saga.
Cienie
z przeszłości
Torill Thorup
W SERII
tom 1. Inga
tom 2. Korzenie
tom 3. Podcięte skrzydła
tom 4. Pakt milczenia
tom 5. Groźny przeciwnik
tom 6. Pościg
tom 7. Mroczne tajemnice
tom 8. Kłamstwa
tom 9. Wrogość
tom 10. Nad przepaścią
tom 11. Odrzucenie
tom 12. Zaginiony
tom 13. Waśń rodowa
tom 5.
GROŹNY PRZECIWNIK
1
Mniej więcej na tydzień przed ślubem Kristoffera
i Sorine Inga wzięła Eugenie na bok.
- Chciałabym z tobą porozmawiać. W cztery
oczy.
Służąca odwróciła się do niej zaskoczona.
-Oczywiście - bąknęła niepewnie. - Czy coś się
stało?
-Chodź ze mną -^ poleciła Inga stanowczo. - Wytłu-
maczę ci wszystko, jak tylko zostaniemy same, -
Przy-
stanęła w korytarzu, sprawdziła, czy drzwi są
dobrze
zamknięte, a potem zaczęła mówić przyciszonym
gło-
sem: - Wiesz, że spotkał mnie zaszczyt... że to ja
mam
ubierać Sorine do ślubu?
-Tak, mówiłaś już w ubiegłym tygodniu.
-Początkowo miałam zamiar wziąć Emilię ze
sobą do Svartdal, Gulbrand by ją przywiózł z
po-
wrotem, kiedy państwo młodzi wyruszą do
kościo-
5
ła, ale... to wszystko byłoby dla mnie zbyt męczą-
ce.
- Inga, no coś ty! - zawołała Eugenie z ulgą. - Prze-
cież ja z radością popilnuję twojej córeczki! Powin-
naś była po prostu powiedzieć.
Inga poufale położyła rękę-na ramieniu służącej.
- Wiem o tym, Eugenie, ale widzisz, jest pewien
problem.
Oczy służącej zaokrągliły się ze strachu.
- Co ty mówisz?
Inga przestępowała z nogi na nogę. I jak ma tej
dziewczynie wytłumaczyć, czego się boi? Czy może
po prostu powiedzieć Eugenie, by, na miłość boską,
trzymała Emilię jak najdalej od Gudrun, ponieważ
pasierbica próbuje odebrać dziecku życie? Czy Eu-
genie jej uwierzy, czy uzna, że można jej zaufać? Ta-
kie oskarżenie może się wydać straszne... i mocno
przesadzone. Eugenie służy w Gaupås od wielu lat
i zdążyła w tym czasie poznać Gudrun. Inga wie-
działa też, że obie dziewczyny rozmawiają często w
zaufaniu.
Głęboko wciągnęła powietrze.
- Wiesz, że zaczęłam zamykać sól, prawda?-
umilkła i czekała, aż służąca przytaknie. - Wszystko
ma swoje wytłumaczenie, uwierz mi, Eugenie, tylko
nie jestem pewna, jak mam ci przekazać sprawę, by o
nikim źle nie mówić...
Eugenie wytrzeszczała oczy i czekała w napięciu.
Wyglądało na to, że chętnie pozna domowy skandal.
6
Inga mówiła dalej spokojnie, ale nie chciała lekce-
ważyć powagi sytuacji.
-Jeśli zostawię Emilię pod twoją opieką, to złożę
jej życie w twoje ręce, Eugenie. Ufam, że jesteś
godna
tego zadania. Tego, co ci teraz powiem, nie
powinnaś
powtarzać nikomu innemu. Rzecz polega na
tym...
że Gudrun próbowała otruć moją córkę...
-Rany boskie, co ty opowiadasz?! - zawołała Eu-
genie wstrząśnięta i zasłoniła dłonią usta. - Czy
Gu-
drun naprawdę... - nie była w stanie powiedzieć
nic
więcej, tylko z niedowierzaniem kręciła głową.
Inga ujęła jej ręce i mocno ściskała. Wpijając
wzrok w służącą, mówiła z naciskiem:
-Nie wolno ci ani na sekundę zostawić Emilii
z Gudrun. Możesz zaniechać czujności dopiero
wte-
dy, gdy Gudrun razem z Nielsem i Sigrid wyjedzie
do
kościoła. Rozumiesz mnie?
-Rozumiem, ale szczerze mówiąc, nie potrafię
w to uwierzyć - jęknęła Eugenie. - Mała,
niewinna
Emilia... Jakie to potworne! Powinnaś o
wszystkim
powiedzieć Nielsowi - dodała zdjęta grozą. - Nie
możesz pozwolić, żeby Gudrun tyranizowała cię
bez-
karnie, powinna za to zapłacić!
Inga nie wyrzekła ani słowa. Patrzyła tylko ze
smutkiem w oczy Eugenie.
Tamta przestępowała z nogi na nogę i bezradnie
opuściła ręce. Bezbarwnym głosem odpowiadała na
własne słowa:
- Wybacz mi, Inga, powinnam była wiedzieć, że
7
rozmowa z Nielsem na nic się nie zda. Postępujesz
mądrze, nic mu nie mówiąc. Bo przecież on i tak by
ci nie uwierzył.
- No właśnie, ja też doszłam do takiego wnios-
ku - westchnęła Inga z goryczą. - Jesteś jedyną oso-
bą, której całkowicie wierzę, Eugenie.
Służąca rozjaśniła się, jej spojrzenie zapewniało,
że zrobi wszystko, co można, by chronić Emilię.
Inga nabrała pewności, że nic strasznego córce się
nie przydarzy, gdy ona będzie w Svartdal.
Pogoda sprzyja nowożeńcom, pomyślała Inga zado-
wolona, wsiadając do eleganckiej bryczki. Ręką zasło-
niła oczy od piekącego słońca. Z miejsca, w którym
się znalazła, rozciągał się piękny widok na dojrzewa-
jące na polach zboża. Szczęściem plony w tym roku
będą dobre. Ani deszcze, ani wiatry nie sprawiły, że
zboża wyległy. Zapach polnych kwiatów dochodzący
z łąk delikatnie drażnił jej nos.
Lekki wietrzyk chłodził twarz Ingi. Jak to dobrze,
że od czasu do czasu wieje odświeżająco, w przeciw-
nym razie dzień byłby bardziej gorący, niż trzeba.
Inga pociłaby się w swoim czarnym ubraniu.
Gulbrand cmoknął na konie i bryczka wyjechała
z dziedzińca. Końskie grzbiety, starannie wyczysz-
czone, mieniły się w słońcu, a natłuszczone lejce
pięknie błyszczały. Powóz został ostatnio odrestau-
rowany, Gulbrand zrobił nawet nowe przednie koło.
8
Na koniec wymalował cały pojazd pokostem. Powóz
wygląda jak nowy, pomyślała Inga z podziwem, oglą-
dając, czego może dokonać warstwa czarnej farby.
Gulbrand uśmiechał się do niej, jakby chciał do-
dać jej odwagi, kiedy przed domem w Svartdal szar-
mancko pomagał jej wysiąść z bryczki.
-Wszystko będzie dobrze, Inga. Twój ojciec nie
ma wyboru, musi nad sobą panować. Nie bój się,
dzi-
siaj nie będzie żadnych nieprzyjemnych scen.
Duma
mu na to nie pozwoli,
-Dziękuję ci, Gulbrand - odparła stłumionym
głosem. - Nic na to nie poradzę, że strasznie się
boję
wizyty w Svartdal. Wizyty w domu. Wiem, że to
jest
okazja, by poważnie porozmawiać z ojcem, bo
dzisiaj
nie może mnie po prostu od siebie odepchnąć.
-Masz rację, Inga, dzisiaj nie może cię odepchnąć,
ale ja bym wybrał inną porę. Nie ma sensu zmuszać
go
do rozmowy. Za mniej więcej dwie godziny
zawiozę
Nielsa, Gudrun i Sigrid do kościoła. Gdyby ojciec
nie
zachowywał się wobec ciebie w porządku, to
postaram
się, byś zaraz po ślubie mogła wrócić do Gaupås.
Nie
musisz niepotrzebnie cierpieć. '
Wdzięczność zalała serce Ingi. Teraz jednak nie
zniosłaby już więcej współczucia, na pewno z oczu
pociekłyby jej łzy. Ostatnio spotkania z ojcem zawsze
kończyły się wrogim milczeniem.
Ogarnęła ją duma, kiedy spojrzała na rodzin-
ny dom. Całe obejście zostało przystrojone z okazji
wesela. Na schodach do wszystkich budynków stały
9
metalowe bańki na mleko pełne brzozowych gałązek
i polnych kwiatów. Przy wejściu do domu wkopano
w ziemię młode brzózki i pochylono ku sobie tak, że
tworzyły portal. Wszystkie budynki zostały na nowo
pomalowane i posmarowane smołą, w powietrzu
unosił się przyjemny zapach lasu. Drewniane ściany
nie wyglądały szaro, mieniły się jak nowe.
Inga wolno przeszła przez dziedziniec. Kiedy sta-
nęła przy szerokich kamiennych schodach, odwróci-
ła się i pomachała na pożegnanie wiernemu służące-
mu. On też uniósł rękę w geście pozdrowienia. Inga
uśmiechnęła się onieśmielona i zdecydowanie nacis-
nęła klamkę.
-Wypatrujemy cię tu niecierpliwie! - zawołała
Emma z uśmiechem. - Sorine nie może się
doczekać,
nerwowo chodzi tam i z powrotem po sypialni.
-Czy ja się spóźniam? - spytała Inga przestra-
szona.
-Wcale nie - zapewniła Emma. - Tylko że Sorine
strasznie przeżywa to wszystko. Chyba słyszałaś,
ja-
kie plany ma pastor? Chce publicznie robić
młodym
wymówki za to, że grzeszyli przed ślubem.
Biedna
dziewczyna, ledwo żyje ze zdenerwowania. Ech,
gdy-
bym mogła, to udusiłabym tego drania gołymi
ręka-
mi! - zawołała Emma gniewnie. - Naprawdę
zrobiła-
bym to z radością!
-Wszystko będzie dobrze - odparła Inga spokoj-
nie.
-, Ja również mam nadzieję, że tak - westchnęła
10
Emma. - Ale ten przeklęty klecha okropnie się cie-
szy, że będzie mógł upokorzyć przyszłą młodą go-
spodynię ze Svartdal. Sorine, biedaczka, ma cier-
pieć za to, że twój ród pracował na swoje bogactwo
niezmordowanie od wielu pokoleń. Nie, Inga, ani
pastor, ani inna zwierzchność nie lubi, kiedy lu-
dzie do czegoś dochodzą na tym świecie! A jak
wiadomo, radość z cudzego nieszczęścia jest jedy-
ną prawdziwą radością.
Inga zaczęła się śmiać. Nieczęsto widywała starą
służącą w takim wzburzeniu. Emma przecież zawsze
zachowuje zimną krew.
- Nie martw się, Emmo, skierowałam myśli pa-
stora na łagodniejsze tory.
Zdumiona Emma opadła na krzesło.
- Nie, nigdy nie słyszałam... niestety już dawno
straciłam nadzieję, że pastor Mohr mógłby ulitować
się nad Sorine. Jak ci się udało dokonać tego, moja
kochana, czego nawet twój ojciec nie zdołał osiągnąć
w rozmowie z pastorem?
Inga zachichotała tajemniczo.
-Jestem córką swojego ojca, Emmo. Jeśli cho-
dzi o dobre imię rodziny, jestem tak samo
podstępna
i przebiegła jak on.
-Tak, tak - westchnęła Emma zadowolona. - Nie
zaszkodzi, jeśli w takich sytuacjach człowiek
ucieka
się do podstępu.
11
W sypialni czekała na Ingę zapłakana panna młoda.
Sorine stała w lśniąco białej, przybranej koronkami
bieliźnie, ale nie myślała o tym.
-Sama nie wiem, co robić - wykrztusiła przy-
gnębiona.
-Sorine, przestań! Otrzyj łzy i siadaj przed lu-
strem. Zaraz pomogę ci się ubrać...
Sorine przerwała jej z płaczem.
- To nie ma nic wspólnego z moim ubraniem,
dobrze wiesz. Spójrz, jaka się zrobiłam gruba. - Ucis-
kała rękami sterczący brzuch. - Brzuch mam jak ba-
lon i... i... - wybuchnęła na nowo płaczem.
Inga nie mogła się powstrzymać, strasznie się cie-
szyła, że przekaże nieszczęsnej bratowej wspaniałą
wiadomość.
- A co, jesteś niezadowolona? - uśmiechała się
życzliwie.
Sorine ze smutkiem opadła na krzesło przed lu-
strem.
- Nie, Inga. Nie! Ale wszyscy w kościele zoba-
czą, że Kristoffer i ja odnosiliśmy się do siebie ze zbyt
wielką czułością, na dodatek pastor nam nie popuści.
Zażąda, abym wyznała swój grzech przed całą para-
fią. Jak myślisz, jak ja się będę czuła, kiedy wszyscy
usłyszą, że sypialiśmy ze sobą? Nie powinnaś sobie ze
mnie żartować...
Inga stanęła za nią i położyła jej ręce na ramio-
nach. Ich spojrzenia spotkały się w lustrze. Sorine
miała czerwoną i opuchniętą twarz, Inga patrzyła na
12
nią promiennym wzrokiem i uśmiechała się trium-
falnie.
- Niczego się nie bój, Sorine. Pastor Mohr nie
odważy się nawet bąknąć słowa „grzech"!
Sorine odwróciła się i badawczo spoglądała na
przyjaciółkę.
- A ty skąd o tym wiesz? - w jej błękitnych oczach
pojawiła się iskierka nadziei.
Inga odchyliła głowę i wybuchnęła perlistym śmie-
chem. Akurat w tej chwili odczuwała buzującą radość
z tego, że udało jej się pokonać tego nędznika pastora.
- Pastor Mohr sam kiedyś wszedł na ścieżkę grze-
chu. A ja skorzystałam z okazji, żeby mu p tym przy-
pomnieć.
Bratowa przyłożyła dłonie do rozpalonych, za-
czerwienionych policzków.
-Inga, czy to rzeczywiście prawda? Nie okłamu-
jesz mnie teraz? - Nie była w stanie usiedzieć
spokoj-
nie, podskakiwała na krześle.
-Naprawdę nie kłamię - zapewniła Inga zdecy-
dowanie. - Odbyliśmy długą rozmowę, pastor
Mohr
i ja. Mogę zagwarantować, że pastor nie zechce
cię
upokorzyć.
-Och, Inga, czy mogę cię uściskać? - Sorine nie
czekała na pozwolenie, zarzuciła Indze ręce na
szyję
i przyciskała ją do siebie mocno. - Uratowałaś mi
ten
najważniejszy dzień w życiu - cieszyła się
rozpromie-
niona. - Czy możesz mi powiedzieć, co pastor
zro-
bił?
13
- Niestety, nie - odparła Inga stanowczo. - To bę-
dzie środek nacisku do wielokrotnego użytku. Czło-
wiek nigdy nie wie, kiedy mu się coś takiego przyda.
Sorine przechyliła głowę i przyglądała jej się uważ-
nie.
-Teraz przypominasz mi swojego ojca. Te same
czarne oczy i te same wyprostowane plecy. Kiedy
on
staje w taki sposób, to wiem, że na nic się nie zda
pró-
ba przekonania go.
-Masz oczywiście rację - zgodziła się Inga, po-
pychając bratową z powrotem na krzesło. - Daj
mi
swoją szczotkę do włosów - zarządziła. - Musimy
zrobić porządek z twoją czupryną!
Sorine poddała się temu chętnie.
- Kristoffer! To wy jeszcze nie pojechali-
ście? - zawołała Inga zaskoczona, kiedy zeszła do
kuchni. - Sorine nie może się doczekać, kiedy wyje-
dziecie. Nie chce, żebyś ją widział przed spotkaniem
w kościele.
Kristoffer stał zniecierpliwiony przy długim stole
i mocował się ze spinkami do mankietów.
-Nie! - syknął przez zaciśnięte zęby. - Nie pora-
dzę sobie z tym - złościł się, wskazując głową
man-
kiety. - A ojciec walczy w swoim pokoju z
krawatem.
Niech to diabli - mruknął. - Gdzie się podziała ta
Emma? Nigdy jej nie ma, kiedy jest potrzebna.
-Pozwól, chętnie ci pomogę - zaofiarowała się
14
Inga. - Emma z pewnością ma co innego do robienia
niż ubieranie mężczyzn - upomniała go z życzliwoś-
cią. - No proszę - rzekła, poprawiając spinki. - Teraz
jesteś gotowy. Idź i pomóż ojcu z krawatem.
- Nie potrafię - jęknął Kristoffer ze śmiechem,
pochylając się zawstydzony. - Ja nie umiem wiązać
krawatów!
Inga zesztywniała. Rany boskie, przemknęło jej
przez myśl, nie ma w pobliżu nikogo, kto mógłby
to zrobić? Gdyby przypuszczała, że będzie musiała
wiązać ojcu krawat, nie zgodziłaby się ubierać pan-
ny młodej. Pojechałaby do kościoła w towarzystwie
Nielsa i jego córek.
- W takim razie ja się tym zajmę - pisnęła nie-
pewnie. Nie miała ochoty pomagać ojcu, ale nie było
wyjścia. Ścienny zegar niemiłosiernie przypominał,
że pora wyjeżdżać.
Przed drzwiami pokoju stanęła, żeby zebrać siły.
Nie mogła przewidzieć, jak ojciec się zachowa, jak
to spotkanie się ułoży. Może po prostu natychmiast
wypchnie ją za drzwi? Nie, pomyślała, chyba tego
nie zrobi. Przychodził przecież do niej, kiedy leżała
w Gaupås nieprzytomna i trawiona gorączką po tym,
jak wyciągnęła Gudrun z lodowatej wody. Więc może
jednak ojciec coś do niej czuje...? Mimo woli wypro-
stowała się i w duchu pośpiesznie odmówiła modli-
twę.
- Proszę wejść! - rozległo się z tamtej strony. W gło-
sie ojca brzmiała irytacja. - A, Inga, to ty.... - Był najwy-
15
raźniej zaskoczony i przerwał w pół zdania. Wygląda-
ło, jakby miał zamiar coś powiedzieć, ale zaraz zamknął
usta. Zacisnął wargi tak, że została tylko wąska, czerwo-
na kreska.
Inga weszła do pokoju, ale zatrzymała się przy
drzwiach. Głośno chwytała powietrze. Nigdy przed-
tem nie widziała ojca z nagim torsem, bo on zawsze
bardzo uważał, żeby mieć na sobie koszulę, niezależ-
nie od pogody. Nawet w najgorętsze letnie dni nigdy
się nie rozbierał.
Zagryzła dolną wargę i pożałowała, że tu przyszła.
Nie powinna była tego robić. Wstrząśnięta spoglądała
na jego szerokie, muskularne plecy. Chociaż oświet-
lenie w pokoju było marne, nie mogła mieć wątpli-
wości, co widzi. Plecy ojca gęsto pokrywały blizny po
ciosach bicza! Długie smugi bielały w mroku.
- Och, ojcze! - wykrzyknęła zdławionym gło-
sem. - Kto ci to zrobił? Kto cię tak bił?
Niepewnie ruszyła ku niemu, ale ojciec powstrzy-
mał ją gestem. Inga stała rozdygotana.
- Nie rób tego, Ingo. Musisz zapomnieć o tym,
co widziałaś. - Ojciec przyciskał białą koszulę do
owłosionej piersi. Każdy ruch sprawiał, że mięśnie
na brzuchu się napinały. Mówił ochrypłym głosem,
ale wcale nie był zły, raczej zawstydzony.
Inga spuściła wzrok i przyglądała się własnym bu-
tom, podczas gdy ojciec wkładał koszulę przez głowę.
Już miała wyjść i zostawić go w spokoju, ale wtedy on
podał jej krawat. Ten pełen zaufania gest sprawił, że
16
ogarnęła ją fala ciepła i drżącymi palcami ujęła czar-
ny krawat, a potem założyła go ojcu na szyję. -Musiała
wspiąć się na palce, żeby dosięgnąć. Nie miała odwagi
spojrzeć mu w oczy, wpatrywała się uparcie w supeł,
który wiązała. Bliskość ojca wprawiała ją w oszołomie-
nie, powodowała, że kolana się pod nią uginały. Oczy
zaszły jej łzami, nie mogła przestać myśleć o strasz-
nym odkryciu, jakiego dokonała.
Kiedy skończyła, Kristian szepnął ledwo dosły-
szalnie:
- Dziękuję ci, Inga.
Odwróciła się i wybiegła z pokoju. Wciąż miała
w oczach jego sponiewierane plecy. Co to się stało?
Kto dopuścił się takiego ponurego czynu? I kto miał
wystarczająco dużo siły, by związać ojca tak, by w ogó-
le można było wymierzać mu bolesne razy?
Kościół był wypełniony do ostatniego miejsca. Wieś
jest niewielka, więc ludzie na ogół dobrze się znają.
Inga usiadła w ławce należącej do Gaupås, ale mu-
siała się przesunąć dalej, pod pomalowaną na biało
ścianę, bo do kościoła wkroczył Niels ze swoimi cór-
kami.
- Czy z Emilią wszystko w porządku? - spytała
szeptem Nielsa. W tej chwili mąż wydał jej się zupeł-
nie obcym człowiekiem. Wkrótce minie rok, odkąd
są małżeństwem, a ona nie zdążyła się jeszcze z tym
pogodzić.
17
-W porządku - odparł przyciszonym głosem. - Eu-
genie powiedziała, że możesz być spokojna przez
resztę
dnia. Wszystko układa się bardzo dobrze. A przy
oka-
zji - dodał - w drodze do kościoła skręciliśmy do
Svart-
dal, żeby zawieźć prezent ślubny.
-Bardzo dobrze - pochwaliła Inga i lekko uścis-
nęła jego dłoń. Sama nie umiałaby powiedzieć,
dla-
czego to zrobiła.
Jej nieoczekiwany, życzliwy odruch sprawił, że
Niels rozjaśnił się radośnie. Był bardzo elegancko
ubrany, czarny garnitur, biała koszula. To Gudrun
odprasowała jego rzeczy, pomyślała Inga zawstydzo-
na, czując wyrzuty sumienia. Spodnie zostały staran-
nie nawilżone i wyprasowane żelazkiem przez lnia-
ną szmatkę. Kiedy spoglądała na niego z boku, nagle
zdała sobie sprawę z tego, jak staro wygląda jej mał-
żonek. Wiedziała o tym już dawniej, ale dopiero te-
raz odkryła obwisłą skórę na policzkach i pod brodą.
Jego oczy nie wydawały się już błękitne, pojawiły się
w nich szare i zielonkawe refleksy. Oczy starego czło-
wieka, Ingę przeniknął dreszcz.
Głosy w kościele umilkły, kiedy pastor wszedł
na ambonę. Duchowny miał na sobie szeroki, czar-
ny surdut, a pod brodą biały, nakrochmalony i pięk-
nie udrapowany kołnierz. Surowo spoglądał z góry
na zgromadzonych. Jego wzrok przesuwał się wolno
ponad ławkami, w których siedzieli pokorni parafia-
nie. Kiedy Inga stwierdziła, że lada moment spojrzy
na ławkę, w której ona siedzi, żołądek jej się ścisnął.
18
Nie spuści spłoszona wzroku. Nie, spojrzy mu w oczy
z podniesioną głową.
Pastor popatrzył najpierw na Gudrun, potem na
Sigrid, na Nielsa i na nią. Nie zauważył jej, ale zdała
sobie z tego sprawę dopiero, kiedy przesunął wzrok
dalej, na ławki za jej plecami, jakby kogoś szukał.
Nagle zesztywniał. Błyskawicznie odwrócił głowę
i wpił spojrzenie w Ingę.
Ona z całej siły ściskała w ręce chusteczkę do nosa
i z trudem wciągała powietrze. „Nie odwracaj się,
nie odwracaj", powtarzała sobie w duchu. „Daj mu
do zrozumienia, że będzie musiał dotrzymać swojej
części paktu, jaki z tobą zawarł". Spojrzenie jego wy-
trzeszczonych, okrągłych oczu spoczywało na twarzy
Ingi. Płonęło intensywnie niczym ogień na paleni-
sku.
Inga pozwoliła sobie na triumfalny uśmiech, kie-
dy pastor skinął jej lekko głową. Przenikała ją radość.
Pastor dotrzyma umowy. Nie odważy się zrobić nic
innego, pomyślała z pychą.
Inga uszczęśliwiona ocierała oczy, kiedy rozpro-
mieniona Sorine powiedziała Kristofferowi „tak".
Tak oto ród i dwór Svartdal wkraczają w nową epokę.
Kristian z pewnością tak od razu nie przekaże naj-
starszemu synowi gospodarstwa, ale to Sorine bę-
dzie teraz nosić przy pasku domowe klucze. Emma je
odda. Opiekowała się nimi już wystarczająco długo.
Wygląda na to, że Sorine i Emma świetnie się rozu-
mieją, a oddana rodzinie służąca z pewnością z ulgą
19
przyjmie fakt, że teraz jej odpowiedzialność będzie
znacznie mniejsza.
Pastor stał w progu kościoła, kiedy Kristoffer
i Sorine, trzymając się pod ręce, schodzili po scho-
dach. Miał na wargach uśmieszek pełen goryczy.
Sprawy nie ułożyły się tak, jak pragnął, pomyślała
Inga ze złośliwą radością. Pastor Mohr nie miał moż-
liwości wygłosić grzmiącego kazania, chociaż z pew-
nością uważał, że byłoby ono na miejscu
Nowożeńcy przyjmowali życzenia od rodziny
i znajomych. Inga miała wrażenie, że Sorine świado-
mie lekceważy posępne spojrzenia, jakie niektórzy
v
mieszkańcy wsi jej posyłali. Spojrzenia pełne roz-
czarowania, że panna młoda jest taka uszczęśliwiona
i pozornie nic sobie nie robi ze swojego stanu, a prze-
cież grzeszyła i na dodatek prezentuje teraz sterczący
brzuch jako dowód swoich bezwstydnych poczynań.
Wielu sądzi pewnie, że pastor zrezygnował z groże-
nia młodym piekielną siarką dlatego, że Sorine zosta-
ła synową Kristiana Svartdala, Inga wiedziała jednak,
że to nieprawda. O, gdyby tak mieszkańcy wsi mogli
usłyszeć, jakim faryzeuszem jest ich pastor! Powinni
się chyba w końcu dowiedzieć, że on, ten, który nie-
ustannie straszy ich sądnym dniem, również chodził
po ścieżkach grzechu i z własną żoną robił to, co na-
zywa rozpustą, na długo, zanim zostali sobie prawnie
poślubieni w obliczu Boga.
Kiedy państwo młodzi pochylili ku sobie głowy,
żeby się pocałować, na kościelnym wzgórzu rozległy
20
się życzliwe śmiechy, a wielu z zachwytem klaskało
w dłonie. Wzrok Kristoffera pieścił Sorine, młody
małżonek objął ramieniem jej talię. Bez skrępowania
wolną ręką z dumą głaskał jej okrągły brzuch.
2
Hedvig ocknęła się i ziewnęła przeciągle. Zawsze lu-
biła poleżeć tak przez chwilę, zanim wstanie i za-
cznie przygotowywać się do codziennych obowiąz-
ków. Jakby potrzebowała trochę czasu, żeby obudzić
myśli.
- Piękna pogoda - szepnęła, spoglądając w stro-
nę okna. Ze swojego miejsca w łóżku widziała, że
niebo jest jasnobłękitne. Koronkowe firanki powie-
wały lekko w strumieniu powietrza przeciskającym
się przez szpary w okiennych futrynach. Nie musia-
ła się odwracać, żeby wiedzieć, że Halvdan słyszał,
co powiedziała. On budzi się natychmiast, gdy tylko
żona się poruszy. Jej mąż zawsze miał bardzo lekki
sen.
Nie odwróciła się, wyciągnęła tylko rękę w jego
stronę i wolno przesuwała ją po pościeli. Szukała jego
ciepłej skóry. Wiedziała, że mąż zaraz zacznie po-
22
mrukiwać zadowolony, ujmie jej dłoń i przysunie ją
sobie do ust. Nigdy dłuższych pieszczot o świcie, za-
wsze tylko lekki pocałunek w rękę. Na znak, że mąż
ją kocha, ale że teraz czas wstawać.
Hedvig zamarła. Dlaczego Halvdan nie ujmu-
je jej ręki...? I dlaczego on jest taki... zimny? Go-
spodyni w 0vre Gullhaug zamrugała powiekami
i wpatrywała się przerażona przed siebie. W ułam-
ku sekundy jej wzrok ogarnął wszystkie przedmioty
znajdujące się w pokoju. Miednicę i dzbanek, dwa
krzesła do wieszania ubrań, nawet stary zabytkowy
stół, przy którym zwykła siadywać, by wyszczotko-
wać włosy, zdążyła objąć wzrokiem, zanim zaczęła
krzyczeć.
- Halvdan, Halvdan, nie, nie... - Wolno odwró-
ciła się w łóżku, brzeg kołdry wepchnęła sobie do
ust, jakby chciała ochronić się przed strasznym wi-
dokiem. Kiedy naprawdę dotarło do niej, co się sta-
ło dzisiejszej nocy lub nad ranem, krzyk przeszedł
w przeciągłe wycie. Blada twarz męża, jego na pół ot-
warte usta i martwe oczy spoglądające przed siebie,
które i tak niczego już nie widzą... Jedna ręka Halv-
dana zwisała z łóżka, jakby w ciągu kilku brzernien-
nych w skutki sekund utracił wszelką siłę. Halvdan
był martwy.
Hedvig opadła na jego zimne piersi. Głaskała go
drżącą ręką, czule dotykała policzka, który zaczynał
już sztywnieć.
- Dlaczego mnie opuściłeś? - szeptała, a łzy spły-
23
wały jej po twarzy. - Oboje... my oboje mogliśmy
przeżyć razem jeszcze wiele dobrych lat...
Na koniec ucałowała czule jego wargi i zamknęła
mu oczy.
Pogrążona w żalu Hedvig z płaczem przyjmowa-
ła wizyty sąsiadów i krewnych. Nie mówiła prawie
nic, ściskała tylko ręce przechodzącym obok niej lu-
dziom. Chusteczkę trzymała przy wargach i mam-
rotała ledwo słyszalne podziękowania. Salon wypeł-
niały poważne, przyciszone głosy. Służące poruszały
się bezszelestnie, prosiły przybyłych na kawę i ciasto,
bo przecież ktoś musi częstować gości. Taki jest oby-
czaj, ale sama Hedvig z pewnością nie będzie w stanie
niczego przełknąć jeszcze przez wiele dni... Dawała
się jednak pocieszyć, kiedy Tordis podeszła do niej
z czułymi słowami.
- Nie mogłam w to uwierzyć - zapewniała Tor-
dis z oczyma pełnymi łez. - Kiedy twój służący przy-
biegł powiedzieć nam, co się stało... ten energiczny,
zdrowy Halvdan... jeszcze wczoraj u nas był, poma-
gał nam układać słomę. - Sąsiadka umilkła. Głęboko
wciągnęła powietrze. - Czeka cię teraz bardzo trudne
lato. Ale niezależnie od tego, czego będziesz potrze-
bować, Hedvig, w każdej chwili stawię się na wezwa-
nie. Zapamiętaj to sobie.
Hedvig kiwała z wdzięcznością.
- Dobrze, dziękuję... - głos znowu jej się załamał
24
i musiała ukryć twarz w mokrej chusteczce. Dobrze
mieć przygotowane chusteczki, dzięki temu nie musi
znosić tych wszystkich współczujących spojrzeń.
-. Chodź, mamo - poprosił cicho Torstein i pod-
prowadził ją do wolnego krzesła.
Najstarszy syn obejmował ją teraz w jakiś nowy
sposób. Troskliwie i z oddaniem. Jakby chciał jej po-
kazać, że nie musi dźwigać żałoby sama. Poklepała
go lekko po ręce, kiedy zadbał, żeby dostała filiżankę
mocnej kawy. Nie była w stanie się do niego uśmiech-
nąć. Skinęła tylko głową.
Doktor Lindberg chrząknął, żeby zwrócić na sie-
bie uwagę.
-Pani Gullhaug prosiła mnie, bym wyjaśnił, co
spowodowało nagłe odejście jej małżonka.
Zbada-
łem pana Gullhaug,.. i jest dla mnie jasne, że
doznał
we śnie ataku serca. Wygląda na to, że atak
przyszedł
nagle i był... jak by to powiedzieć... wyzwalający.
-Wyzwalający? Wyzwalający? - powtórzyła Inge-
bjorg z zaciśniętym gardłem. Rozpacz zamieniała
się
w złość. - Jak pan może mówić, że śmierć taty
była
wyzwalająca? On... on nie powinien był przecież
umierać!
Wzrok doktora spoczął na zrozpaczonej dziew-
czynie.
- Rozumiem twój żal, moje dziecko - powie-
dział. - To naturalne smucić się i wściekać, kiedy coś
takiego się przytrafi. Twój ojciec mógł przeżyć jesz-
cze wiele wspaniałych lat, ale śmierci nikt nie może
25
się przeciwstawić. Pewnego dnia znajdziesz pocie-
chę w tym, że twój ojciec uniknął cierpienia. Skoro
śmierć już musi przyjść, to niech będzie szybka. Je-
stem przekonany, że gdyby pan Gullhaug miał wy-
bierać między nagłą... i godną śmiercią a długotrwa-
łym umieraniem w męczarniach, być może przykuty
do łóżka, być może ubezwłasnowolniony, z pewnoś-
cią wybrałby tę pierwszą.
Wielu zebranych kiwało głowami, przytakując.
Ingebjorg otarła policzki.
- Tak, doktor chyba ma rację, ale ojciec nie powi-
nien był odchodzić tak wcześnie... - wszyscy widzie-
li, że dziewczyna walczy z płaczem, w końcu jednak
musiała się poddać. Rozdzierający szloch zagłuszył
jej słowa.
W salonie zrobiło się cicho. Sąsiedzi nie znajdo-
wali odpowiednich słów. Zerkali ukradkiem jeden na
drugiego i pili kawę głównie po to, żeby się czymś za-
jąć. Dlaczego tak musi być, zastanawiała się Hedvig
ze smutkiem, że teraz, kiedy ona najbardziej potrze-
buje pocieszających, uspokajających słów, to nikt nie
ma odwagi z nią rozmawiać? Nie powinna ich oskar-
żać, bo przecież sama w podobnych sytuacjach zwyk-
le siedzi milcząca. Odczuwa się wtedy lęk, żeby nie
powiedzieć czegoś nieodpowiedniego, a także obawę,
że człowiek mógłby okazać się niewrażliwy.
W końcu to Oddbjorn przerwał milczenie.
- No cóż, nie ulega wątpliwości, że utraciłem do-
brego i chętnego do pomocy przyjaciela. Halvdan ni-
26
gdy nie mówił „nie", kiedy ktoś poprosił o przysługę.
Zawsze się chętnie stawiał. Nie tylko mnie jednemu
będzie brakować jego radosnego śmiechu.
Wielu mamrotało coś pod nosem, wkrótce każdy
chciał powiedzieć jakieś dobre słowo o Halvdanie.
-Uczciwy.
-Życzliwy.
-Cierpliwy - wtrącił jeden ze służących.
-Moim zdaniem nie powinnaś się martwić,
że dwór nie będzie teraz właściwie prowadzony,
Hedvig. - Oddbjorn położył rękę na ramieniu
Tor-
steina, jakby chciał podkreślić sens tego, co
powie-
dział. - Masz dwóch zdolnych synów, a Torstein
jest
godnym dziedzicem. On przejmie spadek po
swoim
ojcu.
Hedvig znowu ostrożnie osuszyła chusteczką
czerwoną, otartą skórę pod oczami. Oczy zaczynały
ją piec.
- Nie wiem, co bym zrobiła bez dzieci - przyzna-
ła cicho. Jakby z poczuciem winy zerknęła w stronę
Torsteina. Śmierć ojca oznacza przemianę w jego ży-
ciu. Od tej chwili na jego barkach spocznie odpowie-
dzialność, która być może jest zbyt ciężka dla młode-
go człowieka, ale Hedvig będzie go wspierać najlepiej,
jak potrafi.
Kiedy sąsiedzi zaczęli się już żegnać, powietrze
w pokoju było gęste. „Zostańcie ze mną", krzyczało
wszystko w duszy Hedvig. „Nie zostawiajcie mnie sa-
mej z moimi myślami". W jakiś dziwny sposób dzień
27
mijał, a ona całkowicie straciła kontrolę nad
czAsem.
Z przerażeniem myślała o nocnych ciemnościach
i ciszy. Wiedziała, że wtedy tęsknota za mężem stanie
się nieznośna. Będzie drążyć ponure labirynty w jej
głowie i dręczyć boleśnie. Nie wiedziała, jak zdoła
zasnąć w szerokim małżeńskim łożu, kiedy jej mąż,
zimny i martwy, leży na marach w stodole. Czy na-
prawdę nigdy więcej nie znajdzie się już blisko nie-
go? Zmęczona oparła się o futrynę drzwi. Wciąż nie
chciała przyjąć prawdy... jeszcze nie teraz.
-Sam nie wiem, Hedvig - zaczął Niels niepew-
nie, kiedy gotów był się z nią pożegnać. - Nie
wiem,
czy ja mam nawiązać z tobą kontakt... czy też
ty
może wybrałabyś się do Gaupås, żeby omówić
spra-
wy praktyczne...
-Sprawy praktyczne? - zdziwiła się Hedvig za-
skoczona. - Co masz na myśli...?
Niels spojrzał na nią ze współczuciem.
- Jako sędzia mam obowiązek zadbać, by prze-
kazanie dworu 0vre GuUhaug odbyło się zgodnie
z przepisami. Jeśli masz zamiar przekazać dwór Tor-
steinowi... - dodał onieśmielony.
Hedvig zmęczonym gestem pocierała czoło. Wciąż
i wciąż od nowa.
-Oczywiście. Tylko tak trudno podejmować de-
cyzje teraz... wydaje mi się to nie na miejscu.
-Bardzo dobrze cię rozumiem, Hedvig GuU-
haug. Mimo wszystko chciałbym, żebyś
wiedziała,
że w takich sprawach najlepiej zwrócić się do
urzęd-
28
nika, który wie, jak wypełnić wszystkie papiery. To
w takich sprawach będę pomocny. Wystarczy, że mi
powiesz.
Hedvig uważnie przyjrzała się małemu mężczyź-
nie, który stał przed nią jedną nogą na ziemi, a dru-
gą jeszcze na schodach. Zrozumiała, że mimo żałoby
są sprawy, które trzeba załatwiać. I ten sympatyczny
Niels chce jej pomóc. Zawsze go lubiła. Nie był szcze-
gólnie urodziwym mężczyzną, chudziutki, żylasty
biedak, który wyglądał, jakby każdy silniejszy poryw
wiatru mógł cisnąć nim o ziemię, ale sprawiał wraże-
nie szlachetnego i sprawiedliwego człowieka. Uczci-
wy mężczyzna, który pragnie pomagać swoim krew-
nym i przyjaciołom.
Drgnęła, kiedy zwróciła się do niej Inga. Kruczo-
włosa kobieta mówiła łagodnym głosem:
- Czy jest coś, w czym mogłabym się okazać po-
mocna, pani Gullhaug? Jak pani z pewnością wie,
szykujemy wesele. Nasz spichlerz jest po sufit wypeł-
niony jedzeniem. Proszę tylko dać znać, gdyby wam
brakowało na przykład ciasta na... stypę.
Nagle Hedvig poczuła nienawiść do tej młodej,
pięknej kobiety, patrzącej na nią niebieskimi, niewin-
nymi oczyma. Nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlacze-
go tak bardzo nienawidzi Ingi, ale zawsze się tego
domyślała: Inga jest świadectwem miłości Kristiana
i Jenny Svartdal! Dziewczyna jest symbolem takiej
miłości, za jaką ona całe życie tęskniła, ale tylko Jen-
ny zdołała ją zdobyć. Jakimi dziwnymi drogami cha-
29
dzają uczucia, myślana melancholijnie, bo przecież
nie żywiła aż takiej nienawiści do braci Ingi. Choć
i oni są potomkami Kristiana i tej zarozumiałej Jen-
ny...
Co ta Inga chce powiedzieć? Czy kruczoczarna
kobieta myśli, że ona, Hedvig, która była gospodynią
we dworze, zanim tamta w ogóle przyszła na świat,
nie potrafi przygotować godnej stypy? Nikt we wsi
nie może powiedzieć, że Hedvig nie wie, co to zna-
czy godna stypa. Nie będzie tu brakować ani jedze-
nia, ani picia. Nagle naszła ją ochota, żeby odepchnąć
rękę, którą Inga poufale położyła jej na ramieniu, ale
zdołała się opanować. To nie jest dzień na takie za-
chowanie.
- Powiem, gdybym czegoś potrzebowała - obie-
cała krótko.
-Dobrze, dobrze, zrobię to! - Kristian zirytowany
kopnął jakiś kamyk, złościło go, że Emma tak
nalega.
-Większość sąsiadów złożyło wdowie kondolen-
cje już trzy dni temu, najwyższy czas, żebyś ty
rów-
nież. ..
-Nie wyjeżdżaj mi tu znowu z tą starą śpiewką,
że tego wymagają dobre obyczaje! Sam dobrze o
tym
wiem! - Wściekle spojrzał na starą służącą, by
zoba-
czyć, czy jest jej przykro, że na nią krzyczy, ale
Emma
przyglądała mu się ze smutnym uśmiechem. Już
spo-
30
kojniej powiedział: - No to przygotuj mi wyjściową
koszulę, Emma, natychmiast wybiorę się do 0vre
Gullhaug.
Wiadomość, że trzy dni temu w nocy Halvdan
umarł na atak serca, spadła na niego jak grom z jas-
nego nieba. Wprawdzie w ostatnich latach nie kon-
taktowali się ze sobą zbyt często, ale teraz zalały
Kristiana dobre wspomnienia z przeszłości. Zwłasz-
cza zapamiętał czas, kiedy Halvdan i on chodzili do
szkoły rolniczej w Stavern. Kristian był rok wyżej, ale
często spotykali się wieczorami. Odczuwali do siebie
jakąś bliskość dlatego, że pochodzili z tej samej wsi.
Zresztą Halvdana wszyscy lubili, był trochę misiowa-
ty, zawsze w dobrym humorze.
Kristian zmarszczył ciemne brwi. Nie lubił sobie
przypominać, że to być może były najlepsze lata jego
życia. Młody, zakochany, zaręczony, studiował razem
z Halvdanem i... i Laurensem...
Nie chciał też pamiętać tamtego dnia, kiedy skrę-
powany Halvdan oznajmił:
-Jestem zakochany w... Hedvig.
-W Hedvig? - Kristian spoglądał na kolegę z
niedowierzaniem. Przez kilka sekund zastanawiał
się,
czy nie powiedzieć mu prawdy o kobiecie, która
pra-
cowała w szkolnej kuchni, miała okrągłą,
roześmianą
twarz. Postanowił jednak, że lepiej milczeć. Mina
ko-
legi oznajmiała, że żadne złe słowa na temat tej
mło-
dej panny nie zostaną przyjęte łaskawie. Boże
drogi,
czy Halvdan nie widział pogardliwych spojrzeń,
jakie
31
mężczyźni posyłali Hedvig, kiedy kokieteryjnie krę-
cąc biodrami, pochylała się ku nim wyzywająco, gdy
obsługiwała ich przy stole? Czy rzeczywiście nie sły-
szał, jak łatwo daje się zaprosić na spacer do lasu? Nie
było przecież tajemnicą, że wielu nieśmiałych, niedo-
świadczonych chłopców pobierało nauki między peł-
nymi piersiami i białymi udami Hedvig...
Rozmawiali o tym, Laurens i on, czy należy ostrzec
kolegę.
- Pozwól mu na tę letnią przygodę - powiedział
Laurens ze śmiechem. - Małżeństwa z tego na pewno
nie będzie.
Jakże się wtedy obaj pomylili! Bo po roku, kie-
dy oni dawno opuścili już szkołę, Halvdan wrócił
do domu, świeżo ożeniony, z małym synkiem Tor-
steinem. Rodzice byli bardzo zmartwieni, że dzie-
dzic 0vre GuUhaug ożenił się i dorobił syna w ciągu
ostatniego roku nauki. Uważali z pewnością, że do
nich będzie należeć decyzja, jaką pannę weźmie so-
bie syn za żonę, ale Hah/dan w tajemnicy przeprowa-
dził swoją wolę.
Kristian nie wróżył temu małżeństwu szczęścia,
ale tym razem znowu popełnił błąd. Bo Hedvig oka-
zała się zdolną gospodynią, obdarzoną rozsądkiem
i stanowczością. A maleńki Torstein bardzo szybko
rozbroił dziadków i zdobył sobie ich uczucia. Nie-
łatwo zresztą być Hedvig - pomyślał Kristian, gdy
jego powóz ruszał w drogę do 0vre GuUhaug. Kiedy
przybyła do dworu, spotkały ją paskudne plotki i po-
' 32
wszechna krytyka. Złe języki zarzucały jej, że jest zbyt
śmiała, bo nie wybrała sobie męża we własnej okoli-
cy. Na dodatek udało jej się wyjść za mąż za dziedzi-
ca dworu, co doprowadzało do wściekłości okoliczne
panny.
Hedvig pokazała im wszystkim, co Kristian mu-,
siał przyznać, że przy Halvdanie bardzo się uspoko-
iła. Pracowała niezmordowanie, z poczuciem obo-
wiązku! W końcu zdobyła uznanie wśród kobiet,
mimo że potrafiła wygarnąć prawdę, jeśli ktoś ją
rozgniewał. Rozpustnica, którą poznał w Stavern,
zmieniła się w rozważną, mocno stąpającą po ziemi
gospodynię.
Dlatego tak go rozgniewało, kiedy tego la}:a za-
częła mu się narzucać... Szacunek, jaki w sobie dla
niej wyrobił w ciągu tych lat, zniknął natychmiast.
Zresztą Kristian przez cały czas odnosił się do niej
z pewnym dystansem, bo chociaż była bardzo uro-
dziwą kobietą, zawsze widział w jej oczach jakiś pod-
stępny, nieprzyzwoity blask. Albo się zachowywała
jak kompletna wariatka, albo jak stanowcza, godna
podziwu kobieta. A Kristian zastanawiał się tylko,
jak długo Hedvig zdoła zachowywać się z godnoś-
cią...
Skrępowany rozglądał się teraz po salonie w 0vre
Gullhaug, do którego wprowadziła go jedna ze służą-
cych. Był dzisiaj jedynym gościem i źle się z tym czuł.
Być może Hedvig jest nadal na niego wściekła za to,
że odepchnął ją wtedy w pralni w Askeli...
33
- Proszę, niech pan usiądzie, panie Svartdal, a ja
powiem gospodyni, że pan przyjechał.
Kristian usiadł niezdarnie na jednym z pięknych,
delikatnych krzeseł. Bębnił palcami w oparcie. Zało-
żył nogę na nogę. Niespokojnie pocierał ręką twarz.
Jak długo będzie musiał czekać? Odpiął koszulę pod
szyją, bo czuł, że zaczyna się pocić. Jak mógł być taki
głupi, żeby włożyć- białą koszulę? Wypuszczał po-
wietrze przez zaciśnięte zęby. Teraz musi opanować
gniew, bo przecież w tym domu zagościła śmierć.
Zresztą może nie jestem zły, zastanawiał się, tylko
wzburzony. Źle się tu czuję.
- Przykro mi, że musiałeś czekać, Kristian. Ja...
ja...
Kristian czuł się jak niezdarny głupek, kiedy zer-
wał się z krzesła na dźwięk jej głosu. Obracał kapelusz
w rękach niczym zawstydzony podrostek. Hedvig za-
trzymała się wyczekująco w progu. Żal miała wymalo-
wany na szczupłej, kociej twarzy. Jezus Maria, co po-
winien zrobić? Z trudem radził sobie z własną żałobą,
a cudze łzy kompletnie wytrącały go z równowagi.
- Przyjmij wyrazy mojego najgłębszego współ-
czucia, Hedvig. - Pełne troski słowa rosły mu w us-
tach, a język odmawiał posłuszeństwa. - Miałaś bar-
dzo dobrego męża...
Nie, tak nie można. Hedvig sama świetnie wie, że
właśnie straciła dobrego męża, on nie musi jej o tym
przypominać. Koszula lepiła się do pleców, a pot
spływał pod pachami.
34
Dwoma długimi skokami Hedyig dopadła do nie-
go i zawisła mu na szyi. Oparła głowę o pierś Kristia-
na i wybuchnęła rozdzierającym płaczem. On przez
chwilę stał sztywno, czuł, że nie może zrobić nic in-
nego, musi ją objąć. Skrępowany i niezdarny, kiedy
już to zrobił, musiał głaskać jej szczupłe drżące plecy,
choć wcale tego nie chciał.
Hedvig pociągnęła nosem i uwolniła się z jego ob-
jęć z pełnym goryczy uśmiechem.
- Dlaczego dwoje ludzi musi żyć w samotno-
ści? - spoglądała na niego pytająco.
Kristian nie znajdował odpowiedzi, najbezpiecz-
niej było po prostu powtórzyć to, co powiedziała.
-Dlaczego dwoje ludzi musi żyć w samotności...
tego nie wiem...
-Ty żyjesz sam - stwierdziła Hedvig. - I od tej
chwili ja też będę żyć sama.
Kristian przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na
drugą.
-Tak to już w życiu bywa - wymamrotał niepew-
nie.
-Ale tak przecież być nie powinno - zaprotesto-
wała Hedvig z uporem. - Ty i ja, Kristian,
mogliby-
śmy stanowić piękne małżeństwo. - Roześmiała
się
rozbrajająco.
-Ależ to nie wypada, pani na Gullhaug...
-Dlaczego nie? - spytała oskarżycielsko, wpijając
w niego spojrzenie swoich brunatnych,
zdumionych
oczu. - Powiedz mi, dlaczego? Ty mógłbyś
pracować
35
w lesie i na polach, a ja bym się zajmowała domem.
A w nocy, Kristian... a w nocy...
Kristian zmrużył oczy. Trudno było się pomylić co
do znaczenia jej słów. Gdyby okoliczności były inne,
odepchnąłby ją, wybiegł z domu i pośpiesznie wyje-
chał. Jak najdalej od tej kobiety, której najwyraźniej
rozum zaczyna się mieszać. Musi przeżywać wstrząs
i ból po stracie Halvdana, próbował się uspokoić i nie
pokazać swojej niechęci.
-Przecież jeszcze nie pochowałaś męża, Hedvig...
-Więc ty mnie chcesz? - uśmiechnęła się krzy-
wo. - Kiedy żałoba się skończy...
Kristian poczuł się niczym ptak złowiony w sieć.
- Myślę, że będzie lepiej, jeśli porozmawiamy...
innym razem, pani GuUhaug. Zdecydowanie uwolnił
się z jej objęć. Chwycił kapelusz, który leżał na stole,
ukłonił się pośpiesznie i wyszedł.
Dogonił go jej pełen nadziei głos.
- Bardzo się będę cieszyć, Kristian! Na pewno się
porozumiemy, tak, porozumiemy się!
3
Ludzie przybywali z daleka i z bliska, by oddać
ostatni szacunek Halvdanowi z 0vre Gullhaug. Po-
wozy wjeżdżały na kościelne wzgórze, w ławkach
zaczynało być ciasno. Dopiero kiedy kościół za-
pełnił się niemal do ostatniego miejsca, zapanowa-
ła cisza. Tylko od czasu do czasu rozległo się jakieś
kaszlnięcie lub chrząknięcie. Pachniało ludzkim po-
tem i kulkami na mole. Kiedy dzwony zaczęły bić,
Hedvig opadła na miejsce w pierwszej ławce. Ukry-
ła twarz w dłoniach, a wszyscy, którzy siedzieli za
nią, widzieli, że jej ciało drży w spazmatycznym pła-
czu. Nikt nie odważył się położyć pocieszającej dło-
ni na jej ramieniu, w końcu jednak Torstein mocno
ją uścisnął. Gdy zaś pastor ukazał się w całej swojej
godności, Hedvig wyprostowała plecy i z wielką siłą
spojrzała mu w oczy. Pastor Mohr gestem pozdro-
wił wdowę i jej dzieci.
37
- Zebraliśmy się tu dzisiaj przy marach Halvdana
z 0vre Gulłhaug...
Nie tylko Hedvig miała trudności z oddychaniem,
skoro pastor rozpoczął tak pięknie. Mówił o wspania-
łym gospodarzu, który zbyt wcześnie porzucił ziem-
ski padół, by połączyć się z Ojcem Wszechmogącym.
Tordis z sąsiedniego dworu płakała cicho.
Trumna pomalowana pokostem zmieszanym z
roztartym węglem drzewnym mieniła się w promie-
niach słońca, wpadających przez wysokie kościelne
okna.
Na młodzieńczych twarzach Torsteina i Torbjorna
malowała się wielka powaga, kiedy podchodzili do
trumny i każdy z nich brał uchwyt po swojej stronie.
Za nimi postępowali dwaj bracia Halvdana, a na ko-
niec Laurens i Eirik Gudum stanęli obok siebie przy
katafalku.
Wszyscy razem przeniosą Halvdana z 0vre Gulł-
haug na miejsce ostatniego spoczynku.
Długimi, ciężkimi krokami Hedvig podeszła do pa-
stora.
- Chciałabym podziękować, pastorze Mohr, za tę
piękną mowę ku czci mojego męża. Dziękuję za sza-
cunek, który mu pan oddał. Myślę, że większość ludzi
zrozumiała, jak bardzo Halvdan był kochany... i ja-
kim wspaniałym ojcem był dla Torsteina, Torbjorna
i Ingebjorg.
38
Pastor pośpiesznie położył swoją kościstą dłoń na
głowie Hedvig.
-Pani Gullhaug, Halvdan był mądrym człowie-
kiem. Często prowadziłem z nim bardzo
głębokie
rozmowy.
-Naprawdę? - Hedvig wydawała się zaskoczona.
-Naprawdę. Często bywało, że zajeżdżał na ple-
banię, kiedy miał jakieś pytania dotyczące
wiary
czy zwątpienia. - Pastor uśmiechnął się. -
Powinna
pani wiedzieć, pani Gullhaug, że gdyby
kiedykol-
wiek potrzebowała pani mojej pomocy, to
wystar-
czy po prostu przyjść! Ja nigdy nie odpycham
ludzi,
którzy chcieliby usłyszeć słowo Boże. Poza tym -
do-
dał przypochlebnie - człowiek nigdy nie wie,
kiedy
będzie potrzebował pocieszyciela lub
przyjaciela.
Albo... sojusznika.
Hedvig zdumiało, że pastor używa takich słów.
Sojusznika? Teraz jednak nie miała czasu się nad tym
zastanawiać, gromada ludzi stała w kolejce, by złożyć
jej kondolencje.
W kościele Sigrid zdołała zapanować nad łzami, ale
kiedy przyszła jej kolej, żeby powiedzieć Ingebjorg
jakieś słowa pociechy, dwa gorące strumienie popły-
nęły po policzkach. Wstrząsana szlochem wyciągnę-
ła do przyjaciółki rękę, a Ingebjorg przyciągnęła ją do
siebie z rozdzierającym jękiem.
- Tak mi strasznie przykro - płakała Sigrid i z tru-
39
dem wypowiadała słowa. - Z bólem patrzę, jak cier-
pisz.
Potem żadna nie była już w stanie nic powiedzieć,
obejmowały się po prostu i płakały.
W końcu Ingebjorg wypuściła przyjaciółkę i dło-
nią otarła opuchniętą, zaczerwienioną twarz. Szep-
tem powiedziała do przyjaciółki:
- Mama mówi, że żałobę możemy okazywać
jeszcze tylko dzisiaj. Mówi, że oczywiście powinni-
śmy pamiętać o tacie, ale ona nie życzy sobie żadnych
więcej łez.
Sigrid mrugała z niedowierzaniem.
- Jak to możliwe? Od jutra nie będziesz mogła
więcej płakać?
Ingebjorg nie była całkiem pewna.
- Chyba będę mogła, ale po kryjomu, nie przy lu-
dziach. Och, Sigrid, ale ty nadal będziesz mnie od-
wiedzać? Przecież wiesz, że teraz będę cię potrzebo-
wać bardziej niż kiedykolwiek!
Sigrid ponownie się rozpłakała, smutna, ale rów-
nocześnie wzruszona.
- Oczywiście! Przy mnie będziesz mogła rozpa-
czać, szlochać i krzyczeć, ile tylko zechcesz.
Ludzie za nimi zaczynali się niecierpliwić, więc
Sigrid pośpiesznie pogłaskała przyjaciółkę po po-
liczku i odeszła na bok. Natychmiast stanął przed nią
Torstein. Nie zauważyła śladów łez, ale twarz chłopca
była blada i zmieniona.
- Jak dobrze cię widzieć - bąknął bezbarwnie.
40
Zwykle w jego głosie było tyle życia i radości, te-
raz jednak brzmiał jakoś głucho. Sigrid nie cierpia-
ła tych słów, które teraz ż braku innych musiała wy-
krztusić.
-Moje kondolehcje!
-Dziękuję, Sigrid - odparł żałośnie. - Bardzo
bym chciał porozmawiać z tobą dłużej, ale
dzisiaj
to nie ma sensu. Czy zechciałabyś... Przyjdziesz
do
0vre Gullhaug kiedy indziej, prawda?
-Przyjdę - zdecydowanie potwierdziła Sigrid,
Znowu poczuła się jakoś nieswojo. Powinna mu
oka-
zać troskliwość, ale dodała tylko: - Przyjdę, żeby
zo-
baczyć, jak się czuje Ingebjorg.
Ani słowa o tym, że jego też by chciała zobaczyć.
Ani słowa na temat tego, że wie, jak mu ciężko.
Chociaż znaczna część najbliższych krewnych i przy-
jaciół odwiedziła w ubiegłym tygodniu 0vre Gull-
haug, by złożyć kondolencje wdowie i dzieciom, to
większość chciała powtórzyć wątłe słowa pociechy
również teraz, po pogrzebie. •
Kristian wiedział, że Hedvig się ucieszy, jeśli po-
dejdzie do niej, stojącej przy grobie, ale sam najchęt-
niej by tego uniknął. Był więc bardzo skrępowany,
kiedy w końcu musiał zamienić z nią kilka zdań.
- Dobrze widzieć, że tylu przyszło oddać Halv-
danowi szacunek i ostatnią posługę - wykrztusił za-
smucony i zarazem onieśmielony.
41
- O tak! - przytaknęła Hedvig, a w jej ciemnych
oczach mieniły się łzy. - To był dobry człowiek. Za-
wsze u mojego boku. Teraz w domu będzie strasznie
pusto i samotnie..!
Kristian niezdarnie przestępował z nogi na nogę.
Czy ona oczekuje, żeby coś zaproponował? Żeby po-
wiedział, że odwiedzi ją, albo zaprosił, żeby przyszła
do Svartdal, jeśli tęsknota za zmarłym mężem będzie
zbyt wielka? Być może, pomyślał, ale nie zdecydował
się dopuścić jej aż tak do siebie. Łatwo mogłaby źle
zrozumieć jego życzliwość, skorzystać z okazji i zno-
wu zacząć mu się narzucać. Poza tym, myślał Kristian
urażony, ja naprawdę nie chcę rozmawiać o śmierci.
-Powinnaś... powinnaś żyć bieżącą chwilą - do-
radzał. - I dzieci cię teraz potrzebują.
-Tak. - Hedvig pochyliła głowę. - One mnie po-
trzebują. Ale ja też potrzebuję kogoś...
W głowie Kristiana zabrzmiał ostrzegawczy syg-
nał. Wdowa daje do zrozumienia, że jest samotna,
ale, rany boskie, przecież on nie może zająć miejsca
Halvdana! Nie, po stokroć nie, powtarzał w duchu, za
nic tego nie chcę! Uwagi wdowy były aż nadto wyraź-
ne i zachęcające.
4
-Powinniśmy ustalić coś w sprawie odpowiednie-
go prezentu ślubnego dla Martina i Gudrun -
powie-
dział Niels któregoś dnia na początku sierpnia.
Zwra-
cał się bezpośrednio do Ingi, chociaż Gudrun
stała
przy kuchennym blacie i wyrabiała ciasto na
chleb.
-Owszem, powinniśmy to zrobić - zgodziła się
Inga. Starała się sprawiać wrażenie, że jest
życzliwie
usposobiona do sprawy, ale gdyby Niels wiedział,
ile
ją to kosztuje! W jej uczuciach panował
kompletny
chaos. Naprawdę nie miała ochoty niczego
planować.
Najchętniej uciekłaby od wszystkiego, co nazywa
się
wyprawą panny młodej i organizacją wesela, z
naj-
większą radością by to zrobiła. Poszłaby na
górskie
pastwiska i została tam, dopóki to rozdzierające
jej
serce wesele się nie skończy.
-Czy wyprawa jest w porządku, Gudrun? - spy-
tał Niels.
43
Gudrun śtrząsnęła mąkę z palców.
-Tak, wszystkie monogramy zostały wyhaftowa-
ne. W przyszłym tygodniu wykrochmalę i
uprasuję
całą wyprawę.
-A ślubna suknia?
-Suknia też, ojcze; właściwie jest gotowa. Trzeba
jeszcze tylko przygotować welon.
-To wspaniale - cmoknął Niels zadowolony. Zno-
wu zwrócił się do Ingi i chrząknął. - Może nie
powinni-
śmy tak głośno rozmawiać o tym, co zamierzamy
dać
jej
w prezencie. Może przejdziemy do mojego
gabinetu?
-A ja wiem, co bym chciała - oznajmiła Gudrun
zdecydowanie, kiedy Niels i Inga wstali. Oparła
ręce
o blat stołu i uniosła podbródek.
-No to dobrze - skinął głową Niels. - Powiedz
nam, czego sobie życzysz, moja córko!
Gudrun kreśliła palcem wskazującym kręgi na
blacie stołu. Powtarzała to przez dłuższy czas, jakby
nie była pewna, jak ma przedłożyć to, co leży jej na
sercu. Nagle przerwała i wpiła wzrok w ojca.
- Chciałabym Gulbranda, ojcze! Tak! Gulbranda!
Mam nadzieję, że pozwolisz, żeby Gulbrand przeniósł
się ze mną do Storedal.
Przez chwilę Inga nie mogła uwierzyć w to, co
usłyszała. Gudrun nie może uważać... chyba nie
może poważnie myśleć o zabraniu Gulbranda ze sobą
do Storedal? Przestraszona wybuchnęła:
- O co ci chodzi, Gudrun? Gulbrand nie jest
przedmiotem! To człowiek z krwi i kości!
44
Gudrun wolno zwróciła ku niej twarz. Pogardliwy
uśmiech pojawił się w kąciku jej warg.
- Wiem o tym. Ale on jest dla mnie ważny, rozu-
miesz? Będzie wspomnieniem, które zabiorę ze sobą
z domu do Storedal. Osobą, która wciąż będzie mi da-
wała poczucie, że zachowałam jakąś część Gaupås.
Inga patrzyła na nią oniemiała. Nigdy nie zauwa-
żyła, żeby Gudrun żywiła jakieś specjalne uczucia do
starego służącego. Więc dlaczego chce zabrać właś-
nie jego? Oczywiście za młodu Gulbrand był silnym,
pracowitym i zręcznym służącym. Nadal jest godny
zaufania i bardzo obowiązkowy, ale wzrok i słuch go
zawodzą. Coraz częściej musi odpoczywać.
Niels zerkał to na Gudrun, to na Ingę. Wzdragał
się przed udziałem w dyskusji. W Indze wszystko się
gotowało. Czy Niels oczekuje, że Gudrun i ona same
znajdą rozwiązanie tej sprawy? Po raz nie wiadomo
który zdała sobie sprawę, jaki on jest słaby. Pogar-
da i bezsilność dławiły ją, bała się, że zacznie głośno
krzyczeć. Że będzie się starała wyrwać niezdolnego
do działania męża z odrętwienia.
-
I co ty myślisz o tym dziwnym pragnieniu, Niels?
Niels bębnił palcami o blat stołu i z lękiem oblizy-
wał wargi.
-No cóż, myślę... myślę... - bąkał przestraszo-
ny. - Nie jest łatwo postanowić, czy...
-To znaczy, że w ogóle nie masz własnych po-
glądów - przerwała mu Inga złośliwie i
odwróciła
się do Gudrun. - Mowy nie ma, możesz
zapomnieć
45
o swoim życzeniu - warknęła. - Gulbrand zostanie
tutaj!
Gudrun wykrzywiła górną wargę w grymasie, któ-
ry miał przypominać uśmiech.
-Co skłania cię do przekonania, że ja nie jestem
w stanie o tym decydować?
-To samo, co sprawia, że sądzisz, iż ja nie mogę
o tym decydować - odparła Inga ze złością. -
Mowy
nie ma, żeby Gulbrand pod koniec życia
wyprowa-
dzał się z Gaupås. To jest jego dom!
-Cicho bądźcie! - przerwał Niels, domagając się
spokoju. - Dawniej, Gudrun, często bywało, że
słu-
żący stanowili część posagu. Ale teraz już się tak
nie
robi. To nie jest sprawa, w której my moglibyśmy
de-
cydować. Chociaż może się oczywiście zdarzyć,
że
Gulbrand chętnie by się zgodził na... zmianę
miejsca
zamieszkania. Dlatego proponuję, byśmy zapytali,
co
on sam sądzi o sprawie.
Nikt nie odpowiadał. Inga i Gudrun mierzyły się
nawzajem spojrzeniami, marszcząc brwi.
- Idźcie na górę. Obie! - postanowił Niels. - Ja
poszukam Gulbranda. Zawołam was, kiedy tu wróci-
my. W ten sposób Gudrun dostanie odpowiedź jesz-
cze przed obiadem.
Inga miała wrażenie, że jeszcze trochę, a wydep-
cze dziurę w podłodze, bo nieustannie krążyła po sy-
pialni. Zaciskała pięści, rozprostowywała je, zaciskała
ponownie i z rozpaczą spoglądała w sufit. Gulbrand
musi powiedzieć „nie". Po prostu musi, myślała udrę-
46
czona. Nie była w stanie znieść myśli, że ten trosk-
liwy i spokojny służący mógłby opuścić dwór. Był
pierwszym człowiekiem, który przyjął ją ze szczerą
radością, kiedy jako młoda żona przybyła do Gaupås.
Zawsze okazywał jej zrozumienie i był niczym bez-
pieczna skała w tym przerażającym i nieznanym ży-
ciu.
- Inga! Inga! - wołał Niels z dołu.
Gulbrand usiadł w głębokim fotelu. Mrużąc oczy,
rozglądał się nieśmiało wokół. Jakby nie czuł się do-
brze w pięknej izbie, pełnej eleganckich mebli. Skrę-
powany gładził szorstką dłonią brodę.
Niels usiadł przy biurku. Inga przycupnęła w fo-
telu naprzeciwko Gulbranda. Gudrun zgarnęła spód-
nicę i ulokowała się po drugiej stronie okrągłego sto-
lika. Tylko ten stolik, który oddzielał ją od Gudrun,
sprawiał, że Inga była w stanie spokojnie oddychać.
- Przed południem rozmawialiśmy o prezencie
ślubnym dla Gudrun - wyjaśnił Niels Gulbrandowi.
Służący uśmiechnął się.
-Czy gospodarz życzy sobie, żebym zrobił coś
specjalnego z drewna?
-Z drewna? - Niels na moment stracił rezon. - Och,
nie, nie dlatego cię tutaj wezwaliśmy -
odpowiedział
cicho. - Otóż Gudrun wyraziła pewne życzenie...
cóż,
Gulbrand, powiem wprost: zamiast prezentu
ślubnego
moja córka pragnie, żeby mogła zabrać cię do
Store-
dal.
-Na zawsze?
47
Niels chrząknął zawstydzony:
- Tak, na zawsze.
Zaległa kompletna cisza. Przytłaczająca cisza.
Inga miała wrażenie, jakby wszyscy, z wyjątkiem
Gulbranda, przestali oddychać. Zacisnęła szczęki
tak mocno, że poczuła ból w skroniach. Gudrun
spoglądała na nią z uporem. Wyglądała niczym
żmija, szykująca się do skoku na ofiarę. Z wolna
powaga sytuacji zaczynała docierać do Ingi i nag-
le pojęła, o co tak naprawdę Gudrun chodzi. Pa-
sierbica nie pragnęła zabrać ze sobą Gulbranda, to
nie służący jest tutaj ważny, ona dostrzegła możli-
wość odebrania Indze przyjaciela! W jakiś sposób
Inga utraciła Emmę, kiedy opuściła Svartdal, a te-
raz stanęła wobec groźby, że utraci również Gul-
branda. Inga oczywiście miała bardzo dobry kon-
takt również z resztą służby, ale Gulbrand był dla
niej szczególnie ważny.
Gulbrand chrząknął.
- Czy wszyscy są w tej sprawie zgodni?
Inga gwałtownie pokręciła głową.
-Ja nie! Twoje miejsce jest w Gaupås, prawda,
Gulbrand?
-Milcz! - syknęła Gudrun przez zęby. - Nie wol-
no ci budzić w nim wątpliwości, nie wolno
wpływać
na jego decyzję.
Inga jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. Nadal
panowała cisza. Dlaczego ten Gulbrand tak zwle-
ka? W głębi duszy Inga wierzyła, że on również
48
czuje, iż tutaj jest jego dom, ale pewności nie mia-
ła. A może ulegnie pokusie i zechce spróbować no-
wego życia?
Gulbrand z godnością wstał z fotela. Wpił spojrze-
nie zielonych oczu w Nielsa.
- Służę w tym domu ponad czterdzieści lat, Ńiels,
a przede mną służył tu mój ojciec. Poświęciłem temu
miejscu niezliczone godziny pracy i wysiłku. Nigdy
się na nic nie skarżyłem. - Zamknął usta i wciągał
powietrze przez nos. Potem oświadczył bezbarwnym
głosem: - I nigdy nie zostałem upokorzony w taki
sposób! Nigdy przedtem nie złożono mi takiej... nie-
przyzwoitej propozycji. Nie jestem bydlęciem, które
bez słowa daje się prowadzić z jednej obory do dru-
giej. Moja odpowiedź brzmi „nie"!
Głos unosił się pod sufitem. Gulbrand przygnę-
biony wyszedł po prostu z izby.
Niels, Gudrun i Inga wciąż siedzieli w milczeniu.
Gudrun pogardliwie zacisnęła wargi. Niels sztywno
patrzył przed siebie. Może w końcu dotarło do niego,
do jakiego niegodnego handlu człowiekiem chciała
go zmusić starsza córka, pomyślała Inga.
Sigrid nie miała pojęcia o dramacie, jaki rozegrał się
we dworze. Zaraz po śniadaniu zniknęła, poszła do
0vre Gullhaug. Ostatnio częściej odwiedzała swoją
przyjaciółkę, bo rozumiała, że Ingebjerg potrzebuje
49
kogoś, z kim mogłaby rozmawiać o nagłym odejściu
ojca.
-Ingebjorg nie ma w domu? - spytała, kiedy
drzwi otworzył jej Torstein. - Ja myślałam...
-Nie rób takiej przerażonej miny - roześmiał się
Torstein. - Przecież nie gryzę - drażnił się z nią.
Za-
raz jednak spoważniał. - Ingebjorg pojechała z
mat-
ką do sklepu. A Torbjorn... on poleciał w
konkury
do jednej dziewczyny we wsi, ale przysiągłem, że
jej
imię zachowam w tajemnicy.
Sigrid cofnęła się. Jego niekłamany zachwyt, jego
roześmiane, mieniące się oczy sprawiały, że zaczyna-
ło jej się kręcić w głowie.
-No to ja... w takim razie wracam do domu - wy-
jąkała.
-Nie, Sigrid - patrzył na nią błagalnie i ostrożnie
ujął jej ramię. - Bardzo bym chciał z tobą
porozma-
wiać. Minęło tyle czasu od ostatniego spotkania.
Sigrid przeniknął zimny dreszcz. Przepełniały ją
sprzeczne uczucia. Boże drogi, on jest naprawdę uro-
dziwy, ale niebezpieczny, niebezpieczny...
Niechętnie poszła za nim do kuchni. Rozbawie-
nie i świetny humor chłopca zgasły jak zdmuchnięte.
Przyglądał się dziewczynie z powagą.
- Dlaczego ty się nagle zaczęłaś mnie bać? Przecież
znamy się od dawna. - Głośno przełknął ślinę i mówił
dalej: - Ja ciebie chcę, Sigrid. Myślę, że o tym wiesz.
Sigrid wpatrywała się w stół, a policzki płonęły jej
ze wstydu. Dlaczego on jej to robi?
50
-Wycofujesz się, jak tylko zobaczysz, że ja chciał-
bym... - Torstein z drżeniem wciągał powietrze
do
płuc. - Nie tak chciałem ci przedstawić swoją
sprawę,
Sigrid. Ale przy tobie czuję się niepewny.
-Ja nie ciebie się boję - powiedziała Sigrid cie-
niutkim głosem.
-No, to w końcu coś! Bo widzisz, ja bardzo
się martwiłem. Ale czego ty się boisz? Może
piesz-
czot? - spytał cicho.
Tak, pomyślała Sigrid oszołomiona, jesteś blisko
prawdy, ale nie całkiem. Nigdy jej nie poznasz. Za-
czerwieniona niczym piwonia odparła przeciągle:
- Nie rozmawiajmy o takich sprawach. To nie
wypada.
Torstein wyciągnął ręce w górę i wybuchnął śmie-
chem.
- Ech, Sigrid, Sigrid. Twoja odpowiedź świadczy,
jak jesteś niewinna. Pod wszelkimi względami. I właś-
nie dlatego ciebie pragnę. Dlatego, że jesteś taka wraż-
liwa i niewinna.
Już niedługo, pomyślała Sigrid zrozpaczona. Jak
długo jeszcze zdoła uniknąć pożądliwych męskich
rąk?
Na szczęście Torstein nie mógł czytać w jej my-
ślach. Przebiegł przez pokój, chwycił duży bukiet sto-
jący na stole. Z uroczystą miną ukląkł przed nią i za-
pytał:
- Sigrid Gaupås, czy zechcesz wyjść za mnie za
mąż?
51
Mimo woli Sigrid uśmiechnęła się zadowolona,
chociaż najchętniej zapadłaby się pod ziemię ze wsty-
du. Torstein jest sympatyczny. Torstein jest urodziwy.
Torstein jest być może jedynym mężczyzną, jaki kie-
dykolwiek mi się oświadczy, myślała, próbując prze-
konać samą siebie, że powinna odpowiedzieć „tak"
Z wahaniem wzięła wielki bukiet.
- Nie odrzucam twojej propozycji - zapewni-
ła. - Ale... proszę cię, byś zaczekał jakiś czas. Muszę
być bardziej pewna siebie... i ciebie też.
Torstein z trudem zachowywał cierpliwość, ale
robił, co mógł, by ten romantyczny i nieco komiczny
nastrój nie został zakłócony.
-A kiedy się dowiem?
-Po Nowym Roku, Torstein. Jeśli będziesz w sta-
nie czekać tak długo, to odważę się uwierzyć, że...
że
naprawdę ci na mnie zależy.
Elen Grindstuen drżącymi rękami wygładziła obrus.
Ustawiła na stole filiżanki, spodeczki i talerzyki, a po-
tem wróciła do kuchni, żeby zobaczyć, czy kawa już
się zaparzyła.
Dźwięk otwieranej i zamykanej furtki sprawił,
że zesztywniała. Stała bez ruchu z dzbankiem kawy
w ręce, w końcu jednak zdołała się opanować. Dzisiaj
zaprosiła Andersa na kawę i ciasto. On z pewnością
zrozumiał, że chodzi tu o coś wyjątkowego.
52
Zanim wszedł do domu, zdążyła pokroić szar-
lotkę. Wysoki jest ten mój syn, pomyślała z miłoś-
cią. Anders musiał się pochylić, żeby przejść przez
drzwi.
- Dziękuję ci, że przyszedłeś - powiedziała, przysu-
wając mu tacę z ciastem, kiedy już usiedli przy stole.
Anders uśmiechał się blado.
- To oczywiste, że bardzo chciałem przyjść, mamo.
Wiesz, teraz muszę bardziej o ciebie dbać, skoro zosta-
łaś sama. -
To miał być żart, Elen jednak słyszała głębszy ton
w głosie syna. Skoro Anders sam zahaczył o ten te-
mat, postanowiła od razu przystąpić do rzeczy.
-Już niedługo nie będziesz musiał - oznajmiła,
nie patrząc mu w oczy.
-Och, mamo, nie mów znowu o śmierci! To na-
prawdę sprawia ból...
Elen uniosła rękę.
-Nie, synu, tym razem nie o śmierci chciałam
mówić.
-O co ci chodzi? - spytał Anders przestraszony,
unosząc filiżankę do ust. Nie pił, podejrzliwie
spoglą-
dał na matkę.
-Pamiętasz Andrine, prawda? - Rodzina nieczę-
sto o niej wspominała od tamtego pamiętnego
dnia,
kiedy wydarzyła się tragedia.
-Andrine pamiętam, oczywiście! Jakbym mógł
o niej zapomnieć? Miałem dwadzieścia lat, gdy...
gdy...
53
Elen nie pozwoliła synowi wyrzucić z siebie żalu
i mówiła dalej:
-Moje zdrowie zaczyna szwankować, Anders.
Wkrótce nogi nie będą chciały mnie nosić, a
wzrok
mam coraz gorszy. Podjęłam więc pewną
decy-
zję. - Z hałAsem postawiła filiżankę na
spodecz-
ku. - Jadę do Gaupås. Chciałabym jeszcze raz
zoba-
czyć Andrine, zanim opuszczę ten świat. Jeśli
mam
zachować spokój ducha, to muszę z nią
porozma-
wiać!
-Mamo! - zawołał Anders wzburzony, chwyta-
jąc ją za rękę. - Sama nie wiesz, co mówisz! Czy
za-
pomniałaś już, co ona zrobiła?
Odpowiedź zawierała wiele goryczy.
- Oczywiście, że nie zapomniałam. Było mi to
przypominane każdego dnia.
Wolno zwróciła ku synowi prawą stronę twarzy
i pokazała pokrytą bliznami, poparzoną skórę, górną
wargę, której właściwie nie było, i rosnące rzadkimi
kępkami włosy.
Anders odwrócił wzrok.
- Wiem, jak bardzo cierpiałaś, mamo. Dlatego
trudno mi zrozumieć, że chcesz jeszcze mieć z nią do
czynienia.
Elen w udręce przymknęła oczy.
- Andrine była nieszczęśliwa. Ona tak strasznie
cierpiała po tym, jak Audun... - „Och, Audun, dla-
czego ciebie przy mnie nie ma?" - Andrine bardzo
cierpiała wtedy, kiedy podpaliła dwór.
54
- Tak, tak - westchnął Anders. - Wiem, że chcia-
ła tego przeklętego domokrążcę, ale co to ma wspól-
nego ze wszystkim, co zrobiła? Ona była psychicznie
chora, dobrze o tym wiesz.
Elen przymknęła oczy, jakby ją coś bolało. Oczy-
wiście Anders ma rację. Jej córka cierpiała na choro-
bę umysłową. Wyszeptała udręczona:
-Mimo wszystko to moja córka. Nikt nie może
zaprzeczyć. I była młoda, kiedy odkryliśmy
związek
między pożarem a innymi dziwnymi
zdarzeniami,
jakie miały miejsce.
-Młoda, oczywiście! - Anders podniósł głos. - Ale
wystarczająco dorosła na to, by kierować własną
wolą!
Rozmowa rozwijała się nie tak, jak Elen miała na-
dzieję.
- Rozumiem, że to jest dla ciebie trudne, ale de-
cyzja została podjęta. Nie wycofam się już z tego.
Anders złagodniał.
- Byłoby egoizmem z mojej strony, gdybym ci za-
braniał. W jakiś sposób podziwiam twoją siłę. Twoją
zdolność do wybaczania.
Jakiś młodzieńczy wyraz pojawił się na grotesko-
wej twarzy Elen.
-To będzie moja ostatnia podróż, Anders. I naj-
ważniejsza. Przeszłość stanie się przyszłością.
Wrócę
do starych kątów, rozumiesz. I chcę wybrać się w
tę
drogę sama...
-Wybrać się sama?
-Tak, chciałabym, żebyś mnie podwiózł do Vest-
55
fossen. Stamtąd na własnych, niepewnych nogach
pójdę przez Eikeren do Eidsfoss, a potem przez Hof
w stronę Botne.
-Nie mówisz tego poważnie! - Anders był wstrzą-
śnięty.
-Ależ oczywiście, że poważnie. - Elen z uporem
patrzyła mu w oczy. - I chciałabym, żebyś oddał
mi
ostatnią przysługę.
-Co takiego? - W jego wzroku pojawiła się nie-
pewność.
Elen pochyliła się i pogłaskała czule starego kota
po grzbiecie. Mruczek podniósł ogon i łasił się do jej
nóg..
-Chciałabym, żebyś zaopiekował się Mruczkiem.
Zadbaj, żeby było mu dobrze na starość.
-Oczywiście - obiecał Anders z ulgą.
-Wiem, że mnie nie zawiedziesz - skinęła Elen
z wdzięcznością. - Ty zawsze bardzo lubiłeś
zwierzę-
ta. A zatem, synu, wracaj teraz do domu. Przyjedź
do
mnie za tydzień, kiedy będę gotowa do drogi.
Elen stała i patrzyła w ślad za synem, kiedy po-
chylony wlókł się w stronę konia i powozu. Mocno
trzymał Mruczka pod pachą. Kiedy Anders wspiął
się na kozła, oczy Elen rozbłysły niczym leśne je-
ziorko.
W Gaupås Gulbrand był nieosiągalny. Nie pokazał
56
się przy obiedzie, kręcił się przez cały czas po staj-
ni. Na szczęście nie uciekł po tej rozmowie na temat
ślubnego prezentu, myślała Inga z nadzieją. Dobrze
było wiedzieć, że stary służący tak zdecydowanie od-
mówił Gudrun.
Gudrun wyraźnie okazywała zatroskanie, kie-
dy usiadła do stołu i zaczęła dziobać w jedzeniu. To
akurat rzadki widok. Wyglądała na upokorzoną, cała
jej postawa o tym świadczyła. Oczywiście nadal była
wyprostowana i stanowcza, ale widać było, że wszyst-
ko się w niej gotuje ze wzburzenia.
Po posiłku Inga zabrała ze sobą Emilię do staj-
ni, gdzie zamierzała odszukać starego służącego. Nie
mogła pozwolić, żeby Gulbrand został sam z drę-
czącymi myślami. Nie miała pewności, że on zechce
z nią rozmawiać, musiała jednak spróbować. Ileż to
razy Gulbrand ją wspierał? Czasami słowem, innym
razem współczującym spojrzeniem.
Emilia podskakiwała radośnie na widok Mikru-
sa. Wyglądało na to, że go już rozpoznaje, bo Inga
przy różnych okazjach zabierała córeczkę ze sobą
do stajni. Emilia wyciągała miękkie piąstki w stro-
nę konia. On pomrukiwał dobrotliwie i odwracał
ku nim głowę. Inga ostrożnie przysunęła rączkę
Emilii do pyska zwierzęcia. Nie bała się, że koń
może ugryźć, bo Mikrus zawsze był spokojny i miał
łagodny charakter. Emilia zapiszczała z zachwytu,
kiedy jej paluszki dotknęły miękkich chrap, i śmia-
ła się radośnie do Ingi bezzębnymi ustami.
57
- Dobry konik - powiedziała Inga. - Ty też bądź
dla niego dobra.
Emilia nie zrozumiała, co mama mówi, ale Inga
była pewna, że dziecko słyszy czułe brzmienie głosu.
Kiedy mała chciała wepchnąć paluszek w nos Mikru-
sa, w końskiej piersi rozległ się głuchy dźwięk, a zaraz
potem Mikrus kichnął z całej siły. I Emilia, i Inga zo-
stały opryskane pianą. Inga mimo woli zacisnęła po-
wieki, ale kiedy zdała sobie sprawę z tego, co się stało,
wybuchnęła śmiechem.
- Ty rozbójniku - żartowała i czule klepała Mi-
krusa po pysku.
Emilia umilkła ze zdumienia, zaraz jednak zaczę-
ła radośnie gaworzyć. Najwyraźniej nie jest strachli-
wa. Wyrywała się z rąk matki, bo chciała dalej głas-
kać Mikrusa.
- Na dzisiaj wystarczy - uznała Inga i odwróciła
się w stronę Gulbranda.
Stary służący mocno ściskał w rękach miotłę i za-
miatał przejście w stajni z takim samozaparciem, jak-
by chodziło o życie. Siano, kurz i rozmaite śmieci fru-
wały w powietrzu.
Inga zrobiła parę kroków w jego stronę.
-Musimy porozmawiać, Gulbrand.
-A to dlaczego? - burknął cierpko.
Inga zdziwiła się. Nigdy nie widziała, żeby ten roz-
sądny człowiek stracił panowanie nad sobą.
- Wiem, że cię zraniono, i chciałabym, żebyśmy
o tym porozmawiali.
58
Gulbrand energicznie odrzucił miotłę na siano
i oparł się o ścianę.
-Myślałem, że ja coś dla Gaupås znaczę, Inga, ale
teraz widzę, że byle kto może mnie zastąpić. Jak
byś
się czuła w mojej sytuacji?
-Nie ma mowy o tym, żeby ktoś cię zastąpił - za-
protestowała Inga niepewnie.
-To już wszystko jedno - stwierdził Gulbrand
zrezygnowany. - Nikt się nie przejmuje, cźy
jestem
we dworze, czy nie! Niewdzięczność jest zapłatą
świa-
ta. - Splunął za siebie brązową od tytoniu śliną.
-Teraz jesteś niesprawiedliwy - broniła się
Inga. - Starałam się wybić Nielsowi i Gudrun z
gło-
wy ten pomysł, ja za nic nie chciałabym wymienić
cię
na kogoś innego!
Gulbrand uspokoił się trochę.
- Wiem, Inga. I dziękuję ci za to.
Spoglądali na siebie nawzajem badawczo. W koń-
cu Gulbrand uśmiechnął się.
-Przykro mi. Stary gniew mnie pokonał.
-Stary gniew?
-Przejęzyczyłem się, Inga.' Nie myśl o tym, co
powiedziałem.
Ale ciekawość została w Indze obudzona. Wielu
ludzi może odczuwać głęboką nienawiść, wiedziała
o tym z doświadczenia, nigdy by jednak nie podej-
rzewała, ze Gulbrand żywi tego rodzaju uczucia.
- Jaki gniew? - starała się dowiedzieć.
Służący westchnął zrezygnowany.
59
- Ktoś taki j ak j a niczego nie posiada, Inga. Wiesz,
jak człowiek się czuje, kiedy nie jest nawet panem sa-
mego siebie?
Inga przytaknęła. Ona też nie była panią samej sie-
bie wówczas, kiedy ojciec zawierał umowę małżeńską
z Nielsem. Wtedy jej też odebrano prawo do własnej
woli. Nadal jest podporządkowana swojemu mężo-
wi, chociaż od czasu kiedy przejęła domowe klucze,
zyskała większe prawo do decydowania. W żadnym
razie jednak jej sytuacji nie można było porównywać
z sytuacją Gulbranda.
-Ale Niels chyba traktował cię jak należy, Gul-
brand?
-Owszem, Niels to dobry człowiek. Chociaż
czasami nie kieruje się rozsądkiem. Naprawdę
nie
to
miałem na myśli...
-A co takiego, Gulbrand? Powiedz mi, co to za
gniew w sobie nosisz?
-Przykro mi, Inga. Istnieją wydarzenia z mło-
dości, o których człowiek po prostu chciałby
zapo-
mnieć. Tak, tak, im bardziej rana się zabliźni, tym
le-
piej.
A zatem Gulbrand w młodości przeżył coś po-
ruszającego. Coś, co wzbudziło w nim nienawiść.
I o czym niełatwo mu było zapomnieć. Szczerze mó-
wiąc, Inga strasznie chciała się dowiedzieć, co to ta-
kiego, ale nie miała zamiaru zmuszać go do opowie-
ści.
- Może innym razem zechcesz ze mną o tym po-
60
rozmawiać, Gułbrand. - Dalej już nie zgłębiała spra-
wy, natomiast dodała pośpiesznie: - Chodź ze mną
do domu i zjedz coś. Zostawiłam ci jedzenie.
Gułbrand podniósł miotłę, odłożył ją na miejsce.
Zmęczony i ociężały powlókł się za Ingą do domu.
Niels unikał rozmowy o tym, co się wydarzyło przed
południem, ale kiedy wieczorem położyli się do łóż-
ka, powtórzył pytanie w sprawie ślubnego prezentu.
- Chciałbym sprawić Gudrun coś naprawdę pięk-
nego - wyznał z zapałem.
Inga poczuła, że kręci jej się w głowie. On ciągle
mówi tylko o Gudrun. Gudrun i Gudrun. Czy ani
na chwilę nie może pomyśleć o Martinie? Przecież
jego córka nie stanie przed ołtarzem sama, wściekała
się w duchu, zostanie poślubiona Martinowi. Może
Niels powinien wymyślić jakiś prezent odpowiedni
dla obojga?
-Gdzie nowożeńcy będą mieszkać? - słysza-
ła swój głos niczym monotonny szum
docierający
gdzieś z oddali. Jakby to nie ona mówiła.
-W Storedal jest stary dom - tłumaczył Niels
szczegółowo. - Są plany, by Laurens i Ragnhild z
cza-
sem się tam przenieśli. Ale jak dotąd Laurens
uważa,
że Martin i Gudrun urządzą się wygodnie w
bocz-
nym skrzydle.. Na razie.
Inga zasłoniła usta kołdrą. Słuchając wyjaśnień
męża, miała ochotę płakać. Sama zapytała, gdzie no-
61
wożeńcy będą mieszkać, ale wszelkie szczegóły do-
tyczące małżeństwa Martina z Gudrun sprawiały jej
ból. Nowiny piekły niczym rany polewane ługiem.
Zarazem aż się paliła, żeby zbierać nowe informacje,
potem zaś dręczyła się, wyobrażając sobie różne rze-
czy. Widziała na przykład Gudrun i Martina siedzą-
cych obok siebie przy stole albo pracujących na polu.
Serce zaczęło bić jej głośniej. Żołądek zaciskał się bo-
leśnie. Wyobrażała sobie Martina i Gudrun w łóżku.
Gudrun pod Martinem. Martin, który pieści jej pełne
ciało, Martin, który cierpliwie próbuje stopić w niej
lód łagodnym słowem i pieszczotą...
- Z pewnością będą potrzebować sprzętów - za-
stanawiał się Niels. - Dowiem się, czy... czy Gulbrand
mógłby zrobić dla nich piękną rzeźbioną szafę. Tak,
tak uczynię - postanowił Niels. Zadowolony ze swo-
jego pomysłu, uśmiechał się do Ingi. Uśmiech na jego
wargach wolno przygasał, Niels zaczął się gapić na
żonę wygłodniałym wzrokiem.
Ingę przeniknął lodowaty dreszcz.
-Czy niedługo byśmy mogli... ?
-Mo-oże - wykrztusiła w końcu Inga. Odpo-
wiedź nie zabrzmiała zbyt stanowczo, więc
pośpiesz-
nie dodała: - Ja nadal jestem bardzo obolała...
wiesz,
gdzie.
-W takim razie poczekamy - stwierdził Niels
cierpliwie i ziewnął. Odwrócił się do niej
plecami
i spokojnie zasnął.
Inga skłamała. Nic jej już nie bolało. Pęknięcia, do
62
jakich doszło przy porodzie, zagoiły się wiele tygodni
temu. Ale Nielsenie musi o niczym wiedzieć.
Zbliżał się czas wyjazdu Elen. Kiedy Anders włożył jej
mały węzełek do powozu, nie odważyła się odwrócić,
żeby po raz ostatni spojrzeć na tę nędzną ruinę, która
od dziesięcioleci była domem jej i Auduna.
We wszystkich ruchach Andersa była niechęć.
Elen to dostrzegała, wiedziała jednak, że musi być sil-
na. Poczuła ból w sercu, kiedy Anders z przeciągłym,
głośnym westchnieniem usiadł na koźle i cmoknął na
konia.
Minęli Solbergmoen' i Mjondalen. Powóz toczył
się krętymi drogami dalej. Nie rozmawiali wiele, Elen
natomiast starała się zapamiętać widok mijanych
dworów. W Rokeberg dostała kiedyś mleka i mąki
jako zapłatę na suknię, którą uszyła, a tam, na tam-
tym polu, zbierała ziemniaki. Miała wrażenie, że na-
dal czuje ból w piersiach po całym dniu pracy w po-
chyleniu nad ziemią, kiedy na' dodatek trzeba było
ciągnąć za sobą ciężkie wiadro.
- Jakie to pożałowania godne - zwierzyła się sy-
nowi, kiedy mijali wykończony szarym marmurem
dom w Fossesholm - że mieszkałam w pobliżu przez
czterdzieści lat i nigdy nie byłam w tym godnym po-
dziwu dworze.
Anders uśmiechnął się krzywo.
63
-Jeszcze nie jest za późno, dobrze wiesz. Podob-
no tam jest bardzo pięknie, ściany pokryte są
wyjąt-
kowymi tapetami.
-Zawsze mieszkały tutaj bogate rody - mówi-
ła dalej Elen. Dobrze było rozmawiać o czym
innym,
nie o rozstaniu. - Sam wojewoda z Akershus, był
właś-
cicielem tego majątku, a jego potomkowie
dokupili
wielkie tereny i uczynili to miejsce największą
posiad-
łością w kraju. Słyszałam, że Hannibal Sehested
kupił
później posiadłość od króla.
Oboje rozmawiali zdenerwowani o różnych spra-
wach, żadne nie wspomniało o rozstaniu, które mu-
siało nadejść, w końcu jednak dotarli do umówione-
go miejsca.
Z wielkim wysiłkiem Elen wysiadła z powozu.
- Nie bądź taki nieszczęśliwy, chłopcze! Pamię-
taj, że ja tego chcę.
Anders podał jej węzełek i pośpiesznie otarł nos.
-Nie wolno ci za mną jechać. Obiecaj mi to -
uśmiechnęła się Elen do syna.
-Kiedy... kiedy cię znowu zobaczę, mamo? - wy-
krztusił na pół z płaczem.
-Synku kochany, nie zobaczymy się już nigdy
więcej. Ja nie przeżyję tego roku, czuję to, a
jedyne,
co trzyma mnie jeszcze na tym świecie, to moje
silne
postanowienie, by znowu zobaczyć Andrine.
Anders pochylił się i ucałował czule pomarszczo-
ne czoło matki.
- Jestem z ciebie dumny, mamo.
64
Dobrze było uzyskać błogosławieństwo syna przed
tym ostatnim, co miała w życiu do zrobienia.
Kiedy Elen ruszyła w stronę Eidsfoss, słyszała, że
Anders zaciął konia. Koła powozu zaskrzypiały, ale
kiedy skręcił na Fiskum, odgłos kół był coraz słab-
szy.
Matka i syn rozstali się na zawsze.
5
Pierwszego września Sigrid i Gulbrand byli gotowi
ruszać do Drammen.
-Życzę wam szczęśliwej podróży - powiedział
Niels, pomagając Sigrid wsiąść do powozu.
-Tak... dziękujemy - chrząknął Gulbrand, nie
patrząc na Nielsa.
Sigrid czuła się jak oszust, jak zdrajczyni, kiedy oj-
ciec, niczego nie podejrzewając, życzył im powodze-
nia. On powinien o wszystkim wiedzieć, pomyślała,
ale akurat tego nie może. Ani przez sekundę nie wąt-
piła, że ojciec wpadłby we wściekłość, gdyby poznał
cel jej podróży. Poczułby, że oboje z Gulbrandem spi-
skują za jego plecami. Zresztą czyż właśnie tego nie
robili? Owszem, myślała Sigrid, zdołała przekonać
lojalnego służącego, żeby wziął udział w jej oszukań-
czej grze...
W tym momencie z domu wyszła Inga,
66
-Zrobiłam wam parę kanapek - oznajmiła. - Bę-
dziecie mieli co przekąsić po drodze.
-Jak to miło z twojej strony - odparła Sigrid ci-
cho, biorąc od macochy koszyczek.
-Gdyby pojawiły się jakieś problemy w drodze,
to powinniście zawracać! Obiecajcie mi, że
wrócicie
na wesele.
Sigrid pochyliła głowę.
- Obiecujemy, ojcze.
Niels sprawiał wrażenie wzburzonego, kiedy po-
wtarzał:
-Ślub Gudrun z Martinem jest ważny. Właściwie
musielibyśmy go odłożyć, gdybyś nie wróciła na
czas,
Sigrid.
-Ojcze! - Sigrid chwyciła jego rękę. - Naprawdę
wrócimy. Zaufaj mi!
-Tak, tak - westchnął Niels bezradnie. Zaraz
jednak się uśmiechnął. - No tak, ciekawe, co was
tam
czeka?
Sigrid i Gulbrand nie zamienili ze sobą ani sło-
wa, dopóki nie dotarli do Gudum. Sigrid długo od-
wracała głowę i patrzyła na znikające w oddali Gau-
pas.
- Nareszcie - odetchnęła w końcu. - Nareszcie
jesteśmy w drodze!
Gulbrand uśmiechał się do młodej dziewczyny.
- Przez chwilę obawiałem się, że nic z tej wyprawy
nie będzie. Choroba Ingi i Gudrun, wiesz, no a teraz
wesele.
67
" - I te minuty z ojcem teraz na dziedzińcu... Są-
dzisz, że on się domyśla... że ja kłamię?
- Nie. Twój ojciec jest ufnym człowiekiem, jeśli
wolno mi tak powiedzieć. On się naprawdę nie spo-
dziewa, że mogłabyś kłamać, Sigrid.
Sigrid skinęła głową.
- Nie, z pewnością tak nie myśli. Mam straszne
wyrzuty sumienia - wyznała z żalem. - Bo przecież
ojciec pragnie tylko mojego dobra. Z trudem trzyma-
łam język za zębami, kiedy ojciec dawał mi te wielkie
banknoty i powiedział: „To po to, żebyście mogli no-
cować w porządnych gospodach".
Gulbrand w zamyśleniu przygryzał wargę.
-Rozumiem, że to nie jest dla ciebie łatwe, Sigrid.
Ty, która zawsze jesteś taka posłuszna, ale...
może
to
jedyna szansa.
-Masz rację, Gulbrand - przytaknęła Sigrid, ki-
wając głową. - Teraz albo nigdy, jeśli mam
dowie-
dzieć się czegoś więcej o historii życia mojej
matki.
Późnym popołudniem minęli Sande. Niskie wie-
czorne słońce sprawiało, że hale mieniły się żółtoczer-
wonym blaskiem, a szczyty wzgórz spoczywały w nie-
bieskawym cieniu. Po obu stronach wąskiej wiejskiej
drogi rosły różne drzewa. Sigrid uniosła głowę i wzru-
szona wpatrywała się w jesienne barwy liści.
Kiedy Mikrus wolno mijał kościół, Gulbrand po-
wiedział:
- Pierwszy tutejszy kościół i plebania spłonęły
całkowicie w 1783 roku, ale ludzie ze wsi szybko je
68
odbudowali. Tym razem plebanię zbudowano nieco
dalej na północ. Na starej, spalonej działce założono
cmentarz.
-A czy ktoś zginął w pożarze? - spytała Sigrid
zaciekawiona.
-Nie, przynajmniej ja nie słyszałem - mówił da-
lej Gulbrand. - Sam kościół wzniesiono na
starych
fundamentach, mimo że legendą...
-Jaka legenda?
-Zgodnie z nią kościół w Sande miał w pierwszy
dzień Zielonych Świątek wpaść do rzeki. Ja w to
nie
wierzę, ale sam widziałem, że rzeka płynąca za
koś-
ciołem żłobi głębokie rozpadliny w glinie.
-Uff, jakie to okropne! - zawołała Sigrid i za-
drżała. - W takim razie dobrze, że my zwykle
cho-
dzimy do kościoła w Botne albo w Hillestad!
Gulbrand zmienił temat rozmowy.
-Czy zapisałaś wszystkie informacje o tym, jak
znaleźć Auduna Grindstuen?
-Zapisałam, ale w kościelnych księgach jest tego
strasznie mało.
-Ja też przepytywałem się trochę - wyjaśnił Gul-
brand niepewnie. - Ludzie mówią, że Audun i
Elen
wynajęli się do pracy w przędzalni Solberga.
-W takim razie strasznie nadkładamy drogi - jęk-
nęła Sigrid - bo to przecież znajduje się gdzieś nad
rze-
ką Solberg.
-Chyba tak, ale Niels chciał, żebyśmy po drodze
zrobili dla niego zakupy. Więc jutro wcześnie
rano
69
muszę pojechać do Bragernes Torg, a stamtąd skie-
rujemy się w stronę przędzalni. A teraz, mała Sigrid,
musimy zatrzymać się na nocny odpoczynek w tam-
tej gospodzie.
Sigrid też uważała, że dobrze będzie trochę odpo-
cząć, stwierdziła, że jest bardzo zmęczona. Mała go-
spoda była zadbana, wyglądała przytulnie. Poza tym,
myślała Sigrid, dobrze jest czuć narastające napięcie.
Pozwolić, żeby oczekiwanie spotkania z dziadkami
dojrzewało.
Proste śniadanie, złożone z chleba, masła i dwóch ro-
dzajów sera, zostało wliczone w cenę noclegu. Poda-
no również kawę, herbatę i mleko, Gulbrand z przy-
jemnością wypił dwie duże filiżanki gorącej kawy,
zanim na dobre się rozbudził.
Sigrid przyglądała się staremu służącemu, kiedy
powóz ze skrzypieniem kół toczył się w stronę miasta.
Lubiła go bardzo, tak bardzo, że.., Nie, nie znajdowała
słów, ale przepełniała ją buzująca radość i wdzięczność
za to, że Gulbrand pracuje w jej rodzinnym dworze.
Na placu targowym było roj no i gwarno. Rżenie
koni, stukot żelaznych kopyt o kamienny bruk, woła-
nia i głośne dyskusje mieszały się z pianiem kogutów
i gdakaniem kur. Zdolni stolarze i malarze wystawiali
skrzynie, szafy i antałki na piwo. Wypucowane wyro-
by z miedzi lśniły w słońcu. Stragany uginały się od
owoców, jagód, warzyw i serów.
70
Gulbrand zeskoczył z kozła.
- Zrobię zakupy bardzo szybko, Sigrid. Tymcza-
sem ty popilnuj Mikrusa!
Przeszedł przez Bragernes Torg, Sigrid natomiast
rozglądała się dookoła. Ile różnych rzeczy miało
do zaproponowania miasto Drammen. Ilu tu ludzi,
a kobiety ubrane w najpiękniejsze suknie. Cóż, nie
wszystkie, stwierdziła wkrótce, bo widziała też kobie-
ty otulone w wielkie chustki, chodzące w spódnicach
z postrzępionymi brzegami.
Kiedy po jakimś czasie Gulbrand wrócił, dźwigał
worki, w których coś podzwaniało. Uśmiechnął się
do Sigrid skrępowany.
-Osiem butelek najdelikatniejszej „Aquavit No. 1",
dokładnie to, co Niels zamówił.
-Kupowałeś alkohol? - spytała Sigrid zdumio-
na.
-Tak, kupowałem. A także tytoń i cygara. Ślub
Gudrun z Martinem Storedalem należy
świętować
bez żadnych ograniczeń, chyba sama rozumiesz.
Wkrótce potem ruszyli drogą wzdłuż rzeki, kie-
rowali się w stronę Solberg. Żołądek Sigrid zaciskał
się coraz bardziej z każdym metrem drogi. Kiedy
koń zatrzymał się przed czerwonym murowanym
budynkiem, Gulbrand skinął głową, a ona roztrzę-
siona zeskoczyła na ziemię. Spojrzała przez ramię,
a potem niepewnie ruszyła ku głównym drzwiom.
Gulbrand został w powozie i obserwował ją w na-
pięciu.
71
Kiedy robotnik w brudnym ubraniu otworzył
drzwi, Sigrid o mało nie upadła z przejęcia.
- No to nie poszło najlepiej - stwierdził Gul-
brand, kiedy Sigrid wyszła z budynku.
Przebiegła przez plac, zasłaniając rękami zmęczo-
ną twarz.
-No, nie powiodło się, niestety. Człowiek, któ-
ry mi otworzył, zaprowadził mnie do jakiejś
starszej
kobiety... która powiedziała, że mój dziadek i
babcia
przez wiele lat pracowali w przędzalni bawełny,
ale
że...
' \
-Pomarli - przerwał jej Gulbrand. - To chcesz
mi powiedzieć, prawda?
-Dziadek umarł nie tak dawno temu - pociągała
nosem Sigrid.
W zielonych oczach Gulbranda pojawiła się na-
dzieja.
- No a co z babką, Elen? Dowiedziałaś się czegoś
o niej?
Sigrid ocierała nos chusteczką.
- Dowiedziałam się. Babcia żyje...
Gulbrand zawrócił konia i powiedział:
-Musimy się zapytać o dom, w którym mieszka!
Nie trać nadziei, moje dziecko, dowiemy się, gdzie
jej
szukać.
-Teraz już za późno - wykrztusiła w końcu Si-
grid. - Przedwczoraj babcia opuściła miasto. Ta
życz-
72
liwa dama nie wie, dokąd się wybrała, wie tylko, że
Elen na dobre opuściła swój dom.
-No a gdybyśmy odszukali... jak ma na imię ten
jej ostatni żyjący syn? Anders? Może Elen
pojechała
do niego?
-Też o to zapytałam. Tam w fabryce. Nikt jednak
nie potrafił mi powiedzieć, gdzie znajdują się
krewni
Elen..
Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu. Koła
powozu skrzypiały, a końskie kopyta stukały o ka-
mienie. Mikrus uniósł wysoko głowę, a ogon machał
w jedną i drugą stronę, żeby odpędzić natrętne mu-
chy.
- Jedną z najważniejszych rzeczy w życiu, Sigrid,
jest to, żeby się nie poddawać. Nawet jeśli czujesz, że
znalazłaś się w najgłębszych ciemnościach, musisz
czepiać się nadziei, że wkrótce zacznie się przejaś-
niać.
Sigrid drgnęła. Nieczęsto Gulbrand tak się wypo-
wiada. Nagle zrozumiała, że to są myśli, z którymi
musiał się nosić długo.
-Nie zawsze łatwo jest być beztroskim - wy-
mamrotała onieśmielona.
-Zgadzam się z tobą - przytaknął służący z po-
wagą. - Ale nie poddawaj się aż do samego
końca.
Sigrid zrobiło się nieprzyjemnie, że rozmowa przy-
jęła taki obrót. Miała wrażenie, że serce bije jej w gar-
dle. Co Gulbrand ma na myśli?
- A ty się kiedyś poddałeś? - spytała ostrożnie.
73
Gulbrand potakiwał z pochyloną głową, trochę
trwało, zanim w końcu odpowiedział poruszony.
-Tak, Sigrid, w młodości zrezygnowałem z naj-
piękniejszej rzeczy, jaką w życiu dostałem. Nie
wal-
czyłem o kobietę, której pragnąłem.
-Czy to ona ciebie nie chciała? - odważyła się
spytać Sigrid.
Gulbrand znowu pokręcił głową.
- Absolutnie nie. Kochaliśmy się nawzajem bar-
dzo. Rozdzieliły nas kłamstwa i przesądy.
W tym momencie Mikrus mijał jakiegoś mężczy-
znę, idącego skrajem drogi. Mężczyzna miał na gło-
wie postrzępiony kapelusz, a na plecach dźwigał sza-
ry, zniszczony worek.
-Dzień dobry - pozdrowił go Gulbrand uprzej-
mie, przykładając trzy palce do ronda swojego
ka-
pelusza. - Szukamy Auduna i Elen Grindstuen.
Wie
pan może, gdzie oni mieszkają?
-He? - spytał stary, przykładając rękę do ucha i ot-
wierając bezzębne usta.
Gulbrand powtórzył pytanie, tym razem głośniej.
- Aha, Audun, tak - zagdakał mężczyzna. - Au-
dun umarł. A Elen podobno wyjechała. Nie wiem
dokąd. Spróbujcie tam dalej - wyciągnął pokrzywio-
ny palec wskazujący - tam mieszka Gustava. To jest
ich sąsiadka.
Gulbrand skierował Mikrusa w stronę wzgórza,
na którym stało blisko siebie wiele domów. Zacieka-
wieni ludzie wychodzili na zewnątrz, gdy tylko spo-
74
strzegli obcych. Kiedy Gulbrand dowiedział się, kim
jest Gustava, zeskoczył z powozu i poszedł po nią. Po
chwili przyprowadził starszą kobietę. Sigrid siedziała
spięta w powozie i z zaciekawieniem przysłuchiwała
się rozmowie tych dwojga.
-Elen? - Gustava pokręciła głową tak, że szare
potargane loki roztańczyły się wokół jej twarzy. -
Ja
jej powiedziałam: Nie powinnaś się nigdzie stąd
ru-
szać... w twoim wieku? Ale ona zdawała się nie
sły-
szeć. Widzisz, nabiła sobie czegoś do głowy.
-Wiesz może, dokąd Elen się wybierała? - Gul-
brand mówił łagodnym tonem.
-Nie. Nie chciała mi powiedzieć. Powtarzała tyl-
ko, że ma jakąś niezałatwioną sprawę.
-Znałaś Elen dobrze?
-Dobrze, tak - odparła Gustava pośpiesznie i nagle
roześmiała się ubawiona. - Znałam ją właściwie
przez
całe swoje życie.
- Czy ona kiedyś wspominała imię Andrine?
Gustava odskoczyła w tył i ściągnęła nad oczyma
szare brwi.
- O Jeremiaszu! Czy wspominała? Kiedy Audun
był w domu, to oczywiście nie. Gn nie lubił takiego
gadania. Bo to Andrine była winna, że matka musiała
żyć z taką oszpeconą twarzą. Ona naprawdę źle wy-
glądała po tym pożarze.
Sigrid nie była już w stanie dłużej milczeć.
- A zdarzało się, że babcia wspominała swoją
najmłodszą córkę, Annę?
75
Jej słowa sprawiły, że Gustava otworzyła szeroko
usta.
- To Elen była twoją babką, tak mówisz? Ona ni-
gdy nie opowiadała mi o żadnych wnukach. No, z wy-
jątkiem dzieci Andersa, ale przecież ty nie jesteś jedną
z nich. Sama dobrze widzę.
Niecierpliwość nie, pozwalała Sigrid usiedzieć na
miejscu.
- No to co z tą Anną?
Nareszcie Gustava przypomniała sobie pytanie.
- Elen opowiadała mi, że miała dwie córki. An-
drine umieszczono u jakiegoś miłego pastora... mó-
wiono, że córka żyje w dobrobycie. No a Anna umarła
w takich tragicznych okolicznościach, że Elen rzad-
ko kiedy o tym mówiła. Wyznała mi kiedyś, że nie
widziała nigdy straszniejszej śmierci. Dlatego ja nie
wypytywałam, rozumiałam, że Elen woli nie przywo-
ływać takich wspomnień.
Gulbrand i Sigrid popatrzyli na siebie. Boże dro-
gi, myślała Sigrid, walcząc z płaczem. Co się właści-
wie stało, dlaczego Anna została oblana wrzątkiem?
Czy Andrine była zamieszana w ten wypadek? Sigrid
położyła rękę na swoim niespokojnym żołądku. Bała
się, że zwymiotuje.
-A nie wiesz, czy Elen miała jakichś innych
krewnych?
-Nigdy nie słyszałam - odparła Gustava, wzru-
szając ramionami. - Nie miała nikogo oprócz
An-
dersa. To miły i zdolny chłopak pod każdym
wzglę-
76
dem - zaczęła go wychwalać. - Bardzo dobrze
opiekował się swoimi rodzicami, naprawdę bardzo
dobrze.
-A nie wiesz może, czy Elen miała zamiar poje-
chać do niego?
-Nie, nie wiem. Ale gdyby tak było, to na pewno
by mi powiedziała. Odniosłam wrażenie, że ona
ma
zupełnie inne plany.
Gulbrand zamyślony głaskał się po brodzie.
-To może wiesz, gdzie mieszka Anders?
-Wiem. W Svene. Byłam tam kiedyś z Elen.
Sigrid starannie zapisała adres na odwrotnej stro-
nie kwitu, który Gulbrand dostał, kiedy kupował
wódkę.
Gulbrand uprzejmie skłonił się Gustavie.
- Dziękujemy za pomoc.
Gustava zachichotała, pokazując zepsute zęby.
-Żadna fatyga, pozdrówcie Elen, jeśli ją zoba-
czycie.
-Pozdrowimy na pewno - obiecał Gulbrand
życzliwie i usiadł na koźle. Wokół powozu zebrał
się
już spory tłumek.
Sigrid rozglądała się ze smutkiem wokół i przyglą-
dała się starym, na pół zrujnowanym domom.
- Dziwnie jest wiedzieć, że tutaj moi dziadkowie
mieszkali i pracowali przez wiele dziesiątków lat.
Gulbrand przytaknął.
- Niestety, nie mamy czasu, żeby zaraz pojechać
do Svene, ale teraz przynajmniej wiemy, gdzie mo-
11
żemy znaleźć twojego wuja. Odszukamy go później,
myślę, że Elen jest u niego, a wtedy będziesz mogła
dowiedzieć się więcej o... o swojej rodzinie.
Sigrid próbowała się uśmiechać. W słowach Gul-
branda była jakaś nadzieja. Spokojniej zwróciła twarz
ku słońcu i pozwoliła, by ciepłe promienie ją ogrze-
wały.
Inga biegała po domu i obejściu. Nie mogła poprze-
stać na doglądaniu sprzątania tylko w nowym domu,
na dodatek musiała pilnować, czy w całym dworze
wszystko zostało wyczyszczone i wysprzątane. W ja-
kimś sensie to będzie jej bojowy chrzest, bo jutro za-
czną tutaj napływać goście. Przeważnie będą to krew-
ni Nielsa, a ci z pewnością zechcą się przekonać, czy
wziął sobie zdolną gospodynię. Inga za nic nie może
dać im powodu do krytycznych uwag.
Pobiegła do obory i rozglądała się zadowolona.
Kristiane i Marlenę wyszorowały i ściany, i sufit tak,
że teraz w środku wszystko niemal lśniło. Koryta
krów zostały oczyszczone z plam i resztek jedzenia.
Siostry podnosiły głowy i spoglądały na gospodynię,
kiedy usłyszały, że przyszła. Marlenę wierzchem dło-
ni ocierała pot z twarzy.
- Jakie jesteście zdolne! - chwaliła je Inga szcze-
rze. - Wydaje mi się, że za te prace należy wam się
dodatkowa zapłata.
78
Dziewczyny rozjaśniły się w uśmiechach. Nieczę-
sto służący dostają nadzwyczajną zapłatę, Inga jed-
nak uważała, że tym razem sobie zasłużyły. Siostry
wypełniały najgorsze obowiązki we dworze, a wcale
niełatwym zadaniem było wyrzucenie gnoju, usunię-
cie pajęczyn i zdechłych much.
- Nie oszczędzajcie trocin, dziewczęta - nakazała
Inga. - Krowy muszą mieć naprawdę sucho. A poza
tym wszystko jest w najlepszym porządku. Pracujcie
tak dalej, to zadbam, żeby Niels każdej z was dał od-
powiednią monetę.
Miała (zamiar jeszcze tego wieczora powiedzieć
mężowi, jakie pracowite okazały się Kristiane i Mar-
lenę. On z pewnością nie zaprotestuje przed daniem
im po monecie, bo Niels jest szczodry, a stanowisko
sędziego jest zresztą dobrze opłacane.
W spichlerzu leżały wielkie stosy podpłomyków
i chrupkiego chleba, gotowe do przewiezienia do Sto-
redal. Ogarnęła wzrokiem resztę zapasów jedzenia,
które należało wysłać do domu weselnego. Wielkie,
pękate beczki z peklowanym mięsem i mąką. Tłuste
żółte sery. U sufitu wisiały świeżo uwędzone szynki z
łosia. W czasie wesela na stołach nie może zabraknąć
niczego.
Na koniec Inga zajrzała do starego domu, gdzie
Eugenie sprzątała, wymachując ścierką. W tym domu
było wiele pokoi, w których można będzie ulokować
gości przyjeżdżających z daleka. Zrobiło się tu jesz-
cze luźniej, kiedy Torę wyprowadził się do nowego
79
domu w Lokken. Stajenny zajął się braćmi Eugenie,
Ellevem i Tidemannem, którzy codziennie przycho-
dzili razem z nim do pracy w Gaupås. Eugenie na ra-
zie musiała pozostać we dworze. Nie wypadało, żeby
służąca i chłopak stajenny zamieszkali razem przed
ślubem.
Inga właśnie miała przekroczyć próg, gdy na
dziedziniec zajechał elegancki powóz. Przystanęła
więc, opierając się o futrynę drzwi. Ciekawe, kto to
może być? Przyjazdu gości oczekiwano dopiero ju-
tro.
Ubrany na czarno woźnica zeskoczył z kozła i po-
śpieszył otworzyć drzwi powozu. Stamtąd wysiadła
młoda dama z kunsztownie ufryzowanymi długimi
lokami. Skórę miała gładziutką, bladoróżową. Usta
małe, bardzo czerwone, a oczy błękitne, odpowiada-
jące kolorem jasnoniebieskiej jedwabnej sukrti, którą
unosiła kokieteryjnie w górę.
- Czy tu nie ma żadnych służących, mamo, żeby
pomogli nam z walizkami?
Inga słuchała przybyłej i wzburzona patrzyła
przed siebie. Kim może być ta nieszczęsna istota?
W ponurym nastroju Inga ruszyła przez dziedziniec,
by powitać gości. To musi być kuzynka Oda i ciotka
01ava.
- Oda, domyślam się?
Młoda panna spojrzała na nią zaskoczona, ale za-
raz uśmiechnęła się szeroko.
- To prawda. A to jest moja mama, wdowa Me-
so
ller. - Gestem ręki wskazała starszą kobietę, która
z trudem wysiadała z powozu.
Inga wyciągnęła rękę do wdowy Molier.
-My obie już się kiedyś spotkałyśmy - powie-
działa uprzejmie. - Na moim weselu.
-Zgadza się - przytaknęła,01ava, cofając swoją
białą dłoń. - A gdzie przyszła panna młoda?
-Gudrun? Och, z pewnością zaraz przyjdzie - od-
parła Inga pośpiesznie.
Oda klasnęła w dłonie z podniecenia.
- I pomyśleć, że Gudrun wychodzi za mąż! I że
będzie brać ślub w białej sukni!
Najwyraźniej korespondencja między Gudrun
i Odą była intensywna, pomyślała Inga z niechęcią.
Bóg wie, co Gudrun o niej nawypisywała. Przygnę-
bienie spłynęło na nią niczym spieniona morska
woda. Czas toczył się nieubłaganie i z każdą godziną
przybliżał ślub... Inga próbowała otrząsnąć się z po-
nurych myśli, stwierdziła jednak, że dzisiaj nie jest to
możliwe. I nie poczuła się lepiej, kiedy Oda złośliwie
zauważyła:
- Szkoda, że jej przyszły mąż jest tylko prostym
chłopem, ale on może...
Inga ujęła się pod boki.
- A czegóż to brakuje Martinowi Storedalowi, je-
śli wolno spytać?
Oda wytrzeszczyła na nią okrągłe, niewinne oczy.
- Dlaczego się tak denerwujesz? Nie miałam
nic złego na myśli, ale wiesz... Gudrun jest stwo-
81
rzona do czegoś więcej niż życie z jakimś chło-
pem.
Inga musiała ugryźć się w język, by powstrzy-
mać wybuch. Nie warto mówić głośno tego, co myśli.
Tego, że jej zdaniem Gudrun jest stworzona do pod-
łości, intryg i kłamstwa.
-Czy to są słowa samej Gudrun? - spytała os-
tro. Gudrun bywa zarozumiała i pełna pychy, ale
lubi
pracę we dworze i na polu. Inga jakoś nie
wyobraża-
ła sobie, że Gudrun chciałaby po prostu chodzić
wy-
strojona i nic nie robić.
-Nieee - odparła tamta wymijająco. - Ale Niels
jest przecież sędzią, myślałam więc, że może
pastor
albo ktoś w tym rodzaju bardziej by do niej
pasował.
-Albo ktoś w tym rodzaju? - prychnęła Inga zi-
rytowana. - Nie powinnaś osądzać ludzi, których
nie
znasz, Oda. Porozmawiaj z Martinem
Storedalem
na weselu, to zobaczymy, czy później nadal
będziesz
traktować go jak prostego chłopa.
Oda stała w milczeniu. Może dotarło do niej, że
się wygłupiła?
- No dobrze - rzekła Inga, wciągając głęboko po-
wietrze. Była kompletnie roztrzęsiona po tej rozmo-
wie. - Proszę teraz za mną, to pokażę paniom ich po-
koje.
Cały dom został wyszorowany od podłóg po sufi-
ty, wszędzie unosił się świeży zapach zielonego myd-
ła. Wszystkie okna wypucowano, mieniły się teraz
niczym lustra. We wszystkich pokojach zawieszono
82
białe, zwiewne firanki. Gudrun własnoręcznie wy-
prała całą bieliznę pościelową, suszyła ją na słońcu,
żeby była bielsza.
Inga osobiście sprawdziła, czy wszystko jest w po-
rządku, choć wiedziała, że tego robić nie musi. Gudrun
jest naprawdę niezwykle dokładną osobą. Prześcierad-
ła były naciągnięte i równo ułożone na materacach,
a na kołdrach nie widziała najmniejszej nierówności.
Naprawdę nie można nic zarzucić, nie.
- Ojcze, spójrz! - zawołała Gudrun ze śmiechem,
kiedy trzy kobiety weszły do izby. - Oda i 01ava przy-
jechały!
Kiedy krewni obejmowali się nawzajem, Inga po-
biegła do starego domu. Nagle zatęskniła za Emilią.
Właśnie w tej chwili pragnęła poczuć ciepło małej.
Przejąć bezwarunkową miłość, która płynęła do niej
od maleństwa zawsze, kiedy były razem. Na szczęście
Eugenie chętnie zgodziła się dopilnować Emilii pod-
czas sprzątania w starym domu. Spokojnie spojrzała
na swoich braci, Eleva i Tidemanna, po czym powie-
działa:
- Jedno dziecko różnicy mi nie zrobi, nie są-
dzisz?
Inga przystanęła i próbowała się uspokoić. Nie
warto, żeby Eugenie widziała, jaka jest wzburzona.
Zresztą teraz nie byłaby w stanie tłumaczyć, co ją tak
wytrąciło z równowagi.
83
Tego wieczora Inga wcześnie poszła do łóżka. Wie-
działa, że jest złą gospodynią wobec 01avy i Ody, ale
nie była w stanie dłużej podtrzymywać uprzejmej
rozmowy. Gudrun i Oda przekrzykiwały się nawza-
jem, Inga nie mogła sobie przypomnieć, by kiedy-
kolwiek widziała Gudrun taką życzliwą i przyjazną.
Nawet od czasu do czasu wybuchała szczerym śmie-
chem!
Niels rozmawiał z 01avą. O ludziach, których
oboje znają, a o których Inga nawet nie słyszała. Za-
nim wycofała się do siebie, długo siedziała w fotelu
z nieruchomym uśmiechem przyklejonym do warg.
W końcu nie była w stanie dłużej grać. To zbyt mę-
czące.
- Pójdę do sypialni - oznajmiła cicho.
Dopiero kiedy to powiedziała, Niels zwrócił
na
nią uwagę.
-Już teraz? - spytał zdziwiony. Najwyraźniej po-
czuł się źle, że nie postarał się włączyć młodej
żony
do rozmowy.
-Tak. Jutro muszę wstać bardzo wcześnie. Jeszcze
jest tyle rzeczy do zrobienia przed... weselem. -
Po-
czuła bolesne ukłucie w piersi. Jakby ostry miecz
prze-
szył jej serce. Przeszła między stołem i krzesłami.
Za-
myślona stanęła pośrodku pokoju i zwróciła się
do
Gudrun. - Jeszcze nie przejrzałam swoich ubrań,
Gu-
drun. Wciąż nie wiem, którą suknię powinnam
wy-
brać... zastanawiam się nad tym ze względu na
cie-
bie.
84
Gudrun drgnęła.
-Ze względu na mnie? - powtórzyła zaskoczo-
na.
-No tak, nie zdecydowałam się, czy powinnam
włożyć tę z czerwonego aksamitu czy też czarną
suk-
nię... w której brałam ślub.
Gudrun nie wiedziała, co powiedzieć.
- A którą byś wolała?
Inga nabrała podejrzeń. To niepodobne do Gu-
drun, żeby tak odpowiadać. Jeśli Inga powie, że woli
swoją czarną ślubną suknię, to z pewnością Gudrun
zażąda, by jednak włożyła czerwoną. Chociaż Inga
sama nie lubiła czerwonej sukni, zbyt wiele gorzkich
wspomnień się z nią wiąże, to wiedziała, że wyglą-
da w niej bardzo ładnie. Dużo lepiej niż w tej czar-
nej, przebiegło jej przez myśl. W tej czerwonej sukni
przeżywałam bardzo smutne chwile, pomyślała roz-
żalona, więc może znakomicie pasuje na ślub Marti-
na z Gudrun... ,
- Ja bym wolała tę czerwoną, ale... - wyłamy-
wała palce. - Ona chyba za bardzo przyciąga uwagę.
A twoja biała...
Gudrun odchyliła głowę w tył i wybuchnęła śmie-
chem. Właśnie wzięła łyk kawy do ust, musiała więc
zakryć je ręką, żeby się nie oblać.
- Nie obawiaj się, Ingo - powiedziała, kiedy w koń-
cu udało jej się połknąć kawę. - Żadna suknia nie może
się mierzyć z moim ślubnym strojem. Poczekaj, to sama
zobaczysz!
85
Inga nacisnęła klamkę.
- No to w takim razie, skoro mam twoje błogo-
sławieństwo, wyprasuję i przygotuję czerwoną suk-
nię.
Gudrun posłała Odzie dziwny uśmiech. Potem
wyprostowała się i zadarła w górę nos.
. - Rób, jak chcesz, Inga. Jeśli chcesz wystroić się
niczym upadła ladacznica...
Inga jęknęła.
-Upadła ladacznica?
-Tak. Nie wiesz, co symbolizuje czerwony kolor?
Czerwone oznacza grzech. Ty jesteś grzesznym
czło-
wiekiem, Inga.
Inga była tak wstrząśnięta słowami i triumfującym
spojrzeniem Gudrun, że bez słowa wyszła z izby. I ten
Niels, myślała, dławiąc się łzami, ten żałosny gnom
pozbawiony charakteru, który nie jest w stanie prze-
rwać szykan, na jakie jest w tym domu narażona. Jak
on może pozwolić, żeby córka ośmieszała ją w ten spo-
sób?
Złość burzyła jej krew w żyłach. Niech sobie Gu-
drun mówi, że Inga jest grzeszna, będzie grzeszyć
jeszcze bardziej!
6
Inga ocknęła się w środku nocy i przez chwilę za-
stanawiała się, co ją tak niepokoi. Nagle dotarło do
niej, co się ma dzisiaj stać. Wkrótce w kościele ślubne
dzwony zaczną bić dla Gudrun i Martina! Wkrótce
wybranek jej serca zostanie poślubiony jej najwięk-
szej rywalce. Kobiecie, której nie lubi najbardziej ze
wszystkich stworzeń na ziemi. Czuła, jakby dostała
gwałtowny cios w żołądek. Potem nie mogła już za-
snąć, ogarniały ją jaknajgorsze, bolesne uczucia. Roz-
paczliwie pragnęła, żeby domownicy zaczęli wstawać,
żeby słońce wyszło zza wzgórz. I żeby wszystko było
już za nią.
Może powinna wyskoczyć z łóżka i wykorzystać
poranne godziny na różne obowiązki, nie miała jed-
nak siły stanąć na własnych nogach. Całe ciało krzy-
czało w proteście przeciwko jakiemukolwiek rucho-
wi. Najbardziej ze wszystkiego Inga pragnęła leżeć
87
bez ruchu w łóżku przez cały dzień. Chciała, żeby
wszystkie rutynowe poranne zajęcia zostały odsunię-
te, chciała uniknąć pełnych pośpiechu przygotowań
przed wyjazdem do kościoła i przespać ciężkim snem
całą uroczystość.
Emilia zaczęła popiskiwać w kołysce. Inga odrzu-
ciła kołdrę i wyszła z łóżka. Nie chciała, żeby córecz-
ka obudziła Nielsa. Ostrożnie uniosła małe ciałko
i pochylona wróciła do łóżka. Emilia próbowała się
uśmiechać, ale Inga nie była w stanie uśmiechnąć się
w odpowiedzi. Pogłaskała jedwabiste, kruczoczar-
ne włosy córeczki i przystawiła ją do piersi. Emilia
mruknęła głośno i zaczęła ssać. Inga przyglądała się
maleńkiemu stworzeniu, które leżało w jej ramio-
nach. W dalszym ciągu nie mogłaby z całą pewnoś-
cią stwierdzić, kto jest ojcem córki, uważała jednak,
że częściej widzi w małej twarzyczce rysy Nielsa niż
Martina. Czyż nie odziedziczyła spiczastej brody
Nielsa? - zastanawiała się Inga. Martin ma kwadra-
towy podbródek z maleńkim wgłębieniem pośrodku.
Niełatwo było porównywać oczy, nos i usta. Ale któ-
regoś dnia po buzi Emilii przemknął grymas, który
bardzo przypominał Nielsa. Ruchy też córeczka mia-
ła podobne do niego. Więc chyba jednak nie dziecko
Martina karmię własną piersią, pomyślała ze smut-
kiem.
Smutek nie opuszczał jej również, kiedy słońce
zaczęło się wolno wyłaniać spoza wzgórz. Zapo-
wiadał się fantastyczny dzień. Słońce barwiło
nie-
88
bo najpierw na czerwono, ze smugami błękitu,
żółci
i koloru liliowego, by w końcu przepędzić wszelkie
chmury i świecić jasno na czystym, błękitnym nie-
bie.
W miarę jak dzień się budził, serce Ingi zamierało.
Martin z zamglonymi oczyma przyłożył broszkę do
ust i ucałował. Do oczu cisnęły się łzy, ale wielkim
wysiłkiem woii zdołał powstrzymać płacz. Głęboko
w jego duszy nadal toczyła się walka, ale górę brał
mimo wszystko rozsądek. To Gudrun zostanie jego
żoną, nie Inga.
Duża wskazówka stojącego zegara poruszała się nie-
miłosiernie szybko dzisiejszego dnia. Tik-tak. Tik-tak.
Miesiące i dni skurczyły się do minut. W tej chwili pew-
nie większość sąsiadów zaprzęga już konie do powo-
zów. Na dole kobiety biegają, żeby zobaczyć, czy wszyst-
ko jest przygotowane, a jego rodzice właśnie przeszli do
sypialni, żeby wystroić się na uroczystość.
Z głębokim smutkiem zawinął ozdobę w aksamit-
ny gałganek. Od tej pory nie będzie już tak często oglą-
dał broszki. Ozdoba w kształcie serca była symbolem
nadziei. Świadectwem jego miłości do Ingi, ale chyba
nigdy nie zawiśnie na jej szyi...
89
Gudrun i Oda miały opuścić Gaupås jako ostatnie.
Inga, Niels i Sigrid, a z nimi wszyscy goście mieli po-
jechać przodem. Gudrun bez ogródek oznajmiła, że
chce się pożegnać z rodzinnym domem i nie życzy
sobie wtedy żadnych widzów.
Goście, służba i sąsiedzi tłoczyli się na dziedzińcu.
Inga słyszała szczęk butelek i wiedziała, że mężczyź-
ni nie przepuszczą okazji, żeby się napić. Ordynarny
męski śmiech docierał do niej, kiedy zaciągała firan-
ki w sypialni. Przygnębiona otworzyła szafę. Czerwo-
na aksamitna suknia dosłownie krzyczała, Inga zacis-
nęła z uporem zęby i wyjęła ubranie.
Gudrun nie powiedziała wyraźnie „nie", kiedy
Inga zapytała, czy może włożyć tę suknię na wesele,
pocieszała się w duchu. No, w każdym razie pytała!
Jeśli pasierbica zechce patrzeć na nią jak na pospolitą
ladacznicę ubraną na czerwono, to jej sprawa, Inga
nie zamierza się tym przejmować. Wprost przeciw-
nie, nabierała jeszcze większej pewności, że włoży
właśnie tę suknię.
Zdenerwowała się na chwilę, czy suknia będzie
pasować tak samo jak przedtem. Urodziła przecież
dziecko, ale ku swojej wielkiej radości stwierdziła, że
strój pięknie opina jej ciało. Podkreśla zaokrąglone
biodra, szczupłą talię i piersi, które zrobiły się teraz
pełniejsze. Odwróciła się bokiem i zerknęła na siebie
w lustro, z przyjemnością skonstatowała, że brzuch
jest płaski.
Otworzyła szkatułkę z rodzinnymi kosztownoś-
90
ciami. Przejęta wyjęła pAsek i założyła go sobie w
ta-
lii. PAsek był trochę za długi, więc podniosła go z
tyłu
i oparła na biodrach, a z przodu pozwoliła opadać
swobodnie na brzuch. Mocowała się chwilę z za-
meczkiem przy naszyjniku, w końcu jednak usłysza-
ła ciche trzaśniecie. Ukryła zameczek pod włosami
i ponownie spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Do
ślubnej czarnej sukni te ozdoby pasowały znakomi-
cie, ale na tle czerwonego aksamitu... wydawało się,
że zostały zrobione z myślą o tej właśnie sukni. Czer-
wony kolor materiału sprawiał, że srebro mieniło się
dostojnie.
- Jakaś ty śliczna! - zawołała Eugenie z podzi-
wem. - Uważaj, żebyś nie przyćmiła urodą panny
młodej - żartowała.
Inga udała, że nie słyszy zaczepki, mimo wszystko
w uwadze służącej brzmiała powaga.
-Powozy czekają gotowe na dziedzińcu, jak wi-
dzę - powiedziała krótko. - My pojedziemy już
teraz.
Wiesz, że Gudrun wyjedzie do kościoła trochę
póź-
niej...
-Tak, wiem - przytakiwała Eugenie. - Gudrun
bardzo uważa, żeby nikt nie zobaczył jej w
ślubnym
stroju, zanim odezwą się kościelne dzwony.
Inga przerwała jej pośpiesznie.
- Mam nadzieję, że dzisiaj także zechcesz zająć
się małą Emilią. Wesele potrwa pewnie do późnej
nocy, ale obiecaj mi, że nie spuścisz oczu z mojej ma-
łej dziewczynki. - Wpatrywała się w służącą z takim
91
uporem, że Eugenie się skuliła. Inga zmęczonym ge-
stem pocierała czoło. - Ja mam do ciebie zaufanie,
Eugenie. Nie chciałam być niemiła, ale... jestem taka
zmęczona - tłumaczyła się.
Twarz Eugenie rozjaśnił uśmiech.
- Ja to dobrze rozumiem. Będę strzec małej, jak-
by była moją własną córką.
Te słowa uspokoiły Ingę. Nie ulega wątpliwości, że
Eugenie będzie chronić Emilię przed wszelkim złem
i zagrożeniami. I przed tym, co naprawdę niebez-
pieczne, przed Gudrun.
Mikrus i Czarnulka zostały zaprzężone do eleganc-
kiego powozu ze składanym dachem. Gulbrand sie-
dział na koźle, rodzina Gaupås miała zająć wygodne
miejsca w środku. Powóz miał obite skórą siedzenia,
a gdyby zaczął padać deszcz, to służący może rozło-
żyć dach i nikt nie zmoknie. Miękkie resory sprawia-
ły, że podróżowanie tym powozem było szczególnie
przyjemne.
Inga z uśmiechem uścisnęła dłoń Sigrid, kiedy pa-
sierbica wsiadała do powozu. Wyglądała jakoś... Inga
nie mogła zrozumieć, co się dzieje, ale Sigrid wyda-
wała się tego dnia jakaś wycofana, jakby nieobecna.
Zresztą zaszła w niej wyraźna zmiana, zwłaszcza po
wyprawie z Gulbrandem.
- Denerwujesz się, Sigrid? - spytała w nadziei,
że skłoni dziewczynę do rozmowy. Sama musiała się
zmuszać, żeby tę rozmowę zacząć, nie czuła się dzi-
siaj najlepiej.
92
-Taaak - wykrztusiła przeciągle Sigrid.
-A może jest ci przykro, że Gudrun przeprowa-
dzi się do Storedal?
Sigrid energicznie pokręciła głową.
Inga głęboko wciągnęła powietrze. Dziewczyna
nie była specjalnie rozmowna, a Inga nie potrafiła
wyciągnąć z niej ani słowa.
Sigrid czuła się niczym szarpane wiatrem drzewo,
kiedy powóz toczył się lekko po wyboistej i pełnej
kamieni drodze.
Czy człowiek może być fizycznie chory od złych
myśli? W każdym razie z nią tak właśnie jest. Gęsta
szara mgła wypełniała jej głowę i nie pozwalała jasno
myśleć.
Pośpiesznie zerknęła na ojca i przeniknął ją dreszcz.
Czy teraz Sigrid stanie się jego ofiarą? Nagle ogarnęła
ją chęć, żeby zacząć krzyczeć, krzyczeć tak, że echo od-
bijałoby jej głos od wzgórz, mogłaby rzucić się na zie-
mię i szlochać histerycznie. Mimo to wielkim wysił-
kiem woli zdołała się opanować. ■
Nie ma pewności, że ojciec będzie robił z nią to
samo, co robi z Gudrun... Sigrid przymknęła na mo-
ment oczy. Nie, na pewno nie będzie tego robił...
Tylko czy Sigrid może mu ufać?
93
Ludzie tłoczyli się przed kościołem. Żołądek Ingi za-
cisnął się w bolesny supeł, kiedy zobaczyła ten tłum.
Wzrok błądził ponad głowami ludzi, stojących w du-
żych grupach, ale Martina nigdzie nie było widać.
Czyżby jeszcze nie przyjechał? A może wszedł już do
kościoła, by tam czekać na Gudrun?
Niels uważał, że mają wystarczająco dużo czasu,
ale teraz niemal wszystkie powozy, które mijali, za-
trzymywały się przy nich. Koła powozów skrzypiały,
więc ludzie zatrzymywali konie, żeby porozmawiać
bez przeszkód. Na ogół nie mówili wiele, ale trwało
to wystarczająco długo, by minuty upływały.
Boże, dopomóż mi, modliła się Inga w duchu. Daj
mi siłę, bym to wszystko wytrzymała! Przymknęła na
moment oczy, by się jakoś pozbierać, w końcu jed-
nak ujęła rękę, którą wyciągał do niej Gulbrand. Kie-
dy zerknęła na niego, zobaczyła głęboki żal w jego
zielonych oczach.
- Nic do mnie nie mów - ostrzegła cicho. - Nic
nie mów, bo się załamię.
Gulbrand kiwał ze zrozumieniem głową. Gdy-
by teraz okazał jej współczucie, mogłaby stracić nad
sobą kontrolę. Nie byłaby już w stanie walczyć z pła-
czem. Dopiero w czasie ślubu może pozwolić łzom
popłynąć, bo wtedy ludzie pomyślą, że jest wzruszo-
na w imieniu Gudrun i Martina.
Kiedy dźwięk dzwonów uniósł się nad wsią, a Inga
znalazła się na drodze do kościelnych drzwi, na plac
wjechał powóz z Gudrun.
94
Oślepiona łzami Inga zobaczyła, że Martin siedzi
przed ołtarzem. Usiadł bokiem tak, że mogła przy-
glądać się jego pięknemu profilowi. Blond włosy za-
czesał do tyłu, ale grzywa i tak opadała mu na oczy.
Raz po raz przeczesywał ją palcami i odsuwał z czo-
ła. Podbródek zdradzał wielką siłę charakteru, a sto-
sunkowo niewielki nos był prosty. Martin złożył ręce
i wpatrywał się w piękny witraż przed sobą. Spra-
wiał wrażenie, jakby nie zauważał, iż ludzie tłumnie
wchodzą do kościoła.
Inga pozwoliła się prowadzić w stronę pomalowa-
nej na biało ściany kościoła. Z jękiem rozpaczy opad-
ła na twardą ławkę i ściskała w rękach przemoczoną
chusteczkę do nosa.
Kiedy bicie dzwonów umilkło, serce Ingi tłukło
się boleśnie. Ogarnęło ją dziwne odrętwienie, czuła,
że żołądek ma wypełniony lodem. Zimno spływało
w dół do nóg, docierało także w górę, do ramion. Pal-
ce miała opuchnięte i lodowate.
Drzwi kościoła otworzyły się szeroko z głośnym
skrzypieniem zawiasów. Rozległ się dźwięk organów,
delikatne, ciepłe tony wypełniły świątynię. Ingę ogar-
nęła nieprzeparta ochota, żeby odwrócić głowę i zo-
baczyć ślubną suknię Gudrun. Szum przeszedł przez
kościół, kiedy Niels wprowadził swoją starszą córkę
do głównej nawy. Inga wciągnęła powietrze i przesta-
ła oddychać, bo nie mogła się oprzeć pokusie. Krew
burzyła jej się w żyłach, czuła bolesne ukłucia w ser-
cu, kiedy Gudrun wolno kroczyła w stronę ołtarza.
95
Inga jakby skamieniała. Przełykała ślinę, by zwil-
żyć zaschnięte gardło. Wciąż mrugała powiekami,
a ból przeszywał jej serce niczym ostrze noża. Jaka ta
Gudrun dzisiaj fantastycznie piękna! Pełna nieocze-
kiwanej gracji i urodziwą!
Zwykle Gudrun zaplatała włosy w dwa sztywne
warkocze. Z pomocą szpilek upinała je nad uszami
w ślimaczki. TymczAsem teraz... teraz długie, cięż-
kie włosy spływały jej na plecy. Promienie słońca
wpadające przez wysokie okna sprawiały, że te wło-
sy mieniły się skrami. Dzięki nowej fryzurze twarz
panny młodej wydawała się szczuplejsza, nie taka
okrągła. Oda dyskretnie ją upudrowała, na policz-
ki nałożyła odrobinę różu, a wargi pomalowała na
czerwono.
No i suknia ślubna... Po prostu nie da się jej z ni-
czym porównać! Uszyta z jedwabiu w kolorze kości
słoniowej, ozdobiona haftem, miała bardzo prosty
fason, który sprawiał, że jedwab układał się prze-
pięknie. Spódnica, z przodu gładka, zmarszczona
z tyłu, kończyła się długim trenem. Rękawy, bufiaste
od ramion do łokci, niżej ściśle opinały ręce. Góra
sukni była dopasowana, zapięta na plecach, miała
pod szyją stójkę wykończoną koronkami. Na gło-
wie panny młodej upięto długi tiulowy welon. Jego
brzeg Gudrun ozdobiła maleńkimi, srebrzystymi
kwiatkami. W środku każdego kwiatka znajdowała
się lśniąca pajetka i mieniła się niczym maleńki dia-
mencik. Inga ze zgrozą stwierdziła, że oczy
panny
96
młodej nie lśnią lodowato niczym stal, jak zwykle,
bo teraz odbijają się w nich srebrne kwiatki ozda-
biające welon.
Musiała przyznać, że chciała, aby wykrzywiona,
ponura twarz Gudrun przytłumiła całą elegancję
sukni, ale tak się nie stało. Gudrun po prostu pro-
mieniała urodą i kobiecością. Zniknęła gdzieś uparta
dziewczyna o nieciekawej powierzchowności. Znik-
nęły te jej przymrużone, krytyczne oczy.
Kiedy Gudrun stanęła obok narzeczonego, Inga
skierowała uwagę na Martina. W napięciu czekała
na jego reakcję. Kurczowo zaciskała ręce i modliła się
w duchu, żeby on nie patrzył na Gudrun oczarowa-
ny, ale jej modlitwa nie została wysłuchana. Bezsilnie
opuściła głowę, kiedy spostrzegła pełne uznania spoj-
rzenie, którym Martin ogarnął Gudrun. Wydawało jej
się, że drgnął z radosnego zaskoczenia, kiedy Gudrun
popatrzyła na niego z łagodnym uśmiechem.
Organy grały teraz coraz głośniej, Inga miała
ochotę zatkać sobie uszy.
- Prr!
Elen od dłuższego czasu słyszała skrzypienie kół
na wysypanej żwirem drodze, ale niezrażona szła
wciąż przed siebie. Minęło ją na tej drodze wielu po-
dróżnych, nikt się jednak nie zatrzymał i nie zapro-
ponował, że ją podwiezie. Dopiero teraz.
97
- Wyszła sobie babcia na przechadzkę w wieczor-
nym słońcu? - Głos był wesoły, wyczuwało się w nim
chęć do śmiechu.
Elen spojrzała w górę i zobaczyła ogorzałą mło-
dą twarz mężczyzny. Zęby miał w marnym stanie, ale
uśmiech wydawał się szczery.
-Przyszłam odwiedzić stare kąty - wyjaśniła Elen
z uśmiechem, odwracając pokrytą bliznami część
twa-
rzy od mężczyzny na wozie.
-Ach tak?
-Mieszkałam tu niedaleko... przed... - teraz
Elen mówiła trochę niechętnie. Nie chciała
wyznać
zbyt wiele, a poza tym przykro jej było mówić o
tym,
co działo się dawno temu.
-A dokąd zmierzasz? - młody mężczyzna zdjął
czapkę i wierzchem dłoni otarł spocone czoło.
Elen roześmiała się.
- To zależy... zależy od tego, gdzie się teraz znaj-
duję.
Odpowiedź sprawiła, że młody człowiek chrząk-
nął głośno.
-Myślałem, że znasz trochę tę okolicę, lecz naj-
wyraźniej się myliłem. Właśnie minęłaś
Sundbyfoss.
Jeśli od krzyżówki pójdziesz w lewo, dojdziesz
do
Holmestrand, ale jeśli skierujesz się w prawo, to
do-
trzesz do Tensberg.
-Miałam zamiar iść do Holmestrand.
-W takim razie mógłbym cię podwieźć - zapropo-
nował mężczyzna. - Sam tam się wybieram, a
dokład-
98
nie mówiąc, do Loyall. Jeśli ci odpowiada, to mogę cię
wysadzić przy Gullhaug.
Gullhaug, Gullhaug, krążyło Elen po głowie. Na-
zwa wydawała jej się znajoma. Czy słyszała ją już
przedtem?
- Dziękuję ci za wspaniałą propozycję - odparła.
Obeszła wóz i wspięła się po prawej stronie woźni-
cy. Zawsze bardzo się starała siadać tak, żeby widocz-
na była zdrowa strona jej twarzy. Na ogół bowiem
ludzie nie potrafili ukryć przerażenia. A zresztą nie
chciała ludzi straszyć.
-Och - westchnęła uszczęśliwiona. - Dobrze jest
dać nogom odpocząć.
-Często tak wędrujesz sama po wiejskich dro-
gach? - spytał woźnica uprzejmie.
-Nie, nieczęsto, teraz wyruszyłam znad rzeki
Solberg i droga doprowadziła mnie do Eidsfoss.
Mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony.
- To nie jest krótka wyprawa dla damy w two-
im... twoim wieku.
Elen roześmiała się szczerze, ale nie skomento-
wała jego słów. Przez jakiś czas siedzieli w milcze-
niu, a Elen spoglądała zaciekawiona na zabudowania
wzdłuż drogi. Wiele się tu zmieniło od czasu, kiedy
jeden dwór był odnowiony i zadbany, niemal nie do
poznania, inny świadczył o upadku. Obora się zawa-
liła, w oknach domu wisiały żółte, podarte firanki.
Elen zawsze robiło się smutno, kiedy widziała takie
zaniedbanie.
99
-Dlaczego dzisiaj tyle flag na masztach? - spytała
nagle. Nieoczekiwanie zdała sobie sprawę, że w
całej
dolinie powiewa mnóstwo czerwono-biało-
granato-
wych flag.
-Bo jest wesele - poinformował Eirik, tak miał
na imię woźnica. - Sam sędzia wydaje za mąż
swoją
najstarszą córę!
Sędzia, sędzia, szumiało w głowie Elen. To by mu-
siało oznaczać... o Boże kochany... to musi ozna-
czać, że za mąż wychodzi jej wnuczka! Głos brzmiał
ponuro, gdy spytała z pozoru niczego nieświadoma:
-Kto jest tym sędzią?
-O, to Niels Gaupås! Dzisiaj Gudrun Gaupås
wychodzi za mąż. I to nie za byle kogo, trzeba ci
wie-
dzieć. Nie, panem młodym jest dziedzic kwestora
okręgu Laurensa Storedala. Tak jest, młody
Martin
odziedziczy wspaniały dwór Storedal.
Elen była w stanie jedynie kiwać głową. Jakie to
dziwne i smutne, myślała zrozpaczona, ona właści-
wie powinna być gościem na tym weselu. Jako babcia
powinna była nawet Uczestniczyć w planowaniu we-
sela, być obecna przy ubieraniu przyszłej panny mło-
dej.. . Gdyby wszystko było tak, jak powinno...
Eirik mówił nieprzerwanie:
- Gadają, że ta Gudrun nie ma całkiem dobrze w gło-
wie. Coś jakby jej się pomieszało, wiesz, natomiast młod-
sza córka, Sigrid, jest całkiem w porządku. Miła i zręczna
pod każdym względem, tak gadają.
Staruszka słuchała, nie okazując zbyt wielkiego
100
zainteresowania, ale wytrzeszczyła oczy, gdy usłysza-
ła, co Eirik powiedział o Gudrun.
- Człowiek nie powinien słuchać plotek moim
zdaniem - ciągnął dalej Eirik. - Ale w każdym razie
Gudrun wychodzi za mąż do świetnego dworu.
W jakiś czas potem znaleźli się na rozstaju dróg.
Eirik ściągnął lejce i powiedział przepraszającym
tonem: - Teraz ja pojadę tą drogą. - Wskazał wą-
ską, kamienistą dróżkę skręcającą w prawo. - A je-
śli ty pójdziesz dalej prosto, to dojdziesz do Holme-
strand. Za jakieś dwie, trzy godziny albo coś w tym
rodzaju.
Tak daleko nie muszę iść, pomyślała Elen, ale głoś'
no tego nie powiedziała. Podziękowała tylko serdecz-
nie za podwiezienie i spoglądała w stronę Gaupås.
W stronę dworu, w którym, jak wiedziała, mieszka
jej córka.
Na całe życie Inga miała zapamiętać ten ponury dzień,
gdy Martin poślubił Gudrun. Nigdy nie wyobraża-
ła sobie ostrzejszego, bardziej przeszywającego bólu
niż ten, który ją teraz dopadł i sprawiał, że była bliska
omdlenia. Otoczenie i ludzie wokół zlewali się przed
nią niczym gęsta, szara mgła migocząca w oddali.
Nawet jej własnego upokarzającego wesela nie moż-
na było porównać z tym, co przeżywała teraz. Wtedy
nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, jakie uczucia
101
w niej tkwią, nie wiedziała, że będzie chora z powodu
złamanego serca.
Kiedy długi rząd powozów zatrzymał się na dzie-
dzińcu w Storedal, Inga była zadowolona, że Niels
znajduje się obok i że może się uchwycić jego ramie-
nia. Szczerze mówiąc, nie wiadomo, kto kogo wspie-
rał, bo Niels również drżał niczym osikowy liść. Pół-
przytomna zastanawiała się, jak on się teraz czuje
w roli ojca wydającego za mąż najstarszą córkę. Czy
rozpiera go duma? Czy może jego serce przepełnia
melancholia? To małżeństwo oznacza również zmia-
ny w życiu Nielsa, bo Gaupås będzie cichym miej-
scem, kiedy Gudrun się wyprowadzi. Spokojnym i ci-
chym, cieszyła się Inga, choć wiedziała, że Niels nje
odczuwa tego w taki sam sposób jak ona. Co on właś-
ciwie odczuwa, tego się nawet nie domyślała. Niels
nigdy z nią o uczuciach nie rozmawiał.
Wyczuła napiętą atmosferę w dużym
korytarzu
i cofnęła się lekko, ale Niels chrząknął i popchnął ją
delikatnie naprzód. Oszołomiona zrobiła parę kro-
ków i nagle stanęła twarzą w twarz z Laurensem. I ze
swoim ojcem.
- Ojciec? - wyrwało jej się. - Ty jesteś tutaj ? W Store-
dal?
Niels przerwał jej zakłopotany:
- Inga, no coś ty! Kristian jest gościem z naszej
strony.
Inga przełknęła ślinę i spoglądała skrępowana na
ojca.
102
- Widziałam cię w kościele, ale że przyjedziesz
tutaj...
Laurens ocierał chustką spocone czoło. Wygląda-
ło na to, że nie wie, jak się zachować w tej sytuacji.
Laurens musiał wiedzieć, kto został zaproszony. Nie
powinien być zdziwiony. Byłoby gorzej, gdyby Kri-
stian Svartdal nagle pojawił się we dworze.
Podeszła do nich Ragnhild Storedal, wyprosto-
wana, o przenikliwym Spojrzeniu. Nie traciła czasu
na powitania, pochyliła się do przodu i z uporem pa-
trzyła na Laurensa i Kristiana. Zmarszczyła brwi.
- Nie życzę sobie dzisiaj żadnych kłótni w moim
domu. Ten z was, który pierwszy otworzy gębę, żeby
miotać przekleństwa, zostanie wyrzucony za drzwi.
Dotyczy to was obu!
Na koniec przeszyła spojrzeniem swojego męża,
jakby się bała, że to on zacznie pierwszy, skoro znaj-
dują się w jego posiadłości.
Laurens opuścił ramiona.
- Uspokój się, Ragnhild. Obiecuję, że żaden z nas
nie zakłóci tego dnia.
Z gardła Kristiana wydobyło się coś jakby warcze-
nie.
- Łatwo ci mówić, Laurensie Storedalu, bo to nie
ty odczuwałeś karę na własnej skórze!
Ragnhild nie powiedziała ani słowa, ale z wściek-
łością patrzyła Kristianowi w oczy. Jakby się z nim
mocowała, jakby mierzyła siły z gospodarzem ze
Svartdal. Kristian stał nieporuszony, w końcu jednak
103
odwrócił wzrok. Może sam zrozumiał, że awantura
nie przystoi w dniu ślubu, pomyślała Inga, choć nie
zrozumiała ani słowa z tego, co tu powiedziano.
7
Inga domyślała się, że była świadkiem czegoś, co
mogłoby rzucić światło na rodową waśń, nie odważy-
ła się jednak prosić o odpowiedzi na wszystkie pyta-
nia, które krążyły jej w głowie. Nie wypada rozmawiać
o takich sprawach na weselu. Poza tym akurat teraz
miała wystarczająco dużo zmartwień z samą sobą.
Zresztą na nic nie było czasu, bo właśnie rozległ
się głos mistrza ceremonii, który prosił, by goście
zajmowali miejsca. Polecenie sprawiło, że Kristian
drgnął, wkrótce rozeszli się w różne strony.
Inga westchnęła z mieszaniną ulgi i poczucia bez-
silności. Strząsnęła niewidoczne pyłki z sukni i po-
słusznie weszła z Nielsem do jadalni.
Kilka długich stołów ustawiono tam w podkowę,
nakryto białymi lnianymi obrusami, rozstawiono de-
likatną porcelanę. Koniec podkowy udekorowano
barwną artystyczną kompozycją kwiatową.
105
Inga zesztywniała, kiedy spostrzegła, że Martin
zaczął już nalewać gościom wódkę do małych kie-
liszków*. (Zwyczaj nakazywał poczęstować gości kie-
liszeczkiem przed obiadem. Inga przystanęła roz-
gorączkowana i udawała, że z uwagą przygląda się
obrazowi wiszącemu na ścianie. Niels zauważył, że
żona się ociąga.
- Chodź, Inga - powiedział.
Inga udawała, że nie słyszy. Z zaciśniętymi zębami
studiowała obraz.
Niels stanął obok i chwycił ją za ramię.
- Ludzie siadają do stołu - powiedział zirytowa-
ny. - Proszę cię, teraz żadnych głupstw - dodał spię-
ty-
Głupstw, powtórzyła zmęczona Inga w duchu. Nie
miała przecież zamiaru ściągać wstydu na rodzinę
Gaupås. Co on sobie właściwie myśli? Zawstydzona
pochyliła głowę, kiedy zdała sobie sprawę, że ostatnio
miewa nieoczekiwane, gwałtowne napady wściekło-
ści. Może nie ma nic dziwnego w tym, że Niels sko-
rzystał z okazji i ostrzegł ją, żeby nie ściągała wstydu
na niego i na rodzinę.
W chwili gdy usiadła na krześle, które podsunął
jej Niels, podszedł do niej Martin z butelką wódki.
Wiedziała, że powinna zamienić z nim kilka uprzej-
mych zdań, ale język kleił jej się do podniebienia.
W panice zastanawiała się, co by tu powiedzieć, ale
umysł nie chciał funkcjonować. Nie była też w stanie
spojrzeć mu w oczy, bo bała się, że nie zdoła nad sobą
106
zapanować. Nie będzie w stanie obojętnie patrzeć na
niego przez całe wesele.
- No i co... - zaczął Niels z dumą. - Co paft mło-
dy sądzi o ślubnej sukni? - A potem dodał podnie-
sionym głosem: - Czyż nie jest piękna?
Inga nie widziała Martina, ale każdą cząsteczką
ciała wyczuwała jego bliskość. Czuła płynące od niego
ciepło. On pochylił się i nalał wódki do małych kielisz-
ków. Inga jak zaczarowana wpatrywała się w jego ogo-
rzałą szczupłą rękę. Czy ta ręka leciutko drży, czy też
Inga to sobie wyobraziła? Głęboki głos rozległ się tuż
za jej głową:
- Oczywiście, oczywiście, suknia jest niezwykła.
Kątem oka zauważyła, że Niels wierci się na krze-
śle i z otwartymi ustami gapi się na mężczyznę sto-
jącego obok. Jakby oczekiwał od Martina więcej po-
chwał, ale się nie doczekał. Martin poszedł dalej ze
swoją butelką. Inga odetchnęła z ulgą. A co by to
było, gdyby Martin zaczął wychwalać i ślubną suk-
nię, i narzeczoną?
Wielu gości wołało Martina, bo chcieli, żeby im
nalał wódki, a także pragnęli mu pogratulować. Kiedy
Martin kręcił się po tamtej stronie stołu, Inga zwró-
ciła głowę do Nielsa. W końcu wszyscy goście zo-
stali obsłużeni i Martin ruszył ku swojemu miejscu.
Czas był najwyższy, bo mistrz ceremonii, pan Sorn-
merro, zaczął zapraszać gości do stołu. Pan Sommer-
ro wyglądał dość zaskakująco, to, czego natura po-
skąpiła mu, jeśli chodzi o wzrost, wynagrodziła mu
107
w dwójnasób, jeśli chodzi o tuszę. Jego oczy świad-
czyły o radości życia i niezłomnym optymizmie, co
zresztą^nie było takie dziwne, posiadał on bowiem
dwa największe dwory w okręgu Jarlsberg i Larvik.
Zaczynał od sadownictwa, produkował słodkie jab-
łka, które klienci bardzo sobie cenili. W okolicy ga-
dano, że dostawał coraz więcej zamówień od miesz-
kańców Drammen i Tonsberg. Tak, pan Sommerro
ma powody się uśmiechać.
Mistrz ceremonii klasnął w dłonie i goście się uci-
szyli. On zaś wygłosił uroczyste zaproszenie. Mówił,
co zostało przygotowane dla tak znakomitych gości,
i zapraszał do spożywania wykwintnych dań, w któ-
rych nikt nie znajdzie pospolitej fasoli.
Słowa wywołały śmiechy i brawa. Okazało się, że
pan Sommerro postępuje tak, jak to zapowiedział.
Służące nalewały zupę dużymi łyżkami wazowymi
z czystego srebra. W zupie z klopsikami rzeczywiście
nie było fasoli, o której pan Sommerro wspomniał,
ale drobno pokrajane jarzyny, które dodawały jej
smaku.
Inga uniosła głowę i spoglądała na otaczających
ją ludzi. Większość zajadała z apetytem, niektórzy
siorbali głośno. Chyba nie ona jedna czuła się mar-
nie w tym towarzystwie, bo ponad stołem napotka-
ła spojrzenie swojego ojca. Nie uśmiechnął się, ale
Inga była rada, że przynajmniej nie popatrzył na
nią z wściekłością. Był wzburzony i wyglądało na
to, że nie czuje się tu na swoim miejscu. Rozluźnił
108
węzeł krawata i rozpiął górny guzik koszuli. Inga
nieczęsto miała możliwość obserwowania swojego
ojca, teraz patrzyła uporczywie, jak je. Jaki ten oj-
ciec urodziwy i przystojny, pomyślała z podziwem
i zaczęła się zastanawiać, dlaczego on się ponownie
nie ożenił. Minęło już dziewiętnaście lat od dnia,
w którym Inga zabiła swoją matkę przy porodzie,
więc czas najwyższy, żeby Kristian znalazł sobie ja-
kąś zdolną gospodynię. To prawda, że zachowuje się
czAsem jak nieokrzesany dzikus, ale czyż
kobiety
o tym nie marzą? Czy nie życzą sobie mężczyzny,
którego mogłyby skusić swoją kobiecością i miłoś-
cią? Mężczyzny, który jest silny, zwinny, ale nosi w
sobie dzikość, której trudno się oprzeć? Surową,
zwierzęcą dzikość, która wabi kobiety szukające na-
pięcia? Inga miała nadzieję, że wkrótce ojciec rozej-
rzy się za jakąś kobietą, która da mu w życiu jeszcze
wiele radości. Kobietą, która potrafiłaby złagodzić
jego gwałtowny temperament.
Największa udręka czekała Ingę dopiero po obiedzie.
Na obiad podano pieczeń wieprzową w cebulowym
sosie i ziemniaki. Na deser był pudding karmelowy.
Inga czuła smak pysznego jedzenia, ale każdy kęs za-
legał jej w żołądku niczym kamień. Było jej zimno
i gorąco równocześnie, kiedy ludzie zaczęli odsu-
wać stoły, by zrobić miejsce do tańca. Inga pomagała
ustawiać krzesła pod ścianą, ale ręce miała ciężkie jak
109
z ołowiu. Nie wiedziała, jak zniesie widok Martina
i Gudrun ciasno objętych w pierwszym walcu mło-
dej pstfyjiCzy Bóg naprawdę chce, żeby musiała na
to patrzeć? Najchętniej wybiegłaby na schody, żeby
zaczerpnąć świeżego powietrza, ale nie wypada, żeby
rodzina panny młodej nie uczestniczyła w tańcach.
Rozległy się radosne tony klarnetu i skrzypiec, a Inga
walczyła ze łzami, spoglądając na Martina. Jego twarz
była jak wyrzeźbiona w kamieniu, ale po chwili wy-
prostował się i elegancko podał rękę Gudrun. Ona
dygnęła kokieteryjnie i utonęła w jego ramionach.
Inga poczuła pulsowanie u nasady nosa, a to zawsze
był znak, że w każdej chwili może się rozpłakać, więc
głęboko oddychała, by się uspokoić. Para młoda wy-
glądała bosko. Martin ostrożnie poprowadził Gu-
drun na parkiet. Jedną ręką trzymał lekko jej plecy.
Lśniące włosy Gudrun falowały, gdy panna młoda
wirowała w tańcu.
Kiedy nowożeńcy skończyli, zachwyceni ludzie
zaczęli bić brawo. Znowu rozległa się muzyka i po
chwili mnóstwo par kręciło się w rytm uroczystych
dźwięków.
Inga pochyliła głowę, gdy Martin przechodził
obok niej. Czuła, że jego spojrzenie ją pali, ale wie-
działa, że nie poprosi ją do tańca. Jeszcze nie teraz.
- Czy mógłbym mieć zaszczyt... - Harald skłonił
się przed nią po rycersku.
Inga próbowała się uśmiechać.
- Naturalnie.
110
Wydawało jej się bardzo dziwne, że tańczy z bra-
tem Martina. Bracia są do siebie pod wieloma wzglę-
dami podobni, pomyślała. Łączy ich też wielka bra-
terska przyjaźń, przez chwilę Inga miała wrażenie,
jakby znajdowała się w ramionach Martina. Serce
biło jej szybciej, ale z całej siły starała się opanować
swoje uczucia. Jak może ulegać czarowi Haralda, to
przecież nie jest Martin.
Harald podziękował uprzejmie za taniec i Inga
wróciła na swoje miejsce pod ścianą. Wiele panien
chciało zatańczyć z panem młodym, Inga zastanowi-
ła się nagle, czy rzeczywiście chce, żeby Martin ją po-
prosił. Czy to nie będzie zbyt bolesne wiedzieć, że dla
niej jest tylko ten taniec, nic więcej?
Hedvig w pełni zdawała sobie sprawę, że wielu męż-
czyzn posyła jej wymowne spojrzenia, kiedy szła
przez pokój. Miała już prawie czterdzieści sześć lat,
ale wciąż przyciągała wzrok. Ciemne włosy z jaśniej-
szymi pAsemkami upięła kunsztownie, usta poma-
lowała na czerwono. Mocno ściągnięte czarne brwi
przypominały dwie jaskółki. Jej oczy mieniły się ni-
czym szmaragdy otoczone długimi, gęstymi rzęsa-
mi. Wielu samotnych mężczyzn gapiło się z podzi-
wem na to szczupłe, zwinne ciało, na okrągłe biodra
i wspaniałe piersi. Jeszcze jeden kieliszek czegoś moc-
niejszego i z pewnością nabiorą odwagi, by zaprosić
lll
ją do tańca. W każdym razie będą próbowali zwrócić
na siebie jej uwagę. Ale to niechętny kobietom, nie-
przewidywalny Kristian Svartdal był tym, do którego
zwróciła się wdowa Gullhaug.
- W imię starej przyjaźni - roześmiała się Hedvig
do Kristiana.
Ten przyglądał jej się ze zdziwieniem.
- Oczywiście. Oczywiście - odparł jakby nie-
obecny. - W imię starej przyjaźni.
Hedvig rozmarzyła się, kiedy Kristian prowadził
ją do tańca. Tańczył znakomicie, a Hedvig musiała
bardzo nad sobą panować, by nie głaskać go po sze-
rokich barkach, nie dotykać jego włosów... Do diab-
ła, jaki to wspaniały mężczyzna.
- No i jak sobie radzisz, Hedvig, po tym, jak...
jak zostałaś wdową?
O, to Kristian troszczy się o to, jak Hedvig żyje?
Może naprawdę jest tym szczerze zainteresowany?
- Nie mam się na co uskarżać - zaczęła Hed-
vig. - Ale oczywiście tęsknię za Halvdanem. Wiesz,
w domu robi się tak cicho, kiedy znika człowiek, któ-
ry zawsze był gdzieś w pobliżu. Tęsknię za jego śmie-
chem, za jego gadaniem, za wszystkim, co sprawiało,
że Halvdan był Halvdanem.
- Tak, to bywa trudne - mruknął Kristian.
Hedvig nie miała żadnych iluzji, że Kristian okaże
jej współczucie, ale wyglądało na to, że on naprawdę
to robi. Powiedziała więc nieco bardziej poufale:
- Moje małżeńskie łóżko... - rzekła i próbowała
112
oczarować Kristiana zmysłowym spojrzeniem, -r Moje
małżeńskie łoże stało się za szerokie.
- Ja na twoim miejscu kupiłbym węższe - dora-
dził Kristian rzeczowo.
Czy on nie rozumie, co Hedvig ma na myśli? Nie,
powiedziała w duszy z westchnieniem, nie można
oczekiwać, że mężczyzna zrozumie, jakie przesłanie
kryje się za takimi słowami.
Irytacja opadła, gdy Kristian pocałował ją eleganc-
ko w rękę na zakończenie tańca.
Inga miała wątpliwości. Siedziała przy małym stoliku
i popijała kawę, gdy wśród tańczących zobaczyła ojca.
Nagle podjęła decyzję: zatańczę z nim! Dobrze wie-
działa, że ojciec sam nigdy by jej nie poprosił; Zde-
cydowanym krokiem poszła w jego stronę, widziała,
jak Kristian niepewnie rozgląda się wokół, kiedy się
do niego zbliżała.
- Chciałabym z tobą zatańczyć - oznajmiła krótko.
Kristian przez chwilę obracał w dłoni kieliszek, ale
potem zdecydowanym ruchem postawił go na stole.
Inga miała wrażenie, że tonie w jego wielkich ramio-
nach, czuła szczerą wdzięczność, że jej od siebie nie
odepchnął.
-Widziałam, że wirowałeś z Hedvig z 0vre Gull-
haug - zauważyła. Coś przecież musiała mówić.
-To wywłoka! - syknął ojciec przez zaciśnięte
zęby tuż nad jej uchem.
113
-Nie wszystkie kobiety to wywłoki, ojcze!
Ojciec zachichotał.
-Nie wszystkie, Ingo. Ale Hedvig tak.
Inga nie była w stanie dłużej z nim rozmawiać.
Jego niechęć budziła w córce rezygnację. Nic na to
nie mogła poradzić, ale za każdym razem, kiedy zna-
lazła się blisko swojego ojca, przepełniała ją... Nie
znajdowała odpowiedniego słowa, ale przepełniało
ją coś jakby bezsilność. Poza tym zrobiło jej się go-
rąco od tego tańca tuż przy nim. Żadne z nich nie
przywykło do takiej bliskości, dlatego poruszali się
sztywno i trochę sztucznie.
Inga powinna się cieszyć przynajmniej z tego,
że wolno jej go dotykać. Ich stosunki nie układały
się w żadnym razie dobrze od tamtego rozdzierają-
cego spotkania w Gaupås następnego dnia po tym,
jak Niels siłą zmusił ją do współżycia, a teraz przy-
najmniej wymienili ze sobą parę słów. To już dobry
znak. Po tańcu Inga poszła do stołu, gdzie wystawio-
no piwo, wino i inne napoje. Próbowała zwilżyć sobie
gardło. Miała nadzieję, że Martin na nią nie patrzy,
ale unosząc szklankę do ust, żeby się napić, poczuła
jego bliskość. Nie musiała się odwracać i sprawdzać,
czy rzeczywiście za nią stoi, bo każdą cząsteczką ciała
go czuła. Wolno odstawiła szklankę i zamarła.
- Inga... - Ostrożnie położył ręce na jej ramio-
nach i odwrócił ją ku sobie. Inga patrzyła gdzieś po-
nad jego ramieniem, nie była w stanie napotkać spoj-
rzenia jego błyszczących, niebieskich oczu. - Czy
114
mogę prosić o następny taniec? - jego głos był
czuły
i łagodny.
- Nie - wyszeptała gorączkowo. Jakaś część jej
osoby nie pragnęła niczego, jak tylko tego ostatniego
tańca, ale rozsądek mówił, że nie należy kusić losu.
Powinna się teraz od niego uwolnić, zapomnieć, że
w ogóle istnieje, i żyć dalej. Jeśli pozwoli prowadzić
się po parkiecie w jego ramionach, będzie potrze-
bowała o wiele więcej czasu, żeby o nim zapomnieć.
Rozbieganym spojrzeniem ogarniała kręcących się
wokół ludzi, w końcu uniosła głowę i spojrzała Mar-
tinowi w oczy. Poczuła ból w piersi. Nie widziała go
już wyraźnie, przed pełnymi łez oczami miała tylko
jego kontury.
Martin nie potraktował jej „nie" jako odmowy,
chwycił ją za rękę i poprowadził za sobą na parkiet.
Nastrój był magiczny. Wieczorny mrok za oknami
sprawiał, że na podłodze kładły się długie cienie.
W trzech wielkich żyrandolach zawieszonych u su-
fitu płonęły stearynowe świecie. Na ścianach wisiały
liczne kinkiety, w nich również płonęły świece. Wiele
rozbawionych par wirowało wokół, na szczęście nie
byli na parkiecie sami.
Już za późno, żeby cofnąć rękę, pomyślała Inga,
kiedy rozległy się czyste jasne tony skrzypiec. Wszyst-
ko, co mogła zrobić, to pozwolić, by Martin przytrzy-
mywał ręką jej plecy. Ona zaś trzymała drugą jego
rękę tak, jakby nigdy nie miała jej puścić. Martin
uśmiechał się smutno do niej, widział jej milczącą,
115
desperacką rozpacz. Inga przymknęła oczy i pozwa-
lała prowadzić się w tańcu. Kiedy spod powiek wy-
płynęły łzy, Martin przytulił ją ostrożnie do siebie.
- Płacz teraz, Inga - szeptał z miłością.
Inga ukryła twarz na jego ramieniu i płakała. Nie
głośno i histerycznie, płakała w milczeniu, z więk-
szym bólem, niż sądziła, że kiedykolwiek przeżyje.
Nie zrobiła nic, by ocierać lśniące, słone łzy. Znalaz-
łam się nad przepaścią, przemknęło jej przez myśl.
Tak jakbym stała na krawędzi wielkiej rozpadliny. Ja-
kie to uczucie wziąć rozbieg i poczuć, jak przez kil-
ka minut ciało wiruje w powietrzu? Nie mogła tego
wiedzieć, przypuszczała jednak, że ten stan nie może
się bardzo różnić od tego, co przeżywała teraz. Była
jak człowiek, który stracił grunt pod nogami i spada
w dół.
Gdy muzyka umilkła, Martin odsunął ją na odleg-
łość ramienia. Głos brzmiał gardłowo, kiedy szczerze
zmartwiony spytał:
-Czy ty sobie z tym poradzisz, Inga?
-Nie - Inga zaniosła się szlochem i odwróciła
głowę.
-Musisz sobie poradzić - przekonywał nieszczęś-
liwy. - Jestem pewien, że ty...
Inga długo patrzyła w ślad za nim, kiedy zniknął
w tłumie. Czuła się, jakby pochłonęło ją wzburzo-
ne morze, zrobiło jej się zimno z żalu. Powinna się
uśmiechać i zapewniać go, że podniesie się po tej bu-
rzy. Martin ma wystarczająco dużo zmartwień, żeby
116
jeszcze ona dokładała mu ciężary do brzemienia, któ-
re i tak dźwiga.
- Czekałem na to przez cały dzień - szepnął ktoś
za plecami Sigrid.
Odwróciła się uradowana.
-Torstein!
-Chodź, moja księżniczko - wabił ją z podstęp-
nym uśmiechem. - Chodź, zatańczymy! Pozwól
mi
trzymać cię w objęciach.
Sigrid rozpromieniła się od tych przymilnych słów.
- Co ty wygadujesz! - roześmiała się, czuła jed-
nak, że ciało ją zdradza. Okazuje się, że ona też wcale
nie jest obojętna na zaloty mężczyzn! I jak bezpiecz-
nie się czuje, kiedy Torstein prowadzi ją na parkiet,
obejmując ramieniem jej plecy.
Początkowo miała kłopoty z tanecznym krokiem,
szybko jednak wyczuła rytm. Sigrid spojrzała w górę
na przystojnego chłopaka. Dziedzic z 0vre Gullhaug,
który jej się oświadczył. Nie wiedziała, czy to wiśnio-
wa nalewka, którą się raczyła, dodaje jej odwagi, nag-
le jednak zapytała Torsteina:
-Dlaczego wybrałeś... wybrałeś mnie, Torstein,
spośród wszystkich młodych dziewczyn w
parafii?
-Sigrid, jak ty możesz o to pytać? Wybrałem
cię dlatego, że jesteś szczera i ciepła - rzekł
łagod-
nie. - Bardzo się różnisz od innych dziewczyn -
roze-
śmiał się i dodał: - Jestem zmęczony kobietami,
które
117
tylko flirtują i coś odgrywają. Dziewczynami, które
próbują wabić mnie słodkimi obietnicami.
Sigrid poczuła w sercu ukłucie zazdrości. A więc
kobiety się nim interesują? Dziwne, ale poczuła ból na
myśl o tym, że Torstein być może leżał z jakąś dziew-
czyną w łóżku. To nieoczekiwane uczucie wczepiło
się w jej piersi niczym jakieś szpony.
Torstein nie zauważył, że Sigrid się zamyśliła, i mó-
wił dalej:
-A ty przypominasz mi małego zajączka!
-Małego zajączka? - Sigrid musiała się wbrew
swojej woli roześmiać. - Ile właściwie wódki
wypiłeś
dzisiejszego wieczora?
Torstein był taki czarujący i niezwykły.
-I ty masz siłę, Sigrid, chociaż sprawiasz wraże-
nie całkowicie bezbronnej. Dokładnie tak jak
mały
zajączek. I to mnie pociąga. Czuję nieprzepartą
po-
trzebę
chronienia
cię
przed
niebezpieczeństwami.
-Więc byłbyś dla mnie dobry? - spytała Si-
grid. - Gdyby... gdyby z nas była para?
Torstein przytulił ją mocniej.
- Nigdy nie powinnaś w to wątpić. Ja ci nigdy nie
wyrządzę krzywdy. Powinnaś wiedzieć, że robię się
wściekły na samą myśl o tym, że ktoś mógłby źle cię
potraktować!
W tym momencie Sigrid podjęła życiową decy-
zję.
118
Hedvig miała fantastyczny wieczór. Jedzenie było wy-
szukane, wciąż czuła w ustach smak cebulowego spsu.
Muzyka grała niezbyt głośno, nie ogłuszała, eh|Cjciaż
Hedvig nie bardzo się podobało, że jeden z muzykan-
tów zamienił klarnet na harmonię.
Uśmiechnęła się zadowolona. Torstein nie myśli
chyba, że ona nie zdaje sobie sprawy z tego, co go łączy
z Sigrid. Więc to do tej małej, drobnej Sigrid on się za-
leca. W ciągu paru sekund miała wrażenie, że jej miły,
męski dziedzic znajdzie sobie ładniejszą i lepiej zbu-
dowaną pannę, ale teraz... To przecież córka samego
sędziego, to na nią się zagapił. Pomyśleć, jak wszystkie
okoliczne gospodynie będą jej zazdrościć takiej syno-
wej! Jeśli wcześniej Hedvig nie cieszyła się specjalnym
szacunkiem we wsi, to teraz w każdym razie tak bę-
dzie. To by zamknęło gęby wszystkim zazdrosnym ba-
bom, które w młodości gadały na nią okropne rzeczy.
Hedvig z poczuciem pychy uniosła głowę. Nagle
zrozumiała, że rodząca się przyjaźń między dwojgiem
młodych również mogłaby jej się przydać... Postano-
wiła zachęcać Torsteina, by częściej spotykał się z Si-
grid. Małżeństwo tych dwojga oznaczałoby silniejsze
więzi między 0vre Gullhaug i Gaupås. Znaczyłoby,
że ona zyskałaby w sposób naturalny bliższy kontakt
z Nielsem GaupAsem, który z kolei jest blisko i niero-
zerwalnie związany z Kristianem Svartdalem...
119
Zapadły już nocne ciemności, kiedy Elen dotarła na-
reszcie do Gaupås.
Pyszała ciężko, bo była zmęczona, ale też dlatego,
że widok okazał się dla niej zbyt trudny do zniesienia.
Łzy płynęły z oczu po pokrytych siecią zmarszczek
policzkach, kiedy stała z węzełkiem na plecach i zwie-
szonymi wzdłuż ciała rękami.
Pomyśleć, że tutaj, w tym wspaniałym, pomalo-
wanym na biało domu mieszka Andrine, córka, którą
Elen kochała i nienawidziła. Przez tyle lat, przez tyle
niezwykłych lat próbowała wymazać córkę z pamię-
ci, ale to było niemożliwe. Matczyne serce krwawiło
z powodu mściwej i nieopanowanej dziewczyny, ale
kiedy przyszło co do czego... Bo przecież czyż An-
drine nie jest z jej krwi i kości?
Co powiedzieć, kiedy spotka Andrine znowu po
czterdziestu latach? Elen zasłoniła ręką usta i zanios-
ła się szlochem. Czy to naprawdę czterdzieści lat, od-
kąd rozstały się tak brutalnie? Miała ochotę opaść na
kolana i tak zostać, ale jakoś się opanowała i powlo-
kła w stronę zabudowań gospodarskich.
Cicho otworzyła podwójne drzwi i weszła do
środka. Mozolnie, ciężko wdrapała się po schodach
na strych, gdzie przechowywano siano. Umościła się
tam i wyczerpana zakryła dłonią oczy. Żołądek jej się
ściskał za każdym razem, kiedy myśli kierowały się
do przypuszczalnego spotkania ich obu... Czy An-
drine ją odepchnie, czy też padną sobie w objęcia, by
nigdy więcej się nie rozłączyć?
120
Elen westchnęła cicho. Rodzina Gaupås z pew-
nością zostanie na weselu do późna w nocy. Ona na-
tomiast potrzebowała snu. Bo jutro... jutro wyjdzie
z tej kryjówki i połączy się ze swoją córką!
Uroczystość w Storedal nadal trwała. Coraz więcej
mężczyzn oszałamiał alkohol, większość jednak ba-
wiła się z wielką radością.
- Czy mogę prosić o taniec? - Laurens ukłonił się
przed Ingą z szelmowskim błyskiem w oczach. - Jeśli
młoda pani Gaupås zechce tańczyć z takim starym
człowiekiem jak ja.
Inga wielkim wysiłkiem woli odsunęła od siebie
wszystkie ponure myśli, uśmiechnęła się i podała mu
rękę.
- Ależ oczywiście. Chodzą słuchy, że pan jest wy-
jątkowym tancerzem - powiedziała zaczepnie.
Laurens uśmiechnął się rozmarzony:
- W tej sali Ragnhild i ja wirowaliśmy wiele razy.
Za czasów naszej młodości Storedal było miejscem
spotkań lubiącej taniec młodzieży. Zdarzało się, że
mój ojciec przeganiał nas do stajni, przeważnie jed-
nak bawiliśmy się tutaj.
Ojciec mojej matki, pomyślała Inga melancho-
lijnie. On mówi o ojcu mojej matki. Czyli o moim
dziadku. Jakiś dziwny ból odezwał się w piersi. Lau-
rens mówił o człowieku, który wychował Jenny,
121
o człowieku, który być może znał matkę Ingi lepiej niż
ktokolwiek inny. To w tych pokojach Jenny dorastała.
To tutaj Inga mogłaby usłyszeć dziecięcy śmiech od-
bijający się od ścian. Śmiech Jenny.
Grano walca, Inga nie miała żadnych problemów,
by dotrzymać Laurensowi kroku. On świetnie prowa-
dził i dziś wieczorem Inga była wdzięczna, że Emma
nauczyła ją kiedyś podstawowych kroków. Z gorzka-
wym uśmiechem w kącikach ust Inga wspominała,
jak obie kręciły się w kuchni w Syartdal. Stare deski
trzeszczały pod ich ciężarem.
Zerknęła teraz ciekawie na Laurensa. Był rosły i bar-
czysty, miał łagodny wyraz ust. Nieco przyprószone si-
wizną włosy dodawały mu urody.
Jak dziwnie było wiedzieć, że to jej wuj. Ta sama
krew płynie w ich żyłach. Czy Laurens i Jenny mieli
takie samo dzieciństwo? Inga niemal niezauważalnie
kiwnęła sama do siebie głową. Oczywiście, tak było,
bo przecież widziała portret, który dawniej wisiał na
ścianie w korytarzu. Rodzinne podobieństwo, to nie
ulegało wątpliwości. Zamyślona zastanawiała się, jak
też układały się między rodzeństwem stosunki. I co
takiego musi się stać, by brat i siostra nagle zerwali
wszelkie kontakty? Jak to możliwe, że nie wybaczyli
sobie i nie zdołali się pogodzić? Chyba nie zdążyli,
pomyślała Inga z westchnieniem, bo ona przyszła na
świat i zabiła swoją matkę...
Pogrążona we własnych myślach, nie zauważyła,
że Laurens prowadzi ją z daleka od ludzi. Po chwili
122
zaczął się pośpiesznie rozglądać wokół, jakby chciał
zniknąć tak, by nikt nie zwrócił na to uwagi, potem
pochylił się nad Ingą i szepnął zagadkowo:
- Chodź ze mną na piętro, Inga, pokażę ci pewną
tajemnicę.
Oszołomiona jego słowami Inga zerknęła na Kri-
stiana, ale ojca nigdzie nie było. Ani Kristian, ani nikt
inny nie przeszkodziłby jej zobaczyć tego, co Laurens
chce jej pokazać. Posłusznie poszła za nim...
8
Dwór Storedal w Botne, 7 września 1907 roku
Ciekawość pchała Ingę w stronę pięknych, malo-
wanych na biało schodów, prowadzących na piętro
dworu Storedal. Lekko stąpając, podążała za Lauren-
sem. Dobry Boże, modliła się przestraszona, żeby tyl-
ko ojciec nie dojrzał mnie razem z nim na schodach.
Tak bardzo chciałabym zobaczyć rzeczy, które nale-
żały do Jenny, te, które gospodarz zechce mi pokazać!
Zatrzymała się na chwilę na ostatnim stopniu i ode-
tchnęła z ulgą. Na szczęście nikt za nimi nie wołał,
nie pytał, dokąd idą.
Laurens ruszył pośpiesznie w stronę korytarza.
Cały czas się odwracał, żeby sprawdzić, czy za nim
nadąża. Machał do niej nerwowo, kiedy zdawało mu
się, że idzie zbyt powoli. Nagle zatrzymał się przed
podwójnymi drzwiami. Znów spojrzał w prawo, po-
124
tern w lewo. Jakby się bał, że w cieniu ktoś się ukrywa
i że nagle wyjdzie. Spięty otworzył drzwi.
Inga niemal potknęła się o próg, taka była podnie-
cona. To pewnie sypialnia Laurensa i Ragnhild, po-
myślała i powiodła wzrokiem po znajdujących się tu
przedmiotach. W pokoju stało zrobione przez stola-
rza szerokie łóżko, w jego nogach ustawiono pomalo-
waną na różowo skrzynię. W jednym z kątów znajdo-
wał się stolik, na nim miska do mycia i porcelanowe
kubki. Przy dłuższej ścianie, pod oknem, stała rzeź-
biona bukowa komoda z ośmioma szufladami.
Laurens wyciągnął górną szufladę komody. Chwi-
lę stał jak sparaliżowany, ale zaraz podniósł delikat-
nie okrągłe cynowe pudełko. Przeciągnął palcem po
wieczku, zagryzł wargi. Walczył ze sobą, żeby nie wy-
buchnąć płaczem.
Ingę zżerała ciekawość, ale nie śmiała podejść
bliżej. Nie bez jego pozwolenia. Cóż też skrywała ta
szkatułka? Wychyliła się, żeby coś zobaczyć, ale sze-
rokie bary Laurensa wszystko jej zasłaniały.
- Podejdź tu, Inga - powiedział drżącym gło-
sem.
Inga stanęła obok swojego wuja.
-To jest twoje - powiedział, zdejmując pokrywkę.
Ostrożnie postawił pudełko na komodzie i wyjął z
nie-
go kolczyki z cyny.
-To przecież... To dokładnie taki sam wzór jak
na pasku i na moim naszyjniku! - krzyknęła Inga
za-
skoczona.
125
Łaurens przełknął głośno ślinę, widać było, jak
mu się rusza jabłko Adama.
- To prawda - powiedział z oczami pełnymi
łez. - Siódmego sierpnia 1879 roku twoja matka
skończyła dwadzieścia lat. Tego samego dnia wyszła
za mąż za twojego ojca. Tego dnia, Ingo... - zaczął
Laurens i przerwał, zaczerpnął powietrza, oczy za-
krył dłonią. Głos mu się łamał, ale mówił dalej: - Nad
kościołem w Botne unosiła się lekka mgła, kiedy po-
wóz z Jenny podjechał pod kutą żelazną bramę ogro-
dzenia. Kiedy wysiadła, przez tłum przeszedł szum.
Miała jasną, nieskazitelną cerę, czerwone usta...
Wyglądała jak dobra wróżka, Ingo, taka delikatna
i zachwycająca. Kiedy Kristian wziął jej dłoń, widać
było przepełniającą ich miłość i oddanie. Pamiętam,
że stojąc na schodach, odwróciła się, kiedy nad gór-
skimi szczytami wstawało słońce... Promienie lśniły
niczym srebrne naszyjniki i kolczyki kobiet. Chcia-
ła zobaczyć słońce, powiedziała i uśmiechnęła się do
mnie. W jej spojrzeniu było szczęście... Mgła się roz-
proszyła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Promienie słońca drgały w kroplach rosy w tej nie-
zwykłej godzinie... Boże, skąd mogliśmy wiedzieć,
że za parę lat spocznie tu na cmentarzu? Na zawsze.
I że już nigdy nie zobaczy, jak słońce wstaje zza gór-
skich szczytów...
Laurens mówił tak pięknie, że Inga miała łzy
w oczach. W każdym jego słowie jest miłość, pomy-
ślała w uniesieniu.
126
- Niemal widzę ją przed sobą, stojącą na scho-
dach przed kościołem. Ale dlaczego te kolczyki są tu-
taj? W Storedal?
Laurens wyprostował się, wyjął chustkę i wytarł
nos.
-Kristian zamówił u złotnika naszyjnik dla Jen-
ny. Do kompletu podarowaliśmy jej te kolczyki, na
jej
dwudzieste urodziny.
-Co na to ojciec?
-Kristian? Wiedział o tym. Wszystko ustalili-
śmy, nie miał nic przeciwko temu.
Właśnie! Zdobyła dowód na to, że kiedyś Laurens
i jej ojciec się przyjaźnili. Inga poczuła skurcz w żo-
łądku. Czego się spodziewała?
- W takim razie, skoro to był prezent, to kolczyki
powinny znajdować się we dworze w Svartdal - po-
wiedziała.
Laurens pogładził kolczyk palcem.
-To prawda - rzekł. - Dziesięć lat tam leżały.
Twoja matka często zakładała je na uroczyste
okazje.
Aż do...
-Aż do... - powtórzyła niecierpliwie Inga. Z na-
pięcia bolał ją brzuch. - Co się wydarzyło?
Laurens schował kolczyki w dłoni.
- Urodziłaś się piątego lutego w nocy. Tego sa-
mego dnia rano znalazłem je na kamiennych scho-
dach przed domem. W zaklejonej kopercie podpi-
sanej przez Kristiana. Bez żadnego listu. I Ragnhild,
i ja zrozumieliśmy natychmiast, co to znaczy. Nie
127
mieliśmy żadnych wątpliwości, że Kristian chce ze-
rwać naszą przyjaźń.
-Dlaczego? - spytała Inga, nie mając odwagi się
poruszyć. Nie śmiała zrobić najmniejszego
gestu,
który mógłby sprawić, że Laurens się opamięta i
za-
cznie żałować swojej opowieści.
-Wiesz, jak to rani, kiedy dostaje się z powro-
tem coś, w co się włożyło całą swoją duszę,
troskę?
Najpierw się zezłościłem, czułem się zawiedziony,
ale
potem... - powiedział Laurens i nagle przerwał.
Jak-
by zrozumiał, że za bardzo się otworzył. - A
potem
byłem bardzo nieszczęśliwy.
Inga czekała. Czyżby wuj nie zamierzał zdradzić
ich pokrewieństwa? Dlaczego tak bardzo się pilno-
wał, żeby niczego nie powiedzieć? Czyżby obawiał
się reakcji Kristiana, gdy dowie się, że ona naresz-
cie poznała prawdę? Czy nawet teraz, po upływie
tylu lat, temat ten był zbyt bolesny i drażliwy? Nie
wiedziała, co ciążyło wujowi bardziej, zapewne było
kilka powodów, dla których przemilczał sprawę.
-Pewnie kochałeś moją mamę - odezwała się ze
współczuciem.
-Nie zaprzeczę - przyznał Laurens. - Jenny była
dla mnie kimś wyjątkowym.
Inga stłumiła westchnienie, ale nie poddawała się:
- Nie wiedziałam, że wśród przyjaciół przyjęte
było dawać sobie drogie prezenty.
Policzki Laurensa zrobiły się najpierw blade, a po-
tem purpurowe.
128
- Ja... Ja... - zaczął. Zamknął oczy i pokręcił gło-
wą. - Nie potrafię wytłumaczyć, ile Jenny dla mnie
znaczyła.
Powoli otworzył dłoń i zaczął się wpatrywać w błysz-
czące kolczyki, jakby go oślepiły.
Wtedy Inga położyła swoją dłoń na jego i ścisnęła
mu rękę. Czuła ciepło cyny.
- Wiem - szepnęła.
Oczy Laurensa zrobiły się duże.
- Wiesz?
Inga przytaknęła.
- Jenny była twoją siostrą.
Laurens cofnął rękę i zrobił krok do tyłu.
- Skąd to wiesz? - wyszeptał schrypniętym gło-
sem.
Inga nie chciała mu tłumaczyć, że to Emma jej o tym
powiedziała. Służącej wyrwało się to w chwili rozpaczy,
kiedy dowiedziała się, że Emilia może być córką Marti-
na. Tego akurat Laurens nie musi wiedzieć, pomyślała
Inga smutno i powiedziała:
- Wysłuchując różnych rodzinnych historii, sama
się domyśliłam.
Laurens doszedł już do siebie.
- Wiesz co? Weź je! - powiedział i szczęśliwy
położył jej na dłoni kolczyki. - To jest twój spadek,
niezależnie od tego, co o tym sądzi Kristian. Dobry
Boże, jak to wspaniale, że wiesz... Nareszcie mogę ci
wszystko wyznać!
W tej samej chwili ktoś mocno chwycił za klamkę
129
i w drzwiach stanęła Ragnhild. Nietrudno było do-
strzec, że jest wściekła. Oczy ciskały grbmy, usta mia-
ła ściśnięte, wyglądały jak cienka kreska. Rozmowa
między Ingą i Laurensen urwała się raptownie.
Ragnhild od razu zrozumiała sytuację. Kolana się
pod nią ugięły, ale zamiast popaść w panikę, wypro-
stowała się i odrzucając do tyłu głowę, powiedziała:
- Laurens! Będę wdzięczna, jeśli wrócisz do go-
ści. Nie przystoi, żeby ojciec pana młodego był nie-
obecny.
Boże, ile jej mąż zdążył zdradzić?
Czyżby postradał rozum i opowiedział Indze,
jaką rolę sam odegrał w rodzinnej waśni? Przeni-
kał ją strach. Niecierpliwie przestępowała z nogi na
nogę. Nie była w stanie stać spokojnie, chciała po-
ciągnąć Laurensa ze sobą do pokoju, gdzie odbywało
się przyjęcie, odciągnąć go od Ingi.
Uśmiech, który gościł na jego twarzy przed przyj-
ściem żony, zniknął. Uszło z niego całe powietrze,
jakby ktoś nakłuł mu płuca igłą. Zrozpaczony prze-
ciągnął ręką po czole i pokiwał głową:
- Zaraz do ciebie dołączymy. Chciałem tylko,
powiedział i bezradnie rozłożył ręce.
Ragnhild uśmiechnęła się, ale kąciki ust pozostały
sztywne.
- Chodźcie, i ty, Laurens, i Inga. Nie możemy tu-
taj stać!
130
Jej głos brzmiał podejrzanie serdecznie.
Kiedy znów znaleźli się na dole i Inga zniknęła w tłu-
mie, Ragnhild odciągnęła męża na bok.
- O czym ty, do licha, myślałeś? - zasyczała mu
do ucha, uśmiechając się jednocześnie do przecho-
dzących obok gości. Nikt nie powinien zauważyć, że
gani męża.
Zwykle Laurens nie pozwalał, by mówiła do niego
tak ostro, teraz jednak najwyraźniej uznał, że ma ra-
cję. Zawstydzony wyznał:
-Dałem jej kolczyki.
-Kolczyki? Te kolczyki?
-Tak.
Ragnhild poczuła, że kręci się jej w głowie. Chwy-
ciła się krzesła, żeby się nie przewrócić.
-Ale chyba nic jej nie powiedziałeś?
-Nie, Ragnhild, chociaż Bóg mi świadkiem, że
byłbym to uczynił, gdybyś nie weszła.
Ragnhild poczuła strach.
-Laurens! Nigdy nie wolno ci tego zrobić!
-To wszystko mnie męczy. Tyle lat już minęło...
-Nigdy nie minie dość lat -przerwała mu Ragn-
hild. - Podjęliśmy wtedy decyzję. Ważną
decyzję,
która przesądziła o naszej przyszłości. Musimy
trwać
przy niej do końca.
-Nie powinienem był kłamać lensmanowi, Ragn-
hild. Żeby tak zawieść Kristiana.,.
Ragnhild pociągnęła go za rękaw.
- Ale stało się. Zdecydowaliśmy się milczeć. Ja-
131
kie by to miało znaczenie, gdybyś przyznał, że brałeś
w tym udział? Myślisz, że Kristian otrzymałby mniej-
szą karę? Nie, Laurens, tyle że sam dostałbyś trzy lata.
I musiał zapłacić grzywnę... Musielibyśmy sprzedać
ziemię i las, żeby móc zapłacić.
Nad nasadą nosa Laurensa pojawiła się głęboka
zmarszczka.
- Uważasz, że powinniśmy byli poświęcić przy-
jaźń dla pieniędzy?
Głos Ragnhild stał się łagodniejszy, jakby zrezyg-
nowany.
- Oczywiście, że nie. Pamiętaj jednak, że właśnie
wtedy urodziłam Haralda. Gdybyś trafił do więzie-
nia, nie dałabym sobie rady z prowadzeniem dworu.
Sama, z dwójką dzieci. Dwór i nasze małżeństwo - to
było najważniejsze, pamiętaj o tym!
Laurens prychnął:
-Jenny nie miała wyboru! Co prawda służący
bardzo jej pomagali przez te trzy lata, kiedy
Kristian
siedział w twierdzy w Akershus. Krister miał
wtedy
zaledwie kilka miesięcy. - Zirytowany zaczął się
ją-
kać. - To nasza wina, że wtedy została sama.
-Wolałbyś towarzyszyć Kristianowi w twierdzy,
tak? '- spytała Ragnhild z zawziętością. - Nic nie
ro-
zumiesz? Gdyby zależało ci na przyjaźni,
stanąłbyś
obok niego, kiedy zjawił się lensman, zamiast
ucie-
kać jak podły tchórz!
Zaległa ciężka cisza.
- Weźmy się w garść, Laurens. To wesele naszego
132
najstarszego syna. Powinniśmy się cieszyć. I pamię^
taj - ani słowa więcej Indze.
Rozmowa była skończona, ale Ragnhild widziała
po oczach Laurensa, że się z nią nie zgadza.
Kiedy młoda para oświadczyła, że pragnie się wyco-
fać, zostało to przyjęte z pełnym zrozumienia śmie-
chem i żartami. Gudrun stała cała czerwona obok
Martina, a Martin zerkał zażenowany w stronę mło-
dych mężczyzn, którzy nie szczędzili mu żartobli-
wych uwag.
Inga poczuła przypływ uczucia. To było więcej,
niż potrafiła znieść. Nie mogła patrzeć, jak Martin
prowadzi Gudrun w stronę sypialni, gdzie ich mał-
żeństwo miało zostać dopełnione.
- Niels, możemy już wrócić do domu? - spytała,
starając się, by jej głos brzmiał naturalnie.
Niels patrzył szklanym wzrokiem ponad jej gło-
wą. Pociągnęła go za rękaw i powtórzyła:
- Przyjęcie się skończyło. Wracajmy do Gaupås.
Przestępowała z nogi na nogę, nie pozwalając, by
histeria wzięła górę.
W końcu zrozumiał, o co jej chodzi.
- Ubierz się i pojedziemy.
Przywołał Sigrid, która, nie pytając, skąd ten nag-
ły pośpiech, posłusznie się ubrała.
Inga włożyła buty i narzuciła na siebie chustę. Za-
133
zdrość paliła ją w piersiach niczym piekielny ogień,
chciała jak najszybciej wyjść. Im dalej odjedzie, kiedy
Martin uczyni Gudrun swoją, tym będzie jej łatwiej.
Chciała wyprzeć prawdę ze swojej świadomości, nie
zamierzała tu dłużej zostawać.
Martin zawstydzony prowadził Gudrun korytarzem.
Był przerażony. Dziwnie czuł się z Gudrun, znał ją
przecież od lat, ale nie w ten sposób... Pokręcił głową
ledwie zauważalnie. Gudrun nie pozwalała, by ludzie
poznali jej marzenia, potrzeby i tęsknoty. Oczywiście
miała swoje zdanie, ale najskrytsze uczucia ukrywała
głęboko.
Nigdy nie widział jej z rozpuszczonymi włosami,
dzisiejszego wieczoru była piękna. Włosy łagodziły
ostre rysy jej twarzy, a pełen skromności uśmiech do-
dawał uroku.
Poczuł bolesne ukłucie w piersi. Aż się skulił, kie-
dy pomyślał o Indze. Było mu jej żal! Sprawiała wra-
żenie zagubionej i bezbronnej. Ból malował się na
jej twarzy. Wolną ręką odgarnął z oczu jasną grzyw-
kę. Stał tak, zamyślony i udręczony. Szarpały nim
sprzeczne uczucia, rzeczywistość okazała się nielitoś-
ciwa. Nie było szansy, żeby mógł być razem z Ingą!
Los wytyczył im odrębne drogi.
Westchnął głęboko i zatrzymał się przed drzwia-
mi do sypialni. Uśmiechnął się, chcąc dodać Gu-
134
drun otuchy, podniósł ją i przeniósł uroczyście przez
próg...
Dopiero kiedy Inga weszła do sypialni w Gaupås, do-
tarła do niej powaga sytuacji. W tej chwili - kiedy
ona stoi tu, nie wiedząc, co ma robić - Martin pewnie
rozbiera Gudrun. Miała przed oczyma ten straszny
obraz. Wyobrażała sobie, jak Martin czule i delikat-
nie zdejmuje z Gudrun ubranie. Jak odczepia cienki
welon i ostrożnie kładzie go na łóżku. Jak staje przed
swoją młodą żoną, jak gładzi rękami jej włosy, rozpi-
na guziki jej sukni, powoli i zmysłowo. Czy Gudrun
zdoła wzbudzić jego pożądanie? Czy będzie w stanie
wyzwolić w nim czułość?
Inga zaczęła drżeć. Zęby jej szczękały, objęła się
rękami, jakby chcąc się chronić. Było jej jednocześ-
nie i zimno, i gorąco. Co teraz robią? Czy zdążyli się
już rozebrać i teraz leżą nadzy obok siebie? Czy Gu-
drun pożądliwie pieści jego owłosioną klatkę pier-
siową, przesuwa dłoń po jego brzuchu, w dół... Inga
wzdrygnęła się. Czy Gudrun pieści Martina w miej-
scu, które było zastrzeżone dla niej?
Miała ochotę krzyczeć. Pozwolić wziąć histerii
górę i wyzbyć się wszystkich zahamowań. Wrzesz-
czeć i szaleć, aż przybiegnie Niels i spyta, co się stało.
Ale nie zrobiła tego. Opadła na łóżko i apatycznie się
rozebrała.
135
Kiedy Niels wszedł do pokoju, ledwie go zauwa-
żyła. Czuła, jakby był za jakąś zasłoną. Nie obcho-
dziło jej, że się położył i naciągnął na siebie kołdrę.
Powoli odłożyła swoją piękną biżuterię na komodę.
Kolczyki schowała do kAsetki. Obejrzę je dokład-
niej, kiedy wrócą mi siły, pomyślała ponuro. Powoli
położyła się na materacu, patrząc przed siebie ni-
czym ślepiec. Jak z daleka docierało do niej chrapa-
nie Nielsa. Zamknęła oczy, ale nie była zmęczona.
W żyłach czuła pulsującą gorączkę. Gorączkę za-
zdrości.
Przyłożyła dłonie do skroni i pokręciła mocno
głową. - Nie, nie - szeptała przerażona. Rozdziera-
jące serce sceny, przedstawiające Martina z Gudrun,
nie dawały jej spokoju. Ile godzin nocy jeszcze zo-
stało? Miała wrażenie, że oszaleje. Skoro zbliża się
świt, to małżeństwo zapewne zostało już skonsumo-
wane?
Szalała z niepokoju. Boso podeszła do okna. Była
jeszcze noc, ale niebo zaczynało się już przejaśniać.
Jasnożółty odcień dawał się zauważyć nad górskimi
szczytami. Jezioro lśniło, spokojne. Żadne fale nie
mąciły powierzchni. Tylko od czasu do czasu poja-
wiały się na niej koła, znak, że ryby nie śpią.
Inga chwyciła się parapetu, szlochając. Myślała, że
będzie się bała jeziora po tym, jak wskoczyła do nier
go, żeby ratować Gudrun. Że do końca życia będzie
unikać wody.
Ale nie, tak się nie stało, pomyślała smutno. Wizja
136
zanurzenia się w zimnej, szczelnie otulającej ją wo-
dzie była bardziej niż kusząca.
9
Norę i Uvdal w Bratsberg, 7 września 1907 roku
Krew w żyłach na szyi Stenera Roysholta pulsowa-
ła mocno podczas jego wspinaczki na pokryte tra-
wą wzgórze. Cały drżał, a drzewa i niebo zlewały się
w jedno i tańczyły wokół niego, zieleń i błękit. Jed-
no widział dokładnie: list w białej kopercie, który
trzymał w ręku. Czarne zdania falowały mu przed
oczami. Nie musiał ich ponownie czytać, słowa były
wypalone w jego pamięci. Zostaną tam na zawsze, ni-
czym żrący kwas w jego mózgu.
Zatrzymał się, kiedy podszedł do swojego brata,
Ellinga Roysholta. Zamiast go uderzyć, wcisnął kart-
kę w jego obwisły brzuch.
-Jak mogłeś to zrobić, Elling! I to własnemu bra-
tu!
-O co ci chodzi? - spytał tamten obrażony i cof-
138
nął się. Kartka poleciała na ziemię, ale żaden z braci
nie schylił się, żeby ją podnieść.
- O co mnie oskarżasz?
Stener stał jak sparaliżowany, ale wściekłość
wzbierała w nim niczym lawina.
-Ty żałosny, pozbawiony sumienia draniu! To
jest pismo Ase, ale wiem, że to ty ją namówiłeś,
żeby
napisała do starosty...
-Żeby co napisała? - spytał Elling. Wyprostował
się godnie i zatrzymał się przed bratem na
szeroko
rozstawionych nogach.
Jego przebiegły uśmiech działał na nerwy, ale Ste-
ner nie zamierzał go atakować. Chciał się przede
wszystkim dowiedzieć, co się wydarzyło.
Od dwóch lat Elling i Stener prowadzili rodzinne
gospodarstwo. Ich ojciec, stary Torę, nie chciał, żeby
najstarszy syn odziedziczył je w całości. Dlatego po-
stanowiono, że Elling dostanie północną część, na-
tomiast Stener ziemię na południu. Jako najstarszy
syn Elling przejął oczywiście też najlepsze narzędzia.
Stener nie protestował, cieszył się, że ojciec na łożu
śmierci zatroszczył się i o niego. Początkowo sądził,
że jego relacje z Ellingiem jakoś się ułożą, że będą żyli
w zgodzie, ale z czAsem sprawy rozwijały się coraz
gorzej. Był zły, że Elling rządził się także na jego ka-
wałku. A kiedy dzisiaj rano znalazł ten upokarzający
list, adresowany do starosty...
Stener wbił wzrok w Ellinga i głosem pełnym po-
gardy wyrzucił z siebie:
139
-Ase napisała, że „Stener podejmuje podłe dzia-
łania" i że „brak mu zdrowego rozsądku"...
-Mnie winisz o to, że twoja żona uznała, iż po-
stradałeś zmysły? - przerwał mu Elling. Był
opano-
wany. - Widząc, jak się zachowujesz - dodał z
sarka-
zmem - muszę chyba przyznać jej rację!
Stenera zamroczyło. Ścisnął skronie tak mocno,
że poczuł ból. Triumfujący uśmieszek na ustach bra-
ta irytował go coraz bardziej.
- Ase próbuje przekonać starostę, żeby mnie
ubezwłasnowolnił. Prosi, żeby ciebie ustanowił
moim opiekunem! Rozumiem, że to zbieg okoliczno-
ści - dodał złowrogo. - Już chyba wszystkim we wsi
zdążyłeś powiedzieć, że chciałbyś przejąć moją część
Roysholt!
Elling rozłożył bezradnie ręce, pozostawiając sło-
wa brata bez komentarza.
Stener zbliżył się do niego i spojrzał mu prosto
w oczy.
- Dobrze, że znalazłem list, zanim został wysła-
ny, bo teraz wiem, że muszę uważać. Uważać na pa-
zernego brata, który chciałby wszystkim zawładnąć!
Odpowiedzią było milczenie i rozbiegane oczy El-
linga.
Stener zaczął z wściekłością deptać list. Woda w ka-
łuży rozmazała atrament i pismo stało się nieczytel-
ne. Wdeptał papier w błoto, a potem się odwrócił i od-
szedł.
140
Wysiłek spowodował, że czuł ból w płucach. Ste-
ner uspokoił oddech i zaczął się rozglądać wokół.
Reysholt leżało tuż pod szczytem wzgórza, roz-
ciągał się stąd wspaniały widok na gospodarstwa
w dolinie. Pofałdowany teren przechodził w nizinę,
gdzie ziemia zamieniała się w uprawne pola. Dale-
ko w dole dostrzegł kościelną wieżę i kilka siedlisk.
Wokół był gęsty las, sam rzadko tam schodził. To tu-
taj, w górach, wśród tej przestrzeni i małych jezio-
rek odnalazł swoją wolność. Czasami znikał na całe
dnie, pragnął zgłębić swoją duszę. Odetchnąć pełną
piersią na wrzosowiskach, wśród białych kwiatków
wełnianki. Patrzeć na ryby, pływające w jeziorach.
Patrzeć na orły, szybujące z rozpostartymi skrzydła-
mi nad wznoszącymi się wysoko szczytami. Podzi-
wiać rozległe krajobrazy i feerię barw skrzących się
w słońcu kamieni, torującą drogę ku nieskończono-
ści. Kiedy stał tak sam pod nieboskłonem, czuł się
mały wśród wspaniałej przyrody, która przyciągała
go i dawała mu radość.
Kochał swój rodzinny dom, ale po śmierci ojca
wszystko stało się takie trudne. Właśnie wtedy nie-
porozumienia między nim a Ellingiem przybrały na
sile. Jak brat mógł chcieć podstępem pozbawić go
jego części gospodarstwa? Dlaczego Elling nie mógł
się zadowolić postanowieniem ojca? Nie potrafił
uszanować ostatniej woli umierającego człowieka?
Upokorzenie paliło go w żołądku. Wiedział, że
Elling bywał chimeryczny, ale żeby Ase... jego włas-
141
na żona? Sumienie pozwalało jej tak go upokorzyć?
Nagle zrozumiał, dlaczego EUing nigdy nie związał
się z żadną kobietą. Åse i EUing żyli ze sobą jak mąż
z żoną, kiedy on zostawał w lesie! Od dawna to po-
dejrzewał, teraz jednak zyskał pewność i krew zala-
ła mu oczy. Jakiż był naiwny! Kiedy on znikał, tych
dwoje mogło robić wszystko... Żyli pod jednym da-
chem. Jedynie wąski korytarz dzielił dom na dwo-
je. Ile razy EUing, gnany miłosną żądzą, przekraczał
próg jego domu? Ile razy Ase, radosna i chętna, szła
do sypialni jego brata?
- Chodź tu do mnie! - krzyknął i gwałtownie
przyciągnął Åse do siebie, kiedy tylko ukazała się za
rogiem budynku.
Jej przestraszony wzrok świadczył wyraźnie o tym,
że najchętniej uciekłaby, przeskakując przez rów, więc
wzmocnił uścisk.
-Masz mi chyba coś do powiedzenia!
-Stener, proszę...
Nie chciał słuchać jej żałosnych próśb. Pchnął ją.
Zatrzasnął drzwi tak, że cały dom się zatrząsł, a stoją-
ce na półce filiżanki zadrżały.
Ase czołgała się przerażona po podłodze, szukając
schronienia w najbardziej odległym kącie pokoju.
- Sądziłaś, że wasze matactwa nie zostaną odkry-
te?
Ase zaczęła szlochać, patrzyła na niego przerażo-
na.
- Odpowiadaj! - krzyknął. Nienawidził jej pod-
142
łego tchórzostwa. Z obrzydzeniem patrzył, jak udaje
niewinną. Chwycił ją za włosy i brutalnie podniósł,
nie zważając na prośby o litość.
-Dlaczego napisałaś do starosty? Żeby mnie
ubezwłasnowolnić?
-Nie wiem, o czym mówisz - łkała przerażona.
Szybko otarła jednak oczy.
Po co się trudzi, żeby wytrzeć łzy, które spływają
po policzkach? Jej cierpienie go nie wzrusza! Na to
było już za późno. Uniósł rękę i otwartą dłonią ude-
rzył ją w twarz.
»
- Nie kłam! Znalazłem list, który schowałaś w skrzy-
ni.
Włosy zasłoniły twarz kobiety, kiedy upadła, ale
pod grzywką widział jej rozbiegane oczy.
-Twoja część gospodarstwa jest zadłużona, Ste-
ner. .. Swoim piciem doprowadzisz do tego, że
ojco-
wizna pójdzie pod młotek...
-Nie odzywaj się tak do męża - wysyczał, okła-
dając pięściami jej szczupłe plecy. Po każdym
ciosie
Ase kuliła się coraz bardziej, ale on nie
przestawał.
Upokorzenie go zaślepiło. - To mężczyzna nie
może
już wypić kufla piwa? We własnym domu? Nie
wy-
kręcaj się. Odpowiesz za tę zdradę! Patrz na
mnie,
kobieto!
Oczy Åse wciąż były rozbiegane, w końcu jednak
spotkała jego spojrzenie. Na krótką chwilę. Przecho-
dzili przez to już tyle razy, myślał Stener ze złością,
musiała wiedzieć, że w końcu się podda.
143
- Kto pomógł ci spisać te wszystkie kłamstwa w li-
ście do starosty?
Na jej bladej twarzy pojawiła się stanowczość.
- Nikt - odpowiedziała dziwnie dobitnym gło-
sem.
Stener wzdrygnął się.
- Jak śmiesz występować przeciwko mnie? Wiesz,
że nie znoszę, kiedy mi się opierasz!
Przepełniająca jego serce złość i rozpacz, spo-
wodowana zdradą brata i własnej żony, sprawiła, że
znów się na nią zamierzył. Tym razem uderzyła z hu-
kiem o podłogę, a kiedy niezdarnie usiłowała pod-
nieść głowę, zauważył, że z ust cieknie jej krew.
- Wiedz, że jeśli mój brat... twój kochanek - po-
prawił uszczypliwie - spróbuje wypędzić mnie z dwo-
ru, to... go zabiję!
Szaleństwo w jego wzroku kazało jej traktować tę
groźbę poważnie.
-Co ty wyprawiasz?! - wrzasnął Elling przerażo-
ny. Biegł w kierunku potoku, który płynął
niedaleko
domu. Zdyszany zatrzymał się przed stojącym
tam
niewielkim tartakiem.
-Nie masz oczu w głowie? - prychnął Stener
zgryźliwie. - Rozbieram twój tartak.
-Dlaczego? - spytał Elling zdezorientowany.
Stener rzucił łom, który potoczył się z hałAsem.
-Obiecałeś, że usuniesz go z mojej ziemi!
144
Elling podniósł do góry ręce w obronnym geście.
-Wiem, wiem. Zrobię to, po co go niszczysz...
-Niszczę? - powtórzył Stener lodowato. - Mia-
łeś na to cały rok! Rok! Do diabła, nie pozwolę,
żeby
twoje budynki stały nad moim potokiem!
-Pozwól mi zebrać ludzi do pomocy - błagał El-
ling. - Wieczorem sąsiedzi na pewno pomogą mi
go
przenieść.
Stener uśmiechnął się złośliwie. Obnażył zęby i ro-
ześmiał się fałszywie.
- Powtarzałeś to zbyt wiele razy, drogi braciszku.
Rozbiorę go - teraz!
Szybkimi ruchami zaczął uderzać łomem w deski.
Poddawały się jego sile. Gwoździe puszczały i szero-
kim łukiem wylatywały w powietrze, uderzając po-
tem o ziemię.
- Przestań! - krzyknął Elling, jego pełna twarz
drżała, a blisko osadzone oczy ciskały błyskawice.
Stener udawał, że nie słyszy, i jeszcze mocniej ude-
rzał łomem, wyrywając deski. Zrobiło mu się gorąco,
ale nie zamierzał się poddać, zanim nie doprowadzi
sprawy do końca.
- Przestań, Stener - powtarzał Elling - nie wolno
ci tego robić!
Stener wzdrygnął się poirytowany.
- A niby dlaczego... - zaczął, ale nie zdążył po-
wiedzieć nic więcej, bo w jego kierunku poleciała
deska. Całą swoją szerokością uderzyła go w twarz.
Runął w tył i wpadł do potoku, uderzając plecami
145
o ostre kamienie. Zdziwiony i zamroczony podniósł
się na kolana. Ból przeszywał mu czaszkę, z nosa le-
ciała krew, barwiąc koszulę na czerwono. Jak przez
mgłę widział potężne ciało brata i zmienionym do
niepoznania głosem wrzasnął: - Odpłacę ci za to, EU-
ing... Zniszczę cię!
W jednej chwili wyszedł z potoku. Był cały mo-
kry. Miał przemoczone buty. Koszula lepiła mu się do
pleców. Potrząsnął głową, pryskając wokół wodą. Za-
czął biec w stronę Ellinga, ale on, ten tchórz, nie pod-
jął wyzwania. Uciekał tak szybko, jak tylko pozwalały
mu na to krótkie nogi. Stener wyciągnął rękę, chcąc
chwycić brata za kark, ale nie zdążył. Palce zacisnęły
się w powietrzu.
Elling zdążył akurat zatrzasnąć mu drzwi przed
nosem. Stener, wściekły, zaczął w nie kopać.
- Nie puszczę ci tego płazem! - wrzeszczał. - Ja
ci... ja ci...
Jak może się na nim zemścić? Da radę wyłamać
od zewnątrz drzwi frontowe i w ten sposób dostać
się do środka? Stener zaczął się przyglądać framudze,
zastanawiając się, czy poradzi sobie z nią, używając
łomu. Chyba jednak nie, stwierdził zawiedziony i co-
raz bardziej poirytowany.
Nagle wiedział już, co powinien zrobić. Ogarnął go
spokój. Tym razem brat nie wywinie mu się tak łatwo.
Miał tego dosyć - brat musi zniknąć na zawsze...
146
Stener spędził wiele godzin, siedząc w pobliskich
chaszczach i wyczekując. Miał stąd dobry widok na
podwórze, ale ani Elling, ani Åse nie odważyli się
wyjść. Pewnie się teraz pocieszają, bojąc się, że w zło-
ści włamie się przez któreś z okien.
Zerwał źdźbło trawy i zaczął je żuć. Podciągnął
kolana pod brodę, spojrzał na leżącą na kolanach
strzelbę. Pogładził pieszczotliwie drewnianą kolbę.
Położył palec na spuście i lekko pociągnął, ostrożnie,
aż poczuł opór, wtedy puścił. Był podniecony, czuł
mrowienie w rękach. Nie wolno ci się niecierpliwić,
nakazywał sobie, czekając, aż nad Roysholt zapadnie
zmrok.
Przepełniała go pogarda dla nędznych gnid, za-
mieszkujących dom. Spiskowali przeciwko niemu,
napisali list do starosty, to potrafią, ale żeby chociaż
raz spróbowali zrozumieć, jak on się czuł - to ich
w ogóle nie obchodziło! Czy oni wiedzą, dlaczego tak
często sięga po kufel z piwem? Czy słyszeli kiedy głosy
w jego głowie, które doprowadzają go do szaleństwa?
Ciche, groźne głosy, które cały czas mu coś szeptały,
w dzień i w nocy... Które bez przerwy go nękały, tak
że budził się zmęczony i udręczony. A może oszalał?
Bywało, że zaczynał w to wierzyć, ale wtedy jakiś mą-
dry wewnętrzny głos ostrzegał go i zwracał uwagę na
czyhające wszędzie niebezpieczeństwa. „Widzisz nie-
nawiść, jarzącą się w oczach Ellinga? Widzisz, Ste-
ner, jak on tobą rządzi i zastanawia się, jak się ciebie
pozbyć? Nie widzisz, że uznał, iż całe gospodarstwo
147
należy do niego...? Uważaj, Stener, kiedyś posiądzie
i twoje gospodarstwo, i twoją żonę..."
Zwykle w świetle dnia głosy milkły. Zdarzało się
jednak, kiedy na przykład rąbał drwa albo oporzą-
dzał zwierzęta, że wracały i krakały mu w głowie jak
wrpna. Schrypnięte, użalające się głosy... „Ona, two-
ja żona, nie chce cię znać". Perlisty, radosny śmiech.
„Czyżby zapałała uczuciem do innego mężczyzny?
Pokaż jej, Stener, że ty tu jesteś panem, ciebie ma słu-
chać! Potrząśnij nią! Ukarz ją! Daj jej nauczkę!"
Stener zacisnął pięści, uderzył dłonią w czoło. Ude-
rzał raz za razem, aż głosy ucichły. Rozbolała go głowa,
ale lepsze to niż dręczące go, dokuczliwe głosy.
Zachodzące słońce zabarwiło niebo na żółto
i fioletowo. Płomienie oświetlały łąki w dolinie, roz-
świetlały jesienne liście drzew. Jakby całe wrzoso-
wisko płonęło, trudno mu było oderwać wzrok od
feerii barw. Nie istnieje nic piękniejszego niż góry
jesienią.
Później ciemność zasnuła swym welonem budyn-
ki. Stener podniósł się, obolały i zdrętwiały. Ledwie
widział przed sobą ścieżkę, ale przecież znał tu każdy
kamień i każdą kępę trawy. Dokładnie wiedział, jak
ma stąpać, żeby się nie przewrócić.
Serce waliło mu w piersi, kiedy zaczął się skra-
dać w stronę domu. Przywarł do drewnianej ściany
i wstrzymał oddech. Uważał, żeby nie rzucać cienia,
bo z okna pokoju padało światło. Powinni się już po-
łożyć, zaczynało się robić późno...
148
Stener szybko się schylił i zajrzał przez okno. Błys-
kawicznie cofnął głowę, ale zobaczył to, co chciał.
Było tak, jak myślał. Elling - ten samolubny, gamo-
niowaty dureń - zasnął, odwrócony plecami do cie-
pła. I plecami do niego...
Stener działał szybko. Oparł strzelbę o ramię, przy-
kucnął i lufą zbił szybę. Włożył lufę w otwór i wyce-
lował. Elling nawet nie drgnął, kiedy rozległ się huk.
Echo odbiło się w górach, stado wróbli poderwało się
z gałęzi i poleciało, uciekając z gospodarstwa.
10
-Ingeborg! Ingeborg, otwórz! - Stener oparł się
o drewniane drzwi i ostrożnie zapukał palcem.
Prze-
straszony zerknął przez ramię - czy Åse
powiadomiła
już sąsiadów o zabójstwie Ellinga? Czy Tov
Sandnaes,
lensman, zebrał już mężczyzn, którzy w zwartym
szy-
ku ruszyli go szukać? Myśl, że wkrótce może
zostać
złapany, sprawiła, że na jego skroniach pojawiły
się
krople potu. Otarł je drżącymi rękami.
-Ingeborg - szeptał spięty - potrzebuję pomo-
cy... - Oparł czoło o drzwi i niewiele brakowało, a
był-
by się rozpłakał. Nie dlatego, że zabił swojego brata,
ale
ze strachu, że Ingeborg, jego siostra, nie usłyszy
jego
błagania. - To ja, Stener...
W tej samej chwili jego uszu dobiegł trzask w zam-
ku i drzwi się otworzyły.
- Stener! - krzyknęła Ingeborg. - Co ty tu robisz?
W środku nocy...?
150
Stener odsunął ją na bok i zrobił kilka niepewnych
kroków w głąb niewielkiego pokoju.
-Stało się - zaczął niepewnie. Jego niebieskie
oczy błagały siostrę o wyrozumiałość.
-O czym ty mówisz? - spytała Ingeborg. - Nie
mów tak tajemniczo - dodała. - Powiedz, co się
sta-
ło!
Stener przyłożył dłoń do ust, żeby powstrzymać
płacz, który znów zaczął go dusić. Wciągnął głęboko
powietrze.
-Elling... Nie żyje!
-Co ty opowiadasz?! - krzyknęła Ingeborg prze-
rażona. Stała przed nim, ubrana jedynie w nocną
koszulę i z białym czepkiem na głowie. Długi,
jasny
warkocz zwisał na plecach. - Jak... - zaczęła i
opad-
ła na krzesło, rozkładając bezradnie ręce. - Jak to
się
stało?
Stener ukrył twarz w dłoniach. Nie miał siły spoj-
rzeć w jej łagodne, pełne dobroci oczy.
- Zastrzeliłem go!
Zapadła cisza. Świszczący oddech kobiety jakby
ucichł. Stener stał jak sparaliżowany, ale przynajmniej
wyrzucił to z siebie. Nie będzie już mógł kłamać i się
usprawiedliwić. Siostra poznała prawdę. Opuścił ręce
i westchnął.
- Wszyscy wiedzieli, że albo on, albo ja. Ty też to
wiedziałaś.
Ingeborg przytaknęła i mocno zwarła dłonie.
- Jesteś pewien, że... on nie żyje?
151
- Tak - odpowiedział stanowczo. - Strzeliłem
mu w plecy. Odczekałem chwilę, żeby zobaczyć, czy
może tylko jest ranny, ale się nie poruszył.
Ingeborg aż drgnęła, słuchając tych strasznych
słów.
Stener wzruszył ramionami.
- Dobrze wiesz, Ingeborg, że w Roysholt nigdy
nie byłoby spokoju. Mój brat i ja nigdy się ze sobą nie
zgadzaliśmy. Prędzej czy później zdarzyłoby się nie-
szczęście. .. Teraz Elling już tam nie rządzi!
Ingeborg podniosła głowę i przyglądała mu się
z uwagą.
- Nie rozumiesz, że strzelając do Ellinga, sam po-
zbawiłeś się prawa do dworu?
Stener krążył nerwowo po pokoju.
- Tak, tak, wiem, ale opętała mnie żądza zemsty.
Pomyślałem o tym dopiero później... wiem, że teraz
gospodarstwo już nigdy nie będzie... moje.
Ingeborg podniosła się gwałtownie i zdesperowa-
na przywarła do niego.
- Wracaj tam jak najszybciej - zaczęła go bła-
gać. - Biegnij prosto do domu i zachowuj się, jakby
nic się nie stało. Powiedz, że jesteś niewinny. Znajdź
jakieś wiarygodne wytłumaczenie, żeby udowodnić,
że nie jesteś zabójcą... Wymyśl cokolwiek, Stener, nie
pozwól, żeby nasza rodzina straciła Roysholt! - bła-
gała i łkając, opadła na krzesło, pochyliła się do przo-
du, wsparła czoło o kolana. Jej drobnymi plecami
wstrząsał płacz.
152
- Za późno - westchnął Stener niespokojny. - Ase
była w domu, kiedy padły strzały. Wie, że to ja strze-
lałem.
Ingeborg wytarła nos rękawem.
-I to ty, brat, który był mi najmilszy...- powie-
działa ze smutnym uśmiechem na ustach. - Teraz
je-
steś już dorosły, ale pamiętam, kiedy byłeś
dzieckiem.
Byłeś taki grzeczny, taki spokojny. Wciąż cię
takim
pamiętam: z czarnymi, niesfornymi lokami,
pełnymi
policzkami i machającego rękami. Kiedy Elling
krzy-
czał i się awanturował, ty tylko się uśmiechałeś.
Kie-
dy Elling protestował, ty zwykle byłeś posłuszny.
Pa-
miętam, jak wszędzie za mną chodziłeś. Byłeś
moim
słoneczkiem, Stener... - powiedziała, a jej oczy
za-
szły łzami. - A teraz stałeś się... mordercą. Jak
mog-
łeś sam sobie zgotować taki los? Wiesz, co cię
teraz
czeka, Stener?
-Nie! - krzyknął nagle. - Nie! Nie chcę słuchać
o żadnej karze!
Ingeborg natychmiast zamilkła.
Stener cicho zaklął. Dlaczego ona na niego nie
krzyczy? Wręcz wolałby, żeby się na niego rzuciła,
żeby go skopała, napluła mu w twarz, żeby drapa-
ła jego twarz pazurami, tylko żeby nie wracała do
przeszłości. O przyszłości nie miał odwagi pomy-
śleć...
Miał wrażenie, jakby ściany powoli zaczęły go
osaczać. Jakby były żywe, jakby oddychały. Groziły,
że go zmiażdżą, pozbawią go życia. Serce waliło mu
153
pod koszulą, strach był jak gorączka. Co miał robić?
Dokąd miał uciekać?
-Nie powinieneś tu zostawać - powiedziała In-
geborg. - Nie chcę się ciebie wyprzeć, nie o to
chodzi,
ale mój dom będzie jednym z pierwszych, gdzie
lens-
man będzie cię szukać...
-Ciii - przerwał jej Stener i ukucnął. - Zgaś
świeczkę! Ktoś idzie!
Ingeborg szybko dwoma palcami zgasiła płomień
świeczki. Ciemność ogarnęła niewielki pokój. Powo-
li Stener rozprostował kolana, wstał i wyjrzał przez
okno. Jednak wszechogarniający zmrok nie pozwolił
mu dojrzeć, kto nadchodzi.
Pukanie do drzwi zabrzmiało niczym bicie dzwo-
nu. Stener zachwiał się, ale utrzymał się na nogach,
wyciągnął rękę do Ingeborg. Chwycił ją za ramię
i zrozpaczony przyciągnął do siebie.
-Pomóż mi, Ingeborg, proszę!
-Wymknij się do spiżarni - odezwała się siostra
cicho. Tak cicho, że ledwie rozumiał pojedyncze
sło-
wa, pojął jednak, o co jej chodziło. Ingeborg
mówiła
dalej: - Tam w podłodze jest żelazne kółko.
Otwórz
klapę i schowaj się w piwniczce.
-Znajdą mnie! - powiedział spanikowany.
-Pośpiesz się. Zrób, co ci każę.
Stener bezszelestnie przekroczył próg do spiżarni.
Macał dłońmi podłogę centymetr po centymetrze.
Powoli uniósł klapę. Nie była ciężka, bał się tylko,
żeby zawiasy nie zaczęły skrzypieć.
154
-Ingeborg Aarvelta! Otwieraj! - dał się słyszeć
głos Tova Sandnaesa.
-Co śię dzieje? - odezwała się zza drzwi Inge-
borg zaspanym głosem.
-Szukamy pani brata, Stenera Reysholta.
-Brat mieszka w Roysholt - poinformowała In-
geborg uprzejmie.
-To wiemy - zagrzmiał lensman. - Proszę otwo-
rzyć,
Stener miękko niczym kot zeskoczył do piwniczki.
Ostrożnie, bardzo ostrożnie zamknął klapę nad gło-
wą i skulił się. Od podłogi ciągnęło zimno. Nie słyszał
już głosów, ale kiedy siostra przechodziła nad nim,
dobiegało go trzeszczenie nadgniłych desek. Drzwi
zewnętrze zostały otworzone. Zaraz, niczym groma-
da szczurów, wleją się przez nie lensman i okoliczni
chłopi. Będą go szukać. Wyciągną go z kryjówki i za-
świecą latarnią w twarz. „Więc to tu się ukryłeś... Ty
bratobójco!" Niemal słyszał radość w ich głosach, wi-
dział zadowolenie lensmana, który dopada i zakuwa
w kajdanki swoją ofiarę.
Nagle ktoś uniósł klapę. Stener skulił się jeszcze
bardziej, klęczał. Wcisnął się w najdalszy kąt. Trzy-
mał ręce nad głową, nie mając odwagi napotkać po-
tępiającego wzroku lensmana.
- Stener! Stener, to ja, Ingeborg.
Stener patrzył na nią z niedowierzaniem. Poczuł
ulgę.
- Lensman już poszedł? - spytał.
155
-Nie - wyszeptała. - Ale nie podejrzewa, że tu
jesteś. Myśli, że uciekłeś w góry, chce, żebym
razem
z nimi poszła cię szukać. Poprosiłam, żeby
poczekali
na zewnątrz, bo muszę włożyć na siebie coś
cieplej-
szego.
-Dziękuję - powiedział Stener, chwycił jej dłoń
i ścisnął.
Ingeborg była smutna.
- Kiedy wszyscy odejdą, weź trochę jedzenia do
węzełka, weź, ile chcesz, ja sobie poradzę.
Znów zaczął jej dziękować.
Drżącymi wargami Ingeborg pocałowała jego
dłoń.
- Niech Bóg ma cię w swojej opiece, braciszku,
bo my się już nigdy nie spotkamy.
Gałęzie smagały mu twarz, ale Stener nie czuł bólu.
Biegł jak szalony ścieżką prowadzącą w dół, na łąkę,
w kierunku wsi. Ziemia była porośnięta kępkami tra-
wy i kilka razy niewiele brakowało, a byłby się prze-
wrócił. Spodnie na kolanach miał mokre, bo zmęczo-
ny kilka razy padał na ziemię, żeby chwilę odpocząć
w wilgotnej trawie. Trwało to chwilę, ale wystarczało,
żeby mógł odzyskać oddech i biec dalej.
Nad wzgórzem unosiła się para, białe mgły zda-
wały się tańczyć nad jeziorami i nad wrzosowiskiem.
Wstawał szary ranek, na wschodzie pokazało się słoń-
ce. Słabe promienie sprawiały, że krople rosy zaczy-
156
nały skrzyć się na liściach i na źdźbłach trawy, jednak
Steńer nie miał czasu napawać się pięknem przyrody,
jak to zwykle czynił. Słońce i jasne światło dnia sta-
ły się jego wrogami. Musiał uciekać z doliny swojego
dzieciństwa w szarym świetle poranka, który wciąż
jeszcze kładł się cieniem nad łąkami.
Dokąd miał uciekać? Pytanie to powracało, wiro-
wało w jego głowie. Ludzie ze wsi wiedzieli, że najle-
piej czuje się w górach, więc sprytnie postanowił, że
muszą uwierzyć, iż jest właśnie tam. A naprawdę ru-
szy w stronę Kongsberg. Łatwiej będzie mu schować
się w tłumie górniczego miasteczka. Tam zawsze jest
dużo przyjezdnych. Dzięki Bogu, że Ingeborg go nie
zdradziła. Będzie jest za to dozgonnie wdzięczny. Czy
ludzie, których w przyszłości spotka, też będą gotowi
dla niego kłamać? Nie, nikomu nie może ufać. Nie
może też używać swojego prawdziwego imienia i na-
zwiska. Życie Stenera Roysholta minęło. Teraz nazy-
wał się Torger Heggelien.
11
- Inga! Inga, wstawaj!
Inga budziła się powoli, ktoś ciągnął ją mocno za
rękę. Nic nie rozumiejąc, wpatrywała się w Eugenie,
która nachylała się nad nią, trzymając w ręku świecz-
nik. Płomień świecy drgał, odbijając się w deskach
podłogi.
-Co się stało? - spytała szeptem, żeby nie obu-
dzić Nielsa.
-Embrik czeka na ciebie na dziedzińcu. Zawie-
zie cię do Svartdal. Sorine zaczęła rodzić, prosiła,
że-
byś przyjechała.
-Teraz? Dziecko już się rodzi?
-Tak.
Inga wstała z łóżka i z wdzięcznością wzięła ubra-
nie, które podała jej służąca. Szybko włożyła bluzkę
i cienki wełniany sweter. Drżącymi rękami wciągnę-
ła skarpety i teraz usiłowała zapiąć koszulę.
158
-Przypilnujesz Emilii, dobrze? - spytała.
-Oczywiście - odpowiedziała Eugenie łagod-
nie. - Ale nie masz się czego obawiać, przecież
Gu-
drun już się wyprowadziła z Gaupås.
Na sarno wspomnienie Inga poczuła ukłucie w pier-
si. Boże, jak mogła zapomnieć? Zaledwie kilka godzin
temu kobieta, która była jej największym wrogiem, po-
ślubiła tego, którego ona kochała...
Myślała o tym, kiedy przeglądała się w lustrze. Zo-
baczyła w nim bladą twarz, z czerwonymi, opuchnię-
tymi powiekami. Ile godzin spała? Dwie? Na pewno
nie więcej niż trzy, pomyślała senna. Większą część
nocy przesiedziała na parapecie, wpatrując się smut-
no w noc. Widziała sylwetki drzew na tle granatowe-
go nieba, wpatrywała się w jasne, migoczące gwiazdy.
Widziała, jak niebo powoli staje się fioletowe, potem
czerwone, a na koniec różowe i żółte. Zaciskała dło-
nie tak mocno, że paznokcie wbiły się jej w skórę, ale
prawie nie czuła bólu, w jakiś dziwny sposób poczuła
się nawet lepiej. Skaleczenia na dłoniach tłumiły nie-
co ból, który czuła w piersi.
Cały czas zadręczała się pytaniami i myślami. Czy
Martin uczynił z Gudrun kobietę? Pragnęła, żeby
Martin nie uległ Gudrun. Przecież to ją kocha, jak-
że więc mógł sprostać oczekiwaniom nocy poślub-
nej? Ale Martin jest tylko człowiekiem. Wiedziała, że
mężczyźni silnie czują pożądanie... Jedyna nadzieja
w tym, że może Gudrun go odtrąciła...
W nocy targały nią sprzeczne uczucia: chciała żyć
159
dalej ze względu na Emilię, ale też chciała raz na za-
wsze pozbyć się bólu, który ją dręczył. Patrzyła na
spokojne jezioro, wspominając, jak woda zamknęła
się nad nią, kiedy ratowała Gudrun, tę ciszę...
Czy to właśnie ją powstrzymało? - zastanawiała
się, schodząc pośpiesznie ze schodów. Czemu nie po-
zwoliła, by pochłonęła ją ciemna toń jeziora? Szybko
zarzuciła chustę na ramiona, ale kiedy powiał zim-
ny wiatr, przeszedł ją dreszcz. W przebłysku rozsąd-
ku uznała, że nie ma prawa pozbawić Emilię matki.
Wiedziała, jak ciężko jest dorastać, tęskniąc za matką.
Mimo wszystkich porażek i doznanego zawodu miała
dla kogo walczyć! Miała śliczne maleństwo, które było
od niej zależne. Spojrzenie niebieskich oczu i bezzęb-
ny uśmiech Emilii przysłaniały wszystkie poniżające
przeżycia.
- Chyba nic złego się nie dzieje? - spytała, wsia-
dając do powozu.
Embrik uśmiechnął się wymijająco i ściągnął ko-
nia.
-Nie sądzę. Emma prosiła, żebym cię przywiózł,
bo Sorine zażyczyła sobie, żebyś była obecna
podczas
porodu.
-Miło mi to słyszeć - odparła Inga.
Słońce sięgało już wierzchołków drzew i złoci-
stym blaskiem kładło się nad łąkami Svartdal. Krople
rosy na źdźbłach trawy skrzyły się niczym kryształ-
ki. Drewniane domy, pokryte smołowaną papą, na-
grzewały się w porannym słońcu. Z pól zwieziono już
160
zboże, ale sroki pracowicie wyszukiwały pozostawio-
nych kłosów. Ptaki dziobały zawzięcie na ściernisku.
Wysoka trawa przy kamiennych granicznych mur-
kach została skoszona i zebrana.
Inga była spięta, wysiadając z powozu. W ostat-
nim czasie ona i Kristian zbliżyli się do siebie. Nie
pogodzili się, ale ojciec był już w stanie wytrzymać
jej towarzystwo w pokoju, w którym on też przeby-
wał. Nastrój co prawda stawał się wtedy nieco na-
pięty, ale teraz nie miała ochoty się nad tym zasta-
nawiać. Najważniejsze, żeby Sorine była spokojna,
mając ją u boku.
Kristoffer rozpromienił się na jej widok. Był bla-
dy i kurczowo zaciskał dłonie. Położył ręce na stole
i oparł się na nich. Głośno westchnął i odchylił się
do tyłu, przeciągając jednocześnie dłonią po swoich
ciemnych włosach.
Inga kiwnęła głową w stronę ojca i skręciła w pra-
wo. Odetchnęła głęboko, zanim zapukała do drzwi
sypialni Kristoffera i Sorine.
- To ty, Inga? - usłyszała głos Emmy.
Inga otworzyła drzwi.
-
Przyjechałam najszybciej, jak mogłam.
Emma siedziała na,łóżku Sorine i ocierała jej mo-
kre czoło wilgotną szmatką.
- Dobrze. Dobrze.
Sorine rozpromieniła się na jej widok i wyciągnę-
ła do niej ręce.
- Czekałam na ciebie. Przy Emmie czuję się bez-
161
pieczna - zaczęła, rzucając wdzięczne spojrzenie
w kierunku służącej - ale ty niedawno rodziłaś Emi-
lię...
- Więc wiem, co cię czeka - powiedziała Inga,
przyciągnęła krzesło i usiadła obok rodzącej kobiety.
Czego się właściwie spodziewała? Musiała przyznać,
że gdy tu jechała, dręczyły ją koszmary, ale na miej-
scu zastała miły nastrój i spokój.
Sorine leżała blada, ale skupiona, otulona ko-
cami. Jej jasne włosy były rozsypane na podusz-
ce, na policzkach miała wyraźne czerwone plamy.
Zmrużyła oczy, przycisnęła brodę do piersi i jęk-
nęła. Kiedy skurcz minął, opadła zmęczona na po-
duszkę.
-Boję się - wyznała zażenowana.
-To normalne - pocieszyła ją Inga. - Co cię tak
przeraża?
-Ja... nie wiem - wyszeptała bliska płaczu. - Naj-
bardziej chyba ból.
-To rzeczywiście boli - przyznała Inga szcze-
rze. - Ale każda kobieta przeżywa to inaczej. Wiem,
że
są kobiety, które wspominają poród jak piekło, a
inne
rodzą bez szczególnych problemów. Ja miałam
szczęś-
cie, nie cierpiałam godzinami. Ale jeśli zacznie cię
bar-
dzo boleć, pomyśl, co w zamian dostaniesz! Za
parę
godzin będziesz trzymała w ramionach słodkie
ma-
leństwo. Prawdziwy cud!
-Masz rację - powiedziała Sorine podniesiona
na duchu. - Może urodzę kolejnego dziedzica
Svart-
162
dal! Ależ Kristoffer byłby wtedy dumny. Kristian
oczywiście też.
Inga zauważyła, że jeżą się jej włosy. Nie chciała
tego, ale sama słyszała, jak ostro to zabrzmiało, kiedy
spytała:
-Zmartwisz się, jeśli urodzisz dziewczynkę?
-Nie! Chyba nie mówisz tego poważnie! Marzy
mi się takie urocze maleństwo. Kiedy widzę
delikat-
ną, śliczną Emilię, wiem, że będę równie
szczęśliwa,
jeśli urodzę dziewczynkę.
Inga pokiwała zamyślona. Nie wiedziała dlaczego,
ale miała przykre uczucie, że w ścianach pokoju czai
się śmierć. Poczuła jakby lodowaty powiew wiatru
i przypomniała sobie, że przecież właśnie tutaj ona
sama przyszła na świat, a wkrótce potem jej matka
umarła.
Elen Grindstuen ziewnęła i podniosła ręce do góry.
Bolały ją nogi, a nagłe ukłucie w biodrze sprawiło,
że zgięła się wpół. Na szczęście jakiś sympatyczny
młody chłopaki podwiózł ją ostatni kawałek, mimo
to droga z Solbergmoen do Hof była długa i męcząca.
Piekły ją pokryte bąblami stopy.
Słaby promień słońca przedarł się przez szparę
w ścianie. Kiedy usiadła, zobaczyła wirujące w bla-
sku drobinki kurzu. Z poczochranych włosów usu-
nęła źdźbło słomy.
163
Na moment zmęczenie zamroczyło jej myśli, ale
zaraz sobie wszystko przypomniała. Była w Gaupås!
Dzisiaj zobaczy swoją córkę! Córkę, którą ona i Au-
dun porzucili ponad czterdzieści lat temu...
Z trudem się podniosła i wyjrzała przez okno.
Na zewnątrz nie dostrzegła nikogo. Może jest za
wcześnie? Słońce wciąż jeszcze było żółtoczerwo-
ne, co wskazywało na wczesną porę. Ale... Czyż
nie słyszała parskania koni i skrzypienia toczących
się kół? Czy może to było w nocy, kiedy gospoda-
rze wracali z uroczystości weselnych? A może ktoś
wyruszał w drogę jeszcze przed wschodem słoń-
ca?
Elen wzdrygnęła się, kiedy nagle na progu zo-
baczyła młodą, jasnowłosą dziewczynę. Dziewczy-
na zniknęła w drzwiach tuż pod nią i zaraz dało się
słyszeć niecierpliwe muczenie krów. Słychać było, że
ruszają się w swoich przegrodach. Na jej starej twa-
rzy pojawił się smutny uśmiech. Oporządzanie krów
i dojenie należało kiedyś także do jej obowiązków..,
kiedyś, dawno temu.
Czyżby Andrine pozwalała pracować córkom
w gospodarstwie? Jej najstarsza wnuczka... Ma chy-
ba na imię Gudrun? Gudrun została wydana za dzie-
dzica Storedal, powiedział jej to wczoraj woźnica.
Może ta, która oporządza krowy na dole, to jej druga
wnuczka, Sigrid?
Elen zdecydowanie chwyciła swój tobołek i na drżą-
cych nogach zeszła po schodkach. Odszuka dziewczy-
164
nę i zmusi ją do mówienia! Co jej powie czy o co zapy-
ta, tego nie wiedziała. Jeszcze nie.
Kiedy Elen skręciła, zamierzając przejść przez
dziedziniec, usłyszała dźwięk przekręcanego w za-
mku klucza. Nie chciała, żeby teraz ktoś ją zobaczył,
ani Andrine, ani gospodarz, więc szybko ukryła się
w cieniu.
Serce znów zaczęło jej bić normalnie, kiedy się
okazało, że z domu wyszła kolejna dziewczyna. Była
szczupła, miała podłużną twarz, a długi ciemny war-
kocz tańczył jej na plecach. Niosła koce i dywany.
Kiedy młoda kobieta pośpiesznie przeszła obok,
Elen podążyła jej śladem. Nagle postanowiła, że za-
nim się spotka z Andrine, porozmawia z kimś ze
służby. Chciała dowiedzieć się czegoś więcej o córce,
zanim przed nią stanie. Czy jest zdrowa? Czy jest do-
brą gospodynią? Niczego przecież o niej nie wiedzia-
ła...
Elen skradała się cicho za dziewczyną. Jak ma jej
zadać te wszystkie pytania, nie sprawiając wrażenia
niegrzecznej czy ciekawskiej, tego nie wiedziała, ale
była zdecydowana spróbować. •
Dziewczyna zdążyła odłożyć dywany na kamie-
niu, zanim Elen ją dogoniła. Staruszka stała chwilę,
milcząc, przyglądała się delikatnej postaci. A może to
jest jej najmłodsza wnuczka? Czy to ważne, pomyśla-
ła ze smutkiem, Sigrid i tak pewnie nigdy o'niej nie
słyszała.
- Dzień dobry - wyszeptała spięta. Ledwie było
165
ją słychać. Odchrząknęła, oczyściła gardło i spróbo-
wała jeszcze raz. - Posłuchaj... Ja...
Odwaga opuściła ją, kiedy dziewczyna nagle się
odwróciła i spojrzała na nią swoimi szeroko otwarty-
mi niebieskimi oczami. Elen spuściła wzrok, zawsty-
dzona.
- Nie chciałam cię przestraszyć. Wiem, że pew-
nie okropnie wyglądam, ale...
Dziewczyna wskazała na nią drżącym palcem.
- Ty! Co ty tu robisz...?
Sigrid zamrugała oczami i poczuła, że nogi się
pod nią uginają. Pobiegła w kierunku pralni i oparła
się o ścianę. Nie wierzyła własnym oczom! Elen, bab-
cia, której tak szukała, nagle stanęła przed nią. Żywa
i cała.
- Przykro mi, że cię przestraszyłam, dziecko, nie
chciałam...
Sigrid pokręciła głową, pochyliła się i chwyciła
staruszkę za ramiona.
- Proszę, nie przepraszaj. Tylko że ja... myśla-
łam, że ty nie żyjesz!
Nagle zrobiło się cicho. Obie były zmieszane.
I wtem jakby na jakiś znak zaczęły obie mówić naraz,
aż w końcu Sigrid podniosła rękę, żeby opanować sy-
tuację.
- Nie możemy mówić obie jednocześnie - po-
wiedziała, śmiejąc się nerwowo. - Mów pierwsza!
Elen odwróciła się zniekształconą stroną twarzy
do jeziora.
166
- Wiesz, kim ja jestem?
Sigrid zaczęła odpowiadać, a w jej oczach pojawi-
ła się czułość.
- Tak, kiedy zobaczyłam... twoją zniekształconą
twarz, wtedy się domyśliłam. Jesteś Elen, moja bab-
cia...
Babcia ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
Po chwili podniosła głowę i uśmiechnęła się dziel-
nie.
- A ty, jeśli dobrze zgaduję, jesteś Sigrid. Moja
najmłodsza wnuczka. Czy... czy to Andrine opowie-
działa ci o tym okropnym pożarze?
Sigrid pokręciła głową ze smutkiem.
- Nie, to Hedvig, sąsiadka z gospodarstwa obok,
odkryła przede mną tę straszną... tragedię.
Staruszkę przeszył dreszcz. Sigrid nie wiedziała,
jak ją pocieszyć, po policzkach babci zaczęły płynąć
łzy.
-Myślałam - zaczęła Elen niepewnym gło-
sem - że Andrine się z tym pogodziła. Miałam
na-
dzieję, że zrozumiała, dlaczego postanowiliśmy
zo-
stawić ją u pastora Rollefsena.- Możliwe, że
winisz
Auduna i mnie za to, że ją opuściliśmy, ale... Nie
ma
sensu tłumaczyć, dlaczego wtedy tak
postanowili-
śmy - zakończyła nagle.
-Nie mnie sądzić - odpowiedziała spokojnie Si-
grid.
Elen mrugała, chcąc powstrzymać łzy.
- Ale przykro mi słyszeć, że to sąsiadka powie-
167
działa ci prawdę. - Ciągnęła dalej, z trudem znajdu-
jąc słowa. - Myślałam, że może Andrine... wspo-
mniała o mnie. Wychowywałam ją. Piętnaście lat
była najdroższym, co miałam... I... Naprawdę nigdy
ci o mnie nie wspomniała?
Sigrid widziała, że babcia w napięciu czeka na od-
powiedź. Westchnęła, zdecydowała się być szczera.
-Nie przypominam sobie. Możliwe, że opowia-
dała o tobie, kiedy byłam młodsza...
-Kiedy?
Sigrid zagryzła wargi. Babcia najwyraźniej nie
wiedziała, że Andrine nie żyje.
-Teraz już na to za późno. Moja matka umarła
osiem lat temu.
-Umarła? - powtórzyła Elen i nagle to do niej
dotarło. Powoli uklękła, pochyliła się i wsparła
ręka-
mi o ziemię. Zaczęło brakować jej powietrza. -
An-
drine nie żyje?
Sigrid nigdy nie widziała, żeby ktoś tak otwarcie
okazywał swoją rozpacz, ale nie czuła skrępowania.
Nietrudno było jej zrozumieć reakcję babci na to,
czego się dowiedziała. Pochyliła się i niezdarnie po-
gładziła staruszkę po siwych, rzadkich włosach.
-Mama umarła na suchoty.
-Nieeee, Sigrid - płakała Elen. - Dlaczego przy-
chodzę za późno? Dlaczego wcześniej nie
przełknę-
łam swojej dumy i nie odwiedziłam jej? Nie,
nie,
nie - powtarzała, łapiąc powietrze. - Nie będę
mogła
się z nią pogodzić...
168
Sigrid gładziła delikatnie babcię po głowie. Bied-
na, biedna Elen, myślała i niewiele brakowało, a też
by się rozpłakała.
-Rozumiem, jakie to dla ciebie straszne. Wiem,
że potrzebowałaś wielu lat, żeby w końcu
zdecydo-
wać się szukać przebaczenia... A kiedy w końcu
to
zrobiłaś, to okazało się, że jest za późno.
-Wszystko, co zrobiła, Sigrid... - zaczęła Elen
i nagle podniosła głowę i spojrzała Sigrid
prosto
w oczy. We wzroku staruszki było cierpienie i
nie-
dowierzanie, wspomnienia okazały się zbyt
bo-
lesne. - Tyle zła nam wyrządziła... ale jednak
była
moim dzieckiem! - powiedziała, lecz słowa
utonęły
we łzach. - Moim dzieckiem!
-Już dobrze, dobrze, babciu - szeptała Si-
grid. - Musisz odpocząć. Możesz mieszkać w
służ-
bówce. Jest tam pokój, którego rzadko używa-
my... - Sigrid nie bardzo wiedziała, jak powinna
postąpić, ale nagle podjęła decyzję.
Instynktownie
postanowiła nie mówić Nielsowi o pojawieniu
się
Elen. Wolała najpierw przedstawić sprawę
maco-
sze., - Porozmawiam z Ingą, kiedy wróci ze
Svartdal.
Ona zawsze potrafi coś doradzić.
-Inga?
-W zeszłym roku tata znów się ożenił.
-Ojejej - westchnęła Elen - narobiłam tyle za-
mieszania. Nie powinnam była przyjeżdżać...
Oczy Sigrid zrobiły się ciemne.
- Nie mów tak! Wiesz, jak ja się czułam? Wiesz,
169
jak to jest dorastać bez dziadków? Nie wiedząc, kim
jestem, skąd pochodzę, nie mając korzeni!
- Przykro mi...
Sigrid gwałtownie zaczerpnęła powietrza.
-Prosiłam, żebyś nie przepraszała! - żachnęła
się, ale po chwili dodała już łagodniej: - Zaraz
przy-
gotuję ci pokój. Potem przyniosę ci coś do
jedzenia.
Nie chcę, żeby ktoś cię tu zauważył. Nie W tej
chwili.
Najpierw muszę się poradzić Ingi.
-Dziękuję - odpowiedziała Elen. - Przynajmniej
my dwie się poznamy, Sigrid.
Nieśmiały uśmiech pojawił się na twarzy młodej
dziewczyny.
- Bardzo się z tego cieszę. Babciu.
Lekko speszone uśmiechnęły się do siebie.
Sigrid zauważyła, że Eleri silniej chwyciła węzełek,
który miała ze sobą. Przycisnęła go do piersi, zanim
ruszyły w stronę służbówki.
Ranek i przedpołudnie w Svartdal dłużyły się. Dla
Sorine wręcz nieznośnie, pomyślała Inga współczu-
jąco. Młoda kobieta leżała wyczerpana na łóżku. Co
jakiś czas popłakiwała z bólu, ściskając prześcieradło
spoconymi dłońmi. Nagle napięła wszystkie mięśnie
i wygięła się w łuk.
- Wody! - łkała Sorine.
Inga nalała zimnej wody do szklanki i podała jej.
170
-Dziękuję - wymamrotała Sorine i zwilżyła gar-
dło. Z westchnieniem odstawiła pustą szklankę na
nocny stolik. Skurcze stawały się coraz częstsze i
całko-
wicie ją wyczerpywały. Nagle krzyknęła głośno i
rzu-
ciła się do przodu. - Emmo, pomóż mi! Nie daję
już
rady! Umieram!
-Spokojnie, dziecko - pocieszała ją Emma, nie
tracąc opanowania. - Nie umierasz.
Służąca uklęknęła przed nią, rozwarła jej nogi,
żeby sprawdzić, czy poród się zaczął.
- Widzę główkę dziecka - oznajmiła. - Przyj,
Sorine, dziecko musi wyjść!
Sorine chwyciła ją za ramiona i zaczęła przeciągle
jęczeć.
- Nie poddawaj się, nie poddawaj się - powtarza-
ła Emma. - Dziecko już wychodzi.
1
Sorine wcisnęła ciało w materac i zaparła się no-
gami. Kiedy dziecko w końcu się z niej wyślizgnęło,
opadła wyczerpana na łóżko, szlochając i śmiejąc się
zarazem.
'
Emma owinęła dziecko w miękki kocyk, szybko
wstała, odwracając się do nich plecami.
-Obmyję je z krwi i śluzu.
-Byłaś bardzo dzielna - pochwaliła Inga Sorine,
klepiąc ją pocieszająco po policzku. - Chłopiec
czy
dziewczynka? - spytała ciekawa.
-Chłopiec - odpowiedziała Emma krótko, kła-
dąc zawiniątko na komodzie, która na tę okazję
zo-
stała zamieniona w stół do przewijania.
171
Inga zmarszczyła brwi, zdziwiona. Nagle poczu-
ła, że przechodzą ją ciarki, jakby już coś przeczuwa-
ła. Nie dochodził ich żaden płacz! Powinny były już
usłyszeć pierwszy delikatny krzyk dziecka! Dlaczego
Emma nie dała mu klapsa, żeby pobudzić oddycha-
nie?
Do Sorine też powoli docierała tragedia. Zakryła
usta dłonią i zaczęła łkać. W jej oczach widać było
bezgraniczny strach.
Emma posłała jej smutne spojrzenie. Bez słowa
podeszła do łóżka z zawiniątkiem w ręku. Delikatnie
odwinęła kocyk.
Inga, która nadal stała obok łóżka, westchnę-
ła ze smutkiem. Zmusiła się, żeby wziąć się w garść.
Chłopczyk miał w pełni wykształcone rączki i nóżki,
rysy twarzy były wyraźne, a włoski na główce czarne
niczym węgiel.
Dla Sorine i Kristoffera maleństwo byłoby dużą
radością, pomyślała Inga zrozpaczona. Teraz będą
musieli poradzić sobie z żałobą. Chłopczyk urodził
się martwy.
12
Sorine wzięła na ręce martwe dziecko i zaczęła histe-
rycznie krzyczeć, czego zresztą Inga się spodziewała.
Bratowa podniosła delikatnie synka i pocałowała go
w nosek. - Synku mój, synku mój - powtarzała przez
łzy.
Inga musiała zagryźć wargi, żeby nie wybuchnąć
płaczem. To niesprawiedliwe, że umiera takie małe
dziecko, pomyślała i przełknęła ślinę, mając nadzieję,
że gula, którą czuła w gardle, ustąpi. Z tego, co wie-
działa, ciąża przebiegała całkowicie normalnie. Coś
musiało się wydarzyć tuż przed rozwiązaniem.
Sorine ułożyła zawiniątko na ręku i cicho płakała.
Łzy leciały jej po policzkach. Wytarła oczy i odezwała
się cichym głosem: .
-r Inga, przygotujesz Kristoffera na... na to?
Serce Ingi krwawiło. Współczuła Sorine. Współ-
czuła Kristofferowi. To martwe dziecko miało zapew-
173
nić przetrwanie rodu Svartdalów. Oślepiona przez
łzy, przyglądała się matce i dziecku. Jaki piękny byłby
to widok, pomyślała ciągle jeszcze zamroczona, gdy-
by dziecko żyło...
Inga wymknęła się z pokoju. Na zewnątrz stanęła
i oparła się o ścianę. Musiała zebrać siły. W poko-
ju panowała bardzo szczególna atmosfera, smutna,
ale i... podniosła. Jakby nastąpiło połączenie życia
i śmierci. Inga miała wrażenie, że wyczuła śmierć, za-
nim ta nadeszła. Wzdrygnęła się i zaczęła pocierać
ręce, zastanawiając się nad swoim przeczuciem.
Znalazła brata i ojca w kuchni. Kristoffer miał za-
padniętą twarz.
- Już po wszystkim? - spytał.
Inga poczuła ukłucie. Jej najstarszy brat miał rację,
ale nie to przecież miał na myśli. Odchrząknęła i po-
wiedziała cicho:
- Tak, Kristoffer. Już po wszystkim. Na dobre.
Kristoffer wstał. Był podniecony i zadowolony. Na
ustach pojawił się uśmiech.
- Co się urodziło? - spytał zaciekawiony.
- Kristoffer - zwrócił się do niego ostro Kri-
stian. - Usiądź!
Syn patrzył na niego zdezorientowany.
- Jak to?,... Mam usiąść? - spytał, opadając po-
nownie na krzesło.
Inga poklepała go po ramieniu. Jak to zrobić, jak
wypowiedzieć słowa, które zgaszą jego radość? Naj-
chętniej objęłaby go i przytuliła do siebie, ale nie
174
przywykli do takich czułości. Emma nauczyła ich
wzajemnie sobie pomagać i się wspierać, ale bez oka-
zywania czułości.
- Coś się wydarzyło, nie wiemy co. Pewnie dziec-
ko miało za mało powietrza tuż przed rozwiązaniem.
Nie wiem jak, ale chłopiec musiał się... udusić.
Kristoffer ukrył twarz w dłoniach. Plecy i ramiona
mu drżały, ale w końcu wyprostował się, jakby bez-
wolny.
-Więc to był chłopak.
-Tak. Śliczny chłopczyk - ale śmierć go zabrała.
-Sorine - wyszeptał Kristoffer, starając się za^
chować spokój. - Co z nią?
-Uważam, że powinniśmy do niej iść - powie-
działa Inga stanowczo. - Wszyscy troje.
Kristian poruszył się, ale nie zaprotestował. Powo-
li wstał. Zwykle ojciec był szybki i zwinny w ruchach.
Inga zastanawiała się, czy teraz czuł się tak samo jak
wtedy, kiedy Jenny umarła przy porodzie. Czyżby
czuł, że śmierć znów się do niego zbliżyła?
Emma zdążyła wywietrzyć pokój, powietrze nie
było już duszne, usunęła też poplamione krwią prze-
ścieradło.
Serine patrzyła bezradnie na Kristoffera. Wargi jej
drżały, kiedy próbowała powstrzymać płacz.
Kristoffer zatrzymał się na środku pokoju. Nie
miał odwagi spojrzeć na martwe dziecko, z daleka
zerkał na zawiniątko, które Sorine trzymała na ręku.
175
- Nie wygląda strasznie> tłumaczyła mu Sorine
niczym matka.
Kristoffer zrobił dwa kroki i upadł na kolana obok
łóżka. Ukrył twarz w pierzynie. Ciszę przerwał jego
głośny, pełen bólu szloch. Sorine chwyciła dłoń męża
i przyłożyła do policzka. Po chwili jego dłoń była mo-
kra od jej łez.
Inga czuła się, jakby została tu uwięziona. Cier-
piała niezmiernie, będąc świadkiem ich bólu. Ta sce-
na była przeznaczona tylko dla ich oczu, ale Inga nie
miała qdwagi wyjść.
Kristian przestępował z nogi na nogę. Nie czuł się
dobrze w takich sytuacjach, nie potrafił znaleźć od-
powiedniego słowa pociechy. Nikt nigdy nie słyszał,
żeby kiedykolwiek dał upust swoim uczuciom. Jest
dzielny, pomyślała Inga, zastanawiając się, jak cięż-
ko musi mu być tłumić wszystko w sobie. On chy-
ba cierpi najbardziej, bo przecież nie jest pozbawio-
ny serca. Jakie to uczucie nigdy nie mówić o tym, co
człowieka dręczy?
Sorine podała zawiniątko Kristofferowi. On za-
wahał się, ale po chwili je wziął. Czule spojrzał na
maleństwo. Nagle podniósł głowę i zaczął wpatrywać
się w sufit. Jakby chciał zebrać siły. Mrugał oczami
i z trudem oddychał. Potem znów spojrzał na dziec-
ko. Delikatnie gładził kciukiem drobne, sine policzki
maleństwa.
- Wiesz, co musisz teraz zrobić, prawda? - spyta-
ła Sorine, całując męża w czoło.
176
Kristoffer odezwał sję schrypniętym głosem:
- Tak, wiem. Przygotować piękną trumnę.
Kristian poruszył się niespokojnie.
- Pozwól mi to zrobić - poprosił. - Ja zadbam
o trumnę dla zmarłego... dziedzica.
Sorine wyciągnęła ręce do teścia. Zmusiła go,
żeby podszedł i ujął jej dłonie. Zmusiła go, żeby
spojrzał na chłopca, który leżał spokojnie, owinięty
w kocyk.
- To dużo dla mnie znaczy - powiedziała nie-
śmiało.
Kristian zrobił krok do tyłu. W oczach miał sza-
leństwo. Za dużo na niego spadło, pomyślała Inga
i strach ścisnął jej żołądek. Wstrzymała oddech, cze-
kając, co powie. Na szczęście zamknął usta, zagryzł
wargi, aż stały się tylko cienką kreską, i wyszedł z po-
koju.
Emma i Inga zostawiły pogrążonych w żałobie mał-
żonków w spokoju.
-Nie rozumiem... - zaczęłaTnga, zwracając się do
Emmy, która postawiła przed nią filiżankę z kawą. -
Nie
rozumiem, co się stało? - dokończyła, upijając łyk
go-
rącego napoju.
-Pępowina - wytłumaczyła jej Emma. - Okręci-
ła się wokół jego drobnej szyjki tak, że nie mógł
od-
dychać.
-Ale przecież pępowina... - powiedziała i nagle
177
zrozumiała. - Przecięłaś ją, zanim ja czy Sorine zdą-
żyłyśmy cokolwiek zauważać!
Emma przytaknęła.
- Chciałam jej oszczędzić tego strasznego wido-
ku. Wystarczy, że maleństwo zdążyło już zsinieći po
co miałaby oglądać pępowinę owiniętą wokół jego
szyjki.
Inga wytarła czoło zmęczonym ruchem. Emma
zawsze myślała o tych, których kochała. Zawsze była
gotowa się poświęcić. Nie oszczędzała się, jeśli tylko
mogła ulżyć czyjemuś cierpieniu.
-Podejrzewałaś, że coś może być nie tak?
-Nie, niczego nie podejrzewałam. Badałam ją
codziennie, serce dziecka biło normalnie.
Niczego
nie podejrzewałam, aż zobaczyłam główkę.
Inga obracała filiżankę w ręku.
-Więc wiedziałaś, że dziecko urodzi się martwe,
zanim Sorine po raz ostatni zaczęła przeć?
-Tak, ale nic nie powiedziałam, biedna Sorine
opadłaby całkiem z sił, gdyby się dowiedziała, że
nie
ma dla dziecka ratunku.
-Jesteś taka mądra, Emmo - odparła Inga po-
ważnie. - Zawsze potrafisz zachować spokój.
Stara służąca zarumieniła się.
- Moja mądrość to moje doświadczenie, najdroż-
sza. Nie zawsze byłam taka rozsądna. Musisz wie-
dzieć, że w młodości popełniłam wiele błędów.
Indze trudno było to sobie wyobrazić. Wzdrygnę-
ła się, kiedy Emma powiedziała:
178
- Zaczynam już być zmęczona. Zmęczona ży-
ciem. Jestem gotowa udać się do domu.
-Do domu? - spytała Inga bezradnie.
Emma podniosła rękę do góry.
-Do domu Ojca. Do Boga.
Inga szybko podeszła do starej kobiety, padła na
kolana i ukryła twarz w fałdach jej sukienki.
- Nie, nie - powtarzała, jakby błagała. - Nie wol-
no ci nas opuścić. Prószę, Emmo, nie mów takich
rzeczy!
Emma położyła dłoń na jej głowie.
-Nie pozwolisz mi odpocząć, dziecko?
-Ależ tak, oczywiście - mamrotała Inga, pocią-
gając nosem! - Tylko nie mogę znieść myśli, że
mog-
łabym cię stracić.
Emma uśmiechnęła się z wyższością.
- Nie zamierzam jeszcze umierać! Poza tym to
Pan decyduje, kiedy nadejdzie właściwa pora. Cze-
kają mnie ciężkie czasy teraz, kiedy Serine straciła
dziecko. Będzie potrzebowała mojego wsparcia.
Inga odezwała się z nadzieją:
-Za jakiś czas Sorine będzie mogła cię odciążyć.
Kiedy już minie najgorszy wstrząs. Wtedy
będziesz
mogła odpocząć.
-Ach Ingo, Ingo. Nie chcesz zrozumieć, że je-
stem już stara.
Inga znów ukryła twarz w fałdach jej sukni. Emma
miała rację. Sama się oszukiwała, twierdząc, że za
kilka tygodni Emma poczuje się lepiej. Widać ,było
179
wyraźnie, że kobietę dopadło zmęczenie ostatnimi
smutnymi przeżyciami. Inga poczuła wyrzuty sumie-
nia, bo przecież sama też przysparzała jej zmartwień.
A teraz jeszcze to martwe maleństwo.
Z dziedzińca dochodził dźwięk rytmicznych ude-
rzeń młotka. Nie musiała wyglądać przez okno, żeby
się domyślić, co się tam dzieje. To Kristian szykował
trumnę dla maleństwa. Ostatnie uderzenia były jak-
by słabsze od tych pierwszych. Jakby nie miał już sił,
żeby ostatni gwóźdź wbić równie mocno. W końcu
wszystko umilkło.
Inga otarła łzy i usiadła.
- Trzeba znaleźć całun do obleczenia ciałka - wes-
tchnęła Emma.
Poszła do pokoju i uniosła wieko stojącej tam du-
żej skrzyni. Z nabożeństwem zaczęła wyjmować naj-
piękniejsze rzeczy: obrusy, serwety, narzuty. W końcu
znalazła to, czego szukała, włożyła do skrzyni obrusy
i serwety i z całunem w ręku poszła do kuchni.
- Na szczęście za twojego życia nigdy nie mu-
sieliśmy sięgać po całun. Twoi dziadkowie ze strony
ojca zmarli, zanim się urodziłaś.
Emma rozłożyła całun na stole. Był z lnu, ręcznie
tkany, ozdobiony haftem węzełkowym.
-Przyniesiesz mi kamień? - poprosiła.
-Tak, oczywiście. Jak to dobrze, że jesteś tu
z nami. Po raz pierwszy uczestniczę w
przygotowa-
niach do pogrzebu. Dzięki tobie nie czuję ani
paniki,
ani też bezgranicznej rozpaczy. Jest tak...
spokojnie.
180
Oczywiście smutno, ale... - Inga zawiesiła głos, szu-
kając właściwego słowa. - Musi być jakiś głębszy po-
wód, dla którego synowi Sorine i Kristoffera nie było
dane dorosnąć.
- Pan daje i Pań zabiera — odpowiedziała Em-
ma. - Tak toczy się życie.
Inga znalazła czarny, gładki kamień, używany do
gładzenia delikatnych tkanin. Przyjemnie było trzy-
mać go w ręku, mimo że zwykle używała albo ma-
glownicy, albo żelazka. Jednak len i inne kosztowne,
delikatne tkaniny źle znosiły wysokie temperatury,
wtedy sięgano po kamień do gładzenia. Podała go
Emmie, która zaczęła gładzić całun. Regularnymi,
długimi ruchami wygładziła załamania. Na koniec
wygładziła wszystkie szwy.
-Jest taki mały - zauważyła Inga.
-Ten jest przeznaczony do małych trumien - wy-
tłumaczyła jej Emma. - Za czasów mojego
dzieciń-
stwa śmiertelność wśród niemowląt była
wysoka.
Moja matka urodziła dziewięcioro dzieci, a
tylko
ja
i dwóch starszych braci przeżyło.
-Straszne!
-To prawda - zgodziła się Emma - ale moje po-
kolenie było bardziej obyte ze śmiercią niż twoje.
Skoro jest życie, to jest i śmierć. Podejdź tu -
powie-
działa i zamachała ręką. - Widzisz datę, która
została
wyhaftowana tu srebrną nitką?
-1648, tak?
-Tak. To znaczy, że całun został utkany na po-
181
grzeb, który miał miejsce w 1648 roku. Potem też był
używany.
Ingę ogarnęła ciekawość. Całun nie był już tylko
kawałkiem materiału. Stał się rodzinnym skarbem,
z duszą i własną historią. Pomyśleć, że setki lat temu
okrywał ciało któregoś z jej zmarłych przodków.
-Wiesz, kiedy ostatnio był używany podczas po-
grzebu dziecka? - spytała.
-Owszem, wiem - powiedziała Emma, odłożyła
kamień i westchnęła. - To było wtedy, kiedy twój
oj-
ciec stracił swojego brata bliźniaka...
-Mój ojciec miał brata bliźniaka? Nigdy o tym
nie słyszałam!
-Nigdy nie zapomnę tej nocy, kiedy urodził się
twój ojciec i jego brat... - Na chwilę Emma
zatopiła
się we wspomnieniach. - To była wielka chwila,
kie-
dy pani na Svartdal urodziła dwóch zdrowych,
kształt-
nych synów. Pierwszy przyszedł na świat Jorgen.
Dziedzic. Był wrażliwszy niż twój ojciec. Gdy
kilka
minut później na świat przyszedł Kristian,
szczęście
się dopełniło. Przeżywano tu szczęśliwe lata,
kiedy
chłopcy byli mali.
Staruszka miała łzy w oczach.
Inga nie była w stanie powstrzymać ciekawości.
- Co się stało? - spytała.
Emma lekko odwróciła od niej twarz.
- Pięć niezapomnianych lat było nam dane prze-
żyć razem z Jorgenem. Pięć lat pełnych słońca i ra-
dości.
182
Kobieta przeciągnęła w rozpaczy ręką po twa-
rzy, wspominając ponure chwile, które potem na-
stąpiły.
- Nigdy nie dowiedzieliśmy się, jak doszło do
tragedii, ale... Pewnego popołudnia Jorgen i Kristian
gdzieś nam zniknęli. Zaczęliśmy ich szukać, przeko-
nani, że zaraz się znajdą, zdrowi i cali, jednak godzi-
ny mijały i kiedy jesienne słońce zaczynało się chylić
ku zachodowi, zrozumieliśmy, że coś musiało się wy-
darzyć. Byliśmy przerażeni. Wołaliśmy, przeszukiwa-
liśmy każdy kąt...
Inga stała bez ruchu. Z jednej strony chciała wie-
dzieć, jak historia się skończyła, z drugiej jednak nie
miała siły tego słuchać.
-Twój dziadek, Kolbjorn, próbował powstrzy-
mać babcię, która też chciała brać udział w
poszuki-
waniach. Pewnie przeczuwał, że stało się coś złego,
ale
Karolinę odchodziła od zmysłów ze strachu.
Płakała,
błagając, żeby pozwolono jej iść, kiedy mężczyźni
nu
szyli przeszukiwać las. Pewnie nie była w stanie
sie-
dzieć bezczynnie i czekać.
-Rozumiem, jak babcia musiała się czuć - po-
wiedziała Inga wzruszona. - Jak można było kazać
jej
czekać w niepewności... Żadna matka tego nie
wy-
trzyma.
Emma złożyła ręce i mówiła dalej ochrypłym gło-
sem:
- Ten jej krzyk, Ingo, Boże... ten jej krzyk...
Kobieta zamknęła oczy. Musiała ochłonąć.
183
- Mnie i dwóm innym służącym .kazano zostać we
dworze. Na wypadek, gdyby chłopcy wrócili. W głębi
duszy wierzyliśmy, że Jorgen i Kristian nagle się poja-
wią na drodze, ale kiedy zza wzgórza dobiegł nas roz-
dzierający, przerażony krzyk Karolinę, zrozumieliśmy,
że doszło do tragedii... Krzyk tej biednej, nieszczęsnej
kobiety poraził nas wszystkich. Nawet długo później
zdarzało się, że wciąż słyszałam, jak jej krzyk odbija się
echem w oddali...
Emmę przeszedł dreszcz, otuliła się szczelniej
chustą.
- Kiedy znaleźli Kristiana, chłopiec był przerażo-
ny i kurczowo trzymał się drzewa. Był w szoku. Lu-
dzie próbowali wydobyć z niego, co się stało. Chociaż
nie musieli, bo przecież wszyscy widzieli... - urwała
i zaczęła łkać tak, że Inga aż podskoczyła. Zdarzało
jej się widzieć staruszkę, kiedy była zła czy smutna,
ale nigdy nie widziała, żeby płakała.
Emma rozłożyła bezradnie ręce i.mówiła dalej ła-
miącym się głosem.
-Wiele razy byłaś w tym miejscu, nie wiedząc, że
to tam Jorgen uległ wypadkowi.
-Tak?
Emma wytarła nos.
- Tak, na Moseplassen.
Inga zmarszczyła brwi. Jak mogło tam zginąć
dziecko? To przecież piękne, łagodne wzgórze, po-
rośnięte miękkim, zielonym mchem i białymi brzo-
zami. Każdego lata chodzili tam, żeby z ogromnych
184
kamieni u podnóża zbocza zbierać porosty, w któ-
rych potem farbowano wełnę.
Emma ciągnęła dalej:
-Tam w dole, na zboczu, leżało zniekształcone cia-
ło Jorgena. To był straszny widok... On... -
przerwa-
ła, łapiąc powietrze. Po chwili mówiła dalej: -
Jorgen
poślizgnął się na mokrych liściach, zalegających
szczyt
wzgórza, i stracił równowagę. Jego drobne ciało
toczy-
ło się po zboczu siłą bezwładu... Kiedy Kolbjorn
pod-
szedł do chłopca, zobaczył, że mały ma...
zmiażdżoną
główkę.
-Nie! Boże, aż tak? - zawołała Inga. Obrazy spa-
dającego dziecka przelatywały jej przez głowę,
nie
mogła pozbyć się widoku małego chłopca na
kamie-
nistym zboczu. - Biedna Karolinę, której
przyszło
oglądać go w takim stanie. Zakrwawionego,
potłu-
czonego i bez życia.
Emma ze smutkiem schyliła głowę.
- Wtedy coś się stało z twoją babcią. Nie żeby...
pomieszało się jej w głowie, ale... - przerwała
Emma, szukając właściwego słowa. - Jej dusza za-
chorowała. Szalała. Wcześniej bardzo się troszczy-
ła o chłopców, po tym okropnym wypadku jakby
straciła całą miłość do Kristiana. Nie krzywdziła go
w żaden sposób, ale pozostała zimna i zamknięta
w sobie.
Inga patrzyła przed siebie niewidzącymi oczami.
Myślała o ojcu, o jego braku uczuć. Jego własna matka
przestała się o niego troszczyć, kiedy miał pięć lat. Wi-
185
dział, jak matka zapada na zdrowiu ze smutku i tęsk-
noty.
- Minęło kilka miesięcy, zanim Karolinę była w sta-
nie opowiedzieć o bólu, który ją trawił. Kiedyś powie-
działa mi: „Kiedy zobaczyłam, że Jorgen nie żyje, po-
czułam, jakby w mojej głowie coś zgasło. Zgasła moja
wola życia".
Inga dotknęła ręką czoła. W głowie miała zamęt,
nie wiedziała, co powiedzieć. W takiej chwili słowa
nie wystarczą.
- Strata Jorgena wszystkim nam ciążyła. Przez
długi czas. Traktowaliśmy chłopców jak własne dzie-
ci. Pomagali nam we wszystkim. Szli ze służącymi
do obory doić krowy. Pomagali przy pieczeniu, sia-
dywali z nami, kiedy wieczorem zabierałyśmy się do
szycia. A potem... To był straszny czas, Ingo. Ciche,
ciężkie dni.
Inga podniosła głowę, spoglądając na bladą twarz
Emmy.
- Nigdy nie dałaś mi niczego po sobie poznać,
kiedy szłyśmy przez Moseplassen. Nie było ci ciężko
patrzeć na miejsce, gdzie pięćdziesiąt lat temu znale-
ziono dziedzica Svartdal martwego?
Emma uśmiechnęła się smutno.
- Początkowo to był koszmar. Kiedy pani chciała,
żebym tam szła - sama nigdy nie postawiła tam sto-
py - opierałam się przez wiele dni.. Robiło mi się nie-
dobrze, chciałam uciekać. W końcu uznałam, że muszę
pokonać strach, byłam przecież dorosła! Kiedy minął
186
największy ból, okazało się, że właśnie tam znajduję
ukojenie. W jakiś dziwny sposób właśnie w tym miej-
scu mogłam w spokoju wspominać Jorgena. Zginął na-
głą, gwałtowną śmiercią, ale pocieszałam się myślą, że
nie cierpiał.
Indze wydało się to dziwne.
-Gdyby tam wtedy nie poszedł, to może by teraz
żył!
-Możliwe - przyznała Emma spokojnie. - Póź-
niej zdarzało mi się widywać, jak dzieci
umierały
w bólu. Wtedy - podkreśliła to z całą siłą -
cier-
piało i dziecko, i jego najbliżsi. Sama przeżyłaś
coś
podobnego z Emilią. Widzieć, jak dziecko z
dnia
na dzień staje się coraz bardziej chofe, i nie
być
w stanie mu pomóc. Jak myślisz, co czują
rodzice,
matka, ojciec, kiedy tygodniami, może nawet
mie-
siącami patrzą, jak ich dziecko zmaga się ze
śmier-
cią?
Inga przytaknęła zawstydzona. Poczuła skurcz w żo-
łądku, kiedy przypomniała sobie swój strach, gdy Emi-
lia zachorowała. Przeżyła wtedy koszmar, nie trwał co
prawda długo, ale wiele ją kosztował.
-Los rządzi życiem człowieka - westchnęła
smutno. - Gdyby Jorgen wtedy nie zginął, ojciec
nie
byłby tu gospodarzem.
-Masz rację, Ingo. Kristian prawdopodobnie
odziedziczyłby pola, łąki i lasy, ale prawo do
dworu
miałby Jorgen.
-Wiem, że ojciec kocha ten dom - powiedzia-
187
ła Inga - ale na pewno nie pragnął go za cenę życia
Jorgena.
Emma westchnęła.
- To prawda. Zapłacił wysoką cenę za to, że został
dziedzicem Svartdał. Tą ceną było życie brata bliźniaka.