opowieści galicyjskie stasiuk


ŻYCIORYS

Andrzej Stasiuk- pisarz, poeta, publicysta, eseista, dramaturg, krytyk pisarski. Urodził się (1960) i wychował w Warszawie. Sprzeciwiał się wszystkim nakazom i normom panującego wówczas systemu komunistycznego, kolejno wyrzucany był z liceum ogólnokształcącego, technikum i zawodówki, związany z nowo powstałym w Polsce ruchem pacyfistycznym zdezerterował z wojska - za co ponad rok spędził w więzieniu, gdzie niejako „przez przypadek” zebrał materiał, na podstawie, którego powstała książka "Mury Hebronu", którą napisał w kilka dosłownie dni, zachęcony przez przyjaciela. Książki nikt nie chciał wydać, ze względu na umieszczone w niej bardzo kontrowersyjne, nieprawomyślne treści, a gdy wreszcie ujrzała światło dzienne - sprzedała się bardzo szybko i umieściła Andrzeja Stasiuka w panteonie największych pisarzy polskich, co sam zainteresowany skwitował przysłowiowym wzruszeniem ramion. W roku 1987 wyjechał ze stolicy w Beskid Niski, gdzie zamieszkał w niewielkiej wsi z żoną Magdą i psem.

Twórczość

Wydana w 2004 roku książka Andrzeja Stasiuka "Jadąc do Babadag" została nominowana do Śląskiego Wawrzynu Literackiego w maju 2005 r. oraz otrzymała nagrodę literacką Nike w październiku 2005 r.

W 2006 roku sztuka "Noc czyli słowiańsko-germańska tragifarsa medyczna" (opublikowana przez Wydawnictwo Czarne) uzyskała nominację do Nagrody Nike 2006.

Fado” (2006) także dostało nagrodę literacką im. Arkadego Fiedlera "Bursztynowy Motyl".


Bibliografia:


Tłumaczenia m.in. na język niemiecki, francuski, węgierski, holenderski, czeski, angielski, fiński, hiszpński, rosyjski, rumuński, szwedzki, ukraiński, włoski.

STRESZCZENIE

„Józek”

Miał ponad 40 lat, był bardzo szczupły. Ostatni traktorzysta w PGR, a jego ciągnik był sprawny, bo Józek „wiedział, co komu odkręcić”. Bardzo lubił pić, dużo palił, był ostrożny i podejrzliwy. Kiedy szedł z narratorem do knajpy wziął ze sobą łom, bo nie znał wszystkich i nie wiedział, kto swój, a kto wróg.

Świat Józka to „nieforemna, gnuśna rzeczywistość”. Opisywał epoki „za Gomułki” i „za Gierka” z punktu widzenia łatwości i ilości kradzieży.

Zmarł w lecie, kiedy po 12 godzinach pracy w nagrzanym ciągniku, spragniony, napił się wody ze stojącego bajorka.

„Z tą samą swobodą oddaje się kilku ulubionym grzechom głównym, z jaką niedzielnego poranka zjawia się w kościele” w granatowych spodniach, białej koszuli i zielonej marynarce.

Narrator zastanawia się, czy Józek i jemu podobni zostali zbawieni, bo „w jakimś sensie byli nowym plemieniem, ludem, do którego nie dotarła dobra nowina ani żaden nowy Paweł apostoł. Ten kościół, do którego przychodził w niedzielę, był świadectwem dualizmu świta. Można było doń wejść, obmyć się z przewin, by ponownie zanurzyć się w rzeczywistość, w której kategorie cnoty i grzechu były nieprzejrzyste, przenikały się nawzajem, zupełnie tak jak ciemność i światło przed pierwszym dniem stworzenia. Czy w umyśle Józka nie mogła powstać intuicja, że świątynia jest licencjonowana przez otaczający ją chaos? Ustanowiona po to, by on, Józek, mógł raz w tygodniu poddawać się swoistej psychoterapii, zapewniającej spokój duszy?”.

„Władek”

Miał około 40 lat, żonę, 12 dzieci, przeciętną chałupę. „Pił średnio”. Czasem wysyłał dzieci do sąsiadów z kartką, prosząc o pomoc finansową. Kilka razy zainteresowała się tym opieka społeczna, ale nie mogli nic zrobić, bo był dobrym ojcem.

We wsi stał kiosk, w okresie komunizmu ponury, szary, a potem wykupił go Władek (kiedyś, zamyślony podczas mszy, postanowił sprzedać wszystko, co ma, kupić syrenkę i wydzierżawić kiosk). Teraz sklepik jest najbardziej kolorowym miejscem w okolicy, budzącym zainteresowanie mieszkańców wsi. Narrator porównuje kolorowe rzeczy sprzedawane „w tym ołtarzyku” do kolorów widzianych zwykle w cerkwi, czy w kościele: na szatach biblijnych postaci (np. „zieleń- Fa Fresh Creme and Soap- to kolor nadziei, bo szmaragdowa tęcza w Apokalipsie pojawia się na znak miłosierdzia Sądu”). Natomiast Władek staje się pierwszym w okolicy guru, przemienia się „w posłańca i zwiastuna nowej ogólnoświatowej religii, która zniesie przeciwieństwa, unieważni spory i ukonkretni pragnienia”. Mieszkańcy wsi także w swoich domach tworzą miniatury witryny kiosku, bo na komodach, telewizorach i meblościankach stają puste puszki po zachodnich napojach, kartony po sokach. Przedmioty te „tkwią trochę niżej, niż stare zakurzone oleodruki: święty Józef w kolorze sepii, Matka Boska w spłowiałym błękicie, czarno-biały Ojciec Święty”. Jest „jedna Maria, jeden Józef, jeden papież, a naprzeciwko taka ilość, taka różnorodność...”.

Interesy Władka rozwijają się coraz lepiej, kupił żuka, bo towary nie mieściły się już w fiacie. Jego dzieci prowadzą sklep, bo szkoła nie jest im potrzebna.

„Kowal Kruk”

Ma na imię Czesiek. Jest na emeryturze. Zaczyna opowiadać narratorowi o wyjeździe do syna na Śląsk. Mówi, dokładnie, o której i którędy tam jechał, z kim rozmawiał, opowiada o znajomych, itd., nic konkretnego, aż żona woła go do domu a on obiecuje (znudzonemu) narratorowi następnym razem opowiedzieć resztę.

„Janek”

Niski blondyn, przypomina „leśnego kobolda”, nosi za długie spodnie, za małe marynarki, radziecki zegarek (mimo, że żyje według zegara słonecznego). Ma stary ciągnik, który z trudem uruchamia. Pracuje w lesie.

Wypływa do Szwecji. Wraca po pół roku. Teraz ma pieniądze, jest dobrze ubrany. W knajpie mówi: „Do lasu to ja na wycieczki chodzę”. Potem znowu wypływa do Szwecji.

„Miejsce”

Narrator znajduje się w miejscu, gdzie nie dawno była cerkiew. Ostatnio rozebrali ją po kawałku i zabrali do muzeum.

Przyjeżdża starzec, dzieci znoszą go z wozu na krześle, bo jest sparaliżowany. Starzec kiedyś był tu chrzczony, jego ojciec pomagał zmieniać dach w cerkwi. Opowiada, jak dawniej wyglądała ta okolica. Na pożegnanie mówi: „No, właściwie to można by już umierać”.

Cały czas jakiś turysta robi tam zdjęcia.

Narrator uważa, że „miejsca nie można zmieniać. Miejsce nie ma wymiarów. Jest punktem i nieuchwytną przestrzenią. Dlatego wciąż nie mam pewności, czy rzeczywiście ją zabrano.

Turysta zamknął futerał aparatu.

- A w którym miejscu było wejście?- zapytał.

- Tu. Stoi pan na progu.”

„Kościejny”

Ma ponad 40 lat. „Alkohol i krew w jego ciele- dwie gorące substancje, czyniły go odpornym na pory roku i pogody, lecz duszy czasem potrzebny jest chłód, a sercu odrobina wytchnienia. A on przecież nawet, gdy spał, patrzył, jak osacza go mrok”. Śpi z otwartymi oczami, więc ludzie mówią, że czegoś się boi ( „ale to oni się bali i zamykali oczy, by nie oglądać mroku”). Często nie było go w domu. Żona zdradzała go z Semenem Wasylczukiem. Kościejny ostrzegał go, że „jego żona nie potrzebuje pomocy” i radził ożenić się.

Pewnego razu wszedł do knajpy z nożem w ręku, spokojnie podszedł do Wasylczuka i zabił go. Został skazany na 12 lat więzienia (w Rzeszowie). Po 3 latach wyszedł na 3 dni przepustki, przyjechał do swojej wsi i pił w knajpie. Ostatniego dnia zostawił barmance napiwek i wyszedł. Po tygodniu znaleźli go zamarzniętego.

Na początku tego rozdziału narrator, opisując okolicę, zaznaczył, że „Cergowa podtrzymuje niebo”, a na zakończenie: „w oddali Cergowa próbowała podtrzymywać niebo, ale ciemność i tak spadła na świat”.

„Lewandowski”

Narrator poznał go w autobusie, gdy Lewandowski usiadł obok niego pijany i po kolei wyliczał nazwy warszawskich ulic, jakby jechał tramwajem „21” albo „6”. Narrator zwrócił mu uwagę, że zgubił ulicę Białostocką. Lewandowski nie przejął się tym i wyliczał dalej. Gdy powiedział: „Szembek”, wstał, mówiąc, że tu mieszka i wysiadł z autobusu.

Jakiś czas później narrator odwiedził go. Dom był zaniedbany, biedny.

W rozmowie dowiedział się, że Lewandowski ma około 50 lat, a w Warszawie nie był od ponad 20, a może nawet 30 lat. W więzieniu siedział 4 lata „za przekonania. Miałem przekonanie, że mnie nie zwiną”. Potem zakochał się, zaczął budować dom. Pokazał narratorowi zdjęcie ślubne, ale było na nim widać tylko dwie plamy w ciemnej ramie. Lewandowski pyta narratora jak wygląda teraz Warszawa, o miejsca, które pamięta, a ten chociaż nie miał o nich pojęcia, odpowiadał, że nadal istnieją.

Potem narrator spotyka go jeszcze raz w autobusie, gdy Lewandowski jedzie handlować kasetami typu „Erotic dreams”, bo tak zarabia pieniądze.

„Knajpa”

Knajpa jest mała, ciasna, ciemna. Prowadzą do niej wyszczerbione schody, drzwi z pękniętą szybą. Barmanki włączają muzykę z magnetofonu.

Kelnerce wydaje się, że widzi Kościejnego.

Przychodzi Edek. Klepie kelnerkę po tyłku, ta niby się złości, ale „biodra napierają na siebie w ukrytym przed spojrzeniami porozumieniu”. Edek wyróżnia się ubiorem spośród pozostałych: kurtka American Kick Boxer, dres Gladiator, czapka Yellowstone.

Potem przychodzi Zalatywój- 56lat, cygan. Zarabia na życie jeżdżąc rikszą po wsiach i zbierając uszkodzone buty. Następnie naprawia je w domu i rozwozi właścicielom.

Edek złośliwie pyta Zalatywoja, jak idzie jego interes. Ten, nie chcąc kłopotów, wychodzi z knajpy.

„Babka”

Stara, biedna, zgarbiona kobieta. Ma 7 córek: 6 poszło w świat, mieszka z najmłodszą (nie wie dokładnie ile ma lat: „rodziła się jakoś tak jak szedł front”) i jej mężem, który „pije, bije, śpi”. Czasem muszą uciekać przed nim do sąsiadów. Jej mąż utopił się 15lat temu. Pijany przechodził przez strumyk, mimo, że obok był mostek. Babka uważa, że „to dlatego, że on nie był stąd”.

Co wieczór kobieta wychodzi na pola z psem, żeby odstraszać dziki od ziemniaków.

Pewnego dnia, kiedy Babka była na polu, w jej chałupę trafił piorun. Wszystko się spaliło (na szczęście nikogo nie było w środku). Chodząc po zgliszczach domu, mówiła do siebie: „Pan Bóg jest chłopem”.

„Rudy Sierżant”

Posterunek na wsi jest biedny. Poza tym nic się tam nie dzieje. Wieś codziennie wygląda tak samo. „Głównym składnikiem służby jest nieruchomość- myślał Sierżant. Przechadzał się od ściany do ściany. Krok w krok szło za nim skrzypienie podłogi.”

Pewnego dnia przychodzi do niego duch Kościejnego. Opowiada, że obserwował księdza, ale z nim nie rozmawiał. Sierżant pyta go, dlaczego wrócił, czy źle mu „tam”, ale Kościejny twierdzi, że „tam” wszystkim dobrze, lepiej niż tu. Chce się dowiedzieć, gdzie w okolicy będzie świnobicie, bo tego mu „tam” najbardziej brakuje.

„Noc”

Jest 24 lipca. Duch Kościejnego spaceruje po wsi. Idzie do kościoła, na cmentarz, do domu Lewandowskiego, obserwuje innych sąsiadów, którzy już o nim nie pamiętają.

W jednym z domów pije Edek, Gacek i Maryśka. Kobieta wypiera się, że jest związana z Gackiem i cały czas tańczy, flirtuje z Edkiem. Maryśka mówi, że chciałaby się jeszcze napić, ale wódka już się skończyła. Edek kpi z Gacka, że boi się po nią jechać. Po czym ten, mimo strach, jedzie.

„Maryśka”

Spalił się dom, w którym pili Edek, Maryśka i Gacek. Nie wiadomo, co się stało. Gacek wrócił, kiedy pogotowie wynosiło martwą Maryśkę. Po Edku nie było śladu.

Maryśkę wszyscy pamiętali jako czarnowłosą, szesnastoletnią dziewczynę, która chodziła w krótkiej, białej spódniczce. Była zadziorna i odważna, np. kiedyś nad rzeką rozebrała się prawie całkowicie i skoczyła na główkę do płytkiej wody. Gdy wyszła, wszyscy zobaczyli, że w tej dziewczynie jest „coś takiego, co się chłopcom po nocach śni”.

Prawdopodobnie jest córką kobiety z rozdziału pt. „Babka”, bo narrator wspomina, że miała 6 sióstr, ojciec się utopił, a matce spaliła się chałupa od uderzenia piorunu. Ludzie plotkowali, bo wszystkie córki były blondynkami tylko ona miała ciemne włosy.

Bardzo chciała opuścić wieś. Kiedyś wyjechała do Krosna, do siostry, ale szybko wróciła, bo prawdopodobnie spodobała się szwagrowi.

Na imprezy do remizy przychodziła sama, najpierw tańczyła sama pośród par (a wtedy nie tańczyło się pojedynczo, więc patrzyli na nią jak na wariatkę), potem z kimś, ale szybko mieli dosyć, a ona dalej sama. Potem zrzucała pantofle i tańczyła boso, z zamkniętymi oczami. Nigdy nie zostawała do końca i „nikt jej nigdy z żadnym nie widział, chociaż nie jeden by chciał.(…)I może dlatego(…) ludzie gadali, że ona ze wszystkimi.(…)Przychodziła, tańczyła, żaden śmiałości do niej nie miał. Może to był strach? Bo ona była stąd i nie stąd.”

Miała może 20 lat, kiedy wyjechała z jakimś bogatym mężczyzną na rzeszowskiej rejestracji. Kilka razy okrążyli rynek, żeby każdy mógł ich zobaczyć. Patrzyła tak, jakby miała tu już nigdy nie być. Wróciła za 5 albo 6 lat, a wyglądała jakby minęło 15. Włosy pofarbowała na rudo. Już nie była taka harda. Można ją było zobaczyć z wieloma mężczyznami. Przesiadywała w knajpie, chociaż miejscowe kobiety tam nie chodzą, chyba, że młode i z chłopakami. Kiedyś w knajpie jakaś dziewczyna coś o niej powiedziała, „Maryśka złapała ją za pierze i wyciągnęła na środek sali. Jedną ręką trzymała ją za łeb, a drugą kieckę jej do góry zadarła i darła się na cały głos: -Patrzcie! Bo jej się wydaje, że coś innego tam ma, że z niej anioł jaki, a nie baba!- ledwo je rozdzielili.” Potem usiadła przy stoliku i zaczęła płakać. Gacek, który pamiętał ją z dawnych czasów, wyprowadził ją z knajpy. Nie ostatni raz się tak zachował.

„Spowiedź”

Sierżant spaceruje po wsi. Nie reaguje na jadący za szybko samochód, bo „nijak zatrzymać, nijak zażądać dokumentów”. Idzie do knajpy, gdzie, o tej porze, był tylko Zalatywój, śpiący Lewandowski i 2 mężczyzn. Potem poszedł do księdza. Pytał o Maryśkę, ale ona nie chodziła do kościoła. Następnie mówi, że był u niego duch Kościejnego i twierdził, że Gacek niewinnie poszedł do więzienia. Kościejny chciał także, żeby zamówić za niego mszę.

„Noc druga”

Życie najprawdopodobniej jest odmianą grzechu, o czym można zapomnieć w dzień, lecz noc nie zna litości”. Wiedzą o tym ludzie wspomniani w tej książce, bo „gdy rozum śpi, minione i przeszłe uczynki siadają na piersi, a ich ciężar jest niewysłowiony i nic nie można zrobić, tylko czekać aż przyjdzie dzień”.

Zalatywój zatrzymał się w opuszczonym domu i przez przypadek znalazł zwłoki osoby, która powiesiła się rok temu, Fedra Faćko.

Ksiądz nie śpi. Myśli o tym, jak kiedyś zdrzemnął się w konfesjonale i obudziło go bicie zegara. Przez chwilę nie wiedział gdzie jest, kim jest, jak się nazywa, nie wiedział nic. Był zły, że zegar znowu wtrącił go w rzeczywistość. Potem próbował to jeszcze powtórzyć, ale nigdy się nie udało.

Babka też nie może spać. Myśli o tym, jak widziała dwóch Niemców zabijających swojego kolegę (była wtedy w ciąży). Wspomina także swojego męża i Fedro Fećko, jak szukał Maryśki zaraz po jej wyjeździe.

„Koniec”

Sobota po południu. Sierżant z Kościejnym idą do kościoła. Jest tam tylko kilka kobiet. Nie ma nawet organisty. Kościejny jest zły, więc Sierżant biegnie do knajpy po Lewandowskiego (żeby grał na harmonijce) i innych ludzi, którym też każe iść do kościoła. „Wstawaj, wstawaj i się nie pytaj za co, bo dobrze wiesz, a ja pamiętam.(…)wszyscy jesteście aresztowani”. Ksiądz jest bardzo zdziwiony, widząc ten tłum w kościele.

Kościelny cieszy się.

OPRACOWANIE

„Opowieści galicyjskie” (1995) - zbiór opowiadań, w których dominuje proza poetycka połączona z reporterskim ujęciem szczegółów topograficznych. W skład zbioru wchodzi 15 opowiadań: Józek, Władek, Kowal Kruk, Janek, Miejsce, Kościejny, Lewandowski, Knajpa, Babka, Rudy Sierżant, Noc, Maryśka, Spowiedź, Noc druga, Koniec, które cyklicznie ukazywały się w Tygodniku Powszechnym, a po raz pierwszy zostały wydane książkowo w 1995 roku przez Wydawnictwo Czarne (prowadzone przez Stasiuka i jego żonę). Każde z opowiadań stanowi osobną całość znaczeniową, a mimo to sprawiają wrażenie, że kompletne są jedynie wtedy, gdy czyta się je jedno po drugim, jako całość.

Na podstawie Opowieści galicyjskich powstał w 2008 roku film fabularny Wino truskawkowe wyreżyserowany przez Dariusza Jabłońskiego.

Stasiuk w swej minipowieści opisuje społeczność Beskidu Niskiego (pojawiają się konkretne nazwy miejscowości, np. Dukla, Limanowa, Sękowa, Gorlice) w okresie przemian po upadku systemu komunistycznego i likwidacji miejscowego PGR-u. Narrator, którym jest człowiek z zewnątrz (być może Stasiu, który właśnie tam zamieszkał), dostrzega metamorfozy zachodzące w poszczególnych ludziach w momencie, kiedy kosmos PGR-u zamienia się w chaos kapitalizmu. Tylko część społeczności potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, reszta skazana jest na wegetację w miejscu zapomnianym przez świat. Beskid Niski przedstawiony przez Stasiuka jest miejscem mitycznym, w którym czas zakreśla koło, a przeszłość, teraźniejszość i przyszłość współistnieją.

Przybysz opowiada o tym, co widzi. W świecie, po którym nas oprowadza, stykają się stare, dobrze znane - a przez to bezpieczne - czernie i szarości, które co rusz przecinają jaskrawe, agresywne kolory kapitalistycznego nowego świata „żółcie, lazur, siedem odmian czerwieni, złoto, srebro, błękit, zieleń, jakiej mieszkając tutaj przez lat siedemdziesiąt [kobiety] nigdy nie oglądały”. (To obraz ówczesnego kiosku, stojącego we wsi od zawsze, ale w okresie komunizmu był to „największy szafarz szarości (...) jak brudne akwarium”).

Nie ma chyba drugiego pisarza, który w tak plastyczny sposób potrafiłby oddać charakter opisywanego świata, z wszystkimi jego chropowatościami, załamaniami światła, kolorami i egzotyką. Pod tym względem proza Stasiuka jest chyba ewenementem na skalę europejską, jeśli nie światową. Dzięki umiejętnościom warsztatowym pisarza, bliski zarówno pod względem geograficznym, jak i kulturowym, nieodległy w czasie świat zamknięty w Opowieściach Galicyjskich chce się odkrywać i robi się to z ogromną ciekawością. Bo zastosowane słownictwo, krystalicznie czyste metafory, precyzyjna konstrukcja postaci i przejrzyste przesłanie towarzyszące każdemu z opowiadań, przy całym kunszcie wykonania - pozostają w dalszym ciągu jasne i interesujące.
Stasiuk opisuje świat, który zmienia się na oczach żyjących tam ludzi: od zawsze godzących się na to, co daje im los, nie próbujących się z nim wadzić, z zakodowanymi w głowie z dziada pradziada rytuałami, ceremoniami, przyzwyczajeniami - które nagle, z dnia na dzień, dezaktualizują się. Opowiadania pisane są w czasie teraźniejszym, z nieustannymi odniesieniami do tego, co było „wczoraj” - co wzmacnia wrażenie, że mamy do czynienia z relacją - czy wręcz z reportażem, pisanym w istotnym dla tej małej społeczności momencie. Dzięki zastosowaniu czasu teraźniejszego mamy poczucie ciągłego uczestnictwa w przedstawianych wydarzeniach.

Pierwszy - najważniejszy wątek widoczny w opowiadaniach, to ten związany ze zmianami ekonomiczno-społecznymi, zaszłymi na tamtym terenie na początku lat dziewięćdziesiątych, po upadku systemu komunistycznego. Ale oprócz tego wyróżnić możemy mnóstwo wątków pobocznych. Nieomal w każdym opowiadaniu pojawiają się informacje o życiu tych ludzi, nie znających zegarków innych niż słoneczny: jak Janek, z opowiadania o tym samym tytule. Stasiuk próbuje zwrócić uwagę czytelnika na sprzęgnięcie życia tych ludzi z naturą: oni - jak w reymontowskich Chłopach - żyją uwikłani w jej odwieczny rytm. Pokazuje, że są jej częścią, zrośnięci z ziemią nie mniej, niż stary Boryna - mimo, że beskidzka ziemia częściej rodzi kamienie, niż zboże. Ot właśnie, Janek. „Przypomina leśnego kobolda ukształtowanego na miarę gęstych zarośli, wykrotów, poplątanych chaotycznych zagajników” - latami kształtowany przez pracę na roli, sam stał się podobny do ziemi, z której wyrósł.

W opowiadaniach interesujące jest pojęcie czasu: o ile dla czytelnika niezmiernie ważne jest ustalenie czasu fabularnego, o tyle czas „wewnątrz” - ten widziany oczyma głównych bohaterów - nie istnieje. Bo Ci - egzystują w swego rodzaju „bezczasie”. Po linii czasu poruszają się po omacku. Jeden dzień niczym nie różni się od drugiego, każdy jest do siebie podobny: wielokrotnie pojawiają się uwagi, obrazujące to zjawisko:
„Wtedy jest jakiś poranek, może poniedziałek, może czwartek, trudno rozróżnić, bo dzień wczorajszy, jak zwykle umknął w pamięci, a dzisiejsze drżenie rąk nie różni się niczym od tego sprzed tygodnia.”
W opowiadaniach nieustannie przywoływana jest powtarzalność codziennych czynności, a także swego rodzaju tradycja, spadek po pokoleniach żyjących wcześniej. Janek „mógłby, jak co dzień, ominąć bezlistne krzaki agrestu”, „ mógłby, jak co dzień wejść do tego smrodliwego czyśćca”; „mężczyźni (...) tkwią wciąż na stopniu ojców”, „mężczyźni wstaną (...) mrucząc przekleństwa, które wypowiadali ich ojcowie”. W tych na poły fabularyzowanych, na poły reportażowych obrazkach z życia mieszkańców podgórskiej prowincji, zwracają uwagę bardzo wyraźnie zarysowane postacie, które przeżywają perypetie zwykłych ludzi - żyjących w zwykłym świecie, ale rodowodu niektórych wątków należałoby szukać w ludowej balladzie: Kościejny raz zabity, powraca w innym opowiadaniu jako pokutna dusza - domaga się mszy, i uczestnictwa w niej całej wioski.

Pisząc o Kościejnym nie można nie wspomnieć o ogólnym „klimacie” opowiadań, w którym stricte poetycki liryzm bez swady sąsiaduje z brutalnością. Wstrząsa i jednocześnie urzeka fragment, w którym Kościejny oprawia owcę: „(...) nie myślał o śmierci. Zajmowało go życie. Krótkimi, szybkimi ruchami oddzielał głowę. Dwa kundle kręciły się nieopodal. Potem czubek noża sunął wzdłuż brzucha, wzdłuż nóg, a skóra schodziła jak pończocha. W zimnym powietrzu poranka unosiła się para. Już było po wszystkim, skóra, ciało, wnętrzności, wszystko porządnie oddzielone. Prosta i precyzyjna analiza bytu.”

Dla ballady jako gatunku znamienne jest wymieszanie wątków lirycznych (niezwykłość, nastrojowość, emocjonalność), epickich (narracyjność, retrospekcja) i dramatycznych (bohaterowie w akcji), wszystkie te elementy w różnym nasileniu pojawiają się w Opowieściach Galicyjskich.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na problem języka, który dla Stasiuka ma wartość kreacyjną. Język jawi się w tych opowiadaniach jako kreator, siła twórcza. Najbardziej jest to widoczne w tekście pt. „Miejsce”. Właśnie moc języka pozwala tu na odbudowanie rozebranej cerkwi.

„Opowieści galicyjskie” są więc opowieścią o ludziach i miejscu, w którym żyją. Możemy je odczytywać jako zapis przemian historycznych i społecznych. Jednak ten poziom recepcji niewielkiej objętościowo książki niesie ze sobą następne i następne. Może to być na przykład opowieść o czasie i to nie tylko o tym historycznym, konkretnym. Stasiuk, podobnie jak ksiądz z jego opowiadania ("Noc druga") pragnie złapać czas na gorącym uczynku jego trwania. Chce bawić się czasem, złączyć w jedno przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Czas, który "płynie z nieba, leje się jak leniwa patoka (...) nie jest w stanie pociągnąć za sobą jakiegokolwiek większego zdarzenia" ("Spowiedź"). Jest to czas powtarzalności i rytuałów, wschodów i zachodów słońca, ciężkiej pracy i knajpianych libacji. Czas, w którym nie ma już podziału na sacrum i profanum, ponieważ te dwa pojęcia stały się jednym ("Władek"). Czas jest kolisty, tak jak życie "posuwa się po okręgu i jeśli ktoś się nawet wyrywa, to na jego miejsce natychmiast pojawia się ktoś inny" ("Janek").

W Opowieściach galicyjskich „realistyczną” bazę kolejnych opowiadań stanowią epizody zaczerpnięte jakby z życia podupadłego Państwowego Gospodarstwa Rolnego. Tyle, że nad historiami o bezrobotnych rolnikach, atmosferze wiejskiej knajpy i dorywczej pracy w lesie całkowicie panuje narrator-stylista. W efekcie losy bohaterów zostają (dosłownie) przybrane w szatę mitologicznych schematów literackich: początków świata, poszukiwania prajęzyka, zmagań człowieka z odwieczną i obojętną materią. I może takie opracowanie życia na polskiej prowincji trąciłoby przesadą, nadmierną emfazą, gdyby biblijna i mitologiczna stylizacja nie były pokazane jako praca nad językiem. Bo też owo „wpisywanie” rzeczywistości w patetyczne struktury literackie w Opowieściach galicyjskich służy nie tylko dowartościowaniu bohaterów, ale także, przez komiczne zderzenie wysokiego z niskim czy eksponowanie intertekstu tam, gdzie z pozoru z „samym życiem” mamy do czynienia, pokazaniu przepaści między aktem pisania a rzeczywistością społeczną.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
stasiuk, opowieści galicyjskie
Stasiuk Opowieści galicyjskie recenzje
Stasiuk Opowiesci galicyjskie metafora narodzin
Opowieści Galicyjskie
29 Opowieści Galicyjskie
opowiesci niesamowite poe e a UDP2EQ3BGP7D4J6A5NHY7TZ67LQSIR4RBUZKB6Q
16 OPOWIEŚĆ O HELU
Marketing opowiedzi
Opowiesci
Kaplan diabla Opowiesci o nadziei klamstwie nauce i milosci
Mity i opowie c5 9bci Platona
Baśnie 1001 nocy Opowieść o hebanowym rumaku
Galicyzmy w języku polskim
Valente?therynne M Opowiesci sieroty W ogrodzie nocy

więcej podobnych podstron