saga
Cienie
z przeszłości
Torill Thorup
W SERII
tom 1. Inga
tom 2. Korzenie
tom 3. Podcięte skrzydła
tom 4. Pakt milczenia
tom 5. Groźny przeciwnik
tom 6. Pościg
tom 7. Mroczne tajemnice
tom 8. Kłamstwa
tom 9. Wrogość
tom 10. Nad przepaścią
tom 11. Odrzucenie
tom 12. Zaginiony
tom 13. Waśń rodowa
tom 6.
POŚCI
G
1
- Inga! Sorine chce z tobą rozmawiać - powie-
dział Kristoffer, wchodząc do kuchni. Jego głos,
wcześniej wysoki, ciepły i żywy, stracił swoją bar-
wę.
Inga pomyślała, że z brata uszła wszelka radość.
Minęła go. Ze wstydem musiała przyznać, że histo-
ria, którą opowiedziała jej Emma, przyćmiła nieco
żal brata i jego żony po urodzeniu martwego dziecka.
Tragiczne dzieje Jorgena poruszyły w niej jakieś czu-
łe miejsce. Śmierć małego dziecka zawsze jest przy-
kra, a fakt, że historia ta dotyczyła jej własnej rodzi-
ny, sprawił, że wydała się jej szczególnie bliska, mimo
że nigdy wcześniej nie słyszała o Jorgenie ani nigdy
go nie widziała.
Kiedy weszła do pokoju Sorine, poczuła ukłucie.
Nie wiedziała, czego się spodziewać, ale na pewno
nie tego, co zobaczyła.
5
- Ubrałaś go - powiedziała, i było to jedyne, na co
mogła się zdobyć.
Sorine przytaknęła, uśmiechając się smutno.
- Tak. Postanowiliśmy ubrać go w koszulkę do
chrztu. Nie przyda mu się już.
Inga usiadła obok bratowej i chcąc ją pocieszyć,
pogładziła ją po plecach. Nagle zaczęła się zastana-
wiać, czy nieszczęście nie wpędzi Sorine w szaleń-
stwo. Słyszała o kobietach, które przez wiele dni nie
chciały się rozstać z dzieckiem, nie chciały uznać,
że dziecko umarło. Sorine rozumiała, że chłopiec jest
martwy, czynności, które wykonywała, miały stłumić
jej żal. Inga czuła, że język przywiera jej do podnie-
bienia, ale wiedziała, że musi to powiedzieć: - Rozu-
miem, jak bardzo pragnęłaś tego dziecka. Szatka do
chrztu jest niezwykle piękna, na pewno poświęciłaś
jej wiele godzin pracy, prawda?
- Tak - wymamrotała Sorine i zakryła ręką usta,
próbując się opanować. - Kristoffer wybrał mate-
riał - powiedziała, pociągając nosem. Wskazała ręką
na koszulkę z kremowego jedwabiu. - A ja postano-
wiłam złotą nicią wyhaftować liście i kwiaty, żeby
podkreślić kolor jedwabiu.
Sorine pięknie szyła, wybrała adamaszek o jas-
noszarym odcieniu, przetykany białymi nićmi, kon-
trastującymi z samym materiałem. Pasek uszyty był
wełnianą nicią i ozdobiony kawałkiem bielonego lnu.
Brzeg zdobiły śnieżnobiałe kwiatuszki.
- Wasz synek zostanie pochowany w ubranku
6
w kolorze symbolizującym niewinność - wyszepta-
ła Inga. - To dobrze. Nikomu nie wyrządził żadnej
krzywdy.
Sorine zamknęła oczy, po policzkach płynęły jej
łzy.
- Nie myślałam o tym, kiedy szyłam tę koszulkę,
wtedy miałam pewność, że chłopca czeka długie, bo-
gate życie. Teraz to, że zostanie pochowany w bieli, jest
dla mnie pocieszeniem. - Pochyliła się i pocałowała
sine czoło synka. Potem podniosła głowę i spojrzała
prosto na Ingę. - Nie zapomniałam tego, co mi powie-
działaś. Kiedy tu weszłaś. Kiedy byłam przestraszo-
na i bałam się porodu. Kazałaś mi wtedy myśleć tym,
co mnie czeka. I widzisz - powiedziała Sorine z go-
ryczą, podnosząc do góry dziecko. Jej niebieskie oczy
były niczym lód. - Urodziłam martwego syna!
Inga czuła, jak jej pulsuje krew. Coś w niej pękło.
Oparła ręce o kolana i pozwoliła, żeby jej czarne wło-
sy zasłoniły twarz.
- Tak mi przykro! Tak mi przykro, że tak powie-
działam. Nie wierzyłam, że coś może się stać... - za-
kończyła głosem przechodzącym w szloch.
- Idź już - powiedziała Sorine, prostując się.
Kiedy do Ingi dotarło, że bratowa nigdy jej nie
wybaczy, poczuła skurcz w żołądku. W oniemieniu
zrozumiała, że Sorine oskarża ją o to, co się stało.
Nie, nie, to nie tak, pomyślała. Sorine musi zrozu-
mieć.
- Przyjechałam pomóc ci przy porodzie...
7
Serine znów się wyprostowała.
- Okłamałaś mnie. Dałaś mi fałszywą nadzieję.
Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego! - zawołała, a jej
głos był zimny, odmieniony nie do poznania.
Sigrid wymknęła się ze służbówki, upewniwszy się,
że babcia zdążyła się już w nim urządzić. Używano
jedynie pokoi na parterze, więc nie sądziła, że ktoś
zauważy Elen, którą Sigrid umieściła na piętrze.
Może powinna była zabrać babcię do domu i po-
wiedzieć wszystkim, kim jest ta stara kobieta, ale się
nie odważyła. Nie chciała narażać Elen na widok
zdziwionych twarzy i na pytania ojca. Poza tym...
jaką miała gwarancję, że ojciec nie wygnałby Elen
z domu? On na pewno zna historię konfliktu An-
drine i Elen.
Kiedy weszła do kuchni, poczuła przyjemny za-
pach świeżo zmielonej kawy. Czuła się psychicznie
wyczerpana po nieoczekiwanym spotkaniu z babcią.
Zmęczona opadła na krzesło.
-Pomożesz mi nakryć do stołu? - spytała grzecz-
nie Eugenie.
-Nie - odpowiedziała Sigrid i oparła czoło o blat
stołu.
Eugenie stanęła speszona.
-Nie? Jesteś chora?
-Nie.
8
Odmowa sprawiła, że Eugenie przybrała surowy
wyraz twarzy, ale nie poddawała się.
-Jesteś zmęczona? Wróciliście późno z wesela?
-Nie.
Służąca żachnęła się. Niezadowolona otworzyła
drzwi do spiżarni i wyjęła wędliny. Nielsowi zależało,
żeby ewentualni goście zostali dobrze podjęci. Dzi-
siaj poda do stołu smakołyki, które zostały z uczty.
Sigrid przełknęła ślinę. Z głodu burczało jej
w brzuchu. Była głodna. Teraz to czuła. Miała przed
sobą sery, dżemy, pasztety i najbardziej wykwintne
wędliny i mięsa: pieczony schab, wędzone kiełbasy
i cienkie plastry szynki.
Patrzyła na Eugenie z poczuciem winy. Służąca
nie była winna, że ona musiała stoczyć ze sobą we-
wnętrzną walkę.
- Daj - powiedziała, wyjmując jej z ręki patel-
nię. - Rozumiem, że masz inne zajęcia. Zaraz usma-
żę omlet.
Eugenie uśmiechnęła się, ukazując swoje krzywe
zęby.
Kiedy Niels i służba zasiedli do suto zastawionego
stołu, zewsząd słychać było wesołe śmiechy.
Sigrid nie mogła się powstrzymać, ale kiedy dzisiaj
rano zobaczyła ojca, poczuła do niego wstręt. Ostat-
nio w ogóle z trudem go znosiła! Zawsze go lubiła,
ale teraz wiedziała już, do czego był zdolny... Jedno-
cześnie czuła, jak narasta w niej złość, że on i mat-
ka nie pozwolili jej lepiej poznać dziadków. Mogli
9
czuć żal do Auduna i Elen, ale dlaczego z tego powo-
du pozbawili ją prawa do szukania swoich korzeni?
Bo przecież to właśnie zrobili!
-Eee... - zaczął Niels niezdarnie, kiedy posiłek
miał się ku końcowi. - Czy ktoś widział Ingę?
-Posłano po nią ze Svartdal - wytłumaczyła Eu-
genie. - Pojechała przed wschodem słońca,
Sorine
zaczęła rodzić.
Niels zakrztusił się kawą.
-Co ty mówisz? Jesteśmy zaproszeni na śniada-
nie do Storedal!
-Wiem tylko, że przyjechał Embrik i ją zabrał - od-
powiedziała Eugenie nieco niepewnie.
W oczach Nielsa widać było poirytowanie.
- Inga powinna pojechać na przyjęcie na cześć
młodej pary, a nie od razu gnać do Svartdal! - powie-
dział Niels, uderzając palcami o blat stołu. - Nie mogę
zostać w domu - wymamrotał. - Laurensowi by się to
nie spodobało... Pojedziesz ze mną, Sigrid.
Sigrid wzdrygnęła się.
- Nie ma mowy - wyrwało się jej.
- Odmawiasz? - spytał Niels poruszony.
Sigrid zaczerwieniła się.
- Wolałabym zostać w domu. Skorzystam z oka-
zji, żeby lepiej... - zaczęła, ale w porę powstrzyma-
ła potok słów. Niewiele brakowało, a zdradziłaby,
że woli zostać w domu razem ze swoją wytęsknioną
babcią. Poza tym myśl, że będzie blisko ojca... teraz,
kiedy Gudrun już nie ma... Nie będzie miał okazji,
10
żeby zmusić ją do... do... tych obrzydliwych rzeczy,
które robił z Gudrun!
-Żeby co lepiej...? - spytał Niels, przyglądając
się jej podejrzliwie.
-Nic takiego - odparowała szybko.
-To dobrze - odpowiedział Niels niezadowolo-
ny. - Ubierz się, pojedziesz ze mną do Storedal.
-Nie słyszałeś, tato? Nie zamierzam z tobą je-
chać! ,
W zapuchniętych oczach starego człowieka po-
jawił się strach. Niels przejechał językiem po war-
gach.
- Gudrun na pewno się ucieszy, jeśli przyjedzie-
my. .. Obejrzysz wszystkie piękne prezenty, które ona
i Martin dostali. Nie masz ochoty, Sigrid? - ciągnął
dalej, próbując ją udobruchać.
Sigrid demonstracyjnie odwróciła twarz. Pochleb-
stwa niczego nie zmienią, pomyślała z pogardą.
Jej milczenie w obecności służby sprawiło, że Niels
zmienił taktykę. Zdenerwowany zaczął jej grozić:
- Kto tu decyduje? Ty czy ja?
Gulbrand włączył się ostrożnie do rozmowy.
- Zawiozę was do StoredaL I zaczekam w stajni,
jeśli chcecie - powiedział, spoglądając z nadzieją na
Sigrid.
Sigrid zawahała się. Jeśli Gulbrand pojedzie, bę-
dzie mogła się czuć bezpieczna. Ojciec nie znajdzie
wtedy okazji, żeby zostać z nią sam.
- No dobrze - odezwała się łaskawie. - Mogę sie-
11
dzieć z tobą na miejscu woźnicy, Gulbrand? - spy-
tała.
Gulbrand pokiwał głową.
Sigrid długo jeszcze została przy stole. Dłużej niż
zwykle. Wiedziała, że Gulbrand często przychodził
wypić drugą filiżankę kawy, zanim przystąpił do swo-
ich obowiązków. Poza tym Niels oznajmił, że musi się
przebrać przed wyjazdem do Storedal, więc nie trze-
ba było jeszcze siodłać koni. Kiedy Eugenie sprzątnę-
ła wędliny i wyszła, Sigrid nachyliła się do Gulbranda
i tajemniczo szepnęła:
-Ona tu jest!
-Kto? - spytał Gulbrand cicho.
-Babcia! - roześmiała się Sigrid podniecona.
-Co ty mówisz? - wybuchnął przerażony Gul-
brand. - Elen jest tutaj?
-Tak. Nasze drogi musiały się przeciąć. Pamię-
tasz, jechaliśmy przez Sande, a ona szła przez
0vre
Eikeren, przez Eidsfoss, kierując się w stronę Hof.
-Nie wierzę własnym uszom - powiedział
Gulbrand, uśmiechając się. Podekscytowany
na-
lał sobie kolejną filiżankę kawy. - Już
uwierzyłem,
że nigdy jej nie poznasz. A okazuje się, że
postano-
wiła tu przyjść dokładnie wtedy, kiedy
zaczęliśmy
jej szukać. Dziwny zbieg okoliczności! To
dlatego
przed chwilą tak się opierałaś? Chciałaś
spędzić
czas z babcią!
12
- Cóż - powiedziała Sigrid wymijająco. - To nie
jedyny powód.
Radość, którą czuła, dzieląc się ze służącym wia-
domością, powoli znikała.
-Tylko ty wiesz, że babcia tu jest.
-Niczego nie zdradzę - zapewnił Gulbrand. - Bar-
dzo się cieszę, Sigrid. Mam nadzieję, że naprawdę
le-
piej się poznacie. Że Elen spełni twoje
oczekiwania.
Zawsze chciałaś się czegoś dowiedzieć o swoich
ko-
rzeniach.
Sigrid przytaknęła z taką siłą, że warkocz na jej
plecach zaczął podskakiwać.
Oboje zamilkli, kiedy Niels otworzył drzwi do po-
koju.
Inga płakała, opuszczając Svartdal. Wszystko skoń-
czyło się tragicznie. Chwyciła się futryny, jej palce
były białe. Chciała jej tyle powiedzieć. Wytłumaczyć.
Jednak sądząc po srogiej, zawziętej twarzy Sorine,
było to bezcelowe. Bratowa zamknęła się w sobie.
Uznała, że Inga ją okłamała. Ale to przecież niepraw-
da, westchnęła Inga. Przecież ja nie wiedziałam, mia-
łam nadzieję, wierzyłam, że poród pójdzie dobrze...
Wzbierała w niej złość. Gdyby okoliczności, w ja-
kich padło oskarżenie, były inne, Inga chwyciłaby ją
za ramiona i potrząsała nią tak długo, aż ta wycofa-
łaby swoje słowa. Ale Sorine czuła się nieszczęśliwa,
13
czuła potrzebę zrzucenia na kogoś winy. Inga miała
nadzieję, że bratowa się opamięta, kiedy minie naj-
większy wstrząs.
- Dobrze, że przyszłaś - zapewniał ją Kristoffer.
Położył swoją dużą dłoń na jej drobnej dłoni. - Mimo
że... - załamał mu się głos.
Inga poczuła, że ma ściśnięte gardło. Najwyraź-
niej Sorine nie wtajemniczyła męża w swoje oskarże-
nia.
-Na niewiele się przydałam - odpowiedziała bez-
barwnym głosem.
-Byłaś tutaj. To najważniejsze.
Inga zerknęła na Sorine. Bratowa patrzyła na nią
przez zmrużone oczy, z niechęcią. Biła od niej niena-
wiść.
-Co się urodziło? - spytała Eugenie, przyglądając
się Indze w napięciu. - Svartdal ma dziedzica? -
dziew-
częta parsknęły radosnym śmiechem.
-Muszę teraz iść do mojej córeczki - powiedzia-
ła Inga i ruszyła szybko przez dziedziniec.
Eugenie
patrzyła za nią zdezorientowana. Inga
zatrzymała
się przy schodach: - Chodź ze mną.
Porozmawiamy,
kiedy będę ją karmiła.
Na twarzy dziewczyny pojawił się niepewny
uśmiech, ale podążyła za swoją panią.
Inga ostrożnie otworzyła drzwi do sypialni, żeby
nie obudzić maleństwa, które spokojnie spało w ko-
14
łysce. Podeszła cicho i nachyliła się nad dzieckiem.
Ze łzami w oczach przyglądała się Emilii, jej czarnym
włoskom, okrągłym policzkom i małym czerwonym
usteczkom. Serce omal nie pękło jej z matczynej mi-
łości. - Długo tak śpi? - spytała.
- Około dwóch godzin. Opiekowanie się nią to
sama przyjemność. Jest miła i spokojna.
Inga gładziła Emilię po pleckach. Czule i delikat-
nie, mając nadzieję, że w ten sposób obudzi córeczkę.
Emilia stęknęła i przekręciła się na bok, ale Inga dalej
ją gładziła. W końcu dziecko odwróciło główkę, ot-
worzyło oczy i sennie zaczęło się rozglądać po po-
koju.
- Mamusia jest przy tobie - szeptała Inga łagod-
nie. Odsunęła wełniany kocyk, wzięła córeczkę i pod-
niosła ją. Delikatnie przystawiła ją do piersi. Wdy-
chała cudowny, słodki zapach niemowlęcia.
W nagłym olśnieniu Inga zrozumiała, jakie miała
szczęście. To prawda, że była z mężczyzną, którego
nie kochała, prawda, że walka między nią a Gudrun
okazała się długa i bolesna, ale teraz nagle dostrzegła
światło, o którym mówiła Emma. Może w przyszło-
ści nauczy się żyć z Nielsem? Czy naprawdę był tak
odrażający, jak jej się zdawało? Nic w nim jej do nie-
go nie przyciągało, ale miała nadzieję, że teraz, kiedy
Gudrun już tu nie było, Niels stanie się spokojniejszy.
Inga czuła, że znów może swobodnie oddychać. Mia-
ła wrażenie, że duszne powietrze zostało zastąpione
świeżym i czystym.
15
I co najważniejsze, pomyślała, była matką śliczne-
go, zdrowego dziecka. Przepaść między tym, co ona
miała, a co Sorine utraciła, była ogromna.
Eugenie stała za nią, czekała.
Inga odwróciła się i zaproponowała, żeby usiadła.
-Przepraszam - powiedziała - tyle różnych my-
śli kłębi mi się w głowie...
-Nie szkodzi. Rozumiem, że w Svartdal coś się
wydarzyło.
Łamiącym się głosem Inga zaczęła opowiadać
o tym, czego była świadkiem.
Eugenie milczała dłuższą chwilę.
- Przykro mi to słyszeć. Sorine musi bardzo cier-
pieć.
Inga przytaknęła.
-Gdzie jest Niels? - spytała nagle.
-Nie wiesz? - Eugenie popatrzyła na nią zdzi-
wiona.
-Nie.
-Pojechał do Storedal. Byliście zaproszeni na
weselne śniadanie.
Inga zakryła usta ręką.
-Boże, zupełnie zapomniałam!
-Posłano po ciebie, zaczął się poród, oczywiście
musiałaś jechać i pomóc - uspokajała ją Eugenie.
-Masz rację. Niels z pewnością zrozumie, dla-
czego nie pojechałam - powiedziała z ulgą. -
Wytłu-
maczyłaś mu, dlaczego w takim pośpiechu
musiałam
jechać do Svartdal?
16
-Tak, powiedziałam, że Embrik przyjechał po
ciebie... - wymamrotała Eugenie ledwie
zrozumiale.
-Dziękuję.
-Ale to, co się rano wydarzyło, nie było przyjem-
ne - mówiła dalej Eugenie i nagle zamilkła
speszo-
na. - Zapomnij, co przed chwilą powiedziałam,
mnie
nic do tego. Pracuję dla Nielsa i nie zamierzam
wcho-
dzić w sprawy między nim a jego córką.
-Jakie sprawy? Znów coś z Gudrun?
Eugenie czuła się nieswojo.
-Nie, tylko Sigrid i Niels... Posprzeczali się.
-Sigrid? Trudno mi to sobie wyobrazić. Cicha
i spokojna Sigrid miałaby się przeciwstawić ojcu?
Ona,
która zawsze jest taka grzeczna i spełnia wszystkie
jego
życzenia, zawsze chętnie i odpowiedzialnie?!
-Dzisiaj sprawy wyglądały inaczej - przerwała
jej Eugenie. - Zaczęło się od tego, że Niels był
poiry-
towany tym, że go zostawiłaś. Uznał, że powinnaś
je-
chać z nim uczcić młodą parę, a nie „lecieć" do
Svart-
dal.
Inga poczuła, że wzbiera w niej złość niczym wiel-
ka, ciemna fala.
- Svartdal to moja rodzina! Znaczy dla mnie wię-
cej niż to diabelskie...
Oczy Eugenie zrobiły się okrągłe jak piłeczki.
Inga opanowała się. Jeśli teraz wybuchnie, dziew-
czyna pewnie nie będzie chciała jej nic więcej powie-
dzieć. A musiała przyznać, że naprawdę była ciekawa,
co też takiego rozegrało się między Nielsem a Sigrid.
17
- Mów dalej, Eugenie - powiedziała.
Dziewczyna zaczęła niepewnie.
- Miałam wrażenie, że Niels nie chce jechać do Sto-
redal bez ciebie. Wahał się, czy jechać, ale w końcu się
zdecydował. - Eugenie nerwowo załamywała ręce. - Nie
podoba mi się to! Jakbym obgadywała gospodarza. Le-
piej będzie, jeśli sama z nim porozmawiasz.
Ingę paliła ciekawość. Niels na pewno miał powód,
żeby nie chcieć odwiedzać młodej pary bez niej, wie-
działa jednak, że nigdy jej nie powie, co się wydarzyło.
Proszę, Eugenie - błagała. - Zachowam dla cie-
bie wdzięczność do końca życia, jeśli odważysz się mi
to powiedzieć. Wtedy będzie mi łatwiej wytłumaczyć
Nielsowi, dlaczego musiałam jechać pomóc Sorine
przy porodzie. Na pewno nie będzie protestował, kie-
dy się dowie, że dziecko urodziło się martwe - po-
wiedziała, wyrzucając to z siebie jednym tchem.
Z pewnym wahaniem Eugenie zaczęła mówić:
-Kiedy Niels dał znać Sigrid, żeby poszła się
przebrać, ona po prostu stwierdziła, że nie chce z
nim
jechać.
-Dlaczego?
-Tego nie wiem. Dawno nie widziałam Nielsa
tak... wściekłego - wyznała Eugenie cicho. -
Myślę,
że nie spodziewał się problemów z Sigrid. Nie
dawała
się przekonać, ani groźbą, ani prośbą. Siedziała
tam
ze skrzyżowanymi na piersi rękami i nie chciała
na
niego patrzeć.
Inga z trudem mogła w to uwierzyć.
18
-Sigrid? Taka zbuntowana?
-Zgodziła się dopiero wtedy, gdy Gulbrand po-
wiedział, że może ich zawieźć, a potem
przywieźć.
-Więc w końcu uległa...
-W końcu tak. Nie pojmuję, co w nią wstąpiło.
Zawsze była ojcu bardzo posłuszna.
Dziwne, pomyślała Inga. Coś musiało dręczyć Si-
grid, i to już od dłuższego czasu. Nie zrobiła tego pod
wpływem chwili. Musiała znajdować się pod jakąś
presją. Inaczej by tak nie postąpiła. Inga postanowiła
się dowiedzieć, o co chodzi. Ale musi zrobić to deli-
katnie. Jeśli będzie zbyt natrętna, pasierbica zamknie
się w sobie. Prawdę mówiąc, trudno jej było ją zro-
zumieć. Ciekawe, jakie ona nosi w sobie tajemnice,
zastanawiała się Inga zmartwiona.
2
Matka i córka znajdowały się w ogrodzie, kiedy wóz
wjechał na dziedziniec.
- Witajcie - pozdrowiła Inga. - Spędziliście miło
czas w Storedal?
Niels był blady, miał ściągniętą twarz, ale jak tylko
zobaczył Emilię, na ustach pojawił się uśmiech. Po-
gładził córeczkę po policzku.
-Tak - powiedział - państwo młodzi dostali
mnóstwo pięknych prezentów!
-Ach tak - szepnęła Inga.
Niels natomiast opowiadał dalej z zapałem.
-Dostali piękny cynowy komplet, talerze, wiel-
kie półmiski, wazy do zupy i dzbanki. Poza tym
też
szkło z huty Nostetangen. Podobno najwyższej
jako-
ści. Takie kruche, zachwycające...
-A szafa, którą dostali od nas? - przerwała mu
Inga.
20
Gulbrand włożył dużo pracy w szafę, którą zlecono
mu zrobić. Była prosta w formie, kwadrat z pełnymi
drzwiami, na dole znajdowała się szuflada, wewnątrz
dwie półki. Służący wykończył ją dwiema szerokimi,
pięknie szlifowanymi listwami i dekoracyjnym, wy-
ciętym w drewnie szlaczkiem, żelazne zawiasy zro-
bił kowal. Była bardzo ładna, uważała Inga, za ładna,
żeby trafiła do zadzierającej nosa Gudrun.
-Mam przekazać gorące podziękowania - wtrą-
cił Niels. - Dla ciebie, Inga... i dla cieśli -
powiedział,
wskazując ręką na Gulbranda.
-Cieszę się, że im się spodobała - odparła Inga
monotonnym głosem. Nie miała ochoty
wysłuchiwać,
jakie to kosztowne prezenty otrzymali Martin i
Gu-
drun. Nie zazdrościła im rzeczy, tylko tego, że
mie-
li razem tworzyć dom... Emilia szybko wyrwała
ją
z tych ponurych rozmyślań, chwyciła za włosy i
teraz
ciągnęła mocno swoimi silnymi paluszkami. -
Au,
Emilia, tak nie wolno!
Emilia uśmiechnęła się wdzięcznie, ale Inga nie
uległa jej czarowi.
- Nie - powiedziała powoli, podnosząc ostrzega-
jąco palec.
To wystarczyło, żeby usta Emilii wykrzywjły się
w podkówkę, i zaraz też w jej oczach pokazały się łzy.
Obrażona, zaczęła krzyczeć, a jej twarzyczka zrobiła
się czerwona.
- Chodź do tatusia - kusił Niels, a małej nie trze-
ba było długo prosić. Bezpieczna na jego ręku, zaraz
21
przestała płakać. Patrzyła na Ingę naburmuszona.
Niels się roześmiał i z dzieckiem na ręku ruszył przez
dziedziniec.
Inga podeszła do Sigrid. W jej twarzy było coś no-
wego, twardego i stanowczego, jakby chciała się wy-
cofać, zostać sama.
- Zostań ze mną! Chcę ci coś pokazać!
W oczach Sigrid znów pojawiło się życie, błysz-
czały, kiedy spojrzała na Ingę.
-Co się stało?
-Nic ci nie powiem. Sama zaraz zobaczysz.
-Chcesz mi pokazać krowę? - spytała Sigrid
z niedowierzaniem, kiedy znalazły się w oborze, i
ro-
ześmiała się. Jej śmiech odbijał się od belek na
sufi-
cie.
-Pomyślałam... - zaczęła Inga, prowadząc ją do
Barlin i pokazując na cielaka, który w tak
dramatycz-
nych okolicznościach przyszedł na świat w maju -
że
skoro Torę i Eugenie mają się niedługo pobrać,
to...
Myślisz, że cielak będzie dobrym prezentem
ślubnym?
-Mówisz poważnie? - spytała Sigrid, śmiejąc
się. - Jak sądzisz, co tata na to powie?
-Nie przejmuj się! - rzuciła energicznie Inga. -
Przekonam go! Wyobrażasz to sobie, Sigrid:
Torę
i Eugenie szczęśliwi w swoim gospodarstwie z
nie-
sfornym cielakiem?
-Rzeczywiście sielanka - przyznała Sigrid. - Cie-
szę się, że nie ja będę o tym rozmawiać z ojcem!
-Daj spokój - powiedziała Inga pewnie. - Wszy-
22
scy wiedzą, że twój ojciec nie jest chciwy. Wydaje mi
się, że pomysł mu się spodoba.
I znów oczy Sigrid stały się dalekie, jakby przysło-
niła je jakaś dziwna mgła. Już się nie uśmiechała, tyl-
ko uderzała zawzięcie obcasem o ziemię.
Milcząc, wyszły z obory. Inga nie wiedziała, o co
chodzi, ale czuła, że z Sigrid coś się dzieje. Wiedziała,
że musi dociec co, zanim będzie za późno.
Sigrid czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. Nie wie-
działa, czy powiedzieć Indze, że umieściła babcię
w pokoju w służbówce, chyba jednak nie miała wyj-
ścia, westchnęła zrezygnowana.
- Inga...
Inga natychmiast się do niej odwróciła.
Sigrid zaczęła niepewnie:
- Zjawiła się tu stara kobieta. Kiedy pomagałaś
wSvartdal...
- Tak? Czego chciała?
Wbrew sobie Sigrid skłamała:
-Była zmęczona i wyczerpana. Długo szła. Spy-
tała, czy znajdzie schronienie tu, w Gaupås.
-Wędruje od parafii do parafii? Myślałam,
że tego zwyczaju dawno już poniechano.
-Tak! Chodzi od drzwi do drzwi - przytaknęła
Sigrid ochoczo.
-Dałaś jej jedzenie? Na pewno była głodna.
-Tak, dałam - odpowiedziała Sigrid zachęco-
23
na. - No i... pozwoliłam jej odpocząć w jednym z po-
koi w służbówce.
-To ładnie z twojej strony - skomentowała Inga,
uśmiechając się do niej serdecznie. - O
wszystkich
się troszczysz. Powieś pościel na dworze, niech
się
wywietrzy.
-To niemożliwe - stwierdziła Sigrid stanow-
czo. - Ona wciąż tam jest.
-Co?
-Chodź ze mną, poznasz ją! - Sigrid chwyciła
macochę za rękaw. - Obiecałam, że ty
zadecydujesz,
co ma się z nią stać.
-Sigrid! Nie możemy założyć tu ochronki dla
biedaków! Oczywiście, że może odpocząć u nas
kilka
godzin, ale nie zostać na dłużej.
-Dlaczego nie?
-Bo... Bo... - zaczęła Inga, w końcu rozłoży-
ła bezradnie ręce i się roześmiała. - Nie mogę po-
wiedzieć, że nie mamy dość miejsca, bo to
niepraw-
da. Ale nie mamy czasu, żeby zajmować się
starymi,
schorowanymi ludźmi.
-Chcesz, żebym ją stąd wygnała?
Inga pokręciła głową tak, że jej czarne włosy roz-
sypały się, okalając jej twarz.
- Dobrze, zaprowadź mnie do niej. Porozmawiam
z nią.
Kiedy weszły do pokoju, Elen leżała wyciągnięta na
wąskiej drewnianej ławie. Z trudem się podniosła, usiad-
ła i przygładziła włosy. Uśmiechnęła się nieśmiało.
24
- Więc to jest twoja macocha, Sigrid. Miło mi!
Z narastającą radością Sigrid obserwowała, jak
Inga podchodzi do staruszki. Nie uciekła wzrokiem
od oszpeconej twarzy, tylko podała Elen rękę i uprzej-
mie się przywitała.
- Elen Grindstuen - przedstawiła się starusz-
ka. - Jestem babcią Sigrid, jak pewnie już wiesz.
Inga otworzyła szeroko usta.
- Babcia? Babcia?!
Elen się przestraszyła.
- Sigrid, nic nie powiedziałaś? Myślałam... My-
ślałam, że twoja macocha wie.
Sigrid usiadła na ławie i ciężko westchnęła.
-Sigrid - zaczęła Inga - jeśli to twoja babcia...
to dlaczego umieściłaś ją tutaj? Powinnaś umieścić
ją
w jednym z pokoi gościnnych.
-Nie chcę, żeby tata się dowiedział, że Elen tu
jest. Boję się, że każe ją stąd przepędzić.
-Niels? Dlaczego miałby tak się zachować wobec
swojej dawnej teściowej?
Sigrid i Elen wymieniły spojrzenia, Elen pokiwała
głową. Bezbarwnym głosem Sigrid opowiedziała In-
dze tragiczną historię Andrine i jej matki.
- W życiu czegoś takiego nie słyszałam! - krzyk-
nęła Inga przerażona. - To dlatego masz tak zeszpe-
coną twarz?
Elen odwróciła się do nich swoim kalekim profilem.
Obnażyła się przed nimi, bez wstydu i zahamowań.
- Tak. To jest dzieło Andrine.
25
Inga delikatnie przeciągnęła palcem po zdefor-
mowanym uchu Elen. Zatrzymała się, kiedy dotarła
do miejsca, gdzie powinna być górna warga, a gdzie
była po prostu jedna duża blizna. - Andrine wiedzia-
ła, że pani znajduje się wewnątrz, kiedy podpaliła
dom? Chciała... panią zabić?
Elen schyliła głowę. Po policzku potoczyła się łza,
jej ciałem wstrząsnął szloch, łzy zmoczyły jej dłonie.
- Tak. Wiedziała, że Audun wyjechał na pastwi-
sko w góry kosić trawę razem z naszymi synami,
z Andersem i z Arnem. Ja zostałam w domu, położy-
łam się na chwilę, żeby odpocząć.
- Więc to o panią jej chodziło?
Elen wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Od czasu kiedy Audun przegonił jej
zalotnika, była wściekła na nas oboje. Popierałam
mojego męża, też uważałam, że nie powinni się zarę-
czać.
Elen najwyraźniej wróciła do wspomnień, po chwi-
li zaczęła opowiadać dalej:
- Kilka dni wcześniej zaprzysięgła się zemścić na
Audunie i na mnie, ale uznaliśmy, że to tylko wybuch
wściekłości. Nie mieliśmy pojęcia, że wprowadzi swo-
je groźby w czyn! Andrine dobrze wiedziała, ile go-
spodarstwo znaczy dla Auduna. Jego ojciec, Anders,
zginął tragicznie, utopił się, a matka, Karen, umarła
ze zgryzoty. Audun wiele razy powtarzał, że dzieło
życia jego rodziców, na które pracowali całe swoje ży-
cie, musi pozostać w rodzinie. Kiedy Andrine podło-
26
żyła ogień i dom spłonął, spłonęły też wszystkie jego
wspomnienia, marzenia i plany na przyszłość.
Zrozpaczona Sigrid zauważyła, że trzęsie się jej dol-
na warga. Chciało się jej płakać, ale zdołała spytać:
-Ale wybaczyłaś mamie, prawda?
-Tak, wybaczyłam jej - westchnęła Elen - ale nie
zapomniałam.
Inga położyła dłoń na wątłym ramieniu starej ko-
biety i spojrzała jej w oczy.
- I teraz nareszcie nadszedł czas, żeby rozprawić
się z cieniami przeszłości?
Elen przytaknęła.
- Tak, czterdzieści lat cierpiałam z powodu znie-
kształconej twarzy, ale przede wszystkim dlatego,
że miałam córkę... i jej nie miałam.
Sigrid nie była w stanie wytrzymać tych wszyst-
kich smutnych wspomnień. Poczuła ukłucie w piersi,
ale odgoniła od siebie nękające ją myśli i pytania, któ-
re chciałaby zadać babci.
-Co zrobimy, Inga?
-Najlepiej byłoby powiedzieć Nielsowi praw-
dę - odezwała się Inga ostro. - Ale nie wiem, czy
mo-
żemy ryzykować. Możliwe, że nadal nosi w sobie
urazę
do Auduna i do ciebie - zwróciła się do Elen. -
Zo-
stawiliście Andrine pod opieką pastora, może
będzie
chciał, żebyś opuściła dwór. - Inga podparła się
ręka-
mi w talii i zaczęła się zastanawiać. Po chwili
spytała
ostrożnie: - Czy Niels kiedykolwiek cię widział?
-Nie, nigdy.
27
-To dobrze. Pozostań tutaj, Elen, a ja jutro po-
rozmawiam z Nielsem. Spytam, czy pozwoli ci tu
zo-
stać. Nie zdradzę mu, kim jesteś.
-Wiedziałam, że znajdziesz jakieś rozwiąza-
nie! - roześmiała się Sigrid zadowolona.
Kiedy wyszły na dziedziniec, Inga zwróciła się do
Sigrid:
- Wykorzystaj ten czas, żeby lepiej poznać babcię.
Sigrid się zaniepokoiła.
- Co chcesz przez to powiedzieć? Nie podoba ci
się, że babcia tu jest?
Inga zatrzymała się.
-Nie mam nic przeciwko temu! Ale... Nie za-
uważyłaś tego?
-Czego?
Inga westchnęła głęboko.
- Obawiam się, że Elen kroczy już drogą śmierci.
Sprawia wrażenie chorej. Ta szara skóra, paznokcie,
które już stają się sine... Przypuszczam, że zostało jej
zaledwie kilka tygodni życia, może miesięcy...
Przed południem Niels nie wspomniał nic o jej znik-
nięciu nad ranem. Tuż przed pójściem do łóżek Inga
zauważyła zmianę w jego nastroju. Siedział dłuższą
chwilę i się jej przyglądał. Denerwowało ją to.
Nadciąga burza, pomyślała, wyglądając przez okno.
Słońce niedawno skryło się za szczytami gór, na niebie
28
widać było jeszcze jego żółte i jaskrawoczerwone pro-
mienie. Lekki wiatr poruszał koronami drzew, strą-
cając na ziemię pożółkłe liście. Jutro też powinna być
piękna pogoda, ale w domu zanosiło się na burzę.
Inga się nie myliła. Kiedy dotarli do sypialni, Niels
trzasnął drzwiami.
-Musiałeś to zrobić? - spytała Inga, cedząc sło-
wa. - Obudzisz Emilię!
-A ty koniecznie musiałaś gnać do Svartdal? Je-
steś moją żoną, nie mogłaś pozwolić Emmie zająć
się
porodem Sorine? Nie myśl, że nie słyszałem, że
chcia-
łaś tam pojechać!
-Do diabła, Niels - powiedziała zdziwiona. - Są-
dziłam, że zrozumiesz, że Sorine mnie
potrzebowała!
W złości zdarł krawat i rzucił go na krzesło.
- A co ze mną? Kiedy zaczniesz wreszcie myśleć
i o mnie?
Inga położyła jedną rękę na piersiach, drugą chwy-
ciła się za gardło.
- O co ci chodzi? - spytała cicho.
Niels nie odpowiadał. Poirytowany ściągał spod-
nie i koszulę. Był tak podniecony, że zapomniał wło-
żyć nocnej koszuli.
- Oczywiście, że ludzie muszą sobie pomagać,
ale dlaczego wyjechałaś, skoro wiedziałaś, że mamy
jechać na uroczyste śniadanie, wydawane na cześć
młodej pary? - powiedział i zły nakrył się kołdrą.
Inga miała chęć wykrzyczeć mu, że była szczęśliwa,
nie musząc z nim tam jechać, ale nie zrobiła tego.
29
- Nie miałam wpływu na to, kiedy Sorine zacznie
rodzić! Poza tym, skoro mowa o ślubie... - zaczęła
niepewnie - to jest coś, co mnie gnębi... Już od daw-
na. Nasza noc poślubna... Gdzie wtedy zniknąłeś?
Niels zesztywniał. Nie miał odwagi na nią spoj-
rzeć.
- Co? Dokąd poszedłem?
Inga odnosiła wrażenie, że serce zaraz wyskoczy
jej z piersi, ale cierpliwie czekała na odpowiedź. Cisza
trwała. Kiedy nie doczekała się odpowiedzi, powtó-
rzyła pytanie. Tym razem głośniej.
Niels, zmieszany, uciekał od niej wzrokiem.
- Ja... - zaczął, a jego twarz zrobiła się pąso-
wa. - Położyłem się na kanapie w gabinecie - dokoń-
czył, zadowolony, że znalazł jakąś odpowiedź.
Inga się nie poddawała.
-
Poszedłeś do Gudrun albo do Sigrid. Słyszałam!
Niels podskoczył jak oparzony. Siedział, zmiesza-
ny, drapiąc się w czoło.
-Masz rację, Inga. Zapomniałem o tym. Musia-
łem porozmawiać z Gudrun.
-To było aż tak ważne, że musiałeś to zrobić
w trakcie naszej nocy poślubnej? - spytała z
sarka-
zmem w głosie.
-Nie bądź bezczelna, Inga.
-Nie jestem bezczelna - odpowiedziała szyb-
ko. - Mam prawo wiedzieć.
Niels znów się nadął. W świetle płomienia widać
było drobne kropelki potu na jego skroni.
30
- Porozmawiamy o tym innym razem. Teraz mó-
wimy o twoim zniknięciu - dokończył. Nigdy nie po-
wie jej dlaczego ani dokąd wtedy poszedł.
Inga ustąpiła.
- Nie kłóćmy się, Inga. Chodź do mnie - prosił
Niels. - Chodź i połóż się obok mnie...
Indze zakręciło się w głowie. Nie chciała być bli-
sko niego, ale w tym momencie Niels chwycił jej rękę
i pociągnął do łóżka. Inga poczuła się jak w pułapce.
Cała sztywna położyła głowę na jego ręce. Ciało mia-
ła wygięte w łuk, tak że jej głowa prawie nie dotykała
jego ramion. Przez jakiś czas leżeli tak bez ruchu.
Usłyszała, że oddech Nielsa staje się równomierny,
i pomyślała, że zasnął. Postanowiła leżeć nierucho-
mo jeszcze kilka minut, aż zyska pewność, że zasnął
mocnym snem. Wtedy przesunie się na swoją część
łóżka. Tak daleko od niego, jak to tylko możliwe.
W pewnej chwili Niels nagle zaczął delikatnie gła-
dzić jej łokieć. Inga wzdrygnęła się. Jego oddech ją
zmylił, Niels nie spał. Był podniecony! Świadomość
tego, co nieuniknione, sprawiła, że zagryzła wargi do
krwi. Oblizała usta i poczuła metaliczny smak.
- Dobrze nam razem - szeptał Niels. - Ale wiele
powinniśmy zmienić. Tyle rzeczy mogłoby wyglądać
inaczej, ale dzisiaj wieczorem... dzisiaj wieczorem...
bądźmy dla siebie mili.
Nachylił się nad nią i uczynił coś, czego nigdy do-
tąd nie robił: przywarł cienkimi wargami do jej warg,
zmuszając ją do otworzenia ust;
31
Inga położyła dłonie na piersi Nielsa, chcąc go
odepchnąć, kiedy poczuła jego język w ustach,
ale w ostatniej chwili się opamiętała. Czuła jego mo-
kry język, czuła przykry oddech. Odetchnęła z ulgą,
kiedy wyjął język z jej ust i zaczął nim pieścić jej bro-
dawki. Starając się, żeby nic nie zauważył, po cichu
wypluła ślinę na dłoń, nerwowo roztarła ją na prze-
ścieradle. Po prostu nie była w stanie, nie chciała czuć
tego smaku w swoich ustach!
Kiedy włożył głowę między jej nogi i rozchy-
lił jej uda, syknęła. Chwytała powietrze, ściskając
w dłoniach prześcieradło. Rzucała głową to w jedną,
to w drugą stronę, nie chciała tego upokarzającego,
przynoszącego jej wstyd aktu.
- Jesteś tak samo wąska i cudowna jak przed uro-
dzeniem Emilii - mamrotał, wchodząc w nią. - Rów-
nie cudowna...
Inga błagała w duchu: Proszę, nie lubię, kiedy
mnie chwalisz. Nie chcę twojego uznania, nie chcę
słuchać, jak mówisz, że jestem cudowna. Nie pozwo-
lę ci na to... Miała ochotę krzyczeć, była wściekła,
chciała go odepchnąć, okładać pięściami tak długo,
aż przestanie, ale wiedziała, że nic by to nie dało.
Uniósł się na swoich silnych rękach, ale na szczęś-
cie dla Ingi nie był w stanie wytrwać dłużej. Zmęczo-
ny, osunął się obok niej na łóżko.
Nagle odwrócił się do niej i uśmiechnął, pogładził
ją po policzku i powiedział:
- Moja ty śliczna, moja cudowna!
32
Potem odwrócił się do niej plecami i zaczął chrapać.
Inga szybko wstała, wciągnęła przez głowę bluzkę
i po cichu zeszła ze schodów. Stojący zegar wybił je-
denaście uderzeń. Wzdrygnęła się, kiedy doszedł ją
jego dźwięk, ale szybko się uspokoiła, kiedy zrozu-
miała, skąd on pochodzi. Drżącymi rękami zarzuciła
chustę na ramiona i zniknęła w ciemnościach nocy.
We wrześniu zmrok zapadał szybko. Ścieżka wiła się
przed nią niczym szaroczarny węgorz, podążała nią
w kierunku jeziora.
Strach po kwietniowej akcji ratunkowej wciąż
w niej tkwił, mimo to zeszła na brzeg. Umoczyła jed-
ną stopę w wodzie, zdziwiona poczuła, że woda była
letnia. Szybko, nie czekając, aż zmieni zdanie, zrzuci-
ła z siebie ubranie i weszła do jeziora, po chwili woda
sięgała już jej ud. Poruszyła palcami u nóg i poczuła
drobne ziarenka piasku. Przeciągnęła rękami po wło-
sach, dała upust długo tłumionemu krzykowi, jej cia-
ło przeszył dreszcz. Przyszedł płacz, wstrząsał nią na
wpół tłumiony szloch. Stała tak chwilę, ze spuszczo-
ną głową, zanim położyła się na wodzie i zaczęła pły-
nąć.
Naga wyszła na skały i wycisnęła wodę z włosów.
Drżała z zimna, kiedy wiatr smagał jej mokrą skó-
rę. Oczyszczona, zarzuciła chustę na ramiona, wzięła
ubranie do ręki i ruszyła z powrotem.
33
Zjawili się bez ostrzeżenia i zerwali z niego koc. Przy-
sunęli mu pochodnie do samej twarzy i obudzili. Moc-
ne światło oślepiło Kristiana, który podniósł dłoń do
oczu i zamrugał na widok dwóch strażników.
- Co się stało? - odważył się spytać.
Nikt nie odpowiedział. Chwycili za brzeg jego
cienkiej, lnianej koszuli i pociągnęli go za sobą. Z po-
czątku nie rozumiał, czego od niego chcą, zaczął się
im opierać, wtedy uderzyli go kijem w plecy i przy-
trzymali.
Kristian próbował zachować trzeźwość myśle-
nia, nie chciał, żeby strach przejął nad nim kontro-
lę, szybko jednak zaczęło brakować mu tchu. Poczuł
skurcz żołądka, kiedy otworzono ciężkie masywne
drzwi, prowadzące do piwnicy. Mam zejść tam na
dół? - zdziwił się w duchu, wiedząc, że nikt nie od-
powie na jego pytanie.
Brutalnie zepchnęli go po kamiennych schodach.
Pod stopami poczuł chłód, bijący od kamiennych
stopni, ale posłusznie zaczął schodzić. Jeden ze straż-
ników okładał go bez przerwy kijem, drugi zamknął
za nimi drzwi. Żelazne zawiasy jęknęły, usłyszał pie-
kielny huk i zapanowała ciemność. Mrok go oślepił,
byłby upadł, ale udało mu się utrzymać na nogach.
Pochodnia zamigotała, kiedy w piekle, do którego
trafił, powiał lodowaty wiatr. Płomień trzeszczał, wił
się, w końcu jednak strzelił do góry, jasny i wyraźny.
Powoli rozproszył mrok, ale w kątach nadal chowały
się szare cienie.
34
Kristian poczuł, jak wzbiera w nim strach, oblał
go zimny pot. Zagubiony zaczął rozcierać zesztyw-
niałe mięśnie karku, przekręcił głowę. Dlaczego ka-
zali mu zejść do tej piwnicy? Strażnicy przestępowali
niecierpliwie z nogi na nogę, rzucając co rusz krótkie
spojrzenia na górny podest schodów. Czekali na ko-
goś... Na kogo? Co to mogło znaczyć? Niepewność
sprawiła, że Kristian poczuł, że uginają się pod nim
nogi, ale nie chciał dopuścić do tego, żeby upaść. Tej
satysfakcji im nie da!
W łóżku w Svartdal leżał mężczyzna, przewraca-
jąc się między zmiętymi, mokrymi prześcieradłami.
Ręce szukały bezradnie ciepłego ciała kobiety, która
dawniej leżała wtulona w jego niespokojne ciało. Ko-
biety, która szeptała mu do ucha uspokajające słowa,
zapewniając, że wszystko już minęło. Że już nie musi
się bać... Ten pełen zrozumienia głos zniknął, podob-
nie jak czułe, miękkie opuszki palców, które gładzi-
ły jego czoło, przynosząc mu pocieszenie. Pozostały
tylko senne koszmary, tak rzeczywiste... Koszma-
ry, które od lat zadawały ciosy jego duszy. Ostry nóż
z podwójnym ostrzem zadawał cios, kiedy najmniej
się tego spodziewał. Czasem tylko kilka razy do roku,
ostatnio jednak dosięgał go noc w noc...
Wysoko w kamiennym sklepieniu widoczna była
mała szpara. Kristian przyglądał się jej. Szpara była
zbyt wąska, a żelazna krata bardzo solidna. Kri-
35
stian patrzył w milczeniu. Oczy przyzwyczaiły się
do ciemności. Większość belek, podtrzymujących
stropy twierdzy, była sczerniała od ognia i pokryta
pleśnią. Wiele porosło zielonkawym mchem, w jed-
nym z rogów w słabym świetle pochodni widać było
ogromną, przypominającą siatkę drobnych perełek
pajęczynę. Kiedy światło pochodni omiotło pająka,
ten szybko usunął się w bok na swoich długich no-
gach. Kristian stał na tyle blisko, że był w stanie ob-
serwować, jak owad odwrócił się odwłokiem w stro-
nę światła, wykonał szybki ruch i nagle umknął przez
dziurę w murze.
Pewnie jest noc, pomyślał Kristian, kiedy doj-
rzał przez szparę kawałek ciemnogranatowego nieba.
Nie było ani księżyca, ani gwiazd, na których mógłby
zawiesić wzrok. Po niebie powoli sunęły czarne, po-
szarpane chmury. W tym momencie pokazała się błys-
kawica i rozległ się grzmot, powoli odchodził w dal.
Jakby ktoś strzelał z armaty, po chwili niebo rozjaśni-
ły kolejne srebrne błyskawice, przecinając zygzakiem
nieboskłon. Kątem oka zobaczył, jak dwa tłuste, błysz-
czące szczury przestraszone uciekają po podłodze.
Strażnicy podskoczyli. Kristian prychnął z pogar-
dą. Niejedną burzę już przeżył i nie pierwszy raz miał
do czynienia ze szczurami, pomyślał, pełen nienawi-
ści.
Zaczęła się ulewa. Wiatr zamienił się w wichurę.
Drewniane belki trzeszczały i skrzypiały. Po chwili
z sufitu zaczęła się lać woda.
36
Wtedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Z po-
czątku Kristian nikogo nie zauważył, po chwili jed-
nak kilka pochodni oświetliło podest. Dało się sły-
szeć trzeszczenie skórzanych butów i stukot metalu
na kamiennej posadzce.
Czas oczekiwania minął.
Dwóch strażników, którzy przyprowadzili go
do piwnicy, zniknęło, kiedy czterech nieznanych
mu mężczyzn przejęło prowadzenie akcji. Kristian
wzdrygnął się mimo woli, kiedy znów usłyszał ot-
wieranie drzwi. Cisza, która potem nastąpiła, była
trudna do wytrzymania. Kristian stał nieruchomo,
nie dając niczego po sobie poznać, kiedy mężczyź-
ni zaczęli go otaczać. Jeden z nich zdecydowanie się
wyróżniał: wysoki, szeroki w ramionach, o gibkich
ruchach. Na głowę miał naciągnięty brązowy, ściśle
przylegający kaptur z dziurami na usta i oczy. Usta
przypominały pysk zwierzęcia, a oczy pałały niena-
wiścią i pogardą.
Napadli go tak nagle, że Kristian nie zdążył na-
wet zareagować. Zresztą co by to dało, pomyślał zre-
zygnowany, w ten sposób tylko wzmógłby ich wściek-
łość. Instynktownie rozumiał, że powinien milczeć.
Spuścić wzrok i nie stawiać oporu.
Jego dłonie zostały szybko spętane cienkim, mięk-
kim sznurkiem. Jednym ruchem chwycili go za ręce,
aż poczuł ból. Przywiązali go do dwóch pali, które
stały oddalone od siebie o trzy, cztery łokcie.
Słyszał, jak rozerwali mu koszulę na plecach. Jej strzę-
37
py przykleiły się do jego nagich ud. Kristian schylił gło-
wę, jego czarne, półdługie włosy łaskotały go w policzki.
Uniósł ramiona, jakby chciał zakryć uszy i zablokować
wszelkie czucie, żeby nic nie słyszeć, nic nie wiedzieć.
Dreszcze sprawiły, że nie był w stanie opanować
drżenia ramion, poczuł skurcz żołądka, twarz wy-
krzywił mu grymas. Mężczyzna w masce podniósł
pejcz i przeciął nim powietrze. Kristian wzdrygnął się,
ale dalej stał. A więc to go czeka: biczowanie, rozcią-
ganie... Dlaczego, dlaczego, kołatało mu po głowie.
Nie mogli przecież skazać go na tortury... Tak maka-
bryczne barbarzyństwo nie mogło być stosowane jako
kara, według słów ludzi prawa. Czyżby go okłamano?
Pierwsze uderzenie trafiło go między łopatki.
Przekręcił głowę, spomiędzy zaciśniętych warg wy-
dobył się jęk. Poczuł na plecach ciepłą krew. Pejcz
znów zawisł w powietrzu, tym razem uderzenie roz-
orało mu skórę na krzyżu. Przez ułamek sekundy nie
czuł nawet żadnego bólu, ale zaraz rany zaczęły piec
go, jakby przypiekano go rozżarzonymi do białości
węglami. Kiedy dosięgło go trzecie smagnięcie, tym
razem trafiające w okolice żeber, ledwie był w stanie
powstrzymać krzyk. Ból go zamroczył. Zachwiał się,
ale sznury powstrzymały go przed upadkiem.
Pod sklepieniem nie rozbrzmiał żaden złośliwy
śmiech. Nie padło słowo, które tłumaczyłoby, dlacze-
go został tak potraktowany. W powietrzu unosił się
odór krwi i potu. Pejcz znów został uniesiony i znów
opadł. I znów, i znów.
38
Kristian nie miał pojęcia, jak długo go biczowano,
ile razów dostał. Piętnaście, dwadzieścia? Nie miał
już sił w nogach. Kolana go zawiodły i opadł na zie-
mię. Zawisnął całym ciężarem ciała. Ból był nie do
wytrzymania.
Nareszcie było po wszystkim. Mężczyzna w masce
stanął przed nim, przeszywając go lodowatym spoj-
rzeniem.
- Za mojego brata! - warknął. - Za mojego brata!
Zamroczony bólem, czując szum w głowie, Kri-
stian patrzył na mężczyznę, którego nie znał. Kiedy
strażnicy poluzowali sznur, a on wyczerpany runął na
ziemię, wtedy nagle zrozumiał, kim był jego prześla-
dowca: to brat Knuta Levorda, Bogger Olsen. Bogger
Olsen, Bogger Olsen, wirowało mu w głowie.
Próbował rozmasować nadgarstki. Sznur wpił mu
się w skórę, która piekła niczym ogień. Mężczyźni
zostawili go, ciężko dysząc, szli teraz na górę po ka-
miennych schodkach. Zniknęli.
Za Jenny, za Jenny, dudniło mu rytmicznie w gło-
wie, kiedy kaszląc, pluł krwią. Za Jenny...
3
Cztery dni później Stener dotarł wreszcie do Kongsberg.
Nie czuł się zmęczony długą drogą, przywykł do wędro-
wania po górach. Paliły go stopy, ale to z innego powo-
du... Za każdym razem, kiedy spostrzegł człowieka,
odbiegał od głównej drogi, chowając się w wysokich
krzakach albo za jakimś dużym głazem. Siedział tam ci-
cho, próbując opanować oddech. Kilka razy odważył się
wyjrzeć, ciekaw, czy to któryś z ludzi lensmana za nim
podąża, ale jak do tej pory szczęście mu sprzyjało. Więk-
szości ludzi, którzy go mijali, nie znał. Dwa razy były
to kobiety, ale na szczęście szły od strony Kongsberg.
Wieść o morderstwie tam chyba jeszcze nie dotarła?
Zatrzymał się przed pierwszymi domami w Sagg-
renda. Obracał w palcach swój kapelusz. Czy odwa-
ży się szukać pracy w kopalni? Nie bał się pracy jako
takiej. Był przyzwyczajony ciężko pracować, bał się
spotkania z dyrektorem kopalni...
40
- Halo! - usłyszał za sobą tubalny głos. Stener
wzdrygnął się. Szybko się odwrócił i chwycił moc-
niej nóż w pochwie. Na pewno użyje go - był tego
pewien - jeśli przyjdzie mu walczyć o życie. Zabił już
przecież własnego brata. Jakie znaczenie dla jego su-
mienia miało kolejne ludzkie życie? Kara, jaką wy-
mierzy mu społeczeństwo, na pewno będzie wysoka.
Potężny mężczyzna zmierzał w jego kierunku.
Jego siwe włosy i broda zlewały się w jedno. Patrzył
na niego niebieskimi oczami.
-Szukasz może pracy? - spytał.
-Tak - odpowiedział cicho Stener.
-Dyrektor jest w biurze. Idź, pogadaj z nim. Na pew-
no się ucieszy, bo na każdej zmianie brakuje ludzi.
Stener ukłonił się grzecznie. Żelazny uścisk, który
czuł wokół serca, zelżał.
-Pośpiesz się, człowieku, ze stania tutaj nie bę-
dzie pieniędzy! - powiedział mężczyzna i zmusił
go,
żeby zapukał do drzwi biura.
-Wejść!
Stener pokornie wszedł do małego pomieszczenia.
Mężczyzna w czarnym garniturze i krawacie w kratkę
siedział oparty na krześle. Długimi, szczupłymi pal-
cami bębnił w blat biurka.
-Mogę ci pomóc? - spytał.
-Nazywam się Torger Heggelien i zastanawiam
się, czy nie potrzebujecie ludzi do kopalni... -
prze-
mówił Stener dziwnie obcym głosem. Był zły,
słysząc,
że drży mu głos.
41
Dyrektor podpisał jakiś dokument.
-W kopalni zawsze potrzebujemy ludzi. Hegge-
lien przez „e"? - spytał.
-Co... Nie rozumiem?
Znów to dziwne badawcze spojrzenie.
- Heggelien czy Hegglien?
Stener miął kapelusz w palcach. Rondo było po-
gniecione.
-Przez „e", tak.
-Adres? - spytał dyrektor. Pytanie zawisło w po-
wietrzu.
Stener zaczął szybko myśleć. Nie mógł podać pierw-
szej lepszej ulicy, bo dyrektor mógł znać okolicę.
- Właśnie przyjechałem ze... Skien. Później po-
szukam mieszkania.
Stener zdawał się zadowolony ze swojej odpo-
wiedzi, mimo że nawet nie bardzo wiedział, gdzie
Skien leży. Chociaż był tam kilka lat temu razem
z ojcem. Mieli doprowadzić dwa konie jednemu
z chłopów.
Dyrektor rozpromienił się:
- Skien, mówisz! Moja narzeczona stamtąd po-
chodzi.
Stener poruszył się niespokojnie.
- Tak? No proszę. To do licha!
A on sądził, że wybrał całkowicie nieznane miejsce.
-Ma na imię Elise. Elise Stenbrenden. Zna pan ją?
Stener udawał, że się zastanawia.
-Nieee. Nie słyszałem tego nazwiska.
42
Dziwne, ale dyrektor sprawiał wrażenie nieco ura-
żonego. Zmarszczył nos.
- Przedziwne. Moja narzeczona jest córką lens-
mana w Skien.
Twarz Stenera płonęła. Miał wrażenie, że ręce
sprawiedliwości wszędzie go dosięgną. Jego śmiech
był wymuszony.
-Nigdy nie miałem nic do czynienia z lensma-
nem, rozumie pan. Najlepiej jest przestrzegać
pra-
wa. Tak uważam - powiedział, a kłamstwo rosło
mu
w ustach, żyły na skroniach pulsowały.
-Słusznie - odpowiedział dyrektor dwuznacz-
nie. - Nie chcemy wałęsających się przestępców i
in-
nych podejrzanych typów u nas w kopalni.
-Zgadzam się - powiedział Stener stanowczo. -
Porządni, szczerzy ludzie najlepiej wykonują
swoją
pracę.
Najchętniej wyszedłby, ale rozsądek go powstrzy-
mał. Nie wolno mu teraz zrobić czegoś nieprzemyśla-
nego. Nie może wzbudzić żadnych podejrzeń. Musi
spokojnie czekać, aż mężczyzna zapisze wszystkie
dane. Trudno mu było spokojnie ustać, czuł, że ogar-
nia go strach...
Kiedy czarna i potężna góra zamknęła się nad Stene-
rem, ten nareszcie poczuł się bezpieczny. Bezpiecz-
niejszy, niż gdyby pracował w świetle dziennym.
Tutaj, wewnątrz góry, było ciemno i brudno. Kiedy
43
zmiana dobiegnie końca, jego twarz będzie nieco
ciemniejsza, jak u wszystkich górników. To dobrze,
pomyślał, to dobrze.
-Dostałeś robotę? - spytał rosły mężczyzna, któ-
ry znów się przed nim pojawił. Wyciągnął do
niego
swoją wielką dłoń. - Witamy.
-Dziękuję - odparł Stener i uścisnął ją mocno.
-Nie jesteś zbyt wysoki - roześmiał się mężczy-
zna szczerze - ale mięśnie masz silne.
Stener cenił sobie jego szczerość.
- Nie jestem chuchro - roześmiał się. - Chociaż
w porównaniu z tobą wszyscy wydają się mali. Praw-
dziwy z ciebie Olbrzym.
Na szczęście nie wyglądało, żeby Olbrzym poczuł
się urażony tym określeniem. Położył ręce na swoim
okrągłym brzuchu i zaczął się śmiać.
- Słusznie mówisz. Chodź, przyjacielu, wprowa-
dzę cię w górniczy fach.
Stener uśmiechnął się z ulgą i podążył za nim.
Trudno mu było w to uwierzyć: znalazł nie tylko ide-
alną kryjówkę, ale i przyjaciela.
- Co cię sprowadza w nasze strony? - spytał Ol-
brzym, prowadząc go w głąb sztolni. Im dalej szli, tym
robiło się chłodniej i ciemniej. Ze ścian ściekała woda.
Kropla spadła Stenerowi za kołnierz, wzdrygnął
się.
- To długa historia - zaczął z udawanym smut-
kiem. - Ostatni rok wałęsałem się bez celu. Najmo-
wałem się do ciężkich robót, żeby zapomnieć... - tłu-
44
maczył, ocierając zdradziecką łzę. - Całe moje życie
wymknęło mi się z rąk.
- Twoje domostwo poszło pod młotek? - spytał
ostrożnie Olbrzym.
-
Nie - kłamał Stener - powiem ci, że gorzej...
Zawiesił głos, mając nadzieję wzbudzić w męż-
czyźnie współczucie i zyskać jego uwagę.
- Moje skromne domostwo spłonęło, kiedy po-
szedłem do lasu po chrust.
- Nie mogłeś odbudować domu?
Stener spuścił głowę zmartwiony.
-Pewnie mogłem, ale straciłem to, co miałem
najcenniejszego: moje dwie córki. Żonie udało
się
wydostać, ale nie była w stanie uratować dzieci.
-Co za straszna tragedia - wymamrotał Olbrzym.
-Tak - powiedział Stener, przesuwając ręką po
twarzy. Zależało mu, żeby mężczyzna uwierzył w
jego
smutek. Żeby uwierzył w jego kłamstwo. - Z
rozpa-
czy po stracie dzieci żona straciła chęć do życia.
Pod-
dała się, umarła ze zgryzoty.
-Naprawdę? - spytał Olbrzym, drapiąc się pod
nosem brudnym palcem. - Nie wiedziałem, że to
moż-
liwe.
-Ja też nie - odpowiedział z lekkim wahaniem
Stener - dopóki nie przekonałem się na własnej
skó-
rze. Nie chciała wstać z łóżka. Dostała zapalenia
płuc
i lekarz nie mógł już nic poradzić.
Nagle Stener podniósł głowę i speszony spojrzał
na Olbrzyma.
45
-Nie chciałem cię obciążać historią mojego ży-
cia. Wszyscy mamy swoje kłopoty.
-Tak, tak - westchnął mężczyzna i najwyraźniej
sam pogrążył się w smutnych wspomnieniach. -
Wte-
dy dobrze jest mieć co robić. Żeby zająć myśli.
Trzeba
się zmęczyć, wtedy człowiek kładzie się
wieczorem
do łóżka i zasypia.
-Właśnie - przytaknął Stener, zastanawiając się,
czy powinien mieć wyrzuty sumienia z powodu
swo-
ich kłamstw. Naprawdę musiał wspomnieć o
śmier-
ci dwojga dzieci, żeby jego historia brzmiała
wiary-
godnie? Tak. Większość ludzi wierzyła w takie
rzeczy,
bo przecież kto by się odważył tak kłamać?
Gdyby
Olbrzym znał prawdę... - pomyślał Stener.
Przerwały im grube męskie głosy. Kawałek dalej
toczyła się zażarta rozmowa. Olbrzym chwycił go za
rękę i pociągnął za sobą.
- Co się dzieje? - spytał Stener.
Nagle zapadła cisza, ale zaraz rozmowa potoczyła
się dalej. Wszyscy mówili naraz.
- Cisza - nakazał mężczyzna. Ludzie umilkli. -
Niech mówi ten, kto ma coś do powiedzenia.
Rozległy się ciche szepty, po chwili z grupki wysu-
nął się młody chłopak.
-Słyszałem rozmowę między dyrektorem a...
Nie wiem kim, ale miałem wrażenie, że dyrektor
roz-
mawia przez telefon.
-Podsłuchiwałeś? - spytał Olbrzym z naganą w gło-
sie i mrużąc oko. Patrzył na wyrostka jednym
okiem.
46
- Nie - zapewniał chłopak. - Zapukałem do jego
drzwi i usłyszałem, że mam zaczekać na zewnątrz.
Dyrektor chciał skończyć rachunki. Mimo woli sły-
szałem, co mówił.
Stener drżał. W świetle górniczych lampek widział
zimną parę unoszącą się ze ścian. Czuło się chłód.
Chłopak pochylił się, przekazując pozostałym
sensacyjne wiadomości.
- Uciekł jakiś zabójca! - powiedział i zamilkł,
uśmiechając się tajemniczo.
Chłód, który dopadł Stenera przed chwilą, zamie-
nił się w żar. Stał jak sparaliżowany, czując, jak jego
nogi, a po chwili i ręce robią się gorące.
-Co ty mówisz! - wykrzyknął Olbrzym. - Gdzie
doszło do tej zbrodni?
-W dworze Roysholt w Norę. Zabójca ma na
imię Stener, zabił swojego brata.
Znów dał się słyszeć gwar.
- Podobno przyłożył lufę do czoła brata. Pociąg-
nął za spust, kiedy ten zaczął błagać go o litość - konty-
nuował chłopak, na którym nagle skupiła się uwaga
wszystkich dookoła.
To nieprawda, nieprawda, powtarzał sobie w du-
chu zrozpaczony Stener. Strzeliłem do Ellinga, kie-
dy w ogóle się tego nie spodziewał. Próbował uda-
wać oburzenie, wydawał niezrozumiałe dźwięki,
ale w jego piersi czaił się strach.
- I co dyrektor miał zrobić z tą wiadomością? - spy-
tał znów Olbrzym, jeszcze raz uciszając tłum.
47
- Wszystkiego nie słyszałem - przyznał chło-
pak. - Wiem tylko, że obiecał, że będzie miał baczenie
na podejrzanych mężczyzn.
Olbrzym żachnął się.
- Jeśli dobrze go znam, to uzna, że wszyscy jeste-
śmy podejrzani. Musimy uważać, chłopcy, bo trafimy
za kratki, zanim zdążymy się obejrzeć.
Żart wywołał śmiech.
Stener starał się do nich przyłączyć, ale śmiech
ugrzązł mu w gardle. Miał wrażenie, że ktoś mu się
przygląda... Chociaż to oczywiste, że górnicy mu się
przyglądali. A jednak... Wydawało mu się, że ktoś
śledził każdy jego nawet najmniejszy ruch. Ktoś, kto
interesował się nim bardziej, niż mu się to podoba-
ło...
Stener schował się za szerokimi plecami Olbrzy-
ma. Chwilę stał bez ruchu, z zamkniętymi oczami.
Uczucie bezradności ciążyło mu w piersiach. Czy bę-
dzie w stanie żyć w ukryciu... Przywykł swobodnie
się przemieszczać. Nie był ptakiem, którego można
zamknąć w klatce!
Stanął na palcach i zerknął Olbrzymowi przez ra-
mię. W półmroku trudno mu było odróżnić męż-
czyzn od siebie, tym bardziej że byli jednakowo
ubrani: mieli na sobie grube spodnie i swetry, szare
koszule i kapelusze z szerokim daszkiem. Twarze po-
kryte były kurzem z wybuchów niczym szarą błoną,
tylko oczy były wyraźne. Widział ich obojętne, nie-
kiedy przyjazne spojrzenia, kiedy nagle...
48
Stener wciągnął bezgłośnie powietrze i znów stanął
pełnymi stopami na ziemi. Jeden z mężczyzn wyraźnie
mu się przyglądał! W jego oczach dostrzegł podejrzli-
wość. Ich wzrok spotkał się tylko na chwilę, ale Stene-
rowi to wystarczyło. Mężczyzna, który go obserwował,
był wysoki, szczupły, z wyraźnie zarysowanym nosem,
wąskie usta nadawały twarzy pogardliwy grymas.
Stener złożył dłonie i zaczął się modlić. Dobry
Boże, spraw, żeby mężczyzna nie poszedł teraz do dy-
rektora i nie powiedział mu, kim jestem. Wiem, że nie
zna mojego imienia* bo my się nie znamy, ale jego
słowa mogą wystarczyć, żeby dyrektor wezwał mnie
do biura...
- No! - zawołał Olbrzym, klaszcząc w ręce. - Pora
wracać do pracy.
Tłum ruszył się niechętnie.
Stener stał i czekał. Nie miał odwagi się ruszyć,
zanim obcy mężczyzna nie zniknął mu z oczu. Pod-
niósł jednak głowę i rzucił na niego jeszcze ostatnie
spojrzenie. Zimny, taksujący wzrok, który spotkał,
sprawił, że zaczął drżeć ze strachu.
W Gaupås Inga obudziła się, czując na sobie rękę
Nielsa. Leżała nieruchomo, nie odważyła się poru-
szyć, bojąc się, że Niels się obudzi. Kiedy usłyszała
przeciągłe chrapanie, wyślizgnęła się z łóżka. Jego
ręka opadła ciężko na materac.
49
Szybko i po cichu umyła się i ubrała.
Kiedy włożyła na siebie ubranie i zaplotła warkocz,
dotknęła delikatnie leżącego na łóżku mężczyzny.
- Niels! Chcę z tobą porozmawiać, zanim sią-
dziemy do śniadania ze służbą.
Niels otworzył oczy. Zaspany zaczął trzeć je palcem.
-O co chodzi tym razem? - spytał ledwie przy-
tomnym głosem, przeciągając dłonią po głowie,
przy-
klepując swoje rzadkie włosy.
-Sigrid... Twoja córka pozwoliła jakiejś starusz-
ce zamieszkać w starej służbówce.
-Dlaczego tak zrobiła? - zdziwił się Niels, pod-
nosząc się.
-Znasz Sigrid, Niels. Troszczy się o biednych
i tych, którym źle się wiedzie.
Niels odsunął pierzynę i postawił stopy na podło-
dze. Jego tors był blady i chudy, ale kiedy się schylił,
żeby włożyć skarpety, Inga zobaczyła, jak tworzą mu
się na brzuchu fałdy.
-Gaupås to szanowany dwór, Inga, ludzie w okoli-
cy oczekują, że będziemy trzymać się pewnych...
stan-
dardów. Nie chciałbym, żeby zaczęła tu ściągać
biedota.
-Wiem - odpowiedziała Inga aksamitnym gło-
sem. - Wszyscy, którzy cię znają, wiedzą, że
bardzo
dbasz o swoje dobre imię. Lubisz porządek, chcesz,
żeby
między ludźmi we dworze panowała zgoda i spokój.
-Właśnie! I nie chciałbym, żeby jakaś biedota
popsuła mi tę opinię. Daj kobiecie kosz z
jedzeniem
i każcie jej stąd ruszać!
50
Inga weszła mu w słowo:
- Zawiodłam się na tobie, Niels. Takiej reakcji się
po tobie nie spodziewałam. Myślałam, że potrafisz
współczuć tym, którzy cierpią biedę. Jestem pewna,
że nawet nie zauważysz obecności tej staruszki.
W starych oczach Nielsa pojawiło się niezdecydo-
wanie.
- A co powiedzą ludzie?
Inga odpowiedziała mu twardo, a w jej oczach błys-
nęło znane mu svartdalskie spojrzenie: - Co powiedzą
ludzie na to, że okazałeś komuś współczucie? A kto by
się tym przejmował, do licha! Poza tym - dodała już
spokojniej - staruszka nie będzie nikomu przeszka-
dzała. Będzie jadła sama. Spotkało ją kiedyś straszne...
nieszczęście. Niechętnie pokazuje się wśród ludzi. Ma
zniekształconą twarz. Uważam, że należy jej pozwolić
dożyć tu swoich dni w spokoju. Żeby nie musiała być
narażona na ludzkie drwiny i szyderstwa.
-Dożyć swoich dni - powtórzył Niels. - Jak dłu-
go chcesz, żeby tu została?
-Do końca swoich dni - powiedziała Inga, nachy-
lając się do niego. - Aż wyda swoje ostatnie
tchnienie.
- No dobrze - westchnął Niels.
Inga uśmiechnęła się serdecznie.
- Nie mam serca z kamienia, Ingo, chociaż ty
pewnie tak uważasz.
Inga wyszła i cicho zamknęła za sobą drzwi.
4
Stener uniósł młot i z wielką siłą uderzył nim w wier-
tło. Przekręcił je nieco i wbił w twarde podłoże,
po chwili uniósł młot do góry i ponownie się za-
machnął.
Olbrzym zagwizdał przeciągle.
- Zwykle na jednej zmianie udaje się zrobić dwie
dziury, ale ty, widzę, zrobiłeś już trzy.
Stener był zadowolony
- Muszę się starać, dawać z siebie wszystko, praw-
da?
Zamilkli i pracowali dalej. -
Stener wciąż zadawał sobie to samo pytanie: Jak
to możliwe, że uległ impulsowi i zastrzelił Ellinga?
Żałował, że nie zaplanował wszystkiego lepiej! Po-
zbyć się brata nie było trudno, ale okazał się zbyt
niecierpliwy. Mógł ułożyć jakiś bardziej przebiegły
plan. Mógł podejść Ellinga, namówić go, żeby poszli
52
razem obejrzeć ogiera i dwie klaczki na pastwisku...
Wcześniej mógłby napomknąć, że we wrześniu wy-
biera się na wystawę zwierząt do Seljord. Kiedy Ase
i Elling byliby przekonani, że wyjechał, on ukrył-
by się w górach, a kiedy brat przyszedłby obejrzeć
konie... Gdyby wtedy zastrzelił Ellinga i zakopał
go gdzieś na bagnach... Minęłoby kilka dni, zanim
Ase zaczęłaby się martwić i ruszyłaby szukać swo-
jego przeklętego kochanka! W tym czasie on dotar-
łby do Seljord. Tam kupiłby jakieś ozdóbki i kobie-
ce fidrygałki. Po powrocie dałby jej je w prezencie
na dowód, że rzeczywiście tam był. A wiadomość
o zaginięciu Ellinga... Oczywiście przyjąłby ją
z największym żalem! Nie wierzył* żeby lensmano-
wi udało się znaleźć ciało. I tak Elling zniknąłby za
zawsze.
Wszystko się w nim gotowało: Wyobraźnia spra-
wiła, że sen był jak jawa. Coraz bardziej się podniecał.
Gdyby był tak postąpił! Pozbyłby się Ellinga! Stener
aż drżał z podniecenia, do tego stopnia, że z tru-
dem utrzymywał w ręku narzędzie. Pomyśleć, że całe
Roysholt mogło być jego!
-Skończyłeś wiercić dziurę? - spytał Olbrzym,
wyrywając go z rozmarzenia. - Możemy ją
wypełnić?
-Tak - odpowiedział Stener. Czuł, że kręci mu
się w głowie.
Olbrzym zaczął wkładać dynamit do dziur. Gru-
bymi palcami z dużym wyczuciem wypełniał otwory.
Nawet odrobina proszku się nie zmarnowała.
53
Stener zebrał narzędzia. Pośpiesznie ruszyli w stro-
nę wyjścia ze sztolni.
Ziemia zatrzęsła się im pod nogami, kiedy dy-
namit rozsadził skałę. Nigdy nie przyzwyczai się do
tego huku i do drgań. Pewnego dnia wszystkie szyby,
korytarze i sztolnie na pewno się zawalą.
- Nie masz czego szukać tu, pod ziemią - grzmiał
Olbrzym. - Pracujesz już cztery tygodnie, ale widzę,
że źle się czujesz w tych głębokich, wilgotnych kory-
tarzach. Radzę ci, żebyś poprosił o przeniesienie do
pracy przy rynnach. Pracowałbyś w lesie i pilnował
rynien doprowadzających wodę do obracających kół
zamachowych.
Stener stał speszony, jakby nagle został obnażony.
Sugestia mężczyzny wyzwoliła w nim lawinę słów:
- Ta zimna wilgoć, ta ciemność i poczucie, że ko-
palnia wysysa ze mnie ostatnie soki... Nie wytrzy-
mam tu dłużej! - Patrzył błagalnie na Olbrzyma
i mówił dalej: - Przywykłem wędrować po górach
i łąkach! Przyglądać się, jak ptaki budują gniazda
i składają w nich jajka... Zbierałem na łące smółkę,
polne róże i kaczeńce... - Stener aż zacisnął pięści
z frustracji. - A teraz haruję w tych czeluściach, a! do-
okoła panuje ciemność, słyszysz, ciemność!
Stener nie zauważył nawet, że Olbrzym wyciągnął
ręce, żeby się przed nim osłonić.
.- Już dobrze, Torger, spokojnie. Spokojnie... Nie
ty pierwszy zwariowałeś od pracy tu na dole. Brak
dziennego światła wykańcza człowieka. Wiem coś
54
o tym, wierz mi. - Położył ufnie rękę na jego ramie-
niu. - Porozmawiaj z dyrektorem, wytłumacz mu,
w czym rzecz. Jeśli chcesz, wstawię się za tobą.
Stener spuścił głowę zawstydzony.
-Przykro mi. Nie chcę niczego zmieniać.
-Nie przejmuj się - powiedział lekko Olbrzym.
Stener żałował swojego wybuchu. Będzie musiał
się lepiej pilnować! Nie może ryzykować, że Olbrzym
zacznie się zastanawiać, czy tak naprawdę nie jest
mięczakiem. Zaczerwienił się. Roztkliwiał się nad
sobą, opowiadał o kwiatkach...
Gdyby mógł pójść za radą Olbrzyma... Na górze
na pewno czułby się lepiej, Ale nie, pomyślał ze smut-
kiem, tutaj na dole jest bezpieczniejszy. Niewidoczny.
Był skazany na tę przeklętą dziurę w ziemi.
- Jak się nazywa mężczyzna, który pisze sprawo-
zdania? Ten, który liczy, ile dziur każdy z nas wywier-
cił?
Mimo że Stener drżał, kiedy mężczyzna badaw-
czym wzrokiem oceniał jego pracę, postarał się, żeby
jego pytanie zabrzmiało dość obojętnie.
- To Arne Meller. Ma najdłuższy język ze wszyst-
kich w kopalni! - Olbrzym patrzył z pogardą za kon-
trolerem. Poważna mina zniknęła, kiedy odwrócił się
do Stenera. - Liże dupę dyrektorowi i dlatego awan-
sował na sekretarza. Arne pracował kiedyś w kopal-
ni tak jak my. Tak, żebyś wiedział. Ale z tym swoim
55
długim językiem daleko zaszedł. Dobrze wyszedł na
lizaniu dyrektorskich tyłków.
Mimo strachu, wywołanego obecnością Arnego,
Stener nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
-Możesz przecież robić to samo.
-Nie! - zagrzmiał Olbrzym. - Mam swoją zawo-
dową dumę!
Znajdujący się w baraku mężczyźni potakiwali
zgodnie.
Stener zeskoczył miękko z pryczy na podło-
gę. Tym razem to on miał ostatni korzystać z miski
z wodą. Kolejność ustalana była podług wieku i za-
sług i Stener nie protestował. Im dłużej mógł skrywać
swoją twarz za warstwą brudu, tym lepiej.
W momencie, kiedy pochylony nad miską zaczął
mydlić twarz, rozległo się pukanie do drzwi. W ba-
raku zapadła cisza. Nikogo się tu nie spodziewano.
Było coś niepokojącego w tym mocnym pukaniu.
Górnicy na wpół siedzieli, na wpół leżeli na swoich
łóżkach i nasłuchiwali. Stener oparł się o ścianę. Był
podejrzliwy. Jeśli dopisze mu szczęście, uda mu się
ukryć za drzwiami, kiedy te się otworzą.
- Drzwi są otwarte! - zawołał Olbrzym, wkłada-
jąc kolejną prymkę tytoniu pod górną wargę.
Do pomieszczenia weszli dyrektor i.Arne Meller.
Stener natychmiast się domyślił, że to jego szuka-
ją. Nie panował nad sobą: miał rozbiegane oczy, oblał
go zimny pot. Serce biło mu tak mocno, że widział,
jak skóra faluje mu na piersi. To koniec! Śmierć!
56
Dyrektor zabrał głos:
- Przypuszczam, że wszyscy słyszeliście o mor-
dercy z Norę...
Stener wytarł się bezszelestnie ręcznikiem. Jego
ruchy były sztywne, jakby szarpane. Powoli wsunął
stopy w buty, które przed chwilą zdjął.
- Ten bezwzględny człowiek przebywa podobno
w Kongsberg.
Dyrektor zawiesił głos.
- A dokładnie mówiąc, w mojej kopalni! Mój dobry
przyjaciel twierdzi, że widział go tu wielokrotnie;.'.
Stener wstrzymał oddech. Musiał się stąd wydo-
stać, tylko jak? Był uwięziony w rogu. Ma zacząć to-
rować sobie drogę, rozgarniać ludzi, wypaść przez
drzwi i wybiec korytarzem... Czy może lepiej zbić
szybę w oknie i wyskoczyć? Stał i się zastanawiał,
nie będąc w stanie nic zrobić.
- Zabójca ukrywa się po różnymi nazwiskami.
Naprawdę nazywa się Stener Roysholt, ale teraz po-
daje się za Torgera Heggeliena!
Głos Olbrzyma zabrzmiał jak głośny pomruk.
- Torger! Torger, ty diable, wyjdź ze swojej kry-
jówki. Wiemy, że stoisz za drzwiami!
Stener, speszony, zrobił krok do przodu.
- Jestem niewinny. To jakiś spisek!
Dyrektor skinął dyskretnie do Moliera. Arne
chwycił Stenera za rękę i wyciągnął go na środek sali,
żeby wszyscy mogli zobaczyć, jak wygląda morder-
ca.
57
- Przysięgasz, że twoje prawdziwe imię i nazwi-
sko nie brzmi Stener Roysholt?
Jakbym znalazł się na sali sądowej, pomyślał Ste-
ner przerażony, gdzie sędzia był inkwizytorem, a na
świadków powołano jego wrogów. Strach nie po-
wstrzymał go jednak przed kolejnym kłamstwem.
- Zostałem ochrzczony jako Torger Heggelien!
Wszyscy przyglądali mu się z wrogością.
Stener nie miał odwagi spojrzeć na Olbrzyma.
Czuł odrazę, jaką jego niedawny przyjaciel do nie-
go żywił. Cisza była nie do wytrzymania. Dlaczego
wszyscy nadal stali? Dlaczego nie próbowali dotrzeć
do prawdy? Nagle zrozumiał: wszyscy byli przekona-
ni, że kłamie.
- Nawet nie wiem, kto to taki Elling Roysholt! -
powiedział piskliwym głosem.
Dyrektor podszedł do niego.
- Ach tak! Kontaktowałem się z lensmanem.
Niewielu osobom zdradził imię zabitego, więc jak to
możliwe, że wiesz, jak miał na imię?
Stener odniósł wrażenie, że pętla zaciska się wo-
kół jego szyi. Z trudem oddychał.
-Słyszałem... to imię podczas mojej wędrówki.
-Tak? - powiedział dyrektor, drapiąc się w bro-
dę. - Kłamiesz! Powiedz, Arne, czego się
dowiedzia-
łeś!
Wszyscy wpatrywali się w kontrolera, który na-
tychmiast zaczął opowiadać.
- Mam w Norę rodzinę, która podała mi dość
58
dokładny rysopis bratobójcy. Powiedzieli mi jeszcze
coś... Okazuje się, że kilka lat temu Elling zranił bra-
ta w ramię. Podobno do dziś został mu ślad...
Teraz sprawy potoczyły się szybko. Zanim Stener
zdążył pomyśleć, jeden z mężczyzn wystąpił z grupy.
Rozległ się przeszywający trzask, kiedy jednym ru-
chem zdarł z niego koszulę. Na jego ramieniu wid-
niała długa biała blizna, ciągnąca się od łopatki w dół,
wzdłuż pleców.
Stener zrozumiał, że został zdemaskowany. Te-
raz musiał się stąd wydostać. Natychmiast! Chwycił
za klamkę, uderzając drzwiami dyrektora i Arnego,
obaj się przewrócili. Uderzył pięścią w brzuch najbli-
żej stojącego górnika. Nie miał czasu, żeby obejrzeć
się za siebie, ale usłyszał trzeszczenie desek w łóż-
kach, co znaczyło, że górnicy zerwali się na nogi. Ste-
ner wskoczył na stół i rzucił się przez okno. Posypało
się szkło. Ostry ból przeszył mu prawy łokieć. Czuł,
że ktoś szarpie jego spodnie. Wił się jak piskorz.
Zdyszany stanął na nogi i zaczął biec. Biegnąc
w szarej mgle, walczył o życie. Uciekał. Znów.
5
Kiedy nadeszła pora pieczenia chrupkich chlebków,
Inga właściwie zamierzała jak zwykle wybrać się do
Kari Oppegard, która słynęła z wypieków. Kari dorabia-
ła do swoich marnych zarobków, wypiekając chlebowe
placki dla gospodarstw w całej okolicy. W tym roku jed-
nak Inga postanowiła poprosić Sigrid o pomoc. Minęło
sporo czasu od chwili, kiedy ostatnio robiły coś razem.
A przecież właśnie w takich sytuacjach... Być może
wtedy łatwiej będzie Sigrid zwierzyć się jej z tego, co ją
gnębiło. Że coś było nie w porządku, Inga dostrzegła już
dawno. Dziewczyna bardzo się ostatnio zmieniła. Daw-
niej była małomówna i cicha, teraz nagle stała się ner-
wowa i... agresywna. Kiedy Niels czy ktoś ze służby za-
dał jej niewinne pytanie, na które nie znała odpowiedzi,
rzucała coś niegrzecznie. To do niej niepodobne, pomy-
ślała Inga, kiedy Gulbrand pomagał jej nieść do letniej
kuchni ciężką dzieżę z ciastem.
60
Gulbrand postawił dzieżę na ławce i otarł krople
potu z czoła.
- Uff - westchnął - cieszę się, że nie będę musiał
spędzić całego dnia w tym ukropie!
Skinął głową w stronę szczap drewna, wesoło
trzeszczących w piecu. Czerwienił się rozgrzany żar,
obok leżały czarny węgiel i wiązki suchego chrustu.
Wśród płomieni stał żeliwny ruszt, na którym miały
być pieczone płaskie chlebki.
-Jestem ci wdzięczna, że pomogłeś mi rozpalić
ogień i przynieść dzieżę z ciastem - pochwaliła
go
Inga, przepasując się fartuchem.
-Jeśli będziesz jeszcze czegoś potrzebować, po-
proś Torego - odparł poważnie Gulbrand. - Ja
muszę
iść przyprowadzić kozy i owce z pastwiska w
górach.
Wrócę dopiero wieczorem.
Inga spojrzała na niego filuternie.
- Poradzimy sobie bez ciebie - powiedziała, kle-
piąc go dobrotliwie po ręku.
Kontakt z Gulbrandem zawsze był łatwy, nie wie-
działa dlaczego. Zwykle nie dotykała ludzi, ale pokle-
panie Gulbranda po ramieniu czy pogładzenie go po
dłoni wydawało się jej naturalne.
-Więc taki staruch jak ja nie jest ci już potrzeb-
ny? - mamrotał pod nosem Gulbrand.
-Widzę, że jesteś łasy na pochlebstwa i pochwa-
ły! - roześmiała się perliście Inga, odchylając
do
tyłu głowę. Myła ręce w misce, uśmiechając się.
Od-
chrząknęła, próbując pohamować śmiech.
Wytarła
61
ręce i powiedziała poważnym głosem: - Bez ciebie
bym sobie nie poradziła. Dobrze o tym wiesz.
Gulbrand uśmiechnął się speszony.
-Idzie Sigrid - powiedział i cofnął się, żeby prze-
puścić dziewczynę. Był rosłym mężczyzną i
wycho-
dząc z kuchni, musiał się dobrze schylić. -
Miłego
dnia, dziewczęta - powiedział pogodnie.
-Nawzajem! - zawołała za nim Inga.
Sigrid sprawiała wrażenie pogodnej i zadowolo-
nej. Czyżby był to jeden z jej dobrych dni? Inga miała
ochotę zadać jej to pytanie, nie chciała jednak psuć do-
brego nastroju. Sprawdziła, czy na ławie jest wszystko,
co będzie im potrzebne: z lewej strony stała drewnia-
na miska z mąką do posypywania blatu stołu, żeby nie
przywierało do niego ciasto. Z prawej strony znajdo-
wały się dwie drewniane formy, jedna dłuższa, druga
krótsza, leżała też łyżka, która przyda im się do wyra-
biania ciasta, i druga do nakładania ciasta na blachę.
-Wolisz wałkować ciasto czy piec chlebki?
-Wolę piec - odpowiedziała Sigrid. - Nie potra-
fię równo wałkować.
Inga zaczęła wyrabiać ciasto. Delikatnie zwinęła
je w gruby wałek. Potem odcięła odpowiedni kawa-
łek, z którego uformowała kulę. Szybkimi ruchami
spłaszczyła ją, chwyciła wałek i zaczęła wałkować.
-Na pewno nie piekę najlepiej - wyznała szcze-
rze - ale jestem młoda i skora do nauki.
-Kari Oppegard jest w stanie upiec ponad sto
chlebków dziennie - zauważyła Sigrid.
62
Inga roześmiała się.
- Nie zniechęcaj mnie. Czy płyta jest wystarcza-
jąco rozgrzana? - spytała, chwytając miękki pędzel,
żeby usunąć nim nadmiar mąki.
- Tak - uznała Sigrid. - Możesz podać mi blachę.
Obie przykładały się do pracy. Inga była zadotwo-
lona, widząc, że chlebki się udały.
-Bałam się tego wypieku - przyznała. - Być go-
spodynią w takim dużym dworze nie jest łatwo.
-Niepotrzebnie się martwisz - uspokoiła ją Si-
grid, uśmiechając się przyjaźnie. - Na pewno nikt
nie
będzie narzekał, nawet jeśli chlebki okażą się nieco
za
grube czy zbyt wypieczone.
- Pewnie masz rację - uśmiechnęła się Inga.
Sigrid odwzajemniła jej uśmiech.
-Możemy spróbować? Pierwsze zdążyły już
ostygnąć.
-Oczywiście - odpowiedziała Inga. Chlebki były
smaczne i chrupkie. - Hmm! Niczego sobie -
uznała.
-Zgadzam się - wtórowała jej Sigrid. - Poradzi-
łyśmy sobie nie gorzej niż inne gospodynie!
To był sygnał, na który Inga czekała. Sigrid czuła
się bezpiecznie w jej towarzystwie.
- Sigrid - zaczęła Inga spokojnie. - Czy coś cię
ostatnio dręczy? Czy kogoś się boisz?
Sigrid skuliła się i pobladła na twarzy. Promienny
uśmiech zgasł, oczy pociemniały.
- Czemu pytasz?
Inga zamyśliła się. Miała jej powiedzieć, że martwi
63
się o nią, czy też udzielić jakiejś wymijającej odpo-
wiedzi?
- Mam wrażenie, że się zaprzyjaźniłyśmy. Jako
twoja macocha jestem za ciebie odpowiedzialna.
Wiem, że jesteś zaledwie dwa, trzy lata ode mnie
młodsza, ale niepokoję się o ciebie. Coś cię gnębi...
Sigrid patrzyła na nią przerażonymi oczami, usta
miała szeroko otwarte. Zaczęła łkać, ale szybko się opa-
nowała i zdążyła zdjąć chlebek z blachy, zanim się spalił.
Inga odłożyła wałek, podeszła do Sigrid i położyła
jej ręce na ramionach. Spojrzała jej w oczy.
- Chcę dla ciebie dobrze. Chyba wiesz o tym?
Sigrid przytaknęła zażenowana. Rękawem otarła łzy.
- Przestraszyłam się, kiedy zaczęłaś tak mó-
wić - powiedziała, pociągając nosem. Zlizała z ust
łzę.
Inga zaczekała chwilę i spojrzała jej w oczy. Spyta-
ła ostrożnie:
- Stało się coś, co cię zdenerwowało? Poza tym,
że zjawiła się Elen...
Sigrid wzruszyła-ramionami.
-A co miałoby się zdarzyć?
Inga westchnęła.
-Czy ktoś cię źle potraktował?
-Źle? - powtórzyła Sigrid bezradnie.
-Spotkałaś może młodego mężczyznę - ciągnęła
Inga - i się w nim zakochałaś? A on nie
odwzajem-
nia... twoich uczuć?
-Nie, to nie tak! Nie jest tak, jak myślisz - wes-
64
tchnęła Sigrid, starając się wykręcić. Łkając, opad-
ła na krzesło, zakryła twarz dłońmi. Po chwili płacz
wstrząsnął jej wątłymi ramionami. - Nie jest tak, jak
myślisz - powtórzyła."
Inga ukucnęła przed szlochającą dziewczyną, po-
gładziła ją delikatnie po włosach.
- Jestem tu, żeby ci pomóc, Sigrid. Możesz po-
wiedzieć mi wszystko. Obiecuję, że nikomu nic nie
powtórzę. To pozostanie między nami.
Szloch jakby ucichł. Sigrid wyprostowała się, pa-
trzyła na Ingę. Miała włosy w nieładzie i czerwone
policzki. Przyglądała się jej długo, tak długo, że Inga
zaczęła się zastanawiać, czy może to na nią jest zła.
Sigrid złożyła dłonie, przyglądała się belkom
w dachu. Jakby zbierała siły. Dolna warga jej drgała,
zamrugała, żeby znów się nie rozpłakać.
-Ja... się boję... Dawniej się nie bałam, ale te-
raz... - zamilkła, walcząc z płaczem.
-Powiedz mi - prosiła Inga łagodnie. - Możesz
mi zaufać.
Nagle jakby zabrakło Sigrid qdwagi. Dziewczyna
zgięła się wpół i udręczona zaczęła zawodzić.
-Nie mogę - płakała. - Tobie nie mogę tego po-
wiedzieć!
-Już dobrze, dobrze - pocieszała ją Inga. - Nie
wracajmy do tego. Powiesz mi, kiedy uznasz, że
jest
na to czas.
Dotknęła czołem głowy Sigrid, objęła ją i Zaczęła
łagodnie kołysać.
65
Coś w tym, co Sigrid powiedziała, zaniepokoiło
ją. Dlaczego dziewczyna upierała się, że akurat jej nie
może zdradzić swojej tajemnicy?
Inga podniosła się gwałtownie, kiedy do kuchni
wbiegła w podskokach Eugenie. Dziewczyna zatrzy-
mała się na progu, przyglądając się im ze zdziwie-
niem. Najwyraźniej była zaskoczona, widząc Sigrid
tak poruszoną i zapłakaną, ale nic nie powiedziała.
- Przyjechała S0rine - odezwała się jedynie krótko.
Usłyszawszy to, Inga poczuła, że ciarki przeszły jej
po plecach. Po tragicznych wydarzeniach w Svartdal
między nią a Sorine wytworzyła się przepaść. Kie-
dyś się przyjaźniły, teraz straciły do siebie zaufanie.
Po śmierci dziecka Inga widziała Sorine tylko raz,
kiedy składano trumnę z jego ciałem do ziemi. Pod-
czas tej skromnej, bardzo pięknej uroczystości od-
niosła wrażenie, że bratowa nadal ma do niej żal o jej
zachowanie podczas porodu.
Inga obserwowała Sorine w trakcie pogrzebu. Bra-
towa cały czas stała wyprostowana, nie okazując żadne-
go żalu. Nawet nie zadrżała jej powieka, kiedy powoli
spuszczano małą trumnę do ziemi. Kiedy pastor rzucił
grudkę ziemi na wieko, Sorińe nawet nie opuściła gło-
wy. Czyżby nie chciała, żeby pastor widział ją załamaną?
Czyżby S0rine sądziła, że pastor cieszył się, że gospody-
ni ze Svartdal została ukarana za to, że idąc do ołtarza,
była już brzemienna? To niemożliwe, pomyślała Inga.
Potępienie pastora nie byłoby w stanie jej poruszyć.
- W imieniu mojej synowej chciałem poinformo^
66
wać, że nie zapraszamy na stypę. Mam nadzieję, że wszy-
scy to zrozumieją - oświadczył Kristian po ceremonii.
Ludzie pokiwali głowami, ale część kobiet zaczęła
od razu plotkować.
- Nie będzie stypy po pogrzebie? Czy młoda pani
chce zerwać z tradycją? - szeptano, ale nikt nie od-
ważył się zlekceważyć jej prośby.
Sorine nie chciała także przyjmować kondolencji.
Kiedy dzwony na kościelnej wieży przestały bić, na-
wet nie odwróciła się, żeby ludzie mogli uścisnąć jej
dłoń. Nie chciała ich współczucia i wyrazów żalu. Lu-
dzie ruszyli w kierunku bramy, większość zamieniła
kilka słów z Kristofferem i Kristianem.
Inga z bólem patrzyła, jak Sorine odcięła się od
wszystkich. Niewiele brakowało, a podeszłaby do
bratowej, ale nie zrobiła tego. Musiała uszanować jej
wybór. Poza tym była ostatnią osobą, od której Sorine
chciałaby usłyszeć słowa współczucia.
Głos Eugenie dochodził jakby z daleka:
-Sorine czeka na ciebie w salonie.
Inga rozwiązała fartuch i zdjęła go.
-Możesz przejąć pieczenie? - spytała.
- Oczywiście! - odpowiedziała Eugenie z uśmie-
chem.
Inga wyszła na dwór, drżała w chłodnym, jesien
:
nym powietrzu. Drzewa kołysały się na wietrze. Wiatr
targał jej włosy, smagał twarz. Przeszedł ją dreszcz na
myśl o tym, co ją czeka.
6
Inga miała mokre plecy. Zacisnęła palce i wślizgnę-
ła się do salonu. Nie wiedziała, czemu tak reaguje,
po chwili jednak poczuła przypływ dumy. Miałaby
się obawiać Sorine, i to we własnym domu!
Eugenie podała kawę i ciasto, zaproponowała goś-
ciowi miejsce w dawnym fotelu Gudrun.
Sorine była ubrana w czarny, obcisły kostium,
z niezliczoną ilością guzików od talii aż po samą szy-
ję. Rękawy kostiumu i wycięcie wokół szyi ozdobio-
no delikatną koronką. Jej jasne włosy były ułożone
w misterny kok, tak ścisły, że nawet jedno pasemko
nie pozostało luźne. Inga pomyślała, że Sorine jest
lepszą, bardziej przykładną gospodynią niż ona. Jest
bardziej kobieca i zachowuje się z większą ogładą.
Inga usiadła nieśmiało na krześle. Sorine nawet ną
nią nie spojrzała, tylko dalej bawiła się z Emilią, któ-
ra siedziała u cioci na kolanach. Dziecko zaśmiewało
68
się serdecznie, kiedy Sorine łaskotała je po brzuszku.
Perlisty śmiech córeczki sprawił, że Inga uśmiechnę-
ła się z ulgą:
Sorine dała Emilii drewnianą grzechotkę i deli-
katnie ułożyła ją w kołysce. Troskliwie okryła małe
ciałko dziecka kocykiem. Potem usiadła na krześle,
wypiła łyk kawy i odchrząknęła.
- Wyrządziłam ci bardzo dużą krzywdę - zaczęła
niepewnie, patrząc z zażenowaniem na swoje ręce.
Inga poczuła, jak wzbiera w niej radość. Napięcie
opadło, odprężyła się. Jakie to szczęście, że chociaż
raz ktoś do niej przyszedł, szukając pojednania! Nie-
mal trudno było jej w to uwierzyć. Zwykle to ona mu-
siała starać się odzyskać przyjaźń, tym razem Sorine
przejęła inicjatywę.
-Nie potrafię wytłumaczyć, co mi się stało - przy-
znała cicho. - Nie byłam sobą. Powinnam
wiedzieć,
że o takich sprawach decyduje tylko Pan... Ale
po-
trzebowałam kogoś, na kogo mogłabym zrzucić
swo-
ją gorycz i frustrację... I tym kimś byłaś ty. Może
to
zazdrość mną powodowała.
-Zazdrość? - przerwała jej Inga zaskoczona.
-Masz dziecko - powiedziała Sorine. Po raz
pierwszy nie odwróciła wzroku, mówiła dalej
pew-
nym głosem. - Kiedy zobaczyłam mojego
martwego
synka, ogarnęła mnie straszliwa... rozpacz. Nie
my-
ślałam trzeźwo, teraz to rozumiem, ale myśl, że ja
straciłam syna, podczas gdy ty... niedawno
zostałaś
matką ślicznej dziewczynki... Nikt nie zasłużył
na
69
utratę dziecka, nawet jeśli zostało poczęte w
grze-
chu...
- Przynajmniej jesteś szczera - odpowiedziała
Inga. - Przeżyłaś wstrząs po stracie synka. Nie ła-
two jest myśleć o innych, kiedy serce chce pęknąć
ze smutku. Nie obwiniaj się, Sorine. - Drżącym gło-
sem mówiła dalej: - Może to zabrzmi dziwnie, ale za-
pewniam cię, że możesz się czuć co najmniej równie
szczęśliwa jak ja.
Sorine patrzyła na nią zdziwiona.
- Co masz na myśli?
Inga przyłożyła zimną rękę do mokrego czoła.
Zastanawiała się, czy ma dalej drążyć temat? Czyżby
Sorine nie rozumiała, na czym polega różnica?
- Ja mam dziecko, które kocham, ale ty masz Kri-
stoffera. Mężczyznę, któremu naprawdę na tobie za-
leży. Na pewno nie pozostaniecie bezdzietni.
Bezdźwięcznym głosem Sorine spytała:
- Co z twoją przyszłością, Inga? Czy twoje dni są
aż tak szare?
Inga nie odpowiadała. Dni w Gaupås były szare,
ale przecież nie o jej życiu rozmawiały. Zażenowana
odwróciła głowę.
Sorine zrozumiała i zmieniła temat:
- Po jakimś czasie zaczęłam się wstydzić mojego
zachowania. Pamiętałam twoje zranione spojrzenie,
kiedy wychodziłaś z naszego pokoju... Boże, koszto-
wało mnie ono wiele nieprzespanych nocy! W końcu
zwierzyłam się Kristofferowi, powiedziałam mu, o co
70
cię oskarżyłam. Wierz mi, że nie była to łatwa rozmo-
wa - zakończyła, ściskając w ręku filiżankę.
Kristoffer to człowiek oszczędny w słowach, rzad-
ko się denerwował. Zachowywał spokój i rozsądek.
Jego postawa często drażniła Ingę, ale jednocześnie
emanowało od niego poczucie bezpieczeństwa. A je-
śli było coś, czego nie akceptował, to była to niespra-
wiedliwość.
Na różowych policzkach Serine pojawił się ru-
mieniec.
- Kristoffer nie miał dla mnie litości. Powiedział
wprost, że nie sądził, że zachowam się tak egoistycz-
nie. Uznał, że mój żal nie powinien się odbijać na to-
bie, bo wie, że sama masz dość zmartwień...
Po chwili Sorine ciągnęła dalej:
- Przyjechałam cię przeprosić. Przeklinałam się
za to, że zniszczyłam naszą rodzącą się przyjaźń. Jeśli
więc, Ingo, nie będziesz chciała mieć ze mną więcej
do czynienia, zrozumiem to.
Sorine schyliła głowę zawstydzona.
- Nie zaprzeczę, że twoja... wrogość bardzo
mnie zasmuciła - powiedziała Inga szczerze. - Jed-
nak cenię sobie, że odważyłaś się tu przybyć, Sorine.
To świadczy o twojej sile. Trudno jest się przyznać do
własnych błędów, zawsze boimy się odrzucenia. Boi-
my się, że nie zostaną one nam wybaczone.
Sorine przytaknęła gwałtownie.
Inga wyciągnęła dłoń, bratowa chwyciła ją zmie-
szana.
71
- Ja ci wybaczam, Sorine. Wiem, że twoja złość
nie była skierowana przeciwko mnie.
Sorine zrobiła się pąsowa na twarzy, walczyła
z łzami. Jednak zamiast się rozpłakać, uśmiechnęła
się z wysiłkiem.
- Dziękuję ci za twoją wspaniałomyślność - po-
wiedziała.
-Gdzie jest Sigrid? - spytał Niels, kiedy wszyscy
zebrali się na kolację.
-Nie wiem - odpowiedziała pośpiesznie Inga. -
Być może wybrała się do Ingeborg.
Na twarzy Nielsa widać było wyraźną irytację.
- Ma przestrzegać pór posiłków. Nikt nie będzie
podawać do stołu kilka razy dziennie. Ńie może być
tak, że każdy będzie jadał, kiedy chce.
Sigrid zwykle nie opuszczała żadnego posiłku.
Wiedziała, że to niegrzecznie nie siadać do stołu ra-
zem ze wszystkimi. Jednak nie pierwszy raz zniknę-
ła, nikomu nic nie mówiąc. Początkowo Inga się tym
zbytnio nie przejmowała, teraz jednak zdała sobie
sprawę z tego, że ostatnio zdarzało się to często. Po-
dejrzanie często.
Inga podmuchała kaszkę, zanim zaczęła karmić
Emilię. Dotąd karmiła córeczkę jedynie piersią, teraz
przyszła pora na inny pokarm. Emilia wydawała się
nie mieć nic przeciwko temu i na widok łyżeczki ot-
wierała szeroko buzię.
72
Kiedy posiłek zmierzał ku końcowi, Niels od-
chrząknął i spojrzał na nią.
Ingę przeszedł dreszcz. Wyglądało na to, że Niels
zamierza powiedzieć coś, co jej się nie spodoba. Był
na tyle sprytny, że rozumiał, że najlepiej rozmawiać
z nią o trudnych sprawach w obecności innych ludzi.
Wtedy nie przeciwstawiała mu się tak łatwo.
- Musisz dzisiaj ustalić ze służbą zajęcia na ju-
tro - powiedział. - Jutro jedziemy w odwiedziny do
Storedal - rzucił. Podziękował za jedzenie, odsunął
krzesło i wstał od stołu. Dał jej wyraźnie do zrozu-
mienia, że wszelki opór na nic się nie zda.
Nikt nawet się nie domyślał wzburzenia Ingi, na-
uczyła się świetnie ukrywać uczucia. Pomogła sprząt-
nąć ze stołu, wewnątrz pozostała jednak jak z lodu.
Właściwie powinna być wdzięczna, że Niels nie za-
proponował tej wizyty wcześniej. Od ślubu Gudrun
Gaupås i Martina Storedala minęły dwa miesiące.
Jakiś zły głos wewnątrz niej szeptał: „Boisz się zo-
baczyć, że Martin być może polubił Gudrun. Boisz
się, że swoją miłość do ciebie zamienił w miłość do
niej. Masz nadzieję, że Gudrun go nie pociąga. Masz
nadzieję, ale wiesz, że może być inaczej..."
-Eugenie, wyświadczysz mi przysługę?
Eugenie uśmiechnęła się łagodnie.
-Tak, Ingo. Chodzi o coś szczególnego?
- Nie, ale mogłabyś pójść do 0vre Gullhaug i po-
szukać Sigrid? Jeśli tam jest, poproś, żeby wróciła do
domu.
73
- Oczywiście, że tak - odpowiedziała Euge-
nie i pełna dobrej woli ruszyła pośpiesznie w stronę
drzwi.
Inga czuła niepokój. Cieszyła się, że chociaż chwi-
lę może pobyć sama. Świadomość, że jutro ma od-
wiedzić Gudrun i Martina, sprawiła, że znów zaczął
targać nią strach. Czuła go w sobie i jedynie siłą wołi
udało się jej opanować. Powolnymi ruchami zabrała
się do zmywania.
-Nie ma jej tam - oświadczyła zdyszana Eugenie
po powrocie.
-Nie znalazłaś jej?
-Nie. Hedvig nie widziała Sigrid od kilku dni.
Spytała, czy coś się stało, ale zaprzeczyłam. Bo
prze-
cież nic się nie stało, prawda?
W niebieskich oczach służącej widać było wyraź-
ną ciekawość.
- Nie - wyszeptała Inga. - Chciałam tylko, żeby
wróciła do domu. Zaczyna się robić późno.
Jakaś obręcz zaczęła się zaciskać wokół jej serca.
Co dzieje się z Sigrid?
Sigrid wślizgnęła się do służbówki i pośpieszyła po
schodach na górę.
- To ty przychodzisz, Sigrid? - spytała Elen ser-
decznie. - jak miło! - powiedziała staruszka. Prze-
ciągnęła się i ziewnęła. - Leżałam tu sobie i odpo-
czywałam - zaczęła się tłumaczyć. Niepewną ręką
74
przeciągnęła po zdeformowanej skroni, próbując
uładzić włosy, ale niesforne kosmyki sterczały na
wszystkie strony.
Sigrid usiadła na podłodze obok drewnianej ławy
i wsparła głowę o kolana babci.
- Opowiesz mi coś więcej o rodzicach dziadka?
W księdze gminy jest o nich wzmianka, ale niewielka.
Zerknęła pytająco na Elen i uśmiechnęła się zaże-
nowana własną ciekawością.
- Czemu, dziecko, mnie o to pytasz?
Sigrid zaczęła się zastanawiać.
- Bo jesteś jedyną osobą, która może odpowie-
dzieć na moje pytania. Z wyjątkiem Andersa, oczywi-
ście - dodała, mając świadomość, że jest mało praw-
dopodobne, że kiedykolwiek spotka swojego wujka.
A ciebie może niedługo zabraknąć, szeptał w niej
melancholijnie jakiś wewnętrzny głos... Sigrid wzru-
szyła ramionami, starając się wyglądać na nieporu-
szoną, ale ciekawość nie dawała jej spokoju: - Bardzo
lubię słuchać opowieści o ludziach, którzy żyli dawno
temu - padła jej nieco niezręczna i dziecinna odpo-
wiedź. Babcia jednak zdawała się tego nie zauważyć.
Sigrid czuła przyjemne, łagodne ciepło, promie-
niujące od staruszki, kiedy ta położyła swoje powy-
kręcane palce na jej ramieniu. Z dalekim, rozmarzo-
nym wzrokiem babcia zaczęła opowiadać.
- Moi teściowie, Karen Anna i Anders, poznali
się w dworze Jarlsberg. Anders był woźnicą i opieko-
wał się końmi hrabiego. Karen zatrudniano jako gu-
75
wernantkę dla dzieci, które mieszkały w tym pięknym
dworze... Zdaje się, że odpowiadała za ich naukę.
- Więc musiała być mądra - przerwała jej Sigrid
zaskoczona.
Ełen roześmiała się.
- Dlaczego sądziłaś, że było inaczej? Tak, Ka-
ren miała więcej wiedzy i chęci do nauki niż więk-
szość. To ona nauczyła mnie pisać. Musisz wiedzieć,
że w czasach mojej młodości mało kto na wsi to po-
trafił.
- I Karen wyszła za mąż za woźnicę?
Elen przytaknęła.
-Karen wywodziła się z dobrze sytuowanej ro-
dziny. Niestety nigdy nie spytałam, skąd
pochodziła.
-Nie szkodzi - odpowiedziała Sigrid wątłym gło-
sem. Kłamstwo rosło jej w ustach. Tak bardzo
chciała
poznać wszystkie szczegóły dotyczące kobiety,
która
uczyła dzieci hrabiego!
-To, że Karen pochodziła z dobrej rodziny, a An-
ders był synem chłopa, nie stanęło na drodze ich
mi-
łości. Wieść niesie, że był bardzo sumiennym i
rze^-
telnym pracownikiem. Do tego stopnia, że
wkrótce
został koniuszym. Tak więc Karen wybrała
An-
dersa, wiedząc, że tym samym decyduje się na
ży-
cie w skromniejszych warunkach niż te, do
których
przywykła.
Elen wzdrygnęła się. Radosny uśmiech został za-
stąpiony przez cień smutku.
- Ci dwoje byli dla siebie przeznaczeni. Kiedy
76
Anders zaginął w 1842 roku, Karen zaczęła niknąć
w oczach. Chociaż pewnie nic dziwnego, że straci-
ła swoją radość życia - zamyśliła się Elen ze łzami
w oczach. - Byli ze sobą dwadzieścia lat, Sigrid...
-Czytałam gdzieś, że po trzech miesiącach mo-
rze wyrzuciło ciało Andersa na brzeg.
-To prawda. Dwa razy odwiedziłam teścia, zanim
zaginął. A biedna Karen... Rozchorowała się z
nie-
pewności. Modliła się do Boga, żeby Anders
prze-
żył, w głębi duszy wiedziała jednak, że musiało
mu
się przytrafić ćoś strasznego. Kiedy dowiedziała
się,
że gdzieś na wybrzeżu znaleziono wyrzucone na
brzeg
ciało; przeczuwała, że to Anders. I nie myliła się...
-Musiało jej być ciężko - westchnęła Sigrid ze
współczuciem. - Nigdy nie dowiedziała się, co na-
prawdę przydarzyło się jej mężowi. Kiedy mama
zacho-
rowała na suchoty i leżała w łóżku, tata też... -
urwała,
szukając odpowiedniego słowa. - Tata też jakby
zaczął
tęsknić za śmiercią.
Ręka na ramieniu Sigrid zacisnęła się.
-Niels jest nadal sędzią. Potrafił zachować swój
urząd.
-Praca stała się dla niego ratunkiem. Praca i Gu-
drun. .. - powiedziała Sigrid i nagle zmieszana
urwa-
ła. Strach uderzył ją w piersi niczym młot. Miała
na-
dzieję, że babcia nie dosłyszała jej ostatnich słów!
W oczach Elen pojawił się czujny błysk.
- Gudrun pomogła mu przepędzić tęsknotę za
śmiercią?
11
Sigrid schyliła głowę i wbiła wzrok w podłogę.
Ciężar, który dźwigała, nadwerężał jej siły. Jakby co-
dziennie ktoś dokładał jej kolejny kamień do dźwiga-
nia. Gdyby tak mogła się zwierzyć babci! Gdyby mog-
ła powiedzieć jej, jak ojciec poradził sobie ze swoim
smutkiem. Elen chyba nie zdradziłaby nikomu grze-
chu kazirodztwa? Sigrid czuła, że jeszcze chwila,
a ulegnie pokusie...
Inga zaparzyła kawę, ukroiła kawałek ciasta, postawi-
ła na tacy trzy talerzyki i trzy filiżanki. Po chwili za-
stanowienia domyśliła się, gdzie może znajdować się
Sigrid. Najpewniej była w służbówce u Elen. Dziew-
czyna bardzo szybko przywiązała się do swojej babci.
Nic zresztą dziwnego, pomyślała Inga, uśmiechając
się, bo Sigrid była jak małe pisklę - spragniona uwagi
i poczucia bliskości.
Inga szła powoli przez dziedziniec z tacą w rękach.
Musiała uważać, żeby się nie przewrócić i nie zbić
pięknego serwisu. Ostrożnie wchodziła po stromych,
wąskich schodach. Przyszło jej na myśl, że powinno
się tu zrobić porządki. Stopnie pokrywała gruba war-
stwa kurzu, a w każdym kącie wisiały pajęczyny.
Sigrid i Elen siedziały pochłonięte cichą rozmową.
Trudno było odróżnić poszczególne słowa. Inga cie-
szyła się, że wpadła na pomysł poczęstunku. Pewnie
niezbyt często się zdarzało, że ktoś zadał sobie trud,
żeby sprawić Sigrid przyjemność. Pasierbica na pew-
78
no ucieszy się z kawy i smakołyków. Im wyżej Inga
wchodziła, tym wyraźniej dochodziły do niej od-
głosy rozmowy. Nagle stanęła i zaczęła nasłuchiwać.
Miała wrażenie, że Sigrid płacze... Szloch mieszał się
z łagodnym, pocieszającym szeptem Elen. Co mia-
ła robić? Zawrócić i odejść? Czy po prostu wejść do
nich?
W momencie, kiedy Inga postanowiła się ode-
zwać, usłyszała podniesiony, pełen goryczy głos Si-
grid:
- Nawet w noc poślubną poszedł do Gudrun! Jak
mógł?
Po chwili dał się słyszeć głos Elen.
-Próbowałaś się dowiedzieć czegoś od swojej
macochy? Może jest jakieś proste
wytłumaczenie?
Nie wiadomo, czy on... czy zrobił to, o co go
podej-
rzewasz.
-Wiem, co on robi! - wyrzuciła z siebie Sigrid.
Po chwili znów zniżyła głos. - Nie mam odwagi
spy-
tać Ingi, babciu. To wszystko jest takie brudne,
takie
odrażające.
Głos jej się załamał i dalsze słowa utonęły w szlo-
chu.
- Spokojnie, maleńka, spokojnie - pocieszała ją
Elen. - To bardzo trudna sytuacja, przyznaję. Inga
wygląda na mądrą kobietę. Nie musisz mówić jej
o tych wszystkich okropnych szczegółach, wystarczy,
że dasz jej do zrozumienia, o co chodzi. Kiedy zasie-
jesz w niej ziarno niepewności, niewątpliwie szybko
79
się domyśli, co się działo tu w Gaupås w ostatnich la-
tach. Niemal od śmierci Andrine.
Sigrid wytarła nos chustką, wahała się.
-Nie wiem, czy się odważę. Jak zdołam wypo-
wiedzieć te okropne słowa? Co ona sobie
pomyśli
o moim ojcu?
-Nie chroń ojca, Sigrid. Nie współczuj mu! Mu-
sisz chronić siebie - i Gudrun!
Inga czuła szum w głowie. Dobry Boże, o czym
one rozmawiają? Zachwiała się i chwyciła poręczy.
Serwis przesunął się na tacy. Filiżanki uderzyły jedna
o drugą.
Rozmowa została przerwana. Usłyszała kroki i po
chwili zza drzwi wyjrzała czerwona twarz Sigrid.
- Inga! Ty tutaj? Stoisz tu?
Sigrid zbladła, oczy miała szeroko otwarte, zaczę-
ła nerwowo gryźć paznokcie.
-Ja... - zaczęła Inga. Musiała zaczerpnąć po-
wietrza, zanim mogła mówić dalej. -
Pomyślałam,
że może napiłybyście się kawy... - powiedziała.
Czu-
ła szum w głowie, usta miała suche.
-Oczywiście, że tak - odpowiedziała Sigrid, lek-
ko się ociągając. - Przyszła Inga, babciu! -
zawołała,
jakby ostrzegawczo.
Kiedy Inga stawiała tacę na stole, trzęsły się jej
ręce. Nagle przypomniała sobie, jak kiedyś dostała
krwotoku i leżała w łóżku. Pewnej nocy obudziły ją
dziwne dźwięki. Pomyślała, że pewnie Gudrun albo
Sigrid śnią się jakieś koszmary, ale może się myliła...
80
Czyżby... Zdławiła krzyk. Nie mogła pozwolić, żeby
wyobraźnia wzięła górę nad rozsądkiem. Zanim jed-
nak zdążyła się zastanowić, wyrwało się jej:
- Źle sypiasz w nocy, Sigrid?
Sigrid wzdrygnęła się, słysząc to nieoczekiwane
pytanie.
- Nieee - odpowiedziała powoli.
Inga stała, zamyślona. Poczuła ciarki na plecach.
Przeszył ją lodowaty dreszcz. Niemożliwe, żeby...
Nie. Cała drżała. Słyszała, że zdarzało się, że ojciec
żyje z córką, ale żeby Niels mógł zabawiać się z jedną
ze swoich córek, tego nie była w stanie sobie wyobra-
zić.
Myśl była odrażająca, ale przecież dobrze wiedzia-
ła, że potrafił zmieniać się w pałającą żądzą bestię,
dochodząc swoich małżeńskich praw. Uważał, że ma
przyzwolenie Boga, by brać ją siłą. Wyjrzała przez
okno służbówki, niebo na zewnątrz było niebiesko-
szare. W powietrzu wirowały pojedyncze płatki śnie-
gu. Znała Biblię, nigdzie w niej nie było napisane,
że małżonek mógł nadużywać swoich praw. Kobieta
miała obowiązek dogadzać mężczyźnie, ale nie sądzi-
ła, że to znaczy, że ma mu pozwalać na takie rzeczy.
Z drugiej strony fakt,'że bywał wobec niej gwałtowny,
nie znaczy, że żyje w kazirodczym związku ze swoimi
córkami. Inga wzdrygnęła się. To, że Sigrid powie-
działa Elen, że ojciec w noc poślubną poszedł do po-
koju Gudrun, nie oznacza jeszcze, że słaby, wiecznie
zadyszany Niels Gaupås pożąda swoich córek. To nie
81
może być prawda. Własną krew. Przecież przyznał
jej, że wtedy w nocy rozmawiał ze swoją najstarszą
córką. O czymś ważnym.
Musiała coś źle zrozumieć, pomyślała Inga i pra-
wie się uśmiechnęła. Jak mogła być tak szalona, żeby
nawet przez sekundę uwierzyć, że jej mąż byłby zdol-
ny do czegoś takiego? Nie miała wątpliwości, że z ja-
kiegoś powodu Sigrid jest nieszczęśliwa, ale powo-
dem chyba nie było to... ?
Tej nocy Ingę obudziły jęki Nielsa. Nie od razu się
zorientowała, co się dzieje. Drżącymi palcami zapa-
liła świecę.
- Co się stało, Niels?
Zanim zdążył odpowiedzieć, wstała z łóżka i po-
śpieszyła do niego. Uklękła przy nim.
- Mogę ci jakoś pomóc?
Pomachał bezradnie ręką. Na czole miał krople
potu, jego twarz była czerwona.
Inga oparła się o ścianę. Nie wiedziała, jak ulżyć
jego cierpieniu. Może poczuje się bezpieczniej, wi-
dząc, że jest przy nim? Kolejna fala bólu przeszyła
jego ciało, Inga zauważyła, że położył rękę na piersi.
Serce. Tak szybko, jak ból się pojawił, tak szybko też
minął. Niels zaczerpnął powietrza.
- Ból odpuszcza? - spytała łagodnie.
Przytaknął z trudem.
Otworzyła okno i chłodne świeże powietrze wpły-
82
nęło do pokoju. Wzięła chusteczkę i zmoczyła ją w wo-
dzie. Wykręciła i delikatnie położyła na jego mokrym
czole.
-Lepiej się czujesz?
Niels zakasłał.
-Tak. Skurcz minął.
Niepokój jej nie opuszczał. Ostrożnie wróciła do
łóżka. Starała się leżeć spokojnie, żeby mu nie prze-
szkadzać.
- Rozumiem, że nie pojedziemy jutro do Store-
dal - oświadczyła z westchnieniem ulgi.
Niels powoli odwrócił głowę w jej stronę. Jego sta-
re oczy mrugały zdziwione.
-Dlaczego? - spytał.
-Nie możemy, skoro jesteś chory, Niels. Nie mo-
żesz narażać się na jazdę w jesienne chłody.
-Bzdura - odpowiedział Niels. - To kurcze ser-
ca, pojawiają się nagle, ale jutro będę znów
zdrów.
A do Storedal musimy jechać!
7
Deszcz lał, kiedy Inga odsunęła zasłony. Krople ude-
rzały o dach, a na dziedzińcu pojawiły się kałuże. Ko-
nie na pastwisku, obok domu schroniły się pod drze-
wami, ocierały si^ o siebie, szukając ciepła.
Inga westchnęła ciężko. Jesienna szarówka wpra-
wiała ją w ponury nastrój, pogłębiając jedynie jej
wcześniejszy stan ducha. Bolała ją głowa, miała wra-
żenie, że ktoś zaciska na niej żelazną obręcz.
- Jesteś pewien, że chcesz dzisiaj jechać do Sto-
redal? - spytała Nielsa, kiedy się obudził. Stała przed
lustrem i układała włosy. Wskazała na okno, jakby
dla podkreślenia swoich słów. - Leje deszcz.
Niels wyjrzał na zewnątrz.
- Niezbyt zachęcająca pogoda - przyznał sennie.
Podrapał się w czoło i ziewnął. - Pojedziemy krytym
powozem.
Inga milczała. Nieważne, jakich argumentów uży-
84
je, Niels był zdecydowany odwiedzić dzisiaj najstarszą
córkę. Uznała, że nie ma wyjścia. Postanowiła zadbać
o swoją fryzurę. Nie mogła mieć Martina, ale mogła
się postarać, żeby być dla niego piękna, pomyślała,
uśmiechając się smutno w lustrze.
Małżonkowie zajęli w powozie każdy swoją ławecz-
kę. Możliwie jak najdalej od siebie. Miała wrażenie,
że Niels też jest zdenerwowany. Nie rozumiała dlacze-
go. Cały czas oblizywał wargi, które już po chwili za-
częły mu pierzchnąć. Niepewnym ruchem przeciągnął
chusteczką po głowie, mierzwiąc rzadkie włosy.
Na progu dworu przyjął ich gospodarz.
- Witamy - powiedział Laurens wylewnie. Uprzej-
mie podał Indze rękę.
Torę zatrzymał powóz przed samym domem, tak
że mogli wysiąść i od razu wejść do przestrzennego
holu. Niels i Laurens wymienili uprzejmości.
Inga poczuła skurcz w żołądku, kiedy zobaczyła
wychodzące jej naprzeciw Gudrun i Ragnhild. Ragn-
hild uśmiechała się serdecznie i ucałowała ją radoś-
nie w oba policzki. Gudrun stała na progu. Inga miała
wrażenie, że język przywarł jej do podniebienia. Po-
winna była powiedzieć kilka obojętnych słów o pogo-
dzie, deszczu, ale mózg odmawiał jej posłuszeństwa.
Potrafiła jedynie wymamrotać parę słów. Patrzyła na
brzuch Gudrun. Czyżby nieco się zaokrąglił? Zmru-
żyła oczy, żeby lepiej widzieć. Nie, kształt jej ciała się
nie zmienił, chyba nawet schudła kilka kilogramów,
co tylko dodawało jej urody.
85
Ragnhild poprowadziła gości do salonu. Na ni-
skim stoliku ustawiono filiżanki, miseczki i talerzy-
ki. Inga próbowała policzyć, ile nakryć naszykowano,
ale zanim zdążyła to zrobić, Ragnhild stanowczym
ruchem wskazała jej miękkie, wygodne krzesło.
Kiedy w końcu odzyskała mowę, zwróciła się do
Ragnhild:
- Rozumiem, że młodzi zamieszkają w sąsiednim
skrzydle domu...
Przerażona poczuła, że się czerwieni. Dlacze-
go, na litość boską, zadała tak niedyskretne pytanie?
To w ogóle nie jej sprawa, Gudrun i Martin mogli
przecież równie dobrze zamieszkać w starej części
domu.
Ragnhild jednak nie poczuła się urażona pytaniem.
- Taki mamy plan. Tyle że skrzydło wymaga re-
montu. Trzeba zerwać stare podłogi i położyć nowe.
Okna są nieszczelne, też musimy je wymienić. - Śmie-
jąc się, dodała: - A dach przecieka chyba bardziej, niż
sądziliśmy. Doświadczyliśmy tego na własnej skórze,
kiedy zerwała się burza - powiedziała i zerkając szel-
mowsko na Gudrun, dodała: - Tak więc turkaweczki
będą musiały mieszkać ze mną i z Laurensem. Przy-
najmniej do wiosny.
Inga znów poczuła skurcz w żołądku... Czyżby to
znaczyło, że Martin i Gudrun odnaleźli miłość? Ze-
brawszy całą swoją odwagę i siłę, zwróciła się do Gu-
drun:
- Przepraszam, że nie przyjechałam na śniadanie
86
w dzień po weselu. Musiałam pomóc Sorine podczas
porodu...
Gudrun przerwała jej spokojnie.
-Nic nie szkodzi. Poradziliśmy sobie bez cie-
bie - dodała z udawaną serdecznością.
-To wielka tragedia, co się wydarzyło w Svart-
dal - westchnęła Ragnhild. - Niestety strata dziecka
nie
jest czymś nadzwyczajnym. Sama straciłam dwójkę.
Inga spojrzała na nią pytająco.
Ragnhild patrzyła na nią smutnymi oczami.
- Jedno umarło na moich rękach kilka godzin po
rozwiązaniu, drugie - dziewczynka - wydało ostat-
nie tchnienie trzy, cztery dni po urodzeniu. Niektóre
dzieci są silne, dobrze znoszą trud porodu, inne pod-
dają się. Tak to jest. Niestety. Mam nadzieję, że będę
mogła poznać małą Emilię - ciągnęła dalej jednym
tchem. - Słyszałam, że to urocza dziewczynka. Po-
dobna do swojej mamy.
Inga uśmiechnęła się zmieszana. Chętnie opowie-
działaby coś o Emilii, ale obecność Gudrun sprawia-
ła, że czuła się skrępowana. Kiedy przypomniała so-
bie, jak Gudrun próbowała za pomocą soli pozbawić
jej córeczkę życia, uniosła głowę. Niech Gudrun się
dowie, że jej córka świetnie się chowa.
- Moją córeczka potrafi roztopić najtwardsze ser-
ce. Nie wierzę, że jest na świecie ktoś, kto życzyłby jej
źle. Oczywiście zdarzają się ludzie, którzy są niebez-
pieczni, ale oni są chorzy. Będę strzegła mojej córecz-
ki przed nimi.
87
- Matczyna miłość kwitnie, jak słyszę - dodał
Laurens.
Inga opamiętała się na głos jego wesołego śmie-
chu. Postanowiła nie myśleć o swojej wrogości wobec
Gudrun.
-Zbliża się zima - wtrąciła Ragnhild, wzdragając
się. - Porobiliście już zapasy żywności? - spytała.
-Tak, mieliśmy pełne ręce roboty, ale teraz zosta-
ło nam tylko bicie - odpowiedziała Inga
zadowolo-
na. - I oczywiście młócka, trzeba napełnić beczki
na
zboże. To zajęcie dla mężczyzn. Niestety dwie
nasze
owce gdzieś się zgubiły. Może porwał je jakiś
drapież-
nik, może gdzieś spadły albo cieszą się wolnością.
-Przykro mi to słyszeć - ten temat najwyraźniej za-
interesował Ragnhild. - Wszystkie nasze owce i
krowy
wróciły do domu. Może wasze zwierzęta zostały
ranne?
Inga zaczerpnęła powietrza.
- To byłoby najgorsze.
Widziała przed sobą owieczki: białe, z kręconym
futrem, z brązowymi, błyszczącymi oczami. Widzia-
ła ich miękkie uszy, słyszała przeszywające beczenie.
Nagle myśl o tym, że zwierzęta mogą cierpieć, stała
się dla niej nie do zniesienia. Poczuła ukłucie w pier-
si, wyrzuty sumienia, bo siedziała bezczynnie, za-
miast się za nimi rozejrzeć. Obiecała sobie, że jutro
pójdzie ich szukać.
Rzuciła okiem na wiszący na ścianie zegar. Mi-
nęło pół godziny od ich przyjazdu, a wciąż jeszcze
nie widziała Martina. Przeszły ją ciarki, kiedy przy-
88
wołała w myślach jego twarz: jasne włosy, błyszczą-
ce oczy. Delikatna broda z przedziałkiem... Dlaczego
nie przychodził? Nie chciał jej spotkać? Dlatego tak
długo się nie pokazywał?
Ledwie to pomyślała, usłyszała, jak Ragnhild mówi:
- Szkoda, że nie ma z nami Martina! Pojechał
do Aschjem. Ma porozmawiać z panem Aschjemem
o dostawie desek. Na remont skrzydła, mówiłam
już - dodała podniecona.
Laurensa najwyraźniej znudziła rozmowa o co-
dziennych sprawach. Oczyścił fajkę z popiołu i zaczął
ją na nowo nabijać. Z błyskiem w oku i z udawaną
obojętnością spytał:
-Niels... pewnie słyszałeś o zbrodniarzu grasu-
jącym w okolicy? Podobno to morderca.
-Morderca?! - krzyknęła Gudrun i wzburzona
się przeżegnała.
Laurens przytaknął, zdając się doskonale bawić
widokiem ich przerażonych twarzy. Nie powiedział
nic więcej. Czekał, aż zaczną go prosić o dodatkowe
informacje.
-Laurens - odezwała się Ragnhild - powiedz
nam coś więcej!
-Dziwię się, że o niczym nie słyszałeś, Niels - ciąg-
nął Laurens podejrzliwie, nic sobie nie robiąc z
nale-
gań żony.
Niels usiłował się wykręcić.
- Wiem o nim od jakiegoś czasu, ale obowiązuje
mnie tajemnica zawodowa.
89
- Rozumiem - odpowiedział Laurens. - Wystar-
czy, że ktoś nieodpowiedzialny coś powie, i zaraz
wszyscy w okolicy będę o tym wiedzieć. Plotki szyb-
ko się rozchodzą.
Niels żachnął się, jego nozdrza były białe.'
- Ja nic nie powiedziałem!
Filiżanka uderzyła o spodek, kiedy odstawiał ją na
miejsce.
-Drogi przyjacielu - zamruczał Laurens dobrot-
liwie - nikt cię o nic nie podejrzewa! Morderstwo
zo-
stało popełnione w Norę i na pewno wiele osób
sły-
szało o tej sprawie. Szczegóły takiej zbrodni
trudno
byłoby utrzymać w tajemnicy.
-W Norę? - spytała zatroskana Ragnhild. Na jej
czole pojawiła się zmarszczka. - To daleko stąd.
Jakie
znaczenie ta zbrodnia ma dla nas, tu w Botne?
Laurens uśmiechnął się ze zrozumieniem dla jej
niewiedzy.
-Morderca, Stener Roysholt, był widziany w Tjome,
w Tonsberg, a potem także w pobliżu Asgardstrand
koło
Horten. Daleko uciekł. Nie wiem na pewno, ale
być
może będzie chciał wrócić w swoje rodzinne
okolice.
Okrężną drogą. - Zaczerpnął powietrza. - Żeby to
zro-
bić, musi przejść gdzieś tu w pobliżu...
-Miejmy nadzieję, że nie będzie się chciał tu za-
trzymać - wyrwało się Gudrun. - Nie podoba mi
się,
że w pobliżu kręci się morderca.
Nikt głośno nie skomentował jej słów, ale wszyscy
przytaknęli.
90
Inga poczuła ciarki na plecach na samą myśl,
że gdzieś tam na zewnątrz może czaić się morderca.
-Kiedy widziano go w pobliżu Horten?
-Tydzień, może dwa tygodnie temu - odpowie-
dział Laurens. - Czy kieruje się w naszą stronę, czy
też
zmierza w kierunku Kongsberg, tego nikt nie wie.
-Co on takiego zrobił? - spytała Ragnhild, dole-
wając kawy.
Laurens i Niels wymienili spojrzenia.
- Proszę! - zasyczała Ragnhild. - Myślicie, że nic
nie widzę?! Sądzicie, że nas ochronicie, nic nam nie
mówiąc?
Wyglądało na to, że Laurensa bawi złość żony. Sza-
lała jak dzika kotka, jeśli nie pozwolono jej uczestni-
czyć w rozmowach mężczyzn.
-Nie chcę siać niepotrzebnego niepokoju - bro-
nił się.
-Oczywiście - rzuciła sarkastycznie żona. - Le-
piej udawać, że wszystko jest jak zwykle, żeby
kobiety
w żaden sposób nie były przygotowane na
czyhające
niebezpieczeństwo!
Inga nie miała pewności, czy to początek nie-
przyjemnej kłótni między gospodarzami, i speszona
spoglądała to na jedno, to na drugie. Szybko jednak
zrozumiała, że oni w ten sposób ze sobą rozmawiają.
Dobrotliwie się sprzeczając i przekrzykując.
Laurens uniósł ręce i rozłożył je bezradnie.
- Zaraz się wszystkiego dowiecie - obiecał, szczy-
piąc zaczepnie Ragnhild w policzek. - Właściwie to bar-
91
dzo tragiczna historia. Dwór i gospodarstwo Roysholt
zostały dwa lata temu podzielone między Stenera i jego
brata Ellinga. Steher szybko musiał się podporządko-
wać bratu. Poza tym zaczął sięgać po alkohol. Jego żona,
Ase, uznała, że „działa sprzecznie ze zdrowym rozsąd-
kiem", i chciała, żeby brata ustanowiono jego kuratorem.
Dla Stenera było to upokarzające, podejrzewał, że kryje
się za tym jego brat Elling. Podobno dwa miesiące temu
Stener zakradł się do domu od strony dziedzińca. Przez
okno zobaczył, że Elling leży na ławie i śpi. Szybko zbił
szybę, przez wybite okno włożył strzelbę i strzelił. Elling
nie wstał już z ławy- Był martwy. Zawiadomiono lens-
mana, ruszyło polowanie na mordercę...
- Które dotąd nie zostało zakończone - powie-
działa Inga zamyślona.
-
Nie zostało - potwierdził Laurens. - Nadal trwa.
Inga była tak wzburzona, że nawet nie uświada-
miała sobie, że głośno myśli.
-Co sprawia, że ktoś zabija własnego brata?
-Spadek, Ingo. Niesprawiedliwy podział może
napsuć dużo krwi. Wiele osób świadczyło
przeciw-
ko Stenerowi, ale wielu twierdziło też, że Elling
go
dręczył. - Laurens wypił łyk kawy, żeby zwilżyć
gar-
dło. - Elling zwierzył się kiedyś jednemu z
gospoda-
rzy, że doprowadzi Stenera i jego rodzinę do
bank-
ructwa. Najstarszy brat chciał mieć dla siebie całe
gospodarstwo - powiedział Laurens i przerwał,
żeby
pociągnąć z fajki. - Złapanie mordercy wcale
nie
musi być łatwe - dodał po chwili, zamyślony.
92
-Jak to? - spytała Inga.
-Podobno Stener ukrywa się teraz pod fałszy-
wym nazwiskiem. Na dodatek jest mistrzem w
uwo-
dzeniu kobiet... Ma dar wymowy i dużo wdzięku!
Wiele kobiet zostało już przesłuchanych po tym,
jak udzieliły mu schronienia. Poniewczasie żałują,
ale wtedy on dawno zdążył już zniknąć.
Siedzieli dłuższą chwilę, rozmawiając o Stenerze.
Inga nie wiedziała, czy powinna współczuć mężczyź-
nie oszukanemu przez własnego brata, czy raczej po-
tępiać bratobójcę, którym niewątpliwie był. Do tej
zbrodni musiała doprowadzić go niepojęta rozpacz.
Kiedy Niels i Inga stali gotowi do odjazdu, Inga
usłyszała za plecami chrząknięcie Gudrun. Nie mia-
ła ochoty się odwrócić, wzdragała się przed spotka-
niem jej zimnych, szaroniebieskich oczu. Najrozsąd-
niej było unikać wszelkiego kontaktu. Jednak powoli
odwróciła się na pięcie. Zdławiła krzyk, który doby-
wał się jej z krtani, i spojrzała na swoją bratową.
Martin musiał jej o nas powiedzieć, przeszło jej
przez myśl. Martin, jak zawsze szlachetny, nie chciał
zapewne niczego ukrywać przed swoją żoną... Po-
czuła strach. Nie, nie dopuszczała do siebie myśli,
że mógłby coś jej powiedzieć!
Dopiero kiedy Inga wsiadła do powozu, wyciąg-
nęła chusteczkę i wytarła nią spocony kark. Paliła ją
zazdrość, poczucie bezsilności sprawiało, że chcia-
ło się jej płakać, ale przełknęła łzy. Na pożegnanie
Gudrun podniosła rękę, pozwalając obrączce błysz-
93
czeć na palcu. Ze źle ukrywanym triumfem zrobiła
wszystko, żeby Inga widziała mieniącą się w świetle
złotą obrączkę. Jakby w ten sposób chciała, milcząc,
powiedzieć jej, że Martin należy do niej - i tylko do
niej!
8
- Uważam, że nie powinnaś iść szukać owiec - oz-
najmił Niels ostro następnego ranka. Chwycił Ingę za
rękę i patrząc jej w oczy, powiedział: - W okolicy ukry-
wa się przestępca, nikt nie wie, co może się stać, kiedy
spotka w lesie młodą bezbronną kobietę.
Przez moment Inga poczuła się nawet wzruszona
troską męża. Delikatnie uwolniła się z jego uchwytu
i uśmiechnęła się uspokajająco.
-Ależ Niels - odparła lekko - nie uważam siebie
za bezbronną kobietę. Poza tym - ciągnęła dalej
już
poważnie - jest mało prawdopodobne, że ten
męż-
czyzna znajduje się gdzieś w pobliżu. Jeśli jest
głodny
i chodzi po prośbie, to nie sądzę, żeby akurat
wybrał
Gaupås. Zarówno 0vre, jak i Nedre Gullhaug są
po-
łożone bliżej drogi niż nasze gospodarstwo.
-To przestępca, Ingo. Zabił własnego brata! - na-
ciskał Niels, ze wzburzenia drżała mu szczęka.
95
-Tak, wiem. Zastrzelił swojego brata, ponieważ
brat się z nim skłócił. Zrobił to pewnie z zemsty.
Jeśli
zabiłby kogoś, szukając pożywienia, na pewno
byśmy
o tym słyszeli.
-Nie podoba mi się to!
-Życie toczy się dalej, nawet jeśli jakiś morderca
przebywa na wolności. Zamierzasz zamknąć mnie i
słu-
żące we dworze do czasu, aż zbrodniarz trafi za
kratki?
Mamy przestać wykonywać swoje obowiązki, bo
nie-
wykluczone, że morderca znajduje się w pobliżu? A
po-
myślałeś o tym, że ten człowiek może się pojawić
wie-
czorem w oborze?! - dodała Inga, sama sobie
przecząc,
ale Niels najwyraźniej nie zwrócił na to uwagi. Inga
mó-
wiła więc dalej: - Pojadę, Niels. Jeśli zobaczę choć
cień
kogoś podejrzanego, puszczę Mikrusa galopem!
Niels zastanawiał się nad jej słowami, na jego czo-
le pojawiły się zmarszczki. W końcu zrezygnowany
powiedział:
- Dobrze, rób, jak chcesz. Przyznaję, że ucieszył-
bym się, jeśli udałoby ci się znaleźć zwierzęta.
Inga wzięła ze sobą sznur na wypadek, gdyby mu-
siała spętać owce, żeby przyprowadzić je do domu.
Jeśli je znajdzie, pomyślała smutna. Biedne zwierzęta,
wzdrygnęła się, spoglądając w szare niebo. Na dwo-
rze mżyło, padał śnieg. Było jednak za ciepło, żeby
wirujące płatki nie topniały, ciężkie i mokre spadały
na ziemię.
Mikrus rżał, próbując wetknąć pysk do kieszeni jej
fartucha. Wiedział, że pani zwykle chowa tam kost-
96
ki cukru. Inga uśmiechnęła się, odsuwając od siebie
jego duży łeb.
- Zaczekaj, aż założę ci uzdę - śmiała się, zakła-
dając mu ją. - Proszę bardzo - powiedziała po chwi-
li, otwierając dłoń, żeby koń mógł sięgnąć po cukier.
Zrobił to błyskawicznie, gryzł kostkę dużymi, żółty-
mi zębami.
Szybko opuścili dziedziniec. Kiedy Inga skierowa-
ła konia w stronę leśnego duktu, przeszedł w spokoj-
ny kłus. Nic nie dawało jej równie silnego poczucia
swobody jak jazda na koniu. Energicznie uderzyła
Mikrusa piętami w bok i koń natychmiast ruszył ga-
lopem. Wyciągnął szyję i przyśpieszył. Zachwycony
uniósł ogon, a jego grzywa mieszała się z długimi,
czarnymi włosami Ingi, targanymi przez wiatr. Ona
i koń stanowili jedność.
Kiedy leśny dukt przeszedł w wąską ścieżkę, ściąg-
nęła lekko cugle i uspokoiła konia. Nie odważyła się
jechać szybko tą wąską, śliską dróżką. Wtedy znów
pojawiły się myśli. Poczuła skurcz w żołądku, zakrę-
ciło się jej w głowie. Czy będzie w stanie opanować
ból? Czy zdoła uwolnić się od obrazu Gudrun poka-
zującej jej swoją obrączkę? Naszły ją wspomnienia,
mimo że wcale tego nie chciała. Była naiwna, sądząc,
że Martin nie zechce dzielić łoża z Gudrun. Może nie
pozbawił jej dziewictwa w noc poślubną, ale na pew-
no jej pożądał. Prędzej czy później dał się jej zwabić
do małżeńskiego łoża...
Inga kręciła głową zrozpaczona, a przed jej ocza-
97
mi przesuwały się obrazki kochającej się pary. Martin
delikatnie rozbierał Gudrun, widziała jego silne, opa-
lone ręce pieszczące jej szyję, ramiona. Może prze-
rwał na moment, chwytając w dłonie jej sterczące
piersi. Może pochylił się nad Gudrun i zaczął języ-
kiem pieścić jej brodawki...
Nagle Inga zorientowała się, że koń stanął. Mikrus
schylił głowę i szczypał pożółkłe liście, leżące wzdłuż
ścieżki. Cugle wyślizgnęły się jej z rąk.. Pociągnęła za
nie. Koń posłuchał i znów ruszył.
Inga skupiła się na szukaniu śladów owiec. Na świe-
żym śniegu nie powinno być trudno je znaleźć. Może
zwierzęta poszukały schronienia w jednym z licznych
w okolicy szałasów?
Pierwszy, do którego dotarła, leżał głęboko ukryty
wśród krzaków i chaszczy. Musiał być bardzo stary,
bo deski spróchniały i pokrzywiły się, a dach pokrył
mech. Drzwi zastała otwarte na oścież. Raźnie zesko-
czyła z konia i zajrzała do środka. Uderzył ją smród
gnijącego drewna. Nie znalazła tam śladu owiec.
Inga wjechała teraz na tereny należące do dworu
Storedal. Wśród rzadkiego lasu dostrzegła kolejny sza-
łas. Szybko zauważyła wokół niego świeże ślady stóp!
Kiedy przyjrzała się im dokładniej, spostrzegła, że pro-
wadzą do wewnątrz szałasu. Nie wychodziły na ze-
wnątrz. Czyżby trafiła na kryjówkę Stenera Roysholta?
Zaczęła przeklinać własną lekkomyślność.
Poczuła nieprzemożoną ochotę, żeby natychmiast
odjechać, ale ciekawość nie dawała jej spokoju. Mi-
98
krus zaczął się niecierpliwić dłuższym postojem, pry-
chał obrażony. Inga przemówiła do niego cicho i koń
odszedł na bezpieczną odległość od szałasu. Kiedy
się upewniła, że jest wystarczająco daleko, żeby mor-
derca nie mógł jej dosięgnąć, zanim zdąży spiąć ko-
nia, zawołała drżącym głosem:
- Halo? Jest tam ktoś?
Zza krzaków wyleciała wrona, trzepotała skrzyd-
łami, kracząc przeraźliwie. Jej krzyki przecięły ciszę
jak strzał z dubeltówki, przestraszyły Ingę i konia.
Mikrus zaczął pod nią tańczyć, serce Ingi łomotało.
Kiedy usłyszała odgłosy dochodzące z wnętrza sza-
łasu, oblał ją strach zimny jak wody potoku. Czy od-
waży się zaczekać, aż ktoś wyjdzie, czy może powin-
na uciekać? Nagle usłyszała beczenie owcy. Inga
wzdrygnęła się. Czy to jedna z ich owiec? Czy Stener
znajduje się tam wewnątrz razem z ich owcami?
Kiedy zawróciła Mikrusa, żeby ruszyć w kierunku
Gaupås, drzwi szałasu otworzyły się z trzaskiem.
-Inga!
-Martin! - Wszelki strach minął, Inga zaczęła
się śmiać. - A niech to, ale mnie przestraszyłeś!
By-
łam pewna, że to złoczyńca ukrywa się w szałasie.
Martin uśmiechnął się.
-Nie pierwszy raz przypisujesz mi złe uczynki.
-Co ty tu robisz? - spytała. W ciągu sekundy jego
obraz wyrył się na siatkówce jej oczu. Martin miał
na
sobie koszulę z grubego płótna i futrzaną
kamizelkę.
Skórzane spodnie opinały mu uda, nie
pozostawia-
99
jąc pola dla żadnych domysłów. Rumieniec oblał jej
policzki, gdy zdała sobie sprawę z tego, co przykuło
jej wzrok. Jego twarz była promienna, niebieskie oczy
błyszczały. Włosy opadały w niesfornych kosmykach
na twarz, dmuchnął, żeby odgarnąć grzywkę z oczu.
W myślach objęła go, wciskając nos w zagłębienie
przy szyi.
Głos Martina wyrwał ją z rozmarzenia.
- Ojciec powiedział mi, że zginęły wam owce.
Bez trudu znalazłem ich ślady.
Inga przerzuciła nogę nad grzbietem konia i ze-
skoczyła na ziemię. Speszona ruszyła w jego kierun-
ku, ale zatrzymała się w odpowiedniej odległości.
-Obie owce żyją?
-Tak, ale powinny być mi wdzięczne, że w porę je
znalazłem! Przesunęły deskę opartą o ścianę,
upadła,
blokując wyjście.
-Chyba właśnie w taki sposób Oddbjorn z Nedre
Gullhaug stracił cztery, może pięć lat temu część
swo-
ich krów? Pamiętam, że ludzie opowiadali, że
krowy
weszły do szałasu i w jakiś dziwny sposób
zamknęły
za sobą drzwi. Biedne zwierzęta padły z głodu,
zanim
je znaleziono.
Martin przyglądał się jej.
-Tak, to prawda. Spotkał je straszny koniec - przy-
taknął, lecz po chwili jego twarz rozpromienił
szero-
ki uśmiech, obnażając rząd białych zębów. -
Wasze
owce nie ucierpiały. Zjadły kilka snopków siana.
-Ojej - westchnęła Inga, zawstydzona. - Zażądaj
100
zapłaty od Nielsa. Nie może być tak, że nasze owce
będą zjadać waszą paszę.
- Nie martw się - uspokoił ją Martin weso-
ło. - Żyją, i to jest najważniejsze!
Kiedy już wymienili wszystkie zwykłe w takiej
sytuacji grzeczności, w powietrzu zawisło napięcie,
czy może raczej radość i oczekiwanie.
- Nie było cię wczoraj w Storedal - odezwała się
Inga niemal z przyganą.
-Nie.
- Nie - powtórzyła zmieszana. - Nie wytłuma-
czysz się?
Pytania cisnęły się jej na język, ale nie zdążyła ich
zadać, bo Martin wbiegł do szałasu i zaczął wyganiać
owce, które becząc, w przerażeniu ruszyły do uciecz-
ki. Ociągając się, poszła za nim.
- Dlaczego?
Powoli odwrócił się w jej stronę.
-
Dobrze wiesz, dlaczego, Inga.
'
Nie odpowiedziała, ale poczuła wzbierającą nie-
okiełznaną radość.
-Nie stójmy tu tak - odezwał się poirytowa-
ny. - Idź już, Inga! - powiedział, chwycił ją za
ramio-
na, odwrócił i pchnął w stronę drzwi.
-Nie, Martin! - krzyknęła Inga, zarzucając mu
ręce na szyję. - Nie proś mnie o to!
Martin zamknął oczy i zrozpaczony odchylił gło-
wę. Przyłożył palce do powiek, jakby w ten sposób
szukając w sobie siły.
101
Płonąc z pożądania, Inga przycisnęła wargi do
jego ust. Podniecona zaczęła targać jego jasne włosy,
naparła ciałem na jego przyrodzenie.
- Inga! Inga... - odezwał się Martin, nękany wy-
rzutami sumienia.
Wkrótce jednak zniknęły resztki rozsądku. Objął ją
i razem upadli na miękkie siano. Martin wylądował pod
nią, a ona szybko usiadła na nim okrakiem i zaczęła od-
pinać mu pasek Chętnie uniósł lędźwie, żeby łatwiej jej
było ściągnąć z niego spodnie. Zdecydowanym ruchem
pchnęła go na siano, zmuszając wzrokiem, żeby leżał
nieruchomo, jak zaczarowany, czekając.
-Co... Co ty robisz?
-Ciii - upomniała go Inga. Wodząc palcem po
jego brzuchu, przesunęła dłoń wzdłuż czarnej
kęp-
ki włosów, aż do jego przyrodzenia.
Zdecydowanym
ruchem chwyciła sztywny członek i włożyła go
sobie
do ust.
Martin podniósł głowę i patrzył na nią.
- Inga... Na Boga, nie możesz... - opierał się słabo,
po chwili jego protest zamienił się w pełen zadowolenia
jęk Oddychał ciężko, poddał się swoim żądzom.
Nigdy dotąd Inga nie czuła tak silnego pożąda-
nia. Krew pulsowała jej w skroniach, w podbrzuszu
czuła ból. Zdyszana chwyciła jego członek, pocierała
go o swoje rozpalone żądzą łono. Ruch ten sprawił,
że zalała ją fala zadowolenia. Martin jęczał za każdym
razem, kiedy członek dotykał jej miękkiego wejścia.
Widząc żądzę w jego oczach, Inga pragnęła poczuć
102
go w sobie, ale wstrzymywała się. Wtedy Martin po-
łożył ręce na jej biodrach, przywarł do łona i wszedł
w nią. Oboje wydawali się zdziwieni tym, co zrobili,
ale było już za późno, żeby czegokolwiek żałować.
Przez ułamek sekundy Inga zastanawiała się,
czy powinna przerwać tę zapierającą dech w piersiach
wspaniałą jazdę, ale wszelkie zahamowania prysnęły
bardzo szybko. Za nic na świecie nie pozwoli odebrać
sobie okazji do kochania się z Martinem. Potrzebo-
wała jego bliskości.
Martin jęczał głośno, nie robiąc nic, żeby ją od sie-
bie odsunąć. Z błogim wyrazem twarzy usiłował od-
piąć guziki jej bluzki, uśmiechnął się zadowolony na
widok jej obnażonych piersi. Chwycił je w dłonie, po-
zwalając jej dalej się ujeżdżać.
Dławiąc szloch, Inga opadła na niego, z nosem
w jego uchu szeptała błagalnie:
- Weź mnie!
Nie wychodząc z niej, przewrócił się tak, że teraz
ona znalazła się na dole. Martin wsparł się na
rękach
i zaczął delikatnie się poruszać. Nie tak szybko i inten-
sywnie jak ona przed chwilą, ale łagodnie i spokojnie.
Wtedy jej łono wybuchnęło słodyczą, Inga wzdryg-
nęła się. Czegoś podobnego nigdy jeszcze nie doświad-
czyła. Nagle przestraszyła się do żywego. Coś w niej
jakby chciało pęknąć! Oparła dłonie o jego pierś, usi-
łując go odepchnąć.
Martin pochylił się nad nią, szepcząc jej czule:
- Pozwól się temu dokonać, Inga. To nic groźnego..,
103
Już miała protestować, ale zamknął jej usta swo-
imi wargami. Całował ją żarliwie. Przyśpieszył, do-
prowadzając ją do szczytowania.
Kiedy ogarnęła ją fala spełnienia, Inga wypręży-
ła się w łuk, chwytając łapczywie powietrze. Powoli
napięcie zaczęło ustępować. Płakała cicho, wtulona
w jego ramię, zdając sobie sprawę z tego, że dłu-
go przyjdzie jej czekać na podobną feerię
kolorów
i światła, może wręcz nigdy już nie doświadczy cze-
goś podobnego...
- Moja ty - pocieszał ją Martin, leżąc zmęczony
obok niej.
Długo leżeli tak, wpatrując się w surowe belki sza-
łasu. Inga czuła się wspaniale, mając go tak blisko sie-
bie. Nie mogła wprost uwierzyć, że znów znalazła się
w jego ramionach.
- Jesteś szalona - szeptał jej, rozbawiony i zado-
wolony. - Szalona...
Nagle Inga uniosła się na łokciach.
- Tak - przytaknęła stanowczo - jestem szalona.
Szaleję za tobą. I nie wstydzę się tego.
Tęsknota za nim była niczym piekąca rana. Chcia-
ła, żeby to zrozumiał.
- A ty nie tęsknisz za mną? - spytała.
Martin, zdesperowany, przytulił ją mocno.
- Moja ty. Dobrze wiesz, że tęsknię! Mam przed
sobą twoją twarz zawsze, w każdej minucie, w każdej
godzinie... - przerwał, kiedy jedna z owiec zajrzała
przez drzwi i zaczęła beczeć.
104
Inga przeklinała głupie zwierzę, które teraz gapiło
się na nich. Ten cudowny, wyjątkowy nastrój prys-
nął. Co jeszcze powiedziałby jej Martin, gdyby mu
nie przerwano?
Martin pocałował ją w czubek nosa.
- Musimy iść każde w swoją stronę.
Inga przytaknęła zafrasowana, chwytając jego
dłoń. Palce miał dłuższe i grubsze niż ona, na dłoni
widoczne były żyły. Prawdziwie męskie dłonie, po-
myślała zadowolona, które pieściły jej ciało w tak cu-
downy sposób.
Martin przytulił jej głowę do swojej piersi. Sie-
dzieli tak przez chwilę w milczeniu, ze splecionymi
dłońmi.
Inga wzdrygnęła się, kiedy jego obrączka dotknę-
ła jej skóry. Nie była w stanie unieść głowy i spojrzeć
na nią. Wiedziała, że będzie.się błyszczeć w mroku.
Drwić z niej.
Nienawidził mew. Szarobiałe ptaki unosiły się nad
jego głową. Ochrypłe, zawodzące krzyki doprowa-
dzały Stenęra do szaleństwa. Leżał oparty o pień
drzewa, zły rzucił kością w krzyczące stado. Przestra-
szone ptaki zatrzepotały skrzydłami, ale nareszcie
dały mu spokój.
Od czasu dramatycznej ucieczki z Kongsberg cały
czas kierował się w stronę Tonsberg. Był zadowolony,
105
że wybrał to miejsce, nie sądził bowiem, żeby lens-
man Tov Sandnass szukał go w tej okolicy. Ludzie
w Norę wiedzieli, że nie lubi morza, szumu fal, skał,
parzących meduz, glonów i wodorostów.
Wciąż nie mógł uwierzyć, że udało mu się uciec
przed górnikami z miasteczka. Kolejny raz wykorzystał
swój spryt, zamiast uciekać w stronę drogi, zatoczył
łuk
i skrył się we wnętrzu góry, gdzie było wiele ciemnych
korytarzy i trudno dostępnych zakamarków.
Przerażony ukrył się za wielkim głazem, gdzie do-
chodziły go podniesione głosy mieszkańców górni-
czego miasteczka. Ludzie się obudzili i przyłączyli do
poszukiwań.
- Szukamy Stenera Roysholta! Ma na sobie ciem-
ne spodnie z czerwonymi szelkami, ale goły tors.
Nie róbcie nic nieprzemyślanego! Niech nikt nie pró-
buje sam go zatrzymać, bo to niebezpieczny czło-
wiek! Śmiertelnie niebezpieczny.
Zaczął drżeć, kiedy dotarło do niego, że czterech,
pięciu mężczyzn zbliża się do niego korytarzem. Pod-
niósł ostry kamień, ściskał go w ręku. Na szczęście
grupka mężczyzn rozdzieliła się. Część miała prowar
dzić poszukiwania bliżej sztolni, inni mieli sprawdzić
korytarze kopalni. Tylko walka wręcz z jednym prze-
ciwnikiem, tylko z jednym, powtarzał sobie cicho. Jed-
nego mężczyznę będzie w razie czego w stanie poko-
nać, pomyślał, ściskając mocniej prymitywną broń.
Przeżył pełne strachu minuty, kiedy jeden z męż-
czyzn powoli zaczął zbliżać się do jego kryjówki. Po-
106
suwał się niepewnie korytarzem, najwyraźniej nie
czuł się dobrze w tej sytuacji. Stener słyszał jego prze-
rażony, świszczący oddech. W pewnej chwili obcy
mężczyzna podszedł na tyle blisko, że Stener bez
problemu mógł wyciągnąć rękę i uderzyć go kamie-
niem w skroń. Zaczekaj, zaczekaj, powtarzał sobie
cicho. Może zawróci i odejdzie... Mężczyzna uniósł
wyżej pochodnię. Światło sięgnęło dalej w głąb kory-
tarza, co, na szczęście dla Stenera, sprawiło, że wokół
niego zrobiło się ciemniej. W cudowny sposób udało
mu się wstrzymać oddech i pozostać nieruchomym.
- Nie ma go tutaj - usłyszał głos mężczyzny, który
odwrócił się i szybko ruszył w kierunku pozostałych.
Po kilku godzinach odwołano pościg. Korzysta-
jąc z panujących ciemności, Stener wyślizgnął się
z kryjówki. Schylony wpół, szybkim krokiem ruszył
w stronę lasu. Ukrył się w zaroślach, wśród drzew,
udało mu się wyprowadzić wszystkich w pole. Dranie
jedne! Bawiła go myśl, że pewnie wywrócili do góry
nogami każdy budynek w górniczym osiedlu, pod-
czas gdy on dzięki swojemu sprytowi był już w dro-
dze na wybrzeże.
Ze sznura, na którym rozwieszono pranie, zdjął
koszulę. Wziął też kapelusz, który jakiś starzec odło-
żył na stercie drewna. Mężczyzna poszedł do chałupy
na chwilę zasłużonego odpoczynku, a kiedy się obu-
dził, kapelusza już nie było. Czarny kapelusz z szero-
kim rondem bardzo Stenerowi odpowiadał. Było mu
w nim do twarzy, stwierdził z zadowoleniem.
107
Dźwięk przypominał głos sroki, pomyślał Stener,
podniósł się, żeby lepiej słyszeć. Głos brzmiał jakoś
dziwnie. Stał, rozglądając się dookoła. Może ptak był
ranny? Najlepiej, jeśli sprawdzi. Nie znosił, kiedy ja-
kieś zwierzę cierpiało.
Nagle zatrzymał się na widok mężczyzny, który
stał oparty o skałę tuż przed nim. Trzymał ręce zło-
żone przy ustach i naśladował głos sroki. Przez chwi-
lę Stener zastanawiał się, czy nie uciec, ale doszedł do
wniosku, że wyglądałoby to dziwnie.
- Wiem, kim jesteś - powiedział obcy mężczyzna
bez ogródek i ruszył w jego kierunku.
Stener czuł narastający strach, ale nie odezwał się.
- To ciebie wszyscy szukają. Jesteś Stener Roysholt.
Bratobójca.
W ciągu ułamka sekundy Stener dobył z kieszeni
nóż i podsunął go pod oczy mężczyzny.
-Nawet nie myśl o tym, żeby komuś powiedzieć,
gdzie jestem!
-Spokojnie, człowieku - odezwał się obcy, od-
ważnie podniósł rękę i spokojnie odsunął nóż. -
Nie
musisz się mnie bać. Nie jestem co prawda tak
szalo-
ny jak ty, ale też jestem uciekinierem. Mam na
sumie-
niu napady, kradzież, ale... do diabła... biedacy
też
muszą z czegoś żyć!
Stener odważył się zwolnić chwyt.
-Więc nie doniesiesz na mnie?
-Oczywiście, że nie. Któregoś dnia i tak wpad-
niesz, niezależnie od tego, jak będziesz
podejrzliwy
108
i ostrożny. Posłuchaj mnie! Naprawdę nazywam się
Tarjei Evensen, ale kiedy szukam gdzieś pracy, za każ-
dym razem podaję inne nazwisko.
Stener nie był zachwycony obrotem spraw. Męż-
czyzna był nawet przystojny, szeroki w barach, o ład-
nej, wyrazistej twarzy. Jednak coś w jego oczach... Do-
strzegał w nich jakąś przebiegłość, jak w oczach węża.
-Czego ode mnie chcesz? - spytał.
-Spokojnie, kolego. Pomyślałem, że moglibyśmy
połączyć siły. Mam opinię samotnika, ty zdaje się
też.
Może będziemy zwracać na siebie mniejszą
uwagę,
jeśli zaczniemy podróżować... w towarzystwie.
-Nie wiem...
-W ciągu ostatnich lat nauczyłem się sporo sztu-
czek. Po pierwsze należy zmienić wygląd. Musisz
zgo-
lić brodę. Będzie cię trudniej rozpoznać. Zetnij
włosy.
Tarjei miał rację, pomyślał Stener, który już wcześ-
niej zastanawiał się, czy nie pozbyć się zarostu. Tyle
że broda była częścią jego osoby...
- Niedaleko jest potok - wskazał Tarjei. - Użyj
noża, nie służy on tylko do obrony. Kiedy coś ze sobą
zrobisz, powiem ci, w których gospodarstwach szu-
kają ludzi do pracy. Jedno leży w pobliżu Hoyjord,
w Andebu. Tam spróbujemy czegoś poszukać. Poza
tym jest też duży dwór w Botne. Nazywa się Gaupås.
9
- Pożar! Pali się!
Przeraźliwy krzyk obudził Ingę. Przez moment
myślała, że nadal śni, że słyszy ten krzyk w swoim
śnie, ale zaraz zrozumiała, co się dzieje. Wyskoczyła
z łóżka i chwyciła Emilię w ramiona. Dziewczynka
wierciła się, sennie marudząc, niezadowolona, że tak
bez uprzedzenia wyrwano ją z łóżeczka.
- Niels! - wołała Inga przerażona. Chwyciła go za
rękę. - Pali się! - krzyknęła, z trudem łapiąc oddech.
Niels natychmiast oprzytomniał.
- Co ty mówisz?! - wykrzyknął wstrząśnięty.
Eugenie wpadła do pokoju, nie pukając.
-Przepraszam - rzuciła, wiedząc, że nie zostanie
upomniana za niestosowne zachowanie. -
Składzik
z jedzeniem się pali. Pośpieszcie się!
-Nie! - zawodziła Inga, naciągając Emilii sweter
przez głowę.
110
Mała opierała się, ale Inga nie zwracała uwagi
na jej protesty. Spiżarnia, pomyślała, zapas żywno-
ści, który miał starczyć domownikom na całą zimę.
Czyżby wszystko miało spłonąć? Chlebki, suchary
i... Było tam też sprawione mięso z dwóch cielaków,
krowy, wołu i z trzech prosiąt. Niedawno zarżnięto
też sześć kur, i wszystko na próżno.
Nie czekała na Nielsa. Szybko zbiegła do kuchni.
Kristiane podskoczyła na krześle na jej widok.
-Eugenie powiedziała, że mam tu siedzieć.
Na wypadek, gdybyś przyszła. Mogę zająć się
Emi-
lią - mówiła służąca, cedząc słowa, jakby
tłumaczyła
się ze swojej bezczynności.
-Weź ją - odpowiedziała Inga, podając jej có-
reczkę i wsuwając stopy w nieporęczne
drewniaki.
Idąc do drzwi, słyszała płacz dziecka, nie miała
jed-
nak czasu, żeby wrócić i pocieszyć małą.
Niebo było ciemne, wysoko nad nią błyszczało
całe mnóstwo gwiazd. Inga bała się spojrzeć w kie-
runku składziku, ale już po chwili zobaczyła czer-
wonożółte płomienie pełzające po starych belkach
spiżarni. Ogień trzaskał, co rusz strzelały do góry
płomienie. Ostry swąd palącego się mięsa kręcił ją
w nosie.
- Inga! - zawołał Gulbrand. - Biegnij nad jezioro
i nabierz wody! - krzyknął, rzucając jej wiadro, które
udało się jej złapać w powietrzu.
Ludzie utworzyli już łańcuch prowadzący od jezio-
ra do składziku. Inga, biegnąc, minęła Marlenę i Sig-
m
rid, nad samym brzegiem jeziora stała Eugenie, Inga
stanęła obok niej.
Kiedy nadszedł Niels, Marlenę ustąpiła mu miej-
sca. Niels podał wiadro Gulbrandowi, który chlus-
nął wodą na buzujący ogień. Płomienie wystrzeliły
w górę, oświetlając cały dziedziniec.
Inga chwyciła wiadro, szybko zanurzyła je w je-
ziorze. Część wody się wylała, nie miała jednak cza-
su, żeby ponownie zanurzyć wiadro, tylko podała je
dalej do Sigrid.
Marlenę z trudem łapała oddech, kiedy przybieg-
ła z wodą. Pałąk uderzył o wiadro, kiedy postawiła
je na ziemi, po chwili brała już następne od Gul-
branda.
Nic z tego, pomyślała Inga zrozpaczona, jest nas
za mało! Płomienie trawiły belki szybciej, niż ludzie
nadążali czerpać wodę. W tym momencie z domu
wyszła Kristiane, trzymając na ręku Emilię owiniętą
w gruby koc.
- Kristiane! - zawołała Inga. - Chodź tutaj!
Trzymając mocno dziecko, Kristiane podbiegła
do Ingi.
- Rozłóż koc na ziemi i połóż ją na nim - powie-
działa Inga. - Musisz stanąć razem z nami w szeregu!
Emilii nie podobało się, że zostawiono ją samą so-
bie. Szeroko otwartymi niebieskimi oczami patrzyła,
jak płomienie tańczą nad dachem spiżarni.
- Wiesz, czy udało się wynieść jedzenie?! - zawo-
łała głośno Inga do Eugenie, usiłując zagłuszyć trzask
112
palącego się drewna. Nie czekając na odpowiedź,
czerpała wodę, aż bolały ją mięśnie ramion.
- Chyba nie! - odkrzyknęła Eugenie i zaraz za-
milkła. Nie patrząc na nią, chwyciła wiadro lewą ręką,
po chwili przełożyła je do prawej. Wszystko szło tak
szybko, że kiedy Sigrid chwyciła wiadro, służąca już
podawała jej kolejne.
Zwykle na dziedzińcu krzątał się tłum ludzi, po-
myślała Inga zasmucona, a teraz jest nas za mało!
Gdyby był tu Torę, Tidemann albo Ellev! Ich pomoc
bardzo by się przydała. Czy Torę zdoła dojrzeć pło-
mienie ze swojego okna w Lokken? Nie, raczej nie,
poza tym pewnie leżał i spał, nie mając pojęcia o dra-
macie, który się tu rozgrywał.
- Dlaczego Marlenę nie przychodzi z pustym wia-
drem? - spytała Eugenie, patrząc na Ingę pytająco.
Chwilę stały bezczynnie. Inga, pełna niepokoju,
chwyciła Emilię i przycisnęła do piersi.
Wszystkim udzielił się jej niepokój. Gdzie po-
działa się Marlenę? Ludzie prostowali się, spogląda-
jąc w stronę, gdzie stał Gulbrand. Marlenę zatrzyma-
ła się przy nim. Ludzie zbili się w gromadę, wszyscy
stali i patrzyli na płonącą spiżarnię.
Gulbrand miał łzy w oczach, kiedy Inga do niego
podeszła.
- Niestety. Nie uratujemy spiżarni.
Stali łukiem, patrząc, jak płomienie pochłaniają
drewnianą konstrukcję. Spiżarnia była nie do urato-
wania.
113
Inga nawet nie starała się ukryć łez, kiedy północ-
na część składziku zawaliła się z trzaskiem. Uderzyła
ją fala gorąca, przeraziła się potężną siłą ognia. Ro-
zejrzała się wokół, wszyscy byli równie zrozpacze-
ni i wzburzeni. Wszyscy wiedzieli, co znaczy stracić
cały zapas żywności: To katastrofa!
Wczesnym rankiem zebrali się wokół stołu w kuchni.
Widok za oknem był straszny. Nad zgliszczami spi-
żarni nadal unosił się gryzący szary dym. Tylko duże,
płaskie kamienie, które kiedyś były schodami wiodą-
cymi do składziku, świadczyły o tym, że w tym miej-
scu stał kiedyś jakiś budynek. Osmolone belki wzno-
siły się ku niebu niczym pojedyncze krzywe zęby.
Inga wiedziała, że teraz cała odpowiedzialność
spadała na nią. Służba ufała, że poradzi sobie z roz-
dzieleniem tej żywności, która została. Tych nie-
wielkich zapasów... Na szczęście mleko, sery i część
wędlin przechowywano w kuchennej spiżarce. Kiedy
pomyślała o tym, co stracili, zachciało jej się płakać.
Większość wypieków padła łupem płomieni, podob-
nie cały zapas mięsa. W składziku na pięterku stały
też skrzynie, w których przechowywano pościel, bie-
liznę i odzież.
- Nie jest dobrze - powiedział w końcu Gul-
brand, kręcąc palcami. - Zastanawiam się, od czego
zaczął się ogień...
Niels trzymał w ręku swoją fajkę i kiwał głową.
114
-Też zadaję sobie to pytanie. Jedyne wytłumacze-
nie, to że nie wygasiliśmy porządnie ognia, kiedy w
ze-
szłym tygodniu wypalaliśmy trawy. W suchej
ściółce
mógł zostać żar, w jakiś sposób doszedł do szopy i
gdy
natrafił na suche drewniane ściany, a był to
przecież
jeden z naszych najstarszych budynków, ważna
część
dworu Gaupås - westchnął. - A teraz już go nie
ma.
-Powinniśmy się cieszyć, że ogień nie stra-
wił stodoły czy obory. Dla zwierząt oznaczałoby
to
straszną śmierć. Nie mówiąc już o tym, co by
się
stało, gdyby spłonął sam dwór! Czy ktoś
poczułby
w porę dym, który z korytarzy zacząłby się
wdzie-
rać do pokoi? Czy ludzie obudziliby się dopiero,
kie-
dy poczuliby wokół siebie dym? Chyba nie, bo
zda-
je się, że to właśnie dym zabija. Dusząc
bezgłośnie,
ale śmiertelnie - powiedział Torę, który niedawno
się
zjawił. - Na pewno uda się szybko zbudować
drugą
spiżarnię - dodał, patrząc na Nielsa.
-Na pewno - przytaknął Niels. - Na szczęś-
cie ubezpieczyłem wszystkie budynki, podobnie
jak
wszystkie narzędzia i zwierzęta. Spodziewam
się,
że wypłacą mi ładną sumkę, tyiko najpierw
musimy
ocenić szkody. Pieniądze jednak nie rozwiążą
bieżą-
cych problemów, nie wiem, jak przetrwamy zimę.
Inga widziała ponure spojrzenia służby. Na myśl
o tym, że to ona będzie musiała znaleźć odpowiedź
na to pytanie, oblał ją zimny pot.
- Zboże zostało już zwiezione. Na szczęście nie
zaczęliśmy jeszcze młócki.
115
- Trzeba będzie wybić resztę stada - odezwał się
zdecydowanym tonem Niels.
Gulbrand uniósł rękę jakby w proteście.
- Czy ja wiem - odezwał się. Mówił cicho,
nie chcąc drażnić Nielsa tym, że wtrącił się do roz-
mowy. - Jeśli wszystkie zwierzęta pójdą pod nóż, po-
zbawimy się mleka, sera i masła na zimę. Poza tym
część krów jest cielna, więc w ten sposób pozbędzie-
my się też nowego przychówku.
Jego słowa zostały przyjęte ze zrozumieniem. Inga
chętnie widziałaby znów mięso w spiżarni, ale nie za
wszelką cenę.
-Może Gulbrand i Torę pojadą na targ i kupią
trochę mięsa? - spytała.
-Wiesz, jakich cen żądają rzeźnicy - odpowie-
dział Niels wzburzony.
-Tak - przyznała Inga, lecz ciągnęła dalej: - Ale
można chyba się targować! Nie codziennie zdarza
się,
żeby rzeźnik w ciągu godziny sprzedał cały swój
towar!
Jej żywiołowa reakcja poprawiła nieco ciężką at-
mosferę. Mężczyźni uśmiechali się, widząc jej zapał.
- Tak, Inga, rzeźnik na pewno spuści nieco z ceny,
ale niezbyt dużo - odpowiedział Niels, mrugając do
niej poufale.
Inga westchnęła, nie odważyła się zaproponować,
żeby mąż wyłożył pieniądze konieczne na uzupeł-
nienie zapasów, ponieważ nie chciała sję mieszać do
jego finansów. Ale co by szkodziło, gdyby to uczynił?
Przecież powiedział, że dostanie odszkodowanie.
116
- Najpierw trzeba uprzątnąć zgliszcza - oświad-
czył Niels. - Potem będziemy się zastanawiać, co ro-
bić dalej.
Inga rozumiała, że chce uspokoić nastrój, ale to
ona będzie wysłuchiwać narzekań, kiedy później za-
braknie jedzenia. Pęk kluczy, o który tak się biła, wy-
dał się jej teraz szczególnie ciężki.
Gulbrand, Niels i Inga stali i patrzyli na zgliszcza,
kiedy na dziedziniec wjechał Oddbjorn z Nedre Gull-
haug. Zatrzymał konia.
Ingę przeszedł zimny dreszcz. Oddbjorn był sym-
patyczny i uczynny, ale nie podobało jej się, kiedy za-
czynał opowiadać swoje historie. Lubił rzucić jakiś
dowcip, nie zawsze stosowny dla kobiecych uszu.
Oddbj0rn zeskoczył z wozu i ruszył w ich stro-
nę. Wiele osób zajeżdżało do nich dzisiaj obejrzeć to,
co zostało po ich pięknym starym składziku.
-I tó akurat teraz, przed świętami - powiedział
Oddbjorn, kręcąc głową. - Słyszałem, że
zdążyliście
już tam złożyć sporo rzeczy.
-Tak - przyznał Niels. I po chwili dodał: - Nie-
stety.
-Nieszczęście zawsze przychodzi nie w porę - po-
wiedział mężczyzna, przyglądając się smętnym
zglisz-
czom. - Przywiozłem coś z sobą... Tylko musicie
pomóc mi nieść - powiedział, robiąc gest w
stronę
wozu. - Tordis uznała, że możemy obyć się bez
jed-
117
nego świniaka. Nie musicie go sprawiać, moi ludzie
już o wszystko zadbali.
-Ależ nie trzeba - jąkał się Niels. Poczuł się
wzruszony troską sąsiada. - Nie chcę obarczać
was
naszymi kłopotami...
-Nie myśl o tym, Niels! - uśmiechnął się przy-
jaźnie Oddbjern. - Musimy sobie pomagać. Po to
przecież ma się sąsiadów.
Gulbrand i Oddbjorn zaczęli wnosić kawały mię-
sa owinięte w papier, a Inga pośpieszyła do kuchni
nastawić kawę. Kiedy weszli mężczyźni, nalała kawę
do filiżanki, którą podsunęła Oddbjornowi.
- Bardzo ci dziękujemy. Jeśli będziecie potrzebo-
wać pomocy w oborze, poproszę Kristiane, żeby po-
szła i wam pomogła. To pracowita dziewczyna.
Oddbjorn spojrzał na nią z niewinnym uśmiesz-
kiem.
- Tak? - spytał, rechocząc. - A jak mogłaby nam
pomóc? Wydoić buhaja?
W pierwszej chwili Inga nie zrozumiała, co miał
na myśli, ale kiedy dotarło do niej znaczenie jego
słów, oblała się rumieńcem.
- Wstydź się, Oddbjorn! Uważaj, żebym nie ka-
zała ci wypłukać ust ługiem! - powiedziała i rzuciła
w niego ścierką, nie była jednak zła, raczej wstrząś-
nięta.
Oddbjorn schylił się, chcąc uniknąć ścierki.
- Sama też nie przebierasz w słowach, jak sły-
szę! - śmiał się głośno.
118
-Żebyś wiedział - odpowiedziała Inga. Nie złoś-
ciła się na niego, taki po prostu był. Lubił się
drażnić,
był zaczepny, ale także serdeczny i skory do
pomocy.
-Jeśli chodzi o tego cielaka... - zaczął Niels nie-
pewnie tego samego dnia wieczorem. - Tego,
którego
mieliśmy podarować Eugenie i Toremu w
prezencie
ślubnym... Pomyślałem, że może damy im coś
innego?
Skoro teraz nam samym może zabraknąć jedzenia.
-Jestem innego zdania, Niels - odpowiedziała
Inga. - Cielak Barlin nie miał iść pod nóż.
Postano-
wiliśmy oszczędzić zwierzęta...
Niels przerwał jej, protestując:
-To cały cielak, Inga!
-Tak, wiem. Wiem też, że Eugenie i Torę bardzo
docenią nasz prezent. Pomyśl, jacy będą szczęśliwi
w swoim małym domku, mając w obórce
własnego
cielaka. Na pewno będzie to dla nich najcenniejszy
prezent. Poza tym - dodała łagodnie - sąsiedzi po-
darowali nam dużo żywności. Z dworu w 0vre
Gull-
haug dostaliśmy dwa wozy pełne kaszanek,
pasztetó-
wek i kiełbas. Chłopak stajenny ze Storedal
podrzucił
nam beczkę solonej jagnięciny. Mamy teraz
prawie
tyle samo zapasów co przed pożarem.
Niels siedział i kiwał głową, to ją pochylał, to znów
podnosił.
- Tak, to prawda, ale... - westchnął ciężko, jakby
uszło z niego całe powietrze. - Dobrze, Inga. Nie roz-
119
mawiajmy o tym więcej. Torę i Eugenie dostaną cie-
laka.
Inga uśmiechnęła się łagodnie. Łatwo dawał się
przekonać, miała wrażenie, że wręcz zależy mu na
tym, żeby była zadowolona.
-Wspomniałeś, że porozmawiasz z moim oj-
cem. .. o drewnie na nowy składzik.
-Oczywiście, na twoim ojcu zawsze można po-
legać. Niemal się zezłościł, kiedy spytałem, czy
ma
jakieś drewno, które mógłby nam sprzedać.
Powie-
dział, że oczywiście nie weźmie od nas pieniędzy,
tyl-
ko je nam da.
-Kiedy je przywiezie? - spytała Inga zaciekawiona.
-Obiecał dostarczyć je nam w piątek rano. I tego
samego dnia Kristoffer z Kristerem wezmą się
do
pracy.
-Zbudują nam nowy składzik?
Niels powoli cedził słowa. Rzadko się zdarzało,
że siedzieli tak razem i spokojnie rozmawiali.
- Twoi bracia sami zaproponowali pomoc. Lau-
rens też obiecał przysłać synów do pomocy.
Inga z wrażenia omal nie upuściła robótki.
Wzdrygnęła się i oblała rumieńcem. Spuściła głowę,
ciesząc się, że włosy zakrywają jej policzki. Pojawi-
ła się w niej nadzieja. Czy Martin spędzi nawet kilka
dni we dworze? Nie śmiała w to wierzyć! Usiłowała
stłumić narastającą w niej radość. Schrypniętym gło-
sem spytała z pozoru obojętnie:
- Przyjadą tu wszyscy trzej?
120
Z podniecenia ukłuła się igłą i musiała się opano-
wać, żeby głośno nie przekląć. Zaczęła ssać krwawią-
cy palec.
- Laurens tak mi obiecał - odpowiedział Niels
jakby nieobecny, zajęty wpisywaniem różnych sum
do swojego grubego zeszytu. Zanurzył pióro w kała-
marzu i odwrócił się w jej stronę: - Na pewno przy-
jadą Harald i Henrik. Laurens miał jednak nadzieję,
że jego najstarszy syn też będzie mógł się oderwać od
swoich obowiązków.
Oczy Ingi błyszczały. Czuła łaskotanie w żołąd-
ku na samą myśl, że Martin i ona będą blisko siebie
może nawet przez kilka dni. Zaledwie kilka, ale jakże
ważnych.
10
W piątek Inga obudziła się wczesnym rankiem. Była
tak podniecona, że cała drżała. Czy Martin przyje-
dzie? Jakie to szczęście móc spędzić z nim czas! Oczy-
wiście dookoła zawsze znajdowaliby się ludzie, więc
nie mogliby pozwolić sobie na żadne czułości, ale to
nic. Najważniejsze, że go zobaczy, usłyszy jego głos,
może nawet dotknie jego włosów, ramion, dłoni...
Ziemia zadudniła, kiedy na dziedziniec wjecha-
li Kristian, Kristoffer i Krister, każdy powożąc swo-
im wpzem. Wszystkie pojazdy wypełniono po brzegi
drewnem. Kristian posiadał co prawda duże tereny
leśne, lecz to nie znaczyło, że mógł ściąć tyle drzew,
ile chciał. Takie sprawy regulowało prawo.
Inga ruszyła pośpiesznie do kuchni sprawdzić,
czy śniadanie już gotowe.
- Nakryjcie jeszcze dla trzech osób - poprosiła.
Eugenie uśmiechnęła się.
122
-Widzę, że mamy gości ze Svartdal. Przypomi-
nasz swoich braci - zauważyła. - Chociaż jesteś
chu-
da jak patyk - dodała po chwili, marszcząc nos.
-Tak? - spytała Inga zdziwiona. Zaczęła się so-
bie przyglądać. - Rzeczywiście masz rację!
Ostatnie
tygodnie i miesiące minęły tak szybko, że nawet
nie
zauważyłam, że straciłam kilka kilogramów -
powie-
działa Inga i przeciągnęła ręką po biodrach.
Natrafiła
na wyraźnie wystające kości. Dotknęła klatki
piersio-
wej i zdziwiona zauważyła, że czuje wszystkie
żebra.
Jej pełne piersi, bo wciąż jeszcze karmiła,
sprawiły,
że nie dostrzegła wcześniej swojej chudości. -
Szko-
da, że zdałam sobie z tego sprawę dopiero teraz,
kie-
dy spłonął nasz zapas żywności na zimę -
dodała
z wisielczym humorem.
Eugenie roześmiała się perliście.
- Co ty mówisz! Już ja dopilnuję, żebyś porząd-
nie się odżywiała. Nie możesz tak niknąć w oczach!
Eugenie chwyciła dzwonek,, na jego dźwięk kuch-
nia zapełniła się ludźmi.
Inga przykucnęła, udając, że jest zajęta zawiązy-
waniem Emilii śliniaka. Tuż za nią ktoś stanął. Powoli
odwróciła głowę i zobaczyła Kristoffera.
- Jaka ona ładna - westchnął z podziwem i po-
gładził Emilię po policzku. - Jaką ma ładną, gładką
cerę.
Emilia zaczęła radośnie machać rączkami i nóżka-
mi. Niedawno wyszły jej pierwsze dwa ząbki i kiedy te-
raz się uśmiechnęła, widać je było wyraźnie. Kristoffer
123
przyglądał się swojej siostrzenicy oczarowany. Uśmie-
chał się, Inga wiedziała jednak, że bardzo cierpi.
-Nie rozpaczaj - pocieszała go - Sorine na pew-
no niedługo znów zajdzie w ciążę.
-No nie wiem - wyszeptał cicho, kiedy siadali do
stołu.
Inga zajęła swoje miejsce przy stole. Nagle zerknę-
ła na ojca, zauważyła, że się jej przygląda. Odnosiła
wrażenie, że się speszył, kiwał głową. Inga uśmiech-
nęła się do niego. Dlaczego ojciec przygląda się jej
z ukrycia?
Mężczyźni zaczęli żywo rozmawiać o zbiegu,
o Stenerze R.0ysholcie.
Laurens miał rację, w całej okolicy nie znalazłoby
się już chyba osoby, która nie słyszałaby o mordercy
z Rollag. Plotki krążyły wszędzie. Chyba tylko jed-
na Eugenie nic o nim nie słyszała, bo zrobiła wielkie
oczy, kiedy Niels zaczął opowiadać, co p nim wie.
-To tylko kwestia czasu, zanim znów kogoś zabi-
je - uważał Torę.
-Nie byłbym taki pewien - włączył się Krister. -
Raz co prawda zabił, ale swojego wroga.
-Cóż - westchnął Torę wzburzony. - Podejrze-
wam, że wrogów mu nie brakuje. A teraz nie ma
już
nic do stracenia. Jeśli go złapią, zostanie srogo
ukara-
ny za zabójstwo brata. Jeszcze jedno życie ludzkie
na
sumieniu - czy to ma dla niego jakieś znaczenie?
Krister pokiwał głową zamyślony.
- Masz rację, Torę, nie wiadomo jednak, czy zabił
124
bez powodu. Może czuł, że nie ma wyjścia? Może ten
Elling dokuczał mu i dręczył go już od dłuższego cza-
su? Czy ktoś z tu obecnych... - spytał Krister, spoglą-
dając po zebranych w kuchni mężczyznach - może
z ręką na sercu powiedzieć, że nigdy - nigdy - nie
zabiłby człowieka?
Pytanie sprawiło, że nastrój nagle zrobił się ciężki.
Ludzie zaczęli sięgać po pieczywo, popijać kawę. Za-
stanawiali się, nie będąc najwyraźniej w stanie odpo-
wiedzieć natychmiast. .
Ingę zastanowiła jednak przede wszystkim re-
akcja Kristiana. Kiedy padło drażliwe pytanie, Kri-
stian podskoczył, jakby ktoś uderzył go ręką w twarz.
Wzdrygnął się i zrozpaczony patrzył przed siebie.
Niepewność tkwiła w niej niczym cierń. Nie po-
trafiła odczytać myśli ojca, właściwie cieszyło ją to.
Nie dał rady jednak ukryć, że byłby zdolny zabić czło-
wieka w sytuacji, w której musiałby się bronić. Nagle
Inga poczuła, że przeszywa ją dreszcz. Czy właśnie
to zrobił kiedyś jej ojciec? Czy dumny, ale i drażliwy
Kristian Svartdal zabił kiedyś człowieka? Czy dlatego
tak gwałtownie zareagował na słowa syna? Czy dlate-
go siedział w więzieniu? I dlatego miał plecy zorane
bliznami?
Strzępy wspomnień kołatały w jej głowie. Luźne ka-
wałki układanki zaczynały nagle do siebie pasować: nie-
porozumienia z lensmanem Thuesenem, rodowa waśń
z Laurensem Storedalem i blizny po pejczu na plecach
ojca... Nie mogła pozwolić, by wyobraźnia wzięła górę.
125
To wszystko nie musiało znaczyć, że jej ojciec był zabój-
cą. Dobry Boże, błagała cicho, czyżby mógł nim być?
Głos Kristera wyrwał ją z zamyślenia.
- Rozumiem, że nikt nie chce odpowiedzieć na
moje pytanie. Może jest zbyt... osobiste. Chodzi
mi tylko o to, żeby nie sądzić Stenera zbyt surowo.
Nie znamy całej jego historii.
Inga bacznie przyglądała się ojcu. Czyżby na jego
twarzy pojawił się ślad ulgi? Czyżby strach odpuścił,
gdy zrozumiał, że jego syn uważa, że nawet morderca
może liczyć na okoliczności łagodzące?
-Nic nie może usprawiedliwić morderstwa - upie-
rał się twardo Torę. - Kto dał nam prawo zabić
nawet
naszego najgorszego rywala? Wiesz, jaka jest
różni-
ca między życiem a śmiercią, Krister! W ciągu
jednej
sekundy człowiek pada martwy. Morderca żyje
da-
lej, a martwy człowiek nie wyda z siebie już
żadnego
tchnienia. Nie zobaczy swoich bliskich, nie
przeżyje
kolejnej wiosny czy lata... Odebranie człowiekowi
ży-
cia - zakończył wzburzony - niczego nie
rozwiązuje!
-Więc co według ciebie powinno się stać z mor-
dercą? - spytał Krister urażony.
Torę uderzył nożem o stół.
- Morderca musi ponieść karę. Chociaż cieszę
się, że kara śmierci została zniesiona. Fakt, że gawiedź
obejrzy wisielca na szubienicy, nie sprawi, że ludzie
przestaną się zabijać. Złoczyńca musi poczuć karę.
Najlepiej pozwolić mu odkupić swoje grzechy. I niech
to trwa całe lata.
126
Inga zauważyła, że ojciec nie może sobie znaleźć
miejsca. Zdziwiła się, że nie uczestniczy w rozmowie.
Aż tak małomówny zwykle nie był. Czyżby się nie
wypowiadał, żeby nie zwracać na siebie uwagi? Czyż-
by się bał, że Niels czy Gulbrand dadzą do zrozumie-
nia, że on też jest przestępcą? Zrobiło się jej wstyd.
- Ja... Muszę dostarczyć worki ze zbożem do
Dunkebekk - zaczął Kristian, lekko się zacinając.
Zamilkł, ale po chwili mówił dalej mocnym gło-
sem: - Taką dyskusję można ciągnąć godzinami, a na
to nie mam czasu. Dziękuję za smaczny posiłek - po-
wiedział, wytarł usta ręką i wstał.
Rozmowa toczyła się jeszcze przez chwilę, po czym
mężczyźni wyszli.
Niels strzepnął okruchy ze spodni i ruszył w stro-
nę swojego gabinetu. Inga zatrzymała go. Przygryza-
jąc dolną wargę, odezwała się przyciszonym głosem:
- Niels... - Boże, czy będzie w stanie zadać py-
tanie, które paliło jej język? Przełknęła ślinę i zaczęła
jeszcze raz: - Czy... Czy ojciec kogoś zabił?
Niels wzdrygnął się. Wyraźnie poruszony, odpo-
wiedział jej drżącym głosem:
- Skąd ci to przyszło do głowy...? Nie, Inga, twój
ojciec nikogo nie zabił...
Inga zgarbiła się. Nie sądziła, żeby jej mąż kłamał,
ale jego odpowiedź wydała się jej podejrzanie wymija-
jąca. Czyżby Niels nie chciał jej czegoś powiedzieć?
11
Inga krążyła po izbie, wyglądając od czasu do cza-
su przez okno. Kiedy przyjedzie Martin? Chciała go
zobaczyć, upewnić się, że będzie pomagał przy sta-
wianiu nowego składziku. Przestępując niecierpliwie
z nogi na nogę, uznała, że nie może dłużej czekać.
Musi jechać do Svartdal, zanim wróci ojciec... Nie
sądziła, żeby Kristian miał jej za złe, że odwiedza ro-
dzinny dom, w każdym razie nie tak bardzo jak jesz^
cze kilka miesięcy temu. Jednak mimo wszystko wo-
lała uniknąć spotkania.
Którą drogą pojechał ojciec, kiedy opuścił
Gaupås? Wybrał drogę obok dworu Gudum i udał
się w kierunku Kleivbrottet czy też skierował konia
w stronę Rove, a potem w dół, do Brattkleiva? Tej
ostatniej drogi chyba nie wybrał, bo chociaż naj-
krótsza, była trudna i dla konia, i dla woźnicy. Naj-
pewniej pojechał do Dunkebekk przez Kleivbrottet.
128
To byłoby dobrze, pomyślała przebiegle, bo potrze-
bowała czasu.
-Jadę do Sorine - oświadczyła krótko.
-Pojedziesz konno? - spytała Eugenie, naciąga-
jąc na czoło czepek.
Inga uśmiechnęła się na widok jej zdziwionej twa-
rzy.
- Tak. Czy to takie niezwykłe?
Eugenie ściągnęła usta.
- Cóż może tu znaczyć moje zdanie, ale uwa-
żam, że to niestosowne, żeby... zamężna kobieta jeź-
dziła konno. Ale - dodała, rozkładając bezradnie
ręce - kogo obchodzi, co ja myślę.
Inga zaczęła się śmiać, chociaż właściwie powinna
była skarcić dziewczynę za jej bezczelność.
- Wygląda na to, że też nie krępujesz się mówić
tego, co myślisz - powiedziała dobrotliwie.
Eugenie zawstydziła się i oblała rumieńcem.
-Ludzie mówią o tobie...
-O mnie? Co mówią?
-Że... Że skoro niedawno zostałaś matką, to nie
powinnaś dosiadać konia jak jakaś...
lekkomyślna
dziewczyna.
Inga prychnęła.
- Więc tak mówią! Uważam, że ludzie powinni
trzymać język za zębami i mniej zajmować się tym,
co robią inni! Poza tym - dodała oburzona - guzik
mnie obchodzi, co inni o mnie myślą.
Eugenie wyglądała na przerażoną.
129
-Miejscowa wiedźma... - zaczęła drżącym gło-
sem.
-Miejscowa wiedźma - żachnęła się Inga ze złoś-
cią. - To nie jest stworzenie z krwi i kości, nie
czai
się za drzwiami, czekając, żeby ukarać tego, kto
źle
postąpi. Stworzyli ją ludzie, którzy żyją
plotkami.
Ale dość tego. Mam nadzieję, że przypilnujesz
Emilię
pod moją nieobecność. Wybieram się na
przejażdżkę
konną - zakończyła ironicznie.
Dziewczyna zamrugała oczami, żeby się nie roz-
płakać.
-Nie jestem na ciebie zła, Eugenie - pocieszała
ją Inga łagodnie. - Tylko nie słuchaj nigdy
złośliwych
plotek, rozumiesz?
-Tak - odpowiedziała ostrożnie Eugenie. - Ro-
zumiem cię, Ingo ze Svartdal.
I obie się roześmiały.
Oczy Ingi napełniły się łzami, kiedy koń zatrzymał
się na szczycie wzgórza, skąd droga prowadziła w dół
do Svartdal. Znów tu była - czwarty raz, od kiedy zo-
stała wydana za Nielsa. To jej królestwo, pomyślała
z dumą: niskie, krzywe drewniane budynki, otwarty,
pełen słońca dziedziniec, rozległe lasy ciągnące się aż
do Sande i Hof.
Mikrus ruszył dostojnie w dół zbocza. Czarny za-
rżał i zaczął biec wzdłuż ogrodzenia. Miała wrażenie,
że wzgórze drży pod ciężarem dużego, ciężkiego zwie-
130
rzęcia. Rozpoznał mnie, pomyślała Inga wzruszona,
spuszczając się na ziemię. Poczuła się szczęśliwa, kie-
dy Czarny zaczął parskać i tulić łeb do jej piersi. Stał
nieruchomo, kiedy głaskała go między uszami. Gdy
przeciągnęła ręką po jego grzbiecie, podniósł głowę
i popatrzył na nią czarnymi, mądrymi oczami.
Szybko uwolniła Mikrusa, zdejmując lejce i uzdę,
wprowadziła go do zagrody i dokładnie zamknęła
furtkę.
Kiedy zbliżała się do drzwi wejściowych, zobaczy-
ła idącą przez dziedziniec Sorine.
-Inga, przyjechałaś? Jak miło!
-W środku popołudniowej drzemki - rzuciła
Inga niespeszona.
-Nic nie szkodzi - powiedziała Sorine serdecz-
nie. - Pójdę obudzić Emmę...
-Nie - przerwała jej Inga szybko. - Przyjecha-
łam porozmawiać z tobą.
-O czymś konkretnym? - zdziwiła się Sorine,
próbując zachować obojętny wyraz twarzy. Na
dar-
mo, głos zaczął jej drżeć, a na jej młodym obliczu
po-
jawił się cień.
-Nie - zapewniła Inga - chciałam się tylko do-
wiedzieć, jak się czujesz po tym, jak... - zamilkła,
przeklinając się w duchu. Jak mogła, dlaczego
wypo-
wiedziała te ostatnie słowa?
Sorine wyprostowała się, wokół jej ust pojawiły
się zmarszczki.
- Dlaczego nie wzięłaś ze sobą Emilii? - spytała.
131
- Właściwie to mogłam ją wziąć - przyznała
Inga - ale miałam ochotę na konną przejażdżkę. Poza
tym spała, syta i zadowolona.
Sorine zaprowadziła ją do salonu. Z pewną rezer-
wą wskazała jej krzesło, zapraszając, żeby usiadła.
- Zaraz podam kawę i ciasteczka. Za chwilę wró-
cę.
Indze zaczęła ciec ślinka na samą myśl o ciastecz-
kach Emmy. Zwykle pieczono je w tylnym piecu let-
niej kuchni, po zakończeniu wypieku chleba, a Emma
nie żałowała ani śmietany, ani cukru czy jaj. Inga
wciąż jeszcze pamiętała smak kardamonu, mimo że
sporo czasu minęło, kiedy jadła łakocie ostatni raz.
Bladożółte ciasteczka rozpływały się na języku.
Inga aż westchnęła z zadowolenia.
Sorine uśmiechnęła się, kiedy Inga oblizała palce.
-Dawno nie jadłaś naszych ciasteczek?
-Zbyt dawno - odpowiedziała rezolutnie In-
ga. - Nie rozumiem, dlaczego sama ich nie
piekę
w Gaupås. Nikt nie mógłby protestować, skoro to
ja
zarządzam kluczami.
-Niels chyba niczego ci nie odmawia - odważyła
się zauważyć Sorine.
-To prawda. Jest bardzo wspaniałomyślny, ale...
minęło trochę czasu, zanim zaakceptował mnie w
roli
gospodyni - westchnęła Inga, zadowolona, że
rozmo-
wa zaczyna się powoli rozkręcać. Różne pytania
cho-
dziły jej po głowie. Nie wiedząc, jak zacząć,
wypaliła
znienacka: - Próbowałaś znów zajść w ciążę?
132
Zagryzła wargi, pytanie zabrzmiało bezczelnie,
ale nic nie mogła już zrobić.
- Uważam, że to nie twoja sprawa - skomento-
wała Sorine krótko. Najpierw zbladła, po chwili jed-
nak rumieniec oblał jej twarz.
Inga miała nadzieję, że skłoni Sorine do rozmowy
o żałobie i bólu po stracie dziecka, ale nie zamierzała
jej naciskać. Oznaczałoby to brak szacunku. Musia-
ła pozwolić bratowej samodzielnie poradzić sobie ze
smutkiem.
-Przepraszam, Serine, nie chciałam cię obrazić.
Dla was obojga jest to trudny okres - dodała
ostroż-
nie. - Kristoffer wydał mi się smutny i
małomówny,
nie ma tej werwy, którą miał kiedyś.
-Tak?
Nie zauważyłaś tego? - pomyślała Inga zdziwiona.
Nie widzisz, że twój mąż cierpi? Możliwe, że Sorine
widzi tylko swój ból - jej pytanie mogło o tym świad-
czyć.
- Wiesz - zaczęła Inga ostrożnie - mężczyźni ra-
dzą sobie z problemami po swojemu. Często... szu-
kają wtedy bliskości... - powiedziała Inga, czerwie-
niąc się. Miała nadzieję, że bratowa ją zrozumie. Co ja
o tym wiem, pomyślała zła na siebie, ale zdecydowała
się zrobić wszystko, żeby Sorine się otworzyła. Inga
poczuła rumieniec na twarzy, była speszona: - On
potrzebuje potwierdzenia, że nadal go pragniesz...
- Nie pozwolę, żeby mnie tknął!
Jej okrzyk odbił się echem od ścian.
133
Inga nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć, po-
wtórzyła więc słowa bratowej:
-Nie pozwolisz, żeby cię tknął...
-Nie jestem w stanie tego znieść - wyrzuciła
z siebie Sorine, lekko się zacinając. Ścisnęła palce
tak,
że aż zrobiły się białe.
Inga odchyliła się na krześle i spytała wprost:
-Dlaczego nie chcesz, żeby... - trudno było jej
zadać to delikatne pytanie, na szczęście jednak
Sorine
przerwała jej.
-Nie jestem w stanie tego znieść, Inga. Nie jestem
w stanie... - powiedziała, patrząc na nią. Do oczu
na-
płynęły jej łzy. - Kiedy spuszczano tę małą
trumienkę
do grobu... Pomyśl, pochować swoje jedyne
dziecko.
Nie, nie mam odwagi znów zajść w ciążę -
jęknęła,
a jej ostatnie słowa zagłuszył głośny szloch.
Sorine
pochyliła się, ukryła twarz w dłoniach i płakała
roz-
dzierająco.
-Kochanie - pocieszała ją Inga. Uklękła na pod-
łodze obok niej i gładziła jej piękne, pachnące
wło-
sy. Sama też czuła, że zaraz się rozpłacze. -
Musia-
ło ci być niewyobrażalnie trudno, kiedy umarł
twój
maleńki synek. Nie mogę ci mówić, co masz
robić.
Nie mam do tego prawa, ale... Widziałam, jakim
tęsknym wzrokiem patrzysz na Emilię. Mam
wraże-
nie, że też chciałabyś mieć dziecko.
Sorine przytaknęła i wytarła nos.
- Teraz może nawet bardziej niż dawniej - po-
wiedziała, łkając. - Teraz wiem, co straciłam... Ra-
134
zem z maleństwem pochowałem też kawałek siebie.
Ale nie mam odwagi, Inga, boję się, że kolejne dziec-
ko też pochowam. Ta myśl mnie obezwładnia.
- Kochasz Kristoffera?
Sorine podniosła głowę i przyglądała się jej prze-
krwionymi oczami.
-Oczywiście! Jak możesz w to wątpić?! - krzyk-
nęła przestraszona.
-Powiedziałaś mu, dlaczego... trzymasz go na
dystans? - spytała Inga poważnie.
Bratowa pokręciła głową.
-Nie, zawsze znajduję jakieś wytłumaczenie.
W końcu minęły dopiero trzy miesiące od
śmierci
maleństwa.
-Jeszcze niedawno mówiłaś mi, że szalejesz za
Kristofferem. Czy... - Inga przerwała, szukając
właś-
ciwego słowa, ale nic nie przychodziło jej do
gło-
wy. - Czy twoje pożądanie już wygasło?
Sorine spuściła głowę i wyszeptała:
- Nie.
Inga włożyła całą duszę, żeby spróbować ją prze-
konać:
-Kochasz Kristoffera. Chcesz mieć dzieci. Jesteś
młoda i zdrowa. Twoje dziecko nie umarło
dlatego,
że było chore, tylko w wyniku tragicznych
kompli-
kacji!
-Dziecko może też umrzeć z innego powo-
du - wtrąciła Sorine ostrożnie.
-Tak, tego nie można wykluczyć - przyznała
135
Inga - ale szansa, że urodzisz żywe, zdrowe dziecko,
jest większa, niż że coś będzie źle.
W niebieskich oczach bratowej pojawił się nowy
błysk.
-Tak myślisz?
-Porozmawiaj z Emmą. Ona dobrze wie, że szan-
sa urodzenia zdrowego dziecka jest większa niż
ryzy-
ko, że dziecko urodzi się martwe.
W tym momencie do salonu gościnnego weszła
służąca Lovise. Zatrzymała się grzecznie na
progu
i dygnęła.
-Inga, jak miło cię widzieć - przywitała się, a jej
młoda, delikatna twarz promieniała radością.
-Dziękuję i nawzajem - odparła Inga przyjaź-
nie. - U ciebie wszystko w porządku?
Lovise zrobiła się czerwona na twarzy.
-Tak! Na wiosnę ja i Frederik się zaręczamy, a...
a Kristian obiecał podnieść mi pensję, kiedy już
będę
mężatką - mówiła szybko, podniecona.
-Miło mi to słyszeć - powiedziała Inga, uśmie-
chając się. Lovise służyła w Svartdal już piąty
rok
i nikt nigdy nie miał zastrzeżeń do jej pracy. Była
obowiązkowa i godna zaufania.
Lovise zwróciła się do Sorine:
- Pan Hotvedt pyta o panią.
Żaden grymas na jej twarzy nie zdradził, że wi-
działa, jak młoda pani płacze.
Sorine szybko odzyskała swoją godną postawę
i odpowiedziała:
- Mama przysłała ojca z koszami świątecznego
ciasta, pieczywa i dzbankami porzeczkowego wina.
Mówiłam jej, że nie trzeba, bo Emma o wszystko
zadbała. Poza tym to przecież moje gospodarstwo,
ale zrobiło się jej przykro. Wiesz, Inga, jakie są mat-
ki... - nie dokończyła, tylko się roześmiała.
Nie, pomyślała Inga z lekką goryczą, nie wiem,
jakie są matki. Nigdy nie doświadczyłam bliskości
matki. Nigdy nie miałam matki, która by o mnie dba-
ła. Która by mnie rozpieszczała, dając mi smakołyki.
Nagle jej oczy zaszły łzami. Wzięła się jednak w garść
i uśmiechnęła się do bratowej.
-Idź do ojca - poprosiła łagodnie. - Zaczekam
tu na ciebie.
-Nie zajmie mi to dużo czasu - zapewniła ją
Sorine.
-Nie śpiesz się. Tylko tego brakowało, żebyś nie
mogła zamienić z ojcem paru słów, skoro do
ciebie
przyjechał. Przejrzę sobie gazetę - dodała,
sięgając
po wczorajsze wydanie „Jarlsberg".
Inga czuła, jak krew pulsuje jej w skroniach. Sorine
wyszła, także Lovise opuściła pokój. Inga ledwie mog-
ła usiedzieć, czuła mrowienie w nogach. Wyciągnę-
ła szyję i zobaczyła, jak bratowa idzie przez dziedzi-
niec. Odłożyła gazetę i ruszyła korytarzem w stronę
sypialni ojca.
Zamknęła oczy, kiedy delikatnie nacisnęła klam-
kę. Wzdrygnęła się, słysząc skrzypienie zawiasów.
Nie odważyła się otworzyć oczu, dopóki znów nie
137
zaległa cisza. Wtedy wślizgnęła się do sypialni ojca.
A może on zdążył wrócić i siedział teraz na brze-
gu łóżka? Na samą myśl o tym przeszedł ją dreszcz.
Co wtedy powie? Cokolwiek by wymyśliła, i tak jej
nie uwierzy, żadnemu z jego dzieci nie wolno wcho-
dzić tu bez pozwolenia.
Okno zostawiono uchylone, przez szparę wiał
chłodny wiatr. Była sama. Nie miała czasu się nawet
rozejrzeć, stanęła na palcach, szukając po omacku
klucza nad drzwiami. Znalazła go, leżał ciężki i zim-
ny w jej dłoni. Przeszła przez pokój, ukucnęła i po-
luzowała jedną z desek. Nigdy wcześniej tego nie ro-
biła, nigdy nie zdobyła się na odwagę, ale dwa razy,
kiedy jeszcze była dzieckiem, widziała, stojąc na ze-
wnątrz, jak ojciec bierze klucz, ukryty nad drzwia-
mi. Nie widziała dokładnie, ale mogła się domyślić,
że szuka czegoś na podłodze pod oknem, i była już
na tyle dorosła, że rozumiała, że coś tam ukrywa.
Z jej zamkniętych ust wydobył się jęk. Pod des-
ką, na ziemi, błyszczała żeliwna skrzynka! Zafascy-
nowana podniosła klucz i się uśmiechnęła. Po chwili
jednak poczuła niepokój. Drżącymi rękami włożyła
klucz w zamek. Przekręciła, coś w zamku zatrzesz-
czało i Inga uniosła wieko szkatułki.
Jej oczom ukazały się błyszczące spinki do man-
kietów i srebrne sprzączki do pasków. Był tam też
starannie wykonany ozdobny nóż z rączką z kości
słoniowej w pochwie ze srebra. Pochwę zdobił mi-
sternie wyryty wzór z motywem smoka. Mimo woli
138
wzdrygnęła się, kiedy zobaczyła pistolet, wyposażo-
ny w zamek skałkowy. Musiał być stary, bo wiedziała,
że w połowie dziewiętnastego wieku ten typ zamka
został zastąpiony przez zamek kapiszonowy. Czegoś
się jednak nauczyłam, pomyślała, uśmiechając się
w duchu.
Zdziwiła się, kiedy w ściance szkatułki znalazła
drewnianą klapkę, a wewnątrz szereg listów. Czuła
się podniecona: może w nich znajdzie odpowiedź na
nurtujące ją pytania! Z mieszaniną radości i strachu
przeglądała listy. Ułożono je według dat, najstarsze
leżały na samym dole. Teraźniejszość znała, szuka-
ła przeszłości... Podniecenie wzrosło, kiedy znalazła
listy z 1886 roku. Nawet z 1885. „Niezgoda między
nimi zaczęła się cztery lata przed twoim urodzeniem".
Słowa Emmy tkwiły w jej głowie. Znaczyły, że rodo-
wa waśń rozpoczęła się w 1884 roku.
Nagle uwagę Ingi zwrócił dokument z nieznaną
jej lakową pieczęcią. Sięgnęła po niego zaciekawiona.
Wymyślne pismo było trudne do odczytania, a strach
sprawiał, że nie mogła się skupić. Fragmenty listu
skakały jej przed oczami: „Wydarzenie to miało miej-
sce w nocy z piątego na szóstego lutego 1884 roku...
Oskarżony, Kristian Svartdal, twierdzi, że działał
w obronie własnej... Świadek, Laurens Storedal, opi-
suje wściekłość oskarżonego i zaprzecza, jakoby miał
cokolwiek wspólnego ze zdarzeniem... Ofiara, Knut
Levord Bogger Olsen, nie jest w chwili obecnej w sta-
nie złożyć zeznania, ponieważ..."
139
Deska nad głową Ingi zatrzeszczała złowieszczo.
Skuliła się. Szybko odłożyła dokument na miejsce.
Nad pomieszczeniem, w którym teraz się znajdo-
wała, miała swój pokój Emma. Staruszka budziła się
właśnie z drzemki! Inga chętnie jeszcze by została,
wiedziała jednak, że powinna się zbierać.
Kiedy miała opuścić wieczko szkatułki, zauważy-
ła nagle na samym dnie brązową papierową torebkę.
Pięknym pismem ojca było na niej napisane słowo
„Inga". Czuła, że kieruje nią los, bo jej ręce same kie-
rowały się w stronę torebki. Nie zdołała oprzeć się
pokusie. Pełna strachu włożyła rękę do torebki i wy-
jęła )e) zawartość. To były... Ze łzami w oczach, prze-
pełniona radością, włożyła rzeczy z powrotem do to-
rebki. Kristian zachował pierwsze loki, które ścięła
jej Emma! Wiedziała, że stara piastunka zatroszczyła
się, żeby schować kosmyki włosów Kristoffera, Kri-
stera i jej, ale w najśmielszych snach nie przyszłoby
jej do głowy, że to ojciec je przechowywał! Czyżby
naprawdę uznał je za prawdziwy skarb - na tyle cen-
ny, że schował go do szkatułki?
Nikt nie zauważył, jak dokładnie zamykała szka-
tułkę, odłożyła klucz na miejsce i opuściła sypialnię
Kristiana. Po chwili znalazła się znów w salonie. Wy-
czerpana opadła na krzesło. Chyba oszalałam, pomy-
ślała. To szaleństwo kazało jej robić rzeczy, które były
zabronione, szaleństwo powodowało jej ciekawością.
Inga była niespokojna, znów wyjrzała przez okno.
Sorine stała, opierając się rękoma o wóz. Gunnar
140
Hotvedt uśmiechał się szeroko do swojej córki. Naj-
wyraźniej mieli sobie wiele do powiedzenia. Trzesz-
czenie desek nad jej głową ustało. Może spróbuje
dotrzeć do kolejnych tajemnic? Tak, pomyślała i na-
tychmiast znalazła się przy skrzyni. Nie miała czasu,
żeby wyjąć z niej obrusy, pięknie haftowane ręczniki
i inne drobiazgi. Zamiast tego zanurzyła ręce w stosie
materiałów, szukając, aż jej palce trafiły na sztywną
kwadratową ramkę. Wyjęła ją, cały czas zachowując
czujność. Jakie to dziwne widzieć Kristiana i Jenny
razem z Laurensem i Ragnhild. Inga położyła ram-
kę na kolanach i delikatnie odgięła cztery gwoździki
przytrzymujące zdjęcie. Niecierpliwie zaczęła oglą-
dać jego tylną stronę. Było tak, jak myślała! Zobaczy-
ła napis i datę: „U fotografa, 5 lutego 1884 roku".
Inga pochyliła się do przodu i załkała. Dobry
Boże, szeptała, szlochając, jak mogłeś być tak nieli-
tościwy? Miała przed oczami pismo, którym napisa-
ny był oglądany wcześniej dokument, przypomnia-
ła sobie słowa „w nocy z piątego na szóstego lutego
1884 roku..." Czyż nie była to data... Inga zakryła
usta ręką. Zdarzenie miało miejsce w dwudzieste
piąte urodziny Jenny! Doszło do niego w dzień uro-
dzin matki, dzień, który został upamiętniony wizy-
tą u fotografa obu rodzin - Storedalów i Svartdalów.
Prawda nie mogła być tak okrutna - ani dla Kristia-
na, ani dla jej matki. Wydarzyło się coś, co sprawiło,
że jej ojciec wystąpił przeciwko Khutowi Levordowi
Boggerowi Olsenowi. Kim był ten człowiek?
141
- Inga? Co ty robisz? - spytała Emma niezado-
wolona.
Inga aż skuliła się ze strachu. Policzki pałały jej ze
wstydu.
-Ja...
-Powinnaś się wstydzić - zbeształa ją Emma po-
irytowana. - Dlaczego tu węszysz? Co za
bezmyśl-
ność, jesteś tu w gościnie.
Inga włożyła zdjęcie na miejsce, zagięła ponow-
nie trzymające je w ramce gwoździki. Z szacunkiem
odłożyła zdjęcie na miejsce wśród tkanin w skrzyni
i podniosła się. Wyrzuciła z siebie:
-Nie węszyłabym, jak to nazwałaś, Emma, gdyby
ludzie sami z siebie powiedzieli mi prawdę o
rodzin-
nej waśni. Całą prawdę.
-Mówiłam ci to wiele razy: to twój ojciec, i tylko
on, może powiedzieć ci, co się wtedy wydarzyło.
-Tak! - odparła Inga zagniewana. - Więc uwa-
żasz, że nigdy nie powinnam się tego
dowiedzieć?
Bo przecież dobrze wiesz, że on mi nigdy nic nie
po-
wie! A dopóki wszyscy będą milczeć, muszę
sama
szukać informacji. I nikt mnie nie powstrzyma!
Zwykle Emma miękła na widok smutku malują-
cego się na twarzy Ingi, ale nie tym razem. Odezwała
się gniewnie:
- Zapomnij o przeszłości, Inga. Pomyśl o życiu,
które masz przed sobą.
Inga poczuła się zawiedziona.
- Knut Levord Bogger Olsen, mówi ci to coś... - za-
142
częła i nie dokończyła, bo twarz Emmy zrobiła się sza-
ra.
Staruszka podeszła do niej i mocno chwyciła ją za
ręce. W jej oczach był strach.
-Milcz! Zamilknij! - przykazała i rozglądając się
nerwowo wokół, spytała szeptem: - Skąd znasz to
na-
zwisko?
-Tego ci nie powiem - odpowiedziała Inga
przekornie. Była w buńczucznym nastroju i nie
za-
mierzała zdradzić, że weszła do pokoju ojca i
otwo-
rzyła szkatułkę. Takich zachowań Emma nie
tolero-
wała. Poza tym biada jej, jeśli staruszka
zdradziłaby
ją przed Kristianem... Oblał ją zimny pot.
Ostry wyraz twarzy Emmy nieco złagodniał.
- Proszę, Inga, ze względu na Kristiana... ze
względu na siebie nie grzeb w przeszłości. To nie do-
prowadzi do niczego dobrego.
Inga wzruszyła bezradnie ramionami. Błagalny
głos Emmy i jej świdrujące spojrzenie czyniły ją bez-
radną.
- Przykro mi, że nic nie wiem. Chciałabym się
dowiedzieć, co łączyło Boggera Olsena z tatą...
Tym razem to Emma poczuła się bezradna.
- Nie wierzę, że znalazłaś to nazwisko tu,
w Svartdal. Nie sądzę, żeby Kristian przechowy-
wał... - przerwała, kręcąc głową. - Zapomnij o ro-
dzinnej waśni, Inga, nie ulegnij pokusie i nie roz-
pytuj ludzi, którzy nie wiedzą wszystkiego o tej
tragedii. Nie znając całej historii, mogą udzielić
ci
143
niewłaściwe) odpowiedzi. Odpowiedzi, której nie
chciałabyś usłyszeć.
W tym właśnie momencie do pokoju weszła
Sorine.
-Co się dzieje? - spytała, marszcząc czoło i pa-
trząc to na Emmę, to na Ingę.
-Nic - zapewniła Emma i roześmiała się sztucz-
nym śmiechem. - Prawda, Inga? - spytała, a w jej
oczach było błaganie.
Inga zdławiła westchnienie.
-To prawda, Sorine. Chciałam tylko uściskać
Emmę na pożegnanie.
-Już wyjeżdżasz? - spytała Sorine zawiedzio-
na. - Miałam nadzieję, że jeszcze
porozmawiamy.
-Też bym chciała - powiedziała Inga, uśmiech-
nęła się i zaczęła się ubierać. Uściskała swoją
brato-
wą. - Niestety muszę wracać do domu. Emilia
na
pewno się już obudziła i jest głodna.
W kącikach ust Sorine pojawił się drobny
uśmiech.
- Dziękuję za rozmowę, Inga. Obiecuję spróbo-
wać... - zaczęła. Na jej szyi pojawiły się czerwone
plamy. - Spróbuję bardziej zająć się Kristofferem.
Kiedy Svartdal zniknęło za zakrętem, Inga zatrzy-
mała Mikrusa. Stała skulona wpół i wymiotowała.
Gdy Emma ją zaskoczyła, Inga była aż chora ze stra-
chu.
144
Jak tylko Inga wróciła do Gaupås, od razu zajrzana 4p
ksiąg gminnych. Najpierw sprawdziła księgi dla Bot-
ne i Holmestrand. Palcem wskazującym przesuwała
po spisie treści. Nie znalazła żadnych gospodarstw na
nazwisko Bogger czy Olsen. Zawiedziona odłożyła
księgi, wyciągnęła kolejną, dla gminy Andebu. Szu-
kała w niej tych samych nazwisk i nie znalazła ich.
Na półce stały w szeregu inne księgi, w żadnej
z nich nie znalazła nazwiska, którego szukała. Zre-
zygnowana odgarnęła kosmyk włosów z czoła i wes-
tchnęła. Może Knut Levord Bogger Olsen zmienił
nazwisko? Jeśli w ogóle jeszcze żyje, pomyślała bez-
radnie. Niels gwałtownie zaprzeczył, że jej ojciec za-
bił człowieka, ale nie przekonał jej. Chociaż... Czy za
morderstwo ojciec dostałby tylko trzy lata? Tego Inga
nie wiedziała. Tak dobrze nie znała się na systemie
karnym.
Zmęczona przetarła oczy. Wiedziała, że często się
zdarzało, że ludzie, kupując gospodarstwo czy sied-
lisko, przyjmowali nazwę miejscowości za nazwi-
sko. Może Bogger Olsen tak uczynił? Możliwe też,
że mieszkał gdzieś daleko stąd. W gabinecie trzy-
mano tylko księgi obejmujące Vestfold i Bratsberg,
a mężczyzna mógł pochodzić z Akershus albo z jesz-
cze bardziej odległej okolicy. To jak szukać igły w sto-
gu siana, pomyślała zrezygnowana.
Może powinna się cieszyć, że nie znalazła niczego
w księdze dla Holmestrand? Jak zareagowałaby, gdy-
by była tam wpisana data jego śmierci? Jeśli zostałby
145
zabity, na pewno wpisano by datę całego zdarzenia.
Powinna się cieszyć, że dotąd nie natrafiła na żaden
zapisany ślad. To może oznaczać, że mężczyzna nadal
żyje, pocieszała się.
12
- Zaopiekujesz się Emilią, Sigrid? - spytała Inga
z udawaną obojętnością, kiedy nazajutrz koło po-
łudnia weszła do kuchni. - Muszę pój^ć sprawdzić,
czy zostało jeszcze trochę zboża, które można zmielić.
Nie powiedziała całej prawdy, ale nie miała wy-
rzutów sumienia. Chciała zobaczyć, kto wczesnym
rankiem przyjechał do pracy przy odbudowie skła-
dziku. Zobaczyć, czy Martin też się stawił...
Sigrid się nie odezwała, pokiwała tylko głową.
To był bolesny widok, w oczach młodej dziewczy-
ny nie dostrzegało się żadnej radości ani chęci życia.
Dawniej ucieszyłaby się, mogąc się zająć dzieckiem,
Inga napełniła drewniany skopek zbożem. Pomy-
ślała, że musi powiedzieć Gulbrandowi, że w zbior-
niku widać już dno, trzeba zacząć myśleć o młóc-
ce. Sięgnęła po ciężkie, masywne żarna do mielenia.
Dawno ich nie używano. Zdmuchnęła pajęczynę,
147
starła fartuchem kurz. Zwykle oddawali zboże do
mielenia do młyna, dzisiaj jednak uznała, że użyje
żaren. Nie potrzebowała dużo mąki.
Ostrożnie wsypała zboże, uważając, żeby nic się
nie zmarnowało. Potem wprawiła w ruch żarna. Po-
sypała się biała, drobna mąka. Było to zajęcie praco-
chłonne i wyczerpujące. Kiedy żarna zaczęły się krę-
cić, puściła rozcieracz i dosypała zboża.
- Potrzebujesz pomocy?
Inga wzdrygnęła się, niewiele brakowało, a upuś-
ciłaby skopek na podłogę.
- Boże! Ale mnie przestraszyłeś, Martin. Nie sły-
szałam, kiedy podszedłeś.
Martin zmierzał w jej stronę. We włosach miał
wióry i pył. Bez słowa położył swoją dłoń na jej ręce.
- Gulbrand mówił, że pewnie potrzebujesz po-
mocy - powiedział, uśmiechając się do niej. Patrzył
na nią swoimi niebieskimi oczami.
Poczciwy Gulbrand. Zadbał, żeby mogli pobyć
chwilę sami. Dlaczego? Bo mimo wszystko uznał,
że ich miłość jest wzruszająca? Inga musiała prze-
łknąć ślinę, żeby odzyskać mowę.
-Nie, Martin - uśmiechnęła się zawstydzona - nie
przystoi, żeby mężczyzna obsługiwał żarna. To nie
jest
zajęcie godne mężczyzny. Wiesz o tym.
-Cóż, chyba się jednak do tego zniżę - odpowie-
dział spokojnie. - Żarna są ciężkie, to powinno
być
zajęcie dla mężczyzn.
Inga przytaknęła i zachwycona patrzyła na jego
148
rękę, obracającą przecieracz. Mąka znów zaczęła le-
cieć, Inga pośpiesznie dosypała zboża.
Niespodziewanie Martin zwolnił chwyt i zaczął
się jej przyglądać.
Inga, speszona, spuściła głowę.
-Kiedyś już cię o to pytałem - zaczął niepew-
nie. - O to, czy Emilia jest moja... Czy to moje
dziec-
ko? - spytał. Cały drżał. Inga miała wrażenie, że
wal-
czy, żeby się nie rozpłakać.
-Nie, Martin - wyszeptała. - Emilia nie jest two-
im dzieckiem.
-Jesteś pewna?
-Tak. Jestem pewna. Niełatwo powiedzieć, do kogo
jest podobne półroczne dziecko, ale rozpoznaję w
niej
wiele cech Nielsa. To on jest jej ojcem. Nie mam
wątpli-
wości.
Martin usiadł na stołku i oparł czoło o stół. Chwilę
siedział nieruchomo, Inga nie wiedziała, czy powin-
na coś powiedzieć. Zaległa cisza. Po pewnym czasie
położył ręce na stole i wsparł o nie brodę.
-Poczułeś ulgę? - spytała Inga cicho.
-Ulgę jak ulgę - zaczął Martin niepewnie.'- Emi-
lia jest śliczną dziewczynką. Staram się o tym nie
my-
śleć, ale często się zastanawiam, czy jestem jej
ojcem.
Nie wykluczam takiej możliwości...
-Nie ma takiej możliwości - przerwała mu Inga
gwałtownie. Posłał jej zranione spojrzenie.
Teraz
mogła spróbować się dowiedzieć, czy Martin
po-
siadł już Gudrun. Tylko jak miała to zrobić?
Pocie-
149
szyć go, mówiąc, że może wkrótce też zostanie oj-
cem?
- Źle się czujesz? - spytał Martin, podnosząc się.
Pogładził ją łagodnie po włosach.
Oczy Ingi zaszły łzami.
- Nie - roześmiała się ochryple i zamrugała,
żeby powstrzymać łzy. - Muszę skończyć mielić zbo-
że - odpowiedziała wymijająco, nie wiedząc, jaką dać
mu odpowiedź.
Martin przełknął ślinę. Kiedy się odwrócił i od-
szedł, jego usta wykrzywił smutek.
Inga skończyła pracę i ruszyła w stronę mężczyzn.
-Jak wam idzie praca? - spytała, zwracając się
do Gulbranda. Kątem oka widziała, że Martin
uniósł
siekierę. Usuwał korę z pni.
-Dziękuję za troskę - odpowiedział, uśmiechając
się, Gulbrand. Przeciągnął rękawem po czole. -
Bę-
dzie piękny składzik - oświadczył dumnie. -
Dzięki
tym chłopcom - dodał, wykonując gest ręką w
stro-
nę Kristoffera, Kristera, Torego, Martina,
Haralda
i Henrika.
Jeszcze rok temu Indze nie przyszłoby do głowy,
że jej bracia będą pracować ramię w ramię z chłop-
cami ze Storedal. Czy jej ojciec wiedział, że synowie
Laurensa też zgłosili chęć pomocy?
Gulbrand opowiadał, jak będzie wyglądał przyszły
składzik. Nie słuchała go. Natomiast chłopcy chcie-
150
li się przed nią pokazać, wręcz zaczęli walczyć mię-
dzy sobą o jej uwagę. Ktoś rzucił jakiś żart. Zaraz po-
tem następny, mężczyźni nie przebierali w słowach.
Nie powinna ich słuchać, jednak Krister zawsze po-
trafił sprowokować ją do śmiechu. Zawsze był szalo-
ny, pomyślała i poczuła dumę.
-Inga! - zawołał Krister wesoło. - Założysz się
z nami?
-O co?
-O to, kiedy przyjdzie na świat dziedzic Store-
dal! Torę i ja twierdzimy, że w dziewięć miesięcy
od
dnia wesela, ale Kristoffer ma wątpliwości.
Uśmiech zniknął z ust Ingi. Słowa Kristera były
niczym cios nożem. Przed oczami zaczęły tańczyć jej
ciemne plamki, przycisnęła skopek do piersi, aż po-
czuła ból. Widziała przed sobą łagodną, pełną ocze-
kiwań twarz Kristera. Jego rozbawiony wzrok ją po-
rażał.
- Ja... - zaczęła i musiała przełknąć ślinę, żeby
zwilżyć suche gardło. - Ta decyzja należy do Pana - je-
dynie tyle zdołała odpowiedzieć..
Krister roześmiał się głośno.
-Z Martina nie sposób niczego wyciągnąć.
Nie chce niczego zdradzić, więc zakład jest
sprawied-
liwy.
-Uważam, że o takie sprawy nie należy się za-
kładać. .. - odparła Inga. Patrząc nad głową
Kristera,
spotkała wzrok Martina. Opuścił siekierę i teraz
stał,
opierając się o trzonek. W jego oczach był
smutek,
151
niedowierzanie i... Co jeszcze zdradzał jego wzrok?
Był zły z powodu żartów Kristera?
Nagle zrobiło się cicho, na dziedziniec wjechał po-
wóz. Kiedy wysiadła z niego Gudrun, Krister wrócił
do pracy. Gudrun nie zaszczyciła nikogo pozdrowie-
niem, skinęła tylko głową Martinowi i ruszyła w stro-
nę drzwi.
- Muszę iść - oznajmiła Inga, odchodząc po-
śpiesznie.
Zdziwiona weszła do kuchni. Gudrun przerwała
rozmowę z Eugenie i zwróciła się do niej:
- Pomyśleć, że składzik spłonął! Ten śliczny stary
składzik, który zawsze stanowił część naszego dworu.
Byłam przerażona, kiedy usłyszałam, że padł ofiarą
płomieni.
Ingę zdziwił ten potok słów, ale odpowiedziała
spokojnie.
- Tak. Co gorsza zdążyliśmy już zapełnić go mię-
sem. Pożar nie mógł się zdarzyć w gorszym momen-
cie.
Gudrun przytaknęła zamyślona.
- Ciekawe, jak sobie teraz ze wszystkim pora-
dzisz!
Inga zmierzyła ją wzrokiem, marszcząc brwi.
- Starasz się nam wmówić, że martwisz się poża-
rem, ale nie bardzo to widać. O co ci chodzi?
Gudrun roześmiała się rozbrajająco.
- Jesteś tu teraz gospodynią, Inga, twoim obo-
wiązkiem jest zadbać, żeby ludzie nie wstawali od
152
stołu głodni. Dzierżysz w ręku klucze, to duża odpo-
wiedzialność. Pamiętaj o tym!
Mimo woli Inga ścisnęła klucze. Parzyły ją w rękę.
Ten pęk kluczy napsuł już wiele krwi. Udając spokój,
spytała:
-Sytuacja rzeczywiście była trudna, ale sąsiedzi
okazali nam dużą pomoc.
-Tak? - wycedziła Gudrun przez zaciśnięte
zęby.
-Rozumiesz chyba, że nie tylko w Storedal się
nad nami zlitowano. Mamy cudownych sąsiadów,
do-
staliśmy od nich mięso, pieczywo, ciasta i inne
sma-
kołyki. Niemal nie zauważyliśmy, że straciliśmy
zapa-
sy! - To akurat nie była prawda, ale tego ta
wstrętna
jędza nie musiała wiedzieć. - W najbliższych
dniach
Torę wybiera się do Tonsberg po mięso, wtedy
już
całkowicie uzupełnimy zapasy.
Gudrun nadal zaciskała usta. Postanowiła nie drą-
żyć dalej tematu, zwróciła się do Eugenie:
- Słyszałam, że zamierzasz wyjść za mąż.
Eugenie oblała się rumieńcem. Było jej w nim do
twarzy.
-Tak! Chociaż czasem aż muszę się uszczypnąć.
Nie mogę uwierzyć, że to nie jest sen, że szczęście
się
do mnie uśmiechnęło. Dostałam mężczyznę,
którego
pragnęłam, dom...
-Nie możesz narzekać - wtrąciła Gudrun uszczyp-
liwie.
-Ależ ja nie narzekam - odpowiedziała dziew-
153
czyna rozmarzonym głosem. - Oczywiście znam swo-
je miejsce, ale jestem szczęśliwa. Wesele wyprawimy
we własnym domu - powiedziała z naciskiem. - A do
ślubu pójdę w sukni mamy.
- W sukni mamy?! - wykrzyknęła Gudrun prze-
rażona. - Pójdziesz do ślubu w starej, zniszczonej
sukni?
Błysk w oczach Eugenie zniknął.
-Tak. Chciałam sprawić mamie przyjemność. Poza
tym suknia nie jest zniszczona, była tylko raz
używana!
-Boże drogi - wymamrotała Gudrun. - Nie
chciałam zrobić ci przykrości.
Eugenie rozpromieniła się, słysząc przeprosiny.
-Mój ślub nie będzie oczywiście tak wspaniały
jak twój...
-Oczywiście, że nie - powiedziała Gudrun, nie-
mal ze śmiechem w głosie.
Inga miała ochotę ją uderzyć. Zawsze musiała
wtrącić parę gorzkich słów, coś złego!
Z sarkazmem w głosie Gudrun spytała:
-Przyszłam porozmawiać z ojcem. Jest u siebie?
-Tak.
Gudrun wyszła z kuchni, kierując się w stronę ga-
binetu.
Kiedy Inga i Eugenie zostały same, dziewczyna za-
częła się trząść ze złości. Złożyła dłonie i zacisnęła je:
- Bywa, że mam ochotę... skręcić j ej kark... - oz-
najmiła Eugenie i trzęsąc się z wściekłości, zade-
monstrowała, jak by to zrobiła.
154
Inga starała się ją pocieszyć:
- Jestem pewna, że będziesz miała piękny ślub.
Najważniejsi nie są ani goście, ani prezenty, najważ-
niejszy jest mężczyzna, za którego wychodzisz*
Kiedy nieco później Gudrun zaczęła się zbierać do
powrotu do Storedal, zdarzył się wypadek. Gdy Elen,
która rzadko pokazywała się na zewnątrz, szła przez
dziedziniec do wychodka, w drzwiach dworu poja-
wiła się Gudrun.
Schody były śliskie, pokryte szronem, nie zdążo-
no ich jeszcze posypać solą. Gudrun poślizgnęła się
na ostatnim stopniu, wpadła na Elen, ale się nie prze-
wróciła.
Wywinęła fikołka i wściekła wrzasnęła:
- Patrz, gdzie idziesz! - rzuciła Elen zagnie-
wane spojrzenie. - Boże drogi, co to za straszydło!
Nie wstydzisz się pokazywać ludziom z taką twarzą?
Elen cofnęła się, zakrywając twarz ręką. W oczach
miała łzy, pośpiesznie wróciła do.służbówki.
Inga i Sigrid stały wstrząśnięte na progu. Były
tak zaskoczone, że nawet nie wzięły Elen w obronę.
Po chwili Sigrid zwróciła uwagę siostrze:
- Gudrun! Jak mogłaś powiedzieć coś takiego?
Elen nie jest winna temu, że ogień zniekształcił jej
twarz.
Gudrun otrzepała spódnicę. Zadarła głowę i ode-
zwała się z pogardą:
155
- Gaupås zamienia się w zakład dła chorych
i umierających. Zresztą słusznie, że ją zbeształam,
bo plącze się ludziom pod nogami.
- To nie jej wina, że się poślizgnęłaś.
Gudrun zrobiła się czerwona na twarzy.
- Przestraszyłam się, kiedy zobaczyłam tę szkara-
dę. To ty, Inga, przyciągasz tu takie strachy na wrób-
le? Nie zdziwiłabym się.
Inga, zagniewana, już chciała jej odpowiedzieć,
ale Sigrid ją wyprzedziła:
- Gdybyś wiedziała, kim jest ta staruszka, bar-
dziej uważałabyś na słowa.
Gudrun przyjęła jej uwagę ze wściekłością.
- Nie chcę znać takich... potworków.
Sigrid chwyciła siostrę mocno za rękę i niemal
wysyczała:
-Jedź do Storedal! Wrócisz tu innego dnia - kie-
dy się opanujesz i uspokoisz.
-Teraz jesteś taka odważna, siostrzyczko, bo masz
tu Ingę - odezwała się i schrypniętym głosem
doda-
ła: - Nie byłaś taka śmiała, kiedy ja tu rządziłam.
-Ale już tu nie rządzisz - nie pozostała jej dłuż-
na Sigrid.
Gudrun najwyraźniej zamierzała jej coś odpowie-
dzieć, ale zacisnęła zęby i odwróciła się, dała znak
woźnicy, który natychmiast podjechał.
Sigrid śledziła ich wzrokiem, dopóki powóz nie
zniknął za horyzontem.
- Niewiele brakowało, a byłabym się wydała.
156
Kiedy Gudrun nazwała babcię potworkiem, miałam
ochotę wykrzyczeć jej nasze pokrewieństwo. Dobrze,
że jednak się opanowałam. Gdyby Gudrun się do-
wiedziała. .. Na pewno powiedziałaby ojcu o Elen.
I co wtedy stałoby się z babcią?
- Niechby tylko spróbował ją stąd wygonić - od-
powiedziała Inga stanowczo.
Kiedy weszła Sigrid, Elen leżała na drewnianej ławie,
zakrywając oczy ręką.
- Tak mi przykro. Gudrun potrafi być bardzo
nieprzyjemna, kiedy coś ją zaskoczy...
Elen nie cofnęła ręki, tylko wyszeptała smutno:
- Przywykłam do takich uwag, Sigrid. Nie dziwię
się, że zareagowała tak gwałtownie, bo dobrze wiem,
jak strasznie wyglądam, ale... Zabolało mnie, kiedy
usłyszałam takie słowa od własnej wnuczki. Właś-
ciwie to współczuję Gudrun, ale nic oczywiście nie
usprawiedliwia jej zachowania.
Sigrid stała, skubiąc paznokieć. Niegrzeczne za-
chowanie siostry było nie do przyjęcia, tym bar-
dziej że Gudrun nawet nie spróbowała przeprosić.
Nie pierwszy raz Sigrid wstydziła się za siostrę.
- Podejdź do mnie, Sigrid. Jest coś, co chciałabym
ci dać - odezwała się babcia łagodnym, cichym gło-
sem. - Kiedyś chciałam, żeby dostała to moja najstar-
sza wnuczka, ale... To ty sobie na to zasłużyłaś - po-
wiedziała i zaczęła szukać czegoś w swoim węzełku.
157
Wyjęła z niego cienką, zniszczoną książeczkę. Opra-
wiona była w czerwoną skórę, wytartą na brzegach.
Staruszka siedziała chwilę, gładząc ją z miłością,
W kącikach ust pojawił się cierpki uśmiech. Z wes-
tchnieniem przyłożyła książeczkę do piersi, jakby tu-
ląc ją do siebie.
-Co jest w niej napisane? - spytała Sigrid ostroż-
nie, kiedy babcia podała jej książeczkę. Wzięła ją
od
niej drżącymi rękami.
-Wiele razy zastanawiałam się, czy to Pan tak
chciał, że bardzo wcześnie zaczęłam spisywać
różne
zdarzenia z mojego dzieciństwa. Spędziłam nad
nią
wiele smutnych godzin nocnych, pisząc o
trudach
i rozpaczy, ale i o radości i szczęściu.
-Czy pisałaś też o... mamie?
-Tak - przytaknęła Elen cicho.
Sigrid odczuwała głęboką wdzięczność dla babci,
że chciała podarować jej tak osobisty prezent, który
jednak napawał ją też lękiem. Strach przed pozna-
niem historii życia Andrine był tak wielki, że nie od-
ważyła się jej otworzyć. Jeszcze nie.
Inga ułożyła Emilię do snu i pobiegła nad jezioro. Za-
dowolona usiadła na zimnej skale, owijając się moc-
niej chustą. Wiał dość silny wiatr. Bawił się jej wło*
sami, cały czas musiała odgarniać z oczu niesforne
kosmyki. Wciąż jeszcze nie było na tyle zimno, żeby
woda w jeziorze zdążyła zamarznąć, więc fale biły
158
o brzeg skały. Chwyciła płaski, śliski kamień i rzuciła
w stronę jeziora. Kamień tańczył nad powierzchnią,
aż poszedł na dno, rozległo się chlupnięcie. . <
Gulbrand podszedł i usiadł obok niej, nic nie mó-
wiąc. Podniósł kamień i rzucił nim. Kamień dotknął
powierzchni pięć, sześć razy, zanim zniknął.
-Nieraz to już robiłeś - stwierdziła Inga, uśmie-
chając się.
-Starych sztuczek tak łatwo się nie zapomi-
na - roześmiał się Gulbrand. - Jeszcze kilka
dni
i nowy składzik będzie gotów - oświadczył
zadowo-
lony. - Kiedy jest tylu ludzi, praca idzie szybko.
Inga pokiwała głową, patrząc na okorowane pnie
leżące na ziemi. Lśniły białe, mimo że nad dworem
zapadał już mrok.
Gulbrand podążył za jej wzrokiem, dodał uspoka-
jająco:
-Dzisiaj niewiele zrobiliśmy, ale wszystko mamy
już rozplanowane.
-Wiem - odpowiedziała Inga łagodnym gło-
sem.
Nastrój był jak zaczarowany. Nad powierzchnią
wody jakby tańczyła mgła. Unosiła się i opadała jak-
by do taktu muzyki, pomyślała Inga, obserwując, peł-
na podziwu, piękną grę kolorów. Nie przypominała
sobie, żeby wcześniej doceniała barwy zmierzchu.
Teraz odkryła, że biel, szarość i czerń też mogą być
piękne.
^
Gulbrand przyglądał się wewnętrznej stronie swo-
159
ich pokaleczonych dłoni. Delikatnie dotknął bąbla,
który podszedł wodą. Cofnął palec, zaczął machać
ręką, żeby zmniejszyć ból.
-Chciałbym ci o czymś powiedzieć - zaczął nie-
pewnie - nie wiem jednak, czy...
-Co? - spytała z ciekawością Inga.
-Nie wiem, czy powinnaś to wiedzieć... Ale do-
szedłem do wniosku, że jednak tak.
Inga poczuła ukłucie paniki i strachu.
-Powiedz mi - poprosiła.
-Wiele wskazuje na to, że... składzik nie spłonął
przez przypadek... Ktoś chciał, żeby tak się stało.
-Chciał?
Gulbrand pokiwał głową ze smutkiem.
- Ogień został podłożony, Inga.
13
Inga patrzyła przerażona na Gulbranda.
-Co ty mówisz! - wykrzyknęła. - Ktoś podpalił
składzik? - Była wstrząśnięta. - Dlaczego? -
spytała
wzburzona. - Dlaczego ktoś miałby nam tak ile
ży-
czyć?
-Na to nie potrafię ci odpowiedzieć. Dowiemy
się tego, kiedy znajdziemy podpalacza -
powiedział
Gulbrand.
Gudrun! Nagle Inga nie miała wątpliwości, że to
Gudrun zakradła się nocą i podłożyła ogień pod
składzik. Miała motyw: nienawiść. Czystą niena-
wiść. Inga widziała w wyobraźni jej twarz i malującą
się na niej radość z cudzego nieszczęścia, pamięta-
ła, jak ona, która przecież sama pochodzi z Gaupås,
cieszyła się, że Ingę mogą dotknąć problemy zwią-
zane z brakiem żywności.
To musiała być Gudrun! Nie ma nikogo innego,
161
kto mógłby tak źle Vfcvfi jej czy dworowi. Gudrun,
najwyraźniej uznawszy, że nie jest w stanie skrzyw-
dzić Emilii, postanowiła teraz odegrać się na niej.
Czyżby uznała, że Inga, jako gospodyni dworu, bę-
dzie miała kłopoty, jeśli składzik spłonie? Nie po-
myślała, że uczynni sąsiedzi pośpieszą jej z pomocą?
Poza tym pożar to także cios dla ukochanego ojca
Gudrun, dla Sigrid i służby. Czy to możliwe, że jest
aż tak złą osobą, że zdecydowała się narazić swo-
ich najbliższych na taką tragedię? Nie, to nie może
być prawda, pomyślała Inga. Gudrun szczerze kocha
ojca. Niemożliwe, żeby to ona podpaliła składzik...
Gulbrand odezwał się schrypniętym głosem:
-Ktoś mógł podłożyć ogień, aby ukryć inne
przewinienie... - Podniósł z ziemi suche,
brązowe
źdźbło słomy i zaczął obracać je w pakach. -
Kiedy
się obudziłem, płomienie już zdążyły otoczyć
skła-.
dzik. Nie zdołaliśmy niczego uratować. Dlatego
nie
wiemy, czy może ktoś wcześniej zdążył już
wynieść
większość zapasów... przecież w okolicy ukrywa
się
zbiegły przestępca...
-Podejrzewasz Stenera Roysholta?
-Tak, podejrzewam go. Mógł podłożyć ogień,
chcąc ukryć kradzież.
Inga kiwała głową zamyślona. Wzdrygnęła się na
myśl, że być może ktoś zakradł się tutaj i obserwo-
wał ich z ukrycia. Mógł schować się za oborą i śle-
dzić każdy ich krok. Cierpliwie czekać, aż nadarzy się
właściwy moment, i wtedy uderzyć.
162
-Do licha, toż to oszust i złodziej - prychnął
Gulbrand z odrazą.
-Myślałam trochę o Stenerze - odezwała się
Inga. - I sama nie wiem, czy należy go
potępić,
czy mu współczuć. Musiał być zdesperowany,
skoro
zabił własnego brata, teraz żyje jak banita.
Dawniej
miał połowę dworu, teraz nmsi kraść, żeby
przeżyć,
tego nie da się porównać.
W pobliżu Gaupås kręcił się przestępca. Tak,
to pewnie Stener Roysholt, im więcej Inga o tym my-
ślała, tym mniej skłonna była podejrzewać Gudrun.
W głębi duszy nie miała jednak wcale pewności, kogo
powinna obawiać się bardziej: obcego mordercy czy
Gudrun.
- Cieszę się, że mi to powiedziałeś - rzekła i ser-
decznie uścisnęła dłoń Gulbrandowi. - Niektórzy
twierdzą, że najlepiej jest nic nie wiedzieć. Ja tak nie
uważam.
Oczy Gulbranda były spokojne, kiedy odpowie-
dział:
- Tak też myślałem. Że będziesz chciała wiedzieć,
co się dzieje.
- Wspomniałeś o tym Nielsowi?
Gulbrand pokręcił głową.
-Nie. On nie jest tak zaangażowany w prowadze-
nie gospodarstwa jak ty. Napomknąłem mu, że
prze-
bieg pożaru wydał mi się podejrzany, ale on nie
zwró-
cił na to uwagi.
-Ma dość pracy jako sędzia - stwierdziła Inga. -
163
Będę wdzięczna, jeśli ta rozmowa pozostanie między
nami - dodała. - Nie wiem dlaczego, ale chciałabym
te podejrzenia zachować dla siebie, nie mówić o nich
innym, czuję, że tak będzie najlepiej. Wtedy przynaj-
mniej unikniemy paniki.
Gulbrand zrobił znak krzyża na piersi.
-Obiecuję z niczym się nie zdradzić.
-Dobrze. Jeszcze jedno, zanim odejdziesz, Gul-
brand - powiedziała Inga, wstając. Jej spódnica
była
z tyłu mokra od siedzenia na zimnej skale. -
Chcia-
łabym odwiedzić Torego i Eugenie. Dałam im
wolne
w czwartek i w piątek w związku ze ślubem. Będę
po-
trzebowała twojej pomocy przy cielaku.
-Cielaku?
-Cielaku, który ma być prezentem ślubnym dla
młodej pary - i niespodzianką.
-Pomogę ci, pojadę z tobą - uśmiechnął się Gul-
brand i życzył jej dobrej nocy.
Inga stała jeszcze chwilę, patrząc, jak potężna syl-
wetka mężczyzny znika, pochłonięta przez mrok.
Cielak nie okazał zachwytu tym, że przywiązano go
do wozu. Wyciągał szyję, prychał, rozdymał nozdrza,
a jego przeciągłe muczenie rozchodziło się po całym
dziedzińcu. Barlin denerwowała się, słysząc go, więc
Kristiane pośpiesznie zamknęła drzwi do obory. Cie-
lak szarpał się, naprężając sznur, ale Gulbrand dopil-
nował, żeby węzeł był solidny.
164
Biedny mały, pierwszy raz go przywiązano. Cielak
przewracał swoimi brązowymi oczami.
- Już dobrze, dobrze - przemawiała do niego ła-
godnie Inga, klepiąc go po boku. - Mam nadzieję,
że za bardzo się nie poobijasz podczas podróży do
Lokken - westchnęła.
Gulbrand uśmiechnął się:
- Przyzwyczai się, zobaczysz.
W tej właśnie chwili wbiegła na dziedziniec Si-
grid. Przypominała ranne zwierzę, gotowe do uciecz-
ki. Rozglądała się niepewnie wokół.
- Sigrid! - zawołała Inga.
Dziewczyna wzdrygnęła się, zesztywniała, stanę-
ła. Kiedy rozpoznała jej głos, poczuła wyraźną ulgę.
-Chcesz jechać z nami?
-Do Torego i Eugenie?
-Tak.
-Byłoby mi miło - odparła po chwili wahania.
-Zrobiłaś wszystko, co miałaś do zrobienia - uspo-
koiła ją Inga.
Sigrid zacisnęła dłonie, po chwili odezwała się:
- Jeśli mnie chcecie, to chętnie się z wami wybio-
rę.
- Oczywiście, że cię chcemy! Prawda, Gulbrand?
Gulbrand natychmiast to potwierdził.
- Chodź, Sigrid - powiedział zachęcająco i wy-
ciągnął do niej silną dłoń. - Chodź, pomogę ci wejść
na wóz.
Trzasnął z bicza i koń ruszył. Cielak szarpnął, kie-
165
dy poczuł, że sznur się napręża, i z pewnym oporem
podreptał za wozem. Muczał żałośnie, ale szybko się
uspokoił.
Drzewa wyciągały nagie gałęzie ku niebu. Wszyst-
kie liście już opadły, pokrywając niczym dywan
wrzosowiska i bagna. Pachniało rozkładającymi się
liśćmi. Taki jest cykl przyrody, pomyślała Inga z po-
wagą. Gdzieniegdzie prześwitywały zmarznięte owo-
ce jarzębiny na gałęziach. Trawa, jeszcze niedawno
zielona i soczysta, była teraz brązowa. Źdźbła ugina-
ły się na wietrze, zmarznięte i pokryte szronem.
- Pewnie spadnie dużo śniegu tej zimy - powie-
działa Inga i wzdrygnęła się. - Jest dużo jarzębiny,
to znaczy, że będzie dużo śniegu.
Mały domek Eugenie i Torego stał niepomalowany.
Musieliby kupić farbę, a farba kosztowała niemało. Torę
planował wysmołować dom na wiosnę. Domek był par-
terowy z małym pięterkiem, miał spadzisty dach i małe
okna osadzone w szerokich ościeżnicach. Działkę ota-
czał drewniany płot zrobiony przez Torego.
Eugenie musiała dostrzec ich z okna, bo natych-
miast zjawiła się na progu. Aż klasnęła w dłonie
z podniecenia.
-Porzuciliście gospodarskie obowiązki, żeby nas
odwiedzić?
-Mam dla was prezent ślubny z Gaupås - powie-
działa Inga serdecznie, wskazując na cielaka.
-Boże drogi...! - wykrzyknęła Eugenie przestra-
szona. Usta zaczęły jej drżeć. Odwróciła się,
chcąc
166
ukryć czerwoną twarz i łzy w oczach. - Torę! - zawo-
łała niewyraźnym głosem. - Gulbrand, Sigrid i Inga
przyjechali nas odwiedzić.
Bracia Eugenie, Tidemann i Ellev, pojawili się na
progu jeszcze przed Torem. Na okrągłych, ciekaw-
skich buziach chłopców malowała się radość. Torę
zatrzymał się zaskoczony, kiedy jego wzrok padł na
cielaka. Gdy ochłonął, wyciągnął do Ingi rękę.
-Witamy panią na Gaupås, chętnie pokażemy
nasz dom.
-A ja bardzo chętnie go obejrzę - zaśmiała się
Inga wesoło. - Tylko najpierw pomóż może
Gulbran-
dowi... z waszym prezentem ślubnym.
Torę przełknął ślinę, widać było, jak mu się rusza
jabłko Adama. Zwykle małomówny, teraz nie zdołał
powiedzieć nawet słowa.
Eugenie nie mogła oderwać oczu od cielaka.
-Skąd wiedziałaś, Inga, że marzyliśmy o cielacz-
ku?
-Nie wiedziałam - wyznała Inga uradowana.
-A gdyby Torę nie zbudował obórki! Wyma-
rzył sobie, że kupi kiedyś cielaka, świnkę i kilka
kur!
Ale to w przyszłości - dodała Eugenie.
-Moja droga - zaczęła Inga, uśmiechając
się. - Mimo że nie miałam czasu was odwiedzić,
pilnie
śledziłam waszą budowę. Słyszałam o obórce.
Dlatego
uznałam, że cielak wam się przyda, miałam rację?
-Miałaś - odpowiedziała Eugenie cicho. - Ale że
podarowałaś nam taki prezent... To za dużo!
167
- Wcale tak nie uważam - odparła Inga spokój*
nie.
Wtedy Eugenie uśmiechnęła się radośnie, na jej
krzywych zębach tańczyły promyki słońca.
-Podziękuj od nas Nielsowi! Obiecaj! .
-Uczynię to z największą przyjemnością. Nielso-
wi wiedzie się dobrze, kiedy jego ludziom też
dobrze
się wiedzie.
Eugenie odgarnęła kosmyk włosów z czoła.
-Niels jest dobry, niech nikt nie mówi, że to nie-
prawda.
-Dobrze, Eugenie - odpowiedziała Inga wymija-
jąco - pokaż nam teraz, jak się urządziliście.
Pozwo-
lisz...?
Eugenie cofnęła się o krok, robiąc zapraszający
gest ręką:
- Proszę, niech pani wejdzie, pani sędzino - ode-
zwała się serdecznie. Spojrzała na Sigrid: - Chodź,
Sigrid, zobacz, jak ładnie tu mamy!
Kristiane wybiegła roztrzęsiona, kiedy wóz wjechał
na dziedziniec. Nie przywitała ich, nie spytała nawet,
co u Eugenie i Torego.
- Ta stara kobieta - wyrzuciła z siebie - jest cho-
ra. Kiedy poszłam, żeby sprzątnąć służbówkę, usły-
szałam jej charczący oddech. Pobiegłam do niej,
a ona leżała tam, z trudem łapiąc powietrze.
168
-Czy to wydarzyło się dawno temu? - spytała
szybko Inga.
-Nie, przed chwilą. Miałam wrażenie, że ona
umiera!
Inga posłała gadatliwej dziewczynie ostre spojrze-
nie. Kristiane mogła mieć rację, ale Inga żywiła na-
dzieję, że Elen po prostu odejdzie spokojnie we śnie.
Tak byłoby najlepiej i ze względu na nią, i na Sigrid.
Nierozważne słowa i histeria Kristiane czyniły sytua-
cję bardziej dramatyczną, niż to konieczne.
- Dziękuję, Kristiane. Dobrze, że nam powie-
działaś. Bądź tu w pobliżu na wypadek, gdybyśmy cię
potrzebowali. Ja i Sigrid pójdziemy do niej.
Twarz Sigrid była biała na skutek wstrząsu.
Inga chwyciła ją za rękę i spojrzała jej głęboko
w oczy.
-Teraz musimy zachować spokój, Sigrid.
Sigrid oblizała łzę, która spływała jej po policzku.
-Spróbuję - jęknęła zapłakana.
- To dobrze - odrzekła Inga i ścisnęła jej dłoń
pocieszająco. - Razem będziemy silne.
Sigrid szła za nią powoli. Inga chwyciła mocniej
wąską dłoń pasierbicy.
- Elen nas potrzebuje - powiedziała.
Elen leżała blada na łóżku i ciężko oddychała.
Dłonie miała złożone na piersi, jej paznokcie zaczęły
się robić niebieskie.
- Elen - odezwała się Inga cichym głosem - Si-
grid i ja jesteśmy z tobą.
169
Staruszka zamrugała. Uniosła ręce i rozłożyła je
bezradnie.
Sigrid przestraszona zrobiła krok do tyłu.
Inga chwyciła ręce Elen i nachyliła się nad nią.
- Ja...
Staruszka usiłowała coś powiedzieć. Coś dla niej
bardzo ważnego. Inga przyłożyła ucho do jej
warg
i słuchała.
Z piersi Elen dobywało się charczenie, resztkami
sił zdołała jednak powiedzieć to, co chciała:
- Uważajcie... na Gudrun.;. Ona przypomina...
Andrine. Gudrun jest...
Inga zamknęła oczy, starając się skupić, żeby usły-
szeć niewyraźne słowa staruszki.
-Ja... - Elen walczyła, żeby zdążyć jeszcze po-
wiedzieć coś, co ją od dawna dręczyło. Cicho,
tak
cicho, że tylko Inga zdołała ją usłyszeć,
dokończy-
ła: - Gudrun jest... niebezpieczna.
-Wiem, Elen. Rozumiem, że chcesz nas ostrzec,
ale... - przerwała. Trudno jej było powiedzieć coś
więcej, bo w rogu pokoju stała przestraszona
Sigrid,
a przecież rozmowa dotyczyła jej siostry. -
Będziemy
uważać - dokończyła Inga.
Sigrid podeszła wolno do babci i pogładziła ją ła-
godnie po twarzy.
- Spoczywaj w pokoju, babciu.
Słaby uśmiech pokazał się na poparzonej twarzy.
Po chwili jej głowa opadła na bok.
Elen nie żyła.
170
Jak na ironię to właśnie Niels Gaupås załatwiał z pa-
storem wszystkie praktyczne sprawy związane z po-
grzebem Elen.
Zarówno Inga, jak i Sigrid odmówiły. Nie dlate-
go, żeby nie chciały, po prostu Sigrid była niezwykle
przybita z powodu śmierci babci, a Inga nie czuła się
na siłach. Nie chciała się spotkać z pastorem Mohrem.
Oboje z trudem znosili swój widok i Inga podejrze-
wała, że pastor wykorzysta okazję i nie oszczędzi jej
szyderstw.
Niewiele osób przyszło na pogrzeb. Nie mieli cza-
su, żeby zawiadomić żyjącego syna Elen, Andersa,
ale Sigrid obiecała, że wyśle mu list.
Kiedy Inga stała w siąpiącym deszczu, obserwu-
jąc, jak trumna zostaje złożona do grobu, pomyślała,
że Elen odeszła z ich życia tak samo cicho i spokoj-
nie, jak zjawiła się w Gaupås.
14
-Muszę ci o czymś powiedzieć - wyszeptała
gdzieś w połowie grudnia Eugenie. Zakryła usta
ręką
i śmiejąc się, patrzyła na Ingę błyszczącymi
oczami.
-Chyba nietrudno mi zgadnąć, co to za tajemni-
ca - uśmiechnęła się Inga. - Rozumiem, że noc
po-
ślubną należy uznać za udaną...
Służąca przerwała je) serdecznym śmiechem.
-Można to tak określić, Inga. Właściwie to masz
rację, ale nie do końca.
-Co?
Eugenie nachyliła się do niej poufale.
- To nie ja spodziewam się dziecka!
Inga spojrzała na nią przestraszona.
- Co ty mówisz? Chyba nie chodzi o Kristiane
czy Marlenę...?
Nagle ujrzała przed sobą dwie pozostałe służące:
rosłą, dobrze zbudowaną Marlenę z czerwonymi pla-
172
mami na policzkach i jej siostrę, Kristiane, jej prze-
ciwieństwo: wysoką, szczupłą, nieśmiałą i poważ-
ną. Czyżby któraś z nich miała narzeczonego? Inga
usiadła na stojącej obok drewnianej beczce, składając
ręce na kolanach.
-Trzeba będzie zorganizować szybki ślub. Nie mo-
żemy pozwolić, żeby Marlenę czy Kristiane
urodziła
nieślubne dziecko... - I w tej chwili zorientowała
się,
że Eugenie zdziwiona uniosła brwi. - A może to
wcale
nie tak? - spytała więc.
-Nie tak - odpowiedziała Eugenie szybko. - Nie
chodzi ani o Kristiane, ani o Marlenę, żadna z
nich
nie jest w błogosławionym stanie!
-Błogosławionym...?
-Tak bym to określiła. Bo widzisz, to Gudrun
jest brzemienna}
Krew napłynęła Indze do głowy. Ścisnęła dło-
nie tak, że palce zrobiły się białe. Gudrun? W ciąży?
Równie szybko, jak przed chwilą krew zaróżowiła jej
policzki, tak teraz odniosła wrażenie, że z niej odpły-
wa. Poczuła lodowaty chłód w piersiach, nogi i stopy
miała zimne jak lód. Niczym we śnie spytała:
- Skąd to wiesz?
Eugenie rozłożyła ręce i się roześmiała.
- Mam znajomych tu i tam. Moja kuzynka, Martha,
służy w Storedal. Jest pewna, że pani zaszła w ciążę!
Inga widziała promienną, pełną oczekiwań twarz
Eugenie jakby za mgłą, gdzieś w oddali. Dziewczyna
spodziewała się zapewne bardziej radosnej reakcji na
173
wiadomość, ale Inga nie była w stanie nawet spróbo-
wać się uśmiechnąć. Najbardziej miała teraz ochotę
zakryć twarz rękami i się rozpłakać. Pozwolić łzom
płynąć, bo teraz miała już pewność, że Martin i Gu-
drun dzielili małżeńskie łoże. Czyżby nie wiedziała,
że pewnego dnia Martin i Gudrun pójdą ze sobą do
łóżka? Owszem, tym niemniej świadomość tego oka-
zała się bolesna.
-To... radosna wiadomość - skłamała. - Cho-
ciaż dziwię się, że Gudrun... nic... nic nam o
tym
nie powiedziała. Przynajmniej swojemu ojcu -
doda-
ła, a serce jej krwawiło.
-Cóż, szczególnie wylewna to Gudrun nigdy nie
była - odparła Eugenie. - Pewnie planuje wam to
powiedzieć, ale może chce jeszcze trochę
zaczekać.
Gdyby Martha jej nie nakryła, to też bym o
niczym
nie wiedziała.
-Nakryła? - spytała Inga ochrypłym głosem.
-Może użyłam niewłaściwego słowa - przyzna-
ła Eugenie. - Martha opowiadała mi, że często
przy-
chodziła rano do Gudrun. Ostatnio ciągle
widywała
ją zgiętą wpół i wymiotującą. Zawsze kiedy
Martha
ją
zaskoczyła, Gudrun była wściekła.
-Może jest po prostu chora - zasugerowała Inga,
wiedząc, że w ten sposób próbuje sama się
pocieszyć.
Nie było wątpliwości, że Gudrun spodziewa się
dziec-
ka. Dziecka Martina.
-Martha też tak myślała. Na początku - przy-
znała Eugenie, podniecona sensacyjną
wiadomoś-
174
cią. - Myślała tak, dopóki nie zauważyła, że Gudrun
urósł brzuch...
- No dobrze, dobrze - przerwała jej Inga, starając
się nie okazać wzburzenia. - Skończyłaś prząść?
Eugenie zdziwiła się nieoczekiwaną zmianą tema-
tu.
-Nie, jeszcze nie. Jeszcze trochę mi zostało.
-Więc pójdę już - oznajmiła Inga krótko. Zaczę-
ła szybko pakować motki i zwoje wełny. Chciała
jak
najprędzej opuścić pomieszczenie. Postanowiła
po-
rozmawiać z Nielsem, dowiedzieć się, czy wie, że
jego
najstarsza córka zostanie matką.
Nogi jej drżały, kiedy zbliżała się do dworu. Musi
być silna, ale jakiś zły głos drwił sobie z niej. „Cze-
go się spodziewałaś, naiwna kobieto? Naprawdę my-
ślałaś, że miłość twoja i Martina przetrwa wszystko?
Nie mogłaś oczekiwać, że Martin nie tknie swojej
małżonki... Ha, ha, jak myślisz, do czego służy mał-
żeńskie łoże...?" Przeszywający śmiech denerwował
ją, ale sprawił, że znów zaczęła trzeźwo myśleć. Prze-
mówił jej do rozsądku.
Właściwie powinna porozmawiać z Nielsem, kie-
dy zostaną sami, ale niecierpliwiła się, chciała jak
najszybciej usłyszeć odpowiedź. Kiedy wszedł, sta-
nęła przed nim. Doszła już do siebie na tyle, że była
w stanie spytać spokojnie i z godnością:
- Wieść niesie, że Gudrun jest przy nadziei. Sły-
szałeś, że zostaniesz dziadkiem, Niels?
Niels zacisnął rękę na piórze. Słońce zaglądało
175
przez okno do kuchni, wydobywając zmarszczki na
jego twarzy. Widziała, jak drgają mu usta. Przesunął
różowym językiem po wargach.
- Nie... Nie. To miło - powiedział po chwi-
li. - Coś takiego! Więc w końcu zostanę dziadkiem?
Inga przytaknęła.
Wkrótce dały się słyszeć podniecone głosy. Torę
pierwszy wyciągnął rękę i pogratulował. Zrobiło się
zamieszanie, Niels wstał z krzesła i chusteczką ocierał
spocone czoło. W kącikach ust pojawił się niepewny,
krzywy uśmiech.
- Dziękuję. Wszystkim dziękuję. Ja... sam się
zdziwiłem, kiedy Inga mi to przed chwilą przekaza-
ła...
To widać, pomyślała Inga bez cienia radości.
Jego blada twarz i szeroko otwarte oczy wskazywały,
że wiadomość go zaskoczyła.
- Przygotuj powóz, Gulbrand - polecił Niels. - Je-
dziemy do Storedal!
Jego entuzjazm wywołał śmiech wśród służby,
z wyjątkiem Gulbranda. Inga zauważyła, że męż-
czyzna bacznie jej się przygląda. Wypatrywał śladu
smutku na wieść o tym, że Martin pogodził się z Gu-
drun. Inga spotkała jego wzrok, ale szybko spuściła
głowę, bo miała wrażenie, że oczy służącego zaglą-
dają w głąb jej duszy. Poczuła ulgę, kiedy Gulbrand
poszedł do stajni spełnić życzenie Nielsa.
- Idź i przystrój się, Inga - poprosił Niels grzecz-
nie. - Nie chcę zwlekać z wyjazdem.
176
Inga cofnęła się o krok. Gwałtownie szukała w gło-
wie jakiegoś usprawiedliwienia, żeby nie musieć je-
chać.
- To niezbyt dogodna pora, Niels... Nie mogę zo-
stawić Eugenie samej z przędzeniem... - Twarz Nieł-
sa ściągnęła się, więc dodała pośpiesznie: - Pogratu-
luj Gudrun i Martinowi od mnie jak najgoręcej. I...
I powiedz, że zajadę do nich później, po południu...
Wyrzucała z siebie słowa, zanim zdążyła cokol-
wiek przemyśleć. Unosiły się teraz w powietrzu, jak-
by nie do końca wiedząc, dokąd mają lecieć. W ogóle
nie chciała jechać do Storedal! Już nigdy! A już na
pewno nie sama. To sobie obiecała.
-Niech tak będzie, Inga - odpowiedział Niels,
świdrując ją wzrokiem. - Ja na pewno nie
zamierzam
odkładać podróży do wieczora.
-Obiecuję dojechać po południu - powiedziała
Inga cicho.
Kiedy Niels poszedł na górę się przebrać, Inga po-
śpiesznie podeszła do pulpitu i na kartce napisała kil-
ka niewyraźnych słów. Ręce jej drżały, gdy ją składa-
ła. Po chwili zakradła się do stajni.
Było jej wstyd, kiedy dawała Gulbrandowi złożo-
ną kartkę.
- Dasz ją Martinowi?
Gulbrand spojrzał pogardliwie na kawałek papie-
ru.
- Nie zmuszaj mnie, żebym robił coś za plecami
mojego gospodarza.
177
-Nie zmuszam cię - odpowiedziała. - Proszę
tylko, żebyś wyświadczył mi przysługę! - Dławił
ją
płacz, a rumieniec wstydu pokrył policzki. Miała
ochotę opuścić rękę, ale to znaczyłoby, że
zrezygno-
wała.
-Myślisz, że nie wiem, co napisałaś? Myślisz,
że nie wiem, że prosisz Martina, żeby się z tobą
spot-
kał?
Inga zrobiła krok do tyłu. Jego zielone oczy, które
zwykle uważnie ją obserwowały, były teraz pełne po-
gardy.
Gulbrand grzmiał dalej:
- Co chcesz osiągnąć, rozmawiając z Martinem?
Nie rozumiesz, że musisz się pogodzić, że Gudrun
nosi jego dziecko? Czasem, Inga... - przerwał, usiłu-
jąc zaczerpnąć powietrza. - Czasem działasz tak nie-
przemyślanie. Chcesz postawić na swoim kosztem
szczęścia innych!
Jego uwaga sprawiła, że w jej oczach znów poja-
wiły się łzy. Inga bała się zamrugać, bo spłynęłyby po
policzkach i zmoczyły je.
- Tak mi przykro - wyszeptała. - Wiem, że je-
stem egoistką, ale nie mogę nic na to poradzić... Pro-
szę, Gulbrand, bądź tak miły, niczego więcej od cie-
bie nie chcę... Tylko daj to Martinowi...
Gulbrand zagryzł wargę, rozmyślał. Patrzył jak za-
czarowany na kartkę, która leżała w jej dłoni. Jakby
rozważał wszystkie za i przeciw.
- No dobrze. Zrobię to, ale ostatni raz jestem dla
178
ciebie posłańcem. Zapamiętaj to sobie na przyszłość,
Inga.
Gulbrand przy kilku okazjach próbował przemó-
wić jej do rozsądku, po raz pierwszy jednak tak os-
tro. Czuła wyraźnie, że nie pochwala jej zachowania.
A ona nie miała nic na swoją obronę.
- Dlaczego cały czas wyglądasz przez okno ku-
chenne? - spytała Eugenie prostodusznie. - Spodzie-
wasz się gości?
Inga szybko puściła firankę.
- Nie... Zastanawiam się tylko, kiedy Niels wróci
do domu.
Eugenie tylko się uśmiechnęła.
Inga zdusiła westchnienie. Nie chciała, na Boga,
żeby służąca pomyślała, że tęskni za mężem! Chociaż
raz nie skłamała, zastanawiała się, gdzie on się po-
dziewa. Niespokojnie przestępowała z nogi na nogę,
zerkając na zegarek, który Niels położył na komodzie.
Krótsza wskazówka posuwała się szybko do przodu,
Inga stała, przyglądając się, jak robi kolejne okrąże-
nia. Stała tak zaledwie kilka minut, które jej wydawa-
ły się jednak wiecznością.
„Spotkaj się ze mną przy szałasie o trzeciej" - na-
pisała w liście, który Gulbrand miał przekazać Marti-
nowi. Wskazówki zegara pokazywały teraz za cztery
minuty wpół do trzeciej. Czas zaczyna uciekać, po-
myślała, czując w sobie niepokój, bo przecież Niels
179
musi wrócić, zanim ona będzie mogła wyjechać. A je-
śli Niels zostanie w Storedal do wieczora? Nie wypa-
da, żeby Martin wyszedł, kiedy są goście. Jeśli powie,
że ma coś do załatwienia, Ragnhild na pewno się
sprzeciwi. Inga nie miała wątpliwości, że jego matka
czegoś się domyśla, nie wiedziała jednak, ile już od-
gadła.
Dotarcie na miejsce spotkania zabierze jej około
pół godziny, a chciała być tam na czas. Bo co będzie,
jeśli Martin się zjawi, a jej tam nie będzie?! Jeśli wróci
do domu? Czy Niels nie mógłby się pośpieszyć?
Za minutę wpół do trzeciej. Przystawiła zegarek
do ucha i nasłuchiwała. Tik-tak. Wskazówka przesu-
wała się coraz szybciej. To było złudzenie, ale Inga
toczyła walkę z czasem.
Zegar stojący wybił czas, było wpół do trzeciej.
Inga wzdrygnęła się przestraszona. W tym momen-
cie usłyszała, że powóz wjeżdża na dziedziniec. Ode-
tchnęła z ulgą, starając się uspokoić, żeby Niels nie
zauważył jej zniecierpliwienia.
Wszyscy wylegli ciekawi na próg. Eugenie spytała
wprost:
- To prawda, Niels? Czy w Storedal spodziewają
się dziedzica? Teraz jesteś chyba dumny?
Niels speszył się jej bezpośrednim pytaniem, na-
wet się zaczerwienił. Nie przywykł do takiego zain-
teresowania...
- He - odchrząknął dumnie. - Owszem, dziedzic
jest w drodze. Gudrun to potwierdziła. Nie chciała
180
jeszcze o tym mówić ludziom, bo to dopiero począ-
tek. Musicie wiedzieć, że ciąża bywa niebezpieczna,
ale teraz zostało to już ogłoszone.
Silny podmuch wiatru przeszedł przez dziedzi-
niec. Inga nie poruszyła się. Nawet kiedy ludzie za-
częli się gromadzić w ciepłej kuchni, ona nadal stała,
jakby nie widząc, co się wokół niej dzieje.
-Musisz się pośpieszyć - wyszeptał Gul-
brand. - Niełatwo było mi nakłonić twojego męża
do
powrotu, zrobiłem, co w mojej mocy, żebyś mogła
się
spotkać z Martinem. Więc ruszaj w drogę, Inga.
-Już idę - odpowiedziała Inga, zarzucając chustę
na ramiona.
Zaczął wiać silny wiatr, niebo zasnuły szare, cięż-
kie od śniegu chmury...
Sigrid drżała, otuliła szczelniej chustą wątłe ramio-
na. Zimne powietrze owionęło jej twarz. Nadciągał
sztorm. Spienione fale z białymi grzywami uderzały
o skały.
Kiedy nacisnęła klamkę, czubki jej palców były
czerwone z zimna. Dobrze będzie ogrzać się trochę
przy kominku. Eugenie ruszyła jej na spotkanie, Inga
ściągnęła buty, zdjęła chustę.
- Słyszałaś najnowszą wiadomość? - spytała
dziewczyna z szelmowskim błyskiem w oku. - Nie,
pewnie nie - odpowiedziała sama sobie - skoro byłaś
w 0vre Gullhaug.
181
- Wydarzyło się coś szczególnego? - spytała Si-
grid zaciekawiona.
Służąca nie wytrzymała i powiedziała:
-Gudrun spodziewa się dziecka!
-Moja siostra będzie miała... dziecko?
-Nie rób takiej wystraszonej miny - roześmiała
się przyjaźnie Eugenie. - Gudrun i Martin są
mał-
żeństwem od przeszło trzech miesięcy. Zdarza
się,
że panna młoda zachodzi w ciążę w noc
poślubną!
-Być może - odpowiedziała Sigrid wymijająco.
Wszystko w niej krzyczało, chciała zostać sama. -
Ja...
Ja nie czuję się najlepiej, Eugenie. Zawołasz
mnie,
kiedy kolacja będzie gotowa?
-To coś poważnego? - spytała dziewczyna na se-
rio zaniepokojona. - Mogę ci jakoś pomóc?
Sigrid uśmiechnęła się smutno.
- Dziękuję za troskę, Eugenie, ale chyba po pro-
stu muszę odpocząć. To pewnie z powodu tego sztor-
mu boli mnie głowa...
Eugenie przytaknęła ze współczuciem.
- Połóż się do łóżka.
Sigrid udała się do swojego pokoju, szła, ciągnąc
za sobą nogi. Nie kłamała, mówiąc, że źle się czuje,
ale to nie głowa ją bolała. Strach rozrywał jej pier-
si, krew jej pulsowała... Wyczerpana opadła na ma-
terac i siedziała tak chwilę nieruchomo. Wiedziała,
że Martin nie kocha Gudrun. To było wyraźnie widać,
podczas wesela zwróciła uwagę na jego niespokojne,
rozbiegane oczy. Więc dlaczego postanowili być ra-
182
zem? Dlaczego młody, poważany dziedzic musiał się
ożenić z najstarszą córką sędziego? Na pewno nie ze
względów finansowych, bo Gaupås nie przypadnie
Gudrun, tylko Indze. Prawdę mówiąc, w Sigrid od
dawna kiełkowało podejrzenie, że Gudrun wyruszy-
ła do Storedal zaopatrzona nie tylko w dobrze wy-
posażoną skrzynię z posagiem, bo słyszała, jak Niels
i siostra szeptali o pokaźnej sumie pieniędzy... Czyż-
by coś źle zrozumiała, czy też Niels rzeczywiście za-
dbał o to, żeby Gudrun miała jakąś sumę do swojej
dyspozycji? I w takim razie czy Martin o tym wie?
Trudno było jej uwierzyć, że Gudrun zaszła w cią-
żę! Jej siostra nosiła w sobie maleńkie dziecko. Bez-
bronną istotkę, która będzie potrzebowała dobrej,
kochającej matki. Sigrid trudno było sobie w tym
momencie wyobrazić, żeby Gudrun mogła czule
opiekować się synkiem czy córeczką. A może właś-
nie, pomyślała Sigrid z nadzieją, może właśnie dziec-
ko sprawi, że Gudrun złagodnieje... Że odnajdzie
w sobie ciepłą matczyną miłość.
Nagle Sigrid położyła rękę na pulsującej na szyi
tętnicy. Miała wrażenie, jakby cała krew odpłynęła jej
z głowy do nóg. Podczas ślubu nie zdołała dostrzec,
żeby Martin był zakochany, ale okazywał Gudrun
szacunek. Tylko czy szacunek wystarczył jej zadu-
fanej w sobie, złej siostrze? Czy Gudrun dopuściła
świeżo poślubionego małżonka... do swojego łóżka?
Czy pozwoliła, żeby ją wziął? Dziewczyna wzdrygnę-
ła się. Wiedziała przecież, że dla Gudrun nie byłby to
183
pierwszy raz. Sigrid się przestraszyła. Bała się nawet
o tym myśleć, ale nie mogła się uwolnić od wątpliwo-
ści, z kim tak naprawdę Gudrun jest w ciąży.
Sigrid zakręciło się w głowie, opadła na łóżko.
Leżała na plecach, wpatrując się w sufit. - Dobry
Boże - jęczała cicho - nie bądź tak okrutny dla Gu-
drun, nie pozwól, żeby nosiła w sobie dziecko swoje-
go ojca. Czyż nie została już wystarczająco poniżo-
na?
Sigrid leżała niespokojnie, martwiła się. Targała
nią złość, ale i smutek. - Strzeż się, ojcze! - szlocha-
ła. - To ty zmuszałeś Gudrun, żeby szła z tobą do łóż-
ka!
Jej zwykle tak łagodne oczy zamieniły się w dwie
wąskie szparki, -r Mnie nigdy nie będziesz miał!
Już prędzej się utopię albo... cię zabiję! Obiecuję ci
to!
Dziwiła się, skąd bierze się w niej tyle zaciekłej
nienawiści, całe lata była niemym świadkiem poczy-
nań ojca. Targał nią wstyd i bezradność. Nie miała
odwagi głośno wykrzyczeć, żeby przestał. Nie odwa-
żyła się powiedzieć o tym nikomu, tylko Elen. A kie-
dy wreszcie się na to zdobyła, babcia umarła.
Sigrid pogrążyła się w samotności. Gdyby miała
przy sobie Elen... Nagle przypomniała sobie książkę,
którą dała jej babcia. Postanowiła ją odnaleźć. Powo-
li przekręciła klucz w zamku ostatniej szuflady. Czu-
ła, jakby jej oczy przysłoniła mokra, mętna błona.
Smutna wzięła do ręki cienką, zniszczoną książeczkę.
184
Może w niej znajdzie jakieś wytłumaczenie zła, które
tkwi w Andrine i w Gudrun... Z nadzieją usiadła na
krześle. Może tutaj znajdzie odpowiedź na dręczące
ją pytanie, co naprawdę wydarzyło się, kiedy na bied-
ną Annę wylał się garnek wrzątku. Czy był to wypa-
dek, czy też ktoś specjalnie do tego doprowadził?
Przeszedł ją dreszcz, kiedy otworzyła książeczkę i za-
częła czytać: „Opowieść Elen Grindstuen. Wydarzenia
mające swój początek w roku Pańskim 1846 i trwające
do roku Pańskiego 1907". Nie czuła nawet, jak bardzo
ściska okładkę książki, kiedy zaczęła czytać...
Przy szałasie panowała cisza. Zawiedziona Inga opar-
ła się o jego zszarzałą od słońca i deszczu ścianę.
Czuła na plecach wilgotny mech, ale było jej wszyst-
ko jedno.
Przyszła za późno. Martin nie czekał na nią... Je-
śli w ogóle się tu pojawił. Smutna wyrwała z ziemi
brunatne, zwiędnięte źdźbło trawy. Zaczęła wiązać
na nim supełki, w końcu jednak rozpacz wzięła górę.
Zagniewana odrzuciła je od siebie.
Może uznał, że nie należy jej się to spotkanie?
Może nie chciał się z nią spotykać teraz, kiedy
miał zostać ojcem?
Panika spowodowała, że zrobiło się jej gorąco.
Może rzeczywiście w ogóle go tu nie było? Może wca-
le nie zamierzał tu przyjść...
185
- Płaczesz, Inga? - usłyszała jego głos, łagodny
i delikatny.
Natychmiast podniosła głowę.
- Przyszedłeś - powiedziała zdziwiona. W ciągu
sekundy prawie zapomniała, o czym chciała z nim
rozmawiać. Ale po chwili rzeczywistość wróciła.
Twarda i bezlitosna. - Więc Gulbrand przekazał ci
moją wiadomość?
- Tak, przekazał - potwierdził Martin potulnie.
Dlaczego nie podszedł bliżej? Dlaczego stał kilka
metrów od niej? Bał się, że nie zapanują nad pożą-
daniem i że spotkanie skończy się tak jak poprzed-
nie?
-Od jak dawna wiesz o stanie Gudrun? - spytała
cicho.
-Ja o niczym nie miałem pojęcia -. zwierzył się
jej Martin. - Dowiedziałem się, dopiero kiedy
przy-
jechał Niels, żeby z nią porozmawiać..'.
Żelazna obręcz zacisnęła się wokół serca Ingi. Po-
czuła ukłucie w piersi, które nagle zamieniło się we
wściekłość.
- O niczym nie wiedziałeś - powtórzyła, nic nie
rozumiejąc. - Żartujesz sobie ze mnie?
Martin wzdrygnął się i spojrzał na nią zraniony.
-
Gudrun słowem mi o tym nie wspomniała...
Inga podniosła się gwałtownie i zgrabnym ru-
chem strzepnęła z siebie źdźbła trawy.
- Chyba nie musiała ci nic mówić? Musiałeś to
chyba zauważyć? Nie dzielicie łoża?
186
Boże drogi, dlaczego tak ze sobą rozmawiają?
Nie chciała go atakować, ale zazdrość i poczucie bez-
silności wzięły górę.
- Owszem, śpimy w tym samym pokoju, ale...
Inga przygwoździła go wzrokiem.
- Nie uchylaj się od odpowiedzi, Martin. Stracisz
w moich oczach.
Widząc, jak cierpi, kiedy zasypywała go tymi bo-
lesnymi pytaniami, nie czuła się dobrze. Nienawidzi-
ła siebie za to, ale czuła, jakby kusił ją diabeł. Bezli-
tośnie kazał jej dalej go dręczyć.
- Poczęliście dziecko w noc poślubną? - spytała.
Ty marny człowieku, pomyślała w duszy, pocieszałeś
mnie, kiedy ze mną tańczyłeś, a tak naprawdę to po-
żądałeś Gudrun i to rozpalało twoją krew.
Martin chwycił ją za ramiona i mocno trzymał.
- Nie! Nie, Inga. Nic takiego się nie stało... Nie
pozwoliła mi się tknąć!
Więc nie miał odwagi powiedzieć jej prawdy? Jego
tchórzostwo sprawiło, że Inga zaczęła się histerycznie
śmiać.
- Ale ty się nie poddałeś. Czarowałeś ją, zastawi-
łeś sidła. Kusiłeś ją! Chciałeś za wszelką cenę dostać
się pod jej sukienkę..; Przyznaj, Martin, tak będzie
łatwiej dla nas obojga.
Martin zwolnił swój chwyt, spuścił głowę, oddy-
chał ciężko. Grzywka opadła mu na oczy, kiedy bez-
radnie kręcił głową.
Inga nie zdawała sobie sprawy z tego, że ma w so-
187
bie tyle złości, buzowała w niej, w końcu nie była
w stanie dłużej się opanować. Wybuchnęła:
- Na nic twoje nędzne usprawiedliwienia, że niby
nie wiedziałeś, jak do tego doszło... Do diabła, chyba
sam wiesz najlepiej, że poszedłeś z nią do łóżka!
Policzek ją zaskoczył. Nie był mocny, ale wystar-
czył, żeby zamilkła.
- Nie chciałem cię uderzyć - powiedział Martin
zrozpaczony. - Nie ciebie, Inga, jesteś najdroższym,
co mam... To niewybaczalne. - Martin pocierał ręką
brwi, wargi mu drżały, czuł do siebie pogardę. - Mu-
sisz mi uwierzyć! - Objął ją i mocno przycisnął do
piersi. Tulił ją zrozpaczony. - Nie rozumiesz, co usi-
łuję ci powiedzieć?
To nie policzek ją zasmucił. Na niego sobie zasłu-
żyła.
- Co usiłujesz mi powiedzieć? - spytała bezdźwięcz-
nym głosem. Nie było w niej już ochoty do walki.
Martin się wyprostował, trzymał ją na odległość
wyciągniętych rąk.
- Przysięgam! Przysięgam, że nigdy nie tknąłem
Gudrun!
W Indze jakby coś eksplodowało. Szumiało jej
w uszach, miała wrażenie, że jej głowę wypełnia sza-
ra mgła. Stała niema i patrzyła na załamanego męż-
czyznę. Nie mogła mu nie wierzyć.
- Co... co ty powiedziałeś? - Umilkła, słowa wy-
brzmiały, zostawiając po sobie pustkę. - Ale... prze-
cież Gudrun spodziewa się dziecka...
188
- Wiem - wyszeptał Martin udręczony. - Tyle że
to dziecko nie jest moje.
Prawda ugodziła Ingę niczym trzask bicza. Skuli-
ła się z bółu i zaczęła szlochać. Nagle wszystko zro-
zumiała. Kawałki układanki trafiły na swoje miejsce,
zawiłe tajemnice zostały obnażone.
- Dobry Boże, to nie może być prawda! Martin,
powiedz, że prawda nie może być taka okrutna...
Nie czekając na odpowiedź, Inga wyrwała się
z jego uścisku. Łkając, otworzyła szałas i zaczęła biec
w stronę Storedal.