Michaił Puchow
NAD PRZEPA¦CIˇ
Tłumaczył: Krzysztof W. Malinowski
HTML : SASIC
Złotow stał na stopniu drommera i zmrużywszy oczy spogl±dał, jak Sandler, sun±c
długimi Susami, zbliża się do niego. Jego sylwetka - czarna w promieniach
zachodz±cego Słońca rosła w oczach.
- Jest robota? - spytał, kiedy tamten wskoczył już na stopień. Sandler skin±ł
głow±. Weszli do kabiny i pojazd natychmiast wzbił się w niebo. Zamglona tarcza
Księżyca topniała w dole, z wolna zlewaj±c się z błękitn± kul± Ziemi.
- Statek w Orionie - powiedział Sandler. - Dwudziesty wiek albo pocz±tek
dwudziestego pierwszego.
Pojazd zadrżał nagle, znalazłszy się w ognisku hiperanteny marsjańskiej. Potem
wibracje ustały i drommer przeskoczył 1013- kilometrow± przepa¶ć lekko jak fala
radiowa - tyle tylko, iż nieporównanie szybciej. Słońce było teraz gwiazd±
¶redniej wielko¶ci.
- Ze też trzeba po takiego rupiecia... - mrukn±ł Złotow.
Sandler wprowadził do pamięci maszyny równanie statku, któremu lecieli na
spotkanie. Drommer znów wykonał skok - tym razem już samodzielny i wyszedł
ponownie z ż±dan± prędko¶ci± w ż±danym punkcie przestrzeni.
- Dziwny jaki¶ - powiedział Złotow. - Zupełnie jak nie nasz. Projektory drommera
o¶wietlały starodawny gwiazdolot, powracaj±cy na Ziemię z dalekiego rejsu. Jego
dziób i rufa tonęły w mroku. Cylindryczny korpus równomiernie wirował wokół osi,
imituj±c pole grawitacji. Drommer sun±ł wzdłuż przezroczystych pokładów niby
canoe z ciekawskimi tubylcami.
- Po prostu jest bardzo stary Sandler zatrzymał pojazd. - Spróbujmy tutaj.
Drommer wykonał jeszcze jeden skok - ostatni już - i znalazł się we wnętrzu
gwiazdolotu - w przestronnym, pustym korytarzu. Siła od¶rodkowa miękko ułożyła
pojazd na podłodze z przezroczystego materiału. Sandler wyskoczył z kabiny na
sprężysty pokład. Złotow poszedł za jego przykładem.
- ¦wietne - powiedział, spogl±daj±c na gwiazdy pod swoimi stopami.
Jakby się chodziło po niebie. Tylko czemu tu tak pusto?
- Widocznie maj± teraz noc - odparł po chwili zastanowienia Sandler. - I wszyscy
¶pi±. ¦ni± sobie o tym, jak to za rok wyl±duj± na Ziemi.
- A my tu mamy dla nich niespodziankę - u¶miechn±ł się Złotow. Uwielbiam
niespodzianki! Zaraz, czy oni tu nie maj± żadnej wachty?
- Z pewno¶ci±... Gdzie¶ z przodu, w sterowni.
Szli szybko po szklanej podłodze. W korytarzu trwała cisza i tylko gdzie¶ na
jego końcach szemrało echo kroków. Nagle Złotow roze¶miał się ledwie
dosłyszalnie. Sandler spojrzał na niego zaskoczony.
- Całe życie marzyłem o takiej okazji - powiedział Złotow półgłosem. Postaw się
w miejscu tego wachtowego. Siedzisz tyle godzin w tej sterowni, sam jeden przed
pulpitem i tu niespodziewanie pojawiam się ja. Potrz±sam cię za ramię i podsuwam
pod nos blankiet: "Proszę to z łaski swojej podpisać" - mówię. Zemdlałby¶... -
No i co? - spytał Sandler.
- ¦mieszne - odparł Złotow. Potem westchn±ł. - Ale tak się nigdy nie zdarza.
Zawsze kto¶ ci wcze¶niej zdziera maskę i w sumie ci nie do ¶miechu. Kiedy
wreszcie wszystko wyja¶nisz, tamci długo i nudnie rozprawiaj± o sobie, o tym,
jak to lecieli setkę lat, osi±gnęli Syriusza, siedzieli tam całe trzy dni i
teraz wracaj± ze swoim wkładem do skarbnicy ludzkiej wiedzy...
- Do¶ć - cicho powiedział Sandler. Nie ma się z czego ¶miać.
- Nie masz poczucia humoru obruszył się Ztotow. - Ja nie jestem temu winien, że
oni się tak zachowuj±. Może nawet bardziej niż ty pragn±łbym, żeby kto¶ z nich
się odwrócił i powiedział: "Obleciałem cała Galaktykę, bywałem w układach
tysięcy gwiazd, napotkałem inne cywilizacje... Niestety - takie rzeczy się nie
zdarza j±...
Pozostała drogę przebyli szybko i w milczeniu. Drzwi sterowni były tylko
przymknięte. Złotow z pro¶b± w oczach spojrzał na Sandlera.
- No dobra - powiedział tamten z wahaniem. - IdĽ. Dokonaj aktu wandalizmu.
Ostrożnie weszli do ¶rodka. Sterownia również okazała się przestronniejsza, niż
się tego spodziewali. Pod przeciwległa ¶ciana, odwrócony plecami do nich,
siedział w fotelu obrotowym jaki¶ człowiek. Jego łysa czaszka wyrazi¶cie
malowała się na tle boazerii.
Złotow bezgło¶nie podkradł się do mężczyzny w fotelu, czuj±c na sobie badawcze
spojrzenie Sandlera. Ale pokusa była wielka. Położył dłoń na ramieniu
wachtowego. Ten przez sekundę jeszcze pozostał nieruchomy, potem strz±sn±ł rękę
Złotowa z ramienia i odwrócił się wraz z fotelem ku niemu. Wszystko na jego
twarzy - poczuwszy od nienormalnie białej skóry - wskazywało, iż jest przybyszem
z przeszło¶ci. Jego jasne, błękitne oczy spojrzały na Złotowa.
- Jest pan wachtowym? - spokojnie spytał Złotow, sięgaj±c do kieszeni na piersi
i wyci±gaj±c z niej zawczasu przygotowany blankiet. - Niech pan to więc łaskawie
podpisze.
Wachtowy w milczeniu wzi±ł arkusz papieru, szybko przebiegł oczyma tekst,
podpisał się pod nim i zwrócił blankiet Złotowowi. Potem znów odwrócił się do
pulpitu.
Po jakiej¶ minucie obejrzał się raz jeszcze przez ramię.
- Mam jeszcze co¶ podpisać? - N-nie - odparł Złotow.
- No więc czemu pan tu jeszcze stoi? Chce pan może zrobić wywiad? Złotow nie był
w stanie odpowiedzieć ani słowa. Za piecami słyszał dziwne dĽwięki - jakby
płacz±cego dziecka - ale nie miał sił się odwrócić, żeby stwierdzić, co się tam
dzieje.
- Wobec tego, je¶li pan pozwoli, to pójdę już - powiedział wachtowy. Koniec
dyżuru, czas pospać trochę. Zaraz powinien być mój zmiennik.
Wstał z fotela, był nadspodziewanie wysoki i skierował się do wyj¶cia. Złotow
osun±ł się na opuszczony fotel. Po chwili zbliżył się Sandler, poszperał co¶
koło boazerii i wydobył spoza niej składany stołeczek, usadawiaj±c się na nim.
Jaki¶ czas spogl±dali na siebie w milczeniu.
- I tak zawsze - mrukn±ł wreszcie Złotow. - A ten co? Telepata?
Z korytarza dały się słyszeć szybkie kroki. Do sterowni wszedł mężczyzna może
czterdziestoletni, również nienormalnie jasnoskóry. Skierował się wprost ku nim,
wyci±gaj±c na powitanie rękę.
- Dzień dobry. Aleksander Kuncew, drugi pilot.
Wymienili u¶ciski dłoni.
- No i jak wam się podobał Sklar? zainteresował się Kuncew. - To nasz dowódca.
Spotkałem go koło jego kajuty, powiedział mi, że się pojawili chłopcy z Ziemi,
żeby nas powitać. I poszedł spać. No więc przybiegłem...
- Czy wasz dowódca to telepata? spytał Sandler.
- Nie sadzę. Ale intuicję ma niesamowit± - jeszcze przy starcie powiedział nam:
"Powrócimy tu za trzy wieki. Postęp w tym czasie jest nieunikniony i powrót
będzie na pewno wygl±dać zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażacie. Z pewno¶ci±
przechwyc± nas jeszcze w trakcie drogi i zgrabnie usadz± gdzie¶ na Księżycu...".
- Tak powiedział? - Że na Księżycu?...
- Dokładnie tak - potwierdził Kuncew. - "Tylko że Księżyc do tego czasu zmieni
się - powiedział - i pojawi± się tam pewnie morza, atmosfera, zbuduj± jakie¶
uzdrowisko. Jeszcze w tym kurorcie poodpoczywamy".
- To znaczy, że się już teraz niczemu nie dziwicie?
- Czemu nie? - odparł Kuncew. Dziwimy się. Tyle że w rozs±dnych granicach,
Osobi¶cie wierzę Sklarowi. Je¶li mówi, że co¶ ma być, to znaczy, że będzie...
Ale ja wam tu zabieram czas, a wy się pewnie spieszycie... Pomóc wam w czym¶?
- Nie, dzięki - powiedział Sandler. - Roboty tam na nie więcej niż pół godziny.
- Mógłbym popatrzeć, jak to będziecie robić?
- Jasne - zgodził się Sandler. Powoli skierowali się w stronę wyj¶cia. Nagle,
nieoczekiwanie dla samego siebie, Złotow zwrócił się do Kuncewa.
- Opowiedz nam przez ten czas, jak wam tam szło na Aldebaranie.
- Dlaczego na Aldebaranie?!
- No, mam na my¶li tę gwiazdę, na któr± lecieli¶cie.
Wyszli na korytarz o szklanej podłodze.
- Program był zupełnie luĽny - odpowiedział Kuncew. - Trasa przebiegała przez
setki słońc, oblecieli¶my cały zespół gwiazd...
Złotow drgn±ł.
- Nie, no nie cał± Galaktykę, tylko Cmentarzysko Neutronowe - u¶ci¶lił Kuncew.
- Cmentarzysko? - zdziwił się Sandler.
Kuncew u¶miechn±ł się.
- Nazwa brzmi złowieszczo, ale ten rejon w istocie tak wygl±da. Kiedy¶ była tam
gromada kulista, ale potem to wszystko wybuchło.
- Wybuchło? - powtórzył Sandler. Rozumiem, że gwiazda... Ale cała gromada?!
- To wszystko wi±że się ze sob± w jeden łańcuch - przyznał Kuncew. To miało
miejsce miliardy lat temu. Najpierw zaczęło się od Supernowej, poziom
promieniowania gwałtownie wzrastał, naruszyła się stabilno¶ć s±siednich gwiazd.
Rozpoczęła się reakcja łańcuchowa. Bardzo szybko wszystkie gwiazdy skupiska
przekształciły się w supernowe, pozostawiaj±ce po sobie ostatecznie mnóstwo
pulsarów, czyli gwiazd neutronowych...
- Interesuj±ce! Ale dlaczego nigdzie o tym nie czytałem?
- Nie wiem - powiedział Kuncew. - Kiedy odlatywali¶my, słyszał o tym każdy
uczeń. To jasne. Jakby nie było, pierwsza ekspedycja gwiezdna...
- Pierwsza?
- Jak najbardziej.
- Zaraz, chwileczkę - wtr±cił się Ziotow. - Nie rozumiem. Mówi pan, że to
pierwsza ekspedycja międzygwiezdna, a mimo to postawili przed wami takie
skomplikowane zadanie jak oblecenie setki gwiazd? Nawet teraz nie organizuje się
takich lotów!
- No, wtedy był to dowód słabo¶ci, nie siły - odparł Kuncew. - Inaczej nie
mogli¶my lecieć. Na przykład jaka¶ tam Alfa Centauri była dla nas nieosi±galnym
marzeniem. Przecież szli¶my karambolem...
Spojrzał na osłupiałe twarze.
- Tak, postęp jest jednak nieubłagany, zapomnieli¶cie widać wszystko,
przechodz±c na nowe silniki. Karambol przestał być aktualny... Ale je¶li to was
tylko interesuje, to mogę wam paln±ć cały wykład.
- Oczywi¶cie, że interesuje - przyznał Sandler. - Opowiadaj!
- Wiecie, co to bilard? To ¶wietnie. Karambolem nazywa się tam takie złożone
uderzenie, przy którym bitka, zanim osi±gnie kulę-tarczę, uderza wcze¶niej w
jedna lub kilka kul po¶rednich. My posługujemy się tym terminem na okre¶lenie
lotów z grawitacyjnym rozpędzaniem i skręcaniem. Czasem nazywa się to "manewrem
perturbacyjnym", ale "karambol" to, moim zdaniem, lepsze okre¶lenie. Pierwsze
takie rejsy realizowano jeszcze w XX wieku, kiedy to oblecenie Wenus albo
Jowisza - w drodze ku innym planetom - pozwalało na nabranie dodatkowej
prędko¶ci i zaoszczędzenie paliwa. Potem idea tego manewru została na jaki¶ czas
zarzucona, aby zyskać z powrotem na znaczeniu podczas pierwszych lotów do
gwiazd. Faktem jest, że przeznaczenie karambolu również się wtedy zmieniło.
Wcze¶niej stosowano go w zasadzie jedynie do zwiększania prędko¶ci statku, teraz
natomiast do zmiany jego kierunku...
Z uwaga przysłuchiwali się drugiemu pilotowi. Kuncew zrobił krótka przerwę,
potem znów podj±ł w lektorskim tempie
- WyobraĽcie sobie gwiazdolot lec±cy z dala od wszelkich centrów grawitacji.
Kiedy wreszcie napotka gwiazdę, to oblatuje j± po hiperboli, zmieniaj±c swój
kurs o pewien k±t. Trasę statku można tak zaplanować, by statek po wykonaniu
kilku kolejnych zwrotów powrócił do miejsca startu. W porównaniu ze schematem
klasycznym kiedy to statek hamuje przed gwiazda±-celem, a potem znów się
rozpędza przy zamkniętym karambolu można zaoszczędzić kupę energii i materii.
Zauważcie, jakie mamy tu przestronne pomieszczenia...
- Przepraszam, że przerywam - powiedział Kuncew - ale zupełnie nie rozumiem, w
jaki sposób gwiazda może zmienić kierunek gwiazdolotu, je¶li posiada on
dostatecznie duż± prędko¶ć...
- Słuszne pytanie - przyznał Kuncew. - Silne pola występuj± tylko w pobliżu
pulsarów i "czarnych dziur". Takim standardowym punktem zwrotu jest wła¶nie
gwiazda neutronowa, zwana również pulsarem. Można go łatwo zidentyfikować na
podstawie jego promieniowania radiowego, zwłaszcza w Cmentarzysku Neutronowym.
Jest ich tam pełno, podczas gdy "czarnej dziury" praktycznie nie sposób odkryć,
na przykład podczas naszego lotu zdarzyło się to tylko jeden raz.
- To znaczy, że cały lot odbył się bez l±dowania?
- Jakie znowu l±dowanie? - obruszył się Kuncew. - Przelot obok gwiazdy trwa
mgnienie oka. Zwykle przez kilka dni ogl±dali¶my potem zrobione filmy. Z reguły
wszystkie one s± do siebie podobne. Chociaż oczywi¶cie zdarzaj± się i
niespodzianki...
- A oto i nasz drommer - przerwał mu Sandler. - Podoba ci się?
Złotow wskoczył na stopień i otworzył drzwi kabiny.
- Interesuj±ca zabawka - przyznał Kuncew. - Jak to działa?
- WłaĽ tutaj - powiedział Złotow. Kabina jest wprawdzie obliczona na dwie osoby,
ale jako¶ się zmie¶cisz. No, rozgo¶ć się...
Usadził Kuncewa w fotelu, a sam przycupn±ł obok na pokrywie silnika. Sandler
zaj±ł swoje miejsce.
- Naciskam ten oto guzik - powiedział - i wasz statek jest już gotów do
przerzutu. Je¶li teraz nacisnę ten, to znajdziemy się na Księżycu.
- A jak to wszystko działa? Sandler speszył się.
- Nie wiem. Naciska się guzik - to wszystko.
- Tak... Postępu nie sposób zatrzymać - przyznał Kuncew. - Nam by się taka
zabawka przydała. Nawi±zaliby¶my masę kontaktów.
- Z kim?
- No, odkryli¶my kupę cywilizacji odparł Kuncew. - Dobra, to naciskaj ten swój
guzik.
- Słuchaj - powiedział Sandler. Niczego nie nacisnę, dopóki wszystkiego nam nie
opowiesz.
- Interesuje was to? - zdziwił się tamten. - Dobra, to słuchajcie. To się
zdarzyło podczas analizy "czarnej dziury", o której wam wspomniałem.
Prawdopodobnie wiecie, co to takiego? Może się przez ten czas zmieniła
terminologia?
- Nie, wiem - powiedział Sandler. To taka masywna gwiazda, niepohamowanie
zapadaj±ca się pod wpływem własnego pola grawitacyjnego. Teraz czę¶ciej nazywa
się j± "kolapsarem".
- No dobra - przytakn±ł Kuncew. Tak więc, gdyby¶cie tam zaczęli opadać, to po
kilku godzinach nic by z was nie zostało. Naprawdę jednak, kolaps grawitacyjny
zmienia upływ czasu i dla pozostaj±cych poza jego granicami takie opadanie trwa
wiecznie. To bardzo ważna okoliczno¶ć, ale kiedy w sali zgasło ¶wiatło, nie
pamiętałem o tym. Podobnie jak inni, nie oczekiwałem od przegl±du filmu żadnej
niespodzianki. Na ekranie trwała ciemno¶ć. Trwała bardzo długo i wielu z nas
nawet doszło już do wniosku, że musiała się zerwać ta¶ma, kiedy nagle na tle
owej nieprzejrzanej ciemno¶ci rozjarzył się jaki¶ amebokształtny kleks.
Rychło kleks rozpłyn±ł się po całym ekranie. Szum w sali ucichł. Przecież były
to kadry oryginalne, jeszcze nie tknięte montażem. Zarysy kleksa zniknęły już
poza granicami ekranu i przed nami rozpo¶cierała się teraz ¶wietlista,
pofałdowana powierzchnia. Długo to trwało. I oto nagle w samym rogu ekranu w
miarę ruchu kamery pojawił się jaki¶ przedmiot.
- Stopi - krzykn±ł kto¶ na sali i obraz zastygł nagle przed nami ostry i
wyrazisty. W¶ród rzędów roznosiło się westchnienie - to był statek kosmiczny.
Nie miał ani cylindrycznego, ani stożkowatego, ani opływowego kształtu. Z
drugiej strony jednak nie było w nim również niczego z owych kulistych czy
dyskowych tworów, stworzonych przez wyobraĽnię uczestników biurakańskich
sympozjów (1). Je¶li już się doszukiwać jakiej¶ analogii geometrycznej, to można
by go okre¶lić jako równoległo¶cian. A spo¶ród wszystkich ¶rodków transportu
najbardziej przypominał on zwykły kolejowy czy tramwajowy wagon...
WyobraĽcie sobie ten zatrzymany na ekranie obraz: głęboka czerń, opasana
¶wietlista błonka. Lecimy nad ni± na niewielkiej wysoko¶ci. Wszystko wydaje się
nam płaskie jak lód, pod którym skryła się pociemniała woda. A z rogu ekranu
wypełza w pole widzenia nie wiadomo czyj statek kosmiczny, podobny do
tramwajowego wagonu.
Patrzyli¶my z niedowierzaniem w ekran. Specjalnie zbudowane radioteleskopy od
dawna nadaremnie przeszukiwały Wszech¶wiat. I nikomu jeszcze nie udało się
odebrać ani jednego pozaziemskiego sygnału.
- Jasne - przyznał Złotow. - Do tej pory nikt niczego nie odebrał. NieĽle wam
się poszczę¶ciło z tym statkiem.
- Poszczę¶ciło się... - powiedział Kuncew. - zwłaszcza je¶li zważyć, że znalazł
się w nieszczę¶ciu. Nikt z nas w to nie w±tpił. Jak cegła skuta lodem bezradnie
wisiał nad przepa¶ci±, a my sunęli¶my ponad nim po zakrzywionym nieboskłonie,
niezdolni do przyhamowania, by mu pomóc. Przecież nie mieli¶my żadnej możliwo¶ci
zatrzymania się na trajektorii. Inaczej nigdy nie byliby¶my się znaleĽli tak
nisko nad kolapsarem.
Tak czy inaczej, nasza pomoc nigdy nie byłaby spóĽniona. Gdyby¶my tam powrócili
nawet za milion lat, nic by się nie zmieniło - bowiem na tamtym statku
upłynęłoby wszystkiego kilka minut. Ale wtedy nikt spo¶ród nas o tym nie my¶lał.
O tym, że to, co widzimy, to tylko filmowy zapis również nie pamiętali¶my,
Przelatywali¶my nad gin±cym statkiem - i dlatego w sali panowała cisza.
- Dalej - powiedział półgłosem Sklar - i obcy gwiazdolot, pozostaj±c w miejscu,
znów zacz±ł sun±ć po ekranie. Ale nie zd±żył się przesun±ć nawet o pół metra,
kiedy nowe westchnienie rozniosło się po sali. W polu widzenia pojawił się
jeszcze jeden statek kosmiczny. Jego położenie było również krytyczne.
- To pomoc - powiedział kto¶ nagle. 1 to, co się tam rozgrywało, ujrzeli¶my
nieoczekiwanie z innej strony. Było przecież nieprawdopodobne, aby dwa statki
doznały nagle awarii tak blisko siebie. Nie - to jeden z nich miał awarię, a
drugi przybył mu na pomoc, dobrowolnie oddaj±c się we władanie grawitacji
kolapsara. To był heroiczny czyn, rozci±gaj±cy się na całe wieki... W każdym
razie tak nam się wydawało.
- Nie - powiedział nieoczekiwanie Sklar. - To kontakt.
A w kadr wpełzły jak mrówki dwa następne statki kosmiczne. Potem jak przy
powtórnym przegl±daniu filmu - wielu z nas twierdziło, że to one daj± ten efekt.
Przecież dopiero po ich ujrzeniu staje się jasne, że nie mamy tu do czynienia z
przypadkowym incydentem czy nawet akcja ratunkowa. Może i mieli rację... Mnie w
każdym razie najbardziej utkwił w pamięci pierwszy statek, kiedy tak wisiał w
¶wietlistej mgiełce, podobny do wagonu tramwajowego, a my przelatywali¶my ponad
nim po czarnym niebie bez możliwo¶ci udzielenia mu jakiejkolwiek pomocy...
A rodz±ce się w polu widzenia coraz to nowe statki kosmiczne wywoływały w nas
jedynie uczucie niesamowitej ciekawo¶ci - ileż ich będzie jeszcze? Ich liczba
przekroczyła już setkę, a one wci±ż jeszcze się pojawiały. Wydawało się, że
nigdy nie będzie temu końca.
- Ale sk±d one przybyły? - wmieszał się Sandler. - Przecież każdy gatunek
biologiczny istnieje tylko pewien czas. Istoty rozumne zwykle nawet nie
wyczerpuj± takiego limitu czasu. Więc w Galaktyce nie może istnieć tyle
cywilizacji!
- To wszystko prawda - zgodził się Kuncew. - I w naszych czasach tak uważano.
Cywilizacje pojawiaj± się w różnych epokach i ich przedstawiciele nie maja
praktycznie szans spotkania się. Ale to w sumie tylko teoria, a praktykę
mieli¶my przed sob±... Tak... Potem statki zaczęły się pojawiać coraz rzadziej,
wreszcie ostatni z nich znikn±ł z ekranu.
Kuncew zamilkł. - I to wszystko?
- Prawie - powiedział Kuncew. Wiele razy przegl±dali¶my zapis. I narodziło się,
oczywi¶cie, dużo hipotez. Ale jedyna naprawdę rozs±dna opierała się na
przypuszczeniu, które Sklar wypowiedział od razu, kiedy ujrzał pierwsze dwa
statki. Jak zwykle, strzelił w dziesi±tkę.
Zasadnicza trudno¶ć w nawi±zaniu kontaktu stanowi wybór miejsca spotkania.
Cywilizacje żyj± w różnych epokach i prawdopodobieństwo nawi±zania kontaktu jest
dostatecznie duże jedynie w obszarach, w których czas płynie wolniej w stosunku
do reszty Wszech¶wiata - w pobliżu kolapsuj±cych gwiazd. W takich miejscach
statki obcych cywilizacji - nawet je¶li przybyły w odstępie miliarda lat -
znajda się praktycznie jednocze¶nie. Dlatego też planety poszukuj±ce kontaktu
kieruj± swoich przedstawicieli wła¶nie ku "czarnym dziurom". Stopniowo gromadzi
się tam coraz więcej statków różnych kultur, wymieniaj± one tam informacje, a
potem powracaj±, przeżywszy tych, którzy je tam posłali.
Wcze¶niej czy póĽniej każda cywilizacja poznaje własno¶ć kolapsara, polegaj±c±
na ¶ciskaniu czasu. "Czarna dziura" - to idealne miejsce kontaktu. Być może,
niektóre cywilizacje podlegaj± zupełnemu rozpraszaniu się po kolapsarach i
bogatsze o now± wiedzę wychodz± stamt±d po milionach lat, by się na powrót
odrodzić? No, ale to już tylko domysły.
- Dlaczego? - sprzeciwił się Sandler. - Po mojemu to straszne! A je¶li oni w
istocie znajduj± się w takim "zamrożonym" stanie? I gotowi s± w pewnym -
wcze¶niej już zaplanowanym momencie - powrócić do zwykłego czasu? WyobraĽ sobie:
dzień "x" cała cywilizacja wychodzi na arenę Wszech¶wiata! To się może zdarzyć
choćby jutro !...
- Nie, to już tylko domysły - zaoponował Kuncew. - Tak uważa Sklar. No, a teraz
wł±czajcie tego swojego drommera. A propos: czemu on się tak nazywa?
Sandler wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Pracuję na nim trzeci rok, ale nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
- Zapytaj swojego Sklara - dorzucił Złotow. - On na pewno będzie wiedział...
(1)Sympozja biurakańskie - międzynarodowe konferencje naukowe organizowane w
mie¶cie Biurakan (ZSRR) ( po¶więcone badaniom i poszukiwaniom możliwo¶ci
kontaktu z cywilizacjami pozaziemskimi (przyp. tłum.).