Thorup Torill Kłamstwa Cienie z przeszłości 08

saga.

Cienie

z przeszłości

Torill Thorup

W SERII UKAŻĄ SIĘ:

tom 1. Inga

tom 2. Korzenie

tom 3. Podcięte skrzydła

tom 4. Pakt milczenia

tom 5. Groźny przeciwnik

tom 6. Pościg

tom 7. Mroczne tajemnice

tom 8. Kłamstwa

tom 9. Wrogość

tom 10. Nad przepaścią

tom 11. Odrzucenie

tom 12. Zaginiony

tom 13. Waśń rodowa

tom 8.

KŁAMSTWA

1

Gaupås, maj 1908 roku

Cały świat wokół Ingi zniknął. Jedyne, co istniało, to zrozpaczo­ne oczy Kristoffera. Minęło kilka sekund, zanim zdołała prze­trawić okrutne słowa brata.

- Co... Co powiedziałeś? Torstein z 0vre Gullhaug jest sy­
nem naszego ojca?

Kristoffer patrzył nieobecnym, bezradnym wzrokiem.

- Tak, Hedvig tak twierdzi. Wiesz, co to oznacza, Ingo?
Czy ty rozumiesz, co to właściwie znaczy?

Inga zrozpaczona pokiwała głową.

- Tak, chyba tak - odparła bezbarwnie. - Ale nie wiem,
czy chcę.

Kristoffer głęboko wciągnął powietrze.

- Svartdal przestanie należeć do naszego rodu. Ten szatan
Torstein nagle okazał się dziedzicem, lecz dla mnie nigdy nie bę­
dzie pełnoprawnym członkiem rodziny!

Ingę wypełniło współczucie. Biedny Kristoffer, to musiało być dla niego straszne zobaczyć, jak bezpieczna przyszłość nag­le się rozmywa i znika. Wszystko, na co ciężko pracował i cze­mu poświęcał swe siły, podstawa, na której opierało się jego całe życie, mogły teraz trafić w ręce kogoś innego. To niemożliwe, pomyślała Inga ze smutkiem, nikt nie ma prawa! Zrezygnowa­na przetarła oczy i próbowała się uspokoić.

- Opowiedz mi, co się stało.

5

- Sam lensman się zjawił i wręczył ojcu zapieczętowany list.
Wyglądało na to, że wie, co jest w środku, ponieważ wokół jego
ust igrał fałszywy, zadowolony uśmieszek. - Kristoffer wzdryg­
nął się odruchowo. - Kiedy ojciec nie miał zamiaru otworzyć
pisma, lensman zapytał bezczelnie, czy nie jest ciekaw zawarto­
ści.

Inga potrafiła sobie wyobrazić tę scenę. Lensmana, który skręca w palcach długie wąsy i obserwuje reakcję Kristiana. Mogła niemal zobaczyć, jak twarz ojca poci się ze złości, powoli oblewa się rumieńcem, a w końcu blednie z niedowierzania.

Inga aż drżała z niecierpliwości. Że też Kristoffer nie może od razu przejść do rzeczy! Wiedziała jednak, że brat chce po prostu dokładnie jej o tym opowiedzieć.

Kristoffer nie zauważył, że Inga całym wysiłkiem stara się nad sobą zapanować.

- Ojciec szepnął: „Po tych wszystkich latach..."

- Po tych wszystkich latach - powtórzyła cicho Inga.
Ojciec pomyślał pewnie o czymś, co zaszło między nim

a Hedvig wiele lat temu. Ale co to mogło być? Bardzo chciałaby wiedzieć.

- Wydawało mi się, że to jakiś zły sen, Ingo, kiedy ojciec
w skrócie przekazał mi żądania Hedvig. Ta kobieta domaga się,
żeby Torstein natychmiast przeprowadził się do Svartdal, tak by
nauczył się prowadzić gospodarstwo i mógł je przejąć, kiedy oj­
ciec się zestarzeje.

Inga poczuła wzmagający się ucisk w skroniach.

6

ny. - Po śmierci ojca nie będziemy mieli nic do powiedzenia, je­żeli Hedvig znajdzie poparcie w prawie. Może będziemy mogli zostać w Svartdal na łasce Torsteina. A wtedy, Ingo... - Kristo-ffer zagroził pięścią, a jego oczy zapłonęły gniewnie. - Wtedy opuszczę Botne. Nie zamierzam wystawiać się na pośmiewisko Gullhaugów! - Kristoffer opanował wściekłość, a ostatnie sło­wa wyrzekł z goryczą. - Jak zdołam wyjść Torsteinowi na spot­kanie? Albo słuchać, jak ludzie opowiadają o zmianach, które poczynił w naszym ukochanym Svartdal...?

Serce Ingi krwawiło z powodu Kristoffera. Przykro było pa­trzeć na ból brata, a jednocześnie straszliwa tęsknota za Svart-dal niemal nie pozwalała oddychać. Tak, to będzie dla nich po­tworne, gdy się dowiedzą, że gospodarstwo, które należy do nich od pokoleń, muszą przekazać komuś innemu.

- A co z ojcem? Zaprzeczył chyba oskarżeniom, że Torstein
jest jego synem?

Kristoffer zerkał przygnębiony to na konia, to na Ingę.

- Uciekłem, Ingo, od lensmana i od niego. Nic na to nie po­
radzę, ale musiałem zniknąć. Po prostu wyjechać stamtąd i znów
swobodnie oddychać. Być może to tchórzostwo, ale chciałem po­
rozmawiać z kimś, kto potrafi postawić się w tej sytuacji. Z kimś,
kto jest związany ze Svartdal równie mocno jak ja...

Na myśl, że Kristoffer obdarzył ją zaufaniem, Indze zrobiło się ciepło. Jakie to przyjemne, że starszy brat szuka u niej po­ciechy! Kristoffer i ona zawsze byli związani z gospodarstwem, chyba bardziej niż Krister. To prawda, Krister szczególnie uko­chał dom rodzinny, lecz Kristoffer wydawał się wręcz stworzo­ny do roli wielkiego gospodarza. Zawsze on przejmował ini­cjatywę, gdy coś trzeba było zrobić, czy chodziło o naprawę narzędzi, czy o wymianę ogrodzenia, czy też o jakieś uspraw­nienia w oborze lub stajni. Krister również brał w tym udział, ale nie z takim samym zapałem i zaangażowaniem co starszy brat. Sama Inga też miała uczucie, jak gdyby część swojej du­szy zostawiła w Svartdal. To tam dorastała i za tamtym dworem tęskniła, gdy dni w Gaupås były ponure i szare.

7

Inga potrząsnęła głową, żeby przegonić przytłaczające my­śli. Nie, nie potrafiła przywołać w wyobraźni obrazu sań, wy­pełnionych osobistymi rzeczami, zjeżdżających do Svartdal. Albo ludzi depczących sobie po piętach w pośpiechu, żeby zdą­żyć zrobić jak najwięcej przed przybyciem rodziny z 0vre Gull-haug. Inga podeszła bliżej i położyła dłoń na ręce Kristoffera, którą mocno zaciskał na cuglach. Niezbyt często mieli tak bli­ski kontakt, ale teraz Inga chciała zrobić wszystko, żeby zwrócić uwagę brata.

Inga poklepała brata po ramieniu, żeby mu dodać otuchy.

- Ze mną? - Niels otworzył usta, nie rozumiejąc.
Inga skinęła głową nieobecna myślami.

- Tak, jest coś, o czym muszę z tobą pomówić. - Dopiero
wtedy zauważyła, że jej mąż skulił się. Wygląda, jakby się mnie
bał, pomyślała zaskoczona. Wstrząśnięta i jednocześnie poiry-

8

towana warknęła: - Spokojnie, Nielsie, nie zamierzam rozgrze-bywać tamtego.

Niels powoli się odprężył i odetchnął z ulgą.

W gabinecie Inga wyrzuciła z siebie to, czego dowiedziała się od Kristoffera:

Niels czyścił paznokcie nożem do listów.

- Miłości do Jenny nikt mu nie może zabrać! Prawdopo­
dobnie plotki pomkną jak ogień po suchej trawie. Zobaczysz,
że ludzie będą drwić z małżeństwa twoich rodziców. Ucieszą
się, diabły, że wreszcie będą mogli zbrukać opinię samego Kri-
stiana Svartdala.

Inga rzadko widywała męża tak rozsierdzonego. Na szczęś­cie trzymał stronę Kristiana.

- Czy podejrzewasz, dlaczego Hedvig oskarża ojca teraz,
po tylu latach?

Niels odłożył nóż do listów i splótł ręce za głową.

- Wydawało mi się, że zachowywała się dziwnie na ślubie
Martina i Gudrun. Nie spuszczała twego ojca z oczu. Przyszło
mi na myśl, że może... - Ten starszy mężczyzna zaczerwienił się,
co w jego wieku mu nie przystało. - Że się w nim podkochuje.

Inga przypomniała sobie, że Hedvig poprosiła Kristiana do

9

tańca. I strasznie mu się naprzykrzała. Później ojciec wyrażał się o niej jak o ladacznicy. Indze zaczęło się robić gorąco. Czyż­by Hedvig się mściła, bo Kristian zaspokoił swą wolę? Czy obo­je... przespali się ze sobą, a potem ojciec bez skrupułów odtrą­cił wdowę po Halvdanie? To możliwe, choć Inga nie potrafiła sobie wyobrazić, by mógł zachować się tak cynicznie.

- Jesteś sędzią, Nielsie. Proszę cię, wytłumacz mi, jaki może
zapaść wyrok, jeśli dojdzie do sprawy sądowej.

Zamknęła oczy, żeby się przygotować na najgorsze. Strach niczym zaciskający się węzeł dusił ją w piersi.

Inga podskoczyła. Niels nie mógł chyba tak pomyśleć o naj­lepszym przyjacielu? Chciała zbyć śmiechem wątpliwości Niel-sa, ale jeśli to rzeczywiście prawda? Ogarnął ją strach.

Niels snuł domysły:

- Halvdan i Hedvig pobrali się bez zgody jego rodziców.
Czy ciąża była powodem, że postanowili wziąć ślub w tajemni­
cy i w takim pośpiechu?

Inga poderwała się z krzesła.

- Sugerujesz, że ojciec spłodził to dziecko, a do ojcostwa
przyznał się Halvdan? Skoro musieli tak szybko się pobrać?

Niels zwilżył wargi czubkiem języka.

10

- Oczywiście, że nie. Rzucam tylko przykładowe teorie.
Jak już mówiłem, w przyszłości grad takich pytań i domysłów
będzie padać ze wszystkich stron. Musimy rozważyć wszystkie
możliwości i spróbować na nie odpowiedzieć.

Inga osunęła się zmęczona na krzesło.

- A więc chcesz nam pomóc?

Niels z ożywieniem pochylił się do przodu i chwycił jej bez­silne ręce.

- Jako sędzia muszę przestrzegać określonych zasad, lecz
gdy tylko przeczytam pozew, postaram się, żeby Svartdal zosta­
ło w waszej rodzinie.

Inga posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie.

- Hedvig nie ma zapewne na tyle przyzwoitości, żeby trzy­
mać się teraz od nas z daleka. W każdym razie skoro Torstein
zamierza się ożenić z Sigrid. Kto by pomyślał, że Sigrid pewne­
go dnia mogłaby zostać gospodynią w domu mojego dzieciń­
stwa. .. - Ostrożnie cofnęła ręce ku sobie.

Niels spoważniał.

11

Niels uśmiechnął się.

Niels rozpromienił się.

- Jesteś pewna, że powinienem się tu zatrzymać? - spytał
Gulbrand bez przekonania. Zawołał „Prrr!" na konia i delikat­
nie pociągnął za lejce. Cała służba w Gaupås znała już wstrząsa­
jącą nowinę. W zielonych oczach Gulbranda malowały się smu­
tek i współczucie.

Inga zeskoczyła na ziemię.

Inga poczuła pieczenie w nosie i z wielkim wysiłkiem po­wstrzymała się, żeby się nie rozpłakać. Dopiero kiedy wóz z. Gulbrandem zniknął za zakrętem, pozwoliła sobie na płacz. Łzy stoczyły się po policzkach i zwilżyły ziemię.

Ingę wypełnił wewnętrzny smutek. Ze zmartwienia, że być może stracą Svartdal, nie mogła złapać tchu. Objęła się ramio­nami i próbowała usunąć bolesną kluchę, która mocno osadziła się w piersi. Pomyśleć tylko, że może nadejść taki dzień, kiedy już nigdy nie pójdzie zarośniętą ścieżką prowadzącą do Svartdal...

Torstein i Sigrid przejęliby gospodarstwo. Naturalnie mog­łaby ich odwiedzać, ale to nie to samo, stwierdziła w duchu, ponieważ to Emma powinna ją przywitać z szerokim uśmie­chem. To zapach wypieków Emmy i świeżo zaparzonej kawy powinien uderzyć ją w progu. Dający poczucie bezpieczeń­stwa. Znajomy i kochany. Na Boga, łkała Inga, pomyśleć tylko, że przyjdzie taki dzień, kiedy to Hedvig otworzy jej drzwi, gdy zapuka...

12

Inga zatrzymała się na szczycie wzgórza, podziwiając piękny widok, kiedy jej oczom ukazał się dostojny dwór. Pokraśniała z dumy. W okolicy można by znaleźć nowsze, pomalowane na biało budynki mieszkalne wraz z imponującymi czerwonymi zabudowaniami gospodarczymi, lecz mimo wszystko nie da się ich porównać z jej domem rodzinnym. Svartdal ma szczególną atmosferę i duszę, pomyślała z nostalgią.

W gospodarstwie panował przygnębiający, ponury nastrój. Inga zauważyła to od razu, kiedy weszła na dziedziniec. Emb-rik wyprowadzał Czarnego ze stajni do zagrody. Pozdrowił Ingę uprzejmie, ale na jego twarzy malowała się niepewność. Czarny nadstawił uszu i zarżał cicho, kiedy Inga przechodziła obok. Po­winna poklepać zwierzę, ale nie zdołała.

Wszyscy bacznie przyjrzeli się Indze, gdy przekroczyła próg kuchni.

Nikt nie odpowiedział. Kristoffer demonstracyjnie odwró­cił głowę. Krister, który zazwyczaj uśmiechał się ciepło i żartob­liwie, patrzył teraz smutnym, umykającym wzrokiem.

Inga jęknęła głośno.

- Ojciec nigdy nie był rozmowny, ale my nie możemy po-

13

zwolić, żeby się teraz ukrywał. Mimo wszystko mamy prawo wiedzieć.

Zdecydowanie odwróciła się na pięcie i obrała kierunek na sypialnię Kristiana. Przed wejściem zatrzymała się i nabrała powietrza. Musiała przez kilka sekund zebrać myśli, po czym mocno zapukała do drzwi.

2

Hedvig czuła obrzydliwy ucisk w żołądku. To ze strachu, po­myślała zaniepokojona, ale teraz nie było już odwrotu. Pozwała Kristiana do sądu i zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby został skazany. Wiedziała, że to ryzykowna gra, ale tym większa bę­dzie wygrana.

Kiedy ogarniały ją panika i żal, Hedyig uspokajała samą sie­bie, że sam pastor Mohr wziął udział w jej planie. Miał zeznawać na jej korzyść, wprawdzie za pokaźne honorarium, ale żaden sędzia nie będzie chyba podejrzewał duchownego o kłamstwo? Rozprawa odbędzie się prawdopodobnie późnym latem, może bliżej jesieni. Czas, który do tego dnia pozostał, trzeba wyko­rzystać na urobienie i przygotowanie Torsteina i innych osób zamieszanych w sprawę.

Hedvig upiła niewielki łyk ze szklaneczki koniaku, na którą sobie pozwoliła. Złocisty trunek rozgrzewał gardło. Czekała, aż Torstein się przebierze. Syn przyrzekł, że młodszy brat Torbjorn i siostra Ingebjorg zostaną zabezpieczeni finansowo, lecz jesz­cze mu nie powiedziała, jaka w tym wszystkim jemu przypad­nie rola. Nie, pomyślała i upiła jeszcze jeden łyk, najpierw trze­ba mu uświadomić, o jakie wartości tu chodzi. Będzie go łatwiej przekonać, kiedy Torstein zrozumie, jak wspaniałym gospodar­stwem jest Svartdal. Kto nie chciałby zostać właścicielem tak okazałego majątku?

- Nareszcie jesteś! - zawołała radośnie na widok syna. Za-

15

chwycona odstawiła szklaneczkę na stół, wstała i wygładziła swój strój do jazdy konnej.

Torstein w milczeniu podążył za matką na dziedziniec. Sta­jenny włożył damskie siodło na spokojną klacz, Grację, a młodą Furię osiodłał dla Torsteina. Matka i syn wsiedli na wierzchow­ce i skinęli przyjaźnie stajennemu na pożegnanie.

Hedvig uśmiechnęła się.

- Nie, bynajmniej. Teraz nie jesteśmy tu mile widziani.
Wzrokiem powędrowała w stronę gospodarstwa, pięknie

położonego na dnie doliny. Na dziedzińcu nie było widać ni­kogo, zauważyła i ucieszyła się. Przypuszczalnie siedzą w domu i prowadzą naradę. Przez moment zapragnęła stać się niewi­dzialna. Ach, gdyby móc ich teraz zobaczyć i posłuchać ich na­rzekań!

- Co... Co przez to rozumiesz? - spytał Torstein podener­
wowany. - Nie poróżniły nas chyba ze Svartdalami żadne nie-
załatwione sprawy.

Hedvig podprowadziła swą klacz całkiem blisko źrebaka.

- W zeszłym tygodniu prosiłam cię o przysługę. Pamię­
tasz?

Torstein skinął głową.

- Wtedy obiecałeś, że uczynisz wszystko, co w twojej mocy,
żeby Torbjornowi i Ingebjerg niczego nie brakowało. Praw­
da? - Jej brązowe oczy z charakterystycznymi zielonymi cętka­
mi przykuwały jego wzrok. Nie odezwała się, dopóki nie przy­
taknął. - To wszystko może być twoje - wyjaśniła i wskazała
ręką na stary drewniany dwór.

16

Torstein zakrztusił się z przerażenia.

- Svartdal może być moje? Jak to?
Hedvig przytaknęła pośpiesznie.

Hedvig wyprostowała się. Najwyższy czas wtajemniczyć syna w cały plan.

- Za kilka miesięcy mam się spotkać z Kristianem w sądzie.
Zamierzam walczyć o to, żebyś ty - położyła nacisk na ostatnie
słowo - przejął Svartdal.

Torstein ścisnął lejce między palcami i spojrzał na matkę za­skoczony.

Hedvig odwróciła głowę. Nie była w stanie patrzeć na jego wstrząśniętą twarz, kiedy wyjaśniała:

Hedvig uśmiechnęła się chytrze.

Mięśnie brzucha Hedvig napięły się, usta wykrzywiły w gry­masie. A co to? Czy Torstein nie rozumie, że ona pragnie tylko dobra rodziny?

- A teraz posłuchaj! - rzekła ze złością. - Nie wolno ci zro­
bić nic wbrew mej woli. Nikt nie może żądać, byś zeznawał
w sądzie, lecz ja zamierzam stwierdzić, że jesteś tylko niczego
nieświadomym, biednym bękartem!

Wydawało się, że Torstein z wrażenia zaraz wypadnie z siod­ła. Pochylił się do przodu i złapał za cugle.

- Naprawdę tylko dlatego, żebym ja mógł dostać Svartdal,

17

chcesz wystąpić jako... ladacznica? - Język kleił się do podnie­bienia i Torstein z trudem wymówił to brudne słowo.

- Phi! Nie przejmuj się tym - zbagatelizowała jego obawy
Hedvig. - Na pewno uda mi się jakoś wywinąć. Zrozum, Tor-
steinie, zawiadomiłam już lensmana. Właśnie dostarczył Kri-
stianowi wezwanie!

Torstein rwał sobie włosy z głowy sfrustrowany.

- Nie, nie... To się nie uda, mamo. W najśmielszych ma­
rzeniach nie śniłem, że wciągniesz mnie w coś takiego.

Hedvig poprowadziła Grację dookoła źrebaka. Przez cały czas wpatrywała się w Torsteina obłąkanym wzrokiem. Dzikim, pałającym spojrzeniem usiłowała go nakłonić, by zrozumiał, że jest za późno, żeby się wycofać. W końcu syn powoli opuścił ramiona i przygarbił się, wpatrując się ponuro w ziemię.

Hedvig przemówiła łagodniej:

Hedvig odczuła ulgę. Wreszcie syn zdawał się pomału ak­ceptować jej pomysł. Jego niechęć jakby trochę osłabła.

Hedvig drgnęła.

- To moja tajemnica - odparła ostro.
Torstein pokręcił głową zmartwiony.

18

- Nie mam pojęcia, jak przeprowadzisz swój plan. Co cię
do tego... do tego skłoniło?

Matka miała nadzieję, że nie będzie zadawał tak kłopotli­wych pytań. Przez moment zastanowiła się, czy nie powiedzieć, że to nie jego sprawa, ale zaraz uznała, że powinien się o wszyst­kim dowiedzieć.

Torstein oszołomiony zsiadł z konia, zachwiał się i oparł o drzewo. Osunął się wzdłuż pnia i usiadł na mchu.

Nagle Torstein wstał.

19

- A widzisz! - niemal krzyknął. - Jeżeli rodzice tego chłop­
ca się dowiedzą, że brakuje strony w księdze kościelnej, będą
pewnie chcieli to zbadać. Wtedy wszyscy się dowiedzą, że pa­
stor wyrwał kartkę z księgi. Czy zdajesz sobie sprawę, że to po­
ważne przestępstwo?

Hedvig przeszedł chłód, mimo że słońce przyjemnie przy­grzewało. O tym nie pomyślała! Zakłopotana zagryzła dolną wargę i zastanowiła się. Z wahaniem rzekła, broniąc się:

- To nie jest istotą sprawy! Najważniejsze, żeby sędzia się
dowiedział, że ty jesteś dziedzicem Svartdal. Nie wiadomo,
czy w ogóle ktoś wspomni o księdze. A poza tym - dodała re­
zolutnie - księgi są pełne wpisów pod datami chrzcin, ale to nie
znaczy, że Halvdan podał tam ciebie jako swego pierworodne­
go. Nikt nie wie, kogo wpisał pastor jako twego ojca.

Torstein podrapał się w czoło.

Odległy wyraz zamyślenia przesłonił cieniem twarz Torstei-na. Hedvig podążyła za wzrokiem syna, kiedy przyglądał się Svartdal. Chłopak musi się skusić na tę piękną posiadłość! Czyż nie rozumiał, że może zapewnić swej rodzinie bogactwo?

Sama więcej nie nalegała. Torstein musi mieć czas, żeby to przemyśleć. Była pewna, że w końcu pójdzie po rozum do głowy.

Zwiedzanie nie poszło tak dobrze, jak Hedvig się spodziewa­ła. Miała nadzieję, że syn zachwyci się na myśl o tym, że mógłby zostać właścicielem Svartdal, ale co do tego się przeliczyła. Za­dawał zbyt wiele zawiłych pytań.

Kiedy znów znaleźli się w domu w 0vre Gullhaug, Hedvig udawała, że jest bardzo zajęta oporządzaniem Gracji. Dopiero gdy Torstein wyszedł ze stajni, ponownie wsiadła na konia i po­galopowała na plebanię.

- No, pani Gullhaug - zaczął pastor Mohr z ociąganiem po
wstępnych powitaniach. - Czy lensman dostarczył wezwanie?

20

- Kristian przyjął je niedawno.
Pastor mlasnął zadowolony.

- Dobrze, dobrze. Eh... Chciałbym ci przypomnieć, że za­
warłem z tobą tę umowę na pewnych warunkach. Rozumiesz
z pewnością, że dla człowieka na moim stanowisku usunięcie
poważnych dowodów wiąże się z wysokim ryzykiem. Kiedy za­
tem mogę się spodziewać mojego wynagrodzenia?

Hedvig zrobiło się gorąco z oburzenia. Czy pieniądze to wszystko, na czym mu zależy? Czy nie powinni raczej skupić się na ułożeniu planu? Zawarła pakt z samym szatanem, zdała sobie sprawę. Dobrze, pomyślała z pewnością siebie i nieznacz­nie uniosła głowę, pastor będzie musiał naprawdę zasłużyć na zapłatę.

Nozdrza pastora rozdęły się.

Pastor z zadowoleniem oparł się z powrotem na oparciu krzesła.

- Hm. Jaką taryfę zastosować wobec Svartdal? Muszę okreś­
lić kwotę proporcjonalnie do wartości.

To szczwany lis, pomyślała Hedvig ze złością, jaki chciwy! Żeby tylko nie musiała sprzedawać żadnych budynków go-

21

spodarczych ani cennych przedmiotów, by mu zapłacić. Na koń­cu języka paliła ją cięta odpowiedź, ale Hedvig się opamiętała. Najpierw musiała usłyszeć, czego on chce. I, pomyślała zado­wolona, nie da mu ani korony, jeśli sprawa zostanie rozstrzyg­nięta na korzyść Kristiana! Wtedy powie pastorowi, że nie może żądać zapłaty. Mohr nie pójdzie przecież na skargę do sądu ani do biskupa, przyznając się, na co się zgodził...

- Tysiąc koron - zaproponował pastor z uśmiechem. - Tyle
warta jest moja przysługa!

Cała krew napłynęła Hedvig do twarzy. Tysiąc koron. Tysiąc koron. Niemało sobie zażyczył ten chytrus. Musi się targować, uznała.

- Pięćset koron przed rozprawą. Resztę dostaniesz potem.
Nietrudno było zobaczyć, że pastor Mohr nie był zadowolo­
ny z propozycji.

Pastor przyglądał się jej w skupieniu, po czym powoli skinął głową.

3

Inga nie czekała na odpowiedź, po prostu otworzyła drzwi i przekroczyła próg. Serce waliło jej w piersi. Zwykle zawsze czekała na jego władcze „Proszę!" Lecz dziś nie chciała mu dać okazji, by ją odprawił.

Przywitał ją widok złamanego człowieka. Ojciec siedział na krześle pochylony, z łokciami opartymi na kolanach i twarzą ukry­tą w dłoniach. Włosy miał potargane, jak gdyby wiele razy zde­nerwowany przeczesywał je palcami. Nawet jeden jego mięsień nie drgnął. Wydawało się niemal, jak gdyby był sparaliżowany.

- Ojcze... - zaczęła z wahaniem i podeszła bliżej.
Nie poruszył się.

Kristian westchnął ciężko, lecz podniósł głowę i spojrzał na córkę.

Ingę uderzyło, że w jego oczach nie było życia. Zadrżała.

- Chodźmy do kuchni, do pozostałych domowników, oj­
cze. - Wyciągnęła do niego rękę.

Kristian powoli podniósł się.

23

- Dobrze, chodźmy.

Jednak nie chwycił jej za rękę. Inga w zakłopotaniu cofnę­ła ją ku sobie, ale doszła do wniosku, że powinna się cieszyć, że zgodził się wyjść razem z nią z sypialni.

Wszyscy poderwali się, gdy zobaczyli, jak ojciec z córką wchodzą do środka.

- Potrzebujemy czegoś na rozgrzewkę - orzekła Emma,
trzęsąc się z zimna, i postawiła czajnik z kawą na ogniu.

Wokół panowała zupełna cisza, kiedy Emma nalewała kawę do filiżanek. Inga zauważyła błagalne spojrzenia braci. Tak, tak, pomyślała, zbierając się na odwagę, w takim razie to ona będzie musiała zadawać ojcu pytania.

- Najchętniej nie wtrącałabym się do twoich osobistych spraw,
ale musimy dowiedzieć się wszystkiego, skoro mamy ci pomóc.

Ojciec spojrzał na nią blado.

- My?

Inga przesunęła się niespokojnie na krześle.

Kristian nie odpowiedział, lecz Inga zdążyła zauważyć w jego oczach błysk wdzięczności, zanim odwrócił głowę.

Kristoffer odchrząknął i skinął ku siostrze, i nagle Inga ode­zwała się:

- Czy Torstein jest twoim synem? Tak czy nie?!

Ojciec na chwilę zesztywniał, wolno odwrócił się w jej stro­nę i odpowiedział oburzony:

- Ingo! - przerwał jej ojciec poirytowany.
Inga wzruszyła ramionami.

24

Nikt nie skomentował jego zachowania. Każdy rozumiał, że Kristian znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.

Kristian odchrząknął.

- Laurens i ja poszliśmy do szkoły o rok wcześniej niż Halv-
dan. - Zamilkł i wyjrzał przez okno zamyślony. Na zewnątrz
Embrik prowadził Srebrnego Księcia przez dziedziniec. Żwir
tak głośno chrzęścił pod twardymi kopytami, że słychać było aż
w kuchni.

Inga drgnęła. Ojciec po raz pierwszy wspomniał o Lauren-sie z własnej woli! A więc obaj chodzili razem do szkoły rolni­czej ... Niels mówił coś o tym, ale nie powiedział, że Kristian był tam razem z Laurensem. Inga zanotowała sobie ten fakt w pa­mięci, może się później przydać.

Jakby z oddali ponownie dobiegł ją głos ojca, więc starała się skoncentrować.

25

- Hedvig pracowała w szkolnej kuchni i znana była z tego,
że... że zabawiała męską część studentów. Nie żeby jej płacili...
Tak mi się w każdym razie wydaje - dodał pośpiesznie.

Inga przełknęła ciężko ślinę, a na jej policzki wystąpiły ru­mieńce.

- Czy tobie też świadczyła takie usługi? - Właściwie znała
odpowiedź, ale musiała się upewnić.

Kristian natychmiast wbił w córkę wzrok.

- Właśnie odpowiedziałem na to pytanie. Nie, Ingo, nie.
Nigdy nie przespałem się z Hedvig. Nigdy!

Inga przycisnęła zimne dłonie do rozpalonych policzków w nadziei, że uda jej się nieco je ochłodzić. Ojciec mówił dalej zdenerwowany.

- Przez pierwszy rok robiła mi propozycje. Nietrudno było
ją zaciągnąć na siano... jeśli tak mogę to nazwać. - Nie tylko
Inga się zaczerwieniła, również twarz ojca przybrała kolor świe­
żo rozkwitłej piwonii. - Uparcie wbijałem jej do głowy, że je­
stem zaręczony. Myśl o tym, by tknąć Hedvig, gdy tymczasem
Jenny wiernie na mnie czekała... Nie, nawet nie czułem pokusy.
Hedvig poczytała to jako zniewagę, ale na szczęście się podda­
ła. A kiedy rok później pojawił się w szkole Halvdan, na niego
skierowała swoje zaloty...

- I Laurens może to poświadczyć? - spytała Inga.
Kristian skinął głową.

Kristian zerknął na nią. Wyraz jego twarzy mówił wyraźnie, że nie podoba mu się ani ta sytuacja, ani dociekliwe pytania córki. Nie zwykł odkrywać niczego, co dotyczyło jego osoby.

- Nie wiem - odparł wreszcie - jednak Laurensa nie po-

26

winniśmy do tego mieszać, zanim nie wyczerpiemy wszyst­kich innych możliwości. Pamiętaj o tym, dziecko, Laurens nie może się o niczym dowiedzieć, dopóki sędzia nie zagrozi wy­daniem wyroku na korzyść Hedvig. - Kristian bębnił palcami w stół. - Nie wiem, czy nawet wtedy bym tego chciał - dodał przygnębiony. - Zobaczymy - westchnął zmęczony. - Nic pew­nego, czy Laurens zechce nam podać pomocną dłoń.

Nie odmówi, pomyślała Inga. Laurens może się wzbraniać, ile tylko chce, ale wtedy będzie miał z nią do czynienia. Oczy­wiście spróbuje go przekonać prośbą, ale niech go Bóg bro­ni, jeśli tylko zdecyduje się odmówić zeznań. Wtedy na włas­nej skórze odczuje, że Inga jest nieodrodną córką swego ojca. Nie będzie przebierała w słowach i wykorzysta wszelkie możli­we środki, żeby zmusić Laurensa, by zeznawał na korzyść Kri-stiana. Cóż, pomyślała spokojniej, trzeba poczekać na rozwój sprawy. Ze względu na ojca miała nadzieję, że w ogóle nie bę­dzie potrzeby angażować Laurensa.

Nikt więcej z obecnych nie odważył się zadawać pytań. Być może z przerażenia nie byli zdolni do działania, pomyślała Inga wyrozumiale, albo po prostu nie mieli odwagi.

- Czy podejrzewasz, dlaczego Hedvig chce nas pozbawić
Svartdal? - spytała, przekrzywiając głowę.

- N-nie - odparł Kristian niechętnie. - Nic jej nie zrobiłem...
Inga stłumiła westchnienie. Ojciec wcale nie miał zamiaru

wyjawić nic więcej, co mogłoby rzucić światło na całą sprawę, ale przecież nie wiedział, że Inga odbyła niedawno poufną roz­mowę z Miną. Mina zdradziła to i owo na temat stosunków łą­czących Hedvig z ojcem. Czy naprawdę musiała wykorzystać te informacje, żeby go zmusić do mówienia?

27

Inga miała nadzieję, że jeśli zniży głos, to ojciec nie będzie miał jej za złe i nie zdenerwuje się, że dotyka tak drażliwej sprawy:

- W takim razie chciałabym, żebyś opowiedział o tym,
co się zdarzyło w pralni w Askeli...

Kristian tak mocno zacisnął palce na filiżance, że Inga prze­straszyła się, że skruszy ją w dłoni. Wyraźnie się w nim zagoto­wało, ale Inga nie mogła już cofnąć pytania. Śmiało spojrzała ojcu w oczy.

Kristianowi całkiem odebrało mowę. Skąd Inga wiedziała o epi­zodzie z Hedvig w pralni? Na wspomnienie wstydliwego zda­rzenia w Askeli Kristiana ogarnęła fala gorąca. Czyżby Hedvig komuś o tym wypaplała? W takim razie nic dziwnego, że Inga zadaje tyle dociekliwych, trudnych pytań. A on, który uparcie milczał na ten temat... Teraz był zły na siebie, że od razu nie wyłożył wszystkich kart na stół. Wtedy być może córka nie za­chowywałaby się tak podejrzliwie. Ledwie miał odwagę na nią spojrzeć, kiedy spytał:

W kuchni zapadła paraliżująca cisza. Wszyscy wpatrywali się w Kristiana. Lecz po chwili Kristoffer i Krister zaczęli coś mruczeć między sobą podnieceni. Sorine zbladła; do tej pory zachowywała spokój i trzymała się w tyle.

Kristian był wstrząśnięty, że Mina po nieprzyjemnej kłót­ni z Hedvig w lesie pobiegła prosto do Gaupås. Poczuł w pier­si bolesne ukłucie, lecz po chwili ucieszył się. A więc rodzące się wzajemne porozumienie między Miną i nim miało dla niej tak duże znaczenie, że odwiedziła Ingę, żeby się dowiedzieć, czy Hedvig kłamała, czy nie.

28

- Wiem, kim jest Mina - przyznał, wypuszczając powietrze.
Zaświtał mu płomyk nadziei: być może Minie jednak nadal na
nim zależało pomimo tego, co naopowiadała jej Hedvig?

Nagle wstał.

- Ingo, czy mogę porozmawiać z tobą na osobności? W ga­
binecie.

Nie czekał na odpowiedź, tylko szybkim krokiem ruszył w dół korytarzem i otworzył drzwi. Nie obejrzał się przez ramię, żeby się przekonać, czy Inga podążyła za nim. Intuicja podpo­wiadała mu, że córka usłucha jego prośby. Zdążył już usiąść na wyściełanym krześle, kiedy Inga zamykała za sobą drzwi.

Z jej twarzy wyczytał oszołomienie. Strach i niepewność.

W zakłopotaniu wziął pióro i kreślił okręgi na jakimś doku­mencie.

Kristian zerknął szybko na córkę, lecz zaraz znowu spuścił wzrok na swoje bazgroły.

Kristian zdawał sobie sprawę, że córka ma rację. Mimo to była to chyba najtrudniejsza rozmowa, jaką odbył w całym swo­im życiu. Inga i on prawie się nie znali, jednak więzi, które ich łączyły, okazały się silniejsze, niż którekolwiek z nich chciałoby przyznać.

- Zanim Halvdan umarł... tak... Hedvig przyszła do mnie,

29

kiedy remontowałem pralnię w Askeli. Gdy wróciłem z wysy­piska śmieci, dokąd zawiozłem niepotrzebne graty, czekała na mnie... w łóżku. Bez ubrania.

Zawstydzony obserwował twarz Ingi, na której malowało się niedowierzanie. Córka zasłoniła usta ręką, a jej oczy zrobiły się okrągłe.

Czując się niezręcznie, mówił dalej:

- Nie, Ingo, nie zrobiłem tego. Może ugryzłem kęs, to praw­
da, ale go wyplułem. Nie chciałem tego przełknąć...

- Czy to było dawno temu? - spytała Inga drżącym głosem.
Kristian odłożył pióro do kałamarza.

- Tak, niedługo miną dwa lata. Może półtora roku. Przego­
niłem ją. Wyklinała mnie, ale... Przecież na powrót staliśmy się
przyjaciółmi. Odwiedziłem ją dwa-trzy dni po pogrzebie Halv-
dana, żeby jej złożyć kondolencje. Wprawdzie napomknęła coś
o tym, że kiedy minie rok żałoby, to...

Inga przeraziła się.

- A jeśli tak? Nie możesz tego wykluczyć, ojcze.
Kristian przestraszył się.

30

ła wyjść za ciebie za mąż. I kiedy ujrzała ciebie z Miną w niedwu­znacznej sytuacji... zapłonęła nienawiścią.

Jakieś nieznane uczucie rozsadzało piersi Kristiana. Po raz pierwszy doznał czegoś na kształt wspólnoty z córką. Przepeł­niała go duma, że Inga bezwarunkowo stanęła po stronie Svart-dal, swych braci i jego. W tej chwili tak bardzo przypominała Jenny; kruczoczarne włosy okalały szlachetną twarz o złocistej cerze. I te iskrząco niebieskie oczy, które czujnie mu się przy­glądały. Było coś jeszcze w jej wyprostowanych plecach i wyprę­żonej postawie. Jenny nigdy nie zachowywała się kokieteryjnie i nie udawała. Inga również nie. Natomiast temperament córki bardzo przypominał usposobienie Svartdalów. To przepełniało go, co dziwne, jeszcze większą dumą. W nagłym odruchu chciał podnieść rękę i pogładzić córkę po policzku, ale się powstrzy­mał. Dobrze wiedzieć, że Inga stanęła przy nim w tych trud­nych chwilach, lecz piekąca niechęć uniemożliwiła wszelki bli­ski kontakt. Minęło dwadzieścia lat od dnia, kiedy Inga przyszła na świat, a jej matka przypłaciła poród życiem. Kristian zdawał sobie z tego sprawę, jednak zły głos podjudzał niczym wąż.

4

Mina spojrzała na Johannesa. Czy powinna poprosić brata, żeby pojechał do sklepu we wsi po mąkę, cukier i kozi ser? Nie­przyjemny epizod, który rozegrał się ostatnio, kiedy tam była, żył jeszcze w jej pamięci i budził niechęć. Wolałaby uniknąć drwin zarozumiałego właściciela sklepu. Jego zuchwałe, dociek­liwe pytania przyprawiały ją o rumieniec ze złości i drżenie ze wstydu.

Johannes nie zauważył jej badawczego spojrzenia. Siedział zagłębiony w fotelu i naprawiał uprząż. Przyjemnie pachniało środkiem, który wtarł w skórę, żeby była miękka i elastyczna. Nie, uznała Mina, Johannes nie dosiądzie konia. Po długiej jeź­dzie w siodle zdrętwieją mu i rozbolą go pośladki, a w najgor­szym razie mógłby po drodze spaść z Frigg. Mina zauważyła, że między Johannesem i Frigg nawiązała się nic porozumienia; brat opiekował się klaczą i pieścił ją, jak gdyby była ze złota. Bie­dak musiał na kogoś przelać swą troskę, pomyślała Mina z czu­łością. Miała nadzieję, że tęsknota za żoną, Sunnivą, zblednie. Dla tego bezdzietnego mężczyzny to był straszliwy cios, kiedy Sunniva zeszłej zimy wydała ostatnie tchnienie. Właściwie ni­gdy się nie dowiedzieli, jaka choroba wyniszczała to wątłe ciało i sprawiła, że serce żony Johannesa przestało bić.

Dlatego Mina z radością obserwowała, jaką przyjemność sprawia Johannesowi przebywanie z Frigg. Być może pielęg­nowanie zwierzęcia dawało mu wytchnienie od przytłaczają-

32

cych myśli? Poza tym człowiek i koń wykonali wspólnie nie­mało pracy przy przygotowaniu pod uprawę nowej ziemi. Na zboczu góry uzbierała się pokaźna sterta dużych kamieni zwiezionych z pola. Mina ożywiła się na wspomnienie tego dnia, kiedy Johannes szczęśliwym trafem znalazł za spiżar­nią stary pług. Kiedy śnieg stopniał, a znad pól i łąk unosi­ła się para wodna, na podwórzu znaleźli zapomniany, znisz­czony drewniany pług. Drewniane czepigi całkiem zbutwiały, ale Johannesowi udało się je dosztukować. Na szczęście sam lemiesz nie przerdzewiał.

Poletko pod lasem zostało zaorane. Rozciągał się tam pas brązowej, żyznej ziemi, która czekała na sadzeniaki. Zimą, kie­dy głód najbardziej skręcał trzewia, niełatwo było zaoszczędzić trochę ziemniaków z tych, które dostali od Kristiana. Mina z tru­dem upilnowała, żeby Tora i Asne nie zjadły wszystkich bulw.

- O czym myślisz, siostro? - spytał Johannes z chytrym
uśmiechem.

Mina stała zadumana, lecz odruchowo odwzajemniła uśmiech.

Pytania brata jak gdyby dodały jej siły. Nagle poprzysięgła sobie, że nikomu nie pozwoli się tyranizować. Jeżeli tam nie po­jedzie, to ucierpi na tym tylko jej rodzina. Pan Smedsrud tak czy siak sprzeda swoje towary, a oni będą głodować, jeśli ona się podda.

- Tak - odparła i nieznacznie wysunęła pierś. - Tym razem
nie będę odpowiadać, jeśli spróbuje mnie brać na spytki.

Johannes zachichotał.

- To zależy, czy się nie zdenerwujesz, siostrzyczko. Zwykle
jesteś spokojna i opanowana, ale z doświadczenia wiem, że po-

33

trafisz się odgryźć, gdy ktoś cię zbyt rozdrażni. Może chcesz, żebym ja pojechał?

Mina lekko pogładziła brata po ramieniu.

- Nieźle sobie radzisz przy koniach, Johannesie, ale żaden
z ciebie jeździec. Nie możemy ryzykować. Mąka to zbyt cenny
ładunek, wiesz - zażartowała i mrugnęła chytrze.

Johannes uśmiechnął się.

Mina położyła derkę na Frigg i z pomocą brata wsiadła na konia. Poczuła, jak gdyby miała zaraz się ześliznąć i spaść z dru­giej strony, ale dzięki derce utrzymała się na grzbiecie. W zimie Tora, i chwała jej za to, uplotła z kory brzozy piękny kosz, który świetnie się nadawał do przewożenia zakupów.

Daleka podróż zajęła dużo czasu, ale Mina nie miała odwagi popędzić Frigg. Odważyła się jedynie pozwolić jej na miarowy stęp, choć nawet wtedy trudno jej było utrzymać równowagę. Kiedy wreszcie zza zakrętu ujrzała sklep, ogarnęło ją zwątpie­nie. Jak w powrotnej drodze zdoła się wdrapać na konia, nie na­rażając się na śmiech gapiów? Trudno, pomyślała i odruchowo ścisnęła lejce, niech się dzieje, co chce.

Na placu przed sklepem roiło się od koni i wozów. Ledwie znalazło się miejsce dla Frigg. Mina poklepała klacz po grzbie­cie. Gotowa się bronić zacisnęła zęby i przemknęła po scho­dach. Wśliznęła się do środka, mając nadzieję, że ten przeklęty dzwonek wiszący nad drzwiami nie zabrzęczy zbyt głośno. Nikt na nią nie spojrzał, kiedy weszła do niewielkiego pomieszcze­nia, mimo że dźwięk dzwonka zabrzmiał w jej uszach wysoko i ostro. Jednak po chwili zorientowała się, że coś się stało. Lu­dzie stali w małych grupkach i żywo dyskutowali, gestykulując.

Minę ogarnęła ciekawość, ale jako nowo przybyła stanęła z tyłu. Wolałaby wcale nie zwracać na siebie uwagi. Aż ją zapiek­ła skóra z gorąca, kiedy zrozumiała, że to Kristian jest głównym tematem rozmów. Co to za ludzie, którzy zawsze musieli po­wiedzieć o nim coś poniżającego? Jak mogli go w tak perfidny sposób prześladować?

- Przez wszystkie te lata drwił sobie z nas, ten dwulicowy

34

gnojek, on, który poprzysiągł Jenny wieczną miłość! I oto oka­zuje się, że romansował z Hedvig za plecami Halvdana! - Ja­kiś mężczyzna niskiego wzrostu z kozią bródką uderzył się po udach i roześmiał z triumfem.

Mina otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. A więc ludzie we wsi dowiedzieli się, że Kristian obiecał Hedvig małżeństwo! W jaki sposób? Hedvig widocznie podtrzymała swoje zarzuty, mimo że Kristian niezłomnie zaprzeczał, jakoby ich cokolwiek łączyło. Mina zamknęła oczy, żeby się skupić. Głośny gwar przy­pominał gdakanie w kurniku. Na Boga, które z nich, Kristian czy Hedvig, kłamie? Czy to możliwe, by Hedvig miała rację, a Kri­stian po prostu okazał się zbyt tchórzliwy, żeby wyznać prawdę? To niemożliwe, pomyślała Mina, wykluczone! Zdesperowana przypomniała sobie rozmowę z Ingą. Inga stanowczo zaprzeczy­ła, jakoby jej ojciec pragnął pojąć Hedvig za żonę. Mina poczuła, jak powoli robi jej się zimno w piersi. Nie wiadomo, czy córka Kristiana wie wszystko... Nie wiadomo, czy ojciec wtajemniczył ją w swoje życie erotyczne... Zagubiona Mina wypatrywała moż­liwości, jak by stąd uciec, z tego ciasnego sklepu na świeże powiet­rze, lecz właśnie w tej chwili drzwi zostały zablokowane przez dwóch mężczyzn, którzy żywo dyskutowali.

Mina nie miała ochoty słuchać więcej, lecz przenikliwe gło­sy odzywały się echem w jej głowie. Rozejrzała się dookoła ze zdumieniem. Dyskusja przyjęła nowy obrót.

- Powinien zdawać sobie sprawę, że Hedvig nie pozwoli z sobą igrać. Ze trzydzieści lat trzymała w ukryciu prawdę o oj­costwie Kristiana, bogowie raczą wiedzieć dlaczego, lecz teraz nie musi już milczeć przez wzgląd na Halvdana. Kristian powi­nien jej stopy całować i zgodzić się na małżeństwo, ale ponie­waż on zawsze robi to, co chce, odtrącił ją. I Svartdal jest ceną tej odmowy!

Mina nic nie rozumiała. Dlaczego mówią o ojcostwie i jaki to ma związek ze Svartdal? Spojrzała w stronę drzwi i zobaczy­ła, że mężczyźni się przesunęli, ale teraz nie chciała się stąd ru­szać. Musiała się dowiedzieć, o co chodzi.

35

Długi, tyczkowaty mężczyzna o zepsutych zębach wtrącił się:

Ktoś mruknął, zgadzając się z nim, inni natomiast przyjęli ponury wyraz twarzy.

Oczy Miny przesłoniła czerwona mgła. Zakręciło jej się w głowie i oparła się o dużą beczkę z rybami. Poczuła ostry za­pach ryb i zmarszczyła nos. Nie miała pojęcia, kim jest Tor­stein, ale domyśliła się, że mowa o najstarszym synu Hedvig. Trudno jej było uwierzyć, że Kristianowi zabrakło charakteru, żeby przyjąć odpowiedzialność za nieślubnego syna. Nie odnios­ła wrażenia, by mógł się zachować tak... żałośnie.

Mężczyzna o popsutych zębach mówił dalej:

- Myślę, że Hedvig opanowała żądza posiadania. Mówi się:
„Chciwość nie popłaca". Zobaczycie, ona też się przeliczy!

Ku przerażeniu Miny nikt go nie poparł. Twarze pozosta­łych zamknęły się i spochmurniały. Czy tylko jeden człowiek był skłonny bronić Kristiana? Wilki, pomyślała i przeszedł ją dreszcz. Byli jak głodne, łakome wilki, gotowe rozszarpać swą ofiarę na strzępy, jak wataha zaspokajająca głód plotkami.

- Gadają, że Hedvig ma niezbite dowody - rzekł, sepleniąc,
ten młodszy. - Jeżeli się okaże, że Kristian z nas zadrwił i przez
wszystkie te lata podle okłamywał, to wątpię, by szczerze i głę­
boko przeżywał stratę tej Jenny. - W jego słowach zabrzmiała
nuta ironii i złośliwości. - Miłość jego życia - wypluwał z siebie
młody człowiek, na którego policzkach pojawiły się brzydkie,

36

intensywnie czerwone plamy - miałaby niby być silniejsza niż każda inna! I bardziej czysta! Phi! Widać nie kochał Jenny zbyt mocno, nie aż tak, by nie ściskać się na sianie z Hedvig!

- Kiedyś szczerze Kristianowi współczułem - wtrącił inny mężczyzna. Zapalił fajkę, trzy razy głęboko się zaciągnął i wy­puścił białe kółka dymu. Wyglądało na to, że sprawia mu przy­jemność, że skupia na sobie całą uwagę. - Nietrudno było za­uważyć, że cierpi po śmierci żony, ale być może tylko udawał, żeby ukryć romans z Hedvig?

Mina dotknęła ręką szyi: Niemal nie mogła oddychać. Po­czątkowo wierzyła w każde słowo, które tu usłyszała, lecz szyb­ko zauważyła zło i fałsz tych ludzi. Czerpali prawdziwą przy­jemność z tego, że Kristian znalazł się w trudnej sytuacji.

A przecież sama rozmawiała z Kristianem, gdy razem od­wiedzili grób Jenny. Kristian nie udawał, nie, miał smutek wy­pisany na twarzy. Gdy opowiadał o tragicznie zmarłej żonie, Mina poznała po jego głosie, że naprawdę tęskni za Jenny.

Powoli zaczynała rozumieć: Kristian padł ofiarą spisku! Gwałtownie odwróciła się na pięcie; nie przejmowała się tym, że wśród mężczyzn rozległ się szum, kiedy ją zauważyli. Pew­nym krokiem podeszła do drzwi i szybko wyszła:

Kiedy Inga wróciła do Gaupås, Kristian poczuł silną potrzebę samotności. Współczucie i zaufanie ze strony rodziny dodawa­ło mu otuchy, ale potrzebował chwili wytchnienia, żeby zebrać myśli. Poza tym ogarnął go... wstyd. Nie wiedział, czy to właś­ciwe określenie jego stanu ducha, ale to przykre i krępujące, że mówiono o nim jak o starym rozpustniku, mimo że przecież nie zgrzeszył z Hedvig. Pomyśleć tylko o tych wszystkich, któ­rzy nie wierzyli w jego niewinność! Ten jeden jedyny raz nieła­two będzie opędzić się przed tą wiejską bestią. Zarzut był zbyt poważny.

- Przejdę się - rzucił bezbarwnie.

37

- W takim razie będziesz miał towarzystwo - zauważyła
Emma z uśmiechem.

Kristian zerknął przez okno. Mina! Ogarnęły go jednocześ­nie i radość, i strach, ale nie pokazał tego po sobie, tylko spytał sucho:

Dawno nie miał do czynienia z kobietami, pomyślał Kri­stian skrępowany,, może zbyt dawno. Dlatego nie był w stanie ani przywitać się, ani rozmawiać z Miną. Niepewnie ruszył w dół aleją, teraz to od Miny będzie zależało, czy pójdzie za nim. Miał ochotę złożyć ręce i pomodlić się do sił nadprzyro­dzonych, by tak zrobiła, ale nie wierzył, że to pomoże. Dlatego przestraszył się, kiedy usłyszał za sobą kroki. Wkrótce poczuł, jak miękka kobieca dłoń wślizguje się w jego dużą, ogorzałą rękę.

Dzięki Bogu, westchnął w duchu i rzucił wdzięczne spoj­rzenie ku niebu. W tej samej chwili słońce przedarło się przez warstwę chmur i ogrzało jego twarz. Kristian zacisnął powieki i mrużąc oczy, popatrzył na okrągłą, bladożółtą tarczę. Czy rze­czywiście Bóg zesłał mu promyk szczęścia pośród tych trud­nych, szarych dni?

Mina mocniej chwyciła go za rękę.

- Wiem, ale najgorsza była myśl, że ty... że mógłbyś mieć
romans z zamężną kobietą. Że mógłbyś być do tego stopnia po­
zbawiony skrupułów, by zdradzić przyjaciela z młodości...

Kristian uśmiechnął się nieznacznie. A więc nawet nie cho­dzi o tó, jak bliskie stosunki łączyły go z Hedvig, ale raczej ja-

38

kim on jest człowiekiem! Kobiety są dziwne, pomyślał, dozna­jąc uczucia ulgi.

Szli skrajem pola w stronę lasu. Na widok ziemi wydają­cej plony zawsze przepełniało Kristiana poczucie bezpieczeń­stwa, lecz dziś zwyciężył strach. Czy pewnego dnia żniwo zbie­rze Torstein z 0vre GuUhaug? Wysiłkiem woli Kristian odegnał nieprzyjemne myśli. Tym problemem zajmie się później. Teraz pragnął całą uwagę skupić na Minie.

Trzymając się za ręce, weszli na wąską leśną ścieżkę. Drze­wa pochylały się, tworząc nad ich głowami przepiękny portal. Krople wody połyskiwały na mokrych liściach. Kristian odniósł wrażenie, jak gdyby znalazł się w mrocznym świecie baśni.

Przysiedli na spróchniałym pniu, który poddał się zębowi czasu i przewrócił w poprzek ścieżki.

- Odwiedziłam cię, bo mam szczególny powód - zaczę­
ła Mina ostrożnie. - Pojechałam dziś do sklepu na zakupy,
ale tam... - Zaczerpnęła powietrza, nie wiedząc, jak mówić da­
lej. Zobaczyła, że we wzroku Kristiana pojawiła się jakaś czuj­
ność. - Ludzie dyskutowali o Hedvig i o tobie... Twierdzili,
że jej najstarszy syn jest również twoim pierworodnym...

W Kristianie zagotowało się. Ogarnęła go złość niczym po­tężna morska fala.

- A więc jednak! Diabły! - Zawstydzony opanował się.
Nie mógł sobie pozwalać na podobne wybuchy złości w obec­
ności kobiety. W każdym razie kobiety, którą lubił i cenił. - Za­
czynam mieć dosyć, Mino, serdecznie dosyć tego oczerniania za
plecami! Co takiego ludziom zrobiłem, że mnie tak nie znoszą?

Mina cofnęła rękę i lekko poklepała Kristiana po kolanie.

Mina uśmiechnęła się.

- Tym, którzy mają taką odwagę, należy się szacunek, ale lu-

39

dzie tego nie lubią. Zaraz uważają niezależność za zarozumial­stwo.

Kristian skinął głową w zamyśleniu.

- Mówili coś jeszcze?

Mina zmęczona odgarnęła z oczu kilka złocistych kosmy­ków włosów.

- Właściwie nie. Podnieceni gadali jeden przez drugiego
o tym prawie do spadku. Większość uważała pewnie, że ty po­
winieneś zachować gospodarstwo, ale właściwie bronił cię tylko
jeden człowiek.

Kristian obojętnie wzruszył ramionami.

- Jak mam przekonać sąd, by mi uwierzył, kiedy nawet
mieszkańcy wsi nie są przekonani, że mówię prawdę? Szczerze
mówiąc, mam uczucie, jak gdybym został osądzony, zanim się
zaczęła rozprawa...

Mina westchnęła.

Kristian nie chciał tego komentować, ale w duchu przyznał Minie rację. Mimo że Mina miała taki sam porywczy tempe­rament jak on, potrafiła myśleć rozsądnie, kiedy piętrzyły się problemy. No, może nie zawsze, przypomniał sobie.

- Mógłbyś opowiedzieć mi o wszystkim, co się zdarzy­
ło? - spytała z ciekawością. - Co jest kłamstwem, a co prawdą
w tym, co mówi Hedvig? - Pytanie padło ledwie słyszalnym
szeptem.

I Kristian zaczął opowiadać. Z początku trochę niechętnie. Ale po chwili słowa popłynęły strumieniem, kiedy się zoriento­wał, że Mina pragnie się dowiedzieć prawdy, ponieważ martwi się o niego.

- Czy teraz, Mino... chciałabyś... chciałabyś podjąć się
walki razem ze mną?

40

Zakłopotany wpatrywał się w ziemię. Tych kilka sekund* które upłynęły, zanim Mina odpowiedziała, zdawało się niczym przytłaczająca, dręcząca wieczność. Odruchowo wstrzymał od­dech.

- Zaufaj mi - poprosiła Mina z naciskiem. - Będę wiernie stać u twego boku. Do samego końca.

5

Wiszące nad Svartdalami niebezpieczeństwo utraty gospodarstwa sprawiło, że Inga zamknęła się w sobie. Niemal desperacko szuka­ła rozwiązania, jak mogłaby zapobiec przegranej, ale często gubiła się w plątaninie myśli. Czasami dawała się ponieść fantazji i wtedy marzyła o tym, że lensman wycofuje pozew, uznając oskarżenia za fałszywe. Tygodnie biegły i Inga z ciężkim sercem musiała przy­znać, że koszmar pewnie zmieni się w rzeczywistość.

Hedvig nie zrezygnuje, mimo że ucierpią niewinni ludzie.

Czasami Ingę wypełniała tak wielka złość, że miałaby naj­większą ochotę pobiec prosto do 0vre Gullhaug i wytargać za warkocze to wstrętne babsko. W wyobraźni widziała siebie, jak chwyta Hedvig za włosy i ciągnie tak mocno, że wielka pani osuwa się na kolana i błaga o litość. I dopóty by jej nie puściła, dopóki Hedvig by nie przysięgła, że wycofa oskarżenie.

Niestety to niemożliwe, pomyślała Inga, drżąc ze wzburze­nia, ponieważ Hedvig jest chimeryczna. Każdy atak mógłby do­prowadzić do tego, że opęta ją jeszcze większa żądza zemsty. A wtedy nie wiadomo, co mogłoby jej wpaść do głowy...

Najmądrzej będzie pozwolić Hedvig wierzyć, że Inga nie przejęła się zbytnio całą intrygą. Wtedy może pani Gullhaug, nie spodziewając się oporu, bardziej się odpręży. A tymczasem, myślała Inga rozgorączkowana, ona znajdzie dowód... Nie mia­ła pojęcia, gdzie go szukać albo kto mógłby jej pomóc, ale jedno było pewne: niczego nie pominie!

42

Emilia zauważyła, że matkę coś gnębi, ponieważ spojrzała na nią badawczo i uśmiechnęła się z wahaniem.

- Chodź do mamy - zachęciła ją Inga, starając się opano­
wać. Klepnęła się w uda, a dziewczynka zadowolona podreptała
w jej stronę. Inga wzięła córkę na kolana. - Córeczka mamu­
si - zanuciła i przyłożyła usta do główki Emilii. Z przyjemnoś­
cią wciągnęła zapach maleńkiego, ufnego dziecka.

Niespodziewanie Ingę ogarnął głęboki smutek. Emilia praw­dopodobnie nigdy nie przywiąże się do Svartdal i nie stanie się częścią pogodnego, przytulnego domu, którego atmosferę two­rzyła Emma. W ostatnim roku Inga wyobrażała sobie córkę ra­zem z Emmą w pralni. Emma krzątała się pogodna i zadowo­lona i łagodnym głosem tłumaczyła dziecku, jak się wypieka chleb. Wprawdzie Emilia dopiero za kilka lat mogłaby wziąć udział w pieczeniu, ale to marzenie żyło w Indze. Trudno sobie wyobrazić lepsze wspomnienia dla małej dziewczynki niż obraz Emmy, która na swój pełen wrażliwości sposób słuchała i tłu­maczyła...

Trzasnęły jakieś drzwi i rozległo się szuranie kroków po podłodze. Inga szybko wytarła twarz pod oczami, żeby zetrzeć ślady łez. Zamrugała, żeby wyraźniej widzieć. Nie wypada, żeby żona otwarcie płakała.

Niels wszedł do środka z plikiem papierów pod pachą.

- O, tutaj jesteś, Ingo!

Inga spróbowała się uśmiechnąć, lecz nie całkiem się jej udało. Emilia zaczynała być zmęczona. Dziecko powoli oparło się o pierś matki, a Inga lekko gładziła je po mięciutkich wło­sach.

43

Kiedy Niels wyszedł, Inga ukołysała Emilię do snu. Gdy dziecko wreszcie zasnęło, ułożyła je w ślicznej rzeźbionej kołys­ce, którą zrobił Gulbrand. Inga postała jeszcze chwilę, żeby się upewnić, że córka się nie obudzi.

Na dziedzińcu Gulbrand przywołał ją do siebie:

- Inga! Chodź, przywitaj się z chłopakami, którzy pomogą
nam w tym roku przy żniwach!

Ingę przebiegł dreszcz emocji. Czy ten przystojny, rosły mężczyzna będzie wśród nich? Przez moment zastanawiała się, czy nie zawrócić i pośpieszyć w innym kierunku, ale nie uda jej się już wykręcić. Poza tym, pomyślała z przekorą, chciała za­trzymać wzrok na czymś ładnym, na czymś, co pomoże jej ode­rwać myśli od smutnej historii związanej ze Svartdal. Dlaczego nie miałaby sobie pozwolić na odrobinę rozrywki?

Onieśmielona stanęła przed mężczyznami. Nie przyjęła ich zbyt uprzejmie, pomyślała skrępowana, ponieważ w chaosie, który zapanował na wieść o pozwie Hedvig, nawet się z nimi nie przywitała. W każdym razie nie tak, jak należy. Cóż, uspra­wiedliwiła się, żeby nieco uciszyć wyrzuty sumienia, mężczyź­ni przez większą część czasu przebywali w lesie przy wymianie i umacnianiu ogrodzenia.

Gulbrand przedstawił ich dokładnie:

- Trygve Braten będzie odpowiedzialny za konie razem
z Torem. To najmłodszy syn Jona Brltena, wiesz.

Inga podała Trygvemu rękę i uśmiechnęła się. Sympatyczny chłopak, stwierdziła, ma jasne loki, rumianą twarz i zapowiada­jący się rzadki zarost. Trygve ukłonił się uprzejmie.

- A to jest Arne. Będzie się głównie zajmował narzędziami.
Inga od razu go polubiła. Mógł być w jej wieku, może kilka

lat starszy, miał szeroki uśmiech i błysk ciekawości w oczach. Był mocnej budowy i sprawiał wrażenie życzliwego i otwartego. Drobna ręka Ingi zniknęła w jego dużej dłoni.

- I wreszcie Bjornar i Erling. Będą pomagać przy robotach
w polu, zresztą jak i wszyscy pozostali - wyjaśnił Gulbrand.

Inga nie śmiała niemal podnieść wzroku na Bjornara i Er-

44

linga, kiedy witali się z nią po kolei. Może to bracia, pomyślała, byli do siebie bardzo podobni. Wysocy i barczyści, o czarnych włosach i niebieskich oczach. Bjornar wydawał się odrobinę przystojniejszy, stwierdziła, zerkając na niego przelotnie. Ciem­ne włosy skręcały się miękko na karku, a usta były czerwone jak krew.

Mężczyźni roześmiali się rozbawieni śmiałą repliką. Inga zaczerwieniła się.

Gulbrand zarządził, by wracali do pracy. Inga stała nieru­chomo, gdy mężczyźni przechodzili obok niej. Kiedy Bjornar zrównał się z Ingą, puścił do niej oczko.

Podskoczyła. Położyła dłoń na piersi, żeby uspokoić galopu­jące serce. Jej ciało przebiegł przyjemny, słodki dreszcz. Co zro­bić, by ten uwodziciel został w Gaupås przez całe lato?

- Niels, mam pomysł - zaczął Gulbrand z wahaniem, gdy
wszyscy zebrali się przy obiedzie, lecz nagle umilkł.

Może służący doszedł do wniosku, że to niezbyt dobry mo­ment, żeby poruszać tę sprawę, zastanowiła się Inga. Może po­mysł był przeznaczony tylko dla uszu Nielsa?

Wzdłuż szyi Nielsa pełzł w górę silny rumieniec i po chwili rozlał się na pokrytej zmarszczkami twarzy.

45

ulgę. Czego jej mąż mógł się obawiać? Uśmiechnął się szero­
ko. .

- Opowiadaj, chętnie posłucham, Gulbrandzie - ponaglił.

- Po siewach mamy kilka spokojnych dni. Co powiesz na
to, żebyśmy Bjornar, Erling i ja wybrali się w góry i przygotowa­
li górskie pastwiska?

Niels rozgniótł widelcem klopsa i polał go brązowym sosem.

Niels zmarszczył czoło.

- Hm. Może rzeczywiście powinniśmy zacząć znów je wy­
korzystywać. Nie obiecuję, że tak będzie zawsze, ale masz rację,
że trzeba powstrzymać las.

W głosie Gulbranda brzmiała nostalgia, kiedy rzekł:

- Kiedyś było nam w górach tak przyjemnie, prawda, Niel-
sie?

Niels rozmarzył się:

- Tak, to były piękne czasy.

Inga przyglądała się obu starszym mężczyznom. Ciekawe, jak wyglądało ich życie na górskich pastwiskach? Wiedziała, że kiedyś gospodarze często obchodzili tam noc świętojańską, ale tradycja powoli zanikała. Coraz więcej takich miejsc nisz­czało, a bydło wyganiano na wypas w pobliżu gospodarstwa.

Wreszcie Niels zdecydował z entuzjazmem:

- A więc niech tak będzie!

46

Następnego dnia Inga postanowiła posprzątać i wyczyścić pralnię. Dawno już powinna to zrobić, pomyślała z wyrzuta­mi sumienia, ale doba miała za mało godzin. Zwłaszcza od czasu, kiedy urodziła się Emilia. Oczywiście służące mogły się zajmować dzieckiem częściej niż do tej pory, ale Inga tak bar­dzo chciała sama opiekować się swoim dzieckiem i cieszyć się nim.

Jednak nie mogła już dłużej odwlekać sprzątania, zwłasz­cza gdy wkrótce mieli zacząć przygotowywać górskie pastwiska. Podejrzewała, że na górze w szałasach jest niewiele sprzętów domowych, więc w czasie gruntownych porządków zamierzała powyciągać wszystkie naczynia i pojemniki, bez których mogli się w domu obejść.

Pachniało świeżo mydłem potasowym, kiedy przeciągała szmatką po szafkach, ławkach i przy listwach podłogi. Z rogów usunęła stare pajęczyny i wkrótce woda w wiadrze była brudna. Wylała ją, a ze studni przyniosła świeżej, do której dolała odro­binę mydła.

Na koniec zebrała wszystkie naczynia i sprzęty, które uda­ło jej się znaleźć. Długą i wąską maselnicę, trzy różne formy do sera i masła ze ślicznymi, kunsztownymi zdobieniami, kilka korytek różnej wielkości i dwa plecione kosze. W wielkim żelaz­nym kotle gotowała się woda z jałowcem. Inga włożyła naczy­nia do pachnącego wrzątku.

Tak bardzo koncentrowała się na pracy, że nie zwróciła uwa­gi na Bjornara, który stał w drzwiach i przez chwilę jej się przy­glądał. Wreszcie chrząknął ostrożnie. Jak długo tam stał? Inga zaczerwieniła się zawstydzona.

- Przyszedłem się pożegnać - rzekł łagodnie.

Inga poczuła, jak gdyby serce jej opadło na samo dno żołąd­ka.

47

Inga rozpromieniła się. Ogarnął ją strach, że Bjornar zamie­rza opuścić Gaupås na dobre, ale powinna się domyślić, że tylko się z nią droczy.

- A fe! - wyrwało się Indze, zanim zdążyła się zastanowić.
Bjornar spojrzał na nią zdumiony.

- A więc odnosisz się do niego nieładnie? - spytał śmiało.
Ingę ogarnęło rozgoryczenie, zanim zdołała nad sobą zapa­
nować.

- Mówi się: „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz". Do Niel-
sa również to się odnosi!

Bjornar podszedł bliżej i ujął brodę Ingi.

Inga wiedziała, że powinna go odsunąć. Nie przystoi być ta­kim natarczywym. Lecz jego palce paliły jej skórę w taki spo­sób, że niemal ją paraliżowały, a jej ramiona przestały być po­słuszne. Cofnął dłoń po chwili, która zdawała się wiecznością. Inga zawstydzona odwróciła wzrok.

- Coś mi mówi, że jesteś nieszczęśliwa. Dobrze to ukry­
wasz, ale ja i tak się domyślam, że małżeństwo z dużo starszym
mężczyzną pewnie nie jest udane. Prawda?

Inga walczyła z płaczem. Gdyby teraz odpowiedziała, łzy potoczyłyby się po jej policzkach. Skinęła głową zażenowana.

48

- Miłość może być ciężka do udźwignięcia - rzekł Bjornar
smutno. - Los nie oszczędza nikogo, żebyś wiedziała, kłopoty
sercowe mogą dosięgnąć i bogatych, i biednych. Kiedy serce za­
bije dla kobiety, której nigdy nie będzie można mieć, głos roz­
sądku nic nie pomoże.

Inga ucieszyła się, że rozmowa obrała inny kierunek.

- A więc i ty zmagasz się ze swoimi kłopotami? - spytała
ostrożnie.

Bjornar skinął w milczeniu.

- Jest kobieta... tutaj... którą kocham. Mimo wszystko ni­
gdy nie będziemy mogli być razem. Wreszcie to zrozumiałem.

Ingę kusiło, żeby zapytać, kogo ma na myśli, ale nie lubiła wyciągać cudzych tajemnic. Z pewnością by jej zdradził swój sekret, gdyby uznał, że może sobie pozwolić na poufałość. Jed­nak żyli w dwóch różnych światach oddalonych od siebie o wie­le mil. Ona jest zamężną gospodynią, a Bjornar prostym kosia­rzem.

- Będziesz szczęśliwa, Ingo - rzekł z przekonaniem. - Czu­
ję to, ale musisz być cierpliwa. Cierpliwa...

Kiedy Bjornar nagle zniknął, Inga uświadomiła sobie, że drży. Ten chłopak obdarzył ją wyjątkowym ciepłem i zrozu­mieniem. Zrozumieniem, do którego nie przywykła.

W ciągu najbliższych dni Ingę przepełniały nieustanne ożywie­nie i radość życia. Śmiała się i była w zaraźliwie dobrym hu­morze. Chwila spędzona ze wspaniałym mężczyzną sprawiła, że Inga znowu zaczęła się uśmiechać.

Zwariowałam, pomyślała, ale nic nie mogła na to poradzić, że jej serce wykonywało kilka dodatkowych uderzeń na samo wspomnienie nowej znajomości. Bjornar, Bjornar, śpiewało jej w duszy. Wydaje mi się, że się zakocham, stwierdziła. Czuła się głupia i starała się ściągać kąciki ust. Przez ostatnie dni nie schodził jej z twarzy beznadziejny uśmiech, lecz zdawało się, że nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Dotąd nie uświa-

49

damiała sobie, że ciało może wypełnić tak pełne słodyczy oszo­łomienie, im częściej Bjornar pojawiał się w jej myślach, tym częściej chichotała. Odnosiła wrażenie, że ÓW pełen wdzięku mężczyzna z każdym dniem stawał się coraz piękniejszy.

Dni wypełniało jej mnóstwo zajęć, lecz mimo to godziny mijały w ślimaczym tempie. Robotnicy mieli wrócić z górskich pastwisk przed końcem tygodnia i Inga cieszyła się, że znowu zobaczy Bjornara. Czyżby w swych wspomnieniach widziała go przystojniejszym, niż był w istocie?

Oczywiście myślała również o ojcu i o kryzysie, który do­tknął Svartdal, ale nic nie mogła zrobić, zanim nie odbędzie się rozprawa w sądzie. Dopiero wtedy dowie się, w jaki sposób Hedvig pragnie im zagrozić i z czym będą musieli walczyć. Poza tym, pomyślała Inga, żeby się usprawiedliwić, nie tak często ma okazję oglądania przystojnych mężczyzn. Nie grzeszy chyba, dopóki tylko patrzy?

50

wać na pastwiskach - mruknęła Inga. - Mieli uszczelnić dach deszczułkami, zabudować kącik do spania, żeby stał się bardziej prywatny, a w przechowalni mleka wymienić frontową ścianę.

- O, idą! - oznajmiła Eugenie, wyglądając przez okno. - Do­
brze, że wstałyśmy dziś skoro świt, bez wątpienia przydało nam
się tych kilka dodatkowych godzin! Kristiane musi ze sobą za­
brać mnóstwo rzeczy, jeśli ma spędzić na pastwiskach całe lato:
ubranie, pościel i jedzenie.

Zebrały wszystko, co potrzebne, i wyszły na dziedziniec, gdzie czekali już inni.

Inga z jednej strony chciała zerknąć na Bjornara, lecz z dru­giej wolała go nie widzieć. Jednak nie wytrzymała ze spuszczo­ną głową i nieśmiało na niego spojrzała. Przeszedł ją przyjem­ny dreszcz i zrobiło się jej gorąco. Patrzyła jak urzeczona na te szerokie ramiona, czarne, kręcące się włosy i te jego błyszczące oczy. Kiedy się zorientowała, że chłopak zaraz odwróci się w jej stronę, świadomie nie spuściła wzroku. Powinna mieć odwagę napotkać jego spojrzenie, nie pragnęła przecież niczego innego. Długo przyglądali się sobie, Inga w środku aż dygotała. Wyda­wało jej się, że dostrzegła uśmiech na ładnej twarzy, ale nie była pewna. Wyprostowała plecy, nie odwracając wzroku, mimo że zdawała sobie sprawę, że jej zachowanie dalekie jest od tego, co uchodzi za przyzwoite. Kobieta nie powinna tak patrzeć! W końcu musiała odwrócić twarz do Erlinga, który ją zagad­nął.

Inga uśmiechnęła się w duchu, kiedy spostrzegła intensyw­ne czerwone plamy na twarzy Kristiane. Dziewczyna nie mia­ła nic przeciwko rycerskiej propozycji Erlinga, absolutnie nic! Lecz kiedy Inga obserwowała Erlinga, na jej czole ze zmartwie-

51

nia utworzyła się pionowa zmarszczka między brwiami. Chło­pak powoli siodłał konia i nic nie wskazywało na to, że na myśl o spędzeniu nocy na pastwiskach sam na sam z Kristiane czuł podobne podniecenie co służąca. Inga nie broniła dziewczynie doświadczyć tego ognia, który może zapłonąć między dwojgiem ludzi. Tego napięcia, gdy znajdą się w górach całkiem sami, gdy Kristiane wśliźnie się pod skóry i będzie czekać, aż może Erling położy się obok, nagi i pełen żaru... Inga westchnęła. Nie zna­lazła w twarzy Erlinga zainteresowania dla Kristiane. Chyba że dobrze to ukrywał.

- Pastwiska są przygotowane dla cudnej dziewicy - zażar­tował Bjornar i uśmiechnął się szeroko do Kristiane. - Narąba-liśmy sporo drewna i narwaliśmy świeżych paproci do wyście­lenia łoża niewinnej piękności. Będziesz spała jak księżniczka.

Kristiane zawstydzona utkwiła spojrzenie w ziemi i wyraź­nie zaczerwieniła się po koniuszki uszu. Zachichotała, ale nie odważyła się podnieść wzroku. Żeby ukryć zdradzający ją ru­mieniec, popędziła krowy, a za nią cały orszak leniwie ruszył w stronę lasu.

Czy to na niej zależy Bjornarowi? Inga popatrzyła na niego oszołomiona. Myśl zdawała się obca, ale Bjornar mógł przecież zadurzyć się w Kristiane. Ależ ze mnie barania głowa! - uzna­ła Inga w duchu. Samolubna i zapatrzona w siebie! Nawet jej przez myśl nie przeszło, że ktoś inny mógł mu się bardziej po­dobać niż ona. Nie zastanawiając się nad tym, starała się zwró­cić na siebie jego uwagę, poznać go bliżej, przekonać się, że-darzy ją uczuciem. Przez krótką chwilę Inga stała nieruchomo, ponieważ musiała przetrawić ów wstrząs. Nie interesowało jej, czy Bjornar kogoś kocha. Pochłaniało ją tylko jedno: żeby zwró­cił na nią uwagę.

Do diabła, do diabła, do diabła, zaklęła Inga pod nosem, ob­róciła się na pięcie i weszła do domu.

Kiedy najgorsza złość opadła, Ingę ogarnął prawdziwy wstyd. Co ją podkusiło, by pomyśleć, że to ona jest tą wybra­ną? Czy naprawdę wierzyła, że jest niezastąpioną i najbardziej

52

pociągającą kobietą w Gaupås? Przyznanie się do tego, że jest próżna, okazało się przykre i bolesne. Nie wiadomo, czy Bjornar był zdania, że w ogóle jest warta uwagi.

Późnym wieczorem Inga wstała z łóżka i zapaliła świece w sta­rych mosiężnych świecznikach. Świece buchnęły płomieniem i przygasły, lecz stopniowo wypełniły pokój słabym światłem. Inga stanęła przed lustrem i poczuła bijącą od niego dziwną ta­jemniczość. Kryło w sobie cienie przeszłości, ukryty obraz tych wszystkich, którzy kiedyś się w nim przeglądali i napotykali własną twarz.

Inga powoli przeciągnęła przez głowę koszulę nocną. Kie­dy stanęła naga przed lustrem, podniosła głowę i przyjrzała się swemu ciału. Dziwne, lecz... ogarnęło ją skrępowanie. W ten sposób zachowywały się tylko kobiety zadufane w sobie, te, któ­re zdawały sobie sprawę, że są piękne.

Mimo podłego uczucia w żołądku Inga zobaczyła, że jest ładnie zbudowana. Biodra miała szerokie i okrągłe, a talię moc­no wciętą. Piersi duże i kształtne. Kiedy była młodsza, uważała, że ma za duży biust w stosunku do reszty ciała, ale z wiekiem różnice się wyrównały. Brzuch był płaski i napięty, bez oznak, że urodziła dziecko. Na szczęście uniknęła białych rozstępów, które pojawiały się na skórze większości kobiet w ciąży. Gdyby urodziła czworo-pięcioro dzieci, jej brzuch na pewno wyglą­dałby inaczej.

Uważnie przyjrzała się swojej twarzy. Opaliła się, przebywa­jąc dużo na słońcu, skóra była gładka i miękka, a usta mocno czerwone, lecz Ingę denerwowało, że nie były nieco pełniejsze. Chciałaby mieć miękkie wargi. Wargi stworzone do całowa­nia... Otworzyła usta do lustra i odsłoniła zęby. Nie musiała się ich wstydzić. Miała białe, mocne zęby ułożone w równym łuku.

Jej myśli powędrowały ku Bjornarowi. Dziś zrobiło się jej wyjątkowo przykro. Przeklinała samą siebie, że znowu się za-

53

kochała. Czuła, że to nie w porządku wobec Martina, chociaż zdawała sobie sprawę, że życie musi się toczyć dalej. Jednocześ­nie wkradł się w jej myśli cień podejrzeń i zazdrość. Najpierw nabrała podejrzeń, że Bjornar może mieć dziewczynę, którą ko­cha, a następnie pojawiła się zazdrość.

Wcześniej tego dnia na dziedzińcu zaślepiło ją ciepło, któ­re od niego biło. Pragnęła tylko jednego: przytulić się do jego piersi i wciągnąć jego zapach. Miała nadzieję, że jest dla niego kimś wyjątkowym, kobietą, dla której poświęci życie i duszę. Zauważyła przecież, że przygląda się jej uważnie przekonany, że nikt nie widzi. Jego badawcze spojrzenie jakby parzyło jej skórę i czuła rodzące się napięcie.

Lecz dzisiaj Bjornar równie serdecznie i szarmancko uśmie­chał się do Kristiane!

Czy kryło się w tym uśmiechu coś szczególnego? - zastana­wiała się Inga zbita z tropu. Rozgoryczona naciągnęła kołdrę na głowę i najchętniej krzyczałaby w materac.

Następnego dnia Inga przeżyła coś, co dodatkowo wzmogło jej niepewność. Stało się to po obiedzie, kiedy wszyscy udali się do swoich zajęć, a ona została sama w kuchni. Wybrała kilka powykręcanych i brzydkich marchwi i postanowiła zanieść je koniom. Czasem też powinny dostać jakiś smakołyk, a te mar­chewki i tak nie nadawały się dla ludzi.

Kiedy stała w stajni i czule przemawiała do zwierząt, do­biegł ją jakiś odgłos z kuźni. Zamilkła i nasłuchiwała, ale nic nie mogła usłyszeć, bo rżenie koni zagłuszało wszelkie inne dźwięki. Odczekała dłuższą chwilę, ale odgłos się nie powtó­rzył. Ostrożnie przemknęła się w stronę przepierzenia i wstrzy­mała oddech.

Rozpoznała ów odgłos i przeszły ją ciarki. To jakaś kochają­ca się para! Inga poczuła się jak intruz, kiedy została w miejscu i dalej nasłuchiwała. Pocałunki i jęki podnieconych kochanków sprawiły, że przeszedł ją dreszcz obrzydzenia. Nie była dziewi-

54

cą, sama przecież sypiała z mężczyznami, ale słuchanie szeptów innych i odgłosów splatających się ciał przyprawiało ją o mdło­ści. Szybko rozpoznała głos Marlenę, ale mężczyzna niewiele się odzywał. Słyszała jedynie jego stłumione jęki i szelest ubra­nia.

Inga wyszła ze stajni. Nie była w stanie dłużej się temu przy­słuchiwać!

W czasie kolacji Inga ukradkiem przyglądała się każdemu męż­czyźnie. Który z nich był kochankiem Marlenę? Czy to Erling? Całkiem możliwe, pomyślała zaaferowana, bo wcześnie wrócił z pastwisk. Ale zaraz uświadomiła sobie, że przecież coś by za­uważyła, gdyby tych dwoje miało romans.

Musiał to być któryś z pozostałych przyjętych do pra­cy. Trygve, młodszy syn Jona Bratena, wydawał się czarujący i miły, ale chyba za młody dla Marlenę. Miał siedemnaście lat, a dziewczyna dwadzieścia trzy. Chyba że Marlenę wolała młod­szych chłopców. Arne, o którym Inga w istocie niewiele wie­działa, jak najbardziej mógł być tym kochankiem. Był mniej więcej w wieku Marlenę, może trochę starszy. Lecz jeśli to ani Arne, ani Erling, ani też Trygve, zostawała jej w ręku tylko jed­na karta. Bjornar.

Inga westchnęła i zamknęła oczy.

To nie mógł być Bjornar! Ktokolwiek z pozostałych, jeśli o nią chodzi, tylko nie Bjornar. Tego nie zniesie. Odgłosy kocha­jącej się pary jeszcze brzmiały jej w uszach. Wybiegła z kuchni, usprawiedliwiając się, że coś musi załatwić. Potrzebowała czasu dla siebie, żeby się oswoić z myślą, że w stajni mógł być jednak Bjornar. To niewykluczone; odznaczał się wyjątkowym uro­kiem, sprawiał wrażenie uprzejmego i był w odpowiednim wie­ku. Inga nie wiedziała dokładnie, ile miał lat, ale przypuszczała, że mógł mieć około trzydziestki.

Ingę złościła własna głupota, a zwłaszcza zwyczaj wywo­ływania w wyobraźni nieprzyjemnych obrazów. Przez głowę

55

przebiegały jej sceny przedstawiające Bjornara na nagim ciele Marlenę. Widziała, jak jego opalone ręce pieszczą jej chętne cia­ło. Może szeptał jej do ucha czułe słowa?

Nie, pomyślała Inga zrezygnowana, nie mogła całkiem wy­kluczyć, że to był Bjornar...

6

Następnego ranka Inga obudziła się zmęczona. Miała za sobą niespokojną noc, nawet we śnie dręczyły ją przykre myśli i wąt­pliwości. Teraz dokuczał jej silny ból w tyle głowy i w barkach. Ociężała zajęła się szykowaniem śniadania.

Ciągle zastanawiała się, kto mógł być kochankiem Mar­lenę. Bez końca rozważała i oceniała ewentualnych partne­rów, nie mogąc dojść ze sobą samą do porozumienia. W koń­cu omal nie spytała Marlenę wprost, ale się na to nie zdobyła. Przede wszystkim dlatego, że wtedy Marlenę zorientowałaby się, że Inga podsłuchiwała. Przyłapanie na potajemnym pod­słuchiwaniu było w jej oczach równie złe jak przyłapanie pary kochanków. Po drugie obawiała się odpowiedzi. Czasami lepiej nie wiedzieć, bo wtedy łatwiej uniknąć rozczarowania.

Nie dawało jej spokoju, że za nic nie mogła zgadnąć, który z mężczyzn był wtedy z Marlenę. Ani wobec Arnego, ani też Er-linga służąca nie zachowywała się inaczej. Albo w stosunku do Trygvego. Nie wyglądało też na to, by łączyły ją jakieś szczegól­ne więzi z Bjernarem.

Na szczęście.

Trudna sytuacja wprawiła Ingę w jeszcze większe zakłopo­tanie, kiedy po śniadaniu została sama z Marlenę w kuchni. Nie chciała się do tego przyznać nawet przed sobą, ale coraz mniej lubiła tę służącą.

Pewnie zdobyła miłość Bjornara, myślała Inga, czując, jak

57

pali ją zazdrość. Wiem, że to nie w porządku z mojej strony mieć o to pretensje. Oboje nie wiedzą o moim apetycie na tego przystojnego mężczyznę, a mimo to odnoszę wrażenie, jakbym została zdradzona. Dlaczego tak czuję? Byłoby inaczej, gdyby­śmy tworzyli z Bjornarem parę, a Marlenę zdołała mi go wy­kraść. Nawet nie wiem, czy mu się podobam! I dlaczego podej­rzenia muszą sprawiać tak straszliwy ból?

A małżeństwo z Nielsem jest jak kula u nogi. Inga nie ży­czyła mężowi śmierci, wręcz przeciwnie, ale pomyśleć tylko, że mogłaby się od niego uwolnić. Uwolnić i wybrać tego męż­czyznę, którego najbardziej pragnęła. Uwolnić się i oddać temu mężczyźnie, który budził w niej pożądanie. Jak Bjornar...

Z nadmierną siłą zatrzasnęła drzwi do spiżarni. Nie mogę z całą pewnością powiedzieć, że Marlenę była wtedy z Bjornarem. Jeśli nawet, to nie wiem, czy Bjornarowi na Marlenę zależy. Nie zauważyłam, by po zdarzeniu w kuźni obsypywał ją piesz­czotami. A powinien, gdyby coś czuł do tej dziewczyny.

Minęła chwila, zanim Inga zorientowała się, że Marlenę coś do niej mówi.

Marlenę jest w ciąży! Dziewczyna nie mogłaby o tym wie­dzieć w tak krótkim czasie po zdarzeniu w kuźni. W głowie Ingi zaświtała przykra myśl: związek między Marlenę i jej kochan-

58

kiem musiał trwać jakiś czas... Przypuszczalnie niejeden raz się zabawiali. Czy Marlenę tak szybko mogłaby się zorientować, że jest w ciąży?

- Potrzebuję twojej... pomocy - zacinała się Marlenę.
Inga nie zdołała odpowiedzieć, tylko bezbarwnym wzro­
kiem wpatrywała się w przestraszoną służącą.

Marlenę pisnęła:

No dziękuję, Inga mogła to sobie wyobrazić! Wiedziała przecież, że Bjornar jest atrakcyjny.

- Dlaczego nie możecie pobrać się teraz, skoro zaszłaś
w ciążę? - Wyraźnie dało się zauważyć sarkazm w jej głosie.

Marlenę skrobała stopą o podłogę.

59

głupotę, Marlenę. Myślałam, że wiesz, skąd się biorą dzieci. I ja, gospodyni Gaupås, miałabym ci pomóc w przerwaniu ciąży! Nie proś mnie o taką przysługę. Czy ty całkiem nie masz wsty­du? Idź do obory i pomóż Eugenie!

Marlenę natychmiast włożyła drewniane chodaki i zrozpa­czona wypadła za drzwi.

Inga trzęsła się na całym ciele, kiedy została sama. Nigdy nie zwykła wpadać w taką złość. Oszołomiona pokręciła głową. W ostatnim czasie, ba, w ostatnim roku, łatwo wzbierał w niej gniew. Oddychała powoli, żeby się uspokoić. Marlenę nie pro­siła o drobną przysługę. Zabicie płodu jest karalne i naganne. Czy dziecko nie ma prawa żyć? Nawet jeśli zostało spłodzone lekkomyślnie? Czy Inga miała pomóc pozbyć się dziecka spło­dzonego przez Bjornara? Mężczyznom to łatwo, pomyślała wzburzona. Mogą zabawiać się z dziewczętami, a potem uciec od odpowiedzialności. Nie noszą żadnych widocznych oznak.

Zaskrzypiały drzwi i weszła Eugenie.

Eugenie skinęła głową, bardzo chciałaby się dowiedzieć, co się stało, ale rozumiała, że Inga nie mogła zdradzić Marle­nę.

Inga podniosła wzrok. Pracowały w milczeniu przy garn­kach, ale Eugenie zapewne zauważyła, że Indze brak cierpliwo-

60

ści, a jej ruchy stały się szorstkie. Inga wytarła pot z czoła. Nad parującymi garnkami było potwornie gorąco, a dodatkowo przez kuchenne okno przypiekało słońce.

- Nic - odparła, starając się, by jej głos zabrzmiał wiary­
godnie. W spojrzeniu, które posłała jej Eugenie, dostrzegła po­
wątpiewanie.

- Ach tak - rzekła Eugenie i obojętnie wzruszyła ramionami.
Do diabła, pomyślała Inga i energicznie zamieszała zupę,

aż prysnęło. To wszystko jest takie zagmatwane. Złościła się, ponieważ nie dowiedziała się prawdy. Czy to Bjornara słysza­ła w kuźni? Czy między nim a Marlenę zrodziła się prawdziwa miłość? A jeśli to nie on kochał się z Marlenę, to czy w ogóle ma inną?

Wygląda na to, że Eugenie nie nabrała żadnych podejrzeń w związku z pytaniami o Bjornara, pomyślała Inga zadowolona. Najważniejsze jest to, że Bjornar nie jest kochankiem Marlenę!

W gospodarstwie pracy nie brakowało. Przed nocą świętojań­ską całe drewno powinno znaleźć się w komórce. Bjornar i inni mężczyźni rąbali pniaki aż wióry leciały. W końcu dziedziniec został posprzątany i zamieciony.

Inga odsłoniła zasłonkę i obserwowała Bjornara. Był radoś­cią dla oka! W ów gorący dzień zrzucił koszulę i nie wyglądało na to, by uważał, że nie przystoi pokazywać się z obnażonym torsem. Cóż, pomyślała Inga zażenowana, ma się czym po­chwalić. Jego skóra była opalona i złocista, brzuch płaski i twar­dy. Inga poczuła miłe łaskotanie i westchnęła z błogością. Co za mężczyzna, co za wspaniała sylwetka!

61

Opuściła zasłonkę i przestraszona w pośpiechu podbiegła do miski z wodą, kiedy usłyszała kroki na korytarzu. Udawa­ła, że myje ręce. Do pokoju weszła Marlenę. Służąca popra­wiła włosy i zdjęła chodaki. Nie wymieniły spojrzeń. Po tym, jak Marlenę zwróciła się do Ingi ze swą szokującą prośbą, nie rozmawiały ze sobą. Pracowały obok siebie, ale nic poza tym.

We wtorek dwudziestego trzeciego czerwca mieszkańcy Gaupås dużą grupą wdrapywali się pod górę w stronę górskich pastwisk: Gulbrand, Erling, Bjornar i Marlenę, a także Torę z Eugenie, którzy prowadzili Elleva i Tidemanna. Inga i Sigrid na zmianę w chuście na plecach niosły Emilię.

Postanowiono, że obchody nocy świętojańskiej odbędą się na halach. Inga poczuła ukłucie współczucia na widok Nielsa, który uśmiechnął się nieporadnie, kiedy służba dziękowała mu za wspaniałomyślność. Ten stary zgarbiony człowiek zawsze te­raz starał się być miły, ale z nią nie całkiem mu się udawało. Nie chciał iść ze wszystkimi na pastwiska i wymówił się rosną­cym stosem papierów do załatwienia. Trygve, który nie mógł pójść, obiecał wstać skoro świt i oporządzić zwierzęta.

Wybrali się w drogę w dobrych nastrojach. Inga zwróci­ła uwagę, że Gulbrand szedł najdłuższą i najtrudniejszą trasą. Mimo to nigdy nie narzekał, pomyślała z czułością. Wspinał się pod górę, chociaż kosztowało go to wiele sił i potu. Poczuła ogromną sympatię do tego starego sługi, widząc, jak obserwuje przyrodę i uśmiecha się pod nosem rozbawiony beztroską pa­planiną i przekomarzaniem młodych.

Z kim Marlenę czuliła się na sianie, nadal pozostawało za­gadką. Inga prawie nie zamieniła słowa ze służącą od ostatniej rozmowy. Jak mogła ją poprosić o pomoc w zabiciu nienaro­dzonego dziecka? Żądała niemało, uznała Inga i odegnała myśl o tym, że posiadała wiedzę o ziołach, które by mogły dziewczy­nie pomóc.

62

Kristiane zaszczebiotała oszołomiona i przerażona złapała się za głowę na widok całego orszaku.

Kristiane zamilkła zbita z tropu, ale rozpogodziła się z po­wodu pochwały.

Inga weszła zaciekawiona do szałasu. Było tak, jak się spo­dziewała. W każdym kącie błyszczało czystością, a wszystkie drewniane naczynia zostały wyszorowane we wrzątku z jałow­cem. Na stole stał już półmisek z odciśniętym serem, gotowym, by go włożyć do formy. Pachniało świeżo umytymi belkami i ubijanym masłem. Inga wciągnęła miły zapach, ciesząc się, że będzie mogła spędzić tę noc świętojańską na pastwiskach.

Mężczyźni wybrali się do lasu, żeby nazrywać liści do przy­strojenia szałasu. Kristiane ugotowała nad paleniskiem pud-ding, który mieli zjeść, kiedy mężczyźni uporają się ze swym zadaniem. Sigrid nakryła do stołu i wyjęła peklowaną szynkę.

Inga wyszła do Marlenę, odpoczywającej na ganku.

- Myślisz, że twój wybranek przyjdzie dziś wieczo­
rem? - spytała, żeby przerwać kłopotliwą ciszę.

Marlenę rozpromieniła się.

- Mam nadzieję!

Aha, pomyślała Inga. A więc to nikt z naszego gospodar­stwa. To musi być ktoś z sąsiedztwa.

- Noc świętojańska bez ukochanego to nie to samo - stwier­
dziła.

Marlenę spojrzała na nią z otwartymi ustami. Jak gdyby nie wierzyła, że pani domu potrafi rozmawiać o takich sprawach.

63

A tym bardziej z nią - przecież się poróżniły. Inga niedostrze­galnie potrząsnęła głową. Dobrze wiedziała, jak to jest być za­kochanym. Dzień nie byłby taki sam, gdyby nie było Bjornara. Bez niego zniknęłoby całe napięcie i cała przyjemność, pomy­ślała. Nie znaczy to, że miałaby nieudany wieczór, ale zabawie dodatkowo towarzyszyłaby tęsknota.

Leśne jeziorko było spokojne i gładkie. Nawet jedna fala nie marszczyła jego powierzchni. Tu i tam rozchodziły się krę­gi, wskazując, gdzie rzuciła się ryba. Brzegi sadzawki porastały wrzosy. Wokół po samą wodę rozciągała się otwarta leśna pola­na. W ciągu setek lat deszcze i fale wyszorowały do błysku stro­me kamieniste zbocze. Wyżej ponad brzegiem królował las sos­nowy, w którym w dużych kępach rosły wrzosy i krzaki jagód.

Samo jezioro nie było duże, zauważyła Inga i zadrżała. Zawsze uważała, że leśne jeziorka przedstawiają piękny wi­dok, jednak czuła jednocześnie pewien lęk, gdy wpatrywała się w głębinę. Odnosiła wrażenie, jak gdyby woda wciągała ją w dół... W tej samej chwili nad powierzchnią uniósł się nurek i zaskrzeczał swym chrapliwym, smutnym głosem, który prze­jął Ingę trwogą.

Inga weszła do szałasu, a Marlenę została nad wodą pogrążona w myślach. Służąca gładziła się po brzuchu, ale nie czuła ru­chów. Było jeszcze za wcześnie, choć piersi już stały się ciężkie i bolesne. Codziennie rano musiała chodzić za dom i wymioto­wała. Nie było wątpliwości, że jest w ciąży.

Właściwie powinnam być szczęśliwa, pomyślała Marlenę. Teraz możemy się pobrać. Przecież obiecał. Na wiosnę...

Tego, że jest mężczyzną jej życia, była pewna, ale czy ona jest jego jedyną?

Inga zajęła miejsce naprzeciwko Bjornara. Kobiety siedziały po jednej stronie stołu, a mężczyźni po drugiej. Na samym koń­cu przycupnęli Ellev i Tidemann i jedli z apetytem. Chichotali i śmiali się, zadawali sobie zagadki. Powinna ich skarcić, ale po-

64

zwoliła im na swobodę. Te dzieciaki wyglądały tak słodko z mi­nami dorosłych, jak gdyby miały do omówienia sprawy równie ważne jak starsi.

Inga musiała przyznać, że siedząc tak blisko Bjornara, do­znawała cudownego mrowienia w całym ciele. Jednocześnie się obawiała, że to jakby za dużo dobrego naraz. Być zakocha­nym, pomyślała, oznacza to samo, co chcieć być blisko, lecz nie nazbyt blisko. Kochankowie pragną bliskości, ale trudno im opanować drżenie. Czasami rzeczywiście wystarczy mgnienie, a potem muszą się od siebie oddalić, żeby się uspokoić.

Bjornar uniósł kubek do ust, pochwycił wzrok Ingi i pod­trzymał. Zobaczyła, że kąciki jego ust rozciągają się w uśmie­chu, który jednak pozostał ukryty za kubkiem. Pijąc, Bjornar nie spuszczał z Ingi wzroku, wprost przykuwał ją spojrzeniem. Odstawił kubek na stół i posłał jej dwuznaczny uśmiech.

Inga odchrząknęła i zgniotła chusteczkę do nosa w twardą kulkę. Czy Bjornar wszystkim kobietom posyłał taki uśmiech? Nie, chyba nie. Uśmiech nie wydawał się fałszywy, oczy również promieniały. Czyżby Bjornar czuł to samo co ona? Policzki Ingi zaczęły płonąć, a żołądek ścisnął się ze szczęścia. Serce biło tak mocno, że aż dudniło w skroniach.

Inga z radością wypatrywała nocy świętojańskiej.

Nad górskimi pastwiskami zapadał zmrok. Duże ognisko, które rozpalili nad brzegiem wody, trzaskało i sypało iskrami. Pło­mienie biły w niebo i oblewały złocistym światłem stojące wo­kół niego postaci.

Jest niemal coś magicznego w tych językach ognia, gdy się tak stoi i w nie wpatruje, pomyślała Inga. Wyciągnęła ręce, żeby się trochę ogrzać. Letnie noce potrafią być chłodne. Naciągnęła szal na ramiona.

- Zmarzła pani? - spytał Bjornar, aż Inga podskoczyła za­skoczona. Jego łagodny głos przyprawił ją o drżenie. Odwróciła się i spojrzała prosto w niebieskie oczy.

65

Powinna się ugryźć w język, pomyślała zła na siebie z po­wodu własnej głupoty. Dlaczego ciągle musi zadawać pytania pełne podejrzliwości? Mimo to nie wydawało się, żeby Bj0rnar poczuł się zraniony jej słowami.

Rozmawiali o drobnych czynnościach dnia codziennego. O sprawach, o których łatwo mówić, nie zdradzając uczuć, jed­nak dystans między nimi się zmniejszył. Tak w każdym razie czuła Inga. Kiedy Bjornar poufale objął ją ramieniem, nie bro­niła się.

66

Marlenę wypatrywała w tłumie ukochanego, ale nie mogła go zobaczyć. W ciemności trudno było odróżnić ludzi jednych od drugich. Powinien już tu dotrzeć, pomyślała zrozpaczona. Mło­dzież zwykle przychodziła punktualnie, żeby obserwować mo­ment rozpalania ogniska!

Marlenę nie miała ochoty dołączyć do innych służących, ponieważ chciała być sama, kiedy on wreszcie się pojawi. Może we dwoje mogliby pójść sami do lasu? Jednak czuła się trochę nieswojo, kiedy inne dziewczęta pytały, dlaczego stoi na ubo­czu. Wymieniały porozumiewawcze spojrzenia, ale nie zwraca­ła na to uwagi.

Czy zaraz przyjdzie?

- Chodź! Zatańczmy! - zawołał Bjornar ożywiony, kiedy zagrano na akordeonie.

Wiele rąk szukało tych drugich i wiele par zaczęło się kręcić w rytm skocznej muzyki.

Inga wreszcie złapała krok, żeby tylko zdołała nad sobą pa­nować. Jak dobrze było trzymać jego silne ramiona, czuć jego rękę, ostrożnie gładzącą ją po plecach. Nie śmiała podnieść wzroku, tylko poddawała się tańcowi. Kiedy muzyka ucichła, Inga zatrzymała się zdyszana i roześmiana.

Do gry włączyły się skrzypce i razem z akordeonem zagrały śmielej, więc zatańczono z większym zapałem.

Indze zakręciło się w głowie od coraz szybszych obrotów. Omal nie wypuściła Bjernara z ramion, ale on mocniej ją chwy­cił. Wirowali niczym cyklon w stronę pasma gór, dwoje ludzi, którzy widzieli tylko siebie, w stronę lasu, szybki zwrot blisko drzew, z powrotem ku górom, mocno objęci, żadne z nich nie odwróciło wzroku. Inga nigdy przedtem nie przeżyła czegoś podobnego. Nawet z Martinem, przemknęło jej boleśnie przez głowę. Zadziwiające, że taniec może wywołać taki żar i drże­nie między dwojgiem osób! To w gruncie rzeczy niezwykłe, po­myślała zdumiona. Mimo wszystko tylko tańczyła z Bjornarem,

67

trzymając jedną dłoń w jego dłoni, lecz coś między nimi na­brzmiewało. Nie wiedziała dokładnie co, czuła jedynie, że to ja­kieś napięcie i oczekiwanie. Jak gdyby ogarnęła ją fala, która sprawiła, że robiło jej się gorąco i zimno równocześnie.

Kiedy muzyka zamilkła, Inga nie była w stanie nic powie­dzieć. Roześmiała się, była zbyt zmęczona, by ruszyć do kolej­nego tańca. Usiadła z Bjornarem pod ścianą szałasu, żeby od­począć.

- Jesteś taka piękna, kiedy się śmiejesz - odezwał się nie­
spodziewanie Bjornar. - Widzę, że niezbyt często ci się to zda­
rza.

Inga spoważniała.

- Być może niewiele mam okazji do śmiechu.

Nie odezwali się więcej do siebie. Siedzieli razem w milcze­niu, ale na usta cisnęło im się wiele słów. Słów, które chętnie by wypowiedzieli, lecz nie zdobyli się na odwagę.

Nagle Bjornar splótł swe palce z jej palcami. Kiedy ostrożnie się pochylił i lekko pocałował Ingę w usta, objęła go za szyję.

Marlenę wycofała się w stronę świerków, żeby ludzie nie zwra­cali na nią uwagi. Było jej trochę przykro, że tak stoi sama. Jak gdyby miała wypisane na czole, że czeka na kogoś, kto nigdy nie przyjdzie. Kto ją oszukał...

Wtedy nagle ujrzała go po drugiej stronie jeziorka. Rozpo­znała jego jasne włosy i usłyszała urzekający, cudny śmiech. Już miała podbiec w tamtą stronę, kiedy zrozumiała, że nie wszystko jest tak, jak być powinno. Zaciekawiona przystanęła i zaczęła się przyglądać temu, co się działo.

Nie mogła uwierzyć w to, co ujrzała. Peder nie był sam! U jego boku szła najstarsza córka z Oddęrud! Peder wyraź­nie prowadził ją za rękę. Marlenę zapragnęła, by oczy mogły kłamać, lecz prawda dosięgła ją niczym brutalne uderzenie w twarz. Poczuła, że nogi się pod nią ugięły, i przytrzymała się najbliższego drzewa. To niemożliwe, chyba śni!

68

Po chwili opanowała się i zebrała na odwagę. Trzeba to wy­jaśnić! Nie może po prostu pogrążyć się w smutku. Nie, musi z Pederem porozmawiać. Być może istnieje jakieś naturalne wytłumaczenie, pocieszała się, chociaż kiedy podeszła bliżej, zdała sobie sprawę, że to mało prawdopodobne.

- Peder zaczerwienił się na twarzy jak ogień, gdy się przed nimi zatrzymała. Marlenę spuściła głowę, ponieważ domyśliła się, jak to się skończy. Poznała po wzroku Pedera, że chłopak nie chce jej znać. Wyprostowała się i ze łzami w oczach spojrza­ła na niego z wyrzutem.

- To ty? - syknął w jej stronę. - Czego chcesz?

Nie odpowiedziała, tylko patrzyła na niego w milczeniu nie­szczęśliwym wzrokiem. Dziewczyna z Odderud przyglądała się jej ze zdziwieniem, ale Marlenę nie zwracała na to uwagi.

- Mam nadzieję, że potraktuje cię lepiej, niż potraktował
mnie - powiedziała Marlenę zdławionym głosem.

Szybko odwróciła się i pobiegła do lasu. Z dala od wrzawy opadła na mchu i wybuchła płaczem.

Wszystko stało się jasne, kiedy zobaczyła Pedera z dziedzicz­ką Odderud. Chłopak był tylko synem' dzierżawcy, ale gdyby poślubił tamtą dziewczynę, zdobyłby we wsi lepszą pozycję. Mógłby przejąć gospodarstwo, ponieważ w Odderud nie było dziedzica. Gospodarz miał tylko pięć córek.

Nigdy jej do głowy nie przyszło, że jakiś chłopak mógłby ją wykorzystać dla własnej przyjemności. Czy mężczyźni nie ko­chają dziewcząt, z którymi idą do łóżka? Czy tylko kobiety czu­ją coś więcej do tych, którym się oddają? Teraz, kiedy pierwsze miłosne uniesienie opadło, Marlenę uświadomiła sobie, że Pe­der właściwie nigdy o nią nie dbał. Kilka krótkich, szybkich zbliżeń na sianie - to wszystko. Rzadko ją pieścił i nigdy nie powiedział nic miłego...

Zrozpaczona położyła głowę na miękkim mchu, nie przesta­jąc płakać. Ślepo wierzyła w jego zapewnienia o ślubie. Już ni­gdy nie będzie szczęśliwa, była tego pewna. Chciałaby wiedzieć, co sobie pomyślała ta dziewczyna z Odderud, gdy Marlenę bez-

69

wiednie dotknęła swego brzucha. Musiała się chyba domyślić, że Peder zostanie ojcem. Ów gest nie mógł oznaczać nic innego.

Co robić? Nieślubne dziecko naznaczy ją na całe życie. Prę­dzej utopi się w jeziorze, niż zostanie panną z dzieckiem! Jej ro­dzice się od niej odwrócą...

Marlenę kurczowo złapała kępkę wrzosu i wykrzyczała swój smutek.

Odgłosy zabawy, taniec i zgiełk sprawiły, że nikt nie słyszał żałosnego płaczu służącej.

Inga nic nie wiedziała o cierpieniu Marlenę. Siedziała z Bj0rnarem na ławeczce. Bjornar całował ją coraz bardziej po­żądliwie, jego palce szukały nagiej skóry. Inga zamknęła oczy i otworzyła usta. Kiedy wsunął język do jej ust, odpowiedzia­ła mu żarliwie. Bolało ją między udami z pożądania i położyła rękę na łonie. Nie miała odwagi sprawdzić, czy Bjornar również był gotów, lecz poznała to po jego oddechu. Ostrożnie rozpiął pasek spodni, jednocześnie podciągając jej spódnicę.

- Nie - szepnęła i odepchnęła go. - Nie chcę!

W jednej chwili wrócił jej rozsądek. Po prostu nie mogła!

Bjornar puścił ją, jak gdyby się poparzył.

Teraz sobie pójdzie, pomyślała Inga oszołomiona. Ale prze­cież tak się nie godzi, nie mogła mu się oddać pierwszego wie­czoru, po pierwszej rozmowie! Nie chciała też się z nim kochać w środku lasu, gdy wkoło kręciło się pełno ludzi i dzieci. Wo­lałaby wybrać mniej krępujące miejsce, gdzie będą mieli czas rozkoszować się sobą nawzajem w ciszy i spokoju. Poza tym dźwięczało jej w głowie: „Uważaj na siebie, dziwko, pamiętaj, że jesteś mężatką... Pamiętaj, że w domu czeka na ciebie twój mąż i nawet nie podejrzewa, co zamierzasz zrobić... Niewier­ność, Ingo, to niegodziwość..."

70

W tej samej chwili nadbiegła Marlenę. Minęła ich i wpadła prosto do szałasu.

Z ciężkim sercem Inga podniosła się, ale jako gospodyni miała obowiązek dbać o dobro służby.

Kiedy weszła do środka, Marlenę leżała skulona na łóżku Kristiane. Płakała i dygotała na całym ciele.

- Opowiedz, co się stało, Marlenę. Może będę mogła ci po­
móc - rzekła i uklęknęła obok.

Marlenę gryzła prześcieradło, żeby stłumić płacz.

Przez chwilę siedziała bezradna. Wiedziała, co trzeba zro­bić, żeby pozbyć się ciąży. Mogłaby w tym pomóc Marlenę,

71

ale z bólem z powodu zdrady Pedera dziewczyna będzie mu­siała sobie sama poradzić. Lecz co z dzieckiem? Mogłaby wy­wołać poronienie prostym wywarem z ziół, ale czy się odważy? Czy ma prawo zabić to maleństwo? Czy powinna kazać Marle­nę cierpieć za to, że przespała się z mężczyzną, który ją zosta­wił? Pytania tłukły się jej po głowie, nie wiedziała, co robić.

Urodzenie nieślubnego dziecka będzie Marlenę drogo kosz­towało. Będzie musiała zagryźć zęby i z pokorą znosić wyzwi­ska i drwiny. To nic, że to Peder ją zostawił; bez względu na to ludzie nie będą jej szczędzić przykrych słów. Zostanie wyrzuco­na ze społeczności i napiętnowana jako „zwykła ladacznica".

Jeżeli ona nie pomoże Marlenę, to być może służąca sama spróbuje pozbyć się dziecka. Igliczek do robienia na drutach używano nie tylko do robótek ręcznych. Lecz zwykle takie me­tody wywoływały krwotoki, gorączkę i stan zapalny. Jeśli Mar­lenę spotka kiedyś w życiu mężczyznę, nie wiadomo, czy po ta­kim „zabiegu" będzie jeszcze mogła mieć dzieci.

Inga jęknęła z bezsilności. Przechowywała wprawdzie zioła wywołujące poronienie, ale czy powinna zaryzykować? A jeśli Marlenę potem komukolwiek zdradzi, że to Inga pomogła jej przerwać ciążę? Nawet jeśli nikt nie będzie mógł tego udowod­nić, ona zyska sobie we wsi złą sławę.

Ciałem Marlenę wstrząsał szloch, a Inga czuła się bezradna. Marlenę musi się czuć potwornie, porzucona i skazana na nie­pewność. Tym razem nie prosiła nawet Ingi o pomoc, pewnie dlatego, że poprzednio spotkała się z tak zdecydowaną odmo­wą.

Inga westchnęła. Za pierwszym razem wszystko wydawało się tak zagmatwane. Inga sądziła, że to Bjorhar jest kochankiem Marlenę, i była zazdrosna. Jednocześnie uważała, że Marlenę wraz z wybrankiem swego serca powinna wziąć odpowiedzial­ność za swoje czyny. Teraz sytuacja wyglądała całkiem ina­czej. .. Marlenę nic nie łączyło z Bfórnarem i Inga musiała przy­znać, że cudownie było się o tym dowiedzieć. Służąca nie była już z tego powodu cierniem w jej oku. Poza tym dziewczyna

72

straci swą cześć, jeżeli ludzie we wsi dowiedzą się o ciąży. Może nawet przypłaci to życiem!

Inga policzyła na palcach, czy ma wszystkie zioła, które będą potrzebne. Gdy się zastanowiła, przypomniała sobie, że zioła stoją w pojemnikach w pralni. Niezgrabnie pogładziła Marlenę po włosach.

- No, no, znajdziemy jakieś rozwiązanie.

Marlenę spojrzała na nią z wdzięcznością zapuchniętymi oczami. Pochlipując, opadła z powrotem na łóżko, kiedy zrozu­miała, co to właściwie oznacza.

Ognisko już niemal dogasało, kiedy Inga wyszła na rześ­kie nocne powietrze. Tliły się tylko rozżarzone do czerwonoś­ci węgle. Muzyka i gwar ucichły. Większość ludzi poszła spać lub była zbyt pijana, żeby hałasować. Jakieś pary szukały w lesie schronienia.

Inga skuliła się i wtuliła w zagłębienie jego ramienia. Razem wpatrywali się w tlący się, czerwony żar, który powoli zmieniał się w czarne węgielki...

7

Inga zerknęła w stronę Bjornara i serce zabiło jej mocniej. Te silne, opalone ręce obejmowały mnie dziś w nocy, pomyślała blado. Wzrokiem powędrowała w górę wzdłuż ramion, do szyi, i zatrzymała się na jego ładnej twarzy. Oczywiście musiał właś­nie teraz spojrzeć w jej kierunku! Uśmiechnęła się zmieszana. Udał, że nie zauważył jej zakłopotania, tylko posłał jej jeden ze swych szerokich uśmiechów. Ogarnęła ją radość. Tylko raz w życiu Inga była zakochana. Gdy już dosięgła jej miłość, ude­rzała z ogromną siłą.

74

Mimo przyjemnego oszołomienia Inga miała uczucie, jak­by w jej sercu tkwił bolesny cierń. Chwilami myślała o Marti­nie, o Bjornarze, o obu równocześnie. Cieszyła się z powodu Bjornara, płakała nad Martinem. Wydawało się jej, że nie ma prawa być szczęśliwą, że nigdy żadnemu mężczyźnie nie po­winna pozwolić zasmakować swego ciała ani dzielić z nim naj­bardziej intymnych chwil. Jednak... Czy Martin oczekiwałby od niej wierności do końca życia? Nie sądziła. Poza tym nie mógłby się teraz z nią spotykać, ponieważ był mężem Gudrun. Łzy zapiekły pod powiekami i Inga starała się odsunąć myśli od smutnych spraw.

Nie tylko jej było trudno, jedno spojrzenie na Marlenę wy­starczyło, by schylić głowę w poczuciu winy. Przyszłość Mar­lenę przedstawiała się w dużo ciemniejszych barwach. Służąca chodziła zgarbiona, a jej wzrok był nieodgadniony. Po zda­rzeniu z ostatniej nocy miała zaczerwienione oczy i była bar­dzo blada. Inga nigdy nie została porzucona przez mężczyznę, którego kochała, lecz dosłownie czuła ból Marlenę. Widok Pe-dera idącego za rękę z inną dziewczyną musiał być dla niej jak cios w serce. To, że chłopak zachował się tak, jakby jej nie chciał znać, dodatkowo ją przygnębiło. Jak gdyby jeszcze tego było mało, pomyślała Inga ze współczuciem, Marlenę nosiła pod sercem dziecko tego drania. Sytuacja nie do pozazdrosz­czenia!

W jednej chwili służąca oprzytomniała i po omacku zaczęła szukać ubrania.

75

poczuła, co jest całkiem możliwe, najgorsze dolegliwości po­winny do rana minąć.

- Pij! - rozkazała szorstko i podała jej kubek. Już wcześniej
przygotowała wywar z widłaka widlastego.

Dolna warga Marlenę zaczęła drżeć, lecz dziewczyna po­kornie wzięła napój. Ostatni raz zerknęła na Ingę z rozpaczą w oczach, po czym przytknęła kubek do ust i wypiła. Kiedy przełknęła ostatni łyk, rozpłakała się. Przywarła do Ingi, pła­cząc nad swym losem.

Inga objęła ją i gładziła troskliwie po plecach. Teraz nie było już odwrotu. Jutro wczesnym rankiem nie będzie już ziarenka, które zasiał Peder. Znikną wszelkie powiązania między służącą a synem dzierżawcy.

Tyle tylko Inga zdążyła powiedzieć, ponieważ Marlenę wy­padła za drzwi. Napój zaczynał działać.

Inga zamknęła oczy. Biedna Marlenę, przez co ona teraz bę­dzie musiała przejść!

76

Marlenę pobiegła w stronę obory. Kiedy znalazła się w bez­piecznym miejscu za ścianą zwróconą w stronę jeziora, pogoni­ło ją z obu końców przewodu pokarmowego. Z trudem łapała powietrze, gdy nowa fala wymiotów podeszła jej do ust. Gardło paliło ją, przełykała bez ustanku, żeby powstrzymać mdłości. Jednocześnie czyściło ją z drugiego końca, lecz na to nic nie mogła poradzić. Zgięta wpół oparła się o ścianę, czując, że zno­wu zaraz zwymiotuje.

- Dobry Ojcze Niebieski, pomóż mi - poprosiła i wytarła oczy.

Nogi się pod nią ugięły, ale wiedziała, że nie może usiąść. Dlatego całym wysiłkiem wyprostowała się i wytrzymała tak, dopóki ból brzucha nie powalił jej na kolana. Nigdy w życiu nie czuła takiego bólu! Brzuch skręcały silne skurcze. Chciała krzy­czeć, krzyczeć, by wszyscy ją usłyszeli, ale rozsądek jej w tym przeszkodził. Nikt, absolutnie nikt nie może jej zobaczyć tak upokorzonej, przerażonej i zabrudzonej. Nikt nigdy nie może się dowiedzieć, co zrobiła, że próbowała pozbyć się ciąży!

Ścisnęło ją w brzuchu. Rwała i szarpała ubranie - to pomog­ło jej przetrwać śmiertelny ból. Pot po niej spływał, a włosy kleiły się do mokrej twarzy. Jeszcze raz rwący skurcz przeszył brzuch, aż przed oczami zatańczyły czerwone i żółte plamy.

Kiedy złapał ją ostatni atak, podniosła głowę i zapłakała ku niebu. Wyciągnęła w górę ręce i jęknęła. Czując krew spływają­cą po udach, z drżeniem skuliła się na zimnej ziemi.

Wraz ze zmarłym zarodkiem odpłynęła resztka miłości do Pedera.

Słońce słało przez okno blade promienie, wystarczająco ciepłe, by ogrzać kuchnię i przegonić chłód, który, jak się Indze zda­wało, tu zagościł. Nikt w czasie śniadania nie spytał o Marle­nę, ale Inga zauważyła zaciekawione spojrzenia domowników. Wszyscy rozumieli, że coś jest nie tak.

Sama ntffcła na górę do Marlenę. Przedtem przygotowała

77

tacę z jedzeniem: świeżo ugotowaną kaszę na mleku z cukrem oraz chleb z kozim serem i kiełbasą. Do tego wywar z tasznika, który miał powstrzymać krwawienie. Domyślała się, że Marle­nę dobrze to teraz zrobi.

Służąca leżała pod baranicą. Widać jej było tylko oczy i nos, lecz Ingą wstrząsnął jej widok. Dziewczyna była śmiertelnie blada. Na szczęście poruszyła się, kiedy Inga weszła do pokoju. Inaczej można by pomyśleć, że jest martwa.

- Jak się czujesz? - spytała Inga przyjaźnie i postawiła tacę
na komodzie.

Marlenę odwróciła twarz, ale nie dość, by ukryć łzy, które toczyły się po policzkach.

- Było aż tak źle?

Skinęła głową. Nagle bez słowa schowała się pod kołdrą. Leżała tak przez chwilę, ale zaraz zebrała siły i spróbowała się unieść. Grymas, który przeciął jej twarz, Inga wytłumaczyła so­bie jako znak, że służącej dokucza silny ból.

- Pomogę ci - zaproponowała.

Ostrożnie podłożyła rękę pod plecy Marlenę i lekko ją unios­ła. Szybko-przesunęła wyżej poduszkę, by dziewczyna z pomo­cą ramion mogła usiąść.

- Krwawisz?

Milczące skinienie w odpowiedzi.

- Zmienię ci prześcieradło, żebyś się lepiej poczuła - za­
proponowała Inga i zeszła na dół do pokoju, gdzie przechowy­
wali lniane płótno, żeby przynieść czyste prześcieradło.

-r To potworne - szepnęła Marlenę, kiedy Inga wróciła, od­kryła kołdrę i obie ujrzały pod spodem duże, ciemne krwawe plamy.

Inga powstrzymała krzyk. Marlenę bardzo krwawiła.

- Przekręć się trochę na bok - poprosiła i Marlenę zrobiła,
jak kazała.

Inga szybko zrolowała prześcieradło do połowy, rozłożyła je od brzegu, ostrożnie wsunęła pod Marlenę i poleciła jej odwró­cić się w przeciwną stronę. Następnie chwyciła prześcieradło od

78

drugiej strony i starannie rozłożyła na materacu. Zakrwawio­ną pościel zostawiła na razie na podłodze przy łóżku, po czym usiadła na brzegu posłania.

Delikatnie pogładziła służącą po policzku i uśmiechnęła się.

- Tó nasza tajemnica, Marlenę, bądź o to spokojna. Nigdy nikt się o tym nie dowie.

Później w ciągu dnia Inga zapragnęła znaleźć się z Bjornarem sam na sam. Naturalnie widywała go podczas posiłków, ale to nie to samo. Starała się znaleźć jakąś wymówkę, by mogła się z nim spotkać w kuźni.

Nagle przyszło jej do głowy: może wziąć dwa pęknięte mie­dziane czajniki, o których mu wspominała, że przydałoby się je naprawić. Być może Bjornar, tak uczynny, znajdzie czas, by je uszczelnić?

Dziwnie ożywiona z napięcia pośpieszyła najpierw do po­koju i zakręciła się przed lustrem. Ubranie wydawało się bez zarzutu, potem uważnie przyjrzała się swej twarzy - podobało jej się odbicie. Intensywne czerwone rumieńce na policzkach zdradzały podniecenie i rozgorączkowanie. Włosy zaczesała starannie do tyłu, tak że opadły na plecy.

Ostrożnie zdjęła miedziane czajniki z belki. Stały tam dla ozdoby i nikt nie mógł zobaczyć, że miały pęknięte dno, chyba żeby je ktoś zdjął i dokładnie obejrzał. Wypolerowane i błysz­czące świadczyły o bogactwie i dobrobycie oraz budziły po­dziw.

Serce Ingi zabiło szybciej, kiedy zbliżyła się do kuźni i usły­szała miarowe uderzenia Bjornara. W dużym gospodarstwie zawsze znalazły się jakieś narzędzia, które trzeba było spraw­dzić i doprowadzić do porządku. Inga była tak spięta, że aż za­kręciło się jej w głowie. Przez całą godzinę będzie z Bjornarem sam na sam! Roześmiała się z radości i zastanowiła się: co ją te­raz czeka?

79

Bjornar nie słyszał, jak do niego podeszła. Stał pochylony nad ogniskiem kowalskim, z powodu gorąca jego włosy były mokre od potu. Inga rozkoszowała się widokiem mężczyzny o silnych, muskularnych ramionach. Uwielbiała widok mięś­ni, które napinały się i grały pod opaloną skórą. Te ramiona obejmowały ją... Sama myśl o tym rozgrzała ją do temperatury iskier w trzaskającym palenisku.

Bjornar odwrócił się do Ingi, a jego twarz rozjaśniła się na jej widok.

- Do diabła, ależ jesteś piękna! - zawołał spontanicznie.
Inga zawstydzona spuściła wzrok. Właściwie powinno

ją oburzyć jego słownictwo, ale przekleństwo nie brzmiało obraźliwie. Raczej przeciwnie, podkreślało to, co chciał wyra­zić. W jej uszach dźwięczało jak muzyka. Cudowny komple­ment.

- Dziękuję - odparła tylko i podała mu miedziane naczy­
nia.

Bjornar odłożył narzędzia i odsunął Ingę od ognia.

- To się da zrobić - rzekł, oglądając pęknięcia. - Ale szko­
da mi czasu na przyglądanie się czajnikom, wolę patrzeć na cie­
bie.

Inga roześmiała się. Kiedy ją objął, nie odepchnęła go. Na­wet wtedy, gdy jego usta szukały jej ust. Łakomie. Z tłumioną tęsknotą. Otworzyła usta i odwzajemniła pocałunek. Pozwoliła, by Bjornar rozpiął jej bluzkę. Jęknęła, gdy jego dłoń zamknę­ła się na jej piersi. Nie uciskał jej mocno, lecz pieścił czułymi, zmysłowymi palcami.

Umówiwszy się na spotkanie, Inga pośpiesznie wróciła do domu.

80

Wieczorem jej myśli powędrowały ku Bjornarowi, który cze­kał nieopodal. Wieczorny zmrok kładł się na wszystkie czynno­ści, ponieważ dzień dobiegał końca. Wyglądało na to, że służ­ba - wreszcie - udała się na spoczynek. Inga drżała z napięcia. Gorąco w podbrzuszu paliło niczym gorączka.

Inga szybko zarzuciła szal na ramiona, zerknęła jeszcze do lustra w przedpokoju. Była zadowolona z tego, co zobaczyła. Rumieńce i zdenerwowanie nadawały oczom blasku, a policz­kom świeżości.

Mimo późnej pory powietrze było ciepłe.

Zapadający zmierzch niczym tłumiący dźwięki dywan otu­lał gospodarstwo; Inga najbardziej lubiła tę porę. Czuła się za­wsze piękniejsza o zmroku niż w ujawniającym każdy szczegół świetle dziennym.

Zdawała sobie sprawę, że to szczęśliwy moment w jej ży­ciu, a mimo to czuła w sercu niepokój. Szczęście nie było pełne, choć szła do swego wybranka. Jakaś zjawa miotała się w jej gło­wie i Inga wiedziała, że przybrałaby postać Martina, gdyby nie przegoniła myśli w locie. Rozumiała, dlaczego dręczyła ją myśl o Martinie - dziś wieczorem będzie się być może kochała z innym mężczyzną. Z własnej woli. To nie to samo co poprzednie noce spędzone z Nielsem. Wtedy musiała się podporządkować władzy męża. Teraz szła w stronę zagajnika i wiedziała, co się stanie. Dziś wieczorem odda swe serce i ciało mężczyźnie, który jej pożąda. Chciała tego. I to jej się spodoba. Wolała wierzyć, że po tej nocy Martin stanie się tylko bladym, smutnym wspomnieniem.

Bjcrnar siedział oparty o drzewo, kiedy przyszła. Nie pod­niósł się, tylko bawił jakimś źdźbłem trawy, jednak jego uśmiech, który jej posłał, mówił więcej niż tysiąc słów.

Inga usiadła obok niego. Blisko.

Inga przyglądała się splecionym dłoniom. Wiele razy zasta­nawiała się, dlaczego tak bardzo pociągają jąsilne, mocne ręce.

81

Dla niej były symbolem męskości i siły. Westchnęła cicho ze szczęścia. Czuła w powietrzu panujące napięcie, odnosiła wra­żenie, jak gdyby czas stanął w miejscu. Jak gdyby natura czekała na to co nieuchronne, by ich ciała stopiły się w jedno.

Inga przeciągnęła wolną ręką przez włosy Bjornara. Były gę­ste, a jednocześnie miękkie.

Podniósł głowę i przykuł ją wzrokiem. Nie czuła zażeno­wania, kiedy przyglądał się jej natarczywie swymi niebieskimi oczami, ponieważ wiedziała, że podoba mu się to, co widzi.

Nie wymienili ani słowa, kiedy powoli zaczęli się nawzajem rozbierać. Początkowo robili to spokojnie i cierpliwie, ale ostat­nie rzeczy niemal zdzierali.

Inga jęknęła na głos, kiedy wiatr musnął jej nagą skórę. Oszołomiona z pożądania wyciągnęła ręce ku górze i kołysała się w przód i w tył. Piersi unosiły się w jednym rytmie z biodra­mi. Bjornar chwycił pożądliwie, lecz ostrożnie jedną z jej piersi, pochylił się i wsunął brodawkę do ust. Inga roześmiała się z za­dowolenia, kiedy gładząc lewą ręką jej plecy, jednocześnie draż­nił językiem brodawkę. Całe ciało przebiegł dreszcz rozkoszy. Powoli uklęknęła przed Bjornarem.

Przywarli do siebie, na wpół siedząc, na wpół stojąc. Prag­nęli tylko, by skóra dotykała do skóry. Mieli wrażenie, jak gdy­by nie mogli znaleźć się wystarczająco blisko siebie, ręce śliz­gały się po ciele, pocałunki stawały coraz bardziej pożądliwe. Inga jęknęła, kiedy poczuła, jak jego męskość pulsuje między jej udami. Nie miała wątpliwości, czego pragnął.

Kiedy Bjornar ostrożnie poprowadził swą rękę na jej łono, nie broniła się. Odrzuciła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Nie okazał się dzikusem, który rozłożył jej nogi i od razu ją wziął. Delikatnie, powoli przesuwał rękę ku dołowi, bawił się czułym trójkącikiem, a jego palce wydobywały z niej soki, za­nim jeszcze w nią wszedł. Leciutki dotyk sprawił, że niemal oszalała z tęsknoty.

Inga nie czuła się jak rozpustnica, kiedy stanęła na czwo­rakach. W podbrzuszu odezwało się potworne ssanie, zanim

82

Bjornar stanął z tyłu, chwycił ją za biodra i wsunął w nią swą męskość. Tkwili tak nieruchomo przez chwilę, po czym Bjornar powoli zaczął się poruszać w przód i w tył.

Pomiędzy pocałunkami i pieszczotami zmienili pozycję. Inga zdecydowanie położyła Bjornara na ziemi, a potem usiadła na nim okrakiem. Śmiało patrzyła w jego zdumione oczy, gdy osu­wała się na jego przyrodzenie. Chwycił ją za biodra, by ją przy­trzymywać, kiedy się unosiła, a potem rytmicznie opadała.

Kochali się coraz bardziej szaleńczo. Bjornar jęczał i wił się pod spodem, lecz Inga nie zatrzymywała się. Lubiła decydować, a jednocześnie mogła obserwować grymasy jego twarzy. Gry­masy rozkoszy i pożądania. Opadła na jego twardą pierś i le­żąc tak, lekko się kołysała. Ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi i oddychał ciężko. Ugryzł ją lekko w koniuszek ucha, a dłońmi gładził miękkie pośladki. Kiedy na powrót odzyskali oddech, Bjornar szybko się obrócił, tak że Inga znalazła się pod nim. Całowali się i śmiali.

Inga poczuła, jak jego męskość dotknęła punktu pełnego soków i słodyczy. Zaparło jej dech, uniosła w górę biodra. Za­migotało jej przed oczami od ponadzmysłowej rozkoszy.

Nagle zaniepokoiła się. Poczuła, jak gdyby całe ciało do­magało się, by Bjornar się odsunął. Zapragnęła go odepchnąć. Oszołomiona odwróciła głowę, nie mogąc pojąć, co to oznacza. Było przecież tak cudownie! Wreszcie zrozumiała. Ta pozycja była zbyt... zbyt intymna. A ona nie była jeszcze na to gotowa.

W jednej chwili pojawiła się wyraźnie przed jej oczami dro­ga twarz.

Bjornar nie zauważył jej cierpienia. Uniósł się na wypro­stowanych rękach i jęknął, osiągając szczytowanie. Nasycony i szczęśliwy osunął się na nią i pocałował w szyję. Czule gładził jej ramiona.

Inga nie podzielała jego zachwytu. W rozpaczy zagryzła zęby na skórze dłoni.

- Martin - szepnęła bezgłośnie. - Martin...

8

Inga nie poruszała się. Leżała na plecach z podkurczonymi no­gami. Chłodna trawa lekko ja łaskotała. Inga przełknęła cięż­ko i spojrzała w wieczorne niebo. Słońce dawno już zaszło za wzgórze, ale jeszcze nie było całkiem ciemno.

Po policzku stoczyła się łza, popłynęła w stronę ucha, po czym zniknęła we włosach. Piekło pod powiekami, lecz ból w piersi był silniejszy. Rozchodził się od serca ku szyi. Dudnił i pulsował, ugniatał i dokuczał.

Bjornar nadal leżał nad nią. Nagi. Zaspokojony. Czule gładził ja po włosach i znowu, i jeszcze raz. Przytulił policzek do jej po­liczka, ugryzł ją lekko w koniuszek ucha i skulił się z rozkoszy.

Inga nie znajdowała słów. Pragnęła go zepchnąć, zabrać rzeczy i uciec. Jak najdalej od Bjornara i miłosnych uniesień. Od wszystkich wspomnień. Lecz tego nie uczyniła. Nie poru­szyła się, tylko leżała w milczeniu, czując dotyk skóry Bjornara na swojej.

Wreszcie stoczył się z Ingi, wziął ją za rękę i uścisnął. Uśmiechnął się, lecz ona udała, że tego nie zauważyła. Zorien­towała się, że zmarszczył brwi zdziwiony, więc zapanowała nad sobą. Odwróciła się do niego i odwzajemni* uśmiech. Ostroż­nie wyjmowała gałązki i liście z jego bujnych włosów, udając zadowolenie.

Bjornar znowu się uśmiechnął, tym razem rozpogodzony jej życzliwością.

84

- Czy tobie też było dobrze? - spytał z nadzieją.

Inga nie odpowiedziała, tylko skinęła głową. Odchrząknę­ła, żeby sformułować jakieś słowa, ale poprzestała na skinięciu. Co też on sobie pomyśli, zastanowiła się ze smutkiem. Nie wie, co mnie dręczy. Nie widzi twarzy, która płonie w mojej du­szy. Twarzy człowieka, którego kocham, ale którego nie mogę mieć.

Żeby zagłuszyć smutek i pocieszyć Bjornara, przeciągnęła palcem po jego torsie. Wodziła od jednej twardej brodawki do drugiej, po czym zjechała niżej w stronę brzucha. Był napię­ty i drgnął pod jej dotykiem. Zagłębiła palec w jego kręconych włosach łonowych. Bjornar wziął ją w ramiona i mocno przy­tulił. Oddychał szybko i drżał, i Inga poznała, że znów jest go­tów.

Ostrożnie, żeby go nie urazić, lekko go odsunęła. Z weso­łym, lecz fałszywym śmiechem, obsypując jego ramię pocałun­kami, rzekła:

- Muszę już iść, Bjornarze.

Bjornar spojrzał na nią dużymi, niebieskimi oczami. Ujął jej twarz w obie dłonie i pocałował delikatnie w czubek nosa.

Wiedziała, że nie to miał na myśli, ale nie zdobyła się na to, by mu cokolwiek obiecać. Teraz potrzebowała czasu dla sie­bie. Z ciężkim sercem opuściła Bjornara, zostawiając go w le­sie.

Inga dowlokła się do łóżka. Z płaczem rzuciła się na miękki materac. Głośno pociągała nosem i wycierała łzy chusteczką.

Wieczór z Bjcrnarem był udany. Nie mogła temu mężczyź­nie nic zarzucić. Wręcz przeciwnie, był wrażliwy i czuły, a w las­ku potraktował ją delikatnie i z troską. Inga zwróciła również uwagę, że zachowywał się z klasą, niczym młody ogier czystej krwi. Nie to ciążyło jej na duszy...

85

Dlaczego myśl o Martinie musiała się pojawić w samym środku gorącego aktu miłosnego? Dlaczego jeszcze nie nauczy­ła się rozumieć, że Martin należy do przeszłości? Że jest mężem Gudrun, tej nieczułej jędzy, która nigdy nie da mu szczęścia w małżeństwie.

Inga tęskniła za Martinem w tych rzadkich momentach, kiedy Niels groźbą doprowadzał do zbliżenia. Wtedy płakała w głębi duszy, pragnęła i błagała, by ramiona, które ją obejmo­wały, należały do Martina. Lecz tym razem czuła, że było ina­czej, teraz oddała się Bjornarowi z własnej, nieprzymuszonej woli. Uczyniła krok ku nowemu życiu. Życie z Martinem minę­ło.

Wstała z wysiłkiem, rozpięła suknię, pozwoliła, by opadła na podłogę. Niech tak leży do jutra, Inga nie miała siły jej po­wiesić. Zrzuciła z nóg buty, one również zostaną do następnego dnia w miejscu, gdzie upadły.

Najbardziej dręczy mnie to, pomyślała ze smutkiem, że mu­szę. zrozumieć, że Bjornar zajął miejsce Martina. Nie mogę dłużej żyć wspomnieniem czegoś nieosiągalnego. Nadszedł czas, żeby się obudzić, kazać ciału i duszy pogodzić się z tym, że Bj0rnar jest mężczyzną, który daje mi radość. Martina nie ma, teraz muszę myśleć o Bjornarze.

Świadoma tego, że powinna dziękować Bogu, że postawił na jej drodze Bjornara, zasnęła ze spokojem w duszy. Po raz pierw­szy od dawna.

Następnego dnia na niebie wisiały ciężkie chmury i nagle roz­pętała się burza. Deszcz bębnił o dach i plaskał na dziedzińcu. Inga dostrzegła tylko koniuszek ogona kota, kiedy smyrgnął, żeby się schronić w oborze.

Inga podążyła za służącą wzdłuż korytarza. Serce zabiło jej

86

szybciej z niepokoju. W głosie Eugenie brzmiało coś dziwnego. Mogłaby niemal przypuszczać, że służącą coś przeraziło. Eugenie odwróciła się do Ingi i spojrzała jej prosto w oczy.

Eugenie rozejrzała się ukradkiem, jak gdyby się bała, że nie­znajomy stoi ukryty za rogiem.

- Mógł tylko przypadkiem tędy przechodzić - uznała
Inga.

Eugenie pokręciła z uporem głową.

- Widuję go od kilku dni. On albo ona znika mi z oczu, gdy
tylko się zbliżam. Mimo to mam wrażenie, jak gdyby ten ktoś
nas obserwował.

Inga poczuła, jak jej się włosy podnoszą na przedramio­nach. Świadomość, że mogą być obserwowani, wydawała się przerażająca.

Mówiąc to, opuściła Ingę, żeby wrócić do pracy.

Inga wzdrygnęła się odruchowo. Wcale nie podobała jej się myśl, że jakiś obcy mógłby obserwować ich gospodarstwo. I dlaczego ten ktoś wykazywał tak duże zainteresowanie właś­nie ich majątkiem? Nie miała żadnych wrogów, jeśli nie liczyć Gudrun.

87

Czego ten człowiek chciał? I dlaczego on lub ona nie przyj­dzie tu i otwarcie nie wyłoży swojej sprawy?

Inga zadrżała i pośpieszyła za Eugenie. Nie miała już ochoty przebywać sama w pokoju.

- Zauważyłaś, czy to mężczyzna, czy kobieta? - zwróciła
się półgłosem do służącej, kiedy ją dogoniła. Odwróciły się ple­
cami do domowych odgłosów i rozmawiały szeptem.

-, Nie, i właśnie to jest takie denerwujące - zwierzyła się Eugenie. - Nigdy nie widziałam jego twarzy, ale ten człowiek jest wysokiego wzrostu i ma szerokie ramiona. Wydaje mi się, że to mężczyzna, chociaż dobrze się pilnuje, żeby nie zostać zdemaskowanym.

Inga aż podskoczyła. Nie przywykła do stanowczego tonu służącej. Najwyraźniej dziewczyna czuła się zagrożona i bała się bezimiennego intruza.

Jeśli Inga spodziewała się jakichś słów otuchy ze strony Eu­genie, to gorzko się rozczarowała.

Myśl o nieznajomym rzucała ponury cień na życie w gospo­darstwie. Chociaż przestało padać i znowu wyszło słońce, Inga nie mogła się uspokoić. Przez cały czas się zastanawiała, kto to może być i czego od nich chce. Za każdym razem, gdy przecho­dziła przez dziedziniec, rzucała bojaźliwe spojrzenia przez ra­mię. Nie podobała jej się również myśl, że ów ktoś obserwował wszystko, co się u nich dzieje.

88

Czy patrzy na nią w tej chwili? Czy stoi za stodołą i ją obserwuje?

Marlenę nie miała możliwości niczego zdradzić. Nadal le­żała w swoim pokoju. Inga celowo wyolbrzymiała jej choro­bę, która wcale nie była chorobą, ale dzięki temu służba nie chodziła do Marlenę na górę. Inga nie sądziła, by mężczyźni w ogóle zważali na „dolegliwości kobiece", ale wolała nie ryzy­kować.

Uchwyciła się nadziei, że Wszechmogący okaże jej litość. Modliła się, by ją uchronił od nieznanego niebezpieczeństwa. Czy może nie dość doświadczyła w swym życiu okrucieństwa? Wyprostowała się i zdała się na Boga: albo wysłucha jej modli­twy, albo nie.

Kiedy służba udała się wieczorem na spoczynek, Inga i Eugenie usiadły w salonie przy kominku, każda ze swą filiżanką kawy. Eugenie miała tej nocy nocować w Gaupås, ponieważ następ-

89

nego ranka bardzo wcześnie zamierzały zająć się pieczeniem chleba. Obie lubiły grzać się przy ogniu i przysłuchiwać miłym trzaskom z kominka. Było coś szczególnie przyjemnego w ob­serwowaniu ruchliwych płomyków.

Nagle Eugenie przeraźliwie krzyknęła.

Inga podskoczyła, wylewając kawę prosto na kolana. Bły­skawicznie się poderwała przerażona krzykiem, lecz również dlatego, że gorący napój rozlał się jej po udach.

Eugenie była zdenerwowana.

Eugenie prychnęła.

- Naprawdę tu był! Czy nie słyszysz, co mówię? Zaglądał
do środka!

Na twarzy Eugenie malowało się przerażenie i Inga nie mog­ła jej nie wierzyć. Czym prędzej zasunęła grube pluszowe zasło­ny. Miły nastrój prysnął. W salonie zrobiło się ponuro.

Skóra jej ścierpła ze strachu. Świadomość, że obcy już nie tylko kręcił się w pobliżu, lecz nawet zaglądał przez okna, bu­dziła grozę.

- Widziałaś, kto to był?

Eugenie zrezygnowana pokręciła głową.

- Nie, nie zauważyłam - odparła i zaraz dodała: - Ale je­
stem pewna, że na zewnątrz stał mężczyzna. I nam się przy­
glądał. Czy to mógł być Stener Roysholt? - spytała z drżącymi
wargami.

Inga wycierała ściereczką mokrą spódnicę.

90

Doskoczyły przestraszone do drzwi wejściowych i przekrę­ciły w zamku klucz, potem pobiegły dalej do wyjścia na ganek. Odetchnęły z ulgą, upewniwszy się, że wszystkie drzwi są do­brze zamknięte.

- Myślisz, że spróbuje wejść do środka? - spytała Eugenie,
gdy trochę ochłonęła.

- Nie wiem - odparła Inga. - Ale nie możemy ryzykować.
Obie pomyślały o tym samym: były odcięte od wszelkiej

pomocy. Niels spał na piętrze, ale on niewiele by pomógł, gdy­by obcy wdarł się do domu; był już stary i słaby. W pokoju naprzeciwko leżała Marlenę. Właściwie mieszkała w niewiel­kiej klitce urządzonej w budynku dla służby, ale Inga nie mia­ła serca jej tam odesłać. Komórka nie nadawała się dla mło­dej dziewczyny, która przeżyła zawód miłosny. Przygnębienie z powodu porzucenia mogłoby się spotęgować, gdyby Marle­nę została sama w mrocznej, ciasnej izdebce. Służąca potrze­bowała opieki po tym, jak potraktował ją Peder. W razie na­paści ona także na niewiele by się zdała, bo bała się własnego cienia.

Gulbrand, Bjornar, Erling, Arne i Trygve znajdowali się w budynku dla służby. Inga mogła go zobaczyć, gdy wyjrzała przez okienko w drzwiach na ganek, ale nawet gdyby wołała i krzyczała, nic by nie wskórała. Mężczyźni by jej nie usłyszeli,, ponieważ pewnie spali o tej porze. Poza tym obcy na pewno

91

by zareagował na jej krzyk. Może słysząc jej wołanie o pomoc, wyważyłby drzwi, wpadł do salonu i zamordował i ją, i Euge­nie?

Inga zerknęła na Eugenie, a Eugenie na nią. Wyglądało na to, że wpadły na tę samą myśl, Eugenie zapewne również zda­ła sobie sprawę, że w domu są tylko kobiety i dzieci. Nie było nikogo, kto mógłby im pomóc, gdyby nieznajomy spróbował wtargnąć do środka.

Inga zagryzła dolną wargę w zamyśleniu. Nie miała pewno­ści, czy intruz jest niebezpieczny, ale musiało być z nim coś nie tak. Żaden normalny człowiek nie skrada się w pobliże domu i nie zagląda przez okna. Żeby potem zniknąć!

- Usiądźmy przy kominku - zaproponowała drżącym gło­sem.

Z twarzami zwróconymi w stronę zasłoniętych grubymi ko­tarami okien, czując na plecach ciepło ognia, ściskały kurczowo pogrzebacze.

Mężczyzna ukrył się szybko, kiedy przerażona twarz Eugenie zdradziła, że został zauważony. Przez chwilę siedział bez ruchu skulony w grządce kwiatów i przeklinał własną głupotę. Nie po­winien zaglądać do pokoju, gdy wewnątrz byli ludzie. Jednak zwykle nie zapalano świec, gdy nikt tam nie przebywał, ponie­waż oszczędzano stearynę.

A tylko przy zapalonym świetle mógł zajrzeć do środ­ka i ocenić wartościowe przedmioty. Wprawdzie jadał posiłki w kuchni, lecz mężczyzn do pomocy przy żniwach rzadko za­praszano do pokoi. Z doświadczenia wiedział, że to w salonie lub w sypialni przechowywano najcenniejsze rzeczy. Srebra, bi­żuterię i zegarki kieszonkowe...

Teraz nie miał odwagi dłużej tu tkwić. Gospodyni nie nale­ży do bojaźliwych, jak zauważył, i może przeczesać teren, żeby sprawdzić, kto przestraszył Eugenie. Pośpiesznie, zgięty wpół przebiegł wzdłuż ściany domu, a potem przez dziedziniec.

92

W pobliżu budynku dla służby zwolnił, uspokoił się, zaczerpnął powietrza i ostrożnie otworzył drzwi.

BCiedy następnego dnia wczesnym rankiem cała służba zjawiła się na miejscu, Inga i Eugenie popatrzyły na siebie z ulgą. Wes­tchnęły. Niewiele spały tej nocy. Oczy paliły je z powodu niewy­spania i bolały plecy, ponieważ obie spędziły długie godziny na niewygodnych krzesłach.

Rozmowy, stukot drewnianych naczyń i gwar przy sto­le ze śniadaniem brzmiały jak muzyka w uszach Ingi. Dzisiaj nie przeszkadzało jej, że wszyscy wkoło hałasowali i śmiali się. Przytłaczająca cisza, którą musiała wytrzymać ostatniej nocy, zniknęła bez śladu. Indze poprawił się humor.

Czy to takie dziwne? - pomyślała i uśmiechnęła się szero­ko.

- Może myślałam o tobie i nie mogłam spać?
Bjornar rozpromienił się.

Bjornar klepnął Ingę zalotnie po pośladku i zniknął na dzie­dzińcu.

93

Strach, którego Inga doświadczyła ostatniej nocy, nadal ściskał ją za serce niczym żelazny szpon. Po jej głowie kołatało się jed­no pytanie: kim jest ten obcy? Jakaś ogromna siła musi go tu sprowadzać, inaczej nie kręciłby się w pobliżu. I co to za siła? Pociąg i pożądanie? Przygnębiona pokręciła głową. Nagle cała krew napłynęła jej do twarzy. Czy to możliwe, żeby... Może to Hedvig wysłała tu jednego ze swych synów, żeby siał strach! Tak, pomyślała Inga, przez kilka sekund przekonana, że się nie myli, lecz zaraz ogarnęły ją wątpliwości. Czy rzeczywiście Tor-stein albo Torbjorn mogliby w taki sposób pełnić rolę posłań­ców matki? Nie potrafiła sobie na to odpowiedzieć, ale synami Hedvig mogła kierować chęć zemsty. Istniało duże prawdopo­dobieństwo, że tak było, chociaż Inga nie przypominała sobie, żeby ich w jakiś sposób uraziła. Nie miała bezpośrednich wro­gów, jeśli nie liczyć Gudrun.

Czy rozwiązanie tajemnicy mogło być takie proste, że to ja­kiś biedny włóczęga zagląda tu w poszukiwaniu jedzenia i pi­cia? Szuka miejsca, gdzie mógłby się ogrzać, najeść i znaleźć kąt do spania? Inga wiedziała, że wielu ludzi we wsi cierpi bie­dę. Najgorzej sytuowani udawali się do gospodarstw w nadziei, że znajdą tam życzliwość i zaspokoją najgorszy, dręczący głód.

Inga nie sądziła jednak, by rozwiązanie było tak proste. Lu­dzie, którzy nie mają nic do ukrycia, nie skradają się w pobliże domów pod osłoną nocy.

- Przyjdź do mnie dziś w nocy - szepnęła Inga do Bjor-nara. - Niels nie ośmiela się już do mnie zaglądać, więc będzie­my całkiem bezpieczni.

Nie podniósł nawet wzroku, tylko nieznacznie uniósł do góry kciuk. Usłyszał.

Bjornar nie miał w zasadzie nic przeciwko potajemnym schadzkom. Nie czuł się wykorzystywany, ponieważ wiedział, w jak trudnej sytuacji znajduje się Inga jako mężatka. Cóż, przyznał otwarcie, jej mąż jest bardzo stary. Ciekawe, ile mu

94

jeszcze zostało...? Pierś ścisnęła mu się z żalu na myśl o tym, że nie miałby obejmować i pieścić tej miłej, cudownej istoty, którą jest Inga. Nawet godziny, które zostały do zmroku, wy­dawały się wiecznością. Jak uda mu się znosić całe lata, zanim Niels rzuci się w ramiona śmierci?

Inga zdążyła zapalić świece w trzech kandelabrach, kiedy Bjornar wszedł do pokoju. Z uśmiechem zdmuchnęła żywicz­ny patyczek. Wzrokiem przebiegła przystojną męską sylwetkę i wypięła dumnie pierś zadowolona. Bjornar włożył swe naj­lepsze ubranie: świeżo wyprane grube spodnie, białą, wypraso­waną koszulę i brązowy kubrak. Jego włosy kręciły się na karku i Inga zauważyła, że są mokre. Zapewne wykąpał się w jeziorze koło pralni. Podobało jej się to. Nie żeby miała coś przeciwko zapachowi potu mężczyzn, którzy ciężko pracowali, ale uwa­żała, że każdy po pracy powinien się choćby ochlapać. Bjornar należał do tych, którzy myli się częściej, nie tylko w soboty, kie­dy to tradycyjnie przypadała pora kąpieli w balii.

Podszedł do Ingi, uśmiechając się, a jego widok przyprawiał ją o drżenie z pożądania. Czuła, że jego oczy płoną ku niej, kie­dy na nią patrzy. Jej serce biło w piersi dziko i gorąco. Zwilżyła wargi czubkiem języka.

- Jesteś jak nieosżlifowany diament: wewnątrz dobra i miła, lecz o ostrych krawędziach. - Gładził jej ramiona i lekko ugryzł w kark.

Inga nie przyjęła jego słów jako obrazy. Czuła, że właśnie taka jest: niepokorna, o ostrych kantach, jeśli ktoś wszedł jej w drogę. Owszem, w niewielkim stopniu Bjornar wprawił ją również w zakłopotanie, lecz jego słowa niezmiernie ją ucieszy­ły. Znał sztukę obsypywania kobiet pochwałami.

Nie potrzebowali słów, żeby się odnaleźć. Bjornar poszukał ustami jej ust, a ona z ochotą mu na to pozwoliła. Zrobiło jej się błogo, gdy poczuła jego miękkie wargi na swoich. Były jakby stworzone do całowania: odpowiednio delikatne i ciepłe. Roz-

95

gorączkowana zarzuciła mu ręce na szyję i pociągnęła za sobą na łóżko.

Przytulił ją mocno. Jego oddech był przesycony pożąda­niem. Nagle Bjernar usiadł na posłaniu.

- Muszę na ciebie popatrzeć!

Niezdarnymi palcami rozwiązywał wstążki jej ubrania. Jęk­nął głośno, kiedy obnażył jej piersi.

Inga pomogła mu i wyśliznęła się ze spódnicy. W końcu le­żała przed nim naga. Jej widok jakby go zaczarował. Uniosła się i zaczęła rozpinać mu spodnie. Syknął, kiedy wzięła do ręki jego przyrodzenie i zaczęła poruszać dłonią w górę i w dół. Kiedy lekko przeciągnęła po nim językiem, Bjornar jęknął z rozko­szy.

Potem ściągnęła z niego kubrak i rzuciła na podłogę. Koszu­la pofrunęła tą samą drogą. Inga położyła się na materacu, na­pawając się widokiem silnego mężczyzny, który przed nią klę­czał. Jego męskość prężyła się dumnie. Inga przyglądała się jej podniecona. Poczuła słodki skurcz w podbrzuszu.

Gorycz, której doznała, kiedy się ostatnio kochali, zniknęła bez śladu. Inga leżała na plecach, kiedy Bjornar w nią wszedł. Tym razem nie czuła smutku, że to nie Martin jest w jej ramio­nach, choć w tej pozycji dawali sobie kiedyś najwięcej czułości.

Znalazła się u szczytu pożądania, jej łono pulsowało. Uszczypnęła Bjornara, aż jęknął. Wysunęła ku niemu biodra na znak, że pragnie ostrej jazdy. Nie zwlekał ze spełnieniem jej ży­czenia.

Zagryzła kołdrę, żeby zdusić krzyk. Krew się w niej goto­wała. Inga czuła, jak gdyby uciekała od własnych uczuć, które zawiodły ją na rozlewisko tłumionej rozkoszy. Kiedy osiągnęła apogeum, zgięła się wpół i oddychała ciężko.

- Pozwól mi! - rozkazała.

Więcej nie musiała mówić, by kochanek odwrócił się na ple­cy. Tym razem nie dosiadła go przodem. Nie, odwróciła się ple­cami, żeby mógł obserwować jej pośladki.

- Och!

96

Złapał Ingę za kostki, dając jej oparcie, by mogła się szyb­ciej ruszać. Podniósł głowę, żeby widzieć, jak unosi się i opada. Ów widok sprawił, że zaparło mu dech. Namiętność usadowiła się nie tylko w podbrzuszu, ale rozchodziła się promieniście na całe ciało.

Bjornar jęknął, gdy doszedł. Wygiął się pod Ingą w łuk i od­chylił głowę do tyłu.

- Moja huldra, moja huldra - powtarzał szczęśliwy.

9

Kristian zirytowany kopnął drobny kamyk leżący na trawni­ku. Kamyk poszybował szerokim łukiem w powietrzu i uderzył w ścianę obory. Niech diabli porwą Hedvig! Niech diabli porwą te wszystkie szkaradne, piekielne babska!

Rozgniewany przysiadł na spróchniałym pniu i ponuro po­patrzył na pola. Wątłe, zielone pędy rosły ochoczo i wyciągały się ku słońcu. Chwila odpoczynku dobrze mi zrobi, pomyślał i kilka razy głęboko wciągnął powietrze. Na szczęście wszyst­ko się dobrze ułożyło między nim a Miną. Naprawdę się z tego cieszył. Po awanturze, jaką im urządziła w lesie Hedvig, oba­wiał się, że Mina nigdy więcej nie spojrzy w jego stronę, ale tak się nie stało. Więzi między nimi tylko się wzmocniły. Dzięki Hedvig, pomyślał z odrobiną złośliwości. Mimo to rozumiał, że ten szalony tłuścioch nie powinien się dowiedzieć, że od tamtej pory on i Mina częściej się spotykają. Gdyby tak się stało, Hedvig pewnie jeszcze bardziej by się wściekała i mściła. O ile to w ogóle możliwe, pomyślał ironicznie.

Mina odcięła się od wiejskich plotek i postanowiła go od­wiedzić, żeby dowiedzieć się prawdy. Gdyby tak wszyscy robi­li podobnie, westchnął, ale ludzie wolą widocznie cieszyć się myślą, że Svartdal być może przejdzie w ręce Torsteina. Mimo wszystko, stwierdził Kristian sceptycznie, niewielu odważyło się go odwiedzić, jak gdyby nie chcieli się wtrącać w jego pry­watne sprawy...

98

Kiedy Mina mu powiedziała, że uciekła ze sklepu pana Smedsruda, nagle zdał sobie sprawę, że nie zdążyła kupić po­trzebnych rzeczy. Wspaniałomyślnie dał jej dwa worki ziarna, cukier, sól i dwadzieścia jajek. Mina broniła się przed jego hoj­nością, ale nie przyjął jej protestów. Oczywiście, że powinna so­bie oszczędzić powrotu do sklepu i nie narażać się na dociekli­we pytania i źle skrywane aluzje! Tego by tylko brakowało, żeby Mina nie dostała od niego tego, czego potrzebowała.

Kristiana ogarnął smutek niczym mroczny cień. Tyle pra­cy i znoju włożył w to gospodarstwo. A przed nim jego ojciec. A przed Kolbjernem dziadek. I przodkowie przed nim... Gdy zdał sobie z tego sprawę, przeszedł go dreszcz.

W miarę jak lata będzie ubywało, do rozprawy sądowej bę­dzie coraz mniej czasu. A jeśliby... Nie, Kristian odegnał nie­wygodną myśl niczym natrętną muchę. Nie zamierzał tak nisko upaść, nie wolno mu w tym wszystkim zapomnieć o własnej godności.

Tłusta zielonkawa mucha plujka krążyła denerwująco wo­kół jego głowy. Kristian pacnął ją otwartą dłonią. Na wpół oszołomiona odleciała, bzycząc. Nagle przyszła mu do głowy chytra myśl. A gdyby tak udawał, że mimo wszystko chce się z Hedvig ożenić...? Czy uda mu się wywieść w pole tę kapryś­ną kobietę? Nie musi nawet wprost obiecać jej małżeństwa, lecz wystarczy zawrócić jej w głowie, żeby wycofała pozew. Wtedy lensman i sędzia zrozumieliby, że chodzi jej tylko o zdobycie Svartdal. Poza tym zyskałby na czasie, rozmyślał rozochocony, zdobył czas potrzebny na to, żeby Niels i Inga zdążyli sprawdzić kilka faktów, przemawiających na jego korzyść.

Podniesiony na duchu wstał i otrzepał spodnie ze świerko­wych igieł.

- Gdzie się wybierasz? - spytała Emma zaciekawiona, kie­
dy w pośpiechu wszedł do domu i ściągał z haka kubrak i kape­
lusz.

- Idę do Hedvig - odparł wesoło.
Emma położyła mu rękę na ramieniu.

99

W drodze do 0vre Gullhaug rozmyślał o tym, jak powinien wyłożyć sprawę, żeby się nie upokorzyć. Nie miał zwyczaju o nic błagać i prosić ani też przyznawać się do błędu. Nie nale­żał do tych, którzy łatwo zmieniają zdanie. Cóż, pomyślał zjad­liwie, nie chodzi tu o rozszczepianie swojej osobowości, lecz o to, żeby się wkraść w łaski Hedvig. Głupia flądra! Na pewno oszaleje z radości, kiedy zaproponuje jej wspólną przyszłość.

Pewność siebie i szlachetne plany nie wystarczą, by zwieść tę wielką gospodynię, pomyślał Kristian, kiedy Hedvig z rezerwą powitała go na dziedzińcu. Nie zdradziła również chęci, żeby zaprosić go do środka. Najczęściej zachowywała się jak przy­milny kociak, lecz teraz jakby odrobinę wyżej uniosła głowę i nerwowo oddychała przez nos.

- Czego chcesz? - rzuciła ostro.

Jej gniew podziałał na Kristiana jak kubeł gorącej wody. Już miał na końcu języka ciętą odpowiedź, lecz się opamię­tał. Odruchowo zacisnął pięści i aż go korciło, by wymierzyć Hedvig policzek, lecz ogromnym wysiłkiem woli założył, ręce na plecy. Uznał, że nie warto się zdradzać i okazywać wzburze­nia.

- Chciałbym przede wszystkim porozmawiać o Svart-
dal - wyjaśnił aksamitnym głosem.

Hedvig odrzuciła do tyłu głowę, aż jej gruby warkocz opadł na plecy.

- Czy nie jest na to odrobinę za późno?

Kristian poczuł się jak złapany insekt między dwoma opusz­kami palców. Tak to musiało wyglądać, palce trzymały i uciska­ły, czekając tylko, żeby zmiażdżyć ofiarę.

- Za późno i za późno - powtórzył niedbale. - Nie sądzi­
łem, że byłem ci tak drogi, że... że to odbierze ci rozsądek.

100

Hedvig zmrużyła oczy i spojrzała na Kristiana krytycznie.

Jak mógł powiedzieć coś tak bezmyślnego? Oczywiście nie powinien mówić nic, co mogłaby potraktować jako obraźliwe. Zmieszany spróbował znowu:

W Kristianie zagotowało się. Tylko spokojnie, tylko spokoj­nie, upominał w jego głowie wewnętrzny głos. Nie daj się spro­wokować! Pamiętaj, o co się toczy gra!

- Tak, tak - roześmiał się fałszywie. - Halvdan był moim
przyjacielem, Hedvig, i uważałem, że to by było nieładnie z mo­
jej strony, jeżeli... gdybyśmy się pobrali tak szybko po jego
śmierci.

Łagodniejszy wyraz wokół ust Hedvig sprawił, że wydawała się mniej przerażająca.

- To prawda, Kristianie, ale w miarę upływu czasu uświa­
domiłam sobie, że odrzuciłeś miłość, którą chciałam ci dać.

Kristian wzruszył ramionami. Nie śmiał powiedzieć nic, co mogłoby Hedvig urazić. Nie powinien też próbować jej przekonywać, że jest inaczej. Pozwolił, by uczyniła następny ruch.

- Poza tym - mówiła dalej i ruszyła przez dziedziniec - Halv-
dana nie łączyło z tobą nic szczególnego. Wasza przyjaźń nale­
żała do przeszłości.

Oskarżenie niczym ostry paznokieć rozdarło jego sumie­nie. Hedvig miała rację, ale mogła podziękować samej sobie, że ta przyjaźń się skończyła. Kiedy Halvdan przywiódł Hedvig do 0vre Gullhaug, Kristian postanowił trzymać się z dala. Ta nienasycona suka nieraz posyłała mu zalotne spojrzenia już

101

w pierwszych latach po ślubie. Bał się, że Hah/dan to zauważy. Co by wtedy powiedział? A jeśli Hedvig tak namieszałaby w gło­wie swemu zakochanemu mężowi i zrzuciła całą winę na niego? Nie, najbezpieczniej było spotkać się z Halvdanem w miejscach, gdzie gromadziło się więcej ludzi.

Kristian nie miał daru przekonywania, sam to słyszał, a jego głos brzmiał niepewnie, kiedy pośpieszył za Hedvig:

- Nie pozwólmy, by Halvdan stanął między nami, Hedvig.
Powiedz mi, moja słodka... - ostatnie słowa urosły mu w us­
tach - jak ułożymy nasze sprawy po ślubie? Zostaniesz w 0vre
Gullhaug, a ja w Svartdal, czy...

Hedvig zatrzymała się gwałtownie i wbiła w Kristiana swe brązowozielone oczy.

- Ach tak! Svartdal to jedyne, na czym ci zależy, Kristianie!
Nie przychodzisz tu, żeby się oświadczyć. Chcesz tylko zapew­
nić Kristofferowi prawo do dziedzictwa.

Kristian poczuł się tak, jak gdyby uszło z niego powietrze. Hedvig rozszyfrowała całą intrygę.

- Naturalnie! Torstein nie jest moim synem i nie może,
do diabła, przejąć Svartdal. Nie pojmuję, co się z tobą stało. Jak,
do licha, możesz myśleć, że...

Hedvig przerwała mu, uśmiechając się drwiąco:

- Możesz sobie wymyślać i grozić do woli, Kristianie,
ale twoje zarozumialstwo cię zgubi. - Niemal łagodnym gło­
sem dodała: - Oniemiejesz z wrażenia, kiedy zobaczysz dowo­
dy, które przedstawię w sądzie. Wierz mi!

Groźba odebrała Kristianowi mowę. Dowody? Jak zdoła przedstawić dowody, które nie istnieją? Odpokutował swoją winę i od tamtej pory nie uczynił nic niedozwolonego. Ani wo­bec Hedvig, ani wobec innych ludzi.

Hedvig była prawie o głowę niższa od Kristiana. Wściekła stanęła blisko niego i spojrzała mu prosto w oczy.

- Svartdal będzie moje! Na nic się nie zdadzą składane pół­
głosem miłosne wyznania. Myślałam, że to zrozumiałeś.

Kristian z trudem poskromił złość, która w nim narastała.

102

Rozsądek podpowiadał mu milczeć, odczekać i zobaczyć, jaki obrót przyjmie ta rozmowa, lecz to była ciężka próba.

- Hedvig... Oczywiście chciałbym zostać w Svartdal,
ale możemy się pobrać...

Hedvig przerwała mu stanowczo:

- Co ty sobie wyobrażasz? To niczego nie zmieni. Ty jesteś
daleko, ja tutaj! Już nie pragnę ciebie, lecz twojego majątku.

Wtedy Kristian nie wytrzymał. Próba cierpliwości minęła.

- Niedoczekanie twoje, Hedvig, bym zobaczył u siebie two­
jego wyrodka! Nigdy do tego nie dojdzie!

Hedvig odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się.

Kristian puścił ją wstrząśnięty i cofnął się. Co to za bzdury? Czyżby tej obłąkanej kobiecie do reszty pomieszało się w gło­wie?

Kristian odwrócił się do Hedvig plecami i ruszył ku Czarne­mu. Już teraz zastanawiał się, czy Hedvig mówiła prawdę, czy to tylko jakieś mgliste mrzonki. Kto chciałby świadczyć na jej ko­rzyść? Laurens...

Spór obu rodów napsuł wiele krwi między rodzinami, ale dlaczego szwagier miałby się teraz nagle na nim mścić? Kristianowi nic tu się nie zgadzało. Czy to może Oddbjorn z Nedre Gullhaug? Nie, pomyślał, wsunął nogę w strzemię i wskoczył na grzbiet konia. Niels? Poczuł, jak krew odpłynęła mu z twarzy z przerażenia, ale w tej samej chwili odrzucił tę możliwość. Dobry, stary Niels nigdy by go nie zdradził. Kto to mógł być?

103

Każdy, uznał po namyśle. Miał dosyć wrogów, tak wielu, że trudno by ich było posortować.

Hedvig zatarła ręce z radości, kiedy Kristian odjeżdżał kon­no w dół alei. Dała mu do zrozumienia, że nic już nie wskóra umizgami i fałszywymi obietnicami. Chciał się ożenić, a jedno­cześnie każde z nich miałoby zostać u siebie? Ha! Czy naprawdę myślał, że jest tak łatwowierna i się na to zgodzi?

Z chytrym uśmiechem obserwowała jego szerokie plecy i ciemne włosy, które lekko kręciły się na karku. Nadal przyjem­nie było na niego popatrzeć, lecz już nie wzbudzał w niej drże­nia z pożądania. Szalona miłość i namiętność, którą do niego czuła, przekształciła się w zaciekłą nienawiść! Kiedyś pragnęła być dla niego miła, lecz teraz jej myśli krążyły tylko wokół tego, jak się na nim zemścić w możliwie najokrutniejszy sposób. O, jeszcze gorzko pożałuje, że ją odtrącił, kiedy proponowała mu swe bujne ciało. Co za głupiec! Nie było chyba w parafii męż­czyzny, który by nie skorzystał z tak szczodrej propozycji.

Hedvig rozejrzała się dokoła, żeby sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu, pośpieszyła do drzwi i ruszyła w stronę sypialni. W szufladzie komody pod bielizną nocną przechowywała pie­niądze, które miał otrzymać pastor Mohr.

Ustalili, że za swoją przysługę otrzyma w sumie tysiąc ko­ron. Pastor utrzymywał, że to kwota proporcjonalna do warto­ści Svartdal. Hedvig nie zamierzała mu wręczyć wszystkiego od razu. Nie ma nawet mowy o tym, żeby otrzymał drugą część za­płaty, zanim zaświadczy przeciw Kristianowi! W dodatku ona sama oceni, czy zasłużył na resztę. Według niej będzie to zale­żało od jego zaangażowania i wyroku sądu.

Banknoty pięćdziesięciokoronowe zaszeleściły między jej palcami. Wilhelm Christie, były przewodniczący Stortingu, zdobił jedną stronę banknotu i Hedvig doznała nieprzyjemne­go wrażenia, że patrzy prosto na nią. Nie, co za bzdura, zgromi­ła samą siebie i zebrała plik banknotów.

104

Suma stanowiła poważną część środków zaoszczędzonych w gospodarstwie, ale niech się dzieje, co chce. Po sprzecz­ce z Kristianem przed chwilą Hedvig aż mrowiło z niepoko­ju. Ogarnęła ją nagła potrzeba wręczenia pieniędzy pastorowi. Wtedy Mohr z większym oddaniem włączy się w spór między nią a Svartdalem... Postanowiła, że od razu pojedzie na pleba­nię.

Pastor Mohr ściągnął nieco usta, kiedy służąca zapukała i spytała, czy ma czas przyjąć Hedvig z 0vre Gullhaug. Nie zdo­łał ukryć irytacji i zniecierpliwienia, kiedy zapraszającym ge­stem dał znać, żeby wpuścić gościa. Zaraz jednak się opanował i gdy Hedvig weszła do pokoju, uśmiechnął się.

- Jak miło! - odezwał się radośnie.

Kłamstwo sprawiło, że jego głos zabrzmiał nieczysto. Hedvig dosłyszała to, lecz ucieszyła ją niepewność pastora.

- Tylko połowę. Pastor powinien wiedzieć, że niełatwo jest
zdobyć taką dużą sumę naraz.

Czy zrozumiał podwójne znaczenie jej słów? Czy zoriento­wał się, że uważa go za chciwego? Pewnie nie, pomyślała, bo już oblizuje palce i rozanielony bierze plik banknotów, który rzuci­ła na jego biurko.

Z uśmiechem zadowolenia na ustach przeliczył pieniądze, włożył je do szuflady z dokumentami, którą na powrót zasunął. Hedvig zastanowiła się, czy nadal przechowuje tam wyrwaną stronę z księgi kościelnej, ale nie odważyła się o to spytać. Ten temat nie istniał.

- Czy jeszcze coś, pani Gullhaug, skoro już tu pani jest?
Hedvig wolno pokręciła głową.

- Nic takiego nie przychodzi mi na myśl. Jak pastor wie,
przygotowuję się do sprawy przeciwko Kristianowi Svartdalowi.

W oczach pastora pojawił się niebezpieczny błysk. Jego głos brzmiał jednak łagodnie i spokojnie, kiedy rzekł:

105

- Tak, i pragnie pani zapewne, żeby wszystko się udało, jak
się spodziewam.

Wyraźna aluzja wprawiła Hedvig w złość.

- Liczę na to, że i pastor tego pragnie! To oznacza więcej
pieniędzy - odparła zjadliwie.

Duchowny spojrzał na Hedvig podejrzliwie.

- Miła pani GuUhaug, insynuuje pani, że nie dostanę reszty,
która mi się należy?

Hedvig zacisnęła usta. W głębi duszy zachichotała.

- To zależy od tego, jak przekonujący będzie pastor w są­
dzie!

Ten zazwyczaj blady mężczyzna jeszcze bardziej poszarzał.

- To jest sprzeczne z naszą umową! Uzgodniliśmy, że do­
stanę połowę teraz, a resztę potem.

Hedvig wyprostowała się.

- Nie zapłacę za coś, czego nie dostanę. Tyle powinien pa­
stor rozumieć! - Zachowywała się wobec Mohra surowiej, niż
właściwie chciała, ale uznała, że trzeba mocno zacisnąć obrożę
na szyi dzikiego zwierzęcia.

Pastor Mohr niemal przefrunął do niej przez pokój. Głębo­ko osadzone oczy wypełniała wściekłość.

- Nie muszę świadczyć na pani korzyść. A jeśli ludzie do­
wiedzą się o pieniądzach, mogę powiedzieć, że niczego nie
przyjąłem.

Hedvig kusiło, żeby się cofnąć, ale musiała pokazać, że się nie boi.

106

strona została najpierw wyrwana, a potem wklejona na miejsce. Będzie też pognieciona... Jak gdyby ktoś ją zmiął w przypływie złości...

- Nie radzę mnie demaskować, pani Gullhaug! Jestem
w gminie szanowanym człowiekiem i mam wpływowych przy­
jaciół. Jeżeli...

Hedvig odwróciła się plecami. Zatrzymała się przy drzwiach i nacisnęła klamkę. Odczekała chwilę, po czym rzekła ostrze­gawczo:

- Osobie duchownej nie przystoi używać gróźb! Nie martw
się, pastorze - mówiła dalej zjadliwie. - Jeżeli wyświadczysz
mi przysługę, dostaniesz swoje pieniądze. Judaszowe srebrni­
ki - wypluła, zanim opuściła pokój z wysoko zadartym nosem.

10

Inga myślała, że eksploduje, kiedy na początku lipca zobaczyła, jak Hedvig zajeżdża do Gaupås.

- Czego tutaj chcesz? - syknęła. - Powinnaś mieć dość
wstydu, by trzymać się od nas z daleka...

Hedvig uśmiechnęła się z wyższością.

- Zapomniałaś, że mój starszy syn zamierza ożenić się z Si-
grid? Pozwól mi więc porozmawiać z Nielsem!

Inga nie mogła zrobić nic innego, jak tylko odsunąć się i wpuścić Hedvig do środka. Czując wypełniającą ją bezsilność, poleciła Eugenie przygotować kawę i zanieść tacę do gabinetu Nielsa, gdy tylko będzie gotowa. Następnie pośpieszyła koryta­rzem i wpadła prosto do pokoju Nielsa, gdzie siedział przy swo­im biurku. Hedvig zatopiła się w jednym z miękkich, głębokich foteli.

Inga przeszywała ją wzrokiem, lecz Hedvig zdawała się nie zwracać na to uwagi.

Niels przywołał Ingę do siebie skinieniem dłoni. Cicho szep­nął jej do ucha:

- Opanuj się, Ingo. Nie życzę sobie żadnych wybuchów
emocji podczas tej rozmowy.

Inga wywróciła oczami zrezygnowana.

108

Nie jestem zła, pomyślała Inga oburzona, jestem tak wściek­ła, że mogłabym tej wiedźmie łeb ukręcić. Przychyliła się jednak do prośby męża. Na razie. Hedvig ziewnęła przeciągle, jakby znudzona, gdy Inga przechodziła obok, i Inga musiała się po­wstrzymać, żeby jej nie spoliczkować. Stuliwszy uszy po sobie, Inga przeszła przez gabinet i usadowiła się w fotelu pod ścia­ną. W milczeniu przysłuchiwała się rozmowie między Hedvig i Nielsem. Pani Gullhaug zaakceptowała niewiele z propozycji Nielsa, ta kobieta odznaczała się szczególną zdolnością przeko­nywania.

- Zatem wesele odbędzie się w 0vre Gullhaug - rzekł
Niels. - Ponieważ tradycja nakazuje, by miało miejsce w domu
pana młodego.

Hedvig kiwała głową, aż jej kasztanowobrązowy warkocz przeskakiwał z jednej strony na bok.

- Tak, chyba jeszcze za wcześnie, żeby wyprawić je w Svart-
dal... - roześmiała się kokieteryjnie.

Kątem oka Inga dostrzegła, że Niels się przeraził. Rzucił szybkie, przestraszone spojrzenie w jej stronę. Jego oczy zakli­nały ją, żeby zachowała spokój. W tej samej chwili zagotowało się w niej z powodu jawnej zuchwałości Hedvig, ale opanowała się. Niedoczekanie, by Hedvig zdołała ją wyprowadzić z równo­wagi swymi prostackimi uwagami!

Niels wolał nie odpowiadać wprost.

- Tak czy owak cieszę się - mruknął - że tych dwoje mło­
dych pragnie się pobrać. Co do drugiej sprawy, wprawiasz
mnie w zakłopotanie. Jako sędzia muszę oświadczyć, że je­
stem niekompetentny, ponieważ łączą nas zbyt bliskie więzi.
W twojej sprawie będzie sędziował sędzia, który przyjedzie
z Larvik.

Hedvig wstała i uścisnęła Nielsowi rękę. O tym nie pomyśla­ła.

- Sama znajdę drogę, Nielsie.

Wtedy Inga poderwała się nagle z fotela i zaproponowała:

- Odprowadzę cię!

109

Niels drgnął, lecz żadna niema prośba z jego strony nie mog­ła teraz powstrzymać wściekłości żony.

Hedvig pośpiesznie wyszła z gabinetu z niechętną miną, lecz Inga podążyła tuż za nią. Do diabła, nie pozwoli, by Hedvig się upiekło. Na dziedzińcu, kiedy Inga zatrzasnęła za sobą drzwi wejściowe, złapała Hedvig za ramiona i odwróciła ku sobie.

- Jak mogłaś uganiać się za moim ojcem? Nie wiedziałaś,
że był w tym czasie zaręczony z moją matką?

Hedvig zwęziła oczy.

- On się tym nie przejmował, to dlaczego ja miałabym mieć
skrupuły?

Inga przyrzekła sobie, że będzie się trzymać sprawy, lecz pa­liła ją żądza zemsty. Pragnęła dopiec Hedvig do żywego.

- Przez wiele lat uchodziłaś za nienaganną gospodynię bez
jednej wstydliwej plamki na opinii. Lecz teraz zaczynam po­
znawać inną Hedvig... Pragnęłaś zasiać niezgodę między moi­
mi rodzicami. Co by było, gdyby moja matka poznała prawdę,
że krążyłaś koło Kristiana niczym goniąca się bezdomna suka?

Usta Hedvig drżały, a nozdrza pobielały i rozszerzyły się.

- Nigdy się o tym nie dowiedziała - warknęła upokorzo­
na. - Ty się o to postarałaś, Ingo!

Inga wstrząśnięta aż cofnęła się o krok. Ależ ta Hedvig pod­ła! Żeby wykorzystywać przeciw niej śmierć matki. Gorączko­wo szukała w głowie jakiejś odpowiedzi, ale nie mogła znaleźć słów.

- Nie bądź zbyt pewna siebie - szepnęła ochryple. - Pamię­
taj, ty szmato, kto zadziera z jednym z dzieci Kristiana Svartda-
la, będzie miał na karku pozostałe.

Przy tych słowach Inga odwróciła się do Hedvig plecami i czmychnęła do domu, szukając w nim schronienia.

Sigrid stała przez chwilę, czekając na Torsteina w umówionym miejscu. Nie spóźniał się ani trochę, lecz ona przyszła za wcześ-

110

nie. Serce nabrało szybszego tempa, kiedy dostrzegła znajomą sylwetkę. Szedł w jej stronę, ale minie jeszcze kilka minut, za­nim znajdzie się całkiem blisko.

W ostatnim czasie coraz bardziej oswajała się z myślą, że Torstein zostanie jej mężem. Tak, już niemal cieszyła się, że zostanie panią GuUhaug, lecz wiadomość, że ukochany jest Svartdalem, sprawiła, że poczuła się bezradna. Oczywiście jego pochodzenie nie miało znaczenia, znała Torsteina od dziecka, lecz to odkrycie bardzo wstrząsnęło Ingą. Przykro było patrzeć, jak macocha cierpi i martwi się, że być może dom jej dzieciń­stwa przestanie należeć do rodziny. Inga twierdziła poza tym, że Hedvig i Torstein kłamią...

Sigrid nie miała pojęcia, czy powinna spytać przyszłego męża, kto kłamie. Mogłaby nawet uznać, że Torstein tylko do­maga się tego, co prawnie mu się należy, lecz Inga dostawa­ła szału, że matka i syn mogli zrobić coś takiego Kristianowi Svartdalowi.

Torstein zatrzymał się obok niej, uśmiechając się swym żar­tobliwym i pogodnym uśmiechem. Wziął ją za rękę i razem ru­szyli ścieżką do lasu.

- Na ślub - odparł zmartwiony. - Miałem nadzieję, że o ni­
czym innym ostatnio nie myślisz - bąknął.

Młode policzki Sigrid pokryły się rumieńcem.

- Oczywiście, że się cieszę! To będzie... - gestykulując, pró­
bowała opisać, co chciała powiedzieć, ale wszystkie słowa wy­
dawały się jej niewystarczające. Torstein nie skomentował tego,
lecz Sigrid dostrzegła na jego czole zmarszczkę zmartwienia.

Długo szli, nie odzywając się do siebie.

W końcu Torstein przystanął, odwrócił się do niej i rzekł:

111

- A komu?

Wreszcie Sigrid odważyła się napotkać badawcze spojrzenie Torsteina.

- Chciałabym, żeby wszystko zostało po staremu. Żeby­
ście ty i Hedvig byli zadowoleni z 0vre Gullhaug i nie marzyli
o przejęciu Svartdal - tłumaczyła trochę niezdarnie, ponieważ
mówiła o czymś, co jej nie dotyczyło.

Torstein uniósł brwi z niedowierzaniem.

- To spór między Kristianem a moją matką. Myślisz, że po­
winienem zrezygnować z gospodarstwa, do którego mam pra­
wo?

Sigrid wymamrotała zawstydzona:

- Nie, oczywiście, że nie, ale gdyby... Czy to prawda, że je­
steś najstarszym synem Kristiana?

Torstein jeszcze wyżej uniósł brwi.

- Chyba nie sądzisz, że twoja przyszła teściowa kłamie,
Sigrid? Myślisz, że sprawia jej przyjemność upominanie się
o Svartdal? Wolałaby uniknąć awantury!

Sigrid nie odpowiedziała na pierwsze pytanie.

- Domyślam się, że Hedvig nie podoba się ta sytuacja,
ale dlaczego jest to dla niej takie ważne, żebyś teraz przejął
Svartdal? Minęło prawie trzydzieści lat od twoich narodzin,
Torsteinie, i...

Torstein przerwał jej przyjaźnie, lecz stanowczo:

- Ojciec nigdy się nie dowiedział, że Kristian zgwałcił moją
matkę, i ze względu na niego przez całe lata milczała. Dopiero
kiedy Halvdan umarł, mogła zdradzić ponurą tajemnicę Svart-
dala. Uznała, że nadszedł czas, żeby Kristian został ukarany za
swój występek. Pomyśl o mojej matce, Sigrid, jak bardzo cier­
piała, podczas gdy Kristian paradował zarozumiały i nieliczący
się z nikim.

Sigrid zamyśliła się. Nigdy nie osądzała Kristiana w ten sposób, ponieważ zawsze był dla niej miły. Może miał trochę szorstki język, mogła to przyznać, ale trudno jej było wyobra­zić go sobie jako gwałciciela. Prawda, pomyślała zaraz, chyba

112

nikt nie mógłby też uwierzyć, że Niels był zdolny do tego sa­mego. ..

- Kristian powinien być zadowolony - mówił dalej Tor-
stein - że Hedvig nie pozwała go do sądu dawno temu. Wca­
le nie okazał wyrzutów sumienia, że przysporzył tylu cierpień
mojej biednej matce...

Biednej matce, powtórzyła Sigrid w duchu. Hedvig była ostatnim człowiekiem, do którego pasowałoby to określenie. Teraz Torstein zbytnio się zagalopował, starając się bronić mat­ki, stwierdziła. Nie musiał z niej zaraz robić takiej żałosnej isto­ty.

Torstein zamrugał wstrząśnięty. Wyglądało na to, że nie uwierzył w to, co usłyszał.

- Dlaczego, moja Sigrid? Musiałabyś przecież szukać po­
mocy! Jak byś wytłumaczyła swój odmienny stan?

Sigrid zastanawiała się nad takim dylematem. Odpowie­działa stanowczo, niemal z pewnym uporem:

- Czy naprawdę myślisz, że przyznałabym się do tego wsty­
du? Że potrafiłabym opisać okrutne szczegóły gwałtu? Ludzie
groziliby mi i próbowali wyciągnąć ze mnie imię sprawcy, ale ja
za nic w świecie nie zdradziłabym nazwiska ojca dziecka!

Głos Torsteina brzmiał jak szept:

- A co z dzieckiem?
Sigrid odrzuciła głowę.

- Niezależnie od wszystkiego byłoby moje. Szukałabym
schronienia u kogoś, kto pragnie mojego dobra. Na przykład
u Ingi. Pomimo gróźb i plotek mieszkańców wsi. I nigdy nie
zgłosiłabym tego lensmanowi!

Torstein rozejrzał się niespokojnie przerażony.

- Cii, Sigrid! Nie wolno ci mówić o tym głośno! Czy zda­
jesz sobie sprawę, że mężczyźni zaczęliby się do ciebie dobijać,

113

gdyby się dowiedzieli? Uważam, że jesteś szalona, skoro twier­dzisz coś takiego.

Sigrid przyglądała mu się ze spokojem. Ty nie wiesz, co to wstyd, pomyślała łagodnie, nie masz pojęcia, jak to jest być więźniem swego ciała. Nawet teraz gdy Gudrun wyprowadzi­ła się na bezpieczną odległość od Nielsa, wstyd oblewał Sigrid falami zimna i gorąca, jak woda, która w czasie odpływu cofała się do morza - i wtedy robiło jej się potwornie zimno - a potem zalewała ją znowu spieniona.

Torstein w poczuciu żalu pocałował Sigrid delikatnie w czo­ło.

- Nie chciałem być niemiły - wyznał. - Ale boję się o cie­bie. Nie mieliśmy dyskutować o rodzinnych waśniach, lecz roz­mawiać o tobie i o mnie, Sigrid, o naszej wspólnej przyszłości.

Sigrid uśmiechnęła się nieśmiało. Torstein był taki wrażliwy i właściwie dobrze było usłyszeć jego wersję. A jeśli rzeczywi­ście Hedvig została narażona na upokarzający atak ze strony Kristiana? Nie wszyscy ludzie zachowują się tak, na jakich wy­glądają...

Sigrid nie była całkiem przekonana, że Hedvig ma rację, ale Torstein w każdym razie był niewinny. Świadomość tego Si­grid wystarczyła. Na razie.

Po spotkaniu z Sigrid Torstein zamyślił się. Sądził, że z radością padną sobie w objęcia, a tymczasem Sigrid wydawała się dziw­nie smutna i przygnębiona. Jej powściągliwe zachowanie prze­rażało go. Z całego serca pragnął przytulić tę nieśmiałą dziew­czynę do piersi, lecz ona stawiała tyle pytań. Trudnych pytań.

Strach czaił się w okolicach mostka, kiedy Torstein przypo­mniał sobie o planie, który wcieliła w życie jego matka. Wcześ­niej ostrzegał matkę, że jej zamysł ma pewne słabości, ale nią bez reszty owładnęła żądza zemsty. Hedvig zbyła jego wątpli­wości.

Torstein zirytowanym ruchem wytarł spocone czoło. Jak

114

uda im się oszukać ludzi we wsi, skoro nawet nie zdołał prze­konać narzeczonej? Musi to z matką przedyskutować, pomy­ślał, kiedy wszedł do domu i zastał ją pochłoniętą haftowa­niem.

- Muszę z tobą porozmawiać - zaczął z wahaniem i usiadł
na krześle obok.

Hedvig uśmiechnęła się w roztargnieniu i odgryzła zębami nitkę. Złożyła starannie robótkę i odłożyła ją do koszyka, któ­ry stał pod małym, okrągłym stolikiem do kawy. Strzepnęła ze spódnicy okruchy ciasta i skupiła uwagę na synu.

Hedvig westchnęła zirytowana.

Wokół ust matki utworzyły się zmarszczki, kiedy się ode­zwała:

- Niels jest wprawdzie dobrym przyjacielem Kristiana,
w dodatku mężem jego córki, ale nie sądzę, że poprze swego
kompana. Musi zachować się lojalnie wobec nas obojga i za­
pewne będzie wolał milczeć.

Torsteinowi aż mrowie przeszło po skórze ze zniecierpliwie­nia. Zrezygnowany machnął ręką.

115

ciwko nam, znam pewien sposób, żeby powstrzymać jego ga­datliwość. Nie martw się o to!

Torstein miał zamiar zaprotestować, lecz w tej samej chwili Hedvig złapała go za ramię.

- Tss! Widzę, że Torbjern wchodzi do domu. Nie pozwól,
by się dowiedział, o czym rozmawialiśmy.

Torstein pokręcił głową.

- Myślisz, że i do niego nie dotarły plotki?
Hedvig wbiła wzrok w starszego syna.

- Na pewno. Ale nie musimy wtajemniczać go w szczegóły.
Im mniej osób będzie o wszystkim wiedziało, tym lepiej. - Prze­
nikliwy, ostry wzrok matki świadczył o tym, że nie życzy sobie
żadnych protestów.

Torstein stłumił westchnienie i załamał ręce.

11

Lato mijało szybko, uważała Inga. Wiedziała, dlaczego czas mija szybciej niż zwykle. Po pierwsze dlatego, że niedługo żni­wa się skończą, a wtedy Bjornar i Eriing opuszczą Gaupås i będą musieli poszukać pracy gdzie indziej...

Może uda jej się przekonać Nielsa, żeby zatrzymał choćby jednego z nich? Mogłaby to umotywować tym, że Gulbrand jest stary i zmęczony. Niels wiedział o tym już wcześniej. Pozosta­łoby jej tylko w taki czy inny sposób tak to ułożyć, by tym wy­branym został Bjornar. Pomyśleć tylko, że Niels zgodzi się na jej propozycję. Lecz jeśli zdecyduje się na Erlinga? Zgroza, po­myślała Inga i zadrżała. Drugiego z braci też lubiła, ale w jego wzroku kryło się coś trudnego do zdefiniowania, czego nie mog­ła rozgryźć. Eriing był miły i pracowity, nie mogła zaprzeczyć, tylko czasami odnosiła wrażenie, że skrada się w pobliżu ni­czym przebiegły lis.

Zdarzało się, że przyłapała go na tym, że całkiem otwarcie się jej przygląda. Jego wzrok błyszczał nie pożądaniem, ale... Inga starała się znaleźć właściwe słowo. Miała uczucie, że pa­trzy na nią z góry w bezwzględny i upokarzający sposób. Jego oczy wyrażały pogardę. Niezbyt często zdradzał się z taką po­stawą, jednak tych kilka chwil wystarczyło, by ją zaniepokoić. Nie czuła się przy nim bezpiecznie, pomyślała i wzdrygnęła się.

Po drugie bardzo szybko zbliżał się termin rozprawy sądo-

117

wej. Inga miała nadzieję, że pojawią się nowe, ważne szczegóły, które zdołają podważyć zarzuty Hedvig. Naturalnie wiedziała, że w tym celu powinna szukać i sprawdzać, gdzie się da, ale tego lata pozwoliła sobie nie myśleć o zmartwieniach. Boleśnie zda­wała sobie sprawę, że to z jej strony egoizm, lecz namiętność między nią i Bjornarem nieco ją zobojętniła. Pozwoliła sobie zażywać rozkoszy, kochać i znowu żyć.

Ze wstydem musiała przyznać, że cudzołoży, ale zaraz obudził się w niej sprzeciw. Nigdy nie chciała Nielsa za męża! Wbrew swej woli została młodą gospodynią w Gaupås! Nawet Bóg nie żałował jej chyba tej miłosnej przygody?

Emilia uśmiechnęła się radośnie do Ingi, gdy zrozumiała, że wybiorą się na spacer. Inga chwyciła maleńką, miękką dzie­cięcą rączkę i ruszyła powoli w stronę Storedal. Emilia miała na sobie białą sukienkę w drobne kwiatki, białe skarpetki i buciki, a na głowie lekki słomkowy kapelusz z dużym rondem, osłania­jącym przed piekącym słońcem. Drobne nóżki dreptały ocho­czo krok za kroczkiem do przodu, lecz dziewczynka zatrzymy­wała się często, zbierając coś po drodze.

Zachwycona podniosła szyszkę, która spadła ze świerku.

Po chwili przestała się interesować szyszką i rzuciła ją obo­jętnie na ziemię. Lecz zaraz jej usta rozciągnęły się w uśmiechu, kiedy znalazła coś nowego.

Emilia rozpromieniła się szczęśliwa, gdy udało jej się pra­widłowo powtórzyć:

- Patyk!

Inga przykucnęła i przytuliła córeczkę.

- Dobrze. Patyk - potwierdziła z pochwałą. - Jesteś zdolna.

118

Mamusia bardzo cię kocha - wyznała, czując, jak jej serce prze­pełnia matczyna miłość.

Jej córka nigdy nie powinna mieć wątpliwości, że jest ko­chana, pomyślała Inga stanowczo. Emilia powinna być wycho­wywana zupełnie inaczej niż ona sama.

- Kocha - roześmiała się mała beztrosko.

Musiała już wcześniej to słyszeć. To dobrze, pomyślała Inga wzruszona.

Kiedy zza drzew liściastych oczom Ingi ukazał się widok imponującego dworu Storedal, poczuła łaskoczące w brzuchu napięcie. Czy spotka dziś Martina? Odezwały się w niej wyrzu­ty sumienia; miała wrażenie, jak gdyby go zdradziła, lecz od­sunęła dręczącą myśl. W tej samej chwili przyszło jej do głowy, że może spotka również Gudrun, i odruchowo mocniej ścisnęła rączkę Emilii.

Inga kilka razy odetchnęła głęboko. Trudno, pomyślała nie­złomnie, to z Laurensem zamierza rozmawiać. W ten czy inny sposób musi się postarać, żeby zamienić z nim kilka słów w czte­ry oczy. Coś jej mówiło, że Ragnhild nie będzie zachwycona, gdy ona i wujek zostaną sami. Podczas wesela Gudrun i Mar­tina Laurens o mało co nie wygadał się na temat sporu między rodami, lecz niestety Ragnhild temu przeszkodziła. Czy gospo­dyni Storedal wiedziała, że jej mąż zdradziłby Indze tajemnicę dramatycznej kłótni między Svartdalami a Storedalami, gdyby go Inga namówiła?

Inga zwróciła uwagę, że Laurens denerwuje się i poci za każ­dym razem, gdy ktoś wspomina o jej ojcu. Nie było wątpliwości, że obaj szwagrowie są zamieszani w jakieś straszne zdarzenie. Podejrzewała, że Laurens zdradził Kristiana. Czyżby wewnętrz­ny głos sprawiedliwości teraz do niego przemówił? Czy Laurens wierzył, że się uwolni od cieni przeszłości, i wreszcie zamierzał ją wtajemniczyć w to, co się wtedy wydarzyło?

Ragnhild przyjęła je z pewną rezerwą. Jej twarz była ściąg­nięta i chłodna, lecz gospodyni nie mogła się nie uśmiechnąć, kiedy Emilia zasapana usiadła na ganku i naciągnęła sukienkę

119

na nogi. Ta mała dziewczynka zachowywała się jak zmęczona, skromna panienka.

- No jak? - zagadnęła Ragnhild przyjaźnie i poczochrała
Emilkę po czarnych lokach. - Pójdziesz ze mną i napijesz się
czekolady?

Dziewczynka natychmiast odwróciła głowę i ukazała w uśmiechu ulgi kilka białych ząbków.

Emilii wolno było usiąść na kuchennym blacie i przyglądać się, jak Ragnhild przygotowuje napój.

- Au-au! - zawołała głośno, wskazując na kuchnię.

Ragnhild zestawiła Emilię na podłogę i nalała czekolady do trzech filiżanek. Do jednej z nich dolała więcej mleka i zamie­szała łyżeczką, żeby picie nie było takie gorące.

Nagle do kuchni wszedł Laurens. Zbladł, kiedy zobaczył go­ści, ale szybko odzyskał panowanie nad sobą.

- O, jak miło! - zawołał rozpromieniony z radości.

Inga starała się wychwycić każdy szczegół w tonie jego gło­su, zdawało się, że Laurens naprawdę się ucieszył na widok jej i Emilii. Z czujnego spojrzenia Ragnhild wywnioskowała, że może zapomnieć o rozmowie z wujem sam na sam. Kobieta przykuwała męża drapieżnym wzrokiem, a na jej czole utwo­rzyły się zmarszczki zafrasowania. Dlatego Inga postanowiła w obecności Ragnhild wyłożyć swą sprawę.

- Zapewne plotki dotarły również do Storedal - zaczę­
ła. -1 z pewnością wiecie, że Hedvig pozwała ojca do sądu.

Laurens właśnie nalewał sobie kawy, lecz zastygł w bezru­chu z czajnikiem w ręku. Po chwili doszedł do siebie, napełnił filiżankę i energicznie skinął głową.

120

- Tak, słyszeliśmy o tym. Myślę, że wszyscy we wsi słyszeli.
Ragnhild nagle zakrzątnęła się koło Emilii. Poprawiła jej

kilka fałdek sukienki i na nowo zawiązała na kokardkę wstążki przy szyi. Dziewczynce spodobało się okazane zainteresowanie i wyciągnęła pulchne rączki do miłej pani. Ragnhild rozczu­liła się i wzięła dziecko na kolana. Emilia przytuliła się do jej piersi i westchnęła zadowolona, a Ragnhild przyłożyła usta do jej główki. Niebieskie oczy gospodyni wpatrywały się uparcie w podłogę.

Inga nie przejmowała się brakiem kontaktu wzrokowego. Milczenie lub rozbiegane spojrzenie Ragnhild nie powinno jej przeszkodzić w wydobyciu z wujka jak najwięcej informacji.

Laurens upił duży łyk kawy i nie powiedział nic więcej.

Ingę ogarnęła wielka radość. Dzięki Bogu, że wuj odpowie­dział na jej pytanie. Zrobił to niechętnie, poznała to po jego głosie, ale to nie miało znaczenia. Szczęśliwym trafem Kristian i Laurens uczyli się w tym samym czasie w jednej szkole; być mbże uda jej się dowiedzieć czegoś więcej o tym okresie.

- Myślisz, że to prawda, że z moim ojcem... Hedvig zaszła
w ciążę? - Z zakłopotania zrobiło się jej gorąco.

Laurens omal się nie zakrztusił kawą, słysząc bezpośrednie pytanie Ingi. Kaszlał gorączkowo i rozpiął górny guzik koszuli.

Inga przypomniała sobie, co przykrego i znieważającego na­pisała o jej matce Gudrun.

121

- A więc ojciec i matka byli sobie wierni?

Ragnhild przysłuchiwała się rozmowie, nic nie mówiąc, po pewnym czasie zaczęła okazywać oznaki zniecierpliwienia.

Ze strachu, że im przerwie, Inga wierciła się niespokojnie na krześle. Odpowiedzże, pomyślała zdenerwowana. Na litość boską, odpowiedz na moje pytanie, zanim Ragnhild się wtrą­ci, zaklinała Laurensa w milczeniu i usiłowała pochwycić jego spojrzenie.

Laurens wił się zakłopotany.

- Więzi łączące twoich rodziców były bardzo silne, Ingo.
Nigdy nie wolno ci w to zwątpić!

Inga poddała się niezadowolona. Laurens ani nie potwier­dził, ani nie zaprzeczył, że jej ojciec lub matka dopuścili się nie­wierności. Oczywiście więzi między zaręczonymi lub małżon­kami mogły być niemal nierozerwalne, ale czy to wykluczało zdradę?

Ingę irytowało, że Ragnhild śledziła męża niczym jastrząb. Gdyby nie to, zadałaby więcej i bardziej dociekliwych pytań. Cóż, pomyślała pojednawczo, nie mogła po prostu poprosić go­spodyni, żeby wyszła. Ostatnie pytanie paliło w język jak ogień i Inga machnęła ręką na dobre obyczaje.

- Wiesz, kto właściwie jest ojcem Torsteina?
Laurens odpowiedział sucho:

- Nie, i nie sądzę, by sama Hedvig to wiedziała.

Inga drgnęła i zamrugała z niedowierzania. Spodziewa­ła się, że Laurens bez wahania odpowie, że jest nim Hah/dan, lecz on wyraźnie insynuował, że Hedvig miała więcej męż­czyzn. Czy rzeczywiście ta napastliwa, odważna wdowa była zwykłą ladacznicą? Na to wyglądało, pomyślała Inga zadowolo­na. Zastanawiała się, czy więcej osób znało tę pogłoskę, czy też może wśród mieszkańców Stavern stanowiło to pilnie strzeżo­ną tajemnicę. Żar, który zagrzewał Ingę, nagle nieco przygasł. Nie wiadomo, czy Hedvig sypiała z wieloma mężczyznami. Inga zdawała sobie sprawę, że plotki często nie miały potwier­dzenia w rzeczywistości, a rozpuszczano je, żeby komuś zaszko-

122

dzić. Mimo wszystko to dziwne, że Laurens, człowiek szanowa­ny i trzeźwy, mógł powtarzać coś takiego. Czyżby jednak w jego słowach krył się cień prawdy? Nie, pomyślała Inga zmęczona, to tylko jakieś mgliste domysły. Nic tu po mnie, Storedalowie nie zdradzą na temat przeszłości nic więcej, niż to absolutnie konieczne.

- Ragnhild, czy mogłabyś przez chwilę przypilnować Emi­
lię? - spytała Inga wprost. - Przyniosłam dla Gudrun wiado­
mość od Nielsa.

Ragnhild osłupiała z przerażenia.

Ragnhild jakby ulżyło.

- Oczywiście, zajmę się Emilią. Pędź do Gudrun. Znajdziesz
ją nad rzeką razem z dwoma służącymi. Miały robić pranie.

Inga poderwała się na nogi, zanim Ragnhild zdążyła do­kończyć zdanie. Zachęcona czule pogładziła córeczkę po gło­wie i ruszyła w stronę rzeki. Skłamała, że ma do przekazania wiadomość od Nielsa.

Zatrzymała się w bezpiecznej odległości, kiedy zauważyła Gudrun i dziewczęta nad rzeką. Pracowały, nie wymieniając ze sobą słowa. Nietrudno było zauważyć, która z nich to Gudrun. Fartuch opinał jej duży, zaokrąglony brzuch. Już niedługo zo­stało do porodu, zauważyła Inga. Trzeba jej to przyznać, po­myślała Inga z podziwem, że młoda gospodyni w Storedal nie szczędzi sił. Niezmordowana i zaradna uczestniczyła w najcięż­szych pracach.

- Gudrun! - zawołała Inga. Jej wołanie pomknęło z łagod­
ną bryzą.

Gudrun uniosła się gwałtownie i obejrzała za siebie niczym przestraszony cietrzew. Kiedy na powrót pochyliła się nad ster­tą ubrań, jedna ze służących poklepała ją po ramieniu i wska­zała na Ingę.

123

Inga nie mogła się nie ucieszyć, widząc reakcję pasierbicy. Gudrun zawsze była skwaszona i mrukliwa, lecz teraz kąciki jej ust opadły jeszcze niżej, jeśli to w ogóle możliwe. Ociężała, kiwając się z boku na bok, zaczęła się wspinać pod górę po nie­równym stromym brzegu.

- Czego chcesz?

Inga zatrzymała się w bezpiecznej odległości.

- Odłóż tylko tarę - odparła Inga sarkastycznie. - Nie bę­
dziesz miała okazji, by mnie jeszcze raz uderzyć!

Gudrun prychnęła i mocniej przycisnęła tarę.

Gudrun widocznie zrozumiała, że Inga mówi jej to z czystej złośliwości.

- Uważaj, Inga... - syknęła, drżąc ze wzburzenia. - Niedłu­
go nie wytrzymam, że bawisz się moim kosztem. Potrafię się ze­
mścić. Poza tym... Następnym razem może nie tylko spiżarnia
pójdzie z dymem!

Inga zamrugała szybko. Spiżarnia? Spiżarnia, zaśpiewało jej w głowie. Nagle jakby trafił ją grom z jasnego nieba:

- Podejrzewałam, że to ty podłożyłaś ogień! Jak możesz
być tak wyrachowana, jak mogłaś narazić swego ojca i Sigrid na
głód? A co ze służbą?

Gudrun położyła rękę na piersi i rzekła nienaturalnym gło­sem:

- Góż takiego każe ci wierzyć, że to ja? A może to ten zbieg,
Stener Roysholt?

124

Inga cofnęła się przestraszona, odwróciła się i czym prędzej odeszła. Mnóstwo w tobie jadu, skarciła samą siebie, Dlaczego musiała powiedzieć Gudrun, że jej ponure przepowiednie się nie sprawdziły? Co przez to osiągnęła?

Inga odniosła wrażenie, jakby jej serce stanęło z przerażenia, kiedy ktoś nagle chwycił ją za ramię w chwili, gdy wychodziła zza rogu pralni.

- Martin - jęknęła. - Śmiertelnie mnie przestraszyłeś.
Martin pociągnął ją za sobą ku ścianie pralni, gdzie głęboki

cień skrywał ich przed ciekawskimi spojrzeniami.

- Nie chciałem cię wołać - usprawiedliwił się. - Lepiej, żeby
nikt nas razem nie widział ani nie słyszał, że rozmawiamy.

Inga od razu zrozumiała, że Martin nie jest w typowym dla niego dobrym, żartobliwym humorze. Teraz nie miał chęci na amory.

- Co się stało, Martinie? - spytała zaniepokojona.

- I ty o to pytasz? - rzucił cierpko.
Inga patrzyła na niego, nie rozumiejąc.

- Nie zrobiłam nic złego. - Ku swej rozpaczy poczuła,
że zbiera jej się na płacz. Szorstki, surowy głos Martina sprawił
jej przykrość.

Martin zagryzł dolną wargę.

- Słyszałem, że zadajesz się z jednym z zatrudnionych u cie­
bie żniwiarzy!

Ingą wstrząsnęło. Jakim cudem, u licha, Martin się o tym dowiedział? Jeżeli on wie, to oczywiste, że inni też zwrócili uwagę na jej zażyłą znajomość z Bjarnarem. O rany, prze­mknęło jej przez głowę, oby tylko nikt nie doniósł o tym Niel-sowi.

125

- Twoje milczenie świadczy o tym, że te plotki to praw­
da - mówił dalej Martin, nie znając litości.

Wreszcie Inga zdołała się usprawiedliwić:

Inga znowu się przestraszyła. Martin nie mówił ogólnikami, znał nawet imię jej kochanka. Po jej głowie tłukło się pytanie, kto mógł ich razem widzieć.

- Jesteś żonaty, Martinie, a Gudrun spodziewa się...
Martin przerwał jej ze złością.

- Ty też byłaś mężatką i też spodziewałaś się dziecka, kiedy
spotkaliśmy się w lesie. Nadal nosiłaś obrączkę Nielsa, gdy za­
bawialiśmy się w jeziorze i kochaliśmy w stodole. Tak, zaciąg­
nęłaś mnie nawet do waszego łoża małżeńskiego!

W ciągu jednej sekundy Ingę ogarnęła wściekłość.

- Zaciągnęłam? Zaciągnęłam? - warknęła. - Nie było cię
trudno namówić, do cholery. Nie przelewaj na mnie goryczy za
swe nieudane małżeństwo, Martinie. Naprawdę nie zasłużyłam
na to!

Martin trochę się uspokoił, ale nastrój mu się nie poprawił.

- Czy to prawda, że masz romans z Bjornarem? - Ostroż­
nie wziął ją za rękę i czule gładził kciukiem jej dłoń.

Inga zadrżała.

- Nnie - skłamała. Nikt nie może się dowiedzieć, że coś ją
łączy z tamtym mężczyzną, a już tym bardziej Martin. Nie wia­
domo, co może przyjść do głowy wzgardzonemu kochankowi.

Jego twarz zdradzała, jak bardzo jest nieszczęśliwy.

- Czy już dla ciebie nic nie znaczę, moja Ingo?

Smutek Martina poruszył w niej czułą strunę. Zbolała za­mknęła oczy. Na Martinie zależało jej bardziej, niż sądziła. Bjornar uciszył trochę tęsknotę za nim, lecz teraz Inga uświa­domiła sobie, że to, co łączy ją z Bjornarem, to czyste pożąda­nie.

126

- Miłość między nami jest skazana na niepowodzenie. Sam
to powiedziałeś... Jesteś odpowiedzialny za Gudrun i dziecko,
które wam się urodzi...

Kiedy Martin nie usłyszał zapewnień o wiecznej wierności, gwałtownie cofnął ręce.

- Kochasz mnie, wiem o tym. Nie oszukasz mnie, Ingo.
Miałem również nadzieję, że nie będziesz oszukiwała samej sie­
bie!

Bez słowa wyjaśnienia odwrócił się i odszedł.

12

Postanowiono, że sprawa sądowa odbędzie się w Gaupås. Inga odetchnęła z ulgą, a jednocześnie się zmartwiła, kiedy się o tym dowiedziała. Ulżyło jej, ponieważ rozprawy będą się toczyły blisko, a to dawało jej większą możliwość śledze­nia przebiegu posiedzeń. Troska brała się stąd, że w najbliż­szych dniach ją i służbę będzie czekało dużo pracy. Jesień to gorączkowy okres, na szczęście żniwa się skończyły. Owce zo­stały sprowadzone z gór o tydzień wcześniej niż zwykle, a żyto ozime Gulbrand i zatrudnieni pomocnicy zdążyli posiać na dzień przed tym, zanim gruchnęło między 0vre Gullhaug a Svartdal.

Indze kręciło się w głowie ze strachu, kiedy się rozbierała i kładła spać wieczorem przed rozprawą. Bolały ją ręce i nogi od mycia sufitów i ścian w całym domu. Właściwie nie podejmo­wali tak gruntownych porządków przed Bożym Narodzeniem, ale teraz musieli to zrobić. To dobrze, pomyślała Inga, będzie mniej pracy przed świętami.

Na szczęście żaden z urzędników nie planował nocować, a posiedzenia będą miały miejsce w dużej sali. Trzeba będzie gościom podać coś do jedzenia i picia i Inga liczyła na palcach, czy nawarzono dość piwa i upieczono wystarczająco dużo cia­sta. Uznała, że powinno starczyć. W przyszłym tygodniu Gul­brand miał się wybrać do Temsberg po mięso, żeby uzupełnić skromny zapas, który im został po pożarze spiżarni. W najgor-

128

szym wypadku pośle kogoś do Sorine, żeby Svartdal też wnios­ło jakiś wkład w zaopatrzenie.

Wyczerpana i przygnębiona Inga naciągnęła na siebie koł­drę. Mięśnie i całe ciało miała obolałe i zesztywniałe, tak że niemal nie mogła się porządnie wyprostować. Syknęła z bólu, kiedy całym ciężarem spoczęła na materacu. Odruchowo zło­żyła ręce na piersi i posłała modlitwę do Boga. Bóg musi się nad nimi jutro zmiłować! Musi sprawić, żeby sprawiedliwość zwyciężyła. Syn Hedvig nie ma prawa do domu jej dzieciństwa. Nie może mieć...

Ingę przebiegł dreszcz, kiedy zastanowiła się, jakich świad­ków przyprowadzi Hedvig. Kto, u licha, zechciał ją poprzeć? Inga nie miała pojęcia, lecz coś jej mówiło, że Hedvig wykorzy­sta najbardziej nieczyste metody i ucieknie się do zmiennych i fałszywych przyjaciół. Tak zwanych przyjaciół, którzy bardziej niż chętnie ujrzeliby gospodarza Svartdal skompromitowane­go...

Następnego ranka na dziedzińcu zapanował ożywiony ruch. Inga przekazała Emilię Eugenie, ponieważ sama zajęła się wi­taniem gości. Czuła mrowiące napięcie, kiedy ojciec przed­stawiał jej swego adwokata, Alexandra Hoela-Wigge. Nigdy wcześniej go nie widziała ani o nim nie słyszała, lecz jego na­zwisko brzmiało znajomo. Tak czy owak to, jak się nazywał, nie miało większego znaczenia. Najważniejsze, by okazał się zdolnym pełnomocnikiem procesowym. Z zadowoleniem stwierdziła, że pan Hoel-Wigge jest starzejącym się mężczy­zną o bystrych niebieskich oczach. Pomyśleć tylko, że obroń­cą ojca mógłby być jakiś młokos, który dopiero zdał egzamin! Najważniejsze jest duże doświadczenie, pomyślała zadowolo­na.

Kristian rzadko pokazywał się w tak formalnym stroju. Dziś włożył czarne, sztywne spodnie z pięknym skórzanym pas­kiem. Jego biała koszula była wykrochmalona i wyprasowana,

129

a w mankietach Inga dostrzegła srebrne spinki. Na koszulę na­rzucił ciemny kubrak. Na tę okazję przypiął nawet żabot. Sta­rannie uczesał włosy, lecz najbardziej niesfornych kręcących się kosmyków nie udało mu się ułożyć nawet na mokro. Naj­wyraźniej ojcu ciążyła powaga sytuacji. Ogorzała twarz wyra­żała strach. Kristian zagryzał w niepewności dolną wargę, lecz jednocześnie, jak Inga stwierdziła, otaczała go aura zaciekło­ści i woli walki. Świetnie, pomyślała ze słodko-gorzkim uśmie­chem, przynajmniej się nie poddał. Jeszcze nie.

Pozdrowiła uprzejmie adwokata Hedvig, Fritza Lodema, lecz do Hedvig odwróciła się plecami. Za żadne skarby nie poda ręki tej zepsutej kobiecie, o nie! To poniżej jej godności. Hedvig nawet nie mrugnęła z powodu niegrzecznego zachowania Ingi, ale jej usta wykrzywił uśmiech wyższości. Ingę zirytowała jej reakcja. Na twarzy pani z 0vre Gullhaug pojawiło się współ­czucie, jak gdyby Hedvig zdawała się mówić: „Biedactwo. O ni­czym nie wiesz".

Wkrótce w dużej sali zrobiło się ciasno. Inga zauważyła wielu znajomych, oczywiście znaleźli się tu wszyscy ze Svart-dal i 0vre Gullhaug, Sigrid, Tordis i Oddbjorn z Nedre Gull­haug, a także dzierżawcy okolicznych poletek. Zjawiła się więk­szość mieszkańców parafii związanych z Botne, którzy uzyskali pozwolenie, żeby uczestniczyć w rozprawie. Kiedy Inga prze­biegła wzrokiem wzdłuż ostatnich rzędów, niemal zaparło jej dech. W ostatniej ławce siedzieli ramię w ramię Laurens z Mar­tinem. Laurens miał ściągniętą twarz; założył prawą nogę na lewą i nerwowo bębnił palcami w kolano.

Martin poruszył się niespokojnie. Czyżby ławka była niewy­godna, czy też może źle się tu czuł? Ingę zdziwiło, że pojawili się obaj, ojciec i syn, lecz może Laurens chciał być świadkiem upokorzenia Kristiana? Nie, pomyślała, wujek nie wygląda na żądnego zemsty, ale nie wolno jej zapominać o tym, że ojciec, nie panując nad swym gwałtownym temperamentem, nieraz Laurensa zranił. Wiedziała, że Laurens niejednokrotnie próbo­wał z jej ojcem porozmawiać, lecz Kristian nawet na niego nie

130

spojrzał. Ani razu nie wysłuchał wyjaśnień Laurensa, nie zwa­żając na dawne urazy. Kristian nie należał do tych, którzy przyj­mowali przeprosiny. Zdążyła się o tym przekonać.

Inga wyciągnęła szyję i.przechyliła się na bok, żeby zobaczyć, czy jest Ragnhild lub Gudrun. Obecność Ragnhild nie miała dla niej wielkiego znaczenia, lecz oczywiście najlepiej by było, gdyby została w domu. Gospodyni z 0vre Gullhaug potrafiła w szcze­gólny sposób trzymać męża w garści, dlatego byłoby świetnie, gdyby jednak nie przyszła. Przynajmniej do chwili, kiedy Lau­rens zostanie wezwany na świadka. Cóż, pomyślała Inga, nie wia­domo, czy Laurens w ogóle będzie zeznawał ani też czy będzie świadczył na korzyść Svartdal... Na szczęście nie widziała Gu­drun. Chwała Bogu! Gudrun nie wysiedziałaby chyba tylu go­dzin na twardej drewnianej ławce, skoro niedługo ma urodzić?

Kiedy administrator sądowy uderzył drewnianym młotkiem w stół, Inga odniosła wrażenie, że gdzieś w tłumie mignął jej pastor Mohr. Zadrżała, ale zaraz z dużym wysiłkiem opanowała się. Uwagę wszystkich skupiał sędzia, który otwierał posiedze­nie sądu. Suchym, monotonnym głosem odczytywał dane obu stron i treść pozwu.

Adwokat Hedvig szybko otrzymał głos. Pan Lodem wstał, obciągnął poły marynarki i stanął przed widzami siedzącymi w pierwszym rzędzie. Indze wydało się to dziwne, ponieważ to sędzia wydaje wyrok i decyduje o wyniku sprawy. Ludzie nie stanowią jury, lecz pełnią rolę ciekawskich obserwatorów.

- Moja klientka, Hedvig z 0vre Gullhaug, wychodzi z dwóch podstawowych założeń. - Pan Lodem uniósł do góry palec wska­zujący, jakby na podkreślenie swych słów. - Żąda, żeby pozwany, Kristian Svartdal, przyjął na siebie ojcostwo jej starszego syna, Torsteina. To pociąga za sobą konieczność zapłaty pewnej kwoty tytułem świadczenia na rzecz syna. Powódka domaga się spła­ty wspomnianego świadczenia, licząc od dnia uchwalenia nowe­go prawa w roku 1892, co oznacza, że pan Svartdal musi pokryć koszty wychowania syna za szesnaście lat! Do tego należy doli­czyć odsetki.

131

Inga nie miała pojęcia, ile wynoszą miesięczne alimenty na nieślubne dziecko, lecz z przerażeniem uzmysłowiła sobie, że to będzie znaczna kwota. W dodatku z odsetkami...

Zawsze dobrze umiała liczyć w głowie, lecz nie potrafi­ła określić sumy, nie znając poszczególnych kwot. Jednocześ­nie opadły jej ręce z bezsilności. Pan Lodem wcale nie brał pod uwagę tego, że Torstein być może nie jest synem Kristiana, ten mizdrzący się adwokat mówił dalej, jak gdyby pokrewieństwo już zostało stwierdzone.

- Pozwany musi również uznać Torsteina za swojego syna.
To znaczy, że Torstein będzie traktowany na równi z małżeński­
mi dziećmi Kristiana Svartdala. Ponieważ Torstein jest starszy
od Kristoffera Svartdala, dziedzictwo Svartdal należy przekazać
jemu.

Wśród zebranych rozległ się szmer. Głośny pomruk roz­brzmiewał za plecami Ingi, która nagle poczuła się zmęczona. Zmęczona i poniżona. Przeklęte spojrzenia ludzi paliły ją w ple­cy. Zrozpaczona podniosła wzrok na ojca i zobaczyła, że pochy­lił głowę upokorzony.

Szepty i cichy śmiech ucichły dopiero, kiedy pan Lodem się wycofał i ustąpił miejsca panu Hoelowi-Wigge. Adwokat Kri­stiana rozpoczął energicznie:

- Żądam całkowitego uniewinnienia mojego klienta! Pan
Svartdal nagle się dowiaduje, że ma zapłacić świadczenie na
syna, który nawet nie jest jego dzieckiem. Cóż za niedorzecz­
ność? Zwracam uwagę, że prawo spadkowe zostało przedstawio­
ne w 1887 roku, lecz rząd go nie zatwierdził. Sprawę rozpatrywa­
no ponownie w roku 1892, ale również wtedy nieślubne dzieci
nie uzyskały prawa dziedziczenia. Nie rozumiem, jak pan Lodem
może się czegoś takiego domagać w imieniu swojej klientki!

Inga odetchnęła z ulgą. Czy tó prawda, co twierdził adwokat Kristiana, że nieślubne dzieci nie mogą dziedziczyć po swoim ojcu? W takim wypadku zagrożenie, w jakim znalazło się Svart-dal, przestałoby istnieć!

Pan Lodem wstał.

132

- Sprawdzimy w niniejszej sprawie, jakie jest prawo spad­
kowe! Czy Torstein ma cierpieć za to, że możny gospodarz prze­
spał się kiedyś z jego matką?

Odważne pytanie wzbudziło szmer wśród zgromadzonych widzów. Nawet Inga musiała przyznać, że dzieci pozamałżeńskie powinny mieć równe prawa z córkami i synami, którzy przyszli na świat w związku małżeńskim. Mimo to, pomyślała ze złoś­cią, sprawa nie toczy się tylko o to, czy Torstein powinien dzie­dziczyć, czy nie. Jej ojciec przysiągł przecież, że nigdy nie tknął Hedvig! Inga miała wielką ochotę, żeby krzyczeć i bić pięścia­mi z powodu koszmaru, który tu się rozgrywał, ale zdołała się opanować. Czy nikt nie rozumiał, że Hedvig kłamie? Nawet jej adwokat powinien zdemaskować jej przymilny uśmiech i wy­dumaną historię. Inga była głęboko oburzona, że ludzie mogli podejrzewać jej ojca o łajdaczenie się!

Pan Lodem mówił z zaangażowaniem:

- Moja klientka i ja chcielibyśmy przedstawić niezbędną
dokumentację, żeby sąd mógł zająć stanowisko, czy sprawę na­
leży kontynuować.

Sędzia odpowiedział:

- Prawo spadkowe nie zostało jeszcze uchwalone, jednak
mimo to zezwalam powódce na przedstawienie swojej doku­
mentacji.

Kristian poderwał się z niedowierzaniem, ale zaraz z po­wrotem opadł przygnębiony na krzesło.

Na sali zapanowało poruszenie, kiedy Hedvig zajęła miejsce dla świadka. Wyprostowana patrzyła wprost na swego adwoka­ta, który łagodnym i pełnym zrozumienia głosem zaczął zada­wać jej pytania.

- Niektórzy uznaliby to za... - pan Lodem wykonał ruch
ręką, starając się znaleźć odpowiednie słowo - ...osobliwe,
że utrzymywała pani w tajemnicy prawdę o ojcostwie przez
prawie trzydzieści lat. Proszę nam to wyjaśnić, pani Gullhaug.

Inga zamknęła oczy, wykręcając spocone, wilgotne dłonie. Jakie kłamstwo wymyśli Hedvig tym razem?

133

- Przez prawie trzydzieści lat byłam żoną miłego, fanta­
stycznego człowieka, Halvdana. Kochał Torsteina, jak gdyby
był jego rodzonym synem, dlatego nie chciałam rozgrzębywać
starej historii między Kristianem i mną. Dopiero kiedy... - po­
ciągnęła nosem i wytarła go chusteczką. Zadziwiająco szybko
odzyskała panowanie nad sobą. - Po śmierci Halvdana ogarnę­
ła mnie złość na Kristiana. Jest znany ze swego poczucia spra­
wiedliwości, ale dlaczego nie starczyło mu odwagi, żeby przy­
znać, że Torstein jest jego synem?

.- A więc przez wzgląd na swojego zmarłego męża nie zło­żyła pani wcześniej pozwu przeciw panu Svartdalowi?

Nie rozległ się nawet szmer. Zdawało się, jakby ludzie wstrzymali oddech i nie mieli odwagi wypuścić powietrza, za­nim Hedvig nie odpowie.

Hedvig położyła rękę na Biblii, która leżała obok, i rzekła czystym, donośnym głosem:

- Tak!

Inga walczyła z płaczem. Co tu, do licha, się dzieje? Zro­dziła się w niej wątpliwość: czyżby ojciec nie miał odwagi wy­znać prawdy? Czyżby nie odważył się tego przyznać w chwi­li, gdy spytała go wprost o to ojcostwo? Zdawała sobie sprawę, że mówienie o życiu intymnym było dla niego trudne, ale ja­koś przełknął wstyd. Stawka jest zbyt wysoka, by wykręcał się zakłopotaniem. Ingę zdziwiłoby, gdyby Hedvig kłamała, skoro przysięgła na Biblię. Czy naprawdę nie zawahałaby się popełnić krzywoprzysięstwa?

Pan Lodem wydawał się zadowolony ze stanowczości swojej klientki.

- Proszę opowiedzieć, jak pani spotkała pana Svartdala.
Początkowo Hedvig mówiła cicho i niepewnie, lecz stopnio­
wo nabierała śmiałości.

- Pracowałam w kuchni w szkole rolniczej w Stavern, kiedy

134

przyjechał tam Kristian Svartdal. To było chyba... w 1877 roku, wydaje mi się. Wtedy, jak i teraz, Kristian był mężczyzną, który zwracał na siebie uwagę. Uprzejmy, pewny siebie i bardzo męski.

- Czy kiedykolwiek wspominał o zaręczynach? Albo o mał­
żeństwie?

Hedvig jakby stała się bardziej potulna.

- Nie, niezupełnie. Miał poczucie humoru i był rycerski,
ale nigdy nie wspominał o czymś podobnym.

Pan Lodem zmarszczył krzaczaste brwi.

- Czy zdaje sobie pani sprawę, że ludzie mogą uznać panią
za łatwowierną i... lekkomyślną?

Hedvig poruszyła się niespokojnie zakłopotana, a zgroma­dzeni uważnie się jej przyglądali.

Hedvig odrzuciła głowę i rzekła głosem, który z goryczy brzmiał jak nienastrojone skrzypce:

- Na początku lubiłam Kristiana, przyznaję, lecz nie zdą­
żyłam obdarzyć go głębszym uczuciem, ponieważ wziął mnie
gwałtem!

Wyznanie spadło na publikę jak grom z jasnego nieba. Pisk­liwe, karcące głosy kobiet mieszały się z dosadnymi okrzykami mężczyzn. Sędzia kilka razy uderzył mocno młotkiem w stół, żeby przywołać zebranych do porządku.

Hedvig mówiła dalej z płaczem.

- Był jeszcze jeden powód, dla którego zwlekałam do
śmierci drogiego Halvdana... On nie powinien przez to prze­
chodzić!

135

Inga wymieniła spojrzenia z Kristofferem. Na jego twarzy malowały się również wstrząs i przerażenie.

- Pani Gullhaug, tym razem nie zadam pani więcej pytań.
Myślę, że ciężko przyszło pani złożyć te zeznania... - adwokat
zrobił sztuczną przerwę.

Inga zobaczyła, że sporo ludzi kiwnęło przytakująco gło­wami. To się nie uda, pomyślała smutno, przegramy tę sprawę! Złożyła ręce i pomodliła się w duchu, żeby Hoel-Wigge wziął Hedvig w krzyżowy ogień pytań, lecz żeby nie przycisnął jej zbyt ostro, gdyż właśnie teraz unosiła się na fali współczucia płynącego z sali.

- Powinna pani raczej Kristiana, a nie Halvdana, doprowa­
dzić groźbą do kościoła - zaczął Hoel-Wigge. - Jeżeli dziew­
czyna zajdzie w ciążę z nieżonatym mężczyzną, często musi on
wybierać między poślubieniem jej a zapłaceniem kary. Według
moich dokumentów pan Svartdal nigdy nie został obciążony
żadną opłatą.

Hedvig syknęła przez łzy:

- Nie mogłam znieść Kristiana po tym, co mi zrobił.
Myśl o tym, że w przyszłości mielibyśmy dzielić małżeńskie
łoże... - nie dokończyła, tylko się wzdrygnęła.

Inga z wściekłością zmrużyła oczy. Jasne, ta obłąkana ko­bieta jest w stanie kłamać mimo przysięgi złożonej przed Bo­giem! Hedvig przecież uganiała się za ojcem na weselu Gudrun i Martina, o ile Inga dobrze pamiętała. Dlaczego zachowywa­ła się w ten sposób, skoro tak bardzo nienawidziła rzekomego gwałciciela? Czas nie złagodził nienawiści, lecz wybuchła nie­dawno z zupełnie innych powodów.

Pełnomocnik ojca oznajmił, że nie ma więcej pytań. Mą­drze zrobił, uznała Inga, nie ma sensu pozwalać jędzy na więcej zwierzeń, niż to konieczne. Sama zaś łudziła się nadzieją, że pan Hoel-Wigge będzie bardziej dociekliwy, gdy zaczną składać ze­znania pozostali świadkowie.

136

Dziwnie było patrzeć na ojca, który wydał się taki nieporad­ny, kiedy zajął miejsce dla świadka. Cichym głosem odpowiadał przecząco na większość pytań zadawanych przez obu adwoka­tów. W momentach, gdy miał możliwość obrony, odpowiadał jednym krótkim słowem. Zniecierpliwienie targało Ingą: dla­czego bardziej ostro nie odpowiada na bezpodstawne zarzuty? Inga miała ochotę potrząsnąć ojcem, wyzwolić w nim złość, ale to by się na nic nie zdało.

Kiedy pan Lodem wezwał pierwszego świadka, Ingę zmrozi­ło od czubka głowy po opuszki palców. Na środek wyszedł sam pastor Mohr. Włożył sutannę, żeby podkreślić swoją wiarygod­ność. Z miejsca, w którym siedziała, Inga zauważyła, że pastor zaczyna łysieć. Spomiędzy rzadkich włosów zaczęła prześwity­wać łysa skóra.

- Czy będzie pastor mówił całą prawdę i tylko prawdę i nie
będzie niczego ukrywał? - spytał pan Lodem patetycznie.

Pastor pogładził Biblię.

- Przyrzekam! Amen.

Ostatnie słowo wywołało na sali szum.

- Pani Gullhaug powiedziała, że był pastor jej powierni­
kiem w rym trudnym okresie. Czy to prawda?

Pastor Mohr skinął głową.

- Zgadza się. Uczeń Pana ma obowiązek być przewodni­
kiem dla zbłąkanych owiec. Jego powinnością jest wspieranie
cierpiących.

Adwokat uczynił gest zniecierpliwienia.

- Nie możemy znaleźć zapisu w księdze parafialnej, stwier­
dzającego, że Halvdan jest ojcem Torsteina. Czy może pastor
wie, jaka jest tego przyczyna?

Pastor użył swojego gromkiego głosu:

137

Inga nie widziała wyraźnie twarzy tego pastora z piekła ro­dem, ale z boku dostrzegła, że się uśmiechał.

- Rollefsen był człowiekiem bogobojnym i bardzo skrupu­
latnym. Nigdy nie pominąłby żadnego nazwiska, gdyby nie miał
ku temu powodów. Według mnie Torstein nie ma ojca. - Bły­
skawicznie jak gronostaj pastor odwrócił głowę i utkwił wzrok
w Kristianie. - Jeżeli ten człowiek - wskazał drżącą ręką na Kri-
stiana - wkrótce nie przyjmie na siebie odpowiedzialności i nie
przyzna się do ojcostwa Torsteina!

Inga ukryła twarz w dłoniach i starała się odzyskać oddech. Nie płakała, ale niewiele brakowało. Wiadomość o księdze pa­rafialnej poraziła ją. Nikogo nie wpisano jako ojca Torsteina! To mogło oznaczać tylko jedno: Halvdan kochał chłopca, ale nie dość mocno, by go usynowić. Dlaczego, dlaczego? - wszystko w niej krzyczało. Czy dlatego, że wiedział, że chłopiec został poczęty podczas stosunku Hedvig z Kristianem, najlepszym przyjacielem? Przyjaźń między Kristianem i Halvdanem osty­gła zaraz po powrocie obu ze Stavern, jak się Inga dowiedziała. Czy z tego powodu, że Kristian miał romans z Hedvig? Tyle py­tań kłębiło się w jej głowie. Dlaczego Halvdan zgodził się po­ślubić Hedvig, skoro już nosiła w łonie dziecko innego mężczy­zny?

Pan Lodem z triumfem zamierzał przekazać świadka Hoe-lowi-Wigge, lecz adwokat ojca odrzucił propozycję.

Ingę zirytowało, że pastor nie zostanie dokładniej przesłu­chany. Czy nikt nie rozumiał, że Mohr być może posiada klucz do prawdy? Nie, nikt o tym nie może wiedzieć, tylko ona przyła­pała go wcześniej na kłamstwie. Wszyscy wierzyli temu obłud­nikowi, ponieważ pełnił urząd duchownego. Dobrze, pomyśla­ła stanowczo, już ona nie pozwoli, żeby tak łatwo się wywinął!

Wśród zebranych powstało całkowite zamieszanie, kiedy pan Lodem wywołał nazwisko następnego świadka.

- Laurens Storedal!

Mimo że Ingę wiele kosztowało odwrócenie się w stronę mieszkańców wsi, instynktownie obejrzała się do tyłu i zerknę-

138

ła na Laurensa. Wydawał się spięty, przebiegło jej przez głowę, ponieważ pokornie przepraszał, gdy siedzący przed nim musie­li wstawać, żeby go przepuścić. Wzrok utkwił w deskach podło­gi, kiedy dotarł do końca.

Kristian i Laurens nie byli przyjaciółmi od wielu lat, to prawda, lecz Inga nie wierzyła, by Laurens zadał szwagro­wi cios w plecy. Może od dawna o tym marzył, a teraz wreszcie dostał szansę? W sali zrobiło się gorąco i zebranym pot spływał po karku. Kątem oka Inga dostrzegła, że Krister wyciera czoło, zaraz jednak wstał i otworzył dwa okna. Do środka wpłynęło świeże powietrze, ale nie zrobiło się ani odrobinę chłodniej, po­nieważ jesienne słońce jeszcze dobrze grzało.

Napięcie niczym skurcz ścisnęło żołądek Ingi. Spróbowała trochę odchylić się do tyłu, żeby rozluźnić mięśnie, ale to nie­wiele pomogło.

- Laurensie Storedal - rzekł pan Lodem z wielkim pato­
sem. - Pan i Kristian Svartdal chodziliście razem do szkoły
w Stavern. Zgadza się?

Laurens złapał za barierkę oddzielającą miejsce dla świadków.

Laurens nie od razu odpowiedział.

- Tak, chyba tak, ale...

Pan Lodem szybko mu przerwał.

- Proszę odpowiadać tylko na moje pytania. Dobrze,
przejdźmy dalej. Zatem pan Svartdal flirtował z młodą Hedvig.
Wnioskuję z tego, że Halvdan i Hedvig zaręczyli się jakiś czas
po jej romansie z panem Svartdalem. A skoro Torstein jest sy­
nem Kristiana Svartdala... - Adwokat uczynił sztuczną prze­
rwę. Wyraźnie chciał, by znaczenie tych słów zapadło głęboko

139

w świadomość obecnych na sali. - To by oznaczało, że Hedvig była w ciąży, zanim spotkała Halvdana z 0vre Gullhaug!

Laurens upił łyk wody ze szklanki, którą mu podano. Z sali nie dochodził żaden dźwięk. Nikt nawet nie chrząknął ani nie kichnął. Kiedy Laurens odstawił szklankę na stół, stuknięcie o blat zdawało się niczym strzał z broni.

- Panie Storedal, zechce pan łaskawie odpowiedzieć.
Czy Hedvig była w ciąży, zanim spotkała Halvdana?

Laurens odchrząknął, lecz zaraz rozległo się ciche:

- Tak.

Chociaż sędzia kilka razy uderzył młotkiem o stół, zebrani nie mieli zamiaru zamilknąć. Głośne dyskusje i niewybredne uwagi posypały się w stronę Kristiana niczym grad.

Oczy Ingi nabiegły łzami. Jej serce krwawiło z powodu ojca, któremu nie szczędzono szykan. On zaś siedział zgarbiony jak dotychczas, zacisnął usta, aż utworzyły wąską kreskę, i wpatry­wał się jakby nieobecny w ludzi zmienionych w bestie.

Inga czuła takie rozczarowanie z powodu wujka, że miała­by ochotę tłuc na oślep pięściami w jego plecy. Bić kułakami i krzyczeć, dopóki nie cofnie oskarżenia. Szok ją powstrzymał. Jak Laurens mógł to zrobić Kristianowi? Wszystkim Svartda-lom? Ten diabeł, który wcześniej tak pięknie mówił, że się cie­szy na jej widok. Sprawiał wrażenie, że jest zadowolony, że ma z nią lepszy kontakt. Tak, naprawdę czuła, że brakowało mu spotkań z bratanicą. Wszystko to tylko gra, pomyślała Inga ze smutkiem, ponieważ Laurens stanął po stronie wroga.

W tej samej chwili podwójne drzwi do sali otworzyły się z wielką siłą. Do środka wpadł Brandt, jeden z parobków w Sto­redal. Szybko ściągnął kapelusz z respektu dla sądu.

- Czy jest tu akuszerka?

Z ławki wstała starsza kobieta.

- Tak. Co się dzieje?
Brandt wyjaśnił zdyszany.

- Młoda pani w Storedal zaczęła rodzić. I... I wygląda na
to, że nie jest dobrze.

140

Inga rzuciła Nielsowi bojaźliwe spojrzenie. Ten stary czło­wiek był biały na twarzy ze strachu i zmartwienia. Sędzia popa­trzył na niego, a potem uderzył młotkiem o stół i oznajmił:

- Proponuję ogłosić przerwę. Rozprawa będzie kontynuo­
wana jutro. Do widzenia.

Brandt torował akuszerce drogę pośród tłumu.

Inga rozpoznała tę kobietę. To Astrid, która odwiedziła ją kilka dni po narodzinach Emilii, ostrożna, mądra i miła. Gu­drun potrzebowała teraz u swego boku kogoś takiego.

Laurens i Martin pośpieszyli za nimi. Ludzie również powo­li się rozeszli i wrócili do domu.

Inga niepewnie podeszła do Nielsa.

- Zejdźmy na dół, Nielsie, musisz odpocząć.
Zdawało się, jakby nie usłyszał jej rady.

- Boże, Boże - powtarzał, drżąc. - Nie pozwól, by Gudrun
coś się stało. Naszemu dziecku...

Błagając, podniósł głowę i spojrzał w sufit, jak gdyby w ten sposób mógł wezwać na pomoc siły nadprzyrodzone.

Inga dygotała. Na pewno będzie potrzebne wsparcie z góry, ponieważ Ragnhild nie posłałaby po akuszerkę, gdyby poród przebiegał bez zakłóceń. Wydarzyło się chyba coś złego.

13

Ragnhild biegała niespokojnie od łóżka, w którym leżała Gu­drun, do okna. Wodziła oczami wzdłuż drogi, lecz ciągle nie widziała wozu. W duchu błagała, by Brandt jak najszybciej do­tarł do Gaupås, a jeszcze bardziej pragnęła, by zastał tam aku­szerkę. Co zrobi, jeśli Astrid nie będzie na rozprawie?

Przez chwilę stała, wyglądając na rozciągające się daleko pola z dojrzałym zbożem. Za kilka dni rozpoczną się roboty przy żniwach. Za pomoc w polu zwykle częstowała robotni­ków puddingiem, który gotowała z ryżu i świeżo odcedzonego mleka, nie szczędząc ani masła, ani cukru. W tym roku żniwa będą szczególne, pomyślała szczęśliwa, ponieważ miał przyjść na świat jej pierwszy wnuk.

Zagubiona oparła ręce na framudze. Właściwie miała dziś być na rozprawie, ale nie mogła zostawić Gudrun, kiedy zaczęły się pierwsze bóle. Nie żeby miała brać udział w sprawie, ucho­waj Boże, ale prawdę mówiąc, była ciekawa, co Hedvig szykuje. Aż ją łaskotało w brzuchu z napięcia na samą myśl o tym, jaki będzie wyrok. Czy Hedvig wygra i czy rodzina Storedalów stra­ci wspaniałe rodowe gospodarstwo?

Niepokoiło ją, że Laurens pojechał do Gaupås. Nie wiado­mo, co mu może wpaść do głowy... Na szczęście nie został we­zwany w charakterze świadka przez żadną ze stron, ale przez pewien okres chodził dziwnie podminowany. Taki tajemni­czy. W środku lata wyjechał na tydzień. Wymówił się, że ma to

142

związek z jego pracą jako kwestora, ale wątpiła w to. Nie okła­mywał jej, ale podejrzewała, że nie mówi jej wszystkiego...

Gudrun jęknęła cicho z bólu. Ragnhild stłumiła westchnie­nie, po czym podeszła do miski z wodą, zwilżyła i wykręciła ściereczkę. Ostrożnie położyła zimny okład na czole synowej. Szybko odskoczyła na odległość metra, kiedy Gudrun machnę­ła ręką, żeby ją uderzyć.

Co za dziwne zachowanie, pomyślała Ragnhild, starając się stłumić narastającą irytację. Większość kobiet woli mieć ko­goś obok przy łóżku, przynajmniej te, które rodzą pierwszy raz, ale nie Gudrun. Synowa musi mieć wysoki próg bólu, ponieważ nie ulegało wątpliwości, że cierpi.

Kiedy na zewnątrz zaskrzypiały drzwi, Ragnhild nasłuchi­wała z rosnącą nadzieją, że może przyjechała akuszerka.

Obawy potwierdziły się, kiedy akuszerka zbadała Gudrun. Zamyślona odciągnęła Ragnhild na stronę.

- Poród pośladkowy - stwierdziła.

Ragnhild przyłożyła dłoń do ust i przerażona spojrzała na

143

Astrid. To straszne! Potworne historie, które wcześniej słyszała, trzepotały się po jej głowie jak motyle. Większość dzieci przy takim ułożeniu nie zdołało się wydostać, lecz nieliczne historie skończyły się szczęśliwie. Biedna Gudrun, pomyślała, kiedy się wzięła w garść, będzie miała bolesny poród, skoro dziecko uło­żyło się pośladkami lub stopkami do przodu.

- Myślisz, że matka i dziecko dadzą sobie radę?
Astrid wzruszyła ramionami.

- Prawdopodobnie matka sobie poradzi, ale nie moż­
na mieć pewności co do dziecka. Jeśli miednica jest szeroka,
a dziecko drobne, powinno się udać.

- Czy można maleństwo jakoś odwrócić?
Akuszerka pokręciła głową.

- Kilku zdolnym lekarzom się to udało, ale tylko w przy­
padku, gdy to zauważyli kilka tygodni przed porodem. Ja nie
odważę się spróbować...

Ragnhild położyła rękę na ramieniu Astrid.

Gudrun była biała na twarzy niemal jak jej koronkowa po­duszka, stwierdziła Ragnhild, ale dziewczyna była przytomna. Nadal nie otwierała oczu, lecz kręciła głową, gdy coś do niej mówiły. Akuszerka umiejętnie wszystko jej wytłumaczyła, nie zdradzając jednak, że czeka ją skomplikowany poród.

- To ważne, żebyś parła, choć będziesz czuła przeraźliwy
ból. A ja postaram się wyciągnąć dziecko.

Ragnhild skuliła się, słysząc brutalne słowa Astrid, lecz Gudrun nic nie powiedziała. Dziewczyna objęła dłońmi słup­ki u wezgłowia łóżka i uczyniła krótki ruch głową. Była goto­wa.

Powietrze przesycał zapach potu, krwi i strachu, kiedy As­trid mocnym chwytem za pośladki dziecka wyjęła je do połowy. Główka wyśliznęła się przy następnym parciu.

- Już po wszystkim? - spytała Ragnhild przestraszo­
na. - Myślałam...

144

Akuszerka uśmiechnęła się z ulgą. Zręcznymi rękami odcię­ła pępowinę, umyła i wytarła noworodka.

- Musisz być niewiarygodnie silną kobietą, Gudrun! Więk­
szość matek, które miały poród pośladkowy, nie mogło się po­
wstrzymać od krzyku.

Wtedy Gudrun wreszcie otworzyła oczy. Jej szary wzrok spoczął na nowo narodzonym dziecku.

- Wycie i wrzaski niczemu nie służą. Lepiej wykorzystać
siły na coś mądrzejszego.

Ragnhild przeraziła obojętność synowej. Jak ta dziewczyna zdołała stłumić krzyk? Przecież to musiało ją potwornie boleć! Nie, Gudrun była bardzo dzielna, ale chyba ma jakieś uczucia jak wszyscy inni?

- Pokaż mi dziecko - poprosiła Gudrun szorstko.
Astrid zawahała się.

- Twoja córeczka jest zdrowa, ale nie wszystko jest, jak być
powinno...

Gudrun uniosła się na łóżku z niedowierzaniem. Już nie była tak niewzruszona jak do tej pory.

Ragnhild poczuła ssanie w żołądku. Już teraz ogarnął ją ogromny instynkt opiekuńczy wobec wnuczki.

- Skąd to... skąd to się bierze? - Zawstydzona zdała sobie
sprawę, że jej pytanie zabrzmiało jak desperacki krzyk.

Akuszerka ostrożnie ułożyła niemowlę na piersi Gudrun. Gudrun od razu zaczęła czule gładzić maleństwo po kruchej główce. Astrid zrobiła dwa kroki do tyłu i wyjaśniła, zwracając się do Ragnhild:

- Naukowcy nie wiedzą na pewno. To nic niezwykłego,
że niektóre dzieci rodzą się z takimi... ułomnościami. Widzia­
łam już kiedyś taki przypadek, ale wtedy ojciec utrzymywał 8to-

145

sunki z własną córką. Skoro tutaj nie może być o tym mowy, pewnie natura spłatała wam figla. - Astrid uśmiechnęła się łagodnie. - Poza tymi krótkimi paluszkami dziewczynka jest zdrowa. To pewna pociecha.

Ragnhild skinęła głową jakby nieobecna. Akuszerka miała rację. Gudrun mogła urodzić dziecko z rozszczepieniem pod­niebienia lub jakąś poważną chorobą, więc powinni być zado­woleni. Ostrożnie spytała:

- Nie jest ci przykro, Gudrun, że rączki twojej córeczki nie
są całkiem... całkiem takie, jak powinny?

Gudrun mocniej przytuliła dziecko.

- Nie - odparła zamyślona. - Kocham ją za to. Jeszcze bar­
dziej ją za to kocham.

Inga lekko szturchnęła Sigrid.

- Sigrid, Sigrid, musisz się obudzić! - szepnęła.

Stała w pokoju pasierbicy, ale nie miała odwagi mówić głoś­no. Zaledwie parę metrów dzieliło ją od sypialni Nielsa, a on w żadnym wypadku nie powinien się obudzić.

Sigrid zaspana przetarła oczy.

- Co się stało?

Niechętnie zwiesiła nogi z łóżka i przeciągle ziewnęła. Inga osunęła Się przed nią na kolana.

- Pamiętasz, że chciałaś się dowiedzieć czegoś więcej o swo­
jej matce Andrine?

Pytanie natychmiast rozbudziło Sigrid.

- Taak.

Inga mówiła dalej.

146

Ciemność nocy niczym czarna ściana stała za oknami, lecz Inga i Sigrid dostrzegały nawzajem niewyraźne kontury swych postaci. Sigrid otworzyła szeroko oczy i uszczypnęła Ingę.

Sigrid położyła się z powrotem na łóżku i naciągnęła na sie­bie kołdrę.

- To już lepiej poszukam jakichś informacji o matce tutaj
na poddaszu. Pastor... - wstrząśnięta pokręciła głową.

Inga zaczynała się niecierpliwić. Nie spodziewała się, że Si­grid zechce z nią pójść na plebanię w środku nocy bez żadnych protestów, ale nie sądziła też, że pasierbica jej odmówi.

Inga westchnęła.

Kiedy czekała na Sigrid, wyjęła krzesiwo i świecę i schowa­ła je do szerokiej kieszeni fartucha. Tylko raz była w kancelarii pastora i niezbyt dobrze pamiętała jej rozkład, więc nie chciała

147

tracić czasu na szukanie światła. Dlatego wolała zabrać świecę z Gaupås.

- Pojedziemy konno? - szepnęła cienkim głosem Sigrid,
kiedy zeszła na dół.

Ubrała się tak, jak ją Inga poprosiła. Tym razem nie splotła włosów, tylko związała je na karku kawałkiem sznurka.

Inga położyła palec na ustach, żeby dać do zrozumienia, że muszą się zachowywać cicho.

- Nie, nikt nie może usłyszeć stukotu kopyt o ziemię.

Nie była to przyjemna przechadzka, Inga musiała to przy­znać, kiedy wymknęły się z domu, ponieważ księżyc stanowił tylko cienki rogalik na czarnym niebie i nie oświetlał drogi. Zimny wiatr przenikał przez cienki materiał bluzki. Wokół było ponuro i Sigrid rzucała lękliwe spojrzenia w stronę skraju dro­gi-

Teraz Inga cieszyła się, że nie zaalarmowała domowników

i służby z powodu obcego mężczyzny, który wieczorami krążył w pobliżu Gaupås. Gdyby Sigrid o nim wiedziała, w żadnym wypadku nie zgodziłaby się z nią wybrać na plebanię. Sama wiele razy oglądała się przez ramię, jak gdyby się niemal spo­dziewała, że obcy nagle wyskoczy z cienia. Całym wysiłkiem woli starała się zachować spokój. Ów mężczyzna nie mógł chy­ba kręcić się po okolicy o każdej porze dnia i nocy...?

W pobliżu Gudum zaszczekał jakiś rozwścieczony pies i Si­grid instynktownie przysunęła się do Ingi, szukając ochrony. Obie przykucnęły, ale na szczęście gospodarz nie wystawił gło­wy przez okno, żeby sprawdzić, czy ktoś obcy nie zakradł się na jego dziedziniec. Chyba to nic dziwnego, pomyślała Inga, po­nieważ ujadanie psa bardzo często dociera stąd przez pola do Gaupås; widać kundel szczeka w porę i nie w porę.

Inga popchnęła lekko Sigrid przed sobą i wkrótce skulone wpół przemknęły się obok gospodarstwa. Żwir chrzęścił pod ich stopami, lecz pewnie ten odgłos brzmiał dużo głośniej w ich uszach. Kiedy ostatni odcinek miały przejść przez las, Sigrid uczepiła się Ingi.

148

- Nie odważę się!

Po drodze Inga myślała tylko o tym, że koniecznie musi przeszukać kancelarię pastora. Coś się nie zgadzało w jego ze­znaniu. Nie mogła uwierzyć, że były proboszcz Rollefsen nie wpisał Torsteina do księgi parafialnej...

Prawie dotarły na miejsce i Ingę pochłaniało tylko jedno: żeby znaleźć ów dokument. Być może się myliła, ale musi przy­najmniej poszukać. Nic jej teraz nie powstrzyma. Nie teraz, kie­dy jest tak blisko rozwiązania.

- A masz odwagę wracać sama, Sigrid? - spytała, mimo że
znała odpowiedź.

Sigrid zerknęła przez ramię i szeroko otwartymi oczami wpatrzyła się w ciemny, głęboki świerkowy las. Wiejska dro­ga niczym szara wstążka wpadała do środka, lecz zaraz ginęła w mrocznym cieniu ogromnych drzew.

Bliska załamania nerwowego Sigrid rozpłakała się.

- Popuszczę w majtki, jeżeli pastor Mohr podkradnie się
do kancelarii i nas przyłapie.

Inga sama zaczynała rozumieć, że to zuchwały pomysł, ale nie mogła już się cofnąć.

- Wtedy uciekniemy, Sigrid, popędzimy na złamanie kar­
ku, nie oglądając się za siebie.

Sigrid zdenerwowana szturchnęła Ingę w plecy.

149

nio śpieszyć, żeby nie zachować się nieostrożnie lub nie strą­cić czegoś na podłogę. Trzymaj - podała Sigrid krzesiwo, kiedy dotarły na plebanię. - Zapal świecę, kiedy cię o to poproszę. Nie wcześniej.

Zaciskając zęby z napięcia, Inga chwyciła za klamkę drzwi wejściowych. Jedyne, czego by teraz brakowało, pomyślała zde­nerwowana, to żeby pastor zamknął drzwi na klucz. Wstrzyma­ła oddech, powoli naciskając klamkę. Drzwi ustąpiły i z lekkim kliknięciem otworzyły się. Inga położyła rękę na piersi i ode­tchnęła głęboko.

Sigrid pokręciła głową i cofnęła się, ale Inga pociągnęła ją za sobą. Pełnymi złości i irytacji ruchami wskazała Sigrid drogę do środka, i dziewczyna powoli ruszyła do przodu. Inga wyciągnę­ła ręce przed siebie i sprawdzała drogę. Opuszki palców ślizga­ły się wzdłuż ściany, po framugach i skrzydłach drzwi. Nawet po ciemku Inga mniej więcej orientowała się, gdzie znajduje się kancelaria.

Nie musiała się oglądać, żeby sprawdzić, gdzie jest Sigrid; słyszała za sobą jej niepewne kroki. Inga uśmiechnęła się zado­wolona. Pasierbica wolała już iść za nią niż zostać sama na gan­ku.

Na szczęście nie zaskrzypiały zawiasy, kiedy Inga oparła się swym ciężarem o drzwi do kancelarii i otworzyła je. Do­piero kiedy Sigrid je za sobą zamknęła, kazała jej zapalić świe­cę. Zesztywniałe z napięcia rozejrzały się wokół siebie. Niemal spodziewały się, że ujrzą pastora zagłębionego w swym fotelu, ; ale na szczęście tu go nie było. Płomień pojedynczej świecy rzucał słabe światło, zbyt słabe, by przegonić cienie z żaka- \ marków.

Inga przywołała Sigrid gestem ręki, by podeszła bliżej do biurka.

- Przytrzymaj tu świecę - poprosiła.

Szuflada była głęboka i pełna dokumentów. Początkowo Inga gorączkowo wertowała papiery opuszkami palców, lecz po chwili uznała, że przeglądanie kartek w pochylonej pozycji jest

150

zbyt niewygodne. Rezolutnie wyjęła gruby plik na stół i zaczęła szukać.

Omal nie krzyknęła z radości, kiedy rozpoznała fantazyjne, ładne pismo pastora Rollefsena.

Inga sprzątnęła po sobie i ostrożnie zasunęła szufladę. Na­stępnie wysunęła dwie niższe szuflady, ale tam znalazła tylko kałamarz, pióra i czyste kartki. Zamyślona rozejrzała się dooko­ła i spojrzała prosto w twarz pastora Mohra. Podskoczyła i cof­nęła się, ale na szczęście to tylko jego portret. Czyżby sam pil­nował swoich skarbów?

- Inga, co ty wyprawiasz? - syknęła Sigrid, kiedy zauważy­
ła, że macocha zdejmuje obraz ze ściany.

Inga nie odpowiedziała, tylko oparła ciężką ramę na pod­łodze. Tak jak myślała! Za obrazem znajdowała się tajemna czworokątna wnęka. Nie była duża, lecz wystarczająco pojem­na, by zmieściły się w niej stos starych książek i inne cenne rze­czy. Cztery brązowe płócienne sakiewki były ciężkie od pobrzę­kujących monet. Inga wsunęła głębiej rękę i wyciągnęła cienką książeczkę. W słabym świetle nie zdołała rozczytać pisma, lecz kształt liter przypominał pismo pastora Rollefsena.

- Cii, ktoś idzie! - Blada twarz Sigrid w chybotliwym świet­
le wyglądała jak twarz nieboszczyka.

Teraz również Inga to usłyszała. Nad ich głowami zaskrzy­piały groźnie deski podłogi. Obie kobiety znieruchomiały i za­częły nasłuchiwać.

- Stary dom wzdycha i jęczy na wietrze, Sigrid, po pro­
stu. ..

151

Sigrid natychmiast uczyniła, o co ją Inga poprosiła. W kan­celarii zapadły nieprzeniknione ciemności.

Kiedy drzwi wolno się otworzyły, Inga ścisnęła Sigrid zai rękę, Do środka sączyło się światło, gdyż ktoś zapalił na kory­tarzu lampy parafinowe. Sylwetka pastora Mohra rysowała się wyraźnie w otworze drzwi. Duchowny przystanął na chwilę, ni­czym dyszące drapieżne zwierzę, zataczające krąg wokół swej ofiary, lecz zaraz poczłapał w stronę biurka. Po omacku starał się zapalić zapałkę.

Teraz albo nigdy, pomyślała Inga w panice i dała znak Si­grid. Siląc się na spokój, przemknęły bokiem w stronę drzwi. I ocalenia. Kiedy Sigrid zrozumiała, że może im się uda, ożywi­ła się i popchnęła Ingę, żeby ją popędzić. Inga posłała jej surowa spojrzenie. Nie wolno im się śpieszyć. Nawet kiedy już udało im się wymknąć z pokoju, musiały nad sobą panować.

Na kilka sekund przystanęły przy głównym wejściu. Ing| czuła, jak gdyby ramiona stopiły się w jedno z karkiem, tąla bardzo była spięta. Rozważnie powstrzymała Sigrid, która jul

152

chciała uciekać, i cierpliwie odczekała, aż pastor Mohr zapali lampę w kancelarii. Gdy światło lampy rzuciło blask na kory­tarz, uformowała wargami słowo „teraz". Szczęście w nieszczęś­ciu, przemknęło jej przez głowę, ponieważ w chwili, kiedy ot­wierała drzwi, pastor odsunął stare krzesło przy biurku, żeby usiąść. Oba dźwięki zmieszały się ze sobą.

Jak na skrzydłach obie kobiety uciekały z plebanii do Gaupås.

14

Kiedy następnego dnia wznowiono rozprawę sądową, kart­ka z księgi parafialnej paliła Ingę w kieszeni. Pomyśleć tylko, że choć jeden raz miała tyle szczęścia i znalazła taki dowód! Ra­dość podniecała ją. Inga musiała się powstrzymać, by otwarcie nie wymachiwać kartką w powietrzu.

Widok ojca przygasił nieco owo ekstatyczne upojenie szczęś­ciem. Kristian zajął miejsce na krześle obok adwokata. Tym ra­zem nie patrzył z nienawiścią na obserwatorów, którzy głośno nazywali go „wiejskim knurem" lub „starym capem". Ten dum­ny, gniewny mężczyzna jakby się ukorzył. Jego opinia została zbrukana na zawsze.

Wytrzymaj, wytrzymaj, zaklinała go Inga za zaciśniętymi . wargami. Wiem, że cierpisz, ojcze, nigdy nie wierzyłeś, że ta wiejska sfora będzie mogła bezkarnie cię oczerniać. Nie zrobi­łeś im nic złego, ale oni niewiele wiedzą, to prości ludzie. Oczy­wiście mogłabym teraz przekazać sędziemu kartkę z księgi pa­rafialnej i położyć kres temu upokorzeniu, lecz chcę wysłuchać zeznań Laurensa. Pragnę się przekonać, czy sumienie pozwoli mu wbić nóż w plecy swemu szwagrowi.

Wśród zgromadzonych zapadła cisza, kiedy stateczny sę­dzia zajął miejsce między powódką a pozwanym. Ludzie wy­raźnie mieli przed nim respekt. Okazał się człowiekiem, zarzą­dzając przerwę w sprawie, kiedy Brandt oznajmił, że Gudrun ; rodzi.

154

Na szczęście Ragnhild pomyślała o tym, by wysłać do Gaupås jedną ze służących z wiadomością, że poród prze­biegł pomyślnie. „Zostałeś dziadkiem uroczej dziewczyn­ki, panie Gaupås", wyznała śmiało służąca. Nowina wprawi­ła Nielsa w osłupienie, lecz po chwili potarł się zawstydzony po głowie. Niełatwo było zrozumieć, co mamrotał, lecz jego twarz zmieniała kolor z żółtoszarej ze strachu na czerwoną ze szczęścia.

Inga nie była w stanie złożyć życzeń. Dobrze, że poród się udał, ale nie zdobyła się na to, by pogratulować Nielsowi z oka­zji, że jego starsza córka powiła mu kolejną córkę.

Nagle głos adwokata, wzywającego Laurensa na świadka, przywołał Ingę do rzeczywistości. Zaaferowana wbiła wzrok w wujka. Gdyby tylko Laurens wiedział, że wkrótce ona uratuje Svartdal, bez względu na to, jak bardzo będzie się starał je znisz­czyć!

Nieoczekiwanie sędzia rzekł:

- Czy wie pan, Laurensie Storedal, że pańskie zezna­
nia mogą mieć kluczowe znaczenie dla Kristiana Svartdala?
Czy zdaje pan sobie sprawę, że pańskie słowa mogą się przy­
czynić do tego, że będzie musiał opuścić ziemię i gospodar­
stwo?

Oczy Ingi wypełniły się łzami. Istnieje dobro na tym świe­cie, ponieważ teraz rzeczywiście sędzia niejako próbował prze­konać Laurensa, by odstąpił od składania zeznań.

- W pełni zdaję sobie z tego sprawę - odparł Laurens
z przekonaniem.

Ragnhild obserwowała męża sokolim wzrokiem. Z dez­aprobatą zacisnęła usta. Inga dostrzegła, że pani Storedal chcia­ła go powstrzymać, kiedy został wywołany, lecz Laurens się jej wyrwał. Dlaczego, zastanawiała się Inga, Ragnhild usiłowa­ła mu przeszkodzić, gdy szedł zeznawać przeciw Kristianowi? Już dawno temu Inga zrozumiała, że spór między rodami w obu rodzinach pozostawił głębokie rany, lecz czy nigdy nie miały zarosnąć?

155

Adwokat Hedvig, pan Lodem, przypominał zadowolonego kota, gdy mógł kontynuować przesłuchanie, które mu wczoraj przerwano:

- Powiedział pan wcześniej, że moja klientka, pani Gull-
haug, była w ciąży, kiedy spotkała Halvdana. Spodziewam się,
że nie zmienił pan od wczoraj swego zdania?

Laurens zmarszczył brwi z powodu źle skrywanego sarka­zmu adwokata.

- Nie sądzę, bym mógł zmienić przeszłość, panie Lodem.
Hedvig nosiła w brzuchu dziecko, zanim spotkała Halvdana.

Przez salę przeszedł szmer. Inga niemal czuła na karku pod­niecony oddech wiejskiej bestii. Ci ludzie przypominali jej dzi­kie psy, śliniące się na widok ofiary, gotowe zerwać się z uwię­zi.

- Czy przypuszcza pan, że ojcem dziecka był Kristian Svart-
dal?

Laurens uśmiechnął się chłodno.

- Nie do mnie należy wskazać ojca, lecz gdybym mógł opo­
wiedzieć to, co wiem...

Lodem zadowolony odchylił się do tyłu na piętach.

- Proszę bardzo, mój miły panie, chętnie posłuchamy.
Dopiero teraz Kristian odwrócił głowę w stronę Lauren-

sa. Niebieskie oczy ojca wyrażały złość i niedowierzanie, lecz może przede wszystkim smutek. Inga zauważyła, że zagryzł dolną wargę, co zwykle robił, kiedy naprawdę musiał się opa­nować.

Głos Laurensa brzmiał głośno i wyraźnie.

- Kiedy usłyszałem, że pani Gullhaug złożyła pozew w są­
dzie przeciwko panu Svartdalowi, poczułem się, jakby mnie
ktoś rzucił z powrotem w tamte czasy. Czasy w Stavern. Wspo­
mnienia, zapomniane fragmenty zdarzeń i urywki rozmów od­
żyły w mej pamięci...

Adwokat wtrącił żartobliwie:

- Mówi się, że ma pan doskonałą pamięć!

Indze zrobiło się mdło od tego pochlebstwa. Ale się cieszy,

156

ten adwokat diabła, mogąc przesłuchiwać przychylnego świad­ka.

- Tak, chyba tak - przyznał Laurens speszony. - W związ­
ku z tą sprawą postanowiłem sprawdzić kilka rzeczy na włas­
ną rękę. Trochę jeżdżę po okolicy z racji piastowanego urzędu.
Któregoś razu natknąłem się w drodze na starego znajome­
go... - popatrzył nad głową adwokata prosto na sędzie­
go. - Wysoki sądzie, wolno mi spytać, czy zgodziłby się pan
na wezwanie jeszcze jednego świadka? Człowieka, którego
poprosiłem, żeby zeznawał?

Sędzia wsunął okulary głębiej na nos.

- Czy ten mężczyzna może wnieść do sprawy coś nowego?
Laurens przytaknął energicznie.

- Tak, jak najbardziej. Kristian i ja chodziliśmy razem z nim
na zajęcia. Ten człowiek bardzo dobrze znał Hedvig.

Inga drgnęła zaskoczona tym, że wujek położył nacisk na ostatnie zdanie. Hedvig nie była przygotowana na taki prze­bieg rozprawy, jej zielonobrązowe oczy ciskały wściekle iskry w stronę Laurensa. Przyłożyła palce do szyi, sygnalizując adwo­katowi, żeby zaprotestował. Kiedy pan Lodem stanął bezradnie, skrzyżowała ręce na piersi i pokręciła głową.

- Dobrze - zgodził się sędzia. - Proszę go wprowadzić.
Kto to, do licha, może być? - pomyślała Inga zaciekawiona.

Mężczyzna był chudy i kościsty, rozglądał się niepewnie doo­koła, kiedy niezdarnie zmierzał w stronę miejsca dla świadków. Miał tak bardzo zapadnięte policzki, że oczy i uszy wydawały się śmiesznie duże w porównaniu z całą głową.

Po złożeniu przysięgi, że będzie mówił prawdę, mężczyzna wolno odpowiadał na pytania.

Mons przełknął ślinę, aż duże jabłko Adama zatańczyło na szyi.

- Dostałem się do szkoły rolniczej rok wcześniej niż pan

157

Svartdal i pan Storedal. Tam spotkałem Hedvig... - Rozmarzył się, ale szybko odzyskał panowanie nad sobą. - Straciłem dla niej głowę. Była taka piękna i dobrze zbudowana. Zresztą nadal taka jest, jak widzę - usprawiedliwił się i rzucił szybkie spojrze­nie na Hedvig. - Dobrze nam było razem i planowaliśmy wziąć ślub, kiedy skończę szkołę...

- Milcz! Milcz! - krzyknęła Hedvig ze złością. - Ten kłam­
ca opowiada jakieś bajki. Nigdy wcześniej go nie widziałam.

Wyprowadzona z równowagi wstała z miejsca, przechyliła się przez stół i krzyczała, aż na policzki wystąpiły jej ostre ru­mieńce. Sędzia uderzeniem młotka o blat sprawił, że z powro­tem usiadła na krześle. Pan Lodem spoglądał to na zdenerwo­waną Hedvig, to na onieśmielonego Monsa.

- No wie pan! - wybuchnął Laurens oburzony. - Pan Arne-
son nie został przekupiony!

Adwokat dokładnie przyjrzał się świadkowi.

- Powtarzam: ile?

Widzowie czekali w niemym napięciu. Pan Arneson wykręcał palce.

Pan Lodem zwinnie niczym gronostaj prześliznął się ku; zdenerwowanemu mężczyźnie.

- Gzy może pan przysiąc, że nie przyjął pan za swe zezna­
nie pieniędzy?

Sędzia uderzył młotkiem z większą Siłą, niż według Ingi był do tego zdolny.

158

Pan Hoel-Wigge nie mógł się doczekać, aż zacznie zadawać pytania Arnesonowi. Stary adwokat uśmiechnął się życzliwie do świadka.

- Nie zrozumiałem dobrze... Dlaczego pan tu jest? Co ma
wspólnego pańskie zeznanie ze sporem między panią GuUhaug
a panem Svartdalem?

Mons spuścił głowę, lecz zaraz podniósł wzrok.

W tonie jego głosu brzmiała uraza, kiedy odpowiedział:

- Ponieważ ja jestem tym mężczyzną, z którym Hedvig się
spodziewała dziecka!

Jego wypowiedź wywołała dziki chaos. Sędzia uderzał młot­kiem, Hedvig rzuciła się do przodu, ale została powstrzymana przez strażnika. Torstein ukrył twarz w dłoniach. Inga patrzyła przed siebie zdezorientowana, lecz zrozumiała znaczenie słów Arnesona, które ciągle jeszcze unosiły się w powietrzu. Wresz­cie wyjaśniła się sprawa ojcostwa. Boże, Kristian nie jest oj­cem Torsteina! Inga wstrząśnięta uświadomiła sobie tę prawdę. Nie był nim również Halvdan...

- Uprasza się o okazanie sądowi respektu - zagrzmiał wład­
czo sędzia - albo nakażę zamknięcie drzwi!

Natychmiast wszyscy zamilkli. Nikt nie chciał być wypro­szony, by nie stracić okazji śledzenia dalszego ciągu sprawy.

Sędzia uczynił znak w stronę adwokata, że może kontynuo­wać. Pan Hoel-Wigge zdawał się nie zrażać zamieszaniem.

Mons spuścił wzrok w poczuciu winy.

- Przepraszam. Naprawdę zależało mi na Hedvig. I ja, na­
iwny biedak, myślałem, że i jej na mnie zależy. Kiedy pan Svart-

159

dal ją odtrącił, znowu zaczęła do mnie przychodzić. Potem, gdy pojawił się Halvdan, zamożny dziedzic z Vestfold, zapomniała o mnie.

Od tego mężczyzny aż biło rozgoryczenie, pomyślała Inga oburzona. To musiał być dla niego cios, kiedy widział, jak Hedvig ugania się za chłopakami z lepszych rodzin. Z satysfak­cją zerknęła na Hedvig. Matka Torsteina opadła wyczerpana na krzesło, lecz nadal się w niej gotowało. Mięśnie jej szczęk praco­wały i wyglądało na to, że Hedvig chce coś powiedzieć, ale mil­czała. Na razie.

- Na początku się przeraziłem, kiedy mi wyznała, że spo­
dziewa się ze mną dziecka. Ogarnął mnie paniczny strach, że za­
miast się kształcić, będę musiał zacząć zarabiać, żeby utrzymać
żonę i dziecko. Moi rodzice ciężko pracowali i odkładali każdy
grosz, żebym mógł się uczyć. Po pewnym czasie pogodziłem
się z tą myślą i cieszyłem się, że ożenię się z moją wybranką.
W każdym razie wierzyłem, że nią jest - zakończył Mons żałoś­
nie.

Wtedy Hedvig wstała wyprostowana z dumnie uniesioną głową.

- Nie pojmuję, że pan, panie sędzio, może słuchać tego
bełkotu. Ten człowiek nie powiedział ani słowa prawdy. Wiem
wprawdzie, kim on jest, ale my nigdy... - Wzdrygnęła się w na­
dziei, że ludzie wytłumaczą sobie jej obrzydzenie jako znak;
że nigdy nawet by go nie tknęła. - To tylko słowa tego... Arne-
sona przeciw moim.

Sędzia notował w swojej księdze protokołów.

- Przykro mi, pani Gullhaug, musimy uznać tę sprawę za
nierozstrzygniętą. To znaczy, że pani syn, Torstein, nie ma żadj
nych praw do Svartdal...

Hedvig rzuciła się do przodu, zanim ktokolwiek zdołał jej przeszkodzić. Zupełnie niezrażona tym, że stoi zaledwie o meti od Kristiana, ponownie zwróciła się do sędziego z prośbą:

- Proszę pozwolić jeszcze raz złożyć zeznanie pastorowi
Mohrowi, który posiada ważne informacje. Mogą one podwa-

160

żyć historię tego... - odwróciła się i trzęsąc się ze złości, wska­zała na Monsa - .. .tego kłamcy. Sędzia odpowiedział zmęczony:

- Czemu to ma służyć, pani Gullhaug?
Hedvig była bliska płaczu.

- Mówimy tu o mojej przyszłości. O mojej godności i sza­
cunku.

Kristian prychnął.

Hedvig wbiła w niego wzrok, lecz zwróciła się do sędzie­go:

Inga nie miała odwagi spojrzeć na Kristiana, kiedy zapadła ta decyzja.

Pastor Mohr nie był z tego zadowolony. Wcale. Na jego twa­rzy pojawił się wyraz cierpienia i pastor zakłopotany podrapał się pod koloratką.

- Przez dłuższy czas byłem spowiednikiem Hedvig. W cią­
gu ostatnich lat uparcie twierdziła, że Kristian jest ojcem Tor-
steina. Dla mnie to nie do pomyślenia, żeby Hedvig okłamywa­
ła sługę Bożego.

Hoel-Wigge spytał ostro:

- Czy to prawda, że pastor Rollefsen nie wpisał nazwiska
ojca dziecka do księgi parafialnej?

Pastor wytrzeszczył oczy jak okoń na lądzie.

- Uważa pan, że kłamię? Ja, duchowny, posiadający dy­
plom ukończenia uczelni teologicznej w Kopenhadze? Nie, no
wie pan co?

Hoel-Wigge wydawał się rozbawiony.

- Proszę odpowiedzieć: tak albo nie.

Pastor przełknął ciężko ślinę. Wzrokiem poszukał Hedvig, lecz ona wyraźnie opadła z sił.

161

zamachała kartką w powietrzu. - Proszę spojrzeć! - mówiła da­lej podniecona. - Kartka została równo wyrwana z księgi. Kto inny poza pastorem miał możliwość to zrobić?

Na sekundę zapadła absolutna cisza, lecz po chwili wybuch­ła awantura. Pastor Mohr i Hedvig przekrzykiwali się nawza­jem, a adwokaci zasypywali ich gradem pytań. Sędzia ponownie uniósł młotek, lecz wystarczył sam jego ruch, by głosy natych­miast umilkły.

Inga przyglądała się zaskoczonej twarzy ojca. Ich oczy na moment się spotkały i Inga dostrzegła, że ojciec jest z niej dum­ny. Uniósł ręce z radości, nie spuszczając z niej wzroku. Inga uśmiechnęła się szczęśliwa, że ją docenił. Dzięki Ci, dobry Boże, przebiegło jej przez głowę, że pozwoliłeś, bym to właśnie ja ocaliła rodzinny majątek!

Sędzia upomniał zebranych, żeby zachowali spokój.

- Pastorze Mohr, czy zdaje sobie pastor sprawę, jakiego do­
konał przewinienia?

Inga zauważyła, że sędzia jest bardzo wzburzony. Ten star­szy mężczyzna zmarszczył brwi z odrazą i z niedowierzaniem wpatrywał się w duchownego.

Pastor nie odpowiedział.

- Dalszy ciąg rozprawy odbędzie się za zamkniętymi drzwia­
mi - oznajmił sędzia. - Proszę wszystkich oprócz świadków, po­
wódki, pozwanego i ich adwokatów o opuszczenie sali. - Klasnął
w ręce, żeby popędzić ociągających się ludzi. Tłum zaczął leniwie
wychodzić.

Inga nie poruszyła się.

- Inga musi zostać, żeby złożyć wyjaśnienia - rzekł sędzia.
Inga dumnie uniosła głowę. Skoro Niels jest sędzią i jej mę­
żem, w takim razie i on musi zostać.

Pastor zabrał głos nieproszony.

162

przekazał. Zapomniał pastor, że chciał wczoraj ulżyć swemu su­mieniu? - niewinnie mrugnęła do niego.

Pastor Mohr ruszył ku niej bez słowa; jednocześnie prze­straszył się reakcji Hedvig. Nie tylko przed sądem będzie mu­siał odpowiedzieć, o nie.

Sędzia próbował zapanować nad chaosem.

- Proszę tu przynieść tę kartkę, żebym mógł ją zobaczyć.
Inga podeszła do sędziego zadowolona i podała mu ją.
Sędzia przebiegł tekst wyblakłymi oczyma.

Pastor Mohr otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

Inga zauważyła, że Niels doznał wstrząsu, i trochę mu współczuła. Zupełnie się nie spodziewał, że spotka się z takim egoizmem i ludzką podłością. Nie dowierzał, że coś podob­nego mogło się wydarzyć w jego parafii. Inga wiedziała lepiej, już dawno przejrzała Hedvig i pastora Mohra.

Włosy Hedvig, starannie i ładnie ułożone z samego rana, te­raz przypominały dziką plątaninę.

163

Zuchwałość Ingi wprawiła Hedvig w takie zakłopotanie, że pani Gullhaug zamilkła.

- Nieczęsto orzekam wyrok na miejscu - wyjaśnił sędzia
wzburzony. - Lecz w tym wypadku to uczynię. Pozew przeciw­
ko Kristianowi Svartdalowi zostaje odrzucony we wszystkich
punktach. Pastor Mohr może się spodziewać rozprawy, a pani,
pani Gullhaug... powinna się cieszyć, jeśli pan Svartdal nie po­
zwie jej do sądu za zniesławienie.

Gdy młotek uderzył po raz ostatni, Hedvig natychmiast zniknęła. Jej adwokat zakłopotany podążył za nią.

Kiedy Kristian wstał z ławy oskarżonych, Inga zadrżała, czując przyjemne napięcie. Co ojciec teraz zrobi? Dostrzegła, że zer­ka niepewnie w stronę Laurensa i Monsa. Niezdarnie włożył kubrak i wyjął włosy, które zostały przygniecione pod komie* rzykiem.

Na zewnątrz panowało wysokie ciśnienie, w sali nie było le­piej. Atmosfera była ciężka i Inga przyłapała się na tym, że wstrzy* mała oddech.

Kiedy Kristian ruszył przed siebie, Laurens wyciągnął do niego rękę.

Inga w napięciu obgryzała paznokieć kciuka. „Przyjmij ją", ojcze, jęknęła w duchu. „Nie bądź teraz tak bezsensownie dum­ny. Czy nie poznajesz po spiętej twarzy Laurensa, ile go koszto­wało, żeby tu przyjść? Zapomnij o swojej dumie, idioto, i przyj­mij rękę, którą ci podaje!" Dreptała w miejscu zrozpaczona, ale zdawała sobie sprawę, że nie wolno jej się wtrącać.

Wreszcie Kristian.niepewnie chwycił wyciągniętą rękę.

- Dziękuję, Laurensie. - Uparcie wpatrywał się w podłogi
Inga nie rozumiała, dlaczego nie ma odwagi lub nie chce spoj­
rzeć szwagrowi w oczy. Czuła, że nogi się pod nią uginają, leci
na szczęście dzień zakończył się całkowitym uniewinnieniem,

Dzięki Laurensowi i dzięki niej.

15

Plotki na temat zdarzenia w sądzie obiegły Botne niczym epi­demia, dotarły nawet do Holmestrand. W każdym domu dys­kutowano o wyroku. Większość ludzi uważała, że Hedvig tym razem posunęła się za daleko, podczas gdy inni podejrzewali, że w jej zeznaniach tkwi ziarno prawdy. Ingę ogarnęło wzbu­rzenie, że zarzuty przeciw jej ojcu okazały się fałszywe. Kristian stał się bezbronną ofiarą kłamstw i pomówień i będzie mu bar­dzo trudno się z nich oczyścić.

Gdy Niels i Kristian tego jesiennego wieczoru kończyli roz­mawiać, Inga pilnowała, by zdążyć zamienić z ojcem kilka słów na pożegnanie, zanim wyjedzie. Łagodny wiatr lekko targał jej włosy i Inga, drżąc, mocniej naciągnęła szal na ramiona.

Ojciec uśmiechnął się szeroko.

- Jesteś bohaterem dnia, Ingo. Bez twojego udziału nie
miałbym chyba teraz dokąd wracać.

Inga zawstydziła się wobec tej jawnej pochwały. Nie tak czę­sto ojciec sypał na prawo i lewo dobrym słowem.

- Nie mogłam inaczej, ojcze. Kocham dom mojego dzie­
ciństwa, wiesz.

Kristian popatrzył na córkę zamyślony.

- Teraz zacząłem to rozumieć... Skłamałaś z mojego powo­
du, Ingo? O tej kartce?

Inga rozgrzebywała czubkiem buta żwir.

- Tak. Skłamałam. - Odważnie podniosła głowę i opowia-

dała dalej: - Coś mi podszeptywało, że pastor Mohr nie mówi całej prawdy. On coś ukrywał. Coś, co wzbudziło moją cieka­wość.

- Tak wielką ciekawość, że postanowiłaś się tego dowie­
dzieć?

Inga roześmiała się skromnie.

Kristian pokiwał głową w zamyśleniu.

- Ja też przeżywałem ten koszmar, żebyś wiedziała. Ja...
nie umiałem nawet sobie wyobrazić, jak to będzie. Co się stanie
z Kristofferem i Sorine? I ze starą Emmą... - smutno pokręcił
głową. - To ty ocaliłaś nas wszystkich.

Inga zdobyła się na odwagę.

- I Laurens.

W tej samej chwili między brwiami ojca utworzyła się zmarszczka niezadowolenia.

W Indze zakiełkowało ziarno buntu, ale nie ośmieliła się podjąć dyskusji. Ojciec podniósł głos wyraźnie poirytowany.

- Myślisz, że jego przysługa pozwoli mi zapomnieć? - Kri­stian podciągnął rękawy koszuli, aż spinki do mankietów szero­kim łukiem wystrzeliły w powietrze. - Patrz! - krzyczał zbolały i zmusił Ingę, by spojrzała na jego nadgarstki. - To ślady po cien­kiej lince, Ingo, lince, która wżarła się w moją skórę i która po wieczne czasy będzie mi przypominać o tej tragedii. Nie muszę ci chyba pokazywać pleców... - w jego głosie brzmiała groźba.

166

Inga zamknęła oczy, czując pieczenie u nasady nosa. Nie chciała się rozpłakać przy ojcu.

- Nnie - zająknęła się zawstydzona.
Ojciec uspokoił się.

- O tym właśnie myślałem - rzekł z goryczą. - Z powodu
Laurensa zostałem skazany na sześć lat. Sześć lat w więzieniu,
ponieważ on mnie zdradził. Dzięki usilnym staraniom Nielsa
wyszedłem po upływie połowy tego czasu. Trzy lata to długo,
Ingo, kiedy twoje myśli krążą jedynie wokół tego, co się dzieje
z żoną i dzieckiem. W więzieniu odchodziłem od zmysłów, że­
byś wiedziała, w dodatku miałem strażnika, który z upodoba­
niem wyciskał ze mnie krew i łzy.

Inga nie wytrzymała i rozpłakała się. Szlochając, zatoczyła się w stronę drewnianego filara przy wejściu. Oparła się o nie­go plecami i osunęła na ziemię, po czym ukryła twarz w dło­niach.

Głosu ojca nie wypełniało już tak silne rozgoryczenie, lecz wzburzenie brzmiało niczym drżąca struna.

- Więc nie bądź tak naiwna, Ingo, by wierzyć, że mogę wy­
mazać ze swej głowy miesiące i lata tortury z powodu wspania­
łomyślnego zachowania Laurensa przed chwilą. Łaska, którą mi
dziś wyświadczył, nigdy tego nie zrównoważy.

Kroki ojca ucichły w oddali.

Hedvig czuła się zdruzgotana. Postawiła wszystko i bardzo wie­le straciła. W ciągu jednego fatalnego dnia straciła honor i sza­cunek. To nie z nieszczęścia Kristiana będą teraz się cieszyć i nie jego napiętnują, lecz ją wezmą na języki. Świadomość tego obezwładniała ją. Sprawiała, że czuła się zmęczona i pozornie obojętna.

Jej samopoczucie wcale się nie poprawiło, gdy tego samego wieczoru do salonu wpadł jak burza Torstein.

- A nie mówiłem, mamo? Twój plan miał niedociągnięcia.

167

Torstein był tak wzburzony, że uderzył pięścią w szkatuł­kę. Wazon z kwiatami, stojący na stoliku, zakołysał się z boku na bok, przewrócił się i z trzaskiem spadł na podłogę. Kawałki szkła i kwiaty zaścieliły podłogę. Nikt nie pośpieszył po ścierkę, żeby posprzątać. Woda ściekała wolno w szpary między deska­mi.

Hedvig podniosła ręce i histerycznie rozczapierzyła palce.

W tej samej chwili pojawił się Torbj0rn. Młodszy syn Hedvig stanowił nieco grubsze i mocniej zbudowane wydanie brata. Z pobielałymi od gniewu nozdrzami krzyknął urażony:

- Staliśmy się pośmiewiskiem dla całej wsi, mamo! Ludzie
wymyślają ci najgorszymi wyzwiskami. Tym razem nie zamie­
rzam cię bronići bo pewnie mają rację!

Otwarta dłoń matki trafiła go w sam środek policzka.

- Nie odzywaj się w ten sposób do matki! Jasne? - Hedvig
groźnie wycelowała w jego twarz palec wskazujący.

Torbjern patrzył na nią przez chwilę przerażony, lecz w koń­cu umknął wzrokiem.

- Musimy przez to jakoś przejść, a praca w 0vre Gullhaug
musi się toczyć dalej jak zawsze.

Sarkazm drżał w powietrzu.

- Pozostaje nam się modlić do wszystkich świętych, żeby
Kristianowi nie przyszło przypadkiem do głowy zanurzyć się,
w takim gównie jak my - uśmiechnął się Torstein złośliwie. - Bo
wtedy możemy się szykować na kolejną sprawę. O zniesławie­
nie. Dzięki Ci, dobry Boże - westchnął ciężko i zmęczony prze­
tarł oczy - że nadal mam 0vre Gullhaug.

168

W oczach młodszego brata pojawił się wrogi błysk.

- O nie, starszy bracie! Razem z matką za moimi plecami
wymyślaliście kłamstwa, snuliście plany, w których nawet nie
wolno mi było uczestniczyć, a teraz żądasz prawa do dziedzi­
ctwa. Możesz o tym zapomnieć, Torsteinie, ponieważ nie jesteś
synem Hah/dana. Od tej pory to ja jestem właścicielem tego go­
spodarstwa!

Torstein otworzył usta ze zdumienia i patrzył to na matkę, to na brata.

Torstein opadł rozgoryczony na krzesło. Zrozpaczony prze­jechał dłonią przez włosy i je nastroszył.

- Chciałem dla ciebie jak najlepiej, Torbjornie. Musisz mi
uwierzyć! Zgodziłem się na to, żebyś ty też miał własne gospo­
darstwo.

Torbjorn popatrzył na brata, mrużąc oczy.

- Twoja szlachetność mnie wzrusza - rzekł z sarkazmem. -
Ale szlachetniej z twojej strony by było, gdybyś mnie wtajemni­
czył, co z matką szykujecie. Oszukaliście mnie!

Przyszła kolej na Hedvig.

- Zamilczcie, chłopcy! Musimy zapomnieć o tej historii
i z podniesionymi głowami iść dalej. Halvdan cię usynowił,
Torsteinie, a więc ty odziedziczysz gospodarstwo. Nie, żadnych
protestów, Torbjorn - ostrzegła, gdy młodszy syn zamierzał się
sprzeciwić. - Życie musi się toczyć dalej, jak gdyby nic się nie
zdarzyło. Zapomnijcie o tej sprawie.

Bracia wymienili spojrzenia. W oczach jednego malowało się rozczarowanie, w oczach drugiego - zawód.

169

Milczenie niczym ściana dzieliło Laurensa i Ragnhild w dro­dze do domu. Dla przyzwoitości wymienili kilka słów, gdy Mons siedział razem z nimi w wozie. Lecz kiedy się z nim po­żegnali na stacji kolejowej, oboje zawzięcie zamilkli. Weszli do domu i Ragnhild pośpiesznie zdjęła wierzchnie okrycie. Po jej ściągniętej twarzy Laurens poznał, że jest niezadowolo­na. Kiedy się odwróciła, żeby czym prędzej sobie pójść, objął ją wokół talii. Tupnęła na niego ze złością, usiłując odepchnąć jego ręce.

Laurens szepnął jej do ucha:

- Wtedy byś mnie powstrzymała!
Ragnhild sprytnie odwróciła się.

- Uważasz, że to dziwne? Nie pojmuję, co w ciebie wstąpi­
ło, ale pomyślałam, że uporałeś się z rodzinnym sporem. Mia­
łam nadzieję, że urazy zbledną w miarę upływu lat, lecz ostat­
nio sytuacja pogorszyła się. Pewnie wkrótce skończy się tym,
że Kristian i ty znowu zaczniecie się awanturować.

Laurens posmutniał.

- Raczej wprost przeciwnie! Myślę, że moje zeznanie może
zbudować między nami most porozumienia. Najpierw niewi­
dzialną więź, lecz stopniowo mocniejszy i pewniejszy most.

Ragnhild zdumiała się.

- Jesteś szalony. Ty, który znasz Kristiana lepiej niż inni,
powinieneś wiedzieć, że on nigdy się z tobą nie pogodzi. Go­
rycz jest dla niego jak pożywienie. To jedyne, co trzyma go przy
życiu.

Laurensa ogarniała coraz większa bezsilność, gdy słuchał słów żony.

- Być może masz rację, Ragnhild, ale czy naprawdę sądzisz,
że powinienem pozwolić, by Svartdal wymknęło mu się z rąk?
Mimo wszystko przez wiele lat mieszkała tam moja siostra!
Jej dusza tam pozostała!

170

Ragnhild przeraziła reakcja męża. Łagodnie położyła mu ręce na ramionach i spojrzała mu prosto w oczy.

Laurens skinął w milczeniu tuż przy jej włosach.

Sigrid zwinęła się w kłębek na łóżku. Czuła się odrętwiała i zmę­czona. W sali rozpraw rozpętało się prawdziwe piekło nienawi­ści. W napięciu śledziła zeznania świadków, jednak nie miała pojęcia, komu przyznać rację. Jako przyszła żona Torsteina czu­ła, że w pewnym sensie powinna być wobec niego lojalna. Było­by świetnie, gdyby mogli razem zamieszkać w Svartdal, musiała to przyznać, ale głównie dlatego, że miała nadzieję, że Hedvig zostałaby z Torbjornem. Szczerze mówiąc, Hedvig zaczynała jej działać na nerwy. Nie dlatego, że przyszła teściowa awanturo­wała się i narzekała, lecz ze względu na jej zawiły sposób wyda­wania poleceń. Początkowo Sigrid traktowała je jako życzliwe rady, ale kiedy zastanowiła się nad tym, jak są formułowane, doszła do wniosku, że to po prostu polecenia. Ostatnio bardzo ją to irytowało.

Razem z Torsteinem nie udałoby się im stworzyć w Svartdal domu, w którym panowałby spokój i zgoda. O nie. Teściowa na pewno miałaby setki propozycji dotyczących nowych rozwią-

171

zań i ulepszeń. To nie byłby jej dom, pomyślała Sigrid smutno, lecz Hedvig.

Oczywiście mogłaby dyskretnie przekonać Torsteina, żeby to jej słuchał, lecz Hedvig miała dużo większą zdolność przeko­nywania. Poza rym Torstein przywykł do słuchania matki, więc Sigrid nie zdobyłaby znaczącego prawa głosu.

Podczas rozprawy siedziała obok Ingi. Ponieważ na ław­kach było ciasno z powodu dużej liczby widzów, Sigrid mog­ła zaobserwować każdy ruch ciała macochy. Czasami drgnęła z rozgoryczenia, złości lub bezsilności, kiedy Hedvig atako­wała Kristiana. Sigrid współczuła Indze, ponieważ nietrudno było zauważyć, jak cierpiała, gdy padały oskarżenia. Chwilami Inga zaciskała pięści z wściekłości. Dwa razy Sigrid słyszała, jak przeklina.

Sigrid wyciągnęła się i oparła głowę na poduszce. Torstein nie był tym mężczyzną, którego, jak się zdawało, znała. Wpraw­dzie nie świadczył przeciw Kristianowi, lecz trzymał stronę swo­jej matki. Potwierdziło się to wtedy, kiedy spotkali się w lesie. Był święcie przekonany, że Hedvig za pomocą kłamstw i gróźb zdobędzie Svartdal. Zatem teraz sam stał się zdradliwym kłam­cą. Jak po tym wszystkim będzie mu mogła znowu zaufać?

Najgorsze jest to, pomyślała Sigrid, odsuwając na bok włas­ny ból, że wziął udział w intrydze, która tak głęboko zraniła Ingę. Żarłoczny niczym wilk pragnął oderwać ją od domu dzie­ciństwa. To podłe, uznała Sigrid, z trudem łapiąc oddech, po? nieważ wszyscy wiedzieli, że Inga bardzo silnie była związana ze Svartdal. I z mądrą, życzliwą gosposią Emmą.

Sigrid uniosła się na łokciu. Co by się stało z ludźmi, któ­rzy tam mieszkają, gdyby Hedvig wygrała sprawę? Czy Kristian posiadał wystarczająco dużo środków, żeby utrzymać dwóch synów, synową i służbę, mieszkając gdzie indziej? Zgoda, pa­robcy i Lovise są młodzi i silni. Mogliby nająć się do służb) w innych dworach, ale co z Emmą? Czyżby Torstein naprawdę uważał, że starą służącą należy wyrzucić z miejsca, gdzie miesz­kała i pracowała przez prawie sześćdziesiąt lat? To by ją zabiło;

172

uświadomiła sobie Sigrid ze zgrozą, ponieważ starym ludziom niełatwo jest przyzwyczaić się do nowych, nieznanych miejsc.

Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tego, co Torstein zrobił, orzekła Sigrid. Zdradził Ingę i rozczarował resztę rodzi­ny Svartdalów. Sama czuła się oszukana!

W jednej chwili Sigrid uświadomiła sobie, co powinna zro­bić.

Nad dziedzińcem Svartdal zapadał zmrok, a szarobiałe obłoczki mgły igrały niczym elfy na jeziorze. Ścieżki między budynka­mi prawie nie było widać pod wysokimi, potężnymi drzewa­mi. Kot podwórzowy miauczał i ocierał się o nogi Kristiana. Gospodarz pochylił się z uśmiechem i podrapał spragnionego pieszczot kota za uchem.

- No co, Puszku, wyszedłeś na polowanie? Chodź do domu,
dostaniesz miseczkę mleka.

Zdawało się, jakby kot zrozumiał słowa pana, gdyż uniósł prosto ogon do góry i posłusznie wskoczył na ganek. Przed wejściem Kristian odwrócił się plecami do drzwi i z zadowo­leniem spojrzał na okolicę. Nad domami, dziedzińcami, wzgó­rzami i nad lasem unosiła się niesamowita poświata, ale to nic. To wszystko, jak okiem sięgnąć, było jego. Po wieczne czasy.

Kristiana ogarnęło wzruszenie i oszołomienie, kiedy zauwa­żył, że wszyscy na niego czekają.

- Już dawno powinniście spać - zażartował i mrugnął chy­
trze.

Emma jako pierwsza pogratulowała mu zwycięstwa. I jako jedyna go przytuliła. Grubymi, miękkimi ramionami objęła go za szyję i ten jeden jedyny raz Kristian odwzajemnił uścisk. Przytulił ją tak mocno, że się roześmiała.

- Jestem taka szczęśliwa - wyznała Emma, a w kącikach jej
oczu zalśniły łzy. - Szczęśliwsza niż kiedykolwiek właśnie dla­
tego, że tak bardzo się bałam.

173

Kristoffer, Krister, S0rine i cała służba potakiwali zgodnie.

- Siadaj, gospodarzu - rzekła Emma serdecznie. - Ponie­
waż trzeba to uczcić!

Kristian zauważył, że nie brakowało jedzenia. Emma i Sorine wniosły półmiski z peklowaną szynką, łososiem i ja­jecznicą, masłem i świeżo zebraną śmietaną. Na stole pojawiło się również chrupkie pieczywo i mocna kawa.

W tej samej chwili w drzwiach do salonu pojawiła się Mina. Onieśmielona uśmiechnęła się do Kristiana, jak gdyby nie była pewna, czy zechce ją zaprosić.

Emma wybawiła go z kłopotu i z uśmiechem zaproponowa­ła gościowi miejsce obok gospodarza.

W milczeniu rozkoszowali się posiłkiem. Puszek dostał mi­seczkę śmietany i jasnoróżowym języczkiem zlizywał z apety­tem swój rarytas. Embrik i Lorang nie mogli się doczekać, kiedy dowiedzą się o wszystkim, co się wydarzyło. Gdy Kristian się najadł, opowiedział o przebiegu sprawy i wyroku.

- A czy człowiek zakochany nie jest ślepy? - spytał Kristo­
ffer wprost.

174

- Ach ty! - zgromiła go Sorine, udając obrażoną, i dała mu
kuksańca.

Wszyscy się roześmiali.

- Czy pozwiesz ją do sądu? - spytał Lorang zaciekawiony.
Kristian dobrze się zastanowił.

Zegar wskazywał północ, kiedy wstali od ątołu. Było na­prawdę przyjemnie, pomyślał Kristian zadowolony, czując, jak wypełnia go niewypowiedziany spokój. Spokój duszy.

Gospodarz unikał wzroku Emmy, kiedy ruszył korytarzem, żeby odprowadzić Minę. Onieśmieleni zatrzymali się przed drzwiami do pokoju gościnnego, który sąsiadował przez ścianę z sypialnią Kristiana.

Kristian pochylił się i pocałował ją w czoło. Zawstydzony trochę się odsunął. Może powinien się zadowolić pocałowa­niem na pożegnanie jej ręki? Bezwiednie, zniewolony bliskoś­cią Miny, pochylił się ku niej jeszcze raz. Zatrzymał usta w po­bliżu jej ust, lecz nie odważył się posunąć dalej. Wówczas Mina

175

położyła rękę z tyłu jego głowy i przycisnęła wargi do jego warg. Słodko i namiętnie.

Obojgu zaparło dech z pożądania i podniecenia.

- Czy mogę cię odprowadzić do pokoju? - spytała Mina, mocując się z guzikami jego koszuli. Minęło kilka ułamków sekund, zanim Kristian zrozumiał, do czego to prowadziło, Co to właściwie oznaczało... Uśmiechając się, skinął głową, ujął szczupłą dłoń Miny i ruszył do swego pokoju.

Drzwi cicho zamknęły się za nimi.

16

Kristian był zadowolony, kiedy następnego ranka zaprzęgał do wozu Bułanka i Srebrnego Księcia. Gwiżdżąc, przywiązywał lej­ce do kozła, żeby konie stały spokojnie w czasie, gdy on wstą­pi do domu po pieniądze i listę zakupów przygotowaną przez Nielsa.

Zanim dzień wcześniej opuścił Gaupås, dowiedział się, że Gulbrand wybiera się w długą i męczącą podróż do Tensberg na targ. Niels martwił się, wysyłając służącego tak daleko, po­nieważ staruszek miał już słaby wzrok i słuch. Dlatego Kristian wspaniałomyślnie zaofiarował się, że pojedzie zamiast Gulbran-da. Niels poczuł się zakłopotany i solennie się zarzekał, że nie do tego zmierzał, ale Kristian roześmiał się i zapewnił sędziego, że on również wcale tak nie pomyślał.

- Pozwól mi wyświadczyć ci tę przysługę - powiedział.

Po chwili namysłu Niels się poddał i w końcu zaczął Kristia-nowi dziękować za jego uczynność.

- Myślałam, że trochę odpoczniesz - rzekła Emma. - Mu­
sisz jechać do Tonsberg? Właśnie dzisiaj?

Kristian roześmiał się cicho.

- Tak. Poza tym mam również inne plany związane z tą po­
dróżą. ..

Służąca popatrzyła na niego, nie rozumiejąc, ale Kristian ni­czego więcej nie zdradził.

Świeciło słońce i grzało Kristiana w plecy, jednak kiedy znik-

177

nęło za chmurą, zrobiło się chłodniej. Zbliża się jesień, pomy­ślał Kristian ze smutkiem. Ten rok przyniósł wiele niespodzia­nek. Niektóre wstrząsające i straszne, lecz również kilka takich, dzięki którym stał się lepszym człowiekiem. Tak w każdym ra­zie sam myślał, ale nie miał zamiaru pytać o to znajomych. Mog­ło się zdarzyć, że odpowiedzieliby bardziej szczerze, niżby mu się podobało.

Na kwadratowym placu targowym panował ożywiony ruch. W Tonsberg zawsze tak jest, pomyślał Kristian i poszukał za­cisznego miejsca dla koni. Niels zapisał na liście mięso wieprzo­we i wołowe, żywe kurczaki i króliki. Z rzeźnikiem poszło Kri-stianowi szybko, ponieważ potrafił się nieźle targować. Dwie podzielone na części świnie i wołowina zmieniły właściciela.

Chłop sprzedający kurczaki i króliki wydawał się niemal obrażony z powodu niskiej ceny, którą mu Kristian zapropono­wał.

Chłop zajrzał do klatki, lecz nie odpowiedział na krytykę.

Trzy korony oszczędności, pomyślał Kristian zadowolony i zapłacił. Z łatwością podniósł drewniane skrzynki i na wy­ciągniętych rękach zaniósł je do wozu. Świetnie, zlecenie wy­konane. Zwykle pozwalał sobie na jedno piwo w gospodzie, ale nie dzisiaj. Czekało go inne, ważniejsze zadanie.

Na skrzyżowaniu z Oseberghaugen ogarnęła go niepewność.

178

Powoli napiął lejce i konie posłusznie się zatrzymały. Czy powi­nien pojechać dalej prosto, czy skierować się na prawo? Czując rosnącą panikę, starał się sobie przypomnieć, co mówiła Mina, ale mu się nie udało. Cóż, nie poprosił jej o szkic, ponieważ nie wiedział, że będzie przejeżdżał w pobliżu Wulfsberg. Tak czy owak wspomniała raz, że... Nie, jej słowa jakoś mu umknę­ły. Ponownie się skoncentrował. Wydawało mu się, że mówi­ła, że musiała iść w dół w stronę prehistorycznego wykopaliska z czasów wikingów.

Kristian sporo słyszał o tym owianym legendą odkryciu. W gazetach ukazało się na ten temat mnóstwo artykułów, gdyż mówiono, że to najwspanialsze znalezisko z okresu wi­kingów w Norwegii. Sam statek przetrwał w bardzo dobrym stanie w niebieskiej glince i torfie - to dębowy szkuner, Kri­stian pamiętał, że liczył ponad dwadzieścia metrów długości. Stewy były wysokie, bogato zdobione zwierzęcym ornamen­tem.

Najbardziej niezwykłym wydawało się odkrycie grobowca, który zawierał dwa szkielety kobiet. Wikingowie wyraźnie wie­rzyli w życie po śmierci, ponieważ żegnający swych zmarłych wkładali im do grobów balie, wiadra, łóżka, skrzynie z mate­riałami i narzędzia do drobnego rzemiosła. Czterokołowy wóz z kunsztownymi rzeźbieniami znaleziono razem z końmi, psa­mi i wołami.

Kristian rzucił spojrzenie przez ramię. Ogarnął go podnios­ły nastrój. Pomyśleć tylko, że przed blisko tysiącem lat ludzie zbierali się w tym miejscu, żeby opłakiwać zmarłych. Naukow­cy twierdzili, że jedna z kobiet została tu złożona w ofierze jako niewolnica dla drugiej, która zapewne pochodziła z królewskiej rodziny.

Kristian poprawił się na koźle, skręcił w prawo i poje­chał w górę stromą uliczką. „Vestre Wulfsberg" - wyryto na drewnianej tabliczce. Czując ssanie w żołądku z napięcia, po­prowadził konie wzdłuż długiej żwirowej drogi. To urzekają­ce miejsce, stwierdził, dokładnie tak opisała je Mina. Główny

179

budynek, dwukondygnacyjny, nie był duży, lecz dobrze utrzy­many. Na wprost znajdowała się poszarzała ze starości stodoła z dobudowaną do niej pralnią. Za domami jak okiem sięgnąć rozciągało się pole.

Kristian doznał wrażenia, jakby drgnęła w nim jakaś smut­na struna. To tutaj mieszkała Mina, to dla tego miejsca żyła... Podskoczył przestraszony, gdy zgrzytnęło w zamku drzwi wej­ściowych. Nie przygotował sobie żadnej wiarygodnej wymów­ki, żeby się wytłumaczyć, co tutaj robi. Wolał wymyślić coś na poczekaniu, w zależności od tego, kogo spotka.

Jakaś starsza, chuda kobieta z włosami gładko zaczesanymi do tyłu zawołała do niego:

- Czego pan chce?

Oj, pomyślał Kristian zaskoczony, czyżby była równie suro­wa, na jaką wygląda? Postanowił zatem uśmiechnąć się szeroko i grzecznie się przywitać. Ukłonił się z galanterią i pocałował kobietę w rękę.

Bezbarwne wargi kobiety rozciągnęły się w pobłażliwym uśmiechu.

Strach ścisnął Kristiana za serce. Mina wspomniała, że tej nocy, kiedy uciekła z córkami, popełniła poważne przestęp­stwo, jednak chyba nie zabiła tego człowieka? Kristian oszoło­miony oblizał wargi.

- O? - Kristian nie wymyślił nic mądrzejszego.
Rozmówczyni pochyliła się ku niemu tajemniczo. Zdawało

się, że nie przejmuje się tym, że rozmawia z obcym. Na szczęś­cie.

- Ta bezwzględna kobieta zrzuciła go z wysokich schodów.

180

Mój pan strasznie niebezpiecznie upadł, da pan wiarę, i ude­rzył tyłem głowy o podłogę. Tygodniami leżał ze złamaną nogą, nie odzyskując świadomości. Lecz cudownym zrządzeniem losu ocknął się. Niestety z powodu upadku oślepł na jedno oko. Okrutne, prawda?

- Tak - skłamał Kristian jak z nut, a jednocześnie czuł roz­
pierającą go radość. Nie bardzo żałował tego podłego udzia­
łowca. Wprawdzie nieżyjący już mąż Miny oszukał pozostałych
armatorów, w tym również Sleishego, ale Gustav nie powinien
wyrzucać na ulicę Miny i jej córek. Tym bardziej, że jej mąż tej
samej nocy się zastrzelił... No tak, nadal istniało wiele pytań,
lecz na wszystkie może odpowie mu Mina, kiedy znowu zosta­
ną sami.

Żeby się upewnić, Kristian odważył się zapytać:

- Kto popełnił taką niegodziwość wobec pana Sleishego?
Kobieta prychnęła:

- Poprzednia gospodyni, która tu mieszkała. Mina
Wulfsberg. Powinna się cieszyć, że mój pan jest tak wspaniało­
myślny i nie wynajął adwokata. Zostałaby ukarana za tak okrut­
ny postępek!

Kristian stłumił westchnienie. A więc Sleishe nie zamierzał posunąć się dalej w swych prześladowaniach. I dobrze, inaczej sąd dowiedziałby się o jego szantażu.

Kobieta zdumiona zmierzyła Kristiana wzrokiem.

- Tak, wydaje mi się, że tak.

Kristian dowiedział się tego, po co tu przyjechał.

Kristian tylko machnął ręką na pożegnanie.

Inga podkradła się do kuźni. Wzrokiem pieściła szerokie, mu­skularne plecy Bjornara. Mężczyzna o zręcznych rękach, pomy­ślała z uznaniem i nagle ogarnęło ją pożądanie.

Bjornar podskoczył, kiedy chichocząc, klepnęła go w twar­dy pośladek.


Było coś takiego w Bjornarże, co ją ośmielało i wypełniało szaleństwem.

- Zbyt długo - odparł błyskotliwie.

Inga wyjęła wypchaną sakiewkę i zamachała nią przed ocza­mi Bjornara.

- Muszę ojcu zanieść pieniądze. Kristian założył za Nielsa
sporą sumkę. Za mięso.

Bjornar otarł twarz brudną ręką. Od czoła w dół do nosa powstała brudna smuga.

182

przy żniwach, dostaną swoją zapłatę. Wiem, że Niels był bardzo zadowolony z twojej pracy. Nie wyjedziesz stąd bez grosza. Bjornar uśmiechnął się.

- Monety pozwolą zimą zaspokoić głód, ale chwile spędzo­
ne z tobą są więcej warte.

Inga zaczerwieniła się z powodu pochwały.

Inga przymocowała sakiewkę do paska i dobrze wypchany trzos dyndał z boku na bok, kiedy ruszyła w drogę. Monety dźwię­czały i szeleściły banknoty. Nie śpieszyła się. Czasem lubiła być sama, zwłaszcza gdy wiedziała, że Eugenie zajęła się Emilią. Chwi­lami zastanawiała się, co by zrobiła bez tej oddanej służącej. Wy­raźna różnica, która zwykle dzieliła gospodynię i służącą, zatarła się między nimi. Stały się wiernymi przyjaciółkami. Las przybrał tak piękne jesienne barwy, że Inga zatrzymała się na kilka minut, by rozkoszować się tym widokiem. Liście drzew zrobiły się żółte i pomarańczowe, a owoce jarzębiny płonęły czerwienią.

Nagle Inga zatrzymała się. Wyraźnie usłyszała rżenie. Na­dal znajdowała się zbyt daleko od domu dzieciństwa, by był to głos Czarnego lub któregoś z innych koni, które znała. Poczuła, że policzki jej płoną. Czyżby to Martin? Może patrzył w stronę Gaupås i zauważył, że Inga wybiera się w drogę przez las? Nie, nie powinna być tak zarozumiała, pomyślała. Poza tym ostatnio rozstali się w niezgodzie. To niewiarygodne, ale jakimś cudem dowiedział się, że rzuciła się w objęcia jednego z pomocników przy żniwach.

Zdenerwowana poszła dalej. Nieopodal jeziora w Svart-dal dostrzegła cętkowanego konia. Czy to nie...? Oczywiście, to Mikrus. Co tutaj robi ten źrebak z Gaupås? Czyżby wydostał się z zagrody i przybłąkał do lasu?

183

- Bjornar! - zawołała Inga zaskoczona, kiedy ujrzała znajo­
mą postać.

Przywiązał konia do cienkiego pnia, a sam oparł się plecami o sosnę. Suche źdźbło trawy poruszało się w górę i w dół w jego ustach, kiedy je gryzł.

Ingę ogarnęła kipiąca fala pożądania, nie mogła złapać tchu. Z jękiem otworzyła usta i pozwoliła, by jego język wśliznął się do środka.

Energicznie wstał i podał jej rękę. Drżąc z podniecenia, wy­skoczyli z ubrania.

Inga śmiała się spazmatycznie, kiedy wchodziła do jeziora. Było tak zimne, że szczękała zębami. Kiedy woda sięgnęła jej do ud, Inga rozejrzała się, czy ktoś nie patrzy, i ponieważ nikogo nie zauważyła, zanurzyła się i zaczęła płynąć.

Szukali ciepła u siebie nawzajem. Inga wśliznęła się w obję­cia Bjornara, trzęsła się ze szczęścia. Bjornar był gotów, czuła to, jego przyrodzenie pulsowało na jej brzuchu. Jej sutki ściągnęły się z zimna i pożądania. Przebiegł ją dreszcz, kiedy Bjornar się pochylił i wziął do ust różowy pączek. Język kochanka wyzwolił cudowną słodycz.

Po chwili Bjornar wyprowadził Ingę na brzeg.

- Brr, zimna woda przeraża tego malucha - rzekł wesoło
i spojrzał po sobie w dół.

184

Inga nie mogła się nie roześmiać, gdy zobaczyła, jak się skurczył. Pragnęła go, bez wątpienia, lecz wiedziała, że nie trze­ba wiele czasu, by urósł. Mogła poczekać.

Bjornar pociągnął nosem i zakasłał.

Sama położyła się na kamienistym brzegu. Przyjemnie było tak leżeć nago na nagrzanej w słońcu skale. Inga nie obawiała się, że ją ktoś zobaczy, ponieważ Bj0rnar jej pilnował. Była tego pewna.

Bjornar ubierał się zakłopotany.

Bjornar włożył skarpetki i zacisnął pasek.

Kiedy Inga okryła swe intymne miejsca, popatrzyła w górę na Bjornara. Jaki on cudowny: czarne, mokre włosy kręciły się na karku, a oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie na opalonej twarzy, i te czerwone wargi, które tak czule ją cało­wały. .. Drgnęła, gdy zobaczyła, że Bjornar trzyma w rękach sa­kiewkę Nielsa. Chciała poprosić, by ją odłożył, ale język jakby spuchł jej w ustach.

Bjornar nie spuszczał z sakiewki wzroku. Jak opętany ucis­kał ją palcami. Pociągnął za rzemyk, żeby ją otworzyć.

Inga oniemiała. Bjornar wydał się nagle taki obcy... Zbyt

185

pochłonięty sakiewką. Nie podobało jej się to. Mimo wszystko nie były to ani jej, ani jego pieniądze.

- Przestań - poprosiła i łagodnie położyła dłoń na jego
ręce. - Odłóż to, Bjornar.

Sztywno odwrócił głowę w jej stronę.

Ingę zastanowił dziki blask w jego oczach. Lekki niepo­kój zatrzepotał pod jej żebrami. Czujnie śledziła każdy ruch Bjornara. Wydawał się taki odmieniony... Nagle zdała sobie sprawę, że nie zna tego człowieka. Nie do końca.

- Powiedz mi, Bjornarze... Kim ty właściwie jesteś?
Bjornar obnażył zęby w uśmiechu dzikiej bestii.

- Nazywają mnie Bjornarem - rzekł po prostu. - Ale moje
nazwisko brzmi Stener. Stener Roysholt.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Thorup Torill Zaginiony Cienie z przeszłości 12
Thorup Torill Korzenie Cienie z przeszłości 02
Thorup Torill Pościg Cienie z przeszłości 06 2
Thorup Torill Odrzucenie Cienie z przeszłości 11
Thorup Torill Wrogość Cienie z przeszłości 09
Thorup Torill Cienie z przeszłości 08 Kłamstwa
Thotup Torill Inga Cienie z przeszłości 01
Thorup Torill Cienie z przeszłości 07 Mroczne tajemnice
Thorup Torill Cienie z przeszłości 01 Inga
Thorup Torill Cienie z przeszłości 09 Wrogość
Thorup Torill Waśń rodowa Cienie z przeszłości 13
Thorup Torill Cienie z przeszłości 02 Korzenie
Thorup Torill Cienie z przeszłości 05 Groźny przeciwnik
Thorup Torill Cienie z przeszłości 06 Pościg
Thorup Torill Groźny przeciwnik Cienie z przeszłości 05 2
Thorup Torill Podcięte skrzydła Cienie z przeszłości 03
Thorup Torill Cienie z przeszłości 13 Rodowa waśń
Thorup Torill Cienie z przeszłości 04 Pakt milczenia
Thorup Torill Cienie z przeszłości 03 Podcięte skrzydła

więcej podobnych podstron