saga.
Cienie
z przeszłości
Torill Thorup
W SERII UKAŻĄ SIĘ:
tom 1. Inga
tom 2. Korzenie
tom 3. Podcięte skrzydła
tom 4. Pakt milczenia
tom 5. Groźny przeciwnik
tom 6. Pościg
tom 7. Mroczne tajemnice
tom 8. Kłamstwa
tom 9. Wrogość
tom 10. Nad przepaścią
tom 11. Odrzucenie
tom 12. Zaginiony
tom 13. Waśń rodowa
tom 8.
KŁAMSTWA
1
Gaupås, maj 1908 roku
Cały świat wokół Ingi zniknął. Jedyne, co istniało, to zrozpaczo-
ne oczy Kristoffera. Minęło kilka sekund, zanim zdołała prze-
trawić okrutne słowa brata.
- Co... Co powiedziałeś? Torstein z 0vre Gullhaug jest sy
nem naszego ojca?
Kristoffer patrzył nieobecnym, bezradnym wzrokiem.
- Tak, Hedvig tak twierdzi. Wiesz, co to oznacza, Ingo?
Czy ty rozumiesz, co to właściwie znaczy?
Inga zrozpaczona pokiwała głową.
- Tak, chyba tak - odparła bezbarwnie. - Ale nie wiem,
czy chcę.
Kristoffer głęboko wciągnął powietrze.
- Svartdal przestanie należeć do naszego rodu. Ten szatan
Torstein nagle okazał się dziedzicem, lecz dla mnie nigdy nie bę
dzie pełnoprawnym członkiem rodziny!
Ingę wypełniło współczucie. Biedny Kristoffer, to musiało
być dla niego straszne zobaczyć, jak bezpieczna przyszłość nag-
le się rozmywa i znika. Wszystko, na co ciężko pracował i cze-
mu poświęcał swe siły, podstawa, na której opierało się jego całe
życie, mogły teraz trafić w ręce kogoś innego. To niemożliwe,
pomyślała Inga ze smutkiem, nikt nie ma prawa! Zrezygnowa-
na przetarła oczy i próbowała się uspokoić.
- Opowiedz mi, co się stało.
5
- Sam lensman się zjawił i wręczył ojcu zapieczętowany list.
Wyglądało na to, że wie, co jest w środku, ponieważ wokół jego
ust igrał fałszywy, zadowolony uśmieszek. - Kristoffer
wzdryg
nął się odruchowo. - Kiedy ojciec nie miał zamiaru otworzyć
pisma, lensman zapytał bezczelnie, czy nie jest ciekaw zawarto
ści.
Inga potrafiła sobie wyobrazić tę scenę. Lensmana, który
skręca w palcach długie wąsy i obserwuje reakcję Kristiana.
Mogła niemal zobaczyć, jak twarz ojca poci się ze złości, powoli
oblewa się rumieńcem, a w końcu blednie z niedowierzania.
-I co? - spytała niecierpliwie.
-Myślę, że nigdy nie widziałem ojca tak... porażonego.
Kiedy przeczytał list, opuścił dłoń i spojrzał oniemiały na
lensmana.
-Czy coś powiedział?
-Tak. Szepnął coś, czego nie zrozumiałem...
Inga aż drżała z niecierpliwości. Że też Kristoffer nie może
od razu przejść do rzeczy! Wiedziała jednak, że brat chce po
prostu dokładnie jej o tym opowiedzieć.
Kristoffer nie zauważył, że Inga całym wysiłkiem stara się
nad sobą zapanować.
- Ojciec szepnął: „Po tych wszystkich latach..."
- Po tych wszystkich latach - powtórzyła cicho Inga.
Ojciec pomyślał pewnie o czymś, co zaszło między nim
a Hedvig wiele lat temu. Ale co to mogło być? Bardzo chciałaby
wiedzieć.
- Wydawało mi się, że to jakiś zły sen, Ingo, kiedy ojciec
w skrócie przekazał mi żądania Hedvig. Ta kobieta domaga się,
żeby Torstein natychmiast przeprowadził się do Svartdal, tak by
nauczył się prowadzić gospodarstwo i mógł je przejąć, kiedy oj
ciec się zestarzeje.
Inga poczuła wzmagający się ucisk w skroniach.
-Żąda więc, żebyście Krister, Sorine i ty usunęli się w cień?
-Tak, tego się obawiam - odparł Kristoffer zrezygnowa-
6
ny. - Po śmierci ojca nie będziemy mieli nic do powiedzenia, je-
żeli Hedvig znajdzie poparcie w prawie. Może będziemy mogli
zostać w Svartdal na łasce Torsteina. A wtedy, Ingo... - Kristo-
ffer zagroził pięścią, a jego oczy zapłonęły gniewnie. - Wtedy
opuszczę Botne. Nie zamierzam wystawiać się na pośmiewisko
Gullhaugów! - Kristoffer opanował wściekłość, a ostatnie sło-
wa wyrzekł z goryczą. - Jak zdołam wyjść Torsteinowi na spot-
kanie? Albo słuchać, jak ludzie opowiadają o zmianach, które
poczynił w naszym ukochanym Svartdal...?
Serce Ingi krwawiło z powodu Kristoffera. Przykro było pa-
trzeć na ból brata, a jednocześnie straszliwa tęsknota za Svart-
dal niemal nie pozwalała oddychać. Tak, to będzie dla nich po-
tworne, gdy się dowiedzą, że gospodarstwo, które należy do
nich od pokoleń, muszą przekazać komuś innemu.
- A co z ojcem? Zaprzeczył chyba oskarżeniom, że Torstein
jest jego synem?
Kristoffer zerkał przygnębiony to na konia, to na Ingę.
- Uciekłem, Ingo, od lensmana i od niego. Nic na to nie po
radzę, ale musiałem zniknąć. Po prostu wyjechać stamtąd i znów
swobodnie oddychać. Być może to tchórzostwo, ale chciałem po
rozmawiać z kimś, kto potrafi postawić się w tej sytuacji. Z kimś,
kto jest związany ze Svartdal równie mocno jak ja...
Na myśl, że Kristoffer obdarzył ją zaufaniem, Indze zrobiło
się ciepło. Jakie to przyjemne, że starszy brat szuka u niej po-
ciechy! Kristoffer i ona zawsze byli związani z gospodarstwem,
chyba bardziej niż Krister. To prawda, Krister szczególnie uko-
chał dom rodzinny, lecz Kristoffer wydawał się wręcz stworzo-
ny do roli wielkiego gospodarza. Zawsze on przejmował ini-
cjatywę, gdy coś trzeba było zrobić, czy chodziło o naprawę
narzędzi, czy o wymianę ogrodzenia, czy też o jakieś uspraw-
nienia w oborze lub stajni. Krister również brał w tym udział,
ale nie z takim samym zapałem i zaangażowaniem co starszy
brat. Sama Inga też miała uczucie, jak gdyby część swojej du-
szy zostawiła w Svartdal. To tam dorastała i za tamtym dworem
tęskniła, gdy dni w Gaupås były ponure i szare.
7
-Kiedy ojciec ma się stawić w sądzie?
-Nie wiem - przyznał Kristoffer, wskakując na Czarnulkę.
Siodło zatrzeszczało, kiedy się w nim poprawił. - Ale to
zwykle trochę trwa. Mam nadzieję. Może na jesieni...
Pomyśleć tylko, że Torsteinowi będzie wolno się do nas
wprowadzić!
Inga potrząsnęła głową, żeby przegonić przytłaczające my-
śli. Nie, nie potrafiła przywołać w wyobraźni obrazu sań, wy-
pełnionych osobistymi rzeczami, zjeżdżających do Svartdal.
Albo ludzi depczących sobie po piętach w pośpiechu, żeby
zdążyć zrobić jak najwięcej przed przybyciem rodziny z 0vre
Gull-haug. Inga podeszła bliżej i położyła dłoń na ręce
Kristoffera, którą mocno zaciskał na cuglach. Niezbyt często
mieli tak bliski kontakt, ale teraz Inga chciała zrobić wszystko,
żeby zwrócić uwagę brata.
-Hedvig musi przedstawić dowód i znaleźć wiarygodnych
świadków... A sędzia nie może mieć żadnych wątpliwości, że
ta kobieta mówi prawdę.
-A co, jeśli jej się uda, Ingo? Co, jeśli rzeczywiście ma w
ręku mocne karty?
Inga poklepała brata po ramieniu, żeby mu dodać otuchy.
-Jesteśmy z rodu Svartdalów, Kristofferze! Odtąd musimy
trzymać się razem bez względu na to, co się stanie! A ty... -
Przykuła go spojrzeniem, zanim dokończyła z pasją: - Nie
poddamy się bez walki!
-Nielsie, czy możemy porozmawiać? - zagadnęła męża, gdy
Kristoffer odjechał. Zapiekło ją w piersi, kiedy Kristoffer
zawrócił Srebrnego Księcia z powrotem do domu. Zwykle
proste plecy i wyprężona sylwetka brata bardzo się
przygarbiły.
- Ze mną? - Niels otworzył usta, nie rozumiejąc.
Inga skinęła głową nieobecna myślami.
- Tak, jest coś, o czym muszę z tobą pomówić. - Dopiero
wtedy zauważyła, że jej mąż skulił się. Wygląda, jakby się mnie
bał, pomyślała zaskoczona. Wstrząśnięta i jednocześnie poiry-
8
towana warknęła: - Spokojnie, Nielsie, nie zamierzam rozgrze-
bywać tamtego.
Niels powoli się odprężył i odetchnął z ulgą.
W gabinecie Inga wyrzuciła z siebie to, czego dowiedziała
się od Kristoffera:
-Wiedziałeś o planach Hedvig, Nielsie?
-Nie, oszalałaś? - Niels oszołomiony podrapał się po
błyszczącej łysinie. - Trudno uwierzyć w to, co ona
opowiada.
-Proszę cię, Nielsie, żebyś zapomniał na chwilę o wiążącej
cię jako sędziego tajemnicy zawodowej i powiedział mi
wszystko, co wiesz o tej sprawie. - Inga nie pamiętała,
kiedy ostatnio rozmawiali tak spokojnie i zgodnie.
-Na mnie to też spadło jak grom, Ingo. Nie myśl, że było
inaczej! - Niels zamyślił się, odchylił do tyłu i oparł na
oparciu krzesła, po czym mruknął: - Że Kristian okaże się
ojcem Tor-steina...
-Myślisz, że to prawda? - spytała Inga smutno. - Myślisz,
że rzeczywiście jedynie udawał przed całą wsią, że dla niego
liczyła się tylko Jenny, żeby ukryć nieślubnego syna?
Niels czyścił paznokcie nożem do listów.
- Miłości do Jenny nikt mu nie może zabrać! Prawdopo
dobnie plotki pomkną jak ogień po suchej trawie. Zobaczysz,
że ludzie będą drwić z małżeństwa twoich rodziców. Ucieszą
się, diabły, że wreszcie będą mogli zbrukać opinię samego Kri-
stiana Svartdala.
Inga rzadko widywała męża tak rozsierdzonego. Na szczęś-
cie trzymał stronę Kristiana.
- Czy podejrzewasz, dlaczego Hedvig oskarża ojca teraz,
po tylu latach?
Niels odłożył nóż do listów i splótł ręce za głową.
- Wydawało mi się, że zachowywała się dziwnie na ślubie
Martina i Gudrun. Nie spuszczała twego ojca z oczu. Przyszło
mi na myśl, że może... - Ten starszy mężczyzna zaczerwienił się,
co w jego wieku mu nie przystało. - Że się w nim podkochuje.
Inga przypomniała sobie, że Hedvig poprosiła Kristiana do
9
tańca. I strasznie mu się naprzykrzała. Później ojciec wyrażał
się o niej jak o ladacznicy. Indze zaczęło się robić gorąco. Czyż-
by Hedvig się mściła, bo Kristian zaspokoił swą wolę? Czy obo-
je... przespali się ze sobą, a potem ojciec bez skrupułów odtrą-
cił wdowę po Halvdanie? To możliwe, choć Inga nie potrafiła
sobie wyobrazić, by mógł zachować się tak cynicznie.
- Jesteś sędzią, Nielsie. Proszę cię, wytłumacz mi, jaki może
zapaść wyrok, jeśli dojdzie do sprawy sądowej.
Zamknęła oczy, żeby się przygotować na najgorsze. Strach
niczym zaciskający się węzeł dusił ją w piersi.
-Albo Hedvig przegra, albo... Kristian będzie się musiał
pogodzić, że Torstein zostanie prawnym spadkobiercą.
-Czy nie możemy nic zrobić, żeby temu przeszkodzić? -
zdołała tylko wyszeptać.
-To zależy, czy Hedvig kłamie, czy nie. A jeśli to Kristian
zataił swe ojcostwo?
Inga podskoczyła. Niels nie mógł chyba tak pomyśleć o
najlepszym przyjacielu? Chciała zbyć śmiechem wątpliwości
Niel-sa, ale jeśli to rzeczywiście prawda? Ogarnął ją strach.
-Halvdan i Kristian chodzili w młodości... do szkoły rolni-
czej w Stavern - jąkał się Niels. - To tam poznali Hedvig. O
ile wiem... ona już wtedy cieszyła się niezbyt... dobrą
reputacją. Nie możemy wykluczyć, że... zawarli wtedy
bliższą znajomość.
-Znajomość - powtórzyła Inga wzburzona. W dzieciństwie
słyszała urywki rozmów o tym, że ojciec chodził do szkoły
razem ze zmarłym Halvdanem, ale nie wiedziała, że to tam
Halvdan spotkał swą wybrankę.
Niels snuł domysły:
- Halvdan i Hedvig pobrali się bez zgody jego rodziców.
Czy ciąża była powodem, że postanowili wziąć ślub w tajemni
cy i w takim pośpiechu?
Inga poderwała się z krzesła.
- Sugerujesz, że ojciec spłodził to dziecko, a do ojcostwa
przyznał się Halvdan? Skoro musieli tak szybko się pobrać?
Niels zwilżył wargi czubkiem języka.
10
- Oczywiście, że nie. Rzucam tylko przykładowe teorie.
Jak już mówiłem, w przyszłości grad takich pytań i domysłów
będzie padać ze wszystkich stron. Musimy rozważyć wszystkie
możliwości i spróbować na nie odpowiedzieć.
Inga osunęła się zmęczona na krzesło.
- A więc chcesz nam pomóc?
Niels z ożywieniem pochylił się do przodu i chwycił jej bez-
silne ręce.
- Jako sędzia muszę przestrzegać określonych zasad, lecz
gdy tylko przeczytam pozew, postaram się, żeby Svartdal zosta
ło w waszej rodzinie.
Inga posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie.
- Hedvig nie ma zapewne na tyle przyzwoitości, żeby trzy
mać się teraz od nas z daleka. W każdym razie skoro Torstein
zamierza się ożenić z Sigrid. Kto by pomyślał, że Sigrid pewne
go dnia mogłaby zostać gospodynią w domu mojego dzieciń
stwa. .. - Ostrożnie cofnęła ręce ku sobie.
Niels spoważniał.
-Tak, tu mogą pojawić się problemy, jeśli Torstein poślubi
moją córkę. Jednak konflikt między Hedvig i Kristianem nie
powinien wpłynąć na związek tych dwojga młodych.
Obiecaj mi, Ingo, że nadal będziesz traktowała Torsteina z
szacunkiem. On nie jest temu winien, że jego matka
wyzbyła się wszelkich zahamowań.
-Wiem, wiem - westchnęła Inga. Miała ochotę się rozpła-
kać. Zdawała sobie sprawę, że odtąd nie będzie łatwo
rozmawiać z Torsteinem. Hedvig natomiast nie powinna
zaglądać do Gaupås częściej, niż to absolutnie konieczne.
Inga nie bardzo wiedziała, co by zrobiła, gdyby matka
Torsteina tu przyszła, ale z pewnością nikt jej tu
serdecznie nie przywita! Na samą myśl ogarnęła ją fala
gorąca ze złości.
-Kristian znalazł się w niewesołym położeniu - mówił dalej
Niels. - Stać się przedmiotem takich plotek...
-Pojadę do niego - oznajmiła Inga. - Powinien mieć świa-
domość, że może liczyć na moje wsparcie.
11
Niels uśmiechnął się.
-Jedź, Ingo. To mądrze z twojej strony. Przekaż ojcu wia-
domość, że odwiedzę go pojutrze.
-Doceniam to, że stanąłeś po stronie Svartdalów, Niel-sie -
wyznała Inga cicho. Onieśmielona okręcała guzik bluzki.
Niels rozpromienił się.
- Jesteś pewna, że powinienem się tu zatrzymać? - spytał
Gulbrand bez przekonania. Zawołał „Prrr!" na konia i delikat
nie pociągnął za lejce. Cała służba w Gaupås znała już wstrząsa
jącą nowinę. W zielonych oczach Gulbranda malowały się smu
tek i współczucie.
Inga zeskoczyła na ziemię.
-Tak. Przejdę się kawałek. Jest tyle myśli, które muszę po-
układać...
-Jak chcesz, Ingo. Poproszę Eugenie, żeby zajęła się Emilią, aż
nie wrócisz.
Inga poczuła pieczenie w nosie i z wielkim wysiłkiem po-
wstrzymała się, żeby się nie rozpłakać. Dopiero kiedy wóz z.
Gulbrandem zniknął za zakrętem, pozwoliła sobie na płacz.
Łzy stoczyły się po policzkach i zwilżyły ziemię.
Ingę wypełnił wewnętrzny smutek. Ze zmartwienia, że być
może stracą Svartdal, nie mogła złapać tchu. Objęła się ramio-
nami i próbowała usunąć bolesną kluchę, która mocno osadziła
się w piersi. Pomyśleć tylko, że może nadejść taki dzień, kiedy już
nigdy nie pójdzie zarośniętą ścieżką prowadzącą do Svartdal...
Torstein i Sigrid przejęliby gospodarstwo. Naturalnie mog-
łaby ich odwiedzać, ale to nie to samo, stwierdziła w duchu,
ponieważ to Emma powinna ją przywitać z szerokim uśmie-
chem. To zapach wypieków Emmy i świeżo zaparzonej kawy
powinien uderzyć ją w progu. Dający poczucie bezpieczeń-
stwa. Znajomy i kochany. Na Boga, łkała Inga, pomyśleć tylko,
że przyjdzie taki dzień, kiedy to Hedvig otworzy jej drzwi, gdy
zapuka...
12
Inga zatrzymała się na szczycie wzgórza, podziwiając piękny
widok, kiedy jej oczom ukazał się dostojny dwór. Pokraśniała z
dumy. W okolicy można by znaleźć nowsze, pomalowane na
biało budynki mieszkalne wraz z imponującymi czerwonymi
zabudowaniami gospodarczymi, lecz mimo wszystko nie da się
ich porównać z jej domem rodzinnym. Svartdal ma szczególną
atmosferę i duszę, pomyślała z nostalgią.
W gospodarstwie panował przygnębiający, ponury nastrój.
Inga zauważyła to od razu, kiedy weszła na dziedziniec. Emb-
rik wyprowadzał Czarnego ze stajni do zagrody. Pozdrowił Ingę
uprzejmie, ale na jego twarzy malowała się niepewność.
Czarny nadstawił uszu i zarżał cicho, kiedy Inga przechodziła
obok. Powinna poklepać zwierzę, ale nie zdołała.
Wszyscy bacznie przyjrzeli się Indze, gdy przekroczyła próg
kuchni.
-Jak to dobrze, że przyszłaś! - zawołała Emma i objęła ją. -
Mam uczucie, jak gdyby nadszedł sądny dzień - mówiła
dalej służąca, kiedy się uścisnęły. Szlochając, wytarła nos w
chusteczkę.
-Jakżebym mogła nie przyjść - odparła Inga. - Powinniśmy
się teraz zebrać razem całą rodziną i wspólnie znaleźć ja-
kieś rozwiązanie. Coś, co przeszkodziłoby Hedvig w
wyegzekwowaniu swej woli.
Nikt nie odpowiedział. Kristoffer demonstracyjnie odwrócił
głowę. Krister, który zazwyczaj uśmiechał się ciepło i żartob-
liwie, patrzył teraz smutnym, umykającym wzrokiem.
-Chyba się już nie poddaliście? - spytała Inga przestraszona.
Sądziła, że przekleństwa i złorzeczenia będą fruwać w po-
wietrzu, lecz zamiast tego wszędzie panowała
przygnębiająca cisza.
-Ojciec nie chce o tym rozmawiać - rzekł niechętnie Kri-
stoffer. - Wygląda więc na to, że Hedvig mówi prawdę,
twierdząc, że Torstein jest jego najstarszym synem.
Inga jęknęła głośno.
- Ojciec nigdy nie był rozmowny, ale my nie możemy po-
13
zwolić, żeby się teraz ukrywał. Mimo wszystko mamy prawo
wiedzieć.
Zdecydowanie odwróciła się na pięcie i obrała kierunek na
sypialnię Kristiana. Przed wejściem zatrzymała się i nabrała
powietrza. Musiała przez kilka sekund zebrać myśli, po czym
mocno zapukała do drzwi.
2
Hedvig czuła obrzydliwy ucisk w żołądku. To ze strachu, po-
myślała zaniepokojona, ale teraz nie było już odwrotu. Pozwała
Kristiana do sądu i zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby został
skazany. Wiedziała, że to ryzykowna gra, ale tym większa bę-
dzie wygrana.
Kiedy ogarniały ją panika i żal, Hedyig uspokajała samą sie-
bie, że sam pastor Mohr wziął udział w jej planie. Miał zeznawać
na jej korzyść, wprawdzie za pokaźne honorarium, ale żaden
sędzia nie będzie chyba podejrzewał duchownego o kłamstwo?
Rozprawa odbędzie się prawdopodobnie późnym latem, może
bliżej jesieni. Czas, który do tego dnia pozostał, trzeba wyko-
rzystać na urobienie i przygotowanie Torsteina i innych osób
zamieszanych w sprawę.
Hedvig upiła niewielki łyk ze szklaneczki koniaku, na którą
sobie pozwoliła. Złocisty trunek rozgrzewał gardło. Czekała, aż
Torstein się przebierze. Syn przyrzekł, że młodszy brat Torbjorn
i siostra Ingebjorg zostaną zabezpieczeni finansowo, lecz jesz-
cze mu nie powiedziała, jaka w tym wszystkim jemu przypad-
nie rola. Nie, pomyślała i upiła jeszcze jeden łyk, najpierw trze-
ba mu uświadomić, o jakie wartości tu chodzi. Będzie go łatwiej
przekonać, kiedy Torstein zrozumie, jak wspaniałym gospodar-
stwem jest Svartdal. Kto nie chciałby zostać właścicielem tak
okazałego majątku?
- Nareszcie jesteś! - zawołała radośnie na widok syna. Za-
15
chwycona odstawiła szklaneczkę na stół, wstała i wygładziła
swój strój do jazdy konnej.
Torstein w milczeniu podążył za matką na dziedziniec. Sta-
jenny włożył damskie siodło na spokojną klacz, Grację, a młodą
Furię osiodłał dla Torsteina. Matka i syn wsiedli na wierzchowce
i skinęli przyjaźnie stajennemu na pożegnanie.
-Co takiego chcesz mi pokazać? - spytał Torstein zacieka-
wiony, kiedy ujechali spory kawał drogi.
-Poczekaj, a zobaczysz - zamruczała Hedvig zagadkowo.
Nic mu się nie stanie, gdy go trochę potrzymam w
niepewności, pomyślała. Zwłoka tylko spotęguje napięcie.
-Czego tu szukamy? - chciał wiedzieć Torstein, kiedy matka
zarządziła przystanek na wzgórzu, z którego wiodła droga do
Svartdal. - Wybieramy się w odwiedziny do Kristiana?
Hedvig uśmiechnęła się.
- Nie, bynajmniej. Teraz nie jesteśmy tu mile widziani.
Wzrokiem powędrowała w stronę gospodarstwa, pięknie
położonego na dnie doliny. Na dziedzińcu nie było widać ni-
kogo, zauważyła i ucieszyła się. Przypuszczalnie siedzą w domu
i prowadzą naradę. Przez moment zapragnęła stać się niewi-
dzialna. Ach, gdyby móc ich teraz zobaczyć i posłuchać ich na-
rzekań!
- Co... Co przez to rozumiesz? - spytał Torstein podener
wowany. - Nie poróżniły nas chyba ze Svartdalami żadne nie-
załatwione sprawy.
Hedvig podprowadziła swą klacz całkiem blisko źrebaka.
- W zeszłym tygodniu prosiłam cię o przysługę. Pamię
tasz?
Torstein skinął głową.
- Wtedy obiecałeś, że uczynisz wszystko, co w twojej mocy,
żeby Torbjornowi i Ingebjerg niczego nie brakowało. Praw
da? - Jej brązowe oczy z charakterystycznymi zielonymi cętka
mi przykuwały jego wzrok. Nie odezwała się, dopóki nie przy
taknął. - To wszystko może być twoje - wyjaśniła i wskazała
ręką na stary drewniany dwór.
16
Torstein zakrztusił się z przerażenia.
- Svartdal może być moje? Jak to?
Hedvig przytaknęła pośpiesznie.
-Może. Gospodarstwo jest ogromne, to ponad czterdzieści
hektarów ziemi i siedemdziesiąt arów lasu. Ziemia jest nie
do pogardzenia, a i budynki dobrze utrzymane.
-Do czego zmierzasz, matko? Szczerze mówiąc, nic z tego
nie rozumiem...
Hedvig wyprostowała się. Najwyższy czas wtajemniczyć
syna w cały plan.
- Za kilka miesięcy mam się spotkać z Kristianem w sądzie.
Zamierzam walczyć o to, żebyś ty - położyła nacisk na ostatnie
słowo - przejął Svartdal.
Torstein ścisnął lejce między palcami i spojrzał na matkę za-
skoczony.
Hedvig odwróciła głowę. Nie była w stanie patrzeć na jego
wstrząśniętą twarz, kiedy wyjaśniała:
-Będę twierdzić, że ty jesteś dziedzicem Svartdal.
-Nie jestem!
Hedvig uśmiechnęła się chytrze.
-Nie, nie jesteś, ale sędzia o tym nie wie. Zamierzam
przedstawić dowód, że jesteś najstarszym synem Kristiana.
-Halvdan był moim ojcem - rzekł Torstein ochrypłym
głosem. - Jak możesz w ten sposób go oczerniać? Chyba
oszalałaś, mamo. Czy do tego zmierzałaś poprzedniej
nocy?
Mięśnie brzucha Hedvig napięły się, usta wykrzywiły w gry-
masie. A co to? Czy Torstein nie rozumie, że ona pragnie tylko
dobra rodziny?
- A teraz posłuchaj! - rzekła ze złością. - Nie wolno ci zro
bić nic wbrew mej woli. Nikt nie może żądać, byś zeznawał
w sądzie, lecz ja zamierzam stwierdzić, że jesteś tylko niczego
nieświadomym, biednym bękartem!
Wydawało się, że Torstein z wrażenia zaraz wypadnie z siod-
ła. Pochylił się do przodu i złapał za cugle.
- Naprawdę tylko dlatego, żebym ja mógł dostać Svartdal,
17
chcesz wystąpić jako... ladacznica? - Język kleił się do podnie-
bienia i Torstein z trudem wymówił to brudne słowo.
- Phi! Nie przejmuj się tym - zbagatelizowała jego obawy
Hedvig. - Na pewno uda mi się jakoś wywinąć. Zrozum, Tor-
steinie, zawiadomiłam już lensmana. Właśnie dostarczył Kri-
stianowi wezwanie!
Torstein rwał sobie włosy z głowy sfrustrowany.
- Nie, nie... To się nie uda, mamo. W najśmielszych ma
rzeniach nie śniłem, że wciągniesz mnie w coś takiego.
Hedvig poprowadziła Grację dookoła źrebaka. Przez cały
czas wpatrywała się w Torsteina obłąkanym wzrokiem. Dzikim,
pałającym spojrzeniem usiłowała go nakłonić, by zrozumiał,
że jest za późno, żeby się wycofać. W końcu syn powoli opuścił
ramiona i przygarbił się, wpatrując się ponuro w ziemię.
Hedvig przemówiła łagodniej:
-Bez względu na to, jaki będzie wyrok w sprawie, ty nie
zrobiłeś nic złego. Ludzie pomyślą, że to ja kazałam ci
wierzyć, że Kristian jest twoim ojcem. Co w tym złego, że
upomnisz się o dziedzictwo?
-Nie cierpimy biedy w 0vre Gullhaug. Po co nam drugie
gospodarstwo? - spytał chłopak zrezygnowany.
-Moim celem jest, żebyś ty przejął Svartdal, a Torbjorn po-
prowadził 0vre Gullhaug.
-A co z Ingebjorg?
Hedvig odczuła ulgę. Wreszcie syn zdawał się pomału ak-
ceptować jej pomysł. Jego niechęć jakby trochę osłabła.
-Niedługo osiągnie wiek, kiedy będzie mogła wyjść za
mąż. Być może znajdzie sobie męża z gospodarstwem.
Jeżeli nie... - Wokół ust Hedvig błąkał się uśmiech. - To jej
braciom wystarczy środków, by nie cierpiała biedy.
-Dlaczego tak bardzo nienawidzisz Kristiana, że chcesz go
pozbawić ziemi i gospodarstwa?
Hedvig drgnęła.
- To moja tajemnica - odparła ostro.
Torstein pokręcił głową zmartwiony.
18
- Nie mam pojęcia, jak przeprowadzisz swój plan. Co cię
do tego... do tego skłoniło?
Matka miała nadzieję, że nie będzie zadawał tak kłopotli-
wych pytań. Przez moment zastanowiła się, czy nie
powiedzieć, że to nie jego sprawa, ale zaraz uznała, że powinien
się o wszystkim dowiedzieć.
-Nie zostałeś ochrzczony od razu, kiedy twój ojciec i ja
przybyliśmy do 0vre Gullhaug. Rodzice Halvdana nie byli
zachwyceni, że pobraliśmy się w tajemnicy, dlatego żeby
ich udobruchać, postanowiliśmy ochrzcić cię w kościele w
Hillestad. Wtedy miałeś już dziewięć miesięcy.
-Mamo! Wiesz, że nieochrzczone dziecko jest poganinem i
jest narażone na działanie złych mocy? Powinniście jak
najszybciej zanieść mnie do kościoła i włączyć do
wspólnoty chrześcijańskiej!
-Nonsens! - odpowiedziała Hedvig na krytykę. - Gadanie o
pogaństwie to przeklęte bzdury i przesądy. Poza tym kiedy
się urodziłeś, akuszerka odczytała nad tobą zaklęcia. No,
daj mi dokończyć i nie przerywaj! Pastor Mohr... -
Wzdrygnęła się. Niełatwo będzie to przyznać. - Wyrwał
jedną stronę z księgi kościelnej. Odtąd już nikt nie znajdzie
dowodu na to, że Halv-dan był twoim ojcem.
Torstein oszołomiony zsiadł z konia, zachwiał się i oparł o
drzewo. Osunął się wzdłuż pnia i usiadł na mchu.
-A co z rodzicami chrzestnymi? Ktoś z krewnych musiał
mnie chyba trzymać do chrztu? Nie wiadomo, czy będą mil-
czeć, mimo że jesteśmy jedną rodziną.
-Podejrzewasz mnie, że o tym nie pomyślałam? - spytała
Hedvig urażona. - Oboje twoi chrzestni nie żyją. Rodzice
twego ojca zmarli ponad dziesięć lat temu.
-Czy ja byłem jedynym chrzczonym dzieckiem tego dnia? -
dopytywał się Torstein.
-Nniee - Hedvig przeciągnęła tę odpowiedź. - Razem z tobą
pastor chrzcił jeszcze jednego chłopczyka.
Nagle Torstein wstał.
19
- A widzisz! - niemal krzyknął. - Jeżeli rodzice tego chłop
ca się dowiedzą, że brakuje strony w księdze kościelnej, będą
pewnie chcieli to zbadać. Wtedy wszyscy się dowiedzą, że pa
stor wyrwał kartkę z księgi. Czy zdajesz sobie sprawę, że to po
ważne przestępstwo?
Hedvig przeszedł chłód, mimo że słońce przyjemnie przy-
grzewało. O tym nie pomyślała! Zakłopotana zagryzła dolną
wargę i zastanowiła się. Z wahaniem rzekła, broniąc się:
- To nie jest istotą sprawy! Najważniejsze, żeby sędzia się
dowiedział, że ty jesteś dziedzicem Svartdal. Nie wiadomo,
czy w ogóle ktoś wspomni o księdze. A poza tym - dodała re
zolutnie - księgi są pełne wpisów pod datami chrzcin, ale to nie
znaczy, że Halvdan podał tam ciebie jako swego pierworodne
go. Nikt nie wie, kogo wpisał pastor jako twego ojca.
Torstein podrapał się w czoło.
-Mimo wszystko, mamo...
-Poza tym pastor Rollefsen, który ciebie chrzcił, już nie
żyje. Nie może zeznać przed sądem, co zostało zapisane. I
pamiętaj, że mamy Mohra po swojej stronie!
Odległy wyraz zamyślenia przesłonił cieniem twarz Torstei-
na. Hedvig podążyła za wzrokiem syna, kiedy przyglądał się
Svartdal. Chłopak musi się skusić na tę piękną posiadłość! Czyż
nie rozumiał, że może zapewnić swej rodzinie bogactwo?
Sama więcej nie nalegała. Torstein musi mieć czas, żeby to
przemyśleć. Była pewna, że w końcu pójdzie po rozum do głowy.
Zwiedzanie nie poszło tak dobrze, jak Hedvig się spodziewa-
ła. Miała nadzieję, że syn zachwyci się na myśl o tym, że mógłby
zostać właścicielem Svartdal, ale co do tego się przeliczyła. Za-
dawał zbyt wiele zawiłych pytań.
Kiedy znów znaleźli się w domu w 0vre Gullhaug, Hedvig
udawała, że jest bardzo zajęta oporządzaniem Gracji. Dopiero
gdy Torstein wyszedł ze stajni, ponownie wsiadła na konia i po-
galopowała na plebanię.
- No, pani Gullhaug - zaczął pastor Mohr z ociąganiem po
wstępnych powitaniach. - Czy lensman dostarczył wezwanie?
20
- Kristian przyjął je niedawno.
Pastor mlasnął zadowolony.
- Dobrze, dobrze. Eh... Chciałbym ci przypomnieć, że za
warłem z tobą tę umowę na pewnych warunkach. Rozumiesz
z pewnością, że dla człowieka na moim stanowisku usunięcie
poważnych dowodów wiąże się z wysokim ryzykiem. Kiedy za
tem mogę się spodziewać mojego wynagrodzenia?
Hedvig zrobiło się gorąco z oburzenia. Czy pieniądze to
wszystko, na czym mu zależy? Czy nie powinni raczej skupić
się na ułożeniu planu? Zawarła pakt z samym szatanem, zdała
sobie sprawę. Dobrze, pomyślała z pewnością siebie i
nieznacznie uniosła głowę, pastor będzie musiał naprawdę
zasłużyć na zapłatę.
-Naturalnie dostaniesz swoje wynagrodzenie - uśmiechnęła
się, czując sztywność w kącikach ust - jeżeli nam się uda.
-Jeżeli nam się uda - powtórzył pastor Mohr ostro. - Ja już
złamałem kościelne przepisy! - zagrzmiał.
-Powinieneś wcześniej o tym pomyśleć - odparła Hedvig,
złowieszczo zniżając głos. - W umowie nie było mowy, że
dostaniesz zapłatę, jeżeli przegram sprawę.
Nozdrza pastora rozdęły się.
-Zadrwiłaś sobie ze mnie, pani Gullhaug? Zrobiłem, o co
mnie prosiłaś, i powinienem dostać pieniądze bez względu
na wszystko.
-Tak, tak - odparła Hedvig poirytowana. Nie śmiała w tej
sytuacji prosić go o więcej. Najmądrzej będzie zapłacić od
razu. Może wtedy pastor będzie bardziej skory do
współpracy. Z wysiłkiem przywołała najbardziej uroczy z
uśmiechów. - Ile się należy za kłopot?
Pastor z zadowoleniem oparł się z powrotem na oparciu
krzesła.
- Hm. Jaką taryfę zastosować wobec Svartdal? Muszę okreś
lić kwotę proporcjonalnie do wartości.
To szczwany lis, pomyślała Hedvig ze złością, jaki chciwy!
Żeby tylko nie musiała sprzedawać żadnych budynków go-
21
spodarczych ani cennych przedmiotów, by mu zapłacić. Na koń-
cu języka paliła ją cięta odpowiedź, ale Hedvig się opamiętała.
Najpierw musiała usłyszeć, czego on chce. I, pomyślała zado-
wolona, nie da mu ani korony, jeśli sprawa zostanie rozstrzyg-
nięta na korzyść Kristiana! Wtedy powie pastorowi, że nie może
żądać zapłaty. Mohr nie pójdzie przecież na skargę do sądu ani
do biskupa, przyznając się, na co się zgodził...
- Tysiąc koron - zaproponował pastor z uśmiechem. - Tyle
warta jest moja przysługa!
Cała krew napłynęła Hedvig do twarzy. Tysiąc koron. Tysiąc
koron. Niemało sobie zażyczył ten chytrus. Musi się targować,
uznała.
-
Pięćset koron przed rozprawą. Resztę dostaniesz potem.
Nietrudno było zobaczyć, że pastor Mohr nie był zadowolo
ny z propozycji.
-Jesteś przecież majętną kobietą. Sądziłem, że zdobycie ta-
kiej kwoty nie będzie trudne...
-A jednak wyobraź sobie, że tak - odparła Hedvig wzbu-
rzona. - Pięćset teraz i pięćset potem. I tak będzie.
Pastor przyglądał się jej w skupieniu, po czym powoli skinął
głową.
3
Inga nie czekała na odpowiedź, po prostu otworzyła
drzwi i przekroczyła próg. Serce waliło jej w piersi. Zwykle
zawsze czekała na jego władcze „Proszę!" Lecz dziś nie chciała
mu dać okazji, by ją odprawił.
Przywitał ją widok złamanego człowieka. Ojciec siedział na
krześle pochylony, z łokciami opartymi na kolanach i twarzą ukry-
tą w dłoniach. Włosy miał potargane, jak gdyby wiele razy zde-
nerwowany przeczesywał je palcami. Nawet jeden jego mięsień nie
drgnął. Wydawało się niemal, jak gdyby był sparaliżowany.
- Ojcze... - zaczęła z wahaniem i podeszła bliżej.
Nie poruszył się.
-Ojcze - powtórzyła z naciskiem. - Musimy o tym poroz-
mawiać.
-Po co? - odparł nagle zachrypniętym i zrezygnowanym
głosem.
-Ponieważ... Ponieważ nie możemy pozwolić, by Hedvig
przeforsowała swoją wolę. Nie ma prawa pozbawić naszej
rodziny tego majątku.
Kristian westchnął ciężko, lecz podniósł głowę i spojrzał na
córkę.
Ingę uderzyło, że w jego oczach nie było życia. Zadrżała.
- Chodźmy do kuchni, do pozostałych domowników, oj
cze. - Wyciągnęła do niego rękę.
Kristian powoli podniósł się.
23
- Dobrze, chodźmy.
Jednak nie chwycił jej za rękę. Inga w zakłopotaniu cofnęła
ją ku sobie, ale doszła do wniosku, że powinna się cieszyć, że
zgodził się wyjść razem z nią z sypialni.
Wszyscy poderwali się, gdy zobaczyli, jak ojciec z córką
wchodzą do środka.
- Potrzebujemy czegoś na rozgrzewkę - orzekła Emma,
trzęsąc się z zimna, i postawiła czajnik z kawą na ogniu.
Wokół panowała zupełna cisza, kiedy Emma nalewała kawę
do filiżanek. Inga zauważyła błagalne spojrzenia braci. Tak, tak,
pomyślała, zbierając się na odwagę, w takim razie to ona będzie
musiała zadawać ojcu pytania.
- Najchętniej nie wtrącałabym się do twoich osobistych spraw,
ale musimy dowiedzieć się wszystkiego, skoro mamy ci pomóc.
Ojciec spojrzał na nią blado.
- My?
Inga przesunęła się niespokojnie na krześle.
-Kristoffer, Krister i ja. I Niels.
-I ja - dodała Emma - o ile stara służąca może się na coś
przydać.
Kristian nie odpowiedział, lecz Inga zdążyła zauważyć
w jego oczach błysk wdzięczności, zanim odwrócił głowę.
Kristoffer odchrząknął i skinął ku siostrze, i nagle Inga ode-
zwała się:
- Czy Torstein jest twoim synem? Tak czy nie?!
Ojciec na chwilę zesztywniał, wolno odwrócił się w jej stro-
nę i odpowiedział oburzony:
-Nie! Jak mogłaś w ogóle tak pomyśleć? - wybuchnął, lecz
zaraz się uspokoił.
-Wcale tak nie pomyślałam - broniła się Inga. - Ale mu-
siałam się upewnić, że zarzuty są nieprawdziwe. Chyba to
rozumiesz? Mimo to... Przy bliższym przyjrzeniu się
Tprstein może nieco przypominać Kristoffera...
- Ingo! - przerwał jej ojciec poirytowany.
Inga wzruszyła ramionami.
24
-A jak myślisz, ojcze, czym teraz będą się zajmować ludzie
we wsi? Będą lustrować wzrokiem ciebie i Torsteina, szu-
kając między wami podobieństw. Bezlitośnie będą
rozprawiać o ciemnym kolorze waszych włosów, a gdy nie
znajdą cech wspólnych, jak na przykład kolor oczu, na
pewno wymyślą jakieś odpowiednie wyjaśnienie. Oni chcą,
byście byli do siebie podobni, rozumiesz chyba!
-Obawiam się, że Inga ma rację - wtrącił się Kristoffer.
-Do diabła! - zaklął Kristian pod nosem. - Na pewno się
teraz cieszą, psy. Cholera! - Ze złością huknął pięścią w stół,
aż filiżanki zabrzęczały na spodeczkach.
Nikt nie skomentował jego zachowania. Każdy rozumiał,
że Kristian znalazł się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
-Musisz nam opowiedzieć o wszystkim, co się wydarzyło,
kiedy chodziłeś do szkoły w Stavern. O twojej znajomości
z Halvdanem i Hedvig.
-A co to pomoże? - spytał Kristian bezbarwnie.
-Może uda nam się znaleźć nieścisłości w tym, co twierdzi
Hedvig. Goś, co ją zdemaskuje - wyjaśniła Inga łagodnie.
To niemal nie do pomyślenia, zdała sobie sprawę, że oto
wypytuje swego ojca. Zawsze z taką niechęcią mówił o
przeszłości, ale teraz musi im podać jak najwięcej
informacji.
Kristian odchrząknął.
- Laurens i ja poszliśmy do szkoły o rok wcześniej niż Halv-
dan. - Zamilkł i wyjrzał przez okno zamyślony. Na zewnątrz
Embrik prowadził Srebrnego Księcia przez dziedziniec. Żwir
tak głośno chrzęścił pod twardymi kopytami, że słychać było aż
w kuchni.
Inga drgnęła. Ojciec po raz pierwszy wspomniał o Lauren-
sie z własnej woli! A więc obaj chodzili razem do szkoły rolni-
czej ... Niels mówił coś o tym, ale nie powiedział, że Kristian był
tam razem z Laurensem. Inga zanotowała sobie ten fakt w pa-
mięci, może się później przydać.
Jakby z oddali ponownie dobiegł ją głos ojca, więc starała się
skoncentrować.
25
- Hedvig pracowała w szkolnej kuchni i znana była z tego,
że... że zabawiała męską część studentów. Nie żeby jej płacili...
Tak mi się w każdym razie wydaje - dodał pośpiesznie.
Inga przełknęła ciężko ślinę, a na jej policzki wystąpiły ru-
mieńce.
- Czy tobie też świadczyła takie usługi? - Właściwie znała
odpowiedź, ale musiała się upewnić.
Kristian natychmiast wbił w córkę wzrok.
- Właśnie odpowiedziałem na to pytanie. Nie, Ingo, nie.
Nigdy nie przespałem się z Hedvig. Nigdy!
Inga przycisnęła zimne dłonie do rozpalonych policzków w
nadziei, że uda jej się nieco je ochłodzić. Ojciec mówił dalej
zdenerwowany.
- Przez pierwszy rok robiła mi propozycje. Nietrudno było
ją zaciągnąć na siano... jeśli tak mogę to nazwać. - Nie tylko
Inga się zaczerwieniła, również twarz ojca przybrała kolor świe
żo rozkwitłej piwonii. - Uparcie wbijałem jej do głowy, że je
stem zaręczony. Myśl o tym, by tknąć Hedvig, gdy tymczasem
Jenny wiernie na mnie czekała... Nie, nawet nie czułem pokusy.
Hedvig poczytała to jako zniewagę, ale na szczęście się podda
ła. A kiedy rok później pojawił się w szkole Halvdan, na niego
skierowała swoje zaloty...
- I Laurens może to poświadczyć? - spytała Inga.
Kristian skinął głową.
-Tak, ale czort wie, czy to zrobi! Nie potrzebuję pomocy od
tego... tego... - wyrzucił z siebie stek wyzwisk. - Laurens
wie, że nie tknąłem Hedvig, lecz prędzej stoczę się do
rynsztoka, niż poproszę go o pomoc!
-Nawet jeśli nasz majątek miałby trafić w obce ręce? - Inga
zdawała sobie sprawę, że jest nieco sarkastyczna, lecz nie
dbała oto.
Kristian zerknął na nią. Wyraz jego twarzy mówił
wyraźnie, że nie podoba mu się ani ta sytuacja, ani dociekliwe
pytania córki. Nie zwykł odkrywać niczego, co dotyczyło jego
osoby.
- Nie wiem - odparł wreszcie - jednak Laurensa nie po-
26
winniśmy do tego mieszać, zanim nie wyczerpiemy wszyst-
kich innych możliwości. Pamiętaj o tym, dziecko, Laurens nie
może się o niczym dowiedzieć, dopóki sędzia nie zagrozi wy-
daniem wyroku na korzyść Hedvig. - Kristian bębnił palcami
w stół. - Nie wiem, czy nawet wtedy bym tego chciał - dodał
przygnębiony. - Zobaczymy - westchnął zmęczony. - Nic pew-
nego, czy Laurens zechce nam podać pomocną dłoń.
Nie odmówi, pomyślała Inga. Laurens może się wzbraniać,
ile tylko chce, ale wtedy będzie miał z nią do czynienia. Oczy-
wiście spróbuje go przekonać prośbą, ale niech go Bóg bro-
ni, jeśli tylko zdecyduje się odmówić zeznań. Wtedy na włas-
nej skórze odczuje, że Inga jest nieodrodną córką swego ojca.
Nie będzie przebierała w słowach i wykorzysta wszelkie możli-
we środki, żeby zmusić Laurensa, by zeznawał na korzyść Kri-
stiana. Cóż, pomyślała spokojniej, trzeba poczekać na rozwój
sprawy. Ze względu na ojca miała nadzieję, że w ogóle nie bę-
dzie potrzeby angażować Laurensa.
Nikt więcej z obecnych nie odważył się zadawać pytań. Być
może z przerażenia nie byli zdolni do działania, pomyślała Inga
wyrozumiale, albo po prostu nie mieli odwagi.
- Czy podejrzewasz, dlaczego Hedvig chce nas pozbawić
Svartdal? - spytała, przekrzywiając głowę.
- N-nie - odparł Kristian niechętnie. - Nic jej nie zrobiłem...
Inga stłumiła westchnienie. Ojciec wcale nie miał zamiaru
wyjawić nic więcej, co mogłoby rzucić światło na całą sprawę,
ale przecież nie wiedział, że Inga odbyła niedawno poufną roz-
mowę z Miną. Mina zdradziła to i owo na temat stosunków łą-
czących Hedvig z ojcem. Czy naprawdę musiała wykorzystać te
informacje, żeby go zmusić do mówienia?
-Zastanów się dobrze - poprosiła, nie poddając się. - Może
przypomni ci się coś, cokolwiek, za co Hedvig mogłaby
żywić do ciebie nienawiść? Tańczyłeś przecież z nią na
weselu Martina i Gudrun. Czy powiedziałeś jej coś, co
mogłoby ją dotknąć?
-Nie, nic takiego nie zrobiłem - zaprotestował ojciec. - Być
może nie byłem zbyt chętnym partnerem do tańca, ale...
27
Inga miała nadzieję, że jeśli zniży głos, to ojciec nie będzie miał
jej za złe i nie zdenerwuje się, że dotyka tak drażliwej sprawy:
- W takim razie chciałabym, żebyś opowiedział o tym,
co się zdarzyło w pralni w Askeli...
Kristian tak mocno zacisnął palce na filiżance, że Inga prze-
straszyła się, że skruszy ją w dłoni. Wyraźnie się w nim zagoto-
wało, ale Inga nie mogła już cofnąć pytania. Śmiało spojrzała
ojcu w oczy.
Kristianowi całkiem odebrało mowę. Skąd Inga wiedziała o epi-
zodzie z Hedvig w pralni? Na wspomnienie wstydliwego zda-
rzenia w Askeli Kristiana ogarnęła fala gorąca. Czyżby Hedvig
komuś o tym wypaplała? W takim razie nic dziwnego, że Inga
zadaje tyle dociekliwych, trudnych pytań. A on, który uparcie
milczał na ten temat... Teraz był zły na siebie, że od razu nie
wyłożył wszystkich kart na stół. Wtedy być może córka nie za-
chowywałaby się tak podejrzliwie. Ledwie miał odwagę na nią
spojrzeć, kiedy spytał:
-Skąd się o tym dowiedziałaś?
-To nie ma tu nic do rzeczy - odparła Inga zniecierpliwiona,
ale zaraz ugryzła się w język. - Jeżeli wymagam od ciebie
uczciwości, sama też muszę być wobec ciebie szczera. Mina
Ne-rumstad zajrzała któregoś dnia do Gaupås... Chciała
wiedzieć, czy przyrzekłeś Hedvig wierność.
W kuchni zapadła paraliżująca cisza. Wszyscy wpatrywali
się w Kristiana. Lecz po chwili Kristoffer i Krister zaczęli coś
mruczeć między sobą podnieceni. Sorine zbladła; do tej pory
zachowywała spokój i trzymała się w tyle.
Kristian był wstrząśnięty, że Mina po nieprzyjemnej kłótni
z Hedvig w lesie pobiegła prosto do Gaupås. Poczuł w piersi
bolesne ukłucie, lecz po chwili ucieszył się. A więc rodzące się
wzajemne porozumienie między Miną i nim miało dla niej tak
duże znaczenie, że odwiedziła Ingę, żeby się dowiedzieć, czy
Hedvig kłamała, czy nie.
28
- Wiem, kim jest Mina - przyznał, wypuszczając powietrze.
Zaświtał mu płomyk nadziei: być może Minie jednak nadal na
nim zależało pomimo tego, co naopowiadała jej Hedvig?
Nagle wstał.
- Ingo, czy mogę porozmawiać z tobą na osobności? W
ga
binecie.
Nie czekał na odpowiedź, tylko szybkim krokiem ruszył w
dół korytarzem i otworzył drzwi. Nie obejrzał się przez ramię,
żeby się przekonać, czy Inga podążyła za nim. Intuicja podpo-
wiadała mu, że córka usłucha jego prośby. Zdążył już usiąść na
wyściełanym krześle, kiedy Inga zamykała za sobą drzwi.
Z jej twarzy wyczytał oszołomienie. Strach i niepewność.
W zakłopotaniu wziął pióro i kreślił okręgi na jakimś doku-
mencie.
-Nie rozumiem, co wspólnego z prawem do dziedzictwa ma
epizod w Askeli... - Na papierze pojawiały się coraz to
nowe zawijasy.
-To nie ma nic wspólnego z prawem do dziedzictwa - wes-
tchnęła Inga. - Ale kiedy sprawa w sądzie nabierze ostrości,
przydadzą się nam wszelkie informacje. Może trzeba się
będzie uciec do niezbyt czystych metod - sprecyzowała.
Kristian zerknął szybko na córkę, lecz zaraz znowu spuścił
wzrok na swoje bazgroły.
-Uważasz, że to będzie konieczne?
-Oczywiście, ojcze! - Inga niemal krzyknęła. - Czy jeszcze
nie zrozumiałeś, do czego zdolna jest Hedvig? Myślisz, że
zarzut, że Torstein jest twoim synem, to jedyne, co
wykorzysta przeciw tobie? O nie, Hedvig sięgnie do
najgorszych plotek, żeby cię oszkalować!
Kristian zdawał sobie sprawę, że córka ma rację. Mimo to
była to chyba najtrudniejsza rozmowa, jaką odbył w całym swo-
im życiu. Inga i on prawie się nie znali, jednak więzi, które ich
łączyły, okazały się silniejsze, niż którekolwiek z nich chciałoby
przyznać.
- Zanim Halvdan umarł... tak... Hedvig przyszła do mnie,
29
kiedy remontowałem pralnię w Askeli. Gdy wróciłem z wysy-
piska śmieci, dokąd zawiozłem niepotrzebne graty, czekała na
mnie... w łóżku. Bez ubrania.
Zawstydzony obserwował twarz Ingi, na której malowało
się niedowierzanie. Córka zasłoniła usta ręką, a jej oczy zrobiły
się okrągłe.
Czując się niezręcznie, mówił dalej:
-Próbowała mnie skusić... Niczym Ewa w raju.
-Zjadłeś to jabłko, które ci podsunęła?
Kristian pokręcił głową.
- Nie, Ingo, nie zrobiłem tego. Może ugryzłem kęs, to praw
da, ale go wyplułem. Nie chciałem tego przełknąć...
- Czy to było dawno temu? - spytała Inga drżącym głosem.
Kristian odłożył pióro do kałamarza.
- Tak, niedługo miną dwa lata. Może półtora roku. Przego
niłem ją. Wyklinała mnie, ale... Przecież na powrót staliśmy się
przyjaciółmi. Odwiedziłem ją dwa-trzy dni po pogrzebie Halv-
dana, żeby jej złożyć kondolencje. Wprawdzie napomknęła coś
o tym, że kiedy minie rok żałoby, to...
Inga przeraziła się.
-Hah/dan przecież nawet nie spoczął jeszcze w grobie!
-Tłumaczyłem ją, że to może pewnego rodzaju wstrząs
po śmierci męża. No i jakiś tydzień, może dwa tygodnie
temu Hedvig natknęła się na mnie i na Minę w lesie. Hedvig
wyglądała pięknie, Ingo, muszę to przyznać, miała ładnie
upięte włosy i śliczny zielony kostium. Mógłbym niemal
pomyśleć, że jechała w swaty.
- A jeśli tak? Nie możesz tego wykluczyć, ojcze.
Kristian przestraszył się.
-Tak, rzeczywiście... Jeśli się zastanowię... - W zamy-
śleniu podrapał się w czoło i odgarnął kilka niesfornych
kosmyków. - Była wystrojona jak panna młoda i jechała w
stronę Svartdal.
-I wreszcie mamy powód - stwierdziła Inga stanowczo. - Po-
dejrzewam, że Hedvig wpadła wszał. Nie zapominaj o tym, że
chcia-
30
ła wyjść za ciebie za mąż. I kiedy ujrzała ciebie z Miną w niedwu-
znacznej sytuacji... zapłonęła nienawiścią.
-Na Boga, nie może chyba być tak mściwa! A jednak... ?
-Kristian strapiony przetarł oczy ogorzałą ręką. -
Wszystko teraz rozumiem. Hedvig krzyczała za mną:
„Jeżeli ja cię nie dostanę, mój kochany, to żadna inna nie
będzie cię miała". Jak mogłem o tym zapomnieć? -
wyrzucał sobie.
-Cóż, nie mogłeś w żaden sposób powstrzymać Hedvig i
zapobiec jej zemście - pocieszyła go Inga.
-Mogłem ją poślubić, Ingo, wtedy Kristoffer zachowałby
Svartdal.
-Pewnie tak - zgodziła się Inga z pokorą. - Ale z Hedvig
nigdy nic nie wiadomo. Jest nieobliczalna. Rodowy
majątek znaczy dla nas wiele, ojcze, ale twoje szczęście jest
równie ważne. Pamiętaj o tym!
Jakieś nieznane uczucie rozsadzało piersi Kristiana. Po raz
pierwszy doznał czegoś na kształt wspólnoty z córką. Przepeł-
niała go duma, że Inga bezwarunkowo stanęła po stronie Svart-
dal, swych braci i jego. W tej chwili tak bardzo przypominała
Jenny; kruczoczarne włosy okalały szlachetną twarz o złocistej
cerze. I te iskrząco niebieskie oczy, które czujnie mu się przy-
glądały. Było coś jeszcze w jej wyprostowanych plecach i wyprę-
żonej postawie. Jenny nigdy nie zachowywała się kokieteryjnie
i nie udawała. Inga również nie. Natomiast temperament córki
bardzo przypominał usposobienie Svartdalów. To przepełniało
go, co dziwne, jeszcze większą dumą. W nagłym odruchu chciał
podnieść rękę i pogładzić córkę po policzku, ale się powstrzy-
mał. Dobrze wiedzieć, że Inga stanęła przy nim w tych trud-
nych chwilach, lecz piekąca niechęć uniemożliwiła wszelki bli-
ski kontakt. Minęło dwadzieścia lat od dnia, kiedy Inga przyszła
na świat, a jej matka przypłaciła poród życiem. Kristian zdawał
sobie z tego sprawę, jednak zły głos podjudzał niczym wąż.
-Musimy trzymać się razem, ojcze - rzekła Inga stanowczo.
-Będziemy - zapewnił Kristian bojowo.
4
Mina spojrzała na Johannesa. Czy powinna poprosić brata,
żeby pojechał do sklepu we wsi po mąkę, cukier i kozi ser? Nie-
przyjemny epizod, który rozegrał się ostatnio, kiedy tam była,
żył jeszcze w jej pamięci i budził niechęć. Wolałaby uniknąć
drwin zarozumiałego właściciela sklepu. Jego zuchwałe, dociek-
liwe pytania przyprawiały ją o rumieniec ze złości i drżenie ze
wstydu.
Johannes nie zauważył jej badawczego spojrzenia. Siedział
zagłębiony w fotelu i naprawiał uprząż. Przyjemnie pachniało
środkiem, który wtarł w skórę, żeby była miękka i elastyczna.
Nie, uznała Mina, Johannes nie dosiądzie konia. Po długiej jeź-
dzie w siodle zdrętwieją mu i rozbolą go pośladki, a w najgor-
szym razie mógłby po drodze spaść z Frigg. Mina zauważyła,
że między Johannesem i Frigg nawiązała się nic porozumienia;
brat opiekował się klaczą i pieścił ją, jak gdyby była ze złota. Bie-
dak musiał na kogoś przelać swą troskę, pomyślała Mina z czu-
łością. Miała nadzieję, że tęsknota za żoną, Sunnivą, zblednie.
Dla tego bezdzietnego mężczyzny to był straszliwy cios, kiedy
Sunniva zeszłej zimy wydała ostatnie tchnienie. Właściwie ni-
gdy się nie dowiedzieli, jaka choroba wyniszczała to wątłe ciało
i sprawiła, że serce żony Johannesa przestało bić.
Dlatego Mina z radością obserwowała, jaką przyjemność
sprawia Johannesowi przebywanie z Frigg. Być może pielęg-
nowanie zwierzęcia dawało mu wytchnienie od przytłaczają-
32
cych myśli? Poza tym człowiek i koń wykonali wspólnie nie-
mało pracy przy przygotowaniu pod uprawę nowej ziemi.
Na zboczu góry uzbierała się pokaźna sterta dużych kamieni
zwiezionych z pola. Mina ożywiła się na wspomnienie tego
dnia, kiedy Johannes szczęśliwym trafem znalazł za spiżar-
nią stary pług. Kiedy śnieg stopniał, a znad pól i łąk unosi-
ła się para wodna, na podwórzu znaleźli zapomniany, znisz-
czony drewniany pług. Drewniane czepigi całkiem zbutwiały,
ale Johannesowi udało się je dosztukować. Na szczęście sam
lemiesz nie przerdzewiał.
Poletko pod lasem zostało zaorane. Rozciągał się tam pas
brązowej, żyznej ziemi, która czekała na sadzeniaki. Zimą, kie-
dy głód najbardziej skręcał trzewia, niełatwo było zaoszczędzić
trochę ziemniaków z tych, które dostali od Kristiana. Mina z tru-
dem upilnowała, żeby Tora i Asne nie zjadły wszystkich bulw.
- O czym myślisz, siostro? - spytał Johannes z chytrym
uśmiechem.
Mina stała zadumana, lecz odruchowo odwzajemniła
uśmiech.
-Cieszę się, że przyszła wiosna - rzekła zachwycona. - Nowe
życie dla roślin i zwierząt. I dla nas. - Jej oczy nabrały żaru. -1
zastanawiam się, czy pojechać do sklepu Smedsruda.
Skończyła się nam między innymi mąka. A bez mąki nie ma
chleba.
-Dasz radę? - spytał Johannes z troską. - Po tym, jak cię
ten wścibski sklepikarz ostatnio potraktował?
Pytania brata jak gdyby dodały jej siły. Nagle poprzysięgła
sobie, że nikomu nie pozwoli się tyranizować. Jeżeli tam nie po-
jedzie, to ucierpi na tym tylko jej rodzina. Pan Smedsrud tak
czy siak sprzeda swoje towary, a oni będą głodować, jeśli ona się
podda.
- Tak - odparła i nieznacznie wysunęła pierś. - Tym razem
nie będę odpowiadać, jeśli spróbuje mnie brać na spytki.
Johannes zachichotał.
- To zależy, czy się nie zdenerwujesz, siostrzyczko. Zwykle
jesteś spokojna i opanowana, ale z doświadczenia wiem, że po-
33
trafisz się odgryźć, gdy ktoś cię zbyt rozdrażni. Może chcesz,
żebym ja pojechał?
Mina lekko pogładziła brata po ramieniu.
- Nieźle sobie radzisz przy koniach, Johannesie, ale żaden
z ciebie jeździec. Nie możemy ryzykować. Mąka to zbyt cenny
ładunek, wiesz - zażartowała i mrugnęła chytrze.
Johannes uśmiechnął się.
Mina położyła derkę na Frigg i z pomocą brata wsiadła na
konia. Poczuła, jak gdyby miała zaraz się ześliznąć i spaść z dru-
giej strony, ale dzięki derce utrzymała się na grzbiecie. W zimie
Tora, i chwała jej za to, uplotła z kory brzozy piękny kosz, który
świetnie się nadawał do przewożenia zakupów.
Daleka podróż zajęła dużo czasu, ale Mina nie miała odwagi
popędzić Frigg. Odważyła się jedynie pozwolić jej na miarowy
stęp, choć nawet wtedy trudno jej było utrzymać równowagę.
Kiedy wreszcie zza zakrętu ujrzała sklep, ogarnęło ją zwątpie-
nie. Jak w powrotnej drodze zdoła się wdrapać na konia, nie na-
rażając się na śmiech gapiów? Trudno, pomyślała i odruchowo
ścisnęła lejce, niech się dzieje, co chce.
Na placu przed sklepem roiło się od koni i wozów. Ledwie
znalazło się miejsce dla Frigg. Mina poklepała klacz po grzbie-
cie. Gotowa się bronić zacisnęła zęby i przemknęła po scho-
dach. Wśliznęła się do środka, mając nadzieję, że ten przeklęty
dzwonek wiszący nad drzwiami nie zabrzęczy zbyt głośno. Nikt
na nią nie spojrzał, kiedy weszła do niewielkiego pomieszcze-
nia, mimo że dźwięk dzwonka zabrzmiał w jej uszach wysoko
i ostro. Jednak po chwili zorientowała się, że coś się stało. Lu-
dzie stali w małych grupkach i żywo dyskutowali, gestykulując.
Minę ogarnęła ciekawość, ale jako nowo przybyła stanęła
z tyłu. Wolałaby wcale nie zwracać na siebie uwagi. Aż ją zapiekła
skóra z gorąca, kiedy zrozumiała, że to Kristian jest głównym
tematem rozmów. Co to za ludzie, którzy zawsze musieli po-
wiedzieć o nim coś poniżającego? Jak mogli go w tak perfidny
sposób prześladować?
- Przez wszystkie te lata drwił sobie z nas, ten dwulicowy
34
gnojek, on, który poprzysiągł Jenny wieczną miłość! I oto oka-
zuje się, że romansował z Hedvig za plecami Halvdana! - Jakiś
mężczyzna niskiego wzrostu z kozią bródką uderzył się po
udach i roześmiał z triumfem.
Mina otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. A więc ludzie
we wsi dowiedzieli się, że Kristian obiecał Hedvig małżeństwo!
W jaki sposób? Hedvig widocznie podtrzymała swoje zarzuty,
mimo że Kristian niezłomnie zaprzeczał, jakoby ich cokolwiek
łączyło. Mina zamknęła oczy, żeby się skupić. Głośny gwar przy-
pominał gdakanie w kurniku. Na Boga, które z nich, Kristian czy
Hedvig, kłamie? Czy to możliwe, by Hedvig miała rację, a Kri-
stian po prostu okazał się zbyt tchórzliwy, żeby wyznać prawdę?
To niemożliwe, pomyślała Mina, wykluczone! Zdesperowana
przypomniała sobie rozmowę z Ingą. Inga stanowczo zaprzeczy-
ła, jakoby jej ojciec pragnął pojąć Hedvig za żonę. Mina poczuła,
jak powoli robi jej się zimno w piersi. Nie wiadomo, czy córka
Kristiana wie wszystko... Nie wiadomo, czy ojciec wtajemniczył
ją w swoje życie erotyczne... Zagubiona Mina wypatrywała moż-
liwości, jak by stąd uciec, z tego ciasnego sklepu na świeże powiet-
rze, lecz właśnie w tej chwili drzwi zostały zablokowane przez
dwóch mężczyzn, którzy żywo dyskutowali.
Mina nie miała ochoty słuchać więcej, lecz przenikliwe
głosy odzywały się echem w jej głowie. Rozejrzała się dookoła
ze zdumieniem. Dyskusja przyjęła nowy obrót.
- Powinien zdawać sobie sprawę, że Hedvig nie pozwoli z
sobą igrać. Ze trzydzieści lat trzymała w ukryciu prawdę o oj-
costwie Kristiana, bogowie raczą wiedzieć dlaczego, lecz teraz
nie musi już milczeć przez wzgląd na Halvdana. Kristian powi-
nien jej stopy całować i zgodzić się na małżeństwo, ale ponie-
waż on zawsze robi to, co chce, odtrącił ją. I Svartdal jest ceną
tej odmowy!
Mina nic nie rozumiała. Dlaczego mówią o ojcostwie i jaki
to ma związek ze Svartdal? Spojrzała w stronę drzwi i
zobaczyła, że mężczyźni się przesunęli, ale teraz nie chciała się
stąd ruszać. Musiała się dowiedzieć, o co chodzi.
35
Długi, tyczkowaty mężczyzna o zepsutych zębach wtrącił
się:
-Moim zdaniem Hedvig powinna trzymać język za zębami.
Jestem pewien, że Halvdan przewraca się w zimnym grobie.
Trzeba uszanować pamięć o nim i oszczędzić mu takiego
gadania. Pomyśleć tylko, że ta kobieta może twierdzić, że
Torstein jest synem Kristiana...
-A ja dobrze ją rozumiem - pisnął jakiś młodszy męż-
czyzna, starannie uczesany z przedziałkiem i z dużymi
uszami. - Właśnie ze względu na Halvdana niczego
wcześniej nie zdradziła. Torstein ma jak najbardziej prawo
do Svartdal. Jest przecież dziedzicem!
Ktoś mruknął, zgadzając się z nim, inni natomiast przyjęli
ponury wyraz twarzy.
Oczy Miny przesłoniła czerwona mgła. Zakręciło jej się w
głowie i oparła się o dużą beczkę z rybami. Poczuła ostry za-
pach ryb i zmarszczyła nos. Nie miała pojęcia, kim jest Tor-
stein, ale domyśliła się, że mowa o najstarszym synu Hedvig.
Trudno jej było uwierzyć, że Kristianowi zabrakło charakteru,
żeby przyjąć odpowiedzialność za nieślubnego syna. Nie odnios-
ła wrażenia, by mógł się zachować tak... żałośnie.
Mężczyzna o popsutych zębach mówił dalej:
- Myślę, że Hedvig opanowała żądza posiadania. Mówi się:
„Chciwość nie popłaca". Zobaczycie, ona też się przeliczy!
Ku przerażeniu Miny nikt go nie poparł. Twarze pozosta-
łych zamknęły się i spochmurniały. Czy tylko jeden człowiek
był skłonny bronić Kristiana? Wilki, pomyślała i przeszedł ją
dreszcz. Byli jak głodne, łakome wilki, gotowe rozszarpać swą
ofiarę na strzępy, jak wataha zaspokajająca głód plotkami.
- Gadają, że Hedvig ma niezbite dowody - rzekł, sepleniąc,
ten młodszy. - Jeżeli się okaże, że Kristian z nas zadrwił i przez
wszystkie te lata podle okłamywał, to wątpię, by szczerze i głę
boko przeżywał stratę tej Jenny. - W jego słowach zabrzmiała
nuta ironii i złośliwości. - Miłość jego życia - wypluwał z siebie
młody człowiek, na którego policzkach pojawiły się brzydkie,
36
intensywnie czerwone plamy - miałaby niby być silniejsza niż
każda inna! I bardziej czysta! Phi! Widać nie kochał Jenny zbyt
mocno, nie aż tak, by nie ściskać się na sianie z Hedvig!
- Kiedyś szczerze Kristianowi współczułem - wtrącił inny
mężczyzna. Zapalił fajkę, trzy razy głęboko się zaciągnął i wy-
puścił białe kółka dymu. Wyglądało na to, że sprawia mu przy-
jemność, że skupia na sobie całą uwagę. - Nietrudno było za-
uważyć, że cierpi po śmierci żony, ale być może tylko udawał,
żeby ukryć romans z Hedvig?
Mina dotknęła ręką szyi: Niemal nie mogła oddychać. Po-
czątkowo wierzyła w każde słowo, które tu usłyszała, lecz szyb-
ko zauważyła zło i fałsz tych ludzi. Czerpali prawdziwą przy-
jemność z tego, że Kristian znalazł się w trudnej sytuacji.
A przecież sama rozmawiała z Kristianem, gdy razem od-
wiedzili grób Jenny. Kristian nie udawał, nie, miał smutek wy-
pisany na twarzy. Gdy opowiadał o tragicznie zmarłej żonie,
Mina poznała po jego głosie, że naprawdę tęskni za Jenny.
Powoli zaczynała rozumieć: Kristian padł ofiarą spisku!
Gwałtownie odwróciła się na pięcie; nie przejmowała się tym,
że wśród mężczyzn rozległ się szum, kiedy ją zauważyli. Pew-
nym krokiem podeszła do drzwi i szybko wyszła:
Kiedy Inga wróciła do Gaupås, Kristian poczuł silną potrzebę
samotności. Współczucie i zaufanie ze strony rodziny dodawa-
ło mu otuchy, ale potrzebował chwili wytchnienia, żeby zebrać
myśli. Poza tym ogarnął go... wstyd. Nie wiedział, czy to właś-
ciwe określenie jego stanu ducha, ale to przykre i krępujące,
że mówiono o nim jak o starym rozpustniku, mimo że przecież
nie zgrzeszył z Hedvig. Pomyśleć tylko o tych wszystkich, któ-
rzy nie wierzyli w jego niewinność! Ten jeden jedyny raz nieła-
two będzie opędzić się przed tą wiejską bestią. Zarzut był zbyt
poważny.
- Przejdę się - rzucił bezbarwnie.
37
- W takim razie będziesz miał towarzystwo - zauważyła
Emma z uśmiechem.
Kristian zerknął przez okno. Mina! Ogarnęły go jednocześ-
nie i radość, i strach, ale nie pokazał tego po sobie, tylko spytał
sucho:
-Kristofferze, zajmiesz się jej koniem?
-Oczywiście - odparł Kristoffer zgodnie.
Dawno nie miał do czynienia z kobietami, pomyślał Kri-
stian skrępowany,, może zbyt dawno. Dlatego nie był w stanie
ani przywitać się, ani rozmawiać z Miną. Niepewnie ruszył
w dół aleją, teraz to od Miny będzie zależało, czy pójdzie za
nim. Miał ochotę złożyć ręce i pomodlić się do sił nadprzyro-
dzonych, by tak zrobiła, ale nie wierzył, że to pomoże. Dlatego
przestraszył się, kiedy usłyszał za sobą kroki. Wkrótce poczuł,
jak miękka kobieca dłoń wślizguje się w jego dużą, ogorzałą
rękę.
Dzięki Bogu, westchnął w duchu i rzucił wdzięczne spoj-
rzenie ku niebu. W tej samej chwili słońce przedarło się przez
warstwę chmur i ogrzało jego twarz. Kristian zacisnął powieki
i mrużąc oczy, popatrzył na okrągłą, bladożółtą tarczę. Czy rze-
czywiście Bóg zesłał mu promyk szczęścia pośród tych trud-
nych, szarych dni?
-Sądziłem, że Hedvig cię odstraszyła. Na dobre - zagadnął
ostrożnie ochrypłym głosem.
-Nawet jej się udało. Na jakiś czas - odparła Mina uczci-
wie. - Podejrzenie, że moglibyście mieć ze sobą coś
wspólnego. .. sprawiło mi ból, Kristianie.
-Rozumiem - przyznał cicho. - Mimo że Hedvig skłamała,
wszyscy mają jakąś przeszłość, wiesz.
Mina mocniej chwyciła go za rękę.
- Wiem, ale najgorsza była myśl, że ty... że mógłbyś mieć
romans z zamężną kobietą. Że mógłbyś być do tego stopnia po
zbawiony skrupułów, by zdradzić przyjaciela z młodości...
Kristian uśmiechnął się nieznacznie. A więc nawet nie cho-
dzi o tó, jak bliskie stosunki łączyły go z Hedvig, ale raczej ja-
38
kim on jest człowiekiem! Kobiety są dziwne, pomyślał, dozna-
jąc uczucia ulgi.
Szli skrajem pola w stronę lasu. Na widok ziemi wydają-
cej plony zawsze przepełniało Kristiana poczucie bezpieczeń-
stwa, lecz dziś zwyciężył strach. Czy pewnego dnia żniwo zbie-
rze Torstein z 0vre GuUhaug? Wysiłkiem woli Kristian odegnał
nieprzyjemne myśli. Tym problemem zajmie się później. Teraz
pragnął całą uwagę skupić na Minie.
Trzymając się za ręce, weszli na wąską leśną ścieżkę. Drze-
wa pochylały się, tworząc nad ich głowami przepiękny portal.
Krople wody połyskiwały na mokrych liściach. Kristian odniósł
wrażenie, jak gdyby znalazł się w mrocznym świecie baśni.
Przysiedli na spróchniałym pniu, który poddał się zębowi
czasu i przewrócił w poprzek ścieżki.
- Odwiedziłam cię, bo mam szczególny powód - zaczę
ła Mina ostrożnie. - Pojechałam dziś do sklepu na zakupy,
ale tam... - Zaczerpnęła powietrza, nie wiedząc, jak mówić da
lej. Zobaczyła, że we wzroku Kristiana pojawiła się jakaś czuj
ność. - Ludzie dyskutowali o Hedvig i o tobie... Twierdzili,
że jej najstarszy syn jest również twoim pierworodnym...
W Kristianie zagotowało się. Ogarnęła go złość niczym po-
tężna morska fala.
- A więc jednak! Diabły! - Zawstydzony opanował się.
Nie mógł sobie pozwalać na podobne wybuchy złości w obec
ności kobiety. W każdym razie kobiety, którą lubił i cenił. - Za
czynam mieć dosyć, Mino, serdecznie dosyć tego oczerniania za
plecami! Co takiego ludziom zrobiłem, że mnie tak nie znoszą?
Mina cofnęła rękę i lekko poklepała Kristiana po kolanie.
-Naprawdę nie wiem - westchnęła. - Ale pewnie za bardzo
jesteś sobą. Jesteś w pewnym sensie panem siebie i dlatego
ludzie uważają, że trudno z tobą wytrzymać.
-A czy to takie złe? - jęknął Kristian zrezygnowany. -
Wszyscy muszą bronić tego, kim są.
Mina uśmiechnęła się.
- Tym, którzy mają taką odwagę, należy się szacunek, ale lu-
39
dzie tego nie lubią. Zaraz uważają niezależność za zarozumial-
stwo.
Kristian skinął głową w zamyśleniu.
- Mówili coś jeszcze?
Mina zmęczona odgarnęła z oczu kilka złocistych kosmy-
ków włosów.
- Właściwie nie. Podnieceni gadali jeden przez drugiego
o tym prawie do spadku. Większość uważała pewnie, że ty po
winieneś zachować gospodarstwo, ale właściwie bronił cię tylko
jeden człowiek.
Kristian obojętnie wzruszył ramionami.
- Jak mam przekonać sąd, by mi uwierzył, kiedy nawet
mieszkańcy wsi nie są przekonani, że mówię prawdę? Szczerze
mówiąc, mam uczucie, jak gdybym został osądzony, zanim się
zaczęła rozprawa...
Mina westchnęła.
-Nie możesz się poddawać. Musisz walczyć o to, co jest ci
drogie, Kristianie!
-To samo mówiła Inga - przyznał.
-Inga jest mądrą, młodą dziewczyną - stwierdziła Mina z
uznaniem. - Powinieneś więcej jej słuchać.
Kristian nie chciał tego komentować, ale w duchu przyznał
Minie rację. Mimo że Mina miała taki sam porywczy tempe-
rament jak on, potrafiła myśleć rozsądnie, kiedy piętrzyły się
problemy. No, może nie zawsze, przypomniał sobie.
- Mógłbyś opowiedzieć mi o wszystkim, co się zdarzy
ło? - spytała z ciekawością. - Co jest kłamstwem, a co prawdą
w tym, co mówi Hedvig? - Pytanie padło ledwie słyszalnym
szeptem.
I Kristian zaczął opowiadać. Z początku trochę niechętnie.
Ale po chwili słowa popłynęły strumieniem, kiedy się zoriento-
wał, że Mina pragnie się dowiedzieć prawdy, ponieważ martwi
się o niego.
- Czy teraz, Mino... chciałabyś... chciałabyś podjąć się
walki razem ze mną?
40
Zakłopotany wpatrywał się w ziemię. Tych kilka sekund*
które upłynęły, zanim Mina odpowiedziała, zdawało się niczym
przytłaczająca, dręcząca wieczność. Odruchowo wstrzymał od-
dech.
- Zaufaj mi - poprosiła Mina z naciskiem. - Będę wiernie
stać u twego boku. Do samego końca.
5
Wiszące nad Svartdalami niebezpieczeństwo utraty gospodarstwa
sprawiło, że Inga zamknęła się w sobie. Niemal desperacko szuka-
ła rozwiązania, jak mogłaby zapobiec przegranej, ale często gubiła
się w plątaninie myśli. Czasami dawała się ponieść fantazji i wtedy
marzyła o tym, że lensman wycofuje pozew, uznając oskarżenia za
fałszywe. Tygodnie biegły i Inga z ciężkim sercem musiała przy-
znać, że koszmar pewnie zmieni się w rzeczywistość.
Hedvig nie zrezygnuje, mimo że ucierpią niewinni ludzie.
Czasami Ingę wypełniała tak wielka złość, że miałaby naj-
większą ochotę pobiec prosto do 0vre Gullhaug i wytargać za
warkocze to wstrętne babsko. W wyobraźni widziała siebie, jak
chwyta Hedvig za włosy i ciągnie tak mocno, że wielka pani
osuwa się na kolana i błaga o litość. I dopóty by jej nie puściła,
dopóki Hedvig by nie przysięgła, że wycofa oskarżenie.
Niestety to niemożliwe, pomyślała Inga, drżąc ze wzburze-
nia, ponieważ Hedvig jest chimeryczna. Każdy atak mógłby do-
prowadzić do tego, że opęta ją jeszcze większa żądza zemsty.
A wtedy nie wiadomo, co mogłoby jej wpaść do głowy...
Najmądrzej będzie pozwolić Hedvig wierzyć, że Inga nie
przejęła się zbytnio całą intrygą. Wtedy może pani Gullhaug,
nie spodziewając się oporu, bardziej się odpręży. A
tymczasem, myślała Inga rozgorączkowana, ona znajdzie
dowód... Nie miała pojęcia, gdzie go szukać albo kto mógłby jej
pomóc, ale jedno było pewne: niczego nie pominie!
42
Emilia zauważyła, że matkę coś gnębi, ponieważ spojrzała
na nią badawczo i uśmiechnęła się z wahaniem.
- Chodź do mamy - zachęciła ją Inga, starając się opano
wać. Klepnęła się w uda, a dziewczynka zadowolona podreptała
w jej stronę. Inga wzięła córkę na kolana. - Córeczka mamu
si - zanuciła i przyłożyła usta do główki Emilii. Z przyjemnoś
cią wciągnęła zapach maleńkiego, ufnego dziecka.
Niespodziewanie Ingę ogarnął głęboki smutek. Emilia praw-
dopodobnie nigdy nie przywiąże się do Svartdal i nie stanie się
częścią pogodnego, przytulnego domu, którego atmosferę two-
rzyła Emma. W ostatnim roku Inga wyobrażała sobie córkę ra-
zem z Emmą w pralni. Emma krzątała się pogodna i zadowo-
lona i łagodnym głosem tłumaczyła dziecku, jak się wypieka
chleb. Wprawdzie Emilia dopiero za kilka lat mogłaby wziąć
udział w pieczeniu, ale to marzenie żyło w Indze. Trudno sobie
wyobrazić lepsze wspomnienia dla małej dziewczynki niż obraz
Emmy, która na swój pełen wrażliwości sposób słuchała i tłu-
maczyła...
Trzasnęły jakieś drzwi i rozległo się szuranie kroków po
podłodze. Inga szybko wytarła twarz pod oczami, żeby zetrzeć
ślady łez. Zamrugała, żeby wyraźniej widzieć. Nie wypada, żeby
żona otwarcie płakała.
Niels wszedł do środka z plikiem papierów pod pachą.
- O, tutaj jesteś, Ingo!
Inga spróbowała się uśmiechnąć, lecz nie całkiem się jej
udało. Emilia zaczynała być zmęczona. Dziecko powoli oparło
się o pierś matki, a Inga lekko gładziła je po mięciutkich wło-
sach.
-Jadę do Svartdal - oznajmił Niels zakłopotany. - Nie
wiem, kiedy wrócę - mówił dalej pewniejszym głosem. -
Rozmowa z Kristianem może potrwać kilka godzin.
-On nie jest zbyt rozmowny - odparła Inga. - Ale zrób, co
w twojej mocy, Nielsie. Być może będzie bardziej... otwarty
wobec ciebie. - Łzy cisnęły się jej do oczu, lecz udało jej się
nad sobą zapanować.
43
Kiedy Niels wyszedł, Inga ukołysała Emilię do snu. Gdy
dziecko wreszcie zasnęło, ułożyła je w ślicznej rzeźbionej kołys-
ce, którą zrobił Gulbrand. Inga postała jeszcze chwilę, żeby się
upewnić, że córka się nie obudzi.
Na dziedzińcu Gulbrand przywołał ją do siebie:
- Inga! Chodź, przywitaj się z chłopakami, którzy pomogą
nam w tym roku przy żniwach!
Ingę przebiegł dreszcz emocji. Czy ten przystojny, rosły
mężczyzna będzie wśród nich? Przez moment zastanawiała się,
czy nie zawrócić i pośpieszyć w innym kierunku, ale nie uda
jej się już wykręcić. Poza tym, pomyślała z przekorą, chciała
zatrzymać wzrok na czymś ładnym, na czymś, co pomoże jej
oderwać myśli od smutnej historii związanej ze Svartdal.
Dlaczego nie miałaby sobie pozwolić na odrobinę rozrywki?
Onieśmielona stanęła przed mężczyznami. Nie przyjęła ich
zbyt uprzejmie, pomyślała skrępowana, ponieważ w chaosie,
który zapanował na wieść o pozwie Hedvig, nawet się z nimi
nie przywitała. W każdym razie nie tak, jak należy. Cóż, uspra-
wiedliwiła się, żeby nieco uciszyć wyrzuty sumienia, mężczyź-
ni przez większą część czasu przebywali w lesie przy
wymianie i umacnianiu ogrodzenia.
Gulbrand przedstawił ich dokładnie:
- Trygve Braten będzie odpowiedzialny za konie razem
z Torem. To najmłodszy syn Jona Brltena, wiesz.
Inga podała Trygvemu rękę i uśmiechnęła się.
Sympatyczny chłopak, stwierdziła, ma jasne loki, rumianą
twarz i zapowiadający się rzadki zarost. Trygve ukłonił się
uprzejmie.
- A to jest Arne. Będzie się głównie zajmował narzędziami.
Inga od razu go polubiła. Mógł być w jej wieku, może kilka
lat starszy, miał szeroki uśmiech i błysk ciekawości w oczach.
Był mocnej budowy i sprawiał wrażenie życzliwego i otwartego.
Drobna ręka Ingi zniknęła w jego dużej dłoni.
- I wreszcie Bjornar i Erling. Będą pomagać przy robotach
w polu, zresztą jak i wszyscy pozostali - wyjaśnił Gulbrand.
Inga nie śmiała niemal podnieść wzroku na Bjornara i Er-
44
linga, kiedy witali się z nią po kolei. Może to bracia, pomyślała,
byli do siebie bardzo podobni. Wysocy i barczyści, o czarnych
włosach i niebieskich oczach. Bjornar wydawał się odrobinę
przystojniejszy, stwierdziła, zerkając na niego przelotnie. Ciem-
ne włosy skręcały się miękko na karku, a usta były czerwone jak
krew.
-Miło mi będzie was tutaj gościć - wykrztusiła, zacinając
się. Przeklinała w duchu swój drżący głos. Czyżby miała
tak niewiele do czynienia z mężczyznami, że słowa utykały
jej w ustach, gdy tylko zamierzała coś powiedzieć? To
potworne.
-Na pewno nam się tu spodoba - uznał Erling wesoło. - W
takim znakomitym gospodarstwie z taką znakomitą
gospodynią!
Mężczyźni roześmiali się rozbawieni śmiałą repliką.
Inga zaczerwieniła się.
-Przepraszam - usprawiedliwił się Erling z przebiegłym
uśmiechem w kącikach ust. - Nie miałem zamiaru być
nachalny.
-Nic nie szkodzi - odparła Inga niepewnie. Komplement
wprawił ją w zakłopotanie, ale nie mogła zaprzeczyć, że nie
sprawił jej przyjemności. Niezbyt często mówiono jej coś
miłego.
Gulbrand zarządził, by wracali do pracy. Inga stała nieru-
chomo, gdy mężczyźni przechodzili obok niej. Kiedy Bjornar
zrównał się z Ingą, puścił do niej oczko.
Podskoczyła. Położyła dłoń na piersi, żeby uspokoić galopu-
jące serce. Jej ciało przebiegł przyjemny, słodki dreszcz. Co zro-
bić, by ten uwodziciel został w Gaupås przez całe lato?
- Niels, mam pomysł - zaczął Gulbrand z wahaniem, gdy
wszyscy zebrali się przy obiedzie, lecz nagle umilkł.
Może służący doszedł do wniosku, że to niezbyt dobry mo-
ment, żeby poruszać tę sprawę, zastanowiła się Inga. Może po-
mysł był przeznaczony tylko dla uszu Nielsa?
Wzdłuż szyi Nielsa pełzł w górę silny rumieniec i po chwili
rozlał się na pokrytej zmarszczkami twarzy.
45
-Ach tak. Gulbrand
drążył dalej.
-Dotyczący górskich pastwisk - zdradził nieśmiało. Inga
zauważyła, że Niels jak gdyby rozluźnił się i odczuł
ulgę. Czego jej mąż mógł się obawiać? Uśmiechnął się szero
ko.
.
- Opowiadaj, chętnie posłucham, Gulbrandzie - ponaglił.
- Po siewach mamy kilka spokojnych dni. Co powiesz na
to, żebyśmy Bjornar, Erling i ja wybrali się w góry i przygotowa
li górskie pastwiska?
Niels rozgniótł widelcem klopsa i polał go brązowym sosem.
-Nie wypasaliśmy tam bydła przez pięć lat.
-Wiem - ośmielił się powiedzieć Gulbrand. - Ale uważam,
że nie można pozwolić, żeby leżały odłogiem. Może
powinniśmy w tym roku wypasać krowy na halach? Rośnie
tam mnóstwo soczystej paszy, która potem gnije.
Jednocześnie zapobiegniemy rozsiewaniu się drzew
liściastych. Pastwiska wkrótce zarosną.
Niels zmarszczył czoło.
- Hm. Może rzeczywiście powinniśmy zacząć znów je wy
korzystywać. Nie obiecuję, że tak będzie zawsze, ale masz rację,
że trzeba powstrzymać las.
W głosie Gulbranda brzmiała nostalgia, kiedy rzekł:
- Kiedyś było nam w górach tak przyjemnie, prawda, Niel-
sie?
Niels rozmarzył się:
- Tak, to były piękne czasy.
Inga przyglądała się obu starszym mężczyznom. Ciekawe,
jak wyglądało ich życie na górskich pastwiskach? Wiedziała,
że kiedyś gospodarze często obchodzili tam noc świętojańską,
ale tradycja powoli zanikała. Coraz więcej takich miejsc nisz-
czało, a bydło wyganiano na wypas w pobliżu gospodarstwa.
Wreszcie Niels zdecydował z entuzjazmem:
- A więc niech tak będzie!
46
Następnego dnia Inga postanowiła posprzątać i wyczyścić
pralnię. Dawno już powinna to zrobić, pomyślała z wyrzutami
sumienia, ale doba miała za mało godzin. Zwłaszcza od czasu,
kiedy urodziła się Emilia. Oczywiście służące mogły się
zajmować dzieckiem częściej niż do tej pory, ale Inga tak bar-
dzo chciała sama opiekować się swoim dzieckiem i cieszyć się
nim.
Jednak nie mogła już dłużej odwlekać sprzątania, zwłaszcza
gdy wkrótce mieli zacząć przygotowywać górskie pastwiska.
Podejrzewała, że na górze w szałasach jest niewiele sprzętów
domowych, więc w czasie gruntownych porządków zamierzała
powyciągać wszystkie naczynia i pojemniki, bez których mogli
się w domu obejść.
Pachniało świeżo mydłem potasowym, kiedy przeciągała
szmatką po szafkach, ławkach i przy listwach podłogi. Z rogów
usunęła stare pajęczyny i wkrótce woda w wiadrze była brudna.
Wylała ją, a ze studni przyniosła świeżej, do której dolała odro-
binę mydła.
Na koniec zebrała wszystkie naczynia i sprzęty, które udało
jej się znaleźć. Długą i wąską maselnicę, trzy różne formy do
sera i masła ze ślicznymi, kunsztownymi zdobieniami, kilka
korytek różnej wielkości i dwa plecione kosze. W wielkim żelaz-
nym kotle gotowała się woda z jałowcem. Inga włożyła naczy-
nia do pachnącego wrzątku.
Tak bardzo koncentrowała się na pracy, że nie zwróciła uwa-
gi na Bjornara, który stał w drzwiach i przez chwilę jej się przy-
glądał. Wreszcie chrząknął ostrożnie. Jak długo tam stał? Inga
zaczerwieniła się zawstydzona.
- Przyszedłem się pożegnać - rzekł łagodnie.
Inga poczuła, jak gdyby serce jej opadło na samo dno
żołądka.
-Pożegnać?
-Tak - odparł Bjornar żartobliwie. - Wybieram się z Gul-
brandem i Erlingiem na górskie pastwiska, żeby je
przygotować do lata. Wrócimy w niedzielę.
47
Inga rozpromieniła się. Ogarnął ją strach, że Bjornar zamie-
rza opuścić Gaupås na dobre, ale powinna się domyślić, że tylko
się z nią droczy.
-W takim razie bądź miły dla starego Gulbranda - rzekła
wesoło, nie znalazłszy nic lepszego, co mogłaby
powiedzieć.
-Naturalnie - uśmiechnął się Bjornar. - Będziemy się za-
chowywać w stosunku do niego tak ładnie jak ty względem
swego męża - zażartował.
- A fe! - wyrwało się Indze, zanim zdążyła się zastanowić.
Bjornar spojrzał na nią zdumiony.
-
A więc odnosisz się do niego nieładnie? - spytał śmiało.
Ingę ogarnęło rozgoryczenie, zanim zdołała nad sobą zapa
nować.
- Mówi się: „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz". Do Niel-
sa również to się odnosi!
Bjornar podszedł bliżej i ujął brodę Ingi.
Inga wiedziała, że powinna go odsunąć. Nie przystoi być
takim natarczywym. Lecz jego palce paliły jej skórę w taki
sposób, że niemal ją paraliżowały, a jej ramiona przestały być
posłuszne. Cofnął dłoń po chwili, która zdawała się
wiecznością. Inga zawstydzona odwróciła wzrok.
- Coś mi mówi, że jesteś nieszczęśliwa. Dobrze to ukry
wasz, ale ja i tak się domyślam, że małżeństwo z dużo
starszym
mężczyzną pewnie nie jest udane. Prawda?
Inga walczyła z płaczem. Gdyby teraz odpowiedziała, łzy
potoczyłyby się po jej policzkach. Skinęła głową zażenowana.
-Ingo, Ingo - westchnął Bjornar. - Wydajesz się taka silna.
Taka niezależna. Trudno niemal w to uwierzyć, że dałaś się
zwabić do Gaupås...
-W takim razie nie znasz mojego ojca - rzekła bezbarwnie. -
Zmusił mnie. - Trudno wytrzymać to spojrzenie niebieskich
oczu Bjornara, pomyślała oszołomiona. Przypominają
bezdenne studnie, w których mogłaby się utopić. Co takiego
w tym niezwykłym, przystojnym mężczyźnie sprawia, że
opowiada mu o swym nieudanym małżeństwie?
48
- Miłość może być ciężka do udźwignięcia - rzekł Bjornar
smutno. - Los nie oszczędza nikogo, żebyś wiedziała, kłopoty
sercowe mogą dosięgnąć i bogatych, i biednych. Kiedy serce za
bije dla kobiety, której nigdy nie będzie można mieć, głos roz
sądku nic nie pomoże.
Inga ucieszyła się, że rozmowa obrała inny kierunek.
- A więc i ty zmagasz się ze swoimi kłopotami? - spytała
ostrożnie.
Bjornar skinął w milczeniu.
- Jest kobieta... tutaj... którą kocham. Mimo wszystko ni
gdy nie będziemy mogli być razem. Wreszcie to zrozumiałem.
Ingę kusiło, żeby zapytać, kogo ma na myśli, ale nie lubiła
wyciągać cudzych tajemnic. Z pewnością by jej zdradził swój
sekret, gdyby uznał, że może sobie pozwolić na poufałość. Jed-
nak żyli w dwóch różnych światach oddalonych od siebie o wie-
le mil. Ona jest zamężną gospodynią, a Bjornar prostym kosia-
rzem.
- Będziesz szczęśliwa, Ingo - rzekł z przekonaniem. - Czu
ję to, ale musisz być cierpliwa. Cierpliwa...
Kiedy Bjornar nagle zniknął, Inga uświadomiła sobie, że
drży. Ten chłopak obdarzył ją wyjątkowym ciepłem i zrozu-
mieniem. Zrozumieniem, do którego nie przywykła.
W ciągu najbliższych dni Ingę przepełniały nieustanne ożywie-
nie i radość życia. Śmiała się i była w zaraźliwie dobrym hu-
morze. Chwila spędzona ze wspaniałym mężczyzną sprawiła,
że Inga znowu zaczęła się uśmiechać.
Zwariowałam, pomyślała, ale nic nie mogła na to poradzić,
że jej serce wykonywało kilka dodatkowych uderzeń na samo
wspomnienie nowej znajomości. Bjornar, Bjornar, śpiewało jej
w duszy. Wydaje mi się, że się zakocham, stwierdziła. Czuła
się głupia i starała się ściągać kąciki ust. Przez ostatnie dni nie
schodził jej z twarzy beznadziejny uśmiech, lecz zdawało się,
że nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi. Dotąd nie uświa-
49
damiała sobie, że ciało może wypełnić tak pełne słodyczy
oszołomienie, im częściej Bjornar pojawiał się w jej myślach,
tym częściej chichotała. Odnosiła wrażenie, że ÓW pełen
wdzięku mężczyzna z każdym dniem stawał się coraz
piękniejszy.
Dni wypełniało jej mnóstwo zajęć, lecz mimo to godziny
mijały w ślimaczym tempie. Robotnicy mieli wrócić z górskich
pastwisk przed końcem tygodnia i Inga cieszyła się, że znowu
zobaczy Bjornara. Czyżby w swych wspomnieniach widziała go
przystojniejszym, niż był w istocie?
Oczywiście myślała również o ojcu i o kryzysie, który do-
tknął Svartdal, ale nic nie mogła zrobić, zanim nie odbędzie się
rozprawa w sądzie. Dopiero wtedy dowie się, w jaki sposób
Hedvig pragnie im zagrozić i z czym będą musieli walczyć. Poza
tym, pomyślała Inga, żeby się usprawiedliwić, nie tak często ma
okazję oglądania przystojnych mężczyzn. Nie grzeszy chyba,
dopóki tylko patrzy?
-Ależ byłam naiwna, uważając, że mogłabym się wybrać na
górskie pastwiska - zwierzyła się Inga Eugenie w sobotę. -
Ale teraz rozumiem, że moje miejsce jest tutaj.
-Tak, jako gospodyni jesteś odpowiedzialna za dom i mu-
sisz mieć baczenie na wszystko.
-Wiem o tym. Nie twierdzę, że przebywanie na halach
oznacza to samo co wakacje, wcale nie, zdaję sobie z tego
sprawę. Mimo to przyszło mi do głowy, że mogłabym tam
spędzić kilka tygodni.
-Rozmawiałaś z Kristiane? - spytała Eugenie. - Czy zajęłaby
się dojeniem?
-Tak, już ją pytałam. Ty masz dość roboty tu na dole, a poza
tym Torę pewnie wolałby, żebyś została z nim w Lokken. A
Marlenę ma dużo obowiązków w domu. Dlatego wybrałam
Kristiane.
-Uważam, że to dobry wybór - zgodziła się Eugenie.
-Mam nadzieję, że mężczyźni zdążyli wszystko przygoto-
50
wać na pastwiskach - mruknęła Inga. - Mieli uszczelnić dach
deszczułkami, zabudować kącik do spania, żeby stał się bardziej
prywatny, a w przechowalni mleka wymienić frontową ścianę.
- O, idą! - oznajmiła Eugenie, wyglądając przez okno. - Do
brze, że wstałyśmy dziś skoro świt, bez wątpienia przydało nam
się tych kilka dodatkowych godzin! Kristiane musi ze sobą za
brać mnóstwo rzeczy, jeśli ma spędzić na pastwiskach całe lato:
ubranie, pościel i jedzenie.
Zebrały wszystko, co potrzebne, i wyszły na dziedziniec,
gdzie czekali już inni.
Inga z jednej strony chciała zerknąć na Bjornara, lecz z dru-
giej wolała go nie widzieć. Jednak nie wytrzymała ze spuszczo-
ną głową i nieśmiało na niego spojrzała. Przeszedł ją przyjem-
ny dreszcz i zrobiło się jej gorąco. Patrzyła jak urzeczona na te
szerokie ramiona, czarne, kręcące się włosy i te jego błyszczące
oczy. Kiedy się zorientowała, że chłopak zaraz odwróci się w jej
stronę, świadomie nie spuściła wzroku. Powinna mieć odwagę
napotkać jego spojrzenie, nie pragnęła przecież niczego innego.
Długo przyglądali się sobie, Inga w środku aż dygotała. Wyda-
wało jej się, że dostrzegła uśmiech na ładnej twarzy, ale nie była
pewna. Wyprostowała plecy, nie odwracając wzroku, mimo że
zdawała sobie sprawę, że jej zachowanie dalekie jest od tego,
co uchodzi za przyzwoite. Kobieta nie powinna tak patrzeć!
W końcu musiała odwrócić twarz do Erlinga, który ją zagad-
nął.
-Jeżeli pani sobie życzy, mogę zaprowadzić krowy na gór-
skie pastwiska i odwieźć Kristiane. Przypilnuję, żeby
bezpiecznie dotarły, a jutro wrócę i przyprowadzę konia.
-Naprawdę mógłbyś? Byłoby świetnie. Teraz, gdy jest tyle
pracy, w gospodarstwie potrzebny jest każdy koń.
-To żaden kłopot - zapewnił Erling.
Inga uśmiechnęła się w duchu, kiedy spostrzegła intensyw-
ne czerwone plamy na twarzy Kristiane. Dziewczyna nie miała
nic przeciwko rycerskiej propozycji Erlinga, absolutnie nic!
Lecz kiedy Inga obserwowała Erlinga, na jej czole ze zmartwie-
51
nia utworzyła się pionowa zmarszczka między brwiami. Chło-
pak powoli siodłał konia i nic nie wskazywało na to, że na myśl
o spędzeniu nocy na pastwiskach sam na sam z Kristiane czuł
podobne podniecenie co służąca. Inga nie broniła dziewczynie
doświadczyć tego ognia, który może zapłonąć między dwojgiem
ludzi. Tego napięcia, gdy znajdą się w górach całkiem sami, gdy
Kristiane wśliźnie się pod skóry i będzie czekać, aż może Erling
położy się obok, nagi i pełen żaru... Inga westchnęła. Nie zna-
lazła w twarzy Erlinga zainteresowania dla Kristiane. Chyba że
dobrze to ukrywał.
- Pastwiska są przygotowane dla cudnej dziewicy - zażar-
tował Bjornar i uśmiechnął się szeroko do Kristiane. - Narąba-
liśmy sporo drewna i narwaliśmy świeżych paproci do wyście-
lenia łoża niewinnej piękności. Będziesz spała jak księżniczka.
Kristiane zawstydzona utkwiła spojrzenie w ziemi i wyraź-
nie zaczerwieniła się po koniuszki uszu. Zachichotała, ale nie
odważyła się podnieść wzroku. Żeby ukryć zdradzający ją ru-
mieniec, popędziła krowy, a za nią cały orszak leniwie ruszył
w stronę lasu.
Czy to na niej zależy Bjornarowi? Inga popatrzyła na niego
oszołomiona. Myśl zdawała się obca, ale Bjornar mógł
przecież zadurzyć się w Kristiane. Ależ ze mnie barania głowa!
- uznała Inga w duchu. Samolubna i zapatrzona w siebie!
Nawet jej przez myśl nie przeszło, że ktoś inny mógł mu się
bardziej podobać niż ona. Nie zastanawiając się nad tym,
starała się zwrócić na siebie jego uwagę, poznać go bliżej,
przekonać się, że-darzy ją uczuciem. Przez krótką chwilę Inga
stała nieruchomo, ponieważ musiała przetrawić ów wstrząs.
Nie interesowało jej, czy Bjornar kogoś kocha. Pochłaniało ją
tylko jedno: żeby zwrócił na nią uwagę.
Do diabła, do diabła, do diabła, zaklęła Inga pod nosem,
obróciła się na pięcie i weszła do domu.
Kiedy najgorsza złość opadła, Ingę ogarnął prawdziwy
wstyd. Co ją podkusiło, by pomyśleć, że to ona jest tą wybra-
ną? Czy naprawdę wierzyła, że jest niezastąpioną i najbardziej
52
pociągającą kobietą w Gaupås? Przyznanie się do tego, że jest
próżna, okazało się przykre i bolesne. Nie wiadomo, czy Bjornar
był zdania, że w ogóle jest warta uwagi.
Późnym wieczorem Inga wstała z łóżka i zapaliła świece w sta-
rych mosiężnych świecznikach. Świece buchnęły płomieniem i
przygasły, lecz stopniowo wypełniły pokój słabym światłem.
Inga stanęła przed lustrem i poczuła bijącą od niego dziwną ta-
jemniczość. Kryło w sobie cienie przeszłości, ukryty obraz tych
wszystkich, którzy kiedyś się w nim przeglądali i napotykali
własną twarz.
Inga powoli przeciągnęła przez głowę koszulę nocną. Kie-
dy stanęła naga przed lustrem, podniosła głowę i przyjrzała się
swemu ciału. Dziwne, lecz... ogarnęło ją skrępowanie. W ten
sposób zachowywały się tylko kobiety zadufane w sobie, te, które
zdawały sobie sprawę, że są piękne.
Mimo podłego uczucia w żołądku Inga zobaczyła, że jest
ładnie zbudowana. Biodra miała szerokie i okrągłe, a talię moc-
no wciętą. Piersi duże i kształtne. Kiedy była młodsza,
uważała, że ma za duży biust w stosunku do reszty ciała, ale z
wiekiem różnice się wyrównały. Brzuch był płaski i napięty,
bez oznak, że urodziła dziecko. Na szczęście uniknęła białych
rozstępów, które pojawiały się na skórze większości kobiet w
ciąży. Gdyby urodziła czworo-pięcioro dzieci, jej brzuch na
pewno wyglądałby inaczej.
Uważnie przyjrzała się swojej twarzy. Opaliła się, przebywa-
jąc dużo na słońcu, skóra była gładka i miękka, a usta mocno
czerwone, lecz Ingę denerwowało, że nie były nieco pełniejsze.
Chciałaby mieć miękkie wargi. Wargi stworzone do całowa-
nia... Otworzyła usta do lustra i odsłoniła zęby. Nie musiała się
ich wstydzić. Miała białe, mocne zęby ułożone w równym łuku.
Jej myśli powędrowały ku Bjornarowi. Dziś zrobiło się jej
wyjątkowo przykro. Przeklinała samą siebie, że znowu się za-
53
kochała. Czuła, że to nie w porządku wobec Martina, chociaż
zdawała sobie sprawę, że życie musi się toczyć dalej. Jednocześ-
nie wkradł się w jej myśli cień podejrzeń i zazdrość. Najpierw
nabrała podejrzeń, że Bjornar może mieć dziewczynę, którą
kocha, a następnie pojawiła się zazdrość.
Wcześniej tego dnia na dziedzińcu zaślepiło ją ciepło, które
od niego biło. Pragnęła tylko jednego: przytulić się do jego
piersi i wciągnąć jego zapach. Miała nadzieję, że jest dla niego
kimś wyjątkowym, kobietą, dla której poświęci życie i duszę.
Zauważyła przecież, że przygląda się jej uważnie przekonany,
że nikt nie widzi. Jego badawcze spojrzenie jakby parzyło jej
skórę i czuła rodzące się napięcie.
Lecz dzisiaj Bjornar równie serdecznie i szarmancko
uśmiechał się do Kristiane!
Czy kryło się w tym uśmiechu coś szczególnego? - zastana-
wiała się Inga zbita z tropu. Rozgoryczona naciągnęła kołdrę
na głowę i najchętniej krzyczałaby w materac.
Następnego dnia Inga przeżyła coś, co dodatkowo wzmogło jej
niepewność. Stało się to po obiedzie, kiedy wszyscy udali się
do swoich zajęć, a ona została sama w kuchni. Wybrała kilka
powykręcanych i brzydkich marchwi i postanowiła zanieść je
koniom. Czasem też powinny dostać jakiś smakołyk, a te mar-
chewki i tak nie nadawały się dla ludzi.
Kiedy stała w stajni i czule przemawiała do zwierząt, do-
biegł ją jakiś odgłos z kuźni. Zamilkła i nasłuchiwała, ale nic
nie mogła usłyszeć, bo rżenie koni zagłuszało wszelkie inne
dźwięki. Odczekała dłuższą chwilę, ale odgłos się nie powtó-
rzył. Ostrożnie przemknęła się w stronę przepierzenia i wstrzy-
mała oddech.
Rozpoznała ów odgłos i przeszły ją ciarki. To jakaś kochają-
ca się para! Inga poczuła się jak intruz, kiedy została w miejscu
i dalej nasłuchiwała. Pocałunki i jęki podnieconych kochanków
sprawiły, że przeszedł ją dreszcz obrzydzenia. Nie była dziewi-
54
cą, sama przecież sypiała z mężczyznami, ale słuchanie szeptów
innych i odgłosów splatających się ciał przyprawiało ją o mdło-
ści. Szybko rozpoznała głos Marlenę, ale mężczyzna niewiele
się odzywał. Słyszała jedynie jego stłumione jęki i szelest ubra-
nia.
Inga wyszła ze stajni. Nie była w stanie dłużej się temu przy-
słuchiwać!
W czasie kolacji Inga ukradkiem przyglądała się każdemu
mężczyźnie. Który z nich był kochankiem Marlenę? Czy to
Erling? Całkiem możliwe, pomyślała zaaferowana, bo
wcześnie wrócił z pastwisk. Ale zaraz uświadomiła sobie, że
przecież coś by zauważyła, gdyby tych dwoje miało romans.
Musiał to być któryś z pozostałych przyjętych do pracy.
Trygve, młodszy syn Jona Bratena, wydawał się czarujący i
miły, ale chyba za młody dla Marlenę. Miał siedemnaście lat, a
dziewczyna dwadzieścia trzy. Chyba że Marlenę wolała młod-
szych chłopców. Arne, o którym Inga w istocie niewiele wie-
działa, jak najbardziej mógł być tym kochankiem. Był mniej
więcej w wieku Marlenę, może trochę starszy. Lecz jeśli to ani
Arne, ani Erling, ani też Trygve, zostawała jej w ręku tylko jed-
na karta. Bjornar.
Inga westchnęła i zamknęła oczy.
To nie mógł być Bjornar! Ktokolwiek z pozostałych, jeśli o
nią chodzi, tylko nie Bjornar. Tego nie zniesie. Odgłosy kocha-
jącej się pary jeszcze brzmiały jej w uszach. Wybiegła z kuchni,
usprawiedliwiając się, że coś musi załatwić. Potrzebowała czasu
dla siebie, żeby się oswoić z myślą, że w stajni mógł być jednak
Bjornar. To niewykluczone; odznaczał się wyjątkowym uro-
kiem, sprawiał wrażenie uprzejmego i był w odpowiednim wie-
ku. Inga nie wiedziała dokładnie, ile miał lat, ale
przypuszczała, że mógł mieć około trzydziestki.
Ingę złościła własna głupota, a zwłaszcza zwyczaj wywo-
ływania w wyobraźni nieprzyjemnych obrazów. Przez głowę
55
przebiegały jej sceny przedstawiające Bjornara na nagim ciele
Marlenę. Widziała, jak jego opalone ręce pieszczą jej chętne cia-
ło. Może szeptał jej do ucha czułe słowa?
Nie, pomyślała Inga zrezygnowana, nie mogła całkiem wy-
kluczyć, że to był Bjornar...
6
Następnego ranka Inga obudziła się zmęczona. Miała za sobą
niespokojną noc, nawet we śnie dręczyły ją przykre myśli i wąt-
pliwości. Teraz dokuczał jej silny ból w tyle głowy i w barkach.
Ociężała zajęła się szykowaniem śniadania.
Ciągle zastanawiała się, kto mógł być kochankiem Mar-
lenę. Bez końca rozważała i oceniała ewentualnych partne-
rów, nie mogąc dojść ze sobą samą do porozumienia. W koń-
cu omal nie spytała Marlenę wprost, ale się na to nie zdobyła.
Przede wszystkim dlatego, że wtedy Marlenę zorientowałaby
się, że Inga podsłuchiwała. Przyłapanie na potajemnym pod-
słuchiwaniu było w jej oczach równie złe jak przyłapanie pary
kochanków. Po drugie obawiała się odpowiedzi. Czasami lepiej
nie wiedzieć, bo wtedy łatwiej uniknąć rozczarowania.
Nie dawało jej spokoju, że za nic nie mogła zgadnąć, który
z mężczyzn był wtedy z Marlenę. Ani wobec Arnego, ani też Er-
linga służąca nie zachowywała się inaczej. Albo w stosunku do
Trygvego. Nie wyglądało też na to, by łączyły ją jakieś szczegól-
ne więzi z Bjernarem.
Na szczęście.
Trudna sytuacja wprawiła Ingę w jeszcze większe zakłopo-
tanie, kiedy po śniadaniu została sama z Marlenę w kuchni.
Nie chciała się do tego przyznać nawet przed sobą, ale coraz
mniej lubiła tę służącą.
Pewnie zdobyła miłość Bjornara, myślała Inga, czując, jak
57
pali ją zazdrość. Wiem, że to nie w porządku z mojej strony
mieć o to pretensje. Oboje nie wiedzą o moim apetycie na tego
przystojnego mężczyznę, a mimo to odnoszę wrażenie, jakbym
została zdradzona. Dlaczego tak czuję? Byłoby inaczej, gdyby-
śmy tworzyli z Bjornarem parę, a Marlenę zdołała mi go wy-
kraść. Nawet nie wiem, czy mu się podobam! I dlaczego podej-
rzenia muszą sprawiać tak straszliwy ból?
A małżeństwo z Nielsem jest jak kula u nogi. Inga nie ży-
czyła mężowi śmierci, wręcz przeciwnie, ale pomyśleć tylko,
że mogłaby się od niego uwolnić. Uwolnić i wybrać tego męż-
czyznę, którego najbardziej pragnęła. Uwolnić się i oddać temu
mężczyźnie, który budził w niej pożądanie. Jak Bjornar...
Z nadmierną siłą zatrzasnęła drzwi do spiżarni. Nie mogę z
całą pewnością powiedzieć, że Marlenę była wtedy z Bjornarem.
Jeśli nawet, to nie wiem, czy Bjornarowi na Marlenę zależy.
Nie zauważyłam, by po zdarzeniu w kuźni obsypywał ją piesz-
czotami. A powinien, gdyby coś czuł do tej dziewczyny.
Minęła chwila, zanim Inga zorientowała się, że Marlenę coś
do niej mówi.
-Co mówiłaś? - Inga odwróciła się do służącej i.zobaczyła,
że na jej policzki wystąpiły rumieńce.
-Wiem, że Emma... opowiadała ci trochę.... o ziołach - ją-
kała się Marlenę, wpatrując się w podłogę.
-A co? - spytała Inga ostro. Po prostu nie potrafiła być dla
niej miła. Wiedziała, że to małostkowość z jej strony, ale nie
panowała nad sobą.
-Ja... ja jestem w ciąży - jęknęła Marlenę i wybuchła pła-
czem.
-Już? - wyrwało się Indze, zanim zdążyła się zastanowić.
-Co masz na myśli, mówiąc „już"? - spytała służąca i głośno
wydmuchała nos w fartuch.
-Nie, nic takiego - zbyła ją Inga.
Marlenę jest w ciąży! Dziewczyna nie mogłaby o tym wie-
dzieć w tak krótkim czasie po zdarzeniu w kuźni. W głowie Ingi
zaświtała przykra myśl: związek między Marlenę i jej kochan-
58
kiem musiał trwać jakiś czas... Przypuszczalnie niejeden raz
się zabawiali. Czy Marlenę tak szybko mogłaby się zorientować,
że jest w ciąży?
-
Potrzebuję twojej... pomocy - zacinała się Marlenę.
Inga nie zdołała odpowiedzieć, tylko bezbarwnym wzro
kiem wpatrywała się w przestraszoną służącą.
-Musisz mi pomóc pozbyć się dziecka! - Marlenę była bli-
ska histerii. Pobladła na twarzy, tylko wokół oczu łzy
pozostawiły wyraźne czerwone ślady. - Nie mogę teraz
urodzić...
-Nie wiesz, że można zajść w ciążę od ściskania się ź męż-
czyzną na sianie? - spytała Inga drwiąco.
Marlenę pisnęła:
-Obiecał, że się pobierzemy. Później. Dlatego nie mogę teraz
mieć dziecka. Będę się musiała wstydzić przed całą wsią.
Mimo wszystko jestem porządną dziewczyną.
-Kim on jest? - Inga wstrzymała oddech w oczekiwaniu
na odpowiedź. Czy teraz się dowie, że Bjornar jest ojcem
dziecka?
-Nie mogę powiedzieć - zachichotała Marlenę i otarła łzy.
Nagle uśmiechnęła się. - Ale kochamy się. Wierz mi, on
jest taki przystojny, Ingo - roześmiała się szczęśliwa. Jej
twarz promieniała miłością.
No dziękuję, Inga mogła to sobie wyobrazić! Wiedziała
przecież, że Bjornar jest atrakcyjny.
- Dlaczego nie możecie pobrać się teraz, skoro zaszłaś
w ciążę? - Wyraźnie dało się zauważyć sarkazm w jej głosie.
Marlenę skrobała stopą o podłogę.
-Mówi, że musimy poczekać. Może do wiosny...
-Jak możesz mnie prosić, żebym pomogła ci zabić dziecko
- przerwała jej Inga wzburzona. Dopiero teraz uświadomiła
sobie, o co właściwie prosiła służąca. Miałaby jej pomóc w
pozbyciu się tej ciąży?
-Myślałam, że nauczyłaś się od Emmy, jak usunąć zarodek.
.. To znaczy...
-Nawet nie ma mowy! Sama musisz odpowiedzieć za swą
59
głupotę, Marlenę. Myślałam, że wiesz, skąd się biorą dzieci. I ja,
gospodyni Gaupås, miałabym ci pomóc w przerwaniu ciąży!
Nie proś mnie o taką przysługę. Czy ty całkiem nie masz wsty-
du? Idź do obory i pomóż Eugenie!
Marlenę natychmiast włożyła drewniane chodaki i zrozpa-
czona wypadła za drzwi.
Inga trzęsła się na całym ciele, kiedy została sama. Nigdy
nie zwykła wpadać w taką złość. Oszołomiona pokręciła głową.
W ostatnim czasie, ba, w ostatnim roku, łatwo wzbierał w niej
gniew. Oddychała powoli, żeby się uspokoić. Marlenę nie pro-
siła o drobną przysługę. Zabicie płodu jest karalne i naganne.
Czy dziecko nie ma prawa żyć? Nawet jeśli zostało spłodzone
lekkomyślnie? Czy Inga miała pomóc pozbyć się dziecka spło-
dzonego przez Bjornara? Mężczyznom to łatwo, pomyślała
wzburzona. Mogą zabawiać się z dziewczętami, a potem uciec
od odpowiedzialności. Nie noszą żadnych widocznych oznak.
Zaskrzypiały drzwi i weszła Eugenie.
-Co powiedziałaś Marlenę? Dziewczyna wpadła z krzy-
kiem do obory, ale nie chciała się przyznać, o czym
rozmawiałyście.
-Nakrzyczałam na nią, bo zadała nieprzyzwoite pytanie.
-Jakie? - W oczach Eugenie rozbłysła ciekawość.
-Niestety, Eugenie, nie mogę tego powiedzieć. Polegam na
twojej dyskrecji, ale nie mogę zawieść zaufania Marlenę.
Eugenie skinęła głową, bardzo chciałaby się dowiedzieć,
co się stało, ale rozumiała, że Inga nie mogła zdradzić Marle-
nę.
-Myślałam, że dobrze się dogadujecie, mam na myśli ciebie
i Marlenę - dodała tytuiem wyjaśnienia.
-To prawda, zgadzamy się ze sobą - burknęła Inga urażona.
-Co cię właściwie dręczy całymi dniami? - spytała nagle
Eugenie chwilę później.
Inga podniosła wzrok. Pracowały w milczeniu przy garn-
kach, ale Eugenie zapewne zauważyła, że Indze brak cierpliwo-
60
ści, a jej ruchy stały się szorstkie. Inga wytarła pot z czoła. Nad
parującymi garnkami było potwornie gorąco, a dodatkowo
przez kuchenne okno przypiekało słońce.
- Nic - odparła, starając się, by jej głos zabrzmiał wiary
godnie. W spojrzeniu, które posłała jej Eugenie, dostrzegła po
wątpiewanie.
- Ach tak - rzekła Eugenie i obojętnie wzruszyła ramionami.
Do diabła, pomyślała Inga i energicznie zamieszała zupę,
aż prysnęło. To wszystko jest takie zagmatwane. Złościła się,
ponieważ nie dowiedziała się prawdy. Czy to Bjornara słyszała
w kuźni? Czy między nim a Marlenę zrodziła się prawdziwa
miłość? A jeśli to nie on kochał się z Marlenę, to czy w ogóle ma
inną?
-Słuchaj... - zaczęła Inga niepewnie. - Może wiesz, Euge-
nie, gdzie był Bjornar wczoraj zaraz po obiedzie?
-Razem ze mną - odparła służąca.
-Z tobą?
-Tak, pomagał mi sprzątać w spichlerzu. Byliśmy tam ra-
zem z Gulbrandem aż do kolacji.
Wygląda na to, że Eugenie nie nabrała żadnych podejrzeń
w związku z pytaniami o Bjornara, pomyślała Inga zadowolona.
Najważniejsze jest to, że Bjornar nie jest kochankiem Marlenę!
W gospodarstwie pracy nie brakowało. Przed nocą świętojań-
ską całe drewno powinno znaleźć się w komórce. Bjornar i inni
mężczyźni rąbali pniaki aż wióry leciały. W końcu dziedziniec
został posprzątany i zamieciony.
Inga odsłoniła zasłonkę i obserwowała Bjornara. Był radoś-
cią dla oka! W ów gorący dzień zrzucił koszulę i nie wyglądało
na to, by uważał, że nie przystoi pokazywać się z obnażonym
torsem. Cóż, pomyślała Inga zażenowana, ma się czym po-
chwalić. Jego skóra była opalona i złocista, brzuch płaski i twar-
dy. Inga poczuła miłe łaskotanie i westchnęła z błogością. Co za
mężczyzna, co za wspaniała sylwetka!
61
Opuściła zasłonkę i przestraszona w pośpiechu podbiegła
do miski z wodą, kiedy usłyszała kroki na korytarzu. Udawała,
że myje ręce. Do pokoju weszła Marlenę. Służąca poprawiła
włosy i zdjęła chodaki. Nie wymieniły spojrzeń. Po tym, jak
Marlenę zwróciła się do Ingi ze swą szokującą prośbą, nie
rozmawiały ze sobą. Pracowały obok siebie, ale nic poza tym.
We wtorek dwudziestego trzeciego czerwca mieszkańcy Gaupås
dużą grupą wdrapywali się pod górę w stronę górskich pastwisk:
Gulbrand, Erling, Bjornar i Marlenę, a także Torę z Eugenie,
którzy prowadzili Elleva i Tidemanna. Inga i Sigrid na zmianę
w chuście na plecach niosły Emilię.
Postanowiono, że obchody nocy świętojańskiej odbędą się
na halach. Inga poczuła ukłucie współczucia na widok Nielsa,
który uśmiechnął się nieporadnie, kiedy służba dziękowała mu
za wspaniałomyślność. Ten stary zgarbiony człowiek zawsze te-
raz starał się być miły, ale z nią nie całkiem mu się udawało.
Nie chciał iść ze wszystkimi na pastwiska i wymówił się rosną-
cym stosem papierów do załatwienia. Trygve, który nie mógł
pójść, obiecał wstać skoro świt i oporządzić zwierzęta.
Wybrali się w drogę w dobrych nastrojach. Inga zwróciła
uwagę, że Gulbrand szedł najdłuższą i najtrudniejszą trasą.
Mimo to nigdy nie narzekał, pomyślała z czułością. Wspinał
się pod górę, chociaż kosztowało go to wiele sił i potu. Poczuła
ogromną sympatię do tego starego sługi, widząc, jak obserwuje
przyrodę i uśmiecha się pod nosem rozbawiony beztroską pa-
planiną i przekomarzaniem młodych.
Z kim Marlenę czuliła się na sianie, nadal pozostawało za-
gadką. Inga prawie nie zamieniła słowa ze służącą od ostatniej
rozmowy. Jak mogła ją poprosić o pomoc w zabiciu nienaro-
dzonego dziecka? Żądała niemało, uznała Inga i odegnała myśl
o tym, że posiadała wiedzę o ziołach, które by mogły dziewczy-
nie pomóc.
62
Kristiane zaszczebiotała oszołomiona i przerażona złapała
się za głowę na widok całego orszaku.
-Przyszliście? Tutaj? Teraz? Nie spodziewałam się odwie-
dzin... Nie posprzątałam, nic nie przygotowałam do
jedzenia i... - wyrzucała bezładnie słowa, tyle miała do
wyjaśnienia i usprawiedliwienia się.
-Nie denerwuj się - uspokoiła ją Inga i poklepała po ra-
mieniu. - Wzięliśmy prowiant ze sobą. Wiem, że pod twoim
okiem panuje tu jak najlepszy porządek, Kristiane. Nie
wysyłałabym cię tu, gdybym nie wiedziała, że świetnie
sobie poradzisz!
Kristiane zamilkła zbita z tropu, ale rozpogodziła się z po-
wodu pochwały.
Inga weszła zaciekawiona do szałasu. Było tak, jak się spo-
dziewała. W każdym kącie błyszczało czystością, a wszystkie
drewniane naczynia zostały wyszorowane we wrzątku z jałow-
cem. Na stole stał już półmisek z odciśniętym serem, gotowym,
by go włożyć do formy. Pachniało świeżo umytymi belkami i
ubijanym masłem. Inga wciągnęła miły zapach, ciesząc się, że
będzie mogła spędzić tę noc świętojańską na pastwiskach.
Mężczyźni wybrali się do lasu, żeby nazrywać liści do
przystrojenia szałasu. Kristiane ugotowała nad paleniskiem
pud-ding, który mieli zjeść, kiedy mężczyźni uporają się ze
swym zadaniem. Sigrid nakryła do stołu i wyjęła peklowaną
szynkę.
Inga wyszła do Marlenę, odpoczywającej na ganku.
- Myślisz, że twój wybranek przyjdzie dziś wieczo
rem? - spytała, żeby przerwać kłopotliwą ciszę.
Marlenę rozpromieniła się.
- Mam nadzieję!
Aha, pomyślała Inga. A więc to nikt z naszego gospodar-
stwa. To musi być ktoś z sąsiedztwa.
- Noc świętojańska bez ukochanego to nie to samo - stwier
dziła.
Marlenę spojrzała na nią z otwartymi ustami. Jak gdyby nie
wierzyła, że pani domu potrafi rozmawiać o takich sprawach.
63
A tym bardziej z nią - przecież się poróżniły. Inga niedostrze-
galnie potrząsnęła głową. Dobrze wiedziała, jak to jest być za-
kochanym. Dzień nie byłby taki sam, gdyby nie było Bjornara.
Bez niego zniknęłoby całe napięcie i cała przyjemność, pomy-
ślała. Nie znaczy to, że miałaby nieudany wieczór, ale zabawie
dodatkowo towarzyszyłaby tęsknota.
Leśne jeziorko było spokojne i gładkie. Nawet jedna fala
nie marszczyła jego powierzchni. Tu i tam rozchodziły się krę-
gi, wskazując, gdzie rzuciła się ryba. Brzegi sadzawki porastały
wrzosy. Wokół po samą wodę rozciągała się otwarta leśna pola-
na. W ciągu setek lat deszcze i fale wyszorowały do błysku stro-
me kamieniste zbocze. Wyżej ponad brzegiem królował las sos-
nowy, w którym w dużych kępach rosły wrzosy i krzaki jagód.
Samo jezioro nie było duże, zauważyła Inga i zadrżała.
Zawsze uważała, że leśne jeziorka przedstawiają piękny wi-
dok, jednak czuła jednocześnie pewien lęk, gdy wpatrywała
się w głębinę. Odnosiła wrażenie, jak gdyby woda wciągała ją
w dół... W tej samej chwili nad powierzchnią uniósł się nurek
i zaskrzeczał swym chrapliwym, smutnym głosem, który prze-
jął Ingę trwogą.
Inga weszła do szałasu, a Marlenę została nad wodą pogrążona
w myślach. Służąca gładziła się po brzuchu, ale nie czuła ru-
chów. Było jeszcze za wcześnie, choć piersi już stały się ciężkie
i bolesne. Codziennie rano musiała chodzić za dom i wymioto-
wała. Nie było wątpliwości, że jest w ciąży.
Właściwie powinnam być szczęśliwa, pomyślała Marlenę.
Teraz możemy się pobrać. Przecież obiecał. Na wiosnę...
Tego, że jest mężczyzną jej życia, była pewna, ale czy ona
jest jego jedyną?
Inga zajęła miejsce naprzeciwko Bjornara. Kobiety siedziały
po jednej stronie stołu, a mężczyźni po drugiej. Na samym koń-
cu przycupnęli Ellev i Tidemann i jedli z apetytem. Chichotali
i śmiali się, zadawali sobie zagadki. Powinna ich skarcić, ale po-
64
zwoliła im na swobodę. Te dzieciaki wyglądały tak słodko z mi-
nami dorosłych, jak gdyby miały do omówienia sprawy równie
ważne jak starsi.
Inga musiała przyznać, że siedząc tak blisko Bjornara, do-
znawała cudownego mrowienia w całym ciele. Jednocześnie
się obawiała, że to jakby za dużo dobrego naraz. Być zakocha-
nym, pomyślała, oznacza to samo, co chcieć być blisko, lecz nie
nazbyt blisko. Kochankowie pragną bliskości, ale trudno im
opanować drżenie. Czasami rzeczywiście wystarczy mgnienie,
a potem muszą się od siebie oddalić, żeby się uspokoić.
Bjornar uniósł kubek do ust, pochwycił wzrok Ingi i pod-
trzymał. Zobaczyła, że kąciki jego ust rozciągają się w uśmie-
chu, który jednak pozostał ukryty za kubkiem. Pijąc, Bjornar
nie spuszczał z Ingi wzroku, wprost przykuwał ją spojrzeniem.
Odstawił kubek na stół i posłał jej dwuznaczny uśmiech.
Inga odchrząknęła i zgniotła chusteczkę do nosa w twardą
kulkę. Czy Bjornar wszystkim kobietom posyłał taki uśmiech?
Nie, chyba nie. Uśmiech nie wydawał się fałszywy, oczy również
promieniały. Czyżby Bjornar czuł to samo co ona? Policzki Ingi
zaczęły płonąć, a żołądek ścisnął się ze szczęścia. Serce biło tak
mocno, że aż dudniło w skroniach.
Inga z radością wypatrywała nocy świętojańskiej.
Nad górskimi pastwiskami zapadał zmrok. Duże ognisko, które
rozpalili nad brzegiem wody, trzaskało i sypało iskrami. Pło-
mienie biły w niebo i oblewały złocistym światłem stojące wo-
kół niego postaci.
Jest niemal coś magicznego w tych językach ognia, gdy się
tak stoi i w nie wpatruje, pomyślała Inga. Wyciągnęła ręce, żeby
się trochę ogrzać. Letnie noce potrafią być chłodne. Naciągnęła
szal na ramiona.
- Zmarzła pani? - spytał Bjornar, aż Inga podskoczyła za-
skoczona. Jego łagodny głos przyprawił ją o drżenie. Odwróciła
się i spojrzała prosto w niebieskie oczy.
65
-Przyjemnie jest ogrzać się przy ogniu - odparła.
-Proszę. - Podał jej kubek z herbatą.
-Myślisz o wszystkim, Bjornarze - roześmiała się.
-Musisz podziękować Kristiane za picie - rzekł ciepło. - To
ona nakryła do stołu w szałasie, podała coś do jedzenia i
gorące napoje. Może byśmy tam poszli i coś zjedli?
-Nie, dziękuję - odmówiła Inga uprzejmie. - Właściwie nie
jestem głodna, mimo że już dość dawno temu jedliśmy
pudding.
-Prawdę mówiąc i mnie się nie chce jeść - przyznał Bjornar i
oboje się roześmiali.
-Zabawny z ciebie chłopak - stwierdziła Inga i szturchnęła
go zaczepnie. Jej ciało drżało z napięcia, częściowo z
powodu dotyku, ale również dlatego, że zaskoczyła ją
własna odwaga... Pochyliła głowę zawstydzona, że
zachowała się tak nietaktownie, i powiedziała, głównie po
to, by zatuszować swą śmiałość: - Ale nie znam cię...
Powinna się ugryźć w język, pomyślała zła na siebie z po-
wodu własnej głupoty. Dlaczego ciągle musi zadawać pytania
pełne podejrzliwości? Mimo to nie wydawało się, żeby Bj0rnar
poczuł się zraniony jej słowami.
-Kobiecie nie wychodzi na dobre, gdy do końca pozna
mężczyznę. My też musimy mieć jakieś tajemne zakątki, tak
jak wy. Nie jestem zbyt interesujący: urodziłem się i
wychowałem w Szwecji jako drugie z dziewięciorga dzieci.
Zajmuję się cynowaniem garnków. Wcześnie wyjechałem do
Norwegii i najmuję się do pracy w gospodarstwach.
-To świetnie, mam dwa miedziane czajniki, w których
trzeba wymienić dno!
Rozmawiali o drobnych czynnościach dnia codziennego.
O sprawach, o których łatwo mówić, nie zdradzając uczuć, jed-
nak dystans między nimi się zmniejszył. Tak w każdym razie
czuła Inga. Kiedy Bjornar poufale objął ją ramieniem, nie bro-
niła się.
66
Marlenę wypatrywała w tłumie ukochanego, ale nie mogła go
zobaczyć. W ciemności trudno było odróżnić ludzi jednych od
drugich. Powinien już tu dotrzeć, pomyślała zrozpaczona. Mło-
dzież zwykle przychodziła punktualnie, żeby obserwować mo-
ment rozpalania ogniska!
Marlenę nie miała ochoty dołączyć do innych służących,
ponieważ chciała być sama, kiedy on wreszcie się pojawi. Może
we dwoje mogliby pójść sami do lasu? Jednak czuła się trochę
nieswojo, kiedy inne dziewczęta pytały, dlaczego stoi na ubo-
czu. Wymieniały porozumiewawcze spojrzenia, ale nie zwraca-
ła na to uwagi.
Czy zaraz przyjdzie?
- Chodź! Zatańczmy! - zawołał Bjornar ożywiony, kiedy
zagrano na akordeonie.
Wiele rąk szukało tych drugich i wiele par zaczęło się kręcić
w rytm skocznej muzyki.
Inga wreszcie złapała krok, żeby tylko zdołała nad sobą pa-
nować. Jak dobrze było trzymać jego silne ramiona, czuć jego
rękę, ostrożnie gładzącą ją po plecach. Nie śmiała podnieść
wzroku, tylko poddawała się tańcowi. Kiedy muzyka ucichła,
Inga zatrzymała się zdyszana i roześmiana.
Do gry włączyły się skrzypce i razem z akordeonem zagrały
śmielej, więc zatańczono z większym zapałem.
Indze zakręciło się w głowie od coraz szybszych obrotów.
Omal nie wypuściła Bjernara z ramion, ale on mocniej ją chwy-
cił. Wirowali niczym cyklon w stronę pasma gór, dwoje ludzi,
którzy widzieli tylko siebie, w stronę lasu, szybki zwrot blisko
drzew, z powrotem ku górom, mocno objęci, żadne z nich nie
odwróciło wzroku. Inga nigdy przedtem nie przeżyła czegoś
podobnego. Nawet z Martinem, przemknęło jej boleśnie przez
głowę. Zadziwiające, że taniec może wywołać taki żar i drże-
nie między dwojgiem osób! To w gruncie rzeczy niezwykłe, po-
myślała zdumiona. Mimo wszystko tylko tańczyła z Bjornarem,
67
trzymając jedną dłoń w jego dłoni, lecz coś między nimi na-
brzmiewało. Nie wiedziała dokładnie co, czuła jedynie, że to ja-
kieś napięcie i oczekiwanie. Jak gdyby ogarnęła ją fala, która
sprawiła, że robiło jej się gorąco i zimno równocześnie.
Kiedy muzyka zamilkła, Inga nie była w stanie nic powie-
dzieć. Roześmiała się, była zbyt zmęczona, by ruszyć do kolej-
nego tańca. Usiadła z Bjornarem pod ścianą szałasu, żeby od-
począć.
- Jesteś taka piękna, kiedy się śmiejesz - odezwał się nie
spodziewanie Bjornar. - Widzę, że niezbyt często ci się to zda
rza.
Inga spoważniała.
- Być może niewiele mam okazji do śmiechu.
Nie odezwali się więcej do siebie. Siedzieli razem w milcze-
niu, ale na usta cisnęło im się wiele słów. Słów, które chętnie by
wypowiedzieli, lecz nie zdobyli się na odwagę.
Nagle Bjornar splótł swe palce z jej palcami. Kiedy ostrożnie
się pochylił i lekko pocałował Ingę w usta, objęła go za szyję.
Marlenę wycofała się w stronę świerków, żeby ludzie nie zwra-
cali na nią uwagi. Było jej trochę przykro, że tak stoi sama. Jak
gdyby miała wypisane na czole, że czeka na kogoś, kto nigdy nie
przyjdzie. Kto ją oszukał...
Wtedy nagle ujrzała go po drugiej stronie jeziorka. Rozpo-
znała jego jasne włosy i usłyszała urzekający, cudny śmiech.
Już miała podbiec w tamtą stronę, kiedy zrozumiała, że nie
wszystko jest tak, jak być powinno. Zaciekawiona przystanęła
i zaczęła się przyglądać temu, co się działo.
Nie mogła uwierzyć w to, co ujrzała. Peder nie był sam!
U jego boku szła najstarsza córka z Oddęrud! Peder wyraź-
nie prowadził ją za rękę. Marlenę zapragnęła, by oczy mogły
kłamać, lecz prawda dosięgła ją niczym brutalne uderzenie
w twarz. Poczuła, że nogi się pod nią ugięły, i przytrzymała się
najbliższego drzewa. To niemożliwe, chyba śni!
68
Po chwili opanowała się i zebrała na odwagę. Trzeba to wy-
jaśnić! Nie może po prostu pogrążyć się w smutku. Nie, musi z
Pederem porozmawiać. Być może istnieje jakieś naturalne
wytłumaczenie, pocieszała się, chociaż kiedy podeszła bliżej,
zdała sobie sprawę, że to mało prawdopodobne.
- Peder zaczerwienił się na twarzy jak ogień, gdy się przed
nimi zatrzymała. Marlenę spuściła głowę, ponieważ domyśliła
się, jak to się skończy. Poznała po wzroku Pedera, że chłopak
nie chce jej znać. Wyprostowała się i ze łzami w oczach spojrza-
ła na niego z wyrzutem.
- To ty? - syknął w jej stronę. - Czego chcesz?
Nie odpowiedziała, tylko patrzyła na niego w milczeniu nie-
szczęśliwym wzrokiem. Dziewczyna z Odderud przyglądała się
jej ze zdziwieniem, ale Marlenę nie zwracała na to uwagi.
- Mam nadzieję, że potraktuje cię lepiej, niż potraktował
mnie - powiedziała Marlenę zdławionym głosem.
Szybko odwróciła się i pobiegła do lasu. Z dala od wrzawy
opadła na mchu i wybuchła płaczem.
Wszystko stało się jasne, kiedy zobaczyła Pedera z dziedzicz-
ką Odderud. Chłopak był tylko synem' dzierżawcy, ale gdyby
poślubił tamtą dziewczynę, zdobyłby we wsi lepszą pozycję.
Mógłby przejąć gospodarstwo, ponieważ w Odderud nie było
dziedzica. Gospodarz miał tylko pięć córek.
Nigdy jej do głowy nie przyszło, że jakiś chłopak mógłby ją
wykorzystać dla własnej przyjemności. Czy mężczyźni nie ko-
chają dziewcząt, z którymi idą do łóżka? Czy tylko kobiety czują
coś więcej do tych, którym się oddają? Teraz, kiedy pierwsze
miłosne uniesienie opadło, Marlenę uświadomiła sobie, że Pe-
der właściwie nigdy o nią nie dbał. Kilka krótkich, szybkich
zbliżeń na sianie - to wszystko. Rzadko ją pieścił i nigdy nie
powiedział nic miłego...
Zrozpaczona położyła głowę na miękkim mchu, nie
przestając płakać. Ślepo wierzyła w jego zapewnienia o ślubie.
Już nigdy nie będzie szczęśliwa, była tego pewna. Chciałaby
wiedzieć, co sobie pomyślała ta dziewczyna z Odderud, gdy
Marlenę bez-
69
wiednie dotknęła swego brzucha. Musiała się chyba domyślić,
że Peder zostanie ojcem. Ów gest nie mógł oznaczać nic innego.
Co robić? Nieślubne dziecko naznaczy ją na całe życie. Prę-
dzej utopi się w jeziorze, niż zostanie panną z dzieckiem! Jej ro-
dzice się od niej odwrócą...
Marlenę kurczowo złapała kępkę wrzosu i wykrzyczała swój
smutek.
Odgłosy zabawy, taniec i zgiełk sprawiły, że nikt nie słyszał
żałosnego płaczu służącej.
Inga nic nie wiedziała o cierpieniu Marlenę. Siedziała
z Bj0rnarem na ławeczce. Bjornar całował ją coraz bardziej po-
żądliwie, jego palce szukały nagiej skóry. Inga zamknęła oczy
i otworzyła usta. Kiedy wsunął język do jej ust, odpowiedziała
mu żarliwie. Bolało ją między udami z pożądania i położyła
rękę na łonie. Nie miała odwagi sprawdzić, czy Bjornar również
był gotów, lecz poznała to po jego oddechu. Ostrożnie rozpiął
pasek spodni, jednocześnie podciągając jej spódnicę.
- Nie - szepnęła i odepchnęła go. - Nie chcę!
W jednej chwili wrócił jej rozsądek. Po prostu nie mogła!
Bjornar puścił ją, jak gdyby się poparzył.
Teraz sobie pójdzie, pomyślała Inga oszołomiona. Ale prze-
cież tak się nie godzi, nie mogła mu się oddać pierwszego wie-
czoru, po pierwszej rozmowie! Nie chciała też się z nim kochać
w środku lasu, gdy wkoło kręciło się pełno ludzi i dzieci. Wo-
lałaby wybrać mniej krępujące miejsce, gdzie będą mieli czas
rozkoszować się sobą nawzajem w ciszy i spokoju. Poza tym
dźwięczało jej w głowie: „Uważaj na siebie, dziwko, pamiętaj,
że jesteś mężatką... Pamiętaj, że w domu czeka na ciebie twój
mąż i nawet nie podejrzewa, co zamierzasz zrobić... Niewier-
ność, Ingo, to niegodziwość..."
-Głupio się zachowałem - przyznał Bjornar - ale nie mog-
łem się powstrzymać. Przepraszam, Ingo, nie wiem, co we
mnie wstąpiło.
-Nie przepraszaj - poprosiła Inga i położyła palec na jego
ustach. - Oboje ponosimy winę.
70
W tej samej chwili nadbiegła Marlenę. Minęła ich i wpadła
prosto do szałasu.
-Co, do licha? - zdziwiła się Inga, szybko poprawiła halkę i
naciągnęła spódnicę, zakrywając kostki.
-Idź do niej i porozmawiaj z nią - zaproponował Bjornar. -
Zaczekam tu.
Z ciężkim sercem Inga podniosła się, ale jako gospodyni
miała obowiązek dbać o dobro służby.
Kiedy weszła do środka, Marlenę leżała skulona na łóżku
Kristiane. Płakała i dygotała na całym ciele.
- Opowiedz, co się stało, Marlenę. Może będę mogła ci
po
móc - rzekła i uklęknęła obok.
Marlenę gryzła prześcieradło, żeby stłumić płacz.
-Spotkałam Pedera. Nie chciał się do mnie przyznać!
-ostatnie słowa zabrzmiały jak żałosny pisk.
-TozPederem...?
-Tak... - Marlenę pogładziła się po brzuchu. - To dziecko. ..
To dziecko ciąży mi w brzuchu jak kamień. Jak mogłam
być tak naiwna? - spytała niemal szeptem samą siebie. - Jak
mogłam uwierzyć jego zapewnieniom o ślubie? Jak mogłam
zaufać, że nie ma innej?
-Naprawdę myślisz, że Peder, twój wybrany, spotyka się z
inną kobietą? - Inga była wstrząśnięta.
-Tak, szedł za rękę z dziedziczką Odderud i po prostu mnie
zbył, jak gdyby mnie nie znał, jak gdybyśmy nigdy... -
płakała Marlenę zrozpaczona.
-Przeklęci mężczyźni! - zaklęła Inga ze złością. Wyznanie
Marlenę nie zaskoczyło jej, ponieważ już wcześniej dziwiło
ją zaangażowanie, z jakim służąca opowiadała o swym
ukochanym. Podejrzewała, że dziewczyna zdaje sobie
sprawę, że Peder jest uwodzicielem, i próbuje przekonać
samą siebie, że wszystko się dobrze układa. Szczęście bywa
wyczerpujące, pomyślała Inga.
Przez chwilę siedziała bezradna. Wiedziała, co trzeba zro-
bić, żeby pozbyć się ciąży. Mogłaby w tym pomóc Marlenę,
71
ale z bólem z powodu zdrady Pedera dziewczyna będzie mu-
siała sobie sama poradzić. Lecz co z dzieckiem? Mogłaby wy-
wołać poronienie prostym wywarem z ziół, ale czy się odważy?
Czy ma prawo zabić to maleństwo? Czy powinna kazać Marle-
nę cierpieć za to, że przespała się z mężczyzną, który ją zosta-
wił? Pytania tłukły się jej po głowie, nie wiedziała, co robić.
Urodzenie nieślubnego dziecka będzie Marlenę drogo kosz-
towało. Będzie musiała zagryźć zęby i z pokorą znosić wyzwi-
ska i drwiny. To nic, że to Peder ją zostawił; bez względu na to
ludzie nie będą jej szczędzić przykrych słów. Zostanie wyrzuco-
na ze społeczności i napiętnowana jako „zwykła ladacznica".
Jeżeli ona nie pomoże Marlenę, to być może służąca sama
spróbuje pozbyć się dziecka. Igliczek do robienia na drutach
używano nie tylko do robótek ręcznych. Lecz zwykle takie me-
tody wywoływały krwotoki, gorączkę i stan zapalny. Jeśli Mar-
lenę spotka kiedyś w życiu mężczyznę, nie wiadomo, czy po ta-
kim „zabiegu" będzie jeszcze mogła mieć dzieci.
Inga jęknęła z bezsilności. Przechowywała wprawdzie zioła
wywołujące poronienie, ale czy powinna zaryzykować? A jeśli
Marlenę potem komukolwiek zdradzi, że to Inga pomogła jej
przerwać ciążę? Nawet jeśli nikt nie będzie mógł tego udowod-
nić, ona zyska sobie we wsi złą sławę.
Ciałem Marlenę wstrząsał szloch, a Inga czuła się bezradna.
Marlenę musi się czuć potwornie, porzucona i skazana na nie-
pewność. Tym razem nie prosiła nawet Ingi o pomoc, pewnie
dlatego, że poprzednio spotkała się z tak zdecydowaną odmo-
wą.
Inga westchnęła. Za pierwszym razem wszystko wydawało
się tak zagmatwane. Inga sądziła, że to Bjorhar jest kochankiem
Marlenę, i była zazdrosna. Jednocześnie uważała, że Marlenę
wraz z wybrankiem swego serca powinna wziąć odpowiedzial-
ność za swoje czyny. Teraz sytuacja wyglądała całkiem ina-
czej. .. Marlenę nic nie łączyło z Bfórnarem i Inga musiała przy-
znać, że cudownie było się o tym dowiedzieć. Służąca nie była
już z tego powodu cierniem w jej oku. Poza tym dziewczyna
72
straci swą cześć, jeżeli ludzie we wsi dowiedzą się o ciąży. Może
nawet przypłaci to życiem!
Inga policzyła na palcach, czy ma wszystkie zioła, które będą
potrzebne. Gdy się zastanowiła, przypomniała sobie, że zioła
stoją w pojemnikach w pralni. Niezgrabnie pogładziła Marlenę
po włosach.
- No, no, znajdziemy jakieś rozwiązanie.
Marlenę spojrzała na nią z wdzięcznością zapuchniętymi
oczami. Pochlipując, opadła z powrotem na łóżko, kiedy zrozu-
miała, co to właściwie oznacza.
Ognisko już niemal dogasało, kiedy Inga wyszła na rześ-
kie nocne powietrze. Tliły się tylko rozżarzone do czerwonoś-
ci węgle. Muzyka i gwar ucichły. Większość ludzi poszła spać
lub była zbyt pijana, żeby hałasować. Jakieś pary szukały w lesie
schronienia.
-Długo mnie nie było - usprawiedliwiła się Inga i usiadła
obok Bjornara.
-Nie myśl o tym - uspokoił ją.
Inga skuliła się i wtuliła w zagłębienie jego ramienia. Razem
wpatrywali się w tlący się, czerwony żar, który powoli zmieniał
się w czarne węgielki...
7
-Myślę, że wielki zapał opuścił twoich braci - zauważyła
Inga, zwracając się do Eugenie, kiedy obie się zatrzymały z
tyłu za grupą, żeby poczekać na chłopców. Malcy wydawali
się wyjątkowo milczący i z trudem powłóczyli nogami w
powrotnej drodze do domu.
-Przypuszczasz, że coś im dolega? - spytała Eugenie.
-Nie - uspokoiła ją Inga. - Sądzę raczej, że są zmęczeni,
ponieważ za mało spali. Dziś w nocy, kiedy wymykałam
się za potrzebą, słyszałam, jak szeptali za ścianą obory.
-To moja wina - przyznała Eugenie z poczuciem winy. - Po-
zwoliłam im gadać, aż się zmęczą. Chyba nie przeszkadzali
ci spać?
-Nie! Uważam, że to miło, gdy dzieci mogą być razem i
nocować w szałasie na górskim pastwisku, opowiadając
sobie przed snem tajemnice.
Inga zerknęła w stronę Bjornara i serce zabiło jej mocniej.
Te silne, opalone ręce obejmowały mnie dziś w nocy, pomyślała
blado. Wzrokiem powędrowała w górę wzdłuż ramion, do szyi,
i zatrzymała się na jego ładnej twarzy. Oczywiście musiał właś-
nie teraz spojrzeć w jej kierunku! Uśmiechnęła się zmieszana.
Udał, że nie zauważył jej zakłopotania, tylko posłał jej jeden
ze swych szerokich uśmiechów. Ogarnęła ją radość. Tylko raz
w życiu Inga była zakochana. Gdy już dosięgła jej miłość, ude-
rzała z ogromną siłą.
74
Mimo przyjemnego oszołomienia Inga miała uczucie, jak-
by w jej sercu tkwił bolesny cierń. Chwilami myślała o Marti-
nie, o Bjornarze, o obu równocześnie. Cieszyła się z powodu
Bjornara, płakała nad Martinem. Wydawało się jej, że nie ma
prawa być szczęśliwą, że nigdy żadnemu mężczyźnie nie po-
winna pozwolić zasmakować swego ciała ani dzielić z nim naj-
bardziej intymnych chwil. Jednak... Czy Martin oczekiwałby
od niej wierności do końca życia? Nie sądziła. Poza tym nie
mógłby się teraz z nią spotykać, ponieważ był mężem Gudrun.
Łzy zapiekły pod powiekami i Inga starała się odsunąć myśli od
smutnych spraw.
Nie tylko jej było trudno, jedno spojrzenie na Marlenę wy-
starczyło, by schylić głowę w poczuciu winy. Przyszłość Mar-
lenę przedstawiała się w dużo ciemniejszych barwach. Służąca
chodziła zgarbiona, a jej wzrok był nieodgadniony. Po zda-
rzeniu z ostatniej nocy miała zaczerwienione oczy i była bar-
dzo blada. Inga nigdy nie została porzucona przez mężczyznę,
którego kochała, lecz dosłownie czuła ból Marlenę. Widok Pe-
dera idącego za rękę z inną dziewczyną musiał być dla niej
jak cios w serce. To, że chłopak zachował się tak, jakby jej nie
chciał znać, dodatkowo ją przygnębiło. Jak gdyby jeszcze tego
było mało, pomyślała Inga ze współczuciem, Marlenę nosiła
pod sercem dziecko tego drania. Sytuacja nie do pozazdrosz-
czenia!
-Marlenę, Marlenę, obudź się - rzekła Inga półgłosem
i potrząsnęła służącą.
-Co się dzieje? - spytała w odpowiedzi Marlenę zaspanym
głosem.
-Pamiętasz, jak się umówiłyśmy - szepnęła Inga.
W jednej chwili służąca oprzytomniała i po omacku zaczęła
szukać ubrania.
-Chyba się nie odważę... - wyznała łamiącym się głosem.
-Odważysz się! - Inga była bezlitosna i pociągnęła Marlenę
za sobą do kuchni. Wolała obudzić dziewczynę w środku
nocy, żeby nikt inny ich nie zauważył. Gdyby Marlenę źle
się
75
poczuła, co jest całkiem możliwe, najgorsze dolegliwości po-
winny do rana minąć.
- Pij! - rozkazała szorstko i podała jej kubek. Już wcześniej
przygotowała wywar z widłaka widlastego.
Dolna warga Marlenę zaczęła drżeć, lecz dziewczyna po-
kornie wzięła napój. Ostatni raz zerknęła na Ingę z rozpaczą
w oczach, po czym przytknęła kubek do ust i wypiła. Kiedy
przełknęła ostatni łyk, rozpłakała się. Przywarła do Ingi, pła-
cząc nad swym losem.
Inga objęła ją i gładziła troskliwie po plecach. Teraz nie było
już odwrotu. Jutro wczesnym rankiem nie będzie już ziarenka,
które zasiał Peder. Znikną wszelkie powiązania między służącą
a synem dzierżawcy.
-No, no - pocieszała Inga, jak robiła zwykle, gdy nie mogła
znaleźć odpowiednich słów. - To najlepsze rozwiązanie. Ja
zaakceptowałabym twoje nieślubne dziecko, nadal
miałabyś tu miejsce pracy, ale czy ty byłabyś szczęśliwa?
Jesteś młoda, możesz sobie znaleźć porządnego i miłego
chłopaka. Gdybyś nawet się zdecydowała urodzić to
dziecko i znosić ludzkie gadanie, to jednak żaden
mężczyzna by na ciebie nie spojrzał. A tego chyba nie
chcesz? Chyba chcesz cieszyć się wolnością, czuć się
atrakcyjna i móc założyć własny dom, mieć męża i dzieci.
Następnym razem, kiedy spotkasz mężczyznę, to nie... -
Inga nie wiedziała, czy odważy się powiedzieć o tym
wprost. - Nie wpuszczaj go pod spódnicę, dopóki nie dacie
na zapowiedzi...
-Żaden mężczyzna już mnie nie będzie chciał - szlochała
Marlenę.
-Ależ będzie - zapewniła Inga z przekonaniem. - Nikt nie
wie o twojej ciąży...
Tyle tylko Inga zdążyła powiedzieć, ponieważ Marlenę wy-
padła za drzwi. Napój zaczynał działać.
Inga zamknęła oczy. Biedna Marlenę, przez co ona teraz bę-
dzie musiała przejść!
76
Marlenę pobiegła w stronę obory. Kiedy znalazła się w bez-
piecznym miejscu za ścianą zwróconą w stronę jeziora, pogoni-
ło ją z obu końców przewodu pokarmowego. Z trudem łapała
powietrze, gdy nowa fala wymiotów podeszła jej do ust. Gardło
paliło ją, przełykała bez ustanku, żeby powstrzymać mdłości.
Jednocześnie czyściło ją z drugiego końca, lecz na to nic nie
mogła poradzić. Zgięta wpół oparła się o ścianę, czując, że zno-
wu zaraz zwymiotuje.
- Dobry Ojcze Niebieski, pomóż mi - poprosiła i wytarła
oczy.
Nogi się pod nią ugięły, ale wiedziała, że nie może usiąść.
Dlatego całym wysiłkiem wyprostowała się i wytrzymała tak,
dopóki ból brzucha nie powalił jej na kolana. Nigdy w życiu nie
czuła takiego bólu! Brzuch skręcały silne skurcze. Chciała krzy-
czeć, krzyczeć, by wszyscy ją usłyszeli, ale rozsądek jej w tym
przeszkodził. Nikt, absolutnie nikt nie może jej zobaczyć tak
upokorzonej, przerażonej i zabrudzonej. Nikt nigdy nie może
się dowiedzieć, co zrobiła, że próbowała pozbyć się ciąży!
Ścisnęło ją w brzuchu. Rwała i szarpała ubranie - to pomog-
ło jej przetrwać śmiertelny ból. Pot po niej spływał, a włosy
kleiły się do mokrej twarzy. Jeszcze raz rwący skurcz przeszył
brzuch, aż przed oczami zatańczyły czerwone i żółte plamy.
Kiedy złapał ją ostatni atak, podniosła głowę i zapłakała ku
niebu. Wyciągnęła w górę ręce i jęknęła. Czując krew spływają-
cą po udach, z drżeniem skuliła się na zimnej ziemi.
Wraz ze zmarłym zarodkiem odpłynęła resztka miłości do
Pedera.
Słońce słało przez okno blade promienie, wystarczająco ciepłe,
by ogrzać kuchnię i przegonić chłód, który, jak się Indze zda-
wało, tu zagościł. Nikt w czasie śniadania nie spytał o Marle-
nę, ale Inga zauważyła zaciekawione spojrzenia domowników.
Wszyscy rozumieli, że coś jest nie tak.
Sama ntffcła na górę do Marlenę. Przedtem przygotowała
77
tacę z jedzeniem: świeżo ugotowaną kaszę na mleku z cukrem
oraz chleb z kozim serem i kiełbasą. Do tego wywar z tasznika,
który miał powstrzymać krwawienie. Domyślała się, że Marle-
nę dobrze to teraz zrobi.
Służąca leżała pod baranicą. Widać jej było tylko oczy i nos,
lecz Ingą wstrząsnął jej widok. Dziewczyna była śmiertelnie
blada. Na szczęście poruszyła się, kiedy Inga weszła do
pokoju. Inaczej można by pomyśleć, że jest martwa.
- Jak się czujesz? - spytała Inga przyjaźnie i postawiła tacę
na komodzie.
Marlenę odwróciła twarz, ale nie dość, by ukryć łzy, które
toczyły się po policzkach.
- Było aż tak źle?
Skinęła głową. Nagle bez słowa schowała się pod kołdrą.
Leżała tak przez chwilę, ale zaraz zebrała siły i spróbowała się
unieść. Grymas, który przeciął jej twarz, Inga wytłumaczyła so-
bie jako znak, że służącej dokucza silny ból.
- Pomogę ci - zaproponowała.
Ostrożnie podłożyła rękę pod plecy Marlenę i lekko ją unios-
ła. Szybko-przesunęła wyżej poduszkę, by dziewczyna z
pomocą ramion mogła usiąść.
- Krwawisz?
Milczące skinienie w odpowiedzi.
- Zmienię ci prześcieradło, żebyś się lepiej poczuła - za
proponowała Inga i zeszła na dół do pokoju, gdzie przechowy
wali lniane płótno, żeby przynieść czyste prześcieradło.
-r To potworne - szepnęła Marlenę, kiedy Inga wróciła, od-
kryła kołdrę i obie ujrzały pod spodem duże, ciemne krwawe
plamy.
Inga powstrzymała krzyk. Marlenę bardzo krwawiła.
- Przekręć się trochę na bok - poprosiła i Marlenę zrobiła,
jak kazała.
Inga szybko zrolowała prześcieradło do połowy, rozłożyła je
od brzegu, ostrożnie wsunęła pod Marlenę i poleciła jej odwró-
cić się w przeciwną stronę. Następnie chwyciła prześcieradło od
78
drugiej strony i starannie rozłożyła na materacu. Zakrwawioną
pościel zostawiła na razie na podłodze przy łóżku, po czym
usiadła na brzegu posłania.
Delikatnie pogładziła służącą po policzku i uśmiechnęła się.
- Tó nasza tajemnica, Marlenę, bądź o to spokojna. Nigdy
nikt się o tym nie dowie.
Później w ciągu dnia Inga zapragnęła znaleźć się z Bjornarem
sam na sam. Naturalnie widywała go podczas posiłków, ale to
nie to samo. Starała się znaleźć jakąś wymówkę, by mogła się z
nim spotkać w kuźni.
Nagle przyszło jej do głowy: może wziąć dwa pęknięte
miedziane czajniki, o których mu wspominała, że przydałoby
się je naprawić. Być może Bjornar, tak uczynny, znajdzie czas,
by je uszczelnić?
Dziwnie ożywiona z napięcia pośpieszyła najpierw do po-
koju i zakręciła się przed lustrem. Ubranie wydawało się bez
zarzutu, potem uważnie przyjrzała się swej twarzy - podobało
jej się odbicie. Intensywne czerwone rumieńce na policzkach
zdradzały podniecenie i rozgorączkowanie. Włosy zaczesała
starannie do tyłu, tak że opadły na plecy.
Ostrożnie zdjęła miedziane czajniki z belki. Stały tam dla
ozdoby i nikt nie mógł zobaczyć, że miały pęknięte dno, chyba
żeby je ktoś zdjął i dokładnie obejrzał. Wypolerowane i błysz-
czące świadczyły o bogactwie i dobrobycie oraz budziły po-
dziw.
Serce Ingi zabiło szybciej, kiedy zbliżyła się do kuźni i usły-
szała miarowe uderzenia Bjornara. W dużym gospodarstwie
zawsze znalazły się jakieś narzędzia, które trzeba było spraw-
dzić i doprowadzić do porządku. Inga była tak spięta, że aż za-
kręciło się jej w głowie. Przez całą godzinę będzie z Bjornarem
sam na sam! Roześmiała się z radości i zastanowiła się: co ją te-
raz czeka?
79
Bjornar nie słyszał, jak do niego podeszła. Stał pochylony
nad ogniskiem kowalskim, z powodu gorąca jego włosy były
mokre od potu. Inga rozkoszowała się widokiem mężczyzny o
silnych, muskularnych ramionach. Uwielbiała widok mięśni,
które napinały się i grały pod opaloną skórą. Te ramiona
obejmowały ją... Sama myśl o tym rozgrzała ją do temperatury
iskier w trzaskającym palenisku.
Bjornar odwrócił się do Ingi, a jego twarz rozjaśniła się na
jej widok.
- Do diabła, ależ jesteś piękna! - zawołał spontanicznie.
Inga zawstydzona spuściła wzrok. Właściwie powinno
ją oburzyć jego słownictwo, ale przekleństwo nie brzmiało
obraźliwie. Raczej przeciwnie, podkreślało to, co chciał wyra-
zić. W jej uszach dźwięczało jak muzyka. Cudowny komple-
ment.
- Dziękuję - odparła tylko i podała mu miedziane naczy
nia.
Bjornar odłożył narzędzia i odsunął Ingę od ognia.
- To się da zrobić - rzekł, oglądając pęknięcia. - Ale szko
da mi czasu na przyglądanie się czajnikom, wolę patrzeć na cie
bie.
Inga roześmiała się. Kiedy ją objął, nie odepchnęła go. Na-
wet wtedy, gdy jego usta szukały jej ust. Łakomie. Z tłumioną
tęsknotą. Otworzyła usta i odwzajemniła pocałunek. Pozwoliła,
by Bjornar rozpiął jej bluzkę. Jęknęła, gdy jego dłoń zamknęła
się na jej piersi. Nie uciskał jej mocno, lecz pieścił czułymi,
zmysłowymi palcami.
-Nie możemy - szepnęła Inga głosem wypełnionym ra-
dością. - Nie tutaj.
-Spotkajmy się wieczorem w zagajniku, gdy wszyscy pójdą
spać... - zaproponował cicho Bjornar.
Umówiwszy się na spotkanie, Inga pośpiesznie wróciła do
domu.
80
Wieczorem jej myśli powędrowały ku Bjornarowi, który czekał
nieopodal. Wieczorny zmrok kładł się na wszystkie czynności,
ponieważ dzień dobiegał końca. Wyglądało na to, że służba -
wreszcie - udała się na spoczynek. Inga drżała z napięcia.
Gorąco w podbrzuszu paliło niczym gorączka.
Inga szybko zarzuciła szal na ramiona, zerknęła jeszcze do
lustra w przedpokoju. Była zadowolona z tego, co zobaczyła.
Rumieńce i zdenerwowanie nadawały oczom blasku, a policz-
kom świeżości.
Mimo późnej pory powietrze było ciepłe.
Zapadający zmierzch niczym tłumiący dźwięki dywan otu-
lał gospodarstwo; Inga najbardziej lubiła tę porę. Czuła się za-
wsze piękniejsza o zmroku niż w ujawniającym każdy szczegół
świetle dziennym.
Zdawała sobie sprawę, że to szczęśliwy moment w jej ży-
ciu, a mimo to czuła w sercu niepokój. Szczęście nie było pełne,
choć szła do swego wybranka. Jakaś zjawa miotała się w jej gło-
wie i Inga wiedziała, że przybrałaby postać Martina, gdyby nie
przegoniła myśli w locie. Rozumiała, dlaczego dręczyła ją myśl
o Martinie - dziś wieczorem będzie się być może kochała z innym
mężczyzną. Z własnej woli. To nie to samo co poprzednie noce
spędzone z Nielsem. Wtedy musiała się podporządkować władzy
męża. Teraz szła w stronę zagajnika i wiedziała, co się stanie. Dziś
wieczorem odda swe serce i ciało mężczyźnie, który jej pożąda.
Chciała tego. I to jej się spodoba. Wolała wierzyć, że po tej nocy
Martin stanie się tylko bladym, smutnym wspomnieniem.
Bjcrnar siedział oparty o drzewo, kiedy przyszła. Nie pod-
niósł się, tylko bawił jakimś źdźbłem trawy, jednak jego uśmiech,
który jej posłał, mówił więcej niż tysiąc słów.
Inga usiadła obok niego. Blisko.
-Przykro mi, że musiałeś czekać - przeprosiła.
-Czekałem z przyjemnością - roześmiał się Bjornar i wziął
ją za rękę.
Inga przyglądała się splecionym dłoniom. Wiele razy zasta-
nawiała się, dlaczego tak bardzo pociągają jąsilne, mocne ręce.
81
Dla niej były symbolem męskości i siły. Westchnęła cicho ze
szczęścia. Czuła w powietrzu panujące napięcie, odnosiła wra-
żenie, jak gdyby czas stanął w miejscu. Jak gdyby natura czekała
na to co nieuchronne, by ich ciała stopiły się w jedno.
Inga przeciągnęła wolną ręką przez włosy Bjornara. Były gę-
ste, a jednocześnie miękkie.
Podniósł głowę i przykuł ją wzrokiem. Nie czuła zażeno-
wania, kiedy przyglądał się jej natarczywie swymi niebieskimi
oczami, ponieważ wiedziała, że podoba mu się to, co widzi.
Nie wymienili ani słowa, kiedy powoli zaczęli się nawzajem
rozbierać. Początkowo robili to spokojnie i cierpliwie, ale ostat-
nie rzeczy niemal zdzierali.
Inga jęknęła na głos, kiedy wiatr musnął jej nagą skórę.
Oszołomiona z pożądania wyciągnęła ręce ku górze i kołysała
się w przód i w tył. Piersi unosiły się w jednym rytmie z biodra-
mi. Bjornar chwycił pożądliwie, lecz ostrożnie jedną z jej piersi,
pochylił się i wsunął brodawkę do ust. Inga roześmiała się z
zadowolenia, kiedy gładząc lewą ręką jej plecy, jednocześnie
drażnił językiem brodawkę. Całe ciało przebiegł dreszcz
rozkoszy. Powoli uklęknęła przed Bjornarem.
Przywarli do siebie, na wpół siedząc, na wpół stojąc. Prag-
nęli tylko, by skóra dotykała do skóry. Mieli wrażenie, jak gdy-
by nie mogli znaleźć się wystarczająco blisko siebie, ręce śliz-
gały się po ciele, pocałunki stawały coraz bardziej pożądliwe.
Inga jęknęła, kiedy poczuła, jak jego męskość pulsuje między
jej udami. Nie miała wątpliwości, czego pragnął.
Kiedy Bjornar ostrożnie poprowadził swą rękę na jej łono,
nie broniła się. Odrzuciła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Nie
okazał się dzikusem, który rozłożył jej nogi i od razu ją wziął.
Delikatnie, powoli przesuwał rękę ku dołowi, bawił się czułym
trójkącikiem, a jego palce wydobywały z niej soki, zanim
jeszcze w nią wszedł. Leciutki dotyk sprawił, że niemal
oszalała z tęsknoty.
Inga nie czuła się jak rozpustnica, kiedy stanęła na czwo-
rakach. W podbrzuszu odezwało się potworne ssanie, zanim
82
Bjornar stanął z tyłu, chwycił ją za biodra i wsunął w nią swą
męskość. Tkwili tak nieruchomo przez chwilę, po czym Bjornar
powoli zaczął się poruszać w przód i w tył.
Pomiędzy pocałunkami i pieszczotami zmienili pozycję. Inga
zdecydowanie położyła Bjornara na ziemi, a potem usiadła na
nim okrakiem. Śmiało patrzyła w jego zdumione oczy, gdy osu-
wała się na jego przyrodzenie. Chwycił ją za biodra, by ją przy-
trzymywać, kiedy się unosiła, a potem rytmicznie opadała.
Kochali się coraz bardziej szaleńczo. Bjornar jęczał i wił się
pod spodem, lecz Inga nie zatrzymywała się. Lubiła decydować,
a jednocześnie mogła obserwować grymasy jego twarzy. Gry-
masy rozkoszy i pożądania. Opadła na jego twardą pierś i le-
żąc tak, lekko się kołysała. Ukrył twarz w zagłębieniu jej szyi
i oddychał ciężko. Ugryzł ją lekko w koniuszek ucha, a dłońmi
gładził miękkie pośladki. Kiedy na powrót odzyskali oddech,
Bjornar szybko się obrócił, tak że Inga znalazła się pod nim.
Całowali się i śmiali.
Inga poczuła, jak jego męskość dotknęła punktu pełnego
soków i słodyczy. Zaparło jej dech, uniosła w górę biodra. Za-
migotało jej przed oczami od ponadzmysłowej rozkoszy.
Nagle zaniepokoiła się. Poczuła, jak gdyby całe ciało do-
magało się, by Bjornar się odsunął. Zapragnęła go odepchnąć.
Oszołomiona odwróciła głowę, nie mogąc pojąć, co to oznacza.
Było przecież tak cudownie! Wreszcie zrozumiała. Ta pozycja
była zbyt... zbyt intymna. A ona nie była jeszcze na to gotowa.
W jednej chwili pojawiła się wyraźnie przed jej oczami dro-
ga twarz.
Bjornar nie zauważył jej cierpienia. Uniósł się na wypro-
stowanych rękach i jęknął, osiągając szczytowanie. Nasycony
i szczęśliwy osunął się na nią i pocałował w szyję. Czule gładził
jej ramiona.
Inga nie podzielała jego zachwytu. W rozpaczy zagryzła
zęby na skórze dłoni.
- Martin - szepnęła bezgłośnie. - Martin...
8
Inga nie poruszała się. Leżała na plecach z podkurczonymi no-
gami. Chłodna trawa lekko ja łaskotała. Inga przełknęła cięż-
ko i spojrzała w wieczorne niebo. Słońce dawno już zaszło za
wzgórze, ale jeszcze nie było całkiem ciemno.
Po policzku stoczyła się łza, popłynęła w stronę ucha,
po czym zniknęła we włosach. Piekło pod powiekami, lecz ból
w piersi był silniejszy. Rozchodził się od serca ku szyi. Dudnił
i pulsował, ugniatał i dokuczał.
Bjornar nadal leżał nad nią. Nagi. Zaspokojony. Czule gładził
ja po włosach i znowu, i jeszcze raz. Przytulił policzek do jej po-
liczka, ugryzł ją lekko w koniuszek ucha i skulił się z rozkoszy.
Inga nie znajdowała słów. Pragnęła go zepchnąć, zabrać
rzeczy i uciec. Jak najdalej od Bjornara i miłosnych uniesień.
Od wszystkich wspomnień. Lecz tego nie uczyniła. Nie poru-
szyła się, tylko leżała w milczeniu, czując dotyk skóry Bjornara
na swojej.
Wreszcie stoczył się z Ingi, wziął ją za rękę i uścisnął.
Uśmiechnął się, lecz ona udała, że tego nie zauważyła. Zorien-
towała się, że zmarszczył brwi zdziwiony, więc zapanowała nad
sobą. Odwróciła się do niego i odwzajemni* uśmiech. Ostroż-
nie wyjmowała gałązki i liście z jego bujnych włosów, udając
zadowolenie.
Bjornar znowu się uśmiechnął, tym razem rozpogodzony
jej życzliwością.
84
- Czy tobie też było dobrze? - spytał z nadzieją.
Inga nie odpowiedziała, tylko skinęła głową. Odchrząknęła,
żeby sformułować jakieś słowa, ale poprzestała na skinięciu.
Co też on sobie pomyśli, zastanowiła się ze smutkiem. Nie wie,
co mnie dręczy. Nie widzi twarzy, która płonie w mojej duszy.
Twarzy człowieka, którego kocham, ale którego nie mogę
mieć.
Żeby zagłuszyć smutek i pocieszyć Bjornara, przeciągnęła
palcem po jego torsie. Wodziła od jednej twardej brodawki do
drugiej, po czym zjechała niżej w stronę brzucha. Był napięty i
drgnął pod jej dotykiem. Zagłębiła palec w jego kręconych
włosach łonowych. Bjornar wziął ją w ramiona i mocno przy-
tulił. Oddychał szybko i drżał, i Inga poznała, że znów jest go-
tów.
Ostrożnie, żeby go nie urazić, lekko go odsunęła. Z weso-
łym, lecz fałszywym śmiechem, obsypując jego ramię pocałun-
kami, rzekła:
- Muszę już iść, Bjornarze.
Bjornar spojrzał na nią dużymi, niebieskimi oczami. Ujął
jej twarz w obie dłonie i pocałował delikatnie w czubek nosa.
-Wiem - szepnął pełen tęsknoty. - Wiem, że ta piękna
chwila minęła, ale chyba się znowu spotkamy, prawda?
-Tak - odpowiedziała, czując, jak smutek rozdziera jej
piersi. - Zobaczymy się jutro rano.
Wiedziała, że nie to miał na myśli, ale nie zdobyła się na to,
by mu cokolwiek obiecać. Teraz potrzebowała czasu dla siebie.
Z ciężkim sercem opuściła Bjornara, zostawiając go w lesie.
Inga dowlokła się do łóżka. Z płaczem rzuciła się na miękki
materac. Głośno pociągała nosem i wycierała łzy chusteczką.
Wieczór z Bjcrnarem był udany. Nie mogła temu mężczyź-
nie nic zarzucić. Wręcz przeciwnie, był wrażliwy i czuły, a w las-
ku potraktował ją delikatnie i z troską. Inga zwróciła również
uwagę, że zachowywał się z klasą, niczym młody ogier czystej
krwi. Nie to ciążyło jej na duszy...
85
Dlaczego myśl o Martinie musiała się pojawić w samym
środku gorącego aktu miłosnego? Dlaczego jeszcze nie
nauczyła się rozumieć, że Martin należy do przeszłości? Że jest
mężem Gudrun, tej nieczułej jędzy, która nigdy nie da mu
szczęścia w małżeństwie.
Inga tęskniła za Martinem w tych rzadkich momentach,
kiedy Niels groźbą doprowadzał do zbliżenia. Wtedy płakała w
głębi duszy, pragnęła i błagała, by ramiona, które ją obejmo-
wały, należały do Martina. Lecz tym razem czuła, że było ina-
czej, teraz oddała się Bjornarowi z własnej, nieprzymuszonej
woli. Uczyniła krok ku nowemu życiu. Życie z Martinem
minęło.
Wstała z wysiłkiem, rozpięła suknię, pozwoliła, by opadła
na podłogę. Niech tak leży do jutra, Inga nie miała siły jej po-
wiesić. Zrzuciła z nóg buty, one również zostaną do
następnego dnia w miejscu, gdzie upadły.
Najbardziej dręczy mnie to, pomyślała ze smutkiem, że mu-
szę. zrozumieć, że Bjornar zajął miejsce Martina. Nie mogę
dłużej żyć wspomnieniem czegoś nieosiągalnego. Nadszedł
czas, żeby się obudzić, kazać ciału i duszy pogodzić się z tym,
że Bj0rnar jest mężczyzną, który daje mi radość. Martina nie
ma, teraz muszę myśleć o Bjornarze.
Świadoma tego, że powinna dziękować Bogu, że postawił na
jej drodze Bjornara, zasnęła ze spokojem w duszy. Po raz pierw-
szy od dawna.
Następnego dnia na niebie wisiały ciężkie chmury i nagle roz-
pętała się burza. Deszcz bębnił o dach i plaskał na dziedzińcu.
Inga dostrzegła tylko koniuszek ogona kota, kiedy smyrgnął,
żeby się schronić w oborze.
-Psst! - szepnęła Eugenie i przywołała Ingę ku sobie.
-Co się stało?
-Muszę z tobą porozmawiać. Na osobności.
Inga podążyła za służącą wzdłuż korytarza. Serce zabiło jej
86
szybciej z niepokoju. W głosie Eugenie brzmiało coś dziwnego.
Mogłaby niemal przypuszczać, że służącą coś przeraziło.
Eugenie odwróciła się do Ingi i spojrzała jej prosto w oczy.
-To trwa już kilka dni - rzekła cicho.
-Co takiego? - spytała Inga, czując, jak ogarnia ją panika.
-Po gospodarstwie kręci się jakiś obcy.
Eugenie rozejrzała się ukradkiem, jak gdyby się bała, że nie-
znajomy stoi ukryty za rogiem.
- Mógł tylko przypadkiem tędy przechodzić - uznała
Inga.
Eugenie pokręciła z uporem głową.
- Widuję go od kilku dni. On albo ona znika mi z oczu,
gdy
tylko się zbliżam. Mimo to mam wrażenie, jak gdyby ten ktoś
nas obserwował.
Inga poczuła, jak jej się włosy podnoszą na przedramio-
nach. Świadomość, że mogą być obserwowani, wydawała się
przerażająca.
-Czy jeszcze ktoś widział tego osobnika?
-Tak, Marlenę również wspominała coś o jakimś obcym.
-Ale przecież Marlenę nadal leży w łóżku. Jeszcze nie wróciła
do zdrowia.
-Zastanów się, Ingo! Jak myślisz, skąd można najlepiej
obserwować, co się dzieje w gospodarstwie? Właśnie z
pokoju Marlenę! Jej okna wychodzą na dziedziniec.
Marlenę codziennie siada na chwilę w oknie, żeby
zaczerpnąć świeżego powietrza. Niezależnie od tego -
uznała Eugenie i głęboko odetchnęła - nie ma sensu
dyskutować, czy Marlenę widziała obcego, czy nie. Ja na
pewno zauważyłam kogoś podejrzanego-
Mówiąc to, opuściła Ingę, żeby wrócić do pracy.
Inga wzdrygnęła się odruchowo. Wcale nie podobała jej się
myśl, że jakiś obcy mógłby obserwować ich gospodarstwo. I
dlaczego ten ktoś wykazywał tak duże zainteresowanie właśnie
ich majątkiem? Nie miała żadnych wrogów, jeśli nie liczyć
Gudrun.
87
Czego ten człowiek chciał? I dlaczego on lub ona nie przyj-
dzie tu i otwarcie nie wyłoży swojej sprawy?
Inga zadrżała i pośpieszyła za Eugenie. Nie miała już ochoty
przebywać sama w pokoju.
- Zauważyłaś, czy to mężczyzna, czy kobieta? - zwróciła
się półgłosem do służącej, kiedy ją dogoniła. Odwróciły się ple
cami do domowych odgłosów i rozmawiały szeptem.
-, Nie, i właśnie to jest takie denerwujące - zwierzyła się
Eugenie. - Nigdy nie widziałam jego twarzy, ale ten człowiek
jest wysokiego wzrostu i ma szerokie ramiona. Wydaje mi się,
że to mężczyzna, chociaż dobrze się pilnuje, żeby nie zostać
zdemaskowanym.
-Nie wiadomo, czy czegoś od nas chce - stwierdziła Inga.
-A co za człowiek może się włóczyć całymi dniami w po-
bliżu gospodarstwa? - pytanie padło cichym, lecz ostrym
głosem.
Inga aż podskoczyła. Nie przywykła do stanowczego tonu
służącej. Najwyraźniej dziewczyna czuła się zagrożona i bała się
bezimiennego intruza.
-Mam nadzieję, że ten ktoś nie ma złych zamiarów - wes-
tchnęła Inga.
-Niemożliwe! Nikt nie kryje się bez powodu. Proponuję,
żebyś wieczorem dokładnie zamykała drzwi na klucz i
nigdy nie spuszczała Emilii z oczu.
Jeśli Inga spodziewała się jakichś słów otuchy ze strony Eu-
genie, to gorzko się rozczarowała.
Myśl o nieznajomym rzucała ponury cień na życie w gospo-
darstwie. Chociaż przestało padać i znowu wyszło słońce, Inga
nie mogła się uspokoić. Przez cały czas się zastanawiała, kto to
może być i czego od nich chce. Za każdym razem, gdy przecho-
dziła przez dziedziniec, rzucała bojaźliwe spojrzenia przez ra-
mię. Nie podobała jej się również myśl, że ów ktoś obserwował
wszystko, co się u nich dzieje.
88
Czy patrzy na nią w tej chwili? Czy
stoi za stodołą i ją obserwuje?
-Jestem pewna, że to mężczyzna - wyznała Eugenie. - Nie
wierzę, że kobieta mogłaby krążyć wokół gospodarstwa.
Kobieta od razu przystąpiłaby do rzeczy, wiem po sobie.
Kiedy jesteśmy złe albo czujemy, że zostałyśmy
niesprawiedliwie potraktowane, zaciskamy pięści i
mówimy bez ogródek, co o tym myślimy! Rozzłoszczone
kobiety krzyczą i awanturują się, rozładowując w ten sposób
swą złość. - Jak myślisz, co powinnyśmy zrobić? - spytała
zmartwiona. - Czy powiedzieć wszystkim o tym
człowieku?
-Obawiam się, że to wywołałoby panikę - odparła Inga
po namyśle. - Mężczyźni zaraz będą chcieli bezpardonowo
go przegonić. Ale czy to się dobrze skończy? Czy
przypadkiem ten człowiek nie wróci, bardziej niebezpieczny,
pełen złości i nienawiści?
-Nie wiem - odparła ze strachem Eugenie.
-Nie, uważam, że na razie powinnyśmy te podejrzenia za-
chować dla siebie - westchnęła Inga.
Marlenę nie miała możliwości niczego zdradzić. Nadal le-
żała w swoim pokoju. Inga celowo wyolbrzymiała jej choro-
bę, która wcale nie była chorobą, ale dzięki temu służba nie
chodziła do Marlenę na górę. Inga nie sądziła, by mężczyźni
w ogóle zważali na „dolegliwości kobiece", ale wolała nie ryzy-
kować.
Uchwyciła się nadziei, że Wszechmogący okaże jej litość.
Modliła się, by ją uchronił od nieznanego niebezpieczeństwa.
Czy może nie dość doświadczyła w swym życiu okrucieństwa?
Wyprostowała się i zdała się na Boga: albo wysłucha jej modli-
twy, albo nie.
Kiedy służba udała się wieczorem na spoczynek, Inga i Eugenie
usiadły w salonie przy kominku, każda ze swą filiżanką kawy.
Eugenie miała tej nocy nocować w Gaupås, ponieważ następ-
89
nego ranka bardzo wcześnie zamierzały zająć się pieczeniem
chleba. Obie lubiły grzać się przy ogniu i przysłuchiwać miłym
trzaskom z kominka. Było coś szczególnie przyjemnego w ob-
serwowaniu ruchliwych płomyków.
Nagle Eugenie przeraźliwie krzyknęła.
Inga podskoczyła, wylewając kawę prosto na kolana. Bły-
skawicznie się poderwała przerażona krzykiem, lecz również
dlatego, że gorący napój rozlał się jej po udach.
-To on! - syknęła Eugenie, z trudem łapiąc oddech, i wska-
zała na okno.
-Kto? - Inga szybko spojrzała w tamtą stronę, ale nikogo
nie zobaczyła. Starała się unieść spódnicę, żeby ochłodzić
trochę palącą skórę.
Eugenie była zdenerwowana.
-Ten obcy mężczyzna, Ingo! Stał tuż za oknem i zaglądał
do środka!
-Uspokój się, Eugenie. Jesteś pewna, że to nie ogień z ko-
minka tworzył cienie na szybie, układające się w
powykrzywiane figury?
Eugenie prychnęła.
- Naprawdę tu był! Czy nie słyszysz, co mówię? Zaglądał
do środka!
Na twarzy Eugenie malowało się przerażenie i Inga nie mogła
jej nie wierzyć. Czym prędzej zasunęła grube pluszowe zasłony.
Miły nastrój prysnął. W salonie zrobiło się ponuro.
Skóra jej ścierpła ze strachu. Świadomość, że obcy już nie
tylko kręcił się w pobliżu, lecz nawet zaglądał przez okna, bu-
dziła grozę.
- Widziałaś, kto to był?
Eugenie zrezygnowana pokręciła głową.
- Nie, nie zauważyłam - odparła i zaraz dodała: - Ale je
stem pewna, że na zewnątrz stał mężczyzna. I nam się przy
glądał. Czy to mógł być Stener Roysholt? - spytała z drżącymi
wargami.
Inga wycierała ściereczką mokrą spódnicę.
90
-Nie wiadomo, czy jeszcze jest w okolicy. Dawno temu wi-
dziano go w Tonsberg. - Przebiegł ją dreszcz. - Jednak to
mógł być on^ Nie wiemy nic pewnego.
-Dzięki Bogu, że będę tutaj nocowała - westchnęła Eugenie
i złożyła ręce na piersi. Na samą myśl o tym, że miałaby po
ciemku wracać sama do domu, wiedząc, że w pobliżu
chodzi sobie swobodnie obcy, może niebezpieczny
mężczyzna, serce jej zabiło z przerażenia.
-Chodź! - Inga pociągnęła Eugenie za sobą. Czuła, jak jej
ciało drży z napięcia, bała się, że nie zdąży zamknąć na
klucz wszystkich drzwi.
Doskoczyły przestraszone do drzwi wejściowych i przekrę-
ciły w zamku klucz, potem pobiegły dalej do wyjścia na ganek.
Odetchnęły z ulgą, upewniwszy się, że wszystkie drzwi są do-
brze zamknięte.
- Myślisz, że spróbuje wejść do środka? - spytała Eugenie,
gdy trochę ochłonęła.
- Nie wiem - odparła Inga. - Ale nie możemy ryzykować.
Obie pomyślały o tym samym: były odcięte od wszelkiej
pomocy. Niels spał na piętrze, ale on niewiele by pomógł, gdy-
by obcy wdarł się do domu; był już stary i słaby. W pokoju
naprzeciwko leżała Marlenę. Właściwie mieszkała w niewiel-
kiej klitce urządzonej w budynku dla służby, ale Inga nie mia-
ła serca jej tam odesłać. Komórka nie nadawała się dla mło-
dej dziewczyny, która przeżyła zawód miłosny. Przygnębienie
z powodu porzucenia mogłoby się spotęgować, gdyby Marle-
nę została sama w mrocznej, ciasnej izdebce. Służąca potrze-
bowała opieki po tym, jak potraktował ją Peder. W razie na-
paści ona także na niewiele by się zdała, bo bała się własnego
cienia.
Gulbrand, Bjornar, Erling, Arne i Trygve znajdowali się
w budynku dla służby. Inga mogła go zobaczyć, gdy wyjrzała
przez okienko w drzwiach na ganek, ale nawet gdyby wołała
i krzyczała, nic by nie wskórała. Mężczyźni by jej nie usłyszeli,,
ponieważ pewnie spali o tej porze. Poza tym obcy na pewno
91
by zareagował na jej krzyk. Może słysząc jej wołanie o pomoc,
wyważyłby drzwi, wpadł do salonu i zamordował i ją, i Euge-
nie?
Inga zerknęła na Eugenie, a Eugenie na nią. Wyglądało na
to, że wpadły na tę samą myśl, Eugenie zapewne również zdała
sobie sprawę, że w domu są tylko kobiety i dzieci. Nie było
nikogo, kto mógłby im pomóc, gdyby nieznajomy spróbował
wtargnąć do środka.
Inga zagryzła dolną wargę w zamyśleniu. Nie miała pewno-
ści, czy intruz jest niebezpieczny, ale musiało być z nim coś
nie tak. Żaden normalny człowiek nie skrada się w pobliże
domu i nie zagląda przez okna. Żeby potem zniknąć!
- Usiądźmy przy kominku - zaproponowała drżącym gło-
sem.
Z twarzami zwróconymi w stronę zasłoniętych grubymi ko-
tarami okien, czując na plecach ciepło ognia, ściskały kurczowo
pogrzebacze.
Mężczyzna ukrył się szybko, kiedy przerażona twarz Eugenie
zdradziła, że został zauważony. Przez chwilę siedział bez ruchu
skulony w grządce kwiatów i przeklinał własną głupotę. Nie po-
winien zaglądać do pokoju, gdy wewnątrz byli ludzie. Jednak
zwykle nie zapalano świec, gdy nikt tam nie przebywał, ponie-
waż oszczędzano stearynę.
A tylko przy zapalonym świetle mógł zajrzeć do środka i
ocenić wartościowe przedmioty. Wprawdzie jadał posiłki w
kuchni, lecz mężczyzn do pomocy przy żniwach rzadko za-
praszano do pokoi. Z doświadczenia wiedział, że to w salonie
lub w sypialni przechowywano najcenniejsze rzeczy. Srebra, bi-
żuterię i zegarki kieszonkowe...
Teraz nie miał odwagi dłużej tu tkwić. Gospodyni nie nale-
ży do bojaźliwych, jak zauważył, i może przeczesać teren,
żeby sprawdzić, kto przestraszył Eugenie. Pośpiesznie, zgięty
wpół przebiegł wzdłuż ściany domu, a potem przez
dziedziniec.
92
W pobliżu budynku dla służby zwolnił, uspokoił się, zaczerpnął
powietrza i ostrożnie otworzył drzwi.
BCiedy następnego dnia wczesnym rankiem cała służba zjawiła
się na miejscu, Inga i Eugenie popatrzyły na siebie z ulgą. Wes-
tchnęły. Niewiele spały tej nocy. Oczy paliły je z powodu niewy-
spania i bolały plecy, ponieważ obie spędziły długie godziny na
niewygodnych krzesłach.
Rozmowy, stukot drewnianych naczyń i gwar przy sto-
le ze śniadaniem brzmiały jak muzyka w uszach Ingi. Dzisiaj
nie przeszkadzało jej, że wszyscy wkoło hałasowali i śmiali się.
Przytłaczająca cisza, którą musiała wytrzymać ostatniej nocy,
zniknęła bez śladu. Indze poprawił się humor.
-Źle się czujesz? - spytał Bjornar, kiedy zostali sami po
śniadaniu.
-Ja? Nie - odparła z uśmiechem. - Jestem tylko zmęczona.
-Zauważyłem, że jesteś jakaś blada i masz zaczerwienione
oczy - wyjaśnił.
Czy to takie dziwne? - pomyślała i uśmiechnęła się szero-
ko.
- Może myślałam o tobie i nie mogłam spać?
Bjornar rozpromienił się.
-Wkrótce nie tylko będziesz o mnie myśleć. - Objął ją wo-
kół talii i pocałował w policzek.
-Żartownisi - roześmiała się zawstydzona, ale podobało
jej się to, co usłyszała. Słowa podnieciły ją i wywołały
płomienny rumieniec na policzkach. - A teraz pędź do
pracy. Nie potrzebuję tu nierobów, wiesz! - Udała, że chce
go uderzyć ścierką, ale ścierka tylko zakręciła się w
powietrzu, nie trafiając.
Bjornar klepnął Ingę zalotnie po pośladku i zniknął na dzie-
dzińcu.
93
Strach, którego Inga doświadczyła ostatniej nocy, nadal ściskał
ją za serce niczym żelazny szpon. Po jej głowie kołatało się jed-
no pytanie: kim jest ten obcy? Jakaś ogromna siła musi go tu
sprowadzać, inaczej nie kręciłby się w pobliżu. I co to za siła?
Pociąg i pożądanie? Przygnębiona pokręciła głową. Nagle cała
krew napłynęła jej do twarzy. Czy to możliwe, żeby... Może to
Hedvig wysłała tu jednego ze swych synów, żeby siał strach!
Tak, pomyślała Inga, przez kilka sekund przekonana, że się nie
myli, lecz zaraz ogarnęły ją wątpliwości. Czy rzeczywiście Tor-
stein albo Torbjorn mogliby w taki sposób pełnić rolę posłań-
ców matki? Nie potrafiła sobie na to odpowiedzieć, ale synami
Hedvig mogła kierować chęć zemsty. Istniało duże prawdopo-
dobieństwo, że tak było, chociaż Inga nie przypominała sobie,
żeby ich w jakiś sposób uraziła. Nie miała bezpośrednich wro-
gów, jeśli nie liczyć Gudrun.
Czy rozwiązanie tajemnicy mogło być takie proste, że to ja-
kiś biedny włóczęga zagląda tu w poszukiwaniu jedzenia i pi-
cia? Szuka miejsca, gdzie mógłby się ogrzać, najeść i znaleźć
kąt do spania? Inga wiedziała, że wielu ludzi we wsi cierpi bie-
dę. Najgorzej sytuowani udawali się do gospodarstw w nadziei,
że znajdą tam życzliwość i zaspokoją najgorszy, dręczący głód.
Inga nie sądziła jednak, by rozwiązanie było tak proste. Lu-
dzie, którzy nie mają nic do ukrycia, nie skradają się w pobliże
domów pod osłoną nocy.
- Przyjdź do mnie dziś w nocy - szepnęła Inga do Bjor-
nara. - Niels nie ośmiela się już do mnie zaglądać, więc będzie-
my całkiem bezpieczni.
Nie podniósł nawet wzroku, tylko nieznacznie uniósł do
góry kciuk. Usłyszał.
Bjornar nie miał w zasadzie nic przeciwko potajemnym
schadzkom. Nie czuł się wykorzystywany, ponieważ wiedział,
w jak trudnej sytuacji znajduje się Inga jako mężatka. Cóż,
przyznał otwarcie, jej mąż jest bardzo stary. Ciekawe, ile mu
94
jeszcze zostało...? Pierś ścisnęła mu się z żalu na myśl o tym,
że nie miałby obejmować i pieścić tej miłej, cudownej istoty,
którą jest Inga. Nawet godziny, które zostały do zmroku, wy-
dawały się wiecznością. Jak uda mu się znosić całe lata, zanim
Niels rzuci się w ramiona śmierci?
Inga zdążyła zapalić świece w trzech kandelabrach, kiedy
Bjornar wszedł do pokoju. Z uśmiechem zdmuchnęła żywiczny
patyczek. Wzrokiem przebiegła przystojną męską sylwetkę i
wypięła dumnie pierś zadowolona. Bjornar włożył swe naj-
lepsze ubranie: świeżo wyprane grube spodnie, białą, wypraso-
waną koszulę i brązowy kubrak. Jego włosy kręciły się na
karku i Inga zauważyła, że są mokre. Zapewne wykąpał się w
jeziorze koło pralni. Podobało jej się to. Nie żeby miała coś
przeciwko zapachowi potu mężczyzn, którzy ciężko pracowali,
ale uważała, że każdy po pracy powinien się choćby ochlapać.
Bjornar należał do tych, którzy myli się częściej, nie tylko w
soboty, kiedy to tradycyjnie przypadała pora kąpieli w balii.
Podszedł do Ingi, uśmiechając się, a jego widok
przyprawiał ją o drżenie z pożądania. Czuła, że jego oczy płoną
ku niej, kiedy na nią patrzy. Jej serce biło w piersi dziko i
gorąco. Zwilżyła wargi czubkiem języka.
- Jesteś jak nieosżlifowany diament: wewnątrz dobra i miła,
lecz o ostrych krawędziach. - Gładził jej ramiona i lekko ugryzł
w kark.
Inga nie przyjęła jego słów jako obrazy. Czuła, że właśnie
taka jest: niepokorna, o ostrych kantach, jeśli ktoś wszedł jej w
drogę. Owszem, w niewielkim stopniu Bjornar wprawił ją
również w zakłopotanie, lecz jego słowa niezmiernie ją ucieszy-
ły. Znał sztukę obsypywania kobiet pochwałami.
Nie potrzebowali słów, żeby się odnaleźć. Bjornar poszukał
ustami jej ust, a ona z ochotą mu na to pozwoliła. Zrobiło jej
się błogo, gdy poczuła jego miękkie wargi na swoich. Były
jakby stworzone do całowania: odpowiednio delikatne i ciepłe.
Roz-
95
gorączkowana zarzuciła mu ręce na szyję i pociągnęła za sobą
na łóżko.
Przytulił ją mocno. Jego oddech był przesycony pożąda-
niem. Nagle Bjernar usiadł na posłaniu.
- Muszę na ciebie popatrzeć!
Niezdarnymi palcami rozwiązywał wstążki jej ubrania. Jęk-
nął głośno, kiedy obnażył jej piersi.
Inga pomogła mu i wyśliznęła się ze spódnicy. W końcu le-
żała przed nim naga. Jej widok jakby go zaczarował. Uniosła się
i zaczęła rozpinać mu spodnie. Syknął, kiedy wzięła do ręki jego
przyrodzenie i zaczęła poruszać dłonią w górę i w dół. Kiedy
lekko przeciągnęła po nim językiem, Bjornar jęknął z rozko-
szy.
Potem ściągnęła z niego kubrak i rzuciła na podłogę. Koszu-
la pofrunęła tą samą drogą. Inga położyła się na materacu, na-
pawając się widokiem silnego mężczyzny, który przed nią klę-
czał. Jego męskość prężyła się dumnie. Inga przyglądała się jej
podniecona. Poczuła słodki skurcz w podbrzuszu.
Gorycz, której doznała, kiedy się ostatnio kochali, zniknęła
bez śladu. Inga leżała na plecach, kiedy Bjornar w nią wszedł.
Tym razem nie czuła smutku, że to nie Martin jest w jej ramio-
nach, choć w tej pozycji dawali sobie kiedyś najwięcej czułości.
Znalazła się u szczytu pożądania, jej łono pulsowało.
Uszczypnęła Bjornara, aż jęknął. Wysunęła ku niemu biodra na
znak, że pragnie ostrej jazdy. Nie zwlekał ze spełnieniem jej ży-
czenia.
Zagryzła kołdrę, żeby zdusić krzyk. Krew się w niej goto-
wała. Inga czuła, jak gdyby uciekała od własnych uczuć, które
zawiodły ją na rozlewisko tłumionej rozkoszy. Kiedy osiągnęła
apogeum, zgięła się wpół i oddychała ciężko.
- Pozwól mi! - rozkazała.
Więcej nie musiała mówić, by kochanek odwrócił się na ple-
cy. Tym razem nie dosiadła go przodem. Nie, odwróciła się ple-
cami, żeby mógł obserwować jej pośladki.
- Och!
96
Złapał Ingę za kostki, dając jej oparcie, by mogła się szyb-
ciej ruszać. Podniósł głowę, żeby widzieć, jak unosi się i opada.
Ów widok sprawił, że zaparło mu dech. Namiętność usadowiła
się nie tylko w podbrzuszu, ale rozchodziła się promieniście na
całe ciało.
Bjornar jęknął, gdy doszedł. Wygiął się pod Ingą w łuk i od-
chylił głowę do tyłu.
- Moja huldra, moja huldra - powtarzał szczęśliwy.
9
Kristian zirytowany kopnął drobny kamyk leżący na trawniku.
Kamyk poszybował szerokim łukiem w powietrzu i uderzył w
ścianę obory. Niech diabli porwą Hedvig! Niech diabli porwą
te wszystkie szkaradne, piekielne babska!
Rozgniewany przysiadł na spróchniałym pniu i ponuro po-
patrzył na pola. Wątłe, zielone pędy rosły ochoczo i wyciągały
się ku słońcu. Chwila odpoczynku dobrze mi zrobi, pomyślał i
kilka razy głęboko wciągnął powietrze. Na szczęście wszystko
się dobrze ułożyło między nim a Miną. Naprawdę się z tego
cieszył. Po awanturze, jaką im urządziła w lesie Hedvig, oba-
wiał się, że Mina nigdy więcej nie spojrzy w jego stronę, ale
tak się nie stało. Więzi między nimi tylko się wzmocniły.
Dzięki Hedvig, pomyślał z odrobiną złośliwości. Mimo to
rozumiał, że ten szalony tłuścioch nie powinien się dowiedzieć,
że od tamtej pory on i Mina częściej się spotykają. Gdyby tak się
stało, Hedvig pewnie jeszcze bardziej by się wściekała i mściła.
O ile to w ogóle możliwe, pomyślał ironicznie.
Mina odcięła się od wiejskich plotek i postanowiła go od-
wiedzić, żeby dowiedzieć się prawdy. Gdyby tak wszyscy robi-
li podobnie, westchnął, ale ludzie wolą widocznie cieszyć się
myślą, że Svartdal być może przejdzie w ręce Torsteina. Mimo
wszystko, stwierdził Kristian sceptycznie, niewielu odważyło
się go odwiedzić, jak gdyby nie chcieli się wtrącać w jego pry-
watne sprawy...
98
Kiedy Mina mu powiedziała, że uciekła ze sklepu pana
Smedsruda, nagle zdał sobie sprawę, że nie zdążyła kupić po-
trzebnych rzeczy. Wspaniałomyślnie dał jej dwa worki ziarna,
cukier, sól i dwadzieścia jajek. Mina broniła się przed jego hoj-
nością, ale nie przyjął jej protestów. Oczywiście, że powinna so-
bie oszczędzić powrotu do sklepu i nie narażać się na dociekli-
we pytania i źle skrywane aluzje! Tego by tylko brakowało, żeby
Mina nie dostała od niego tego, czego potrzebowała.
Kristiana ogarnął smutek niczym mroczny cień. Tyle pra-
cy i znoju włożył w to gospodarstwo. A przed nim jego ojciec.
A przed Kolbjernem dziadek. I przodkowie przed nim... Gdy
zdał sobie z tego sprawę, przeszedł go dreszcz.
W miarę jak lata będzie ubywało, do rozprawy sądowej bę-
dzie coraz mniej czasu. A jeśliby... Nie, Kristian odegnał nie-
wygodną myśl niczym natrętną muchę. Nie zamierzał tak nisko
upaść, nie wolno mu w tym wszystkim zapomnieć o własnej
godności.
Tłusta zielonkawa mucha plujka krążyła denerwująco wo-
kół jego głowy. Kristian pacnął ją otwartą dłonią. Na wpół
oszołomiona odleciała, bzycząc. Nagle przyszła mu do głowy
chytra myśl. A gdyby tak udawał, że mimo wszystko chce się
z Hedvig ożenić...? Czy uda mu się wywieść w pole tę kapryśną
kobietę? Nie musi nawet wprost obiecać jej małżeństwa, lecz
wystarczy zawrócić jej w głowie, żeby wycofała pozew. Wtedy
lensman i sędzia zrozumieliby, że chodzi jej tylko o zdobycie
Svartdal. Poza tym zyskałby na czasie, rozmyślał rozochocony,
zdobył czas potrzebny na to, żeby Niels i Inga zdążyli sprawdzić
kilka faktów, przemawiających na jego korzyść.
Podniesiony na duchu wstał i otrzepał spodnie ze świerko-
wych igieł.
- Gdzie się wybierasz? - spytała Emma zaciekawiona, kie
dy w pośpiechu wszedł do domu i ściągał z haka kubrak i kape
lusz.
- Idę do Hedvig - odparł wesoło.
Emma położyła mu rękę na ramieniu.
99
-Czy mądrze robisz? - spytała zmartwiona.
-W każdym razie mądrzej, niż gdybym załamał ręce -
stwierdził. Ostrzeżenie starej służącej dźwięczało mu w
głowie, ale zachęcony swym świetnym pomysłem, nie
przejął się zbytnio.
W drodze do 0vre Gullhaug rozmyślał o tym, jak powinien
wyłożyć sprawę, żeby się nie upokorzyć. Nie miał zwyczaju
o nic błagać i prosić ani też przyznawać się do błędu. Nie nale-
żał do tych, którzy łatwo zmieniają zdanie. Cóż, pomyślał zjad-
liwie, nie chodzi tu o rozszczepianie swojej osobowości, lecz
o to, żeby się wkraść w łaski Hedvig. Głupia flądra! Na pewno
oszaleje z radości, kiedy zaproponuje jej wspólną przyszłość.
Pewność siebie i szlachetne plany nie wystarczą, by zwieść tę
wielką gospodynię, pomyślał Kristian, kiedy Hedvig z rezerwą
powitała go na dziedzińcu. Nie zdradziła również chęci, żeby
zaprosić go do środka. Najczęściej zachowywała się jak przy-
milny kociak, lecz teraz jakby odrobinę wyżej uniosła głowę
i nerwowo oddychała przez nos.
- Czego chcesz? - rzuciła ostro.
Jej gniew podziałał na Kristiana jak kubeł gorącej wody.
Już miał na końcu języka ciętą odpowiedź, lecz się opamię-
tał. Odruchowo zacisnął pięści i aż go korciło, by wymierzyć
Hedvig policzek, lecz ogromnym wysiłkiem woli założył, ręce
na plecy. Uznał, że nie warto się zdradzać i okazywać wzburze-
nia.
- Chciałbym przede wszystkim porozmawiać o Svart-
dal - wyjaśnił aksamitnym głosem.
Hedvig odrzuciła do tyłu głowę, aż jej gruby warkocz opadł
na plecy.
- Czy nie jest na to odrobinę za późno?
Kristian poczuł się jak złapany insekt między dwoma opusz-
kami palców. Tak to musiało wyglądać, palce trzymały i uciska-
ły, czekając tylko, żeby zmiażdżyć ofiarę.
- Za późno i za późno - powtórzył niedbale. - Nie sądzi
łem, że byłem ci tak drogi, że... że to odbierze ci rozsądek.
100
Hedvig zmrużyła oczy i spojrzała na Kristiana krytycznie.
Jak mógł powiedzieć coś tak bezmyślnego? Oczywiście nie
powinien mówić nic, co mogłaby potraktować jako obraźliwe.
Zmieszany spróbował znowu:
-Nie brałem twoich uczuć poważnie. Myślałem, że się tylko
ze mną bawisz. Tak długo byłem wdowcem, wiesz, i nie
bardzo rozumiałem, do czego zmierzasz. - Boże, jak
nienawidził udawania. Gdyby tylko mógł uniknąć tych
idiotyzmów!
-Dawałam ci to do zrozumienia chyba wystarczająco wiele
razy, czyż nie? - zauważyła Hedvig i zmarszczyła czoło
poirytowana. - Musiałeś chyba być naprawdę głupi, skoro
tego nie zauważyłeś!
W Kristianie zagotowało się. Tylko spokojnie, tylko spokoj-
nie, upominał w jego głowie wewnętrzny głos. Nie daj się spro-
wokować! Pamiętaj, o co się toczy gra!
- Tak, tak - roześmiał się fałszywie. - Halvdan był moim
przyjacielem, Hedvig, i uważałem, że to by było nieładnie z mo
jej strony, jeżeli... gdybyśmy się pobrali tak szybko po jego
śmierci.
Łagodniejszy wyraz wokół ust Hedvig sprawił, że wydawała
się mniej przerażająca.
- To prawda, Kristianie, ale w miarę upływu czasu uświa
domiłam sobie, że odrzuciłeś miłość, którą chciałam ci dać.
Kristian wzruszył ramionami. Nie śmiał powiedzieć nic,
co mogłoby Hedvig urazić. Nie powinien też próbować jej
przekonywać, że jest inaczej. Pozwolił, by uczyniła następny
ruch.
- Poza tym - mówiła dalej i ruszyła przez dziedziniec - Halv-
dana nie łączyło z tobą nic szczególnego. Wasza przyjaźń nale
żała do przeszłości.
Oskarżenie niczym ostry paznokieć rozdarło jego sumie-
nie. Hedvig miała rację, ale mogła podziękować samej sobie,
że ta przyjaźń się skończyła. Kiedy Halvdan przywiódł Hedvig
do 0vre Gullhaug, Kristian postanowił trzymać się z dala.
Ta nienasycona suka nieraz posyłała mu zalotne spojrzenia już
101
w pierwszych latach po ślubie. Bał się, że Hah/dan to zauważy.
Co by wtedy powiedział? A jeśli Hedvig tak namieszałaby w gło-
wie swemu zakochanemu mężowi i zrzuciła całą winę na niego?
Nie, najbezpieczniej było spotkać się z Halvdanem w miejscach,
gdzie gromadziło się więcej ludzi.
Kristian nie miał daru przekonywania, sam to słyszał, a jego
głos brzmiał niepewnie, kiedy pośpieszył za Hedvig:
- Nie pozwólmy, by Halvdan stanął między nami, Hedvig.
Powiedz mi, moja słodka... - ostatnie słowa urosły mu w us
tach - jak ułożymy nasze sprawy po ślubie? Zostaniesz w 0vre
Gullhaug, a ja w Svartdal, czy...
Hedvig zatrzymała się gwałtownie i wbiła w Kristiana swe
brązowozielone oczy.
- Ach tak! Svartdal to jedyne, na czym ci zależy, Kristianie!
Nie przychodzisz tu, żeby się oświadczyć. Chcesz tylko zapew
nić Kristofferowi prawo do dziedzictwa.
Kristian poczuł się tak, jak gdyby uszło z niego powietrze.
Hedvig rozszyfrowała całą intrygę.
- Naturalnie! Torstein nie jest moim synem i nie może,
do diabła, przejąć Svartdal. Nie pojmuję, co się z tobą stało. Jak,
do licha, możesz myśleć, że...
Hedvig przerwała mu, uśmiechając się drwiąco:
- Możesz sobie wymyślać i grozić do woli, Kristianie,
ale twoje zarozumialstwo cię zgubi. - Niemal łagodnym gło
sem dodała: - Oniemiejesz z wrażenia, kiedy zobaczysz dowo
dy, które przedstawię w sądzie. Wierz mi!
Groźba odebrała Kristianowi mowę. Dowody? Jak zdoła
przedstawić dowody, które nie istnieją? Odpokutował swoją
winę i od tamtej pory nie uczynił nic niedozwolonego. Ani wo-
bec Hedvig, ani wobec innych ludzi.
Hedvig była prawie o głowę niższa od Kristiana. Wściekła
stanęła blisko niego i spojrzała mu prosto w oczy.
- Svartdal będzie moje! Na nic się nie zdadzą składane pół
głosem miłosne wyznania. Myślałam, że to zrozumiałeś.
Kristian z trudem poskromił złość, która w nim narastała.
102
Rozsądek podpowiadał mu milczeć, odczekać i zobaczyć, jaki
obrót przyjmie ta rozmowa, lecz to była ciężka próba.
- Hedvig... Oczywiście chciałbym zostać w Svartdal,
ale możemy się pobrać...
Hedvig przerwała mu stanowczo:
- Co ty sobie wyobrażasz? To niczego nie zmieni. Ty jesteś
daleko, ja tutaj! Już nie pragnę ciebie, lecz twojego majątku.
Wtedy Kristian nie wytrzymał. Próba cierpliwości minęła.
- Niedoczekanie twoje, Hedvig, bym zobaczył u siebie two
jego wyrodka! Nigdy do tego nie dojdzie!
Hedvig odchyliła głowę do tyłu i roześmiała się.
-Nie zadzieraj nosa! Sprzymierzyłam się z potężnymi wro-
gami...
-Z kim? - spytał Kristian gniewnie. - Gadaj, szatańska ko-
bieto! - Złapał ją za ramiona i mocno przytrzymał.
-Już zgadłeś - uśmiechnęła się zimno. - Zawarłam pakt z
samym szatanem.
Kristian puścił ją wstrząśnięty i cofnął się. Co to za bzdury?
Czyżby tej obłąkanej kobiecie do reszty pomieszało się w gło-
wie?
-Spotkamy się w sądzie - rzekł szorstko w odpowiedzi.
-Zniszczymy cię, Kristianie. Wreszcie odpłacimy ci za
twoją pychę.
Kristian odwrócił się do Hedvig plecami i ruszył ku
Czarnemu. Już teraz zastanawiał się, czy Hedvig mówiła prawdę,
czy to tylko jakieś mgliste mrzonki. Kto chciałby świadczyć na
jej korzyść? Laurens...
Spór obu rodów napsuł wiele krwi między rodzinami, ale
dlaczego szwagier miałby się teraz nagle na nim mścić?
Kristianowi nic tu się nie zgadzało. Czy to może Oddbjorn z
Nedre Gullhaug? Nie, pomyślał, wsunął nogę w strzemię i
wskoczył na grzbiet konia. Niels? Poczuł, jak krew odpłynęła
mu z twarzy z przerażenia, ale w tej samej chwili odrzucił tę
możliwość. Dobry, stary Niels nigdy by go nie zdradził. Kto to
mógł być?
103
Każdy, uznał po namyśle. Miał dosyć wrogów, tak wielu,
że trudno by ich było posortować.
Hedvig zatarła ręce z radości, kiedy Kristian odjeżdżał kon-
no w dół alei. Dała mu do zrozumienia, że nic już nie wskóra
umizgami i fałszywymi obietnicami. Chciał się ożenić, a jedno-
cześnie każde z nich miałoby zostać u siebie? Ha! Czy naprawdę
myślał, że jest tak łatwowierna i się na to zgodzi?
Z chytrym uśmiechem obserwowała jego szerokie plecy
i ciemne włosy, które lekko kręciły się na karku. Nadal przyjem-
nie było na niego popatrzeć, lecz już nie wzbudzał w niej drże-
nia z pożądania. Szalona miłość i namiętność, którą do niego
czuła, przekształciła się w zaciekłą nienawiść! Kiedyś pragnęła
być dla niego miła, lecz teraz jej myśli krążyły tylko wokół tego,
jak się na nim zemścić w możliwie najokrutniejszy sposób. O,
jeszcze gorzko pożałuje, że ją odtrącił, kiedy proponowała mu
swe bujne ciało. Co za głupiec! Nie było chyba w parafii męż-
czyzny, który by nie skorzystał z tak szczodrej propozycji.
Hedvig rozejrzała się dokoła, żeby sprawdzić, czy nikogo nie
ma w pobliżu, pośpieszyła do drzwi i ruszyła w stronę sypialni.
W szufladzie komody pod bielizną nocną przechowywała pie-
niądze, które miał otrzymać pastor Mohr.
Ustalili, że za swoją przysługę otrzyma w sumie tysiąc ko-
ron. Pastor utrzymywał, że to kwota proporcjonalna do warto-
ści Svartdal. Hedvig nie zamierzała mu wręczyć wszystkiego od
razu. Nie ma nawet mowy o tym, żeby otrzymał drugą część za-
płaty, zanim zaświadczy przeciw Kristianowi! W dodatku ona
sama oceni, czy zasłużył na resztę. Według niej będzie to zale-
żało od jego zaangażowania i wyroku sądu.
Banknoty pięćdziesięciokoronowe zaszeleściły między jej
palcami. Wilhelm Christie, były przewodniczący Stortingu,
zdobił jedną stronę banknotu i Hedvig doznała nieprzyjemne-
go wrażenia, że patrzy prosto na nią. Nie, co za bzdura, zgromi-
ła samą siebie i zebrała plik banknotów.
104
Suma stanowiła poważną część środków zaoszczędzonych
w gospodarstwie, ale niech się dzieje, co chce. Po sprzeczce
z Kristianem przed chwilą Hedvig aż mrowiło z niepokoju.
Ogarnęła ją nagła potrzeba wręczenia pieniędzy pastorowi.
Wtedy Mohr z większym oddaniem włączy się w spór między
nią a Svartdalem... Postanowiła, że od razu pojedzie na pleba-
nię.
Pastor Mohr ściągnął nieco usta, kiedy służąca zapukała
i spytała, czy ma czas przyjąć Hedvig z 0vre Gullhaug. Nie zdo-
łał ukryć irytacji i zniecierpliwienia, kiedy zapraszającym ge-
stem dał znać, żeby wpuścić gościa. Zaraz jednak się opanował
i gdy Hedvig weszła do pokoju, uśmiechnął się.
- Jak miło! - odezwał się radośnie.
Kłamstwo sprawiło, że jego głos zabrzmiał nieczysto. Hedvig
dosłyszała to, lecz ucieszyła ją niepewność pastora.
-Przyniosłam pieniądze.
-Wszystkie? Hedvig
pokręciła głową.
- Tylko połowę. Pastor powinien wiedzieć, że niełatwo jest
zdobyć taką dużą sumę naraz.
Czy zrozumiał podwójne znaczenie jej słów? Czy zoriento-
wał się, że uważa go za chciwego? Pewnie nie, pomyślała, bo już
oblizuje palce i rozanielony bierze plik banknotów, który rzuci-
ła na jego biurko.
Z uśmiechem zadowolenia na ustach przeliczył pieniądze,
włożył je do szuflady z dokumentami, którą na powrót zasunął.
Hedvig zastanowiła się, czy nadal przechowuje tam wyrwaną
stronę z księgi kościelnej, ale nie odważyła się o to spytać. Ten
temat nie istniał.
- Czy jeszcze coś, pani Gullhaug, skoro już tu pani jest?
Hedvig wolno pokręciła głową.
- Nic takiego nie przychodzi mi na myśl. Jak pastor wie,
przygotowuję się do sprawy przeciwko Kristianowi Svartdalowi.
W oczach pastora pojawił się niebezpieczny błysk. Jego głos
brzmiał jednak łagodnie i spokojnie, kiedy rzekł:
105
- Tak, i pragnie pani zapewne, żeby wszystko się udało, jak
się spodziewam.
Wyraźna aluzja wprawiła Hedvig w złość.
- Liczę na to, że i pastor tego pragnie! To oznacza więcej
pieniędzy - odparła zjadliwie.
Duchowny spojrzał na Hedvig podejrzliwie.
- Miła pani GuUhaug, insynuuje pani, że nie dostanę reszty,
która mi się należy?
Hedvig zacisnęła usta. W głębi duszy zachichotała.
- To zależy od tego, jak przekonujący będzie pastor w są
dzie!
Ten zazwyczaj blady mężczyzna jeszcze bardziej poszarzał.
- To jest sprzeczne z naszą umową! Uzgodniliśmy, że do
stanę połowę teraz, a resztę potem.
Hedvig wyprostowała się.
- Nie zapłacę za coś, czego nie dostanę. Tyle powinien pa
stor rozumieć! - Zachowywała się wobec Mohra surowiej, niż
właściwie chciała, ale uznała, że trzeba mocno zacisnąć obrożę
na szyi dzikiego zwierzęcia.
Pastor Mohr niemal przefrunął do niej przez pokój. Głębo-
ko osadzone oczy wypełniała wściekłość.
- Nie muszę świadczyć na pani korzyść. A jeśli ludzie do
wiedzą się o pieniądzach, mogę powiedzieć, że niczego nie
przyjąłem.
Hedvig kusiło, żeby się cofnąć, ale musiała pokazać, że się
nie boi.
-Ach tak - zamruczała jak kot. - Lecz na Boga... - Udając
przerażenie, położyła rękę na piersi wstrząśnięta. - Co
powiedzą władze kościelne na brak jednej strony w księdze
parafialnej?
-Ty chytra obłudnico! - syknął pastor. - Jak śmiesz na mnie
naciskać? Poza tym... - Triumfujący uśmiech obnażył jego
krzywe, luźno osadzone zęby. - Kartkę można na powrót
wkleić!
-Owszem, ale ludzie zapewne się zdziwią, że właśnie ta
106
strona została najpierw wyrwana, a potem wklejona na miejsce.
Będzie też pognieciona... Jak gdyby ktoś ją zmiął w przypływie
złości...
- Nie radzę mnie demaskować, pani Gullhaug! Jestem
w gminie szanowanym człowiekiem i mam wpływowych przy
jaciół. Jeżeli...
Hedvig odwróciła się plecami. Zatrzymała się przy drzwiach
i nacisnęła klamkę. Odczekała chwilę, po czym rzekła ostrze-
gawczo:
- Osobie duchownej nie przystoi używać gróźb! Nie martw
się, pastorze - mówiła dalej zjadliwie. - Jeżeli wyświadczysz
mi przysługę, dostaniesz swoje pieniądze. Judaszowe srebrni
ki - wypluła, zanim opuściła pokój z wysoko zadartym nosem.
10
Inga myślała, że eksploduje, kiedy na początku lipca zobaczyła,
jak Hedvig zajeżdża do Gaupås.
- Czego tutaj chcesz? - syknęła. - Powinnaś mieć dość
wstydu, by trzymać się od nas z daleka...
Hedvig uśmiechnęła się z wyższością.
- Zapomniałaś, że mój starszy syn zamierza ożenić się z Si-
grid? Pozwól mi więc porozmawiać z Nielsem!
Inga nie mogła zrobić nic innego, jak tylko odsunąć
się i wpuścić Hedvig do środka. Czując wypełniającą ją
bezsilność, poleciła Eugenie przygotować kawę i zanieść tacę
do gabinetu Nielsa, gdy tylko będzie gotowa. Następnie
pośpieszyła korytarzem i wpadła prosto do pokoju Nielsa, gdzie
siedział przy swoim biurku. Hedvig zatopiła się w jednym z
miękkich, głębokich foteli.
Inga przeszywała ją wzrokiem, lecz Hedvig zdawała się nie
zwracać na to uwagi.
Niels przywołał Ingę do siebie skinieniem dłoni. Cicho szep-
nął jej do ucha:
- Opanuj się, Ingo. Nie życzę sobie żadnych wybuchów
emocji podczas tej rozmowy.
Inga wywróciła oczami zrezygnowana.
-AleżNielsie.ja...
-Rozumiem, że jesteś zła, ale proszę cię, nie przerywaj tej
dyskusji. Raczej odłóż na później, co masz do powiedzenia.
108
Nie jestem zła, pomyślała Inga oburzona, jestem tak wściek-
ła, że mogłabym tej wiedźmie łeb ukręcić. Przychyliła się jednak
do prośby męża. Na razie. Hedvig ziewnęła przeciągle, jakby
znudzona, gdy Inga przechodziła obok, i Inga musiała się po-
wstrzymać, żeby jej nie spoliczkować. Stuliwszy uszy po sobie,
Inga przeszła przez gabinet i usadowiła się w fotelu pod ścia-
ną. W milczeniu przysłuchiwała się rozmowie między Hedvig
i Nielsem. Pani Gullhaug zaakceptowała niewiele z propozycji
Nielsa, ta kobieta odznaczała się szczególną zdolnością przeko-
nywania.
- Zatem wesele odbędzie się w 0vre Gullhaug - rzekł
Niels. - Ponieważ tradycja nakazuje, by miało miejsce w domu
pana młodego.
Hedvig kiwała głową, aż jej kasztanowobrązowy warkocz
przeskakiwał z jednej strony na bok.
- Tak, chyba jeszcze za wcześnie, żeby wyprawić je w Svart-
dal... - roześmiała się kokieteryjnie.
Kątem oka Inga dostrzegła, że Niels się przeraził. Rzucił
szybkie, przestraszone spojrzenie w jej stronę. Jego oczy zakli-
nały ją, żeby zachowała spokój. W tej samej chwili zagotowało
się w niej z powodu jawnej zuchwałości Hedvig, ale opanowała
się. Niedoczekanie, by Hedvig zdołała ją wyprowadzić z równo-
wagi swymi prostackimi uwagami!
Niels wolał nie odpowiadać wprost.
- Tak czy owak cieszę się - mruknął - że tych dwoje mło
dych pragnie się pobrać. Co do drugiej sprawy, wprawiasz
mnie w zakłopotanie. Jako sędzia muszę oświadczyć, że je
stem niekompetentny, ponieważ łączą nas zbyt bliskie więzi.
W twojej sprawie będzie sędziował sędzia, który przyjedzie
z Larvik.
Hedvig wstała i uścisnęła Nielsowi rękę. O tym nie pomyśla-
ła.
- Sama znajdę drogę, Nielsie.
Wtedy Inga poderwała się nagle z fotela i zaproponowała:
- Odprowadzę cię!
109
Niels drgnął, lecz żadna niema prośba z jego strony nie mog-
ła teraz powstrzymać wściekłości żony.
Hedvig pośpiesznie wyszła z gabinetu z niechętną miną,
lecz Inga podążyła tuż za nią. Do diabła, nie pozwoli, by Hedvig
się upiekło. Na dziedzińcu, kiedy Inga zatrzasnęła za sobą drzwi
wejściowe, złapała Hedvig za ramiona i odwróciła ku sobie.
- Jak mogłaś uganiać się za moim ojcem? Nie wiedziałaś,
że był w tym czasie zaręczony z moją matką?
Hedvig zwęziła oczy.
- On się tym nie przejmował, to dlaczego ja miałabym mieć
skrupuły?
Inga przyrzekła sobie, że będzie się trzymać sprawy, lecz pa-
liła ją żądza zemsty. Pragnęła dopiec Hedvig do żywego.
- Przez wiele lat uchodziłaś za nienaganną gospodynię bez
jednej wstydliwej plamki na opinii. Lecz teraz zaczynam po
znawać inną Hedvig... Pragnęłaś zasiać niezgodę między moi
mi rodzicami. Co by było, gdyby moja matka poznała prawdę,
że krążyłaś koło Kristiana niczym goniąca się bezdomna suka?
Usta Hedvig drżały, a nozdrza pobielały i rozszerzyły się.
- Nigdy się o tym nie dowiedziała - warknęła upokorzo
na. - Ty się o to postarałaś, Ingo!
Inga wstrząśnięta aż cofnęła się o krok. Ależ ta Hedvig pod-
ła! Żeby wykorzystywać przeciw niej śmierć matki. Gorączko-
wo szukała w głowie jakiejś odpowiedzi, ale nie mogła znaleźć
słów.
- Nie bądź zbyt pewna siebie - szepnęła ochryple. - Pamię
taj, ty szmato, kto zadziera z jednym z dzieci Kristiana Svartda-
la, będzie miał na karku pozostałe.
Przy tych słowach Inga odwróciła się do Hedvig
plecami i czmychnęła do domu, szukając w nim schronienia.
Sigrid stała przez chwilę, czekając na Torsteina w umówionym
miejscu. Nie spóźniał się ani trochę, lecz ona przyszła za wcześ-
110
nie. Serce nabrało szybszego tempa, kiedy dostrzegła znajomą
sylwetkę. Szedł w jej stronę, ale minie jeszcze kilka minut, za-
nim znajdzie się całkiem blisko.
W ostatnim czasie coraz bardziej oswajała się z myślą, że
Torstein zostanie jej mężem. Tak, już niemal cieszyła się, że
zostanie panią GuUhaug, lecz wiadomość, że ukochany jest
Svartdalem, sprawiła, że poczuła się bezradna. Oczywiście jego
pochodzenie nie miało znaczenia, znała Torsteina od dziecka,
lecz to odkrycie bardzo wstrząsnęło Ingą. Przykro było patrzeć,
jak macocha cierpi i martwi się, że być może dom jej dzieciń-
stwa przestanie należeć do rodziny. Inga twierdziła poza tym,
że Hedvig i Torstein kłamią...
Sigrid nie miała pojęcia, czy powinna spytać przyszłego
męża, kto kłamie. Mogłaby nawet uznać, że Torstein tylko do-
maga się tego, co prawnie mu się należy, lecz Inga dostawała
szału, że matka i syn mogli zrobić coś takiego Kristianowi
Svartdalowi.
Torstein zatrzymał się obok niej, uśmiechając się swym
żartobliwym i pogodnym uśmiechem. Wziął ją za rękę i razem
ruszyli ścieżką do lasu.
-Cieszysz się, Sigrid? - spytał ciekawie.
Sigrid zmieszała się.
-Na co?
- Na ślub - odparł zmartwiony. - Miałem nadzieję, że o ni
czym innym ostatnio nie myślisz - bąknął.
Młode policzki Sigrid pokryły się rumieńcem.
- Oczywiście, że się cieszę! To będzie... - gestykulując, pró
bowała opisać, co chciała powiedzieć, ale wszystkie słowa wy
dawały się jej niewystarczające. Torstein nie skomentował tego,
lecz Sigrid dostrzegła na jego czole zmarszczkę zmartwienia.
Długo szli, nie odzywając się do siebie.
W końcu Torstein przystanął, odwrócił się do niej i rzekł:
-Jesteś taka milcząca. Czy coś się stało?
Sigrid wbiła wzrok w ziemię zawstydzona.
-Nnie. Nie mnie.
111
- A komu?
Wreszcie Sigrid odważyła się napotkać badawcze spojrzenie
Torsteina.
- Chciałabym, żeby wszystko zostało po staremu. Żeby
ście ty i Hedvig byli zadowoleni z 0vre Gullhaug i nie marzyli
o przejęciu Svartdal - tłumaczyła trochę niezdarnie, ponieważ
mówiła o czymś, co jej nie dotyczyło.
Torstein uniósł brwi z niedowierzaniem.
- To spór między Kristianem a moją matką. Myślisz, że po
winienem zrezygnować z gospodarstwa, do którego mam pra
wo?
Sigrid wymamrotała zawstydzona:
- Nie, oczywiście, że nie, ale gdyby... Czy to prawda, że je
steś najstarszym synem Kristiana?
Torstein jeszcze wyżej uniósł brwi.
- Chyba nie sądzisz, że twoja przyszła teściowa kłamie,
Sigrid? Myślisz, że sprawia jej przyjemność upominanie się
o Svartdal? Wolałaby uniknąć awantury!
Sigrid nie odpowiedziała na pierwsze pytanie.
- Domyślam się, że Hedvig nie podoba się ta sytuacja,
ale dlaczego jest to dla niej takie ważne, żebyś teraz przejął
Svartdal? Minęło prawie trzydzieści lat od twoich narodzin,
Torsteinie, i...
Torstein przerwał jej przyjaźnie, lecz stanowczo:
- Ojciec nigdy się nie dowiedział, że Kristian zgwałcił moją
matkę, i ze względu na niego przez całe lata milczała. Dopiero
kiedy Halvdan umarł, mogła zdradzić ponurą tajemnicę Svart-
dala. Uznała, że nadszedł czas, żeby Kristian został ukarany za
swój występek. Pomyśl o mojej matce, Sigrid, jak bardzo cier
piała, podczas gdy Kristian paradował zarozumiały i nieliczący
się z nikim.
Sigrid zamyśliła się. Nigdy nie osądzała Kristiana w ten
sposób, ponieważ zawsze był dla niej miły. Może miał trochę
szorstki język, mogła to przyznać, ale trudno jej było wyobra-
zić go sobie jako gwałciciela. Prawda, pomyślała zaraz, chyba
112
nikt nie mógłby też uwierzyć, że Niels był zdolny do tego sa-
mego. ..
- Kristian powinien być zadowolony - mówił dalej Tor-
stein - że Hedvig nie pozwała go do sądu dawno temu. Wca
le nie okazał wyrzutów sumienia, że przysporzył tylu cierpień
mojej biednej matce...
Biednej matce, powtórzyła Sigrid w duchu. Hedvig była
ostatnim człowiekiem, do którego pasowałoby to określenie.
Teraz Torstein zbytnio się zagalopował, starając się bronić mat-
ki, stwierdziła. Nie musiał z niej zaraz robić takiej żałosnej isto-
ty.
-A co ty byś zrobiła, Sigrid, gdyby cię ktoś zgwałcił? I gdy-
byś w dodatku w wyniku gwałtu zaszła w ciążę?
-Nigdy, przenigdy nikomu bym o tym nie powiedziała!
- wyrwało się jej, zanim zdążyła się zastanowić.
Torstein zamrugał wstrząśnięty. Wyglądało na to, że nie
uwierzył w to, co usłyszał.
- Dlaczego, moja Sigrid? Musiałabyś przecież szukać po
mocy! Jak byś wytłumaczyła swój odmienny stan?
Sigrid zastanawiała się nad takim dylematem. Odpowie-
działa stanowczo, niemal z pewnym uporem:
- Czy naprawdę myślisz, że przyznałabym się do tego wsty
du? Że potrafiłabym opisać okrutne szczegóły gwałtu? Ludzie
groziliby mi i próbowali wyciągnąć ze mnie imię sprawcy, ale ja
za nic w świecie nie zdradziłabym nazwiska ojca dziecka!
Głos Torsteina brzmiał jak szept:
- A co z dzieckiem?
Sigrid odrzuciła głowę.
- Niezależnie od wszystkiego byłoby moje. Szukałabym
schronienia u kogoś, kto pragnie mojego dobra. Na przykład
u Ingi. Pomimo gróźb i plotek mieszkańców wsi. I nigdy nie
zgłosiłabym tego lensmanowi!
Torstein rozejrzał się niespokojnie przerażony.
- Cii, Sigrid! Nie wolno ci mówić o tym głośno! Czy zda
jesz sobie sprawę, że mężczyźni zaczęliby się do ciebie dobijać,
113
gdyby się dowiedzieli? Uważam, że jesteś szalona, skoro
twierdzisz coś takiego.
Sigrid przyglądała mu się ze spokojem. Ty nie wiesz, co to
wstyd, pomyślała łagodnie, nie masz pojęcia, jak to jest być
więźniem swego ciała. Nawet teraz gdy Gudrun wyprowadziła
się na bezpieczną odległość od Nielsa, wstyd oblewał Sigrid
falami zimna i gorąca, jak woda, która w czasie odpływu cofała
się do morza - i wtedy robiło jej się potwornie zimno - a potem
zalewała ją znowu spieniona.
Torstein w poczuciu żalu pocałował Sigrid delikatnie w czo-
ło.
- Nie chciałem być niemiły - wyznał. - Ale boję się o cie-
bie. Nie mieliśmy dyskutować o rodzinnych waśniach, lecz
rozmawiać o tobie i o mnie, Sigrid, o naszej wspólnej
przyszłości.
Sigrid uśmiechnęła się nieśmiało. Torstein był taki
wrażliwy i właściwie dobrze było usłyszeć jego wersję. A jeśli
rzeczywiście Hedvig została narażona na upokarzający atak ze
strony Kristiana? Nie wszyscy ludzie zachowują się tak, na
jakich wyglądają...
Sigrid nie była całkiem przekonana, że Hedvig ma rację, ale
Torstein w każdym razie był niewinny. Świadomość tego Sigrid
wystarczyła. Na razie.
Po spotkaniu z Sigrid Torstein zamyślił się. Sądził, że z radością
padną sobie w objęcia, a tymczasem Sigrid wydawała się dziw-
nie smutna i przygnębiona. Jej powściągliwe zachowanie prze-
rażało go. Z całego serca pragnął przytulić tę nieśmiałą dziew-
czynę do piersi, lecz ona stawiała tyle pytań. Trudnych pytań.
Strach czaił się w okolicach mostka, kiedy Torstein przypo-
mniał sobie o planie, który wcieliła w życie jego matka. Wcześ-
niej ostrzegał matkę, że jej zamysł ma pewne słabości, ale nią
bez reszty owładnęła żądza zemsty. Hedvig zbyła jego wątpli-
wości.
Torstein zirytowanym ruchem wytarł spocone czoło. Jak
114
uda im się oszukać ludzi we wsi, skoro nawet nie zdołał prze-
konać narzeczonej? Musi to z matką przedyskutować, pomy-
ślał, kiedy wszedł do domu i zastał ją pochłoniętą haftowa-
niem.
- Muszę z tobą porozmawiać - zaczął z wahaniem i usiadł
na krześle obok.
Hedvig uśmiechnęła się w roztargnieniu i odgryzła zębami
nitkę. Złożyła starannie robótkę i odłożyła ją do koszyka, któ-
ry stał pod małym, okrągłym stolikiem do kawy. Strzepnęła ze
spódnicy okruchy ciasta i skupiła uwagę na synu.
-Mów.
-Poważnie się martwię, mamo - rzekł i ześliznął się na
sam skraj krzesła. Złożył ręce i oparł łokcie na kolanach. -
Zbliża się termin sprawy w sądzie i... Nie pojmuję,
dlaczego sędzia miałby uwierzyć w naszą historię!
Hedvig westchnęła zirytowana.
-Mój dar wymowy jest bez zarzutu, poza tym musisz pa-
miętać, że większość osób darzy Kristiana niechęcią. Nie
będzie trudno przeciągnąć sędziego na naszą stronę.
-Nie wiemy, jacy świadkowie będą zeznawać na korzyść
Kristiana. A jeśli sam sędzia Niels stanie po jego stronie?
Mimo że zamierzam poślubić jego córkę, nic pewnego, że
poprze właśnie nas! - Torstein gorączkował się sfrustrowany,
zwłaszcza gdy spojrzał na matkę, która zachowywała się
spokojnie i stoicko. Czy ona nie ma wyrzutów
sumienia?
Wokół ust matki utworzyły się zmarszczki, kiedy się ode-
zwała:
- Niels jest wprawdzie dobrym przyjacielem Kristiana,
w dodatku mężem jego córki, ale nie sądzę, że poprze swego
kompana. Musi zachować się lojalnie wobec nas obojga i za
pewne będzie wolał milczeć.
Torsteinowi aż mrowie przeszło po skórze ze zniecierpliwie-
nia. Zrezygnowany machnął ręką.
-Nie wystarczy liczyć na jego milczenie!
-Jeżeli Niels okaże się taki głupi, że zacznie zeznawać prze-
115
ciwko nam, znam pewien sposób, żeby powstrzymać jego ga-
datliwość. Nie martw się o to!
Torstein miał zamiar zaprotestować, lecz w tej samej chwili
Hedvig złapała go za ramię.
- Tss! Widzę, że Torbjern wchodzi do domu. Nie pozwól,
by się dowiedział, o czym rozmawialiśmy.
Torstein pokręcił głową.
- Myślisz, że i do niego nie dotarły plotki?
Hedvig wbiła wzrok w starszego syna.
- Na pewno. Ale nie musimy wtajemniczać go w szczegóły.
Im mniej osób będzie o wszystkim wiedziało, tym lepiej. - Prze
nikliwy, ostry wzrok matki świadczył o tym, że nie życzy sobie
żadnych protestów.
Torstein stłumił westchnienie i załamał ręce.
11
Lato mijało szybko, uważała Inga. Wiedziała, dlaczego czas
mija szybciej niż zwykle. Po pierwsze dlatego, że niedługo żni-
wa się skończą, a wtedy Bjornar i Eriing opuszczą Gaupås i będą
musieli poszukać pracy gdzie indziej...
Może uda jej się przekonać Nielsa, żeby zatrzymał choćby
jednego z nich? Mogłaby to umotywować tym, że Gulbrand jest
stary i zmęczony. Niels wiedział o tym już wcześniej. Pozosta-
łoby jej tylko w taki czy inny sposób tak to ułożyć, by tym wy-
branym został Bjornar. Pomyśleć tylko, że Niels zgodzi się na
jej propozycję. Lecz jeśli zdecyduje się na Erlinga? Zgroza, po-
myślała Inga i zadrżała. Drugiego z braci też lubiła, ale w jego
wzroku kryło się coś trudnego do zdefiniowania, czego nie mogła
rozgryźć. Eriing był miły i pracowity, nie mogła zaprzeczyć,
tylko czasami odnosiła wrażenie, że skrada się w pobliżu ni-
czym przebiegły lis.
Zdarzało się, że przyłapała go na tym, że całkiem otwarcie
się jej przygląda. Jego wzrok błyszczał nie pożądaniem, ale...
Inga starała się znaleźć właściwe słowo. Miała uczucie, że pa-
trzy na nią z góry w bezwzględny i upokarzający sposób. Jego
oczy wyrażały pogardę. Niezbyt często zdradzał się z taką po-
stawą, jednak tych kilka chwil wystarczyło, by ją zaniepokoić.
Nie czuła się przy nim bezpiecznie, pomyślała i wzdrygnęła
się.
Po drugie bardzo szybko zbliżał się termin rozprawy sądo-
117
wej. Inga miała nadzieję, że pojawią się nowe, ważne szczegóły,
które zdołają podważyć zarzuty Hedvig. Naturalnie wiedziała,
że w tym celu powinna szukać i sprawdzać, gdzie się da, ale tego
lata pozwoliła sobie nie myśleć o zmartwieniach. Boleśnie zda-
wała sobie sprawę, że to z jej strony egoizm, lecz namiętność
między nią i Bjornarem nieco ją zobojętniła. Pozwoliła sobie
zażywać rozkoszy, kochać i znowu żyć.
Ze wstydem musiała przyznać, że cudzołoży, ale zaraz
obudził się w niej sprzeciw. Nigdy nie chciała Nielsa za męża!
Wbrew swej woli została młodą gospodynią w Gaupås! Nawet
Bóg nie żałował jej chyba tej miłosnej przygody?
Emilia uśmiechnęła się radośnie do Ingi, gdy zrozumiała, że
wybiorą się na spacer. Inga chwyciła maleńką, miękką dzie-
cięcą rączkę i ruszyła powoli w stronę Storedal. Emilia miała na
sobie białą sukienkę w drobne kwiatki, białe skarpetki i buciki,
a na głowie lekki słomkowy kapelusz z dużym rondem, osłania-
jącym przed piekącym słońcem. Drobne nóżki dreptały ocho-
czo krok za kroczkiem do przodu, lecz dziewczynka zatrzymy-
wała się często, zbierając coś po drodze.
Zachwycona podniosła szyszkę, która spadła ze świerku.
-Szyszka - powiedziała głośno Inga.
-Syska - powtórzyła Emilia niepewnie.
Po chwili przestała się interesować szyszką i rzuciła ją obo-
jętnie na ziemię. Lecz zaraz jej usta rozciągnęły się w uśmiechu,
kiedy znalazła coś nowego.
-Patyk - wyjaśniła Inga cierpliwie.
-Atyk - powtórzyło dziecko i nieśmiało zerknęło na mat-kę.
-Nie - poprawiła ją Inga łagodnie i powiedziała jeszcze raz:
- Patyk. - Położyła nacisk na pierwszą sylabę.
Emilia rozpromieniła się szczęśliwa, gdy udało jej się pra-
widłowo powtórzyć:
- Patyk!
Inga przykucnęła i przytuliła córeczkę.
- Dobrze. Patyk - potwierdziła z pochwałą. - Jesteś zdolna.
118
Mamusia bardzo cię kocha - wyznała, czując, jak jej serce
przepełnia matczyna miłość.
Jej córka nigdy nie powinna mieć wątpliwości, że jest ko-
chana, pomyślała Inga stanowczo. Emilia powinna być wycho-
wywana zupełnie inaczej niż ona sama.
- Kocha - roześmiała się mała beztrosko.
Musiała już wcześniej to słyszeć. To dobrze, pomyślała Inga
wzruszona.
Kiedy zza drzew liściastych oczom Ingi ukazał się widok
imponującego dworu Storedal, poczuła łaskoczące w brzuchu
napięcie. Czy spotka dziś Martina? Odezwały się w niej wyrzu-
ty sumienia; miała wrażenie, jak gdyby go zdradziła, lecz od-
sunęła dręczącą myśl. W tej samej chwili przyszło jej do
głowy, że może spotka również Gudrun, i odruchowo mocniej
ścisnęła rączkę Emilii.
Inga kilka razy odetchnęła głęboko. Trudno, pomyślała nie-
złomnie, to z Laurensem zamierza rozmawiać. W ten czy inny
sposób musi się postarać, żeby zamienić z nim kilka słów w czte-
ry oczy. Coś jej mówiło, że Ragnhild nie będzie zachwycona,
gdy ona i wujek zostaną sami. Podczas wesela Gudrun i Mar-
tina Laurens o mało co nie wygadał się na temat sporu między
rodami, lecz niestety Ragnhild temu przeszkodziła. Czy gospo-
dyni Storedal wiedziała, że jej mąż zdradziłby Indze tajemnicę
dramatycznej kłótni między Svartdalami a Storedalami, gdyby
go Inga namówiła?
Inga zwróciła uwagę, że Laurens denerwuje się i poci za każ-
dym razem, gdy ktoś wspomina o jej ojcu. Nie było wątpliwości,
że obaj szwagrowie są zamieszani w jakieś straszne zdarzenie.
Podejrzewała, że Laurens zdradził Kristiana. Czyżby wewnętrz-
ny głos sprawiedliwości teraz do niego przemówił? Czy Laurens
wierzył, że się uwolni od cieni przeszłości, i wreszcie
zamierzał ją wtajemniczyć w to, co się wtedy wydarzyło?
Ragnhild przyjęła je z pewną rezerwą. Jej twarz była ściąg-
nięta i chłodna, lecz gospodyni nie mogła się nie uśmiechnąć,
kiedy Emilia zasapana usiadła na ganku i naciągnęła sukienkę
119
na nogi. Ta mała dziewczynka zachowywała się jak zmęczona,
skromna panienka.
- No jak? - zagadnęła Ragnhild przyjaźnie i poczochrała
Emilkę po czarnych lokach. - Pójdziesz ze mną i napijesz się
czekolady?
Dziewczynka natychmiast odwróciła głowę i ukazała
w uśmiechu ulgi kilka białych ząbków.
-Uwielbia to - roześmiała się Inga.
Ragnhild pokiwała głową.
-Domyśliłam się.
Emilii wolno było usiąść na kuchennym blacie i przyglądać
się, jak Ragnhild przygotowuje napój.
- Au-au! - zawołała głośno, wskazując na kuchnię.
-Tak, to jest au-au - przytaknęła Ragnhild wesoło. - Spa-
rzyła sobie paluszki? - spytała.
-Świerzbią ją ręce, żeby wszystko sprawdzać - przyznała
Inga - ale już się nauczyła, by się trzymać z dala od
kuchni.
Ragnhild zestawiła Emilię na podłogę i nalała czekolady do
trzech filiżanek. Do jednej z nich dolała więcej mleka i zamie-
szała łyżeczką, żeby picie nie było takie gorące.
Nagle do kuchni wszedł Laurens. Zbladł, kiedy zobaczył go-
ści, ale szybko odzyskał panowanie nad sobą.
- O, jak miło! - zawołał rozpromieniony z radości.
Inga starała się wychwycić każdy szczegół w tonie jego gło-
su, zdawało się, że Laurens naprawdę się ucieszył na widok
jej i Emilii. Z czujnego spojrzenia Ragnhild wywnioskowała,
że może zapomnieć o rozmowie z wujem sam na sam. Kobieta
przykuwała męża drapieżnym wzrokiem, a na jej czole utwo-
rzyły się zmarszczki zafrasowania. Dlatego Inga postanowiła
w obecności Ragnhild wyłożyć swą sprawę.
- Zapewne plotki dotarły również do Storedal - zaczę
ła. -1 z pewnością wiecie, że Hedvig pozwała ojca do sądu.
Laurens właśnie nalewał sobie kawy, lecz zastygł w bezru-
chu z czajnikiem w ręku. Po chwili doszedł do siebie, napełnił
filiżankę i energicznie skinął głową.
120
- Tak, słyszeliśmy o tym. Myślę, że wszyscy we wsi słyszeli.
Ragnhild nagle zakrzątnęła się koło Emilii. Poprawiła jej
kilka fałdek sukienki i na nowo zawiązała na kokardkę wstążki
przy szyi. Dziewczynce spodobało się okazane zainteresowanie
i wyciągnęła pulchne rączki do miłej pani. Ragnhild rozczuliła
się i wzięła dziecko na kolana. Emilia przytuliła się do jej piersi
i westchnęła zadowolona, a Ragnhild przyłożyła usta do jej
główki. Niebieskie oczy gospodyni wpatrywały się uparcie w
podłogę.
Inga nie przejmowała się brakiem kontaktu wzrokowego.
Milczenie lub rozbiegane spojrzenie Ragnhild nie powinno jej
przeszkodzić w wydobyciu z wujka jak najwięcej informacji.
-Dowiedziałam się, że Kristian i Halvdan chodzili w jed-
nym czasie do szkoły w Stavern. Ktoś zasugerował, że ty
również w tym okresie tam się uczyłeś. Czy to prawda,
Laurensie?
-Tak, zgadza się. Zaczęliśmy i zakończyliśmy naukę rów-
nocześnie.
Laurens upił duży łyk kawy i nie powiedział nic więcej.
Ingę ogarnęła wielka radość. Dzięki Bogu, że wuj odpowie-
dział na jej pytanie. Zrobił to niechętnie, poznała to po jego
głosie, ale to nie miało znaczenia. Szczęśliwym trafem Kristian
i Laurens uczyli się w tym samym czasie w jednej szkole; być
mbże uda jej się dowiedzieć czegoś więcej o tym okresie.
- Myślisz, że to prawda, że z moim ojcem... Hedvig zaszła
w ciążę? - Z zakłopotania zrobiło się jej gorąco.
Laurens omal się nie zakrztusił kawą, słysząc bezpośrednie
pytanie Ingi. Kaszlał gorączkowo i rozpiął górny guzik koszuli.
-Nie, Ingo, nie sądzę.
-Nie sądzisz czy wiesz?
-Kristian był w tym czasie zaręczony z Jenny. Nigdy by jej
nie zdradził z... - Wyglądało na to, że Laurens zamierza o
Hedvigpowiedzieć coś obraźliwego, ale się powstrzymał.
- ... z Hedvig.
Inga przypomniała sobie, co przykrego i znieważającego na-
pisała o jej matce Gudrun.
121
- A więc ojciec i matka byli sobie wierni?
Ragnhild przysłuchiwała się rozmowie, nic nie mówiąc, po
pewnym czasie zaczęła okazywać oznaki zniecierpliwienia.
Ze strachu, że im przerwie, Inga wierciła się niespokojnie
na krześle. Odpowiedzże, pomyślała zdenerwowana. Na litość
boską, odpowiedz na moje pytanie, zanim Ragnhild się wtrąci,
zaklinała Laurensa w milczeniu i usiłowała pochwycić jego
spojrzenie.
Laurens wił się zakłopotany.
- Więzi łączące twoich rodziców były bardzo silne, Ingo.
Nigdy nie wolno ci w to zwątpić!
Inga poddała się niezadowolona. Laurens ani nie potwier-
dził, ani nie zaprzeczył, że jej ojciec lub matka dopuścili się nie-
wierności. Oczywiście więzi między zaręczonymi lub małżon-
kami mogły być niemal nierozerwalne, ale czy to wykluczało
zdradę?
Ingę irytowało, że Ragnhild śledziła męża niczym jastrząb.
Gdyby nie to, zadałaby więcej i bardziej dociekliwych pytań.
Cóż, pomyślała pojednawczo, nie mogła po prostu poprosić
gospodyni, żeby wyszła. Ostatnie pytanie paliło w język jak
ogień i Inga machnęła ręką na dobre obyczaje.
- Wiesz, kto właściwie jest ojcem Torsteina?
Laurens odpowiedział sucho:
- Nie, i nie sądzę, by sama Hedvig to wiedziała.
Inga drgnęła i zamrugała z niedowierzania. Spodziewała
się, że Laurens bez wahania odpowie, że jest nim Hah/dan, lecz
on wyraźnie insynuował, że Hedvig miała więcej mężczyzn.
Czy rzeczywiście ta napastliwa, odważna wdowa była zwykłą
ladacznicą? Na to wyglądało, pomyślała Inga zadowolona.
Zastanawiała się, czy więcej osób znało tę pogłoskę, czy też
może wśród mieszkańców Stavern stanowiło to pilnie strzeżo-
ną tajemnicę. Żar, który zagrzewał Ingę, nagle nieco przygasł.
Nie wiadomo, czy Hedvig sypiała z wieloma mężczyznami.
Inga zdawała sobie sprawę, że plotki często nie miały potwier-
dzenia w rzeczywistości, a rozpuszczano je, żeby komuś zaszko-
122
dzić. Mimo wszystko to dziwne, że Laurens, człowiek szanowa-
ny i trzeźwy, mógł powtarzać coś takiego. Czyżby jednak w jego
słowach krył się cień prawdy? Nie, pomyślała Inga zmęczona,
to tylko jakieś mgliste domysły. Nic tu po mnie, Storedalowie
nie zdradzą na temat przeszłości nic więcej, niż to absolutnie
konieczne.
- Ragnhild, czy mogłabyś przez chwilę przypilnować Emi
lię? - spytała Inga wprost. - Przyniosłam dla Gudrun wiado
mość od Nielsa.
Ragnhild osłupiała z przerażenia.
-Taak. Czy to coś ważnego? - Aż biła od niej ciekawość i
chęć kontrolowania wszystkiego.
-Nie, zupełnie nie - zaprzeczyła Inga z fałszywym śmie-
chem. - To dotyczy ślubu Sigrid. Niczego innego.
Ragnhild jakby ulżyło.
- Oczywiście, zajmę się Emilią. Pędź do Gudrun. Znajdziesz
ją nad rzeką razem z dwoma służącymi. Miały robić pranie.
Inga poderwała się na nogi, zanim Ragnhild zdążyła do-
kończyć zdanie. Zachęcona czule pogładziła córeczkę po gło-
wie i ruszyła w stronę rzeki. Skłamała, że ma do przekazania
wiadomość od Nielsa.
Zatrzymała się w bezpiecznej odległości, kiedy zauważyła
Gudrun i dziewczęta nad rzeką. Pracowały, nie wymieniając ze
sobą słowa. Nietrudno było zauważyć, która z nich to Gudrun.
Fartuch opinał jej duży, zaokrąglony brzuch. Już niedługo zo-
stało do porodu, zauważyła Inga. Trzeba jej to przyznać, po-
myślała Inga z podziwem, że młoda gospodyni w Storedal nie
szczędzi sił. Niezmordowana i zaradna uczestniczyła w najcięż-
szych pracach.
- Gudrun! - zawołała Inga. Jej wołanie pomknęło z łagod
ną bryzą.
Gudrun uniosła się gwałtownie i obejrzała za siebie niczym
przestraszony cietrzew. Kiedy na powrót pochyliła się nad ster-
tą ubrań, jedna ze służących poklepała ją po ramieniu i wska-
zała na Ingę.
123
Inga nie mogła się nie ucieszyć, widząc reakcję pasierbicy.
Gudrun zawsze była skwaszona i mrukliwa, lecz teraz kąciki
jej ust opadły jeszcze niżej, jeśli to w ogóle możliwe. Ociężała,
kiwając się z boku na bok, zaczęła się wspinać pod górę po nie-
równym stromym brzegu.
- Czego chcesz?
Inga zatrzymała się w bezpiecznej odległości.
- Odłóż tylko tarę - odparła Inga sarkastycznie. - Nie bę
dziesz miała okazji, by mnie jeszcze raz uderzyć!
Gudrun prychnęła i mocniej przycisnęła tarę.
-Niektóre gospodynie muszą pracować, chyba rozumiesz.
Nie chcę, żeby mój mąż chodził w brudnym ubraniu.
-Lepiej chodzić w zaplamionych rzeczach niż mieć brudne
myśli - odpowiedziała zaraz Inga. Nic na to nie poradzi; za
każdym razem, kiedy znalazła się w pobliżu Gudrun,
stawała się krnąbrna i dziecinna. Z jej ust wylewały się
wszystkie przekleństwa i złośliwości. - Tak się martwiłaś,
że mieszkańcy Gaupås nie zdołają po pożarze związać
końca z końcem. Teraz mogę cię zawiadomić, że Niels
wypłacił pieniądze z ubezpieczenia. Okrągłą sumkę za
straty związane z pożogą.
Gudrun widocznie zrozumiała, że Inga mówi jej to z
czystej złośliwości.
- Uważaj, Inga... - syknęła, drżąc ze wzburzenia. - Niedłu
go nie wytrzymam, że bawisz się moim kosztem. Potrafię się ze
mścić. Poza tym... Następnym razem może nie tylko spiżarnia
pójdzie z dymem!
Inga zamrugała szybko. Spiżarnia? Spiżarnia, zaśpiewało jej
w głowie. Nagle jakby trafił ją grom z jasnego nieba:
- Podejrzewałam, że to ty podłożyłaś ogień! Jak możesz
być tak wyrachowana, jak mogłaś narazić swego ojca i Sigrid na
głód? A co ze służbą?
Gudrun położyła rękę na piersi i rzekła nienaturalnym gło-
sem:
- Góż takiego każe ci wierzyć, że to ja? A może to ten zbieg,
Stener Roysholt?
124
-Oszczędź sobie - warknęła ostro Inga. - Nie mówisz tego
wprost, ale aluzje są wystarczająco zrozumiałe.
-Myśl sobie, co chcesz - odparła Gudrun wyniośle. - Nie
dbam o twoje podejrzenia. - Groźnie machnęła tarą.
Inga cofnęła się przestraszona, odwróciła się i czym prędzej
odeszła. Mnóstwo w tobie jadu, skarciła samą siebie, Dlaczego
musiała powiedzieć Gudrun, że jej ponure przepowiednie się
nie sprawdziły? Co przez to osiągnęła?
Inga odniosła wrażenie, jakby jej serce stanęło z przerażenia,
kiedy ktoś nagle chwycił ją za ramię w chwili, gdy wychodziła
zza rogu pralni.
- Martin - jęknęła. - Śmiertelnie mnie przestraszyłeś.
Martin pociągnął ją za sobą ku ścianie pralni, gdzie głęboki
cień skrywał ich przed ciekawskimi spojrzeniami.
- Nie chciałem cię wołać - usprawiedliwił się. - Lepiej, żeby
nikt nas razem nie widział ani nie słyszał, że rozmawiamy.
Inga od razu zrozumiała, że Martin nie jest w typowym dla
niego dobrym, żartobliwym humorze. Teraz nie miał chęci na
amory.
- Co się stało, Martinie? - spytała zaniepokojona.
- I ty o to pytasz? - rzucił cierpko.
Inga patrzyła na niego, nie rozumiejąc.
- Nie zrobiłam nic złego. - Ku swej rozpaczy poczuła,
że zbiera jej się na płacz. Szorstki, surowy głos Martina sprawił
jej przykrość.
Martin zagryzł dolną wargę.
- Słyszałem, że zadajesz się z jednym z zatrudnionych u cie
bie żniwiarzy!
Ingą wstrząsnęło. Jakim cudem, u licha, Martin się o tym
dowiedział? Jeżeli on wie, to oczywiste, że inni też zwrócili
uwagę na jej zażyłą znajomość z Bjarnarem. O rany, prze-
mknęło jej przez głowę, oby tylko nikt nie doniósł o tym Niel-
sowi.
125
- Twoje milczenie świadczy o tym, że te plotki to praw
da - mówił dalej Martin, nie znając litości.
Wreszcie Inga zdołała się usprawiedliwić:
-Wiesz, Martinie, jak ludzie gadają...
-Tak, wiem - odparł opryskliwie. - Jednak myślę, że
tym razem mówią prawdę. Czy jest dobry, ten piekielny
Bjornar? - Każde słowo ociekało zazdrością.
Inga znowu się przestraszyła. Martin nie mówił ogólnikami,
znał nawet imię jej kochanka. Po jej głowie tłukło się pytanie,
kto mógł ich razem widzieć.
- Jesteś żonaty, Martinie, a Gudrun spodziewa się...
Martin przerwał jej ze złością.
- Ty też byłaś mężatką i też spodziewałaś się dziecka, kiedy
spotkaliśmy się w lesie. Nadal nosiłaś obrączkę Nielsa, gdy za
bawialiśmy się w jeziorze i kochaliśmy w stodole. Tak, zaciąg
nęłaś mnie nawet do waszego łoża małżeńskiego!
W ciągu jednej sekundy Ingę ogarnęła wściekłość.
- Zaciągnęłam? Zaciągnęłam? - warknęła. - Nie było cię
trudno namówić, do cholery. Nie przelewaj na mnie goryczy za
swe nieudane małżeństwo, Martinie. Naprawdę nie zasłużyłam
na to!
Martin trochę się uspokoił, ale nastrój mu się nie poprawił.
- Czy to prawda, że masz romans z Bjornarem? - Ostroż
nie wziął ją za rękę i czule gładził kciukiem jej dłoń.
Inga zadrżała.
- Nnie - skłamała. Nikt nie może się dowiedzieć, że coś ją
łączy z tamtym mężczyzną, a już tym bardziej Martin. Nie wia
domo, co może przyjść do głowy wzgardzonemu kochankowi.
Jego twarz zdradzała, jak bardzo jest nieszczęśliwy.
- Czy już dla ciebie nic nie znaczę, moja Ingo?
Smutek Martina poruszył w niej czułą strunę. Zbolała za-
mknęła oczy. Na Martinie zależało jej bardziej, niż sądziła.
Bjornar uciszył trochę tęsknotę za nim, lecz teraz Inga uświa-
domiła sobie, że to, co łączy ją z Bjornarem, to czyste pożąda-
nie.
126
- Miłość między nami jest skazana na niepowodzenie. Sam
to powiedziałeś... Jesteś odpowiedzialny za Gudrun i dziecko,
które wam się urodzi...
Kiedy Martin nie usłyszał zapewnień o wiecznej wierności,
gwałtownie cofnął ręce.
- Kochasz mnie, wiem o tym. Nie oszukasz mnie, Ingo.
Miałem również nadzieję, że nie będziesz oszukiwała samej sie
bie!
Bez słowa wyjaśnienia odwrócił się i odszedł.
12
Postanowiono, że sprawa sądowa odbędzie się w Gaupås.
Inga odetchnęła z ulgą, a jednocześnie się zmartwiła, kiedy
się o tym dowiedziała. Ulżyło jej, ponieważ rozprawy będą
się toczyły blisko, a to dawało jej większą możliwość śledze-
nia przebiegu posiedzeń. Troska brała się stąd, że w najbliż-
szych dniach ją i służbę będzie czekało dużo pracy. Jesień to
gorączkowy okres, na szczęście żniwa się skończyły. Owce zo-
stały sprowadzone z gór o tydzień wcześniej niż zwykle, a żyto
ozime Gulbrand i zatrudnieni pomocnicy zdążyli posiać na
dzień przed tym, zanim gruchnęło między 0vre Gullhaug
a Svartdal.
Indze kręciło się w głowie ze strachu, kiedy się rozbierała
i kładła spać wieczorem przed rozprawą. Bolały ją ręce i nogi od
mycia sufitów i ścian w całym domu. Właściwie nie podejmo-
wali tak gruntownych porządków przed Bożym Narodzeniem,
ale teraz musieli to zrobić. To dobrze, pomyślała Inga, będzie
mniej pracy przed świętami.
Na szczęście żaden z urzędników nie planował nocować,
a posiedzenia będą miały miejsce w dużej sali. Trzeba będzie
gościom podać coś do jedzenia i picia i Inga liczyła na palcach,
czy nawarzono dość piwa i upieczono wystarczająco dużo cia-
sta. Uznała, że powinno starczyć. W przyszłym tygodniu Gul-
brand miał się wybrać do Temsberg po mięso, żeby uzupełnić
skromny zapas, który im został po pożarze spiżarni. W najgor-
128
szym wypadku pośle kogoś do Sorine, żeby Svartdal też wnios-
ło jakiś wkład w zaopatrzenie.
Wyczerpana i przygnębiona Inga naciągnęła na siebie koł-
drę. Mięśnie i całe ciało miała obolałe i zesztywniałe, tak że
niemal nie mogła się porządnie wyprostować. Syknęła z bólu,
kiedy całym ciężarem spoczęła na materacu. Odruchowo zło-
żyła ręce na piersi i posłała modlitwę do Boga. Bóg musi się
nad nimi jutro zmiłować! Musi sprawić, żeby sprawiedliwość
zwyciężyła. Syn Hedvig nie ma prawa do domu jej dzieciństwa.
Nie może mieć...
Ingę przebiegł dreszcz, kiedy zastanowiła się, jakich świad-
ków przyprowadzi Hedvig. Kto, u licha, zechciał ją poprzeć?
Inga nie miała pojęcia, lecz coś jej mówiło, że Hedvig wykorzy-
sta najbardziej nieczyste metody i ucieknie się do zmiennych
i fałszywych przyjaciół. Tak zwanych przyjaciół, którzy bardziej
niż chętnie ujrzeliby gospodarza Svartdal skompromitowane-
go...
Następnego ranka na dziedzińcu zapanował ożywiony ruch.
Inga przekazała Emilię Eugenie, ponieważ sama zajęła się wi-
taniem gości. Czuła mrowiące napięcie, kiedy ojciec przed-
stawiał jej swego adwokata, Alexandra Hoela-Wigge. Nigdy
wcześniej go nie widziała ani o nim nie słyszała, lecz jego na-
zwisko brzmiało znajomo. Tak czy owak to, jak się nazywał,
nie miało większego znaczenia. Najważniejsze, by okazał się
zdolnym pełnomocnikiem procesowym. Z zadowoleniem
stwierdziła, że pan Hoel-Wigge jest starzejącym się mężczy-
zną o bystrych niebieskich oczach. Pomyśleć tylko, że obroń-
cą ojca mógłby być jakiś młokos, który dopiero zdał egzamin!
Najważniejsze jest duże doświadczenie, pomyślała zadowolo-
na.
Kristian rzadko pokazywał się w tak formalnym stroju.
Dziś włożył czarne, sztywne spodnie z pięknym skórzanym pas-
kiem. Jego biała koszula była wykrochmalona i wyprasowana,
129
a w mankietach Inga dostrzegła srebrne spinki. Na koszulę na-
rzucił ciemny kubrak. Na tę okazję przypiął nawet żabot. Sta-
rannie uczesał włosy, lecz najbardziej niesfornych kręcących
się kosmyków nie udało mu się ułożyć nawet na mokro. Naj-
wyraźniej ojcu ciążyła powaga sytuacji. Ogorzała twarz wyra-
żała strach. Kristian zagryzał w niepewności dolną wargę, lecz
jednocześnie, jak Inga stwierdziła, otaczała go aura zaciekłości
i woli walki. Świetnie, pomyślała ze słodko-gorzkim uśmie-
chem, przynajmniej się nie poddał. Jeszcze nie.
Pozdrowiła uprzejmie adwokata Hedvig, Fritza Lodema,
lecz do Hedvig odwróciła się plecami. Za żadne skarby nie poda
ręki tej zepsutej kobiecie, o nie! To poniżej jej godności. Hedvig
nawet nie mrugnęła z powodu niegrzecznego zachowania Ingi,
ale jej usta wykrzywił uśmiech wyższości. Ingę zirytowała jej
reakcja. Na twarzy pani z 0vre Gullhaug pojawiło się współ-
czucie, jak gdyby Hedvig zdawała się mówić: „Biedactwo. O ni-
czym nie wiesz".
Wkrótce w dużej sali zrobiło się ciasno. Inga zauważyła
wielu znajomych, oczywiście znaleźli się tu wszyscy ze Svart-
dal i 0vre Gullhaug, Sigrid, Tordis i Oddbjorn z Nedre Gull-
haug, a także dzierżawcy okolicznych poletek. Zjawiła się więk-
szość mieszkańców parafii związanych z Botne, którzy uzyskali
pozwolenie, żeby uczestniczyć w rozprawie. Kiedy Inga prze-
biegła wzrokiem wzdłuż ostatnich rzędów, niemal zaparło jej
dech. W ostatniej ławce siedzieli ramię w ramię Laurens z
Martinem. Laurens miał ściągniętą twarz; założył prawą nogę
na lewą i nerwowo bębnił palcami w kolano.
Martin poruszył się niespokojnie. Czyżby ławka była niewy-
godna, czy też może źle się tu czuł? Ingę zdziwiło, że pojawili
się obaj, ojciec i syn, lecz może Laurens chciał być świadkiem
upokorzenia Kristiana? Nie, pomyślała, wujek nie wygląda na
żądnego zemsty, ale nie wolno jej zapominać o tym, że ojciec,
nie panując nad swym gwałtownym temperamentem, nieraz
Laurensa zranił. Wiedziała, że Laurens niejednokrotnie próbo-
wał z jej ojcem porozmawiać, lecz Kristian nawet na niego nie
130
spojrzał. Ani razu nie wysłuchał wyjaśnień Laurensa, nie zwa-
żając na dawne urazy. Kristian nie należał do tych, którzy przyj-
mowali przeprosiny. Zdążyła się o tym przekonać.
Inga wyciągnęła szyję i.przechyliła się na bok, żeby zobaczyć,
czy jest Ragnhild lub Gudrun. Obecność Ragnhild nie miała dla
niej wielkiego znaczenia, lecz oczywiście najlepiej by było, gdyby
została w domu. Gospodyni z 0vre Gullhaug potrafiła w szcze-
gólny sposób trzymać męża w garści, dlatego byłoby świetnie,
gdyby jednak nie przyszła. Przynajmniej do chwili, kiedy Lau-
rens zostanie wezwany na świadka. Cóż, pomyślała Inga, nie wia-
domo, czy Laurens w ogóle będzie zeznawał ani też czy będzie
świadczył na korzyść Svartdal... Na szczęście nie widziała Gu-
drun. Chwała Bogu! Gudrun nie wysiedziałaby chyba tylu go-
dzin na twardej drewnianej ławce, skoro niedługo ma urodzić?
Kiedy administrator sądowy uderzył drewnianym młotkiem
w stół, Inga odniosła wrażenie, że gdzieś w tłumie mignął jej
pastor Mohr. Zadrżała, ale zaraz z dużym wysiłkiem opanowała
się. Uwagę wszystkich skupiał sędzia, który otwierał posiedze-
nie sądu. Suchym, monotonnym głosem odczytywał dane obu
stron i treść pozwu.
Adwokat Hedvig szybko otrzymał głos. Pan Lodem wstał,
obciągnął poły marynarki i stanął przed widzami siedzącymi w
pierwszym rzędzie. Indze wydało się to dziwne, ponieważ to
sędzia wydaje wyrok i decyduje o wyniku sprawy. Ludzie nie
stanowią jury, lecz pełnią rolę ciekawskich obserwatorów.
- Moja klientka, Hedvig z 0vre Gullhaug, wychodzi z dwóch
podstawowych założeń. - Pan Lodem uniósł do góry palec wska-
zujący, jakby na podkreślenie swych słów. - Żąda, żeby pozwany,
Kristian Svartdal, przyjął na siebie ojcostwo jej starszego syna,
Torsteina. To pociąga za sobą konieczność zapłaty pewnej kwoty
tytułem świadczenia na rzecz syna. Powódka domaga się spłaty
wspomnianego świadczenia, licząc od dnia uchwalenia nowego
prawa w roku 1892, co oznacza, że pan Svartdal musi pokryć
koszty wychowania syna za szesnaście lat! Do tego należy doli-
czyć odsetki.
131
Inga nie miała pojęcia, ile wynoszą miesięczne alimenty na
nieślubne dziecko, lecz z przerażeniem uzmysłowiła sobie, że to
będzie znaczna kwota. W dodatku z odsetkami...
Zawsze dobrze umiała liczyć w głowie, lecz nie potrafiła
określić sumy, nie znając poszczególnych kwot. Jednocześnie
opadły jej ręce z bezsilności. Pan Lodem wcale nie brał pod
uwagę tego, że Torstein być może nie jest synem Kristiana, ten
mizdrzący się adwokat mówił dalej, jak gdyby pokrewieństwo
już zostało stwierdzone.
- Pozwany musi również uznać Torsteina za swojego syna.
To znaczy, że Torstein będzie traktowany na równi z małżeński
mi dziećmi Kristiana Svartdala. Ponieważ Torstein jest starszy
od Kristoffera Svartdala, dziedzictwo Svartdal należy przekazać
jemu.
Wśród zebranych rozległ się szmer. Głośny pomruk roz-
brzmiewał za plecami Ingi, która nagle poczuła się zmęczona.
Zmęczona i poniżona. Przeklęte spojrzenia ludzi paliły ją w ple-
cy. Zrozpaczona podniosła wzrok na ojca i zobaczyła, że pochy-
lił głowę upokorzony.
Szepty i cichy śmiech ucichły dopiero, kiedy pan Lodem
się wycofał i ustąpił miejsca panu Hoelowi-Wigge. Adwokat
Kristiana rozpoczął energicznie:
- Żądam całkowitego uniewinnienia mojego klienta! Pan
Svartdal nagle się dowiaduje, że ma zapłacić świadczenie na
syna, który nawet nie jest jego dzieckiem. Cóż za niedorzecz
ność? Zwracam uwagę, że prawo spadkowe zostało przedstawio
ne w 1887 roku, lecz rząd go nie zatwierdził. Sprawę rozpatrywa
no ponownie w roku 1892, ale również wtedy nieślubne dzieci
nie uzyskały prawa dziedziczenia. Nie rozumiem, jak pan Lodem
może się czegoś takiego domagać w imieniu swojej klientki!
Inga odetchnęła z ulgą. Czy tó prawda, co twierdził adwokat
Kristiana, że nieślubne dzieci nie mogą dziedziczyć po swoim
ojcu? W takim wypadku zagrożenie, w jakim znalazło się Svart-
dal, przestałoby istnieć!
Pan Lodem wstał.
132
- Sprawdzimy w niniejszej sprawie, jakie jest prawo spad
kowe! Czy Torstein ma cierpieć za to, że możny gospodarz prze
spał się kiedyś z jego matką?
Odważne pytanie wzbudziło szmer wśród zgromadzonych
widzów. Nawet Inga musiała przyznać, że dzieci pozamałżeńskie
powinny mieć równe prawa z córkami i synami, którzy przyszli
na świat w związku małżeńskim. Mimo to, pomyślała ze złoś-
cią, sprawa nie toczy się tylko o to, czy Torstein powinien dzie-
dziczyć, czy nie. Jej ojciec przysiągł przecież, że nigdy nie tknął
Hedvig! Inga miała wielką ochotę, żeby krzyczeć i bić pięścia-
mi z powodu koszmaru, który tu się rozgrywał, ale zdołała się
opanować. Czy nikt nie rozumiał, że Hedvig kłamie? Nawet jej
adwokat powinien zdemaskować jej przymilny uśmiech i wy-
dumaną historię. Inga była głęboko oburzona, że ludzie mogli
podejrzewać jej ojca o łajdaczenie się!
Pan Lodem mówił z zaangażowaniem:
- Moja klientka i ja chcielibyśmy przedstawić niezbędną
dokumentację, żeby sąd mógł zająć stanowisko, czy sprawę na
leży kontynuować.
Sędzia odpowiedział:
- Prawo spadkowe nie zostało jeszcze uchwalone, jednak
mimo to zezwalam powódce na przedstawienie swojej doku
mentacji.
Kristian poderwał się z niedowierzaniem, ale zaraz z po-
wrotem opadł przygnębiony na krzesło.
Na sali zapanowało poruszenie, kiedy Hedvig zajęła
miejsce dla świadka. Wyprostowana patrzyła wprost na swego
adwokata, który łagodnym i pełnym zrozumienia głosem
zaczął zadawać jej pytania.
- Niektórzy uznaliby to za... - pan Lodem wykonał ruch
ręką, starając się znaleźć odpowiednie słowo - ...osobliwe,
że utrzymywała pani w tajemnicy prawdę o ojcostwie przez
prawie trzydzieści lat. Proszę nam to wyjaśnić, pani Gullhaug.
Inga zamknęła oczy, wykręcając spocone, wilgotne dłonie.
Jakie kłamstwo wymyśli Hedvig tym razem?
133
- Przez prawie trzydzieści lat byłam żoną miłego, fanta
stycznego człowieka, Halvdana. Kochał Torsteina, jak gdyby
był jego rodzonym synem, dlatego nie chciałam rozgrzębywać
starej historii między Kristianem i mną. Dopiero kiedy... - po
ciągnęła nosem i wytarła go chusteczką. Zadziwiająco szybko
odzyskała panowanie nad sobą. - Po śmierci Halvdana ogarnę
ła mnie złość na Kristiana. Jest znany ze swego poczucia spra
wiedliwości, ale dlaczego nie starczyło mu odwagi, żeby przy
znać, że Torstein jest jego synem?
.- A więc przez wzgląd na swojego zmarłego męża nie zło-
żyła pani wcześniej pozwu przeciw panu Svartdalowi?
-Tak.
-Czy zezna pani pod przysięgą, że Torstein jest rodzonym
synem Kristiana Svartdala?
Nie rozległ się nawet szmer. Zdawało się, jakby ludzie
wstrzymali oddech i nie mieli odwagi wypuścić powietrza, za-
nim Hedvig nie odpowie.
Hedvig położyła rękę na Biblii, która leżała obok, i rzekła
czystym, donośnym głosem:
- Tak!
Inga walczyła z płaczem. Co tu, do licha, się dzieje? Zro-
dziła się w niej wątpliwość: czyżby ojciec nie miał odwagi wy-
znać prawdy? Czyżby nie odważył się tego przyznać w chwili,
gdy spytała go wprost o to ojcostwo? Zdawała sobie sprawę, że
mówienie o życiu intymnym było dla niego trudne, ale jakoś
przełknął wstyd. Stawka jest zbyt wysoka, by wykręcał się
zakłopotaniem. Ingę zdziwiłoby, gdyby Hedvig kłamała, skoro
przysięgła na Biblię. Czy naprawdę nie zawahałaby się popełnić
krzywoprzysięstwa?
Pan Lodem wydawał się zadowolony ze stanowczości swojej
klientki.
-
Proszę opowiedzieć, jak pani spotkała pana Svartdala.
Początkowo Hedvig mówiła cicho i niepewnie, lecz stopnio
wo nabierała śmiałości.
- Pracowałam w kuchni w szkole rolniczej w Stavern, kiedy
134
przyjechał tam Kristian Svartdal. To było chyba... w 1877 roku,
wydaje mi się. Wtedy, jak i teraz, Kristian był mężczyzną, który
zwracał na siebie uwagę. Uprzejmy, pewny siebie i bardzo męski.
-Okazał pani zainteresowanie?
Hedvig zachichotała kokieteryjnie.
-Tak, absolutnie tak bym powiedziała.
- Czy kiedykolwiek wspominał o zaręczynach? Albo o mał
żeństwie?
Hedvig jakby stała się bardziej potulna.
- Nie, niezupełnie. Miał poczucie humoru i był rycerski,
ale nigdy nie wspominał o czymś podobnym.
Pan Lodem zmarszczył krzaczaste brwi.
- Czy zdaje sobie pani sprawę, że ludzie mogą uznać panią
za łatwowierną i... lekkomyślną?
Hedvig poruszyła się niespokojnie zakłopotana, a zgroma-
dzeni uważnie się jej przyglądali.
-Tak, istotnie, potrafię to zrozumieć. Mimo to - tłumaczyła
się niestrudzenie - Kristian jest mistrzem w manipulowaniu
ludźmi. Z równą, łatwością, jak przeraża, potrafi również
przekonywać takie jak... jak ja. - Zawstydzona potarła oczy.
-Czy chce pani powiedzieć, że jako młoda, naiwna dziew-
czyna uległa pani mężczyźnie, który miał dar wymowy?
Hedvig odrzuciła głowę i rzekła głosem, który z goryczy
brzmiał jak nienastrojone skrzypce:
- Na początku lubiłam Kristiana, przyznaję, lecz nie zdą
żyłam obdarzyć go głębszym uczuciem, ponieważ wziął mnie
gwałtem!
Wyznanie spadło na publikę jak grom z jasnego nieba.
Piskliwe, karcące głosy kobiet mieszały się z dosadnymi
okrzykami mężczyzn. Sędzia kilka razy uderzył mocno
młotkiem w stół, żeby przywołać zebranych do porządku.
Hedvig mówiła dalej z płaczem.
- Był jeszcze jeden powód, dla którego zwlekałam do
śmierci drogiego Halvdana... On nie powinien przez to prze
chodzić!
135
Inga wymieniła spojrzenia z Kristofferem. Na jego twarzy
malowały się również wstrząs i przerażenie.
- Pani Gullhaug, tym razem nie zadam pani więcej pytań.
Myślę, że ciężko przyszło pani złożyć te zeznania... - adwokat
zrobił sztuczną przerwę.
Inga zobaczyła, że sporo ludzi kiwnęło przytakująco gło-
wami. To się nie uda, pomyślała smutno, przegramy tę sprawę!
Złożyła ręce i pomodliła się w duchu, żeby Hoel-Wigge wziął
Hedvig w krzyżowy ogień pytań, lecz żeby nie przycisnął jej
zbyt ostro, gdyż właśnie teraz unosiła się na fali współczucia
płynącego z sali.
- Powinna pani raczej Kristiana, a nie Halvdana, doprowa
dzić groźbą do kościoła - zaczął Hoel-Wigge. - Jeżeli dziew
czyna zajdzie w ciążę z nieżonatym mężczyzną, często musi on
wybierać między poślubieniem jej a zapłaceniem kary. Według
moich dokumentów pan Svartdal nigdy nie został obciążony
żadną opłatą.
Hedvig syknęła przez łzy:
- Nie mogłam znieść Kristiana po tym, co mi zrobił.
Myśl o tym, że w przyszłości mielibyśmy dzielić małżeńskie
łoże... - nie dokończyła, tylko się wzdrygnęła.
Inga z wściekłością zmrużyła oczy. Jasne, ta obłąkana ko-
bieta jest w stanie kłamać mimo przysięgi złożonej przed Bo-
giem! Hedvig przecież uganiała się za ojcem na weselu Gudrun
i Martina, o ile Inga dobrze pamiętała. Dlaczego zachowywała
się w ten sposób, skoro tak bardzo nienawidziła rzekomego
gwałciciela? Czas nie złagodził nienawiści, lecz wybuchła nie-
dawno z zupełnie innych powodów.
Pełnomocnik ojca oznajmił, że nie ma więcej pytań. Mą-
drze zrobił, uznała Inga, nie ma sensu pozwalać jędzy na więcej
zwierzeń, niż to konieczne. Sama zaś łudziła się nadzieją, że pan
Hoel-Wigge będzie bardziej dociekliwy, gdy zaczną składać ze-
znania pozostali świadkowie.
136
Dziwnie było patrzeć na ojca, który wydał się taki nieporadny,
kiedy zajął miejsce dla świadka. Cichym głosem odpowiadał
przecząco na większość pytań zadawanych przez obu adwoka-
tów. W momentach, gdy miał możliwość obrony, odpowiadał
jednym krótkim słowem. Zniecierpliwienie targało Ingą: dla-
czego bardziej ostro nie odpowiada na bezpodstawne zarzuty?
Inga miała ochotę potrząsnąć ojcem, wyzwolić w nim złość, ale
to by się na nic nie zdało.
Kiedy pan Lodem wezwał pierwszego świadka, Ingę zmrozi-
ło od czubka głowy po opuszki palców. Na środek wyszedł
sam pastor Mohr. Włożył sutannę, żeby podkreślić swoją
wiarygodność. Z miejsca, w którym siedziała, Inga zauważyła,
że pastor zaczyna łysieć. Spomiędzy rzadkich włosów zaczęła
prześwitywać łysa skóra.
- Czy będzie pastor mówił całą prawdę i tylko prawdę i
nie
będzie niczego ukrywał? - spytał pan Lodem patetycznie.
Pastor pogładził Biblię.
- Przyrzekam! Amen.
Ostatnie słowo wywołało na sali szum.
- Pani Gullhaug powiedziała, że był pastor jej powierni
kiem w rym trudnym okresie. Czy to prawda?
Pastor Mohr skinął głową.
- Zgadza się. Uczeń Pana ma obowiązek być przewodni
kiem dla zbłąkanych owiec. Jego powinnością jest wspieranie
cierpiących.
Adwokat uczynił gest zniecierpliwienia.
- Nie możemy znaleźć zapisu w księdze parafialnej, stwier
dzającego, że Halvdan jest ojcem Torsteina. Czy może pastor
wie, jaka jest tego przyczyna?
Pastor użył swojego gromkiego głosu:
-Ponieważ poprzedni proboszcz, który piastował tę funkcję
przede mną, świętej pamięci Rollefsen, nigdy nie miał przy-
jemności zapisania tego nazwiska!
-Czy to oznacza, że Halvdana nie można traktować jako
biologicznego ojca?
137
Inga nie widziała wyraźnie twarzy tego pastora z piekła ro-
dem, ale z boku dostrzegła, że się uśmiechał.
- Rollefsen był człowiekiem bogobojnym i bardzo skrupu
latnym. Nigdy nie pominąłby żadnego nazwiska, gdyby nie miał
ku temu powodów. Według mnie Torstein nie ma ojca. - Bły
skawicznie jak gronostaj pastor odwrócił głowę i utkwił wzrok
w Kristianie. - Jeżeli ten człowiek - wskazał drżącą ręką na Kri-
stiana - wkrótce nie przyjmie na siebie odpowiedzialności i nie
przyzna się do ojcostwa Torsteina!
Inga ukryła twarz w dłoniach i starała się odzyskać oddech.
Nie płakała, ale niewiele brakowało. Wiadomość o księdze pa-
rafialnej poraziła ją. Nikogo nie wpisano jako ojca Torsteina!
To mogło oznaczać tylko jedno: Halvdan kochał chłopca, ale nie
dość mocno, by go usynowić. Dlaczego, dlaczego? - wszystko
w niej krzyczało. Czy dlatego, że wiedział, że chłopiec został
poczęty podczas stosunku Hedvig z Kristianem, najlepszym
przyjacielem? Przyjaźń między Kristianem i Halvdanem osty-
gła zaraz po powrocie obu ze Stavern, jak się Inga dowiedziała.
Czy z tego powodu, że Kristian miał romans z Hedvig? Tyle py-
tań kłębiło się w jej głowie. Dlaczego Halvdan zgodził się po-
ślubić Hedvig, skoro już nosiła w łonie dziecko innego mężczy-
zny?
Pan Lodem z triumfem zamierzał przekazać świadka Hoe-
lowi-Wigge, lecz adwokat ojca odrzucił propozycję.
Ingę zirytowało, że pastor nie zostanie dokładniej przesłu-
chany. Czy nikt nie rozumiał, że Mohr być może posiada klucz
do prawdy? Nie, nikt o tym nie może wiedzieć, tylko ona przyła-
pała go wcześniej na kłamstwie. Wszyscy wierzyli temu obłud-
nikowi, ponieważ pełnił urząd duchownego. Dobrze, pomyśla-
ła stanowczo, już ona nie pozwoli, żeby tak łatwo się wywinął!
Wśród zebranych powstało całkowite zamieszanie, kiedy
pan Lodem wywołał nazwisko następnego świadka.
- Laurens Storedal!
Mimo że Ingę wiele kosztowało odwrócenie się w stronę
mieszkańców wsi, instynktownie obejrzała się do tyłu i zerknę-
138
ła na Laurensa. Wydawał się spięty, przebiegło jej przez głowę,
ponieważ pokornie przepraszał, gdy siedzący przed nim musie-
li wstawać, żeby go przepuścić. Wzrok utkwił w deskach podło-
gi, kiedy dotarł do końca.
Kristian i Laurens nie byli przyjaciółmi od wielu lat, to
prawda, lecz Inga nie wierzyła, by Laurens zadał szwagrowi
cios w plecy. Może od dawna o tym marzył, a teraz wreszcie
dostał szansę? W sali zrobiło się gorąco i zebranym pot spływał
po karku. Kątem oka Inga dostrzegła, że Krister wyciera czoło,
zaraz jednak wstał i otworzył dwa okna. Do środka wpłynęło
świeże powietrze, ale nie zrobiło się ani odrobinę chłodniej,
ponieważ jesienne słońce jeszcze dobrze grzało.
Napięcie niczym skurcz ścisnęło żołądek Ingi. Spróbowała
trochę odchylić się do tyłu, żeby rozluźnić mięśnie, ale to nie-
wiele pomogło.
- Laurensie Storedal - rzekł pan Lodem z wielkim pato
sem. - Pan i Kristian Svartdal chodziliście razem do szkoły
w Stavern. Zgadza się?
Laurens złapał za barierkę oddzielającą miejsce dla świadków.
-Tak, zgadza się. Zaczęliśmy i skończyliśmy naukę w szkole
rolniczej równocześnie.
-Zatem mieliście ze sobą bliski kontakt?
-Tak, absolutnie! Byliśmy w tamtym czasie bardzo dobrymi
przyjaciółmi.
-Pani Gullhaug zeznała przed chwilą, że pan Svartdal ją
adorował. Czy potwierdza pan jej wypowiedź?
Laurens nie od razu odpowiedział.
- Tak, chyba tak, ale...
Pan Lodem szybko mu przerwał.
- Proszę odpowiadać tylko na moje pytania. Dobrze,
przejdźmy dalej. Zatem pan Svartdal flirtował z młodą Hedvig.
Wnioskuję z tego, że Halvdan i Hedvig zaręczyli się jakiś czas
po jej romansie z panem Svartdalem. A skoro Torstein jest sy
nem Kristiana Svartdala... - Adwokat uczynił sztuczną prze
rwę. Wyraźnie chciał, by znaczenie tych słów zapadło głęboko
139
w świadomość obecnych na sali. - To by oznaczało, że Hedvig
była w ciąży, zanim spotkała Halvdana z 0vre Gullhaug!
Laurens upił łyk wody ze szklanki, którą mu podano. Z sali
nie dochodził żaden dźwięk. Nikt nawet nie chrząknął ani nie
kichnął. Kiedy Laurens odstawił szklankę na stół, stuknięcie
o blat zdawało się niczym strzał z broni.
- Panie Storedal, zechce pan łaskawie odpowiedzieć.
Czy Hedvig była w ciąży, zanim spotkała Halvdana?
Laurens odchrząknął, lecz zaraz rozległo się ciche:
- Tak.
Chociaż sędzia kilka razy uderzył młotkiem o stół, zebrani
nie mieli zamiaru zamilknąć. Głośne dyskusje i niewybredne
uwagi posypały się w stronę Kristiana niczym grad.
Oczy Ingi nabiegły łzami. Jej serce krwawiło z powodu ojca,
któremu nie szczędzono szykan. On zaś siedział zgarbiony jak
dotychczas, zacisnął usta, aż utworzyły wąską kreskę, i wpatry-
wał się jakby nieobecny w ludzi zmienionych w bestie.
Inga czuła takie rozczarowanie z powodu wujka, że miała-
by ochotę tłuc na oślep pięściami w jego plecy. Bić kułakami
i krzyczeć, dopóki nie cofnie oskarżenia. Szok ją powstrzymał.
Jak Laurens mógł to zrobić Kristianowi? Wszystkim Svartda-
lom? Ten diabeł, który wcześniej tak pięknie mówił, że się cie-
szy na jej widok. Sprawiał wrażenie, że jest zadowolony, że ma
z nią lepszy kontakt. Tak, naprawdę czuła, że brakowało mu
spotkań z bratanicą. Wszystko to tylko gra, pomyślała Inga ze
smutkiem, ponieważ Laurens stanął po stronie wroga.
W tej samej chwili podwójne drzwi do sali otworzyły się
z wielką siłą. Do środka wpadł Brandt, jeden z parobków w Sto-
redal. Szybko ściągnął kapelusz z respektu dla sądu.
- Czy jest tu akuszerka?
Z ławki wstała starsza kobieta.
- Tak. Co się dzieje?
Brandt wyjaśnił zdyszany.
- Młoda pani w Storedal zaczęła rodzić. I... I wygląda na
to, że nie jest dobrze.
140
Inga rzuciła Nielsowi bojaźliwe spojrzenie. Ten stary czło-
wiek był biały na twarzy ze strachu i zmartwienia. Sędzia popa-
trzył na niego, a potem uderzył młotkiem o stół i oznajmił:
- Proponuję ogłosić przerwę. Rozprawa będzie kontynuo
wana jutro. Do widzenia.
Brandt torował akuszerce drogę pośród tłumu.
Inga rozpoznała tę kobietę. To Astrid, która odwiedziła ją
kilka dni po narodzinach Emilii, ostrożna, mądra i miła. Gu-
drun potrzebowała teraz u swego boku kogoś takiego.
Laurens i Martin pośpieszyli za nimi. Ludzie również powo-
li się rozeszli i wrócili do domu.
Inga niepewnie podeszła do Nielsa.
- Zejdźmy na dół, Nielsie, musisz odpocząć.
Zdawało się, jakby nie usłyszał jej rady.
- Boże, Boże - powtarzał, drżąc. - Nie pozwól, by Gudrun
coś się stało. Naszemu dziecku...
Błagając, podniósł głowę i spojrzał w sufit, jak gdyby w ten
sposób mógł wezwać na pomoc siły nadprzyrodzone.
Inga dygotała. Na pewno będzie potrzebne wsparcie z góry,
ponieważ Ragnhild nie posłałaby po akuszerkę, gdyby poród
przebiegał bez zakłóceń. Wydarzyło się chyba coś złego.
13
Ragnhild biegała niespokojnie od łóżka, w którym leżała Gu-
drun, do okna. Wodziła oczami wzdłuż drogi, lecz ciągle nie
widziała wozu. W duchu błagała, by Brandt jak najszybciej do-
tarł do Gaupås, a jeszcze bardziej pragnęła, by zastał tam aku-
szerkę. Co zrobi, jeśli Astrid nie będzie na rozprawie?
Przez chwilę stała, wyglądając na rozciągające się daleko
pola z dojrzałym zbożem. Za kilka dni rozpoczną się roboty
przy żniwach. Za pomoc w polu zwykle częstowała robotni-
ków puddingiem, który gotowała z ryżu i świeżo odcedzonego
mleka, nie szczędząc ani masła, ani cukru. W tym roku żniwa
będą szczególne, pomyślała szczęśliwa, ponieważ miał przyjść
na świat jej pierwszy wnuk.
Zagubiona oparła ręce na framudze. Właściwie miała dziś
być na rozprawie, ale nie mogła zostawić Gudrun, kiedy zaczęły
się pierwsze bóle. Nie żeby miała brać udział w sprawie, ucho-
waj Boże, ale prawdę mówiąc, była ciekawa, co Hedvig szykuje.
Aż ją łaskotało w brzuchu z napięcia na samą myśl o tym, jaki
będzie wyrok. Czy Hedvig wygra i czy rodzina Storedalów stra-
ci wspaniałe rodowe gospodarstwo?
Niepokoiło ją, że Laurens pojechał do Gaupås. Nie wiado-
mo, co mu może wpaść do głowy... Na szczęście nie został we-
zwany w charakterze świadka przez żadną ze stron, ale przez
pewien okres chodził dziwnie podminowany. Taki tajemni-
czy. W środku lata wyjechał na tydzień. Wymówił się, że ma to
142
związek z jego pracą jako kwestora, ale wątpiła w to. Nie okła-
mywał jej, ale podejrzewała, że nie mówi jej wszystkiego...
Gudrun jęknęła cicho z bólu. Ragnhild stłumiła westchnie-
nie, po czym podeszła do miski z wodą, zwilżyła i wykręciła
ściereczkę. Ostrożnie położyła zimny okład na czole synowej.
Szybko odskoczyła na odległość metra, kiedy Gudrun machnę-
ła ręką, żeby ją uderzyć.
-Nie dotykaj mnie - syknęła Gudrun zdyszana.
-Chcę ci tylko pomóc - wyjaśniła Ragnhild.
-Sama dam sobie radę - burknęła Gudrun, nie otwierając
oczu.
-Nie poradzisz sobie - odparła Ragnhild rozważnie, ale sta-
nowczo. - Wody odeszły ponad godzinę temu, Gudrun, i
dziecko powinno zaraz się urodzić.
Co za dziwne zachowanie, pomyślała Ragnhild, starając się
stłumić narastającą irytację. Większość kobiet woli mieć kogoś
obok przy łóżku, przynajmniej te, które rodzą pierwszy raz, ale
nie Gudrun. Synowa musi mieć wysoki próg bólu, ponieważ
nie ulegało wątpliwości, że cierpi.
Kiedy na zewnątrz zaskrzypiały drzwi, Ragnhild nasłuchi-
wała z rosnącą nadzieją, że może przyjechała akuszerka.
-Astrid! - zawołała z radością, kiedy kobieta weszła do po-
koju.
-Rozumiem, że to coś poważnego - uśmiechnęła się przy-
jaźnie akuszerka, ukazując braki w uzębieniu w dolnej
szczęce.
-Hm, nie wiem - usprawiedliwiła się Ragnhild. - Gudrun nie
należy do tych, które się skarżą z powodu bólu, więc trudno
powiedzieć. Mimo to coś mi mówi, że coś jest nie tak. -
Ostatnie słowa wymówiła szeptem, gdyż nie chciała, żeby
Gudrun to słyszała. Lecz jednocześnie czuła się niezręcznie,
że rozmawiają za plecami synowej.
Obawy potwierdziły się, kiedy akuszerka zbadała Gudrun.
Zamyślona odciągnęła Ragnhild na stronę.
- Poród pośladkowy - stwierdziła.
Ragnhild przyłożyła dłoń do ust i przerażona spojrzała na
143
Astrid. To straszne! Potworne historie, które wcześniej
słyszała, trzepotały się po jej głowie jak motyle. Większość
dzieci przy takim ułożeniu nie zdołało się wydostać, lecz
nieliczne historie skończyły się szczęśliwie. Biedna Gudrun,
pomyślała, kiedy się wzięła w garść, będzie miała bolesny
poród, skoro dziecko ułożyło się pośladkami lub stopkami do
przodu.
- Myślisz, że matka i dziecko dadzą sobie radę?
Astrid wzruszyła ramionami.
- Prawdopodobnie matka sobie poradzi, ale nie moż
na mieć pewności co do dziecka. Jeśli miednica jest szeroka,
a dziecko drobne, powinno się udać.
- Czy można maleństwo jakoś odwrócić?
Akuszerka pokręciła głową.
- Kilku zdolnym lekarzom się to udało, ale tylko w przy
padku, gdy to zauważyli kilka tygodni przed porodem. Ja nie
odważę się spróbować...
Ragnhild położyła rękę na ramieniu Astrid.
-To była egoistyczna myśl. Przepraszam.
-Nie przepraszaj - odparła Astrid. - Rozumiem twój lęk.
Gudrun była biała na twarzy niemal jak jej koronkowa po-
duszka, stwierdziła Ragnhild, ale dziewczyna była przytomna.
Nadal nie otwierała oczu, lecz kręciła głową, gdy coś do niej
mówiły. Akuszerka umiejętnie wszystko jej wytłumaczyła, nie
zdradzając jednak, że czeka ją skomplikowany poród.
- To ważne, żebyś parła, choć będziesz czuła przeraźliwy
ból. A ja postaram się wyciągnąć dziecko.
Ragnhild skuliła się, słysząc brutalne słowa Astrid, lecz
Gudrun nic nie powiedziała. Dziewczyna objęła dłońmi słupki
u wezgłowia łóżka i uczyniła krótki ruch głową. Była gotowa.
Powietrze przesycał zapach potu, krwi i strachu, kiedy As-
trid mocnym chwytem za pośladki dziecka wyjęła je do połowy.
Główka wyśliznęła się przy następnym parciu.
- Już po wszystkim? - spytała Ragnhild przestraszo
na. - Myślałam...
144
Akuszerka uśmiechnęła się z ulgą. Zręcznymi rękami
odcięła pępowinę, umyła i wytarła noworodka.
- Musisz być niewiarygodnie silną kobietą, Gudrun!
Więk
szość matek, które miały poród pośladkowy, nie mogło się po
wstrzymać od krzyku.
Wtedy Gudrun wreszcie otworzyła oczy. Jej szary wzrok
spoczął na nowo narodzonym dziecku.
- Wycie i wrzaski niczemu nie służą. Lepiej wykorzystać
siły na coś mądrzejszego.
Ragnhild przeraziła obojętność synowej. Jak ta dziewczyna
zdołała stłumić krzyk? Przecież to musiało ją potwornie boleć!
Nie, Gudrun była bardzo dzielna, ale chyba ma jakieś uczucia
jak wszyscy inni?
- Pokaż mi dziecko - poprosiła Gudrun szorstko.
Astrid zawahała się.
- Twoja córeczka jest zdrowa, ale nie wszystko jest, jak być
powinno...
Gudrun uniosła się na łóżku z niedowierzaniem. Już nie
była tak niewzruszona jak do tej pory.
-Co chcesz przez to powiedzieć?
-Dziecko urodziło się z pewną wadą... Zauważyłam, że ma
wyjątkowo krótkie paluszki. No, no - pocieszyła Astrid,
widząc, że Gudrun się zdenerwowała, a w jej wzroku
pojawił się strach i coś dzikiego. - To nie jest groźne, ale
nienormalne.
Ragnhild poczuła ssanie w żołądku. Już teraz ogarnął ją
ogromny instynkt opiekuńczy wobec wnuczki.
- Skąd to... skąd to się bierze? - Zawstydzona zdała sobie
sprawę, że jej pytanie zabrzmiało jak desperacki krzyk.
Akuszerka ostrożnie ułożyła niemowlę na piersi Gudrun.
Gudrun od razu zaczęła czule gładzić maleństwo po kruchej
główce. Astrid zrobiła dwa kroki do tyłu i wyjaśniła, zwracając
się do Ragnhild:
- Naukowcy nie wiedzą na pewno. To nic niezwykłego,
że niektóre dzieci rodzą się z takimi... ułomnościami. Widzia
łam już kiedyś taki przypadek, ale wtedy ojciec utrzymywał 8to-
145
sunki z własną córką. Skoro tutaj nie może być o tym mowy,
pewnie natura spłatała wam figla. - Astrid uśmiechnęła się
łagodnie. - Poza tymi krótkimi paluszkami dziewczynka jest
zdrowa. To pewna pociecha.
Ragnhild skinęła głową jakby nieobecna. Akuszerka miała
rację. Gudrun mogła urodzić dziecko z rozszczepieniem pod-
niebienia lub jakąś poważną chorobą, więc powinni być zado-
woleni. Ostrożnie spytała:
- Nie jest ci przykro, Gudrun, że rączki twojej córeczki nie
są całkiem... całkiem takie, jak powinny?
Gudrun mocniej przytuliła dziecko.
- Nie - odparła zamyślona. - Kocham ją za to. Jeszcze bar
dziej ją za to kocham.
Inga lekko szturchnęła Sigrid.
- Sigrid, Sigrid, musisz się obudzić! - szepnęła.
Stała w pokoju pasierbicy, ale nie miała odwagi mówić głoś-
no. Zaledwie parę metrów dzieliło ją od sypialni Nielsa, a on w
żadnym wypadku nie powinien się obudzić.
Sigrid zaspana przetarła oczy.
- Co się stało?
Niechętnie zwiesiła nogi z łóżka i przeciągle ziewnęła.
Inga osunęła Się przed nią na kolana.
- Pamiętasz, że chciałaś się dowiedzieć czegoś więcej o swo
jej matce Andrine?
Pytanie natychmiast rozbudziło Sigrid.
- Taak.
Inga mówiła dalej.
-I że dokumenty, które pozostawił pastor Rollefsen, mog-
łyby ci coś powiedzieć?
-Tak, mam nadzieję, ale...
-Świetnie, Sigrid. W takim razie proponuję, żebyśmy obie
wybrały się na plebanię i przeszukały papiery pastora
Mohra.
146
Ciemność nocy niczym czarna ściana stała za oknami, lecz
Inga i Sigrid dostrzegały nawzajem niewyraźne kontury swych
postaci. Sigrid otworzyła szeroko oczy i uszczypnęła Ingę.
-Oszalałaś?! Całkiem postradałaś zmysły?! Miałybyśmy
teraz iść z wizytą do pastora? W środku nocy?
-Nie będziemy z nim rozmawiać - uspokoiła ją Inga. - Dla-
tego zakradniemy się tam teraz. Tak żeby nikt nas nie
widział ani nie słyszał.
Sigrid położyła się z powrotem na łóżku i naciągnęła na sie-
bie kołdrę.
- To już lepiej poszukam jakichś informacji o matce tutaj
na poddaszu. Pastor... - wstrząśnięta pokręciła głową.
Inga zaczynała się niecierpliwić. Nie spodziewała się, że Si-
grid zechce z nią pójść na plebanię w środku nocy bez żadnych
protestów, ale nie sądziła też, że pasierbica jej odmówi.
-Pomożemy sobie nawzajem, Sigrid.
-Po co ci jestem potrzebna? - spytała dziewczyna z nie-
chęcią i pewnym uporem.
Inga westchnęła.
-Podejrzewam pastora Mohra, że ukrył jakieś dokumenty,
które mają znaczenie dla przyszłości Svartdal. Tylko
przytrzymasz mi świecę, żebym mogła szybko przeszukać
szuflady jego biurka. To nie zajmie dużo czasu...
-Mamy wejść do domu pastora?! Nie, nigdy się na to nie
odważę! - Sigrid zaczęła obgryzać paznokieć kciuka.
-Oczywiście, że musimy wejść do środka, Sigrid. Myślisz, że
przechowuje dokumenty na zewnątrz? - Inga nie miała już
siły dłużej zwlekać i dokładnie wszystkiego tłumaczyć,
teraz zaczęła wydawać polecenia. - Włóż na siebie jakieś
czarne ubranie i przyjdź do mnie do kuchni, jak tylko
będziesz gotowa. - Szybko opuściła sypialnię, zanim
Sigrid zdążyła zaprotestować.
Kiedy czekała na Sigrid, wyjęła krzesiwo i świecę i schowa-
ła je do szerokiej kieszeni fartucha. Tylko raz była w kancelarii
pastora i niezbyt dobrze pamiętała jej rozkład, więc nie chciała
147
tracić czasu na szukanie światła. Dlatego wolała zabrać świecę
z Gaupås.
- Pojedziemy konno? - szepnęła cienkim głosem Sigrid,
kiedy zeszła na dół.
Ubrała się tak, jak ją Inga poprosiła. Tym razem nie splotła
włosów, tylko związała je na karku kawałkiem sznurka.
Inga położyła palec na ustach, żeby dać do zrozumienia, że
muszą się zachowywać cicho.
- Nie, nikt nie może usłyszeć stukotu kopyt o ziemię.
Nie była to przyjemna przechadzka, Inga musiała to przy-
znać, kiedy wymknęły się z domu, ponieważ księżyc stanowił
tylko cienki rogalik na czarnym niebie i nie oświetlał drogi.
Zimny wiatr przenikał przez cienki materiał bluzki. Wokół
było ponuro i Sigrid rzucała lękliwe spojrzenia w stronę skraju
drogi-
Teraz Inga cieszyła się, że nie zaalarmowała domowników
i służby z powodu obcego mężczyzny, który wieczorami krążył
w pobliżu Gaupås. Gdyby Sigrid o nim wiedziała, w żadnym
wypadku nie zgodziłaby się z nią wybrać na plebanię. Sama
wiele razy oglądała się przez ramię, jak gdyby się niemal spo-
dziewała, że obcy nagle wyskoczy z cienia. Całym wysiłkiem
woli starała się zachować spokój. Ów mężczyzna nie mógł
chyba kręcić się po okolicy o każdej porze dnia i nocy...?
W pobliżu Gudum zaszczekał jakiś rozwścieczony pies i Si-
grid instynktownie przysunęła się do Ingi, szukając ochrony.
Obie przykucnęły, ale na szczęście gospodarz nie wystawił gło-
wy przez okno, żeby sprawdzić, czy ktoś obcy nie zakradł się na
jego dziedziniec. Chyba to nic dziwnego, pomyślała Inga, po-
nieważ ujadanie psa bardzo często dociera stąd przez pola do
Gaupås; widać kundel szczeka w porę i nie w porę.
Inga popchnęła lekko Sigrid przed sobą i wkrótce skulone
wpół przemknęły się obok gospodarstwa. Żwir chrzęścił pod
ich stopami, lecz pewnie ten odgłos brzmiał dużo głośniej w ich
uszach. Kiedy ostatni odcinek miały przejść przez las, Sigrid
uczepiła się Ingi.
148
- Nie odważę się!
Po drodze Inga myślała tylko o tym, że koniecznie musi
przeszukać kancelarię pastora. Coś się nie zgadzało w jego ze-
znaniu. Nie mogła uwierzyć, że były proboszcz Rollefsen nie
wpisał Torsteina do księgi parafialnej...
Prawie dotarły na miejsce i Ingę pochłaniało tylko jedno:
żeby znaleźć ów dokument. Być może się myliła, ale musi przy-
najmniej poszukać. Nic jej teraz nie powstrzyma. Nie teraz, kie-
dy jest tak blisko rozwiązania.
- A masz odwagę wracać sama, Sigrid? - spytała, mimo że
znała odpowiedź.
Sigrid zerknęła przez ramię i szeroko otwartymi oczami
wpatrzyła się w ciemny, głęboki świerkowy las. Wiejska droga
niczym szara wstążka wpadała do środka, lecz zaraz ginęła w
mrocznym cieniu ogromnych drzew.
-Nnie - wyjąkała.
-Nie masz więc innego wyboru, jak pójść ze mną - rzekła
Inga stanowczo. - Nie ma żadnego niebezpieczeństwa,
Sigrid, nikt nas nie zauważy...
Bliska załamania nerwowego Sigrid rozpłakała się.
- Popuszczę w majtki, jeżeli pastor Mohr podkradnie się
do kancelarii i nas przyłapie.
Inga sama zaczynała rozumieć, że to zuchwały pomysł, ale
nie mogła już się cofnąć.
- Wtedy uciekniemy, Sigrid, popędzimy na złamanie kar
ku, nie oglądając się za siebie.
-A co będzie, jeżeli złapie jedną z nas?
Inga zachichotała nerwowo ze strachu.
-To powiemy, że lunatykowałyśmy!
Sigrid zdenerwowana szturchnęła Ingę w plecy.
-Nie żartuj sobie, Ingo. Uważam, że to wcale nie jest
śmieszne!
-Przepraszam - odparła Inga, poważniejąc. - Nie myśl o
wszystkim, co może się wydarzyć. Musimy się skoncentro-
wać na tym, żeby poruszać się bezgłośnie. Nie możemy się
zbyt-
149
nio śpieszyć, żeby nie zachować się nieostrożnie lub nie strącić
czegoś na podłogę. Trzymaj - podała Sigrid krzesiwo, kiedy
dotarły na plebanię. - Zapal świecę, kiedy cię o to poproszę.
Nie wcześniej.
Zaciskając zęby z napięcia, Inga chwyciła za klamkę drzwi
wejściowych. Jedyne, czego by teraz brakowało, pomyślała zde-
nerwowana, to żeby pastor zamknął drzwi na klucz. Wstrzyma-
ła oddech, powoli naciskając klamkę. Drzwi ustąpiły i z lekkim
kliknięciem otworzyły się. Inga położyła rękę na piersi i ode-
tchnęła głęboko.
Sigrid pokręciła głową i cofnęła się, ale Inga pociągnęła ją za
sobą. Pełnymi złości i irytacji ruchami wskazała Sigrid drogę do
środka, i dziewczyna powoli ruszyła do przodu. Inga
wyciągnęła ręce przed siebie i sprawdzała drogę. Opuszki
palców ślizgały się wzdłuż ściany, po framugach i skrzydłach
drzwi. Nawet po ciemku Inga mniej więcej orientowała się,
gdzie znajduje się kancelaria.
Nie musiała się oglądać, żeby sprawdzić, gdzie jest Sigrid;
słyszała za sobą jej niepewne kroki. Inga uśmiechnęła się zado-
wolona. Pasierbica wolała już iść za nią niż zostać sama na gan-
ku.
Na szczęście nie zaskrzypiały zawiasy, kiedy Inga oparła się
swym ciężarem o drzwi do kancelarii i otworzyła je. Dopiero
kiedy Sigrid je za sobą zamknęła, kazała jej zapalić świecę.
Zesztywniałe z napięcia rozejrzały się wokół siebie. Niemal
spodziewały się, że ujrzą pastora zagłębionego w swym fotelu, ;
ale na szczęście tu go nie było. Płomień pojedynczej świecy
rzucał słabe światło, zbyt słabe, by przegonić cienie z żaka- \
marków.
Inga przywołała Sigrid gestem ręki, by podeszła bliżej do
biurka.
- Przytrzymaj tu świecę - poprosiła.
Szuflada była głęboka i pełna dokumentów. Początkowo
Inga gorączkowo wertowała papiery opuszkami palców, lecz po
chwili uznała, że przeglądanie kartek w pochylonej pozycji jest
150
zbyt niewygodne. Rezolutnie wyjęła gruby plik na stół i
zaczęła szukać.
-Tu tego nie ma - odezwała się Sigrid zniechęcona. - Zni-
kajmy stąd. - Niespokojnie przestępowała z nogi na nogę.
-Za żadne skarby - odparła Inga, nie podnosząc wzroku. -
Nie poddam się, zanim nie przejrzę wszystkiego kartka po
kartce.
Omal nie krzyknęła z radości, kiedy rozpoznała fantazyjne,
ładne pismo pastora Rollefsena.
-Wydaje mi się... Wydaje mi się, że znalazłam!
-No to prędko schowaj to do kieszeni - zganiła ją Sigrid
zdenerwowana - żebyśmy mogły stąd zniknąć.
Inga sprzątnęła po sobie i ostrożnie zasunęła szufladę. Na-
stępnie wysunęła dwie niższe szuflady, ale tam znalazła tylko
kałamarz, pióra i czyste kartki. Zamyślona rozejrzała się
dookoła i spojrzała prosto w twarz pastora Mohra. Podskoczyła
i cofnęła się, ale na szczęście to tylko jego portret. Czyżby sam
pilnował swoich skarbów?
- Inga, co ty wyprawiasz? - syknęła Sigrid, kiedy zauważy
ła, że macocha zdejmuje obraz ze ściany.
Inga nie odpowiedziała, tylko oparła ciężką ramę na pod-
łodze. Tak jak myślała! Za obrazem znajdowała się tajemna
czworokątna wnęka. Nie była duża, lecz wystarczająco pojem-
na, by zmieściły się w niej stos starych książek i inne cenne rze-
czy. Cztery brązowe płócienne sakiewki były ciężkie od pobrzę-
kujących monet. Inga wsunęła głębiej rękę i wyciągnęła cienką
książeczkę. W słabym świetle nie zdołała rozczytać pisma, lecz
kształt liter przypominał pismo pastora Rollefsena.
- Cii, ktoś idzie! - Blada twarz Sigrid w chybotliwym świet
le wyglądała jak twarz nieboszczyka.
Teraz również Inga to usłyszała. Nad ich głowami zaskrzy-
piały groźnie deski podłogi. Obie kobiety znieruchomiały i za-
częły nasłuchiwać.
- Stary dom wzdycha i jęczy na wietrze, Sigrid, po pro
stu. ..
151
-Nie - wyszeptała Sigrid. - To kroki... - Dygotała tak
mocno, że niemal gasł płomień świecy.
-Zdejmij buty - nakazała Inga, gdy z wysiłkiem starała się z
powrotem zawiesić obraz na gwoździu. Zaczep był już
blisko gwoździa, ale Inga tak się denerwowała, że kilka
razy nie trafiła. W tej samej chwili zatrzeszczało na
schodach. Boże, ktoś schodzi na dół! Ostrożnie,
sparaliżowana strachem, Inga opuściła ręce, żeby się
przekonać, czy trafiła na gwóźdź. Obraz przechylił się
nieznacznie w jedną stronę, ale na szczęście wisiał.
Niepewna, czy powinna, delikatnie go popchnęła i wreszcie
porządnie zawisł. Z kartką ukrytą bezpiecznie w kieszeni
fartucha i książeczką pod pachą, szepnęła:
-Zdmuchnij świecę!
Sigrid natychmiast uczyniła, o co ją Inga poprosiła. W kan-
celarii zapadły nieprzeniknione ciemności.
-Co teraz zrobimy? - płakała Sigrid.
-Trzymaj mocno swoje buty i powoli przesuń się ku ścia-
nie. Pilnuj, żebyś trafiła na stronę przed drzwiami, a nie za
nimi.
Kiedy drzwi wolno się otworzyły, Inga ścisnęła Sigrid zai
rękę, Do środka sączyło się światło, gdyż ktoś zapalił na kory-
tarzu lampy parafinowe. Sylwetka pastora Mohra rysowała się
wyraźnie w otworze drzwi. Duchowny przystanął na chwilę, ni-
czym dyszące drapieżne zwierzę, zataczające krąg wokół swej
ofiary, lecz zaraz poczłapał w stronę biurka. Po omacku starał
się zapalić zapałkę.
Teraz albo nigdy, pomyślała Inga w panice i dała znak Si-
grid. Siląc się na spokój, przemknęły bokiem w stronę drzwi. I
ocalenia. Kiedy Sigrid zrozumiała, że może im się uda, ożywiła
się i popchnęła Ingę, żeby ją popędzić. Inga posłała jej surowa
spojrzenie. Nie wolno im się śpieszyć. Nawet kiedy już udało im
się wymknąć z pokoju, musiały nad sobą panować.
Na kilka sekund przystanęły przy głównym wejściu. Ing|
czuła, jak gdyby ramiona stopiły się w jedno z karkiem, tąla
bardzo była spięta. Rozważnie powstrzymała Sigrid, która jul
152
chciała uciekać, i cierpliwie odczekała, aż pastor Mohr zapali
lampę w kancelarii. Gdy światło lampy rzuciło blask na kory-
tarz, uformowała wargami słowo „teraz". Szczęście w nieszczęś-
ciu, przemknęło jej przez głowę, ponieważ w chwili, kiedy ot-
wierała drzwi, pastor odsunął stare krzesło przy biurku, żeby
usiąść. Oba dźwięki zmieszały się ze sobą.
Jak na skrzydłach obie kobiety uciekały z plebanii do
Gaupås.
14
Kiedy następnego dnia wznowiono rozprawę sądową, kart-
ka z księgi parafialnej paliła Ingę w kieszeni. Pomyśleć tylko,
że choć jeden raz miała tyle szczęścia i znalazła taki dowód! Ra-
dość podniecała ją. Inga musiała się powstrzymać, by otwarcie
nie wymachiwać kartką w powietrzu.
Widok ojca przygasił nieco owo ekstatyczne upojenie szczęś-
ciem. Kristian zajął miejsce na krześle obok adwokata. Tym ra-
zem nie patrzył z nienawiścią na obserwatorów, którzy głośno
nazywali go „wiejskim knurem" lub „starym capem". Ten dum-
ny, gniewny mężczyzna jakby się ukorzył. Jego opinia została
zbrukana na zawsze.
Wytrzymaj, wytrzymaj, zaklinała go Inga za zaciśniętymi .
wargami. Wiem, że cierpisz, ojcze, nigdy nie wierzyłeś, że ta
wiejska sfora będzie mogła bezkarnie cię oczerniać. Nie zrobi-
łeś im nic złego, ale oni niewiele wiedzą, to prości ludzie. Oczy-
wiście mogłabym teraz przekazać sędziemu kartkę z księgi pa-
rafialnej i położyć kres temu upokorzeniu, lecz chcę wysłuchać
zeznań Laurensa. Pragnę się przekonać, czy sumienie pozwoli
mu wbić nóż w plecy swemu szwagrowi.
Wśród zgromadzonych zapadła cisza, kiedy stateczny sę-
dzia zajął miejsce między powódką a pozwanym. Ludzie wy-
raźnie mieli przed nim respekt. Okazał się człowiekiem, zarzą-
dzając przerwę w sprawie, kiedy Brandt oznajmił, że Gudrun
;
rodzi.
154
Na szczęście Ragnhild pomyślała o tym, by wysłać do
Gaupås jedną ze służących z wiadomością, że poród prze-
biegł pomyślnie. „Zostałeś dziadkiem uroczej dziewczyn-
ki, panie Gaupås", wyznała śmiało służąca. Nowina wprawi-
ła Nielsa w osłupienie, lecz po chwili potarł się zawstydzony
po głowie. Niełatwo było zrozumieć, co mamrotał, lecz jego
twarz zmieniała kolor z żółtoszarej ze strachu na czerwoną ze
szczęścia.
Inga nie była w stanie złożyć życzeń. Dobrze, że poród się
udał, ale nie zdobyła się na to, by pogratulować Nielsowi z oka-
zji, że jego starsza córka powiła mu kolejną córkę.
Nagle głos adwokata, wzywającego Laurensa na świadka,
przywołał Ingę do rzeczywistości. Zaaferowana wbiła wzrok
w wujka. Gdyby tylko Laurens wiedział, że wkrótce ona uratuje
Svartdal, bez względu na to, jak bardzo będzie się starał je znisz-
czyć!
Nieoczekiwanie sędzia rzekł:
- Czy wie pan, Laurensie Storedal, że pańskie zezna
nia mogą mieć kluczowe znaczenie dla Kristiana Svartdala?
Czy zdaje pan sobie sprawę, że pańskie słowa mogą się przy
czynić do tego, że będzie musiał opuścić ziemię i gospodar
stwo?
Oczy Ingi wypełniły się łzami. Istnieje dobro na tym świe-
cie, ponieważ teraz rzeczywiście sędzia niejako próbował prze-
konać Laurensa, by odstąpił od składania zeznań.
- W pełni zdaję sobie z tego sprawę - odparł Laurens
z przekonaniem.
Ragnhild obserwowała męża sokolim wzrokiem. Z dez-
aprobatą zacisnęła usta. Inga dostrzegła, że pani Storedal chciała
go powstrzymać, kiedy został wywołany, lecz Laurens się jej
wyrwał. Dlaczego, zastanawiała się Inga, Ragnhild usiłowała
mu przeszkodzić, gdy szedł zeznawać przeciw Kristianowi? Już
dawno temu Inga zrozumiała, że spór między rodami w obu
rodzinach pozostawił głębokie rany, lecz czy nigdy nie miały
zarosnąć?
155
Adwokat Hedvig, pan Lodem, przypominał zadowolonego
kota, gdy mógł kontynuować przesłuchanie, które mu wczoraj
przerwano:
- Powiedział pan wcześniej, że moja klientka, pani Gull-
haug, była w ciąży, kiedy spotkała Halvdana. Spodziewam się,
że nie zmienił pan od wczoraj swego zdania?
Laurens zmarszczył brwi z powodu źle skrywanego sarka-
zmu adwokata.
- Nie sądzę, bym mógł zmienić przeszłość, panie Lodem.
Hedvig nosiła w brzuchu dziecko, zanim spotkała Halvdana.
Przez salę przeszedł szmer. Inga niemal czuła na karku
podniecony oddech wiejskiej bestii. Ci ludzie przypominali jej
dzikie psy, śliniące się na widok ofiary, gotowe zerwać się z
uwięzi.
- Czy przypuszcza pan, że ojcem dziecka był Kristian Svart-
dal?
Laurens uśmiechnął się chłodno.
- Nie do mnie należy wskazać ojca, lecz gdybym mógł opo
wiedzieć to, co wiem...
Lodem zadowolony odchylił się do tyłu na piętach.
- Proszę bardzo, mój miły panie, chętnie posłuchamy.
Dopiero teraz Kristian odwrócił głowę w stronę Lauren-
sa. Niebieskie oczy ojca wyrażały złość i niedowierzanie, lecz
może przede wszystkim smutek. Inga zauważyła, że zagryzł
dolną wargę, co zwykle robił, kiedy naprawdę musiał się opa-
nować.
Głos Laurensa brzmiał głośno i wyraźnie.
- Kiedy usłyszałem, że pani Gullhaug złożyła pozew w są
dzie przeciwko panu Svartdalowi, poczułem się, jakby mnie
ktoś rzucił z powrotem w tamte czasy. Czasy w Stavern. Wspo
mnienia, zapomniane fragmenty zdarzeń i urywki rozmów od
żyły w mej pamięci...
Adwokat wtrącił żartobliwie:
- Mówi się, że ma pan doskonałą pamięć!
Indze zrobiło się mdło od tego pochlebstwa. Ale się cieszy,
156
ten adwokat diabła, mogąc przesłuchiwać przychylnego świad-
ka.
- Tak, chyba tak - przyznał Laurens speszony. - W związ
ku z tą sprawą postanowiłem sprawdzić kilka rzeczy na włas
ną rękę. Trochę jeżdżę po okolicy z racji piastowanego urzędu.
Któregoś razu natknąłem się w drodze na starego znajome
go... - popatrzył nad głową adwokata prosto na sędzie
go. - Wysoki sądzie, wolno mi spytać, czy zgodziłby się pan
na wezwanie jeszcze jednego świadka? Człowieka, którego
poprosiłem, żeby zeznawał?
Sędzia wsunął okulary głębiej na nos.
- Czy ten mężczyzna może wnieść do sprawy coś nowego?
Laurens przytaknął energicznie.
- Tak, jak najbardziej. Kristian i ja chodziliśmy razem z nim
na zajęcia. Ten człowiek bardzo dobrze znał Hedvig.
Inga drgnęła zaskoczona tym, że wujek położył nacisk na
ostatnie zdanie. Hedvig nie była przygotowana na taki prze-
bieg rozprawy, jej zielonobrązowe oczy ciskały wściekle iskry
w stronę Laurensa. Przyłożyła palce do szyi, sygnalizując adwo-
katowi, żeby zaprotestował. Kiedy pan Lodem stanął bezradnie,
skrzyżowała ręce na piersi i pokręciła głową.
- Dobrze - zgodził się sędzia. - Proszę go wprowadzić.
Kto to, do licha, może być? - pomyślała Inga zaciekawiona.
Mężczyzna był chudy i kościsty, rozglądał się niepewnie doo-
koła, kiedy niezdarnie zmierzał w stronę miejsca dla świadków.
Miał tak bardzo zapadnięte policzki, że oczy i uszy wydawały
się śmiesznie duże w porównaniu z całą głową.
Po złożeniu przysięgi, że będzie mówił prawdę, mężczyzna
wolno odpowiadał na pytania.
-Mons Arneson, pięćdziesiąt trzy lata, żonaty. Pan
Lodem niecierpliwie machnął ku niemu ręką.
-Proszę opowiedzieć, co pan wie!
Mons przełknął ślinę, aż duże jabłko Adama zatańczyło na
szyi.
- Dostałem się do szkoły rolniczej rok wcześniej niż pan
157
Svartdal i pan Storedal. Tam spotkałem Hedvig... - Rozmarzył
się, ale szybko odzyskał panowanie nad sobą. - Straciłem dla
niej głowę. Była taka piękna i dobrze zbudowana. Zresztą
nadal taka jest, jak widzę - usprawiedliwił się i rzucił szybkie
spojrzenie na Hedvig. - Dobrze nam było razem i
planowaliśmy wziąć ślub, kiedy skończę szkołę...
- Milcz! Milcz! - krzyknęła Hedvig ze złością. - Ten kłam
ca opowiada jakieś bajki. Nigdy wcześniej go nie widziałam.
Wyprowadzona z równowagi wstała z miejsca, przechyliła
się przez stół i krzyczała, aż na policzki wystąpiły jej ostre ru-
mieńce. Sędzia uderzeniem młotka o blat sprawił, że z powro-
tem usiadła na krześle. Pan Lodem spoglądał to na zdenerwo-
waną Hedvig, to na onieśmielonego Monsa.
-Czy na czas rozprawy zatrzymał się pan w Storedal?
Mons przytaknął.
-Ile panu zapłacił pan Storedal za tę przysługę?
- No wie pan! - wybuchnął Laurens oburzony. - Pan Arne-
son nie został przekupiony!
Adwokat dokładnie przyjrzał się świadkowi.
- Powtarzam: ile?
Widzowie czekali w niemym napięciu.
Pan Arneson wykręcał palce.
-Laurens opłacił mi podróż w obie strony ze Stavern i z po-
wrotem.
-A co z noclegiem i wyżywieniem?
-Jestem u niego gościem.
Pan Lodem zwinnie niczym gronostaj prześliznął się ku;
zdenerwowanemu mężczyźnie.
- Gzy może pan przysiąc, że nie przyjął pan za swe zezna
nie pieniędzy?
Sędzia uderzył młotkiem z większą Siłą, niż według Ingi był
do tego zdolny.
-Proszę pozwolić świadkowi złożyć wyjaśnienia lub zosta-
wić go w spokoju!
-Dziękuję, to wszystko - odparł pan Lodem zbity z tropu.
158
Pan Hoel-Wigge nie mógł się doczekać, aż zacznie zadawać
pytania Arnesonowi. Stary adwokat uśmiechnął się życzliwie
do świadka.
- Nie zrozumiałem dobrze... Dlaczego pan tu jest? Co ma
wspólnego pańskie zeznanie ze sporem między panią GuUhaug
a panem Svartdalem?
Mons spuścił głowę, lecz zaraz podniósł wzrok.
W tonie jego głosu brzmiała uraza, kiedy odpowiedział:
- Ponieważ ja jestem tym mężczyzną, z którym Hedvig się
spodziewała dziecka!
Jego wypowiedź wywołała dziki chaos. Sędzia uderzał młot-
kiem, Hedvig rzuciła się do przodu, ale została powstrzymana
przez strażnika. Torstein ukrył twarz w dłoniach. Inga patrzyła
przed siebie zdezorientowana, lecz zrozumiała znaczenie słów
Arnesona, które ciągle jeszcze unosiły się w powietrzu. Wresz-
cie wyjaśniła się sprawa ojcostwa. Boże, Kristian nie jest oj-
cem Torsteina! Inga wstrząśnięta uświadomiła sobie tę prawdę.
Nie był nim również Halvdan...
- Uprasza się o okazanie sądowi respektu - zagrzmiał wład
czo sędzia - albo nakażę zamknięcie drzwi!
Natychmiast wszyscy zamilkli. Nikt nie chciał być wypro-
szony, by nie stracić okazji śledzenia dalszego ciągu sprawy.
Sędzia uczynił znak w stronę adwokata, że może kontynuo-
wać. Pan Hoel-Wigge zdawał się nie zrażać zamieszaniem.
-Czy Hedvig straciła dla pana zainteresowanie, kiedy do
Stavern przybył pan Svartdal?
-Nnie, tak się nie stało - odpowiedział Mons niepewnie.
Nagle jego głos przybrał ton szczególnej zjadliwości. - To
oszalałe na punkcie mężczyzn babsko nigdy nie traciło
zainteresowania dla męskiej płci! Niejednego zaciągnęła na
siano!
-Dość tego - ostrzegł sędzia oburzony. - Nie zezwalam na
używanie takich określeń na tej sali!
Mons spuścił wzrok w poczuciu winy.
- Przepraszam. Naprawdę zależało mi na Hedvig. I ja, na
iwny biedak, myślałem, że i jej na mnie zależy. Kiedy pan Svart-
159
dal ją odtrącił, znowu zaczęła do mnie przychodzić. Potem, gdy
pojawił się Halvdan, zamożny dziedzic z Vestfold, zapomniała
o mnie.
Od tego mężczyzny aż biło rozgoryczenie, pomyślała Inga
oburzona. To musiał być dla niego cios, kiedy widział, jak
Hedvig ugania się za chłopakami z lepszych rodzin. Z satysfak-
cją zerknęła na Hedvig. Matka Torsteina opadła wyczerpana na
krzesło, lecz nadal się w niej gotowało. Mięśnie jej szczęk praco-
wały i wyglądało na to, że Hedvig chce coś powiedzieć, ale mil-
czała. Na razie.
- Na początku się przeraziłem, kiedy mi wyznała, że spo
dziewa się ze mną dziecka. Ogarnął mnie paniczny strach, że za
miast się kształcić, będę musiał zacząć zarabiać, żeby utrzymać
żonę i dziecko. Moi rodzice ciężko pracowali i odkładali każdy
grosz, żebym mógł się uczyć. Po pewnym czasie pogodziłem
się z tą myślą i cieszyłem się, że ożenię się z moją wybranką.
W każdym razie wierzyłem, że nią jest - zakończył Mons żałoś
nie.
Wtedy Hedvig wstała wyprostowana z dumnie uniesioną
głową.
- Nie pojmuję, że pan, panie sędzio, może słuchać tego
bełkotu. Ten człowiek nie powiedział ani słowa prawdy. Wiem
wprawdzie, kim on jest, ale my nigdy... - Wzdrygnęła się w na
dziei, że ludzie wytłumaczą sobie jej obrzydzenie jako znak;
że nigdy nawet by go nie tknęła. - To tylko słowa tego... Arne-
sona przeciw moim.
Sędzia notował w swojej księdze protokołów.
- Przykro mi, pani Gullhaug, musimy uznać tę sprawę za
nierozstrzygniętą. To znaczy, że pani syn, Torstein, nie ma żad
j
nych praw do Svartdal...
Hedvig rzuciła się do przodu, zanim ktokolwiek zdołał jej
przeszkodzić. Zupełnie niezrażona tym, że stoi zaledwie o meti
od Kristiana, ponownie zwróciła się do sędziego z prośbą:
- Proszę pozwolić jeszcze raz złożyć zeznanie pastorowi
Mohrowi, który posiada ważne informacje. Mogą one podwa-
160
żyć historię tego... - odwróciła się i trzęsąc się ze złości, wska-
zała na Monsa - .. .tego kłamcy. Sędzia odpowiedział
zmęczony:
- Czemu to ma służyć, pani Gullhaug?
Hedvig była bliska płaczu.
- Mówimy tu o mojej przyszłości. O mojej godności i sza
cunku.
Kristian prychnął.
Hedvig wbiła w niego wzrok, lecz zwróciła się do sędziego:
-Proszę pana.
-Sędzia zezwala na nową turę pytań do pastora!
Inga nie miała odwagi spojrzeć na Kristiana, kiedy zapadła
ta decyzja.
Pastor Mohr nie był z tego zadowolony. Wcale. Na jego twa-
rzy pojawił się wyraz cierpienia i pastor zakłopotany podrapał
się pod koloratką.
- Przez dłuższy czas byłem spowiednikiem Hedvig. W cią
gu ostatnich lat uparcie twierdziła, że Kristian jest ojcem Tor-
steina. Dla mnie to nie do pomyślenia, żeby Hedvig okłamywa
ła sługę Bożego.
Hoel-Wigge spytał ostro:
- Czy to prawda, że pastor Rollefsen nie wpisał nazwiska
ojca dziecka do księgi parafialnej?
Pastor wytrzeszczył oczy jak okoń na lądzie.
- Uważa pan, że kłamię? Ja, duchowny, posiadający dy
plom ukończenia uczelni teologicznej w Kopenhadze? Nie, no
wie pan co?
Hoel-Wigge wydawał się rozbawiony.
- Proszę odpowiedzieć: tak albo nie.
Pastor przełknął ciężko ślinę. Wzrokiem poszukał Hedvig,
lecz ona wyraźnie opadła z sił.
-Przejrzałem wszystkie księgi parafialne, lecz nie znalazłem
zapisu z dnia chrztu Torsteina.
-)a to mam! - Inga poderwała się z miejsca i triumfująco
161
zamachała kartką w powietrzu. - Proszę spojrzeć! - mówiła da-
lej podniecona. - Kartka została równo wyrwana z księgi. Kto
inny poza pastorem miał możliwość to zrobić?
Na sekundę zapadła absolutna cisza, lecz po chwili wybuch-
ła awantura. Pastor Mohr i Hedvig przekrzykiwali się nawza-
jem, a adwokaci zasypywali ich gradem pytań. Sędzia ponownie
uniósł młotek, lecz wystarczył sam jego ruch, by głosy natych-
miast umilkły.
Inga przyglądała się zaskoczonej twarzy ojca. Ich oczy na
moment się spotkały i Inga dostrzegła, że ojciec jest z niej dum-
ny. Uniósł ręce z radości, nie spuszczając z niej wzroku. Inga
uśmiechnęła się szczęśliwa, że ją docenił. Dzięki Ci, dobry
Boże, przebiegło jej przez głowę, że pozwoliłeś, bym to właśnie
ja ocaliła rodzinny majątek!
Sędzia upomniał zebranych, żeby zachowali spokój.
- Pastorze Mohr, czy zdaje sobie pastor sprawę, jakiego do
konał przewinienia?
Inga zauważyła, że sędzia jest bardzo wzburzony. Ten star-
szy mężczyzna zmarszczył brwi z odrazą i z niedowierzaniem
wpatrywał się w duchownego.
Pastor nie odpowiedział.
- Dalszy ciąg rozprawy odbędzie się za zamkniętymi drzwia
mi - oznajmił sędzia. - Proszę wszystkich oprócz świadków, po
wódki, pozwanego i ich adwokatów o opuszczenie sali. - Klasnął
w ręce, żeby popędzić ociągających się ludzi. Tłum zaczął leniwie
wychodzić.
Inga nie poruszyła się.
-
Inga musi zostać, żeby złożyć wyjaśnienia - rzekł sędzia.
Inga dumnie uniosła głowę. Skoro Niels jest sędzią i jej mę
żem, w takim razie i on musi zostać.
Pastor zabrał głos nieproszony.
-Jakim sposobem zdobyła pani tę kartkę? - Jego palce,
wykrzywione niczym pazury, sterczały w powietrzu, jak
gdyby miał zamiar wykraść jej cenny dowód.
-Drogi pastorze - roześmiała się Inga. - Sam mi ją pastor
162
przekazał. Zapomniał pastor, że chciał wczoraj ulżyć swemu su-
mieniu? - niewinnie mrugnęła do niego.
Pastor Mohr ruszył ku niej bez słowa; jednocześnie prze-
straszył się reakcji Hedvig. Nie tylko przed sądem będzie mu-
siał odpowiedzieć, o nie.
Sędzia próbował zapanować nad chaosem.
- Proszę tu przynieść tę kartkę, żebym mógł ją zobaczyć.
Inga podeszła do sędziego zadowolona i podała mu ją.
Sędzia przebiegł tekst wyblakłymi oczyma.
-Pastor Rollefsen rzeczywiście wpisał Halvdana jako ojca
dziecka. Czy Halvdan zdawał sobie sprawę, że pani jest w
ciąży, kiedy dawaliście na zapowiedzi?
-Taak - bąknęła niewyraźnie Hedvig.
-Muszę przyznać - rzekł sędzia oburzony - że nas pani
okłamała, pani Gullhaug. Sądziłem, że się pani do tego nie
posunie. Na szczęście nie udało się pani dokonać zemsty na
Kri-stianie... Na domiar złego doprowadziła pani pastora do
upadku.
Pastor Mohr otworzył szeroko oczy ze zdumienia.
-Do upadku?
-Nie wyobraża sobie pastor chyba, że to ujdzie pastorowi na
sucho? O poważnym naruszeniu obowiązków należy
powiadomić biskupa. Poważnie mnie pastor rozczarował,
osobiście dopilnuję, by dostał pastor karę, na jaką zasłużył.
Inga zauważyła, że Niels doznał wstrząsu, i trochę mu
współczuła. Zupełnie się nie spodziewał, że spotka się z takim
egoizmem i ludzką podłością. Nie dowierzał, że coś podobnego
mogło się wydarzyć w jego parafii. Inga wiedziała lepiej, już
dawno przejrzała Hedvig i pastora Mohra.
Włosy Hedvig, starannie i ładnie ułożone z samego rana,
teraz przypominały dziką plątaninę.
-W takim razie żądam, by Mons zapłacił mi część należną
za wychowanie Torsteina!
-Zdecyduj się wreszcie - rzuciła Inga ze złością. - Ilu właś-
ciwie ojców ma twój syn?
163
Zuchwałość Ingi wprawiła Hedvig w takie zakłopotanie, że
pani Gullhaug zamilkła.
- Nieczęsto orzekam wyrok na miejscu - wyjaśnił sędzia
wzburzony. - Lecz w tym wypadku to uczynię. Pozew przeciw
ko Kristianowi Svartdalowi zostaje odrzucony we wszystkich
punktach. Pastor Mohr może się spodziewać rozprawy, a pani,
pani Gullhaug... powinna się cieszyć, jeśli pan Svartdal nie po
zwie jej do sądu za zniesławienie.
Gdy młotek uderzył po raz ostatni, Hedvig natychmiast
zniknęła. Jej adwokat zakłopotany podążył za nią.
Kiedy Kristian wstał z ławy oskarżonych, Inga zadrżała, czując
przyjemne napięcie. Co ojciec teraz zrobi? Dostrzegła, że zerka
niepewnie w stronę Laurensa i Monsa. Niezdarnie włożył
kubrak i wyjął włosy, które zostały przygniecione pod komie*
rzykiem.
Na zewnątrz panowało wysokie ciśnienie, w sali nie było le-
piej. Atmosfera była ciężka i Inga przyłapała się na tym, że wstrzy*
mała oddech.
Kiedy Kristian ruszył przed siebie, Laurens wyciągnął do
niego rękę.
Inga w napięciu obgryzała paznokieć kciuka. „Przyjmij ją",
ojcze, jęknęła w duchu. „Nie bądź teraz tak bezsensownie
dumny. Czy nie poznajesz po spiętej twarzy Laurensa, ile go
kosztowało, żeby tu przyjść? Zapomnij o swojej dumie, idioto, i
przyjmij rękę, którą ci podaje!" Dreptała w miejscu
zrozpaczona, ale zdawała sobie sprawę, że nie wolno jej się
wtrącać.
Wreszcie Kristian.niepewnie chwycił wyciągniętą rękę.
- Dziękuję, Laurensie. - Uparcie wpatrywał się w podłogi
Inga nie rozumiała, dlaczego nie ma odwagi lub nie chce spoj
rzeć szwagrowi w oczy. Czuła, że nogi się pod nią uginają, leci
na szczęście dzień zakończył się całkowitym uniewinnieniem,
Dzięki Laurensowi i dzięki niej.
15
Plotki na temat zdarzenia w sądzie obiegły Botne niczym epi-
demia, dotarły nawet do Holmestrand. W każdym domu dys-
kutowano o wyroku. Większość ludzi uważała, że Hedvig tym
razem posunęła się za daleko, podczas gdy inni podejrzewali,
że w jej zeznaniach tkwi ziarno prawdy. Ingę ogarnęło wzbu-
rzenie, że zarzuty przeciw jej ojcu okazały się fałszywe. Kristian
stał się bezbronną ofiarą kłamstw i pomówień i będzie mu bar-
dzo trudno się z nich oczyścić.
Gdy Niels i Kristian tego jesiennego wieczoru kończyli roz-
mawiać, Inga pilnowała, by zdążyć zamienić z ojcem kilka słów
na pożegnanie, zanim wyjedzie. Łagodny wiatr lekko targał jej
włosy i Inga, drżąc, mocniej naciągnęła szal na ramiona.
Ojciec uśmiechnął się szeroko.
- Jesteś bohaterem dnia, Ingo. Bez twojego udziału nie
miałbym chyba teraz dokąd wracać.
Inga zawstydziła się wobec tej jawnej pochwały. Nie tak czę-
sto ojciec sypał na prawo i lewo dobrym słowem.
- Nie mogłam inaczej, ojcze. Kocham dom mojego dzie
ciństwa, wiesz.
Kristian popatrzył na córkę zamyślony.
- Teraz zacząłem to rozumieć... Skłamałaś z mojego powo
du, Ingo? O tej kartce?
Inga rozgrzebywała czubkiem buta żwir.
- Tak. Skłamałam. - Odważnie podniosła głowę i opowia-
dała dalej: - Coś mi podszeptywało, że pastor Mohr nie mówi
całej prawdy. On coś ukrywał. Coś, co wzbudziło moją cieka-
wość.
- Tak wielką ciekawość, że postanowiłaś się tego dowie
dzieć?
Inga roześmiała się skromnie.
-Tak, można to tak nazwać. Ja... wdarłam się nocą do jego
domu. I przeszukałam jego dokumenty.
-Ingo, chyba ci rozum odebrało! - jęknął Kristian. - Cóż, to
nie pora, żeby cię ganić za zbytnią zuchwałość.
-Nie - przyznała Inga z dumą. - Nie zniosłabym myśli, że
Svartdal miałoby wpaść w chciwe łapska Hedvig.
Kristian pokiwał głową w zamyśleniu.
- Ja też przeżywałem ten koszmar, żebyś wiedziała. Ja...
nie umiałem nawet sobie wyobrazić, jak to będzie. Co się
stanie
z Kristofferem i Sorine? I ze starą Emmą... - smutno pokręcił
głową. - To ty ocaliłaś nas wszystkich.
Inga zdobyła się na odwagę.
- I Laurens.
W tej samej chwili między brwiami ojca utworzyła się
zmarszczka niezadowolenia.
-Laurens? Wprawdzie zeznawał dziś na naszą korzyść, ale
wygrana jest twoją zasługą, Ingo.
-Ale... - zaprotestowała Inga.
-Żadnego „ale" - przerwał jej Kristian stanowczo. - Czy po
to tu teraz wyszłaś? Żeby opowiadać o jego rycerskości?
W Indze zakiełkowało ziarno buntu, ale nie ośmieliła się
podjąć dyskusji. Ojciec podniósł głos wyraźnie poirytowany.
- Myślisz, że jego przysługa pozwoli mi zapomnieć? - Kri-
stian podciągnął rękawy koszuli, aż spinki do mankietów szero-
kim łukiem wystrzeliły w powietrze. - Patrz! - krzyczał zbolały
i zmusił Ingę, by spojrzała na jego nadgarstki. - To ślady po cien-
kiej lince, Ingo, lince, która wżarła się w moją skórę i która po
wieczne czasy będzie mi przypominać o tej tragedii. Nie muszę ci
chyba pokazywać pleców... - w jego głosie brzmiała groźba.
166
Inga zamknęła oczy, czując pieczenie u nasady nosa.
Nie chciała się rozpłakać przy ojcu.
- Nnie - zająknęła się zawstydzona.
Ojciec uspokoił się.
- O tym właśnie myślałem - rzekł z goryczą. - Z powodu
Laurensa zostałem skazany na sześć lat. Sześć lat w więzieniu,
ponieważ on mnie zdradził. Dzięki usilnym staraniom Nielsa
wyszedłem po upływie połowy tego czasu. Trzy lata to długo,
Ingo, kiedy twoje myśli krążą jedynie wokół tego, co się dzieje
z żoną i dzieckiem. W więzieniu odchodziłem od zmysłów, że
byś wiedziała, w dodatku miałem strażnika, który z upodoba
niem wyciskał ze mnie krew i łzy.
Inga nie wytrzymała i rozpłakała się. Szlochając, zatoczyła
się w stronę drewnianego filara przy wejściu. Oparła się o nie-
go plecami i osunęła na ziemię, po czym ukryła twarz w dło-
niach.
Głosu ojca nie wypełniało już tak silne rozgoryczenie, lecz
wzburzenie brzmiało niczym drżąca struna.
- Więc nie bądź tak naiwna, Ingo, by wierzyć, że mogę wy
mazać ze swej głowy miesiące i lata tortury z powodu wspania
łomyślnego zachowania Laurensa przed chwilą. Łaska, którą mi
dziś wyświadczył, nigdy tego nie zrównoważy.
Kroki ojca ucichły w oddali.
Hedvig czuła się zdruzgotana. Postawiła wszystko i bardzo wie-
le straciła. W ciągu jednego fatalnego dnia straciła honor i sza-
cunek. To nie z nieszczęścia Kristiana będą teraz się cieszyć
i nie jego napiętnują, lecz ją wezmą na języki. Świadomość tego
obezwładniała ją. Sprawiała, że czuła się zmęczona i pozornie
obojętna.
Jej samopoczucie wcale się nie poprawiło, gdy tego samego
wieczoru do salonu wpadł jak burza Torstein.
- A nie mówiłem, mamo? Twój plan miał niedociągnięcia.
167
Torstein był tak wzburzony, że uderzył pięścią w szkatułkę.
Wazon z kwiatami, stojący na stoliku, zakołysał się z boku na
bok, przewrócił się i z trzaskiem spadł na podłogę. Kawałki
szkła i kwiaty zaścieliły podłogę. Nikt nie pośpieszył po ścierkę,
żeby posprzątać. Woda ściekała wolno w szpary między deska-
mi.
Hedvig podniosła ręce i histerycznie rozczapierzyła palce.
-Myślisz, że nie wiem? Nie mów mi czegoś, z czego aż na-
zbyt jasno zdaję sobie sprawę! - Jej oczy ciskały iskry w
stronę starszego syna, który śmiał pouczać ją o czymś, co
sama już wiedziała.
-Kusiłaś dwoma gospodarstwami, mamo - syknął Torstein.
- Ja miałem przejąć Svartdal, a Torbjorn zarządzać 0vre
Gullhaug. A teraz okazuje się, do diabła, że nie mam prawa
nawet do tego gospodarstwa.
W tej samej chwili pojawił się Torbj0rn. Młodszy syn
Hedvig stanowił nieco grubsze i mocniej zbudowane wydanie
brata. Z pobielałymi od gniewu nozdrzami krzyknął urażony:
- Staliśmy się pośmiewiskiem dla całej wsi, mamo! Ludzie
wymyślają ci najgorszymi wyzwiskami. Tym razem nie zamie
rzam cię bronići bo pewnie mają rację!
Otwarta dłoń matki trafiła go w sam środek policzka.
- Nie odzywaj się w ten sposób do matki! Jasne? - Hedvig
groźnie wycelowała w jego twarz palec wskazujący.
Torbjern patrzył na nią przez chwilę przerażony, lecz w koń-
cu umknął wzrokiem.
- Musimy przez to jakoś przejść, a praca w 0vre Gullhaug
musi się toczyć dalej jak zawsze.
Sarkazm drżał w powietrzu.
- Pozostaje nam się modlić do wszystkich świętych, żeby
Kristianowi nie przyszło przypadkiem do głowy zanurzyć się,
w takim gównie jak my - uśmiechnął się Torstein złośliwie. - Bo
wtedy możemy się szykować na kolejną sprawę. O zniesławie
nie. Dzięki Ci, dobry Boże - westchnął ciężko i zmęczony prze
tarł oczy - że nadal mam 0vre Gullhaug.
168
W oczach młodszego brata pojawił się wrogi błysk.
- O nie, starszy bracie! Razem z matką za moimi plecami
wymyślaliście kłamstwa, snuliście plany, w których nawet nie
wolno mi było uczestniczyć, a teraz żądasz prawa do dziedzi
ctwa. Możesz o tym zapomnieć, Torsteinie, ponieważ nie jesteś
synem Hah/dana. Od tej pory to ja jestem właścicielem tego go
spodarstwa!
Torstein otworzył usta ze zdumienia i patrzył to na matkę,
to na brata.
-Torbjorn - poprosił ochryple. - Chciałem tylko zadbać o
dobro nas obu. Ty miałeś dostać 0vre Gullhaug.
-To ci się w każdym razie udało - odparł Torbjorn zagad-
kowo. - Nigdy bym się nie dowiedział o moim prawie do
dziedzictwa, gdyby nie wasze zwodnicze plany.
Torstein opadł rozgoryczony na krzesło. Zrozpaczony prze-
jechał dłonią przez włosy i je nastroszył.
- Chciałem dla ciebie jak najlepiej, Torbjornie. Musisz mi
uwierzyć! Zgodziłem się na to, żebyś ty też miał własne gospo
darstwo.
Torbjorn popatrzył na brata, mrużąc oczy.
- Twoja szlachetność mnie wzrusza - rzekł z sarkazmem. -
Ale szlachetniej z twojej strony by było, gdybyś mnie wtajemni
czył, co z matką szykujecie. Oszukaliście mnie!
Przyszła kolej na Hedvig.
- Zamilczcie, chłopcy! Musimy zapomnieć o tej historii
i z podniesionymi głowami iść dalej. Halvdan cię usynowił,
Torsteinie, a więc ty odziedziczysz gospodarstwo. Nie, żadnych
protestów, Torbjorn - ostrzegła, gdy młodszy syn zamierzał się
sprzeciwić. - Życie musi się toczyć dalej, jak gdyby nic się nie
zdarzyło. Zapomnijcie o tej sprawie.
Bracia wymienili spojrzenia. W oczach jednego malowało
się rozczarowanie, w oczach drugiego - zawód.
169
Milczenie niczym ściana dzieliło Laurensa i Ragnhild w drodze
do domu. Dla przyzwoitości wymienili kilka słów, gdy Mons
siedział razem z nimi w wozie. Lecz kiedy się z nim pożegnali
na stacji kolejowej, oboje zawzięcie zamilkli. Weszli do domu i
Ragnhild pośpiesznie zdjęła wierzchnie okrycie. Po jej
ściągniętej twarzy Laurens poznał, że jest niezadowolona.
Kiedy się odwróciła, żeby czym prędzej sobie pójść, objął ją
wokół talii. Tupnęła na niego ze złością, usiłując odepchnąć
jego ręce.
-Odezwij się do mnie, żono!
-Dlaczego mi nie powiedziałeś, że zamierzasz zeznawać?
Jako twoja żona miałam prawo wiedzieć.
Laurens szepnął jej do ucha:
- Wtedy byś mnie powstrzymała!
Ragnhild sprytnie odwróciła się.
- Uważasz, że to dziwne? Nie pojmuję, co w ciebie wstąpi
ło, ale pomyślałam, że uporałeś się z rodzinnym sporem. Mia
łam nadzieję, że urazy zbledną w miarę upływu lat, lecz ostat
nio sytuacja pogorszyła się. Pewnie wkrótce skończy się tym,
że Kristian i ty znowu zaczniecie się awanturować.
Laurens posmutniał.
- Raczej wprost przeciwnie! Myślę, że moje zeznanie może
zbudować między nami most porozumienia. Najpierw niewi
dzialną więź, lecz stopniowo mocniejszy i pewniejszy most.
Ragnhild zdumiała się.
- Jesteś szalony. Ty, który znasz Kristiana lepiej niż inni,
powinieneś wiedzieć, że on nigdy się z tobą nie pogodzi. Go
rycz jest dla niego jak pożywienie. To jedyne, co trzyma go przy
życiu.
Laurensa ogarniała coraz większa bezsilność, gdy słuchał
słów żony.
- Być może masz rację, Ragnhild, ale czy naprawdę sądzisz,
że powinienem pozwolić, by Svartdal wymknęło mu się z rąk?
Mimo wszystko przez wiele lat mieszkała tam moja siostra!
Jej dusza tam pozostała!
170
Ragnhild przeraziła reakcja męża. Łagodnie położyła mu
ręce na ramionach i spojrzała mu prosto w oczy.
-Masz rację, Laurensie. Wybacz mi. Nie pomyślałam o Jen-
ny...
-Już nie myślisz o niej zbyt często - zauważył smutno.
- Lecz ja wspominam ją każdego dnia. Ona we mnie żyje,
rozumiesz. Zawsze. Gdybym... gdybym nie pomógł
Kristiano-wi, ją również bym zawiódł. Znowu.
-Już dobrze - uspokajała Ragnhild i przytuliła się do piersi
męża. - Myślisz nie tylko o sobie, Laurensie, i dlatego tak
bardzo cię kocham. Wreszcie lepiej rozumiem, co tobą
kierowało. Zrobiłeś swoje, mój dobry mężu. Jeżeli Svartdal i
Storedal mają się kiedyś pojednać, teraz kolej Kristiana,
żeby wyciągnąć rękę. Prawda?
Laurens skinął w milczeniu tuż przy jej włosach.
Sigrid zwinęła się w kłębek na łóżku. Czuła się odrętwiała i zmę-
czona. W sali rozpraw rozpętało się prawdziwe piekło nienawi-
ści. W napięciu śledziła zeznania świadków, jednak nie miała
pojęcia, komu przyznać rację. Jako przyszła żona Torsteina czu-
ła, że w pewnym sensie powinna być wobec niego lojalna. Było-
by świetnie, gdyby mogli razem zamieszkać w Svartdal, musiała
to przyznać, ale głównie dlatego, że miała nadzieję, że Hedvig
zostałaby z Torbjornem. Szczerze mówiąc, Hedvig zaczynała jej
działać na nerwy. Nie dlatego, że przyszła teściowa awanturo-
wała się i narzekała, lecz ze względu na jej zawiły sposób wyda-
wania poleceń. Początkowo Sigrid traktowała je jako życzliwe
rady, ale kiedy zastanowiła się nad tym, jak są formułowane,
doszła do wniosku, że to po prostu polecenia. Ostatnio bardzo
ją to irytowało.
Razem z Torsteinem nie udałoby się im stworzyć w Svartdal
domu, w którym panowałby spokój i zgoda. O nie. Teściowa na
pewno miałaby setki propozycji dotyczących nowych rozwią-
171
zań i ulepszeń. To nie byłby jej dom, pomyślała Sigrid smutno,
lecz Hedvig.
Oczywiście mogłaby dyskretnie przekonać Torsteina, żeby
to jej słuchał, lecz Hedvig miała dużo większą zdolność przeko-
nywania. Poza rym Torstein przywykł do słuchania matki, więc
Sigrid nie zdobyłaby znaczącego prawa głosu.
Podczas rozprawy siedziała obok Ingi. Ponieważ na ław-
kach było ciasno z powodu dużej liczby widzów, Sigrid mog-
ła zaobserwować każdy ruch ciała macochy. Czasami drgnęła
z rozgoryczenia, złości lub bezsilności, kiedy Hedvig atako-
wała Kristiana. Sigrid współczuła Indze, ponieważ nietrudno
było zauważyć, jak cierpiała, gdy padały oskarżenia. Chwilami
Inga zaciskała pięści z wściekłości. Dwa razy Sigrid słyszała, jak
przeklina.
Sigrid wyciągnęła się i oparła głowę na poduszce. Torstein
nie był tym mężczyzną, którego, jak się zdawało, znała. Wpraw-
dzie nie świadczył przeciw Kristianowi, lecz trzymał stronę swo-
jej matki. Potwierdziło się to wtedy, kiedy spotkali się w lesie.
Był święcie przekonany, że Hedvig za pomocą kłamstw i gróźb
zdobędzie Svartdal. Zatem teraz sam stał się zdradliwym kłam-
cą. Jak po tym wszystkim będzie mu mogła znowu zaufać?
Najgorsze jest to, pomyślała Sigrid, odsuwając na bok włas-
ny ból, że wziął udział w intrydze, która tak głęboko zraniła
Ingę. Żarłoczny niczym wilk pragnął oderwać ją od domu dzie-
ciństwa. To podłe, uznała Sigrid, z trudem łapiąc oddech, po?
nieważ wszyscy wiedzieli, że Inga bardzo silnie była związana
ze Svartdal. I z mądrą, życzliwą gosposią Emmą.
Sigrid uniosła się na łokciu. Co by się stało z ludźmi, któ-
rzy tam mieszkają, gdyby Hedvig wygrała sprawę? Czy Kristian
posiadał wystarczająco dużo środków, żeby utrzymać dwóch
synów, synową i służbę, mieszkając gdzie indziej? Zgoda, pa-
robcy i Lovise są młodzi i silni. Mogliby nająć się do służb)
w innych dworach, ale co z Emmą? Czyżby Torstein naprawdę
uważał, że starą służącą należy wyrzucić z miejsca, gdzie miesz-
kała i pracowała przez prawie sześćdziesiąt lat? To by ją zabiło
;
172
uświadomiła sobie Sigrid ze zgrozą, ponieważ starym ludziom
niełatwo jest przyzwyczaić się do nowych, nieznanych miejsc.
Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tego, co Torstein
zrobił, orzekła Sigrid. Zdradził Ingę i rozczarował resztę rodzi-
ny Svartdalów. Sama czuła się oszukana!
W jednej chwili Sigrid uświadomiła sobie, co powinna zro-
bić.
Nad dziedzińcem Svartdal zapadał zmrok, a szarobiałe obłoczki
mgły igrały niczym elfy na jeziorze. Ścieżki między budynka-
mi prawie nie było widać pod wysokimi, potężnymi drzewa-
mi. Kot podwórzowy miauczał i ocierał się o nogi Kristiana.
Gospodarz pochylił się z uśmiechem i podrapał spragnionego
pieszczot kota za uchem.
- No co, Puszku, wyszedłeś na polowanie? Chodź do domu,
dostaniesz miseczkę mleka.
Zdawało się, jakby kot zrozumiał słowa pana, gdyż uniósł
prosto ogon do góry i posłusznie wskoczył na ganek. Przed
wejściem Kristian odwrócił się plecami do drzwi i z zadowo-
leniem spojrzał na okolicę. Nad domami, dziedzińcami, wzgó-
rzami i nad lasem unosiła się niesamowita poświata, ale to nic.
To wszystko, jak okiem sięgnąć, było jego. Po wieczne czasy.
Kristiana ogarnęło wzruszenie i oszołomienie, kiedy zauwa-
żył, że wszyscy na niego czekają.
- Już dawno powinniście spać - zażartował i mrugnął chy
trze.
Emma jako pierwsza pogratulowała mu zwycięstwa. I jako
jedyna go przytuliła. Grubymi, miękkimi ramionami objęła
go za szyję i ten jeden jedyny raz Kristian odwzajemnił uścisk.
Przytulił ją tak mocno, że się roześmiała.
- Jestem taka szczęśliwa - wyznała Emma, a w kącikach jej
oczu zalśniły łzy. - Szczęśliwsza niż kiedykolwiek właśnie dla
tego, że tak bardzo się bałam.
173
Kristoffer, Krister, S0rine i cała służba potakiwali zgodnie.
- Siadaj, gospodarzu - rzekła Emma serdecznie. - Ponie
waż trzeba to uczcić!
Kristian zauważył, że nie brakowało jedzenia. Emma i
Sorine wniosły półmiski z peklowaną szynką, łososiem i ja-
jecznicą, masłem i świeżo zebraną śmietaną. Na stole pojawiło
się również chrupkie pieczywo i mocna kawa.
-Co za przyjęcie - uśmiechnął się Kristian, rozkoszując się
widokiem przysmaków. - Można by pomyśleć, że to czyjeś
wesele.
-Uważaj, bo słowa się spełniają - zażartowała Emma.
W tej samej chwili w drzwiach do salonu pojawiła się
Mina. Onieśmielona uśmiechnęła się do Kristiana, jak gdyby
nie była pewna, czy zechce ją zaprosić.
-Kristoffer po mnie przysłał - wyjaśniła, zacinając się.
-Chciał, żebym już tu była, kiedy przyjedziesz z Gaup&s.
-To bardzo miło - jąkał się Kristian i zaczerwienił się za-
kłopotany. Uff, nie bardzo wiedział, jak zająć się bliską
sercu osobą w obecności innych. Świetnie, że przyszła, lecz
równocześnie poczuł się trochę niezręcznie.
Emma wybawiła go z kłopotu i z uśmiechem zaproponowa-
ła gościowi miejsce obok gospodarza.
W milczeniu rozkoszowali się posiłkiem. Puszek dostał mi-
seczkę śmietany i jasnoróżowym języczkiem zlizywał z apety-
tem swój rarytas. Embrik i Lorang nie mogli się doczekać, kiedy
dowiedzą się o wszystkim, co się wydarzyło. Gdy Kristian się
najadł, opowiedział o przebiegu sprawy i wyroku.
-Hedvig z wielką ochotą zatańczyłaby na mogile Hah/da-na
- zagrzmiał Lorang zdenerwowany. - Ten człowiek by się w
grobie przewrócił, gdyby wiedział, co z niej za latawica.
-O - zauważył Kristian dwuznacznie. - Pewnie coś podej-
rzewał. Nie mógł chyba przeżyć z nią całego życia, nie
widząc jej wad. Musiałby być ślepy.
- A czy człowiek zakochany nie jest ślepy? - spytał Kristo
ffer wprost.
174
- Ach ty! - zgromiła go Sorine, udając obrażoną, i dała mu
kuksańca.
Wszyscy się roześmiali.
- Czy pozwiesz ją do sądu? - spytał Lorang zaciekawiony.
Kristian dobrze się zastanowił.
-Zasłużyła na karę, to prawda, ale... Dostałem nauczkę i
uważam, że najlepiej zrobię, jeśli zostawię ją w spokoju.
Przypuszczalnie dalej knułaby zemstę, a nigdy nie
wiadomo, co takiej szalonej kobiecie może wpaść do
głowy!
-Sąd oczyścił cię z zarzutów, Kristianie, a Hedvig zostanie
napiętnowana przez ludzi ze wsi. Jaka kara może być
dotkliwsza niż ludzkie drwiny? - Emma upiła łyk kawy.
-Masz rację, Emmo, niech zatriumfuje wspaniałomyślność.
- Kristian roześmiał się chytrze. Wiedział, że ludzie spo-
dziewają się zdecydowanej reakcji z jego strony, lecz tym
razem się przeliczą.
Zegar wskazywał północ, kiedy wstali od ątołu. Było na-
prawdę przyjemnie, pomyślał Kristian zadowolony, czując, jak
wypełnia go niewypowiedziany spokój. Spokój duszy.
-Przygotowałam dla Miny pokój gościnny - oznajmiła
Emma z dziwnym uśmiechem na ustach. - Zaprowadzisz ją,
Kristianie?
-Oczywiście - bąknął Kristian, przeklinając rumieniec,
który niczym gorąca woda rozlał się na policzki.
Gospodarz unikał wzroku Emmy, kiedy ruszył korytarzem,
żeby odprowadzić Minę. Onieśmieleni zatrzymali się przed
drzwiami do pokoju gościnnego, który sąsiadował przez ścianę
z sypialnią Kristiana.
-Dobranoc, Mino.
-Dobranoc - odparła Mina ledwie słyszalnie.
Kristian pochylił się i pocałował ją w czoło. Zawstydzony
trochę się odsunął. Może powinien się zadowolić pocałowa-
niem na pożegnanie jej ręki? Bezwiednie, zniewolony bliskoś-
cią Miny, pochylił się ku niej jeszcze raz. Zatrzymał usta w po-
bliżu jej ust, lecz nie odważył się posunąć dalej. Wówczas Mina
175
położyła rękę z tyłu jego głowy i przycisnęła wargi do jego warg.
Słodko i namiętnie.
Obojgu zaparło dech z pożądania i podniecenia.
- Czy mogę cię odprowadzić do pokoju? - spytała Mina,
mocując się z guzikami jego koszuli. Minęło kilka ułamków
sekund, zanim Kristian zrozumiał, do czego to prowadziło, Co
to właściwie oznaczało... Uśmiechając się, skinął głową, ujął
szczupłą dłoń Miny i ruszył do swego pokoju.
Drzwi cicho zamknęły się za nimi.
16
Kristian był zadowolony, kiedy następnego ranka zaprzęgał do
wozu Bułanka i Srebrnego Księcia. Gwiżdżąc, przywiązywał lej-
ce do kozła, żeby konie stały spokojnie w czasie, gdy on wstą-
pi do domu po pieniądze i listę zakupów przygotowaną przez
Nielsa.
Zanim dzień wcześniej opuścił Gaupås, dowiedział się,
że Gulbrand wybiera się w długą i męczącą podróż do Tensberg
na targ. Niels martwił się, wysyłając służącego tak daleko, po-
nieważ staruszek miał już słaby wzrok i słuch. Dlatego Kristian
wspaniałomyślnie zaofiarował się, że pojedzie zamiast Gulbran-
da. Niels poczuł się zakłopotany i solennie się zarzekał, że nie
do tego zmierzał, ale Kristian roześmiał się i zapewnił sędziego,
że on również wcale tak nie pomyślał.
- Pozwól mi wyświadczyć ci tę przysługę - powiedział.
Po chwili namysłu Niels się poddał i w końcu zaczął Kristia-
nowi dziękować za jego uczynność.
- Myślałam, że trochę odpoczniesz - rzekła Emma. - Mu
sisz jechać do Tonsberg? Właśnie dzisiaj?
Kristian roześmiał się cicho.
- Tak. Poza tym mam również inne plany związane z tą po
dróżą. ..
Służąca popatrzyła na niego, nie rozumiejąc, ale Kristian ni-
czego więcej nie zdradził.
Świeciło słońce i grzało Kristiana w plecy, jednak kiedy znik-
177
nęło za chmurą, zrobiło się chłodniej. Zbliża się jesień, pomy-
ślał Kristian ze smutkiem. Ten rok przyniósł wiele niespodzia-
nek. Niektóre wstrząsające i straszne, lecz również kilka
takich, dzięki którym stał się lepszym człowiekiem. Tak w
każdym razie sam myślał, ale nie miał zamiaru pytać o to
znajomych. Mogło się zdarzyć, że odpowiedzieliby bardziej
szczerze, niżby mu się podobało.
Na kwadratowym placu targowym panował ożywiony ruch.
W Tonsberg zawsze tak jest, pomyślał Kristian i poszukał za-
cisznego miejsca dla koni. Niels zapisał na liście mięso wieprzo-
we i wołowe, żywe kurczaki i króliki. Z rzeźnikiem poszło Kri-
stianowi szybko, ponieważ potrafił się nieźle targować. Dwie
podzielone na części świnie i wołowina zmieniły właściciela.
Chłop sprzedający kurczaki i króliki wydawał się niemal
obrażony z powodu niskiej ceny, którą mu Kristian zapropono-
wał.
-Do licha - narzekał Kristian. - Przecież to jakieś chuder-
lawe kawałki futra! A te kurczaki prawie oskubane z piór.
-Świetnie odhodowane - zaprotestował chłop oburzony.
-Być może - stwierdził nonszalancko Kristian. - Ale w
takim razie musi pan przestać je upychać po osiem-
dziewięć sztuk w jednej klatce. Porozszarpują się nawzajem
na strzępy, sam pan widzi.
Chłop zajrzał do klatki, lecz nie odpowiedział na krytykę.
-Mogę kupić u kogoś innego - rzekł Kristian i obojętnie
wzruszył ramionami.
-Proszę zaczekać! - krzyknął chłop i przywołał go ręką z
powrotem. - Doda pan jeszcze po dwie korony, to
dojdziemy do porozumienia.
Trzy korony oszczędności, pomyślał Kristian zadowolony i
zapłacił. Z łatwością podniósł drewniane skrzynki i na wy-
ciągniętych rękach zaniósł je do wozu. Świetnie, zlecenie wy-
konane. Zwykle pozwalał sobie na jedno piwo w gospodzie,
ale nie dzisiaj. Czekało go inne, ważniejsze zadanie.
Na skrzyżowaniu z Oseberghaugen ogarnęła go niepewność.
178
Powoli napiął lejce i konie posłusznie się zatrzymały. Czy powi-
nien pojechać dalej prosto, czy skierować się na prawo? Czując
rosnącą panikę, starał się sobie przypomnieć, co mówiła Mina,
ale mu się nie udało. Cóż, nie poprosił jej o szkic, ponieważ nie
wiedział, że będzie przejeżdżał w pobliżu Wulfsberg. Tak czy
owak wspomniała raz, że... Nie, jej słowa jakoś mu umknęły.
Ponownie się skoncentrował. Wydawało mu się, że mówiła, że
musiała iść w dół w stronę prehistorycznego wykopaliska z
czasów wikingów.
Kristian sporo słyszał o tym owianym legendą odkryciu. W
gazetach ukazało się na ten temat mnóstwo artykułów, gdyż
mówiono, że to najwspanialsze znalezisko z okresu wikingów
w Norwegii. Sam statek przetrwał w bardzo dobrym stanie w
niebieskiej glince i torfie - to dębowy szkuner, Kristian
pamiętał, że liczył ponad dwadzieścia metrów długości. Stewy
były wysokie, bogato zdobione zwierzęcym ornamentem.
Najbardziej niezwykłym wydawało się odkrycie grobowca,
który zawierał dwa szkielety kobiet. Wikingowie wyraźnie wie-
rzyli w życie po śmierci, ponieważ żegnający swych zmarłych
wkładali im do grobów balie, wiadra, łóżka, skrzynie z mate-
riałami i narzędzia do drobnego rzemiosła. Czterokołowy wóz
z kunsztownymi rzeźbieniami znaleziono razem z końmi, psa-
mi i wołami.
Kristian rzucił spojrzenie przez ramię. Ogarnął go podnios-
ły nastrój. Pomyśleć tylko, że przed blisko tysiącem lat ludzie
zbierali się w tym miejscu, żeby opłakiwać zmarłych. Naukow-
cy twierdzili, że jedna z kobiet została tu złożona w ofierze
jako niewolnica dla drugiej, która zapewne pochodziła z
królewskiej rodziny.
Kristian poprawił się na koźle, skręcił w prawo i pojechał w
górę stromą uliczką. „Vestre Wulfsberg" - wyryto na
drewnianej tabliczce. Czując ssanie w żołądku z napięcia, po-
prowadził konie wzdłuż długiej żwirowej drogi. To urzekające
miejsce, stwierdził, dokładnie tak opisała je Mina. Główny
179
budynek, dwukondygnacyjny, nie był duży, lecz dobrze utrzy-
many. Na wprost znajdowała się poszarzała ze starości stodoła
z dobudowaną do niej pralnią. Za domami jak okiem sięgnąć
rozciągało się pole.
Kristian doznał wrażenia, jakby drgnęła w nim jakaś smut-
na struna. To tutaj mieszkała Mina, to dla tego miejsca żyła...
Podskoczył przestraszony, gdy zgrzytnęło w zamku drzwi wej-
ściowych. Nie przygotował sobie żadnej wiarygodnej wymów-
ki, żeby się wytłumaczyć, co tutaj robi. Wolał wymyślić coś na
poczekaniu, w zależności od tego, kogo spotka.
Jakaś starsza, chuda kobieta z włosami gładko zaczesanymi
do tyłu zawołała do niego:
- Czego pan chce?
Oj, pomyślał Kristian zaskoczony, czyżby była równie suro-
wa, na jaką wygląda? Postanowił zatem uśmiechnąć się
szeroko i grzecznie się przywitać. Ukłonił się z galanterią i
pocałował kobietę w rękę.
Bezbarwne wargi kobiety rozciągnęły się w pobłażliwym
uśmiechu.
-Szukam Gustava Sleishego. Czy pan jest w domu?
-To pan nie wie? - spytała kobieta zdumiona.
Strach ścisnął Kristiana za serce. Mina wspomniała, że tej
nocy, kiedy uciekła z córkami, popełniła poważne przestęp-
stwo, jednak chyba nie zabiła tego człowieka? Kristian oszoło-
miony oblizał wargi.
-Nie... Nie spotykam się z panem Sleishem zbyt często.
Łączą nas tylko interesy, widziałem go ponad rok temu.
-Ach tak - odparła kobieta, ściągając usta. Pośpiesznie ro-
zejrzała się dookoła. - Myśleliśmy, że nie przeżyje -
wyznała, a w jej zapadniętych oczach rozbłysła żądza
sensacji.
- O? - Kristian nie wymyślił nic mądrzejszego.
Rozmówczyni pochyliła się ku niemu tajemniczo. Zdawało
się, że nie przejmuje się tym, że rozmawia z obcym. Na szczęś-
cie.
- Ta bezwzględna kobieta zrzuciła go z wysokich schodów.
180
Mój pan strasznie niebezpiecznie upadł, da pan wiarę, i ude-
rzył tyłem głowy o podłogę. Tygodniami leżał ze złamaną nogą,
nie odzyskując świadomości. Lecz cudownym zrządzeniem
losu ocknął się. Niestety z powodu upadku oślepł na jedno oko.
Okrutne, prawda?
- Tak - skłamał Kristian jak z nut, a jednocześnie czuł roz
pierającą go radość. Nie bardzo żałował tego podłego udzia
łowca. Wprawdzie nieżyjący już mąż Miny oszukał pozostałych
armatorów, w tym również Sleishego, ale Gustav nie powinien
wyrzucać na ulicę Miny i jej córek. Tym bardziej, że jej mąż tej
samej nocy się zastrzelił... No tak, nadal istniało wiele pytań,
lecz na wszystkie może odpowie mu Mina, kiedy znowu zosta
ną sami.
Żeby się upewnić, Kristian odważył się zapytać:
- Kto popełnił taką niegodziwość wobec pana Sleishego?
Kobieta prychnęła:
- Poprzednia gospodyni, która tu mieszkała. Mina
Wulfsberg. Powinna się cieszyć, że mój pan jest tak wspaniało
myślny i nie wynajął adwokata. Zostałaby ukarana za tak okrut
ny postępek!
Kristian stłumił westchnienie. A więc Sleishe nie zamierzał
posunąć się dalej w swych prześladowaniach. I dobrze, inaczej
sąd dowiedziałby się o jego szantażu.
-Gdzie jest pan Sleishe?
-W Kristianii. Pewien zdolny doktor zamierza wyleczyć
jego oko.
-Długo tam zostanie?
Kobieta zdumiona zmierzyła Kristiana wzrokiem.
- Tak, wydaje mi się, że tak.
Kristian dowiedział się tego, po co tu przyjechał.
-Proszę pozdrowić pana Shleishego i życzyć mu powrotu
do zdrowia. Skontaktuję się z nim po Nowym Roku.
-A jak się pan nazywa?! - krzyknęła za nim kobieta, kiedy
wóz okrążał dziedziniec.
Kristian tylko machnął ręką na pożegnanie.
Inga podkradła się do kuźni. Wzrokiem pieściła szerokie, mu-
skularne plecy Bjornara. Mężczyzna o zręcznych rękach, pomy-
ślała z uznaniem i nagle ogarnęło ją pożądanie.
Bjornar podskoczył, kiedy chichocząc, klepnęła go w twar-
dy pośladek.
-Inga. Szalona Inga... - zarechotał zadowolony. Odłożył
miech i objął ją.
-Ach ty - roześmiała się Inga. - Pobrudzisz mnie. Ludzie
natychmiast się zorientują, gdzie byłam, kiedy pokażę się w
takim czarnym fartuchu.
-Ty mała kusicielko, uwodzicielko...
Inga powstrzymała go łagodnie.
-Długo tęskniłeś?
Było coś takiego w Bjornarże, co ją ośmielało i wypełniało
szaleństwem.
- Zbyt długo - odparł błyskotliwie.
-Przepraszam - wyznała, spuszczając wzrok i przybierając
smutny ton głosu - lecz żniwa i ta przeklęta rozprawa
zabrały mi dużo czasu.
-No, ale wreszcie już koniec - stwierdził Bjornar i wykradł
jej całusa. - Zobaczymy się dziś wieczorem?
-Hm, nie wiem - odparła Inga uczciwie. - Muszę zaraz iść
do Svartdal i załatwić pewną sprawę dla Nielsa.
-Tak? A po co?
Inga wyjęła wypchaną sakiewkę i zamachała nią przed ocza-
mi Bjornara.
- Muszę ojcu zanieść pieniądze. Kristian założył za Nielsa
sporą sumkę. Za mięso.
Bjornar otarł twarz brudną ręką. Od czoła w dół do nosa
powstała brudna smuga.
-Tym, co mają pieniądze, to dobrze.
-Nie narzekaj - rzekła filuternie. - Ci, którzy pomagali
182
przy żniwach, dostaną swoją zapłatę. Wiem, że Niels był bardzo
zadowolony z twojej pracy. Nie wyjedziesz stąd bez grosza.
Bjornar uśmiechnął się.
- Monety pozwolą zimą zaspokoić głód, ale chwile spędzo
ne z tobą są więcej warte.
Inga zaczerwieniła się z powodu pochwały.
-Jesteś miły. Jednak nie zarzuciłam jeszcze nadziei, że bę-
dziesz mógł zostać u nas przez zimę. Postaram się, żeby
Niels zawarł z tobą umowę.
-Moja śliczna - odparł Bjornar i pogładził kciukiem jej
brodę. - Śpiesz się teraz do Svartdal, by wzrosły nasze szanse
na wieczorne spotkanie... - jego głos był pełen obietnic.
Inga przymocowała sakiewkę do paska i dobrze wypchany
trzos dyndał z boku na bok, kiedy ruszyła w drogę. Monety dźwię-
czały i szeleściły banknoty. Nie śpieszyła się. Czasem lubiła być
sama, zwłaszcza gdy wiedziała, że Eugenie zajęła się Emilią. Chwi-
lami zastanawiała się, co by zrobiła bez tej oddanej służącej. Wy-
raźna różnica, która zwykle dzieliła gospodynię i służącą, zatarła
się między nimi. Stały się wiernymi przyjaciółkami. Las przybrał
tak piękne jesienne barwy, że Inga zatrzymała się na kilka minut,
by rozkoszować się tym widokiem. Liście drzew zrobiły się żółte
i pomarańczowe, a owoce jarzębiny płonęły czerwienią.
Nagle Inga zatrzymała się. Wyraźnie usłyszała rżenie. Na-
dal znajdowała się zbyt daleko od domu dzieciństwa, by był to
głos Czarnego lub któregoś z innych koni, które znała. Poczuła,
że policzki jej płoną. Czyżby to Martin? Może patrzył w stronę
Gaupås i zauważył, że Inga wybiera się w drogę przez las? Nie,
nie powinna być tak zarozumiała, pomyślała. Poza tym ostatnio
rozstali się w niezgodzie. To niewiarygodne, ale jakimś cudem
dowiedział się, że rzuciła się w objęcia jednego z pomocników
przy żniwach.
Zdenerwowana poszła dalej. Nieopodal jeziora w Svart-dal
dostrzegła cętkowanego konia. Czy to nie...? Oczywiście, to
Mikrus. Co tutaj robi ten źrebak z Gaupås? Czyżby wydostał
się z zagrody i przybłąkał do lasu?
183
- Bjornar! - zawołała Inga zaskoczona, kiedy ujrzała
znajo
mą postać.
Przywiązał konia do cienkiego pnia, a sam oparł się
plecami o sosnę. Suche źdźbło trawy poruszało się w górę i w
dół w jego ustach, kiedy je gryzł.
-Co tu robisz? - spytała zdumiona, stając tuż obok niego i
spoglądając w dół.
-Wybacz mi, Ingo, moją śmiałość. Nie jestem w stanie...
czekać do wieczora. Kiedy wspomniałaś, że wybierasz się
do Svartdal, osiodłałem Mikrusa i ruszyłem za tobą. Tu nikt
nam nie przeszkodzi, moja maleńka... - Jego słowa utonęły
w namiętnym pocałunku.
Ingę ogarnęła kipiąca fala pożądania, nie mogła złapać
tchu. Z jękiem otworzyła usta i pozwoliła, by jego język
wśliznął się do środka.
-Nie mogę cię tknąć - syknął Bjornar zdyszany.
-Dlaczego? - spytała Inga rozczarowana.
-Wykąpmy się najpierw - zaproponował czule. - Zanur-
kujmy na chwilę, by potem słońce mogło nas osuszyć na
brzegu-
Energicznie wstał i podał jej rękę. Drżąc z podniecenia,
wyskoczyli z ubrania.
Inga śmiała się spazmatycznie, kiedy wchodziła do jeziora.
Było tak zimne, że szczękała zębami. Kiedy woda sięgnęła jej do
ud, Inga rozejrzała się, czy ktoś nie patrzy, i ponieważ nikogo
nie zauważyła, zanurzyła się i zaczęła płynąć.
Szukali ciepła u siebie nawzajem. Inga wśliznęła się w obję-
cia Bjornara, trzęsła się ze szczęścia. Bjornar był gotów, czuła to,
jego przyrodzenie pulsowało na jej brzuchu. Jej sutki ściągnęły
się z zimna i pożądania. Przebiegł ją dreszcz, kiedy Bjornar się
pochylił i wziął do ust różowy pączek. Język kochanka wyzwolił
cudowną słodycz.
Po chwili Bjornar wyprowadził Ingę na brzeg.
- Brr, zimna woda przeraża tego malucha - rzekł wesoło
i spojrzał po sobie w dół.
184
Inga nie mogła się nie roześmiać, gdy zobaczyła, jak się
skurczył. Pragnęła go, bez wątpienia, lecz wiedziała, że nie trze-
ba wiele czasu, by urósł. Mogła poczekać.
Bjornar pociągnął nosem i zakasłał.
-Co za pech, chyba się przeziębiłem.
-Masz - rzekła Inga i podała mu koszulę.
Sama położyła się na kamienistym brzegu. Przyjemnie było
tak leżeć nago na nagrzanej w słońcu skale. Inga nie obawiała
się, że ją ktoś zobaczy, ponieważ Bj0rnar jej pilnował. Była tego
pewna.
Bjornar ubierał się zakłopotany.
-A takie miałem plany - westchnął. - Miałem się z tobą
kochać. Gorąco, dziko i długo... - rozmarzył się. - Czuję się
jak dureń - dodał ze wstydem.
-Nie przejmuj się - pocieszyła go. - Czuję się szczęśliwa,
gdy po prostu jesteśmy razem. Czy się kochamy, czy nie.
Bjornar włożył skarpetki i zacisnął pasek.
-Przynieść ci suknię?
-Tak - przytaknęła Inga z ochotą. - Narzucę ją na... na łono -
dokończyła z zakłopotaniem. - Na wypadek gdyby ktoś
nieoczekiwanie się pojawił.
Kiedy Inga okryła swe intymne miejsca, popatrzyła w górę
na Bjornara. Jaki on cudowny: czarne, mokre włosy kręciły się
na karku, a oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie na
opalonej twarzy, i te czerwone wargi, które tak czule ją cało-
wały. .. Drgnęła, gdy zobaczyła, że Bjornar trzyma w rękach sa-
kiewkę Nielsa. Chciała poprosić, by ją odłożył, ale język jakby
spuchł jej w ustach.
-Zamożny jest ten twój mąż - zauważył Bjornar i potrząsnął
sakiewką. Zdawało się, jak gdyby ważył ją w dłoni.
-Możliwe - odparła Inga sucho. - Ale ja nie dbam o to. Poza
tym to nie jego pieniądze. Należą do mojego ojca.
Bjornar nie spuszczał z sakiewki wzroku. Jak opętany ucis-
kał ją palcami. Pociągnął za rzemyk, żeby ją otworzyć.
Inga oniemiała. Bjornar wydał się nagle taki obcy... Zbyt
185
pochłonięty sakiewką. Nie podobało jej się to. Mimo wszystko
nie były to ani jej, ani jego pieniądze.
- Przestań - poprosiła i łagodnie położyła dłoń na jego
ręce. - Odłóż to, Bjornar.
Sztywno odwrócił głowę w jej stronę.
Ingę zastanowił dziki blask w jego oczach. Lekki niepokój
zatrzepotał pod jej żebrami. Czujnie śledziła każdy ruch
Bjornara. Wydawał się taki odmieniony... Nagle zdała sobie
sprawę, że nie zna tego człowieka. Nie do końca.
- Powiedz mi, Bjornarze... Kim ty właściwie jesteś?
Bjornar obnażył zęby w uśmiechu dzikiej bestii.
- Nazywają mnie Bjornarem - rzekł po prostu. - Ale moje
nazwisko brzmi Stener. Stener Roysholt.