Bogata dziewczyna,
niegrzeczny ch
ł
opak
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Była tak piękna, jak wszyscy o niej mówili. Może nawet jeszcze piękniejsza.
Edward Cullen poprawił ostrość obiektywu, by skoncentrować go na jej twarzy. Obejrzała się
najpierw za siebie, a potem na prawo i na lewo, przez cały czas z niepokojem marszcząc brwi.
Upewniwszy się, że nic nie zakłóca jej prywatności, powoli zdjęła długie, białe futro
z lisów.
Pod spodem była zupełnie naga.
Edward Cullen wstrzymał oddech. Aparat wyślizgnął mu się z rąk i niewiele brakowało, żeby go
upuścił. Ten incydent przypomniał mu, po co się tutaj zjawił. Szybko pstrykał kolejne zdjęcia,
podczas gdy dziewczyna rozkoszowała się spienioną i gorącą wodą w wannie.
Miała przymknięte oczy i w miarę jak ciepła kąpiel zdawała się przynosić efekt, jej rysy zmieniał
leniwy uśmiech. Odskoczył, czując się jak podglądacz. Ale na tym przecież polegał jego zawód:
starał się uchwycić naturalne ludzkie zachowania, relacjonować bieżące
wydarzenia. A Izabella Swan była wydarzeniem.
Jednak akurat to zlecenie budziło w nim niesmak, bez względu na sumę, którą spodziewał się
otrzymać i której rozpaczliwie potrzebował.
Obróciła się w wodzie, ukazując piersi, różowe obrzmiałe sutki. Ciało Edwarda reagowało na jej
wdzięki tak, jak zapałka reaguje na zetknięcie z płomieniem. Niespodziewanie poczuł twardość w
swoich dżinsach i zmienił pozycję, żeby zmniejszyć napięcie. Cóż za niedorzeczność! Pracował już z
wieloma nagimi kobietami i zawsze patrzył na nie chłodnym okiem. Nie miał kłopotu z
rozgraniczaniem życia zawodowego i prywatnego, więc dlaczego tym razem czuł się inaczej?
Fakt, że spędził ostatnio prawie pięć lat z dala od ojczyzny, tłumaczył taką gwałtowną reakcję. W
krajach Trzeciego Świata trudno było myśleć o trwałym związku, a on nigdy nie przepadał za
przelotnymi romansami.
Kiedy widział Izabellę Swan stojącą w wodzie w całej okazałości, wszystkie jego racjonalne
argumenty ulatywały z wiatrem. Przypominała boginię pośrodku starożytnego stawu ofiarnego.
Edwardowi pulsowały skronie. Wykonał kolejne zdjęcie: nędzny dowód, iż kolor jej gęstych
miodowobrązowych włosów był absolutnie, całkowicie, niezaprzeczalnie naturalny.
Zdążył jeszcze zrobić dwa ujęcia, a potem dziewczyna wyszła z wanny, owinęła się futrem i wsunęła
stopy w białe, futrzane pantofelki. Po chwili zniknęła w drzwiach swojej willi na zboczu góry za
ekskluzywnym, prywatnym ośrodkiem narciarskim w Vermont.
Edward opuścił aparat, cały spocony mimo chłodnego marcowego wiatru. Dzięki Bogu, zrobił dzisiaj
kilka niezłych ujęć. Pomyślał, że powinien szybko wykonać zlecenie, zanim nadarzy się okazja do
bezpośredniego zetknięcia z tą kobietą. Taka komplikacja byłaby teraz bardzo niepożądana w jego
życiu.
Zadzwonił do Emmeta, żeby mu powiedzieć, co ma. Dzięki jego aktom szmatławce miały się
sprzedać w milionowych nakładach. Na myśl o radosnym uśmieszku Emm’a zadygotał. Ale dość już
rozważna temat charakteru prasy brukowej. Najważniejsze, żeby mu zapłacili, a wtedy będzie mógł
stąd wyjechać i przestać kusić los. To właśnie los zadecydował o jego pobycie tutaj. Następne
zlecenie czekało go w Afryce i żeby znieść panujący tam dokuczliwy upał, postanowił wypocząć
w jakimś niedrogim ośrodku narciarskim. Ale gdy tylko wsiadł do autobusu na lotnisku, obudził się
w nim instynkt reportera.
Siedziała sama w tylnej części wozu. I chociaż była osłonięta kapeluszem, apaszką i ciemnymi
okularami, dostrzegało się w niej niezwykłą klasę. Ignorował ją przez większą część jazdy, prawie
nie zastanawiając się nad tym, kim jest ta kobieta albo dlaczego się ukrywa. Ale niebawem
dosięgnęła go ręka przeznaczenia w osobie nad wiek rozwiniętego dwuletniego chłopczyka, który nie
mógł usiedzieć w miejscu. Malec wyrwał się z objęć udręczonej matki i zerwał z głowy eleganckiej
damy ten
kaszmirowy, podobny do turbanu kapelusz. Jeśli nie bujne miodowobrązowe włosy, które wysypały
się spod kapelusza dziewczyny, to zaintrygowała go przynajmniej jej nazbyt gwałtowna reakcja na
całezdarzenie. Ktoś inny skwitowałby zajście śmiechem. Ona- wprost przeciwnie, i Edward zadawał
sobie pytanie: dlaczego. Dręczyło go to tak bardzo, że przegapił swój przystanek i dojechał razem z
nią do końca linii. Wmawiał sobie, że ta dziewczyna jest co najwyżej nieśmiałą,
prowadzącą samotne życie pięknością. Ale przecież wcale nie musiało tak być...
Z holu niezwykle ekskluzywnego hotelu szybko zadzwonił do zaprzyjaźnionego wydawcy
brukowych pisemek, Emmeta Mc’Cartney’a, który w dużym stopniu zaspokoił jego ciekawość.
Izabella Swan, sławna dziedziczka zaliczająca się do śmietanki towarzyskiej, zrezygnowała z
zaplanowanego ślubu. Podobno widziano ją na Karaibach, lecz Edward - a teraz również Emmet -
wiedzieli swoje.
Emm nie omieszkał przekazać szczegółowej relacji o dawnych romantycznych eskapadach tej damy.
Według Emmet’a panna Swan skakała z kwiatka na kwiatek izostawiła za sobą cały orszak
kochanków.
Nagle planowany wypoczynek Ed’a nabrał nowego charakteru, gdyś gazeta Emm’a zaproponowała,
że pokryje jego rachunki, a on będzie chodził za dziewczyną tak długo, aż zdoła ją sfotografować.
Jednakże panna Swan nie wykazała chęci współpracy. Pierwsze dnipobytu w kurorcie spędziła w
całkowitej izolacji i Edward nie był w stanie zrobić jej ani jednego zdjęcia.
Aż do dzisiejszego dnia.
Edward sprawdził film i odkręcił obiektyw od aparatu. Skończył swoją robotę. Kiedy pakował sprzęt,
już wybiegał myślą ku następnemu zleceniu. Pewne państewko w Afryce dopiero co zaczęło
egzystować bez swojego dożywotniego prezydenta. Stary generał zmarł, przekazując ster rządów
niezaradnemu synowi. Zamiast zmian ustrojowych rozpoczął się chaos... I nikt tych wydarzeń
nie relacjonował, nawet największe stacje telewizyjne.
Z powodu cięć budżetowych w ostatnich latach większość zagranicznych biur informacyjnych
została zmuszona do masowych redukcji personelu albo całkowitego zaprzestania działalności.
To dawało pole do popisu dla niezależnych fotoreporterów, takich jak on sam. Mając przy sobie
tylko
sprzęt i podręczną torbę z wełnianej bai, mógł jeździć dokąd chciał i uwieczniać najciekawsze
wydarzenia.
W tym okresie Edward wyrobił sobie reputację uczciwego, szczerego reportera. Jego zdjęcia
ozdabiały wewnętrzne strony i okładki wszystkich ważniejszych dzienników i magazynów
ogólnokrajowych. To był świat, który Ed znał i kochał i... nie mógł się doczekać, kiedy znowu do
niego powróci. Przewiesił przez ramię torbę z aparatem i wygramolił się ze swojej kryjówki. Ból w
prawym kolanie przypomniał mu inny powód, dla którego się tu znalazł. Podczas ostatniej wyprawy
odłamek pocisku zranił go w nogę, gdy fotografował potyczkę w miejscu leżącym na południe od
granicy. Incydent, który Edward traktował najpierw jak przykry drobiazg, uczynił go niesprawnym
do tego stopnia, że powrót do pracy okazał się niemożliwy bez serii zabiegów rehabilitacyjnych.
Rana nie wygoiła się całkowicie, o czym uwielbiał mu przypominać Emm, i za jej sprawą znajdował
się na bocznym torze dłużej niż mógłby oczekiwać.
O wiele za długo, biorąc pod uwagę jego sytuację finansową. Był bez grosza przy duszy, nie miał
żadnej pensji, dzięki której mógłby rozpocząć następną wyprawę.
I chociaż redaktorom podobały się jego zdjęcia, nie zamierzali go finansować. Pod tym względem
pozostawał na własnym utrzymaniu. Potrzebował pieniędzy, żeby opłacić kolejną ekspedycję.
Dlatego
znęciła go perspektywa szybkiego zarobku na zdjęciach Izabelli Swan dla prasy brukowej. Z głupim
uśmieszkiem na twarzy wracał do domu wypoczynkowego.
Izabella Swan, jedyne dziecko niezwykle wpływowego w świecie mediów, ekscentrycznego
miliardera, Charciego Swan’a. Ludzie z Wall Street nadali mu przydomek „Nieczuły Charlie", co,
zważywszy na miejsce, w którym zrodził się ów przydomek, tylko powiększało jego obraźliwość.
Swan posiadał pokaźną część nieruchomości w trzech największych miastach i dbał, żeby
wszyscy o, tym pamiętali. Nie było dnia, żeby gazety i magazyny nie zamieściły jakiejś wzmianki na
jego temat albo przynajmniej zdjęcia.
Edward właściwie nie żywił szacunku do ekscentrycznego magnata. Swan dorobił się majątku ciężką
pracą i to przynosiło mu chlubę, ale sposób życia tego mężczyzny budził u Edwarda zdecydowany
niesmak. Znał Charciego Swana. Nie osobiście, ale dysponował gruntowną wiedzą o takich ludziach
jak on. Dobrym przykładem mógł być jego ojciec. Carlisowi Cullenowi nie zależało na mediach tak
bardzo jak Charliemu, ale był w równym stopniu łasy na pieniądze. Edward spędził wczesną młodość
w cieniu biznesmena, który miał obsesję na punkcie konkurencji i nigdy nie wydawał się
usatysfakcjonowany: ani ilością posiadanych pieniędzy, ani swoimi kobietami. Ani synem.
Spokojnie minął kilku stałych gości siedzących przy kamiennym kominku. Sezon miał się już ku
końcowi i przebywali tu tylko najbardziej zapaleni narciarze i ludzie, którzy nie mieli nic innego do
roboty, jak zjeżać po stokach. Edward zignorował atrakcyjną blondynkę, która omal się o niego nie
potknęła, usiłując zwrócić na siebie jego uwagę. Przypadkowe spotkanie panny Swan zmieniło
charakter tej wyprawy: pobyt w ośrodku stał się interesem, a nie przyjemnością. Nie
zwracał uwagi na żadną z olśniewająco pięknych kobiet, od których aż się roiło w kurorcie. Gdyby
był zainteresowany tymi sprawami, wiedziałby, w którą stronę spoglądać.
W umyśle Edwarda pojawiła się na moment twarz Isabelli zanurzonej w wannie z gorącą wodą.
Zastanawiał się, czy panna Swan wygląda tak samo, kiedy się kocha, ale zaraz odpędził od siebie tę
myśl. Zapewne trudno byłoby zliczyć jej kochanków. Znał takie kobiety.
Na przykład swoją matkę. Aż do śmierci zmieniała mężczyzn jak rękawiczki, wciąż szukając jakiejś
tajemniczej i nieuchwytnej więzi, której z pewnością nie odnalazła. Doszedł do wniosku, że ma dość
tych rozmyślań.
Podniósł słuchawkę i wybrał numer.
- Emm? Mówi Edward. Mam te zdjęcia. Wrócę...
- Ile?
- Co ile?
- Ile masz tych zdjęć? - zapytał Emmet..
- Nie wiem. Może z pół rolki.
- Zrób trochę więcej.
- Emm, już skończyłem. Rozumiesz? Spodoba ci się to, co dostaniesz. Wierz mi, to wystarczy.
- Taak? - zapytał przeciągle Emmet. - Dobry materiał?
- Dość dobry.
- Jak dobry?
- Jest naga - szepnął Edward.
- Cholera! Gdzie? W swoim pokoju?
- Nie, w wannie.
- Sama?
- Zupełnie sama.
- To szkoda- stwierdził Emmet. - Jakieś zbliżenia?
Edward skrzywił się.
- Będziesz zadowolony z tych zdjęć, obiecuję ci.
- Co powiedziałeś?
Edward zerknął na osoby obecne w głównej sali. Blondynka uśmiechała się do niego. Odwrócił się.
- Nie będę się wydzierał. Pogadamy później.
- W porządku, bracie, zawsze odwalasz kawał dobrej roboty. Wierzę ci na słowo. Ale skończ tę
rolkę, sfotografuj dziewczynę w akcji.
- Emmet, ja wyjeżdżam. Już i tak za długo tu jestem. Mam dość. I muszę wracać. Tylko przygotuj
pieniądze. Mój samolot odlatuje jutro rano i mam zamiar do niego wsiąść.
- Nie podleczyłeś się wystarczająco, żeby lecieć do jakiejś zapadłej dżungli. Co się stanie, jeżeli
będziesz potrzebował pomocy medycznej? Może jakiś szaman voodoo będzie potrząsał
zminiaturyzowaną ludzką główką nad twoją nogą?
- Daruj sobie. Szykuję się do wyjazdu - przerwał mu Edward.
- Dodatkowy tysiąc, jeżeli skończysz tę rolkę.
Edward przysunął słuchawkę do ucha. Dodatkowy tysiąc pozwoliłby pokryć wiele rachunków... Ale
jeżeli Jej Wysokość przez następną dobę nie opuści swojego apartamentu? Wtedy on spóźni się na
samolot i utknie w tym miejscu, dopóki nie zdoła wymyślić czegoś innego.
- Nie - oznajmił Emmeto’wi - Wynoszę się stąd.
Edward odwiesił słuchawkę i skierował się do kawiarni na szybki, mocno spóźniony lunch.
Wychodząc, zapłacił rachunek w kasie przy drzwiach kawiarni. Udał się do holu, położył torbę i
zaczął grzebać w kieszeniach spodni w poszukiwaniu klucza do pokoju. Pomyślał, że im szybciej się
spakuje, tym szybciej zdoła opuścić ten kurort. Kiedy odwrócił się, żeby chwycić torbę z aparatem,
stanął twarzą w twarz z kobietą, która go absorbowała przez cały zeszły tydzień.
- Przepraszam - powiedziała Isabella. Obeszła Edwarda i zbliżyła się do recepcji.
Ed gapił się na jej długie nogi i krągłe, zgrabne biodra. Miała na sobie narciarki, botki i sztuczne
czerwone futro z kapturem, który zakrywał jej charakterystyczne włosy. Trzymała czerwone
skórzane rękawice.
Co, u licha, zamierzała teraz zrobić? Edward przeniósł ciężar z chorej nogi na zdrową i postanowił
się tego dowiedzieć. Podszedł do kontuaru i udawał, że przegląda jakąś broszurę, a jednocześnie
słuchał rozmowy Isabelli z recepcjonistą, dotyczącej wynajęcia śnieżnego skutera. Uśmiechnęła się
do tego mężczyzny, a potem ruszyła do wyjścia, w kierunku wypożyczalni.
Edward szedł za nią w bezpiecznej odległości. Izabella przywitała się z operatorem, przeszła się
wzdłuż szeregu skuterów i wybrała jedną z maszyn. Machnęła ręką, nie życząc sobie żadnych
instrukcji, i po chwili już jej nie było. Edward zerknął na zegarek. Trzecia. Trochę późno,
żeby pójść za nią, ale tysiąc dolców to sumka nie do pogardzenia, a w aparacie zostało jeszcze pół
filmu. Parę zdjęć panny Swan na tym skuterze wystarczy, żeby
uszczęśliwić Emmeta.
Zbliżył się do stanowiska, złożył podpis i zapłacił za swoją maszynę.
- Wie pan, jak to obsługiwać? - zagadnął operator.
- Tak - odparł Edward. Wyjął z torby aparat, poprawił obiektyw i przewiesił pasek przez klatkę
piersiową.
- Zna pan tę kobietę? - zapytał mężczyznę i skinął głową w kierunku, w którym zniknęła Alexandra.
Operator wzruszył ramionami.
- W życiu jej nie widziałem.
- Płaciła gotówką? - zagadnął Edward
- A kto chce to wiedzieć?
Ed wyjął z kieszeni dwudziestodolarowy banknot i pomachał nim przed oczami operatora, który
rozejrzał się i zgrabnie ukrył go w dłoni. Przejrzał swoje papierki i wyciągnął czek podróżny.
- Nazywa się Jane Volturai - powiedział, pokazując czek Edwardowi
To, że używała fałszywego nazwiska, nie zaskoczyło Edwarda
- Dokąd się skierowała?
- Prosto na drogę wokół wzgórza. Mówiłem jej, żeby się trzymała wyznaczonych szlaków. O tej
porze roku śnieg jest zabawny.
- Zabawny?
- No, wie pan, miękki, zdradziecki. Lód pod spodem topi się za dnia, by znowu zamarznąć nocą.
Przez to nowa warstwa śniegu wyprawia śmieszne rzeczy.
- Na przykład?
- Na przykład powoduje obsunięcia. Spodziewamy się kolejnej burzy śnieżnej. Mówią, że będzie
gwałtowna. Prawdopodobnie ostatnia w tym roku.
Edward spojrzał w górę na niebo. Było błękitne i bezchmurne.
- Wcale na to nie wygląda.
- Niech się pan nie da zmylić. Jutro, kiedy na ziemi będzie kilkadziesiąt centymetrów śniegu,
przypomni pan sobie słowa Tony'ego.
- Nazywasz się Tony?
Operator uśmiechnął się.
- Tak. Posłuchaj mojej rady i nie zbaczaj ze szlaków. Wróć, zanim się ściemni, to nic ci się nie
stanie.
- Dzięki.
Edward uruchomił silnik i ruszył drogą, którą pojechała Isabella. Zobaczył ją po kilku minutach.
Wprawnie szusowała po swoim szlaku. Światło było odpowiednie. Przez wysokie sosny sączyły się
promienie słońca, które rzucały cętkowaną poświatę na tor. Edward ostrożnie podniósł aparat i
próbował jednocześnie go nastawić i sterować pojazdem. Procentowały lata wykonywania zdjęć w
najdziwniejszych pozycjach. Jednakże z tej odległości nie mógł stwierdzić z całą pewnością, że to
ona. Musiał podjechać bliżej, toteż przyśpieszył obroty silnika. Izabella oddalała się od niego coraz
bardziej, dając nierozważny popis swoich umiejętności. Edward koncentrował się na dotrzymywaniu
jej tempa i na razie nie mógł nawet marzyć o zdjęciach. Po mniej więcej trzydziestu minutach
zorientował się, że dziewczyna przecięła las
jedzie w górę na północ. Zatem zboczyła ze szlaku, ha
on... podążał w ślad za nią.
Mrucząc przekleństwa, podjechał do Isabelli tak blisko, jak pozwalała mu na to odwaga. Musiała
usłyszeć jego pojazd, gdyż odwróciła się i na pewno go zauważyła. Potem zwiększyła prędkość i
skręciła w prawo.
Isabella Swan obejrzała się przez ramię. Najpierw
myślała, ąe coś sobie uroiła, ale nie, ten mężczyzna wyraźnie ją śledził. W normalnych
okolicznościach zlekceważyłaby ten fakt. Jako osoba urodzona i wychowana w Nowym Jorku,
bynajmniej nie była bojaźliwa. Ale okoliczności nie były normalne. Ukrywała się i nie chciała, żeby
ją znaleziono. Oczywiście, chodziło jej 0 prasę, ale jeszcze bardziej o ojca. Z doświadczenia
wiedziała, że chociaż mógł ją śledzić przedstawiciel prasy, to jednak za całą sprawą kryje się raczej
ojciec. Tata zapewne znajdował się teraz w trzecim stadium ataku. Potrzebował jeszcze co najmniej
tygodnia na ochłonięcie, zanim ona mogłaby spróbować nawiązać z nim kontakt. Urządzali sobie
sceny od dawna, ilekroć ośmieliła się mu sprzeciwić, ale wiedziała, że ich kłótnia przepełniła kielich
goryczy.
Charcie Swan zaplanował ten ślub do najmniejszego szczegółu. Nawet nie chciała myśleć, ile
kosztowała uszyta przez włoskiego projektanta suknia ślubna. Ucieczka na dwa dni przed wielkim
wydarzeniem w karierze ojca, który na jej punkcie miał bzika, wystarczyła, by zapłonął gniewem i
zniszczył siebie oraz wszystko, co żyje w promieniu dziesięciu mil. Bella wzięła głęboki oddech i
postanowiła uciec od tajemniczego mężczyzny. Mknęła owiewana wiatrem, by skręcić na północ, a
jednocześnie wracała myślami do ślubu, z którego zrezygnowała. Oczywiście, nie miała
wyboru. Po prostu nie mogła przez to przebrnąć, chociaż wszyscy twierdzili, iż to byłoby dla niej
najlepsze. Nie mogła nawet pomimo faktu, że ślub przypieczętowałby wielką fuzję, która
fascynowała rekiny z Wall Street.
Nawet za względu na tatę, który pragnął tego ponad wszystko.
Zbliżał się dzień ślubu i Isabella wpadała w coraz większą panikę. Przyjaciółki mówiły jej, że strach
w takich przypadkach jest czymś zupełnie normalnym. Ale ona znała rzeczywisty powód: za nic w
świecie nie umiała sobie wyobrazić, że będzie leżała naga i
kochała się z Jacobem Blackiem. Gdyby publicznie się do tego przyznała, ludzie ryczeliby ze
śmiechu. Ona, Izabella Swan, znana na całym świecie rozpustnica, która ponoć posiadała tuziny
kochanków w kraju i za granicą, bała się iść do łóżka z czarującym, dystyngowanym, eleganckim,
ale niestety niemłodym Jacobem Blackiem? Doszła do wniosku, że byłoby to zabawne dla
wszystkich osób, które sądziły, że ją znają. Przykry aspekt całej sprawy polegał na tym, że nikt jej
nie znał.
Prawdę mówiąc, lęk nie miał tu nic do rzeczy.
Tęskniła za mężczyzną, który roznieciłby jej skrywaną namiętność. A stary Black nie nadawał się do
tego. Och, na pewno by się starał, gdyby zgodziła się za niego wyjść. Ale ojciec usidlił ją w trudnym
okresie jej życia, tuż po niepowodzeniu w szkole pielęgniarskiej. Musiała pożegnać się z jedynym
marzeniem, które coś dla niej znaczyło. Wtedy dała za wygraną i podporządkowała się decyzji ojca,
gdyż tak było najprościej. Jednakże rzeczywistość uświadomiła jej, że musi odzyskać kontrolę nad
swoim życiem. Potrzebowała czasu na obmyślenie nowego planu.
I dokonała tego. Pomysł fundacji zrodził się nagle, jakby inspirację zesłał jej Bóg. Kiedy ugruntował
się w świadomości, zrozumiała, że właśnie o to jej chodziło przez całe życie.
W przeciwieństwie do ojca, Bella nie interesowało robienie pieniędzy. Gorliwie pragnęła służyć
innym ludziom i rozpoczęcie nauki w szkole pielęgniarskiej stanowiło krok w tym kierunku. Może
nie potrafiła pomóc pojedynczym osobom, ale z pewnością zdołałaby to uczynić na większą skalę.
Doprawdy, to było takie proste, aż dziw, że nie wpadła na ten pomysł wcześniej. Pieniędzy miała
dużo, bardzo dużo. Korzystała z funduszu powierniczego swoich dziadków, nie wspominając o
rozmaitych bezdzietnych ciotkach i wujkach, którzy również uczynili ją jedyną spadkobierczynią.
Tak, fundacja rozdzielająca stypendia godnym zaufania organizacjom i grupom, które pomagałyby
mniej zamożnym ludziom, stanowiła właściwą odpowiedź na rozterki Isabelli Swan. I ona by nią
zarządzała. Miała wybitne zdolności organizatorskie - co do tego wszyscy się zgadzali. Dzięki
działalności charytatywnej zdobyła również ogromne doświadczenie i teraz wreszcie mogłaby
wykorzystać tę wiedzę. Próbowała porozmawiać na ten temat z ojcem, ale, jak zwykle, puszczał jej
słowa mimo uszu i całkiem ją ignorował. Ponawiane próby przekonania go, że ma poważne zamiary,
okazały się daremne.
Dała za wygraną.
Skoro podjęła decyzję, pragnęła możliwie szybko ją zrealizować, ale Charlie miał taką obsesję na
punkcie ślubu, że nie pozwolił jej dojść do słowa.
Najlepszym sposobem zwrócenia na siebie uwagi ojca było zniknięcie i Bella tak właśnie zrobiła.
Była gotowa wrócić, ale nie miała ochoty stanąć przed obliczem ojca. Ucieczka od Charliego Swana
nie zostałaby potraktowana pobłażliwie. Isabella Swan od początku wiedziała, że zostanie
odszukana, jeśli nie przez ojca, to przez paparazzich, którzy wywęszą ją jak psy gończe.
Zerknęła przez ramię. Niech go diabli! Doganiał ją.
Była mistrzem w jeździe na nartach i na skuterze śnieżnym, toteż irytowało ją, że nie potrafi się
wymknąć temu mężczyźnie - kimkolwiek był. Ze zdwojonym impetem, powodowana złością,
przyśpieszyła na tyle, na ile pozwalał rozsądek, zboczyła ze szlaku i pojechała w górę przez las.
Dokąd jedzie ta głupia kobieta? zapytywał siebie Edward,, podążając za nią w gęsty sosnowy
zagajnik. Czyż nie otrzymała tych samych instrukcji, które i on dostał od operatora? Spojrzał przez
ramię. Wyraźnie zboczyli z głównego szlaku, wjeżdżali coraz wyżej i wyżej.
Zawahał się, pomyślał, że powinien darować sobie ten pościg. Zależało mu na autentycznych
zdjęciach, ale nie chciał przestraszyć Isabelli, gdyż mogłaby zrobić jakieś głupstwo. Z powodu
gęstniejącego lasu, który stanowił doskonałą osłonę, Edward nie widział już dziewczyny.
Jechał po śladach, które zostawiał w śniegu jej pojazd, i natychmiast zauważył, że panna Swan
zatacza łuk, by niemal niedostrzegalnie zawrócić w kierunku głównego szlaku. Wyszczerzył zęby w
uśmiechu. Postąpiła sprytnie, wyprowadzając go w góry; miała nadzieję,
że kiedy on straci ją z oczu, uda jej się go przechytrzyć.
Niestety, nie zdawała sobie sprawy z tego, kto ją goni.
Pobierał nauki od doświadczonych partyzantów w opanowanych
przez nich dżunglach. Nie mogła się z nim równać, chociaż była inteligentna. Edward skręcił w lewo
i przeciął las z prędkością, która byłaby niebezpieczna nawet w idealnych warunkach, lecz teraz,
kiedy zapadał zmierzch, a na każdym zakręcie znajdowały się przeszkody w postaci ogromnych
sosen, wydawała się przejawem obłędu.
Ale ten manewr opłacił się. Edward przyhamował jakieś trzydzieści metrów za dziewczyną,
chowając się przed nią w sosnowym zagajniku. Wydawało mu się, że ma mnóstwo czasu. Wyjął
aparat spod kurtki i wycelował obiektywem w teren, po którym zjeżdżała z maksymalną prędkością
Isabella. Skończył film w kilkanaście sekund.
Był bardzo zadowolony z wykonanej tego dnia roboty. Wyciągnął zwiniętą rolkę z aparatu, włożył ją
do cylindrycznej osłonki i schował do kieszeni. Zaczął wpychać swój sprzęt do torby. Nie był
przygotowany na ostrzegawcze dudnienie za plecami i rozdzierający ryk, który mu towarzyszył. Z
początku myślał, że to maszyna Isabbeli tak hałasuje, ale jedno spojrzenie na górę pozwoliło mu
zrozumieć rzeczywisty powód.
Zobaczył, że wprost na niego spada lita warstwa śniegu. Wyostrzony latami ciężkiej zaprawy
instynkt kazał mu upuścić torbę i uruchomić swój pojazd. Rozpaczliwie uciekając przed lawiną,
Edward skręcił w kierunku Isabelli Swan. Przegonienie dziewczyny pochłonęło kilka cennych
sekund. Musiał użyć całej swojej siły, by za pomocą prawego ramienia wciągnąć ją na swój skuter, a
jednocześnie nie wywrócić pojazdu.
Isabella dała się zaskoczyć. Szaleniec, który ją śledził, teraz chyba próbował ją porwać. Zapewne był
jednym z wrogów jej ojca, fanatykiem, który zamierzał ją przetrzymywać dla okupu albo w innym,
gorszym celu.
Walczyła z nim, wierzgając i krzycząc wniebogłosy. Kiedy chwycił ją za nadgarstek, przechyliła się i
gryzła go dopóty, dopóki jej nie puścił. Furia w oczach Belli kontrastowała z jego przestraszonym
spojrzeniem. Znowu wyciągnął ku niej ręce, próbując ściągnąć ją ze skutera. Za nic w świecie nie
chciała mu na to pozwolić.
Trzymała kierownicę w stalowym uścisku, przez co skutery sunęły obok siebie, potęgując
zagrożenie.
- Nie widzisz, co się dzieje? - wrzasnął z całych sił Edward, ale zagłuszał go ryk dwóch silników i
histeryczny krzyk dziewczyny. - No puść, głupia!
Ponownie ją schwycił, tym razem za rękaw. Bella uwolniła się z jego uścisku i odjechała w prawo.
Słyszała, że mężczyzna coś wykrzykuje, ale nie miała odwagi skręcić albo zwolnić. Bóg jeden
wiedział, dlaczego ten człowiek ją ścigał. W każdym razie nie zamierzała poddawać się bez walki.
Edward nie mógł uwierzyć, że panna Isabella jest taką idiotką. Gdzież ona miała mózg? Czyżby
niczego nie widziała ani nie słyszała? Wyprzedził ją w momencie, gdy dosiągnęła ich lawina. Nie
było czasu na subtelności.
Wiedział, ąe jeśli natychmiast czegoś nie zrobi, zostaną w kilka sekund pogrzebani żywcem. Decyzję
należało podjąć w ułamku sekundy. Rzuciwszy pożegnalne spojrzenie na aparat, skoczył głową do
przodu, na plecy Isabelli, i wreszcie ją złapał.
Bella zauważyła lawinę dokładnie w momencie ataku Edwarda. Jej skuter przewrócił się na bok, a
jego pasażerowie zostali zrzuceni na zbocze. Pojazd jeszcze przez chwilę się kręcił, a potem
całkowicie pochłonęła go lawina. Edward trzymał Bellę w pasie, próbując, z mizernym skutkiem,
przyjąć na siebie siłę upadku. Ich splecione ciała bezwładnie staczały się w kierunku zamarzniętej
otchłani.
Wreszcie zatrzymali się. Dookoła panowała zupełna cisza.
Pierwszy otworzył oczy Edward. Był oszołomiony, z trudem łapał oddech. Wyciągając szyję,
wypatrywał obu pojazdów śnieżnych. Przepadły. Podobnie jak wszystko inne. Za ich plecami
rozciągał się nowy świat, całkowicie biały, pozbawiony jakichkolwiek oznak życia.
Nie było tu żadnych drzew, krzewów czy przemykających zwierząt. Niczego.
Tylko śnieg.
Edward zachłysnął się rozrzedzonym powietrzem. Nie miał pojęcia, gdzie się znaleźli i jak zdołają
się z tego miejsca wydostać. Był pewien tylko jednej rzeczy: nie było drogi powrotnej.
ROZDZIAŁ DRUGI
Edward podniósł się na łokciach i popatrzył na kobietę, która pod nim leżała. Wyglądała na
przemarzniętą. Chciał sprawdzić puls Belli, lecz jego ramiona były uwięzione pod plecami
dziewczyny, a poza tym bał się, że nieostrożnym ruchem dodatkowo uszkodzi złamane kości
- swoje lub jej. Dlatego zębami rozpiął Belli kołnierzyk i przycisnął wargi do jej szyi, by wyczuć
puls.
Kiedy dotknął zimnymi ustami jej miękkiej skóry, poczuł, że przechodzą mu po grzbiecie ciarki.
Miała w sobie tyle życia i ciepła. Dotyk jej ciała nagle aż zanadto wyraźnie uświadomił mu, w jakiej
leżą pozycji. W umyśle błysnął mu obraz nagiej Isabelli biorącej ciepłą kąpiel. Szybko, ale
ostrożnie, żeby nie zrobić jej krzywdy, odsunął się. Fatalnie, że zostali uwięzieni po tej stronie góry.
Co gorsza, przypomniał sobie, że przez ten szalony pościg nie zdąży na samolot.
Łagodnie rozluźnił uścisk i położył Bellę na miękkiej poduszce ze śniegu u stóp drzewa. Śnieg padał
coraz mocniej. Edward wiedział, że jeśli szybko nie znajdą jakiegoś schronienia, czeka ich pewna
śmierć. Ta myśl nie budziła w nim przerażenia. Już wiele razy zaglądał śmierci w oczy. Ale czuł
złość. Śmierć w obronie jakiejś sprawy czy przekonania, albo przynajmniej z określonego powodu,
byłaby usprawiedliwiona, ale zginąć w wyniku zwariowanego pościgu za zwariowaną panienką z
wyższych sfer - dla pieniędzy - taka śmierć zasługiwała wyłącznie na pogardę.
Zaczął tupać nogami, żeby pobudzić krew do szybszego
krążenia, i wepchnął ręce do kieszeni.
- Głupota - powiedział głośno. - Absolutnie, zdecydowanie najgłupsza rzecz, jaką zrobiłeś w swoim
żałosnym życiu.
Bella otworzyła oczy i widziała tylko ciemne plamy.
Ktoś coś mówił, ale nie rozumiała ani słowa, gdyż słyszała tylko dudnienie w uszach. Kręciło jej się
w głowie, była zdezorientowana i wcale nie miała pewności, czy wszystko jest z nią w porządku.
Czekała, aż znikną plamy przed jej oczami, a następnie powoli, z maksymalną ostrożnością,
odwróciła głowę w kierunku, z którego dobiegał głos. To był on. Szaleniec, który ją zaatakował.
W pierwszym odruchu chciała się poderwać i uciec, ale uznała, że nie zdoła go przegonić. Gdzieś
czytała, że takich nieobliczalnych ludzi należy traktować bardzo uprzejmie. Pomyślała, że przyjdzie
jej to bez trudu. Od lat radziła sobie w taki sposób z ojcem.
Podparła się łokciami i usiadła. Przedtem upewniła się, że dzieli ją odpowiednia odległość od tego
człowieka, na wypadek, gdyby znowu spróbował się na nią rzucić. Ten manewr nie uszedł jego
uwagi i odwrócił się do niej.
Przypatrywali się sobie przez dłuższą chwilę. Miał szmaragdowe oczy o odcieniu jasnej zieleni i
wprost przeszywał ją wzrokiem. W pierwszej chwili przyszło jej do głowy, że ten mężczyzna nie
wygląda jak maniak - ale przecież nawet nie wiedziała, jak taki człowiek wygląda.
- Nic ci się nie stało? - zagadnął. Mówił niskim, chrapliwym i zatroskanym głosem.
- Kim jesteś? - zapytała. Postanowiła nie silić się na uprzejmy ton.
- Facetem, który uratował ci życie.
- Uratowałeś mi życie? -Więc sądzisz, że to właśnie robiłeś?
- Tak. A myślisz, że co próbowałem zrobić?
- Zaatakować mnie, porwać, zabić.
Edward wydał z siebie odgłos, który miał być śmiechem.
- Niezupełnie o to mi chodziło. Jak się czujesz?
- Kręci mi się w głowie.
- Nic dziwnego. Straciłaś przytomność.
Zgiął prawą nogę i przesuwał ją do przodu oraz do tyłu, rozcierając kolano. Isabella miała mętlik w
głowie, ale nie traciła czujności. Mężczyzna wydawał się całkowicie normalny. No, jeśli nie
zwracało się uwagi na nietypową fryzurę - jego miedzianobrązowe włosy były długie z tyłu i krótkie
z przodu - i jednodniowy zarost.
Bella powoli wstała. Oparła się o pień drzewa i otrzepała ze śniegu.
- Przed czym mnie ratowałeś? I jak się tu znalazłam? Jeśli nie masz nic przeciwko moim pytaniom...
Edward zerknął na nią przez ramię. Nawet teraz, gdy miała potargane włosy i piekielnie musiała ją
boleć głowa, wyglądała świeżo i pięknie. Te miodowobrązowe włosy po prostu spływały falami na
jej ramiona. Była niesłychanie ponętna.
Ale dlaczego ogarniały go takie myśli?
- Przeniosłem cię. Nie widziałaś lawiny? - zapytał, by zmusić umysł do zajęcia się bieżącymi
sprawami.
- Tak, i w porę usunęłabym się z drogi, gdybyś mnie nie zaatakował.
- Wcale tego nie zrobiłem...
Ich uwagę odwrócił jakiś szmer za krzakami. Edward rozejrzał się dookoła, próbując zlokalizować
źródło dźwięku. Nie umiał stwierdzić, co to był za hałas, ale wiedział, że nie powinni tu zostać.
Znowu ogarnął go gniew, w równym stopniu na siebie, co na Jej Wysokość, bo to przez nią
wpakował się w to wszystko.
- Możesz chodzić? - zagadnął.
Bella skinęła głową. Nie miała pojęcia, jakie zwierzę włóczy się w tej okolicy, ani też nie pragnęła
się tego dowiedzieć.
- Będziemy musieli pójść w górę - oznajmił, pokazując las wysokich sosen. - Jeśli dopisze nam
szczęście ,może znajdziemy jakąś chatę.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – oświadczyła z przekonaniem Bella. - Lepiej zawróćmy w
stronę szlaków. Tylko tam może nas odnaleźć ekipa ratunkowa.
- Ekipa ratunkowa? Czy mówisz poważnie?
- Oczywiście. Na pewno już nas szukają, nie sądzisz?
Edward potrząsnął głową.
- Nie, nie sądzę. Przede wszystkim od naszego wyjścia nie upłynęło jeszcze dużo czasu. Po drugie,
pada śnieg... Chyba to zauważyłaś.
- Zauważyłam, panie...
- Cullen . Edward Cullen - powiedział i czekał na jakiś znak, że został rozpoznany. Nic takiego nie
nastąpiło. I dobrze. O jeden problem mniej, pomyślał.
- Rusz głową, kobieto. Jeśli nie jesteśmy w stanie zejść szlakiem, oni nie zdołają pojechać nim w
górę.
- Nazywam się Isabella - przerwała mu wyniośle i zaraz ugryzła się w język. Za późno
przypomniała sobie, że powinna używać swojego pseudonimu. Pomyślała jednak, że teraz nie ma to
już znaczenia. Jak tylko wróci do kurortu, sama zadzwoni do ojca. Zrobiła krok w kierunku
Edwarda, położyła rękę na biodrze i postarała się zwrócić na siebie jego uwagę.
- Wiem, że nie zdołają wejść szlakiem. Ale mogą użyć helikoptera.
- Z pewnością to zrobią. Ale nie dzisiejszego wieczoru.
Już się ściemnia i znowu zaczyna padać śnieg. Rób jak uważasz, ale ja wspinam się w górę.
Co za niemiły człowiek, pomyślała. Pomimo nieregularnych rysów był całkiem przystojny i, sądząc
po szerokości klatki piersiowej, zdecydowanie dobrze zbudowany, ale stanowczo zbyt uparty jak na
jej gust. Patrzyła, jak gramolił się między sosnami. Podmuch wiatru wsadził jej swój lodowaty palec
za kołnierz i zmroził szyję. Straciła mężczyznę z oczu, ale wciąż słyszała chrzęst jego butów na
śniegu.
Miał rację: zaczynało się ściemniać. Może nie mylił się także w kwestii helikoptera. A pomoc nie
musiała nadejść już tego wieczoru. Ta myśl podziałała na nią otrzeźwiająco.
Gramoliła się pod górę za towarzyszem niedoli, ale ten posuwał się zbyt szybko i nie mogła go
dogonić.
- Chyba nie zamierzasz mnie tu zostawić, prawda? - krzyknęła.
Edward wyraźnie słyszał jej wołanie, ale nie przerywał wspinaczki. Musiał przyznać, że myśl
wyrażona przez Bellę wydała mu się kusząca z oczywistych względów. Ale górę wzięło w nim
sumienie. Z minuty na minutę robiło się coraz ciemniej. Ktoś taki jak ona nie miałby szansy,
zważywszy na zimno i dzikie zwierzęta.
Odwrócił się i spojrzał w dół. W labiryncie sosen ledwo dostrzegał jej postać. Dotknął rolki filmu w
kieszeni i westchnął w poczuciu frustracji. Czy mu się to podobało, czy nie, ugrzązł. Pomyślał o
tym, jak reaguje na tę dziewczynę, i zganił siebie w duchu. Nie miał ochoty dumać o spędzeniu nocy
z Isabellę Swan, nawet w najlepszych warunkach. Jednakże bez względu na to, co sądził o takich
kobietach jak ona, nie mógł jej zostawić.
Przystanął i czekał. Kiedy się do niego zbliżyła, wyciągnął rękę i pomógł jej przejść przez zwalony
pień.
- Dzięki - wydyszała.
Mruknął coś w odpowiedzi, a potem obrócił się i znowu zaczął się gramolić pod górę. Od tej
wspinaczki jeszcze bardziej bolała go noga, co bezskutecznie próbował ukryć.
- Co się dzieje? - zagadnęła Alexandra.
- Moje kolano - odparł.
- Zraniłeś się, kiedy spadaliśmy?
- Nie.
Znowu zaczął iść, przystając po każdym kroku. Bella obserwowała jego niezdarne ruchy. Chyba nie
mogła liczyć na to, że wydobędzie od niego więcej informacji.
No, ale trudno. Kiedy znajdą jakieś schronienie, będzie musiał z nią porozmawiać.
Brnęli przez śnieg, który sięgał im do kostek i padał
z coraz większą intensywnością. Edward chwycił Bellę za ramię i pomagał jej iść. Musieli narzucić
sobie szybsze tempo.
- Głupie - mruknął do siebie.
- Co jest głupie? - zapytała Bella.
- To, że utkwiłem tutaj. Z tobą.
- W pojedynkę byłoby lepiej?
- Gdybym był sam, nie znalazłbym się tutaj.
- Jesteś tutaj z mojego powodu? - zapytała. - A więc jednak śledziłeś mnie.
Edward był zadowolony, że nie mogła widzieć jego twarzy.
- Wcale ciebie nie śledziłem. Już ci mówiłem, że cię ratowałem.
- Ale przedtem. Śledziłeś mnie. Widziałam ciebie.
- Dlaczego miałbym cię śledzić?
- Ze względu na to, kim jestem.
- A kim jesteś?
- Isabella Swan.
Edward szedł dalej, ani na chwilę nie przerywając rytmicznego marszu.
- Tak? I co z tego?
Bella chwyciła go za ramię i osadziła w miejscu.
- Chcesz mi wmówić, że nie wiesz, kim jestem? - zapytała.
- Jesteś sławna czy jak?
- Ty chyba żartujesz.
- Nie. Powiedz mi. Długo przebywałem poza krajem.
- Gdzie? - zagadnęła nieco sarkastycznym tonem. - Na Syberii?
Edward uśmiechnął się szeroko. Bez wątpienia była zadziorną istotką.
- Coś w tym rodzaju.
- Jestem córką Charliego Swana.
- O nim rzeczywiście słyszałem.
- Tak myślałam.
- Ale to nie znaczy, że cię śledziłem - dorzucił.
- W takim razie zaatakowałeś mnie?
- Wcale nie!
Powoli przysunął się do Belli, a ona się cofnęła. Była wysoka. Edward był wyższy. Zdecydowanie
nad nią górował wzrostem. Pogroził jej pięścią.
- Kto kogo zaatakował?
W półmroku Bella ledwo dostrzegała ślady zębów na jego skórze, ale wspomnienie o tym
incydencie wróciło do niej w całej jaskrawości.
- Och. No tak, cóż. Przepraszam. Myślałam...
- Dajmy już temu spokój - powiedział i machnął ręką.
Kontynuował wspinaczkę, tupiąc nogami po to, by pobudzić krew do lepszego krążenia. Wiedział,
że dziewczyna idzie za nim, gdyż słyszał chrzęst śniegu pod jej butami.
Po pewnym czasie dotarli do czegoś w rodzaju podestu. Edward zatrzymał się. To była droga.
Wąska, przykryta kilkudziesięciocentymetrową warstwą śniegu, ale jednak droga. Wziął głęboki
oddech. Podparłszy się pod boki, przeniósł ciężar ciała na zdrową nogę i zrobił obrót o sto
osiemdziesiąt stopni. Zanim zobaczył obiekt, usłyszał sapanie Isabelli. To coś przypominało widmo
i stało tak blisko, że omal na nie wpadli. Śnieg był teraz gęstszy i Edward przetarł oczy, żeby się
upewnić, iż nie ma halucynacji. Nie miał. Stał przed nim prawdziwy domek, a ściślej: małe
schronisko dla narciarzy. Niezbyt duże ani okazałe, ale solidnie zbudowane.
Edward rzucił się do drzwi od frontu resztkami drzemiącej w nim energii. Podważył klamkę i był
przyjemnie zaskoczony, że drzwi otworzyły się bez specjalnego trudu. Miał szczęście, bo przecież
zostało mu niewiele sił.
Domek składał się tylko z jednego pomieszczenia, a kręte schodki z kutego żelaza prowadziły na
stryszek, który służył za sypialnię. W rogu, obok małej kuchni, stał okrągły stół i dwa krzesła, a
przed kominkiem znajdował się mały fotel wyplatany z trzciny i krzesło.
Edward doszedł do wniosku, że właściciel zaszywa się tutaj na weekendy. Domek nie był luksusowo
urządzony, ale z pewnością zapewniał wszelkie wygody. Edward nacisnął kontakt. Nic się nie
zmieniło. Elektryczność została wyłączona.
Bella stała na środku pokoju, podczas gdy Edward dokonywał przeglądu inwentarza. Za schodkami
odnalazł małą, ale funkcjonalną łazienkę. Odkręcił kran. W porządku. Właściciele nie wyłączyli
wody. Skoro zbliżała się wiosna, nie było potrzeby martwienia się o zamarznięte rury. Edward
wrócił do głównego pomieszczenia i popatrzył na Bellę.
- Mamy szczęście - oznajmił.
Skinęła głową, zbyt przemarznięta, by móc coś odrzec.
W pierwszym odruchu Edward miał ochotę położyć ręce na jej ramiona i przygarnąć ją do siebie, ale
nie był pewien, kto kogo by rozgrzewał. Zamiast to zrobić, odwrócił się do niej plecami. Przy
przeciwległej ścianie znajdował się kominek. Edward z radością przekonał się, że skrzynia na
drewno jest w połowie zapełniona. Na dzisiaj starczy, pomyślał, a potem przystąpił do rozpalania
ognia. Usiadł na podłodze i ogrzewał dłonie, kiedy zaczęły trzaskać płomienie.
- Mmm, jak miło - powiedziała Bella, stając za jego plecami. Edward odwrócił się na dźwięk jej
głosu. Usiłował nie zwracać na nią uwagi, ale kiedy przeniknęło go rozkoszne ciepło ognia, przestał
ze sobą walczyć i spojrzał na nią. Uciążliwa wspinaczka i zimne powietrze zabarwiły jej policzki na
różowy kolor. Uśmiechnęła się do niego, a w jej dużych brązowych oczach lśniło szczęście z
powodu znalezienia dachu nad głową. Nawet teraz, kiedy była rozkojarzona, obolała i
prawdopodobnie ogromnie zmęczona, prezentowała się atrakcyjnie. Odznaczała
się naturalną, zdrową urodą. Edward poczuł, że w jego organizm wstępuje nowy rodzaj ciepła.
Niebezpieczny.
Kiedy się podnosił, kolano odmówiło mu posłuszeństwa.
-Elektryczność jest wyłączona - powiedział, chodząc po pokoju. W pomieszczeniu panowała
ciemność, jedynym źródłem światła był ogień w kominku. Bella rozejrzała się po pokoju. ;
- Gdzieś tutaj są świece - powiedziała. - Widziałam je jeszcze minutę temu.
Po chwili znalazła świece i zapaliła jedną z nich.
- Nie o światło się martwię - oświadczył Edward i wskazał grzejnik przy ścianie. - Ten system jest
albo na energię elektryczną, albo na gaz propanowy. Na razie nie wiem, sprawdzę to jutro. Na
dzisiejszy wieczór - dorzucił, wyciągając rękę w kierunku kominka - to jest nasze
jedyne źródło ciepła. - Na zewnątrz zawył wiatr, jakby akcentując jego słowa.
- Jeżeli chcemy się rozgrzać, będziemy musieli spać przy kominku - zakończył, po czym wspiął się
po spiralnych schodkach na poddasze. Łóżko było duże i wydawało się całkiem wygodne, ale nie
zauważył żadnej pościeli, tylko goły materac przykryty kołdrą z kawałków materiału i kilka
poduszek. Najwyraźniej właściciele zamknęli domek na sezon albo przynajmniej do lata.
- Uwaga! - zawołał. Ściągnął materac z łóżka i wytaszczył go z poddasza. Bella odskoczyła, kiedy
materac przechylił się i z głośnym pacnięciem wylądował na zakurzonej podłodze. Po chwili to
samo stało się z dwiema poduszkami. Zanim zdążyła zareagować, Edward był już na dole,
przesuwał wyplatane z trzciny meble i rozkładał materac przed kominkiem. Na koniec przykrył
go kołdrą.
- No - stwierdził. - To powinno wystarczyć.
- Powinno wystarczyć do czego? - zapytała.
Edward zerknął na dziewczynę. Stała z rękami opartymi na biodrach i patrzyła na niego nieufnym
wzrokiem.
- Na łóżko dla nas.
- Dla nas?
- Tak. Dla nas.
- Dla nas? To znaczy dla ciebie i dla mnie?
- Nie widzę tu nikogo więcej, złotko.
- Nie jestem żadnym złotkiem, panie Cullen. I nie mam zamiaru spać z panem na tym materacu.
Edward rzucił jej gniewne spojrzenie. To on powinien był się uskarżać na sytuację.
- Rób, jak uważasz - powiedział. Zdjął kurtkę, ściągnął buty i odpiął guzik dżinsów. Jednym ruchem
westchnął i przymknął oczy.
- Co ty właściwie robisz?
Edward otworzył jedno oko.
- Układam się do snu.
- Teraz?
- Kobieto, ciemno tu choć oko wykol i tak będzie aż do rana. Jestem na nogach od świtu. Konam ze
zmęczenia, a moje kolano boli tak, jakby ktoś wbił w nie gwóźdź. Ogień dogasa. Na razie jesteśmy
bezpieczni i nie mam ochoty słuchać twojego pyskowania. Kapujesz?
Zamknął oczy i przewrócił się na bok.
- Więc bądź tak uprzejma i też idź spać.
Bella zawrzała. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale rozmyśliła się. W tej chwili kłótnia z tym
kretynem nie miała sensu. Rozpięła kurtkę i wepchnęła rękawice do kieszeni. Trzymając przed sobą
świecę, ostrożnie przeszła do łazienki i szybko się umyła. Przy skąpym oświetleniu przejrzała
dobrze zaopatrzoną apteczkę. Ponieważ jej głowę rozsadzał ból, głośno błagała los o aspirynę. Jej
prośba została wysłuchana. Przed powrotem do głównego pomieszczenia szybko połknęła
dwie tabletki.
Edward leżał na boku, z twarzą odwróconą od kominka.
Bella zdjęła kurtkę i buty, i na palcach podeszła do materaca. Ciepło ognia rozkosznie ogrzewało
zmarznięte palce. Spojrzała na Edwarda. Zostawił dla niej miejsce na posłaniu. Potrząsnęła głową,
postanawiając, że nie skorzysta z jego oferty. Zamiast tego wyciągnęła się na ratanowym fotelu i
przykryła kurtką. Przymknęła oczy. Po chwili zaczęło ją boleć każde stłuczenie i zadrapanie,
które spowodował upadek. Fotel był zbyt mały i musiała podkurczyć swoje długie nogi. Kiedy
przenosiła ciężar ciała, jakaś zabłąkana sprężyna wbiła jej się w plecy. Wspaniale, po prostu
cudownie, pomyślała.
Przewróciła się na bok, żeby znaleźć wygodniejszą pozycję, ale wciąż coś jej przeszkadzało.
Bella przygryzła wargę. Edward ani drgnął. Miejsce, które dla niej zostawił, wywoływało nieodpartą
pokusę. Cichutko wstała i na palcach zbliżyła się do materaca.
Tutaj, przy kominku, było znacznie cieplej. Powoli, ostrożnie, położyła się na materacu i
gwałtownym ruchem naciągnęła na siebie kołdrę. Westchnęła w ciemności; miękki materac działał
jak balsam na jej utrudzone ciało.
Pomimo że Bella była ogromnie zmęczona, wiedziała, iż tej nocy nie zmruży oka. Jeszcze nigdy nie
znalazła się w podobnej sytuacji, a już na pewno nie w towarzystwie takiego mężczyzny.
Leżąc na boku i wpatrując się w ogień, słyszała nieubłagane walenie śniegu o okienne szyby. Burza
śnieżna rozszalała się na dobre. Edward miał rację. Byli szczęściarzami i dzisiejszej nocy nic im nie
zagrażało.
Zamiast dumać nad swoim losem, powinna była zmówić dziękczynną modlitwę za znalezienie tego
miejsca. Spróbowała odprężyć się i napięcie w jej ciele ustępowało miejsca potwornemu zmęczeniu.
Po kilku minutach zasnęła. Edward dokładnie wyczuł ten moment. Ciało dziewczyny zwiotczało, a
miękkie, krągłe pośladki przesunęły się w jego stronę. Przykrył kołdrą i ją, i siebie,
wziął głęboki oddech i ciężko westchnął.
No cóż, teraz i on mógł powiedzieć, że spał z otoczoną niesławą Izabellą Swan. Przysunął się do niej
i poczuł zapach drogich perfum. Przeniknął go dreszcz podniecenia. Pomyślał o rolce filmu w
kieszeni kurtki i o tym, jaka byłaby reakcja Belli, gdyby się o niej dowiedziała.
Nieświadomie przysuwał się do niej centymetr po centymetrze i jednocześnie pomyślał, że znalazł
się w piekielnym miejscu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Bella śniła rozkoszny sen. Był pogodny letni dzień, a błękitne niebo wprost raziło ją intensywną
barwą. Opadła na miękkie poduszki kanapy i wylegiwała się w słońcu. Znajdowała się na plaży,
gdzie fale podmywały brzeg. Jej rozpaloną skórę pieścił chłodny wietrzyk, ku któremu wystawiała
twarz. Kiedy jednak chciała przytulić się do poduszki, zdarzyło się coś dziwnego.
Poduszka zaczęła się poruszać.
Bella bardzo ostrożnie otworzyła jedno oko, a potem drugie. To, co zobaczyła, potwierdziło jej
podejrzenia. Powietrze wcale nie było ciepłe, lecz lodowato zimne. Nie znajdowała się na plaży, a jej
głowa z pewnością nie spoczywała na poduszce. Spoczywała na piersi
mężczyzny.
Bella wpadła w panikę, ale tylko na moment. Leżała obok obcego faceta, ale tłumaczyła sobie, że
wszystko jest względne. Czy naprawdę można było nazwać obcą osobą kogoś, z kim dzieliło się
łoże? Przecież nie potraktował jej nieprzyjemnie, zachowywał się jak dżentelmen.
Mimo to zupełnie nie przypominał mężczyzn, których dotychczas znała. Uznała, że najrozsądniej
będzie trzymać się od niego z daleka, dopóki nie upewni się, kim jest ten człowiek i jaki ma zawód.
Przez dłuższą chwilę nie poruszała się, usiłując podjąć jakąś decyzję.
Jej zmysły nie pozostały obojętne na zapach nieznajomego. Ten człowiek pachniał zupełnie inaczej
niż mężczyźni, których znała. Nie wyczuwało się u niego ani odrobiny wody kolońskiej, niczego
sztucznego. Pachniał jak... hm, jak mężczyzna, który w sumie wcale nie wydawał się niemiły, ale w
zaistniałych okolicznościach bez wątpienia mógł jej zagrażać.
Bella powoli przechyliła głowę, żeby mu się lepiej przypatrzyć. Jego klatka piersiowa wznosiła się i
opadała wraz z powolnym, miarowym oddechem. Centymetr po centymetrze, Bella cicho się od
niego odsuwała. Mężczyzna nawet nie drgnął i nadal spokojnie oddychał. Właśnie zamierzała
stoczyć się z materaca, kiedy Edward uniósł nagle ramię i chwycił ją w pasie. Przycisnął ją do siebie,
coś wymamrotał, głośno przełknął ślinę, a potem westchnął i znowu zapadł w sen.
Bella patrzyła na niego z niedowierzaniem, jej twarz dzieliło od twarzy mężczyzny zaledwie kilka
centymetrów. Nie wiedziała, czy ma się wyrywać, czy ponowić próbę wyślizgnięcia się z jego objęć.
Wpatrywała się w jego twarz i usiłowała podjąć decyzję. W świetle dziennym mogła mu
się lepiej przyjrzeć. Miał jasnokasztanowe włosy z kilkoma jaśniejszymi pasmami, gęste i nieco
zmierzwione. Wysoko osadzone kości policzkowe łączyły się z wydatną szczęką, a w ustach uwagę
przyciągała pełna dolna warga.
Twarz mężczyzny wyrażała znużenie życiem i Bella zastanawiała się nad jego przyczynami.
Zmarszczki wokół oczu wskazywały na to, że czasami się uśmiechał, chociaż Isabella jeszcze go nie
widziała w takiej sytuacji.
Przypomniała sobie zielone oczy, które teraz były ukryte pod powiekami o najdłuższych,
najbujniejszych rzęsach, jakie kiedykolwiek widziała u mężczyzny, a może nawet u kobiety.
W sumie musiała zaufać swojemu pierwszemu wrażeniu. Był bardzo przystojny i naprawdę wydawał
się normalny... cokolwiek by to oznaczało we współczesnych czasach.
Czyżby mówił prawdę?
Może jej nie śledził, a tylko wybrał się na przejażdżkę i nagle zaszło coś nieoczekiwanego. Tak czy
owak, co za różnica? zapytywała siebie w duchu. Była pewna, że zostaną uratowani w ciągu
najbliższych paru godzin i szybko zapomną o tym małym interludium.
O dziwo, ta myśl nie sprawiała jej satysfakcji. Leżąc obok mężczyzny, czuła niepokój, jakby na coś
czekała, na coś nowego, niewyobrażalnego, znajdującego się poza jej zasięgiem.
Zacisnął ramię wokół niej, przyciągnął ją bliżej siebie.
Deprymowała ją dwojakość uczuć, których doznawała, kiedy tak leżeli przytuleni. Nie znała go - nie
miała ochoty poznawać - ale coś ściskało ją w żołądku, a serce biło szybciej niż zwykle. I to leżenie
w ramionach mężczyzny w pewnym sensie ją uspokajało, dawało poczucie... bezpieczeństwa.
Dziwne, pomyślała. Nigdy nie używała słowa „bezpieczeństwo" w odniesieniu do mężczyzn. Uznała
tę myśl za anormalną. Bez wątpienia wszystkiemu była winna niecodzienna sytuacja skłaniająca ją
do nieracjonalnych zachowań. Bella próbowała się ruszyć, ale potem zmieniła zamiar. Nie wiedziała,
jak to zrobić, żeby się nie obudził - albo żeby nie zrobił czegoś gorszego, zważywszy pozycję, w
jakiej znajdowały się ich ciała.
Edward zdawał się czytać w jej myślach. Jego ręka zaczęła błądzić po plecach Belli, powoli zbliżając
się do podstawy kręgosłupa. Tam się zatrzymała. Izabella pozostała nieruchoma jak głaz, wyczekując
na następny ruch. Ręka Edwarda nie sprawiła jej zawodu. Powoli, wytrwale, przemieściła się na
pośladki, gdzie na chwilę spoczęła, by pieścić i obejmować te wypukłości.
Poczucie bezpieczeństwa natychmiast zniknęło, ale jego miejsce zajęło zupełnie inne doznanie.
Mężczyzna miał rozgrzane ciało, promieniował ciepłem, które zachęcało do większej bliskości. Na
ciele dziewczyny pojawiła się gęsia skórka. Ciepło ciała Edwarda sączyło się do wnętrza Belli, a
dłoń nie przestawała masować jej bioder. Coś zaczęło dziać się w jej żołądku, nie była
pewna, czy ze strachu, czy z podniecenia. Ramię miała przygwożdżone, ale zdołała oswobodzić
rękę. Usiłowała odpychać klatkę piersiową mężczyzny, by w ten sposób go powstrzymać. Był to
rozsądny manewr, ale nie przyniósł żadnego skutku, gdyż napotkała ścianę twardych mięśni, które
nie ustępowały nawet na milimetr. Bella położyła dłoń na sercu Edwarda. Jego miarowe bicie
współgrało z biciem jej własnego serca. Zamknęła oczy i próbowała zdecydować, czy ma
spokojnie leżeć w jego ramionach, w nadziei ,że Edward po prostu przewróci się na bok, czy też...
kierować się instynktem i z całej siły uderzyć go kolanem, żeby natychmiast położyć kres tej
sytuacji.
Nie musiała robić żadnej z tych rzeczy. Edward przebudził się i przez dłuższą chwilę przypatrywał
jej się w oszołomieniu. Z początku nie mógł się zorientować, gdzie i z kim przebywa. Budził się już
w wielu dziwnych miejscach, dlatego teraz nie był kompletnie zaskoczony.
Uświadamiał sobie wszystko stopniowo, poczynając od tożsamości kobiety, która obok niego leżała,
a kończąc na tym, co obejmował swoją dłonią.
- Przepraszam - powiedział i natychmiast rozluźnił uścisk.
Bella nie traciła czasu. Wygramoliła się z prowizorycznego łoża, lecz, niestety, nie mogła odejść zbyt
daleko.
Obejrzała się na Edwarda. Siedział na środku materaca i przeczesywał ręką rozczochrane włosy. W
niewielkim pomieszczeniu wydawał się niemal wielkoludem.
Mocno zacisnęła ręce. Niewiarygodnie zdenerwował ją fakt, że znajdowała się w jednym pokoju z
kimś tak męskim jak Edward Cullen. Tymczasem on wstał, włożył buty i udał się w kierunku
łazienki. Odwróciła się do niego plecami i obrzuciła wzrokiem kuchnię.
Wstała, podeszła do zlewu, odkręciła kurek i czekała, aż zleci brudna woda, a jej wzrok powędrował
ku ekspresowi do kawy, który stał na rogu blatu. Oddałaby teraz wszystko za filiżankę kawy.
- Sprawdź w szafkach - poradził jej Edward, wracając do głównego pomieszczenia. - Może coś tam
jest.
Zbadał swoje kolano. Zdrętwienie nie ustępowało.
Zapewne podczas upadku poniósł większy uszczerbek, niż sądził. Odczuwał piekielny ból.
Bella znalazła nie tylko nie napoczętą puszkę kawy, ale także pudełko słonych chrupek, masło
orzechowe i kilka innych puszek z żywnością.
- Przynajmniej nie umrzemy z głodu – zauważył Edward.
Stał za plecami Belli, która odwróciła się.
- Nie będziemy tu aż tak długo, żeby się o to martwić- powiedziała.
- Nie?
- Na pewno już wiedzą o naszym zaginięciu.
Edward pokręcił głową i podszedł do okna. Na dworze nadal sypał gęsty śnieg. Drzewa i krzewy
uginały się pod nie chcianym brzemieniem.
- Spójrz na niebo - powiedział. - Ta śnieżyca nieprędko ustanie. A dopóki się nie przejaśni, nie wyślą
po nas helikopterów.
Bella przygryzła wargę. Nie podobało jej się to, co mówił Edward. Przerażała ją perspektywa
przebywania z tym człowiekiem pod jednym dachem. Zbliżyła się do okna i stanęła obok niego.
- Nie moglibyśmy sami spróbować wrócić?
Edward popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Ponieważ nie damy sobie rady.
- Kto tak mówi?
- Ja tak mówię.
- A co cię do tego upoważnia? - zapytała Bella, oparłszy rękę na biodrze.
- Wiem coś niecoś o szkole przetrwania – odparł spokojnym głosem, chociaż zaczynała gotować się
w nim krew.
- Hm, ja też. Może po prostu pójdę sama.
Zepsuta smarkula, pomyślał, nie potrafi i nie chce pojąć najoczywistszych rzeczy. Fatalnie się
złożyło, że musiał ją śledzić, przy okazji spóźniając się na samolot, a teraz ugrzązł w górach z tą
rozpieszczoną księżniczką, która prawdopodobnie nie potrafiła nawet zagotować wody.
Zdenerwowany, odsunął się od niej i nacisnął klamkę.
Drzwi były oblodzone, ale kilka uderzeń pięścią we framugę wystarczyło, by je otworzyć. Po chwili
próg domku zasypał śnieg.
- Proszę bardzo, panno Swan - oznajmił Edward i wyciągnął rękę w kierunku drzwi.
Iabella miała wrażenie, że jej serce, zamarło w piersi. Nie było żadnego wyjścia, żadnej ścieżki,
niczego. Tylko śnieg. Wszędzie. Przełknęła ślinę, a potem posłała Edwardowi słaby, przepraszający
uśmiech.
- Chyba utkwiliśmy tu na dobre, co? – powiedziała łagodnie.
- Teraz już sama widzisz.
- Na jak długo?
- Nie wiadomo.
Edward włożył kurtkę i zdjął z tylnej ściany szuflę.
- Co robisz? - zagadnęła Bella
Zaczął odśnieżać ścieżkę.
- Potrzebujemy więcej drewna. Rozejrzę się dookoła i sprawdzę, czy nie ma tu gdzieś jego zapasu.
Przez otwarte drzwi napływało bardzo zimne powietrze.
W pokoju i tak było już chłodno, ale teraz, kiedy szalał w nim wiatr, szybko zamieniał się w wielką
lodówkę. Bella dygotała, trzymając w rękach puszkę z kawą.
. - Może byś mi pomogła - powiedział Edward, kiedy przetarł drogę.
- Co mam robić?
, - Na początek dołóż drewna do ognia. Użyj reszty kłód, które leżą w tamtej skrzyni.
Cofnął się, żeby zamknąć za sobą drzwi.
- I zrób kawę.
- Zrobić...?
Ale Edward zdążył już zniknąć za drzwiami. Bella popatrzyła na puszkę kawy i westchnęła.
- Ciekawe, jak mam to zrobić.
Oczywiście umiała zaparzyć kawę, ale pod warunkiem,
że miała do dyspozycji dzbanek, kuchenkę albo ekspres do kawy, a nie tylko puszkę i ogień w
kominku.
Postanowiła jednak, że musi sobie jakoś poradzić, i zaczęła przetrząsać szuflady w poszukiwaniu
otwieracza do puszek.
Edward energicznie wymachiwał łopatą, pomimo że bolały go mięśnie po spędzeniu nocy na
niewielkim materacu w niewygodnej pozycji. Jego umysł pracował na przyśpieszonych obrotach,
trawiły go myśli, które w ogóle nie miały ze sobą związku. Myśli o utraconym
sprzęcie, o zleceniu, którego nie można wykonać, a przede wszystkim myśli o Belli.
Przystanął i oparł się o róg domku. Spał niewiele, gdyż Bella przez całą noc napierała na niego
swoim ciałem.
Zapadał w drzemkę, a kiedy się budził, czuł jej nogę na swoim udzie i ramię, które Bella przyciskała
do jego piersi. Wyglądało na to, że panna Swan sypia niespokojnie.
Ta pozycja była bardzo niewygodna i... szalenie niepokojąca. Przypisywał dziewczynie wiele cech -
zepsucie, brak wytyczonego celu, egoizm - lecz mimo wszystko nie mógł zaprzeczyć, że bardzo go
pociągała.
Przez długi czas nie łączył go z nikim żaden znaczący związek. Tylko raz w życiu omal się nie
zaręczył, ale to działo się przed wieloma laty, w college'u, kiedy był jeszcze naiwnym młodzieńcem.
Kiedy wybrał swój zawód, wszystko uległo zmianie. W jego życiu nie było miejsca na poświęcenie
się jakiejkolwiek kobiecie. W decydującym momencie okazywało się, że nawet te najbardziej
wyzwolone pragną domku na wsi z białym płotem, podczas gdy jemu zależało tylko na tym, żeby
móc wyjeżdżać i relacjonować najbardziej aktualne wydarzenia.
Po prostu nie umiał łączyć życia prywatnego z karierą zawodową. A nawet gdyby to potrafił, Isabella
Swan byłaby ostatnią kobietą, jaką by wybrał. Gdyby się za kimś rozglądał, co akurat nie miało
miejsca, szukałby osoby posiadającej w życiu konkretny cel, kobiety, która przejmowałaby
się nie tylko kaprysami mody. Przypomniał sobie Bellę opierającą rękę na biodrze i żądającą
powrotu na szlak.
Egoistka, pomyślał. Mała, rozpieszczona księżniczka.
Ale zaraz ta wizja ustąpiła miejsca obrazowi utrwalonemu
na negatywie jego umysłu - przedstawiał on Bellę w wannie, z twarzą rozjaśnioną rozkoszą.
Edward chwycił za łopatę i znowu zabrał się do pracy. Ze spotęgowaną wskutek frustracji siłą
zawzięcie przekopywał się przez głęboką warstwę ciężkiego, mokrego śniegu. Może jej nie lubił, ale
na pewno nie mógł zaprzeczyć, że chciałby się z nią kochać.
To był zdecydowanie najbardziej palący problem. Jeśli nie dla niej, to przynajmniej dla niego było
oczywiste, że zapewne będą musieli spędzić razem jeszcze jedną, a może dwie noce. Martwił się, że
nie wie, jak sobie poradzić w tej sytuacji. On, który zawsze szczycił się swoim opanowaniem,
nie wykazywał go zbyt wiele w obecności Isabelli.
Gdyby chociaż odwzajemniała jego fascynację!
Ale spoglądała na niego jak jelonek Bambi na myśliwego.
Zachowywała w stosunku do niego czujność i postępowała słusznie. Gdyby był mądry,
wykorzystałby jej naturalną powściągliwość i trzymałby się od niej z daleka. Do
diabła, jak tego dokonać? Pomyślał, że jeszcze jedna taka noc i będzie musiał nocować na mrozie.
Niedaleko za domkiem znajdowało się pół sągu drewna. Edward szybko wymamrotał dziękczynną
modlitwę i przystąpił do penetrowania okolicy, mając nadzieję, że na coś jeszcze natrafi. O tylną
ścianę domku był wsparty duży zbiornik z propanem. Przekręcił zawór i usłyszał lekki syk
przedostającego się do rur gazu. Doszedł do wniosku, że bojler znajduje się wewnątrz, w szafie za
krętymi schodkami. Pomyślał, że przynajmniej będą mieli dostęp do ciepłej wody i skorzystają z
pieca.
Z naręczem polan w ramionach ruszył z powrotem do frontowych drzwi. Tam zrzucił ładunek i
poszedł po następne polana. Otworzył drzwi i wrzucił do środka naręcza drewna. Jego nagłe wejście
zaskoczyło Bellę do tego stopnia, że sparzyła się ciężkim czajnikiem, który w tym momencie
podnosiła z kraty.
- Och! - wykrzyknęła i włożyła palec do ust. Edward natychmiast do niej podbiegł.
- Co się stało?
- Robiłam kawę. Usiłowałam ją zaparzyć. Ty mnie zaskoczyłeś. Oparzyłam sobie rękę.
- Pokaż - powiedział Edward i chwycił jej prawą dłoń. Była czerwona i obrzmiała. - Chodź ze mną.
Bella poszła za nim. Nie miała wyboru. Ciągnął ją za rękę w kierunku drzwi, a potem wyszli za próg.
.
- Co chcesz...?
- Najlepszym lekarstwem na oparzenia jest chłód - oznajmił nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- Przecież nie jest to aż tak poważne...
Edward bez słowa wsunął jej rękę do najbliższej zaspy śniegu. Stali tak przez chwilę, a Edward
mocno przytrzymywał Bellę za prawy nadgarstek. Niebawem całkowicie
pokrył ich śnieg, który padał dużymi mokrymi płatkami. A oni milczeli przez chwilę, która
wydawała się wiecznością. Bella patrzyła w jedną stronę, a Edward w drugą, i oboje rozpaczliwie
starali się nie spojrzeć sobie w oczy.
Było im jednak pisane coś innego.
Bella przenosiła ciężar ciała z jednej nogi na drugą i przy okazji poślizgnęła się. Wyciągnęła ręce ku
Edwardowi, a on odruchowo wyciągnął ramię i chwycił ją od tyłu. Przyciągnął Bellę do
siebie, a jej głowa opadła na jego bark.
Ich oczy wreszcie się spotkały. Drżące ciało uświadomiło Edwardowi jak bardzo jest zdenerwowana.
Brązowe oczy dziewczyny lśniły, a rumieńce na policzkach tylko potęgowały jej urok. Wyglądała
ponętnie. A Edward musiał przyznać, że długie godziny leżenia obok niej w ciemności cholernie
zaostrzyły jego apetyt.
Wszystkie obrazy dziewczyny, które pojawiały się w jego umyśle, wszystkie z góry wyrobione sądy
na jej temat zniknęły w zimnym powietrzu niczym para z oddechu.
Dostrzegał w niej niewinność, choć słyszał wiele plotek na jej temat i wiedział, co dotychczas o niej
pisano i mówiono. Ale pomimo faktów, które znał, nie mógł zaprzeczyć, że coś się zmieniło od
poprzedniego dnia.
Przestał traktować Bellę jak obiekt, jak środek do celu, którego osiągnięcie oznaczało plik
banknotów w portfelu.
Była kobietą z krwi i kości; mógł jej dotknąć, poczuć jej zapach. Wzbudzała w nim reakcję, której
nigdy nie były w stanie wywołać u niego zawodowe kurtyzany w odległych zakątkach świata.
Edward skoncentrował się na ustach dziewczyny. Miała rozchylone wargi. Wyrażały zaproszenie,
bez względu na to, czy o tym wiedziała, czy nie. Nie zważając na konsekwencje, nie mogąc się
zdobyć na żadną sensowną myśl, pochylił ku niej głowę.
Bellę ogarnęła panika. Ten człowiek zamierzał ją pocałować.
Czy ona tego chciała? Nie miała czasu na podjęcie decyzji, wiedziała, że za ułamek sekundy Edward
wpije się w jej usta. Czuła jego gorący oddech. Miała wrażenie, że jej żołądek przewraca się do góry
nogami, a całe ciało przenika fala ciepła. Zacisnęła dłoń na
ramieniu mężczyzny.
- Myślę... myślę, że wszystko jest już w porządku - powiedziała. Te słowa omal nie ugrzęzły jej w
gardle.
- Hmmm?
- Moja ręka - odparła. - Już jest w porządku.
Edward bardzo długo na nią patrzył, a potem zmrużył oczy, usiłując sobie przypomnieć, z mizernym
skutkiem, dlaczego wyszli z domu. Wreszcie udało mu się odtworzyć bieg wydarzeń i wyciągnął
rękę Belli, żeby ją obejrzeć.
Miała rację. Czerwone miejsce zaczynało różowieć, a opuchlizna zeszła. Spojrzał na jej zwróconą ku
górze twarz. Nie dostrzegł na niej wyrazu czujności i dziękował za to Bogu.
Co też go naszło?
Omal jej nie pocałował!
Pokręcił głową i odsunął się od dziewczyny. Kto by pomyślał: Edward Cullen owładnięty jakąś
tajemniczą siłą, nad którą nie jest w stanie zapanować. Emmet wybuchnąłby gromkim śmiechem.
żaden z jego znajomych by w to nie uwierzył. A tym bardziej on sam.
- Zimno ci - powiedział, po raz pierwszy uświadamiając sobie, że Bella ma na sobie tylko sweter. -
Chodź.
Otworzył drzwi i wprowadził ją do środka. Szybko rozejrzał się po pokoju. Ich „łoże" było schludnie
zasłane, a ogień buzował aż miło. Czajnik, który spowodował oparzenie, stał sobie spokojnie na
ciemnoszarej płytce kominka. A więc nie była tak niezaradna, jak podejrzewał. Punkt dla Jej
Wysokości.
Odwrócił się do Belli.
- Za domem jest zbiornik z propanem. Prawdopodobnie wystarczy nam gazu do ogrzania wody i
jeżeli
będziemy ostrożni - dodał, wskazując na piecyk – do gotowania. Ale nie ma mowy o ogrzewaniu.
Obawiam się, że będziemy musieli zadowolić się ogniem w kominku.
- Dobre i to - stwierdziła Bella.
- Masz całkowitą rację.
Edward spokojnie podszedł do kominka i sprawdził, co udało jej się zrobić. Z czajnika ulatniała się
para i czuć było aromat kawy. I chociaż wdychał już zapach lepszej kawy, to teraz napłynęła mu do
ust ślinka. Nalał sobie pełen garnuszek i pociągnął łyk. Jeśli nie zważało się na fusy, które musiały w
niej być, kawa bardzo mu smakowała.
Była cholernie dobra. Starał się ukryć zaskoczenie.
-No jak? - zagadnęła Bella, krążąc w pobliżu.
- Niezła - odparł. Koncentrował swoją uwagę na garnuszku, a nie na jej twarzy. Nie mógł i nie miał
odwagi na nią spojrzeć, gdyż obawiał się, że dziewczyna dostrzeże to, co skrywają jego oczy. A co
takiego jest w twoich oczach, Cullen? zapytywał samego siebie.
Szacunek? Pożądanie? Strach?
Niewątpliwie odrobina każdego z tych uczuć.
Bella ostrożnie zbliżyła się do Edwarda. Opadła obok niego na kalana, zanurzyła garnuszek w
czajniku i zaczerpnęła kawy - cały czas nie spuszczała wzroku z jego śmiertelnie poważnej twarzy.
Nie umiała go przejrzeć. Było w nim coś, co ją niepokoiło. Przez niemal cały czas okazywał rezerwę,
wręcz zawzięty upór. Ale niekiedy zauważała, że patrzy na nią z bardzo dziwnym wyrazem twarzy,
jakby odczuwał ból.
Może myślał o swojej nodze, a nie o niej. Nie mogła mieć pewności. Wiedziała tylko, że nigdy nie
zawodzi jej instynkt. Instynkt podpowiadał jej, że oczy tego człowieka
coś skrywają.
Nawet nie wiedziała, ile czasu upłynęło od ich przybycia do domku, ale przecież nie miała zbyt wiele
do roboty, więc mogła się zająć obserwacją. Choćby dla zabicia czasu, którego mieli aż nadto.
Postanowiła rozszyfrować Edwarda i przekonać się, co go trapi. Mogłoby to być interesujące
urozmaicenie. Ostatecznie nie miała nic do strącenia.
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Dlaczego mnie nie lubisz?
Edward akurat uniósł do ust kubek z kawą i jego ręka znieruchomiała. Pociągnął łyk i przez dłuższą
chwilę uważnie obserwował Bellę. Wreszcie zapytał:
- Dlaczego myślisz, że ciebie nie lubię?
- Przede wszystkim świadczy o tym twoje zachowanie - oznajmiła, siadając przed nim w pozycji
jogina. - Od początku byłeś wrogi.
- Wrogi?
- Wściekły. Jakby ta lawina ruszyła z mojej winy.
- To nie była niczyja wina. Jeśli wydaję się wściekły, to dlatego, że powinienem wsiąść na pokład
samolotu odlatującego do Afryki - sprawdził godzinę na zegarku - właśnie teraz.
- Afryka! Jak wspaniale! Na wakacje?
Dlaczego jej o tym powiedział?
- Nie, hm, raczej do pracy.
- Czym się zajmujesz? - zapytała, pijąc kawę.
- Piszę.
Taka odpowiedź wydawała się najbliższa prawdy. Rzeczywiście, oprócz robienia zdjęć pisywał także
artykuły.
Isabella uśmiechnęła się.
- Pisarz. To wyjaśnia sprawę.
- Co wyjaśnia?
- To twoje wredne, rozczarowane spojrzenie.
- Wredne? Ja jestem wredny?
- No, może nie wredne, nie w tym sensie, że nie przyjemne, ale, no wiesz, takie... wyzywające.
- Wyzywające - powtórzył. Czuł, że gdyby dłużej zastanawiał się nad tym określeniem, dostrzegłby,
że kryje się w nim jakiś komplement
- Tak. Lekceważące. Jakbyś nie dbał o to, co ludzie o tobie myślą. Niezależny typ.
- I to jest dobre?
- Mnie się podoba - stwierdziła Bella, wzruszając ramionami.
- Naprawdę? Dlaczego?
- Och, nie wiem. Większość mężczyzn wykorzystałaby taką sytuację. Próbowaliby zrobić na mnie
wrażenie i w ogóle.
- Mężczyźni tak się do ciebie odnoszą?
- Niestety.
- Dużo mężczyzn?
Bella zmrużyła oczy. Edward nawiązywał do plotek i chyba nie podobał jej się temat, który
poruszyli w tej rozmowie.
- Wystarczająco dużo.
- Co to znaczy: wystarczająco dużo? - zapytał Edward Zastanawiał się, dlaczego drąży tę kwestię. O
życiu Belli słyszał już więcej, niżby chciał się dowiedzieć.
- Nie czytasz brukowców? Tysiące.
Była rozdrażniona. Uznał, że to sprzyjająca okoliczność.
- Nigdy nie znałem osoby, która miałaby tysiące kochanków.
- W takim razie prowadzisz życie samotnika. Ja znam setki takich osób.
- Setki i tysiące. No, no, panno Swan, bujne prowadzi pani życie, nieprawdaż?
- Jeszcze jak.
- Zastanawiam się, co czuje taka osoba - powiedział.
Bella miała tego dość. Poderwała się i wylała fusy po kawie do ognia. Płyn zaskwierczał w
zetknięciu z płomieniami; w niej również zawrzało z powodu tej niedorzecznej rozmowy. Był
zupełnie taki sam jak cała reszta:
Interesowała go tylko otoczka, a nie wnętrze człowieka.
Zresztą, czegóż się spodziewała?
- Z moich doświadczeń z mężczyznami ogólnie wynika, że to łasi na pieniądze chciwcy, którym
zależy wyłącznie na zaspokojeniu dwóch, w ich pojęciu najważniejszych, ludzkich potrzeb. Tak się
składa, że obie są zlokalizowane poniżej pasa - chodzi o ich kieszenie i...
Edward wstał.
- Rozumiem.
Stanęli naprzeciw siebie i obrzucili się spojrzeniami, nie wiedząc, czy mają zakończyć tę dyskusję,
czy ją kontynuować. Edward musiał przyznać, że podczas rozmowy z Bellą prowokował ją do
zwierzeń. Chciał usłyszeć wszystko o fascynującym życiu seksualnym Izabelli Swan z jej własnych
ust, tych cudownych, pełnych, odętych ust, które miał ochotę całować.
- Rozejm -powiedział, niejako wbrew sobie, i wyciągnął rękę. - Ostatecznie nie jestem taki jak oni.
Sama to powiedziałaś.
- Ale jesteś mężczyzną - odparła Bella, odmawiając uściśnięcia jego dłoni. Pomimo tej niechęci
Edward chwycił ją za rękę. Uważnie obejrzał dłoń, a potem pogładził miękką skórę powolnymi,
okrężnymi ruchami i spojrzał na dziewczynę.
- Tak, jestem.
Powiedział to łagodnie, a jego głos był równie pieszczotliwy jak dotyk palców. Bella pomyślała, że
Edward rzeczywiście jest mężczyzną, ale zupełnie innym niż ci, których znała. Mężczyzną o
nieodpartym uroku. Wzbudził jej zainteresowanie, podczas gdy innym nie udało się nawet sprawić,
by ich dostrzegła.
Cisza w pokoju stawała się ogłuszająca. Bella oderwała się od Edwarda i powędrowała do drugiego
końca pokoju.
Potrzebowała przestrzeni. Oparła się plecami o drzwi.
- Ustalmy kilka podstawowych zasad, panie Cullen.
- Edward.
- No dobrze, Edwardzie. Wygląda na to, że zostaniemy tu jeszcze przez jakiś czas. Może jeszcze
jeden dzień, może więcej. W każdym razie chcę, żebyś wiedział, iż większość z tego, co się o mnie
wypisuje, to kłamstwa.
- Większość?
- Tak. W artykułach prasowych jest zawsze ziarnko prawdy. Coś, co może je uwiarygodnić. Ale w
rzeczywistości cała reszta przeważnie jest zmyślona.
- Mam uwierzyć w to, że nie miałaś tysięcy kochanków? - zagadnął, szeroko się uśmiechając. Bella
nie odwzajemniła tego wyzywającego uśmiechu.
- Nie obchodzi mnie, w co wierzysz. Chcę tylko mieć pewność, że zrozumiałeś, iż nie jestem
„łatwym towarem", odkąd znaleźliśmy się w tej sytuacji.
Edward uniósł brwi, ale za nic w świecie nie potrafił powstrzymać głupkowatego uśmiechu.
- Czy mam przez to rozumieć, że nie powinienem się do ciebie dobierać?
Bella zawahała się, a potem skinęła głową.
- Tak, chyba o to mi chodzi.
- No cóż, nie łam swojej ślicznej główki, złotko. Robienie takich rzeczy z tobą absolutnie mnie nie
interesuje.
Był zdumiony, że wypowiedział te słowa z taką łatwością.
Bella czuła, że płoną jej policzki. Za kogo on się uważa, że mówi do mnie w taki sposób? Nieważne.
Nie zniżę się do jego poziomu.
- To mi odpowiada, panie Cullen.
- Edward - powtórzył.
- To mi odpowiada, Edwardzie- powtórzyła z naciskiem.
- Świetnie - oznajmił Ed i klasnął w dłonie, żeby się opanować. W gruncie rzeczy miał ochotę ją
pocałować, żeby przestała robić tę świętoszkowatą minę.
- Hm, skoro usunęliśmy z drogi tę przeszkodę, to może rozejrzymy się za czymś do jedzenia.
- Do jedzenia?
Nie mogła uwierzyć, że w takiej chwili myślał o jedzeniu.
- Tak, umieram z głodu. Ty na pewno też. Kiedy jadłaś ostatni posiłek?
- Och, nie wiem. Wczoraj rano.
Edwardzaczął buszować po szalkach.
- Hurra!
Uniósł w górę dwie puszki zupy z makaronem.
- Uczta - oznajmił, szczerząc zęby w uśmiechu.
Boże, ależ on jest przystojny, pomyślała Bella. Kiedy tak stał i wymachiwał puszkami jak wariat, nie
mogła nie podziwiać jego twarzy i sylwetki.
Dlaczego?
Przecież traktowała serio każde słowo, które przed chwilą wypowiedziała.
Nie chciała się wiązać - nawet na krótko – z żadnym mężczyzną, zwłaszcza teraz, kiedy była gotowa
poświęcić się czemuś nowemu. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że jakaś część jej osobowości była
ogromnie zafascynowana tym mężczyzną, pomimo, a może właśnie
przez to, że wydawał jej się całkowicie nieodpowiedni.
Pomyślała o Jacobie Blacku i swoim niedoszłym małżeństwie. Nie miała wyrzutów sumienia w
związku z odwołaniem ślubu, ale w głębi duszy czuła smutek i tęsknotę za spełnieniem, które
wydawało się nieosiągalne.
I chociaż wielokrotnie usiłowała to sobie wyperswadować, naprawdę pragnęła „pójść na całość".
Edward otworzył puszki z zupą i wrzucił ich zawartość do garnka, który znalazł w szafce pod
zlewem. Dodał wody, roztrzepał całość, a potem podpalił gaz i postawił garnek na palniku.
Niebawem w pokoju zapachniała zupa z kurczaka. Belli zaczęło burczeć w żołądku, toteż
przybliżyła się do miejsca, z którego dobiegał ten zniewalający aromat. Edward uśmiechnął się do
niej przez ramię i zakończył gotowanie. Postawił garnek na stole i
położył łyżkę po stronie Isabelli.
- Wcinaj - powiedział.
Kiedy zobaczyła, że Edward je prosto z garnka, zamarła ze zdumienia.
- Nie podasz zupy?
- Przecież podałem.
- W garnku?
- I co z tego?
- Hm, tak się nie robi.
Wybuchnął donośnym śmiechem.
- Tak się nie robi? Chyba żartujesz. Rozejrzyj się, Isabello. To nie Ritz, a ja nie jestem twoim
cholernym lokajem - oznajmił i podniósł łyżkę, a następnie wyciągnął ją do dziewczyny. - Masz.
Jedz, bo za chwilę nic nie zostanie.
Chwyciła łyżkę, kiedy Edward znowu zaczął jeść. Chociaż niewiarygodnie ją drażnił, jej żołądek nie
reagował na to. Burczał, i to głośno. Edward spojrzał na Bellę i uśmiechnął się, mając pełne usta
zupy i klusek.
Cham, pomyślała, ale podeszła o krok i usiadła naprzeciw mężczyzny. Niechętnie zanurzyła łyżkę w
zupie. Była dobra, tak dobra, że do ust Belli napłynęła ślinka. Dziewczyna nie zdawała sobie sprawy
z tego, jaka była głodna. Przestała się ociągać i zajadała zupę z niemal mściwą zawziętością.
Po chwili Edward skończył jeść i odłożył łyżkę. Podobnie
postąpiła Bella, chcąc zobaczyć, co Edward knuje.
- Śmiało. Dokończ resztę - powiedział.
- Jesteś pewien? - zapytała. - Nie zostało jej zbyt dużo.
- Tak, jestem pewien - odparł.
Odnosił wrażenie, że Bella jest wygłodzonym dzieckiem, które właśnie wróciło ze szkoły i pałaszuje
długo wyczekiwaną przekąskę. Patrzył, jak dziewczyna wyjada ostatnie kluski, przechylając garnek.
Kiedy skończyła jeść, spojrzała na Edwarda i uśmiechnęła się promiennie.
Niewiele myśląc, wyciągnął rękę, żeby z kącika jej ust usunąć zabłąkaną kluskę. Kiedy tak muskał
dolną wargę Belli, z jej twarzy powoli znikał uśmiech. Zniewalał ją swoimi gorącymi oczami i
dotykiem stwardniałego kciuka.
Już dawno usunął odrobinę makaronu, a mimo to nie przestawał dotykać jej warg. Nie odsuwała się
od niego: nie była w stanie. Czuła się niczym zwierzę oślepione blaskiem reflektorów nadjeżdżającej
ciężarówki.
Edward odnosił wrażenie, że jego niezbyt pełny żołądek kurczy się na widok tych częściowo
przymkniętych, zamglonych brązowych oczu. Dobry Boże, cóż ona z nim wyprawiała za pomocą
tego uwodzicielskiego spojrzenia - nawet nie uświadamiała sobie, że patrzy na niego w taki sposób, i
to jeszcze potęgowało urok tej chwili.
Niedobrze.
Opadła mu ręka, odepchnął krzesło i wstał. W jednej z szafek znalazł czysty kubek i przyniósł go do
stołu. Wlał do niego resztki wystygniętego rosołu i z głuchym odgłosem postawił go przed Bellą.
Część rosołu rozlała się na stół.
- Oto zupa, Wasza Wysokość, - oznajmił i odwrócił się, by odejść.
To, co powiedział, lub może sposób, w jaki odezwał się do Belli, sprawił, że do twarzy napłynęła jej
krew i dziewczyna poczuła, że ma ochotę go udusić. Zamiast tego podniosła ociekający kubek i
cisnęła nim w Edwarda. Trafiła go w głowę, a rosół oblał jego klatkę piersiową i ramię. Edward
próbował zrobić unik, a potem stał jak skamieniały, podczas gdy z czubków palców ściekał mu
rosół, który wsiąkał w jego kraciastą koszulę.
Po chwili odwrócił się do niej twarzą.
Furia w jego oczach stanowiła imponujący widok.
Była gwałtowna, niebezpieczna, przyprawiała o bicie
serca, a zarazem niewiarygodnie podniecała. Bella odsunęła krzesło i powoli wstała. Podeszła do
Edwarda rozkołysanym krokiem, jakby on kazał jej wystąpić do
przodu. Chwyciła się stołu, a Edward przygważdżał ją wzrokiem, by po chwili chwycić ją w ramiona
i przyciągnąć ku sobie. Potrząsnął nią tak mocno, że zaszczekały jej zęby.
- Do diabła, po co to było? - zagrzmiał.
Bella nie była stanie udzielić mu odpowiedzi. Nie miała pojęcia, dlaczego zrobiła coś takiego. Przez
wiele lat uczyła się trzymać swój wybuchowy temperament na
wodzy. Dzisiejsza Isabella Swan w niczym nie przypominała zapalczywej, nieokiełznanej nastolatki.
Ta współczesna Isabella zachowywała dystans i zawsze się kontrolowała.
To, że zrobiła coś bez namysłu, było zupełnie do niej niepodobne, a jednak gwałtownie zareagowała
na jego łagodną kpinę.
Dlaczego? Wiedziała, co Edward o niej myśli - to samo, co wszyscy. Ale innymi ludźmi wcale się
nie przejmowała, natomiast nie chciała, żeby on klasyfikował ją jako osobę bezużyteczną, żyjącą bez
celu i rozpieszczoną.
- No? - zagadnął.
Bella czuła skruchę i chciała odpowiedzieć mu coś, co pozwoliłoby mu zrozumieć, dlaczego go
zaatakowała.
Ale zamiast tego podniosła rękę do jego policzka. Delikatnie starła rosół z jego twarzy. On rozluźnił
uścisk i nawet zaczął pieszczotliwie masować jej ramiona.
Tymczasem Bella podniosła drugą rękę i ujęła twarz Edwarda.
- Przepraszam - powiedziała bardzo niskim głosem.
Te słowa podziałały na niego jak kubeł zimnej wody.
Edward zaczął dygotać. Doprowadzała go do szaleństwa.
Zimno. Gorąco. Zimno. Gorąco.
Nie mógł już tego znieść, nawet jeśli wszystko rozgrywało się w jego umyśle. Ale czy rzeczywiście?
Czy tylko on żywił takie uczucia? Czy może mówiąc do niego: „Ręce precz ode
mnie", tylko grała?
Czyżby toczyła walkę z samą sobą?
Musiał się o tym przekonać.
Przyciągnął ją do siebie. Kiedy ich ciała się zetknęły, znieruchomiał i spojrzał na dziewczynę, dając
jej sposobność do oderwania się od niego. Niczego takiego nie zrobiła. Powoli, z niezmierną
ostrożnością, przechylił głowę i musnął wargami jej usta. Były miękkie. Były ciepłe. Wydawały się
rajem. Całował ją coraz mocniej, a jednocześnie przymykał oczy na rzeczywistość, wchodząc w
nowy świat, niebezpieczniejszy od wszystkich miejsc, jakie zwiedził na tej planecie. Rozchylił wargi
Belli językiem, a ona pozwoliła mu na to, otworzyła usta w milczącym zaproszeniu do
najintymniejszej inwazji.
Edward nie ociągał się nawet przez chwilę. Jego język wpełzł do środka, bawił się z językiem
dziewczyny, smakował go, drażnił.
Bella usłyszała cichy jęk, a potem uświadomiła sobie, że wydobywa się on z jej gardła. Dotychczas
nikt tak jej nie całował! Wargi Edwarda całkowicie zawładnęły jej ustami i nie było w nich takiego
zakątka, którego by nie dotknął jego język. Nie wyobrażała sobie, że pocałunek może być tak
namiętny i oszałamiający. Poczuła, że ma nogi jak z waty, i oparła się na szerokich barach
mężczyzny. Nie zawiodły jej i zacisnęła palce na materiale koszuli Edwarda, wdzięczna za to
oparcie.
Zupełnie się zatracił. Świat wirował mu przed oczami, jakby Edward znalazł się na karuzeli. Napierał
na nią i czuł, że ciało Belli mięknie, potęgując jego podniecenie. Jeżeli to on toczył bitwę, niechybnie
czekała go porażka, Bella objęła go ramionami za szyję i przyciskała coraz
mocniej, wplatając palce we włosy na jego karku. Czy to ta kobieta deklarowała, że prowadzi
rozpustny żywot?
W każdym razie okazywała to w zabawny sposób. Może ta sprawa była dla niej tylko grą. Przywykła
do gierek z mężczyznami. W umyśle Edwarda pojawiły się obrazy jego poprzedników, które szybko
ostudziły jego zapał.
Przerwał pocałunek. Bella miała dokładnie takie samo spłoszone spojrzenie jak on. Ich splecione
ciała kołysały się, lecz nie odrywały się od siebie. Edward usiłował wrócić do rzeczywistości, ale
widok rozchylonych, odętych ust Belli zniweczył ten zamiar. Miał ochotę znowu ją
pocałować, a potem jeszcze raz i jeszcze raz.
Zdesperowany, odwrócił wzrok i przytulił głowę Isabelli do swojej piersi.
Ile minut temu kłamał, że jej nie pożąda?
Odczuwał to pożądanie przez cały czas. Było ono tak pierwotne i gwałtowne, że wzbudzało w nim
samym piekielny strach.
Rozejrzał się po pokoju, koncentrując wzrok na materacu i płonącym ogniu. Jakże łatwo byłoby ją
teraz zdobyć. Pociągnąłby Bellę na prowizoryczne łoże. Powoli zdjąłby jej sweter przez głowę,
pieściłby jej skórę, napawając oczy widokiem kształtnych piersi. Rozpiąłby jej stanik, a wówczas
sam dotyk sprawiłby, że Bella drżałaby, ogarnięta równie silnym i niecierpliwym pożądaniem...
Rzeczywiście dygotała, ale kiedy powrócił do rzeczywistości, uświadomił sobie, że nadal stoją przy
stole, spleceni w uścisku. Bella tuliła głowę do jego piersi, a jej ramiona to wznosiły się, to opadały.
Czyżby płakała?
Odchylił się do tyłu, żeby to sprawdzić.
Śmiała się.
- Co cię tak śmieszy? - zapytał Edward. Nastrój prysł.
Bella podniosła ku niemu oczy.
- Pachniesz zupą z kurczaka.
- A czyja to wina?
- Powiedziałam: przepraszam - odrzekła i odsunęła
się od Edwarda, nie wiedząc, jak skomentować skutki
pocałunku. - Ale rozzłościłeś mnie.
- A zatem to chyba moja wina - stwierdził.
- Nie, biorę całą odpowiedzialność na siebie. Nie powinnam się przejmować tym, co ktoś o mnie
myśli. Przeważnie o to nie dbam, ale tym razem... – nie dokończyła i wzruszyła ramionami.
- Tym razem?
- To na mnie podziałało. Chyba jestem rozkojarzona.
Dlaczego to zrobiłeś?
- Co takiego?
- Dlaczego mnie pocałowałeś? Mówiłeś, że nie jesteś mną zainteresowany.
- Wyglądałaś tak, jakbyś oczekiwała ode mnie tego pocałunku.
Bella potrząsnęła głową.
- Wcale nie.
- Oczekiwałaś. I odwzajemniłaś.
Isabella przygryzła wargę. Zauważył, że często to robiła, ilekroć o czymś rozmyślała. Przeklinał ją za
ten odruch, gdyż odczuwał wówczas podniecenie. Dolna warga Belli była taka pełna, taka odęta, że
nigdy nie potrafiła nad nią zapanować, toteż jej zęby wgryzały się w ten pulchny kąsek,
doprowadzając Edwarda do szaleństwa.
Bella spojrzała mu w oczy.
- Rzeczywiście, chciałam... prawda? – powiedziała bardziej do siebie niż do niego. - Zdejmij koszulę.
- Słucham?
- Zdejmij koszulę. Upiorę ją.
Edward zawahał się, ale w końcu jej usłuchał. Izabella patrzyła, jak Ed z rozmyślną powolnością
rozpina każdy guzik. Czyżby próbował ją kusić? Rozpięta koszula odsłoniła obcisły szary
podkoszulek, który opinał bardzo umięśnioną klatkę piersiową. Odpiął mankiety, zrzucił koszulę i
podał ją jej, która wzięła ją, nawet nie dotknąwszy mężczyzny. Zwinęła koszulę i podeszła do
umywalki. Kiedy odkręciła kran, uderzył ją w nozdrza mocny męski zapach Edwarda, który
przyćmiewał woń rosołu i powoli atakował jej zmysły podczas moczenia tkaniny.
Cóż za nienormalna, zwariowana sytuacja. Utknęła w tej dziurze z facetem, który chyba nawet jej się
nie podobał, i nagle, jak grom z jasnego nieba, zaczynała doznawać dotąd nie znanego jej uczucia.
Owładnęło nią pożądanie.
W jej słowniku to słowo dotychczas było obce.
Używała go rzadko, po to tylko, by podkreślić swoje pragnienie czegoś.
Pożądała kostiumu najbardziej awangardowego projektanta, pożądała wakacji na południu Francji.
Gwałtownie pożądała usunięcia się ojca z jej życia. Ale nigdy, przenigdy nie użyła tego słowa w
związku z jakimś mężczyzną.
Pożądanie w stosunku do mężczyzny kojarzyło się z wieloma cudownymi możliwościami. Wiedziała
o nich wszystko, ale, wbrew temu, co się powszechnie sądziło, nie z pierwszej ręki. Wprawdzie
liczni mężczyźni twierdzili, że się z nią przespali, ale były to kłamstwa.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyła swojego byłego adoratora plotkującego na jej temat w
telewizyjnym
show, była wstrząśnięta. Nawet zadzwoniła do tego łajdaka z pretensjami. Zbył ją śmiechem i
powiedział jej, że psuje zabawę innym. Jakie to ma znaczenie, że nie dała jemu, każdy wie, że
dawała wszystkim innym, no nie? Jaką różnicą robił ten jeden raz więcej,?
Przynajmniej on ma satysfakcję. Po tym zdarzeniu zrobiła się ostrożniejsza. Umawiała się tylko z
ludźmi, którym została przedstawiona, i chodziła z nimi wyłącznie do miejsc publicznych. Ale to nie
za bardzo pomagało. Kiedy odmawiała pójścia do łóżka, zawsze działa się to samo. Niektórzy pytali,
co jest z nimi nie w porządku, inni pytali, co się dzieje z nią, ale większość po prostu wpadała w szał.
Widzieli tylko jej długie miodowebrązowe włosy, zgrabne ciało i mnóstwo pieniędzy na koncie.
Zniechęciła się w tak młodym wieku, że postanowiła odłożyć seks na później. W miarę upływu czasu
celibat wydawał się coraz rozsądniejszym rozwiązaniem.
Doszła do wniosku, że w dobie AIDS postępuje mądrze. Problem polegał na tym, że jej celibat trwał
całymi latami, aż w końcu utrata dziewictwa nabrała cech przełomowego wydarzenia, które należało
zaplanować niezwykle starannie, z idealnym partnerem. A takiego człowieka jakoś nie mogła
poznać.
Dlatego Isabella Swan nadal była dziewicą.
Jej zdaniem, ostatnią dziewicą Ameryki. Jak na ironię, nikt w to nie wierzył, i mogłaby o tym
przekonać tylko tego, z kim by utraciła cnotę. To wiązało się ze znalezieniem właściwej osoby,
której można byłoby wyjawić prawdę.
Problem polegał na tym, że taki mężczyzna nie istniał.
W miarę upływu czasu robiła się coraz bardziej wybredna. W wieku dwudziestu pięciu lat była
święcie przekonana, że ten wielki dzień nigdy nie nadejdzie.
Wyjęła z umywalki ociekającą koszulę i zaczęła ją wyciskać. Spoglądając przez ramię, zauważyła, że
Edward siedzi na podłodze i gapi się w ogień. Czy rozmyślał o niej i ich pocałunku? Był to
pocałunek mocny i namiętny, a jej reakcja zapewne utwierdziła go w przekonaniu, że ma do
czynienia z rozwiązłą kobietą. Na myśl o tym wpadła w przygnębienie. Nie chciała, żeby tak o niej
myślał, a co gorsza, nie miała pojęcia, dlaczego jej tak na tym zależy.
- Gotowe - oznajmiła, unosząc w górę mokrą koszulę, żeby mógł ją obejrzeć.
- Dzięki - odparł Edward, nawet nie odwracając głowy.
Bella podeszła z koszulą do kominka, przysunęła krzesło i zawiesiła ją na oparciu.
- To wszystko, co masz do powiedzenia? Nawet na nią nie spojrzałeś. Widzisz? Nie została ani jedna
plama.
Ed odwrócił się do dziewczyny. Kiedy tak siedział naprzeciwko ognia, a w jego zielonych oczach
odbijały się żółte płomyki, wyglądał demonicznie. Był fascynującym i zdecydowanie
najatrakcyjniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. A może w miarę upływu czasu
zaczynał coraz bardziej ją pociągać?
- Ta koszula jest dobrze uprana, Isabello - powiedział niewyraźnym głosem. - Bez wątpienia jesteś
bardzo zdolną kobietą.
Przez ułamek sekundy czuła się zagrożona, nie samym komplementem, ale sposobem, w jaki go
wypowiedziano. Poza tym wcale nie była pewna, czy Edward mówi o jej umiejętności prania
odzieży. Należało się zastanowić nad jego rzeczywistymi intencjami, ale spojrzenie jego oczu nie
sprzyjało koncentracji.
Bella lekko się uśmiechnęła, a potem odsunęła się od Edwarda na bezpieczną odległość i podeszła
do okna.
Nadal padał śnieg. Obserwowała jeden samotny płatek, który usadowił się na okiennej szybie. Tam
utkwił na dobre i błyskawicznie zamarzł, czekając na los i żywioły, które mogłyby go wyswobodzić
z tej niewoli.
Mogła się utożsamić z tym płatkiem śniegu, tyle że nie była już pewna, gdzie naprawdę znajduje się
jej więzienie - w małym domku czy w jej wyobraźni.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Edward rozmyślał. Nie mógł uwierzyć, że postąpił w taki sposób. Tyle razy odwoływał się do
swojego rozsądku i wmawiał sobie, że będzie się trzymał z dala od dziewczyny, a mimo to nie dość,
że jej dotknął, to jeszcze pocałował. A ona odwzajemniła pocałunek, chociaż gorliwie temu
zaprzeczała. I to jak odwzajemniła!
Wstał i zaczął krążyć po małym pokoju.
- Co się stało? - zagadnęła Isabella.
- Nic.
- To dlaczego tak krążysz?
- Potrzebuję ruchu - odparł, a po chwili zatrzymał się. Przyglądał się Belli przez dłuższą chwilę.
Najwyraźniej podjął jakąś decyzję, a następnie zbliżył się do drzwi.
Bella patrzyła, jak Edward zdejmuje kurtkę z haczyka i
wkłada ją.
- Dokąd się wybierasz? - zapytała.
- Na dwór.
- Dokąd? Nadal sypie śnieg, a ty nie masz na sobie koszuli. Rozchorujesz się.
- To byłoby wybawienie - mruknął.
- Co powiedziałeś?
- Nic ważnego.
-Edward...
Otworzył drzwi na oścież, wpuszczając do domku zimne powietrze.
- Wychodzę - oznajmił. I tak się stało.
Zatrzasnął za sobą drzwi, a Bella stała jak skamieniała.
Potrząsnęła głową, jakby chciała wydobyć się z tego stanu, a potem podeszła do okna. Zerkała na
prawo i lewo, ale nie mogła dojrzeć Edwarda. Już miała się cofnąć, kiedy pojawił się w jej polu
widzenia.
Znowu zaczął krążyć i wydawało się, że rozmawia - nie, spiera się z kimś. Poruszał ramionami i
gwałtownie gestykulował. Bella rozejrzała się dookoła. Był zupełnie sam. Może gorączkował. Albo
zaczynał wariować. Nie wiedziała, co się dzieje w jego głowie, ale była pewna, że ma to jakiś
związek z nią. A ściślej, z tym pocałunkiem.
Fakt, zachowała dziewictwo, ale bynajmniej nie była naiwna. Doskonale wyczuwała podniecenie u
mężczyzny, a Edward Cullen był bardzo podniecony. To zagrażałoby jej w rozmaitych
okolicznościach, a zwłaszcza teraz, kiedy zostali uwięzieni i odizolowani. Bella nie miała
wątpliwości, że gdyby chciał postąpić z nią według własnego widzimisię, to nic nie stanęłoby mu na
przeszkodzie.
Mimo to nie odczuwała strachu. Naprawdę nie chciała angażować się w związek z mężczyzną, ale
istniały rozmaite odmiany takiego związku. W końcu Edward był bardzo atrakcyjnym mężczyzną, a
ona sama zdrową młodą kobietą. Skoro jej przyszłość zawodowa była przesądzona, za jeden z
najbliższych celów w życiu osobistym uznała możliwie szybkie pozbycie się uciążliwego
dziewictwa.
Dlaczego by nie tutaj?
Dlaczego nie teraz?
Dlaczego nie z nim?
Wydawał się odpowiedni, ale na podstawie samego wyglądu trudno było wyciągać wnioski. Mogła
go zapytać o jego seksualne podboje, ale kto wie, czy by nie skłamał. No, ale tak samo mógłby się
zachować każdy potencjalny kandydat, gotowy ją posiąść.
Bella przygryzła wargę, podczas gdy w jej głowie krążyło niezliczone mnóstwo myśli.
Edward już dawno przestał się kłócić ze swoim wyimaginowanym wrogiem. Teraz intensywnie
wpatrywał się w pokryty śnieżną czapą las. Jedyną widoczną oznaką życia była para jego oddechu.
Stał tak nieskończenie długo, niczym posąg.
Bella czekała na jego ruch.
Wreszcie, jakby usłyszał śpiew syren, powoli odwrócił się, zataczając niemal pełne koło. Ich
spojrzenia spotkały się przez zamgloną szybę. Edward nie uczynił żadnego ruchu w jej kierunku. Nie
musiał. Jego oczy wysyłały silny, niewidzialny sygnał. Serce Belli waliło jak młotem, czuła, że ma
spocone dłonie. Edward był teraz prawie zupełnie pokryty śniegiem, dzięki czemu wyglądał
niesamowicie. Musiało mu być bardzo zimno, ale wciąż stał nieruchomo. Trzeba było podjąć jakąś
decyzję i Bella instynktownie wyczuwała, że to ona powinna zrobić. Nie spuszczając wzroku z
mężczyzny, zaczęła się cofać, aż w końcu przestała wyraźnie dostrzegać jego twarz.
Edward obserwował jej znikającą postać na tle małego owalu czystego szkła. Wyglądała eterycznie,
była aż do bólu piękna i nierzeczywista. Odnosił wrażenie, że znalazł się w jakimś dziwnym nowym
świecie, gdzie rzeczywistość mierzyło się wyłącznie w kategoriach umysłowych.
Pomimo chłodu, który przenikał ciało Edwarda, jego zmysły płonęły. Pragnął dotknąć Belli,
zasmakować jej, widzieć ją i słyszeć, a nawet nią oddychać. Spojrzał na niebo. Było ciemnoszare.
Nic nie zapowiadało rychłego ,końca śnieżycy. Odkąd przeznaczenie dosłownie rzuciło ich ku sobie,
zupełnie stracił poczucie czasu i miejsca. Pożądał jej. Taki był fakt, a on należał przecież do ludzi,
którzy zajmują się faktami, wierzą w fakty i żyją nimi. Nigdy nie potrafił symulować braku wiary w
ich istnienie, ale właśnie teraz czuł, że musi spojrzeć na sytuację z innej strony. W grę wchodziło coś
więcej niż tylko szybki numerek. Obawiał się tej dziewczyny, jakby była w stanie obnażyć go
całkowicie, rozebrać na części.
Musiał to przezwyciężyć. Szczycił się opanowaniem, umiejętnością oglądu rzeczy z odpowiednie
perspektywy.
Dlaczego trzymanie się z dala od tej drobnej kobietki miałoby być tak długie, jak będzie to
konieczne.
Jeden błąd jeszcze nie odbierał mu szansy.
Pocałunek jest tylko pocałunkiem, pomyślał. Postanowił sobie, że ten pierwszy pocałunek będzie też
ostatnim.
Czuł, że kiszki grają mu marsza, ale starał się nie myśleć o jedzeniu. Chociaż skręcało go z głodu, nie
zamierzał znowu udać się na wspólny posiłek z Bellą Przynajmniej nie od razu. Odwrócił się i
skierował w stronę zabezpieczonego sągu drewna na tyłach domku.
Nie potrzebowali więcej opału, ale przecież musiał coś zrobić, żeby zużyć nadmiar energii.
Bella uważnie nasłuchiwała pod drzwiami. Kroki Edwarda przybliżyły się, ale potem przycichły,
gdyż
mężczyzna okrążał dom od tyłu. Podbiegła do krętych schodków i weszła na górę do sypialni, by
stamtąd wyjrzeć przez okno. Edward podszedł do sągu i wyciągnął całe naręcze drewna. Znowu coś
do siebie mamrotał i Bella zastanawiała się, czy w końcu ta kłótnia z samym sobą zaowocowała
jakimś wnioskiem. Zbiegła ze schodów w momencie, kiedy Edward zrzucił polana przed wejściem.
Już miała otworzyć mu drzwi, lecz usłyszała, że po raz kolejny oddala się od domu.
Tego było już za wiele! To ciągłe krążenie tam i z powrotem przyprawiało ją o ból głowy. Bella,
która
nigdy nie grzeszyła cierpliwością, chwyciła swoją kurtkę ze sztucznego futra, narzuciła ją na siebie i
wyszła.
Natknęła się na Edwarda przy sągu drewna; znowu pogrążył się w rozmyślaniach. Wreszcie podniósł
wzrok i zobaczył ją.
- A ty co tutaj robisz? Wracaj do środka. Jest zimno.
- To ty nie masz na sobie koszuli. Wracaj do domu.
- Zaraz tam będę.
- Co robisz? - zapytała.
- Zabieram drewno.
- Nie potrzebujemy drewna.
- Będziemy potrzebowali później. A teraz wracaj.
- Nie.
Edward odsunął się od sągu i podszedł do dziewczyny.
- Ależ z ciebie uparciuch, wiesz?
- Dlaczego nazywasz mnie uparciuchem? Bo nie chcę ciebie słuchać?
- Bo nie dajesz mi spokoju.
- Wcale ci nie przeszkadzam.
- Przeszkadzasz, i to jak - powiedział Edward i postukał się w głowę. - Zawracasz mi ją.
Bella uśmiechnęła się.
- Naprawdę?
Dostrzegł jej uśmiech i zawahał się.
- Tak.
Stali, obrzucając się spojrzeniami. Dzieliło ich może pół metra. Bella nie potrafiła powstrzymać się
od uśmiechu, a Edward nie był w stanie odwzajemnić się tym samym.
- Idź do środka, Isabello - powiedział rozkazującym
tonem.
- Nie.
- Bella...
- Czy kiedykolwiek przyszło ci do głowy, że ja też mogę potrzebować odrobiny przestrzeni? Może
też czuję się zaniepokojona tak jak ty?
Edward odwrócił się od niej i podniósł naręcze drewna.
Przeszedł obok Belli, nie odpowiadając na jej pytanie.
- No? - zawołała za nim.
- Nie mam ochoty o tym rozmawiać - odparł, nie odwracając głowy.
Bella zacisnęła usta. Nigdy nie spotkała tak chłodnego, opanowanego mężczyzny. Otaczał się
skorupą, której nie mógł rozbić nawet jej żartobliwy ton. A ona nie znosiła osób, z którymi nie
można było walczyć. Nie wiedziała, jak z nim postępować, i to ją wyprowadzało z równowagi.
Patrzyła, jak skręcał za rogiem, by dojść do frontowej części domku. W bezsilnej złości tupnęła
nogą. Spokojnie okrążyła domek, by wziąć z sągu drewna garść nietkniętego śniegu. Z myślą o
Edwardzie szybko ulepiła całkiem pokaźną kulę i przerzucała ją z ręki do ręki, nadal usiłując
rozszyfrować tego skomplikowanego mężczyznę.
Edward odwrócił się i zobaczył, że Bella żongluje kulą ze śniegu.
- Nawet o tym nie myśl - oświadczył.
Bella spojrzała najpierw na niego, a potem na kulę.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Co byś powiedział na porządną bitwę na śnieżki?
- Nie - odparł i przeszedł obok dziewczyny.
- To będzie świetna rozgrzewka - zachęcała.
- Nie.
- Zgódź się, nie psuj zabawy.
- Bella. wracaj do środka.
Był nieznośny. Wydęła wargi i skierowała się w stronę domku. Obejrzała się przez ramię i
zobaczyła, że Edward bierze naręcze drewna. Odruchowo cisnęła w niego śnieżką. Strzał był celny i
śnieżny pocisk ugodził go w plecy. Mimo to nie raczył się odwrócić.
- Przecież mówiłem, że nie mam ochoty na zabawę- powiedział, podnosząc kolejne szczapy drewna.
Kiedy się odwracał, Bella rzuciła kolejną śnieżkę.
Trafiła go w ramię.
- Isabella... - rzucił ostrzegawczo.
Ignorując jego reakcję, lepiła nowe kule i po kolei szybko je rzucała. Jedna z nich uderzyła go w
nogę, druga w biodro, a trzecia prosto w czoło.
To odniosło skutek. Edward upuścił drewno i zaatakował Bellę. Wrzasnęła i próbowała uciekać, ale
był zbyt szybki. Zatrzymał ją i przewrócił. Bella chichotała, ale dla Edwarda nie było w tej sytuacji
nic śmiesznego. Przypomniał sobie podobną scenę z niedawnej przeszłości, kiedy czuł pod sobą jej
biodra.
Bella przestała się śmiać, kiedy zobaczyła jego minę.
Nigdy nie widziała z bliska tak przepełnionych namiętnością oczu. Przytuliła się do Edwarda i
poczuła twardość podnieconego mężczyzny. Przeniknął ją gwałtowny dreszcz, a także ogromne
poczucie kobiecej siły, które dodało jej niezwykłej pewności siebie. Czy ci się to podoba, czy nie,
Edwardzie Cullen, nie jesteś taki odporny na mój urok, jak udajesz, pomyślała.
Cichy, jakże kobiecy uśmiech Belli sprawił, że Edward dał za wygraną i musiał ją pocałować. Był to
mocny, niemal brutalny pocałunek. Bella podniosła swoje mokre i zimne ręce do twarzy mężczyzny i
położyła dłonie na jego policzkach. Były ciepłe pomimo śniegu, pomimo wiatru, pomimo że od
dłuższego czasu Edward przebywał na dworze. Jego wewnętrzne ciepło zachwyciło Bellę.
Rozchyliła usta, a on jęczał, badając językiem jej podniebienie. Kiedy ich języki się zetknęły,
zapomnieli o bożym świecie. Był to długi, soczysty pocałunek. Od takich pocałunków ściska się
żołądek i podkurczone palce u nóg. Taki pocałunek zachęca do zamknięcia oczu, a kiedy już to
robisz, doznajesz zawrotu głowy i brakuje ci tchu; taki pocałunek pochłania wszystko wokół ciebie.
Edward przepadł z kretesem. Przestał całować wargi Belli i dotarł ustami do jej delikatnie
zarysowanej szczęki, a potem niżej, do czułego punktu na szyi, gdzie wyczuwał puls niespełna dzień
wcześniej.
Zamarł. Uświadomił sobie bowiem, że nie minęła nawet jedna doba, a on całkowicie stracił dawne
opanowanie.
Unosząc się na łokciach, spojrzał na twarz dziewczyny. Jej duże, okolone pięknymi,
ciemnobrązowymi rzęsami oczy były przymknięte. Rozchyliła wargi w milczącym zaproszeniu.
Jęknął, nieznacznie się odsunął.
Bella otworzyła oczy.
- Co się stało? - zapytała bardziej niż zwykle ochrypłym głosem.
- Właśnie to.
Nawet kiedy wypowiadał te słowa, napierał na Bellę nieco mocniej.
- Dlaczego? Oboje jesteśmy dorośli.
- I za dzień, najwyżej dwa, rozstaniemy się - odparł, przymykając oczy. Dotyk jej ciała był taki
przyjemny. - Lepiej będzie, jeśli pozostaniemy sobie obcy.
- A jeśli się nie zgodzę? - zapytała. - A jeśli powiem, że nie chcę, byśmy pozostali sobie obcy?
- Nie rób tego - brzmiała ostrzegawcza odpowiedź.
- Próbujesz sprawić, żebym się ciebie bała, Edwardzie?
- To byłoby rozsądne, ale nie o to mi chodzi. Chcę tylko, żebyś coś zrozumiała. Wyjeżdżam z kraju
zaraz po naszym powrocie do kurortu.
- I myślisz, że będę się ciebie czepiać i błagać o miłość?
- Nie powiedziałem, że...
Bella odepchnęła Edwarda i odsunęła się od niego. Jednym płynnym ruchem stanęła na nogi i
patrzyła na niego z góry.
- No cóż, proszę sobie nie pochlebiać, panie Cullen. Nigdy nie musiałam żebrać u jakiegokolwiek
mężczyzny o to, żeby się ze mną kochał, i z pewnością nie mam zamiaru robić wyjątku dla takiej
miernoty jak pan.
- Miernoty...
Isabella zostawiła go. Po kilku sekundach usłyszał trzask zamykanych drzwi. Nagle zrobiło mu się
strasznie zimno. Zastanawiał się, czy zamknęła drzwi na klucz.
Pomyślał, że zasługuje na coś takiego. Nie postąpił z nią właściwie. Do diabła, nie był w stanie
postąpić właściwie z samym sobą. Jęknął, tym razem głośno. Był to jęk zrodzony z frustracji. Kiedy
dźwigał się na nogi, poczuł bolesne kłucie w kolanie. Uderzył się w nie, padając na Isabellę.
Wspaniale, po prostu wspaniale, powiedział do siebie, kuśtykając w stronę domku.
Śnieg nie przestawał padać ani na chwilę. Zbliżało się późne popołudnie. W domku znajdowało się
tylko jedno posłanie i Edward wiedział, że będzie musiał dzielić je z Bellą. Ta myśl wywołała w nim
innego rodzaju ból, przytępiony, pulsujący ból w tym jednym miejscu na ciele, które Edward zdawał
się mieć pod całkowitą kontrolą.
Odśnieżył próg domku i dopiero potem otworzył drzwi i zajrzał do środka. Bella stała przy kominku,
ogrzewając ręce. Nie odwróciła się, kiedy wszedł, ani kiedy zdjął kurtkę i powiesił ją na haczyku
obok jej okrycia. Nie przyjęła do wiadomości jego pojawienia się nawet wtedy, gdy podszedł do
kominka.
- Przepraszam - oznajmiła i, okrążając Edwarda, udała się do kuchenki.
Kiedy sprzątała po lunchu, nieco się uspokoiła. Potem gwałtownym ruchem wytarła lśniący od
czystości blat. Zerknęła przez ramię na Edwarda, który co pewien czas przynosił naręcze drewna.
Kilkakrotnie usłyszała jęki i stękania, toteż odwróciła się, by zobaczyć, co jest nie w porządku.
Wykonanie najprostszej pracy przychodziło mu z ogromną trudnością, a przyczyna tego stanu rzeczy
była oczywista. Kolano. Ledwo mógł je zgiąć, ale starał się za wszelką cenę ukryć ten fakt.
Musiała przyznać, że nigdy w życiu nie spotkała tak irytującego mężczyzny; nawet jej ojciec mniej ją
drażnił. Prawdą było również to, że jego słowa zraniły ją i to zadziwiająco mocno. Żaden mężczyzna
nie odesłał jej z kwitkiem, toteż odczuwała oszołomienie, zwłaszcza dlatego, że Edward był
pierwszym facetem, któremu rzuciła się w ramiona. Ale cierpiał, przynajmniej fizycznie, a
przepełniona współczuciem Bella nie mogła biernie obserwować czyjegoś bólu.
- Zdejmuj dżinsy - powiedziała rozkazującym tonem.
Słysząc jej słowa, Edward obrócił się na pięcie.
- Co takiego?
- No, jazda. Śmiało - dorzuciła. - Przecież widzę, że boli cię kolano. Zobaczę, co da się z nim zrobić.
Edward rzucił przyniesione polana na stertę drzewa.
- Odkąd to jesteś lekarzem?
- Nie jestem. Ale studiowałam pielęgniarstwo.
- Ty...
Edward miał już zrobić jakąś ironiczną uwagę, ale kiedy zobaczył, że Bella w obronnym geście unosi
podbródek, przejął go chłód.
Dobrze - powiedział. - Daj mi chwilę czasu.
Bella odwróciła się do niego plecami i nalała wody do garnka. Tymczasem Edward zdjął
prześcieradło z materaca i zniknął w łazience, skąd wyszedł starannie nim przepasany.
- Połóż się, żebym mogła je obejrzeć – powiedziała Bella.
Edward usłuchał i w milczeniu patrzył, jak dziewczyna odsuwa przepaskę, żeby obnażyć prawe
kolano.
- Boże, co ci się stało? - zapytała, oglądając pokiereszowany,
opuchnięty staw.
- Wypadek w Ameryce Środkowej.
- Co robiłeś w Ameryce Środkowej? - zapytała.
- Badania - odrzekł. - W pobliżu mojego dżipa wyleciała w powietrze kopalnia. Rozwaliło mi rzepkę
kolanową.
- Miałeś operację? - zapytała.
- Tak. Wsadzili mi tyle śrubek, że piszczały nawet
wykrywacze metalu na lotnisku.
- Właściwie ta rana się nie zagoiła. Powinieneś mieć klamrę.
- Mam.
- Gdzie?
- W Nowym Jorku.
Bella uniosła brwi.
- Świetne miejsce.
- Też tak myślę - odparł wyzywającym tonem.
Pokręciła głową i wstała.
- Mężczyźni.
- Co to ma znaczyć?
- To, co słyszysz.
- Myślisz, że wszyscy mamy świra na punkcie męskości, prawda?
- Ty to powiedziałeś, nie ja.
Zamierzał kontynuować tę dyskusję, ale ona uklękła przed nim i zanurzyła ściereczkę w ogrzanej
wodzie, by przyłożyć ją do kolana. Kiedy poczuł miłe ciepło, przestał protestować. Odchylił głowę i
przymknął oczy. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz ktoś tak delikatnie się z nim obchodził, a już
zwłaszcza piękna kobieta. To przyjemne uczucie niebezpieczni ewoluowało w kierunku błogostanu.
Wreszcie Bella przestała.
- Zostawimy to tak na chwilę, a potem obłożę kolano śniegiem.. Najpierw ciepły kompres, potem
zimny.
Edward otworzył oczy.
- Gdzie się tego wszystkiego nauczyłaś?
- W zeszłym roku przez cztery miesiące studiowałam pielęgniarstwo w bardzo prestiżowej szkole w
Nowym Jorku. To było coś, o czym zawsze marzyłam. Moja matka była pielęgniarką, zanim poznała
ojca. Umarła, kiedy byłam małą dziewczynką. Może to się wydawać dziwne, ale chciałam być taka
jak ona. Zamierzałam poświęcić się temu zawodowi.
- I co się stało?
- Paparazzi zwietrzyli sprawę, oto co się stało.
- To znaczy, że prasa doniosła, iż chodzisz do szkoły pielęgniarskiej?
Bella zaniosła się szyderczym śmiechem.
- Nie to mam na myśli. Chodzi mi o to, że reporterzy jakiegoś brukowca rozpowszechnili zupełnie
niedorzeczną historyjkę o mojej zabawie w pielęgniarstwo, a dokładniej o tym, że zabawiam się z
pewnym lekarzem. Zamieścili nawet fotomontaż z moją głową w pielęgniarskim czepku opartą na
czyimś ramieniu, w uścisku z jakimś facetem w białym fartuchu. To było okropne. Koczowali przed
szkołą dwadzieścia cztery godziny na dobę, próbując mnie sfotografować i zdobyć materiał do
artykułu. To zakłócało pracę całej szkoły. Fotoreporterzy nie chcieli odejść i musiałam opuścić
szkołę.
Mówiła bardzo rzeczowym tonem, ale Edward doskonale widział jej nerwowo splatane dłonie i
drżące wargi. Ta opowieść przychodziła jej z trudem i była dla niej bardzo bolesna. Już się nie
dziwił, że przyjmowała obronną pozycję.
Nagle ogarnęło go współczucie dla osoby, którą wszyscy znali jako Isabellę Swan. Przez cały
spędzony wspólnie czas nie myślał o tym zbyt wiele. Koncentrował się na sobie i swojej reakcji na
jej bliskość. Teraz jednak w jego umyśle zaczął się formować nowy obraz, obraz ślicznej i samotnej
kobiety, która nie była w stanie wyrwać się spod kurateli apodyktycznego i ekscentrycznego ojca.
- Szkoda, że tak się stało - powiedział. - Sądzę, że byłabyś cholernie dobrą pielęgniarką, Bello.
Mówił serio. Czy to za sprawą delikatnego dotyku uzdrawiających rąk, czy dzięki ciepłemu
kompresowi, nie odczuwał już takiego bólu w kolanie.
Dopóki nie padły te słowa, Bella nawet sobie nie uświadamiała, jakiego doznawała napięcia. Nigdy
nikomu nie mówiła, jak bardzo zranił ją tamten epizod. Oznaczał koniec marzeń, którym oddawała
się od dzieciństwa. Dlatego teraz było dla niej ważne, żeby Edward nie wyśmiewał się z niej, żeby ją
zrozumiał. Najpierw na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi, a potem uśmiechnęła się promiennie.
Uklękła, ponownie namoczyła szmatkę i jeszcze raz przyłożyła ją do kolana Edwarda.
- Dziękuję - powiedziała miękko. - Jesteś pierwszą ,osobą, która okazała mi zrozumienie.
- Ciężko było, co?
- Bardzo ciężko. Myślałam, że przywyknę do ich ciągłego uganiania się za mną.
- Ich?
- Reporterów. Czasami miałam nawet niezłą zabawę. Wiesz, zwłaszcza kiedy byłam młodsza i
chodziłam do klubów. Oglądanie siebie w gazetach następnego dnia to dla szesnastolatki niezła
zabawa. Ale w miarę upływu lat te kłamstwa stawały się coraz bardziej bezczelne. To się
zupełnie wymknęło spod kontroli. Próbowałam ich lekceważyć, ale...
Wzruszyła ramionami.
- Nikt mi nie pomógł. Nie masz pojęcia, jak wytrwali potrafią być reporterzy.
- Nie wszyscy reporterzy są szakalami - odparł, siląc się na naturalny ton.
To mógłby być idealny wstęp do wyznania Belli prawdy o sobie... albo przynajmniej części prawdy.
Nie był do końca pewien, czy Bella jest gotowa wysłuchać tego, co jej powie. Nie miał również
pewności, czy on sam jest gotów wyznać całą prawdę.
- Może nie - odrzekła Bella, ponownie przykładając kompres do kolana Edwarda. - Ale wszyscy są
łgarzami. Będą kłamać, oszukiwać, sprzedadzą własne babcie, byle tylko uprzedzić innych i zdobyć
ciekawy materiał. Wierz mi, wiem to z pierwszej ręki.
Edward pomyślał, że moment na wyznanie prawdy o sobie nie jest odpowiedni. Położył rękę na
dłoni Belli, pragnąc, żeby przerwała swoje zabiegi. Jej ożywiona twarz jaśniała niemal anielskim
blaskiem, jakby udzielona mu pomoc dawała jej wyjątkową radość. Boże, była śliczna i tak
doskonale zbudowana. Patrzył na nią okiem fotografa, pragnął ciągle uwieczniać tę chwilę, to
spojrzenie,
na błonie filmu.
- Teraz czuję się o wiele lepiej.
- Cieszę się - odparła z nieśmiałym uśmiechem, a potem wstała i wylała wodę do zlewu, ścigana
spojrzeniem Edwarda. - Przyniosę trochę śniegu - dorzuciła, kierując się w stronę drzwi.
-Bella - zawołał Edward.
- Tak?
- Dziękuję.
- To drobiazg.
- Jestem szczęściarzem. Dobrze, że ugrzęzłem w tym domku z tobą - powiedział.
- Bo jestem taką dobrą pielęgniarką? – zagadnęła nieśmiało.
Uśmiechnął się.
- Między innymi.
- Hm, to dotyczy obu stron. Ja chyba też jestem szczęściarą.
Kiedy przypatrywali się sobie, coś się między nimi działo. Jak gdyby nagle poczuli wobec siebie
wzajemny szacunek i zrozumienie.
Kiedy Edward patrzył, jak Bella otwiera drzwi i znika za progiem, ogarnął go niepokój. Był tak
bliski wyjawienia jej prawdy. To było nie tylko głupie, ale i niebezpieczne. Bez względu na to, co do
niej czuł, nie powinien jej zmuszać do stawiania temu czoła, dopóki znajdowali się w tarapatach.
Pomyślał, że będzie na to dość czasu, kiedy się stąd wydostaną. Dość czasu, by mógł wszystko
naprawić.
Podjął decyzję błyskawicznie. W żaden sposób nie mógł sprzedać Emmetowi tych zdjęć Belli w
kąpieli. Zerknął na swoją kurtkę, która wisiała na haku przy drzwiach. Mógł wstać, wrzucić rolkę
filmu do ognia i mieć święty spokój, ale coś go powstrzymało. Te zdjęcia były takie piękne,
stanowiły niemal dzieła sztuki. Pragnął je zachować, nawet gdyby miał je ukrywać przez najbliższe
lata.
Tłumaczył sobie, że tym bardziej nie powinien jej teraz wyjawiać prawdy. Tymczasem Bella
otworzyła drzwi i wniosła miskę ze śniegiem. Uśmiechnęła się do niego i poczuł, że jego serce
zaczyna bić jak oszalałe. Boże, jeśli nadal będzie na niego patrzyła w taki sposób, to straci resztki
rozsądku.
Uklękła obok niego i delikatnie przesunęła dłonią od jego kostki aż do kolana. Nogę Edwarda
przeszył przyjemny dreszcz, który umiejscowił się w pachwinie. Jego ciało reagowało na dotyk ręki
Belli z przerażającą gwałtownością.
Kogóż chciał nabrać? Już było za późno.
To się zaczęło od jego pierwszego spojrzenia na tę dziewczynę przez obiektyw aparatu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Edward spał.
Bella przykryła go kołdrą i patrzyła na jego spokojną twarz. Okładała chore kolano śniegiem przez
godzinę i zaczerwienienie prawie całkowicie ustąpiło. Był bardzo sympatycznym pacjentem i nawet
nie protestował, kiedy zaproponowała, żeby się zdrzemnął przed obiadem.
Można byłoby uwierzyć, że cieszyła go jej opieka. W każdym razie ona czerpała z opieki nad nim
ogromną satysfakcję. Od lat nie czuła się tak przydatna.
Na czas przymusowego pobytu w tym domku potrzebował jej - czy mu się to podobało, czy nie. Ta
sytuacja bardzo jej odpowiadała.
Bella wyciągnęła rękę, która nagle zawisła w powietrzu. Chciała dotknąć czoła Edwarda, ale nie
odważyła się. Wiedziała, że jeśli go dotknie, to już nie będzie chciała oderwać rąk od jego ciała.
Pragnęła pieścić Edwarda, gładzić jego twarz i ramiona, poczuć ich ciepło i siłę. I pragnęła jeszcze
czegoś. żeby i on dotykał rękami jej ciała.
Bella uśmiechnęła się do siebie. Kto by pomyślał, że zdarzy się coś takiego? Oczywiście, marzyła o
tym jedynym, ale nawet w najśmielszych marzeniach nie pojawiała się taka sytuacja.
Ale już się zdecydowała.
Przez jej głowę przebiegały tysiące myśli na temat sposobu, w jaki mogłaby uwieść Edwarda. Nie
wątpiła w to, że jej pożądał, ale przebicie skorupy, którą się otoczył, było niezmiernie trudnym
zadaniem. Była pewna, że jest w stanie to zrobić, ale wiedziała, iz może jej zabraknąć czasu.
Wyjrzała przez okno. Zapadał zmierzch i w dalszym ciągu padał śnieg. Dobrze. Ponieważ podjęła
już
decyzję, modliła się o to, żeby śnieżyca potrwała przynajmniej jeszcze tę noc. Potrzebowała czasu,
żeby popracować nad Edwardem. Chciała go przekonać, że powinien się z nią kochać, że nie musi
się obawiać, iż ona będzie się go kurczowo czepiać, kiedy nastąpi nieuniknione rozstanie.
Ale jak miała go przekonać?
Przygryzła wargę i zastanawiała się nad tym, co powinna robić dalej. Jak by postąpiła, gdyby nie byli
uwięzieni w tym domku? Co by zrobiła, gdyby poznała go w Nowym Jorku?
Prawdopodobnie zaprosiłaby go na kolację do swojego domu. Całkiem nieźle gotowała, zadziwiając
większość ludzi. Gotowanie odprężało ją i słynęła ze swoich kolacji, podczas których podawała
gościom oryginalne potrawy. Nabrała sporej wprawy w przygotowywaniu pomysłowych dań ze
zwyczajnych składników.
Dlaczego nie miałaby zrobić tego tutaj? Przyrządzi mu kolację, a potem wszystko potoczy się tak,
jak w apartamencie przy Piątej Alei. Cichutko podeszła do kuchenki i przeszukała szafki.
Znalazła dwie puszki z tuńczykiem, puszkę gotowanej fasoli, słoiczek hiszpańskich oliwek i jeszcze
jedno opakowanie zupy. Był tu też niezły wybór przypraw, a przede wszystkim odkryła butelkę
Chardonnay, która leżała w szafce obok nieczynnej lodówki. Bella podeszła z butelką do drzwi,
uchyliła je trochę i wrzuciła wino w zaspę śniegu. Dyskretnie obejrzała się przez ramię, ale Edward
nawet nie drgnął. Uradowana tym, że sprzyja jej los, wzięła się do przygotowywania uczty, którą
zamierzała podbić serce mężczyzny.
Ułożyła kawałki tuńczyka, pokroiła oliwki, mieszając je z częścią słonej zalewy, w której znajdowała
się ryba. Całość nabrała smaku dzięki odrobinie soku z cytryny. Bella napełniła miseczkę śniegiem i
umieściła na niej talerz z sałatką, żeby danie było zimne. Następnie wysypała fasolę do garnuszka, a
zawartość dwóch puszek zupy warzywnej wymieszała w większym rondlu i postawiła oba naczynia
na gaz. Wreszcie przyszykowała dwa nakrycia.
Zapaliła stożkowatą świecę i przyjrzała się swojemu dziełu. Co by zrobiła, gdyby była w domu?
Chyba długo kąpałaby się w wodzie z pianą. Czuła się brudna, gdyż już drugi dzień chodziła w tym
samym ubraniu. Doszła do wniosku, że przyjemny byłby nawet krótki prysznic.
Upewniła się, że Esward śpi, wzięła świecę i poszła do łazienki. Rozebrała się i, pamiętając o
przestrodze Edwarda umyła się w rekordowo szybkim tempie. Trzęsła się z zimna. Z obrzydzeniem
myślała o nałożeniu tego samego ubrania, ale nie miała innego wyjścia. Na szczęście mogła
przynajmniej uprać bieliznę.
Mimo kiepskiego oświetlenia starała się doprowadzić do porządku swoją fryzurę. Jej włosy były
wilgotne i rozczochrane. Nie miała szczotki, dlatego musiała przeczesać długie loki palcami. Twarz
lśniła teraz czystością, a cera ładnie się zaróżowiła. Przygryzła wargi ,a potem odęła je i poczuła
satysfakcję. Biorąc pod uwagę okoliczności, nieźle, pomyślała i uśmiechnęła się. Czuła swędzenie
skóry, które było spowodowane nie tylko prysznicem. Podniecało ją to, co zamierzała zrobić. Miała
cudowne poczucie nieprzyzwoitości, nie mając na sobie bielizny. Zresztą doszła do wniosku, że
gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, wcale by jej nie potrzebowała...
Kiedy wróciła z łazienki, Edward nadal spał. Spokojnie podgrzała zupę i fasolę, a potem przyniosła
butelkę i odkorkowała ją. Nalała sobie niewielką ilość wina i usiadła przed kominkiem. Kiedy małe
pomieszczenie wypełniły zniewalające zapachy, zaburczało jej w żołądku.
Tak samo zareagował żołądek Edwarda. Ale pobudzony został u niego nie tylko apetyt najedzenie.
Otworzył oczy i zobaczył, ze Bella siedzi przed kominkiem, którego blask zdawał się wytwarzać
wokół jej głowy aureolę. Końce jej włosów były wilgotne i skręcały się w loczki w miarę
wysychania. Wyglądała tak pięknie, że ze wzruszenia miał ściśnięte gardło.
Ten widok po przebudzeniu był dalszym ciągiem erotycznego snu Edwarda. Śnił o tym, że oboje z
Bellą są nadzy, a ich splecione ciała leżą na materacu przed tym samym kominkiem, który teraz
obserwował. Natężenie jego reakcji stanowiło rezultat rzeczywistości sennej.
Nie miał siły, żeby się otrząsnąć z tego nastroju.
Przewrócił się na bok, żeby lepiej się przyjrzeć Isabelli.
Dostrzegła jego manewr.
- Obudziłeś się - zauważyła.
- Tak. Co to za zapach? - zapytał rozespanym głosem.
- Chodzi ci o obiad?
- Mmm, to też. Ale jest jeszcze coś. Ty...
- Ja?
- Tak, pachniesz kwiatami.
- Wzięłam prysznic.
- Czy woda była wystarczająco ciepła?
Bella wzruszyła ramionami.
- Letnia, ale lepsza taka niż Żadna. Nie mogłam już dłużej znieść samej siebie.
Edward potarł swój dwudniowy zarost. Może miała rację.
- Niezły pomysł. Zostało trochę mydła?
Obwąchała go i zmarszczyła nos.
- Wystarczająco dużo.
Edward wybuchnął śmiechem.
- Rozumiem aluzję - oznajmił i usiłował wstać.
- Pomogę ci - powiedziała Bella i podbiegła do mężczyzny. Edward przeniósł ciężar z chorej nogi na
barki Belli i oplótł ją ramieniem, pozwalając sobie na luksus otarcia się policzkiem ojej ramię. Jego
ręka wędrowała to w górę, to w dół, a w mózgu pojawiła się szczególna myśl. Omal nie stracił
równowagi, i nie miało to nic wspólnego z bólem w kolanie. Zamrugał powiekami, żeby otrząsnąć
się z resztek senności i potwierdzić swoje odkrycie.
Nie miała stanika.
Wiedział, że wcześniej miała go na sobie, więc co się z nim stało? Sprawdził to jeszcze raz. Fakt
niezbity. Przez materiał swetra Belli prześwitywały jej nabrzmiałe sutki. Dla normalnej osoby w
normalnych okolicznościach nie byłoby to nic szczególnego.
Może nawet nie rzucało się to w oczy. Problem polegał na tym, że Edward nie zachowywał się
normalnie, znajdował się w stanie ustawicznego podniecenia. W tej sytuacji nawet tak błahy epizod
nabierał wyjątkowego wręcz znaczenia.
Ale dlaczego to zrobiła? Dlaczego zdjęła stanik?
Edward przyjrzał się jej ciału poniżej talii i głośno przełknął ślinę.
Gwałtowna żądza sprawiała, że krew w jego żyłach krążyła w oszałamiającym tempie. Miał ochotę
potrzeć opuszkami palców te sterczące paczuszki... te same sterczące paczuszki, które unosiły się i
opadały, kiedy Bella brała gorącą kąpiel.
Ten obraz z przeszłości dosłownie go przygwoździł.
Opuścił rękę.
- Potrafię sam przejść resztę drogi - oznajmił i pokuśtykał do łazienki. Zapalił świeczkę, zamknął
drzwi i oparł się o umywalkę. Patrząc na swoje odbicie w lustrze, starał się opanować. Tak, sir,
prysznic jest panu zdecydowanie potrzebny. Ale nie letni. Pomyślał, że koniecznie musi być to
zimny prysznic. Kiedy rozsuwał szklaną ściankę ,coś spadło mu na ramię. Po chwili przekonał się, że
to
bielizna Belli: mokry stanik, rajstopy i najbardziej kuse majteczki, jakie kiedykolwiek widział.
Przymknął oczy i jęknął. Człowieku, weź się w garść, pomyślał. Szybko upuścił majtki Belli do
umywalki.
Rozebrał się i wskoczył pod prysznic. Szybko namydlił ciało i spłukał je lodowatą wodą, która
znakomicie ostudziła jego zapał, z czego był ogromnie zadowolony.
Starał się dokładnie wytrzeć ciało, a potem poszedł za przykładem Isabelli i nie włożył slipek,
wślizgując się od razu w dżinsy. Z wielką pieczołowitością ponownie rozwiesił bieliznę Belli.
Wrzucił do umywalki swoją koszulkę i slipy, wyprał je i powiesił obok rzeczy i dziewczyny. Bardzo
długo przypatrywał się zawieszonej garderobie. Intymność tej sceny sprawiła, że ugięły się pod nim
nogi.
I bierz tu, człowieku, zimny prysznic.
Potarł zarośniętą twarz. Trzeba się ogolić. Otworzył
apteczkę i obejrzał jej zawartość. Przewidujący właściciele
umieścili tu rozmaite zestawy toaletowe. Edward znalazł małą tubkę pasty do zębów, a zamiast
szczoteczki użył palca. Potem zobaczył na półce obok aspiryny paczuszkę jednorazowych maszynek
do golenia. Nie zauważył nigdzie kremu do golenia, ale to go nie zniechęciło. Golił się już w
znacznie trudniejszych warunkach.
Już miał zamknąć szafkę z lekarstwami, kiedy jego bystre oko wypatrzyło kwadratowe czerwone
pudełeczko schowane na górnej półce. Serce w nim zamarło, jakby przeczuwał, co tam znajdzie. Jak
w zwolnionym tempie sięgnął po pudełeczko, potwierdzając swoją najżarliwszą nadzieję i...
najgorszą obawę.
Gapił się na pudełeczko z kondomami i miał pewność, że ktoś tam na górze poddaje go testowi.
Nie, proszę, nie rób mi tego, błagał w duchu. Cały czas trzymał temperament na wodzy właśnie ze
względu na brak zabezpieczenia. Nie chciał narażać dziewczyny ani siebie. Wyeliminowanie tego
problemu otwierało wrota do tak niewyobrażalnych możliwości, że sama myśl o nich wywoływała w
ciele Edwarda ogromne napięcie.
Z trudem przełknął ślinę. Mógł zrobić tylko jedno.
Pozbyć się tych rzeczy. Ale w jaki sposób? Nie mógł
ot, tak wyrzucić pudełeczka do śmietnika, gdyż zauważyłaby to Bella. Rozejrzał się po małej
łazience. Nie było tu okna ani jakiegoś schowka. Pomyślał, że chyba najlepiej będzie odłożyć
pudełeczko na miejsce. Skoro Bella nie zauważyła go do tej pory, to nie zauważy go i teraz.
Przewrócił je dnem do góry i ukrył w górnym rogu szafki. Postanowił, że następnego ranka wsunie je
do kieszeni i pozbędzie się w lesie.
Zadowolony ze swojej przemyślności, uśmiechnął się pod nosem, zamknął apteczkę i namydlił
twarz. Kiedy zaczął się golić, usłyszał pukanie do drzwi.
- Wszystko u ciebie w porządku? - zawołała Bella.
- Tak. Zaraz wychodzę.
- Nie siedź długo. Obiad już gotowy - oznajmiła.
- Świetnie - odparł Edward. - Umieram z głodu.
Skończył toaletę i otworzył drzwi łazienki. Na klamce wisiała jego flanelowa koszula - uprana i
sucha.
Włożył ją, ale nie zapiął guzików. Powoli ruszył w stronę pokoju. Dzięki zabiegom Belli kolano nie
bolało go już tak mocno, ale nie miał zamiaru go forsować. Może w wielu sprawach wykazywał
upór, ale nie był głupcem.
Bella stała przy stole i mierzyła Edwardem niespokojnym spojrzeniem. Podsunęła mu krzesło, a on
usiadł na nim, badawczo przyglądając się dziewczynie. Po chwili Bella przyniosła jeszcze mały
taboret i położyła na nim jego nogę.
Podziękował jej. Był zmieszany, a jednocześnie wzruszony opiekuńczością dziewczyny.
Bella uśmiechnęła się, widząc jego oszołomienie.
- Przyniosę obiad.
Biegała po pokoju, krzątając się z zapałem. Cóż ona knuła? Edward nie miał o tym pojęcia i
chwilowo było mu to obojętne. Nie mógł oderwać od niej oczu. Jej obecność przepełniała go lękiem i
spokojem. Jednocześnie czuł, że coś wisi w powietrzu, i to wrażenie potęgowało się, ilekroć obok
niego przechodziła.
Kiedy Bella podawała obiad, jej pełne piersi falowały bardzo blisko twarzy Edwarda, który wsunął
ręce pod stół i zacisnął je, żeby przypadkiem nie dotknąć któregoś z tych kuszących wzgórków.
Nauczył się trwać w bezruchu i koncentrować wzrok na nieokreślonej potrawie, którą Bella
postawiła na stole.
- Co to jest? - zapytał.
- Tuńczyk w hiszpańskich oliwkach - odparła.
- Nigdy o czymś takim nie słyszałem.
- To dlatego, że właśnie wymyśliłam tę nazwę -oznajmiła Bella i nabiła kęs potrawy na widelec. -
Spróbuj.
Edward niechętnie otworzył usta. Powoli przeżuwał jedzenie i nagle zrobił wielkie oczy.
- Niezłe - powiedział. - Wcale niezłe.
Bella wyciągnęła rękę ze szklanym pucharkiem.
- A teraz wypij to.
Pociągnął łyk.
- Wino.
-Tak.
- Skąd je zdobyłaś?
- Stało w szafce. Dobre, prawda?
- Tak - odrzekł. Wyjął pucharek z jej ręki i wypił całą zawartość jednym haustem.
- Wino pije się łyczkami - upomniała go.
- Będę je sączył z następnego pucharka – oświadczył i podał jej naczynie.
Bella pokręciła głową, ale mimo to nalała Edwardowi wina. Włożyła na talerz porcję schłodzonego
tuńczyka, a potem usiadła przy stole. Skończyła swoje wino i obserwowała, jak Edward je z
apetytem jej potrawę.
- A ty nie jesz? - zagadnął.
- Za chwilę. To jest bardziej interesujące.
- Co jest bardziej interesujące?
- Patrzenie na ciebie.
Widelec Edwarda zatrzymał się w połowie drogi do ust.
- Przestań - powiedział.
-- Co mam przestać? - zapytała niewinnym głosem.
-- Doskonale wiesz, co. To, co robisz.
-- Chodzi ci o to, że gapię się na ciebie?
-- że gapisz się na mnie w taki sposób.
-- W jaki sposób?
-- Jakbym był deserem.
-- Mmm, to trafna uwaga.
Edward gwałtownym ruchem powstał od stołu.
- Bella - zawołał ostrzegawczym tonem. - Nie rób tego
- Nie jestem z kamienia.
Bella wyciągnęła rękę i zaczęła gładzić go po policzku.
- No, no - powiedziała, przechylając głowę. – Czyżbyś ogolił się dla mnie?
- Isabello...
- Nie, nie odpowiadaj na to pytanie - dorzuciła, by po chwili wstać od stołu. - Zjedzmy następne
danie.
Podała zupę oraz odrobinę fasoli. Ten posiłek nie
należał do szczególnie wyszukanych, ale Edward był zbyt głodny, żeby przywiązywać do tego wagę.
Jedli w milczeniu, nie zostawiając nawet kęsa żadnej z potraw.
- Chyba byliśmy głodni - zauważyła Bella i zabrała ze stołu brudne talerze.
- Pozwól, że ci pomogę - powiedział Edward, usiłując stanąć.
- Nie - odrzekła Bella i popchnęła go na krzesło.
- Powinienem pozmywać. Przecież ty gotowałaś.
- Następnym razem - odparła. - Dzisiejszego wieczoru nakazuję ci odprężyć się.
- Nakazujesz mi?
- Tak, nakazuję ci.
-Dobrze, proszę pani - stwierdził Edward i szyderczo zasalutował dziewczynie.
- Wypij wino - powiedziała, kręcąc głową. Szybko uporała się ze zmywaniem, a potem podeszła
do Edwarda od tyłu. Siedział na krześle. Jedną nogę opierał na taborecie, a na zdrowym kolanie
trzymał pucharek z winem. Bella zaczęła masować jego kark, a on poddawał się ruchom jej dłoni.
- Boże, jakie to przyjemne - zauważył.
- Masz bardzo naprężone mięśnie.
Doskonale o tym wiedział.
- To musi być skutek spania na tym materacu. A raczej prób zaśnięcia.
- Czyżbym nie dawała ci spać zeszłej nocy? - zapytała.
- Ty? Do diabła, nie - odparł z sarkastycznym śmiechem. - Tylko kopnęłaś mnie z sześć albo siedem
razy, to wszystko.
Bella obróciła się, żeby spojrzeć mu w twarz.
- Zawsze śpię niespokojnie.
- Opowiedz mi o tym - poprosił z uśmiechem.
- To ty opowiedz mi o sobie.
Edward wzruszył ramionami.
- Niewiele jest do opowiadania - odrzekł ostrożnie.
- Nie masz żony?
- Nie.
- Ani dziewczyny?
- Nie.
- Nikogo?
- Nikogo.
- Dlaczego tak jest? - zagadnęła. - Bez wątpienia jesteś przystojnym mężczyzną. Już dawno powinna
była cię uwieść jakaś dziewczyna.
- Nie chcę, żeby mnie ktoś uwiódł - oświadczył Edward. Kiedy wypił wino, odstawił pucharek na
podłogę. - A ty? Na pewno otacza cię wianuszek facetów, a każdy tylko czeka, żeby włożyć ci
obrączkę na palec.
- Czekają...
- Słyszę tu jakieś „ale".
Bella uśmiechnęła się.
- Wielkie „ale" - odparła. - Większość z nich nie chce mnie. Pragną tego, co w ich mniemaniu
reprezentuję.
- A co to takiego?
- Uroda, ciało, pieniądze...
–Nie zapominajmy o skromności.
Żartobliwie uszczypnęła go w ramię.
- To również.
Edward chwycił jej piąstkę i odwrócił dziewczynę do siebie w taki sposób, żeby na niego patrzyła.
Po kolei rozprostowywał palce Belli, a potem w milczeniu przyglądał się jej dłoni. Ten dotyk
sprawił, że serce Belli zaczęło bić w przyśpieszonym tempie. Był taki ciepły, taki pełen życia i
męski, że czuła, iż jest zdecydowanie na straconej pozycji. A jednak intrygował ją i podniecał,
rzucał jej prawdziwe wyzwanie. Odsunęła rękę i pieściła jego gładkie, wygolone policzki.
Edward usiłować się nie ruszać. Wiedział, co by wtedy zrobił. Przyciągnąłby ją do siebie i całował
tak mocno, że oboje dostaliby zawrotu głowy. A wówczas gdzie by się znaleźli? Oczywiście na
drodze donikąd.
- Ależ z ciebie przystojniak, Edwardzie - szepnęła. -1 przekonuję się, że pomimo wszystkich twoich
wad – tu uśmiechnęła się - nie chciałabym teraz być z nikim innym.
Pochyliła się nad mężczyzną i pocałowała go. Zaledwie musnęła jego wargi, ale dla Edwarda było to
jak przyłożenie zapałki do hubki i rozniecenie ognia. W odpowiedzi zacisnął zęby i usiłował nie
odwzajemnić tego pocałunku.
Nigdy w życiu nie miał przed sobą tak trudnego zadania.
- Edward... - mruczała Bella, dotykając jego ust – pocałuj mnie.
- Nie.
- Dlaczego? Nie chcesz?
- Chcę.
- W takim razie...
Edward chwycił ją za ramiona.
- Nie zaczynaj czegoś, czego nie jesteś w stanie skończyć.
- Kto powiedział, że nie skończę tego, co zaczęłam?
- Przestań się droczyć, Isabello. To nie jest przyzwoite.
- A jeśli się nie droczę?
Edward uważnie spojrzał jej w oczy. Mówiła poważnie.
- Czy proponujesz to, co myślę, że proponujesz?
Bella z trudem przełknęła ślinę.
- Tak.
- Jesteś pewna?
- Tak, jestem pewna.
Edward wydał z siebie odgłos zniecierpliwienia, odsunął Bellę i wstał z krzesła. Podszedł do zlewu,
uważając na swoją chorą nogę. Przez chwilę, która zdawała się nie mieć końca, przypatrywał się
dziewczynie.
- Dlaczego to robisz? - zapytał. - Jeszcze dziś rano narzuciłaś mi zestaw reguł, a teraz wszystko jest
nieważne.
- Ja... zmieniłam zamiar. Chcę, żebyś się ze mną kochał. Czy to jest takie straszne?
- Straszne? Nie, to nie jest straszne. Raczej... szalone. Całkowicie obłąkańcze.
- Dlaczego to jest takie szalone? Oboje jesteśmy dorośli. Ugrzęźliśmy tutaj. Ty mi się podobasz, ja ci
się podobam. Kto się o tym dowie? Kto się będzie tym przejmował?
- Ja się będę przejmował - odrzekł miękko. - I może nie mam ochoty być tylko kolejnym
egzemplarzem w twojej kolekcji mężczyzn.
- Czy rzeczywiście tak myślisz?
Nieoczekiwanie Bella poczuła, że do jej oczu napływają łzy. Edward dostrzegł te łzy, usłyszał
wzruszenie w jej głosie. Nic innego nie mogłoby skruszyć twardej jak skała skorupy wokół jego
serca. Niczym robot, porzucił swój azyl w rogu pokoju i podszedł do niej. Wziął ją w ramiona,
przytulił i kołysał jak swój największy skarb.
- Naprawdę tak myślisz? - powtórzyła. Mówiła stłumionym głosem, gdyż wtulała twarz w jego
koszulę. Edward odsunął głowę dziewczyny od swojej piersi.
- Nie. Nie mam pojęcia, dlaczego to powiedziałem. To znaczy, wiem. Powiedziałem, żeby cię
powstrzymać.
- Nie powstrzymuj mnie. Nie powstrzymuj siebie.
- Jedno z nas musi myśleć rozsądnie. Po jutrzejszym dniu możemy już nigdy się nie zobaczyć.
- To wykorzystajmy dzisiejszy wieczór. Tylko ten jeden wieczór... Edwardzie?
Jej błaganie wzbudziło w nim przypływ uczuć. Pocałował ją. Doprawdy, nie miał wyboru, i to już od
chwili, gdy się przebudził i zobaczył ją siedzącą przed kominkiem.
Poczuł, że pewna część jego ciała nabrzmiewa w zetknięciu z udem Belli. Ona też musiała to
wyczuć, gdyż mocniej otoczyła go nogami. Rozchylił jej usta językiem, a ona przyjęła go i
rozpoczęła miłosną grę swoim językiem. Była taka słodka, smakowała cudownie, lepiej niż
wszystko, czego dotychczas próbował.
Edward włożył rękę pod jej sweter. Całował ją coraz mocniej, a jednocześnie pieścił jej plecy i boki.
Skóra Belli była miękka i gładka, tak jedwabista, jak myślał.
Spełniając swoje marzenie, objął jej piersi i delikatnie
masował każdy z tych cudownych wzgórków. Mruknęła coś niewyraźnie. Ten odgłos rozbrzmiewał
w całym
ciele Edwarda, wywołując tak intensywną rozkosz, że z trudem utrzymywał resztki samokontroli.
Bella poczuła, że Edward się zachwiał, i oderwała się od niego.
- Twoje kolano.
Mocny pocałunek Edwarda miał dowieść, że jej obawy są bezpodstawne. Kiedy zaczął podciągać w
górę jej sweter, odsunęła jego ręce, a potem sama zdjęła golf i potrząsając włosami, stanęła przed
nim naga do pasa.
Wydawało jej się, że spojrzenie Edwarda przepala jej skórę.
Czekała na jego ruch. Zawsze uważała swoją urodę za coś naturalnego i dopiero teraz była niezwykle
świadoma swego ciała. Oddawanie się temu mężczyźnie po raz pierwszy wydawało się takie
przerażające, a zarazem podniecające, że jej ciało zaczęło pulsować długo tłumionym
pożądaniem.
- Dotknij mnie - szepnęła. Nie mogła już znieść ani chwili dłużej bez dotyku jego rąk.
Edward tracił panowanie nad sobą. Aparat fotograficzny
nie kłamał. Widok Belli w zbliżeniu był oszałamiający. Gdyby spełnił prośbę dziewczyny, gdyby jej
dotknął, to byłaby jego i nikt by mu w tym nie przeszkodził. Nigdy nie należał do tchórzy, przez całe
swoje dorosłe życie nie dawał się zastraszyć, ale ta jedna kobieta, która właśnie mu się oddawała,
wzbudzała w nim potworny strach.
- Edwardzie... - mruczała Bella. Jej ciało dygotało z żądzy'.
Przysunęła się do mężczyzny, odsunęła poły jego koszuli i zaczęła pocierać sutkami jego klatkę
piersiową. – Do tknij mnie.
Ręce Edwarda posłusznie wykonywały jej rozkazy, ignorując ostrzeżenie, które płynęło z mózgu,
jakby posiadały własną wolę. Edward dotknął dziewczyny, pocierał kciukami jej nabrzmiałe sutki, a
potem pieścił je palcami, aż zaczęły przypominać twarde kamyki.
Bella miała nogi jak z waty. Ed przytulał ją do siebie przez nieskończenie długą chwilę, a potem
opadli na materac. Wpił się w jej usta, penetrując wnętrze językiem, by zaraz całować szyję,
obojczyk i miękką skórę między piersiami.
Wreszcie Edward dał sobie spokój z ostrożnością. Szeroko otworzył usta i chwycił jej nabrzmiały
sutek, ssąc go tak, jak od dawna marzył. Roztapiała się w jego ustach jak cukierek. Była tak słodka,
tak rozkosznie kobieca, że jego naprężone ciało pulsowało rozpaczliwą potrzebą ukrycia
się w niej. Ale na razie przysunął się do drugiej piersi i ucztował w takim samym powolnym,
miarowym, nieubłaganym rytmie.
Bellę porwał potężny wir pożądania. To właśnie o tym rozprawiały jej przyjaciółki. Właśnie na to
czekała. Zarzuciła Edwardowi ręce na szyję i przeczesywała palcami długie włosy na jego karku.
Masowała naprężone mięśnie jego obojczyków i ramion, podczas gdy magia ust Edwarda
redukowała ją do pełnej pożądania kałuży. Przywarła do niego biodrami, nie uświadamiając
sobie tego, co robi, odczuwając jedynie chęć zaspokojenia jakiejś mrocznej, nieuchwytnej żądzy.
Edward przesuwał rękę po jej boku w dół, zatrzymując się na pasku narciarek. Pociągnął za suwak i
odpiął guzik, po czym, nie bez wahania, zaczął pieścić brzuch Belli. Jej skóra była miękka, ciało
sprężyste, a on niespiesznie badał wdzięki dziewczyny.
Isabella była jednak niecierpliwa. Pragnęła, by przeszedł szybciej do tego jednego zakamarka jej
ciała, który potrzebował jego dotyku bardziej niż którekolwiek inne miejsce. A kiedy to się stało,
rozchyliła nogi i uniosła biodra, zaś Edward dotykał jej coraz śmielej, aż w końcu
oboje utracili wszelką kontrolę nad sobą. Była tak wilgotna, tak otwarta i spragniona, że wiedział, iż
nie będzie się mógł powstrzymywać nawet chwili dłużej.
Bella zatraciła się zupełnie, przebywała w nie znanym sobie świecie. Jego palce skłaniały ją do
ekstatycznych ruchów ku jasności tak intensywnej, że jej blask rozgrzewał
duszę dziewczyny. Po chwili ta jasność roztrysnęła się w umyśle Belli na smugi boleśnie pięknego
światła i w jej oczach zalśniły łzy.
Edward wyczuwał spazmy wstrząsające jej ciałem. Przerwał pocałunek i wtulił wargi w ten wrażliwy
kącik za uchem Belli, ułatwiając dziewczynie oddychanie. Serce waliło mu jak młotem, ciało
płonęło, a jednocześnie było twarde i tak żądne uwolnienia energii, że Edward bał się, iż może
stworzyć żenującą sytuację.
Mocno przytulał dziewczynę i zaciskał zęby, pragnąc odzyskać panowanie nad sobą. Miała orgazm i
to wystarczy, tylko to się liczy, pomyślał. Przypomniał sobie o rolce filmu w kieszeni i o tym, że
przez cały czas oszukuje Belli. Zastanawiał się nad reakcją dziewczyny, w razie gdyby dowiedziała
się, z kim ma do czynienia, co niewątpliwie musi kiedyś nastąpić.
A zatem dał jej przynajmniej tę chwilę rozkoszy, dzięki której Bella mogła zachować o nim miłe
wspomnienia, a nawet zdobyć się na przebaczenie. On zaś musiał odmówić sobie tego, czego pragnął
najbardziej.
Ten wieczór był jego podarunkiem dla Belli.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Bella włożyła sweter i położyła się na materacu. Edward oparł się na łokciu, a ona przytuliła się do
niego, łagodnie drapiąc paznokciami jego owłosioną klatkę piersiową.
Nie odwzajemnił jej uśmiechu. Wręcz przeciwnie, miał smętną minę. Bella była zadowolona,
nasycona, ale jakby nieco zawiedziona. Ona także pragnęła sprawić mu taką rozkosz, jaką dzięki
niemu przeżyła. Jednakże on powstrzymywał jej zapędy.
- Edward?
- Hmm?
- Dlaczego przestałeś?
Nie odpowiedział.
- Nie chcesz się ze mną kochać?
- Chcę. Bardzo chcę.
- W takim razie dlaczego... nie skończyłeś?
Odgarnął z jej czoła niesforny kosmyk rudych włosów.
- Ponieważ trzeba wziąć pod uwagę inne rzeczy.
- Na przykład?
- Na przykład zabezpieczenie. Ja nie mam niczego.
- Nie pomyślałam o tym - powiedziała Bella.
Ale on najwyraźniej pomyślał. Zastanawiała się, jakie jest naprawdę jego zdanie o życiu, które
prowadziła. Lecz na cóż by się zdały jej wyjaśnienia? Stary dylemat przygniatał ją niczym tona
cegieł. Edward i tak nie uwierzyłby w żadne jej słowo.
Odwróciła się. Edward wyciągnął do niej rękę i ujął jej podbródek
- Mogłabyś zajść w ciążę - zauważył, nie spuszczają z niej wzroku.
- W ciążę? - powtórzyła. Może to jej drżący, dziewczęcygłosik wytworzył w wyobraźni Edwarda
uroczy obraz:
Bella przytulała się do niego w taki sposób jak teraz, a jej pełne, śliczne piersi ssało niemowlę - ich
dziecko. Natychmiast z bólem odepchnął od siebie tę nierealistyczną wizję.
Bella zatrzepotała rzęsami, nie mógł więc niczego wyczytać z jej oczu.
- Sądzę, że to byłoby kłopotliwe.
- Tak, chyba tak.
Odsunęła się od niego. Dystans był niewielki, ale znaczący.
- Dobrze, że chociaż jedno z nas myśli logicznie - zauważyła Bella, wybuchając głośnym, sztucznym
śmiechem.
- Gdyby to zależało ode mnie, zapewne tarzalibyśmy się po podłodze i kochalibyśmy się do
szaleństwa, nie zważając na nic.
- Bella. Przestań. Nie miałem zamiaru cię urazić. Chciałem cię uszczęśliwić. Myślałem, że to mi się
udało.
Wyciągnęła rękę i pogładziła go po policzku.
- Och, Edwardzie, udało ci się, udało. Tylko że ja chcę zrobić to samo dla ciebie.
- Nie chcę robić niczego, co by cię zraniło, Bello.
- Nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłbyś zrobić coś podobnego.
- Takie są twoje odczucia teraz, ale kiedy się stąd wydostaniemy, możesz zmienić zdanie.
Kiedy przekonasz się, kim jestem i co zrobiłem, pomyślał.
- Nie zmienię o tobie zdania - odparła z przekonaniem.
Edward wstał. Musiał to uczynić. Gdyby nadal jej słuchał, znowu padliby sobie w ramiona,
całowaliby się, dotykali i Bóg wie, co jeszcze mogliby zrobić. Jemu przypadło w udziale patrzenie na
sprawy z właściwej perspektywy.
To on znał fakty. Ona żyła w nieświadomości. Gdyby wykorzystał sytuację, nigdy by mu nie
wybaczyła, a on wcale by jej się nie dziwił.
Postanowił powiedzieć jej prawdę z chwilą, gdy znajdą się z powrotem w realnym świecie. Chciał jej
powiedzieć, że nie miał zamiaru sprzedawać tych zdjęć, że chodzi mu o coś więcej niż tylko jedną
noc w zimnym domku na odludziu. Wtedy Bella mogłaby swobodnie zadecydować, czy chce kogoś
takiego jak on - reportera, jednego z tych ludzi, którymi pogardzała.
Podszedł do stołu, wziął butelkę i napełnił kieliszek winem.
- Ja też poproszę - zawołała Bella.
Edward nalał dziewczynie wina i zaniósł jej kieliszek. Z trudem powstrzymał się od zanurzenia
palców w jej jedwabistych włosach. Stuknęli się kieliszkami.
- Za lawiny i przeznaczenie - powiedział Edward, bardziej do siebie niż do Belli.
- Przeznaczenie?
- A jak byś nazwała fakt, iż znaleźliśmy się razem na tym odludziu?
- Nie mam nic przeciwko przeznaczeniu. Po prostu jestem zaskoczona twoimi słowami. Nie
wyglądasz na kogoś, kto poważnie traktuje metafizykę.
- Jest we mnie głębia, którą musisz dopiero poznać, moja droga - oświadczył, składając jej szyderczy
ukłon.
Bella wybuchnęła śmiechem. Pragnęła dowiedzieć się o nim wielu rzeczy, ale ponieważ jej ego
zostało boleśnie zranione, musiała zadać bardzo istotne dla siebie pytanie.
- Edwardzie, a gdybyśmy... Nie wiem, jak to powiedzieć, żeby nie wyjść na idiotkę.
- Po prostu mów - odparł i pociągnął łyk wina.
- Dobrze. Czy gdybyśmy mieli zabezpieczenie, to chciałbyś...?
- Czy kochałbym się z tobą?
- Tak. Zrobiłbyś to?
Edward natychmiast przypomniał sobie o małym czerwonym pudełku z kondomami na górnej półce
szafki. Zacisnął prawą rękę w pięść i długo przypatrywał się dziewczynie.
- Natychmiast, kochanie - szepnął. - Bez wahania.
Na ustach Belli powoli pojawił się uśmiech.
- Dziękuję - powiedziała. - Chyba odczuwałam potrzebę usłyszenia czegoś takiego.
Poklepała miejsce na materacu i Edward położył się obok niej, chociaż rozsądek podpowiadał mu
coś zupełnie innego.
- Wiedz, że trzymam cię za słowo - oznajmiła.
- W jakiej sprawie?
- W sprawie obietnicy, że będziesz się ze mną kochał, kiedy opuścimy to miejsce.
- Umowa stoi - powiedział Edward. - Jeżeli nadal tegobędziesz chciała.
- A co mogłoby odwieść mnie od tego zamiaru?
- Przeróżne rzeczy - odparł Edward, wzruszając ramionami.
- Na przykład jakie?
- Kiedy wrócisz do taty, wszystko może się zmienić.
- Nie sądzę, żebyś musiał się o to martwić. Tata wcale nie jest teraz ze mnie zadowolony. Ten ślub i
w ogóle.
- Ślub?
Bella parsknęła śmiechem.
- Właśnie to u ciebie lubię, Cullen. Jesteś taki świetnie poinformowany. Chodzi o mój ślub. Ten, z
powodu którego uciekłam.
- Kim jest ten facet? – zapytał Edward, siląc się na obojętny ton.
- Nazywa się Jacob Blacke i robi interesy z moim ojcem. Jest prawie w jego wieku. Obaj bardzo tego
chcieli. Ale ja nie byłam w stanie się na to zdecydować.
- Dlaczego?
- Jest dużo powodów.
- W takim razie dlaczego zgodziłaś się za niego wyjść?
- Tata naciskał na mnie zaraz po tej awanturze w szkole pielęgniarskiej. Byłam taka zagubiona, nie
wiedziałam, czego chcę. Jacob był słodki, uprzejmy i bardzo cierpliwy. W tamtym czasie wydawało
się to dobrym pomysłem, ale...
- Mów dalej.
- Ale ostatecznie o wszystkim zadecydowała jedna kwestia. Nie kochałam go.
- Czy to jest takie ważne?
- Dla mnie tak.
- Jeszcze jedna beznadziejna romantyczka - zauważył.
- Mówisz to w taki sposób, jakbyś znał wiele takich kobiet.
- Może i znam.
- Wymień jedną.
- Moja matka. Zawsze szukała księcia z bajki.
- Rozumiem przez to, że go nie znalazła.
- Nie znalazła, ale to nie znaczy, że nie próbowała. Wychodziła za mąż pięć razy, a potem zmarła.
- A więc z powodu jej porażek uznałeś, że romantyzm jest poważną wadą?
- Tego nie powiedziałem. Myślę, że można to zaakceptować... w kobiecie.
- Ale nie w mężczyźnie?
- Nie..
- A to dlaczego?
- Ponieważ mężczyźni żyją w świecie realnym. To nie romanse wprawiają świat w ruch, ale
pieniądze. Powinnaś wiedzieć to lepiej niż ktokolwiek inny.
- Wypowiadasz się w tej sprawie jak prawdziwy ekspert.
- Może nim jestem - odparł spokojnie.
- Powiedz mi o sobie coś więcej.
- Nie ma zbyt wiele do powiedzenia. W każdym razie nie tylko twój ojciec ma obsesję gromadzenia
pieniędzy.
- Twój też? Czym się zajmuje?
- Zarządza bankiem.
- Jesteście sobie bliscy?
Edward potrząsnął głową.
- Nie widziałem się z nim od lat. Powiedzmy, że mieliśmy odmienne poglądy na życie i poszliśmy
różnymi drogami.
- To bardzo smutne. Współczuję i jemu, i tobie.
- Nie powinnaś. To się zdarzyło dawno temu.
- Zdaje się, że twój przypadek potwierdza moją tezę.
- Jaką tezę?
- Że pieniądze szczęścia nie dają. W przeciwnym razie nadal byłbyś w kontakcie ze swoim ojcem, a
ja miałabym wszystko, o czym marzyłam. •
- A nie masz?
Bella wstała z materaca i podeszła do stołu. Wlała do
kieliszka ostatnie krople wina, a jednocześnie rozmyślała
nad stosowną odpowiedzią.
- Nie. Podobnie jak wszyscy. Ale nie jestem nieszczęśliwa .Mam cudowne życie. I będzie jeszcze
cudowniejsze z chwilą, gdy założę fundację.
- Jaką fundację?
- Poświęcę wszystkie swoje pieniądze - cały spadek i utworzę fundację charytatywną. Chcę
przyznawać pieniądze organizacjom i pojedynczym osobom, które zamierzają pomagać innym.
- Jak na tak młodą osobę, jesteś rzadko spotykaną altruistką.
- Nie naśmiewaj się ze mnie. Traktuję tę sprawę bardzo poważnie.
- Nie drwię z ciebie. Uwierz mi, sądzę, że to wspaniały i pomysł. Ale on tylko potwierdza moją tezę.
Bez tych pieniędzy nie miałabyś fundacji, a zatem w rzeczywistości pieniądze przynoszą ci
szczęście.
- To nieprawda. Nie kupisz za pieniądze żadnej rzeczy, która naprawdę liczy się w życiu.
-Chciałbym, żebyś wymieniła te rzeczy - odparł z ironicznym śmiechem.
- Mąż. Dom. Dzieci.
Edward uważnie na nią spojrzał. Prześladował go obraz schludnego białego płotu.
- Właśnie w takiej kolejności?
- Oczywiście - odrzekła Bella.
- Jeśli chcesz właśnie tego, to życzę ci sukcesów zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym.
Nagle Bella poczuła, że znowu wyrósł między nimi mur.
Wysoki mur.
- Mówisz tak, jakbyśmy nigdy nie mieli się już zobaczyć.
- Prawdopodobnie się nie zobaczymy.
- Dlaczego mówisz takie rzeczy?
- Bo to prawda.
Serce Edwarda zaczęło walić jak młotem. Zawsze tak reagował na tego typu rozmowy. Może
odczuwał niechęć do opowiadania o swojej rodzinie albo do jej młodzieńczych
marzeń o idealnej miłości. W każdym razie jego głowę rozsadzał potworny ból, toteż musiał wyjść
na
świeże powietrze i to szybko.
- No, ja nie jestem taka pewna - ciągnęła Bella - Myślałam, że potem... hm, moglibyśmy pozostać...
przyjaciółmi.
- Naprawdę sądzisz, że to jest możliwe?
- Dlaczego nie?
- Pomyśl tylko. Nasz styl życia i w ogóle. Na pewno kiedyś to zrozumiesz - stwierdził Edward i
podszedł do drzwi.
- Dokąd idziesz?
- Na dwór.
- Jest ciemno i zimno...
- Właśnie zimna potrzebuję.
Bella zbliżyła się do niego i czuł na swoich plecach ciepło emanujące z jej ciała. Nie odwrócił się do
niej, tylko schylił głowę i oparł ją o drzwi.
- Dlaczego mi to robisz? - zapytał niskim, ochrypłym szeptem.
- Nie wiem - odparła szczerze Bella. - Wiem tylko, że bardzo mnie pociągasz. I chcę, żebyś i ty mnie
pragnął.
W sercu Edwarda gniew zmagał się z pożądaniem – gniew z powodu tego, co było niemożliwe, i
pożądanie, które wydawało się równie trudne do opanowania jak wciąż padający śnieg.
- Twoje pragnienia, tylko to się liczy, prawda? Jesteś tak zepsuta, że potrafisz myśleć tylko o
własnych potrzebach? Nie o uczuciach innych osób? Nie o tym, co jest dobre, a co złe?
Chwycił Bellę za rękę i przycisnął ją do swojego nabrzmiałego członka.
- Zadowolona? Wygrałaś. Pragnę ciebie. A teraz proszę, pozwól mi wyjść.
Puścił dziewczynę i ruszył do drzwi.
- Jeszcze nie - odezwała się Bella i oplotła jego szyję ramionami.
Wyciskała na jego twarzy gorące pocałunki i chociaż stał nieruchomo jak głaz i nie poddawał się jej
pieszczotom, nie przerywała swojego ataku. Przestała uświadamiać sobie, co robi. Może
rzeczywiście była zepsuta i nie umiała pogodzić się z jego odmową. Może sprawiły to jego słowa,
wypite wino i wszystkie samotne lata, które strawiła na marzeniach o mężczyźnie i takiej nocy.
W każdym razie pragnęła, żeby Edward ją przytulał, dotykał, czynił kobietą. Dlaczego ciągle stawiał
bariery?
Dlaczego nie przyzwalał na to, żeby i ona mogła go zadowolić? Dlaczego toczył z nią walkę?
Zaczęła pieścić kciukami jego płaskie męskie sutki, czując, jak szybko bije jego serce. Edward
jęknął. Nie mógł jej się oprzeć. Pochylił się nad dziewczyną i pocałował ją, a ona rozchyliła usta i
przyjęła jego język. Zdesperowany i udręczony, oderwał się od Belli. Był gorący i obolały,
brakowało mu tchu.
- Nie bądź zły na mnie - prosiła.
- Nie jestem na ciebie zły. Jestem zły na siebie, bo nie umiem trzymać się od ciebie z dala. Nie
rozumiesz tego? I przestań tak na mnie patrzeć.
- A jakie mam spojrzenie?
- Uwodzicielskie. Rozmarzone. Jakbyś wiedziała coś, o czym ja nie mam pojęcia.
- Tak wyglądam w twoich oczach?
- Tak.
- Może to z powodu wina.
- Może.
- A może nie - dodała.
Zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła jego głowę, a potem całowała go w usta i pieściła
naprężone mięśnie jego pleców. Edward otoczył ją ramionami. Wszystkie jego dobre intencje
przepadły w tak gęstej mgle pożądania, że niczego nie widział i w ogóle nie był w stanie myśleć. Po
chwili z całych sił napierał na nią swoim ciałem. Jego usta znalazły wonną przystań między piersiami
Belli. Obejmował
wargami jej sutki przez materiał swetra. Jego gorący, wilgotny oddech zmoczył tkaninę. Bella
odpięła
guzik jego dżinsów i wsunęła mu rękę za pasek. Edwardowi zaparło dech w piersiach. Zamknął oczy
i stał sztywno, czując jej zimne palce na swoim gorącym członku. Znowu zaczął całować Bellę, a
jego język wtórował ruchom jej ręki. Wiedział, że musi ją powstrzymać, ale jego ciało nie chciało go
słuchać, domagając się jeszcze jednej sekundy, może dwóch, a nawet minuty rozkoszy.
- Isabello więcej już nie zniosę - powiedział, odrywając się od dziewczyny.
- Trudno - odparła.
- Mówię poważnie.
- Ja też.
- Nie wygrasz - ostrzegł Bellę.
- Nie wiedziałam, że to pojedynek.
- Ty to sprawiłaś. Ale zapewniam cię, że moja wola jest silniejsza.
- Nie bądź taki pewny. Jeszcze się stąd nie wydostaliśmy.
- Śnieżyca słabnie. Jutro po nas przyjadą.
- A niech sobie przyjeżdżają. To niczego nie zmieni.
- Zawsze jesteś taka pewna siebie, kiedy chodzi o facetów?
Isabella spojrzała mu w oczy. Nie miała odwagi powiedzieć prawdy. Przeczuwała, że gdyby
wyznała, iż jest dziewicą, uciekłby gdzie pieprz rośnie. Dlatego wolała skłamać.
- Dotychczas nigdy nie przegrałam.
Edward poczuł palące ukłucie w okolicy serca i zganił siebie w myślach. Nie miał prawa żywić do
niej takich uczuć ani nawet przejmować się tym, co usłyszał. Ostatecznie, jakiej odpowiedzi mógł się
spodziewać? W przeciwieństwie do niego Bella była przynajmniej szczera.
- Późno już - zauważył. - Idź do łóżka.
Bella zaczęła protestować, ale wyraz jego oczu sprawił,. że zmieniła zdanie.
- Dokąd idziesz? - zapytała.
- Przed dom. Głowa mi pęka. Potrzebuję świeżego powietrza.
- Edwardzie... - powiedziała Bella, podchodząc do mężczyzny, ale on podniósł rękę w geście
protestu.
- Już...dość... Nie dzisiaj.
Bella przygryzła wargę i skinęła głową.
- Dobrze - powiedziała z westchnieniem. – Łyknij trochę powietrza, może lepiej się poczujesz.
Przyniosę ci parę tabletek aspiryny.
Edward westchnął, otworzył drzwi i przestąpił próg, by nasycić się zimnym, rześkim powietrzem.
Kilkakrotnie zgiął nogę w kolanie, a potem przyjrzał się ciemnemu niebu. Śnieg nadal padał, ale z
zawiei została już tylko rozrzedzona mgiełka. Edward doszedł do wniosku, że poranek będzie
pogodny.
Jeszcze tylko jedna noc. Wytrzymaj tylko tę jedną noc, pomyślał. Chłodne powietrze przynosiło mu
ulgę. Pomyślał, że aspiryna będzie jeszcze bardziej pomocna. Nagle zrobiło mu się słabo i rzucił się
do drzwi.
Tabletki aspiryny.
Apteczka w łazience.
Bella...
ROZDZIAŁ ÓSMY
Isabella zerknęła przez ramię na Edwarda, który nagle pojawił się w łazience.
- Coś się stało? - zagadnęła, otwierając drzwiczki szafki z lekarstwami.
- Hm, co robisz?
- Szukam aspiryny, nie pamiętasz? Myślałam, że chcesz zaczerpnąć świeżego powietrza.
- Miałaś rację. Na dworze jest za zimno – oznajmił Edward, przesuwając się bokiem za jej plecami. -
Już mnie tak nie boli głowa - dodał i zatrzasnął apteczkę. – Daj sobie spokój z tą aspiryną.
- Edwardzie, nie bądź głupi - odparł Bella i znowu otworzyła szafkę.
Ed jeszcze raz ją zamknął.
- Nie, naprawdę, już nie potrzebuję aspiryny.
- Co się z tobą dzieje? - zapytała Bella, robiąc zdumioną minę. W końcu ich łokcie zderzyły się i
wskutek przepychanek cała zawartość szafki wysypała się na
podłogę.
Bella i Edward patrzyli na rozmaite buteleczki i tubki oraz na małe, ale bardzo widoczne kwadratowe
czerwone pudełko. Powoli, bez słowa, podnieśli głowy i spojrzeli sobie w oczy. Bella wzięła
pudełeczko z kondomami i bardzo długo mu się przyglądała. Na jej twarzy widać było ślady różnych
emocji, aż w końcu pojawił się na niej wyraz całkowitego rozczarowania.
- Wiedziałeś o tym, prawda? - zagadnęła.
Nie było sensu kłamać.
- Tak.
Bella odepchnęła Edwarda i wyszła z łazienki. Natychmiast udał się za nią do głównego pokoju.
- Dlaczego? - zapytała, krążąc po pokoju z pudełkiem kondomów.
- Co dlaczego?
- Dlaczego męczyłeś mnie tą absurdalnie żenującą rozmową o bezpiecznej miłości, skoro cały czas
wiedziałeś o tym? - zagadnęła, unosząc pudełko w górę.
- Mam swoje powody.
- Och, doprawdy? Czy zechciałbyś mi je wyjawić? Może raczyłbyś mi powiedzieć, dlaczego sprawia
ci taką przyjemność robienie ze mnie idiotki?
- Nie jesteś idio...
Bella przerwała mu gniewnym mruknięciem i wrzuciła i pudełko do ognia. Edward instynktownie
rzucił się do kominka, wydostał pudełko, po którym już pełzały płomyki, i rzucił je na stół.
- Po co to, u diabła, zrobiłaś?
- A dlaczego nie? Nam z pewnością się nie przydadzą!
Zdjęła kurtkę z haka i pchnęła drzwi.
- Dokąd idziesz?
- Na dwór.
- To niczego nie rozwiąże.
- Tobie to pomaga, prawda? Ilekroć masz dość mojego towarzystwa, wybiegasz na zewnątrz.
- Nie pomaga - odparł łagodnie, przymykając drzwi i zasłaniając je swoim ciałem. - Nie potrafię od
ciebie uciec. Jesteś w mojej głowie...
- Kłamstwa...
- Nie. Jesteś w moim sercu.
Bella nie chciała się odwrócić i spojrzeć na Edwarda.Przepełniał ją gniew i uraza, czuła się tak, jakby
ktoś wbił jej nóż w samo serce.
- Nie opowiadaj historii, w które sam nie wierzysz, tylko po to, żebym się lepiej poczuła.
Edward wyjął jej z ręki kurtkę i rzucił okrycie na podłogę.
- Wszystko, co do ciebie mówiłem, było prawdą.
- W takim razie, dlaczego...
- Mam swoje powody.
- Już to słyszałam. Jakie powody?
- Nie jestem tym, za kogo mnie uważasz.
- Nie wiem, co to ma znaczyć.
- To znaczy, że gdybyś wiedziała, kim jestem, nie chciałabyś... Hm, powiedzmy, że uciekłabyś gdzie
pieprz rośnie.
- Kim jesteś? Mordercą?
- Nie bądź śmieszna - odparł Edward.
- Złodziejem?
- Bello...
- No to kim? Jakąż to straszną postacią jesteś, skoro uważasz, że mogłabym ciebie nie chcieć?
- Reporterem - oznajmił Edward i spostrzegł, że dziewczyna blednie. Wykrzywił usta w ironicznym
grymasie.
- Nie bój się, Bello.
Bella otrząsnęła się ze zdumienia.
- A więc jednak śledziłeś mnie, prawda?
- Tak.
- Wiedziałam! - zawołała, odsuwając się od mężczyzny. - Boże, kiedy ja nauczę się dowierzać
swojemu instynktowi? Wiedziałam, że mnie śledzisz. Dla kogo pracujesz?
Wymienił tytuł znanego brukowca. Bella pokręciła głową.
- Zdecydowanie najgorsza gazeta brukowa. Jak mogłeś?
- Potrzebowałem pieniędzy na moją następną wyprawę.
- Do Afryki, tak? - zagadnęła.
- Tak.
- Ameryki Środkowej?- dodała, ukazując jego chore kolano.
- Tam również. Dokumentuję tam badania.
- To dlaczego pracujesz dla tego koszmarnego brukowca?
- Jestem wolnym strzelcem. Gazety kupują moje artykuły, ale za mało mi płacą.
- Czy zamierzałeś kiedyś mi o tym powiedzieć? A może miałam o sobie przeczytać na kolumnie
obok
informacji o narodzinach niemowlęcia z dwiema głowami?
- Chciałem ci o tym powiedzieć po opuszczeniu tego domku. I nie będzie żadnego artykułu. Nie
napiszę go.
- Dlaczego? Jestem pewna, że byłby wart majątek. Już widzę nagłówek: „Baraszkowałem nago na
śniegu z Isabellą Swan". W ten sposób zapewne sfinansowałbyś dwie małe „wyprawy" albo i więcej.
- Wiesz, dlaczego.
- Nie. Nie wiem.
- Bo to, co się tutaj dzieje, jest tylko naszą sprawą.
Isabella odczuwała urazę i ból. Chciała go znienawidzić, wydrapać mu oczy, kopnąć go w chore
kolano, wytargać za te cudowne długie włosy na karku, ale oczywiście wiedziała, że nie zrobi żadnej
z tych rzeczy.
- Nie wierzę ci - odparła spokojnym głosem.
- Isabello, usiłuję powiedzieć ci prawdę.
Bella długo przypatrywała się Edwardowi.
- Czy to cała prawda?
Edward zawahał się. Nie musiał jej mówić o zdjęciach: i ona na pewno by się o nich nie dowiedziała;
zresztą przecież nie zamierzał ich sprzedawać. Dla niego te fotografie nie istniały.
- Tak, to cała prawda. Powiedz coś.
- Co mam mówić?
- Nie wiem. Krzycz. Wrzeszcz. Tup nogami. Cokolwiek. Tylko nie stój i nie patrz na mnie takim
wzrokiem.
- Zraniłeś mnie, Edwardzie - oświadczyła.
- Wiem.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia?
- Chodzi ci o przeprosiny?
- To nie wystarczy. Rzuciłam ci się w ramiona, a ty mnie odepchnąłeś. Czuję się jak zupełna... Skoro
mnie nie chciałeś, należało po prostu mi to powiedzieć.
- Naprawdę ciebie chcę - odparł łagodnie.
- Jak bardzo?
- Ogromnie.
Bella uniosła rękę i pokazała pudełko z prezerwatywami na stole.
- Już nie masz wymówki - zauważyła i przygryzła wargę.
- To prawda.
- W takim razie... dowiedź tego.
Edward czuł, że krew uderza mu do głowy niczym gejzer. Z trudem oddychał, nie był w stanie
wydusić z siebie ani słowa, a przyśpieszony puls blokował wszelkie rozsądne myśli. Powoli
podchodził do dziewczyny. Bellę nagle opuściła odwaga i cofała się z każdym jego krokiem.
Zatrzymała się dopiero wtedy, gdy jej plecy dotknęły blatu stołu. A Edward stanął tuż przed nią i
położył ręce na jej ramionach.
Duży z niego facet, pomyślała. Hej, Isabello, skąd takie refleksje? Przecież nie urósł w ciągu tych
dwóch minut. Ale rzeczywiście wydawał się większy. Musiała podnieść głowę, żeby spojrzeć mu w
oczy. Może nie był groźny, ale emanowała z niego ogromna siła.
- Rozmyśliłaś się?
- Nie.
- Dobrze.
Natychmiast wpił się w jej usta. Nie bawił się w słodkie gry wstępne. Jego język plądrował usta
dziewczyny niczym potężny huragan. Bella stanęła na palcach i oplotła nogą jego kostkę, napierając
na niego całym ciałem. Dłonie Edwarda dosięgnęły jej pośladków. Posadził ją na blacie i stanął
między jej rozstawionymi kolanami. Nasyciwszy się wargami dziewczyny, zaczął całować jej
policzki, brodę, wrażliwe miejsce za uchem, podczas gdy ręce Belli niecierpliwie przesuwały się po
jego piersi w dół, tak nisko, jak to było możliwe.
Edwarda podciągnął jej sweter i wtulił twarz między cudowne wzgórki, usiłując opanować
pożądanie. Na próżno. Musiał posmakować tych słodkich pączków, aż stały się tak pełne i
nabrzmiałe jak za pierwszym razem, kiedy widział je przez obiektyw aparatu. A ona całowała go po
głowie i pieściła muskularne plecy. Jego rozgrzane ciało dosłownie parzyło ją. Oplotła go nogami,
żeby
przytulić się do niego jeszcze mocniej.
- Chcę być tutaj, w tobie - powiedział, napierając na dziewczynę. - Och, bardzo głęboko, kochanie.
- Tak - szepnęła. - Proszę, och, proszę cię, Edwardzie. Teraz.
Edward nie potrzebował dalszych zachęt. Przeniósł Bellę na materac. Puściła jego ramię tylko na
chwilę, żeby zgarnąć ze stołu małe czerwone pudełko, a potem opadli na materac.
- Twoje kolano...
- Jakie kolano?
Edward myślał w tym momencie o zupełnie innej części swego ciała. Całował Bellę, a jednocześnie
mocował się z paskiem jej spodni. Wspólnymi siłami udało się rozebrać dziewczynę i Ed przez
chwilę podziwiał piękno jej ciała.
Potem przesunął ręką po jej obojczyku, by dosięgnąć miejsca, które tak pragnęło jego dotyku. Bella
rozchyliła nogi i troszkę uniosła biodra, by dodać mu zachęty.
- Rób to dalej, Edwardzie, nie przestawaj. Dotykaj mnie wszędzie.
Ed przeczesywał palcami gniazdko jej brązowych włosków, zaś jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Była
taka miękka i ciepła - i taka wilgotna z pożądania. I to wszystko dla niego.
Poddaję się, pomyślał.
Wstał, ściągnął buty i błyskawicznie zdarł z siebie ubranie. Serce Belli waliło jak młotem. Widywała
już nagich mężczyzn, ale dopiero obnażone ciało Edwarda rozpaliło ją do białości. Wyciągnęła ku
niemu ramiona i posłała mu uwodzicielski uśmiech. Ostrożnie położył się na niej, przenosząc ciężar
swojego ciała na łokcie, i wdychał jej zmysłowy, kobiecy zapach. Bella reagowała na każdy jego
dotyk. Otworzyła usta i dosięgnęła językiem jego warg. Była taka spragniona, gotowa.
Wszystkie minione lata, wszystkie wątpliwości bladły wobec faktu, iż przebywała tu z nim. Był
rzeczywisty.
Należał do niej.
Edward sięgnął po prezerwatywę, a potem szybko wrócił do poprzedniej pozycji.
- Teraz - prosiła Bella.
Edward wślizgnął się w nią jednym stanowczym ruchem, ale uświadomił sobie, że coś go
powstrzymuje. Przy ponownej próbie poczuł, że Bella wije się pod nim, jakby coś ją bolało. W jej
oczach pojawiły się łzy.
- Bello, co się stało?
- Proszę cię, nie bądź zły.
Dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę z tego, że Bella jest dziewicą, i poczuł się tak, jakby
bokser zdzielił go pięścią między oczy.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- A uwierzyłbyś?
-Nie.
- Chcesz przestać, tak? - zapytała ze strachem w głosie.
- Nie, nie ma mowy - odparł Edward i ucałował jej lśniące od łez oczy. - Nie chcę cię skrzywdzić, ale
nic mnie już nie powstrzyma. Chyba że ty tego zażądasz.
- Chcę ciebie - szepnęła. - Całego.
Wpiła paznokcie w jego ramiona. Odczuwała ból, który był wszak zapowiedzią tak intensywnej
rozkoszy, że wręcz cieszyła się z początkowej niewygody. Edward wślizgiwał się w nią powoli, z
wielką ostrożnością, by po chwili oderwać się od niej i znowu wrócić. Bella instynktownie dostroiła
się do jego ruchów, a potem wygięła plecy i wydawała z siebie głośne jęki.
Edward jeszcze nigdy nie doznał tak piorunującego, cudownego orgazmu. Nawet nie próbował
pojąć, dlaczego tak się stało. Powoli przewrócił się na bok i odgarnął brązowy kosmyk z twarzy
Belli. Uśmiechnęła się do niego i pogładziła jego dolną wargę.
- Ma pani donośny głos, panno Swan - zauważył z uśmieszkiem.
- Krzyczałam, prawda?
- Wypędziłabyś umarłego z grobu.
- Czy jest ci przykro? - zapytała.
- Że byłem twoim pierwszym kochankiem?
- Tak.
- Nie. Tylko szkoda, że nie wiedziałem, iż byłaś dziewicą. Postarałbym się zrobić to lepiej.
- Lepiej być nie mogło - odparła, muskając wargami jego usta. - Dziękuję, Edwardzie Cullen.
- Och, cała przyjemność po mojej stronie, panno Swan. Czy ty wiesz, Bello, że mógłbym cię znowu
wziąć, i to już teraz?
- Zrób to.
- Byłabyś strasznie obolała - odrzekł z uśmiechem.
- No to co?
- Wolałbym, żebyś opuściła to miejsce o własnych siłach - powiedział Edward.
Nałożył dżinsy i udał się do łazienki, a po chwili wrócił z mokrym ręcznikiem, by delikatnie zetrzeć
z Belli ślady ich miłości.
- Wiesz, chyba się w tobie zakochałam - stwierdziła.
Ręka Edwarda na chwilę znieruchomiała.
- Nie mów takich rzeczy. To, co czujesz, jest w tych okolicznościach zupełnie naturalne.
- W jakich okolicznościach?
- No, że byłem twoim pierwszym kochankiem i w ogóle. To trochę zaciemnia sprawę.
- A jakaż to sprawa? - zagadnęła Bella, która wstała i włożyła jego koszulę. Patrząc na jej
kremowobiałe uda, Edward poczuł, że znowu ogarnia go podniecenie. Był zdumiony, że dzieje się to
tak szybko, Bella była jak narkotyk. Przy tej dziewczynie całkowicie tracił panowanie
nad sobą.
- Chodź tu - powiedział.
- O co chodzi, Ed?
Wziął ją za rękę i, jak w zwolnionym tempie, przyciągnął dziewczynę do siebie. Odchylił koszulę, by
objąć jej piersi. Wtulił twarz w jej szyję, a ona poczuła, że jej ciało przenika fala ciepła. Znowu go
pożądała, podobnie jak on pragnął jej.
- Zdaje się, że mówiłeś, iż jeśli znowu będziemy się kochać, to nie wyjdę stąd o własnych siłach?
Edward zdjął dżinsy i położył ją na materacu.
- Będę niósł cię na rękach.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Isabella nie miała ochoty otwierać oczu. Nie chciała, żeby światło poranka zniweczyło jej
rozmarzenie i położyło kres urokowi tej chwili.
Wtuliła się głębiej w kokon ramion Edwarda. Leżeli spleceni w uścisku na starym materacu. Jego
ramiona obejmowały ją jak najdroższy skarb. Byli nadzy, ogrzewała ich tylko pikowana kołdra i
ciepło własnych ciał.
Isabella dziwiła się, że w ich ciałach zostało jakiekolwiek ciepło. Po tym wybuchu namiętności
zeszłej
nocy powinni byli się rozpaść, wypalić, zamienić w popiół.
Ach, ta ostatnia noc.
Czy zdarzyła się już kiedykolwiek taka noc? Czy dwoje ludzi dotykało się kiedykolwiek w taki
sposób, czy osiągnęło takie wyżyny rozkoszy, czy odnalazło to, czego szukało, a nawet więcej?
Frazesy o dwóch połówkach tworzących jedność brzmiały zbyt banalnie i nie oddawały tego, co
Bella
poczuła w ramionach Edwarda.
Powiedziała mu, że chyba się w nim zakochała.
Kłamała. Z całą pewnością była w nim zakochana, kochała go właściwie od momentu, w którym
zdecydowała, iż to on będzie jej pierwszym kochankiem.
Pomimo swojego stylu życia Bella wyznawała tradycyjne wartości. Może zadecydował o tym fakt,
że chociaż jej ojciec wciąż zabiegał o-popularność i nie unikał skandali, to jednak nie ożenił się
powtórnie po śmierci matki. Bella wiedziała, że Emilla Swan była jedyną miłością Charliego i nikt
nie mógł jej zastąpić. Jego postawa najwyraźniej nie pozostała bez wpływu na życie Isabelli.
„Sama wyczujesz, kiedy spotkasz swoją miłość", zwykł mawiać. Spod jej rzęs popłynęły łzy.
Zmęczenie i nowe przeżycia sprawiły, że z trudem panowała nad emocjami.
Użyła słowa „miłość". Edward tego nie zrobił. Jego serce otaczała nieprzenikniona skorupa. Raz czy
dwa w ciągu tej nocy miała wrażenie, że udało jej się ją przebić, choćby na chwilę. Te przeciągłe
spojrzenia, łagodnie wypowiadane słowa i rozdzierające jęki musiały coś znaczyć? Nie mógłby jej w
taki sposób dotykać i całować, gdyby w jego sercu nic się nie działo.
Bella zapamiętała jego spojrzenie tuż przed tym, jak wyczerpani zapadli w sen. Było ciepłe i czułe.
Ale czy kochające?
Nie miała ochoty zwodzić samej siebie. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że już nigdy go nie zobaczy,
że nie przeżyje z nim takiej nocy. Nie brakowało jej odwagi, ale pragnęła, by łączyło ich coś więcej
niż tylko ta jedna noc. Pozbyła się brzemienia dziewictwa, ale obarczyła siebie samą gorszym
ciężarem: miłością bez wzajemności.
Przyznawała, że istnieją między nimi duże różnice, ale przecież mieli też ze sobą wiele wspólnego.
Oboje utracili matki w młodym wieku, oboje mieli despotycznych ojców i oboje niechętnie się
angażowali uczuciowo. Musiała przekonać Edwarda, że mogą żyć razem. Czy była w stanie tego
dokonać?
Cierpiała z powodu bolesnej niepewności. Przekonała się, że ta zachwalana miłość wywołuje
znaczne komplikacje, zwłaszcza gdy człowiek zakochał się bez wzajemności. Jej analityczny umysł
zaczął eliminować kolejne możliwości. Musiała wszystko uporządkować, opracować jakiś plan
działania.
Gdyby tylko miała czas. Ale czas był jej wrogiem.
Powoli otworzyła oczy. Potwierdziły się jej najgorsze przewidywania.
Był ranek.
I świeciło słońce.
Czas minął.
Isabella przeciągnęła się. Była nieco obolała. Jednak ból przyjmowała z radością, gdyż przypominał
jej o szczególnych zdarzeniach ostatniej nocy.
- Dzień dobry.
Odwróciła się do uśmiechniętego, rozczochranego Edwarda
- Dzień cudowny - odparła.
- Potraktuję to jako komplement - stwierdził ze śmiechem Ed
- Proszę bardzo.
Spojrzeli na siebie. Edward pogładził kciukiem dolną wargę Belli.
- Ależ to była noc, panno Swan. Nigdy jej nie zapomnę - powiedział.
- Ani ja - odrzekła Bella, dotykając dłonią jego policzka. - Dzięki panu warto było na nią poczekać,
panie Cullen - szepnęła. Serce Edwarda mocno zabiło w piersi.
Ta noc była czymś nierzeczywistym. Na początek Bella zaoferowała mu samą siebie. Myślał, że jego
dar był taki bezinteresowny, taki szlachetny, a przecież nie mógł się równać z tym, co podarowała
mu ona. Tym darem było jej dziewictwo, coś, czego nie spodziewał się dostać od nikogo. Nie chciał
się z nią kochać, ale kiedy zaakceptowała prawdę o jego zawodzie, uznał, że wszystkie przeszkody
zostały usunięte. Nigdy by nie odgadł, że będzie jej pierwszym kochankiem.
Ten fakt prześladował go w myślach. Emm nie szczędził mu szczegółowych opisów tego, co
wyczyniała Izabella z mężczyznami. Kiedy to wszystko okazało się kłamstwami sfabrykowanymi
przez prasę, której on sam był reprezentantem, przeżył wstrząs. Już nie wiedział, co ma myśleć i
czuć...
- Musimy porozmawiać - powiedział.
- A więc porozmawiajmy - odparła Bella.
- Powinnaś była mi powiedzieć o swoim dziewictwie.
- Przecież ci mówiłam, że i tak byś nie uwierzył.
- Tak czy owak, powinnaś była spróbować.
- Dlaczego?
- Ponieważ... Ponieważ to zmienia sytuację.
Jej serce na chwilę zamarło.
- Doprawdy?
- Czuję, że...
Edward wypuścił ją z objęć i usiadł.
- Nie wiem, jak to powiedzieć.
- Sądziłam, że po ostatniej nocy możesz powiedzieć mi wszystko.
Edward ciężko odetchnął.
- Bello, posłuchaj mnie. Nie chcę cię zranić.
- Może byłam dziewicą, Edwardzie, ale nie jestem osobą przewrażliwioną.
- Po prostu chodzi mi o to, że nie należę do ludzi, na których można się oprzeć. Wiesz, co mam na
myśli?
- Sporo podróżujesz, prawda?
Odchylił się do tyłu z uśmiechem ulgi na twarzy.
- Dokładnie o to mi chodzi. Raz jestem tu, drugi raz tam. Decyduję o wyjeździe niemal z minuty na
minutę.
- I myślisz, że ja chcę ograniczyć twoją wolność, prawda?
- Tego nie powiedziałem. Pozwól mi wyjaśnić...
- Nie musisz. Widzę to w twoich oczach. Myślisz, że będę szlochała i czepiała się twoich nóg,
przeszkadzając ci wejść na pokład samolotu.
- Nie o to...
Bella wstała, zupełnie zapominając o tym, że jest naga.
- A właśnie, że o to ci chodzi. Nie zaprzeczaj. Właśnie tak myślisz. No cóż, nie czuj się zobowiązany
wobec mnie. Jestem dzielną dziewczyną, jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś.
- Zauważyłem...
Odwróciła się, nie chcąc patrzeć na jego zadowoloną minę, i, pomimo nagości, z dumnie uniesioną
głową poszła do łazienki. Edward nie udał się za nią. Zatrzasnęła drzwi i oparła się o umywalkę,
walcząc ze łzami, które napływały jej do oczu. Weszła pod prysznic. Prawie nie czuła, że po jej
ramionach ścieka zimna woda. Zawiedzione nadzieje uczyniły ją obojętną na tak przyziemne
sprawy jak gorąca i zimna woda.
Niech go diabli! Jak mógł wypowiedzieć tak niedelikatną uwagę i zniszczyć tę najpiękniejszą noc w
jej życiu? I jak ona sama mogła pozwolić na to, żeby jego słowa tak bardzo ją ubodły? Otarła łzy
wierzchem dłoni i podeszła do kurka, żeby puścić jak najcieplejszą wodę.
Kropelki wody mieszały się ze łzami na jej twarzy.
Kiedy sięgnęła po ręcznik, otworzyły się drzwi kabiny i stanął przed nią Edward owinięty w
pikowaną kołdrę. Bez słowa odrzucił kołdrę i stanął obok dziewczyny, przyciągając ją do siebie.
- Nie rób... - zaczęła.
- Nie, to ty tego nie rób. Przede wszystkim nie wkładaj mi w usta słów, których nie wypowiedziałem.
Ręce Edwarda błądziły po piersiach i brzuchu Belli.
Pomimo że była na niego wściekła, nie mogła pozostać obojętna na jego dotyk. Woda robiła się
coraz chłodniejsza, ale oni tego nie zauważyli.
- Nie czuję się „zobowiązany" - ciągnął. - Czuję się zmieszany, zakłopotany, niepewny, ale z
pewnością nie czuję się zobowiązany. Chciałem tylko poprosić, żebyś dała mi czas, abyśmy oboje
przemyśleli tę sprawę.
Kiedy obróciła się w jego ramionach, woda była już zupełnie zimna.
- Mówisz serio?
Edward chwycił mydło i zaczął namydlać jej plecy i pośladki.
- A jak myślisz? - zagadnął, napierając na nią swoim ciałem.
- Sądziłam, że zimny prysznic studzi zapał mężczyzny - zauważyła, wyczuwając jego erekcję.
- Sądzę, że dzieje się tak wówczas, gdy mężczyzna jest sam pod prysznicem - odparł.
Bella wzięła mydło i poczęła, namydlać nim Edwarda, z rozkoszą błądząc dłońmi po jego szczupłym
ciele.
Kiedy dotknęła intymnego miejsca, zamruczał z aprobatą i wycisnął na jej wargach namiętny
pocałunek. Bella przesunęła językiem po zębach Edwarda, zachęcając go, by uczynił to samo.
Przyłączył się do tej zabawy bez wahania. Bella zaczęła drżeć w jego ramionach. Mężczyzna
oderwał się od niej.
- Trzęsiesz się z zimna czy przeze mnie? - zapytał.
- Z obu powodów.
Zaczął manipulować przy kurkach, ale z prysznica nadal ciekła zimna woda.
- Myślę, że skończył nam się propan. Może powinniśmy to kontynuować przy kominku.
Szybko spłukali swoje ciała. Pierwszy wyskoczył spod prysznica Edward. Podniósł kołdrę, zarzucił
ją sobie na plecy i owinął nią Isabellę.
- Mmm - mruknęła.
- Lepiej?
- O wiele.
- Chodź ze mną.
Wysuszyli się przy kominku, pogryzając krakersy z masłem orzechowym. Bella wpatrywała się w
Edwarda, napawając się każdym jego ruchem, utrwalając ten obraz na negatywie swego umysłu.
Doznawała przygnębiającego uczucia, że kiedy się rozstaną, pozostaną jej tylko wspomnienia.
- Śnieżyca ustała - powiedział Edward.
- Świeci słońce - dorzuciła Bella.
- Dzisiaj będą już nas szukać.
- Wiem.
- Chyba powinniśmy im w tym pomóc.
- Jak?
- Podsycimy ogień, żeby zobaczyli dym. Albo spróbujemy dojść do najbliższego szlaku. Albo
pójdziemy tamtą drogą, żeby się przekonać, dokąd prowadzi. Dodiabła, nie wiem. Coś musimy
zrobić.
- Tak, masz rację, oczywiście - odparła Bella. Wstała i zaczęła się ubierać.
- Co ty robisz? - zapytał Edward.
- Skoro mamy brnąć przez śnieg, to pomyślałam, że najpierw trzeba coś na siebie włożyć.
Edward wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- No, nie wiem. Odkąd wymyśliłaś ten tytuł artykułu, wyobrażam sobie, że baraszkujesz ze mną nago
po śniegu.
- Jesteś niemożliwy - oznajmiła, wyciągając do niego rękę. - No chodź, leniuchu.
Edward chwycił jej rękę i wstał. Miała rację. Robił się leniwy. Leniwy i zadowolony. Nigdy nie
potrafił usiedzieć długo w jednym miejscu, a teraz nagle zadowalał się przebywaniem, w tym małym
domku przez cały dzień. I zastanawiał się nad tym, co go przedtem tak gnało. Przez całe swoje
dorosłe życie dokądś mu się śpieszyło. Kiedyś nazywał to umiłowaniem przygody. Teraz
powątpiewał
w prawdziwość tego określenia. Zaczynał kwestionować wiele rzeczy. Znowu odczuwał niepewność.
Gdzieś w oddali, na horyzoncie umysłu, majaczyły schludne białe płotki. Odpychał od siebie tę
wizję. Ciesz się tą fantastyczną sytuacją, Cullen, mówił sobie. Ulegając nastrojowi, psujesz jedyną
dobrą rzecz, jaka ci się przytrafiła w życiu.
Podczas gdy Edward wkładał ubranie, Bella wyglądała przez okno. Jej twarz oświetliły promienie
słońca; przechyliła głowę, żeby się nimi rozkoszować. Wiatr zupełnie ucichł. W powietrzu nadal
wyczuwało się chłód, ale pogoda była piękna. Z krzewów i drzew zwisały czapy śniegu, które
roztapiały się w słońcu.
Bella chwyciła kurtkę Edwarda, która wisiała na haku przy drzwiach, i zarzuciła ją sobie na ramiona,
po czym szeroko otworzyła drzwi i wyszła na dwór.
- Hej, zaczekaj na mnie! - krzyknął Edward.
- Zaczekam - odparła, wdychając świeże powietrze.
- Ależ tu jest wspaniale!
Zimny podmuch wiatru sprawił, że włożyła ręce do kieszeni, by je rozgrzać. Czuła zapach Edwarda i
wsunęła dłonie jeszcze głębiej w wełnianą podszewkę. Zerwała z okapu nad drzwiami spiczasty
sopel i zaczęła go ssać, podziwiając piękną scenerię zimową.
- Wyglądasz jak mała dziewczynka -zauważył Edward, stanąwszy za jej plecami.
- Czuję się jak mała dziewczynka -.odrzekła Bella.
- Czuję się wolna.
Wyciągnęła rękę z soplem. Edward ostentacyjnie go polizał.
- Ja też - powiedział.
Objął ją ramionami, przyciągnął do siebie i pocałował w szyję, a potem oparł brodę na jej głowie. W
milczeniu patrzyli na naturalne piękno okolicy. Powietrze było rześkie i czyste, a śnieg wprost
oślepiał swą białością.
Przez drzewa przedarł się znowu lekki podmuch wiatru i Bella zadrżała z zimna. Zauważyła, że
Edward ma na sobie tylko flanelową koszulę.
- Musi ci być zimno - stwierdziła. - Masz tu swoją kurtkę. Pobiegnę do domku i wezmę swoją.
Pomimo protestów Edward zsunęła z siebie jego kurtkę i wówczas z kieszeni wypadł mały
cylindryczny przedmiot, który utkwił w śniegu. Bella i Edward pochylili się jednocześnie, by go
podnieść. Pierwsza dosięgnęła go Isabella.
- Co to takiego? - zapytała.
Edward zastygł. Przeszył go zimny dreszcz.
- Film.
- Robiłeś zdjęcia? Czego?
Wyciągnął rękę i wyszarpnął rolkę z jej dłoni.
- Krajobrazów - powiedział, wpychając rolkę do kieszeni spodni. Zniknął w drzwiach domku, by po
chwili wybiec stamtąd ze sztucznym futerkiem Belli.
- Łap! - zawołał, rzucając jej kurtkę. - Zamiana.
Kiedy zamienili się okryciami, wyciągnął do niej rękę i poszli w stronę zbocza. Droga była trudna,
gdyż w niektórych miejscach śnieg sięgał im do kolan. Szli pół godziny, mijając dwa domki.
Obydwa były przysypane śniegiem i puste. Im niżej opadała droga, tym więcej śniegu utrudniało
marsz. Bella ciągle się ślizgała, ponieważ jej buty nie nadawały się do tego rodzaju wypraw.
Parę razy omal nie pociągnęła za sobą Edwarda.
- To nie jest dobry pomysł - stwierdził Ed, kiedy
przystanęli, żeby odpocząć. - Może tylko jedno z nas powinno pójść dalej.
- Tak - odparła Bella. - Ja.
- Mowy nie ma. Ja pójdę dalej. Ty wracaj do domku.
- Edwardzie, bądź rozsądny. Nie mamy pojęcia, dokąd prowadzi ta droga, jeżeli w ogóle dokądś
prowadzi. Nie możesz brnąć przez śnieg, skoro twoje kolano jest w takim stanie.
- Spenetruję większy obszar niż ty - odrzekł Edward.
- Może i tak. Ale co będzie, jeśli nie zdołasz wrócić?
Miała rację. Nawet gdyby udało mu się zejść na dół, powrót mógłby nastręczyć ogromne trudności.
Gdyby nie dotarł do jakiegoś szlaku, ugrzązłby na dobre. Bella podeszła do niego i objęła go
ramionami.
- Proszę cię, wracajmy do domku - powiedziała.
Edward przytulił ją do siebie. Pochylił się i pocałował dziewczynę. Była tak przyjemna w dotyku, że
z trudem się od niej oderwał.
- Ten śnieg naprawdę się topi - powiedział, usiłując przekonać raczej siebie niż Bellę.
- Jeden dzień więcej nie zrobi różnicy - dodała. W skrytości ducha liczyła na to, że Edward się z nią
zgodzi. Chciała wrócić do domku. Pragnęła, żeby ich uczucie scementowała jeszcze jedna noc.
- Dobrze - powiedział Edward i Bella odetchnęła z ulgą.
-Wracajmy. Jeśli szukają nas helikopterem, to zobaczą dym z komina, pod warunkiem, że będziemy
palić w kominku.
Bella uśmiechnęła się, a on pocałował ją w czubek nosa.
- Zadowolona? - zapytał. Bella skinęła głową.- Wiesz co? Myślę, że ty po prostu chcesz, żebym
znowu położył się obok ciebie na materacu, ot co.
Bella lekko ugryzła go w podbródek, a potem musnęła jego policzek wargami.
- Hmm, to zależy. Co masz do zaoferowania? - zagadnęła.
- Jak łatwo zapominamy o pewnych sprawach.
- Ja nie zapomniałam. Ale rzeczywiście nie mamy już prezerwatyw. Zeszłej nocy zużyliśmy
wszystkie.
Edward uśmiechnął się tajemniczo.
- Istnieją inne sposoby uprawiania miłości, Isabello - zauważył.
W jego oczach tliły się figlarne iskierki. Bella posłała mu bojaźliwy uśmiech.
- Nie miałam o tym pojęcia. Przecież do niedawna byłam dziewicą. Musisz mi wytłumaczyć, co
masz na myśli.
- Wolałbym ci to zademonstrować.
- W takim razie na co czekamy?
Edward wziął ją za rękę i pociągnął za sobą. Wspięli się na wzgórze dwa razy szybciej, niż z niego
zeszli. Roześmiani i zziajani, omal nie upadli na próg domku.
Ogień w kominku jeszcze się palił, a pokój był ciepły i przytulny.
Bella czuła się tak, jakby wróciła do domu. Zrzuciła kurtkę i szybko się rozebrała, a następnie,
udając, że nurkuje, skoczyła na materac. Edward obserwował jej dokazywanie i pokręcił głową z
niedowierzaniem. Bella uwodzicielsko skrzyżowała nogi i zwróciła ku niemu ramiona.
- Może najpierw byś mnie nakarmiła - zagadnął Ed.
Bella potrząsnęła głową.
- Jestem głodny.
- Ja też - oświadczyła Bella i zaraz poklepała miejsce obok siebie. - Czekam na pierwszą lekcję,
panie Cullen.
- Naprawdę?
- Ależ tak. Chyba że wprowadziłeś mnie w błąd. Może w rzeczywistości nie znasz innych sposobów
uprawiania miłości.
- Och, znam je doskonale.
- Wobec tego... spełnij obietnice.
Edward rzucił kurtkę na podłogę. Z rozmyślną powolnością zdjął koszulę, odsunął zamek dżinsów i
ściągnął spodnie razem z butami, by po chwili położyć się obok Belli. Nie dotykając dziewczyny,
nachylił się nad nią i pocałował ją tak czule, że poczuła palący ból w brzuchu.
- Chcę się z tobą kochać. Jeszcze jeden raz, kochanie, zanim opuścimy to miejsce - szepnął.
- Pokaż mi, jak - odparła łagodnie.
Przyciągnął ją do siebie i błądził rękami po całym ciele dziewczyny.
- Sposób numer jeden - powiedział, całując ją za uchem, w policzek i miękkie zagłębienie pomiędzy
obojczykami.
- Mmm, już rozumiem - mruknęła.
Pocałowała go w szyję i zaczęła kąsać Edwarda w ramię, wodząc paznokciami po jego plecach.
- Właśnie o to ci chodzi? - zapytała.
- Jakie to przyjemne - stwierdził Ed, który w dalszym ciągu dotykał każdego skrawka ciała Belli.
- Pokaż mi coś więcej - błagała.
- Sposób numer dwa.
Ręka Edwarda ześlizgnęła się po brzuchu dziewczyny. Jego palce zanurzyły się w gnieździe
brązowych włosków i zaczęły łagodnie je drapać, co sprawiło, że Bella głośno wykrzykiwała imię
swego kochanka. Rozchyliła nogi, a Edward nie ociągał się z reakcją na jej milczące zaproszenie i po
chwili pieścił kciukiem to najwrażliwsze Belli miejsce, podczas gdy ona jęczała i prężyła się z
rozkoszy. Nie zapominała o własnych palcach, które wkrótce objęły jego nabrzmiały członek. Ed
zadrżał.
- Czy robię to prawidłowo? - zapytała z zapierającą dech w piersiach niewinnością.
- Z pewnością jesteś na właściwej drodze.
- Kontynuuj - powiedziała. - Jaki jest sposób numer trzy?
- Sądzisz, że potrafisz go opanować? - zagadnął Edward.
- Skoro ty możesz, to ja też.
- Dobrze, oto on.
Teraz pieszczeniem zajęły się usta Edwarda, które całowały i kąsały każdy miękki skrawek ciała
Belli.
Następnie Edward penetrował jej intymne miejsce, a jego język delektował się tym wrażliwym
zakątkiem. Bella wygięła ciało w łuk i wykrzykiwała imię kochanka, zdumiona nagłością i
intensywnością doznań, które przeżywała za sprawą jego języka i warg. Wreszcie opadła na materac.
Jej serce waliło w szalonym tempie, była zupełnie wyczerpana. Czuła się tak, jakby umarła i poszła
do nieba.
- O, tak - oznajmiła po dłuższej chwili. – Sposób numer trzy zdecydowanie przypadł mi do gustu.
Edward zachichotał. Na twarzy Belli pojawił się uśmiech. Czuła się zaspokojona i przekonana, że
może zrobić wszystko. Triumfalne spojrzenie Edwarda dodawało jej pewności siebie.
- Teraz twoja kolej - powiedziała.
Przewróciła Ed'a na plecy. Powoli, ukradkiem, pochyliła się nad nim i powtarzała jego zabiegi sprzed
kilku minut.
- Czy dobrze to robię? - pytała, a jednocześnie wodziła językiem po jego klatce piersiowej i płaskich
męskich sutkach, cały czas szykując się do ataku na miejsce, w którym rodziło się jego pożądanie.
Edward mruczał z aprobatą i gładził Bellę po plecach, a kiedy objęła ustami to najwrażliwsze
miejsce, dosłownie zesztywniał wskutek rozkoszy. Bella objawiła wielki, wrodzony talent, toteż jego
ciało reagowało na jej pieszczoty szybciej, niżby tego chciał. Wplótł palce w jej włosy i próbował ją
powstrzymać. Bella przechyliła głowę.
- Coś nie tak?
- Myślę, że powinniśmy wypróbować sposób numer trzy następnym razem - powiedział bardzo
napiętym głosem.
- Nie sądzę - odparła Bella i powróciła do miejsca, w którym przerwała swoje zabiegi.
- Przestań, och, Bella... Nie... Bello... Och, nie przestawaj.
Nie przestała.
Isabellę obudził jakiś dźwięk. Edward nadal spokojnie spał u jej boku. Przez pół dnia zajmowali się
wyłącznie kochaniem, a potem, wyczerpani, zapadli w sen. Wyjrzała przez okno. Promienie słońca
padały teraz w innym kierunku. Było już późne popołudnie. Czekała, aż dźwięk się powtórzy, ale to
nie nastąpiło.
Powoli, ostrożnie, żeby nie obudzić Edwarda, Bella zsunęła się z materaca. Pośpiesznie włożyła
ubranie, chwyciła kurtkę i wybiegła przez drzwi, cicho zamykając je za sobą.
Powietrze było zimne i rześkie. Przytrzymywała się gałęzi krzewów i drzew, żeby nie stracić
równowagi. Nagle usłyszała nad głową jakiś hałas i zaczęła iść w jego kierunku.
Mijając jeden z domków, zobaczyła mężczyznę w kombinezonie narciarskim w jego pobliżu.
- Kim pani jest? - zawołał do niej z ganku.
- A kim pan jest? - zapytała.
- Isabella!
Bella odwróciła się, słysząc swoje imię. Nie mogła uwierzyć własnym oczom. Za jej plecami
gramoliło się na wzgórze co najmniej sześciu mężczyzn, którzy ciągnęli rozmaity sprzęt ratowniczy,
a pośrodku kroczył nieco korpulentny, jakże znajomy mężczyzna...
- Tata!
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Zanim uświadomiła sobie, co zaszło, znalazła się w niedźwiedzim uścisku ojca, który pozbawił ją
tchu. Ojciec nigdy nie okazywał swoich uczuć w tak wylewny sposób, toteż jego gwałtowna reakcja
zaskoczyła ją nie mniej niż jego obecność na wzgórzu.
Bez wahania objęła szeroką pierś Charliego Swana i odwzajemniła jego mocny uścisk. Był taki
potężny i mocny, że znowu okazywała mu dawne dziecięce uczucia. Dopiero teraz uświadomiła
sobie, jak bardzo przerażające było całe to tkwienie w górach.
- Myślałem, że już cię utraciłem - powiedział Charlie Swan. Mówił stłumionym ze wzruszenia
głosem.
- Och, tato, tak się cieszę, że cię widzę – odparła Isabella. Kiedy tak stali objęci, nagle coś sobie
przypomniała. - Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?
- Nie teraz, Isabello Porozmawiamy o tym po powrocie do kurortu.
Charlie Swan szybko dał sygnał jednemu z członków ekipy ratowniczej, chwycił dziewczynę za
ramię i zaczął schodzić ze wzgórza.
- Nie, zaczekaj! - zawołała Bella. - Ktoś jeszcze ze mną jest - powiedziała, wskazując domek przy
ścieżce. - Mężczyzna. Ma, hm, jest ranny w kolano. Nie wiem, czy zdoła zejść o własnych siłach.
- Pójdzie po niego reszta ekipy - oznajmił Charlie. - No, chodź, Isabello.
- Tato, nie mogę go tak zostawić. On... On jest...
- Słucham.
- Uratował mi życie.
Charlie Swan bardzo długo przyglądał się swojej córce.
- Czy rzeczywiście?
Ironia w głosie jej ojca była przytłaczająca niczym mokry śnieg na drzewach.
- Zakładam, że mówimy o tym samym mężczyźnie? O Edwardzie Cullenie?
- Tak, znasz go?
- Wiem coś o nim. Zastanawiam się tylko, czy ty znasz jego zawód.
- Jest reporterem.
- Pracuje dla brukowców. Śledził cię.
- Wiem. Mówił mi o tym. Jak mnie znalazłeś, tato?
- Zadzwonił do mnie niejaki Emmet McCartney . Oświadczył, że jeśli zgodzę się na specjalny
wywiad, to on mi powie, gdzie jesteś... i z kim. Zdaje się, że ta gazeta opłacała panu Cullenowi
podróż i kurort powiadomił ją o jego zniknięciu. McCartney zadzwonił do mnie natychmiast. Nie
miał zamiaru zadowolić się przeciętną historyjką, skoro mógł zdobyć coś prawdziwie sensacyjnego.
- I ty się zgodziłeś? - zapytała Isabella, poirytowana, że jej ojciec w ogóle zgodził się pertraktować z
McCartney.
- Naturalnie, że się zgodziłem! Nie miałem pojęcia, gdzie jesteś. Strasznie się o ciebie martwiłem. Ty
sobie uciekasz tuż przed ślubem. Co miałem myśleć? Pragnąłem, żeby moja córka wróciła do mnie.
Kiedy zadzwoniłem do kurortu i dowiedziałem się, że prawdopodobnie porwała cię lawina, od razu
tu przyleciałem i zorganizowałem ekipę ratunkową. Sprowadziłem swoich ludzi. Ta cholerna
śnieżyca nie pozwoliła nam przybyć wcześniej. No, ale chodź - dorzucił, ciągnąc ją za rękę. - Jest
bardzo zimno i widzę twoje zmęczenie. Jadłaś cokolwiek?
- Tak, na szczęście znaleźliśmy schronienie. Domek był dobrze zaopatrzony - odparła Bella i znowu
szarpnęła ojca za ramię. - Tato, nie mogę zostawić Edwarda. Pozwól mi pójść tam z ekipą
ratunkową.
-Dlaczego troszczysz się o jakiegoś reportera, Isabello? Przecież ich nienawidzisz.
-On nie jest taki jak inni. Powiedział mi wszystko sobie. Jest wolnym strzelcem, podróżuje po całym
swiecie i zbiera materiały.
- Brawo. Czy powiedział ci również i to, że ma sprzedać artykuł o tobie do najbardziej podłego
brukowca.
-On nie da im tego artykułu. Obiecał mi to.
Charlie zmrużył oczy i spojrzał na córkę.
-A ty mu wierzysz?
- Tak.
-Dotychczas nigdy nie byłaś aż tak naiwna, Izabello Co się z tobą stało w ciągu tych dwóch dni? -
zapytał, spoglądając w stronę domku.
Bella zawahała się. Doszła do wniosku, że ojcowie nie powinni wiedzieć wszystkiego.
- Mc się nie stało. Rozmawialiśmy, i tyle. Opowiedział mi całą historię i przyrzekł, że nie wykorzysta
zgromadzonych materiałów do artykułu o mnie.
-- A co ze zdjęciami? - zapytał Charlie.
-- Jakimi zdjęciami?
- Tymi, które przedstawiają ciebie nagą, kiedy bierzesz gorącą kąpiel. Mają ozdobić okładkę wraz z
opowieścią o uratowaniu ciebie. Powiedział ci, że nie wykorzysta również tych zdjęć?
- Nie ma żadnych zdjęć, tato. Skąd ci to przyszło do głowy?
- McCartney opowiedział mi wszystko o swojej umowie ze Cullenem. To fotoreporter, Isabello. A
może nie raczył cię o tym powiadomić?
Przypomniała sobie rolkę, którą Edward jeszcze tego ranka dosłownie wyrwał jej z ręki. Zapytała go
wtedy, czy czegoś przed nią nie ukrywa...
- Tak, chyba zapomniał wspomnieć o tym ważnym szczególe - odrzekła, a raczej cicho mruknęła.
Charlie znowu chwycił ją za ramię.
- Czy teraz możemy już iść? Stopy mi zamarzają od stania w śniegu. Pogadamy w hotelu i wtedy
opowiesz mi całą historię.
- Domek - powiedziała nieco oszołomiona.
- Co z tym domkiem?
- Trzeba tam posprzątać, uzupełnić zapasy. Właściciele...
- Bello, na miłość boską, oczywiście zajmiemy się tym. Też masz powód do zmartwienia.
Bella podążała za ojcem. Obejrzała się na domek.
Wchodziła do niego ekipa ratunkowa z zestawem pierwszej pomocy i noszami. Zastanawiała się, co
poczuje Edward, kiedy obudzą go ci mężczyźni. Czy domyśli się, gdzie ona jest i co się z nią stało?
Potem w jej umyśle powstał inny obraz: Edward podglądający ją z ukrycia, robiący jej zdjęcia,
podczas gdy ona relaksowała się w wannie z gorącą wodą...
Jak on mógł to zrobić?
Isabella przygryzła wargę i usiłowała powstrzymać łzy. Przełknęła swój ból, gniew i strach, i
posłusznie kroczyła za ojcem. Mróz szczypał ją w policzki i wywoływał mrowienie w rękach, ale
kiedy zaczęła sobie uświadamiać głębię zdrady Edwarda, czuła już tylko bolesną, lodowatą skorupę,
która zaczęła powstawać wokół jej serca.
Jeżeli zaraz nie wypuszczą mnie z tego cholernego kaftana bezpieczeństwa, to naprawdę oszaleję,
pomyślał Edward. Przekręcił się na noszach. Ekipa ratunkowa schodziła z nim ze wzgórza.
- Mogę chodzić! - krzyknął po raz dziesiąty. Dwaj mężczyźni ignorowali go i nie przerywali marszu,
niemiłosiernie szarpiąc noszami na każdym metrze drogi.
- Nie trzeba mnie nosić - dorzucił. - Możecie mnie puścić.
Nie doczekał się żadnej reakcji. Westchnął, a następnie znowu położył głowę na małej poduszce.
Gdzie była Bella? Zastanawiał się nad tym Bóg wie który raz.
Członkowie ekipy ratunkowej wpadli do domku niczym komandosi. Powiedzieli mu tylko, że Bella
czuje się dobrze i wraca do kurortu.
Dlaczego na niego nie poczekała? To było zupełnie bez sensu. W jednej chwili kochali się, a w
następnej ciągnięto go po wzgórzu jak worek ziemniaków. Jazda do kurortu również nie należała do
wygodnych. Cieszył się tylko z faktu, że zdołał przekonać ratowników, by zabrali go do uzdrowiska,
a nie do szpitala, jak pierwotnie planowali. I nikt niczego nie wiedział. Zdobył tylko informację, że
ekipa ratunkowa pracuje dla Charliego Swana.
Edward zazgrzytał zębami. Powinien był się tego domyślić. Któż jak nie potężny Charlie Swan
zdołałby wyreżyserował taki dramat? Zapewne urządzał teraz konferencję prasową u podnóża góry i
twierdził, że samodzielnie uratował swoją przestraszoną córkę i jej towarzysza.
Jeżeli w ogóle zamierzał wspomnieć o Edwardzie. Prawdopodobnie szybko zapomni o tajemniczym
reporterze, który uratował życie Belli.
Edward nie dbał o uhonorowanie swoich zasług. Zrobiłby to wszystko nawet i sto razy, choćby po to,
żeby spędzić te dni i godziny z Bellą. Wciąż miał przed oczami jej twarz skąpaną w blasku ognia.
Nie, nie sto razy. Tysiąc. Albo i więcej.
Kiedy uderzyli w jakieś wyboje na drodze i zabolał go żołądek, powrócił do rzeczywistości. Ujrzał
kurort. Pojazd zwolnił i podjechał krętym podjazdem pod drzwi wejściowe.
Wokół samochodu zaroiło się od ludzi. Niektórzy z nich mieli aparaty fotograficzne i robili mu
zdjęcia. Był związany jak indyk przed Dniem Dziękczynienia.
- Zabierzcie ich stąd! - wrzasnął do członków ekipy ratunkowej. Znowu go zignorowali. Kim byli ci
faceci? Robotami? Wreszcie karetka stanęła. Ratownicy ściągnęli Edwarda z noszy i położyli go na
specjalny wózek.
- To się robi trochę niedorzeczne, panowie - powiedział do swoich oprawców. - Mogę chodzić.
Uwierzcie mi.
Jazda przez hol była równie upokarzająca. Krążyli nad nim jacyś obcy ludzie. Zadawali pytania, na
które nie miał zamiaru odpowiadać. Pragnął jedynie zejść z wózka i odnaleźć Bellę. Wmawiał sobie,
że kiedy znajdzie się w swoim pokoju, na swoim łóżku, dadzą mu spokój. Przez parę chwil próbował
trzymać nerwy na wodzy, ale niezupełnie mu się to udało, gdyż pośrodku zgrai reporterów zobaczył
Charliego Swana.
Nawet nie podejrzewał, że zostało mu jeszcze dość siły, by uwolnić się z więzów. Wózek nadal
jechał w stronę windy, ale on już z niego zeskoczył, ku ogromnemu zdumieniu człowieka, który go
cały czas ciągnął.
- Dzięki za podwiezienie - powiedział, szybko salutując ekipie. Jego noga zesztywniała, ale zdołał
dojść do grupy ludzi, która stała na środku pokoju.
- Panie Swan - zawołał.
Zgromadzeni ludzie odwrócili się, by na niego spojrzeć.
Powoli zrobili mu przejście, dzięki czemu mógł dumnie podejść do człowieka, który najwyraźniej
dyrygował całym tym zamieszaniem.
- Gdzie ona jest? - zapytał Edward.
Charlie Swan obrzucił Edwarda czujnym spojrzeniem.
Zmrużył oczy i powoli, w niemal obraźliwy sposób, zlustrował go od stóp do głów.
-Edward Cullen, prawda?
- Dobrze wiesz, kim jestem, Swan. A teraz gadaj pan, gdzie ona jest.
- Doprawdy, chyba nie sądzisz, że ci pozwolę na spotkanie z moją córką? - odparł Swan, sprawiając
wielką satysfakcję reporterom, którzy uwieczniali każde jego słowo na papierze lub taśmie filmowej
czy wideo.
- Nie ma pan nad nią władzy. Ona jest dorosła i zaręczam panu, że chce się ze mną zobaczyć.
- Możesz sobie pomarzyć, Cullen. Córka właśnie wraca do Nowego Jorku na pokładzie mojego
prywatnego samolotu. Ma sporo zajęć, żeby się przygotować do nadchodzącego ślubu.
- Ślubu? O czym pan mówi? - zapytał Edward, czując, że ogarnia go chłód. - Ona nie ma zamiaru
wychodzić za Blacka. Zapewniała mnie o tym.
- Bez wątpienia powiedziałaby wszystko w sytuacji zagrożenia. Tak czy owak, Isabella zgodziła się
na ślub z Jacobem Blackiem w możliwie bliskim terminie.
- Nie wierzę panu.
- Doprawdy nie obchodzi mnie, w co wierzysz - oświadczył Charlie Swan i odwrócił się od Edwarda,
przybierając pełną lekceważenia pozę.
- Sam ją znajdę - powiedział Edward i przemknął jak burza między nachalnymi reporterami,
przepychając się do recepcji.
- Czy panna Swan nadal tu jest?- zapytał recepcjonistę.
- Nie, proszę pana. Powiedziano mi, że jak tylko została uratowana, odleciała na lotnisko
helikopterem pana Swan. Odsyłamy jej rzeczy.
- Są dla mnie jakieś wiadomości?
- Och, tak. Niejaki pan Emmet McCartney gorączkowo się o pana dopytywał. Powiedział, że ma pan
do niego zadzwonić zaraz po powrocie.
Edward wyrwał mu z ręki różową karteczkę.
- Tak, wiem, że mam do niego zadzwonić. Jakieś inne wiadomości? Na przykład od panny Swan?
Recepcjonista potrząsnął głową.
- Nie. Bardzo mi przykro, proszę pana, nie ma innych
wiadomości.
Edward ciężko westchnął i, lekceważąc wszystkich gapiów w holu, wziął klucz i wsiadł do windy.
Kiedy znalazł się w swoim pokoju, opadł na łóżku i zmierzwił włosy.
Co się stało? Co mogło tak niespodziewanie zmienić zamiary Isabelli? Istniało tylko jedno
wytłumaczenie tego wszystkiego: Swan kłamał. Na pewno pod jakimś pozorem porwał Isabellę i
przeszkodził jej w zostawieniu wiadomości dla niego. Nie mogło być inaczej.
Przecież okazała mu uczucie, oddała mu się. To był jej pierwszy raz i oddała swoje dziewictwo jemu.
Przez te dwa dni poznał ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że łączyło ich coś bardzo, bardzo
wyjątkowego, coś, co nie pozwoliłoby jej odejść od niego tak łatwo, i to w ramiona innego
mężczyzny. Na myśl o tym, że mógłby jej dotykać ktoś inny, zrobiło mu się niedobrze, a w jego
żyłach zawrzała krew.
Nie zrobiłaby tego.
Nie mogłaby.
Bella, którą znał, należała do niego.
Bellę, którą znał. No właśnie. A jeśli jej ojciec miał rację? Może obiecywała mu złote góry, kiedy
siedzieli zamknięci w domku, a potem wszystko jej się odmieniło?
To przecież on na początku okazywał niechęć. Ona wyznawała miłość, a przynajmniej powiedziała,
że ją do niego czuje. To on ją odrzucił, twierdząc, że ma mętlik w głowie i woli niezależność. Kto
wie, może wzięła sobie jego słowa do serca. Kto wie, może uznała, że lepiej będzie zniknąć z jego
życia, nawet nie pytając go o pozwolenie.
Powiedział sobie, że zasłużył na takie potraktowanie.
Tego ranka Bella pragnęła tylko jakiegoś wsparcia, odrobiny nadziei na to, że będą mogli żyć razem.
A on poczęstował ją tylko starą wymówką, do której uciekał się zawsze, kiedy ktoś stawał się dla
niego zbyt bliski, kiedy zaczynał zbytnio przywiązywać się do danej osoby.
Tak jak teraz.
Zacisnął powieki. Boże, tak bardzo mu na niej zależało, jego uczucie było tak głębokie. Nie potrafił
sobie wyobrazić, że już nigdy jej nie zobaczy. Nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że jej nie
dotknie, nie pocałuje, nie zagłębi się w niej kolejny raz.
Ten kolejny raz wydawał się bardzo odległy w czasie.
Zaskoczyło go głośne pukanie. Wstał i podszedł do drzwi.
- Kto tam?
- Charlie Swan.
Edward otworzył drzwi i do pokoju wszedł ojciec Isabelli.
- Czego pan chce? - zapytał starszego mężczyznę.
- Ile? - odrzekł Swan.
- Ile za co?
- Za zdjęcia. Zdjęcia mojej nagiej córki. Ile za nie chcesz?
- Skąd pan wiedział...?
Charlie machnął ręką.
- Nie przyszedłem tu marnować czasu na pogaduszki, Cullen. Nie chcę widzieć mojej córki na
pierwszych stronach wszystkich marnych brukowców na świecie. Po prostu podaj cenę. Zapłacę ci
co najmniej tyle, ile oferował ci McCartney. Dam ci dwukrotnie większą sumę.
- Emmet zadzwonił do pana?
- Oczywiście, że do mnie zadzwonił. A jak inaczej odnalazłbym Isabellę?
- Nie wiem. Przez prywatnych detektywów?
- Wbrew temu, co się powszechnie sądzi, nie pracują tak dobrze. Zwłaszcza jeśli dany człowiek nie
chce, żeby go odnaleziono. Isabella nie chciała. Pytam jeszcze raz. Ile?
Edward spojrzał na sufit i obrócił się na pięcie.
- One nie są na sprzedaż. Za żadną cenę.
- Nie bądź śmieszny, Cullen. Wiem, że potrzebujesz Pieniędzy. McCartney opowiedział mi całą
historię. Proponuję ci dwukrotność sumy, którą miałeś od niego otrzymać. Nie bądź uparty.
- Nie jestem uparty. Mówiłem poważnie. Te fotografie nie są na sprzedaż. Nie sprzedam ich ani
panu, ani Emmetowi. Nikomu.
- W ogóle nie zamierzasz ich sprzedawać?
- Nie.
- Dlaczego?
- To moja sprawa.
- Śmiem twierdzić coś innego. Te zdjęcia przedstawiają moją córkę. To również w dużym stopniu
moja sprawa.
- Gdzie jest Bella? Muszę z nią porozmawiać.
- Ona nie chce się z tobą widzieć. Bardzo wyraźnie to podkreśliła - oznajmił Charlie.
- Wie o tych zdjęciach?
- Tak. Powiedziałem jej. Nie pomyślałeś, że może się o tym dowiedzieć?
Edward zawahał się, a potem pokręcił głową.
- Nie pomyślałem - odparł z szyderczym, pozbawionym radości śmiechem. - To było dość głupie,
prawda?
Charlie postanowił zlekceważyć retoryczne pytanie Edwarda.
- Skoro nie zamierzasz sprzedawać tych zdjęć, to daj mi je.
- Nie. Są moje. Zachowam je dla siebie.
- Po cóż chcesz je zatrzymać? - zagadnął Charlie.
- Na pamiątkę - odrzekł Edward i smutno się uśmiechnął.
Ed spakował torby i postawił je w pobliżu drzwi, czekając na samochód. Wziął prysznic i przebrał
się, a potem bezskutecznie próbował uciąć sobie drzemkę. Przeszkodziło mu napięcie i natłok
chaotycznych myśli.
Na razie jego głównym celem był możliwie szybki powrót do Nowego Jorku. Nie miał pojęcia, co się
stanie, kiedy już tam dotrze. Pamiętał o Afryce. Wprawdzie wydawało mu się, że ostatnie
wydarzenia trwały ogromnie długo, ale w rzeczywistości upłynęły zaledwie dwa dni. Mógł przełożyć
termin odlotu i dopiero później martwić się o pieniądze.
Ale przecież była jeszcze Isabella. Czy mógł opuścić kraj, skoro ich sytuacja nie została wyjaśniona?
Czy mógł wyjechać i pozwolić, żeby poślubiła Blacka? Czy mógł to wszystko porzucić, nawet nie
oglądając się za siebie? Nie, musiał się z nią zobaczyć przed odlotem.
Chciał dać jej sposobność powiedzenia mu wprost o ślubie z innym mężczyzną. Przynajmniej tyle
była mu winna. Temperatura na dworze spadła, toteż z jego ust wydobywała się para. Podniósł
kołnierz wełnianej kurtki i rozmyślał nad tym, co ma robić dalej.
- Psst.
Edward odwrócił się. Nie dostrzegł nikogo.
- Jestem tutaj.
Edward zobaczył, że zza kolumny po drugiej stronie wejścia wysuwa się czyjaś ręka. Rozejrzał się
na boki, a potem podszedł do kolumny.
- Kto tam? - zapytał.
- To ja, Tony. No wiesz, ten facet od skuterów śnieżnych.
- Ach, tak. Tony, jak się masz? - zagadnął Edward, zerkając na podjazd, gdzie miał się pojawić
samochód.
- Nie wierzyłeś mi, prawda?
- W co?
- No, w tę śnieżycę. Ja cię przed nią ostrzegałem.
- Tak - zgodził się Edward. - Pamiętam.
- Mam ci do powiedzenia jeszcze jedną rzecz.
- Cóż takiego?
- To cię będzie kosztowało.
- Wybacz, człowieku, ale jestem zupełnie bez forsy.
- A tam, niech ci będzie - odparł Tony. - I tak ci powiem. Znasz tę kobietę, z którą zaginąłeś?
- Isabellę?
- Tak. Ona nadal tu jest.
- Tutaj? W kurorcie? Cudów nie ma. Odleciała dziś po południu helikopterem ojca. Zapewne jest już
w Nowym Jorku.
- Nie bądź tego taki pewien - odrzekł Tony. – Powiedzieli to tylko dlatego, żeby pozbyć się prasy.
Ona nadal tu przebywa. W tej samej willi.
Edward obrzucił go uważnym spojrzeniem.
- Nie żartujesz?
- Nie żartuję. Widziałem ją. Ona tu jest.
Edward uważnie się rozejrzał. Wokół niego zrobiło się pusto: kiedy odeszła prasa, ludzie ulotnili się.
Popatrzył na zegarek. Zbliżała się pora kolacji, toteż większość gości schodziła do jadalni.
- Popilnowałbyś tych bagaży? - zapytał Edward
- Nie ma problemu. Idź do niej.
Alexandra pogrążała się w czarnych myślach. Nigdy nie odczuwała takiego wyczerpania fizycznego,
a jednak nie mogła zamknąć oczu na dłużej niż dziesięć sekund. Atłasowa pościel była zimna i
przyjemna w dotyku, ale materac wydawał się zbyt miękki po dwóch dniach spania na podłodze.
Nie mogła zasnąć, toteż wstała i podeszła do toaletki, żeby wyszczotkować włosy. Długa gorąca
kąpiel była cudowna, podobnie jak królewska kolacja, którą zamówił dla niej tata. Ale prawie nie
tknęła wymyślnych dań. Tata zapytał ją, czy czuje się dobrze. Zapewniła go, że jest tylko zmęczona,
ale nie mówiła całej prawdy.
Była chora –jej serce przepełniała rozpacz.
Jak Edward mógł to zrobić? Wciąż zadawała sobie to pytanie. Był dla niej taki czuły, łagodny,
kochający. Dałaby głowę, że żywił dla niej głębokie uczucie. I chociaż niewiele mówił, potrafił
przekazać jej bardzo wiele mową rąk i warg, siłą i namiętnością swoich pieszczot.
To nie mogło być kłamstwo. W przeszłości nie umiała postępować z mężczyznami, ale przecież nie
była aż tak kiepska w rozpoznawaniu cech ich charakteru. Niestety, bez względu na to, jak bardzo
starałaby się usprawiedliwić zachowanie Ed'a, pozostawały fakty. Jej ojciec zdobył się nawet na
pójście do niego, ale Edward nie chciał mu oddać filmu.
Co zamierzał zrobić z tymi zdjęciami? Ukryła twarz w dłoniach. To byłoby o wiele gorsze niż
niepowodzenie w szkole pielęgniarskiej. Tu nie mogło być mowy o fotomontażu. Zdjęcia ukazywały
ją nagą, w rzeczywistej sytuacji. Nie miała wątpliwości, że są to wyraźne, profesjonalne zbliżenia.
Krótki czas spędzony z Edwardem uświadomił jej, że jest cholernie dobry we wszystkim,
czego próbuje. Gdyby autorem zdjęć był ktoś inny, czułaby się upokorzona, ale jakoś by to zniosła.
Ale Edward...
Boże, jakże on ją zranił. Dała mu mnóstwo okazji do wyjawienia prawdy. Jeśli nie zamierzał
wykorzystać tych fotografii, to dlaczego o nich nie wspomniał? Wiedziała, jak bardzo potrzebował
pieniędzy na tę afrykańską wyprawę. Ale przecież tata proponował mu pieniądze, większe niż
brukowiec, a mimo to Edward nie oddał mu filmu. Musiała istnieć jakaś inna przyczyna.
Podniosła oczy i zobaczyła swoje odbicie w lustrze.
Szantaż! Czy mogło chodzić o coś takiego? Ależ tak! Po co miałby dokonywać jednorazowej
sprzedaży, skoro mógł ciągle machać przed nią tymi zdjęciami, żeby finansowała jego kolejne
wyprawy?
Ból w środkowej partii ciała stawał się tak nieznośny, że musiała zgiąć się wpół. Znowu walczyła ze
łzami, ale nie była w stanie stłumić jęku. Z zadumy wyrwało ją głośne pukanie. Isabella wstała i
zbliżyła się do drzwi wychodzących na patio. Ciężkie zasłony były szczelnie zasunięte, gdyż
nadchodziła noc. Odsunęła je nieco i patrzyła w mrok.
Drgnęła na widok twarzy Edwarda za szybą.
- Wpuść mnie - powiedział. Jego głos był przytłumiony z powodu dzielącej ich szyby.
- Odejdź.
- Isabello, otwórz drzwi.
- Nie.
- Stoję na krawędzi. Jeśli nie otworzysz tych drzwi, spadnę.
- Dla mnie to nie ma żadnego znaczenia.
- Bello...
Zasunęła zasłony i odeszła. Jak Edward śmiał tu przychodzić i szukać jej! Jak śmiał nawet
pokazywać się u niej po tych wszystkich kłamstwach...
Usłyszała szelest, a potem głuchy łoskot. Zbliżyła się do okna. Odsunęła zasłonę i zerknęła przez
szparę. Nie było go. Tak jej się przynajmniej wydawało. Bardziej rozchyliła zasłony, ale nadal nie
dostrzegała Edwarda.
Spojrzała w lewo i w prawo. Już miała całkowicie zasunąć zasłony, kiedy usłyszała huk w dalszej
części pokoju. Zasłoniła ręką usta i wydała z siebie okrzyk. Z okna na przeciwległej ścianie zwisał
Edward, którego nogi znajdowały się już w środku i przewróciły stolik.
- Au! - wrzasnął, uderzając kolanem w parapet. - Przydałaby mi się pomocna dłoń - dodał, usiłując
przepchnąć nogę przez mały otwór.
- Dlaczego miałabym ci pomóc? Jesteś kłamcą i oszustem - oznajmiła, kładąc rękę na biodrze.
- Sama w to nie wierzysz - odparł Edward. Kiedy do niej podszedł, cofnęła się.
- Nie zbliżaj się do mnie, bo będę krzyczała.
- Proszę bardzo - odparł Edward, chwytając ją za ramiona. - Krzycz.
Kiedy wpił się w jej usta, już nie stawiała oporu.
Przytuliła się do niego jak na komendę. Rozchylił jej usta językiem, dosłownie parząc ją swoim
ciepłem i dotykiem.
Bezradna, jęknęła i oplotła ramionami jego szyję. Przywarła do włosów Edwarda, wdychając świeżą,
dobrze znajomą woń jego ciała. Tymczasem jego ręce spoczęły na pośladkach dziewczyny. Był
podniecony. Przycisnął ją do siebie w taki sposób, że oboje ogarnął miłosny szał.
- Musiałem się przekonać, czy to prawda, czy może tylko śnię - wymruczał cicho.
- Och, Edwardzie - wydyszała Bella, by po chwili zadać dręczące ją pytanie. - Jak mogłeś?
- Nie sądziłem, że dowiesz się o tych zdjęciach.
- Jak mogłam się o nich nie dowiedzieć? Przecież gdyby zostały opublikowane...
- Nie miałem zamiaru ich sprzedawać. Powiedziałem to twojemu ojcu. Nic ci nie mówił?
- No tak, ale dlaczego nie chcesz nam ich oddać?
Edward oderwał się od dziewczyny. Sam się nad tym zastanawiał. Jakiś upór kazał mu jednak
uważać te zdjęcia za swoją własność. To przecież dla tych zdjęć zmienił plany, utracił swój sprzęt
fotograficzny. Do diabła, ryzykował dla nich życie. Nie zamierzał ich sprzedawać, pragnął zachować
je dla siebie. Tylko on wiedział, jak wyglądała Bella, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy przez
obiektyw aparatu, i nie zamierzał dzielić się tą wiedzą z nikim.
- Isabello, nie sprzedam ich, obiecuję ci to.
Bella potrząsnęła głową.
- To nie wystarczy. Muszę wiedzieć, co zamierzasz z nimi zrobić.
- Zachowam je.
- W jakim celu? - zapytała.
Edward cofnął się o krok.
- Co masz na myśli?
- Chcę poznać twoje zamiary.
- Nie mam żadnych zamiarów - odrzekł Edward.
- Żadnych?
- Wyduś to z siebie, Bello - powiedział z wyraźnym gniewem w głosie. - Jakież to zamiary mógłbym
mieć?
Bella wyczuwała rozpierającą go furię, ale nadal drążyła kwestię. Musiała mieć pewność.
- Szantaż.
Edward uświadomił sobie, że robi się purpurowy na twarzy. Gdyby Bella była mężczyzną, uderzyłby
ją za przypuszczenie, iż mógłby postąpić tak nikczemnie. Zamiast tego podszedł do otwartego okna i
zacisnął pięści, żeby powstrzymać się od uderzenia kobiety.
- Czy tak właśnie myślisz? - zapytał.
Bella z trudem przełknęła ślinę.
- Taka możliwość przemknęła mi przez myśl.
Edward pokręcił głową.
- Wcale mnie nie znasz, prawda?
A ja nie znałem ciebie, pomyślał.
-Edward...
- Nie - przerwał z naciskiem. - Może powinienem był na to wpaść. Szantaż. Mnie nigdy nie
przemknęło to przez myśl, ale może powinno. Faktycznie potrzebuję pieniędzy, ty i twój ojciec
ciągle mi o tym przypominacie. Warto byłoby to rozważyć. Może zaczekam, aż weźmiesz ślub, to za
jednym zamachem zahaczę twojego staruszka i twojego nowego męża. Podwójne pieniądze,
podwójny ubaw.
Odwrócił się i znowu zaczął się gramolić przez okno.
- Edwardzie, nie odchodź w taki sposób. Porozmawiajmy...
- Nie ma o czym rozmawiać, prawda? - odparł Edward i pomachał do niej ręką. - Jak to się mówi,
dzięki za wspomnienia.
Wspiął się na krawędź muru i po raz ostatni spojrzał na Bellę. Czuł bolesne kłucie w piersiach.
- Moje gratulacje. Pozdrów ode mnie męża w noc poślubną.
Bella podbiegła do okna. W przerażeniu wykrzykiwała jego imię kilkanaście razy, ale nie doczekała
się odpowiedzi.
Edward Cullen opuścił jej życie równie szybko, jak w nie wkroczył.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Izabella wyjrzała przez okno swojego apartamentu przy Piątej Alei. Widok był wspaniały,
najlepszy, jaki mogło zaoferować miasto. W Central Parku dominowała soczysta zieleń wiosny i
kwitły majowe kwiaty. Uliczni sprzedawcy gorliwie zachwalali towar nieprzerwanemu
strumieniowi
ludzi, którzy szli do swoich codziennych zajęć.
Wystawiła twarz na słońce i zamknęła oczy, wchłaniając przyjemne ciepło.
- Chce pani zabrać ze sobą ten szlafrok?
Bella odwróciła się do swojej pokojówki. Angela trzymała orientalny szlafrok z niebieskiego
jedwabiu, który tata przywiózł jej z Chin.
- Tak, proszę, spakuj go - odparła Bella. —- Może mi się przyda.
Nie wiadomo który raz sprawdziła toaletkę, żeby się upewnić, iż spakowała wszystkie
najważniejsze kosmetyki. Właściwie to ich nie potrzebowała. Zamierzała
spędzić większość czasu w domu, z dala od ludzkich oczu. Wybierała się w podróż do rezydencji
ojca w Hamptons, żeby odpocząć, odprężyć się i... zapomnieć.
Dwa miesiące, które upłynęły od „górskiej eskapady",
jak prasa określała jej pobyt z Cullenem w małym domku, wypełniła ciągła ucieczka przed
wścibskimi reporterami.
Przez kilka pierwszych tygodni Bella wstrzymywała oddech w daremnym oczekiwaniu na to, że w
którymś z brukowców pojawią się jej kompromitujące zdjęcia. Doszła do wniosku, że może Edward
mówił prawdę, przynajmniej jeśli chodziło o te fotografie.
Nowojorscy reporterzy bynajmniej nie uprzyjemniali jej życia. Kiedy Charcie Swan ogłosił, że
Isabella znowu rozważa możliwość małżeństwa z Jacobem Blackiem, przedstawiciele prasy niczym
chmara sępów zaczęli ze zdwojoną energią uganiać się za wszystkim, co miało jakiś związek z
panną Swan.
Edward zdołał im ujść. Nie słyszała o nim od czasu, gdy zniknął z jej pokoju w wieczór po tym, jak
zostali uratowani. Wmawiała sobie, że wcale się nim nie przejmuje. Byłkłamcą i Bóg wie kim
jeszcze. Nie mogła jednak oszukać swojego serca. Przełknęła dumę i zadzwoniła do Emmeta
McCartena, żeby się dowiedzieć, gdzie przebywa Edward. Okazało się, że nie marnował czasu: już
nazajutrz po opuszczeniu gór pożyczył pieniądze od Emmeta i odleciał do Afryki.
Isabella była zdecydowana położyć kres temu tęsknemu wzdychaniu. Sytuacja stawała się
nieznośna. Tłumaczyła sobie, że przecież przebywała z tym mężczyzną tylko dwa dni. Nie
powinien był tak bardzo absorbować jej myśli. Nadeszła pora, żeby coś zrobić, uporządkować
sprawy i zapomnieć o wszystkim.
Ostatnie dwa miesiące wypełniły jej rozmowy z menedżerami w sprawie fundacji. Zdumiewała ją
ilość pracy, która wiązała się z rozdawaniem pieniędzy. Musiała znaleźć pomieszczenie biurowe,
zatrudnić personel i przestudiować niezliczone prośby organizacji charytatywnych o wsparcie.
Ta działalność pochłaniała mnóstwo czasu, lecz Bella było to na rękę. Praca zmuszała ją do
myślenia o czymś innym niż tylko jej własne problemy, o kimś innym oprócz Edwarda.
Teraz jednak odczuwała potrzebę oderwania się od spraw fundacji. Nie dbała o siebie. Schudła i
przyjaciółki nakłaniały ją do odpoczynku na Karaibach. Bella nie chciała przebywać tak daleko od
nowo założonej organizacji, toteż poszła na kompromis i wybrała słynny skrawek raju na
południowym wybrzeżu Long Island.
Do wyjaśnienia pozostała jeszcze tylko jedna kwestia.
Chodziło o Jacoba Blacka.
Ten biedak był traktowany gorzej niż piłeczka tenisowa podczas turnieju U.S. Open. Ostatniego
wieczoru Bella umówiła się z nim na kolację i wytłumaczyła mu, że nigdy nie mogłaby go poślubić,
był bardzo wyrozumiały i uprzejmy - gdyby Bella nie znała sytuacji, mogłaby wręcz pomyśleć, że
sprawiła mu ulgę.
Poranne gazety przekazały jednak zupełnie inną historię. W rubrykach towarzyskich ważniejszych
dzienników nowojorskich zamieszczono zdjęcia przedstawiające ją w czułej pozie z Jacobem, co
wywołało falę spekulacji na temat ich ewentualnego małżeństwa.
- Wszystko gotowe - powiedziała Angela. – Chce pani, żebym włożyła bagaże do samochodu?
- Tak - odparła Bella. - Za parę minut wyjeżdżam.
Angela podeszła z walizką do drzwi.
- Och, miałam coś pani powiedzieć. Wczesnym rankiem dzwonił pani ojciec. Chce, żeby pani
przyszła do jego biura.
- Mówił, w jakiej sprawie?
- Nie, proszę pani. Powiedział tylko, żeby pani wpadła po drodze na wyspę.
- Dziękuję, Angelo.
Pokojówka skinęła głową i wyszła. Bella zastanawiała się nad przyczyną telefonu ojca. Przecież
rozmawiała z nim ostatniego wieczoru. Usiłował wyperswadować jej wyjazd. Powiedział, że nie
powinna się ukrywać, lecz ona oświadczyła, iż potrzebuje samotności. Ciekawe, co tak ważnego
miał jej do zakomunikowania.
Przeżycia w górach nie tylko „zrobiły z niej kobietę".
Pozwoliły jej dojrzeć, zmusiły ją do skoncentrowania się na tym, co było dla niej naprawdę ważne.
Wiedziała teraz, w jakim kierunku podążyć. Praca nad Fundacją Isabelli Swan ruszyła pełną parą,
ale praca nad Isabellą Swan dopiero się rozpoczęła.
Czy jej się to podobało, czy nie, zakochała się w upartym, niezależnym, unikającym zobowiązań
reporterze.
Miała do wyboru tylu mężczyzn, a jednak zadurzyła się w kimś całkowicie nieodpowiednim dla
siebie.
Bez ustanku dręczyły ją wspomnienia o nim, Dotyk ręki Edwarda, smak jego pocałunków, siła jego
ciała wywoływały u niej bezsenność i nie pozwalały iść dalej przez życie, które wydawało się teraz
podzielone na dwa okresy - przed i po Edwardzie. Płakała po jego odejściu tak bardzo, że dziwiła
się, iż w jej ciele pozostawała jakakolwiek woda.
Miłość powoduje cierpienie, powtarzała sobie bez końca. Zwłaszcza nie odwzajemniona miłość do
nieodpowiedniego mężczyzny. Ale żadne obwinianie Edwarda nie mogło zmienić faktu, iż ciągle za
nim tęskniła.
Jej ojciec nie potrafił tego zrozumieć, a ona nie umiała
znaleźć wyjaśnienia. Po prostu wiedziała, że tak jest.
Wiedziała również, że tylko ona sama może położyć kres swej miłości. Najlepszym sposobem
wydawała się podróż, która pozwoliłaby jej oderwać się od wszystkiego, co miało związek z
Edwardem Cullenem. Uznała, że przestronny, stojący na plaży dom o wysoko sklepionych
sufitach będzie idealną odtrutką na malutki, jednoizbowy domek w ośnieżonych górach Vermontu.
Isabella wzięła torebkę i ruszyła do drzwi. Spieszno jej było udać się w podróż, toteż prośba ojca
wzbudzała u niej irytację.
Wcisnęła się swoim czerwonym samochodem marki Corvette w sznur pojazdów. Na drodze
utworzył się koszmarny, typowy dla Nowego Jorku, korek. Przesuwała się centymetr po
centymetrze Piątą Aleją na południe, w kierunku biura ojca, a jednocześnie zerkała w okna
wystawowe eleganckich sklepów. Te ambitnie artystyczne, letnie dekoracje wprawiły ją w
szczególny nastrój.
Kiedy dotarła na miejsce, odźwierny zajął się jej samochodem. Zawsze doceniała ten luksus w
mieście, gdzie przestrzeń parkingowa była cenniejsza od złota.
Wjechała windą na najwyższe piętro i udała się do prywatnego skrzydła wieżowca, gdzie mieściło
się imperium Charliego Swana, którego wartość szacowano na miliardy dolarów.
Skinęła głową recepcjonistce i niespiesznie pokonała znajomy, wykładany mahoniem labirynt, by w
końcu dojść do obszernego biura swojego ojca. To pomieszczenie nigdy nie przestawało jej
zdumiewać. Było usytuowane w rogu budynku i z obu stron otaczały je ściany
wykonane wyłącznie ze szkła, co dawało zapierające dech w piersiach złudzenie, iż chodzi się w
powietrzu.
Tata akurat rozmawiał przez telefon i zachęcił ją gestem ręki, żeby usiadła. Wybrała duże,
wykładane skórą krzesło obrotowe i odwróciła się na nim w kierunku szklanej ściany. Otoczyło ją
miasto. Z tego punktu obserwacyjnego wydawało się malutkie, ciche i idealne, wręcz bezpieczne.
Wiedziała, że pozory mylą.
- Wszystko gotowe do drogi? - zagadnął Charlie, odłożywszy słuchawkę.
- Tak, już zbierałam się do wyjścia, kiedy Angela przekazała mi wiadomość od ciebie. O co chodzi,
tato?
- O to - odrzekł Victor Beck i podał jej krótką, odręcznie sporządzoną notatkę na pomarszczonym
papierze z odzysku. Bella szybko ją przeczytała. Była to prośba o spotkanie w sprawach
służbowych. Jej serce aż podskoczyło na widok podpisu Edwarda.
- Nie wierzę w to.
- Ma tu przyjść za parę chwil. Myślałem, że zechcesz być obecna.
- Dlaczego teraz?
- Przypuszczam, że potrzebuje pieniędzy.
- Potrzebował pieniędzy wcześniej. Musi istnieć jakiś inny powód.
- Isabello, nie wyczytuj z tej notatki więcej, niż ona zawiera. Powiedziałem mu, że zapłacę za te
zdjęcia dwukrotność sumy, którą zaoferują inni. Zapewne postanowił skorzystać z tej propozycji.
Prawdopodobnie będzie się targował o większe pieniądze.
- Przecież miał już sposobność...
Charlie przerwał jej wypowiedź machnięciem ręki.
- A po cóż innego miałby się ze mną kontaktować? Moja droga, nie chcę być okrutny, ale gdyby
chciał zobaczyć się z tobą, to zadzwoniłby bezpośrednio do ciebie.
Zanim Bella zdążyła wymyślić stosowną ripostę, w pokoju zabrzęczał intercom.
- Pan Swan? Jakiś pan Cullen chce się z panem widzieć - obwieściła recepcjonistka.
- Proszę go tu przysłać - odparł Charlie i nacisnął guzik. - Ja z nim porozmawiam - powiedział
Isabelli.
Edward zatrzymał się przed drzwiami biura, chociaż czynił to wbrew sobie. Fotografie uwierały go
niczym kamyk w bucie. Stanowiły ciągłe, irytujące wspomnienie tego, co w jego umyśle było już
tylko niemożliwym do urzeczywistnienia marzeniem. Powtarzał sobie setki razy, że najlepiej
byłoby się ich pozbyć. Nie mógł się jednak zmusić do zniszczenia tych zdjęć. Miał wrażenie,
że w ten sposób zraniłby samą Isabellę.
Ponieważ nie był w stanie zrobić tego osobiście, uznał, że może powierzyć zdjęcia tylko jednej
osobie – Charliemu Swanowi. Pomimo niechęci do układów z tym człowiekiem czuł, że dzięki
niemu będzie mógł skończyć ze swoim uzależnieniem.
Postąpił głupio i wziął zdjęcia ze sobą do Afryki. O różnych porach dnia i nocy zdawały się do
niego wołać, prześladowały go i zapraszały, a on zawsze ulegał.Wydobywał ze schowka w plecaku
jedno czy dwa i patrzył na nie, przypominając sobie, jak dotykał skóry Belli i otaczał wargami
każdy skrawek jej ciała. Wyprawa była ciężka, napisał na jej podstawie ciekawy artykuł, ale udręka
psychiczna Edwarda przewyższała całe zaangażowanie, jakie włożył w swoją pracę.
Należało bezwzględnie położyć temu kres. Edward potrzasnął głową, jakby chciał się ze
wszystkiego oczyścić, i wyciągnął rękę do gałki u drzwi.
Wszedł do środka. Isabella zapomniała, jaki jest wysoki i przystojny, i jak bardzo wypełnia sobą
każde pomieszczenie. Schudł i mocno się opalił. Wyglądał jak mieszkaniec którejś z bananowych
republik. Serce podeszło Belli do gardła ale zdołała zachować obojętny wyraz
twarzy. Obróciła się na krześle w jego kierunku.
Edward zrobił drugi krok i z wrażenia przystanął. Nie spodziewał się ujrzeć Belli. Celowo napisał
Charliemu liścik, mając nadzieję, że uda mu się uniknąć jakiegokolwiek kontaktu z dziewczyną.
Najwidoczniej przeznaczone mu było coś innego.
Przez długi czas po prostu na nią patrzył. Była tak piękna jak w jego wspomnieniach, a może
jeszcze
piękniejsza, jeśli brało się pod uwagę słońce, które padało przez szklaną ścianę i tworzyło wokół jej
głowy złocistą aureolę. Wydawała się spokojna, nieskrępowana, wręcz pogodna.
Natomiast on miał zły humor, był zmęczony i poruszał się z trudem. Afryka... No cóż, wydała mu
się teraz bardziej gorąca, zakurzona i prymitywna niż w rzeczywistości. Przez dwa miesiące pobytu
na tym kontynencie podróżował w uciążliwych warunkach, obozował przy ogniskach pod gołym
niebem i bez przerwy maszerował.
Nic dziwnego, że jego kolano znajdowało się teraz w opłakanym stanie. Uświadamiał sobie, że robi
się już za stary na takie eskapady.
- Witam pana, Cullen - powiedział Charlie.
Wyszedł zza biurka z wyciągniętą ręką. Edward niechętnie ją uścisnął. Nie przybył tu dla
przyjemności. Zgodnie z tym, co napisał w liściku, zjawił się w interesie, we własnym interesie.
- A ze mną to się nie przywitasz? - zapytała Bella, zdumiona, że mówi tak cicho i spokojnie. Stanęła
obok swojego ojca i spojrzała Edwardowi w twarz. Sprawiał wrażenie zmęczonego, ale jej
stęsknionym oczom wydał się cudowny. Zbyt cudowny.
Edward przeniósł ciężar ciała na zdrową nogę.
- Dzień dobry, panno Beck.
- Och, chyba powinnyśmy odrzucić konwenanse, nie sądzisz, Edwardzie? Myślę, że z pewnością
możemy już mówić sobie po imieniu.
- Witaj, Isabello - powiedział Edward, wyciągając rękę. Wypowiedział jej imię z łatwością i wcale
go to nie dziwiło. Przez ostatnie dwa miesiące powtarzał je niemal bez przerwy. - Jak się masz?
Ich ręce zetknęły się i Edward poczuł, że jego ramieniem wstrząsa dreszcz, jakby poraził go prąd.
Szybko puścił jej dłoń. Bella nieco uniosła podbródek. Rozpoznał u niej obronną reakcję.
- Świetnie.
- Jestem zdumiony twoją obecnością. Sądziłem, że te twoje plany małżeńskie bardzo cię absorbują.
- Nie ma żadnych planów małżeńskich, Edwardzie. Chyba wypowiedziałam się na ten temat
dostatecznie jasno... Kiedy to było? Jakieś dwa, trzy miesiące temu?
- Dwa - odparł cicho.
- Ach, tak, dwa. Czas tak szybko leci, kiedy człowiek jest zajęty.
Bella odwróciła się i podeszła do okna. Bolał ją brzuch i czuła, że płoną jej policzki. Nie chciała,
żeby on wpatrywał się w nią tak uporczywie.
- Dzisiejsze gazety donoszą, że znowu rozważacie ślub - oznajmił. On również odczuwał sensacje
żołądkowe, zupełnie takie same jak na lotnisku, kiedy po raz pierwszy zobaczył jej zdjęcie z
Blackiem w rubryce towarzyskiej.
Bella obrzuciła go chłodnym spojrzeniem.
- Akurat ty nie powinieneś wierzyć we wszystko, co wypisują gazety.
Długo patrzyli sobie w oczy. Przepływały między nimi fluidy wyrażające setki, tysiące myśli, nie
wyznanych uczuć i obaw. Charlie zakaszlał. Edward oderwał wzrok od dziewczyny i zwrócił uwagę
na jej ojca.
- Mówiłeś, że chcesz omówić pewną sprawę – przypomniał Charlie.
- Tak.
- Przypuszczam, że chodzi o zdjęcia.
Edward wyciągnął dużą kopertę.
- Rzeczywiście.
- Masz je przy sobie?
Isabella gwałtownie odwróciła głowę. Udzielając odpowiedzi, Edward cały czas na nią patrzył.
- Tak.
- Musi ci być bardzo ciężko, Edwardzie, skoro wreszcie chcesz je sprzedać - zauważyła. -Pamiętam,
że kiedyś stanowczo odmówiłeś.
- To było dawno temu.
- Tak, dawno temu - powtórzyła.
Czuła, że zaraz się rozpłacze. Przełknęła grudę twardą jak kamień i zrobiła krok do przodu. Musiała
się stąd wydostać, uciec od Edwarda. Nie była przygotowana na taką udrękę.
Niestety, widok tego mężczyzny potęgował jej miłość.
Dlaczego? pytała samą siebie. Dlaczego musiał tu wrócić?
Wzięła torebkę i przemknęła obok swojego ojca i Edwarda.
Ujęła gałkę i gwałtownym ruchem otworzyła drzwi. Kiedy się odwróciła twarzą do obu mężczyzn,
miała łzy w oczach.
- Daj mu to, czego chce, tato. Był tego wart.
Zatrzasnęła za sobą drzwi, a Charlie i Edward patrzyli nanie przez dłuższy czas. Wreszcie Charlie
ruszył do przodu, żeby przywołać córkę, ale Edward go powstrzymał.
- Proszę pozwolić jej odejść-powiedział tak zrezygnowanym tonem, że Charlie obrzucił go szybkim
spojrzeniem.
- Hmm, no cóż, chyba powinniśmy przejść do konkretów- zaproponował ojciec Belli.
Edward gwałtownym ruchem podał Charliemu kopertę.
- W środku są również negatywy. Wywołałem je sam, toteż nie musi się pan martwić, że ktoś inny
ma odbitki.
Charlie nie wziął koperty. Otworzył szufladę biurka i wyjął dużą książkę czekową. Usiadł i włożył
okulary na czubek nosa.
- Ile, Cullen? - zapytał, nabazgrawszy nazwisko Edwarda na czeku.
- Nic.
Charlie zamrugał powiekami.
- Żadnych pieniędzy?
- Żadnych.
- Co to ma znaczyć? Jeśli nie chcesz zapłaty za zdjęcia, to czego chcesz?
- Spokoju.
Charlie zsunął okulary i oparł się plecami o fotel. Przez długi czas przyglądał się Edwardowi.
Cullen stał nieruchomo. Nie liczyło się to, czy lubił Charliego Swana, czy nie. W istniejących
okolicznościach Swan, jako ojciec Isabelli, miał prawo go oceniać.
- Te zdjęcia są bezcenne - rzekł Charlie.
- Mnie nie trzeba o tym zapewniać.
Pomimo cynizmu, Edward pragnął przede wszystkim spokoju, którym się cieszył przed poznaniem
Isabelli Swan. Uznał, że zdoła go osiągnąć tylko wtedy, gdy wybije sobie Bellę z głowy. Posiadanie
jej fotografii przeszkadzało mu dalej żyć. No cóż, kochał ją i musiał się
nauczyć żyć z tym problemem. Doszedł do wniosku, że ona nigdy nie będzie żywiła do niego takich
samych uczuć. Udowodniła to, wyrażając o nim niepochlebną opinię. Nie mogła mu ufać, na
zawsze miał pozostać w jej oczach tylko plugawym reporterem. Charlie gestem dłoni nakazał
Edwardowi usiąść. Młodszy mężczyzna posłusznie opadł na krzesło, które przed chwilą zajmowała
Isabella.
Wyczerpany podróżą, wyprostował prawą nogę i pomasowałkolano. Charlie zmrużył oczy.
- Kochasz moją córkę?
Edward przestał rozcierać kolano. Podniósł oczy i wytrzymał badawcze spojrzenie Charliego.
- Czy to ma jakieś znaczenie?
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie, młody człowieku. Czy kochasz ją?
- Tak.
Na twarzy starszego pana pojawił się uśmiech.
- Tak myślałem. Ona też cię kocha.
Edward potrząsnął głową.
- To nieprawda. Nazwała mnie kłamcą i oszustem.
Charlie wybuchnął głośnym śmiechem.
- To jest cała Bella. Lubi dramatyzować. Wypisz, wymaluj jak jej matka. Kiedy zalecałem się do
Emilly, nazwała mnie złodziejskim baronem.
- Miała rację.
Charlie znowu się roześmiał.
- Faktycznie!
Wstał i obszedł biurko, by znaleźć się przy Edwardzie. Podniósł kopertę ze zdjęciami i wręczył ją
Edardowi.
- Daj te zdjęcia Belli, nie mnie. Powiedz jej, co do niejczujesz. Myślę, że będziesz mile zaskoczony.
Edward pokręcił głową.
- To na nic się nie zda. Wywodzimy się z dwóch różnych światów.
Charlie położył mu rękę na ramieniu.
- Jeśli naprawdę chcecie, to zdołacie dojść do porozumienia.
Edward patrzył z niedowierzaniem na Charliego.
- Myślałem, że jest pan ostatnią osobą, która chciałaby widzieć nas razem.
- Zależy mi na mojej córce. I chcę, żeby była szczęśliwa. Myślę, że możesz jej dać szczęście.
- Nawet gdyby to było możliwe, nie miałbym pojęcia, od czego zacząć.
- Zacznij od wyznania jej swoich uczuć. Ona właśnie jedzie samochodem do mojego domu w
Hamptons. Załatwię dla ciebie helikopter. Zdążysz tam przed Bellą.
- Dlaczego pan to robi? - pytał Edward.
- Ponieważ, wbrew obiegowej opinii, panie Cullen, naprawdę mam serce - odparł z uśmiechem
Charlie Swan.
Jazda samochodem, kiedy się płacze, może być niebezpieczna. Bella przekonała się o tym
natychmiast po znalezieniu się na autostradzie Long Island. Przecierała oczy chusteczką i nagle
musiała zjechać na pobocze, żeby nie wpadła na nią ciężarówka. Podjęła podróż na nowo dopiero
po odzyskaniu równowagi psychicznej, ale teraz wyglądała okropnie z rozmazanym makijażem i
zapuchniętymi oczami. Zresztą, czy to miało jakieś znaczenie? Nikt jej przecież nie widział.
Wcisnęła pedał gazu jeszcze mocniej. Pomyślała, że im prędzej dotrze do domu, tym szybciej
będzie
mogła skulić się na kanapie i zasnąć.
Dom był otoczony długim na milę, wysadzanym drzewami podjazdem, który przechodził w
ogromny
płaskowyż nad wydmami. Architekci zaprojektowali go w stylu współczesnym i zbudowali z
drewna i szkła. Bella uwielbiała to miejsce i zawsze koiła tutaj nerwy, ilekroć coś nie układało jej
się w życiu.
Zostawiła klucze i bagaże w samochodzie. Nie mogła znieść napięcia związanego z ponownym
ujrzeniem Edwarda. Pragnęła jedynie rozebrać się i położyć do łóżka.
Drzwi od frontu były otwarte. Bella weszła do przewiewnego korytarza i zadała sobie pytanie, gdzie
może przebywać Seth, dozorca. Uprzedziła go telefonicznie o swoim przyjeździe. Dom wyglądał
świeżo i czysto, a przez okna wpadała oceaniczna bryza.
Bella wzruszyła ramionami. Prawdopodobnie dozorca zajmował się czymś na terenie posiadłości.
Wkrótce zobaczy jej samochód i będzie wiedział, że przyjechała. Powoli weszła po schodkach na
trzecie piętro, gdzie znajdowała się jej sypialnia. Kiedy zbliżyła się do wejścia swojego
apartamentu, usłyszała szum cieknącej wody.
Wzruszyła się na myśl o tym, że Seth jest taki troskliwy i przygotowuje jej kąpiel. Z uśmiechem na
ustach wkroczyła do pokoju.
- Seth? - zawołała. Przywitała ją tylko cisza.
Położyła torebkę na stole i ostrożnie podeszła do łóżka.
Szum wody stał się głośniejszy.
- Seth? To ty?
Cisza wywołała u niej gęsią skórkę. Z drżeniem serca podeszła do łazienki, ale odwracając się
dostrzegła coś na łóżku.
Fotografie.
Wzięła jedno ze zdjęć o wymiarach osiem na dziesięć.
To była ona. W gorącej kąpieli w Vermont. Miała zamknięte oczy, a nad powierzchnią wody widać
było jej obnażone piersi.
To były zdjęcia Edwarda.
Jak się tutaj znalazły? Poczuła dreszcze. Odłożyła
zdjęcie i wzięła do ręki następne, a potem jeszcze jedno.
Wszystkie przedstawiały tę samą scenę.
Nagle zauważyła na podłodze porozrzucane ubrania.
Podniosła jedną z rzeczy. Koszula safari. Jej serce zaczęło bić w przyśpieszonym tempie. Wzięła do
ręki następną rzecz. Spodnie khaki. To jej wystarczyło. Nie potrzebowała Sherlocka Holmesa,
żeby odgadnąć, co się stało. Wpadła do łazienki i zmartwiała na widok Edwarda, który leżał z
przymkniętymi oczami w jej wannie.
Przez dłuższą chwilę syciła oczy jego ciałem, które wypełniało całą wannę. Jej serce drżało z
miłości.
Spieniona woda pieściła jego szerokie, opalone ramiona.
Wreszcie otworzył oczy.
- Jak tu się dostałeś? - zapytała kategorycznym tonem.
- Witaj, Isabello. Jak się jechało?
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Wiedziała ,że musi kontrolować sytuację, ale nie byłoto łatwe, skoro znajdował się zaledwie kilka
kroków dalej, wielki i rozkosznie nagi.
- Helikopterem.
- Helikopterem taty? .
Edward skinął głową.
- Uznał, że powinienem przekazać-ci te zdjęcia osobiście.
- Ile go to kosztowało?
- Nic. Są twoje.
- Co ty mówisz, Edwardzie? - zapytała. Jej serce biło trzy razy szybciej niż zazwyczaj.
- Rozbierz się i chodź tu do mnie, to ci wszystko opowiem - odrzekł Edward.
- Ani myślę - oznajmiła, kręcąc głową. – Najpierw musisz mi powiedzieć, co tutaj robisz.
- Realizuję swoje marzenie.
- Edward...
- No, wejdź, kochanie, do wanny, woda jest ciepła...
- Gdzie jest Seth? - zapytała.
- Wysłałem go do sklepu. Pomyślałem, że dzisiejszego wieczoru zjemy coś w domu. Czy to ci
odpowiada?
-Edward...
-Bello, bo stracę cierpliwość.
- Ty chyba nie myślisz, że wejdę do tej wanny.
- Dlaczego nie miałabyś tego zrobić?
- A dlaczego miałabym?
Edward odepchnął się od krawędzi wanny i usiadł. Na jego owłosionej klatce piersiowej lśniły
krople wody i Bella z trudem zwalczyła w sobie chęć wyciągnięcia ręki i przeczesania palcami tych
włosków.
- Ponieważ pragnę ciebie!
- To nie wystarczy - odparła, chociaż kiedy usłyszała te słowa, ugięły się pod nią kolana.
- Ponieważ potrzebuję ciebie.
Bella zaczęła rozpinać bluzkę.
- Mów dalej.
- Ponieważ, najmilsza, jestem w tobie do szaleństwa zakochany.
To ostatnie zdanie przeważyło szalę. Bella uśmiechnęła się uszczęśliwiona.
- Wejdź do wanny, to ci pokażę, jak bardzo.
- Sposób numer jeden, dwa czy trzy? – zagadnęła Bella.
- Cztery.
Po kilku sekundach ubranie Belli już leżało na podłodze, a ona sama znalazła się w ramionach
Edwarda, zanurzona po szyję w wodzie. Usiadła na nim okrakiem i przekonała się, że jest bardzo
podniecony. Edward bardzo długo patrzył jej w oczy. Niczym ślepiec wodził opuszkami palców po
jej twarzy, na nowo poznając swoją ukochaną.
- Kocham cię - szepnęła Bella.
W tym momencie Edward ją pocałował. Bella rozchyliła wargi, by zrobić miejsce jego językowi.
Zapach, smak, dotyk rąk Edwarda - wszystko to budziło w niej tak palące pożądanie, że nie zważała
na gorącą wodę. Edward przechylił głowę i chwytał wargami pukle jej włosów, rozkoszując się ich
miękkością.
- Och, Boże, tęskniłem za tobą. Każdy dzień i każda noc w Afryce była piekłem bez ciebie.
- Przepraszam, że nazwałam cię kłamcą i oszustem.
- Przepraszam, że od ciebie uciekłem. Nigdy nie potrafiłem uporządkować swoich spraw. Zawsze
radziłem sobie z problemami w ten sposób, że od nich uciekałem. Ale to już się nie powtórzy,
kochanie. Zostanę, jeżeli tylko mnie zechcesz.
- A co z twoją pracą? Co z podróżami?
Edward potrząsnął głową.
- Już z tym skończyłem. Artykuł o Afryce został dobrze przyjęty. Wyrobiłem sobie niezłą reputację.
Jakiś czas temu otrzymałem ofertę pracy od krajowego dziennika. Postanowiłem ją przyjąć.
- Już nie będziesz pracował dla brukowca Emmeta? -zapytała.
- A co o tym sądzisz?
- Mmm, nie wiem - powiedziała Bella, ocierając się o niego. - Myślę, że mamy wobec niego dług
wdzięczności. To przecież dzięki niemu poznałam ciebie.
- Poprosimy go więc, żeby został naszym drużbą- oświadczył. Bella posłała mu promienny
uśmiech.
- Podoba ci się ten pomysł?
Skinęła głową, a wówczas Edward podniósł ją na taką wysokość, by mogli się połączyć jednym
mocnym ruchem. Zamknął oczy i delektował się tą chwilą. Czuł się tak, jakby wrócił do domu.
Potem pochylił głowę i lekko ugryzł Bellę w ucho.
- Wiesz, tak naprawdę Emmet nie miał z tym nic wspólnego - szepnął ochrypłym z namiętności
głosem.
- Nie miał? - zdziwiła się Bella. Po chwili westchnęła i wygięła się, powoli poruszając biodrami, by
mieć go w sobie całego.
- Nie, najdroższa - odparł Edward. - Wystarczyło jedno spojrzenie.