Boge Anne Lise Grzech pierworodny 17 Nad przepaścią

background image

Anne-Lise Boge


Saga Grzech pierworodny

Część 17

Nad przepaścią

Przełożyła Lucyna Chomicz-Dąbrowska

Copyright © 2007 Anne-Lise Boge




background image

Wydarzenia przedstawione w serii powieściowej „Grzech pierworodny" rozgrywają się w

gospodarstwie należącym do rodziny mojej matki. Dwór, przyroda, postaci i tło kulturowe są
autentyczne. Chciałabym jednak zaznaczyć, że ani ludzie, ani cała historia opisana w serii nie
mają żadnego związku z rzeczywistością. To powstało w mojej wyobraźni.

Dla Einara

Anne-Lise Boge

ROZDZIAŁ 1.

Ruth chwyciła w swe dłonie lodowatą rączkę Marileny i przytrzymała delikatnie. Po

policzkach łzy ciekły jej ciurkiem, a w głowie dudniły słowa Mali: „Pamiętaj, Ruth, że
Marilena ma tylko ciebie, tylko ciebie..." Ruth ujęła maleńką twarzyczkę dziecka i jęknęła z
rozpaczy. Co z niej za matka? Powinna była sprzeciwić się Samuelowi. Jak mogła zostawić
chore niemowlę samo w kuchni?

Poczuła gwałtowne skurcze żołądka, a potem falę mdłości. Zwymiotowała. Mam teraz za

swoje, pomyślała z desperacją. Poświęciłam własną córkę, by zaspokajać fanaberie
pozbawionego serca człowieka, którego poślubiłam. Znoszę upokorzenia, bo lękam się, że
jeśli się mu sprzeciwię, spadnie na mnie kara Boska. Zgrzeszyłam i oddałam się Samuelowi,
nie będąc jego żoną, i muszę to odpokutować. Ale o wiele cięższy grzech popełniłam,
poświęcając niewinne, bezradne niemowlę dla obłąkanego, dotkniętego złem człowieka,
myślała Ruth zdruzgotana, nie przestając głaskać twarzyczki dziecka. Człowieka, który uważa
się za sługę Pana, a który nigdy nim nie był. Wreszcie przejrzałam na oczy.

Pochylona nad kołyską, szlochała rozpaczliwie. Nagle drgnęła, zdawało jej się bowiem, że

jej twarz owionęło ciepłe tchnienie. Zalana łzami, wpatrywała się czerwonymi od płaczu
oczami w Marilenę. Sine powieki niemowlęcia zadrżały leciutko. Ruth wstrzymała oddech,
sądząc, że to wzrok ją mami. W mdłym świetle mogło jej się to tylko przywidzieć. Znów
ujęła drobną twarzyczkę i pogłaskała córeczkę w policzek.

- Nie opuszczaj mnie, maleńka - chlipała. - Bez ciebie moje życie jest nic niewarte. Jeśli

mi ciebie zabraknie, nie będę miała po co żyć.

background image

Marilena z wysiłkiem otworzyła oczka i zaniosła się strasznym kaszlem. Ruth jęknęła,

chwyciła dziecko trzęsącymi się rękami i podniosła z kołyski. Przytuliła córeczkę mocno do
piersi, nie przestając głaskać jej po pleckach i rozgrzewać ciepłym oddechem jej policzek, a w
sercu jej śpiewało: Marilena żyje! Poczuła zawrót głowy. Doznała tak wielkiej ulgi, że omal
nie zemdlała. Wzięła Marilenę do izby i położyła się na kanapie, tuląc do siebie zmarznięty
tłumoczek. Okryła siebie i dziecko wełnianym pledem, po czym przystawiła niemowlę do
piersi.

- Ssij, maleńka - wyszeptała, wciąż łkając. - Ssij ciepły pokarm. Zostanę tu z tobą przez

cały czas. Już nigdy nie będziesz leżeć sama. Nigdy więcej!

Gdy tylko wypowiedziała te słowa, uświadomiła sobie, że czeka ją ciężka przeprawa z

Samuelem, który na pewno zareaguje wściekłością. Tym razem jednak nie zamierzała mu
ustąpić. Niech sobie pokrzykuje, co chce, Marilena będzie leżała w nocy przy niej! Jeśli z
tego powodu Samuel ją porzuci, proszę bardzo, może to nawet nie najgorsze rozwiązanie. I
tak nie czuła do niego nic z wyjątkiem pogardy. Od teraz już nigdy nie ulegnie jego woli, jeśli
będzie się to miało odbyć kosztem dziecka. Nigdy, nigdy więcej! Liczy się tylko Marilena! -
pomyślała z drżeniem, przepełniona uczuciem ogromnej wdzięczności do Boga za ocalenie
córki. Otaczając swą opieką jej córkę, dał Ruth znak, co naprawdę jest ważne i kogo powinna
wybrać. I nie był to Samuel!

Wytrzymam, ślubowała w duchu Ruth, bo małżeństwo jest ustanowione przez Boga.

Wiedziała jednak, że jeśli stanie przed wyborem, Marilena będzie u niej na pierwszym
miejscu, nawet jeśli się okaże, że musi poświęcić własne małżeństwo i zapłacić za to
wiecznym potępieniem. Zniesie wszystko, byleby tylko Marilena żyła i była szczęśliwa. Nic
nie jest ważniejsze niż jej własne dziecko!

Marilena, choć bardzo osłabiona, ssała pierś Ruth. Dyszała ciężko i siniała na twarzy od

nękających ją ataków kaszlu, ale Ruth czuła, że dziecko zjadło trochę. Powoli rozgrzało je
mleko oraz bijące od mamy ciepło, a blada twarzyczka nabrała rumieńców. Maleńka rączka
zacisnęła się leciutko na palcu Ruth.

- Dzięki ci, dobry Boże - wyszeptała Ruth. - Już nigdy nie zawiodę mojego dziecka, które

wbrew temu, co mówi Samuel, jest także Twoim dzieckiem. Prawda, że zgrzeszyłam, ale ono
nie jest niczemu winne. Dzięki ci, Boże, że mi nie zabrałeś mojej córeczki. Dziękuję...

Ruth leżała z maleństwem i mimo panującego w izbie chłodu czuła dziwne ciepło,

przenikające jej ciało. Jej niespokojne serce znalazło ukojenie. Doświadczyła opieki Bożego
miłosierdzia. Może Bóg mi wybaczył mimo wszystko, przemknęło jej przez myśl. Może w
ten sposób okazał mi swą łaskę? Powoli złożyła ręce nad dzieckiem i odmówiła modlitwę
Ojcze nasz.


Musiała się zdrzemnąć, bo nie zauważyła, kiedy wszedł Samuel. Wzdrygnęła się,

usłyszawszy jego glos, i spojrzała na Marilenę, która przestała ssać i spała spokojnie
przytulona do jej piersi.

- Co to ma znaczyć? - zapytał Samuel gniewnie.
Ruth poczuła znów, jak strach chwyta ją w swe szpony, ale uniosła się na łokciu i wpiła

swe spojrzenie w męża.

- Dziecko cudem mi nie umarło dziś w nocy - powiedziała cicho. - Kiedy zasnąłeś,

zeszłam na dół, a ono było już całkiem zimne. Na szczęście dobry Bóg czuwał nad nią i udało
mi się tchnąć na nowo życie w to wychłodzone ciałko.

- Bzdura - skwitował krótko Samuel. - Nic jej nie jest. Wszystkie małe dzieciaki są zimą

zasmarkane. Odłóż ją i wracaj do łóżka!

Ruth odetchnęła głęboko i drżąc na całym ciele, oznajmiła cicho:
- Mała jest poważnie chora, Samuelu, i musi leżeć przy mnie.
- Powiedziałem...

background image

- Wiem, co powiedziałeś - odparła Ruth i popatrzyła mu prosto w oczy. - Ale mała będzie

leżeć przy mnie. Jeśli chcesz, mogę z nią spać tu, na dole, by ci nie przeszkadzać, ale nie
zostawię jej już nigdy samej. Przynajmniej póki nie wyzdrowieje.

Ruth aż się skurczyła pod lodowatym i bezwzględnym spojrzeniem męża. Dygotała w

środku jak galareta, ale nie spuściła wzroku. Poczuła w sobie całkiem nowe siły i
stanowczość. Chodzi wszak o jej dziecko! Mogła ulegać w wielu sprawach, ale nigdy więcej
nie poświęci Marileny. Nigdy!

- Sprzeciwiasz mi się?
- Chronię swoje dziecko - odparła Ruth twardo, nie odpowiadając wprost na jego pytanie.

Dopiero po chwili dotarło do niej, że nazwała Marilenę swoim dzieckiem. Nie mijała się
jednak z prawdą. Samuel nigdy nie troszczył się ani o córkę, ani o nią. On dba wyłącznie o
siebie, pomyślała Ruth z lekkim zdumieniem, przejrzawszy wreszcie na oczy. Nie pojmowała,
że można być takim człowiekiem. - Jak sądzisz, co powiedzieliby ludzie, gdyby się
dowiedzieli, że chore na płuca niemowlę leżało samo w kuchni w środku zimy? Jak byś to
wyjaśnił?

Samuel nie od razu odpowiedział. Zmarszczył brwi i podszedł do letniego pieca, w którym

się niemal doszczętnie wypaliło. Ruth poznała po jego zachowaniu, że sytuacja, w której się
znalazł, bardzo go zdenerwowała, ale nie do końca wie, jak postąpić. Wiedział, że potrafi
zmusić żonę, by poszła z nim na górę, ale męczyła go myśl, że ludzie mogliby się dowiedzieć,
iż nie pozwolił żonie wziąć do łóżka dziecka. Słyszał o panującym we wsi zwyczaju, że
niemowlęta śpią z matkami przynajmniej w porze zimy. Gdyby się wydało, że dziecko leżało
samo, wszyscy by się od razu domyślili, że to jego wymysł, nawet gdyby Ruth nic nie
powiedziała. Bo ona z własnej woli nigdy by tak nie postąpiła.

- Nie masz prawa o tym decydować - odezwał się w końcu, prostując się, jakby chciał

dodać sobie powagi. - To ja rządzę w tym domu! Ale skoro mówisz, że dziecko jest chore... -
Przeczesał nerwowo włosy, unikając wzroku Ruth, która zauważyła, jak twarz mu
poczerwieniała od tłumionej złości. - Wniosę kołyskę na górę, dziecko będzie spało z nami,
póki nie wyzdrowieje.

- Mała będzie leżała przy mnie, nie w kołysce!
Samuel wpił pociemniałe z wściekłości spojrzenie w Ruth, a jego dłonie zacisnęły się w

pięści.

- Będzie leżała w kołysce, gdy będę cię potrzebował - uciął krótko. - Potem ją możesz

wziąć do siebie. Na razie, póki jest chora - dodał chrapliwie.

Słysząc pobrzmiewający w jego glosie gniew, Ruth westchnęła cicho. Czuła, że musi

ustąpić! Spodziewała się, że Samuel srogo ją ukarze za to, że ośmieliła się mu sprzeciwić. Ale
niech ją nawet bije pasem i obraża! Zniesie każde upokorzenie, byleby Marilena mogła spać
przy niej. Wszystko jest lepsze niż to, by maleństwo zostawało na noc samo w kuchni,
myślała Ruth, wchodząc po schodach do sypialni ze śpiącym dzieckiem na ręku.

Samuel wniósł na górę kołyskę i postawił blisko pieca. W pomieszczeniu nadal było dość

ciepło, ale on otworzył drzwiczki pieca i dorzucił drew.

- Połóż ją w kołysce - odezwał się cicho.
- Będzie leżała przy mnie - powtórzyła Ruth równie cicho, ale stanowczo.
- Owszem, kiedy nie będę cię potrzebował - odparł. - Chyba tak się umówiliśmy?
Ruth spojrzała mu w oczy, które zalśniły złowrogo, i po plecach przeszły jej ciarki.

Przeraziła się tego, co miało nastąpić. Więcej już nie mogę się przeciwstawiać, bo całkiem
straci panowanie nad sobą, pomyślała. Położyła więc Marilenę w kołysce i otuliła ją kołderką,
a kiedy się odwróciła, on już stał przygotowany, trzymając w ręku pas.

- Mała ma zapalenie płuc - stwierdziła Mali i zmartwiona pogłaskała Marilenę po

policzku. - W tym domu jest za wilgotno i za zimno dla takiego dziecka. Nie mogłabyś
przenieść się z nią do dworu, póki nie wyzdrowieje?

background image

- Chyba nie - odpowiedziała Ruth niechętnie. - A mała śpi ze mną w nocy, więc...
- Jakżeby mogło być inaczej - żachnęła się Mali, patrząc uważnie na Ruth. - Przecież nikt

nie kładzie niemowlęcia osobno, na dodatek w zimie. A już zwłaszcza chorego niemowlęcia.
Przecież nie masz innych dzieci, które potrzebowałyby miejsca w twoim łóżku - dodała.

Nie, ale mam Samuela, pomyślała Ruth. Milczący i gniewny, że musiał ustąpić jej żądaniu,

by Marilena spała z nimi na poddaszu, całą swoją złość wyładowywał na Ruth. Karał ją
każdego wieczora po tej nocy. Plecy i pośladki miała obolałe i poranione do krwi od
wymierzanych jej razów, a kiedy ją wreszcie zostawiał, ledwie się była w stanie ruszyć.
Milczała jednak, gotowa znieść wszystko, byleby potem przytulić swoje dziecko.

- To co zrobimy? - zapytała matkę, nie podejmując poruszonego przez nią tematu. -

Poślemy po lekarza?

- A co on pomoże? - skwitowała Mali i pogrzebała w dużej szydełkowej torbie, którą ze

sobą przyniosła. - Same musimy sobie poradzić.

Wyjęła dwie buteleczki, wlała do kubka po łyżeczce płynu z każdej i pomieszała. Potem

wzięła na ręce Marilenę, ułożyła ją sobie na ramieniu i z wielką cierpliwością wlewała małej
do buzi po kropelce przygotowanej przez siebie mikstury. Marilena wierciła się i płakała
głośno, ale Mali nie ustąpiła, póki nie podała jej całego lekarstwa. Dopiero wówczas
podniosła wnuczkę, położyła ją sobie na piersi i pogłaskała po pleckach.

- Dobrze już, dobrze, wnusiu ty moja - mruczała. - Musiałaś połknąć lekarstwo, chcemy

przecież, żebyś wyzdrowiała.

Marilena aż się spociła od płaczu i minęło trochę czasu, nim się uspokoiła. Ruth

tymczasem wciąż zerkała niespokojnie na górę.

- Na co tak patrzysz? - zapytała zdziwiona Mali i powiodła wzrokiem po belkach powały.

- Coś nie tak?

- Nie, ja... - Ruth, czerwona jak burak, nerwowo pociągała guzik od bluzki. - Samuel nie

lubi, jak mała płacze - wyznała w końcu cicho. - Nie może się wówczas skupić na czytaniu
Biblii i spokojnie myśleć - dodała nieco bezradnie.

- Powinien wziąć to pod uwagę, zanim ci zrobił dziecko - zareagowała Mali ze złością. -

Proszę, proszę, misjonarz siedzi tam sobie na górze i studiuje wersety z Biblii, powiadasz.
Sądzę, że więcej pożytku byłoby z niego tu, w izbie. Miałby okazję zaprezentować w
praktyce swoje chrześcijaństwo.

Ruth nie odpowiedziała. W milczeniu nastawiła czajnik na kawę. Mali popatrzyła na jej

szczupłe ramiona i zwróciło jej uwagę, że córka porusza się sztywno, jakby z wysiłkiem.

- Bolą cię plecy? - zapytała nagle.
Ruth wzdrygnęła się, ale nie odwróciła twarzy i nadal krzątała się przy piecu.
- Nie, ja...
- Przecież widzę, że całkiem cię połamało - utrzymywała Mali. - Pokaż, obejrzę cię!
Ruth odwróciła się gwałtownie do matki i cofnęła przerażona.
- Coś pewnie dźwignęłam - rzuciła, wstrzymując oddech. - Przejdzie mi, mamo.
Mali nie odezwała się więcej na ten temat, ale jej oczy pociemniały. Ukołysała Marilenę

do snu i ułożyła ją z powrotem w kołysce. W milczeniu wypiła filiżankę kawy, którą
poczęstowała ją Ruth, po czym zebrała się do wyjścia. Wkładając buty, przykazała:

- Zostawiam ci te dwie buteleczki z lekarstwem. Podawaj małej po jednej łyżeczce z

każdej cztery razy na dzień, a także w nocy, gdyby zaczęła kaszleć. Będę tu do ciebie
zaglądać - dodała.

- Dziękuję - odpowiedziała cicho Ruth. - Bardzo ci jestem wdzięczna za wszystko, co dla

mnie robisz, mamo.

Mali popatrzyła na woskową twarz swojej najstarszej córki i oczy, które skrywały tyle

cierpienia. Gdyby tylko mogła nakłonić ją do mówienia! Gdyby Ruth wyznała, co naprawdę
się z nią dzieje! Może wówczas potrafiłaby jej pomóc. Wyczuwała jednak, że Ruth nigdy jej

background image

nic nie powie. Pod tym względem były do siebie podobne. Obie uważały, że swój krzyż
należy dźwigać samotnie.

- Moja duża córka - powiedziała Mali cicho i pogłaskawszy ją po policzku, poczuła, że

zbiera się jej na płacz. - Moja duża, dzielna córka.

Zima trzymała w lodowatym uścisku całą przyrodę, Marilena tymczasem powoli

odzyskiwała siły. Zioła i okłady z kamfory, jakie robiła jej Mali, zdziałały cuda. Tak
przynajmniej pomyślała Ruth w dniu, kiedy jej córeczka przystawiona do piersi wreszcie
znowu uśmiechnęła się do niej bezzębnymi dziąsłami.

- No, co ja widzę? Śmiejesz się do mnie, maleńka? - Pogłaskała ją leciutko po cienkich

włoskach i odwzajemniła się jej uśmiechem przez łzy.

Dziecko złapało ją rączką za palce. Zupełnie jakby ściskała mi dłoń i dziękowała, że jej nie

zawiodłam, pomyślała. Bo chociaż Samuel się zżymał, ona uparcie trwała przy swoim i
żądała, by Marilena nadal sypiała z nimi na poddaszu, choć jej stan znacznie się poprawił.

- Przecież ona jest całkiem zdrowa - twierdził Samuel, obrzucając niechętnym

spojrzeniem dziecko w kołysce. - Miała tu sypiać, póki nie wyzdrowieje.

- To ty tak powiedziałeś - odparła Ruth. - Zresztą ona jeszcze nie do końca wydobrzała.

Musi spać ze mną przez całą zimę, bo inaczej znów ciężko zachoruje.

- Nie przeciągaj struny, Ruth - rzucił i zaśmiał się zimnym, nieprzyjemnym śmiechem. -

Powinnaś wiedzieć, że sobie na to nie pozwolę. Moja cierpliwość ma swoje granice.

Ruth nie miała żadnych wątpliwości, że człowiek, który naraża drugiego na takie

upokorzenia, jakich ona doznawała, nie może być normalny. Kiedy bił ją i poniewierał, często
przychodziło jej na myśl, że on może być też niebezpieczny. Była pewna, że nie zniesie
żadnych protestów z jej strony, ale co by się stało, gdyby naprawdę mu się sprzeciwiła? Mimo
to w sprawie Marileny nie zamierzała ustąpić. Dziecko będzie z nią spało przez całą zimę,
pozostawienie Marileny samej byłoby nieodpowiedzialnością.

- Przecież chyba ci nie przeszkadza, gdy tu śpi - odpowiedziała ze spokojem. - Z czasem,

jak jej się polepszy, może więcej leżeć w kołysce, ale nie chcę...

W oczach Samuela błysnął gniew. Misjonarz wyciągnął dłoń i wymierzył żonie siarczysty

policzek. Ruth aż się zatoczyła i chwyciła się za piekącą twarz.

- Nie ty tu decydujesz, Ruth - warknął.
- Nie zamierzałam ci się sprzeciwiać, Samuelu - odparta Ruth cicho. - Ale chodzi o nasze

dziecko. Chyba nie chcesz, by nam umarto.

- O Boże, a cóż to za histeria - rzucił szyderczo. - Dzieciak smarka, a tobie się zdaje, że

umiera. Ale to wszystko przez tę twoją matkę, która dzień w dzień tu przyłazi i cię buntuje
przeciwko mnie. Ale dość tego! Nie pozwolę sobie na to! Uprzedzałem cię już wcześniej,
Ruth, że nie toleruję płaczu dzieci! Potrzebuję spokoju, by czytać słowa Pana i je rozważać.

Ruth serce podskoczyło do gardła, ale wyprostowała się i patrząc na męża, oświadczyła:
- Rozumiem to, Samuelu. Ale Marilena nadal będzie sypiać na poddaszu. Chyba że

przeniosę się z nią na dół do izby. Samej jej jednak nie zostawię.

Stał nieruchomo i patrzył na nią, a w jego wzroku zdziwienie mieszało się z szaleństwem.
- Powiedziałem już, że moja cierpliwość ma swoje granice, Ruth.
- Tak jak każdego człowieka, moja też - odpowiedziała Ruth cicho. - Nawet moja.
W milczeniu popatrzył na nią tym swoim mrocznym spojrzeniem, pod którego wpływem

przenikały ją dreszcze. Nie spuściła jednak głowy. Stała tak, wyprostowana i cicha, choć
serce waliło jej młotem.

Marilena pozostała na poddaszu.

ROZDZIAŁ 2.

background image


Herborg siedziała przy stole, cicha i blada, i już od dłuższej chwili, zamiast jeść obiad,

dłubała widelcem w talerzu. Mali od czasu do czasu zerkała na nią pośpiesznie, ale nic nie
mówiła. Nie wyglądało na to, by ktokolwiek z pozostałych domowników zwrócił uwagę na
to, że młoda gospodyni jest dziwnie milcząca i ledwie tknęła jedzenie. Nagle Herborg
poderwała się i słabym głosem powiedziała:

- Ja... nie czuję się dobrze.
Oja musiał wstać, by żona mogła wydostać się zza ławy, i popatrzył na nią trochę

zdziwiony.

- Jak to źle się czujesz? A co ci...
Herborg nie odpowiedziała, tylko wybiegła pośpiesznie. Głośny trzask drzwi, które się za

nią zamknęły, sprawił, że wszyscy na moment przestali jeść. Oja wstał.

- Poczekaj chwilę, Oja - Mali powstrzymała syna ze spokojem. - Sprawdzę, co z nią, ale

nie sądzę, by było to coś poważnego. Nawet jestem tego pewna.

- To co jej dolega? - zapytał Oja, patrząc na matkę zmartwiony.
- Pewnie złapała ją infekcja - stwierdziła Ingeborg, zanim ktokolwiek zdążył coś

powiedzieć. - Ostatnio w okolicy dużo ludzi zaniemogło, a w Oppstad wszyscy bardzo
chorowali. Mam nadzieję, że i my tu nie złapiemy tego paskudztwa - dodała zatroskana,
spoglądając na drzwi, w których zniknęła Herborg.

Mali wstała spokojnie od stołu i przykazała:
- Jedzcie, proszę! Ane, zadbaj, by wszyscy się posilili.
Ane skinęła głową i wymieniła z Mali porozumiewawcze spojrzenie. Ona także się

domyśliła, że to nie infekcja dokucza Herborg.


Mali znalazła synową za węgłem domu. Schylona wpół, opierała się ciężko o ścianę. Czoło

pokrywał jej perlisty pot, mimo że tego październikowego dnia panował chłód, a ostre
podmuchy wiatru od szczytu Stortind zwiastowały kolejne opady śniegu.

Mali wzięła z wieszaka w korytarzu duży szal Herborg i okryła nim dziewczynę. Objąwszy

ją ramieniem, zauważyła brązowożółtą plamę na cienkiej warstwie śniegu tuż przy ścianie
budynku. Synowa, choć tak niewiele zjadła na obiad, i tak wszystko zwymiotowała.

- I co, już lepiej? - zapytała spokojnie.
Herborg tylko skinęła głową.
Mali wyjęła z kieszeni fartucha chusteczkę i podała dziewczynie, by otarła pot z czoła i

usta.

- Zupełnie nie rozumiem... Chyba mam infekcję - powiedziała w końcu i spojrzała na Mali

matowym wzrokiem.

- A kiedy miałaś ostatnie krwawienie? - zapytała Mali.
Herborg popatrzyła jej w oczy z przerażeniem, a po chwili oblała się rumieńcem i spuściła

głowę.

- Coś mi się zdaje, że minęło już trochę czasu - ciągnęła Mali i pogłaskała Herborg po

chłodnym policzku. - Domyślasz się chyba, że to nie żadna infekcja. Jesteś w ciąży, Herborg.
I jeśli się nie mylę, już od kilkunastu tygodni.

- W ciąży... - Herborg patrzyła na Mali zdezorientowana. - Rzeczywiście, całkiem

zapomniałam o miesięcznym krwawieniu - przyznała. - Tyle się działo... Najpierw zerwanie z
Oją, a potem ślub...

Zamilkła i potarła swą pobladłą twarz.
- Zdarzało mi się wcześniej, że miesiączka się spóźniała, kiedy miałam jakieś kłopoty...
Mali przytuliła ją i pogłaskała po włosach. Mocniej otuliła ją szalem i podniosła ku sobie

jej twarz.

background image

- Ale tym razem nie to jest powodem - uśmiechnęła się. - Spodziewasz się dziecka i jeśli

się nie mylę, jest to już co najmniej trzeci miesiąc ciąży.

Herborg rozszerzyła oczy ze zdumienia.
- Trzeci miesiąc? Ale... To znaczy, że musiałam już... zanim...
- Tak, sądzę, że zaszłaś w ciążę w sierpniu - pokiwała głową Mali.
- A gdyby Oja ożenił się z Ruth Liną? - Herborg popatrzyła na Mali przerażonymi

oczyma. - Wtedy ja...

- Ale to ty poślubiłaś Oję - uśmiechnęła się Mali, choć i ona pomyślała o tym, co by się

stało, gdyby Oja ożenił się z Ruth Liną, która tylko udawała ciążę, gdy tymczasem Herborg
naprawdę spodziewałaby się jego dziecka gdzieś w Surnadalen. Popatrzyła ciepło na synową.
- No, kochana, myślę, że powinnaś się cieszyć. Nosisz pod sercem dziecko, które być może
będzie przyszłym dziedzicem Stomes!

Przez moment Herborg zamarła i w milczeniu patrzyła na Mali, zaraz jednak jej oczy

napełniły się łzami

- O Boże, jaka jestem szczęśliwa - zachlipała i uściskała mocno teściową. - Nie mogę

wprost uwierzyć, że to prawda!

Uwolniła się z objęć Mali, Jej twarz nabrała rumieńców, a oczy zalśniły.
- Muszę powiedzieć Oi!
- Koniecznie - uśmiechnęła się Mali. - Już ci lepiej?
- Czuję się dobrze - odparła radośnie. - Nigdy nie czułam się lepiej.
Mali zaśmiała się rozbawiona. Wiedziała, że mdłości dadzą o sobie znać prędzej czy

później, w takiej chwili jednak nie widziała powodu, by wspominać o tym synowej.

- Ty chyba też się cieszysz? - zapytała Herborg gwałtownie.
- Bardzo - zapewniła Mali. - To zawsze wielka radość, gdy na świat przychodzą wnuki, a

już szczególnie kiedy ma się urodzić przyszły dziedzic.

- Nowy dziedzic Stornes - powiedziała Herborg z rozmarzonym wzrokiem.
- No, jeśli pierwsza urodzi się dziewczynka, to nie odziedziczy dworu, gdy później będzie

miała brata.

Herborg zdumiała się, a po chwili namysłu wzięła Mali pod rękę i popatrzyła na nią

zatroskana.

- Ale... jeśli to będzie dziewczynka, a nam nie urodzi się więcej dzieci?
- Wtedy będziemy mieć w Stornes dziedziczkę - odparła Mali spokojnie. - Tak też będzie

dobrze. Ale dlaczego myślisz, że nie będziecie mieć więcej dzieci? Nie martw się na zapas,
Herborg! Po pierwsze może nosisz teraz pod sercem syna, a po drugie jesteś młoda i możesz
urodzić jeszcze wiele dzieci. A teraz głowa do góry i ciesz się!

Twarz Herborg rozjaśnił promienny uśmiech.
- Cieszę się - roześmiała się uszczęśliwiona. - Bardzo się cieszę!

Mali poradziła, by Herborg przemknęła się szybko na poddasze i tam poczekała na Oję.

Obiecała, że sama pójdzie do izby i poprosi syna, by przyszedł do żony do sypialni.

- Uważam, że Oja powinien dowiedzieć się pierwszy, że zostanie ojcem, zanim usłyszą tę

nowinę pozostali domownicy - rzekła. - A jeśli teraz wpadniesz do izby, to...

- Oczywiście, że muszę najpierw powiedzieć o tym Oi! - Herborg pokiwała głową,

przyznając Mali rację. Oczy lśniły jej jak gwiazdy i aż drżała z niecierpliwości.

- No, to wracajmy, bo jeszcze mi tu całkiem przemarzniesz! - rzekła Mali i objąwszy

dziewczynę ramieniem, skierowała się wraz z nią w stronę schodów.

W korytarzu jeszcze raz pogłaskała dziewczynę po policzku. Wprawdzie od jakiegoś czasu

podejrzewała, że synowa jest w ciąży, jednak pewność, którą zyskała, napełniła ją
niezwykłym uczuciem. Nowy dziedzic dworu - o ile urodzi się chłopiec. Mali popatrzyła na
rozpromienioną synową i nagle poczuła, że ze wzruszenia zbiera się jej na płacz. Pomyślała o

background image

tej doniosłej chwili związanej z urodzeniem dziedzica i ogarnęła ją radość, że tych dwoje, Oja
i Herborg, są tacy szczęśliwi. Równocześnie żal ścisnął jej serce, gdy przypomniała sobie
Ruth. Radość i smutek zawsze idą w parze! W tym momencie odczuła szczególnie
intensywnie, jak bardzo różni się małżeństwo Herborg i Oi od życia, jakie prowadzą Ruth i
Samuel. Bo chociaż Ruth nie opowiadała za wiele, Mali domyślała się, że na Wzgórzu dzieje
się gorzej, niż się pierwotnie obawiała. O wiele gorzej! Nic jednak na to nie poradzi, póki
Ruth nie wyrazi zgody, by mogła wraz z Havardem położyć temu kres. A wyglądało na to, że
Ruth nie życzy sobie, by mieszać się do jej spraw.

Mali nie potrafiła tego pojąć, bo domyślała się, że córka musi znosić wiele przykrości ze

strony Samuela, najgorsze jednak, że odbijało się to także na małej Marilenie...

- Chyba się cieszysz? - zapytała Herborg, dostrzegłszy na twarzy Mali smutek i

zatroskanie.

- Ależ tak - zapewniła Mali pośpiesznie. - Przyszło mi tylko na myśl, że dobrze by było,

gdyby wszyscy mogli być tacy szczęśliwi jak ty i Oja.

Herborg pokiwała powoli głową, a potem objęła Mali i uścisnęła ją mocno.
- Myślisz o Ruth, prawda? - odezwała się cicho. - Rozumiem.
Mali popchnęła ją dobrotliwie w stronę schodów na poddasze.
- Idź już na górę, zanim ktoś wyjdzie z izby. Zaraz przyślę do ciebie Oję.
Przez chwilę stała sama w korytarzu, nasłuchując lekkich kroków Herborg, a potem otarła

twarz i zwyciężyła w niej radość, że znów będą w Stornes małe dzieci! Powoli otworzyła
drzwi do izby i weszła do środka.

- Wydaje mi się, że powinieneś zajrzeć do Herborg, jest w sypialni - zwróciła się do Oi.
Utkwił w matce pociemniałe ze strachu spojrzenie, ale bez słowa ruszył do wyjścia. Gdy

mijał ją w drzwiach, uścisnęła mu pośpiesznie rękę i szepnęła:

- Niczego się nie obawiaj, synu! Czeka cię radosna nowina.
Herborg stała przy oknie, a kiedy usłyszała trzask naciskanej klamki, odwróciła się szybko

i nim Oja zdążył zamknąć za sobą drzwi, uwiesiła się mu na szyi.

- Spodziewam się dziecka - szepnęła, przytulając się do jego twarzy, a jej oddech

delikatnie połaskotał go w policzek.

Oja, trochę oszołomiony, w pierwszej chwili nie zareagował. Gdy jednak dotarło do jego

świadomości znaczenie tego, co mu powiedziała, objął ją mocno ramionami.

- To pewne? - zapytał chrapliwym głosem.
- Całkowicie - zaśmiała się Herborg i odchyliwszy w tył głowę, popatrzyła na niego

rozpromieniona. - Sama powinnam się już dawno tego domyślić, ale... Bo to już trzeci mie-
siąc, tak powiedziała twoja mama. To znaczy, że dziecko urodzi się w kwietniu.

Twarz Oi rozjaśniła się radością.
- Dziedzic Stornes jest w drodze.
W jego słowach pobrzmiewała zarówno duma, jak i głęboki szacunek.
- Tak, o ile to chłopiec - poprawiła go Herborg. - Bo przecież równie dobrze może urodzić

się dziewczynka.

Zamyślił się na moment, a potem uśmiechnął.
- Równie mocno ucieszę się z córki! - powiedział i pocałował żonę w czubek nosa. -

Zwłaszcza jeśli będzie podobna do swojej mamy. A na syna poczekamy w następnej
kolejności.

Przez moment Herborg ogarnął lęk. A jeśli urodzi im się tylko to jedno dziecko? Znała

wiele przykładów małżeństw z jednym dzieckiem. Sama miała tylko siostrę, a ich matka była
jedynaczką. W gronie jej krewnych nie zdarzały się wielodzietne rodziny, ani ze strony
mamy, ani ojca. Może to dziedziczne? Odsunęła od siebie jednak niepokój i przytuliła się
mocno do Oi. Najważniejsze, że spodziewa się dziecka i tym samym ciągłość rodu Stornesów
zostanie zachowana. Nawet jeśli urodzi im się dziewczynka i nie będzie miała rodzeństwa.

background image

Oja położył dłoń na brzuchu Herborg i pogłaskał delikatnie.
- Można już wyczuć - odezwał się i popatrzył na nią zdumiony.
- Nie, no coś ty - zaprotestowała Herborg. - Nic nie zauważyłam. Żartujesz sobie ze mnie.
- Nie, dotknij!
Ujął jej dłoń i położył na miękkim brzuchu.
- Nic szczególnie nie wyczuwam, ale że dziecko jest tam w środku, to pewne - roześmiała

się Herborg. - Nie pojmuję tylko, że sama się nie domyśliłam. Zupełnie nie wpadło mi to do
głowy.

- To bez znaczenia - powiedział i popchnął ją delikatnie na łóżko. - Najważniejsze, że już

wiemy, choć ja wprost nie mogę w to uwierzyć.

Położyli się na futrzanej narzucie, a Herborg oparła głowę na jego ramieniu. Zauważywszy

dalekie i rozmarzone spojrzenie Oi, Herborg pogłaskała go palcem po policzku i wyszeptała:

- Cieszysz się?
- Czy się cieszę? Leżę tu i szczypię się w ramię, by się przekonać, że to nie sen...
Herborg uniosła się na łokciu i popatrzyła na niego z góry. Jej spojrzenie przepełnione

było bezgraniczna, czułością.

- To prawda, Oja - szepnęła, a on poczuł na swych wargach jej tchnienie.-

Najprawdziwsza prawda! Spodziewam się dziecka!

Przyciągnął ją mocno do siebie i zanurzył dłonie w gęstych miedzianorudych włosach.

Oddychał szybciej, a jego dłonie ześlizgnęły się niżej i pogładziły jej ciało. Nagle zamarł
gwałtownie i odsunął ją trochę od siebie.

- Czy możemy... możemy się teraz kochać? - zapytał cicho. - Nie skrzywdzimy dziecka?
- Twoja mama mówi, że to trzeci miesiąc - uśmiechnęła się Herborg. - Do tej pory nie

zważaliśmy na tę małą istotkę, więc pewnie ułożyła się w środku bezpiecznie.

- Trzy miesiące... To znaczy, że byłaś w ciąży, kiedy ze sobą zerwaliśmy! Boże święty, a

gdybym się ożenił z Ruth Liną...

- Ale się nie ożeniłeś, więc zapomnijmy już o tym - poprosiła Herborg cicho. - Jesteś

moim mężem, a ja młodą gospodynią w Stornes. I to ja urodzę ci dziecko. Nadal tylko ja się
dla ciebie liczę, Oja, prawda?

- Najprawdziwsza prawda - wyznał cicho, rozpinając guziki jej bluzki. - W moim życiu

jesteś tylko ty! Nigdy nikt nie znaczył dla mnie więcej.

Leżeli nadzy obok siebie, a on, pieszcząc dłońmi jej ciało, uśmiechnął się i powiedział:
- Piersi ci się powiększyły i brodawki są ciemniejsze. Nie zauważyłaś?
Herborg podniosła głowę i przyjrzała się sobie. Chwyciła pierś w dłoń i odparła niepewnie:
- Skoro tak mówisz...
- No i brzuch masz wypukły.
Herborg przesunęła dłonią po płaskim brzuchu i zaprotestowała:
- Nic podobnego. Wydaje ci się!
- Ale będziesz miała - upierał się. - A wtedy będziesz jeszcze piękniejsza niż zwykle.
Nieoczekiwanie pochylił się i pocałował ją w brzuch.
Herborg zwichrzyła mu włosy, po czym delikatnie musnęła palcami jego kark.

Przepełniało ją uczucie niewysłowionego szczęścia.

- Pragnę cię - wyszeptała chrapliwie, czując gwałtowny przypływ pożądania. Zaplotła mu

nogi na plecach i przyciągnęła ku sobie.

- Ale...
- Żadnego „ale" - wymamrotała. - Chodź!
Mimo wszystko kochali się inaczej. Nie tak gwałtownie, lecz w słodkim upojeniu i z nową

łagodnością. Było im równie cudownie, ale w inny sposób. Bezwiednie wkradła się w ich
relacje ostrożność, by nie skrzywdzić maleństwa.

background image

Już po wszystkim Herborg leżała przytulona do Oi i delikatnie gładząc go po plecach,

chłonęła w nozdrza jego zapach.

- Że też można być tak szczęśliwym - wyszeptała powoli.
Oja uniósł się na łokciu i popatrzył na nią szklistymi oczami.
- Moja Herborg - wyszeptał. - Moja ty...
W Stornes zapanowała ogromna radość, gdy Oja tuż przed podwieczorkiem, zarumieniony

i dumny, otoczył Herborg ramieniem i ogłosił, że spodziewają się dziecka.

- No nie! - zareagował Havard i złożywszy gazetę, wstał z krzesła. - Dziecko już w

drodze?

- Urodzi się w kwietniu - wyjaśniła nieco zawstydzona Herborg.
- W kwietniu? To znaczy, jeśli dobrze liczę, że dość szybko się o nie postaraliście -

roześmiał się rubasznie Havard. - Zresztą jakie to ma znaczenie? To wspaniała nowina!

- Ależ z ciebie szczęściara - rzekła Dorbet i uścisnęła Herborg. - Będziesz mieć własne

maleństwo! Chyba pozwolisz mi czasem trochę się nim poopiekować?

- No jasne - uśmiechnęła się Herborg. - Dobrze, że urodzi się wcześniej, zanim odbędzie

się twój ślub. Mam nadzieję, że zdążę stanąć na nogi i zatańczę na twoim weselu.

Jeśli wszystko dobrze pójdzie, pomyślała Mali. Zawsze takie myśli towarzyszyły jej przy

okazji porodów. Bo z doświadczenia wiedziała, że w tych sprawach nic nie jest oczywiste.
Wystarczająco wiele razy zetknęła się z nieszczęściami. Ale Herborg jest młoda i zdrowa!
Można więc mieć nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze.


Nowina o tym, że młodzi w Stornes spodziewają się potomka, rozeszła się błyskawicznie.

Zapewne wiele w tym zasługi Astrid z centrali telefonicznej, myślała Mali chłodno. Bo
Herborg zadzwoniła do rodziców jeszcze tego samego popołudnia i aż piała z zachwytu i z
radości. Powiedziała wszystko: który to miesiąc, jacy są z Oją szczęśliwi i jak wszyscy w
Stornes czekają niecierpliwie na rozwiązanie. Astrid miała nie lada gratkę i na pewno
nastawiła ciekawie uszu.

Jeszcze przed podwieczorkiem Herborg udała się do Innstad, bo po prostu „musiała" się

podzielić z Sigrid radosną nowiną. I opowiedziała jej o wszystkim w izbie przy służących,
które chłonęły z ciekawością każde jej słowo. I tak nowina się rozeszła po okolicy niczym
ogień po suchej trawie, mimo październikowego chłodu.

- W kwietniu? - zapytał Samuel i marszcząc czoło, popatrzył pociemniałym wzrokiem na

Herborg i Oję. - Coś nie bardzo się to zgadza z terminem waszego ślubu, o ile dobrze liczę.

Mali zauważyła, jak pod wpływem surowego i potępiającego głosu misjonarza Herborg

skuliła się i spuściła oczy.

- Termin narodzin twojego dziecka też nieco odbiegał od spodziewanego - prychnęła

Dorbet. - Myślę, że to, co Pan wybaczył misjonarzowi, wybaczy też zwykłym śmiertelnikom!

Samuel spurpurowiał, a spojrzenie, jakie posłał Dorbet, ziało nienawiścią. Nic jednak jej

nie odrzekł. Zresztą cóż mógł na to odpowiedzieć, pomyślała Mali. Dorbet miała przecież
rację.

- O, jak miło - odezwała się Ruth i uśmiechnęła niepewnie. - Pomyśleć, że urodzi się mały

dziedzic Stornes!

- To może być dziewczynka - przypomniał wszystkim Oja. - A wtedy będziemy czekać na

syna następnym razem.

- A jeśli nie będziesz miał syna, to co wtedy? - Samuel popatrzył na Oję ze złośliwą

radością w oczach, najwyraźniej zamierzając zepsuć dobry nastrój, jaki zapanował w izbie.

- Wtedy Stornes będzie miało dziedziczkę, panie misjonarzu - odparła chłodno Dorbet. -

Musisz wiedzieć, że kobiety nie są pod żadnym względem gorsze od mężczyzn, bo zdaje się,

background image

że masz na ten temat inne zdanie. A może uważasz, że pod rządami mojej mamy dwór źle
funkcjonuje?

- Usiądźmy może do stołu - przerwała Mali, nim Samuel zdążył odpowiedzieć. - Mamy

się czym radować: młodzi oczekują dziecka, a Marile... a Maria Magdalena wyzdrowiała.

Mali trzymała na rękach wnuczkę. Późno coś rosną jej włosy, pomyślała, głaszcząc ją po

rzadkim puszku na głowie, ale jakież to ma znaczenie? Najważniejsze, że wreszcie jest
zdrowa. Nadal wprawdzie miała bladą buźkę, ale przestała kaszleć, a gdy oddychała, nic jej
nie świszczało w płuckach.

- Mogę ją potrzymać? - poprosiła Dorbet i wzięła małą na ręce. - Jaka ona grzeczna, Ruth!

Musisz ją bardzo kochać!

- Kocham ją nad życie - wyznała cicho Ruth. - Myślę, że tylko mamie zawdzięczam, że

zapalenie płuc ustąpiło.

- Mamie? Nie bluźnij przeciwko Bogu, Ruth! Chyba wiesz, że to On jedyny rządzi życiem

i śmiercią - zganił swą zahukaną żonę Samuel.

- O, czasami Bóg potrzebuje trochę pomocy - odparł ze spokojem Havard. - Mali

wspomagała go tu niejednokrotnie.

- Ależ to bałwochwalstwo! - oburzył się Samuel. - Zauważyłem, że tu, we wsi, dość

powszechnie panuje taki stosunek do Boga! Tej wsi potrzebna jest odnowa moralna,
powtarzam Ruth, odkąd wróciłem z Berkak. Dlatego właśnie postanowiłem zacząć od
następnej niedzieli rekolekcje. Spotkania modlitewne będą się odbywać co wieczór w domu
ludowym. Czuję, że mam taką misję do spełnienia, i moim obowiązkiem jest wzmocnić w
ludziach wiarę, skoro nie mam tu innego zajęcia.

- O, inne zajęcie by się z pewnością znalazło, gdybyś tylko chciał - odparł chłodno

Havard. - Między innymi przydałoby się uszczelnić dom, w którym mieszkacie. Porządnie
zrobi się to dopiero na wiosnę, ale na pewno pomogłoby, gdyby dom zaizolować trochę od
środka.

- Właśnie, a gdybyś wciąż się czuł bezrobotny, to potrzebne nam są też ręce do pracy w

Innstad - dodał Bengt.

- Wykonuję pracę duchową - odparł z wyższością Samuel. - Nie jestem zwyczajnym

robotnikiem.

- Nie, ty nie jesteś zwyczajny pod żadnym względem - stwierdziła Dorbet, obrzucając go

pełnym niechęci spojrzeniem. - Zdążyliśmy to zauważyć.

- Dorbet! - przywołała córkę do porządku Mali i wzięła od niej Marilenę, po czym

położyła dziecko w starej kołysce, którą na tę okoliczność ściągnięto ze strychu. - A teraz
uspokójmy się i cieszmy wspólnie na to, co się zdarzy - dodała, prostując plecy. - Zapraszam
do stołu, bo jedzenie wystygnie!

Przez chwilę jedli w milczeniu, bo dobry nastrój gdzieś się ulotnił, jak zwykle w

towarzystwie Samuela, pomyślała Mali i zerknęła ukradkiem na niego i na Ruth. Choć
Marilena wyzdrowiała, Ruth wyglądała bardzo źle. Mali zwróciła na to uwagę, gdy tylko ją
zobaczyła. Córka była blada i jakaś taka zgnębiona. Miała mocno podkrążone oczy, wychudła
i poszarzała. Nic nie pozostało ze zdrowej i radosnej Ruth, jaką mieli w domu, nim Samuel
wrócił z Berkak.

Serce jej krwawiło, gdy na nią patrzyła. Ruth zasługiwała na inne życie. Naszło ją

gwałtowne pragnienie, by Samuel wyjechał gdzieś daleko. A najlepiej, by umarł, przemknęło
jej przez głowę. Bo chyba nie ma innego sposobu, by się go pozbyć. On sam nigdy nie
zrezygnuje z Ruth i Marileny, choć Mali nie wierzyła, by któraś z nich cokolwiek dla niego
znaczyła. Były mu potrzebne jedynie jako fasada, by mógł uchodzić za człowieka
statecznego. Liczył, że jego zwierzchność w Berkak przydzieli mu bardziej odpowiedzialne
zadania, dzięki czemu jego pozycja wzrośnie. Sam o tym wspominał. Potrzebował więc u
swego boku żony, by zachować pozory.

background image

Nagle przypomniało się Mali, że prosiła Tordhild, aby popytała trochę o Samuela w zborze

w Oslo, skąd go oddelegowano na północ. Tordhild obiecała się czegoś dowiedzieć, więc na
pewno dotrzyma słowa. Póki co Mali nie miała z nią kontaktu, ale liczyła na to, że synowa
niebawem się odezwie. Oczywiście nie przez telefon. Tordhild wie, że Astrid w centrali
bardzo lubi podsłuchiwać rozmowy. Mali oczekiwała listu, który być może będzie zawierał
takie informacje o Samuelu Langmo, które pozwolą Mali wyrzucić go ze dworu i z życia
Ruth. Informacje tego kalibru, że Samuel będzie wolał zostawić ich wszystkich w spokoju,
byleby tylko ochronić własną żałosną reputację. Mali łudziła się z całego serca, że tak właśnie
się stanie

Stopniowo nastrój przy stole się rozluźnił. Samuel siedział milczący i zamknięty w sobie,

ale pozostali prowadzili ożywioną rozmowę. Dorbet jak zwykle tryskała entuzjazmem i
optymizmem, choć nie kryła, że troszkę zazdrości Herborg.

- Bardzo bym chciała być na twoim miejscu - westchnęła, obrzucając wzrokiem bratową. -

Marzę o tym, żeby mieć dużo dzieci.

- Na pewno będziesz miała - uśmiechnęła się Herborg. - Jak już zostaniesz młodą

gospodynią w Granvold.

Nagle Marilena zaniosła się płaczem. Nie było w tym nic dziwnego, bo małe dzieci często

płaczą, ale Ruth aż podskoczyła. Właśnie wtedy Mali uchwyciła spojrzenie Samuela. Jego
oczy zapłonęły wściekłością i pojawiło się w nich coś złowrogiego, co tak przeraziło Ruth, że
aż wylała kawę. Poderwała się jak oparzona, omal nie przewracając się o ławę.

- Co to? Wojna? - zapytała Dorbet, zdumiona zachowaniem siostry.
Ruth nie odpowiedziała, chwyciła tylko córeczkę, podniosła ją i położywszy sobie na

piersi, pogłaskała ją uspokajająco po pleckach. Ale gdy mała nie przestawała płakać, Ruth
skierowała się pośpiesznie ku drzwiom.

- Chyba nie będziesz wychodzić z takim maleństwem do zimnego korytarza tylko dlatego,

że... - Mali nie zdążyła dokończyć, gdy za córką zatrzasnęły się drzwi. Spojrzała więc znów
na Samuela i ten zimny blask w jego przerażających oczach. Zdawało się, że emanuje od
niego lodowaty ziąb.

Chłód przeszedł jej po plecach, aż zadrżała.

ROZDZIAŁ 3.


Na sklepie pojawił się wypisany starannym pismem duży plakat, który informował, że od

niedzieli pierwszego listopada misjonarz Samuel Langmo zaprasza na spotkania rekolekcyjne.
W Stornes obwieścił, że spotkania odbywać się będą codziennie, ale potem odstąpił od tego
pomysłu i ostatecznie miał wygłaszać kazania w poniedziałki, środy, soboty i w niedziele.
Zadbał też o to, by odpowiednie informacje pojawiły się również w Kvannes i w Surnadalen.

- Ważne są soboty i niedziele - tłumaczył Ruth, kiedy któregoś wieczoru udawali się na

spoczynek. - Bo w te dni mogę zebrać na modlitwie zarówno starych, jak i młodych, którzy
inaczej poszliby na tańce albo oddawaliby się innym grzesznym czynnościom. Ludzie tu w
okolicy znają już moje nazwisko i wiedzą, że służę Panu, głosząc Jego Słowo, a poza tym
otrzymałem tę łaskę, że potrafię wygłaszać kazania - oznajmił nieskromnie. - Wiem, jak
dotrzeć do ludzi. W Berkak z wielkim zadowoleniem przyjęto wiadomość o planowanych
rekolekcjach. Sądzę, że moja inicjatywa zostanie doceniona przez zwierzchników i na wiosnę,
gdy będą rozdzielane nowe zadania, z pewnością wezmą to pod uwagę.

Ruth nie od razu mu odpowiedziała. Otulając Marilenę kocykiem i futrzaną narzutą,

rozmyślała, że tylko ona zna prawdziwą naturę Samuela Langmo. Inni go właściwie nie znają.
Widzą tylko nienaganną fasadę, którą chętnie pokazuje ludziom. Jeśli chce, potrafi ich

background image

oczarować, zarówno młodych, jak i starych, przyznała w duchu. Sama zresztą uległa jego
nieszczerej powierzchowności, bo fałszywy był na wskroś, czego gorzko doświadczyła.

- To chyba nie jest grzech, jeśli ludzie raz po raz się zabawią - rzuciła nieśmiało i

wyprostowała się. - Przez cały tydzień przecież ciężko pracują...

- Nie spodziewałem się po własnej żonie takiego nastawienia - oburzył się Samuel i

położył się pod kołdrą. - Oczekuję od ciebie wsparcia, dlatego będziesz siedziała w pierwszej
ławce co wieczór.

Ruth odwróciła się do niego z niedowierzaniem.
- A jak mam to zrobić? - zapytała. - Przecież muszę się zajmować naszym dzieckiem,

chyba wiesz. Wciąż karmię Marilenę piersią i...

- Chyba znajdzie się ktoś, kto będzie mógł przypilnować dzieciaka - uciął krótko. - Na

przykład twoja siostra Dorbet, która jest zepsuta do szpiku kości, więc się nawet nie
spodziewam jej obecności na spotkaniach. Niektórym nic nie pomoże, tak czy inaczej są
skazani na wieczne potępienie - dodał z patosem.

Prychnął z pogardą na samą myśl o Dorbet i sięgnął po Biblię leżącą na stoliku nocnym.
- Właściwie ktoś taki nie powinien się w ogóle zbliżać do mojego dziecka, ale Maria

Magdalena jest jeszcze na szczęście mała. Kiedy przyjdzie czas, już ja zadbam o to, by
podążyła właściwą drogą - dodał. - Poproś więc Dorbet, by zajrzała tu do małej, bo ty musisz
być ze mną.

- Ale ja nie mogę...
Jego oczy pociemniały i zalśniły złowrogo.
- Zrobisz, jak każę, moja droga Ruth - wycedził cicho. - Dziwi mnie, że jesteś taka tępa.

Chyba się nigdy niczego nie nauczysz. Nie zapominaj, że poszedłem już na ustępstwo,
pozwalając dziecku spać na górze, choć już dawno wyzdrowiało. O ile w ogóle było chore -
dodał pogardliwie. - Ale pilnuj się, Ruth, by nie przeciągać struny. Zhardziałaś, ale wiedz, że
dłużej tego nie będę tolerować.

Ruth poczuła lodowate ciarki na plecach. Nieustannie nachodził ją strach, że mąż zażąda

znowu, by położyć dziecko na noc w kuchni. Nie może na to pozwolić. Chociaż dziecko
przeważnie spało w kołysce stojącej obok łóżka, bo Samuel systematycznie katował Ruth i
gwałcił, to jednak w sypialni było ciepło.

- Zapytam Dorbet - odezwała się cicho i pokornie spuściła wzrok.
- Słusznie - odparł. - A teraz do łóżka!
Serce jej zamarto i ścisnęło ją w żołądku. Poznała po jego głosie, co zamierza. Na samą

myśl, że tego wieczoru znów będzie musiała znosić najgorsze upokorzenia, poczuła, jak ją
mdli. Powoli podeszła do łóżka, on zaś podał jej Biblię.

- Myślę, że dziś powinnaś przeczytać fragment Starego Testamentu, który zaznaczyłem -

rzekł z błyszczącymi oczami. - Zacznij od strony, na której otworzyłem! Obróć się tyłem i
czytaj!

Ruth wzięła od niego ciężką księgę i uklęknęła na łóżku, on zaś podniósł jej koszulę,

uderzył ją płaską dłonią w pośladki, po czym wdarł się w nią brutalnie. Ruth aż jęknęła z
bólu. Nie zdołała się powstrzymać, choć dobrze wiedziała, że o to mu właśnie chodzi. Nie po
raz pierwszy zauważyła, że zadawanie jej bólu tylko go podnieca.

- Czytaj - rzucił chrapliwie za jej plecami.
Ruth czytała cichym głosem wersety z Pisma Świętego, gdy on tymczasem brał ją siłą. Co

chwila przerywała, by nie krzyczeć z bólu, ale wtedy on stawał się jeszcze brutalniejszy.
Czytała więc i płakała, a kiedy wreszcie przestał, opadła na łóżko i wyszeptała udręczona:

- Czemu ty mi to robisz?
- Ponieważ jesteś krnąbrna i zasłużyłaś na karę - odpowiedział i ułożył się wygodnie. -

Poza tym jesteś moją żoną. Nie miałbym prawa cię brać, kiedy najdzie mnie chęć?

background image

Ruth nie odpowiedziała, bo gdyby się odezwała, to wówczas jeszcze zacząłby ją dręczyć

na nowo, a tego już by nie wytrzymała. Skuliła się odwrócona do niego plecami i nakryła
głowę kołdrą, by nie usłyszał, że płacze.


Nie wiedziała, na jak długo zapadła w sen, gdy obudził ją płacz Marileny. Dziecko spało

spokojnie, kiedy Samuel wreszcie miał dość, dlatego Ruth nie wzięła jej do siebie do łóżka.
Płacz obudził Samuela, więc Ruth spuściła pośpiesznie nogi na podłogę, by wstać do małej.
Samuel przytrzymał ciężko dłoń na jej piersi.

- Nie wstawaj! - rzucił ostro. - Dość już tego. Więcej nie zamierzam tolerować tego

dzieciaka w mojej sypialni! - Okrakiem przeszedł nad przerażoną Ruth i chwycił kołyskę.

- Co ty robisz? - szepnęła Ruth, czując, jak serce podchodzi jej do gardła ze strachu, że

dziecko wypadnie.

- Przenoszę tego wrzeszczącego bachora tam, gdzie jego miejsce, na dół do kuchni -

warknął. - I tylko spróbuj mi w tym przeszkodzić, to pożałujesz! Nie wstawaj!

Ruth leżała w łóżku sztywna jak kłoda, gdy on tymczasem szarpnął kołyskę i wyszedł z

płaczącym dzieckiem z sypialni. Nie wiedziała, co robić. Nie mogła znieść myśli, że miałby
ją choćby tknąć jeszcze tego wieczoru. Nerwy miała napięte do granic wytrzymałości i czuła
się chora na duszy i ciele. Oczywiście, przyrzekła Marilenie i sobie samej, że nigdy nie
zostawi jej bez opieki na noc tej zimy. Spodziewała się, że Samuel być może przeniesie
dziecko na dół, ale postanowiła, że wówczas sama też będzie sypiać w kuchni, obojętnie jak
on to przyjmie. Teraz uświadomiła sobie z całą jaskrawością, że Samuel nigdy tego nie
zaakceptuje, a ona nie jest na tyle silna, by mu się sprzeciwić. Długo tego nie wytrzyma. Nie
zniesie więcej jego szyderstw, chłodu, poniewierania i ciągłych upokorzeń.

Nagle Ruth zerwała się na równe nogi i otworzyła szeroko oczy, bo z dołu dolatywał już

nie płacz, ale krzyk Marileny. Boże, może wypadła z kołyski i zrobiła sobie krzywdę! -
pomyślała przerażona i boso zbiegła po schodach. Drzwi kuchenne były otwarte. Przy piecu
nad kołyską pochylał się Samuel i wymierzał razy dziecku! Kiedy Ruth usłyszała plask dłoni
o nagie ciałko, zakręciło jej się w głowie.

- Samuel! - wrzasnęła dziko.
Odwrócił się gwałtownie, a w jego oczach przestrach mieszał się ze złością.
- Mówiłem, że masz leżeć!
Ruth rzuciła się na niego, okładając go na oślep pięściami.
Samuel był tak zaskoczony, że zachwiał się w tył, uderzył się biodrem o piec i zaklął

siarczyście. Marilena zaś nie przestawała krzyczeć przeraźliwie.

- Oszalałaś, kobieto!
Zamachnął się na Ruth z taką siłą, że upadła na podłogę. Na moment straciła przytomność,

ale w głowie wciąż dźwięczały jej krzyki dziecka. Dźwignęła się powoli i z trudem.
Spojrzenie, jakie w niego wpiła, było czarne jak noc za oknem i tak pełne nienawiści, że
Samuel aż się cofnął.

- Jeśli jeszcze raz ją uderzysz, to nie wiem, co zrobię, Samuelu - rzuciła nienawistnie. -

Rozumiesz? Nie śmiej tknąć mojego dziecka!

Samuel przygładził włosy i udawał, że nie przejął się jej słowami, ale Ruth poznała, że nim

wstrząsnęły. Dzika nienawiść, która w niej wezbrała, przeraziła nawet diabła Samuela. Ruth
stała przed nim w nocnej koszuli z włosami w nieładzie i wygrażała mu pięścią.

- Jeszcze raz, a...
Wyciągnął do niej rękę, ale ona go odepchnęła i nachyliła się nad kołyską. Wzięła dziecko

na ręce i tuląc, głaskała uspokajająco po pleckach. Po chwili w kuchni ucichło. Marilena
pochlipywała, ale już nie płakała wniebogłosy.

- Ruth,ja...

background image

- Nie chcę już słyszeć ani jednego twojego słowa - syknęła Ruth. - Powiedziałam ci

kiedyś, że moja cierpliwość także ma swoje granice. Uderzyłeś ją, Samuelu! Uderzyłeś
maleńkie, bezbronne dziecko. Kim ty właściwie jesteś, człowiekiem czy diabłem?

- Jak śmiesz?
- Wracaj na górę! - dodała Ruth chrapliwie. - Ja będę spać w izbie razem z moim

dzieckiem. I nie próbuj nas tknąć, bo ucieknę do Stornes. Mogę wiele znieść, ale nie to, że
podnosisz rękę na moją córkę. Rozumiesz?

Nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, sięgnęła po pościel z kołyski i weszła do izby,

nucąc dziecku coś cichutko, bo wciąż pochlipywało. Samuel stał przez chwilę i patrzył na nią,
ale nic nie powiedział. Ruth odwróciła się i spojrzała na niego znów tym pociemniałym,
odważnym i pełnym nienawiści wzrokiem.

Powoli Samuel odwrócił się i ciężko stąpając, wszedł po schodach na poddasze.

Stół już był nakryty, kiedy Samuel zszedł na dół następnego ranka, mimo że wstał

wcześniej niż zwykle. Ruth siedziała i karmiła kaszką Marilenę. Nie podniosła wzroku, gdy
mąż wszedł do izby, i nie przywitała się z nim.

Samuel zaś zajął miejsce przy stole i oznajmił:
- Ruth, musimy porozmawiać o tym, co się stało wczoraj.
- Tak, a co zamierzasz powiedzieć?
Obracał w dłoniach pusty kubek na kawę, wreszcie odchrząknął i zaczął:
- Jesteś przemęczona - zaczął i znów odchrząknął. - Dziecko chorowało, zamartwiałaś się

i niewiele spałaś.

- I to ma usprawiedliwiać, że bijesz bezbronne dziecko?
- W afekcie można... - zaczął, po czym wyprostował się i dodał surowo: - „Tego, kogo się

kocha, tego się karze", tak powiada Pismo. To dotyczy też ciebie i dziecka.

- To znaczy, że kochasz mnie i swoją córkę?
- Jak mogłabyś myśleć inaczej?
- Zbyt dobrze cię poznałam, Samuelu Langmo - oświadczyła Ruth. - Nie kochasz ani

mnie, ani dziecka. Nie wiem, czy w ogóle jesteś w stanie kochać kogokolwiek oprócz siebie
samego.

- Ruth!
Jego glos zabrzmiał jak trzaśniecie bicza, aż Ruth się wzdrygnęła. Nie spała prawie tej

nocy, zastanawiając się, co powinna powiedzieć, by zrozumiał, że nie chce z nim dłużej żyć.
Miarka się przebrała! Leżąc po ciemku z dzieckiem przy piersi, czuła się dość silna, by mu to
rzucić w twarz. Wiedziała, że jest w stanie sobie poradzić sama, dźwigając swe brzemię. To
prawda, że zgrzeszyła, Boże uchowaj, by myślała inaczej! Tylko dlatego wytrzymywała
zadawane przez Samuela upokorzenia, traktując je jak pokutę. Uważała, że zasłużyła na karę.
Ale przeholował, kiedy zaczął bić także Marilenę. Bo na pewno nie taka była wola Boża.
Marilena w niczym nie zawiniła. Była dzieckiem Bożym, czystym i nieskalanym. Maleńkim
kwiatuszkiem w ogrodzie Pana, myślała Ruth, głaszcząc śpiącą córeczkę. Nikt nie ma prawa
podnieść na nią ręki.

Zerknęła na Samuela i serce podeszło jej do gardła. Siedział naprzeciwko niej prosty jak

struna z miną satrapy i pociemniałym spojrzeniem. Ruth poczuła, jak ulatuje z niej odwaga.
Przełknęła z trudem ślinę i wytarła buzię Marileny.

- Wiem, że zgrzeszyłam, Samuelu - zaczęła trochę nieśmiało. - Ale było nas wówczas

dwoje. Nie zwalnia mnie to jednak od winy i kary, zdaję sobie z tego sprawę. I dlatego
wytrzymywałam twoje surowe traktowanie. Marzyłam kiedyś, że mnie pokochasz, ale... -
odetchnęła głęboko z drżeniem. - Wiele zniosłam, wiesz dobrze. Cierpiałam w milczeniu. Ale
nie pozwolę, byś bił moje dziecko. Nigdy!

background image

- To także moje dziecko - zauważył chłodno. - Zdajesz się wciąż o tym zapominać. Ale to

ja, jej ojciec, ponoszę główną odpowiedzialność za jej wychowanie. Więc jeśli...

- Nie - przerwała mu Ruth pośpiesznie. - Nie będziesz jej bił! Nigdy ci się nie

sprzeciwiłam, Samuelu, ale jeśli ją jeszcze raz uderzysz... To przeprowadzę się z powrotem
do Stornes - dodała cicho, patrząc mu prosto w oczy. - I wezmę Marilenę ze sobą.

Zaśmiał się chłodno i szyderczo.
- A kto uwierzy w te twoje brednie? Tobie! Ludzie we wsi widzą, jak marnie wyglądasz i

że masz problemy z nerwami. Zdołam przekonać wszystkich, że oszalałaś i nie jesteś w stanie
zająć się dzieckiem, i wtedy mała zostanie ze mną, a ja chętnie wyjadę z tej dziury.

Ruth milczała przez chwilę, a serce waliło jej jak młotem. Wiedziała, że Samuel nie

kłamie. Nie zawahałby się ogłosić, że straciła rozum i jest niezdolna do sprawowania opieki
nad córką. Kto jej uwierzy, jeśli opowie, jak naprawdę wyglądało ich pożycie? Mama? Nawet
tego Ruth nie była pewna. Kto da wiarę, że pobożny misjonarz jest brutalem, a ona godziła
się, by traktował ją tak okrutnie?

- Nie bądź tego taki pewien, Samuelu - odezwała się powoli. - Lepiej nie doprowadzaj

mnie do ostateczności! Mogę z tobą zawrzeć umowę. Jeśli zostawisz Marile... Marię
Magdalenę w spokoju, przemilczę, co się stało, i zostanę z tobą. Ale jeśli ją jeszcze raz
uderzysz...

Pośpiesznym ruchem przygładził włosy i popatrzył na nią badawczo, a potem skinął

głową.

- No dobrze, możemy się tak umówić - odparł lakonicznie.
- I będzie spała w sypialni razem z nami przez zimę - dodała Ruth. - To także część

umowy.

- Nie - rzucił wściekle. - Zostanie tu, na dole.
- W takim razie pakuję się i przeprowadzam do Stornes - odparła Ruth cicho, usiłując nie

dać po sobie poznać, jak bardzo jest przerażona. - Moja mama pytała mnie wiele razy, co się
dzieje w tym domu, a ja nigdy nie zdradziłam jej nawet słowem prawdy, wiesz o tym. Ale
jeśli będę musiała, pokażę i jej, i ojcu moje plecy i pośladki. Domyślą się, że nie mogłam
sobie tego zrobić sama!

Samuel zachłysnął się kawą, a od kaszlu poczerwieniała mu twarz. Przeszło mu po chwili,

otarł usta, a jego oczy miotały błyskawice. Samuel Langmo wiedział, że przegrał tę potyczkę.
Miałby kłopoty, gdyby Ruth nie poprzestała na tych pogróżkach.

- W takim razie może leżeć na górze - odparł niechętnie. - Ale tylko do świąt Bożego

Narodzenia, ani jednego dnia dłużej - dorzucił chrapliwie.

Ruth przystała na to, nie mając odwagi przeciągać struny. Może potem uda jej się

wydłużyć ten czas, przynajmniej taką miała nadzieję.

Wstała z miejsca i ułożyła Marilenę w kołysce. A potem zaczęła sprzątać ze stołu, nawet

nie pytając, czy już się najadł.

- Masz być mi posłuszną i powolną żoną - odezwał się z naciskiem. - Ja tu rządzę i moje

słowa się liczą. ,

Ruth skinęła głową w milczeniu.
- I będziesz milczała o wszystkim, co dzieje się w czterech ścianach tego domu - dodał z

groźbą w głosie. - Nie życzę sobie, żeby...

- Dotrzymam swojej części umowy, jeśli ty dotrzymasz swojej - odpowiedziała Ruth

cicho.

- Co za nieszczęście, że cię spotkałem - rzekł, kierując się w stronę drzwi. - Dobry Boże,

co za nieszczęście, że myślałem, iż to ty odziedziczysz Stornes albo przynajmniej że jesteś
majętna.

background image

- Co za nieszczęście, że ci uwierzyłam, Samuelu - odparta mu Ruth. - Bo Bóg nie miał z

tym nic wspólnego. Nigdy! Wreszcie dotarła do mnie cała prawda! Ty służysz mamonie, nie
Bogu, Samuelu! Boga używasz jedynie dla kamuflażu i oszustwa.

Nie odpowiedział, nawet się nie odwrócił. Z głośnym trzaskiem zamknął za sobą drzwi.

ROZDZIAŁ 4.


Minął październik i nastał listopad. Pogoda była okropna. Jednego dnia padał deszcz i

grad, następnego znów śnieżyło, a od Stortind wiało nieustannie. Mali nie pamiętała takiej
szarugi i chłodu w listopadzie, zresztą i październik nie był wcale lepszy.

- E, w ubiegłym roku było podobnie - odparł Havard ze spokojem. - Pamiętam, że

musieliśmy na gwałt ściągać owce z pastwiska z powodu nagłej zmiany pogody. Prawie tak
samo jak w tym roku.

- Nie pojmuję, że też ludziom się chce wychodzić z domu w taką szarugę - dziwiła się

Mali. - Tymczasem podobno co wieczór, kiedy Samuel głosi kazania, dom ludowy jest
wypełniony po brzegi.

- Wielu szuka pociechy w Bogu, mają nadzieję, że ogrzeją trochę swoją skołataną duszę -

rzucił sucho Havard. - Przed nami długa zima.

- Na szczęście Dorbet chętnie opiekuje się Marileną - rzekła Mali. - Odkąd Samuel zaczął

swoje rekolekcje, stawiają się z Olą bez narzekania na Wzgórzu. Nie pojmuję, co to za
pomysł, by Ruth musiała siedzieć w pierwszej ławce za każdym razem, gdy Samuel...

- Na pewno z własnej woli tam nie chodzi - uznał Havard. - Dość ma pracy w domu i przy

dziecku. Tak źle ostatnio wygląda - dodał zatroskany.

Mali nic nie odpowiedziała, ale i ją trapiło to samo. Zauważyła, że Ruth jest jakaś

nieobecna, jakby zamknęła się we własnym świecie. Tylko wtedy gdy zajmowała się
córeczką, na jej twarzy pojawiał się uśmiech, a oczy napełniały się ciepłem. Mali zwróciła też
uwagę, że rzadziej niż kiedyś albo wcale zwraca się do Samuela. Odpowiadała jedynie na
jego pytania.

Westchnęła ciężko i poprawiła włosy. Martwiła się o Ruth nieustannie, tylko kiedy

zasiadała przy krosnach, zapominała o całym świecie. W ostatnim czasie często zamykała się
w pracowni. Nie miała innego wyjścia, jeśli chciała zdążyć na czas utkać wszystko, co
obiecała zabrać ze sobą do Ameryki. Wprawdzie od wyjazdu dzielił ją jeszcze prawie rok, ale
poszczególne wyroby wymagały dużego wkładu pracy. Poza tym musiała sporo pomagać w
domu, tak jak ostatnio przy uboju owiec. Uczestniczyła przy wszystkich pracach i
nadzorowała, czy wszystko robione jest jak należy, mimo że wiedziała, iż Ane dałaby sobie
znakomicie radę i bez niej. Czuła jednak, że jako gospodyni w Stornes powinna się włączyć.
Poza tym pilnowała, by nauczyć wszystkiego Herborg. Herborg słuchała jej uważnie i starała
się, jak mogła, mimo że Mali zauważyła, że zmagała się z mdłościami. Nie narzekała jednak.
Jej oczy lśniły głęboką wewnętrzną radością z powodu dziecka, które miała urodzić na
wiosnę.

Mali wciąż nie posiadała się ze szczęścia, że między Oją i Herborg tak dobrze się układa.

Bo on także chodził rozpromieniony i dobroduszny, a taki był zakochany w żonie, że na jej
widok prawie się potykał o własne nogi. Nietrudno było zauważyć, że młodzi w Stornes są
razem bardzo szczęśliwi. Mali, wspominając czas, gdy sama została młodą gospodynią w
Stornes i wszędzie śledził ją jastrzębi wzrok Beret, czuła, jak ciarki przechodzą jej po plecach,
tak z powodu teściowej, jak i ówczesnego męża.

Mali nie rozmawiała więcej z Havardem na temat wyjazdu do Ameryki. Wiedział, że

zdecydowała się jechać, ale nie poruszał tego tematu. Mali domyślała się, że go to nie cieszy,

background image

nie zamierzała mimo to rezygnować z wyjazdu. Nie chciała stracić takiej niepowtarzalnej
okazji. Poza tym coś ją wabiło, ciągnęło do tej Ameryki, mimo że się otwarcie do tego nie
przyznawała. Do tej pory najodleglejszymi miejscowościami, jakie odwiedziła, były
Kristiansund i Trondheim. Myśl, że mogłaby przeżyć tak odległą podróż i poznać zupełnie
odmienną rzeczywistość, wywoływała w jej żołądku dziwne ssanie. W bibliotece
wypożyczyła sobie podręcznik do angielskiego. Nikomu nic o tym nie mówiąc, nieliczne
wolne chwile, kiedy mogła się zaszyć gdzieś w kącie, poświęcała na naukę słówek i prostych
zdań oraz ćwiczenie wymowy. Z pewnością nie będzie w stanie prowadzić żadnych rozmów
po angielsku, chciała jednak przynajmniej trochę rozumieć, by czuć się nieco pewniej. Ale
wiedziała, że Martin Bakken będzie nieustannie w pobliżu i będzie jej służył pomocą. Także
ta myśl wywoływała w niej, nie wiedzieć czemu, pewne napięcie. I wolała się zbytnio nie
zastanawiać, co jest tego przyczyną.


Dorbet siedziała z Marileną na rękach i karmiła ją kaszką. W blasku lampy włosy Dorbet

lśniły jak złoto i rzucały ciepły cień na jej młodą twarz. Oli przypomniał się obraz Maryi z
Dzieciątkiem, który gdzieś kiedyś widział.

- Byłabyś bardzo dobrą matką - powiedział zmienionym ze wzruszenia głosem i popatrzył

na nią szklistymi oczami.

- Skąd możesz wiedzieć, głuptasie? - zaśmiała się Dorbet, zerkając na niego.
- Po prostu wiem.
Dorbet odgarnęła włosy na plecy i uśmiechnęła się. Wytarła Marilenie usta wilgotną

szmatką i włożyła jej do buzi butelkę ze smoczkiem.

- Może rzeczywiście bym była - przyznała po chwili i uśmiechnęła się do Oli, a jej

brązowe oczy rozbłysły. - W każdym razie cieszę się, że kiedyś będę miała dzieci.

- Czy nie moglibyśmy wziąć ślubu, zanim...
- Ola, no coś ty - rzekła nieco zrezygnowana. - Wiesz, że musimy poczekać do maja.

Wymarzyłam sobie, by być majową panną młodą. Ślub teraz, o tej porze roku, to wątpliwa
przyjemność. Chcę, żeby w dniu, gdy będziemy iść do ołtarza, świeciło słońce. Chcę mieć
wianek z kwiatów we włosach i tańczyć z tobą w majową noc. Nie odpowiada mi być zimową
panną młodą. Ale w maju...

Ola westchnął tęsknie na samą myśl i przyglądał się Dorbet, która kończyła karmić

siostrzenicę. Świetnie sobie radzi z Marileną, pomyślał. Ale też już nie po raz pierwszy
opiekowali się wspólnie dzieckiem. Ola nie protestował przeciwko temu, bo kiedy mała spała
sobie spokojnie w kołysce, mieli czas dla siebie. Odnosił nawet wrażenie, że Dorbet,
wcielając się na parę godzin w rolę mamy dla swojej siostrzenicy, stawała się później bardziej
zmysłowa i chętna. W każdym razie przyjmowała go ochoczo i radośnie za każdym razem,
gdy zdołał pokonać wszystkie guziki i troczki przy jej ubraniach.

Czasami Olę nawet dziwiło, że Dorbet nie lęka się, iż sama zajdzie w ciążę i będzie

zmuszona porzucić marzenie o tym, by być majową panną młodą. Gdyby bowiem
spodziewała się dziecka, musieliby wziąć ślub jak najszybciej. Widocznie póki Dorbet się
tym nie zamartwia, jakoś nam się udaje, tłumaczył sobie, jednak raz po raz odczuwał coś na
kształt niepokoju. Co, jeśli nie będą mogli mieć dzieci? Pośpiesznie jednak odrzucał tę myśl.
Na pewno im się urodzą! Ale nawet jeśli nie... i tak chce mieć Dorbet. Ona jest dla niego
najważniejsza, choć zapewne nastręczyłoby wielu problemów, gdyby nie mieli potomka,
dziedzica dworu.

Dorbet wstała, położyła sobie dziecko na piersi i pogłaskała je po pleckach.
- Musi jej się odbić - wyjaśniła. - Ale teraz ty możesz z nią trochę pochodzić, a ja w tym

czasie sprzątnę i pozmywam kubki.

Wziął od niej dziecko, choć jego ruchy były nieco nieporadne. Dorbet poklepała go w

policzek, jakby się z nim drażniła, i powiedziała z uśmiechem:

background image

- Ty także musisz trochę poćwiczyć, bo kiedy urodzi się nam dziecko, nie zamierzam się

nim zajmować sama. Chcę, byś mi pomagał.

Ola pokiwał głową, choć specjalnie nie planował w przyszłości pielęgnować niemowląt.

Uważał, że to zajęcie dla kobiet. Wystawiłbym się na pośmiewisko, gdyby wyszło na jaw, że
pomagam przy dziecku, pomyślał. Ale kiedy będę z Dorbet sam, czemu nie...

- Trzymaj ją teraz porządnie - upomniała go Dorbet, zabierając się do porządkowania

stołu. - I głaszcz ją po pleckach z dołu do góry. Nie odwrotnie, bo wtedy jej się nie odbije i
gdy ją położymy, rozboli ją brzuszek. A wtedy będzie płakać i nie da nam spokoju.

Tego akurat Ola wolał uniknąć, bo zepsułoby im to resztę wieczoru. Kiedy Marilena

zaśnie, będzie miał Dorbet tylko dla siebie, bez ciągłego przerywania pieszczot, czego bardzo
nie lubił, gdyż utrudniało mu to realizację tego, co zaplanował, przed powrotem misjonarza i
Ruth z rekolekcji. Dopiero by było, gdyby gospodarze zastali ich mocno zajętych sobą na
kanapie, pomyślał z rozbawieniem, ale i ze strachem. Taka sytuacja nie spotkałaby się z
przychylnością misjonarza. Ola nie miał nawet pewności, czy tacy pobożni ludzie w ogóle się
ze sobą kochają, jeśli nie chodziło o poczęcie nowego życia. Bo w Biblii jest napisane, że
mężczyzna ma zapłodnić kobietę i zaludnić ziemię. Coś takiego przynajmniej Ola pamiętał
niejasno z nauk konfirmacyjnych. Misjonarz byłby pewnie wstrząśnięty, gdyby zobaczył,
czym się oboje zajmujemy z Dorbet, pomyślał, czując dreszcz podniecenia.

- Odbiło się jej! - zawołał zadowolony do Dorbet, która sprzątała w kuchni. - Nawet

trochę zwymiotowała na mnie - dodał i zmarszczył nos, patrząc na szarożółtą maź, która
spływała mu po swetrze.

- Ale jesteś dzielny! - pochwaliła go Dorbet z kuchni. - Chodź tu z nią, położę ją w

kołysce i cię wytrę.

Najedzone i zmęczone maleństwo zasnęło niemal natychmiast. Dorbet sięgnęła po szmatkę

i wytarła Oli sweter.

- Tak to już jest z małymi dziećmi - uśmiechnęła się do Oli, on zaś przyciągnął ją do

siebie i pocałował zachłannie. Na tę chwilę i ona czekała przez cały wieczór. Wsunął dłonie
pod jej sweter i przeniknął go dreszcz zadowolenia, gdy poczuł pod palcami jej jedwabistą
skórę. Dotknął jednej piersi i ścisnął leciutko, po czym ujął brodawkę i gniótł delikatnie w
opuszkach palców.

- A jeśli oni wrócą? - odezwała się Dorbet, wstrzymując oddech.
- Z pewnością nie przed upływem godziny - jęknął Ola.
- Co zdążysz zrobić przez godzinę, Ola Granvoldzie? - drażniła się z nim, odchylając

głowę.

W odpowiedzi wziął ją na ręce i zaniósł na kanapę. Podwinął jej spódnicę i pociągnął za

majtki. Uniosła lekko pośladki, by mu ułatwić rozbieranie. Westchnął ciężko na widok jej
nagiego łona. Pogładziwszy płaski, goły brzuch, musnął owłosiony, ciemny trójkąt. Ola był
tak podniecony, że najchętniej wziąłby ją od razu, znał jednak jej pragnienia. Chciała, by
pieścił ją językiem, powiedziała mu to wprost, bez nieśmiałości. Nie to, by miał coś
przeciwko temu, ale czasem nie był w stanie powstrzymać nasienia. Jej to nie przeszkadzało,
chętnie pomagała mu znów się podniecić. Jeśli o nią chodziło, mogła się kochać godzinami.
Wydawała się czasem nienasycona. Napełniało go to zarówno dumą, jak i lekkim strachem,
czy zawsze będzie potrafił zaspokajać ją w nieskończoność. Póki co nie miał z tym kłopotów,
a jeśli się tak nawet kiedyś stanie, będą już po ślubie. Wówczas i tak będzie moja, myślał.
Małżeństwo to małżeństwo.

Dorbet wiła się, jęczała i wystawiała łono ku niemu, a kiedy w końcu ją posiadł i doznał

spełnienia, kilkakrotnie przeszła przez nią fala rozkoszy. Zauważywszy to, osunął się na nią
spocony i wyczerpany. Bawiąc się włosami na jego karku, Dorbet westchnęła zadowolona.
Nagle obróciła się i usiadła przestraszona.

background image

- Dobry Boże, zdaje mi się, że pode mną na kanapie jest wielka mokra plama - stwierdziła

przerażona i odepchnęła lekko Olę, by sprawdzić.

I rzeczywiście, na szarozielonym suknie widniała duża, ciemna plama.
- Co zrobimy?
Dorbet pośpiesznie sięgnęła po ubrania i spojrzała na Olę, który jednak nie miał żadnego

pomysłu. Sama więc przyniosła mokrą szmatę i tarła mocno plamę, a potem suszyła
przemoczone sukno ręcznikiem. Plama wprawdzie nadal była widoczna, ale Dorbet miała
nadzieję, że gdy wyschnie, na kanapie nie zostanie żaden ślad.

- Co powiemy, gdy ją zauważą? - zapytał Ola zmartwiony.
- Że wylała mi się kaszka Marileny - odparła Dorbet bez namysłu i przeciągnęła plamę

jeszcze raz ręcznikiem. - Tak przecież mogło się zdarzyć!

Ola pokiwał powoli głową.
- Ale to nieprawda - sprzeciwił się.
Dorbet zmierzwiła mu włosy i zaśmiała się beztrosko.
- Głuptasie! - rzekła. - Nie zawsze należy mówić całą prawdę. Coś, o czym drugi człowiek

nie wie, nie sprawi mu też przykrości.

Ola popatrzył na nią. Była piękna niczym huldra i miała odpowiedź na wszystko. Kochał ją

do nieprzytomności. Zastanowiło go jednak, czy często mija się z prawdą także wobec niego,
ale jej o to nie zapytał. Bo w gruncie rzeczy nie chciał tego wiedzieć. Pogłaskał ją po włosach
niespokojny.

Męczyło go, że jej nie ufa, w każdym razie nie do końca.. Bo tak w istocie było. Nie

wiedzieć czemu, nie dawało mu to spokoju...


- Istnieje tylko jedna droga, i to jest bardzo wąska ścieżka. Jeśli ktoś z niej zboczy, nie ma

dla niego litości! Na takich czeka wieczne potępienie i ogień piekielny!

Samuel stał na mównicy w domu ludowym, a w uniesionej dłoni trzymał Biblię i niczym

upominającym palcem wskazywał na ludzi w sali. Jego oczy lśniły niemal fanatycznie, głos
miał wysoki i władczy. Mówił już od godziny, ale ludzie wciąż siedzieli jak przygwożdżeni
do twardych drewnianych ławek i słuchali. Miał rację, mówiąc, że potrafi władać słowem,
pomyślała Ruth, usiłując zakryć dłonią usta, by nie było widać, że ziewa. Obojętnie, jak długo
głosił kazanie, ludzie słuchali z blaskiem w oczach, a ich spojrzenia wyrażały uwielbienie.
Raz po raz wykrzykiwali „Alleluja!", kiedy powiedział coś o szczególnym znaczeniu.

Ruth uczestniczyła we wszystkich wieczorach modlitewnych i zauważyła, że do domu

ludowego przychodzą ludzie zarówno miejscowi, jak i mieszkańcy Kvannes, a nawet
Surnadalen. Wielu pojawiało się co wieczór, ale wciąż przybywały nowe twarze. Nie znała
większości zgromadzonych, trzymała się więc z boku, siadając w pierwszej ławce na miejscu,
które wskazał jej Samuel, tak że nie musiała się z nikim witać i nikogo pozdrawiać. Nie miała
życzenia, by stać obok niego i ściskać ludziom dłonie, udając, że jest szczęśliwa i podziwia
męża równie mocno jak inni. Bo tak nie było. Im częściej przychodziła i słuchała jego kazań,
tym większą pustkę dostrzegała w jego przesłaniu. Ludzie jednak zdawali się tego nie
zauważać.

Skąd mogą wiedzieć, że on stoi przed nimi i kłamie w żywe oczy, myślała Ruth zmęczona.

W oczach tych, którzy nie znali jego ukrytej głęboko natury, uchodził niemal za nowego
Zbawiciela. Groził, obiecywał, kusił. Jego głos był głęboki i dźwięczny. W śnieżnobiałej
koszuli i nieskazitelnym, ciemnym garniturze prezentował się nienagannie, musiała to
uczciwie przyznać. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę i grał na ludzkich uczuciach.
Poruszał się po scenie niczym aktor, od czasu do czasu schodził po stopniach na salę i kładł
dłoń na przypadkowe, pochylone głowy. Ale czy rzeczywiście byli to przypadkowi wierni? -
zastanawiała się Ruth. Zauważyła bowiem, że dziwnie często Samuel kładł dłonie na głowach
młodych dziewcząt, których oczy błyszczały w bezgranicznym podziwie, choć to nie jego

background image

powinny wielbić, tylko Boga. Ale Bóg przegrywał w takie wieczory z Samuelem Langmo!
Niepojęte, jak misjonarz osiągał taki efekt.

Czasami Samuel życzył sobie, by stała obok niego w drzwiach, kiedy każdemu z osobna

dziękował za wieczór; Obejmował ją wówczas ramieniem i uśmiechał się ciepło do
wszystkich. Niektórzy chcieli też podawać rękę Ruth.

- A więc to jest twoja małżonka, Langmo? Musisz być bardzo szczęśliwa, mając takiego

męża - mówili i patrzyli na nią, starsi przyjaźnie, a młode dziewczyny z zazdrością.

Ruth kiwała głową, usiłując się uśmiechnąć. Palce Samuela wpijały się w jej ramię, gdy

uznawał, że nie reaguje z dostatecznym entuzjazmem. Wówczas prostowała się, uśmiechała,
ściskała spocone dłonie i wypowiadała parę słów, mimo że tego nienawidziła. Nienawidziła
gry i kłamstwa. Czuła, że Samuel ją wykorzystuje, chcąc pokazać się wiernym jako
prawowity małżonek, prowadzący pobożne, ustabilizowane życie. Gdyby ci ludzie wiedzieli,
jaki on jest naprawdę, myślała.

Jemu samemu zdawało się to jednak wcale nie przeszkadzać. Rozkwitał, gdy tylko

zaczynało się spotkanie. Nie dało się ukryć, że znakomicie się czuje podziwiany i uwielbiany.

Ruth nie pojmowała, jak to możliwe, że Samuel miał tak dwoistą naturę. W domu był

diabłem. Łamał wszystkie przykazania, które nakazywał przestrzegać zasłuchanym w jego
słowa wiernym. Mówił o miłości i szacunku, nie znając w ogóle znaczenia tych słów. Ale
jego słowa brzmiały zupełnie tak samo przekonująco jak wówczas, gdy Ruth przychodziła do
tej samej sali i go słuchała. Wpatrując się wówczas w jego intensywne niebieskie spojrzenie,
widziała niebo. Ciarki ją przeszły na samo wspomnienie.

Skupiona na nim uwaga i poczucie władzy nad ludźmi wywoływały w nim silne seksualne

podniecenie. Kiedy wracali do domu po takim wieczorze, zapędzał ją prosto do łóżka. Ruth
nie miała pojęcia, jak długo da radę to wytrzymać. Ale cóż mogła zrobić? Pilnowała się
jedynie, by się mu nie sprzeciwiać w rozmowach ani nie stawiać zbytniego oporu. Dopóki nie
nastaje na to, by Marilena spała sama na dole, ona godziła się na wszystko. Ale wszelkie
uczucia do niego umarły w niej bezpowrotnie. Bo nawet jeśli gdzieś na dnie serca tliła się
jeszcze resztka miłości i szacunku, to po spotkaniach, w tych nocnych godzinach upokorzeń,
całkiem wygasła.


Któregoś wieczoru atmosfera w sali ludowej stopniowo gęstniała. Samuel najpierw

grzmiał o grzechu i o piekle, tak że zgromadzeni aż skulili się w sobie, potem zaś nagle zrobił
gwałtowny zwrot i z promiennymi niebieskimi oczyma obiecywał, że tych, którzy wyznają
grzechy, wyrażą skruchę i poproszą o przebaczenie, czeka niebo. Ludzie rzucili się na kolana,
głośno wyznawali grzechy i modlili się intensywnie. Niektórzy płakali. Samuel zaś niczym
sam Bóg przechadzał się pośród wiernych, pochylał się nad nimi i coś do nich szeptał.
Nakładał im ręce na głowy i modlił się głośno. Ruth klęczała tak jak inni, ale ukradkiem
wodziła za nim wzrokiem, obserwując wszystko przez palce swych złożonych dłoni.

Jakaś młoda dziewczyna płakała rozdzierająco. Ruth widywała ją na każdym wieczornym

spotkaniu. Nie znała jej, ale wiedziała, że pochodzi z Rindalen, a zatrudniono ją jako służącą
w Oppstad teraz, w najgorętszym okresie uboju i przygotowań do świąt. Dziewczyna miała
nie więcej niż piętnaście-szesnaście lat, ale była nad wiek dojrzała i dobrze rozwinięta.
Ciemne lśniące włosy zaplatała w gruby warkocz. Jej duże oczy wpatrywały się przez cały
czas w Samuela. Ruth zauważyła, że mąż przykucnął przy dziewczynie, położył jej dłoń na
ramieniu i po cichu do niej przemówił. Powoli jej płacz ucichł, pokiwała skwapliwie głową i
spojrzała na niego błyszczącymi oczyma. Pojedyncze łzy lśniły na jej długich, ciemnych
rzęsach jak krople rosy. Samuel poszedł dalej.

background image

- Wracaj dzisiaj do domu sama - zwrócił się do Ruth, kiedy spotkanie dobiegło końca. -

Obiecałem porozmawiać z tą małą Guro. Przeżywa ciężkie chwile, biedaczka. Muszę walczyć
o jej duszę, muszę ją ratować! To mój obowiązek, rozumiesz?

Ruth tylko skinęła głową.
Tego wieczoru nie celebrował już tak pożegnania z wiernymi jak zazwyczaj. Ruth zerknęła

ukradkiem na młodą dziewczynę z Oppstad, która stała oparta o ścianę i czekała, aż Samuel
skończy. Kiedy zamknął drzwi sali ludowej, Ruth odwróciła się raz jeszcze. Właściwie nie
wiedziała dlaczego, ale coś ją zatrzymywało. Zboczyła nieco z drogi i ukryła się w zaroślach.
Światła w sali domu ludowego pogasły, a po chwili zamigotało światełko lampy parafinowej
w pokoju na zapleczu.

Ruth poczekała, aż wszyscy się rozejdą. Właściwie nie chciała wiedzieć, co robi Samuel,

ale popychana jakąś niewidzialną siłą przemknęła się za węgłem na tył budynku, gdzie przez
szparę między niedokładnie zasuniętymi zasłonami przeświecała smużka światła. Okno było
zbyt wysoko, by mogła przez nie zajrzeć, ze środka nie dolatywały też żadne głosy.

Pomyślała, że lepiej by było, gdyby poszła do domu, ale przechwałki Samuela po powrocie

z Berkak o tym, że miał inne kobiety, nie dawały jej spokoju. Nie chciała im dać wiary,
właściwie to miała nawet nadzieję, że chwalił się tylko, by jej dokuczyć. Ale jeśli on
naprawdę...

Nie, niemożliwe, nie ruszy tej dziewczyny! Przecież to jeszcze dziecko, na pewno

dziewica. Tylko z nią rozmawia, tak jak zapowiedział.

Coś jednak popychało Ruth do działania. Przyniosła i ustawiła pod oknem starą skrzynkę,

którą zauważyła w pobliżu. Ostrożnie wdrapała się na nią i zerknęła przez szparę między
zasłonami.

To, co zobaczyła, wstrząsnęło nią. Jęknęła, zakryła usta ręką i oparła czoło o okno.

Zacisnęła powieki, a potem powoli je otworzyła. Ale wzrok jej nie mamił. W pomieszczeniu
na kanapie leżała młoda dziewczyna z zadartą i owiniętą w talii spódnicą. Samuel pochylał się
nad jej nagim podbrzuszem i pogłaskał wnętrze jej białych ud, a potem ściągnął spodnie i
położył się na niej.

Ruth widziała, jak dziewczyna napina ciało z bólu, kiedy on się w nią wdziera. A więc i

ona była dziewicą, pomyślała Ruth jak przez mgłę i zeszła na dół ze skrzynki. Tak samo jak
ja, kiedy mnie dostał.

Przez chwilę stała oparta o ścianę nieruchomo z zamkniętymi oczyma. To nie może być

prawda, myślała. Jak on śmie napastować niewinne dziewczę!

Nagle ogarnęły ją mdłości. Ledwie zdążyła dobiec do pogrążonych w mroku zarośli, gdy z

niej chlusnęło. Miała wrażenie, że wymioty nigdy nie ustaną. W końcu jednak nie miała już
co zwracać. Wytarła usta chusteczką i lodowatą drżącą dłonią przetarła twarz.

Nie powie Samuelowi, że go widziała, o ile nie zostanie do tego zmuszona. Teraz już

jednak wiedziała, że jego przechwałki były prawdziwe. Zdradzał ją, z kim popadnie, zapewne
najchętniej z młodymi dziewczętami. Chciał mieć je bowiem pierwszy przed innymi, on
chciał odbierać im dziewictwo. Dlatego też wziął i mnie, pomyślała z goryczą. Dziwiła się
jednak, jak mu to mogło uchodzić na sucho, bo nie miała wątpliwości, że ten proceder trwa
już długo. Przecież i inne dziewczyny mogły zajść w ciążę, nie tylko ona? Tylko że je
zmuszał pewnie do milczenia. Nie wszystkie dziewczęta, które uwiódł, miały silnych i dobrze
sytuowanych rodziców, których niełatwo zastraszyć. W jej przypadku Samuel nie miał
wyboru. Musiał się z nią ożenić, by nie stracić pozycji i wiarygodności. A ponadto sądził, że
jest bogata!

Powoli Ruth ruszyła w kierunku domu. Nie czuła żadnego smutku. Nic nie czuła oprócz

pustki. Nie obchodził jej już Samuel. Ich małżeństwo było fikcją. Postanowiła jednak
wytrzymać w tym związku ze względu na Marilenę. Dziecko powinno mieć matkę i ojca,
zgodnie z Bożym przykazaniem. Ale teraz już Ruth znała całą prawdę. I prawda ta paliła jej

background image

wnętrze żywym ogniem. Nie zawaha się wykorzystać tego, co wie, przeciwko niemu, jeśli
tylko ją do tego zmusi.



ROZDZIAŁ 5.


Gdy listopadowe wichury hulały w węglach domu, wprawiając w drżenie szyby w oknach,

Mali przesiadywała w pracowni i tkała. Zaczęła odczuwać nerwowy niepokój, czy zdąży ze
wszystkim, czego się podjęła. Za rok, zgodnie z umową, musi zabrać do Ameryki bardzo
dużo różnych wyrobów.

Gotowe prace leżały starannie ułożone na dodatkowym stole, który wstawiła do pracowni.

Były wśród nich piękne narzuty i cztery kilimy. Czasami siadywała i przyglądała się im, i za
każdym razem do jej serca wkradał się niepokój. Czy są wystarczająco dobre? Czy
zainteresują ludzi mieszkających daleko stąd po drugiej stronie oceanu? Raz po raz wpadała
do niej Sigrid, a gdy pokazywała jej, co utkała, ta nie miała żadnych wątpliwości.

- Na pewno im się spodobają - mówiła z przekonaniem, głaszcząc dłonią narzutę. - Nie

jestem wprawdzie artystką i może nie potrafię ocenić fachowo wartości twoich prac, ale
przecież sama widzisz, że są bardzo dobre.

- Czasami... tak mi się zdaje, że są dobre - pokiwała Mali głową zamyślona. - Ale potem

ogarnia mnie zwątpienie. Zastanawiam się, jacy są tamtejsi ludzie, wiesz... Amerykanie.
Wydaje mi się, że różnią się od nas. Są tacy nowocześni!

- Na pewno nie ci, którzy będą kupować twoje wyroby - uznała Sigrid. - Dla wielu z nich

najważniejsze są korzenie, wspomnienia ze starego kraju. Bo jeśli nie sami wyemigrowali, to
pewnie ich rodzice. Jasne, że im się spodobają twoje narzuty i kilimy. Poza tym wydaje mi
się, że nie tylko emigranci się nimi zachwycą. Słyszałam, że rodowici Amerykanie też bardzo
cenią rękodzieło.

Po takiej rozmowie Mali uspokajała się na jakiś czas.
- Jak się sprawuje Herborg w roli młodej gospodyni? - zapytała Sigrid, siadając na krześle

stojącym przy krosnach.

- Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej synowej - odparła Mali. - Oczywiście musi się

jeszcze dużo nauczyć, zanim będzie prowadzić dwór, ale jest bardzo zdolna i pracowita, aż
radość bierze. I to pomimo męczących ją nudności. Z jej ust nie słychać nigdy narzekań -
dodała.

- Ale że już spodziewają się dziecka - rozpromieniła się Sigrid. - Może to młody dziedzic?
- Możliwe odparta Mali, szukając w koszyku kłębka wełny o określonym odcieniu żółci. -

Ale tak czy inaczej to wielka radość, nawet jeśli urodzi im się córka. Chłopcy będą następni w
kolejności. Ale nie ukrywam, że bardzo jesteśmy ciekawi.

- Tak, jest coś szczególnego, kiedy dziedzic oczekuje swego pierworodnego dziecka -

stwierdziła Sigrid. - My też czekamy. Olausowi i Helene dziecko urodzi się zaraz po świętach
Bożego Narodzenia. Wszyscy zastanawiają się, czy to będzie syn.

- Przecież dziewczynka też może dziedziczyć dwór - rzekła Mali i wyciągnęła kłębek,

który znalazła prawie na samym dnie koszyka. - Niemal wszyscy o tym zapomnieli, ale to
możliwe. Więc nie ma strachu.

- To prawda - Sigrid przyznała Mali rację. - Ale wiesz, mężczyźni mają szczególny

stosunek do synów, zwłaszcza tych, którzy będą ich następcami. Mimo że kobiety potrafią
sobie znakomicie radzić z prowadzeniem dworu - dodała, poklepując Mali po ramieniu. -
Czego ty jesteś najlepszym dowodem!

Mali aż się zarumieniła, ucieszona pochwałą.
- Nigdy nie byłam dziedziczką, Sigrid!

background image

- Nie, ale musiałaś przejąć zarządzanie dworem, kiedy umarł Johan. Myślisz, że

ktokolwiek poradziłby sobie z tym lepiej?

Mali nie odpowiedziała. Przez chwilę siedziała nieruchomo i zapatrzyła się przed siebie.

Zalała ją fala wspomnień z tamtego czasu.

- Herborg i Oja są chyba razem szczęśliwi? - przerwała jej myśli Sigrid.
- Tak, nawet bardzo - uśmiechnęła się Mali i wyprostowała, jakby chciała odgonić stare

upiory. - Aż radość bierze, gdy się na nich patrzy. Gdyby wszystkim było ze sobą tak
dobrze... - dodała, unikając wzroku Sigrid.

Ta w milczeniu pokiwała głową i bawiła się kłębkiem, który leżał obok niej na ławie. Po

chwili odezwała się z lekkim ociąganiem:

- Wiesz, że nie zwykłam rozpowiadać plotek, Mali. I nigdy też nie poświęcam im uwagi -

dodała z powagą. - Nie wspomniałabym o tym ani słowa, gdybym się nie obawiała, że
usłyszysz to od kogoś innego. A tego bym nie chciała. Wolę już ci to sama powiedzieć.
Chodzą pogłoski, że... - urwała na chwilę, jakby jeszcze raz rozważała w myślach, czy
powinna o tym mówić, czy nie, wreszcie odetchnęła głęboko i dodała: - Ludzie gadają, że
Samuel nie potrafi trzymać rąk z dala od młodych dziewcząt, które przychodzą na wieczorne
rekolekcje.

Mali podniosła wzrok, czując w piersi bolesny ucisk.
- Jak to? - zapytała.
- Niestety, nie wiem więcej nad to, co usłyszałam - odparła Sigrid wymijająco. - Nie

zwykłam słuchać plotek - powtórzyła. - Zresztą nie wiadomo, ile w tym prawdy, wiesz.
Słyszałam jednak od kilku osób, że po rekolekcjach Samuel zawsze zostaje z jakąś młodą
dziewczyną. Oczywiście by walczyć o jej duszę - dodała z pogardą. - Jeśli jednak chodzi o to
jego zbawianie...

Mali poczuła, jak ściska ją w żołądku. Do niej nie dotarły żadne plotki, ale pewnie nikt

poza Sigrid nie miał odwagi jej tego powiedzieć. A już najmniej Ruth, o ile ona coś wie. Ale
pewnie się czegoś domyśla, skoro chodzi na wszystkie spotkania. Jeśli Samuel zostaje, ona
sama musi wracać do domu. Rzadko widywali ją teraz w Stornes, a kiedy już przychodziła z
Marileną, niewiele się odzywała. Nietrudno było zauważyć, że tylko maleńka córeczka
trzymają przy życiu. Na szczęście dziecko całkiem wyzdrowiało po zapaleniu płuc. Wyrastał
jej pierwszy ząbek. Kiedy się uśmiechała, widać go było niczym maleńkie ziarenko ryżu.
Dlatego też śliniła się bardziej niż zwykle. Ruth skarżyła się, że mała ma rozwolnienie, a
podrażnione dziąsła jej dokuczają, więc bardzo marudzi.

- Tak jest zawsze, gdy dzieci ząbkują - pocieszała ją Mali.
- Ale ona płacze i...
Ruth urwała gwałtownie i zamilkła, ale Mali domyśliła się, co córka chciała powiedzieć.

Dziecięcy płacz nie był na Wzgórzu akceptowany, zdążyła się już nieraz o tym przekonać.
Gdyby Samuel był inny, zupełnie inaczej wyglądałoby ich życie. Ale cóż, nie był! Jeśli
jednak na dodatek potwierdzi się, że uwodzi młode dziewczęta...

Znów przeszły ją ciarki. To nie może być prawda! Przełknęła z trudem ślinę i rzuciła

ostrożnie:

- Nic o tym nie słyszałam...
- I ja wcale nie mam pewności, czy to prawda - powtórzyła Sigrid z naciskiem. - Wiesz,

jak ludzie we wsi lubią plotkować. Wydaje mi się niewiarygodne, by misjonarz poważył się
na coś takiego!

Mali nie odpowiedziała. I jej trudno było uwierzyć, by Samuel zdobył się na taki czyn.

Pewna jednak nie była i to ją męczyło. Postanowiła sama zbadać tę sprawę.

- Słyszałaś zapewne, że Gunvald Bergstad wprowadził się pośpiesznie do Storhaug -

zmieniła temat Sigrid. - Skoro już jestem przy plotkach - dodała, uśmiechając się niepewnie.

- Słyszałam to już jakiś czas temu.

background image

- Rzeczywiście. Nie minęło wiele czasu od momentu, gdy Laura go poznała, a już byli

zaręczeni. A teraz mieszka w Storhaug i zachowuje się, jakby był właścicielem dworu. Tak
przynajmniej mówią ludzie. Ale ślubu nie wzięli.

- Właściwie najbardziej współczuję mieszkańcom Oppstad - stwierdziła Mali. - Ich

swawolna córka nie skąpi im zmartwień.

- A ja myślę najwięcej o Oli Havardzie - rzekła Sigrid. - Temu biedaczynie pewnie nie jest

lekko...

Gdy Sigrid wspomniała o chłopcu, Mali poczuła, jak pali ją twarz.
- Tak, szkoda dziecka - cicho przyznała jej rację.
- Nigdy nie myśleliście o tym, by mu powiedzieć, że Havard jest jego ojcem? - zapytała

ściszonym głosem Sigrid. - Myślę, że czułby się bezpieczniejszy. Nic mi oczywiście do tego -
dodała pośpiesznie.

- Niech zostanie, tak jak jest - ucięła Mali. - Nie mogę... Popatrzyła na Sigrid, a jej

pociemniałe spojrzenie wyrażało, jak bardzo czuje się zraniona.

- Jest mi wystarczająco ciężko, Sigrid - dodała powoli. - Gdyby wyszło na jaw, że Havard

jest ojcem syna Laury, to... Nie... wystarczy mi już tego, co mam - powtórzyła, oddychając
głęboko.

Sigrid nie od razu odpowiedziała. Wstała z krzesła i otrzepała spódnicę.
- Pewnie masz rację - powiedziała tylko. - Muszę już wracać do domu.
Po jej wyjściu Mali długo siedziała zapatrzona w dal. Przypomniała sobie szczęśliwą

twarzyczkę Oli Havarda, gdy pozwalali mu zostać w Stornes, jego rozpromienione oczy, gdy
był blisko Havarda. Powinien się dowiedzieć, kto jest jego ojcem, pomyślała. Ale zaraz
pojawiła jej się przed oczami twarz Laury. Zadrżała i otarła dłonią twarz. Nie, lepiej niech
zostanie po staremu. Jeśli wyda się, że Havard jest ojcem, Laura krążyć będzie nad nimi
niczym jastrząb, co do tego Mali nie miała żadnych wątpliwości. Użyje wszystkich środków,
by Havard wziął na siebie jeszcze większą odpowiedzialność. Będzie grała mu na uczuciach,
mówiąc, że chłopiec go potrzebuje, podczas gdy tak naprawdę ona sama będzie chciała go
zdobyć dla siebie. Mali przeszedł zimny dreszcz. Gorzko doświadczyła, że nie należy
lekceważyć Laury. Skoro najmłodsza córka Oppstadów już raz uwiodła Havarda, może jej się
to udać znowu. Niech więc ta sytuacja pozostanie bez zmian. Lepiej, by mały Ola Havard rósł
w nieświadomości, myślała, ale nie poprawiło jej to samopoczucia.

Tego popołudnia Mali otrzymała list od Tordhild. Aż jej się zrobiło gorąco, gdy wzięła go

do rąk. Pośpiesznie jednak ukryła kopertę w kieszeni fartucha.

- Nie otworzysz? - zdziwił się Havard, myjąc ręce przed podwieczorkiem.
- Zaraz będziemy jeść - odparła krótko Mali. - Przeczytam sobie potem, gdy już

posprzątam.

Havard posłał jej uważne spojrzenie, ale tylko skinął głową i siadł do stołu. Mali ledwie co

zdołała przełknąć kromkę chleba, zupełnie jakby list w fartuchu ją parzył. Czego dowiedziała
się Tordhild o Samuelu w jego macierzystym zborze w Oslo? Czy ustaliła cos konkretnego?

- Słyszysz, Mali?
Wzdrygnęła się, gdy głos Havarda przedarł się przez jej niespokojne myśli.
- Co takiego?
- Dwudziestego szóstego listopada przyjeżdża rzeźnik.
- Dobrze - odparła. - Musimy tylko tak zaplanować pracę, by w tym czasie odłożyć inne

zajęcia, bo pora uboju to chyba najgorętszy okres w roku.

Zerknęła na Herborg siedzącą obok Oi. Dziewczyna jadła z apetytem, najwyraźniej

przestały już ją męczyć nudności.

- Nauczysz się wielu nowych rzeczy - uśmiechnęła się do młodej gospodyni.
- Paskudne zajęcie - prychnęła Dorbet. - Nie zamierzam pomagać przy zabijaniu zwierząt,

wiesz, mamo.

background image

- Obu wam tego zaoszczędzę - zapewniła Mali. - Ale będziecie musiały uczestniczyć w

innych pracach. Ty też, Dorbet, musisz się nauczyć, jak należy postępować z krwią i jak
dzielić i konserwować mięso. Jeśli wszystko ułoży się po twojej myśli, sama niedługo
zostaniesz młodą gospodynią we dworze.

- W Granvold mają parę służących - rzuciła beztrosko Dorbet.
- Ale to gospodyni za wszystko odpowiada - upierała się Mali.
- Teraz w Granvold rządzi Marit - rzekła Dorbet, sięgając po chleb. - I myślę, że taki stan

potrwa jeszcze przez wiele lat.

I bardzo dobrze, jeśli chodzi o mnie - dodała lekko.
- Jeśli sądzisz, że Marit będzie cię traktować wyłącznie jako ozdobę dworu...
- Zamierzam uszczęśliwić jej syna i dać dworowi dziedzica - uśmiechnęła się Dorbet. - To

chyba nie byle jakie zadanie?

- Uważaj, by nie popaść w konflikt z Marit - ostrzegła Mali córkę. - Póki co patrzy na

ciebie bezkrytycznie i nie dostrzega u ciebie żadnych wad, co trochę mnie dziwi - dodała z
sarkazmem. - Ale jeśli będziesz udawać księżniczkę... Może okazać się zgryźliwa.

- Nie ją zamierzam poślubić - odparła krótko Dorbet.
- Wiem, próbuję cię jedynie ostrzec, że jeśli skłócisz się z teściową, czekają cię ciężkie

dni. Kiedy mieszka się pod jednym dachem. .. - urwała i przypomniała sobie z niechęcią lata,
kiedy sama była młodą gospodynią w Stornes rządzonym przez Beret.

- Dobrze już, dobrze - przerwała jej Dorbet. - Pomogę przy uboju. Ale może już zmieńmy

temat?

Mali zostawiła uprzątnięcie ze stołu i zmywanie naczyń Ane i Ingeborg, sama zaś

wymknęła się na poddasze. Zapaliła świecę w sypialni i sięgnęła po list. Wygładziła kartkę i
zaczęła czytać.


Kochana Teściowo!
Przede wszystkim dziękuję za to, że mogliśmy znów pobyć trochę u Was. Bardzo cenimy

sobie Wasze towarzystwo, choć nie wszystko jest tak, jak być powinno.

Mali zwróciła uwagę, że Tordhild wyraża się już całkiem „po miastowemu". I nic

dziwnego, pomyślała. W Oslo starają się pewnie mówić tak jak inni jego mieszkańcy, choć
może dbają też o zachowanie dialektu, głównie ze względu na Johannesa. Ale czy im się to
uda? Kto wie, może gdy przyjadą tu znowu, Johannes będzie mówił już zupełnie jak
mieszczuch? Nie bardzo spodobała jej się ta myśl, ale porzuciła ją pochłonięta treścią listu.

Johannes nieustannie opowiada o Was wszystkich, o dworze, zwierzętach i swojej kotce.

Często wspomina też Olę Havarda i wypytuje, kiedy znów do Was pojedziemy. Obawiam się
jednak, że przyjdzie mu jeszcze jakiś czas poczekać. Do końca jesieni Sivert jest bardzo zajęty.
Ma napięty program koncertów aż do Wigilii, a zimą wyjazd do Was to nie lada wyprawa.
Więc chociaż tak bardzo byśmy chcieli spędzić z Wami święta, zdecydowaliśmy, że
obejdziemy je w tym roku w Oslo.

Skontaktowałam się ze zborem, do którego należy Samuel. Ale nie tak łatwo jest uzyskać

jakieś informacje. Nie można tak po prostu pójść i zapytać, co o nim wiedzą. Pewnego
wieczoru wybrałam się więc na spotkanie modlitewne i starałam się nawiązać kontakt z
zarządzającym zborem. Udawałam, że szukam starego znajomego, Samuela Langmo, z
którym nie widziałam się od wielu lat. Owszem, usłyszałam odpowiedź, Samuel należy do
zboru. Przez wiele lat pracował w Oslo i byt bardzo aktywnym kaznodzieją, a potem został
wysłany jako misjonarz na prowincję, by, jak to ujął jego zwierzchnik, „pobierać nauki".
Podobno sprawował posługę w wielu różnych miejscach, ale teraz jest w Berkak. Udawałam,
że o niczym nie wiem. Człowiek, z którym rozmawiałam, wychwalał Samuela pod niebiosa.

background image

Mówił, że Langmo jest wybitnym kaznodzieją, i wyrażał przekonanie, że jego zasługi dla
krzewienia wiary wśród ludu zostaną docenione i z czasem wypracuje sobie wysoką pozycję w
Berkak. Ale gdy zapytałam o jego życie prywatne, czy na przykład ożenił się i tak dalej,
zarządzający zborem nagle uciął rozmowę. Z niechęcią powiedział mi, że takich informacji
nie udzielają. Trudno więc mi było ustalić coś więcej. Ale zagadnęłam o to samo także pewną
kobietę, która siedziała obok mnie podczas spotkania. Miała około trzydziestu lat, choć
wyglądała starzej. Była blada, zmęczona i zamknięta w sobie. Wspomniałam Samuela, a
wtedy ona poczerwieniała i zaczęła się dziwnie zachowywać. Spytałam więc, czy go zna, ale
ona tylko zacisnęła usta. Jestem jednak pewna, że ona coś wie! Pójdę więc tam jeszcze raz i
spróbuję z niej coś wyciągnąć. Odniosłam wrażenie, że ona potrzebuje kogoś, z kim mogłaby
porozmawiać. Niestety, póki co to wszystko, czego zdołałam się dowiedzieć. Mimo to czuję,
ba, jestem święcie przekonana, że z Samuełem coś jest nie tak. Moi rozmówcy bardzo się
pilnowali, by nie powiedzieć za dużo. Ale ja nie zamierzam się poddać. Dowiem się
wszystkiego! Muszę jednak postępować rozważnie i uzbroić się w cierpliwość. Najpierw
zdobędę zaufanie tej kobiety, o której wspomniałam. Jeśli ona zacznie mówić, sądzę, że sporo
się wyjaśni.

Myślimy o Was nieustannie, zwłaszcza o Ruth. Tak dalej być nie może! Boimy się o nią,

Mali.

Dlatego uczynię wszystko, by poznać prawdę o Samuelu. Może dzięki temu Ruth zyska siłę,

by się wyzwolić z tego związku. Zarówno Sivert, jak i ja widzimy w tym jedyny ratunek dla
niej i dla młlej Marileny.

Poza tym u nas wszystko dobrze. Wprawdzie Sivert wiele podróżuje, ale jakoś sobie radzę

z Johannesem. A jak tylko jest to możliwe, towarzyszymy Sivertowi w podróżach, o ile nie
wyjeżdża zbyt daleko. Trochę się to zmieni od jesieni, kiedy Johannes zacznie chodzić do
szkoły. Ale nie martwmy się na zapas!

Mam nadzieję, że czujecie się dobrze. Ucieszyliśmy się z wiadomości, że Oja i Herborg

spodziewają się dziecka. W Stornes pojawi się kolejne pokolenie, tak jak powinno być.
Planujemy przyjazd na ślub Dorbet w maju i na chrzciny maleństwa, które się urodzi. Bo
pewnie chrzciny wypadną w porze naszych wakacji, więc uda nam się to pogodzić. Wakacje i
w tym roku zamierzamy spędzić w Stornes, o ile zgodzicie się na nasz przyjazd.

Pozdrowienia dla wszystkich! Będę się starać uzyskać jakieś wiadomości o Samuelu.
Przekazuję też pozdrowienia od Siverta i Johannesa. Jak widzisz, nasz syn przesyła

rysunek swojej kotki. Miałam Cię poprosić, byś powiesiła go w izbie. Przekaż też
pozdrowienia dla Oli Hawarda i powiedz, by dobrze opiekował się kotką Johannesa. Zdaje
się, że chłopcy tak się umówili.

Pozdrawiam gorąco

Tordhild

Mali siedziała z listem w ręku i zapatrzyła się w dal. Pochyliła się, czując bolesny uścisk w

piersi. To, co napisała Tordhild, w zestawieniu z plotkami przyniesionymi przez Sigrid,
ciążyło jej w żołądku jak kamień. Trzeba w taki czy inny sposób nakłonić Ruth, by przejrzała
na oczy i zrozumiała, że Samuel nie jest wart, by przy nim została. On zniszczy jej życie.
Gdyby tylko udało im się dowiedzieć czegoś, czego nawet Ruth nie byłaby w stanie
tolerować! To jedyna możliwość. Ale czas nagli. Tordhild napisała, że boją się o Ruth. Mali
też się bała, i to już od długiego czasu.

- Dostałaś dziś list - przypomniał sobie Havard, kiedy tego wieczoru układali się do snu.
- Tak, od Tordhild - odpowiedziała Mali, rozczesując włosy.
- Chyba nie stało się nie złego?

background image

- Nie, u nich wszystko jak najlepiej. Ale prosiłam ją, żeby się czegoś dowiedziała o

Samuelu, kiedy tu byli ostatnio. Wiesz, jego macierzysty zbór znajduje się w Oslo.

- Sprawdzasz Samuela? - zdziwił się Havard. - Po co?
- Bo mam przeczucie, że ten człowiek nie wszystko nam o sobie powiedział - odparła

krótko. - Myślę, że on ukrywa jakieś świństwa.

- Ale jak to...
- Powiem ci wprost, Havardzie. Mam nadzieję, że Tordhild dowie się o Samuelu czegoś

takiego, co przekona Ruth, że większym grzechem będzie pozostać z nim w związku
małżeńskim niż go zostawić.

Havard nie od razu odpowiedział. Podłożył rękę pod głowę i popatrzył na Mali.
- Spodziewasz się, że Tordhild dowie się czegoś szczególnego? - zapytał w końcu.
- Nie wiem - przyznała się Mali cicho. - Jedyne, czego jestem pewna, to że jest dla Ruth

niedobrym mężem, Havardzie. Lękam się, że może całkiem zniszczyć naszą córkę. Ruth...

- Snuje się jak cień - dokończył Havard. - Często myślę o tym, że Dorbet ma rację,

oskarżając nas, że nie ingerujemy i jesteśmy ślepi.

- Ależ nie jesteśmy! - sprzeciwiła się Mali. - Przecież widzimy, że coś się dzieje. Ale co

można zrobić, jeśli nie ma się na tyle mocnych argumentów, by uderzyć pięścią w stół, a Ruth
unika rozmów i dusi wszystko w sobie.

- A więc masz nadzieję, że Tordhild znajdzie coś na Samuela. .. Ale co na przykład?
- Jeśli chodzi o misjonarza Langmo, wszystko jest moim zdaniem możliwe -

odpowiedziała cicho Mali. - Nawet to, że może mieć gdzieś żonę. Nie wiem. Ale spróbuję to
ustalić, bo gdybym dowiedziała się czegoś takiego, nawet Ruth by...

Odłożyła grzebień i przytuliła się do Havarda.
- Sigrid powiedziała mi, że po wsi krążą plotki - rzekła cicho.
- O Ruth?
- Nie, o Samuelu. Ludzie gadają, że swędzą go palce, gdy widzi młode dziewczęta, i po

tych spotkaniach modlitewnych w domu ludowym co rusz któraś z nim zostaje.

Mali poczuła, jak ciało Havarda sztywnieje. Na moment wstrzymał oddech, w końcu

zapytał chrapliwie:

- Czy to tylko plotki?
- Nie wiem - westchnęła Mali. - Nie wiem, Havardzie. Przez chwilę leżeli cicho. Słyszała

tylko, jak łomocze jego serce.

- To nie może być prawda - wyszeptał w końcu udręczony. - Samuel nie mógłby robić

czegoś takiego Ruth. Mówi się, że Bóg czuwa nad swoimi dziećmi - wyszeptał chrapliwie i
przyciągnął ją do siebie.

- To nie dotyczy rodu Stornesów - odpowiedziała Mali cicho. - O nas Bóg zapomniał.
- Nie, jak możesz tak mówić - zaprzeczył cicho. - Spójrz na Siverta, przecież jemu dobrze

się teraz wiedzie. I Oi, i Dorbet. .. - Odwrócił jej twarz ku sobie i pocałował ją w czoło. - A
ty, Mali? Sądzisz, że Bóg o tobie zapomniał?

Mali nie odpowiedziała. Zarzuciła mu ręce na szyję i przylgnęła do niego, usiłując stłumić

płacz.

Może rzeczywiście Bóg o niej nie zapomniał i dlatego Ruth doznaje tylu cierpień. Jest

bowiem napisane w Piśmie, że dzieci zapłacą za grzechy rodziców.

- Wierzysz, Havardzie, w grzech pierworodny? - chlipała zrozpaczona. - Wierzysz, że

dzieci płacą za grzechy swoich rodziców?

Mąż głaskał ją po plecach, by ją uspokoić. - Nie. Zresztą kto miałby dać temu początek?

Ja, ja! - chciała zawołać Mali, ale zacisnęła usta. Wtuliła się tylko twarzą w jego gorącą szyję
i gorzko zapłakała.


background image

ROZDZIAŁ 6.


Do dworu przybył rzeźnik. Dziedziniec rozbrzmiewał kwiczeniem i rykiem przerażonych

zwierząt.

- Idę do Granvold - wzdrygnęła się Dorbet. - Nie zamierzam tego słuchać!
- Nigdzie nie idziesz! - zaprotestowała pośpiesznie Mali. - Za chwilę wniosą do domu

krew i będziesz pomagać mieszać. A potem trzeba będzie dzielić tusze.

- Boże święty! - jęknęła Dorbet i zerknąwszy na stojącą przy kuchennej ławie dziwnie

bladą Herborg, zapytała: - Zniesiesz to?

- Ja... nie lubię tego - przyznała Herborg cicho, posyłając Mali ukradkowe spojrzenie.
- A kto lubi? - przerwała jej z irytacją w głosie Mali. - Ale tak czy inaczej trzeba to zrobić.

Musimy coś jeść, by przeżyć. Zresztą jak zdążyłam zauważyć, żadna z was nie gardzi ani
mięsem, ani słoniną.

Herborg poczerwieniała gwałtownie i zmięła nerwowo szmatkę do zmywania.
- Nie musisz na nią zaraz tak warczeć - wtrąciła się Dorbet i popatrzyła oskarżycielsko na

matkę. - Może ona nie przywykła do ludzi, którzy tak naskakują jak ty czasami. Poza tym
spodziewa się dziecka, chyba nie zapomniałaś? W tym stanie kobieta jest bardziej wrażliwa,
prawda?

- Nie chciałam na ciebie nakrzyczeć! - Mali objęła ramieniem synową i pogłaskała ją po

bladym policzku. - Być może zareagowałam tak zgryźliwie dlatego, że sama nie lubię
zabijania zwierząt - wyjaśniła. - Już jako mała dziewczynka nienawidziłam tego, że zabija się
zwierzęta, którymi opiekowałam się przez cały rok. Ale jak mówię, to jest nasze pożywienie.
Z czasem człowiek do tego przywyka - dodała pocieszająco.

- Nie wierzę - prychnęła Dorbet. - Ja chyba nigdy nie przywyknę.
- W takim razie nie pozostaje ci nic innego, jak się z tym pogodzić - rzekła Mali. - Ubój

zwierząt stanowi nieodłączną część życia we dworze. Nie można robić tylko tego, co się lubi -
dodała. - Gdyby zresztą tak było, Dorbet, niewiele byś robiła.

Dorbet spojrzała na matkę zagniewanym spojrzeniem, ale się nie odezwała. Mali stała

wciąż koło Herborg i jeszcze raz pogłaskała ją po policzku.

- Źle się czujesz? - zapytała przyjaźnie. - Rzeczywiście w czasie ciąży kobiety nie

najlepiej znoszą pracę przy sprawianiu mięsa. Dorbet ma rację.

- Nie, wszystko dobrze - uśmiechnęła się blado Herborg. - Poza tym muszę się jeszcze tyle

nauczyć. Rozumiem, że trzeba wykonywać wszystkie prace, gdy się jest...

- To przynajmniej zwolnimy cię w tym roku z mieszania krwi - przerwała Mali, by ją

pocieszyć. - Bo ciężarne kobiety zazwyczaj od tego mdli.

W tej samej chwili otworzyły się drzwi i do izby weszły Ane i Ingeborg, niosąc misy

wypełnione parującą krwią. Natychmiast przystąpiły do mieszania. Po jakimś czasie
wniesione zostały tusze. Rzucono je na długą ławę. Najpierw oczyszczono je z tłuszczu, który
odłożono na bok. Następnie wycięto kotlety i szynki. Nic się nie mogło zmarnować. Tłuste
kawałki i resztki wrzucano do dużego wiadra, przeznaczając do zmielenia na kiełbasy, klopsy,
rolady.

Gdy Oja wniósł do izby kolejną tuszę, zatrzymał się na chwilę przy Herborg, która czyściła

z tłuszczu jelita. Położył dłoń na jej ramieniu i zapytał troskliwie:

- Jak się czujesz? Pamiętaj, jeśli nie będziesz miała siły, powiedz mamie!
Herborg zerknęła na niego z miłością i położyła na jego dłoni swą dłoń, uwalaną krwią i

tłuszczem.

- Wszystko dobrze - odpowiedziała i uśmiechnęła się dzielnie.

background image

- Bądź spokojny, będziemy pilnować, by się nie przeforsowała - wtrąciła się Mali. - Idź

już na podwórze, żeby pomóc.


Kiedy jedli kaszę na kolację, przy stole było dziwnie cicho. Wszyscy odczuwali zmęczenie

ciężkim dniem. Dorbet dłubała w talerzu, narzekała na ból w krzyżu i mówiła, że wprost nie
czuje rąk.

Właściwie nie znać tego po niej, pomyślała Mali, zerkając na córkę. Owszem, jest

wykończona jak wszyscy, ale nic jej poza tym nie dolega. Wygląda zdrowo, jej gładka cera
promienieje w poświacie lampy, a włosy lśnią jak złoto.

- Zresztą wybieram się do Granvold - oznajmiła Dorbet nieoczekiwanie. - Marit chce

zamówić u mnie świece. Twierdzi, że są takie wyjątkowe. Pytała, czy nie zechciałabym
spędzić u nich tego dnia, kiedy będą lać świece, tak abym uformowała je po swojemu -
dodała. - Tym sposobem nie musiałabym nosić stąd gotowych. - Zerknęła pośpiesznie na
matkę i zapytała: - Mogę?

Mali nie od razu jej odpowiedziała. Posypała szarą kaszę odrobiną cukru i podała dalej

dzbanek z kwaśnym mlekiem.

- Możesz - odezwała się w końcu. - Potrafisz formować przepiękne świece, dobrze więc

rozumiem Marit. Już w zeszłym roku zachwycała się tymi świecami, które dostała od ciebie
na Boże Narodzenie. A skoro w przyszłym roku będziesz już uczestniczyć w
przygotowaniach do świąt w tamtejszym dworze...

Dorbet rozpromieniła się, a Mali poczuła bolesne ukłucie w piersi. Pomyślała, że bardzo

jej będzie brakować Dorbet, gdy córka przeprowadzi się do Granvold. Nie zawsze łatwa w
obejściu, z czasem stała się ożywczym tchnieniem w tym domu. Mali uświadomiła sobie, jak
bardzo kocha swoją najmłodszą córkę. I choć do Granvold było stąd niedaleko, a Mali była
pewna, że będzie widywać Dorbet częściej niż teraz Ruth, to jednak żal jej się zrobiło, że nie
będzie jej miała w domu. Pozostawi po sobie zauważalną pustkę, pustkę, której nikt nie
zastąpi.

Obrzuciła spojrzeniem Herborg i Oję. Jakie to szczęście, że ostatecznie tych dwoje jest

razem. Wraz z upływem lat Oja stał się wielką radością Mali. Zewsząd dochodziły ją
pochwały, że wyrósł na znakomitego gospodarza. A Herborg... Mali popatrzyła na synową.
Będzie im dobrze razem. Ich wzajemne relacje w niczym nie będą przypominać koszmaru,
jaki zapamiętała z pierwszych lat w Stornes, gdy rządziła tu Beret. A wkrótce we dworze
zapanuje nowe życie, rozbrzmiewać tu będzie dziecięcy płacz i śmiech. Mali już nie mogła
się tego doczekać.

Popatrzyła na Havarda i cieplej zrobiło jej się na sercu. Na jesieni mąż skończył

czterdzieści pięć lat, ale jak na swój wiek świetnie się trzymał. Przez lata pracy w
gospodarstwie zmężniał i nabrał krzepy. Jego włosy oprószyły się lekko siwizną na skroniach,
ale było mu z tym do twarzy.

Mali zarumieniła się, gdy podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy, jak gdyby wyczuł,

że na niego patrzy. Przez jego twarz przemknął uśmiech, który Mali odwzajemniła, nim znów
spuściła wzrok. Ich życie można by uznać teraz za bardzo udane, gdyby tylko Ruth też było
dobrze. Na myśl o najstarszej córce ścisnęło jej żołądek. Odsunęła talerz z kaszą, bo nagle
poczuła, że więcej nic nie przełknie.


Mali sprzątała właśnie ze stołu, gdy zadzwonił telefon. Ane i Ingeborg byty w spiżarni,

żeby sprawdzić, czy kawałki mięsa przykryte są równo solą, Dorbet pobiegła do Granvold,
mężczyźni czytali gazety, a Herborg nalewała do cynkowej balii wodę na zmywanie.

Mali wyszła na korytarz i podniosła słuchawkę.
- Halo? To ty, Mali?

background image

Dzwoniła Helga. Mali nie rozmawiała ze szwagierką od tego dnia, gdy się pogodziły i

rozstały w przyjaźni. Wtedy przekonywała ją z żarem, by napisała do Ruth Liny do
Trondheim i wyjaśniła wszystkie nieporozumienia, do których doszło między matką a córką.

- O, to ty, Helgo! Co słychać w Gjelstad?
- Teraz już wszystko dobrze - zaszczebiotała radośnie Helga. - Zrobiłam tak, jak mi

mówiłaś. Napisałam do Ruth Liny. I dostałam od niej odpowiedź!

- Jak dobrze usłyszeć, Helgo!
- Wyobraź sobie, że przyjedzie na święta do domu! Pojawi się już w pierwszą niedzielę

adwentu i zostanie aż do Nowego Roku. No i będziemy mieć gościa. Nie... opowiem ci
wszystko, jak się zobaczymy. Bardzo serdecznie was zapraszam, ciebie i Havarda!

Mali aż się uśmiechnęła do siebie, słysząc Helgę taką szczęśliwą i podekscytowaną.

Cieszyła się razem z nią. Przez moment aż ją to nawet zdziwiło. Zawsze miała problemy z
Helgą. Sprawiały sobie nawzajem wiele przykrości przez te wszystkie lata. Ale teraz już to
minęło. Mali przypomniała sobie, jak wiele niezgody i gniewu panowało między dworami
Stornes i Gjelstad. Głównie przez starego gospodarza, pomyślała. Ale sama też miała w tym
swój udział. Popełniła niewybaczalny grzech, choć zdołała go ukryć. Wszystkich oszukała,
tylko gospodarz z Gjelstad bliski był wykrycia prawdy. Mali na samo wspomnienie poczuła
ciarki na plecach. Trudno się dziwić, że zrodziły się z tego tylko nieporozumienia i
nieprzyjaźń.

- Oczywiście, że przyjedziemy - odpowiedziała Mali. - Kiedy chcesz, byśmy się spotkali?
- Może kiedy już Ruth Lina wróci do domu. Pasowałoby wam odwiedzić nas w

poniedziałek po pierwszej niedzieli adwentu?

- Oczywiście, że nam pasuje - uśmiechnęła się Mali. - Bardzo się cieszymy, Helgo!
Przez moment w słuchawce zapadła cisza i Mali słyszała jedynie ciężki oddech Helgi.
- I chciałam tylko jeszcze... podziękować ci za radę, jakiej mi ostatnio udzieliłaś -

odezwała się wreszcie cicho Helga. -Wiesz, że powinnam napisać i...

- To dla mnie wielka radość słyszeć, że przyniosła taki dobry skutek - odpowiedziała

Mali. - Cieszę się razem z tobą. A co u Kristena?

- On to dopiero się cieszy, wiesz... On... my... Wszystko teraz stało się jakieś prostsze -

zakończyła trochę niepewnie.

Mali zrozumiała, co miała na myśli. Relacje między dwojgiem małżonków zapewne też się

poprawiły. Nic nie mogło jej bardziej ucieszyć. Może nadchodzą wreszcie lepsze czasy,
zarówno w Gjelstad, jak i w Stornes? - pomyślała. Ale wtedy znów przypomniała jej się Ruth
i westchnęła cicho.

- W takim razie przyjedziemy siódmego - rzekła na zakończenie Mali. - Dziękujemy za

zaproszenie.

- No i gratuluję przy okazji! - dodała jeszcze Helga. - Wieść niesie, że w Stornes

oczekujecie dziedzica. Bardzo miła wiadomość! Spodziewam się, że wszyscy to przeżywacie!

- To prawda - przyznała Mali. - Już się cieszymy na to wielkie wydarzenie.
- Krótko mówiąc, w końcu wszystko się ułożyło - odezwała się cicho Helga. -

Niezależnie, czy człowiek sobie na to zasłużył, czy nie - dodała.

Mali nie wiedziała, czy Helga ma na myśli siebie, czy też ją. A może je obie? Prawdę

powiedziawszy, obie miały na sumieniu to i owo.

- Tak to najczęściej bywa - przyznała i powtórzyła: - Przyjedziemy siódmego, Helgo. Już

nie mogę się doczekać.

Kiedy Mali wróciła do izby, Havard zerknął na nią pytającym wzrokiem znad gazety.
- Dzwoniła Helga - wyjaśniła Mali. - Ruth Lina przyjedzie na święta do domu! A my

jesteśmy zaproszeni na siódmego.

- No, no - odezwał się Olav, przekładając z szelestem strony w gazecie. - Czyżby w obu

dworach zapanował duch świątecznego pojednania? Nie sądziłem, że...

background image

- Wszystkiego nie musisz wiedzieć - przerwała mu Mali ostrzej, niż zamierzała. - A

odrobina świątecznej zgody jest nie do pogardzenia - dodała.

- Nie miałem nic złego na myśli - tłumaczył się Olav, podnosząc wzrok. - Ale jak się tak

jak ja spędziło już ładnych parę lat tu we dworze, to akurat Gjelstad nie kojarzy się ze
zgodnym sąsiedztwem.

- Na szczęście teraz się wszystko zmieniło i oby tak już zostało - rzekł Havard ze

spokojem. - Nie ma nic gorszego jak nieprzyjaźń - ciągnął, śliniąc palec i przewracając
kolejną stronę w gazecie. - Ciekawe, jakie skutki będzie miała polityka Hitlera. Obawiam się,
że to nie skończy się na lokalnych zamieszkach.

- Myślisz, że może dojść do wybuchu wojny? - zapytał Aslak z powagą.
- Nie wiem - odparł Havard z namysłem. - Ale na coś się zanosi. Wystarczy mała iskra, by

rozpętał się pożar.

- Ale przecież nas to nie dotyczy, prawda? - spytała Ingeborg, patrząc z niepokojem na

mężczyzn czytających gazety.

- Jeśli wybuchnie wojna, nigdy nie wiadomo - odparł Havard. - Weźmy na przykład wojnę

domową w Hiszpanii. Skoro nawet ludzie z jednego kraju mogą walczyć przeciwko sobie,
wszystko jest możliwe. A to, co się działo w Berlinie, nie zwiastuje nic dobrego - dodał
ponuro. - Olimpiada bardziej przypominała gigantyczny wiec propagandy nazistowskiej niż
sportowe zmagania. A nazizm... - przeczesał dłonią włosy i przewrócił stronę. - Nazizm i
Hitler mnie przerażają.

Mali nic nie powiedziała. Niemcy i Hitler wydawali jej się daleko. Pomyślała ze smutkiem,

że nie trzeba jechać aż do Hiszpanii, by przeżyć wojnę domową. Wystarczy zajrzeć na
Wzgórze.


Świąteczny miesiąc zaczął się wichurami i silnymi zamieciami. Mężczyźni zmagali się z

odśnieżaniem, by utrzymać przejezdność drogi. Tymczasem w izbie w Stornes zapanował
świąteczny nastrój. Tak jest zawsze, pomyślała Mali. Kiedy pomieszczenie napełnia się
zapachem łoju, a na patykach ociekają i twardnieją czerwone świece, wtedy nadchodzi ów
nastrój oczekiwania. Od dzieciństwa towarzyszyło jej to samo odczucie.

Poprosiła Ruth, by przyszła i pomogła przy laniu świec, bo pomyślała, że córce dobrze

zrobi, jeśli się trochę uwolni od towarzystwa Samuela. Poza tym wiedziała, jak bardzo Ruth
lubi to zajęcie. Z nostalgią wspominała wszystkie te szczęśliwe lata, gdy rokrocznie zaczynali
przygotowania do świąt Bożego Narodzenia. Wydawało jej się, jakby minęły dziesięciolecia,
i nagle posmutniała.

Nie była pewna, czy Ruth zechce przyjść, ale córka pojawiła się pomimo zamieci z

Marileną ubraną w ciepłe samodziałowe ubranka i owiniętą grubym pledem.

- Och, jak dobrze, że jesteście - powitała je Mali radośnie i wzięła od Ruth Marilenę. -

Chyba zostaniecie cały dzień, co? Samuel może też zjeść z nami obiad.

- Nie ma go w domu - odpowiedziała Ruth, otrzepując szal ze śniegu. - Pojechał się

spotkać z uczestnikami spotkań rekolekcyjnych, bo go o to prosili - dodała, unikając wzroku
matki. - Nie wiem dokładnie, o co chodzi, powiedział jedynie, że nie będzie go przez cały
dzień i mam na niego nie czekać z jedzeniem.

- Ale przecież rekolekcje się już chyba skończyły? - zapytała Mali, czując, jak ogarnia ją

niepokój. Przypomniały jej się plotki, że Samuel wykorzystuje młode dziewczyny.

- Owszem, ale wielu nawróconych potrzebuje wzmocnienia duchowego - wyjaśniła Ruth.

- Samuel, nim pojechał, tłumaczył, jak ważne jest, by wspierać tych, co się nawrócili.

Mali o nic więcej nie pytała. Nie chciała niepotrzebnie niepokoić Ruth. Wyglądało na to,

że do córki nie dotarły plotki krążące o Samuelu, bo z takim spokojem wyjaśniła powód
wyjazdu męża. Doprawdy ta dziewczyna i bez tego ma dość zmartwień, pomyślała Mali i

background image

popatrzyła zatroskana na najstarszą córkę. Nie będę jej dodatkowo denerwować, opowiadając,
o czym we wsi aż huczy.

Za każdym razem, gdy patrzyła na Ruth, ogarniała ją bezsilność. Ściskało ją w żołądku na

widok wychudzonej i bladej córki. Nie tak miało wyglądać jej życie!

- Popatrz, już całkiem wyrósł jej pierwszy ząbek - powiedziała Mali i podniosła w górę

Marilenę. Mała roześmiała się i otwierając buzię, ośliniła ją. - I zdaje się, że obok też widzę
coś białego. Nasza dziewczynka będzie mieć wkrótce dwa ząbki!

- Wcześnie - stwierdziła Ane. - Zwykle dopiero półrocznym dzieciom rosną pierwsze

zęby.

- Bardzo jej to dokucza - rzekła Ruth. - Gryzie wszystko, co chwyci do buzi, i strasznie się

ślini.

- Pamiętam, jak tu we dworze dzieci ząbkowały - wtrąciła się Ingeborg. - Okropność.

Płakały i marudziły, a przez długi czas nawet miały rozstrój żołądka. Bywało, że były
odparzone. A wtedy jak nie zęby, to dokuczało im pieczenie pupy - dodała i wzdrygnęła się.

- Tak to już jest, gdy dzieci ząbkują - stwierdziła ze spokojem Ane. - Zawsze to samo.
Ruth nie odpowiedziała, ale Mali zauważyła cień, jaki przemknął jej po twarzy, i domyśliła

się, że córce nie jest teraz lekko z ząbkującym, marudnym dzieckiem i mężem, który nie
może znieść dziecięcego płaczu. Nic jednak nie powiedziała.

Otworzyły się drzwi i do izby weszła Dorbet.
- A któż to do nas przyszedł! - rozpromieniła się i wyciągnęła ręce do Marileny. - Przyszła

kruszynka cioci, tak?

Marilena uśmiechnęła się do Dorbet i roześmiała się uszczęśliwiona, kiedy ta wzięła ją na

ręce, pocałowała i pogłaskała po główce.

- Widzieliście, jak urosły jej włoski? - zapytała z dumą, zupełnie jakby trzymała na rękach

własną córeczkę. - A jaki śliczny ząbek! Pokaż malutka cioci, no, pokaż! - A potem Dorbet
spojrzała na Ruth i powiedziała: - Ona jest po prostu śliczna, Ruth. Strasznie lubiliśmy z Olą
się nią opiekować. Jest taka grzeczna. Gdy zjadła swoją wieczorną kaszkę, zasypiała jak
aniołek.

Tak, tak, Dorbet i Ola bardzo sobie chwalili wieczory, które mogli spędzać we dwoje na

Wzgórzu, pomyślała z przekąsem Mali. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, by się domyślić, czym
się zajmowali, gdy Marilena zasypiała. Ale trzeba też przyznać, że okazali Ruth nieocenioną
pomoc, bo dzięki temu mogła uczestniczyć w spotkaniach rekolekcyjnych, zgodnie z
żądaniem Samuela. Przynajmniej więc choć z tego powodu uniknęła awantury. A Mali w
gruncie rzeczy nie zamartwiała się już o Dorbet. Przecież i tak mieli się z Olą niebawem
pobrać.

Dzień upłynął im w miłym nastroju, było niemal tak jak kiedyś, pomyślała Mali. Nawet

Ruth trochę odtajała i włączyła się do rozmowy. Ane przyrządziła duży gar zupy na mięsie
już wcześniej, tak by nie trzeba było odrywać się od pracy na przygotowywanie posiłku.
Wystarczyło odpowiednio wcześniej wstawić garnek na piec, by obiad był gorący, gdy
przyjdą mężczyźni.

- Mhm, świąteczny obiad, zupa na mięsie - odezwała się Ruth, wdychając zapachy, bo

powoli woń zupy zmieszała się z zapachem gorącego łoju.

- Bo dziś jest właściwie święto - uśmiechnęła się Mali. - Wraz z laniem świec wkraczamy

w czas przygotowań do Bożego Narodzenia. Trzeba to uczcić.

Gdy wszystkie kobiety formowały zwykłe świece, które później układano w używanych do

tego celu od lat pudełkach, Dorbet zajmowała się swoimi.

- Och, jakie są piękne! - westchnęła Ruth, podnosząc jedną z oryginalnych świec siostry. -

Ty masz też zdolności artystyczne, Dorbet, zupełnie jak mama.

- Czy ja wiem? - odrzekła Dorbet, ale rozpromieniła się dumna i zadowolona, że wszyscy

zwrócili uwagę na jej dzieła. - Pomyślałam sobie, że dostaniesz w tym roku parę takich świec

background image

ode mnie, Ruth. W zeszłym roku podarowałam je Marit, ale tym razem będę pomagać lać
świece w Granvold, umówiliśmy się na jutro, więc te weźmiesz ty.

- No coś ty! - zaprotestowała Ruth, rumieniąc się z radości. - Sądzę, że są takie piękne, że

aż szkoda je palić.

- To postawisz je sobie dla ozdoby - stwierdziła Dorbet. - Przecież po raz pierwszy

będziesz w tym roku przystrajać świątecznie własny dom.

Blask w oczach Ruth jakby przygasł. Otarła pośpiesznie ręką twarz.
- Wigilię spędzicie tu razem z nami we dworze - przypomniała Mali. - Samuel chyba się

na to zgodził?

- No jasne, że przyjdą - prychnęła Dorbet. - Po co by mieli siedzieć całkiem sami na

Wzgórzu. Co to by była za Wigilia, tylko ty i Samuel!

- Mamy Marilenę...
- Przecież ona zaśnie - stwierdziła Dorbet, obracając świecę tak, że powstał piękny wzór.
- Przyjdziemy - zapewniła pośpiesznie Ruth i dodała, nie podnosząc wzroku: - Samuel

ucieszył się z zaproszenia.

Mali domyśliła się, że Ruth kłamie. Samuel na pewno nie chciał przyjść. Nie lubił, gdy nie

na nim przez cały czas koncentrowała się uwaga. A w Stornes nigdy nie grał pierwszych
skrzypiec. Parę osób dokładało starań, by tak się nie stało. Jeśli w końcu się zgodził, to
pewnie tylko dlatego, że uznał, iż tak będzie taniej. Przyjdą przecież do suto zastawionego
stołu. Chociaż. .. I tak wszystko, co mieli, otrzymywali z dworu: ziemniaki, jagnięcinę,
wieprzowinę, kiełbasy. Misjonarz nie łożył wiele na swoją rodzinę. Ale Mali nie ze względu
na niego nosiła na Wzgórze różne przysmaki. Robiła to dla Ruth i Marileny. Miała bowiem
wrażenie, że inaczej Ruth nie miałaby co włożyć do garnka. Nie widziała też, by córka
dostała coś nowego do ubrania, odkąd wyprowadziła się z domu. Samuel uważał zapewne, że
to niepotrzebny zbytek, myślała ze złością. Sam jednak chodził wystrojony.

„Nie przystoi inaczej człowiekowi z moją pozycją" - powiedział Mali kiedyś, gdy

wytknęła mu zakup kolejnego garnituru. Ruth traktowana była przez niego jak inwentarz.


Kiedy Ruth wróciła z Marileną do domu, Samuela jeszcze nie było. Poczuła niepokój,

ujrzawszy pogrążony w mroku dom. Była już prawie piąta. Gdzie on jest, na Boga, i z kim?

Zdążyła zapalić świece i dorzuciła drew do pieca, bo niemal całkiem się wypaliło. Drewno

szybko zajęło się ogniem. Zadygotała, bo w domu jak zwykle panował chłód. Właściwie
nigdy się tu porządnie nie nagrzało. Ojciec obiecał jej, że uszczelni ściany, gdy nadejdzie
wiosna. Powiedział, że nawet już znalazł ludzi, którzy się tym zajmą, i przy okazji rozbudują
dom. Tak więc w następną zimę będzie być może lepiej, pomyślała Ruth, zostawiając
uchylone drzwiczki do pieca. Tyle że ta zima jeszcze długo potrwa.

Przewinęła Marilenę i ugotowała dla niej kaszkę, a potem nachyliła się, by dorzucić

jeszcze drew do pieca. Kiedy się wyprostowała, zakręciło jej się w głowie. Chwyciła się
brzegu stołu i złapała się za głowę. Miała wrażenie, że izba kręci się wokół niej powoli,
wywołując w niej mdłości. Po chwili podeszła do miednicy, nabrała chochlą wody z wiadra i
opłukała twarz. Pomogło. Zawroty głowy ustąpiły, ale wciąż było jej niedobrze. Chyba
zaszkodziła mi ta zupa na mięsie, przemknęło jej przez myśl. Nie przywykła do tak obfitych
posiłków na co dzień, a przecież w Stornes zjadła więcej niż zwykle, bo tak jej smakowało.

Położyła Marilenę w kołysce i usiadła na krześle przy oknie, by czekać na Samuela. I

wtedy nagle doznała olśnienia. Prawda uderzyła w nią jak fala przypływu. Ruth jęknęła i
poczuła, że krew odpływa jej z twarzy. Zrobiło jej się nagle strasznie zimno. Jęczała niczym
ranne zwierzę, trzymając dłoń na brzuchu.

To nie może być prawda! Dobry Boże, nie pozwól, by to była prawda! Nie zniosę tego, by

kolejne dziecko miało rosnąć w tym piekle i cierpieć z powodu złego ojca!

background image

Zaślepiona łzami wpatrywała się w ciemnościach na usiane gwiazdami niebo. Gwiazdy

były tak daleko, widziała tylko słabe migoczące punkciki.

- Dobry Boże! Spraw, by to nie była prawda! - płakała. - Kochany, dobry Boże!
Ale wiedziała, że się nie myli. Znów spodziewała się dziecka.


ROZDZIAŁ 7.


Ruth siedziała przy oknie pogrążona w apatii. W głowie kłębiły jej się myśli, od których

popadała w głęboką rozpacz. Czuła się tak, jakby chłód w izbie powoli przenikał jej ciało i
duszę. Nie miała pojęcia, który to miesiąc ciąży, ale gdy dokładnie rozważyła, uznała, że
może pierwszy, a najwyżej drugi. Po urodzeniu Marileny nie wróciły jej jeszcze miesięczne
krwawienia, ale nie było w tym nic niepokojącego. Często młoda matka dostawała miesiączki
dopiero wtedy, gdy przestawała karmić dziecko piersią. A ona wciąż karmiła Marilenę. Tak
więc przeświadczenie, że to dopiero początek ciąży, opierało się raczej na intuicji niż na
pewności.

Gdyby nie Marilena, moje życie nie miałoby sensu, pomyślała Ruth niejasno. Wszystko, w

co wierzyłam i o czym snułam marzenia, oddając się Samuelowi, legło w gruzach. Bo on
okazał się kimś innym niż tym, za kogo go uważałam. To zły człowiek, a może chory, bo nikt
normalny nie mógłby dręczyć drugiego, tak jak on dręczył ją i upokarzał. Jednakże ją
traktował w taki sposób to jedno, ale że gwałtowne wybuchy gniewu i szaleństwa kierował
przeciwko własnej córce...

Ruth spędziła wiele bezsennych nocy, zastanawiając się, czy powinna zostawić męża.

Błagała Boga o odpowiedź, prosiła, by dał jej jakiś znak i wskazał jej drogę. Czytała Biblię,
także tam szukając wskazówek, płakała i się modliła. Ale za każdym razem dochodziła w
końcu do przekonania, że powinna trwać przy mężu. Małżeństwo jest świętym sakramentem
ustanowionym przez Boga. Poza tym przecież zawarła umowę z Samuelem, obiecując
milczeć i trwać przy nim, o ile on zostawi Marilenę w spokoju. A od tej umowy nie chciała
odstępować, ponieważ obawiała się jego zemsty.

A może to właśnie jest znak od Boga, pomyślała nagle. Może ta ciąża ma mi uświadomić,

że nie powinnam rozbijać rodziny. Że należy trzymać się razem, pomimo wszystko, bo taki
jest obowiązek chrześcijanina.

Ruth otarła lodowatą dłonią mokry od łez policzek. To niemożliwe! Dzieci nie powinny

wychowywać się w takich warunkach, jakie panują w tym domu. Dzieci powinny czuć się
bezpieczne i szczęśliwe. Oddając się Samuelowi, wierzyła, że stworzą razem taką rodzinę. Że
ktoś taki jak on, sługa Boży, zapewni jej i dzieciom bezpieczne, pobożne życie w spokojnym
domu pełnym miłości.

Teraz już znała prawdę. Samuel nie znosił dziecięcego płaczu. Nie tolerował ani jej, ani

Marileny. Założył rodzinę tylko dla zachowania pozorów. Chciał uchodzić za statecznego
męża i ojca, wierząc, że pozwoli mu to na spełnienie ambicji i osiągnięcie wyższej pozycji w
zborze. Nie kochał jej, tego już Ruth była pewna. Nigdy nie kochał. Oszukał ją i nadal to
robił. Wzdrygnęła się na wspomnienie tego, co zobaczyła w domu ludowym. Pod powiekami
przesunął jej się obraz młodej dziewczyny, wyginającej się z bólu, gdy Samuel pozbawiał ją
dziewictwa. Pozwalał sobie na wszystko, cokolwiek by to było, myślała z goryczą, byle tylko
zaspokoić swoje własne żądze i potrzeby.

Ale gdyby teraz urodziła mu jeszcze jedno dziecko... Ruth zacisnęła dłonie na kolanach i

zaszlochała. Piekącymi oczyma wypatrywała gwiazd i nagle, zupełnie jakby spłynęła po nitce
księżycowego blasku, przyszła jej do głowy pewna myśl: Musi pozbyć się tego dziecka! Nikt
na razie jeszcze o nim nie wie. I nikt się nigdy nie dowie! A dziecko przynajmniej nie będzie

background image

musiało żyć w tym piekle, które Samuel zgotował jej i Marilenie. To dziecko nigdy się nie
urodzi!

Ale zaraz chwycił ją strach, bo przecież czy wolno jej odbierać komuś życie? Nikt nie ma

takiego prawa! Wolą Bożą jest, by urodziła jeszcze jedno dziecko. Dzieci są darem Bożym,
darem, który winno się przyjąć z wdzięcznością i radością, a nie doprowadzać do usunięcia
płodu...

Ruth drżała na całym ciele. To byłby grzech, niewybaczalny grzech. Ale przecież ja i tak

już zgrzeszyłam, pomyślała niejasno. Tak czy inaczej czeka mnie wieczne potępienie. Jeden
grzech więcej, jeden mniej, jakie to może mieć znaczenie? I tak trafię do piekła. A jeśli w ten
sposób mogę zaoszczędzić maleńkiej istocie cierpień, na jakie byłaby narażona w tym domu,
to chętnie to uczynię. Tylko że muszę się śpieszyć.

Wstała i zaczęła się przechadzać niespokojnie po izbie. Jak to zrobić? - zastanawiała się.

Słyszała o różnych sposobach: na przykład picie wywarów z ziół, moczenie nóg w gorącej
wodzie, wreszcie usunięcie płodu drutem do robienia skarpet.

Tylko muszę uczynić to tak, bym sama przy tym nie umarła, pomyślała nagle,

przypominając sobie opowieści o kobietach, które umarły z powodu krwotoku. Słyszała, że
często się tak zdarza, choć oczywiście rodziny zmarłych kobiet ukrywały prawdziwą
przyczynę ich śmierci. Bo jeśli ja umrę, Marilena zostanie z Samuelem, a do tego nie mogę
dopuścić. Muszę żyć ze względu na nią. I nikt się nie może dowiedzieć, co zrobiłam. Nikt.
Nawet mama.

Dlatego właśnie Ruth nie mogła nikogo prosić o pomoc, choć wiedziała o znachorkach,

które pomagały usuwać płód.

Nie, ten grzech musi wziąć na swoje sumienie. Ale poradzę sobie, pomyślała Ruth.

Wyprostowała się i otarła dłonią piekące oczy. Zniesie wszystko, byleby uratować to
maleństwo od takiego ojca jak Samuel i piekła, jakie by czekało je w tym domu.

Półprzytomna nalała wody do saganka. Dorzuciła do pieca tyle drew, ile się pomieściło, i

przyniosła z korytarza wiadro. Niepewnie jednak zerkała w okno, obawiając się, że w każdej
chwili może wrócić Samuel.

Po jakimś czasie, gdy okna zaparowały, Ruth zdjęła saganek i napełniła wiadro do połowy

gorącą wodą. Następnie ściągnęła grube pończochy i usiadła na krześle przy oknie. Wytarła
szybę, by obserwować, kiedy przyjdzie Samuel. Ostrożnie zamoczyła nogi w wiadrze. Woda
była tak gorąca, że aż jęknęła, zacisnęła jednak zęby i wytrzymała. Nie było innego wyjścia.

Ruth nie pamiętała, jak długo tak siedziała z nogami w wiadrze. Ciepło odurzyło ją i

musiała chyba zasnąć. Nagle usłyszała zatrzymujące się pod domem sanie i aż podskoczyła.
Szybko wyjęła ognistoczerwone nogi z wiadra, wylała wodę i wyniosła wiadro na korytarz.
Zanim Samuel wszedł do środka, zdążyła włożyć obie pończochy na nogi. .

- A co tu się dzieje? - huknął od progu, zobaczywszy zaparowane okna. - Co to, łaźnia?

Zwariowałaś, babo? - zawołał, gdy zobaczył saganek, w którym bulgotał wrzątek.

Ruth pośpiesznie sięgnęła po wiadro z zimną wodą i dolała do saganka.
- Ja... moczyłam nogi w ciepłej wodzie - wymamrotała zalękniona. - Czuję, że zbiera mi

się na przeziębienie, a wtedy pomaga, jeśli się...

- Oszczędź mi tych szczegółów! - rzucił krótko. - Nie obchodzi mnie, co ty tu robisz.
- Chcesz coś zjeść?
Przez jego twarz przemknął dziwny uśmiech, a oczy mu zalśniły.
- Nie, nie chcę - odpowiedział. - Jestem syty... pod każdym względem.
Ruth odwróciła się. Domyślała się, co sugeruje mąż, ale wolała tego nie roztrząsać.

Ostrożnie stawiając kroki, doszła do stołka, gdzie stało wiadro z wodą. Stopy miała
poparzone, więc każdy krok sprawiał jej ból.

- Chodzisz jak kaczka - skomentował to pogardliwie. - Doprawdy, jesteś taka brzydka,

Ruth.

background image

Ruth nie odpowiedziała. Wzięła ostrożnie na ręce śpiące dziecko i skierowała się ku

drzwiom.

- Położę się - rzekła cicho. - Nie czuję się zbyt dobrze.
- A kołyska?
- Myślałam, że może ty ją mógłbyś wnieść na górę.
- To pomyśl lepiej jeszcze raz - odparł chłodno. - Sama musisz ponosić konsekwencje

swoich idiotycznych wymysłów. Nie ja chciałem, by kołyska stała w sypialni.

- Ale dziś w nocy chyba nie będę potrzebowała kołyski, więc...
Wpił w nią swoje rozpalone dziwnym blaskiem oczy. Tego spojrzenia zawsze się lękała.
- Owszem, będziesz potrzebować - rzekł spokojnie. - Owszem, moja droga Ruth!

Kiedy następnego dnia Dorbet pojawiła się w Granvold, kobiety zdążyły już zacząć lanie

świec.

- O proszę - uśmiechnęła się do niej Marit. - Przyszła nasza artystka.
Dorbet zarumieniła się, słysząc szczerą pochwałę w głosie Marit.
- E tam, żadna ze mnie artystka - rzekła. - Cieszę się jednak, że mogę pomóc tu, we

dworze.

- No, a ja już się cieszę na te twoje piękne świece - rozpromieniła się Marit zadowolona. -

W zeszłym roku wywołały ogólny podziw. Poza tym to trochę przedsmak tego, co nas czeka
w przyszłym roku. Pomyślałaś, Dorbet, o tym, że będziesz uczestniczyć w przygotowaniach
do następnych świąt Bożego Narodzenia już jako młoda gospodyni? Ja nie mogę w to wprost
uwierzyć!

Rzeczywiście, Dorbet także trudno było sobie wyobrazić, jak to będzie. Poczuła lekki

niepokój, ale szybko go od siebie odsunęła. Wierzyła, że będzie jej dobrze w Granvold. Ola
już teraz nosi ją na rękach, a z Marit nie powinna mieć żadnych kłopotów, bo przyszła
teściowa wprost ją ubóstwiała. Muszę się tylko postarać, by nie zmieniła do mnie
nastawienia, a życie we dworze będzie dobre pod każdym względem. Dobre, choć nudne, to
akurat trochę ją męczyło. Chętnie wybrałaby coś bardziej ekscytującego niż zwyczajne życie
młodej gospodyni we dworze. Marzyła o tym, by podróżować, zwiedzać obce kraje i spotykać
ciekawych ludzi. Ale to tylko marzenia! Mama powtarzała jej to tak często, że prawie jej
uwierzyła, iż takie wymysły są nieosiągalne. W rzeczywistości będzie się uwijała we dworze.
Może będą z Olą chodzić na zabawy albo częściej niż to przyjęte zapraszać gości. Nie
zamierzała w każdym razie stać przy piecu lub zagniatać ciasto na chleb przez resztę życia.

Przez jakiś czas liczyła na to, że mama zabierze ją ze sobą do Ameryki za rok. Taka

podróż byłaby dla niej wielką przygodą. Ale za rok będzie już młodą mężatką, a chorobliwie
zazdrosny Ola za nic w świecie jej nie puści. A o przesunięciu terminu ślubu w ogóle nie
mogło być mowy. Nawet nie miała odwagi o tym wspomnieć. Poza tym z reakcji matki
domyśliła się, że i tak by jej nie zabrała ze sobą. Dorbet często jednak wspominała to, co
powiedział Martin Bakken przy okazji swojej ostatniej wizyty w Stornes. Że Ameryka to kraj
dla takich jak ona. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że miał rację. Kto wie, czyby tam
nie została.

- Co tak się rozmarzyłaś, dziewczyno? - Marit chwyciła ją za ramiona i roześmiała się. -

Pewnie stęskniłaś się za Olą? Przyjdzie na obiad! Wiesz, że codziennie mężczyźni pracują
teraz przy wyrębie, więc i on nie może kręcić się tylko przy domu. Choć oczywiście miał na
to wielką chęć, poznałam po jego minie, kiedy jadł rano śniadanie - dodała z uśmiechem i
promieniejąc dobrocią, pogłaskała Dorbet po włosach. - Zapowiedziałam, że Ola ma mieć
wolne po podwieczorku, a do tej pory, jak sądzę, i my uporamy się ze wszystkim. Wtedy ty
też dostaniesz wolne i będziecie mieli trochę czasu dla siebie, ty i Ola - dodała z błyskiem
rozbawienia w oku.

background image

Służące także zachichotały, ale Dorbet, choć poczuła się trochę zakłopotana, nic nie

powiedziała.

- Słyszałam, że młody dziedzic Stornes z żoną oczekują dziecka - ciągnęła Marit. -

Wyobrażam sobie, jaka to radość!

- Oczywiście - pokiwała głową Dorbet. - Ja też się bardzo cieszę.
- O, ty to pewnie niebawem będziesz opiekować się swoim dziedzicem - rzekła Marit

zadowolona, jak kot oblizujący śmietankę ze spodka. - W każdym razie my wszyscy tu we
dworze z niecierpliwością na to czekamy.

Dorbet stanęła w pąsach i odwróciła się w bok. Czy ta zapobiegliwa kobieta nie mogłaby

sobie znaleźć jakiegoś innego tematu do rozmowy, pomyślała ze złością. Czuję się jak jakaś
krowa rekordzistka.

Marit poklepała ją pośpiesznie po policzku.
- Nie chciałam cię zawstydzić - rzekła. - Powiedziałam po prostu, jak to jest.
Dziwne, że nie zastanawia się na głos, czemu jeszcze nie zaszłam w ciążę, pomyślała

dziewczyna wściekła. Bo pewnie nie jest tu we dworze dla nikogo tajemnicą, czym
zajmujemy się z Olą, gdy jesteśmy sami. I nagle Dorbet też to zastanowiło. Do tej pory nie
poświęcała temu wiele uwagi. Pewnie, że raz po raz kiełkowała w niej ta myśl, ale szybko o
niej zapominała. Zawsze jej się udawało, zarówno z Olą, jak i z innymi, których miała przed
nim. Teraz nagle chwycił ją lęk. A jeśli nie będzie mogła mieć dzieci? Na samą myśl o tym
zrobiło jej się gorąco. Najważniejszym zadaniem młodej gospodyni, żony dziedzica, jest
urodzić mu potomka, który po nim odziedziczy dwór. Chodzi o to, by podtrzymać ciągłość
rodu. A jeśli oni będą bezdzietni...

- Wiesz, że teraz najważniejsze jest zadbać o to, by pojawił się nowy dziedzic - gruchała

Marit.

Właśnie, pomyślała Dorbet. A co, jeśli temu nie sprostam?

- Co jest? - zapytał Ola i pogłaskał nagą pierś Dorbet. - Jesteś dziś jakaś taka cicha.
- Myślałeś o tym, że w następne święta Bożego Narodzenia będę mieszkać już tutaj we

dworze? - odparła Dorbet, pogrążona we własnych myślach. - Nie przyjdę tu tylko za dnia, by
pomóc przy laniu świec, tak jak dzisiaj, ale będę należeć do tego miejsca.

Ola uniósł się na łokciu i popatrzył na nią z uśmiechem. Pogładził jej gęste lśniące włosy,

odgarnął je z twarzy i pocałował ją w czubek nosa.

- Nie myślę o niczym innym - wyszeptał. - Odhaczam kolejne dni w kalendarzu dzielące

mnie od tego dnia, gdy wprowadzę cię do dworu jako pannę młodą. To będzie najważniejszy
dzień w moim życiu.

- A jeśli kiedyś będziesz żałował?
Roześmiał się głośno i zmierzwił jej włosy.
- Żałował? Chyba oszalałaś! W tym dniu spełni się moje największe marzenie. I będę, tak

jak mówią słowa przysięgi małżeńskiej, kochać cię i szanować, i nie opuszczę cię aż do
śmierci. Nie mam w tej sprawie nawet cienia wątpliwości. - Musnął palcem jej wargi i zapytał
cicho: - A może ty się obawiasz, że będziesz żałować?

Dorbet pokręciła głową. Położyła mu ręce na szyi i przyciągnęła jego głowę do siebie.
- Ale kto wie, czy twoja mama będzie ze mnie zadowolona - wymamrotała cicho.
- Mama? Ależ ona pragnie, bym cię poślubił niemal tak samo jak ja.
- Spodziewa się szybko potomka.
Ola pocałował ją w ucho. Czuła, że się uśmiecha.
- O, ja także - oświadczył. - Będziemy mieć dużo dzieci, prawda?
- Co znaczy dużo?
- Czworo, może pięcioro.

background image

- Nigdy nie wiadomo, ile się będzie miało dzieci - rzekła Dorbet cicho. - Niektórzy w

ogóle nie mają, choć bardzo by chcieli.

- My będziemy mieli - odparł Ola z całkowitym przekonaniem. - A ty będziesz

najpiękniejszą i najlepszą matką na świecie!

Dorbet westchnęła cicho. On nie rozumiał, co miała na myśli. Ona zaś, gdy sobie

uświadomiła, że być może nie urodzi dzieci, nie mogła przestać o tym myśleć. Olę
najwyraźniej nie niepokoiło to, że do tej pory nie zaszła w ciążę, choć tyle razy się ze sobą
kochali. Westchnęła ciężko, ale postanowiła odsunąć ponure myśli. Rozprostowała ciało. Oli
zaszkliły się oczy i napełniły pożądaniem. Obsypał ją drobnymi pocałunkami od góry do
dołu, póki nie jęknęła z rozkoszy. Ale gdy chciał ją wziąć, powstrzymała go.

- Jeszcze - wyszeptała podniecona. - Popieść mnie jeszcze! Zrobił więc, o co prosiła.

Pieścił ją językiem, póki nie zaczęła się wić z rozkoszy. Przyjęła go z otwartymi ramionami, a
wszystkie zmartwienia zniknęły w oślepiającej jasności.

- Było ci dobrze? - zapytał potem.
Dorbet uśmiechnęła się lekko i przeczesała palcami jego włosy.
- Tak, nie zauważyłeś?
- Owszem, ale lubię to usłyszeć od ciebie - przyznał. - Zawsze sobie myślę, że mogłabyś

mieć każdego...

- Ola! - Dorbet przyłożyła mu palec do ust. - Dość tych bzdur! Wiesz dobrze, że pragnę

tylko ciebie. Tylko ciebie - dodała żarliwie. - Nie wymyślaj problemów, skoro ich nie ma.

Uścisnął ją mocno, niemal z desperacją, jak gdyby pragnął, by stopili się w jedno, by ona

stała się częścią jego. Dorbet nie spodobało się to. Poczucie wolności wiele dla niej znaczyło.
Nie żeby zamierzała zdradzać Olę! Chciała jedynie czuć, że może swobodnie oddychać i być
sobą. Wiedziała jednak, że rozmowa na ten temat nie ma sensu. Ola wciąż przyrzekał, że nie
będzie wywierał na niej żadnej presji, a potem znów postępował po staremu.

Wypuścił ją z ramion i nachylił się do szuflady szafki nocnej. Wyjął z niej pudełeczko z

pięknego niebieskiego aksamitu i położył je z uśmiechem na piersi Dorbet.

Dorbet dotknęła pudełka i spojrzała na niego pytająco:
- Co to jest?
- Zobaczysz, jak otworzysz - odparł, a jego niebieskie oczy zalśniły dumą. - Czegoś

takiego w każdym razie nikt tu we wsi nie ma.

- Ale czy to nie jest prezent świąteczny?
- Właściwie tak z początku planowałem - przyznał. - Ale wolę ci to dać już teraz. Na

Gwiazdkę dostaniesz coś innego.

Dorbet usiadła na łóżku i pogłaskała piękne pudełeczko. W żołądku poczuła miłe

łaskotanie. Uwielbiała dostawać prezenty, zwłaszcza takie, jakich nikt inny nie miał. Powoli
otworzyła pudełko. Na aksamitnej wyściółce leżał piękny naszyjnik, podwójny sznur pereł!
Dorbet wyjęła go ostrożnie i musnęła palcami chłodne, lśniące perły.

- Jaki piękny - wyszeptała, a oczy aż jej pojaśniały. - Ola, jaki piękny!
Uśmiechnął się i pogłaskał ją po policzku.
- A więc podoba ci się?
- Czy mi się podoba? Ja... po prostu oniemiałam z zachwytu - rozpromieniła się. -

Zwariowałeś chyba. Taki naszyjnik musiał kosztować fortunę!

- Dla ciebie nic nie jest za drogie - odpowiedział ochryple. - Gdybym mógł,

podarowałbym ci cały świat.

Podała mu naszyjnik i odwróciła się do niego tyłem. Uniosła ciężkie, gęste włosy i

poprosiła:

- Załóż! Muszę sprawdzić, jakie to uczucie mieć na sobie coś tak pięknego.
Ola długo manipulował, ale w końcu udało mu się zapiąć naszyjnik. Dorbet odwróciła się

do niego przodem. Siedziała naga na łóżku, odgarnęła włosy na plecy i uniosła głowę.

background image

- No i jak? - zapytała.
Ola nie mógł się nasycić jej widokiem. Odziana jedynie w lśniące sznury pereł była

niczym zjawisko. Musiał odchrząknąć parę razy, nim zdołał wydobyć z siebie głos.

- Jesteś... Bardzo ci w nich do twarzy - rzekł chrapliwie. - Bardzo bym chciał, żebyś je

założyła do ślubu.

- Na pewno założę - uśmiechnęła się Dorbet, zeskoczyła z łóżka i boso podbiegła do

wiszącego na ścianie lustra, by się przejrzeć. - Ale mogę je nosić już teraz, prawda? Na
przykład teraz w święta i...

- Naturalnie - odpowiedział wpatrzony w wysoką, szczupłą postać.
- Och, jakie są piękne - szczebiotała Dorbet i przytrzymała włosy, by obejrzeć się

dokładnie. - Nie widziałam jeszcze nikogo we wsi, kto by nosił takie piękne perły -
promieniała zadowolona. - A ja mam na dodatek dwa sznury. Zwariowałeś, Ola!

Odwróciła się do niego i podeszła z powrotem do łóżka. Z rozpromienionymi oczyma

zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go w usta.

- Dziękuję - wyszeptała mu do ucha.
- Czy to wszystko, co otrzymałem w dowód wdzięczności? - uśmiechnął się.
Dorbet wsunęła się do łóżka i popatrzyła na niego tak, jakby się z nim drażniła.
- Nie, teraz możesz wziąć w ramiona księżniczkę w naszyjniku z pereł i się z nią kochać -

uśmiechnęła się. - O ile masz ochotę.

Miał wielką ochotę.

Dorbet otworzyła drzwi i weszła do izby. Ingeborg i Ane właśnie sprzątały ze stołu po

kolacji, na którą zjedli kaszę.

- O, jesteś wreszcie - powitała ją Mali. - Zaczynałam już się zastanawiać, czy czasami nie

przeprowadziłaś się całkiem do Granvold. Chyba nie laliście świec aż do tej pory?

- Nie, ja... - Dorbet zaczerwieniła się. Rozpięła bluzkę pod szyją, potrząsnęła głową, by

odgarnąć włosy w tył, i rzekła: - Zobaczcie, co dostałam od Oli!

Spojrzały na nią wszystkie. Mali przeciągnęła palcami po pięknym naszyjniku z pereł.
- Wielkie nieba - rzekła cicho. - Taki piękny prezent, i to tuż przed Gwiazdką?
- Ola po prostu chciał mi go dać teraz - odpowiedziała Dorbet. - A na Gwiazdkę dostanę

jeszcze coś!

- Trzeba przyznać, że chłopak nie skąpi na prezenty - uśmiechnęła się Ane. - Taki

naszyjnik zapewne sporo kosztował.

- Nikt tu we wsi nie ma dwóch sznurów pereł - oświadczyła z dumą Dorbet. - Tylko ja!
- I nikomu nie byłoby w nich bardziej do twarzy - odezwał się dobrodusznie Havard, który

siedział na kanapie. - Wyglądasz zupełnie jak księżniczka.

- Perły oznaczają łzy - wtrąciła się nieoczekiwanie Ingeborg, która stała przy ławie. - Tak

przynajmniej mówiła moja babcia.

- Stare przesądy - prychnęła Dorbet. - Pierwsze słyszę! Może ludzie tak mówią z

zazdrości?

Mali raz jeszcze musnęła dłonią naszyjnik. Nie odzywała się, ale ona też o tym słyszała.

Przypomniało się jej, jak mama często powtarzała, że perły zwiastują łzy. Poczuła lodowaty
dreszcz na plecach. Pewnie ludzie tylko tak gadają, pomyślała sobie. Tyle jest różnych
przesądów: na przykład żeby nie przechodzić pod drabiną, a czarny kot rzekomo ma oznaczać
nieszczęście. Nie mówiąc już o stłuczonym lustrze, które zapowiada ponoć siedem lat
nieszczęścia. Jasne, że to wszystko nieprawda!

Ale mimo to nie była zadowolona, że Dorbet dostała w prezencie właśnie perły.


background image

ROZDZIAŁ 8.


W dniu, w którym Mali i Havard wybrali się z wizytą do Gjelstad, było pogodnie i

mroźno.

- Doprawdy, trudno uwierzyć, że jedziemy do Gjelstad w tak dobrych humorach - odezwał

się Havard i zerknął na Mali. - Dawno nam się to nie zdarzyło, o ile w ogóle - dodał.

- Lepiej późno niż wcale - odparła Mali, otulając się szczelnie szalem. - Z twoim ojcem

nigdy nie żyłam w zgodzie, wiesz. Zresztą czy on z kimkolwiek miał poprawne stosunki? Co
się zaś tyczy Helgi i mnie... Chyba obie dostałyśmy nauczkę od życia - stwierdziła, nie
wyjaśniając w szczegółach, co dokładnie ma na myśli.

Havard o tylu sprawach nie wiedział! Nie znał prawdziwej przyczyny wrogości pomiędzy

nią a Helgą, a Mali nie widziała powodu, by mu to wyjaśniać. Zresztą nie wszystko mogła
powiedzieć, zwłaszcza zdradzić szczegółów śmierci jego ojca. Zawarła pakt z Helgą w tej
sprawie, a Helga dotrzymała swoich zobowiązań. W tej sytuacji i ona musiała dochować
milczenia. W głębi serca cieszyła się, że stosunki z rodziną Havarda wreszcie się unormują.
Niezgoda pomiędzy dworami kosztowała ją wiele zdrowia. Przez cały czas wisiał nad jej
głową ostry miecz i wciąż odczuwała strach, że zostanie zdemaskowana, gdy teść lub Helga
odnajdą ostatni element układanki. Teść prześladował ją przez tyle lat, właściwie aż do
śmierci, a potem przejęła to Helga. Żeby chronić swoich, Mali odpłacała jej tą samą monetą.
Stąd w ich relacjach tyle wrogości. Ale teraz może wreszcie skończy się ten koszmar.
Radowało ją to, bo już była zmęczona niezgodą i tym, by wciąż się mieć na baczności.

- Cieszę się na spotkanie przy kawie - powiedziała, kładąc dłoń na kolanie Havarda. -

Myślę, że w Gjelstad wszystko idzie ku lepszemu. Ruth Lina wróciła do domu...

- Tak, to z pewnością wiele znaczy dla Helgi i Kristena - przyznał Havard. - Nie jest

dobrze, gdy dzieci odsuną się od rodziców.

To prawda, pomyślała Mali i wzdrygnęła się, przypomniawszy sobie te wszystkie lata,

kiedy bardzo źle układały się jej kontakty z Oją, a i z Dorbet wciąż była w konflikcie. Teraz
na szczęście te problemy zniknęły, za to powodów do zmartwień dostarczała jej Ruth, która
tak bardzo się od niej oddaliła. Mali dostrzegała wyraźnie, że córka cierpi w swym związku.
Sama się zresztą do tego przyznała, choć nie zdradziła szczegółów. W ostatnim czasie ta
sytuacja jeszcze się pogorszyła. Ruth bardzo się zmieniła. Prawie się nie ruszała z domu, a
kiedy bardzo rzadko zachodziła do Stornes, Mali czuła, że z córką dzieje się coś strasznego.
Zrobiła się bardzo nerwowa i wydawała się jakaś udręczona, jakby męczyły ją wyrzuty
sumienia. Zresztą sumienie było przyczyną jej zgryzoty od początku, gdy oddała się
Samuelowi, nie będąc jego żoną. Teraz jednak coś jeszcze męczyło ją tak bardzo, że bliska
była szaleństwa. Tylko co?


Helga i Kristen wyszli na schody, by przywitać gości, oboje uśmiechnięci i w doskonałych

nastrojach. Mali popatrzyła na nich zdumiona. Nie przypominała sobie, kiedy ostatnio
widziała ich tak rozpromienionych. Owszem, Kristen wyglądał podobnie w pierwszym
okresie, gdy poznał Helgę, przekonany, że zdobył księżniczkę, a wraz z nią pół królestwa.
Szybko się to jednak zmieniło. Nim minął pierwszy rok ich małżeństwa, dały o sobie znać
szara codzienność i rozczarowanie. Mali dobrze pamiętała, że odwiedzając dwór, czuło się
chłód między małżonkami. Teraz jednak stali obok siebie, on obejmował ją ramieniem i
wyglądali jak świeżo poślubieni. Mali nie mogła wprost uwierzyć własnym oczom.

- Jak miło, że przyjechaliście - rozpromieniła się Helga. - Bardzo czekaliśmy na waszą

wizytę.

- O, my także - uśmiechnęła się Mali. - U was wszystko dobrze?
- Bardzo dobrze - roześmiał się rubasznie Kristen, posyłając żonie ciepłe spojrzenie. -

Bardzo dobrze się nam teraz układa - dodał i lekko poczerwieniał.

background image

- Cieszę się, że to słyszę, bracie - odezwał się Havard, zeskakując z sań. - Wyglądacie

oboje znacznie młodziej. Cokolwiek jest tego przyczyną - dodał, uśmiechając się znacząco.

Helga zarumieniła się i spuściła głowę, nerwowo skubiąc szal. Ale kiedy podniosła wzrok i

zerknęła na męża, z jej oczu biło ciepło.

- Zajmiesz się koniem, Kristen, prawda? - powiedziała. - A my już wejdziemy do środka.
- Pomogę Kristenowi - rzekł Havard. - Zaraz przyjdziemy. Helga i Mali weszły do domu.

W korytarzu unosił się zapach wypieków. Helga pomogła Mali zdjąć nowy płaszcz, który ta
kupiła sobie przy okazji ostatniego wyjazdu do miasta.

- Ale piękny - pochwaliła Helga, dotykając grubej wełnianej tkaniny. - Z futrzanym

kołnierzem!

- Tak, Havard mnie namówił...
- Miał rację - stwierdziła Helga. - W końcu sobie zasłużyłaś.
Mali nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Z wrażenia odebrało jej mowę, bo Helga

prześcigała się wprost w uprzejmościach. Doprawdy wielkie przemiany dokonały się w
Gjelstad. Co do tego nie było żadnych wątpliwości.

Kiedy otworzyły się drzwi do izby, podeszła do nich Ruth Lina. Ona też się zmieniła,

pomyślała Mali, zerkając na dziewczynę. Bardzo wydoroślała, choć wciąż brakowało jej
trzech miesięcy do ukończenia siedemnastu lat. Ścięła włosy i miała teraz modną twarzową
fryzurę. Sukienkę też miała nową, sięgającą do pół łydki, taką jakie się teraz nosi w mieście.
Była szczupła, uśmiechnięta i jeszcze piękniejsza, niż ją Mali zapamiętała.

- Jak miło, że przyjechaliście - uśmiechnęła się Ruth Lina, podając Mali dłoń.
- Miło cię widzieć - odpowiedziała Mali szczerze. - Bardzo wydoroślałaś i zmieniłaś się.

Wygląda na to, że jest ci tam w mieście dobrze.

- Owszem - potwierdziła Ruth Lina i rozpromieniła się. - Wspaniale się czuję w

Trondheim! Dobrze jest jednak wrócić do domu na prawdziwe święta we dworze. - A
zerknąwszy na matkę, objęła ją ramieniem i dodała: - W ogóle dobrze jest wrócić do domu.
Stęskniłam się za rodzicami.

Helga aż poczerwieniała, tak ją ucieszyły słowa córki, i pogłaskała ją po policzku.
- A my jesteśmy szczęśliwi, że spędzimy święta razem z naszą córką. Zresztą w tym roku

święta będą u nas bardzo rodzinne. Dawno takich nie mieliśmy! - Odwróciła się i kiwnęła na
Oddleiva, który stał obok młodej dziewczyny. - Oddleiv jest teraz znakomitym gospodarzem -
pochwaliła go i uśmiechnęła się do wysokiego szczupłego dziedzica. - A Birgit chyba już
poznaliście wcześniej?

Mali ujęła dłoń sympatycznej, nieco pulchnej dziewczyny, która zarumieniła się po cebulki

włosów i spuściła wzrok. Przytuliła się mocniej do Oddleiva, a on otoczył ją ramieniem,
jakby chciał ochronić.

- Chyba możemy zdradzić tajemnicę? - rzekła Helga, kierując na Oddleiva pytający

wzrok. - Młodzi są już zaręczeni od ponad roku, bo Birgit uznała, że jest jeszcze za młoda, by
wychodzić za mąż, ale teraz wkrótce po świętach odbędzie się u nas we dworze wesele.
Spodziewają się dziecka - dodała z wyraźną dumą.

- Och, gratulacje - zawołała Mali. - Przerosłeś mnie, Oddleiv, o głowę - uśmiechnęła się. -

Jesteś nawet wyższy od ojca.

- Rzeczywiście, obaj z Hakonem tak wyrośliśmy - pokiwał głową, a ciemna grzywka

opadła mu na czoło.

- Tak, Oddleiv jest wysoki i chudy, ale równie zręcznego pracownika długo by szukać -

wtrącił Kristen. - Gjelstad jest w dobrych rękach, to pewne. Tak samo jak Stornes, bo Oja to
też urodzony gospodarz. Wszyscy tak mówią.

- Tak więc Birgit spędzi święta razem z nami - ciągnęła Helga. - No i Hakon też

przyjedzie do domu - opowiadała dalej rozpromieniona. - Z obrączką na palcu i w

background image

towarzystwie narzeczonej. Zaręczy! się z koleżanką ze studiów, Lisą Vang z Oslo. Bardzo się
cieszymy, że będziemy mogli ją poznać.

- Tyle dobrych wiadomości naraz - zachwyciła się Mali. - To rzeczywiście będzie was

dużo w Gjelstad w czasie świąt.

- Tak, i bardzo się z tego cieszymy - powtórzyła Helga podekscytowana. - Ruth Lina i

Birgit są bardzo chętne do pomocy, a ta Lisa, chociaż to dama ze stolicy, pewnie też się
trochę włączy.

Tak, Helga jest całkiem odmieniona, pomyślała Mali i popatrzyła na jej radosną,

zarumienioną twarz. Kiedyś nikt nie był dla niej dość dobry i wciąż była ze wszystkiego
niezadowolona. W jej życiu było wiele złych chwil, za które w większości sama ponosiła
winę. Teraz promieniała, zachwycając się sprawami ważnymi, jak i drobiazgami, i wydawała
się wreszcie szczęśliwa.

- No i będziemy mieć jeszcze jednego gościa, z Trondheim - uśmiechnęła się Ruth Lina i

oblewając się rumieńcem, zerknęła na mamę. - Odwiedzi mnie syn właściciela sklepu, w
którym pracuję.

- Czyli że spotykasz się z kimś - uśmiechnęła się Mali i doznała ogromnej ulgi. Bardzo

współczuła Ruth Linie, gdy rozpadł się jej związek z Oją. Teraz jednak najwyraźniej
wszystko poszło w niepamięć, bo młoda dziewczyna była zakochana po uszy.

- W sylwestra zamierzamy się zaręczyć - przyznała rozpromieniona.
- Wielkie nieba, ależ tu u was się dzieje! - zaśmiała się Mali. - Jak dobrze usłyszeć, Ruth

Lino. Jesteś więc teraz szczęśliwa? - popatrzyła na nią pytająco.

- Jestem bardzo szczęśliwa - uśmiechnęła się Ruth Lina. - Przeżywam tyle radosnych

chwil! Nie mogłoby być lepiej - dodała, uchwyciwszy wzrok Mali.

Pili kawę w cieplej, przystrojonej z okazji adwentu izbie w Gjelstad. Rozmowa była

ożywiona, co chwila wybuchali głośnym śmiechem. Nagle Mali uświadomiła sobie, że po raz
pierwszy w Gjelstad nie marznie. Bo niezależnie od okazji, zawsze gdy tu była, we
wszystkich pomieszczeniach panował dziwny chłód.

Teraz zniknął razem ze starymi upiorami i złymi duchami z przeszłości, pomyślała Mali i

spojrzała na wiszącą na ścianie fotografię ślubną starego gospodarza Gjelstad i jego żony
Ruth.

Skończyły się twoje rządy, Oddlehae Gjelstad, pomyślała z satysfakcją. Zło, którego byłeś

przyczyną, wraz z tobą zniknęło bezpowrotnie. Czas najwyższy, ty diable w ludzkiej skórze!

Stary gospodarz Gjelstad patrzył na nią ze ściany i Mali zdawało się, że jego ciemne oczy

zaiskrzyły gniewem, zaraz jednak odsunęła tę myśl. Oddleiv Gjelstad umarł, a z nim jego
władza. Nareszcie.

Ruth przez wiele wieczorów siedziała na krześle, mocząc nogi w gorącej wodzie. Samuel

wciąż gdzieś wyjeżdżał, mimo że spotkania rekolekcyjne w domu ludowym dawno się
skończyły. Ruth nie wiedziała, dokąd on właściwie jeździ, i zresztą w ogóle jej to nie
obchodziło. Jedyne, co zajmowało jej myśli, to że musi pozbyć się kiełkującego w niej życia,
zanim będzie za późno. Zanim dziecko urośnie i ktoś się domyśli, że Ruth jest w ciąży. Ale
jak do tej pory jej starania nie odniosły skutku. Mdliło ją i bardzo bolały ją spuchnięte,
poparzone stopy, ale od dziecka nie zdołała się uwolnić.

Nalała wrzątku do wiadra i dodała odrobinę zimnej wody. Oparzyła się, gdy chciała

zanurzyć rękę. Postawiła krzesło przy kuchennym oknie, by widzieć, kiedy wróci Samuel,
zdjęła wełniane pończochy i zanurzyła stopy w gorącej wodzie. Parzyło ją tak, że aż łzy
napłynęły jej do oczu i spłynęły po twarzy. Zacisnęła dłonie, wpijając się w nie paznokciami,
by nie krzyknąć z bólu, kiedy gorąca woda zetknęła się z jej niemal pozbawionymi naskórka
stopami i łydkami.

background image

Przecież to szaleństwo, pomyślała. I ciężki grzech, za który nie ma odpuszczenia. Nocami

nie spała, tylko modliła się, ale jakby nadaremno. Czuła, że nie ma prawa zwracać się do
Boga, dopuszczając się takiego grzechu, leżała więc i płakała bezgłośnie obok śpiącego
Samuela. Bóg wydawał się tak nieskończenie daleko. Czego zresztą mogła się spodziewać,
myślała, ocierając pot i łzy z twarzy. Bóg nie jest dla takich jak ona, dla takich, którzy próbują
usunąć nienarodzone życie.

Zastanawiała się, co by powiedział Samuel, gdyby się o tym dowiedział. Dzieci to on z

pewnością nie kochał, więc byłby pewnie zadowolony, że nie urodzi się mu ich więcej.
Gdyby jednak dowiedział się, że Ruth sama chce się pozbyć płodu... Wzdrygnęła się. Samuel
był nieobliczalny. A do tego strasznie obłudny, pomyślała z pogardą. Wygrażałby więc
pewnie, że popełniła grzech śmiertelny, i karałby ją za to do końca życia, choć tak naprawdę
byłby zadowolony z takiego rozwiązania. O ile nie kładłoby się cieniem na jego doskonałej
reputacji.

Ruth krzątała się na pozór normalnie, ale w głębi serca przeżywała katusze. Zupełnie jakby

nienarodzone dziecko prześladowało ją w dzień i w nocy. Mimo że wiedziała, iż płód jest na
razie bardzo mały, stanowiąc ledwie zalążek ludzkiego życia, budziła się nocami, zlana
potem, i zdawało jej się, że patrzy wprost w dwoje ciemnych, przepełnionych łzami oczu, w
których czaiło się nieme pytanie. W takich momentach postanawiała zaprzestać prób
pozbycia się płodu. Lepiej niech to dziecko już się urodzi! Nie mogła znieść wyrzutów
sumienia, strachu i rozpaczy. Gdy jednak widziała obojętność Samuela, wiedziała, że nie ma
innego wyjścia. Nigdy nie wziął Marileny na ręce, nie pogłaskał jej nawet po policzku, nie
próbował do niej zagadnąć. Ryczał tylko z wściekłości, gdy płakała, i takim ostrym głosem
żądał absolutnej ciszy w swoim domu, że maleństwo drżało. W takich chwilach Ruth
odchodziła z Marileną na rękach i kładąc dłoń na brzuchu, przyrzekała nienarodzonemu
maleństwu, że wróci z powrotem do Boga, nie spotykając po drodze Samuela.


Ruth wylała wodę i posprzątała, nim Samuel wrócił do domu. Wyglądała przez okno, gdy

usłyszała zajeżdżające sanie, i usiłowała dojrzeć coś w ciemnościach. Zdołała jedynie
zobaczyć, że to te same sanie, które odwoziły Samuela ostatnio.

Pośpiesznie wzięła Marilenę i poszła do sypialni. Było późno i liczyła na to, że mąż nie

będzie już chciał nic jeść. Zawsze wszak wracał taki syty z tych „spotkań", a Ruth nie czuła
potrzeby, by rozmawiać z nim więcej, niż to konieczne. Miała nadzieję, że jeśli nie zastanie
jej z dzieckiem na dole w izbie, posiedzi tam sam przez jakiś czas.

Niestety wszedł na górę niemal natychmiast. Ruth ledwie zdążyła ułożyć śpiące dziecko w

kołysce i zaczęła się rozbierać, gdy nagle pojawił się w drzwiach sypialni niczym mroczny
górujący cień. Ruth aż się wzdrygnęła.

- Co to ma znaczyć, że nie witasz na dole swojego męża? - warknął.
- Jest już tak późno, myślałam...
- Masz czekać, póki przyjdę - rzucił i wszedł do sypialni. Cuchnęło od niego bimbrem tak

mocno, że Ruth aż się cofnęła.

- Ty i ten twój wrzeszczący bachor! Że też trafiła mi się taka kula u nogi - bełkotał

chrapliwie. - Wiesz, gdzie byłem, droga Ruth?

Nie odpowiedziała, przywarła do ściany tuż przy łóżku, jakby chciała uczynić się

niewidoczną dla niego.

- Odwiedziłem pewną młodą kobietę, która nawróciła się podczas rekolekcji w domu

ludowym. Wciąż takie odwiedzam. Wiesz, że dużo jest takich młodych, czystych dusz, Ruth!
Przyjmują ode mnie wszystko z pokorą. Są takie świeże i chętne.

- Chyba nie możesz...
Zrobił dwa kroki w jej kierunku i wymierzył jej policzek.

background image

- Czego nie mogę? Robię to, co chcę, a ty masz milczeć i słuchać, krowo!
Pierwszy cios jakby przerwał w nim tamę tłumionej agresji. Jest pijany, tłumaczyła sobie

w duchu Ruth, ale kiedy kolejny cios trafił ją w pierś, zrozumiała, że ten człowiek to opętany
szałem brutal.

- Zdejmuj ubranie! - warknął. - Niech popatrzę na to twoje pokraczne ciało i wyssane

piersi!

Ruth zaczęła zdejmować bieliznę, ale jego zdaniem robiła to zbyt wolno. Ponownie rzucił

się na nią, a cios tym razem trafił ją w brzuch. Zgięta wpół przewróciła się i z jękiem uderzyła
w wystającą boczną deską łóżka, która uderzyła ją w łono jak włócznia. Opadła na posłanie,
czując przeszywający ból.

Samuel, ledwie trzymając się na nogach, stał przez chwilę i patrzył na nią, a potem jakby

stracił zainteresowanie, zdjął marynarkę, zrzucił buty i zwalił się w poprzek łóżka.

- Ty paskudny strachu na wróble - wybełkotał jeszcze, nim zachrapał.
Ruth leżała długo, a kiedy wreszcie spróbowała się podnieść, pociemniało jej w oczach, a

w podbrzuszu poczuła palący ból. Nagle jakby ogromna ręka chwyciła ją za krzyż i ścisnęła
tak mocno, że z trudem złapała oddech. Zamroczona zauważyła, że na podłogę spływa krew.
Kolejny żelazny uścisk w krzyżu pozbawił ją tchu. I wtedy odzyskała jasność umysłu. Stało
się! Samuel bezwiednie pomógł jej dokonać grzesznego czynu. Było ich dwoje przy
płodzeniu dziecka i we dwoje je usunęli, pomyślała. Mimo że ani o jednym, ani o drugim
Samuel nie miał pojęcia.

Ruth doczołgała się do wiadra, które stało obok stojaka z miednicą. Z wielkim wysiłkiem

podźwignęła się i usiadła na nim. Nogi jej się trzęsły, przetoczyła się przez nią fala mdłości.
Czuła, jak chlusta z niej ciepła krew, wreszcie coś plasnęło o dno wiadra. Zamknęła oczy i
przytrzymała się ręką ściany. Moje dziecko! - jęknęła.


Nie miała pojęcia, jak długo tak siedziała. Ciało jej zmarzło i zesztywniało, trzęsła się z

bólu, zimna i rozpaczy. Powoli sięgnęła po ręcznik i włożyła go sobie między uda. Wciąż
krwawiła, choć już mniej.

Włożyła kurtkę, chwyciła wiadro i boso wymknęła się na dół. Musiała usunąć wszelkie

ślady tego, co się stało. Wsunęła na bose stopy buty z cholewami, które stały w korytarzu.
Skostniałymi dłońmi otworzyła drzwi wejściowe i wyszła w rozgwieżdżoną noc.

Chciała opróżnić wiadro w wygódce, ale nagle sama myśl wydala jej się straszna. Przecież

to jej dziecko, maleńki płód, który miał być synkiem albo córeczką! Łzy ciekły jej ciurkiem
po policzkach, gdy przemykała się za wygódkę. Tam wygrzebała gołymi rękami dół w śniegu
i gdy był dość głęboki, opróżniła wiadro. Krew zabarwiła śnieg na czerwono. Zostawię tu
dziecko, myślała niejasno. A następnym razem, gdy Samuel wyjedzie, wygrzebię maleństwu
grób. Śnieg i mróz je osłonią. Przynajmniej to mogę dla niego zrobić!

- Śpij, dziecino - zapłakała i zakryła dół śniegiem, zasypując go tak, by Samuel niczego

nie zauważył. - Mama wykopie ci porządny grób, ale nie dziś w nocy.

Zesztywniała, wróciła chwiejnym krokiem do domu. Przystanęła u węgła i popatrzyła na

nieboskłon. Nigdy jeszcze nie widziała tak rozgwieżdżonego nieba, nigdy nie widziała tylu
dużych, lśniących gwiazd. Nagle jedna z nich zaczęła spadać, ciągnąc za sobą jasną smugę.
Ruth wiedziała, co to znaczy. Odkąd byli dziećmi, Mali opowiadała im, że kiedy ktoś umiera,
spada gwiazda. Ruth złożyła zgrabiałe dłonie i wyciągnęła je ku niebu.

- Boże, przyjmij moje dziecko - modliła się żarliwie. - Pozwól mu być pięknym aniołem w

raju. Wiesz przecież, że tu nie było dlań życia. Boże, przyjmij moje dziecko! Obdarz je łaską!

A potem podniosła się i jęcząc jak zranione zwierzę, wślizgnęła się do domu.


background image

ROZDZIAŁ 9.


Już dużo wcześniej Mali zaprosiła Ruth, by przyszła razem z Marileną w dniu, na który w

Stornes zaplanowano wypieki świąteczne.

- Nie ma sensu, żebyś sama piekła wszystkie rodzaje ciastek - powiedziała, gdy rozmowa

zeszła na ten temat. - Przyjdź lepiej do dworu i pomóż nam przy pieczeniu, a jak będziesz
wracać do domu, napełnimy twoje puszki gotowymi ciastkami. Nam będzie miło, a tobie
wygodniej - dodała i pogłaskała Ruth po włosach.

Córka pokiwała głową. Potem jednak Mali z nią nie rozmawiała ani jej nie widziała. A

przez ostatni tydzień była taka zajęta przygotowaniami do świąt, że nie miała czasu wybrać
się do Ruth na Wzgórze. Każdego wieczoru jednak miała nadzieję, że następnego dnia córka
na pewno ich odwiedzi. Gdy nie pokazała się przez cały tydzień, Mali poczuła lekki niepokój,
bo choć Ruth nie przybiegała z byle czym do dworu, zwykle widywali ją raz na parę dni.

Zagniatając ciasto, Mali wciąż wyglądała przez okno wychodzące na mały domek, stojący

na wzgórzu u kresu drogi.

- Przyjdzie - odezwała się Ane, jakby czytała Mali w myślach.
Mali zerknęła na nią przelotnie i dostrzegła w jej oczach współczucie, co tylko wzmogło

jej niepokój.

- Wszystko zależy od tego, czy misjonarz jej pozwoli - wtrąciła się Dorbet, która w dużej

misce ucierała masło z cukrem na jednolitą masę i najwyraźniej słyszała krótką wymianę zdań
po drugiej stronie stołu. - Ona nie może nic zrobić bez jego zgody, podczas gdy on... - Dorbet
wzbiła oczy ku niebu. - Z tego, co słyszałam, prawie co wieczór bywa we wsi. Zresztą nie
tylko. Podobno widywano go też w Surnadalen.

- A po co on tak jeździ? - zdziwiła się Ingeborg i dorzuciła do pieca drew. - Mnie też

doszły słuchy o tych jego wieczornych wyjazdach. Nie sądziłam, że ma tu tylu znajomych -
dodała, zerkając na Mali.

- Rzeczywiście, ciekawe, czym on się naprawdę zajmuje? - rzuciła znacząco Dorbet. - Bo

jak go znam, to opowiada, że uczestnikom rekolekcji potrzebne jest umocnienie w wierze.
Tyle że on nie odwiedza starych ludzi.

- Skąd wiesz? - mruknęła Mali, czując palący ból w piersiach.
W jednej chwili przypomniała jej się rozmowa z Sigrid w pracowni. Przyjaciółka

wspomniała wówczas, że Samuel adoruje młode dziewczęta, przychodzące na rekolekcje.
Mali wyrzuciła z pamięci jej słowa, bo po prostu nie była w stanie o tym myśleć. Teraz znów
ogarnął ją przeraźliwy strach.

- O, słyszałam to i owo od Marit Granvold, a ona jest świetnie poinformowana - odparła

Dorbet i przestała na moment ucierać ciasto. Potrząsnęła ręką, bo jej ścierpła.

Co do jednego Dorbet ma bez wątpienia rację, pomyślała Mali. Nic nie uchodzi uwagi

Marit. Zresztą Mali też się dziwiła, gdy wieczorami, zasłaniając w sypialni zasłonki,
widywała sanie jadące na Wzgórze. Ruth wprawdzie wspominała kiedyś, że Samuel służy
nawróconym duchowym wsparciem, ale zdumiało ją, że nadal się temu poświęca. No i
dlaczego o tak późnej porze? Mali znów przypomniała sobie zatroskaną twarz Sigrid.

Kogo właściwie odwiedza Samuel? Mali nie słyszała, by ktoś ze znajomych opowiadał o

jego wizytach, a taka wiadomość na pewno by się od razu rozeszła, bo zasobni gospodarze
byliby zaszczyceni odwiedzinami misjonarza.

Chyba nie jest na tyle głupi, by się uganiać za młodymi dziewczętami z okolicy, które

przychodziły na rekolekcje do domu ludowego? A może? Powinien jednak zdawać sobie
sprawę z tego, że tu, we wsi, nic się nie ukryje. Tu człowiek jest obserwowany na każdym
kroku. Jeśli ludzie zauważą coś, co im się nie spodoba, nie będą mieli miłosierdzia nawet dla
misjonarza, pomyślała Mali ponuro. Może dlatego Ruth nie przychodzi? Może obawia się z

background image

ich strony pytań, które i ją dręczą? Ale Samuel chyba jej nie zdradza! - poraziła Mali nagła
myśl.

W korytarzu tymczasem rozległo się tupanie. Mali wyprostowała się i nastawiła uszu.
- No, jest i Ruth - powiedziała z wyraźną ulgą, słysząc gaworzenie Marileny.
Ale ulga zamieniła się w trwogę, kiedy Mali zobaczyła swoją najstarszą córkę. Wyglądała

okropnie, wychudzona i blada, ledwie trzymała się na nogach. Mali rzuciła wszystko, co
miała w rękach, wytarła białe od mąki dłonie w fartuch i pośpiesznie podeszła do Ruth.

- Co się dzieje, Ruth? - wyszeptała przerażona, biorąc z jej rąk Marilenę. - Jesteś chyba

bardzo chora, dziecino!

Ruth wygładziła pośpiesznie włosy.
- Nie - odpowiedziała cicho i niechętnie, unikając wzroku matki. - Co prawda przez cały

tydzień męczyła mnie jakaś infekcja, ale już jest dobrze.

- Infekcja? To chyba zachorowałaś jako jedyna we wsi - wyrwało się Dorbet. - Nic mi nie

wiadomo, by ktoś się jeszcze skarżył na kłopoty ze zdrowiem, a ja w przeciwieństwie do
ciebie bywam wśród ludzi!

- Byłam w każdym razie przeziębiona i dokuczał mi żołądek - wymamrotała Ruth trochę

niewyraźnie.

- Najważniejsze, że już ci lepiej - rzekła Mali i objęła ramieniem szczupłą postać. -

Właśnie o tobie rozmawialiśmy i dziwiliśmy się, czemu się przez cały tydzień nie
pokazywałaś we dworze. Ale teraz już wiadomo - dodała i zaczęła rozbierać Marilenę.

Tylko że i ona nie wierzyła w tę historię z infekcją, bo od tego nikt nie wygląda tak jak

Ruth. Obrzuciła córkę uważnym spojrzeniem, popatrzyła w jej przygasłe oczy i odniosła
wrażenie, że córka pogrążona jest w wielkim smutku. Przyszło jej na myśl, że pewnie chodzi
o te ciągłe wyjazdy Samuela. Pewnie i ona nabrała nieprzyjemnych podejrzeń i przez to się
rozchorowała.

Ledwie Mali zdążyła o tym pomyśleć, gdy Dorbet, utkwiwszy wzrok w siostrze, zapytała

prosto z mostu:

- A czym to się teraz zajmuje misjonarz? Niemal co wieczór bywa we wsi.
Woskowe oblicze Ruth pokryło się gwałtownym rumieńcem.
- On... musi...
- Nie powinien przemykać się od dworu do dworu po ciemku jak jakiś złodziej - ucięła

Dorbet. - Nie wolno ci, Ruth, się na to godzić! Ludzie gadają...

A to coś nowego, pomyślała Mali. Dorbet przejmuje się tym, co mówią ludzie! Zwykle

lekceważyła sobie plotki, zwłaszcza gdy chodziło o nią samą.

- Jeśli chodzi o mnie, mogą sobie gadać, co chcą - ciągnęła Dorbet. - Zawsze znajdą sobie

temat do rozmów. Ale z jakiej racji ma się to odbijać na tobie? - dodała gniewnie. - Na tobie,
która...

Przeciągnęła dłonią po twarzy i pobrudziła policzek mąką. Mali zauważyła, że córka jest

bliska płaczu, i wzruszyło ją to. Dostrzegła już wcześniej, że Dorbet chroni Ruth, mimo że
jest od niej młodsza. Ale to ona z nich dwóch była silniejsza. Żadnemu mężczyźnie nie
pozwoliłaby się tak stłamsić jak Ruth Samuelowi, westchnęła Mali w duchu. Dorbet nie
wahałaby się ani chwili, by wyrzucić go za drzwi. Dlatego nie mogła znieść tego, co się dzieje
z Ruth. Mali ją rozumiała, bo trzeba by mieć serce z kamienia, by nie wzruszyć się losem
Ruth! Dorbet często miała niewyparzony język i mówiła coś, co nie powinno jej obchodzić.
Wtrącała się w sprawy, od których powinna się trzymać z dala. Mimo to Mali cieszyła się, że
Dorbet reaguje. Ruth potrzebuje swojej młodszej siostry, silnej i nieustraszonej. Może zresztą
my wszyscy jej potrzebujemy? Bo to właśnie Dorbet wypowiada zwykle na głos to, o czym
inni wolą milczeć. Ona wskazuje na niesprawiedliwość, obłudę i kłamstwo. Tu, we wsi, taka
postawa nie jest powszechna, ale ważne, że ktoś ma odwagę postąpić inaczej, myślała Mali.
Znów uderzyło ją, że Dorbet z wiekiem staje się coraz bardziej podobna do niej. Jest tak samo

background image

niepokorna i odważna. Nie zamierza spuszczać wzroku i milczeć tylko dlatego, że większość
ludzi uważa, że lepiej się nie wtrącać. Drogo kiedyś za to zapłaci, pomyślała Mali z lekkim
niepokojem. Mimo to czuła zadowolenie, że młodsza z córek jest taka odważna. Zrobiło jej
się cieplej na sercu, gdy zerknęła na Dorbet. Dostarczała jej coraz częściej powodów do
dumy.


Ruth powoli odzyskała rumieńce. Gdy już położyła Marilenę na kocu na podłodze wśród

zabawek, które z myślą o małych gościach zawsze leżały w skrzynce pod kanapą, włączyła
się do pomocy przy wypiekach. Nastrój trochę zelżał, co było znów zasługą Dorbet, bo kiedy
już dala upust złości i frustracji, zaczęła gawędzić o tym i o owym. Herborg zaś jej
wtórowała.

- Widziałaś w gazecie zdjęcia króla Anglii? - spytała Dorbet Ruth i otarłszy dłonie o

fartuch, pogrzebała w koszu na gazety. - Zdecydował się abdykować tylko dlatego, że nie
może się ożenić z kobietą, której pragnie.

Znalazła wreszcie gazetę i pokazała Ruth zdjęcie króla Edwarda Ósmego.
- Nie wygląda na wymoczka - stwierdziła Herborg i pochyliła się nad gazetą razem ze

swoimi szwagierkami, podziwiając zdjęcie króla i jego szczupłej i eleganckiej Wallis.

- Ktoś, kto jest królem, nie powinien tak postępować - stwierdziła Ingeborg. -

Pochodzenie zobowiązuje.

- A co z miłością? - sprzeciwiła się Dorbet płomiennie. - Przecież on podjął taką decyzję

dlatego, że kocha tę kobietę.

- Ale ona przecież była już dwa razy mężatką, więc...
- No i co z tego? - prychnęła Dorbet.
Ingeborg zacisnęła usta niezadowolona, po czym wyjęła z trzaskiem blachy do pieczenia i

dodała z przekorą:

- Po prostu rozumiem, dlaczego ludzie nie chcą się zgodzić, by ona została królową.

Wszystko ma swoje granice.

- To raczej rodzina królewska jej nie zaakceptowała - wtrąciła się Mali. - Cóż, nawet

koronowane głowy nie mogą sobie pozwalać na wszystko.

- W takim razie cieszę się, że nie należę do rodziny królewskiej - stwierdziła Dorbet.
- Właściwie powinniśmy się raczej cieszyć, że Ola Granvold nie jest królem - uśmiechnęła

się Herborg. - Bo on to na pewno by abdykował, gdyby nie pozwolono mu cię poślubić.
Chociaż królowa matka, Marit Granvold, chybaby nie miała nic przeciwko takiej synowej.
Więc pewnie wszystko by się jakoś ułożyło, bo ona zwykle stawia na swoim - dodała
rozbawiona i spojrzała na Dorbet.

Dorbet podniosła wzrok i zarumieniła się, ale i ona się roześmiała.
- Nie pomyślałam o tym, ale pewnie masz rację, Herborg. Ola zdecydowałby się

abdykować, gdyby jego matka mnie nie zaakceptowała! Rzeczywiście chybaby tak było -
uśmiechnęła się i przyjaźnie trąciła Herborg.

Nawet Ruth się uśmiechnęła. Stała razem z Dorbet i Herborg przy stole, oglądała zdjęcia w

gazecie i słuchała Dorbet, która zachwycała się elegancją Amerykanki Wallis, o której
rozpisywały się wszystkie gazety i tygodniki. Podobno kocha biżuterię i zdaje się, że
powiedziała, iż nigdy nie jest się dość szczupłym ani dość bogatym.

- To świadczy, że jest niezbyt mądra - stwierdziła Herborg. - Co to w ogóle za gadanie?
- Hmm, ja też się z nią nie zgadzam, że kobieta powinna być chuda - przyznała Dorbet. -

Moim zdaniem powinna mieć trochę ciała. Mężczyźni lubią mieć za co złapać - dodała
trywialnie i posłała matce śmiałe spojrzenie. - Ale co do bogactwa to ją rozumiem.

- Pieniądze szczęścia nie dają - rzekła Mali.
- Powiedz to tym, którzy ich nie mają - odparła chłodno Dorbet. - Ciekawe, co by ci

odpowiedzieli!

background image

- Pewnie, że ważne jest, by człowiek radził sobie i potrafił się sam utrzymać - przyznała

Mali. - Ale z tym bogactwem to bzdura. A teraz już zostawcie te gazety - dodała. - Nie
skończyłyśmy jeszcze piec.


Mali nie sądziła, że Ruth zostanie na obiad, ale córka chętnie przyjęła zaproszenie.
- Samuel jest w Surnadalen - mruknęła tytułem wyjaśnienia i zaczerwieniła się. - Musiał

jechać załatwić coś w banku. Ugotowałam wcześniej zupę na mięsie, więc tylko mu
podgrzeję, gdy wróci do domu.

Nikt tego nie skomentował, a Ingeborg dostawiła dodatkowe nakrycie.

- No nie, a kto to nas odwiedził? - uśmiechnął się Havard, kiedy wraz z pozostałymi

mężczyznami wrócił na obiad.

Uniósł Marilenę wysoko, a ona, szczęśliwa, gaworzyła wesoło, jej ślina zaś pociekła

dziadkowi na włosy.

- Jak miło, że przyszłyście - rzekł Havard i popatrzył na Ruth.
Mali poznała, że i on się zmartwił na widok bladej i wychudzonej córki, ale uchwyciwszy

spojrzenie Mali, nic nie powiedział. Zapytał tylko, czy na Wzgórzu wciąż jest tak zimno i
wieje przez szpary.

- Tak, idzie dużo drewna - przyznała Ruth.
- Drewna mamy pod dostatkiem, więc o to nie ma się co martwić - rzeki Havard. - Ale nie

mogę przeboleć, że tak niesolidnie pobudowano ten dom. - Przeczesał dłonią włosy i usiadł
na honorowym miejscu przy stole. - Rozmawiałem z bardzo dobrym stolarzem w Surnadalen
- ciągnął. - Jak tylko śnieg stopnieje, zaczniemy izolować budynek. On ma dwóch
pracowników, więc powinno pójść szybko - dodał. - Pomyślałem, że można by od razu
rozbudować dom. Nie wiem, czemu od początku o tym nie pomyśleliśmy. Przecież niebawem
będziecie pewnie potrzebować więcej miejsca - uśmiechnął się do Ruth. - Marilena jest naszą
ukochaną wnuczką, ale kto wie, czy wnet nie pojawi się kolejne dziecko.

Przy stole zrobiło się wesoło i tylko Mali zwróciła uwagę na reakcję Ruth, która pochyliła

głowę nisko nad talerzem i skuliła się w sobie. Większość domowników pomyślała zapewne,
że się zawstydziła, o ile w ogóle cokolwiek zauważyli! Ale z tą dziewczyną działo się coś
niedobrego. Zakryła dłonią usta, jakby miała wymiotować, i krew odpłynęła jej z twarzy.
Mali zdawało się nawet, że po policzku spłynęła jej łza, którą Ruth pośpiesznie wytarła.

Mali nie miała pojęcia, dlaczego Ruth tak zareagowała. Przecież zawsze bardzo kochała

dzieci. I choć jej małżeństwo z Samuelem nie było szczęśliwe, to chyba pragnęła mieć więcej
potomstwa? Marilena w każdym razie była dla niej najważniejsza.

Mali myślała sobie, że gromadka dzieci wynagrodzi Ruth nieudane pożycie małżeńskie. Że

wniosą one radość w jej smutne życie. Życiu wielu mężatek sens nadawały dzieci i praca. Ale
najwyraźniej wzmianka o potomstwie sprawiła Ruth przykrość, ba, była dla niej nie do
zniesienia.

- Podeślesz nam kilkoro, jeśli będzie ich u was za dużo - uśmiechnął się Oja. - Mamy tu

dość miejsca, choć i my z Herborg nie zamierzamy poprzestać na jednym dziecku.

Dopiero gdy zmienili temat, Mali uświadomiła sobie, że Dorbet się w ogóle nie odzywała.

To wydało jej się tak niezwykłe, że podniosła wzrok i spojrzała uważnie na młodszą córkę.
Dorbet grzebała widelcem w jedzeniu, nic nie biorąc do ust, zupełnie jakby coś ją dręczyło.
Mali przyszło nagle na myśl, że może Dorbet jest w ciąży, choć jeszcze nikomu o tym nie
powiedziała. Ale nie przejęła się tym, bo w końcu Dorbet była zaręczona z Olą, a ich ślub
miał się odbyć za parę miesięcy. I chociaż Mali przypuszczała, że Dorbet wolałaby kroczyć
do ołtarza szczupła i piękna, ubrana na biało, to jednak ciąża nie wyprowadziłaby jej z
równowagi. Dlatego właśnie zmartwiło ją, że córka wydawała się taka nieswoja, gdy
rozmowa zeszła na dzieci.

background image

- Chyba słyszałaś, że razem z mamą byliśmy z wizytą w Gjelstad? - Havard spojrzał na

Ruth, która wyprostowała się i udawała, że jest pochłonięta jedzeniem. W milczeniu pokiwała
głową.

- Tak, nastrój świątecznej radości wcześnie zawitał we dworze w Gjelstad - odezwała się

Dorbet, najwyraźniej zadowolona ze zmiany tematu rozmowy.

- Nie ma z czego drwić - ojciec przywołał ją do porządku. - Naprawdę czas najwyższy, by

między Gjelstad a Stornes zapanowała zgoda. Ruth Lina przyjechała do domu - dodał. -
Znalazła sobie pracę w Trondheim i bardzo jest z niej zadowolona. A w święta odwiedzi ją
kawaler.

Mali zauważyła, że Oja pochylił się niżej nad półmiskiem, nakładając sobie jedzenie.
- Bardzo się ucieszyłam, gdy o tym opowiedzieliście - odezwała się spokojnie Herborg. -

Dobrze, że znalazła kogoś, z kim pragnie dzielić resztę życia, no i najważniejsze, że
pogodziła się z matką. Ucieszyliśmy się oboje, prawda, Oja?

Oja pokiwał głową. Herborg najwyraźniej wyczuła, że jest trochę zakłopotany, bo podała

mu rękę i uśmiechnęła się do niego.

- Nie należy żałować szczęścia innym, kiedy samemu jest się tak szczęśliwym - rzekła. -

Zwłaszcza Ruth Linie.

- Tak, w święta będzie u nich tłoczno - ciągnął Havard. - Ale u nas pewnie też, prawda?

Bo przyjdziecie chyba do nas w Wigilię i w kolejne dni świąteczne, Ruth?

Ruth spojrzała pośpiesznie na ojca, a jej spojrzenie było tak smutne, że Mali serce ścisnęło

z żalu.

- Zapytam Samuela - powiedziała cicho.
- Nie, nie pytaj - oświadczyła kategorycznie Dorbet. - Po prostu przyjdźcie! To moje

ostatnie święta panieńskie we dworze, pomyślałaś o tym? Za rok w Boże Narodzenie będę już
młodą gospodynią w Granvold. Nie wyobrażam sobie, by mogło was tu nie być, Ruth!

- No pewnie - przyłączyła się Mali. - Musicie przyjść, bo w tym roku brakować będzie

Siverta i jego rodziny.

- Ale za to przyjadą na mój ślub - rozpromieniła się Dorbet. - Tordhild obiecała.
- No i przy okazji zostaną na chrzcinach tu, we dworze - dodała Mali. - Kto wie, czy nie

będzie to chrzest kolejnego dziedzica Stornes.

Ruth pokiwała głową.
- Przyjdziemy - odpowiedziała. - Samuel na pewno też będzie chciał.
Akurat co do tego Mali nie była do końca przekonana. Choć sądziła, że ostatecznie

misjonarz wyrazi zgodę, by zaoszczędzić na wydatkach na świąteczne jedzenie. Mimo że
mięso i kartofle, zresztą jak wszystko inne, dostali ze dworu, pomyślała z sarkazmem.


Było już ciemno, gdy Mali odprowadziła Ruth i Marilenę do korytarza, by je wyprawić w

drogę. Do dużej siatki włożyła wypełnione po brzegi ciastkami puszki. Marilena była
zmęczona i marudziła. Nie przespała się przed południem jak jak zwykle, bo zbyt wiele się
wokół niej działo. Wciąż ktoś podchodził, zagadywał ją i brał na ręce.

- Może cię odprowadzę? - zaproponowała Mali. - Trudno ci się będzie zabrać samej z tym

wszystkim, zwłaszcza że niesiesz na rękach Marilenę.

- Nie, nie - zaprotestowała pośpiesznie Ruth. - Poradzę sobie sama.
Nie chce, żebym z nią szła, domyśliła się Mali. Nie chce, żebym z nią była, gdyby się

okazało, że Samuel już wrócił do domu.

- Zajrzyj do nas wkrótce - powiedziała. - Zostały nam jeszcze do upieczenia pączki i

kruche ciastka.

Ruth pokiwała głową, założyła szal na głowę, otuliła się nim i zawiązała w talii. Potem

wzięła od matki Marilenę i wyszła na schody.

- Dziękuję za to wszystko, co mi zapakowałaś, mamo - odezwała się cicho.

background image

- No coś ty, przecież pomagałaś w pieczeniu. Ciastka, które dostałaś, należą ci się za

pracę! - Objęła Ruth i dziecko i uściskała je na pożegnanie. - Czy mogę ci jakoś pomóc? -
zapytała nagle. - Nie potrzebujesz mnie, Ruth?

Na moment napotkała czarne jak noc spojrzenie córki.
- Nie, dziękuję - rzekła Ruth niemal bezgłośnie. - Poradzę sobie.
I ruszyła przez dziedziniec. Mali stała i patrzyła, póki postać córki nie zniknęła w

ciemnościach. Zadrżała, bo miała dziwne wrażenie, że Ruth dosłownie pochłonął mrok. Nie
wiedziała jednak, jak temu przeszkodzić. Otrzepała śnieg z butów i weszła z powrotem do
korytarza.

ROZDZIAŁ 10.


Oja oparł się na łokciu i wpatrywał się w Herborg, która spała spokojnie z jedną ręką nad

głową, a rozrzucone na poduszce rude włosy okalały piękną twarz. Delikatnie pogłaskał
palcem jej miękki i ciepły policzek. Sen zabarwił jej policzki na różowo i przez to wydawała
się młodsza.

Oja czuł, jak serce przepełnia mu miłość do żony. Nigdy nie sądził, że będzie kiedyś taki

szczęśliwy. Nie przypuszczał, że życie może być takie piękne. Położył się i przytulił mocno
do Herborg. Gdy pojawiła się w jego życiu, wszystko się zmieniło. Każdego ranka budził się
z uczuciem głębokiej radości i niemal pokornej wdzięczności. A wszystko za sprawą
Herborg.

Nie zawsze życie było takie proste, pomyślał. Przez wiele lat wydawało mu się, że jest

pomijany, niemal niechciany. Zawsze na drugim miejscu. To odebrało mu pewność siebie,
dlatego bywał krnąbrny i trudny. Ale teraz wszystko, co złe, minęło. Wreszcie czuł się
chciany i doceniony także przez pozostałych członków rodziny.

Punktem zwrotnym okazała się rozmowa z Sivertem, która wiele dla niego znaczyła.

Nabrał pewności, że brat ostatecznie przekazał mu dziedzictwo i że nie zamierza wycofać się
ze swej decyzji. Rozmawiali wtedy ze sobą tak szczerze! Sivert powiedział, że Oja otrzymał
to, co mu się prawnie należało, że to on, Oja, jest zręczniejszym gospodarzem. I że chce, by
byli braćmi, prawdziwymi braćmi!

Po tej rozmowie z Sivertem wreszcie się wszystko jakoś uporządkowało.
Herborg poruszyła się, westchnęła i otworzyła oczy. Zrazu zaspane i szare, na widok Oi

rozpromieniły się w uśmiechu.

- Co ty, nie śpisz już? - zdziwiła się i zmierzwiła mu lekko grzywkę. - Czemu mi się

przyglądasz?

- Dopiero co się obudziłem - odpowiedział Oja i zarumienił się, jakby go przyłapała na

kłamstwie. Przyciągnął ją do siebie i dodał: - No i tak sobie leżałem i patrzyłem na ciebie.
Wiesz, że odmieniłaś całe moje życie, Herborg?

Uśmiechnęła się lekko i pogłaskała go po policzku.
- Naprawdę?
- Tak, teraz wreszcie się czuję bezpieczny i szczęśliwy. A nie zawsze tak było. Ja... -

urwał i podjął po chwili: - Zresztą czy to ważne? Teraz... Myślę, że nie można być bardziej
szczęśliwym niż ja.

Herborg nie odpowiedziała. Leżała cicho, jak gdyby czegoś nasłuchując. A potem

chwyciła go za rękę i położyła na swoim okrągłym, ciepłym brzuchu.

- Czujesz, jak dziecko kopie? - wyszeptała.
Oja czuł to już wcześniej. Gdy dziecko po raz pierwszy poruszyło się w jej łonie,

natychmiast podzieliła się z nim swoją radością. On wciąż był oszołomiony, gdy myślał o

background image

tym, że w jej brzuchu rośnie istota, będąca owocem ich miłości. Że za parę miesięcy będą
rodzicami. I że kolejny dziedzic Stornes jest w drodze.

O ile to chłopiec, pomyślał Oja. Bo jeśli urodzi się dziewczynka, będzie musiała ustąpić

prawa do dziedziczenia dworu młodszemu bratu. Nie powiedział tego Herborg, ale miał
nadzieję, że urodzi się syn. Będzie się naturalnie cieszył też z córki, ślicznej małej dziewuszki
podobnej do mamy. Bo najważniejsze, by wszystko poszło dobrze zarówno z Herborg, jak i z
dzieckiem.

Ale jeśli teraz urodziłby się im syn, dwór miałby kolejnego dziedzica i pozbyliby się tej

ciążącej na nich presji zapewnienia ciągłości rodu.

Oja bardzo by chciał mieć syna, który by poszedł w jego ślady. Nosiłby go na barana i

pokazywał mu gospodarstwo, zwierzęta, pola uprawne, tak jak niejasno pamiętał z
dzieciństwa, że nosił go Havard. Chciałby mieć syna, którego by nauczył, jak prowadzić
gospodarstwo i nim zarządzać, a gdy nadszedłby czas, okazałby się on godnym spadkobiercą.
Oja nie miał bowiem żadnych wątpliwości, że syn jego i Herborg wyrośnie na zręcznego
gospodarza. Jeśli nie urodzi się tym razem, będzie następny w kolejności, pomyślał i poczuł
znów pod dłonią delikatne kopnięcie.

- Czujesz? - Herborg spojrzała na niego i położyła dłoń na jego dłoni.
- Tak - wyszeptał z nabożeństwem, bo dla niego za każdym razem było to cudem. - Jak

mocno kopie!

- Urosło już, wiesz - uśmiechnęła się. - Trzeba przyznać, że to bardzo żywe dziecko. Po

nocach nie daje mi spać.

Herborg położyła też drugą rękę na brzuchu i tak leżeli cicho, wyczuwając delikatne ruchy,

które świadczyły o tym, że w środku rozwija się życie. Oja popatrzył na żonę, ale ona tego nie
zauważyła. Jej oczy nabrały dziwnego wyrazu, jakby była zapatrzona w głąb siebie. Odczuwa
zapewne zupełnie szczególną więź z dzieckiem, które nosi pod sercem, pomyślał Oja. Jest mu
przecież najbliższa. Na krótki moment poczuł się tym lekko dotknięty, jakby wykluczony ze
wspólnoty.

- Kim jesteś, maleństwo? - wyszeptała Herborg. - Dziarskim chłopaczkiem, podobnym do

swojego taty, czy też niezwykle żywą małą dziewczynką?

Popatrzyła na Oję, a w jej oczach dostrzegł cień niepewności.
- Czy na pewno będziesz się cieszył, jeśli urodzę córkę?
Oja poklepał ją leciutko po brzuchu i oparł się głową o jej głowę.
- Oczywiście! - zapewnił, ale cieszył się, że Herborg nie patrzy mu w oczy.
Chociaż właściwie przecież nie kłamię, tłumaczył się sam przed sobą. Będę się cieszył

dzieckiem, niezależnie od jego płci, byleby tylko wszystko poszło dobrze z Herborg. Jeśli
teraz urodzi się córka, następny będzie syn. Mamy dość czasu, by poczekać na syna, a nawet
dwóch.

- Która to godzina? - poderwała się nagle Herborg i usiadła na łóżku. - Dziś Wigilia,

mamy dużo pracy - dodała i odgarnęła włosy do tyłu.

- Dopiero wpół do siódmej - uspokoił ją Oja. - Wstanę i pójdę do obory, ale ty możesz

jeszcze godzinkę poleżeć. Zdążymy ze wszystkim, co jest do zrobienia, wiesz - rzekł i położył
ją z powrotem na łóżku. - Ingeborg i Ane wszystkiego dopilnują. Jest też Dorbet - dodał,
otulając żonę dokładnie kołdrą. - Choć ona, na ile ją znam, zniknie przed południem w
Granvold. Ale ty możesz trochę odpocząć, mama też tak mówiła.

Herborg zaśmiała się, zarzuciła mu ręce na szyję i przyciągnęła go do siebie.
- Jestem zdrowa jak ryba - chuchnęła mu ciepło do ucha. - Pewnie, że pomogę! Przecież

jestem tu we dworze młodą gospodynią!

- Tak, ale nie musisz robić...

background image

- Poleżę jeszcze przez chwilę - uspokoiła go Herborg. - Nie będę dźwigać nic ciężkiego

ani się zbytnio forsować w ciągu dnia. Ale chcę krzątać się na dole i cieszyć się na tę chwilę,
gdy już odpakuję prezent od ciebie!

Oja uśmiechnął się tajemniczo i pokręcił głową.
- Nie myśl, że coś ze mnie wyciągniesz. Na pewno nic ci nie powiem!
- A czy ja o coś pytam? - przekomarzała się z nim. - Ty też się nie dowiesz, co dostaniesz

ode mnie. Ale mam nadzieję, że się ucieszysz - dodała.

- Z pewnością - odparł. - Wiem o tym, choć nie mam pojęcia, co dostanę.
- No co ty - uśmiechnęła się i pogłaskała go po policzku. Leżeli przez chwilę przytuleni, w

końcu odepchnęła go lekko i popatrzyła rozpromienionym wzrokiem.

- Pomyśl, że za rok na Boże Narodzenie będziemy już mieli maleństwo, Oja. To będzie

jego pierwsza Gwiazdka w Stornes.

Oja pokiwał głową i spuścił nogi na lodowato zimną podłogę.
- Nie jestem w stanie tego pojąć, póki nie ujrzę na własne oczy - rzekł i podszedł do pieca.

Dołożył dwa duże pieńki do tlącego się żaru, a potem się ubrał. - Ale dziś wieczorem też
będzie nas dużo przy stole - dodał. - Ane z Aslakiem, Ingeborg i O1av zostaną we dworze i
zasiądą z nami do wieczerzy. No i przyjdą goście ze Wzgórza. Misjonarz w końcu się
zdecydował.

- Co za wstrętny głupiec! - rzekła z pasją Herborg. Już samo to, że nazwała kogoś

głupcem i się rozgniewała, było do niej niepodobne. - Żeby tak zwlekać z przyjęciem
zaproszenia! On to robi specjalnie, żeby dokuczyć Ruth, jestem pewna. Ruth powinna...

- ...go wyrzucić - dokończył za nią.
- Właśnie! - pokiwała głową Herborg, zgadzając się z mężem. - Bo on nie jest dobry ani

dla niej, ani dla dziecka. Wszyscy widzą, jak Ruth posmutniała i zmizerniała. Jestem chora,
gdy na to patrzę. Ale co można zrobić? Ona nie chce rozmawiać o tym, w każdym razie nie ze
mną.

Nagle wyciągnęła ramiona do Oi, który podszedł do niej i uściskał ją mocno.
- Bogu dziękuję, że trafił mi się taki mąż jak ty - wyszeptała mu do ucha. - Nie ma nikogo

lepszego.

Oja poczuł, jak mu się robi ciepło na sercu. Trzymał Herborg w ramionach i pocałował ją

w głowę.

- Ja... nie jestem... - wymamrotał. - Nie zasługuję na ciebie.
Naprawdę tak myślał i tym wdzięczniejszy był losowi, że zesłał mu Herborg. Nie mógłby

przysporzyć jej takich zmartwień, by wyglądała tak jak Ruth. Nigdy!

Gdy w otwartych drzwiach odwrócił się jeszcze, Herborg uśmiechnęła się do niego.
- Będę tu sobie leżała razem z naszym dzieckiem przez całą godzinę - wyszeptała i

poklepała się po brzuchu. - Obiecuję...

Skinął głową z uśmiechem. A potem zamknął za sobą cicho drzwi.

Do wieczerzy wigilijnej zasiedli w dużym gronie. Podano kawę, a stół uginał się od talerzy

z ciastem. Mimo to Mali odczuwała bolesną tęsknotę za Sivertem, Tordhild i Johannesem. Jak
dobrze by było mieć ich także koło siebie, myślała. Może Sivert porozmawiałby z Ruth, może
tym razem by go posłuchała? Choć tak naprawdę Mali w to nie wierzyła. Sama próbowała,
ale Ruth wymykała się zawsze, niewiele mówiąc. Nawet gdy Mali doradzała jej, by udała się
do doktora do Surnadalen, rzekła jedynie, że nic jej nie jest.

- Chyba nie masz racji - próbowała ją przekonać Mali. - Ktoś, kto jest zdrowy, nie

wygląda tak jak ty, Ruth.

- To wszystko przez tę infekcję, która mnie tak długo męczyła - odpowiedziała Ruth

wymijająco. - Ale twoje zioła mi pomogły. W ostatnim tygodniu poczułam się o wiele lepiej.

background image

- Cieszę się, ale żaden wywar z ziół nie przywróci ci radości życia, Ruth - odparła Mali

cicho. - A w tobie, dziecino, nie ma jej w ogóle.

Na moment ich spojrzenia się spotkały i Mali dostrzegła udręczone oczy córki, która

jednak zaraz spuściła wzrok.

- Mam przecież Marilenę.
- Tak, wiem, że ją bardzo kochasz - odpowiedziała Mali. - Ale... wydajesz mi się taka

przygnębiona, Ruth. Czy nie mogłabym ci jakoś pomóc?

- Nie, nikt mi nie może pomóc - powiedziała cicho. - Muszę sobie poradzić sama, mamo.
- A gdybyś tak wzięła Marilenę i pojechała do Siverta i do Tordhild do Oslo? -

zaproponowała nagle Mali.

Ten pomysł zrodził jej się w głowie pewnej bezsennej nocy, gdy rozmyślała o córce. Mali

była pewna, że Sivert z Tordhild przyjęliby Ruth wraz z dzieckiem z otwartymi ramionami.
Miejsca mieli dość, by mogła tam jakiś czas pobyć. Poza tym Sivert często wyjeżdżał, więc
Tordhild ucieszyłaby się z towarzystwa. A że Ruth dobrze by zrobił taki wyjazd, nie miała
najmniejszych wątpliwości. Może w ten sposób udałoby się ją nakłonić do zakończenia tego
beznadziejnego związku małżeńskiego. Mali była pewna, że zarówno Sivert, jak i Tordhild
przemówiliby Ruth do rozsądku.

- Wyjechać do Oslo? - Ruth spojrzała na nią przerażona. - Przecież wiesz, że nie mogę -

odparła pośpiesznie cichym głosem. - Samuel nigdy by mi na to nie pozwolił.

- To nie wolno ci odwiedzić brata?
- Zapomnij o tym, mamo - westchnęła Ruth cicho. - Poradzę sobie jakoś sama.
To chyba była najszczersza rozmowa, jaką Mali odbyła z Ruth na temat jej małżeństwa z

Samuelem. Mali nie pytała o więcej, bo wiedziała, że Ruth nie dopuści jej bliżej do swych
problemów. Zresztą wiedziała najlepiej, co to znaczy dźwigać samotnie swoje brzemię.

Zerknęła na starszą córkę. Przed nią na stole leżały prezenty. Bardzo się ucieszyła z nowej

sukienki, na którą Mali sama utkała materiał. Nic dziwnego, pomyślała Mali. Nie
przypominała sobie, by widziała Ruth w jakimś nowym stroju, odkąd ta wyszła za mąż.

Od Herborg i Oi dostała srebrny łańcuszek, a Dorbet kupiła jej obrączkę z takim samym

wzorem. Pewnie umówili się i razem kupili prezent dla Ruth. Samuel nie ukrywał, że nie ceni
sobie takich podarków, które dostała żona.

- Ważne są wartości duchowe - powiedział z emfazą, pogardliwie spoglądając na ozdoby.
- Inne wartości też są człowiekowi potrzebne - odcięła się Dorbet. - Przecież widzimy, ile

ty masz garniturów, nosisz też zegarek na złotym łańcuszku. To chyba nie są przymioty
ducha?

Samuel poczerwieniał i umilkł. Sam wręczył Ruth małą książeczkę z kazaniami. Mali

bardzo się zdenerwowała, gdy to zobaczyła, nic jednak nie powiedziała. Zresztą domyślała
się, że Ruth dostanie od męża tego typu prezent. Nawet Marilenie nie odpuścił. Dziecko
otrzymało książeczkę z psalmami!

- Jeśli już chciałeś podarować swojej córeczce książkę, to trzeba było raczej wybrać jakąś

z obrazkami - prychnęła Dorbet oburzona. - Przecież mała nie ma nawet jeszcze roczku! Ty to
naprawdę jesteś nierozumny, człowieku!

Ale książka utonęła w stosie zabawek i nowych ubranek, które Marilena dostała od innych,

a potem spadła w zamieszaniu na podłogę i nikt się nie schylił, by ją podnieść.

Herborg zrobiła wielkie oczy, gdy otworzyła prezent od Oi. Dostała złoty łańcuszek z

dwoma połączonymi serduszkami ze złota.

- Ależ Oja... - popatrzyła na niego rozpromieniona, a w oczach zalśniły jej łzy wzruszenia.

- Oszalałeś, kochanie!

Oja poczerwieniał z zadowolenia, widząc, jak ją uradował, i trochę nieporadnie pomógł jej

założyć łańcuszek na szyję. Sam zaś nie posiadał się z radości, gdy zobaczył nowy sweter,
jaki dla niego zrobiła na drutach.

background image

Mali także wydziergała sweter dla Havarda. Piękny, z uprzedzonej w domu wełny,

osobiście przez nią ufarbowanej na kolor czarny, czerwony i biały. Sweter był bardzo
elegancki i Havard od razu go na siebie włożył. Wszyscy się zachwycali, że tak świetnie się w
nim prezentuje, i nie szczędzili pochwał Mali.

- Tato, wyglądasz naprawdę stylowo - uśmiechnęła się Dorbet.
Rzeczywiście, przyznała jej w duchu rację Mali, czując przyśpieszone bicie serca. Dostała

w podziękowaniu całusa, po czym Havard wręczył jej małe pudełeczko owinięte w papier w
srebrne gwiazdy i przewiązane srebrnym sznureczkiem. Kiedy Mali je otworzyła,
zaniemówiła z wrażenia. Bez słowa wpatrywała się w obrączkę z białego złota z maleńkim
błyszczącym diamentem.

- Ależ Havardzie... - wydobyła wreszcie z siebie i popatrzyła na niego przerażona. - Na

Boga... Diament... Ależ to musiało kosztować fortunę...

- Miałem pieniądze - odpowiedział Havard spokojnie. - A bardzo chciałem ci podarować

coś wyjątkowego.

Mali włożyła obrączkę na serdeczny palec lewej ręki. Wyciągnęła dłoń do światła, które

odbiło się w diamencie tysiącami lśniących promyków.

Havard musiał chyba sięgnąć po pieniądze, które trzymamy w kufrze ukrytym głęboko pod

ścianą, pomyślała oszołomiona.

Wprawdzie wszyscy twierdzili, że banki są bezpieczne, jednak kufer z pieniędzmi, który

kiedyś ukryli pod ścianą, pozostał i tam co jakiś czas dokładali kolejne oszczędności. Oboje
doszli do zgodnego wniosku, że tak będzie najlepiej. To były pieniądze, o których istnieniu
tylko oni wiedzieli. Resztę trzymali w banku.

- No, no, muszę przyznać, że masz gust, tato - uśmiechnęła się Dorbet. - Nie jest z tobą tak

źle!

Mali podała Havardowi dłoń z pierścionkiem, on zaś ujął ją i pocałował.
- Dziękuję - wyszeptała, wstrzymując oddech, jej spojrzenie zaś obiecywało, że gdy

zostaną sami, podziękuje mu w sobie tylko wiadomy sposób.

- A ty, Dorbet? - odezwał się Havard. - Zdaje się, że dostałaś prezenty świąteczne od Oli

już wcześniej?

- Nie, mam tu jeszcze jeden - odpowiedziała Dorbet triumfalnie i wyciągnęła z kieszeni

spódnicy pudełeczko.

W środku był pierścionek, zloty pierścionek z dwoma umieszczonymi obok siebie

perełkami, identycznymi jak te z naszyjnika, którym obdarował ją wcześniej.

- Och ten Ola! - uśmiechnął się Havard. - On dobrze wie, co ty najbardziej lubisz!
Dorbet uśmiechnęła się. Ojciec miał rację. Włożyła pierścionek na palec i przyjrzała mu

się z podziwem. Naszyjnik z pereł i do kompletu pierścionek z perłami! Czy ktoś tu we wsi
ma coś podobnego? Nikt, pomyślała zadowolona i usadowiła się wygodniej. Podziękuję mu,
jak się spotkamy po świętach. Postaram się, by długo nie zapomniał mojej wdzięczności,
uśmiechnęła się pod nosem.

Samuel mówił niewiele. Jego prezenty nie zajmowały wiele miejsca. Ruth uszyła mu

kamizelkę z tkaniny, którą dostała od mamy. Dorbet, Herborg i Oja podarowali mu parę
grubych wełnianych rękawic. Na pewno nie będzie ich używał! Życzył sobie skórzanych
rękawiczek! A od Mali i Havarda dostał książeczkę z psalmami.

- Psalmy? - Havard popatrzył zaskoczony na Mali, kiedy mu pokazała, co pakuje dla

Samuela. - Ależ on ma pewnie już cały stos takich książek!

- Z pewnością - odparła Mali chłodno. - Ale dostanie jeszcze jedną. Jest przecież taki

uduchowiony, nie można więc go obdarowywać dobrami materialnymi, jak sądzisz? - dodała
ironicznie. - Ten człowiek tak mnie denerwuje swoją obłudą, że postanowiłam wręczyć mu w
tym roku nowy psałterz.

background image

Poznała po reakcji Samuela, że trafiła w dziesiątkę. Usiłował udawać, że jest zadowolony,

ale tak naprawdę bardziej był zaskoczony, pomyślała Mali, śmiejąc się w duchu. Spodziewał
się najwidoczniej czegoś innego. Podziękował nieco sztywno i położył książkę na
rękawiczkach. Minę miał taką, że nie można było mieć wątpliwości, że spotkał go zawód.

Dobrze mu tak, cieszyła się w duchu Mali.

Któregoś przedpołudnia po świętach nieoczekiwanie odwiedziła Stornes, Lisbeth Oppstad.

Ona i jej mąż Anders już od dawna przejęli zarządzanie dworem, a starzy gospodarze
odpoczywali, mając zapewnione utrzymanie do końca swoich dni.

- Och, jak miło cię widzieć - powitała ją Mali w korytarzu, mimo że poczuła pewien

niepokój z powodu tej wizyty. Musiało wydarzyć się coś szczególnego, skoro Lisbeth
odwiedza ich w porze świątecznej. - Zaparzę kawy - dodała i już chciała otworzyć izbę, gdy
Lisbeth rzekła pośpiesznie:

- Najchętniej pomówiłabym z tobą na osobności. Może tak byśmy poszły do twojej

pracowni? Tam będziemy same, prawda?

Niepokój Mali nasilił się i poczuła gwałtowny skurcz serca.
- Skoro ci na tym zależy...
Wskazała Lisbeth drogę do pracowni, którą ogrzewała nawet teraz między świętami.

Wykorzystywała bowiem każdą chwilę na tkanie, nawet podczas świąt. Lisbeth rozejrzała się
z zachwytem po pracowni.

- Ile pięknych wyrobów już tu zgromadziłaś! - rzekła, dotykając dużego kilimu na ścianę.

- To wszystko zabierzesz na jesieni do Ameryki?

- O ile tam w ogóle pojadę - odparła Mali.
Lisbeth podniosła wzrok.
- Czyżbyś miała nie jechać?
- Tego nigdy nie wiadomo - odpowiedziała Mali wymijająco. - To bardzo daleka podróż,

nie byłoby mnie w domu około dwóch miesięcy. Nie tak łatwo zostawić wszystko i wyjechać,
wiesz. No, ale zobaczymy.

Lisbeth pochodziła po pracowni i obejrzała sobie wszystko. W końcu Mali chrząknęła

znacząco i zapytała:

- Coś chciałaś ode mnie, Lisbeth?
Odwróciła się do niej pośpiesznie. Twarz miała poważną i nerwowo skubiąc szal, którego

nie zdążyła z siebie zdjąć, wyjaśniła:

- Zastanawiałam się już od kilku dni, czy tu do ciebie przyjść. Bo właściwie przynoszę

tylko plotki. Chcę jednak, byś mimo wszystko o tym wiedziała, ponieważ plotki się tak
szybko rozchodzą...

Serce podskoczyło Mali do gardła. Wskazała Lisbeth krzesło i poprosiła, by usiadła. Sama

przycupnęła na brzegu stołka przy krosnach.

- O co chodzi?
- Być może słyszałaś, że na wiosnę przyjęliśmy nową służącą, niejaką Guro Bakke z

Rindalen. Bardzo pracowita i zręczna dziewczyna, zaledwie siedemnastoletnia. Nigdy nie
mieliśmy do niej żadnych zastrzeżeń. Przeciwnie, to chodzący anioł. Ale teraz... - Lisbeth
nadal skubała szal, wreszcie podniosła głowę i popatrzyła na Mali. - Teraz Guro spodziewa
się dziecka. - Przez długą chwilę panowała w pracowni cisza. Słowa Lisbeth jakby zawisły w
powietrzu. Mali nie odezwała się, Lisbeth ciągnęła więc dalej: - To taka porządna dziewczyna
ta Guro. I pobożna. Pochodzi z bardzo religijnej rodziny. Ona chyba najgorliwiej
uczestniczyła w rekolekcjach, które misjonarz prowadził w domu ludowym na jesieni.
Wydaje mi się, że nie opuściła ani jednego wieczoru. - Lisbeth zdjęła szal i poruszyła się
niespokojnie na krześle. - Potem nagle bardzo się zmieniła. Prawie przestała jeść i słyszałam,

background image

jak popłakuje wieczorami. Przed tygodniem natknęłam się na nią, gdy wymiotowała za
spichlerzem. Właśnie wtedy nabrałam podejrzenia, że... może jest w ciąży.

O Boże, pomyślała Mali niejasno. Oby tylko nie było tak, jak przypuszczam. To

niemożliwe!

- Wzięłam ją na rozmowę - mówiła dalej Lisbeth. - W końcu przyznała mi się z płaczem,

że jest w ciąży. Nie chciała jednak zdradzić, kto jest ojcem dziecka. Gdy ją o to zapytałam,
była śmiertelnie wystraszona. Powiedziała, że nikt się nie może o tym dowiedzieć. Ale we wsi
aż huczy od plotek o tym, że misjonarz...

Mali pokiwała powoli głową.
- Słyszałam o tym - rzekła cicho. - Ale nie mogę wprost w to uwierzyć...
- Nie, kto by pomyślał - przyznała jej rację Lisbeth. - To niepojęte, że osoba duchowna,

człowiek żonaty, nadużywa swojej pozycji w taki sposób. Guro milczy jak głaz.
Rozmawiałam jednak z kilkoma innymi służącymi i one mi powiedziały, że Guro
wielokrotnie zostawała wieczorami w domu ludowym po skończonych spotkaniach
rekolekcyjnych. - Lisbeth popatrzyła na Mali ze szczerą rozpaczą w oczach i wyznała cicho: -
Nie mam pojęcia, co o tym sądzić! Ale muszę odesłać dziewczynę do domu, Mali. Dla jej
własnego dobra, póki ciąża nie jest jeszcze widoczna.

I tak już za późno, pomyślała Mali z ciężkim sercem. Pewnie i tak wszyscy już o tym

wiedzą. A ci, którzy nie wiedzą, wnet o tym usłyszą. Może ta Guro nie jest jedyna, uderzyła
ją nagła myśl. Może wnet rozejdą się pogłoski o kolejnych ciężarnych dziewczynach
służących w okolicznych dworach.

- Ona nie powiedziała, że to Samuel?
- Nie, nie - pośpiesznie odparła Lisbeth. - Ale... Tak bardzo mi przykro z tego powodu,

Mali, ale wszystko na to wskazuje. Chciałam, żebyś o tym wiedziała i porozmawiała z Ruth.
Najlepiej by było, gdybyśmy mogły uciąć te plotki, by nie obciążały misjonarza. Więc jeśli...

- Naturalnie, porozmawiam - rzekła Mali chrapliwie.
Lisbeth wstała i otuliła się szalem.
- Nie zamierzam roznosić złośliwych plotek o twoim zięciu, Mali. Przecież na tyle mnie

znasz, by o tym wiedzieć. Wydawało mi się jednak, że powinnam...

- Dobrze zrobiłaś, Lisbeth. Zajmę się tą sprawą. Jeśli to tylko plotki, to... No, w każdym

razie tak czy owak trzeba tę sprawę wyjaśnić - dodała Mali, unikając jej wzroku. - Prawda
wyjdzie na jaw.

- Niemożliwe, by to był on - powtórzyła Lisbeth. - Może tylko ktoś mu zazdrości

popularności i chce mu zaszkodzić takimi oskarżeniami. Przecież on ożenił się z twoją córką i
są razem szczęśliwi...

Mali nie odpowiedziała. Wyszła z Lisbeth na schody przed domem i pożegnała się z nią.

Potem wróciła do pracowni. Czuła się chora i zrozpaczona. Troska i gniew przyprawiały ją
niemal o mdłości. Bo ona w przeciwieństwie do Lisbeth nie miała wątpliwości, choć
wzbraniała się przed przyjęciem tej prawdy. Bo to mógł być Samuel! To by wyjaśniało jego
późne powroty, a także tłumaczyło, dlaczego Ruth tak się zmieniła tej zimy. Ona coś
wiedziała! Głęboka, bezdenna rozpacz, którą dostrzegła w jej oczach Mali, brała się zapewne
stąd, że znała prawdę.

Mali uderzyła z całych sił dłonią o warsztat tkacki, aż napłynęły jej do oczu łzy. Jeśli to

on... Przyrzekam na Boga, że wydobędę prawdę z tego diabła! A jeśli plotki się potwierdzą,
zadbam już o to, by go stąd wyrzucić. Z dnia na dzień opuści dwór, pomyślała w przypływie
dzikiej wściekłości. Obojętne, co powie Ruth. Córkę i wnuczkę czeka lepsze życie bez niego.
Jeśli to tylko on...

background image

ROZDZIAŁ 11.


Mali zastanawiała się, czy opowiedzieć Havardowi o wizycie Lisbeth Oppstad. Nie

dlatego, by próbowała to przed nim ukryć, musiała jedynie wybrać odpowiedni moment, by
mu wszystko wyjawić. Bała się bowiem, że Havard się rozgniewa i straci panowanie nad
sobą, a do tego dopuścić nie mogła. Zanim któreś z nich coś powie lub zrobi, muszą zyskać
pewność, że w plotkach kryje się prawda. Pora, niestety, nie sprzyjała załatwianiu takich
spraw.

Dni między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem upływały na miłych spotkaniach

rodzinnych i przyjacielskich w radosnej świątecznej atmosferze. A rozmowa z Samuelem,
niezależnie od ostatecznego wyniku, na pewno nie będzie przyjemna. Misjonarz z pewnością
wybuchnie gniewem z powodu oskarżeń, nawet jeśli nie są prawdziwe. Najgorsze jednak, że
Mali i tak nie była pewna, czy będzie mu mogła uwierzyć. Już wcześniej mijał się z prawdą,
skąd więc wiadomo, czy i teraz nie ucieknie się do kłamstw. Musiała z nim jednak
porozmawiać, co do tego nie miała wątpliwości, nawet jeśli zięć się obrazi, że śmie go
podejrzewać. Mali jednak zastanawiała się, czy rozsądnie będzie włączyć do tej rozmowy
Havarda.


Zdecydowała się wreszcie podjąć ten temat wieczorem. Gdy Havard czytał w łóżku gazety,

zagadnęła go, rozczesując włosy długimi pociągnięciami grzebienia. - Była dziś u nas Lisbeth
Oppstad.

- Tak, słyszałem od Herborg - doleciała ją odpowiedź z łóżka. Havard przewracał z

szelestem strony gazety 1 nie słuchał jej zbyt uważnie. - Co chciała?

- Jedna z jej służących zaszła w ciążę.
Havard odłożył gazetę i spojrzał na Mali, marszcząc brwi.
- A czy to nas dotyczy?
- Tego jeszcze nie wiem - odpowiedziała powoli Mali. - Krążą jednak plotki, że to Samuel

mógł wpędzić w kłopoty to dziewczę. Lisbeth uznała, że powinniśmy o tym wiedzieć, zanim
ktoś nam rzuci tę wiadomość prosto w twarz w sklepie czy gdzie indziej.

Havard podniósł się w łóżku, a jego spojrzenie pociemniało z gniewu.
- Czy to tylko plotki?
- Nie wiem. Dziewczyna nie chce wyjawić, kto ją uwiódł, ale podobno wielokrotnie

zostawała sama z Samuelem wieczorami w domu ludowym po skończonych rekolekcjach -
dodała Mali i odłożyła grzebień.

- Jeśli to prawda, zabiję go własnymi rękami - wycharczał Havard.
- Nie zrobisz tego - przerwała mu Mali i przytuliła się do niego w łóżku. - Bo co by to

pomogło? Nie mam ochoty, byś z powodu misjonarza skończył w więzieniu.

Jęknął i uścisnął ją mocniej.
- Ale jeśli to prawda, to co się stanie z Ruth? Przecież chyba się domyślasz, że nie będzie

mogła dłużej z nim żyć. Już i tak nie wygląda na szczęśliwą...

- Tak, Ruth czeka wiele przykrości - przyznała Mali. - Ale skoro i tak między nią a

Samuelem jest źle, to... - Pogłaskała Havarda po grzywce. - Jeśli pogłoski okażą się prawdą,
to on w każdym razie będzie musiał stąd odejść, i to natychmiast - dodała twardo. - Obojętnie,
co powie Ruth. Skończy wreszcie dręczyć naszą córkę. Ruth i Marilena poradzą sobie lepiej
bez niego.

- Nigdy nie powinniśmy pozwolić, by Ruth poślubiła tego diabła w ludzkiej skórze -

odezwał się Havard i głos mu się załamał. - Przecież domyślaliśmy się, że to nie jest dobry
człowiek. Tylko że Ruth.

background image

- Nie mogliśmy temu zapobiec, Havardzie. Przecież pamiętasz, że nawet Sivert daremnie

próbował ją od tego odwieść. Gdybyśmy się nie zgodzili na to małżeństwo, uczynilibyśmy ją
nie tylko głęboko nieszczęśliwą. Ona by się po prostu załamała, nie darując sobie, że
popełniła grzech. Ślub z Samuelem był w jej rozumieniu pokutą za to, że oddała mu się,
zanim Bóg pobłogosławił ich związek. Zresztą ona była w nim taka zakochana - dodała Mali
ze smutkiem. - Przynajmniej na samym początku.

- Dlaczego ona go jeszcze nie wyrzuciła? Jest tak przeraźliwie smutna i przygnębiona, że

jak na nią patrzę, to jestem chory - mówił Havard. - On jej urządził piekło tam na Wzgórzu. -
Havard odsunął Mali i popatrzył na nią wzrokiem, który parzył. - Czy ona nic ci nie
powiedziała?

Mali pokręciła głową i westchnęła.
- Nie, ona w ogóle bardzo mało mówi - odparła. - A kiedy próbuję coś od niej wyciągnąć,

wykręca się od odpowiedzi. Parę razy wymknęło jej się jednak coś, co zwykle starannie
ukrywa, i to... - Mali wtuliła twarz w zagłębienie szyi Havarda. - Ona uważa, że musi znosić
wszystko, nawet najgorsze, bo popełniła grzech i powinna ponieść karę - dodała
zrezygnowana. - Mówi, że taka jest wola Boża. I zupełnie nie można jej przemówić do
rozsądku. Próbowałam wszystkiego, Havardzie, mimo że nie wiem dokładnie, jak im jest
naprawdę ze sobą. Wydaje mi się jednak, że bardzo źle. Obawiam się nawet, że może być
gorzej, niż przypuszczamy, ale to tylko takie moje przeczucie - dodała i westchnęła
zmęczona.

- Porozmawiam z tym Samuelem - warknął Havard. - Już ja wytrząsnę z niego prawdę!
Mali położyła dłoń na jego karku i zmusiła, by na nią spojrzał.
- Tak, ale najpierw chcę z nim porozmawiać sama, Havardzie. Nie wiem, czy uda ci się

wydobyć z niego więcej, jeśli z gniewu całkiem stracisz nad sobą panowanie. Przeciwnie,
może to odnieść całkiem odwrotny skutek.

- Czyli co, chcesz go pogłaskać po głowie? - denerwował się.
- Przecież wiesz, że nie - odpowiedziała ze spokojem. – Na Boga, Havardzie, chyba mnie

znasz! Nie uda mu się uniknąć odpowiedzialności. Ale mam swoje sposoby... Zresztą wiesz -
dodała i spojrzała mu prosto w oczy.

Havard nie odpowiedział jej od razu. Zmartwienie, gniew i bezsilność odbiły się na jego

twarzy i dodały mu lat.

- Nie wymknie mi się, Havardzie! - zapewniła Mali i zarzuciła mu ręce na szyję. -

Uważam, że tylko zaszkodzisz Ruth, jeśli go pobijesz w złości. Tu trzeba podstępu.

Przez chwilę siedzieli przytuleni, a potem Havard uwolnił się z jej objęć i rzekł trochę

niepewnie:

- W takim razie załatw to sama.

Mali posłała Ingeborg na Wzgórze z wiadomością, że jeszcze tego popołudnia chce

porozmawiać z Samuelem w cztery oczy. Ruth się pewnie zdziwi, pomyślała. Ale jej
wyjaśnię wszystko później, bo nie ma sensu ukrywać przed nią plotek. Poza tym lepiej, by je
poznała.

Pokrzepiała się nadzieją, że po rozmowie z Samuelem będzie miała w ręku takie atuty, że

uda jej się nakłonić Ruth, by wyrzuciła męża za drzwi. Jeśli nie, Mali uprze się i zmusi ją do
tego. Bo skoro dziewczyna nie rozumie, co jest dla niej dobre, to inni muszą przejąć ster. Już
dawno powinnam była to zrobić, pomyślała Mali, Bóg jeden wie, który raz z kolei.

Teraz wszystko zależy od tego, czy Samuel się przyzna. Mali obawiała się, że będzie

twardo obstawał przy tym, że jest niewinny. A dowodów Mali nie ma. Przynajmniej póki
wszyscy, którzy mogliby wyjawić prawdę, zostali zastraszeni i zmuszeni do milczenia,
pomyślała z goryczą. Bo tak pewnie jest! Jeśli jednak Samuel będzie się zapierał, Mali
postanowiła pójść i porozmawiać poważnie ze służącą w Oppstad. Obieca jej pewną sumę

background image

pieniędzy, za którą dziewczyna będzie w stanie utrzymać się wraz z dzieckiem, póki znów nie
znajdzie pracy. To powinno rozwiązać jej język.

Najpierw jednak zobaczy, jaki będzie miała przebieg rozmowa z Samuelem. Tym razem

tak łatwo się jej nie wywinie. Mali była pewna ponad wszelką wątpliwość, że to on wpędził
dziewczynę w kłopoty! Nagle bowiem wszystkie drobne elementy układanki złożyły się w
całość i Mali przejrzała na oczy. Zobaczyła prawdziwe oblicze Samuela, człowieka o złych
skłonnościach, wykorzystującego innych. Od dawna wiedziała, że nie jest pobożnym i
pełnym dobroci sługą Pana, za jakiego chce uchodzić. Nigdy wcześniej nie miała jednak
odwagi przejrzeć go na wylot i zdemaskować całego zła, które ukrywał pod maską obłudy, bo
ciężko jej było przyjąć tę prawdę. Teraz jednak ostatecznie usunie Samuela z życia Ruth i z
ich życia. Im prędzej się to stanie, tym lepiej.


W zapadającym zmroku Mali zauważyła Samuela na drodze prowadzącej do Stornes i

wyszła na schody.

- Nie musisz rozbierać się w korytarzu - odezwała się chłodno, nawet się z nim nie

witając. - Chcę z tobą porozmawiać w pracowni.

Nawet jeśli był zaskoczony i zdenerwowany, to nie dał tego po sobie poznać. Uśmiechnął

się jedynie z lekkim szyderstwem i poszedł za Mali w stronę pracowni. Mali zamknęła drzwi i
wskazała mu krzesło.

- Czemu zawdzięczam ten honor, że zostałem zaproszony? - zapytał, zdejmując płaszcz i

futrzaną czapkę. - Co prawda nie wygląda mi to na miłą pogawędkę przy kawie.

- A tego się spodziewałeś? - Mali wbiła weń swe mroczne lodowate spojrzenie.
Nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami.
- Przejdę od razu do rzeczy - zaczęła Mali. - Jedna ze służących w Oppstad, niejaka Guro

Bakke, jest w ciąży. Podobno wiesz, kto jest ojcem.

- A powinienem?
- Ona chyba najgorliwiej uczestniczyła w twoich spotkaniach rekolekcyjnych na jesieni -

rzekła Mali chrapliwie. - Ludzie widzieli, że zostawała z tobą sama po spotkaniach.

Przeczesał palcami rzadkie włosy i uśmiechnął się pod nosem.
- Wciąż ktoś zostawał, by porozmawiać - przyznał ze spokojem. - W niektóre wieczory

jedna osoba, kiedy indziej więcej. To zupełnie normalne po takich spotkaniach
rekolekcyjnych. Wiele się dzieje wówczas w sercach i umysłach zwłaszcza młodych ludzi.
Niektórzy czują potrzebę podzielenia się swoimi przemyśleniami. A ja naturalnie nie skąpię
swego czasu i przyjmuję wszystkich, którzy są spragnieni rozmowy. Czyż mógłbym postąpić
inaczej? - dodał z patosem w głosie. - Przecież to mój duszpasterski obowiązek. Nawet ty
powinnaś to rozumieć.

Mali poczuła, jak ogarnia ją bezsilność. Nabrała obawy, że nie uda się go pokonać. Jest

taki bezczelny, że nawet w niebie nie zawahałby się kłamać, pomyślała oburzona i gniew
wziął w niej górę nad rozwagą.

- Posłuchaj mnie dobrze, Samuelu - powiedziała chrapliwie. - Wiem, co z ciebie za

człowiek, nie myśl, że jest inaczej. I jestem pewna, że to ty jesteś winien ciąży Guro. Jeśli
zaprzeczysz, sama nakłonię dziewczynę do wyjawienia prawdy. W sytuacji, w jakiej się
znalazła, potrzebuje zarówno wsparcia, jak i pieniędzy, bo właśnie zwolniono ją z Oppstad. I
dostanie pieniądze, Samuelu, wystarczająco dużo, by prawda wyszła na jaw!

- Zdumiewasz mnie, Mali - rzucił szyderczo i utkwił w niej swe zimne błyszczące oczy. -

Kto uwierzy, że Guro mówi prawdę? Zamierzasz zapłacić dziewczęciu, żeby mnie oskarżyła
o to, że ją uwiodłem? Powinnaś się wstydzić! A jeśli zapłacę jej więcej i nakłonię do tego, by
zeznała, że to Havard ją wpędził w kłopoty? - dodał z ironią i złożył swe wypielęgnowane
dłonie na kolanach.

background image

Mali uświadomiła sobie, że w tym, co powiedział, tkwi trochę racji. Nie rozważyła tego

dokładnie. Nie wpadło jej bowiem nawet do głowy, jaki Samuel potrafi być wyrachowany.

Powinnam być na to przygotowana, pomyślała. Nie wolno mi zapominać, że z jego strony

należy się spodziewać wszystkiego, co najgorsze.

- Porozmawiam z Ruth - oświadczyła, patrząc mu w oczy. - Myślę, że ona też będzie

mogła opowiedzieć to i owo.

Na ułamek sekundy jego twarz drgnęła w nerwowym grymasie. Zaraz jednak znów

pojawił się na niej ten jego szyderczy uśmiech.

- Na pewno - przyznał. - Ale w takim wypadku będzie jej słowo przeciwko mojemu.

Myślę jednak, Mali, że wiele osób we wsi zastanawia się nad stanem psychicznym Ruth.
Sądziłem, że już dawno zauważyłaś, że moja żona właściwie nie nadaje się do sprawowania
opieki nad małym dzieckiem. Powinienem ją umieścić w szpitalu dla obłąkanych, ale staram
się ją wspierać, na ile potrafię. Obawiam się bowiem, że załamałaby się, gdyby jej odebrano
prawa rodzicielskie.

- Ty diable! - syknęła Mali, zaciskając dłonie w pięści. - Zły, podstępny szatanie!
Mali była porażona tym, co usłyszała. Okazało się, że Samuel jest bardziej niebezpieczny,

niż przypuszczała. Jeśli rzeczywiście zechciałby spełnić swoje pogróżki, mogłoby mu się to
udać. Wysłałby Ruth do szpitala dla nerwowo chorych, wziął ze sobą Marilenę i wyjechał w
nieznane, a oni nie mogliby mu w tym przeszkodzić. Po moim trupie! - pomyślała wzburzona.

- Wynoś się stąd, Samuelu - warknęła do niego. - Pakuj swoje manatki i znikaj mi z oczu,

bo jak nie, to już ja ci tu urządzę piekło! Możesz mi wierzyć lub nie, ale pożałujesz!

Poprawił się na krześle i mrużąc oczy niczym podstępny wąż, popatrzył na nią i wycedził:
- Tak, słyszałem, że jesteś zdolna do wszystkiego. Ktoś mi kiedyś opowiedział, że

manipulowałaś swego czasu ludźmi i prawdą, Mali Stornes. I masz więcej na sumieniu, niż
ktokolwiek się domyśla. Ale nawet zadawnione sprawy można wyjaśnić, jeśli się to okaże
konieczne. I nie przepędzisz mnie stąd! Jeśli odejdę, to tylko wtedy, gdy Ruth mnie o to
poprosi. A jeśli to uczyni, w co szczerze powątpiewam, to jak myślisz, komu zostaną
przyznane prawa rodzicielskie do Marii Magdaleny? W tym stanie psychicznym, w jakim jest
Ruth... widocznym dla wszystkich... - Wstał, włożył płaszcz i kierując się w stronę drzwi,
dodał: - Ale jak chcesz, możesz zapytać Ruth! Nie sądzę, by ucieszyły ją te twoje pogróżki.

Drzwi zamknęły się za nim.

Mali nie musiała nikogo wysyłać po Ruth, bo sama przybiegła do Stornes krótko po

wyjściu Samuela. Wydawała się roztrzęsiona i przerażona. Poprosiła Dorbet, by zaopiekowała
się Marileną, i pociągnęła matkę za sobą do korytarza.

- Co takiego powiedziałaś Samuelowi? - zapytała, dygocząc na całym ciele, a jej głos

zabrzmiał chrapliwie, nie wiadomo, czy z gniewu, czy ze strachu. Mali objęła ramieniem jej
wychudzone plecy i usiłowała ją uspokoić.

- Spokojnie, Ruth - powiedziała. - Chodźmy na górę do mojej pracowni i porozmawiajmy.

Tam nikt nam nie przeszkodzi.

Ledwie drzwi pracowni się za nimi zamknęły, Ruth znów na nią napadła:
- Samuel mówi, że... że chcesz, bym mu kazała odejść... - Jej głos brzmiał piskliwie i

przejmująco. - I mówi, że mam zrobić to, co uważam za słuszne, ale jeśli każę mu odejść, to
on... Mówi, że umieści mnie w szpitalu dla wariatów i odbierze mi Marilenę!

Łzy pociekły jej ciurkiem po bladej wykrzywionej twarzy, - a oczy błyszczały jak

rozżarzone węgielki.

- Nie mógłby tego zrobić - uspokajała ją Mali. - Nie jest wszechmocny, choć tak mu się

może wydaje. A ty nie pójdziesz do żadnego domu wariatów i nikt nie tknie Marileny! A już
zwłaszcza on! - dodała Mali z gniewem.

- Wspomniał coś o Guro z Oppstad...

background image

- Znasz ją?
- Nie, Samuel powiedział, że oskarżyłaś go o to, że... że... Ruth drżącą ręką otarła

poszarzałą twarz.

- Sądziłaś, że nakłonisz go do tego, by się przyznał, że uwiódł tę dziewczynę? -

wyszeptała chrapliwie. - Ona jest w ciąży, prawda? Plotki dotarły i do mnie. Nie
przypuszczałam jednak, że to właśnie Guro... że to ona jest w ciąży.

- Czy ty coś wiesz, Ruth? - zapytała Mali i chwyciła lodowatą dłoń córki. - Nie jest ci

dobrze w tym związku, nie musisz zaprzeczać. Nikt tu nie jest ślepy. Ale jeśli mamy się
pozbyć Samuela, to musisz w tym pomóc.

- Pomóc, w jaki sposób? - W głosie, jakim Ruth wypowiedziała te słowa, zabrzmiał i

śmiech, i płacz. - Jeśli ja coś powiem... Jeśli poproszę, by odszedł... To co, mamo; myślisz?
Że on zapakuje swoje walizki i wyjedzie? O nie, Samuel zrobi wszystko, by mnie zamknąć w
szpitalu dla obłąkanych, i zatroszczy się o to, bym już nigdy nie zobaczyła Marileny.

- Nigdy mu się to nie uda, Ruth - sprzeciwiła się Mali z żarem. - Przecież nie jesteś sama.

Masz nas, a nas tu wszyscy znają i szanują. Wiemy, że to nie ty jesteś obłąkana w tym
związku. Wesprzemy cię i ci pomożemy...

Ruth cofnęła rękę i w milczeniu pochyliła głowę.
- Wydaje ci się, mamo, że znasz Samuela, ale mylisz się - odezwała się po chwili. - Wiem,

że jesteś silna i że walczyłabyś o mnie i o Marilenę. Ale jeśli zwróciłabyś się przeciwko
Samuelowi, to nie byłaby walka z człowiekiem, lecz z samym szatanem, a z nim byś nie
wygrała.

Mali poczuła paraliżujący strach. Ruth jeszcze nigdy nie opowiedziała tyle o swoim

związku.

- Jak jest naprawdę, Ruth? - spytała bezgłośnie. - Opowiedz mi wszystko, bym mogła ci

pomóc!

- Nikt mi nie może pomóc - odparła cicho, tłumiąc płacz. - Jedynie Bóg mógłby mnie

wyzwolić. Bo zgrzeszyłam, wiem. Modliłam się i błagałam Go o wybaczenie... - Wyciągnęła
z kieszeni zgniecioną chusteczkę, otarła nią mokrą od łez twarz i wydmuchała nos. - Ale Bóg
mnie nie słucha...

(

Mali przysunęła się bliżej córki i przygarnęła ją mocno do siebie. Tuliła ją i tuliła jak

maleńkie dziecko, które potrzebuje pociechy. Kołysała ją w swych ramionach i głaskała po
plecach.

- Często się tak wydaje, że Bóg nas nie słyszy - wyszeptała, zanurzając twarz w jej

włosach. - Ale to nieprawda!

Kłamię, pomyślała Mali. Nikt nie wie lepiej ode mnie, że Bóg bywa głuchy wtedy, gdy się

najbardziej potrzebuje Jego pomocy. Ale przecież ja to co innego. Nie ma wybaczenia za to,
co uczyniłam. Lecz Ruth... Przecież Bóg powinien usłyszeć jej błagania o pomoc! A
Marilena? Mali jęknęła cicho. Co złego uczyniło biedne maleńkie dziecko? Gdzie jest Boże
miłosierdzie, o którym tyle słyszała? A gdzie Jego bezgraniczna miłość?

- Nie otrzymuję odpowiedzi - płakała Ruth. - Modlę się i modlę... - Wyprostowała się

nagle i chwyciła Mali mocno za ręce. - Może rzeczywiście powinni mnie zamknąć - rzuciła
chrapliwie. - Nie potrafię już jasno myśleć. Jest tyle... Zrobiłam coś... O Boże, nie wiem, co
robić, nie zniosę... - urwała gwałtownie. Jej twarz zamknęła się, a ona znów jakby się
wycofała w głąb siebie. - Sama poradzę sobie z tym wszystkim, mamo - rzekła i wyczyściła
nos. - Nie wtrącaj się więcej. Nie mogę poprosić Samuela, by odszedł. Po prostu nie mogę. A
ty mnie nie zmuszaj, bo nie wiesz, co się wtedy stanie. Lepiej nie mieszaj się do tego.

Jej ciche słowa zabrzmiały ostrzegawczo. Wbijając w Mali swoje rozgorączkowane,

pociemniałe z gniewu i zgryzoty oczy, dodała: - Błagam cię, mamo, ze względu na mnie, ale
najbardziej ze względu na Marilenę, zostaw nas w spokoju. Ja... ja to załatwię!

background image

- Ale przecież ty nie możesz tak żyć! - sprzeciwiła się Mali zrozpaczona. - A tym bardziej

Marilena!

Ruth wstała, otuliła się szalem i na moment uchwyciła spojrzenie matki. Przez jej twarz

przemknął udręczony, niemal szyderczy uśmiech.

- A mam jakiś wybór? - zapytała. - Mam wybór?


ROZDZIAŁ 12.


Kiedy Ruth dotarła do głównej drogi, odwróciła się i popatrzyła w dół w stronę Stornes,

gdzie w wieczornym zmroku majaczyły niewyraźnie budynki dworu. Jej spojrzenie
powędrowało wysoko na niebo usiane gwiazdami, których blask odbijał się w ciemnych
wodach fiordu. Wygląda to tak, jakby gwiazdy pławiły się we fiordzie, pomyślała Ruth,
minęła rampę na mleko i znów zerknęła w dół. Przełożyła Marilenę na drugie biodro i
szczelniej ją otuliła kocykiem. Nie, mamy nie widać na schodach. Pewnie już weszła do
środka. Ruth obrzuciła pośpiesznym spojrzeniem Wzgórze. W kuchni i w izbie paliło się
światło, okna jaśniały na tle budynku, a to znaczy, że Samuel jednak został w domu, chociaż
uprzedzał, że być może wyjedzie.

Gdy wrócił ze Stornes, nie był bynajmniej usposobiony łagodnie. Wygrażał Ruth i straszył

ją, co zrobi, jeśli spróbuje tylko przystać na warunki matki. Sam wysłał ją do Stornes.

- Idź do dworu i nakłoń matkę, by zmieniła swoje zamiary - nakazał. - Wiesz lepiej niż

ona, co się stanie, jeśli zacznie piętrzyć przede mną trudności.


Ruth odwróciła się i skręciła w stronę Oppstad. Chciała odwiedzić Guro.
To nagle postanowienie powzięła w drodze powrotnej ze Stornes. Zupełnie jakby nie

wiadomo skąd zyskała przypływ sił, bo przecież nigdy wcześniej nie wpadło jej do głowy, by
się sprzeciwić Samuelowi. Dopiero teraz, gdy wyszła ze Stornes, pomyślała sobie, że gdyby
udało jej się nakłonić Guro, aby wyjawiła, że Samuel jest ojcem jej dziecka, to może by była
jakaś nadzieja. Mimo wszystko. Wsparłaby Guro i gdyby to było konieczne, opowiedziałaby
całą prawdę o Samuelu. To jedyna możliwość, żeby usunęła go ze swojego życia, nie tracąc
Marileny.

Gotowa była na ten krok, choć złamanie przysięgi małżeńskiej uważała za grzech.
Większym grzechem było jednak usunąć nienarodzone dziecko, pomyślała i łzy napłynęły

jej do oczu. Chociaż nie zrobiła tego sama, Samuel zwieńczył dzieło, kiedy popchnął ją z
całej siły na kanciasty bok łóżka. Ale to jej wina, że tak się stało! Samuel nie wiedział nic o
dziecku. Ruth zaszlochała. Nie próbowała zrzucić z siebie winy za usunięcie płodu, bo
przecież uczyniła to w pełni świadomie i celowo.

Zadrżała i mocniej otuliła się szalem. Jeśli wyjdzie na jaw, że Samuel uwiódł młodą

dziewczynę, a może i inne, wykorzystując swoją pozycję misjonarza i duszpasterza,
wybuchnie skandal. A gdy ona jeszcze opowie, jak wyglądało ich pożycie...

Nie, nigdy nie opowie wszystkiego! Kto jej uwierzy, jeśli wyjawi te potworne

upokorzenia, których od niego doznała? Pomyślą, że zmyśla albo że naprawdę straciła rozum.

Ale będzie mogła zeznać, że bił ją i Marilenę. I że opowiadał o kobietach, które uwiódł w

tym czasie, gdy posługiwał w Berkak. Kiedy dowie się o tym jego zwierzchność, a także rada
zboru...

Ruth przyśpieszyła kroku. Marilena była ciężka i popłakiwała przytulona do jej piersi. W

Berkak musieliby dać temu wiarę, gdyby zeznało ich więcej, pomyślała z nadzieją. Może
nawet zgłosiłyby się jeszcze inne młode dziewczęta, gdyby się dowiedziały, że ktoś odważył
się wystąpić przeciwko Samuelowi. Bo jeśli zostanie sama ze swoimi oskarżeniami, będzie

background image

skazana na przegraną. Wtedy Samuel będzie górą! I nawet jeśli rodzice nie wiem jak by ją
wspierali, on wygra. Dlatego Ruth musiała porozmawiać z Guro. Uświadomiła sobie jasno, że
teraz nie może się poddać. Musi przynajmniej podjąć próbę.

Ze względu na Marilenę, pomyślała i mocniej przycisnęła dziecko do piersi. Przede

wszystkim ze względu na Marilenę.

Ruth zastanawiała się, czy to właśnie Guro widziała wtedy razem z Samuelem, gdy

zajrzała przez szparę między zasłonami w oknie domu ludowego. Czy ona jest tą dziewczyną,
którą wtedy pozbawił dziewictwa. Jeśli tak, to powie jej o tym. Użyje tego jako formy
nacisku, przypuszczała bowiem, że Guro jest śmiertelnie przerażona i zrozpaczona, i nie wie,
co ma zrobić. Ważne, bym zdołała ją przekonać, że chcę jej dobra, rozważała. Muszę jej
wyjaśnić, że jeśli razem wystąpimy z oskarżeniami wobec Samuela, to uda nam się go
pokonać.

Ruth wolała, by nikt nie zauważył jej przybycia do Oppstad, bo gdy zapyta kogoś o Guro,

to zaraz zaczną się domysły, od plotek przecież aż huczy. Mama wspomniała, że gospodarze
w Oppstad wiedzą o ciąży dziewczyny i dlatego zwolnili ją ze służby. Podejrzewali też, że
winę za to ponosi Samuel. Jeśli ona teraz się pojawi i zechce rozmawiać z Guro, nabiorą tylko
pewności co do swoich podejrzeń. Dlatego Ruth miała nadzieję, że zastanie Guro przy
obrządku. O tej porze powinna być w oborze, pomyślała. Poczekam więc pod podjazdem do
stodoły i nie zauważona przez nikogo zatrzymam ją, gdy będzie wracała. Problem miała tylko
z Marileną, która powinna już dostać swoją kaszkę i marudziła, a poza tym było jej zimno i
była zmęczona. Najważniejsze, by nikt nie usłyszał dziecka. Przed wyjściem z domu Ruth
schowała do kieszeni parę kostek cukru. Postanowiła włożyć je córeczce do buzi, gdy dojdą
na miejsce, co powinno ją na jakiś czas uspokoić.

Ruth dopisało szczęście. Ledwie zdążyła ukryć się w cieniu pod podjazdem do stodoły,

gdy z obory wyszły dwie dziewczyny, niosąc wspólnie ciężką banię z mlekiem. Jęknęły z
wysiłku, stawiając ją na wózku, na którym zawoziły mleko do piwnicy, gdzie stał separator,
urządzenie do oddzielania śmietany od mleka.

- To ja odwiruję mleko, Guro - odezwała się jedna ze służących. - A ty dokończ sprzątać

w oborze. Tylko pamiętaj, żeby umyć dokładnie wiadra i banie, żeby znów nas nie upomnieli
w mleczarni. Pamiętasz, ile było o to hałasu? Zawsze wszystko tak starannie szorujemy, a tu
nagle jakieś zastrzeżenia. Pojęcia nie mam, jak to się stało! Boże, co za zamieszanie -
westchnęła zrezygnowana, pociągnęła wózek i przewiozła banię z mlekiem przez dziedziniec.

Ruth odczekała chwilę i weszła za Guro do obory. Dobrze było schronić się w ciepłym

pomieszczeniu, bo zdążyły jej już przemarznąć stopy i ręce.

- Guro...
Młoda dziewczyna, która myła wiadra po mleku, odwróciła się gwałtownie i spojrzała

przerażona na Ruth z maleńką Marileną na rękach. Ruth aż zakłuło w piersi, kiedy zobaczyła
Guro z bliska. To była ta sama dziewczyna, którą widziała przez okno w domu ludowym.

- Jestem Ruth Stornes - odezwała się z ociąganiem, nawet nie zwróciwszy uwagi na to, że

przedstawiła się swym panieńskim nazwiskiem. - Żona Samuela - dodała i przełożyła na
drugie biodro Marilenę, która wydawała jej się coraz cięższa.

Dziewczyna wyraźnie zbladła i cofnęła się o krok, jakby w obawie, że Ruth się na nią

rzuci.

- Nie bój się - uspokoiła ją pośpiesznie Ruth. - Słyszałam, tak jak inni, krążące plotki i

wiem, że jesteś w ciąży. Podobno nie chcesz jednak zdradzić, kto ci to zrobił. Ale ja wiem,
Guro, bo widziałam przez okno, co się stało tego wieczoru, gdy Samuel... Gdy Samuel cię
uwiódł.

Guro zatrzęsła się, a wiadro, które myła, wypadło jej z rąk i uderzyło z ostrym brzękiem o

klepisko. Marilena rozpłakała się, Ruth pośpiesznie więc włożyła jej do buzi ostatnią kostkę
cukru. Dziecko się uspokoiło, przymknęło oczka i oparło się zmęczone o mamę.

background image

Guro stała ze wzrokiem wbitym w ziemię, oniemiała, a ręce zwisały jej bezwładnie.
- Nie żywię do ciebie urazy - ciągnęła Ruth z naciskiem. - Nie jesteś ani pierwsza, ani

ostatnia, którą Samuel wykorzystał. Ja sama jestem jedną z nich - dodała z goryczą. -
Wierzyłam w każde jego słowo, ale Samuel tylko kłamał. To zły człowiek, Guro. Nie jest
pobożnym misjonarzem, za jakiego się podaje, ale zawsze wszystko uchodzi mu na sucho, bo
jest bardzo przebiegły. Zastrasza i grozi piekłem, by dziewczyna nie wyznała nikomu, co się
naprawdę stało. Prawda?

Guro drgnęła i podniosła wzrok na Ruth. Jej oczy pociemniały z bólu i rozpaczy, a po

twarzy spływały ciurkiem łzy.

- Ciebie też zastraszył, prawda? - Ruth nie poddawała się.
- Ja... ja ciężko zgrzeszyłam - wyszeptała Guro tak cicho, że ledwie ją było słychać. -

Obiecał... Powiedział, że...

Skuliła się w sobie i zapłakała cicho.
Ruth podeszła do niej i objęła ją ramieniem.
- Wiem, co ci powiedział i w jaki sposób zmusił cię do tego, że... że to zrobiłaś. Znam go

dobrze. To nie była twoja wina, Guro.

- Zgrzeszyłam - powtórzyła z uporem dziewczyna. - Oddałam się mu, mimo że nie byłam

jego żoną. Ba, wiedziałam nawet, że jest twoim mężem - dodała, tłumiąc szloch. - Ale on
powiedział... Powiedział, że Bóg tego chce, bo... bo w jego małżeństwie panuje chłód, a poza
tym zapewniał, że tylko mnie kocha...

Ruth poczuła gniew i ścisnęło ją w żołądku. Nie dlatego, że Samuel po raz kolejny ją

oszukał. Oburzyło ją, co uczynił tej młodej, niewinnej dziewczynie! Bez skrupułów,
posługując się perfidnym kłamstwem, wziął sobie to, co chciał, nie przejmując się, że niszczy
jej życie.

- Rzeczywiście, nasze małżeństwo jest pozbawione miłości - przyznała Ruth powoli. - To

piekło, a nie małżeństwo, jeśli mam być szczera. Samuel poniża mnie i upokarza w najgorszy
sposób... Nie będę ci opowiadać o wszystkim, ale możesz mi wierzyć, Guro. Stłamsił mnie i
trzyma w żelaznym uścisku, grożąc mi piekłem i wiecznym potępieniem... A ja... - Ruth
otarła twarz i przełożyła śpiące dziecko na drugie biodro. - Nie miałam odwagi się mu
sprzeciwić. Przecież zgrzeszyłam, ja także, bo oddałam się mu, zanim został moim mężem.
Piekło i wieczne potępienie też wywołują we mnie lęk - dodała powoli. - Zostałam więc przy
nim, chociaż... - Wyprostowała się i położyła dłoń na ramieniu Guro. - Teraz już mam dość.
Teraz obie możemy zaświadczyć, jaki on jest. Nigdy nie miałam odwagi myśleć w ten
sposób, bo sama nic nie mogłam zdziałać. Samuel jest zbyt silny. Ale teraz jesteśmy dwie.
Jestem pewna, że może nawet uzbierałoby się więcej jego ofiar po tych rekolekcjach na
jesieni. Nie byłaś chyba jedyna, którą zmusił do uległości.

- Słyszałam jeszcze o jednej dziewczynie w Sumadalen - wymamrotała cicho Guro. -

Przynajmniej jednej - dodała i otarła twarz. - Też jest w ciąży.

- Chodź ze mną i złóż zeznanie - poprosiła Ruth z całą mocą. - Wówczas pozbędziemy się

go i...

- Ty się go pozbędziesz - odezwała się Guro cicho. - Ja wiem, że on i tak już nigdy nawet

na mnie nie spojrzy. I zagroził mi, że jeśli powiem choć słowo o tym, co się wydarzyło...

- To pójdziesz do piekła - dokończyła za nią Ruth. - A jeśli nadal będziesz mu nastręczać

kłopotów, to zamknie cię w domu wariatów, prawda?

Guro zrobiła wielkie oczy.
- Skąd wiesz?
- Wiem, bo mnie w ten sam sposób przymusił do milczenia i do pozostania z nim -

odparta Ruth. - I teraz już wiem, że takich jak my jest wiele, Guro.

- Nie mogę...

background image

- Dlaczego nie możesz? Co w takim razie uczynisz? Przecież zaraz po Nowym Roku

będziesz musiała opuścić dwór! Co zrobisz sama, w ciąży? Wrócisz do domu?

- Nie, nie - wyszeptała pośpiesznie, a na jej twarzy odmalował się strach. - Moja rodzina

nie może się nigdy dowiedzieć, co zrobiłam. Moi rodzice są bardzo pobożni. Oni... Oni by
mnie zresztą nie przyjęli z powrotem - dodała ciężko. - Nikt mnie nie przyjmie...

- I co wtedy zrobisz? - powtórzyła swoje pytanie Ruth.
Guro osunęła się na stołek i jęknęła:
- Nie wiem. Tyle miałam różnych myśli...
Ruth domyśliła się, że Guro też rozważa usunięcie płodu. Ale czy wyjdzie z tego żywa?

Nie wszystkie dziewczyny miały tyle szczęścia co ja, pomyślała Ruth i żachnęła się w duchu.
Szczęścia. .. Wiedziała że nigdy nie uzyska przebaczenia za to, co zrobiła. Ale to jakby
straciło na znaczeniu, bo nie myślała o sobie. Uratowała dziecko przed Samuelem, tylko to się
liczyło. Co się stanie, jeśli znów zajdzie w ciążę, nie miała siły nawet myśleć. Musi wyrzucić
Samuela ze swojego życia, nim znów sprawy zajdą za daleko.

Jakie jeszcze myśli nękały Guro? Ruth zerknęła na skuloną postać. Może była już tak

zdesperowana, że kusiły ją wody fiordu? Ruth sama się zastanawiała nad takim
rozwiązaniem, i to po wielekroć. Ale przecież ma Marilenę. Nie może jej zostawić samej z
Samuelem. Guro jednak nie ma dziecka, które by jej potrzebowało. Jeszcze nie ma. Dla niej
więc takie wyjście jest możliwe.

- To on zgrzeszył, Guro - wyszeptała z naciskiem. - To Samuel pójdzie do piekła, nie ty.

Uwierz mi! Bóg przecież nie jest ślepy!

Kłamię, pomyślała Ruth niejasno. Bóg jest ślepy. Ale może dostrzeże Guro i ulituje się nad

nią?

Guro jeszcze bardziej się skuliła, jakby się spodziewała, że za chwilę dosięgnie ją gniew

Boży.

- Tak się boję - zachlipała. - Nie widzę dla siebie żadnego wyjścia. Przecież zgrzeszyłam,

chyba to rozumiesz. Nie ma dla mnie wybaczenia...

Ruth ułożyła śpiące dziecko na klepisku pod ścianą i objęła ramieniem skuloną postać na

stołku.

- Ależ tak, Bóg ci wybaczy - zapewniła gorąco. - Przecież widział, jak to się stało.

Widział, więc zrozumie.

Nie pojmowała, skąd brały się w niej te słowa. Mówiła z takim przekonaniem, ona, która

sama nie wierzyła, że otrzyma przebaczenie: Tylko że ja popełniłam większy grzech, myślała.
Odebrałam życie i tego Bóg mi nigdy nie daruje. Mimo to zależało jej, by przekonać Guro, iż
dla niej jest jeszcze nadzieja. Dla nich obu, jeśli tylko obie złożą zeznania przeciwko
Samuelowi.

- Chodź ze mną do Stornes - poprosiła i ścisnęła ramiona Guro. - Moi rodzice pomogą

nam obu.

Przez długą chwilę Guro siedziała na stołku nieruchomo, w końcu wyprostowała się i

popatrzyła na Ruth wzrokiem wyrażającym przeraźliwy strach.

- Nie mogę - wyszeptała chrapliwie i pokręciła głową. - Nie mam odwagi.
Ruth poczuła się tak, jakby otrzymała cios w brzuch. Tak silnego doznała zawodu.
- Ale co z tobą będzie? Gdybyś zeznała razem ze mną...
- Pójdę do piekła.
- Skoro myślisz, że i tak tam pójdziesz, to chyba lepiej, żebyś...
- Nie wiem - rozpłakała się Guro. - Już nic nie wiem. - Nagle wstała, otarła dłonią

wykrzywioną od płaczu twarz i uchwyciła spojrzenie Ruth. - Idź już! - poprosiła cicho. - Jeśli
powiesz, że się spotkałyśmy, wszystkiego się wyprę. Nigdy cię nie widziałam i nigdy ze sobą
nie rozmawiałyśmy. I nigdy nie zeznam, że to Samuel jest... Nigdy!

background image

Ruth nachyliła się i podniosła Marilenę. Maleństwo popłakiwało przez sen, ale włożyło

palec do buzi i zasnęło znowu w ramionach Ruth. Marilena wydała się Ruth taka ciężka, że aż
ugięła się pod jej ciężarem. Poczuła się kompletnie wycieńczona, jak topielec, który uchwycił
się ostatniej deski ratunku i ta deska pękła.

Bez słowa wyszła z obory.

- I gdzie ty byłaś?
Samuel wyszedł aż na korytarz, kiedy Ruth, słaniając się, przekroczyła próg domu.

Przemarznięta i wycieńczona, siadła na najniższym stopniu schodów prowadzących na
poddasze i odpowiedziała cicho:

- W Stornes.
- Wyglądasz tak, jakbyś przez długi czas przebywała na mrozie - zauważył chłodno, nawet

nie zdradzając chęci odebrania z jej rąk śpiącego dziecka. - Nie dostałem kolacji...

Ruth wbiła w niego wzrok i oświadczyła krótko:
- Wiesz chyba, gdzie leży chleb i inne jedzenie. Zresztą to ty mnie wygoniłeś do Stornes -

dodała.

Nie odpowiedział. Wrócił z powrotem do kuchni, pozostawiając Ruth wniesienie Marileny

do środka i ułożenie jej w kołysce. Ruth zdjęła z siebie mokre buty i ustawiła je pod piecem.
Potem ściągnęła szal oraz płaszcz i powiesiła w korytarzu. Gdy zaczęła rozbierać Marilenę z
ciepłych ubranek, dziewczynka obudziła się i zapłakała.

- Chcę mieć w domu spokój i muszę coś zjeść - rzucił cierpko Samuel.
- Za chwilę zrobię ci kolację - odparła Ruth. - Ale najpierw Marilena musi dostać swoją

kaszkę. Już dawno minęła pora.

- A co, nie dostała jeść u twojej matki?
Ruth nie odpowiedziała, sięgnęła tylko po garnuszek i zagotowała w nim mleko.
- Jak to możliwe, że z daleka cuchnie od ciebie oborą, skoro byłaś tylko w Stornes?
W tym czasie, gdy gotowało się jedzenie dla małej, Ruth nakryła do stołu, a potem

zanurzyła kostkę cukru w dzbanku z kawą i włożyła do buzi dziecka, żeby nie płakało.

- Byłam też w Oppstad - przyznała i pokroiła chleb. - Rozmawiałam z Guro.
Przez moment Samuel stał nieruchomo i patrzył na nią kompletnie zbity z tropu, zaraz

jednak jego spojrzenie pociemniało z gniewu. Ruth poczuła, jak po plecach przechodzą jej
lodowate ciarki. Muszę uważać na to, co mówię, upomniała się w duchu. Cień nadziei, że uda
jej się uwolnić od męża tyrana, zniknął. Teraz trzeba ratować tylko to, co jeszcze da się
uratować. Musi pilnować, by nie uznał jej za niepoczytalną i nie odebrał jej Marileny. Tylko
to jest teraz ważne.

- I co powiedziało to młode dziewczę?
- Nic - odpowiedziała Ruth cicho, odwrócona do niego plecami.
- Jakżeby inaczej - zaśmiał się szyderczo. - A spodziewałaś się, że potwierdzi plotki, że to

ja...

- To ty - wybuchnęla Ruth. - Guro nie powiedziała ani słowa, aleja widziałam cię tamtego

wieczoru, Samuelu. Czekałam przed domem ludowym i zajrzałam przez szybę. Widziałam,
co zrobiłeś Guro!

Samuel siadł na krześle, odchylił się w tył i założył dłonie za szelki. W jego oczach

błysnęło szaleństwo.

- A więc mała Ruth podglądała?
Ruth nie odpowiedziała. Wylała z garnka na talerzyk jedzenie dla Marileny i postawiła na

stole. Przyniosła dziecko i dmuchając, by kaszka nie była za gorąca, zaczęła karmić Marilenę.

- Odpowiedz! - warknął Samuel i uderzył pięścią w stół tak mocno, że aż talerz i kubek

podskoczyły. Marilena rozpłakała się i przestraszona uczepiła się mocniej Ruth.

- Owszem, podglądałam - przyznała Ruth i podniosła na niego wzrok.

background image

- Ale Guro nie chciała cię wesprzeć?
- Nie, nic nie powiedziała.
- Mądra dziewczynka - uśmiechnął się Samuel. - A wiesz, co się stanie, jeśli zaczniesz

opowiadać, co widziałaś?

Ruth pogłaskała Marilenę po pleckach, by ją uspokoić. Przyłożyła policzek do jej główki i

poczuła łaskotanie mięciutkich włosków. Marilena jest najważniejsza, pomyślała. Nic innego
się nie liczy. Tylko Marilena.

- Wiem i dlatego nic nie powiem - odparła.
- No popatrz, popatrz! A co zamierzasz uczynić, Ruth?
- Będę wykonywać swoje obowiązki żony i matki - wypowiedziała cicho.
Zaśmiał się nieprzyjemnym, zimnym śmiechem.
- A jeśli ja nie będę cię tu chciał?
Ruth podniosła twarz i popatrzyła na niego przerażona. Samuel nie może jej stąd wyrzucić

i gdzieś odesłać! Przecież powiedziała, że zrobi wszystko, co zechce.

- Samuelu, proszę cię...
Wyciągnął nogi i przeczesał swe rzadkie włosy. W jego wzroku czaiło się zło.
- Owszem, możesz prosić - rzekł powoli. - Możesz żebrać o litość! Ale zrobisz wszystko,

co ci każę. Wszystko!

Ruth skinęła głową.
- Będziesz milczeć - mówił dalej. - O wszystkim! Rozumiesz? I nakłoń swoją matkę, by

przestała mnie dręczyć. To ja tu rządzę! A ty masz być posłuszna, Ruth. Zawsze!

- Tak - powiedziała cicho Ruth i zamknęła oczy.
Znów przyłożyła twarz do główki Marileny, poczuła w nozdrzach zapach niemowlęcia i

przytuliła je mocno do siebie. Pod zaciśniętymi powiekami zapłonęła nienawiść do
mężczyzny, który siedział po drugiej stronie stołu. Ale w tej samej chwili coś w niej umarło.
Zniknęła ostatnia nadzieja.

Teraz jej serce biło już tylko z powodu dziecka.

ROZDZIAŁ 13.


Po świętach nastały silne mrozy, a śniegu wciąż przybywało. Oprócz ciężkiej pracy przy

wycince w lesie mężczyźni dodatkowo zmagali się z odśnieżaniem drogi, by utrzymać jej
przejezdność. Odbiło się to na ich zdrowiu. O1ava chwyciły bóle w krzyżu, przez co stał się
ponury i niecierpliwy, a Havard nabawił się ostrego kaszlu, którego nie mógł się pozbyć. Mali
przyrządziła dla niego wywar z ziół, którym poiła go rano i wieczorem, ale jakoś mu to nie
pomagało. Najmocniej kaszlał po nocach, przez co się nie wysypiał ani on, ani Mali, a po
paru tygodniach zmęczenie coraz bardziej dawało się im we znaki.

Mali martwiła się też o Herborg, która ostatnio coś nie domagała. Właściwie nie była

bardzo chora, ale też nie całkiem zdrowa.

- Co z tobą, Herborg? - zapytała któregoś popołudnia pod koniec lutego. - Coś cię boli?
- Nie, nie boli... Myślę, że to tylko dolegliwości związane z ciążą - uznała Herborg. -

Mam... straszne upławy. Czy to normalne?

Mali zerknęła na nią. Synowa stała ze spuszczonym wzrokiem, wyraźnie skrępowana

rozmową o tak intymnych sprawach. Skoro jednak zapytała, to znaczy, że musiało ją to
bardzo niepokoić. A Herborg, jak ją Mali zdążyła poznać, nie należała do osób, które się
zamartwiają z byle powodu.

- Masz upławy?
- Ostatnio. Przedtem nigdy mi się nic takiego nie zdarzało.

background image

Mali przyłożyła jej rękę do czoła i stwierdziła, że jest gorące.
- Czy ty czasem nie masz zapalenia pęcherza? Ciężarnym kobietom często się to

przytrafia.

- Nie, kiedyś już miałam zapalenie pęcherza, więc wiem, jak się objawia - odpowiedziała

Herborg. - Nie, to całkiem co innego.

Mali przyjrzała jej się dokładniej. Przez całą ciążę wyglądała dobrze i zdrowo, dopiero

parę tygodni temu stała się bardziej milcząca i częściej się pokładała. Mali nie zaniepokoiło
to, bo zwykłe kobieta pod koniec ciąży czuje się bardziej zmęczona i ociężała, a przecież
Herborg już wkrótce miała rodzić. Narodzin dziecka spodziewali się na początku kwietnia.
Mali wyliczyła ten termin na podstawie tego, czego dowiedziała się od Herborg, a także
oceniając wielkość dziecka. Mogłam się pomylić o parę tygodni, pomyślała nagle. Może
termin przypada już na koniec marca? Czuła niepokój, jakby ssanie w klatce piersiowej, ale
starannie to ukrywała.

- Myślę, że to jakiś stan zapalny - oznajmiła i spojrzała na błyszczące od gorączki oczy

Herborg.

- Stan zapalny? Ale jak to?
- To się zdarza - uspokoiła ją Mali. - Poszukam odpowiednich ziół i przyrządzę ci wywar.

Na pewno się tego pozbędziemy.

- Nie powinnam iść do doktora?
- A co on ci poradzi? - rzuciła Mali lekceważąco. - Lepiej już wezwać akuszerkę, ale

myślę, że i ona nie pomoże więcej niż ja. Nie ma na to żadnych lekarstw. Spróbujemy więc
ziół.

- Czy to nie zaszkodzi dziecku? - zapytała Herborg zmartwiona i położyła rękę na

okrągłym brzuchu.

- Nie, dziecko jest dobrze osłonięte, nie musisz się więc niepokoić - odpowiedziała z

pozornym spokojem Mali.

Ale w głębi serca wcale nie była spokojna. Podejrzewała, że Herborg ma zapalenie

pochwy, a taka przypadłość może wywołać wcześniejszy poród. Porody zimą zawsze są
trudniejsze, myślała Mali ponuro, a jeśli dojdą do tego jeszcze komplikacje związane ze
stanem zapalnym...

- Pójdę do pralni i sprawdzę wśród swoich zapasów ziół, co mogłabym ci podać -

powiedziała do Herborg. - Nie zamartwiaj się! Jesteś młoda i silna, więc wszystko pójdzie
dobrze.

Herborg tylko skinęła

głową, ale w jej błyszczących oczach czaił się niepokój.

Gdy Mali, drżąc z zimna, weszła do pralni, uświadomiła sobie, że w następstwie tak

ostrego zapalenia Herborg może nie mieć więcej dzieci. Tym ważniejsze wydaje się więc, by
tym razem wszystko poszło dobrze, myślała przygnębiona, przeglądając na półkach zapasy
ziół. Stornes musi mieć przecież dziedzica!


Dorbet leżała na ramieniu Oli. Częściej niż kiedyś bywała teraz w Granvold. Po świętach

Marit zaproponowała, by przychodziła systematycznie i powoli poznawała zasady
obowiązujące we dworze. Zbliżał się termin ślubu, który wyznaczono na piętnastego maja, a
ponieważ w poniedziałek siedemnastego przypadało święto narodowe, wesele na pewno się
przedłuży. Pasuje to zwłaszcza gościom, którzy przyjadą z daleka, cieszyła się Marit, a
spodziewali się krewnych aż z Trondheim.

- Będzie dla ciebie lepiej, jeśli wcześniej się trochę zorientujesz, w jaki sposób

prowadzimy gospodarstwo - uśmiechnęła się Marit i poklepała Dorbet przyjaźnie po policzku.
- Zapewne nie różni się to wiele od tego, do czego przywykłaś w Stornes, ale będziesz miała
przynajmniej trochę czasu, by spokojnie wdrożyć się do wszystkiego. Oczywiście zawsze ci
będę służyć pomocą, nie obawiaj się. Ale dobrze, byś wiedziała przynajmniej, gdzie co leży,

background image

kiedy już się do nas wprowadzisz - dodała. - Będziesz się czuła wtedy bardziej swojsko,
prawda?

Dorbet przystała na propozycję przyszłej teściowej, a Mali tylko temu przyklasnęła.
- Im więcej będziesz umiała, kiedy przeniesiesz się do Granvold w maju, tym lepiej dla

ciebie. Mówiłam ci już wcześniej, że po ślubie nie czeka cię leniuchowanie. Marit oczekuje,
że...

- Dobrze już, dobrze! Wiem, że spodziewa się z mojej strony pomocy - przerwała jej

Dorbet. - Ale rozmawiałam o tym z Olą i on powiedział, że nie muszę harować jak jakaś
służąca. Marit też tego nie oczekuje od młodej gospodyni we dworze. Zresztą, jak patrzę na
Herborg, to wydaje mi się, że żyje się jej całkiem dobrze w Stornes - dodała.

- Ona jest w ciąży - przypomniała Mali. - I trzeba to wziąć pod uwagę.
- W ciążę mogę zajść szybciej, niż się ktokolwiek spodziewa - zauważyła Dorbet. - Bo w

GranvoId oczekują przede wszystkim dziedzica. Zamierzam więc wesprzeć w tym Olę, na ile
potrafię - dodała prowokacyjnie i popatrzyła na matkę z ukosa.

- Zdaje się, że już od dawna podejmujesz te starania - rzuciła chłodno Mali i wytarła

kuchenną ławę po zmywaniu naczyń. - Właściwie to niemal cud, że nie zaszłaś jeszcze w
ciążę.

Dorbet nie odpowiedziała. Zrobiło jej się przykro, a w żołądku poczuła nieprzyjemny

skurcz. Nieustannie dręczyły ją obawy, że nie będzie mogła mieć dzieci, a im bardziej zbliżał
się termin ślubu, tym bardziej się tego bała.

- Widziałam w dzisiejszej gazecie zdjęcie księżniczki. Urodziła syna - zagadnęła Dorbet i

wtuliła się w Olę.

- Tak, też widziałem - odpowiedział i pogłaskał ją po nagich plecach. - Mama tak

przeżywa, że o niczym innym nie mówi - zaśmiał się. - No, ale najważniejsze, że nasz kraj ma
następcę tronu.

- Trochę to trwało - rzuciła lekko Dorbet. - Od ślubu księcia minęło sporo czasu.
- Ale urodziły im się najpierw dwie córki, zanim pojawił się mały książę - wymamrotał

Ola wtulony twarzą w jej włosy. - Ja też mogę poczekać parę lat na syna, jeśli najpierw
postarasz mi się o córeczkę - droczył się z nią.

Dorbet nic nie odpowiedziała, ale przytuliła się mocniej do niego. Dlaczego nie zachodzę

w ciążę, pomyślała znowu i poczuła ukłucie w piersi. Odkąd zaczęła pobierać nauki w
Granvold, jak to Marit ze śmiechem nazywała za każdym razem, gdy Dorbet pojawiała się we
dworze, sypiała z Olą częściej niż kiedykolwiek. Rzadko wypuszczał ją do domu, nie
spędziwszy z nią uprzednio paru chwil w sypialni. Ale w ciążę nie zachodziła.

- A jeśli nie urodzi się nam dziecko? - wyrwało się jej.
Oja odsunął ją lekko i popatrzył na nią zdumiony.
- Martwisz się tym?
- Niektóre dziewczyny zachodzą w ciążę po jednym razie spędzonym z mężczyzną -

wyszeptała Dorbet, dotykając palcami włosów na jego karku. - A ja...

- Głuptasie - zlekceważył jej słowa. - Oczywiście, że urodzi się nam dziecko! Tylko nie

myśl inaczej, bo od tego staniesz się nerwowa. Pewnie to gadanie mojej mamy tak cię
niepokoi - dodał i pogładził krągłe pośladki Dorbet. - Wciąż tylko powtarza, że czeka na
dziedzica.

- I chyba się ten dziedzic w końcu urodzi, co? - wymamrotała Dorbet.
- No pewnie - przekonywał ją Ola i przytulił do siebie. - Twoja mama na przykład

urodziła syna dopiero po paru latach małżeństwa, tak samo zresztą jak i moja. Będziemy mieć
dziecko, zobaczysz - wyszeptał łagodnie i pocałował ją z czułością. - Ale zdaje się, że
chciałaś być szczupłą panną młodą w bieli? Nie po twojej myśli byłoby kroczyć w maju do
ołtarza z dużym brzuchem.

background image

Ma rację, pomyślała Dorbet. Marzyłam przecież, by być najpiękniejszą panną młodą, jaką

ktokolwiek widział, i napawać się widokiem pełnych zachwytów spojrzeń. Zamówiła katalogi
z sukniami ślubnymi i przeglądała je bez przerwy podekscytowana, nie mogąc się doczekać
dnia ślubu. Teraz jednak przyszło jej na myśl, że dobrze, gdyby była w ciąży. Przynajmniej
spadłby jej z barków ciężar odpowiedzialności, a w maju nie byłoby jeszcze tego widać. Co
najwyżej poszerzyłaby trochę suknię ślubną w pasie.

- Zrób mi dziecko - wyszeptała gorąco, wtulona w zagłębienie na szyi Oli. - Proszę cię!
Zsunęła dłonie w dół i ujęła jego męskość. Jęknął z podniecenia i zdyszany uniósł się na

łokciu. Kiedy jednak chciał ją pocałować, Dorbet go odsunęła.

- Proszę cię, zrób mi dziecko - wyszeptała intensywnie.
Leżała wpatrzona w powałę, gdy ją brał. Po raz pierwszy nie uległa fali namiętności.

Otworzyła się na niego, pragnąc, by wniknął w nią jak najgłębiej. A kiedy doznał spełnienia,
oplotła nogami jego plecy i zarzuciwszy ręce na szyję, długo nie wypuszczała go z uścisku.

- Było ci dobrze? - zapytał, całując ją w czoło.
Dorbet pokiwała głową, choć tak naprawdę nie porwała jej rozkosz, która była jego

udziałem. Myślała jedynie o tym, że tym razem musi się udać. Miała nadzieję, że za
czternaście dni nie dostanie miesiączki.


Mali uniosła koszulę Havarda i ułożyła mu na piersi okład z olejku kamforowego.
- Czas, byś już wreszcie wydobrzał - powiedziała, otulając go kołdrą i dodatkową narzutą

z futra.

- Przecież nie jestem obłożnie chory. Nie ma o czym mówić! - zaprotestował i przyciągnął

ją do siebie.

Mali położyła głowę na jego piersi i nasłuchiwała rzężenia w płucach.
- Powinieneś przez parę dni zostać w domu i nie jeździć do lasu, Havardzie - rzekła. - Już

za długo tak kaszlesz, a nie chciałabym, abyś się nabawił zapalenia płuc w samym środku tej
mroźnej zimy.

Zaśmiał się chrapliwie i znów chwycił go atak kaszlu. Gdy mu przeszło, pogłaskał Mali po

policzku i oświadczył wesoło:

- Moja mama mawiała, że umierają tylko dobrzy ludzie, więc jeśli to prawda, jeszcze

przez ładnych parę lat się mnie nie pozbędziesz.

Mali objęła go i pogłaskała po plecach.
- Gdyby to była prawda, już od wielu lat by cię przy mnie nie było - rzekła cicho. - Bo ty

jesteś aż nadto dobry, Havardzie. I to dla wszystkich.

- Co ci jest? Dlaczego posmutniałaś? - zapytał i pogładził ją po włosach.
- Martwię się o ciebie. Chcę, żebyś był zdrowy - odpowiedziała Mali i westchnęła. - Poza

tym niepokoję się o Herborg.

Prawdopodobnie dostała zapalenia pochwy i bardzo mi się to nie podoba. Obawiam się, że

może nastąpić przedwczesny poród z komplikacjami.

- Chyba nie musi być aż tak źle?
- Nie - przyznała Mali. - Ale takie zapalenia prowadzą często do bezpłodności. A jeśli nie

będą mogli mieć więcej dzieci...

- To wystarczy im to jedno, które się wnet urodzi - uznał Havard. - Chociaż oczywiście

byłoby lepiej, gdyby mieli ich troje, a nawet czworo. Cieszyłbym się, gdyby w domu pojawiło
się wiele dzieci. Ale jeśli los tak zadecyduje, wystarczy choćby to jedno. Ważne, by w
przyszłości było komu przejąć dwór.

- Właśnie, w tej sytuacji najistotniejsze jest, żeby to jedno dziecko przeżyło poród i

choroby dziecięce. A jeśli urodzi się przed czasem...

background image

- Wydaje mi się, że jesteś przemęczona. Wszystko widzisz w czarnych barwach - mruknął

Havard z twarzą zanurzoną w jej włosach. - Zwykle przecież nie tracisz optymizmu i zawsze
sobie ze wszystkim radzisz.

- Gdy patrzę na Ruth, ogarnia mnie kompletne przygnębienie - westchnęła znów Mali. -

Wydaje mi się, że jest z nią teraz jeszcze gorzej, niż było, Havardzie. Po świętach właściwie
zupełnie zniknęła mi z oczu. Rzadko przychodzi do dworu, a kiedy już zajrzy, jest milcząca i
smutna. A poza tym straciła całkiem radość życia i stała się bardzo nerwowa - dodała Mali.

- A czy przy Samuelu można być w ogóle radosnym? - warknął Havard. - Wydawało mi

się, że uda ci się go stąd wyrzucić, że Ruth wreszcie zrozumiała...

- Ja też miałam taką nadzieję - przyznała Mali. - Przez moment odniosłam nawet

wrażenie, że dała się przekonać, ale potem. ..

Westchnęła znów i jeszcze mocniej wtuliła się w niego.
- Kiedy tylko zaczynam o nim mówić, wbija we mnie swój pociemniały z rozpaczy

wzrok. Nie mam odwagi jej wówczas mocniej naciskać, bo boję się, że w ogóle przestanie do
nas przychodzić. Dlatego już nic nie mówię.

- Ale powiedziałaś jej, jakie plotki krążą o tej dziewczynie z Oppstad?
- Tak, i właśnie po tym tak się zmieniła. Tydzień po naszej rozmowie przyszła tu i

poprosiła, bym nigdy więcej o tym nie wspominała. Oznajmiła, że Samuel nie ma nic
wspólnego z tą sprawą. Podobno to sprawdziła, ale nie wiem jak. Powiedziała, że liczy na to,
iż będziemy wspierać Samuela, bo bardzo go zabolało, że mu nie wierzymy. Dlatego od tej
pory słowem się na ten temat nie odzywam, kiedy przychodzą w niedzielę na obiad, mimo że
dobrze wiem, iż on jest winien - rzekła Mali twardo. - Wiem, ale nie mogę tego udowodnić.

- Co się stało z tą dziewczyną z Oppstad?
- Zaraz po Nowym Roku została zwolniona - odpowiedziała Mali. - Pytałam Lisbeth, czy

coś o niej wie, ale ona słyszała tylko plotki, że dziewczyna nie żyje. Nie wie jednak nic
pewnego. Przypuszcza, że być może wyjechała, by urodzić dziecko po cichu gdzieś, gdzie jej
nikt nie zna. Ale wiesz, że od plotek aż huczy. Nikt nie zna całej prawdy, przynajmniej jeśli
chodzi o Guro.

- Boże - wymamrotał Havard. - Może zdecydowała się zrobić coś głupiego i naraziła

swoje życie... - podniósł się, bo znów go złapał atak kaszlu, a po chwili dodał wzburzony: -
Jeśli to rzeczywiście Samuel jest temu winien, to ma na sumieniu cudze życie!

- Mnie się zdaje, że on ma na sumieniu znacznie więcej, niż przypuszczamy - powiedziała

Mali cicho. - Czekam tylko, aż Tordhild dowie się o nim czegoś więcej w Oslo. Ale pisała, że
to trochę potrwa. Gdy tylko zdobędę jakieś dowody, że on...

Urwała i przytuliła twarz do szyi Havarda. Właśnie, co wtedy zrobi? Ruth, blada i

wychudzona, gryząc z nerwów paznokcie, mówiła, że nie życzą sobie z Samuelem, by razem
z Havardem mieszała się do ich życia. Zagroziła nawet, ze wzrokiem wbitym w podłogę, że
jeśli nie przestaną, nigdy więcej nie przyjdzie do Stornes. Na koniec wyszeptała, że uważa za
słuszne wspierać swojego męża, bo on jest niewinny.

Tylko raz podczas tej rozmowy ich spojrzenia spotkały się, a wtedy Mali w pociemniałych

oczach córki nie dostrzegła złości czy oskarżeń, lecz nagi strach.

Objęła córkę i mocno przytuliła.
- Nie bój się, Ruth! Nie wierz mu, gdy ci grozi, że umieści cię w szpitalu dla wariatów

albo że zabierze ci Marilenę! Gdyby doszło do konfliktu, zbierzemy dość dowodów
przeciwko niemu. Nie zostawimy ciebie samej, dziecino! Jesteśmy silni, przecież wiesz.

- Ale on jest silniejszy - wyszeptała Ruth przytulona do jej policzka.
Jej słowa zabrzmiały tak cicho, że Mali nie była do końca pewna, czy rzeczywiście je

usłyszała. Ale kiedy powtórzyła swoje zapewnienia, Ruth cofnęła się i po cichu wymknęła się
przez drzwi.

background image

Mali ukryła twarz w dłoniach. Serce jej pękało z powodu okrutnego losu córki. Czuła tak

zaciekłą nienawiść do Samuela, że aż ją to przerażało.

- Mali, kochanie, o czym myślisz? - zapytał Havard szeptem. - Nagle tak jakoś ucichłaś.
- Myślę, że mogłabym go zabić - odezwała się chrapliwie. - Gotowa byłabym zabić

Samuela, gdybym miała pewność, że...

- Nie potrafiłabyś zabić - stwierdził Havard cicho i odgarnął włosy z jej rozpłomienionej

twarzy. - Pewnie, że potrafisz się czasem okropnie zezłościć, ale zabić... Nie ty, Mali.

Owszem, potrafię, pomyślała Mali, zabiłam już wcześniej. Wspomnienie Havardowego

syna naszło ją niczym fala przypływu i zaszlochała głośno. Havard przygarnął ją mocno i
pogłaskał jej twarz mokrą od łez.

- Mali, no co ty - wyszeptał. - Wszystko będzie dobrze.
Mali nie odpowiedziała. Pozwoliła łzom płynąć po policzkach, a poczucie bezsilności

jawiło jej się przed oczami jako wysoki mur. W głębi serca czuła, że będzie gorzej, choć nie
wiedziała jeszcze, jak to się wszystko potoczy.


Ruth ułożyła się bokiem i patrzyła na dziecko, które spało obok niej. Bawiąc się jej

złotymi loczkami, pogłaskała delikatnie córeczkę po pulchnym policzku, pochyliła się nad nią
i wciągnęła w nozdrza zapach rozgrzanego, śpiącego niemowlęcia.

Tej nocy nie zamierzała wiele spać. Godziny z Marileną wydawały się jej zbyt cenne.

Bawiła się z nią całe popołudnie, aż w jej dużych, zazwyczaj poważnych oczach w końcu
pojawiła się ufna radość i usłyszała jej wesoły śmiech. Chodziła sobie z nią po izbie, tuląc ją
do siebie, nuciła jej i śpiewała. A potem położyła się do łóżka równocześnie z nią. Nie była w
stanie robić nic innego. Leżała długo z dzieckiem przy piersi, chociaż już nie miała pokarmu.
Pewnie dlatego, że tak wychudłam, pomyślała. A może straciłam go przez te nerwy? -
zastanawiała się. Ale tego wieczoru przystawiła dziecko do piersi i płakała bezgłośnie
ogarnięta cichą wdzięcznością za te godziny, które było jej dane spędzić tylko z dzieckiem.

Samuel wyjechał rano do Berkak. Zawiadomiono go, że ma się skontaktować ze swymi

zwierzchnikami, a kiedy wczorajszego popołudnia wrócił ze Stornes, skąd pozwolono mu
zatelefonować, trzymał się prosto, jakby kij połknął.

- Wyjeżdżam na parę dni - oznajmił, wchodząc do izby. - Wzywają mnie do Berkak.

Zebrała się tam rada zboru, by omówić sprawy związane z administracją i pracą
duszpasterską. Poproszono, bym przybył - powtórzył i odgarnąwszy włosy, poprawił sztywny
kołnierzyk koszuli.

- A co to oznacza? - zapytała Ruth ostrożnie.
- Spodziewam się, że wreszcie zyskam odpowiednią pozycję, na którą długo pracowałem -

odparł i poczerwieniał na twarzy z podekscytowania.

- Tak ci powiedzieli?
- Naturalnie, że nie - zbył ją poirytowany. - Ale o co innego może chodzić? Chcą, żebym

był na miejscu, kiedy powierzą mi nowe zadania, a poza tym będę musiał załatwić wiele
spraw praktycznych związanych z przeprowadzką do Berkak.

- Przeprowadzką?...
- Przecież nie mogę mieszkać tutaj i sprawować posługi w Berkak! Chyba tyle jesteś w

stanie pojąć tym swoim kurzym móżdżkiem. Od teraz nie będę już tylko zwykłym
misjonarzem, ale... No, nie wiem jeszcze, jaką pozycję zajmę w zborze, ale w każdym razie
będzie to całkiem coś nowego, mimo że nadal będę też prowadzić rekolekcje i pracę
duszpasterską - dodał.

Ruth siedziała cicho, ale serce waliło jej w piersi. Co ze mną i Marileną, pomyślała

przerażona. Jeśli on nas stąd zabierze, zostanę zupełnie sama. Na myśl o tym zrobiło jej się
niedobrze.

background image

- Co ze mną i z dzieckiem? - wyszeptała w końcu. Popatrzył na nią, a na jego twarzy

pojawił się grymas niezadowolenia.

- Nie mogę się na razie do tego ustosunkować - odpowiedział krótko. - Najpierw

rozeznam się w nowych obowiązkach i jakoś się urządzę w nowym miejscu. Najchętniej
wolałbym nie mieć w pobliżu ani ciebie, ani twojego wrzeszczącego bachora, ale, niestety, w
zborze wiedzą o was. Zwierzchnik rady zboru był nawet na naszym ślubie i gratulował mi
takiego dobrego wyboru - dodał szyderczo. - Też nie wiedział, że nawet gwóźdź w ścianie nie
jest twoją własnością! - Westchnął i oparł rękę o czoło. - No cóż, chyba nie ma wyjścia.
Będziecie musiały ze mną jechać - oświadczył w końcu. - Może to i lepiej? Od człowieka z
taką pozycją oczekuje się ustatkowania, a jako mąż i ojciec bardziej będę odpowiadał takim
wyobrażeniom. Poza tym łatwiej mi będzie cię okiełznać - dodał ze złowrogim błyskiem w
oku. - Tam nie będziesz mogła biegać do Stornes na skargę, jeśli coś ci się nie spodoba.

Ruth zrobiło się słabo. Za nic w świecie nie chciała jechać do Berkak! Nie chciała być

sama z Samuelem w całkiem obcym miejscu. Tam nie będzie miała nikogo, do kogo by
mogła pójść, gdy znajdzie się w potrzebie. Co prawda tu też z byle czym nie chodziła do
Stornes i musiała ukrywać prawdę o swym życiu z Samuelem, bo wiązała ją umowa. Ale
gdzieś głęboko w głowie miała jednak poczucie, że jeśli Samuel doprowadzi ją do
ostateczności, jeśli znowu uderzy Marilenę, to wówczas ma w pobliżu swoich bliskich.
Chociaż w gruncie rzeczy nie sądziła, by kiedykolwiek miała opowiedzieć im o wszystkim,
przez co przeszła, to jednak czuła, że są blisko.

Samuel przechadzał się w tę i z powrotem po izbie z rękami założonymi na plecach. Jego

oczy płonęły z przejęcia. Najwyraźniej nie przychodziło mu nawet do głowy, by mógł być
wezwany w jakimś innym celu.

- Mogę mieszkać tutaj z Marileną - zaczęła Ruth nieśmiało. - Ty przyjeżdżałbyś od czasu

do czasu... I Wówczas nie byłybyśmy ci przeszkodą w pracy - dodała pośpiesznie.

- Gdyby to było takie proste - rzucił chłodno. - Ale nie myśl, że będziesz mi przeszkodą w

pracy, droga Ruth. Chyba powinnaś już to w końcu zrozumieć, że nie pozwolę sobie
przeszkadzać. Ty, która podglądasz przez okna domu ludowego i myślisz, że możesz mnie
zniszczyć! - Przez jego twarz przemknął szyderczy uśmiech. - Teraz jednak idź na górę i
zacznij mnie pakować! Wyjeżdżam jutro wcześnie rano.

Tego wieczoru znów sięgnął po pas i katował ją z taką zaciekłością, że jęczała z bólu, a

potem wdarł się w nią ostro, jakby chciał ją rozerwać.

- Żebyś o mnie nie zapomniała, gdy wyjadę - powiedział, zwalając się już po wszystkim

obok niej na łóżku.

Jak gdybym mogła kiedykolwiek o tym zapomnieć, pomyślała Ruth zapatrzona w mrok.

Ale teraz miała przed sobą kilka dni bez niego. Przytuliła twarz do główki Marileny.

Uścisnęła dziecko mocniej, a jej serce napełniło się bezmiarem miłości, gdy poczuła
rozgrzane ciałko. Wykorzystam każdą minutę, obiecała sobie, na to wszystko, czego zwykle
nie miałam odwagi robić: bawić się z Marileną, śpiewać jej, leżeć obok niej i czerpać z tego
radość. Wszystko to musi nadrobić pod nieobecność Samuela.

- Kochana dziecino - wyszeptała, głaszcząc Marilenę po policzku. - Marna ze mnie matka,

skoro nie mam odwagi uwolnić cię od takiego ojca, który tylko cię krzywdzi. Cierpię także,
maleńka, ale to nieważne. Ale żebyś ty miała cierpieć... - Ruth otarła twarz mokrą od łez. -
Gdybym wiedziała, że wolno mi będzie ciebie zatrzymać - ciągnęła. - Ale tak się boję, że on
mnie stąd odeśle i mi cię odbierze! Nigdy się nie zgodzę na to, żebyś została z nim sama,
moja Marileno. Bo twój ojciec jest złym człowiekiem. Dlatego...

Ruth westchnęła cicho i położyła się wygodniej w łóżku. Przez chwilę patrzyła na

księżycową poświatę rozjaśniającą belki powały.

background image

Po starciu z Mali na temat plotek, które rozeszły się po wsi w okolicach świąt Bożego

Narodzenia, Samuel stał się jeszcze gorszy i bardziej podatny na humory. Ale też bardziej
arogancki. Wiedział, że Ruth zna prawdę, i najwyraźniej go bawiło, że brakuje jej odwagi, by
się mu sprzeciwić, i godzi się na wszystko, co jej nakazywał lub czego od niej żądał. A kiedy
w niedzielę bywali na obiedzie w Stornes, na powrót był nietykalnym i zadufanym w sobie
misjonarzem. Wiedział, że Ruth rozmawiała z matką, i czasami patrzył na Mali wzrokiem
pełnym pogardy, ale nic nigdy nie mówił. Ruth siedziała w te niedziele jak na szpilkach,
śmiertelnie przerażona, że matka da się sprowokować i napadnie na Samuela. Nie była więc
w stanie przełknąć czegokolwiek. I choć nienawidziła swojego życia na Wzgórzu, wracała
tam z ulgą, że nie doszło do konfliktu.

- Dobry Boże - modliła się cicho. - Jeśli już nie chcesz mi pomóc, pomóż chociaż

Marilenie. Pozwól jej wyrosnąć na spokojne i szczęśliwe dziecko. Spraw, byśmy nie musiały
się stąd przeprowadzać, Boże, bo nie zniosę tego. Nie mogę więcej zawieść Marileny. Pozwól
nam tu zostać i żyć w spokoju, tylko we dwie. Uczyń coś, by Samuel nigdy nie wrócił do
domu.

Dlaczego się modlę? - zastanowiła się nagłe. Wszak Bóg mnie opuścił! Ale przecież chyba

w swym miłosierdziu dostrzeże Marilenę? Ruth złożyła ostrożnie ręce, zamykając w nich
maleńkie dłonie córeczki, i odmówiła bezgłośnie Ojcze nasz.

ROZDZIAŁ 14.


- List z Oslo - zakomunikowała Dorbet i pomachała kopertą, którą trzymała w ręce wraz z

innymi przesyłkami pocztowymi. - To pismo Tordhild. Chyba nic się nie zmieniło i będą
mogli przyjechać na mój ślub? Sivert obiecał...

Mali chwyciła pośpiesznie list, a w uszach poczuła uderzenia pulsu. Czy w tej białej

kopercie są jakieś dowody przeciwko Samuelowi? - zastanawiała się gorączkowo.

- Otwórz - upominała się Dorbet niecierpliwie. - Chyba przyjadą?
- Przecież jest dopiero początek marca - uspokoiła ją Mali, starając się nie dać po sobie

poznać niepokoju. - Jasne, że przyjadą, Dorbet. Teraz pewnie tylko napisali parę słów, co u
nich słychać.

Mówiąc to, otworzyła kopertę. Najchętniej poczekałaby z tym do chwili, gdy będzie sama,

ale uznała, że wyglądałoby to dziwnie, tak jakby się spodziewała, że list zawiera jakieś
tajemnice. Przebiegła wzrokiem po kartce, zerknęła na następną. Zauważyła wzmianki o
Samuelu, ale nie zorientowała się dokładnie, o co chodzi, bo podeszła Dorbet i chciała czytać
razem z nią. Mali pośpiesznie cofnęła się i powiedziała:

- Piszą, że się bardzo cieszą na piętnastego maja - rzekła i szybko schowała list do

kieszeni fartucha. - To znaczy, że przyjadą, Dorbet, przyjadą!

- Nie przeczytasz na głos?
- Nie mam teraz czasu, bo muszę zagniatać ciasto na chleb - odparła krótko Mali. -

Później sobie przeczytam. Może są tam jakieś tajemnice związane ze ślubem, wiesz. Coś, o
czym na razie nie powinnaś się dowiedzieć - dodała, unikając wzroku córki.

- Masz na myśli prezent czy coś innego? - Dorbet krążyła niecierpliwie wokół matki.
- Nie wiem jeszcze, ale obiecuję, że przekażę ci wszystkie nowiny - uspokoiła ją Mali. -

Zresztą z tego, co przeczytałam w pośpiechu, u nich wszystko po staremu - dodała, nie
podnosząc wzroku. - Oprócz tego, że cieszą się na ślub. O prezencie nic nie zauważyłam,
zresztą nawet jeśli, to nie powiem ci o tym ani słowa. To tajemnica - uśmiechnęła się. - No i
pisali jeszcze, że są ciekawi, jak się czuje Herborg - zakończyła i spojrzała na synową.

background image

Herborg podniosła wzrok. Siedziała na krześle i robiła na drutach coś maleńkiego w

kolorze pastelowożółtym. Twarz miała napuchniętą, a oczy przygaszone, jakby wyblakłe,
pomyślała Mali zatroskana. Wywar ziołowy, który Mali dla niej przyrządziła, nie przyniósł
oczekiwanego efektu. Herborg wciąż miała upławy i gorączkę. Nietrudno było poznać, że nie
jest zdrowa, ale nie narzekała. Mali nie jedyna się nią martwiła. Oja także był niespokojny i
chciał ją nawet zawieźć do doktora.

- Ona nie jest zdrowa, mamo - mówił poprzedniego wieczoru. - Wiem, że przyrządziłaś jej

jakieś zioła, ale one nie pomagają.

- Rzeczywiście, na to wygląda - przyznała mu rację Mali. - Ale doktor nic tu nie da, Oja.

Lepiej zadzwoń do akuszerki, może ona znajdzie jakąś radę. Chociaż, jak się obawiam,
niewiele można zrobić przy takim ostrym zapaleniu.

- Ale nie możemy czekać bezczynnie - rzekł zmartwiony. - A jeśli coś pójdzie źle?
- Herborg jest młoda i silna - pocieszyła go Mali, mimo że sama nieustannie odczuwała

niepokój o synową. - Ale może lepiej będzie, jeśli ja sama zadzwonię do akuszerki i z nią
porozmawiam. Znam ją dobrze, chociaż nie tak często się spotykamy.

Mali posypała trochę mąki na sześć uformowanych w bochenki kawałków ciasta,

przykryła je ściereczką lnianą i odstawiła do wyrośnięcia.

- Idę do pracowni, Ane - oznajmiła. - Stanowczo za mało czasu tam spędzam i obawiam

się, czy w ogóle będę miała z czym jechać do tej Ameryki. Muszę wreszcie skończyć kilim,
który tkałam przez ostatni miesiąc. Poza tym mam do załatwienia parę telefonów, przyjdę
więc dopiero na obiad. Przeszkadzać można mi tylko w sprawach niecierpiących zwłoki! -
rzuciła na odchodnym i opuściła izbę, zaciskając dłoń na kopercie w kieszeni fartucha.


List parzył wprost opuszki jej palców, jednak Mali wpierw zatrzymała się w chłodnym

korytarzu i zadzwoniła do akuszerki.

- Olga Hogbu, słucham!
- Halo, Olga, tu Mali Stornes.
- O, to ty, dawno cię nie słyszałam. Ale pewnie dlatego, że ze wszystkim sobie radzisz

sama - dodała Olga roześmianym głosem. - Z tego, co wiem, w Stornes jeszcze nie pora na
dziedzica?

- Nie - odparła Mali. - Według mnie termin przypada na początek kwietnia, ale

niewykluczone, że się pomyliłam w obliczeniach. Chodzi mi jednak o coś innego...

Przez moment pomyślała o Astrid w centrali, która z pewnością już nastawiła uważnie

uszu. To, co Mali teraz powie, rozejdzie się po okolicy niczym ogień w suchej trawie. Mimo
to podjęła temat.

- Herborg zmaga się z ostrym zapaleniem - rzekła. Celowo nie powiedziała, że chodzi o

zapalenie pochwy, mając nieśmiałą nadzieję, że Astrid się tego nie domyśli.

- Rozumiem - odpowiedziała akuszerka, która najwyraźniej odczytała właściwie intencje

Mali. - Co zrobiłaś?

- Podaję jej wywar z ziół, ale nie widać poprawy. Muszę przyznać, Olgo, że się niepokoję.
- Tak, mogą nastąpić komplikacje - zgodziła się z nią rozmówczyni. - Nie tylko podczas

samego porodu, ale też w przyszłości, wiesz.

- Myślałam o tym - stwierdziła Mali, czując, jak ściska ją w żołądku. - Może powinnam

wysłać ją do lekarza?

Akuszerka prychnęła:
- A co on o tym wie! Zresztą tak naprawdę niewiele można na to poradzić, wiesz przecież

dobrze. Ja też cudów nie zdziałam, ale jeśli chcesz, zajrzę do was.

- To może umówmy się za tydzień. Jeśli nie będzie poprawy, dobrze, byś ją obejrzała.
- No, to jesteśmy umówione - zakończyła akuszerka. - Nie denerwuj się! Zazwyczaj

wszystko dobrze się kończy

background image

Akurat w tej kwestii zdania są podzielone, pomyślała Mali, odwieszając słuchawkę. Ale

akuszerka zawsze starała się patrzeć na wszystko pozytywnie, póki to, co najgorsze, nie stało
się faktem. Mali siadła na stołku w pracowni i wyjęła list z koperty, po czym rozłożyła go
zdrętwiałymi od zimna palcami.

Kochana Teściowo!
Długo przyszło Ci czekać na list ode mnie, ale okazuje się, że uzyskanie jakichś

wiadomości o Samuelu jest znacznie trudniejsze, niż sądziłam. Ludzie, których spotkałam w
zborze, wyraźnie mają się na baczności. Zauważyłam ich czujne i nerwowe spojrzenia, kiedy
pytam i nikt mi nie odpowiada. Próbuję więc sprawdzić w innych grupach modlitewnych, ale
z braku czasu nie mogę tak często uczestniczyć w spotkaniach. Wszędzie jednak spotykam się
z podobną postawą unikania rozmów. A może oni się boją, że coś nieopatrznie wyjawią?
Ostatnio jednak wreszcie nawiązałam kontakt z kimś, kto może będzie nam mógł pomóc.
Pamiętasz z pewnością, że wspomniałam Ci we wcześniejszym liście, iż na pierwszym
spotkaniu poznałam pewną kobietę. Przez nią dotarłam do innej, która wystąpiła ze zboru,
ponieważ, jak powiedziała, „została wykorzystana". Nie chce wprawdzie podać szczegółów i
nie wyjaśnia, co dokładnie ma na myśli, ale ona dobrze zna Samuela. Gdy wymieniłam jego
imię, w jej wzroku dostrzegłam wrogość i chłód. I podała mi adres do innej kobiety, która
mieszka pod Oslo. „Spytaj ją", oświadczyła. „Ona ci udzieli odpowiedzi. Bardzo konkretnej
odpowiedzi". Nie wiem dokładnie, co chciała przez to powiedzieć, nie zdążyłam jeszcze
odwiedzić tamtej kobiety. Ale w przyszłym tygodniu wraca ze Sztokholmu Sivert i wtedy będę
miała czas, by do niej pojechać. Póki co, musisz niestety poczekać. Wyraźnie jednak coś jest
na rzeczy. Samuel skrywa jakieś niecne uczynki. Pytanie, o co w tym wszystkim naprawdę
chodzi? Dowiem się tego, obiecuję.

U nas wszystko dobrze, ale tęsknimy za Sivertem, kiedy wyjeżdża. Stanowczo za dużo

pracuje. Obecnie sporo komponuje, a oprócz tego ma koncerty, nagrywa płyty i dużo jeździ.
Martwię się o niego czasami, ale moje uwagi puszcza mimo uszu. Bardzo bym chciała, żeby
przynajmniej ograniczył wyjazdy, bo one go najbardziej męczą.

Mam nadzieję, że macie się dobrze, choć póki jest tam Samuel, trudno mówić o spokoju.

Ale być może jesteśmy bliższe wyjaśnienia prawdy i będzie można usunąć tego złego
człowieka z życia Ruth i Marileny. Mam wielką nadzieję, że zdobędę dowody, które pozwolą
Ruth nareszcie przejrzeć na oczy i zrozumieć, że nie może z nim żyć. Na pewno będzie dla niej
szokiem, gdy prawda wyjdzie na jaw. Ale przecież Ruth nie jest szczęśliwa ze swoim mężem,
więc mam nadzieję, że wszystko ułoży się lepiej, niż przypuszczamy.

Bardzo jestem ciekawa nowinek o pierworodnym Oi i Herborg, ale chyba do rozwiązania

zostało jeszcze parę tygodni. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Przekaż że myślimy o
nich ciepło.

Cieszymy się na ślub w maju i liczymy na to, że będziemy mogli pozostać jakiś czas, tak że

przy okazji zaliczymy też chrzciny. Pozdrów wszystkich.

PS. Johannes napisał swoje imię zupełnie sam. Nie może się doczekać, kiedy pójdzie do

szkoły na jesieni, ale najbardziej cieszy się z tego, że znów odwiedzi Stornes. Mówi o tym
codziennie. Opowiada o Was wszystkich, o Oli Havardzie i swojej kotce (która, mam na-
dzieję, jeszcze żyje), i planuje, co będzie robił. Dla Johannesa Stornes jest zaczarowaną
krainą.

Pozdrawiam serdecznie

Tordhild

Mali siedziała i wpatrywała się ślepo w kartkę. Żywiła tak wielką nadzieję, że w liście

będzie więcej wiadomości o Samuelu, które wystarczą, by go zmusić do opuszczenia dworu.
Ale, niestety, trzeba uzbroić się w cierpliwość i poczekać jeszcze parę tygodni. Mali jednak

background image

była coraz bardziej pewna, że jej przypuszczenia co do przeszłości Samuela się potwierdzą.
Coś jest nie tak, Tordhild pisze o tym wprost. Spotkanie z tą nieznajomą kobietą będzie
decydujące, pomyślała Mali i złożyła list.

Dzień wcześniej była na Wzgórzu. Dzwonił Samuel z wiadomością, że musi zostać w

Berkak jeszcze parę dni. Prosił, by powiedzieć o tym Ruth. Głos miał taki zadowolony i
pyszałkowaty, że Mali domyśliła się, iż wszystko poszło po jego myśli. Ruth opowiadała, że
spodziewał się wzmocnienia swojej pozycji w zborze. Mali o nic nie pytała. Nie chciała mu
zrobić tej przyjemności, by mógł się pochwalić swoim sukcesem. Nie pytała też, bo obawiała
się, co to oznacza dla Ruth i jej dziecka. Bo kiedy córka powiedziała jej, że być może będzie
musiała wyprowadzić się do Berkak, jeśli Samuel otrzyma nowe zadania od swojej
zwierzchności, po plecach przeszły jej ciarki. Musimy temu za wszelką cenę przeszkodzić! -
pomyślała przerażona. - Bo jeśli ten diabeł zabierze stąd Ruth i Marilenę, Ruth zginie. Córka
nie biegała do Stornes na skargę w każdej sprawie, jednak wiedziała, że ma tu swoich
bliskich, którzy zawsze wstawią się za nią i Marileną. Ruth nigdy tego nie mówiła, ale Mali
poznawała po jej spojrzeniu, że pomimo wszystko dawało to jej poczucie bezpieczeństwa. A
teraz miałaby utracić i tę odrobinę pewności i pozostać sama na lasce i niełasce Samuela
gdzieś daleko stąd? Nie ma nawet mowy!

Ruth jakby się skuliła, gdy Mali przekazała jej wiadomość od męża, a jej mroczne

spojrzenie napełniło się strachem.

- Nie możesz się przeprowadzić, Ruth - powiedziała Mali.
- O tym decyduje Samuel - usłyszała cichą odpowiedź.
- Jeszcze zobaczymy - odparła Mali ostro.
Zanim powiedziała o telefonie Samuela, uderzył ją spokój Ruth. Na podłodze w izbie

leżały zabawki, co nigdy się nie zdarzało, gdy Samuel był w domu. A Marilena uśmiechała
się szeroko do Mali i wyciągała do niej ufnie rączki. Gdy Mali ją podniosła, zaśmiała się na
cały głos. Aż wzdrygnęła się na dźwięk dziecięcego śmiechu i uświadomiła sobie z całą
ostrością, że pierwszy raz słyszy głośny śmiech Marileny. Po raz pierwszy dziecko wydawało
się bezpieczne i szczęśliwe. W małym domku panował spokój i ciepło, którego Mali nigdy
wcześniej nie wyczuła, i to tylko jeszcze utwierdziło ją w przekonaniu, że Samuela trzeba
stąd usunąć, a wtedy Ruth i Marilenę czeka normalne życie. Obie poradzą sobie bez niego, a
wszyscy w Stornes będą je wspierać.

Mali schowała list z powrotem do fartucha i zajęła się pracą. Umierała z niepokoju i ze

strachu zarówno o Ruth, jak i o Herborg. Mimo to musiała tkać. Gdybym siadała przy
krosnach tylko wtedy, gdy czuję potrzebę tkania, niewiele by z tego wynikło, pomyślała.
Dziwne, ale nawet w najcięższych chwilach, kiedy zdawało jej się, że nie jest w stanie nic
stworzyć, po krótkim czasie przy krosnach tkanie całkowicie ją pochłaniało. Wszystko inne
przestawało istnieć i znikało z jej głowy, niczym powoli opadająca mgła, a pozostawała
jedynie niemal zmysłowa radość tworzenia. Za każdym razem wprawiało ją to w takie samo
zdumienie.

Stos gotowych prac stale się powiększał. Mali już wiedziała, że zdąży skończyć wszystko,

czego się podjęła, nim zacznie się pakować do wyjazdu do Ameryki. Nie dopuściłaby zresztą,
by stało się inaczej. Chciała dotrzymać słowa i zrobić wszystko, co obiecała, nawet jeśliby
miała przez ostatnie tygodnie przed wyjazdem pracować całymi nocami.

Przez długi czas myśl o dalekiej podróży za ocean wydawała jej się odległym marzeniem.

Teraz jednak odczuwała coraz większe napięcie, gdy o tym myślała. Taka okazja trafia się
tylko raz w życiu, a ona nie wahała się jej złapać oburącz.

W szufladzie pod stertą motków wełny leżało kilka listów od Martina Bakkena. Mali udało

się je odebrać, tak że nikt ich nie zauważył. Havardowi też o nich nie mówiła. Nie dlatego, by
nie mógł ich przeczytać, Martin nie napisał bowiem niczego, co mogłoby Havarda

background image

zaniepokoić. Ale Mali wiedziała, że wszystko, co się wiąże z Amerykaninem i jej wyjazdem
za ocean, denerwuje już wystarczająco Havarda, dlatego ukryła przed nim listy.

Martin Bakken pisał o swoich planach, które nabierały coraz realniejszych kształtów. W

ostatnim liście wspominał, że udało mu się wynająć przestronne i ładne lokale w St. Paul. Z
opisu wywnioskowała, że St. Paul i Minneapolis to dwa bliźniacze miasta, leżące nieopodal
siebie, ale St. Paul jest ważniejsze, bo tam stoi gmach senatu i izby reprezentantów,
Minnesota State Capitol. Tam też mieszka sam gubernator. Mali domyśliła się, że
gospodarstwo Bakkena, które nazywał ranczem, leżało w odległości około pół godziny jazdy
samochodem z St. Paul. Martin Bakken miał bowiem samochód! Przysłał jej zdjęcie swojego
rancza, ale Mali bardziej zaimponowały zdjęcia z St. Paul. Nigdy by nie przypuszczała, że
budynki mogą być tak wysokie! Przypomniała jej się podróż do Trondheim, gdzie nad
wszystkimi zabudowaniami dominowała katedra. Z tego, co pisał Martin, w St. Paul było
całkiem inaczej i w porównaniu z tym miastem Trondheim wydaje się niewielkie i
prowincjonalne.

Bakken przygotował Mali na to, że podróż będzie daleka. Osiem dni trwa rejs przez

Atlantyk do Nowego Jorku. A potem trzeba będzie jeszcze jechać pociągiem na zachód z
dworca kolejowego New York Central Station. W ostatnim liście wspomniał, że najlepiej by
było przenocować w Nowym Jorku, by uniknąć pośpiechu i nerwów związanych z
odbieraniem bagażu i przepakowywaniem go na pociąg w ciągu jednego dnia. A podróż
pociągiem nocą jest długa i męcząca sama w sobie, ostrzegał. Trudno zasnąć w wagonie
sypialnym. Jeśli poczekają dobę, będą mogli wsiąść do pociągu odjeżdżającego wczesnym
rankiem, a wówczas dojadą na miejsce jeszcze tego samego wieczoru, dzięki czemu ominie
ich nocleg w pociągu. Ponadto Martin był zdania, że powinna zwiedzić Nowy Jork, skoro już
tam będzie, bo to miasto jest tego warte.

A może nawet mogliby zatrzymać się w tej metropolii na dwa dni? Włożył do koperty

widokówkę z Empire State Building, najwyższym budynkiem na świecie mierzącym 330
metrów, i napisał, że chciałby wjechać z nią windą na sam szczyt i pokazać jej Nowy Jork z
góry. Takiego widoku nigdy się nie zapomina. Mali nie wątpiła, że ma rację.

Jego listy były miłe, choć nieco formalne. Nigdy nie wracał do zdarzenia, które

spowodowało, że wyrzuciła go za drzwi. Tamtego dnia przed laty wyjął serduszko z
diamentem i poprosił, by rzuciła wszystko i wyjechała razem z nim do Ameryki. Teraz bardzo
się pilnował, podobnie jak podczas ostatniej wizyty w Stornes, by trzymać się wyłącznie
tematów związanych ze wspólnymi interesami, i nie sugerował żadnych osobistych uczuć. Bo
wówczas natychmiast odwołałabym podróż, pomyślała Mali, całkowicie co do tego
przekonana.

Chciała pojechać do Ameryki, ponieważ otrzymała fantastyczną możliwość wystawienia i

sprzedaży swoich wyrobów. Była to też okazja, by zobaczyć wielki świat. Liczyła na to, że
dwa krótkie miesiące dostarczą jej wspomnień na całe życie.

Martin Bakken pomoże jej zrealizować to marzenie, ale jej własne życie i jej świat były tu,

w Stornes. I nic nie może tego zmienić. Wiedziała, że ucieszyłaby Havarda wiadomością, że
odwołuje wyjazd, mimo to nie miała zamiaru tego uczynić. Kochała go i chciała dla niego jak
najlepiej, ale było coś w tym dalekim kraju, co ją przyciągało. W późnych nocnych godzinach
rozmyślała podekscytowana o tym wyjeździe i nie chciała się pozbawić takiej przygody. W
jej życiu tak niewiele było przygód.


- Mamo, mamo!
Mali zerwała się ze snu otumaniona. W półmroku zauważyła Oję, który pochylał się nad

nią. Miał na sobie tylko koszulę, a jego spodnie podtrzymywała jedna szelka, druga zwisała z
boku.

- Co się stało? - wyszeptała przerażona, mając nadzieję, że nie obudzi Havarda.

background image

- Herborg - jęknął Oja. - Jest chora, mamo! Ona... nie czuje się dobrze, a łóżko jest całe

mokre.

Mali odchyliła futrzaną narzutę i kołdrę, po czym szybko spuściła nogi na podłogę.
- Łóżko jest mokre?
- Tak, mokre od krwi i śluzu - zatrząsł się. - Musisz...
- Zaraz przyjdę - odparła Mali i wypchnęła go za drzwi. - Obudź Ane i poproś, by

nastawiła wodę na piec. Niech znajdzie... Już ona wie, co ma znaleźć - dodała i włożyła
suknię bezpośrednio na nocną koszulę.

Oja popatrzył na nią swymi pociemniałymi od lęku oczyma. Mali wyciągnęła rękę i

pogłaskała go po karku.

- Wszystko pójdzie dobrze, Oja - uspokoiła go, choć wcale nie była tego taka pewna. -

Wracaj teraz do Herborg, a ja zaraz tam przyjdę.

Havard poruszył się niespokojnie, a kiedy Mali chciała wymknąć się po cichu z sypialni,

usiadł na łóżku i mruknął zaspany:

- Co się stało?
- Herborg rodzi.
- Za wcześnie, prawda? - popatrzył na żonę zatroskanym spojrzeniem.
- Tak, za wcześnie. Muszę już iść.
Mali nie tyle martwiła się tym, że poród zaczął się kilka tygodni przed terminem, ile

stanem zdrowia Herborg. Zadrżała i pomyślała nagle, że być może będzie potrzebna jej
pomoc. I to nie tylko Ane. Ponownie otworzyła drzwi do sypialni i wetknąwszy głowę,
poprosiła:

- Możesz sprowadzić akuszerkę, Havardzie? O tej porze nie ma nikogo w centrali, więc

nie mogę zadzwonić, a wydaje mi się, że będę potrzebować pomocy.

Havard tylko skinął głową i wstał z łóżka.
- Czy Herborg grozi jakieś niebezpieczeństwo? - zapytał cicho.
- Nigdy nie wiadomo - odpowiedziała Mali wymijająco. - Poczuję się pewniej, jeśli tym

razem towarzyszyć mi będzie akuszerka.

Następnie wymknęła się i skierowała w stronę sypialni Herborg i Oi.



ROZDZIAŁ 15.


Kiedy pierwsze chłodne promienie słońca wypełzły zza szczytu Storvikhammern i

zaświeciły do okien Stornes, akuszerka była już w sypialni przy Herborg.

Mali powitała ją na dole w korytarzu, blada i niespokojna.
- Dziękuję, że przyjechałaś - powiedziała i pomogła zdjąć jej duży szal, płaszcz oraz

ciepłe kozaki.

- Zwykle sama sobie dajesz radę - rzekła Olga Hogbu i poprawiła bluzkę opinającą

dorodną pierś. - Ale cieszę się, jeśli mogę pomóc.

- Wolałabym, żebyś tym razem była przy mnie, bo będę się czuła pewniej - odpowiedziała

Mali. - Po pierwsze poród jest przedwczesny, ale najbardziej martwię się tym zapaleniem, o
którym wspominałam ci przez telefon. A teraz denerwuję się przede wszystkim, że Herborg
może dostać gorączki połogowej czy coś takiego.

Akuszerka skinęła głową poważnie.
- No i... takie zapalenie... - ciągnęła Mali cicho. - Zastanawiam się nad jego skutkami w

przyszłości. Nawet jeśli teraz pójdzie dobrze, obawiam się, że Herborg więcej razy nie zajdzie
w ciążę.

background image

- Istnieje takie niebezpieczeństwo, że będzie to ich jedyne dziecko - przyznała akuszerka. -

Ale jedno to lepiej niż żadne - dodała i mocno uścisnęła Mali za ramię.

- Owszem, o ile przeżyje - wymamrotała Mali i otarła twarz. - Skoro być może nie będą

mogli mieć więcej dzieci, to musimy za wszelką cenę ratować to jedno.

- I tak zrobimy - oświadczyła ze spokojem Olga Hogbu. -A teraz chodźmy na górę!
Herborg leżała oparta na dużych poduszkach. Twarz miała spoconą i zaczerwienioną, a

oczy pozbawione blasku. Było wyraźnie widać, że trawi ją gorączka.

- Dzień dobry, Herborg - kiwnęła do niej przyjaźnie akuszerka. - Jestem Olga, akuszerka.

Nie spotkałyśmy się wcześniej, ale dobrze się znam z twoją teściową - dodała. - I co, twój
bobas nie chciał dłużej czekać?

Herborg usiłowała się uśmiechnąć spierzchniętymi wargami, ale z jej oczu wyzierał strach.

Akuszerka podeszła bliżej i usiadła obok niej na brzegu łóżka.

- Zbadam cię trochę - powiedziała i odsunęła kołdry. Mali i Ane posłały czystą pościel, ale

i tak na ręczniku, który położyły na prześcieradle, pojawiły się już plamy z krwi i śluz o
nieprzyjemnym zapachu. Akuszerka pomacała swoimi dużymi dłońmi wystający brzuch
Herborg.

- Jak często masz teraz skurcze?
- To zależy - wymamrotała Herborg i napięła się, bo kolejny skurcz ogarnął jej ciało. -

Teraz upłynął kwadrans od ostatniego, ale poza tym...

Nie dokończyła, bo jęknęła z bólu. Akuszerka przykryła ją kołdrami i otarła jej twarz

wilgotną szmatką, która leżała na stoliku nocnym.

- To może jeszcze trochę potrwać - rzekła niby do Herborg, lecz tak, by i Mali usłyszała. -

Ale to normalne przy pierwszym porodzie! Próbuj odpoczywać pomiędzy skurczami, a my tu
z Mali będziemy ci pomagały na wszystkie sposoby. Gwarantuję, że jesteś teraz pod najlepszą
opieką - uśmiechnęła się, starając się podnieść dziewczynę na duchu.

- Czy... dziecku coś grozi? - wyszeptała Herborg ze łzami w oczach.
- Tego nigdy nie wiadomo - odparła Olga szczerze. - Nie będę cię oszukiwać, że zawsze

wszystko jest w porządku. Ale myślę, że będzie dobrze. Jesteś młoda i silna, a dziecko jest
bardzo żywotne. - Poklepała Herborg przyjaźnie po policzku i uśmiechnęła się. - Bądź dobrej
myśli! Damy sobie radę, zobaczysz. Ale musisz nam pomagać. Ważne, byś przez cały czas o
tym pamiętała, choć po kilku godzinach będziesz już bardzo zmęczona.

Gdy Ane znów zmieniła ręcznik na prześcieradle, akuszerka podeszła do stołu, na którym

Mali przygotowywała wszystko, by po narodzeniu można tam było umyć i owinąć
noworodka.

- No i co ty o tym myślisz? - wyszeptała Mali.
- Mamy twardy orzech do zgryzienia - odparła cicho Olga odwrócona plecami do łóżka. -

Nie podoba mi się to zapalenie, jest gorzej, niż myślałam. Jeśli dziecko urodzi się zdrowe,
będzie można to uznać za szczęście. No i niestety więcej dzieci to dziewczę już mieć nie
będzie.

Mali poczuła, jak na chwilę serce przestało jej bić, a brzuch miała twardy jak kamień.

Potwierdzenie własnych przypuszczeń przez Olgę było dla niej szokiem. Wiedziała, że
akuszerka ma rację. Herborg i Oja będą mieli tylko jedno dziecko. Boże, zmiłuj się nad nami,
pomyślała, żebyśmy zdołali uratować zarówno młodą gospodynię, jak i dziedzica Stornes.


Oja siedział w stajni na stercie siana. Słyszał, że przyjechała akuszerka, a kiedy raz Ane

zeszła po coś na dół, zapytał, jak przebiega poród. Powiedziała mu, że to trochę potrwa, może
nawet dosyć długo, dodała i popatrzyła na niego ze współczuciem. Wtedy właśnie Oja
wyszedł. Nie mógł nawet znieść myśli, że miałby jechać do lasu i pracować przy wycince. Bo
gdyby coś się stało.

background image

Żołądek palił go żywym ogniem. Musi być w pobliżu Herborg! Na wypadek, gdyby go

potrzebowała. Ale gdy sobie wyobraził, że miałby pójść do sypialni i patrzeć, jak żona cierpi,
jęknął. Jeśli coś pójdzie nie tak... Przycisnął dłonie do żołądka. Niewiele zjadł na śniadanie, a
i to zwymiotował. Teraz żołądek zmienił się w ziejącą ranę, która wysyłała ukłucia w górę w
stronę serca.

Jakiś czas temu Oja słyszał dzwon wzywający mężczyzn na obiad, ale nie ruszył się z

miejsca, bo gdy myślał o jedzeniu, zbierało mu się na mdłości. Uprzedził Ingeborg, że nie
będzie jadł, ale gdyby był potrzebny, to znajdą go w stajni. Nikt jednak po niego nie
przyszedł.

Oja położył się na sianie i zamknął piekące oczy. Pod powiekami przesuwały mu się

obrazy z Herborg. Wydawało mu się, że jest blisko, i niemal czuł na policzku jej ciepły
oddech, a pod dłońmi jej delikatną skórę. Nie miał pojęcia, jak nieskończenie piękne jest
życie, zanim jej nie poznał. Z Herborg wszystko się odmieniło. Nauczyła go śmiać się i nie
wstydzić się zapłakać. Nie pamiętał, by kiedykolwiek ronił łzy, nim pojawiła się w jego
życiu, ale przy niej płakał zarówno ze smutku, jak i z radości. Nauczyła go kochać bez
zastrzeżeń, a jednocześnie sprawiła, że bardziej polubił siebie. Zupełnie jakby otworzyła w
nim jakieś drzwi, za którymi znajdowały się uczucia, o których istnieniu nie miał pojęcia.

Tylu rzeczy nie dostrzegał, nim nie pokazała mu ich Herborg. Barw jesieni, plusku

strumyka, potężnych szczytów rozjaśnionych blaskiem zachodzącego słońca w letni wieczór.
Nigdy też nie zwracał uwagi na kwiaty, dopiero Herborg uświadomiła mu, jakie są piękne.
Nawet nazbierał dla niej cały bukiet ostatniej jesieni, przypomniało mu się i poczuł ukłucie w
sercu. Widząc radość w jej oczach, gotów był uczynić wszystko, byleby ujrzeć znów jej twarz
rozpromienioną w cudownym uśmiechu.

Spacerował z nią pod granatowym niebem i zachwycał się, gdy gwiazdy odbijały się w jej

oczach. Stała przytulona do niego pod mieniącą się barwami zorzą polarną i mówiła, że czuje
się przy nim bezpieczna. Za każdym razem poruszała w nim jakąś głęboko ukrytą strunę.
Właściwie nie potrafił tego wyrazić, ale bez wątpienia uczyniła go człowiekiem milszym dla
wszystkich, ponieważ czuł się przez nią kochany. Gdyby ją stracił...

Oja zwymiotował. W ustach poczuł cierpki smak i wypluł ślinę. Otarłszy dłonią usta,

jęknął. Tak się cieszyli na to dziecko! Pamiętał jej rozpromienioną twarz, kiedy mu
powiedziała, że jest w ciąży. Jemu wydawało się to wprost niepojęte, że nosi pod sercem jego
dziecko. Ze zostanie ojcem! On, który nigdy nie miał żadnych marzeń, wyobrażał sobie teraz,
co będzie robił z maleństwem. Stornes było w jego życiu najważniejsze, aż do przybycia
Herborg. Teraz ona i dziecko znaczyli najwięcej. Dwór także, oczywiście, ale inaczej niż
kiedyś, pomyślał niejasno. Stornes stanowiło dziedzictwo, które z dumą i radością kiedyś
przejmie i potem przekaże krwi ze swej krwi. Ale jego życiem była Herborg.


Kiedy zbliżała się pora podwieczorku, Herborg całkiem już opadła z sił. Skurcze

powtarzały się coraz częściej i nie miała czasu odpocząć po jednym, gdy już przez jej ciało
przetaczał się kolejny. Przepocone i potargane włosy Mali odgarniała jej z czoła chłodną
mokrą szmatką. Niepokoiła się coraz bardziej, że mimo upływu tylu godzin nic się nie
posunęło.

- Masz gdzieś ten swój wywar rozluźniający? - odezwała się do niej cicho akuszerka. -

Podaj go jej!

- Już to zrobiłam - wyszeptała Mali. - Ale mam jeszcze.
- Niech wypije - poradziła Olga i otarła pot z czoła. - Musimy trochę przyśpieszyć poród.

Serce dziecka nie bije już tak mocno - szepnęła do Mali, przyłożywszy ucho do brzucha
Herborg. - A ona bardziej krwawi. Nie podoba mi się to.

background image

Pogłaskała młodą kobietę po twarzy. Herborg leżała jakby pozbawiona życia w tych

krótkich chwilach przerwy, nim kolejny skurcz wyginał jej ciało w łuk. Nie otwierała oczu i
nie reagowała.

- Herborg, dziecino - poprosiła ją cicho Olga, kładąc jej rękę na ramieniu. - Teraz musisz

pomóc sobie i dziecku. Wiem, że jesteś wyczerpana, ale nie możesz się poddawać. Zdaje mi
się, że zaraz zaczną się bóle parte, a wtedy najważniejsze, żebyś...

- Oja - wyszeptała Herborg, poruszając suchymi, spękanymi wargami. - Chcę zobaczyć

Oję.

- Oja ci teraz nie jest potrzebny...
Mali stanęła przy łóżku ze szklanką wywaru ziołowego w ręce.
- A może właśnie jego potrzebuje teraz najbardziej - powiedziała, patrząc na Olgę, i

zwróciła się do synowej: - Herborg, wypij to, a ja zejdę i przyprowadzę Oję.

Delikatnie uniosła wycieńczoną kobietę na łóżku i przyłożyła kubek do jej ust. Herborg

otworzyła otoczone czerwoną obwódką oczy i mrużąc je, spojrzała na Mali.

- Przyprowadzisz Oję?
- Tak - odparła Mali. - Pójdę po niego.
Herborg westchnęła cicho i wypiła wywar. Nim Mali zdążyła ją położyć z powrotem na

poduszki, złapał ją nowy skurcz. Synowa ścisnęła rękę Mali z taką siłą, że aż ją przewróciła
na łóżko, i zawyła przeciągle. Mali podniosła się, czując, jak przechodzą ją dreszcze. Przez
moment zastanawiała się, czy Oja to zniesie, ale zaraz odsunęła od siebie tę myśl. Syn musi to
zrobić dla Herborg!

- Przyprowadzę Oję - powiedziała, ocierając pot z twarzy. Poprawiła bluzkę i potargane

włosy. - Może właśnie tego potrzebuje...

Akuszerka skinęła głową.
- Idź po niego - rzuciła krótko. - Teraz potrzebna nam wszelka pomoc, jeśli ma się to

dobrze skończyć.


Mali stanęła w drzwiach stajni i poczuła zapach koni zmieszany z przykrą wonią

wymiocin. Zauważyła Oję z tylu na stercie siana. Leżał na boku, skulony, z dłońmi na
brzuchu.

- Oja...
Poderwał się. Włosy sterczały mu na wszystkie strony, twarz miał bladą, a oczy czerwone.

Mali poznała, że płakał.

- Czy coś...
- Poród się przeciąga, Oja - odezwała się Mali cicho. - Herborg jest bardzo wycieńczona, a

teraz pyta o ciebie.

- Ale ja...
- Możesz ją wesprzeć, by się nie poddawała - dodała Mali. - Jest taka wyczerpana,

biedulka, potrzebuje więc pomocy, byśmy mogli uratować dziecko.

Przeczesał włosy drżącą dłonią i stanął niepewnie na nogach. Usiłował otrzepać się z siana

i poprawił sweter.

- Jeśli tylko mogę pomóc, to...
- Możesz, ale musisz być silny - Mali położyła mu dłoń na karku. - Nie będzie to dla

ciebie łatwe - uprzedziła. - Musisz być jednak silny za was oboje. Dasz radę, Oja.

- Nie wiem...
- Musisz - wyszeptała Mali. - Zrób to dla Herborg.
- A jeśli coś pójdzie nie tak...
- Nie wolno ci tak myśleć - upomniała go Mali. - A tym bardziej okazywać strachu. Masz

tchnąć w Herborg odwagę i siłę. Ona chce mieć ciebie przy sobie, dlatego musisz dać radę.

Skinął powoli i szurając nogami, wyszedł za matką ze stajni.

background image


To była walka na śmierć i życie. Oja siedział u wezgłowia i trzymał Herborg w ramionach.

Pobladł jak kreda, gdy chwyciły ją bóle i zawyła. Mali widziała, jak zaciskał zęby. Twarz mu
stężała, zlała się potem, grzywka opadała na oczy. Mali domyśliła się, że najchętniej uciekłby
od tego koszmaru, w którym się znalazł, ale nie ruszył się z miejsca. Głaskał Herborg po
twarzy, gdy na moment mogła odpocząć, przytulał twarz do jej twarzy i przemawiał do niej
cicho i czule. Mali czuła wielki podziw dla swego syna. Nigdy nie przypuszczała, że on to
wytrzyma, i wiedziała już, że nigdy tego nie zapomni.

- Teraz przyj mocno, Herborg - zachęcała akuszerka. - Już widać główkę. Bądź dzielna i

przyj, a zaraz będziemy mieć tu dziecko.

Dwa gwałtowne skurcze przetoczyły się przez ciało Herborg i wreszcie dziecko

wyślizgnęło się wprost w ręce Mali. Akuszerka nagle odsunęła się na bok, kiedy ostatni
skurcz targnął rodzącą, tak że to Mali chwyciła noworodka. Olga wiedziała, że rodzi się
dziedzic Stornes, i chciała, by to gospodyni dworu go przyjęła.

Mali stała przez moment jak sparaliżowana z zakrwawionym sinym tłumoczkiem na ręku.

Zaraz jednak się odwróciła i położyła dziecko na stole. Akuszerka chwyciła maleństwo za
nogi i poklepała lekko po pupie. Cisza. Mali poczuła, że serce przestało jej bić ze strachu.
Żeby tylko nie było martwe, pomyślała rozpaczliwie. Przecież Herborg i Oja nie dostaną
drugiej szansy. Kiedy akuszerka położyła maleństwo na kocyku, Mali włożyła mu palec do
ust i wyjęła trochę śluzu.

- Zimna woda - poprosiła chrapliwie.
Olga podeszła z chochlą zimnej wody. - Co chcesz zrobić? - zapytała szeptem.
Mali nie odpowiedziała. Trochę zimnej wody wylała na pierś noworodka, podniosła

jeszcze raz, trzymając go za nogi, i klepnęła. Rozdzierający silny krzyk wypełnił
pomieszczenie. Mali tak się przeraziła, że omal nie upuściła dziecka. Ostrożnie odłożyła je na
kocyk. Maleństwo machało nóżkami i rączkami, i jeszcze raz krzyknęło głośno. Z oczami
pełnymi łez Mali odwróciła się do łóżka, gdzie Oja trzymał mocno w objęciach Herborg i
przerażonym wzrokiem obserwował rozgrywający się dramat.

- Żyje! - zawołała radośnie Mali. - Macie piękną i silną córeczkę! A jaka z niej złośnica!
Herborg uniosła się lekko na łokciach i odgarnęła włosy z twarzy.
- Urodziła nam się córeczka? - wyszeptała ochrypłym głosem.
- Tak, i to taka, którą będzie słychać - roześmiała się akuszerka z wyraźną ulgą. - Już ona

powie, czego chce.

Oja pochylił głowę nad Herborg, a jego ramionami wstrząsał płacz.
- Oja, Oja - wyszeptała Herborg i założyła mu ręce na szyi. - Słyszałeś? Mamy śliczną

córeczkę!

Akuszerka umyła maleństwo, ale to Mali zaniosła zawiniątko do rodziców. Herborg

wyciągnęła ręce i wzięła córeczkę, śmiejąc się i płacząc na przemian.

- Popatrz, Oja - szlochała i odchyliła trochę kocyk. - Popatrz, jaka śliczna! Ona jest nasza!
I jest dziedziczką Stornes, dodała w duchu Mali, stojąc tak i patrząc na nich. Nic jednak

nie powiedziała.

- Usiądź na chwilę przy piecu, Oja - poprosiła Olga. - Możesz potrzymać swoją córeczkę,

gdy my tymczasem zajmiemy się dalej twoją żoną.

Oja na sztywnych nogach wstał z łóżka i wziął dziecko na ręce. Jego twarz zalśniła taką

wewnętrzną radością, że Mali poczuła, jak łzy płyną jej po policzkach.

Łożysko urodziło się stosunkowo szybko i ku radości Mali i akuszerki ustał krwotok.
- Wygląda na to, że tu wszystko w porządku - stwierdziła Olga, wyciągając zakrwawione

ręczniki i układając czyste.

- A teraz, Herborg, wypijesz jeszcze zioła twojej teściowej i miejmy nadzieję, że szybko

wydobrzejesz.

background image

Herborg leżała spokojnie, pozwalając dwóm kobietom umyć ją i przebrać w czystą suchą

koszulę. Jej twarz nie była już taka purpurowa, a oczy lśniły bardziej ze szczęścia niż z
gorączki. Ale czy rzeczywiście ustąpi stan zapalny, okaże się dopiero za parę dni. Mimo to
Mali odczuwała dziwną pewność, że wszystko będzie dobrze. Herborg odzyska powoli
zdrowie, tyle że nie będzie mogła mieć więcej dzieci.

ROZDZIAŁ 16.


Dorbet zapukała lekko do drzwi, zanim weszła do korytarza domu na Wzgórzu. Otrzepała

śnieg z butów i podeszła do drzwi kuchennych. Nim jednak zdążyła nacisnąć klamkę, otwarły
się od środka i stanęła w nich Ruth. Blada i przerażona spojrzała na siostrę pytająco. Była na
dole w Stornes przed południem po ziemniaki i wtedy się dowiedziała o trwającym porodzie.

- Jak poszło? - zapytała pośpiesznie. - Już po?
- Tak, urodziła im się śliczna maleńka córeczka. Straszna złośnica, mówi mama, ale to

chyba tylko dobry znak, że tak głośno krzyczy. Podobno to dobrze robi na płuca - powiedziała
Dorbet podekscytowana. - A płacze tak, że ściany drżą, chyba że leży u swojej mamy przy
piersi i ssie.

Ruth objęła siostrę i mocno przytuliła.
- Tak się bałam, że będą jakieś komplikacje - zachlipała. - Modliłam się i modliłam...
- To pewnie Bóg miał dziś trochę czasu, by cię wysłuchać - odpowiedziała Dorbet z

lekkim sarkazmem i poklepała Ruth po plecach. - Mogę wejść do środka?

Ruth cofnęła się rozkojarzona, a Dorbet zamknęła za sobą drzwi. Ruth najwyraźniej

sprzątała po kolacji. Ser i konfitury wciąż stały jeszcze na stole. Dorbet nachyliła się nad
kołyską ustawioną przy piecu. Marilena spała spokojnie, trzymając w buzi róg kołderki.

- Jaka ona duża i jaka śliczna - wyszeptała. - Pewnie niebawem zacznie chodzić?
- Myślę, że za parę miesięcy - stwierdziła Ruth, sprzątając ze stołu. - O ile nie będzie

podobna do ciebie, bo ty zaczęłaś chodzić, nim skończyłaś roczek.

- Naprawdę? - Dorbet zaśmiała się cicho i pogłaskała Marilenę po pulchnym policzku. -

A, przychodzę tu, Ruth, by cię powiadomić, że jeszcze dziś odbędzie się chrzest z wody.
Nikolai przybędzie do Stornes za jakąś godzinę. Mama pomyślała, że pewnie też byś chciała
być.

Ruth zerknęła nerwowo w stronę drzwi do izby. Nóż wypadł jej z ręki i z brzękiem upadł

na podłogę. Aż podskoczyła, znów zerknęła w stronę izby i szybko się nachyliła, by go
podnieść.

- Co z tobą? - zdziwiła się Dorbet. - Wydajesz się taka niespokojna. Stało się coś?
Ruth nie odpowiedziała. Pośpiesznie poprawiła włosy i zmięła nerwowo fartuch. Jej wzrok

był daleki, jakby w ogóle nie słyszała, co siostra do niej mówi.

- Muszę zapytać Samuela, czy...
- Czy dla odmiany on nie mógłby zostać w domu i zerknąć na małą przez tę krótką chwilę,

którą zajmie chrzest z wody? - zapytała Dorbet ze złością. - Musisz przyjść, Ruth! Oi i
Herborg też bardzo na tym zależy.

Ruth pokiwała powoli głową, nie patrząc na siostrę, zaraz jednak odwróciła się i chwyciła

ją mocno za ramię.

- Chodź ze mną się zapytać! - poprosiła cienko. - Może się zgodzi, jeśli będziesz ze mną.
- A dlaczego miałby się nie zgodzić? Przecież to chyba nie jest jakaś wygórowana prośba?

Marilena jest także jego dzieckiem - wybuchnęła Dorbet. - A nie zdarza mu się często jej
pilnować.

- On jest taki zajęty...

background image

- Akurat - prychnęła Dorbet ze złością. - Ale co tam, mogę z tobą pójść!
Samuel siedział przy biurku i coś pisał. Podniósł wzrok i spojrzał na siostry wchodzące do

izby.

- A, to ty - stwierdził, wbijając w Dorbet swe pociemniałe spojrzenie. - Coś szczególnego

cię sprowadza?

- Tak, Herborg i Oi urodziła się śliczna córeczka - oznajmiła Dorbet, starając się nadać

swojemu głosowi spokojne brzmienie. - Zaraz odbędzie się chrzest domowy, więc...

Samuel przeczesał włosy i wstał.
- Dobrze, mogę się tym zająć.
- A nie, dziękujemy, nie po to przyszłam - odparła Dorbet. - Jeśli o to chodzi, to w Stornes

trzymamy się tradycji. Posłano już po Nikolaia, chrzest odbędzie się za godzinę. I Ruth też w
nim będzie uczestniczyć - dodała nie w formie pytania, lecz stwierdzenia. - Rodzice uznali, że
tak należy.

Samuel spurpurowiał na twarzy. Dorbet nie wiedziała, czy ze złości, czy z oburzenia, że

znów został pominięty i nie jemu powierzono ceremonię chrztu z wody. Zapewne z obu
powodów, pomyślała z pogardą, bo on myślał jedynie o sobie.

- Ale przecież ten Nikolai nie jest osobą duchowną! - rzucił chrapliwie.
- To bardzo pobożny człowiek, Samuelu - odparła ze spokojem Ruth. - Tu we wsi

wszyscy go bardzo szanują.

- Ale ja jestem misjonarzem!
- Wystarczy nam Nikolai - odpowiedziała Dorbet. - Ale Ruth ma przyjść do dworu.

Zerkniesz więc przez tę krótką chwilę na Marilenę, dobrze? Ona już śpi, więc nie sprawi ci
żadnego kłopotu.

Widać było wyraźnie, że Samuel najchętniej zabroniłby Ruth pójść, ale Dorbet nie

spuszczała z niego wzroku, w końcu więc chrząknął i rzucił z niechęcią:

- A niech idzie.
Dorbet ścisnęła Ruth za ramię i uśmiechnęła się do niej, dodając jej otuchy.
- To ja wracam - rzekła. - Obiecałam pomóc w przygotowaniach do ceremonii. A ty zaraz

przyjdziesz, dobrze?

Ruth skinęła głową, zerkając pośpiesznie na Samuela, i wygładziła fartuch.
- Tylko się przebiorę - wyszeptała.
- Ale to nie zajmie ci dużo czasu. Idź na górę, włóż odświętną sukienkę i przyjdź!
Wypowiedziawszy te słowa, Dorbet zniknęła, nie żegnając się nawet z Samuelem. Ruth

odwróciła się i weszła na schody.

- Jestem temu całkowicie przeciwny - wysyczał cicho misjonarz. - To bluźnierstwo, by

osoba świecka udzielała chrztu...

- To tylko chrzest domowy, Samuelu - zaprotestowała cicho Ruth. - Dziecko będzie

później ochrzczone w kościele.

- Ale to obraza dla mnie, że nie poprowadzę tej ceremonii - upierał się, przechadzając się

małymi krokami po izbie. - Nawet nie zostałem zaproszony jako uczestnik.

- Tu tak jest - próbowała wyjaśniać Ruth. - Rodzina...
- Czy ja nie należę do rodziny?
- Tak, ale...
Siadł z powrotem przy biurku, a kiedy podniósł wzrok, Ruth zauważyła głęboką

zmarszczkę między brwiami.

- Odpowiesz mi za to po powrocie - rzucił cicho.
Ruth poczuła strach, który niczym chłód przeniknął jej ciało. Na moment przymknęła

powieki. Zobaczyła mroczki przed oczami i odruchowo poszukała jakiegoś oparcia. Przez
ostatnie tygodnie powtarzało się to wiele razy. Wciąż kręciło jej się w głowie i było jej
niedobrze. Przez ten tydzień, kiedy Samuel wyjechał do Berkak, czuła się lepiej, za to zaraz

background image

po jego powrocie jej samopoczucie znacznie się pogorszyło. Kiedy mąż był w domu, chodziła
ciągle podenerwowana, lękając się, by nie powiedzieć lub nie zrobić czegoś, co by go
zirytowało, bo nawet drobiazg potrafił wytrącić go z równowagi i wybuchał wtedy
niepohamowanym gniewem.

No i te wieczory... Ruth nienawidziła wieczorów. Kiedy Samuel wstawał i wskazywał

palcem na schody prowadzące do sypialni, wiedziała, co ją czeka. Jak długo zdoła wytrzymać
to wszystko, na co ją narażał, nie była nawet w stanie pomyśleć. Wiedziała tylko, że musi
wytrwać ze względu na Marilenę.

Wymknęła się pośpiesznie z izby. Na górze włożyła ciemną sukienkę, poprawiła włosy i

wytarła twarz wilgotną szmatką. Tyle musi wystarczyć, pomyślała. Nie ma czasu.

- Jeśli Maria Magdalena... jeśli się obudzi, to butelka stoi...
- Najlepiej, żeby spała - odparł Samuel, nie odwracając głowy od biurka, przy którym na

nowo podjął pracę. - Dobrze wiesz, co sądzę o wrzeszczących bachorach!

Ruth stała przez chwilę rozdarta. Coś jej mówiło, że nie powinna wychodzić. Bo jeśli

Marilena się obudzi? Ale przecież Samuel jej chyba nie skrzywdzi? To także jego dziecko.
Chce mnie tylko nastraszyć, żebym nie szła, próbowała się uspokoić. Stała przez chwilę,
niepewna, co ma robić. Poprawiła jednak sukienkę i nerwowo przygładziła włosy.

- Mała śpi spokojnie, a mnie nie będzie tylko przez chwilę. Ale jeśli się obudzi...
Wbił w nią swoje błyszczące szaleństwem oczy. Ruth cofnęła się i wyszła pośpiesznie.
Nie doszła nawet do węgła domu, gdy złapały ją okropne mdłości. Oparła się o ścianę

domu i zwymiotowała resztkę obiadu i to niewiele, co zjadła na kolację. W ustach miała
niesmak. Nachyliła się i nabrała ręką trochę śniegu, który włożyła sobie do ust. Potem wytarła
usta rękawem płaszcza i wyprostowała się szybko. Znów zakręciło jej się w głowie.
Przerażona, szukała po omacku oparcia. Upadła na kolana, oddychając z trudem, i nagle
doznała olśnienia. Zrozumiała już, co jej dolega. Znów jest w ciąży! Tłumiąc szloch, położyła
się na śniegu. To nie może być prawda! Ale wiedziała, że jednak jest. Kilka raz przemknęła
jej już ta myśl, ale odsuwała ją w panice. Teraz uświadomiła sobie, że już dłużej nie ma się co
oszukiwać.

Co zrobi? Spróbuje usunąć kolejne nienarodzone życie? Czy donosi ciążę? Nie, nie teraz,

kiedy będzie musiała przeprowadzić się z Samuelem do Berkak! On o niczym innym nie
mówił po powrocie, jak tylko o tym, że otrzymał nowe poważniejsze zadania w zborze, i snuł
plany dotyczące nowego życia, jakie go czeka. Powiedział, że wyjadą tam całą rodziną, bo jej
i Marileny miejsce jest przy nim, ale jego spojrzenie zdradzało gniew i niechęć. W Berkak
będzie z nim zupełnie sama, z nim i jego szaleństwem. Nie będzie miała nikogo bliskiego, na
kogo mogłaby liczyć, gdyby było bardzo źle. Nikogo, z kim mogłaby porozmawiać. Samuel
nie znosi dzieci, a przy dwójce maleństw w domu na pewno nie będzie spokoju. Płacz i
hałas...

- O Boże - jęknęła, a po policzkach pociekły jej łzy. - Boże, pomóż mi!
W końcu wstała i chwiejnym krokiem podążyła w dół do Stomes. W nocy pomyśli o tym,

co powinna zrobić, teraz musi pójść na chrzest domowy. Serce waliło jej w piersiach, a w
ustach wciąż czuła cierpki smak wymiocin. Po drodze otrzepała się ze śniegu i przykładała do
twarzy zimne rękawice, tak by policzki nabrały trochę rumieńców. Nikt nie może nabrać
podejrzeń, co się z nią dzieje. Sama musi znaleźć jakieś wyjście, tak jak ostatnio.

Głowa jej pękała, otarła zimną rękawicą zapłakaną twarz. Odebrać życie jeszcze jednemu

nienarodzonemu dziecku...

Ruth jęknęła na samą myśl i znów jej się odbiło. Och, gdyby tylko wiedziała, że wszystko

pójdzie dobrze i nie umrze przy pozbywaniu się płodu, tak że Marilena nie zostanie sama z
Samuelem. Ale przecież nie było takich gwarancji. A zawieść Marilenę. .. Córeczka ma tylko
ją. Mali też tak powiedziała: „Marilena ma tylko ciebie, tylko na tobie może polegać". Było to
już dawno, ale teraz te słowa brzmiały jeszcze bardziej prawdziwie.

background image

Ruth potknęła się o dużą bryłę lodu i omal nie upadła. W głowie czuła dziwną pustkę,

myśli dochodziły do niej jak przez mgłę. Drżała na całym ciele od mroźnego chłodu, który
przenikał ją od środka. Muszę pomyśleć, tłukło jej się po głowie. Ale nie teraz. Muszę znaleźć
jakieś rozwiązanie, powtarzała w duchu ogarnięta paniką. Tak czy inaczej pochłonie mnie
piekło, pomyślała, bo dla mnie nie ma wybawienia. Tylko że teraz nie to jest najważniejsze. I
tak już moje życie jest nic niewarte. A wieczność... Podniosła wzrok na rozgwieżdżone niebo.
No cóż, niebo czy piekło... Nie o mnie chodzi, tylko o Marilenę.


W sypialni panował podniosły nastrój. Na stole leżał śnieżnobiały wykrochmalony obrus,

w świecznikach i na stole paliły się świece, a w piecu trzaskał ogień. W pomieszczeniu było
ciepło, a atmosfera skupiona.

Herborg siedziała w łóżku podparta kilkoma dużymi poduszkami. Ruth zdawało się, że

jeszcze nigdy nie widziała jej takiej pięknej. Miedzianobrązowe włosy rozsypały się na
poduszkach, a w blasku świec aż błyszczały. Jej oczy promieniały szczęściem. Na rękach
trzymała dziecko, a Oja stał tuż obok przy łóżku i ręką obejmował żonę i córeczkę.

Ruth nie widziała jeszcze go tak wzruszonego. Był blady, twarz miał ściągniętą, ale jaśniał

dumą i radością. Jego spojrzenie wciąż pieściło dwie ukochane istoty. Ruth poznała, że z
trudem powstrzymuje łzy. Jaki on inny, pomyślała ze zdumieniem. Zupełnie jakby to
maleńkie dziecko w ramionach Herborg tak go odmieniło, jakby wyszlachetniał w pewien
sposób.

- Kto będzie podawał dziecko? - zapytał Nikolai cicho, patrząc na młodych rodziców.
Oja pochylił się i ostrożnie wziął dziecko na ręce, po czym podszedł do Mali i podał jej

swoją córeczkę.

- Chcielibyśmy, żeby mama podawała ją do chrztu - oznajmił chrapliwym głosem.
Ruth zorientowała się, że mama nic o tym nie wiedziała, bo wyciągnęła ręce z oczami

pełnymi łez i wyszeptała:

- Ależ Oja...
- Bardzo byśmy chcieli, żebyś podawała ją do chrztu - powtórzył, zerkając pośpiesznie na

Herborg.

Ona też skinęła i uśmiechnęła się do Mali uśmiechem przepełnionym takim ciepłem i

radością, że Ruth aż poczuła ukłucie w sercu. Żeby być taką szczęśliwą, pomyślała,
przyciskając dłonie do palącego żołądka, choćby przez parę minut... Mali uroczyście podeszła
do stołu i wyciągnęła ręce z dzieckiem w stronę Nikolaia.

- Jakie imię wybraliście dla dziecka? - zapytał.
- Mali - odpowiedział Oja zdecydowanym głosem. - Będzie się nazywać Mali Stornes.
Łzy ciekły Mali po policzkach, gdy Nikolai pobłogosławił maleństwo i odczytał fragment

Biblii o tym, że do dzieci należy Królestwo Boże. Kiedy odmawiali Ojcze nasz, poruszała
tylko ustami, bo ze wzruszenia nie mogła z siebie wydobyć głosu. W tej uroczystej chwili jej
spojrzenie spoczywało na małej twarzyczce w miękkim wełnianym kocyku. Oto nowa
dziedziczka Stornes! Nikt z zebranych w pomieszczeniu członków rodziny nie wiedział
jeszcze o tym, że Stornes będzie miało kiedyś nową Mali, myślała. Kiedyś ta maleńka
dziewczynka przejmie ciężki pęk kluczy i zarządzanie dużym dworem. Jak sobie poradzi z
tym odpowiedzialnym zadaniem? - zastanawiała się. Kim będzie ta nowa Mali Stornes?

Oddając dziecko Oi, chwyciła go pośpiesznie za szyję i powiedziała cicho:
- Dziękuję. Gdybyś wiedział, ile to dla mnie znaczy, że mogłam ją podawać do chrztu.
- Wiemy - uśmiechnął się.
Ale tak naprawdę nie mógł tego wiedzieć, ani on, ani Herborg. Na razie tylko ona jedna

znała prawdę.

background image

Ruth śpieszyła się do domu i nawet nie została na kawie. Zatroskane spojrzenie mamy

paliło ją w kark, gdy wymknęła się w zimowy mrok.

Przed krótką chwilą czuła ciepło płynące od innych, stanowiła część wspólnoty. Teraz

biegła zupełnie sama w stronę Wzgórza i powróciły do niej lawiną wszystkie złe myśli.
Wysoko przy rampie na banie z mlekiem musiała się na chwilę zatrzymać, bo znów
zwymiotowała. Zerknęła pośpiesznie w stronę domu i poczuła strach przed powrotem. Sama
myśl, co ją czeka, wywołała w niej kolejne odruchy wymiotne, choć żołądek już dawno miała
pusty. Poczuła się całkiem opuszczona, zarówno przez Boga, jak i przez ludzi. Nie miała
pojęcia, jak podoła temu, co ją czeka. Aż taka silna nie jestem, myślała udręczona. Ale nie
było drogi odwrotu. Musiała stawić temu czoło.

Gdy przemykała się wzdłuż ściany domu, usłyszała ze środka krzyk Marileny. To nie jest

zwyczajny płacz dziecka, pomyślała oszołomiona. Ona krzyczy z bólu i ze strachu. Ruth
otworzyła drzwi wejściowe i nawet nie zamknęła ich za sobą, szarpnęła drzwi do kuchni i
zajrzała do środka.

Samuel stał odwrócony do niej plecami. Przełożył Marilenę przez rękę, a drugą dłonią

wymierzał jej klapsy. Głową Marileny rzucało z boku na bok za każdym razem, gdy
dosięgało ją kolejne uderzenie.

Przez moment Ruth stała jak porażona w otwartych drzwiach, ale nagle w jej głowie coś

eksplodowało. Wszystko zabarwiło się purpurą. Serce przestało jej bić, a nogi się pod nią
ugięły. Odruchowo poszukała oparcia. Dłonie uczepiły się stołu kuchennego. Pod zgrabiałymi
palcami wyczuła coś zimnego i twardego, duży kuchenny nóż! Zacisnęła dłoń wokół
rękojeści. I w samym środku czerwonej mgły, która wirowała jej przed oczami, dostrzegła
szerokie plecy Samuela. Usłyszała dookoła dziwny szum, zniknęły wszelkie myśli, pozostała
jedynie nienawiść - zaciekła, purpurowa nienawiść. Z dzikim wrzaskiem uniosła nóż i wbiła
mu go głęboko w plecy.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 17 Nad przepaścią
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 17 Nad przepaścią
(Grzech pierworodny 17) Nad przepaścią Anne Lise Bogne
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 24 Róże z lodu
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 18 Siostry
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 22 Czas grozy
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 26 Łabędzi śpiew
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 23 Igranie z losem
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 21 Plotki
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 11 Zerwanie
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 16 Chłód
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 05 Księżycowa noc
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 15 Wiosna
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 24 Róże z lodu
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 26 Łabędzi śpiew
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 19 Kusiciel
Boge Anne Lise Grzech pierworodny 25 Barwy nadziei

więcej podobnych podstron