Thorup Torill Nad przepaścią Cienie z przeszłości 10

saga.

Cienie

z przeszłości

Torill Thorup

W SERH UKAŻĄ SIĘ:

tom 1. Inga

tom 2. Korzenie

tom 3. Podcięte skrzydła

tom 4. Pakt milczenia

tom 5. Groźny przeciwnik

tom 6. Pościg

tom 7. Mroczne tajemnice

tom 8. Kłamstwa

tom 9. Wrogość

tom 10. Nad przepaścią

tom 11. Odrzucenie

tom 12. Zaginiony

tom 13. Waśń rodowa

tom 10.

NAD PRZEPAŚCIĄ

1

Gaupås, trzeci dzień Świąt Bożego Narodzenia 1908 roku

Kiedy ludzie z Gaupås biegli na strych obory, po policz­kach Ingi leciały łzy. Co ona zrobiła? Dobry Boże, modliła się zrozpaczona, co ja zrobiłam? Wybuchła głośnym pła­czem. Nie miała siły wyciągnąć rąk, żeby się na nich wes­przeć, i z całej siły uderzyła ciałem o drewnianą podłogę.

- To Gudrun! - zawołał Arne wzburzony. - Nie żyje!

Ludzie zaczęli się gromadzić wokół martwej. Gudrun le­żała ze zmiażdżoną czaszką, jej puste oczy zwrócone były ku górze. Na niej spoczywała drabina. Od strony kuchni nadbiegała służba, Gulbrand wybiegł pędem z kuźni.

- Inga! - krzyknął przerażony, kiedy zobaczył skuloną
postać na strychu.

Ale ona nie zdołała nic odpowiedzieć, tylko płakała i zawodziła. Zabiła Gudrun i teraz prawdopodobnie spę­dzi resztę życia w więzieniu. Czy przewiozą ją do lensma-na, gdzie siedział Bj0rnar w oczekiwaniu na proces? Co się stanie z Emilią? Zawiodła swoją córkę. Inga nie pojmowała, jak to możliwe, że jest w stanie tak jasno myśleć, najwyraź­niej jednak szok sprawiał, że jej myśli kierowały się ku bez­bronnemu dziecku. Emilia zostanie bez rodziców! - Nie,

5

nie! - jęknęła, kiedy dotarło do niej, co zrobiła: zawiodła najdroższą istotę, jaką miała tu na ziemi!

Gulbrand znalazł drugą drabinę i przystawił ją do ściany. Inga zeszła, serce miała jak z lodu. Brakowało jej sił w no­gach, niepewnym korkiem ruszyła w stronę stołka. Opadła na niego, objęła się rękami, jakby próbując się chronić. Roz­płakała się. Każda próba wytłumaczenia tego, co się wyda­rzyło, skazana była na niepowodzenie.

Świat zniknął za mgłą, kiedy zobaczyła, że ludzie wyno­szą Gudrun. Razem z nią wyszła też służba, tylko Gulbrand i Erling zostali przy niej. Kiedy wrzeszczący tłum zniknął, zapadła cisza.

- Już dobrze, już dobrze, Inga. To nie twoja wina, ale ro­zumiem, że przeżyłaś szok - pocieszał ją Gulbrand łagod­nie. Położył ręce na jej wątłych, drżących ramionach. - Bie­dactwo, to straszne być świadkiem takiego wypadku.

Gulbrand niczego nie rozumie, pomyślała Inga zdziwio­na i znów zaczęła płakać. Poczciwy Gulbrand nie pojmie, że to ja ją zabiłam. Nawet mnie nie podejrzewa!

Jego łatwowierność sprawiła, że Inga jeszcze bardziej się skuliła, przygnieciona wyrzutami sumienia. Gulbrand są­dził, że była jedynie niewinnym świadkiem zdarzenia, gdy tak naprawdę stała się morderczynią.

W tej samej chwili powietrze przeszył przeraźliwy krzyk. Desperacki, dobiegający z głębi duszy krzyk rozpaczy. Przy­bierał na sile, zamieniając się w niepocieszony szloch. Inga chciała zapaść się pod ziemię ze wstydu. Najwyraźniej Si-grid zobaczyła martwą siostrę leżącą na desce. Rzeczywi­stość dotarła już do wszystkich. Biedna, biedna Sigrid, łkała Inga udręczona. Zrozumiała, że nie tylko jej życie zostało w jakiś sposób zniszczone. Jej występek na zawsze zaważy też na życiu Sigrid.

6

Resztką sił Inga wzięła się w garść. Próbowała nie do­puścić do siebie żadnych dźwięków, płakała cicho. Wreszcie poczuła się na siłach wytłumaczyć, co się stało.

Elina z Nordistua, „obmywaczka ciał", jak ją też nazywano, przybyła do dworu natychmiast po śmierci Gudrun. Zo­stała wezwana, żeby przygotować zmarłą tak, żeby można było położyć ją na marach. Czuła się zaszczycona powie­rzonym jej zadaniem. Nie wyrażała głośno swojego zdzi­wienia, że to akurat Gudrun przyszło opuścić ten padół łez, widziała jednak, że także chłopak najwyraźniej uznał to za dziwne. Gulbrand kazał mu ją sprowadzić, nie podając jed­nak przyczyny śmierci. Chłopak powiedział jej więc tylko to, czego zdążył się dowiedzieć: że Gudrun znaleziono na klepisku w oborze ze zmiażdżoną czaszką. Przypuszczał, że wchodziła po drabinie, która najwyraźniej się przewró­ciła.

Dziwne, pomyślała Elina, przybywszy do Gaupås. Gu­drun to jedna z najsilniejszych osób, które znała, zarówno jeśli chodzi o charakter, jak i siłę fizyczną. Elina drapała się po głowie zamyślona, doszła do wniosku, że przed wypad­kiem nikt nie jest w stanie się uchronić. Nawet Gudrun.

Ciało leżało na naprędce zrobionych noszach w salo­nie. Elina przegnała służące, potrzebowała spokoju. Nie lu­biła szeptów i ciekawskich spojrzeń podczas tej podnios­łej przecież ceremonii. Widziała więcej ciał niż większość ludzi, jednak widok Gudrun sprawił, że się przeżegnała. Jej ciało uległo tak strasznemu zniekształceniu! Na szczęś­cie ktoś zdążył już zamknąć jej oczy, włosy były jednak całe we krwi.

Z szacunkiem umyła i ubrała Gudrun. Ciemny, posępny

7

strój żałobny wisiał już naszykowany. Zwinnymi palcami zapięła guziki na plecach, włożywszy ręce pod ciało zmar­łej. Chwilę stała, zastanawiając się, czy powinna podwią­zać szczękę, ale uznała, że nie. Nie chciała podnosić głowy zmarłej, skoro czaszka została zmiażdżona. Podłożyła jej pod brodę Biblię, żeby podtrzymywała szczękę, dopóki cia­ło nie zacznie sztywnieć. Zmarłej zamykało się usta, żeby nie zaczęła przywoływać żyjących jeszcze osób i nie pociąg­nęła ich za sobą do krainy umarłych. Elina była przesądna, położyła więc dwie srebrne monety na powiekach zmarłej. W ten sposób zapewniła Gudrun spokój, srebro przyda się jej jako opłata za przewóz do krainy śmierci.

Inga skończyła opowiadać. Serce waliło jej w piersi, nie śmia­ła podnieść głowy. Bała się spotkać wzrok Gulbranda i Er-linga, bała się, że jej kłamstwo wyjdzie na jaw. Bo przecież skłamała, chociaż wcale tego nie planowała. Jedno kłamli­we słowo pociągnęło za sobą kolejne. Im bardziej się wikła­ła, tym trudniej było jej przerwać i nagle wyjawić prawdę.

- Jeśli dobrze cię zrozumiałem, Inga, to Gudrun stała
na drabinie, która nagle usunęła się jej spod nóg. Stała wy­
soko, prawda? - westchnął Gulbrand.

Inga przytaknęła, ale wciąż nie odważyła się spojrzeć mu w oczy.

8

Dla uwiarygodnienia swoich słów wyciągnęła drżącą rękę, pokazując zadrapania na przedramieniu. Wcześniej starła z nich krew, ręka wyraźnie spuchła.

Gulbrand ujął jej rękę i zaczął się jej przyglądać.

Inga wstrzymała oddech. Może zorientuje się, że rysy to wcale nie zadrapania, tylko ślady po ciosie zadanym nożem?

- Nie wymagają szycia, nie są głębokie - powiedział Gulbrand, puszczając jej rękę. Inga zdławiła westchnienie. Służący niczego nie zauważył! Pomógł jej wstać i wspierał ją, kiedy ruszyła w stronę domu.

Boże, pomyślała Inga, czując w piersi ciężar żalu i stra­chu. Gulbrand zachowuje się, jakby to mnie należało współ­czuć. Lubił Gudrun, w przeciwieństwie do mnie, i teraz ota­cza mnie swoją troską, bo sądzi, że próbowałam ją ratować!

Nie, szeptała Inga sama do siebie. Czuła się winna. Wca­le nie próbowałam jej ratować. Ja ją zabiłam! A Gulbrand idzie teraz obok mnie, sądząc, że jestem dobrą samarytan­ką. Nawet nie przejdzie mu przez myśl, że mogę być win­na śmierci Gudrun. Mam wyjawić mu prawdę? Powiedzieć, że specjalnie pchnęłam Gudrun? Nie, nie jestem w stanie, pomyślała, gryząc się w rękę, żeby uspokoić targające nią emocje. Jeśli zbrodnia zostanie odkryta, zawiodę Emilię. A ona mnie potrzebuje!

Inga zachwiała się. Jakby nogi nie chciały jej dalej nieść. Dokonała brzemiennego w skutki wyboru. Wybrała kłam­stwo zamiast prawdy. I teraz już zawsze będzie musiała przy nim trwać. Jej życie zależy teraz od tego, czy będzie w stanie milczeć o tej strasznej rzeczy, którą zrobiła. Jeśli nagle po­stanowi wyjawić prawdę, znajdzie się w niebezpieczeństwie. Wtedy czekać ją będą długie lata w ciemnym więzieniu...

Inga usłyszała za sobą kroki Erlinga, obejrzała się przez ramię. Spojrzenie, jakie jej posłał, wstrząsnęło nią. Jego usta

9

zastygły w uśmiechu, widziała jego zęby, jego wzrok śmier­telnie ją przeraził.

Nagle zrozumiała: Erling wie, że zabiła Gudrun!

Dobry Boże, on wie o jej zbrodni...

Eugeriie podbiegła do Ingi, kiedy ta weszła do kuchni.

- Inga, to straszne być świadkiem czegoś tak potwor­
nego! - powiedziała i przytuliła Ingę do siebie. Klepała ją
pocieszająco po plecach.

Gdybyś ty wiedziała! - krzyczała Inga, chociaż jej usta milczały. Gdybyście wy wszyscy wiedzieli! Patrzycie na mnie jak na bohaterkę. Nie rozumiecie, że jestem morder­czynią? Z wdzięcznością usiadła na krześle, które ktoś jej podsunął.

- Sigrid... Co z Sigrid? - spytała bezsilnie.
Eugenie i Marlenę wymieniły zmartwione spojrzenia.

- Kristiane jest z nią w pokoju - zaczęła Eugenie. - Si­
grid osunęła się na podłogę, kiedy zobaczyła, że jej siostra...
nie żyje.

Inga zacisnęła powieki, w głębi duszy jęczała niczym postrzelone zwierzę. Sigrid cierpiała - a wszystko przez nią! Targały nią wyrzuty sumienia, musiała wałczyć ze sobą, żeby nie wyjawić prawdy. Sigrid to przecież nie pomoże, pomyślała w przebłysku zdrowego rozsądku. Nic nie wróci Gudrun życia.

Służba tłoczyła się wokół Ingi, padały pytania i słowa współczucia.

- Nie napierajcie tak na Ingę - odezwał się Gulbrand
władczym tonem. - Potrzebuje spokoju po tragedii, któ­
rą przeżyła. - Stanął za nią, położył jej ręce na ramionach
i spytał z troską: - Chcesz zobaczyć ciało Gudrun?

10

Inga odwróciła się, zmieszana. Czy chce zobaczyć Gu­drun? Nie, nie, pomyślała histerycznie, nie mam siły oglą­dać ciała kobiety, którą zabiłam! Jeśli uklęknę przy jej ma­rach, nie będę w stanie się powstrzymać i wyjawię całą prawdę.

- Pomyślałem, że może lepiej się poczujesz, jeśli zoba­czysz Gudrun pięknie ubraną i taką spokojną... - zaczął i urwał, widząc, że Inga zaczyna drżeć, a na jej twarzy malu­je się strach. - Rozumiem. Rozumiem, że wolisz tego unik­nąć - uspokoił ją Gulbrand łagodnie.

Inga posłała mu wdzięczne spojrzenie. Na samą myśl, że miałaby oglądać martwą Gudrun, kropelki potu pojawi­ły się na jej czole. Widziała przecież, jak leżała na klepisku z niewidzącymi oczami. Nie czuła potrzeby oglądać ją teraz ponownie, bała się, że powrócą te najstraszniejsze sekundy w jej życiu: widok walącej się drabiny i Gudrun szukają­cej czegoś, czego mogłaby się chwycić. Odgłos czaszki ude­rzającej o ziemię, jakby ktoś rozbił skorupkę jajka o ostry brzeg...

Inga zbladła, kiedy Erling ruszył w kierunku stołu. Ot­worzył usta, chcąc coś powiedzieć, i nagle je zamknął. Tyl­ko uśmiechnął się do niej.

W jego uśmiechu był triumf.

2

Wszyscy z wyjątkiem Ingi opuścili kuchnię, kiedy w Gaupås zjawił się lensman Thuesen. Natychmiast został powiado­miony o tragicznym wydarzeniu i teraz miał zacząć prze­słuchiwać świadków.

Inga w życiu nie czuła równie wielkiego strachu jak ten, który przepełnił jej ciało na widok korpulentnego przedsta­wiciela władzy. Serce w piersi waliło jej tak mocno, że z tru­dem kontrolowała oddech. Oczy zaszły czerwoną mgłą, odnosiła wrażenie, że zaraz zemdleje. Złapała się kurczo­wo brzegu stołu, ale miała spocone dłonie, więc bezsilnie opadła na krzesło. Zrozpaczona zdała sobie sprawę, że nie jest w stanie wydać z siebie żadnego słowa. Miała ściśnięte gardło, pomyślała jednak, że może władczy głos lensmana sprawi, że słowa do niej wrócą. Właściwe słowa.

Na szczęście Eugenie zadbała o wszystko. Nakryła do stołu, podała kawę, śmietankę, cukier. Na paterze piętrzy­ły się bułeczki. Lensman uwielbiał jeść, a szczególnie lubił słodycze, więc może okaże się przyjaźniej nastawiony, jeśli zostanie dobrze podjęty?

Lensman przywitał się i wszedł do kuchni. Inga podnios­ła na niego zapłakane oczy. Nie była w stanie nic powie­dzieć, więc jedynie skinęła głową. Lensman wziął krzesło

12

i usiadł po przeciwnej stronie stołu. Zobaczyła, że kładzie przed nią znienawidzony zeszyt i pióro.

Jego głos odbijał się echem w głowie Ingi. Na szczęście nikt jeszcze nie zdążył przedstawić Thuesenowi swojego zdania na temat tego, co się stało. Dzięki Bogu, że teraz była z nim sama! Miała możliwość opowiedzieć mu swoją wer­sję wypadku. Jeśli tylko zdoła kłamać...

- Dlatego, pani Gaupås, musi mi pani wszystko opo­
wiedzieć. Tak szczegółowa, jak to tylko możliwe.

Inga miała wrażenie, że widzi w jego oczach jakieś ostrzeżenie, ale nie miała siły się tym przejąć. Nerwowo zaczęła częstować go kawą i bułeczkami. Może jeśli zajmie czymś ręce, będzie notował mniej gorliwie... Lensman nie odmówił skosztowania smakołyków, którymi go częstowa­no, od razu wziął dwie bułeczki i dolał sobie hojnie śmieta­ny do kawy.

Inga wzięła kawałek placka i błądząc myślami gdzieś da­leko, zaczęła w końcu opowiadać.

13

ostatnim szczeblu, kiedy drabina się zachwiała. Właśnie miała zacząć schodzić, kiedy nagle straciła równowagę. Lensman przytaknął.

- To tłumaczyłoby siłę upadku. Im wyżej człowiek stoi,
tym większe prawdopodobieństwo, że się zabije.

Inga odetchnęła z ulgą. Wyglądało na to, że przyjął jej tłumaczenie.

- Czego pani Storedal szukała na strychu?

Krew odpłynęła jej z twarzy. Inga poczuła, jak chłód ogarnia jej ciało, miała lodowate palce. Po co Gudrun tam poszła? Nie pomyślała, jaki mogłaby podać wiarygodny po­wód. ..

- Ona... już się pożegnała... i wtedy... spytałam,
czy chciałaby zobaczyć maleńkie króliczki - powiedzia­
ła i zadowolona, że jednak zdołała coś wymyślić, ciągnę­
ła dalej: - Pan lensman musi wiedzieć, że mamy na stry­
chu cztery piękne, małe króliczki. Mają mięciutkie futerko,
są śliczne i cieplutkie. Nie trzeba było zachęcać Gudrun,
żeby poszła je zobaczyć.

Pióro lensmana wędrowało po papierze, jedną ręką pi­sał, drugą wkładał sobie do ust kawałek placka. Kiedy zjadł, przeciągnął dłonią po brodzie.

- Zostały nam już tylko oględziny miejsca wypad­
ku - zakończył, zamykając swój zeszyt. - Będzie mi pani
towarzyszyć, pani Gaupås?

Słaniając się na nogach, czując, jak ból rozsadza jej gło­wę, Inga z pewnym oporem wstała z krzesła. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała pójść na miejsce zabójstwa, miała jednak nadzieję, że stanie się to dopiero za kilka dni.

- Oczywiście - odpowiedziała niepewnie.

Torę i Gulbrand cofnęli się, kiedy Inga z lensmanem weszli do obory. Byli zajęci noszeniem siana dla koni, sto-

14

jących w swoich zagrodach. Inga widziała, że obaj uda­ją nieporuszonych, ale ich oczy pozostawały zwrócone na miejsce wypadku, obaj też milczeli, chcąc usłyszeć, co po­wie lensman.

Lensman okręcił sobie wokół palca wskazującego kos­myki brody. Zerkając na strych, rysował jakieś kreski w swoim zeszycie, po czym znów spojrzał do góry.

Inga nie zdawała sobie sprawy, jakie wrażenie zrobią na niej ślady krwi, wciąż widoczne na klepisku. Ziemia częś­ciowo wchłonęła krew, ale czerwone ślady nadal odcinały się wyraźnie. Inga poczuła, że skręca się jej żołądek, walczy­ła, żeby nie zwymiotować, jej ciało drżało.

Torę zrozumiał, co się dzieje, chwycił za łopatę i posypał plamę wiórami.

Inga stała jak sparaliżowana, patrzyła, jak krew powoli zostaje wchłonięta przez wióry. Powoli, bardzo powoli wió­ry z bladożółtych stawały się krwistoczerwone. Inga z tru­dem łapała powietrze, nagle odwróciła się i tak szybko, jak tylko zdołała, wybiegła na zewnątrz. Zdążyła dobiec do let­niej kuchni, kiedy targnęły nią wymioty. Zapłakana i wy­czerpana opadła na kolana. „Przyznaj się", nakazywał jej ja­kiś wewnętrzny głos. „Ulżyj własnemu sumieniu i powiedz lensmanowi, co naprawdę się wydarzyło. Przez jakiś czas na pewno będzie to bolesne, ale w końcu zaznasz spokoju. Jakie będzie twoje życie, Ingo, jeśli zdecydujesz się do koń­ca swoich dni dźwigać tę tajemnicę? Duchy będą cię nawie­dzać po wsze czasy..."

Chwiejąc się, Inga podniosła się. Po policzkach leciały jej łzy. Tak, najroztropniej będzie, jeśli posłucha tego we­wnętrznego głosu rozsądku. Miał rację. Zostanie ukarana za swój niecny czyn, ale kiedy za niego odpokutuje, odzy­ska wolność. Wyjdzie z więzienia z czystym sumieniem.

15

Czyś ty oszalała, Inga!" - grzmiał inny, zły głos w jej głowie. „Zastanowiłaś się, co się stanie z Emilią, kiedy znaj­dziesz się w więzieniu? Kto się nią zaopiekuje? Oczywi­ście, że Sigrid zadba o twoje dziecko, ale to przecież nie to samo. Nie pamiętasz, że sama dorastałaś bez matki? Lepiej od innych wiesz, co to znaczy nie mieć matki... Chcesz, żeby ten sam los spotkał Emilię? Jeśli teraz się przyznasz, nie będziesz już miała odwrotu. Pamiętaj, że zabiłaś Gu­drun w obronie własnej... Albo ty byś zginęła, albo ona..."

Rozsądek walczył w Indze z pokusą skłamania. Jak miała postąpić? Na pewno zyskałaby spokój, jeśli wyznałaby praw­dę. Jeśli podtrzyma swoją wersję wydarzeń, do końca życia będzie dręczyć ją sumienie. Dobry głos kusił i próbował prze­konać, że powinna porozmawiać z lensmanem, ale zło nie puszczało swojego uścisku. To prawda, że działała w obronie własnej. Nie planowała zabójstwa Gudrun. Dla niej była to walka na śmierć i życie. I Gudrun przegrała...

Inga uznała, że zda się na los. Smutna oparła się o ścia­nę budynku. Jeśli lensman przyjdzie tu za nią, powie mu, co się wydarzyło. Jeśli zostawi ją w spokoju, uczepi się szan­sy, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw...

Gulbrand oparł się o zagrodę, w której stał Mikrus, i ciężko westchnął. Zmęczony przetarł oczy.

Przed chwilą lensman opuścił Gaupås, co ucieszyło Gulbranda. Miał wrażenie, że urzędnik rozumiał, dlaczego Inga wybiegła na zewnątrz. Thuesen mógł sprawiać wraże­nie osoby zarozumiałej i nieco irytującej, ale nie był prze­cież całkiem bez serca.

Gulbrand ukrył twarz w dłoniach. Wiek zaczynał mu ciążyć, teraz to czuł. Ostatni rok był dramatyczny, przyniósł

16

wiele smutku, jednak za każdym razem potrafił się zmobili­zować, sam nie bardzo wiedział, skąd czerpał siły.

Dobrze, że Niels nie dożył wypadku Gudrun. Załamał­by się, wiedząc, w jaki sposób umarła jego najstarsza córka. Więź między nimi należała do niezwykle silnych.

Biedna Gudrun, pomyślał Gulbrand, walcząc z płaczem. To straszne, że w ten sposób skończyła życie. Była taka mło­da. Tyle rzeczy jeszcze na nią czekało. Gulbrand pocieszał się jednak, że jej śmierć była szybka i bezbolesna. Co do tego ostatniego nie miał co prawda pewności, ale Inga wy­szeptała coś, że umarła natychmiast po tym, jak uderzyła głową o klepisko.

Gulbrand uznał, że musi teraz na jakiś czas zapomnieć o własnych kłopotach. Najważniejsze to pocieszyć Sigrid w jej bólu. Niewiele mógł zrobić, ale chciał, żeby wiedziała, że zawsze może na niego Uczyć. Ta nieśmiała, cicha dziew­czyna najczęściej szukała pocieszenia właśnie u niego.

No i nie wolno mu też zapomnieć o Indze. W końcu była świadkiem całego zdarzenia. Gudrun i ona co prawda się nie przyjaźniły, ale na pewno bardzo przeżyła śmierć pa­sierbicy.

Tak, postanowił Gulbrand, przeciągając zdecydowanym gestem ręką po brodzie: w najbliższym czasie musi zadbać o Sigrid i o Ingę. Kiedy minie pierwszy szok i okres żałoby, wtedy będzie mógł odejść, ale nie wcześniej.

Martin zmierzał przez łąkę w stronę Storedal. Był bardzo zadowolony z dzisiejszego polowania. Na plecach niósł dwa rude lisy. Będzie z nich piękne futro. Ustrzelił dwie okazałe, piękne sztuki. Puszyste kity machały na boki, kiedy mozol­nie pokonywał ostatni stromy kawałek wzgórza.

17

- Martin! Och, Martin - szlochała matka na progu.
Martina przeszył chłód. Kiedy zobaczył biegnącą ku

niemu płaczącą matkę, natychmiast zrozumiał, że coś się stało. Ragnhild nie należała do kobiet, które płaczą z byle powodu. Zmieszany odłożył strzelbę i swój łup i objął mat­kę, która histerycznie rzuciła mu się w ramiona.

- Coś się stało z ojcem? - spytał z narastającym niepo­
kojem. Nigdy dotąd nie trzymał w ten sposób matki w swo­
ich ramionach, był więc pewien, że wydarzyło się coś na­
prawdę strasznego.

W końcu Ragnhild wyzwoliła się z jego objęć.

Martin stał jak sparaliżowany.

- Gudrun... nie żyje? Jesteś tego pewna? - spytał nie­
pewnie. - Już raz też prawie się utopiła...

Ragnhild przerwała mu:

Ragnhild kręciła głową i pociągała nosem.

18

Martin poczuł ukłucie w piersi, kiedy matka wymieniła imię Ingi. Czyżby one dwie, odwieczne rywalki, naprawdę były tam razem? Dlaczego? Nie, nie chciał teraz się nad tym zastanawiać.

Matka i syn weszli do środka, wzajemnie się wspierając.

Ragnhild patrzyła na niego wzrokiem pełnym bólu i współczucia.

Próbował odsunąć ją najdelikatniej, jak potrafił, wie­dział przecież, że całe zdarzenie na pewno i dla niej było wstrząsem.

- Zajmę się teraz Runą - powiedziała Ragnhild ponu­
rym głosem.

Jak tylko Martin został sam, opadł na najbliższe krzesło. Dwa ustrzelone lisy leżały nadal na podłodze, strzelba stała oparta o ścianę. Nie docierało do niego, że jego żona leży mar­twa i zimna w Gaupås. Nigdy już nie da żadnego znaku życia. Nigdy już nie weźmie na ręce Runy, śmiejąc się szczęśliwa.

Martin przyznawał, że początki ich małżeństwa były trudne. Nie kochał Gudrun, a i ona za nim nie przepadała. Inga stała na drodze do jego szczęścia i tak było nadal, tyle że w ostatnich miesiącach Gudrun i on jakby się do siebie zbliżyli.

Gudrun nareszcie odważyła się przed nim otworzyć. Nie żeby stała się wylewna, co to, to nie, ale pozwalała mu na pieszczoty i czułe słówka. Kiedy kładła głowę na jego ramieniu, wzdychała głęboko, wierzył, że ze szczęścia. Akt małżeński jeszcze się nie dopełnił, ale poznawali się na inne sposoby...

19

Początkowo odczuwał wyrzuty sumienia wobec Ingi. W oczach ciągle miał jej śliczną twarz. Jej śmiech odbijał się echem w jego uszach, w końcu jednak pogodził się z tym, że jego żoną jest Gudrun. Tęsknił za Ingą, ale to z Gudrun przyszło mu dzielić życie.

A jednak nie miało się tak stać, pomyślał zasmucony. Dzisiaj został wdowcem.

Inga leżała skulona w pozycji płodowej na swoim łóżku. Wyglądała, jakby trawiła ją gorączka. Czuła kolejne fale gorąca, w jednej chwili pot ściekał jej po plecach, za mo­ment była lodowato zimna, musiała ocierać stopę o stopę, żeby się trochę ogrzać. Groteskowe obrazy upadku Gu­drun, przesuwające się przed jej oczami, sprawiały, że za­czynała jęczeć, zaciskała mocno oczy. Jeśli jednocześnie próbowała potrząsać głową, obrazy przestawały ją drę­czyć. Na chwilę.

Usłyszała pukanie do drzwi.

Przerażona wstrzymała oddech, wzięła się jednak w garść i cienkim głosem powiedziała:

- Proszę wejść...

Kiedy zobaczyła w drzwiach Martina, opadła na mate­rac i zaczęła łkać jak dziecko. Włożyła do ust róg kołdry, żeby zdusić płacz.

Martin, zmieszany, usiadł na krawędzi łóżka i zaczął gładzić ją uspokajająco po plecach.

20

między wami zaczynały się ostatnio chyba trochę lepiej układać.

Martin przestał ją gładzić.

- Tak. To prawda. Muszę to przyznać... Mimo że my
dwoje też przeżyliśmy piękne chwile. Nie kochałem jej,
Ingo. Mówię to z bólem, tym bardziej że przecież wiem,
że... jej już nie ma. Ostatnio nieco się do siebie zbliżyliśmy.
Po śmierci Nielsa jakby bardziej się otworzyła... Miałem
wrażenie, że mnie potrzebuje.

Ku swojemu zdziwieniu Inga nie czuła żadnej zazdro­ści. Zwykle było je) przykro, kiedy wyobrażała sobie Mar­tina i Gudrun razem, teraz pozostawało jej to obojętne. To, co zaszło między nimi, nie miało już żadnego znaczenia.

Inga wytarła oczy rąbkiem kołdry. Nie masz pojęcia, z czym muszę walczyć, Martin, nie wiesz, że ten czyn będzie mnie dręczył już zawsze. Ten dzień i to zdarzenie zmienią w moim życiu więcej, niż ktokolwiek może sobie wyobra­zić. Strach, niepewność i kłamstwo będą od teraz rządzić moim dniem, pomyślała.

- Cierpię razem z tobą, Inga...

W tym momencie Inga się odwróciła i spojrzała w jego niebieskie oczy.

- Wiem, mój kochany, ale nie potrzebuję twojego
współczucia. Inni potrzebują cię bardziej...

Martin sprawiał wrażenie zmieszanego.

21

Martin wstał, wyglądał na zmieszanego.

Kiedy Martin opuścił pokój, Inga ukryła twarz w po­ścieli. Teraz Sigrid potrzebuje twojej troski, myślała zrozpa­czona, ja na nią nie zasługuję...

Mimo nieszczęścia, które tak brutalnie i niespodziewanie dotknęło Gaupås, ani Gulbrand, ani reszta służby nie mog­li myśleć o odpoczynku. W związku z pogrzebem Gudrun trzeba było się zająć wieloma rzeczami.

Martin po rozmowie z Sigrid poszedł do Gulbranda. Dwaj mężczyźni nie musieli nawet wymienić uścisku dłoni czy poklepać się współczująco po ramieniu, żeby dać wyraz swojemu żalowi. W ich oczach gościł smutek, chociaż każ­dy z nich przeżywał go na swój sposób.

Martin tłumaczył, że uległ prośbom Sigrid, która bła­gała go, żeby Gudrun do pogrzebu została w Gaupås. Tu, w Gaupås, się urodziła - mówiła Sigrid - i tu umarła.

Z ciężkim sercem Martin się zgodził. W ostatnim cza­sie Gudrun była już panią Storedal, ale wiedział, jak bardzo pozostawała związana ze swoim domem rodzinnym. Dla­tego objął drobną, cichą Sigrid i powiedział, że spełni jej prośbę.

Eugenie znalazła kir, który miał okrywać trumnę. Po­stanowiła go lekko wykrochmalić. Kiedy szła do kuchni, zobaczyła, że Erling i Arne zaczęli stawiać specjalną bra-

22

mę wjazdową. Po dwóch stronach drogi wetknęli w zie­mię brzozy, naginając je tak, żeby utworzyły łuk Później przykryją je świerkiem i powieszą na nich literki, tworzące imię Gudrun. W dniu pogrzebu, na odcinku między bra­mą a drzwiami frontowymi domu, posadzone zostaną małe choinki, a ścieżka między nimi wysypana zostanie świerko­wym igliwiem.

Kiedy Eugenie wracała z kirem ładnie zwiniętym w ru­lon, młody byczek już pożegnał się z życiem. Na pogrzeb na pewno przybędzie dużo ludzi i z bliska, i z daleka, trzeba będzie mieć ich czym poczęstować.

Nie zdążą już uwarzyć piwa, ani chmielowego, ani sło­dowego, na to brakowało już czasu. Będą musieli się zado­wolić brzeczką, której warzenie nie zajmie więcej niż dwa, trzy dni. Z Bożego Narodzenia zostało im jeszcze kilka bu­telek wina morelowego i porzeczkowego.

Eugenie szybko nastawiła dużo wody, jednocześnie w oddzielnym garnku zagotowała litr wody z chmielem i jagodami. Na patelni zrumieniła cukier, który miał nadać właściwy kolor. Potem wymieszała wszystko z chmielem i jagodami i przelała do jednego, dużego kotła.

Dalsze prace zleciła Marlenę, która miała doglądać wa­rzenia brzeczki w dzień i w nocy. Na koniec trzeba było ją rozlać do butelek.

Eugenie podniosła Emilię, która przed chwilą uderzy­ła się główką o kant stołu i zaczęła marudzić, zerkając jed­nocześnie w górę, na sufit. Pani domu, po przesłuchaniu przez lensmana, oddaliła się. Można było odnieść wrażenie, że zapomniała, że w ogóle ma córeczkę. Jej obojętność dzi­wiła Eugenie, Inga najwyraźniej ciężko przeżyła śmierć Gu­drun. Podejrzanie ciężko, pomyślała Eugenie i podmuchała na mały guz, który pojawił się na czole Emilii.

23

Wieczorem w łóżku Inga naciągnęła na siebie pierzynę. Czuła zmęczenie w całym ciele, dobrze było wyciągnąć się w chłodnym łóżku. Ale w jej duszy pozostała rana. Rana, która już na zawsze w niej pozostanie, ukryta przed wszyst­kimi. Czas na pewno ukoi trochę ból, ale Inga zawsze bę­dzie świadoma zbrodni, którą popełniła.

Dzisiaj zabiła człowieka!

Dzisiaj stała się morderczynią.

Zabiła swoją pasierbicę i swojego wroga.

Łkanie rozrywało jej piersi. Nigdy, naprawdę nigdy nie życzyła Gudrun śmierci, mimo jej złośliwości i cierpkich słów. A już na pewno nie chciała zabić jej własnymi rękami.

Erling zawsze będzie kładł się cieniem na jej życiu. Po­woli zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, że nie będzie jej łatwo się go pozbyć. W przyszłości musi być pokorna i uleg­ła, jeśli nie chce, żeby podzielił się z kimś swoimi wątpli­wościami. Oczywiście będzie mogła wszystkiemu zaprze­czyć, jeśli zacznie mówić ludziom o swoich podejrzeniach, ale wtedy będą to jej słowa przeciwko jego. W głębi duszy wiedziała, że miejscowa wiedźma skwapliwie wysłuchiwała wszystkich plotek, a ona przecież przebywała razem z Gu­drun w chwili, kiedy ta spadła z drabiny. Prawdę mówiąc, stała nad nią i mogła ją złapać. Poza tym wszyscy widzie­li, jak po wypadku siedziała przerażona i nieszczęśliwa na strychu.

Inga zgięła się wpół ze strachu. Czy po tym wszystkim będzie jeszcze kiedykolwiek szczęśliwa?

Czy będzie w stanie się odprężyć i zapomnieć o koszma­rze?

Kiedy Inga już prawie zasypiała, nagle w jej głowie po­jawiło się ostrzeżenie. Miała wrażenie, że zapomniała o ja­kimś bardzo istotnym szczególe. Nie była jednak w stanie

24

przypomnieć sobie, o jakim. W końcu, wyczerpana i pełna wyrzutów sumienia, zasnęła.

W środku nocy Inga obudziła się, krzycząc z przera­żenia. Desperackim gestem zakryła dłonią usta, poczuła ukłucie strachu. We śnie zrozumiała, co znaczyło ostrzeże­nie. Wiedziała już, co zostawiła w oborze - zostawiła tam obciążający ją dowód.

Nóż...

3

Pod osłoną nocy młoda kobieta biegła w stronę obory w Gaupås. Nie zważała na padający śnieg. Nie czuła, jak przywiera do jej spódnicy, której dół był już cały mokry.

Tylko jedna myśl tłukła się w jej głowie: musi znaleźć nóż! Jeśli go nie znajdzie, może to przesądzić o wszystkim. To przecież dowód jej zbrodni...

Tragedia, która wcześniej w ciągu dnia dotknęła domo­stwo, tkwiła w Indze niczym złe wspomnienie. Do końca życia będzie wspominać ten dzień z rozpaczą. Z rozpaczą i szaleńczym przerażeniem. Dzień zaczął się pogodnie. Najpierw zjadła śniadanie ze służbą. Ponieważ był to trze­ci dzień świąt Bożego Narodzenia, Eugenie nakryła ładnie stół, podając wędzonego łososia i jajka, oprócz zwyczajo­wych twarogu, sera i dżemów.

Po śniadaniu Inga sprzątnęła klatki królików. Złościła się na siebie, że od razu nie przejrzała udawanego, przy­jaznego tonu Gudrun i jej fałszywego uśmiechu. Powinna była odkryć podstęp pasierbicy... Gdyby udało się jej ode­pchnąć drabinę, zanim Gudrun zaczęła na nią wchodzić... Gudrun na pewno nie poddałaby się tak łatwo, pewnie pró­bowałaby ją znów postawić, ale wtedy ona ponownie by ją odepchnęła i pewnie w końcu Gudrun by zrezygnowała.

26

Inga stanęła, żeby uspokoić oddech. Choć emocje ją wy­czerpały, była zbyt niespokojna, żeby móc się odprężyć. Od­dychała szybko i głęboko. Musiała być ostrożna. Zakradnie się i poszuka noża. Nawet jeśli będzie musiała szukać po omacku, musi zachowywać się cicho. Myślała, żeby zapalić pochodnię, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Nikt w domu nie mógł jej zauważyć ani też zobaczyć światła pochodni.

Inga miała przed oczami całe zdarzenie. Słyszała bez­względne słowa Gudrun, groźbę zabójstwa. Pamiętała, jak pasierbica wchodziła po drabinie szczebel po szczeblu z jej nożem w ręku. Drwiący śmiech Gudrun wciąż dźwięczał jej w głowie. Przede wszystkim jednak pamiętała sekundy tuż przed tym, kiedy chwyciła drabinę... i ją odepchnęła. Odepchnęła w powietrze, gdzieś w przestrzeń. I spojrzenie Gudrun, pełne przerażenia i niedowierzania, oraz jej krzyk. Inga wzdrygnęła się na samo wspomnienie: Gudrun zama­chała rękami w powietrzu, próbując się czegoś uchwycić, ale drabina upadła... i uderzyła o ziemię. Kiedy to się stało, krzyk Gudrun nagle ustał.

Inga szła, chwiejąc się na nogach. Dzisiaj stała się mor­derczynią. Mogła tłumaczyć, że działała w obronie własnej, gdyby ktoś zaczął dochodzić prawdy, ale zabójstwo pozo­stawało faktem. Nie mogła zmienić biegu wydarzeń czy cofnąć czasu.

Jedynie Erling robił uwagi podające w wątpliwość jej wersję wypadku. Mimo że nie był świadkiem zdarzenia, wiedział, jakiej zbrodni jest winna. Nie miał dowodów, ale jego słowa mogły ważyć więcej, niż nawet śmiała po­myśleć. Jeśli zdradzi się choć najdrobniejszym szczegółem, ludzie zaczną się zastanawiać nad jej dziwnym zachowa­niem. Jeśli zaczną przypierać ją do muru czy nawet tylko poproszą, żeby jeszcze raz opowiedziała im całe zdarzenie,

27

być może nie zdoła obstawać przy kłamstwie. Może wpaść w pułapkę, zmienić coś w swojej opowieści i zostać złapana na kłamstwie.

Inga zacisnęła pięści i ruszyła w stronę obory. Czu­ła w piersi kłujący strach. Jeśli nie znajdzie noża dzisiaj w nocy, może być z nią źle. Już na samą myśl, że ktoś mógł­by znaleźć go przed nią, ze strachu cierpła jej skóra. Jak wytłumaczy fakt, że jej nóż leżał na klepisku tak blisko miejsca, gdzie znaleziono Gudrun? Poza Sigrid i Gulbran-dem nikt nie wiedział o nożu, ale nie miała pewności, czy Sigrid będzie w stanie milczeć, kiedy położą go przed nią. Służba też byłaby zdziwiona faktem, że nóż został znaleziony tak blisko Gudrun. Możliwe, że wtedy i Gul-brand zacząłby się zastanawiać nad zadraśnięciami na jej przedramieniu, które, jak twierdziła, powstały, kiedy otar­ła rękę o starą drabinę.

Tak, musi znaleźć nóż. I to jeszcze tej nocy!

Ostrożnie wyciągnęła patyk, który zamykał skobel obo­ry. Poruszała się cicho, nie chcąc niepokoić zwierząt. Jeśli usłyszą ją prosięta, obudzą się i zaczną głośno chrząkać, do­magając się jedzenia. Na szczęście drzwi do części, w której znajdował się inwentarz, były zamknięte.

Weszła i zaczęła się rozglądać. W ciemności trudno jej było dojrzeć poszczególne narzędzia. Mimo że niewie­le widziała, pamiętała jednak mniej więcej, gdzie co stało. Po prawej stronie były drzwi prowadzące do zagród dla in­wentarza i drabina na strych, gdzie trzymano siano. Po le­wej stronie stała stara taczka i inne przydatne w gospodar­stwie narzędzia. Przed nią leżała duża sterta siana.

Miała nadzieję, że nóż nie wylądował w sianie, bo wte­dy odszukanie go byłoby właściwie niemożliwe. Ale prze­cież pamięta, że usłyszała, jak nóż uderzył o klepisko, za-

28

nim zginął jej z oczu. Mało prawdopodobne, żeby upadł na siano, wtedy upadłby miękko, nie wydając żadnego dźwię­ku. Tak więc najpewniej, spadając z dużą prędkością, upadł gdzieś z lewej strony.

Inga uklęknęła i zaczęła pełzać w kierunku taczki. Dłońmi badała każdy centymetr klepiska. Weszła nawet pod taczkę i tam też macała. Niczego jednak nie znalazła. Sprawdzała wszędzie, wciąż miała bowiem nadzieję, że nóż leży gdzieś za taczką.

Już chciała zacząć szukać dalej, kiedy nagle usłyszała ja­kiś dźwięk. Ktoś się zbliżał! Wzdrygnęła się, czuła, że robi się czerwona ze strachu. Serce waliło jej mocno. Mozolnie podniosła się i zaczęła rozglądać za kryjówką. Zmieszana stanęła za taczką. Wiedziała, że nie jest to dobra kryjówka, ale nie miała czasu szukać lepszej.

Usłyszała kroki na zewnątrz i westchnęła, mając nadzie­ję, że wszystko zaraz okaże się tylko sennym koszmarem. Tak bardzo pragnęła, żeby to był tylko straszny sen. Sen, z którego zaraz się obudzi.

Ale kroki były prawdziwe. Podobnie jak dźwięk skrzy­piących zawiasów, kiedy otwierano drzwi. Do środka wszedł Erling. W ręku trzymał pochodnię, która oświetlała całe pomieszczenie. Światło coraz bardziej zbliżało się do jej kryjówki. Zamknęła oczy w desperackiej próbie odcięcia się od rzeczywistości.

- Ty tutaj? - powiedział, cedząc słowa.

Inga patrzyła na niego, milcząc. Stał przed nią, rozkra­czony, i się uśmiechał. Spokojnie uniósł pochodnię tak, żeby światło padło na jego twarz. W świetle pochodni wydawał się starszy, a jego złe oczy pałały jakby ostrzejszym bla­skiem. Uśmiech na jego ustach świadczył o zwycięstwie.

- Przyszłaś tu przemyśleć niewybaczalny grzech, jaki

29

popełniłaś? - spytał. Podszedł bliżej, nie oczekując jednak odpowiedzi. - Bo to tyją zabiłaś, prawda?

Inga schyliła głowę. Nie chciała, żeby zobaczył rumie­niec na jej twarzy.

- Wiem, że ją zabiłaś - wysyczał Erling nagle i żwawo
ruszył w jej stronę. Inga cofnęła się i oparła o ścianę. Zosta­
ła złapana w pułapkę. Stała pozbawiona jakiejkolwiek moż­
liwości ucieczki i musiała wysłuchiwać jego drwin.

Erling uniósł pochodnię i przyglądał się Indze. Powo­li przeciągnął ręką po jej policzku. Inga odwróciła głowę z odrazą. Nie robił tego, żeby czerpać z tego jakąkolwiek przyjemność, tylko żeby ją dręczyć.

Nagle jakby coś w niej pękło i nie była w stanie po­wstrzymać tyrady słów. Jakby zerwały się wszystkie wię­zy, trzymające jej tajemnicę. Może Erling zrobi właśnie to, co przed chwilą mu wykrzyczała? Chociaż nie bardzo w to wierzyła. Nie miał żadnego dowodu, tylko siłę swoich słów.

Erling zniżył powoli pochodnię, widziała jego rozbiega­ne oczy.

30

Miałam rację, pomyślała Inga, triumfując. Podejrzewa, że zabiłam Gudrun, ale nie wie, jak to zrobiłam.

- Nie myśl sobie, że tak łatwo mi się wywiniesz, Inga. Wiem, że kłamiesz, i kiedyś odkryję twoją tajemnicę.

Żeby podkreślić wagę swojej groźby, Erling zaczął ko­łysać pochodnią. Prawie ją nią dotykał, jednak kontrolo­wał swoją zabawę. Cieszył się, widząc jej reakcję. Inga stała sztywna. Niemal bała się oddychać, nie mówiąc o tym, żeby miała się ruszyć. Nie znała go i bała się go sprowokować.

Nagle jej wzrok padł na nóż. Stal błyszczała w świet­le pochodni. Leżał tuż obok prawej nogi Erłinga. Gdyby spuścił głowę, też by go zobaczył! Wcześniej szukała w tym miejscu, ale najwyraźniej nie dość dokładnie.

Ostrożnie, z udawanym spokojem, Inga zaczęła się prze­suwać w kierunku drzwi. Chciała, żeby myślał, że jest prze­rażona tym, co robił, co zresztą nie było trudne, jednocześ­nie jednak nie wolno jej wzbudzić jego podejrzeń. Gdyby domyślił się, że próbuje go zwieść, zapewne znalazłby nóż.

Inga przełknęła ślinę i przykuła Erłinga wzrokiem. Nie mogła pozwolić, żeby spuścił ją z oczu i spojrzał w dół. Kiedy płomień pochodni odbił się od noża, miała wraże­nie, że jej serce zaraz przestanie bić. Co się stanie, jeśli on go zauważy? Wtedy... Nie, nawet nie chciała myśleć, co się mogło stać.

Ku jej wielkiej uldze Erling poszedł za nią, kiedy chwie­jąc się, ruszyła ku drzwiom. Podniosła rękę i poszukała palcami skobla. Przesuwała dłonią po szorstkiej drewnia­nej powierzchni drzwi, szukając czegoś, czego mogłaby się chwycić, czegoś, o co mogłaby się wesprzeć, ale niczego nie znalazła. Opierając się plecami o drewnianą ścianę, posu­wała się powoli w stronę drzwi. Krok za krokiem. Jeszcze chwila i wyjdzie na zewnątrz, i już nie będzie widać noża.

31

Jak go później stąd zabierze, tego nie wiedziała. Przede wszystkim musiała wywabić Erlinga z obory.

Kiedy poczuła pod stopami śnieg i żwir, wiedziała, że jej się udało. Niczego nie zauważył! Czuła, jak ogarnia ją po­czucie szczęścia, chociaż rozumiała, że niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło.

Erling długo się jej przyglądał. Nic nie mówił. Inga czuła jednak, że przygważdża ją wzrokiem do ściany.

- Coś w twoim tłumaczeniu się nie zgadza. Coś prze­
milczasz. Nie wiem co, ale zamierzam się tego dowiedzieć.
Z tą drabiną musiało być inaczej... - powiedział, przyglą­
dając się jej badawczo.

Inga poczuła, że robi się jej gorąco, zapomniała o lodo­watym zimnie. Podejrzewał, że zadrapania na jej ręku nie pochodzą od drabiny, ale nawet nie domyślał się, jak bliski był rozwiązania. Pewnego dnia może jednak nagle doznać olśnienia, części tej przerażającej układanki mogą nagle złożyć się w całość.

Erling nie powiedział już nic więcej. Posłał jej tylko peł­ne pogardy spojrzenie. Potem nagle się odwrócił i odszedł.

Inga odetchnęła. Zostawił ją. Była uratowana.

Do czasu.

Kiedy Erling zniknął jej z oczu, Inga wróciła do obory. Szyb­ko podniosła nóż i schowała go na piersi. Stal była lodowato zimna, ale ona miała wrażenie, że ostrze pali jej skórę przez materiał bluzki. Dzięki Bogu, że go znalazła! Zanim zrobił to Erling... Już na samą myśl robiło się jej zimno. Gdyby nie

32

znalazła noża, gdyby znalazł go któryś ze służących - co wte­dy by się stało? Pewnie położono by go w kuchni, gdzie wszy­scy mogliby go oglądać. Może ludzie zaczęliby podejrzewać, że ze śmiercią Gudrun coś było nie tak? Może domyśliliby się, że nóż odegrał w tym wszystkim jakąś rolę jeszcze przed upadkiem? Nie wiedzieliby jaką, bo przecież Gudrun nie miała na ciele śladów po nożu, ale na pewno połączyliby to z zabójstwem. A nie byłoby trudno dociec, kto jest jego właś­cicielem. .. W błyszczącej stali było wyryte: I.K.G. Wszyscy zrozumieliby, że to jej nóż, i musiałaby odpowiadać na różne pytania, na które nie potrafiłaby znaleźć odpowiedzi...

Inga spojrzała na nóż i ukryła go pod chustą. Już nigdy nie będzie nosiła go przy sobie. Najlepiej, gdyby się go po­zbyła, tylko jak? Stała chwilę i patrzyła na jezioro. Leżało spokojne w mroku nocy, jedynie lekkie pofałdowanie po­wierzchni zdradzało, że tam w ogóle jest. Drobne fale od­bijały się od kamieni gdzieś w dali. Może powinna cisnąć nóż z całych sił, mając nadzieję, że pójdzie na dno? A je­śli nie da rady rzucić nim dostatecznie daleko i pewnego dnia któryś z służących nagle odkryje, że na dnie jeziora coś błyszczy? Może jednak powinna wypłynąć na jezioro, żeby się upewnić, że nóż znajdzie się dostatecznie daleko od brzegu... Nie, Inga pokręciła głową i odrzuciła tę myśl. Fale mogłyby wyrzucić nóż z powrotem na brzeg. Może nie dzisiaj w nocy ani nie jutro, ale pewnego dnia...

Najbardziej bezpiecznym rozwiązaniem na przyszłość było umieścić go na dnie jej skrzyni. Założy jeszcze jeden zamek Czuła, że musi wiedzieć, gdzie jest nóż. Musi mieć go na oku, kontrolować sytuację. Tam, w skrzyni, nóż od Gulbranda będzie mógł leżeć w spokoju. Do czasu, aż kosz­mar się skończy.

i

4

W Andorsrud dźwięki dochodzące z zewnątrz nie obudziły Miny. Była wyczerpana po długim dniu spędzonym w lesie razem z rodziną, Mina, Tora i Asne poszły razem z Johan­nesem i Frigg ściągnąć z lasu drzewa, które położyła wichu­ra. Wspólnymi siłami przewieźli je do gospodarstwa. Po­tem Johannes odpiłuje gałęzie i porąbie pnie na mniejsze kawałki. Mieli jeszcze trochę drewna w drewutni, ale nale­żało myśleć o przyszłości. Bo jedno nie ulegało wątpliwo­ści - mroźnych zim będzie więcej!

Mina spała głęboko, sztywna i obolała po pożytecznie spędzonym, ale męczącym dniu na dworze, i nie słyszała stukotu końskich kopyt na zewnątrz. Trzej mężczyźni ze­ślizgnęli się cicho z końskich grzbietów, przywiązali zwie­rzęta do świerków, stojących w pobliżu domu, i bezszelest­nie zaczęli się skradać w stronę schodów.

Ich przywódca, Gustav Sleishe, kuśtykał na zranionej no­dze, która jednak już nie dokuczała mu tak bardzo. Położył palec na ustach, pokazując dwóm pozostałym, że mają mil­czeć. Niecierpliwym gestem wskazał na jednego ze swoich pomocników, Fritza, który miał podejść i wyważyć zamek.

Fritz posłuchał go karnie, wyjął dłuto i kilka sekund później mechanizm zamka został wyjęty z drzwi.

34

- Odsuń się - wysyczał Sleishe, tracąc nad sobą pano­
wanie, kiedy Fritz się nie ruszył. - Oczekujesz pochwały
jak jakiś dzieciak? - powiedział i wszedł do zniszczonego,
nędznego pokoju, rozglądając się wokół.

Mina obudziła się przestraszona, kiedy światło bezlitoś­nie uderzyło ją w oczy. Początkowo nie była w stanie skupić się na postaci, która się nad nią pochylała. Wkrótce jednak zorientowała się, z kim ma do czynienia. Szybkim ruchem próbowała uciec jak najdalej w głąb łóżka, jak najdalej od swojego wroga, lecz Sleishe zamykał drogę odwrotu. Ma­chał przed nią latarnią.

- Ach tak... Musiałem się upewnić, czy jestem we właś­
ciwym miejscu. Pół roku zajęło mi dotarcie do ciebie, pani
Wulfsberg, ale godzina zemsty wreszcie wybiła!

Minie nie pozostawało nic innego, jak mu uwierzyć. Zawsze był sprytny i wyrachowany, teraz w jego oczach widziała lodowaty spokój. Wiedziała, dlaczego jej szukał, ale milczała.

Sleishe uszczypnął ją mocno w przedramię.

35

Odpowiedź podziałała niczym kubeł zimnej wody i Mina zaniemówiła. Był bezwzględny! Jak mógł rzucić jej w twarz tę brutalną prawdę, i to w ten sposób? Wiedziała, że jej mąż się zastrzelił, ale czy Sleishe rzeczywiście zamierza użyć tego przeciwko niej?

- Powinienem skręcić ci kark, i to natychmiast - wysy­
czał Sleishe wściekle. - Jednak najpierw musisz powiedzieć
nam, gdzie są papiery - oznajmił. Zacisnął pięść i przyłożył
jej pod brodę. Ostre knykcie wpijały się w skórę, poczuła
ból szczęki.

Groźnie brzmiący głos Sleishego sprawił, że pozostali się obudzili. Całe to straszne wydarzenie rozegrało się tak szybko, że Mina nie zdążyła nikogo ostrzec. Asne krzyk­nęła, kiedy zobaczyła Sleishego i dwóch obcych mężczyzn w pokoju. Jej krzyk obudził pozostałych. Podczas gdy Tora, porażona strachem, starała się niemal nie oddychać, Asne wyskoczyła z łóżka. Jeden z mężczyzn chwycił ją, ale jakimś cudem udało się jej wywinąć.

- Bierz drugą! - ryknął wściekle Gustav, wskazując
Torę mężczyźnie, który do tej pory stał, nie ruszając się.
Nie trzeba było go długo prosić. Zrobił trzy kroki i już zna­
lazł się przy łóżku dziewczyny, przykrył swoją brudną łapą
usta Tory i brutalnie wcisnął ją w siennik.

Asne szamotała się niczym przestraszony ptaszek mię­dzy stołem a krzesłami, w końcu rzuciła się w stronę drzwi. Poddały się z hałasem, nie odwróciła się, żeby spojrzeć za siebie, biegła prosto przed siebie, aż zniknęła w mroku nocy. Mężczyźni nie poddali się i pobiegli za nią.

Asne stanie się łatwym łupem, pomyślała Mina z prze­rażeniem, jej biała nocna koszula widoczna była z daleka w mroku nocy. Boże, co ten straszny mężczyzna zrobi z jej córką, jeśli dostanie ją w swoje ręce? Sparaliżowana stra-

36

chem zerkała na Torę, która zachowała rozsądku na tyle, że spokojnie leżała, nie prowokując zbytnio mężczyzn.

W całym tym zamieszaniu Mina nie zauważyła, że Slei-she odsunął się od niej i zbliżył do Johannesa. Wzdrygnę­ła się, kiedy zobaczyła błysk stalowego ostrza na szyi bra­ta. Czyżby Sleishe naprawdę chciał skrzywdzić Johannesa? Mina zdała sobie sprawę, że ma niewielką szansę przemknąć do drzwi, i zrezygnowana opadła na łóżko. Nie miała pew­ności, że uda się jej uciec, poza tym jej ucieczka na pewno źle by się skończyła i dla Tory, i dla Johannesa. Nie mogła ratować siebie, poświęcając brata.

Jej myśli powędrowały do przerażonej Asne. Biedne, nieszczęsne dziecko! Nie mogła winić córki za jej pochop­ną reakcję. Zrozpaczona złożyła ręce i zmówiła cichą mod­litwę do sił wyższych, prosząc, żeby Asne, goniona przez szaleńca, poradziła sobie w lesie.

Asne desperacko łapała powietrze, próbowała uspoko­ić oddech, ale nie zdołała tego uczynić. Śnieg kleił się do jej gołych stóp, marzła, wkrótce już w ogóle nie czuła nóg. Nie była przyzwyczajona do tak dużego, wyczerpującego wysiłku, zmęczenie i mróz nadwerężyły jej płuca. Miała wrażenie, że zaraz coś w niej pęknie, ale strach dodawał jej skrzydeł.

Asne wiedziała, że jest bardzo widoczna. Gdyby udało jej się szybciej biec, gdyby bardziej nachyliła się ku ziemi, jej biała koszula zlałaby się w jedno ze śniegiem. Wtedy sta­łaby się mniej widoczna, ale nie miała czasu. W panice skie­rowała się w stronę lasu, zdając sobie sprawę, że jej biała koszula przypominała skrzydła motyla, bijącego o gałęzie świerków w nieprzeniknionych ciemnościach.

37

Nie oglądaj się za siebie, nie oglądaj się za siebie" naka­zywał jej rozsądek. „Biegnij, biegnij, ile sił w nogach. Bieg­nij prosto do lasu... Jeśli obejrzysz się za swoim prześla­dowcą, opóźnisz bieg..."

Asne posłuchała głosu rozsądku. Ciężko dysząc, wpadła między szorstkie, grube gałęzie świerków. Szybko rzuciła się w kierunku najgrubszego pnia, oparła się o niego i po­czuła na plecach szorstką korę. Czuła podmuch zimnego wiatru, który podwiewał jej koszulę, mroził jej palce u stóp, wiał po jej gołych nogach. Zaczęła przestępowac z nogi na nogę, żeby krew wróciła jej do stóp. Po kilku sekundach zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest przemarznięta. Jeśli za chwilę nie zostanie złapana, myślała histerycznie, ryzykuje, że w ciągu nocy zamarznie. Dobry Boże, co ma robić?

Asne zakryła ręką usta. A jeśli jej prześladowca widział, że się tu schowała? Jeśli teraz słyszy jej oddech? Czuła, że je­śli przestanie oddychać, to pękną jej płuca, ale nie miała wyboru. Najważniejsze było, żeby zachowywała się bez­głośnie, oddychała cicho jak łagodny jesienny wiatr.

Ścigający ją mężczyzna zatrzymał się jeden, może dwa metry od niej. Asne nie orientowała się, jaka odległość ich dzieli, ale znalazł się na pewno na tyle blisko, że ją to prze­rażało.

- Do diabła! - ryknął nagle, waląc pięścią w pień drze­wa, za którym stała dziewczyna. - Gdzie jesteś, diabelska dziewucho?

Asne wzdrygnęła się, resztkami sił nakazała sobie spo­kój. Sztywnymi ruchami obciągnęła koszulę, żeby bardziej przylegała do ciała. Mięła materiał w dłoni, ściskając go mocno, bała się, że wiatr uniesie rąbek koszuli i zostanie odkryta.

38

Jej prześladowca klął, wyrzucał z siebie kolejne prze­kleństwa.

- Przegrałaś, nie rozumiesz tego?! - zawołał znów. ~ Prę­dzej czy później cię znajdę, a wtedy... - Groźba zawisła w powietrzu.

Asne zdławiła jęk, zacisnęła usta i zamknęła oczy. Czu­ła, że kręci się jej w głowie. Nie śmiała otworzyć oczu, na­wet kiedy usłyszała, że mężczyzna robi krok, nasłuchuje i na szczęście się oddala. Bała się, że zaraz zobaczy nad sobą jego twarz, nie miała odwagi w ogóle się ruszyć.

Asne nie wiedziała, jak długo stała, zanim odważyła się rozejrzeć wokół. Dzięki Bogu odrażającego mężczyzny nie było nigdzie widać. Nie mogła tu zostać, wiedziała, że męż­czyzna za chwilę pewnie zawróci. Będzie wtedy szedł z in­nego kierunku i od razu zauważy postać ubraną w białą nocną koszulę...

Asne odwróciła wzrok w stronę chaty. Za nic w życiu nie odważyłaby się tam wrócić, ale dokąd miała uciekać? Po chwili jednak już wiedziała: pójdzie do Svartdal. Do Kri-stiana... Nie, to za daleko! Była zziajana, istniała tylko jedna możliwość, musi wziąć ze stajni Frigg i pojechać na niej... Nieświadomie zaczęła gryźć palec. Nie dam rady, pomyśla­ła bezradnie, wcześniej prawie nie jeździła konno. Latem co prawda kilka razy dosiadała konia, ale nie czuła się na nim pewnie, nie była dobrym jeźdźcem. Poza tym nigdy dotąd sama nie siodłała konia. Zawsze Johannes zakładał Frigg wędziło i siodło.

Nagle Asne zdała sobie sprawę, że przecież Sleishe i jego dwaj kompani przyjechali do Andorsrud na koniach... Na­wet stąd widziała stojące przed domem zwierzęta. Może uda się jej podejść tam cicho, wsiąść na któregoś z osiodła­nych koni i uciec?

39

Asne nie zastanawiała się dłużej. Bała się, że jeśli zacznie o tym myśleć, pojawią się różne wątpliwości. Wstrzymując oddech, pochyliła się i zaczęła niemal pełzać w stronę kom. Dwa z nich były gniade, ale dość jasne, wybrała tego naj­ciemniejszego, z gładką sierścią. Łatwiej wtopi się w mrok.

Drżącymi rękami odwiązała supeł, zebrała lejce i odciąg­nęła wybranego przez siebie konia od pozostałych. Kiedy wsunęła stopę w strzemię i spróbowała usiąść w siodle, po­czuła przeszywający ból. Tak intensywny, że nie miała siły podciągnąć się do góry. Koń musiał wyczuć jej niepewność, bo zaczął się kręcić w kółko. Po omacku starała się podążać za nim. Żeby tylko nie zaczął rżeć! Mężczyźni w domku z pew­nością by go usłyszeli, jej prześladowca na pewno też...

Asne brakowało obycia z końmi, ale zrozumiała, że musi być stanowcza. Pociągnęła za cugle, żeby koń zrozumiał, że teraz ona jest jego panem. Ku jej zdziwieniu zwierzę przestało się kręcić w kółko i po chwili stało już spokoj­nie. Bała się wsunąć lodowatą, siną z zimna stopę w strze­mię, ale udało jej się zdławić krzyk, kiedy poczuła pod sto­pą zimną stal.

Dziewczyna miała ochotę uderzyć piętami w bok konia. Chciała, żeby ruszył galopem. Chciała uciec. Uciec jak naj­dalej stąd. Wzięła się w garść. Przede wszystkim musiała za­dbać, żeby nikt nie usłyszał głuchego stukotu końskich kopyt uderzających o śnieg, i starać się utrzymać równowagę.

Jeszcze za wcześnie, żeby mogła się cieszyć, bo droga do Svartdal była daleka. Niemal nie do pokonania, pomyślała, upadając na duchu, a już szczególnie w tym ostrym wie­trze. W dodatku być może jeszcze ścigał ją jej prześladow­ca. To tylko kwestia czasu, zanim odkryją, że ukradła im konia. Poza tym nie powinna się cieszyć, bo przecież nie miała pojęcia, co działo się z jej ukochaną rodziną. Zosta-

40

wiła matkę w szponach Sleishego i Torę zdaną na łaskę ob­cego mężczyzny... Wzdrygnęła się, kiedy stanęli jej przed oczami. Może postąpiła egoistycznie i zuchwale, decydując się na ucieczkę, ale co miała zrobić? Nie była w stanie po­móc rodzinie w nieszczęściu... Zawładnęły nią ponure my­śli. Miała nadzieję, że złośliwy Sleishe nie będzie się mścił na jej matce za to, że ona stchórzyła.

Asne wyprostowała się na koniu. Miała tę przewagę, że znała drogę do Svartdal, w przeciwieństwie do Sleishego i jego kompanów. Chcąc się pocieszyć, powtarzała rytmicz­nie: „Jestem jedynym ratunkiem dla Tory, dla Johannesa i dla matki..."

Emma wzdrygnęła się, kiedy dotknęła stopami zimnej drewnianej podłogi. Rozespana i senna zarzuciła sweter na ramiona i wyszła po cichu do kuchni. Do jej obowiązków należało rozpalić w kominku, żeby w pokoju było ciepło, kiedy obudzą się pozostali domownicy. Jednocześnie po­wiesiła nad ogniem czajnik, żeby po wstaniu wszyscy mogli się napić kawy.

Emma ziewnęła i wyjrzała przez okno. Panowały jeszcze ciemności, jak zwykle o piątej nad ranem w okolicy Boże­go Narodzenia. Za kilka godzin zacznie się rozjaśniać, wie­działa jednak, że dopiero kiedy słońce wyjdzie na dobre, śnieg straci swój niebieskawy odcień.

Kiedy wieczorem kładła się spać, padał śnieg - czy dużo go napadało...? Zaciekawiona zaczęła chuchać na szybę i wycierać ją ręką. Wzrok zaczynał ją już zawodzić, czuła to szczególnie, kiedy musiała nawlec igłę. Zadowolona stwier­dziła, że ziemię pokrywa solidna warstwa białego śniegu. Najgorzej, pomyślała, kiedy niewinny biały puch skrywa

41

śliski, niebezpieczny lód. Kristian co prawda dbał, żeby po­sypywać dziedziniec żwirem i wiórkami, ale mimo to ostat­nimi laty kilkakrotnie zdarzyło się jej upaść. Kiedy była młoda, nie miało to większego znaczenia, ale teraz dźwiga­ła się z coraz większym trudem. Poza tym łamał ją reuma­tyzm, a kości stawały się coraz bardziej kruche.

Zdziwiona usłyszała nagle tętent końskich kopyt. Czyż­by któryś z koni zerwał się z pęt i teraz galopował po dzie­dzińcu? Pewnie tak, pomyślała uspokojona, bo przecież nikt nie przyjeżdżał w odwiedziny o tak wczesnej porze. Tym bardziej się przestraszyła, kiedy przed kuchennym oknem nagle stanął koń. Na dodatek na jego grzbiecie sie­dział, a raczej na wpół leżał, jeździec... Emma zamrugała, żeby lepiej widzieć. Na Boga, toż to była chyba najstarsza córka Miny, Asne! Co ta biedna dziewczyna tu robi? I to ubrana tylko w lichą nocną koszulinę?

- Kristian! Kristian! - zawołała Emma przeraźliwie. -
Chodź tu szybko!

Emma wiedziała, że powinna pomóc dziewczynie zejść z konia, żeby oszczędzić jej wstydu, gdyby Kristian mu­siał ją zdjąć, ale nie czuła się na siłach. Dziewczyna zwi­sała z konia niemal bez życia. Emma uznała, że mogła na­wet być nieprzytomna. Dorzuciła kilka szczap do kominka. Ogień musi buchać, żeby zrobiło się ciepło!

Usłyszała hałas w korytarzu i po chwili ukazał się Kri­stian. Tarł oczy, włosy sterczały mu na wszystkie strony.

42

- Obudź Kristoffera... i Kristera. Poproś, żeby zajęli się
koniem! - krzyknął. Szybko niczym fryga wciągnął buty
i zniknął.

Biedna dziewczyna, pomyślał Kristian współczująco. Była tak zmarznięta, że aż sina. Leżała pochylona na grzbiecie, z twarzą zwróconą na bok. Kristian przeraził się, kiedy zo­baczył jej trupio bladą twarz, sine usta i tępy wzrok. Mruga­ła oczami, ale lada chwila mogła stracić przytomność.

Asne nawet nie jęknęła, kiedy Kristian ostrożnie wyjął jej stopy ze strzemion. Źle to wróży, pomyślał, najwyraźniej ma poważnie odmrożone nogi. Skóra na stopach była twar­da, zauważył przerażony. Od pewnej śmierci uratowało ją tylko ciepło końskiego ciała.

Kristoffer wyszedł z domu ledwie przytomny, kiedy Kri­stian ostrożnie zdejmował Asne z konia. Trzymał ją pod ręce, uważając, żeby nogi dziewczyny nie sięgnęły ziemi. Asne nie miała już siły, zwisała mu z rąk bezwładnie.

- Odprowadź konia do stajni i wytrzyj go suchą słomą,
daj mu owsa i marchew. I oczywiście napój go - zarządził

43

Kristian władczo. Nie bał się o konia. Te silne zwierzęta do­brze znosiły mróz, potrzebowały jednak dobrej zagrody. Nigdy wcześniej nie widział tego konia, pozostawało więc zagadką, dlaczego Asne na nim jechała. W trzech krokach pokonał schody, Emma na szczęście oprzytomniała już na tyle, że otworzyła mu drzwi.

- Połóż ją do mojego łóżka - poprosiła Emma. - Jest
jeszcze ciepłe.

Kristian postąpił zgodnie z jej życzeniem. Delikatnie, bardzo delikatnie położył Asne na szerokiej ławie Emmy, stojącej w maleńkiej izbie tuż obok kuchni. Zostawili ot­warte drzwi, żeby ciepło z kominka docierało do izby i żeby mogli lepiej widzieć maleńką postać.

Słowa Emmy trafiły Kristianowi do przekonania. Mądra stara kobieta miała rację. Nie powinien jechać, nie upew­niwszy się, ilu mężczyznom przyjdzie mu być może stawić

44

czoło. Nie obawiał się o własne życie, ale ogarniał go strach na myśl o tym, co w ostatnich godzinach mogło się roze­grać w Andorsrud.

Otworzyły się drzwi i po chwili Kristoffer, Krister i Serine stali, oczekując, w kuchni. Z ich twarzy biła cieka­wość, ale nikt nie spytał, co zaszło.

Emma zbliżyła głowę do Asne i przemawiała do niej troskliwie:

- Dam ci coś gorącego do picia, postaraj się przełknąć.
Jesteś przemarznięta, musisz wypić coś wzmacniającego.
Kawę ze śmietanką i z cukrem.

Asne przytaknęła ledwie zauważalnie i z wdzięcznością wypiła kilka łyków gorącej kawy.

Już na same te słowa Asne zaczęła drżeć. Cichym, sła­bym głosem zaczęła mówić:

- Sleishe przyjechał z dwoma mężczyznami. Z dwoma
potworami. Mnie udało się uciec, ale ich trzyma pewnie
nadal w szachu.

Więcej nie była w stanie powiedzieć, pochyliła się do przodu i wybuchła płaczem.

Emma pocieszała ją i gładziła po włosach.

- Domyślasz się, dlaczego przyjechali?

Pytanie sprawiło, że Asne poczuła się niepewnie. Pa­trzyła ponuro przed siebie rozbieganym wzrokiem.

- Mama chyba coś mu ukradła. Odniosłam wrażenie,
że chciał ją za coś ukarać.

45

- Dlatego, że zrzuciła go ze schodóww Wulfsberg? - prze­
rwał jej Kristian.

Asne spojrzała na niego.

Kristian udał, że jej nie słyszy. Niewzruszony wydawał synom dalsze polecenia.

- Ukryjcie Bułanka na łące przed Andorsrud. Ostatni
kawałek idźcie piechotą. Spotkamy się przed chatą.

Sorine zaczęła płakać z przerażenia, w oczach Kristo-ffera pojawiła się panika. Chciał zostać w domu i chronić swoją żonę, ale jego obowiązkiem było towarzyszyć ojcu.

- Możesz nam ufać, ojcze - zapewnił zdecydowanym
głosem.

Synowie szybko ciepło się ubrali i pośpieszyli do stajni. Kristian wrócił jeszcze do swojej sypialni, a kiedy znów wszedł do kuchni, Emma chwyciła go za ramię.

- Kristian, opanuj się! Nie chcę, żebyś tym razem...

Ostrzeżenie zawisło w próżni, zostało jednak wypo­wiedziane na tyle ostrym tonem, że Kristian spuścił wzrok i ledwie zauważalnie skinął głową.

5

Srebrny Książę przedzierał się przez śnieg. Biały puch na pokrytej lodem ziemi nie zdawał się sprawiać szczególnej trudności silnemu, zwinnemu ogierowi. Koń był dobrze podkuty, bo Kristian niedawno sprawił nowe podkowy wszystkim koniom w Svartdal. Śliskie podłoże wymagało żelaznych podków z porządnymi hakami.

Kristoffer i Krister szybko zaprzęgli Bułanka do sań. Koń jak zwykle tryskał chęcią do pracy i dobrym humo­rem, tak więc chociaż Kristian wyjechał wcześniej, synowie jechali teraz tuż za nim. Jazda po lodzie szła szybko, spod końskich kopyt leciały iskry.

Tajemnicza poświata złociła krajobraz, ale Kristoffer miał świadomość, że nie jest to przyjemna przejażdżka w świetle księżyca. Nie wiedział, jaki dramat rozegrał się w Andorsrud, ale nie chciał też zbytnio dać się ponieść swojej wyobraźni. Na widok wściekłej twarzy Kristiana Sleishe prawdopodob­nie się uspokoi. Z ojcem nie ma żartów, szczególnie kiedy jest zagniewany. Biada temu, kto będzie na tyle nierozsądny, żeby próbować mu się przeciwstawić.

Bułanek parł do przodu, napiął mięśnie i ruszył pod strome zbocze. Na szczycie wzgórza wytracił nieco szyb­kość, ale po chwili już znów raźno schodził ze zbocza.

47

W oddali można było dojrzeć pojedyncze małe świateł­ko. To pewnie Andorsrud, pomyślał Kristoffer, bo w pro­mieniu wielu kilometrów nie mieli sąsiadów. Ściągnął cugle, kiedy spostrzegł, że dotarłszy do skraju lasu, Kri-stian zszedł ze Srebrnego Księcia. Bez słowa obaj synowie wyskoczyli z sań. Kristoffer przywiązał Bułanka do pnia świerku obok Srebrnego Księcia i poklepał go czule po boku.

Kristian krążył niecierpliwie wokół, podczas gdy jego synowie się przygotowywali.

- No, chłopcy, musimy teraz po cichu podkraść się do
chaty. Im później nas odkryją, tym lepiej.

- Co mamy robić? - spytał Krister bezradnie.
Kristian uśmiechnął się niepewnie.

- Gdybym to wiedział, synu. Nie mam żadnego planu.
Ale na pewno powinniśmy spróbować ocenić sytuację, za­
nim przystąpimy do ataku.

Kristoffer zrobił znak krzyża na piersi. Jeszcze jako chłopak był kilka razy świadkiem złości ojca, teraz jednak w jego oczach dostrzegł wściekłość. Spojrzenie ojca zwykle skupiało się w jednym punkcie, teraz jego oczy były roz­biegane. Czuło się, że walczy, żeby się opanować. Wargi miał zaciśnięte, nagle obnażył zęby, a na jego ustach poja­wił się grymas, który miał być uspokajającym uśmiechem. Nie bardzo mu to wyszło.

Kristoffer zrozumiał, że ojciec toczy wewnętrzny bój między bezsilnością a złością, jednocześnie wyczuwał też strach. Biedny ojciec, pomyślał. Kiedy we trójkę skradali się przez łąkę prowadzącą do chaty, widać było wyraźnie, że boi się stracić swoją drugą żonę...

48

- Więc jest w to wplątany - parsknął wściekle Sleishe.
Mina zrozumiała, że nie uda jej się przemówić mu do

rozsądku. Sleishe pojmował tę sytuację po swojemu. Miała ochotę rzucić mu w twarz parę ostrych, pełnych nienawiści i obraźliwych słów, ale nie zdobyła się na odwagę. Po części dlatego, że wiedziała, do czego jest zdolny, a po części zaś, bo widziała jego nóż na szyi brata.

Cierpiała, widząc bladą, przerażoną twarz Johannesa Jego oczy błagały o litość, chociaż Sleishe nie mógł tego wi­dzieć. Że też musiał tak cierpieć, i to Johannes, który w ży­ciu muchy nie skrzywdził. Łagodny, troskliwy, zawsze chęt­ny, by zaopiekować się Torą i Asne i zadbać, żeby niczego im nie brakowało. Nie żądał wiele, cieszył się każdym dniem spędzonym z Frigg, z Miną i jej rodziną. Przekleństwa i złość były jej bratu obce, pomyślała Mina, czując wyrzuty sumie­nia. To ona sprowadziła na nich to nieszczęście... Johannes nie zawahał się ani chwili, kiedy posłała po niego tej nie­szczęsnej nocy. Natychmiast pośpieszył z pomocą, o nic nie pytając, nie próbując dociekać jej tajemnic...

Leżąc na łóżku, Mina miała wrażenie, że papiery palą ją w plecy, wetknęła je bowiem między siennik a deski łóżka. Przywiązała je sznurkiem, chcąc mieć pewność, że nie wy­padną. Poza tym pilnowała, żeby zawsze sama zmieniała pościel i myła podłogę pod łóżkiem. Nie dlatego, że chcia­ła ukryć majątek przed córkami, tylko uznała, że im mniej

49

będą wiedziały, tym lepiej. Przynajmniej na razie, pomyślała. Do czasu, kiedy nabierze większego dystansu do samobój­stwa męża i upewni się, że Sleishe przestanie ją nachodzić.

Istniało ryzyko, że Sleishe przewróci do góry nogami całą chatę, jeśli dobrowolnie nie powie mu, gdzie są papie­ry. Chętnie by mu je oddała, miała jednak nadzieję, że sytu­acja się odwróci.

- Powiedz, gdzie są papiery - syczał Sleishe purpurowy
na twarzy. - Jeśli tego nie zrobisz, poderżnę gardło temu
durniowi!

Jednym ruchem przechylił głowę Johannesa jeszcze bar­dziej do tyłu. Mina zauważyła, że tętnica na szyi brata pul­suje, i głośno westchnęła. Przerażona patrzyła, jak jej wróg naciął lekko skórę nad jabłkiem Adama. Na szyi brata po­kazała się strużka krwi.

W tej samej chwili w drzwiach stanął drugi łotr.

Johannes skulił się z bólu. W jego oczach pojawiła się mieszanina strachu i ulgi. Mimowolnie dotknął ręką grdyki, żeby zatamować krew. Na szczęście rana nie była groźna.

Nagle Sleishe zmrużył oczy i posłał Minie pogardliwe spojrzenie.

- Wiem, jak rozwiązać ci język - mruczał niczym za­
dowolony z siebie kocur. Zrobił przerwę, żeby jego słowa
lepiej do niej dotarły.

Mina drżała, mimo że była owinięta w ciepłą kołdrę. No, pomyślała spanikowana, teraz zada mi ostateczny cios.

Mężczyzna roześmiał się gburowato. Dał znak łotrowi, który stał obok niego.

50

- Dawaj tu dziewczynę! Wyciągnij ją z izby...

Dwaj mężczyźni chwycili Torę za włosy i wciągnęli ją do pokoju. Tora pociągała nosem i płakała, ale nie mogła liczyć na litość. Sleishe stanął nad nią i ostrożnie włożył nóż pod jej nocną koszulę na wysokości piersi, a potem powoli, bardzo powoli odcinał guzik po guziku. Okrągłe niebieskie guziki toczyły się po podłodze. Pełne białe piersi dziewczy­ny zostały obnażone.

Tora ze strachu szczękała zębami. Łzy płynęły po jej za­różowionej twarzy, kiedy patrzyła na matkę.

Łotr uśmiechnął się, obnażając rząd brzydkich, nierów­nych zębów. Najwyraźniej propozycja mu odpowiadała.

Zdesperowana Mina poczołgała się do łóżka, podniosła siennik i zaczęła odwiązywać przytwierdzone do łóżka pa­piery. Ale było już za późno. Przeraźliwe krzyki Tory raniły jej uszy. Zrozpaczona, łkając, osunęła się na podłogę, kiedy bestie ciągnęły Torę do izby.

51

W Svartdal Emma otulała Asne delikatnie w podgrzane wełniane koce. Bardzo uważała, żeby nie urazić kocem od­mrożonej skóry i stóp.

Następnie dolała jeszcze kawy do filiżanki dziewczyny, dodała trochę śmietanki i łyżeczkę cukru i wszystko za­mieszała. Cukier sprawi, że napój stanie się słodki i pełny w smaku, a śmietanka go nieco schłodzi.

- Spróbuj wypić jak najwięcej - powiedziała łagodnie,
podając dziewczynie filiżankę. - Jesteś bardzo zmarznięta,
twoje ciało potrzebuje czegoś gorącego.

Asne wzięła filiżankę z wdzięcznością.

- Przyjemnie trzymać ją w ręku - powiedziała, uśmie­
chając się nieśmiało. - Mimo że czuję kłucie w palcach.

Emma przytaknęła ze zrozumieniem.

- Zaraz się trochę rozgrzejesz, ale to może boleć - uprze­
dziła ją szczerze. - Rano ból będzie jeszcze większy, ale to
znaczy, że nerwy i ścięgna nie zostały uszkodzone.

Sorine chodziła niespokojnie od łóżka do okna.

Tyle lat minęło, pomyślała melancholijnie, od tej nocy, kiedy to Kristian swoją brutalnością odmienił los wszyst­kich tu, w Svartdał. Wtedy, podobnie jak teraz, chciał chronić swoją ukochaną, ale źle się to skończyło... Dla­tego Emma pochyliła głowę i odmówiła cichą modlitwę. Prosiła Boga Wszechmogącego, żeby nie dopuścił do tego,

52

by jej pan tym razem postąpił równie pochopnie jak wów­czas.

Z tych ponurych myśli wyrwała ją Serine. Podeszła do łóżka i zwróciła się do Asne:

- Masz pojęcie, czego ten mężczyzna u was szukał?
Dlaczego okazywał twojej matce taką złość?

Trudno było orzec, czy dziewczyna się zaczerwieniła, bo już wcześniej była czerwona na twarzy. Bezradnie zwil­żyła językiem usta.

53

- Chyba nie w tym rzecz - zaczęła tłumaczyć zażeno­
wana Asne. - Myślę, źe zrozumiał, że mama ukryła gdzieś
papiery, które jego zdaniem należały się jemu. Od czasu
przybycia do Andorsrud mama jakoś dziwnie się zachowu­
je. Nie zmieniła się, ale jednak jest jakaś inna... Podejrze­
wam, że jeden z papierów już wykupiła... I niech Bóg ma ją
w swojej opiece, jeśli Gustav się o tym dowie!

Trzy kobiety spojrzały na siebie zgnębione.

Kristian zamierzał poczekać kilka minut, zanim wejdzie do domu, ale dochodzący z wewnątrz histeryczny krzyk obu­dził w nim instynkt opiekuńczy.

- Teraz - szepnął do synów i ruszył w górę po scho­
dach. Przyglądał się chwilę swoim chłopcom, żeby się
upewnić, czy rozumieją powagę sytuacji. Rozumieli. Wtedy
otworzył kopniakiem drzwi, które z głośnym hukiem ude­
rzyły o ścianę.

Początkowo niewiele widział w słabym świetle, ale wkrót­ce spostrzegł Minę, siedzącą na podłodze i zanoszącą się pła­czem. Johannes spojrzał na niego przerażony, nagle w jego niebieskich oczach rozbłysła radość.

- Tora - łkała Mina, wskazując ręką w stronę
izby. - Tora... - powiedziała i powoli opuściła rękę, jęcząc.

Kristoffer i Krister nie potrzebowali dalszych wyjaśnień, wbiegli do izby, którą wskazała Mina. Johannes wstał szyb­ko i pobiegł za nimi.

Zrozpaczona Mina wbiła się w najdalszy kąt pokoju. Za­słoniła twarz dłońmi, rozczapierzając palce tak, że widziała, jak Kristian staje naprzeciwko Sleishego. Mężczyzna trzy­mał w ręku latarnię, teraz szybko odstawił ją na ławę. Jed­nak nawet w tym słabym świetle widać było krople potu,

54

które pojawiły mu się na czole, jego uśmiech stał się nie­pewny. Ostrym nożem zaczął wymachiwać Kristianowi przed nosem.

- Spróbuj mnie tknąć, a dźgnę cię nożem - odezwał się
buńczucznie.

Dłuższą chwilę Kristian patrzył na niego obojętnie. Milczał i był tak spokojny, że Sleishe niecierpliwie prze­stąpił z nogi na nogę. Znów zaczął mu grozić.

- Walcz jak mężczyzna, ty podły diable!

Mina wydała okrzyk przerażenia, kiedy Kristian w mgnieniu oka wyciągnął nóż z pochwy. Zakryła oczy dłońmi, kolana jej drżały, zerkała przestraszona. Chciała widzieć, co się dzieje, ale bała się.

Kristian zaatakował tak szybko, że Sleishe nie zdążył nawet zareagować. Szybkim, precyzyjnym ruchem odciął palec, którym Sleishe trzymał trzonek noża. Krew buchnę­ła z rany, czerwona, lepka strużka płynęła po dłoni wroga. Wydawało się, że Sleishe w pierwszej chwili nawet nie po­czuł bólu, kiedy jednak jego chwyt stracił swoją moc i nóż upadł na podłogę, zmrużył oczy w niekontrolowanym od­ruchu, a na jego twarzy pokazał się grymas bólu.

Kristian nie miał litości. Chwycił ręką długie do ramion włosy napastnika i odchylił jego głowę. Kiedy wbił kolano w jego nos, rozległ się trzask kości. Mocnym ruchem Kri­stian odrzucił przeciwnika do tyłu. Sleishe runął ogłuszony. Cały czas chronił nos przed nowymi ciosami, ale na to było już za późno. Krew z odciętego kciuka i złamanego nosa le­ciała strumieniem, barwiąc mu koszulę na czerwono.

- Każ swoim kompanom opuścić dom - odezwał się
Kristian niewzruszony - albo poobcinam im jaja, tak jak
obciąłem ci kciuk!

Sleishe nie musiał nic nikomu nakazywać, bo w tym mo-

55

mencie weszli Johannes i Kristoffer, każdy trzymając swojego więźnia za gardło. Mężczyźni szli pochyleni, chcąc uniknąć ciosów nożem, którym grozili im Kristoffer i Johannes.

Kristian zacisnął usta, tłumiąc westchnienie ulgi. Bał się, kiedy wysyłał synów do sąsiedniej izby, nakazując im poj­mać dwóch nieznanych mu zbirów, na szczęście Johannes pośpieszył im z pomocą. Było ich więc trzech na dwóch, i to rozstrzygnęło sprawę. Kristian miał tylko nadzieję, że zło­czyńcy nie zdążyli skrzywdzić Tory, ale to były kobiece sprawy, którymi będzie się musiała zająć Mina. W tej kwe­stii nie mógł jej pomóc.

- Wynocha! - grzmiał, pokazując w złości na drzwi.

Sleishe chwiał się na nogach, ale był na tyle bezczel­ny, że próbował protestować. Otworzył pobrudzone krwią usta. Wyglądało na to, że chce powiedzieć coś obraźliwego, ale cierpliwość Kristiana się skończyła.

- Mogę ci pomóc, jeśli chcesz! - ryknął wściekły.

Jednym susem doskoczył do niego i złapał go za koł­nierz. Brutalnie wyprowadził go na schody, przycisnął jego tors do kolan i poczęstował kopniakiem. Sleishe upadł gło­wą w śnieg.

- Nigdy... Nigdy się tu więcej nie pokazuj - ostrzegł
go Kristian wzburzony. - Nawet nie myśl o tym, żeby kie­
dykolwiek zbliżyć się do Miny, bo odtąd jest ona moją
żoną! - wykrzyczał i trzasnął drzwiami za trójką nieproszo­
nych gości.

Nikt nie zatroszczył się o to, jak wrócą we trójkę do Ose-berg na dwóch koniach.

Kristian odwrócił się plecami, kiedy Tora i Mina padły so­bie w objęcia. Na jego ustach pojawił się uśmiech. Wypeł-

56

niało go poczucie szczęścia, był zadowolony, że okrutny dramat się zakończył. Wcześniej nawet się nie zastanowił, czy on i jego synowie zdołają opanować sytuację, w mo­mencie, kiedy tu wchodził, w ogóle o tym nie myślał, teraz jednak był szczęśliwy, że nikt nie został ranny. Sleishe co prawda nieźle ucierpiał, ale o niego się nie troszczył.

Kristian nie przywykł do takich wybuchów uczucia. Wiedział, że matka i córka muszą ze sobą porozmawiać, ale chciał skierować rozmowę na inny temat.

- Kristoffer i Krister, dopilnujecie, żeby Tora i Johannes
dotarli bezpiecznie do nas do domu?

Mina podniosła głowę przestraszona.

Mina rozsądnie spojrzała w bok.

6

Johannes i Tora z wyraźną ulgą opuszczali Andorsrud, choćby na kilka dni. Mina troskliwie owinęła córkę w dłu­gi, gruby wełniany sweter. A kiedy Tora na chwiejnych no­gach wsiadała do sań, Krister pamiętał, żeby dobrze okryć ją skórami. Szczękała zębami, ale czy to z powodu zimna, czy też na wspomnienie wstrząsających wydarzeń, których przed chwilą padła ofiarą, trudno było powiedzieć. Patrzyła z wdzięcznością na Kristera.

Za szczytami gór właśnie wstało słońce. Niebo mieniło się kolorami, od różu po fiolet i żółć. Dalej na horyzoncie widać było błękit, słabe jeszcze promienie słońca sprawiały, że śnieg się skrzył.

Kiedy sanie wjechały na dziedziniec w Svartdal, zrobiło się wielkie zamieszanie. Krister pomógł przyjezdnym wejść do wewnątrz, do ciepła, podczas gdy Kristoffer dopilno­wał, żeby Bułanek został nakryty derką. Kiedy wychodził ze stajni, koń spokojnie przeżuwał siano i chłeptał wodę.

- Tora! - wykrzyknęła Asne z oczami pełnymi łez. Już chciała wyskoczyć z łóżka i objąć siostrę, jednak Emma przytrzymała ją: łagodnie, ale stanowczo. Odmrożenia dłu­go się goją, próba stanięcia na nogach mogła okazać się bo­lesna.

58

Tora krzyknęła z radości, zaczęła płakać i tulić się do siostry.

- Co by się z nami stało, gdyby nie udało ci się tu do­
trzeć?! - zawołała. Śmiejąc się i płacząc, patrzyła z wdzięcz­
nością na Asne, po chwili znów ją objęła. - Tyle czasu mi­
nęło, zanim przyszedł ratunek. Szczerze mówiąc, straciłam
już nadzieję...

Kiedy Asne ostrożnie spróbowała podciągnąć się na łóż­ku, na jej twarzy pojawił się grymas bólu.

W tym momencie wszedł Kristoffer. Sorine przywarła do niego i rzuciła mu się na szyję.

- Obiecaj, że już nigdy, ale to nigdy nie dasz się wplątać
w podobną historię.

Kristoffer wyswobodził się łagodnie z jej objęć, trzymał teraz żonę na wyciągnięcie ręki.

59

nie - tylko wolałabym, żeby następnym razem zajął się tym lensman.

- Chciałbym to widzieć - roześmiał się Kristoffer. - On
zajmuje się głównie sprawami, które nie wymagają większe­
go zachodu. Kochanie - ciągnął dalej - jak myślisz, co po­
wiedziałby ojciec, gdybym odmówił?

Sorine kiwała głową ze zrozumieniem.

- Masz rację - przyznała, uśmiechając się nieśmia­
ło. - Kristian nie wybaczyłby ci, gdybyś go zawiódł.

Emma słyszała wokół radosne głosy. Nie chciała bu­rzyć pogodnego nastroju, ale pytania same cisnęły się na język.

- Jak... Jak Kristian przyjął... Jak mam to powiedzieć? -
spytała kobieta, szukając właściwych słów. - Jak Kristian
radzi sobie z tym dramatem?

Zapadła cisza.

Uśmiech zniknął z twarzy Kristoffera, a Emma natych­miast poczuła, jak żelazna obręcz zaciska się wokół jej ser­ca. Czyżby Kristian zrobił to, czego tak się obawiała?

- Chyba nigdy nie słyszałem, żeby ktoś rozbroił swoje­
go przeciwnika w tak doskonały sposób. Nie bój się, Emmo,
ojciec nie dał się ponieść emocjom. W każdym razie nie
nadmiernie - dodał Kristoffer po chwili namysłu. - Zadał
mu cios, przyznaję, że szybko i brutalnie, Sleishe nie zdążył
zareagować, kiedy ojciec odciął mu kciuk.

Emma wychyliła się na krześle.

60

- Pan na Svaftdal nie czuje strachu - mruczał Johannes
w swoją długą brodę.

Emma przytaknęła. Kristian nie był bojaźliwy, dlatego często nie uświadamiał sobie, gdzie jest granica.

- I wtedy... - zaczęła Emma i rozłożyła bezradnie ręce.
Kristoffer opowiadał dalej, ale już staranniej dobierając

słowa.

- A potem Kristian zmiażdżył mu nos...
Emma przerwała mu wzburzonym okrzykiem.

- ...a na koniec zgiął go wpół i dał kopniaka w tyłek!

Emma siedziała oniemiała. Nie wiedziała, jak zareago­wać, kiedy jednak Tora i Asne zaczęły się śmiać, nie pozo­stało jej nic innego, jak śmiać się razem z nimi. Rozumiała, że głośny, perlisty śmiech dziewcząt był reakcją na ostatnie przeżycia. Długotrwały lęk i zmartwienie często znajdują ujście w śmiechu.

Emma pokiwała głową zamyślona. Podejrzewała, że przyszła pani na Svartdal coś ukrywała, Kristian najwy­raźniej też. Miała nadzieję, że Mina wyjawi mu wszystkie swoje tajemnice.

W Andorsrud Kristian przysunął krzesło do łóżka Miny. Przyglądał się jej badawczo.

- Coś mi mówi, że Sleishe zjawił się tu nie tylko dlate­
go, że poczuł się obrażony, bo zrzuciłaś go kopniakiem ze
schodów... Czemu zadał sobie tyle trudu, żeby tu przyje­
chać w środku nocy?

61

Mina opadła na poduszkę, zawstydzona skubała róg kołdry.

Mina westchnęła ciężko.

- Teraz to rozumiem. Chyba nawet to wiedziałam,
ale nie miałam pojęcia, że zdoła mnie tu odszukać. Przecież
zmieniłam nawet nazwisko...

Cierpliwość Kristiana zaczynała się wyczerpywać.

- No! Teraz chciałbym usłyszeć prawdę. Całą prawdę!
Mina skuliła się na dźwięk jego ostrych słów. Patrzyła

błagalnym wzrokiem na mężczyznę, którego wkrótce miała poślubić, ale jego twarz pozostawała nieprzenikniona.

Mina, obrażona, cofnęła się w głąb łóżka. Nic nie dawa-

62

ło się wyczytać ze spojrzenia, jakie mu posłała, ale na pew­no nie było ono przyjazne.

- Kara spotkałaby nas tak czy inaczej - odezwała się
ostro. - Nie rozumiesz... Wykupiłam już jeden z papierów!
Jak myślisz, co zrobiłby Sleishe, gdyby to odkrył?

Całe powietrze uszło z Kristiana.

- Dlaczego, Mina, dlaczego...? - powtarzał.

Mina zacisnęła wargi. Nietrudno było zauważyć, że tar­ga nią gniew.

- A jak inaczej byłoby nas stać na Andorsrud?
Pytanie padło niczym trzask z bicza. Kristian, skruszo­
ny, chwycił jej dłonie i mocno ścisnął.

Kristian miał wyrzuty sumienia. Chciał stanowić opar­cie dla kobiety, którą kochał, a okazało się, że ją zawiódł.

- Wybacz mi - powiedział słabym głosem. - Tak się
o ciebie bałem. A potem się zezłościłem...

Mina pociągnęła nosem, patrzyła na niego oczami peł­nymi łez. Na jej wargach pojawił się nieśmiały uśmiech po­jednania.

63

Mina odwzajemniła jego uśmiech, przeciągnęła się i zrobiła gest, jakby chciała wstać. Kiedy Kristian się cofnął, podniosła siennik, postawiła go na sztorc, wyjęła papiery i położyła je na stole.

- Najlepiej będzie, jeśli ty je weźmiesz - dodała nie­
śmiało.

Kristian uniósł brwi, kiedy zobaczył, ile są warte.

- Tak pewnie będzie najbezpieczniej - przyznał i wsu­
nął je pod kaftan.

Mina zebrała trochę osobistych rzeczy, odwróciła się na progu, obrzucając smutnym spojrzeniem nędzny pokój. Potem ruszyła rezolutnie w kierunku Kristiana, chwyciła jego dłoń i razem przygotowali Srebrnego Księcia i Frigg do podróży do Svartdal.

7

Inga budziła się jakby z długiego zimowego snu, kręciło się jej w głowie. Podświadomie czuła, że zdarzyło się coś strasznego, ale musiało minąć kilka sekund, zanim dotarła do niej bolesna rzeczywistość. Przekręciła się na łóżku i za­czerpnęła powietrza: to nie mogła być prawda! Nie pchnęła drabiny, na której stała Gudrun! Powoli jednak docierała do niej świadomość tego, co zrobiła. Poczuła tępy ból.

Tego ranka toaleta zabrała jej więcej czasu niż zwykle. Zazwyczaj szybkimi ruchami czesała włosy, zaplatała ścisły warkocz, dzisiaj jednak nie miała siły nawet podnieść rąk. Zupełnie uszła z niej energia. Musiała wziąć się w garść, żeby nie ulec pokusie i nie opaść z powrotem na łóżko, wesprzeć łokcie o kolana, schować twarz w dłoniach i się rozpłakać. Płacz podchodził jej do gardła, opanowała się, ale kosztowa­ło ją to dużo wysiłku. Służba pewnie nie zwróciłaby uwagi na jej zaczerwienione od płaczu oczy, uznała jednak, że bez­pieczniej będzie przybrać odpowiednią maskę.

Śniadanie okazało się jedną wielką udręką. Wszyscy po­zostawali pod wrażeniem tragicznego zdarzenia, śmiechy przy stole umilkły. Było wręcz aż za cicho, stwierdziła Inga. Ludzie zerkali na siebie, wszyscy okazywali sobie życzli­wość, podając z rąk do rąk koszyk z chlebem.

65

Inga cieszyła się, że mogła skupić swoją uwagę na Emilii. Patrzyła na córkę, ciesząc się, że ma ją koło siebie, a Emi­lia szczęśliwa zbierała leżące przed nią na stole okruszki. Uśmiechała się małymi, białymi ząbkami, Inga smutno od­wzajemniła jej uśmiech.

- Mama jest smutna - powiedziała nagle dziewczynka.

Na policzkach Ingi pojawił się rumieniec. Dziecko czy­tało w niej jak w otwartej książce. Przez moment zastana­wiała się, czy nie zaprzeczyć, ale zdecydowała się powie­dzieć prawdę.

- Tak, mama jest smutna - odezwała się łagodnie, gła­
dząc miękki, okrągły policzek córeczki. - Wypij swoje mlecz­
ko - dodała.

Emilia posłusznie spełniła jej prośbę i na szczęście nie zadawała już więcej pytań.

Mimo że Inga starała się siedzieć odwrócona plecami do Erlinga, czuła, jak jego niebieskie, zimne jak lód oczy palą ją w plecy. Siedziała, udając, że niczego nie czuje, ale jego nienawiść raniła ją niczym ukłucie strzały. W kuchni było zimno, ogień w kominku nie zdołał jeszcze przegnać noc­nego chłodu, ale Inga pociła się, jakby miała gorączkę. Pot ściekał jej po skroni, dmuchała, żeby się ochłodzić. Mimo że niedawno się umyła, czuła, że jej pot przykro pachnie, pachnie strachem, żadne nawet najładniej pachnące mydło nic na to nie pomoże.

Sigrid co rusz pociągała nosem, wielkie łzy spływały po jej bladych policzkach. Wycierała je chusteczką. Ugryz­ła kęs chleba, otarła łzy i znów spróbowała ugryźć kęs. Je­dzenie rosło jej w ustach, kiedy miała coś przełknąć, widać było, że cierpiała.

Inga zamknęła oczy, zacisnęła usta tak, że zamieniły się w wąską kreskę. Wyrzuty sumienia ściskały jej gardło. Czu-

66

ła się okropnie, słysząc płacz pasierbicy. Gdyby mogła coś zrobić, żeby ulżyć cierpieniu Sigrid, ale cóż miała uczynić? Zabrakło jej nawet odwagi, aby wyciągnąć rękę i poklepać ją uspokajająco po dłoni, gdyż bała się, że nie zdoła po­wstrzymać słów, które mogły ją zdradzić. Cóż, pomyślała ponuro, Sigrid będzie musiała sama radzić sobie ze swoim bólem. Poza tym co by to pomogło, gdyby ona, Inga, wyja­wiła swój czyn. Gudrun pozostałaby martwa.

Tym razem Inga nie pomogła sprzątnąć ze stołu po skończonym śniadaniu. Nie chciała wstać od stołu i napot­kać pełne pogardy spojrzenie Erlinga. Udawała więc, że jest zajęta rozwiązywaniem supełka przy śliniaku Emilki.

Kiedy mężczyźni wyszli, poczuła na swoim ramieniu ciepłą dłoń. Trwało to tylko chwilę, ale wystarczająco dłu­go, żeby Inga poczuła jej ciepło. Uśmiechnęła się gorzko do Eugenie, dziewczyna pokiwała głową ze zrozumieniem.

Sigrid opuściła kuchnię natychmiast po posiłku, Inga patrzyła za nią tęsknie. Sigrid unikała ludzi, nikt nie śmiał się jej narzucać. Każdy radził sobie z żałobą na swój sposób, musiała pamiętać, że Sigrid straciła przecież swoją starszą siostrę. Co prawda nie zawsze panowała między nimi zgo­da, ale więzy krwi były silne. Najlepiej to widać właśnie przy okazji takich wydarzeń.

Z niepokojem obserwowała Erlinga, który powoli szedł przez dziedziniec. Nie miała pojęcia, jaką pracę Gulbrand przydzielił ludziom, ale Erling miał najwyraźniej chwilę dla siebie. Czemu krążył wokół strychu?

Wyglądało na to, że szuka jakiegoś narzędzia. Inga stała nieruchomo, śledząc każdy jego ruch, nawet najmniejszy. Może Gulbrand poprosił, żeby przyniósł widły albo łopatę? Chyba jednak nie, przemknęło jej przez myśl, kiedy pochy­lił się nad stertą siana. Włożył w nie ręce i zaczął rozrzucać.

67

Zły przerzucił całą stertę, widziała, jak trze brodę i po chwi­li znów zaczyna zbierać siano do kupy.

Inga czuła, że na jej ustach pojawił się triumfujący uśmiech. Niech diabeł szuka sobie tam do woli. Ona go uprzedziła. Położyła nóż na dnie swojej skrzyni, przykryła i dokładnie zamknęła wieko.

Przerażało ją, że Erling domyślił się, że kłamała. Miała wrażenie, że czuł, że jest coś jeszcze, jakiś nóż, jakaś broń, i cieszyła się, że nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bliski był rozwiązania zagadki.

Denerwowała się, że nadal nie opuszczał miejsca zbrod­ni, chociaż wiedziała, że przecież wszystkie ślady zostały usunięte. W tym momencie poczuła, jak krew uderza jej do głowy, wzdrygnęła się przerażona. Boże! Nagle uprzy­tomniła sobie, że o jednej rzeczy nie pomyślała... Drżąca opadła na stojące obok krzesło. Przypomniała sobie, że kie­dy Gudrun zaczęła wymachiwać nożem, nóż był w futerale. Przerażona przywoływała w pamięci, jak to miała wraże­nie, że patrzą na nią przenikliwe oczy orła. Dopiero potem Gudrun wyciągnęła nóż z pochwy. Pamiętała, jak błysnęło stalowe ostrze noża. Gdzie, Boże, gdzie mógł upaść fute­rał? - zastanawiała się Inga zdesperowana.

Myśli kotłowały się w jej głowie. Dotąd nie zajmowa­ła się futerałem, bo nie on stanowił dla niej śmiertelne za­grożenie. Obawiała się przede wszystkim noża z cienkim ostrzem.

Chwileczkę, chwileczkę, powtarzała sobie, chcąc odzy­skać kontrolę nad swoimi nerwami. Wiedziała, że nie ma sensu rozmawiać z głosem, który w niej tkwił, ale strach spowodował, że na moment jakby opuściła swoje ciało. W głowie czuła pustkę, powoli jednak odzyskiwała zdol­ność myślenia. Co się stanie, jeśli ktoś znajdzie futerał? Nic,

68

uznała zadowolona, chociaż na pewno lepiej byłoby usunąć wszystko, co miało jakikolwiek związek z nożem. W prze­ciwnym razie po co było chować nóż...

Podświadomie podwinęła rękaw i spojrzała na rany po ciosach, które zadała jej Gudrun. Były zaczerwienione, szczególnie na brzegach, niezbyt głębokie, ale równe i ostre. A jeśli Erling powiedział lensmanowi, że Gudrun próbo­wała się bronić nożem? Pewnie trudno byłoby to skojarzyć z rysami na jej przedramieniu, ale jeśli ludzie zaczęliby po­dejrzewać, że użyto jakiejś broni, cała sprawa ukazałaby się w nowym świetle... I wtedy, pomyślała Inga coraz bardziej spanikowana, jej tłumaczenie stałoby się niewiarygodne.

Inga bacznie obserwowała Erlinga. Kiedy w końcu wy­szedł z obory, szybko wstała.

- Popilnujesz małej przez chwilę? - spytała i zanim Eu­genie mogła odpowiedzieć, już zdążyła włożyć buty i wy­biec z kuchni.

Stanęła na progu i rozejrzała się. Na szczęście nikogo nie było widać. Gdyby ktoś spytał ją, po co przyszła, odpowie­działaby, że do Czarnulki. Klacz wciąż jeszcze była nerwowa po wypadku, a Inga w ostatnim czasie wielokrotnie odwie­dzała piękne zwierzę. Chciała odzyskać zaufanie Czarnulki.

Idąc bokiem, powoli Inga dotarła na strych, gdzie skła­dowano siano. Zwykle kiedy ktoś tu wchodził, używał drzwi prowadzących także do stodoły, ale można było też wejść podwójnymi drzwiami z prawej strony. Szybko podeszła do starej taczki i stanęła za stertą siana. Teraz przynajmniej nie widziano jej z okna kuchni.

Był środek dnia, ale do najbardziej odległych zakamar­ków promienie słońca i tak nie docierały. Zdenerwowana rozglądała się wokół, starając się ogarnąć wzrokiem każdy centymetr klepiska. Dziwne, stwierdziła, słyszała odgłos

69

upadającego noża, ale nie futerału. Co prawda zrobiono go ze skóry, więc pewnie dźwięk był stłumiony. Spięta rozgar­niała suche siano, ale bez rezultatu. Próbowała też wdra­pać się na stertę, uważając, żeby nie spaść. Szukała ręką po omacku czegoś twardego, ale nie natrafiła na futerał.

Ze złością uderzyła pięścią w stertę siana i ciężko wes­tchnęła. Niewiele brakowało, a byłaby się załamała i rozpła­kała tu, na tej kupie siana. Jakiś wewnętrzny głos mówił jej, że to nierozsądne i że w ogóle nie powinna tam przebywać dłużej, niż to naprawdę konieczne.

W drodze do domu nagle uprzytomniła sobie, gdzie może znajdować się futerał. Zatrzymała się wstrząśnięta, szybko jednak zmusiła się do dalszego marszu. Odchrząk­nęła i pozornie obojętnym tonem spytała Eugenie:

- Wiesz, co Elina, kobieta, która przyszła... umyć ciało,
zrobiła z ubraniem Gudrun?

Eugenie uniosła brwi pytająco:

- A po co ci ono?

Nie twoja sprawa, pomyślała Inga bliska histerii, odpo­wiedziała jednak spokojnie.

70

- Dobrze - odparła Eugenie zamyślona.

Inga nie mogła nie zauważyć zdziwionego, badawczego spojrzenia, jakim obdarzyła ją dziewczyna. Opanowała się, wolnym krokiem przeszła przez pokój i wyszła na korytarz. Kiedy służąca zniknęła jej z oczu, ruszyła szybko schodami na piętro.

Zdyszana nacisnęła klamkę. Z jednej strony miała na­dzieję, że znajdzie ubranie, ale Bóg jeden wiedział, jak bar­dzo się bała, że będzie musiała je przejrzeć! Worek stał na podłodze, obok nocnego stolika. Inga zasłoniła usta dłońmi i ociągając się, idąc krok za krokiem, ruszyła w jego kierun­ku. Łkając, usiadła obok niego. Niewiele brakowało, a by zemdlała, ale strach podziałał na nią orzeźwiająco niczym źródlana woda. Nie miała czasu na rozterki, musiała przej­rzeć ubranie, i to szybko. Szybko, zanim ktoś ją zawoła, za­nim Sigrid spostrzeże, że jest w pokoju jej siostry.

Słodkawy zapach krwi uderzył ją, kiedy ostrożnie zaczęła wyjmować kostium, który Gudrun miała na sobie. Był uszy­ty z ciemnozielonej bawełny i krew wsiąkła w materiał. Inga zmarszczyła nos, porażona odorem, ale i tym, co zrobiła.

Włożyła rękę do jednej z kieszeni i poczuła nagłe ukłu­cie strachu, dostała gęsiej skórki. W kieszeni nie znala­zła futerału, w drugiej też nie. Zrozpaczona sprawdziła, czy nie zatrzymał się na pasku. Wymioty podchodziły jej do gardła, przełknęła ślinę. Zakrzepła krew lepiła się jej do palców.

Wtedy, ku swojemu wielkiemu przerażeniu, Inga zro­zumiała, gdzie powinna go szukać... Oczy zaszły jej czer­woną mgłą. Zamroczona upadła na nocny stolik. Uderzyła głową o jego kant, czuła, że opadła z sił. Muszę poszu­kać w szopie, pomyślała zmartwiona, muszę sprawdzić, czy nie ma futerału przy ciele Gudrun. Być może Elina

71

uznała, że Gudrun powinna zabrać go ze sobą do grobu? To była jej ostatnia myśl, zanim ogarnęła ją błogosławiona ciemność.

Sigrid zgniatała kartkę za kartką. Smutna wrzucała zmięte kulki papieru do kosza, zamyślona gryzła pióro, ale się nie poddawała. To był drugi list, który pisała do Andersa, jedy­nego żyjącego syna Elen. Wysłała mu już jeden list, kiedy umarła Elen, ale nie dostała żadnej odpowiedzi.

To oczywiście możliwe, że list nie dotarł do właściwej osoby. Wydało się jej bowiem dziwne, że Anders nie dał znać, że otrzymał smutną wiadomość o tym, że matka wy­dała swoje ostatnie tchnienie w Gaupås.

Sigrid wiedziała, że stosunki między Andersem a jej matką, Andrine, pozostawały bardzo napięte, ale w po­przednim liście wyjaśniła mu, że matka przegrała walkę z suchotami już jakieś dziewięć, dziesięć lat temu. Więc ich złe stosunki nie mogły tłumaczyć jego nieobecności.

Daję mu ostatnią szansę, przysięgała sobie Sigrid, nie za­mierzała nalegać na jego obecność na pogrzebie osoby, któ­rej nie znał. Żal ściskał jej pierś, musiała odłożyć pióro. Oczy napełniły się łzami, kiedy zamrugała, spłynęły jej po policzku. To nie był ktoś pierwszy lepszy, kogo składano do grobu, lecz Gudrun... Moja siostra, pomyślała Sigrid ze smutkiem.

Nie poddając się, chwyciła za pióro. Nie mogła pozwolić myślom błądzić. Skupiła się na liście, dodała jeszcze kilka linijek i przeczytała całość. Łzy kapały na papier, kartka się zmoczyła, ale było jej wszystko jedno. Najważniejsze, żeby wuj się dowiedział i mógł podjąć decyzję, czy chce przyje­chać, czy nie.

72

Zdecydowanym ruchem Sigrid zakleiła kopertę. Z cięż­kim sercem przyglądała się białej kopercie zaadresowanej pięknym pismem. Kto by pomyślał, że pewnego dnia to jej przyjdzie zawiadamiać rodzinę o pogrzebie siostry?

Inga nie miała pojęcia, jak długo leżała nieprzytomna. Od­nosiła wrażenie, że całą wieczność. Nasłuchiwała, czy nikt nie woła jej imienia. Nie, nic nie słyszała, możliwe, że była nieprzytomna zaledwie kilka minut.

Zaniepokojona przesunęła palcami po czole. Zostanie jej guz po tym, jak uderzyła głową o stolik? Czoło miała go­rące, ale nie czuła żadnej opuchlizny. Jeśli Eugenie czy ktoś inny zauważy czerwony ślad, powie, że uderzyła się o drzwi szafy. Klasyczne kłamstwo, ale było jej wszystko jedno.

Zamknęła oczy i metodycznie zaczęła wkładać kostium Gudrun z powrotem do worka. Potem wycofała się do swo­jej sypialni i dokładnie umyła ręce w misce. Wzdrygnęła się, kiedy zobaczyła czerwoną wodę, siłą woli zdjęła haczyk z okna, otworzyła je i wylała brudną wodę na zewnątrz.

- Gdzie byłaś? - spytała Eugenie niewinnie, kiedy Inga wróciła do kuchni.

Nie twoja sprawa, pomyślała cierpko. Czuła niepokój w całym swoim ciele, z przerażeniem, ale i z radością cze­kała, aż zapadnie zmrok Pytanie Eugenie sprawiło, że po­czuła się jak ptak zamknięty w klatce. Czuła się zagonio­na w kąt, miała ochotę bić i kopać, żeby tylko się uwolnić. Uwolnić? Nielsa i Gudrun już nie było, ale własnego sumie­nia nie mogła zabić. Wyrzuty sumienia zawsze będą ją nę­kać. Inga udała, że nie usłyszała pytania, i zabrała Emilię ze sobą do pokoju.

Właściwie postanowiła już odstawić córeczkę od piersi.

73

Mała miała półtora roczku i od dawna jadła już normalne je­dzenie. Inga jednak ceniła sobie chwile, kiedy dziecko leżało jej przy piersi. Sprawiało to przyjemność i dziecku, i jej.

Godziny do zmroku wlokły się nieznośnie. Indze trud­no było uwierzyć, że minuta składa się z tak wielu sekund. Wcześniej, kiedy ciągle gdzieś się śpieszyła, miała wrażenie, że sekundnik gna nieubłaganie. Teraz stał niemal w miej­scu. Eugenie zwykle zmywała po kolacji i wycierała ławę, po czym ruszała w drogę do Lokken. Tego wieczoru Inga zaproponowała, że zrobi to za nią. Eugenie rozpromieni­ła się, ucieszyła się, że będzie mogła poświęcić trochę cza­su Toremu i braciom. Przeważnie chłopcy już spali, kiedy wracała, teraz będą mogli jeszcze chwilę pobyć razem.

Nogi ugięły się pod Ingą, kiedy stanęła do zmywania, potem starła ławę i wyczyściła piec. Na dziedzińcu ludzie wciąż jeszcze coś robili. Inga zajęła się czyszczeniem mie­dzianych naczyń, wyprasowała obrusy, jednocześnie jed­nak pilnie śledziła ruch na dziedzińcu. Kiedy w końcu za­panował spokój, Inga padała ze zmęczenia i napięcia.

Nie odważyła się jeszcze wyjść. Rozdrażniona chodziła od okna do okna. Zatrzymywała się. Nasłuchiwała. Miała wrażenie, że Sigrid też już poszła do łóżka. Cicho zakrad­ła się na schody, żeby sprawdzić, czy Emilia nie płacze, ale wszędzie panowała cisza.

Inga starała się nie myśleć. Nie chciała myśleć o tym, co zaraz zobaczy. Idąc przez dziedziniec, liczyła kroki. Nu­ciła coś pod nosem, żeby tylko nie pozwolić powrócić my­ślom. Musiała to zrobić, nieważne, jak okropne to było.

Tym razem Inga upewniła się, że Erling nie czeka na nią za najbliższym rogiem, zanim ostrożnie otworzyła drzwi do szopy. Czuła, że ma ściśnięty żołądek, mimo woli wstrzy­mała oddech. Drżąc, zamknęła za sobą drzwi, poszukała

74

po omacku krzesiwa i zapaliła lampę. Z bólem spogląda­ła w dół, uniosła nieco głowę i spojrzała na stopy Gudrun. Powoli, bardzo powoli powiodła wzrokiem po ciele, zbliża­jąc się do jej talii. Nie dam rady, nie dam rady, powtarzała w myślach przerażona, ale przesuwała wzrok coraz wyżej. Dłonie Gudrun leżały złożone na piersiach. Nie były sine i przerażające, jak wcześniej sądziła Inga.

Ośmielona rzuciła okiem na głowę Gudrun, wpatrywa­ła się w jej grafitowoszarą twarz. Latarnia upadła na pod­łogę, ale nie zgasła. Inga jęknęła, zacisnęła usta, żeby nie krzyczeć, i cofnęła się. Widok zmarłej sprawił, że padła na kolana i niczym zwierzę zaczęła pełznąć w jej stronę. - Gu­drun, Gudrun - jęczała zbolała. - Wybacz mi! - Zmieszana całowała sztywne, zimne dłonie pasierbicy. Jej palce bez­wiednie wędrowały po wargach zmarłej, po zamkniętych powiekach i jasnych blond włosach. Inga rozumiała, że tra­ci rozum - nic nie mogło zbudzić Gudrun do życia.

Poddała się. Opadła przy noszach i zaczęła krzyczeć w fartuch. Gryzła materiał i zawodziła histerycznie. Tra­cę rozum, pomyślała nagle. Nie cierpiały się z Gudrun, ale gotowa była oddać życie, gdyby tylko mogła cofnąć to, co się stało. Była skłonna oddać nawet Gaupås za życie Gudrun... Ziemskie dobra i złoto nic teraz nie znaczy­ły. Nagle Inga zrozumiała, że jej dusza już nigdy nie za­zna spokoju. Jakie znaczenie miało to, że gospodarstwo dobrze funkcjonuje, że na stole codziennie jest jedzenie? Teraz już do końca życia będzie jedynie cieniem samej sie­bie. ..

Przez moment Inga nie mogła przypomnieć sobie, dla­czego się tu znalazła, nagle jednak uprzytomniła to sobie. Oszołomiona, nękana wyrzutami sumienia zaczęła szukać futerału. Nie znalazła go, ale było jej to obojętne. Gdyby go

75

znalazła, i tak nie zdołałaby się tym cieszyć, pomyślała, na­wet gdyby trzymała go w ręku.

Poczuła, jak zatrzeszczały je) kości, kiedy już po raz ostatni pochyliła się nad zawziętą twarzą pasierbicy.

- Żałuję, Gudrun, wierz mi...

Ale Gudrun leżała sztywna i biała, niczym marmurowy posąg. Już nigdy nie będą się wyzywać i zawzięcie kłócić. Pełne nienawiści słowa i cierpkie uwagi, rzucane przez pa­sierbicę, już zamilkły. To zwycięstwo nigdy jednak nie przy­niesie Indze radości.

8

W dzień pogrzebu pogoda była piękna. Mróz co prawda zwiększył się o parę stopni, jednak słońce grzało przyjemnie. Śnieg trzeszczał pod butami, a ludziom z ust leciała para.

Inga odwróciła się plecami do okna, kiedy Gulbrand i Er-ling wynosili trumnę z Gudrun z szopy. Miała łzy w oczach. Nie tyle z żalu, ile z powodu wyrzutów sumienia. Zabiła ko­bietę, którą teraz wnoszono w trumnie do salonu. Specjal­nie pchnęła drabinę, żeby Gudrun zginęła, uderzając głową o klepisko. Co prawda nie mogła powiedzieć, że zrobiła to specjalnie, raczej z bezmyślności.

Dokładnie wytarła łzy, kiedy usłyszała odgłos lekkich kroków na schodach prowadzących na piętro. Nikt nie po­winien zobaczyć, że płacze. Nikt nie uwierzyłby, że szczerze roni łzy nad Gudrun. Ich kłótnie i jawna nienawiść były po­wszechnie znane.

Zresztą nie płaczę nad nią, pomyślała Inga. Płaczę, bo drę­czy mnie sumienie, płaczę, bo ją zabiłam. Nie chciałam po­zbawiać życia mojej pasierbicy, ale ona nie dała mi wyboru. Albo ja, albo ona. A czy ja zasłużyłam na śmierć? Nie, wca­le tak nie uważam. Nawet jeśli spałam z Martinem, i to nie­raz, to nie jest to grzech śmiertelny. Poza tym nie mam wra­żenia, że ukradłam go jej, bo ona przecież go nie kochała. Byłoby gorzej, gdyby naprawdę coś do niego czuła i uznała,

77

że została zdradzona. Martin nie opowiadał zbyt dużo o ich małżeństwie, ale, o ile rozumiem, nigdy nie zaznali szczęścia. Na pewno nie w pierwszym okresie, poprawiła się Inga. Po­tem ich związek stał się chyba nieco lepszy.

Inga była zmęczona. Męczyło ją, że cały czas musiała się starać zachować spokój. Była też znużona wczorajszym za­mieszaniem i przygotowaniami. Razem z Eugenie praco­wały znacznie dłużej niż zwykle, żeby ze wszystkim zdążyć na czas. Ludzie zjeżdżali się z bliska i z daleka. Wieczorem z sąsiednich gospodarstw przyszły dziewki z koszami peł­nymi ciast, świeżo upieczonego chleba, masła i słodkich placków z glazurą na wierzchu. W podziękowaniu często­wano je posiłkiem i kawą.

Inga miała nadzieję, że znajdzie w sobie siły, żeby wziąć udział w pogrzebie. Uprała i uprasowała suknię, którą mia­ła na sobie w dniu swojego ślubu, chciała ją włożyć, tylko bez biżuterii i ozdób. Nie miała jednak siły. Siedziała apa­tyczna, patrząc na strój, który wisiał na wieszaku na ścianie. Za nic w świecie nie była w stanie go włożyć. Ręce zwisały wzdłuż ciała, jakby nie chciały jej słuchać.

Z płaczem opadła na materac, skuliła się niczym dziec­ko, które jest nieszczęśliwe, bo nikt go nie rozumie. Stojący zegar tykał nieubłaganie, wiedziała, że ma coraz mniej cza­su, ale nie dawała rady wstać.

Emilia stała w łóżeczku i wielkimi oczami patrzyła na matkę.

- Mama chora? - spytała niepewnie.

Dziecko wyczuwało jej zły nastrój, ale Inga nie chciała kłamać.

78

- Nie wiem - wymamrotała Inga, zresztą zgodnie z praw­
dą. - Może - dodała.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Inga wzdrygnęła się, ale nic nie wskazywało na to, aby zamierza­ła wstać.

A od kiedy to ty się tym przejmujesz, pomyślała Inga zmęczona.

- Nie dam rady, tato. Zrozum mnie... Nie proś o coś,
co jest niemożliwe!

Wyraźnie słyszała, że ojciec jest poirytowany jej zacho­waniem. Parskał jak rozgniewany byk, ale w końcu oznaj­mił:

- Dobrze, Inga, ale proszę, żebyś zeszła potem na stypę.

Nie była to uprzejma prośba, raczej rozkaz. Inga ode­tchnęła. Nie chciała niczego obiecywać. Może okaże się, że będzie jej łatwiej, kiedy Gudrun zostanie już pochowa­na? Nie, pomyślała natychmiast, wzdrygając się na samą myśl. Na plecach czuła pełzający strach, zły i piekący.

- Przestań! - wrzasnęła Inga, wyskakując z łóżka.
Córeczka spojrzała na nią oniemiała, skrzywiła usta

i zaczęła płakać. Wyglądała na niepocieszoną i przerażoną.

79

Inga była na skraju załamania, jednak wyjęła dziecko z łóżeczka i położyła obok siebie. Żal rozdzierał jej pierś.

- Boże, pomóż mi - prosiła, patrząc w sufit.

Żadna pomoc z góry jednak nie nadeszła. Inga usiadła na krześle, trzymając dziecko na kolanach.

- Maleńka moja - przemawiała z matczyną czułoś­
cią. - Mama nie chciała się na ciebie zezłościć! Słodziutka
moja... - mówiła smutna, gładząc kręcone włoski córecz­
ki. - Już dobrze, dobrze - pocieszała, kołysząc dziecko.

Inga rozumiała, że nie może pozwolić, żeby złość wzięła nad nią górę. Musi się nauczyć powściągać swoje emocje. Miała dopuścić, żeby jej wyrzuty sumienia odbijały się na córce? Nie, powiedziała sobie stanowczo, przecież to właś­nie ze względu na Emilię postanowiła nic nie mówić lens-manowi. Głęboko wierzyła, że dziecku zawsze jest najlepiej z matką - o ile matka nie straci nad sobą panowania i nie zacznie bić dziecka.

- Włożysz tę śliczną sukienkę? - spytała Inga, chcąc
odwrócić uwagę córeczki.

Emilka przytaknęła naburmuszona, ale jej czerwone usteczka roześmiały się, kiedy Inga sięgnęła po ciemną wa­towaną sukienkę. Przy dekolcie miała koronki i falbanki, ale niezbyt ozdobne. Sukienka sięgała Emilii do kolan, w pa­sie była przewiązana szeroką aksamitną wstążką. Dół był rozkloszowany, piękne podwiązki podtrzymywały podkola-nówki. Inga zamówiła też kapelusik z wąską, prostą wstążką.

Kiedy Emilka zobaczyła się w lustrze, zaczęła się krę­cić w kółko z zachwytu. Inga uśmiechnęła się gorzko. Nie chciała odbierać dziecku radości, sama była jednak aż nazbyt świadoma, że sukienka została uszyta na pogrzeb.

Po chwili Emilka stanęła i zaczęła gładzić strój Ingi.

- Ty też - powiedziała stanowczo. - Też ładnie się ubierz.

80

- Nie - zaprotestowała Inga niepewnie. - Pójdziesz sama
z Eugenie. Pamiętaj, że masz być grzeczna - dodała, podno­
sząc ostrzegająco palec do góry. - Dobrze?

Emilka szurała nóżką po podłodze.

- Dobrze.

Inga czuła, że musi się wytłumaczyć przed dzieckiem.

- Mama zostanie w domu. Nie jestem chora, tylko zmę­
czona. Mama musi odpocząć.

Emilka zamrugała oczkami, niewiele z tego rozumiejąc, ale na szczęście po chwili znów rozległo się pukanie do drzwi. Tym razem była to Eugenie. Dziewczyna zdziwiła się, widząc, że Inga jeszcze się nie przebrała, ale nic nie powiedziała.

Inga podejrzewała, że dziewczynie cisnęły się pewnie na język różne pytania. Pocałowała córeczkę w policzek i za­mknęła za nimi drzwi. Przestraszyła się, kiedy zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Zrozumiała, że Eugenie zareago­wała nie tylko na jej słowa. Przypominała zalęknione zwie­rzątko, włosy miała w nieładzie, skóra była blada, oczy ma­towe i bez życia. Jak duch, zakołatało jej w głowie.

Jeśli nie chcę zwariować, pomyślała Inga, muszę natych­miast na zawsze wymazać Gudrun z pamięci. Muszę przestać wracać do tych wszystkich okropnych słów, którymi wzajem­nie się obrzucałyśmy, do pełnych nienawiści spojrzeń, muszę zapomnieć nawet o tym, że Gudrun kiedyś próbowała otruć Emilkę. Muszę przełknąć swoją gorycz i zapomnieć. Nawet morderstwo muszę wymazać z pamięci.

81

Przejmujący płacz Sigrid docierał do wszystkich zebranych w kościele ludzi. Wiele osób posłało dziewczynie współczu­jące spojrzenie, ubolewali, że będąc tak blisko, nie są w sta­nie jej pocieszyć. Wątłe ramiona dziewczyny drżały, jednak pastor Mohr czynił swoją powinność. Głębokim głosem mówił, jaka to wielka tragedia dotknęła Gaupås, gdzie w krótkim czasie dwukrotnie zawitała śmierć. Powiedział to bez złych intencji, ale wspomnienie poprzedniej śmierci jeszcze bardziej przytłoczyło Sigrid.

Kiedy pastor skończył mówić, twarz dziewczyny była cała czerwona. Oczy miała spuchnięte, a włosy na skro­niach mokre od łez i potu. Gdy kilku rosłych mężczyzn uniosło trumnę, pod Sigrid ugięły się nogi.

Torstein obserwował swoją przyszłą żonę z niepokojem w oczach, dopiero teraz mógł ją wesprzeć. Kiedy Sigrid mi­nęła go z pochyloną głową, opuścił swoje miejsce i nie przej­mując się przyjętym zwyczajem, podszedł do niej. Podał jej rękę, którą ona, zapłakana, przyjęła z wdzięcznością.

Wygląda jak ptasie pisklę, pomyślał Torstein zatroska­ny, jak maleńki ptaszek, który nie chce się nauczyć latać. Będzie potrzebowała więcej czasu niż większość młodych dziewcząt, żeby wytyczyć sobie własną drogą i nią podążyć. Wiedział, że Gudrun sprawowała silną pieczę nad swoją młodszą siostrą, co zapewne nie pozwoliło Sigrid rozwinąć skrzydeł.

Ale rozumiał też jej żałobę. Więzy krwi były silne, nie­mal nierozerwalne.

Sigrid czuła, że tęsknota rozrywa jej pierś. Ostatni ty­dzień spędziła jak we mgle, nawet nie miała odwagi dobrze się zastanowić, co czuje. Dopiero kiedy stała nad grobem, dotarło do niej, że Gudrun nie żyje. Umarła. Na zawsze. Siostra już nigdy nie wróci.

82

Uświadomiła sobie to teraz boleśnie, desperacko uczepi­ła się ręki Torsteina. Gdyby w tym momencie nie było przy niej kogoś, na kim mogłaby się wesprzeć, pomyślała nie­mal oszalała z bólu, prawdopodobnie skoczyłaby do czar­nej dziury w ziemi i przylgnęła do trumny Gudrun. I nigdy już by jej nie puściła...

Psalm na początku brzmiał słabo, ale kiedy po chwi­li włączył się pastor ze swoim silnym głosem, zachęciło to innych i wkrótce rozbrzmiała głośno piękna, aczkolwiek smutna pieśń.

Głos Sigrid był cichy, sama to słyszała, jednak zdecy­dowała się śpiewać razem ze wszystkimi. Uznała, że jest to winna Gudrun. Ogarnęło ją wzruszenie, gdy uświadomi­ła sobie, jak dużo ludzi z okolicznych wiosek przyszło od­dać jej siostrze ostatnią cześć. Miała nadzieję, że niektórzy przyszli także ze względu na nią. Wśród ogólnego smut­ku tym boleśniej odczuwała fakt, że byli wszyscy - z wyjąt­kiem Ingi.

Inga postanowiła zejść do kuchni. Głód skręcał jej żołądek, pomyślała, że zje kawałek chleba. To, w jaki sposób w ogóle była zdolna odczuwać głód, pozostawało dla niej tajemni­cą. Może to rozsądek nakazywał jej jeść?

- Lovise... jesteś tutaj?

Służąca ze Svartdal odskoczyła od stołu, na którym kro­iła cienkie plasterki pieczeni wołowej, które następnie kład­ła na posmarowane masłem kromki chleba.

- Jestem - odpowiedziała, uśmiechając się. - Kristian
prosił, żebym została w domu i przygotowała kawę, żeby
była gorąca, kiedy ludzie wrócą z kościoła. Mam wszystkie­
go dopatrzyć.

83

Inga przytaknęła, chociaż niewiele do niej docierało. Właściwie nie powinna się dziwić, że tak zarządzono, ktoś musiał wszystkiego dopilnować.

Inga bała się cokolwiek odpowiedzieć. Była zbyt wzru­szona, uśmiechnęła się więc tylko z wdzięcznością i zabrała wszystko ze sobą do sypialni. Jedzenie jej smakowało, cho­ciaż z trudem je przełykała. Znów poczuła, że ogarnia ją panika. Siedzi tutaj, zajadając się smakowitymi kanapkami, które zostały przygotowane właśnie dlatego, że Gudrun nie żyje... Ale czyżby nie wolno jej było ich jeść z powodu Gu­drun? Słone łzy ciekły jej po policzkach, ale ona nawet ich nie zauważyła. Mechanicznie brała kromkę do ust, odgry­zała kęs i popijała letnią kawą.

Nie zasłużyłaś sobie na cierpienie" - mówił jakiś głos w jej wnętrzu. „Gudrun już tu nie ma, i to twoja wina! Ty jesteś winna temu, że ona nie żyje. Nie będzie się mogła cieszyć, patrząc, jak dorasta jej córka, nigdy już nie poczuje zapachu dojrzewającego w słońcu zboża... Przez ciebie!"

Zagłębiona w ponurych myślach, wciąż się oskarżając, nie od razu usłyszała, że ludzie zaczęli już wracać z kościo­ła. Kiedy zamyślona wyjrzała przez okno, dostrzegła długi kondukt, który właśnie zatrzymał się przed domem. Gul-brand zajął się Czarnulką, Sigrid szła wsparta o Torsteina.

84

Policzki Ingi zrobiły się czerwone. Na widok Sigrid po­czuła ukłucie w sercu. Biedna dziewczyna, to musiał być najcięższy dzień w jej młodym życiu. Nagle przypomniała sobie, jaka wstrząśnięta była Sigrid, kiedy Gudrun zniknęła pod lodem.

Wkrótce na korytarzu rozległ się jej wątły głos.

- Inga... Wróciliśmy. Zejdź do salonu, proszę...
Bezsensowne tłumaczenia wirowały w głowie Ingi, po­
większając tylko jej zamęt.

Miała wrażenie, że Sigrid przyłożyła twarz do drzwi, bo jej głos dochodził jakby przez dziurkę od klucza.

- Na litość boską, zapomnij o własnym cierpieniu!
Co mam ci jeszcze powiedzieć? - spytała z niedowierza­
niem. - Przed chwilą odprowadziłam siostrę do grobu - za­
kończyła i z całej siły uderzyła pięścią w drzwi.

Inga uchyliła drzwi. Obie wyglądały równie okropnie, włosy miały w nieładzie, twarze zapłakane, a w ich oczach nie było blasku...

- Przepraszam, Sigrid, oczywiście zaraz zejdę. Daj mi
chwilę, muszę się uczesać - powiedziała, chwytając rękę pa­
sierbicy, ale w tym momencie Sigrid zrobiła krok do tyłu.
Zaskoczona Inga opuściła rękę, nie miała odwagi spytać,
dlaczego Sigrid się cofnęła. - Zaraz przyjdę - zapewniła ją
ponownie.

Sigrid skinęła głową i zniknęła.

Inga czuła się dziwnie, kiedy zaczęła wkładać swój ża-

85

łobny strój. Sigrid nigdy dotąd się tak nie zachowywała! Nie mogła uwierzyć, że dziewczyna była na nią zła. Z ja­kiego powodu mogłaby się na nią gniewać, zastanawiała się Inga, czując, jakby zaraz miała upaść. Przecież nic nie wiedziała... Tak, pomyślała, Sigrid wie chyba najmniej ze wszystkich. To pewnie z powodu żałoby, uspokajała się Inga. Pasierbica pewnie ma jej za złe, że nie poszła do koś­cioła. I nic dziwnego, zadumała się zawstydzona.

Inga włożyła na siebie czarny strój z długimi rękawami, po czym ścisnęła pasek w talii. Dziwne... Zwykle zapinała pasek na ostatnią dziurkę, teraz musiała dwie opuścić.

Nie, to niemożliwe, przeszło jej przez myśl. Nie teraz. Niedawno została wdową... Jednak powoli docierała do niej prawda. Była w ciąży!

9

Inga walczyła z guzikami przy mankietach sukni. Już się pod­dała, ale po chwili wzięła się w garść, wytarła spocone dłonie o materiał sukni i zapięła maleńkie guziczki. Że też to musia­ło przytrafić się jej akurat teraz, kiedy i tak miała aż za dużo spraw, na których powinna się skupić. Próbowała odgonić od siebie nękające ją myśli, ale pytania pozostawały. Co do jed­nego miała pewność: Niels nie jest ojcem dziecka! Od wielu miesięcy nie byli ze sobą. Z Martinem zresztą też nie była od czasu ich spotkania w szałasie... Kiedy to się wydarzyło...? Nie pamiętała, ale odnosiła wrażenie, że wieki temu.

Powoli prawda torowała sobie drogę w jej umyśle. Ni­czym bezmyślna dziewucha spłodziła dziecko z nieznanym żniwiarzem! Z mordercą! Co za ironia, pomyślała i roze­śmiała się cierpkim śmiechem, pozbawionym jakiejkolwiek radości. Cóż za dziecko się urodzi z rodziców pozbawio­nych wszelkich skrupułów? Ojciec zabił własnego brata, a matka swoją pasierbicę...

Inga osunęła się bezwolnie na łóżko. Nie wiedziała, co ma robić. Nie była w stanie jasno myśleć. Jeśli uda się jej przeżyć dzisiejszy dzień, przeszło jej przez myśl, to potem się tym zajmie...

Wiedziała przecież, że wielokrotnie tego lata kochała się

87

namiętnie i niepohamowanie z Bjornarem. Uległa swoim żą­dzom, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Jak mogła być aż tak naiwna? - zadawała sobie pytanie. Wynikiem mi­łości było najczęściej kiełkujące ludzkie życie. Chociaż... Bę­dąc z Bjornarem, cały czas karmiła jeszcze Emilię... A czyż nie jest tak, że karmiące piersią kobiety są bezpłodne? Naj­wyraźniej nie, parsknęła, to tylko mit, czcze gadanie.

Który to mógł być miesiąc?

Inga próbowała policzyć na palcach. Minęło kilka mie­sięcy od czasu, kiedy ostatni raz była z Bjornarem. Niestety. Czy było już za późno na wypicie naparu z widłaka? W przy­padku Marlenę napar zadziałał, ale dziewczyna nie zdążyła nawet poczuć ruchów dziecka. Domyśliła się, że jest w ciąży, kiedy pewnego ranka musiała wybiec z domu, żeby zwymio­tować.

Inga czuła instynktownie, że w jej stanie napar nic nie pomoże. W jej przypadku nie chodziło o spędzenie pło­du, tylko o zabicie dziecka. Prawdopodobnie to już czwar­ty miesiąc ciąży. Szybko przesunęła ręką po piersiach. Były nieco wrażliwe, chociaż nie bardziej niż zwykle, bo przecież Emilia nadal chętnie ssała pierś. Pewnie dlatego też Inga nie domyśliła się wcześniej, że jest w ciąży.

Westchnęła, kiedy sobie to uświadomiła. Była wdową i była w ciąży... Teraz dopiero okoliczne plotkary będą miały o czym rozprawiać. Niels umarł we wrześniu, dziecko mogło zostać poczęte, jeszcze zanim odszedł. Inga westchnęła zre­zygnowana, wstała powoli. Niech ludzie gadają i myślą sobie, co chcą. Teraz nie miała siły się tym zajmować.

Miała na głowie znacznie ważniejsze kwestie, którymi powinna się zająć.

88

Sigrid marzła, szczękały jej zęby, drżała, a po chwili czuła, jak przechodzi przez nią fala gorąca, i zlewała się potem. Robiło się jej ciepło na myśl o ludzkim współczuciu i tro­sce, jaką jej okazywano, ale jak tylko przed oczami stawała jej twarz Gudrun, wracał chłód.

Nadal czuła ból na myśl o tym, że siostra leżała w zim­nym, głębokim grobie. Nie chciała o tym myśleć, ale wspo­mnienia torowały sobie drogę krętymi ścieżkami w jej mózgu i powracały. Grób, do którego złożone zostało ciało Gudrun, był równie ciemny, zimny i ponury jak piwnica na ziemnia­ki. Trzymano je w niej zimą, bo w tym zimnym miejscu nie gniły. Wzdrygnęła się; czy z Gudrun będzie tak samo? Czy... dopiero na wiosnę jej ciało zacznie się rozkładać?

Już miała spytać o to Torsteina, ale się powstrzymała. Ro­zumiała, że jej pytanie mogłoby zostać źle odebrane. Przede wszystkim o takich rzeczach się nie rozmawia, a poza tym być może Torstein odpowiedziałby jej bardziej szczerze, niż tego chciała. Prawdopodobnie jednak spojrzałby na nią z niedowierzaniem i zbył jej pytanie. Było nieprzyjemne, zdawała sobie z tego sprawę, tym nie mniej nadał się nad tym zastanawiała.

Powoli goście zaczynali się żegnać. Hedvig, jej przyszła teściowa, wyszła jako jedna z ostatnich. Dzisiaj okazała się bardzo pomocna, sama zaczęła kroić chleb, kiedy się oka­zało, że kanapki znikają z półmisków szybciej, niż się spo­dziewano, parzyła kawę, wskazywała gościom miejsca przy stole najlepiej, jak potrafiła, jednocześnie występowała też w roli uprzejmej gospodyni.

Sigrid się to podobało. Hedvig miała oczywiście skłon­ność do kontrolowania wszystkiego, a jej gadatiiwość by­wała wręcz męcząca, dzisiaj jednak była spokojniejsza niż zwykle. Sigrid natomiast siedziała na krześle apatyczna,

89

rozglądała się wokół, jakby zdezorientowana. Czuła, że nie jest w stanie uczestniczyć w rozmowach, ale goście jej to wybaczyli.

- Niech cię uściskam, kochanie - powiedziała Hedvig
ze smutkiem w oczach i przytuliła Sigrid do siebie.

Dziewczyna walczyła z płaczem, który w końcu wziął nad nią górę. Łkając, położyła twarz na ramieniu Hedvig i ząszlochała. Teściowa gładziła ją pocieszająco po plecach. Kiedy Sigrid doszła trochę do siebie, Hedvig odsunęła ją na wyciągnięcie ręki.

- Teraz będzie ci ciężko, Sigrid, ale tyle masz jeszcze
przed sobą. Musicie zacząć planować wesele - ciągnęła
Hedvig, kiwając głową w stronę Torsteina. - To na pewno
przyniesie ci radość. Poza tym może powinnaś na jakiś czas
opuścić Gaupås - dodała tajemniczym tonem.

Sigrid nie miała odwagi spytać, dlaczego tak miałoby być dla niej lepiej. Teściowa pomyślała zapewne, że po­byt w innym miejscu pozwoliłby jej oderwać się na chwi­lę od wszystkiego. Gudrun przyszła na świat właśnie tu, w Gaupås, i tu też zakończyła swoje młode życie.

- Niech ludzie mówią o Gudrun, co chcą, ale bar­
dziej energicznej gospodyni długo by szukać - stwierdziła
Hedvig stanowczo. - Miała niemal naturalny dar do gospo­
darskich czynności. Pod jej rządami Gaupås było świetnie
prosperującym dworem, jestem pewna, że Storedal uczyni­
łaby wręcz wzorowym!

Sigrid cieszyła się z pochwał, jakie padały pod adresem siostry. Hedvig miała jak najbardziej rację, jak najbardziej. Gudrun była bardzo uzdolniona w wielu dziedzinach. Si­grid żałowała, że już nie będzie się mogła od niej uczyć... Kiedy Hedvig w końcu ruszyła w drogę powrotną do domu i Sigrid nareszcie miała chwilę dla siebie, powróciły wspo-

90

mnienia. W ostatnim czasie Gudrun na pewno nie było ła­two, bo Inga wkroczyła w ich życie niczym obcy ptak. Gu­drun walczyła o swoje prawa, ale musiała ulec macosze i oddać jej klucze do dworu.

Sigrid zrozumiała przerażona, że była ślepa. Inga okaza­ła się kimś tak innym i nowym w ich codzienności, że Si­grid nie kryła, iż chętnie słuchała tego, co macocha ma do powiedzenia. Czyżby za bardzo słuchała Ingi, a za mało Gu­drun? Teraz dotarło do niej, że wszystko miało swoje dobre i złe strony. Gzy kiedykolwiek spytała siostrę, co czuła, mu­sząc się podporządkować macosze, która była młodsza od niej? Sigrid bezwiednie zaczęła kręcić głową. Nie, zbyt bo­wiem zajmowały ją starania, żeby Inga czuła się u nich jak najlepiej...

Zawiodłam Gudrun, kołatało jej w głowie. Gudrun wielokrotnie zachowywała się niestosownie wobec Ingi, parę razy wręcz niewybaczalnie, ale Inga też potrafiła być zła i zarozumiała. Żadna z nich nie dawała się okiełznać, ale pewnie łatwiej walczyć o swoje miejsce we dworze niż oddać tę pozycję, którą Gudrun piastowała tam już od dzie­sięciu lat.

Sigrid czuła złość, dotąd jej nieznaną. Powoli odwró­ciła głowę i zaczęła się dokładniej przyglądać Indze. Pra­wie wszyscy z okolicy przybyli tu dzisiaj dla niej, dla Sigrid, ale miejsce Ingi świeciło pustką. Była tak zaabsorbowana własnymi przeżyciami, pogrążona w szoku wywołanym śmiercią Gudrun, że nie znalazła sił, aby ją wesprzeć.

Sigrid zmrużyła oczy i pokiwała głową. Nie powinna zbyt pochopnie osądzać macochy, ale nie miała wątpliwo­ści, że odtąd będzie patrzyła na Ingę innymi oczami.

91

Cała rodzina Miny została w Svartdal do końca stycznia. Mina i Johannes nie mieli żadnych zwierząt, które trzeba było doglądać, a Frigg świetnie się czuła w towarzystwie in­nych koni w Svartdal. Kristian rozbudował stajnię o kolejne dwie zagrody, ponieważ Sleishe nie przybył, żeby zażądać zwrotu konia, którego Asne sobie pożyczyła.

- Niech tylko spróbuje - warknął Kristian. - Prawdę mówiąc, niechętnie trzymam kradziony towar, a tak przecież można określić tego konia. Należy mi się chyba też zapłata za karmę i opiekę. Może więc sprzedamy go na wiosnę?

Mina także uważała, że powinni się pozbyć konia. Był ładny, miły i posłuszny, ale wzbudzał w Asne ponure wspo­mnienia. Co prawda tamtej nocy pewnie by zamarzła, gdy­by nie ciepło zwierzęcia, niestety było ono także świadkiem innych wydarzeń.

Odmrożenia, których Asne się nabawiła, goiły się nad­zwyczaj dobrze. Głównie dzięki Emmie, która świetnie wie­działa, co robić, żeby rany się nie jątrzyły. Pierwsze dni po odmrożeniu były bolesne, ale teraz już wszystko rokowa­ło pomyślnie. Nadal jeszcze narzekała, że ciągle ma zimne nogi, ale mogła się już poruszać.

Kristian wykupił jeden z papierów. Zdziwił się, że jest tyle wart. Mąż Miny musiał być całkiem zamożnym czło­wiekiem. Ale mógł przecież zarobić czy zdobyć te pieniądze w uczciwy sposób. Kristian nie chciał tego wiedzieć ani też tym się zajmować. Artur Wulfsberg należał już do historii, teraz on wspólnie z Miną mieli budować przyszłość.

10

Pastor Mohr poczuł kamień w żołądku na widok nadcho­dzącego drogą uśmiechniętego gońca z poczty.

- List do pastora! - zawołał chłopak i dodał dyskret­
nie: - Od samego biskupa!

Twarz pastora wykrzywił grymas. Mohr wydarł list z ręki uśmiechniętego chłopaka.

- Nie rozpowiadaj o tym wszystkim dookoła - zganił
go zagniewany. - Nikomu nic do mojej korespondencji.

Chłopak najwyraźniej się zawstydził.

- Sądziłem, że pastor będzie się czuł zaszczycony wia­
domością od biskupa.

Pastor zmarszczył krzaczaste brwi. Czyżby szczeniak so­bie z niego żartował? Wszyscy w okolicy wiedzieli, że Niels Gaupås razem z sędzią oskarżyli go przed biskupem o oszu­stwo. Czego więc chłopak się spodziewał? Że pastor zosta­nie ogłoszony biskupem i dostanie podwyżkę? Nie, pomy­ślał zagniewany, nawet ten niezbyt rozgarnięty chłopak musi wiedzieć, że Ust nie zawiera ani pochwały, ani wyra­zów uznania.

Nie zadał sobie trudu, żeby podziękować za doręczenie mu listu, odwrócił się i ruszył do swojej kancelarii tak szyb­ko, że sutanna fruwała za nim w powietrzu. Paliła go cieka-

93

wość, chciał przeczytać list w spokoju, ale bał się go otwo­rzyć. Nie sądził, żeby biskup okazał się wspaniałomyślny, czuł to, ale może nie jest aż tak źle, jak się tego obawiał?

W kancelarii pastor rzucił list na pulpit i opadł na krze­sło, bębnił palcami w blat. Po chwili złożył dłonie i zaczął się intensywnie modlić. Sięgnął po ostry nóż do papieru i otwo­rzył kopertę, słychać było, jak nóż tnie papier. Pastor drżał, wyjmując z koperty zapisane ładnym pismem kartki.

Włosy mu się zjeżyły ze strachu, niemal stracił oddech. Bi­skup został poinformowany wyczerpująco i rzetelnie, list za­czynał się krótką informacją o tym, kto był obecny w sądzie, kto został powołany na świadka, jak przebiegał proces i czym się zakończył. Najgorsze było to - pastor wzdrygnął się i prze­łknął ślinę - że duchowny wiedział doskonale o wszystkich kłamstwach i popełnionych przez niego błędach...

Na samym dole widniał ważny zapis: „Uważam, że spra­wa jest bardzo poważna. Zawitam osobiście w pańskie skromne progi na przełomie kwietnia i maja, i wezwę oso­bę poszkodowaną w sprawie, pana Svartdala, oraz kapelana i przewodniczącego miejscowej parafii. Wspólnie postano­wimy o pańskim dalszym losie jako pastora".

W odruchu bezsilności pastor najchętniej zgniótłby kartkę w ręku, ale się opanował. To chyba największa kara, żyć w zawieszeniu jeszcze tyle miesięcy. Niepewność będzie drążyć jego duszę, kąsając niczym wściekły szczur.

W tej chwili żałował, że zachował się tak niestosownie wobec Kristiana Svartdala. Teraz Svartdal miał świetną okazję, żeby się na nim zemścić. Dlaczegóż to właśnie on miał decydować o karze?

Tym razem pastor nie czuł się na siłach prosić Wszech­mogącego o pomoc.

94

Żona pastora, Henriettę, obserwowała w ostatnich tygo­dniach męża równie pilnie jak swojego ciemiernika. Na po­czątku lutego niepokaźna łodyga kwiatka przebiła się przez śnieg, na jej końcu zwisał niepozorny kwiatek, kiedy jednak mróz nieco zelżał, ustępując cieplejszemu powietrzu, kwia­tek w cudowny sposób wystrzelił w górę. Henriettę czuła ciepło w sercu, obserwując jego lekko różowe płatki i żółty środek. Nie ma na świecie piękniejszego kwiatu, była o tym przekonana. Kusiło ją, żeby go zerwać i włożyć do wazonu, ale wtedy szybko by zwiędnął. Jak zwykle więc zadowoli się podziwianiem go podczas swojego codziennego spaceru.

Kiedy klęczała przed roślinką, całkowicie nią pochło­nięta, zauważyła, że mąż wychodzi z domu. Szybko wsiadł do sań, które jeden z chłopaków już wcześniej mu przy­gotował. Henriettę odetchnęła. Wiedziała, że miał uczyć młodzież katechizmu, prawdę mówiąc, cieszyła się, że nie jest jednym z jego mało rozgarniętych młodych uczniów. W ostatnim czasie Ludwig nie był w najlepszym nastroju. Surowy i bogobojny był zawsze, ale miała wrażenie, że teraz zamieszkał w nim diabeł. Często udawała, że śpi, kiedy on ostrożnie wymykał się z łóżka, potem słyszała, jak niespo­kojnie chodzi w tę i z powrotem po swojej kancelarii.

Usiłowała się dowiedzieć, co go dręczy, ale on wyśmie­wał jej pytania. Chcąc zmusić go do mówienia, wspomina­ła od czasu do czasu o czymś, co, jak przypuszczała, mogło być przyczyną jego gniewu, napomknęła między innymi, że pewnie przykro mu będzie opuszczać swoją dotychcza­sową parafię, a wtedy on rzucił jej nienawistne spojrzenie. Spróbowała więc podejść go inaczej. Spytała, czy chciałby, żeby jak najszybciej wyjechali do Kristianii, jeśli oczywiście otrzymałby tam posadę, ale on zdenerwował się jeszcze bardziej.

95

Możliwe, że pokłócił się z którymś z okolicznych posia­daczy ziemskich, nie zawsze wtajemniczał ją w swoje kło­poty. Henriettę akceptowała to, jako pastor musiał cieszyć się zaufaniem i mężczyzn, i kobiet przychodzących po to, by w rozmowie z nim szukać pocieszenia.

Henriettę musiała jednak przyznać, że czuje się zawie­dziona, że mąż nie chce się jej zwierzyć. Nie chodziło jej przecież o to, co w zaufaniu opowiadali mu ludzie, czuła, że coś mu ciąży. Jakaś osobista sprawa...

Kiedy wróciła do domu, od razu nakazała dziewczętom zacząć czwartkowe porządki. Uważała, że powinien być wyznaczony stały dzień w tygodniu, kiedy myje się okna, trzepie dywany, ściera kurze i tak dalej. Łatwiej wtedy zmo­tywować ludzi do pracy. Poza tym cieszyło ją, że spędzą niedzielę w porządnie sprzątniętym, czystym domu.

Sama też wzięła szmatę i wiadro letniej wody i poszła do kancelarii męża. Nucąc, zabrała się do odkurzania biblio­teczki. Stare książki zbierały dużo kurzu, ale jej mąż musiał mieć pod ręką różne tomy.

Zobaczyła, że ma rozłożone notatki do niedzielnego ka­zania, zaciekawiona postanowiła zerknąć, jakie wybrał czy­tanie. Nagle dostrzegła lakową pieczęć biskupa. Nie uważa­ła siebie za osobę szczególnie ciekawską, szanowała pracę męża, uznała jednak, że to dziwne, że Ludwig nie powie­dział jej nic o korespondencji od samego biskupa. To prze­cież zaszczyt otrzymać taki list! Pewnie chodzi o tę nową posadę w Kristianii, pomyślała, odsuwając na bok kopertę. Ludwig powie jej o tym w swoim czasie. Może nawet dzisiaj wieczorem? Czuła podniecenie w żołądku. W pewnym sen­sie pogodziła się już z opuszczeniem plebanii, chociaż na wspomnienie niektórych osób nadal czuła ukłucie w ser­cu. Poznała chyba wszystkich: pulchną żonę kupca, Grethę

96

Smedsrud, która zawsze miło się uśmiechała i częstowała dzieci dropsami, kiedy maż przebywał na zapleczu, steraną życiem, ale mimo to zawsze pełną optymizmu żonę jedne­go z gospodarzy, Eldrid, ciągle walczącą ze swoim mężem, który trochę za bardzo lubił alkohol. Nagle przypomniała sobie też staruszkę, która od wielu lat wędrowała po oko­licy, odtrącona przez wszystkich, obrzucana najgorszymi wyzwiskami. Plebania miała obowiązek dać jej schronienie na kilka dni w roku. Henriettę polubiła staruszkę. Kiedy umarła, zmęczona i wyczerpana ciężkim życiem, do gro­bu odprowadzał ją tylko pastor, były kapelan i jego dwóch pomocników. Kto będzie dbał o jej grób, jeśli wyjadą z Bot-ne? - zastanawiała się zmartwiona Henriettę.

Henriettę czuła się zaszczycona w imieniu męża, przy­cisnęła Ust do piersi i radośnie zaczęła się kręcić w kółko na podłodze. Ponownie zerknęła na niego i powoli jej uśmiech zaczął znikać. List nosił datę 31 stycznia 1908 roku. Był sprzed miesiąca, dziwne. Listy szły długo, ale rzadko aż tak długo...

Nagle zrozumiała, że mąż coś przed nią ukrywa, i to od dłuższego czasu. Oczywiście nie miał obowiązku jej o wszystkim mówić, ale przeprowadzka była nie tylko jego sprawą! Trzeba wszystko spakować, wystawić świadec­twa pracy służbie, a to należy do jej obowiązków. Uznała, że mąż powinien ją uprzedzić. Możliwe, że nie dostał posa­dy, chciałaby jednak to wiedzieć.

Henriettę miała świadomość, że nie powinna czytać li­stu, ale była wściekła. Jeśli nie chce jej nic mówić, to sama się dowie! Szybko przebiegła wzrokiem kartkę. Przeczytała pierwsze zdania, zatrzymała się. Nie mogła uwierzyć, mu­siała przeczytać jeszcze raz.

Nogi się pod nią ugięły, usiadła na krześle i podparła

97

ręką czoło, jak to miała w zwyczaju, kiedy była zdener­wowana. Nie musiała już wypytywać Ludwiga o szczegó­ły, biskup bardzo dokładnie opisał cały spór między Kri-stianem Svartdalem i Hedvig z 0vre Gullhaug. Wiedziała, że Ludwig był przy tym obecny, nie miała jednak pojęcia, że świadczył w interesie Hedvig Gullhaug. Czytała zeznania świadków...

Z niedowierzaniem odrzuciła list. Jakiś czas unosił się w powietrzu, wirował niczym biały motyl, aż wreszcie wy­lądował na podłodze. Jej mąż skłamał pod przysięgą! On, sługa Pański, przecież przysięgał na Biblię, zanim wypowie­dział te zatrute słowa. I... i... - próbowała drążyć sprawę dalej, ale była tak roztrzęsiona, że cała drżała. Usunął naj­ważniejszy dowód!

Nie czuła potrzeby płaczu, w jej sercu nie było dla nie­go zrozumienia. Ludwig ją okłamał, pomyślała zgnębiona, ale zaraz się zastanowiła: Nie, może nie tyle okłamał, co nie powiedział jej wszystkiego. Ale przecież była jego żoną i pierwsza powinna się o wszystkim dowiedzieć. W złości rwała sobie włosy z głowy. Pewnie była ostatnią osobą w ca­łym Botne i Holmestrand, która jeszcze nie wiedziała o jego niecnym czynie. Kiedy się zastanowiła, przypomniała sobie, że zaraz po rozprawie służące zachowywały się nieco dziw­nie. Coś między sobą szeptały, a kiedy zwracała im uwagę, nie śmiały spojrzeć jej w oczy. One wiedziały - a ona zacho­wywała się jak głupia baba!

Ludwig na pewno będzie wściekły, że przeglądała jego rzeczy, ale nie zamierzała tego ukrywać!

Burza w szklance wody, pomyślał pastor, kiedy w końcu wieczorem wrócił do domu. Nie przejął się zbytnio za-

98

gniewaną miną Henriettę, zakładał, że jest na niego zła z powodu jakiegoś drobiazgu. Nie żeby zwykle nękała go takimi rzeczami, ale zdarzało się, że narzekała i skarży­ła mu się na którąś ze służących albo na źle wychowane dzieci.

Pastor zakrył uszy rękami i pokręcił głową.

Pastor przeraził się, słysząc te cierpkie, złowrogie słowa. Rzadko zdarzało się, żeby Henriettę była tak wzburzona.

Wtedy Henriettę sięgnęła pod chustę i wyciągnęła do­kument.

- O to mi chodzi! - wykrzyczała cała czerwona. - Nie
powiedziałeś, że skłamałeś pod przysięgą! Myślisz, że nie
zauważyłam drwiących uśmieszków służących? Wszyscy

99

o tym wiedzieli, z wyjątkiem osoby, która pierwsza powin­na dowiedzieć się o twojej winie! - wściekła cisnęła mu list od biskupa. Patrzyła na męża wyczekująco.

Pastor zrobił się czerwony. Nie wiedział, jak ma się bro­nić przed narastającą w niej wściekłością. Zaczął żałośnie:

- Czyżbyś dotykała moich rzeczy?

Jej oczy ciskały gromy. Widział, że targają nią wyrzuty sumienia, ale dostrzegał też stanowczość w jej twarzy.

- Owszem, dotykałam - przyznała. - Nie zamierza­
łam, wierz mi, ale... - Nie znalazła żadnego wytłumaczenia
i bezradnie rozłożyła ręce. - Przynajmniej dowiedziałam
się, co zrobiłeś!

Ze strachu na czole Ludwiga pojawiły się kropelki potu. Nie mógł przymknąć oczu na przewinienie żony, bo chciał zyskać czas, żeby znaleźć jakieś wytłumaczenie dla własne­go występku.

Bezczelność i pogarda w jej głosie zagniewały Ludwiga, musiał jednak uznać, że przegrał.

100

radny, wykręcając sobie palce. - Potem kusiła mnie pie­niędzmi. Dużymi pieniędzmi!

Nie śmiał podnieść głowy, ale kątem oka widział, jak ślicznie zarysowane brwi żony unoszą się ze zdumienia.

- Ale ty... ty chyba ich nie przyjąłeś - jęknęła.
Pastor, przytłoczony poczuciem winy, zdołał jedynie

skinąć głową.

- Boże drogi - westchnęła Henriettę, chociaż pewnie
akurat w tym momencie pastor wolałby, żeby nie wzywać
Wszechmogącego na świadka. - Mój małżonek to kłamca.
Nie jestem w stanie tego pojąć...

Oskarżenie odbiło się echem w głowie pastora. Wie­dział, że źle postąpił, nie podobało mu się jednak, że żona mówi o tym tak bez ogródek.

- Wiem, wiem - przyznał. - Prosiłem Boga o przeba­
czenie i je uzyskałem.

Henriettę oniemiała.

Henriettę cofnęła się przestraszona.

- Dobrze, już dobrze - mamrotała zbita z tropu. - Nic

101

już nie powiem. Pamiętaj tylko, że twój czyn odbije się też na innych, nie tylko na tobie. Masz rodzinę, Ludwigu!

Ludwig strapił się. Rozumiał, że żona miała rację, ale nie-doczekanie, żeby miał prosić Kristiana Svartdala o łaskę. Przyjmie karę nałożoną przez biskupa z godnością.

11

Inga zmieszała się, słysząc jego bezczelne słowa. Jak śmiał tak do niej mówić? W jego głosie pobrzmiewała za­zdrość, ale nie miał prawa na nią krzyczeć.

- Nie twoja sprawa - wysyczała wściekła.

Dlaczego musiało tak między nimi być? Tak naprawdę marzyła, żeby położyć mu głowę na piersi, chłonąć zapach jego męskiego ciała i czuć, jak wrażliwe ręce Martina gła­dzą ją uspokajająco po włosach. Zamiast tego skakali sobie teraz do oczu niczym dwa wściekłe kocury.

- Myślałem, że coś dla ciebie znaczę, Inga, ale najwy­
raźniej inni mężczyźni też myśleli podobnie! Pewnie jakiś
przygodny żniwiarz zaciągnął cię na siano! - powiedział
i splunął prymką tytoniu tuż przed jej stopami. - Widać nie
dość ci było igraszek z Bj0rnarem...

103

Jej dłoń przecięła powietrze i trafiła go w policzek.

- Milcz! Nie zamierzam słuchać takich słów, tym bar­
dziej od ciebie! - krzyknęła. Kipiała z wściekłości. - Trak­
tujesz mnie jak zwykłą dziewkę?

Martin nie odpowiedział. Spokojnie przywiązał Gnia­dosza do żelaznej obręczy przy stajni. Inga chwyciła go za rękę i powtórzyła:

- Odpowiedz mi! Masz mnie za łatwą dziwkę?
Martin próbował uciec wzrokiem, w końcu jednak wy­
dobył z siebie:

-. Nieee... Skądże - powiedział, patrząc na nią zranio­nym wzrokiem. - Mogłaś mi powiedzieć o Bjornarze. Pyta­łem cię przecież.

- Owszem, pytałeś - potwierdziła Inga buńczucz­
nie. - A ja postanowiłam ci nie odpowiedzieć. Czy coś
w tym złego?

Martin aż parskał ze złości.

Martin zaczerpnął powietrza.

- Tak, masz rację, ale... coś nas przecież łączyło, Inga,
coś cennego i pięknego, a ty to zniszczyłaś. Nisko upadłaś.

Odpowiedź była jak kubeł zimnej wody, Inga oniemiała. Stała wstrząśnięta, widziała, jak Sigrid otwiera drzwi i ge­stem zaprasza Martina do środka. Martin odszedł, nie prze­praszając nawet słowem, że przerywa ich rozmowę, po pro­stu wziął worki i ruszył w kierunku Sigrid.

104

Inga zamrugała, żeby strząsnąć z rzęs łzy. Została sama. Martin nigdy jeszcze tak się nie zachował. Widziała w nim zawsze bezpieczną opokę, a teraz obsypał ją wyzwiskami. Nic w nim nie przypominało dawnego czułego i wrażli­wego przyjaciela i kochanka. W jego głosie co prawda po­brzmiewała nadal zazdrość, ale musiał chyba rozumieć, że jego atak tylko ją do niego zniechęci.

Poza tym przecież sama doskonale wiedziała, że okryła się wstydem. Nikt nie musiał jej o tym przypominać. Mało kto uwierzy, że ojcem dziecka, którego się spodziewa, jest Niels, większość uznała zapewne, że urodzi bękarta. Było jej smutno. Poza tym dziwiła się, że Kristian dotąd się nie zjawił, żeby zbesztać ją za niegodne prowadzenie się. Pew­nie nie chciał usłyszeć, że jego córka żyła z innym mężczy­zną niż jej mąż. Cóż, pomyślała, próbując się pocieszyć, oj­ciec pewnie dowie się o wszystkim ostatni. Kto doniesie mu o tym z własnej woli?

W swoim czasie dowie się o wszystkim, wtedy będzie się tym martwić, pomyślała Inga obojętnie. Miała wraże­nie, że całą zimę przeżyła, jakby błądząc w ciężkiej, wil­gotnej mgle. Widziała światełko w oddali, ale tliło się ono wątłym płomieniem. Wyrzuty sumienia po zabójstwie Gudrun nękały ją nieustannie, ale także Sigrid stała się, o ile to możliwe, jeszcze bardziej niedostępna i zamknięta w sobie.

Pasierbica, zawsze wrażliwa i czuła, teraz całkowicie się wycofała. Początkowo Inga sądziła, że przyczyną tego jest żałoba, ale nie była to do końca prawda. Nie zdarzało się, żeby śmiech Sigrid wypełniał cały dom, lecz potrafiła cza­sem śmiać się i żartować ze służącymi. Kiedy Inga chcia­ła się przyłączyć do ogólnej zabawy, Sigrid milkła. Zwykle zaraz potem wychodziła z pokoju. Bardzo dziwne, uznała

105

Inga, przy innych Sigrid najwyraźniej potrafiła być weso­ła - w jej obecności nie.

Cóż, westchnęła i smutna ruszyła w stronę jeziora. Lód wciąż przykrywał je niczym błyszczący, niebieskawy dywan, marcowe słońce nie było w stanie go stopić. Na skrajach lód zaczynał jednak już puszczać i drobne fale biły o brzeg.

Wzdrygnęła się na odgłos zbliżających się kroków, które nagle się zatrzymały.

- Erling! - krzyknęła zdziwiona.

Obręcz strachu zacisnęła się wokół jej serca. Czego on od niej chce?

- Niebawem kończy się moja umowa - zaczął Erling
z chytrym uśmieszkiem na ustach. - Chciałem się tylko
upewnić, czy gospodyni ją ze mną przedłuży.

Inga pokręciła głową.

Inga patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.

Inga poczuła strach w gardle. Przerażona patrzyła na futerał. Stało się to, czego się obawiała. Erling znalazł go pierwszy, przed nią!

106

W Svartdal Kristian borykał się ze swoimi problemami. Delikatnie, z miłością przeczesywał palcami grzywę Czar­nego. Raz za razem. Dawniej grzywa zwierzęcia była błysz­cząca i miękka, z biegiem łat stała się krótsza i sztywniej -sza. Oznaki starości stawały się coraz bardziej widoczne. Koniowi zaczął zapadać się grzbiet, zęby zrobiły się ostre. Tak ostre, że Czarny zaczął mieć problemy z przeżuwaniem i trawieniem paszy. Schudł, pewnie z powodu pasożytów, których trudno się pozbyć. Kristian obserwował to wszyst­ko już od jakiegoś czasu, ale jakby nie chciał tego widzieć.

- Byłeś mi dobrym towarzyszem - szeptał Kristian Czar­
nemu do ucha. Czarny schylił łeb, dotykając nim jego pier­
si. Nie mocno, tylko delikatnie, jak zwykle kiedy znajdowali
się blisko siebie. Ze łzami w oczach Kristian zaczął wspomi­
nać: - Jako źrebak byłeś dziki, dobrze to pamiętam, ale ni­
gdy mnie nie zawiodłeś. Stawałeś dęba i rżałeś w zagrodzie,
ale kiedy zakładałem ci uprząż, stawałeś się chętny do współ­
pracy. Jakbyś rozumiał, że praca wymaga skupienia.

Kristian rozejrzał się zawstydzony, na szczęście nie do­strzegł nikogo w pobliżu.

- Często przychodziło ci dźwigać ciężary, w śnieży­
cę, w deszcz albo kiedy słońce piekło niemiłosiernie. Inne
konie nie dawały rady, musieliśmy poganiać je batem, a ty
parłeś niezmordowany do przodu. Boże, jaki ja byłem z cie­
bie dumny!

Kristian mrugnął, bo łzy znów napłynęły mii do oczu. Nieporadnym gestem wytarł twarz. Czarny uniósł do góry swój duży, szlachetny łeb. Oczy błyszczały mu niczym węg­le, ale powoli zaczynały już zachodzić szarą błoną.

- Odbyliśmy razem wiele podróży, tylko we dwóch -
wspominał Kristian rozmarzony, gładząc konia za usza­
mi. - Emma umarłaby na zapalenie płuc, gdybyśmy wtedy

107

nie pojechali po lekarza. Pewnie za bardzo cię wtedy zgoni­łem, ale wiesz, że bardzo się wtedy bałem. Chociaż nie po­winienem był używać bata...

Z piersi konia dobył się głęboki pomruk, jego mądre oczy patrzyły na niego łagodnie.

- Ale ile to wyścigów wygraliśmy - powiedział Kristian
i uśmiechnął się na samą myśl. Zdarzało się, że zawodnicy
się wycofywali, dowiedziawszy się, że Czarny startuje. Po co
się ścigać, skoro wiadomo, że się przegra. - Ale nasza naj­
ważniejsza podróż, ta się nam nie udała... - wyszeptał Kri­
stian, głos mu się łamał i zanikał, kiedy wspominał zimową
noc sprzed ponad dwudziestu lat. Zbyt późno przywieź­
li akuszerkę do rodzącej Jenny. Ale nawet dzisiaj nie miał
pewności, czy żonę można było uratować, gdyby wcześniej
dotarł z Birte. Emma zawsze twierdziła, że nie. Nić życia
Jenny została przecięta tamtej zimnej lutowej nocy, nie po­
winien się o to nieustannie obwiniać. Gdzieś w głębi duszy
Kristian wiedział, że stara służąca ma rację, ale może mówi­
ła tak, żeby go pocieszyć?

Teraz nić życia Czarnego miała wkrótce zostać prze­rwana. Kristian wiedział, że jego obowiązkiem jest za­dbać, żeby stało się to humanitarnie. Mógł poprosić miej­scowego rzeźnika, żeby go zastrzelił, zdawał sobie sprawę, że w tej decydującej chwili może nie starczyć mu odwagi. Zamyślił się, po chwili poczuł, jak przepełnia go spokój. Zrobi to sam. Chciał mieć pewność, że śmierć nastąpi na­tychmiast, że nie trzeba będzie strzelać kilka razy. Prag­nął, żeby jego towarzysz czuł w tym momencie spokój, a nie strach, żeby umarł w tej samej sekundzie, kiedy kula trafi w jego serce.

- Zostaniesz w zagrodzie do wiosny, koniku - przema­
wiał czule Kristian. - Kiedy słońce ogrzeje ziemię i śnieg

108

zniknie, zjesz swój ostatni posiłek. Będziesz skubał młode źdźbła jarej pszenicy i soczystą trawę, a potem bez strachu wyruszysz w swoją ostatnią podróż.

Zimny pot wystąpił na czoło Ingi. Serce biło jej tak mocno i głośno, że bała się, że Erling zauważy, jak faluje jej bluzka. Nie miała pojęcia, jak zareagować: powiedzieć, że to jej fu­terał, czy się go wyprzeć? Przestraszona pozwoliła Erlingo-wi mówić dalej. Postanowiła poczekać i zobaczyć, jak roz­mowa się rozwinie.

- Podejrzewam, że nóż, ten, którego brakuje, a któ­
ry powinien tu być, ma coś wspólnego ze śmiercią Gu­
drun... - cedził słowa Erling, nie śpiesząc się. - Gdybym
znalazł nóż... - mówił niby do siebie, ale dostatecznie głoś­
no, żeby Inga go słyszała.

Inga mimowolnie dotknęła rękawa, jakby chcąc się upewnić, że blizny po nożu są pod nim dobrze ukryte. Rany na szczęście szybko się zagoiły, ale gdyby dobrze się przyjrzeć, nadal można było zauważyć ślady po nożu na jej przedramieniu.

Inga odważyła się roześmiać krótkim, nieszczerym śmie­chem.

- Chyba oszalałeś, Erling. Ludzie uznają, że zwariowa­
łeś, jeśli będziesz chciał dowieść rzekomego morderstwa za
pomocą pustej pochwy po nożu.

Jej śmiech go zirytował.

109

Inga stała i hardo patrzyła w ziemię. Widziała te oczy o raz za dużo!

- Daj mi go, Erling - poprosiła podniecona - rozpytam
się wśród ludzi.

Erling odchylił głowę do tyłu i się roześmiał.

- Naiwna kobieto! Masz coś wspólnego z tym fute­
rałem, a pewnie z nożem. Widziałem, jak mu się dziwnie
przyglądasz, chociaż udajesz, że nigdy go nie widziałaś.
Ja go przechowam, może pewnego dnia będę mógł zrobić
z niego użytek. Znów.

Erling odszedł, a w Indze wszystko aż gotowało się ze złości. Rozumiała, że mając futerał, mógł na niej wiele wy­musić. Nie rozmawiali już o jego umowie, ale sądząc po jego butnej minie, domyślała się, że był pewien, że pozwoli mu zostać. Zrezygnowana wiedziała, że ma rację. Nie od­waży się teraz zażądać, żeby odszedł.

Sigrid zaczęła cicho płakać, kiedy Martin rozpakowywał przywiezioną ślubną suknię Gudrun. Dziewczyna zasłoniła usta chusteczką i łkała.

- Takie to dla ciebie bolesne? Oglądać suknię sio­
stry? - spytał Martin niezbyt mądrze.

Sigrid przytaknęła z oczami pełnymi łez.

110

- Biedactwo - wyszeptał Martin, obejmując ją.

Sigrid nie przywykła, żeby ktoś inny niż Torstein obej­mował ją w ten sposób, ale kładąc głowę na piersi Martina, była spokojna. Nie pożądał jej, czuła to, czuła też, że szczerze jej współczuł. Kiedy stali tak blisko siebie, zawiązała się mię­dzy nimi silna więź. Oboje musieli poradzić sobie z żałobą po Gudrun, chociaż każde z nich na swój sposób. Pociągając nosem, Sigrid odsunęła się od niego, zawstydzona.

Pod palcami czuła gładki jedwab koloru kości słonio­wej. Pieściła go z nabożeństwem i nagle zalała ją fala wspo­mnień. Tęsknota ugodziła ją niczym ostrze noża, zostawia­jąc na jej skórze piekącą ranę. Delikatny kwiatowy wzór był niemal niewidoczny, kiedy jednak dotknęło się materiału, zaczynał się mienić i błyszczeć. Koronka wokół dekoltu była równie biała jak w dniu ślubu Gudrun, długi tiulowy welon nie miał żadnych załamań. Pamiętała, jak ładnie Gu­drun wyglądała w lekko srebrzystej woalce, obrzeżonej de­likatnym kwiatowym wzorem, który odbijał kolor jej oczu.

- Tak pięknie wyglądała tego dnia - westchnęła Sigrid
udręczona.

Martin przytaknął:

Sigrid zalała fala ciepła. Martin był taki miły! Nie mu­siał przecież się zgodzić, kiedy poprosiła, żeby pożyczył jej ślubną suknię jej siostry, ale chętnie to zrobił. Przyłożyła ją

111

teraz do swojego ciała. Trzeba będzie ją w kilku miejscach zwęzić, bo Gudrun była nieco od niej pulchniejsza, ale dłu­gość jest w sam raz.

12

Hedvig ostatnio tak serdecznie podejmowała Sigrid w 0vre Gullhaug, że dziewczyna czuła się wręcz skrępowana. Na szczęście Hedvig nie komentowała zachowania Sigrid po tym, jak kiedyś usiłowała wydobyć z niej coś, co wyjaś­niłoby, dlaczego najpierw odrzuciła Torsteina. Sigrid już od dawna bała się, że Hedvig zechce mimo wszystko wrócić do tego przykrego wydarzenia, ale niepotrzebnie się obawiała. Znów była tu częstym gościem i szybko odzyskała pewność siebie.

Hedvig ożywała, kiedy zjawiała się Sigrid. Promieniała, nakrywała do stołu, częstowała ją kawą i ciastem, zlecając służbie swoje codzienne obowiązki.

- Żebyśmy mogły sobie porozmawiać - mawiała zwy­
kle, mrugając do niej porozumiewawczo.

Tego przedpołudnia dołączyła do nich Ingebjorg, od wielu lat wierna przyjaciółka Sigrid.

113

tym, jak Gudrun umarła, pomyślałam, że jednak wezmę ślub w jej sukni.

Hedvig rozlała parującą kawę do filiżanek, jedną posta­wiła przed Sigrid, drugą przed córką.

- Sama świetnie szyję - pochwaliła się nieskrom­
nie. - Ale dobrze zrobiłaś, moja najdroższa. To będzie pięk­
ny ślub - rozmarzyła się. - Teraz nabierze niemal symbo­
licznego znaczenia.

Postanowiono, że Sigrid i Torstein zostaną sobie poślu­bieni ósmego maja 1909 roku. Tego dnia Halvdan skoń­czyłby pięćdziesiąt lat, będzie więc okazja, by jednocześnie uczcić pamięć dwóch osób.

Po słowach Hedvig w kuchni zapadła cisza. Obie rodzi­ny straciły niedawno kogoś ze swoich bliskich, trzy kobiety pochyliły głowy.

Sigrid miała wrażenie, że Ingebjorg próbuje ostrzec mat­kę. Wyraźnie było widać, że przyjaciółka nie chciała poru­szać tego tematu w jej obecności.

- Dzielimy się niemal wszystkim - zaczęła szcze­
rze. - Czemu więc chcesz to przede mną ukryć? - spytała
Sigrid lekko urażonym głosem.

114

Ingebjorg skubała nerwowo frędzle przy obrusie.

- Bo widzisz, tu chodzi o Martina, to jego pragnę.
Sigrid była zaskoczona. O Martina...? Wdowca po Gu­
drun?

Ingebjorg zamilkła, widząc wielkie łzy spływające po policzkach Sigrid.

- Kochanie - zaczęła pocieszać ją Hedvig, palcem otarła
jej łzy. - Wiemy, jaki to był dla ciebie wstrząs, ale Ingebjorg
ma już swoje lata, a Martin ma wszystko, co mężczyzna
mieć powinien. Poza tym jest dziedzicem dworu.

Sigrid uśmiechnęła się pojednawczo. Chciała okazać przy­jaciółce, że się na nią nie gniewa. Oczywiście, że Ingebjorg miała prawo zakochać się w Martinie. Był teraz wdowcem, to prawda, ale okres żałoby jeszcze nie minął.

- Takie jest życie - zadumała się Sigrid. - Chociaż rzeczy­
wiście trudno mi się pogodzić, że być może zajmiesz miejsce
mojej siostry. To jeszcze bardziej podkreśla fakt, że Gudrun
nie żyje, że nie ma jej już wśród nas... A co na to Martin?

115

O ile to możliwe, twarz dziewczyny zrobiła się jeszcze bardziej czerwona.

- Na pewno ją zechce! - powiedziała, dumnie wysu­
wając do przodu pierś. - Przedłożę Laurensowi odpowied­
nią propozycję. Niech porozmawia z synem. Martin wie,
że Ingebjorg będzie dobrą żoną.

Dziewczyna pozostawała speszona, ale ożywiła się nie­co, kiedy matka zaczęła rozprawiać o małżeństwie.

Sigrid nie wiedziała, co odpowiedzieć. Hedvig niepotrzeb­nie pozwalała córce się łudzić. Na pewno bardzo przeżyje, jeśli Martin odmówi. Nigdy nie należy się cieszyć na zapas. Spojrzała uważnie na swoją przyjaciółkę, musiała przyznać, że dziewczyna była ładna. Ładniejsza niż Gudrun, pomyśla­ła nagle. Ingebjorg miała lekko śniadą cerę, gruby warkocz pięknie spływał jej po plecach, włosy miała nieco jaśniejsze od matki. Jednak uwagę przyciągały przede wszystkim jej oczy: piwne z zielonymi plamkami, okolone czarnymi rzę­sami i ze ślicznie zarysowanymi brwiami. Kąciki ust miały lekką tendencję do opadania, zauważyła Sigrid krytycznie, dlatego dziewczyna zawsze sprawiała wrażenie lekko obra­żonej, ale kiedy się uśmiechała, była piękna jak obrazek

- Muszę przywyknąć do tej myśli - wyznała Sigrid za­
wstydzona. - Oczywiście mam nadzieję, że Martin będzie
ci chętny. Życzę i tobie, i jemu, żebyście mogli razem prze­
żyć. .. miłość.

116

Chwilę potem Sigrid patrzyła zakochanym wzrokiem na Torsteina. Odprężeni, spacerowali razem po ogrodzie. Przyjemnie było trzymać jego ciepłą dłoń w swojej, lubiła jego mocny chwyt. Mam wrażenie, że już nigdy mnie nie puści, pomyślała, schlebiając sobie nieco.

Musiało minąć kilka miesięcy, zanim zrozumiała, jakie miała szczęście. Wciąż pozostawało dla niej tajemnicą, dla­czego ten przystojny mężczyzna wybrał właśnie ją spośród tylu innych. Początkowo zachowywała się niezdarnie, dzie­cinnie, nie lubiła, kiedy na nią patrzył. Jeśli przyglądał się jej zbyt nachalnie, zaczynała się obawiać, że może dojść do wniosku, że w okolicy jest wiele piękniejszych kobiet.

Przy końcu ogrodu Torstein znalazł końskie ziele. Rosło w kępkach wzdłuż drogi. Szybko się schylił, zerwał je, uwa­żając żeby korzeń został w ziemi, i wręczył jej.

Na wzgórzach wciąż jeszcze leżały resztki śniegu, w po­wietrzu unosił się zapach gnijących w lasach liści, więc Si­grid bardzo się ucieszyła z tych pierwszych wiosennych kwiatów. Niedługo wszystko wokół się zazieleni, na łące za­czną kwitnąć kwiaty, znak, że życie się odradza.

Krótka chwila odpoczynku dała Sigrid nowe siły. Posta­nowiła poruszyć temat, nad którym już jakiś czas się zasta­nawiała.

Torstein kopnął mały kamyk leżący obok jego stóp. Śle­dził go wzrokiem, kiedy wzniósł się łukiem w powietrze, po chwili westchnął:

117

Sigrid zaczekała, aż się uspokoi.

Sigrid zgadzała się z nim, podjęła jednak jeszcze jedną próbę.

118

chając się gorzko. - Więzy krwi są silne, ale czy zawsze do­brze jest mieć dużą rodzinę?

- Nie - przyznała Sigrid markotnie. - Powinniśmy jed­
nak dać naszym dzieciom możliwość wyboru. To kwestia
tożsamości, Torstein, człowiek lepiej rozumie, kim jest.
Ledwie pamiętam swoją matkę. Czuję tu wielką tęskno­
tę - tłumaczyła mu, pokazując na swoje serce. - Nie zdąży­
łam jej poznać.

Torstein zatrzymał się, widać było, że się zastanawia.

- Matka nigdy nam nie wybaczy, jeśli zaprosimy Mon-
sa. Poza tym musielibyśmy też zaprosić jego żonę...

Sigrid poczuła wewnętrzną radość. Narzeczony wysłu­chał jej słów.

Sigrid jednak nie była tego taka pewna.

- Sorine? To ty? Jak miło - Inga uśmiechnęła się przy­jaźnie do bratowej. Sorine namówiła Embrika, żeby prze­wiózł ją ze Svartdal do Gaupås.

119

- Chciałam odwiedzić Emilkę. Tyle czasu jej nie wi­
działam - powiedziała Sorine, wychodząc z trudem z po­
wozu. Od czasu ich ostatniego spotkania brzuch bardzo jej
urósł. - No i słyszałam, że też jesteś przy nadziei... - doda­
ła z lekkim wahaniem. Sorine rzuciła szybkie spojrzenie na
coraz bardziej wypukły brzuch Ingi.

Na twarzy Ingi pojawił się grymas. Nie bardzo chcia­ła komentować, czy w ogóle wiąże jakieś nadzieje z przyj­ściem na świat kolejnego dziecka.

Sorine, cała szczęśliwa, poklepała się po brzuchu.

- A więc obie będziemy rodzić w czerwcu. Tak sądzę.
Taka jestem podniecona. Ale i nieco zaniepokojona... - do­
dała, a na jej młodej twarzy pojawił się ból. Sorine nie zapo­
mniała, że jedno dziecko zdążyła już pochować.

Tym razem Inga nie ośmieliła się zapewnić jej, że wszyst­ko będzie dobrze. Raz się już sparzyła, pamiętała doskona­le, jak bratowa trzymała w objęciach swojego martwego synka.

- Ciężarne kobiety nie powinny zamartwiać się tym,
co się może wydarzyć - oznajmiła Inga, uznawszy, że tym
razem powinna podejść do tego poważnie. - Zresztą tak
naprawdę kłopoty zaczynają się po narodzeniu dziecka.
Emilia chorowała, bardzo poważnie, i to niedługo po uro­
dzeniu. Miała... zatruła się. Była tak chora i słaba, że bałam
się, że umrze. Ale wyzdrowiała i jak zapewne wiesz, ma się
znakomicie - mówiła dalej Inga, udając obojętność, miała

120

jednak nadzieję, że bratowa nie wsłuchiwała się zbyt do­kładnie w jej słowa. - Teraz najbardziej obawiam się jezio­ra. A jeśli Emilia pewnego dnia wpadnie na pomysł, żeby tam pobiec? Wystarczy, że na chwilę zostanie bez opieki, i może się utopić...

Serine gryzła wargę, zamyślona.

Kiedy woda się zagotowała, Inga wsypała do dzbanka zmieloną kawę i pozwoliła jej się zaparzyć.

- Nie wątpię, że twój smutek był wielki, Sorine, ale po-

121

myślałaś, jak by się sprawy miały, gdybyś straciła swojego synka, kiedy miałby pięć, sześć lat? Wiesz, jak smutna cisza by wtedy wszędzie zapanowała? W nocy na pewno śniłby ci się jego uśmiech, z oddali dobiegałoby cię echo jego śmie­chu... Wszystkie wspomnienia, wszystkie wasze wspólne plany... To, Sorine, powoli zabiłoby w tobie wszystko....

- Uff, nawet nie chcę o tym myśleć - wzdrygnęła się
bratowa. - Na samą myśl, że nigdy już nie mogłabym go
przytulić, pogładzić po policzku czy po główce... Nie wiem,
jaki jest sens w tym, że dziecko umiera podczas porodu,
ale na pewno trudniej jest się pogodzić ze śmiercią kogoś,
kto żył.

Inga położyła na półmisku placek z jabłkami i nalała go­rącej kawy do dwóch kubków.

Inga nie mogła się nie uśmiechnąć, widząc jej szcze­rość.

- Jakie one są? Tora i Asne? - spytała.
Sorine zmarszczyła nos.

- Tora jest grzeczna i miła, ale Asne... Pewnie trudno
jej się u nas odnaleźć. Nie żeby była niegrzeczna, skądże,
ale jej humory bywają irytujące. Mam wrażenie, że przywy-

122

kła obracać się w lepszym towarzystwie - powiedziała bra­towa, podkreślając to nonszalanckim gestem ręki.

W oczach Sorine pojawił się chytry błysk.

Sigrid zamilkła zdziwiona.

- Przepraszam - powiedziała Inga. Zaczęła nerwowo
szarpać palcami grzywkę. - Masz jeszcze jakieś wieści ze
Svartdal?

Sorine zastanawiała się z filiżanką przy ustach.

- Niee. Chyba nie, poza tym, że Kristian zastanawia się,
czy nie pora rozstać się z Czarnym.

- Co?! - krzyknęła Inga zrozpaczona.
Sorine aż podskoczyła.

- Tak - ciągnęła dalej z wahaniem. - Tym razem to ona
szukała słów, które mogłyby pocieszyć Ingę. - Koń jest już

123

stary. Zwierzęta żyją dniem dzisiejszym, nie zastanawiają się nad sensem życia i życiem wiecznym, jak to robią lu­dzie. Nie rozróżniają między teraźniejszością a przyszłoś­cią. W jednej chwili Czarny żyje, a w następnej już nie.

Inga nie była w stanie się opanować i kiedy Serine wy­jechała w drogę powrotną do Svartdal, uroniła kilka łez nad losem Czarnego. Wiedziała, że koń musi już odejść na wieczny odpoczynek i że ojciec na pewno nie zdecyduje się zastrzelić go wcześniej, niż to będzie absolutnie konieczne. Czarny - stary, poczciwy koń... Wspomnienia wywoływa­ły w niej nostalgię. Był częścią jej dzieciństwa, towarzyszył jej, kiedy dorastała. Przypominała sobie jego łagodne rże­nie.

Inga westchnęła, sprzątając ze stołu brudne kubki i tale­rzyki. Tyle się zmieniło w jej życiu, i to w tak krótkim cza­sie. Nie było już Nielsa ani Gudrun, wkrótce za nimi podą­żą też Emma i Gulbrand. Jej urodziła się córka, jeden brat już się ożenił, drugi pewnie uczyni to wkrótce, a i ojciec zamierza ponownie wstąpić w związek małżeński.

Jeszcze trochę, a Czarny też już nigdy nie wychyli swoje­go wielkiego łba zza drzwi stajni. Czarny, ten wspaniały koń z rozwianą, długą grzywą i wiernymi oczami...

Nagle Inga poczuła się bardzo stara.

13

Inga z narastającym niepokojem obserwowała, że Kristiane wyraźnie flirtuje z Erlingiem. Dziewczyna śmiała się i chi­chotała zawsze, kiedy tylko znalazł się w pobliżu. Wodziła za nim błyszczącymi oczami. Inga nie miała wątpliwości, że Erling też był tego świadom. Pewny swego uśmiechał się bezczelnie do Kristiane, a ona wtedy jeszcze bardziej się czerwieniła.

Indze nie podobały się też wyzywające spojrzenia, ja­kie dziewczyna rzucała Erlingowi. A jeszcze mniej sposób, w jaki kręciła tyłeczkiem i biodrami, kiedy przechodziła obok niego. Jej ruchy przypominały zachowanie krowy za­dzierającej ochoczo ogon, żeby byk mógł ją pokryć.

Z drugiej strony Inga rozumiała, że Kristiane mogła się zakochać w Erlingu. Był przystojnym mężczyzną, miał czarne, kręcone włosy, niebieskie oczy i wyrazistą brodę. Usta były jej zdaniem za wąskie i zbyt blade, ale Kristiane najwyraźniej nie przywiązywała do tego wagi. Nie prezen­tował się zbyt okazale w ramionach, ale na rękach wyraźnie uwypuklały się jego napięte mięśnie, więc na pewno nie był słabeuszem.

Inga wzdrygnęła się. Kristiane w jego oczach widziała za­pewne tylko czułość, ale ona zdążyła poznać bijący od nich

125

lodowaty chłód. Uderzyło ją, że Erling jest niebezpieczny, Kristiane będzie biedna, jeśli któregoś dnia ich miłość się skończy. Wtedy Erling pewnie nie zdoła ukryć swojej praw­dziwej natury i Kristiane doświadczy jego bezwzględności.

Inga postanowiła przemówić dziewczynie do rozsądku. Wybrała moment, kiedy ta wychodziła z obory z dwoma wiadrami pełnymi mleka. Pośpieszyła za nią do mleczar­ni, gdzie miała zlać mleko. W myślach przepowiadała sobie wszystkie mądre słowa, które chciała powiedzieć, ale teraz czuła, że język przywarł jej do podniebienia.

Kristiane, zajęta zlewaniem mleka, uśmiechnęła się nie­śmiało do gospodyni.

Inga oparła się o framugę, krzyżując ręce na piersiach.

- Chciałabym z tobą porozmawiać...

Na dźwięk jej poważnego tonu Kristiane przestraszona opuściła ręce.

Indze nie podobał się wyraz zadowolenia, malujący się na twarzy dziewczyny. Widać było, że jest oczarowana młodym parobkiem. Trudno będzie przemówić jej do rozsądku.

Ach tak, pomyślała Inga niezadowolona, więc już jej coś obiecał. Jakim prawem? Gdyby to od niej zależało, dawno kazałaby mu opuścić Gaupås. Powoli zaczęło do niej do-

126

cierać, że Erling prawdopodobnie zamierzał szantażem za­pewnić tu sobie pracę na wiele lat.

Nieczęsto zdarzało się, żeby służące rozmawiały z nią tak szczerze. Ostatnie zdanie otworzyło jej oczy. A więc za­pewne już nieraz zabawiali się na sianie. Ach, Kristiane, jak mogłaś tak łatwo dać się zwieść? Inga zarumieniła się, przy­pomniawszy sobie, że sama uległa Bj0rnarowi szybciej niż Kristiane Erlingowi.

Inga czuła krople potu na plecach. Może i dobrze, że sio­stry nie zwierzały się sobie ze wszystkiego, nie chciała, żeby wyszło na jaw, że to ona podała Marlenę wywar z widła­ka. Obie przysięgły sobie, że pozostanie to ich tajemnicą. Po części dlatego, że nie chciała zostać oskarżona o spędza­nie płodu, po części zaś z tego powodu, że dla Marlenę to

127

ogromny wstyd. Trudno byłoby jej to znieść: zarówno po-zamałżeńską ciążę, jak i karę za pozbycie się płodu. Inga spróbowała ponownie.

- Pamiętaj, że Eriing jest parobkiem najmującym się do
różnych prac, w różnych miejscach. Nie znasz go wystar­
czająco dobrze...

Kristiane miała dosyć jej pouczeń.

- Bjornar nie był chyba o wiele lepszy, o ile dobrze pa­
miętam, ale wtedy to ci nie przeszkadzało!

Inga otworzyła szeroko usta ze zdziwienia. Przestraszo­na i zmieszana wykrzyknęła:

- Co ty możesz o tym wiedzieć?!
Kristiane odpowiedziała jej pogardliwie:

- Co nieco sama widziałam, a i Eriing niejedno o tobie
opowiadał, o tobie i tym lekkoduchu parobku, jak o nim
mówisz.

Inga zrobiła krok w kierunku dziewczyny i pogroziła jej palcem.

- Jeśli chcesz nadal pracować w Gaupås, Kristiane,
to nie chcę słyszeć od ciebie takich słów! Rozumiemy
się?

Kristiane prychnęła, ale skinęła głową zawstydzona. Ostrożnie minęła Ingę i wyszła.

Sigrid ruszyła raźno łąką prowadzącą do 0vre Gullhaug. Czuła łaskotanie w żołądku. Hedvig i ona zaczęły już przy­gotowania do ślubu, właściwie dopiero teraz dotarło do niej, że niedługo będzie żoną Torsteina. Gdzieś z tyłu gło­wy pamiętała wciąż o odrażającym związku ojca z Gudrun, nie mogła jednak wciąż rozmyślać o tym, jak przez wiele lat

128

ojciec brał Gudrun siłą, bała się, że mogłoby to spaczyć jej uczucia do Torsteina.

Torstein nie jest Nielsem, powtarzała sobie ciągle. Tor-stein to miły i czuły mężczyzna, widziała, że bardzo się sta­ra poskromić swoje miłosne zapędy i ograniczyć pieszczoty, ale była spokojna. To jego opanowanie sprawiło, że przyję­ła jego oświadczyny. Miała pewność, że będzie ją dobrze traktował. Najbardziej lubiła, kiedy ostrożnie przyciskał jej głowę i tors do swojej piersi. Wzdychała ze szczęścia, kie­dy obejmował ją swoimi silnymi rękami. Gdy opierał brodę o jej czoło, czuła się pijana ze szczęścia.

Dzisiaj miała z Hedvig układać jadłospis. Hedvig w dal­szym ciągu wykazywała tendencję do narzucania własnych pomysłów, ale Torstein najwyraźniej zwrócił jej uwagę, bo teraz już po chwili się wycofywała i pytała Sigrid o zda­nie. Sigrid co prawda nie bardzo wierzyła, że zmiana w ich stosunkach będzie trwała, ale postanowiła teraz się tym nie przejmować. Po tragicznej śmierci Gudrun Hedvig była dla niej bardzo miła i dobra.

- Sigrid, najdroższa moja! - zawołała teściowa, obejmu­jąc ją serdecznie. - Taka jestem ciekawa, co zdecydujemy się podać gościom. Wybacz mi to podniecenie, ale w końcu nie codziennie wydaje się za mąż jedynego syna i dziedzica!

Wspólnie i bez gwałtownej wymiany zdań wybrały zupę cebulową, a na główne danie pieczeń z sarny w brązowym sosie, z warzywami. Chwilę się zastanawiały, czy na deser lepszy będzie budyń migdałowy z sosem wiśniowym czy raczej kisiel z rabarbaru. Hedvig twardo się upierała, że po­winni podać kisiel rabarbarowy ze śmietaną, żeby zakoń­czyć obiad czymś słodkim, Sigrid z kolei nie chciała, żeby wszystko było na gorąco. Uważała, że zimny deser będzie bardziej orzeźwiający, i w końcu Hedvig jej uległa.

129

- Cóż, to przecież twoje wesele - powiedziała trochę
niezadowolona, ożywiła się jednak, kiedy Sigrid zaczęła
wyliczać, jakie ciasta podadzą wieczorem do kawy.

Hedvig zapisywała pieczołowicie: ciasto z pianką owo­cową, ciasteczka kokosowe i tort cesarski, pamiętały też o przepysznym miejscowym smakołyku, nazywanym po prostu najlepszym ciastem na świecie.

Sigrid myślała, że spali się ze wstydu. Było dla niej jasne, że 0vre Gullhaug nie będzie ponosiło wszystkich kosztów uroczystości, ale że Hedvig o tym wspomniała...

130

pewnie masz swój majątek - dodała Hedvig, patrząc na nią porozumiewawczo.

Sigrid schyliła głowę. W ogóle o tym nie pomyślała. Chętnie podzieliłabym się z Gudrun, pomyślała smutno, gdyby tylko żyła.

- Inga nic o tym nie wspominała - zaczęła się tłuma­
czyć niepewnie.

Hedvig prychnęła.

- W to wierzę! Baba jedna... - powiedziała ze złoś­
cią. - Ma prawo zatrzymać majątek po Nielsie, ale spadek
po twojej matce powinien zostać przepisany na ciebie. 0vre
Gullhaug jest dobrze utrzymanym, świetnie prosperującym
gospodarstwem, bez dwóch zdań - oznajmiła z dumą. - Ale
prowadzenie dworu pochłania dużo pieniędzy. Jestem pew­
na, że Torstein okaże zadowolenie, jeśli jego żona będzie
mogła coś dołożyć z własnych środków.

Sigrid nie była zachwycona obrotem rozmowy. Żało­wała, że Inga i Hedvig nie ustaliły wcześniej kwestii finan­sowych związanych ze ślubem i weselem, ale najbardziej ciążyło jej poczucie, że stanie się obciążeniem dla dworu. Torstein ani słowem nie wspomniał o pieniądzach, a powi­nien, jeśli to dla niego takie ważne.

- Porozmawiam o tym z Ingą - powiedziała Sigrid i od
razu poprawił się jej humor. - Inga nie jest chciwa.

Hedvig wbiła w nią swoje piwne oczy.

- Najdroższa Sigrid, nie rozumiem, dlaczego tak jej
bronisz.

131

Sigrid przełknęła ślinę, miała sucho w gardle. Patrzyła przerażona przed siebie, zrobiło się jej ciemno przed ocza­mi, zaczęła więc szybko mrugać i po chwili powoli, bardzo powoli zaczęło dochodzić do niej, że Hedvig mogła mieć rację. Przerażającą rację...

Inga czuła się zawiedziona, kiedy zauważyła, że Sigrid się od niej odsunęła. Pasierbica w ogóle należała raczej do nie­śmiałych, ale uderzyło ją, że zdarzały się momenty, kiedy Sigrid patrzyła na nią niemal z nienawiścią. To do niej nie­podobne, zawsze była grzeczną, delikatną dziewczynką. Poza tym wiele je łączyło, dawniej wspólnie przeżywały swoje radości i troski.

Przez pierwszy tydzień Inga postanowiła nie poruszać tematu. Zauważyła jednak, że po każdej wizycie u Hedvig Sigrid stawała się wobec niej coraz bardziej wroga. Zrozu-

132

miała, że to Hedvig nastawia ją przeciwko niej. Miejscowe plotkary na pewno niejedno o niej gadały, ale czyżby Sigrid naprawdę była tak naiwna, żeby w to wierzyć?

Któregoś przedpołudnia, kiedy Sigrid zachowywała się szczególnie nieznośnie, Inga chwyciła ją mocno za rękę.

- Co się z tobą dzieje, młoda damo? Twój ojciec co prawda
nie żyje, ale nie pozwolę, żebyś zachowywała się wobec mnie
tak bezczelnie. Zapomniałaś, że jestem wdową po nim?

Sigrid spuściła wzrok, ale nadal uśmiechała się drwiąco.

Inga widziała, że Sigrid czuje się winna, ale uznała, że naj­wyższa pora wygarnąć dziewczynie prawdę. Wzdrygnęła się, widząc wzbierającą nienawiść w oczach pasierbicy.

Sigrid gwałtownie podniosła głowę.

- Wiedz, że nie o pieniądze mi chodzi. Tylko dziwią
mnie niektóre twoje decyzje.

Inga zaskoczona rozłożyła ręce.

- Powiedz mi więc, co złego zrobiłam! Nigdy nie chcia­
łam cię skrzywdzić. Jeśli tak się stało, to nie było to zamie­
rzone. Jesteś dla mnie niemal jak własna córka, kochanie,
dlatego chcę się bronić przed twoimi oskarżeniami.

Sigrid wstała od stołu, miała czerwone policzki. Z gnie­wu i podniecenia cała drżała.

133

- Niedawno Hedvig zadała mi pytanie... Powiedziała
coś, co dało mi do myślenia... - Oczy Sigrid zaszły łzami.
Z trudem chwytała powietrze, minęła chwila, zanim doszła
do siebie.

Hedvig, Hedvig, kołatało w głowie Ingi, co ta szczwa-na kobieta znów knuła? Mimowolnie się spięła, wiedziała, że musi pozostać opanowana. Powinna się przygotować na najgorsze, bo Hedvig była nieobliczalna, poza tym pewnie łatwo przyszło jej zawrócić Sigrid w głowie.

- Gudrun i ty nigdy za sobą nie przepadałyście - stwier­
dziła Sigrid bezbarwnym głosem. - Dlatego zaczęłam się
zastanawiać, co moja siostra i ty robiłyście wtedy na stry­
chu?

Inga nie wiedziała, czy ma płakać, czy śmiać się.

Inga oblizywała swoje suche wargi, zastanawiała się, co ma odpowiedzieć. Pytanie nie było łatwe...

14

W tym samym momencie dobiegł ich z zewnątrz rozdzie­rający serce krzyk. Inga od razu poznała, że to krzyk Emilii. Zdarzało się, że córeczka czasem się przewróciła i zaczyna­ła płakać. Zwykle jednak szybko przestawała, krzyk, który ich teraz doszedł, musiał znaczyć, że tym razem wydarzyło się coś poważniejszego.

Obie, i Inga, i Sigrid, wyszły przestraszone na dziedziniec.

Eugenie biegła, trzymając Emilkę na ręku.

Inga poczuła panikę.

- Co się stało?

Zdyszana Eugenie podała jej córeczkę.

- Pewnie użądliła ją pszczoła. Nie jestem pewna, bo
wszystko stało się tak szybko.

Dziewczyna zdenerwowana odgarnęła z twarzy zabłą­kany kosmyk włosów.

Inga odetchnęła z ulgą. Użądlenie pszczoły na pewno bardzo bolało, ale wyobraźnia zdążyła podsunąć jej gor­sze rzeczy. Na polach zaczęto już prace, chłopi bronowali, bo przed siewem trzeba spulchnić i wyrównać ziemię. Żelaz­ne zęby brony był ostre i Inga oczami wyobraźni widziała już, jak Emilka staje nogą na jednym z takich kolców.

Co prawda słyszała też, że podobno czasem ludzie umie-

135

rali od użądlenie pszczoły, ale to dlatego, że byli uczuleni i po prostu mieli pecha. U Emilii nie zauważyła na szczęście problemów z oddychaniem, dziewczynka miała twarz czer­woną i zapuchniętą, ale tylko od płaczu. Na ręku u matki nieco się uspokoiła, chociaż dalej szlochała.

- Mamusia zaraz zobaczy, co się stało - szeptała Inga,
kładąc ją ostrożnie na ławie w pokoju.

Emilia natychmiast zaczęła krzyczeć i przewróciła się na brzuszek.

- Boli cię pupcia? - spytała Inga łagodnie. Eugenie i Si-
grid stały obok, dokładnie wszystko obserwując.

Inga uniosła sukienkę małej, zdjęła jej pończochy i ściąg­nęła majteczki. Uśmiechnęła się z ulgą, kiedy na białej pupce córeczki zobaczyła dużą, czerwoną gulę. Miejsce po użądle­niu było zaczerwienione i bardzo spuchnięte, ale pszczoła na szczęście nie zostawiła w nim swojego żądła.

- Poleź tu chwilę, maleńka - Inga pocieszała łagodnie
córeczkę. - Mama zaraz przyniesie coś, co złagodzi ból - za­
pewniła i po chwili wróciła, niosąc czystą szmatkę umoczo­
ną w occie.

Dziecko zareagowało podejrzliwie na ostry zapach octu.

- To nie będzie bolało - zapewniła Inga. Delikatnie po­
cierała zaczerwienione miejsce kojącym octem. Emilka naj­
pierw się spięła, ale kiedy się przekonała, że ocet nie szczypie,
odprężyła się. - Jaka jesteś dzielna - pochwaliła ją Inga.

Emilka promieniała z zadowolenia.

Sigrid stała nieruchomo. W jej oczach była ciekawość,

136

Inga domyślała się, że na pewno będzie chciała wrócić do przerwanej rozmowy. Dlatego uprzedziła ją:

- Sigrid, muszę się teraz zająć moją córeczką, ale chęt­
nie wrócę do naszej rozmowy wieczorem. Nie pozwolę,
żeby takie podejrzenie zawisło między nami. Chyba sobie
na to nie zasłużyłam?

Sigrid zacisnęła usta i niezadowolona pokiwała głową.

- Jak chcesz - oznajmiła.

Kiedy Inga została sama z Emilią, otarła pot z czoła. Dobry Boże, zaczęła się modlić. Miała wrażenie, że pęknie jej głowa. Użądlenie bardzo ją zaniepokoiło, ale naprawdę przeraziło ją oskarżenie Sigrid! Wypadek córeczki dał jej cenny czas do namysłu. Gdyby musiała zareagować natych­miast, nie zdołałaby odpowiedzieć wiarygodnie, teraz zy­skała trochę czasu. Niewiele, ale każda chwila była cenna.

W nie najlepszym humorze Sigrid poszła do swojej sypial­ni. Stanęła przy oknie, wyglądając na dziedziniec. Dzień, w którym umarła Gudrun, dużo zmienił w jej życiu. Przede wszystkim straciła swoją starszą siostrę, a jednocześnie ze strychem w oborze w Gaupås zaczęły się wiązać najbardziej przykre emocje. Bała się pójść na miejsce, gdzie zginęła Gu­drun. Było ono dla niej symbolem śmierci i smutku.

Naszły ją ponure myśli. Zdawała sobie sprawę, że Hedvig mogła mieć na nią zły wpływ. Powodowała, że zaczynała widzieć Ingę jej oczami, nie podobało się jej to. Podczas rozmowy w kuchni Inga rzeczywiście sprawiała wrażenie całkowicie zaskoczonej. Sigrid zastanawiała się, czy dlate­go, że macocha coś przed nią ukrywała, czy też poczuła się dotknięta jej podejrzliwością.

Powoli osunęła się na krzesło obok komody. Nie wie-

137

dząc, czym mogłaby się zająć, wyciągnęła górną szufladę. Zobaczyła księgę parafialną, którą Inga wykradła z kance­larii pastora Mohra. Wyjęła ją i bezwiednie zaczęła prze­rzucać kolejne kartki. Ani wcześniej Inga, ani ona teraz nie znalazły tam tego, co spodziewały się znaleźć, ponieważ wpisy nie były dokonywane przez starego pastora Rollef-sena, tylko już przez obecnego pastora. Dowiedziała się co prawda kilku ciekawych szczegółów o parafianach, bo pa­stor dokładnie notował, kto pilnie się uczył do konfirmacji, a kto nie. Poza tym nie wiadomo z jakiego powodu notował też, które dziecko urodziło się w małżeństwie, a które poza, zapisywał także różne inne tragiczne wydarzenia.

Sigrid nie miała ochoty zawracać sobie głowy problema­mi innych ludzi, miała dosyć własnych. Kłopoty innych wy­dawały się jej całkowicie błahe. Niezadowolona, zamknęła księgę i odłożyła tam, skąd ją wzięła. Pastor powinien oczy­wiście odzyskać swoją księgę, bo dotyczyła jego służbowych spraw, ale niech Inga się tym zajmie, pomyślała Sigrid. Skoro to ona okazała się tak bezczelna, że zabrała ją z kancelarii...

Sigrid westchnęła i wzdrygnęła się. W zasadzie powinna być jej wdzięczna, przecież zrobiła to dla niej. Obie miały nadzieję, że znajdą w księdze informacje dotyczące Andri-ne, ale myliły się. Na pewno podeszłaby do tego inaczej, gdyby w księdze rzeczywiście znajdowały się zapiski doty­czące życia Andrine.

Sigrid cieszyła się na ślub. Dobrze będzie zamieszkać poza Gaupås. Nagle zapragnęła jak najszybciej znaleźć się z dala od Ingi, z dala od miejsca, gdzie umarła Gudrun...

Po południu, kiedy Emilia już usnęła, a Eugenie zgodziła się jej przypilnować, Inga osiodłała Czarnulkę. Czuła napię-

138

cie w każdym mięśniu, ale starała się opanować, nie chcąc przestraszyć i tak już nerwowej klaczy. Na grzbiecie konia nadal było widać białe blizny po tym, jak Erling z zemsty skatował zwierzę. Blizny pewnie wkrótce znikną, ale Bóg jeden wie, jakie rany zostały w duszy Czarnulki.

Ingę przeszedł dreszcz, kiedy ostrożnie wzięła w rękę cugle i zatrzymała konia przed plebanią. Nigdzie nie było widać służby, więc sama uwiązała Czarnulkę do żelaznego koła przy stajni. Zostawiła ją osiodłaną, bo nie planowała długiej wizyty.

Na szczęście jedna ze służących wpuściła ją bez zbęd­nych pytań. Czuła łaskotanie w żołądku, kiedy mocno i zdecydowanie zapukała do drzwi kancelarii.

Pastor wzdrygnął się na widok gościa.

Pastor zbladł.

- Rozumiem. Rozumiem - powtórzył gniewnie - że jest

139

pani o wszystkim poinformowana. Ale dlatego nie musi pani udawać nie wiadomo kogo.

Też coś, pomyślała Inga, słysząc w tyle głowy złośliwy chichot.

Pastor zacisnął usta. Nie lubił, kiedy wypominano mu jego błędy.

140

się chytry błysk: - Chyba że zaproponuje mi pani coś w za­mian...

Pastor opadł z jękiem na fotel.

- Kobiety - parsknął. - Nie można wam ufać! To z winy
pani Gullhaug będę wkrótce musiał opuścić Botne, ale niech
się pani nie łudzi, pani też nie wierzę.

Z winy Hedvig, pomyślała drwiąco Inga. Nie sądzę, żeby musiała go bardzo do tego namawiać. A teraz przedstawia sprawę tak, jakby został do wszystkiego zmuszony.

- Pastorze - zaczęła Inga - wyjdę na chwilę i dam Czar­
nulce owsa. Proszę się zastanowić nad moją propozycją.
Co pastor straci na tym, że zyska wsparcie ojca?

Pastor siedział i zamyślony drapał się po łysinie, kiedy Inga wychodziła z jego kancelarii. Nie odrzucił jej pro­pozycji, uznała to za dobry znak. Na chwiejnych nogach Inga szła przez dziedziniec, starając się omijać największe

141

połacie lodu. Nie chciała się poślizgnąć i upaść, była prze­cież w ciąży. Dziwne, że pastor nie zganił jej za jej stan. Może uznał, że to dziecko Nielsa, a w takim razie nie do­szło do grzechu. A może pastor miał inne zmartwienia na głowie...

Czarnulka zarżała cicho, kiedy podeszła do niej Inga. Poklepała ją z miłością po szyi, wzięła worek z owsem i uwiązała go. Klacz od razu zaczęła łapczywie jeść.

Inga oparła się o ścianę obory. Mogła tylko czekać. Cze­kać, aż pastor podejmie decyzję. Nie miał nic do stracenia, pomyślała, ryzykował jedynie, że Inga powie komuś o tym, czego się dowiedziała. Mogła go zapewnić, że nie zamie­rza tego robić, bo też rzeczywiście nie zamierzała. Chciała jedynie zamknąć gębę Hedvig, tym bardziej musiała więc uważać, żeby nie powiedzieć zbyt wiele. Hedvig nie może się dowiedzieć wszystkiego, co pastor jej powie...

Gdyby pastor wiedział, jak bardzo zależy jej na jego in­formacjach, pewnie nie zgodziłby się tak łatwo. Z tego też powodu podczas wizyty w kancelarii bardzo się starała nie dać niczego po sobie poznać.

- Pani Gaupås! - zawołała jedna z służących, wiatr niósł
jej cienki głos. - Pastor życzy sobie z panią rozmawiać!

Inga wyprostowała się i po raz drugi dzisiaj weszła do kancelarii pastora. Podniecona oddychała szybko, starając się jednak nie dać po sobie poznać, jak bardzo boi się jego odpowiedzi.

Pastor oparł się łokciami o blat biurka i złożył dłonie.

142

działa zdziwiona, jak łatwo przyszło jej to kłamstwo. Stała przed nim pewna siebie, wytrzymała jego spojrzenie.

- Ach tak - odpowiedział duchowny podejrzliwie. - Nie
mówi pani prawdy, pani Gaupås, ale pani intencje mnie
nie obchodzą. Proszę, niech pani usiądzie, opowiem pani
o umowie między panią Gullhaug a mną.

Nagle uniósł rękę i pogroził jej palcem:

Pastor przytaknął, ale widać było, że myślami jest gdzieś daleko.

Inga nie była zła, raczej zaciekawiona.

- Obiecała mi dobrze zapłacić - odparł pastor z wyraź­
nym poczuciem winy. Schylił głowę i przyglądał się swoim
butom. - Całkiem sporą sumę...

Inga nie mogła uwierzyć. Pastor dał się po prostu prze­kupić! Nic dziwnego, że nie chciał tłumaczyć, dlaczego po­pełnił dwa tak poważne wykroczenia. Mogła mu to teraz wypomnieć, ale rozsądnie milczała.

Na twarzy pastora pojawił się grymas.

143

- Pięćset koron dała mi sama z siebie, ale o pozostałe
pięćset musiałem ją prosić, łagodnie to określając.

Ton jego głosu wskazywał, że musiał stoczyć nie łada bit­wę o obiecane mu pieniądze, ale to nie jej sprawa. Najważ­niejsze, że dowiedziała się, że Hedvig przekupiła duchow­nego. Powoli odkrywała, do czego zdolna jest ta kobieta, jeśli naprawdę na czymś jej zależy.

- Bardzo dziękuję za rozmowę, pastorze. Uzyskane in­
formacje będą mi bardzo pomocne!

W głosie pastora, kiedy się z nią żegnał, słychać było błaganie. Podał jej rękę, upewniając się:

- Więc porozmawia pani z ojcem?

Inga czuła jego milczącą prośbę. Wzięła jego dłoń.

- Może pastor być tego pewny. Zaraz udam się do Svart-
dal. Jak już mówiłam, nie mogę niczego obiecać, ale uczy­
nię, co w mojej mocy.

Kiedy Inga opuszczała kancelarię, wiedziała, że może teraz zrobić, co zechce. Pastor wyjawił jej prawdę o pani Gullhaug w zamian za niezobowiązującą obietnicę. Dotrzy­ma jednak danego mu słowa, pomyślała. Chciała być w po­rządku. Pastor i ona powinni teraz pomagać sobie nawza­jem, nie zamierzała mieć w nim wroga. Uśmiechnęła się. Pomyśleć, że sojusznikiem w jej walce z Hedvig jest sam pastor...

15

Zmierzch zaczynał kłaść się szarym cieniem nad Svartdal, kiedy Inga wreszcie dotarła do dworu. Embrik wziął od niej Czarnulkę. Inga poprosiła, żeby rozsiodłał konia, chciała, żeby klacz mogła trochę odpocząć.

Chłopak pokiwał głową i odprowadził konia do ciepłej stajni.

Na ustach Ingi pojawił się uśmiech.

Inga czuła, jak palą ją policzki.

- A może się mylę? - spytała Emma, zdjęła z głowy ka­
pelusz i zaczęła się jej przyglądać.

Wtedy w Indze jakby coś pękło. Wiedziała, że powinna milczeć, ale zmartwienia i kłopoty ją przerosły. Stara służą­ca zawsze czytała w niej jak w otwartej książce, a teraz puś­ciły wszystkie zahamowania.

145

- Emmo, Niels nie jest ojcem dziecka. Myślałam,
że wszyscy to wiedzą. Że Bjornar, bratobójca, spłodził to
dziecko!

Emma przyłożyła dłoń do ust, pokręciła głową zrozpa­czona.

Inga nagle straciła wolę walki. Zmęczona przetarła oczy.

- Nie jestem dumna z tego, co zrobiłam, ale doszłam do
wniosku, że nie mam czego ukrywać. Dlaczego ktoś miał­
by być lepszy lub gorszy? Po prostu niektórzy lepiej kłamią
i lepiej ukrywają swoje błędy.

Emma odwróciła wzrok. Na to pytanie nie chciała od­powiedzieć.

W nagłym przypływie złości Inga postanowiła ujawnić coś, co do tej pory ukrywała.

- Wiem o tobie i Gulbrandzie.

Emma drgnęła, jakby niewidzialna dłoń zadała jej bo­lesny cios. Powoli opuściła rękę, w której trzymała pogrze­bacz. Próbowała powiesić go przy kominku, ale nie dała rady. Żelazo upadło z hukiem na posadzkę. Emma otwo­rzyła usta i stała nieruchomo.

- Wybacz mi - zaczęła szlochać Inga. - Nie chciałam
się mścić na tobie, dlatego że sama mam kłopoty.

146

Jak mogła tak potraktować Emmę? Emmę, która zawsze była dla nie dobra, zawsze gotowa do poświęceń. Powoli dotarło do Ingi, że zaczyna tracić nad sobą kontrolę. Za­bójstwo Gudrun ciążyło jej niczym kamień, coraz częściej miała ochotę wyjawić prawdę. Musi się wziąć w garść! Na­stępnym razem, kiedy będzie miała moment słabości, obok niej może znaleźć się ktoś inny niż Emma, ktoś, kto wyko­rzysta tę chwilę i skłoni ją do wyznań, których później bę­dzie żałować...

Emma zachowywała się tak, jakby imię Gulbranda w ogó­le nie padło.

Inga zamrugała, żeby się nie rozpłakać. Gdyby Emma wiedziała, jakie jeszcze tajemnice w sobie nosi... Uśmiech­nęła się, cała we łzach.

Inga nie pojmowała, jak Emma mogła zachowywać się tak spokojnie. Przed chwilą usłyszała ode mnie tyle złego, zasłużyłam sobie na reprymendę, pomyślała Inga, czyniąc sobie wyrzuty.

W spiżarni półki uginały się pod jedzeniem. Z sufitu

147

zwisały wielkie wędzone szynki i dwa świeżo sprawione za­jące. W beczkach leżały różne rodzaje solonego mięsa, cien­kie placki chlebowe ułożone były jeden na drugim. Kristian właśnie skończył skubać pardwy, na zewnątrz wiatr rozno­sił ptasie pióra. Ojciec wieszał dzisiejsze łupy na belce pod samym dachem. Zajęty i skupiony na swojej pracy, nie za­uważył zbliżającej się Ingi. Spostrzegł ją dopiero, kiedy go zawołała.

- Inga? - zdziwił się. - To ty?

Trudno powiedzieć, czy na jej widok się ucieszył, czy nie, Inga nie zamierzała się nad tym zastanawiać.

Nikła nadzieja, którą miała Inga, stopniała niczym lód w słońcu.

148

pienie? Niech drań chociaż raz sam doświadczy tego same­go! Już na samą myśl się cieszę - zakończył Kristian, śmie­jąc się nienawistnie.

Słuchając ojca, Inga czuła, jak gula rośnie jej w gardle. Czyżby cały jej plan miał lec w gruzach z powodu jego nie­nawiści? Zamknęła oczy i próbowała się skupić. Chętnie zwierzyłaby się ojcu, wytłumaczyła, dlaczego jego wielko­duszność była dla niej taka ważna, ale nie miała odwagi. Im mniej osób wiedziało o tym, co zrobiła, tym lepiej. Nie mog­ła ufać nawet własnemu ciału i krwi.

Inga słyszała, że jest poruszony jej brakiem zaufania.

149

Kristian zrobił się czerwony na twarzy, usta zaczęły mu drżeć ze złości.

- Chciałbym wiedzieć, o co tu chodzi...
Inga przerwała mu, kręcąc głową.

- Kiedyś ci powiem, tato... Obiecuję, że kiedyś ci po­
wiem. Kiedy już będę miała za sobą te wszystkie okropno­
ści. Może za kilka miesięcy, może za rok, ale na pewno kie­
dyś ci powiem...

Ojciec przyglądał się jej podejrzliwie, ale w końcu jej uległ.

- Dobrze, Inga, oszczędzę pastora. Mimo że mi się to
wcale nie podoba - dodał i jakby dla podkreślenia swoich
słów splunął prymką tytoniu.

Inga, wyczerpana, padła na kolana.

Pierwszy raz się zdarzyło, że nie miała siły zajrzeć do Emmy, chociaż jej to wcześniej obiecała. Rozmowa z ojcem całko­wicie ją wyczerpała.

Czarnulka ruszyła posłusznie w stronę domu, Inga po­zwoliła się jej nieść, była zamyślona i nieobecna. Nie miała pojęcia, jak ma rozegrać sprawę Sigrid, nie chciała jednak, żeby pasierbica pomyślała, że unika rozmowy. Przeciwnie, najrozsądniej będzie stawić czoło oskarżeniom, uznała Inga.

Kiedy po kolacji postanowiła porozmawiać z Sigrid, dziewczyna nie bardzo była temu chętna. Może zrobiło

150

jej się wstyd, że rzuciła tak poważne oskarżenie, nie mając żadnego dowodu? Chociaż tak naprawdę miała, pomyślała Inga zlękniona, pasierbica uznała jednak zapewne, że za­chowała się niegrzecznie.

To nie Sigrid należało kazać milczeć, groźniejsze były plotki, które rozsiewała Hedvig.

- Możliwe - skwitowała Inga urażona. - Chcę, żebyście
ty i Hedvig kontynuowały przygotowania do ślubu tutaj.

Sigrid zdziwiona zrobiła krok do tyłu.

- Dlaczego - ciągnęła Inga stanowczo - wykluczyłyście
mnie ze wszystkiego? Pamiętaj, że jestem twoją macochą.
Będę miała okazję wytłumaczyć Hedvig, dlaczego dotąd
nie włączyłam się do przygotowań. Nie zamierzam zacho­
wywać się niegrzecznie - dodała, widząc, że Sigrid wyglą­
da, jakby zaraz miała zemdleć ze strachu - ale nie pozwolę,
żeby Hedvig karmiła cię plotkami. Plotkami, w których nie
ma źdźbła prawdy!

Dolna warga Sigrid zaczęła drżeć, dziewczyna przytak­nęła ledwie zauważalnie.

Ingę przeszedł dreszcz, kiedy następnego dnia zobaczyła, jak Hedvig zdecydowanym krokiem zmierza przez trawnik do drzwi domu. Nie ma w sobie wstydu, łajza jedna, niech tylko spróbuje zadzierać nosa. Obie kobiety nigdy się nie przyjaźniły, ale to przede wszystkim Hedvig była przyczyną ich konfliktów. Najwyraźniej jednak się tym nie przejmo­wała, trzymała głowę wysoko, jakby nic się nie stało.

151

Inga poprawiła warkocz i opuściła ramiona. Postanowi­ła zachowywać się uprzejmie, na pewno jednak nie pozwoli Hedvig na żaden sarkazm. Inga czuła swoją siłę, mając za sobą ojca i pastora.

Rozmowa między nią, Sigrid i Hedvig nie kleiła się. Obie gospodynie nie spuszczały z siebie oczu, a Sigrid sprawiała wrażenie, jakby chciała jak najszybciej stąd uciec i nigdy już nie wracać.

Inga bardzo się przyłożyła do nakrycia stołu. Wyjęła ładny serwis z cienkiej porcelany, napełniła do pełna cu­kiernicę, postawiła też dzbanuszek ze śmietanką. Kawa cze­kała świeżo zaparzona, a wcześnie rano Inga zdążyła jesz­cze zrobić tort migdałowy na cienkim, w sam raz miękkim spodzie. Udekorowała go bitą śmietaną i wiórkami czekola­dowymi. Tort migdałowy zwykle jej wychodził, a ponieważ miała gościć Hedvig, Inga nie odważyła się eksperymen­tować z innym ciastem. Złościło ją, że Hedvig jest obecna w jej myślach, nawet jeśli fizycznie znajduje się daleko.

Hedvig słynęła ze swojego ostrego języka. Nie krępując się, zwracała uwagę, jeśli ciasto wydawało jej się zbyt suche czy przypalone. Inga sama słyszała, jak podczas pogrzebu Halvdana krytykowała produkty przysłane jej w prezencie z Nedre Gullhaug. Dobrze jest mieć własne zdanie i dawać temu wyraz, ale nie przy każdej okazji.

Jak Inga słusznie przewidziała, Hedvig nie powiedzia­ła nic na temat tortu. Więc pewnie jej smakował, śmiała się Inga w duchu. Jej przypuszczenie się potwierdziło, kiedy Hedvig sięgnęła po kolejny kawałek.

Chcąc wprowadzić lżejszy nastrój, Sigrid zaczęła opo­wiadać o przygotowaniach do ślubu. Powoli mijał jej zły humor i wkrótce jej oczy znów błyszczały.

- Wszystko wygląda pięknie - pochwaliła Inga i pogła-

152

dziła ją po dłoni. - Odnoszę wrażenie, że wszystko już do­kładnie zaplanowałyście.

Hedvig zacisnęła usta.

Najwyraźniej zbierało się na burzę. Powietrze było nała­dowane niewypowiedzianymi wzajemnymi oskarżeniami. Kobiety powściągały się tylko ze względu na Sigrid.

- Łatwo ci mówić, mogłabyś przynajmniej dołożyć się
finansowo. Podejmowanie gości kosztuje, a dobrze wiem,
że Niels zostawił ci worek pieniędzy.

Inga czuła, że jeżą się jej włosy.

- Powiedz, ile chcesz, Hedvig, a położę pieniądze na
stół. Słyszałam, że miewasz problemy z gotówką.

Hedvig, przestraszona, położyła rękę na piersiach.

- Jak śmiesz tak do mnie mówić? 0vre Gullhaug to do­
brze zarządzane gospodarstwo, przynoszące znaczny dochód.

Inga zacisnęła tajemniczo wargi i posłała Hedvig ostrze­gawcze spojrzenie.

153

- Sądziłam, że masz kłopoty. Bo przecież... - zamilkła,
robiąc sztuczną przerwę - z trudem uzbierałaś tysiąc koron
dla pastora!

Hedvig o mało się nie udławiła kawą. Przestraszona za­częła kasłać i machać rękami, usiłując odzyskać oddech.

Sigrid nie wydawała się szczególnie skora, pewnie była ciekawa, jak potoczy się rozmowa, ale nie odważyła się przeciwstawić Indze.

Kiedy pasierbica wyszła, Inga nachyliła się do Hedvig.

- Masz zrobić wszystko, żeby zdławić w zarodku podej­
rzenie, które zasiałaś w Sigrid, że niby miałam coś wspól­
nego z upadkiem Gudrun! Ma przestać o tym myśleć.
Czy tego chcesz, czy nie. Mścisz się, bo przegrałaś sprawę
w sądzie. Za miesiąc przyjedzie tu biskup, żeby ponownie
porozmawiać z pastorem i z moim ojcem. Jeśli się nie za­
mkniesz i nie przestaniesz obgadywać mnie i całą rodzinę
Svartdalów, osobiście stawię się na spotkaniu z biskupem.
I wtedy wszyscy się dowiedzą, że to ty nakłoniłaś pasto­
ra do wyrwania kartki z księgi parafialnej. No i - dodała
wzburzona - powiem też wszystkim, że posunęłaś się do
przekupstwa. Nie wiem, czy tak łatwo będzie ci się z tego
wywinąć.

Hedvig wciąż przełykała ślinę. Znów zaczęła kasłać.

- Mam dosyć twoich intryg - powiedziała Inga stanow­
czo. - Jeszcze jedno słowo, jeszcze jedno, a przekonasz się,
co to znaczy zadrzeć z moją rodziną!

Kobiety patrzyły na siebie złowrogo, ale w końcu to Hedvig spuściła głowę.

154

Kiedy Sigrid wróciła, miała poważną minę. Domyślała się, że między macochą a jej przyszłą teściową doszło do ostrej wymiany zdań, przyglądała się więc im spod oka.

- Hedvig chce cię za coś przeprosić - oznajmiła Inga.
Hedvig zgrzytała zębami i podnosiła oczy do nieba,

w końcu jednak wykrztusiła z siebie:

- Przepraszam, że zamąciłam ci w głowie, Sigrid.
Nie ma nic dziwnego w tym, że Gudrun i Inga były razem
na strychu. Inga mi wszystko wytłumaczyła, i teraz to już
rozumiem...

Sigrid odwróciła się do Ingi.

Sigrid czuła, jak palą ją policzki.

Hedvig i Sigrid przytaknęły zawstydzone.

16

Dwa dni później do Ingi zawitał nieoczekiwany gość. Drogą do dworu szedł z 0vre Gullhaug Torbjorn, młodszy brat Tor-steina. Nie poszedł skrótem przez trawnik, wyraźnie chciał dać do zrozumienia, że przychodzi w poważnej sprawie.

Jak dobry obyczaj nakazywał, Inga zaprosiła gościa do środka, zastanawiając się, w jakiej sprawie przychodzi. Paliła ją ciekawość, ale nie chciała pierwsza zacząć go wypytywać. Stawiając na stole kawę i ciasto, obserwowała go bacznie. Wiedziała, że jest kilka lat młodszy od Torsteina, uznała, że starszy brat był przystojniejszy. Chociaż...? Nie potra­fiła się zdecydować, który lepiej się prezentuje, na pewno Torstein miał więcej uroku. Mężczyzna, który teraz przed nią siedział, obracał w ręku filiżankę, był niepewny i mało­mówny. Miał takie same błyszczące piwne oczy z zielonymi plamkami jak matka, ale wąskie usta odziedziczył po ojcu, podobnie jak czworokątną, ostro zarysowaną, nieco za dłu­gą brodę.

- Mam poprosić Sigrid? - spytała po pewnym czasie Inga. Torbjorn najwyraźniej nie bardzo wiedział, jak zacząć rozmowę. - Pewnie masz dla niej jakąś wiadomość? - do­pytywała Inga, wstając. Ruchem głowy odrzuciła do tyłu warkocz.

156

W tym momencie Torbjern chwycił ją za rękę i stanow­czo zmusił do powrotu na krzesło.

Inga starała się nie okazać, że zaczyna się niecierpliwić. Mężczyzna schował głowę w ramionach, chwilami z tru­dem oddychał. Zacinał się, cedził słowa...

Rozgrzany swoimi słowami, Torbjorn znów chwycił ją za rękę.

Inga próbowała ją cofnąć, ale on tylko wzmocnił swój chwyt i mówił dalej:

- Jesteś teraz wdową, ale wkrótce mężczyźni zaczną tu

157

tłumnie przybywać, by prosić cię o rękę. Ja chciałbym zro­bić to pierwszy. Dlatego, że cię pragnę, ale i dlatego, że był­bym dobrym ojcem dla twoich dzieci.

Inga zamknęła oczy. Sytuacja ją zaskoczyła, nie była w stanie nic rozsądnego powiedzieć. Na szczęście Torbjorn troskliwie dobierał słowa. Nie odniosła wrażenia, że chciał wybawić ją z jej kłopotliwej sytuacji, biorąc na siebie odpo­wiedzialność za dziecko, którego się spodziewała, a raczej że naprawdę jej pragnie.

Torbjorn uśmiechnął się, oczy mu błyszczały.

Torbjorn skulił się jeszcze bardziej.

158

Torbjorn przytaknął poważnie.

Inga nie poprosiła Torbjorna, żeby nie rozgłaszał wszem wobec o swoich oświadczynach, miała jednak nadzieję, że tego nie zrobi. Nie odrzuciła jego prośby, sądziła, że ro­zumie, że musi wszystko dokładnie przemyśleć, zanim po­dejmie decyzję. Już raz w swoim młodym życiu była żoną, teraz musi dobrze się zastanowić, komu odda swoją rękę.

Jednak plotka o oświadczynach zaczęła wkrótce żyć własnym życiem. Znajomi i nieznajomi podchodzili, mó­wiąc, że to miło, że młodzi chcą być razem. Inga nie odpo­wiadała, tylko zagryzała zęby, żeby nie wybuchnąć.

Jednocześnie pochlebiało jej, że Torbjorn się nią chwali. Najwyraźniej mu się podobała, sądząc po tym, co powta­rzały jej Kristiane i Marlenę. Opowiadał, jaka jest piękna i mądra, nie był w stanie jej się oprzeć. Ingę krępowały te pochwały, ale w głębi duszy robiło się jej miło. Sama nie

159

czuła się szczególnie atrakcyjna, miała dziecko, drugie było w drodze, cieszyło ją, że Torbjorn jest skłonny wziąć na sie­bie odpowiedzialność za całą trójkę.

Sigrid popadła niemal w ekstazę, kiedy dowiedziała się o oświadczynach.

- Tak się cieszę, Inga! Torbjorn to miły człowiek. Ła­
godny, pracowity i troskliwy. Oczywiście nie może się mie­
rzyć z Torsteinem - żartowała - no ale on jest wyjątkowy!

Inga uśmiechała się krzywo.

- Wybrałaś właściwego mężczyznę, co do tego nie mam
żadnych wątpliwości. I cieszę się z tego bardziej, niż jesteś
w stanie to sobie wyobrazić. Ale nie drepcz teraz wokół
mnie niecierpliwie, bo jeszcze nie zdecydowałam.

Stosunki między Sigrid i Ingą na szczęście poprawiły się po przeprosinach Hedvig. Wyglądało na to, że Sigrid uwierzyła w tłumaczenie Ingi. Któregoś wieczoru Sigrid za­wstydzona przeprosiła ją, że w ogóle podejrzewała, że Inga może mieć coś wspólnego ze śmiercią Gudrun. Dziewczy­na sama z siebie powiedziała, że macocha zawsze się za nią wstawiała i że jest jej okropnie przykro.

Inga czuła, jakby ogromny ciężar spadł jej z serca. Na­reszcie udało jej się zamknąć usta Hedvig, nie sądziła, żeby gospodyni kiedykolwiek odważyła się znów plotkować na jej temat. Trudno przewidzieć, do czego Hedvig jest zdol­na w chwilach największego szaleństwa, ale teraz Inga mia­ła przynajmniej broń w ręku. Hedvig okryła się wstydem, kiedy okazało się, że ojcem Torsteina był inny mężczyzna niż ten, którego nazwisko podała w papierach, a miejscowe plotkary na pewno nie oszczędziłyby jej, gdyby się dowie­działy, że na dodatek przekupiła pastora. Cudownie było uwolnić się od Hedvig! Inga i pastor zawarli pewnego ro­dzaju porozumienie i musieli się wzajemnie wspierać. Pa-

160

stor zdradził jej swoją tajemnicę, a ona obiecała mu pomóc. Stosunki z Sigrid znów układały się dobrze. Wróciła bli­skość, która kiedyś panowała między nimi.

Sigrid sprawiła wrażenie zdziwionej.

- Więc... - zaczęła i po chwili rumieniec oblał jej
twarz. - Więc nie pożądasz Torbjarna?

Ingę zaskoczyło tak bezpośrednie pytanie. Teraz jej twarz oblał rumieniec.

- Nie zastanawiałam się nad tym. Wiem jedynie,
że muszę rozważyć wszystkie za i przeciw. Widzę przecież,
że Torbjorn to porządny człowiek, co do tego nie mam żad­
nych wątpliwości, ale...

Sigrid roześmiała się i ufna położyła swoją dłoń na jej ręce.

- Nie musisz nic więcej mówić. Rozumiem, że po­
trzebujesz czasu... Być może wolałabyś innego mężczy­
znę? - spytała niewinnie.

Inga wzdrygnęła się. Gdyby Sigrid wiedziała...

- Jesteś pewna, że Runa do końca opróżnia twoje pier­si? - spytała Ragnhild, patrząc zmartwiona na mamkę. Przyglądała się dziecku, leżącemu przy jej piersi.

161

- Tak - odpowiedziała mamka, jak zresztą odpowiada­
ła już wiele razy wcześniej. - Ssie do końca, tylko że ja nie
mam już więcej. Pani Storedal musi pamiętać, że mam też
córkę, która potrzebuje pokarmu.

Ragnhild westchnęła.

Annę okazała się ratunkiem dla Runy po śmierci matki, ale łatwo można było zauważyć, że dziecko nie dostawa­ło dość pokarmu. W ostatnich miesiącach nie przybrała na wadze ani grama, chociaż urosła. Wyglądała jak małe pisk­lę. Policzki miała zapadnięte, włoski były matowe i bez ży­cia, często też płakała z głodu.

Jej płacz rozdzierał serce Ragnhild. Przykro jej było pa­trzeć, jak wnuczka cierpi. Wzdrygnęła się na myśl, co po­czną, jeśli się okaże, że mamka nie ma już pokarmu.

162

W Svartdal Kristian zaczął właśnie kopać wielki dół na wzgórzu, robił to z ogromną dbałością i z sercem, widać to było w każdym jego ruchu. Za szopą rozciągała się żyzna ziemia, ogród z każdym rokiem się rozrastał.

Kristian wbił łopatę w ziemię i oparł się na niej. Oddy­chał ciężko. Kopanie okazało się bardziej wyczerpujące, niż sądził. Każda kropla potu, która ściekała z jego czoła i pa­dała na ziemię, przypominała mu boleśnie, dlaczego tak się trudzi.

Ze zmartwioną miną przyglądał się wczoraj Czarnemu, zanim wieczorem zamknął drzwi od stajni. Koń stał z łbem zwieszonym między przednimi nogami i chyba nawet nie słyszał, że Kristian wołał jego imię. Dopiero kiedy podsunął mu pod pysk marchewkę, Czarny uniósł łeb i cicho zarżał. Wtedy Kristian zrozumiał, że nie może już dłużej odkładać tego, co w końcu musiało nastąpić. Z ciężkim sercem po­klepał wiernego przyjaciela po grzbiecie, mówiąc mu do­branoc.

W końcu ostatnie miejsce spoczynku Czarnego było gotowe. Postanowił ustawić konia tuż przed wykopanym dołem i oddać śmiertelny strzał. Starał się nie myśleć, mu­siał działać mechanicznie, żeby jak najszybciej spełnić ten smutny obowiązek. Odwiesił łopatę na miejsce i w ponu­rym nastroju ruszył przez dziedziniec do kuchni.

Już wcześniej zdjął ze ściany w sypialni strzelbę, mu­siał teraz zabrać ją z kuchni, gdzie siedziała Emma, jego synowie i Mina. Wszyscy patrzyli na zostawioną tu broń, ale nikt nic nie mówił. Wiedzieli, co się miało wydarzyć. Emma westchnęła głośno, oczy miała pełne łez.

Kristian skinął głową i wyszedł. W stajni wsypał do wia­dra owsa i jęczmienia, dorzucił też parę jabłek. Czarny za­wsze uwielbiał słodkie jabłka, pod których ciężarem każdej

163

jesieni uginały się jabłonie w sadzie. W tym roku Kristian zadbał, żeby trochę jabłek zostawić na wiosnę. Wmawiał sobie, że nie zrobił tego z żadnym szczególnym zamiarem, ale jakiś wewnętrzny głos mówił mu, że właśnie tak było.

Wiadro ze smakołykami postawił nieopodal wykopane­go dołu, a naboje schował w krzakach tuż obok. Był pra­wie pewien, że Czarny zrozumiałby, co go czeka, wiedział, że zwierzęta potrafią przewidzieć śmierć. Postanowił za­oszczędzić zwierzęciu strachu.

- Dobrze, już dobrze - przemawiał z miłością do konia,
wyprowadzając go ze stajni. Czarny jak zwykle spokojnie
i posłusznie podążał za nim. Kristian wzdrygnął się, słysząc
znajomy stukot kopyt, tak mu bliski i drogi. Cierpiał, wie­
dząc, że jego wierny towarzysz po raz ostatni idzie przez
dziedziniec.

Zatrzymali się przy wiadrze. Nozdrza konia chłonęły miły zapach. Powoli schylił łeb i chwycił jabłko. Po chwili znów podniósł łeb, żując jabłko, patrzał na Kristiana swoimi błyszczącymi, wiernymi oczami. Ich wzrok się spotkał. Koń zamrugał, a Kristian pochylił się i objął rękami jego głowę.

- Mój kochany, najdroższy - mruczał drżącym głosem,
który w pewnej chwili mu się załamał. Ucałował koński
pysk i się rozpłakał.

Smutny puścił konia luzem i zmusił się, żeby od niego odejść. Czarny był spokojny, niczego nie podejrzewał. Za­dowolony szukał w wiadrze kolejnego jabłka. Po chwili już rozgryzał je swoimi silnymi zębami.

Kristian uniósł strzelbę i wycelował. Oczy zaszły mu mgłą. Opuścił strzelbę i wytarł załzawione oczy. Wiele razy mierzył do zwierzyny, także do maleńkich zajęcy, i nigdy się nie zawahał. Trafiał celnie do saren i lisów, powalając je jednym strzałem.

164

Cicho odszedł na odległość dwudziestu, trzydziestu me­trów od konia. Ponownie wycelował. Kiedy Czarny po raz trzeci zanurzył łeb w wiadrze w poszukiwaniu smakołyków, rozległ się huk. Strzał odbił się echem w okolicznych lasach i dumne, wielkie zwierzę wpadło z hukiem do dołu.

Kristian stał, wspierając się na łopacie. Czarny nie cier­piał. Nie było wątpliwości, że zakończył życie w momencie, kiedy trafiła go kula.

Że też to musiało tak boleć! W końcu żelazny uchwyt wo­kół jego serca zelżał, Kristian otarł twarz chusteczką. Wiele zwierząt zginęło z jego ręki, ale ten strzał był dla niego naj­trudniejszy ze wszystkich, które oddał w swoim życiu.

17

Pastor Mohr drżał cały, kiedy pod koniec kwietnia biskup, kapelan i przewodniczący rady parafialnej zebrali się w jego kancelarii. Nie poczuł się lepiej, gdy do ich grona dołączył Kristian Svartdal. Jak to możliwe, zastanawiał się pastor, że ten prosty człowiek z lasu miał uczestniczyć w podej­mowaniu tak ważnej dla jego przyszłości decyzji? Zgrzytał zębami, sfrustrowany.

Złożył ręce na plecach i pomodlił się do Pana: oby In­dze udało się przekonać swojego ojca. Jeśli nie... Pastor .przełknął głośno ślinę, widać było, jak rusza mu się grdy­ka. Krople potu wystąpiły mu na czoło, kiedy niepewność znów zagościła w jego sercu. Żle zrobił, od razu zdradzając Indze wszystko. Mógł zatrzymać niektóre informacje dla siebie do czasu, kiedy będzie miał pewność, że wywiąza­ła się ze swojej części umowy. Powinien jej zdradzić, jaką sumę pieniędzy dała mu Hedvig, dopiero wtedy, kiedy by przysięgła, że Kristian na pewno go poprze.

Upokarzające, pomyślał pastor, kiedy biskup powolnym i monotonnym głosem wymieniał przewinienia, jakich du­chowny się dopuścił. Bezlitośnie odczytywał wszystko ze szczegółami, pastor dziękował w duchu Panu, że dostojni­cy nie wiedzieli o przekupstwie. Wiedziały o tym jedynie

166

trzy osoby. Przestraszony zaczął się zastanawiać, czy Inga wtajemniczyła Kristiana we wszystko. Rozumiał przecież, że musiała powiedzieć coś ojcu, prosząc go o pomoc. A je­śli Kristian zdecydowanie jej odmówił i teraz cała prawda wyjdzie na jaw...

Im więcej pastor o tym myślał, tym bardziej był przerażo­ny. Wieczorem poprzedniego dnia padł na kolana przed obra­zem Jezusa, błagając o wybaczenie. Obiecał świętemu obra­zowi okazać pokorę wobec dostojnych gości, wyznać swoją winę i prosić o wybaczenie. Przez chwilę pomyślał też o pie­niądzach, które leżały w szufladzie, ale po pewnym wahaniu doszedł do wniosku, że jednak o nich nie wspomni. Obowiąz­kiem chrześcijanina było zwrócić judaszowe pieniądze, jak bezczelnie nazwała je Hedvig, jednak on nadal uważał, że ma do nich prawo. Coś mu się chyba należało za jego cierpienia!

- Bracie - zaczął biskup swoim śpiewnym głosem.
Bliski omdlenia pastor wstał z krzesła schylony, a po

chwili, pełzając na czworakach jak zbity pies, podszedł do biskupa.

167

Biskup grzmiał dalej:

- I pastor mógłby tak żyć z wyrzutami sumienia? Nie­
winny człowiek miał stracić ziemię i cały swój dobytek.
Dlaczego nie stanął pastor po stronie sprawiedliwości?

Pastor czuł, jak od podłogi ciągnęło chłodem. Trudno mu było wspierać się na rękach, czuł w nadgarstkach ciężar ciała.

Pastor najchętniej padłby plackiem przed biskupem, wziął się jednak w garść i dźwignął się mozolnie z podło­gi. Chwiejąc się, podszedł do krzesła i usiadł, czuł, że jego przyszłość spoczywa w rękach diabła.

Żałosne, żałosne, powtarzał sobie w duchu Kristian. Pa­stor co prawda wyznał swoje grzechy, ale nie wierzył, żeby

168

duchowny szczerze za nie żałował. Miał raczej wrażenie, że pastor wygłosił wyuczoną wcześniej formułkę.

Kristiana paliły policzki. Nie był skory pomagać żałos­nemu krętaczowi, za dużo złego się między nimi wydarzyło. Najbardziej pamiętał, jak pastor hardo kazał mu szukać daty urodzenia Ingi, wiedząc, że na tej samej stronie widnieje data śmierci Jenny... Kristian podrapał się po głowie. Cisnęły mu się na usta najgorsze przekleństwa, ak przypominał sobie błagające, pełne strachu oczy Ingi. Najwyraźniej musiało chodzić o coś groźnego i złego, skoro nawet jemu obawiała się o tym powiedzieć. Nie miał wątpliwości, że była śmiertel­nie przerażona. Bała się tego, co mogło się wydarzyć, jeśli on nie wpłynie na złagodzenie kary dla pastora...

Kristian przyrzekł sobie, że dojdzie, kto albo co tak przerażało Ingę, ale wiedział, że nie ma sensu jej do nicze­go zmuszać. On na pewno nie może tego zrobić, stwierdził smutno, wątpił, żeby chciała się mu zwierzyć. Może popro­si Emmę, żeby porozmawiała z córką? Nie, nie zrobi tego, musi sam odzyskać jej zaufanie, pomyślał zasmucony.

- Znam panią Gullhaug osobiście i zdaję sobie sprawę
z tego, że może zawrócić w głowie najsilniejszemu mężczyź­
nie - zaczął Kristian z wahaniem. Nie wiedział jeszcze, co do­
kładnie powie, ale przynajmniej zaczął od wystąpienia w obro­
nie pastora. - Kiedy odrzuciłem jej... zaloty, dała mi jasno do
zrozumienia, że poniosę za to karę. Dlatego też zwróciła się do
pastora - powiedział Kristian, skinął głową w stronę duchow­
nego, który siedział, wykręcając sobie palce.

Kapelan notował jego słowa, słychać było, jak pióro trzeszczy na papierze. Biskup pytał dalej:

- Czy to znaczy, że pastor podczas procesu skłamał
z własnej woli, czy też dlatego, że znajdował się pod presją
pani Gullhaug?

169

Kristian zastanawiał się. Być może to najważniejsze py­tanie, które okaże się decydujące dla przyszłości pastora.

Kristian natychmiast wstał. Był zadowolony, że może wyjść. Spodziewał się dłuższego przesłuchania, ale być może goście zdążyli już wyrobić sobie zdanie i nie chcieli dłużej słuchać ani jego, ani Mohra. Jeśli tak, to źle to wróży pastorowi, pomyślał ironicznie.

Przed drzwiami kancelarii stały dwa krzesła, zapewne przeznaczone dla ludzi oczekujących na audiencję u pasto­ra. Kristian usiadł na jednym z nich, nie czekając na zachętę ze strony duchownego. Jego bezczelność sprawiła, że pastor jeszcze mocniej zacisnął usta.

170

Delikatne krzesło zatrzeszczało, kiedy Mohr na nim usiadł. Kristian źle się czuł, będąc tak blisko niego, mimo woli zwarł kolana.

Oczekiwanie okazało się dla pastora trudne, było to po nim widać, oparł łokcie o kolana, schylił głowę. Włosy na skroniach zaczynały mu już siwieć, Kristian zauważył też pierwsze ślady łysiny.

Pastor patrzył na niego złym wzrokiem.

- Nie prosiłem o pańską pomoc, proszę o tym pamię­
tać. Najchętniej widziałbym pana w ogniu piekielnym!

Kristian poczuł narastającą w nim złość.

- Nie ciebie chcę ratować, ty diable przebrany za księ­
dza, tylko moją córkę! Nie obchodzi mnie, co się z tobą sta­
nie. Inga błagała mnie o pomoc. Dlatego tu jestem!

Duchowny trząsł się ze złości.

171

zaproponowała mu to, czego pastor naprawdę pożąda, to znaczy pieniądze!

Pastor syczał teraz jak wąż:

Kristian wzruszył ramionami.

- Najwyraźniej sam pastor nie wie. Inga się pastoro­
wi nie zwierzyła. Niech pastor nie udaje, że wie więcej niż
w rzeczywistości!

Skóra na szyi pastora naprężyła się.

Pastor zaczął mamrotać pod nosem jakieś modlitwy, których Kristian nie rozumiał, ale przynajmniej milczał.

Biskup, który był mężczyzną w średnim wieku, z pokaźnym brzuszkiem i wianuszkiem siwych włosów na głowie, jaki zwykle mieli mnisi, wyglądał dokładnie tak, jak Kristian to sobie wyobrażał. Żywił przekonanie, że biskup będzie suro­wy i zdecydowany, ale jego wzrok był przyjazny.

172

- Proszę, siadajcie - powiedział biskup, wskazując ręką
wolne krzesła. - Czas oczekiwania na pewno obu wam się
dłużył, szczególnie pastorowi, ale wreszcie moi bracia i ja
uzgodniliśmy wyrok.

Kristian zauważył, że pastor drgnął, słysząc słowo „wy­rok". Drań naiwny, wierzył, że zostanie uniewinniony. Jego odraza do duchownego rosła z każdą chwilą. Mohr zawsze triumfował, krzyczał i łajał z ambony, a teraz stał tu, gryzł paznokcie i łkał jak przerażone dziecko. Olbrzym upadł przez swoje niecne czyny, pomyślał Kristian.

- Dla Borne i dla pastora nadchodzą nowe czasy - zaczął
biskup, zerkając na duchownego. - Postanowiliśmy, że pastor
opuści parafię. Zastanawialiśmy się, czy w ogóle nie pozba­
wić pastora prawa do działania w Kościele, ale ponieważ pan
Svartdal wstawił się za pastorem, odstąpiliśmy od tego.

Kristian mimowolnie prychnął. Więc jednak los tego diabelskiego nasienia zależał od niego! Ta świadomość go ucieszyła.

Nastąpiła chwila milczenia.

Kristian wiedział, że to nie było to, czego Mohr pragnął,

173

ale chyba powinien się cieszyć z tak łagodnej kary. Biskup zażądał, żeby wszyscy milczeli o tym, co tu dzisiaj usłyszeli, najwyraźniej nie chciał, żeby wyrok dotarł do innych. Nie­szczęsne wydarzenia miały zostać wyciszone.

Kristian poczuł radość. W końcu parafia pozbędzie się obłudnika!

W Indze obudziła się nadzieja, kiedy zobaczyła Kristiana ja­dącego drogą łagodnym kłusem. Szybko włożyła buty, zarzu­ciła chustę na ramiona i radosna czekała na niego na progu.

- Jak poszło? - spytała, zanim zdążył zejść z konia.
Kristian powściągnął cugle, Srebrny Książę zatrzymał się.

174

części umowy. O ile dobrze zrozumiałem, udało ci się wy­dobyć z niego wszystko, co chciałaś. Dlaczego musiałem się za nim wstawić?

Inga znów poczuła strach, niczym zimny powiew wiatru.

Inga wzdrygnęła się. Miała wrażenie, że przez ojca prze­mawia jego własne doświadczenie. Poza tym wiedziała, że ma rację. Nawet najbliższa osoba potrafi czasem zawieść. Nosiła w sobie dramatyczną tajemnicę, rozumiała, że bę­dzie musiała milczeć do końca życia.

Inga westchnęła, kiedy Srebrny Książę zawrócił i ruszył w stronę Svartdal.

Inga zakradła się do pokoju Sigrid. Oczywiście powinna poprosić pasierbicę o pozwolenie, ale Sigrid była w 0vre

175

Gullhaug, a ona nie miała ochoty jej tam szukać. Hedvig na pewno od razu dołączyłaby do nich, ciekawa, z czym przybywa.

Potem jej o tym powiem, pomyślała Inga, usprawied­liwiając się. Zdecydowanym ruchem wyciągnęła szufla­dy komody i szukała, aż znalazła księgę parafialną, którą ukradła pastorowi. Ukradła jak ukradła, pomyślała, wolała użyć określenia: wypożyczyła.

Zeszła na dół do kuchni, włożyła księgę do siatki i ru­szyła na plebanię. Jeszcze niedawno obawiała się spotkania z pastorem, ale to się teraz zmieniło. Co prawda ojciec po­traktował go z pogardą, miała jednak nadzieję, że jego za­chowanie nie odbije się na niej.

Kiedy pastor przywitał ją w kancelarii, miała wrażenie, że jest odmieniony. Siedział jak zwykle zajęty przy biurku i coś notował. Ale był jakby nieco łagodniejszy, może... pokonany.

Miała wrażenie, że pastor zaczyna żałować, że wdał się

176

w konszachty z Hedvig. Sądził, że wyświadcza przysługę, a wszystko obróciło się przeciwko niemu. Hedvig nato­miast wyszła z tego bez większego szwanku.

Pastor złamał drewienko palcami.

- Zaraz po naszym przyjeździe zrobiliśmy porządki na
strychu, ale znaleźliśmy tam jedynie jakieś okropne obrazy
i zżarte przez mole stare ubrania. Gdybyśmy znaleźli tam coś
cennego, na przykład książki, na pewno trafiłoby to na moją
półkę, pani Gaupås. Niestety więc muszę panią zmartwić.

Inga pokiwała głową zamyślona. Sądząc po brzmieniu jego głosu, mówił prawdę. Sigrid będzie się musiała pogo­dzić z tym, że nie ma żadnych bliższych informacji o jej zmarłej matce.

- No cóż - uśmiechnęła się Inga. - Życzę pastorowi po­
wodzenia w Kristianii. Mam nadzieję, że Henriettę i dzie­
ciom tam się spodoba.

Pastor wstał, sięgnął po żakiet.

- Dziękuję. Pani także życzę wszystkiego dobrego - po­
wiedział, a na jego zwykle ponurej twarzy pojawił się wyjąt­
kowo szczery uśmiech.

Było to ostatnie spotkanie Ingi z pastorem. Nigdy więcej nie pojawił się w swojej byłej parafii.

18

Ósmego maja 1909 roku słońce obdarowało Botne dobrą pogodą. Co prawda z samego ranka z trudem przedzie­rało się przez chmury, kładąc się nad ziemią złotą po­światą, ale gdy wiatr przegnał lekkie, białe obłoki, nic już nie było w stanie go przysłonić. Złociło szczyty gór, jego wątłe promienie nie były zbyt gorące. Jeszcze nie. Nad wzgórzami i nad lasami unosiła się lekka mgła, w końcu jednak słońce wstało na dobre i teraz świeciło na błękit­nym niebie.

Brzozy zieleniły się już pierwszymi, wątłymi jeszcze list­kami, wśród gałęzi rozbrzmiewał śpiew drozda. Na dźwięk jego trelów ludzie, którzy pracowali w polu czy w lesie, oży­wali i od razu poprawiał się im humor. Wiosna miała na­dejść tuż-tuż, nie było co do tego żadnych wątpliwości, brą­zową, zwiędniętą trawę zastąpił miękki, zielony dywan.

Przedpołudnie było jeszcze dość chłodne, Eugenie pil­nowała, żeby ogień w kominku nie zgasł. Na piętrze Inga i Ingebjorg zajęły się ubieraniem panny młodej. Dzień za­czął się dobrze, Sigrid była w radosnym nastroju, po jakimś czasie zrobiła się jednak wyraźnie markotna.

- Co się stało? - spytała Inga zaniepokojona, poprawia­jąc jej piękny welon.

178

Sigrid zaczęła łkać.

- Tak bardzo bym chciała... - rozpłakała się na dobre,
drżąca przytuliła się do Ingi. Ta wzięła nieszczęśliwą dziew­
czynę w ramiona i przycisnęła do piersi. Wymieniła spoj­
rzenie z Ingebjorg. - Tak bym chciała, żeby Gudrun żyła.
Tak żałuję, że mnie dzisiaj nie zobaczy...

Inga oparła brodę o jej głowę i przytaknęła.

- Zawsze będzie ci jej brakowało - zaczęła słabym gło­
sem. Dobrze rozumiała Sigrid. Czułaby się podobnie, gdy­
by Kristoffer czy Krister zginęli kilka miesięcy przed jej ślu­
bem. Trudno jej jednak było pocieszyć pasierbicę, skoro
wciąż ciążyły jej wyrzuty sumienia.

Ingebjorg zwróciła się do swojej przyjaciółki:

Dziewczęta spojrzały na nią zaciekawione. Inga ugryzła się w język. Że też nie potrafiła się powstrzymać! Nie mog­ły się dowiedzieć, jak bardzo tęskni za Martinem. Szybko wymyśliła jakieś kłamstwo.

- Mnie brakuje dobrych stosunków z ojcem.

179

Sigrid popatrzyła na nią ze współczuciem.

Inga zwróciła uwagę, że pasierbica nie wspomniała Niel-sa. Cóż, Niels co prawda zginął w dramatycznych okolicz­nościach, ale był starym, schorowanym mężczyzną. Pewnie i tak nie pożyłby długo, co oczywiście nie usprawiedliwiało czynu Bjornara. Natomiast Gudrun... Inga poczuła, że ob­lewa ją zimny pot. Gudrun była zdrowa i pełna energii, kie­dy nić jej życia została przecięta.

180

może jeszcze kiedyś zostać użyta, tylko bardziej zmarszczy­ła ją w talii.

Dokonała także niewielkich zmian w welonie. Deli­katnie odpruła srebrne kwiatki, które naszyła Gudrun, zastępując je ślicznymi niebieskimi kwiatuszkami, mi­sternie haftowanymi. Kolor doskonale pasował do oczu Sigrid i do jej ślubnego bukietu. Torstein zadał sobie dużo trudu. Sam zebrał w lesie przylaszczki i konwalie. Wybrał tylko dwa rodzaje kwiatów, ale efekt był większy, niż gdyby połączył dziesięć różnych. Zapach konwalii wypełniał cały pokój. Inga oddychała głęboko, chłonąc go nozdrzami.

Ponieważ pastor został zwolniony ze swojej posługi, ślubu młodej parze miał udzielać kapelan, pan Asmundsrud. Nikt specjalnie nie narzekał, mimo że głos mu się łamał, a mod­litwę odmówił zbyt szybko, wszyscy czuli ulgę po wyjeździe pastora.

Kapelan został pochwalony za swoje kazanie. Nie wspo­minał nic o ogniu piekielnym czy o tych, którzy odwracają się od Boga, jak zwykł to robić pastor. Zamiast tego odczy­tał fragment z Biblii, w którym była mowa o miłości i sile małżeńskich więzów.

Sigrid jest taka delikatna i wrażliwa, pomyślała Inga, była jednak przekonana, że z czasem to się nieco zmieni. Wspomnienia przemocy, jaką Niels stosował wobec swojej starszej córki, nie nawiedzały jej już tak często. Sigrid sama opowiadała o tym Indze. Dobrze, że ta wrażliwa dziew-

181

czyna nie znała całej brutalnej prawdy o ich kazirodczym związku...

Inga cieszyła się, że Sigrid nareszcie udało się uwolnić od ciążącego jej problemu. Kiedy Torstein pochylił się, żeby pocałować ją na schodach kościoła, uśmiechnęła się za­chwycona i odwzajemniła jego uścisk tak ochoczo, że lu­dzie zaczęli się śmiać.

Torstein radośnie zaprosił wszystkich na poczęstunek do 0vre Gullhaug, a goście nie kazali sobie tego dwa razy powtarzać. Wśród śmiechów i krzyków wsiadano do wo­zów, które zaraz ruszyły w stronę dworu.

Po wybornym obiedzie odsunięto na bok stoły i mog­ły rozpocząć się tańce. Inga zmieszała się, kiedy Torbjorn chwycił ją delikatnie za ramię i obrócił w swoją stronę.

182

Dawniej byłaś dla mnie nieosiągalna, przynajmniej póki żył Niels...

- Już wtedy o mnie myślałeś?! - wykrzyknęła Inga zdzi­
wiona.

Torbjorn zawstydził się.

- Tak A teraz mogę cię mieć. Na samą myśl dreszcz
mnie przechodzi. Dreszcz niepewności i nadziei.

Inga położyła palec na jego ustach.

Kiedy muzyka ucichła, powoli puścił jej dłoń. W jego oczach była czułość.

Martin tańczył z lngeb/0rg, prowadził ją szarmancko. Miał wrażenie, że młoda dziewczyna pragnęła zwrócić na siebie jego uwagę. Gdy tylko podziękował partnerce za poprzedni taniec, już przed nim stała. Właściwie nie zamierzał prosić jej do tańca, pomyślał z lekką irytacją, ale nie potrafił jej odmówić. Widział błaganie w jej piwnozielonych oczach, prośbę, by wziął ją w ramiona. Cóż, pomyślał Martin, Ingebjcrg jest ładną dziewczyną. Mało dojrzałą zapewne, byłaby wierna jak pies, choć miała ostry język i, zdaje się, także bystry umysł. Musiała być mądra, pomyślał, uśmie­chając się w duchu, zauważył bowiem, że kiedy zabierała głos w dyskusji, mężczyźni jej słuchali.

Była też ładna, przyznał, kiedy się jej bliżej przyjrzał. Cała trójka dzieci w 0vre Gullhaug odziedziczyła urodę po matce. Hedvig zawsze była piękną, elegancką kobietą. Nawet teraz, kiedy już zbliżała się do pięćdziesiątki, miała

183

postawę znacznie młodszej kobiety. Gorzej rzecz się mia­ła, zdaje się, z jej zasadami, co wyraźnie pokazała rozprawa w sądzie.

Ingebjorg była lustrzanym odbiciem swojej matki, miała jednak nieco jaśniejszą cerę i jaśniejsze włosy. Podkreślały to jej piwne oczy ze szmaragdowozielonymi plamkami Dolna warga była pełna, górna też była ładnie zarysowana. Miała proste, ładne zęby, jednak nie aż tak białe jak Inga, zauważył krytycznie. Na wspomnienie Ingi poczuł ból w dołku.

Uniósł się na palcach, nad głową Ingebjorg szukał Ingi. Wśród gości było wiele kobiet o ciemnych włosach, jednak Ingę zobaczył natychmiast. Jakby miała w sobie jakąś ma­giczną siłę.

Widział, jak się uśmiecha do Torbjorna, i poczuł fizycz­ny ból. Nic dziwnego, że mężczyźni prosili ją do tańca, nag­le poczuł jednak przypływ bolesnej zazdrości. Późną zimą dowiedział się, że Torbjorn się jej oświadczył, potem spra­wa ucichła. Uznał, że mu odmówiła, teraz znów pojawi­ły się wątpliwości. Może po prostu postanowili nic niko­mu nie mówić, ale okazało się, że nie są już dłużej w stanie ukryć swojej namiętności?

Oszołomiony, spytał Ingebjorg jakby od niechcenia:

- Wiesz, że Torbjorn oświadczył się Indze?

Trudno mu było zachować obojętność, walczyły w nim sprzeczne uczucia, ale dziewczyna rzuciła lekko:

- Wiem, że Inga kazała mu czekać na odpowiedź. - Po
chwili dodała: - Dzisiaj, kiedy ubierałyśmy Sigrid do ślu­
bu, powiedziała, że za kimś tęskni. To wszystko było jakieś
dziwne, powiedziała, że nie chodzi o kogoś, kto umarł, tyl­
ko o kogoś, kto żyje, a potem zaczęła tłumaczyć, że brakuje
jej bliskości z ojcem, ale i ja, i Sigrid odniosłyśmy wrażenie,
że ma na myśli kogoś innego.

184

Martin przytaknął, nieobecny. Tak! Na pewno myślała o nim, czuł to. Przecież już wcześniej prosiła, żeby roz­wiódł się z Gudrun. Uznał, że to jego miała na myśli, i nie podobały mu się uczucia, które Torbjorn tak otwarcie jej okazywał.

Cierpliwość Torbjorna się skończyła. Jego matka mówi­ła o kobiecie, która być może zostanie jego żoną.

- Swoje dobre imię zszargałaś ty sama - odciął się jej
oburzony. - Poza tym nie rozumiem, dlaczego miałabyś
być niezadowolona.

Hedvig wyprostowała się.

185

Jeśli Inga mnie zechce, twoi synowie spełnią twoje marze­nie: każdy z nas przejmie wielki dwór.

Hedvig zamilkła zmieszana. Jej oczy się zwęziły.

- Masz rację, synu. Przejmiesz Gaupås... A Torstein zo­
stanie tutaj - rozmarzyła się. Podniecona aż klasnęła w dło­
nie.

Torbjorn podniósł do ust kieliszek z winem, uśmiecha­jąc się.

Inga, zdyszana, musiała na chwilę usiąść. Miło jest tańczyć, ale brakowało jej tchu. W jej stanie trudno było jej nadążyć za kawalerami.

- Mogę prosić?

Inga drgnęła, kiedy nagle stanął przed nią Martin.

Inga zmarszczyła brwi, zdziwiona.

Inga nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać, kiedy ostentacyjnie odwrócił się do niej plecami i odszedł. Zwyk­le tak się nie zachowywał, po chwili zrozumiała, że pewnie coś wypił. Dużo piwa i sporo wina, sądząc po jego chuchu.

186

Spojrzała ukradkiem na zegarek. Zbliżała się północ. Zdecydowanym ruchem podniosła się i wyszła. Powinna poszukać Torbjcrna.

Torstein przytaknął z ciężkim sercem.

- Nie przeczę, że chętnie bym go tu widział, przekonał
się, czy coś nas łączy. Właściwie to jestem go ciekaw, Sigrid,
ciekaw jego życia i wyboru, którego dokonał.

Sigrid pogładziła męża po policzku.

187

W tym momencie otworzyły się drzwi do sali, gdzie trwały tańce. Muzyka na chwilę ucichła, muzykanci szybko jednak ochłonęli ze zdziwienia, fałszywe dźwięki umilkły i znów rozbrzmiewała piękna muzyka.

Umówione miejsce spotkania leżało w mroku. Po obu stro­nach domu umieszczono latarnie, ich światło przyciąga­ło nocne owady. Rozległo się piszczenie nietoperza, Inga wzdrygnęła się z odrazą, widząc, jak bije skrzydłami.

Nie miała wątpliwości, że Torbjorn zaraz się zjawi, ufała mu. Teraz nawet się cieszyła, że ma chwilę dla sie­bie. Musiała się jeszcze zastanowić. Torbjorn na pewno byłby dobrym ojcem, powtarzała sobie chyba setny raz. Emilia już zdążyła go polubić i podskakiwała z radości na sam dźwięk jego kroków. Torbjorn podnosił ją do góry i kręcił się z nią w kółko albo podrzucał w powiet­rze, a potem łapał. Emilia śmiała się wtedy do rozpuku do tego stopnia, że Inga czasem bała się, że może stracić oddech.

Inga oparła się plecami o pień potężnego dębu. Odchyli­ła głowę i zafascynowana przyglądała się wielkim gałęziom. Drzewo było stare, stwierdziła, bo jego rozłożyste gałęzie sięgały daleko. Miało może dwieście, a może nawet trzy-

188

sta lat, zastanawiała się. Trudno było dokładnie powiedzieć, na pewno jednak było potężne.

Jeśli Torbj0rn zająłby się dworem, czułaby się też bez­pieczniejsza, jeśli chodzi o Erlinga, który nadal przerażał ją swoimi podejrzeniami. Była bezbronna wobec grożącego jej parobka, dokładnie tak, pomyślała. Ostatnio zachowy­wał się spokojnie, ale tylko dlatego, że udało im się wyne­gocjować korzystną dla nich obojga umowę. Pozwoliła mu zostać we dworze do października, a on obiecał, że potem odejdzie. Nie wiedziała jednak, jak zareaguje, kiedy jesienią zażąda, żeby rzeczywiście opuścił Gaupås i poszukał pracy w innym miejscu. Inga nie była w stanie przewidzieć jego reakcji, obawiała się jednak, że może znów zacząć jej grozić. Torbjorn mógłby temu zapobiec...

Inga usłyszała odgłos miękkich kroków w trawie. Torbjorn był punktualny, uśmiechnęła się. Nie odwróciła głowy, licząc, że usiądzie obok niej. Jak zareaguje na jej od­powiedź? Czuła łaskotanie w żołądku.

Z niedowierzaniem i jęcząc z bólu, Inga próbowała zła­pać powietrze, kiedy poczuła mocne uderzenie w bok. Rzu­ciła się do przodu, chcąc uniknąć dalszych razów, ale nie zdążyła, poczuła kolejnego kopniaka, tym razem celnie wy­mierzonego między jej łopatki. Czuła, że brakuje jej powiet­rza, nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Chciała wołać po pomoc, ale jej oddech był krótki i nierówny.

W panice położyła rękę na brzuchu, chcąc chronić nie­narodzone dziecko. Napastnik musiał zauważyć jej ruch, bo po chwili poczuła kolejny celny cios właśnie w dół brzu­cha. Zwinęła się z bólu. - Boże, ratuj mnie - błagała, szep­cząc przez zaciśnięte wargi.

Resztkami sił udało jej się odwrócić głowę. Chciała zo­baczyć, kto postanowił zakatować ją na śmierć, ale w tym

189

momencie dostała pięścią w brodę. Oczy zasnuła )c) czer­wona mgła, zaczęła nerwowo mrugać.

Zanim osunęła się w błogosławioną ciemność, zdążyła jeszcze poczuć, jak po jej udach spływa coś ciepłego i lep­kiego. - Teraz oboje umrzemy - jęknęła, płacząc. Posłała swojemu nienarodzonemu dziecku ostatnią, pełną rozpa­czy myśl...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Thorup Torill Waśń rodowa Cienie z przeszłości 13
Thorup Torill Groźny przeciwnik Cienie z przeszłości 05 2
Thorup Torill Podcięte skrzydła Cienie z przeszłości 03
Thorup Torill Mroczne tajemnice Cienie z przeszłości 07 2
Thorup Torill Pakt milczenia Cienie z przeszłości 04 2
Thorup Torill Cienie z przeszłości 10 Nad przepaścią
Thorup Torill Zaginiony Cienie z przeszłości 12
Thorup Torill Korzenie Cienie z przeszłości 02
Thorup Torill Cienie z przeszłości 07 Mroczne tajemnice
Thorup Torill Cienie z przeszłości 01 Inga
Thorup Torill Cienie z przeszłości 09 Wrogość
Thorup Torill Pościg Cienie z przeszłości 06 2
Thorup Torill Kłamstwa Cienie z przeszłości 08
Thorup Torill Cienie z przeszłości 02 Korzenie
Thorup Torill Cienie z przeszłości 05 Groźny przeciwnik
Thorup Torill Cienie z przeszłości 06 Pościg
Thorup Torill Cienie z przeszłości 13 Rodowa waśń
Thorup Torill Cienie z przeszłości 04 Pakt milczenia
Thorup Torill Cienie z przeszłości 03 Podcięte skrzydła

więcej podobnych podstron