Tajne złoto wywiadu
Organom ścigania III RP nigdy nie udało się wyjaśnić, co stało się z kosztownościami przedwojennego FON, zagrabionymi przez wywiad wojskowy PRL. Czy pieniądze te zostały wykorzystane do sfinansowania transformacji ustrojowej?
350 kg złota, 2,5 mln dolarów amerykańskich w banknotach - takie dane znalazły się na końcu protokołu podpisanego w lipcu 1947 r. w londyńskim hotelu Rubens. Dokument sygnowali trzej członkowie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, którzy kilka dni wcześniej przyjechali do Wielkiej Brytanii, aby w wielkim sekrecie przejąć przedwojenny majątek Wojska Polskiego. Miał to być finał bardzo poważnej operacji komunistycznych służb specjalnych PRL-u. Okazją do jej przeprowadzenia stał się pogrzeb generała Lucjana Żeligowskiego. Żeligowski - bohater wojny polsko-bolszewickiej zmarł w Londynie 9 lipca 1947. Wcześniej publicznie ogłosił, że zamierza wrócić do ojczyzny, aby spędzić w niej ostatnie lata swojego życia. Gdy przygotowania do powrotu przerwała śmierć, rząd stalinowskiej Polski wysłał oficjalną delegację, która specjalnym wojskowym samolotem miała sprowadzić zwłoki bohatera na uroczysty pogrzeb w Warszawie. Trumnę ze szczątkami generała ustawiono na katafalku składającym się z 11 skrzyń amunicyjnych, zawierających złoty kruszec i dolary. Katafalk oraz trumnę przetransportowano potem do wojskowego samolotu, który 12 lipca 1947 r., wystartował do Warszawy. Angielskie służby do ostatniej chwili nie zorientowały się, że samolot wywoził nie tylko zwłoki zmarłego generała, lecz również skarby przedwojennego wojska.
Złoto dla armii
Historia tajemniczego skarbca zaczyna się 9 kwietnia 1936 r. Tego dnia prezydent II RP, Ignacy Mościcki, podpisał Dekret o Funduszu Obrony Narodowej, którego celem było zebranie dodatkowych środków na dozbrojenie armii. Aby wspomóc fundusz, wojsko wyprzedawało swoje nieruchomości. Ogłoszono również zbiórkę wśród obywateli, do której zachęcała ówczesna propaganda. Aż do lata 1939 r. zebrano ponad miliard ówczesnych złotych, w tym prawie 40 milionów zł z dobrowolnych wpłat. Jednym z najbardziej znanych darczyńców był słynny przedwojenny śpiewak Jan Kiepura (przekazał FON roczny zysk z hotelu w Krynicy, który kupił za pieniądze uzyskane z zagranicznych tournée). Latem 1939 r. pieniądze zostały wykorzystane do zakupu sprzętu dla wojska. Darowizny w złocie (220 kg) i srebrze (prawie 2,5 t) nie zostały wykorzystane. Gdy w pierwszych dniach września 1939 r. stało się jasne, że klęska polskiej armii jest tylko kwestią czasu, generał Edward Rydz-Śmigły wydał rozkaz wywiezienia skarbów. Złoto (220 kg) zapakowano w 8 skrzyń i przewieziono specjalnym samolotem do Sudanu. Zdeponowano je u mieszkającego tam Polaka - właściciela hotelu w Chartumie, współpracownika polskiego wywiadu. Natomiast 61 skrzyń srebra przewieziono do Bukaresztu, gdzie w pierwszych dniach wojny funkcjonowała polska ambasada. Jeden z jej pracowników przewiózł srebro jako swój bagaż dyplomatyczny. Skrzynie trafiły najpierw do Rzymu, do polskiej ambasady, a stamtąd po kilku miesiącach do Marsylii. Jan Rozwadowski - konsul RP w Marsylii - zdeponował cały skarb w Banku Francuskim.
Przez całą wojnę polski rząd na uchodźstwie zbierał wśród Polonii datki na armię. W Kanadzie, Stanach Zjednoczonych i Australii zebrano łącznie 130 kg złota i 2,5 mln dolarów. Poprzez specjalnych kurierów trafiało to do Londynu. Do stolicy Wielkiej Brytanii w końcu 1944 r. sprowadzono również srebro z Francji i złoto z Sudanu. Rząd londyński chciał wykorzystać te pieniądze do wsparcia polskiej armii walczącej z Niemcami. Gdy wojna się zakończyła, a porozumienia w Jałcie nakreśliły nową, niekorzystną dla Polski rzeczywistość (nasz kraj znalazł się w orbicie wpływów ZSRR), Armia Krajowa stała się głównym wrogiem nowej władzy. Minister obrony narodowej w londyńskim rządzie - generał Marian Kukiel (z urzędu dysponent skarbów) - podjął decyzję o wykorzystaniu tych środków na pomoc dla żołnierzy Armii Krajowej i ich rodzin, jednak zmienił zdanie, gdy nowa władza zaczęła ścigać AK-owców. Organizowanie pomocy dla nich mogłoby pomóc w ich identyfikacji oraz doprowadzić do tego, że skarby wpadłyby w ręce bezpieki. Kukiel powołał więc Komitet Trzech Powierników, który w imieniu londyńskiego rządu miał zarządzać skarbami. Trzema powiernikami byli generał Stanisław Tatar, podpułkownik Stanisław Nowicki, podpułkownik Marian Utnik. W lipcu 1947 r. podjęli oni zaskakującą decyzję aby kosztowności przekazać rządowi w Warszawie. Wykorzystano w tym celu samolot wiozący zwłoki generała Żeligowskiego.
Ciekawe szczegóły tego transportu ujawnił Władysław Roman, autor autobiografii „Oficer do zleceń”. Opisując swoją służbę pod rozkazami płk. Stanisława Tatara, Roman pisze, że samolot z Londynu witany był na Okęciu przez gen. Wacława Komara, szefa II Oddziału Sztabu Generalnego (wywiad wojskowy) i generała Piotra Jarosiewicza - wówczas głównego kwatermistrza Ludowego Wojska Polskiego i wiceministra obrony.
Znikające pieniądze
Rok później, w 1948 r., cały majątek odebrany z przywiezionych skrzyń przekazano do Narodowego Banku Polskiego. Sporządzono wówczas spis, z którego wynikało, że w NBP znalazło się 208 kg złota i 65 tys. dolarów. Wynika z tego, że brakowało 142 kg złota i 2 mln dolarów. Wszystko to musiało „zaginąć” w czasie, gdy dysponentem skarbów były wojskowe służby specjalne. Nikt się jednak tym nie zajął, bowiem obie dokumentacje (bankowa, i wywiadowcza miały klauzule „tajne”. Dopiero w 1989 r., na wniosek sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych, sprawą zajęła się prokuratura. Odkryła ona jednak tylko jeden dokument. Był to rozkaz wydany w 1971 r. przez gen. Włodzimierza Oliwę (szefa II Zarządu Sztabu Generalnego) nakazujący zniszczenie dokumentacji dotyczącej majątku Funduszu Obrony Narodowej. Prokuratura nie zdążyła przesłuchać Oliwy (zmarł 5 czerwca 1989) ani zidentyfikować osób, które rozkaz ten wykonały. Śledztwo zostało umorzone. Niczego również nie wyjaśniła Najwyższa Izba Kontroli. Wojskowe służby specjalne odmówiły wydania jej dokumentów związanych z funduszami, argumentując, że nie przewiduje tego ustawa. Zagadki FON nie wyjaśniono do dziś. Ale jest jeden, bardzo ciekawy trop w sprawie.
Wielka operacja
W 1970 r. Piotr Jarosiewicz był premierem rządu PRL i podpisał tajną zgodę na rozpoczęcie operacji „Żelazo”. Miała ona polegać na nielegalnym pozyskaniu środków na fundusz operacyjny służb operacyjnych. Sześciu braci J. Z Bielska-Białej - w porozumieniu ze Służbą Bezpieczeństwa i wywiadem wojskowym - wyjechało na Zachód i zaczęło napadać na banki, kantory i sklepy jubilerskie. Zrabowane kosztowności, ukryte w skrytkach samochodowych, przewozili systematycznie do Polski. Sprawa wyszła na jaw, gdy w Sztokholmie, podczas jednego z napadów, bracia J. Zamordowali właściciela sklepu jubilerskiego. Do tego czasu, przez ponad 10 lat, sprowadzili do Polski prawie 300 kg złota, drogiej biżuterii, kamieni szlachetnych i ogromne ilości dewiz. W 1990 r. śledztwo w tej sprawie wszczęła Prokuratura Wojewódzka w Warszawie (sygn. Akt II Ds. 55/90). W aktach znajduje się sensacyjne zeznanie Mieczysława J. - jednego z rabusiów. „Była między nami a MSW umowa, że tego co, przywieziemy, 50 % oddajemy do kasy MSW, 25% zabierają nasi przyjaciele z MSW, którzy w zamian mają nas chronić, a pozostałe 25% mamy dla siebie do podziału”. Z protokołów przesłuchań braci J. (składali zeznania w przekonaniu, że parasol ochronny bezpieki pomoże im uniknąć więzienia) wynika, że oficerem, który aprobował to porozumienie był sam Mirosław Milewski - w latach 70. wiceminister spraw wewnętrznych PRL. Śledztwo wykazało, że rzeczywiście tylko połowa zrabowanych kosztowności została zewidencjonowana i trafiła do skarbca MSW. Pozostała część zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. „Trudno oprzeć się wrażeniu, że bracia J. I ich opiekunowie z MSW po prostu się tym podzielili, dzięki czemu po transformacji ustrojowej szybko mogli odnaleźć się w nowej rzeczywistości gospodarczej” - mówi Henryk Piecuch, pisarz, historyk, autor książek o służbach specjalnych PRL. W latach 90. prokuratorskie śledztwo nie przyniosło jednak odpowiedzi na pytanie, co stało się z tymi kosztownościami. Drobną ich część znaleziono w domach braci J. Oraz w warszawskim mieszkaniu jednego z zatrzymanych oficerów MSW. Ostateczne śledztwo zostało umorzone. Wiele lat później wznowił je IPN, ale brak dokumentów i świadków utrudnił pracę śledczym instytutu. Po raz kolejny przestępstwa ludzi służb specjalnych pozostały bezkarne.
Leszek Szymowski
Warszawska Gazeta nr 29