twarz z krwi i potu.

Poruszające było spotkanie z niewiastami, „które zawodziły i płakały nad Nim" (Łk 23,27). W pewnej chwili zatrzymuje się przy niewiastach i mówi: „Córki Jerozolimskie, nie płacz­cie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi. Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: Szczęśliwe nie­płodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wte­dy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?" (Łk 23,28-31). Jerozolima odrzuciła Jezusa, choć czynił wszystko, aby przyjęła Go jako Mesjasza: „Jeru­zalem, Jeruzalem, ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swe pisklęta zbiera pod skrzydła, ale nie chcieliście " (Mt 23,37). Pomimo tylu nauk i tylu cudów - Jerozolima Go niestety odrzuciła. Jezus zapowiada straszliwą karę. Przypo­mnijmy sobie Jezusowe słowa: „Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, obiegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zo­stawią w tobie kamienia na kamieniu za to, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia" (Łk 19,43-44). Teraz, patrząc na niewiasty, kieruje do nich ostatnią już w swoim ziemskim ży­ciu przestrogę. „Jeżeli z zielonym drzewem to czynią... ".

„Biada brzemiennym" (Mt 24,19) - te słowa Pan Jezus wy­powiedział już wcześniej. Było to we wtorek, kiedy wypominał Jerozolimie zatwardziałość i zapowiadał jej zniszczenie. Świątynia jerozolimska była miejscem świętym, przez Boga wybranym, miejscem szczególnej Jego obecności, znakiem niebieskiego Jeruzalem; miastem, do którego Bóg posyłał pro­roków, mędrców i uczonych (por. Mt 23,34). A niewdzięczne miasto Jerozolima jednych mordowało, innych krzyżowało, biczowało lub wypędzało. We wtorek przed swoją męką Jezus tę zatwardziałość i upór w odrzucaniu Jego nauki miastu wy­pomina: „Jeruzalem, Jeruzalem! Ty zabijasz proroków i kamienujesz tych, którzy do ciebie są posiani. Ile razy chciałem -gromadzić twoje dzieci, jak ptak swe pisklęta zbiera pod skrzydła, a nie chcieliście" (Mt 23,37). „Zaprawdę, powiadam wam, nie zostanie tu kamień na kamieniu, który by nie był zwalony" (Mt 24,2).

Kara za zatwardziałość serc mieszkańców Jerozolimy przy­szła po czterdziestu latach. Powiedział Pan Jezus: „Nie przemi­nie to pokolenie, aż się to wszystko stanie " (Mt 24,32). W 70 roku stanął u bram Jerozolimy wódz rzymski Tytus z legionami, które słynęły z mordów i gwałtów. Żydzi zdecydowali się na obronę. Walka była bardzo krwawa. Ciała zabitych obrońców Jerozolimy pokryły ulice miasta. Nie było ich gdzie chować. Wyrzucano je więc przez mury obronne na zewnątrz. W oblega­nej Jerozolimie panował straszliwy głód. Uciekających z miasta krzyżowano. Józef Flawiusz pisze, że na krzyże zabrakło drzewa w okolicy. Jerozolima została zburzona wraz ze świątynią, zra­bowano cenne naczynia świątynne. Zabitych i wziętych do nie­woli nikt nie mógł policzyć.

Straszny jest grzech zatwardziałości, upór w czynieniu zła i brak żalu za niego. Św. Jan Chryzostom powiada, że brak po­czucia grzeszności obraża Boga bardziej niż sam grzech. A św. Hieronim, największy znawca Pisma Świętego, mówi: „Trwanie w zatwardziałości popełnianych grzechów bez chęci przeprosze­nia Go za nie jest jedyną zbrodnią, której Bóg nie przebaczy".

Nie wolno nam nigdy trwać w uporze grzeszenia. Nie wolno nam nigdy gardzić zbawczą łaską Bożą, którą daje nam Duch Święty mocą zasług Jezusa Chrystusa. Przychodzi ona do nas w różnej postaci. Znakiem łaski dla Jonasza okazała się burza, podczas której został on wyrzucony przez marynarzy do mo­rza. Łaską dla Niniwitów było wzywanie do pokuty przez te­goż właśnie Jonasza. Łaską dla Dawida było upomnienie udzielone mu przez proroka Natana. Dla św. Ignacego Loyoli łaską był fakt, że został ranny w bitwie i przebywał w szpitalu. Jaką zbawczą łaską był dla Polaków wybór kard. Karola Woj­tyły na papieża, a także jego pierwsza podróż do Ojczyzny. Ileż wtedy Polaków i Polek wróciło do Boga. Jak przedziwnymi drogami ta łaska Boża przychodzi do człowieka. Największą jednak łaską dla człowieka była obecność Jezusa na ziemi.

Drodzy czciciele Jezusa cierpiącego, nikt z nas nie powinien odrzucać zbawczej łaski Ducha Świętego. Przychodzi ona do każdego z nas w różnej postaci. Może ona być w upomnieniu ojca, matki, wychowawcy. Z pewnością jest obecna w kaza­niach pasyjnych, rekolekcyjnych, a także w chorobie czy nie­szczęściu. Bóg nie jest tyranem. Bóg jest Miłością, więc w każ­dym doświadczeniu kryje się Jego zbawcza łaska. Zbawczą łaską Bożą jest przeżywany teraz okres Wielkiego Postu. Zwłaszcza Wielki Piątek. Kto policzy te wszystkie nawrócenia, te liczne spowiedzi po wielu latach. Zbawczą łaską Bożą są misje parafialne. Pomyślmy, czy nie lekceważymy Bożych łask? Czy one skłaniają nas do pokuty, do przepraszania Boga za grzechy? A przecież pokuta i nawrócenie potrzebne są zaw­sze. Powiedział Jezus: Jeśli pokutować nie będziecie, wszyscy zginiecie (por. Łk 13,3). Bo pokuta nie jest aktem jednorazo­wym, ale cnotą, czyli zdolnością do przepraszania Boga za swoje wykroczenia. Jak grzech składa się na codzienność, tak winna się na nią składać również pokuta.

Jest ona na ustach Matki Najświętszej. W czasie objawień w Lourdes, Fatimie, Medjugorie - rozległo się wezwanie Matki Bożej do pokuty. To wezwanie dotyczy każdego człowieka, bo każdy jest grzeszny. Św. Jan Apostoł napisał: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to sami siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" (1 J 1,8).

Najgorszym złem jest odkładanie pokuty, nawrócenia na późniejszy czas czy nawet na chwilę śmierci. To zgubne słowo „później" stało się dzisiaj bardzo modne. Z uśmiechem na ustach człowiek mówi: Później będę się modlił, później pójdę do spowiedzi, później wezmę udział w rekolekcjach. Jest to rozumowanie diabelskie. Pomyślmy, czy czasem i ja nie mó­wię „później", jeśli chodzi o spowiedź, o rekolekcje, drogę krzyżową czy gorzkie żale...

Opowiadał ktoś historyjkę o jednym z możnowładców nie­mieckich, który przeszedł na protestantyzm, aby nie musieć się spowiadać. Uprowadził on jednak księdza katolickiego i trzy­mał go w domowym areszcie. Po co to robił? Aby, kiedy śmierć zaglądnie mu w oczy, mieć pod ręką katolickiego spo­wiednika. Był przezorny. Na wszelki wypadek chciał być ubezpieczony.

—i—~~**j.

Drogie siostry, drodzy bracia, nie wolno igrać sobie z łaską Bożą. Widzicie tę złocistą monstrancję wystawioną na ołtarzu? Jezus jest tu! Tu jest Jego osoba, Jego Ciało! Tu jest źródło wo­dy żywej! Widzicie ten konfesjonał? Przez kratki tego konfesjo­nału wytryśnie w tobie źródło wody żywej, źródło łaski Bożej.

Zwróćmy uwagę, moi drodzy, że życie Jezusa było nie­ustanną pokutą. Od chwili chrztu pokuty, który przyjął w Jor­danie, aż po śmierć na krzyżu.

Teraz świadomi naszych zaniedbań, lekceważenia łaski Bo­żej, która w każdym dniu naszego życia mogła być nam pomo­cą, z żalem i skruchą zaśpiewajmy Święty Boże...

6. KALWARIA

W naszych ostatnich rozważaniach pasyjnych rozstaliśmy z Je­zusem w chwili, gdy po raz ostatni przestrzegał Jerozolimę przed zatwardziałością, lekceważeniem Syna Bożego i Jego nauczania. Każdego, kto tak robi, Jezus porównał do suchego drzewa, po­zbawionego soków żywotnych. Jest ono zwykle przeznaczone na spalenie.

Po przybyciu na Golgotę rozpoczęło się ukrzyżowanie. Za­chowały się dokładne relacje o jego przebiegu. Było ono nie­zwykle bolesne. Bo choć skazańcowi wolno było podać napój znieczulający, mieszankę wina, mirry i żółci, Pan Jezus nie skorzystał jednak z tego przywileju. Chciał do dna wypić kielich boleści, przeznaczony mu przez Ojca na zadośćuczynienie za grzechy ludzkie. Ostatnim aktem ukrzyżowania było podniesie­nie krzyża ze skazańcem, przybitym już do niego, i osadzenie go w przygotowanym otworze skalnym.

Zawisł Jezus pomiędzy niebem a ziemią. Rozpoczęło się straszne trzygodzinne konanie. Usta spieczone gorączką, od­dech coraz płytszy, puls coraz słabszy. Kona na krzyżu Miłość: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał... " (J 3,16). Najświętsza i największa Miłość, Boża Miłość w osobie Jezusa Chrystusa, kona, aby uratować świat, aby wy­zwolić człowieka z niewoli grzechu i szatana, w którą popadł przez upadek Adama.

Było to w krainie wiecznych lodów, na Alasce, w miejsco­wości oddalonej o setki kilometrów od najbliższej stacji kole­jowej. Wybuchła epidemia dyfterytu. Niestety, zabrakło szcze­pionki. Ludzi czekała śmierć. Po szczepionkę postanowił poje­chać pewien młody człowiek o imieniu Fryderyk. Małymi san­kami, zaprzężonymi w psy, postanowił przebyć tę przepastną odległość. Podczas powrotu, kiedy był już blisko, wyczerpany kilkudniową walką z szalejącą zamiecią śnieżną, stracił przy­tomność. Psy jednak wiedziały, którędy miały biec. Dotarły do celu. Fryderyk zamarzł, ale szczepionka uratowała życie wielu ludziom. Wielka miłość triumfuje!

Na Kalwarii kona Największa i Najświętsza Miłość. Ma dzięki swojej śmierci przynieść zbawienie, łaskę, tę Bożą szczepionkę przeciw grzechowi, szatanowi, wiecznemu potę­pieniu. Patrzymy, jak kona Jezus Chrystus, który „umiłowaw­szy swoich, do końca ich umiłował" (J 13,1).

Pierwszym gestem konającej Miłości jest przebaczenie i mo­dlitwa: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią" (Łk 23,34). Jezus jako Bóg miał do swojej dyspozycji wszystko: burze, wul­kany, trzęsienia ziemi, moce niebieskie, zastępy aniołów. I co się okazuje? On prosi za nimi: „Ojcze, odpuść im".

Zostawia dar, swoją Matkę. Mówi do Jana: „Synu, oto Mat­ka twoja (...). Matko, oto syn Twój" (J 19,26-27). Nic nie zo­stało Jezusowi na ziemi, dosłownie nic. O Jego szatę żołnierze teraz rzucają losy. Została Mu jedynie Matka i Ją zostawia jako Matkę całej ludzkości, jako Pośredniczkę zbawienia, jako Ucieczkę grzeszników, jako Orędowniczkę zrozpaczonych.

Jezus otwiera niebo - obdarza zbawieniem. „Dziś będziesz ze Mną w raju" (Łk 23,43). Jezus Chrystus nie chce wstępo­wać do nieba sam. Bierze ze sobą towarzysza swojej męki, który - mocą aktu wiary - zwrócił się do Niego.

Panie Jezu, przez otwartą bramę nieba idziesz do swojego Ojca, nie z Dziewiczą Matką, nie z umiłowanym uczniem Ja­nem, nie z pokutującą za swoje grzechy Marią Magdaleną, ale ze złoczyńcą, w ostatniej chwili nawróconym. Bo sam przecież powiedziałeś, że „ większa będzie w niebie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewię­ciu sprawiedliwych, którzy potrzebują nawrócenia " (Łk 15,7).

Jezus pragnie zbawienia każdego człowieka. Na krzyżu wy­powiada słowo: „Pragnę" (J 19,28). Może ono wyrażać fi­zyczne pragnienie, bo przecież spieczone usta Jezusa potrze­bowały wody. Słowo to jednak w rzeczywistości wyraża głęb­sze pragnienie: Jezus chce, by Jego męka nie była daremna. Pragnie zbawienia wszystkich ludzi, pragnie wszystkich przy­prowadzić do swojego Ojca, pragnie, aby nikt z tych, których Mu dał Ojciec, „nie zginął, ale miał życie wieczne" (J 13,6). Tak" kona Miłość. A Miłość przebacza i modli się. Zostawia także dar. Otwiera niebo. Pragnie zbawienia dla wszystkich.

A pod krzyżem, u stóp konającej Miłości, szaleje nienawiść. Rozlegają się szyderstwa: „Ej, Ty, który burzysz przybytek i w trzech dniach go odbudowujesz, zejdź z krzyża i wybaw samego siebie!" (Mk 15,29-30). Ale najbardziej ranią słowa najwyższych kapłanów i uczonych w Piśmie i faryzeuszów: „Innych wybawiał, siebie nie może wybawić. Jest królem Izra­ela: niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego"(Mt 27,42). „Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, mówiąc: «Jeśli, Ty jesteś królem żydow­skim, wybaw sam siebie»" (Łk 23,36-37). Oto ludzka niena­wiść - nie wystarczy jej cierpienie fizyczne. Lubi też dręczyć moralnie.

Straszna jest ludzka nienawiść. Ona niesie śmierć. Ile milio­nów ludzi zginęło w czasie pierwszej wojny światowej, ile w cza­sie rewolucji październikowej, ile w czasie drugiej wojny świato­wej? Ile ofiar pochłonął hitleryzm i stalinizm? W latach powojen­nych zamordowano wiele milionów dzieci nienarodzonych. Dziś żyjemy w stanie ciągłego zagrożenia terrorystycznego, które mo­że zniszczyć życie na ziemi. Ogrom ofiar woła na alarm, jest przerażającym skutkiem ludzkiej nienawiści. Za tym wszystkim stoi grzech. Jest on skutkiem szatańskiej nienawiści do Boga i do człowieka. Przecież za każdą z tych ofiar kryje się czyjś grzech wołający o pomstę do nieba.

Różne grzechy brały udział w udręczeniu Jezusa Chrystusa. Chciwość, która opanowała serce Judasza, w końcu pogrążyła go w rozpaczy. Co on czyni? Porzuca srebrniki i odbiera sobie życie. Pycha Annasza i Kajfasza, która wydała niesprawiedli­wy wyrok, została na sali rozpraw. Teraz Annasza i Kajfasza na Golgotę prowadzi już nie pycha, ale nienawiść. Nieczystość, która wystawiła Jezusa na upokorzenie, rozsiadła się wygodnie w pałacach. Na Kalwarię idzie najpowszechniejszy grzech -idzie nienawiść. Nienawiść idzie do końca. Prześladuje do końca i czyni wszystko, żeby swoją ofiarę zniszczyć, zmiaż­dżyć i uśmiercić.

To przecież nienawiść żelaznym czy drewnianym kołem łamała ludziom kości, obcinała mieczem ręce i nogi. Obcęgami wyrywała języki. Kamienowała. Wbijała na pal, rozrywała końmi. Stawiała szubienice, gilotyny, podpalała stosy. Zakła­dała obozy zagłady, łagry, getta. Budowała krematoria. Któż zresztą potrafi sporządzić dokładną listę tego, do czego posu­wała się ludzka nienawiść.

A teraz, moi drodzy, poszukajmy nienawiści nie kiedyś i nie gdzieś daleko, ale u siebie, w swoim obecnym życiu.

Chyba zgodzicie się ze mną, że ta szara, zwyczajna ludzka nienawiść nas niszczy i zatruwa życie. Są ludzie, którzy się wzajemnie krzywdzą, ciągają po sądach, piszą na siebie donosy. A nienawiść w rodzinie? Zdarza się, że nawet najbliżsi dręczą się wzajemnie, rujnują sobie zdrowie, a nawet odbierają życie.

Moi drodzy, pamiętajcie, że jedynie dobra i godna człowie­ka jest postawa miłości. Świadczy o tym nie tylko Ewangelia, ale i ustalenia psychologii i psychiatrii.

Waleria Riches, działaczka młodzieżowa z Anglii, przeby­wając w październiku 2007 roku w Niepokalanowie na sympo­zjum, powiedziała: „Żyć to kochać, a kochać to dawać".

Pewien ojciec miał trzech synów, ale tylko jeden kosztowny diament. Pewnego dnia zapowiedział im, że odda go temu, który zdobędzie się na najszlachetniejszy uczynek. Każdy z synów bardzo sumiennie podszedł do zadania. Po pewnym czasie zgło­sił się pierwszy z nich. „Ja, ojcze, przyjacielowi, który powierzył mi wielki majątek, oddałem go w całości". Drugi syn rzekł do ojca: „Uratowałem w czasie powodzi tonące dziecko". Nato­miast trzeci oświadczył: „Obudziłem wroga, aby uciekał i rato­wał swoje życie". I właśnie ten trzeci otrzymał od ojca kosztow­ny diament.

Kto chce należeć do Jezusa, kto chce być na tej samej dro­dze, co On, musi odznaczać się postawą miłości. Musi umieć przebaczyć, modlić się za nieprzyjaciół. Przynosić przed ołtarz dar zgody i miłości, a więc czerpać wzór z Ukrzyżowanego.

Świadomi naszych zaniedbań, braku miłości, zaśpiewajmy Święty Boże...

7. KRZYŻ ZBAWIENIA

Przed domem rodzinnym Rembrandta stał krzyż. Postanowio­no go usunąć, bo rzucał cień, zasłaniał widok. Toporami ścięli drwale krzyż. Ale oto krzyż pojawił się w jego rodzinie. Artyście mieszkającemu w Leydzie umiera żona, traci syna i córkę, zadłu­ża się, zabierają mu dom i obrazy. W ostatecznej nędzy odnaj­duje drogę do Boga. Odrodzony duchowo wyznaje: „Chcąc do­brze sens życia poznać, trzeba przejść przez wielką burzę. Cier­pienie i gorzka krzywda oczyszczają".

Wiele jest krzyży na polskiej ziemi; przy drogach, w miej­scach pamięci, na cmentarzach. Ale najwięcej jest ich na ludz­kich ramionach - ilu ludzi, tyle krzyży. A każdy dźwiga ich wiele. Skąd ich tyle? Jedne wkłada Pan Jezus na twoje ramiona po to, abyś się zbawił, jak artysta Rembrandt. „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bie­rze krzyż swój i niech Mnie naśladuje" (Łk 9,23).

Wkładasz na siebie również swój własny krzyż: cierpienie wy­nikające z grzechu, nałogu. Krzyż na twoje ramiona wkładają również bliźni: posądzają, obmawiają, donoszą. Często w pracy, w szkole, jesteś obiektem kpin, wszyscy ci dokuczają.

Wszystkiego może ci w życiu zabraknąć, ale krzyża nigdy ci nie zabraknie. Krzyż towarzyszy ci wszędzie. Ani go nie zapo­mnisz, ani go nie zdołasz zrzucić. Musisz przez całe życie iść z krzyżem. Jest tak dlatego, że przez niego składasz siebie w ofie­rze. Nie ma wielkich dzieł miłości, wielkich spraw bez krzyża codzienności. Jezus na to zwracał uwagę. Mówił o sobie, że „mu­si wiele wycierpieć (...), będzie zabity" (por. Łk 9,22). Ale przez to dokona zbawienia. Krzyż Chrystusowy był konieczny światu, stał się jego zbawieniem. Chrystus mógł dokonać zbawienia ina­czej; okazać miłosierdzie, wstawić się za nami, sprawić cud.

Pewnemu żołnierzowi rzymskiemu - jak opowiada Swetoniusz - doręczono pozew sądowy. Udał się więc do cesarza i pro­sił go, aby się wstawił za nim. Cesarz odpowiedział, że kogoś tam pośle. Weteran wojenny przypomniał mu jednak, że w bitwie pod Akcjum swoją osobą zasłonił cesarza. Wtedy cezar natychmiast sam udał się do sądu.

Syn Boży nie zesłał na ziemię anioła, ale sam przyszedł i po­przez okrutną mękę i śmierć na krzyżu odkupił nas. Twój krzyż również jest potrzebny. Najpierw tobie. Do zbawienia pomoże ci twój krzyż, twoje cierpienie, to, czego tak bardzo chcesz się po­zbyć. Twój krzyż, który dźwigasz, jest potrzebny bliźnim, Ko­ściołowi, ojczyźnie. Wielkie sprawy muszą być odkupione ofiarną miłością krzyża.

Upadł Egipt i nie powstał, chociaż wznosił wspaniałe pirami­dy. Upadła Kartagina, chociaż była potężna. Upadł Rzym i nie powstał, choć był prawdziwym imperium; a Polska powstała, bo Polacy umieli brać krzyż na swoje ramiona.

Krzyż bowiem wyrasta z miłości i rodzi miłość.

Każdy krzyż: ten przydrożny, ten na cmentarzu, zatknięty na wieży kościoła - wyrósł z miłości. Gdzie jest krzyż, tam musi być miłość.

Prawie 65 lat temu wybuchło powstanie warszawskie. Na ulicach stolicy wyrastały krzyże, wyrastały z miłości. Ofiara została przyjęta. Na ten temat tak mówił Stefan kardynał Wy­szyński: „Bóg przyjął tę krew jako ofiarę Syna swego i dla tej krwi miłującej okazał Ojcowskie Serce swoje nad narodem udręczonym".

A Zygmunt Krasiński napisał:

„Że kochasz tych wszystkich, Panie, bezmiernie,

Których koronujesz w cierpienie,

Bo cierń w Krwi Krzyża znaczon, to kwiat wiecznotrwały.

I nim odradzasz kształt pojedynczego człowieka,

I kształt ludzkości całej".

Teraz w chwili ciszy zróbmy następujące postanowienie: Jezu, z myślą o Tobie postaram się dźwigać swój krzyż bez szemrania i ochotnie

13



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Koniec z dramatami w Twoim zyciu, Rozwój osobisty
Alkoholik w Twoim życiu, Alkoholizm, Koalkoholzim - współuzależnienie (Bugiel)
ekonomia w twoim życiu
Cierpienie i śmierć w życiu człowieka, prace
ZWIASTOWANIE W TWOIM ŻYCIU
Energia do szescianu Dziewiec kwantowych eksperymentow ktore zamanifestuja cuda w Twoim zyciu
CZY JEZUS CHRYSTUS jest twoim Panem i Zbawicielem
Słowo Boże w twoim życiu
Różnorodny sens cierpienia w życiu człowieka, P-Ż
Chrystus w Twoim kryzysie, wykłady-kazania, Kazania Dawida Wilkersona
Różnorodny sens cierpienia w życiu człowieka
Motyw cierpienia, Różnorodny sens cierpienia w życiu człowieka, na podstawie poznanych w szkole utwo
NAUKA REKOLEKCYJNA III (Chrystus twoim życiem), Nauki rekolekcyjne
Miejsce modlitwy, Dokumenty (w tym Dokumenty Kościoła), Pomocne w życiu wiary, Szkoła modlitwy
SENS CIERPIENIA W ŻYCIU LUDZI NIEWIERZĄCYCH publikacja
Rozmowa dzieci z cierpiącym Chrystusem

więcej podobnych podstron