Grzeczna dziewczynka
i
zły chłopak
Rozdział pierwszy
Coś wisiało w powietrzu. To nie był żaden zapach, a drzwi kawiarenki internetowej nie były otwarte, więc to nie mógł być też przeciąg. Poczuła to wyraźnie, jak wyładowanie elektryczne na chwilę przed uderzeniem pioruna.
Isabella Swan zerknęła ukradkiem w prawo. Seth, który chodził wraz z nią na zajęcia z nauk politycznych na New York University, także to poczuł. Wyprostował ramiona i przejechał nerwowo ręką po niesfornych
ciemnych włosach. Bella przeniosła wzrok na dziewczynę, którą widziała tutaj już kilka razy przedtem. Również studentka, jeżeli plecak mógł być jakimś znakiem rozpoznawczym.
Blondynka. Naprawdę ładna. Przygryzając dolną wargę, patrzyła w stronę drzwi.
A więc wszyscy to poczuli. Nie tylko Bella
Zbliżał się.
Nazywał się Edward Cullen i był właścicielem sklepu z harleyami mieszczącego się tuż przy kawiarence. Nieco starszy od niej - mógł mieć jakieś dwadzieścia sześć - siedem lat. Wysoki, z ciemnymi, falującymi włosami, które były odrobinę za długie, i najbardziej intensywnie brązowymi oczami, jakie widziała w swoim życiu.
Bella utkwiła wzrok w drzwiach na kilka chwil przed tym, jak się otworzyły. Odruchowo poprawiła włosy. Szybko zwilżyła wargi koniuszkiem języka i przygładziła spódnicę.
Kiedy wszedł do środka, wszystko inne zblakło. Czas zwolnił bieg...
Miał na sobie swoją czarną skórzaną kurtkę, do tego czarne dżinsy, biały podkoszulek i czarne kowbojki, a także okulary przeciwsłoneczne, które całkowicie zasłaniały jego oczy. Wyglądał bardzo tajemniczo.
Musiał mieć nieco ponad metr osiemdziesiąt pięć. Był szczupły, ale silny. Tym, co przykuwało uwagę, były jego dłonie o eleganckich palcach i napiętych ścięgnach. Pozwolił, by drzwi zamknęły się za nim, po czym
skierował się w stronę baru. Nadal w okularach, szedł, nie rozglądając się na boki, ale Bella wiedziała, że to dopiero pierwsza część gry. Prawdziwa zabawa rozpocznie się, gdy dojdzie do jej stolika. Jej stanowisko było w kącie, z dala od ciekawskich spojrzeń, za każdym razem jednak przechodził tuż obok.
Jak zwykle, kiedy znajdował się jakieś półtora metra od niej, zdjął okulary i schował je do kieszeni. I wtedy zwrócił wzrok prosto na nią. Starała się nie patrzeć na niego, ale wiedziała, że to daremny trud. On nie odejdzie, dopóki na niego nie spojrzy. Dlaczego? Dlaczego to robił? Czy nie zdawał sobie sprawy, że ją zawstydza?
Czuła, że znowu się czerwieni. Dlaczego, na miły Bóg, bez przerwy tu przychodził? I dlaczego serce jej zamierało, kiedy się nie pojawiał?
Jeszcze jedna krótka próba oporu i skapitulowała.
Popatrzyła najpierw na jego pierś. Potem powoli przeniosła wzrok na szyję i kwadratową szczękę. Wypuściła powietrze, choć wcześniej nawet nie zauważyła, że wstrzymuje oddech.
Pochwycił jej spojrzenie. Uniósł brwi z lekko drwiącym rozbawieniem, jakby była kimś osobliwym, jakby była dzieckiem. Jego wargi rozszerzyły się w leciutkim uśmiechu. Ale to jego wyzywające spojrzenie sprawiło, że ścisnęło ją w dołku.
Nigdy nie zamienili ze sobą ani słowa. Nigdy nie zdobyła się na odwagę, żeby go zagadnąć. Od tygodni grał z nią w tę grę. Wyzywał ją. Zachęcał. Jakaś jej cząstka chciała podjąć to wyzwanie: zerwać się i pocałować go, właśnie tu, pośrodku kawiarenki z głośną muzyką i zapachem mocnej kawy unoszącym się w powietrzu.
Starła by mu pocałunkiem z twarzy ten drwiący uśmieszek. To byłoby wspaniałe.
Niestety, była tchórzem. Wielkim, tłustym, śmierdzącym tchórzem. Policzki jeszcze bardziej jej poczerwieniały i wbiła wzrok w monitor. Wygrał. Znowu wygrał. Westchnęła, kiedy zachichotał. Tak samo jak
wczoraj i przedwczoraj. Patrzyła na ekran. Słowa, które napisała chwilę temu, wydały jej się obce i chaotyczne, choć za cztery dni mijał termin oddania tej pracy. Zapisała dokument na dysku, a potem trzęsącymi się palcami wystukała adres internetowy ,,Prawdziwych Zwierzeń''. Znajoma strona pojawiła się przed jej oczami, gdy zalogowała się, używając swojego internetowego pseudonimu: Grzeczna Dziewczynka.
Skrzywiła się. Wszystko przez tę niepowstrzymaną skłonność do mówienia prawdy, nawet jeśli ta prawda była nudna jak flaki z olejem. Bo przecież naprawdę była grzeczną dziewczynką, jak na dwudziestoczterolatkę kończącą studia - wręcz nienormalnie grzeczną. Była chodzącym reliktem przeszłości, z czasów gdy dziewczęta robiły ,,te rzeczy'' jedynie z wybrankami swego serca. Tylko że w jej życiu nie było nikogo, kogo mogłaby nazwać ,,wybrankiem swego serca''.
Wyrwana z zamyślenia, podniosła nagle głowę i zobaczyła, że Edward wciąż stoi po jej prawej stronie. Był teraz bliżej. Zawsze odchodził, kiedy powracała wzrokiem do ekranu lub klawiatury. Tym razem jednak pozostał, patrząc na nią, a jego wzrok był tak intensywny, że zaczęła się wiercić. Twarz zaczęła ją piec, gdy uświadomiła sobie swój błąd.
Zrobił krok w jej stronę. Serce zaczęło jej mocniej bić. Kiedy zrobił jeszcze jeden, zapomniała, jak się oddycha.
O Boże! Dalej szedł, jego buty stukały lekko o drewnianą podłogę.
Doszedł do stołu. Wszystko w niej mówiło, żeby uciekać, ukryć się, a przynajmniej odsunąć. Ale dalej siedziała całkowicie nieruchomo, z głową odrzuconą do tyłu, patrząc na najpiękniejszego mężczyznę, jakiego
widziała w całym swoim życiu.
Uśmiechnął się. Nie był to szeroki uśmiech. Właściwie samo podniesienie kącików ust. Potem uniósł rękę i Bella prawie umarła. Zamierzał jej dotknąć. Potrzeć jej policzek Zatrzymał się jednak kilka centymetrów od niego, po czym cofnął dłoń. Zarumieniła się ze wstydu, pewna, że jeszcze chwila, a zajmie się płomieniem, a on zaśmiał się cicho. Być może zdając sobie sprawę, że dziewczyna jest bliska omdlenia, przeniósł wzrok na monitor komputera. Wykorzystała sytuację i zaczerpnęła powietrza.
- Grzeczna dziewczynka - wyszeptał.
Otworzyła usta. Nic jednak nie powiedziała.
Raz jeszcze zaśmiał się, głęboko i zmysłowo, po czym miłosiernie odszedł, zmierzając do swojego kumpla Emmeta stojącego za barem.
Zamknęła oczy, starając się uspokoić łomotanie serca i szybki oddech. Odezwał się do niej! O Boże!
Zazwyczaj czuła się niewidzialna i chyba nawet przez większość czasu była niewidzialna: na wykładach, ze swoimi wspaniałymi współlokatorkami, wśród kolegów z roku. Ludzie bez przerwy potykali się o nią. Po
prostu jej nie zauważali.
A on do niej przemówił.
Bella zerknęła szybko na dziewczynę po drugiej stronie sali. Tak jak się spodziewała, wyglądała na zdenerwowaną. Była zazdrosna. O NIĄ. Przecież nie chciała jej robić przykrości... No dobrze, niech będzie,
chciała. Odwróciła się z powrotem do komputera. Zapłaciła za dwie godziny. Zostało jej jeszcze tylko piętnaście minut. Zaczęła szybko pisać, próbując wyrazić to wszystko, co czuła. Tę chwilę, podniecenie, jego szept, zapach skórzanej kurtki. Wylało się to z niej i nie była w stanie nawet poprawić błędów ortograficznych.
I w tym momencie bańka pękła. No dobrze, zwrócił na nią uwagę. I co z tego? Przesiadywała tu na okrągło.
I czerwieniła się tak mocno, że mogłaby wstrzymać ruch na skrzyżowaniu. On nie traktował jej poważnie. Po prostu sobie żartował. Jakie to przykre! Ciotka Grace twierdziła wprawdzie, że jeszcze nikt nie umarł ze
wstydu, ale Bella wcale nie była tego taka pewna, skoro ludzie umierali z osamotnienia. Albo z tęsknoty...
Prawda była taka, że ta Bella w środku nie miała nic wspólnego z tą Amelią na zewnątrz. Ubierała się skromniej niż nakazywała to moda; jej spódnice były zbyt długie, bluzki zbyt luźne. Włosy miała zaczesane do
tyłu, przez większość czasu zebrane w kok. A były one jej największym powodem do dumy. Dorastała, starając się nie zwracać na siebie uwagi.
Tak było łatwiej. Nikt nie spodziewał się po niej zbyt wiele. Tylko że...
Zatrzymała się. Westchnęła, po czym napisała: Kobieta, którą jestem w środku, nie jest nieśmiała. Jest bezwstydna i zmysłowa, nosi seksowne ciuchy i czuje się piękna.
Zamknęła oczy, pozwalając palcom na klawiaturze pisać.
Gdyby tylko ktoś wiedział, jak bardzo pragnę dotyku. Jak bardzo pragnę pocałunku, który rozgrzeje mnie do czerwoności.
Gdyby tylko on wiedział, jak o nim marzę. Jak tęsknię za tym, żeby doprowadził mnie do szczytu rozkoszy. Och, to mało powiedziane. Chcę się z nim kochać, aż oboje umrzemy z głodu. Chcę, żeby zrobił wszystko. Chcę doprowadzić go do szaleństwa i sama oszaleć - z nim.
Brzęczyk przy komputerze Belli zadzwonił. Nie miała czasu ani pieniędzy, żeby pozostać tu dłużej.
Zachowała zapis w swoim dzienniku, po czym wylogowała się ze strony ,,Zwierzeń''. Poruszając się tak spokojnie i sprawnie, jak tylko mogła, zebrała swoje rzeczy, wstała i wypadła na dwór, nawet nie odwracając
się za siebie, by sprawdzić, czy Edward zauważył jej wyjście - ale cały czas się rumieniąc.
Edward czekał, aż Emmet naleje kawy klientowi - jeszcze jednemu studentowi. Kawiarenka nie była zbyt duża ani elegancka, nie było w niej nawet krzeseł Starbucks ani jakiegoś nadzwyczajnego ekspresu do parzenia kawy. Było za to sześć stanowisk komputerowych i szybkie łącze internetowe T1, co oznaczało stały i natychmiastowy dostęp do materiałów naukowych. I pornografii.
Wystrój wnętrza miał więcej wspólnego z rockiem lat sześćdziesiątych niż z dobrym smakiem. Na ścianie wisiały plakaty Hendrixa, Janis Joplin i The Grateful Dead, a pismo ,,Rolling Stone'' było zawsze w zasięgu
ręki. Emm, który był kiedyś hippisem, puszczał aktualne przeboje tylko dlatego, że musiał. Dziwne, że otworzył taki nowoczesny interes. Ale Edward musiał mu oddać sprawiedliwość: ta kawiarenka była strzałem w dziesiątkę. Trzydziestodwuletni Emmet robił niezłą kawę i potrafił włamać się do każdego niemal komputerowego systemu na świecie. Wiedział, jak zadowolić klientów.
Lekcja, którą Edward wziął sobie do serca, kiedy otwierał swój sklep z harleyami.
Emmet obsłużył klienta. Edward skinął na niego. Podszedł z dzbankiem kawy.
- Dolać ci?
- Co to są ,,Prawdziwe Zwierzenia''?
Emmet wzruszył ramionami. To był nieświadomy odruch. Większość ludzi zakładała, iż oznaczał, że Emm nie znał odpowiedzi na zadane mu pytanie. Edward wiedział jednak, że w przypadku Emmeta wzruszenie ramion oznaczało, że pytanie mu się po prostu nie podoba.
- Ludzie wyznają tam swoje grzechy. Albo zwierzają się ze swoich fantazji. Głównie nastolatki ogłaszające światu dozgonną miłość do idoli.
- I inni mogą to czytać?
- Jasne. To jest publiczne. Ale zarazem anonimowe. Router utrudnia dojście do tego, kto kryje się za danym pseudonimem.
- Utrudnia, ale nie uniemożliwia.
- Nic nie jest niemożliwe, chyba że ja nie mogę tego zrobić.
Edward uniósł kubek.
- Niech żyje skromność!
- I kto to mówi?
Edward uśmiechnął się, wypił kawę, a potem oddał kubek Emmetowi.
- Muszę usiąść na chwilę do komputera. Zrób mi jeszcze jedną kawę.
Emm przewrócił oczami.
- Tak, panie. Czy życzysz sobie jeszcze czegoś? Na przykład masażu stóp? Albo randki z Penelope Cruz?
- Owszem. Życzę sobie, żebyś się na chwilę przymknął.
- Sam się przymknij, też coś!
Edward podszedł do stołu. Do JEJ stołu.
Lubił wpadać do tej kawiarenki, mimo że rzadko korzystał z komputerów. Mieściła się tuż obok jego sklepu i chociaż smakowała mu tutejsza kawa, to nie ona była głównym powodem, dla jakiego tu przychodził.
Przychodził tu głównie ze względu na kobiety. Wszystkie te studentki z New York University, tylko czekające, żeby się na niego rzucić.
Wszystkie, z wyjątkiem tej jednej.
Cholera, ale ślicznie się rumieniła!
Za pierwszym razem nie zwrócił na nią uwagi. Nie wiedział, kto ją ubiera, ale, Jezu Chryste, ten ktoś zasługiwał na poćwiartowanie. Wyglądała jak własna babka w tych swoich swetrzyskach i klapkach. Tyle że...
Nie pamiętał już, co spowodowało, że na nią spojrzał. Może jej westchnienie albo kaszlnięcie. Najbardziej prawdopodobne, że jej rumieniec. Pamiętał tylko, że był w szoku. Była cudowna. Jej skóra była nieskazitelnie biała, delikatna jak całe ciało. Była wysoka - musiała mieć jakieś metr siedemdziesiąt lub coś koło tego - i odrobinę zbyt szczupła. Poruszała się jak tancerka. Przez te wszystkie miesiące, gdy tu przychodził, uśmiechnęła się tylko raz. Nie do niego, niestety. Była naturalną pięknością. Żadnych sztucznych piersi, włosów ani widocznego piercingu. Kojarzyła mu się z kobietami z dawnych czasów. Wyczuwał też, że pod tymi staromodnymi ciuchami, za tym rumieńcem, kryje się coś jeszcze. Wiedział to. Czuł to. I pragnął tego.
Usiadł i przebiegł palcami po klawiaturze. Czy to była tylko jego wyobraźnia, czy w powietrzu unosiły się drobiny perfumowanego talku? Uruchomił komputer i wpisał w przeglądarce adres ,,Prawdziwych Zwierzeń''.
Kiedy już strona pojawiła się przed nim, przebiegł po niej wzrokiem.
Grzeczna Dziewczynka.
To ten pseudonim widział. Gdyby nie była tak zdenerwowana, z pewnością zasłoniłaby ekran albo wyłączyła komputer. Ale nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. A on po prostu wykorzystał sytuację. Pięć minut później, zaraz po tym, jak Emm przyniósł mu następną kawę, zalogował się jako Grzeczna Dziewczynka. Nie upił nawet łyka kawy.
Muzyka dobiegająca z sypialni Jess rozlegała się w całym mieszkaniu. Dudniący bas wprawiał w drżenie wazony i układał okruszki na stole w ciekawe wzory. Bella próbowała nie zwracać na to uwagi, przynajmniej nie za bardzo.
Jej trzy współlokatorki były miłymi dziewczynami. W prawdzie wszystkie były odrobinę zadufane w sobie i miały fioła na punkcie seksu - ale wszystkie miały ledwie po dwudziestce, więc czego mogła się spodziewać?
O ile miała nadzieję, że nie jest tak zadufana w sobie jak one, o tyle skłamałaby twierdząc, że sama nie ma fioła na punkcie seksu. Jej współlokatorki wcale jej jednak w tym nie pomagały. Każda z nich przyprowadzała do domu mężczyzn. Jess miała Mike i była jedyną, która pozostawała w czymś w rodzaju związku monogamicznego. Rose chodziła z trzema facetami naraz i w zasadzie źle na tym nie wychodziła. Dwa razy jednak dwóch z jej chłopaków pojawiło się tego samego wieczoru. I jaką decyzję podjęła Rose? Cała trójka udała się do sypialni. Bella musiała tej nocy włożyć sobie do uszu zatyczki i wsadzić głowę pod poduszkę. Była zaszokowana. Przynajmniej przez chwilę. Potem w jej głowie pojawiła się jednak myśl o dwóch mężczyznach, dwóch pięknych mężczyznach, kochających się z nią na wszelkie możliwe sposoby, i myśl ta była prawie pociągająca. Oczywiście Bella nigdy nie odważyłaby się na coś takiego. Odwagi starczało jej zaledwie na to, żeby od czasu do czasu odezwać się na zajęciach. Nawet o niewinnym flirtowaniu nie mogło być mowy.
Te myśli sprawiły, że się zaczerwieniła, a to z kolei przywiodło jej na myśl Edwarda. Zamknęła oczy, żeby go lepiej widzieć, i już po chwili musiała iść do lodówki po butelkę zimnej wody. Gdy się napiła, zbeształa samą siebie. Było prawie wpół do piątej, a ona wciąż nie wzięła się do pracy. To oznacza, że będzie musiała siedzieć do późnej nocy, a to z kolei oznacza, że prawdopodobnie rano nie pójdzie do kawiarenki albo będzie tak zmęczona, że zaśnie na zajęciach.
Wytarła usta, przenosząc wzrok na naczynia w zlewie. Wiedziała dokładnie, od jak dawna zbierają się w stertę. Od jej ostatniego zmywania. Zdawała sobie sprawę z tego, że pozostałe dziewczyny, szczególnie Kathy, wykorzystywały ją. Ale była też jedyną z całej czwórki, która miała czas na zajmowanie się tak przyziemnymi sprawami, jak pranie, zmywanie czy odkurzanie. Za każdym razem, gdy sprzątała po nich, obiecywała sobie, że robi to po raz ostatni.
Skoro nie mogła nawet zebrać się na odwagę, żeby nakłonić koleżanki do sprzątania po sobie, jakim cudem ośmieli się porozmawiać z NIM?
Racja. Jakby to się mogło zdarzyć. Prędzej małpy wylecą jej z tyłka. Zachichotała, tylko odrobinę zgorszona sobą. Odrobinę, ponieważ miała już w tym wprawę. Przez ostatnie dwa miesiące wygadywała gorsze
rzeczy, przekleństwa, które studentkę pierwszego roku przyprawiłyby o rumieniec, obelgi dotykające do żywego i docinki tak zmyślne, że wybuchała śmiechem.
Oczywiście, wszystko to mówiła do siebie w myślach, ale czyż nie tak się to właśnie zaczyna? W końcu stanie się tak bezwstydna i wyluzowana, jak wszyscy inni. Może nie aż tak nieokrzesana, ale będzie jak inni. Już nie będzie dziwaczką.
Westchnęła, opierając się o drzwi lodówki. Edward nigdy nie zechce dziewczyny takiej jak ona. Za nic w świecie. Powinna skapitulować. Wyrzucić go ze swoich myśli. Zabronić mu nawiedzać ją we śnie.
Tak jakby to było możliwe.
Kwadrans po piątej Edward poczuł, że nie wytrzyma już ani chwili dłużej. Musiał coś zrobić, i to już.
- James?
Jego pomocnik spojrzał na niego znad klasycznego harleya.
- Tak?
- Zamkniesz dzisiaj sklep?
James skinął głową, po czym zepchnął okulary a` la Buddy Holly na nos. Był starszy od Edwarda o dziesięć lat, ale długie włosy i rzadka kozia bródka sprawiały, że wyglądał jak jeden z tych studentów, którzy przychodzili tutaj, żeby się poślinić na widok motocykli.
- Masz randkę?
- Coś w tym stylu.
- Nie ma sprawy. Marie i tak będzie w domu dopiero po jedenastej.
Edward wziął kurtkę z kontuaru, włożył ją, a następnie podniósł z podłogi swój kask.
- Ciągle tam pracuje?
- Tak. Z jakichś powodów lubi mieć do czynienia z liczbami. Niepojęte.
Edward podszedł do drzwi swojego sklepu, z przyjemnością przyglądając się wypolerowanym na wysoki połysk modelom na wystawie.
- Przynajmniej ma pracę.
- Przyda nam się druga pensja. Oczywiście, gdybyś płacił mi tyle, na ile zasłu...
- Lepiej nie kończ, koleś.
James roześmiał się, ale Edward nie podtrzymał rozmowy i pchnął drzwi. Trudno mu było przez cały dzień myśleć o czymkolwiek... z wyjątkiem Grzecznej Dziewczynki. W kawiarence internetowej przeczytał jej wcześniejsze zapiski i im więcej czytał, tym bardziej był zaintrygowany.
Była dla niego całkowitą niespodzianką - a to nie zdarzało się często.
Kto mógł przypuszczać, że w tej dziewczynie sprawiającej wrażenie Myszki Minnie drzemie kobieta pokroju Jessiki Rabbit?
Nałożył kask i zdecydowanym ruchem wsiadł na swój motocykl - Panhead rocznik 1965, w idealnym stanie. Silnik zaskoczył i po chwili Edesrd mknął już prosto do domu i komputera, nagle odprężając się pod wpływem kociego mruczenia motoru.
Klucząc ulicami Manhattanu, wyobrażał sobie Grzeczną Dziewczynkę zrzucającą z siebie ubranie. Musiał jednak przerwać, bo omal nie potrącił sprzedawcy hot dogów. Dwadzieścia minut później zatrzymał się przed domem, w którym mieszkał. Był to stary budynek z brązowego kamienia leżący w samym sercu czegoś, co zwano Kuchnią Piekła. Obecnie nazwa ta nie pasowała już do otoczenia. Budynki zostały odrestaurowane i zaczęły wyrastać tu jak grzyby po deszczu modne sklepy i restauracje.
Nic go to nie obchodziło. Tak długo, jak zostawiają go w spokoju, mogą sobie tu budować, co im się żywnie podoba.
Zostawił motocykl w małej wnęce z boku budynku i zabezpieczył maszynę trzema mocnymi kłódkami. Sąsiedztwo mogło sobie być Bóg wie jak eleganckie, ale to wciąż był jednak Manhattan.
Skierował się do drzwi, zatrzymując się, by skinąć do Jaspera, portiera. Wyglądał, jakby miał sto lat, a jego uniform sprawiał wrażenie, jakby pochodził sprzed wojny krymskiej. Ale Jasper był tu portierem od niepamiętnych czasów i z pewnością zostanie nim aż do śmierci. Niewiele się w tym budynku zmieniało, włącznie z tym, że winda niezmiennie śmierdziała mokrym psem. Edward mieszkał na piątym piętrze. Winda zatrzymała się na trzecim. Drzwi rozsunęły się, ukazując mężczyznę prawie tak starego, jak Jasper.
- Kogóż to ja widzę? Edward, mój chłopcze!
Edward uśmiechnął się. Shawn Cody był jego sąsiadem i największym plotkarzem w budynku. Jeśli wsiadał na trzecim piętrze, to zapewne był u Darlene, żeby sprawdzić, czy zażyła lekarstwa. W wieku osiemdziesięciu czterech lat Shawn wciąż miał umysł ostry jak brzytwa i oko na wszystko. Utrzymywał, że jest pisarzem, ale nikt nigdy nie widział, żeby coś pisał. Nieważne. Ważne, że miły był z niego gość.
- Jak się masz, Shawn?
Mężczyzna wsiadł do windy i woń mokrego psa zmieszała się z zapachem olejku kamforowego i Old Spice'a.
- Jak zwykł mawiać mój ojciec: mam się na tyle dobrze, na ile dobrze może czuć się człowiek, którego przeznaczeniem jest obrócenie się w proch.
- Jeszcze nie dzisiaj, staruszku. Dzisiaj jesteś na chodzie, a to oznacza kłopoty.
Shawn skinął głową.
- Zgadza się. Jestem tutaj, żeby pocieszać udręczonych i udręczać pocieszonych.
Winda rozpoczęła swą skrzypiącą wspinaczkę.
Edward milczał. Jeśli Shawn zaczął mówić, nie było ucieczki przez dobre dziesięć minut. Ale Edward lubił staruszka i jego partnera Billa. Byli ze sobą od prawie pięćdziesięciu lat. Nie było łatwo, ale jakoś
wytrzymali.
- Wiesz co? - powiedział Shawn, przechylając do tyłu swoje lekko zgarbione plecy. - Strasznie mi brakuje twojego dziadka.
Edward skinął głową.
- Mnie też.
- To był naprawdę klawy gość.
- Zgadza się - przyznał Edward, a w środku poczuł znajomy smutek.
Dziadek umarł cztery miesiące temu po kilkuletniej chorobie. Edward musiał się nim zająć i wtedy bardzo się zbliżyli. Tak bardzo, że Edward zdecydował się tu zamieszkać, mimo że był jedynym lokatorem przed emeryturą. To było miłe. Pomagał tym wszystkim staruszkom, bo byli przyjaciółmi jego dziadka. Do diabła, byli JEGO przyjaciółmi.
Nie bez znaczenia był też fakt, że mieszkanie miało śmiesznie niski czynsz. Za trzysta dolarów miesięcznie miał dwupokojowe mieszkanko, które dla większości nowojorczyków mogło być absolutnym szczytem marzeń. Winda zatrzymała się na piątym piętrze. Edward przepuścił przed sobą staruszka.
- Uważaj na siebie, Shawn - rzucił.
- Ty również, młody człowieku.
Edward otworzył swoje drzwi, wciąż spodziewając się, że poczuje zapach fajki dziadka. Oczywiście, nic nie poczuł.
Fajka została pogrzebana razem z ciałem staruszka, zgodnie z jego wolą.
Edward zdjął kurtkę i rzucił ją razem z kaskiem na kanapę. Przyniósł z kuchni piwo, pociągnął łyk, a potem poszedł prosto do komputera. Kilka chwil później był już na stronie ,,Prawdziwych Zwierzeń'' i czytał zapiski pewnej Grzecznej Dziewczynki, a reszta świata przestała dla niego istnieć.
Rozdział drugi
"Porusza się jak uosobienie seksu. Nie z rozmysłem, ale pewnie. Arogancko. Jakby wiedział. Kiedy na mnie patrzy, moje ciało pragnie go aż do bólu. Ale nie jestem kobietą, jakiej on chce. Nie mogę się nawet do niego uśmiechnąć, zagadnąć go. Płonę z pożądania, ale przecież tak naprawdę płonę ze strachu. A może z tchórzostwa..."
Edward przechylił butelkę tylko po to, żeby przekonać się, że w środku nie ma już piwa. Tak jakby właśnie wyszedł z transu, popatrzył na pokój, na cienie na ścianie. Wstał i przeciągnął się, uświadamiając sobie jakieś dziwne napięcie w ramionach. Jeszcze jedno piwo i koniec. Ma jeszcze coś do zrobienia. Nic tak interesującego jak zwierzenia Grzecznej Dziewczynki, ale musi to zrobić.
Otworzył lodówkę i widok słoika Jiffy spowodował burczenie w brzuchu. Cholera, było już po dziesiątej. Jak to się, u diabła, mogło stać? Odsunął piwo, chwycił dżem truskawkowy, chleb i masło orzechowe. Nie było to zbyt wymyślne jedzenie, ale nie miał na nic innego czasu. Poza tym mógł jeść przy komputerze.
Położył jedną kanapkę na tekturowym talerzyku i ugryzł drugą. Oprócz jedzenia wziął karton mleka, po czym wrócił do salonu.
Tej nocy zbudował portret psychologiczny Grzecznej Dziewczynki, niepełny, rzecz jasna, ale stała się dzięki niemu wyraźniejsza. Błyskotliwa, elokwentna, namiętna i sparaliżowana nieśmiałością. Chciała wyjść ze
swojej skorupy, ale nie wiedziała jak. Mogła tylko opisywać swoje fantazje. Biedne dziecko! Zasługiwała na dużo więcej.
Gdyby tylko wiedziała, jaka jest atrakcyjna. Przestałaby udawać niewidzialną. Miała nawet poczucie humoru. Pełne drwiny zrozumienie dla ironii życia.
Kliknął na następną pocztę i przeczytał, nie przerywając jedzenia:
„Więc seks ma inicjały E.C.”
Edward zakrztusił się kanapką i kaszlał przez kilka następnych minut.
E. C. to musiał być on! Czyżby cały czas pisała o nim? O cholera! To on był tym facetem z jej fantazji? On poruszał się jak uosobienie seksu? Jezu! Był święcie przekonany, że ona pisze o Bradzie Pitcie. Wspominała parę razy o tym aktorze w swoich zapiskach, zresztą skąd niby miałoby mu przyjść do głowy, że...
To wszystko zmieniało. Odsunął od siebie niedokończoną kanapkę i pochylił się. Przebiegł wzrokiem cały ekran, dopóki nie znalazł jej następnej poczty.
„Idę pod arkadami na Washington Square. Jest już późno. Powinnam być w domu dwie godziny temu. Słyszę za sobą czyjeś kroki i ściska mnie w żołądku, ale uspokajam się, że to przecież Nowy Jork. Tu zawsze słychać jakieś kroki. Idę dalej, nie rozglądając się. Nagle ktoś mnie popycha. Z krzykiem upadam na kolana. Ręka wyszarpuje mi torebkę i zanim mogę zobaczyć, kto to jest czy nawet jak jest ubrany, już go nie ma. Ale wtedy pojawia się ktoś jeszcze, mężczyzna, i rzuca się za nim w pościg. Patrzę, oszołomiona, jak dogania złodzieja. Lądują obaj na ziemi, walcząc, a ja podnoszę się. Zanim robię pierwszy krok, jest już po wszystkim i złodziej ucieka, utykając. Mężczyzna, który go złapał, wstaje i otrzepuje spodnie, a potem spogląda na mnie.
Podchodzi, trzymając w ręce moją torebkę.
To on!
Podaje mi torebkę.
- Bałem się, że coś ci się stało. Inaczej pobiegłbym za nim.
- Nic mi nie jest. To naprawdę nadzwyczajne. Ryzykowałeś życie, a przecież nawet mnie nie znasz.
Uśmiecha się do mnie.
- Ależ ja cię znam, Isabello!
Serce zaczyna mi szybciej bić. Czy to jakiś żart albo podstęp?
- Widuję cię w kawiarence. Wiem, co tam piszesz na tym swoim komputerze w kąciku.
- Naprawdę?
Kiwa głową, podchodząc do mnie jeszcze bliżej.
- Wiem o tobie wszystko: co lubisz, czego pragniesz, czego potrzebujesz.
Z trudem łapię oddech. Jak to możliwe?
- To, co piszę, to moja prywatna sprawa. Robię to anonimowo.
- Nie muszę czytać twoich zapisków - mówi on i wyciąga rękę, żeby dotknąć mojego policzka. - Ja czytam z ciebie, Isabello. Wiem, że się ukrywasz. Wiem, jaka jesteś niezwykła. Wiem, jak ciężko pracowałaś na studiach. Jak opiekujesz się swoją ciotką. Wiem wszystko, Isabello. Ale przede wszystkim wiem, że jesteś najbardziej zmysłową kobietą, jaką znam. Wszyscy inni mężczyźni na ziemi są skończonymi głupcami, bo nie dostrzegają tego. Nie widzą ciebie tak, jak ja cię widzę.
Nie jestem w stanie wydusić ani słowa. Jak on może tak do mnie mówić? Przecież się nie znamy... a może jednak się znamy?
Dotyka mojego policzka. Nie odrywa ode mnie wzroku.
Potem jego wargi dotykają moich i reszta świata przestaje się liczyć. Zatapiam się w pocałunku, podczas gdy on trzyma mnie w swoich ramionach. Jego ręce biegną w dół moich pleców. Dotyka mojej talii. Potem przesuwa ręce jeszcze niżej. Chwyta mnie za pośladki i przyciska mocno do swojego ciała. Czuję jego członek. Jest ogromny!”
Edward znów się zakrztusił, prawie dławiąc się piwem.
Ona naprawdę tak myśli? Spojrzał w dół na swój rozporek, wypchany na wpół stwardniałym penisem. Nigdy nie musiał się go wstydzić w szatni szkolnej, ale żeby od razu był ogromny?
Wrócił do czytania.
„Jego pocałunek pogłębia się, a potem on odrywa się ode mnie.
- Chodź ze mną - szepcze.
- Dokąd?
- Do mojego łóżka.
- Ale...
Dotyka delikatnie moich ust.
- Nie bój się. Wiem, że tego pragniesz, prawie tak bardzo jak ja.
Kiwam wolno głową, wiedząc, że to głupie zaprzeczać oczywistemu.
A on...”
I na tym koniec. Trach i już, po prostu. Edward przejrzał kilka następnych stron, ale nigdzie nie znalazł zakończenia.
Co, u licha? Dlaczego zatrzymała się na tym, jak mają iść do niego, skoro wie, że to głupie zaprzeczać oczywistemu...
Oparł się na krześle, zżymając się na własną głupotę. To była przecież fantazja. Nie obietnica.
Przynajmniej na razie.
Wychodząc z biblioteki, Bella spojrzała na zegar. Dochodziła czwarta. Spędziła cały dzień wśród stosów papierzysk, regałów z książkami i w kurzu. To był jej własny, cichy świat, wymarzony dla niej, mimo że pensja była śmiesznie niska. Powinna teraz zająć się swoją pracą zaliczeniową, ale wszystko, co pozostawało do zrobienia, to korekta, i może niegłupio byłoby zrobić sobie dzień przerwy.
A może to była tylko wymówka? Tak czy owak, nie zamierzała wracać do domu. W każdym razie jeszcze nie teraz. Poszła w dół Bleeker Street, w stronę Washington Square i kawiarenki internetowej. Czy on tam był? Serce zabiło jej szybciej na samą myśl. Jak zawsze.
Zdawała sobie sprawę, że to zadurzenie jest śmieszne. Ale była to jedyna rzecz w jej życiu, której oddawała się tak bezgranicznie, nie licząc studiów, rzecz jasna, ale to był zupełnie inny rodzaj oddania. Edward przyprawiał ją o gęsią skórkę i ściskanie w dołku. Czytała kiedyś o szczenięcej miłości. Wyrażenie to oznaczało stan głębokiego, uzależniającego zadurzenia, które zdarza się, gdy ktoś jest zakochany. I jej się - o wstydzie - właśnie coś takiego przytrafiło. Bez dwóch zdań.
Na całe nieszczęście obiekt jej uczuć nawet nie znał jej imienia. Nie traktował jej serio. A mimo to, zbliżając się do kawiarenki, z bijącym sercem przyspieszyła kroku.
- Proszę, och, proszę - szepnęła.
Tuż przed drzwiami zawahała się. Odrzuciła włosy do tyłu, zwilżyła usta i wtedy przypomniała sobie, jak omal jej nie dotknął. Może zrobiłby to, gdyby miał powód? Pozwoliła kilku włosom opaść na policzek.
Weszła do środka i od razu wiedziała, że go nie ma. Powietrze było zwykłym powietrzem. Za barem stał Emmet z joystickiem w ręce. Co za dziwny gość. Jeden z tych, których wiek trudno odgadnąć. Mówił jak
nastolatek i grał w gry dla nastolatków. Z drugiej strony, był właścicielem tej kawiarenki, a - cokolwiek by powiedzieć - była ona strzałem w dziesiątkę. Przy komputerach siedziały dwie osoby - dziewczyna, którą
już kiedyś widziała, i jakiś nieznany jej młody chłopak, prawdopodobnie z pierwszego roku. Nie patrzyli na nią.
Podeszła do swojego ulubionego stanowiska, ale zanim włączyła komputer, zrobiła kilka głębokich, spokojnych wdechów. To nieważne, że go tu nie ma. Dlaczego miałby być? A nawet jeśli, to co? On był z zupełnie innej bajki, chyba postradała rozum.
Ciocia Grace mówiła wiele razy, że jej wyobraźnia może być dla niej groźna. Nie powinna tracić czasu na marzenia, na tęsknotę za tym, czego nie może mieć.
Ciocia Grace miała skłonność do przesady, ale nie myliła się, ostrzegając ją przed pułapkami wyobraźni.
Wszystkie problemy Belli wynikały z tego, że chciała więcej, niż mogła mieć. Z drugiej strony, ciocia była święcie przekonana, że Bella nie dostanie się na studia, a jeśli nawet, to nie będzie miała za co studiować.
Obie były zdumione, kiedy dostała stypendium na czesne i zakup książek. To zakrawało na cud.
Więc może jednak cuda się zdarzają?
Włączyła komputer i zalogowała się. Wpisała adres ,,Prawdziwych Zwierzeń'' i przeszła prosto do swoich zapisków.
„A jeślibym coś upuściła? A on by to podniósł i nasze palce by się spotkały? Iskrzenie, wyładowanie elektryczne. Magia.
Nasze oczy spotkałyby się, a on by się uśmiechnął, ale nie tak, jak zwykle. Tym razem w tym uśmiechu byłoby zaskoczenie i pytanie. W odpowiedzi również bym się uśmiechnęła.
Uśmiechem, który oznaczałby: ,,Tak. Naprawdę jestem tobą zainteresowana''. Wtedy zapytałby, jak mam na imię, przysiadając na skraju stołu. Zobaczyłby mnie. Nie rumieniec, nie strach, ale prawdziwą mnie. Tę cząstkę mnie, która jest pożądaniem. Namiętnością. Dotknąłby mojego policzka, a pieszczota trwałaby i trwała, i roznieciłaby w nas ogień.
Pochyliłby się nade mną. I pocałował delikatnie w usta.”
Drzwi otworzyły się. Serce podeszło jej do gardła.
Tylko że to był ten drugi facet ze sklepu z motocyklami.
Ten w okularach.
Westchnęła, nagle uświadamiając sobie własną głupotę.
I osamotnienie.
„Może powinnam powiedzieć mu ,,cześć''. Nic więcej. Tylko ,,cześć''. Czy zaraz nastąpiłoby trzęsienie ziemi? Czy niebo by się zawaliło, a oceany wystąpiłyby z brzegów, gdybym powiedziała zwykłe ,,cześć''?”
Bella przestała pisać, przestała myśleć. Nie chciała znowu użalać się nad sobą. Nagle uświadomiła sobie, że przychodzi tu niepokojąco często. Znów okazywało się, że jej problemy wynikają z rozbudzonych
nadziei. Z marzeń zbyt wielkich, by mogło im sprostać jej niewiele znaczące życie. Z cichej rozpaczy.
Nie. To nie tego chciała. Chciała spokoju. Zadowolenia. Namiętności. Romansu. Seksu. Przede wszystkim seksu. Niesamowitego seksu.
Ponownie wlepiła wzrok w monitor komputera.
„Nie mogę przestać o tym myśleć. O uprawianiu miłości. Czuję się, jakbym była chora i jedynym lekarstwem na tę chorobę były dwa numerki z E. i hektolitry wody.”
Uśmiechnęła się. Dwa numerki z Edwardem! Tymczasem nie miała w sobie nawet tyle odwagi, żeby napisać jego imię. Co jest z nią nie tak?
Może powinnam przestać tu przychodzić. Gdybym go już nigdy nie zobaczyła, w końcu zapomniałabym o nim. Może nawet zainteresowałabym się kimś innym.
Powinnam pójść dokądś z dziewczynami. Zawsze zapraszają mnie na imprezy, a ja zawsze odmawiam. Tak, to właśnie powinnam zrobić. Pójdę. Raz kozie śmierć. Kto wie? Może mi się spodoba?
Przypomniało jej się, co myślała o małpie i swoim tyłku, tylko że teraz nie wydawało jej się to już takie śmieszne.
„Dlaczego nie mogę przełamać tej wyniszczającej nieśmiałości? Czego się muszę nauczyć? Jak być odważną? Jak mogę być odważną, skoro czuję się, jakbym miała zaraz zemdleć? Nie cierpię tego. Chciałabym być kimś innym, wszystko jedno kim. Rose, Kathy albo Jess. Wszystkie one wiodą takie podniecające, wspaniałe życie. Nic dziwnego, że zostawiają mi zmywanie naczyń. Co innego mam do roboty?”
Zmarszczyła brwi. Nie za bardzo udało jej się poprawić sobie nastrój. Bojąc się, że za chwilę popadnie wzupełne czarnowidztwo, zapisała dokument, po czym wylogowała się ze strony. Miała wykupione jeszcze
czterdzieści minut. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie wykorzystać tego czasu na zajęcie się pracą, ale w końcu postanowiła zrobić coś bardziej podnoszącego na duchu. Wpisała adres swojej ulubionej księgarni
internetowej i zaczęła przeglądać jej ofertę, wiedząc, że może sobie pozwolić na kupno co najwyżej jednej książki. W drodze selekcji zdołała wybrać finałową trójkę, gdy nagle na monitor padł czyjś cień.
Spodziewając się Emmeta, odwróciła się i... serce podeszło jej do gardła. Omal nie wyszarpnęła kabla od myszki z komputera.
- Przepraszam, czy to pani?
Zamrugała oczami.
- Pani... ? - zawiesił głos.
Powiedz coś, do cholery! Coś, cokolwiek!
- Swan.
Uśmiechnął się. Jezu Chryste! Uśmiechnął się tak, jak nigdy dotąd. Słodko. Seksownie. Jej fantazje stawały się życiem.
- Czy to pani?
Przeniosła wzrok z jego twarzy na rękę. Trzymał w niej biały długopis z niebieską skuwką. Nigdy go przedtem nie widziała.
- Nie.
- Ach, tak. Myślałem, że może pani spadł.
Potrząsnęła głową.
- Nigdy nie miałam takiego długopisu.
Przechylił lekko głowę.
- A chce pani?
- Co takiego?
Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Mieć taki długopis?
Znowu zamrugała oczami.
Roześmiał się. Cudowny dźwięk, który poruszył ją do głębi. Ten śmiech wcale nie był drwiący. Właściwie, jeśli nie wiedziałaby, że to niemożliwe, mogłaby pomyśleć, że mu się... podoba.
Wyciągnęła rękę po długopis. Dłoń drżała jej tylko trochę, a kiedy go dotknęła, jego ręka poruszyła się, przejeżdżając po jej dłoni, dokładnie tak, jak sobie to wyobrażała kilka minut temu. Czyżby miała zdolności
paranormalne? Nigdy przedtem nie zdarzyło jej się przepowiedzieć przyszłości, tym razem jednak... to było trochę przerażające.
- Jestem Edward. Edward Cullen.
- Wiem.
- Naprawdę?
Nie powinna była tego mówić. O kurczę!
- Skąd pani zna moje nazwisko, panno Swan?
- Widziałam już... hm... pana tutaj. Z Emmetem.
- I to wszystko? A ja miałem nadzieję, że przeprowadziła pani małe śledztwo.
- Ja?
Skinął głową.
- Musiała pani zwrócić uwagę na to, że szukam pani za każdym razem, gdy tutaj przychodzę.
- Mnie? - wykrztusiła, coraz bardziej przekonana, że to tylko sen. Nic tak wspaniałego nie może się przydarzyć w prawdziwym życiu. W każdym razie nie w jej życiu.
- Tak, pani.
- Och...
Popatrzył w dół na długopis i ich wciąż złączone ręce. Poczuła gorąco napływające do twarzy. Przynajmniej nie od razu oblała się rumieńcem.
- Nigdy nie widziałem dziewczyny, która by się równie pięknie rumieniła - powiedział, pochylając się, żeby położyć długopis na stoliku. Nagle jego usta znalazły się kilka cali od niej, ciepły oddech owionął czule jej skórę poniżej ucha.
Zastygła w bezruchu. Co powinna teraz zrobić? Jeśli ruszy się choćby odrobinkę, ich ciała zetkną się. Jego usta... Nie mogła teraz zemdleć. Tylko że zapomniała, jak się oddycha.
- Isabello - powiedział tak miękko, jak pragnęła. - Ja cię znam, Bello.
Serce przestało jej bić. Cały świat się zatrzymał.
Czuła jego usta dotykające płatka jej ucha. To był prawie pocałunek. Zadrżała cała od stóp do głów.
Odsunął się, wyprostował i popatrzył na nią. Nie powiedział już więcej ani słowa. Uśmiechnął się tylko, a potem wyszedł z kawiarenki.
Zawaliła się. Nie dosłownie. Wewnętrznie. Serce wznowiło pracę, płuca napełniły się powietrzem, ale czuła się, jakby nie miała kości, słaba jak kotek.
Co tu się przed chwilą stało? Czy do reszty już oszalała? Edward Cullen nie mógł przecież... On nie mógł...
Jej wzrok spoczął na stole. Długopis. Dowód! Potem odwróciła się szybko do dziewczyny pracującej na Power Macu. Następny dowód. Nikt jeszcze dotąd nie patrzył na nią w ten sposób. Nigdy jeszcze nie wzbudziła czyjejś zazdrości.
No dobrze, więc to się wydarzyło naprawdę. Ale jak? Dlaczego? Znał jej imię. Flirtował z nią, bo to było flirtowanie, była tego pewna. Szczególnie wtedy, gdy szeptał. To było dokładnie to, co sobie wyobrażała.
Tylko o wiele bardziej porażające. I o wiele piękniejsze. Chyba jakaś dobra wróżka musiała przefrunąć nad Washington Square, bo tego rodzaju rzeczy po prostu się nie zdarzają. Była Isabellą. Była niewidzialnym człowiekiem.
Edward wszedł do swojego biura i zamknął drzwi. Uśmiechał się, zagłębiając się w skórzanym fotelu. Wyciągnął przed siebie nogi, skrzyżował ramiona i w duchu sam sobie pogratulował. To było coś.Z bliska była nawet ładniejsza .Od zapachu jej perfum zakręciło mu się w głowie, co musiało być jakąś sztuczką, bo sam zapach był subtelny niczym zapach róży za płotem. Wszystko w niej było subtelne, prawie
niedostrzegalne. Zieleń jej oczu. Układ ust. Jej oddech. Czuł się, jakby znalazł ukryty skarb. Jakże daleko było do niej kobietom, z którymi był przez ostatnie kilka lat. One lubiły motocykle, skórzane kurtki, gorący,
spocony seks o czwartej nad ranem. Nie było to wcale takie złe, ale z pewnością nie było subtelne.
Bella Swan wymagała zręczności. Zanim się spostrzeże, wyląduje u niego w łóżku. Jezu, ależ on chciał ją zobaczyć nagą! Była dla niego tajemnicą, a nic tak na niego nie działało, jak tajemnice. Płocha jak sarenka, delikatna jak motylek... I tak wypełniona pożądaniem, że nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Pokaże jej. Nauczy ją wszystkiego i pokocha każdą chwilę tej nauki. Roześmiał się, zacierając ręce i dziękując w duchu wynalazcy komputera i tym wspaniałym ludziom, którzy powołali do życia ,,Prawdziwe Zwierzenia''. Odwrócił się do monitora, stojącego dumnie na dwóch motocyklowych poradnikach. Ostatnia poczta Grzecznej Dziewczynki wciąż znajdowała się na ekranie.
„A jeślibym coś upuściła? A on by to podniósł i nasze palce by się spotkały? Iskrzenie, wyładowanie elektryczne. Magia. Nasze oczy spotkałyby się, a on by się uśmiechnął, ale nie tak, jak zwykle...”
Był cholernie blisko. Mało brakowało, a skojarzyłaby fakty, co się nie zdarzy, jeśli uda mu się temu zapobiec. To była najlepsza rzecz, jaka przydarzyła mu się od miesięcy. Do diabła, może nawet od lat! To była
prawdziwa przygoda. Czuł, jak krew burzy mu się od tego wyzwania. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuł, że naprawdę żyje.
Projekt ,, Isabella'' wejdzie w następną fazę, gdy tylko wymyśli, co teraz powinno nastąpić. Na razie chciał nią trochę wstrząsnąć. Poczeka, chociaż wcale nie ma na to ochoty. Poczeka.
Tymczasem musiał nauczyć się na pamięć wszystkich jej fantazji. Szczególnie tej, przez którą nie mógł spać ostatniej nocy. Wczesna poczta, prawie sprzed roku. Nie wierzył, żeby przychodziła do tej kawiarenki od roku. Musiała to napisać na jakimś innym komputerze. Nieważne. W każdym razie fantazja dotyczyła motocyklisty. Mężczyzny w czarnej skórzanej kurtce na harleyu. Czy to był przypadek? Czy po prostu jeszcze jej wówczas nie dostrzegał? Zapytał o nią Emmeta, a on odpowiedział, że dziewczyna przychodzi do jego kawiarenki od jakichś pięciu miesięcy.
Jeśli ta fantazja pochodziła z okresu, gdy jeszcze nie przychodziła do kawiarenki, cała sprawa robiła się o wiele bardziej interesująca. Już dawno temu przestał wierzyć w przypadki, chociaż nie przyznałby się nikomu, a szczególnie rodzinie, że wierzył w jakiś boski plan. A jeśli jest jakiś plan, na czym polegać miał jego w nim udział? Czy to ona go przywołała? Czy też po prostu zapragnęła go, ponieważ przypominał jej mężczyznę z fantazji?
Nie zamierzał zastanawiać się nad tym tego wieczoru. Mógł nigdy się tego nie dowiedzieć. Nie miało to znaczenia. Ważne było tylko to, że ona pragnęła jego, a on pragnął jej, i że ona ani razu w całym swoim życiu nie siedziała na motorze, a on zamierzał zabrać ją w miejsca, o których nawet nie marzyła.
Rozdział trzeci
- Na pewno nie chcesz z nami iść na tę imprezę? - Kathy patrzyła na Bellę z wyraźnym współczuciem.
- Nie, ale dzięki za zaproszenie. - Bella uśmiechnęła się, udając, że nie dostrzega tego spojrzenia. - Wiesz, że nie czuję się za dobrze wśród ludzi.
- I najwyższy czas to zmienić. Musisz się tylko trochę wyluzować. To są najlepsze lata twojego życia. A ty spędzasz je, zmywając za kogoś talerze.
Bella dalej się uśmiechała, mimo że poczuła się dotknięta.
- To, że nie jestem taka jak ty, wcale nie znaczy, że jestem nieszczęśliwa.
- A samotna?
Nie mogła już dłużej udawać. Uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Tak. Jestem samotna - przyznała. - Ale od tego się nie umiera.
- Wcale nie jestem tego taka pewna.
Bella podeszła do drzwi pokoju, który zajmowała wraz z Kathy. Jej część pokoju była nieskazitelnie czysta. Część należąca do Kathy była najgorszym koszmarem Marthy Stewart.
- Pospiesz się, bo się spóźnisz. Przymierzyłaś dopiero trzy czwarte szafy.
Kathy przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądała cudownie. Właściwie wszystkie trzy współlokatorki Belli były prawdziwymi pięknościami. Kathy miała jasnoniebieskie oczy, w których co i rusz
pojawiały się wesołe iskierki. Ciemne włosy sięgały jej do ramion i zawsze wiedziała, co zrobić, żeby wspaniale wyglądały. Jeśli dodać do tego figurę miss, przestawał dziwić fakt, że nie mogła się opędzić od mężczyzn.
Bella skierowała się do salonu. Za sobą usłyszała stukot obcasów. To Kathy przymierzała strój numer pięćset. Przeszła obok pokoju Rose i Jess. Jess, wysoka, oszałamiająca piękność o lekko kręconych brązowych
włosach, stała właśnie zgięta wpół, z dłońmi na podłodze i złączonymi kolanami. Nie było w tej pozycji nic niezwykłego. Jess była najbardziej giętką istotą, jaką Bella kiedykolwiek widziała. Czasem, gdy rozmawiały
albo oglądały telewizję, nagle, jak gdyby nigdy nic, unosiła nogę wysoko i trzymała ją wyprostowaną. To było coś niebywałego. W każdym razie większość znajomych mężczyzn tak uważała.
Patrząc dalej, Bella ujrzała odbicie Rose w lustrze łazienki. Nakładała właśnie cierpliwie czarny tusz do rzęs. Spędzała przed lustrem godziny, co zawsze wprawiało Bellę w zdumienie. To prawda, że sama raczej
nie stosowała makijażu, ale znała jego podstawowe zasady. Nie było tam aż tak dużo do roboty, zważywszy, że Rose nie miała zbyt wiele defektów do ukrycia. Była jedyną blondynką wśród nich. Drobna i nieprawdopodobnie wąska w pasie, przez większość czasu była straszliwie nieszczęśliwa, pewna, że jej życie zmierza do końca. Potem podrywała jakiegoś faceta i - pyk! - po depresji ani śladu. Aż do chwili, gdy romans się kończył, co nieodmiennie oznaczało płacz i zgrzytanie zębów oraz składanie ślubów czystości.
Życie z tymi trzema było wielkim ułatwieniem w sensie finansowym. Ale Bella wolałaby mieszkać sama. Kiedy patrzyła na nie, uświadamiała sobie boleśnie, kim nie była. A nie była: ładna, zabawna, czarująca ani odważna.
Nie takiej kobiety pragnął Edward.
Skrzywiła się pod wpływem tych niezbyt wesołych myśli. Od dwóch dni usiłowała sobie wmówić, że to, co powiedziałw kawiarence, było prawdą. Tyle że nie było jej łatwo w to uwierzyć. Był zbyt atrakcyjny, zbyt
seksowny. Każda z jej współlokatorek wyglądałaby wspaniale w jego ramionach. Bella wyglądałaby w nich dziwnie. Wszyscy by się zastanawiali: co on robi z kimś takim?
Popatrzyła na łóżko Rose i małą bluzeczkę, która leżała na różowym pledzie. Może gdyby ubierała się trochę odważniej...
Podniosła bluzkę i stanęła przed lustrem. Pasowała. Podkreślała jej figurę, która nie była może najgorsza, ale też nie rewelacyjna. Jednak, kto wie, może...
- No nie, no... - Śmiech Rose przebił się przez muzykę Foo Fighters, trafiając Belle prosto w serce. - Dziewczyno, to nie dla ciebie strój.
Rzuciwszy bluzkę, jakby parzyła tym samym ogniem, który objął jej policzki, Bella podbiegła do drzwi.
Jess zatrzymała ją, kładąc jej rękę na ramieniu.
- O jakim stroju mówicie?
Rose podeszła do łóżka i podniosła bluzkę.
- I co w niej takiego złego? - spytała Jess.
- Nie uważasz, że jest dla niej trochę za odważna? - Rose przypatrywała się Belli, jakby ta była nieświeżą potrawą. - Bez obrazy, ale czy nie lepiej, żebyś najpierw przymierzyła coś bardziej do ciebie pasującego?
Mam na myśli rozmiar.
- Masz rację - powiedziała Bella, starając się, by jej głos brzmiał lekko i beztrosko, zupełnie jakby to nie był właśnie powód, dla którego nie chciała mieć współlokatorek, dla którego nie chciała być z kimkolwiek
bliżej. - Ja tylko żartowałam.
- Zaraz, zaraz - włączyła się Jess. - Rose przesadza. Jest egoistką, dlatego nie chce ci tego pożyczyć.
- Nieprawda!
- Dobrze, już dobrze - powiedziała Bella, chcąc zakończyć dyskusję i już sobie iść. - Bawcie się dobrze. I nie przesadzajcie z piciem.
Jess potrząsnęła głową.
- Isabello, jesteś naprawdę bardzo ładna. Chciałabym, żebyś o tym wiedziała. Masz najcudowniejszą skórę, jaką widziałam, a o twoje ciało mężczyźni mogliby się bić. Nie musisz go ukrywać.
Nie ufając swojemu głosowi, Bella skinęła głową, poklepała Jess po ręce, a potem poszła do kuchni i odkręciła wodę. Brudne naczynia zajmowały cały zlew i pół kuchennego blatu. Zmywanie wydało jej się
najbezpieczniejszą rzeczą, jaką mogła zrobić. Przynajmniej nie będą widziały, jak płacze.
Czy naprawdę musiała być taka wrażliwa? Wiedziała przecież, że nie wygląda jak troll. Znała swoje mocne i słabe strony, podobnie jak większość kobiet. Ale była tak rozpaczliwie nieśmiała przez całe swoje życie, że surowy kodeks ubraniowy cioci Grace był dla niej wygodą, a nie ciężarem.
Rose nie chciała być okrutna. Żadna z nich nie chciała.
Pomyślała o Edwardzie. Ale nie w taki sposób, w jaki myślała o nim przedtem... Nie, scenariusz wzbogacił się o niespodziewany zwrot akcji. A jeśli Edward sobie z niej kpi? Stroi sobie z niej żarty?
Starała się odegnać od siebie tę myśl, ale z każdą chwilą była ona coraz żywsza. Nie było najmniejszego powodu, żeby ktoś tak atrakcyjny jak Edward Cullen mógł być zainteresowany kimś takim jak ona. Nie umiała się nawet ubrać, uczesać ani umalować. Wiedział o jej skłonności do rumienienia się i najwyraźniej sprawiało mu przyjemność wprawianie ją w zakłopotanie. Pewnie miał z tego niezły ubaw. Czy może być coś zabawniejszego od obserwowania, jak ktoś tak dziwaczny jak ona umiera ze wstydu?
Westchnęła, chcąc zawrócić czas. Była taka szczęśliwa tego ranka, kiedy jej możliwości wydawały się nieograniczone. Kiedy ośmieliła się śnić swoje sny.
Była kretynką. Beznadziejną idiotką.
Co gorsza, idiotką bez grosza przy duszy. Gdyby tylko stać ją było na własny komputer... Nieważne. Nie wróci już do tej kawiarenki. Nigdy. Nie zniosłaby nieuchronnego końca tej farsy.
Edward przeglądał ,,New York Timesa'', pijąc poranną kawę. Nic nie wzbudziło jego zainteresowania oprócz artykułu o cenach benzyny, ale kontynuował lekturę. Na ogół nie znosił rutyny, ale ten poranny zwyczaj pozostawał niezmienny. Nagle jego wzrok zatrzymał się na fotografii. Cholera! To był jego ojciec i brat, Seth. Zdjęcie zostało wykonane na przyjęciu ku czci ojca. Edward nie był zaskoczony, że nie otrzymał zaproszenia. Jego ojciec, Carlise, był grubą rybąw małym akademickim światku. Poeta, laureat presiżowych nagród, objął katedrę literatury porównawczej w Cornell, a jego książki były zawsze recenzowane w ,,Timesie'', chociaż Edward wiedział, że mało kto je czytał. Książki, podobnie jak jego ojciec, były straszliwie pretensjonalne i miały w sobie mniej więcej tyle ciepła, ile dwudziestodolarowa dziwka.
Przeczytał cały artykuł. Okazało się, że jego drugi brat, Ben, również był tam obecny. Najwyraźniej wszyscy się dobrze bawili.
Złożył gazetę i dokończył kawę, a potem poszedł zrobić sobie następną. Przyjrzał się swojemu zniekształconemu odbiciu w srebrnym tosterze, zastanawiając się, czy nie powinien zapuścić brody. To do reszty rozwścieczyłoby ojca.Z drugiej jednak strony, wszystko, co do tej pory Edward robił, przynosiło ten efekt.
Zaniósł filiżankę do salonu, postawił ją na stoliczku do kawy i opadł na kanapę. Ciekawe, jak długo jeszcze będzie poświęcał tyle enrgii na te głupie gierki z ojcem.
Carlise chciał, żeby syn poszedł w jego ślady. Tyle że Edward nienawidził studiów. Sytuacja bez wyjścia. Seth i Ben spełnili oczekiwania. Seth był prawnikiem w najnudniejszej firmie w całym Nowym Jorku,
a Ben - księgowym. Byli święcie przekonani, że Edward pójdzie do Cornell, tak jak oni, że będzie studiował literaturę i zostanie wykładowcą i pisarzem. Jego dziadek założył nawet fundusz powierniczy, dzięki któremu Edward nie musiałby pracować podczas studiów. Ale Edward za te pieniądze kupił sklep.
Spojrzał na regał z książkami zajmujący całą ścianę po jego prawej stronie. Miał naprawdę dużo książek, począwszy od Chaucera, a na Tomie Clancym skończywszy.
I jedną bardzo cieniutką książeczkę gościa nazywającego się Edward Cullen.
Opublikowana, kiedy miał siedemnaście lat, książka, będąca, rzecz jasna, opowieścią o dojrzewaniu, została zrecenzowana we wszystkich większych czasopismach literackich w kraju. Nie dlatego, że był literackim
geniuszem, ale dlatego, że był synem swego ojca. ,,Kirkus Reviews'' nazwał Edwarda ,,głosem pokolenia''. ,,Publishers' Weekly'' okrzyknął oszałamiającym debiutem. Wszyscy chcieli wiedzieć, kiedy w księgarniach ukaże się jego następna powieść.
Wszyscy, nie wyłączając Edwarda.
Naprawdę się starał. Napisał tyle stron, że starczyłoby ich na kilka książek - wszystko jednak okazało się bezwartościowym gównem. Cokolwiek miał w sobie, kiedy pisał pierwszą książkę, stracił to - i to bezpowrotnie. Przez dziesięć lat, które minęły od napisania ,,Pogorzeliska'', opuściła go nie tylko wena, ale i wszelka ochota. Nie chciał już zostać sławnym pisarzem. Wogóle kimkolwiek sławnym. I nie widział w tym nic złego.
Kochał swoje motocykle, przyjaciół i kobiety.
Od razu przypomniał sobie o Isabelli i zagłębił się bardziej w kanapie. Nie był w kawiarence od czasu, gdy jej się przedstawił. Emmet i jego pracownik, Drew, mieli zadzwonić, gdy tylko Isabella się tam pojawi. Edward mądrze wykorzystywał czas, czytając jej zapiski. Nie można jej było odmówić talentu literackiego. Nie interesował się za bardzo erotyką, ale to była zupełnie inna sytuacja.
Wyobrażanie sobie tej pruderyjnej, nieśmiałej piękności opisującej najbardziej niewiarygodne fantazje rozpalało go tak bardzo, że tylko czekał, aż stanie w płomieniach.
Do diabła, wyobrażanie sobie, że mogłaby z nim te fantazje zrealizować, było czymś więcej, niż jakikolwiek śmiertelnik mógł znieść. W ciągu ostatnich dwóch dni miał tyle erekcji, że trudno mu było chodzić.
Powinien się dobrze zastanowić nad następnym krokiem. Dała mu mapę, a on zamierzał skorzystać z każdej drogi, która pozwoli mu zaciągnąć ją do łóżka.
Zapamiętał szczególnie jedną fantazję.
„Widzę go po drugiej stronie sali, stoi przy wejściu, ciemny i niebezpieczny w tym swoim smokingu. Wygląda na znudzonego, zupełnie jakby nikt nie wzbudzał jego zainteresowania. Nasze oczy spotykają się i jego znudzenie znika. Patrzy na mnie, nie mrugając oczami, i czuję się zmuszona podejść do niego. Nie mam po prostu wyjścia. Ledwie zdaję sobie sprawę z obecności innych ludzi. Zatrzymuję się na wyciągnięcie ręki od niego, ale to wciąż go nie zadowala. Podchodzę bliżej i dotyka mojego policzka, tylko że to nie jest czuły gest. Przytrzymuje moją głowę, wpatrując się we mnie. Nic nie mówi, nie musi. Należę już do niego. Straciłam wolną wolę. Zdejmuje rękę z mojego policzka, a ja krzywię się. Uśmiecha się, rozumiejąc. Wyprowadza mnie na zewnątrz, do swojego samochodu, czarnego mercedesa. Siadam obok niego w milczeniu. Jedziemy w ciemności, a ja nie pytam, dokąd. Nie pytam go o nic. Nawet o jego imię ani zamiary. Dotyka mojego kolana, a ja z trudem łapię powietrze. Jego palce suną po moim udzie. Pociera jednym palcem moje majtki, a potem przestaje. Rozkładam szerzej nogi. Kiwa głową. A potem pociera mnie znowu. Ledwo mogę oddychać, gdy jego palec dociera głębiej. Torturuje mnie wyważonym tempem, równym naciskiem. Usiłuję przesunąć się do przodu, ale on nagle przestaje. Rozumiem. Wysiłkiem woli pozostaję nieruchoma z wyjątkiem serca, pulsu, urywanego oddechu. Wjeżdża na podjazd, a potem do garażu. Prowadzi mnie do domu, do wielkiego salonu z ogniem trzaskającym w kominku. Dotyka swoimi ustami moich, a potem siada na kanapie, czekając.
Wiem, że muszę się rozebrać, i robię to wolno, nie odrywając od niego oczu. Nie zatrzymuję się, aż wreszcie jestem naga, a światło płomieni tańczy na mojej skórze. Uśmiecha się, a ja triumfuję. Nie jestem zawstydzona, nie rumienię się. Podoba mu się to, co widzi. Wstaje, podchodzi do mnie powoli, a potem dotyka mojej wargi opuszkami palców. Otwieram usta, zaczynam ssać jego palec. Odsuwa się i dotyka jednego z moich sutków ręką mokrą od mojej śliny. Sutek twardnieje, staje się wrażliwy. Tymczasem on wiedzie wilgotny szlak do drugiego sutka. Jest tak łagodny, delikatny, a ja nawet nie mogę się ruszyć.
Jestem jego niewolnicą, jestem jak zahipnotyzowana. Obolała. Wiem, że ugasi ten pożar we mnie, ale muszę być cierpliwa. Ma nade mną przewagę.”
Trzaśnięcie drzwi w korytarzu przywróciło Edwarda do rzeczywistości.
Szlag by to!
Dwie minuty myślenia o niej i znowu stanął. Musi iść pod zimny prysznic. Musi zrobić ze sobą porządek, zanim pójdzie do pracy.
Bella stanęła przy drzwiach kawiarenki i położyła dłoń na klamce. Nie powinna być tutaj. Po prostu sama się prosiła o kłopoty. Było już teraz dla niej jasne, że Edward nie mówił poważnie. To był tylko żart. Trzeba być skończoną idiotką, żeby myśleć inaczej.
Edward był przystojny, pewny siebie, seksowny. Mógł mieć każdą kobietę, jakiej tylko zapragnął. Dlaczego miałby marnować na nią swój czas? Nie o to chodzi, że nie była warta męskiej uwagi, ale wszyscy mężczyźni musieliby zacząć od sforsowania muru, którym się otoczyła. Edward nie potrzebował takich kłopotów.
Pchnęła drzwi, postanawiając nic sobie nie robić z poniżenia, które ją za nimi czekało. Żartował sobie z niej. I co z tego? Życie toczy się dalej. I, do cholery jasnej, nie zamierzała zaprzestać prowadzenia zapisków.
Nie dla niego. Nie dla czegokolwiek. To była jedyna część jej życia, którą miała na wyłączność. Oczywiście mogła pisać w zeszycie, ale próbowała przedtem i to się nie sprawdziło - sama nie wie, czemu. Może dlatego, że tak szybko pisała na komputerze. Prawie tak szybko, jak myślała. Zatracała się przed klawiaturą komputera, w sposób, jakiego nigdy nie doświadczała, pisząc ręcznie.
Jeśli miałaby pieniądze, żeby kupić nawet używany komputer, zrobiłaby to bez wahania. Ale z pieniędzmi było krucho, szczególnie odkąd ciocia Grace zaczęła mieć kłopoty ze zdrowiem. Jeśli coś by się jej stało, Bella musiałaby wracać do Pensylwanii. Ciocia Grace, podobnie jak ona, nie miała innych bliskich.
Emmet uśmiechnął się do niej zza lady. Czyżby on też brał udział w tym spisku? Całkiem możliwe. Kawiarenka była zatłoczona, prawie tak jak na dzień przed sesją.
Wszystkie stanowiska były zajęte i jeśli miała choć trochę oleju w głowie, powinna potraktować to jako zły znak i uciekać stąd, gdzie pieprz rośnie. Zamiast tego podeszła do kontuaru.
- To co zwykle? - spytał Emm. Jego spojrzenie było podejrzanie figlarne. Jakby znał jakąś tajemnicę, a ona nawet domyślała się, co to może być za tajemnica.
Skinęła głową, próbując ukryć rumieniec i patrząc na drugi koniec sali.
- A może skusisz się dzisiaj na coś innego? Może cappuccino? Orzechowe?
Potrząsnęła głową.
- Nie, dziękuję.
- Jedna zwykła kawa? Już się robi.
Nie odwracała się, póki był zajęty realizowaniem jej zamówienia. Rozmawiali ze sobą już przedtem. Dziesiątki razy. Ale nigdy dotąd nie wyróżniał jej w żaden sposób. Jak większość mężczyzn, patrzył przez nią,
zamiast na nią. Ta zmiana postawy była jeszcze jednym dowodem na to, że Edward sobie z niej żartował. I to jak okrutnie. O Boże! Była taka łatwowierna!
- Proszę bardzo. - Emmet postawił przed nią kawę. - Śmietanki, cukru?
Pokręciła głową, a potem odwróciła się od niego, zastanawiając się, czy po prostu nie zostawić kawy i nie wyjść. Znajdzie sobie jakąś inną kawiarenkę.
- Znasz dobrze Edwarda?
Odwróciła się tak szybko na taborecie, że o mało nie spadła.
- Słucham?
- Edwarda. No wiesz, tego gościa, który ma obok ten sklep z harleyami.
- Wiem, który to. Czemu pytasz?
- Bez powodu. Ot, zwykła ciekawość. Ja go znam od bardzo dawna.
- No i?
Emmet wzruszył ramionami i odgarnął swoje niesforne włosy.
- To naprawdę fajny gość. A do tego niegłupi. I można na niego liczyć.
- Dzięki. Zapamiętam to.
Uśmiechnął się i zobaczyła, że ma na zębach aparat korekcyjny. Hm... Był dobrze po trzydziestce. Pierwszy raz widziała, żeby mężczyzna w jego wieku nosił aparat.
Dlaczego opowiada jej o Edwardzie? Czy chce, żeby poczuła się gorzej, gdy już pozna prawdę? Nie, to nie miało sensu. Emmet mógł nie widzieć w niej kobiety godnej pożądania, ale z pewnością cenił sobie jej pieniądze. Poza wszystkim innym, była tu stałą klientką. Ale dlaczego w takim razie mówił jej o Edwardzie?
Zrobiła łyk kawy, gubiąc sięwdomysłach. Żadna z jej teorii nie pasowała.
- Isabello?
Wyrwał ją z zamyślenia. Nigdy nie zwracał się do niej po imieniu. Ani w ogóle w jakikolwiek inny sposób.
- Tak?
- Nie zrozum mnie źle, dobrze?
Skuliła się, zbierając się na odwagę, żeby chlusnąćmu kawą prosto w twarz i uciec stąd.
- Widzisz, mam siostrę. Ostatnio trochę jej się przytyło. Jezu, jest teraz wielka jak szafa. Chciała komuś oddać swoje dawne ciuchy, ale widzę, że pasowałyby na ciebie.
Bella zamrugała oczami. Jałmużna? Chciał dać jej ubrania? Czyżby wyglądała jak żebraczka czy ktoś w tym stylu? Jej ubrania były trochę za duże, ale to jeszcze nie przestępstwo. Zaraz. A może on myślał, że
nosi za duże ubrania, ponieważ nie może sobie pozwolić na kupno czegoś, co będzie na nią pasować?
Policzki zapiekły ją w dobrze znany sposób i z trudnością się opanowała.
- To miło z twojej strony - powiedziała, a jej głos był niezwykle spokojny - ale nie trzeba. Dzięki.
- Jasne.
Na szczęście poszedł na drugi koniec lady, żeby obsłużyć innego klienta. Kilka chwil później mężczyzna zajmujący jej ulubione stanowisko podniósł się i rzuciła się na swoje miejsce. Dzięki Emmetowi zdecydowała się. Przegra całą swoją pracę na dyskietkę, a potem wyjdzie stąd i nigdy nie wróci. Nie mogła się jeszcze tylko zdecydować, czy po prostu opuści kawiarenkę, czy w ogóle Nowy Jork. Nawet mieszkanie w tym samym stanie co Edward mogło się okazać zbyt bolesne.
Zalogowała się trzęsącymi się palcami i przeszła do strony ze swoimi zapiskami. Nie miała dyskietki, musiała więc ją kupić, a to oznaczało konieczność rozmowy z Emmetem. Jeszcze nie. Najpierw musi się uspokoić.
I wtedy drzwi otworzyły się i wszystkie jej nadzieje na to, że zdoła się uspokoić, prysły. Do środka wszedł Edward. Serce jej załomotało, żołądek się skurczył, policzki znów stały się gorące, i jeśli mogłaby dać nura do środka swojego komputera, z pewnością by to zrobiła. Co miała myśleć? I dlaczego tak strasznie go pragnęła? Zamknęła oczy, modląc się, żeby Edward ją zignorował.
- Isabello!
Za późno na modlitwę. Otworzyła oczy, ale nie patrzyła na niego.
- Słucham... - Odchrząknęła. - Słucham, o co chodzi?
Nie odpowiedział i w końcu musiała na niego spojrzeć.
Na jego twarzy widać było troskę. Faktycznie, troszczył się o nią! Akurat!
- Co się stało? - spytał.
- Nic, co by cię mogło obchodzić.
- O, musi być naprawdę źle. - Przyciągnął krzesło spod ściany i usiadł tuż obok niej. - Powiedz mi.
- Nie ma nic do opowiadania.
Westchnął.
- Dobrze. Rób, co chcesz.
- Taki właśnie mam zamiar.
- Ale na pewno nie będziesz miała nic przeciwko temu, żebym ja mówił.
- Właściwie to...
- Chciałem cię tylko o coś zapytać.
Nie chciała poznać tego pytania. Nie chciała czuć się w ten sposób tylko dlatego, że on był obok.
Pochylił się i położył rękę na jej ramieniu. Ten dotyk przeszył jej ciało dreszczem. A to była tylko ręka.
- Zastanawiam się - powiedział, a jego głos zrobił się cichy, bardziej chrapliwy niż jeszcze chwilę temu - czy kiedykolwiek jeździłaś na harleyu.
- Słucham?
- No wiesz, harley-davidson. Taki motocykl...
- Wiem, co to jest harley. - Odwróciła się do niego. Jej zakłopotanie przeszło w zawstydzenie. - Dlaczego mnie o to pytasz?
Uśmiechnął się tym pewnym siebie uśmieszkiem, który kochała i którego nienawidziła jednocześnie.
- Chcę zabrać cię na przejażdżkę.
Otworzyła usta ale, tradycyjnie, nie była w stanie wydusić ani słowa.
- Widzę cię już na moim motocyklu. Spodoba ci się, Isabello. - Przysunął swoje krzesło i mocniej ścisnął jej ramię.
Nie mogła się ruszyć. Jego spojrzenie przewiercało ją na wylot.
- Śniłem o tym. Musimy to zrobić. Musimy odbyć tę przejażdżkę.
Przełknęła ślinę, jakby spodziewała się, że w ten sposób uspokoi bicie serca. Któreś z nich chyba oszalało, ponieważ, o mój Boże! śniła dokładnie o tym samym.
Rozdział czwarty
Cholera, dobry był. Sam wyraz jej twarzy był dla niego wystarczającą nagrodą. Zaskoczona... nie, zdumiona, zmieszana, wrażliwa. Idealna. Poruszająca.
Zabawne, że czuł się, jakby znał ją bardzo blisko, wręcz intymnie, a przecież tylko czytał jej zapiski. Może to były po prostu pozostałości jego młodzieńczego romantyzmu. To miał być tylko seks, nie powinien o tym zapominać. Ale robił to nie tylko ze względu na siebie. Bella potrzebowała pomocy.Sama tak twierdziła.
Potrzebowała kogoś takiego jak on, żeby się wyzwolić.
Cholera, czemu miałby nie oddać jej tej przysługi?
- Widziałeś mnie we śnie?
Skinął głową, wytrzymując jej spojrzenie.
- To był najżywszy sen, jaki kiedykolwiek miałem.
Przygryzła dolną wargę. Korciło go, żeby zaproponować jej swoje usługi. Tyle że to zniweczyłoby jego plan.
Wymagał od niego ogromnej siły woli, ale nie zamierzał nic w nim zmieniać, nawet o włos.
Pochylił się, ciekaw, czy dziewczyna się odsunie.Kiedy był już na tyle blisko, żeby czuć jej ciepły oddech na ustach, zamknęła oczy i nieświadomie rozchyliła wargi.
Zatrzymał się. Jego pożądanie wzrosło. O mało jej nie pocałował.W ostatniej chwili jednak przypomniał sobie, że ma ważniejszy cel.Odsunął się i zerwał na równe nogi.
Bella oczywiście otworzyła oczy, a z jej ust wydobyło się westchnienie, które sprawiło, że kilka osób spojrzało z ciekawością w jej stronę.
- Przepraszam - powiedział, robiąc mały krok do tyłu. - Nie miałem prawa.
Wyciągnęła do niego rękę, dotykając przez chwilę rękawa jego kurtki.
- Nic się nie stało. Naprawdę.
Potrząsnął głową.
- Nie. Nie powinienem był tego robić. Nie jesteś typem kobiety, która... - Przerwał. Zrobił kolejny mały kroczek do tyłu.
- Nie jestem typem kobiety, która co? - spytała, a jej głos stał się ostrzejszy, głośniejszy.
- Która zadaje się z kimś takim, jak ja. To byłoby lekkomyślne. Szalone.
Jednym zdaniem odebrał jej całą pewność siebie.
Opuściła ramiona, położyła ręce na kolanach, ale dopiero to, co zobaczył w jej zielonych oczach, sprawiło, że aż się skrzywił. Cały ogień, jaki płonął w nich jeszcze chwilę temu, zniknął, ustępując rezygnacji i smutkowi.
Dotknął jej włosów.
- To miał być komplement.
- No to ci się udał.
Dotknął palcami jej brody i uniósł łagodnie jej twarz.
- Isabello, czy mogę cię zaprosić na lunch?
- Co takiego?
- Chciałbym z tobą porozmawiać.
- Dlaczego?
To pytanie było niebezpieczne. Nie dlatego, że nie miał przygotowanej odpowiedzi, ale dlatego, że nie był całkiem pewien, czy odpowiadając na nie, zdoła się utrzymać w swojej roli.
- Jest w tobie coś... - Wzruszył ramionami. - Nie jestem pewien, co to takiego. Może to, że nawiedzasz mnie we śnie...
Rumieniec uczynił ją jeszcze piękniejszą. Nietkniętą i słodką. Jezu, ona musi smakować jak miód!
- Dlaczego mi to robisz? - spytała tymczasem ona, a jej głos był tak cichy, że z trudnością go słyszał. - To wcale nie jest zabawne.
Usiadł z powrotem na krześle, a potem złapał ją za ręce. Dotyk jej rąk rozproszył na chwilę jego myśli, ale głęboki wdech pomógł mu się pozbierać.
- Wcale nie staram się być zabawny. - Nachylił się do niej i wyszeptał: - Powiem ci coś w tajemnicy. Nie smakuje mi kawa, którą tutaj podają, i mam swój własny komputer. Przychodzę tu prawie codziennie
i jeśli ciebie nie ma, od razu wychodzę.
Zamrugała oczami, zaskoczona, a on wyobraził ją sobi ew chwili orgazmu. Jej otwarte usta łapiące oddech, jej zarumienione policzki, jej włosy rozrzucone na jego poduszce...
- Ja...
Cichy głos dziewczyny przywrócił go do rzeczywistości.
- Co takiego, Isabello?
- Ja nie rozumiem.
Poczuł nagłe ukłucie w piersi. Trwało to tylko chwilę - nie było to nic poważnego. Nie zamierzał być miękki czy coś w tym stylu. Ale jego postanowienie się umocniło i wiedział, że nie zazna spokoju, dopóki ta kobieta nie uświadomi sobie, jaka jest piękna.
- Jesteś perłą, Isabello. Perłą ukrytą w muszli. - Wstał i wyciągnął do niej rękę. - Proszę.
Biedactwo wyglądało na wystraszoną na śmierć.
Chciał, żeby wiedziała, że nie grozi jej z jego strony nic złego. To mógł być dla nich początek czegoś niezwykłego. I niewykluczone, że i ona zdawała sobie z tego sprawę, bo wstała i podała mu rękę.
Kiedy prowadził ją do drzwi, czuła jego siłę i pewność siebie. Nie puścił jej ręki - ani wtedy, gdy wyszli na zewnątrz, ani wtedy, gdy udali się w dół ulicy i za róg.
Nie miała pojęcia, dokąd idą, co powinno ją niepokoić, ale jakoś nie niepokoiło. Może była w szoku. Tak łatwo było mu zaufać. Nie chodziło nawet o to, co mówił - chociaż nikt nigdy nie powiedział jej nic bardziej
cudownego - ale o to, w jaki sposób na nią patrzył.
Była po prostu urzeczona tymi głębokimi brązowymi oczami o rzęsach tak długich, że u kobiety wyglądałyby na sztuczne. Widziała już wcześniej ich piękno, a teraz zobaczyła w nich troskę i powagę. Mógł być naciągaczem.
Mógł ją zwodzić po to, żeby potem upokorzyć.
Ale mógł też być ucieleśnieniem jej marzeń i to naprawdę mogło być przeznaczenie.
Zatrzymał się i kilka chwil minęło, zanim zdała sobie sprawę, że stoją przy Green Lips Café. Nigdy tam nie była, to nie była restauracja na jej kieszeń, ale słyszała o niej cudowne rzeczy.
- Proszę - powiedział, otwierając przed nią drzwi.
Jej wahanie trwało zaledwie chwilę. Będzie jadła makaron z serem przez cały tydzień, jeśli będzie musiała, ale nie miała zamiaru się wycofać.
Wnętrze było eklektyczne, na ścianach wisiały niezwykłe, bardzo kolorowe obrazy. Młodzi kelnerzy poruszali się szybko i bezszelestnie.
- Ed, miło cię widzieć.
Wysoka, elegancka kobieta z krótkimi czarnymi włosami pocałowała go w policzki na europejską modłę. Edward uśmiechnął się.
- Potrzebujemy stolika dla dwojga, Elaine. Gdzieś na uboczu.
Elaine omiotła Bellę spojrzeniem i dziewczyna zaczęła żałować, że nie ma na sobie swojego płaszcza.
Powyciągana sukienka wisiała na niej jak worek na kartofle. Poczuła się zawstydzona. Nie powinna tu przychodzić. Za wysokie progi. To właśnie był świat, którego starała się unikać.
Ale wtedy on wziął ją za rękę i poszli za Elaine.
Kobieta była wyższa od Belli, prawie tak wysoka, jak Edward. Krótkie spodenki opinały jej szczupłe biodra, a zrobiony na drutach sweterek podkreślał figurę. Taki strój mogłaby nosić Kathy. Albo Rose.
- Proszę bardzo - powiedziała Elaine, kładąc wielkie menu na stole przy oknie. - Bawcie się dobrze.
Edward odsunął dla niej krzesło i usiadła, żałując, że nie przemyślała tego lepiej. Ale przestała się użalać nad sobą, gdy tylko Edward zdjął swoją skórzaną kurtkę. Miał na sobie grubą koszulkę, jakąś taką starą, jakby z lat pięćdziesiątych. Krótki rękaw odsłaniał jego przedramiona. Był taki piękny, taki silny! Jego mięśnie napinały się, kiedy się poruszał, a kiedy przejechał ręką po swoich niesfornych włosach, omal nie jęknęła. O rany!
Usiadł naprzeciwko. Chciałaby, żeby był bliżej.
- Specjalnością zakładu jest pierś z indyka - powiedział. - Mają zwykle świeże i świetne ahi, a jeśli nie lubisz ryb, proponuję pasta primavera.
Ukryła się za menu. Wszystko było niewiarygodnie wręcz drogie. W ogóle życie w tym mieście było drogie, ale nauczyła się żyć za grosze. Jedno danie tutaj było droższe niż jej obiady przez cały tydzień. Może nie
zbankrutowałaby jednak, gdyby zamówiłaby tylko przekąskę i wodę.
Podjąwszy decyzję, odłożyła menu i przekonała się, że Edward na nią patrzy. Przestała się starać, żeby się nie rumienić. Nie było sensu z tym walczyć. Dziękowała tylko Bogu, że jej nerwowe reakcje nie objawiały się czkawką albo wzdęciem.
- Czego się napijesz? Cosmopolitan? Martini?
- Nie, dziękuję - powiedziała. - Nie przepadam za alkoholem. Wolałabym wodę sodową.
- Proszę bardzo. - Przywołał kelnera i zamówił dwie wody sodowe oraz dwie przekąski - chińskie pierożki dla siebie i gotowane na parze małże dla niej.
A potem nagle zrobiło się ich troje - ona, Edward i niezręczna cisza.
Nie wyglądał na zmartwionego. Właściwie sprawiał wrażenie zadowolonego, prawie dumnego z siebie. Ale czy widziała, żeby kiedykolwiek wyglądał inaczej? Co dawało mu tę pewność siebie? Nagle uświadomiła sobie, że zadurzyła się w mężczyźnie, o którym nic nie wie. To było prawie tak głupie i żałosne, jak bycie fanką rockowej gwiazdy. Zaczerpnęła powietrza, zbierając się na odwagę, po czym pochyliła się do przodu i powiedziała:
- Opowiedz mi.
- O czym?
- O swoim życiu.
Roześmiał się.
- Od poczęcia czy narodzin?
- Może być to drugie.
Roześmiał się raz jeszcze, a jego głęboki baryton przyprawił ją o dreszcze.
- Chyba nie starczy nam czasu na całe moje życie.
- Dobrze. Skup się więc tylko na najważniejszych faktach. Tych, które cię ukształtowały.
Jego uśmiech malał, w miarę jak jego spojrzenie stawało się coraz intensywniejsze.
- Zaskakujesz mnie.
- Naprawdę?
- Nie martw się. Na plus.
Nie chciała opowiadać o sobie. W sumie nie miała zbyt wiele do opowiadania. A już na pewno nic takiego, co mogłoby go zainteresować. Ale jeśli pozwoli mówić jemu, może zapomni o niej. Mogła nie być w stanie
złożyć razem dwóch słów bez czerwienienia się, ale nie bała się zadawać pytań.
- Proszę.
Odchylił się do tyłu na krześle, najwyraźniej zastanawiając się, czy się zgodzić. Jeśliby się nie zgodził, wtedy, cóż, jakoś by sobie z tym poradziła, ale miała nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie. Większość ludzi
uwielbia mówić o sobie. Stosowała technikę odwracania uwagi od siebie od lat i nigdy się jeszcze na niej nie zawiodła. Gdy tylko jej towarzysze zaczynali mówić, mogła się odprężyć. Nie tylko dlatego, że tak było jej
wygodniej, ale również dlatego, że mogła się wiele nauczyć. Zdumiewało ją, jak dużo ludzie mogą powiedzieć, jeśli im się tylko nie przerywa.
- No dobrze. Skoro prosisz...
Uśmiechnęła się, bardziej odprężona, niż się spodziewała.
- Tylko najważniejsze fakty - powiedział, bardziej do siebie niż do niej. Wziął nóż do masła i bezwiednie obracał go w dłoni, myśląc o swojej przeszłości.
- Moja matka umarła, kiedy miałem jedenaście lat.
- To musiało być dla ciebie straszne - powiedziała, wiedząc, co mówi. Ból po stracie rodzica nie był jej obcy.
Wzruszył ramionami.
- Było. Bardzo ją lubiłem. Była ładna, wysoka i szczupła, zupełnie jak ty. Ludzie mówili, że była bardzo podobna do młodej Lauren Bacall. - Podniósł wzrok, a ona skinęła, żeby kontynuował. - Wychowywałem się
razem z dwoma braćmi w Ithaca. Ojca wiecznie nie było. Mieliśmy nianie.
- Więcej niż jedną?
- O, tak!
- Trzech chłopców bez matki? Musiałeś być strasznie rozpuszczony?
- Byłem.
- Tylko ty?
Skinął głową.
- Typowa czarna owca. Wiesz, papierosy, wagary, wrzucanie petard do dziewczęcej szatni...
- Chciałabym powiedzieć, że trudno mi sobie to wyobrazić, ale...
- Byłem po prostu jeszcze jednym buntownikiem, jak tylu buntowników przede mną.
- Wciąż nim jesteś?
- Tak myślę.
- Czym się to objawia?
Wpatrzył się w nóż, nie odpowiadając na jej pytanie.
- Miałem naprawdę trudny okres w szkole - powiedział w końcu.
- Na czym on polegał?
Wyraz jego twarzy zmienił się na lekko drwiący.
Może lekko zgorzkniały
- Miałem kłopoty ze skupieniem uwagi.
- Nadpobudliwość?
- Nie. Nuda.
- Naprawdę?
Pochylił się, opierając się rękami o stół.
- Przeskoczyłem kilka klas. Szedłem specjalnym programem. To raczej nie przysparzało przyjaciół.
Bella znała kogoś z podobną przeszłością.
- Jaki masz współczynnik inteligencji?
Otworzył szerzej oczy, zaskoczony. Musiała trafić w sedno.
- No, powiedz. Nie wstydź się. Nie będę się śmiała.
- Wszyscy tak mówią.
- Edward...
Westchnął.
- Około stu dziewięćdziesięciu.
- O kurczę!
- Nie wszystko złoto...
- Byłeś najlepszy ze wszystkich przedmiotów, czy w czymś się wyspecjalizowałeś?
Zmrużył oczy.
- Myliłem się co do ciebie. Nie jesteś wcale nieśmiała.
- Właśnie, że jestem.
- Żartowałem. Nie wiedziałem jednak, że jesteś taka...
- Jaka?
- Zdecydowana? Ciekawska? Nie wiem, jak to nazwać, wiem tylko, że się tego nie spodziewałem.
Zaczerwieniła się.
- Dobrze. Wróćmy do ciebie.
- Uparta. - Uśmiechnął się do niej półgębkiem. - Lubię to w kobietach.
- No dobrze, potrafisz sprawić, że się rumienię. Ale nie pochlebiaj sobie. To potrafi nawet pan Yamahara z mojego ulubionego sklepu spożywczego, mimo że nie zna nawet angielskiego.
- W porządku, zrozumiałem.
Nadszedł kelner z zamówieniami. Przez następnych kilka minut pochłonięci byli całkowicie przekąskami.
Bella wiedziała już, że restauracja w pełni zasługiwała na swoją renomę. Jej spojrzenie spoczęło na Edwardzie. Jezu, on nawet jadł seksownie! Jego szczęka napinała się z każdym kęsem, ale tym, co ją naprawdę rozpraszało, były jego usta błyszczące od tłuszczu z pierożków.
Chciała zlizać ten tłuszcz z jego warg, właśnie teraz, w tej restauracji.
- O, znowu - powiedział.
- Co takiego? - spytała, odrywając wzrok od jego ust.
- Znowu się zarumieniłaś, a nie powiedziałem ani słowa.
Dotknęła koniuszkami palców swoich policzków.
- Może jestem uczulona na jakiś składnik tej potrawy.
- A może masz grzeszne myśli.
Chwyciła swoją wodę, usiłując ukryć się za słomką.
- Wpatrywałaś się w moje usta.
- Nieprawda.
- Wciąż mnie zaskakujesz, Isabello.
- No, dobrze. Niech będzie, że się w wpatrywałam. Wielka mi sprawa!
Pochylił się znowu, wprawiając jej ciało w stan pełnego pogotowia. Pozostawało dla niej tajemnicą, jak on to robił. To było tak, jakby powietrze zmieniło swój skład chemiczny.
- Wydaje mi się, skoro teraz moja kolej na zadawanie pytań, że powinniśmy przekonać się, czy nie jest to jednak wielka sprawa.
Odchrząknęła, wiedząc, że tym razem zarumieniła się aż po koniuszki palców. Było tylko jedno wyjście.
- To wcale nie jest twoja kolej. To jest moja kolej, a ty nie odpowiedziałeś jeszcze na moje pytanie.
- To znaczy, na które?
- Czy byłeś cudownym dzieckiem?
Wpatrywał się w nią przez chwilę szklanym wzrokiem bez wyrazu, potem otrząsnął się.
- Tak, byłem.
- Matematyka?
Skinął głową.
- Od tego się zaczęło. Potem zainteresowałem się literaturą.
- To raczej niezwykłe.
- Też tak myślę.
- Poezja czy proza?
- I to, i to.
- A co z muzyką?
- A co miało być?
Tym razem to ona się pochyliła.
- Daj spokój, Edward. Przecież wiesz, że matematyka jest ściśle związana z muzyką i że większość cudownych dzieci jest dobra w jednym i drugim.
- Jesteś nauczycielką?
- Nie, ale wiem coś na ten temat.
- Niby skąd?
- Miałam przyjaciółkę, która była taka jak ty. Umarła w wieku siedemnastu lat.
- Przykro mi.
- Mnie też. Była cudowna.
Przez kilka chwil wpatrywał się gdzieś w dal, a kiedy z powrotem spojrzał na nią, jego zachowanie znów się zmieniło. Był jak kameleon, zmieniał nastrój jak tamten kolory.
- Masz jeszcze na coś ochotę?
- Nie, dziękuję.
- Na pewno?
Skinęła głową.
- Ale ty się mną nie krępuj.
- Nie jestem już głodny. Poza tym...
Ciało Belli napięło się, chociaż nie umiałaby powiedzieć czemu. Może to sprawił ton jego głosu albo szelmowskie błyski w oczach.
- Co takiego?
- Obiecałem ci przejażdżkę na harleyu.
W mgnieniu oka cała pewność siebie, jaką wzbudziła w niej ich rozmowa, opuściła ją. Nie chciała jechać, a jednocześnie rozpaczliwie tego pragnęła.
- Zgódź się, proszę - wyszeptał. - Teraz już się znamy.
- Nieprawda. Znam kilka faktów z twojego życia. To jeszcze nie oznacza, że cię znam.
- Dobrze, więc pytaj.
- Powiesz mi prawdę?
Skinął głową, po czym położył dłoń na sercu i dodał:
- Słowo honoru. Pytaj.
Bella wstrzymała oddech .W głowie miała dziesiątki pytań. Ale wszystkie one sprowadzały się w zasadzie do jednego.
- Co ze mną zrobisz - spytała - na końcu tej przejażdżki?
Rozdział piąty
Ed nie był przygotowany na to pytanie, szczególnie po tym, jak zaskakująco potoczyła się ich rozmowa. Myślał, że to on rozdaje karty. Znał się na kobietach i wiedział, że bardzo rzadko skręcały w lewo, kiedy przypuszczał, że skręcą w prawo. Bella tak jednak zrobiła.
Zakładał, że to on będzie pytał, że pociągnie ją za język. Cóż, mylił się. Jej intuicja była po prostu przerażająca, a to, jak na niego patrzyła, gdy mówił, przypominało mu samego siebie, gdy przed laty skupiał się na
szczególnie złożonych matematycznych równaniach. Dawno tego nie robił, ale to skupienie było czymś, czego tak łatwo się nie zapomina.
To zresztą i tak nic nie zmieniało. Będzie trzymał się swojego planu, grając aż do końca. To będzie o wiele bardziej interesujące.
- Czyżbyś sam nie wiedział? - spytała.
- Możesz być pewna, że wiem, co chciałbym z tobą robić.
- Co takiego?
Czy ona z nim flirtowała? Drażniła go? Czy też była aż tak naiwna? Naprawdę nie wiedział. To była wyjątkowa sytuacja, a ona była wyjątkową osobą. Jej zapiski świadczyły o tym, że jest kimś niezwykle inteligentnym, ale nie wiedział o niej wszystkiego. Poznał tylko jej fantazje. Cała ta namiętność musiała znaleźć gdzieś ujście. Na szczęście wycelowała w niego. Do diabła!
Powie jej to.
- Chcę się z tobą kochać.
Rozbroiła go kompletnie, patrząc na niego zaszokowana.
Czy kiedykolwiek był z taką kobietą, jak ona?
Musi uważać, żeby nie przeholować. Ujął jej rękę i ścisnął dla dodania otuchy.
- Wiem jednak, że jeszcze na to za wcześnie.
- To nie w tym rzecz.
Może go nabierała? Zbladła, otworzyła szerzej oczy, a jej palce powędrowały do skraju bluzki.
- A w czym?
- Jesteś bardzo przystojny.
Zakrztusił się ze śmiechu.
- Dziękuję.
- Chodzi mi o to, że jesteś wspaniałym facetem i wiesz o tym. Możesz mieć każdą kobietę, jaką spotkasz. Dlaczego chcesz właśnie mnie?
- Wiem o tym? Co to znaczy, że wiem o tym?
Napięcie w jej ramionach zelżało odrobinę, a na twarzy znów pojawiły się kolory.
- Wydaje mi się, że mieliśmy rozmawiać o mnie, a nie o tobie.
- Racja. Przepraszam.Za chwilę wrócimy do rozmowy, dobrze? - odwrócił się, nim zdołała zareagować, i zatrzymał kelnera. - Szkocką, proszę.
- A dla pani?
- Jeszcze jedną wodę.
Kelner skinął głową, po czym poszedł do kuchni. Edward odchrząknął i odwrócił się z powrotem do Isabelli. W tej swojej białej wykrochmalonej bluzce i swetrze ukrywającym wszystko, co interesujące powyżej i poniżej talii, wyglądała jak przedszkolanka. Spódnica sięgała jej poniżej kolan, a butom daleko było do elegancji. Tak, miała ładną twarz. Więcej - miała jakąś ulotną cechę, która go hipnotyzowała. Ale nawet to nie był powód, dlaczego pragnął jej tak, jak pragnął.
Wszystko sprowadzało się do tej krzyczącej sprzeczności między jej powierzchownością a żarem i namiętnością, który tak wyraźnie dostrzegał w jej oczach. Wcale nie żartował wtedy, gdy mówił o przeznaczeniu. Dlaczego nie skorzystać z okazji, skoro sama się pcha w ręce?
Znów pochylił się w jej stronę. Nie zaczął mówić, dopóki ich oczy się nie spotkały.
- Nie wiem - powiedział. - Nie jestem nonszalancki. Ja naprawdę nie bardzo wiem, na czym to polega.
Wydęła rozkosznie wargi.
- Posłuchaj. - Dotknął jej nadgarstka koniuszkami palców i potarł delikatną skórę. - Masz coś w sobie. Coś, co i ja mam. Coś, co starasz się za wszelką cenę ukryć.
Bella wycofała rękę i odwróciła głowę, ale nie poszedł na to. Łagodnie ujął ją za podbródek i przyciągnął jej twarz, dopóki ich oczy się nie spotkały.
- Nie wiem, o czym mówisz - powiedziała przestraszona, a jej głos zabrzmiał niespodziewanie ostro.
- Owszem, wiesz. Widzę to w twoich oczach. Czuję to, kiedy cię dotykam. To namiętność, która zje cię od środka, jeśli czegoś z nią nie zrobisz. Zbyt długo była niewykorzystana i nie sądzę, żebyś to
mogła dłużej znosić. Dlaczego się przed tym bronisz? Jesteś niewiarygodnie zmysłową kobietą. Nie uda ci się tego ukryć, nieważne ile swetrów na siebie nałożysz.
Wypuściła wolno powietrze.
- Rozumiem, że jestem twoim dobrym uczynkiem na ten tydzień. Postanowiłeś zafundować dreszczyk emocji dziewczynce z zahamowaniami?
Potrząsnął głową.
- Nie. To nie tak. Obserwowałem cię tak długo, jak długo ty obserwowałaś mnie. Powiedz, że nie czujesz, że między nami iskrzy, a wyjdę stąd bez słowa i nigdy mnie już nie spotkasz.
Otworzyła usta, po czym je zamknęła.
Uśmiechnął się do niej.
- Nie wiem, co zajdzie między nami - powiedział. - Ale bardzo chcę się dowiedzieć.
Odwróciła wzrok.
- Nie jestem typem kobiety, z którą byś się umówił.
- Skąd wiesz?
Spojrzenie, jakie mu posłała, wystarczyło, żeby zamilkł.
- Jestem inna - powiedziała. - To jedno wiem. Nie jestem... rozrywkowa, czy jak to nazywasz, nie lubię tłumu, nie jestem... - odchrząknęła - nie jestem dobra w te klocki.
- Nie zgadzam się. Jesteś bardzo dobra w te klocki, bo mówisz prawdę. Nie zamierzam cię zranić, Isabello, ani cię przestraszyć. Podążamy za swoimi instynktami. Jest w tym coś, wiem, że jest.
- Co to znaczy? Czego chcesz?
- Chcę z tobą spędzić trochę czasu.
- W łóżku?
Skinął głową.
- W końcu tam wylądujemy. Ale teraz chcę rozmawiać. I słuchać.
- Sama nie wiem...
- Ale ja wiem. Daj nam szansę, dobrze? Tydzień. Jeśli za tydzień wciąż będziesz czuła to samo, co teraz, rozejdziemy się i nigdy już się nie spotkamy.
Przypatrywała mu się z uwagą, jej zielone oczy pełne były w równej mierze strachu, co zadumy.
- Dobrze - powiedziała w końcu. - Możemy spotykać się przez tydzień na próbę.
Uśmiechnął się. Wielka chwila.
- To będzie nieziemska przygoda, zobaczysz.
Potrząsnęła głową.
- Tego się właśnie obawiam.
Dotknął jej policzka grzbietem dłoni.
- Nie bój się - powiedział. - Nie zranię cię.
- Obiecujesz? - spytała głosem małej dziewczynki.
- Obiecuję.
Wstał, przyciągając ją do siebie. Wziął ją w ramiona.
Pocałował ją w policzki, w nos. W usta.
I wiedział już, że ma problem. Poważny problem.
Bella siedziała na skraju łóżka, patrząc przed siebie nie widzącym wzrokiem, i myślała o lunchu z Edwardem.
Czuła się, jakby to był sen. Mężczyźni tacy jak Edward nie przydarzają się kobietom takim jak ona.
Czy to możliwe, żeby on był prawdziwy? Och, miała taką nadzieję. Zwłaszcza że wiedziała teraz o nim o wiele więcej. Jego inteligencja nie była dla niej zaskoczeniem.
Zastanawiała się, czy mogło to mieć coś wspólnego z Alice Mary, jej przyjaciółką, która umarła tak młodo. Alice Mary była dziwną dziewczyną, miała duże problemy z przystosowaniem się do świata. Szybko się zaczynała nudzić, jej umysł przeskakiwał z tematu na temat. Czasami trudno było za nią nadążyć. Ale kiedy zwalniała i koncentrowała się na jednej rzeczy, robiła to z podobną intensywnością, co Edward.
Jestem dla niego po prostu za głupia, myślała Bella ponuro. Podejrzewała zresztą, że niewiele było kobiet, które nie byłyby dla niego za głupie. Na domiar złego, w odróżnieniu od Alice Mary, Edward był silny, pewny siebie i niewiarygodnie wprost pociągający.
Zdjęła sweter i przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze.
No dobrze, niech będzie. Ubierała się jak ciocia-klocia - ale co mogła z tym zrobić? Ciuchy wymagały pieniędzy, a ona miała ich akurat tyle, by ledwie wiązać koniec z końcem.
Niby tak, ale czy brak pieniędzy nie był po prostu wygodną wymówką? Edward miał rację. Ukrywała się w swoich workowatych spódnicach i swetrach. Tak zawsze było wygodniej.
Zainteresowanie Edwarda dało jej jednak do myślenia. Dostrzegł w niej coś, czego ona sama nie dostrzegała, inaczej nie chciałby się przecież z nią kochać. Co to było?
Tymczasem jednak musiała się zająć tak przyziemnymi sprawami, jak złożenie ubrań, umycie zębów i szybki prysznic. Przebrnęła przez te zadania, nie mogąc przestać myśleć o Edwardzie. I o kochaniu się z nim.
Wyszła z łazienki i szybko wślizgnęła się w koszulę nocną. Było dopiero wpół do dziewiątej, ale chciała mieć odrobinę spokoju. Jej współlokatorek co prawda nie było, ale to mogło się zmienić w każdej chwili, a nie będą jej przeszkadzać, kiedy zobaczą, że jest już w łóżku.
W końcu zgasiła światło, zamknęła drzwi, weszła do łóżka i zamknęła oczy. Oczywiście ujrzała od razu Edwarda - tylko teraz ze wszystkimi szczegółami. Pamiętała jego zapach - męski, nieco ostry. Głównie jednak pamiętała jego usta.
Nikt nigdy jej tak nie całował. Nigdy. Najpierw łagodnie, chociaż nie nieśmiało. Wcale nie. Trzymał ją mocno, jego twarde ciało naciskało na nią, sprawiając, że jej kolana drżały, a serce mocniej biło. Dał jej chwilę,
żeby się do niego przyzwyczaiła, odprężyła - chociaż tego nie zrobiła. Nie mogła. Zwłaszcza nie wtedy, gdy jego ciepły, mokry język dotykał jej warg. Westchnęła, a on wykorzystał okazję, żeby zanurzyć język w jej
ustach.
Pocałowała go. Naprawdę. Przy wszystkich. Dotykał jej pupy, ocierał się piersią o jej piersi i powiedział, że chce się z nią kochać. Powiedział to głośno. Powiedział to z czystym pożądaniem w oczach.
Udało mu się dojrzeć, co kryje się za murami, które wokół siebie wzniosła. Zawsze o tym marzyła bez zbytniej nadziei, że to marzenie się ziści. Zobaczył, jaka jest namiętna, i przejrzał jej pragnienia.
Obiecała mu, że będą spotykać się przez tydzień. Nie chciała spędzić tego tygodnia, zamartwiając się, że to może być jakiś żart albo jeszcze coś gorszego. Nie chciała, żeby jej niepewność zniszczyła wszystko. I tak
skończy się to wystarczająco szybko.
Podjęła decyzję. Przyrzekła coś sobie. Po raz pierwszy w życiu zamierzała być kobietą, którą starała sięw sobie ukryć. Zamiast opisywać w tajemnicy swoje fantazje, będzie je przeżywać. Odrzuci od siebie swoje lęki, całą swoją przeszłość i, do diabła, nie pozwoli, żeby jej przeklęta nieśmiałość powstrzymała ją. Nie tym razem.
Jeśli przegra, jeśli pozwoli wygrać lękowi, może nigdy więcej nie mieć drugiej takiej szansy.
Edward zamknął z trzaskiem książkę i poszedł wziąć prysznic. Od jakiejś godziny usiłował czytać, ale przyłapał się na tym, że po raz pięćdziesiąty czyta to samo zdanie. To nie było nawet dobre zdanie. A wszystko,
oczywiście, przez Isabellę. Jeszcze tego ranka był pewien, że wszystko rozpracował.
Już rozmowa podczas lunchu wystarczająco pomieszała mu szyki, a potem jeszcze ten pocałunek...
Ten pocałunek. To było dla niego całkowite zaskoczenie.
Nie chodziło o jej usta - spodziewał się, że będą miękkie i soczyste. Nie chodziło też o jej gorąco. Nie jej. Był zbity z tropu swoją reakcją. To prawda, że od chwili gdy przeczytał jej pierwszą fantazję, chciał się
z nią kochać, ale teraz chciał mieć ją całą. Jednoznacznie.
Przegrana nie wchodziła w grę.
Nie mógł jednak zachować się jak ostatni skurczybyk.
Jak dowiedziała się o jego współczynniku inteligencji?
Nikt o tym nie wiedział poza członkami jego rodziny. Starał się zachowywać tę informację dla siebie, wprawiała bowiem ludzi w zakłopotanie. Nawet James nie miał o tym pojęcia. A ona wyciągnęła to z niego
w niecałe pół godziny.
Nie okłamywał jej, w każdym razie nie do końca. Po tym, jak rozmawiali, jak jej dotykał, jego altruizm skapitulował w obliczu żądzy. To nie było zbyt szlachetne uczucie, ale przynajmniej szczere. Ta kobieta intrygowała go jak diabli. Musiał zobaczyć, co ma pod ubraniem.
Musiał wiedzieć, jaka jest, gdy pozbywa się swojej osłony.
Odkręcił prysznic i rozebrał się, wzdychając. Zaczął myśleć o tym, jak badała go spojrzeniem tych swoich zielonych oczu. Nie był pewien, co widziała, ale rozpoznał w nich pragnienie. Pragnęła go, co mu się cholernie podobało, bo chciał, żeby była trochę zepsuta. Kiedy przygryzła dolną wargę, wszystko, czego chciał, to wziąć ją na stole wśród resztek lunchu - do diabła z resztą klientów.
Ale było w tym wszystkim również coś dziwnego.
Z jednej strony, wzbudziła w nim jakieś poczucie bezpieczeństwa, tak że mógł powierzyć jej swoje sekrety.
Z drugiej jednak strony, sprawiła, że momentalnie doznał erekcji.
Westchnął znowu, wiedząc, że próbuje pojąć niepojęte.
Mógł sobie być geniuszem, ale wiedział bardzo mało o kobietach. Jak każdy mężczyzna. Szczególnie zaś mało wiedział o tej właśnie kobiecie. Bella ukryta w tym pomysłowym przebraniu, nie rzucająca się w oczy,
dzięki czemu mogła obserwować, będąc w samym centrum, ale jednocześnie z boku. Pragnął w swoim życiu niezliczonej liczby kobiet, z różnych powodów, głównie z powodu seksu, ale tym razem było inaczej. Ona była inna. Chciał rozpakować ją jak prezent, zobaczyć, co jest w środku.A kiedy będzie ją już miał nagą i otwartą, wyciągnie z niej całą tę namiętność, całe to powolne, gotujące się seksualne napięcie i zabierze ją do gwiazd. Będzie krzyczeć dla niego, zanim skończy.
Myślał o jednej z jej fantazji. Przychodziła w niej do domu mężczyzny pod jakimś niewinnym pretekstem.
I czekając na niego, dostrzegała jego odbiciew lustrze na korytarzu. Cała rzecz w tym, że był nagi. Zupełnie nagi. Mężczyzna z fantazji Isabelli patrzył na nią, a potem się uśmiechał. Przechodziła wolno korytarzem, a kiedy docierała do jego pokoju, patrzyła na jego członek, twardy i wspaniały, po czym w milczeniu klękała i brała go do ust.
Zamknął oczy, biorąc udział w tej fantazji, ale z odmiennego punktu widzenia. Jakieś dwie sekundy później zadrżał.
Bella obudziła się z mocnym postanowieniem: musi mieć nową bieliznę. Nie białą, nie mocną, nie praktyczną. Musi mieć coś jedwabnego i koronkowego, coś łagodnie różowego i ogniście czerwonego. Problem
polegał na tym, że nie było jej stać na nic takiego.
Jej wzrok powędrował do szafy. Ubrania Jess były wspaniałe, wliczającw to bieliznę. Tej ostatniej oczywiście Bella nie mogła pożyczyć - ale może przynajmniej dżinsy? Jess wiele razy proponowała, że pożyczy jej
swoje rzeczy, ale Bella zawsze odmawiała. Nigdy nawet żadnej z tych rzeczy nie przymierzyła. Ale dzisiaj nie była tą dawną Bellą, prawda? Była nową, lepszą, niewiarygodnie odważną Bellą. Zdjęła dżinsy z wieszaka i włożyła je pod koszulę nocną. Były zbyt długie i odrobinę za duże.
Zanim mogła zmienić zdanie, pomaszerowała do drugiej sypialni i zapukała.
- Proszę.
Kathy była jeszcze w łóżku, a Rose w łazience.
- Mam prośbę - powiedziała Bella.
- Wal śmiało - odparła Kathy, ziewając.
- Chciałabym pożyczyć jakieś ciuchy.
Kathy poderwała się z łóżka, odrzucając kołdrę na podłogę.
- Trzeba powiadomić o tym ,,New York Post''. Dziewczyno, najwyższy czas.
- Miałam na myśli dżinsy.
- Dżinsy? Zaraz ci coś znajdę. - Kathy podeszła do swojej szafy i wyjęła parę wypłowiałych levisów. Potem drugą parę, ciemniejszą, i wreszcie trzecią, która miała rozszerzane nogawki. Rzuciła je Belli, której udało się je złapać, zanim upadły na podłogę.
Położyła je na łóżku, zdjęła spodnie Jess i zaczęła przymierzać levisy. Trochę obcisłe, ale w końcu dżinsy powinny właśnie takie być. Tylko że były za krótkie o dobrych kilka centymetrów.
- Nie - powiedziała Kathy. - Wyglądasz, jakbyś czekała na powódź.
Bella roześmiała się, ale był to nerwowy śmiech.
Naprawdę to robiła! Czuła się, jakby przymierzała teatralne kostiumy, ale nie dbała o to.
Kolejna para dżinsów trafiła ją w ramię, zanim spadła na podłogę. Podniosła je. To były dżinsy Rose.
- Nie sądzę - powiedziała.
- Co takiego?
- Nie sądzę, żeby Rose pozwoliła mi nosić swoje rzeczy.
- Zaczekaj. - Kathy podeszła do drzwi łazienki
i zadudniła w nie.
- Czego? - Stłumiony głos Rose zabrzmiał gniewnie.
- Bella chce pożyczyć kilka rzeczy.
- Co takiego?
- Przecież słyszałaś.
- Jakie rzeczy?
- A co za różnica? Dopóki ich sobie nie przywłaszczy...
- Dobrze - powiedziała Rose. Potem drzwi otworzyły się z trzaskiem i ukazała się w nich jej głowa.
- A co to za okazja?
Bella wzruszyła ramionami. Nie chciała im mówić o Edwardzie ani o swoim postanowieniu.
- Po prostu mam na to ochotę.
- No dobrze, niech będzie - powiedziała Rose, a Bella zauważyła, że jedno oko ma pomalowane, a drugie nie. - Bierz, co chcesz. Tylko nie zniszcz, dobra?
- Postaram się.
Rose zamknęła drzwi i Bella odwróciła się do Kathy.
- Masz dzisiaj zajęcia?
- Dopiero o drugiej.
- Czy mogłabyś w takim razie mnie uczesać i umalować?
Kathy uniosła brwi ze zdziwienia, ale zaraz potem uśmiechnęła się szeroko.
- Nie ma sprawy, słonko. Ale najpierw przetrząśniemy całą szafę. To takie przyjemne...
Bella zdjęła źle dopasowane dżinsy. Nie była wcale pewna, czy to takie przyjemne. Straszne? O, to na pewno. Ale przyjemne? Włożyła dżinsy Rose. Czuła się w nich dobrze. Były opięte, ale mogła oddychać.
I były wystarczająco długie. A jednak...
Podeszła do dużego lustra i ściągnęła koszulę nocną.
Rzuciła ją na łóżko za sobą, a potem spojrzała na swoje odbicie. Oczywiście zawsze o tym wiedziała, ale nie przywiązywała żadnej wagi do tego, że ma naprawdę niezłą figurę.
- O rany, kotku - powiedziała Kathy. - Ale dopasowane!
- Nieprawda - zaprotestowała Bella i przyłożyła ręce do talii. - Mam tyle samo w pasie co ty.
- Nie powiedziałam, że jesteś spasiona, tylko że te spodnie są świetnie dopasowane.
Bella odwróciła się do koleżanki.
- Naprawdę tak myślisz?
Kathy skinęła głową i z delikatnością, o którą Bella jej nie podejrzewała, pocałowała ją w policzek.
- Wyglądasz cudownie, Isabello. Po prostu zabójczo.
- Mam nadzieję - wyszeptała Bella.
Kathy podeszła do szafy i zaczęła wyrzucać z niej ubrania.
Rozdział szósty
Edward bębnił palcami o ladę, czekając aż czytnik kart kredytowych wypluje pokwitowanie. To była udana transakcja, bez rozkładania na raty, co w normalnej sytuacji wprawiłoby go w dobry nastrój na cały dzień.
Tyle że sytuacja nie była normalna.
Nie mógł przestać myśleć o Isabelli.
To wszystko wymagało naprawdę przemyślanego planu. Nie chciał jej wystraszyć. Była jak dzika łania, zaciekawiona, ale płochliwa. Chciał sprawić, by czuła się bezpieczna na tyle, żeby odsłonić całą siebie, a nie tylko swoje ciało. Musi być zrelaksowana, jeżeli ma wprowadzić swoje fantazje w życie. Dziewczynie tak nieśmiałej jak Bella może to zająć trochę czasu.
On jednak był cierpliwy. Przynajmniej jeśli chodzi o kobiety. Do diabła, w większości przypadków to kobiety odwalały całą robotę. Nie był jakimś ósmym cudem świata, ale na ogół jego bierność prowokowała i wzbudzała jeszcze większe zainteresowanie. Dopiero teraz to zrozumiał. Tylko że teraz kto inny rozdawał karty i to on się za tym kimś uganiał. Musiał zebrać to wszystko, co już umiał, i spróbować to wykorzystać.
Czytnik kart kredytowych ożył. Właściciel karty, hydraulik z Lower East Side, podpisał się i Edward poszedł z nim na zewnątrz do jego nowego motocykla - perłowozielonego Night Train. Podali sobie ręce. Edward odprowadzał go wzrokiem, gdy z rykiem silnika pomknął ulicą. Ostatnio interesy szły dobrze. Był w stanie odłożyć sobie całkiem przyzwoitą sumkę i dokonać kilku solidnych inwestycji. Nigdy nie zarabiałby tyle szmalu, gdyby robił to, czego życzył sobie jego ojciec.
Wszedł z powrotem do środka. Musiał zapłacić rachunki i sfinalizować zamówienia. James stał za ladą, więc Edward poszedł prosto do swojego biura. Starając się ze wszystkich sił przestać myśleć o Isabelli, zagłębił się w rachunkach i dopiero James oderwał go od nich.
- Edward, ktoś do ciebie.
Edward skinął głową, zachowując plik w komputerze.
Szybki rzut oka na zegarek uświadomił mu, że tkwił nad rachunkami już od godziny. Dobrze jednak wykorzystał ten czas. Dopiero jedenasta, a on już miał prawie połowę roboty z głowy.
Wchodząc do salonu sprzedaży, przygładził dłonią włosy. Ktokolwiek chciał się z nim widzieć, nie stał przy ladzie. W ogóle nie było go w sklepie.
- Wyszła na chwilę na dwór - powiedział James. - Zaraz będzie z powrotem.
- Kobieta?
Jego pomocnik skinął głową.
Ciekawe. Edward ostatnio niezbyt często się umawiał. To mogła być Giselle. Łączył ich związek oparty na czystym seksie, który odnawiali za każdym razem, gdy dziewczyna znajdowała się w depresji pomiędzy kolejnymi narzeczonymi. Mogła to być też Annie, blondynka z Bronksu. Parę razy zdarzyło im się przeżyć razem coś miłego.
Oczywiście mogła to być również klientka. Kimkolwiek była, najwyraźniej nie zależało jej za bardzo na spotkaniu z nim. Po chwili zadzwonił umówiony kolekcjoner z Connecticut i Edward zapomniał o tajemniczej kobiecie.
Kilka minut później miał na ladzie rozłożoną książkę i właśnie szukał specyfikacji silnika do VLD 1934, kiedy zauważył jej nogi. Świetne. Levisy opinały kształtne biodra i cienką talię. Miała na sobie sweterek w kolorze głębokiej purpury, który robił to, co sweter robić powinien: eksponował wspaniałe piersi. Jego spojrzenie przeniosło się w górę, na długie, ciemne włosy spadające na ramiona. Uśmiechnął się. To nie była żadna z jego kobiet. I gdyby nie miał myśli zaprzątniętych Isabellą, zapewne zrobiłby wszystko, by się stała jedną z nich.
Spojrzał wyżej o kilka cali.
Telefon wypadł mu z dłoni. Ledwo zakonotował trzask pękającej słuchawki. Był kompletnie porażony.
Bella wyszła z ukrycia.
Policzki płonęły jej jak w gorączce. Ledwo była w stanie na niego patrzeć. Była względnie spokojna w drodze do sklepu, ale teraz, stojąc przed nim, czuła się wręcz naga.
Jej współlokatorki pracowały nad nią do późnej nocy, eksperymentując z ubraniami, makijażem i fryzurami.
Czuła się jak Barbie na przyjęciu dla lalek, omal nie uciekła.
Rzuciła kolejne spojrzenie na Edwarda, ale nie mogła nic wyczytać z jego twarzy. Stał tam z rozdziawioną gębą i szeroko otwartymi oczami, nawet nie próbując mrugać i sprawiał wrażenie całkowicie zbitego z tropu.
- To ja - wyszeptała. - Bella z kawiarenki internetowej.
Wypuścił powietrze i potrząsnął głową.
- Myślałem, że wiem, kim jesteś - powiedział - ale teraz nie jestem już tego taki pewien.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Co począć z rękami.
Patrzył na nią, jakby miała dwie głowy czy coś w tym stylu. Prosta zmiana ubrania nie mogła być tak szokująca. Wciąż była Bellą i wciąż jej przekleństwem była chorobliwa nieśmiałość, a Edward wcale jej nie pomagał.
- To nie moje - wyrzuciła z siebie. - Pożyczyłam je, bo pomyślałam... Cóż, mówiłeś coś o przejażdżce. Może moglibyśmy, no wiesz... To znaczy, dzisiaj. Ale skoro jesteś zajęty... Przepraszam, że zawracałam ci głowę.
Odwróciła się i skierowała do drzwi.
- Isabello, zaczekaj.
Chciała, ale nogi same ją stąd niosły. Zdążyła dotrzeć do drzwi, zanim złapał ją za rękę.
- Zaczekaj.
Mimo że była bliska ataku serca, nie próbowała się wyrwać.
- Poczekaj, dobrze? Za chwilę będę wolny.
- Jestem wciąż tą samą Bellą.
- Jasne. Tak jak tygrys jest wciąż kotkiem.
- Czy to wyszło mi na dobre?
Milczał chwilę, po czym spojrzał na nią i powiedział:
- Jesteś jeszcze piękniejsza niż wczoraj. A już wczoraj z wrażenia spadły mi skarpetki.
Przyjemne ciepło zalało Bellę od środka.
- Och.
- Tak, ,,och''.
- Szefie?
Edward odwrócił się do lady i swojego pomocnika.
- Co takiego?
James wyciągnął właśnie z jednej z szuflad rolkę taśmy klejącej, drugą ręką przytrzymując pękniętą słuchawkę.
- Miałeś oddzwonić do Jima.
- A, prawda. Przeproś go w moim imieniu. Zadzwonię do niego później. Prawdopodobnie jutro.
James skinął głową, posyłając Belli pełne zdziwienia spojrzenie, po czym pochylił się nad zepsutym telefonem. Widziała go w kawiarence internetowej mnóstwo razy, ale nigdy nie byli sobie przedstawieni. Sprawiał
wrażenie miłego, choć odrobinę dziwacznego. Kojarzył jej się z podskakującym radośnie labradorem.
Edward odwrócił się i momentalnie zapomniała o Jamesu.
Teraz, gdy wiedziała już, że mina Edwarda oznacza, iż podobamu się to, co widzi, kręciło jej się w głowie z ulgi.
Żaden mężczyzna dotąd nie powiedział jej, że jest piękna. A w każdym razie nie w taki sposób. James, jedyny chłopak, z którym umawiała się w college'u, mówił jej, że jest ładna, ale jego nieobecny wzrok
sprawiał, że wątpiła w jego szczerość. Na domiar wszystkiego, jeśli jakaś naprawdę piękna dziewczyna przechodziła obok w czasie ich spotkań, patrzył na nią tak wygłodniałym wzrokiem, jakim nigdy nie patrzył na Bellę.
Edward miał to wygłodniałe spojrzenie właśnie teraz.
A nikogo innego nie było w zasięgu wzroku.
- O czym to mówiłaś? - spytał.
- Och. O... cóż, pytałeś, czy nie chciałabym się przejechać, i pomyślałam, że może...
Uśmiechnął się.
- Pójdę tylko po kurtkę. Zaczekaj na mnie.
- Dobrze.
Objął jej twarz dłońmi i pocałował w usta.
Westchnęła i zachwiała się nieco, jakby na chwilę straciła równowagę. To nie był taki pocałunek, jak poprzedniego dnia - powolny, zmysłowy, poruszający do głębi. To było proste, szybkie dotknięcie języka. Coś
w rodzaju wykrzyknika. Chwilę później był już w połowie drogi na zaplecze, chichocząc, a ona musiała sobie przypomnieć, jak się oddycha.
- Kto to?
Edward spojrzał na Jemsa stojącego w drzwiach jego biura.
- Znasz ją z widzenia. Często przesiaduje w kawiarence internetowej. Ma stanowisko w kącie.
James uniósł brwi.
- Nie przypominam sobie nikogo takiego. Tam siada tylko taka dziewczyna w workowatych ciuchach.
Edward uśmiechnął się.
- To właśnie ona.
- Nie żartuj.
Edward zamknął szufladę biurka, po czym rozejrzał się po biurze, żeby sprawdzić, czy czegoś nie zapomniał.
- Chyba już dzisiaj nie wrócę.
- Coś ty, naprawdę?
- To nie to, co myślisz. Po prostu zabieram ją na małą przejażdżkę, to wszystko.
- Jasne. - James uśmiechnął się szeroko. - Przejażdżkę. Już to kiedyś słyszałem.
- Tym razem jest inaczej...
Edward przerwał, uświadamiając sobie, że mówi prawdę.
Naprawdę było inaczej. Wiedział, że jest piękna i że pod tymi okropnymi ciuchami ukrywa niezłe ciało. Nie przypuszczał jednak, że okaże się taka... oszałamiająca. Nie była wiotka jak modelka, w tym cała rzecz. Miała zaokrąglone, bardzo kobiece kształty i mógł sobie z łatwością wyobrazić, jak mięciutkie będzie jej ciało w łóżku.
Może to dlatego próbowała je tak bardzo ukryć.
Każdy zdrowy mężczyzna musiał pragnąć kogoś z taką figurą. Dodaj do tego jej niewinność połączoną z koncentracją na jednym tylko celu i będziesz miał kobietę żywcem wyjętą z fantazji każdego mężczyzny.
Zaśmiał się ironicznie.
- Co cię tak śmieszy?
- Nic. Będziesz tak dobry i zostaniesz tutaj?
James skinął głową.
- Będę.
- To miło z twojej strony. Możesz też przy okazji sprzedać parę motorów.
- Jak pan rozkaże.
Edward wyszedł zza biurka, włożył kurtkę i udał się na spotkanie tego, co mogło być bardzo ciekawym dniem.
Bella stała tam, gdzie ją zostawił. Światło wpadające przez okno wystawowe błyszczało w jej włosach i gdy tak na nią patrzył, stracił kilka punktów IQ. Nie pozwolił Jamesowi na brudne myśli, ale sam teraz dawał
im upust. Ależ z niej była zabójcza laska! I we wszystkich jej erotycznych fantazjach on grał główną rolę.
Czuł, że na to nie zasługuje, ale i tak zamierzał wykorzystać to, co wie.
Miał jednak o wiele większy problem. Dosłownie.
Jego penis nie miał za grosz wyczucia czasu. Gdy Edward podchodził do niej, przypominał sobie co bardziej drastyczne fragmenty jej zapisków. Jak przetrwa dwie godziny na motorze, gdy te nogi będą go otaczać, a piersi ocierać się o jego plecy? Orgazm w czasie jazdy nie wchodził w rachubę. Najwyżej zatrzymają się gdzieś na kawę. Doprowadzi się do porządku w łazience. Tak.
Będą się zatrzymywać na kawę. Często.
Może powinien pierwszy przystanek na kawę zrobić już teraz.
- Gdzie jest twój motocykl? - spytała.
- Chodź, pokażę ci.
Wziął ją za rękę i wyprowadził przez boczne drzwi na parking, gdzie trzymał większość motocykli. Wydawało się, że naprawdę była pod wrażeniem tego, co zobaczyła.
Ciekawe, co powie, gdy zobaczy jego ukochanego rumaka.
Podprowadziwszy ją do swego miejsca parkingowego obserwował jej reakcję. Kobiety zawsze dostawały wariacji na widok jego motoru. Wiedza o ,,motocyklowej'' fantazji Belli czyniła tę chwilę jeszcze słodszą.
- Oto on - powiedział, po czym cofnął się.
Patrzyła przez chwilę na motor, a potem uśmiechnęła się nieznacznie.
- Ładny - powiedziała.
Poczuł, jak uchodzi z niego całe powietrze.
- Ładny?
Skinęła głową.
- Naprawdę.
- Ładny?
- Przepraszam. Powiedziałam coś nie tak?
- Nie. Zupełnie nie. Masz rację. Jest ładny. - Włożył kluczyk do stacyjki. - Gotowa?
- Zaczekaj. Co się stało?
- Nic.
Skrzyżowała ramiona.
- Proszę, powiedz mi. Muszę wiedzieć, jeśli mam się dobrze bawić.
Popatrzył na niebo, na kłębiące się chmury. I co z tego, że nazwała jego motor ,,ładnym''? To nieważne. To tylko słowo. To nie zmieniało motocykla, nie pomniejszało jego dumy i radości. Naprawdę wolałby, żeby
Bella zaczęła znienacka pokrzykiwać i gwizdać? Cholera, wszystko szło dokładnie tak, jak chciał, więc czemu miałby to zniszczyć z powodu jednego słowa? Odwrócił się do niej.
- To nic takiego. To głupie. Po prostu nie myślałem o moim motocyklu jako o ładnym.
- Och, to miał być komplement. Naprawdę zrobił na mnie duże wrażenie.
Machnął ręką.
- Daj spokój, zapomnijmy o tym. - Skinęła głową, ale minę miała nietęgą. Wspiął się na motocykl, potem poklepał siedzenie za sobą. - Wszystko gra, wskakuj, kotku.
Zaczerpnęła powietrza - sweter napiął się do granic możliwości - i wspięła się na skórzane siedzenie. Jej uda przywarły do jego bioder w taki sposób, że zapomniał o swojej urażonej dumie. Kiedy otoczyła go ramionami w pasie, z ledwością powstrzymał się przed pomrukiem zadowolenia. Z niecierpliwością czekał na nacisk jej piersi na plecach. Nic takiego nie nastąpiło. Nie trzymała go wystarczająco ciasno. Wziął jej ręce i przysunął ją do siebie. Kiedy nie było już pomiędzy nimi wolnego miejsca, puścił ją.
- Gotowa?
- Nigdy tego nie robiłam.
Zachichotał.
- Mam wrażenie, że dużo rzeczy będziesz robić ze mną pierwszy raz. - Potem przekręcił kluczyk, rozgrzewając potężny silnik, i ruszyli z rykiem przed siebie.
Jej zmysły były przeciążone. Wibrowanie motocykla, sposób w jaki jej uda przylegały do jego bioder, jej piersi napierające na jego plecy, jej ręce dotykające jego twardego ciała - początkowo nie mogła się skoncentrować...
Nieśmiała, niewidzialna Bella z tyłu harleya-davidsona z najwspanialszym facetem we wszechświecie - nie mogła tego pojąć. Nie miało to żadnej z cech snu, a nie sądziła, żeby miała majaki. A nawet jeśli, to nic ją to nie obchodziło. To było wspaniałe. Najlepsza rzecz, jaka przydarzyła jej się w całym życiu.
Chciała oprzeć głowę na jego barkach, ale nie mogła zdobyć się na odwagę. Dotykanie go w ten sposób byłoby zbyt intymne. Oczywiście całowała się już z nim. I to dwa razy. Ale wciąż nie była gotowa na
następny krok. Jeszcze nie. Wystarczy jak na jeden dzień. Dżinsy należały do Rose, sweter - do Kathy, makijaż był dziełem Jess; zaś pierwszą rzeczą, jaką zrobiła tego ranka, było pójście do Victoria's Secret
i zakupienie różowych koronkowych majteczek i stanika. Nie dlatego, że zamierzała mu je pokazać. One po prostu pozwalały jej się poczuć seksowną. Ładną. Nie była przyzwyczajona do tego, by czuć się ładną. Jej ciocia Grace, przy całej swej miłości, nie szczędziła wysiłków, by przekonać Bellę, że próżność jest grzechem i że popisywanie się wpędzi ją tylko w kłopoty. Isabella, jako pilna uczennica, wzięła sobie tę lekcję do serca na całe lata. Było jej tak wygodnie z tą jej niewidzialnością, że nawet noszenie dżinsów i swetra okazało się nagle straszliwym wyzwaniem.
Nigdy nie przypuszczała, że w jeździe na motocyklu może być tyle erotyzmu. Był jak olbrzymi kochanek na baterie, tak przynajmniej twierdziła Kathy. Kobieta, która przejechała się na takiej bestii, nigdy nie wsiadłaby już do samochodu.
Mijali wlokące się samochody, trąbiące taksówki, limuzyny i autobusy. Czuła przeszywający dreszczyk emocji, ale trochę też się bała i przy Lexington zamknęła oczy, co nie było najlepszym pomysłem. Wpiła się
rękami w koszulkę Edwarda... cóż, właściwie to nie w koszulkę.
Szarpnął się, motocykl gwałtownie skręcił.
- Przepraszam - powiedziała, ale nie była pewna, czy usłyszał.
I wtedy, nie dając sobie czasu na wahania czy namysł, podciągnęła jego koszulkę, wyciągając mu ją ze spodni.
Wzięła głęboki oddech, a potem dotknęła jego nagiej piersi. Motocykl znów gwałtownie skręcił, i nie mogła nic na to poradzić - zadrapała go. Nie głęboko, ale myśl o jej paznokciach na jego skórze pozbawiła ją tchu
w piersiach. Z szokującą śmiałością dalej go dotykała.
Od dawna fantazjowała na temat seksu z motocyklistą.
„Wjeżdżali w tej fantazji razem w ustronne miejsce w lesie, a wtedy on odwracał się i ściągał spodnie, pokazując jej, jak jest twardy i gorący. Była tym tak podniecona, że siadała na jego kolanach i zamiast jechać
na motocyklu, zaczynała jechać na nim.”
Prawie omdlała od tego obrazu, dalej sunęła dłońmi po jego ciele. Czuła zapach skórzanej kurtki, słyszała ryk ruchu ulicznego wokół. Wędrowała wolno palcami po jego skórze, ucząc się jej, zapamiętując, tak żeby, gdy to wszystko już się skończy, jej fantazje mogły być o wiele bardziej wyraźne. Nie było na nim ani grama tłuszczu, tylko naprężone mięśnie. Nie tak jak na niej i z pewnością nie tak, jak na Jamesie. James był bardzo miły, ale ciało miał w kształcie gruszki. Edward miał ciało jak Adonis, naprawdę świetne.
Wyczuwała jego napięcie i zastanawiała się, czy było ono spowodowane jazdą, czy jej nieśpiesznymi pieszczotami.
Może powinna przestać. Przy takim ruchu ulicznym było to niebezpieczne, a ona dopiero się rozkręcała.
Uśmiechnęła się do swoich myśli. Prawda była taka, że choć miała kapelusz, nie była kowbojem. Ale to się zmieni, prawda? Zaczęło się od pary wypłowiałych dżinsów, szminki i determinacji. Mężczyzna z jej fantazji wkroczył w jej życie i nie zamierzała go stracić.
Miała wiele do nadrobienia - lata ukrywania się, uciekania, poczucia niższości. Jeśli teraz się nie ośmieli, nie zrobi tego nigdy.
Znów gwałtownie skręcił, Bella chwyciła go ciaśniej, a potem podjechali do krawężnika. Nie wyłączając silnika, Edward odwrócił się do niej, więc szybko wyjęła ręce spod jego koszulki. Uśmiechnął się do niej dziwnie.
- Muszę coś zrobić, zanim wyjedziemy z miasta.
Coś w nim się zmieniło. Nie potrafiła tego odczytać.
Teraz jej puls przyspieszał innym rodzajem energii. Była odważna. Był tym zdumiony. Ona też. Pytanie tylko, czy mu się to podobało, czy wręcz przeciwnie.
Co w nią wstąpiło? Przecież ledwo go znała. Rozmawiała z nim raptem parę razy. Mógł być czymkolwiek, kimkolwiek, a ona oddawała mu się bez jakichkolwiek pytań. Nie wiedziała, dokąd jadą i co będą robić,
kiedy już przybędą na miejsce. I chociaż to wszystko było przerażające, było też najbardziej podniecającą rzeczą, jaka przydarzyła jej się w życiu.
Dwie przecznice dalej Edward skręcił w prawo, a potem zwolnił. Zatrzymał się przy starym budynku z brązowego kamienia, po czym wyłączył silnik. Nie miała pojęcia, gdzie są, a jedynymi ludźmi na ulicy była para staruszków z torbami pełnymi zakupów i mężczyzna spacerujący z dobermanem.
Zsiadła z motocykla. Edward zrobił to samo. Gdy zdjęli kaski, przyjrzała się badawczo jego twarzy. Wyglądał na zagniewanego, marszczył brwi i zaciskał usta.
Jej ręka powędrowała do szyi. Popatrzył jej prosto w oczy.
- Chodź. Zróbmy to.
Przełknęła ślinę. On chyba nie zamierzał...
- Edward, gdzie my jesteśmy? - spytała.
Spojrzał na nią z ukosa, jakby zaskoczony pytaniem.
- Przed domem, w którym mieszkam.
O rany...
Rozdział siódmy
Edward był wściekły na siebie, że zapomniał o swojej obietnicy. Co się z nim do cholery działo? Wziął Isabelle za rękę i pociągnął ją do wielkich przeszklonych drzwi wiodących do budynku. Zawahała się w chwili, gdy przechodzili przez próg, a kiedy popatrzył na jej minę, zatrzymał się.
- Co się stało?
Usiłowała się do niego uśmiechnąć, ale nie bardzo jej się to udało.
- Nic.
- Nieprawda. Nie wierzę.
Popatrzyła do góry. W pierwszej chwili pomyślał, że się modli czy coś w tym stylu, ale zaraz potem zrozumiał.
- W porządku - powiedział, powstrzymując śmiech. - Nic ci nie grozi.
Kiedy zobaczył błysk zawodu, który przemknął po jej twarzy, zaczął się śmiać.
- To nie jest śmieszne - powiedziała, ale też się uśmiechnęła.
- Poczekaj, aż zobaczysz nasze przyzwoitki. - Nie chciał wdawać się w dalsze wyjaśnienia. Niech się sama przekona.
Weszli do windy, wciąż trzymając się za ręce. Chciał kontynuować swój plan, wywieźć ją z miasta, z jej strefy ochronnej... Nieprawda. Kogo chciał oszukać?
Tak naprawdę to chciał zatrzymać windę i rzucić się na nią. Powstrzymywała go przed tym jedynie myśl, że musiałby potem poszukać sobie nowego mieszkania.
- Co?
- Hm?
- Patrzysz na mnie jakoś tak dziwnie. - Zbliżyła się do niego, przypatrując mu się badawczo.
- Po prostu żałuję, że musimy to zrobić. Ale obiecałem.
- I nie zamierzasz mi powiedzieć, co to takiego?
Potrząsnął głową. Winda wjechała wolno na jego piętro i drzwi się otworzyły. Przypomniał sobie ostatnią kobietę, z którą tu był: wysoką piękność, która lubiła skórę i łóżkowe wygibasy. Nie wychodzili z domu przez
trzy dni. Chciałby, żeby tak samo było z Isabellą, ale to było niemożliwe. Przynajmniej dzisiaj. Chciała przejażdżki na harleyu. Musiał jej to dać. To była jej fantazja.
Bella zasługiwała na to, by wcielić ją w życie. A że w tym samym czasie dostawał to, czego on chciał?
Symetria. To właśnie było to. Idealna symetria.
Poszli korytarzem, mijając jego mieszkanie, i skierowali się do mieszkania Shawna i Billa. Zapukał głośno, ponieważ obaj staruszkowie byli głusi jak pień.
Bella dalej obserwowała go w milczeniu. O czym myślała? Niełatwo było czytać z wyrazu jej twarzy, co czyniło rzecz o wiele bardziej interesującą.
Odwrócił się, żeby znów zapukać, ale drzwi otworzyły się nagle i zastygł z podniesioną pięścią. Bill otworzył szeroko oczy, tak jakby myślał, że Edward chce mu
przyłożyć.
- Dobrze, już dobrze - powiedział. - Zadzwonię po hydraulika.
Edward roześmiał się. Z pewnością staruszkowie byli głusi i upierdliwi, ale zawsze go rozbrajali.
- Bill, chciałbym ci przedstawić Isabellę.
Bill przeniósł wzrok na dziewczynę i uśmiechnął się tak szeroko, że Edward zobaczył jego mostek dentystyczny.
- Isabello? Miło cię poznać. - Zrobił krok do tyłu, otwierając szerzej drzwi. - Wejdźcie, proszę. Nie zwracajcie uwagi na zapach. Shawn robi peklowaną wołowinę
z kapustą. I tak nie mogę tego jeść. Dostaję rozstroju żołądka, a wtedy to on narzeka na zapach.
- Bill, staruszku - powiedział Edward, wiedząc, że to, co powie, i tak nie ma żadnego znaczenia - oszczędź nam szczegółów.
Bill machnął ręką, jakby odganiał się od uporczywej muchy.
- Jesteśmy przyjaciółmi. Przyjaciele powinni sobie mówić o wszystkim.
Bella uśmiechnęła się do niego i to już mu wystarczyło.
Był oczarowany. Edward nie mógł go za to winić. Naprawdę ciężko było się nią nie zauroczyć teraz, kiedy już się nie ukrywała.
- Więc ty i Edward...? - Bill poruszył brwiami.
Bella pokraśniała, a Edward poczuł, że ma erekcję.
Zawsze tak reagował, kiedy jej policzki pokrywały się rumieńcem.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi - powiedziała.
Potem spojrzała na niego, jakby oczekiwała, że potwierdzi. Albo zaprzeczy.
- Już niedługo - powiedział, ściszając głos, żeby Bill nie był w stanie go usłyszeć. Bella jednak nie wiedziała, że Bill jest głuchy jak pień, i poczerwieniała jeszcze
bardziej.
Bill popatrzył na niego, mrużąc oczy.
- Co?
- Naprawić ci zlew?
Wzdychając ciężko, Bill potrząsnął głową i poprowadził ich do kuchni.
Edward wciąż trzymał Bellę za rękę. Ścisnął ją mocniej, kiedy natknęli się na Shawna stojącego przy kuchence.
Staruszek miał na sobie fartuszek z napisem ''Pocałuj kucharza''.
- Zobacz, kogo Edward przyprowadził - powiedział Bill. - Ma na imię Bella.
Shawn ledwie rzucił na nią okiem, po czym skinął głową.
- Ładna. Naprawdę ładna. - Nachmurzył się, patrząc na Edwarda. - Z takimi właśnie dziewczynami powinieneś się umawiać.
- Dobra, dobra. - Edward dotknął policzka Isabelli. - Nie słuchaj ich.
- Dlaczego?
- Dlatego, że obaj mają nierówno pod sufitem.
- Wszystko słyszałem - powiedział Shawn. Położył ręce na biodrach. - Tylko dlatego, że nie boimy się mówić ci prawdy prosto w oczy...
Edward pocałował Bellę delikatnie w usta.
- To nie potrwa długo.
Podszedł do zlewu, otworzył szafkę pod nim i wyjął klucz francuski, a potem usiadł na podłodze. Sieć wodno-kanalizacyjna szwankowała w całym budynku, ale w mieszkaniu Shawna było z tym najgorzej. Edward musiał przetykać mu zlew przynajmniej kilka razy w miesiącu.
Gospodarz domu obiecał coś z tym zrobić, ale na obietnicy się skończyło.
Położył się na plecach i zaczął manewrować pod rurami, zanim udało mu się dobrze przyłożyć klucz. Na szczęście zajmie mu to najwyżej pięć minut. Gdyby musiał czekać dłużej na dotyk rąk Isabelli pod swoją
koszulą, pewnie by tego nie przeżył. Mógł z tego miejsca patrzeć na jej nogi. Widok ten nie powinien przyspieszyć bicia jego serca, a jednak przyspieszył. Na miłość boską, to przecież tylko jej nogi, i to w dżinsach. Potrzebował natychmiastowej pomocy, ale tymczasem musiał naprawić tę cholerną rurę.
- Bella - powiedział Shawn. - Śliczne imię dla ślicznej dziewczyny.
- Dziękuję.
- Czym się zajmujesz, złotko?
- Kończę studia.
- A co takiego...
Garnek na kuchence musiał zaczął kipieć, bo Shawn przerwał nagle i przez następne kilka chwil słychać było tylko jego przekleństwa i skwierczenie tłuszczu. Edward skoncentrował się na rurach, zaczął odkręcać nakrętkę, a potem uświadomił sobie, że nie wziął wiadra.
- Isabello?
Pochyliła się i widział teraz jej twarz. Cholera! Musi się pospieszyć.
- Mogłabyś podać mi wiadro? Shawn pokaże ci, gdzie jest.
Wycofała się, a on zmienił zdanie co do tego, dokąd może ją zabrać. Wcześniej myślał o Long Island - a dokładniej o Port Washington. Przepiękne miasto nad oceanem ze wspaniałymi restauracjami. Ale było tam za dużo ludzi. Znał miejsce na północy stanu, które mogło im zapewnić o wiele więcej spokoju. Mały pensjonat w Woodstock, gdzie spędził weekend jakiś rok temu.
Tak. Tam będzie o wiele lepiej.
- Proszę.
Znów się pochyliła, podając mu wiadro. Nie mógł go wziąć, dopóki nie przewrócił się na prawy bok. Podał jej klucz, wziął wiadro i podstawił je pod rurę. Odkręcił do końca nakrętkę i szybko wyczyścił. Wyciągając szyję, widział tylko jej nogi.
- Masz ten klucz?
- Tak.
Pochyliła się i w tym momencie klucz wyśliznął się jej z ręki i wylądował na jego klejnotach. Aż go skręciło z bólu. Walnął czołem w rurę, upuszczając na nogi wiadro z nieczystościami.
- O Boże. - Bella ukucnęła przy nim. - Przepraszam.
Nie mógł w tej chwili powiedzieć jej, że wszystko jest w porządku. Nie wtedy, gdy był unieruchomiony. Nie wtedy, gdy słyszał, jak Bill i Shawn śmieją się niczym
hieny. Dlaczego ten klucz musiał upaść właśnie tam? Zalała go następna fala bólu i zaczął się modlić, żeby mu się nic nie stało...
- Edward? Nic ci nie jest? O Boże. Nie wierzę, że to zrobiłam.
- W porządku - wymamrotał przez zaciśnięte zęby.
Podniósł klucz z podłogi i podał jej wiadro.
Wzięła je, ale nie przestała mu się przyglądać. Jej troska wzruszyłaby go, gdyby nie to, że miał szczerą chęć zwinąć się w kłębek i zapłakać. Użył całej siły woli, żeby skończyć robotę pod zlewem, mimo przemoczonych dżinsów, które, jak się przekonał, śmierdziały niczym tygodniowa ryba. Kiedy rura była już naprawiona, wynurzył się spod zlewu i usiadł. Nie był jeszcze gotowy, by wstać.
Bella przykucnęła przy nim
- Ojej! - Dotknęła guza na jego czole.
- Au!
Natychmiast cofnęła rękę.
- Przepraszam. Nie chciałam.
Przytaknął, zadowolony, że głowa boli go teraz bardziej niż krocze.
Bella wstała i podeszła do zamrażarki. Shawn podał jej ściereczkę, a ona owinęła nią pełną garść lodu. Potem wróciła i przyłożyła mu ścierkę do siniaka.
- Oj!
- Przepraszam.
- Nie masz za co...
- Ale to moja wina.
- To był wypadek. - Poruszył się, nie będąc w stanie powstrzymać grymasu bólu.
Bella potrząsnęła głową, po czym znienacka przyłożyła ściereczkę do jego krocza.
Skrzywił się. Oderwała rękę. Shawn i Bill znów wybuchnęli śmiechem.
- Nie przykładaj tam lodu - powiedział Bill. - Nie wiesz, co się stanie?
Odwróciła się do niego.
- Co?
Bill roześmiał się jeszcze głośniej, uderzając rękami o kuchenny blat.
- Skurczy się. A jeśli zamierzasz zrobić z nim to, co myślę, jego ekwipunek musi działać jak należy.
Rumieniec Belli spowodował, że Edward poczuł się lepiej. Jeszcze nie dobrze, ale już lepiej.
- Hej - wyszeptał. - Chodź tutaj.
Wciąż zmieszana, usiadła obok niego. Chciałby przyciągnąć ją bliżej, wziąć w ramiona, ale w jego obecnym stanie nie był to najlepszy pomysł. Mógł co najwyżej zamoczyć ją, a wtedy oboje będą śmierdzieć jak śnięte karpie.
- Przepraszam.
- Wystarczy już tych przeprosin, nic mi nie jest.
Kątem oka dostrzegł Shawna wyciągającego Billa z kuchni. Prawdziwy cud.
- Nieprawda. O mało nie zrobiłam z ciebie kaleki.
Dotknął palcem jej brody.
- Mogę cię zapewnić, że zniszczenia nie są całkowite.
Odprężyła się i na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Dzisiaj już chyba nici z przejażdżki.
- Dlaczego? - spytał.
Dźwignął się i skrzywił, gdy poczuł ból w kroczu, co stanowiło aż nadto wyraźną odpowiedź na to pytanie.
Dwie godziny na motorze? Z nią? Zostałby niechybnie kaleką.
- Właśnie dlatego - powiedziała.
Skinął głową.
- Może jednak kiedy indziej...
Wzięła go za rękę i uniosła ją do swoich ust, składając delikatny pocałunek na jego dłoni. To zapoczątkowało reakcję łańcuchową, której nie mógł zatrzymać. Wyrwał rękę i pocałował Bellę. Łagodnie, kojąco. Przynajmniej na początku. Ale kiedy poczuł jej ciepły język dotykający jego dolnej wargi, poddał się. Otworzył usta i zaczęli się badać szybkimi ruchami języków. Jęknął, kiedy ugryzła go w wargę, a kiedy dostał się do środka jej słodkich ust, ona zakwiliła. Malutka część jego umysłu zarejestrowała, że był w pełni sprawny, chociaż poczuł pulsowanie zupełnie innego rodzaju niż zwykle i choć nie był właściwie ranny, to nie czuł się dobrze. Ale, do cholery, chciał ją mieć. I to teraz. Właśnie teraz. Na podłodze w mieszkaniu sąsiadów. Zanurzył palce w łagodnym jedwabiu jej włosów, a potem przeniósł je na jej ramię. Zadrżała, gdy pogłębił pocałunek i przebiegł dłonią w dół, zatrzymując się dopiero u szczytu jej piersi.
Złapała oddech, a on zamarł, ale kiedy zaczęła ssać koniuszek jego języka, odetchnął z ulgą. Objąwszy jej pierś, wyczuł twardy sutek, nawet przez sweter i stanik. Najwyraźniej ona też była podniecona. Delikatnie naparł na jej ciało, sprawiając, że jęknęła.
- No dobra, wy dwoje - dobiegł skądś głos Shawna. - Znajdźcie sobie jakiś pokój. Muszę dokończyć gotowanie.
Ugryzła go. Edward krzyknął, czując raptowne pieczenie.
Bella oderwała się od niego.
- To tylko ja - powiedział Shawn, podchodząc do kuchenki. - Mnie się nie musisz wstydzić.
- Przepraszam - powiedziała do Edwarda. - Nie do wiary, że też zrobiłam coś takiego!
Edward dotknął palcem języka. Ani śladu krwi. Ból znacznie zmalał, na tyle, by mógł go zignorować i zająć się Bellą.
- W porządku - powiedział.
- Wcale nie.
Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Kotku, musisz wstać - wyszeptał najłagodniej, jak mógł.
- Wiem - powiedziała, ale się nie poruszyła.
Shawn potrząsnął drewnianą łyżką w kierunku zlewu.
- Nie wygłupiaj się, Isabello. Nic mu nie będzie. Jestem pewien, że był gryziony w gorszych miejscach.
Edward spiorunował go wzrokiem, jakby to mogło spowodować, że stary się zamknie.
- No dobrze, moja droga - powiedział Shawn, kompletnie ignorując Edwarda. - Muszę ci teraz zadać kilka pytań. Pytanie pierwsze: umiesz gotować?
Podziałało. Zaczęła się odprężać. Skinęła głową.
- A co jest twoją specjalnością?
Zamrugała kilka razy.
- Hm... bo ja wiem... robię dobrą lasagnę.
Shawn skinął głową, a podejrzenia Edwarda wzrosły.
Dokąd zmierzał jego sąsiad?
- Pytanie numer dwa: lubisz czytać?
- Bardzo.
- To dobrze. Bo on jest molem książkowym. A do tego pisarzem. Sama go o to zapytaj, kiedy stąd wyjdziecie.
Edward próbował wstać, ignorując ból, gotów powiedzieć Shawnowi, żeby pilnował własnych interesów, ale poczuł na swojej nodze rękę Isabelli i Shawn uszedł z życiem. Cholerny plotkarz.
Bella zmarszczyła brwi i Edward uśmiechnął się, nie chcąc, żeby pomyślała, że to na nią jest zły.
Odwrócił się do Shawna.
- Musimy już iść.
Shawn podszedł i cmoknął Bellę w czoło.
- Uważaj na siebie, moje dziecko.
- Czy ja też mogę pana o coś zapytać?
- Oczywiście.
- Rozumiem, dlaczego chciał pan wiedzieć, czy lubię czytać. Ale dlaczego pytał pan, czy umiem gotować?
- Dlatego, że lubię dobrze zjeść. A Edward jest beznadziejnym kucharzem.
Edward przyglądał jej się, gdy zaczęła się głośno śmiać.
Kiedy się śmiała, odmieniała się. Rozjaśniała się, zaczynała błyszczeć. Jej swobodny i słodki śmiech mówił najwięcej o jej wnętrzu. Była jak brylant. A on chciał zbadać każdą z jego ścianek.
Bella pomachała ręką do zamykającego drzwi Billa.
- Są bardzo mili.
Edward skinął głową.
- Byli przyjaciółmi mojego dziadka.
- Byli?
Wziął ją za rękę, prowadząc ją z powrotem w kierunku windy, ale zwolnił, gdy doszli do jego mieszkania.
- Umarł kilka miesięcy temu. To było jego mieszkanie.
- Byliście sobie bliscy?
- Tak. Naprawdę bliscy. Był... wspaniały. Spodobałby ci się.
Bella wyczuła różnicę w jego głosie, chociaż wyraz jego twarzy nie uległ zmianie. Skrywał swoje uczucia.
Oskarżał ją o to, że chce być niewidzialna - ale czy nie był prawie taki sam? Podczas gdy ona ukrywała się za workowatymi swetrami i spódnicami, on ukrywał się za skórzaną kurtką i maską twardziela.
Kochał swojego dziadka. Pomagał starszym sąsiadom.
Nie spodziewała się tego po nim, ale musiała przyznać, że bardzo jej się to podobało. Była przygotowana na to, że może się okazać samolubnym skurczybykiem. Przystojni mężczyźni zwykle są aroganccy ponad miarę. Może i Edward miał chwile arogancji, ale jego uczynki były wielkoduszne. Shawn powiedział, że Edward jest pisarzem.
Jego reakcja na słowa staruszka zaintrygowała ją. Zbada to później. Jeśli w ogóle będzie jakieś ,,później''.
Niezależnie od tego, czy była przed nimi jakaś przyszłość, czy nie, musiała przeczytać to, co napisał.
Jednego była pewna: był wykształcony, błyskotliwy i elokwentny. Mieszanka wybuchowa.
- Chodź - powiedział, ciągnąc ją za rękę. - Muszę się przebrać.
Są ludzie, którzy nie wierzą w przeznaczenie. Głupcy.
Coś musiało przywieść Isabellę do jego mieszkania, gdzie podeszła natychmiast do regału z książkami, który stał w prostej linii z lustrem w jego sypialni... gdzie widać było jego odbicie, gdy się rozbierał. Och, i nie
można też pominąć milczeniem faktu, że to przez nią się rozbierał.
Dla czegoś takiego warto było oberwać kluczem. Nic innego nie przychodziło mu w tej chwili do głowy.
Przyglądała się badawczo półkom, a on usiłował sobie przypomnieć, gdzie położył swoją książkę. Chyba pod czymś, tak że powinna być bezpieczna. Choć gdyby ją znalazła, może odwróciłaby się do sypialni. Spojrzała przez hol. W lustro.
Ustawił się tak, żeby mogła widzieć tylko jego odbicie. On ją też mógł widzieć, ale musiał być ostrożny, żeby nie złapała jego spojrzenia, bo domyśli się, że to nie przypadek.
Zzuł buty, rzucił kurtkę na łóżko. Potem rozpiął koszulę, uwalniając się od niej tak szybko, jak to tylko możliwe. Mogła spojrzeć na niego w każdej chwili, więc musiał być przygotowany.
Kiedy przeszedł do paska, zatrzymał się. W jej fantazji facet był już nagi, kiedy na niego spojrzała.
Może jednak seksowniej to wypadnie, jeśli przyłapie go w połowie rozbierania się.
Pieprzyć to. To ona napisała scenariusz. On miał tylko odegrać swoją rolę. Rozpiął dżinsy i zdjął je, równocześnie ściągając bokserki.
I oto był nagi. I cholernie szczęśliwy z tego powodu.
Spojrzał w lustro. Cholera. Gdzie ona się podziała?
W porządku. Nie pobiegła z krzykiem do drzwi.
Wciąż pochłonięta była bez reszty oglądaniem jego książek.
A jeśli się nie odwróci? Jak długo miał tak stać? Nogi miał wciąż mokre...
Zaklął pod nosem i poszedł do łazienki. Fantazja fantazją, ale gdyby przeszła przez hol i uklękła przed nim, zzieleniałaby momentalnie, tak bardzo śmierdział.
Przeznaczenie przeznaczeniem, ale o szczegóły musiał jednak zatroszczyć się sam.
Umył się szybko, wytarł jeszcze szybciej i zajął z powrotem miejsce przed lustrem. Jego penis jednak był teraz sflaczały, a to nie było dobrze.
Nie to, że nieładnie wyglądał, ale skoro w fantazji Isabelli był twardy, to Edward chciał, żeby był twardy.
Spojrzał na jej odbicie. Dostrzegła jakąś interesującą ją książkę na górnej półce. Gdy sięgała po nią, sweter podjechał jej do góry, odsłaniając smakowitą pupę.
Cóż, to załatwiało problem. Teraz musiała już tylko spojrzeć. Chciał, żeby zrobiła to spontanicznie. Wpatrzył się w nią z całych sił, żeby przyciągnąć jej wzrok.
Po kilku chwilach przeniósł spojrzenie na swoje odbicie i obrócił się trochę na prawo. Wciągnął brzuch.
Przebiegł dłonią po włosach. Potem zamarł, bo uświadomił sobie, że może właśnie na niego patrzeć.
Zamknął oczy, przeklinając sam siebie, że taki z niego osioł. Przesunął się, nie będąc nawet pewien, gdzie stanąć, co robić. O tym nie pomyślał. Jeśli przyłapała go na tym, że przyglądał się jej odbiciu, wszystko mogło wziąć w łeb. Mogła pomyśleć, że jest zboczeńcem i zniknąć stąd w mgnieniu oka. Będzie miał szczęście, jeśli nie zadzwoni na policję. Ale jeśli nie mógł na nią patrzeć, skąd miał wiedzieć, czy ona patrzy na niego?
Jego zaimprowizowany plan runął. Czas zakończyć tę zabawę, wycofać się i zacząć myśleć, co zrobić z panną Isabella, gdy już będzie ubrany.
Kiedy podniósł wzrok, zrozumiał jednak, że jest już za późno. W lustrze ujrzał wpatrującą się w niego parę wystraszonych zielonych oczu.
Rozdział ósmy
Bella zamarła. Nagi. On był nagi. Zupełnie nagi.
Tak nagi, że widziała jego... o Boże! Gdy tak patrzyła, niezdolna, by poruszyć mięśniem, on zaczął rosnąć. To było tak, jakby patrzyła na napełniający się rękaw powietrzny.
Musiała stąd iść. Teraz. Natychmiast.
Podniosła wzrok i popatrzyła mu w oczy. Czekoladowo brązowe oczy. Świetnie ukształtowane, ostre rysy...
Prosta linia ramion, umięśnione ręce, pięknie uformowane, gładka pierś oszpecona jedynie przez cienką bliznę wiodącą od prawego ramienia. Szczupłe biodra i płaski brzuch. Linia ciemnych włosów biegnąca poniżej brzucha i rozszerzająca się tam, gdzie wznosił się jego członek.
Ten mężczyzna był dziełem sztuki. Złota skóra i naprężone mięśnie. Kontrolowana siła i dzikie męskie piękno.
I był prawdziwy. Nie wymarzony. A może był spełnieniem marzeń? Nie była już pewna. Zresztą, nieważne. Wszystko, czego chciała, to wejść do jego pokoju. Dotknąć go. Upaść na kolana i...
Zrobiła krok.
Jego usta rozwarły się, a pierś podniosła, gdy nabrał głęboko powietrza.
Zrobiła następny krok, oderwała wzrok od jego oczu i przeniosła go na jego pierś, a potem na jego ciemny, gruby...
O Boże! Co ona wyprawia? Rzuciła się do drzwi.
Położyła już rękę na klamce, gdy usłyszała, jak wypowiada jej imię. Nie mogła tu zostać ani chwili dłużej. Nigdy go już nie zobaczy...
Otworzyła drzwi, wypadła na korytarz i wcisnęła guzik windy.
- Isabello.
Odwróciła się. Stał w drzwiach, zasłaniając krocze koszulą. Jego pierś unosiła się ciężko, wzrok miał zmieszany.
Jasne, że jego wzrok był zmieszany. W końcu widziała go nagiego. Co prawda całowali się, ale... o Boże.
- Isabello, nie odchodź. Przepraszam cię.
Gdzie ta głupia winda? Jeszcze raz wcisnęła guzik.
- To ja przepraszam - powiedziała ze wzrokiem wbitym w drzwi. - Nie wiedziałam. Nie spojrzałabym, gdybym wiedziała.
Jej twarz o mało nie zapaliła się od czerwieni. Nie mogła w to uwierzyć. Najpierw o mało nie zmiażdżyła jego klejnotów kluczem, a teraz to. I mało brakowało, a by do niego podeszła.
Położył jej rękę na ramieniu.
- Isabello, poczekaj.
Popatrzyła na niego. Wciąż był nagi. Tylko koszula zasłaniała jego męskość. W korytarzu. Jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.
- Wróćmy do środka. Ubiorę się. To nic wielkiego.
Zerknęła przez palce.
- Nic wielkiego? Chyba bym umarła.
Uśmiechnął się.
- Ja nie.
Trzymała powieki zaciśnięte.
- Ale ze mnie idiotka, prawda?
- Nie, nieprawda.
- A właśnie że tak. Mam dwadzieścia cztery lata. Nie powinnam wpadać w histerię na widok nagiego mężczyzny.
- Zaskoczyłem cię, to wszystko.
Opuściła ręce. Otworzyła oczy i napotkała jego spojrzenie. Wyglądał na przejętego. Westchnęła.
- Przepraszam. Wszystko zepsułam.
- Nieprawda. Chodź, napijemy się kawy.
Potrząsnęła głową.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
Jak mu to wyjaśnić? Najpierw zobaczyła go nagiego, potem zachowała się jak dziecko. Spieprzyła to po mistrzowsku.
- Muszę iść.
Ścisnął jej ramię.
- Wróć. Włożę spodnie. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
- Myślałam, że będziesz zmykał, gdzie pieprz rośnie. Po tym wszystkim, co dziś zrobiłam...
- Przynajmniej mamy za sobą ten niezręczny etap, kiedy się po raz pierwszy przed kimś rozbierasz - w każdym razie, jeśli o mnie chodzi.
Uśmiechnęła się wbrew sobie.
- Nie dość, że stoisz w korytarzu z gołym tyłkiem, to jeszcze żarty się ciebie trzymają.
- Zapewniam cię, że wszyscy na tym piętrze mieli już okazję widzieć męski tyłek.
Zachichotała.
- Założę się jednak, że nie wszyscy mieli okazję widzieć twój tyłek.
- Chyba nie. Chociaż pamiętam pewnego sylwestra, gdy...
Jej ramiona rozluźniły się, a rumieniec zszedł jej z twarzy.
- Naprawdę muszę już iść. Mam jeszcze trochę nauki, a jutro pracuję.
Patrzył na nią przez chwilę.
- Gdzie?
- W bibliotece uniwersyteckiej.
Uśmiechnął się, jakby chciał powiedzieć: ,,oczywiście''.
Bella skrzywiła się.
- Dobrze, możesz iść. Ale tylko dlatego, że musisz się uczyć.
Winda zatrzymała się i zadzwoniła. Bella popatrzyła na otwierające się drzwi, a potem odwróciła się do Edwarda.
- Dziękuję za bardzo interesujący dzień.
Roześmiał się.
- Następnym razem może po prostu pójdziemy do kina albo co. Bo będzie następny raz, prawda? - zapytał, poważniejąc nagle.
Skinęła głową.
- Obiecałam ci tydzień.
- To dobrze. - Przyciągnął ją do siebie i pocałował delikatnie w usta. Jej piersi dotknęły jego nagiego torsu.
- Och, Isabello. Jesteś jedyna w swoim rodzaju.
- Oględnie mówiąc. - Weszła do windy, ale przyłożyła rękę do guzika blokującego drzwi. - Do widzenia.
- Ucz się pilnie.
Odwrócił się i skierował do swoich drzwi. Jej wzrok spoczął na jego tyłku.
Zamknęła usta, żeby nie jęknąć. Był to najwspanialszy widok w dziejach świata: długie, umięśnione nogi, jędrne, doskonale ukształtowane pośladki, atletyczne plecy i barki, ciemne włosy spadające na kark...
Zwolniła guzik windy i jęknęła.
Jego śmiech dotarł do środka, jeszcze zanim drzwi się zamknęły.
Edward siedział w fotelu z nogami na biurku i klawiaturą na kolanach. Właśnie zalogował się do ,,Prawdziwych Zwierzeń'' i przeglądał wcześniejsze poczty Grzecznej Dziewczynki.
Minęły już dwa dni, odkąd ją ostatni raz widział. Dwa dni myślenia o niej, puszczania w umyśle wciąż tej samej taśmy, tej, na której ona patrzy na niego, a jej oczy stają się duże, wzrok gorący, a usta otwierają się
odrobinę i robi dwa kroki w jego stronę, jakby straciła nad sobą kontrolę...
To nie była pomyłka. To było pouczające doświadczenie. Teraz wiedział o Isabelli znacznie więcej. Przede wszystkim o różnicy pomiędzy jej fantazjami a rzeczywistością.
Musi się do tego dostosować.
Zaraz wyjdzie. Była w kawiarence. Emm zadzwonił do niego z tą informacją; w zamian spodziewał się naprawy hamulców w swoim motorze. Uczciwa transakcja.
Emmet powiedział, że miała dziś na sobie dżinsy, ale wróciła do rozpinanego swetra. I włosy miała podpięte do góry. Trzy kroki do przodu, dwa kroki w tył.
Tym razem powinno być inaczej. Bardziej intelektualnie.
Ale nie miał zamiaru wypuścić jej z rąk. Kobieta ukryta w niej potrzebowała uwagi tak bardzo, że to przerażało resztę jej osobowości. Widział to w jej oczach, w sposobie, w jaki dotykała tyłu szyi.
Musiała się czuć odprężona. Ufać mu. Na tym powinien się teraz skupić. Zaufanie. Różne rodzaje zaufania.
Otworzył pocztę, której jeszcze nie czytał. Napisaną wczoraj. Odłożył klawiaturę na bok, zabrał nogi z biurka i pochylił się nad monitorem.
„Pocałował mnie. Cudowna chwila. Chwila pełna życia.
Przeraża mnie i jednocześnie przyciąga do siebie tak, że nie
mogę od niego uciec. Przypomina mi to Draculę. Książkę, nie
filmy. Ta seksualna moc, którą pozbawiał swe ofiary siły
i wolności wyboru. Osoba postronna mogłaby powiedzieć, że
wpadały one w jego ramiona z własnej woli, pragnąc jego
śmiertelnego dotyku. Ale nim robiły pierwszy krok, stawały
się bezradne. Rzucał na nie zaklęcie, a może to jego pożądanie
było tak wielkie, że po prostu nie miały wyboru.
Chcę mieć wybór. Chcę widzieć J. takim, jakim jest, a nie
Grzeczna dziewczynka i zły chłopak 111
takim, jakim chcę, żeby był. Ale nie wiem, czy nie jest już za
późno. Czyta we mnie jak w otwartej książce. Dotyka
najgłębiej ukrytych części mnie i sprawia, że głupieję, kiedy
jestem przy nim.
Nie zadzwonił, ale wiem, że zadzwoni. Minął dopiero
dzień. Zadzwoni jutro.”
Edward przeczytał ten tekst dwa razy. Miał dużo do przemyślenia. Zastanawiał się, kto na kogo rzucił tu zaklęcie. To straszne, jak bardzo ta kobieta zdominowała jego życie. Pracował, rozmawiał przez telefon, przygotowywał jakieś materiały do swego portfolio, zupełnie jak w normalnym życiu - tyle że to nie było normalne życie.
Ona była tam cały czas. Nawet wtedy, gdy był najbardziej zajęty, skrywała się gdzieś w zakamarkach jego umysłu, nigdy naprawdę nie znikając z pola widzenia. A gdy nic nie robił, rozkwitała w jego umyśle, by zawładnąć jego myślami, jego zmysłami. Problem tkwił teraz w tym, jak to rozegrać do końca. To zależało nie tyle od niej, ile od planu. Wiadomo: koniec wieńczy dzieło. Musiał ją zobaczyć, kiedy odrzuci
zahamowania, przepisy i reguły. To będzie jak ten jeden krok i jej otwarte usta, gdy zobaczyła go nagiego.
Zjechał myszką w dół monitora. Jeszcze jedna poczta, napisana tego samego dnia.
„W swoich marzeniach podeszłam do niego. On był nagi,
a ja podeszłam. To było spełnienie moich najskrytszych
pragnień. Jak to się stało? Dopóki znów nie przeczytałam tej
poczty, nie uświadamiałam sobie, że to, co się wydarzyło
w mieszkaniu E., było prawie dokładnie tym, co opisałam rok
temu, zanim go poznałam.
To przerażające. I cudowne zarazem. To sprawia, że nie
mogę się doczekać, co będzie dalej. Zastanawiam się, czy
powinnam zadzwonić. Nie wiem. Mam tak małe doświadczenie
z mężczyznami. Nie zastanawiam się nad tym za
bardzo, tyle że to podkopuje moją pewność siebie, która i tak
nie jest zbyt duża. To, co mi się zdarzyło z E., wcale jej nie
podbudowuje. Cóż, może częściowo. Wtedy, gdy patrzy na
mnie, jakby chciał się na mnie rzucić. I kiedy mnie całuje.
W mojej fantazji on całował mnie, a ja byłam ubrana,
podczas gdy on był nagi, i mogłam go dotykać wszędzie tam,
gdzie tylko chciałam - jego piersi, sutków. Wzięłam jego
twardy członek do ręki, a potem do ust. Zaoferował mi go, a ja
go wzięłam. Samolubnie. Lekceważąc jego potrzeby.
To było wspaniałe.
To w niczym nie przypominało mojego życia.”
Edward wiedział dokładnie, co miała na myśli. To nie było
również jego życie. To było coś lepszego.
Wylogował się, zaniósł kubek po kawie do zlewu, wziął kurtkę i wyszedł.
Rozdział dziewiąty
W chwili gdy Edward stanął w drzwiach, Bella podniosła wzrok. Jak zwykle zrobili to wszyscy w kawiarence.
Oczywiście poczerwieniała i spuściła oczy, ale tylko na chwilę. Musiała wiedzieć, czy to jej szukał i czy uśmiechnął się na jej widok. Czy jej jeszcze pragnął.
Jej wzrok powędrował w górę jego czarnych dżinsów, zatrzymując się na rozporku. Nie, to tylko jej wyobraźnia. Nawet jeśli było tam wybrzuszenie, to nic nie znaczyło. Miał na sobie szarą koszulkę, cokolwiek staroświecką i trochę obcisłą, a także - jak zwykle - skórzaną kurtkę. Ładnie się prezentował. Bardzo ładnie. W końcu odważyła się spojrzeć mu w twarz. Usmiechał się do niej.
Nie zwracał już uwagi na nikogo więcej i w jego oczach ujrzała głód. Z każdym jego krokiem rosło jej podniecenie, umiejscawiając się w końcu pomiędzy udami. Znała już teraz jego ciało. Widziała jego tors, biodra.
Widziała to wszystko i to było oszałamiające. To nie była już wiedza teoretyczna. Stawka była większa. Nie mogła zaprzeczyć, że jej pożądał, co czyniło jej pożądanie czymś prawie nie do wytrzymania.
Dotarł do jej biurka, przyciągnął fotel z sąsiedniego stanowiska i usiadł na nim. Dotknął kolanem jej nogi, sprawiając, że zrobiło jej się gorąco.
- Witaj, aniele.
Jeszcze bardziej poczerwieniała.
- Cześć.
- Uczysz się?
Skinęła głową.
- Zbliża się termin oddania pracy.
- Szkoda.
- Dlaczego?
- Dlatego, że chcę cię stąd zabrać.
Serce jej zatrzepotało.
- Naprawdę?
Skinął głową. Już się nie uśmiechał, a jego spojrzenie mówiło, że chce zrobić o wiele więcej, niż tylko ją stąd zabrać.
- A dokąd?
- Zobaczysz.
- Ale ja muszę się uczyć.
- Dobrze.
Zmarszczyła brwi. Co za tupet - siedział tu ot, tak sobie, jak gdyby nigdy nic, z zadowoloną miną. Powinna powiedzieć mu, żeby sobie poszedł, żeby wiedział, że nie jest gliną, którą może dowolnie kształtować w swoich rękach. Nawet jeśli nią jest.
Prawie odruchowo dotknęła myszki. Zapisała zmiany i przegrała plik na dyskietkę. Kiedy odwróciła się znów do niego, stał z wyciągniętą ręką.
Podała mu dłoń, pozwalając się podnieść. Nie puścił jej, kiedy stanęła tuż przy nim. Jego bliskość powodowała, że trudno jej było oddychać. Jego ciepły oddech pieścił jej policzek. Odwróciła głowę, żeby popatrzeć mu prosto w oczy.
Nie uświadamiała sobie, że pragnie pocałunku, dopóki nie dotknął ustami jej ust. Cofnął się po szybkim liźnięciu językiem jej dolnej wargi.
- Chodź - szepnął.
Wzięła torebkę i poszła za nim, usiłując sobie przypomnieć, czy na pewno się wylogowała.
Motocykl stał przy krawężniku. Podał jej kask, a potem zmarszczył brwi.
- Co się stało?
- Nie masz kurtki?
- Po skończeniu pracy zamierzałam wrócić do domu.
- Jak daleko mieszkasz?
- Kilka przecznic stąd.
Włożył kask, wsiadł na motor i poczekał, aż ona zrobi to samo. Zawahała się, a on przekrzywił głowę.
Było już chłodno. Byłoby zupełną głupotą przeziębić się tylko dlatego, że nie chciała, by Edward poznał jej współlokatorki. Podała mu swój adres, chociaż miała przeczucie, że robi błąd.
Budynek był równie nijaki, jak większość budynków w Nowym Jorku. Pięć pięter, bez portiera. To nie wróżyło nic dobrego. Edward zaparkował i, po włożeniu do kieszeni kluczyków, skierował się do drzwi. Bella
jednak zawahała się.
- Co się stało?
- Nie, nic.
Posłała mu wymuszony uśmiech, który dowodził, że kłamała, po czym wpuściła go do środka. Winda w jej domu pracowała cicho i pachniała cytrynami, co było miłą odmianą po zapachu mokrego psa, do którego był przyzwyczajony. Zatrzymali się na drugim piętrze i skierowali do drugich drzwi po prawej stronie.
Po potyczce z trzema zamkami udało jej się szczęśliwie otworzyć drzwi i muzyka uderzyła go prosto w pierś. Głośna muzyka. A więc nie mieszkała sama.
- Wejdź - powiedziała, krzywiąc się od dudniącego rytmu. - Moje koleżanki lubią testować granice ludzkiej
wytrzymałości na dźwięk.
- Słyszę.
- Poczekaj chwilkę.
Musiała to wykrzyczeć ponad dudniącym basem.
Z pełną rezygnacji miną poszła w głąb mieszkania i zniknęła za drzwiami.
Edward rozejrzał się. Mieszkanie nie było takie złe, jak na warunki mieszkaniowe na Manhattanie. Był tu nawet salon i kuchnia. Niektórzy z jego znajomych studentów mieszkali w pudełkach na buty z wannami w kuchniach.
To mieszkanie było wręcz przestronne.
Widoczny tu był dotyk ręki Isabelli. Nie w butach na wysokim obcasie leżącychwbezładzie przy kanapie i nie w gazetach porozrzucanych po podłodze, ale w zasłonach - białych, z błękitnymi paskami, związanymi
atłasowymi wstążkami, i świeczkach przy fotelu. Jej dziełem musiała też być kompozycja kwiatowa nad kominkiem.
- Cześć.
Odwrócił się tam, skąd dobiegł go niski, kobiecy głos.
Z przedpokoju uśmiechała się do niego jakaś blondynka.
- Kto ty jesteś?
- Edward.
Jej śnieżnobiały uśmiech był wyraźnym zaproszeniem.
- A ja jestem Rose.
- Witaj.
Zaczęła iść w jego stronę, poruszając się w sposób, który mówił, że była świadoma swego ciała. Jej bluzka była na tyle obcisła, że podkreślała każde zaokrąglenie, ale zarazem na tyle duża, że nie można było jej właścicielki oskarżyć o obrazę moralności. Dżinsy miała opięte do granic możliwości. Tak. Wiedziała, co robi.
- Przyszedłeś tu z kimś czy to po prostu przeznaczenie?
Muzyka urwała się tak nagle, że cisza, która zapadła, była aż bolesna. Cisza pulsowała w uszach przez kilka chwil, a potem wróciła Bella w ciemnoniebieskim swetrze i dżinsach. Za nią wynurzyła się brunetka
w leginsach, bluzie i butach na obcasach.
- Hej, Rose, przedstaw mnie swojemu przyjacielowi.
- To nie jest mój przyjaciel - odparła blondynka, po czym dodała: - Niestety.
- Jestem Kathy - powiedziała dziewczyna w leginsach, wyciągając rękę. Miała długie, pomalowane na szkarłatny kolor paznokcie.
Potrząsnął jej ręką.
- Edward.
- Więc jak poznałeś Jess?
Spojrzał na Isabellę, a potem na Kathy.
- Jess?
- Nie przyszedłeś do...?
Podszedł do Belli i objął ją w pasie.
- Jesteś gotowa, kotku?
Spojrzenia jej współlokatorek powiedziały mu bardzo dużo. Nie wiedziały nic o Isabelli, żadna z nich. Był gotów się założyć, że nawet nie próbowały jej poznać.
Uśmiechnęła się do niego.
- Jeszcze tylko kurtka. - Zniknęła w przedpokoju.
- Przyszedłeś z Bellą? - spytała Rose.
- Tak, a bo co?
- Cóż, ja tylko... - Rose spojrzała błagalnie na Kathy.
- Ona nie umawia się za często.
- W takim razie szczęściarz ze mnie.
Kathy badała go wzrokiem, najwyraźniej zmieszana.
- Gdzie się poznaliście?
Nic go nie obchodziły te dziewczyny. ,,Dziewczyny'' to było słowo, które do nich pasowało, niezależnie od tego, w jakim były wieku.
- W kawiarence internetowej.
Kathy podeszła bliżej.
- Więc znacie się już jakiś czas?
- Wystarczająco długo.
Rose zaszła go od drugiej strony.
- Czy to te dżinsy to sprawiły? Wiesz, one są moje...
Podniósł brwi.
- Nie, to nie ma nic wspólnego z dżinsami.
- O kurczę!
- Tak. O kurczę!
Kątem oka zobaczył jakiś ruch i odwrócił się, by ujrzeć Isabellę z kurtką w ręce, stojącą w przedpokoju.
Zastanawiał się, jak wiele z tej rozmowy słyszała. I czy mu wierzy. To musiało być okropne mieszkać z tymi dwiema. Przeszedł przez pokój, wziął od niej kurtkę i pomógł ją jej włożyć. Potem otoczył ją ręką w pasie, żeby ją wyprowadzić.
Kathy odwróciła się do Belli.
- Powodzenia, dziewczyno.
Bella zarumieniła się, ale się nie zawahała.
Edward skinął głową do Rose, gdy ją mijali, i zachichotał, widząc jej zmieszanie.
Poprowadził Isabellę do drzwi, ale na progu zaczął ją całować i długo nie kończył. Uśmiechnął się, słysząc westchnienie wydobywające się z ust koleżanek Belli, gdy wychodzili na korytarz.
Sen trwał dalej, gdy Edward prowadził ją do motocykla. Dotykał jej w sposób, który odmieniał wszystko. To było tak, jakby jej zmysły były przez te wszystkie lata stępione, a teraz wystarczyło, żeby dotknął jej ręki albo pogłaskał ją po plecach, a kolory stawały się bardziej jaskrawe, zapachy bardziej ostre. Wiedziała, że to prosta reakcja chemiczna, ale chciała wierzyć, że to magia.
Wciąż nie mogła przejść do porządku dziennego nad reakcją swoich wpółlokatorek na Edwarda, chociaż myśl o tym nie sprawiała jej wielkiej przyjemności. Rozumiała, dlaczego nie mogły sobie wyobrazić jej z kimś takim jak on, bo sama nie mogła sobie tego wyobrazić. To trochę ją smuciło. To, że była tak pewna, że nikt tak cudowny nie może jej chcieć.
Jej poczucie własnej wartości wymagało leczenia. Edward wydawał się właściwym lekarstwem. Nawet gdy już zaczęli jechać, nie mogła się nadziwić, że zdołała poprawić kask i że trzymała go wystarczająco mocno, gdy wyjeżdżali na ulicę.
Zastanawiała się, dokąd ją zabiera. W jakieś ciche miejsce. Do hotelu? Sekretnej kryjówki? A co się stanie, kiedy już tam dojadą? Powiedział jej prosto w oczy, że chce się z nią kochać, i chociaż napełniało ją to strachem, nie mogła zaprzeczyć, że i ona tego pragnie.
Ale ledwo się znali. Jej staromodne przekonania wykluczały seks na drugiej randce. Nawet na dziesiątej.
Ciotka uważała, że przed ślubem nie powinna nawet myśleć o takich rzeczach. Nie zgadzała się z tym, chociaż ona i Kevin znali się już dobrą chwilę, zanim zdecydowali się pójść do łóżka. Oczywiście skończyło się to sromotną porażką.
Właśnie to napełniało ją największym przerażeniem w całej tej przygodzie z Edwardem. Od tamtej nocy minęło już tyle czasu, a ona wciąż zastanawiała się, co zrobiła wtedy źle. Jak mogła być tak mało podniecająca, że Kevin właściwie zasnął w trakcie.
Skoro nie wiedziała, co zrobiła nie tak, nieuchronnie znowu zrobi to samo. Myśl o Edwardzie zapadającym w sen podczas stosunku przyprawiała ją o dreszcze.
Odwrócił się pod ostrym kątem i jej ręce zacisnęły się ciaśniej wokół jego pasa. Cóż za niewiarygodne ciało. Nigdy nie była tak blisko z mężczyzną tak silnym i umięśnionym. On był jak gwiazdor filmowy albo
przynajmniej model z reklam Calvina Kleina.
Jechali w stronę dzielnicy willowej; ruch był nadspodziewanie duży w to chłodne, rześkie popołudnie.
Nic ją nie obchodziło, dokąd jadą ani jak szybko, bo już byław miejscu, o którym marzyła: była blisko niego.
Dotknęła go i natychmiast wyczuławnim napięcie. Jego mięśnie stężały, pierś podnosiła się i opadała gwałtownie.
Uchylał się i pędził pomiędzy taksówkami, limuzynami i autobusami, ale nieważne jak się starał, nie mógł uciec przed wszystkimi samochodami.
Zupełnie jakby ruch uliczny nie był już wystarczająco zły, kilka kropli deszczu spadło na osłonę jej kasku.
Zwolnili przed światłami. Pochyliła się do jego ucha.
- Edward, nie musimy tego zrobić dzisiaj.
Odwrócił głowę.
- Czego?
- Tego, co zaplanowałeś. Możemy to zrobić kiedy indziej.
Zmarszczył brwi.
- Chciałem cię tylko stąd zabrać.
Dotknęła palcem jego ust.
- Już to zrobiłeś.
Pocałował jej palce i jego uśmiech znów odmienił cały jej świat, zmieniając wszystko, co nie było Edwardem, w nijaką szarą breję.
- Poczekaj - powiedział, zakręcając.
Porzuciła spekulacje na temat tego, dokąd jadą i co będą tam robić. Nie chciała myśleć o przyszłości. Wystarczało jej to, co było teraz.
Rozdział dziesiąty
Zaparkował w wąziutkiej przestrzeni między limuzyną i beżowym volvo. Bella pozostała w bezruchu, nawet gdy zgasił silnik. Odwrócił do niej głowę. Wcale nie był zaskoczony, że jej oczy są szeroko otwarte, gdy
patrzy na budynek, przed którym się zatrzymali.
Muzeum Guggenheima było jednym z tych miejsc, o których Bella wspominała w swoich zapiskach.
Nigdy w nim nie była, a znajdowało się ono na szczycie listy miejsc, w których być chciała, wraz z Trump Plaza, Time Square w noc sylwestrową, Cloisters i Central Parkiem podczas dorocznego maratonu.
Sądząc z jej miny, trafił w dziesiątkę. Nie żeby obył się bez pomocy. Jej zapiski były dla niego czymś w rodzaju instrukcji obsługi. Stłumił uśmiech i spojrzał na nią.
- W środku jest jeszcze lepiej - powiedział.
Chociaż deszcz w dalszym ciągu ledwie kropił, mogło się to zmienić lada chwila. Sam nie miał nic przeciwko jeździe w deszczu, ale jej nie chciał na nią narażać.
Skinęła głową, jej oczy błyszczały z podniecenia.
Trudno uwierzyć, że nigdy tu nie była. Tu, w jednym z najsłynniejszych muzeów świata. Nie wiedział, co akurat jest wystawiane, i niewiele go to obchodziło. Nie przyjechał tu przecież, żeby podziwiać dzieła sztuki.
Zdjęła kask, schodząc z motocykla, po czym potrząsnęła głową i wzburzyła włosy. To nie miał być uwodzicielski gest, ale taki był. Zastanawiał się, czy penis może eksplodować od zbyt dużego pobudzenia. Boże, miał nadzieję, że nie!
- Nigdy tu nie byłam - powiedziała. - Zawsze chciałam, ale jakoś nie mogłam się wybrać. To cudowne.
Starał się nie wyglądać na zbyt zadowolonego z siebie, gdy wziął od niej kask i zaczął się wspinać po schodach wiodących do głównego wejścia.
W środku spojrzenie Belli rozgorzało. To była naturalna reakcja i podejrzewał, że wszyscy, z wyjątkiem pracowników, reagowali podobnie. Budynek był okrągły, a jego piętra biegły spiralnie w górę. Zaprojektowany
przez Franka Lloyda Wrighta był równie piękny, jak wszystkie zgromadzone w nim dzieła sztuki. Edward kupił dwa bilety i zostawił w szatni ich kaski i kurtki. Widział już wystawę Warhola, ale nie miał nic
przeciwko temu, by obejrzeć ją jeszcze raz, bo tak naprawdę tym, co miał tutaj oglądać, była Bella. Dziewczyna fascynowała go, a tu mógł cieszyć nią oczy w ciszy i spokoju. I dowiedzieć się o niej czegoś więcej.
Zatrzymała się przed jednym z pierwszych obrazów.
Słynna Warholowska ,,Mailyn Monroe''. W czasie gdy czytała komentarz i przyglądała się obrazowi, on przyglądał się jej. Jej profil doprowadzał go do szaleństwa. Miała piękne
włosy, mały nosek, wargi prawie tak różowe, jak rumieńce. I te oczy. Jak u dziecka. Dociekliwe, prostoduszne, ufne. Boże, widzieć jej oczy w chwili, gdy w nią wejdzie, gdy doprowadzi ją do orgazmu.
Chciał widzieć to idealne ciało zroszone potem. Widzieć ją, jak go ujeżdża, gdy on leży na plecach.
Podeszła do następnego obrazu, ale on nawet nie zawracał sobie głowy, by mu się przyjrzeć. Co innego przykuło jego uwagę - facet stojący jakieś dziesięć metrów dalej i przypatrujący jej się badawczo.
Wyglądał jak student college'u, jak jeden z tych, którzy regularnie przesiadywali w kawiarence internetowej.
Brązowa wojskowa kurtka, plecak, dżinsy, ciężkie buty. Włosy spadały mu na twarz i ciągle je odgarniał do tyłu. Jego próby, żeby niczego po sobie nie pokazać, spełzały na niczym, bo nie mógł oderwać od
niej wzroku.
Edward położył otwarcie rękę na jej ramieniu. Uśmiechnęła się do niego, nieświadoma faktu, że rozgrywa się tu przedstawienie, w którym gra główną rolę. Pochylił się nad jej uchem i pocałował ją w delikatną szyję. Westchnęła, a on przyciągnął ją tak, że dotykali się od piersi do kolan. Jego ręce powędrowały do jej talii. Po chwili wahania oparła się o niego, odprężając się w jego ramionach.
Znów pocałował ją w szyję, pieszcząc jednocześnie brzuch. Kiedy jej głowa opadła, skubnął płatek jej ucha, przeciągając językiem po delikatnej skórze.
Podniósł ręce, pocierając kciukami podstawy jej piersi. Trudno było oprzeć się pokusie włożenia rąk pod jej bluzkę, ale jakoś mu się udało. Nie chciał, żeby ich stąd wyrzucili.
Oczywiście Bella musiała zaprotestować. Westchnęła, położyła dłonie na jego rękach, powstrzymując go, po czym go odepchnęła.
- Nikt nas nie widzi - wyszeptał.
- Ktoś stoi przy następnym obrazie.
- Wiem. Ale zasłaniam mu widok. - Z powrotem położył kciuki na jej piersiach, czując, jak podnoszą się z każdym oddechem. Ryzyko było duże, ale był ostrożny.
Grunt to nie posuwać się za daleko, za szybko.
Pokusa była jednak tak silna, że znów zaczął ją całować i coraz bardziej kręciło mu się w głowie od jej zapachu.
Ponownie położyła dłonie na jego rękach.
- Isabello - powiedział prawie szeptem. Mógł niemal dotknąć jej ucha, tak był blisko. - Opuść ręce, kotku.
Poczuł drżenie jej ciała.
- Nie mogę - powiedziała.
- Możesz. Możesz mi zaufać. Nie postawię cię w niezręcznej sytuacji. Nikt tego nie widzi.
- Skąd wiesz?
- Patrzę bardzo uważnie. Nic złego się nie stanie. Obiecuję.
Nie ruszała się przez dłuższy czas. Był już bliski rezygnacji, kiedy nagle zaczęła wolno sunąć rękami wzdłuż swoich boków.
- Grzeczna dziewczynka - powiedział.
Drgnęła lekko, a on prawie jęknął, zżymając się na własną głupotę. Użycie jej pseudonimu z ,,Prawdziwych Zwierzeń'' nie było zbyt rozsądne. Ale po kilku nerwowych chwilach uświadomił sobie, że po prostu zareagowała na to określenie bez wysnuwania dalej idących wniosków.
Skupił się raz jeszcze, a gdy się odprężył, ona odprężyła się również. Zakreślał kciukami koła coraz wyżej. Ukąsił ją w ucho. Jęknęła cicho. Wtedy podniósł wzrok, patrząc na chłopaka z plecakiem.
Podszedł bliżej. Nie tak blisko, żeby widzieć, ale Edward wiedział, że nawet jeśli nie widzi szczegółów, i tak rozumie, co się tu dzieje. To, że Bella opierała się na nim, czyniło jasnym rodzaj więzi, jaka ich łączy. Musiał to uświadomić temu dzieciakowi - był zbyt natarczywy.
Zresztą nie tylko o chłopaka mu chodziło. Zrobił to przede wszystkim po to, by podniecić Isabellę. Ośmielić ją. Dotknął brodą jej włosów i delektował się przez chwilę łagodnym zapachem zielonych jabłek. W końcu
jego kciuki dotarły do jej sutków. Złapała oddech i zesztywniała.
- Wszystko w porządku, kotku.
- Na pewno?
- Tak.
- A ten chłopak?
- Nie może widzieć. Bardzo by chciał, ale nie może.
- A jeśli on...
Jego język krążył wewnątrz jej ucha, stawiając ją na straconej pozycji. Drażnił ją, dopóki nie zyskał pewności, że jej podekscytowanie nie ma nic wspólnego z chłopakiem.
- Isabello - wyszeptał znowu, gdy jej sutki stwardniały.
- Ten chłopak nie patrzy na nas. On patrzy na ciebie. Ja nic go nie obchodzę, chyba że w tym sensie, że nie miałby nic przeciwko temu, żebym miał nagły wypadek gdzieś w Bronksie.
- Dlaczego?
Zachichotał.
- Dlatego, moja piękna, że ma na ciebie ochotę.
Po raz kolejny położyła dłonie na jego rękach.
- Co takiego?
Edward pocałował ją delikatnie w miejsce, gdzie szyja spotyka się z barkiem.
- Odkąd weszliśmy tutaj, nie mógł oderwać od ciebie wzroku. Gdyby mnie tu nie było, byłby przy tobie w mgnieniu oka. Rozmawiałby z tobą o sztuce, modernizmie i jego wpływie na ludzkie życie. Ale myślałby
tylko o jednym: jak cię zaciągnąć do łóżka.
- Nie żartuj sobie ze mnie.
- Wcale nie żartuję.
Poruszył znów dłońmi, tym razem o wiele bardziej zdecydowanie, koncentrując się na sutkach. Ścisnął je delikatnie, a potem, wciąż przez bluzkę, wziął je między palce.
Szarpnęła się.
- Odpręż się - wyszeptał.
- Nie mogę.
- Przecież nie robisz nic złego.
- Pozwalam ci, żebyś mnie dotykał.
- Gdzie? Czego dotykam?
- Moich...
- Powiedz to - wyszeptał.
- Moich piersi.
- No, to rozumiem.
Jęknęła, przytulając się do niego.
- Proszę.
- O co?
- Żebyś przestał.
- Co mam przestać?
Ścisnęła go za ręce.
- Nie tutaj.
- Ufasz mi?
Potrząsnęła głową. Nie wytrzymał i roześmiał się.
- A nie możesz spróbować?
- Mogę - powiedziała po dłuższej chwili milczenia.
- Zapewniam cię, że nikt nie wie, co robimy.
- Ten chłopak wie, że mnie całujesz.
- Ludzie na okrągło całują się w muzeum.
- Ale...
- Cii... Daj się temu ponieść. Zamknij oczy. Wyczuwam twoje drżenie. Nie pozwolę, żeby ktoś to zobaczył.
- Dobrze - powiedziała. - Ale, proszę, obie...
- Obiecuję.
Westchnęła, a on przykrył jej słodkie piersi swoimi dłońmi. Przysunął biodra, żeby dać jej znać, że nie tylko jej sutki stały się twarde. Tylko on słyszał jej jęk. Poczuł, jak poruszyła pośladkami w sposób, który o mało nie przywiódł go do szaleństwa. Pochylił się, żeby ją znowu pocałować, ale zatrzymał się, kiedy zobaczył, że chłopak idzie w ich stronę.
Bella musiała poczuć, że coś się stało, bo jej ciało napięło się, ale nie powstrzymywała go. Czuł walkę w jej mięśniach, w jej płytkim oddechu.
Dalej ocierał się o nią, jednocześnie śledząc poczynania chłopaka.
Wstrzymała oddech na chwilę przed tym, jak jego ręce opadły na jej talię. Chłopak przeszedł obok, udając, że przygląda się obrazom, spiorunował Edwarda wzrokiem, po czym skierował się do windy.
Zdjęła jego ręce ze swojego brzucha i odwróciła się, żeby na niego spojrzeć.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dla mnie? Czy dla niego? - Pokazała w kierunku windy.
- Właściwie zrobiłem to dla nas - ale czy nie było miło się dowiedzieć, że tak bardzo cię pragnął?
- Wcale mnie nie pragnął.
- Dlaczego w takim razie tak szybko się stąd zmył?
- Może po prostu skończył zwiedzać to piętro?
Edward zachichotał.
- Masz zepsuty radar.
- Radar?
- No. Na przykład twoje współlokatorki mają bardzo wyczulone radary.
- Masz na myśli radar nastawiony na mężczyzn?
- No właśnie.
Otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła.
- Gapił się na mnie tylko dlatego, że zrobiłeś przedstawienie.
- Nieprawda. Gapił się na ciebie, zanim jeszcze się ruszyłem. Miał na ciebie ochotę, kotku. Wciąż ma.
- To mi się nigdy nie przytrafia.
Podniósł brwi.
- Dobrze, więc przytrafiło mi się z tobą - powiedziała Bella. - Ale ty jesteś wyjątkiem.
- Naprawdę?
- Tak. Nie sądzisz, że wiedziałabym, gdyby ktoś mnie podrywał?
- Nie miałaś pojęcia o Emmecie.
Znów otworzyła szeroko usta. To było naprawdę czarujące. I zmysłowe. Wszystko, co robiła, było zmysłowe.
- Emm nigdy mnie nie podrywał.
- Taka jesteś pewna?
- Niby kiedy to robił?
- Przez jakieś dwa pierwsze miesiące twojego przychodzenia do kawiarenki.
- Nieprawda. - Machnęła ręką. - To śmieszne.
- Zapytaj go.
- Nie. Z pewnością bym zauważyła.
Położył rękę na jej ramieniu i poprowadził ją do następnego obrazu.
- Sam byłem świadkiem, jak to robił, kotku.
- Kiedy?
Próbował sobie przypomnieć, ale to było zbyt dawno temu.
- Ostatniego lata. Naprawiałem mu głośniki. Podszedł do ciebie i zaproponował ci dolewkę.
- Wszystkim to proponuje.
- Nieprawda.
- Edward, to jest kawiarnia. Oczywiście, że to robi.
- Czeka zawsze, aż klient do niego podejdzie. Sam do klienta nie podchodzi nigdy.
- Ale kiedyś...
- Tylko do ciebie, kochanie. Nikt inny nie cieszy się takimi względami.
- Niemożliwe.
Uśmiechnął się, wiedząc, że jej się to spodobało, nawet jeśli nigdy się do tego nie przyzna.
- Masz rację.
Jej strapiona mina spowodowała, że wybuchnął śmiechem.
- Nie o to mi chodziło. Chodziło mi o to, że się myliłem. Kilka razy widziałem, że przynosił kawę innym ludziom.
- Och.
- Zawsze kobietom.
- No dobrze.
- Pięknym kobietom.
Zamrugała kilka razy, wyraźnie próbując zrozumieć to, co powiedział. Po prostu nie przyjmowała tego do wiadomości. Mogła ukrywać się za tymi strasznymi ciuchami i zaczesanymi do tyłu włosami, ale nie mogła
zmienić oczywistego faktu, że była zachwycającą kobietą. Mógł zrozumieć, że większość ludzi tego nie dostrzegała.
Wkładała naprawdę wiele wysiłku w swój kamuflaż, ale każdy, kto zatrzymał się przy niej nawet na kilka minut, musiał to dostrzec.
Nie, nieprawda. To tylko mężczyźni to dostrzegali.
Kobiety nie chciały tego dostrzec. Kobiety, a więc jej współlokatorki.
- Nie wiem, jak mam zareagować na twoje słowa - powiedziała. - Nie mam pojęcia, dlaczego mnie okłamujesz.
- Nie okłamuję cię. I nie kłamałem, jeśli chodzi o tego chłopaka z grzywką wpadającą do oczu.
Westchnęła. Potem potrząsnęła głową.
- Dlaczego nic o tym nie wiem?
- Dobre pytanie.
Popatrzyła na niego poważnie.
- Bo odebrałam surowe wychowanie?
Skinął głową, zachęcając ją do rozwinięcia tematu.
- Moja ciotka, święta kobieta, wierzyw grzech. Całe życie utwierdzała mnie w przekonaniu, że nie powinnam wzbudzać niczyjej uwagi, bo wszyscy jesteśmy podatni na podszepty szatana. Szczególnie młode dziewczęta.
- Wierzysz w to?
- Nie tak samo jak ona. Wierzę w dobro i zło. Ale wierzę również w to, że Bóg stworzył nas takimi z miłości do nas.
- Jakimi?
- Zdolnymi odczuwać przyjemność. Nie bez powodu kochanie się sprawia przyjemność
Uśmiechnął się, czując, że z każdą chwilą lubi ją coraz bardziej.
- To jest to, co ja nazywam filozofowaniem.
- Nie żartuj sobie. To coś, z czym walczę.
Przyciągnął ją do siebie.
- Nie żartuję z ciebie - wyszeptał, szukając jej oczu. - Uważam, że jesteś nadzwyczajna.
- Dlaczego?
- Czy uwierzyłaś w to, co mówiłem dzisiaj?
- To znaczy?
- Kiedy byłem w twoim mieszkaniu.
Odwróciła wzrok.
- Może i jestem naiwna, ale nie głupia. Wiedziałam, co się dzieje.
- Naprawdę?
- Postarałeś się. Zobaczyłeś, jak wspaniałe są Rose i Kathy, i chciałeś im dać znać, że mnie lubisz. Chciałeś, żebym czuła wdzięczność.
- Nie. To nie tak. To ja czuję wdzięczność.
Uśmiechnęła się do niego półgębkiem.
- Jesteś dla mnie jak abstrakcyjne dzieło sztuki. Wiem, że ma jakieś ukryte przesłanie, ale nie mam pojęcia, czy jestem na dobrym tropie.
- Nie zawracaj sobie aż tak bardzo tym głowy. Nie jestem wcale taki skomplikowany.
- Oczywiście, że jesteś.
Potrząsnął głową.
- To jest tak proste jak raz... - pocałował ją w czoło - dwa - pocałował ją w koniec nosa - ... i trzy.
Tym razem pocałował ją w usta, z początku czule, ale w chwili gdy jej wargi się rozwarły, żądza, która wzrastała cały dzień, wdarła się w jego żyły jak błysk światła.
Wszystkie intelektualne brednie i szlachetne wysiłki, by uratować Isabellę przed życiem w celibacie, opadły jak piasek pod prysznicem. Pragnął jej. Pragnął jej od chwili, gdy ją zauważył.
Ich języki zetknęły się i Bella jęknęła. Smakowała gruszką, a pachniała jesienią.
Zawsze dotąd panował nad sytuacją. To on miał władzę. To on zawsze się powstrzymywał. Ten, kto się mniej angażował, miał władzę. I to zawsze był on.
Odsunął się i puścił ją. Czuł się zaślepiony. Nabrany.
To niemożliwe, żeby się nim bawiła. A może jednak?
- Co się stało?
Nie. To szaleństwo. Wiedział o niej tak dużo. Znał jej niepewność, samotność. Tę jej potężnie erotyczną naturę.
To niemożliwe, żeby to była sztuczka.
W cokolwiek wdepnął, było to jego winą. Musi być po prostu bardziej ostrożny, to wszystko. Musi trzymać dystans.
- Nic. - Odszukał jej dłoń i uścisnął ją. - Chodź. Obejrzymy sobie trochę dzieł sztuki.
Usiłowała skupić się na wspaniałych dziełach Van
Gogha, naprawdę usiłowała. Ale z Edwardem stojącym tak blisko było to niemożliwe. A jeśli...?
A jeśli to wszystko działo się naprawdę? A jeśli to było prawdziwe przeznaczenie? Dlaczego to było takie trudne? Jej współlokatorki nigdy nie miały z tym żadnych kłopotów. Ciągle z kimś chodziły i wiedziała
z ich rozmów, że każda z nich spodziewa się znaleźć Tego Jedynego, zakochać się, wyjść za mąż, i tak dalej, i tak dalej. Dlaczego tego rodzaju ślepa wiara nie była jej udziałem?
To musiało mieć związek ze śmiercią rodziców, z ciotką Grace - ale była już na tyle dorosła, by opierać swoje decyzje życiowe na teraźniejszości, nie na przeszłości.
Może jej koleżanki tak bardzo wierzyły w miłość, że niejako ją przywoływały. Może Bella była tak pewna, że ona jej nie spotka, że nie mogła uwierzyć Edwardowi - nieważne, co mówił.
Westchnęła.
Przeciągnął palcem po jej plecach, od niechcenia, co było... bardzo intymnym gestem. Nie była dotykana w ten sposób... nigdy. Sprawiło jej to wielką przyjemność.
Musiała przestać analizować to wszystko. Co dobrego to przynosiło? Nigdy naprawdę nie rozumiała innych. Ludzie wprawiali ją w zakłopotanie. Szczególnie mężczyźni. Och, wiedziała wszystko o testosteronie
i o tym, jak on wpływa na zachowanie, ale wciąż było wiele rzeczy, które wprawiały ją w kompletne osłupienie.
Na przykład humor toaletowy. Jak ktokolwiek mógł myśleć, że to jest zabawne? I to gapienie się na piersi. Co oni w nich takiego widzą?
- Hej.
Popatrzyła w górę, odrobinę wystraszona. Kto wie, jak długo była pogrążona we własnych myślach.
- Tak?
- Czy naprawdę znajdujesz ten obraz interesującym?
Ledwie go dostrzegała, a kiedy spojrzała, musiała się roześmiać. Było to białe płótno z beżowym paskiem.
I niczym więcej. Jeśli to nawet coś symbolizowało, nie miała pojęcia co.
- Nie, przez chwilę byłam po prostu zupełnie gdzie indziej.
- Gdzie?
Nabrała powietrza, po czym wypuściła je wolno.
Zanim mu odpowiedziała, podeszła do następnego obrazu - przedstawiał on nagą kobietę... czy coś w tym stylu.
- Myślałam o piersiach.
Zatrzymał się. Zamrugał powiekami.
- Hm... - zasępił się. - Zwykle są parzyste, prawda?
Roześmiała się.
- Nie myślałam o nich w ten sposób. To znaczy, niezupełnie. Właściwie, co takiego jest w piersiach? Co wy, mężczyźni, widzicie w nich takiego nadzwyczajnego?
- Hm, nie mamy ich?
- Macie brodawki.
- Racja. Ale nasze brodawki są małe i nieciekawe.
- Podczas gdy nasze brodawki tańczą i śpiewają karaoke?
Uśmiechnął się do niej szeroko.
- Jeśli twoje piersi to robią, skarbie, zostaniesz najbogatszą kobietą na świecie.
- Ale dlaczego? Czy to chodzi o macierzyństwo?
Edward potrząsnął głową.
- Naprawdę uważasz, że uda ci się kiedyś zrozumieć mężczyzn? Nawet nie próbuj. Tu nie ma nic do rozumienia. Mężczyźni to nieskomplikowane istoty. Jedzą, gapią się na kobitki, śpią, pracują - i tak w kółko, dzień po dniu.
- Nieprawda. Mężczyźni są bardzo złożonymi istotami.
- Dobrze, niektórzy z nas są głębocy, ale gwarantuję ci, że jest to głębokość co najwyżej brodzika, a nie Rowu Mariańskiego.
- Śmiechu warte! A co z filozofami? Naukowcami? Kompozytorami?
- Nie zrozum mnie źle, ale każdy filozof, naukowiec i kompozytor, o którym słyszałaś, myślał przede wszystkim o tym samym, co faceci, którzy grają w kręgle w czwartkowe wieczory.
- To znaczy?
- O seksie.
- A co z przygodą? Odkryciami?
- Masz pojęcie, ile kobitek zaliczył Kolumb? ,,Chodź tu, kotku, pokażę ci Nowy Świat'' - to był najlepszy bajer w dziejach ludzkości.
Musiała się roześmiać. Och, w tym, co mówił, było bez wątpienia trochę prawdy, ale znała bardzo wielu mężczyzn, którzy reprezentowali coś jeszcze. Jeden z nich, na przykład, stał przed nią.
- Myślę, że jesteś bardzo skomplikowanym mężczyzną.
Uniósł brwi.
- Ja?
Skinęła głową.
- Tak, ty.
- Bzdury. Jestem po prostu gościem na harleyu.
- Och, Edward. Co ja mam z tobą zrobić?
Objął ją swymi ciepłymi rękami.
- Nie przejmować się, a nikomu nic się nie stanie.
- Mam nadzieję - wyszeptała, ale nie była pewna, czy ją usłyszał. Może nawet nie chciała, żeby ją usłyszał.
Godzinę później wciąż jeszcze byli na pierwszym piętrze. Inna sprawa, że zamiast patrzeć na obrazy czy rzeźby, stali przy poręczy i obserwowali deszcz lejący na dworze. Bella zadrżała, chociaż nie było jej zimno.
Musiał to wyczuć, bo otoczył ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Przytuliła głowę do jego piersi.
- Kiedy będziesz gotowa - powiedział - zamówię ci taksówkę.
- Chcesz już iść?
- Nie. Ale musisz się uczyć.
Ani drgnęła podczas tej wymiany zdań. Ani on. To było niewiarygodnie przyjemne i poważnie zaczęła się zastanawiać, czy nie mogliby tak stać do końca życia.
Za oknem błyskawica rozjaśniła niebo, ale nie słychać było grzmotu. Jej wzrok przeniósł się na parter, do ludzi strząsających krople deszczu z płaszczy i parasoli, przeklinających deszcz. Nie podzielała ich odczuć. Właściwie zawsze lubiła burze. Lubiła leżeć w łóżku i słuchać ryku
niebios.
Czy nie byłoby czymś wspaniałym mieć wtedy obok siebie Edwarda? Całującego ją? Pieszczącego jej uda, plecy?
Przesunął się, odwracając ją do siebie.
- Hej.
- Co takiego?
- Chcę cię zabrać do domu.
- Och!
Wziął jej twarz w swoje silne dłonie i pocałował ją delikatnie w usta.
- Chcę cię widzieć w swoim łóżku - wyszeptał, wciąż dotykając ustami jej ust.
- Och!
- Nagą.
- Aha.
- Czy to oznacza: ,,tak''?
Polizała koniuszkiem języka jego górną wargę. Ale nie odpowiedziała. Nie na głos. Jednak to liźnięcie... Mieszkał zbyt daleko. Nie wytrzyma. Jeśli podrażni go jeszcze raz tym swoim języczkiem, zrobi coś, czego później będzie żałował.
Właśnie gdy chciał się odsunąć, zrobiła to jeszcze raz.
Zacisnął wargi, odpowiadając jej pięknym za nadobne.
Jęknęła, a on torturował sam siebie myślami, co jej zrobi.
Zaczerpnęła powietrza, a on przypomniał sobie, że Bella ma jutro zajęcia. Musi się uczyć. Powinien ją puścić, pozwolić się wyspać.
No właśnie.
Rozdział jedenasty
Gdy prowadził ją w dół biegnących spiralnie pięter, wyobrażał sobie, że się z nią kąpie, długo i niespiesznie, namydla ją całą, koncentrując się na najważniejszych częściach ciała. A za oknem szaleje burza.
Ona była kimś więcej, niż mógł sobie wyobrazić.
Powinien się domyślić, kiedy czytał jej zawiłe fantazje. Jej wyobraźnia była tak żywa, tak odważna. Chciał, by każda jej fantazja stała się życiem. Z przejażdżki motocyklem nic nie wyszło, może jednak uda im się kochać w czasie burzy, o czym kilka razy wspominała w swoich zapiskach.
Odebrał kaski i kurtki. Poprosił ją, by poczekała przy drzwiach, podczas gdy on postara się złapać taksówkę.
Niełatwy wyczyn w taką ulewę, ale w końcu mu się udało. Machnął do niej ręką i pognała poprzez deszcz, po czym wślizgnęła się na tylne siedzenie. Kiedy schylił się, by zajrzeć do środka, wyraz jej twarzy sprawił, że zamarł.
- Co się stało?
- Nic. - Cofnęła się.
- Isabello, porozmawiajmy.
- Zmokniesz.
Już zmókł. Wsiadł do środka, powiedział taksówkarzowi, żeby poczekał, po czym odwrócił się do niej.
- Porozmawiajmy.
Milczała przez dłuższą chwilę, wycieraczki szorujące przednią szybę prawie zagłuszyły jej westchnienie.
- Chyba nie mogę z tobą pójść.
- Nie?
Potrząsnęła głową.
- Jeszcze nie.
Mógł sprawić, by zmieniła zdanie. Dotykiem, szeptem, pocałunkiem. Mógł sprawić, że powie ,,tak''. Ale nie zrobił tego. Nawet nie próbował. Tyle czasu myślał o jej uwiedzeniu, że wzięcie jej teraz do łóżka zniszczyłoby połowę zabawy. Szkopuł w tym, że jego wacuś nie za bardzo go słuchał i niewiele go obchodziła finezja jego właściciela.
- Przepraszam.
- Nie masz za co przepraszać. Po prostu wracaj do domu i ucz się.
- To nie dlatego, że nie chcę...
- Ale...
- Nie umiem tego wytłumaczyć. To po prostu jeszcze nie ten czas.
- Rozumiem.
- Podejrzewam, że nie jestem taka jak inne kobiety, z którymi się umawiasz.
Dotknął jej policzka.
- Nie, nie jesteś. I całe szczęście.
Jej uśmiech rozgrzał go. Pocałował ją delikatnie w usta.
- Ostrzegam cię - powiedziała. - Jeśli zderzysz się z autobusem, bardzo się wkurzę.
Roześmiał się i cmoknął ją w nos, walcząc z sobą, by nie posunąć się dalej.
- Dobranoc, Isabello.
Zmarszczyła brwi. Skrzyżowała ramiona na piersi.
- Dobranoc.
- Smucisz się?
- Tak.
- Dlaczego?
- Dlatego, że bycie dojrzałą jest do kitu.
Pocałował ją znowu, mocno, po czym wysiadł z taksówki, póki jeszcze był w stanie to zrobić. Rzęsisty deszcz moczył mu włosy, kiedy wręczał kierowcy dwadzieścia dolarów i przekazywał adres.
Potem mrugnął do niej i zamknął drzwi, zanim wszystko wzięło w łeb.
Deszcz padał nieprzerwanie, gdy taksówka odjeżdżała.
Nie poruszył się, dopóki nie zniknęła mu z oczu.
Stał tam, mając tylko nadzieję, że nie zrobił z siebie skończonego kretyna. Była blisko. Tak blisko, że wystarczyłoby jedno słowo, żeby była jego.
Nie. Będzie trzymał się planu. To był cholernie dobry plan. I co z tego, że jego członek był sztywny jak pal i bliski rozsadzenia spodni.
Zostawi tu swój motocykl do jutra. Tego wieczoru złapie taksówkę, weźmie prysznic i zadowoli się towarzystwem swojej prawej ręki. Kolejny raz.
Bella była naburmuszona przez całą drogę do domu, chociaż to ona podjęła decyzję, żeby powiedzieli sobie ,,dobranoc''. Było za wcześnie. I nie była pewna, czy powinna to zrobić. Jeszcze nie. A jednak to był udany dzień.
Nadzwyczajny. Czuła się jak bohaterka baśni. Bardzo sfrustrowana bohaterka baśni. Wyrwana z ciemności przez księcia mroku. Niestety, teraz musiała wrócić do normalnego świata i ta perspektywa przepełniała ją bólem.
Wkroczyła na grząski teren. Tak łatwo było zakochać się w Edwardzie. Miał w sobie coś, czego zawsze pragnęła u mężczyzn. Byłby cudownym ojcem...
Oho! Dwie randki i już myślała o miłości, małżeństwie, zaangażowaniu, rodzinie. Niedługo zacznie pisać ,,Pani Bella Cullen'' na wszystkich swoich podręcznikach.
Żałosne!
Jej myśli wróciły do muzeum - do chwili gdy czekała w środku, aż Edward złapie taksówkę. Nagle pojawił się chłopak z plecakiem. Uśmiechnął się do niej. Odniosła wrażenie, że chce do niej podejść, zagadać. Dlaczego nie zauważyła tego przedtem? Co jeszcze straciła przez stałe zamykanie się w sobie? Czy to możliwe, żeby Emmet naprawdę ją podrywał?
Nie lubiła mieć mętliku w głowie. To było straszne.
A jeśli Edward wysyłał jakieś sygnały, a ona je przegapiła?
Chyba się zastrzeli, jeśli okaże się, że schrzaniła to z powodu swojej naiwności.
Jej ciocia Grace, niech Bóg ma ją w swojej opiece, nie wyświadczyła jej przysługi, trzymając ją w ukryciu. Bella nie pomagała sprawie, kontynuując to, co zaczęła ciocia. Jess zwykła jej powtarzać, że życie samo nie przyjdzie i nie zapuka do jej drzwi... to ona musi wyjść mu na spotkanie.
Jess jednak nie była nieśmiała. Tak samo Rose i Kathy. Wszystkie trzy były ekstrawertyczkami i nie mogły zrozumieć jej trudności.
Może już najwyższy czas stanąć twarzą w twarz ze swoimi lękami. Jak, na miłość boską, zamierzała utrzymać przy sobie Edwarda, jeśli przy każdym nowym doświadczeniu lub wyzwaniu miała ochotę zapaść się pod ziemię?
Taksówka zatrzymała się. Podziękowała kierowcy, po czym wysiadła i pobiegła do domu. Dalej lało jak z cebra i miała nadzieję, że Edward wziął taksówkę zamiast wracać na motorze.
Otwierając drzwi mieszkania, modliła się, żeby jej współlokatorek nie było w domu. Chciała trochę pomyśleć w spokoju. Nic z tego. Były wszystkie. Oglądały w salonie telewizję. Trzy pary oczu odwróciły się w jej
stronę.
- Ty przebiegła diablico - powiedziała Rose. - Skąd wytrzasnęłaś taki gorący towar?
- Tak - przytaknęła Kathy. - Ukrywałaś go przed nami. Jest wspaniały.
- Wiem - powiedziała Bella. - Jest naprawdę miły.
- Miły? A kogo obchodzi, że on jest miły? - Rose wstała i przeciągnęła się, krótka bluza obnażyła jej płaski brzuch. - Jest przede wszystkim gorący. Czy on ma może brata bliźniaka?
- Nic o tym nie wiem.
- Hej, dokąd to? - Jess ściszyła telewizor. -Chcę się więcej dowiedzieć o tym facecie.
- Zaraz wracam. Muszę się przebrać.
Jess uśmiechnęła się do niej.
- Ale fajnie.
Bella zaczerwieniła się i poszła do sypialni. W mieszkaniu było zimno, więc wyciągnęła flanelową koszulę nocną. Gdy przyglądała się zawartości swojej szafy, jej konsternacja wzrosła, gdyż uświadomiła sobie, że wszystkie jej koszule nocne były długie, stare i paskudne - a ona nie miała pieniędzy, żeby kupić sobie coś nowego.
Westchnęła tylko i poszła do łazienki.
Kąpiel - jak to cudownie brzmi. Chciała mieć odrobinę spokoju, by pomyśleć, by móc rozpamiętywać każdy szczegół tego dnia. Jutro to wszystko opisze, ale dzisiaj chciała się po prostu odprężyć i powspominać.
Odkręciła wodę, dodała odrobinę lawendowej soli do kąpieli. Niewątpliwą zaletą wanny było to, że była duża i woda pozostawała w niej długo gorąca. Niewątpliwą wadą wanny było natomiast to, że jej napełnienie
trwało wieczność. Miała czas, żeby porozmawiać z koleżankami, na co wcale nie miała ochoty. No cóż.
Gdy tylko wróciła do salonu, wyłączyły telewizor.
- Kim jest ten facet? - zapytała Jess.
Bella usiadła na kanapie, zastanawiając się, czy nie zrobić sobie herbaty.
- Ma na imię Edward i jest właścicielem sklepu z harleyami naprzeciwko kawiarenki internetowej.
- Jest właścicielem sklepu? - powtórzyła Rose i posłała znaczące spojrzenie Kathy.
Bella skinęła głową.
- Od dawna znam go z widzenia, ale zaczęliśmy ze sobą rozmawiać dopiero kilka dni temu.
- O kurczę. - Kathy, która leżała wyciągnięta na podłodze, usiadła i objęła kolana. - Po prostu nie do wiary, jaki on jest wspaniały.
- Chodzi ci o to, że nie do wiary, że taki przystojniak jak on zwrócił uwagę na kogoś takiego jak ja?
- Wcale nie to miałam na myśli.
- Wiem, przepraszam. Ja po prostu... sama tego nie rozumiem.
- Dzisiaj naprawdę wyglądałaś zabójczo - powiedziała Jess. Wstała, potem wyciągnęła się i zrobiła głęboki skłon, kładąc dłonie płasko na dywanie. Była niewiarygodna. - Cały czas powinnaś się tak ubierać.
- Nie mam pieniędzy.
- Ale masz trzy szafy, z których możesz wybierać do woli. A ty, Rose, przymknij się. Sama pożyczasz wszystko, co nie jest przybite gwoździami.
- Ej, ty!
Jess wyprostowała się i posłała Rose wyzywające spojrzenie.
- Dobrze - powiedziała Rose, ale najwyraźniej nie była zachwycona.
- Nie chcę się narzucać.
Jess zmarszczyła brwi.
- Daj spokój! Wcale się nie narzucasz. Jesteśmy twoimi przyjaciółkami. Chcemy, żebyś była szczęśliwa.
Bella uśmiechnęła się, wiedząc, że Jess mówi prawdę, jeśli o nią chodzi. Nie byłaby jednak tego taka pewna, jeśli chodzi o Kathy i Rose.
- Kiedy znów się spotkacie? - spytała Kathy.
- Nie wiem.
- Nie robiliście żadnych planów?
Potrząsnęła głową.
- To straszne - powiedziała Rose z tłumioną radością.A może nie? Bella nie chciała zbyt pochopnie wyciągać wniosków.
- Zadzwoni do niej - powiedziała Jess, a w jej głosie słychać było pewność. - Dlaczego miałby nie zadzwonić? - Podeszła do kanapy i usiadła przy Belli. - Chciałabym go zobaczyć.
- Ja też.
Jess popatrzyła na nią w zamyśleniu.
- Musiał się naprawdę starać. - Bella skinęła głową.
- To wspaniale. Już go lubię.
- Jest bardzo inteligentny. I zabawny.
- I naprawdę jest miły?
Bella uśmiechnęła się.
- Tak.
Jess cmoknęła ją w czoło.
- Mam nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Życzę ci tego z całego serca.
- Dziękuję.
- A teraz idź do wanny, zanim zalejesz nam mieszkanie.
Zapomniała o kąpieli. Pobiegła do łazienki, chociaż nie musiała się tak spieszyć. Woda leciała tak wolno, że wanna była napełniona ledwie do połowy. I wystarczy.
Zamknęła drzwi i rozebrała się, uważając na pożyczone ciuchy. Potem zapaliła pięć świeczek, które trzymała w łazience, i zgasiła światło. Pomieszczenie zmieniło się w świetle migoczących świec, które roztaczały
łagodną poświatę i łagodną woń. Wzdychając ze szczęścia, weszła do wanny i zanurzyła się w wodzie.
Zamknęła oczy i przywołała obraz Edwarda. Tak żywy, że czuła, że mogłaby go dotknąć. Przypomniała sobie jego usta na jej ustach, jego język. Całował jak w jej marzeniach. Nie, lepiej. Jego dotyk był taki delikatny. To było właśnie to - kontrast - miękka skóra skrywała twarde mięśnie. O rany!
Cóż za słodka tortura! Zdarzenia ostatniego dnia wciąż wydawały się nierealne, jakby chodziło o jakąś inną Isabellę. Przyłapywała go ciągle na tym, że na nią patrzy, i za każdym razem była zaszokowana intensywnością tego spojrzenia. Nie było wątpliwości, że ją naprawdę widział. A ona widziała jego.
A to, co zrobił jej w muzeum... dotykał jej tak bezwstydnie w publicznym miejscu... Boże, była taka zakłopotana i jednocześnie taka podniecona... Jak te dwie rzeczy można odczuwać równocześnie?
Dotknęła sutka, tak jak on go dotykał. Stwardniał tylko pod wpływem jej myśli, powietrza na wilgotnej skórze. Jęknęła od tego, co poczuła między nogami.
Nie uświadamiała sobie, aż do teraz, jak bezpieczne były jej fantazje. Wszystkie rozgrywały się w jej głowie i służyły jej w nocy, ale oczywiście nie były prawdziwym życiem. On tylko ją całował.
Dotykał jej. Kochanie się z nim było doświadczeniem, którego nie była w stanie sobie teraz nawet wyobrazić.
Jeśli tylko wszystkiego nie schrzaniła.
Nie, nie zamierzała teraz o tym myśleć. Teraz zamierzała uwierzyć w siebie.W marzenia. Jeśli dane jej będzie zrobić to z Edwardem, będzie musiała być odważna. Nie myśleć o byciu odważną, ale po prostu nią być.
Był tego wart. Nawet jeśli w końcu wszystko to pokruszy się niczym ciasto francuskie, to i tak będzie tego warte. Czyż nie?
Chciała być z nim. Będzie z nim.
Edward dokończył drinka i rozejrzał się po barze. Przychodził tu często - może nawet za często. To nie było żadne modne miejsce. Bardziej miejsce sąsiedzkich spotkań - głównie motocyklistów. Znał prawie wszystkich tutejszych bywalców. To było przyjemne. W większości przypadków.
Jego radar powiedział mu, że za plecami pojawiła się kobieta. W normalnych okolicznościach byłaby to mile widziana wiadomość. Tej nocy jednak nie zareagował na nią ze zbyt wielkim entuzjazmem.
Wyczuł jej dotknięcie na swoim ramieniu i odwrócił się. Ciemnowłosa piękność z wielkimi brązowymi oczami.
Widział ją już w tym barze i z raz czy dwa wymienili powłóczyste spojrzenia. Co jej kazało zrobić ruch właśnie teraz? Gdy wszystkie jego myśli zaprzątnięte były Isabellę?
Przynajmniej mógł o niej myśleć. Pragnienie zadzwonienia do niej męczyło go od kilku godzin. Zastanawiał się, czy udałoby mu się uśmierzyć tęsknotę z uśmiechającą się do niego panią stojącą przy jego ramieniu. Może.
Ale tak się nie stanie. Nie mógł tego zrobić.
Inaczej: nie chciał tego zrobić.
- Wyglądasz na zmartwionego.
Skinął głową.
- To z powodu kobiety.
- Ktoś ważny?
- Tak.
Jej uśmiech zbladł i przeniosła wzrok na barmana.
- Cóż, powodzenia w takim razie.
- Dzięki.
Zamówiła cosmopolitan i posłała Edwardowi ostatnie pełne nadziei spojrzenie, ale musiała zauważyć, że nie jest zainteresowany. Zapłaciła i odeszła. Nawet się za nią nie obejrzał.
Wspaniale. Więc miał obsesję. Tak jakby jego życie i bez tego nie było wystarczająco skomplikowane. Ta myśl sprawiła, że się uśmiechnął. Jego życie wcale nie było skomplikowane. Miał pieniądze, sklep prosperował całkiem nieźle, nie miał kłopotów i nie nudził się. Jeśli coś komplikowało mu życie, to tylko myśli.
Ojciec miał wpaść i zabrać kilka książek, które dziadek Edwarda mu zostawił. Edward rozważał, czy nie zapakować mu ich i nie zostawić u Jaspera. Ale nie zrobił tego.
Od dawna nie rozmawiał z ojcem. Może stary złagodniał, teraz, kiedy przekonał się, że Edwardowi powiodło się ze sklepem. Podejrzewał jednak, że mógł przekonać go do siebie jedynie wracając na studia i pisząc kolejną książkę.
Tylko wtedy pasowałby do jego życia.
To się jednak nie zdarzy. Był szczęśliwy. Nie cierpiał uniwersytetu. Nosił w sobie materiał na jedną książkę i już ją napisał. Chciałby, żeby ojciec wreszcie się z tym pogodził. Zamówił kolejną szkocką, po czym podszedł do stołów bilardowych i zapłacił ćwierć dolara za następną grę. Nie przyniósł swojego kija, nie sądził, że będzie grał.
Ale gra mogła sprawić, że przestałby myśleć.
Czekając, aż dwóch mięśniaków z college'u skończy swój bilardowy maraton, oparł się plecami o ścianę i zaczął sączyć drinka, a gorąco wypełniało go powoli.
Jakaś kobieta uśmiechnęła się do niego z krzesła po drugiej stronie sali i to się zdarzyło znowu... znowu zapragnął zadzwonić do Isabelli.
Próbował zostać w domu. Zachować spokój. Ale podniecenie wypchnęło go za drzwi. Tutaj przynajmniej grali niezgorszą muzykę, stoły bilardowe trzymały poziom, a szkocka była mokra. Czego można chcieć
więcej?
Isabelli.
Dopił drinka, odstawił szklankę na najbliższy stół i skierował się do drzwi. W czasie gdy był w barze, przestało padać i powietrze było teraz rześkie, czyste i zimne. Jego wzrok powędrował w górę na linię
horyzontu i wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę. Kochał to miasto. Wszystko w nim kochał. No, może jednak nie wszystko. Ale większość rzeczy. Pasował tutaj. Bella zresztą też, chociaż w to nie wierzyła.
To było miasto ekscentryków i ludzi pogmatwanych. A ona była jednym i drugim. Skierował się do domu, ale nie spieszył się, rozkoszując się nocą. To była wymarzona pogoda do kochania się. Pogoda do kąpieli. Cholera.
Wrócił do punktu wyjścia. Do myślenia o niej. Myślenia o tym, że był osłem, że ją puścił. Zastanawiania się, jak długo powinien czekać, zanim do niej zadzwoni.
Ta myśl otrzeźwiła go kompletnie. Co się, do diabła, dzieje? Zachowywał się jak idiota, najwyższy czas z tym skończyć. I to już.
Pewnie, jest interesująca, a on jest dla niej atrakcyjny - ale, do cholery, tu chodzi o seks. Gorący, twardy, wyuzdany seks z kobietą, która chciała tego nie mniej niż on. To, że jeszcze o tym nie wiedziała, czyniło rzecz całą bardziej interesującą.
Nie zamierzał wiązać się na stałe. To nie wjego stylu.
Do diabła, przecież ma wszystko, czego może pragnąć mężczyzna. W żadnym razie nie może dopuścić, by oszalał na jej punkcie. Ani teraz, ani nigdy.
Odwrócił się w kierunku baru. Może wciąż tam jest ta brunetka.
Rozdział dwunasty
Zadzwonił telefon. Bella zamarła. To prawdopodobnie do którejś z jej współlokatorek. Jedyną osobą, która do niej dzwoniła, była ciocia Grace, ale ona robiła to w każdą niedzielę za piętnaście dwunasta.
Nie zareagowała. Jess i Rose były w domu. To zwykle one ścigały się, by pierwsze dopaść telefonu.
Mogła spokojnie wrócić do książki. To nie był on.
Dzwonienie urwało się. Litery przed nią rozmyły się. Mijały sekundy. Gdzieś tak po minucie westchnęła. To naprawdę nie był on.
Skupiając się ponownie na podręczniku, usiłowała ukryć rozczarowanie. To jeszcze nie był koniec świata. Nie mówił, że zadzwoni. Jak słusznie zauważyła Rose, oni nie...
- To do ciebie.
Bella uniosła wzrok. W drzwiach stała Jess.
- Do mnie?
Uśmiech koleżanki powiedział jej, kto dzwoni.
Bella złapała za słuchawkę, starając się zapanować nad gorącem napływającym do twarzy, ale bezskutecznie.
Nawet głupi telefon wywoływał u niej rumieńce.
- Halo?
- Hej.
Jego głos. O Boże! Roztopiła się.
- Hej.
- Jak tam w szkole?
- Dobrze.
- Byłem w kawiarence. Nie zastałem cię.
- Wiem. Musiałam popracować trochę po zajęciach.
- Tęskniłem za tobą.
Uśmiechnęła się i usiadła na łóżku.
- Naprawdę?
- Dziś wieczorem mam coś do załatwienia, ale może jutro moglibyśmy się spotkać.
Ostre ukłucie rozczarowania nie zaskoczyło jej. Od momentu rozstania myślała tylko o jednym: żeby się z nim znów spotkać.
- Byłoby świetnie.
Milczał przez dłuższą chwilę, ale słyszała jego oddech.
- Zadzwonię.
- Dobrze.
- Isabello?
- Hm?
- Ostatniej nocy miałem niesamowity sen.
- Opowiedz mi go.
- Opowiem. Jutro.
- Dobrze. - Chciała zostać przy tym telefonie. Rozmawiać z nim przez wieczność. - A więc do jutra.
- Na razie.
Rozłączyła się. Zadzwonił. Chciał się z nią znowu zobaczyć. Och, jak bardzo pragnęła się z nim spotkać.
Miała nadzieję, że... Ale dzięki temu mogła dzisiaj skończyć książkę. Musiała też poprasować. Nic wielkiego. Tyle tylko, że to było jednak coś wielkiego, bo kiedy
usiłowała czytać, nie mogła - strony pełne były wyrazów, których nie rozumiała. Było dopiero wpół do siódmej i wszystko wskazywało na to, że czeka ją samotny wieczór.
Wstała i poszła do kuchni. Zastała tam Jess, która robiła tosty z serem.
- Ma pociągający głos.
Bella uśmiechnęła się.
- Bo jest pociągający.
- Poznam go dzisiaj?
Potrząsnęła głową.
- Ma inne plany.
- Ach, tak...
- Ale umówiliśmy się na jutro.
Jess skinęła głową.
- Więc może wypuścisz się dzisiaj z nami?
- Dokąd?
- Na imprezę w bractwie Tri Delta.
- Dzięki, ale...
- Moim zdaniem powinnaś skorzystać z okazji. Musisz wyjść. Jeśli zostaniesz tutaj, będziesz bez przerwy myśleć o Edwardzie. I nie mów mi, że zamierzasz się uczyć. Uczysz się więcej niż ktokolwiek, kogo znam.
I tak zostaniesz prymusem, a kiedy już wszystko się skończy, nie będziesz przecież żałować kilku godzin zbytecznego kucia. Będziesz za to żałować, jeśli zostaniesz w domu. W ukryciu. Tyle już dokonałaś.
Dlaczego nie idziesz dalej?
Bella zastanowiła się nad słowami Jess. To była prawda, nie musi kończyć książki akurat dzisiaj. Gotowa była rzucić naukę w diabły, jeśli mogłaby spotkać się z Edwardem. Dlaczego więc nie iść na imprezę? Podjęła już decyzję, że będzie odważna, a to była kapitalna okazja, żeby się sprawdzić. Jeśli coś spapra, nie będzie to miało znaczenia. Nie znała żadnego faceta z Tri Delta. Poza tym, w razie czego zawsze może wrócić do domu.
Odwróciła się do Jess.
- Niech będzie.
- Świetnie. Mamy jeszcze kilka godzin, więc zastanowimy się, co mogłabyś na siebie włożyć.
Bella nalała sobie sodówki i potrząsnęła głową, zżymając się na własną głupotę. To była impreza bractwa. To wszystko. Nie miała spotkać się z prezydentem ani śpiewać w telewizji. Dlaczego więc żołądek aż
jej się skręcał z nerwów?
Po prostu były z niej ciepłe kluchy. Jaki facet przy zdrowych zmysłach chciałby chodzić z kimś takim?
Z pewnością nie Edward.
Ledwo Edward otworzył drzwi, a już wiedział, że to był błąd. Twarz ojca była napięta, twarda, zdeterminowana.
Nie był zadowolony, że musiał tutaj przyjść, o nie.
- Wejdź.
Ojciec przeszedł obok niego, zostawiając za sobą woń tytoniu do fajki. Z kieszeni jego marynarki jak zwykle wystawała fajka typu Meerschaum. Edward często zastanawiał się, czy ojciec musiał być aż taki konwencjonalny.
Przynajmniej, dzięki Bogu, nie miał zamszowych łat na łokciach marynarki.
- Nic tu nie zmieniłeś.
Edward zamknął drzwi.
- A czego się spodziewałeś? Kolorowych świateł i dyskotekowej kuli?
- Więc już tak zostanie?
Edward w odpowiedzi westchnął tylko. Zawsze to samo.
Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
- Przyniosę ci te książki.
Carlise skinął głową, a potem podszedł do regału. Edward pospieszył do sypialni, chcąc jak najszybciej mieć to już za sobą. Powinien znaleźć jakiś pretekst, by zostawić to pudło z książkami przed drzwiami. Za późno. Do diabła, za późno o jakieś pięć lat.
Wrócił do salonu i aż ścisnęło go w dołku, gdy zobaczył książkę, którą ojciec trzymał w ręku. Tylko nie to. Znowu to samo.
- Taki talent. - Ojciec popatrzył mu prosto w oczy. - I wszystko zmarnowane.
- Masz na myśli to, że nie napisałem kolejnej książki, czy całe moje życie w ogóle?
- Wydaje mi się, że to ty powinieneś odpowiedzieć na to pytanie, nie ja.
- Tak. Jasne. Masz tutaj te książki. Jest tu też jakaś koperta. Nie wiem, co w niej jest. Jest zaklejona.
- Zobaczę w domu. Nie sądzę, żebyś rozmawiał ostatnio ze swoimi braćmi?
- Nie.
- Powinieneś do nich zadzwonić.
- Oni też mogą.
Ojciec odłożył jego książkę na miejsce.
- Czy naprawdę bunt jest dla ciebie na tyle ważny, żeby zniszczyć ci życie?
- To już dawno temu przestał być bunt. To jest moje życie. Takie, jakiego chcę.
Ojciec zmrużył swoje surowe ciemne oczy.
- W takim razie wypada mi tylko przekazać ci moje wyrazy współczucia.
Edward nie pozwolił, by te słowa go dotknęły. To była stara śpiewka, którą słyszał z milion razy. Zamiast tego przyjrzał się ojcu. Bardzo się postarzał od czasu, gdy go widział na pogrzebie. Dziadek miał nadzieję, że dożyje pojednania między wnukiem i synem. Tak się jednak nie stało i pewnie nigdy się nie stanie.
Ojciec podszedł do drzwi, trzymając pudło z książkami pod lewym ramieniem. Zanim wyszedł, spojrzał na Edwarda po raz ostatni.
- Jesteś najbardziej błyskotliwym młodym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałem. Masz talent, który jest rzadki i cenny. Twoim obowiązkiem jest coś z tym zrobić. Jesteś to winien nam wszystkim.
- Nic nikomu nie jestem winien.
- Dobrze, więc rób, co chcesz.
- Taki właśnie mam zamiar.
Ojciec wyszedł, nie domykając drzwi. Edward słyszał jego kroki na korytarzu. Słyszał nawet odgłos otwierających się i zamykających drzwi windy. Poczuł dobrze znaną złość i zapragnął przyłożyć pięścią w ścianę.Ten człowiek był taki pompatyczny. Pewnie, że będzie robił, co chce...
Zatrzymał się. Po prostu przyhamował. Jego ojciec to jego ojciec. Co osiągnie przez wściekanie się?
Zamknął drzwi, poszedł do kuchni, gdzie przedtem wstawił wodę na spaghetti. Nie był już głodny. Wyłączył kuchenkę i wziął piwo. Dziewiąta piętnaście.
Jeszcze wcześnie.
Podszedł do telefonu i wybrał numer Isabelli.
Jak ktokolwiek mógł to uważać za dobrą zabawę?
Bella stała w kącie salonu w domu bractwa, obserwując chaos wokół siebie. Nic nie słyszała z powodu dudniącej muzyki. Było tak tłoczno, że nikt nie tańczył.
Co i rusz ktoś wybuchał śmiechem, choć ona nie słyszała nic śmiesznego.
Jeszcze dziesięć minut i idzie do domu. Obiecała sobie, że zostanie tylko do dziesiątej, nieważne, co się będzie działo. Musiała tylko być cicho i stać z boku, a wtedy będzie mogła się niepostrzeżenie wymknąć.
Jakaś dziewczyna, która wyglądała najwyżej na szesnaście lat, wytoczyła się z łazienki. Nie miała na sobie bluzki. Jedynie biustonosz. Była tak pijana, że Bella była pewna, że lada chwila padnie bez czucia. Najwyraźniej nie była tam sama. Wielki facet w futbolowej bluzie narzuconej na szorty podążał za nią, zataczając się.
Bella przywarła do ściany, nie chcąc być w pobliżu, kiedy będą padać albo kiedy zaczną wymiotować, co było właściwie bardziej prawdopodobne. Naprawdę nie musiała czekać do dziesiątej. Dziewiąta pięćdziesiąt
dwie też była dobra.
Musiała tylko zabrać kurtkę z sypialni na tyłach domu. To wcale nie było takie proste. Na swej drodze napotkała kufle z piwem, czyjeś łokcie, coś leżącego na podłodze (wolała nie myśleć, co to mogło być) i pudełko od płyty kompaktowej, którym o mało nie dostała w oko.
Zaledwie kilka kroków od sypialni ktoś chwycił ją za ramię. Ujrzała wielką, tłustą łapę. Silną, wielką, tłustą łapę.
Odwróciła się. Za nią stał rumiany chłopak. Znała go, ale nie mogła przypomnieć sobie jego imienia. Był kiedyś u nich w mieszkaniu, dawno temu. Z Kathy? Chyba tak.
Był wtedy nawet grzeczny, choć zamienili ze sobą ledwie kilka słów.
- Hej. Ty jesteś...
- Wychodzę.
Potrząsnął głową.
- Emily.
- Bella. I właśnie wychodzę.
- Nie możesz już sobie iść. Impreza dopiero się rozkręca.
- Z pewnością będziesz się dobrze bawił. Ale ja muszę już iść.
- Musisz się napić piwa. Z beczki. Obserwowałem cię. W ogóle nie piłaś.
- Nie lubię piwa.
Wyglądał na urażonego.
- No coś ty. Przecież wszyscy lubią piwo.
- Nie ja. - Spojrzała znacząco na jego rękę, wciąż spoczywającą na jej ramieniu. - Czy mógłbyś mnie puścić?
Potrząsnął głową. Był tu prawie najwyższy, a do tego zbudowany jak czołg. Nie było sposobu, by wyrwać się z jego uścisku. Pociągnął ją za sobą do kuchni.
Panował tam tłok i wszędzie było pełno piwa. Na ubraniach, na podłodze. Jego smród był ostry i aż ją od niego skręcało.
- Hej, Darren. Nalej Emily piwa, dobra?
- Jestem Bella i nie chcę piwa.
Zignorował ją, przechylając swój kufel i pijąc z niego wielkimi łykami. Jego jabłko Adama podskakiwało, gdy piwo płynęło w dół. Kiedy skończył, beknął tak głośno, że zagłuszył muzykę, po czym uśmiechnął się chełpliwie.
- Piwo to jest to. Uwielbiam je.
- Cieszę się. A teraz puść mnie.
- Najpierw musisz się napić. - Przyciągnął ją do beczki.
Jego uścisk sprawiał jej ból. Za każdym razem, gdy usiłowała się wyrwać, zaciskał go bardziej. Wcale jej to nie bawiło. Raczej napełniało przerażeniem. Może, jeśli się napije, puści ją.
- To jest Emily - powiedział do chłopaka przy beczce. - Chce piwa.
Chłopak nawet na nią nie spojrzał. Po prostu napełnił wielki kufel i pchnął go w jej kierunku. Prostak trzymający ją za rękę wziął piwo.
- Chodź, kotku. Idziemy na kanapę.
- Muszę już iść. Jeśli zaraz mnie nie...
Nie słyszał jej. A może słyszał, ale nie zwracał uwagi, bo ciągnął ją za sobą, jakby była objuczonym mułem.
Zaczepiła torebką o krawędź krzesła i zlękła się, że urwie jej ramię.
- Czy mógłbyś się zatrzymać? - spytała.
Nieoczekiwanie zrobił to. Kiedy jednak podniosła wzrok, zrozumiała, że to wcale nie jej prośba przemówiła do jego tępej czaszki. Przed nim stał Edward, zagradzając mu drogę.
- Skąd...?
- Lepiej ją puść, koleś.
Siłacz zatoczył się odrobinę, a jego oczy zwęziły się, gdy usiłował skupić wzrok na Edwardzie.
- Powiedziałem: puść ją.
Impreza toczyła się dalej jak gdyby nigdy nic. Bella jednak widziała i słyszała jedynie tych dwóch mężczyzn stojących obok niej. Nie miała pojęcia, jak Edward ją znalazł.
To mógł być przypadek. I chociaż była mu wdzięczna i cieszyła się, że go widzi, miała złe przeczucia. Pijany chłopak był tym typem debila, który lubi rozstrzygać sprawy przy pomocy pięści, a dopiero potem zadawać pytania.
- Spadaj - powiedział. - Ona jest ze mną.
- Nieprawda - odparł Edward. - Wcale nie. I masz ją puścić.
Zamiast tego chłopak postawił kufel na krawędzi stołu, a potem wyprostował się, wypinając pierś. Był wyższy od Edwarda o kilka cali i o wiele od niego potężniejszy. Ale jedno spojrzenie w oczy Edwarda wystarczało, by zrozumieć, że dzieciak nie dorastał mu do pięt.
Popchnął Edwarda, uderzając go w pierś. Edward zatoczył się kilka kroków do tyłu, ale w następnej chwili był już tuż przed chłopakiem.
- Proponuję, żebyś przestał. Chyba nie chcemy, żeby to przybrało zły obrót, prawda?
- To już przybrało zły obrót, przez sam fakt, że tutaj jesteś.
Edward uśmiechnął się, spojrzał na nią i mrugnął. Dwie sekundy później jej ręka była wolna, a zgięty w pół mięśniak ryczał jak zarzynana krowa. Edward podał jej rękę. Chwyciła ją jak ostatnią deskę ratunku i poszli do drzwi frontowych, odprowadzani odgłosami wymiotowania.
Ledwie znaleźli się na zewnątrz, cisza zadzwoniła im w uszach. Trzymając ją delikatnie za rękę, poprowadził do motocykla. Potem podał jej kask.
- Zaczekaj - powiedziała. - Skąd się tutaj wziąłeś?
- Zadzwoniłem do ciebie. Kathy powiedziała mi, gdzie jesteś.
- Naprawdę zadzwoniłeś?
Skinął głową.
- A co z twoimi planami?
- Skończyłem wcześniej, niż się spodziewałem. A teraz zabierajmy się stąd, zanim ten ptasi móżdżek zdecyduje się ponownie udowodnić swoją męskość.
- Niezły pomysł. - Włożyła kask, czekając na niego z wejściem na motor.
- Zmarzniesz.
- Moja kurtka została w środku. Nie zamierzam po nią wracać.
Skinął głową. Popatrzył na budynek bractwa, a potem odwrócił się do niej.
- Proszę... - Zdjął swoją skórzaną kurtkę i położył ją na jej ramionach.
- Teraz to ty zmarzniesz.
Wzruszył ramionami.
- Nic mi nie będzie.
- Rozumiem. - Włożyła kurtkę, jego zapach zmieszany z wonią skóry upoił ją bardziej niż jakiekolwiek piwo. - Was, prawdziwych mężczyzn, zimno nie tyka.
- Chciałem po prostu, żeby ci było ciepło. Jeśli to czyni ze mnie macho, to cóż...
Uśmiechnęła się do niego.
- To czyni cię bardzo słodkim.
Zmarszczył brwi, wsiadając na motocykl.
- No coś ty, daj spokój. Niszczysz moją reputację.
- Przepraszam.
Zajęła miejsce za nim, otaczając go rękami w pasie i wtulając się twarzą w jego flanelową koszulę. Zapalił motor i powiózł ją prosto w zimną noc. Nigdy nie czuła się bezpieczniej.
Pojechali prosto do niej. Kiedy zeszli z motocykla, spojrzała na niego pytająco.
- Pomyślałem, że może będziesz chciała wziąć z domu kurtkę.
- Zmarzłeś, co?
W świetle lampy ulicznej zobaczyła, że tym razem on się zarumienił.
- Tak.
Chichocząc, wprowadziła go do środka. Jazda windą była krótka. Nawet się nie dotknęli. No, prawie. Tylko muśnięcie jego ręki na jej udzie. Nie była nawet pewna, czy faktycznie jej dotknął.
Kathy była w domu i uczyła się, co było naprawdę niespotykane. Patrzyła pożądliwie na Edwarda przez kilka chwil. Bella zdjęła jego kurtkę, podała mu ją i wyjęła kurtkę Jess z szafy w przedpokoju.
- Co teraz? - spytała, wkładając niebieski polar.
- Idziemy.
Serce zabiło jej mocniej z podniecenia. Powiedziała ,,dobranoc'' Kathy, która uśmiechnęła się tak, jakby chciała, żeby już sobie poszli, i w krótkim czasie byli z powrotem na motorze, podążając na spotkanie z przygodą.
Ledwo mogła w to uwierzyć. Najpierw ratuje ją niczym jakiś superbohater, a potem wywozi w siną dal.
Z każdym wydarzeniem coraz trudniej jej było uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Powiedzenie, że wykraczało to poza jej dotychczasowe doświadczenia, byłoby grubym uproszczeniem.
Czuła się jak Kopciuszek. Jak Śpiąca Królewna. Jak wszystkie bohaterki filmów Disneya. A on był księciem z bajki.
Oczywiście wiedziała, że tak naprawdę wcale nim nie był. Był człowiekiem, jak każdy, i, jak każdy, miał wady.
Ale w tym momencie chciała widzieć w nim tylko bohatera.
Stanął przecież w obronie jej czci niewieściej! Nie mogła się doczekać, kiedy to opisze. Ale wybiegała myślami za daleko. Noc z Edwardem dopiero się zaczynała.
Całkiem możliwe, że to, co wydarzyło się na imprezie, nie miało żadnego znaczenia w porównaniu z tym, co było przed nimi.
Ręka ciągle go rwała. Ten chłopak to był jednak kolos.
Padł dlatego, że Edward przyłożył mu w szczególne miejsce, a nie dlatego, że zrobił to mocno. Trenował aikido przez pięć lat; potrafił wykorzystać pozycję i obrócić siłę faceta
przeciwko niemu.
Rany, ale bolała go ta ręka. Nie był w dojo od roku i oto są efekty.
Pieprzyć to. Grunt, że Bella była bezpieczna. Z nim.
A noc była młoda. Zabierze ją w swoje ulubione miejsce.
Będą rozmawiać i śmiać się, a potem się zobaczy. Nie będzie jej naciskał. Chyba nie będzie musiał.
Przyspieszył. Jeszcze tylko kilka godzin. A potem raj.
Rozdział trzynasty
Zamknęła oczy, gdy jechali w dół ulicy. Warkot motocykla zagłuszał odgłosy miasta. Edward osłaniał ją przed największym wiatrem, więc mogła skupić się na tym, co naprawdę było ważne. Na przykład na tym, że
jego biodra znajdowały się pomiędzy jej kolanami. Na zapachu jego skórzanej kurtki. Na tym, w jaki sposób mięśnie jego brzucha reagowały na jej pieszczoty.
Nie posiadałaby się ze szczęścia, gdyby mogli tak jechać wiecznie. Czuła błogość. W tej chwili wszystko w jej świecie było doskonałe. Oczywiście to nie mogło trwać wiecznie, ale nie chciała też pozwolić, by przeciekło jej przez palce.
Edward był mężczyzną z jej snów. Śniła o nim od miesięcy. Fantazjowała na jego temat w sposób, który wywołałby u niego rumieniec. Och, gdyby kiedykolwiek się o tym dowiedział... chyba by umarła. To nie miało
jednak znaczenia, ważne, że jej obecne przeżycia były prawdziwe. To nie były słowa na ekranie komputera.
Nie będzie już Grzeczną Dziewczynką.
A przynajmniej miała taką nadzieję.
A jeśli to była właśnie ta noc? Jeśli zawiezie ją do swojego mieszkania? Dzięki Bogu ogoliła nogi. I włożyła swoją najładniejszą bieliznę. Nie była to co prawda bielizna z Victoria's Secret, ale nie były to też majtasy
starej panny. Będzie nalegać, żeby światło było zgaszone.
I to wcale nie z powodu bielizny.
Była wystraszona na śmierć. Podniecona, ale i przestraszona.
To właśnie dlatego wszystko było takie trudne. Jeśli tylko miałaby pewność, że tym razem niczego nie spieprzy...
Pamiętała tę noc z Jacobem, chwilę, gdy uświadomiła sobie, że zasnął. Wciąż w niej był. Nie skończył. Co za wstyd. Nawet nie wiedziała, jak się dochodzi z mężczyzną.
Do dzisiaj upokorzenie było tak żywe, jakby to wydarzyło się wczoraj.
Ale może po tej nocy będzie miała nowe wspomnienia.
Cudowne, gorące wspomnienia.
Jej myśli zmieniły się, gdy Edward skręcił za róg. Przypomniała sobie coś, co napisała jakiś czas temu. Zanim jeszcze poznała Edwarda. Ta fantazja była tak zmysłowa, tak wyuzdana. Była w niej wyzbyta z wszelkich zahamowań.
Pewna siebie, swobodna. I pozwalała sobie na robienie, próbowanie, doświadczanie wszystkiego.
Rozczarowanie zatrzymało taśmę, którą odtwarzała w głowie. Nie dlatego, że nie potrafiła wyobrazić sobie uprawiania miłości. Z tym akurat nie miała problemu.
Chodziło o to, że w tej fantazji, najżywszej fantazji w jej życiu, ona była zakochana w nim, a on w niej.
Wciąż przyprawiała ją o drżenie myśl, że opisała wtedy dokładnie Edwarda, mimo że go nie znała. No, prawie dokładnie. Mężczyzna z jej fantazji nie był aż tak przystojny. Tak zmysłowy. I nie miał torsu Edwarda.
Skręcili za następny róg. Podniosła wzrok. Rozpoznała ulicę. Jego ulicę. Jej puls zaczął pędzić szybciej niż motocykl. To było to.
Przepuścił ją w drzwiach do mieszkania, zadowolony, że posprzątał przed przyjściem ojca. Nie było zapuszczone, ale czasami zdarzało mu się zostawić stos porozrzucanych papierów.
Nie zapytała go jeszcze, jakie ma zamiary. Ale mógł wyczytać z jej szeroko otwartych oczu, że się domyśla.
I nie myliła się. Uśmiechnął się, gdy drzwi się za nim zamknęły.
- Rozgość się. To zajmie mi tylko kilka minut.
Skinęła głową i podeszła do regału z książkami.
Ciekawe. Większość kobiet, które tutaj przyprowadzał, pierwsze kroki kierowała do barku.
Poszedł do sypialni i stanął przed szafą. Nie chciał o niczym zapomnieć. Ważne, żeby czuła się rozluźniona i było jej przyjemnie. Czy nie było za zimno? Nie. Nie da jej zmarznąć.
Po pierwsze, koc. Był gruby i miękki, a to zwalczy chłód. Poza tym poduszki. Zastanawiał się nad kołdrą, ale odrzucił tę myśl. Wziął przenośny odtwarzacz kompaktowy i latarkę. Znalezienie odpowiedniej muzyki
zajęło mu więcej czasu, niż myślał, ale nie mógł się zdecydować. Jakiś jazzik. Dave Grusin. Antonio Carlos Jobim. Zapakował to wszystko w swój worek marynarski.
Popatrzył w lustro i jego penis od razu zareagował.
Przypomniał sobie bowiem tamten dzień, kiedy widziała go nagiego. Cholera. Było za wcześnie na stawianie masztu. Noc dopiero się zaczynała. Idąc do salonu, skupił się na wynikach rozgrywek bejsbolowych.
Trzymała w rękach książkę. Otwartą książkę. Spojrzał ponad jej ramieniem. Cholera, to była jego książka.
Nie chciał o niej rozmawiać tej nocy.
Przynajmniej nie musiał już martwić się erekcją.
Popatrzyła na niego.
- To o niej mówił Shawn.
Skinął głową.
- Nic wielkiego.
- Żartujesz sobie ze mnie? Opublikowanie książki to naprawdę coś. A sądząc z daty pierwszego wydania, byłeś wtedy bardzo młody.
- Byłem i to widać. - Wyjął jej książkę z ręki i położył ją z powrotem na półce. - Chodź. Musisz mi pomóc.
Spojrzała jeszcze za siebie, po czym poszła za nim do kuchni. Otworzył lodówkę i wyjął z niej trzymaną w rezerwie butelkę szampana. Dom Pérignon.
- Lubisz?
- Nie mam pojęcia.
- Nigdy nie piłaś szampana?
- Piłam. Ale nigdy dobrego.
- Dobrze. Nadrobimy to karygodne zaniedbanie. Jesteś głodna?
Potrząsnęła głową.
- Co my właściwie będziemy robić?
- Zobaczysz.
- Strasznie tajemniczy jesteś.
Uśmiechnął się.
- A owszem, jestem.
- Masz talent showmana.
Uniósł dumnie głowę.
- Wierz mi, że to najmniejsze z moich dziwactw.
- Dziwactw?
- Powiedzmy, że im dłużej mnie będziesz znać, tym więcej ich odkryjesz.
- O Boże! Chyba nie paradujesz w majtkach swojej siostry?
Przestał się uśmiechać i otworzył szeroko oczy, jakby właśnie odkryła jego straszliwy sekret.
Zakryła usta ręką, a jej oczy zrobiły się nawet większe niż jego w tej chwili.
- O, nie. Przepraszam. To nie znaczy... Jest całe mnóstwo mężczyzn, którzy uwielbiają takie rzeczy. Nie ma w tym nic złego, naprawdę.
Nie wytrzymał dłużej. Była taka poważna...
- Żartowałem - powiedział.
- Co takiego?
- Nie jestem transwestytą. Możesz być spokojna.
Zamknęła oczy i wypuściła powietrze. Kiedy otworzyła je znowu, zobaczył, że wcale nie jest rozbawiona.
- Twoim zdaniem to było śmieszne?
Skinął głową.
- Naprawdę?
Skinął znowu, ale na wszelki wypadek cofnął się o krok.
- Ma pan wypaczone poczucie humoru, panie Cullen.
- Dziwactwa. Uprzedzałem cię.
- Jednym z moich dziwactw jest to, że nie lubię mężczyzn z wypaczonym poczuciem humoru.
Postawił butelkę na blacie i podszedł do niej z opuszczoną głową, starając się ze wszystkich sił wyglądać na wściekłego.
- Nieprawda.
- To najprawdziwsza prawda.
Skrzyżowała ramiona na piersi, po czym odsunęła się od niego. Jej oczy błyszczały z radości. Chciał, żeby zawsze tak wyglądała. A przynajmniej każdej nocy.
Westchnął teatralnie.
- Isabello, Isabello. Wiesz, co przydarza się pięknym dziewczynom, które zmyślają?
- Skąd mam wiedzieć, skoro nie zmyślam?
Zrobił następny krok. Musiała oprzeć się o blat. Miał ją teraz. Nie miała dokąd uciec, nie miała gdzie się skryć.
Podszedł jeszcze bliżej, zagradzając jej całkiem drogę.
Oparła się o blat. Jej oddech przyspieszył; jeszcze nie dyszała, ale była już podniecona.
Musiał przyznać, że sam był podniecony jak wszyscy diabli. Ona była jednak inna. Gdy zaczęła się śmiać, znów mu stanął. Pierwszy raz zdarzyło mu się coś takiego. Stawał mu od wielu rzeczy, ale nigdy pod
wpływem czyjegoś śmiechu.
- Jestem pewien, że zmyślałaś - powiedział, dotykając palcem jej nosa. - Nos ci się wydłużył.
Spojrzała w dół na widoczną przez dżinsy erekcję.
- Coś się z pewnością powiększyło, ale to nie był mój nos.
I zaraz zaczerwieniła się i zamrugała powiekami, zdumiona własną zuchwałością.
Nawet Edward był z lekka zaszokowany.
- To naprawdę bezczelna uwaga jak na dziewczynę, która nigdy nie piła dobrego szampana.
- Bezczelna? - Znów zachichotała.
Przysunął się tak blisko, że jego wciąż potężniejący członek naciskał na jej ciało.
- Tak. Bezczelna.
- Nikt nigdy jeszcze mnie tak nie nazwał.
- To znaczy, że cię nie znali.
- Niby kto?
- Oni. Wszyscy.
- A ty mnie znasz?
Skinął wolno głową, jego rozbawienie znikało, w miarę jak rosło pożądanie. Ich spojrzenia spotkały się i zobaczył w jej oczach swoją własną żądzę.
Powietrze prawie trzeszczało od powstrzymywanej energii.
Nie chcąc już dłużej grać, pocałował ją delikatnie.
Chłodne, niewiarygodnie delikatne wargi otworzyły się z westchnieniem, które owionęło go zmysłowo. A kiedy naparła na niego biodrami, ocierając się o jego męskość, ostatkiem sił powstrzymał się, żeby nie przewrócić jej na kuchenny stół i nie posiąść.
Pogłębił pocałunek, wsuwając jej w usta język w bladej imitacji tego, co nastąpi później, po czym wycofał się.
- Chodź - powiedział, biorąc ją za rękę.
Jęknęła, dając mu znać, że nie jest zadowolona z tego, że przestał, ale nie protestowała. Wziął szampana, potem wyjął z kredensu dwa kieliszki i podał jej to wszystko.
Podniósł swój worek marynarski i pokazał na okno.
- Tam.
Bella spojrzała na niego zaskoczona.
- Chcesz wyskoczyć przez okno? Nie wydaje ci się, że to lekka przesada?
Zachichotał.
- Schody przeciw pożarowe - wyjaśnił Edward.
- No, chyba że tak.
Pokazał jej, wciąż chichocząc, którędy wyjść, po czym poszedł za nią po metalowych schodach, w górę przez cztery piętra, aż dotarli na dach.
Podtrzymał ją, gdy przechodziła nad występem. Nie chciał jej puścić, ale musiał, bo inaczej sam by upadł, co mogłoby niekorzystnie wpłynąć na jego życie seksualne.
Wkrótce dołączył do niej. Była zajęta oglądaniem wielkiego płaskiego dachu. Nie było na nim wiele do oglądania. Antena, skrzynki z bezpiecznikami, dwa leżaki i pusty plastikowy basen, wszystko to oświetlone
przez dwie słabe żarówki wiszące po obu stronach skrzynki z bezpiecznikami. Ale to nie dla nich ją tutaj sprowadził.
- Poczekaj - powiedział, po czym poszedł na środek dachu i otworzył worek. Wyjął z niego koc, rozłożył go, po czym położył na nim poduszki. Potem wyjął odtwarzacz kompaktowy i włączył płytę Jobima.
Latynoski jazz był idealny. Tak jak i jego towarzyszka.
Wziął od niej butelkę i kieliszki.
- Spójrz do góry - wyszeptał Edward.
Posłuchała go i aż otworzyła usta. To tak jakby nie była na Manhattanie. Gwiazdy błyszczały na ciemnym październikowym niebie. Rześkie powietrze rozwiało jej włosy, zaróżowiło nos. Pragnął jej aż do
bólu.
- Usiądź - powiedział.
Posłuchała, podwijając pod siebie nogi. Odkorkował butelkę, rozlał szampana, po czym usiadł przy niej na kocu.
Podniosła kieliszek.
- Za piękno tej nocy.
Stuknęli się kieliszkami. Popatrzył jej prosto w oczy.
- Zgadzam się, bez dwóch zdań.
Napili się.
- O kurczę. Ale to dobre.
Ed skinął głową.
- Jest różnica, co?
- Nie powinni tego, co piłam do tej pory, nazywać szampanem.
Zachichotał, kładąc się przy niej. Podpierał się na jednej ręce, w drugiej trzymając kieliszek.
- Jak znalazłaś się na tej imprezie?
Bella wzruszyła ramionami.
- Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, nie ma sprawy.
Posłała mu jedno szybkie spojrzenie.
- Nie o to chodzi. To po prostu takie... głupie.
- Co takiego?
Wzięła głęboki wdech, po czym wypuściła powietrze.
Ujrzał wokół niej obłoczek pary, mimo że dopiero co łyknęła trochę bąbelków.
- Poszłam tam sama sobie na złość.
Zamrugał powiekami.
- Nie rozumiem.
- Poszłam tam, bo mam już dosyć swojego wiecznego zalęknienia.
- O, to już ma trochę więcej sensu.
- Ale miałam prawo się bać, prawda? Co by się stało, gdybyś w porę nie nadszedł?
- Cieszę się, że mogłem ci pomóc, ale poradziłabyś sobie z nim sama.
- Nieprawda. Gdybym mogła to zrobić, zrobiłabym to.
- To mogło się przytrafić każdemu. To nie miało nic wspólnego z tobą. Po prostu trafił ci się pijany palant. Pełno takich wszędzie, mnożą się jak muchy latem.
Bella podniosła kieliszek koniuszkami palców i popatrzyła do środka.
- Bałam się.
- Zupełnie zrozumiałe.
- Nie rozumiesz.
Usiadł naprzeciwko niej.
- Więc mi to wytłumacz.
Milczała tak długo, że zwątpił, czy to zrobi. Potem, głosem tak cichym, że ledwo ją słyszał, powiedziała:
- Zawsze się bałam. Przynajmniej od czasu śmierci rodziców.
- Kiedy to się stało?
- Moja matka umarła, kiedy miałam osiem lat, a ojciec, kiedy miałam dwanaście.
- O cholera.
- No... Po prostu się przestraszyłam.
- Kto by się nie przestraszył?
- Ty.
- Skąd wiesz?
- Widzę, kim jesteś, i nie znajduję w tobie strachu.
- Wierz mi, mam swoje lęki.
- Czy takie jak dziwactwa?
- Bardzo śmieszne.
- A nie?
Edward odgarnął włos, który przypadkiem znalazł się na policzku Isabelli.
- Mów dalej.
- Moja matka umarła na raka, a ojciec na marskość wątroby. Właściwie zapił się na śmierć. Po śmierci matki zamieszkałam z ciocią Grace. Jak już kiedyś mówiłam, to bardzo surowa kobieta, która ma tyle dziwactw, że spokojnie mogłaby nas nimi obdzielić i jeszcze by jej zostało. Ale kocha mnie i zapewniła mi prawdziwy, stabilny dom.
- Ale?
- Ale nie rozmawiałyśmy ze sobą zbyt często. Religia i obowiązki domowe. Nic osobistego. Ponieważ byłam nieśmiała, nie miałam przyjaciół, którym mogłabym się zwierzać.
- To musiało być okropne.
Uśmiechnęła się z ironią.
- Bo ja wiem? Nie miałam pojęcia o wielu sprawach, a przede wszystkim o, no wiesz, chłopakach i dziewczynach.
- Najważniejsze, że teraz masz.
- Nie jest z tym najgorzej. Przynajmniej wiem, co do czego pasuje.
- Dzięki Bogu.
Szturchnęła go pod żebro.
- To nie jest śmieszne.
- Nie, nie jest. Przepraszam. Mogę sobie wyobrazić, jak ciężkie to było.
- Myślę, że nie możesz, chociaż masz bujną wyobraźnię.
- Skąd wiesz?
- Spójrz, gdzie jesteśmy.
- Faktycznie.
- Nie dostrzegasz obskurnego dachu czy morza anten. Ty widzisz tylko gwiazdy, przygodę.
Skinął głową.
- Chyba tak.
- Ja też mam bujną wyobraźnię, ale nie dotyczy ona seksu. Oczywiście, kiedy w końcu nauczyłam się paru rzeczy, nadrobiłam stracony czas. - Uniósł brwi, a ona zakryła dłonią usta. - Nie, to nie to, o czym myślisz. Niezupełnie. To moja wyobraźnia przeskoczyła na wyższy poziom, a nie moje... no wiesz.
- Chyba wiem.
- Nie jestem dziewicą, jeśli to o tym myślisz.
Właściwie był zaskoczony. Właśnie tak myślał. Najwyraźniej miało dla niej znaczenie, że nią nie była.
- To wspaniale - powiedział.
- Naprawdę tak myślisz?
Ze złością odgarnął do tyłu włosy.
- Sam nie wiem. A powinienem? Nie mam zdania na ten temat.
Machnęła ręką.
- Mniejsza o to. To nieważne, a już z pewnością nie jest to twój problem.
- A jeśli powiem ci, że chciałbym, żeby to był mój problem?
- Edward, jest dla mnie jasne, że straciłeś dziewictwo bardzo, bardzo dawno temu.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Chciałbym po prostu cię poznać. Chciałbym, żebyśmy oboje się poznali.
- Naprawdę? Wyznaj mi coś.
- Dlaczego?
- Dlatego, że ja to zrobiłam. Teraz twój ruch.
Edward poczuł, że policzki go pieką. To chyba zaraźliwe.
- Niech pomyślę...
- Jestem pewna, że to dla ciebie nie lada wysiłek.
Tym razem to on jej dał kuksańca. Roześmiała się tylko.
- Straciłem dziewictwo w wieku czternastu lat. Z moją nauczycielką gry na pianinie.
Bella otworzyła usta.
- Naprawdę? Z nauczycielką gry na pianinie? O mój Boże! Moja nauczycielka gry na pianinie miała sześćdziesiąt dwa lata!
- Moja - dwadzieścia.
- To już lepiej. Ale i tak... Co za perwersja!
- Nie miałem nic przeciwko temu.
- Byłeś zbyt młody i nabuzowany.
- Dalej taki jestem.
- Czy właśnie zmieniłeś temat?
Edward skinął głową.
- Zamierzasz mnie pocałować?
Skinął głową raz jeszcze.
- A zamierzasz mnie uwieść?
Pochylił się i ugryzł ją lekko w ucho
- Zamierzam przewiercić cię na wylot.
- Świetnie.
Roześmiał się, ale przestał się śmiać, gdy jego usta dotknęły jej ust. Odtąd nie było to już śmieszne.
Odtąd było to magiczne.
Rozdział czternasty
Edward zaczął pieścić jej otwarte usta, Bella zatrzepotała rzęsami. Nacisk był lekki jak piórko, ich oddechy zmieszały się. Wolno poruszał wargami, pocierając o jej usta... był to nie tyle pocałunek, co moment przejścia ze zwykłego świata do miejsca poza czasem i przestrzenią, w którym każdy zmysł był wzmocniony do granic możliwości.
Jego ciało było tak ciepłe w porównaniu z chłodnym powietrzem. Otoczyła rękami jego szyję. Zareagował na ten sygnał i położył ją na kocu, jej głowę na poduszce, po czym znalazł się przy niej tak blisko, że ich ciała dotykały się od ust do palców u nóg.
Jego pocałunek pogłębił się i tak bardzo zapragnęła go poczuć całego, że chciała zdjąć kurtkę... i resztę. Ale na razie wystarczało, że czuła gwałtowne poruszenia jego języka i miękkość jego włosów.
Być może najwspanialszą rzeczą w tym wszystkim było to, jakie łatwe to było. Gdzieś pomiędzy pierwszym łykiem szampana i jego pocałunkiem przestała się opierać.
To było jej życie. Jej chwila. Jej mężczyzna.
Jego język zagłębiał się wolno w jej ustach i nagle pojawiło się wspomnienie.
Miała dwanaście lat i marzyła o pocałunku. Pocałunku doskonałym. Obudziła się w łóżku i zapragnęła całować się z chłopcem - jednym chłopcem w szczególności, Ethanem z jej klasy, który miał płowe włosy
i zaskakująco błękitne oczy. A potem pomyślała, jak miło byłoby pocałować samą siebie w usta, żeby wiedzieć, co czuł Ethan, gdy ją całował.
Jakimś sposobem pocałunek Edwarda był właśnie taki.
Tak doskonały, jakby wyrzeźbiła jego usta, żeby mógł sprawiać jej przyjemność.
Czy on czuł się podobnie?
Cofnęła się, patrząc mu w oczy pociemniałe z pożądania.
Mogłaby tak na niego patrzeć przez wieczność. On miał jednak inne zamiary i zagłębił się w następnym pocałunku. A może to był ten sam pocałunek? Może wszystkie pocałunki do końca życia
będą tym samym pocałunkiem? Tym pocałunkiem doskonałym?
Jego noga wślizgnęła się pomiędzy jej nogi. Poczuła jego erekcję. Jaki gorący i zdecydowany. Wszystko dla niej. Jęknął.
- Isabello - wyszeptał. - Boże, myślałem, że będziemy tutaj bezpieczni.
- Bezpieczni?
Oparł głowę na ręce, kilka cali od niej.
- Myślałem, że będzie za zimno, żebym chciał cię rozebrać. Byłem w błędzie.
Zawahała się. Pogładziła go po policzku, a potem po silnej szczęce.
- Możemy wrócić na dół.
Zmarszczył brwi.
- Jesteś pewna?
Potrząsnęła głową.
- Nie jestem pewna niczego, z wyjątkiem tego, że chcę być z tobą. Chcę wiedzieć o tobie wszystko.
- Dowiesz się. Boże, chcę się z tobą kochać.
Westchnęła i wtuliła się w niego, kładąc głowę na zgięciu jego szyi.
- Nigdy przedtem tak się nie czułam. To... doskonałe. Nie jestem pewna... - Zamknęła oczy, nie do końca wierząc, że ośmieli się wypowiedzieć następne słowa. - Nie jestem pewna, ale chyba się w tobie zakochałam.
Zamarł. O Boże! Zrobiła to! Powiedziała o to jedno słowo za dużo. Nigdy nie mówił nic o miłości. Dlaczego musiała otworzyć gębę? Przesunęła się, chcąc uciec, ale otoczył ręką jej szyję i przyciągnął ją do siebie.
- Hej, dokąd to się wybierasz?
- Przepraszam. Nie powinnam była...
- Nic się nie stało. Po prostu jestem zaskoczony, to wszystko.
- Nie chciałam wprawiać cię w zakłopotanie.
- Nie wprawiłaś. Po prostu myślę, że może trochę za bardzo się spieszymy.
- My?
Skinął głową.
- Tak. Myślę, że oboje chcemy, żeby rzeczy wydarzały się za szybko. Dopiero się wzajemnie poznajemy. Możemy pozwolić sobie na to, żeby zwolnić.
Spróbowała się z powrotem rozluźnić, ale wszystko się zmieniło. Ta doskonała chwila przeminęła. Noc stała się chłodniejsza, dach twardszy.
- Przepraszam - wyszeptała.
- Za co?
- Nie wiem. Za to, że to powiedziałam.
- Nic się nie stało. To mi pochlebia.
Jęknęła i przewróciła się na bok, wysuwając się z jego ramion.
- Od tego już tylko krok do tego, żebyś powiedział: ,,Przecież możemy być przyjaciółmi''.
Uklękła, a potem przestawiła butelkę szampana tak, żeby mogła wstać.
- Isabello, nie...
- Co ,,nie''?
Usiadł, biorąc ją za rękę.
- Nie przejmuj się tym tak bardzo. To jest tym, czym jest. Jesteśmy tutaj razem. Nie ma takiego miejsca na ziemi, w którym wolałbym teraz być. Jesteś piękna, zabawna i inteligentna i tylko to się liczy w tej chwili. Po co myśleć o tym, co nastąpi jutro?
Włożyła ręce do kieszeni. Było jej tak ciepło, gdy leżała w jego ramionach, a tak zimno teraz.
- Nie wiem, jak to robić - powiedziała cicho.
- Nie wiesz, jak co robić?
- To, co jest pomiędzy nami. Cokolwiek to jest. Nigdy przedtem tego nie robiłam.
- Ja też nie.
Roześmiała się.
- Daj spokój, Edward.
- To prawda. Nigdy przedtem nie byłem w takiej sytuacji. Nie z tobą. To wszystko jest nowe. Nieznane terytorium. Chcę przez nie przejść, ale nie biegiem.
Westchnęła.
- Tak. Oczywiście, masz rację.
- Tu nie chodzi o to, czy mam rację, czy nie.
Pochylił się i ujął jej twarz w dłonie. Jakim cudem mógł być taki ciepły?
- To nie znaczy, że ty nie masz racji. Nie chcę, żebyś tak pomyślała. To było niewiarygodne. Wszystko. Włączając w to fakt, że nigdy w życiu nie byłem tak sfrustrowany.
Zamknęła oczy.
- Przykro mi. Nie wiedziałam, że bycie ze mną może być tak frustrujące. - Jego śmiech spowodował, że otworzyła oczy. - Co się stało?
- Nie taką frustrację miałem na myśli. - Położył rękę niżej, zakołysał biodrami, a potem spojrzał na swój rozporek.
- Och!
- No właśnie!
- Cóż, wszystko gra.
Roześmiał się znowu.
- Aż za bardzo.
Bella uśmiechnęła się nieznacznie.
- Ty wciąż chcesz... - Pokazała w kierunku dżinsów.
- Boże, tak! Ale mogę poczekać.
Wstała. Objęła się rękami w pasie i zadrżała.
- Chodźmy do środka - powiedział Edward. - To było szaleństwo przychodzić tutaj. Cholerny ziąb.
Pochylił się, żeby zabrać odtwarzacz kompaktowy, ale powstrzymała go.
- To nie było szaleństwo. To było cudowne.
I nagle znów znalazła się w jego ramionach i ich usta spotkały się i - coś takiego! - to był ten sam pocałunek.
Napięcie w jej ramionach zelżało, a supeł w żołądku rozwiązał się, gdy poczuła prawdę jego słów. To była ta chwila. Nie zamierzał donikąd iść. Ani ona. Ale, tylko dla nabrania pewności, przywarła do niego. Mówił prawdę.
Wciąż jej pragnął.
Ciepło jego mieszkania było przyjemną odmianą. Nie uświadamiał sobie, jak zimno było, dopóki nie wszedł do środka. Bella musiała zmarznąć.
- Napijesz się czegoś na rozgrzewkę?
Skinęła głową, zacierając ręce.
- Poproszę.
- Kawa czy herbata?
- Wszystko jedno.
- Dobrze. Rozgość się. Zaraz wracam.
Zostawił ją w salonie i nastawił wodę. Gdy włączał gaz, nagle ogarnęła go panika. Wydrukował kilka tekstów Isabelli. Cholera! Wydawało mu się, że schował je do szuflady, ale wcale nie miał pewności. Dlaczego się ich nie pozbył? Chyba dlatego, że brał je ze sobą do łóżka.
Poszedł do salonu, bojąc się tego, co zobaczy. Kilka kroków dalej odetchnął z ulgą. Nie było jej przy jego biurku. Znów stała przy regale z książkami. Dzięki Bogu!
- Postanowiłem zrobić herbatę - powiedział.
Odwróciła się, obdarzając go uśmiechem, który rozwiał jego wszelkie obawy.
- Masz bardzo eklektyczny gust.
- Interesuję się wieloma rzeczami.
Spojrzała w górę na półkę.
- Książka o epidemiach grypy, wiersze Audena, Stephen King, Dickens, ,,Far Side Compendium'' i - odwróciła nieco głowę, żeby przeczytać tytuł - ,,Sztuki walki''.
- Tak - powiedział. - To właśnie cały ja.
- Musiałabym spędzić tutaj kilka miesięcy, żeby to wszystko przeczytać.
- Masz ulubioną książkę?
Skinęła głową.
- Kilka. ,,Książę przypływów''. ,,Shogun''. ,,Duma i uprzedzenie''.
Podszedł do biurka. Do diabła! Na klawiaturze leżał wydruk jednej z jej fantazji, cholernie dobrej fantazji, w której była związana i bezbronna. W czasie gdy ona wciąż była zaprzątnięta jego książkami, chwycił kartkę z wydrukiem i schował ją pod ,,Wall Street Journal''.
Spojrzał raz jeszcze i odetchnął dopiero wtedy, gdy przekonał się, że teren jest czysty.
- Dlaczego nie chcesz rozmawiać o swojej książce?
- To był fuks. Przypadek.
- I co z tego? To w niczym nie zmienia faktu, że ją napisałeś i została opublikowana. Woda powinna się już gotować.
- Może być Earl Grey?
Skinęła głową.
- Znowu zmieniasz temat.
- Muszę zrobić herbatę.
- Dobrze. Będę tutaj, kiedy wrócisz.
- Twarda sztuka z ciebie.
- O tak. Ludzie zaczynają się trząść, kiedy wchodzę do pokoju.
Edward uśmiechnął się, wychodząc.
- Miodku? - spytał przez ramię.
- Tak, słucham?
- Nie. Chodziło mi o to, czy dodać ci na rozgrzewkę miodku do herbaty.
Roześmiała się i było to miłe, ponieważ dźwięk był naturalny, swobodny. Nie była zakłopotana.
- Tak, proszę.
- Nie odejdziesz, prawda?
- Ani mi się śni.
Robiąc herbatę, zastanawiał się ,w jaki sposób zmienić temat. Nie lubił mówić o swojej książce. Wolał rozmawiać o czymś wartym zachodu. Na przykład o seksie.
Chociaż perspektywa rozmowy o jego książce właśnie z Isabellą miała pewien urok. Czemu nie? W końcu znał trochę jej tajemnic.
Siedziała na kanapie, kiedy wrócił z tacą. Przez chwilę milczeli. Usiadł, ciesząc się, że najwyraźniej zadbała o swoją wygodę, podwijając nogi pod siebie. Zdjęła też kurtkę, co jeszcze bardziej go ucieszyło.
- Książka - powiedziała.
- Uparta jesteś.
- Po prostu ciekawa.
Trudno było się z tym nie zgodzić. Upił łyk herbaty, po czym podjął ostateczną decyzję. Pieprzyć to! To w końcu nic takiego.
- Napisałem ją, kiedy miałem siedemnaście lat. Właściwie zacząłem, kiedy miałem szesnaście. Została wydana rok później.
- Niesamowite. W wieku szesnastu lat ledwo mogłam się zmusić do czytania książek, a co dopiero do ich pisania.
- Nie wierzę. Za bardzo kochasz książki.
Bella uniosła brwi.
- Nie mówimy teraz o mnie.
- Racja. - Odwrócił się i spojrzał na małą książeczkę w czarnej okładce. - Przez większość czasu czuję się tak, jakby napisał ją ktoś inny. Nie ja.
- Może to dlatego, że jesteś starszy?
- Nie. Wydaje mi się, że reprezentuje styl życia, od którego się odwróciłem.
- Jaki styl życia?
- Styl życia mojego ojca. Jest profesorem w Cornell.
- Co wykłada?
- Literaturę angielską.
Uśmiechnęła się.
- Musi być z ciebie bardzo dumny.
Edward nie spodziewał się, że tak go to zaboli. Nie dał jednak po sobie tego poznać. Bella nie mogła tego dostrzec.
- Tak, jest dumny. - Kłamstwo smakowało gorzko i nawet herbata nie pomogła.
- Więc miałeś zostać nauczycielem akademickim?
- Nie. Miałem zostać kolejnym z wielkich amerykańskich pisarzy. Tylko że się nie udało.
- Dlaczego?
Potrząsnął głową, marząc, by ta rozmowa dobiegła już końca.
- Po prostu nie miałem więcej książek do napisania.
- Hm.
- Co miało znaczyć to ,,hm''?
- Po prostu: hm.
- Kłamczucha.
Uśmiechnęła się, stawiając kubek na stoliku.
- Podoba mi się twoje mieszkanie. Jest wygodne.
- To prawda. On też by ci się spodobał.
- Kto? Twój dziadek?
Skinął głową.
- Wspaniały facet. Z krwi i kości.
- Co sądził o wybranej przez ciebie drodze życiowej?
- Ładnie to ujęłaś. Był rozczarowany, ale rozumiał, że muszę nią iść.
Odnalazła jego wzrok.
- Nie wiem, czy się nie mylę, ale... wydaje mi się, że tęsknisz za tym.
- Za czym?
- Za pisaniem.
Wstał, zabrał kubki i wyszedł do kuchni. Myliła się.
Wcale nie tęsknił za tą męczarnią. Nie tęsknił za zapełnianiem setek stron tekstem, który okazywał się później bezwartościowym gównem.
- Jesteś głodna?
- Nie.
Opłukał kubki, po czym wrócił do niej - miała już na sobie kurtkę.
- Hej, przepraszam. Skończony ze mnie kretyn. Nie odchodź.
- Już późno. Muszę się jeszcze pouczyć, a jutro po południu pracuję.
Skinął głową i wziął swoją kurtkę.
- Chodź. Złapię ci taksówkę.
- Edward?
- Tak?
Podeszła do niego wolno.
- Wypożyczyłam twoją książkę z biblioteki.
Przewrócił oczami.
- O nie! Tylko nie to.
- Ale nie przeczytałam jej. Najpierw chciałam zapytać cię o zgodę.
- Dlaczego?
- Dlatego, że to takie osobiste. Wiem, że zobaczę wiele z ciebie w twoich słowach. Może młodszego, ale jednak ciebie. I to od innej strony. Nie chciałam tego robić, dopóki nie wiedziałam, czy się na to zgodzisz.
Zmusił się do uśmiechu.
- Dobrze. Tam nie ma nic do zobaczenia. To tylko słowa. To nie ja.
Dotknęła jego policzka.
- Myślę, że to jednak ty. Te słowa wypłynęły z twojego serca.
Otworzył drzwi, ignorując jej spojrzenie pełne niedowierzania i rozczarowania. Przeprosi ją później. Powie, że to wszystko jego wina.
Drogę windą odbyli w milczeniu. Zostawił ją w holu, a sam wyszedł, żeby złapać taksówkę. Kiedy mu się to już udało, wyszła wolno, smutna. Pieprzyć to! Schrzanił to dokumentnie. Nigdy już nie będzie chciała się z nim spotkać i prawdopodobnie tak będzie najlepiej. To był jednak kretyński plan.
Podeszła do drzwi taksówki, a on cofnął się o krok.
Powinien ją pocałować. To nie była jej wina. Dotknął jej ręki, a potem wziął ją w ramiona. W chwili gdy ich usta się zetknęły, wszystko w nim w środku się odmieniło.
Miał uczucie, jakby jechał w górę kolejką, coraz wyżej i wyżej.
A potem jeszcze wszystko pogorszyła. Położyła rękę na jego piersi i przesunęła ją w dół do jego brzucha.
Wiedział, dokąd zmierza i, Boże dopomóż, nie mógłby jej powstrzymać, nawet gdyby zależało od tego jego życie.
Dotknęła jego paska, a potem przejechała palcem po jego męskości.
- Następnym razem - wyszeptała. - Nie mogę już dłużej czekać.
Nie mógł się ruszyć. Ledwo mógł oddychać, a kiedy objęła dłonią jego członek, wypuścił wolno powietrze, starając się ze wszystkich sił nie porwać jej z powrotem na górę.
- Marzyłam o tobie - powiedziała, po czym zanurkowała pod jego ramieniem i wsiadła do samochodu.
Edward stał chwilę w bezruchu, oszołomiony tym, że jego członek mógł tak szybko zesztywnieć. Zwłaszcza że jeszcze przed chwilą był taki wkurzony. Co ona z nim wyprawiała? To było szaleństwo.
- Ej, koleś, może oddasz mi drzwi?
Głos taksówkarza sprawił, że powrócił do rzeczywistości.
Zapłacił mu i podał adres Isabellii. Pomachała mu na odjezdnym. Nie wrócił na górę. Zamiast tego poszedł na spacer. Nie bardzo wiedział, dokąd. To nie miało znaczenia. Musiał pomyśleć.
„Przyciska mnie do ściany w swojej sypialni, unosząc moje
nogi tak, że mogę go nimi otoczyć w pasie. Dwiema silnymi
dłońmi przesuwa moje pośladki i wolno pociera moim kroczem
o swój gorący, zachwycająco nabrzmiały organ. Odszukuje
moje usta i nasze wilgotne, rozochocone języki mocują się
zaciekle; wygrywa, wypełniając całkowicie moje usta. Nigdy
nie byłam całowana w ten sposób.
Nie mówimy ani słowa. Nasze spojrzenia mówią za
nas. Jest wypełniony pożądaniem, ciężką żądzą, gdy unosi
moje biodra i nadziewa mnie na swój sztywny pal, zagłębiając
się aż po sam rdzeń mego jestestwa i biorąc je
w posiadanie, jak coś, co mu się należy. Robi to tak nagle,
że krzyczę zaskoczona, ale nie sprawia mi bólu. Wchodzi
we mnie jak w masło.
Całkowicie kontroluje sytuację, patrząc mi w twarz
w skupieniu, gdy unosi moje biodra powoli i uderza w nie
coraz szybciej, dopóki nie odnajduje swego rytmu. Odsuwa
się trochę ode mnie, tak że może polizać moje napięte sutki
ciepłym, wilgotnym językiem. Ekstatycznie budzą się do
życia, w końcu, po latach uśpienia, stają się twarde.
Dreszcz przebiega w dół, podniecenie, nad którym ledwie
mogę zapanować. Długo tłumiona namiętność wstrząsa
mną w środku. Czuję się, jakbym wpadała w przepaść,
jestem świadoma jedynie silnych ramion i nóg mojego kochanka, E.
Napięcie potężnieje i oto dochodzę, a on porusza się we
mnie z desperacją, zupełnie jakby miał umrzeć, a moje ręce,
w szale, wbijają się w jego ramiona i przejeżdżają po jego
szerokich plecach. Wciąż dochodzę i nie mogę przestać. Drżę
i trzęsę się cała, i nie mogę się zatrzymać, nawet wtedy, gdy on
wreszcie kończy we mnie z dzikim krzykiem, który wznosi się
do granic wszechświata. Trzyma mnie ciasno, gdy ostatnia
fala orgazmu uderza we mnie i krzyczę w jego dłoń, którą
zatyka mi usta, zaspokojona, wypełniona bez reszty. Czekałam
na to od tak dawna.”
Spłoszona Bella zerknęła znad swego komputera, pewna, że wszyscy wiedzą, co właśnie napisała i jak bardzo ją to podnieciło. Ale nikt nie patrzył w jej stronę.
Niby dlaczego ktoś miałby patrzeć? Była dopiero dziesiąta rano i w kawiarence było tylko czterech użytkowników.
Obejrzała się do tyłu na Emmeta - była teraz bardziej nieśmiała, gdy już wiedziała, że mu się podoba - ale też był zajęty. Właśnie nalewał kawę rudej piękności przy kserokopiarce.
Popatrzyła znów na monitor, oszołomiona mocą słów i myśli, i tym, jak bardzo pragnęła Edwarda. Ostatniego wieczoru był zdenerwowany. Tydzień temu wzięłaby to za odrzucenie i ukryłaby się za ciuchami za dużymi o dwa rozmiary. Ale dzisiaj widziała to inaczej. Był zmartwiony, bo zbliżyli się do niewygodnej prawdy.
Wiedziała o tym, bo rozpoznawała swoje własne rozterki.
Powiedział jej tego dnia w muzeum, żeby mu zaufała.
I chociaż była śmiertelnie przerażona, zaufała mu. Byłby tutaj, gdyby upadła. Pocałowałby ją i sprawił, że poczułaby się lepiej.
A ona byłaby tutaj dla niego.
To poczucie mocy było dla niej tak nowe i podniecające, że chciała się roześmiać na głos. Przecież to nie Edward uczynił ją silną. On pomógł jej tylko odkryć, że zawsze była silna.
Popatrzyła na słowa na ekranie. A potem kliknęła na mały krzyżyk w prawym górnym rogu. Kiedy pojawił się napis: ,,Czy zapisać zmiany w pliku?'', kliknęła: ,,Nie''.
Rozdział piętnasty
Edward odłożył słuchawkę i wyjrzał przez okno. Pani Ashcroft, która mieszkała na czwartym piętrze, wracała do domu ze sklepu za rogiem. Miała osiemdziesiąt pięć lat i jej ciało już dawno temu przestało grać fair.
Miała coś, co jego dziadek nazywał wdowim garbem. Jej plecy były tak zgięte, że musiała zadzierać głowę, żeby w ogóle widzieć, co znajduje się przed nią, ufając, że laska, którą trzymała w drżącej ręce, pozwoli jej zrobić następny krok.
Wychodziła do sklepu codziennie o piątej po południu.
Kupowała Błyskowi, swemu tłustemu kotu syjamskiemu, puszkę żarcia dla kotów i coś na obiad dla siebie. Zwykle malutki kawałek ryby albo puszkę sardynek.
Była mężatką przez pięćdziesiąt lat. Od czasu gdy jej mąż umarł na atak serca, żyła samotnie.
Była jednym z najszczęśliwszych ludzi, jakich Edward znał.
Często ze sobą rozmawiali. Staruszka uwielbiała towarzystwo, uwielbiała się śmiać, a Edwarda uważała go za najwspanialszego mężczyznę od czasów Rudolfa Valentino. Pewnego dnia, kiedy już wyrzucił jej
śmieci, zapytał, jaka jest największa tajemnica jej życia.
- Pasja - odpowiedziała po prostu.
To ona odmieniała jej życie. Oczywiście musiała zwracać uwagę również na rzeczy przyziemne, kto nie musiał, ale kiedy przechodziła do rzeczy naprawdę ważnych, za które uważała swoje małżeństwo, dzieci,
pracę, przekonania, używała tylko jednego barometru.
Czy się tym pasjonowała? Czy bolałaby ją utrata tego? Czy walczyłaby o to?
Zapytał, czy gdy pasja przemija, człowiek nie czuje się gorzej, niż gdyby jej nie miał.
Potrząsnęła głową na swojej zgarbionej szyi i odpowiedziała mu, że za wszystko trzeba zapłacić jakąś cenę, także za obojętność i apatię. Woli raczej zapłacić cenę za to, że coś kocha.
Wyjrzał raz jeszcze, ale staruszka zniknęła już na schodach. Podszedł do biurka i popatrzył na swoje notatki. Nie powinno być trudno dostać się do Cornell.
W końcu już raz go tam przyjęli. Gorzej mogło być z New York University. Musiał zebrać dokumenty, wypełnić podanie, napisać esej, całe to gówno. Nie był nawet pewien, czy chce wrócić. Do diabła, wielu rzeczy nie był pewien.
Odstawił telefon i sięgnął po myszkę. Wszedł do swoich ,,Ulubionych'' i kliknął na skrót do ,,Prawdziwych Zwierzeń''. Kiedy jednak znajoma strona pojawiła się na ekranie, nie zalogował się. Zamknął program,
wszedł do zachowanych plików i zaczął kasować strona po stronie to cudze życie, które przez tyle czasu było mu tak bliskie.
Bella zbierała się na odwagę, żeby zapukać. Obciągnęła spódniczkę, ale wciąż była nieprzyzwoicie krótka.
Oczywiście to nie była jej spódniczka, pożyczyła ją od Kathy, wraz z białym sweterkiem, kolczykami i bransoletką.
Jej uczesanie i makijaż były dziełem Jess.
Była nawet zadowolona, gdy przed wyjściem popatrzyław lustro. Chciała zrobić wrażenie na Edwardu. Zwłaszcza że nie widziała go całe dwa dni.
Odkąd wczoraj zaprosił ją na kolację, nie mogła sobie znaleźć miejsca.
Gdy przypominała sobie, w jakich okolicznościach zostawiła go trzy wieczory temu, i o obietnicy, jaką mu dała... Myśl, że będą się kochać, to było prawie więcej, niż mogła wytrzymać.
Wiele się nad tym zastanawiała. Jeśli coś będzie szło nie tak, nie będzie się do niczego zmuszać. On to zrozumie. Wieczór jakoś się potoczy i miała tylko nadzieję, że będzie wiedziała, co robić.
Zapukała. Chwilę później drzwi otworzyły się.
Miał na sobie dżinsy i ciemnoszarą koszulkę. Na jego widok policzki ją zapiekły i nagle zabrakło jej powietrza.
Kiedy uśmiechnął się, omal nie zemdlała.
- Cześć - powiedziała onieśmielona.
Uśmiechnął się.
- Bella - wyszeptał.
Patrzył na jej twarz, nie na jej krótką spódniczkę, makijaż czy fryzurę, po prostu na nią.
Westchnęła, gdy wziął ją w ramiona, w bezpieczny krąg ciepła, otulając ją sobą jak peleryną. Jego zapach, już odciśnięty w niej na zawsze, kojarzył jej się z domem.
Przez chwilę prawie się nie ruszali, kołysząc się łagodnie do przodu i do tyłu. Trzymał ją mocno, prawie za mocno, ale nic jej to nie obchodziło. Dwa dni rozłąki dały jej do myślenia. Czas na zapytanie samej siebie,
czego chce, kim jest.
Odsunął się, by ją pocałować. Na początku łagodnie - musieli się ponownie poznać. Jego język wślizgnął się w jej usta i nagle pocałunek przestał być delikatny.
Wpychał się w jej usta, wygłodniały, pełen żądzy, agresywnie męski. Objął dłońmi jej twarz, jakby bał się, że ją utraci. Zatraciła się w tym pocałunku, w jego namiętności. Kiedy w końcu oderwał się od niej, ich
spojrzenia się spotkały i oboje mogli zaczerpnąć powietrza.
Zrobił krok do tyłu, otwierając szerzej drzwi, żeby mogła wejść. Kiedy go mijała, dotknął jej pleców, przyprawiając ją o drżenie.
Rzuciła torebkę i kurtkę na podłogę, a Edward znowu ją pocałował, jużnie tak namiętnie, poprostu na przywitanie.
- Napijesz się czegoś?
Skinęła głową.
- Mam białe wino. Chodź.
Poprowadził ją do kuchni. Jeszcze zanim tam dotarła, niebiański zapach uświadomił jej, że od rana nic nie jadła. Zamruczała z uznaniem, a on uśmiechnął się.
- Zjemy, kiedy tylko zgłodniejemy. Kurczak, pieczone ziemniaki, fasolka.
- Umiesz też gotować?
- Niezupełnie.
- Prawda, Shawn mówił, że to nie jest twoja... hm... mocna strona.
- Nie można być dobrym we wszystkim.
Położyła mu dłoń na piersi.
- Tak długo, jak się jest dobrym w tych rzeczach...
Zachichotał, a potem odwrócił się, żeby nalać wina.
Zanim to jednak zrobił, zdążyła dostrzec na jego policzkach rumieniec. Coś takiego! Zły chłopak, nadzwyczajny Edward Cullen, rumienił się pod wpływem jej aluzji.
Miała ochotę zrobić to jeszcze raz.
Sunęła wolno wzrokiem po jego ciele w górę, aż napotkała jego wzrok.
- Wiem, co chcę na deser - powiedziała, a potem zamrugała oczami, zdumiona swoją śmiałością.
Co on jej zrobił? Gdzie się podziała ta nieśmiała, ,,raczej-umrę-niż-pozwolę-sobie-na-flirt'' Bella?
- Naprawdę?
Skinęła głową.
- Cholera, mam nadzieję, że nie masz na myśli tortu czekoladowego.
Uśmiechnęła się.
- Miałeś mi opowiedzieć, co robiłeś wczoraj.
Skinął głową i nalał wina. Podał jej kieliszek, po czym wskazał głową salon. Gdy go mijała, przebiegła dłonią po jego plecach. Czuła się odważna, śmielsza niż kiedykolwiek myślała, że może być. Uwielbiała to, kim była, będąc z nim. To było niewiarygodnie zmysłowe i chciała jeszcze więcej. Chciała wszystkiego.
- Nic wielkiego - powiedział. - Musiałem jechać do Connecticut po motor.
- Przykro mi, że nie mogłam z tobą pojechać.
- Mnie też. Wciąż jestem ci winien przejażdżkę.
- Nie martw się - powiedziała. - Przypomnę się w odpowiednim czasie.
Upił łyk wina, przypatrując się jej, gdy podeszła do okna. Zbiła go z tropu, rozpoznała to po jego minie. Czy miał pojęcie, jak była podniecona? Jej wzrok ześlizgnął się w dół na jego spodnie.
Och!
Edward pochwycił to spojrzenie. Odłożył kieliszek, bojąc się, że wyleje jego zawartość. Wciąż nie mógł przyzwyczaić się do takiej Isabelli. Ale podobała mu się i to bardzo.
To była kobieta z jej zapisków. Autorka najgorętszych fantazji, jakie kiedykolwiek czytał. No dobrze, może nie powinien ich czytać, ale nie mógł powiedzieć, żeby mu było z tego powodu przykro. Nie tego wieczoru.
Nie wtedy, gdy widział, jak się zachowuje: pewna siebie, seksowna, pełna mocy.
Pożądał jej bardziej niż kiedykolwiek. Musiał jednak pozwolić, by to ona zrobiła pierwszy krok. Mimo jej aluzji wciąż nie był pewien, czy chciała przejść do następnego etapu. Miał tylko nadzieję, że jeśli nie, jakoś
uda mu się to przeżyć.
Usiadł, chcąc, żeby się do niego przyłączyła, ale ona stała przy oknie. Jego wzrok powędrował w dół jej ciała i spoczął na łagodnej wypukłości kształtnego tyłeczka.
Cierpliwość była zawsze jego silną stroną w kontaktach z płcią przeciwną. Ale nie z Isabellą. Przypomniał sobie jedną z pierwszych rzeczy, jakie przeczytał w jej zapiskach,
wtedy, gdy uświadomił sobie, że jest bohaterem jej fantazji:
'' Więc seks ma inicjały E.C.''
Bella czuła na sobie jego wzrok, czuła jego przyciąganie, ale musiała nieco zwolnić. To było ważne i zamierzała zrobić to po swojemu.
Spojrzała na ulicę, na ludzi sześć pięter niżej. Było ich tak wielu. Nie tylu, ilu w godzinach szczytu, ale i tak więcej, niż spodziewała się zobaczyć o ósmej wieczorem.
Wychodzili ze stacji metra, staliw kolejce po pizzę, rozmawiali przez telefony komórkowe. Wszyscy nieświadomi nieuniknionego faktu, że ona zaraz będzie uprawiać seks.
Przeniosła wzrok z ulicy na swoje odbicie w szybie.
Widok jej twarzy sprawił, że ścisnęła nogi. Odstawiła kieliszek, a potem pochyliła się do przodu, opierając ręce na pomalowanym na biało parapecie, i zwiesiła głowę, pozwalając włosom opaść. Zamknęła
oczy i wsłuchała się w nowojorski wieczór - gwarny i wyjący.
Jakaś jej cząstka chciała się w tym miejscu zatrzymać.
Zjeść kolację, tak jak przystało grzecznej dziewczynce, trochę poflirtować, trochę porozmawiać, a potem położyć się na kanapie, gdy już nie będą mogli dłużej wytrzymać. W końcu łóżko było logicznym miejscem do
kochania się po raz pierwszy.
Reszta jej nie chciała być grzeczna. Chciała być kobietą z jej fantazji. On był jedynym mężczyzną na świecie, z którym się na to ośmieliła. Dał jej swoją zgodę.
A może to ona sama dała sobie zgodę.
Nieważne. Nie była nawet pewna, czy może tego dokonać, ale, do diabła, chciała spróbować. Wszystkie te noce, które spędziła samotnie w łóżku, marząc o uwiedzeniu i seksie. Wszystkie te poranki, kiedy wychodziła z włosami upiętymi do tyłu, bez makijażu i w tych wielkich okropnych ciuchach.
Nigdy więcej ukrywania się. Nigdy więcej wtapiania się w otoczenie. Nie była pewna, co się stanie, ale wiedziała, że niezależnie od tego, co to będzie, nie pozwoli, by lęk ją powstrzymał.
- Isabello?
- Hm?
- Co ty robisz?
Jego głos brzmiał z bliska. Spojrzała w odbicie w szybie. Stał teraz na skraju kanapy, niecałe dwa metry od niej.
- Patrzę - odparła.
- Widzę.
- Nieprawda. Nie możesz stamtąd widzieć.
Jego cichy chichot sprawił, że przygryzła dolną wargę.
Boże, ależ ona go pragnęła. I jakżeż się bała.
Podszedł do niej bez słowa. Naprężyła się w przeczuciu jego dotyku. Pragnęła go aż do bólu. Jej wzrok powędrował do jej sutków, twardych pod sweterkiem.
Dotknij mnie, pomyślała. Otworzyła usta, gdy ręką przesunął wzdłuż jej ciała i nacisnął na jej brzuch. Drugą ręką powędrował w górę jej kręgosłupa do karku, trzymając ją nieruchomo.
- Co ty robisz?
- Już o to pytałeś.
Otarł się o nią, pokazując jej, jak jej mała gierka podziałała na niego.
- Oto, co robisz.
Naparła na niego.
- Wiem.
- Jeśli zaraz nie przestaniesz...
Odwróciła się, wyrywając się z jego rąk.
- Nie chcę przestać.
- Isabello...
Położyła dłonie na brzuchu, a potem przesunęła je wolno w stronę piersi. Jego wzrok podążył za nimi i zobaczyła, że jego oczy rozszerzyły się, gdy dotarła do sutków.
- Chcę tego - wyszeptała.
- O Boże!
Wzięła stwardniałe sutki pomiędzy palce i ścisnęła je.
Jeśli on czegoś zaraz nie zrobi, ona zwariuje.
Nie musiała się martwić. Musnął jej policzek kostkami ręki, a potem jego dłoń znalazła się obok jej dłoni na piersi. Zamknął oczy, gdy jej dotknął, ale otworzył je raptownie, kiedy poczuł, że pociągnęła go za pasek od
spodni.
- Jesteś pewna? - zapytał, a jego głos był szorstkim, zmysłowym szeptem.
Skinęła głową.
- Nie wyobrażasz sobie, jak bardzo.
- Och, właśnie że sobie wyobrażam.
Pochyliła się do przodu, aż jej usta znalazły się przy jego uchu.
- I nie próbuj być miły - wyszeptała.
Złapał ją za ramiona i odwrócił do siebie, żeby móc widzieć jej twarz.
Tak, była pewna. Tak, mówiła poważnie. I tak, lepiej żeby to zrobił już teraz.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował tak mocno, że rozgrzał jej wnętrze. Jego ręka wróciła do jej włosów, drugą ręką powędrował w dół jej biodra do brzegu niewiarygodnie krótkiej spódniczki. Gorące palce dotknęły
wnętrza jej uda, a potem przesunęły się do majtek i krocza, głaszcząc ją, jakby była jego kotem.
Wepchnął jej język głęboko w usta i wślizgnął się palcami za majtki. Czas zwolnił, gdy jego palec dostał się do śliskiego miejsca pomiędzy gorącymi wargami. Serce jej mocniej zabiło, a oddech stał się płytki. Jęknęła
z rozkoszy i ulgi. Nieomylnie odnalazł łechtaczkę i zaczął zataczać powolne, idealne koła, zamierzając doprowadzić ją na szczyt rozkoszy.
Wyrwał się z pocałunku, wciąż trzymając ją za włosy.
- Zdejmij bluzkę, Isabello - powiedział.
Gdy usłyszała go mówiącego te słowa chrapliwym głosem, zadygotała i natychmiast posłuchała. Puścił jej włosy, ale nie zabrał palca z łechtaczki.
Zdjęła bluzkę i rzuciła ją na podłogę. Jego wzrok powędrował w dół do stanika z białego atłasu, rozpinanego z przodu, i jego usta rozciągnęły się w szelmowskim uśmiechu.
- Pokaż mi - powiedział.
- Co?
- To, co chcesz mi pokazać.
Westchnęła, nie tylko z powodu jego dotyku, ale również dlatego, że tak dobrze ją rozumiał. Nigdy nie zaznała takiego gorąca. Takiego podniecenia. Chwyciła się za piersi, a potem przez atłasowy stanik
trąciła palcami sutki. Jego nozdrza rozszerzyły się, gdy znalazła zapięcie i otworzyła je. Nie obnażyła się jeszcze.
Jego palec tkwiący w niej przestał się ruszać. Zmarszczyła brwi, patrząc na niego. Jego spojrzenie mówiło wszystko.
Zdjęła stanik, odkrywając białe piersi z twardymi, naprężonymi sutkami.
Znów zaczął zataczać palcem doprowadzające ją do szaleństwa koła. Odrzuciła głowę do tyłu, pozwalając stanikowi ześlizgnąć się w dół ramion.
- Dotknij ich - powiedział.
Zrobiła to. Potarła je tak, jak robiła to zawsze, gdy była sama. Kiedy wcale nie była grzeczną dziewczynką. Im bardziej się nimi bawiła, tym szybciej ją pieścił.
Uśmiechnęła się. Natychmiastowa nagroda. O, tak!
- Zdejmij spódniczkę.
Przerwała, spojrzała mu prosto w oczy i rozpięła spódniczkę. Myślała, że zabierze rękę, ale nie zrobił tego.
Nie miała wyjścia - musiała ściągnąć spódniczkę przez głowę. Potem rzuciła ją na podłogę.
Stała przed nim w białych atłasowych majteczkach i w czarnych butach na wysokim obcasie.
- Jesteś śliczna - wyszeptał. Spuściła wzrok, nagle onieśmielona. - Najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziałem.
Nie wiedząc, jak zareagować, dotknęła go, dając mu do zrozumienia, że ona też chce go zobaczyć. Zmuszał ją do wzięcia całej roboty na siebie. Nie dbała o to. Odpięła jego pasek, potem znalazła rozporek. Trudno go było rozpiąć z powodu potężnej erekcji, ale jakoś sobie poradziła. Cały czas patrzył na nią, drżąc z napięcia.
Wolno, ponieważ chciała, żeby trwało to jak najdłużej, i ponieważ nacisk jego palca czynił ją niezdarną i powodował, że kręciło jej się w głowie, opuściła jego spodnie, aż wylądowały na podłodze wokół jego stóp.
Miał na sobie czarne jedwabne bokserki, które nie były w stanie ukryć stanu, w jakim się znajdował.
Nawet przez nie widziała, że był wspaniały. Nie uświadamiała sobie tego, gdy za pierwszym razem ujrzała go w lustrze. Był... onieśmielający. Nie na tyle, żeby ją zatrzymać, rzecz jasna, ale jego widok jednak
trochę ją otrzeźwił.
Potarła go przez cienki materiał, sprawiając że Edward westchnął głęboko. Jego opanowanie zaskoczyło ją. Nie przestał ani na chwilę jej pieścić, nawet kiedy opuściła bokserki, odsłaniając jego członek.
Bella zastygła w bezruchu, widząc go po raz pierwszy z bliska. Wielki, gruby, gorący. Mieć coś takiego w sobie...
Zupełnie jakby czytał w jej myślach, przesunął palec, a potem włożył go do środka.
Westchnęła, a on zamruczał, wpychając palec raz po raz.
- Dotknij mnie - powiedział.
Wyjął mokry palec i przesunął nim po jej brzuchu, zostawiając długi, piżmowy, wilgotny ślad. Przejechał pomiędzy jej piersiami do zagłębienia u podstawy jej gardła, do jej brody, dolnej wargi i włożył jej ten palec
w usta, dając jej posmakować samą siebie.
Powędrowała ręką w dół. Nie była pewna, co robić, więc wzięła go do ręki.
Wyprężył się w jej dłoni i kropla perłowego płynu pojawiła się na czubku. Uklękła. Pochyliła się wolno i dotknęła językiem tej kropli, a potem zamknęła oczy.
Gorzkawe, słonawe, dziwne. Nie spodziewała się takiego smaku.
Polubiła to. Polubiła to, bo nie było słodkie ani mdłe, bo nie było podobne do żadnego ze smaków, jakie znała.
I wiedziała, że zapamięta ten smak na zawsze.
- Nie mogę...
Spojrzała w górę.
- Co nie możesz?
- Wytrzymać.
- Czego chcesz?
- Ciebie.
- Więc weź mnie.
Zaklął, chwycił ją za ręce i podniósł, po czym oparł o ścianę. Całował ją łapczywie, podnosząc jej nogi. Podnosząc je tak, jakby ważyła tyle, co nic. Otoczyła go nimi w pasie.
Krzyknęła, zanim jeszcze w nią wszedł. Czuła jego drżenie, kiedy próbował zapanować nad swoimi ruchami, i chociaż bała się, że to będzie bolało, nie chciała, żeby nad nimi zapanował.
- Nie musisz być miły - wyszeptała raz jeszcze, a on zrozumiał.
Wszedł w nią cały, wypełniając ją swym gorącem.
Tylko przez chwilę bolało. Potem nie było już nic poza gorącym... twardym... nim głęboko w niej, w jej ciele, w jej duszy.
Pocałował ją raz jeszcze, tak gwałtownie, jak gwałtownie wszedł w nią, i to było to, o czym zawsze marzyła, tylko wspanialsze, o całe niebo wspanialsze, bo to był on, a ona go...
A ona go kochała.
O Boże!
Ścisnęła jego plecy, przytrzymała go za biodra, ujeżdżając go, ciągnąc ze wszystkich sił i ze wszystkich sił go kochając. Dotarł do samego jej środka.
Dotarł do jej serca, odmienił ją raz na zawsze. Zamknęła oczy, gdy rósł w niej, gdy zacisnęła się wokół niego.
Przypierał ją do ściany i wsuwał się raz po raz, łapiąc oddech szeroko otwartymi ustami.
Nie uświadomiła sobie początku orgazmu. To nie było tak jak wtedy, gdy próbowała robić to sama. To było jak fala przypływu, jak tornado, porywające ją całą i zatapiające, i musiała krzyknąć, ponieważ usłyszała
głos z oddali. Przygniótł ją do ściany i jego krzyk zgrał się z jej krzykiem, jak grzmot z błyskawicą.
Długo, długo później wyślizgnął się z niej, a jej nogi opadły na ziemię.
Bez tchu, wciąż drżąc, pociągnął ją do sypialni.
Odrzuciwszy prześcieradła, czekał, aż się położy, a potem uczynił to samo, przykrywając ich i przytulając się do niej.
Zatrzepotała rzęsami, po czym zamknęła oczy, położyła głowę na jego piersi i westchnęła, zapadając w sen.
W jej śnie Edward powiedział: ,,Kocham cię''.
Rozdział szesnasty
Edward nie spał, chociaż, Jezu Chryste!, wycisnęła go jak ścierkę. Ta noc nie przebiegła tak, jak się spodziewał.
Przynajmniej nie cała. Ich pierwszy raz był dziki, wygłodniały. Za drugim razem, kiedy byli już w łóżku, kochali się czulej, delikatniej. Gdy jednak doszedł z nią trzeci raz, wiedział już, że ma poważny problem.
Jak to się stało, że jego plan się nie powiódł? To miała być tylko rozrywka. Coś miłego, nic więcej. Czysty seks.
Więc dlaczego, gdy w końcu osiągnął swój cel, wszystko się zmieniło?
Bella westchnęła, przesuwając ręką po jego piersi.
Dotknął jej włosów, ostrożnie, żeby jej nie obudzić.
Przytuliła się do niego, tak ufna i beztroska, że odpłynęła, zanim zgasił światło.
Chciał uwolnić ją od zahamowań, dać jej pewność siebie, by mogła odsłonić swoją dziką stronę. Nie miał zamiaru się angażować.
Opuściła go moc. Nie mógł jej odzyskać aż do tej nocy. Aż do momentu, gdy uświadomił sobie, że pragnie jej bardziej niż czegokolwiek w życiu. Potrzebował jej i to go wystraszyło jak wszyscy diabli.
Wyprawa do Connecticut też okazała się porażką.
Odebrał motocykl, ale równie dobrze można to było załatwić kurierem. Podróż, podczas której zawsze znajdował ukojenie, tym razem nic mu nie dała. Zmieszanie z powodu jego życia, Isabelli i ojca. A przecież jeszcze kilka tygodni temu jego życie było kompletne.
Cholera, przyrzekł sobie, że jej nie zrani. Była wspaniałą kobietą i zasługiwała na kogoś, kto będzie dobrym mężem, da jej domek z ogródkiem i te wszystkie inne bzdury. Kogoś takiego jak jego bracia. To oni byli
materiałem na mężów, nie on. Poza tym miał przy sobie istny stół szwedzki pięknych kobiet. To prawda, Bella była wyjątkowa, wręcz zjawiskowa. Ale było wiele potraw, których jeszcze nie próbował. I co z tego, że nie mógł sobie wyobrazić siebie z kimkolwiek innym? Jutro też jest dzień i kiedy skończy z Isabellą, będzie czuł inaczej.
Cholera!
Nie sądził, że rzeczy wymkną mu się spod kontroli. Gdyby tylko myślał głową, a nie inną częścią ciała, nie stałoby się to wszystko. Teraz było już za późno. Kochała go. Mocno go kochała. I niezależnie od
tego, w jaki sposób z nią zerwie, będzie cierpiała. Może powinien przyznać się, że czytał jej zapiski. Wpadłaby we wściekłość i tak by się to skończyło. Nie.
Tak by było dla niego łatwiej, ale mogłaby źle zinterpretować jego intencje i znów się ukryć. Niezależnie od tego, co zrobi, musiał pozostawić jej resztki godności. Już do niej nie zadzwoni, po prostu. Będzie smutna,
to pewne, zresztą on też. Ale to minie, a teraz, gdy tak świetnie wygląda, mężczyźni będą się do niej pchali drzwiami i oknami.
Ta myśl nie za bardzo mu się spodobała. Bella z kimś innym? Przypomniał sobie, jak bardzo chciał sprać tego kolesia na imprezie bractwa, a przecież to było jeszcze, zanim...
Jęknął. Myślał tylko o sobie. Nie chciał jej widzieć z kimś innym. Ale nie chciał też się z nią wiązać. Może ona pogodzi się z tym, może niepotrzebnie się martwił.
Tak, akurat!
Tym razem naprawdę wszystko spieprzył. Ojciec miał rację. Był ostatnim palantem. Samolubnym gnojkiem.
Bella była warta dużo więcej.
Dobrze, więc już do niej nie zadzwoni. To wszystko.
Jeśli spotka kogoś innego, Edward się z tym pogodzi. Da jej swoje błogosławieństwo - no, chyba że facet będzie skończonym durniem czy kimś takim. Ale jakoś się uda.
Naprawdę życzył jej jak najlepiej. Pogłaskał ją i poruszyła się. Cofnął rękę, ale było już za późno. Uniosła głowę i uśmiechnęła się.
- Cześć.
- Cześć.
- Która godzina?
- Około dwunastej.
- W nocy?
- Tak.
- O rany. - Położyła głowę na jego piersi. - Myślałam, że tylko faceci zasypiają po stosunku.
Zachichotał. Jak mógł się z nią nigdy więcej nie zobaczyć?
- Zjedliśmy kolację?
- Nie. I chyba nie zjemy. Kurczak jest już do niczego.
- Och.
- Mogę coś przygotować.
- Nie, nie trzeba.
- Musisz być strasznie głodna.
Ścisnęła jego penisa. Edward omal nie zeskoczył z łóżka.
Zachichotała.
- Chcę to zrobić czwarty raz.
Nie zdołał powstrzymać jęku. Nie mógł tego zrobić.
Musiałby być skończonym draniem, żeby teraz się z nią kochać. Teraz, kiedy wiedział już, że to się musi skończyć.
- Co się stało?
- Nic.
- Edward?
Bella spojrzała na niego i widział jej zmieszanie nawet w nikłym świetle księżyca.
- Naprawdę nic - powiedział. - Po prostu pomyślałem, że może moglibyśmy się trochę po przytulać, a potem coś zjeść.
- Po przytulać?
Skinął głową. Uśmiechnął się. Była to ostatnia rzecz, jakiej chciał, ale nie mógł się z tym zdradzić.
- Hm. No dobrze.
Odprężyła się, ale nie puściła go. Może myślała, że to właśnie jest przytulanie. Nie wytrzyma tego. Już mu prawie stał, a ona dotykała go dopiero... jak długo... dziesięć sekund?
- Isabello?
- Tak?
- Kochanie, muszę wstać.
- Dlaczego?
- Muszę iść do łazienki.
Zabrała rękę.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało. Zaczekaj na mnie. Zaraz wracam.
Ziewnęła głośno.
- Dobrze.
Przytuliła się do poduszki i zamknęła oczy.
Jeśli zostanie w łazience wystarczająco długo, Bella zaśnie. To była jego jedyna szansa. Nie dlatego, że tego nie chciał... Nie. Po raz pierwszy w życiu zamierzał zrobić to, co zrobić należało. Nie mógł jej wykorzystać.
Chociaż już to zrobił...
Przypomniał sobie, kiedy powiedziała mu, żeby nie był miły. Cholera, co za ironia!
Bella obudziła się w promieniach słońca. I w pustym łóżku. Spojrzała na zegarek. Dziesięć po siódmej.
Gdzie Edward?
Usiadła i przeciągnęła się, ale przestała momentalnie ziewać, kiedy uświadomiła sobie, że zasnęła w nocy. Nie zrobili tego. Zasnęła po tym, jak go podnieciła. Poszedł do łazienki i nie słyszała, kiedy wrócił. Musi mu to wynagrodzić. Nie chciała, żeby myślał, że o niego nie dba. Że go nie chciała. Nic bardziej mylnego.
Ostatnia noc wyklarowała sytuację. Przynajmniej jeśli o nią chodzi. Kochała go i nie chciała niczego tak bardzo, jak z nim być. Chociaż myśl o tym przerażała ją śmiertelnie, zamierzała mu to powiedzieć.
Mógł się wystraszyć, ale coś jej mówiło, że tak się nie stanie. To, jak na nią patrzył... To było tak, jakby widziała w jego oczach swoje własne uczucia.
Wstała z łóżka. Zatrzymała się, kiedy zobaczyła swoje rzeczy równiutko złożone na krześle. Jakie to słodkie. Chwyciła je i poszła do łazienki, pragnąc go zobaczyć. Zastanawiała się, czy powinna się już ubierać.
Zamknęła drzwi łazienki i zobaczyła kartkę przyklejoną do lustra.
„Droga Isabello, musiałem wyjść, przepraszam. Nie chciałem Cię budzić. W kuchni znajdziesz sok pomarańczowy, kawę i świeże bułeczki. Nigdy nie zapomnę tej nocy.”
Nie było podpisu. Przez chwilę się nad tym zastanawiała, ale doszła do wniosku, że to nic nie znaczy.
,,Nigdy nie zapomnę tej nocy''. Ani ona.
Żałowała, że jej nie obudził. Wolałaby być z nim niż spać. Może mógłby wpaść do niej wieczorem. Zrobiłaby kolację i w końcu by coś zjedli. Uśmiechnęła się. O ile udałoby się jej spławić koleżanki. Jess by jej w tym pomogła.
Odkręciła prysznic i czekając, aż woda zrobi się ciepła, popatrzyła na półkę. Jego rzeczy. Maszynka i krem do golenia, mentolowy. Pędzel z końskiego
włosia. Podniosła butelkę wody kolońskiej - Hugo Boss - i powąchała. Zadrżała, gdy wypełnił ją jego zapach.
Potrząsając głową, odstawiła buteleczkę, ale nie wchodziła jeszcze pod prysznic. Wyjęła ze swojej torebki szminkę - Femme Fatale Red - i napisała nią coś na lustrze.
Chichotała przez cały czas, biorąc prysznic. Ten dzień nie mógł być zły.
Edward odłożył słuchawkę. Dzwonił Emm, żeby mu powiedzieć, że Bella jest w kawiarence. Edward jednak nie zamierzał się z nią zobaczyć. Powinien to zrobić, ale czuł się jak palant, którym zresztą pewnie był. Zbierało mu się na wymioty na myśl o tym, że zostawił ją tego ranka i nigdy już do niej nie zadzwoni.
Usiadł na krześle i wpatrzył się w monitor komputera. Pokusa, by się zalogować w ,,Prawdziwych Zwierzeniach'', była wielka - jednak zwalczył ją. Chociaż teraz, gdy już nigdy jej nie zobaczy...
Zerwał się na równe nogi tak szybko, że krzesło uderzyło w ścianę za nim. To było żałosne. Czuł się jak nastolatek marzący o królowej szkolnego balu. Nawet wtedy, gdy faktycznie był nastolatkiem, nigdy tak sięnie czuł.
Odkąd zaczął się interesować płcią przeciwną, zawsze uprawiał gierki. Ustalał podstawowe reguły, a jeśli rzeczy szły za daleko, wycofywał się. System działał. Nigdy nie brakowało mu towarzystwaw łóżku ani poza nim i lubił myśleć, że jego przyjaciółki mają tyle samo zabawy co on. Jasno i prosto. Myślał, że tak będzie zawsze.
Ale nawet jeśli przez chwilę rozważał możliwość ustatkowania się, Bella nie wchodziła w grę. Musiałby jej powiedzieć o tym, że czytał jej zapiski, a wtedy znienawidziłaby go. I tak nie zostaliby razem, i prawdopodobnie powróciłaby do swoich starych nawyków, a tego by nie zniósł. Jedyną dobrą rzeczą, jaka z tego wszystkiego wypływała, było to, że uwierzyła w siebie.
Nie mógł jej tego pozbawić.
Im więcej myślał o tym, czego dokonała, jak pokonała swoje lęki, tym gorzej się czuł, gdy zestawiał to z tym, co zrobił on. Tylko jeśli nie nada sprawom biegu, Bella się nie zmieni. To była sytuacja patowa i mógł jedynie zrobić krok do tyłu, zamknąć drzwi i o tym wszystkim zapomnieć.
Tak jakby to było możliwe.
Zapomnieć o Isabelli to nie będzie łatwa sprawa.
Może zresztą nie miała być łatwa.
Bella ukryła się za swoim podręcznikiem, ale nie była wystarczająco szybka. Jess weszła do pokoju i usiadła na brzegu łóżka.
- Co się stało?
Bella pociągnęła nosem, ocierając łzy chusteczką.
- Nie wiem.
Jess uniosła ze zdziwieniem brwi.
- Jasne. Płaczesz, bo ,,Etyka lekarska w Ameryce'' jest wzruszającą lekturą.
Bella uśmiechnęła się, chociaż była to ostatnia rzecz pod słońcem, na jaką miała ochotę.
- To już pięć dni.
- Odkąd...?
- Odkąd Edward dzwonił.
- Pięć dni to nie tak dużo.
- Cztery dni temu spaliśmy ze sobą.
Jess zamrugała powiekami.
- Zrobiłaś to?
- Czemu się tak dziwisz? Nie jestem zakonnicą.
- Wiem, to po prostu... Zresztą, nieważne. Nie dzwoni do ciebie od czasu, gdy ze sobą spaliście?
Bella potrząsnęła głową, świeże łzy przesłoniły jej oczy.
- Musiałam coś schrzanić, tylko nie wiem co. Nawet nie zaczekał na mnie rano. Napisał tylko kartkę.
Jess przesunęła stopy Belli na bok i rozsiadła się na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, najwyraźniej nastawiając się na dłuższą pogawędkę.
- Przede wszystkim niczego nie schrzaniłaś.
- Skąd wiesz?
- Bo cię znam. Słuchaj, kotku, wiem o tych sprawach więcej od ciebie i zapewniam cię, że niczego nie spaprałaś.
- Więc dlaczego nie dzwoni?
- Może być wiele powodów. Wszystkie są związane z nim. Nie z tobą.
- Jakie na przykład?
- Może być z kimś związany.
- Nie sądzę.
- Ale nie masz pewności.
Bella pokręciła głową. Położyła książkę na podołku i sięgnęła po następną chusteczkę. Dawniej, przed przemianą, spałaby już o tej porze. Nigdy nie kładła się po północy, chyba że w nagłych wypadkach. Odkąd
poznała Edwarda, również to się zmieniło. Później się kładła, mniej się uczyła. Cały jej dotychczasowy tryb życia uległ zmianie.
- Wiesz, co myślę?
- Co?
- Myślę, że on się przestraszył.
- Czego? Nie zamierzałam go skrzywdzić.
Jess nie udało się powstrzymać uśmiechu.
- Chodzi mi o to, że mógł się przestraszyć swoich uczuć do ciebie.
- To znaczy?
- Z tego, co mi o nim opowiadałaś, wynika, że raczej nie jest to typ monogamisty. A to znaczy, że umie utrzymywać emocjonalny dystans. Jeśli temu zagroziłaś...
- Jak? Nie prosiłam go przecież, żeby się ze mną ożenił czy ustatkował.
- ,,Ustatkował''? Kochanie, musisz przestać oglądać te romansidła.
- Jess!
- Dobrze, już dobrze. Jak już mówiłam, mógł się przestraszyć swoich uczuć. Mężczyźni już tacy są. A przynajmniej większość mężczyzn. Oni czują się w takich sytuacjach zagrożeni.
- Ale ja nie mogę nic na to poradzić.
- Właśnie o tym mówię. Jest więcej niż prawdopodobne, że on nie dzwoni dlatego, że musi się rozeznać we własnych uczuciach. Więc daj mu trochę czasu.
Bella wydmuchała nos, a potem poprawiła poduszkę za plecami. Była w jednej ze swoich starych koszul nocnych - okropnej, praktycznej i starej. Czuła się tak, jakby należała do kogoś innego.
- Wiesz - powiedziała - myślałam, że będziesz próbowała nakłonić mnie do tego, żebym o nim zapomniała.
- Nie. Nie o nim.
- Dlaczego nie?
Jess uśmiechnęła się ciepło.
- Spójrz na siebie. Jakiekolwiek byłyby jego przewiny, nie zmienia to w niczym faktu, że odmienił twoje życie. Nie przypuszczałam, że kiedyś się taka staniesz. Pewna siebie, zadbana i nie rumieniąca się co chwila. Nie wiem, czy będziecie ze sobą do końca życia, ale - do diabła, dziewczyno! Bądź wdzięczna. Nieważne, co się stanie, jesteś gotowa pchnąć swoje życie na nowe tory.
- Mam nadzieję.
- Wiem, że to boli. Ale daj mu trochę czasu. Pozwól mu to wszystko przemyśleć. I pamiętaj, że to się nie skończyło, dopóki naprawdę się nie skończyło.
- Skąd ty to wszystko wiesz?
Jess roześmiała się.
- Bo to twoje życie. Jestem kompletną debilką, jeśli chodzi o moje.
- Nieprawda, nie jesteś.
Jess zeszła z łóżka, wyciągnęła ręce za głową, a potem położyła dłonie na podłodze. Wpół zgięta, spojrzała na Bellę.
- Zawsze łatwiej widzi się czyjeś życie. Ale kiedy to jest nasze życie, wyłażą nasze wszystkie lęki.
- To prawda. To o lękach. Jess, ja go nie chcę stracić. On jest najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła mi się w życiu.
Jess wstała.
- Kotku, on jest jedyną rzeczą, jaka ci się w życiu przytrafiła.
- Co wcale nie znaczy, że to nie jest ten jedyny.
- To prawda. Jeśli nie zadzwoni do jutra, ty zadzwoń do niego.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Dlatego.
- Niezła odpowiedź.
Bella przewróciła oczami.
- Dlatego, że nie wiem, czy chce mnie jeszcze widzieć. Jeśli okaże się, że nie, będę się czuła upokorzona.
- Tak czy siak będziesz się czuła upokorzona, więc w czym problem?
- Dzięki. Sprawiłaś, że poczułam się naprawdę lepiej.
- Wiem. Mam dar. - Jess wyprostowała się i uśmiechnęła. - Idź spać. Jutro będzie lepiej.
- Obiecujesz?
- Tak, obiecuję. Mogę to nawet napisać, jeśli chcesz. - Jess podeszła do drzwi, po czym zatrzymała się i odwróciła. - Naprawdę z nim spałaś?
Bella poczuła, jak fala gorąca napływa jej do twarzy. Skinęła głową, nagle zawstydzona.
- I pozwoliłabyś, żebym wyszła z tego pokoju, nie dowiadując się niczego więcej?
- Nie zamierzam opowiadać o tym, co się wydarzyło. To zbyt osobiste.
- Pieprzyć ,,osobiste''. Chcę wiedzieć wszystko.
Wróciła do pokoju, ale tym razem nie usiadła na łóżku, a na biurku.
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Jezu, Bello! Ja mówię ci wszystko.
- Nieprawda, wcale nie mówisz.
- Ale tylko dlatego, że nie pytasz.
Nie wytrzymała i roześmiała się. Jess kierowała się swoją własną logiką.
- No dobrze. Nie wyjawię wszystkiego. Powiem ci tylko jedno. To było niesamowite. Gdyby nie to, że mi się to przytrafiło, nigdy bym w to nie uwierzyła.
- Dlaczego?
- On umie czytać w moich myślach. Tylko tak mogę to wyjaśnić. On po prostu wie o mnie rzeczy, o których tylko ja powinnam wiedzieć. Kiedy się kochaliśmy, to było jakby żywcem wyjęte z moich fantazji. Ale tak było od pierwszego dnia.
- Może jesteście po prostu bratnimi duszami.
- Tak myślę. A przynajmniej taką mam nadzieję. Boże, Jess, jeśli go stracę...
- Wystarczy. Nie wiesz, co się stanie, więc nie bądź pesymistką. Niech wypadki biegną własnym torem. Ufaj, że wszystko będzie miało taki przebieg, jak chcesz.
- Jess, ja go kocham. Naprawdę. Z całego serca. On jest tym jednym jedynym, gotowa jestem założyć się o własne życie.
- W takim razie zadzwoni. - Jess zeskoczyła z biurka, pocałowała Bellę w czoło i podeszła do drzwi.
- A teraz idź już spać - powiedziała ponad ramieniem.
- Dobrze, proszę pani.
Bella próbowała jeszcze się trochę pouczyć, ale w ogóle jej nie szło. Mogła myśleć tylko o Edwardzie. Może zadzwoni jutro. A jeśli nie, ona zadzwoni do niego.
Był tego wart. Oboje byli tego warci.
Rozdział siedemnasty
Edward uniósł słuchawkę, wybrał numer, po czym rozłączył się kolejny raz. Już sześć dni minęło od czasu, gdy ostatni raz widział Bellę, i czuł się z tym coraz gorzej.
Była ciągle obecna w jego myślach. I w snach. Kilka razy był bliski zadzwonienia do niej i wyznania, że czytał jej zapiski - ale nie mógł tego zrobić. Niezła pora na wyrzuty sumienia.
Żałował, że nie został w pracy. James unikał go, nie bez powodu zresztą. Edward był skurczybykiem pełną gębą, obnoszącym swoje nieszczęście przed wszystkimi. Dzisiaj James powiedział mu wprost, żeby wreszcie zadzwonił do Bellii i przestał zachowywać się jak kretyn.
Wstał, poszedł do kuchni i zajrzał do lodówki. Nic się w niej nie zmieniło od ostatniego razu, gdy do niej zaglądał, co miało miejsce jakieś pół godziny wcześniej. Kartony z chińskim żarciem, jeden z tkwiącymi wciąż
w nim pałeczkami. Dwa kawałki zeschniętej pizzy, galaretka, piwo, sok pomarańczowy i mleko. Zamknął lodówkę, zastanawiając się, czy iść coś zjeść, zamówić coś do domu, czy w ogóle dać sobie spokój. Nie był
głodny, tylko znudzony.
Chciał zadzwonić do Isabelli.
Cholera!
Wrócił do salonu i usiadł przy komputerze. Trochę poserfuje, może wejdzie na jakiś czat albo co. Zalogował się i sprawdził wiadomości. Nic ciekawego. Potem kliknął na ,,Ulubione''. Oczywiście pierwszą rzeczą, jaką ujrzał, były ,,Prawdziwe Zwierzenia''. Wszedł tam, zanim zdążył zmienić zdanie.
Gdyby zaczął teraz czytać jej zapiski, oznaczałoby to, że jest nieuleczalny. Debil pierwszej wody. Więc dlaczego torturował sam siebie?
Kłopoty? Pomogą ci zwierzenia! Całkowicie prywatne, całkowicie anonimowe. Możesz powiedzieć wszystko.
Czytał te słowa raz po raz, a potem nagle znalazł się na czystej stronie, swojej własnej stronie, a jego palce przebiegały po klawiaturze, gdy zwierzał się z tego, co leżało mu na sercu.
„Nigdy nie przypuszczałem, że mogę ją tak zranić. Że w ogóle mogę tak zranić. A wszystko poszło tak gładko, nawet nie wiedziałem kiedy i jak. Wiem tylko, że nie zasłużyłem na nią i że strasznie za nią tęsknię i że, pieprzyć to, chyba ją kocham. Nie wiem, co robić. Kogo obwiniać, poza sobą. Nie wiem, czy wytrzymam choć trochę dłużej bez zadzwonienia do niej. Czuję się jak ćpun na głodzie, nie jestem wystarczająco silny. Potrzebuję jej jak powietrza, jak wody. Chcę się z nią kochać i chcę, żeby wszystko było dobrze. Chcę, żeby było tak jak dawniej.”
Zatrzymał się, nie mogąc uwierzyć, że powiedział tak dużo. Ledwo poznawał sam siebie. Kiedy przyglądał się tym szalonym słowom, ściskało mu żołądek. Omal nie przyłożył pięścią w monitor.
Chwycił za telefon i wybrał numer Belli. Odebrała po drugim dzwonku.
Była bardziej zdenerwowana niż wtedy, gdy poprzednim razem stała przed jego drzwiami. Zdenerwowana i podniecona, chciała, żeby się pospieszył, bo jej serce biło tak mocno, że prawie wyskoczyło z piersi. Kiedy zadzwonił, omal się nie rozpłakała. Powiedział, że wszystko jej wyjaśni, kiedy do niego przyjdzie, że wszystko będzie dobrze, że za nią tęsknił.
Drzwi otworzyły się i jego widok był jak ułaskawienie. Zupełnie jakby została ułaskawiona przez gubernatora, uratowana przed powolną, bolesną śmiercią.
Przez chwilę po prostu na nią patrzył i była taka tęsknota w jego oczach, że zrobiło jej się głupio, że w niego wątpiła. Potem zaś wziął ją w ramiona.
- Kotku - wyszeptał - brakowało mi ciebie.
- A mnie ciebie. Bardzo, bardzo, bardzo.
Zamknęła oczy, gdy ją pocałował. Było to długi, głęboki, namiętny pocałunek, w którym zatraciła się bez reszty. Jego ręce na jej plecach zacisnęły się mocno, jakby bał się, że mu ucieknie.
To ona pierwsza się odsunęła. Nie dlatego, że tego chciała, ale dlatego, że drzwi były wciąż otwarte, a ona usłyszała czyjeś kroki. To, że była teraz o wiele odważniejsza, nie znaczyło jeszcze wcale, że stała się ekshibicjonistką.
Kopnął drzwi, zamykając je, i otoczył rękoma jej szyję. Czuła na swym biodrze nacisk jego członka. Był gorący, gruby, napięty. Jęknęła, po czym przebiegła ręką w dół jego ciała, aż dotarła do niego i lekko go ścisnęła.
Wyrwał się i odrzucił głowę do tyłu.
- Kotku, nie rób mi tak. Nie rób mi tak, jeśli chcesz, żebym przeżył.
- A jeśli nie chcę? - wyszeptała. - A jeśli chcę się z tobą kochać aż do utraty tchu?
Spojrzał jej w oczy, szukając czegoś - nie była pewna czego.
- Poświęcę się dla ciebie.
Wierzyła mu. Brzmiało to poetycko, ale wierzyła, że poszedłby za nią na koniec świata, przepłynął ocean. Wszystko to wyczytała z jego oczu. Ale był tam również smutek, którego nie pamiętała.
- Chodź - powiedział, sunąc rękami w dół jej ramion.
- Mam wino.
Poszła za nim do kuchni. Napełnił kieliszki merlotem.
- Jesteś głodna?
- Nie. Jadłam przed wyjściem.
- Sprytna dziewczynka.
- Dlaczego zadzwoniłeś? Co chciałeś mi powiedzieć?
Nabrał powietrza i wypuścił je wolno. Nie mogła z niego nic wyczytać, w każdym razie nie z oczu.
- Brakowało mi ciebie - powiedział w końcu. - Bardziej, niżbym chciał.
Zamknęła oczy.
- Nie rozumiem.
Usłyszała brzęk kieliszka odkładanego na ladę, potem chwycił ją w ramiona.
- Nie mogę cię wyrzucić ze swojej głowy nawet wtedy, kiedy śpię. Jesteś w moich myślach, w moich snach. Przyłapałem się na tym, że widzę cię bez przerwy kątem oka, ale to nie ty. Ja po prostu chciałem, żebyś to była ty.
Krew w niej wezbrała i serce mocniej zabiło. Wspięła się na palce, aż ich usta się spotkały. Z jękiem pocałował ją raz jeszcze i to był ten sam pocałunek, pocałunek, który mógł trwać wiecznie.
Oboje byli podnieceni, wygłodniali tak bardzo, że nie mogli wytrzymać już ani chwili dłużej. Oderwał się od niej, jego usta były cudownie wilgotne.
- Chcę się z tobą kochać - wyszeptał. - Muszę się z tobą kochać...
Skinęła głową i westchnęła. Jakoś udało im się pokonać drogę do sypialni. Zaczęła sie rozbierać, ale powstrzymał ją. Złapał za krawędź sweterka z angory i podniósł go wolno, odsłaniając jej stanik i szyję,
a potem zdjął go całkiem. Pochylił głowę i pocałował czubki jej piersi, jego włosy łaskotały ją w brodę. Potem jego palce znalazły rząd guzików w jej dżinsach i z zaskakującą zręcznością rozpięły je. Położył
kciuki na jej talii i zaczął zsuwać dżinsy i majteczki. Całował jej brzuch coraz niżej. Jego gorący oddech u zbiegu jej ud przeszył ją dreszczem. Położyła ręce na jego ramionach, żeby wyjść ze swoich ubrań, potem on
zdjął wolno jej buty i skarpetki, aż w końcu była naga.
Całował ją, znacząc wargami szlak wiodący od jej łydki, przez udo, do bioder. Zatrzymał się przy piersiach, rozpiął stanik, a potem zaczął je całować, lizać, ssać, aż wreszcie z jej ust dobył się jęk i złapała go za włosy, naprowadzając go na sutki.
Drżała, gdy je ssał, ale chciała więcej. Chciała, żeby był nagi i chciała poczuć jego skórę na swojej skórze, jego ciało w jej ciele.
- Edward - wyszeptała.
Zatrzymał się, nie wypuszczając z ust jej sutka.
- Proszę, pozwól mi cię rozebrać.
Ostatni raz possał jej sutek, a potem wstał. Strąciła biustonosz i nic ją nie obchodziło, gdzie spadł, bo już rozpinała mu koszulę. Trzęsącymi się palcami rozpięła ostatni guzik. Jego pierś, pokryta rzadkimi kępkami
ciemnych włosów, wyglądała nieprawdopodobnie pięknie. Zaczęła go całego pokrywać pocałunkami, wszędzie, gdzie mogła sięgnąć, równocześnie zdejmując mu dżinsy.
Rozpięła rozporek i dotknęła jego twardej męskości.
Jego chrapliwy oddech powiedział jej jednak, że lepiej go już nie dotykać. Przynajmniej na razie. Opuściła spodnie, wyzwalając jego penis z dżinsów i bielizny. Pochyliła się i przebiegła po nim językiem, zapamiętując jego smak i zapach. Edward jęknął i odsunął ją, wychodząc ze swych ubrań, a potem przyciągnął ją do siebie z powrotem.
Dotyk ich ciał i ich ciepło wyzwalały energię. Czuła, że mogliby nią oświetlić cały Manhattan.
- Chodź do łóżka - wyszeptał.
Poszła z nim, choć wcale nie chciała go puścić.
Chciała go dotykać - im więcej, tym lepiej. Kiedy dotarli do łóżka, odrzucił kołdrę i przyciągnął ją do siebie. Potem zaczęli się całować, jakby nigdy się nie całowali i zarazem jakby całowali się całe życie. Bella ocierała się o niego, rozkoszując się naciskiem jego męskości, wiedząc, że już niedługo stanie się jednym z jej ciałem. Rozłożyła nogi w zaproszeniu i chwilę później zaczął w nią wolno wchodzić, aż w końcu ją wypełnił. Zarzuciła mu nogi na plecy, rękami otoczyła jego szyję.
Otworzyła oczy i wpatrzyła się w niego, i uderzenie serca za uderzeniem, żadne z nich się nie poruszało. Mięśnie jej pochwy zacisnęły się wokół niego i poczuła jego pulsowanie wewnątrz siebie, ale prawdziwe gorąco było w jego oczach.
- Kocham cię - powiedziała. - Kiedy nie dzwoniłeś, prawie oszalałam. Jesteś wszystkim, o czym marzyłam. Nie sądziłam, że mogę się tak czuć.
Zamknął oczy, ale tylko na chwilę. Kiedy znów je otworzył, ich spojrzenia raz jeszcze się spotkały.
- Kocham cię - powiedział. - Nie planowałem tego. Nie wiem, jak to się stało, ale się stało. O Boże!
Poruszył się w niej, wychodząc na zewnątrz, a potem wsunął się z powrotem.
- Moja - wyszeptał. - Jesteś moja.
A potem nie mógł już mówić.
Poczuła zbliżający się orgazm i objęła go kurczowo, gdy on wbijał się w nią raz po raz. Jego biodra zaczęły poruszać się szybciej i gorąco stało się wprost nie do wytrzymania. Westchnęła, gdy poczuła pierwszą falę
orgazmu, i zacisnęła na nim mięśnie - i w końcu stało się. Odrzucił głowę do tyłu, wciśnięty najgłębiej, jak to tylko było możliwe, i wytrysnął w niej.
Zadrżała i napięła się, ale wciąż chciała więcej. Wzięła jego twarz w dłonie, patrząc mu prosto w oczy.
- Twoja - powiedziała. - Jestem twoja.
Edward całował ją aż do utraty tchu. Niechętnie wyślizgnął się z niej i położył się obok. Z ledwością znalazł narzutę i przykrył nią ich oboje. Potem otoczył ją rękami i nogami, a ich głowy spoczęły na jednej poduszce.
- Tak bardzo się bałam - powiedziała, a jej głos był tak cichy, że ledwo go słyszał - że cię straciłam.
- Bello...
Przyłożyła mu palec do ust.
- Poczekaj, proszę.
Skinął głową, wdzięczny za ułaskawienie. Prawda była taka, że w dalszym ciągu nie wiedział, co robić. Nie chciał przyznać się do tego, co zrobił, w równej mierze dla własnego, jak i jej dobra. Ale jak mieli pójść dalej z tą tajemnicą?
Chciał pójść dalej. Kiedy otworzył drzwi i wziął ją w ramiona, wszystkie jego wątpliwości zniknęły. Był zakochany, po raz pierwszy w życiu. Pierwszy i jedyny. Zrobiła wyłom w murze, który wzniósł wokół siebie.
Potrzebował jej. Chciał z nią spędzić resztę swego życia, ale wiedział, że to się nie uda, jeśli się nie przyzna. Zrobi to. Ale nie teraz. Jeszcze nie teraz. Nie chciał wszystkiego niszczyć.
Sunęła dłonią po jego piersi.
- Chyba wiedziałam, że to się stanie, od samego początku, odkąd pierwszy raz się do mnie odezwałeś. Pamiętasz? W kawiarence. Podałeś mi długopis.
- Pamiętam.
- Sprawiłeś, że się zaczerwieniłam.
- To nie było trudne.
Uśmiechnęła się.
- Nie, nie było. - Pocałowała go w brodę. - Jestem ci taka wdzięczna, że mnie dostrzegłeś. Że miałeś czas, żeby mi się przyjrzeć. Nikt tego nie robił. Zanim cię poznałam, byłam zagubiona. Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego. Znasz mnie tak dobrze, lepiej niż ja sama.
- To ty dokonałaś przemiany. Nie ja. Nie zapominaj o tym.
- Nie zapomnę. Obiecuję.
Milczeli, szczęśliwi. Edward uczył się jej na pamięć. Zakreślał na jej brzuchu powolne koła, wciągał zapach włosów. Nie miał pojęcia, czy przetrwają nadchodzącą burzę. Miał taką nadzieję.
- Zamierzam wrócić na studia - powiedział. - Zrobić magisterium z literatury.
Uśmiechnęła się.
- Och, kochanie, to wspaniale. Bardzo się cieszę. Może nawet będziemy chodzić razem na jakieś zajęcia. Fajnie by było!
- Jaką masz specjalizację? Literaturę?
Potrząsnęła głową.
- Nie. Etykę.
Etykę! No po prostu świetnie. Uśmiechnął się, gdy jego świat zawalił się doszczętnie.
Nigdy jeszcze nie czuła się tak bezpieczna i tak kochana. Nigdy jeszcze nie przynależała nigdzie tak bardzo, jak leżąc w objęciach Edwarda. Ale musiała się czegoś napić. Godzinę temu to była jeszcze przelotna myśl. Teraz ta myśl była prawie rozpaczliwa.
- Kochanie? - wyszeptała, nie mając pewności, czy Edward nie śpi. Jego oczy były zamknięte przez dobrą chwilę.
- Tak?
- Idę się napić. Przynieść ci coś?
Przewrócił się na plecy.
- Ja pójdę.
- Nie. Ty tu sobie leż. Zaraz wracam.
Bella zeszła z łóżka, zaskoczona chłodem. Najbliższa rzecz, jaka nadawała się do narzucenia na siebie, okazała się koszulą Edwarda. Przeszła do salonu, spiesząc się, żeby jak najszybciej wrócić do łóżka. W pośpiechu zahaczyła nogą o róg biurka. Krzywiąc się z bólu, pochyliła się, żeby rozetrzeć bolące miejsce, i wtedy zobaczyła kartkę papieru, która leżała pod biurkiem.
Podniosła ją i położyła na klawiaturze. Zrobiła parę kroków, a potem zatrzymała się i wróciła, żeby popatrzeć na kartkę raz jeszcze.
Przeczytała kilka pierwszych linijek i zmroziło ją.
Znała te słowa. To ona je napisała. To była kartka z jej dziennika. Z jej a n o n i m o w e g o dziennika, który prowadziła na stronach ,,Prawdziwych Zwierzeń''. Jakim cudem się tu znalazła?
Przeczytała ją całą, wmawiając sobie, że to nie dzieje się naprawdę. To był sen. Koszmarny sen. Zasnęła i...
O Boże!
Czytała, próbując nie wpadać w panikę, próbując znaleźć jakieś wytłumaczenie, jakiekolwiek wytłumaczenie.
Ale to były jej słowa. Jej fantazje. Osobiste, intymne wyznania. Zaparło jej dech w piersiach, gdy uświadomiła sobie, co to oznacza. Czytał jej zapiski. Od jak dawna? Od początku? Czy to dlatego...? Nic dziwnego,
że tak dużo o niej wiedział. Niemożliwe! Edward nie mógłby zrobić czegoś takiego. Właśnie się kochali. Patrzył na nią z taką czułością...
A jednak nabierało to coraz więcej sensu. Cóż za idiotką była, że nie dostrzegła tego wcześniej. Jej wzrok spoczął znów na kartce. To nie była pomyłka ani nieporozumienie.
Edward uwiódł ją, posługując się jej dziennikiem. Chwyciła mocno jego koszulę, bojąc się, że straci nad sobą kontrolę. Wszystko, w co wierzyła, okazało się kłamstwem. Łzy oślepiły ją na chwilę, a serce zaczęło
walić tak mocno, że myślała, że umrze. Chciała umrzeć.
Jak mógł coś takiego zrobić? Jak mógł sprawić, by myślała...
Musiała stąd wyjść. Nie zniosłaby jego widoku.
Cóż za niewyobrażalną kretynką była! Naiwna i głupia. Idealny cel dla takiego kanciarza jak Edward. Wierzyła mu, wierzyła w niego. Kochała go z całego swego serca.
Zrobiło jej się niedobrze. Wróciła do sypialni, zebrała swoje rzeczy z podłogi i poszła do łazienki. Na szczęście nie zwymiotowała.
Mimo że trzęsła się gwałtownie, jakoś udało jej się ubrać. Modląc się, żeby spał, uchyliła drzwi i wyjrzała przez szparę. Miał zamknięte oczy. Jego widok był dla niej udręką. Pomyśleć tylko, że to wszystko był tylko
żart, zabawa jej kosztem. Drań! Jak to możliwe, że wciąż go pragnęła?
Zastanowi się nad tym później. Teraz musi uciec.
Poruszając się tak cicho, jak to tylko było możliwe, zabrała z sypialni kurtkę i torebkę, przeszła do salonu, po czym cicho zamknęła za sobą drzwi.
Stojąc w pustym korytarzu, nie mogła już dłużej powstrzymywać łez. Łkając podeszła do windy i wcisnęła przycisk, bojąc się, że Jay wybiegnie za nią.
Drzwi windy otworzyły się szybko i weszła do środka, na oślep przyciskając guziki. Ledwo winda ruszyła, wybuchnęła takim płaczem, że zatoczyła się pod ścianę i osunęła na podłogę. Leżała tam, a serce jej
coraz bardziej krwawiło, w miarę jak winda zatrzymywała się na kolejnych piętrach. Mogłaby tak zostać tam na zawsze. Ale musiała iść do domu.
Podniosła się, otarła oczy rękawem kurtki i wyszła na ulicę, żeby złapać taksówkę, która ją stąd zabierze.
Zabierze od niego.
Rozdział osiemnasty
Edward obudził się w pustym łóżku. Spojrzał na zegarek. Było po pierwszej. Jego ręka natrafiła na puste miejsce. Odrzucił prześcieradła i zerwał się z łóżka. Na podłodze nie zobaczył ubrań Belli. Nie było jej też
w łazience. Po krótkiej chwili oprzytomniał, włożył dżinsy i poszedł do salonu, wiedząc już, że jej nie znajdzie. Coś się
musiało stać. Ale co? Na klawiaturze zauważył kartkę papieru. Liścik?
Podniósł ją i w miarę, jak czytał, życie z niego uchodziło. To nie był liścik. To była kartka z jej dziennika. Myślał, że pozbył się wszystkich, ale jakimś cudem tę jedną musiał przegapić.
Cholera! Niech to wszyscy diabli! Powinien był jej powiedzieć. Gdyby nie był takim tchórzem, przyznałby się i spróbował jakoś uczynić to dla niej łatwiejszym do zniesienia.
Tyle że tak bardzo chciał kochać się z nią, zanim jej to wyzna... Jak wszystko związane z Bellą, również to schrzanił.
Zmiął kartkę i wrzucił ją do kosza. Musi z nią porozmawiać. Wyjaśnić. Tylko czy będzie chciała słuchać?
On na jej miejscu nie chciałby. Posłałby samego siebie do diabła.
Odrętwiały z bólu usiadł na skraju kanapy i ukrył twarz w dłoniach. To było gorsze, niż myślał. O wiele gorsze.
Bella patrzyła na kalendarz, nie wierząc własnym oczom. Od tamtej nocy z Edwardem minął już miesiąc i dwa dni. Miesiąc i dwa dni piekła.
Wydzwaniał do niej bez przerwy, dopóki Rose nie powiedziała mu stanowczo, że wyprasza sobie te telefony.
Przerzucił się na listy. Słał jeden po drugim. Wszystkie wyrzucała bez otwierania. Dwa razy zjawił się w ich mieszkaniu. Nie chciała go jednak widzieć.
W końcu, w ostatnim tygodniu, przestał. Postawiła na swoim. Pozostała niewzruszona. Więc dlaczego to wciąż ją tak bolało?
Bezustannie o nim myślała. Zapomniała już, jak to jest być szczęśliwą. Początkowo chciała zaszyć się z powrotem w swojej jaskini, ale nie mogła już tego zrobić. Nie czerpała pociechy z ukrycia ani z bycia
niewidzialną. Zmieniła się i, na całe szczęście bądź nieszczęście, przemiana była nieodwracalna.
Zamiast z tym walczyć, postanowiła to wykorzystać.
Pięć dni po feralnej nocy rzuciła pracę w bibliotece i znalazła nową - kelnerki w jednej z kawiarni.
Jej dochody wzrosły, a dodatkowe pieniądze mogła przeznaczyć na kupno nowych ciuchów. Uczyła się, ale już nie tak dużo i, o dziwo, jej stopnie wcale na tym nie ucierpiały.
Kilka osób z jej najbliższego otoczenia, na czele z jej współlokatorkami, zaczęło podziwiać jej siłę i determinację. Kathy nie mogła się nadziwić, jak szybko się pozbierała, a Rose wręcz twierdziła, że chciałaby być taka jak ona. To powinno ją podnieść na duchu. Ale nic nie było jej w stanie podnieść na duchu.
To wszystko była gra. W środku czuła się rozbita, okaleczona. Jej serce dalej biło, płuca dalej oddychały, oczy patrzyły, ale to wszystko chyba z przyzwyczajenia.
Nie było jej tam. Żyła w jakimś dziwnym, pełnym bólu stanie zawieszenia.
Mimo wszystko jednak wciąż go kochała. Tylko że już o tym nie pisała. Żadnych pamiętników, żadnych kawiarenek internetowych. Żadnych zwierzeń. Tylko pustka. Tęsknota. I smutek - głęboki jak ocean.
Pukanie do drzwi jej pokoju wyrwało ją z zamyślenia.
To była Rose.
- Nie musisz pukać.
- Wiem. Po prostu nie chciałam cię przestraszyć.
- Dzięki.
Blondynka weszła do pokoju, ale dziwnie się zachowywała.
Trzymała coś za plecami.
- Co się dzieje?
Donna uśmiechnęła się nerwowo.
- Zrobiłam coś.
- Co?
Bella wstała, czując wzrastającą panikę. Nie zniosłaby kolejnej zdrady.
- Co takiego zrobiłaś?
Rose wyjęła rękę zza pleców. Trzymała w niej plik listów.
- Zachowałam je.
Bella wiedziała, że to są listy od Edwarda i ogarnęła ją złość na samą siebie, bo nadzieja wstąpiła w jej serce. Jak mogła mieć nadzieję? Nic nie mogło usprawiedliwić tego, co zrobił. Nic na całym świecie.
- Nie chcę ich.
- Na pewno?
Skinęła głową.
- Dobrze, jeśli naprawdę nie chcesz, wyrzucę je. Ale...
Rose zarumieniła się, co było do niej niepodobne.
Coś jeszcze musiało ją dręczyć. Bella usiadła na łóżku, a przyjaciółka przyłączyła się do niej, wciąż trzymając listy.
- No, dalej - powiedziała Bella. - Wyrzuć to z siebie.
- Dobrze, ale to nie jest dla mnie łatwe. To znaczy, to nie jest tak, że ja jestem nieomylna w tych kwestiach, a poza tym to nie moja sprawa, ale wydaje mi się, że...
Rose wypuściła powietrze.
- Myślę, że zrobił błąd. Ale to nie był błąd niewybaczalny.
- To znaczy?
- On nie powinien czytać twojego dziennika, ale nie wierzę, że robił to dla zabawy. Myślę, że się w tobie zakochał, tak jak ty w nim.
- Czemu tak sądzisz? Coś się stało?
- Widziałam go.Dwa dni temu. Był w tej kawiarence internetowej, którą tak lubisz. Poszłam tam z chłopakiem ze studiów. Edward tam był. Nie widział mnie. Bello, on wyglądał jak cień człowieka. Nie był chory, ale wszystko to, co sprawiało, że kiedyś był taki atrakcyjny, zbladło. W końcu porozmawiałam z właścicielem, Emmetem. Kiedy powiedziałam mu, kim jestem, poprosił mnie, żebym z tobą porozmawiała. Nie wiedział, co się stało, bo Edward o tym nie mówi, ale Emmet nigdy go nie widział w takim stanie.
- Cokolwiek się stało, stało się z jego winy. Sam to na siebie ściągnął.
- Wiem. - Rose zacisnęła na moment usta. - Chciałam ci tylko zadać jedno pytanie.
- Tak?
- Dlaczego prowadziłaś swój dziennik w Internecie, jeśli nie chciałaś, żeby ktokolwiek go czytał?
Edward skończył czytać list z New York University. Został przyjęty bez zbędnego zamieszania; wysłał im swoje papiery z Cornell i to załatwiło sprawę. Mógł zacząć od następnego semestru.
Kusiło go, by wyrzucić ten list, zapomnieć o szkole. Ale nie zrobi tego. To, co zaszło pomiędzy nim a Isabellą, sprawiło, że podjął decyzje dotyczące swojego życia, których już nie porzuci. Przyglądał się Belli i jej lękom, zobaczył, kim naprawdę była, i sprawił, że zmieniła swoje życie. Czy mógł nie zmienić swojego?
To bez znaczenia, co jego ojciec o nim myśli. Edward podjął decyzję o swojej przyszłości dla samego siebie. Kiedy nie myślał o Isabelli, skupiał się na innej ważnej dla siebie sprawie. Pomijając wszystkie usprawiedliwienia i powody, sprowadzała się ona do prostej konstatacji: tęsknił za pisaniem. Chciał to robić znowu, mimo że nie był pewien, czy jeszcze potrafi. Kochał swój sklep, ale to nie było rozwiązanie na dłużej, a w każdym razie, nie jedyne rozwiązanie.
Nie wiedział, co będzie robił, gdy skończy studia.
Nieważne. Tak długo, jak będzie szedł do przodu, pozostającw zgodzie ze sobą i będąc otwartym na nowe doświadczenia, nie zgubi się. Jeśli to oznacza, że jego ojciec go zaakceptuje - wspaniale. Jeśli nie - jakoś to
przeżyje. W tym cała rzecz. Przeżyje. Po utracie Isabelli to nie wydawało się możliwe, ale minęło trochę czasu, a on dalej żył. Tęsknił za nią jak diabli. Ale dalej sprzedawał motocykle, grał w bilard, czytał gazety.
Ona zawsze tam była ,w chwili ciszy, w nie oczekiwanym dźwięku. Ona tam była i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek być przestanie.
O drugiej dwadzieścia w nocy Bella otworzyła pierwszy list. Siedziała zwinięta w fotelu w salonie, kubek miętowej herbaty stał na stole obok. Jej koleżanki już spały, a miasto było zadziwiająco ciche.
Palce jej drżały, gdy wyjmowała list z koperty. Zaczęła płakać, zanim jeszcze przeczytała pierwsze słowo.
Droga Isabello,
Przepraszam.
Wiem, że to żałosne i bez znaczenia, ale naprawdę jest mi przykro. Przepraszam, że byłem takim idiotą, że Cię wykorzystałem, że pogwałciłem Twoją prywatność, ale zarazem nie żałuję. Nie żałuję, że Cię spotkałem, że miałem okazję Cię poznać, że spędziliśmy ze sobą trochę czasu.
Zakochałem się w Tobie. Pewnie mi nie wierzysz. Chętnie spędziłbym resztę swego życia na udowadnianiu Ci tego. To żadne uzasadnienie, ale szczerze mówiąc, nie uważam, żebym zrobił coś złego. Przynajmniej na początku. Jeszcze przed przeczytaniem Twoich dzienników dostrzegłem coś w Tobie.
Iskrę ukrytą za Twoim rumieńcem. Chciałem poznać tę Isabellę. Chciałem, żeby wyszła z ukrycia i podjęła grę.
Użyłem złych metod, ale o wiele gorsze byłoby w ogóle Cię nie poznać.
Jesteś najodważniejszą, najmilszą i najbardziej oddaną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem, i kiedy byłem z Tobą, chciałem być tak samo odważny, miły i oddany.
Może kiedyś uda Ci się mi wybaczyć. Kiedy to nastąpi, jeśli w ogóle, nastąpi, będę tutaj.
Kocham Cię. Proszę, uwierz przynajmniej w to jedno.
Kocham Cię,
Edward
Podczas gdy łzy spływały jej po policzkach, myślała o tym wszystkim, co się wydarzyło. Przez te kilka tygodni zdążyła stać się kimś zupełnie nowym. Rozkwitła jak róża, którą pielęgnuje troskliwy ogrodnik.
Znalazła to, czego szukała, o co prosiła w swoich zapiskach. Napisała przecież kiedyś, że chciałaby, żeby ktoś mógł ją zobaczyć. Dojrzeć prawdziwą twarz za maską, którą nosiła. I to właśnie zrobił Edward..
Słowa Rose nie dawały jej spokoju przez całą noc.
Dlaczego prowadziła swój dziennik właśnie w Internecie?
I dlaczego tak bardzo zabolało ją to, co Edward zrobił, skoro było to odpowiedzią na jej modlitwy?
Złożyła list i sięgnęła po następny. Przeczytała je wszystkie, większość z nich dwa razy. I wiedziała już, co musi zrobić.
Edward odstawił kubek, nagle wytrącony z równowagi.
Coś się zmieniło. Trudno powiedzieć, co. Poczuł to wyraźnie, jak wyładowanie elektryczne na chwilę przed uderzeniem pioruna.
Spojrzał na Emmeta, ale jego przyjaciel wciąż gapił się w komputer. Zdaje się, że nikt w całej kawiarence tego nie poczuł.
Drzwi otworzyły się. Odwrócił się, a światło słoneczne oślepiło go na chwilę. Dopiero kiedy drzwi się zamknęły, zobaczył, że to ona.
Isabella!
Serce załomotało mu w piersi. Wstał, zrobił krok w jej kierunku, potem się zatrzymał. A jeśli nie wiedziała, że tu jest? Jeśli ucieknie na jego widok?
Myślał, że zapamiętał każdy szczegół związany z jej osobą, ale teraz widział, jak śmieszny był. Jej włosy były bardziej rude. I w ogóle źle zapamiętał jej karnację i usta.
Jak mógł zapomnieć ten róż?
Znał jej ciało tak dobrze, jak nie znał żadnego innego ludzkiego ciała, a mimo to, kiedy patrzył na nią teraz, odkrywał je na nowo. Pragnął jej tak jak wygłodniały człowiek pragnie chleba. W końcu rozpoznał kształty, za którymi tak bardzo tęsknił.
- Isabello!
Chociaż tylko wyszeptał jej imię, odszukała go, ich oczy się spotkały. Przez chwilę nie mógł oddychać.
Podeszła do niego.
Przyjrzał się jej dokładniej. Niebieski płaszcz, którego nigdy nie widział. Pod nim zielona bluzka dopasowana do koloru jej oczu. Dżinsy, które miała na sobie ich ostatniej nocy.
Poczekał, aż doszła do połowy kafejki, a wtedy wyszedł jej na spotkanie, dziękując Bogu za ten cud, na który nie liczył.
Im bliżej był, tym bardziej krucha mu się wydawała.
Wyraźnie się bała, ale nie pozwoliła, żeby ją to powstrzymało.
A potem była już przy nim, na wyciągnięcie ręki. Przez dłuższą chwilę patrzyli sobie w oczy.
Pragnął jej bardziej, niż mógł wytrzymać. Chciał powiedzieć to, co należało powiedzieć w takiej sytuacji, wyczuć każdy niuans, żeby niczego nie zniszczyć.
- Cześć - powiedziała i uśmiechnęła się lekko.
- Cześć.
- Chyba musimy porozmawiać.
Skinął głową.
- Chcesz się przejść?
Nie ufał sobie na tyle, by cokolwiek powiedzieć.
Zamiast tego skierował się w stronę drzwi. Czuł jej obecność obok siebie. Umierał z chęci dotknięcia jej, pocałowania. Ale nie zrobił tego. Musiał wiedzieć, co mu powie.
Wyszli na dwór. Popołudnie, jak na listopad, było zadziwiająco ciepłe. Rześkie, czyste powietrze skrzyło się w zachodzącym słońcu. Nie dostrzegał ludzi ani samochodów, tylko ją.
Poprowadziła go w dół ulicy, od jego sklepu do Washington Square Park. Gołębie odlatywały im sprzed stóp, a mężczyzna z długimi siwymi włosami grał na gitarze klasycznej w zamian za drobniaki.
Znaleźli wolną ławkę na uboczu i usiedli. Ich kolana zetknęły się.
- Bardzo długo myślałam o tym wszystkim - powiedziała.
Zacisnęła wargi, spojrzała na niego, a potem cofnęła wzrok. Ale nim zaczęła mówić, ich spojrzenia znów się spotkały.
- Nie podoba mi się to, co zrobiłeś. To było nie fair i nie było miłe.
Skinął głową, jego nadzieje prysły.
- Wiem.
- Nie wiem, jakie miałeś motywy, co miałeś nadzieję przez to osiągnąć. Wiem tylko to, kim stałam się, będąc z tobą. Zmieniłam się i to nie tylko zewnętrznie. Ubrania, makijaż, żadna z tych rzeczy nie ma znaczenia. Najważniejsze, że przestałam się ukrywać. Wyszłam z ciemności, z samotni, którą sobie zbudowałam. Zobaczyłeś prawdziwą mnie. I dlatego właśnie, że mnie zobaczyłeś, byłam w stanie popatrzeć na siebie innymi oczami.
Chciał coś powiedzieć, ale zaczekał. Jeśli będzie musiał, będzie czekał wiecznie. Byle tylko być przy niej.
- Ja też miałam swój udział w całej tej aferze. Wiem na tyle dużo o Internecie, żeby zdawać sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie ma w nim mowy o jakiejkolwiek prywatności. Zwłaszcza na takiej stronie jak
,,Prawdziwe Zwierzenia'', która została stworzona do podpatrywania, czytania cudzych myśli. Więc niby czemu miałbyś nie skorzystać z okazji? Co prawda, wciąż nie wiem, jak ci się udało odkryć, że Grzeczna Dziewczynka to ja, ale to nieważne. Mogłam prowadzić normalny dziennik, ale nie chciałam. Chciałam, żebyś o mnie przeczytał. Nie adresowałam swoich zapisków do nikogo konkretnego, ale tak się złożyło, że byłeś dokładnie tym, o kim marzyłam. Mniejsza o sztuczkę z długopisem albo o to, skąd wiedziałeś o Guggenheimie. To coś o wiele głębszego. Pomogłeś mi zobaczyć, że jestem warta zachodu, że nie muszę się ukrywać. Zakochałam się w tobie, bo jesteś taki, a nie inny. I nie chodzi o to, że wiedziałeś, jak marzyłam o przejażdżce na harleyu, tylko o to, że za każdym razem, gdy na mnie patrzyłeś, czułam się kimś wyjątkowym. Czułam się pożądana, seksowna i lepsza. Było tak łatwo się w tobie zakochać.
Przerwała i nabrała powietrza.
- Nie wiem, czego chcesz. I boję się strasznie powiedzieć ci, co ja chcę, ale zaryzykuję. Zaryzykuję, bo dla ciebie jestem skłonna ryzykować wszystko. A poza tym nie mogę się spodziewać, że wyznasz mi prawdę, dopóki sama ci jej nie wyznam.
Otworzył usta, ale potrząsnęła głową.
- Proszę cię, jeszcze nie.
Właściwie był tak pełen wdzięczności, że nie mógł mówić. Nie był pewien swego głosu.
- Chcę o tym zapomnieć. Chcę być z tobą. Chcę cię kochać. Chcę, żebyś ty kochał mnie.
To było to.
Nie trzeba mu było nic więcej. Teraz na niego kolej.
Bella włożyła ręce do kieszeni, mocno zaciskając dłonie, żeby nie drżały. Zrobiła to. Powiedziała mu wszystko. Nie spodziewała się tylko, że oczekiwanie na to, co odpowie, będzie taką torturą. Nawet jednak gdyby pominął to milczeniem albo ją wyśmiał, i tak wiedziała, że zrobiła to, co powinna była zrobić. Wiedziała, że potrafi przejść przez ogień. Co za nieprawdopodobny dar!
Patrzył na nią przez chwilę, a potem westchnął.
- Nie wiem, co musiałbym zrobić, żeby na ciebie zasłużyć.
Łzy wypełniły jej oczy i spłynęły po policzkach. Nie mogła na to nic poradzić.
- Ja też miałem dużo czasu na myślenie - powiedział. - I wcale nie jestem taki pewien, czy jest mi przykro. Jeśli to dzięki temu znaleźliśmy się tutaj, to nie żałuję. Żałuję tylko, że cię zraniłem. Nie chcę już nigdy tego zrobić. - Odchrząknął, szukając właściwych słów. - Nie tylko ty się zmieniłaś. Popatrzyłem, naprawdę uważnie, na to, kim jestem, i co robię ze swoim życiem. Zacząłem znów pisać i zawdzięczam to tobie. Zamierzam wrócić do szkoły. Nie wiem, czy mi się to wszystko uda. Mogę upaść prosto na twarz. Ale chcę spróbować. Dzięki tobie stałem się odważny. I silny. Chcę zapomnieć o tym, co było. Chcę być z tobą. - Pochylił się i musnął jej wargi swoimi. - Chcę cię kochać, Isabello. Do końca życia.
Wstał. Ona również się podniosła i rzucili się sobie w ramiona. Pocałował ją i ponieważ cuda naprawdę się zdarzają, to był wciąż ten sam pocałunek, tylko teraz mocniejszy i słodszy. Trzymał ją mocno, a pocałunek
trwał i trwał. I wszystko poza nimi zniknęło.
EPILOG
Dwa lata później...
Bella otworzyła książkę na stronie przedtytułowej.
Raz jeszcze przeczytała dedykację, mimo że czytała ją już dziesiątki razy.
„Mojej prześlicznej żonie, Isabelli,
w podziękowaniu za więcej, niż jestem w stanie wyrazić.
Kocham Cię.
A także mojemu ojcu - za to, że wierzył we mnie wtedy, gdy ja nie wierzyłem w siebie.”
Podała książkę Edwardowi, a potem odwróciła się do swojego teścia.
- Cieszę się, że tu jesteś.
- Nie mogłem tego przegapić. - Przypatrzył jej się uważnie. - Mam nadzieję, że dbasz o moją wnuczkę.
- Czytam jej każdego wieczoru Szekspira.
- Hm... - mruknął Carlise. - Myślę, że nie od rzeczy by też było puszczać jej Mozarta.
Uśmiechnęła się i przebiegła dłonią po brzuchu.
Czwarty miesiąc, a już bardzo duży.
Edward podpisał książkę i podał ją ojcu.
- Dziękuję, tato. Za wszystko.
Carlise odchrząknął.
- Jestem z ciebie dumny.
Bella obserwowała wyraz twarzy swego męża. Pojednanie ojca i syna było zbyt dużą nowością, żeby przyjmować je za pewnik, ale Edward uśmiechał się. Skinął głową.
Westchnęła, patrząc na tych wszystkich ludzi, którzy zebrali się tutaj, żeby Edward podpisał im swoją książkę. Jej mąż mógłby przysiąc, że nikt nie przyjdzie, ale ona wiedziała lepiej. Książka miała entuzjastyczne recenzje, a jej fragment ukazał się nawet w ,,New Yorkerze''.
Udało mu się tego dokonać. Walczył ze sobą, przeklinał i rezygnował niezliczoną ilość razy, ale w końcu mu się udało.
Nigdy jeszcze nie była z nikogo tak dumna.
Dotknął jej ręki. Odwróciła się do niego z uśmiechem.
- Co?
Potrząsnął głową, nie mówiąc ani słowa, ale wiedziała, co miał na myśli. To był ich wspólny sekret.
by Alisha
- 129 -