Temat na opowieść
„Uciec jak najdalej”
Αaa! - wysoka, ciemnooka kobieta zbudziła się w swojej zaciemnionej sypialni. Był wieczór, tuż po zachodzie słońca. Świat pogrążał się w ciemności. Miała na imię Victoria i zaledwie dwadzieścia cztery lata. Odkąd przed kilkoma miesiącami wróciła ze Stanów, używała amerykańskiej wersji tego imienia. W Nowym Jorku spędziła dobre parę lat, ale sytuacja zmusiła ją do powrotu. Za wszelką cenę chciała uciec od pewnego mężczyzny. To właśnie przez niego stała się tym, kim była. Przez niego stała się nocnym stworem, który niemal codziennie musiał pożywiać się krwią, aby przeżyć. Była wampirem.
Obecnie wynajmowała w Krakowie niewielkie mieszkanie. Z rodziną i znajomymi już dawno zerwała kontakt. Jedynym źródłem jej dochodów było wydawnictwo, które publikowało jej opowieści. Gdyby nie to, nie miałaby gdzie schronić się przed światłem. Jednak już od jakiegoś czasu nie potrafiła nic napisać. W jej życiu zdarzyło się zbyt wiele niewiarygodnych rzeczy. Nie umiała wymyślić nic, co mogłoby zainteresować wydawnictwa. Owszem, miała kilka starych opowiadań, jeszcze sprzed wyjazdu do Ameryki, ale nie było ich wiele. Wiedziała, że niedługo się skończą, a wtedy może mieć spore kłopoty.
Nie śpiesząc się, Victoria przeciągnęła się i wstała. Na ślepo przeczesała swoje ciemne włosy. Nie miała w mieszkaniu lustra, bo też nie posiadała w nim odbicia. Mimo, że była wampirem już od ponad roku, nie potrafiła się do tego przyzwyczaić. To właśnie dlatego jakiś czas temu ścięła włosy. Pogrzebawszy w szafie, założyła czarne dżinsy i bluzkę na ramiączkach. Potem przypomniała sobie, że jest już jesień i ubrała lekką skórzaną kurtkę. Przeszedłszy do drugiego pokoju wyjrzała przed jedyne nie zabite okno na ulicę. Tutaj, w Krakowie, noc była jasna, ale i tak dużo ciemniejsza niż w Nowym Jorku. Przez moment wspomniała to miasto z melancholią. Jednak w chwili, kiedy przypomniała sobie o Matthiew, mężczyźnie, który ją przemienił, ogarnęło ją uczucie nienawiści. Zacisnęła długie palce na parapecie. Nienawidziła go za to, co jej zrobił, ale jeszcze bardziej za to, że nie chciał pozwolić jej odejść. Potrząsnęła głową, żeby otrząsnąć się ze wspomnień.
„Uspokój się!” - upomniała samą siebie. Poczuła głód, który powinna jak najszybciej zaspokoić. Na razie nie był mocny, ale Victoria wolała napić się, zanim stanie się nie do zniesienia. Szczególnie, że ostatnio posilała się przed trzema dniami, i brak świeżej krwi dawał się jej we znaki.
Po wyjściu z mieszkania starannie zamknęła drzwi wejściowe. Nie mogła pozwolić, żeby ktoś do niego wszedł i poznał jej mroczną tajemnicę. Gdyby ktoś znalazł w jej sypialni trumnę… wolała nawet nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby ktoś dowiedział się, kim jest. Zjechała po poręczy i wybiegła na ulicę. Światło lamp i neonów natychmiast ją oślepiło. Stanęła na środku chodnika i mrużąc oczy przypatrywała się przechodniom. Było jeszcze wcześnie, około dziewiątej. Na ulicy panował spory ruch, ale Victoria nie zobaczyła nikogo godnego uwagi. Przyzwyczaiwszy wrażliwe oczy do światła, skierowała się do najbliższej knajpy. Czuła coraz większy głód. Na szczęście dwie przecznice dalej znajdował się całkiem przytulny bar.
Weszła do środka i siadła przy barze, wypatrując ofiary. Nic nie zamawiała. Mogła wprawdzie jeść i pić jak każdy zwyczajny człowiek, niemniej nie znajdywała w tym żadnej przyjemności. Odkąd została przemieniona, nawet alkohol nie działał na nią tak jak kiedyś. Tylko świeża ludzka krew pozwalała jej przeżyć, a przy okazji posilanie się sprawiało jej niewiarygodną przyjemność.
Rozglądała się ukradkiem, obserwując ludzi przy stolikach. Większość z nich stanowiły pary lub grupki znajomych. Miała już zrezygnować, kiedy zauważyła samotnego mężczyznę popijającego jakiegoś anyżowego drinka. Mógł mieć niecałe trzydzieści lat, był przystojny, miał długie czarne włosy związane z tyłu głowy i śniadą cerę. Przez chwilę wpatrywała się w niego, próbując wyłapać jego spojrzenie. Jednak on patrzył tępo w swoją szklankę. Szybko zniecierpliwiła się i przysiadła się do niego.
Cześć! - powiedziała bez ogródek głęboko patrząc na mężczyznę swoimi ciemnobrązowymi oczyma. Ich spojrzenia spotkały się - Jak to możliwe, że taki przystojny mężczyzna jak ty siedzi tutaj sam?
Eee…, - Robert, wyczytała to imię w jego oczach, od razu podał się sile spojrzenia - No, cóż, teraz jestem w twoim towarzystwie.
A więc, co tu porabiasz? Jest już dość późno, nie powinieneś być w domu?
Taak. - trochę niepewnie odparł mężczyzna - Ale nie chcę siedzieć sam w czterech ścianach.
A daleko mieszkasz?
Nie…
Dobrze. Pozwól więc, że cię odprowadzę.
Ale…
No już, idziemy. Dosyć dzisiaj wypiłeś.
Chłopak nie wzbraniał się ani trochę. Spojrzenie kobiety zupełnie go opętało. Nawet nie próbował z tym walczyć. Natychmiast wstał i poprowadził Victorię krętymi uliczkami w głąb miasta. Mieszkał na piętrze, niedaleko niej. Jako że budynki w tej dzielnicy zostały zbudowane dość dawno, w tym samym czasie, kobieta doskonale znała układ pomieszczeń w mieszkaniu. Kiedy tylko weszli do środka, bez słowa przeszła do sypialni. Robert zaproponował jej coś do picia, ale odmówiła. Głód odzywał się coraz silniej. Zrzuciła kurtkę i położyła się na łóżku. Mężczyzna był nieco onieśmielony. Próbował rozpocząć rozmowę. Ale Victoria nie miała zamiaru czekać. Pocałowała go namiętnie, zdjęła jego koszulę i popchnęła na miękkie poduszki.
Nie bawiła się z nim długo - głód szybko wziął górę na pozostałością ludzkich instynktów. Zatopiła kły w jego szyi i z przyjemnością zaczęła pić. Robert nie poczuł nic, co mogłoby go zaniepokoić. Tymczasem Victoria łapczywie zlizywała krew z jego szyi. Po jej ciele rozpływało się życiodajne ciepło. Gdy wreszcie zaspokoiła żądzę krwi, mężczyzna był nieprzytomny. Na wszelki wypadek sprawdziła jego puls, żeby upewnić się, czy przypadkiem nie wypiła za dużo. Ale tętno Roberta było normalne, a oddech równy i głęboki. Szybko ubrała się i wyszła z mieszkania. Wiedziała, że kiedy chłopak się obudzi, nie będzie nic pamiętał.
To samo działo się każdej nocy. Victoria nie przejmowała się losem swoich ofiar. Doświadczenie nauczyło ją, że nie może pozwalać sobie na sentymenty. W zupełności wystarczała jej pewność, że mężczyzna przeżył, a jej ukąszenie nie wywołało żadnych skutków ubocznych. Uważała tylko, żeby nie wypić za dużo oraz żeby przypadkowo jej krew nie dostała się do rany któregoś chłopaka. Gdyby tak się stało, istniała duża szansa na to, że zostanie on przemieniony. A ona nie chciała wyrządzać nikomu takiej krzywdy, jaką przed rokiem wyrządził jej Matthiew.
Przez całą noc spacerowała po mieście. Szukała jeszcze jakiejś ofiary, ale nie znalazła nikogo, kto by jej odpowiadał. W dodatku ciągle myślała o Robercie, a to nie leżało w jej zwyczajach. Wiedziała, że nie może przywiązywać się do osób, które stanowią jej pożywienie. Niemal wszyscy byli tylko jednonocnymi przygodami. Tylko kilka razy związała się z kimś na dłużej. Ale to było na początku, zanim jeszcze nauczyła się korzystać ze swoich zdolności. Zresztą, żaden z tych związków nie przetrwał dłużej niż kilka tygodni.
Czasami spotykała na ulicy swoich przygodnych kochanków. Nigdy nie zwracała na nich większej uwagi. Oni zwykle jej nie rozpoznawali, a jeśli nawet, nie zgadzała się na ponowne spotkanie. Nie chciała ryzykować, że któryś z nich pokojarzy fakty i domyśli się całej prawdy. Wiedziała, że nawet w XXI wieku mogą znaleźć się ludzie, którzy wiedzieliby, kim jest i jak ją zabić.
Noc się kończyła i robiło się coraz jaśniej. Na jakąś godzinę przed wschodem słońca wróciła do domu. Wzięła jeszcze prysznic. Razem z resztkami krwi i brudem starała się zmyć nie dające jej spokoju wspomnienia. Wyczuwając mające się niebawem ukazać promienie słoneczne, położyła się i zamknęła za sobą wieko trumny. Tego ranka jednak nie dane jej było zasnąć. W chwilę po opuszczenia wieka, usłyszała delikatne skrobanie w drewno. Już chciała otworzyć trumnę i sprawdzić, co się dzieje, kiedy aż zbyt dobrze znany Victorii głos powiedział:
No, no, wreszcie cię znalazłem, malutka… - to był Matthiew.
Kobieta zamarła z przerażenia. Przecież to właśnie przez niego opuściła Nowy Jork i tamtejsze życie. Miała nadzieję, że uwolniła się od niego na dobre. Tymczasem on znalazł ją nawet tutaj!
Myślałaś, że cię nie odszukam? To było aż nadto łatwe. - ciągnął powoli.
Victoria z całej siły popchnęła wieko trumny, które otworzyło się z trzaskiem. Natychmiast się zeń wydostała i w kilku susach znalazła się na środku pokoju.
Czego chcesz? - syknęła tyle wściekła, co przerażona - Nie dość ci tego, co już ze mną zrobiłeś?
Matthiew tylko się roześmiał.
Próbowałaś ode mnie odejść. A ja nie pozwalam na takie rzeczy, wiesz o tym. Ostrzegałem cię. - mężczyzna musiał cofnąć się o krok, żeby nie przygniotło go wieko od trumny. Uśmiechał się złowieszczo, a spod bladych warg wyglądały długie kły - Teraz tego pożałujesz!
Z wyciągniętymi rękami rzucił się na Victorię. Ta uniknęła ciosu i skoczyła do drzwi. Matthiew chciał ją dogonić, ale ona obróciła się i z całej siły kopnęła go w krocze. Wybiegła na klatkę i zaryglowała drzwi. Czuła, że niedługo wzejdzie słońce, ale wcale się tym nie przejmowała. Jej oczy były bardzo wrażliwe na światło, ale krótkie przebywanie na dworze w ciągu dnia nie wyrządzało jej większej szkody. Szczególnie, że niedawno się pożywiała. Zresztą, nawet gdyby tak było, nie powstrzymałoby jej to. Teraz liczyła się tylko ucieczka przed Matthiew. Wolała zginąć niż dostać się w jego ręce.
Victoria zbiegła ze schodów i znalazłszy się na ulicy gwałtownie zasłoniła oczy przed jasnym światłem szarówki. Chociaż jasność niemal ją oślepiła, nawet na chwilę nie zwolniła. O mało nie wpadła na grupkę czekających na przystanku ludzi. Wszyscy patrzyli na nią jak na wariatkę, kiedy przebiegła obok nich w letnim ubraniu. Było niewiele powyżej dziesięciu stopni, ale kobieta nie czuła zimna. Biegła byle dalej od swego prześladowcy. Kierowała się w stronę centrum miasta. Miała nadzieję, że tam znajdzie bezpieczne schronienie.
Kiedy zrobiło się jeszcze jaśniej i Victoria nie mogła już znieść tego światła, wbiegła do pierwszej lepszej klatki schodowej. Chwilę majstrowała przy drzwiach do piwnicy. Jednak kilka lat na Brooklynie nauczyło ją paru sztuczek. Uporawszy się zamkiem zanurzyła się ciemnościach i od razu poczuła znaczną ulgę. Skóra paliła ją od promieni słonecznych, oczy piekły tak bardzo, że ledwie widziała.
Starannie zamknęła za sobą drzwi. Wiedziała, że nie zatrzyma to Matthiew na długo. Zbiegła po schodach i skryła się w najodleglejszej części korytarza. Czuła się bezpieczniej, mimo iż miała świadomość, że wampir i tak odnajdzie ją po zapachu. Skulona w najciemniejszym kącie aż drżała z przerażenia.
„Dlaczego?” - myślała - „Dlaczego o n nie chce mnie zostawić? Gdybym tylko mogła go zabić!”
Usłyszała kroki na schodach. Zamarłszy w bezruchu czekała, aż zza rogu ukaże się okrutna twarz Matthiew. Jednak to nie mógł być on, bo zbliżająca się osoba niosła ze sobą latarkę. Po chwili zamiast znienawidzonego lica wampira ujrzała pobladłą twarz… Roberta.
Omal nie wstała ze zdumienia. Nie chciała się jednak zdradzić. Nie spodziewała się, że znów spotka tego mężczyznę, a już na pewno nie w takich okolicznościach. Poczuła, że strach ją opuścił. Chciała podejść do niego, znowu usłyszeć bicie jego serca i zakosztować krwi. Nie ruszyła się jednak z miejsca. Obserwowała, jak chłopak na wpół ślepo otwiera kłódkę i wchodzi do piwnicy. Przyłapała się na tym, że ukradkiem ociera oko z nieistniejącej łzy. Już dawno nie czuła czegoś takiego, ostatni raz jeszcze na długo, zanim stała się wampirem. Zdążyła zapomnieć, że takie uczucie w ogóle istnieje.
Nasłuchiwała, nie ruszając się z miejsca. I to, co usłyszała, dosłownie ją zmroziło. Jednocześnie wyczuła zapach Matthiew. Z piwnicy, do której wszedł Robert, dobiegał trzask łamanego drewna i krzyk chłopaka. Victoria kierowana nagłym impulsem zerwała się i chciała wbiec do pomieszczenia. W porę jednak zatrzymała się i kryjąc za drzwiami obserwowała, co się dzieje. Zastanawiała się, dlaczego obchodzi ją los Roberta. Matthiew był ubrany na czarno, miał na sobie skórzane rękawiczki i kapelusz z szerokim rondem. Jednym ruchem ręki odrzucił Roberta na drugi koniec pomieszczenia. Z rozbitej głowy popłynęła krew. Potem pochylił się nad nim i zauważył ślady nocnego ukąszenia. Spojrzał na drzwi. Victoria była pewna, że on wie o jej obecności. Wampir uśmiechnął się i wgryzł się w tętnicę półprzytomnego mężczyzny. Kobieta z trudem opanowała okrzyk wściekłości. Tylko ona miała prawo do Roberta!
Matthiew szybko skończył się posilać i spokojnie wstał. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.
No, i co teraz powiesz? - wydawało się, że mówi do powietrza, ale Victoria doskonale wiedziała, że jego słowa są skierowane właśnie do niej. Że wie, gdzie ona się znajduje - Sprawdź lepiej, czy twój kochanek jeszcze żyje. Nie martw się, nic ci nie zrobię. Jeszcze tu wrócę, a wtedy się policzymy!
Założył okulary przeciwsłoneczne i zwinnie wyskoczył przez niewielkie okno. Niemal natychmiast znikł z pola widzenia. Dopiero wtedy Victoria odważyła się wyjść z ukrycia. Podeszła do Roberta i z wprawą sprawdziła puls. Odetchnęła głęboko. Mężczyzna był nieprzytomny i osłabiony, ale żył. Krew sączyła się z ran na jego głowie i szyi. Przerzuciła go sobie przez ramię i zaniosła do jego mieszkania. Zaciemniwszy okna westchnęła z ulgą i opatrzyła jego rany. Nie próbowała nawet wymazywać z jego pamięci ostatnich zdarzeń - przecież obrażenia mówiły same za siebie.
Cieszyła się, że ubiegłej nocy zaspokoiła głód. Nie było jej łatwo przezwyciężyć żądzę krwi na widok życiodajnego płynu cieknącego z rozbitej głowy i szyi mężczyzny. Kły same wysuwały się jej z dziąseł. Całą siłą woli powstrzymywała się, żeby nie wpić się w szyję Roberta. Wiedziała, że to prawdopodobnie by go zabiło.
Im więcej czasu mijało, tym bardziej odczuwała skutki przebywania na słońcu i brak snu. Potrzebowała odpoczynku i… krwi, żeby się zregenerować. Na rękach i twarzy porobiły się jej piekące bąble. Chciała położyć się i zasnąć. Bała się jednak wrócić do własnego mieszkania. Z drugiej strony, nie chciała zostawać w miejscu, gdzie w każdej chwili mogło dopaść ją słońce. W końcu wślizgnęła się pod łóżko i skrzyżowawszy ręce na piersiach zapadła w głęboki sen. Jej ostatnią myślą przed zaśnięciem było stwierdzenie, że Robert i tak na pewno nie ocknie się przed zmierzchem.
Victoria obudziła się w momencie, kiedy słońce schowało się za horyzontem. Nadal odczuwała potworny ból wywołany zbyt długim przebywaniem na słońcu. Mimo to błyskawicznie wstała.
Robert nadal był nieprzytomny. Sprawdziła tylko, czy rany się zasklepiły i natychmiast wyszła z jego mieszkania. Była głodna i musiała ten głód zaspokoić. Poza tym, czuła w pobliżu obecność Matthiew. Była pewna, że wampir ciągle ją śledzi. Nie miała dokąd uciec. Gdziekolwiek by się udała, on i tak by ją znalazł. Nie potrafiła też zostawić tak Roberta, chociaż sama nie wiedziała, czemu. Wiedziała, że mężczyzna znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie. W stanie, w którym go zostawiła, nawet niewielki ubytek krwi mógł skończyć się dla niego śmiercią. Nie potrafiła się uspokoić. Widziała zlęknione spojrzenia ludzi, ale niewiele ją to obchodziło. Dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że w ogóle nie ukrywa swoich nadnaturalnych cech.
Zobaczyła jakiegoś zataczającego się pijaka. Zmusiła się do opanowania. Podeszła do mężczyzny.
Ty, chcesz się napić? - zagadnęła - Sprzedam pół litra za bezcen.
Ale… ja… - mężczyzna był zupełnie pijany - nie mam… forsy…
Nie szkodzi. Możesz zapłacić później.
Pijak tylko skinął głową. Victoria zaprowadziła go w ciemny zaułek.
I gdzie… to picie?! - czkając, zaczął awanturować się mężczyzna.
Ty nim jesteś! - syknęła wampirzyca. Jedną ręką chwyciła go mocno za szyję i podniosła w górę.
Mężczyzna charcząc szarpał się przez chwilę. Oczy nieomal wyszły mu z orbit ze strachu. W moment później był już nieprzytomny. Kobieta pozwoliła bezwładnemu ciału osunąć się na ziemię. Pochyliła się nad nim i wpiła się w jego szyję. Po pierwszych kilku łykach zakręciło się jej w głowie. Nie przepadała za krwią, w której znajdował się alkohol, a już szczególnie za zdobywaniem jej w ten sposób. Nie miała jednak wyjścia. Potrzebowała sił, żeby obronić przed Matthiew siebie… i Roberta.
Wreszcie oderwała usta o dwóch ranek na szyi pijaka. Niewiele krwi zostało już w jego ciele. Nie była pewna, czy mężczyzna to przeżyje. Ale w tej chwili interesowało ją tylko jedno - znaleźć schronienie przed nadejściem świtu. Świat przed jej oczami wirował.
„Nie powinnam była tyle wypić.” - pomyślała - „On musiał mieć chyba ze trzy promile we krwi!”
Przez pół nocy zastanawiała się, dokąd się udać. Nie wymyśliła niczego sensownego. W końcu wróciła do mieszkania Roberta. Przy nim czuła się dużo bezpieczniej niż we własnym domu. Chwiejnym krokiem poszła w tamtym kierunku.
Wreszcie dotarła do mieszkania. Jednak kiedy weszła do sypialni, przeżyła szok. Roberta nie było w pokoju. W pierwszej chwili była pewna, że Matthiew go porwał. Kiedy usłyszała kroki w sąsiednim pomieszczeniu, była przekonana, że to wampir. Gotowa do walki, odwróciła się szczerząc kły.
Nie, proszę! - krzyknął przerażony Robert, który właśnie wszedł do sypialni i cofnął się o krok - Kim jesteś?! Odejdź, błagam!
Victoria odetchnęła i uśmiechnęła się w duchu na myśl, że mężczyźnie nic się nie stało. Zauważyła, że zdjął bandaże z szyi. Zarówno pozostałości po jej ukąszeniu, jak i rany, które zadał mu Matthiew, odznaczały się wyraźnie na tle jego bladej skóry.
Pamiętasz, co się stało? - spytała najłagodniej jak umiała - Wczorajszą noc i dzień? To, co zrobiliśmy, i to, co stało się potem?
Chciała podejść do niego, ale wiedziała, że gdyby tylko by się poruszyła, on by gdzieś uciekł. Dlatego stała bez ruchu. Nie próbowała nawet użyć swoich zdolności. Widziała, że mężczyzna jest wyczerpany do granic możliwości i w każdej chwili może zemdleć. Miała tylko nadzieję, że uda się jej wszystko mu wytłumaczyć. Przekonać go, że to nie ona, lecz Matthiew, jest ich wrogiem. Wiedziała jednak, jak trudno mu będzie to zrozumieć.
Ona też nie była w najlepszym stanie. Ostatnie wydarzenia wyczerpały ją psychicznie. W dodatku nie czuła się dobrze po ostatnim posiłku. Cały czas kręciło się jej w głowie. Miała ochotę położyć się i przespać najbliższe kilka dni. Perspektywa nieuniknionej walki z Matthiew ciągle ją przerażała. Wampir miał już kilkaset lat, był dużo potężniejszy od niej. Bała się, że nie ma szans w walce z nim.
Robert, proszę cię, powiedz, że pamiętasz! - niemal krzyknęła.
Skąd znasz moje imię?! - chłopak był bliski histerii.
Wczoraj wieczorem podeszłam do ciebie w kawiarni, pamiętasz? - nie ustępowała wampirzyca, starając się panować nad swoim głosem - A potem przyszliśmy tutaj. Wiesz, co było później?
Mężczyzna niepewnie skinął głową na znak potwierdzenia. Musiał oprzeć się o framugę drzwi, miał kłopoty z utrzymaniem się na nogach.
Rano obudziłeś się sam. Zszedłeś do piwnicy. I tam napadł cię mężczyzna, który przemienił mnie w to, czym teraz jestem. Wykrwawiłbyś się na śmierć, gdybym cię nie opatrzyła.
Więc kim jesteś?! Dlaczego mam te ślady na szyi?! I dlaczego ty wyglądasz tak dziwnie?! - Robert nadal był przerażony - Co wy mi zrobiliście?!
Proszę cię, uspokój się. I nie uciekaj. Z mojej strony nie musisz się niczego obawiać. - kobieta w ostatniej chwili powstrzymała się, żeby do niego nie podejść. Starała się zachować spokój i mówić łagodnie - Nazywam się Victoria. Ja nie jestem człowiekiem. Jestem… - nie wiedziała, jak wyjaśnić ten fakt - …jestem wampirem. Stworem nocy. Krwiopijcą, nosferatu, czy jakkolwiek to nazwiesz. Ten, który cię zaatakował, był jednym z nas.
Robert był bliski omdlenia. Zarówno ze strachu, jak i wycieńczenia.
Lepiej się połóż, proszę cię. - po chwili milczenia powiedziała Victoria - Nie wyglądasz najlepiej. Jeszcze nie wyzdrowiałeś po… - chciała pomóc mu dojść do łóżka, ale w momencie, kiedy tylko drgnęła, chłopak cofnął się w głąb przedpokoju.
Dopiero po dłuższych namowach udało jej się zmusić go do położenia się. Cały czas nie pozwalał jej na zbliżenie się bardziej niż na półtora metra. Nie mogła mu nawet zmienić przesiąkniętego bandaża na głowie. Mogła wprawdzie wykorzystać swe zdolności, ale nie chciała tego robić.
Gdy tylko Robert położył się, Victoria przeszła do kuchni. Znalazła w apteczce jakieś środki nasenne. Zrobiła mocną herbatę i wrzuciła jedną tabletkę do szklanki. Wiedziała, że tylko sen może teraz pomóc Robertowi odzyskać siły.
Wypij to. - powiedziała, kładąc herbatę obok łóżka. Mężczyzna wzdrygnął się, kiedy podchodziła, ale powstrzymał odruch, który nakazywał mu uciekać - Nie bój się, to tylko zwykła herbata.
Odsunęła się o kilka kroków. Znowu zakręciło się jej w głowie i zatoczyła się do tyłu. Robert popatrzył na nią zdumiony. Drżącą ręką sięgnął po herbatę. Tymczasem Victoria siadła na fotelu, który zauważyła pod ścianą. Tak bardzo chciała odpocząć!
Dlaczego to robisz? - zapytał mężczyzna - Dlaczego… broniłaś mnie przed tamtym?
Bo on… - wampirzyca nie wiedziała, co powiedzieć. Nie chciała przyznać mu się, że jej na nim zależy. Była pewna, że mężczyzna nienawidzi ją za to, co mu zrobiła. Wreszcie odparła:- On jest moim wrogiem. I zaatakował cię z mojego powodu. Poza tym, wcale cię przed nim nie obroniłam. Ja tylko nie pozwoliłam ci się wykrwawić. - zamilkła, a po chwili dodała ciszej - I nie chcę cię stracić.
Opowiedz mi o tym, kim jesteś. - słabym głosem poprosił Robert - Czy ja też stałem się taki jak ty?
Nie, nie musisz się o to martwić. - odparła Victoria. Była bardzo zmęczona. Mimo to zaczęła spokojnym, cichym głosem opowiadać mężczyźnie o tym, kim jest, jak została przemieniona, o swoich zdolnościach i słabościach. Między innymi, opowiedziała mu o tym, że musi chronić się przed słońcem, bo jej oczy nie znoszą światła, a skóra jest bardzo wrażliwa na promienie ultrafioletowe.
Tabletki nasenne zaczęły działać. Równy oddech Roberta podpowiedział jej, że mężczyzna już zasnął. Dopiero wtedy zbliżyła się do niego i delikatnie pocałowała.
Jak to dobrze, że nie wiesz wszystkiego. - szepnęła.
Delikatnie odwinęła bandaż na jego głowie i upewniła się, że odniesione rany nie zagrażają jego życiu. Ponieważ zostało jeszcze kilka godzin do świtu, napisała Robertowi krótką notkę i wyszła. Chciała znaleźć inne schronienie na dzień, zamiast wystawiać mężczyznę na następne spotkanie z Matthiew. Wiedziała, że to byłoby dla niego zbyt wiele, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym.
Zaczęło się już rozwidniać, a Victoria nadal nie znalazła niczego. W końcu zeszła do kanałów. Nie po raz pierwszy musiała chronić się w podziemnych tunelach i katakumbach. Sądziła, że będzie tam bezpieczna, bo Matthiew był z pewnością schronił się w jej mieszkaniu.
Jej oczy błyskawicznie przyzwyczaiły się do ciemności panujących w kanałach. Znała układ tych korytarzy, spędziła w nich pierwsze dni po przyjeździe do Krakowa, zanim udało się jej zdobyć mieszkanie. Teraz, z powodu znienawidzonego przez nią mężczyzny, musiała znowu zejść do podziemi.
Kluczyła przez chwilę, zanim znalazła pomieszczenie, które kiedyś stanowiło jej dom. Była to jedna z najstarszych części kanałów, mogła pochodzić nawet z XVII wieku. Jak przypuszczała Victoria, prawdopodobnie niegdyś mieszkali tam robotnicy budujący system kanałów. Drewniane drzwi były przegnite od panującej w kanałach wilgoci, w środku znajdywały się jeszcze resztki sprzętów. Część z nich pochodziła jeszcze z dawnych czasów, część pozostawiła tu Victoria.
W środku panował bałagan, a powietrze było duszne od kurzu i zgnilizny. Ale kobiecie to nie przeszkadzało. Zresztą, nie potrzebowała wiele tlenu, odkąd została przemieniona. Poczuła bolesne ukłucie w sercu, kiedy pierwsze promienie słońca pojawiły się nad horyzontem. To była kolejna rzecz, do której wampirzyca nie mogła się przyzwyczaić. Położyła się na wąskiej koi stojącej w rogu pomieszczenia. Żałowała, że nie ma tu swojej trumny, albo przynajmniej jakiegoś porządnego łóżka. Była jednak tak bardzo zmęczona, że natychmiast zapadła w letarg.
Dręczyły ją koszmary. Cały czas śniło się jej, jak Matthiew wgryza się w szyję Roberta i wysysa z niego resztki krwi. To była tak bardzo realne! Widziała to, ale nie mogła nic zrobić. Mogła tylko bezczynnie przypatrywać się, jak wampir zabija jej… Nie potrafiła nazwać uczuć, które żywiła do mężczyzny.
Obudziła się cała zlana potem. Musiało minąć kilka minut, zanim wszystkie zmysły Victorii zaczęły działać i zanim uświadomiła sobie, gdzie się znajduje. Krew, którą wczoraj wypiła, dodawała jej sił, ale nie powodowała już ciągłych zawrotów głowy. Kobieta powoli wstała i wyszła z pomieszczenia. Szybko wspięła się po drabince i wyszła na ulicę. Na dworze zaczynała się już szarówka.
„Jak ja długo spałam!” - przeraziła się - „Przecież Robert może być w niebezpieczeństwie!”
Niemal biegiem pognała w kierunku jego mieszkania. Po drodze musiała jednak przejść obok własnego domu. Nie mogła powstrzymać się przed tym, żeby nie zajrzeć do środka. Okazało się to jej wielkim błędem. Gdy tylko znalazła się na klatce, wyczuła obecność Matthiew. Wampir próbował opanować jej wolę, zmusić ją do przyjścia do niego. Victorii ledwie udało się mu oprzeć. Nie mogła się ruszyć, wiedziała, że wtedy Matthiew udałoby się przełamać jej opór. Mijały kolejne minuty, które wampirzycy zdawały się wiecznością. Z przerażeniem zauważyła, że szarówka na dworze powoli ustępuje miejsca nocnym ciemnościom.
Niemal odetchnęła z ulgą, kiedy zauważyła Matthiew schodzącego ze schodów. Obezwładniające ją uczucie znikło. Pojawiło się za to jeszcze większe niebezpieczeństwo.
Dlaczego nie weszłaś? - z ironią odezwał się wampir - Przecież sama do mnie przyszłaś. Nie myśl jednak, że ci przebaczę. Na to jest już trochę za późno.
Przykro mi, ale nie mam najmniejszego zamiaru do ciebie wracać. - syknęła Victoria, pod maską złości starając się ukryć strach - Policzyłabym się z tobą już teraz, ale…
A dlaczego by nie? - mężczyzna bez ostrzeżenia rzucił się na wampirzycę.
Kobieta uskoczyła, ale długie paznokcie jej przeciwnika rozdarły jej ramię. Syknęła z bólu. Miała nadzieję, że ktoś z sąsiadów otworzy drzwi i spłoszy wampira. Wiedziała jednak, że słysząc odgłosy bójki nikt nie wyjdzie w obawie o własne życie. Victoria była zdana na własne siły. Odgarnęła włosy, które spadły jej na twarz. Była wściekła i przerażona. Kły wysunęły się jej z dziąseł a paznokcie wydłużyły. Także zmysły miała wyostrzone do granic możliwości. Skoczyła na mężczyznę, ale on był szybszy. Uchylił się przed jej atakiem, a w dodatku rozorał jej policzek. Potem chwycił za szyję, podniósł w górę i z całej siły cisnął o ścianę.
Victoria jęknęła tylko. Czuła tępy ból z tyłu czaszki, krew zalała jej oczy. Nadal jeszcze świetnie słyszała kroki zbliżającego się spokojnie Matthiew. Wampir cały czas śmiał się. Nagle syknął, kiedy padły na niego ostatnie promienie słońca. Kobieta chciała wykorzystać ten moment. Zerwała się i wybiegła z klatki.
Natychmiast zalało ją światło. Wampirzyca zasłoniła oczy ręką i niemal krzyknęła z bólu. Najbardziej paliły ją rany na twarzy i ramieniu. Czuła, że jej przeciwnik stoi schroniony w bezpiecznym cieniu.
Uciekaj na światło, uciekaj! - śmiał się - Ale poczekaj tylko do wieczora. Wiem, jak cię znaleźć… i znajdę, bądź tego pewna!
Nie zwracała uwagi na śmiejącego się z niej wampira. Czuła przeszywający ból. Wiedziała, że nieliczni ludzie patrzą na nią ze zdziwieniem, ale nie zważała na to. Wiedziała, że musi się jak najszybciej gdzieś schronić, inaczej słońce, które postanowiło na chwilę zatrzymać się w swej wędrówce po niebie, spali ją na popiół. Niemal na ślepo zaczęła biec. Potykała się co chwilę, nie wiedziała nawet, w którą stronę ucieka. Mrużyła powieki, ale światło niemal ją oślepiało. Skóra piekła ją przeraźliwie. Nie musiała jej oglądać, czuła tworzące się w błyskawicznym tempie bąble. Potknęła się o nierówne płytki chodnika i wywróciła, zdzierając sobie skórę z rąk, od dłoni aż do łokci. Od środka rozsadzało ją niewyobrażalne gorąco.
Myślała, że to już koniec. Że nic nie zdoła jej już uratować. A kiedy Matthiew w nocy wyjdzie jej szukać, znajdzie tylko nadpalone zwłoki.
Nagle poczuła, jak chwytają ją czyjeś ręce. Nie wiedziała, co się dzieje, z bólu była ledwo przytomna. Nie miała nawet siły zaprotestować. Zaczęła się słabo wyrywać, ale to nic nie pomagało.
Uspokój się! - poznała głos Roberta - Przestań się szarpać, bo cię upuszczę. Jak mam cię ratować, kiedy ty nie pozwalasz się dotknąć?!
Robert, gdzie ty mnie niesiesz? Dlaczego… dlaczego mnie ratujesz? - spytała Victoria słabym głosem, mimowolnie zaciskając palce i wbijając paznokcie w jego skórę.
Jak to, gdzie cię niosę? Muszę cię jakoś zabezpieczyć przed tym słońcem. Wyglądasz, jakbyś cały dzień spędziła na solarium. - próbował zażartować, ale szybko umilkł - Zaraz będziemy w moim mieszkaniu. Nie martw się, tam będziesz bezpieczna. A tak w ogóle, to co cię podkusiło, żeby wychodzić w ciągu dnia?
Kobieta chciała odpowiedzieć, ale usta miała wyschnięte na wiór. Rozchyliła wargi, ale nie potrafiła wymówić ani słowa. Poczuła kojący chłód cienia, domyśliła się, że znaleźli się na klatce schodowej. Oparła lekko głowę na ramieniu Roberta. Nadal nieznośnie paliło ją całe ciało, ale wiedziała, że teraz jest już bezpieczna. Przynajmniej do zmroku. Najbardziej piekły ją rany zadane przez Matthiew. Była obolała do granic możliwości i skrajnie wyczerpana. Nie miała nawet siły otworzyć oczu. Ból wydawał się jej coraz odleglejszy, i w końcu zemdlała.
Z głębokiego letargu obudziła wampirzycę krew, którą poczuła na suchych wargach i w zaschniętym gardle. Leżała jeszcze bezwładnie jeszcze kilka sekund, zanim powróciły jej zmysły. Niemal bezwiednie wbiła zęby w materiał, z którego sączył się życiodajny płyn. Zaczęła łapczywie łykać kolejne krople.
Wreszcie otworzyła oczy. Ze zdumieniem zauważyła, że znajduje się w sypialni Roberta. Mężczyzna pochylał się nad nią. Rękę miał wyciągniętą w stronę jej ust. Zmusiła się do oderwania warg od źródła krwi.
Robert… - wyszeptała przerażona - Czy ty… pozwoliłeś mi napić się twojej…?
Nie, - spokojnie odparł mężczyzna - wybacz, ale… nie potrafiłem się do tego zmusić.
Więc…
Możesz pić spokojnie. To krew z banku. Mam tam znajomego. - wyjaśnił - Ale teraz pij, musisz odzyskać siły. Szczerze mówiąc, wyglądasz strasznie. Mam nadzieję, że te oparzenia się szybko zagoją.
Victoria tylko skinęła głową i ponownie zagłębiła kły w worku z krwią. Dopiero teraz wyczuła posmak folii. Krew była zimna, ale jej to nie przeszkadzało. Czuła, jak ciepło rozlewa się po jej obolałym ciele, napełniając ją nową energią. Chwyciła trzymającą torebkę dłoń Roberta, przycisnęła ją do ust. Piła tak łapczywie, że niemal się krztusiła. Ledwie zorientowała się, kiedy życiodajny płyn się skończył i zaczęła łykać samo powietrze. Opanowała się dopiero po dłuższej chwili. Z ulgą opuściła głowę na poduszki, dysząc ciężko. Robert cały czas był przy niej.
Kiedy kobieta wreszcie doszła do siebie, natychmiast spróbowała się podnieść.
Nawet tego nie próbuj. - powiedział jej wybawca - Jesteś jeszcze zbyt osłabiona.
Skąd ty masz o tym wiedzieć? - ofuknęła go w pierwszej chwili. Od razu jednak się poprawiła - Przepraszam cię, Robert. I… dziękuję… uratowałeś mi życie. - powiedziała delikatnie - Gdyby nie ty…
Nie musisz nic mówić…
Ale chcę! Posłuchaj mnie… nie chcę, żeby spotkało cię coś złego. Proszę cię, pozwól mi odejść. Dopóki jestem przy tobie, znajdujesz się w wielkim niebezpieczeństwie. Ten mężczyzna, który napadł cię wtedy w piwnicy, który zamienił mnie w wampira… on będzie mnie ścigał. Jestem pewna, że przyjdzie tu za mną, i to zaraz po zmroku. Nie może cię tu zastać!
Przecież sama sobie z nim nie poradzisz! - oburzył się Robert - Szczególnie teraz! Nie po to cię ratowałem, żebyś teraz zginęła!
Victoria westchnęła cicho. Zebrała siły i siadła na łóżku. Delikatnie dotknęła jego policzka.
Proszę cię tylko o jedno. Pomóż mi dotrzeć do kanałów. - powiedziała - Muszę iść tam jeszcze teraz, przez zmrokiem. Ale nie poradzę sobie sama. Jeżeli znowu wyszłabym na słońce… sam wiesz, jak to by się skończyło. Masz może jakiś długi płaszcz? Potrzebne mi będą jeszcze rękawiczki, okulary przeciwsłoneczne i jakaś zasłona na głowę, najlepiej kapelusz z szerokim rondem.
Dobrze. - po chwili milczenia zgodził się Robert - Ale nie teraz. Dopiero, kiedy słońce zajdzie, kiedy będzie już całkiem ciemno. Nie mogę pozwolić, żeby coś ci się stało.
Nie rozumiem cię… Najpierw błagałeś mnie, żebym cię zostawiła w spokoju, a teraz nie pozwalasz mi odejść. Skąd ta nagła zmiana?
Tego ci nie powiem. Przynajmniej jeszcze nie.
Victoria uśmiechnęła się. Nie musiała zaglądać mu w umysł, żeby widzieć jego uczucia.
Godzinę później kobieta nałożyła na siebie rękawiczki, kapelusz i okulary. Robert pomógł jej wstać i zaprowadził do najbliższego zejścia do kanałów. Wampirzyca chciała iść dalej sama, ale mężczyzna jej na to nie pozwolił. Victoria czuła, jak cały drży ze strachu. Pokazała mu miejsce, gdzie znajdowało się jej schronienie, i odprowadziła do najbliższego włazu.
Błagam cię, Robert, nie wracaj do swojego mieszkania. - powiedziała - Powinieneś się gdzieś schronić, może u jakichś znajomych w centrum miasta. Nie przychodź tutaj przed nastaniem świtu.
Mężczyzna niespodziewanie ją objął i mocno pocałował. Zaraz potem wspiął się po drabince.
Wrócę tu, możesz być pewna. - odezwał się, nie patrząc na kobietę - Zajrzę do tego kolegi z banku krwi. Może uda mi się coś skombinować. Powinnaś się napić.
Wiem. Będę czekać. - wyszeptała Victoria.
Gdy tylko Robert znikł w świetle lamp ulicznych, wampirzyca siadła pod ścianą. Dotychczas starała się trzymać, ale zmęczenie dawało się jej we znaki. Krew, którą poczęstował ją Robert, przywróciła jej część sił, nadal była jednak mocno osłabiona. Czuła się za słaba nawet na to, żeby dojść do znanego jej pomieszczenia. Zrzuciła z siebie zbędne odzienie i po prostu siedziała z zamkniętymi oczyma, oddychając głęboko.
Minęło sporo czasu, odkąd Victoria została sama w kanałach. Przez te wszystkie godziny, siedziała bez ruchu oparta o ścianę. Odzyskała większość sił, przynajmniej na tyle, żeby móc wstać i dojść do swojego schronienia. Nie spodziewała się jednak, że tam właśnie czekał na nią Matthiew. Kiedy tylko ruszyła w tamtą stronę, poczuła, jak wampir przyciąga ją siłą swojego umysłu. Tym razem nie potrafiła mu się oprzeć, była zbyt wyczerpana. Kierowana jego wolą doszła do pomieszczenia, które jeszcze niedawno stanowiło jej azyl. Dopiero tutaj zdołała przełamać czar wampira. Oparłszy się plecami o ścianę, obserwowała pomieszczenie, ale nie mogła nigdzie zobaczyć sylwetki mężczyzny. Przynajmniej dopóki się nie poruszył. Ale wtedy było już za późno.
Matthiew rzucił się na nią i rozorał jej policzek. Ledwie zasklepione rany otworzyły się na nowo. Wampir uśmiechnął się, wyczuwając krople krwi spadające na zakurzoną posadzkę. Kobieta z całej siły uderzyła go łokciem w kark, aż się przewrócił. Był jednak bardzo szybki. W ułamku sekundy znowu stanął na nogach.
Tym razem jednak Victoria nie chciała już przed nim uciekać. Ogarnęła ją wściekłość. Wiedziała, że jedynym sposobem uwolnienia się od wampira będzie zabicie go. A z kolei zabić go mogła tylko na trzy sposoby. Pierwszym z nich było odcięcie głowy jakimś ostrzem, drugim wrzucenie w ogień, a trzecim wystawienie na działanie promieni ultrafioletowych. Wszystkie trzy wydawały się niewykonalne. Mimo to Victoria nie miała zamiaru się poddać. Przez całe życie starała się udowodnić, że jej imię słusznie znaczy zwycięstwo, i teraz miała po temu okazję.
Bała się, że nie starczy jej sił. Wiedziała jednak, że o świcie przyjdzie tutaj Robert, i do tego czasu musi pokonać Matthiew albo samemu zginąć. Była pewna jednego - tylko jedna osoba wyjdzie żywa z tego pojedynku.
W ostatniej chwili Victoria uskoczyła przed atakiem wampira. Zastanawiała się, w jaki sposób go pokonać. Rzuciła się na niego, próbując chwycić za szyję. Matthiew uchylił się i zdołała tylko wbić długie paznokcie w jego skórę. Wampir syknął z bólu. Złapał kobietę za rękę, ściskając tak mocno, że o mało nie pogruchotał jej kości. Victoria jęknęła tylko i jeszcze mocniej wbiła paznokcie w ciało przeciwnika. Czuła jego krew spływającą jej po palcach. To tylko wzmogło jej wściekłość i dodało jej sił. Zdołała wyrwać się z uścisku wampira. Cofając się, potrąciła coś nogą. Po podłodze rozlała się ciecz, której zapach przypominał wampirzycy naftę.
Kilkanaście metrów nad nimi słońce zaczęło już wschodzić. Oboje świetnie znali bolesne ukłucie w sercu, które codziennie oznajmiało nadejście świtu. Ale walka ani na moment nie zelżała. Victoria starała się tylko unikać ciosów Matthiew, sama go nie atakując. Jednocześnie powoli acz konsekwentnie zbliżała się do półek ze sprzętem. Miała nadzieję, że znajdzie tam coś, co mogłoby jej pomóc zabić wampira. Wiedziała, że sama sobie z nim nie poradzi. Przejechała ręką po jednej z półek i natrafiła na coś ostrego. Ledwie powstrzymała się, żeby nie zasyczeć z bólu, kiedy rozorała dłoń na prawie całej szerokości. Na szczęście rana zasklepiła się prawie natychmiast. Matthiew zaatakował ze zdwojoną siłą. Victoria chwyciła ostrze starając się ugodzić wampira. Nie zdało się to na nic, bo był to zaledwie niewielki nożyk do cięcia instalacji. Owszem, wbiła go głęboko w pierś Matthiew, ale ostrze było za krótkie, żeby wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę.
Nagle obaj przerwali walkę i zasłonili oczy przed światłem które pojawiło się niewiadomo skąd. Victoria domyśliła się, co się stało, gdy tylko wyczuła zapach Roberta. Rozpoznała go od razu, kiedy tylko wszedł do pomieszczenia.
Przyniosłem ci tę… - zaczął, nieświadom niebezpieczeństwa.
Uciekaj! - wykrzyknęła - On cię zabije!
Matthiew, nadal zasłaniając się przed światłem latarki, popchnął dziewczynę na stół z narzędziami. Victoria podparła się rękoma i w tym momencie światło zupełnie ją oślepiło. W dodatku poczuła, jak coś ostrego wbija się jej w plecy. Na szczęście Robert zorientował się, co robi, i natychmiast zgasił lampkę. Matthiew dopiero wtedy go zauważył i rzucił na niego. Chłopak nie potrafił bronić się przed nim tak dobrze jak Victoria, więc wampir za pierwszym ciosem rzucił go na ziemię.
Zostaw go! - kobiecie udało się pozbierać - To mnie chcesz! On nie zrobił ci nic złego!
Poczuła, że po policzku spływa jej coś mokrego, i tym razem była to najprawdziwsza łza. Tymczasem Matthiew, widząc jej ból, znowu wpił się w szyję Roberta. Mężczyzna próbował się wyrwać z uścisku wampira. Szamotał się tylko przez chwilę, zanim nie zemdlał. Z kieszeni wypadło mu pudełko zapałek.
Ten niepozorny ruch wystarczył Victorii. Rzuciła się w stronę mężczyzn i schwyciła zapałki w jedną, a latarkę w drugą rękę. Matthiew natychmiast zostawił Roberta i chciał zaatakować kobietę. Ta, zacisnąwszy mocno powieki, oświeciła latarkę i zwróciła jej strumień prosto na twarz wampira. Matthiew z sykiem cofnął się o kilka kroków. Victoria chwyciła nieprzytomnego Roberta. Zaczęła wlec go w stronę wyjścia. Musiała się spieszyć, światło latarki stawało się coraz słabsze, baterie już się kończyły. Wiedziała, że kiedy znowu zapadną ciemności, Matthiew dopadnie ich w kilka sekund.
Zdołała wyciągnąć Roberta na korytarz. Zostawiwszy go wyciągnęła z pudełka kilka zapałek. W nozdrzach ciągle czuła zapach nafty. Część posadzki lśniła się od rozlanego płynu. Victoria chciała zapalić zapałki, ale w tej samej chwili latarka zgasła. Matthiew skoczył na kobietę. Ona zatrzymała go nogą i kopniakiem odrzuciła spowrotem w głąb pomieszczenia. Zapaliła pojedynczą zapałkę.
Żegnaj, Matthiew… na zawsze! - uśmiechnęła się złowieszczo, rzucając zapałkę na podłogę. Rozlana nafta zajęła się natychmiast i niemal całe pomieszczenie wypełniły płomienie. Victoria zdążyła odskoczyć, ubranie jej przeciwnika szybko zaczęło płonąć.
Nie zrobisz mi tego! - krzyknął, ale tym razem w jego głosie nie było już pewności siebie - Nie możesz! To ja cię stworzyłem!
Victoria go nie słuchała. Szybko zamknęła drewniane drzwi. Wiedziała, że one nie powstrzymają ognia ani wampira na długo. Chwyciła nieprzytomnego Roberta i przerzuciła go sobie przez ramię. Z wewnątrz słyszała wrzaski Matthiew szalejącego po składziku i starającego się wydostać na zewnątrz. Biegła najdalej jak mogła. Chciała wyjść na ulicę, ale przez szpary w zejściach widziała promienie słońca. Szybko więc porzuciła ten zamiar. Kryjąc się pod osłoną mroku, postarała się zatamować krew sączącą się z ran Roberta i doprowadzającą jej zmysły do szału. Ledwie powstrzymywała się, żeby nie wpić się w jego ciało. Z niepokojem stwierdziła, że niewiele życiodajnego płynu mu już zostało.
Zmierzch zapadł szybko. Dopiero wtedy ośmieliła się wyjść z ukrycia i zanieść chłopaka do swojego mieszkania. Położyła go na łóżku niedaleko jej własnego posłania. Głód, jaki czuła już od dłuższego czasu, coraz bardziej ją opanowywał. Wiedziała, że jeśli szybko go nie zaspokoi, nie powstrzyma się przed zatopieniem kłów w tętnicy Roberta. Jednocześnie nie chciała zostawiać go samego choć na chwilę. Przeszukała lodówkę w poszukiwaniu jakichś zapasów, ale nie znalazła niczego. Przypomniała sobie, że mężczyzna miał przynieść jej krew z banku, ale worek musiał zostać gdzieś w kanałach. W dodatku nie była stuprocentowo pewna, że pozbyła się Matthiew na zawsze.
Kochany, obudź się, proszę,… - szeptała - Nie chcę, żebyś umarł, rozumiesz? Nie pozwolę ci na to!
I tym razem łzy, które roniła, były prawdziwe. Robert jednak cały czas był nieprzytomny. Kiedy Victoria po raz kolejny sprawdziła jego tętno, z przerażeniem stwierdziła, że nie wyczuwa pulsu. Wiedziała, że przy takim obrocie sprawy ocalić go może tylko w jeden sposób - przemieniając w wampira. Tylko czy Robert zaakceptuje to, czym się stał z jej powodu? Nie miała wyjścia: albo go przemieni, albo pozwoli mu umrzeć. W takim wypadku wolała, żeby ją znienawidził, niż żeby zginął. Bez zastanowienia rozcięła sobie dłoń i dała mu się napić. Z początku nie reagował, a potem zaczął łapczywie chłeptać cieknący płyn. Gdy kobieta uznała, że wystarczy, zabandażowała sobie dłoń i sprawdziła, czy zmiany przebiegają w dobrym kierunku. Dziąsła mężczyzny krwawiły, kiedy wyrzynały się jego nowe kły. Victoria cieszyła się, że Robert jest nieprzytomny, świetnie pamiętała ból towarzyszący przemianom. Cały czas siedziała przy nim, ocierając mu czoło mokrą szmatką.
Co się stało? - wymamrotał mężczyzna, gdy wreszcie odzyskał przytomność - Gdzie ja jestem?
Spróbował się podnieść, ale był na to jeszcze za słaby. Nagle zauważył siedzącą koło niego wampirzycę.
Victoria! Co tutaj robisz? - wykrzyknął.
Robert, jak to dobrze, że się obudziłeś! - Victoria znów nie wiedziała, jak wytłumaczyć mężczyźnie ostatnie zdarzenia. W końcu po dłuższej chwili zaczęła - Jesteś teraz w moim mieszkaniu. Posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć. Pamiętasz, jak Matthiew zaatakował się w składziku w kanałach? Od tamtego czasu minęła prawie doba. Byłeś bliski śmierci. Dlatego musiałam… musiałam cię przemienić. Teraz jesteś taki sam jak ja…
Jestem… jestem wampirem?!
Wybacz. Ale musiałam cię uratować! Nie mogłam pozwolić, żebyś zginął!
Robert początkowo nie potrafił zrozumieć, co się wydarzyło.
Dlaczego to zrobiłaś? - zapytał cicho - Trzeba było pozwolić mi się wykrwawić…
Nie mogłam, mój drogi, nie mogłam. Proszę cię, spróbuj mnie zrozumieć. Gdybyś zginął… - pocałowała go lekko - Nie mogę cię stracić. Ja cię… ja cię chyba kocham.
Robert był bardzo spokojny. Zadziwiająco szybko odzyskiwał siły. Victoria wyjaśniła mu wszystko, wraz z wszelkimi zaletami i wadami bycia wampirem. Nadal nie wiedziała, czy mężczyzna zaakceptuje to, kim się stał. Bała się o niego. Na szczęście jej obawy okazały się płonne. Przyszło mu to o tyle łatwiej, że Victoria cały czas była przy nim opiekując się i doradzając.
Oboje zamieszkali w mieszkaniu Roberta. Pozostali parą pomimo że oboje musieli od czasu do czasu żywić krwią zwykłych ludzi, nie tylko swoją własną. Nie stanowiło to większego problemu, pomogły im znajomości wśród strażników w banku krwi. Nic nie zakłócało ich szczęścia.
Victoria zaś wreszcie miała temat do swoich opowieści. Nikt nigdy nie dowiedział się, skąd czerpała pomysły. No, może prócz niej samej i Roberta…