background image

 

 

 
 

Bogata dziewczyna, 

niegrzeczny ch

ł

opak 

 

 
 
 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Była tak piękna, jak wszyscy o niej mówili. Może nawet jeszcze piękniejsza. 

Edward  Cullen  poprawił  ostrość  obiektywu,  by  skoncentrować  go  na  jej  twarzy.  Obejrzała  się 
najpierw  za  siebie,  a  potem  na  prawo  i  na  lewo,  przez  cały  czas  z  niepokojem  marszcząc  brwi. 
Upewniwszy się, że nic nie zakłóca jej prywatności, powoli zdjęła długie, białe futro 

z lisów. 

Pod spodem była zupełnie naga. 

Edward  Cullen  wstrzymał  oddech.  Aparat  wyślizgnął  mu  się  z  rąk  i  niewiele  brakowało,  żeby  go 
upuścił.  Ten  incydent  przypomniał  mu,  po  co  się  tutaj  zjawił.  Szybko  pstrykał  kolejne  zdjęcia, 
podczas gdy dziewczyna rozkoszowała się spienioną i gorącą wodą w wannie. 

Miała  przymknięte  oczy  i  w  miarę  jak  ciepła  kąpiel  zdawała  się  przynosić  efekt,  jej  rysy  zmieniał 
leniwy  uśmiech.  Odskoczył,  czując  się  jak  podglądacz.  Ale  na  tym  przecież  polegał  jego  zawód: 
starał się uchwycić naturalne ludzkie zachowania, relacjonować bieżące 

wydarzenia. A Izabella Swan była wydarzeniem. 

Jednak  akurat  to  zlecenie  budziło  w  nim  niesmak,  bez  względu  na  sumę,  którą  spodziewał  się 
otrzymać i której rozpaczliwie potrzebował. 

Obróciła  się  w  wodzie,  ukazując  piersi,  różowe  obrzmiałe  sutki.  Ciało  Edwarda  reagowało  na  jej 
wdzięki  tak,  jak  zapałka  reaguje  na  zetknięcie  z  płomieniem.  Niespodziewanie  poczuł  twardość  w 
swoich dżinsach i zmienił pozycję, żeby zmniejszyć napięcie. Cóż za niedorzeczność! Pracował już z 
wieloma  nagimi  kobietami  i  zawsze  patrzył  na  nie  chłodnym  okiem.  Nie  miał  kłopotu  z 
rozgraniczaniem życia zawodowego i prywatnego, więc dlaczego tym razem czuł się inaczej? 

Fakt,  że  spędził  ostatnio  prawie  pięć  lat  z  dala  od  ojczyzny,  tłumaczył  taką  gwałtowną  reakcję.  W 
krajach  Trzeciego  Świata  trudno  było  myśleć  o  trwałym  związku,  a  on  nigdy  nie  przepadał  za 
przelotnymi romansami. 

Kiedy  widział  Izabellę  Swan    stojącą  w  wodzie  w  całej  okazałości,  wszystkie  jego  racjonalne 
argumenty  ulatywały  z  wiatrem.  Przypominała  boginię  pośrodku  starożytnego  stawu  ofiarnego. 
Edwardowi    pulsowały  skronie.  Wykonał  kolejne  zdjęcie:  nędzny  dowód,  iż  kolor  jej  gęstych 
miodowobrązowych włosów był absolutnie, całkowicie, niezaprzeczalnie naturalny. 

Zdążył jeszcze zrobić dwa ujęcia, a potem dziewczyna wyszła z wanny, owinęła się futrem i wsunęła 
stopy  w  białe,  futrzane  pantofelki.  Po  chwili  zniknęła  w  drzwiach  swojej  willi  na  zboczu  góry  za 
ekskluzywnym, prywatnym ośrodkiem narciarskim w Vermont. 

Edward opuścił aparat, cały spocony mimo chłodnego marcowego wiatru. Dzięki Bogu, zrobił dzisiaj 
kilka  niezłych  ujęć.  Pomyślał,  że  powinien  szybko  wykonać  zlecenie,  zanim  nadarzy  się  okazja  do 
bezpośredniego  zetknięcia  z  tą  kobietą.  Taka  komplikacja  byłaby  teraz  bardzo  niepożądana  w  jego 
życiu. 

Zadzwonił  do  Emmeta,  żeby  mu  powiedzieć,  co  ma.  Dzięki  jego  aktom  szmatławce  miały  się 
sprzedać w milionowych nakładach. Na myśl o radosnym uśmieszku Emm’a zadygotał. Ale dość już 
rozważna temat charakteru prasy brukowej. Najważniejsze, żeby  mu zapłacili, a wtedy będzie  mógł 
stąd  wyjechać  i  przestać  kusić  los.  To  właśnie  los  zadecydował  o  jego  pobycie  tutaj.  Następne 
zlecenie czekało go w Afryce i żeby znieść panujący tam dokuczliwy upał, postanowił wypocząć 

w jakimś niedrogim ośrodku narciarskim. Ale gdy tylko wsiadł do autobusu na lotnisku, obudził się 
w nim instynkt reportera. 

Siedziała  sama  w  tylnej  części  wozu.  I  chociaż  była  osłonięta  kapeluszem,  apaszką  i  ciemnymi 
okularami,  dostrzegało  się  w  niej  niezwykłą  klasę.  Ignorował  ją  przez  większą  część  jazdy,  prawie 
nie  zastanawiając  się  nad  tym,  kim  jest  ta  kobieta  albo  dlaczego  się  ukrywa.  Ale  niebawem 
dosięgnęła go ręka przeznaczenia w osobie nad wiek rozwiniętego dwuletniego chłopczyka, który nie 
mógł usiedzieć w miejscu. Malec wyrwał się z objęć udręczonej matki i zerwał z głowy eleganckiej 
damy ten 

kaszmirowy, podobny do turbanu kapelusz. Jeśli nie bujne miodowobrązowe włosy, które wysypały 

background image

się  spod  kapelusza  dziewczyny,  to  zaintrygowała  go  przynajmniej  jej  nazbyt  gwałtowna  reakcja  na 
całezdarzenie. Ktoś inny skwitowałby zajście śmiechem. Ona- wprost przeciwnie, i Edward zadawał 
sobie pytanie: dlaczego. Dręczyło go to tak bardzo, że przegapił swój przystanek i dojechał razem z 
nią do końca linii. Wmawiał sobie, że ta dziewczyna jest co najwyżej nieśmiałą, 

prowadzącą samotne życie pięknością. Ale przecież wcale nie musiało tak być... 

Z  holu  niezwykle  ekskluzywnego  hotelu  szybko  zadzwonił  do  zaprzyjaźnionego  wydawcy 
brukowych  pisemek,  Emmeta  Mc’Cartney’a,  który  w  dużym  stopniu  zaspokoił  jego  ciekawość. 
Izabella  Swan,  sławna  dziedziczka  zaliczająca  się  do  śmietanki  towarzyskiej,  zrezygnowała  z 
zaplanowanego  ślubu.  Podobno  widziano  ją  na  Karaibach,  lecz  Edward  -  a  teraz  również  Emmet  - 
wiedzieli swoje. 

Emm nie omieszkał przekazać szczegółowej relacji o dawnych romantycznych eskapadach tej damy. 
Według  Emmet’a  panna  Swan  skakała  z  kwiatka  na  kwiatek  izostawiła  za  sobą  cały  orszak 
kochanków. 

Nagle planowany wypoczynek Ed’a nabrał nowego charakteru, gdyś gazeta Emm’a zaproponowała, 
że  pokryje  jego  rachunki,  a  on  będzie  chodził  za  dziewczyną  tak  długo,  aż  zdoła  ją  sfotografować. 
Jednakże  panna  Swan  nie  wykazała  chęci  współpracy.  Pierwsze  dnipobytu  w  kurorcie  spędziła  w 
całkowitej izolacji i Edward nie był w stanie zrobić jej ani jednego zdjęcia. 

Aż do dzisiejszego dnia. 

Edward sprawdził film i odkręcił obiektyw od aparatu. Skończył swoją robotę. Kiedy pakował sprzęt, 
już  wybiegał  myślą  ku  następnemu  zleceniu.  Pewne  państewko  w  Afryce  dopiero  co  zaczęło 
egzystować  bez  swojego  dożywotniego  prezydenta.  Stary  generał  zmarł,  przekazując  ster  rządów 
niezaradnemu synowi. Zamiast zmian ustrojowych rozpoczął się chaos... I nikt tych wydarzeń 

nie relacjonował, nawet największe stacje telewizyjne. 

Z  powodu  cięć  budżetowych  w  ostatnich  latach  większość  zagranicznych  biur  informacyjnych 
została zmuszona do masowych redukcji personelu albo całkowitego zaprzestania działalności. 

To  dawało  pole  do  popisu  dla  niezależnych  fotoreporterów,  takich  jak  on  sam.  Mając  przy  sobie 
tylko 

sprzęt  i  podręczną  torbę  z  wełnianej  bai,  mógł  jeździć  dokąd  chciał  i  uwieczniać  najciekawsze 
wydarzenia. 

W  tym  okresie  Edward  wyrobił  sobie  reputację  uczciwego,  szczerego  reportera.  Jego  zdjęcia 
ozdabiały  wewnętrzne  strony  i  okładki  wszystkich  ważniejszych  dzienników  i  magazynów 
ogólnokrajowych.  To  był  świat,  który  Ed  znał  i  kochał  i...  nie  mógł  się  doczekać,  kiedy  znowu  do 
niego powróci. Przewiesił przez ramię torbę z aparatem i wygramolił się ze swojej kryjówki. Ból w 
prawym kolanie przypomniał  mu inny powód, dla którego się tu znalazł. Podczas ostatniej wyprawy 
odłamek pocisku zranił go w nogę, gdy fotografował potyczkę w miejscu leżącym na południe od 

granicy.  Incydent,  który  Edward  traktował  najpierw  jak  przykry  drobiazg,  uczynił  go  niesprawnym 
do  tego  stopnia,  że  powrót  do  pracy  okazał  się  niemożliwy  bez  serii  zabiegów  rehabilitacyjnych. 
Rana nie wygoiła się całkowicie, o czym uwielbiał mu przypominać Emm, i za jej sprawą znajdował 
się na bocznym torze dłużej niż mógłby oczekiwać. 

O  wiele  za  długo,  biorąc  pod  uwagę  jego  sytuację  finansową.  Był  bez  grosza  przy  duszy,  nie  miał 
żadnej pensji, dzięki której mógłby rozpocząć następną wyprawę. 

I chociaż redaktorom podobały się jego zdjęcia, nie zamierzali go finansować. Pod tym względem 

pozostawał  na  własnym  utrzymaniu.  Potrzebował  pieniędzy,  żeby  opłacić  kolejną  ekspedycję. 
Dlatego 

znęciła go perspektywa szybkiego zarobku na zdjęciach Izabelli Swan dla prasy brukowej. Z głupim 
uśmieszkiem na twarzy wracał do domu wypoczynkowego. 

Izabella  Swan,  jedyne  dziecko  niezwykle  wpływowego  w  świecie  mediów,  ekscentrycznego 
miliardera,  Charciego  Swan’a.  Ludzie  z  Wall  Street  nadali  mu  przydomek  „Nieczuły  Charlie",  co, 
zważywszy  na  miejsce,  w  którym  zrodził  się  ów  przydomek,  tylko  powiększało  jego  obraźliwość. 
Swan posiadał pokaźną część nieruchomości w trzech największych miastach i dbał, żeby 

background image

wszyscy o, tym pamiętali. Nie było dnia, żeby gazety i magazyny nie zamieściły jakiejś wzmianki na 
jego temat albo przynajmniej zdjęcia. 

Edward właściwie nie żywił szacunku do ekscentrycznego magnata. Swan dorobił się majątku ciężką 

pracą  i  to  przynosiło  mu  chlubę,  ale  sposób  życia  tego  mężczyzny  budził  u  Edwarda  zdecydowany 
niesmak. Znał Charciego Swana. Nie osobiście, ale dysponował gruntowną wiedzą o takich ludziach 
jak on. Dobrym przykładem mógł być jego ojciec. Carlisowi Cullenowi  nie zależało na mediach tak 
bardzo jak Charliemu, ale był w równym stopniu łasy na pieniądze. Edward spędził wczesną młodość 

w  cieniu  biznesmena,  który  miał  obsesję  na  punkcie  konkurencji  i  nigdy  nie  wydawał  się 
usatysfakcjonowany: ani ilością posiadanych pieniędzy, ani swoimi kobietami. Ani synem. 

Spokojnie  minął  kilku  stałych  gości  siedzących  przy  kamiennym  kominku.  Sezon  miał  się  już  ku 
końcowi i przebywali tu tylko najbardziej zapaleni narciarze i ludzie, którzy nie mieli nic innego do 
roboty, jak zjeżać po stokach. Edward zignorował atrakcyjną blondynkę, która omal się  o  niego  nie 
potknęła,  usiłując  zwrócić  na  siebie  jego  uwagę.  Przypadkowe  spotkanie  panny  Swan  zmieniło 
charakter tej wyprawy: pobyt w ośrodku stał się interesem, a nie przyjemnością. Nie 

zwracał uwagi  na żadną z olśniewająco pięknych  kobiet, od  których aż się roiło w  kurorcie. Gdyby 
był zainteresowany tymi sprawami, wiedziałby, w którą stronę spoglądać. 

W  umyśle  Edwarda  pojawiła  się  na  moment  twarz  Isabelli  zanurzonej  w  wannie  z  gorącą  wodą. 
Zastanawiał się, czy panna Swan wygląda tak samo, kiedy się kocha, ale zaraz odpędził od siebie tę 
myśl. Zapewne trudno byłoby zliczyć jej kochanków. Znał takie kobiety. 

Na przykład swoją matkę. Aż do śmierci zmieniała mężczyzn jak rękawiczki, wciąż szukając jakiejś 
tajemniczej i nieuchwytnej więzi, której z pewnością nie odnalazła. Doszedł do wniosku, że ma dość 
tych rozmyślań. 

Podniósł słuchawkę i wybrał numer. 

- Emm? Mówi Edward. Mam te zdjęcia. Wrócę... 

- Ile? 

- Co ile? 

- Ile masz tych zdjęć? - zapytał Emmet.. 

- Nie wiem. Może z pół rolki. 

- Zrób trochę więcej. 

- Emm, już skończyłem. Rozumiesz? Spodoba ci się to, co dostaniesz. Wierz mi, to wystarczy. 

- Taak? - zapytał przeciągle Emmet. - Dobry materiał? 

- Dość dobry. 

- Jak dobry? 

- Jest naga - szepnął Edward. 

- Cholera! Gdzie? W swoim pokoju? 

- Nie, w wannie. 

- Sama? 

- Zupełnie sama. 

- To szkoda- stwierdził Emmet. - Jakieś zbliżenia? 

Edward skrzywił się. 

- Będziesz zadowolony z tych zdjęć, obiecuję ci. 

- Co powiedziałeś? 

Edward zerknął na osoby obecne w głównej sali. Blondynka uśmiechała się do niego. Odwrócił się. 

- Nie będę się wydzierał. Pogadamy później. 

-  W  porządku,  bracie,  zawsze  odwalasz  kawał  dobrej  roboty.  Wierzę  ci  na  słowo.  Ale  skończ  tę 
rolkę, sfotografuj dziewczynę w akcji. 

- Emmet,  ja wyjeżdżam. Już  i tak za  długo tu jestem.  Mam  dość. I  muszę  wracać. Tylko przygotuj 
pieniądze. Mój samolot odlatuje jutro rano i mam zamiar do niego wsiąść. 

background image

-  Nie  podleczyłeś  się  wystarczająco,  żeby  lecieć  do  jakiejś  zapadłej  dżungli.  Co  się  stanie,  jeżeli 
będziesz  potrzebował  pomocy  medycznej?  Może  jakiś  szaman  voodoo  będzie  potrząsał 
zminiaturyzowaną ludzką główką nad twoją nogą? 

- Daruj sobie. Szykuję się do wyjazdu - przerwał mu Edward. 

- Dodatkowy tysiąc, jeżeli skończysz tę rolkę. 

Edward przysunął słuchawkę do ucha. Dodatkowy tysiąc pozwoliłby pokryć wiele rachunków... Ale 
jeżeli  Jej  Wysokość  przez  następną  dobę  nie  opuści  swojego  apartamentu?  Wtedy  on  spóźni  się  na 
samolot i utknie w tym miejscu, dopóki nie zdoła wymyślić czegoś innego. 

- Nie - oznajmił Emmeto’wi - Wynoszę się stąd. 

Edward  odwiesił  słuchawkę  i  skierował  się  do  kawiarni  na  szybki,  mocno  spóźniony  lunch. 
Wychodząc,  zapłacił  rachunek  w  kasie  przy  drzwiach  kawiarni.  Udał  się  do  holu,  położył  torbę  i 
zaczął grzebać w kieszeniach spodni w poszukiwaniu klucza do pokoju. Pomyślał, że im szybciej się 
spakuje, tym szybciej zdoła opuścić ten kurort. Kiedy odwrócił się, żeby chwycić torbę z aparatem, 

stanął twarzą w twarz z kobietą, która go absorbowała przez cały zeszły tydzień. 

- Przepraszam - powiedziała Isabella. Obeszła Edwarda i zbliżyła się do recepcji. 

Ed  gapił  się  na  jej  długie  nogi  i  krągłe,  zgrabne  biodra.  Miała  na  sobie  narciarki,  botki  i  sztuczne 
czerwone  futro  z  kapturem,  który  zakrywał  jej  charakterystyczne  włosy.  Trzymała  czerwone 
skórzane rękawice. 

Co, u licha, zamierzała teraz zrobić? Edward przeniósł ciężar z chorej nogi  na zdrową i postanowił 
się  tego  dowiedzieć.  Podszedł  do  kontuaru  i  udawał,  że  przegląda  jakąś  broszurę,  a  jednocześnie 
słuchał  rozmowy  Isabelli  z  recepcjonistą,  dotyczącej  wynajęcia  śnieżnego  skutera.  Uśmiechnęła  się 
do tego mężczyzny, a potem ruszyła do wyjścia, w kierunku wypożyczalni. 

Edward  szedł  za  nią  w  bezpiecznej  odległości.  Izabella  przywitała  się  z  operatorem,  przeszła  się 
wzdłuż  szeregu  skuterów  i  wybrała  jedną  z  maszyn.  Machnęła  ręką,  nie  życząc  sobie  żadnych 
instrukcji, i po chwili już jej nie było. Edward zerknął na zegarek. Trzecia. Trochę późno, 

żeby pójść za  nią, ale tysiąc  dolców to sumka  nie  do  pogardzenia, a w aparacie zostało  jeszcze pół 
filmu. Parę zdjęć panny Swan na tym skuterze wystarczy, żeby 

uszczęśliwić Emmeta. 

Zbliżył się do stanowiska, złożył podpis i zapłacił za swoją maszynę. 

- Wie pan, jak to obsługiwać? - zagadnął operator. 

-  Tak  -  odparł  Edward.  Wyjął  z  torby  aparat,  poprawił  obiektyw  i  przewiesił  pasek  przez  klatkę 
piersiową. 

- Zna pan tę kobietę? - zapytał mężczyznę i skinął głową w kierunku, w którym zniknęła Alexandra. 
Operator wzruszył ramionami. 

- W życiu jej nie widziałem. 

- Płaciła gotówką? - zagadnął Edward 

- A kto chce to wiedzieć? 

Ed  wyjął  z  kieszeni  dwudziestodolarowy  banknot  i  pomachał  nim  przed  oczami  operatora,  który 
rozejrzał się i zgrabnie ukrył go w dłoni. Przejrzał swoje papierki i wyciągnął czek podróżny. 

- Nazywa się Jane Volturai - powiedział, pokazując czek Edwardowi 

To, że używała fałszywego nazwiska, nie zaskoczyło Edwarda 

- Dokąd się skierowała? 

-  Prosto  na  drogę  wokół  wzgórza.  Mówiłem  jej,  żeby  się  trzymała  wyznaczonych  szlaków.  O  tej 
porze roku śnieg jest zabawny. 

- Zabawny? 

-  No,  wie  pan,  miękki,  zdradziecki.  Lód  pod  spodem  topi  się  za  dnia,  by  znowu  zamarznąć  nocą. 
Przez to nowa warstwa śniegu wyprawia śmieszne rzeczy. 

- Na przykład? 

background image

-  Na  przykład  powoduje  obsunięcia.  Spodziewamy  się  kolejnej  burzy  śnieżnej.  Mówią,  że  będzie 
gwałtowna. Prawdopodobnie ostatnia w tym roku. 

Edward spojrzał w górę na niebo. Było błękitne i bezchmurne. 

- Wcale na to nie wygląda. 

-  Niech  się  pan  nie  da  zmylić.  Jutro,  kiedy  na  ziemi  będzie  kilkadziesiąt  centymetrów  śniegu, 
przypomni pan sobie słowa Tony'ego. 

- Nazywasz się Tony? 

Operator uśmiechnął się. 

-  Tak.  Posłuchaj  mojej  rady  i  nie  zbaczaj  ze  szlaków.  Wróć,  zanim  się  ściemni,  to  nic  ci  się  nie 
stanie. 

- Dzięki. 

Edward  uruchomił  silnik  i  ruszył  drogą,  którą  pojechała  Isabella.  Zobaczył  ją  po  kilku  minutach. 
Wprawnie szusowała po swoim szlaku. Światło było odpowiednie. Przez wysokie sosny sączyły się 
promienie  słońca,  które  rzucały  cętkowaną  poświatę  na  tor.  Edward  ostrożnie  podniósł  aparat  i 
próbował  jednocześnie  go  nastawić  i  sterować  pojazdem.  Procentowały  lata  wykonywania  zdjęć  w 
najdziwniejszych  pozycjach.  Jednakże  z  tej  odległości  nie  mógł  stwierdzić  z  całą  pewnością,  że  to 
ona. Musiał podjechać bliżej, toteż przyśpieszył  obroty silnika. Izabella oddalała się  od niego  coraz 
bardziej, dając nierozważny popis swoich umiejętności. Edward koncentrował się na dotrzymywaniu 
jej  tempa  i  na  razie  nie  mógł  nawet  marzyć  o  zdjęciach.  Po  mniej  więcej  trzydziestu  minutach 
zorientował się, że dziewczyna przecięła las  

jedzie w górę na północ. Zatem zboczyła ze szlaku, ha 

on... podążał w ślad za nią. 

Mrucząc  przekleństwa,  podjechał  do  Isabelli  tak  blisko,  jak  pozwalała  mu  na  to  odwaga.  Musiała 
usłyszeć  jego  pojazd,  gdyż  odwróciła  się  i  na  pewno  go  zauważyła.  Potem  zwiększyła  prędkość  i 
skręciła w prawo. 

Isabella Swan obejrzała się przez ramię. Najpierw 

myślała,  ąe  coś  sobie  uroiła,  ale  nie,  ten  mężczyzna  wyraźnie  ją  śledził.  W  normalnych 
okolicznościach  zlekceważyłaby  ten  fakt.  Jako  osoba  urodzona  i  wychowana  w  Nowym  Jorku, 
bynajmniej nie była bojaźliwa. Ale okoliczności nie były normalne. Ukrywała się i nie chciała, żeby 
ją znaleziono. Oczywiście, chodziło jej 0 prasę, ale jeszcze bardziej o ojca. Z doświadczenia 

wiedziała, że chociaż mógł ją śledzić przedstawiciel prasy, to jednak za całą sprawą kryje się raczej 
ojciec. Tata zapewne znajdował się teraz w trzecim stadium ataku. Potrzebował jeszcze co najmniej 
tygodnia  na  ochłonięcie,  zanim  ona  mogłaby  spróbować  nawiązać  z  nim  kontakt.  Urządzali  sobie 
sceny od dawna, ilekroć ośmieliła się mu sprzeciwić, ale wiedziała, że ich kłótnia przepełniła kielich 
goryczy. 

Charcie  Swan  zaplanował  ten  ślub  do  najmniejszego  szczegółu.  Nawet  nie  chciała  myśleć,  ile 
kosztowała  uszyta  przez  włoskiego  projektanta  suknia  ślubna.  Ucieczka  na  dwa  dni  przed  wielkim 
wydarzeniem  w  karierze  ojca, który  na jej punkcie  miał bzika,  wystarczyła, by zapłonął  gniewem  i 
zniszczył  siebie  oraz  wszystko,  co  żyje  w  promieniu  dziesięciu  mil.  Bella  wzięła  głęboki  oddech  i 
postanowiła uciec  od tajemniczego  mężczyzny. Mknęła owiewana wiatrem, by skręcić na północ, a 
jednocześnie wracała myślami do ślubu, z którego zrezygnowała. Oczywiście, nie miała 

wyboru.  Po  prostu  nie  mogła  przez  to  przebrnąć,  chociaż  wszyscy  twierdzili,  iż  to  byłoby  dla  niej 
najlepsze.  Nie  mogła  nawet  pomimo  faktu,  że  ślub  przypieczętowałby  wielką  fuzję,  która 
fascynowała rekiny z Wall Street. 

Nawet za względu na tatę, który pragnął tego ponad wszystko. 

Zbliżał się dzień ślubu i Isabella wpadała w coraz większą panikę. Przyjaciółki mówiły jej, że strach 
w takich przypadkach  jest czymś zupełnie  normalnym. Ale  ona znała rzeczywisty powód:  za nic  w 
świecie nie umiała sobie wyobrazić, że będzie leżała naga i 

kochała  się  z  Jacobem  Blackiem.  Gdyby  publicznie  się  do  tego  przyznała,  ludzie  ryczeliby  ze 
śmiechu.  Ona,  Izabella  Swan,  znana  na  całym  świecie  rozpustnica,  która  ponoć  posiadała  tuziny 

background image

kochanków  w  kraju  i  za  granicą,  bała  się  iść  do  łóżka  z  czarującym,  dystyngowanym,  eleganckim, 
ale  niestety  niemłodym  Jacobem  Blackiem?  Doszła  do  wniosku,  że  byłoby  to  zabawne  dla 
wszystkich  osób,  które sądziły, że  ją znają. Przykry aspekt  całej sprawy polegał  na tym,  że  nikt  jej 
nie znał. 

Prawdę mówiąc, lęk nie miał tu nic do rzeczy. 

Tęskniła za mężczyzną, który roznieciłby jej skrywaną namiętność. A stary Black nie nadawał się do 
tego. Och, na pewno by się starał, gdyby zgodziła się za niego wyjść. Ale ojciec usidlił ją w trudnym 
okresie  jej  życia,  tuż  po  niepowodzeniu  w  szkole  pielęgniarskiej.  Musiała  pożegnać  się  z  jedynym 
marzeniem, które coś dla niej znaczyło. Wtedy dała za wygraną i podporządkowała się decyzji ojca, 
gdyż  tak  było  najprościej.  Jednakże  rzeczywistość  uświadomiła  jej,  że  musi  odzyskać  kontrolę  nad 
swoim życiem. Potrzebowała czasu na obmyślenie nowego planu. 

I dokonała tego. Pomysł fundacji zrodził się nagle, jakby inspirację zesłał jej Bóg. Kiedy ugruntował 
się w świadomości, zrozumiała, że właśnie o to jej chodziło przez całe życie. 

W  przeciwieństwie  do  ojca,  Bella  nie  interesowało  robienie  pieniędzy.  Gorliwie  pragnęła  służyć 
innym  ludziom  i rozpoczęcie  nauki  w szkole pielęgniarskiej stanowiło  krok  w tym  kierunku. Może 
nie potrafiła pomóc pojedynczym osobom, ale z pewnością zdołałaby to uczynić na większą skalę. 

Doprawdy,  to  było  takie  proste,  aż  dziw,  że  nie  wpadła  na  ten  pomysł  wcześniej.  Pieniędzy  miała 
dużo,  bardzo  dużo.  Korzystała  z  funduszu  powierniczego  swoich  dziadków,  nie  wspominając  o 
rozmaitych bezdzietnych ciotkach i wujkach, którzy również uczynili ją jedyną spadkobierczynią. 

Tak,  fundacja  rozdzielająca  stypendia  godnym  zaufania  organizacjom  i  grupom,  które  pomagałyby 
mniej  zamożnym  ludziom,  stanowiła  właściwą  odpowiedź  na  rozterki  Isabelli  Swan.  I  ona  by  nią 
zarządzała.  Miała  wybitne  zdolności  organizatorskie  -  co  do  tego  wszyscy  się  zgadzali.  Dzięki 
działalności charytatywnej zdobyła również ogromne doświadczenie i teraz wreszcie mogłaby 

wykorzystać tę  wiedzę. Próbowała porozmawiać  na ten temat z ojcem, ale, jak zwykle, puszczał jej 
słowa mimo uszu i całkiem ją ignorował. Ponawiane próby przekonania go, że ma poważne zamiary, 
okazały się daremne.  

Dała za wygraną. 

Skoro podjęła decyzję, pragnęła możliwie szybko ją zrealizować, ale Charlie miał taką obsesję na 

punkcie ślubu, że nie pozwolił jej dojść do słowa. 

Najlepszym  sposobem  zwrócenia  na  siebie  uwagi  ojca  było  zniknięcie  i  Bella  tak  właśnie  zrobiła. 
Była gotowa wrócić, ale nie miała ochoty stanąć przed obliczem ojca. Ucieczka od Charliego Swana 
nie  zostałaby  potraktowana  pobłażliwie.  Isabella  Swan  od  początku  wiedziała,  że  zostanie 
odszukana, jeśli nie przez ojca, to przez paparazzich, którzy wywęszą ją jak psy gończe. 

Zerknęła przez ramię. Niech go diabli! Doganiał ją. 

Była  mistrzem  w  jeździe  na  nartach  i  na  skuterze  śnieżnym,  toteż  irytowało  ją,  że  nie  potrafi  się 
wymknąć  temu  mężczyźnie  -  kimkolwiek  był.  Ze  zdwojonym  impetem,  powodowana  złością, 
przyśpieszyła na tyle, na ile pozwalał rozsądek, zboczyła ze szlaku i pojechała w górę przez las. 

Dokąd  jedzie  ta  głupia  kobieta?  zapytywał  siebie  Edward,,  podążając  za  nią  w  gęsty  sosnowy 
zagajnik. Czyż  nie  otrzymała tych samych instrukcji, które  i  on  dostał  od  operatora? Spojrzał przez 
ramię. Wyraźnie zboczyli z głównego szlaku, wjeżdżali coraz wyżej i wyżej. 

Zawahał  się,  pomyślał,  że  powinien  darować  sobie  ten  pościg.  Zależało  mu  na  autentycznych 
zdjęciach,  ale  nie  chciał  przestraszyć  Isabelli,  gdyż  mogłaby  zrobić  jakieś  głupstwo.  Z  powodu 
gęstniejącego lasu, który stanowił doskonałą osłonę, Edward nie widział już dziewczyny. 

Jechał  po  śladach,  które  zostawiał  w  śniegu  jej  pojazd,  i  natychmiast  zauważył,  że  panna  Swan 
zatacza łuk, by niemal niedostrzegalnie zawrócić w kierunku głównego szlaku. Wyszczerzył zęby w 
uśmiechu. Postąpiła sprytnie, wyprowadzając go w góry; miała nadzieję, 

że kiedy on straci ją z oczu, uda jej się go przechytrzyć. 

Niestety, nie zdawała sobie sprawy z tego, kto ją goni. 

Pobierał nauki od doświadczonych partyzantów w opanowanych 

przez nich dżunglach. Nie mogła się z nim równać, chociaż była inteligentna. Edward skręcił w lewo 

background image

i  przeciął  las  z  prędkością,  która  byłaby  niebezpieczna  nawet  w  idealnych  warunkach,  lecz  teraz, 
kiedy  zapadał  zmierzch,  a  na  każdym  zakręcie  znajdowały  się  przeszkody  w  postaci  ogromnych 
sosen, wydawała się przejawem obłędu. 

Ale  ten  manewr  opłacił  się.  Edward  przyhamował  jakieś  trzydzieści  metrów  za  dziewczyną, 
chowając  się  przed  nią  w  sosnowym  zagajniku.  Wydawało  mu  się,  że  ma  mnóstwo  czasu.  Wyjął 
aparat spod kurtki  i  wycelował  obiektywem  w teren,  po którym zjeżdżała z maksymalną prędkością 
Isabella. Skończył film w kilkanaście sekund. 

Był bardzo zadowolony z wykonanej tego dnia roboty. Wyciągnął zwiniętą rolkę z aparatu, włożył ją 
do  cylindrycznej  osłonki  i  schował  do  kieszeni.  Zaczął  wpychać  swój  sprzęt  do  torby.  Nie  był 
przygotowany  na  ostrzegawcze  dudnienie  za  plecami  i  rozdzierający  ryk,  który  mu  towarzyszył.  Z 
początku  myślał,  że  to  maszyna  Isabbeli  tak  hałasuje,  ale  jedno  spojrzenie  na  górę  pozwoliło  mu 
zrozumieć rzeczywisty powód. 

Zobaczył,  że  wprost  na  niego  spada  lita  warstwa  śniegu.  Wyostrzony  latami  ciężkiej  zaprawy 
instynkt  kazał  mu  upuścić  torbę  i  uruchomić  swój  pojazd.  Rozpaczliwie  uciekając  przed  lawiną, 
Edward  skręcił  w  kierunku  Isabelli  Swan.  Przegonienie  dziewczyny  pochłonęło  kilka  cennych 
sekund. Musiał użyć całej swojej siły, by za pomocą prawego ramienia wciągnąć ją na swój skuter, a 
jednocześnie nie wywrócić pojazdu. 

Isabella dała się zaskoczyć. Szaleniec, który ją śledził, teraz chyba próbował ją porwać. Zapewne był 

jednym z  wrogów  jej ojca, fanatykiem, który zamierzał ją przetrzymywać  dla okupu albo  w  innym, 
gorszym celu. 

Walczyła z nim, wierzgając i krzycząc wniebogłosy. Kiedy chwycił ją za nadgarstek, przechyliła się i 
gryzła  go  dopóty,  dopóki  jej  nie  puścił.  Furia  w  oczach  Belli  kontrastowała  z  jego  przestraszonym 
spojrzeniem.  Znowu  wyciągnął  ku  niej  ręce,  próbując  ściągnąć  ją  ze  skutera.  Za  nic  w  świecie  nie 
chciała mu na to pozwolić. 

Trzymała  kierownicę  w  stalowym  uścisku,  przez  co  skutery  sunęły  obok  siebie,  potęgując 
zagrożenie. 

- Nie  widzisz, co się  dzieje? -  wrzasnął z  całych sił Edward, ale  zagłuszał  go ryk  dwóch silników  i 
histeryczny krzyk dziewczyny. - No puść, głupia! 

Ponownie  ją schwycił, tym razem za rękaw. Bella uwolniła się z  jego uścisku i  odjechała  w prawo. 
Słyszała,  że  mężczyzna  coś  wykrzykuje,  ale  nie  miała  odwagi  skręcić  albo  zwolnić.  Bóg  jeden 
wiedział, dlaczego ten człowiek ją ścigał. W każdym razie nie zamierzała poddawać się bez walki. 

Edward  nie  mógł  uwierzyć,  że  panna  Isabella  jest  taką  idiotką.  Gdzież  ona  miała  mózg?  Czyżby 
niczego  nie  widziała  ani  nie  słyszała?  Wyprzedził  ją  w  momencie,  gdy  dosiągnęła  ich  lawina.  Nie 
było czasu na subtelności. 

Wiedział, ąe jeśli natychmiast czegoś nie zrobi, zostaną w kilka sekund pogrzebani żywcem. Decyzję 
należało  podjąć  w  ułamku  sekundy.  Rzuciwszy  pożegnalne  spojrzenie  na  aparat,  skoczył  głową  do 
przodu, na plecy Isabelli, i wreszcie ją złapał. 

Bella  zauważyła  lawinę  dokładnie  w  momencie  ataku  Edwarda.  Jej  skuter  przewrócił  się  na  bok,  a 
jego  pasażerowie  zostali  zrzuceni  na  zbocze.  Pojazd  jeszcze  przez  chwilę  się  kręcił,  a  potem 
całkowicie pochłonęła  go   lawina. Edward trzymał  Bellę  w pasie, próbując, z  mizernym  skutkiem, 
przyjąć na siebie siłę upadku. Ich splecione ciała bezwładnie staczały się w kierunku zamarzniętej 

otchłani. 

Wreszcie zatrzymali się. Dookoła panowała zupełna cisza. 

Pierwszy  otworzył  oczy  Edward.  Był  oszołomiony,  z  trudem  łapał  oddech.  Wyciągając  szyję, 
wypatrywał  obu  pojazdów  śnieżnych.  Przepadły.  Podobnie  jak  wszystko  inne.  Za  ich  plecami 
rozciągał się nowy świat, całkowicie biały, pozbawiony jakichkolwiek oznak życia. 

Nie było tu żadnych drzew, krzewów czy przemykających zwierząt. Niczego.  

Tylko śnieg. 

Edward  zachłysnął  się  rozrzedzonym  powietrzem.  Nie  miał  pojęcia,  gdzie  się  znaleźli  i  jak  zdołają 
się z tego miejsca wydostać. Był pewien tylko jednej rzeczy: nie było drogi powrotnej. 

background image

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

Edward  podniósł  się  na  łokciach  i  popatrzył  na  kobietę,  która  pod  nim  leżała.  Wyglądała  na 
przemarzniętą.  Chciał  sprawdzić  puls  Belli,  lecz  jego  ramiona  były  uwięzione  pod  plecami 
dziewczyny, a poza tym bał się, że nieostrożnym ruchem dodatkowo uszkodzi złamane kości 

-  swoje  lub  jej.  Dlatego  zębami  rozpiął  Belli  kołnierzyk  i  przycisnął  wargi  do  jej  szyi,  by  wyczuć 
puls. 

Kiedy  dotknął  zimnymi  ustami  jej  miękkiej  skóry,  poczuł,  że  przechodzą  mu  po  grzbiecie  ciarki. 
Miała w sobie tyle życia i ciepła. Dotyk jej ciała nagle aż zanadto wyraźnie uświadomił mu, w jakiej 
leżą  pozycji.  W  umyśle  błysnął  mu  obraz  nagiej  Isabelli    biorącej  ciepłą  kąpiel.  Szybko,  ale 
ostrożnie, żeby nie zrobić jej krzywdy, odsunął się. Fatalnie, że zostali uwięzieni po tej stronie góry. 
Co gorsza, przypomniał sobie, że przez ten szalony pościg nie zdąży na samolot. 

Łagodnie rozluźnił uścisk i położył Bellę na miękkiej poduszce ze śniegu u stóp drzewa. Śnieg padał 
coraz  mocniej. Edward  wiedział, że  jeśli szybko  nie znajdą  jakiegoś schronienia, czeka ich pewna 
śmierć.  Ta  myśl  nie  budziła  w  nim  przerażenia.  Już  wiele  razy  zaglądał  śmierci  w  oczy.  Ale  czuł 
złość. Śmierć w obronie jakiejś sprawy czy przekonania, albo przynajmniej z określonego powodu, 
byłaby  usprawiedliwiona,  ale  zginąć  w  wyniku  zwariowanego  pościgu  za  zwariowaną  panienką  z 
wyższych sfer - dla pieniędzy - taka śmierć zasługiwała wyłącznie na pogardę. 

Zaczął tupać nogami, żeby pobudzić krew do szybszego 

krążenia, i wepchnął ręce do kieszeni. 

- Głupota - powiedział głośno. - Absolutnie, zdecydowanie najgłupsza rzecz, jaką zrobiłeś w swoim 
żałosnym życiu. 

Bella otworzyła oczy i widziała tylko ciemne plamy. 

Ktoś coś mówił, ale nie rozumiała ani słowa, gdyż słyszała tylko dudnienie w uszach. Kręciło jej się 
w  głowie,  była  zdezorientowana  i  wcale  nie  miała  pewności,  czy  wszystko  jest  z  nią  w  porządku. 
Czekała,  aż  znikną  plamy  przed  jej  oczami,  a  następnie  powoli,  z  maksymalną  ostrożnością, 
odwróciła głowę w kierunku, z którego dobiegał głos. To był on. Szaleniec, który ją zaatakował. 

W  pierwszym  odruchu  chciała  się  poderwać  i  uciec,  ale  uznała,  że  nie  zdoła  go  przegonić.  Gdzieś 
czytała, że takich nieobliczalnych ludzi należy traktować bardzo uprzejmie. Pomyślała, że przyjdzie 
jej to bez trudu. Od lat radziła sobie w taki sposób z ojcem. 

Podparła się  łokciami  i usiadła. Przedtem upewniła się, że  dzieli  ją odpowiednia odległość  od tego 
człowieka,  na  wypadek,  gdyby  znowu  spróbował  się  na  nią  rzucić.  Ten  manewr  nie  uszedł  jego 
uwagi i odwrócił się do niej. 

Przypatrywali  się  sobie  przez  dłuższą  chwilę.  Miał  szmaragdowe  oczy  o  odcieniu  jasnej  zieleni  i 
wprost  przeszywał  ją  wzrokiem.  W  pierwszej  chwili  przyszło  jej  do  głowy,  że  ten  mężczyzna  nie 
wygląda jak maniak - ale przecież nawet nie wiedziała, jak taki człowiek wygląda. 

- Nic ci się nie stało? - zagadnął. Mówił niskim, chrapliwym i zatroskanym głosem. 

- Kim jesteś? - zapytała. Postanowiła nie silić się na uprzejmy ton. 

- Facetem, który uratował ci życie. 

- Uratowałeś mi życie? -Więc sądzisz, że to właśnie robiłeś? 

- Tak. A myślisz, że co próbowałem zrobić? 

- Zaatakować mnie, porwać, zabić. 

Edward wydał z siebie odgłos, który miał być śmiechem. 

- Niezupełnie o to mi chodziło. Jak się czujesz? 

- Kręci mi się w głowie. 

- Nic dziwnego. Straciłaś przytomność. 

Zgiął prawą nogę i przesuwał ją do przodu oraz do tyłu, rozcierając kolano. Isabella  miała mętlik w 
głowie,  ale  nie  traciła  czujności.  Mężczyzna  wydawał  się  całkowicie  normalny.  No,  jeśli  nie 

background image

zwracało się uwagi na nietypową fryzurę - jego miedzianobrązowe włosy były długie z tyłu i krótkie 
z przodu - i jednodniowy zarost. 

Bella powoli wstała. Oparła się o pień drzewa i otrzepała ze śniegu. 

- Przed czym mnie ratowałeś? I jak się tu znalazłam? Jeśli nie masz nic przeciwko moim pytaniom... 

Edward  zerknął na nią przez ramię. Nawet teraz, gdy miała potargane włosy i piekielnie musiała ją 
boleć głowa, wyglądała świeżo i pięknie. Te miodowobrązowe  włosy po prostu spływały falami na 
jej ramiona. Była niesłychanie ponętna. 

Ale dlaczego ogarniały go takie myśli? 

-  Przeniosłem  cię.  Nie  widziałaś  lawiny?  -  zapytał,  by  zmusić  umysł  do  zajęcia  się  bieżącymi 
sprawami. 

- Tak, i w porę usunęłabym się z drogi, gdybyś mnie nie zaatakował. 

- Wcale tego nie zrobiłem... 

Ich uwagę  odwrócił  jakiś szmer za  krzakami. Edward  rozejrzał się  dookoła, próbując zlokalizować 
źródło  dźwięku.  Nie  umiał  stwierdzić,  co  to  był  za  hałas,  ale  wiedział,  że  nie  powinni  tu  zostać. 
Znowu  ogarnął  go  gniew,  w  równym  stopniu  na  siebie,  co  na  Jej  Wysokość,  bo  to  przez  nią 
wpakował się w to wszystko. 

- Możesz chodzić? - zagadnął. 

Bella skinęła głową. Nie miała pojęcia, jakie zwierzę włóczy się w tej okolicy, ani też nie pragnęła 
się tego dowiedzieć. 

-  Będziemy  musieli  pójść  w  górę  -  oznajmił,  pokazując  las  wysokich  sosen.  -  Jeśli  dopisze  nam 
szczęście ,może znajdziemy jakąś chatę. 

- Nie sądzę,  żeby to był  dobry pomysł –  oświadczyła  z przekonaniem  Bella. - Lepiej  zawróćmy  w 
stronę szlaków. Tylko tam może nas odnaleźć ekipa ratunkowa. 

- Ekipa ratunkowa? Czy mówisz poważnie? 

- Oczywiście. Na pewno już nas szukają, nie sądzisz? 

Edward potrząsnął głową. 

- Nie, nie sądzę. Przede wszystkim od naszego wyjścia nie upłynęło jeszcze dużo czasu. Po drugie, 
pada śnieg... Chyba to zauważyłaś. 

- Zauważyłam, panie... 

- Cullen . Edward Cullen  - powiedział i czekał na jakiś znak, że został rozpoznany. Nic takiego nie 
nastąpiło. I dobrze. O jeden problem mniej, pomyślał. 

-  Rusz  głową,  kobieto.  Jeśli  nie  jesteśmy  w  stanie  zejść  szlakiem,  oni  nie  zdołają  pojechać  nim  w 
górę. 

-  Nazywam  się  Isabella    -  przerwała  mu  wyniośle  i  zaraz  ugryzła  się  w  język.  Za  późno 
przypomniała sobie,  że powinna używać swojego pseudonimu. Pomyślała jednak, że teraz nie ma to 
już  znaczenia.  Jak  tylko  wróci  do  kurortu,  sama  zadzwoni  do  ojca.  Zrobiła  krok  w  kierunku 
Edwarda, położyła rękę na biodrze i postarała się zwrócić na siebie jego uwagę. 

- Wiem, że nie zdołają wejść szlakiem. Ale mogą użyć helikoptera. 

- Z pewnością to zrobią. Ale nie dzisiejszego wieczoru. 

Już się ściemnia i znowu zaczyna padać śnieg. Rób jak uważasz, ale ja wspinam się w górę. 

Co za niemiły człowiek, pomyślała. Pomimo nieregularnych rysów był całkiem przystojny i, sądząc 
po szerokości klatki piersiowej, zdecydowanie dobrze zbudowany, ale stanowczo zbyt uparty jak na 
jej gust. Patrzyła, jak gramolił się między sosnami. Podmuch wiatru wsadził jej swój lodowaty palec 
za  kołnierz  i  zmroził  szyję.  Straciła  mężczyznę  z  oczu,  ale  wciąż  słyszała  chrzęst  jego  butów  na 
śniegu. 

Miał  rację:  zaczynało  się  ściemniać.  Może  nie  mylił  się  także  w  kwestii  helikoptera.  A  pomoc  nie 
musiała nadejść już tego wieczoru. Ta myśl podziałała na nią otrzeźwiająco. 

Gramoliła  się  pod  górę  za  towarzyszem  niedoli,  ale  ten  posuwał  się  zbyt  szybko  i  nie  mogła  go 
dogonić. 

background image

- Chyba nie zamierzasz mnie tu zostawić, prawda? - krzyknęła. 

Edward  wyraźnie  słyszał  jej  wołanie,  ale  nie  przerywał  wspinaczki.  Musiał  przyznać,  że  myśl 
wyrażona  przez  Bellę  wydała  mu  się  kusząca  z  oczywistych  względów.  Ale  górę  wzięło  w  nim 
sumienie.  Z  minuty  na  minutę  robiło  się  coraz  ciemniej.  Ktoś  taki  jak  ona  nie  miałby  szansy, 
zważywszy na zimno i dzikie zwierzęta. 

Odwrócił się i spojrzał w dół. W labiryncie sosen ledwo dostrzegał jej postać. Dotknął rolki filmu w 
kieszeni  i  westchnął  w  poczuciu  frustracji.  Czy  mu  się  to  podobało,  czy  nie,  ugrzązł.  Pomyślał  o 
tym, jak reaguje na tę dziewczynę, i zganił siebie w duchu. Nie miał ochoty dumać o spędzeniu nocy 
z  Isabellę  Swan,  nawet  w  najlepszych  warunkach.  Jednakże  bez  względu  na  to,  co  sądził  o  takich 
kobietach jak ona, nie mógł jej zostawić. 

Przystanął i czekał. Kiedy się do niego zbliżyła, wyciągnął rękę i pomógł jej przejść przez zwalony 
pień. 

- Dzięki - wydyszała. 

Mruknął  coś  w  odpowiedzi,  a  potem  obrócił  się  i  znowu  zaczął  się  gramolić  pod  górę.  Od  tej 
wspinaczki jeszcze bardziej bolała go noga, co bezskutecznie próbował ukryć. 

- Co się dzieje? - zagadnęła Alexandra. 

- Moje kolano - odparł. 

- Zraniłeś się, kiedy spadaliśmy? 

- Nie. 

Znowu zaczął iść, przystając po każdym kroku. Bella obserwowała jego niezdarne ruchy. Chyba nie 
mogła liczyć na to, że wydobędzie od niego więcej informacji. 

No, ale trudno. Kiedy znajdą jakieś schronienie, będzie musiał z nią porozmawiać. 

Brnęli przez śnieg, który sięgał im do kostek i padał 

z coraz większą intensywnością. Edward chwycił Bellę za ramię i pomagał jej iść. Musieli narzucić 
sobie szybsze tempo. 

- Głupie - mruknął do siebie. 

- Co jest głupie? - zapytała Bella. 

- To, że utkwiłem tutaj. Z tobą. 

- W pojedynkę byłoby lepiej? 

- Gdybym był sam, nie znalazłbym się tutaj. 

- Jesteś tutaj z mojego powodu? - zapytała. - A więc jednak śledziłeś mnie. 

Edward był zadowolony, że nie mogła widzieć jego twarzy. 

- Wcale ciebie nie śledziłem. Już ci mówiłem, że cię ratowałem. 

- Ale przedtem. Śledziłeś mnie. Widziałam ciebie. 

- Dlaczego miałbym cię śledzić? 

- Ze względu na to, kim jestem. 

- A kim jesteś? 

- Isabella Swan. 

Edward szedł dalej, ani na chwilę nie przerywając rytmicznego marszu. 

- Tak? I co z tego? 

Bella chwyciła go za ramię i osadziła w miejscu. 

- Chcesz mi wmówić, że nie wiesz, kim jestem? - zapytała. 

- Jesteś sławna czy jak? 

- Ty chyba żartujesz. 

- Nie. Powiedz mi. Długo przebywałem poza krajem. 

- Gdzie? - zagadnęła nieco sarkastycznym tonem. - Na Syberii? 

Edward uśmiechnął się szeroko. Bez wątpienia była zadziorną istotką. 

background image

- Coś w tym rodzaju. 

- Jestem córką Charliego Swana. 

- O nim rzeczywiście słyszałem. 

- Tak myślałam. 

- Ale to nie znaczy, że cię śledziłem - dorzucił. 

- W takim razie zaatakowałeś mnie? 

- Wcale nie! 

Powoli przysunął się  do  Belli, a ona się  cofnęła. Była wysoka. Edward był  wyższy. Zdecydowanie 
nad nią górował wzrostem. Pogroził jej pięścią. 

- Kto kogo zaatakował? 

W  półmroku  Bella    ledwo  dostrzegała  ślady  zębów  na  jego  skórze,  ale  wspomnienie  o  tym 
incydencie wróciło do niej w całej jaskrawości. 

- Och. No tak, cóż. Przepraszam. Myślałam... 

- Dajmy już temu spokój - powiedział i machnął ręką. 

Kontynuował  wspinaczkę, tupiąc  nogami po to, by pobudzić  krew  do  lepszego  krążenia. Wiedział, 
że dziewczyna idzie za nim, gdyż słyszał chrzęst śniegu pod jej butami. 

Po  pewnym  czasie  dotarli  do  czegoś  w  rodzaju  podestu.  Edward  zatrzymał  się.  To  była  droga. 
Wąska,  przykryta  kilkudziesięciocentymetrową  warstwą  śniegu,  ale  jednak  droga.  Wziął  głęboki 
oddech.  Podparłszy  się  pod  boki,  przeniósł  ciężar  ciała  na  zdrową  nogę  i  zrobił  obrót  o  sto 
osiemdziesiąt stopni. Zanim zobaczył obiekt, usłyszał sapanie Isabelli. To coś przypominało widmo 
i stało tak blisko, że  omal  na   nie  wpadli. Śnieg był teraz gęstszy i Edward przetarł  oczy, żeby się 
upewnić,  iż  nie  ma  halucynacji.  Nie  miał.  Stał  przed  nim  prawdziwy  domek,  a  ściślej:  małe 
schronisko dla narciarzy. Niezbyt duże ani okazałe, ale solidnie zbudowane. 

Edward  rzucił  się  do  drzwi  od  frontu  resztkami  drzemiącej  w  nim  energii.  Podważył  klamkę  i  był 
przyjemnie  zaskoczony,  że  drzwi  otworzyły  się  bez  specjalnego  trudu.  Miał  szczęście,  bo  przecież 
zostało mu niewiele sił. 

Domek  składał  się  tylko  z  jednego  pomieszczenia,  a  kręte  schodki  z  kutego  żelaza  prowadziły  na 
stryszek,  który  służył  za  sypialnię.  W  rogu,  obok  małej  kuchni,  stał  okrągły  stół  i  dwa  krzesła,  a 
przed kominkiem znajdował się mały fotel wyplatany z trzciny i krzesło. 

Edward doszedł do wniosku, że właściciel zaszywa się tutaj na weekendy. Domek nie był luksusowo 

urządzony,  ale  z  pewnością  zapewniał  wszelkie  wygody.  Edward  nacisnął  kontakt.  Nic  się  nie 
zmieniło. Elektryczność została wyłączona. 

Bella stała na środku pokoju, podczas gdy Edward dokonywał przeglądu inwentarza. Za schodkami 
odnalazł  małą,  ale  funkcjonalną  łazienkę.  Odkręcił  kran.  W  porządku.  Właściciele  nie  wyłączyli 
wody.  Skoro  zbliżała  się  wiosna,  nie  było  potrzeby  martwienia  się  o  zamarznięte  rury.  Edward 
wrócił do głównego pomieszczenia i popatrzył na Bellę. 

- Mamy szczęście - oznajmił. 

Skinęła głową, zbyt przemarznięta, by móc coś odrzec. 

W pierwszym odruchu Edward miał ochotę położyć ręce na jej ramiona i przygarnąć ją do siebie, ale 
nie  był  pewien,  kto  kogo  by  rozgrzewał.  Zamiast  to  zrobić,  odwrócił  się  do  niej  plecami.  Przy 
przeciwległej  ścianie  znajdował  się  kominek.  Edward  z  radością  przekonał  się,  że  skrzynia  na 
drewno  jest  w  połowie  zapełniona.  Na  dzisiaj  starczy,  pomyślał,  a  potem  przystąpił  do  rozpalania 
ognia. Usiadł na podłodze i ogrzewał dłonie, kiedy zaczęły trzaskać płomienie. 

-  Mmm,  jak  miło  -  powiedziała  Bella,  stając  za  jego  plecami.  Edward  odwrócił  się  na  dźwięk  jej 
głosu. Usiłował nie zwracać na nią uwagi, ale kiedy przeniknęło go rozkoszne ciepło ognia, przestał 
ze sobą walczyć i spojrzał na nią. Uciążliwa wspinaczka i zimne powietrze zabarwiły jej policzki na 
różowy  kolor.  Uśmiechnęła  się  do  niego,  a  w  jej  dużych  brązowych  oczach  lśniło  szczęście  z 
powodu  znalezienia  dachu  nad  głową.  Nawet  teraz,  kiedy  była  rozkojarzona,  obolała  i 
prawdopodobnie ogromnie zmęczona, prezentowała się atrakcyjnie. Odznaczała 

background image

się  naturalną,  zdrową  urodą.  Edward  poczuł,  że  w  jego  organizm  wstępuje  nowy  rodzaj  ciepła. 
Niebezpieczny. 

Kiedy się podnosił, kolano odmówiło mu posłuszeństwa. 

-Elektryczność  jest  wyłączona  -  powiedział,  chodząc  po  pokoju.  W  pomieszczeniu  panowała 
ciemność, jedynym źródłem światła był ogień w kominku. Bella rozejrzała się po pokoju. ; 

 - Gdzieś tutaj są świece - powiedziała. - Widziałam je jeszcze minutę temu.  

 Po chwili znalazła świece i zapaliła jedną z nich. 

- Nie o światło się martwię - oświadczył Edward i wskazał grzejnik przy ścianie. - Ten system jest 
albo  na  energię  elektryczną,  albo  na  gaz  propanowy.  Na  razie  nie  wiem,  sprawdzę  to  jutro.  Na 
dzisiejszy wieczór - dorzucił, wyciągając rękę w kierunku kominka - to jest nasze 

jedyne źródło ciepła. - Na zewnątrz zawył wiatr, jakby akcentując jego słowa. 

- Jeżeli chcemy się rozgrzać, będziemy musieli spać przy kominku - zakończył, po czym wspiął się 
po  spiralnych  schodkach  na  poddasze.  Łóżko  było  duże  i  wydawało  się  całkiem  wygodne,  ale  nie 
zauważył  żadnej  pościeli,  tylko  goły  materac  przykryty  kołdrą  z  kawałków  materiału  i  kilka 
poduszek. Najwyraźniej właściciele zamknęli domek na sezon albo przynajmniej do lata. 

- Uwaga! - zawołał. Ściągnął materac z łóżka i wytaszczył go z poddasza. Bella odskoczyła, kiedy 

materac  przechylił  się  i  z  głośnym  pacnięciem  wylądował  na  zakurzonej  podłodze.  Po  chwili  to 
samo  stało  się  z  dwiema  poduszkami.  Zanim  zdążyła  zareagować,  Edward  był  już  na  dole, 
przesuwał wyplatane z trzciny meble i rozkładał materac przed kominkiem. Na koniec przykrył 

go kołdrą. 

- No - stwierdził. - To powinno wystarczyć. 

- Powinno wystarczyć do czego? - zapytała. 

Edward zerknął  na  dziewczynę. Stała z rękami  opartymi  na biodrach  i patrzyła  na niego  nieufnym 
wzrokiem. 

- Na łóżko dla nas. 

- Dla nas? 

- Tak. Dla nas. 

- Dla nas? To znaczy dla ciebie i dla mnie? 

- Nie widzę tu nikogo więcej, złotko. 

- Nie jestem żadnym złotkiem, panie Cullen. I nie mam zamiaru spać z panem na tym materacu. 

Edward rzucił jej gniewne spojrzenie. To on powinien był się uskarżać na sytuację. 

- Rób, jak uważasz - powiedział. Zdjął kurtkę, ściągnął buty i odpiął guzik dżinsów. Jednym ruchem 

westchnął i przymknął oczy. 

- Co ty właściwie robisz? 

Edward otworzył jedno oko. 

- Układam się do snu. 

- Teraz? 

- Kobieto, ciemno tu choć oko wykol i tak będzie aż do rana. Jestem na nogach od świtu. Konam ze 
zmęczenia, a moje kolano boli tak, jakby ktoś wbił w nie gwóźdź. Ogień dogasa. Na razie jesteśmy 
bezpieczni i nie mam ochoty słuchać twojego pyskowania. Kapujesz? 

Zamknął oczy i przewrócił się na bok. 

- Więc bądź tak uprzejma i też idź spać. 

Bella zawrzała. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale rozmyśliła się. W tej chwili kłótnia z tym 
kretynem nie miała sensu. Rozpięła kurtkę i wepchnęła rękawice do kieszeni. Trzymając przed sobą 
świecę,  ostrożnie  przeszła  do  łazienki  i  szybko  się  umyła.  Przy  skąpym  oświetleniu  przejrzała 
dobrze  zaopatrzoną  apteczkę.  Ponieważ  jej  głowę  rozsadzał  ból,  głośno  błagała  los  o  aspirynę.  Jej 
prośba została wysłuchana. Przed powrotem do głównego pomieszczenia szybko połknęła 

dwie tabletki. 

background image

Edward leżał na boku, z twarzą odwróconą od kominka. 

Bella  zdjęła  kurtkę  i  buty,  i  na  palcach  podeszła  do  materaca.  Ciepło  ognia  rozkosznie  ogrzewało 
zmarznięte palce. Spojrzała na Edwarda. Zostawił dla niej  miejsce  na posłaniu. Potrząsnęła głową, 
postanawiając,  że  nie  skorzysta  z  jego  oferty.  Zamiast  tego  wyciągnęła  się  na  ratanowym  fotelu  i 
przykryła kurtką. Przymknęła oczy. Po chwili zaczęło ją boleć każde stłuczenie i zadrapanie, 

które  spowodował  upadek.  Fotel  był  zbyt  mały  i  musiała  podkurczyć  swoje  długie  nogi.  Kiedy 
przenosiła  ciężar  ciała,  jakaś  zabłąkana  sprężyna  wbiła  jej  się  w  plecy.  Wspaniale,  po  prostu 
cudownie, pomyślała. 

Przewróciła się na bok, żeby znaleźć wygodniejszą pozycję, ale wciąż coś jej przeszkadzało. 

Bella przygryzła wargę. Edward ani drgnął. Miejsce, które dla niej zostawił, wywoływało nieodpartą 
pokusę. Cichutko wstała i na palcach zbliżyła się do materaca. 

Tutaj,  przy  kominku,  było  znacznie  cieplej.  Powoli,  ostrożnie,  położyła  się  na  materacu  i 
gwałtownym ruchem  naciągnęła na siebie  kołdrę. Westchnęła w ciemności;  miękki  materac działał 
jak balsam na jej utrudzone ciało. 

Pomimo że Bella była ogromnie zmęczona, wiedziała, iż tej nocy nie zmruży oka. Jeszcze nigdy nie 
znalazła się w podobnej sytuacji, a już na pewno nie w towarzystwie takiego mężczyzny. 

Leżąc na boku i wpatrując się w ogień, słyszała nieubłagane walenie śniegu o okienne szyby. Burza 

śnieżna rozszalała się na dobre. Edward miał rację. Byli szczęściarzami i dzisiejszej nocy nic im nie 
zagrażało. 

Zamiast dumać nad swoim losem, powinna była zmówić dziękczynną modlitwę za znalezienie tego 
miejsca. Spróbowała odprężyć się i napięcie w jej ciele ustępowało miejsca potwornemu zmęczeniu. 
Po kilku minutach zasnęła. Edward dokładnie wyczuł ten moment. Ciało dziewczyny zwiotczało, a 
miękkie, krągłe pośladki przesunęły się w jego stronę. Przykrył kołdrą i ją, i siebie, 

wziął głęboki oddech i ciężko westchnął. 

No cóż, teraz i on mógł powiedzieć, że spał z otoczoną niesławą Izabellą Swan. Przysunął się do niej 
i  poczuł  zapach  drogich  perfum.  Przeniknął  go  dreszcz  podniecenia.  Pomyślał  o  rolce  filmu  w 
kieszeni kurtki i o tym, jaka byłaby reakcja Belli, gdyby się o niej dowiedziała. 

Nieświadomie przysuwał się  do  niej centymetr po centymetrze i jednocześnie pomyślał, że  znalazł 
się w piekielnym miejscu. 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Bella  śniła  rozkoszny  sen.  Był  pogodny  letni  dzień,  a  błękitne  niebo  wprost  raziło  ją  intensywną 
barwą.  Opadła  na  miękkie  poduszki  kanapy  i  wylegiwała  się  w  słońcu.  Znajdowała  się  na  plaży, 
gdzie  fale  podmywały  brzeg.  Jej  rozpaloną  skórę  pieścił  chłodny  wietrzyk,  ku  któremu  wystawiała 
twarz. Kiedy jednak chciała przytulić się do poduszki, zdarzyło się coś dziwnego. 

Poduszka zaczęła się poruszać. 

Bella  bardzo  ostrożnie  otworzyła  jedno  oko,  a  potem  drugie.  To,  co  zobaczyła,  potwierdziło  jej 
podejrzenia. Powietrze wcale nie było ciepłe, lecz lodowato zimne. Nie znajdowała się na plaży, a jej 
głowa z pewnością nie spoczywała na poduszce. Spoczywała na piersi 

mężczyzny. 

Bella  wpadła  w  panikę,  ale  tylko  na  moment.  Leżała  obok  obcego  faceta,  ale  tłumaczyła  sobie,  że 
wszystko  jest  względne.  Czy  naprawdę  można  było  nazwać  obcą  osobą  kogoś,  z  kim  dzieliło  się 
łoże? Przecież nie potraktował jej nieprzyjemnie, zachowywał się jak dżentelmen. 

Mimo  to  zupełnie  nie  przypominał  mężczyzn,  których  dotychczas  znała.  Uznała,  że  najrozsądniej 
będzie trzymać się od niego z daleka, dopóki nie upewni się, kim jest ten człowiek i jaki ma zawód. 
Przez dłuższą chwilę nie poruszała się, usiłując podjąć jakąś decyzję. 

Jej zmysły  nie pozostały  obojętne  na zapach nieznajomego. Ten człowiek pachniał zupełnie  inaczej 
niż  mężczyźni,  których  znała.  Nie  wyczuwało  się  u  niego  ani  odrobiny  wody  kolońskiej,  niczego 

background image

sztucznego. Pachniał jak... hm, jak mężczyzna, który w sumie wcale nie wydawał się niemiły, ale w 
zaistniałych okolicznościach bez wątpienia mógł jej zagrażać. 

Bella powoli przechyliła głowę, żeby mu się lepiej przypatrzyć. Jego klatka piersiowa wznosiła się i 
opadała  wraz  z  powolnym,  miarowym  oddechem.  Centymetr  po  centymetrze,  Bella  cicho  się  od 
niego  odsuwała.  Mężczyzna  nawet  nie  drgnął  i  nadal  spokojnie  oddychał.  Właśnie  zamierzała 
stoczyć się z materaca, kiedy Edward uniósł nagle ramię i chwycił ją w pasie. Przycisnął ją do siebie, 
coś wymamrotał, głośno przełknął ślinę, a potem westchnął i znowu zapadł w sen. 

Bella  patrzyła  na  niego  z  niedowierzaniem,  jej  twarz  dzieliło  od  twarzy  mężczyzny  zaledwie  kilka 
centymetrów. Nie wiedziała, czy ma się wyrywać, czy ponowić próbę wyślizgnięcia się z jego objęć. 
Wpatrywała się w jego twarz i usiłowała podjąć decyzję. W świetle dziennym mogła mu 

się  lepiej  przyjrzeć.  Miał  jasnokasztanowe  włosy  z  kilkoma  jaśniejszymi  pasmami,  gęste  i  nieco 
zmierzwione. Wysoko osadzone kości policzkowe łączyły się z wydatną szczęką, a w ustach uwagę 
przyciągała pełna dolna warga. 

Twarz  mężczyzny  wyrażała  znużenie  życiem  i  Bella  zastanawiała  się  nad  jego  przyczynami. 
Zmarszczki wokół oczu wskazywały na to, że czasami się uśmiechał, chociaż Isabella jeszcze go nie 
widziała w takiej sytuacji. 

Przypomniała  sobie  zielone  oczy,  które  teraz  były  ukryte  pod  powiekami  o  najdłuższych, 
najbujniejszych rzęsach, jakie kiedykolwiek widziała u mężczyzny, a może nawet u kobiety. 

W sumie musiała zaufać swojemu pierwszemu wrażeniu. Był bardzo przystojny i naprawdę wydawał 
się normalny... cokolwiek by to oznaczało we współczesnych czasach. 

 Czyżby mówił prawdę? 

 Może jej nie śledził, a tylko wybrał się na przejażdżkę i nagle zaszło coś nieoczekiwanego. Tak czy 
owak,  co  za  różnica?  zapytywała  siebie  w  duchu.  Była  pewna,  że  zostaną  uratowani  w  ciągu 
najbliższych paru godzin i szybko zapomną o tym małym interludium. 

O dziwo, ta myśl nie sprawiała jej satysfakcji. Leżąc obok mężczyzny, czuła niepokój, jakby na coś 
czekała, na coś nowego, niewyobrażalnego, znajdującego się poza jej zasięgiem. 

Zacisnął ramię wokół niej, przyciągnął ją bliżej siebie. 

Deprymowała ją dwojakość uczuć, których doznawała, kiedy tak leżeli przytuleni. Nie znała go - nie 
miała ochoty poznawać - ale coś ściskało ją w żołądku, a serce biło szybciej niż zwykle. I to leżenie 
w ramionach mężczyzny w pewnym sensie ją uspokajało, dawało poczucie... bezpieczeństwa. 

Dziwne, pomyślała. Nigdy nie używała słowa „bezpieczeństwo" w odniesieniu do mężczyzn. Uznała 
tę  myśl  za  anormalną.  Bez  wątpienia  wszystkiemu  była  winna  niecodzienna  sytuacja  skłaniająca  ją 
do nieracjonalnych zachowań. Bella próbowała się ruszyć, ale potem zmieniła zamiar. Nie wiedziała, 
jak  to  zrobić,  żeby  się  nie  obudził  -  albo  żeby  nie  zrobił  czegoś  gorszego,  zważywszy  pozycję,  w 
jakiej znajdowały się ich ciała. 

Edward zdawał się czytać w jej myślach. Jego ręka zaczęła błądzić po plecach Belli, powoli zbliżając 
się do podstawy kręgosłupa. Tam się zatrzymała. Izabella pozostała nieruchoma jak głaz, wyczekując 
na  następny  ruch.  Ręka  Edwarda  nie  sprawiła  jej  zawodu.  Powoli,  wytrwale,  przemieściła  się  na 
pośladki, gdzie na chwilę spoczęła, by pieścić i obejmować te wypukłości. 

Poczucie  bezpieczeństwa  natychmiast  zniknęło,  ale  jego  miejsce  zajęło  zupełnie  inne  doznanie. 
Mężczyzna  miał  rozgrzane  ciało,  promieniował  ciepłem,  które  zachęcało  do  większej  bliskości.  Na 
ciele  dziewczyny  pojawiła  się  gęsia  skórka.  Ciepło  ciała  Edwarda  sączyło  się  do  wnętrza  Belli,  a 
dłoń nie przestawała masować jej bioder. Coś zaczęło dziać się w jej żołądku, nie była 

pewna, czy ze strachu, czy z podniecenia. Ramię miała przygwożdżone, ale zdołała oswobodzić 

rękę.  Usiłowała  odpychać  klatkę  piersiową  mężczyzny,  by  w  ten  sposób  go  powstrzymać.  Był  to 
rozsądny  manewr,  ale  nie  przyniósł  żadnego  skutku,  gdyż  napotkała  ścianę  twardych  mięśni,  które 
nie  ustępowały  nawet  na  milimetr.  Bella  położyła  dłoń  na  sercu  Edwarda.  Jego  miarowe  bicie 
współgrało z biciem jej własnego serca. Zamknęła oczy i próbowała zdecydować, czy ma 

spokojnie leżeć  w  jego ramionach,  w  nadziei ,że Edward po prostu przewróci się  na bok, czy też... 
kierować  się  instynktem  i  z  całej  siły  uderzyć  go  kolanem,  żeby  natychmiast  położyć  kres  tej 
sytuacji. 

background image

Nie  musiała robić żadnej  z tych rzeczy. Edward przebudził się  i przez  dłuższą chwilę przypatrywał 
jej się w oszołomieniu. Z początku nie mógł się zorientować, gdzie i z kim przebywa. Budził się już 
w wielu dziwnych miejscach, dlatego teraz nie był kompletnie zaskoczony. 

Uświadamiał sobie wszystko stopniowo, poczynając od tożsamości kobiety, która obok niego leżała, 

a kończąc na tym, co obejmował swoją dłonią. 

- Przepraszam - powiedział i natychmiast rozluźnił uścisk. 

Bella nie traciła czasu. Wygramoliła się z prowizorycznego łoża, lecz, niestety, nie mogła odejść zbyt 
daleko. 

Obejrzała się na Edwarda. Siedział  na środku  materaca i przeczesywał ręką rozczochrane  włosy. W 
niewielkim pomieszczeniu wydawał się niemal wielkoludem. 

Mocno  zacisnęła  ręce.  Niewiarygodnie  zdenerwował  ją  fakt,  że  znajdowała  się  w  jednym  pokoju  z 
kimś  tak  męskim  jak  Edward  Cullen.  Tymczasem  on  wstał,  włożył  buty  i  udał  się  w  kierunku 
łazienki. Odwróciła się do niego plecami i obrzuciła wzrokiem kuchnię. 

Wstała, podeszła do zlewu, odkręciła kurek i czekała, aż zleci brudna woda, a jej wzrok powędrował 
ku ekspresowi do kawy, który stał na rogu blatu. Oddałaby teraz wszystko za filiżankę kawy. 

- Sprawdź w szafkach - poradził jej Edward, wracając do głównego pomieszczenia. - Może coś tam 
jest. 

Zbadał swoje kolano. Zdrętwienie nie ustępowało. 

Zapewne podczas upadku poniósł większy uszczerbek, niż sądził. Odczuwał piekielny ból. 

Bella  znalazła  nie  tylko  nie  napoczętą  puszkę  kawy,  ale  także  pudełko  słonych  chrupek,  masło 
orzechowe i kilka innych puszek z żywnością. 

- Przynajmniej nie umrzemy z głodu – zauważył Edward. 

Stał za plecami Belli, która odwróciła się. 

- Nie będziemy tu aż tak długo, żeby się o to martwić- powiedziała. 

- Nie? 

- Na pewno już wiedzą o naszym zaginięciu. 

Edward  pokręcił  głową  i  podszedł  do  okna.  Na  dworze  nadal  sypał  gęsty  śnieg.  Drzewa  i  krzewy 
uginały się pod nie chcianym brzemieniem. 

- Spójrz na niebo - powiedział. - Ta śnieżyca nieprędko ustanie. A dopóki się nie przejaśni, nie wyślą 
po nas helikopterów. 

Bella  przygryzła  wargę.  Nie  podobało  jej  się  to,  co  mówił  Edward.  Przerażała  ją  perspektywa 
przebywania z tym człowiekiem pod jednym dachem. Zbliżyła się do okna i stanęła obok niego. 

- Nie moglibyśmy sami spróbować wrócić? 

Edward popatrzył na nią z niedowierzaniem. 

- Nie. 

- Dlaczego nie? 

- Ponieważ nie damy sobie rady. 

- Kto tak mówi? 

- Ja tak mówię. 

- A co cię do tego upoważnia? - zapytała Bella, oparłszy rękę na biodrze. 

- Wiem coś niecoś o szkole przetrwania – odparł spokojnym głosem, chociaż zaczynała gotować się 
w nim krew. 

- Hm, ja też. Może po prostu pójdę sama. 

Zepsuta  smarkula,  pomyślał,  nie  potrafi  i  nie  chce  pojąć  najoczywistszych  rzeczy.  Fatalnie  się 
złożyło,  że  musiał  ją  śledzić,  przy  okazji  spóźniając  się  na  samolot,  a  teraz  ugrzązł  w  górach  z  tą 
rozpieszczoną księżniczką, która prawdopodobnie nie potrafiła nawet zagotować wody. 

Zdenerwowany, odsunął się od niej i nacisnął klamkę. 

background image

Drzwi były oblodzone, ale kilka uderzeń pięścią we framugę wystarczyło, by je otworzyć. Po chwili 
próg domku zasypał śnieg. 

- Proszę bardzo, panno Swan - oznajmił Edward i wyciągnął rękę w kierunku drzwi. 

Iabella miała wrażenie, że jej serce, zamarło w piersi. Nie było żadnego wyjścia, żadnej ścieżki, 

niczego. Tylko śnieg. Wszędzie. Przełknęła ślinę, a potem posłała Edwardowi słaby, przepraszający 

uśmiech. 

- Chyba utkwiliśmy tu na dobre, co? – powiedziała łagodnie. 

- Teraz już sama widzisz. 

- Na jak długo? 

- Nie wiadomo. 

Edward włożył kurtkę i zdjął z tylnej ściany szuflę. 

- Co robisz? - zagadnęła Bella 

Zaczął odśnieżać ścieżkę. 

- Potrzebujemy więcej drewna. Rozejrzę się dookoła i sprawdzę, czy nie ma tu gdzieś jego zapasu. 

Przez otwarte drzwi napływało bardzo zimne powietrze. 

W pokoju i tak było już chłodno, ale teraz, kiedy szalał w nim wiatr, szybko zamieniał się w wielką 

lodówkę. Bella dygotała, trzymając w rękach puszkę z kawą. 

. - Może byś mi pomogła - powiedział Edward, kiedy przetarł drogę. 

- Co mam robić? 

, - Na początek dołóż drewna do ognia. Użyj reszty kłód, które leżą w tamtej skrzyni. 

Cofnął się, żeby zamknąć za sobą drzwi. 

- I zrób kawę. 

- Zrobić...? 

Ale Edward zdążył już zniknąć za drzwiami. Bella popatrzyła na puszkę kawy i westchnęła. 

- Ciekawe, jak mam to zrobić. 

Oczywiście umiała zaparzyć kawę, ale pod warunkiem, 

że  miała  do  dyspozycji  dzbanek,  kuchenkę  albo  ekspres  do  kawy,  a  nie  tylko  puszkę  i  ogień  w 
kominku. 

Postanowiła  jednak,  że  musi  sobie  jakoś  poradzić,  i  zaczęła  przetrząsać  szuflady  w  poszukiwaniu 
otwieracza do puszek. 

Edward  energicznie  wymachiwał  łopatą,  pomimo  że  bolały  go  mięśnie  po  spędzeniu  nocy  na 
niewielkim  materacu  w  niewygodnej  pozycji.  Jego  umysł  pracował  na  przyśpieszonych  obrotach, 
trawiły go myśli, które w ogóle nie miały ze sobą związku. Myśli o utraconym 

sprzęcie, o zleceniu, którego nie można wykonać, a przede wszystkim myśli o Belli. 

Przystanął  i  oparł  się  o  róg  domku.  Spał  niewiele,  gdyż  Bella  przez  całą  noc  napierała  na  niego 
swoim ciałem. 

Zapadał w drzemkę, a kiedy się budził, czuł jej nogę na  swoim udzie i ramię, które Bella przyciskała 
do jego  piersi. Wyglądało na to, że panna Swan sypia niespokojnie. 

Ta pozycja była bardzo niewygodna i... szalenie niepokojąca. Przypisywał dziewczynie wiele cech - 
zepsucie, brak wytyczonego celu,  egoizm -  lecz  mimo wszystko  nie  mógł zaprzeczyć, że bardzo  go 
pociągała. 

Przez  długi  czas  nie  łączył  go  z  nikim  żaden  znaczący  związek.  Tylko  raz  w  życiu  omal  się  nie 
zaręczył, ale to działo się przed wieloma laty, w college'u, kiedy był jeszcze naiwnym młodzieńcem. 

Kiedy wybrał swój zawód, wszystko uległo zmianie. W  jego życiu nie było miejsca na poświęcenie 
się  jakiejkolwiek  kobiecie.  W  decydującym  momencie  okazywało  się,  że  nawet  te  najbardziej 
wyzwolone  pragną  domku  na  wsi  z  białym  płotem,  podczas  gdy  jemu  zależało  tylko  na  tym,  żeby 
móc wyjeżdżać i relacjonować najbardziej aktualne wydarzenia. 

background image

Po prostu nie umiał łączyć życia prywatnego z karierą zawodową. A nawet gdyby to potrafił, Isabella 
Swan  byłaby  ostatnią  kobietą,  jaką  by  wybrał.  Gdyby  się  za  kimś  rozglądał,  co  akurat  nie  miało 
miejsca, szukałby osoby posiadającej w życiu konkretny cel, kobiety, która przejmowałaby 

się  nie  tylko  kaprysami  mody.  Przypomniał  sobie  Bellę  opierającą  rękę  na  biodrze  i  żądającą 
powrotu na szlak. 

Egoistka, pomyślał. Mała, rozpieszczona księżniczka. 

Ale zaraz ta wizja ustąpiła miejsca obrazowi utrwalonemu 

na negatywie jego umysłu - przedstawiał on Bellę w wannie, z twarzą rozjaśnioną rozkoszą. 

Edward  chwycił  za  łopatę  i  znowu  zabrał  się  do  pracy.  Ze  spotęgowaną  wskutek  frustracji  siłą 
zawzięcie przekopywał się przez głęboką warstwę ciężkiego, mokrego śniegu. Może jej nie lubił, ale 
na pewno nie mógł zaprzeczyć, że chciałby się z nią kochać. 

To  był  zdecydowanie  najbardziej  palący  problem.  Jeśli  nie  dla  niej,  to  przynajmniej  dla  niego  było 
oczywiste, że zapewne będą musieli spędzić razem jeszcze jedną, a może dwie noce. Martwił się, że 
nie wie, jak sobie poradzić w tej sytuacji. On, który zawsze szczycił się swoim opanowaniem, 

nie wykazywał go zbyt wiele w obecności Isabelli. 

Gdyby chociaż odwzajemniała jego fascynację!  

Ale spoglądała na niego jak jelonek Bambi na myśliwego. 

Zachowywała  w  stosunku  do  niego  czujność  i  postępowała  słusznie.  Gdyby  był  mądry, 
wykorzystałby jej naturalną powściągliwość i trzymałby się od niej z daleka. Do 

diabła, jak tego  dokonać? Pomyślał, że  jeszcze  jedna taka  noc  i będzie  musiał  nocować na  mrozie.  
Niedaleko  za  domkiem  znajdowało  się  pół  sągu  drewna.  Edward  szybko  wymamrotał  dziękczynną 
modlitwę  i  przystąpił  do  penetrowania  okolicy,  mając  nadzieję,  że  na  coś  jeszcze  natrafi.  O  tylną 
ścianę domku był wsparty duży zbiornik z propanem. Przekręcił zawór i usłyszał lekki syk 

przedostającego  się  do  rur  gazu.  Doszedł  do  wniosku,  że  bojler  znajduje  się  wewnątrz,  w  szafie  za 
krętymi  schodkami.  Pomyślał,  że  przynajmniej  będą  mieli  dostęp  do  ciepłej  wody  i  skorzystają  z 
pieca. 

Z  naręczem  polan  w  ramionach  ruszył  z  powrotem  do  frontowych  drzwi.  Tam  zrzucił  ładunek  i 
poszedł po następne polana. Otworzył drzwi i wrzucił do środka naręcza drewna. Jego nagłe wejście 
zaskoczyło  Bellę  do  tego  stopnia,  że  sparzyła  się  ciężkim  czajnikiem,  który  w  tym  momencie 
podnosiła z kraty. 

- Och! - wykrzyknęła i włożyła palec do ust. Edward natychmiast do niej podbiegł. 

- Co się stało? 

- Robiłam kawę. Usiłowałam ją zaparzyć. Ty mnie zaskoczyłeś. Oparzyłam sobie rękę. 

- Pokaż - powiedział Edward i chwycił jej prawą dłoń. Była czerwona i obrzmiała. - Chodź ze mną. 

Bella poszła za nim. Nie miała wyboru. Ciągnął ją za rękę w kierunku drzwi, a potem wyszli za próg. 

 - Co chcesz...? 

- Najlepszym lekarstwem na oparzenia jest chłód - oznajmił nie znoszącym sprzeciwu tonem. 

- Przecież nie jest to aż tak poważne... 

Edward  bez  słowa  wsunął  jej  rękę  do  najbliższej  zaspy  śniegu.  Stali  tak  przez  chwilę,  a  Edward 
mocno przytrzymywał Bellę za prawy nadgarstek. Niebawem całkowicie 

pokrył  ich  śnieg,  który  padał  dużymi  mokrymi  płatkami.  A  oni  milczeli  przez  chwilę,  która 
wydawała  się  wiecznością.  Bella  patrzyła  w  jedną  stronę,  a  Edward  w  drugą,  i  oboje  rozpaczliwie 
starali się nie spojrzeć sobie w oczy. 

Było im jednak pisane coś innego.  

Bella przenosiła ciężar ciała z jednej nogi na drugą i przy okazji poślizgnęła się. Wyciągnęła ręce ku 
Edwardowi, a on odruchowo wyciągnął ramię i chwycił ją od tyłu. Przyciągnął Bellę do 

siebie, a jej głowa opadła na jego bark. 

background image

Ich oczy wreszcie się spotkały. Drżące ciało uświadomiło Edwardowi jak bardzo jest zdenerwowana. 
Brązowe  oczy  dziewczyny  lśniły,  a  rumieńce  na  policzkach  tylko  potęgowały  jej  urok.  Wyglądała 
ponętnie.  A  Edward  musiał  przyznać,  że  długie  godziny  leżenia  obok  niej  w  ciemności  cholernie 
zaostrzyły jego apetyt. 

Wszystkie obrazy dziewczyny, które pojawiały się w jego umyśle, wszystkie z góry wyrobione sądy 
na jej temat zniknęły w zimnym powietrzu niczym para z oddechu. 

Dostrzegał w niej niewinność, choć słyszał wiele plotek na jej temat i wiedział, co dotychczas o niej 
pisano  i  mówiono.  Ale  pomimo  faktów,  które  znał,  nie  mógł  zaprzeczyć,  że  coś  się  zmieniło  od 
poprzedniego dnia. 

Przestał  traktować  Bellę  jak  obiekt,  jak  środek  do  celu,  którego  osiągnięcie  oznaczało  plik 
banknotów w portfelu. 

Była  kobietą  z  krwi  i kości;  mógł  jej  dotknąć, poczuć jej zapach. Wzbudzała  w  nim reakcję,  której 
nigdy nie były w stanie wywołać u niego zawodowe kurtyzany w odległych zakątkach świata. 

Edward  skoncentrował  się  na  ustach  dziewczyny.  Miała  rozchylone  wargi.  Wyrażały  zaproszenie, 
bez  względu  na  to,  czy  o  tym  wiedziała,  czy  nie.  Nie  zważając  na  konsekwencje,  nie  mogąc  się 
zdobyć na żadną sensowną myśl, pochylił ku niej głowę. 

Bellę ogarnęła panika. Ten człowiek zamierzał ją pocałować.  

 Czy ona tego chciała? Nie miała czasu na podjęcie decyzji, wiedziała, że za ułamek sekundy Edward 

wpije się w jej usta. Czuła jego gorący oddech. Miała wrażenie, że jej żołądek przewraca się do góry 
nogami, a całe ciało przenika fala ciepła. Zacisnęła dłoń na 

ramieniu mężczyzny. 

- Myślę... myślę, że  wszystko jest  już  w porządku - powiedziała. Te słowa  omal  nie ugrzęzły  jej  w 
gardle. 

- Hmmm? 

- Moja ręka - odparła. - Już jest w porządku. 

Edward bardzo długo na nią patrzył, a potem zmrużył oczy, usiłując sobie przypomnieć, z mizernym 
skutkiem,  dlaczego  wyszli  z  domu.  Wreszcie  udało  mu  się  odtworzyć  bieg  wydarzeń  i  wyciągnął 
rękę Belli, żeby ją obejrzeć. 

Miała rację. Czerwone miejsce zaczynało różowieć, a opuchlizna zeszła. Spojrzał na jej zwróconą ku 
górze twarz. Nie dostrzegł na niej wyrazu czujności i dziękował za to Bogu.  

Co też go naszło? 

 Omal jej nie pocałował! 

Pokręcił  głową  i  odsunął  się  od  dziewczyny.  Kto  by  pomyślał:  Edward  Cullen  owładnięty  jakąś 
tajemniczą  siłą,  nad  którą  nie  jest  w  stanie  zapanować.  Emmet    wybuchnąłby  gromkim  śmiechem. 
żaden z jego znajomych by w to nie uwierzył. A tym bardziej on sam. 

- Zimno ci - powiedział, po raz pierwszy uświadamiając sobie, że Bella ma na sobie tylko sweter. - 
Chodź. 

Otworzył drzwi i wprowadził ją do środka. Szybko rozejrzał się po pokoju. Ich „łoże" było schludnie 
zasłane,  a  ogień  buzował  aż  miło.  Czajnik,  który  spowodował  oparzenie,  stał  sobie  spokojnie  na 
ciemnoszarej  płytce  kominka.  A  więc  nie  była  tak  niezaradna,  jak  podejrzewał.  Punkt  dla  Jej 
Wysokości. 

Odwrócił się do Belli. 

-  Za  domem  jest  zbiornik  z  propanem.  Prawdopodobnie  wystarczy  nam  gazu  do  ogrzania  wody  i 
jeżeli 

będziemy  ostrożni  -  dodał,  wskazując  na  piecyk  –  do  gotowania.  Ale  nie  ma  mowy  o  ogrzewaniu. 
Obawiam się, że będziemy musieli zadowolić się ogniem w kominku. 

- Dobre i to - stwierdziła Bella. 

- Masz całkowitą rację. 

background image

Edward spokojnie podszedł do kominka i sprawdził, co udało jej się zrobić. Z czajnika ulatniała się 
para i czuć było aromat kawy. I chociaż wdychał już zapach lepszej kawy, to teraz napłynęła mu do 
ust ślinka. Nalał sobie pełen garnuszek i pociągnął łyk. Jeśli nie zważało się na fusy, które musiały w 
niej być, kawa bardzo mu smakowała. 

Była cholernie dobra. Starał się ukryć zaskoczenie. 

-No jak? - zagadnęła Bella, krążąc w pobliżu. 

- Niezła - odparł. Koncentrował swoją uwagę na garnuszku, a nie na jej twarzy. Nie mógł i nie miał 
odwagi na nią spojrzeć, gdyż  obawiał się, że  dziewczyna dostrzeże to, co skrywają jego  oczy. A co 
takiego jest w twoich oczach, Cullen? zapytywał samego siebie. 

Szacunek? Pożądanie? Strach? 

Niewątpliwie odrobina każdego z tych uczuć. 

Bella  ostrożnie  zbliżyła  się  do  Edwarda.  Opadła  obok  niego  na  kalana,  zanurzyła  garnuszek  w 
czajniku i zaczer
pnęła kawy - cały czas nie spuszczała wzroku z jego śmiertelnie poważnej twarzy. 

Nie umiała go przejrzeć. Było w nim coś, co ją niepokoiło. Przez niemal cały czas okazywał rezerwę, 
wręcz zawzięty upór. Ale niekiedy zauważała, że patrzy na nią z bardzo dziwnym wyrazem twarzy, 
jakby odczuwał ból. 

Może  myślał  o swojej  nodze, a nie  o  niej. Nie  mogła mieć pewności. Wiedziała tylko, że  nigdy nie 
zawodzi jej instynkt. Instynkt podpowiadał jej, że oczy tego człowieka 

coś skrywają. 

Nawet nie wiedziała, ile czasu upłynęło od ich przybycia do domku, ale przecież nie miała zbyt wiele 
do  roboty,  więc  mogła  się  zająć  obserwacją.  Choćby  dla  zabicia  czasu,  którego  mieli  aż  nadto. 
Postanowiła  rozszyfrować  Edwarda  i  przekonać  się,  co  go  trapi.  Mogłoby  to  być  interesujące 
urozmaicenie. Ostatecznie nie miała nic do strącenia. 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

- Dlaczego mnie nie lubisz? 

Edward akurat uniósł do ust kubek z kawą i jego ręka znieruchomiała. Pociągnął łyk i przez dłuższą 
chwilę uważnie obserwował Bellę. Wreszcie zapytał: 

- Dlaczego myślisz, że ciebie nie lubię? 

-  Przede  wszystkim  świadczy  o  tym  twoje  zachowanie  -  oznajmiła,  siadając  przed  nim  w  pozycji 
jogina. - Od początku byłeś wrogi. 

- Wrogi? 

- Wściekły. Jakby ta lawina ruszyła z mojej winy. 

 - To  nie była niczyja  wina. Jeśli  wydaję się  wściekły, to  dlatego, że powinienem  wsiąść na pokład 
samolotu odlatującego do Afryki - sprawdził godzinę na zegarku - właśnie teraz. 

- Afryka! Jak wspaniale! Na wakacje? 

Dlaczego jej o tym powiedział? 

- Nie, hm, raczej do pracy. 

- Czym się zajmujesz? - zapytała, pijąc kawę. 

- Piszę. 

Taka odpowiedź wydawała się najbliższa prawdy. Rzeczywiście, oprócz robienia zdjęć pisywał także 
artykuły. 

 Isabella  uśmiechnęła się. 

- Pisarz. To wyjaśnia sprawę. 

- Co wyjaśnia? 

- To twoje wredne, rozczarowane spojrzenie. 

background image

- Wredne? Ja jestem wredny? 

- No, może nie wredne, nie w tym sensie, że nie przyjemne, ale, no wiesz, takie... wyzywające. 

- Wyzywające - powtórzył. Czuł, że gdyby dłużej zastanawiał się nad tym określeniem, dostrzegłby, 
że kryje się w nim jakiś komplement 

- Tak. Lekceważące. Jakbyś nie dbał o to, co ludzie o tobie myślą. Niezależny typ. 

- I to jest dobre? 

- Mnie się podoba - stwierdziła Bella, wzruszając ramionami. 

- Naprawdę? Dlaczego? 

-  Och,  nie  wiem.  Większość  mężczyzn  wykorzystałaby  taką  sytuację.  Próbowaliby  zrobić  na  mnie 
wrażenie i w ogóle. 

- Mężczyźni tak się do ciebie odnoszą? 

- Niestety. 

- Dużo mężczyzn? 

 Bella    zmrużyła  oczy.  Edward  nawiązywał  do  plotek  i  chyba  nie  podobał  jej  się  temat,  który 
poruszyli w tej 
rozmowie. 

- Wystarczająco dużo. 

- Co to znaczy: wystarczająco dużo? - zapytał Edward Zastanawiał się, dlaczego drąży tę kwestię. O 
życiu Belli słyszał już więcej, niżby chciał się dowiedzieć. 

- Nie czytasz brukowców? Tysiące. 

Była rozdrażniona. Uznał, że to sprzyjająca okoliczność. 

- Nigdy nie znałem osoby, która miałaby tysiące kochanków. 

- W takim razie prowadzisz życie samotnika. Ja znam setki takich osób. 

- Setki i tysiące. No, no, panno Swan, bujne prowadzi pani życie, nieprawdaż? 

- Jeszcze jak. 

- Zastanawiam się, co czuje taka osoba - powiedział. 

Bella    miała  tego  dość.  Poderwała  się  i  wylała  fusy  po  kawie  do  ognia.  Płyn  zaskwierczał  w 
zetknięciu  z  płomieniami;  w  niej  również  zawrzało  z  powodu  tej  niedorzecznej  rozmowy.  Był 
zupełnie taki sam jak cała reszta: 

Interesowała go tylko otoczka, a nie wnętrze człowieka. 

Zresztą, czegóż się spodziewała? 

-  Z  moich  doświadczeń  z  mężczyznami  ogólnie  wynika,  że  to  łasi  na  pieniądze  chciwcy,  którym 
zależy  wyłącznie  na zaspokojeniu  dwóch,  w ich pojęciu najważniejszych, ludzkich potrzeb. Tak się 
składa, że obie są zlokalizowane poniżej pasa - chodzi o ich kieszenie i... 

Edward wstał. 

- Rozumiem. 

Stanęli  naprzeciw siebie i  obrzucili się spojrzeniami,  nie  wiedząc, czy  mają zakończyć tę  dyskusję, 
czy  ją  kontynuować.  Edward    musiał  przyznać,  że  podczas  rozmowy  z  Bellą  prowokował  ją  do 
zwierzeń. Chciał usłyszeć wszystko o fascynującym życiu seksualnym Izabelli Swan z jej własnych 
ust, tych cudownych, pełnych, odętych ust, które miał ochotę całować. 

- Rozejm  -powiedział, niejako  wbrew sobie, i  wyciągnął rękę. - Ostatecznie nie  jestem taki  jak  oni. 
Sama to powiedziałaś. 

-  Ale  jesteś  mężczyzną  -  odparła  Bella,  odmawiając  uściśnięcia  jego  dłoni.  Pomimo  tej  niechęci 
Edward  chwycił  ją  za  rękę.  Uważnie  obejrzał  dłoń,  a  potem  pogładził  miękką  skórę  powolnymi, 
okrężnymi ruchami i spojrzał na dziewczynę. 

- Tak, jestem. 

Powiedział to łagodnie, a jego głos był równie pieszczotliwy jak dotyk palców. Bella pomyślała, że 
Edward  rzeczywiście  jest  mężczyzną,  ale  zupełnie  innym  niż  ci,  których  znała.  Mężczyzną  o 

background image

nieodpartym uroku. Wzbudził  jej zainteresowanie, podczas gdy innym  nie udało się  nawet sprawić, 
by ich dostrzegła. 

Cisza w pokoju stawała się ogłuszająca. Bella oderwała się od Edwarda i powędrowała do drugiego 
końca pokoju. 

Potrzebowała przestrzeni. Oparła się plecami o drzwi. 

- Ustalmy kilka podstawowych zasad, panie Cullen. 

- Edward. 

-  No  dobrze,  Edwardzie.  Wygląda  na  to,  że  zostaniemy  tu  jeszcze  przez  jakiś  czas.  Może  jeszcze 
jeden dzień, może więcej. W każdym razie chcę, żebyś wiedział, iż większość z tego, co się o mnie 
wypisuje, to kłamstwa. 

- Większość? 

- Tak. W artykułach prasowych jest zawsze  ziarnko prawdy. Coś, co  może je uwiarygodnić.  Ale  w 
rzeczywistości cała reszta przeważnie jest zmyślona. 

- Mam uwierzyć w to, że nie miałaś tysięcy kochanków? - zagadnął, szeroko się uśmiechając. Bella 
nie odwzajemniła tego wyzywającego uśmiechu. 

-  Nie  obchodzi  mnie,  w  co  wierzysz.  Chcę  tylko  mieć  pewność,  że  zrozumiałeś,  iż  nie  jestem 
„łatwym towarem", odkąd znaleźliśmy się w tej sytuacji. 

Edward uniósł brwi, ale za nic w świecie nie potrafił powstrzymać głupkowatego uśmiechu. 

- Czy mam przez to rozumieć, że nie powinienem się do ciebie dobierać? 

Bella zawahała się, a potem skinęła głową. 

- Tak, chyba o to mi chodzi. 

- No cóż, nie  łam swojej ślicznej  główki, złotko. Robienie takich rzeczy z tobą absolutnie  mnie  nie 
interesuje. 

Był zdumiony, że wypowiedział te słowa z taką łatwością. 

Bella  czuła, że płoną jej policzki. Za kogo on się uważa, że mówi do mnie w taki sposób? Nieważne. 
Nie zniżę się do jego poziomu. 

- To mi odpowiada, panie Cullen. 

- Edward - powtórzył. 

- To mi odpowiada, Edwardzie- powtórzyła z naciskiem. 

-  Świetnie  -  oznajmił  Ed  i  klasnął  w  dłonie,  żeby  się  opanować.  W  gruncie  rzeczy  miał  ochotę  ją 
pocałować, żeby przestała robić tę świętoszkowatą minę. 

- Hm, skoro usunęliśmy z drogi tę przeszkodę, to może rozejrzymy się za czymś do jedzenia. 

- Do jedzenia? 

Nie mogła uwierzyć, że w takiej chwili myślał o jedzeniu. 

- Tak, umieram z głodu. Ty na pewno też. Kiedy jadłaś ostatni posiłek? 

- Och, nie wiem. Wczoraj rano. 

 Edwardzaczął buszować po szalkach. 

- Hurra! 

Uniósł w górę dwie puszki zupy z makaronem. 

- Uczta - oznajmił, szczerząc zęby w uśmiechu. 

Boże, ależ on jest przystojny, pomyślała Bella. Kiedy tak stał i wymachiwał puszkami jak wariat, nie 
mogła nie podziwiać jego twarzy i sylwetki.  

Dlaczego? 

Przecież traktowała serio każde słowo, które przed chwilą wypowiedziała. 

Nie chciała się wiązać - nawet na krótko – z żadnym mężczyzną, zwłaszcza teraz, kiedy była gotowa 
poświęcić  się  czemuś  nowemu.  Nie  mogła  jednak  zaprzeczyć,  że  jakaś  część  jej  osobowości  była 
ogromnie zafascynowana tym mężczyzną, pomimo, może właśnie 

background image

przez to, że wydawał jej się całkowicie nieodpowiedni. 

Pomyślała  o  Jacobie  Blacku  i  swoim  niedoszłym  małżeństwie.  Nie  miała  wyrzutów  sumienia  w 
związku  z  odwołaniem  ślubu,  ale  w  głębi  duszy  czuła  smutek  i  tęsknotę  za  spełnieniem,  które 
wydawało się nieosiągalne. 

I chociaż wielokrotnie usiłowała to sobie wyperswadować, naprawdę pragnęła „pójść na całość". 

Edward  otworzył  puszki  z  zupą  i  wrzucił  ich  zawartość  do  garnka,  który  znalazł  w  szafce  pod 
zlewem.  Dodał  wody,  roztrzepał  całość,  a  potem  podpalił  gaz  i  postawił  garnek  na  palniku. 
Niebawem w pokoju zapachniała zupa z kurczaka. Belli zaczęło burczeć w żołądku, toteż 

przybliżyła  się  do  miejsca,  z  którego  dobiegał  ten  zniewalający  aromat.  Edward  uśmiechnął  się  do 
niej przez ramię i zakończył gotowanie. Postawił garnek na stole i 

położył łyżkę po stronie Isabelli. 

- Wcinaj - powiedział. 

Kiedy zobaczyła, że Edward je prosto z garnka, zamarła ze zdumienia. 

- Nie podasz zupy? 

- Przecież podałem. 

- W garnku? 

- I co z tego? 

- Hm, tak się nie robi. 

Wybuchnął donośnym śmiechem. 

-  Tak  się  nie  robi?  Chyba  żartujesz.  Rozejrzyj  się,  Isabello.  To  nie  Ritz,  a  ja  nie  jestem  twoim 
cholernym  lokajem  -  oznajmił  i  podniósł  łyżkę,  a  następnie  wyciągnął  ją  do  dziewczyny.  -  Masz. 
Jedz, bo za chwilę nic nie zostanie. 

Chwyciła łyżkę, kiedy Edward znowu zaczął jeść. Chociaż niewiarygodnie ją drażnił, jej żołądek nie 
reagował  na  to.  Burczał,  i  to  głośno.  Edward  spojrzał  na  Bellę  i  uśmiechnął  się,  mając  pełne  usta 
zupy i klusek.  

Cham, pomyślała, ale podeszła o krok i usiadła naprzeciw mężczyzny. Niechętnie zanurzyła łyżkę w 
zupie. Była dobra, tak dobra, że do ust Belli napłynęła ślinka. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy 
z tego, jaka była głodna. Przestała się ociągać i zajadała zupę z niemal mściwą zawziętością. 

Po chwili Edward skończył jeść i odłożył łyżkę. Podobnie 

postąpiła Bella, chcąc zobaczyć, co Edward knuje. 

- Śmiało. Dokończ resztę - powiedział. 

- Jesteś pewien? - zapytała. - Nie zostało jej zbyt dużo. 

- Tak, jestem pewien - odparł. 

Odnosił wrażenie, że Bella jest wygłodzonym dzieckiem, które właśnie wróciło ze szkoły i pałaszuje 
długo wyczekiwaną przekąskę. Patrzył, jak dziewczyna wyjada ostatnie kluski, przechylając garnek. 
Kiedy skończyła jeść, spojrzała na Edwarda i uśmiechnęła się promiennie. 

Niewiele  myśląc, wyciągnął rękę,  żeby z kącika jej ust usunąć zabłąkaną  kluskę. Kiedy tak  muskał 
dolną  wargę  Belli,  z  jej  twarzy  powoli  znikał  uśmiech.  Zniewalał  ją  swoimi  gorącymi  oczami  i 
dotykiem stwardniałego kciuka. 

Już dawno usunął odrobinę makaronu, a mimo to nie przestawał dotykać jej warg. Nie odsuwała się 
od niego: nie była w stanie. Czuła się niczym zwierzę oślepione blaskiem reflektorów nadjeżdżającej 
ciężarówki. 

Edward  odnosił  wrażenie,  że  jego  niezbyt  pełny  żołądek  kurczy  się  na  widok  tych  częściowo 
przymkniętych,  zamglonych  brązowych  oczu.  Dobry  Boże,  cóż  ona  z  nim  wyprawiała  za  pomocą 
tego uwodzicielskiego spojrzenia - nawet nie uświadamiała sobie, że patrzy na niego w taki sposób, i 
to jeszcze potęgowało urok tej chwili. 

Niedobrze. 

background image

Opadła mu ręka, odepchnął krzesło i wstał. W jednej z szafek znalazł czysty kubek i przyniósł go do 
stołu.  Wlał  do  niego  resztki  wystygniętego  rosołu  i  z  głuchym  odgłosem  postawił  go  przed  Bellą. 
Część rosołu rozlała się na stół. 

- Oto zupa, Wasza Wysokość, - oznajmił i odwrócił się, by odejść. 

To, co powiedział, lub może sposób, w jaki odezwał się do Belli, sprawił, że do twarzy napłynęła jej 
krew  i  dziewczyna  poczuła,  że  ma  ochotę  go  udusić.  Zamiast  tego  podniosła  ociekający  kubek  i 
cisnęła  nim  w  Edwarda.  Trafiła  go  w  głowę,  a  rosół  oblał  jego  klatkę  piersiową  i  ramię.  Edward 
próbował zrobić unik, a potem stał jak skamieniały, podczas gdy z czubków palców ściekał mu 

rosół, który wsiąkał w jego kraciastą koszulę.  

Po chwili odwrócił się do niej twarzą. 

Furia w jego oczach stanowiła imponujący widok. 

Była gwałtowna, niebezpieczna, przyprawiała o bicie 

serca,  a  zarazem  niewiarygodnie  podniecała.  Bella  odsunęła  krzesło  i  powoli  wstała.  Podeszła  do 
Edwarda rozkołysanym krokiem, jakby on kazał jej wystąpić do 

przodu. Chwyciła się stołu, a Edward przygważdżał ją wzrokiem, by po chwili chwycić ją w ramiona 
i przyciągnąć ku sobie. Potrząsnął nią tak mocno, że zaszczekały jej zęby. 

- Do diabła, po co to było? - zagrzmiał. 

Bella nie była stanie udzielić mu odpowiedzi. Nie miała pojęcia, dlaczego zrobiła coś takiego. Przez 
wiele lat uczyła się trzymać swój wybuchowy temperament na 

wodzy. Dzisiejsza Isabella Swan w niczym nie przypominała zapalczywej, nieokiełznanej nastolatki. 
Ta współczesna Isabella zachowywała dystans i zawsze się kontrolowała. 

To, że zrobiła coś bez namysłu, było zupełnie do niej niepodobne, a jednak gwałtownie zareagowała 
na jego łagodną kpinę. 

 Dlaczego? Wiedziała, co Edward o niej myśli - to samo, co wszyscy. Ale innymi ludźmi wcale się 

nie przejmowała, natomiast nie chciała, żeby on klasyfikował ją jako osobę bezużyteczną, żyjącą bez 
celu i rozpieszczoną. 

- No? - zagadnął. 

Bella    czuła  skruchę  i  chciała  odpowiedzieć  mu  coś,  co  pozwoliłoby  mu  zrozumieć,  dlaczego  go 
zaatakowała. 

Ale zamiast tego podniosła rękę do jego policzka. Delikatnie starła rosół z jego twarzy. On rozluźnił 
uścisk i nawet zaczął pieszczotliwie masować jej ramiona. 

Tymczasem Bella podniosła drugą rękę i ujęła twarz Edwarda. 

- Przepraszam - powiedziała bardzo niskim głosem. 

Te słowa podziałały na niego jak kubeł zimnej wody. 

Edward zaczął dygotać. Doprowadzała go do szaleństwa. 

Zimno. Gorąco. Zimno. Gorąco.  

Nie mógł już tego znieść, nawet jeśli wszystko rozgrywało się w jego umyśle. Ale czy rzeczywiście? 
Czy tylko on żywił takie uczucia? Czy może mówiąc do niego: „Ręce precz ode 

mnie", tylko grała? 

 Czyżby toczyła walkę z samą sobą? 

Musiał się o tym przekonać. 

Przyciągnął ją do siebie. Kiedy ich ciała się zetknęły, znieruchomiał i spojrzał na dziewczynę, dając 
jej  sposobność  do  oderwania  się  od  niego.  Niczego  takiego  nie  zrobiła.  Powoli,  z  niezmierną 
ostrożnością, przechylił głowę i musnął wargami jej usta. Były miękkie. Były ciepłe. Wydawały się 
rajem.  Całował  ją  coraz  mocniej,  a  jednocześnie  przymykał  oczy  na  rzeczywistość,  wchodząc  w 
nowy świat, niebezpieczniejszy od wszystkich miejsc, jakie zwiedził na tej planecie. Rozchylił wargi 

Belli  językiem,  a  ona  pozwoliła  mu  na  to,  otworzyła  usta  w  milczącym  zaproszeniu  do 
najintymniejszej inwazji. 

background image

Edward  nie  ociągał  się  nawet  przez  chwilę.  Jego  język  wpełzł  do  środka,  bawił  się  z  językiem 
dziewczyny, smakował go, drażnił. 

Bella usłyszała cichy jęk, a potem uświadomiła sobie, że wydobywa się on z jej gardła. Dotychczas 
nikt tak jej nie całował! Wargi Edwarda całkowicie zawładnęły jej ustami i nie było w nich takiego 
zakątka,  którego  by  nie  dotknął  jego  język.  Nie  wyobrażała  sobie,  że  pocałunek  może  być  tak 
namiętny  i  oszałamiający.  Poczuła,  że  ma  nogi  jak  z  waty,  i  oparła  się  na  szerokich  barach 
mężczyzny. Nie zawiodły jej i zacisnęła palce na materiale koszuli Edwarda, wdzięczna za to 

oparcie. 

Zupełnie się zatracił. Świat wirował mu przed oczami, jakby Edward znalazł się na karuzeli. Napierał 
na nią i czuł, że ciało Belli mięknie, potęgując jego podniecenie. Jeżeli to on toczył bitwę, niechybnie 
czekała go porażka, Bella objęła go ramionami za szyję i przyciskała coraz 

mocniej,  wplatając  palce  we  włosy  na  jego  karku.  Czy  to  ta  kobieta  deklarowała,  że  prowadzi 
rozpustny żywot? 

W każdym razie okazywała to w zabawny sposób. Może ta sprawa była dla niej tylko grą. Przywykła 
do gierek z mężczyznami. W umyśle Edwarda pojawiły się obrazy jego poprzedników, które szybko 
ostudziły jego zapał. 

Przerwał  pocałunek.  Bella  miała  dokładnie  takie  samo  spłoszone  spojrzenie  jak  on.  Ich  splecione 
ciała  kołysały  się,  lecz  nie  odrywały  się  od  siebie.  Edward  usiłował  wrócić  do  rzeczywistości,  ale 
widok rozchylonych, odętych ust Belli zniweczył ten zamiar. Miał ochotę znowu ją 

pocałować, a potem jeszcze raz i jeszcze raz.  

Zdesperowany, odwrócił wzrok i przytulił głowę Isabelli do swojej piersi.  

Ile minut temu kłamał, że jej nie pożąda? 

Odczuwał to pożądanie przez cały  czas. Było  ono tak  pierwotne  i  gwałtowne, że  wzbudzało  w  nim 
samym piekielny strach. 

Rozejrzał  się  po  pokoju,  koncentrując  wzrok  na  materacu  i  płonącym  ogniu.  Jakże  łatwo  byłoby  ją 
teraz  zdobyć.  Pociągnąłby  Bellę  na  prowizoryczne  łoże.  Powoli  zdjąłby  jej  sweter  przez  głowę, 
pieściłby  jej  skórę,  napawając  oczy  widokiem  kształtnych  piersi.  Rozpiąłby  jej  stanik,  a  wówczas 
sam dotyk sprawiłby, że Bella drżałaby, ogarnięta równie silnym i niecierpliwym pożądaniem... 

Rzeczywiście dygotała, ale kiedy powrócił do rzeczywistości, uświadomił sobie, że nadal stoją przy 
stole, spleceni w uścisku. Bella tuliła głowę do jego piersi, a jej ramiona to wznosiły się, to opadały. 
Czyżby płakała? 

Odchylił się do tyłu, żeby to sprawdzić. 

Śmiała się. 

- Co cię tak śmieszy? - zapytał Edward. Nastrój prysł. 

Bella podniosła ku niemu oczy. 

- Pachniesz zupą z kurczaka. 

- A czyja to wina? 

- Powiedziałam: przepraszam - odrzekła i odsunęła 

się od Edwarda, nie wiedząc, jak skomentować skutki 

pocałunku. - Ale rozzłościłeś mnie. 

- A zatem to chyba moja wina - stwierdził. 

-  Nie,  biorę  całą  odpowiedzialność  na  siebie.  Nie  powinnam  się  przejmować  tym,  co  ktoś  o  mnie 
myśli. Przeważnie o to nie dbam, ale tym razem... – nie dokończyła i wzruszyła ramionami. 

- Tym razem? 

- To na mnie podziałało. Chyba jestem rozkojarzona. 

Dlaczego to zrobiłeś? 

- Co takiego? 

- Dlaczego mnie pocałowałeś? Mówiłeś, że nie jesteś mną zainteresowany. 

background image

- Wyglądałaś tak, jakbyś oczekiwała ode mnie tego pocałunku. 

Bella potrząsnęła głową. 

- Wcale nie. 

- Oczekiwałaś. I odwzajemniłaś. 

Isabella przygryzła wargę. Zauważył, że często to robiła, ilekroć o czymś rozmyślała. Przeklinał ją za 
ten odruch, gdyż odczuwał wówczas podniecenie. Dolna warga Belli była taka pełna, taka odęta, że 
nigdy  nie  potrafiła  nad  nią  zapanować,  toteż  jej  zęby  wgryzały  się  w  ten  pulchny  kąsek, 
doprowadzając Edwarda do szaleństwa. 

Bella spojrzała mu w oczy. 

- Rzeczywiście, chciałam... prawda? – powiedziała bardziej do siebie niż do niego. - Zdejmij koszulę. 

- Słucham? 

- Zdejmij koszulę. Upiorę ją. 

Edward  zawahał  się,  ale  w  końcu  jej  usłuchał.  Izabella  patrzyła,  jak  Ed  z  rozmyślną  powolnością 
rozpina  każdy  guzik.  Czyżby  próbował  ją  kusić?  Rozpięta  koszula  odsłoniła  obcisły  szary 
podkoszulek,  który  opinał  bardzo  umięśnioną  klatkę  piersiową.  Odpiął  mankiety,  zrzucił  koszulę  i 
podał ją jej, która wzięła ją, nawet nie dotknąwszy mężczyzny. Zwinęła koszulę i podeszła do 

umywalki.  Kiedy  odkręciła  kran,  uderzył  ją  w  nozdrza  mocny  męski  zapach  Edwarda,  który 
przyćmiewał woń rosołu i powoli atakował jej zmysły podczas moczenia tkaniny. 

Cóż za nienormalna, zwariowana sytuacja. Utknęła w tej dziurze z facetem, który chyba nawet jej się 
nie podobał,  i  nagle, jak  grom  z  jasnego nieba, zaczynała  doznawać dotąd  nie  znanego  jej uczucia. 
Owładnęło nią pożądanie. 

W jej słowniku to słowo dotychczas było obce. 

Używała go rzadko, po to tylko, by podkreślić swoje pragnienie czegoś. 

Pożądała  kostiumu  najbardziej  awangardowego  projektanta,  pożądała  wakacji  na  południu  Francji. 
Gwałtownie  pożądała  usunięcia  się  ojca  z  jej  życia.  Ale  nigdy,  przenigdy  nie  użyła  tego  słowa  w 
związku z jakimś mężczyzną. 

Pożądanie w stosunku do mężczyzny kojarzyło się z wieloma cudownymi możliwościami. Wiedziała 
o  nich  wszystko,  ale,  wbrew  temu,  co  się  powszechnie  sądziło,  nie  z  pierwszej  ręki.  Wprawdzie 
liczni mężczyźni twierdzili, że się z nią przespali, ale były to kłamstwa. 

Kiedy  po  raz  pierwszy  zobaczyła  swojego  byłego  adoratora  plotkującego  na  jej  temat  w 
telewizyjnym 

show,  była  wstrząśnięta.  Nawet  zadzwoniła  do  tego  łajdaka  z  pretensjami.  Zbył  ją  śmiechem  i 
powiedział  jej,  że  psuje  zabawę  innym.  Jakie  to  ma  znaczenie,  że  nie  dała  jemu,  każdy  wie,  że 
dawała wszystkim innym, no nie? Jaką różnicą robił ten jeden raz więcej,? 

Przynajmniej  on  ma  satysfakcję.  Po  tym  zdarzeniu  zrobiła  się  ostrożniejsza.  Umawiała  się  tylko  z 
ludźmi, którym została przedstawiona, i chodziła z nimi wyłącznie do miejsc publicznych. Ale to nie 
za bardzo pomagało. Kiedy odmawiała pójścia do łóżka, zawsze działa się to samo. Niektórzy pytali, 
co jest z nimi nie w porządku, inni pytali, co się dzieje z nią, ale większość po prostu wpadała w szał. 
Widzieli tylko jej długie miodowebrązowe  włosy, zgrabne ciało i mnóstwo pieniędzy na koncie. 

Zniechęciła się w tak młodym wieku, że postanowiła odłożyć seks na później. W miarę upływu czasu 
celibat wydawał się coraz rozsądniejszym rozwiązaniem. 

Doszła do wniosku, że w dobie AIDS postępuje mądrze. Problem polegał na tym, że jej celibat trwał 
całymi  latami, aż w końcu utrata dziewictwa nabrała cech przełomowego wydarzenia, które należało 
zaplanować  niezwykle  starannie,  z  idealnym  partnerem.  A  takiego  człowieka  jakoś  nie  mogła 
poznać. 

Dlatego Isabella Swan nadal była dziewicą.  

Jej  zdaniem,  ostatnią  dziewicą  Ameryki.  Jak  na  ironię,  nikt  w  to  nie  wierzył,  i  mogłaby  o  tym 
przekonać  tylko  tego,  z  kim  by  utraciła  cnotę.  To  wiązało  się  ze  znalezieniem  właściwej  osoby, 
której można byłoby wyjawić prawdę. 

background image

Problem polegał na tym, że taki mężczyzna nie istniał. 

W  miarę  upływu  czasu  robiła  się  coraz  bardziej  wybredna.  W  wieku  dwudziestu  pięciu  lat  była 
święcie przekonana, że ten wielki dzień nigdy nie nadejdzie. 

Wyjęła z umywalki ociekającą koszulę i zaczęła ją wyciskać. Spoglądając przez ramię, zauważyła, że 
Edward  siedzi  na  podłodze  i  gapi  się  w  ogień.  Czy  rozmyślał  o  niej  i  ich  pocałunku?  Był  to 
pocałunek  mocny  i  namiętny,  a  jej  reakcja  zapewne  utwierdziła  go  w  przekonaniu,  że  ma  do 
czynienia z rozwiązłą kobietą. Na myśl o tym wpadła w przygnębienie. Nie chciała, żeby tak o niej 
myślał, a co gorsza, nie miała pojęcia, dlaczego jej tak na tym zależy. 

- Gotowe - oznajmiła, unosząc w górę mokrą koszulę, żeby mógł ją obejrzeć. 

- Dzięki - odparł Edward, nawet nie odwracając głowy. 

Bella podeszła z koszulą do kominka, przysunęła krzesło i zawiesiła ją na oparciu. 

- To wszystko, co masz do powiedzenia? Nawet na nią nie spojrzałeś. Widzisz? Nie została ani jedna 
plama.  

Ed  odwrócił  się  do  dziewczyny.  Kiedy  tak  siedział  naprzeciwko  ognia,  a  w  jego  zielonych  oczach 
odbijały  się  żółte  płomyki,  wyglądał  demonicznie.  Był  fascynującym  i  zdecydowanie 
najatrakcyjniejszym  mężczyzną,  jakiego  kiedykolwiek  widziała.  A  może  w  miarę  upływu  czasu 
zaczynał coraz bardziej ją pociągać? 

-  Ta  koszula  jest  dobrze  uprana,  Isabello  -  powiedział  niewyraźnym  głosem.  -  Bez  wątpienia  jesteś 
bardzo zdolną kobietą. 

Przez  ułamek  sekundy  czuła  się  zagrożona,  nie  samym  komplementem,  ale  sposobem,  w  jaki  go 
wypowiedziano.  Poza  tym  wcale  nie  była  pewna,  czy  Edward  mówi  o  jej  umiejętności  prania 
odzieży.  Należało  się  zastanowić  nad  jego  rzeczywistymi  intencjami,  ale  spojrzenie  jego  oczu  nie 
sprzyjało koncentracji. 

Bella  lekko się uśmiechnęła, a potem  odsunęła się  od Edwarda na bezpieczną odległość i podeszła 
do okna. 

Nadal padał śnieg. Obserwowała jeden samotny płatek, który usadowił się  na okiennej szybie. Tam 
utkwił na dobre i błyskawicznie zamarzł, czekając na los i żywioły, które mogłyby go wyswobodzić 
z tej niewoli. 

Mogła się utożsamić z tym płatkiem śniegu, tyle że nie była już pewna, gdzie naprawdę znajduje się 
jej więzienie - w małym domku czy w jej wyobraźni. 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Edward    rozmyślał.  Nie  mógł  uwierzyć,  że  postąpił  w  taki  sposób.  Tyle  razy  odwoływał  się  do 
swojego rozsądku i wmawiał sobie, że będzie się trzymał z dala od dziewczyny, a mimo to nie dość, 
że  jej  dotknął,  to  jeszcze  pocałował.  A  ona  odwzajemniła  pocałunek,  chociaż  gorliwie  temu 
zaprzeczała. I to jak odwzajemniła! 

Wstał i zaczął krążyć po małym pokoju. 

- Co się stało? - zagadnęła Isabella. 

- Nic. 

- To dlaczego tak krążysz? 

-  Potrzebuję  ruchu  -  odparł,  a  po  chwili  zatrzymał  się.  Przyglądał  się  Belli  przez  dłuższą  chwilę. 
Najwyraźniej podjął jakąś decyzję, a następnie zbliżył się do drzwi. 

Bella patrzyła, jak Edward zdejmuje kurtkę z haczyka i 

wkłada ją. 

- Dokąd się wybierasz? - zapytała. 

- Na dwór. 

- Dokąd? Nadal sypie śnieg, a ty nie masz na sobie koszuli. Rozchorujesz się. 

background image

- To byłoby wybawienie - mruknął. 

- Co powiedziałeś? 

- Nic ważnego. 

-Edward... 

Otworzył drzwi na oścież, wpuszczając do domku zimne powietrze. 

- Wychodzę - oznajmił. I tak się stało. 

Zatrzasnął za sobą drzwi, a Bella stała jak skamieniała. 

Potrząsnęła  głową,  jakby  chciała  wydobyć  się  z  tego  stanu,  a  potem  podeszła  do  okna.  Zerkała  na 
prawo  i  lewo,  ale  nie  mogła  dojrzeć  Edwarda.  Już  miała  się  cofnąć,  kiedy  pojawił  się  w  jej  polu 
widzenia. 

Znowu  zaczął  krążyć  i  wydawało  się,  że  rozmawia  -  nie,  spiera  się  z  kimś.  Poruszał  ramionami  i 
gwałtownie  gestykulował. Bella rozejrzała się  dookoła. Był zupełnie sam. Może  gorączkował. Albo 
zaczynał  wariować.  Nie  wiedziała,  co  się  dzieje  w  jego  głowie,  ale  była  pewna,  że  ma  to  jakiś 
związek z nią. A ściślej, z tym pocałunkiem. 

Fakt,  zachowała  dziewictwo,  ale  bynajmniej  nie  była  naiwna.  Doskonale  wyczuwała  podniecenie  u 
mężczyzny,  a  Edward  Cullen  był  bardzo  podniecony.  To  zagrażałoby  jej  w  rozmaitych 
okolicznościach,  a  zwłaszcza  teraz,  kiedy  zostali  uwięzieni  i  odizolowani.  Bella  nie  miała 
wątpliwości, że gdyby chciał postąpić z nią według własnego widzimisię, to nic nie stanęłoby mu na 
przeszkodzie. 

Mimo  to  nie  odczuwała  strachu.  Naprawdę  nie  chciała  angażować  się  w  związek  z  mężczyzną,  ale 
istniały rozmaite odmiany takiego związku. W końcu Edward był bardzo atrakcyjnym mężczyzną, a 
ona  sama  zdrową  młodą  kobietą.  Skoro  jej  przyszłość  zawodowa  była  przesądzona,  za  jeden  z 
najbliższych celów w życiu osobistym uznała możliwie szybkie pozbycie się uciążliwego 

dziewictwa. 

Dlaczego by nie tutaj? 

Dlaczego nie teraz? 

Dlaczego nie z nim? 

Wydawał się  odpowiedni, ale  na podstawie samego  wyglądu trudno było  wyciągać  wnioski. Mogła 
go zapytać o  jego seksualne podboje, ale  kto  wie, czy by nie skłamał. No, ale tak samo  mógłby się 
zachować każdy potencjalny kandydat, gotowy ją posiąść. 

Bella przygryzła wargę, podczas gdy w jej głowie krążyło niezliczone mnóstwo myśli.  

Edward  już  dawno  przestał  się  kłócić  ze  swoim  wyimaginowanym  wrogiem.  Teraz  intensywnie 
wpatrywał się  w pokryty śnieżną czapą las. Jedyną widoczną  oznaką życia była para jego  oddechu. 
Stał tak nieskończenie długo, niczym posąg. 

Bella czekała na jego ruch. 

Wreszcie,  jakby  usłyszał  śpiew  syren,  powoli  odwrócił  się,  zataczając  niemal  pełne  koło.  Ich 
spojrzenia spotkały się przez zamgloną szybę. Edward nie uczynił żadnego ruchu w jej kierunku. Nie 
musiał. Jego  oczy  wysyłały silny, niewidzialny sygnał. Serce  Belli  waliło  jak  młotem, czuła, że  ma 
spocone  dłonie.  Edward  był  teraz  prawie  zupełnie  pokryty  śniegiem,  dzięki  czemu  wyglądał 
niesamowicie. Musiało mu być bardzo zimno, ale wciąż stał nieruchomo. Trzeba było podjąć jakąś 

decyzję  i  Bella  instynktownie  wyczuwała,  że  to  ona  powinna  zrobić.  Nie  spuszczając  wzroku  z 
mężczyzny, zaczęła się cofać, aż w końcu przestała wyraźnie dostrzegać jego twarz. 

Edward obserwował jej znikającą postać na tle małego owalu czystego szkła. Wyglądała eterycznie, 
była aż do bólu piękna i nierzeczywista. Odnosił wrażenie, że znalazł się w jakimś dziwnym nowym 
świecie, gdzie rzeczywistość mierzyło się wyłącznie w kategoriach umysłowych. 

Pomimo  chłodu,  który  przenikał  ciało  Edwarda,  jego  zmysły  płonęły.  Pragnął  dotknąć  Belli, 
zasmakować  jej,  widzieć  ją  i  słyszeć,  a  nawet  nią  oddychać.  Spojrzał  na  niebo.  Było  ciemnoszare. 
Nic nie zapowiadało rychłego ,końca śnieżycy. Odkąd przeznaczenie dosłownie rzuciło ich ku sobie, 
zupełnie stracił poczucie czasu i  miejsca. Pożądał  jej.  Taki był fakt, a on  należał przecież  do  ludzi, 
którzy zajmują się faktami, wierzą w fakty i żyją nimi. Nigdy nie potrafił symulować braku wiary w 

background image

ich istnienie, ale właśnie teraz czuł, że musi spojrzeć na sytuację z innej strony. W grę wchodziło coś 
więcej  niż  tylko  szybki  numerek.  Obawiał  się  tej  dziewczyny,  jakby  była  w  stanie  obnażyć  go 
całkowicie, rozebrać na części. 

Musiał  to  przezwyciężyć.  Szczycił  się  opanowaniem,  umiejętnością  oglądu  rzeczy  z  odpowiednie 
perspektywy. 

Dlaczego  trzymanie  się  z  dala  od  tej  drobnej  kobietki  miałoby  być  tak  długie,  jak  będzie  to 
konieczne. 

Jeden błąd jeszcze nie odbierał mu szansy. 

 Pocałunek jest tylko pocałunkiem, pomyślał. Postanowił sobie, że ten pierwszy pocałunek będzie też 
ostatnim. 

Czuł, że kiszki grają mu marsza, ale starał się nie myśleć o jedzeniu. Chociaż skręcało go z głodu, nie 

zamierzał  znowu  udać  się  na  wspólny  posiłek  z  Bellą  Przynajmniej  nie  od  razu.  Odwrócił  się  i 
skierował w stronę zabezpieczonego sągu drewna na tyłach domku. 

Nie potrzebowali więcej opału, ale przecież musiał coś zrobić, żeby zużyć nadmiar energii. 

Bella  uważnie  nasłuchiwała  pod  drzwiami.  Kroki  Edwarda  przybliżyły  się,  ale  potem  przycichły, 
gdyż 

mężczyzna  okrążał  dom  od  tyłu.  Podbiegła  do  krętych  schodków  i  weszła  na  górę  do  sypialni,  by 
stamtąd wyjrzeć przez okno. Edward podszedł do sągu i wyciągnął całe naręcze drewna. Znowu coś 
do  siebie  mamrotał  i  Bella  zastanawiała  się,  czy  w  końcu  ta  kłótnia  z  samym  sobą  zaowocowała 
jakimś  wnioskiem. Zbiegła ze schodów w  momencie,  kiedy Edward zrzucił polana przed  wejściem. 
Już miała otworzyć mu drzwi, lecz usłyszała, że po raz kolejny oddala się od domu. 

Tego  było  już  za  wiele!  To  ciągłe  krążenie  tam  i  z  powrotem  przyprawiało  ją  o  ból  głowy.  Bella, 
która 

nigdy nie grzeszyła cierpliwością, chwyciła swoją kurtkę ze sztucznego futra, narzuciła ją na siebie i 
wyszła. 

Natknęła się na Edwarda przy sągu drewna; znowu pogrążył się w rozmyślaniach. Wreszcie podniósł 
wzrok i zobaczył ją. 

- A ty co tutaj robisz? Wracaj do środka. Jest zimno. 

- To ty nie masz na sobie koszuli. Wracaj do domu. 

- Zaraz tam będę. 

- Co robisz? - zapytała. 

- Zabieram drewno. 

- Nie potrzebujemy drewna. 

- Będziemy potrzebowali później. A teraz wracaj. 

- Nie. 

Edward odsunął się od sągu i podszedł do dziewczyny. 

- Ależ z ciebie uparciuch, wiesz? 

- Dlaczego nazywasz mnie uparciuchem? Bo nie chcę ciebie słuchać? 

- Bo nie dajesz mi spokoju. 

- Wcale ci nie przeszkadzam. 

- Przeszkadzasz, i to jak - powiedział Edward i postukał się w głowę. - Zawracasz mi ją. 

Bella uśmiechnęła się. 

- Naprawdę? 

Dostrzegł jej uśmiech i zawahał się. 

- Tak. 

Stali, obrzucając się spojrzeniami. Dzieliło ich  może pół  metra. Bella  nie potrafiła powstrzymać się 
od uśmiechu, a Edward nie był w stanie odwzajemnić się tym samym. 

background image

- Idź do środka, Isabello - powiedział rozkazującym 

tonem. 

- Nie. 

- Bella... 

- Czy kiedykolwiek przyszło ci  do  głowy, że  ja też  mogę potrzebować  odrobiny przestrzeni? Może 
też czuję się zaniepokojona tak jak ty? 

Edward odwrócił się od niej i podniósł naręcze drewna. 

Przeszedł obok Belli, nie odpowiadając na jej pytanie. 

 - No? - zawołała za nim. 

- Nie mam ochoty o tym rozmawiać - odparł, nie odwracając głowy. 

Bella  zacisnęła  usta.  Nigdy  nie  spotkała  tak  chłodnego,  opanowanego  mężczyzny.  Otaczał  się 
skorupą,  której  nie  mógł  rozbić  nawet  jej  żartobliwy  ton.  A  ona  nie  znosiła  osób,  z  którymi  nie 
można było walczyć. Nie wiedziała, jak z nim postępować, i to ją wyprowadzało z równowagi. 

Patrzyła,  jak  skręcał  za  rogiem,  by  dojść  do  frontowej  części  domku.  W  bezsilnej  złości  tupnęła 
nogą.  Spokojnie  okrążyła  domek,  by  wziąć  z  sągu  drewna  garść  nietkniętego  śniegu.  Z  myślą  o 
Edwardzie  szybko  ulepiła  całkiem  pokaźną  kulę  i  przerzucała  ją  z  ręki  do  ręki,  nadal  usiłując 
rozszyfrować tego skomplikowanego mężczyznę. 

Edward odwrócił się i zobaczył, że Bella żongluje kulą ze śniegu. 

- Nawet o tym nie myśl - oświadczył. 

Bella spojrzała najpierw na niego, a potem na kulę. 

Uśmiechnęła się szeroko. 

- Co byś powiedział na porządną bitwę na śnieżki? 

- Nie - odparł i przeszedł obok dziewczyny. 

- To będzie świetna rozgrzewka - zachęcała. 

- Nie. 

- Zgódź się, nie psuj zabawy. 

- Bella. wracaj do środka. 

Był  nieznośny.  Wydęła  wargi  i  skierowała  się  w  stronę  domku.  Obejrzała  się  przez  ramię  i 
zobaczyła, że Edward bierze naręcze drewna. Odruchowo cisnęła w niego śnieżką. Strzał był celny i 
śnieżny pocisk ugodził go w plecy. Mimo to nie raczył się odwrócić. 

- Przecież mówiłem, że nie mam ochoty na zabawę- powiedział, podnosząc kolejne szczapy drewna. 

Kiedy się odwracał, Bella rzuciła kolejną śnieżkę. 

Trafiła go w ramię. 

- Isabella... - rzucił ostrzegawczo. 

Ignorując  jego  reakcję,  lepiła  nowe  kule  i  po  kolei  szybko  je  rzucała.  Jedna  z  nich  uderzyła  go  w 
nogę, druga w biodro, a trzecia prosto w czoło. 

To odniosło skutek. Edward upuścił drewno i zaatakował Bellę. Wrzasnęła i próbowała uciekać, ale 
był zbyt szybki. Zatrzymał ją i przewrócił. Bella chichotała, ale dla Edwarda nie było w tej sytuacji 
nic śmiesznego. Przypomniał sobie podobną scenę  z niedawnej przeszłości, kiedy czuł pod sobą jej 
biodra. 

Bella przestała się śmiać, kiedy zobaczyła jego minę. 

Nigdy  nie  widziała  z  bliska  tak  przepełnionych  namiętnością  oczu.  Przytuliła  się  do  Edwarda  i 
poczuła  twardość  podnieconego  mężczyzny.  Przeniknął  ją  gwałtowny  dreszcz,  a  także  ogromne 
poczucie  kobiecej  siły,  które  dodało  jej  niezwykłej  pewności  siebie.  Czy  ci  się  to  podoba,  czy  nie, 
Edwardzie Cullen, nie jesteś taki odporny na mój urok, jak udajesz, pomyślała. 

Cichy, jakże kobiecy uśmiech Belli sprawił, że Edward dał za wygraną i musiał ją pocałować. Był to 
mocny, niemal brutalny pocałunek. Bella podniosła swoje mokre i zimne ręce do twarzy mężczyzny i 

background image

położyła  dłonie  na  jego  policzkach.  Były  ciepłe  pomimo  śniegu,  pomimo  wiatru,  pomimo  że  od 
dłuższego czasu Edward przebywał na dworze. Jego wewnętrzne ciepło zachwyciło Bellę. 

Rozchyliła  usta,  a  on  jęczał,  badając  językiem  jej  podniebienie.  Kiedy  ich  języki  się  zetknęły, 
zapomnieli  o  bożym  świecie.  Był  to  długi,  soczysty  pocałunek.  Od  takich  pocałunków  ściska  się 
żołądek  i  podkurczone  palce  u  nóg.  Taki  pocałunek  zachęca  do  zamknięcia  oczu,  a  kiedy  już  to 
robisz, doznajesz zawrotu głowy i brakuje ci tchu; taki pocałunek pochłania wszystko wokół ciebie. 

Edward  przepadł  z  kretesem.  Przestał  całować  wargi  Belli  i  dotarł  ustami  do  jej  delikatnie 
zarysowanej szczęki, a potem niżej, do czułego punktu na szyi, gdzie wyczuwał puls niespełna dzień 
wcześniej. 

Zamarł. Uświadomił sobie bowiem,  że  nie  minęła  nawet jedna  doba, a on  całkowicie stracił  dawne 
opanowanie. 

Unosząc  się  na  łokciach,  spojrzał  na  twarz  dziewczyny.  Jej  duże,  okolone  pięknymi, 
ciemnobrązowymi  rzęsami  oczy  były  przymknięte.  Rozchyliła  wargi  w  milczącym  zaproszeniu. 
Jęknął,  nieznacznie się odsunął. 

Bella otworzyła oczy. 

- Co się stało? - zapytała bardziej niż zwykle ochrypłym głosem. 

- Właśnie to. 

Nawet kiedy wypowiadał te słowa, napierał na Bellę nieco mocniej. 

- Dlaczego? Oboje jesteśmy dorośli. 

- I za dzień, najwyżej dwa, rozstaniemy się - odparł, przymykając oczy. Dotyk jej ciała był taki 

przyjemny. - Lepiej będzie, jeśli pozostaniemy sobie obcy. 

- A jeśli się nie zgodzę? - zapytała. - A jeśli powiem, że nie chcę, byśmy pozostali sobie obcy? 

- Nie rób tego - brzmiała ostrzegawcza odpowiedź. 

- Próbujesz sprawić, żebym się ciebie bała, Edwardzie? 

- To byłoby rozsądne, ale nie o to mi chodzi. Chcę tylko, żebyś coś zrozumiała. Wyjeżdżam z kraju 
zaraz po naszym powrocie do kurortu. 

- I myślisz, że będę się ciebie czepiać i błagać o miłość? 

- Nie powiedziałem, że... 

Bella  odepchnęła  Edwarda  i  odsunęła  się  od  niego.  Jednym  płynnym  ruchem  stanęła  na  nogi  i 
patrzyła na niego z góry. 

- No cóż, proszę sobie nie pochlebiać, panie Cullen. Nigdy nie musiałam żebrać u jakiegokolwiek 

mężczyzny  o  to,  żeby  się  ze  mną  kochał,  i  z  pewnością  nie  mam  zamiaru  robić  wyjątku  dla  takiej 
miernoty jak pan. 

- Miernoty... 

Isabella  zostawiła  go.  Po  kilku  sekundach  usłyszał  trzask  zamykanych  drzwi.  Nagle  zrobiło  mu  się 
strasznie zimno. Zastanawiał się, czy zamknęła drzwi na klucz. 

Pomyślał,  że  zasługuje  na  coś  takiego.  Nie  postąpił  z  nią  właściwie.  Do  diabła,  nie  był  w  stanie 
postąpić właściwie z samym sobą. Jęknął, tym razem głośno. Był to jęk zrodzony z frustracji. Kiedy 
dźwigał się na nogi, poczuł bolesne kłucie w kolanie. Uderzył się w nie, padając na Isabellę. 

Wspaniale, po prostu wspaniale, powiedział do siebie, kuśtykając w stronę domku. 

Śnieg  nie przestawał padać ani  na chwilę. Zbliżało się późne popołudnie. W domku znajdowało się 
tylko jedno posłanie i Edward wiedział, że będzie musiał dzielić je z Bellą. Ta myśl wywołała w nim 
innego rodzaju ból, przytępiony, pulsujący ból w tym jednym miejscu na ciele, które Edward zdawał 
się mieć pod całkowitą kontrolą. 

Odśnieżył próg domku i dopiero potem otworzył drzwi i zajrzał do środka. Bella stała przy kominku, 
ogrzewając  ręce.  Nie  odwróciła  się,  kiedy  wszedł,  ani  kiedy  zdjął  kurtkę  i  powiesił  ją  na  haczyku 
obok  jej  okrycia.  Nie  przyjęła  do  wiadomości  jego  pojawienia  się  nawet  wtedy,  gdy  podszedł  do 
kominka. 

background image

- Przepraszam - oznajmiła i, okrążając Edwarda, udała się do kuchenki. 

Kiedy  sprzątała  po  lunchu,  nieco  się  uspokoiła.  Potem  gwałtownym  ruchem  wytarła  lśniący  od 
czystości  blat.  Zerknęła  przez  ramię  na  Edwarda,  który  co  pewien  czas  przynosił  naręcze  drewna. 
Kilkakrotnie  usłyszała  jęki  i  stękania,  toteż  odwróciła  się,  by  zobaczyć,  co  jest  nie  w  porządku. 
Wykonanie najprostszej pracy przychodziło mu z ogromną trudnością, a przyczyna tego stanu rzeczy 

była oczywista. Kolano. Ledwo mógł je zgiąć, ale starał się za wszelką cenę ukryć ten fakt. 

Musiała przyznać, że nigdy w życiu nie spotkała tak irytującego mężczyzny; nawet jej ojciec mniej ją 
drażnił. Prawdą było również to, że jego słowa zraniły ją i to zadziwiająco mocno. Żaden mężczyzna 
nie  odesłał  jej  z  kwitkiem,  toteż  odczuwała  oszołomienie,  zwłaszcza  dlatego,  że  Edward  był 
pierwszym facetem, któremu rzuciła się w ramiona. Ale cierpiał, przynajmniej fizycznie, a 

przepełniona współczuciem Bella nie mogła biernie obserwować czyjegoś bólu. 

- Zdejmuj dżinsy - powiedziała rozkazującym tonem. 

Słysząc jej słowa, Edward obrócił się na pięcie. 

- Co takiego? 

- No, jazda. Śmiało - dorzuciła. - Przecież widzę, że boli cię kolano. Zobaczę, co da się z nim zrobić. 

Edward rzucił przyniesione polana na stertę drzewa. 

- Odkąd to jesteś lekarzem? 

- Nie jestem. Ale studiowałam pielęgniarstwo. 

- Ty... 

Edward miał już zrobić jakąś ironiczną uwagę, ale kiedy zobaczył, że Bella w obronnym geście unosi 
podbródek, przejął go chłód. 

Dobrze - powiedział. - Daj mi chwilę czasu. 

Bella  odwróciła  się  do  niego  plecami  i  nalała  wody  do  garnka.  Tymczasem  Edward  zdjął 
prześcieradło z materaca i zniknął w łazience, skąd wyszedł starannie nim przepasany. 

- Połóż się, żebym mogła je obejrzeć – powiedziała Bella. 

Edward  usłuchał  i  w  milczeniu  patrzył,  jak  dziewczyna  odsuwa  przepaskę,  żeby  obnażyć  prawe 
kolano. 

- Boże, co ci się stało? - zapytała, oglądając pokiereszowany, 

opuchnięty staw. 

- Wypadek w Ameryce Środkowej. 

- Co robiłeś w Ameryce Środkowej? - zapytała. 

- Badania - odrzekł. - W pobliżu mojego dżipa wyleciała w powietrze kopalnia. Rozwaliło mi rzepkę 

kolanową. 

- Miałeś operację? - zapytała. 

- Tak. Wsadzili mi tyle śrubek, że piszczały nawet 

wykrywacze metalu na lotnisku. 

- Właściwie ta rana się nie zagoiła. Powinieneś mieć klamrę. 

- Mam. 

- Gdzie? 

- W Nowym Jorku. 

Bella uniosła brwi. 

- Świetne miejsce. 

- Też tak myślę - odparł wyzywającym tonem. 

Pokręciła głową i wstała. 

- Mężczyźni. 

- Co to ma znaczyć? 

background image

- To, co słyszysz. 

- Myślisz, że wszyscy mamy świra na punkcie męskości, prawda? 

- Ty to powiedziałeś, nie ja. 

Zamierzał  kontynuować  tę  dyskusję,  ale  ona  uklękła  przed  nim  i  zanurzyła  ściereczkę  w  ogrzanej 
wodzie, by przyłożyć ją do kolana. Kiedy poczuł miłe ciepło, przestał protestować. Odchylił głowę i 
przymknął  oczy.  Nie  pamiętał,  kiedy  ostatni  raz  ktoś  tak  delikatnie  się  z  nim  obchodził,  a  już 
zwłaszcza piękna kobieta. To przyjemne uczucie niebezpieczni ewoluowało w kierunku błogostanu. 

Wreszcie Bella przestała. 

-  Zostawimy  to  tak  na  chwilę,  a  potem  obłożę  kolano  śniegiem..  Najpierw  ciepły  kompres,  potem 
zimny. 

Edward otworzył oczy. 

- Gdzie się tego wszystkiego nauczyłaś? 

- W zeszłym roku przez cztery miesiące studiowałam pielęgniarstwo w bardzo prestiżowej szkole w 
Nowym Jorku. To było coś, o czym zawsze marzyłam. Moja matka była pielęgniarką, zanim poznała 
ojca. Umarła, kiedy byłam  małą dziewczynką. Może to się  wydawać  dziwne, ale chciałam być taka 
jak ona. Zamierzałam poświęcić się temu zawodowi. 

- I co się stało? 

- Paparazzi zwietrzyli sprawę, oto co się stało. 

- To znaczy, że prasa doniosła, iż chodzisz do szkoły pielęgniarskiej? 

Bella zaniosła się szyderczym śmiechem. 

- Nie to  mam  na  myśli. Chodzi  mi  o to, że reporterzy jakiegoś brukowca rozpowszechnili zupełnie 
niedorzeczną  historyjkę  o  mojej  zabawie  w  pielęgniarstwo,  a  dokładniej  o  tym,  że  zabawiam  się  z 
pewnym  lekarzem.  Zamieścili  nawet  fotomontaż  z  moją  głową  w  pielęgniarskim  czepku  opartą  na 
czyimś ramieniu, w uścisku z jakimś facetem w białym fartuchu. To było okropne. Koczowali przed 
szkołą dwadzieścia cztery godziny na dobę, próbując mnie sfotografować i zdobyć materiał do 

artykułu.  To  zakłócało  pracę  całej  szkoły.  Fotoreporterzy  nie  chcieli  odejść  i  musiałam  opuścić 
szkołę. 

    Mówiła  bardzo  rzeczowym  tonem,  ale  Edward  doskonale  widział  jej  nerwowo  splatane  dłonie  i 
drżące  wargi.  Ta  opowieść  przychodziła  jej  z  trudem  i  była  dla  niej  bardzo  bolesna.  Już  się  nie 
dziwił, że przyjmowała obronną pozycję. 

Nagle  ogarnęło  go  współczucie  dla  osoby,  którą  wszyscy  znali  jako  Isabellę  Swan.  Przez  cały 
spędzony  wspólnie czas nie  myślał o tym zbyt  wiele. Koncentrował się  na sobie  i swojej reakcji  na 
jej bliskość. Teraz jednak w jego umyśle zaczął się formować nowy obraz, obraz ślicznej i samotnej 
kobiety, która nie była w stanie wyrwać się spod kurateli apodyktycznego i ekscentrycznego ojca. 

- Szkoda, że tak się stało - powiedział. - Sądzę, że byłabyś cholernie dobrą pielęgniarką, Bello. 

Mówił  serio.  Czy  to  za  sprawą  delikatnego  dotyku  uzdrawiających  rąk,  czy  dzięki  ciepłemu 
kompresowi, nie odczuwał już takiego bólu w kolanie. 

Dopóki nie padły te słowa, Bella nawet sobie nie uświadamiała, jakiego doznawała napięcia. Nigdy 
nikomu  nie  mówiła, jak bardzo zranił  ją tamten  epizod. Oznaczał  koniec  marzeń,  którym  oddawała 
się od dzieciństwa. Dlatego teraz było dla niej ważne, żeby Edward nie wyśmiewał się z niej, żeby ją 
zrozumiał.  Najpierw  na  jej  twarzy  pojawił  się  wyraz  ulgi,  a  potem  uśmiechnęła  się  promiennie. 
Uklękła, ponownie namoczyła szmatkę i jeszcze raz przyłożyła ją do kolana Edwarda. 

- Dziękuję - powiedziała miękko. - Jesteś pierwszą ,osobą, która okazała mi zrozumienie. 

- Ciężko było, co? 

- Bardzo ciężko. Myślałam, że przywyknę do ich ciągłego uganiania się za mną. 

- Ich? 

-  Reporterów.  Czasami  miałam  nawet  niezłą  zabawę.  Wiesz,  zwłaszcza  kiedy  byłam  młodsza  i 
chodziłam  do  klubów.  Oglądanie  siebie  w  gazetach  następnego  dnia  to  dla  szesnastolatki  niezła 
zabawa. Ale w miarę upływu lat te kłamstwa stawały się coraz bardziej bezczelne. To się 

background image

zupełnie wymknęło spod kontroli. Próbowałam ich lekceważyć, ale... 

Wzruszyła ramionami. 

- Nikt mi nie pomógł. Nie masz pojęcia, jak wytrwali potrafią być reporterzy. 

- Nie wszyscy reporterzy są szakalami - odparł, siląc się na naturalny ton. 

To mógłby być idealny wstęp do wyznania Belli prawdy o sobie... albo przynajmniej części prawdy. 
Nie  był  do  końca  pewien,  czy  Bella  jest  gotowa  wysłuchać  tego,  co  jej  powie.  Nie  miał  również 
pewności, czy on sam jest gotów wyznać całą prawdę. 

- Może  nie - odrzekła Bella, ponownie przykładając  kompres do  kolana Edwarda. - Ale  wszyscy są 
łgarzami. Będą kłamać, oszukiwać, sprzedadzą własne babcie, byle tylko uprzedzić innych i zdobyć 
ciekawy materiał. Wierz mi, wiem to z pierwszej ręki. 

  Edward  pomyślał,  że  moment  na  wyznanie  prawdy  o  sobie  nie  jest  odpowiedni.  Położył  rękę  na 
dłoni  Belli,  pragnąc,  żeby  przerwała  swoje  zabiegi.  Jej  ożywiona  twarz  jaśniała  niemal  anielskim 
blaskiem,  jakby  udzielona  mu  pomoc  dawała  jej  wyjątkową  radość.  Boże,  była  śliczna  i  tak 
doskonale  zbudowana.  Patrzył  na  nią  okiem  fotografa,  pragnął  ciągle  uwieczniać  tę  chwilę,  to 
spojrzenie, 

na błonie filmu. 

- Teraz czuję się o wiele lepiej. 

-  Cieszę  się  -  odparła  z  nieśmiałym  uśmiechem,  a  potem  wstała  i  wylała  wodę  do  zlewu,  ścigana 
spojrzeniem Edwarda. - Przyniosę trochę śniegu - dorzuciła, kierując się w stronę drzwi. 

-Bella - zawołał Edward. 

- Tak? 

- Dziękuję. 

- To drobiazg. 

- Jestem szczęściarzem. Dobrze, że ugrzęzłem w tym domku z tobą - powiedział. 

- Bo jestem taką dobrą pielęgniarką? – zagadnęła nieśmiało. 

Uśmiechnął się. 

- Między innymi. 

- Hm, to dotyczy obu stron. Ja chyba też jestem szczęściarą. 

Kiedy  przypatrywali  się  sobie,  coś  się  między  nimi  działo.  Jak  gdyby  nagle  poczuli  wobec  siebie 
wzajemny szacunek i zrozumienie. 

Kiedy  Edward  patrzył,  jak  Bella  otwiera  drzwi  i  znika  za  progiem,  ogarnął  go  niepokój.  Był  tak 
bliski wyjawienia jej prawdy. To było nie tylko głupie, ale i niebezpieczne. Bez względu na to, co do 
niej czuł, nie powinien jej zmuszać do stawiania temu czoła, dopóki znajdowali się w tarapatach. 

Pomyślał,  że  będzie  na  to  dość  czasu,  kiedy  się  stąd  wydostaną.  Dość  czasu,  by  mógł  wszystko 
naprawić. 

Podjął  decyzję  błyskawicznie.  W  żaden  sposób  nie  mógł  sprzedać  Emmetowi  tych  zdjęć  Belli  w 
kąpieli.  Zerknął  na  swoją  kurtkę,  która  wisiała  na  haku  przy  drzwiach.  Mógł  wstać,  wrzucić  rolkę 
filmu  do  ognia  i  mieć  święty  spokój,  ale  coś  go  powstrzymało.  Te  zdjęcia  były  takie  piękne, 
stanowiły  niemal  dzieła sztuki. Pragnął je zachować, nawet gdyby  miał je ukrywać przez  najbliższe 
lata. 

Tłumaczył  sobie,  że  tym  bardziej  nie  powinien  jej  teraz  wyjawiać  prawdy.  Tymczasem  Bella 
otworzyła  drzwi  i  wniosła  miskę  ze  śniegiem.  Uśmiechnęła  się  do  niego  i  poczuł,  że  jego  serce 
zaczyna  bić  jak  oszalałe.  Boże,  jeśli  nadal  będzie  na  niego  patrzyła  w  taki  sposób,  to  straci  resztki 
rozsądku. 

Uklękła  obok  niego  i  delikatnie  przesunęła  dłonią  od  jego  kostki  aż  do  kolana.  Nogę  Edwarda 
przeszył przyjemny dreszcz, który umiejscowił się w pachwinie. Jego ciało reagowało na dotyk ręki 
Belli z przerażającą gwałtownością. 

Kogóż chciał nabrać? Już było za późno. 

To się zaczęło od jego pierwszego spojrzenia na tę dziewczynę przez obiektyw aparatu. 

background image

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Edward spał.  

Bella przykryła  go  kołdrą i patrzyła  na jego spokojną twarz. Okładała chore  kolano śniegiem przez 
godzinę i zaczerwienienie prawie całkowicie ustąpiło. Był bardzo sympatycznym pacjentem i nawet 
nie protestował, kiedy zaproponowała, żeby się zdrzemnął przed obiadem. 

Można byłoby uwierzyć, że cieszyła go jej opieka. W każdym razie ona czerpała z opieki nad nim 

ogromną satysfakcję. Od lat nie czuła się tak przydatna. 

Na czas przymusowego pobytu w tym domku potrzebował jej - czy mu się to podobało, czy nie. Ta 
sytuacja bardzo jej odpowiadała. 

Bella  wyciągnęła  rękę,  która  nagle  zawisła  w  powietrzu.  Chciała  dotknąć  czoła  Edwarda,  ale  nie 
odważyła  się.  Wiedziała,  że  jeśli  go  dotknie,  to  już  nie  będzie  chciała  oderwać  rąk  od  jego  ciała. 
Pragnęła pieścić Edwarda, gładzić  jego twarz i ramiona, poczuć ich ciepło  i siłę. I pragnęła  jeszcze 
czegoś. żeby i on dotykał rękami jej ciała. 

Bella uśmiechnęła się do siebie. Kto by pomyślał, że zdarzy się coś takiego? Oczywiście, marzyła o 
tym jedynym, ale nawet w najśmielszych marzeniach nie pojawiała się taka sytuacja. 

Ale już się zdecydowała. 

 Przez jej  głowę przebiegały tysiące  myśli  na temat sposobu, w  jaki  mogłaby uwieść Edwarda. Nie 
wątpiła w to, że jej pożądał, ale przebicie skorupy, którą się otoczył, było niezmiernie trudnym 

zadaniem. Była pewna, że jest w stanie to zrobić, ale wiedziała, iz może jej zabraknąć czasu. 

Wyjrzała  przez  okno.  Zapadał  zmierzch  i  w  dalszym  ciągu  padał  śnieg.  Dobrze.  Ponieważ  podjęła 
już 

decyzję,  modliła  się  o  to,  żeby  śnieżyca  potrwała  przynajmniej  jeszcze  tę  noc.  Potrzebowała  czasu, 
żeby popracować  nad Edwardem. Chciała  go przekonać, że powinien się z  nią  kochać, że  nie  musi 
się obawiać, iż ona będzie się go kurczowo czepiać, kiedy nastąpi nieuniknione rozstanie. 

Ale jak miała go przekonać?  

Przygryzła wargę i zastanawiała się nad tym, co powinna robić dalej. Jak by postąpiła, gdyby nie byli 
uwięzieni w tym domku? Co by zrobiła, gdyby poznała go w Nowym Jorku? 

Prawdopodobnie zaprosiłaby go na kolację do swojego domu. Całkiem nieźle gotowała, zadziwiając 

większość  ludzi.  Gotowanie  odprężało  ją  i  słynęła  ze  swoich  kolacji,  podczas  których  podawała 
gościom  oryginalne  potrawy.  Nabrała  sporej  wprawy  w  przygotowywaniu  pomysłowych  dań  ze 
zwyczajnych składników. 

Dlaczego nie miałaby zrobić tego tutaj? Przyrządzi mu kolację, a potem wszystko potoczy się tak, 

jak w apartamencie przy Piątej Alei. Cichutko podeszła do kuchenki i przeszukała szafki. 

Znalazła dwie puszki z tuńczykiem, puszkę gotowanej fasoli, słoiczek hiszpańskich oliwek i jeszcze 
jedno  opakowanie  zupy.  Był  tu  też  niezły  wybór  przypraw,  a  przede  wszystkim  odkryła  butelkę 
Chardonnay,  która  leżała  w  szafce  obok  nieczynnej  lodówki.  Bella  podeszła  z  butelką    do  drzwi, 
uchyliła je trochę i wrzuciła wino w zaspę śniegu. Dyskretnie obejrzała się przez ramię, ale Edward 
nawet  nie  drgnął.  Uradowana  tym,  że  sprzyja  jej  los,  wzięła  się  do  przygotowywania  uczty,  którą 
zamierzała podbić serce mężczyzny. 

Ułożyła kawałki tuńczyka, pokroiła oliwki, mieszając je z częścią słonej zalewy, w której znajdowała 
się ryba. Całość nabrała smaku dzięki odrobinie soku z cytryny. Bella napełniła miseczkę śniegiem i 
umieściła na niej talerz z sałatką, żeby danie było zimne. Następnie wysypała fasolę do garnuszka, a 
zawartość dwóch puszek zupy warzywnej wymieszała w większym rondlu i postawiła oba naczynia 
na gaz. Wreszcie przyszykowała dwa nakrycia. 

background image

Zapaliła  stożkowatą  świecę  i  przyjrzała  się  swojemu  dziełu.  Co  by  zrobiła,  gdyby  była  w  domu? 
Chyba długo kąpałaby się w wodzie z pianą. Czuła się brudna, gdyż już drugi dzień chodziła w tym 
samym ubraniu. Doszła do wniosku, że przyjemny byłby nawet krótki prysznic. 

Upewniła  się,  że  Esward  śpi,  wzięła  świecę  i  poszła  do  łazienki.  Rozebrała  się  i,  pamiętając  o 
przestrodze Edwarda umyła się w rekordowo szybkim tempie. Trzęsła się z zimna. Z obrzydzeniem 
myślała  o  nałożeniu  tego  samego  ubrania,  ale  nie  miała  innego  wyjścia.  Na  szczęście  mogła 
przynajmniej uprać bieliznę. 

Mimo  kiepskiego  oświetlenia  starała  się  doprowadzić  do  porządku  swoją  fryzurę.  Jej  włosy  były 
wilgotne i rozczochrane. Nie miała szczotki, dlatego musiała przeczesać długie loki palcami. Twarz 
lśniła  teraz  czystością,  a  cera  ładnie  się  zaróżowiła.  Przygryzła  wargi  ,a  potem  odęła  je  i  poczuła 
satysfakcję.  Biorąc  pod  uwagę  okoliczności,  nieźle,  pomyślała  i  uśmiechnęła  się.  Czuła  swędzenie 
skóry, które było spowodowane nie tylko prysznicem. Podniecało ją to, co zamierzała zrobić. Miała 
cudowne poczucie nieprzyzwoitości, nie mając na sobie bielizny. Zresztą doszła do wniosku, że 

gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, wcale by jej nie potrzebowała... 

 

Kiedy wróciła z łazienki, Edward nadal spał. Spokojnie  podgrzała zupę i fasolę, a potem przyniosła 
butelkę i odkorkowała ją. Nalała sobie niewielką ilość wina i usiadła przed kominkiem. Kiedy małe 
pomieszczenie wypełniły zniewalające zapachy, zaburczało jej w żołądku. 

Tak  samo  zareagował  żołądek  Edwarda.  Ale  pobudzony  został  u  niego  nie  tylko  apetyt  najedzenie. 
Otworzył  oczy  i  zobaczył,  ze  Bella  siedzi  przed  kominkiem,  którego  blask  zdawał  się  wytwarzać 
wokół  jej  głowy    aureolę.  Końce  jej  włosów  były  wilgotne  i  skręcały  się  w  loczki  w  miarę 
wysychania. Wyglądała tak pięknie, że ze wzruszenia miał ściśnięte gardło. 

Ten  widok po przebudzeniu był  dalszym ciągiem  erotycznego snu Edwarda. Śnił  o tym, że  oboje z 
Bellą  są  nadzy,  a  ich  splecione  ciała  leżą  na  materacu  przed  tym  samym  kominkiem,  który  teraz 
obserwował. Natężenie jego reakcji stanowiło rezultat rzeczywistości sennej. 

Nie miał siły, żeby się otrząsnąć z tego nastroju. 

Przewrócił się na bok, żeby lepiej się przyjrzeć Isabelli. 

Dostrzegła jego manewr. 

- Obudziłeś się - zauważyła. 

- Tak. Co to za zapach? - zapytał rozespanym głosem. 

- Chodzi ci o obiad? 

- Mmm, to też. Ale jest jeszcze coś. Ty... 

- Ja? 

- Tak, pachniesz kwiatami. 

- Wzięłam prysznic. 

- Czy woda była wystarczająco ciepła? 

Bella wzruszyła ramionami. 

- Letnia, ale lepsza taka niż Żadna. Nie mogłam już dłużej znieść samej siebie. 

Edward potarł swój dwudniowy zarost. Może miała rację. 

- Niezły pomysł. Zostało trochę mydła? 

Obwąchała go i zmarszczyła nos. 

- Wystarczająco dużo.  

Edward wybuchnął śmiechem. 

- Rozumiem aluzję - oznajmił i usiłował wstać. 

- Pomogę ci - powiedziała Bella i podbiegła do mężczyzny. Edward przeniósł ciężar z chorej nogi na 
barki Belli i oplótł ją ramieniem, pozwalając sobie na luksus otarcia się policzkiem ojej ramię. Jego 
ręka  wędrowała  to  w  górę,  to  w  dół,  a  w  mózgu  pojawiła  się  szczególna  myśl.  Omal  nie  stracił 

background image

równowagi,  i  nie  miało  to  nic  wspólnego  z  bólem  w  kolanie.  Zamrugał  powiekami,  żeby  otrząsnąć 
się z resztek senności i potwierdzić swoje odkrycie. 

Nie miała stanika. 

Wiedział,  że  wcześniej  miała  go  na  sobie,  więc  co  się  z  nim  stało?  Sprawdził  to  jeszcze  raz.  Fakt 
niezbity.  Przez  materiał  swetra  Belli    prześwitywały  jej  nabrzmiałe  sutki.  Dla  normalnej  osoby  w 
normalnych okolicznościach nie byłoby to nic szczególnego. 

Może  nawet  nie  rzucało  się  to  w  oczy.  Problem  polegał  na  tym,  że  Edward  nie  zachowywał  się 
normalnie, znajdował się w stanie ustawicznego podniecenia. W tej sytuacji nawet tak błahy epizod 
nabierał wyjątkowego wręcz znaczenia. 

Ale dlaczego to zrobiła? Dlaczego zdjęła stanik?  

Edward przyjrzał się jej ciału poniżej talii i głośno przełknął ślinę. 

Gwałtowna żądza sprawiała, że krew  w jego żyłach krążyła  w oszałamiającym tempie. Miał ochotę 
potrzeć  opuszkami  palców  te  sterczące  paczuszki...  te  same  sterczące  paczuszki,  które  unosiły  się  i 
opadały, kiedy Bella brała gorącą kąpiel. 

Ten obraz z przeszłości dosłownie go przygwoździł. 

Opuścił rękę. 

-  Potrafię  sam  przejść  resztę  drogi  -  oznajmił  i  pokuśtykał  do  łazienki.  Zapalił  świeczkę,  zamknął 
drzwi  i  oparł  się  o  umywalkę.  Patrząc  na  swoje  odbicie  w  lustrze,  starał  się  opanować.  Tak,  sir, 
prysznic  jest  panu  zdecydowanie  potrzebny.  Ale  nie  letni.  Pomyślał,  że  koniecznie  musi  być  to 
zimny prysznic. Kiedy rozsuwał szklaną ściankę ,coś spadło mu na ramię. Po chwili przekonał się, że 
to 

bielizna Belli: mokry stanik, rajstopy i najbardziej kuse majteczki, jakie kiedykolwiek widział. 

Przymknął  oczy  i  jęknął.  Człowieku,  weź  się  w  garść,  pomyślał.  Szybko  upuścił  majtki  Belli  do 
umywalki. 

Rozebrał  się  i  wskoczył  pod  prysznic.  Szybko  namydlił  ciało  i  spłukał  je  lodowatą  wodą,  która 
znakomicie ostudziła jego zapał, z czego był ogromnie zadowolony. 

Starał  się  dokładnie  wytrzeć  ciało,  a  potem  poszedł  za  przykładem  Isabelli  i  nie  włożył  slipek, 
wślizgując  się  od  razu  w  dżinsy.  Z  wielką  pieczołowitością  ponownie  rozwiesił  bieliznę  Belli. 
Wrzucił do umywalki swoją koszulkę i slipy, wyprał je i powiesił obok rzeczy i dziewczyny. Bardzo 
długo przypatrywał się zawieszonej garderobie. Intymność tej sceny sprawiła, że ugięły się pod nim 
nogi. 

I bierz tu, człowieku, zimny prysznic. 

Potarł zarośniętą twarz. Trzeba się ogolić. Otworzył 

apteczkę i obejrzał jej zawartość. Przewidujący właściciele 

umieścili  tu  rozmaite  zestawy  toaletowe.  Edward  znalazł  małą  tubkę  pasty  do  zębów,  a  zamiast 
szczoteczki użył palca. Potem zobaczył na półce obok aspiryny paczuszkę jednorazowych maszynek 
do  golenia.  Nie  zauważył  nigdzie  kremu  do  golenia,  ale  to  go  nie  zniechęciło.  Golił  się  już  w 
znacznie trudniejszych warunkach. 

Już  miał  zamknąć  szafkę  z  lekarstwami,  kiedy  jego  bystre  oko  wypatrzyło  kwadratowe  czerwone 
pudełeczko schowane na górnej półce. Serce w nim zamarło, jakby przeczuwał, co tam znajdzie. Jak 
w  zwolnionym  tempie  sięgnął  po  pudełeczko,  potwierdzając  swoją  najżarliwszą  nadzieję  i... 
najgorszą obawę. 

Gapił się na pudełeczko z kondomami i miał pewność, że ktoś tam na górze poddaje go testowi. 

Nie, proszę,  nie rób  mi tego, błagał  w  duchu. Cały czas trzymał temperament  na wodzy  właśnie ze 
względu  na  brak  zabezpieczenia.  Nie  chciał  narażać  dziewczyny  ani  siebie.  Wyeliminowanie  tego 
problemu otwierało wrota do tak niewyobrażalnych możliwości, że sama myśl o nich wywoływała w 
ciele Edwarda ogromne napięcie. 

Z trudem przełknął ślinę. Mógł zrobić tylko jedno. 

Pozbyć się tych rzeczy. Ale w jaki sposób? Nie mógł 

background image

ot,  tak  wyrzucić  pudełeczka  do  śmietnika,  gdyż  zauważyłaby  to  Bella.  Rozejrzał  się  po  małej 
łazience.  Nie  było  tu  okna  ani  jakiegoś  schowka.  Pomyślał,  że  chyba  najlepiej  będzie  odłożyć 
pudełeczko  na  miejsce.  Skoro  Bella  nie  zauważyła  go  do  tej  pory,  to  nie  zauważy  go  i  teraz. 
Przewrócił je dnem do góry i ukrył w górnym rogu szafki. Postanowił, że następnego ranka wsunie je 

do kieszeni i pozbędzie się w lesie. 

Zadowolony  ze  swojej  przemyślności,  uśmiechnął  się  pod  nosem,  zamknął  apteczkę  i  namydlił 
twarz. Kiedy zaczął się golić, usłyszał pukanie do drzwi. 

- Wszystko u ciebie w porządku? - zawołała Bella. 

- Tak. Zaraz wychodzę. 

- Nie siedź długo. Obiad już gotowy - oznajmiła. 

- Świetnie - odparł Edward. - Umieram z głodu. 

Skończył  toaletę  i  otworzył  drzwi  łazienki.  Na  klamce  wisiała  jego  flanelowa  koszula  -  uprana  i 
sucha. 

Włożył ją, ale nie zapiął guzików. Powoli ruszył w stronę pokoju. Dzięki zabiegom Belli kolano nie 

bolało  go  już  tak  mocno,  ale  nie  miał  zamiaru  go  forsować.  Może  w  wielu  sprawach  wykazywał 
upór, ale nie był głupcem. 

Bella stała przy stole  i  mierzyła Edwardem  niespokojnym spojrzeniem. Podsunęła  mu krzesło, a on 
usiadł  na  nim,  badawczo  przyglądając  się  dziewczynie.  Po  chwili  Bella  przyniosła  jeszcze  mały 
taboret i położyła na nim jego nogę. 

 Podziękował jej. Był zmieszany, a jednocześnie wzruszony opiekuńczością dziewczyny. 

Bella uśmiechnęła się, widząc jego oszołomienie. 

- Przyniosę obiad. 

Biegała  po  pokoju,  krzątając  się  z  zapałem.  Cóż  ona  knuła?  Edward  nie  miał  o  tym  pojęcia  i 
chwilowo było mu to obojętne. Nie mógł oderwać od niej oczu. Jej obecność przepełniała go lękiem i 
spokojem.  Jednocześnie  czuł,  że  coś  wisi  w  powietrzu,  i  to  wrażenie  potęgowało  się,  ilekroć  obok 
niego przechodziła. 

Kiedy  Bella podawała obiad,  jej pełne piersi falowały bardzo blisko twarzy Edwarda, który  wsunął 
ręce  pod  stół  i  zacisnął  je,  żeby  przypadkiem  nie  dotknąć  któregoś  z  tych  kuszących  wzgórków. 
Nauczył  się  trwać  w  bezruchu  i  koncentrować  wzrok  na  nieokreślonej  potrawie,  którą  Bella 
postawiła na stole. 

- Co to jest? - zapytał. 

- Tuńczyk w hiszpańskich oliwkach - odparła. 

- Nigdy o czymś takim nie słyszałem. 

-  To  dlatego,  że  właśnie  wymyśliłam  tę  nazwę  -oznajmiła  Bella  i  nabiła  kęs  potrawy  na  widelec.  - 
Spróbuj. 

Edward niechętnie otworzył usta. Powoli przeżuwał jedzenie i nagle zrobił wielkie oczy. 

- Niezłe - powiedział. - Wcale niezłe. 

 Bella wyciągnęła rękę ze szklanym pucharkiem. 

- A teraz wypij to. 

Pociągnął łyk. 

- Wino.  

-Tak. 

- Skąd je zdobyłaś? 

- Stało w szafce. Dobre, prawda? 

- Tak - odrzekł. Wyjął pucharek z jej ręki i wypił całą zawartość jednym haustem. 

- Wino pije się łyczkami - upomniała go. 

- Będę je sączył z następnego pucharka – oświadczył i podał jej naczynie. 

background image

 Bella pokręciła głową, ale mimo to nalała Edwardowi wina. Włożyła na talerz porcję schłodzonego 
tuńczyka,  a  potem  usiadła  przy  stole.  Skończyła  swoje  wino  i  obserwowała,  jak  Edward  je  z 
apetytem jej potrawę. 

- A ty nie jesz? - zagadnął. 

- Za chwilę. To jest bardziej interesujące. 

- Co jest bardziej interesujące? 

- Patrzenie na ciebie. 

Widelec Edwarda zatrzymał się w połowie drogi do ust.  

- Przestań - powiedział. 

-- Co mam przestać? - zapytała niewinnym głosem. 

-- Doskonale wiesz, co. To, co robisz. 

-- Chodzi ci o to, że gapię się na ciebie? 

-- że gapisz się na mnie w taki sposób. 

-- W jaki sposób? 

-- Jakbym był deserem. 

-- Mmm, to trafna uwaga. 

 Edward gwałtownym ruchem powstał od stołu. 

- Bella - zawołał ostrzegawczym tonem. - Nie rób tego 

- Nie jestem z kamienia. 

Bella wyciągnęła rękę i zaczęła gładzić go po policzku.  

- No, no - powiedziała, przechylając głowę. – Czyżbyś ogolił się dla mnie? 

- Isabello... 

-  Nie,  nie  odpowiadaj  na  to  pytanie  -  dorzuciła,  by  po  chwili  wstać  od  stołu.  -  Zjedzmy  następne 
danie.  

Podała zupę oraz odrobinę fasoli. Ten posiłek nie 

należał do szczególnie wyszukanych, ale Edward był zbyt głodny, żeby przywiązywać do tego wagę. 
Jedli w milczeniu, nie zostawiając nawet kęsa żadnej z potraw. 

- Chyba byliśmy głodni - zauważyła Bella i zabrała ze stołu brudne talerze. 

- Pozwól, że ci pomogę - powiedział Edward, usiłując stanąć. 

- Nie - odrzekła Bella i popchnęła go na krzesło. 

- Powinienem pozmywać. Przecież ty gotowałaś. 

- Następnym razem - odparła. - Dzisiejszego wieczoru nakazuję ci odprężyć się. 

- Nakazujesz mi? 

- Tak, nakazuję ci. 

-Dobrze, proszę pani - stwierdził Edward i szyderczo zasalutował dziewczynie. 

- Wypij wino - powiedziała, kręcąc głową. Szybko uporała się ze zmywaniem, a potem podeszła 

do  Edwarda  od  tyłu.  Siedział  na  krześle.  Jedną  nogę  opierał  na  taborecie,  a  na  zdrowym  kolanie 
trzymał pucharek z winem. Bella zaczęła masować jego kark, a on poddawał się ruchom jej dłoni. 

- Boże, jakie to przyjemne - zauważył. 

- Masz bardzo naprężone mięśnie. 

Doskonale o tym wiedział. 

- To musi być skutek spania na tym materacu. A raczej prób zaśnięcia. 

- Czyżbym nie dawała ci spać zeszłej nocy? - zapytała. 

- Ty? Do diabła, nie - odparł z sarkastycznym śmiechem. - Tylko kopnęłaś mnie z sześć albo siedem 
razy, to wszystko. 

Bella obróciła się, żeby spojrzeć mu w twarz. 

background image

- Zawsze śpię niespokojnie. 

- Opowiedz mi o tym - poprosił z uśmiechem. 

- To ty opowiedz mi o sobie. 

Edward wzruszył ramionami. 

- Niewiele jest do opowiadania - odrzekł ostrożnie. 

- Nie masz Ŝony? 

- Nie. 

- Ani dziewczyny? 

- Nie. 

- Nikogo? 

- Nikogo. 

- Dlaczego tak jest? - zagadnęła. - Bez wątpienia jesteś przystojnym mężczyzną. Już dawno powinna 
była cię uwieść jakaś dziewczyna. 

-  Nie  chcę,  żeby  mnie  ktoś  uwiódł  -  oświadczył  Edward.  Kiedy  wypił  wino,  odstawił  pucharek  na 
podłogę.  -  A  ty?  Na  pewno  otacza  cię  wianuszek  facetów,  a  każdy  tylko  czeka,  żeby  włożyć  ci 
obrączkę na palec. 

- Czekają... 

- Słyszę tu jakieś „ale". 

Bella uśmiechnęła się. 

-  Wielkie  „ale"  -  odparła.  -  Większość  z  nich  nie  chce  mnie.  Pragną  tego,  co  w  ich  mniemaniu 
reprezentuję. 

- A co to takiego? 

- Uroda, ciało, pieniądze... 

  –Nie zapominajmy o skromności. 

Żartobliwie uszczypnęła go w ramię. 

- To również. 

Edward chwycił  jej piąstkę  i  odwrócił  dziewczynę  do  siebie  w taki sposób, żeby  na niego patrzyła. 
Po  kolei  rozprostowywał  palce  Belli,  a  potem  w  milczeniu  przyglądał  się  jej  dłoni.  Ten  dotyk 
sprawił,  że  serce  Belli  zaczęło  bić  w  przyśpieszonym  tempie.  Był  taki  ciepły,  taki  pełen  życia  i 
męski, że czuła, iż jest zdecydowanie na straconej pozycji. A jednak intrygował ją i podniecał, 

rzucał jej prawdziwe wyzwanie. Odsunęła rękę i pieściła jego gładkie, wygolone policzki. 

Edward usiłować się nie ruszać. Wiedział, co by  wtedy zrobił. Przyciągnąłby ją  do siebie i  całował 
tak  mocno,  że  oboje  dostaliby  zawrotu  głowy.  A  wówczas  gdzie  by  się  znaleźli?  Oczywiście  na 
drodze donikąd. 

- Ależ z ciebie przystojniak, Edwardzie - szepnęła. -1 przekonuję się, że pomimo wszystkich twoich 
wad – tu uśmiechnęła się - nie chciałabym teraz być z nikim innym. 

Pochyliła się nad mężczyzną i pocałowała go. Zaledwie musnęła jego wargi, ale dla Edwarda było to 
jak  przyłożenie  zapałki  do  hubki  i  rozniecenie  ognia.  W  odpowiedzi  zacisnął  zęby  i  usiłował  nie 
odwzajemnić tego pocałunku. 

Nigdy w życiu nie miał przed sobą tak trudnego zadania. 

- Edward... - mruczała Bella, dotykając jego ust – pocałuj mnie. 

- Nie. 

- Dlaczego? Nie chcesz? 

- Chcę. 

- W takim razie... 

Edward chwycił ją za ramiona. 

- Nie zaczynaj czegoś, czego nie jesteś w stanie skończyć. 

background image

- Kto powiedział, że nie skończę tego, co zaczęłam? 

- Przestań się droczyć, Isabello. To nie jest przyzwoite. 

- A jeśli się nie droczę? 

Edward uważnie spojrzał jej w oczy. Mówiła poważnie. 

- Czy proponujesz to, co myślę, że proponujesz? 

Bella z trudem przełknęła ślinę. 

- Tak. 

- Jesteś pewna? 

- Tak, jestem pewna. 

Edward wydał z siebie odgłos zniecierpliwienia, odsunął Bellę i wstał z krzesła. Podszedł do zlewu, 

uważając  na  swoją  chorą  nogę.  Przez  chwilę,  która  zdawała  się  nie  mieć  końca,  przypatrywał  się 
dziewczynie. 

- Dlaczego to robisz? - zapytał. - Jeszcze dziś rano narzuciłaś mi zestaw reguł, a teraz wszystko jest 
nieważne. 

- Ja... zmieniłam zamiar. Chcę, żebyś się ze mną kochał. Czy to jest takie straszne? 

- Straszne? Nie, to nie jest straszne. Raczej... szalone. Całkowicie obłąkańcze. 

- Dlaczego to jest takie szalone? Oboje jesteśmy dorośli. Ugrzęźliśmy tutaj. Ty mi się podobasz, ja ci 
się podobam. Kto się o tym dowie? Kto się będzie tym przejmował? 

-  Ja  się  będę  przejmował  -  odrzekł  miękko.  -  I  może  nie  mam  ochoty  być  tylko  kolejnym 
egzemplarzem w twojej kolekcji mężczyzn. 

- Czy rzeczywiście tak myślisz? 

Nieoczekiwanie  Bella  poczuła,  że  do  jej  oczu  napływają  łzy.  Edward  dostrzegł  te  łzy,  usłyszał 
wzruszenie  w  jej  głosie.  Nic  innego  nie  mogłoby  skruszyć  twardej  jak  skała  skorupy  wokół  jego 
serca.  Niczym  robot,  porzucił  swój  azyl  w  rogu  pokoju  i  podszedł  do  niej.  Wziął  ją  w  ramiona, 
przytulił i kołysał jak swój największy skarb. 

-  Naprawdę  tak  myślisz?  -  powtórzyła.  Mówiła  stłumionym  głosem,  gdyż  wtulała  twarz  w  jego 
koszulę. Edward odsunął głowę dziewczyny od swojej piersi. 

-  Nie.  Nie  mam  pojęcia,  dlaczego  to  powiedziałem.  To  znaczy,  wiem.  Powiedziałem,  żeby  cię 
powstrzymać. 

- Nie powstrzymuj mnie. Nie powstrzymuj siebie. 

- Jedno z nas musi myśleć rozsądnie. Po jutrzejszym dniu możemy już nigdy się nie zobaczyć. 

- To wykorzystajmy dzisiejszy wieczór. Tylko ten jeden wieczór... Edwardzie? 

Jej błaganie wzbudziło w nim przypływ uczuć. Pocałował ją. Doprawdy, nie miał wyboru, i to już od 
chwili, gdy się przebudził i zobaczył ją siedzącą przed kominkiem. 

Poczuł,  że  pewna  część  jego  ciała  nabrzmiewa  w  zetknięciu  z  udem  Belli.  Ona  też  musiała  to 
wyczuć,  gdyż  mocniej  otoczyła  go  nogami.  Rozchylił  jej  usta  językiem,  a  ona  przyjęła  go  i 
rozpoczęła  miłosną  grę  swoim  językiem.  Była  taka  słodka,  smakowała  cudownie,  lepiej  niż 
wszystko, czego dotychczas próbował. 

Edward włożył rękę pod jej sweter. Całował ją coraz mocniej, a jednocześnie pieścił jej plecy i boki. 
Skóra Belli była miękka i gładka, tak jedwabista, jak myślał. 

Spełniając swoje marzenie, objął jej piersi i delikatnie 

masował każdy z tych cudownych wzgórków. Mruknęła coś niewyraźnie. Ten odgłos rozbrzmiewał 
w całym 

ciele Edwarda, wywołując tak intensywną rozkosz, że z trudem utrzymywał resztki samokontroli. 

Bella poczuła, że Edward się zachwiał, i oderwała się od niego. 

- Twoje kolano. 

background image

Mocny pocałunek Edwarda miał dowieść, że jej obawy są bezpodstawne. Kiedy zaczął podciągać w 
górę  jej  sweter,  odsunęła  jego  ręce,  a  potem  sama  zdjęła  golf  i  potrząsając  włosami,  stanęła  przed 
nim naga do pasa. 

Wydawało jej się, że spojrzenie Edwarda przepala jej skórę. 

Czekała na jego ruch. Zawsze uważała swoją urodę za coś naturalnego i dopiero teraz była niezwykle 
świadoma  swego  ciała.  Oddawanie  się  temu  mężczyźnie  po  raz  pierwszy  wydawało  się  takie 
przerażające, a zarazem podniecające, że jej ciało zaczęło pulsować długo tłumionym 

pożądaniem. 

- Dotknij mnie - szepnęła. Nie mogła już znieść ani chwili dłużej bez dotyku jego rąk. 

Edward tracił panowanie nad sobą. Aparat fotograficzny 

nie kłamał. Widok Belli w zbliżeniu był oszałamiający. Gdyby spełnił prośbę dziewczyny, gdyby jej 
dotknął, to byłaby jego i nikt by mu w tym nie przeszkodził. Nigdy nie należał do tchórzy, przez całe 
swoje  dorosłe  życie  nie  dawał  się  zastraszyć,  ale  ta  jedna  kobieta,  która  właśnie  mu  się  oddawała, 
wzbudzała w nim potworny strach. 

- Edwardzie... - mruczała Bella. Jej ciało dygotało z żądzy'. 

Przysunęła  się  do  mężczyzny,  odsunęła  poły  jego  koszuli  i  zaczęła  pocierać  sutkami  jego  klatkę 
piersiową. – Do tknij mnie. 

Ręce  Edwarda  posłusznie  wykonywały  jej  rozkazy,  ignorując  ostrzeżenie,  które  płynęło  z  mózgu, 
jakby posiadały własną wolę. Edward dotknął dziewczyny, pocierał kciukami jej nabrzmiałe sutki, a 
potem pieścił je palcami, aż zaczęły przypominać twarde kamyki. 

Bella  miała  nogi  jak  z  waty.  Ed  przytulał  ją  do  siebie  przez  nieskończenie  długą  chwilę,  a  potem 
opadli  na  materac.  Wpił  się  w  jej  usta,  penetrując  wnętrze  językiem,  by  zaraz  całować  szyję, 
obojczyk i miękką skórę między piersiami. 

Wreszcie  Edward  dał  sobie  spokój  z  ostrożnością.  Szeroko  otworzył  usta  i  chwycił  jej  nabrzmiały 
sutek, ssąc go tak, jak od dawna marzył. Roztapiała się w jego ustach jak cukierek. Była tak słodka, 
tak rozkosznie kobieca, że jego naprężone ciało pulsowało rozpaczliwą potrzebą ukrycia 

się  w  niej.  Ale  na  razie  przysunął  się  do  drugiej  piersi  i  ucztował  w  takim  samym  powolnym, 
miarowym, nieubłaganym rytmie. 

Bellę  porwał  potężny  wir  pożądania.  To  właśnie  o  tym  rozprawiały  jej  przyjaciółki.  Właśnie  na  to 
czekała.  Zarzuciła  Edwardowi  ręce  na  szyję  i  przeczesywała  palcami  długie  włosy  na  jego  karku. 
Masowała  naprężone  mięśnie  jego  obojczyków  i  ramion,  podczas  gdy  magia  ust  Edwarda 
redukowała ją do pełnej pożądania kałuży. Przywarła do niego biodrami, nie uświadamiając 

sobie tego, co robi, odczuwając jedynie chęć zaspokojenia jakiejś mrocznej, nieuchwytnej żądzy. 

Edward przesuwał rękę po jej boku w dół, zatrzymując się na pasku narciarek. Pociągnął za suwak i 
odpiął  guzik,  po  czym,  nie  bez  wahania,  zaczął  pieścić  brzuch  Belli.  Jej  skóra  była  miękka,  ciało 
sprężyste, a on niespiesznie badał wdzięki dziewczyny. 

Isabella  była  jednak  niecierpliwa.  Pragnęła,  by  przeszedł  szybciej  do  tego  jednego  zakamarka  jej 
ciała,  który  potrzebował  jego  dotyku  bardziej  niż  którekolwiek  inne  miejsce.  A  kiedy  to  się  stało, 
rozchyliła nogi i uniosła biodra, zaś Edward dotykał jej coraz śmielej, aż w końcu 

oboje utracili wszelką kontrolę nad sobą. Była tak wilgotna, tak otwarta i spragniona, że wiedział, iż 
nie będzie się mógł powstrzymywać nawet chwili dłużej. 

Bella  zatraciła  się  zupełnie,  przebywała  w  nie  znanym  sobie  świecie.  Jego  palce  skłaniały  ją  do 
ekstatycznych ruchów ku jasności tak intensywnej, że jej blask rozgrzewał 

duszę  dziewczyny. Po  chwili ta jasność roztrysnęła się  w umyśle  Belli na smugi boleśnie pięknego 
światła i w jej oczach zalśniły łzy. 

Edward wyczuwał spazmy wstrząsające jej ciałem. Przerwał pocałunek i wtulił wargi w ten wrażliwy 
kącik  za  uchem  Belli,  ułatwiając  dziewczynie  oddychanie.  Serce  waliło  mu  jak  młotem,  ciało 
płonęło,  a  jednocześnie  było  twarde  i  tak  żądne  uwolnienia  energii,  że  Edward  bał  się,  iż  może 
stworzyć żenującą sytuację. 

background image

Mocno przytulał dziewczynę i zaciskał zęby, pragnąc odzyskać panowanie nad sobą. Miała orgazm i 
to  wystarczy,  tylko  to  się  liczy,  pomyślał.  Przypomniał  sobie  o  rolce  filmu  w  kieszeni  i  o  tym,  że 
przez cały czas oszukuje Belli. Zastanawiał się  nad reakcją dziewczyny, w razie gdyby dowiedziała 
się, z kim ma do czynienia, co niewątpliwie musi kiedyś nastąpić. 

A  zatem  dał  jej  przynajmniej  tę  chwilę  rozkoszy,  dzięki  której  Bella  mogła  zachować  o  nim  miłe 
wspomnienia, a nawet zdobyć się na przebaczenie. On zaś musiał odmówić sobie tego, czego pragnął 
najbardziej. 

Ten wieczór był jego podarunkiem dla Belli. 

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Bella włożyła sweter i położyła się na materacu. Edward oparł się na łokciu, a ona przytuliła się do 
niego, łagodnie drapiąc paznokciami jego owłosioną klatkę piersiową. 

Nie  odwzajemnił  jej  uśmiechu.  Wręcz  przeciwnie,  miał  smętną  minę.  Bella  była  zadowolona, 
nasycona,  ale  jakby  nieco  zawiedziona.  Ona  także  pragnęła  sprawić  mu  taką  rozkosz,  jaką  dzięki 
niemu przeżyła. Jednakże on powstrzymywał jej zapędy. 

- Edward? 

- Hmm? 

- Dlaczego przestałeś? 

Nie odpowiedział. 

- Nie chcesz się ze mną kochać? 

- Chcę. Bardzo chcę. 

- W takim razie dlaczego... nie skończyłeś?  

Odgarnął z jej czoła niesforny kosmyk rudych włosów. 

- Ponieważ trzeba wziąć pod uwagę inne rzeczy. 

- Na przykład? 

- Na przykład zabezpieczenie. Ja nie mam niczego. 

- Nie pomyślałam o tym - powiedziała Bella. 

Ale  on  najwyraźniej  pomyślał.  Zastanawiała  się,  jakie  jest  naprawdę  jego  zdanie  o  życiu,  które 
prowadziła.  Lecz  na  cóż  by  się  zdały  jej  wyjaśnienia?  Stary  dylemat  przygniatał  ją  niczym  tona 
cegieł. Edward i tak nie uwierzyłby w żadne jej słowo. 

Odwróciła się. Edward wyciągnął do niej rękę i ujął jej podbródek 

- Mogłabyś zajść w ciążę - zauważył, nie spuszczają z niej wzroku. 

-  W  ciążę?  -  powtórzyła.  Może  to  jej  drżący,  dziewczęcygłosik  wytworzył  w  wyobraźni  Edwarda 
uroczy obraz: 

Bella przytulała się do niego w taki sposób jak teraz, a jej pełne, śliczne piersi ssało niemowlę - ich 
dziecko. Natychmiast z bólem odepchnął od siebie tę nierealistyczną wizję. 

Bella zatrzepotała rzęsami, nie mógł więc niczego wyczytać z jej oczu. 

- Sądzę, że to byłoby kłopotliwe. 

- Tak, chyba tak. 

Odsunęła się od niego. Dystans był niewielki, ale znaczący. 

- Dobrze, że chociaż jedno z nas myśli logicznie - zauważyła Bella, wybuchając głośnym, sztucznym 
śmiechem. 

-  Gdyby  to  zależało  ode  mnie,  zapewne  tarzalibyśmy  się  po  podłodze  i  kochalibyśmy  się  do 
szaleństwa, nie zważając na nic. 

background image

- Bella. Przestań. Nie miałem zamiaru cię urazić. Chciałem cię uszczęśliwić. Myślałem, że to mi się 
udało. 

Wyciągnęła rękę i pogładziła go po policzku. 

- Och, Edwardzie, udało ci się, udało. Tylko że ja chcę zrobić to samo dla ciebie. 

- Nie chcę robić niczego, co by cię zraniło, Bello. 

- Nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłbyś zrobić coś podobnego. 

- Takie są twoje odczucia teraz, ale kiedy się stąd wydostaniemy, możesz zmienić zdanie. 

Kiedy przekonasz się, kim jestem i co zrobiłem, pomyślał. 

- Nie zmienię o tobie zdania - odparła z przekonaniem. 

Edward  wstał.  Musiał  to  uczynić.  Gdyby  nadal  jej  słuchał,  znowu  padliby  sobie  w  ramiona, 
całowaliby się, dotykali i Bóg wie, co jeszcze mogliby zrobić. Jemu przypadło w udziale patrzenie na 
sprawy z właściwej perspektywy. 

To  on  znał  fakty.  Ona  żyła  w  nieświadomości.  Gdyby  wykorzystał  sytuację,  nigdy  by  mu  nie 
wybaczyła, a on wcale by jej się nie dziwił. 

Postanowił powiedzieć jej prawdę z chwilą, gdy znajdą się z powrotem w realnym świecie. Chciał jej 
powiedzieć, że  nie  miał zamiaru sprzedawać tych zdjęć, że chodzi  mu  o coś  więcej  niż tylko  jedną 
noc w zimnym domku na odludziu. Wtedy Bella mogłaby swobodnie zadecydować, czy chce kogoś 
takiego jak on - reportera, jednego z tych ludzi, którymi pogardzała. 

Podszedł do stołu, wziął butelkę i napełnił kieliszek winem. 

- Ja też poproszę - zawołała Bella. 

Edward  nalał  dziewczynie  wina  i  zaniósł  jej  kieliszek.  Z  trudem  powstrzymał  się  od  zanurzenia 
palców w jej jedwabistych włosach. Stuknęli się kieliszkami. 

- Za lawiny i przeznaczenie - powiedział Edward, bardziej do siebie niż do Belli. 

- Przeznaczenie? 

- A jak byś nazwała fakt, iż znaleźliśmy się razem na tym odludziu? 

-  Nie  mam  nic  przeciwko  przeznaczeniu.  Po  prostu  jestem  zaskoczona  twoimi  słowami.  Nie 
wyglądasz na kogoś, kto poważnie traktuje metafizykę. 

- Jest we mnie głębia, którą musisz dopiero poznać, moja droga - oświadczył, składając jej szyderczy 
ukłon. 

Bella  wybuchnęła  śmiechem.  Pragnęła  dowiedzieć  się  o  nim  wielu  rzeczy,  ale  ponieważ  jej  ego 
zostało boleśnie zranione, musiała zadać bardzo istotne dla siebie pytanie. 

- Edwardzie, a gdybyśmy... Nie wiem, jak to powiedzieć, żeby nie wyjść na idiotkę. 

- Po prostu mów - odparł i pociągnął łyk wina. 

- Dobrze. Czy gdybyśmy mieli zabezpieczenie, to chciałbyś...? 

- Czy kochałbym się z tobą? 

- Tak. Zrobiłbyś to? 

Edward natychmiast przypomniał sobie o małym czerwonym pudełku z kondomami na górnej półce 
szafki. Zacisnął prawą rękę w pięść i długo przypatrywał się dziewczynie. 

- Natychmiast, kochanie - szepnął. - Bez wahania. 

Na ustach Belli powoli pojawił się uśmiech. 

- Dziękuję - powiedziała. - Chyba odczuwałam potrzebę usłyszenia czegoś takiego. 

Poklepała  miejsce  na  materacu  i  Edward  położył  się  obok  niej,  chociaż  rozsądek  podpowiadał  mu 
coś zupełnie innego. 

- Wiedz, że trzymam cię za słowo - oznajmiła. 

- W jakiej sprawie? 

- W sprawie obietnicy, że będziesz się ze mną kochał, kiedy opuścimy to miejsce. 

- Umowa stoi - powiedział Edward. - Jeżeli nadal tegobędziesz chciała. 

background image

- A co mogłoby odwieść mnie od tego zamiaru? 

- Przeróżne rzeczy - odparł Edward, wzruszając ramionami. 

- Na przykład jakie? 

- Kiedy wrócisz do taty, wszystko może się zmienić. 

- Nie sądzę, żebyś musiał się o to martwić. Tata wcale nie jest teraz ze mnie zadowolony. Ten ślub i 
w ogóle. 

- Ślub? 

Bella parsknęła śmiechem. 

- Właśnie to u  ciebie  lubię, Cullen. Jesteś taki świetnie poinformowany. Chodzi  o  mój ślub. Ten,  z 
powodu którego uciekłam. 

- Kim jest ten facet? – zapytał Edward, siląc się na obojętny ton. 

- Nazywa się Jacob Blacke i robi interesy z moim ojcem. Jest prawie w jego wieku. Obaj bardzo tego 
chcieli. Ale ja nie byłam w stanie się na to zdecydować. 

- Dlaczego? 

- Jest dużo powodów. 

- W takim razie dlaczego zgodziłaś się za niego wyjść? 

- Tata naciskał  na  mnie zaraz po tej awanturze  w szkole pielęgniarskiej. Byłam taka zagubiona, nie 
wiedziałam, czego chcę. Jacob był słodki, uprzejmy i bardzo cierpliwy. W tamtym czasie wydawało 
się to dobrym pomysłem, ale... 

- Mów dalej. 

- Ale ostatecznie o wszystkim zadecydowała jedna kwestia. Nie kochałam go. 

- Czy to jest takie ważne? 

- Dla mnie tak. 

- Jeszcze jedna beznadziejna romantyczka - zauważył. 

- Mówisz to w taki sposób, jakbyś znał wiele takich kobiet. 

- Może i znam. 

- Wymień jedną. 

- Moja matka. Zawsze szukała księcia z bajki. 

- Rozumiem przez to, że go nie znalazła. 

- Nie znalazła, ale to nie znaczy, że nie próbowała. Wychodziła za mąż pięć razy, a potem zmarła. 

- A więc z powodu jej porażek uznałeś, że romantyzm jest poważną wadą? 

- Tego nie powiedziałem. Myślę, że można to zaakceptować... w kobiecie. 

- Ale nie w mężczyźnie? 

- Nie.. 

- A to dlaczego? 

-  Ponieważ  mężczyźni  żyją  w  świecie  realnym.  To  nie  romanse  wprawiają  świat  w  ruch,  ale 
pieniądze. Powinnaś wiedzieć to lepiej niż ktokolwiek inny. 

- Wypowiadasz się w tej sprawie jak prawdziwy ekspert. 

- Może nim jestem - odparł spokojnie. 

- Powiedz mi o sobie coś więcej. 

- Nie ma zbyt wiele do powiedzenia. W każdym razie nie tylko twój ojciec ma obsesję gromadzenia 
pieniędzy. 

- Twój też? Czym się zajmuje? 

- Zarządza bankiem. 

- Jesteście sobie bliscy? 

Edward potrząsnął głową. 

background image

- Nie  widziałem się z  nim  od lat. Powiedzmy, że  mieliśmy  odmienne poglądy  na życie  i poszliśmy 
różnymi drogami. 

- To bardzo smutne. Współczuję i jemu, i tobie. 

- Nie powinnaś. To się zdarzyło dawno temu. 

- Zdaje się, że twój przypadek potwierdza moją tezę. 

- Jaką tezę? 

 - Że pieniądze szczęścia nie dają. W przeciwnym razie nadal byłbyś w kontakcie ze swoim ojcem, a 
ja miałabym wszystko, o czym marzyłam. • 

- A nie masz? 

Bella wstała z materaca i podeszła do stołu. Wlała do 

kieliszka ostatnie krople wina, a jednocześnie rozmyślała 

nad stosowną odpowiedzią. 

-  Nie.  Podobnie  jak  wszyscy.  Ale  nie  jestem  nieszczęśliwa  .Mam  cudowne  życie.  I  będzie  jeszcze 
cudowniejsze z chwilą, gdy założę fundację. 

- Jaką fundację? 

-  Poświęcę  wszystkie  swoje  pieniądze  -  cały  spadek  i  utworzę  fundację  charytatywną.  Chcę 
przyznawać pieniądze organizacjom i pojedynczym osobom, które zamierzają pomagać innym. 

- Jak na tak młodą osobę, jesteś rzadko spotykaną altruistką. 

- Nie naśmiewaj się ze mnie. Traktuję tę sprawę bardzo poważnie. 

- Nie drwię z ciebie. Uwierz mi, sądzę, że to wspaniały i pomysł. Ale on tylko potwierdza moją tezę. 
Bez  tych  pieniędzy  nie  miałabyś  fundacji,  a  zatem  w  rzeczywistości  pieniądze  przynoszą  ci 
szczęście. 

- To nieprawda. Nie kupisz za pieniądze żadnej rzeczy, która naprawdę liczy się w życiu. 

-Chciałbym, żebyś wymieniła te rzeczy - odparł z ironicznym śmiechem. 

- Mąż. Dom. Dzieci. 

Edward uważnie na nią spojrzał. Prześladował go obraz schludnego białego płotu. 

- Właśnie w takiej kolejności? 

- Oczywiście - odrzekła Bella. 

- Jeśli chcesz właśnie tego, to życzę ci sukcesów zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym. 

Nagle Bella poczuła, że znowu wyrósł między nimi mur. 

Wysoki mur. 

- Mówisz tak, jakbyśmy nigdy nie mieli się już zobaczyć. 

- Prawdopodobnie się nie zobaczymy. 

- Dlaczego mówisz takie rzeczy? 

- Bo to prawda. 

Serce  Edwarda  zaczęło  walić  jak  młotem.  Zawsze  tak  reagował  na  tego  typu  rozmowy.  Może 
odczuwał niechęć do opowiadania o swojej rodzinie albo do jej młodzieńczych 

marzeń  o  idealnej  miłości. W  każdym razie  jego głowę rozsadzał potworny ból, toteż  musiał  wyjść 
na 

świeże powietrze i to szybko. 

- No, ja nie jestem taka pewna - ciągnęła Bella - Myślałam, że potem... hm, moglibyśmy pozostać... 

przyjaciółmi. 

- Naprawdę sądzisz, że to jest możliwe? 

- Dlaczego nie? 

-  Pomyśl  tylko.  Nasz  styl  życia  i  w  ogóle.  Na  pewno  kiedyś  to  zrozumiesz  -  stwierdził  Edward  i 
podszedł do drzwi. 

background image

- Dokąd idziesz? 

- Na dwór. 

- Jest ciemno i zimno... 

- Właśnie zimna potrzebuję. 

Bella zbliżyła się do niego i czuł na swoich plecach ciepło emanujące z jej ciała. Nie odwrócił się do 
niej, tylko schylił głowę i oparł ją o drzwi. 

- Dlaczego mi to robisz? - zapytał niskim, ochrypłym szeptem. 

- Nie wiem - odparła szczerze Bella. - Wiem tylko, że bardzo mnie pociągasz. I chcę, żebyś i ty mnie 
pragnął. 

W  sercu  Edwarda  gniew  zmagał  się  z  pożądaniem  –  gniew  z  powodu  tego,  co  było  niemożliwe,  i 
pożądanie, które wydawało się równie trudne do opanowania jak wciąż padający śnieg. 

-  Twoje  pragnienia,  tylko  to  się  liczy,  prawda?  Jesteś  tak  zepsuta,  że  potrafisz  myśleć  tylko  o 
własnych potrzebach? Nie o uczuciach innych osób? Nie o tym, co jest dobre, a co złe? 

Chwycił Bellę za rękę i przycisnął ją do swojego nabrzmiałego członka. 

- Zadowolona? Wygrałaś. Pragnę ciebie. A teraz proszę, pozwól mi wyjść. 

Puścił dziewczynę i ruszył do drzwi. 

- Jeszcze nie - odezwała się Bella  i oplotła jego szyję ramionami. 

Wyciskała na jego twarzy gorące pocałunki i chociaż stał nieruchomo jak głaz i nie poddawał się jej 
pieszczotom,  nie  przerywała  swojego  ataku.  Przestała  uświadamiać  sobie,  co  robi.  Może 
rzeczywiście  była  zepsuta  i  nie  umiała  pogodzić  się  z  jego  odmową.  Może  sprawiły  to  jego  słowa, 
wypite wino i wszystkie samotne lata, które strawiła na marzeniach o mężczyźnie i takiej nocy. 

W każdym razie pragnęła, żeby Edward ją przytulał, dotykał, czynił kobietą. Dlaczego ciągle stawiał 
bariery? 

Dlaczego nie przyzwalał na to, żeby i ona mogła go zadowolić? Dlaczego toczył z nią walkę? 

Zaczęła  pieścić  kciukami  jego  płaskie  męskie  sutki,  czując,  jak  szybko  bije  jego  serce.  Edward 
jęknął.  Nie  mógł  jej  się  oprzeć.  Pochylił  się  nad  dziewczyną  i  pocałował  ją,  a  ona  rozchyliła  usta  i 
przyjęła  jego  język.  Zdesperowany  i  udręczony,  oderwał  się  od  Belli.  Był  gorący  i  obolały, 
brakowało mu tchu. 

- Nie bądź zły na mnie - prosiła. 

-  Nie  jestem  na  ciebie  zły.  Jestem  zły  na  siebie,  bo  nie  umiem  trzymać  się  od  ciebie  z  dala.  Nie 
rozumiesz tego? I przestań tak na mnie patrzeć. 

- A jakie mam spojrzenie? 

- Uwodzicielskie. Rozmarzone. Jakbyś wiedziała coś, o czym ja nie mam pojęcia. 

- Tak wyglądam w twoich oczach? 

- Tak. 

- Może to z powodu wina. 

- Może. 

- A może nie - dodała. 

Zarzuciła  mu  ręce  na  szyję  i  przyciągnęła  jego  głowę,  a  potem  całowała  go  w  usta  i  pieściła 
naprężone  mięśnie  jego  pleców.  Edward  otoczył  ją  ramionami.  Wszystkie  jego  dobre  intencje 
przepadły w tak gęstej mgle pożądania, że niczego nie widział i w ogóle nie był w stanie myśleć. Po 
chwili z całych sił napierał na nią swoim ciałem. Jego usta znalazły wonną przystań między piersiami 
Belli. Obejmował 

wargami  jej  sutki  przez  materiał  swetra.  Jego  gorący,  wilgotny  oddech  zmoczył  tkaninę.  Bella 
odpięła 

guzik jego dżinsów i wsunęła mu rękę za pasek. Edwardowi zaparło dech w piersiach. Zamknął oczy 
i  stał  sztywno,  czując  jej  zimne  palce  na  swoim  gorącym  członku.  Znowu  zaczął  całować  Bellę,  a 

background image

jego język wtórował ruchom jej ręki. Wiedział, że musi ją powstrzymać, ale jego ciało nie chciało go 
słuchać, domagając się jeszcze jednej sekundy, może dwóch, a nawet minuty rozkoszy. 

- Isabello więcej już nie zniosę - powiedział, odrywając się od dziewczyny. 

- Trudno - odparła. 

- Mówię poważnie. 

- Ja też. 

- Nie wygrasz - ostrzegł Bellę. 

- Nie wiedziałam, że to pojedynek. 

- Ty to sprawiłaś. Ale zapewniam cię, że moja wola jest silniejsza. 

- Nie bądź taki pewny. Jeszcze się stąd nie wydostaliśmy. 

- Śnieżyca słabnie. Jutro po nas przyjadą. 

- A niech sobie przyjeżdżają. To niczego nie zmieni. 

- Zawsze jesteś taka pewna siebie, kiedy chodzi o facetów? 

Isabella  spojrzała  mu  w  oczy.  Nie  miała  odwagi  powiedzieć  prawdy.  Przeczuwała,  że  gdyby 
wyznała, iż jest dziewicą, uciekłby gdzie pieprz rośnie. Dlatego wolała skłamać. 

- Dotychczas nigdy nie przegrałam. 

Edward poczuł palące ukłucie  w  okolicy serca i zganił siebie  w  myślach. Nie  miał prawa żywić do 
niej takich uczuć ani nawet przejmować się tym, co usłyszał. Ostatecznie, jakiej odpowiedzi mógł się 
spodziewać? W przeciwieństwie do niego Bella była przynajmniej szczera. 

- Późno już - zauważył. - Idź do łóżka. 

Bella zaczęła protestować, ale wyraz jego oczu sprawił,. że zmieniła zdanie. 

- Dokąd idziesz? - zapytała. 

- Przed dom. Głowa mi pęka. Potrzebuję świeżego powietrza. 

-  Edwardzie...  -  powiedziała  Bella,  podchodząc  do  mężczyzny,  ale  on  podniósł  rękę  w  geście 
protestu. 

- Już...dość... Nie dzisiaj. 

Bella przygryzła wargę i skinęła głową. 

-  Dobrze  -  powiedziała  z  westchnieniem.  –  Łyknij  trochę  powietrza,  może  lepiej  się  poczujesz. 
Przyniosę ci parę tabletek aspiryny. 

Edward  westchnął,  otworzył  drzwi  i  przestąpił  próg,  by  nasycić  się  zimnym,  rześkim  powietrzem. 
Kilkakrotnie  zgiął  nogę  w  kolanie,  a  potem  przyjrzał  się  ciemnemu  niebu.  Śnieg  nadal  padał,  ale  z 
zawiei  została  już  tylko  rozrzedzona  mgiełka.  Edward  doszedł  do  wniosku,  że  poranek  będzie 
pogodny. 

Jeszcze tylko jedna noc. Wytrzymaj tylko tę jedną noc, pomyślał. Chłodne powietrze przynosiło mu 
ulgę. Pomyślał, że aspiryna będzie jeszcze bardziej pomocna. Nagle zrobiło mu się słabo i rzucił się 
do drzwi. 

Tabletki aspiryny. 

Apteczka w łazience. 

Bella... 

 

 
 
 
 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Isabella zerknęła przez ramię na Edwarda, który nagle pojawił się w łazience. 

- Coś się stało? - zagadnęła, otwierając drzwiczki szafki z lekarstwami. 

- Hm, co robisz? 

- Szukam aspiryny, nie pamiętasz? Myślałam, że chcesz zaczerpnąć świeżego powietrza. 

- Miałaś rację. Na dworze jest za zimno – oznajmił Edward, przesuwając się bokiem za jej plecami. - 
Już mnie tak nie boli głowa - dodał i zatrzasnął apteczkę. – Daj sobie spokój z tą aspiryną. 

- Edwardzie, nie bądź głupi - odparł Bella i znowu otworzyła szafkę. 

Ed jeszcze raz ją zamknął. 

- Nie, naprawdę, już nie potrzebuję aspiryny. 

-  Co  się  z  tobą  dzieje?  -  zapytała  Bella,  robiąc  zdumioną  minę.  W  końcu  ich  łokcie  zderzyły  się  i 
wskutek przepychanek cała zawartość szafki wysypała się na 

podłogę. 

Bella i Edward patrzyli na rozmaite buteleczki i tubki oraz na małe, ale bardzo widoczne kwadratowe 
czerwone  pudełko.  Powoli,  bez  słowa,  podnieśli  głowy  i  spojrzeli  sobie  w  oczy.  Bella  wzięła 
pudełeczko z kondomami i bardzo długo mu się przyglądała. Na jej twarzy widać było ślady różnych 
emocji, aż w końcu pojawił się na niej wyraz całkowitego rozczarowania.  

- Wiedziałeś o tym, prawda? - zagadnęła. 

Nie było sensu kłamać. 

- Tak. 

Bella odepchnęła Edwarda i wyszła z łazienki. Natychmiast udał się za nią do głównego pokoju. 

- Dlaczego? - zapytała, krążąc po pokoju z pudełkiem kondomów. 

- Co dlaczego? 

- Dlaczego męczyłeś mnie tą absurdalnie żenującą  rozmową o bezpiecznej miłości, skoro cały czas 
wiedziałeś o tym? - zagadnęła, unosząc pudełko w górę. 

- Mam swoje powody. 

- Och, doprawdy? Czy zechciałbyś mi je wyjawić? Może raczyłbyś mi powiedzieć, dlaczego sprawia 
ci taką przyjemność robienie ze mnie idiotki? 

- Nie jesteś idio... 

Bella  przerwała  mu  gniewnym  mruknięciem  i  wrzuciła  i  pudełko  do  ognia.  Edward  instynktownie 
rzucił się do  kominka, wydostał pudełko, po którym już pełzały płomyki, i rzucił je na stół. 

- Po co to, u diabła, zrobiłaś? 

- A dlaczego nie? Nam z pewnością się nie przydadzą! 

Zdjęła kurtkę z haka i pchnęła drzwi. 

- Dokąd idziesz? 

- Na dwór. 

- To niczego nie rozwiąże. 

- Tobie to pomaga, prawda? Ilekroć masz dość mojego towarzystwa, wybiegasz na zewnątrz. 

- Nie pomaga - odparł łagodnie, przymykając drzwi i zasłaniając je swoim ciałem. - Nie potrafię od 
ciebie uciec. Jesteś w mojej głowie... 

- Kłamstwa... 

- Nie. Jesteś w moim sercu. 

Bella nie chciała się odwrócić i spojrzeć na Edwarda.Przepełniał ją gniew i uraza, czuła się tak, jakby 
ktoś wbił jej nóż w samo serce. 

- Nie opowiadaj historii, w które sam nie wierzysz, tylko po to, żebym się lepiej poczuła. 

background image

Edward wyjął jej z ręki kurtkę i rzucił okrycie na podłogę. 

- Wszystko, co do ciebie mówiłem, było prawdą. 

- W takim razie, dlaczego... 

- Mam swoje powody. 

- Już to słyszałam. Jakie powody? 

- Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz. 

- Nie wiem, co to ma znaczyć. 

- To znaczy, że gdybyś wiedziała, kim jestem, nie chciałabyś... Hm, powiedzmy, że uciekłabyś gdzie 
pieprz rośnie. 

- Kim jesteś? Mordercą? 

- Nie bądź śmieszna - odparł Edward. 

- Złodziejem? 

- Bello... 

- No to kim? Jakąż to straszną postacią jesteś, skoro uważasz, że mogłabym ciebie nie chcieć? 

- Reporterem - oznajmił Edward i spostrzegł, że dziewczyna blednie. Wykrzywił usta w ironicznym 
grymasie. 

- Nie bój się, Bello. 

Bella otrząsnęła się ze zdumienia. 

- A więc jednak śledziłeś mnie, prawda? 

- Tak. 

-  Wiedziałam!  -  zawołała,  odsuwając  się  od  mężczyzny.  -  Boże,  kiedy  ja  nauczę  się  dowierzać 
swojemu instynktowi? Wiedziałam, że mnie śledzisz. Dla kogo pracujesz? 

Wymienił tytuł znanego brukowca. Bella pokręciła głową. 

- Zdecydowanie najgorsza gazeta brukowa. Jak mogłeś? 

- Potrzebowałem pieniędzy na moją następną wyprawę. 

- Do Afryki, tak? - zagadnęła. 

- Tak. 

- Ameryki Środkowej?- dodała, ukazując jego chore kolano. 

- Tam również. Dokumentuję tam badania. 

- To dlaczego pracujesz dla tego koszmarnego brukowca? 

- Jestem wolnym strzelcem. Gazety kupują moje artykuły, ale za mało mi płacą. 

-  Czy  zamierzałeś  kiedyś  mi  o  tym  powiedzieć?  A  może  miałam  o  sobie  przeczytać  na  kolumnie 
obok 

informacji o narodzinach niemowlęcia z dwiema głowami? 

-  Chciałem  ci  o  tym  powiedzieć  po  opuszczeniu  tego  domku.  I  nie  będzie  żadnego  artykułu.  Nie 
napiszę go. 

-  Dlaczego?  Jestem  pewna,  że  byłby  wart  majątek.  Już  widzę  nagłówek:  „Baraszkowałem  nago  na 
śniegu  z Isabellą Swan". W ten sposób zapewne sfinansowałbyś dwie małe „wyprawy" albo i więcej. 

- Wiesz, dlaczego. 

- Nie. Nie wiem. 

- Bo to, co się tutaj dzieje, jest tylko naszą sprawą. 

Isabella  odczuwała  urazę  i  ból.  Chciała  go  znienawidzić,  wydrapać  mu  oczy,  kopnąć  go  w  chore 
kolano, wytargać za te cudowne długie włosy na karku, ale oczywiście wiedziała, że nie zrobi żadnej 
z tych rzeczy. 

- Nie wierzę ci - odparła spokojnym głosem. 

- Isabello, usiłuję powiedzieć ci prawdę. 

background image

Bella długo przypatrywała się Edwardowi. 

- Czy to cała prawda? 

Edward zawahał się. Nie musiał jej mówić o zdjęciach: i ona na pewno by się o nich nie dowiedziała; 
zresztą przecież nie zamierzał ich sprzedawać. Dla niego te fotografie nie istniały. 

- Tak, to cała prawda. Powiedz coś. 

- Co mam mówić? 

-  Nie  wiem.  Krzycz.  Wrzeszcz.  Tup  nogami.  Cokolwiek.  Tylko  nie  stój  i  nie  patrz  na  mnie  takim 
wzrokiem. 

- Zraniłeś mnie, Edwardzie - oświadczyła. 

- Wiem. 

- To wszystko, co masz mi do powiedzenia? 

- Chodzi ci o przeprosiny? 

- To nie wystarczy. Rzuciłam ci się w ramiona, a ty mnie odepchnąłeś. Czuję się jak zupełna... Skoro 
mnie nie chciałeś, należało po prostu mi to powiedzieć. 

- Naprawdę ciebie chcę - odparł łagodnie. 

- Jak bardzo? 

- Ogromnie. 

Bella uniosła rękę i pokazała pudełko z prezerwatywami na stole. 

- Już nie masz wymówki - zauważyła i przygryzła wargę. 

- To prawda. 

- W takim razie... dowiedź tego. 

Edward  czuł,  że  krew  uderza  mu  do  głowy  niczym  gejzer.  Z  trudem  oddychał,  nie  był  w  stanie 
wydusić  z  siebie  ani  słowa,  a  przyśpieszony  puls  blokował  wszelkie  rozsądne  myśli.  Powoli 
podchodził do dziewczyny.  Bellę nagle opuściła odwaga i cofała się z każdym jego krokiem. 

Zatrzymała  się  dopiero  wtedy,  gdy  jej  plecy  dotknęły  blatu  stołu.  A  Edward  stanął  tuż  przed  nią  i 
położył ręce na jej ramionach. 

Duży  z  niego  facet,  pomyślała.  Hej,  Isabello,  skąd  takie  refleksje?  Przecież  nie  urósł  w  ciągu  tych 
dwóch minut. Ale rzeczywiście wydawał się większy. Musiała podnieść głowę, żeby spojrzeć mu w 
oczy. Może nie był groźny, ale emanowała z niego ogromna siła. 

- Rozmyśliłaś się? 

- Nie. 

- Dobrze. 

Natychmiast  wpił  się  w  jej  usta.  Nie  bawił  się  w  słodkie  gry  wstępne.  Jego  język  plądrował  usta 
dziewczyny niczym potężny huragan. Bella stanęła na palcach i oplotła nogą jego kostkę, napierając 
na  niego  całym  ciałem.  Dłonie  Edwarda  dosięgnęły  jej  pośladków.  Posadził  ją  na  blacie  i  stanął 
między  jej  rozstawionymi  kolanami.  Nasyciwszy  się  wargami  dziewczyny,  zaczął  całować  jej 
policzki, brodę, wrażliwe miejsce za uchem, podczas gdy ręce Belli niecierpliwie przesuwały się po 

jego piersi w dół, tak nisko, jak to było możliwe. 

Edwarda  podciągnął  jej  sweter  i  wtulił  twarz  między  cudowne  wzgórki,  usiłując  opanować 
pożądanie.  Na  próżno.  Musiał  posmakować  tych  słodkich  pączków,  aż  stały  się  tak  pełne  i 
nabrzmiałe jak za pierwszym razem, kiedy widział je przez obiektyw aparatu. A ona całowała go po 
głowie  i  pieściła  muskularne  plecy.  Jego  rozgrzane  ciało  dosłownie  parzyło  ją.  Oplotła  go  nogami, 
żeby 

przytulić się do niego jeszcze mocniej. 

- Chcę być tutaj, w tobie - powiedział, napierając na dziewczynę. - Och, bardzo głęboko, kochanie. 

- Tak - szepnęła. - Proszę, och, proszę cię, Edwardzie. Teraz. 

Edward  nie  potrzebował  dalszych  zachęt.  Przeniósł  Bellę  na  materac.  Puściła  jego  ramię  tylko  na 
chwilę, żeby zgarnąć ze stołu małe czerwone pudełko, a potem opadli na materac. 

background image

- Twoje kolano... 

- Jakie kolano? 

Edward myślał w tym momencie o zupełnie innej części swego ciała. Całował Bellę, a jednocześnie 
mocował  się  z  paskiem  jej  spodni.  Wspólnymi  siłami  udało  się  rozebrać  dziewczynę  i  Ed  przez 
chwilę  podziwiał piękno jej ciała. 

Potem przesunął ręką po jej obojczyku, by dosięgnąć miejsca, które tak pragnęło jego dotyku. Bella 
rozchyliła nogi i troszkę uniosła biodra, by dodać mu zachęty. 

- Rób to dalej, Edwardzie, nie przestawaj. Dotykaj mnie wszędzie. 

Ed przeczesywał palcami gniazdko jej brązowych włosków, zaś jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Była 
taka miękka i ciepła - i taka wilgotna z pożądania. I to wszystko dla niego. 

Poddaję się, pomyślał. 

Wstał, ściągnął buty i błyskawicznie zdarł z siebie ubranie. Serce Belli waliło jak młotem. Widywała 
już  nagich  mężczyzn,  ale  dopiero  obnażone  ciało  Edwarda  rozpaliło  ją  do  białości.  Wyciągnęła  ku 
niemu ramiona i posłała mu uwodzicielski uśmiech. Ostrożnie położył się na niej, przenosząc ciężar 
swojego  ciała  na  łokcie,  i  wdychał  jej  zmysłowy,  kobiecy  zapach.  Bella  reagowała  na  każdy  jego 
dotyk. Otworzyła usta i dosięgnęła językiem jego warg. Była taka spragniona, gotowa. 

Wszystkie  minione  lata,  wszystkie  wątpliwości  bladły  wobec  faktu,  iż  przebywała  tu  z  nim.  Był 
rzeczywisty. 

Należał do niej. 

Edward sięgnął po prezerwatywę, a potem szybko wrócił do poprzedniej pozycji. 

- Teraz - prosiła Bella. 

Edward  wślizgnął  się  w  nią  jednym  stanowczym  ruchem,  ale  uświadomił  sobie,  że  coś  go 
powstrzymuje.  Przy  ponownej  próbie  poczuł,  że  Bella  wije  się  pod  nim,  jakby  coś  ją  bolało.  W  jej 
oczach pojawiły się łzy. 

- Bello, co się stało? 

- Proszę cię, nie bądź zły. 

Dopiero  w  tym  momencie  zdał  sobie  sprawę  z  tego,  że  Bella  jest  dziewicą,  i  poczuł  się  tak,  jakby 
bokser zdzielił go pięścią między oczy. 

- Dlaczego mi nie powiedziałaś? 

- A uwierzyłbyś? 

-Nie. 

- Chcesz przestać, tak? - zapytała ze strachem w głosie. 

- Nie, nie ma mowy - odparł Edward i ucałował jej lśniące od łez oczy. - Nie chcę cię skrzywdzić, ale 
nic mnie już nie powstrzyma. Chyba że ty tego zażądasz. 

- Chcę ciebie - szepnęła. - Całego. 

Wpiła  paznokcie  w  jego  ramiona.  Odczuwała  ból,  który  był  wszak  zapowiedzią  tak  intensywnej 
rozkoszy,  że  wręcz  cieszyła  się  z  początkowej  niewygody.  Edward  wślizgiwał  się  w  nią  powoli,  z 
wielką ostrożnością, by po chwili oderwać się od niej i znowu wrócić. Bella instynktownie dostroiła 
się do jego ruchów, a potem wygięła plecy i wydawała z siebie głośne jęki. 

Edward    jeszcze  nigdy  nie  doznał  tak  piorunującego,  cudownego  orgazmu.  Nawet  nie  próbował 
pojąć,  dlaczego  tak  się  stało.  Powoli  przewrócił  się  na  bok  i  odgarnął  brązowy    kosmyk  z  twarzy 
Belli. Uśmiechnęła się do niego i pogładziła jego dolną wargę. 

- Ma pani donośny głos, panno Swan - zauważył z uśmieszkiem. 

- Krzyczałam, prawda? 

- Wypędziłabyś umarłego z grobu. 

- Czy jest ci przykro? - zapytała. 

- Że byłem twoim pierwszym kochankiem? 

- Tak. 

background image

- Nie. Tylko szkoda, że nie wiedziałem, iż byłaś dziewicą. Postarałbym się zrobić to lepiej. 

- Lepiej być nie mogło - odparła, muskając wargami jego usta. - Dziękuję, Edwardzie Cullen. 

- Och, cała przyjemność po mojej stronie, panno Swan. Czy ty wiesz, Bello, że mógłbym cię znowu 
wziąć, i to już teraz? 

- Zrób to. 

- Byłabyś strasznie obolała - odrzekł z uśmiechem. 

- No to co? 

- Wolałbym, żebyś opuściła to miejsce o własnych siłach - powiedział Edward. 

Nałożył dżinsy i udał się do łazienki, a po chwili wrócił z mokrym ręcznikiem, by delikatnie zetrzeć 
z Belli ślady ich miłości. 

- Wiesz, chyba się w tobie zakochałam - stwierdziła. 

Ręka Edwarda na chwilę znieruchomiała. 

- Nie mów takich rzeczy. To, co czujesz, jest w tych okolicznościach zupełnie naturalne. 

- W jakich okolicznościach? 

- No, że byłem twoim pierwszym kochankiem i w ogóle. To trochę zaciemnia sprawę. 

-  A  jakaż  to  sprawa?  -  zagadnęła  Bella,  która  wstała  i  włożyła  jego  koszulę.  Patrząc  na  jej 
kremowobiałe uda, Edward poczuł, że znowu ogarnia go podniecenie. Był zdumiony, że dzieje się to 
tak szybko, Bella była jak narkotyk. Przy tej dziewczynie całkowicie tracił panowanie 

nad sobą. 

- Chodź tu - powiedział. 

- O co chodzi, Ed? 

Wziął ją za rękę i, jak w zwolnionym tempie, przyciągnął dziewczynę do siebie. Odchylił koszulę, by 
objąć jej piersi. Wtulił twarz w  jej szyję, a ona poczuła, że jej ciało przenika fala ciepła. Znowu go 
pożądała, podobnie jak on pragnął jej. 

- Zdaje się, że mówiłeś, iż jeśli znowu będziemy się kochać, to nie wyjdę stąd o własnych siłach? 

Edward zdjął dżinsy i położył ją na materacu. 

- Będę niósł cię na rękach. 

 
 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Isabella  nie  miała  ochoty  otwierać  oczu.  Nie  chciała,  żeby  światło  poranka  zniweczyło  jej 
rozmarzenie i położyło kres urokowi tej chwili. 

Wtuliła  się  głębiej  w  kokon  ramion  Edwarda.  Leżeli  spleceni  w  uścisku  na  starym  materacu.  Jego 
ramiona  obejmowały  ją  jak  najdroższy  skarb.  Byli  nadzy,  ogrzewała  ich  tylko  pikowana  kołdra  i 
ciepło własnych ciał. 

Isabella  dziwiła  się,  że  w  ich  ciałach  zostało  jakiekolwiek  ciepło.  Po  tym  wybuchu  namiętności 
zeszłej 

nocy powinni byli się rozpaść, wypalić, zamienić w popiół. 

Ach, ta ostatnia noc. 

Czy  zdarzyła  się  już  kiedykolwiek  taka  noc?  Czy  dwoje  ludzi  dotykało  się  kiedykolwiek  w  taki 
sposób, czy osiągnęło takie wyżyny rozkoszy, czy odnalazło to, czego szukało, a nawet więcej? 

Frazesy  o  dwóch  połówkach  tworzących  jedność  brzmiały  zbyt  banalnie  i  nie  oddawały  tego,  co 
Bella 

poczuła w ramionach Edwarda. 

Powiedziała mu, że chyba się w nim zakochała. 

background image

Kłamała.  Z  całą  pewnością  była  w  nim  zakochana,  kochała  go  właściwie  od  momentu,  w  którym 
zdecydowała, iż to on będzie jej pierwszym kochankiem. 

Pomimo  swojego  stylu  życia  Bella  wyznawała  tradycyjne  wartości.  Może  zadecydował  o  tym  fakt, 
że  chociaż  jej  ojciec  wciąż  zabiegał  o-popularność  i  nie  unikał  skandali,  to  jednak  nie  ożenił  się 
powtórnie po śmierci  matki. Bella  wiedziała, że Emilla Swan była  jedyną  miłością Charliego  i  nikt 
nie mógł jej zastąpić. Jego postawa najwyraźniej nie pozostała bez wpływu na życie Isabelli. 

„Sama  wyczujesz,  kiedy  spotkasz  swoją  miłość",  zwykł  mawiać.  Spod  jej  rzęs  popłynęły  łzy. 
Zmęczenie i nowe przeżycia sprawiły, że z trudem panowała nad emocjami. 

Użyła słowa „miłość". Edward tego nie zrobił. Jego serce otaczała nieprzenikniona skorupa. Raz czy 
dwa  w  ciągu  tej  nocy  miała  wrażenie,  że  udało  jej  się  ją  przebić,  choćby  na  chwilę.  Te  przeciągłe 
spojrzenia, łagodnie wypowiadane słowa i rozdzierające jęki musiały coś znaczyć? Nie mógłby jej w 
taki sposób dotykać i całować, gdyby w jego sercu nic się nie działo. 

Bella zapamiętała jego spojrzenie tuż przed tym, jak  wyczerpani zapadli  w sen. Było ciepłe  i czułe. 
Ale czy kochające? 

Nie miała ochoty zwodzić samej siebie. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że już nigdy go nie zobaczy, 
że nie przeżyje z nim takiej nocy. Nie brakowało jej odwagi, ale pragnęła, by łączyło ich coś więcej 
niż  tylko  ta  jedna  noc.  Pozbyła  się  brzemienia  dziewictwa,  ale  obarczyła  siebie  samą  gorszym 
ciężarem: miłością bez wzajemności. 

Przyznawała, że  istnieją  między  nimi  duże różnice, ale przecież  mieli też ze sobą  wiele  wspólnego. 
Oboje  utracili  matki  w  młodym  wieku,  oboje  mieli  despotycznych  ojców  i  oboje  niechętnie  się 
angażowali  uczuciowo.  Musiała  przekonać  Edwarda,  że  mogą  żyć  razem.  Czy  była  w  stanie  tego 
dokonać? 

Cierpiała  z  powodu  bolesnej  niepewności.  Przekonała  się,  że  ta  zachwalana  miłość  wywołuje 
znaczne komplikacje, zwłaszcza gdy człowiek zakochał się bez wzajemności. Jej analityczny umysł 
zaczął  eliminować  kolejne  możliwości.  Musiała  wszystko  uporządkować,  opracować  jakiś  plan 
działania. 

Gdyby tylko miała czas. Ale czas był jej wrogiem. 

Powoli otworzyła oczy. Potwierdziły się jej najgorsze przewidywania. 

Był ranek.  

I świeciło słońce. 

Czas minął. 

Isabella przeciągnęła się. Była nieco obolała. Jednak ból przyjmowała z radością, gdyż przypominał 
jej o szczególnych zdarzeniach ostatniej nocy. 

- Dzień dobry. 

Odwróciła się do uśmiechniętego, rozczochranego Edwarda 

- Dzień cudowny - odparła. 

- Potraktuję to jako komplement - stwierdził ze śmiechem Ed 

- Proszę bardzo. 

Spojrzeli na siebie. Edward pogładził kciukiem dolną wargę Belli. 

- Ależ to była noc, panno Swan. Nigdy jej nie zapomnę - powiedział. 

- Ani ja - odrzekła Bella, dotykając dłonią jego policzka. - Dzięki panu warto było na nią poczekać, 
panie Cullen - szepnęła. Serce Edwarda mocno zabiło w piersi. 

Ta noc była czymś nierzeczywistym. Na początek Bella zaoferowała mu samą siebie. Myślał, że jego 
dar  był  taki  bezinteresowny,  taki  szlachetny,  a  przecież  nie  mógł  się  równać  z  tym,  co  podarowała 
mu ona. Tym darem było jej dziewictwo, coś, czego nie spodziewał się dostać od nikogo. Nie chciał 
się z  nią kochać, ale  kiedy zaakceptowała prawdę  o jego zawodzie, uznał, że  wszystkie przeszkody 
zostały usunięte. Nigdy by nie odgadł, że będzie jej pierwszym kochankiem. 

Ten  fakt  prześladował  go  w  myślach.  Emm  nie  szczędził  mu  szczegółowych  opisów  tego,  co 
wyczyniała  Izabella  z  mężczyznami.  Kiedy  to  wszystko  okazało  się  kłamstwami  sfabrykowanymi 

background image

przez  prasę,  której  on  sam  był  reprezentantem,  przeżył  wstrząs.  Już  nie  wiedział,  co  ma  myśleć  i 
czuć... 

- Musimy porozmawiać - powiedział. 

- A więc porozmawiajmy - odparła Bella. 

- Powinnaś była mi powiedzieć o swoim dziewictwie. 

- Przecież ci mówiłam, że i tak byś nie uwierzył. 

- Tak czy owak, powinnaś była spróbować. 

- Dlaczego? 

- Ponieważ... Ponieważ to zmienia sytuację.  

Jej serce na chwilę zamarło. 

- Doprawdy? 

- Czuję, że... 

Edward wypuścił ją z objęć i usiadł. 

- Nie wiem, jak to powiedzieć. 

- Sądziłam, że po ostatniej nocy możesz powiedzieć mi wszystko. 

Edward ciężko odetchnął. 

- Bello, posłuchaj mnie. Nie chcę cię zranić. 

- Może byłam dziewicą, Edwardzie, ale nie jestem osobą przewrażliwioną. 

- Po prostu chodzi  mi o to, że  nie  należę  do ludzi, na których  można się  oprzeć. Wiesz, co  mam na 
myśli? 

- Sporo podróżujesz, prawda? 

Odchylił się do tyłu z uśmiechem ulgi na twarzy. 

- Dokładnie o to mi chodzi. Raz jestem tu, drugi raz tam. Decyduję o wyjeździe niemal z minuty na 
minutę. 

- I myślisz, że ja chcę ograniczyć twoją wolność, prawda? 

- Tego nie powiedziałem. Pozwól mi wyjaśnić... 

-  Nie  musisz.  Widzę  to  w  twoich  oczach.  Myślisz,  że  będę  szlochała  i  czepiała  się  twoich  nóg, 
przeszkadzając ci wejść na pokład samolotu. 

- Nie o to... 

Bella wstała, zupełnie zapominając o tym, że jest naga. 

- A właśnie, że o to ci chodzi. Nie zaprzeczaj. Właśnie tak myślisz. No cóż, nie czuj się zobowiązany 

wobec mnie. Jestem dzielną dziewczyną, jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś. 

- Zauważyłem... 

Odwróciła się,  nie chcąc patrzeć  na jego zadowoloną  minę,  i, pomimo  nagości, z  dumnie uniesioną 
głową  poszła  do  łazienki.  Edward  nie  udał  się  za  nią.  Zatrzasnęła  drzwi  i  oparła  się  o  umywalkę, 
walcząc  ze  łzami,  które  napływały  jej  do  oczu.  Weszła  pod  prysznic.  Prawie  nie  czuła,  że  po  jej 
ramionach ścieka zimna woda. Zawiedzione nadzieje uczyniły ją obojętną na tak przyziemne 

sprawy jak gorąca i zimna woda. 

Niech go diabli! Jak mógł wypowiedzieć tak niedelikatną uwagę i zniszczyć tę najpiękniejszą noc w 
jej  życiu?  I  jak  ona  sama  mogła  pozwolić  na  to,  żeby  jego  słowa  tak  bardzo  ją  ubodły?  Otarła  łzy 
wierzchem dłoni i podeszła do kurka, żeby puścić jak najcieplejszą wodę. 

Kropelki wody mieszały się ze łzami na jej twarzy. 

Kiedy  sięgnęła  po  ręcznik,  otworzyły  się  drzwi  kabiny  i  stanął  przed  nią  Edward  owinięty  w 
pikowaną kołdrę. Bez słowa odrzucił kołdrę i stanął obok dziewczyny, przyciągając ją do siebie. 

- Nie rób... - zaczęła. 

- Nie, to ty tego nie rób. Przede wszystkim nie wkładaj mi w usta słów, których nie wypowiedziałem. 

background image

Ręce Edwarda błądziły po piersiach i brzuchu Belli.  

Pomimo  że  była  na  niego  wściekła,  nie  mogła  pozostać  obojętna  na  jego  dotyk.  Woda  robiła  się 
coraz chłodniejsza, ale oni tego nie zauważyli. 

-  Nie  czuję  się  „zobowiązany"  -  ciągnął.  -  Czuję  się  zmieszany,  zakłopotany,  niepewny,  ale  z 
pewnością  nie  czuję  się  zobowiązany.  Chciałem  tylko  poprosić,  żebyś  dała  mi  czas,  abyśmy  oboje 
przemyśleli tę sprawę. 

Kiedy obróciła się w jego ramionach, woda była już zupełnie zimna. 

- Mówisz serio? 

Edward chwycił mydło i zaczął namydlać jej plecy i pośladki. 

- A jak myślisz? - zagadnął, napierając na nią swoim ciałem. 

- Sądziłam, że zimny prysznic studzi zapał mężczyzny - zauważyła, wyczuwając jego erekcję. 

- Sądzę, że dzieje się tak wówczas, gdy mężczyzna jest sam pod prysznicem - odparł. 

Bella wzięła mydło i poczęła, namydlać nim Edwarda, z rozkoszą błądząc dłońmi po jego szczupłym 
ciele. 

Kiedy  dotknęła  intymnego  miejsca,  zamruczał  z  aprobatą  i  wycisnął  na  jej  wargach  namiętny 
pocałunek.  Bella  przesunęła  językiem  po  zębach  Edwarda,  zachęcając  go,  by  uczynił  to  samo. 
Przyłączył  się  do  tej  zabawy  bez  wahania.  Bella  zaczęła  drżeć  w  jego  ramionach.  Mężczyzna 
oderwał się od niej. 

- Trzęsiesz się z zimna czy przeze mnie? - zapytał. 

- Z obu powodów. 

Zaczął manipulować przy kurkach, ale z prysznica nadal ciekła zimna woda. 

- Myślę, że skończył nam się propan. Może powinniśmy to kontynuować przy kominku. 

Szybko spłukali swoje  ciała. Pierwszy  wyskoczył spod prysznica Edward. Podniósł  kołdrę, zarzucił 
ją sobie na plecy i owinął nią Isabellę. 

- Mmm - mruknęła. 

- Lepiej? 

- O wiele. 

- Chodź ze mną. 

Wysuszyli  się  przy  kominku,  pogryzając  krakersy  z  masłem  orzechowym.  Bella  wpatrywała  się  w 
Edwarda,  napawając  się  każdym  jego  ruchem,  utrwalając  ten  obraz  na  negatywie  swego  umysłu. 
Doznawała przygnębiającego uczucia, że kiedy się rozstaną, pozostaną jej tylko wspomnienia. 

- Śnieżyca ustała - powiedział Edward. 

- Świeci słońce - dorzuciła Bella. 

- Dzisiaj będą już nas szukać. 

- Wiem. 

- Chyba powinniśmy im w tym pomóc. 

- Jak? 

-  Podsycimy  ogień,  żeby  zobaczyli  dym.  Albo  spróbujemy  dojść  do  najbliższego  szlaku.  Albo 
pójdziemy  tamtą  drogą,  żeby  się  przekonać,  dokąd  prowadzi.  Dodiabła,  nie  wiem.  Coś  musimy 
zrobić. 

- Tak, masz rację, oczywiście - odparła Bella. Wstała i zaczęła się ubierać. 

- Co ty robisz? - zapytał Edward. 

- Skoro mamy brnąć przez śnieg, to pomyślałam, że najpierw trzeba coś na siebie włożyć. 

Edward wyszczerzył zęby w uśmiechu. 

- No, nie wiem. Odkąd wymyśliłaś ten tytuł artykułu, wyobrażam sobie, że baraszkujesz ze mną nago 
po śniegu. 

- Jesteś niemożliwy - oznajmiła, wyciągając do niego rękę. - No chodź, leniuchu. 

background image

Edward  chwycił  jej  rękę  i  wstał.  Miała  rację.  Robił  się  leniwy.  Leniwy  i  zadowolony.  Nigdy  nie 
potrafił usiedzieć długo w jednym miejscu, a teraz nagle zadowalał się przebywaniem, w tym małym 
domku  przez  cały  dzień.  I  zastanawiał  się  nad  tym,  co  go  przedtem  tak  gnało.  Przez  całe  swoje 
dorosłe  życie  dokądś  mu  się  śpieszyło.  Kiedyś  nazywał  to  umiłowaniem  przygody.  Teraz 
powątpiewał 

w prawdziwość tego określenia. Zaczynał kwestionować wiele rzeczy. Znowu odczuwał niepewność. 
Gdzieś  w  oddali,  na  horyzoncie  umysłu,  majaczyły  schludne  białe  płotki.  Odpychał  od  siebie  tę 
wizję.  Ciesz  się  tą  fantastyczną  sytuacją,  Cullen,  mówił  sobie.  Ulegając  nastrojowi,  psujesz  jedyną 
dobrą rzecz, jaka ci się przytrafiła w życiu. 

Podczas  gdy  Edward  wkładał  ubranie,  Bella  wyglądała  przez  okno.  Jej  twarz  oświetliły  promienie 
słońca;  przechyliła  głowę,  żeby  się  nimi  rozkoszować.  Wiatr  zupełnie  ucichł.  W  powietrzu  nadal 
wyczuwało  się  chłód,  ale  pogoda  była  piękna.  Z  krzewów  i  drzew  zwisały  czapy  śniegu,  które 
roztapiały się w słońcu. 

Bella chwyciła kurtkę Edwarda, która wisiała na haku przy drzwiach, i zarzuciła ją sobie na ramiona, 
po czym szeroko otworzyła drzwi i wyszła na dwór. 

- Hej, zaczekaj na mnie! - krzyknął Edward. 

- Zaczekam - odparła, wdychając świeże powietrze. 

- Ależ tu jest wspaniale! 

Zimny podmuch wiatru sprawił, że włożyła ręce do kieszeni, by je rozgrzać. Czuła zapach Edwarda i 
wsunęła  dłonie  jeszcze  głębiej  w  wełnianą  podszewkę.  Zerwała  z  okapu  nad  drzwiami  spiczasty 
sopel i zaczęła go ssać, podziwiając piękną scenerię zimową. 

- Wyglądasz jak mała dziewczynka -zauważył Edward, stanąwszy za jej plecami. 

- Czuję się jak mała dziewczynka -.odrzekła Bella. 

- Czuję się wolna. 

Wyciągnęła rękę z soplem. Edward ostentacyjnie go polizał. 

- Ja też - powiedział. 

Objął ją ramionami, przyciągnął do siebie i pocałował w szyję, a potem oparł brodę na jej głowie. W 
milczeniu  patrzyli  na  naturalne  piękno  okolicy.  Powietrze  było  rześkie  i  czyste,  a  śnieg  wprost 
oślepiał swą białością. 

Przez  drzewa  przedarł  się  znowu  lekki  podmuch  wiatru  i  Bella  zadrżała  z  zimna.  Zauważyła,  że 
Edward ma na sobie tylko flanelową koszulę. 

- Musi ci być zimno - stwierdziła. - Masz tu swoją kurtkę. Pobiegnę do domku i wezmę swoją. 

Pomimo  protestów  Edward  zsunęła  z  siebie  jego  kurtkę  i  wówczas  z  kieszeni  wypadł  mały 
cylindryczny  przedmiot,  który  utkwił  w  śniegu.  Bella  i  Edward  pochylili  się  jednocześnie,  by  go 
podnieść. Pierwsza dosięgnęła go Isabella. 

- Co to takiego? - zapytała. 

Edward zastygł. Przeszył go zimny dreszcz. 

- Film. 

- Robiłeś zdjęcia? Czego? 

Wyciągnął rękę i wyszarpnął rolkę z jej dłoni. 

- Krajobrazów - powiedział, wpychając rolkę do kieszeni spodni. Zniknął w drzwiach domku, by po 
chwili wybiec stamtąd ze sztucznym futerkiem Belli.  

- Łap! - zawołał, rzucając jej kurtkę. - Zamiana. 

Kiedy zamienili się  okryciami,  wyciągnął  do  niej rękę i poszli  w stronę zbocza. Droga była trudna, 
gdyż  w  niektórych  miejscach  śnieg  sięgał  im  do  kolan.  Szli  pół  godziny,  mijając  dwa  domki. 
Obydwa  były  przysypane  śniegiem  i  puste.  Im  niżej  opadała  droga,  tym  więcej  śniegu  utrudniało 
marsz. Bella ciągle się ślizgała, ponieważ jej buty nie nadawały się do tego rodzaju wypraw. 

Parę razy omal nie pociągnęła za sobą Edwarda. 

- To nie jest dobry pomysł - stwierdził Ed, kiedy 

background image

przystanęli, żeby odpocząć. - Może tylko jedno z nas powinno pójść dalej. 

- Tak - odparła Bella. - Ja. 

- Mowy nie ma. Ja pójdę dalej. Ty wracaj do domku. 

-  Edwardzie,  bądź  rozsądny.  Nie  mamy  pojęcia,  dokąd  prowadzi  ta  droga,  jeżeli  w  ogóle  dokądś 
prowadzi. Nie możesz brnąć przez śnieg, skoro twoje kolano jest w takim stanie. 

- Spenetruję większy obszar niż ty - odrzekł Edward. 

- Może i tak. Ale co będzie, jeśli nie zdołasz wrócić? 

Miała rację. Nawet gdyby udało mu się zejść na dół, powrót mógłby nastręczyć ogromne trudności. 
Gdyby  nie  dotarł  do  jakiegoś  szlaku,  ugrzązłby  na  dobre.  Bella  podeszła  do  niego  i  objęła  go 
ramionami. 

- Proszę cię, wracajmy do domku - powiedziała. 

Edward przytulił ją do siebie. Pochylił się i pocałował dziewczynę. Była tak przyjemna w dotyku, że 
z trudem się od niej oderwał. 

- Ten śnieg naprawdę się topi - powiedział, usiłując przekonać raczej siebie niż Bellę. 

- Jeden dzień więcej nie zrobi różnicy - dodała. W skrytości ducha liczyła na to, że  Edward się z nią 
zgodzi. Chciała wrócić do domku. Pragnęła, żeby ich uczucie scementowała jeszcze jedna noc. 

- Dobrze - powiedział Edward i Bella odetchnęła z ulgą. 

-Wracajmy. Jeśli szukają nas helikopterem, to zobaczą dym z komina, pod warunkiem, że będziemy 
palić w kominku. 

Bella uśmiechnęła się, a on pocałował ją w czubek nosa. 

-  Zadowolona?  -  zapytał.  Bella  skinęła  głową.-  Wiesz  co?  Myślę,  że  ty  po  prostu  chcesz,  żebym 
znowu położył się obok ciebie na materacu, ot co. 

Bella lekko ugryzła go w podbródek, a potem musnęła jego policzek wargami. 

- Hmm, to zależy. Co masz do zaoferowania? - zagadnęła. 

- Jak łatwo zapominamy o pewnych sprawach. 

-  Ja  nie  zapomniałam.  Ale  rzeczywiście  nie  mamy  już  prezerwatyw.  Zeszłej  nocy  zużyliśmy 
wszystkie. 

Edward uśmiechnął się tajemniczo. 

- Istnieją inne sposoby uprawiania miłości, Isabello - zauważył. 

W jego oczach tliły się figlarne iskierki. Bella posłała mu bojaźliwy uśmiech. 

-  Nie  miałam  o  tym  pojęcia.  Przecież  do  niedawna  byłam  dziewicą.  Musisz  mi  wytłumaczyć,  co 
masz na myśli. 

- Wolałbym ci to zademonstrować. 

- W takim razie na co czekamy? 

Edward wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. Wspięli się na wzgórze dwa razy szybciej, niż z niego 
zeszli. Roześmiani i zziajani, omal nie upadli na próg domku. 

Ogień w kominku jeszcze się palił, a pokój był ciepły i przytulny.  

Bella  czuła  się  tak,  jakby  wróciła  do  domu.  Zrzuciła  kurtkę  i  szybko  się  rozebrała,  a  następnie, 
udając,  że  nurkuje,  skoczyła  na  materac.  Edward  obserwował  jej  dokazywanie  i  pokręcił  głową  z 
niedowierzaniem. Bella uwodzicielsko skrzyżowała nogi i zwróciła ku niemu ramiona. 

- Może najpierw byś mnie nakarmiła - zagadnął Ed. 

Bella potrząsnęła głową. 

- Jestem głodny. 

-  Ja  też  -  oświadczyła  Bella  i  zaraz  poklepała  miejsce  obok  siebie.  -  Czekam  na  pierwszą  lekcję, 
panie Cullen. 

- Naprawdę? 

- Ależ tak. Chyba że wprowadziłeś mnie w błąd. Może w rzeczywistości nie znasz innych sposobów 

background image

uprawiania miłości. 

- Och, znam je doskonale. 

- Wobec tego... spełnij obietnice. 

Edward rzucił kurtkę na podłogę. Z rozmyślną powolnością zdjął koszulę, odsunął zamek dżinsów i 

ściągnął  spodnie  razem  z  butami,  by  po  chwili  położyć  się  obok  Belli.  Nie  dotykając  dziewczyny, 
nachylił się nad nią i pocałował ją tak czule, że poczuła palący ból w brzuchu. 

- Chcę się z tobą kochać. Jeszcze jeden raz, kochanie, zanim opuścimy to miejsce - szepnął. 

- Pokaż mi, jak - odparła łagodnie. 

Przyciągnął ją do siebie i błądził rękami po całym ciele dziewczyny. 

- Sposób numer jeden - powiedział, całując ją za uchem, w policzek i miękkie zagłębienie pomiędzy 

obojczykami. 

- Mmm, już rozumiem - mruknęła. 

Pocałowała go w szyję i zaczęła kąsać Edwarda w ramię, wodząc paznokciami po jego plecach. 

- Właśnie o to ci chodzi? - zapytała. 

- Jakie to przyjemne - stwierdził Ed, który w dalszym ciągu dotykał każdego skrawka ciała Belli. 

- Pokaż mi coś więcej - błagała. 

- Sposób numer dwa. 

Ręka  Edwarda  ześlizgnęła  się  po  brzuchu  dziewczyny.  Jego  palce  zanurzyły  się  w  gnieździe 
brązowych  włosków  i  zaczęły  łagodnie  je  drapać,  co  sprawiło,  że  Bella  głośno  wykrzykiwała  imię 
swego kochanka. Rozchyliła nogi, a Edward nie ociągał się z reakcją na jej milczące zaproszenie i po 
chwili pieścił kciukiem to najwrażliwsze Belli miejsce, podczas gdy ona jęczała i prężyła się z 

rozkoszy.  Nie  zapominała  o  własnych  palcach,  które  wkrótce  objęły  jego  nabrzmiały  członek.  Ed 
zadrżał. 

- Czy robię to prawidłowo? - zapytała z zapierającą dech w piersiach niewinnością. 

- Z pewnością jesteś na właściwej drodze. 

- Kontynuuj - powiedziała. - Jaki jest sposób numer trzy? 

- Sądzisz, że potrafisz go opanować? - zagadnął Edward. 

- Skoro ty możesz, to ja też. 

- Dobrze, oto on. 

Teraz  pieszczeniem  zajęły  się  usta  Edwarda,  które  całowały  i  kąsały  każdy  miękki  skrawek  ciała 
Belli. 

Następnie  Edward  penetrował  jej  intymne  miejsce,  a  jego  język  delektował  się  tym  wrażliwym 
zakątkiem.  Bella  wygięła  ciało  w  łuk  i  wykrzykiwała  imię  kochanka,  zdumiona  nagłością  i 
intensywnością doznań, które przeżywała za sprawą jego języka i warg. Wreszcie opadła na materac. 
Jej serce waliło w szalonym tempie, była zupełnie wyczerpana. Czuła się tak, jakby umarła i poszła 
do nieba. 

- O, tak - oznajmiła po dłuższej chwili. – Sposób numer trzy zdecydowanie przypadł mi do gustu. 

Edward  zachichotał.  Na  twarzy  Belli  pojawił  się  uśmiech.  Czuła  się  zaspokojona  i  przekonana,  że 
może zrobić wszystko. Triumfalne spojrzenie Edwarda dodawało jej pewności siebie. 

- Teraz twoja kolej - powiedziała. 

Przewróciła Ed'a na plecy. Powoli, ukradkiem, pochyliła się nad nim i powtarzała jego zabiegi sprzed 

kilku minut. 

- Czy dobrze to robię? - pytała, a jednocześnie wodziła językiem po jego klatce piersiowej i płaskich 

męskich sutkach, cały czas szykując się do ataku na miejsce, w którym rodziło się jego pożądanie. 

Edward  mruczał  z  aprobatą  i  gładził  Bellę  po  plecach,  a  kiedy  objęła  ustami  to  najwrażliwsze 
miejsce, dosłownie zesztywniał wskutek rozkoszy. Bella objawiła wielki, wrodzony talent, toteż jego 

background image

ciało reagowało na jej pieszczoty szybciej, niżby tego chciał. Wplótł palce w jej włosy i próbował ją 
powstrzymać. Bella przechyliła głowę. 

- Coś nie tak? 

-  Myślę,  że  powinniśmy  wypróbować  sposób  numer  trzy  następnym  razem  -  powiedział  bardzo 
napiętym głosem. 

- Nie sądzę - odparła Bella i powróciła do miejsca, w którym przerwała swoje zabiegi. 

- Przestań, och, Bella... Nie... Bello... Och, nie przestawaj. 

Nie przestała. 

Isabellę obudził jakiś dźwięk. Edward nadal spokojnie spał u jej boku. Przez pół dnia zajmowali się 
wyłącznie  kochaniem, a potem,  wyczerpani, zapadli  w sen. Wyjrzała przez okno. Promienie słońca 
padały teraz w innym kierunku. Było już późne popołudnie. Czekała, aż dźwięk się powtórzy, ale to 
nie nastąpiło. 

Powoli,  ostrożnie,  żeby  nie  obudzić  Edwarda,  Bella  zsunęła  się  z  materaca.  Pośpiesznie  włożyła 
ubranie, chwyciła kurtkę i wybiegła przez drzwi, cicho zamykając je za sobą. 

Powietrze  było  zimne  i  rześkie.  Przytrzymywała  się  gałęzi  krzewów  i  drzew,  żeby  nie  stracić 
równowagi. Nagle usłyszała nad głową jakiś hałas i zaczęła iść w jego kierunku. 

Mijając jeden z domków, zobaczyła mężczyznę w kombinezonie narciarskim w jego pobliżu. 

- Kim pani jest? - zawołał do niej z ganku. 

- A kim pan jest? - zapytała. 

- Isabella! 

Bella  odwróciła  się,  słysząc  swoje  imię.  Nie  mogła  uwierzyć  własnym  oczom.  Za  jej  plecami 
gramoliło się na wzgórze co najmniej sześciu mężczyzn, którzy ciągnęli rozmaity sprzęt ratowniczy, 
a pośrodku kroczył nieco korpulentny, jakże znajomy mężczyzna... 

- Tata! 

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Zanim  uświadomiła  sobie,  co  zaszło,  znalazła  się  w  niedźwiedzim  uścisku  ojca,  który  pozbawił  ją 

tchu. Ojciec  nigdy  nie  okazywał swoich uczuć  w tak  wylewny sposób, toteż  jego  gwałtowna reakcja 
zaskoczyła ją nie mniej niż jego obecność na wzgórzu. 

Bez  wahania  objęła  szeroką  pierś  Charliego  Swana  i  odwzajemniła  jego  mocny  uścisk.  Był  taki 
potężny  i  mocny,  że  znowu  okazywała  mu  dawne  dziecięce  uczucia.  Dopiero  teraz  uświadomiła 
sobie, jak bardzo przerażające było całe to tkwienie w górach. 

-  Myślałem,  że  już  cię  utraciłem  -  powiedział  Charlie  Swan.  Mówił  stłumionym  ze  wzruszenia 
głosem. 

-  Och,  tato,  tak  się  cieszę,  że  cię  widzę  –  odparła  Isabella.  Kiedy  tak  stali  objęci,  nagle  coś  sobie 
przypomniała. - Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? 

- Nie teraz, Isabello Porozmawiamy o tym po powrocie do kurortu. 

Charlie  Swan  szybko  dał  sygnał  jednemu  z  członków  ekipy  ratowniczej,  chwycił  dziewczynę  za 
ramię i zaczął schodzić ze wzgórza. 

-  Nie,  zaczekaj!  -  zawołała  Bella.  -  Ktoś  jeszcze  ze  mną  jest  -  powiedziała,  wskazując  domek  przy 
ścieżce. - Mężczyzna. Ma, hm, jest ranny w kolano. Nie wiem, czy zdoła zejść o własnych siłach. 

- Pójdzie po niego reszta ekipy - oznajmił Charlie. - No, chodź, Isabello. 

- Tato, nie mogę go tak zostawić. On... On jest... 

- Słucham. 

- Uratował mi życie. 

Charlie Swan bardzo długo przyglądał się swojej córce. 

background image

- Czy rzeczywiście? 

Ironia w głosie jej ojca była przytłaczająca niczym mokry śnieg na drzewach. 

- Zakładam, że mówimy o tym samym mężczyźnie? O Edwardzie Cullenie? 

- Tak, znasz go? 

- Wiem coś o nim. Zastanawiam się tylko, czy ty znasz jego zawód. 

- Jest reporterem. 

- Pracuje dla brukowców. Śledził cię. 

- Wiem. Mówił mi o tym. Jak mnie znalazłeś, tato? 

-  Zadzwonił  do  mnie  niejaki  Emmet  McCartney  .  Oświadczył,  że  jeśli  zgodzę  się  na  specjalny 
wywiad,  to  on  mi  powie,  gdzie  jesteś...  i  z  kim.  Zdaje  się,  że  ta  gazeta  opłacała  panu  Cullenowi 
podróż  i  kurort  powiadomił  ją  o  jego  zniknięciu.  McCartney  zadzwonił  do  mnie  natychmiast.  Nie 
miał zamiaru zadowolić się przeciętną historyjką, skoro mógł zdobyć coś prawdziwie sensacyjnego. 

- I ty się zgodziłeś? - zapytała Isabella, poirytowana, że jej ojciec w ogóle zgodził się pertraktować z 
McCartney. 

- Naturalnie, że się zgodziłem! Nie miałem pojęcia, gdzie jesteś. Strasznie się o ciebie martwiłem. Ty 
sobie uciekasz tuż przed ślubem. Co miałem myśleć? Pragnąłem, żeby moja córka wróciła do mnie. 
Kiedy zadzwoniłem  do  kurortu i dowiedziałem się, że prawdopodobnie porwała cię  lawina, od razu 
tu  przyleciałem  i  zorganizowałem  ekipę  ratunkową.  Sprowadziłem  swoich  ludzi.  Ta  cholerna 
śnieżyca  nie  pozwoliła  nam  przybyć  wcześniej.  No,  ale  chodź  -  dorzucił,  ciągnąc  ją  za  rękę.  -  Jest 
bardzo zimno i widzę twoje zmęczenie. Jadłaś cokolwiek? 

- Tak, na szczęście znaleźliśmy schronienie. Domek był dobrze zaopatrzony - odparła Bella i znowu 
szarpnęła  ojca  za  ramię.  -  Tato,  nie  mogę  zostawić  Edwarda.  Pozwól  mi  pójść  tam  z  ekipą 
ratunkową. 

-Dlaczego troszczysz się o jakiegoś reportera, Isabello? Przecież ich nienawidzisz. 

-On nie jest taki jak inni. Powiedział mi wszystko sobie. Jest wolnym strzelcem, podróżuje po całym 

swiecie i zbiera materiały. 

-  Brawo.  Czy  powiedział  ci  również  i  to,  że  ma  sprzedać  artykuł  o  tobie  do  najbardziej  podłego 
brukowca. 

-On nie da im tego artykułu. Obiecał mi to. 

Charlie zmrużył oczy i spojrzał na córkę. 

-A ty mu wierzysz? 

- Tak. 

-Dotychczas nigdy  nie byłaś aż tak naiwna, Izabello  Co się z tobą stało  w ciągu tych  dwóch  dni? - 
zapytał, spoglądając w stronę domku. 

Bella zawahała się. Doszła do wniosku, że ojcowie nie powinni wiedzieć wszystkiego. 

- Mc się nie stało. Rozmawialiśmy, i tyle. Opowiedział mi całą historię i przyrzekł, że nie wykorzysta 

zgromadzonych materiałów do artykułu o mnie. 

-- A co ze zdjęciami? - zapytał Charlie. 

-- Jakimi zdjęciami? 

- Tymi, które przedstawiają ciebie nagą, kiedy bierzesz gorącą kąpiel. Mają ozdobić okładkę wraz z 
opowieścią o uratowaniu ciebie. Powiedział ci, że nie wykorzysta również tych zdjęć? 

- Nie ma żadnych zdjęć, tato. Skąd ci to przyszło do głowy? 

-  McCartney  opowiedział  mi  wszystko  o  swojej  umowie  ze  Cullenem.  To  fotoreporter,  Isabello.  A 
może nie raczył cię o tym powiadomić? 

Przypomniała sobie rolkę, którą Edward jeszcze tego ranka dosłownie wyrwał jej z ręki. Zapytała go 
wtedy, czy czegoś przed nią nie ukrywa... 

-  Tak,  chyba  zapomniał  wspomnieć  o  tym  ważnym  szczególe  -  odrzekła,  a  raczej  cicho  mruknęła. 
Charlie znowu chwycił ją za ramię. 

background image

-  Czy  teraz  możemy  już  iść?  Stopy  mi  zamarzają  od  stania  w  śniegu.  Pogadamy  w  hotelu  i  wtedy 
opowiesz mi całą historię. 

- Domek - powiedziała nieco oszołomiona. 

- Co z tym domkiem? 

- Trzeba tam posprzątać, uzupełnić zapasy. Właściciele... 

- Bello, na miłość boską, oczywiście zajmiemy się tym. Też masz powód do zmartwienia. 

Bella podążała za ojcem. Obejrzała się na domek. 

Wchodziła do niego ekipa ratunkowa z zestawem pierwszej pomocy i noszami. Zastanawiała się, co 
poczuje Edward, kiedy obudzą go ci mężczyźni. Czy domyśli się, gdzie ona jest i co się z nią stało? 
Potem  w  jej  umyśle  powstał  inny  obraz:  Edward  podglądający  ją  z  ukrycia,  robiący  jej  zdjęcia, 
podczas gdy ona relaksowała się w wannie z gorącą wodą... 

  Jak on mógł to zrobić? 

Isabella  przygryzła  wargę  i  usiłowała  powstrzymać  łzy.  Przełknęła  swój  ból,  gniew  i  strach,  i 
posłusznie  kroczyła  za  ojcem.  Mróz  szczypał  ją  w  policzki  i  wywoływał  mrowienie  w  rękach,  ale 
kiedy zaczęła sobie uświadamiać głębię zdrady Edwarda, czuła już tylko bolesną, lodowatą skorupę, 
która zaczęła powstawać wokół jej serca. 

Jeżeli  zaraz  nie  wypuszczą  mnie  z  tego  cholernego  kaftana  bezpieczeństwa,  to  naprawdę  oszaleję, 
pomyślał Edward. Przekręcił się na noszach. Ekipa ratunkowa schodziła z nim ze wzgórza. 

- Mogę chodzić! - krzyknął po raz dziesiąty. Dwaj mężczyźni ignorowali go i nie przerywali marszu, 
niemiłosiernie szarpiąc noszami na każdym metrze drogi. 

- Nie trzeba mnie nosić - dorzucił. - Możecie mnie puścić. 

Nie  doczekał  się  żadnej  reakcji.  Westchnął,  a  następnie  znowu  położył  głowę  na  małej  poduszce. 
Gdzie była Bella? Zastanawiał się nad tym Bóg wie który raz. 

Członkowie ekipy ratunkowej wpadli do domku niczym komandosi. Powiedzieli mu tylko, że Bella 
czuje się dobrze i wraca do kurortu. 

Dlaczego  na  niego  nie  poczekała?  To  było  zupełnie  bez  sensu.  W  jednej  chwili  kochali  się,  a  w 
następnej ciągnięto go po wzgórzu jak worek ziemniaków. Jazda do kurortu również nie należała do 
wygodnych. Cieszył się tylko z faktu, że zdołał przekonać ratowników, by zabrali go do uzdrowiska, 
a nie  do szpitala, jak pierwotnie planowali. I nikt niczego  nie  wiedział. Zdobył tylko informację, że 
ekipa ratunkowa pracuje dla Charliego Swana. 

Edward  zazgrzytał  zębami.  Powinien  był  się  tego  domyślić.  Któż  jak  nie  potężny  Charlie  Swan 
zdołałby wyreżyserował taki dramat? Zapewne urządzał teraz konferencję prasową u podnóża góry i 
twierdził, że samodzielnie uratował swoją przestraszoną córkę i jej towarzysza. 

Jeżeli w ogóle zamierzał wspomnieć o Edwardzie. Prawdopodobnie szybko zapomni o tajemniczym 
reporterze, który uratował życie Belli. 

Edward nie dbał o uhonorowanie swoich zasług. Zrobiłby to wszystko nawet i sto razy, choćby po to, 
żeby  spędzić  te  dni  i  godziny  z  Bellą.  Wciąż  miał  przed  oczami  jej  twarz  skąpaną  w  blasku  ognia. 
Nie, nie sto razy. Tysiąc. Albo i więcej. 

Kiedy uderzyli  w jakieś  wyboje  na drodze  i zabolał  go żołądek, powrócił  do rzeczywistości.  Ujrzał 
kurort. Pojazd zwolnił i podjechał krętym podjazdem pod drzwi wejściowe. 

Wokół  samochodu  zaroiło  się  od  ludzi.  Niektórzy  z  nich  mieli  aparaty  fotograficzne  i  robili  mu 
zdjęcia. Był związany jak indyk przed Dniem Dziękczynienia. 

- Zabierzcie ich stąd! - wrzasnął do członków ekipy ratunkowej. Znowu go zignorowali. Kim byli ci 
faceci? Robotami? Wreszcie karetka stanęła. Ratownicy ściągnęli Edwarda z noszy i położyli go na 
specjalny wózek. 

-  To  się  robi  trochę  niedorzeczne,  panowie  -  powiedział  do  swoich  oprawców.  -  Mogę  chodzić. 
Uwierzcie mi. 

Jazda przez hol była równie upokarzająca. Krążyli  nad  nim jacyś obcy ludzie. Zadawali pytania, na 
które nie miał zamiaru odpowiadać. Pragnął jedynie zejść z wózka i odnaleźć Bellę. Wmawiał sobie, 
że kiedy znajdzie się w swoim pokoju, na swoim łóżku, dadzą mu spokój. Przez parę chwil próbował 

background image

trzymać nerwy na wodzy, ale niezupełnie mu się to udało, gdyż pośrodku zgrai reporterów zobaczył 
Charliego Swana. 

Nawet  nie  podejrzewał,  że  zostało  mu  jeszcze  dość  siły,  by  uwolnić  się  z  więzów.  Wózek  nadal 
jechał w stronę windy, ale on już z niego zeskoczył, ku ogromnemu zdumieniu człowieka, który go 
cały czas ciągnął. 

-  Dzięki  za  podwiezienie  -  powiedział,  szybko  salutując  ekipie.  Jego  noga  zesztywniała,  ale  zdołał 
dojść do grupy ludzi, która stała na środku pokoju. 

- Panie Swan - zawołał. 

Zgromadzeni ludzie odwrócili się, by na niego spojrzeć. 

Powoli  zrobili  mu  przejście,  dzięki  czemu  mógł  dumnie  podejść  do  człowieka,  który  najwyraźniej 
dyrygował całym tym zamieszaniem. 

- Gdzie ona jest? - zapytał Edward. 

Charlie Swan obrzucił Edwarda czujnym spojrzeniem. 

Zmrużył oczy i powoli, w niemal obraźliwy sposób, zlustrował go od stóp do głów. 

-Edward Cullen, prawda? 

- Dobrze wiesz, kim jestem, Swan. A teraz gadaj pan, gdzie ona jest. 

- Doprawdy, chyba nie sądzisz, że ci pozwolę na spotkanie z moją córką? - odparł Swan, sprawiając 
wielką satysfakcję reporterom, którzy uwieczniali każde jego słowo na papierze lub taśmie filmowej 
czy wideo. 

- Nie ma pan nad nią władzy. Ona jest dorosła i zaręczam panu, że chce się ze mną zobaczyć. 

-  Możesz  sobie  pomarzyć,  Cullen.  Córka  właśnie  wraca  do  Nowego  Jorku  na  pokładzie  mojego 
prywatnego samolotu. Ma sporo zajęć, żeby się przygotować do nadchodzącego ślubu. 

-  Ślubu?  O  czym  pan  mówi?  -  zapytał  Edward,  czując,  że  ogarnia  go  chłód.  -  Ona  nie  ma  zamiaru 
wychodzić za Blacka. Zapewniała mnie o tym. 

- Bez wątpienia powiedziałaby wszystko w sytuacji zagrożenia. Tak czy owak, Isabella zgodziła się 
na ślub z Jacobem Blackiem w możliwie bliskim terminie. 

  - Nie wierzę panu. 

- Doprawdy nie obchodzi mnie, w co wierzysz - oświadczył Charlie Swan i odwrócił się od Edwarda, 
przybierając pełną lekceważenia pozę. 

-  Sam  ją  znajdę  -  powiedział  Edward  i  przemknął  jak  burza  między  nachalnymi  reporterami, 
przepychając się do recepcji. 

- Czy panna Swan nadal tu jest?- zapytał recepcjonistę. 

-  Nie,  proszę  pana.  Powiedziano  mi,  że  jak  tylko  została  uratowana,  odleciała  na  lotnisko 
helikopterem pana Swan. Odsyłamy jej rzeczy. 

- Są dla mnie jakieś wiadomości? 

- Och, tak. Niejaki pan Emmet McCartney gorączkowo się o pana dopytywał. Powiedział, że ma pan 
do niego zadzwonić zaraz po powrocie. 

Edward wyrwał mu z ręki różową karteczkę. 

- Tak, wiem, że mam do niego zadzwonić. Jakieś inne wiadomości? Na przykład od panny Swan? 

Recepcjonista potrząsnął głową. 

- Nie. Bardzo mi przykro, proszę pana, nie ma innych 

wiadomości. 

Edward  ciężko  westchnął  i,  lekceważąc  wszystkich  gapiów  w  holu,  wziął  klucz  i  wsiadł  do  windy. 
Kiedy znalazł się w swoim pokoju, opadł na łóżku i zmierzwił włosy. 

Co  się  stało?  Co  mogło  tak  niespodziewanie  zmienić  zamiary  Isabelli?  Istniało  tylko  jedno 
wytłumaczenie  tego  wszystkiego:  Swan  kłamał.  Na  pewno  pod  jakimś  pozorem  porwał  Isabellę  i 
przeszkodził jej w zostawieniu wiadomości dla niego. Nie mogło być inaczej. 

background image

Przecież okazała mu uczucie, oddała mu się. To był jej pierwszy raz i oddała swoje dziewictwo jemu. 
Przez  te  dwa  dni  poznał  ją  wystarczająco  dobrze,  by  wiedzieć,  że  łączyło  ich  coś  bardzo,  bardzo 
wyjątkowego,  coś,  co  nie  pozwoliłoby  jej  odejść  od  niego  tak  łatwo,  i  to  w  ramiona  innego 
mężczyzny.  Na  myśl  o  tym,  że  mógłby  jej  dotykać  ktoś  inny,  zrobiło  mu  się  niedobrze,  a  w  jego 
żyłach zawrzała krew. 

Nie zrobiłaby tego. 

Nie mogłaby. 

Bella, którą znał, należała do niego. 

Bellę,  którą  znał.  No  właśnie.  A  jeśli  jej  ojciec  miał  rację?  Może  obiecywała  mu  złote  góry,  kiedy 
siedzieli zamknięci w domku, a potem wszystko jej się odmieniło? 

To przecież on na początku okazywał niechęć. Ona wyznawała miłość, a przynajmniej powiedziała, 
że  ją do niego czuje. To  on  ją  odrzucił, twierdząc, że  ma  mętlik  w  głowie  i  woli  niezależność. Kto 
wie,  może  wzięła sobie  jego słowa do serca. Kto wie,  może uznała, że  lepiej będzie  zniknąć z  jego 
życia, nawet nie pytając go o pozwolenie. 

Powiedział sobie, że zasłużył na takie potraktowanie. 

Tego ranka Bella pragnęła tylko jakiegoś wsparcia, odrobiny nadziei na to, że będą mogli żyć razem. 
A  on  poczęstował  ją  tylko  starą  wymówką,  do  której  uciekał  się  zawsze,  kiedy  ktoś  stawał  się  dla 
niego zbyt bliski, kiedy zaczynał zbytnio przywiązywać się do danej osoby. 

Tak jak teraz. 

Zacisnął powieki. Boże, tak bardzo mu na niej zależało, jego uczucie było tak głębokie. Nie potrafił 
sobie  wyobrazić,  że  już  nigdy  jej  nie  zobaczy.  Nawet  nie  dopuszczał  do  siebie  myśli,  że  jej  nie 
dotknie, nie pocałuje, nie zagłębi się w niej kolejny raz. 

Ten kolejny raz wydawał się bardzo odległy w czasie. 

Zaskoczyło go głośne pukanie. Wstał i podszedł do drzwi. 

- Kto tam? 

- Charlie Swan. 

Edward otworzył drzwi i do pokoju wszedł ojciec Isabelli. 

- Czego pan chce? - zapytał starszego mężczyznę. 

- Ile? - odrzekł Swan. 

- Ile za co? 

- Za zdjęcia. Zdjęcia mojej nagiej córki. Ile za nie chcesz? 

- Skąd pan wiedział...? 

Charlie machnął ręką. 

-  Nie  przyszedłem  tu  marnować  czasu  na  pogaduszki,  Cullen.  Nie  chcę  widzieć  mojej  córki  na 
pierwszych  stronach  wszystkich  marnych  brukowców  na  świecie.  Po  prostu  podaj  cenę.  Zapłacę  ci 
co najmniej tyle, ile oferował ci McCartney. Dam ci dwukrotnie większą sumę. 

- Emmet zadzwonił do pana? 

- Oczywiście, że do mnie zadzwonił. A jak inaczej odnalazłbym Isabellę? 

- Nie wiem. Przez prywatnych detektywów? 

- Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, nie pracują tak dobrze. Zwłaszcza jeśli dany człowiek nie 
chce, żeby go odnaleziono. Isabella nie chciała. Pytam jeszcze raz. Ile? 

Edward spojrzał na sufit i obrócił się na pięcie. 

- One nie są na sprzedaż. Za żadną cenę. 

-  Nie  bądź  śmieszny,  Cullen.  Wiem,  że  potrzebujesz  Pieniędzy.  McCartney  opowiedział  mi  całą 
historię. Proponuję ci dwukrotność sumy, którą miałeś od niego otrzymać. Nie bądź uparty. 

-  Nie  jestem  uparty.  Mówiłem  poważnie.  Te  fotografie  nie  są  na  sprzedaż.  Nie  sprzedam  ich  ani 
panu, ani Emmetowi. Nikomu. 

- W ogóle nie zamierzasz ich sprzedawać? 

background image

- Nie. 

- Dlaczego? 

- To moja sprawa. 

-  Śmiem  twierdzić  coś  innego.  Te  zdjęcia  przedstawiają  moją  córkę.  To  również  w  dużym  stopniu 
moja sprawa. 

- Gdzie jest Bella? Muszę z nią porozmawiać. 

- Ona nie chce się z tobą widzieć. Bardzo wyraźnie to podkreśliła - oznajmił Charlie. 

- Wie o tych zdjęciach? 

- Tak. Powiedziałem jej. Nie pomyślałeś, że może się o tym dowiedzieć? 

Edward zawahał się, a potem pokręcił głową. 

-  Nie  pomyślałem  -  odparł  z  szyderczym,  pozbawionym  radości  śmiechem.  -  To  było  dość  głupie, 
prawda? 

Charlie postanowił zlekceważyć retoryczne pytanie Edwarda. 

- Skoro nie zamierzasz sprzedawać tych zdjęć, to daj mi je. 

- Nie. Są moje. Zachowam je dla siebie. 

- Po cóż chcesz je zatrzymać? - zagadnął Charlie. 

- Na pamiątkę - odrzekł Edward i smutno się uśmiechnął. 

Ed spakował torby  i postawił  je  w pobliżu  drzwi, czekając  na samochód. Wziął prysznic  i przebrał 
się,  a  potem  bezskutecznie  próbował  uciąć  sobie  drzemkę.  Przeszkodziło  mu  napięcie  i  natłok 
chaotycznych myśli. 

Na razie jego głównym celem był możliwie szybki powrót do Nowego Jorku. Nie miał pojęcia, co się 
stanie,  kiedy  już  tam  dotrze.  Pamiętał  o  Afryce.  Wprawdzie  wydawało  mu  się,  że  ostatnie 
wydarzenia trwały ogromnie długo, ale w rzeczywistości upłynęły zaledwie dwa dni. Mógł przełożyć 
termin odlotu i dopiero później martwić się o pieniądze. 

Ale przecież była jeszcze Isabella. Czy mógł opuścić kraj, skoro ich sytuacja nie została wyjaśniona? 
Czy  mógł  wyjechać  i  pozwolić,  żeby  poślubiła  Blacka?  Czy  mógł  to  wszystko  porzucić,  nawet  nie 
oglądając się za siebie? Nie, musiał się z nią zobaczyć przed odlotem. 

Chciał  dać  jej  sposobność  powiedzenia  mu  wprost  o  ślubie  z  innym  mężczyzną.  Przynajmniej  tyle 
była  mu  winna.  Temperatura  na  dworze  spadła,  toteż  z  jego  ust  wydobywała  się  para.  Podniósł 
kołnierz wełnianej kurtki i rozmyślał nad tym, co ma robić dalej. 

- Psst. 

Edward odwrócił się. Nie dostrzegł nikogo. 

- Jestem tutaj. 

Edward zobaczył, że  zza  kolumny po  drugiej stronie  wejścia  wysuwa się  czyjaś ręka. Rozejrzał się 
na boki, a potem podszedł do kolumny. 

- Kto tam? - zapytał. 

- To ja, Tony. No wiesz, ten facet od skuterów śnieżnych. 

-  Ach,  tak.  Tony,  jak  się  masz?  -  zagadnął  Edward,  zerkając  na  podjazd,  gdzie  miał  się  pojawić 
samochód. 

- Nie wierzyłeś mi, prawda? 

- W co? 

- No, w tę śnieżycę. Ja cię przed nią ostrzegałem. 

- Tak - zgodził się Edward. - Pamiętam. 

- Mam ci do powiedzenia jeszcze jedną rzecz. 

- Cóż takiego? 

- To cię będzie kosztowało. 

- Wybacz, człowieku, ale jestem zupełnie bez forsy. 

background image

- A tam, niech ci będzie - odparł Tony. - I tak ci powiem. Znasz tę kobietę, z którą zaginąłeś? 

- Isabellę? 

- Tak. Ona nadal tu jest. 

- Tutaj? W kurorcie? Cudów nie ma. Odleciała dziś po południu helikopterem ojca. Zapewne jest już 
w Nowym Jorku. 

- Nie bądź tego taki pewien -  odrzekł Tony. – Powiedzieli to tylko  dlatego, żeby pozbyć się prasy. 
Ona nadal tu przebywa. W tej samej willi. 

Edward obrzucił go uważnym spojrzeniem. 

- Nie żartujesz? 

- Nie żartuję. Widziałem ją. Ona tu jest. 

Edward uważnie się rozejrzał. Wokół niego zrobiło się pusto: kiedy odeszła prasa, ludzie ulotnili się. 
Popatrzył na zegarek. Zbliżała się pora kolacji, toteż większość gości schodziła do jadalni. 

- Popilnowałbyś tych bagaży? - zapytał Edward 

- Nie ma problemu. Idź do niej. 

Alexandra pogrążała się w czarnych myślach. Nigdy nie odczuwała takiego wyczerpania fizycznego, 
a  jednak  nie  mogła  zamknąć  oczu  na  dłużej  niż  dziesięć  sekund.  Atłasowa  pościel  była  zimna  i 
przyjemna w dotyku, ale materac wydawał się zbyt miękki po dwóch dniach spania na podłodze. 

Nie  mogła  zasnąć,  toteż  wstała  i  podeszła  do  toaletki,  żeby  wyszczotkować  włosy.  Długa  gorąca 
kąpiel  była  cudowna,  podobnie  jak  królewska  kolacja,  którą  zamówił  dla  niej  tata.  Ale  prawie  nie 
tknęła wymyślnych dań. Tata zapytał ją, czy czuje się dobrze. Zapewniła go, że jest tylko zmęczona, 
ale nie mówiła całej prawdy.  

Była chora –jej serce przepełniała rozpacz. 

Jak  Edward  mógł  to  zrobić?  Wciąż  zadawała  sobie  to  pytanie.  Był  dla  niej  taki  czuły,  łagodny, 
kochający.  Dałaby  głowę,  że  żywił  dla  niej  głębokie  uczucie.  I  chociaż  niewiele  mówił,  potrafił 
przekazać jej bardzo wiele mową rąk i warg, siłą i namiętnością swoich pieszczot. 

To nie mogło być kłamstwo. W przeszłości nie umiała postępować z mężczyznami, ale przecież nie 
była  aż  tak  kiepska  w  rozpoznawaniu  cech  ich  charakteru.  Niestety,  bez  względu  na  to,  jak  bardzo 
starałaby  się  usprawiedliwić  zachowanie  Ed'a,  pozostawały  fakty.  Jej  ojciec  zdobył  się  nawet  na 
pójście do niego, ale Edward nie chciał mu oddać filmu. 

Co  zamierzał  zrobić  z  tymi  zdjęciami?  Ukryła  twarz  w  dłoniach.  To  byłoby  o  wiele  gorsze  niż 
niepowodzenie w szkole pielęgniarskiej. Tu nie mogło być mowy o fotomontażu. Zdjęcia ukazywały 
ją  nagą,  w  rzeczywistej  sytuacji.  Nie  miała  wątpliwości,  że  są  to  wyraźne,  profesjonalne  zbliżenia. 
Krótki czas spędzony z Edwardem uświadomił jej, że jest cholernie dobry we wszystkim, 

czego próbuje. Gdyby autorem zdjęć był ktoś inny, czułaby się upokorzona, ale jakoś by to zniosła. 
Ale Edward... 

Boże,  jakże  on  ją  zranił.  Dała  mu  mnóstwo  okazji  do  wyjawienia  prawdy.  Jeśli  nie  zamierzał 
wykorzystać  tych  fotografii,  to  dlaczego  o  nich  nie  wspomniał?  Wiedziała,  jak  bardzo  potrzebował 
pieniędzy  na  tę  afrykańską  wyprawę.  Ale  przecież  tata  proponował  mu  pieniądze,  większe  niż 
brukowiec, a mimo to Edward nie oddał mu filmu. Musiała istnieć jakaś inna przyczyna. 

Podniosła oczy i zobaczyła swoje odbicie w lustrze. 

Szantaż!  Czy  mogło  chodzić  o  coś  takiego?  Ależ  tak!  Po  co  miałby  dokonywać  jednorazowej 
sprzedaży,  skoro  mógł  ciągle  machać  przed  nią  tymi  zdjęciami,  żeby  finansowała  jego  kolejne 
wyprawy? 

Ból w środkowej partii ciała stawał się tak nieznośny, że musiała zgiąć się wpół. Znowu walczyła ze 
łzami,  ale  nie  była  w  stanie  stłumić  jęku.  Z  zadumy  wyrwało  ją  głośne  pukanie.  Isabella    wstała  i 
zbliżyła  się  do  drzwi  wychodzących  na  patio.  Ciężkie  zasłony  były  szczelnie  zasunięte,  gdyż 
nadchodziła noc. Odsunęła je nieco i patrzyła w mrok. 

Drgnęła na widok twarzy Edwarda za szybą. 

- Wpuść mnie - powiedział. Jego głos był przytłumiony z powodu dzielącej ich szyby. 

background image

- Odejdź. 

- Isabello, otwórz drzwi. 

- Nie. 

- Stoję na krawędzi. Jeśli nie otworzysz tych drzwi, spadnę. 

- Dla mnie to nie ma żadnego znaczenia. 

- Bello... 

Zasunęła  zasłony  i  odeszła.  Jak  Edward  śmiał  tu  przychodzić  i  szukać  jej!  Jak  śmiał  nawet 
pokazywać się u niej po tych wszystkich kłamstwach... 

Usłyszała  szelest,  a  potem  głuchy  łoskot.  Zbliżyła  się  do  okna.  Odsunęła  zasłonę  i  zerknęła  przez 
szparę.  Nie  było  go.  Tak  jej  się  przynajmniej  wydawało.  Bardziej  rozchyliła  zasłony,  ale  nadal  nie 
dostrzegała Edwarda. 

Spojrzała  w  lewo  i  w  prawo.  Już  miała  całkowicie  zasunąć  zasłony,  kiedy  usłyszała  huk  w  dalszej 
części pokoju. Zasłoniła ręką usta i  wydała z siebie  okrzyk. Z  okna  na przeciwległej ścianie zwisał 
Edward, którego nogi znajdowały się już w środku i przewróciły stolik. 

- Au! -  wrzasnął, uderzając kolanem  w parapet. - Przydałaby  mi się pomocna dłoń -  dodał, usiłując 
przepchnąć nogę przez mały otwór. 

- Dlaczego miałabym ci pomóc? Jesteś kłamcą i oszustem - oznajmiła, kładąc rękę na biodrze. 

- Sama w to nie wierzysz - odparł Edward. Kiedy do niej podszedł, cofnęła się. 

- Nie zbliżaj się do mnie, bo będę krzyczała. 

- Proszę bardzo - odparł Edward, chwytając ją za ramiona. - Krzycz. 

Kiedy wpił się w jej usta, już nie stawiała oporu. 

Przytuliła  się  do  niego  jak  na  komendę.  Rozchylił  jej  usta  językiem,  dosłownie  parząc  ją  swoim 
ciepłem i dotykiem. 

Bezradna, jęknęła i oplotła ramionami jego szyję. Przywarła do włosów Edwarda, wdychając świeżą, 
dobrze  znajomą  woń  jego  ciała.  Tymczasem  jego  ręce  spoczęły  na  pośladkach  dziewczyny.  Był 
podniecony. Przycisnął ją do siebie w taki sposób, że oboje ogarnął miłosny szał. 

- Musiałem się przekonać, czy to prawda, czy może tylko śnię - wymruczał cicho. 

- Och, Edwardzie - wydyszała Bella, by po chwili zadać dręczące ją pytanie. - Jak mogłeś? 

- Nie sądziłem, że dowiesz się o tych zdjęciach. 

- Jak mogłam się o nich nie dowiedzieć? Przecież gdyby zostały opublikowane... 

- Nie miałem zamiaru ich sprzedawać. Powiedziałem to twojemu ojcu. Nic ci nie mówił? 

- No tak, ale dlaczego nie chcesz nam ich oddać? 

Edward  oderwał  się  od  dziewczyny.  Sam  się  nad  tym  zastanawiał.  Jakiś  upór  kazał  mu  jednak 
uważać  te  zdjęcia  za  swoją  własność.  To  przecież  dla  tych  zdjęć  zmienił  plany,  utracił  swój  sprzęt 
fotograficzny. Do diabła, ryzykował dla nich życie. Nie zamierzał ich sprzedawać, pragnął zachować 
je  dla  siebie.  Tylko  on  wiedział,  jak  wyglądała  Bella,  kiedy  zobaczył  ją  po  raz  pierwszy  przez 
obiektyw aparatu, i nie zamierzał dzielić się tą wiedzą z nikim. 

- Isabello, nie sprzedam ich, obiecuję ci to. 

Bella potrząsnęła głową. 

- To nie wystarczy. Muszę wiedzieć, co zamierzasz z nimi zrobić. 

- Zachowam je. 

- W jakim celu? - zapytała. 

Edward cofnął się o krok. 

- Co masz na myśli? 

- Chcę poznać twoje zamiary. 

- Nie mam żadnych zamiarów - odrzekł Edward. 

- Żadnych? 

background image

- Wyduś to z siebie, Bello - powiedział z wyraźnym gniewem w głosie. - Jakież to zamiary mógłbym 
mieć? 

Bella wyczuwała rozpierającą go furię, ale nadal drążyła kwestię. Musiała mieć pewność. 

- Szantaż. 

Edward uświadomił sobie, że robi się purpurowy na twarzy. Gdyby Bella była mężczyzną, uderzyłby 
ją za przypuszczenie, iż mógłby postąpić tak nikczemnie. Zamiast tego podszedł do otwartego okna i 
zacisnął pięści, żeby powstrzymać się od uderzenia kobiety. 

- Czy tak właśnie myślisz? - zapytał. 

Bella z trudem przełknęła ślinę. 

- Taka możliwość przemknęła mi przez myśl. 

Edward pokręcił głową. 

- Wcale mnie nie znasz, prawda?  

A ja nie znałem ciebie, pomyślał. 

-Edward... 

-  Nie  -  przerwał  z  naciskiem.  -  Może  powinienem  był  na  to  wpaść.  Szantaż.  Mnie  nigdy  nie 
przemknęło  to  przez  myśl,  ale  może  powinno.  Faktycznie  potrzebuję  pieniędzy,  ty  i  twój  ojciec 
ciągle mi o tym przypominacie. Warto byłoby to rozważyć. Może zaczekam, aż weźmiesz ślub, to za 
jednym  zamachem  zahaczę  twojego  staruszka  i  twojego  nowego  męża.  Podwójne  pieniądze, 
podwójny ubaw. 

Odwrócił się i znowu zaczął się gramolić przez okno. 

- Edwardzie, nie odchodź w taki sposób. Porozmawiajmy... 

- Nie  ma  o  czym rozmawiać, prawda? -  odparł Edward  i pomachał do niej ręką. - Jak to się  mówi, 
dzięki za wspomnienia. 

Wspiął się na krawędź muru i po raz ostatni spojrzał na Bellę. Czuł bolesne kłucie w piersiach. 

- Moje gratulacje. Pozdrów ode mnie męża w noc poślubną. 

Bella podbiegła do okna. W przerażeniu wykrzykiwała jego imię kilkanaście razy, ale nie doczekała 
się odpowiedzi. 

Edward Cullen opuścił jej życie równie szybko, jak w nie wkroczył. 

 

 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Izabella    wyjrzała  przez  okno  swojego  apartamentu  przy  Piątej  Alei.  Widok  był  wspaniały, 
najlepszy,  jaki  mogło  zaoferować  miasto.  W  Central  Parku  dominowała  soczysta  zieleń  wiosny  i 
kwitły  majowe  kwiaty.  Uliczni  sprzedawcy  gorliwie  zachwalali  towar  nieprzerwanemu 
strumieniowi 

ludzi, którzy szli do swoich codziennych zajęć. 

Wystawiła twarz na słońce i zamknęła oczy, wchłaniając przyjemne ciepło. 

- Chce pani zabrać ze sobą ten szlafrok? 

Bella  odwróciła  się  do  swojej  pokojówki.  Angela  trzymała  orientalny  szlafrok  z  niebieskiego 
jedwabiu, który tata przywiózł jej z Chin. 

- Tak, proszę, spakuj go - odparła Bella. —- Może mi się przyda. 

Nie  wiadomo  który  raz  sprawdziła  toaletkę,  żeby  się  upewnić,  iż  spakowała  wszystkie 
najważniejsze kosmetyki. Właściwie to ich nie potrzebowała. Zamierzała 

spędzić  większość  czasu w  domu, z  dala  od  ludzkich  oczu. Wybierała się  w podróż  do rezydencji 
ojca w Hamptons, żeby odpocząć, odprężyć się i... zapomnieć. 

Dwa miesiące, które upłynęły od „górskiej eskapady", 

background image

jak  prasa  określała  jej  pobyt  z  Cullenem  w  małym  domku,  wypełniła  ciągła  ucieczka  przed 
wścibskimi reporterami. 

Przez kilka pierwszych tygodni Bella wstrzymywała oddech w daremnym oczekiwaniu na to, że w 
którymś z brukowców pojawią się jej kompromitujące zdjęcia. Doszła do wniosku, że może Edward 
mówił prawdę, przynajmniej jeśli chodziło o te fotografie. 

Nowojorscy  reporterzy  bynajmniej  nie  uprzyjemniali  jej  życia.  Kiedy  Charcie  Swan  ogłosił,  że 
Isabella znowu rozważa możliwość małżeństwa z Jacobem Blackiem, przedstawiciele prasy niczym 
chmara  sępów  zaczęli  ze  zdwojoną  energią  uganiać  się  za  wszystkim,  co  miało  jakiś  związek  z 
panną Swan. 

Edward zdołał im ujść. Nie słyszała o nim od czasu, gdy zniknął z jej pokoju w wieczór po tym, jak 
zostali  uratowani.  Wmawiała  sobie,  że  wcale  się  nim  nie  przejmuje.  Byłkłamcą  i  Bóg  wie  kim 
jeszcze. Nie mogła jednak oszukać swojego serca. Przełknęła dumę i zadzwoniła do Emmeta  

McCartena, żeby się dowiedzieć, gdzie przebywa Edward. Okazało się, że nie marnował czasu: już 
nazajutrz po opuszczeniu gór pożyczył pieniądze od Emmeta i odleciał do Afryki. 

Isabella  była  zdecydowana  położyć  kres  temu  tęsknemu  wzdychaniu.  Sytuacja  stawała  się 
nieznośna.  Tłumaczyła  sobie,  że  przecież  przebywała  z  tym  mężczyzną  tylko  dwa  dni.  Nie 
powinien był tak bardzo absorbować jej myśli. Nadeszła pora, żeby coś zrobić, uporządkować 

sprawy i zapomnieć o wszystkim. 

Ostatnie  dwa  miesiące  wypełniły  jej rozmowy z  menedżerami  w sprawie  fundacji. Zdumiewała ją 
ilość  pracy,  która  wiązała  się  z  rozdawaniem  pieniędzy.  Musiała  znaleźć  pomieszczenie  biurowe, 
zatrudnić personel i przestudiować niezliczone prośby organizacji charytatywnych o wsparcie. 

Ta  działalność  pochłaniała  mnóstwo  czasu,  lecz  Bella  było  to  na  rękę.  Praca  zmuszała  ją  do 
myślenia o czymś innym niż tylko jej własne problemy, o kimś innym oprócz Edwarda. 

Teraz  jednak  odczuwała  potrzebę  oderwania  się  od  spraw  fundacji.  Nie  dbała  o  siebie.  Schudła  i 
przyjaciółki nakłaniały ją do odpoczynku na Karaibach. Bella nie chciała przebywać tak daleko od 
nowo  założonej  organizacji,  toteż  poszła  na  kompromis  i  wybrała  słynny  skrawek  raju  na 
południowym wybrzeżu Long Island. 

Do wyjaśnienia pozostała jeszcze tylko jedna kwestia. 

Chodziło o Jacoba Blacka.   

 Ten  biedak  był  traktowany  gorzej  niż  piłeczka  tenisowa  podczas  turnieju  U.S.  Open.  Ostatniego 
wieczoru Bella umówiła się z nim na kolację i wytłumaczyła mu, że nigdy nie mogłaby go poślubić, 
był bardzo wyrozumiały i uprzejmy - gdyby Bella nie znała sytuacji, mogłaby wręcz pomyśleć, że 
sprawiła mu ulgę. 

Poranne  gazety przekazały  jednak zupełnie  inną historię. W rubrykach towarzyskich  ważniejszych 
dzienników  nowojorskich  zamieszczono  zdjęcia  przedstawiające  ją  w  czułej  pozie  z  Jacobem,  co 
wywołało falę spekulacji na temat ich ewentualnego małżeństwa. 

- Wszystko gotowe - powiedziała Angela. – Chce pani, żebym włożyła bagaże do samochodu? 

- Tak - odparła Bella. - Za parę minut wyjeżdżam. 

Angela podeszła z walizką do drzwi. 

-  Och,  miałam  coś  pani  powiedzieć.  Wczesnym  rankiem  dzwonił  pani  ojciec.  Chce,  żeby  pani 
przyszła do jego biura. 

- Mówił, w jakiej sprawie? 

- Nie, proszę pani. Powiedział tylko, żeby pani wpadła po drodze na wyspę. 

- Dziękuję, Angelo. 

Pokojówka  skinęła  głową  i  wyszła.  Bella  zastanawiała  się  nad  przyczyną  telefonu  ojca.  Przecież 
rozmawiała  z  nim  ostatniego  wieczoru.  Usiłował  wyperswadować  jej  wyjazd.  Powiedział,  że  nie 
powinna  się  ukrywać,  lecz  ona  oświadczyła,  iż  potrzebuje  samotności.  Ciekawe,  co  tak  ważnego 
miał jej do zakomunikowania. 

Przeżycia w górach nie tylko „zrobiły z niej kobietę". 

background image

Pozwoliły jej dojrzeć, zmusiły ją do skoncentrowania się na tym, co było dla niej naprawdę ważne. 
Wiedziała teraz, w  jakim  kierunku podążyć. Praca nad Fundacją Isabelli Swan ruszyła pełną parą, 
ale praca nad Isabellą Swan dopiero się rozpoczęła. 

Czy  jej  się  to  podobało,  czy  nie,  zakochała  się  w  upartym,  niezależnym,  unikającym  zobowiązań 
reporterze. 

Miała  do  wyboru  tylu  mężczyzn,  a  jednak  zadurzyła  się  w  kimś  całkowicie  nieodpowiednim  dla 
siebie. 

Bez ustanku dręczyły ją wspomnienia o nim, Dotyk ręki Edwarda, smak jego pocałunków, siła jego 
ciała wywoływały u niej bezsenność i nie pozwalały iść dalej przez życie, które wydawało się teraz 
podzielone  na dwa okresy - przed i po Edwardzie. Płakała po jego  odejściu tak bardzo, że  dziwiła 
się, iż w jej ciele pozostawała jakakolwiek woda. 

Miłość powoduje cierpienie, powtarzała sobie bez końca. Zwłaszcza nie odwzajemniona miłość do 
nieodpowiedniego mężczyzny. Ale żadne obwinianie Edwarda nie mogło zmienić faktu, iż ciągle za 
nim tęskniła. 

Jej ojciec nie potrafił tego zrozumieć, a ona nie umiała 

znaleźć wyjaśnienia. Po prostu wiedziała, że tak jest. 

Wiedziała  również,  że  tylko  ona  sama  może  położyć  kres  swej  miłości.  Najlepszym  sposobem 
wydawała  się  podróż,  która  pozwoliłaby  jej  oderwać  się  od  wszystkiego,  co  miało  związek  z 
Edwardem Cullenem. Uznała, że przestronny, stojący na plaży dom o wysoko sklepionych 

sufitach będzie idealną odtrutką na malutki, jednoizbowy domek w ośnieżonych górach Vermontu. 

Isabella  wzięła torebkę  i ruszyła  do  drzwi. Spieszno  jej było udać się  w podróż, toteż prośba ojca 
wzbudzała u niej irytację. 

Wcisnęła  się  swoim  czerwonym  samochodem  marki  Corvette  w  sznur  pojazdów.  Na  drodze 
utworzył  się  koszmarny,  typowy  dla  Nowego  Jorku,  korek.  Przesuwała  się  centymetr  po 
centymetrze  Piątą  Aleją  na  południe,  w  kierunku  biura  ojca,  a  jednocześnie  zerkała  w  okna 
wystawowe  eleganckich  sklepów.  Te  ambitnie  artystyczne,  letnie  dekoracje  wprawiły  ją  w 
szczególny nastrój. 

Kiedy  dotarła  na  miejsce,  odźwierny  zajął  się  jej  samochodem.  Zawsze  doceniała  ten  luksus  w 
mieście, gdzie przestrzeń parkingowa była cenniejsza od złota. 

Wjechała windą na najwyższe piętro i udała się do prywatnego skrzydła wieżowca, gdzie mieściło 
się imperium Charliego Swana, którego wartość szacowano na miliardy dolarów. 

Skinęła głową recepcjonistce i niespiesznie pokonała znajomy, wykładany mahoniem labirynt, by w 
końcu  dojść  do  obszernego  biura  swojego  ojca.  To  pomieszczenie  nigdy  nie  przestawało  jej 
zdumiewać. Było usytuowane w rogu budynku i z obu stron otaczały je ściany 

wykonane  wyłącznie  ze  szkła,  co  dawało  zapierające  dech  w  piersiach  złudzenie,  iż  chodzi  się  w 
powietrzu. 

Tata  akurat  rozmawiał  przez  telefon  i  zachęcił  ją  gestem  ręki,  żeby  usiadła.  Wybrała  duże, 
wykładane skórą krzesło obrotowe i odwróciła się na nim w kierunku szklanej ściany. Otoczyło ją 
miasto. Z tego punktu obserwacyjnego wydawało się malutkie, ciche i idealne, wręcz bezpieczne. 

Wiedziała, że pozory mylą. 

- Wszystko gotowe do drogi? - zagadnął Charlie, odłożywszy słuchawkę. 

- Tak, już zbierałam się do wyjścia, kiedy Angela przekazała mi wiadomość od ciebie. O co chodzi, 
tato? 

- O to - odrzekł  Victor Beck i podał jej  krótką, odręcznie sporządzoną notatkę  na pomarszczonym 
papierze  z  odzysku.  Bella  szybko  ją  przeczytała.  Była  to  prośba  o  spotkanie  w  sprawach 
służbowych. Jej serce aż podskoczyło na widok podpisu Edwarda. 

- Nie wierzę w to. 

- Ma tu przyjść za parę chwil. Myślałem, że zechcesz być obecna. 

- Dlaczego teraz? 

- Przypuszczam, że potrzebuje pieniędzy. 

background image

- Potrzebował pieniędzy wcześniej. Musi istnieć jakiś inny powód. 

-  Isabello,  nie  wyczytuj  z  tej  notatki  więcej,  niż  ona  zawiera.  Powiedziałem  mu,  że  zapłacę  za  te 
zdjęcia  dwukrotność  sumy,  którą  zaoferują  inni.  Zapewne  postanowił  skorzystać  z  tej  propozycji. 
Prawdopodobnie będzie się targował o większe pieniądze. 

- Przecież miał już sposobność... 

Charlie przerwał jej wypowiedź machnięciem ręki. 

-  A  po  cóż  innego  miałby  się  ze  mną  kontaktować?  Moja  droga,  nie  chcę  być  okrutny,  ale  gdyby 
chciał zobaczyć się z tobą, to zadzwoniłby bezpośrednio do ciebie. 

Zanim Bella zdążyła wymyślić stosowną ripostę, w pokoju zabrzęczał intercom. 

- Pan Swan? Jakiś pan Cullen chce się z panem widzieć - obwieściła recepcjonistka. 

-  Proszę  go  tu  przysłać  -  odparł  Charlie  i  nacisnął  guzik.  -  Ja  z  nim  porozmawiam  -  powiedział 
Isabelli. 

Edward zatrzymał się przed drzwiami biura, chociaż czynił to wbrew sobie. Fotografie uwierały go 
niczym  kamyk  w bucie. Stanowiły ciągłe,  irytujące  wspomnienie tego, co  w jego umyśle było  już 
tylko  niemożliwym  do  urzeczywistnienia  marzeniem.  Powtarzał  sobie  setki  razy,  że  najlepiej 
byłoby się ich pozbyć. Nie mógł się jednak zmusić do zniszczenia tych zdjęć. Miał wrażenie, 

że w ten sposób zraniłby samą Isabellę. 

Ponieważ  nie  był  w  stanie  zrobić  tego  osobiście,  uznał,  że  może  powierzyć  zdjęcia  tylko  jednej 
osobie  –  Charliemu  Swanowi.  Pomimo  niechęci  do  układów  z  tym  człowiekiem  czuł,  że  dzięki 
niemu będzie mógł skończyć ze swoim uzależnieniem. 

Postąpił  głupio  i  wziął  zdjęcia  ze  sobą  do  Afryki.  O  różnych  porach  dnia  i  nocy  zdawały  się  do 
niego wołać, prześladowały go i zapraszały, a on zawsze ulegał.Wydobywał ze schowka w plecaku 
jedno  czy  dwa  i  patrzył  na  nie,  przypominając  sobie,  jak  dotykał  skóry  Belli  i  otaczał  wargami 
każdy skrawek jej ciała. Wyprawa była ciężka, napisał na jej podstawie ciekawy artykuł, ale udręka 
psychiczna Edwarda przewyższała całe zaangażowanie, jakie włożył w swoją pracę. 

Należało  bezwzględnie  położyć  temu  kres.  Edward  potrzasnął  głową,  jakby  chciał  się  ze 
wszystkiego oczyścić, i wyciągnął rękę do gałki u drzwi. 

Wszedł  do  środka.  Isabella  zapomniała,  jaki  jest  wysoki  i  przystojny,  i  jak  bardzo  wypełnia  sobą 
każde pomieszczenie. Schudł  i  mocno się  opalił. Wyglądał jak  mieszkaniec  którejś  z bananowych 
republik. Serce podeszło Belli do gardła ale zdołała zachować obojętny wyraz 

twarzy. Obróciła się na krześle w jego kierunku. 

Edward zrobił  drugi krok  i z  wrażenia przystanął. Nie spodziewał się ujrzeć Belli. Celowo napisał 
Charliemu  liścik,  mając  nadzieję,  że  uda  mu  się  uniknąć  jakiegokolwiek  kontaktu  z  dziewczyną. 
Najwidoczniej przeznaczone mu było coś innego. 

Przez  długi  czas  po  prostu  na  nią  patrzył.  Była  tak  piękna  jak  w  jego  wspomnieniach,  a  może 
jeszcze 

piękniejsza, jeśli brało się pod uwagę słońce, które padało przez szklaną ścianę i tworzyło wokół jej 
głowy złocistą aureolę. Wydawała się spokojna, nieskrępowana, wręcz pogodna. 

Natomiast on miał zły humor, był zmęczony i poruszał się z trudem. Afryka... No cóż, wydała mu 
się teraz bardziej gorąca, zakurzona i prymitywna niż w rzeczywistości. Przez dwa miesiące pobytu 
na  tym  kontynencie  podróżował  w  uciążliwych  warunkach,  obozował  przy  ogniskach  pod  gołym 
niebem i bez przerwy maszerował. 

Nic dziwnego, że jego kolano znajdowało się teraz w opłakanym stanie. Uświadamiał sobie, że robi 
się już za stary na takie eskapady. 

- Witam pana, Cullen - powiedział Charlie. 

Wyszedł  zza  biurka  z  wyciągniętą  ręką.  Edward  niechętnie  ją  uścisnął.  Nie  przybył  tu  dla 
przyjemności. Zgodnie z tym, co napisał w liściku, zjawił się w interesie, we własnym interesie. 

- A ze mną to się nie przywitasz? - zapytała Bella, zdumiona, że mówi tak cicho i spokojnie. Stanęła 
obok  swojego  ojca  i  spojrzała  Edwardowi  w  twarz.  Sprawiał  wrażenie  zmęczonego,  ale  jej 
stęsknionym oczom wydał się cudowny. Zbyt cudowny. 

background image

Edward przeniósł ciężar ciała na zdrową nogę. 

- Dzień dobry, panno Beck. 

-  Och,  chyba  powinnyśmy  odrzucić  konwenanse,  nie  sądzisz,  Edwardzie?  Myślę,  że  z  pewnością 
możemy już mówić sobie po imieniu. 

- Witaj, Isabello - powiedział Edward, wyciągając rękę. Wypowiedział jej imię z łatwością i wcale 
go to nie dziwiło. Przez ostatnie dwa miesiące powtarzał je niemal bez przerwy. - Jak się masz? 

Ich ręce zetknęły się  i Edward poczuł, że jego ramieniem  wstrząsa dreszcz, jakby poraził  go prąd. 
Szybko puścił jej dłoń. Bella nieco uniosła podbródek. Rozpoznał u niej obronną reakcję. 

- Świetnie. 

- Jestem zdumiony twoją obecnością. Sądziłem, że te twoje plany małżeńskie bardzo cię absorbują. 

-  Nie  ma  żadnych  planów  małżeńskich,  Edwardzie.  Chyba  wypowiedziałam  się  na  ten  temat 
dostatecznie jasno... Kiedy to było? Jakieś dwa, trzy miesiące temu? 

- Dwa - odparł cicho. 

- Ach, tak, dwa. Czas tak szybko leci, kiedy człowiek jest zajęty. 

Bella  odwróciła się i podeszła do  okna. Bolał  ją brzuch  i  czuła, że płoną jej policzki. Nie chciała, 
żeby on wpatrywał się w nią tak uporczywie. 

- Dzisiejsze  gazety  donoszą, że znowu rozważacie ślub - oznajmił. On również  odczuwał sensacje 
żołądkowe,  zupełnie  takie  same  jak  na  lotnisku,  kiedy  po  raz  pierwszy  zobaczył  jej  zdjęcie  z 
Blackiem w rubryce towarzyskiej. 

Bella obrzuciła go chłodnym spojrzeniem. 

- Akurat ty nie powinieneś wierzyć we wszystko, co wypisują gazety. 

Długo  patrzyli  sobie  w  oczy.  Przepływały  między  nimi  fluidy  wyrażające  setki,  tysiące  myśli,  nie 
wyznanych uczuć i obaw. Charlie zakaszlał. Edward oderwał wzrok od dziewczyny i zwrócił uwagę 
na jej ojca. 

- Mówiłeś, że chcesz omówić pewną sprawę – przypomniał Charlie. 

- Tak. 

- Przypuszczam, że chodzi o zdjęcia. 

Edward wyciągnął dużą kopertę. 

- Rzeczywiście. 

- Masz je przy sobie? 

Isabella gwałtownie odwróciła głowę. Udzielając odpowiedzi, Edward cały czas na nią patrzył. 

- Tak. 

- Musi ci być bardzo ciężko, Edwardzie, skoro wreszcie chcesz je sprzedać - zauważyła. -Pamiętam, 
że kiedyś stanowczo odmówiłeś. 

- To było dawno temu. 

- Tak, dawno temu - powtórzyła. 

Czuła, że zaraz się rozpłacze. Przełknęła grudę twardą jak kamień i zrobiła krok do przodu. Musiała 
się stąd wydostać, uciec od Edwarda. Nie była przygotowana na taką udrękę. 

Niestety, widok tego mężczyzny potęgował jej miłość. 

Dlaczego? pytała samą siebie. Dlaczego musiał tu wrócić? 

Wzięła torebkę i przemknęła obok swojego ojca i Edwarda. 

Ujęła gałkę i gwałtownym ruchem otworzyła drzwi. Kiedy się odwróciła twarzą do obu mężczyzn, 
miała łzy w oczach. 

- Daj mu to, czego chce, tato. Był tego wart. 

Zatrzasnęła za sobą drzwi, a Charlie i Edward patrzyli nanie przez  dłuższy czas. Wreszcie Charlie 
ruszył do przodu, żeby przywołać córkę, ale Edward go powstrzymał. 

background image

- Proszę pozwolić jej odejść-powiedział tak zrezygnowanym tonem, że Charlie obrzucił go szybkim 
spojrzeniem. 

- Hmm, no cóż, chyba powinniśmy przejść do konkretów- zaproponował ojciec Belli. 

Edward gwałtownym ruchem podał Charliemu kopertę. 

- W środku są również negatywy. Wywołałem je sam, toteż nie musi się pan martwić, że ktoś inny 
ma odbitki. 

Charlie nie wziął koperty. Otworzył szufladę biurka i wyjął dużą książkę czekową. Usiadł i włożył 
okulary na czubek nosa. 

- Ile, Cullen? - zapytał, nabazgrawszy nazwisko Edwarda na czeku. 

- Nic. 

Charlie zamrugał powiekami. 

- Żadnych pieniędzy? 

- Żadnych. 

- Co to ma znaczyć? Jeśli nie chcesz zapłaty za zdjęcia, to czego chcesz? 

- Spokoju. 

Charlie  zsunął  okulary  i  oparł  się  plecami  o  fotel.  Przez  długi  czas  przyglądał  się  Edwardowi. 
Cullen  stał  nieruchomo.  Nie  liczyło  się  to,  czy  lubił  Charliego  Swana,  czy  nie.  W  istniejących 
okolicznościach Swan, jako ojciec Isabelli, miał prawo go oceniać. 

- Te zdjęcia są bezcenne - rzekł Charlie. 

- Mnie nie trzeba o tym zapewniać. 

Pomimo cynizmu, Edward pragnął przede wszystkim spokoju, którym się cieszył przed poznaniem 
Isabelli Swan. Uznał, że zdoła go osiągnąć tylko wtedy, gdy wybije sobie Bellę z głowy. Posiadanie 
jej fotografii przeszkadzało mu dalej żyć. No cóż, kochał ją i musiał się 

nauczyć żyć z tym problemem. Doszedł do wniosku, że ona nigdy nie będzie żywiła do niego takich 
samych  uczuć.  Udowodniła  to,  wyrażając  o  nim  niepochlebną  opinię.  Nie  mogła  mu  ufać,  na 
zawsze  miał  pozostać  w  jej  oczach  tylko  plugawym  reporterem.  Charlie  gestem  dłoni  nakazał 
Edwardowi  usiąść. Młodszy mężczyzna posłusznie opadł na krzesło, które przed chwilą zajmowała 
Isabella. 

Wyczerpany podróżą, wyprostował prawą nogę i pomasowałkolano. Charlie zmrużył oczy. 

- Kochasz moją córkę? 

Edward przestał rozcierać kolano. Podniósł oczy i wytrzymał badawcze spojrzenie Charliego. 

- Czy to ma jakieś znaczenie? 

- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie, młody człowieku. Czy kochasz ją? 

- Tak. 

Na twarzy starszego pana pojawił się uśmiech. 

- Tak myślałem. Ona też cię kocha. 

Edward potrząsnął głową. 

- To nieprawda. Nazwała mnie kłamcą i oszustem. 

Charlie wybuchnął głośnym śmiechem. 

-  To  jest  cała  Bella.  Lubi  dramatyzować.  Wypisz,  wymaluj  jak  jej  matka.  Kiedy  zalecałem  się  do 
Emilly, nazwała mnie złodziejskim baronem. 

- Miała rację. 

Charlie znowu się roześmiał. 

- Faktycznie! 

Wstał i obszedł biurko, by znaleźć się przy Edwardzie. Podniósł kopertę ze zdjęciami  i  wręczył  ją 
Edardowi. 

- Daj te zdjęcia Belli, nie mnie. Powiedz jej, co do niejczujesz. Myślę, że będziesz mile zaskoczony. 

background image

Edward pokręcił głową. 

- To na nic się nie zda. Wywodzimy się z dwóch różnych światów. 

Charlie położył mu rękę na ramieniu. 

- Jeśli naprawdę chcecie, to zdołacie dojść do porozumienia. 

Edward patrzył z niedowierzaniem na Charliego. 

- Myślałem, że jest pan ostatnią osobą, która chciałaby widzieć nas razem. 

- Zależy mi na mojej córce. I chcę, żeby była szczęśliwa. Myślę, że możesz jej dać szczęście. 

- Nawet gdyby to było możliwe, nie miałbym pojęcia, od czego zacząć. 

-  Zacznij  od  wyznania  jej  swoich  uczuć.  Ona  właśnie  jedzie  samochodem  do  mojego  domu  w    
Hamptons. Załatwię dla ciebie helikopter. Zdążysz tam przed Bellą. 

- Dlaczego pan to robi? - pytał Edward. 

-  Ponieważ,  wbrew  obiegowej  opinii,  panie  Cullen,  naprawdę  mam  serce  -  odparł  z  uśmiechem 
Charlie Swan. 

 

Jazda  samochodem,  kiedy  się  płacze,  może  być  niebezpieczna.  Bella  przekonała  się  o  tym 
natychmiast  po  znalezieniu  się  na  autostradzie  Long  Island.  Przecierała  oczy  chusteczką  i  nagle 
musiała zjechać  na pobocze, żeby  nie  wpadła  na nią ciężarówka. Podjęła podróż  na nowo  dopiero 
po  odzyskaniu  równowagi  psychicznej,  ale  teraz  wyglądała  okropnie  z  rozmazanym  makijażem  i 
zapuchniętymi  oczami.  Zresztą,  czy  to  miało  jakieś  znaczenie?  Nikt  jej  przecież  nie  widział. 
Wcisnęła  pedał  gazu  jeszcze  mocniej.  Pomyślała,  że  im  prędzej  dotrze  do  domu,  tym  szybciej 
będzie 

mogła skulić się na kanapie i zasnąć. 

Dom  był  otoczony  długim  na  milę,  wysadzanym  drzewami  podjazdem,  który  przechodził  w 
ogromny 

płaskowyż  nad  wydmami.  Architekci  zaprojektowali  go  w  stylu  współczesnym  i  zbudowali  z 
drewna i szkła. Bella uwielbiała to  miejsce  i zawsze  koiła tutaj nerwy, ilekroć coś  nie układało jej 
się w życiu. 

Zostawiła  klucze  i  bagaże  w  samochodzie.  Nie  mogła  znieść  napięcia  związanego  z  ponownym 
ujrzeniem Edwarda. Pragnęła jedynie rozebrać się i położyć do łóżka. 

Drzwi od frontu były otwarte. Bella weszła do przewiewnego korytarza i zadała sobie pytanie, gdzie 
może  przebywać  Seth,  dozorca.  Uprzedziła  go  telefonicznie  o  swoim  przyjeździe.  Dom  wyglądał 
świeżo i czysto, a przez okna wpadała oceaniczna bryza.  

Bella  wzruszyła  ramionami.  Prawdopodobnie  dozorca  zajmował  się  czymś  na  terenie  posiadłości. 
Wkrótce  zobaczy  jej  samochód  i  będzie  wiedział,  że  przyjechała.  Powoli  weszła  po  schodkach  na 
trzecie  piętro,  gdzie  znajdowała  się  jej  sypialnia.  Kiedy  zbliżyła  się  do  wejścia  swojego 
apartamentu, usłyszała szum cieknącej wody. 

Wzruszyła się na myśl o tym, że Seth jest taki troskliwy i przygotowuje jej kąpiel. Z uśmiechem na 

ustach wkroczyła do pokoju. 

- Seth? - zawołała. Przywitała ją tylko cisza. 

Położyła torebkę na stole i ostrożnie podeszła do łóżka. 

Szum wody stał się głośniejszy. 

- Seth? To ty? 

Cisza  wywołała  u  niej  gęsią  skórkę.  Z  drżeniem  serca  podeszła  do  łazienki,  ale  odwracając  się 
dostrzegła coś na łóżku. 

Fotografie. 

Wzięła jedno ze zdjęć o wymiarach osiem na dziesięć. 

To była ona. W gorącej kąpieli w Vermont. Miała zamknięte oczy, a nad powierzchnią wody widać 
było jej obnażone piersi. 

background image

To były zdjęcia Edwarda. 

Jak się tutaj znalazły? Poczuła dreszcze. Odłożyła 

zdjęcie i wzięła do ręki następne, a potem jeszcze jedno. 

Wszystkie przedstawiały tę samą scenę. 

Nagle zauważyła na podłodze porozrzucane ubrania. 

Podniosła jedną z rzeczy. Koszula safari. Jej serce zaczęło bić w przyśpieszonym tempie. Wzięła do 
ręki następną rzecz. Spodnie khaki. To jej wystarczyło. Nie potrzebowała Sherlocka Holmesa, 

żeby  odgadnąć,  co  się  stało.  Wpadła  do  łazienki  i  zmartwiała  na  widok  Edwarda,  który  leżał  z 
przymkniętymi oczami w jej wannie. 

Przez  dłuższą  chwilę  syciła  oczy  jego  ciałem,  które  wypełniało  całą  wannę.  Jej  serce  drżało  z 
miłości. 

Spieniona woda pieściła jego szerokie, opalone ramiona. 

Wreszcie otworzył oczy. 

- Jak tu się dostałeś? - zapytała kategorycznym tonem. 

- Witaj, Isabello. Jak się jechało? 

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.  

Wiedziała ,że  musi kontrolować sytuację, ale  nie byłoto łatwe, skoro znajdował się  zaledwie  kilka 
kroków dalej, wielki i rozkosznie nagi. 

- Helikopterem. 

- Helikopterem taty? . 

Edward skinął głową. 

- Uznał, że powinienem przekazać-ci te zdjęcia osobiście. 

- Ile go to kosztowało? 

- Nic. Są twoje. 

- Co ty mówisz, Edwardzie? - zapytała. Jej serce biło trzy razy szybciej niż zazwyczaj. 

- Rozbierz się i chodź tu do mnie, to ci wszystko opowiem - odrzekł Edward. 

- Ani myślę - oznajmiła, kręcąc głową. – Najpierw musisz mi powiedzieć, co tutaj robisz. 

- Realizuję swoje marzenie. 

- Edward... 

- No, wejdź, kochanie, do wanny, woda jest ciepła... 

- Gdzie jest Seth? - zapytała. 

-  Wysłałem  go  do  sklepu.  Pomyślałem,  że  dzisiejszego  wieczoru  zjemy  coś  w  domu.  Czy  to  ci 
odpowiada? 

-Edward... 

-Bello, bo stracę cierpliwość. 

- Ty chyba nie myślisz, że wejdę do tej wanny. 

- Dlaczego nie miałabyś tego zrobić? 

- A dlaczego miałabym? 

Edward  odepchnął  się  od  krawędzi  wanny  i  usiadł.  Na  jego  owłosionej  klatce  piersiowej  lśniły 
krople wody i Bella z trudem zwalczyła w sobie chęć wyciągnięcia ręki i przeczesania palcami tych 
włosków. 

- Ponieważ pragnę ciebie! 

- To nie wystarczy - odparła, chociaż kiedy usłyszała te słowa, ugięły się pod nią kolana. 

- Ponieważ potrzebuję ciebie. 

Bella zaczęła rozpinać bluzkę. 

background image

- Mów dalej. 

- Ponieważ, najmilsza, jestem w tobie do szaleństwa zakochany. 

To ostatnie zdanie przeważyło szalę. Bella uśmiechnęła się uszczęśliwiona. 

- Wejdź do wanny, to ci pokażę, jak bardzo. 

- Sposób numer jeden, dwa czy trzy? – zagadnęła Bella. 

- Cztery. 

Po  kilku  sekundach  ubranie  Belli  już  leżało  na  podłodze,  a  ona  sama  znalazła  się  w  ramionach 
Edwarda, zanurzona po szyję  w  wodzie.  Usiadła  na  nim  okrakiem  i przekonała się, że jest bardzo 
podniecony. Edward bardzo długo patrzył jej w oczy. Niczym ślepiec wodził opuszkami palców po 
jej twarzy, na nowo poznając swoją ukochaną. 

- Kocham cię - szepnęła Bella. 

W  tym  momencie  Edward  ją  pocałował.  Bella  rozchyliła  wargi,  by  zrobić  miejsce  jego  językowi. 
Zapach, smak, dotyk rąk Edwarda - wszystko to budziło w niej tak palące pożądanie, że nie zważała 
na gorącą wodę. Edward przechylił głowę i chwytał wargami pukle jej włosów, rozkoszując się ich 
miękkością. 

- Och, Boże, tęskniłem za tobą. Każdy dzień i każda noc w Afryce była piekłem bez ciebie. 

- Przepraszam, że nazwałam cię kłamcą i oszustem. 

-  Przepraszam,  że  od  ciebie  uciekłem.  Nigdy  nie  potrafiłem  uporządkować  swoich  spraw.  Zawsze 
radziłem  sobie  z  problemami  w  ten  sposób,  że  od  nich  uciekałem.  Ale  to  już  się  nie  powtórzy, 
kochanie. Zostanę, jeżeli tylko mnie zechcesz. 

- A co z twoją pracą? Co z podróżami? 

Edward potrząsnął głową. 

- Już z tym skończyłem. Artykuł o Afryce został dobrze przyjęty. Wyrobiłem sobie niezłą reputację. 
Jakiś czas temu otrzymałem ofertę pracy od krajowego dziennika. Postanowiłem ją przyjąć. 

- Już nie będziesz pracował dla brukowca Emmeta? -zapytała. 

- A co o tym sądzisz? 

- Mmm,  nie  wiem  - powiedziała Bella, ocierając się  o niego. - Myślę, że  mamy  wobec  niego dług 
wdzięczności. To przecież dzięki niemu poznałam ciebie. 

-  Poprosimy  go  więc,  żeby  został  naszym  drużbą-    oświadczył.  Bella  posłała  mu  promienny 
uśmiech. 

- Podoba ci się ten pomysł? 

Skinęła  głową,  a  wówczas  Edward  podniósł  ją  na  taką  wysokość,  by  mogli  się  połączyć  jednym 
mocnym  ruchem.  Zamknął  oczy  i  delektował  się  tą  chwilą.  Czuł  się  tak,  jakby  wrócił  do  domu. 
Potem pochylił głowę i lekko ugryzł Bellę w ucho. 

-  Wiesz,  tak  naprawdę  Emmet  nie  miał  z  tym  nic  wspólnego  -  szepnął  ochrypłym  z  namiętności 
głosem. 

- Nie miał? - zdziwiła się Bella. Po chwili westchnęła i wygięła się, powoli poruszając biodrami, by 
mieć go w sobie całego. 

- Nie, najdroższa - odparł Edward. - Wystarczyło jedno spojrzenie.