Opowieści galicyjskie (1995) to zbiór opowiadań Andrzeja Stasiuka, w których dominuje proza poetycka połączona z reporterskim ujęciem szczegółów topograficznych. W skład zbioru wchodzi 15 opowiadań: Józek, Władek, Kowal Kruk, Janek, Miejsce, Kościejny, Lewandowski, Knajpa, Babka, Rudy Sierżant, Noc, Maryśka, Spowiedź, Noc druga, Koniec, które cyklicznie ukazywały się w Tygodniku Powszechnym, a po raz pierwszy zostały wydane książkowo w 1995 roku przez Wydawnictwo Czarne.
Stasiuk w swej minipowieści opisuje społeczność Beskidu Niskiego w okresie przemian po upadku systemu komunistycznego i likwidacji miejscowego PGR-u. Narrator, którym jest człowiek z zewnątrz, dostrzega metamorfozy zachodzące w poszczególnych ludziach w momencie kiedy kosmos PGR-u zamienia się w chaos kapitalizmu. Tylko część społeczności potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, reszta skazana jest na wegetację w miejscu zapomnianym przez świat. Beskid Niski przedstawiony przez Stasiuka jest miejscem mitycznym, w którym czas zakreśla koło, a przeszłość, teraźniejszość i przyszłość współistnieją.
Na podstawie Opowieści galicyjskich powstał w 2007 roku film fabularny Wino truskawkowe wyreżyserowany przez Dariusza Jabłońskiego.
Warto zajrzeć - "Opowieści Galicyjskie" Andrzeja Stasiuka
"Opowieści Galicyjskie" pióra Andrzeja Stasiuka to obszerny zbiór opowiadań, które wcześniej cyklicznie ukazywały się w „Tygodniku Powszechnym”. Każde z opowiadań stanowi osobną całostkę znaczeniową, a mimo to nie można oprzeć się wrażeniu, że kompletne są jedynie wtedy, gdy czytane jedno po drugim, jako całość.
Wrażenie to pisarz zbudował poprzez umiejscowienie akcji i ogólnej problematyki w regionie jednej z krain geograficznych, tzn. na obszarze dawnego zaboru austriackiego, a więc Galicji, co zasygnalizowano już
w tytule zbioru. W toku lektury pojawiają się konkretne nazwy miejscowości (Dukla, Limanowa, Sękowa), które pozwalają jeszcze bardziej zawęzić miejsce akcji do mieszczącego się w południowo-wschodniej Polsce Beskidu Niskiego.
Krainę tą, od wieków zamieszkiwaną przez Łemków: ze swoją bujną, niezmienną przyrodą uwikłaną
w zmienność pór roku, nawiedza przybysz z zewnątrz. To istotne, ponieważ tylko Obcy, wrzucony w mocno zintegrowane społeczeństwo, jest w stanie zaobserwować, jak społeczeństwo to reaguje na zmiany, które przyszły z czasem, bo i ten jest w opowieściach istotny, i tego nie można rejestrować, nie znając wcześniejszych losów tych terenów.
- Za kumunizmu było lepiej tuty - pan Jan nerwowo poprawia śmieszną zieloną czapeczkę - Teraz okłamali,
i żyć się tu nie da. Dawniej miał ja krowę, i pola tyle, i pieniądze były, i wszystko. Tera nie ma nic!". Pan Janek mieszka w Wołowcu, w tej samej wsi, co Stasiuk. Jest Łemkiem, nie ma żony, bo na ślub nie pozwala mu matka, z którą wspólnie gospodarzy. „A bo i wiadomo, kogo do dumu wprowadzisz” - mówi doń staruszka, krojąc śnieżnobiały bunc. Bunc skrzypi w zębach i na długi czas syci. Nie próbuję przekonywać go do kapitalizmu, wcześniej uprzedzona przez koleżankę moją i zarazem pana Jana, o jego preferencjach politycznych: na terenach tych mieściły się PGRy, które gdy upadły, pozostawiły pracujących tam ludzi praktycznie z niczym: to właśnie w tym momencie, gdy zachodziły najważniejsze dla społeczności tamtych terenów zmiany ustrojowe, pojawia się narrator.
Obcy, przybyły z zewnątrz, człowiek z bogatą przeszłością, mogący pochwalić się lekturą literatury polskiej
i europejskiej, o szerokich horyzontach: tylko ktoś taki jest w stanie wniknąć w psychikę ludzi, a także dostrzec, jak w tę ograniczoną pasmami gór przestrzeń wkrada się nowe, a odwieczny zdawałoby się porządek, tkwiący w PGR-owej szarości, wywraca się na lewą stronę. Ten to intelektualista snuje swoją leniwą, niespieszną - jak egzystencja opisywanych ludzi - historię, w której „wszystko co dostrzeżone musi być opowiedziane, a wielkość i nuda tej opowieści przypomina nudę i wielkość wszystkich (...) tołstojów, proustów z joyce'ami”.
Nie można nie wspomnieć, że narrator jest porte-parole samego Andrzeja Stasiuka, który urodzony
i wychowany w Warszawie, buntujący się przeciwko wszystkim nakazom i normom panującego wówczas systemu, kolejno wyrzucany był z liceum ogólnokształcącego, technikum i zawodówki, związany z nowo powstałym w Polsce ruchem pacyfistycznym zdezerterował z wojska - za co ponad rok spędził w więzieniu, gdzie niejako „przez przypadek” zebrał materiał, na podstawie którego powstała książka "Mury Hebronu", którą napisał w kilka dosłownie dni, zachęcony przez przyjaciela. Książki nikt nie chciał wydać, ze względu na umieszczone w niej bardzo kontrowersyjne, nieprawomyślne treści, a gdy wreszcie ujrzała światło dzienne - sprzedała się na pniu i umieściła Andrzeja Stasiuka w panteonie największych pisarzy polskich, co sam zainteresowany skwitował przysłowiowym wzruszeniem ramion. W roku 1987 wyjechał ze stolicy w Beskid Niski, gdzie zamieszkał w niewielkiej wsi z żoną Magdą i psem.
Wróćmy do opowiadań. Przybysz opowiada o tym, co widzi. W świecie, po którym nas oprowadza, stykają się stare, dobrze znane - a przez to bezpieczne - czernie i szarości, które co rusz przecinają jaskrawe, agresywne kolory kapitalistycznego nowego świata „żółcie, lazur, siedem odmian czerwieni, złoto, srebro, błękit, zieleń, jakiej mieszkając tutaj przez lat siedemdziesiąt [kobiety] nigdy nie oglądały”. To obraz ówczesnego kiosku, stojącego we wsi. Który stał tam od zawsze, ale w okresie komunizmu był to „największy szafarz szarości (...) jak brudne akwarium”.
Stasiuk opisuje świat, który zmienia się na oczach żyjących tam ludzi: od zawsze godzących się na to, co daje im los, nie próbujących się z nim wadzić, z zakodowanymi w głowie z dziada pradziada rytuałami, ceremoniami, przyzwyczajeniami - które nagle, z dnia na dzień, dezaktualizują się. Opowiadania pisane są
w czasie teraźniejszym, z nieustannymi odniesieniami do tego, co było „wczoraj” - co wzmacnia wrażenie, że mamy do czynienia z relacją - czy wręcz z reportażem, pisanym w istotnym dla tej małej społeczności momencie. Dzięki zastosowaniu czasu teraźniejszego mamy poczucie ciągłego uczestnictwa
w przedstawianych wydarzeniach.
Opowiadanie „Władek”, z którego pochodzą przytoczone wyżej fragmenty, opisuje stwarzanie „Nowego Świata” na ruinach tego, co było. Poprzednio panujący system przyrównany został tu do biblijnego potopu, po którym na niebie pojawia się „nowa tęcza” - malowana barwami konsumpcyjnego świata, które szeroką strugą płyną doń z Zachodu. Co ciekawe, Stasiuk w sposób nie agresywny pisze o rodzącej się w ciągu dwóch lat (bo kiosk przeszedł w ręce Władka, „przepoczwarzył się” w takim odcinku czasu) nowej religii, która zastępuje tą tkwiącą na tych ziemiach od zawsze. Kolory widniejące na zachodnich mydłach, proszkach do prania, kremach i szamponach ustawionych za szybą kiosku zestawia z kolorami widzianymi zwykle w cerkwi, czy w kościele: na szatach biblijnych postaci. Władek - właściciel kiosku - staje się pierwszym w okolicy guru, przemienia się „w posłańca i zwiastuna nowej ogólnoświatowej religii, która zniesie przeciwieństwa, unieważni spory i ukonkretni pragnienia”. W końcu opowiadania narrator wspomni jeszcze, że w domach powstają miniatury witryny kiosku. Że na komodach, telewizorach i meblościankach stają puste puszki po zachodnich napojach, kartony po sokach, butelki Maxim Brandy. Które, jak pisze, „tkwią trochę niżej, niż stare zakurzone oleodruki: święty Józef w kolorze sepii, Matka Boska w spłowiałym błękicie, czarno-biały Ojciec Święty”. A pod tym wyliczeniem - jedno zdanie, i zarazem akapit. Że „jedna Maria, jeden Józef, jeden papież, a naprzeciwko taka ilość, taka różnorodność...”
W opowiadaniu tym obecna jest groźba, że nowa religia w dalszym ciągu będzie usuwała stare nawyki
i obyczaje, a bóstw do czczenia zza witryny kiosku będzie jeszcze więcej - wciąż więcej, i więcej... Władek
w końcu kupił żuka, bo te wszystkie zwożone przezeń cuda nie mieściły się już w fiacie.
Pierwszy - najważniejszy wątek widoczny w opowiadaniach, to ten związany ze zmianami ekonomiczno-społecznymi, zaszłymi na tamtym terenie na początku lat dziewięćdziesiątych, po upadku systemu komunistycznego. Ale oprócz tego wyróżnić możemy mnóstwo wątków pobocznych. Nieomal w każdym opowiadaniu pojawiają się informacje o życiu tych ludzi, nie znających zegarków innych niż słoneczny: jak Janek, z opowiadania o tym samym tytule. Stasiuk próbuje zwrócić uwagę czytelnika na sprzęgnięcie życia tych ludzi z naturą: oni - jak w reymontowskich Chłopach - żyją uwikłani w jej odwieczny rytm. Pokazuje, że są jej częścią, zrośnięci z ziemią nie mniej, niż stary Boryna - mimo, że beskidzka ziemia częściej rodzi kamienie, niż zboże. Ot właśnie, Janek. „Przypomina leśnego kobolda ukształtowanego na miarę gęstych zarośli, wykrotów, poplątanych chaotycznych zagajników” - latami kształtowany przez pracę na roli, sam stał się podobny do ziemi, z której wyrósł.
W opowiadaniach interesujące jest pojęcie czasu: o ile dla czytelnika niezmiernie ważne jest ustalenie czasu fabularnego, o tyle czas „wewnątrz” - ten widziany oczyma głównych bohaterów - nie istnieje. Bo Ci - egzystują w swego rodzaju „bezczasie”. Po linii czasu poruszają się po omacku. Jeden dzień niczym nie różni się od drugiego, każdy jest do siebie podobny: wielokrotnie pojawiają się uwagi, obrazujące to zjawisko:
„Wtedy jest jakiś poranek, może poniedziałek, może czwartek, trudno rozróżnić, bo dzień wczorajszy, jak zwykle umknął w pamięci, a dzisiejsze drżenie rąk nie różni się niczym od tego sprzed tygodnia.”
W opowiadaniach nieustannie przywoływana jest powtarzalność codziennych czynności, a także swego rodzaju tradycja, spadek po pokoleniach żyjących wcześniej. Janek „mógłby, jak co dzień, ominąć bezlistne krzaki agrestu”, „ mógłby jak co dzień wejść do tego smrodliwego czyśćca”; „mężczyźni (...) tkwią wciąż na stopniu ojców”, „mężczyźni wstaną (...) mrucząc przekleństwa, które wypowiadali ich ojcowie”. W tych na poły fabularyzowanych, na poły reportażowych obrazkach z życia mieszkańców podgórskiej prowincji, zwracają uwagę bardzo wyraźnie zarysowane postacie, które przeżywają perypetie zwykłych ludzi - żyjących w zwykłym świecie, ale rodowodu niektórych wątków należałoby szukać w ludowej balladzie: Kościejny raz zabity, powraca w innym opowiadaniu jako pokutna dusza - domaga się mszy, i uczestnictwa w niej całej wioski.
Dla ballady jako gatunku znamienne jest wymieszanie wątków lirycznych (niezwykłość, nastrojowość, emocjonalność), epickich (narracyjność, retrospekcja) i dramatycznych (bohaterowie w akcji), wszystkie te elementy w różnym nasileniu pojawiają się w Opowieściach Galicyjskich.
Pisząc o Kościejnym nie można nie wspomnieć o ogólnym „klimacie” opowiadań, w którym stricte poetycki liryzm bez swady sąsiaduje z brutalnością. Wstrząsa i jednocześnie urzeka fragment, w którym Kościejny oprawia owcę: „(...) nie myślał o śmierci. Zajmowało go życie. Krótkimi, szybkimi ruchami oddzielał głowę. Dwa kundle kręciły się nieopodal. Potem czubek noża sunął wzdłuż brzucha, wzdłuż nóg, a skóra schodziła jak pończocha. W zimnym powietrzu poranka unosiła się para. Już było po wszystkim, skóra, ciało, wnętrzności, wszystko porządnie oddzielone. Prosta i precyzyjna analiza bytu.”
Sama postać Kościejnego łączy w sobie wrażliwość i twardość, spokój i gwałtowność. Ten, który płacze nad obitymi bokami końmi - rozmazując na ich karkach smarki i łzy, bez zmrużenia powiek zabije Wasylczuka, za co dostanie dwanaście lat odsiadki, w rzeszowskim więzieniu. Po trzech latach wyjdzie stamtąd, by zamarznąć gdzieś w śniegowej zaspie. „Znaleźli go tydzień później, o zmierzchu, lecz to nie był już on. Wyglądał jakby spał zwinięty w kłębek. Można było postukać. Wydawał wtedy twardy, drewniany dźwięk.
W oddali Cergowa próbowała podtrzymać niebo, ale ciemność i tak spadała na świat.”
Pod tym względem proza Stasiuka jest chyba ewenementem na skalę europejską, jeśli nie światową. Nie ma chyba drugiego pisarza, który w tak plastyczny sposób potrafiłby oddać charakter opisywanego świata,
z wszystkimi jego chropowatościami, załamaniami światła, kolorami i egzotyką. Dzięki umiejętnościom warsztatowym pisarza, bliski zarówno pod względem geograficznym, jak i kulturowym, nieodległy w czasie świat zamknięty w Opowieściach Galicyjskich chce się odkrywać: i robi się to z ogromną ciekawością. Bo zastosowane słownictwo, krystalicznie czyste metafory, precyzyjna konstrukcja postaci i przejrzyste przesłanie towarzyszące każdemu z opowiadań, przy całym kunszcie wykonania - pozostają w dalszym ciągu jasne i interesujące.
Opowiadania zazębiają się ze sobą, ukazane przestrzenie nakładają się jedna na drugą, umieszczone
w przywołanym już wcześniej bezczasie - co nadaje im znamię jakiejś kosmicznej paraboli, opowieści kryjącej w sobie coś więcej, niż tylko prostą historię pewnej społeczności w historycznym dla niej momencie. Sposób, w jaki pisarz sączy opowieści - i filtruje przekazywane treści, nadaje im walor przypowieści, czy też może buddyjskiej Sutry - obrazującej wartości uniwersalne, ważne dla każdego człowieka.
Te same są wsie, te same knajpy i rozdroża, góry i bohaterowie Opowieści. To dlatego myślę, że czytać się je powinno jako jeden utwór, bez pomijania którejkolwiek całostki. Gdyby ktoś zdecydował się na przeczytanie tylko jednego opowiadania, jego tekst i ogólne przesłanie będzie zupełnie jasne - ale straci ono trzeci wymiar: chcąc go dostrzec, trzeba pochylić się nad wszystkim po kolei. Co mi bynajmniej nie sprawiło żadnego problemu, przeciwnie: Opowieści Galicyjskie to tekst, który chce się poznać, zgłębić - do samego końca.
„Magia języka”
Monika Wróblewska
„Opowieści galicyjskie” Andrzeja Stasiuka możemy uznać za swoistą klasykę polskiej literatury współczesnej. Książka wydana po raz pierwszy w 1995 roku stanowiła jedną z pierwszych prób opisania „małej ojczyzny”, jaką stał się dla Stasiuka Beskid Niski. Autor ukazał tę przestrzeń jednocześnie w momencie przemiany
i rozpadu.
Narrator, człowiek z zewnątrz, przybysz, patrzy na opisywaną rzeczywistość z dystansem. Dostrzega metamorfozy zachodzące w ludziach oraz w otaczającym ich świecie. Widzi, jak „kosmos PGR-u” przemienia się w „chaos kapitalizmu”, i jak z nagłymi zmianami radzą sobie poszczególni mieszkańcy małej społeczności. Władek - największy nieudacznik - w nowym świecie staje się właścicielem wypożyczalni kaset video i salonu z odzieżą używaną. Janek, który zarabiał na wyrębie drzewa, teraz szuka szczęścia w Szwecji. Oczywiście ze swoich zagranicznych wypraw przywozi bogate łupy: dżinsy, adidasy i kolorowe dresy - atrybuty bogactwa
i "nowych czasów". Oszczędna fabuła pozwala nam odkrywać dramatyczne losy mieszkańców wsi. Kościejny, który zabił kochanka swojej żony, piękna Maryśka - ofiara samotności i niespełnionych marzeń, babka, dla której życie stało się pasmem cierpień, to tylko niektóre postaci z wielką czułością sportretowane przez narratora.
„Opowieści galicyjskie” są więc opowieścią o ludziach i miejscu, w którym żyją. Możemy je odczytywać jako zapis przemian historycznych i społecznych. Jednak ten poziom recepcji niewielkiej objętościowo książki niesie ze sobą następne i następne. Może to być na przykład opowieść o czasie i to nie tylko o tym historycznym, konkretnym. Stasiuk, podobnie jak ksiądz z jego opowiadania („Noc druga”) pragnie złapać czas na gorącym uczynku jego trwania. Chce bawić się czasem, złączyć w jedno przeszłość, teraźniejszość
i przyszłość. Czas, który „płynie z nieba, leje się jak leniwa patoka (...) nie jest w stanie pociągnąć za sobą jakiegokolwiek większego zdarzenia” („Spowiedź”). Jest to czas powtarzalności i rytuałów, wschodów
i zachodów słońca, ciężkiej pracy i knajpianych libacji. Czas, w którym nie ma już podziału na sacrum
i profanum, ponieważ te dwa pojęcia stały się jednym („Władek”). Czas jest kolisty, tak jak życie „posuwa się po okręgu i jeśli ktoś się nawet wyrywa, to na jego miejsce natychmiast pojawia się ktoś inny” („Janek”). Warto jeszcze zwrócić uwagę na problem języka, który dla Stasiuka ma wartość kreacyjną. Język jawi się
w tych opowiadaniach jako kreator, siła twórcza. Najbardziej jest to widoczne w tekście pt. „Miejsce”. Właśnie moc języka pozwala tu na odbudowanie rozebranej cerkwi. Świątynia została zdemontowana
i, kawałek po kawałku, przewieziona do muzeum, narrator zaś stara się wznieść ją od nowa, ale już tylko przy pomocy języka i swojej wyobraźni. Język pozwala ocalić znikające i rozpadające się miejsce. Ten akt magiczny i odtwórczy pozwala czytelnikowi stanąć na progu nieistniejącej świątyni. Dla kowala Kruka (opowiadanie „Kowal Kruk”) język jest elementem ustanawiającym rzeczywistość. Tylko wypowiedzenie słowa sprawia, iż rzeczywistość, wydarzenie, człowiek zaczyna istnieć. „Józki, Jaśki, Władki, Jędrki - nic nie umyka spojrzeniu kowala Kruka, a jego umysł nie czyni rozróżnień, jakby tkwił w jakimś pierwotnym czasie, gdy rzeczowniki, czasowniki i przymiotniki były na stałe przywiązane do przedmiotów, zdarzeń i atrybutów, w czasie, gdy język był tylko lustrzanym odbiciem świata i żył w absolutnej z nim zgodzie.”
Narrator „Opowieści galicyjskich”, tak jak kowal Kruk opowiada świat, który przemija, zmienia się, upada. Stara się zakląć tę rzeczywistość, w której duchy współistnieją z żywymi i gdzie jedynym ratunkiem będzie ocalenie lub ponowne odkrycie sacrum. Jego słowo jest oszczędne i konkretne, a jednocześnie poetyckie, niosące w sobie ziarno metafizyki.
Niewielki zbiorek opowiadań daje dużo możliwości odczytania i interpretacji. W tym również tkwi jego wyjątkowość i piękno.
4