saga.
Cienie
z przeszłości
Torill Thorup
W SERII UKAŻĄ SIĘ:
tom 1. Inga
tom 2. Korzenie
tom 3. Podcięte skrzydła
tom 4. Pakt milczenia
tom 5. Groźny przeciwnik
tom 6. Pościg
tom 7. Mroczne tajemnice
tom 8. Kłamstwa
tom 9. Wrogość
tom 10. Nad przepaścią
tom 11. Odrzucenie
tom 12. Zaginiony
tom 13. Waśń rodowa
tom 12.
ZAGINIONY
1
Kiedy Inga zobaczyła wychodzącego z lasu Erlinga, wpad-
ła w panikę i poczuła ból, jakby w serce ktoś wbijał jej
ostry pazur.
Dobry Boże, jęknęła żałośnie, czego on ode mnie chce?
Dlaczego tu za mną przyszedł? Poprzedniego dnia dowie-
działa się, że Erling umówił się z lensmanem na rozmowę
w cztery oczy po niedzielnej mszy. Erling twierdził, że po-
siada jakieś informacje o próbie zabójstwa. Używał dziwnie
konspiracyjnego tonu, przypomniała sobie nagle Inga i za-
stanowiło ją, czy miał na myśli zabójstwo Gudrun, czy też
chodziło mu o napaść na nią. W popłochu wydało jej się bar-
dziej prawdopodobne, że parobek chce się podzielić z lens-
manem swymi podejrzeniami na temat śmierci Gudrun...
Zaplanowała już, jak powstrzymać gadatliwość Erlin-
ga. Miała nadzieję, że ojciec także przybędzie na mszę do
kościoła w Botne, i ufała, że zdoła nakłonić Erlinga do
milczenia. Kristian zapewne się zdziwi, dlaczego córka
prosi go o taką przysługę, ale Inga zapewni go, że mu kie-
dyś o tym powie. Kiedy indziej...
5
Ingę i Erlinga dzieliła długa równina porośnięta trawą
i kwiatami we wszystkich możliwych kolorach. W po-
wietrzu bzyczały owady. Erling musiałby mocno przy-
śpieszyć kroku, by ją dogonić. Inga zmagała się ze sobą.
Z jednej strony pragnęła uciec jak najdalej, z drugiej zaś
ciekawiło ją, czego parobek od niej chce. Niepewność
zżerała ją już od dawna, a teraz po prostu nie potrafiła
ustać spokojnie.
- Chcę ci przedstawić pewne warunki, Inga - dolecia
ło do niej wołanie Erlinga. - Jeśli ich nie przyjmiesz, lens-
man dowie się, że zamordowałaś Gudrun. I zgadnij, kto
także zostanie obwiniony o pomoc Bjornarowi w ucieczce
z więzienia...
Rechot Erlinga odbił się stłumionym echem od skał
otaczających łąkę.
Ze strachu serce tłukło jej się w piersi niczym uderze-
nia młota w kuźni. Poruszyła się niespokojnie. Może po-
mimo wszystko jest jeszcze jakiś ratunek? - pomyślała z
nadzieją. O ile żądania Erlinga nie okażą się zbyt wygó-
rowane, na jakiś czas ominie ją jeszcze kara i wieczne po-
tępienie, bo potem ten drań zażąda z pewnością
kolejnych dóbr.
-Chcę dostać okazałą parcelę...
-To niemożliwe - odparła Inga przerażona.
Erling przyłożył dłoń za uchem, udając, że nie dosły-
szał, co mu odpowiedziała.
-To niemożliwe - powtórzyła Inga raz jeszcze. -
Gaupås nie ma już wolnych...
-Na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie - machnął
nonszalancko dłonią i dodał szyderczo: - Przecież już
kiedyś wytyczyłaś dodatkową parcelę. Poza tym
zapew-
6
nisz mi służbę w Gaupås do końca moich dni.
Oczywiście za wyższą zapłatą.
Inga rozglądała się bezradnie. Strach paraliżował jej
ciało, zupełnie jakby zaatakowało je tysiące mrówek. Nie
chciała tego słuchać... Nie zamierzała się ugiąć pod
wygórowanymi żądaniami Erlinga. Nadal dzieliła ich spo-
ra odległość, która się jednak niebezpiecznie kurczyła.
- Znasz mnie już, Inga - zaśmiał się cynicznie Er-
ling. - Wiesz dobrze, że się nie zawaham i wydam cię, jeśli
nie przyjmiesz moich warunków. A prócz tego, że szepnę
na ucho parę słów lensmanowi, to kto wie, czy dodatkowo
nie ucierpisz.
W pierwszej chwili Inga nie zrozumiała, o co mu cho-
dzi, dopiero po jakimś czasie dotarła do niej brutalna
prawda.
- To ty... - Inga zamrugała przerażona, w każdym
nerwie swego ciała czując przejmujący lęk, i z niedowie
rzaniem wyjąkała: - To ty na mnie napadłeś? Ty mnie po
biłeś tak dotkliwie, że straciłam dziecko?
Jej oczy napełniły się łzami, a nogi trzęsły się tak, że
mało brakowało, a osunęłaby się bezwładnie na ziemię.
Zmusiła się jednak, by się wyprostować.
- Głupia, zagubiona Ingo... Że też potrzebowałaś tyle
czasu, by się tego domyślić! - wyśmiewał się Erling złośli
wie z jej naiwności.
Muszę stąd uciekać! - kołatała się w głowie Ingi tylko
ta jedna myśl. Sądząc po szaleńczym spojrzeniu parobka,
nie ma sensu wchodzić z nim w żadne układy. W jego nie-
bieskich oczach dostrzegła groźny błysk, a uśmiech, któ-
ry błąkał się w okolicach ust, zdradzał radość z cudzego
nieszczęścia. Nie miała żadnych wątpliwości co do złych
7
zamiarów Erlinga, ani teraz, ani w przyszłości. A kto wie
czy z czasem nie będzie jeszcze gorzej. Inga cofnęła sit
przerażona, zrozumiawszy, że ma do wyboru albo zgodzie
się na jego warunki, albo uciekać stąd na łeb na szyję. Te
raz wszystko będzie zależało od tego, czy ojciec zechce je
pomóc...
W czasie tej wymiany zdań żadne z nich nie zwracało
uwagi na Czarnulkę. Nagle ciszę przeszyło przejmując*
rżenie klaczy, która tłukła kopytami o ziemię z taką siłą
że rozpryskiwały się spod nich kępki trawy. Uszy położyli
po sobie, a jej pysk pokryła piana.
Gdy z wolna dotarło do świadomości Ingi, co się
K
chwilę stanie, rozszerzyła oczy z niedowierzaniem i opuś-
ciła ręce, w których trzymała uzdę. Zaraz jednak ocknęła
się i w przypływie strachu zaczęła wymachiwać rękami
krzycząc, ile sił w płucach:
- Uciekaj stąd, Erling! Biegnij! Szybko!
Boże drogi, przemknęło jej przez głowę, czemu or
mnie nie słucha? Nie widzi, co się dzieje z Czarnulką?
Erling, nie zwalniając kroku, zmierzał w jej stronę
Odległość między nimi zmniejszyła się na tyle, by mogła
dostrzec na jego twarzy ten pewny siebie, triumfując)
uśmiech. Był już niebezpiecznie blisko. Najwyraźniej miai
jej więcej do powiedzenia, skoro już trafiła mu się okazja
porozmawiać z nią w cztery oczy.
Inga pomyślała, że musi za wszelką cenę założyć uprząi
Czarnulce, bo tylko wtedy zdoła ją okiełznać i zapobiec
katastrofie. Chwyciła rozjuszone zwierzę za grzywę i
usiłując je przytrzymać, manipulowała przerażona przy
jegc pysku. W głębi serca wiedziała, że za nic w świecie
nie zdoła zapanować nad silną klaczą, mimo to
próbowała
8
Łzy spływały jej po policzkach, pulsowało jej w skroniach.
Gdy złapała ucho Czarnulki, by nałożyć jej uzdę, klacz za-
rżała i stanęła dęba. Szarpnięcie poderwało Ingę do góry.
Czarnulka potrząsnęła łbem i odrzuciła ją na bok. Inga
upadła na ziemię, a wówczas nic już nie mogło przeszko-
dzić klaczy w zemście. Dziewczyna szlochała rozdzierają-
co, gdy Czarnulka niczym strzała pomknęła do upatrzo-
nego celu.
Dopiero wtedy Erling zrozumiał, że popełnił błąd. Na
jego twarzy odmalował się strach. Pobladł gwałtownie i
wymachując ramionami, rzucił się do ucieczki. Gdy ten
potężny mężczyzna biegł co sił w nogach, walcząc o życie,
Inga siedziała jak porażona.
Ziemia drżała pod dudniącymi kopytami Czarnulki,
która galopem dopadła Erlinga. Nad wierzchołkami sosen
wzbił się przejmujący krzyk parobka. Jego wołanie
poniosło się przez las, rozbrzmiało nad łąką i odbiło się
głuchym echem w sercu Ingi.
Zatkała palcami uszy, kucnęła i wtuliła głowę w kola-
na. Nie chciała widzieć ani słyszeć...
Nie ciekawość więc pchnęła ją, by podnieść wzrok,
ale jakiś wewnętrzny nakaz. Trzęsła się cała, przeniknięta
lodowatym chłodem, i wbrew swej woli obserwowała
całe zdarzenie. Widziała, jak Erling, sparaliżowany stra-
chem, odwrócił się do Czarnulki w nadziei, że uspokoi
zwierzę lub jakimś cudem jego błagania zostaną wysłu-
chane. Ale nic nie było w stanie zatrzymać Czarnulki, któ-
ra, najwyraźniej gnana żądzą zemsty, zamierzała
dopełnić tego, co sobie postanowiła. Co do tego nie było
żadnych wątpliwości.
Czarnulka stanęła dęba, kierując przednie kończyny
9
w Erlinga, który zamarł i z rozdziawionymi ustami wpa-
trywał się w klacz.
Czy on zdaje sobie sprawę, że jest za późno na
ratunek i śmierć zagląda mu w oczy?
Czarnulka kopnęła Erlinga w ramiona i zmusiła, by
upadł na kolana. Erling wrzeszczał coś głośno, ale Inga nie
rozróżniała słów. Pokręciła głową ze smutkiem, ukryła
twarz w dłoniach i zasłoniła usta. Wstrząśnięta odwróciła
się z płaczem, gdy zrozumiała, że Erling tego nie przeżyje.
Słyszała, jak Czarnulka tratuje mężczyznę, który był jej
śmiertelnym wrogiem. Pod wpływem tych makabrycz-
nych odgłosów z jej gardła wydobył się krzyk...
Inga nie miała pojęcia, jak długo, rozdygotana, zalewała
się łzami. Klęczała, a świat wirował jej przed oczami, i
zdawało jej się, że znalazła się na granicy obłędu.
- Dobry Boże - jęczała, kompletnie niezdolna do
działania. - Dobry Boże! Cofnij czas, bym mogła temu
zapobiec! Albo nie każ mi wiedzieć, że to Czarnulka zabi
ła Erlinga. Nienawidziłam tego człowieka, tak, lękałam się
go, ale nie zasłużył na to, co się stało...
Nie zasłużył...
Inga drgnęła, gdy Czarnulka parsknęła jej we włosy i
miękkim pyskiem szturchnęła ją delikatnie w głowę. Inga
podniosła wzrok, ale przez zasłonę łez widziała tylko jak
przez mgłę stojącą przy niej spokojnie klacz.
- Co zrobiłaś?! - zawołała ze złością, a jej krzyk uto
nął w rozpaczliwym szlochu. Brzegiem fartucha wytarła
oczy. Zwymiotowała i pochylona zauważyła krew na ko
pytach Czarnulki. Krew Erlinga...
10
Zrozumiała nagle, że to jej wina. Gdyby nie wybrała
się na przejażdżkę, parobek nie straciłby życia. Gdyby nie
zdjęła uprzęży i nie pozwoliła klaczy paść się swobodnie,
Erling nadal by żył. Całkiem wyparła z pamięci, że to
przecież Erling przyszedł tu za nią po kryjomu, Erling
zlekceważył jej ostrzeżenia i się nie posłuchał...
Zabójstwo! Inga w najgorszych snach nie przewidzia-
ła, że zostanie wplątana w kolejną straszliwą śmierć. Er-
ling nie żyje! Ale czy na pewno? Kierowana wewnętrz-
nym nakazem, wstała, by to sprawdzić. Może tylko stracił
przytomność? Założyła klaczy uzdę i osiodłała ją, po czym
przywiązała rzemienie do pnia solidnym węzłem. Nie mog-
ła ryzykować, że Czarnulka oswobodzi się i jeszcze raz za-
atakuje parobka. Jeżeli on żyje, trzeba klacz trzymać z dala
od niego.
Zebrało jej się na mdłości, gdy zbliżyła się do zbroczo-
nej krwią postaci. Wzbraniała się przed tym, by spojrzeć
na poranionego mężczyznę, ale rozsądek nakazywał jej to
uczynić. Nie może pozwolić na to, by leżał opuszczony i
bez pomocy, jeśli nadal tli się w nim życie.
Uniosła brzeg sukni samodziałowej i zakrywszy nos,
ostrożnie posuwała się naprzód. Obawiała się tego, co zo-
baczy. Osunęła się na kolana tuż przy Erlingu i jęknęła.
Przerażający widok wywołał w niej gwałtowną reakcję.
Ciążyła jej głowa i wirowało przed oczami. Zachwiała się
i podparłszy rękami, by nie zemdleć, dyszała ciężko. W
jednej chwili zrozumiała, że nie ma sensu sprawdzać
pulsu czy nasłuchiwać bicia serca. Erling jest martwy.
Leżał na ziemi w kałuży krwi, ubrania pokryły się czer-
wonymi plamami, a część twarzy, gdzie trafiły go końskie
kopyta, była całkowicie zmiażdżona.
11
Inga siedziała sztywna. Co mam robić? Co robić? - po-
wtarzała jak zaklęcie.
Nagle uświadomiła sobie, że ma tylko dwie możli-
wości. Albo dotaszczy zmasakrowane zwłoki do dworu i
opowie, co się stało, albo musi je ukryć w nadziei, że ni-
gdy nie zostaną znalezione.
Gryząc paznokcie, myślała gorączkowo. Mimo że
głowa pękała jej z bólu, wiedziała, że musi coś
przedsięwziąć. Nie może tak siedzieć sparaliżowana
strachem, niezdolna do działania, wierząc, że Bóg za nią
to załatwi. Nie, to jej sprawa! To ona musi dokonać
owego brzemiennego w skutki wyboru. Ona, nikt inny.
Nie ma czasu do stracenia. Musi sama zadecydować, i to
szybko... Szybko!
Zawieźć zwłoki do Gaupås, opowiedzieć, co ,się stało,
uśmiercić Czarnulkę i żyć dalej? Przepełniło ją bolesne
uczucie, bo zdała sobie sprawę, że nie może opowiedzieć
prawdy. Ludzie zaczną się dopatrywać podobieństw
pomiędzy śmiercią Erlinga a Gudrun i zdziwią się, gdy
nagle się okaże, że Inga jest zamieszana w kolejną podej-
rzaną śmierć. To, że była w pobliżu, gdy zginęła Gudrun,
uznano za nieszczęśliwy przypadek i zbieg okoliczności,
ale jeśli pojawi się we dworze z kolejnym trupem... Lu-
dzie z pewnością będą się zastanawiać, dlaczego zawsze
jest sama, gdy dochodzi do takich tragedii. Nikt nic nie
będzie mógł jej udowodnić, bo przecież nie było świad-
ków zdarzenia, ale z pewnością nie minie wiele czasu, gdy
ludzie we wsi zaczną plotkować o niewyjaśnionych oko-
licznościach śmierci. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nabie-
rze podejrzeń, choćby nie wiem jak próbowała wyjaśniać
to, co się stało.
Inga powoli wypuszczała powietrze. Została pochwy-
12
eona w pułapkę kłamstw, zaklęty krąg oszustw. Niczym
koszmar jawiła jej się czekająca ją kara. Więzienny loch,
szyderstwo i pogarda... Zaszlochała i łzy spłynęły jej po
policzkach i spadły na ziemię. Wcześniej zdawało jej się,
że przyjmie śmierć odważna i silna, ale teraz w ułamku
chwili uświadomiła sobie, jak bardzo kocha życie. Tak
bardzo pragnie żyć! Chce widzieć, jak jej córeczka wyrasta
na piękną kobietę, chce poczuć znów pieszczoty Martina.
Nie, niech kara jej teraz nie dosięga! Życie i przyszłość
wciąż tyle jej mogą zaoferować.
Zakręciło jej się w głowie, ale zrozumiała, że może
uczynić tylko jedno: ukryć ciało Erlinga i nigdy, nigdy
nikomu o tym nie wspomnieć. Wprawdzie to Czarnulka
skopała Erlinga na śmierć, ale klacz przecież należała do
niej i na niej w związku z tym spoczywa odpowiedzial-
ność. Pewnie, że nie ona jest bezpośrednio winna, ale lu-
dzie dopowiedzą swoje. Wytkną jej nieodpowiedzialność
i głupotę. W pewnym sensie zabiła dwoje ludzi.
Inga pobiegła do Czarnulki. Ręce trzęsły jej się tak, że
z wielkim trudem rozwiązywała lejce. Przerwała na
moment, by wytrzeć spocone dłonie w spódnicę, i spró-
bowała na nowo. Dyszała ciężko, w końcu jednak udało
jej się rozwiązać węzeł. Pośpiesznie zawróciła klacz i przy-
wiązała ją do drzewa bliżej zwłok. Nigdy by nie dała rady
ukryć ciała Erlinga bez pomocy klaczy. Spocona i cała we
łzach przeciągnęła zmasakrowane zwłoki bliżej klaczy.
Czarnulka uderzała poirytowana kopytami, zupełnie jak-
by rozpoznawała i nie chciała dźwigać na grzbiecie tego
człowieka przesiąkniętego złem na wskroś. Ani żywego,
ani martwego.
Inga odwróciła głowę w przerażeniu i rozpaczy. Po pro-
13
stu nie była w stanie patrzeć z bliska na zmasakrowane
zwłoki. Gdy poczuła ich ciężar, omal znów nie zwymioto-
wała. Słodkawy zapach krwi drażnił jej nozdrza.
Nie miała pojęcia, skąd wzięła tyle siły, ale w końcu
udało jej się przewiesić martwe ciało Erlinga przez koński
grzbiet.
Przez chwilę znów targały nią wątpliwości. Zastana-
wiała się, czyby nie wrzucić Erlinga po prostu do rzeki.
Nurt mógłby jednak znieść ciało w stronę wsi i znaleziono
by go za dzień lub dwa. Może ludzie uznaliby, że się uto-
pił, a rany i obrażenia przypisali niebezpiecznym wirom i
wartkiemu prądowi płynącej dziko rzeki? Inga zyskałaby
trochę czasu, by pomyśleć i się przygotować...
Pokręciła głową zasmucona. Nie, nie może tak ryzy-
kować. Poza tym nie ma pewności, czy ludzie uwierzą,
że rany na ciele powstały wskutek uderzeń o kamienie i
głazy w rzece. Zwłaszcza gdy zobaczą zmiażdżoną poło-
wę twarzy...
Byłoby szybciej, gdybym wskoczyła na koński grzbiet,
pomyślała Inga w panice. Ale nie dam rady siedzieć tuż
obok mężczyzny, którego dopiero co zabiłam. Sumienie
mam czarne jak noc. Po tym, co się zdarzyło, już nigdy nie
będę w pełni człowiekiem. A przecież dopiero co udało
mi się otrząsnąć po śmierci Gudrun...
Inga ruszyła biegiem obok Czarnulki, bo przecież mu-
siała zdążyć wrócić do dworu, zanim wszyscy wyruszą do
kościoła. Nie może zjawić się zbyt późno, wszystko musi
się odbyć normalnie, by nie wzbudzić podejrzeń.
Normalnie, normalnie - dźwięczało jej w głowie niczym
smutny anielski chór.
Inga zatrzymała się raptownie. Czarnulka szarpnęła
14
ze złością łbem, a w jej dużych czarnych oczach błysnął
lęk. Czy to szczęście w nieszczęściu, czy też może sam Bóg
okazał mi miłosierdzie? - zastanawiała się Inga, z trudem
łapiąc oddech. W gęstym świerkowym lesie zauważyła ot-
wór w skale. Wyglądało na to, że jest to niewielka grota
ukryta głęboko w cieniu drzew. Zmusiła konia, by wszedł
w gąszcz. Sama pochyliła głowę, by gałęzie nie uderzały ją
w twarz. Nie może przecież wrócić do dworu cała podra-
pana.
Złożyła pośpiesznie dłonie w głębokiej wdzięczności,
gdy się okazało, iż rzeczywiście jest tu niewielka jaskinia!
Musiała się schylić i uklęknąć, by się dostać do środka,
ale to miejsce nadawało się wprost idealnie do ukrycia
zwłok Niełatwo będzie je tu znaleźć.
Inga podprowadziła Czarnulkę bliżej otworu w skale i
podciągnęła ciało Erlinga po leśnym poszyciu. Jakiż był
ciężki! Czoło pokryło jej się perlistym potem, ale nie pod-
niosła ręki, by je otrzeć, póki nie umieściła zwłok w gro-
cie. Zdyszana i wyczerpana wyczołgała się na zewnątrz.
Niepokój przybrał na sile. Pulsowało jej w nadgarstkach.
W pośpiechu podchodziła od drzewa do drzewa, by na-
zrywać dużych gałęzi. Starannie okryła zwłoki świerkiem.
Uznała, że nie ma sensu zakrywać otworu do jaskini ga-
łęziami, bo i tak się zaraz przewrócą. A poza tym mogą
wzbudzić niepotrzebnie podejrzenia, gdyby ktoś przy-
padkiem tędy przechodził.
Inga zerknęła jeszcze raz uważnie na grotę. Ciało do-
kładnie okryte gałęziami było z zewnątrz niewidoczne.
Pośpiesznie dosiadła konia na oklep i pogalopowała z po-
wrotem na łąkę, gdzie osiodłała Czarnulkę i skierowała ją
w stronę rzeki. Szybko umyła w wodzie ręce, a potem
15
pocwałowała brzegiem w dół rzeki, rozpryskując wodę,
by obmyła ślady krwi z końskiego ciała.
Ale dopiero po paru godzinach zrozumiała w pełni
powagę sytuacji.
2
Słowa pastora odprawiającego mszę szumiały w uszach
Ingi niczym bzyczenie pszczół. Zupełnie nie była w sta-
nie się skupić, bo błądziła myślami całkiem gdzie indziej.
Szybko zorientowała się co prawda, że nowy duchowny
wygłasza kazanie spokojnie, dobierając łagodne i ciepłe
słowa, zupełnie inaczej, niż czynił to pastor Mohr, ale
niewiele ją to teraz obchodziło. Mocno ściskała srebrną
sprzączkę zamocowaną przy dekolcie. Tego dnia włożyła
oczywiście odświętny strój, tak jak należało do kościoła.
Krawiec uszył jej nową suknię, bo znudziła jej się już
zarówno prosta czarna suknia, w której brała ślub, jak i ta
czerwona, którą podarował jej ojciec przed zamążpój-
ściem. Nowa suknia miała czerwony dół i zielony gorset i
była ozdobiona pięknymi taśmami ze srebrnymi nitkami,
które sama utkała.
Jak to się stało, że została wciągnięta w wir zabójstw?
Czemu wciąż znajdowała się w niewłaściwym
miejscu o niewłaściwej porze?
Inga westchnęła głośno. Nowy pastor zatrzymał na
17
niej zdziwione spojrzenie. Poprawiła się więc i pokornie
pochyliła kark.
Nikt nie zauważył niczego nienormalnego, gdy przygalo-
powała w ostatniej chwili do dwora Arne zdążył właśnie za-
prząc Mikrusa do odświętnego powozu, pośpiesznie zatem
nozsiodłał Czarnulkę, wyczyścił ją i zaprzągł obok Mikrusa.
- Przepraszam - szepnęła Inga z wymuszonym uśmie
chem - ale Czarnulka była dziś wyjątkowo niepokorna.
Biegnę szybko się przebrać.
W paru susach przemierzyła dziedziniec i wbiegła po
schodach do swojej sypialni. Zdyszana sięgnęła do wie-
szaka po nowy odświętny strój, potem zdjęła przez
głowę sabrudzoną samodziałową suknię, rzuciła ją na
podłogę i w minutę była przebrana.
Kiedy zeszła na dół, wszyscy już siedzieli w
odkrytym powozie.
- Dziwne - odezwał się Torę leniwie. - A gdzie jest
Erling?
Inga ścisnęła kant powozu, aż pobielały jej kłykcie.
Zdawało jej się, że wszystko wokół niej wiruje, przełknęła
więc głośno ślinę.
- Och, zbyt gorliwie to on nie uczęszcza do kościo
ła - odparł Arne z uśmiechem.
Dzięki, pomyślała w duchu Inga. Jak to dobrze, że mnie
wyręczyłeś w odpowiedzi. Bez słowa wspięła się po schod-
ach do powozu i usiadła blisko Gulbranda.
-Mimo to wydaje mi się dziwne, że nie przyszedł -
mruknął Torę, marszcząc brwi.
-A to już jego zmartwienie - uznał Arne i cmoknął la
konie.
18
Inga oparła się w ławce i utkwiła wzrok w ołtarzu.
- Zmiłuj się nade mną, Boże, w swoim miłosierdziu
i daruj mi przewinienia! Znam bowiem swe słabości i grze
chy. Oczyść mnie z grzechów, tak bym znów była czysta,
obmyj, bym stała się bielsza niż śnieg! Boże, przywróć mi
czyste serce i odnów we mnie siłę ducha! - Ze złożonymi
rękami szeptała coraz szybciej: - Okaż mi miłosierdzie,
o Panie! Okaż miłosierdzie grzesznemu człowiekowi. Ja,
grzeszna istota, pragnę zbawienia. Wybacz mi moje grze
chy!
Słowa płynęły cicho z jej ust, a w czasie modlitwy prze-
suwały jej się przed oczami obrazy. Widziała Erlinga wy-
chodzącego z lasu, siebie siłującą się z Czarnulką i klacz
galopującą przez łąkę... Gdy pojawiły się kolejne obrazy
stającej dęba rozjuszonej klaczy, która powaliła Erlinga
na ziemię, Inga skuliła się z bólu. W jej uszach wciąż po-
brzmiewał odgłos przecinających powietrze kopyt i
trzask miażdżonych kości.
Czoło pokryło jej się perlistym potem. Przycisnęła
dłonie do skręcającego ją żołądka. Zacisnęła powieki, by
odpędzić wspomnienia, ale wówczas jeszcze wyraźniej
pojawił się obraz zbroczonego krwią Erlinga, niedającego
znaku życia. Bezwiednie pokręciła głową i jęknęła cicho
pod wpływem duchowych męczarni.
- Drogi Boże Wszechmogący - modliła się, na nowo
składając ręce.
Nie była zbyt religijna, ale teraz jak nigdy potrzebowa-
ła wsparcia z góry od Tego, który w dniu sądu ostateczne-
go przyjdzie sądzić żywych i umarłych.
Ze wstydem przypomniała sobie, że wczesnym ran-
kiem życzyła Erlingowi śmierci. Oczywiście w jednej
19
chwili tego pożałowała, ale mimo wszystko przemknęła jej
taka myśl. Teraz czuła się podwójnie winna, bo nie dość,
że przyczyniła się do jego tragicznej śmierci, to w głębi
serca tego pragnęła.
Nie ma dla mnie wybaczenia, pomyślała Inga ze
smutkiem. Przyjdzie mi wąchać zapach piekielnej siarki!
Na placu przed kościołem Inga starannie unikała spot-
kania z panem Thuesenem. Gorączkowo wmieszała się w
gromadę służących, ale nie była w stanie uczestniczyć w
rozmowie. W zamyśleniu przysłuchiwała się, jak dyskutują
na temat nowego pastora.
-Całkiem przystojny z niego mężczyzna - zachichotała
Eugenie i mrugnęła porozumiewawczo.
-Moim zdaniem jest trochę za stary - odparła Marlenę.
- Na pewno po czterdziestce.
-Owszem - potwierdziła Eugenie rozbawiona. - Zna-
komita partia dla dojrzałych pań. Tylko patrzeć, jak
wnet zaczną go odwiedzać stare kwoki, te spragnione
mężczyzn paniusie z rozterkami duchowymi.
Młode kobiety wybuchnęły zgodnym śmiechem.
-Jestem ciekawa - ciągnęła Eugenie, ściszając głos -
czy taki pastor robi to wyłącznie po bożemu?
-Ale o czym ty mówisz? - spytała Marlenę, nie zro-
zumiawszy aluzji.
-No, czy kocha się po bożemu - wyjaśniła Eugenie,
zarumieniwszy się po uszy, zawstydzona własną
odwagą.
Kristiane i Marlenę zachichotały, ale nie
odpowiedzią-ły.
Do Ingi dotarło niejasno, że słowa Eugenie dały im
20
pożywkę dla wyobraźni, która podsunęła dość szczegó-
łowe obrazki. Sama nie była w stanie zawracać sobie gło-
wy tym, jakie pozycje preferuje pastor w chwilach intym-
nych. Przypuszczała zresztą, że duchowni nie różnią się
pod tym względem zbytnio od innych mężczyzn. Pastor
stał na schodach prowadzących do kościoła i przyjmował
od parafian życzenia powodzenia w posłudze. Oczywi-
ście lensman ustawił się obok pastora i jak Inga zauważy-
ła z daleka, usta mu się nie zamykały. Lensmanowi wyda-
wało się najwyraźniej, że z racji uprzywilejowanej pozycji
należy mu się większa uwaga pastora.
Indze nie przeszkadzało bynajmniej, że pan Thuesen
jest zajęty. Najchętniej ulotniłaby się stąd czym prędzej.
Zdenerwowana nie mogła ustać spokojnie. Chodziła więc
po placu w tę i z powrotem, starannie omijając wzrokiem
lensmana. Obawiała się bowiem, że gdy na nią spojrzy,
przypomni mu się umowa z Erlingiem i zapyta ją, gdzie
jest parobek.
Nie mogła jednak tak po prostu stąd odejść. Dziedzi-
niec kościelny był miejscem spotkań spragnionych poga-
wędki gospodarzy i służby. Wszyscy z utęsknieniem wy-
czekiwali niedzieli, wolnego od pracy dnia, kiedy mogli
wreszcie zobaczyć się z innymi mieszkańcami wsi, poroz-
mawiać o żniwach, o pogodzie, pochwalić się zakupiony-
mi końmi i podzielić krążącymi po okolicy plotkami.
Inga zerknęła w stronę stojącego w grupce mężczyzn
Gulbranda. Staruszek, zadowolony, iż może odpocząć i po-
gadać z parobkami z okolicznych dworów, wprost tryskał
humorem i co rusz wybuchał rozbrajającym śmiechem,
rozchylając usta szeroko, a jego zielone oczy błyszczały.
Nie, nie może mu przerywać takiej miłej pogawędki.
21
Wzdrygnęła się, gdy ktoś poklepał ją po ramieniu.
Odwróciła się gwałtownie, niemal gotowa do ataku, ale
natychmiast się opanowała i rzuciła tylko:
- Ależ mnie pan przestraszył...
A niech to! - zdenerwowała się w duchu i ciarki jej
przeszły po plecach. Zagapiła się na Gulbranda i nie za-
uważyła nadchodzącego lensmana. Och, gdyby się zo-
rientowała choć chwilę wcześniej, to przynajmniej spró-
bowałaby wmieszać się w tłum...
Inga przezornie odeszła na bok, by odciągnąć lensma-
na od grupki ciekawskich służących. Na pozór spacero-
wym krokiem skierowała się w stronę kamiennego ogro-
dzenia od wschodu.
-Coś szczególnego, lensmanie? - zapytała ze sztucz-
nym uśmiechem.
-Nieee - odparł przeciągle lensman. - Tyle tylko, że
umówiłem się z Erlingiem na rozmowę. Mieliśmy się
spotkać po mszy. Chciał mi przekazać jakieś
informacje o próbie zabójstwa.
-A to szkoda, że nie przyjechał z nami - odpowie-
działa Inga, starając się, by głos się jej nie łamał.
-Nie przyjechał? Co pani powie? - Pan Thuesen nie
potrafił ukryć zaskoczenia. - Nie lubię trwonić
cennego czasu!
-Ależ doskonale pana rozumiem - odparła przymilnie
Inga. - No cóż, nie mogę się specjalnie skarżyć na Er-
linga, bo jest bardzo pracowity, ale... Nie należy do
osób, na których można zbytnio polegać. Rozumie
pan... - Inga pochyliła głowę, modląc się w duchu, by
Bóg wybaczył jej kłamstwo. - Erling posprzeczał się
dość ostro z jedną ze służących w Gaupås i od tamtej
pory... zrobił się po prostu nie-
22
znośny. Chodzi wciąż naburmuszony. Proszę mu dać trochę
czasu, panie Thuesen. Na pewno się u pana pojawi. -
Głos jej niebezpiecznie się załamał, udała więc, że złapał
ją kaszel. Po chwili dokończyła: - Sama chętnie
dowiedziałabym się, kto usiłował mnie zabić. Bo pewnie o
tym chciał porozmawiać z panem Erling - dodała, usiłując
odciągnąć myśli lensmana od tragicznej śmierci Gudrun. -
Może dowiedział się czegoś więcej o tym, kto mnie napadł.
Lensman pokiwał głową zamyślony.
-Pani Gaupås, byłaby pani tak miła i zechciała przy-
słać do mnie Erlinga za dwa dni? Teraz nie mam
możliwości przesłuchać świadka, ale we wtorek...
-Oczywiście, panie lensmanie - obiecała przyjaźnie
Inga. A kiedy lensman odszedł, odetchnęła z ulgą.
Zrozpaczona oddaliła się od tłumu. Wokół słychać było
śmiech i nawoływania, ona jednak nie była w stanie
uczestniczyć w ogólnej wesołości. Niczym ranne zwierzę
powędrowała powoli w stronę mogił, które znajdowały się
na cmentarzu całkiem z tyłu. Ciągnęło ją w stronę grobu
matki, ale powstrzymała się przed tym, by tam pobiec,
świadoma, że miejsce to jest zbyt dobrze widoczne z koś-
cielnych schodów. Mieliby mnie jak na dłoni, pomyślała
rozdarta, bo jedyne, czego teraz pragnęła, to ukryć się
przed wszystkimi.
Płacz dławił ją w gardle, kiedy uklęknęła przy grobie
swoich nieznanych dziadków. Umarli oboje na długo przed
jej przyjściem na świat, ale mimo to czuła ich wzniosłą bli-
skość. Z ociąganiem musnęła palcami inskrypcję „Mały
Jorgen", widniejącą na nagrobku poświęconym wujkowi.
23
Biedne dziecko, pomyślała ze smutkiem, przeżyło zaledwie
pięć lat...
Co za ironia losu, pomyślała Inga, wycierając oczy, że
właśnie przed tym grobem przyszło mi wypłakiwać pełne
goryczy łzy. To nie jest właściwe miejsce na użalanie się
i rozpacz z powodu posłania Erlinga na tamten świat. To
niemal absurd, niedorzeczność, myślała, czując, jak serce
ściska się z żalu.
Pochyliła się i stłumiła krzyk. Gardłowy dźwięk pró-
bował wydobyć się z jej ust, ale zakryła je brzegiem
sukni i zacisnęła histerycznie zęby. Oddychała ciężko i
nierówno i kołysała się nieprzerwanie na klęczkach.
- Inga...
Zerwała się na równe nogi, zanim w ogóle uświadomi-
ła sobie, kto zwraca się do niej po imieniu. Głos brzmiał
znajomo, mimo to doznała lekkiego wstrząsu, gdy obok
zobaczyła ojca.
- Tato...
Kristian patrzył ponuro, a pod skórą w okolicach
kości policzkowych drżały mu mięśnie.
- Doszły mnie paskudne plotki - zaczął surowo, kop
nąwszy na bok luźną kępkę trawy. - Plotki o tym, że Mar
tin Storedal i ty...
Inga przerwała mu, pokręciwszy głową.
-Nie teraz, tato! Akurat w tej chwili nie zniosę twoich
upomnień. To nasz wybór i niech tak zostanie.
-Inga! - Ton jego głosu nie był już miły, lecz groźny. -
Czy jesteś świadoma...
-Nie - przerwała mu Inga. - I nie ciekawi mnie też, by
to usłyszeć.
Kristian oniemiał z przerażenia.
24
- Ależ Ingo, jestem twoim ojcem! I twoim obowiąz
kiem jest mnie słuchać!
Inga zwęziła powieki.
- Stoimy przy grobie twojego brata, ojcze. Takie roz
mowy tu nie przystoją.
Kristian aż się cofnął na takie upomnienie.
-W takim razie odejdźmy stąd. Możemy porozmawiać
przy bramie.
-Nie - odmówiła Inga, czując, jak narasta w niej hi-
steria. Zakręciło jej się w głowie, więc odruchowo
chwyciła się koszuli ojca, by nie upaść. Oparła mu
głowę na ramieniu i dzwoniąc zębami, wyszeptała: -
Nie jestem w stanie myśleć teraz o przyszłości, ojcze...
Wokół mnie dzieją się takie straszne rzeczy...
Ojciec zesztywniał w odruchu niechęci, ale ku zdumie-
niu Ingi nie odsunął się od niej. Żadne z nich nie przywyk-
ło do takiego bliskiego kontaktu. Nigdy bym się do niego
nie przytuliła, pomyślała Inga jak przez mgłę, gdyby nie
to, że zakręciło mi się w głowie i omal nie upadłam.
Po chwili już z opanowaniem i cierpliwością zapytał:
- To kiedy zamierzałaś w takim razie porozmawiać ze
mną o swoim związku z Martinem?
Nigdy, pomyślała Inga z goryczą. Nigdy! Nie
będziesz miał możliwości nas rozdzielić.
-Ojcze - mruknęła, czując, jak uginają się pod nią nogi
Gwałtownie, niczym lodowate masy wody w wodo-
spadzie, spadła na nią gorączka. Poczuła ból w
kończynach, a przed oczami zamigotała jej czerwona
mgła.
-Inga! - zawołał ojciec przestraszony i trzymając jej
ramiona w żelaznym uścisku, postawił ją na nogi. -
Co się z tobą dzieje?
25
Nie wiedział, jak ma się zachować w tej sytuacji, ale nie
puścił jej, póki nie odzyskała równowagi.
-Nie daję już rady - wyjąkała Inga spłoszona i przy-
łożyła dłoń do piersi. W gardle ją dławiło. - Zrobiłam
coś niewybaczalnego... coś okropnego, tato. Teraz
dosięgnie mnie kara...
-Nie mów tak - upomniał ją Kristian, ale w jego
oczach błysnęła trwoga. - Co takiego zrobiłaś? -
zapytał, jakby go korciło, by zmusić ją do
odpowiedzi.
Inga pokręciła głową udręczona.
-Nie mogę tego zdradzić... Pozostała mi jedynie na-
dzieja. Nie męcz mnie teraz, proszę. - Posłała ojcu
błagalny wzrok. - Lepiej mi pomóż... Jeśli możesz.
-Oczywiście, oczywiście - uspokajał ją Kristian, a na
jego ogorzałej twarzy odmalowało się zwątpienie i
zdziwienie.
-Dziękuję - wymamrotała Inga i odeszła od niego na
chwiejnych nogach.
Droga powrotna była dla Ingi prawdziwą męczarnią. Sie-
działa odrętwiała, mając nadzieję, że ta podróż nigdy się
nie skończy. Nie chciała wracać do dworu, świadoma, że
tam wszyscy będą się rozglądać za Erłingiem. A jeśli nie
zjawi się do wieczora, być może ludzie zaczną go szukać...
Zadrżała na całym ciele, przeniknięta lodowatym
strachem.
Czy ktoś wie o tej grocie? - zastanawiała się. Może od
zawsze stanowi ulubioną kryjówkę bawiących się w cho-
wanego dzieciaków z okolicy? Może Arne i Torę bawili się
tam w rozbójników, gdy byli mali...
26
Inga jęknęła, ale zaraz udała, że ziewa. Że też wcześniej
o tym nie pomyślała! A jeśli od przeszukania groty zaczną
sprawdzać, gdzie podział się Erling? Na samą myśl
oblała się gorącem, ale głos rozsądku podpowiadał jej, że
przecież nikt nie będzie tam szukał dorosłego mężczyzny.
Nikomu nie przyjdzie do głowy, że parobek mógłby
szukać schronienia w grocie w gorący letni dzień.
Uchwyciła się tej nadziei.
-Eugenie i Kristiane, możecie zająć się obiadem?
Klopsy i ziemniaki są w spiżarni. Wszystko
przygotowałam wcześniej, trzeba tylko podgrzać. A
na deser jest budyń z sokiem, znajdziecie go na dolnej
półce.
-Spokojnie, Ingo - odparła Eugenie z uśmiechem. -
Poradzimy sobie. Przecież nieraz przygotowywa-
łyśmy posiłki.
-Dziękuję! Ja się tylko trochę ogarnę... - w biegu
rzuciła ostatnie słowa, kierując się w stronę swojej
sypialni. Pośpiesznie podniosła z podłogi ubrudzoną
suknię i zwinęła ją w tobołek. Przez chwilę stała
niezdecydowana, po czym prędko wepchnęła ją
głęboko do komody.
Wypierze suknię później przy okazji. Musi tylko uwa-
żać, by być sama, by nikt nie zauważył, jak woda barwi się
na czerwono. Na szczęście suknia jest uszyta z ciemnej
wełny, więc nikt nie dostrzegł krwawych plam, gdy wje-
chała konno na dziedziniec.
Nagle przypomniała sobie o nożu. Pomimo strasz-
liwych wydarzeń, w których dopiero co uczestniczyła,
ogarnęła ją lekka ulga. Odtąd nie będzie się już bała
wyjąć noża i używać go, kiedy przyjdzie jej na to ochota.
Nie musi się już lękać Erlinga, który chodził za nią, za-
stanawiając się, czy czasem noża nie użyto podczas „wy-
27
padku" kiedy Gudrun spadła z drabiny. Inga bardzo się
obawiała, że ktoś nabierze podejrzeń, iż nóż miał jakiś
związek ze śmiercią Gudrun, chociaż było to mało praw-
dopodobne. Pamięta, jak wybiegła w popłochu w zimową
noc, by go poszukać. W stajni spotkał ją wtedy Erling i za-
czął roztrząsać, czy wyjaśnienia, jakie złożyła, są zgodne
z prawdą. Zwłaszcza te na temat drabiny... Gdyby wie-
dział, pomyślała Inga ponuro. Gdyby się domyślił, że śla-
dy na moim ramieniu nie powstały wskutek otarcia o ko-
stropaty brzeg drabiny, tylko skaleczyła mnie Gudrun,
gdy wymachiwała z desperacją nożem.
Może nie powinnam była tak się przejmować tym no-
żem? - zastanawiała się Inga, siadając na brzegu łóżka.
Ale wtedy szalałam ze strachu i za wszelką cenę pragnę-
łam zatrzeć wszystkie możliwe ślady. Chodziło mi o to,
by nikt się nie dowiedział, że nie byłam jedynie świad-
kiem tego zdarzenia, lecz zepchnęłam Gudrun wprost w
objęcia śmierci...
A teraz nie tylko ją mam na sumieniu. Dziś
przyczyniłam się do śmierci Erlinga...
I nagle uświadomiła sobie, że już nigdy nie sięgnie po
ten nóż. Woli nie ryzykować, by ktoś w ten czy inny spo-
sób wytropił prawdę. Niech już lepiej nóż leży schowany
bezpiecznie na samym dnie zamkniętego kufra.
Ale o ile nóż łatwo ukryć, o tyle dużo trudniej będzie
strzec tej drugiej tajemnicy. Do końca życia, pomyślała,
czując, jak przechodzą ją ciarki, a po policzkach płyną go-
rące łzy. Tajemnicy dotyczącej tego, co naprawdę się stało
zErlingiem...
28
Podczas obiadu znów powrócił temat Erlinga. Inga, led-
wie żywa ze strachu, przeżuwała odruchowo, ale jedzenie
wcale jej nie smakowało. Przeciwnie, miała wrażenie, że
rośnie jej w ustach.
-Nic z tego nie rozumiem - odezwał się Torę. - Er-ling
wprawdzie nie uczęszcza zbyt gorliwie do kościoła,
ale prawie nigdy nie opuszcza niedzielnego obiadu.
-Na pewno się zaraz zjawi - ze spokojem orzekł Gul-
brand, nakładając sobie dodatkowo dwa klopsy.
Nie przyjdzie, słyszała Inga swój niemy krzyk. Erling
nie żyje! Zabiłam go przed południem. Nie pojmujecie
tego? Erling już nigdy nie wróci.
Inga najchętniej wstałaby od stołu i wykrzyczała na
głos całą prawdę. Opamiętała się jednak. Nie może tego
uczynić. Nigdy! Drżała na całym ciele, a serce waliło jej
mocno i rozbolała ją głowa. Pochyliwszy się nad talerzem,
jadła wyłącznie z obowiązku.
Po obiedzie wykorzystała okazję i kiedy została sama
ze służącymi, zwróciła się do Eugenie i Kristiane:
- Przyznaję, że sama jestem ciekawa, gdzie się podział
Erling.
Uznała, że najlepiej będzie podjąć samej temat, by w
przyszłości nikt jej nie zarzucił, że gospodyni nie
wykazała troski o swojego pracownika.
Kristiane wzruszyła obojętnie ramionami, a Eugenie
rzekła:
- Nie widziałam go od śniadania.
Inga odwróciła się tak, by służące nie mogły widzieć
jej twarzy. Usta zacisnęła w wąską białą kreskę, a w oczach
czaiła się rozpacz. Co ja zrobiłam? Co zrobiłam? Skręciło
ją w żołądku i z jękiem osunęła się na krzesło.
29
-Co się stało? - zapytała przestraszona Eugenie.
-To nic groźnego - uspokoiła ją Inga. - Po prostu
chwyciła mnie kolka.
-Połóż się w salonie na kanapie. Przyniosę ciepły
kompres i przyłożę ci na brzuchu - pocieszyła ją
służąca z wyraźną troską.
Ingi nie trzeba było dwa razy prosić. Skulona poszła
położyć się na kanapie. Bardzo ją bolało, że oszukuje naj-
lepszą przyjaciółkę. Nie miała jednak innego wyjścia.
Musi oderwać myśli służącej od Erlinga, bo sama nie jest
w stanie dłużej o nim rozmawiać. Kolkę wymyśliła w samą
porę...
3
Inga w pełni zdawała sobie sprawę, że ten moment musi
nastąpić. Równie dobrze mogła od razu powiedzieć lens-
manowi, że Erling nie stawi się na przesłuchanie za dwa
dni. Dopiero by to było, pomyślała, a sumienie nie prze-
stawało ją dręczyć, gdybym wyjawiła mu, że Erling leży
martwy pod gałęziami w lesie...
Inga sądziła, że dwudniowa zwłoka pozwoli )ej odzy-
skać równowagę, teraz jednak ściskało ją w żołądku z ner-
wów i panika ogarnęła ją z nową siłą. Uznała, że musi wy-
słać Torego do lensmana z wyjaśnieniem, iż Erling do tej
pory nie pojawił się we dworze, i poprosić, by zarządził
poszukiwania zaginionego parobka...
Nie minęło dużo czasu, gdy na dziedziniec Gaupås
wkroczył lensman i przybrawszy ważną minę, oświadczył:
- Zarządzam poszukiwania Erlinga. Nie wykluczam
możliwości, że jest ranny lub zabity.
Kiedy pan Thuesen wyraził na głos obawy, z którymi
każdy borykał się dotąd sam, mężczyźni ożywili się i po-
dzielili się swym niepokojem.
31
- Dobrze, już dobrze! - zawołał lensman władczym
tonem i pomachał rękami. - Proponuję, by Gulbrand ra-
zem z którymś z moich ludzi ruszył w kierunku letniego
pastwiska i szałasów. Arne i Torę wypytają o Erlinga w
Holmestrand, bo możliwe, iż wybrał się w odwiedziny do
znajomych i zabawił tam dłużej. A ja razem z moim
urzędnikiem sprawdzimy w jeziorze tuż za pralnią.
Inga, Eugenie, Kristiane i Marlenę stały na schodach i
przysłuchiwały się temu z zapartym tchem. Lensman
może sobie myśleć, że Erling poszedł odwiedzić znajo-
mych, ale one w to nie wierzyły. Parobek chyba nie miał
żadnych przyjaciół... Ingę uderzyło nagle, jak niewiele
wie o człowieku, który dość długo pracował w Gaupås.
Pamiętała, że pojawił się we dworze w tym samym czasie
co Bjornar. Czy także pochodził z okolic Norę i Uvdal?
Cóż, za późno, by to sprawdzać.
Inga wykręcała nerwowo spocone dłonie, spoglądając
w stronę wyruszających na poszukiwania mężczyzn. Od
tragicznej śmierci Gudrun żyła w ciągłym strachu, który
jednak wydał jej się niczym w porównaniu z lękiem
napinającym teraz każdy jej nerw. Kiedy to nieszczęście
dotknęło Gaupås niemal przed rokiem, na poczekaniu
wymyśliła kłamstwo, natomiast teraz... Inga wytarła dło-
nie w spódnicę. Teraz niepewność gryzła jej sumienie ni-
czym żarłoczny szczur. Zastanawiała się, czy dobrze ukryła
zwłoki Erlinga? Pod powiekami przesuwały jej się obrazy
z tamtego dnia. Pamiętała, że nałamała gałęzi i okryła
ciało, ale... Czy zrobiła to wystarczająco dokładnie? Jeśli
Gulbrand i Torę znajdą zwłoki w jaskini, domyśla się od
razu, że Erling został zabity. Krew, kryjówka i gałęzie
okrywające ciało będą tego najlepszym dowodem.
32
Dobry Boże, modliła się rozpaczliwie, czując, jak że-
lazna obręcz zaciska się wokół jej głowy. Okaż mi jeszcze
raz swoje miłosierdzie. Błagam cię, po raz ostatni cię pro-
szę o taką przysługę... Jeśli mnie teraz uchronisz, nigdy
więcej nie zbłądzę...
Kristian w zamyśleniu żuł źdźbło trawy. Jaśniejsza koń-
cówka była soczysta, ale im wyżej, tym smak stawał się
bardziej cierpki. Wypluł więc źdźbło, podkurczył kolana i
objąwszy je rękoma, nie przestawał rozmyślać. Po raz
drugi Inga zachowała się w jego obecności jak zaszczute
zwierzę. Na cmentarzu sądził zrazu, że córka udaje, pró-
bując się wymigać od rozmowy na temat jej związku z po-
miotem ze Storedal, ale potem się zorientował w
powadze sytuacji. Inga była zdenerwowana i
roztrzęsiona, niemal bliska obłędu.
Wcześniej zdradziła mu, że wplątała się w coś, co mia-
ło związek z pastorem, ale teraz na pewno nie chodzi o tę
sprawę. Pastor Mohr zresztą opuścił parafię już parę mie-
sięcy temu... Kristian nic nie pojmował. Poza tym teraz
Inga histeryzowała znacznie bardziej niż poprzednio.
Może to skutek paktu, który zawarła z byłym pastorem,
może dosięgły jej jakieś konsekwencje? Kristian podrapał
się zrezygnowany w czoło. Miał przeczucie, że to, co te-
raz dręczy Ingę, nie ma raczej związku z tamtym epizo-
dem, kiedy tak usilnie go prosiła, by okazał łaskę pastoro-
wi Mohrowi w obecności biskupa.
I dlaczego powtarzała w kółko o karze? Czy to tylko
jakiś wymysł w chwili rozpaczy, czy może Inga weszła
33
w konflikt z prawem? Na samą myśl o tym oblał się po-
tem. Sam kiedyś popełnił poważne przestępstwo, miał
więc wielką nadzieję, że córka nie pójdzie w jego ślady.
Z wyglądu przypominała Jenny, ale, niestety, odziedziczy-
ła jego temperament. Czasami zaletą jest sprawiać wraże-
nie osoby autorytarnej i władczej, ale może Inga jest rów-
nież pobudliwa i impulsywna jak on? Kristian stłumił
westchnienie. - Nie przychodziło mu do głowy, co
takiego mogłaby zrobić Inga, by zasłużyć na karę. Mówiła
niewiele, sądząc jednak po jej dzikim, niemal oszalałym
spojrzeniu... Miał przeczucie, że jego córka w coś się
wplątała, coś niebezpiecznego, ale co to może być? Serce
zaczęło Kristiano-wi bić szybciej z napięcia i rosnącej
irytacji. Bezmyślna dziewucha! Jeśli z czymś się zmaga,
powinna przyjść i mu
0 tym powiedzieć! Bo jak ma jej pomóc, skoro ona upar
cie milczy.
Kristianowi zrobiło się gorąco, tak się rozgniewał.
1 nagle uderzyła go pewna myśl. Chyba nie... Nie, z pew
nością nie, przekonywał się w duchu, ale strach nie ustąpił.
Ostatnio słyszał, że zaginął parobek z Gaupås. Chyba Inga
nie ma z tym nic wspólnego... Oczywiście, że nie, uspo
kajał sam siebie Kristian i roześmiał się cicho. Jego córka
nie jest taka naiwna, by dać się zaciągnąć parobkowi na
siano. Ale jeśli nawet nosi owoc tego grzechu, to mądrze
postąpiła, nakazując parobkowi opuścić Gaupås.
Kristian poklepał się po kolanach i wstał. Z pewnością
Erling ulotnił się z innego powodu. Inga jest uczciwą i do-
brze prowadzącą się młodą kobietą, choć nie wykluczał
całkiem możliwości, że wypędziła ze dworu niepokorne-
go parobka. Na pewno tak było, doszedł do wniosku Kri-
34
stian i zaśmiał się cichym basem. Mimo to... Niepokój w
sercu nie zniknął.
Gdy mężczyźni się oddalili, Kristiane wróciła z powrotem
do kuchni. Nie zaprzeczała, że bardzo była ciekawa tego,
co się stało z Erlingiem. Zastanawiała się, czy ten tchórz tak
po prostu odszedł ukradkiem, czy może leży gdzieś ranny
w lesie. Bardzo możliwe, że padł ofiarą przestępstwa. Komu
się udało złapać tego typka, który potrafił się wywinąć
jak piskorz z każdych tarapatów? Może ktoś miał z nim
jakieś porachunki? Nie, to niemożliwe, pomyślała
Kristiane i zajęła się wypiekaniem chleba. Choć
oczywiście mogło się zdarzyć, że ktoś na niego napadł,
albo stał się przypadkową ofiarą kogoś, komu były
potrzebne pieniądze.
Dręczyły ją wyrzuty sumienia, że z takim spokojem i
obojętnością odnosi się do tego wszystkiego. Nosi prze-
cież pod sercem jego dziecko, ale... Trzeba przyznać, że
zakochała się po uszy w tym przystojnym, urodziwym
żniwiarzu. Dostrzegała wprawdzie lodowaty błysk w jego
oczach, ale spojrzenie parobka przyciągało jak magnes.
Naiwnie sądziła, że uda jej się obudzić w nim gorące uczu-
cie. Też coś! - ubolewała nad własną łatwowiernością,
zagniatając mocno ciasto na chleb.
Dzięki Indze zrozumiała, jakim bezwzględnym czło-
wiekiem jest w rzeczywistości Erling. Sporo czasu straci-
łam, nim przejrzałam na oczy, strofowała siebie w duchu.
Kiedy wreszcie tak się stało, ujrzałam nagle całkiem inną
osobę. Erling zdjął maskę uwodziciela i cóż pozostało z
uczucia? Nic, stwierdziła zdruzgotana. Po prostu nic.
35
Kristiane odłożyła na bok uformowane bochenki i
otrzepała spódnicę z maki. Nigdy więcej nie chcę mieć z
nim do czynienia, stwierdziła, choć nie przestawało jej
frapować, co się z nim stało. Niechby mężczyźni, którzy
wyruszyli na poszukiwania, przyprowadzili go z powro-
tem. Miałaby wówczas przynajmniej pewność.
Inga w strachu obserwowała grupę mężczyzn wracają-
cych z poszukiwań. Nie mają go! - radowała się w duchu.
Nie znaleźli go! Poczuła tak wielką ulgę, że westchnęła
uszczęśliwiona.
Nie powinnam się cieszyć, a mimo to nie potrafię po-
wstrzymać radości, pomyślała skruszona. Ale już sama
myśl, że mężczyźni mogliby przytaszczyć stratowane na
śmierć ciało Erlinga, przyprawiała ją o dygot. Zakołysała
się i uczepiła framugi drzwi.
-Nie znaleźliście go? - zapytała z fałszywym współ-
czuciem.
-Niestety nie - odparł stłumionym głosem Gulb-rand. -
Szukaliśmy go wszędzie. Przed chwilą zamieniłem
parę słów z lensmanem. Też już zaniechali dalszych
poszukiwań w okolicach jeziora. Reszta w rękach
Boga. Erling wróci, jeśli taka będzie Jego wola.
Inga odsunęła się i przepuściła mężczyzn do środka.
Zmęczeni i zatroskani minęli ją, powłócząc nogami.
Przez cały wieczór panował we dworze nastrój smut-
ku i oczekiwania. Nikt się specjalnie nie odzywał, wszyscy
jakby przez cały czas nasłuchiwali, czy nie nadchodzi Er-
ling. Spodziewali się, że na własną rękę wróci do domu.
36
Tej nocy Inga wstała, ubrała się po cichu i zerknąwszy na
łóżeczko, w którym spokojnie spała Emilia, nachyliła się
i wyciągnęła spod łóżka suknię, którą miała na sobie tego
dnia, kiedy został zabity Erling. Ukryła ją tam wieczorem,
by nie hałasować w nocy otwieraniem szuflady w komo-
dzie. Trudno będzie teraz usunąć zaschnięte plamy krwi,
nie miała jednak odwagi wcześniej uprać sukni.
Na palcach wymknęła się po schodach w dół. Na szczęś-
cie nie zaskrzypiały. Odetchnęła głęboko i wyszła na dwór
w chłodną sierpniową noc. Dopiero gdy zamknęła za
sobą drzwi, odważyła się wypuścić powietrze z płuc.
Zwinnie niczym łasica zbiegła w dół do jeziora,
uklęknęła na gładkiej skale i zanurzyła suknię w
lodowatej wodzie. Płukała ją i płukała, unosiła i tarła o
kamienie, po czym znów moczyła.
Była zadowolona, że w ciemnościach nie widzi zabar-
wionej na czerwono wody. Wprawdzie od horyzontu po-
woli się przejaśniało, ale jeszcze parę godzin upłynie,
nim zapieje kogut. Wreszcie wyjęła mokry tłumok i
porządnie wykręciła. Woda ściekała jej na kolana, ale w
końcu udało jej się porządnie wykręcić suknię.
Odłożyła ją na ścieżce pomiędzy oborą a budynkiem
mieszkalnym, a następnie skierowała się w pośpiechu do
domku dla służby. W obawie, że ktoś mógłby usłyszeć jej
kroki, zeszła ze żwiru na bok i poruszała się wzdłuż
rowu.
Przy domku dla służby zacisnęła zęby i w napięciu do-
tknęła klamki. Jęknęła z ulgą, bo i te drzwi nie zaskrzy-
piały przy otwieraniu. Oszołomiona weszła do wąskiego
korytarza i z lękiem rozejrzała się na boki. Na szczęście
wszyscy służący zamykali na noc drzwi do swych izb. Inga
37
wiedziała, w której sypiał Erling, stąpając więc ostrożnie,
weszła do środka.
Kręciło jej się w głowie ze strachu, gdy przeglądała jego
ziemski dobytek. Nie posiadał wiele, bo przecież zarówno
łóżko, pościel, komoda, jak i szafa należały do Gaupås.
Na samym środku pomieszczenia zauważyła wysłużony
szary plecak z opuszczoną klapką, ale niezbyt starannie
zasznurowany. Nie miała odwagi zapalić świecy, która sta-
ła na komodzie. Czuła się niezręcznie, wkładając drżącą
rękę do worka z niewiadomą zawartością, ale nic nie mog-
ło jej powstrzymać. Pod palcami wyczuła drewniany ku-
bek, samodziałowe spodnie, grzebień z brakującymi zę-
bami i pudełko z tabaką. A jeśli Erling wziął pochewkę do
jej noża ze sobą? To niewykluczone, uświadomiła sobie,
tłumiąc płacz. Kto wie, czy nie zamierzał się nią posłużyć,
by mnie szantażować.
Jeszcze raz przeszukała zawartość plecaka, ale bez re-
zultatu. Chlipnęła i bezradna ukryła twarz w dłoniach.
Tłumaczyła sobie, że odszukanie należącego do niej
przedmiotu nie jest już takie ważne, skoro Erling nie żyje
i jak miała nadzieję, nikt nigdy nie znajdzie jego zwłok,
ale... Bliska załamania podniosła klapkę plecaka i ostroż-
nie rozsznurowała przednią kieszeń, zdając sobie sprawę,
że to ostatnia szansa na odnalezienie pochewki.
Krew napłynęła jej do twarzy, gdy wyczuła pod pal-
cami coś twardego. Nerwowo zajrzała do środka i wyjęła
przedmiot, którego tak szukała. Nie posiadając się z rado-
ści, przycisnęła go do piersi. Po policzkach popłynęły jej
łzy szczęścia. Boże święty, Boże święty, dziękuję, powta-
rzała w duchu uradowana.
Najchętniej trwałaby tak pochylona, czując, jak jej cia-
38
ło przenika upojenie, ale nie miała odwagi. Ostrożnie od-
stawiła plecak dokładnie w taki sam sposób, jak go zasta-
ła, odwróciła się i opuściła izbę.
Czujnie stąpała korytarzem z pochewką przyciśniętą
do piersi i w pośpiechu wyszła przez drzwi. Chłodny
orzeźwiający wiaterek musnął luźne kosmyki włosów
przy jej uszach. Pośpiesznie przeszła przez dziedziniec,
po drodze zabrała mokrą suknię i niezauważona przez ni-
kogo wróciła do domu.
Kiedy już bezpieczna znalazła się w sypialni, płuca po-
ruszały jej się jak miechy. Przeżycia kosztowały ją tyle sił,
że z trudem zdołała podnieść wieko skrzyni. Zdyszana
położyła pochewkę obok noża i powoli zamknęła skrzy-
nię.
Trudno niemal uwierzyć, pomyślała Inga rozdygotana,
z nerwami napiętymi jak postronki. Bóg mnie tyle razy
wysłuchał, ale czy zdoła przeszkodzić w odnalezieniu ciała
Erlinga...?
4
Hedvig nie była zadowolona, że młodzi planują wyjazd
do Larvik. To widać wyraźnie, myślała Sigrid, kiedy
razem z Torsteinem pakowali walizki do bryczki. Na
podróż, która miała potrwać od czwartku do niedzieli, nie
potrzebowali zbyt wiele, a jednak gdy włożyli wszystko
do walizek, z trudem je domknęli. Musiała wziąć
przecież ze sobą przybory toaletowe, mydło, szczotkę,
spinki do włosów i lusterko, do tego starannie złożone
komplety bielizny i halki. Skoro wybierali się z wizytą do
ojca Torsteina i jego rodziny, uważała, że należy się
zaprezentować i wyglądać godnie. Dlatego oprócz
codziennych sukien zabrała ze sobą także dwie
odświętne.
Sigrid przypadło też w udziale przejrzenie garderoby
męża. Sprawiło jej to wiele radości, bo wreszcie mogła
wczuć się w rolę obowiązkowej małżonki. Poczuła przy-
jemne łaskotanie w żołądku. Odparowała i wykrochma-
liła jego ubrania zgodnie z regułami sztuki i, o dziwo,
Hedvig nic po niej nie poprawiała. Teściowa krążyła je-
40
dynie w tę i z powrotem, gdy Sigrid przesuwała żelazkiem
po ubraniach, ale nie znalazła powodu, by ją skrytykować.
Sigrid starannie zapakowała białe koszule, krawat i dwie
pary czarnych spodni wyprasowanych w kant oraz skó-
rzaną kurtkę.
-A przecież jutro zaczynamy strzyżenie owiec - na-
rzekała Hedvig.
-Mamo... - upomniał ją łagodnie Torstein. - Nieraz już
sama to nadzorowałaś. Nie sądzę, by obecność Sigrid i
moja była przy tym niezbędna. Poza tym - dodał z
naciskiem - przyjąłem dwie dziewczyny do pomocy.
-I to ma mnie niby uspokoić! - prychnęła Hedvig.
-Pewnie nie mają pojęcia, gdzie głowa, a gdzie zad
owcy!
Torstein i Sigrid wymienili zrezygnowane spojrzenia.
Hedvig uparła się, by mieć zły humor.
- Wiedzą, wiedzą - odparł Torstein poirytowa
ny. - A nawet jeśli nie, to chyba potrafisz raz-dwa przy
uczyć nowe służące do tej pracy. Zwykle ci się to udawa
ło.
Hedvig nie odpowiedziała, kopnęła jedynie ze złością
kamyk, który leżał pod jej stopami.
Torstein z galanterią pomógł Sigrid wsiąść do bryczki
i zatroszczył się, by siedziała wygodnie na miękkich fu-
trzanych nakryciach.
- Nie możesz mi się rozchorować, wiesz - powiedział
do żony i mrugnął do niej z czułością.
Sigrid oblała się rumieńcem. Wciąż nie mogła się
nadziwić, że Torstein okazuje jej tyle ciepła i troski.
Pomyśleć tylko, że spotkało ją takie szczęście. Wprost
trudno uwierzyć, że trafił jej się taki miły i opiekuńczy
mąż.
41
-Pozdrowić od ciebie Monsa? - zapytał Torstein z po-
zorną obojętnością i zerknął na Hedvig.
-Torstein - odezwała się Sigrid zakłopotana. - No
wiesz...
Przecież nie może proponować czegoś takiego swojej
matce! Hedvig strasznie się piekliła, kiedy się dowiedzia-
ła, że zamierzają w końcu wybrać się do Larvik. Pora była
sprzyjająca, bo poza strzyżeniem owiec we dworze nie go-
niły ich żadne prace. Sigrid zerknęła nieśmiało na Hedvig,
która uniosła brwi i zacisnęła usta.
A gdy już Torstein zamierzał cmoknąć na konia, na
dziedziniec wjechała bryczka. Torstein przyłożył rękę do
czoła, bo pod słońce nie widział, kto nadjeżdża. Sigrid,
która siedziała na koźle obok męża, także odwróciła się
zaciekawiona. Nie rozpoznawała ani konia, ani woźnicy.
- Prrr! - zawołał nieznajomy i ostrożnie ściągnął wo
dze. Brązowa kobyła zatrzymała się posłusznie.
Sigrid zauważyła, że Torstein ma ochotę zapytać przy-
jezdnego, kim jest, ale powstrzymał się. Słusznie, bo jej
też się zdawało, że będzie lepiej, gdy gość się sam przed-
stawi.
-Szukam Sigrid - odezwał się mężczyzna z ociąga-
niem. - Gospodyni w sąsiednim dworze powiedziała
mi, że Sigrid mieszka teraz tutaj... - Jego słowa
zabrzmiały bardziej jak stwierdzenie niż jak pytanie.
-To ja - wyjąkała Sigrid i odchrząknęła, by pozbyć się
chrypki.
A więc ten człowiek najpierw zajechał do Gaupås i tam
o nią pytał. Pewnie Inga go tu skierowała.
- Przysłała mi pani list - wyjaśnił powoli mężczyzna.
42
-Ja? - zdziwiła się Sigrid zdezorientowana, bo zupeł-
nie nie przypominała sobie, by utrzymywała
korespondencję z kimś obcym.
-Proszę mi wybaczyć - uśmiechnął się mężczyzna. -
Nie przedstawiłem się. Nazywam się Anders, Anders
Grindstuen.
-Ach tak - odpowiedziała Sigrid cicho i nagłe doznała
olśnienia. - Ach tak! - powtórzyła ożywiona. - Pan
jest... moim stryjem!
-Na to wygląda - przyznał Anders.
Torstein spoglądał zdumiony to na Andersa, to na Sigrid
prowadzących tę dziwną z początku rozmowę, ale wresz-
cie i do niego dotarło, kim jest gość. Sigrid opowiadała
mu trochę o dzieciństwie swojej mamy, ale nie wtajem-
niczyła go w szczegóły tragedii, kiedy to jej matka zabiła
swoją młodszą siostrę Annę, oblewając ją wrzątkiem.
-Witamy pana - rzekł i wyciągnął rękę na powitanie.
-Dziękuję - odparł Anders nadal z pewną rezerwą. -
Zdaje się, że państwo gdzieś się wybierają? - rzekł i
wskazał na bagaże.
-Owszem - odparł Torstein z ociąganiem. - Ale nie ma
takiego pośpiechu.
-Oczywiście, że nie - wtrąciła Hedvig, która rezo-
lutnie chwyciła Andersa pod rękę i niemal wyciągnęła
go siłą z bryczki. Gość, zdziwiony jej ożywieniem,
omal nie stracił równowagi, ale posłusznie podążył za
nią do domu mieszkalnego.
-A to ci dopiero - wyrwało się Torsteinowi. - Że też
musiał przyjechać właśnie dzisiaj, kiedy
zaplanowaliśmy
wyjazd. No cóż - dodał
zrezygnowany. - Poproszę stajen-
43
nego, by wniósł walizki z powrotem do domu i zajął się
końmi.
-Zależy mi, by się dowiedzieć, co Anders ma do po-
wiedzenia - odezwała się cicho Sigrid.
-Naturalnie - pocieszył ją Torstein, który nagle
uświadomił sobie, że zareagował zbyt nieprzyjaźnie. -
To nasz gość i należy go przyjąć godnie. Jeśli
wyjedzie dziś wieczorem albo jutro, wyruszymy do
Larvik o świcie.
Sigrid weszła do izby na chwiejnych nogach. Wolałaby,
żeby Torstein podążył od razu z nią, ale on musiał
jeszcze wydać polecenia stajennemu. Na szczęście zajęło
mu to tylko chwilę. Sigrid wiedziała, że poczuje się
pewniej, mając u boku męża podczas rozmowy z
wujkiem.
Hedvig zdążyła już nakryć do stołu. Przyniosła chleb,
śmietanę, wędzoną szynkę i masło. Na patelni skwierczała
jajecznica, a na piecu gotowała się kawa.
-Twój stryj musi się posilić - oznajmiła niepytana,
widząc zdziwienie na twarzy Sigrid na widok
uginającego się stołu. - Przybył aż ze Svene.
-Wiem - odparła Sigrid. Nie chciała być opryskliwa,
ale chyba teściowa nie sądzi, że wie więcej o jej stryju
niż ona sama. Miło oczywiście, że Hedvig przyjęła
gościa, jak należy, ale Sigrid nie mogła znieść jej
zadowolonej miny. Domyślała się bowiem, że Hedvig
cieszy się głównie z tego, że Anders przybył w samą
porę, by im przeszkodzić w zaplanowanym
wyjeździe.
Nastrój nieco zelżał, gdy przyszedł Torstein, który jak
nikt potrafił nawiązać rozmowę. Sigrid z podziwem
przysłuchiwała się, jak po chwili obaj mężczyźni z oży-
wieniem dyskutowali o warunkach na drodze pomiędzy
Kongsberg a Holmestrand. Obaj narzekali na jesienne
44
błoto, które niemal uniemożliwia korzystanie z dróg, i na
kłopoty z zimowym odśnieżaniem. Takie rozmowy po-
trafią prowadzić tylko mężczyźni, pomyślała sobie Sigrid,
przygryzając chleb i popijając kawę. Hedvig niczego nie
poskąpiła, bo kawa była mocna i aromatyczna. Zapewne
zaparzona z zakupionych niedawno i świeżo zmielonych
ziaren przechowywanych w spiżarni. Mężczyźni tymcza-
sem zmienili temat i rozmawiali o różnych pracach po-
lowych. Sigrid odczuwała coraz większe napięcie. Ghyba
stryj nie przybył tutaj, by pogawędzić o prowadzeniu go-
spodarstwa? Chyba ma do niej jakąś sprawę?
- Przepraszam, że nie przyjechałem na pogrzeb two
jej siostry - oznajmił wreszcie Anders, zwracając się do
Sigrid. - Otrzymałem twój Ust dzień wcześniej i nie mia
łem możliwości, by zdążyć na czas...
Na wspomnienie śmierci Gudrun przeniknął ją lodo-
waty dreszcz. Tęsknota za siostrą ogarnęła ją z taką siłą,
że zagryzła dolną wargę, by nie wybuchnąć płaczem.
Przez zasłonę łez dostrzegła, że Torstein chce ją objąć ra-
mieniem. Powstrzymała go jednak, kręcąc głową.
Wolała, by jej teraz nie przytulał, w obawie, że jego
współczucie całkiem ją rozklei. A nie miała ochoty
płakać przy obcym człowieku.
-Możesz mi powiedzieć, co się stało? - zapytał Anders
niepewnie. - Pisałaś o tym tak niejasno...
-Gudrun spadła z drabiny prowadzącej na strych z
sianem w Gaupås - wyjaśnił Torstein łagodnie, gdy
Sigrid rozpaczliwie rozłożyła ręce. - Zginęła na
miejscu.
-Och, to bardzo przykre - mruknął Anders, a między
brwiami utworzyła mu się głęboka bruzda.
Sigrid odniosła wrażenie, że od Andersa bije chłód.
45
Na początku zachowywał się z rezerwą i był zakłopotany,
ale z tonu jego głosu wyczuwała, że nie przejął się zbytnio
śmiercią Gudrun.
- A czemu nie przyjechałeś, stryju, gdy umarła
Elen? - odważyła się zapytać, bo w jej sercu nadal tkwił
cierń z powodu jego nieobecności na pogrzebie babci.
Anders westchnął ciężko.
- Nie potrafię tego wytłumaczyć - przyznał, nie kry
jąc poczucia winy. - Kiedy pożegnaliśmy się z mamą
przy Vestfossen, wiedziałem, że widzimy się po raz ostat
ni, bo albo umrze po drodze, albo kilka tygodni później
w Gaupås. Miała bardzo liche zdrowie.
Hedvig spojrzała na niego poruszona.
- Pozwolił pan matce staruszce wyruszyć w tak daleką
drogę?
Anders uśmiechnął się gorzko.
-Tak, pozwoliłem i nie żałuję tego. Moja mama może
sprawiała wrażenie kruchej i bezwolnej, ale kiedy już
coś postanowiła, nie warto było jej od tego odwodzić.
Mama miała swój cel, pani Gullhaug, i zamierzała go
osiągnąć.
-Cieszę się z tego powodu - wyrwało się Sigrid. - Twoja
matka, a moja babcia była cudowną kobietą - rzekła
pewniejszym głosem. - Przez ten krótki czas, gdy była
w Gaupås, bardzo się ze sobą zaprzyjaźniłyśmy.
Dowiedziałam się też więcej o Andrine...
Na te słowa Anders poruszył się niespokojnie na krze-
śle, a jego niebieskie oczy zasnuł mroczny cień. Zakłopo-
tany wychylił łyk kawy, ale się nie odezwał. A kiedy odsta-
wił filiżankę, która zadźwięczała o spodek, zapatrzył się
przez okno w dal.
- Nie chcesz mówić o mojej mamie? - zapytała Sigrid
46
dotknięta, szarpiąc nerwowo zapięcia przy mankietach.
Zauważyła luźną nitkę, ale wolała jej nie ciągnąć, bo mog-
łaby spruć cały szew. Dobrze, że dostrzegła to teraz, przy-
najmniej zdąży zszyć przed wyjazdem.
- Wolałbym nie - przyznał Anders szczerze. - Andri
ne nie była dobrym człowiekiem...
Sigrid i Hedvig wymieniły spojrzenia. W brązowych
oczach teściowej mieniło się zdziwienie i
niezrozumienie. Hedvig pierwsza zabrała głos.
-Nie znałam zbyt dobrze Andrine. To znaczy nie by-
łyśmy przyjaciółkami, ale często ucinałyśmy sobie
pogawędki. Słyszałam jakieś plotki, że w dzieciństwie
była dość nieznośna i dlatego oddano ją pod opiekę
pastora Rollef-sena i jego żony, ale... - Hedvig zrobiła
sztuczną pauzę i dodała: - Andrine była pobożna,
gotowa do poświęceń i wyrozumiała. Często kobiety
we wsi szukały u niej pomocy, ponieważ potrafiła
wysłuchać i mądrze doradzić.
-Chyba nie mówi pani o mojej siostrze - odezwał się
zdumiony Anders.
-Ależ tak! - upierała się Hedvig. - W okresie dora-
stania młodzi ludzie często popełniają różne głupstwa,
ale nie powinno się to za nimi ciągnąć przez resztę
życia!
Mówisz o sobie, Hedvig? - zastanawiała się Sigrid,
choć w głębi serca była wdzięczna teściowej, że próbowa-
ła zmienić nastawienie Andersa do siostry.
Gniewne upomnienia Hedvig musiały chyba zrobić
duże wrażenie na Andersie, bo spuścił głowę zamyślony.
Sigrid miała nadzieję, że opowie coś więcej o mamie, ale
przez wystąpienie Hedvig ta możliwość została chyba
zaprzepaszczona.
- W takim razie Andrine musiała się bardzo zmie-
47
nić - rzucił wreszcie cicho Anders. Nikt nie wiedział, czy
kierował te słowa do nich, czy też mówi do siebie.
Hedvig pokiwała głową.
- Tak, Andrine miała dobre serce!
Sigrid uniosła brwi zdziwiona, bo teściowa rzadko
wyrażała się pozytywnie o innych ludziach. Zazwyczaj
wszędzie węszyła plotki i lubiła grzebać w cudzych spra-
wach. Czy to ze względu na mnie broni Andrine - za-
stanawiała się Sigrid - czy też naprawdę mama dała się
lubić? Ukradkiem obserwowała zaszokowaną twarz stry-
ja; jego jasne rzadkie włosy, prosty, dość długi nos z cha-
rakterystycznym czubkiem, niebieskie oczy i krzaczaste
brwi, krótko przystrzyżoną brodę, która zaczynała się po-
niżej uszu i rosła wzdłuż policzków, kończąc się spicza-
sto na podbródku. Minęło wiele lat od chwili, gdy Sigrid
po raz ostatni widziała swoją mamę, w pamięci zatarły jej
się więc rysy twarzy, ale mimo to dostrzegła rodzinne po-
dobieństwo. Mama miała takie same łagodne oczy i takie
same rumieńce na policzkach. Zazwyczaj czerwieniła się
najbardziej na wysokości kości policzkowych... Anders i
Andrine byli rodzeństwem, co do tego nie miała żadnych
wątpliwości.
-No cóż, muszę już jechać - odezwał się nagle An-
ders, wstał i przysunął krzesło do stołu.
-Nawet tak nie myśl, stryju - przerwała mu Sigrid. -
Przecież dopiero co przyjechałeś.
-To prawda, miałem do załatwienia sprawę w Hol-
mestrand. Uznałem, że skoro już jestem w tych
stronach, mogę odwiedzić dwór, w którym mieszkała
Andrine...
Sigrid, zawiedziona, że wuj tak pośpiesznie chce opuś-
cić 0vre Gullhaug, odprowadziła go na schody.
48
Torstein się nie sprzeciwiał. Skoro gość postanowił
jechać, to proszę bardzo. Hedvig też nie wyszła za nimi,
tylko zajęła się sprzątaniem ze stołu. Może domyśliła się,
że Sigrid chce przez chwilę pobyć ze stryjem sama?
Sigrid chwyciła mocniej za ramię Andersa, ale poluzo-
wała uścisk, speszona swą impulsywnością.
- Powiedz mi, Anders... Proszę... Czy mama zabiła
Annę celowo? Oblała ją wrzątkiem, by ta umarła?
Anders nie był zadowolony, że go o to pyta. Przyciskał
nerwowo do czoła daszek czapki, oglądał uważnie swoje
spracowane dłonie, w końcu jednak podniósł głowę i
spojrzał Sigrid prosto w oczy.
- Niestety, Sigrid, tak właśnie było. Z początku nie
domyślaliśmy się tego, ale po paru latach Andrine sama
się przyznała. Jak sądzę, wiesz o pożarze?
Sigrid pokiwała głową, ale w gardle dławiło ją boleś-
nie.
-Właśnie z powodu pożaru została przeniesiona, choć
tak naprawdę zadecydowała ta sprawa z wrzątkiem.
-Babcia... Elen - chlipnęła Sigrid, wycierając nos - nie
powiedziała nigdy wprost, że to mama... zabiła Annę.
Anders odwrócił głowę, ale nie zdołał ukryć błysku
współczucia.
- Może i nie powiedziała, Sigrid, ale to dlatego,
że sama nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Wyparła
tę straszliwą prawdę. Nie zapominaj, że Andrine była jej
córką...
Kiedy powoli zbliżył się do nich Torstein, prowadząc
konia zaprzężonego do bryczki, Sigrid zrozumiała, że stryj
nic więcej nie powie.
49
- Elen i Andrine leżą na cmentarzu w Botne - poka
zała ręką kierunek. - Jeśli pojedziesz drogą do Holme-
strand, zobaczysz po prawej stronie iglicę wieży kościel
nej. Bez trudu znajdziesz groby.
Tak wiele pragnęła jeszcze opowiedzieć, a zamiast tego
zaplątała się w wyjaśnieniach.
Anders sprawiał wrażenie, że jej nie słucha.
- Żegnaj, Sigrid! - Uścisnął mocno jej dłoń. - W każ
dym razie cieszę się, że mama zdążyła cię poznać. Wyda
jesz się dobrą dziewczyną.
Torstein objął Sigrid w talii, a ona zasmucona oparła
mu głowę na ramieniu. W milczeniu stali na dziedzińcu,
kiedy Anders podniósł rękę na pożegnanie, i odpro-
wadzali wzrokiem bryczkę, póki nie stała się maleńkim
punktem w oddali.
Anders nie czuł się najlepiej. Wpatrywał się ponuro wkori-
ski ogon, który kiwał się z boku na bok. Klacz opędzała
się od natarczywych much, które bzyczały wokół jej zadu.
Zerknął tylko obojętnie, mijając rozjazd w stronę kościo-
ła. Gdybym teraz skręcił, łatwo odnalazłbym cmentarz,
pomyślał niechętnie.
Niecierpliwie cmoknął na kobyłę i pogonił ją tak, by
przyśpieszyła. Nie żałował, że odwiedził Sigrid, mimo że
żadne z nich nie dowiedziało się nic więcej. Prócz tego, że
teraz już Sigrid wie na pewno, że to Andrine spowodo-
wała śmierć siostry. Odniósł wrażenie, że z jakiegoś po-
wodu Sigrid bardzo zależało na tym, by się tego dowie-
dzieć.
Sam musiał przyznać, że mowa obronna Hedvig zła-
50
godziła trochę nienawiść, jaką żywił wobec Andrine. Nie
utrzymywał z siostrą kontaktu, odkąd puściła z dymem
dorobek życia ojca. Rozpacz ojca z powodu utraty
gospodarstwa i głębokiego zawodu w nim także wy-
zwoliła nienawiść. A tymczasem ta gospodyni okazałego
dworu twierdzi uparcie, że Andrine była pobożna niczym
anioł... Pierwszy raz słyszał, by ktoś wypowiadał się z sza-
cunkiem o jego siostrze. Czy naprawdę tak się zmieniła?
Odnosił się do tego sceptycznie, ale wyczuł, że Hedvig jest
kobietą władczą i jej słowom należy dawać wiarę. Posta-
wiła tamę złości i gniewowi, które w nim buzowały. A tak
chciał oczernić Andrine, wykrzyczeć wszystkie jej przewi-
nienia, zło, którego się dopuściła. Ale czemu by to miało
służyć? Jemu by to nie pomogło, boleśnie tego doświad-
czył, bo często pomstował i wyklinał niewidzialną Andri-
ne. W myślach przywoływał jej obraz i pozwalał, by do-
stała za swoje...
A Sigrid - pomyślał gwałtownie - jest krucha niczym
trzcina. Nie można jej dokładać więcej cierpienia. Wy-
starczy, że uświadomił jej, co się właściwie stało tamtej
brzemiennej w skutki wigilii...
Zjazd w stronę kościoła oddalał się coraz bardziej. An-
ders uznał, że umarli to umarli. Nie ma sensu rozpaczać
przed jakimiś nagrobkami. Odwiedził Sigrid i tym
samym krąg się zamyka.
5
Tego wieczoru Torstein długo tulił Sigrid. Przylgnęła
plecami do jego torsu, a on położył swą ciepłą
bezpieczną dłoń na jej brzuchu. Jak dobrze było czuć
jego bliskość, bo chociaż nie mówił wiele, to delikatne
pieszczoty sprawiały, że cieplej jej się robiło na sercu. W
pieszczotach Torsteina nie było zakamuflowanej
namiętności i pożądania, jedynie pragnienie, by ją
pocieszyć i ochronić.
- Posmutniałaś - odważył się wreszcie powiedzieć.
Sigrid pokiwała głową w milczeniu.
- Dziwny człowiek z tego Andersa - rozmyślał na głos
Torstein. - Taki obojętny wobec Andrine, Elen i Gudrun.
Co by go kosztowało pojechać z tobą na cmentarz?
Na wspomnienie o tym, że Anders był we dworze, ale
nie wykazał zainteresowania, by posłuchać i opowiedzieć
więcej o swej rodzinie, do oczu Sigrid znów napłynęły
łzy.
- Być może nie miał odwagi. Obawiał się swej reak
cji...
Torstein westchnął ciężko i przyznał:
52
- Hmm, może... Choć, szczerze mówiąc, wydaje mi
się, że jego to specjalnie nie obeszło. Pozostał zimny jak
lód.
Po policzkach Sigrid potoczyły się bezgłośnie łzy, spły-
nęły w kąciki ust i kapnęły na poduszkę. Prawda była dla
niej taka bolesna. Stryj wyraźnie nie troszczył się o swoją
rodzinę. Niepotrzebnie oczekiwała, że dla niego korzenie
będą tak samo ważne jak dla niej. Ale Anders nie widział
siostry, odkąd jako piętnastolatka została oddana pod
opiekę pastora. Mógł choćby odwiedzić jej grób, uważała
Sigrid, czując w sercu piekący ból.
- Tak, tak - westchnął Torstein zrezygnowany. - Ale
przynajmniej dowiedziałaś się, kto jest winien śmierci
Anny. Zauważyłem, że od dawna ci to nie daje spokoju.
Sigrid przesunęła się nerwowo. Nie była w stanie roz-
mawiać więcej o tym strasznym sadystycznym czynie,
któremu winna była jej matka. Nie jest w stanie wyobra-
żać sobie krzyków Anny, która została żywcem ugotowa-
na... Rozdzierające wrzaski, zwykle wbrew woli, nie cichły
w jej głowie, mimo że przecież nie słyszała ich w rzeczy-
wistości. Wyobraźnia sama je tworzyła.
Być może Torstein domyślił się, że żona zamknęła się
w sobie, bo zmienił temat rozmowy.
- Jeden krąg się zamknął, kochanie, ale jutro wkro
czymy w następny. Czeka nas spotkanie z moją rodzi
ną.
Sigrid obróciła się i wtuliła nos w jego owłosioną
klatkę piersiową. Połaskotało ją i mimo woli roześmiała
się.
- Cieszę się na to spotkanie - zapewniła, oznajmiając
stanowczo: - Jedziemy, niezależnie od tego, kto nam bę
dzie chciał w tym przeszkodzić.
53
Torstein uśmiechnął się i przytulił ją mocniej. I
tak zasnęli.
Następnego ranka przygotowania do wyjazdu nie zajęły
im wiele czasu. Walizki stały zapakowane i gotowe już od
poprzedniego dnia. Sigrid i Torstein zjedli śniadanie ra-
zem z Hedvig, Torbjornem, Ingebjorg i służbą.
Sigrid wydawało się, że milczenie zawisło nad nimi ni-
czym ciężka czarna chmura. Wolała więc udawać, że nie
dostrzega skwaszonej miny teściowej, która bynajmniej
nie była zadowolona z ich wyjazdu do Larvik. O nie!
Kiedy Torstein wynosił bagaże do powozu, Hedvig
wybiegła z domu. Drzwi wejściowe zatrzasnęły się za nią
głośno, a szyby w oknach zadrżały. Zdecydowanym kro-
kiem ruszyła przez dziedziniec w stronę obory.
-Najwyraźniej nie zamierza nam życzyć szczęśliwej
podróży - zażartował Torstein, kręcąc głową z
dezaprobatą z powodu zachowania matki. - Nie wiem,
co gorsze, czy słuchać jej gderania, czy znosić jej
demonstracyjne milczenie.
-Nie ukrywam, że chętnie uniknę jej narzekań - przy-
znała Sigrid zawstydzona. - Bo akurat teraz nie mam
siły, by się z nią spierać.
Torstein uśmiechnął się figlarnie, po czym usadowił ją
wygodnie na koźle i podał jej pokaźny kosz z jedzeniem
na drogę. Do Larvik droga była daleka, dlatego Sigrid
przygotowała sporo kanapek i zapakowała wiele butelek
soku.
54
Torstein zatrzymał konia, kiedy skręcili w prawo na żwi-
rową drogę. Z kozła dostrzegli w oddali niewielkie gospo-
darstwo jego ojca. Przy drodze rosły niewysokie brzozy,
tworząc aleję prowadzącą w prostej linii na dziedziniec.
Dom pomalowany na biało miał szerokie rzeźbione
okiennice i szprosy. Nad schodami znajdował się daszek
także bogato zdobiony. Wygląda zupełnie jak miniatura
Gaupås, rozmarzyła się Sigrid, choć daleko mu do wynios-
łości jej rodzinnego dworu. Po lewej stronie pod uginają-
cymi się od owoców drzewami mignęły im pomalowane
na czerwony kolor budynki gospodarcze.
Może widziała i piękniejsze miejsca, ale tu panował
taki spokój. Było przytulnie i miło.
- To co, odważymy się? - zapytał Torstein zatroska
ny.
Sigrid oparła mu głowę na ramieniu.
-Tak - odpowiedziała powoli, choć i ona czuła zde-
nerwowanie. - Nie możemy uciekać, skoro jesteśmy
już tak blisko.
-Myślisz, że nas dobrze przyjmą? - zapytał Torstein z
napięciem w głosie.
-Z pewnością - uspokoiła go Sigrid i wyprostowała
się, choć tak naprawdę wcale nie była do końca o tym
przekonana. Nie zamierzała jednak denerwować męża
swoimi wątpliwościami. Na pewno, utwierdziła się po
dalszym namyśle. Mons wyraźnie cieszył się z tego, że
nawiązał kontakt z Torsteinem, i bardzo gorąco
zapraszał ich do siebie.
Torstein, nie zwlekając dłużej, pogonił konia i wóz z
szarpnięciem ruszył naprzód. Sigrid ścisnęła rękę męża i
uśmiechnęła się, a Torstein odpowiedział jej także uśmie-
55
chem, choć nieco wymuszonym. Rozumiała jednak, jak
bardzo jest spięty.
Lepszego przyjęcia nie mogliśmy sobie wyobrazić,
pomyślała Sigrid, czując, jak ją ściska w gardle. Bo kiedy
Torstein zatrzymał Grację głośnym: Prrr!, przed dom
wyległa cała rodzina z Monsem na czele. Uśmiechając
się serdecznie i pokrzykując wesoło, powitali gości.
Sigrid zeskoczyła z kozła. Zauważyła, że Torstein za-
chowuje rezerwę i nie kryje zdziwienia. Wziął się jednak
w garść i odwzajemnił uśmiech. Z pewnością kierowała
nim ciekawość, choć nie opuszczała go równocześnie nie-
pewność. Serce przestało jej na moment bić, gdy Mons
objął Torsteina.
- Witamy - powiedział niewyraźnie Mons łamią
cym się głosem. - Mój syn marnotrawny - dodał wzru
szony.
Torstein, zakłopotany, spuścił wzrok, ale na szczęście
Mons nie wywoływał w nim dłużej chaosu uczuciowego.
Przyjaźnie przedstawił swoją żonę, Martine, i swoją mat-
kę.
Sigrid, wtulona w ramię Torsteina, uznała zarówno
Martine, jak i babkę Torsteina za bardzo miłe i gościnne.
Staruszka uśmiechnęła się do niej, odsłaniając bezzębne
dziąsła, i zagruchała:
- A więc spodziewasz się.
- Spodziewam się? - powtórzyła Sigrid. - Czego?
Ingrid położyła delikatnie dłonie na brzuchu Sigrid
i odpowiedziała:
- Dziecka.
Sigrid cofnęła się o krok i wyjąkała:
- Nie.
56
- Jesteś tego pewna? - uśmiechnęła się Ingrid i mrug
nęła. - Cała promieniejesz szczęściem, dziewczyno. Po
znaję po twojej twarzy, że jesteś przy nadziei. Bije od niej
taki blask jak u kobiet, które są brzemienne.
Sigrid spuściła głowę. Promieniała, oczywiście, ale to
z radości, że oboje z Torsteinem zostali tak mile powitani.
Czy to takie dziwne? Co prawda w ostatnim czasie spę-
dzili z Torsteinem wiele upojnych nocy w małżeńskim
łożu. Cierpliwością i troskliwością zdołał wykrzesać z niej
namiętność. Z czasem coraz bardziej lubiła jego zbliże-
nia. Kiedy wreszcie się odprężyła i przestała wstydzić,
ich igraszki w łóżku nabrały całkiem nowego wymiaru.
Przestała myśleć jedynie o tym, by sprawić przyjemność
Torsteinowi, teraz sama chętnie włączała się do zabawy i
czerpała z tego rozkosz.
-Nie bądź taka zaskoczona, Sigrid - roześmiał się
Mons. - Mama obdarzona jest nadzwyczajnymi
zdolnościami rozpoznawania, czy kobieta jest w ciąży.
Przepowiedziała to już wielu kobietom. I nigdy się nie
pomyliła.
-Nigdy - potwierdziła z dumą Ingrid. - Więc już mo-
żecie się zacząć cieszyć na dziecko, Sigrid i Torstein.
Torstein mruknął coś niezrozumiałego, ale popatrzył
na Sigrid promiennie. W jego brązowozielonych oczach
dostrzegła nadzieję. Tak bardzo zapragnęła, by babcia się
nie pomyliła. Zarumieniła się i poczuła, jak palą ją policz-
ki. Uszczęśliwiona rozchyliła usta w uśmiechu, radując się
nowiną.
- Tak się cieszymy, że zechcieliście do nas przyje
chać - odezwał się Markus, najmłodszy syn Monsa. Wy
ciągnął rękę i przywitał się z Torsteinem. - Razem z He
lenę - kiwnął głową w kierunku siostry, która stała z tyłu
57
wyczekująco - uważamy, że to wielka radość, zwłaszcza
dla taty, który... tak długo za tobą tęsknił.
Sigrid z trudem powstrzymała wzruszenie, uznając tę
chwilę za magiczną. Równocześnie zrobiło jej się strasznie
żal nowo poznanego teścia. Ileż to łat ten człowiek
musiał cierpieć z powodu egoizmu Hedvig! Jakby na
własnym ciele odczuła jego ból i serce jej się ścisnęło.
Powoli wypuściła powietrze z płuc i ból zelżał.
Helenę stanowiła całkowite przeciwieństwo swojego
brata. Markus był bardziej podobny do matki. Miał jasne
włosy, niebieskie oczy i spiczasty podbródek oraz wysta-
jące kości policzkowe. Helenę miała czarne włosy, orli nos
i odrobinę za duże uszy, ale za to zęby miała białe, a usta
pięknie wykrojone. Bardziej przypominała z urody Mon-
sa, zauważyła Sigrid, przyglądając się uważnie rysom twa-
rzy rodzeństwa i dopatrując się podobieństwa do Torstei-
na. Nadaremnie, bo przecież Torstein stanowił lustrzane
odbicie swojej matki, Hedvig.
Kiedy już wszyscy się przywitali, Mons zaprosił Torstei-
na i Sigrid do domu.
- Ach, jak tu przytulnie - odezwała się zachwycona
Sigrid, rozglądając się wokół.
Teść poprowadził ich korytarzem. Minęli niewielką
kuchnię urządzoną rustykalnie i weszli do salonu.
Podzielono go na dwie części, większa używana była na co
dzień. Stały tam dwa fotele, kanapa, okrągły stolik, w rogu
znajdował się kominek, a na ścianach wisiało dużo półek z
książkami. W drugiej części stał bukowy stół na osiem osób
i komoda z tego samego drewna oraz szafa z witrynką.
Mroczne wnętrze jadalni ożywiały szydełkowe obru-
sy, postumenty z kwiatami, dywaniki z frędzlami, a tak-
58
że białe lekkie firanki z koronek w oknach. Na ścianach
wisiało dużo obrazów. Wszystkie ozdoby czyniły
wnętrze przytulnym i bezpiecznym.
-Czekaliśmy na was wczoraj - usprawiedliwiał się
Mons, kiedy kobiety zaczęły pośpiesznie nakrywać do
stołu, krążąc pomiędzy spiżarnią a jadalnią.
-Planowaliśmy przyjechać wczoraj - wyjaśnił Tor-
stein miękko. - Ale nieoczekiwanie zjawił się u nas
nieznany krewny Sigrid. No i... nie mogliśmy przecież
kazać mu zawrócić.
-Oczywiście, że nie - odparł Mons. - O krewnych
należy się troszczyć.
Torstein z dumą objął Sigrid ramieniem i rzekł:
-Moja żona bardzo o to zabiega, by krewni zacieśniali
więzy.
-Mądrze, bardzo mądrze - roześmiał się tubalnie
Mons. - Masz bardzo rozsądną żonę.
Rozmowę przerwała im Martine, która zaczęła roz-
kładać na stole talerze, sztućce i filiżanki. Nie była zbyt
rozmowna, ale na jej twarzy odbijały się radość i spokój.
Wydawało się, że cieszy ją, że mąż doczekał się wizyty
utraconego syna.
-Bardzo dziękujemy za ten uroczy prezent ślubny -
odezwała się Sigrid z ożywieniem. - Nie widziałam
chyba nigdy piękniejszej narzuty na łóżko.
-Ja też nie - zapewnił Torstein.
-Cieszę się, że się wam podoba - odezwała się Mar-
tine zadowolona. - Nie wiedzieliśmy, czy już macie
jakąś narzutę, ale zależało nam, żeby to był taki prezent
z duszą. Wydaje mi się, że to wiele znaczy, gdy młoda
para potrafi dostrzec, że w ręcznych splotach kryje się
miłość i troska.
59
-> O tak, my w każdym razie tak to odebraliśmy - od-
parła Sigrid.
Martine rozpromieniła się zadowolona z pochwały,
odprężyła się i odważyła się wreszcie uśmiechnąć do go-
ści. Na jej twarzy pojawiły się intensywne rumieńce. Wy-
tarła pośpiesznie w fartuch spocone dłonie i sprawdziła,
czy wszystko jest już na stole.
Sigrid nie sądziła, że zdoła cokolwiek przełknąć, bo w
drodze była bardzo zdenerwowana i niespokojna, ale w
tej pełnej ufności atmosferze rozluźniła się.
Gospodarze zadbali o obfity poczęstunek. Wystawili
wędzone wędliny, śmietanę, różne gatunki chleba i om-
lety z jaj. Pachniało świeżym masłem i serem. Parowała
gorąca kawa, a zapach przyrządzonych na różne sposoby
śledzi drażnił Sigrid w nozdrza. Poczęstowała się obficie,
kiedy Martine podała jej półmisek z wędzonkami.
Czyżby tak zgłodniała po podróży, czy też nabrała apetytu
w miłej atmosferze?
Po posiłku kobiety uprzątnęły ze stołu, a Sigrid skorzy-
stała z okazji, by porozmawiać z Monsem. Już dawno to
sobie postanowiła, że dowie się jak najwięcej o ojcu Tor-
steina. I nawet jeśli mąż będzie jej posyłał ostrzegawcze
spojrzenia i kopał w łydkę, by nie naprzykrzała się z pyta-
niami, uda, że tego nie zauważa. Zależało jej, by usłyszeć
jak najwięcej.
- Czy Martine wiedziała o Torsteinie, kiedy się pobie
raliście?
Mons poklepał się po brzuchu i roześmiał się.
-Ależ oczywiście! To chyba pierwsze, o czym jej po-
wiedziałem, kiedy się poznaliśmy. Że mam syna.
-Nie mamy przed sobą tajemnic - zwierzyła się Mar-
60
tine, która właśnie weszła do salonu. - Przynajmniej mnie
nic o takich nie wiadomo - dodała żartobliwie, stukając
męża w bok.
Mons poklepał żonę po pośladkach i stwierdził ze
spokojem:
- Tajemnice w małżeństwie to pożywka dla diabła.
Szczerość i zaufanie to ważne podstawy związku.
Sigrid zagryzła wargi, zastanawiając się nad tymi sło-
wami. Czy ona ukrywa coś przed Torsteinem? Nie. Ależ
tak. Nie wtajemniczyła go w sprawę związku kazirodcze-
go pomiędzy Gudrun a ojcem. Może powinna była mu
powiedzieć, ale... Czemu to miałoby służyć? Nie przynios-
łoby nikomu pożytku, a jedynie szkodę. Ucierpiałoby na
tym dobre imię Nielsa i Gudrun... Nie, utwierdziła samą
siebie w przekonaniu, przeszłość należy zostawić za
sobą. Ale jeśli z czasem zdarzy się coś przykrego, na
pewno nie będzie zwlekać, by zwierzyć się ze swych
kłopotów Tor-steinowi.
- A jak zareagowała Hedvig... - zapytał Mons i umilkł
na chwilę. W końcu odważył się dokończyć: - Jak zarea
gowała Hedvig, kiedy się dowiedziała, że zamierzacie
nas
odwiedzić? - Na jego szczupłej twarzy malowało się na
pięcie.
Torstein poruszył się niespokojnie na krześle i odpo-
wiedział:
- Jeśli mam być szczery, ojcze... nie była z tego za
dowolona. O, bardzo jej się to nie spodobało i robiła
wszystko, by nas nakłonić do zmiany planów, ale... Jak
widzisz, bez powodzenia - dodał i mrugnął okiem łobu
zersko.
Mons pokręcił głową zrezygnowany.
61
- No cóż, Hedvig najwyraźniej nie zmieniła się zbyt
nio przez te wszystkie lata. Piękna niczym grecka bogi
ni, ale niebezpieczna jak wąż, który często okręcał szyję
bogini. Meduza. Jej uwodzicielskie spojrzenie potrafi za
bić, gdy tylko zmieni jej się humor. - Mons, pogrążywszy
się we wspomnieniach, najwyraźniej nie zreflektował się,
' że przedstawia w bardzo złym świetle matkę Torsteina.
Ocknął się jednak z zamyślenia i szybko dodał: - Przepra-
szam, Torstein. Nie chciałem...
- Nic nie szkodzi - machnął lekceważąco ręką Tor
stein. - Wiem, jaka potrafi być mama.
Mons jakby znów stracił kontrolę nad swoimi uczucia-
mi i oczy mu się zaszkliły, gdy mówił:
- Ją jak psa należy głaskać z włosem. Biada temu, kto
odważy się przeciągnąć dłonią pod włos!
Sigrid nie spodobał się ten odpychający ton, który po-
brzmiewał teraz w głosie teścia, choć oczywiście go rozu-
miała. Hedvig tak strasznie go zawiodła. Jej zdaniem jed-
nak powinien to puścić w niepamięć. Na szczęście Mons
przestał wyrażać się negatywnie o Hedvig, złagodniał
i zwrócił się ożywiony do Torsteina.
Obaj mieli do nadrobienia tyle lat. Po co wypełniać je
goryczą, skoro lepiej się cieszyć z tego, że wreszcie mogą
się poznać.
Następnego dnia Sigrid parę razy musiała wycierać chu-
steczką łzy. Powóz trząsł się i podskakiwał na nierównej
żwirowej drodze. Zarówno Torstein, jak i ona zerkali za
siebie i unosili ręce w pożegnalnym geście, a gromadka na
dziedzińcu z zapałem im kiwała.
62
Kiedy już zniknęła w oddali, Torstein i Sigrid usadowili
się wygodniej.
- Chyba wszystko poszło dobrze - odezwał się Tor
stein z ociąganiem.
Sigrid poznała po jego głosie, że obawia się wyrażać
zbyt zdecydowanie. Wyraźnie chciał usłyszeć najpierw,
co ona o tym sądzi.
-Bardzo dobrze - stwierdziła stanowczo Sigrid. -
Przyznaję szczerze, że na początku Martine wydawała
mi się trochę nieufna, ale szybko odtajała. I choć nie
starała się nam niczego udowodnić, zwróciłam uwagę
na wiele szczegółów świadczących o tym, że bardzo jej
zależało, by nas serdecznie ugościć: upiekła na tę
okazję smaczne ciasto, w pokoju gościnnym postawiła
kwiaty... Tak, to takie drobne gesty, dzięki którym
czułam się tam naprawdę dobrze.
-Co prawda, to prawda - odparł Torstein zadowolony.
Sigrid rozchyliła usta w uśmiechu.
- A więc, mój kochany mężu - rzekła, podnosząc
wzrok i klepiąc go po kolanie - żałujesz, że przyjechali
śmy?
Torstein pocałował ją delikatnie w czoło i odparł:
- Nie żałowałem ani przez chwilę, Sigrid. Ani przez
chwilę.
Sigrid poprawiła się zadowolona.
6
Inga czuła miłe łaskotanie w żołądku, kiedy czesała włosy
przed lustrem. Wyjątkowo nie zamierzała ich ciasno za-
platać, ale zostawić rozpuszczone, by swobodnie opadały
jej na plecy. Może powinna je trochę podciąć, bo sięgały
jej aż do bioder, ale nie miała na to teraz czasu.
Za każdym razem gdy pomyślała o tym, dokąd się uda
tego wieczoru, czuła napięcie w podbrzuszu. Uśmiechnę-
ła się do swego odbicia w lustrze i westchnęła. Na łóżku
leżała niewielka torba podróżna. Nie zapakowała do niej
wiele, bo uznała, że gdy czegoś jej będzie brakować, to za-
wsze może wpaść na chwilę do Gaupås. Schowała
szczotkę do włosów, lusterko, puder i bieliznę, a także
czystą bluzkę i spódnicę.
Eugenie uśmiechała się znacząco, kiedy Inga trochę
zawstydzona zapytała ją, czy nie zajęłaby się Emilią przez
sobotę i niedzielę. Służąca nie zapytała, dokąd Inga się
wybiera, ale jej uśmiech świadczył o tym, że się domyśla.
Inga zarumieniła się speszona, ale na szczęście Eugenie
poklepała ją przyjaźnie po plecach i oświadczyła, że z ca-
64
łego serca życzy jej, żeby odpoczęła od codziennych
obowiązków.
Była więc gotowa, by się udać do Storedal.
Tylko Martin i ona, sami przez całą sobotę i niedzie-
ic.
Inga wprost nie pojmowała, że to prawda. Po tylu la-
tach są nareszcie wolni i nadal w sobie zakochani. Przy-
garbiony, dyszący Niels umarł i spoczął w grobie.
Gudrun także, pomyślała Inga i czym prędzej odgoniła
męczące myśli. Nie chciała sobie przypominać, jak to się
stało, że Martin i ona wreszcie mogą być razem. Nie
teraz. Nie w tym radosnym dniu.
Inga pożegnała się z domownikami i ruszyła drogą.
Mogła poprosić Gulbranda, by ją podwiózł do Storedal,
ale uznała, że chętnie się tam przejdzie pieszo, zwłaszcza
że odległość nie była zbyt duża, a torba jej nie ciążyła. Poza
tym cudowny był taki spacer, podczas którego wreszcie
miała czas, by w pełni poczuć czekającą ją radość.
Gdy Inga zatrzymała się przy rosnącym na dziedzińcu
drzewie, dostrzegła z daleka Martina, który zgarniał
grabiami żwir na podwórzu. Niezauważona przystanęła,
by nacieszyć oczy pięknym widokiem. Słońce zaszło za
wzgórza, ale pojedyncze promienie oświedały złotym bla-
skiem różowe niebo. Białe za dnia obłoki nabrały blado-
liliowego odcienia. Włosy Martina wyglądają jakby były
pozłacane, pomyślała Inga z zachwytem. Koszula odci-
nała się nieskazitelną bielą od ogorzałego karku, spodnie,
szerokie u dołu, zwężały się w biodrach, a na szerokich
ramionach naprężały się szelki.
Inga opuściła torbę na ziemię z głuchym odgłosem, po
czym przemknęła się bliżej. Starała się iść bezgłośnie,
65
ale gdy od Martina dzieliło ją zaledwie parę metrów, on
odwrócił się nieoczekiwanie.
- Inga! - zawołał radośnie i odstawił grabie.
Inga zaśmiała się głośno, wprost wskoczyła mu w ra-
miona, otulając nogami jego biodra. Martin przytrzymał
ją mocno i zakręcił się z nią dokoła, a ona, nie przestając
się śmiać, odchyliła głowę. Jej czarne włosy rozłożyły się
jak wachlarz.
Wreszcie Martin zatrzymał się i patrząc na nią, rozchy-
lił usta w szerokim uśmiechu.
Inga pochyliła się i odszukała ustami jego warg, skła-
dając gorący i głęboki pocałunek. Próbował się uwolnić,
ale nie chciała go puścić, tylko przywarła do niego jeszcze
mocniej.
-Ty... - dyszał chrapliwie Martin.
-Chyba nie ma nikogo w domu? - zapytała Inga nie-
mądrze i pozwoliła się powoli postawić na ziemi. Oj! A
co, jeśli Ragnhild stoi ukryta za firankami w kuchni i
im się przygląda?! Inga na samą myśl oblała się
piekącym rumieńcem. Zachowała się nazbyt śmiało,
tyle że po wielu latach czekania i tęsknoty trudno o
rozsądek.
-Nie obawiaj się - zapewnił ją Martin rozbawiony. -
Mama z ojcem wyjechali o świcie, a rodzeństwo na
szczęście udało mi się namówić, by gdzieś zniknęli na
ten wieczór.
-Domyślili się, dlaczego?
-Chyba zrozumieli, że oczekuję wizyty wyjątkowej
dziewczyny. Nie zdradziłem im jednak jakiej. -
Martin chwycił grabie i zaniósł je do budynku
gospodarczego.
Inga tymczasem pośpieszyła po swoją torbę. Spotkali
się przy schodach prowadzących do budynku mieszkal-
66
nego i weszli do środka. Martin z galanterią przytrzymał
jej drzwi, a Inga ze szczęścia poczuła ssanie w żołądku.
Za kilka miesięcy, a może za rok pewnie zostanie wniesio-
na przez próg jako panna młoda, żona Martina.
Inga zauważyła fotografię od razu, gdy weszli do kory-
tarza. Zaskoczona zawołała:
- Na miłość boską! Znów tu wisi?
Zdecydowanym krokiem skierowała się w stronę foto-
grafii i koniuszkiem palca musnęła ramkę. Mimowolnie
obejrzała palec. Był czysty, nie nosił śladu kurzu. Zapew-
ne fotografia przedstawiająca Kristiana, Jenny, Laurensa
i Ragnhild w młodości wróciła na swoje miejsce niedaw-
no, chyba że Ragnhild lub któraś ze służących starannie
pilnuje wycierania kurzu i usuwania pajęczyn, a to znaczy,
że to zdjęcie ma dużą wartość albo dla Laurensa, albo dla
samej gospodyni, wywnioskowała Inga.
Wreszcie mogła swobodnie przyjrzeć się twarzom na
fotografii. Ojciec od tamtego czasu znacznie się
postarzał, choć nadal nieźle się trzyma. Włosy wciąż
mają tę samą kruczoczarną barwę, ale wokół ust
utworzyły mu się głębokie bruzdy. Zresztą czy można się
temu dziwić, pomyślała ze smutkiem o ojcu, który tak
ciężko zniósł śmierć żony.
Na fotografii nie uśmiecha się, ale z jego postawy bije
młodzieńcza radość i odwaga. Stoi wyprostowany, a w
oczach czai się radosny błysk. Serce ścisnęło jej się
boleśnie, gdy patrzyła na ojca, bo wiedziała, że w parę go-
dzin po wyjściu tej czwórki od fotografa w jego życiu na-
stąpi dramatyczny zwrot. Żadne z nich nie zdawało sobie
sprawy, że w ciągu tego jesiennego wieczoru zostanie
zerwana przyjaźń pomiędzy Storedal i Svartdal, a gwał-
67
towna kłótnia rozdzieli dwie rodziny na dziesięciolecia.
Może nawet na zawsze, uświadomiła sobie Inga, bo Kri-
stian i Laurens nadal unikali się jak ognia. Martin stanął
obok niej i wyjaśnił:
-Mama nie była zadowolona, ale ojciec uparł się, by ta
fotografia wróciła na swoje miejsce na ścianie. No i
mama, choć niechętnie, ustąpiła.
-Jenny była przecież jego siostrą - odparła Inga,
czując, jak dławi ją w gardle. „I moją mamą" -
usłyszała w sercu melodyjne słowa.
-Owszem. Choć przyznaję szczerze, że ojciec nie
mówi o niej zbyt często. Nie wiem, dlaczego - ciągnął
odrobinę zawstydzony. - Zresztą nigdy go o to nie
pytałem.
-W ogóle się o niej nie rozmawia - westchnęła Inga
stłumionym głosem.
-No cóż - rzekł Martin i odgarnął dłonią z czoła
grzywkę, która wciąż opadała mu na oczy. - Zdarza
się, że tata wspomina swoje dzieciństwo. Opowiada o
tym, jak dziadek zawiesił huśtawkę na starym drzewie
osikowym. Zdaje się, że tam zwykle bawili się z Jenny.
Takie tam drobiazgi - zakończył speszony.
Inga pokiwała powoli głową. Zabolało ją, że w ro-
dzinnym domu nie wspomina się o mamie. Pewnie przez
Ragnhild, pomyślała zasmucona, ale musiała się z tym
pogodzić. Gospodyni dworu ma zapewne swoje powody.
Martin poprowadził ją po schodach na górę. Szła za
nim z ociąganiem. Była już raz na piętrze w tym okaza-
łym budynku, ale wówczas to Laurens zaprowadził ją do
sypialni, którą dzielił wraz z Ragnhild. Wydarzyło się to
podczas wesela Martina i Gudrun. Stryj pragnął jej wów-
68
czas podarować kolczyki, które niegdyś należały do Jenny.
Wtedy Laurens o mało nie opowiedział jej o waśni rodo-
wej. Uczyniłby to zapewne, gdyby nagle nie przerwała
im rozmowy Ragnhild.
Inga stanęła wyczekująco w progu, gdy Martin otwo-
rzył drzwi.
-Nie chcesz odstawić torby? - zapytał niewinnie.
-Owszem - odparła Inga zamyślona i omiotła spoj-
rzeniem pomieszczenie.
Na szerokim łożu leżała biała pościel, a po obu stro-
nach łóżka stały krzesła z oparciem, pomalowane na brą-
zowo komody nakryte szydełkowymi serwetkami, na
których ustawiono świeczniki, a także stojak na miednicę
i dzbanek z wodą. Sterylnie, prosto, bezosobowo.
- O co chodzi? - zapytał Martin z czułością. - Coś cię
dręczy?
Inga nabrała głębokiego oddechu i udawała beztroskę,
ale jej się to nie udało.
Martin stanął przed nią, ostrożnie wziął torbę z jej ręki
i odstawił na łóżku. Jego błękitne oczy przyglądały jej się
badawczo.
-Dlaczego tak nagle zamilkłaś i zamknęłaś się w so-
bie?
-Czy... tu dzieliłeś łoże z Gudrun? - zapytała cicho i
odwróciła głowę w nadziei, że uda jej się ukryć przed
nim łzy. Martin jednak ją przytrzymał.
-Czy tym się zadręczasz? - zapytał czule, a w kąci-
kach jego ust czaił się zaprawiony lekką goryczą
uśmiech.
-Zadręczam to za dużo powiedziane - odparła spe-
szona.
Możliwe, że zachowała się trochę dziecinnie, rozgrze-
69
bując stare rany, ale nic nie mogła na to poradzić, że pod
powiekami przewijały jej się obrazy Martina i Gudrun we
wspólnym łożu.
- To nie jest małżeńska sypialnia, którą dzieliłem
z Gudrun - zdradził Martin.
Inga uświadomiła sobie, że nie tylko to ją paraliżuje,
ale zauważywszy, iż Martin nie ma ochoty drążyć tego
tematu, powoli rozluźniła ramiona. Nie wolno jej grzebać
w jego prywatnych sprawach. Nic ją to nie powinno ob-
chodzić. A poza tym Gudrun to już przeszłość.
- Zejdźmy na dół - poprosił Martin i musnął ją le
ciutko wargami w policzek.
Inga odruchowo cofnęła głowę. Słyszała, że Martin
westchnął zrezygnowany. Zebrała się więc w garść i z za-
chęcającym uśmiechem ochoczo podążyła za nim do sa-
lonu. Widok, jaki tam zastała, prawdziwie ją wzruszył.
Cieplej jej się zrobiło na sercu i tym razem dyskretnie wy-
tarła łzy radości. Martin przygotował obiad dla dwojga.
Zadał sobie wiele trudu, wyciągnął wykrochmalone ser-
wety, zapalił świece i ustawił delikatną porcelanę.
Poczuła się nieco zakłopotana taką oprawą. Może nie
jestem romantyczką? - zdziwiła się nagle. Na szczęście
Martin nie traktował tego wszystkiego z nadmierną po-
wagą i do siebie samego też miał pewien dystans. Śmiał
się i żartował, by rozładować nastrój, w który wdarł się
nieoczekiwanie zbytni patos. Nieporadnie napełnił miski
ziemniakami i warzywami, wylał na stół sos przy przele-
waniu go do sosjerki, za to pieczeń z dziczyzny udało mu
się pokroić wyjątkowo elegancko.
Inga nawet nie przypuszczała, że jest taka głodna, ale
gdy poczuła zapach jedzenia, ślinka napłynęła jej do
70
ust Martin otworzył butelkę z winem tak, że korek po-
leciał aż pod powałę. Rozbawieni aż zanosili się od śmie-
chu.
-Chcesz mnie upić? - zażartowała Inga.
-Oczywiście - wyjaśnił Martin figlarnie i mrugnąwszy
okiem, dodał: - Będziesz łatwiejsza...
Inga wychyliła łyk dobrego mocnego wina i w tym
samym żartobliwym tonie ciągnęła rozmowę:
- Czyżbyś mnie uważał za świętoszkę?
Oczy mu rozbłysły.
- Skąd! Wiem przecież, że nią nie jesteś! Mimo to...
Nie zaszkodzi cię trochę upić i nakłonić do szaleństwa.
Inga poruszyła się niespokojnie na krześle. Wpraw-
dzie Martin nie powiedział wprost o planach na wieczór,
ale przecież nie była głupia, by nie domyślać się, do czego
zmierza. Poczuła łaskotanie w podbrzuszu i mimowolnie
ścisnęła uda. Tej nocy leżeć będzie w jego ramionach...
Najchętniej zwabiłaby go natychmiast do sypialni, ale po
raz kolejny upomniała się w duchu, by poczekać. Zosta-
wić pożywkę dla wyobraźni...
Inga zmieniła pośpiesznie temat rozmowy w obawie,
że za moment w ogóle nie będzie w stanie skupić się na
czymś innym, i sięgnąwszy po dwa cienkie plastry piecze-
ni, zapytała:
-A gdzie jest Runa?
-Ragnfrid wzięła ją z sobą do Soh/erud. Zdaje się, że
razem z Victorią miały się zaopiekować przez sobotę i
niedzielę jeszcze jakimś dzieckiem. Nie wiem... -
Martin zawahał się przez chwilę, ale zaraz dokończył:
- ...czy dobrze zrobiłem, zgadzając się na to, bo może
wolałabyś, żeby Runa tu została, ale... Wydaje mi się,
że mamy parę
71
spraw do rozwikłania, Ingo. Może więc łatwiej nam bę-
dzie skupić się nad tym bez dzieci. Inga pokiwała głową.
- Ciekawi mnie między innymi - podjął z powagą
Martin, odkładając na bok nóż i widelec - dlaczego nie
chcesz ujawnić, kto jest ojcem Runy? Czy Gudrun w ogóle
to wiedziała?
Inga odłożyła sztućce i chwyciła serwetkę, którą ścis-
nęła w dłoni, aż utworzyła się z niej twarda kula.
-Tak, Gudrun doskonale wiedziała... z kim spłodziła
Runę. Niestety, kochany - ciągnęła zdruzgotana -
nigdy ci nie zdradzę, kto to był.
-Dlaczego? - zapytał podniesionym głosem Martin.
Pobielały mu nozdrza, a między brwiami ukazała się
zmarszczka zdradzająca poirytowanie.
-Ponieważ... ponieważ skrzywdziłabym przy okazji
innych ludzi, Martin. Ja...
Przerwał jej wzburzony:
- A co ze mną, Ingo? Nie wydaje ci się, że traktuje się
mnie jak osła?
Zaraz jednak wyraźnie pożałował swego wybuchu i w
kącikach jego ust pojawił się nieśmiały uśmiech. Inga
jednak twardo obstawała przy swoim.
-Rozumiem, że to dla ciebie trudne - tłumaczyła się. -
Przyrzekłam jednak komuś, że dochowam tajemnicy.
I czuję, że muszę dotrzymać słowa, mimo że stanowi
to dla ciebie taki problem.
-Sądziłem, Ingo, że nie będziemy przed sobą niczego
zatajać - wyjaśnił sfrustrowany.
-Nie będziemy, ale umówmy się, że obowiązuje to nas
od dzisiejszego dnia. Natomiast musimy się pogodzić
72
z tym, że każde z nas ma jakieś tajemnice, które dotyczą
naszego wcześniejszego życia, i jeśli nie zechce, nie musi
o nich mówić.
- Dotyczy to także mojego związku z Gudrun? - za
pytał złośliwie.
Indze nie spodobał się ton jego głosu, ale rozumiała,
że próbuje wywrzeć na nią presję. Była jednak pewna, że
i tak nie dowiedziałaby się niczego o ich małżeństwie,
nawet gdyby w zamian zdobyła się na intymne zwierze-
nia. Przełknęła głośno ślinę.
- Tak, Martin... Tak musi pozostać. Przysięgłam...
przysięgłam...
. Inga zagryzła wargę. Omal nie wygadałaby się, że umó-
wiła się z Gulbrandem, że nie będą rozgrzebywać sprawy
kazirodztwa. Lepiej, by Martin nie wiedział, że stary słu-
żący w Gaupås coś wie na temat ojca Runy.
-Dobrze, Ingo - machnął ręką Martin, wyraźnie
zmęczony. - Muszę uszanować twoje milczenie. Mam
tylko nadzieję, że kierują tobą wyższe racje.
-Owszem - zapewniła go gorąco. - Boli mnie, że nigdy
się nie dowiesz prawdy, ale milczę w trosce o parę in-
nych osób. Jedna w ogóle nie ma o tym pojęcia. Nie
widzę jednak innego wyjścia.
-W takim razie niech tak już zostanie - postanowił
Martin łagodnie. - Może kiedyś, Ingo, zechcesz mi
powiedzieć.
-Tak - westchnęła Inga. - Może kiedyś...
W milczeniu posilali się dalej. Martin znów napełnił
jej kieliszek aż po brzegi, a wtedy Inga odważyła się zapy-
tać:
- Sądzisz, że nasz związek, który tak naprawdę dopie-
73
ro się odradza, przetrwa? Myślisz, że odnajdziemy do
siebie drogę?
Wstrzymawszy oddech, czekała na odpowiedź. Nigdy
wcześniej nie rozmawiali ze sobą tak otwarcie na temat
przyszłości.
Martin żuł długo, wreszcie przełknął i wytarłszy usta
serwetką, popatrzył Indze prosto w oczy i rzekł:
-Wydaje mi się, że tak. Każde z nas ma świadomość
własnych problemów, ale więzi między nami okazały
się bardzo silne, moja droga. Muszę się pogodzić z
tym, że jesteś dziką kotką, a ty... - Martin zaśmiał się
głębokim basem - ...ty musisz zaakceptować to, że
jestem nudnym przyziemnym dziedzicem.
-Nie jesteś przyziemny - zapewniła go Inga z miłoś-
cią. - O tobie tylko marzyłam, odkąd... odkąd cię spot-
kałam w lesie przed wielu laty. Zauroczyłeś mnie,
Martin, ale, niestety, nie kierowałam wówczas swoim
losem. To ojciec pociągał za sznurki.
-A więc kochasz mnie od tamtej pory... - Słowa
Martina zabrzmiały raczej jak radosne stwierdzenie
niż jak pytanie.
Inga zaczerwieniła się.
- To nie wiedziałeś o tym?
Martin grzebał widelcem w jedzeniu.
- Ależ tak, właściwie wiedziałem. To musiało być
dla
ciebie straszne poślubić Nielsa.
Pod wpływem smutnych wspomnień Inga zapadła się
w sobie, zaraz jednak wyprostowała się i prychnęła:
- To nie było straszne, lecz obrzydliwe! Chyba prze
de wszystkim dlatego, że nie dano mi ani czasu, ani moż
liwości, bym się z tym oswoiła, ale też dlatego, że ojciec
74
zmusił mnie do tego małżeństwa. Brutalnie i bezlitośnie.
Zakręciło jej się w głowie. Wychyliła kieliszek wina i
jego cierpki smak pozwolił jej się otrząsnąć z ponurych
wspomnień.
- Na szczęście małżeństwo z Nielsem to już przeszłość.
Nie zamierzam za wiele narzekać, bo w gruncie rzeczy nie
był złym człowiekiem. Mimo wszystko... Urodziła nam
się córka. Ale nie poczęliśmy jej bynajmniej w harmonii,
szczęściu i ekstazie.
Gdzieś w głowie kołatały jej pogardliwe słowa, ale nie
chciała ich wypowiedzieć. Kiedyś może wyrzuciłaby z sie-
bie bez namysłu wyzwiska pod adresem męża, ale teraz...
on także należał już do przeszłości. Co komu przyjdzie z
tego, gdy opowiem, jak cierpiałam w małżeńskim łożu,
pomyślała.
- Każdy dźwiga jakieś brzemię - zwierzył się Mar
tin. - Jedni cięższe, inni lżejsze, ale nigdy nie można za
pominać o tym, że ludzie różnie przeżywają kłopoty
i cierpienie. Lecz my się będziemy w tym wspierać, Ingo.
Razem będziemy dźwigać brzemię.
Powiedział to tak pięknie, że Inga przełykała ślinę
gwałtownie, by się nie rozpłakać. Cóż, Martin może nie
był wielkim poetą, ale dla niej liczył się sens jego słów.
Poczuła się pewniej, mając świadomość, że w przyszłości
będą nie tylko pracować ramię w ramię, ale też zawsze
trwać u swego boku.
- Czy Ingebjorg jest dla ciebie też takim ciężarem, o któ
rym nie chcesz rozmawiać? - zapytała Inga, nie odrywając
wzroku od talerza. Widelcem skubneła kawałek marchewki.
Martin roześmiał się.
75
-Moja zazdrosna ukochana... O ile pamiętam, za-
pewniałem cię już, że nic mnie nie łączyło z
Ingebjorg. Ale powiem ci, że do Storedal przybyła
nawet w tej sprawie Hedvig. Zapytała, czy nie
zechciałbym pojąć za żonę Ingebjorg, za co uprzejmie
podziękowałem.
-Hedvig tu była? - Inga oparła się przerażona o tył
krzesła.
-Tak. Nawet nie tak dawno - wyjaśnił Martin. - Ode-
szła jednak z kwitkiem.
-I có? Pogodziła się z tym tak po prostu? - zapytała
Inga zdumiona. - To zupełnie do niej niepodobne. Ona
się tak łatwo nie poddaje!
-Możliwe - odparł Martin, wzruszając ramionami. -
Ale nikt mnie nie zmusi do poślubienia osoby, z którą
nie chcę dzielić życia. Rzeczywiście, bardzo się
naburmuszyła, nie przeczę. Ale nie robiła awantur.
Na razie, pomyślała Inga zrezygnowana. Nie była bo-
wiem taka pewna, że Hedvig całkiem dała za wygraną.
Ta kobieta, gdy już sobie coś ubzdurała, nie zrażała się
pierwszym niepowodzeniem. Chociaż możliwe, że nie
będzie chciała narażać na wstyd swoją córkę. Ingebjorg
na pewno głęboko zraniła odmowa Martina.
Zmierzch zabarwił krajobraz za oknami salonu na
niebiesko. Inga nie wiedziała, czy to wino w dużej ilości,
czy bliskość Martina sprawia, że jest jej tak lekko i radoś-
nie na duszy. Nie wzbraniała się, gdy wziął ją za rękę i po-
ciągnął za sobą na górę.
-Trzeba pozmywać - rzekła nieco oszołomiona.
-Zostawmy to - odparł Martin wesoło.
Inga nie sprzeciwiła się. Podekscytowana i odurzona
winem wchodziła za nim po schodach. Ledwie zdążyli za
76
sobą zamknąć drzwi, a już znaleźli się w łożu złączeni go-
rącym namiętnym pocałunkiem.
Inga poczuła, że coś w niej pękło, gdy zanurzyła się w
ramionach Martina. Spełniło się jej największe pragnienie,
by być z nim nie tylko w wyobraźni, ale naprawdę.
-Płaczesz? - zapytał Martin, odgarniając grzywkę z jej
mokrych od łez oczu.
-Zdaje się, że tak - wymamrotała Inga zawstydzona. -
Chyba tak - powtórzyła.
W jego spojrzeniu dostrzegła zrozumienie. A kiedy
ostrożnie zaczął ją rozbierać, nie protestowała. Leżała na
wznak, rozkoszując się pełnią szczęścia.
7
-Podobno Inga w ubiegłą sobotę nocowała w Store-
dal - oznajmiła Hedvig bez zamierzonej złośliwości i
natychmiast pożałowała swych słów, gdy spojrzała na
córkę, którą ta nowina całkiem przygnębiła.
-A co mnie to obchodzi? - mruknęła Ingebjorg za-
kłopotana, skubiąc wstydliwie długi warkocz, który
zwisał jej wzdłuż obojczyka z prawej strony.
-Nic - ciągnęła Hedvig już łagodniej. - Nie miałam
po prostu pojęcia, że Martin spotyka się razem z tą
paskudną kruczoczarną babą. Nie przypuszczałam, że
chodziło mu o Ingę. - Hedvig przymknęła oczy i
pokręciła głową udręczona. - Inga, ze wszystkich
właśnie ona! Martin powinien mieć więcej
rozumu!
-Jesteś pewna, że to nie są tylko plotki? - zapytała
Ingebjorg bezbarwnie. Szarpnęła głową, tak że
warkocz opadł jej na plecy.
Hedvig słyszała nadzieję w głosie córki, ale nie mogła
przecież jej okłamywać.
- Niestety, dowiedziałam się o tym z pewnego źródła.
78
Chyba zaplanowali wcześniej to spotkanie, bo we dworze
zostali zupełnie sami.
-Sami? - zdziwiła się Ingebjorg, tłumiąc płacz.
Hedvig poklepała córkę pocieszająco po ręce.
-Niestety.:.
Ingebjorg nie zdołała dłużej udawać dzielnej i w mat-
czynych ramionach rozpłakała się na dobre. Pociągając
nosem, wydukała:
- Pogodziłabym się jakoś z tym, że Martin mnie nie
chciał, ale mógł chociaż wyjaśnić dlaczego. Mógł powie
dzieć, że Inga na niego czeka. Tymczasem... - Wydmu
chała mocno nos w chusteczkę. - Tymczasem zapewniał,
że jestem wspaniała, mądra i miła pod każdym względem,
ale, niestety, dla niego za młoda.
A więc takie bajeczki wymyślił, pomyślała Hedvig z
niesmakiem. No cóż, wolał być szczery, mógł jednak po-
czekać ze sprowadzaniem Ingi do Storedal. Powinien
zrozumieć, jak bardzo tym zrani Ingebjcrg. Przecież
dopiero co odrzucił propozycję Hedvig, by ożenił się z jej
córką.
O dziwo, nie na Martinie skupiała się jej złość i rozcza-
rowanie, lecz na Indze. Ilekroć o niej pomyślała, czuła się
tak, jakby poparzyła się rozżarzoną lawą. Sama przeżyła
straszne upokorzenie ze strony Kristiana podczas rozpra-
wy, i miała nadzieję, że nigdy więcej nie będzie miała do
czynienia z nikim z tego rodu! Przypomniało jej się, jak
przed ślubem Torsteina z Sigrid Inga właściwie jej groziła.
Zabroniła jej zasiewać w Sigrid jakieś podejrzenia. Chytry
uśmiech uniósł kąciki jej ust. Co prawda Indze udało się
ją wówczas powstrzymać, bo dowiedziała się o przekup-
stwie pastora Mohra, ale... Zamyślona, podrapała się za
uchem. Spinką wyszarpnęła kilka kosmyków.
79
Hedvig przeczuwała niejasno, że Ingę przeraziły
oskarżenia, jakoby była wplątana w śmierć Gudrun. No
cóż, Inga z pewnością nie była niczemu winna, czemu
jednak ta kruczoczarna kobieta tak się obawiała, że ktoś
może doszukiwać się związku między nią a wypadkiem
pasierbicy? Dlaczego reagowała tak nerwowo i tłumaczy-
ła się, że ona i Gudrun wcale się nie kłóciły, zanim drabi-
na runęła? Wszystko to wydaje się w najwyższym stopniu
dziwne, stwierdziła Hedvig i zaśmiała się. Łatwo wikłała
się w różne diabelskie pomysły, gdy tylko chodziło o Kri-
stiana i jego zarozumiałą córkę. Teraz jednak nie miała
odwagi ich otwarcie zaatakować. Parę razy z rzędu zdołali
ją skutecznie uciszyć...
- Kiedy pomagałyśmy Sigrid włożyć suknię ślubną,
Inga zwierzyła się, że tęskni za kimś. Za człowiekiem z
krwi i kości, a nie jakimś marzeniem. Potem tłumaczyła
się gwałtownie, że najbardziej pragnie pogodzić się z
ojcem, teraz jednak wreszcie zrozumiałam, co miała na
myśli... - Ingebjorg odsunęła się od matki na odległość
ramion. - Ona tęskniła do Martina! Nie chciała jednak
powiedzieć tego na głos, mimo że nie miała pojęcia o mo-
ich uczuciach do Martina. Nie pojmuję, dlaczego była
taka tajemnicza.
Wtedy Hedvig doznała olśnienia. Że też nie domyśliła
się tego wcześniej. Inga kochała najstarszego syna Ragn-
hild i Laurensa od dawna! Zapewne zanim wydano ją za
mąż za Nielsa. Tak, tak właśnie musiało być, pomyślała
podniecona. Inga nie promieniowała bowiem radością w
dniu swego ślubu. A gdy tak zastanawiała się dłużej,
przypomniało jej się, że podczas wesela Inga z Martinem
oddalili się razem nad jezioro. Ależ tak! Doprawdy dziw-
80
ne, rozmyślała Hedvig rozgorączkowana, żeby tak nie-
przystojnie zachować się w dniu własnego ślubu.
Cała dygotała poruszona dokonanym właśnie przez
siebie odkryciem. Przez moment poczuła nienawiść do
Martina, który zachowywał się z galanterią i był dla
wszystkich bardzo miły, a w rzeczywistości zdradzał swo-
ich najbliższych. Jego dusza była splamiona pożądaniem i
namiętnością... Zawiódł swoich rodziców, Gudrun, a te-
raz Ingebjorg. Bo przez cały czas tęsknił za Ingą. Na Boga,
pomyślała, drepcząc w miejscu. Teraz gdy zarówno Niels,
jak i Gudrun opuścili ziemski padół, tych dwoje wreszcie
mogło sobie wyznać miłość.
Znów naszło ją podejrzenie, czy czasami sędziemu i
jego córce ktoś nie pomógł opuścić tego świata. Faktycz-
nie ów żniwiarz Bjornar pchnął kruchego staruszka w ob-
jęcia śmierci. Dosłownie. Ale... Domyślała się, że Inga
straciła głowę dla tego przystojniaka. Krążyły nawet o tym
jakieś plotki. Zresztą sama widziała blask w oczach Ingi,
kiedy parobek zjawiał się gdzieś w pobliżu. Czyżby gospo-
dyni posłużyła się Bjornarem, by z jego pomocą pozbyć
się Nielsa? Trudno powiedzieć, rozważała w myślach.
Inga bez trudu mogła zawrócić w głowach kochliwym pa-
robkom. Możliwe, że przyrzekła Bjornarowi wierność po
grób, o ile zechce oddać jej pewną przysługę.
Hedvig aż bała się myśleć o tych wszystkich możliwoś-
ciach. Coś jej mówiło, że jest bliska rozwiązania zagadki,
Kristian i Inga jednak wielokrotnie kneblowali jej usta.
Nie miała odwagi ich znów zaatakować... Zbyt wiele mia-
ła do stracenia.
Nie mogła jednak zapanować nad pobudzoną wyob-
raźnią. To dziwne, ale Inga w jakimś stopniu była zamie-
si
szana zarówno w śmierć Nielsa, jak i Gudrun. Hedvig wy-
kręcała nerwowo palce. Pełne nienawiści słowa wyrwały
jej się z gardła, nim zdążyła się zastanowić.
- Piekielne babsko! - warknęła, uderzając pięścią
w stół. - Powinna dostać za swoje za to, że ci zabrała Mar
tina. - Zagniewana spojrzała na córkę i pohamowała się
trochę. - To znaczy... życie już ją trochę doświadczyło,
ale bogowie wiedzą, że należy jej się nauczka. Przydało
by się, żeby spuściła trochę głowę, bo tak zadziera nosa,
że sięga do chmur.
Hedvig drgnęła i omal się nie przeżegnała, słysząc
złowrogi śmiech córki. Ale słowa Ingebjorg wryły jej się
w pamięć.
- Wiem nawet, w jaki sposób nauczyć ją moresu,
mamo. Już wiem, jak...
Inga właśnie nakrywała do stołu w ogrodzie, gdy zobaczy-
ła nadchodzącą od strony zagajnika Sigrid. Pośpiesznie
przykryła czystą ściereczka dżem z truskawek i dzbanek
z sokiem, żeby osy, zwabione aromatycznym zapachem,
nie zleciały się do smakołyków.
- Sigrid! - zawołała Inga i pomachała ręką do pasier
bicy. - Jak miło, że przyszłaś!
W ostatnim okresie Sigrid wielokrotnie ją odwiedzała.
Odrodziła się między nimi przyjaźń, która je łączyła, za-
nim Hedvig nie zasiała w głowie synowej podejrzeń, wy-
zywając Ingę od najgorszych.
- Chciałam zobaczyć Emilię, wiesz - wyjaśniła
Sigrid
z uśmiechem i rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu przy-
82
rodniej siostrzyczki. Emilia pewnie usłyszała swoje imię,
bo po chwili przydreptała po trawie i pobiegła wprost do
Sigrid.
Sigrid ucieszona ukucnęła i wzięła maleństwo na ręce.
- Chyba przybyło ci przez lato parę kilogramów - za
śmiała się do dziewczynki. - Stęskniłaś się za mną?
Emilia nie odpowiedziała, ale pokiwała zdecydowanie,
a jej czarne loki zatańczyły wokół głowy. Pełna ufności
wtuliła się nosem w zagłębienie na szyi Sigrid i westchnę-
ła z zadowoleniem.
Inga sięgnęła po krzesło i podała Sigrid, która z
wdzięcznością usiadła.
- Co to za tajemniczy uśmiech? - zapytała Inga do
brodusznie. - Coś mi się zdaje, że nie przyszłaś wyłącznie
z powodu Emilii?
Sigrid spuściła wzrok i zarumieniła się gwałtownie,
po czym oświadczyła uszczęśliwiona:
- Spodziewamy się dziecka!
Nowinie towarzyszył okrzyk radości, który tak
zdziwił Emilię, że popatrzyła na przyrodnią siostrę
zdumiona.
- To wspaniale, Sigrid - wydukała Inga zaskoczo
na. - Doprawdy...
Nic nie mogła poradzić na to, że się wzruszyła. Sigrid
wreszcie wyglądała na szczęśliwą u boku Torsteina. Łzy
napłynęły jej do oczu i gdyby nie pomrugała intensywnie,
spłynęłyby jej po policzkach. Nie chciała być zbyt nachal-
na, odważyła się jednak stwierdzić:
- To znaczy, że udało ci się odsunąć przykre wspo
mnienia związane z kazirodztwem... To znaczy... -
umilk
ła, bo czy da się to w ogóle wyjaśnić?
Sigrid postawiła Emilię na ziemi i odparła zakłopotana:
83
- Chyba tak. Nie zapomniałam, ale nie stanowi to już
przeszkody w moim małżeństwie.
Sigrid nie musiała nic więcej mówić. Inga zrozumiała,
że jej pasierbica odprężyła się przy Torsteinie. Czy
mogło być coś wspanialszego, zwłaszcza że i Torstein
odnalazł spokój i szczęście u boku swej żony?
-Domyślam się, że Torstein jest dumny z tego, że zo-
stanie ojcem - ciągnęła Inga z ożywieniem, by
skierować rozmowę na tę wspaniałą nowinę.
-Bardzo dumny - odparła Sigrid z zapałem. - Traktuje
mnie, jakbym była z porcelany.
Inga pociągnęła ją lekko za warkocz.
-No wiesz, jesteś taka delikatna i krucha, i budzisz w
nim instynkt opiekuńczy. A jak tam Hedvig? Pewnie
już szydełkuje z zapałem ubranka dla dziecka?
-Hedvig jeszcze nie wie - odpowiedziała Sigrid nie-
śmiało. - Tobie chciałam pierwszej o tym powiedzieć.
Inga poczuła w sercu miłe ciepło, że Sigrid okazała jej
tyle zaufania. Ucieszyło ją to bardziej, niż była w stanie
wyrazić słowami. Była pierwszą osobą, z którą Sigrid po-
dzieliła się nowiną, że oczekuje dziecka. Wprawdzie nie
poczułaby się urażona, gdyby Hedvig została powiado-
miona o tym wcześniej, ale wysoko ceniła ten gest ze stro-
ny Sigrid.
-Spodziewasz się kogoś? - zapytała Sigrid, wskazując
na nakryty stół.
-Właściwie tak - odparła Inga. - Zaprosiłam mojego
ojca. Dostałam bowiem właśnie od adwokata list
dotyczący twojego spadku, Sigrid. Chcę mieć
pewność, że wszystko jest załatwione jak należy,
zarówno w twojej, jak i mojej sprawie, dlatego
wolałabym, żeby dokumenty
84
przejrzał jeszcze mój ojciec. On się zna na tym lepiej ode
mnie.
Sigrid westchnęła.
-Rozliczenia spadkowe to nic przyjemnego, choć je-
stem przygotowana na to, że kiedyś to trzeba załatwić.
Mimo to... Budzi to we mnie znowu bolesne
wspomnienie, że nie mam już rodziców. Mama umarła
już wiele lat temu, ale...
-Traktuję cię, Sigrid, jak córkę - odparła Inga ze spo-
kojem. - I mam nadzieję, że wiesz, iż w każdej
sprawie możesz się zawsze zwrócić do mnie... Tak jak
córka do matki.
Sigrid pokiwała głową zamyślona.
-Tak Być może będę tego potrzebować. Jeśli przy-
tłaczać mnie będzie jakieś zmartwienie i nie będę
umiała sobie sama z nim poradzić. - Jej posmutniałe
oczy znów nabrały blasku i dodała: - Ale teraz jest mi
tak dobrze, że nie mogłoby być lepiej!
-Miło usłyszeć - zapewniła ją jeszcze raz Inga i za-
śmiała się, mówiąc: - Co ze mnie za gospodyni!
Nawet ci nie zaproponowałam kawy.
I zanim Sigrid zdążyła zaprotestować, nalała kawy do
filiżanek i jedną podsunęła pasierbicy.
- Proszę bardzo - powiedziała, zdejmując lnianą ście-
reczkę. - Poczęstuj się goframi.
Sigrid nie trzeba było długo namawiać.
- Och, twoje gofry są jak zwykle pyszne - stwierdziła
zachwycona, z apetytem pochłaniając każdy kęs. - Jesz
cze nie odważyłam się upiec gofrów Torsteinowi - zwie
rzyła się. - Zamierzam spróbować, kiedy nie będzie
Hedvig.
85
- Musisz dodać dużo masła i śmietany - poradziła
Inga. - Wtedy wyjdą ci chrupiące i smaczne.
Sigrid oblizała dżem z palca.
- Spróbuję w takim razie - popiła łyk gorącej kawy
i dodała: - Wiesz, Inga... Odwiedziłam cię jeszcze z inne
go powodu.
Inga drgnęła, bo w głosie Sigrid pobrzmiewało zmar-
twienie. Jeszcze większy niepokój ogarnął ją, gdy zauwa-
żyła, jak twarz pasierbicy wykrzywiła się z dezaprobatą.
Odchrząknąwszy dyskretnie, odezwała się:
- Ach tak.
Sigrid kręciła się nieswojo na krześle.
- Nie wiem, czy powinnam - zaczęła z wyraźnym
poczuciem winy. - Bo Ingebj0rg jest moją przyjaciółką.
Zresztą tak samo jak ty. I szczerze mówiąc, nie wiem,
komu to może pomóc, a komu zaszkodzić.
Inga powoli traciła cierpliwość. Sigrid ociągała się, ale w
końcu zdecydowała się powiedzieć:
-Wyjdziesz za mąż za Martina. Nie teraz, ale może za
parę lat... Dlatego uważam, że powinnaś wiedzieć o
jego romansie z Ingebjcrg.
-Romansie? - przerwała jej Inga opanowana. - Z tego,
co słyszałam, trudno to nazwać romansem.
-Jesteś tego pewna? - zapytała Sigrid ostrym jak na
nią tonem. - Ingebjorg mówiła co innego. Skoro
jednak wolisz wierzyć Martinowi, to nie będę...
-Nie, nie - przerwała Inga. - Chcę oczywiście wysłu-
chać obu stron. Dobrze wiedzieć jak najwięcej o
człowieku, z którym chcę dzielić resztę życia.
Czemu to dla ciebie takie ważne? - skarciła się w du-
86
chu. Przecież oboje z Martinem umówiliśmy się, że nie bę-
dziemy rozgrzebywać przeszłości. Mimo to aż paliła się do
tego, by dowiedzieć się więcej o jego związku z Ingebjorg.
W końcu, usprawiedliwiała się w duchu, to nie jest taka
stara sprawa. Oni się spotykali, gdy ja już byłam wolna.
-Wcześniej zdawało mi się, że Martin specjalnie nie
zabiegał o Ingebjorg, ale... - Sigrid postukała
nerwowo palcami - ...wczoraj Ingebjorg opowiedziała
mi nieco więcej i zrozumiałam, że miała prawo robić
sobie nadzieje na to, iż Martin wybierze ją na żonę.
-Jak to? Dlaczego? - zapytała Inga z sarkazmem.
Postanowiła w duchu, że będzie miła i otwarta, by wy-
dobyć od Sigrid jak najwięcej informacji, ale w
przypływie zazdrości okazało się to trudne. Nie mogła
uwierzyć, że Martin dał się oczarować córce Hedvig z
0vre Gull-haug, bo odniosła całkiem inne wrażenie,
gdy jej o tym opowiadał.
-Ingebjorg wspomniała, że ich spotkania były bardzo
gorące. - Sigrid z początku mówiła głośno, ale po
chwili znacznie ściszyła głos. Zawstydzona bawiła się
brzegiem sukni.
Jak to gorące? - dziwiła się w duchu Inga poirytowa-
na. Nie miała jednak siły dociekać, czy łączyła ich intym-
na bliskość. Sigrid na pewno i tak tego nie wie, zresztą
Ingebjorg jest porządną dziewczyną. Chociaż... - zawa-
hała się Inga w myślach. Może jest podobna do swojej
mamy? A Hedvig w młodości nie odmawiała bynajmniej
mężczyznom. Inga poczuła, że robi jej się gorąco, a czoło
oblewa jej się zimnym potem.
Sigrid zaś, jąkając się, mówiła dalej:
- Chcę ci po prostu uświadomić, Inga, że Martin nie
87
jest taki niewinny, jak z pewnością utrzymuje. Nie bez po-
wodu Ingebjorg przeżyła takie rozczarowanie, gdy się do-
wiedziała o waszym związku. Z tego, co mówi, domyśli-
łam się, że był wobec niej bardzo przyjazny, i nie tylko...
Inga nie była w stanie dłużej powstrzymywać ciekawości.
-Co chcesz przez to powiedzieć? Ze łączyły ich in-
tymne stosunki? - Aż się zatrzęsła ze zdenerwowania,
a zazdrość zapiekła ją mocno w sercu.
-Nie, raczej nie sądzę - wymamrotała Sigrid prze-
rażona. - Ingebjorg mówiła tylko o gorących pocałun-
kach i pieszczotach. O barwnych obietnicach i wierno-
ści po grób. Jak mogłaś w ogóle pomyśleć coś takiego
o Ingebjorg, Inga? Przecież ona nie jest jakąś
latawicą!
-Oczywiście, że nie - mruknęła Inga i osunęła się
ciężko na krześle. - Cieszę się, że mi o tym
powiedziałaś, Sigrid - skłamała, bo tak naprawdę
wszystko się w niej burzyło. Wolałaby, aby ta
rozmowa nigdy się nie odbyła. - Nic nie powiem
Martinowi. Chyba będzie najlepiej, jeśli to
przemilczę. Mam tylko nadzieję, że będzie miał
odwagę sam mi to wyznać.
Sigrid podziękowała za poczęstunek i obrzuciła Ingę
uważnym spojrzeniem. Pożałowała, że opowiedziała jej o
tym, było jednak już za późno.
-Pozdrów ode mnie Kristiana - rzuciła zakłopotana na
pożegnanie.
-Dziękuję, pozdrowię - odparła Inga z przymusem.
Powinna pożegnać się bardziej serdecznie, ale w gło-
wie kotłowało jej się tyle różnych myśli. Ani Sigrid,
ani Ingebjorg nie można obwiniać o to, co się stało,
ale Martin...
88
Okłamał ją! No, może nie wprost, ale powinien przy-
najmniej wyjaśnić, co naprawdę łączyło go z Ingebjorg.
Wolałaby usłyszeć o tym z jego ust, a nie dowiadywać się
od pasierbicy w parę dni po tym, jak się wreszcie ze sobą
pogodzili.
Zdrada! - wykrzykiwała w duchu. Zdrada, zdrada!
Przyszło jej na myśl, by udać się do Storedal i zażądać od
niego wyjaśnień, ale niestety nie mogła się teraz nigdzie
ruszyć, bo lada chwila powinien pojawić się w Gaupås
ojciec żeby przejrzeć dokumenty. Musi być wówczas na
miejsca
8
Kiedy Inga odniosła do kuchni brudne filiżanki po kawie
i zamierzała przynieść na tacy czyste, zwróciła nagle
uwagę na kruki. Jedną rękę położyła na klamce i spojrzała
na jesienne niebo. Słońce nie zaszło jeszcze za wzgórze,
ale jego złociste promienie przyblakły.
Inga stanęła gwałtownie na schodach i przeszły ją ciar-
ki. Nogi się pod nią ugięły i mało brakowało, a osunęłaby
się bezwładnie. Szybko jednak przytrzymała się drzwi i
błyskawicznym spojrzeniem omiotła siedzących na ławce
w ogrodzie służących. Poprosiła Gulbranda i Eugenie, by
zrobili sobie przerwę i odpoczęli przy kawie, kiedy
przyjedzie Kristian. Dokumenty postanowiła przejrzeć z
ojcem, gdy tych dwoje wróci do pracy.
Nikt nie zwrócił uwagi, że Inga stoi niczym skamie-
niała. Nie słyszeli, gdy otworzyła boczne drzwi, by przy-
nieść świeżo zaparzoną kawę i śmietankę. Nie zauważyli
więc także, jak pobladła, a na jej twarzy odmalował się
strach, gdy patrzyła w stronę lasu. Zdawało jej się, jakby
w jednej chwili ucichł wiatr i ptaki zamilkły - jak-
90
by znalazła się poza czasem i przestrzenią. Stała nieru-
chomo wpatrzona w czarne ptaki krążące nad lasem,
nasłuchując ich ochrypłego lamentu. Ptaki zataczały
wielkie koła, niektóre obsiadły wierzchołki drzew, inne
machały skrzydłami, po czym pikowały gwałtownie w
dół.
Traciła je z oczu, gdy sfruwały pomiędzy korony drzew,
ale ich krakanie wwiercało jej się do uszu. Miała ochotę
wypuścić z rąk to, co trzymała, zatkać uszy i wykrzyknąć
z całych sił: „Nieee!" W głębi serca coś ją jednak powstrzy-
mywało. Nie wolno jej tego uczynić! Nie może wykrzyczeć
swego szaleństwa, a tym bardziej pozwolić, by ktoś zauwa-
żył jej strach.
Nikt się nie może dowiedzieć, dlaczego kruki tak ją
przeraziły. Drapieżne ptaki, które rozszarpywały teraz
ziemskie resztki Erlinga...
Inga przymknęła oczy, by zebrać w sobie siły. Zakoły-
sała się groźnie, ale na szczęście nie straciła całkiem rów-
nowagi. To niemożliwe, przekonywała samą siebie. Z Er-
linga na pewno niewiele pozostało. Koniec lata tego roku
był wyjątkowo upalny... Zwłoki zdążyły się już rozłożyć,
zaatakowane przez owady i inne robactwo. Nieznośne
letnie upały usunęły raczej większość śladów.
Inga pomrugała oczami. Chrapliwe krakanie kruków
na nowo wyzwoliło w niej koszmar. Obrazy przesuwały
jej się w głowie, a pod ich wpływem mimowolnie się
skuliła.
Właśnie wtedy Erling zrozumiał, że popełnił straszny
błąd. Pobladł gwałtownie i wymachując rękami, rzucił
się do ucieczki. Ten potężny mężczyzna biegł co sił w
nogach, walcząc o swoje życie. Ona zaś siedziała na
ziemi jak po-
91
rażona, zdając sobie sprawę, że Erling nie ma żadnych
szans.
Czarnulka pogalopowała, dudniąc kopytami o drżącą
ziemię, i szybko go dogoniła. Rozległ się jego głośny szaleń-
czy krzyk, który poniosło nad wierzchołkami sosen. Krzyk
zabrzmiał niczym przeciągłe echo nad lasem, zagrzmiał
nad łąką i odbił się głucho w sercu bigi...
Słyszała, jak Czarnulka tratuje mężczyznę, który był
jej śmiertelnym wrogiem. Inga zawyła głośno, nie mogąc
znieść straszliwych odgłosów łamanych kości...
Rzuciła ostatnie spojrzenie na grotę. Starannie okryte
gałęziami ciało z zewnątrz było niewidoczne...
Powoli Inga doszła do siebie. Nie znała się zbyt do-
brze na rytmie natury, nie miała pojęcia, jak w przyrodzie
czyściciele usuwają padlinę. Ale zdawało jej się, że czas
działa na jej korzyść. Zwłoki ulegają przecież rozkładowi.
Mdłości podeszły jej do gardła, przełknęła w panice
parę razy, by nie zwymiotować. Poczuła silną zgagę, od-
chrząknęła. Za nic w świecie nie mogła się zdradzić
przed innymi, jak źle się czuje.
Nigdy jeszcze nie widziała rozkładających się zwłok,
ale wyobraziła sobie Erlinga, sinego i opuchniętego, trupi
zapach nie do wytrzymania, robaki łażące po nim i wni-
kające do wnętrzności. Rany po twardych kopytach Czar-
nulki, zakrwawioną skórę, zabrudzoną, porwaną, śmier-
dzącą.
Tego brzemiennego w skutki dnia pojechała konno na
łąkę. Urządziła sobie długą przejażdżkę. Trzymała się
ścieżki, choć przez to nadłożyła drogi. Mogłaby przecież
pocwałować wprost przed siebie, przez wały i rowy, a jed-
92
nak wybrała krętą ścieżkę. Erling zapewne domyślił się,
że tak uczyni, sam zaś na łeb na szyję pognał przez las,
by dotrzeć na miejsce niemal równo z nią. Och, że też ją
znalazł... Skąd mogła wiedzieć, że Czarnulka go zaataku-
je? Nie przewidziała, że klacz zechce dokonać zemsty na
swym wrogu. Do głowy Indze nie przyszło, że w przecią-
gu paru minut zostanie wplątana w zabójstwo. Bo kiedy
po godzinie opuszczała to miejsce na końskim grzbiecie
galopem, zostawiła za sobą martwego mężczyznę. W de-
speracji ukryła jego zwłoki w grocie, zakryła je świerko-
wymi gałęziami i łudziła się, że ten występek nigdy nie
wyjdzie na jaw.
Inga pozostawiła zmasakrowane ciało Erlinga dokład-
nie w tym miejscu, nad którym teraz krążyły kruki.
Serce łomotało jej w piersi, czuła dudnienie w skroniach,
zdołała jednak zejść po schodach. Siedzący na ławce w
ogrodzie służący nie powinni zauważyć, jakie gwałtowne
uczucia i strach wyzwoliło w niej krakanie kruków. Nie
mogą nabrać podejrzeń, że przypomniała sobie straszne
zdarzenie sprzed tygodni.
-^ Jaki piękny wieczór - rzekła z udaną wesołością i
postawiła tacę na stole w ogrodzie. Na szczęście zdołała
się roześmiać, mimo że jej śmiech zabrzmiał sztucznie.
Kristian nachylił się, by sięgnąć po gofra posmarowa-
nego dżemem i polanego śmietaną.
Inga zachęcała Eugenie i Gulbranda, by także się po-
częstowali.
- Co za straszne hałasy! - odezwał się nagle Kristian
poirytowany. Nie musiał tłumaczyć, bo wszyscy wiedzieli,
93
że chodzi mu o kruki. - Żeby tak zakłócać taki piękny je-
sienny wieczór!
-No tak - odparł dobrodusznie Gulbrand. - Pewnie
szukają pożywienia, w końcu to drapieżniki.
-Z pewnością natknęły się na jakąś padlinę - przyznał
mu rację Kristian, nieco spokojniejszy.
-Tobie czasem nie brakuje żadnego zwierzęcia w sta-
dzie? - zapytał uprzejmie Gulbrand. - Może padła
jakaś zagubiona owca i stała się zdobyczą ptaków.
Kristian pokręcił głową.
-Owce i krowy są bezpieczne w swoich zagrodach w
oborze.
-W takim razie kruki znalazły pewnie jakieś dzikie
zwierzę - uznała Eugenie. - Zdechłego lisa albo łosia.
-W każdym razie mam głęboką nadzieję, że nie roz-
dziobują człowieka - skwitował ironicznie Kristian.
-Ale jeśli ptaki rzeczywiście znalazły człowieka? - od-
ważył się powiedzieć Gulbrand.
-Co za bzdura! - wtrąciła się Inga przerażona, myśląc
tylko o tym, jak skierować rozmowę na inny temat. -
Przecież kruki nie atakują żywych ludzi. Nie są aż
takie krwiożercze.
-A skąd wiesz, że to żywy człowiek? - rzekł Gulbrand
dziwnie ostro, mierząc Ingę uważnie swymi zielonymi
oczami. - Może ptaki trafiły na trupa? Muszę
przyznać, że przyszedł mi na myśl Erling... Nie
wiadomo, co się z nim stało. - Jego słowa tylko
wzmogły nieprzyjemny nastrój przy stole.
Inga osunęła się bezsilnie na ławkę. Nie była w stanie
otworzyć ust ani wydobyć z siebie słowa. Gdzieś z daleka,
jakby to w ogóle jej nie dotyczyło, słyszała, jak Gulbrand
94
rozmawia z Kristianem o zaginionym żniwiarzu. Wymie-
niali się różnymi teoriami na temat tego, co się właściwie
mogło mu przydarzyć. Inga złożyła ręce i modliła się w
duchu. Gdyby wtedy przywiozła ciało do dworu... Gdyby
od razu opowiedziała prawdę...
- Po co myśleć zaraz o najgorszym - uspokajał go Kri-
stian. - Skąd wiadomo, że żniwiarz nie żyje? Może zwy
czajnie miał dosyć Gaupås i poszedł w swoją stronę. Tacy
wędrujący od dworu do dworu pracownicy dość łatwo
porzucają pracę, gdy im się trafi coś nowego i ciekawsze
go-
Gulbrand poczekał, aż Kristian skończy, i podzielił się
swoimi wątpliwościami:
- Zastanawiałem się nad tym. Jego kompan Bjernar
został usunięty z dworu za to, że spowodował śmierć
Nielsa. Możliwe, że Erling czuł się potem trochę osamot
niony, ale... Dlaczego odszedł, nie zabierając ze sobą
swojego plecaka? Nie pojmuję, czemu zostawił swoje
rzeczy osobiste. I nie pożegnał się. Czemu odszedł tak
nagle?
Kristian milczał przez chwilę.
- Nie znajduję odpowiedzi - rzekł w końcu. - Ale je
śli stało się najgorsze... To znaczy... jeśli ten człowiek nie
żyje, to czemu kruki krążą nad lasem? Mówiąc brutalnie,
minęło tyle czasu i pewnie niewiele z niego pozostało,
o ile...
Inga przełknęła ślinę i uchwyciła się blatu. Kręciło jej
się w głowie. Miała wrażenie, że ziemia i niebo zlały się
w jedno. Zrobiło jej się niedobrze, przed oczami ujrzała
mroczki. Mało brakowało, a osunęłaby się na ziemię.
Słyszała jednostajny szum, ciało miała jak z waty.
95
- Starczy już! - nakrzyczała na nich Eugenie zagnie
wana. - Nie dam rady dłużej słuchać o trupach, śmierci
i rozkładzie zwłok. Sądziłam, że sobie posiedzimy i miło
pogawędzimy przy gofrach, a teraz całkiem odebrało mi
apetyt. Nie chcę już słyszeć więcej o Erlingu.
Inga podniosła głowę. Dzięki Bogu, że ma Eugenie.
Gdyby służąca wiedziała, od jakich tortur ją uwolniła.
Poczęstunek miał się już prawie ku końcowi. Inga i Kri-
stian zamierzali się zagłębić w dokumenty nadesłane przez
adwokata, a Eugenie posprzątała ze stołu w ogrodzie i we-
szła do budynku mieszkalnego. Gulbrand przyniósł ze
stajni linkę, by przyprowadzić konie z pastwiska.
W tej samej chwili usłyszeli chrzęst żwiru. Inga pod-
niosła wzrok zaciekawiona. Strach spłynął na nią niczym
woda w źródle. Do dworu przybył lensman! Czego on tu
chce? Teraz? Już z oddali widziała jego pomarszczoną i
zagniewaną twarz. Przechyliła się w bok, by przyjrzeć się
dokładniej, a na widok gromady mężczyzn ogarnęło ją
przerażenie. Coś się musiało stać! - przemknęło jej przez
głowę, inaczej lensman przyjechałby sam.
-A czego on chce? - rzucił ojciec, który też zauważył
towarzyszącą lensmanowi gromadę. Jego głos
zdradzał niechęć do władzy.
-Nie wiem - odparła Inga ochryple. Dłonie kleiły jej
się od potu, więc bezradnie wytarła je w spódnicę.
-Pani Gaupåsl - zagrzmiał lensman, zanim jeźdźcy
zdążyli się zatrzymać.
Wołanie zabrzmiało w głowie Ingi niczym uderzenia
spiżowego dzwonu. Chciała się odezwać, zachować jak
96
należy wobec przedstawiciela władzy, tymczasem milcza-
ła, nie ruszając się z miejsca.
Zrobiło się cicho, kiedy wszyscy przyjezdni zatrzy-
mali konie. Lensman, nie zsiadając ze swego rasowego
rumaka, wypowiedział słowa, które zawisły ciężko w po-
wietrzu.
- Pani Gaupås, zgłosił się jeden świadek. Tym razem
nie chodzi o próbę pozbawienia życia pani, ale o... - zro
bił sztuczną pauzę - ...ale o mężczyznę, który wcześniej
służył u pani we dworze.
Chłodny wiatr przemknął przez dziedziniec. Indze
zdawało się, że kłują ją tysiące ostrych sopli, a potem stra-
ciła czucie w całym ciele od czubka głowy po końce pal-
ców u nóg. W normalnych okolicznościach ucieszyłaby
się, gdyby usłyszała coś nowego o Erlingu, ale nie w sy-
tuacji, gdy wiedziała, że sama go zabiła/Kamienna twarz
lensmana kazała jej przypuszczać, że stróż prawa także
wie o wszystkim...
Ale jak? Jak to możliwe? - pytała samą siebie, gorącz-
kowo szukając wyjaśnienia. Na łące nie było nikogo prócz
niej i Erlinga. Przynajmniej tak jej się zdawało. A jeśli było
inaczej, to dlaczego świadek zgłosił się dopiero teraz?
- Właśnie odwiedziła mnie Ingebjorg z 0vre Gullh-
aug - poinformował stanowczym tonem lensman. - Opo
wiedziała, że to Erling napadł na panią podczas wesela
Sigrid i Torsteina. To on skopał panią tak, że zabił dziec
ko.
Lensman ujął to tak brutalnie, że Inga zamrugała
oczami. Przez cały czas starała się wyprzeć z pamięci, że
straciła dziecko, które wnet miało się urodzić, ale czuła w
sercu taką tęsknotę, jakby ktoś dźgał ją no-
97
żem. Biedne bezbronne dzieciątko, myślała oniemiała z
bólu.
Równocześnie spłynęła na nią ulga i zdziwienie. Nic
już z tego nie pojmowała. Przecież lensman przed chwilą
mówił, że jego obecnośćnie jest związana z napaścią,
jakiej padła ofiarą. Dlaczego więc rozgrzebuje stare rany?
-Ingebjorg opowiedziała także, że widziała panią ja-
dącą konno do lasu tego dnia, gdy byłem umówiony
na rozmowę z pani parobkiem. I... - podsumował
lensman, unosząc ostrzegawczo palec wskazujący
- ...według słów Ingebjorg za panią podążył Erling...
-I co z tego? - wyrwało się Indze. - Szczerze mówiąc,
nie rozumiem, co pan sugeruje.
Lensman pochylił się w siodle, aż zatrzeszczała skóra.
-Wydaje mi się to ze wszech miar dziwne, że parobek
nie stawił się na umówione spotkanie. Dziwne też, że
zniknął, podążywszy pani śladem...
-A cóż to za bzdury? - zapytał Kristian zdegustowany.
- Nie podoba mi się, lensmanie, jakim tonem zwraca
się pan do mojej córki. Proszę lepiej powiedzieć
wprost o wszystkim, co pan wie, zamiast nas tu
zarzucać jakimiś wyssanymi z palca zagadkami. Bo z
tego, co pan mówi, można by wysnuć wniosek, że
podejrzewa pan Ingę o popełnienie jakiegoś
przestępstwa.
Lensman podrapał się w brodę zamyślony.
-Panie Svartdal, nie widzę innej rady, jak wyjaśnić
panu, że... Istnieje wyraźne podejrzenie, że pańska
córka zabiła żniwiarza, który pracował u niej we
dworze.
-Co? - zachwiał się Kristian, kierując swe kroki w
stronę pana Thuesena. - A cóż to za podłe oskarżenie?
98
Pan Thuesen pociągnął wodze, a jego koń się cofnął.
-Przypuszczamy, że pani Gaupås zabiła Erlinga z czy-
stej zemsty. Za to, że przez niego straciła swoje
dziecko. Zeznania świadka tylko mnie utwierdziły w
takich przypuszczeniach.
-Zeznania? - powtórzył szyderczo Kristian. - Chyba
nie ufa pan córce Hedvig!
-Owszem - mruknął lensman i ścisnął usta z niechęcią.
- Poza tym sam od dawna podejrzewałem, że pańska
córka coś ukrywa. W każdym razie - dorzucił na
wydechu - razem z moimi ludźmi zauważyliśmy stado
rozkrzyczanych kruków. Jeśli Erling został
zamordowany, wystarczy udać się w tym kierunku,
jaki wskazują ptaki. Spodziewamy się, że odnajdziemy
go w lesie.
Kristian rozłożył ręce zrezygnowany.
-Ja...Ja...
Triumfalny uśmiech na twarzy lensmana zdradzał cał-
kowity brak współczucia.
- Arne! - krzyknął głośno i kiwnął na parobka. - Pil
nuj pani Gaupås! Nie wolno ci pozwolić, by uciekła. I nie
daj się zagadać, nawet gdyby cię próbowała przekonywać.
Pod żadnym warunkiem nie może zbiec.
Arne zbliżył się niechętnie. W jego niebieskich
oczach kryła się ciekawość i niedowierzanie.
- Przyrzekam - rzekł uroczyście, ale głosem zdradza
jącym niepewność.
Pan Thuesen ostrzegł tymczasem cicho, ale złowiesz-
czo:
- Proszę tu być, pani Gaupås, kiedy wrócę. Porozma
wiamy wtedy dłużej.
99
Dał znak swoim ludziom, którzy zawrócili konie i cze-
kali na następny rozkaz.
- Najpierw przeszukamy las. Odwróćcie każdy ka-
mień, przeszukajcie każdą grotę. Znajdziemy tego zabite-
go z zimną krwią człowieka!
9
Indze zdawało się, że świat zniknął w szarej mgle. Kiedy
mężczyźni na koniach galopem opuścili dziedziniec, Inga
osunęła się na kolana, z trudem usiłując złapać oddech.
Zdawało się jej, że biegnie w jej kierunku służba, by zoba-
czyć, co się z nią dzieje, ale nie była w stanie zapanować
nad własnymi emocjami. Nie była w stanie nic wyjaśnić.
Nie miała siły wymyślać kolejnych kłamstw.
Została zdemaskowana.
Pan Thuesen niebawem odnajdzie zwłoki Erlinga, a
wówczas ją przewiozą do dworu lensmana, gdzie zosta-
nie uwięziona w areszcie i wystawiona na pogardę i szy-
derstwa aż do rozprawy sądowej. Może później zostanie
przeniesiona do Drammen, do lepiej strzeżonego więzie-
nia, gdzie mają więcej doświadczenia w pilnowaniu mor-
derców. .. Morderców, kołatało jej w głowie i słyszała szy-
derczy śmiech.
Przez długi czas żyła w strachu, że ludzie domyśla się,
że była zamieszana w śmierć Gudrun. Bo przecież była z
nią, kiedy pasierbica spadła i zabiła się na miej-
101
scu. Miała też wyrzuty sumienia w związku ze śmiercią
Erlinga, ale wmówiła sobie, że uda jej się uniknąć kary,
bo poza nimi nie było na łące żadnych innych świadków.
Inga nie oglądała się za siebie, ale czuła obecność ojca,
który całkiem zaniemówił, usłyszawszy skierowane prze-
ciwko niej oskarżenia.
Skrzypiały skórzane zelówki, gdy bezradnie chodził w
tę i z powrotem kilka metrów od niej. Jakie to szczęście, że
nie słyszę jego myśli, westchnęła zrezygnowana, choć
dolatywały do niej strzępki słów, które mamrotał pod no-
sem.
Z trudem dźwignęła się na nogi. Była tak wykończona
i zdruzgotana psychicznie, że kręciło jej się w głowie i
chwiała się. Przytrzymała się krzesła i po chwili, gdy już
odzyskała nieco siły, skierowała się w stronę domu.
Nikt jej nie zatrzymał. Jak przez mgłę widziała służą-
cych, którzy stali jak skamieniali i obserwowali ją w zdu-
mieniu. Na ciężkich, drżących nogach Inga doszła do ko-
łyski, w której leżała Emilia. Córeczka nie spała. Na jej
widok rozpromieniła się i uśmiechnęła serdecznie.
Jest już za duża na kołyskę, pomyślała nagle Inga. Za
duża, by tu leżeć, gdy służba zajmuje się swoimi obo-
wiązkami. Powinnam się nią więcej zajmować. Chyba już
pora, by zaczęła mi towarzyszyć w moich codziennych za-
jęciach.
Jak w amoku wyjęła córeczkę z kołyski i przytuliła
miękkie ciałko do swojej piersi. Emilia dziwnie szybko
uspokoiła się, choć nie zawsze lubiła, by ją tulono.
Nagle pękły wszelkie tamy, które paraliżowały Ingę.
Zadrżała jej dolna warga, ale zacisnęła mocno usta
102
i z ogromnym wysiłkiem powstrzymała krzyk. Słone łzy
popłynęły jej po policzkach i zwilżyły kąciki ust.
- Wybacz mi, Emilio. Nie chciałam... - zawładnął nią
płacz. Łza spadła na włosy dziecka. Córeczka jakby do
myślała się, że niebawem stanie się coś strasznego, bo jak
nigdy zachowywała się zupełnie spokojnie. - Mama nie
chce cię porzucić, ale czasami to los za nas decyduje. Los,
na który nie mam żadnego wpływu. Nie potrafię się mu
przeciwstawić ani go w żaden sposób zmienić.
Głos jej się załamał i przemienił w szloch. Niemal de-
speracko tuliła dziecko, jakby nie mogła się nim nasycić.
Musiała poczuć ciepło maleństwa, zanim będzie za póź-
no.
W końcu opanowała się i pocałowała córeczkę leciut-
ko w miękki pulchny policzek. Próbowała się
uśmiechnąć uspokajająco, ale jej się to nie udało.
- Jesteś mamy największym skarbem - wyszeptała
czule. - Pamiętaj o tym!
Posadziła Emilię z powrotem w kołysce, a dziewczyn-
ka patrzyła na nią nieporuszona. Jej mina zdradzała zdzi-
wienie, na szczęście jednak Emilia się nie rozpłakała.
- Kristiane - odezwała się bezbarwnym głosem Inga do
służącej, która weszła do kuchni i chwyciła ją za ramię. - Mu
szę cię poprosić o przysługę. Zechcesz mi pomóc?
Kristiane pokiwała głową zalękniona.
- Oczywiście. Jeśli tylko mogłabym coś zrobić...
Inga jęknęła i spuściła głowę. Czuła się jak ostatni
nędznik, ale nie widziała innego wyjścia.
- Lensman rozkazał Arnemu pilnować mnie, żebym
nie uciekła. Zauważyłam, ostatnio, że łączy cię z nim coś
więcej niż przyjaźń...
103
Kristiane oblała się rumieńcem, co tylko dodało jej
uroku.
- Bardzo się cieszę - uściśliła Inga. - Arne jest miłym
i godnym zaufania człowiekiem. Z całego serca ci życzę,
byś zaznała z nim szczęścia. Jemu możesz wierzyć. Ale te
raz proszę cię... Czy możesz namówić Arnego, by mi po
zwolił odejść...?
Inga podniosła głowę i popatrzyła służącej prosto w
oczy.
-Zamierzasz uciec? - spytała Kristiane.
-Tak - padła stanowcza odpowiedź. - Choć może na-
wet nie będziesz musiała go prosić, by pozwolił mi
uciec, zanim wróci lensman. Teraz pójdę
porozmawiać przez chwilę z ojcem, a potem... - Inga
odkaszlnęła. - Potem ucieknę. Rozumiesz powagę
sytuacji?
Kristiane zacisnęła usta i skinęła głową.
-Możesz przez chwilę porozmawiać z Arnem i odwrócić
jego uwagę? - Inga wbiła błagalny wzrok w służącą.
-Lensman twierdzi, że jesteś morderczynią - odezwała
się Kristiane zamyślona. - Oskarżył cię, że zabiłaś
Erlinga!
Zabolało ją, że służąca powtarza słowa pana Thuesena.
Nie wiedziała, jak zareagować.
-Pomogłam ci kiedyś, Kristiane. Mój dom był zawsze
dla ciebie otwarty. Nie wypominam ci tego, broń
Boże, ani nie uważam, że masz wobec mnie dług
wdzięczności, ale proszę cię o tę jedną przysługę.
-Dobrze - odpowiedziała Kristiane krótko. Nie była
zła, raczej zdenerwowana i przestraszona. - Co zamie-
rzasz zrobić? Przecież nie możesz się ukrywać przed
lens-manem wiecznie.
104
Inga nic nie odpowiedziała. Uścisnęła jedynie z wdzięcz-
nością dłoń Kristiane.
Świtał jej w głowie pewien plan. Na razie nie miała od-
wagi, by się go uchwycić, mimo to wiedziała, że wybór
jest prosty.
Kristian czekał, szalejąc z niepokoju, i kiedy wreszcie
Inga wyszła zaczerpnąć rześkiego wieczornego powietrza,
ruszył pośpiesznie w jej stronę. Zabolało ją, gdy ojciec
ścisnął jej rękę, ale już nic nie miało dla niej znaczenia.
Nie odezwała się i nie sprzeciwiła, gdy Kristian pociągnął
ją za sobą przez dziedziniec i zatrzymał się z dala od cie-
kawskich uszu służących.
-Inga - zaczął z ociąganiem, a jego głos drżał w pa-
nice. - Powiedz, kochanie, czy zarzuty lensmana są
słuszne? - I ciągnął dalej, nim zdążyła się obronić: -
Nie próbuj mi wmówić, że moja córka własnoręcznie
pozbawiła kogoś życia!
-Za późno na błagania i wymówki, ojcze - odparła
cicho Inga. - Jestem winna przestępstwa, za które
teraz zostanę ukarana...
-To o tym mi próbowałaś wcześniej powiedzieć?
Wtedy, gdy potrzebowałaś pomocy, by zamknąć usta
pastorowi Mohrowi?
-Nie, nie - odparła ze smutkiem. - Wtedy Erling
jeszcze żył w najlepsze.
Kristian zmarszczył brwi.
- Mówisz tak, jakbyś wiedziała, że parobek nie żyje.
Inga walczyła ze sprzecznymi uczuciami. Tak bardzo
pragnęła szukać pociechy w barczystych ramionach ojca,
opowiedzieć mu o wszystkim, co się wydarzyło, ale nie
miała odwagi. Komu ma zaufać? Na skraju załamania
105
uświadomiła sobie, że równie dobrze może mu wszystko
wyznać. Nawet silny Kristian Svartdal nie może przełamać
tego impasu. W tej sprawie na nic się zda jego grzmiący,
nienawistny ton i surowe spojrzenie, które potrafiło więk-
szość ludzi przygwoździć do ściany, czy też temperament,
który nakazywał ludziom milczeć.
W jednej chwili Inga podjęła decyzję. Ojciec nie
może pozostawać dłużej w niewiedzy. On musi się
dowiedzieć, co zrobiła. Nie zawsze był dla niej miły,
dobrze to pamiętała, ale ciężko mu będzie znieść jej
milczenie.
- To nie było zaplanowane, ojcze - chlipnęła. - Er-
ling śledził mnie, kiedy się wybrałam na konną przejażdż
kę. A Czarnulka stratowała go na śmierć. Zemściła się za
to, że ją kiedyś skatował. Próbowałam ją powstrzymać,
ale bezskutecznie.
Inga oparła się o płot i wybuchnęła płaczem, nie ba-
cząc na wstyd.
- Czarnulka zabiła Erlinga? - W głosie Kristiana
pobrzmiewało niedowierzanie. - Słyszałem już nieraz,
że koń rzucił się na swego oprawcę. Ale naprawdę zdołała
go zabić? - Potarł rozpaczliwie czoło.
- Tak - odparła Inga, wzruszając lekko ramionami.
Wtedy Kristian roześmiał się nieoczekiwanie.
- W takim razie nie musisz się niczego obawiać, Ingo.
Lensman nie może cię oskarżyć o morderstwo. To był wy
padek!
Inga skubała nerwowo gałązki poprzetykane pomię-
dzy sztachetami.
- Zrozumiałam to później. Ale wtedy wpadłam w pa
nikę. Powinnam była przywieźć ciało Erlinga do dworu.
Zamiast tego jednak... ukryłam zwłoki pod gałęziami.
106
- Gdzie, Inga? Gdzie? - zapytał ojciec z naciskiem,
dysząc nerwowo. - Powiedz mi! Może zdążę dotrzeć tam
przed lensmanem i lepiej ukryję ciało. Wtedy lensman ni
gdy nie zdobędzie dowodu. - Kristian poczerwieniał na
twarzy z ożywienia.
Wątła nadzieja przemknęła w jej sercu.
-Zrobiłbyś to? - zapytała, ale zaraz jej optymizm zgasł.
- To na nic. Nie zdążysz już przed nimi.
-Skąd możesz wiedzieć! - nakrzyczał na nią Kristian
ze złością. - Przecież nikt lepiej ode mnie nie zna
lasów w Botne.
-On leży... leży w grocie w pobliżu tej rozległej łąki -
chlipnęła Inga. - Przed jeziorkiem Orebergvannet.
-Między górskimi szałasami w Nordre Leken i Czer-
wonym Bagnem?
-Taak. Znasz to miejsce?
-Pewnie, że znam - odparł Kristian bezradnie, ob-
serwując krążące w powietrzu kruki. - Jeśli mi się uda
ukryć zwłoki, musi to pozostać naszą tajemnicą. Przy-
rzekasz?
-Tak - odparła Inga zawstydzona. Zaskoczyło ją i
uradowało, że ojciec chce ją wesprzeć, ale nie miała
serca powtórzyć, że to wszystko nadaremne. Lensman
ją osaczył. Nie uniknie już kary ani za śmierć Erlinga,
ani za wypadek Gudrun. Spoczęło na niej oko
sprawiedliwości.
-BezmyślnadziewuchoI-strofowałjąKristian.-Trzeba
było zachować rozsądek i od razu o wszystkim powie-
dzieć. Wówczas sąd wziąłby pod uwagę okoliczności
łagodzące. Nie pojmuję, że ty...
Prawda popłynęła z jej ust niczym opadające z hukiem
107
wody wodospadu. Nie była już dłużej w stanie powstrzy-
mywać tajemnic które od ponad roku dźwigała w samot-
ności.
-Jakbym wyjaśniła wówczas, ojcze, że... - zaśmiała się
histerycznie - .. .że mam na sumieniu więcej niż jedno
życie? Lensman krążył już wokół mnie od świąt
Bożego Narodzenia. Kiedy zginęła Gudrun!
-Trudno się dziwić, przecież musiał ustalić fakty w
związku z wypadkiem. Czy stało się to naturalnie, czy
nie. To wszystko trzeba zgłosić.
Inga czuła, jak wzbiera w niej frustracja. Przed ocza-
mi migotał jej zamglony krajobraz. Zrobiło jej się słabo i
mdło. Uchwyciła się mocniej chropowatych sztachet, aż
kora podrapała jej dłonie.
- Nie rozumiesz! - syknęła, a po czole spłynął jej pot. -
Gudrun też zabiłam.
Inga wpatrywała się w ojca szklistym wzrokiem. On
zaś cofnął się gwałtownie i nie uczynił najmniejszego ge-
stu, by powstrzymać córkę, która obróciła się na pięcie i
pobiegła zboczem w dół. Uniosła dół spódnicy i biegła
tak szybko, jakby chodziło o życie.
Dwa męskie głosy wołały za nią po imieniu. Rozróż-
niła głos ojca, wściekły i zdenerwowany, a także Arnego,
niepewny i wzburzony. Inga biegła bez celu i tylko jedno
wiedziała na pewno: nie da się złapać.
Kristian stał przez chwilę zdezorientowany, zaraz jednak
się ocknął. Boże, nie pozostaje mu nic innego jak uwie-
rzyć w to, co Inga mu niechętnie wyznała. Niemożliwe,
by tak to było, jęczał w duchu. Niemożliwe, by jego
córka
108
była morderczynią. Nie Inga... Ale szyderczy głos mówił
mu, że córka przecież odziedziczyła po nim
temperament. On także w młodości reagował gwałtownie
i bezmyślnie. Ale żeby była zamieszana w dwa
morderstwa... Nie, tego nie był w stanie objąć swoim
rozumem.
Przez moment zastanawiał się, czy za nią nie pobiec.
Szarpnąć ją za ramię i nakazać czekać na lensmana. Czy
nie rozumie tego, że uciekając, wpędza się w dodatkowe
kłopoty? Lensman zapewne tylko się utwierdzi w swych
podejrzeniach, kiedy usłyszy, że Inga zniknęła.
Kristian poznał, że Arne myśli o tym samym. Jasno-
włosy młokos ruszył w pogoń za Ingą, która miała parę
metrów przewagi.
- Arne! - zawołał władczo. Ale stajenny albo nie sły
szał, albo go nie chciał słyszeć, bo gonił zaciekle za gospo
dynią. - Arneee!
Wołanie rozległo się w całym dworze i parobek wresz-
cie zareagował. Arne zwolnił i zatrzymał się bezradnie.
Pochylił się i oparł dłońmi o kolana, dysząc ciężko.
Kristian ruszył pośpiesznie w stronę pola.
- Proszę cię, Arne. Pozwól Indze pobiec.
Chłopak przyjrzał mu się uważnie z głupią miną na
poczerwieniałej twarzy.
- Ale...
-Żadne ale - przerwał mu Kristian. - Daj mi szansę jej
pomóc bardzo cię proszę... - Rozpacz rozdzierała mu
serce, ale Arne tego nie zauważył. - Daj mi szansę jej
pomóc...
-Nic nie rozumiem - wyrwało się Arnemu. - W jaki
sposób chcesz )t) pomóc? Pan Thuesen powiedział,
109
że Inga dopuściła się przestępstwa. Poważnego przestęp-
stwa...
- Dziękuję, wystarczy już - odparł Kristian zdysza
ny, unosząc ręce. Bolało go, gdy słyszał, że inni widzą
już
w Indze morderczynię. - Wezmę na siebie całą winę za
ucieczkę córki - uspokoił chłopaka. - Lensman nie będzie
mógł ci nic zarzucić. Przysięgam! - Opuścił ręce i podał
dłoń Arnemu.
Arne zakłopotany przez chwilę grzebał czubkiem buta
w ziemi, a potem rozpromienił się i uścisnął wyciągniętą
do niego dłoń.
-Najlepiej by było oczywiście, gdyby ci się udało
oczyścić Ingę z zarzutów. Ona zawsze była dla nas
dobra i miła...
-Uczynię, co w mojej mocy - obiecał Kristian, choć w
całym ciek odczuwał niepokój. Ucieczka Ingi przera-
ziła go bezgranicznie. A właściwie przede wszystkim
to jej spojrzenie... Dostrzegł w nim rezygnację, ale też
jakiś ostrzegawczy sygnał. Coś jakby tęsknotę za
śmiercią... Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że
najpierw powinien się zająć Ingą, ale zwlekał.
Spojrzał na niebo i zobaczył znów krążące nad lasem
kruki. Nie! Musi uprzedzić lens-mana i ukryć zwłoki
Erlinga. Jeśli nie zdąży, i tak nic już nie uratuje jego
córki.
Kristian wahał się targany wątpliwościami, w końcu
jednak podjął decyzję. Rezolutnie pośpieszył do stajni,
zdjął ze ściany łopatę i odwiązał Srebrnego Księcia. Wy-
prowadzając go, pilnował, by łopata przylegała do koń-
skiego boku i nikt jej nie zauważył. Lepiej, żeby służba w
Gaupås nie widziała, że zabrał ją ze sobą.
Przy domku dla służby dosiadł konia i dał mu ostrogę.
110
Srebrny Książę ruszył galopem, ale Kristian wciąż go po-
ganiał. Wiedział, że nie ma czasu do stracenia. Za wszelką
cenę musi odnaleźć ciało Erlinga przed lensmanem i jego
ludźmi...
10
Inga czuła w ustach smak krwi. Korciło ją, by się położyć
i odpocząć, ale uciekała niczym spłoszone zwierzę.
Odgarniała gałęzie, by nie uderzały jej w twarz. Zaha-
czyła spódnicą o jakiś kolczasty krzew i usłyszała odgłos
dartej tkaniny. Przez dziurę przeniknął chłodny powiew
wiatru.
Ciężko dysząc, wdychała zimne powietrze, a w piersi
czuła ból. Nie przywykła do takiego wysiłku. Oszołomio-
na i zrozpaczona gnała naprzód, choć już nie tak szybko
jak z początku. Z lękiem obejrzała się za siebie. Podczas
ucieczki nie miała odwagi sprawdzić, czy ktoś ją goni, bo-
jąc się, że pomyli kierunek i straci cenny czas.
Wiedziała, że Arne biegł za nią kawałek, ale Kristian
go zawołał. Nie rozumiała do końca reakcji ojca. Może po
prostu wolał, by uciekła lensmanowi? Na pewno o to mu
chodziło, pomyślała, czując, jak rzęzi jej w piersi. Potem
pewnie będzie żałował i wyrzucał sobie, że tak zadecydo-
wał, ale pocieszy się tym, że działał w dobrej wierze.
Ojciec z łatwością mógłby wskoczyć na konia i ją do-
112
gonić, ale tego nie uczynił. Ingę ciekawiło, co teraz przed-
sięwziął. Niestety, tego się nigdy nie dowie.
Niedaleko Svartdal skręciła w niemal całkiem zaroś-
niętą ścieżkę. Ze smutkiem przypomniała sobie, jak przy-
chodziły tu z Emmą.
Och, Emmo, Emmo, śpiewało jej w duszy. Emmo, któ-
ra zawsze pragnęłaś dla mnie jak najlepiej...
Inga wspięła się na wysokie gołoborze pokryte wielki-
mi głazami. Kiedy już znalazła się wysoko na szczycie, za-
kręciło jej się w głowie. Pod nią rozpościerała się głęboka
przepaść. Popatrzyła w dół, ale nie czuła strachu.
Zupełnie jakby zamknęło się koło, pomyślała, czując
w uszach dudnienie. Na Moseplassen zginął mały Jorgen
i ona też tu postanowiła sobie odebrać życie.
Kristian odczuwał coraz większy niepokój, dlatego poga-
niał wciąż Srebrnego Księcia, aby biegł szybciej i szybciej.
Koń szarpnął łbem, by mu poluzować wędzidło, ale Kri-
stian poznawał, że zwierzę rozumie. Poluzował więc wo-
dze, a koń już po chwili znacznie przyśpieszył. Kamienie
i ścieżki, wysokie i niskie zarośla w szaleńczym pędzie
przesuwały się Kristianowi przed oczami. Na szczęście
było tego dnia sucho, a poszycie leśne pozostawało mięk-
kie. Kristian nawet nie miał odwagi myśleć, co by się mog-
ło stać, gdyby koń się poślizgnął na śliskiej nawierzchni.
Rzadko kiedy Kristian czuł taki niepokój wewnętrzny.
Coś mu mówiło, że powinien teraz szukać Ingi, a nie
galopować w stronę groty... Mimowolnie pociągnął lejce,
na co Srebrny Książę zareagował i jechał teraz spokojniej-
szym tempem. Może powinien zawrócić? Czy słusznie
113
postąpił, pozwalając je) uciec? Jęknął, bo mądry po szko-
dzie uświadomił sobie, że lepiej by było, gdyby Inga zo-
stała w Gaupås pod czujnym okiem Arnego. Wiedziałby
przynajmniej, że nie zrobi sobie nic złego. Tak powinie-
nem był postąpić, myślał Kristian, strofując się w duchu.
Mógłbym wówczas szukać porzuconych zwłok Erlinga,
nie bojąc się o nią... Najważniejsze, żeby zdążyć dotrzeć
do groty przed lensmanem i jego ludźmi.
Mało brakowało, by zakończyło się to tragicznie, bo na
wąskiej ścieżce Kristian natknął się na innego jeźdźca.
Nie zdążył się zorientować kto to, ale na szczęście w ułam-
ku chwili zdołał skierować konia w bok do rowu, a potem
wystarczył jeden sus, by zwierzę znów znalazło się na
ścieżce. Niechętnie zatrzymał konia. Wprawdzie bardzo
się śpieszył, ale przecież musiał sprawdzić, czy jeździec
nie odniósł jakichś ran i czy nie stracił kontroli nad swo-
im koniem.
Kiedy zobaczył, kim jest ów jeździec, poczuł się tak,
jakby cios trafił go w brzuch tuż poniżej żeber. Laurens!
Ach, czemu akurat musiał się natknąć na swojego byłego
szwagra? Na bladożółtej twarzy Laurensa malował się
szok. Kiedy Kristian rozeznał się w sytuacji i stwierdził,
że koniowi ani jeźdźcowi nic nie dolega, cmoknął na
Srebrnego Księcia. Koń posłusznie ruszył przed siebie, a
Kristian przymknął oczy z ulgą. Najpewniej Laurens
wstrzymywał wciąż swojego konia, bo słychać było tylko
odgłos kopyt Srebrnego Księcia.
To stało się nagle, pod wpływem impulsu, bo Kristian,
nie zdążywszy się nawet zastanowić nad tym, co robi,
krzyknął: „Prr!", i koń go posłuchał natychmiast. Obrócił
się posłusznie, skoro tak mu nakazano. Z pozornym spo-
114
kojem Kristian podjechał do Laurensa. Nie patrząc byłe-
mu szwagrowi w oczy, odezwał się niepewnie:
- Wydaje mi się, że powinieneś mi pomóc, Lau-
rens...
Nie podniósł wzroku, zauważył jednak, że dłonie Lau-
rensa drgnęły.
-Ja?
-Tak, ty! - burknął Kristian, ale zaraz się opanował,
bo nie było czasu na rozgoryczenie. Od lat był wobec
niego opryskliwy, a z czasem jego nastawienie do
Laurensa nie uległo zmianie na lepsze. Teraz jednak
powinien o tym zapomnieć, bo jak sobie z irytacją
uświadomił, potrzebował jego pomocy.
-Mam pewną sprawę do załatwienia... A Inga znik-
nęła.
-Zniknęła? - powtórzył Laurens przerażony. - Dla-
czego?
Kristian zacisnął usta. Nie mógł przecież opowie-
dzieć Laurensowi o oskarżeniach lensmana wobec córki.
Nie wiadomo, po czyjej stronie opowiedziałby się Lau-
rens.
- Zdaje się, że dowiedziała się czegoś od Ingebjorg
i zareagowała tak gwałtownie - odparł Kristian, tłuma
cząc się w duchu, że to prawda, i uchwyciwszy się tego ni
czym tonący brzytwy, dodał z gniewem: - Z tego, co wiem,
Hedvig i Ingebjorg znów rozpuściły plotki. Zresztą właś
ciwie mnie to nie dziwi!
Laurens zastanawiał się głośno:
- Niedawno Hedvig zaproponowała, żeby Mar
tin ożenił się z jej córką. Ale Martin odmówił, ponie
waż... - Laurens pochylił głowę upokorzony - ...po-
115
nieważ kocha Ingę. Jak rozumiem, wiesz już, Kristianie,
że tak czy inaczej szykuje się ślub mojego syna i twojej
córki.
Kristian pokręcił głową niczym wściekły byk. Ow-
szem, wiedział o tym aż nadto dobrze. Wolał jednak nie
protestować w tej chwili zbyt gwałtownie.
-Wiem, wiem - zbył to z pozorną rezygnacją. - Ale o
tym porozmawiamy później. Teraz najważniejsze jest
odnalezienie Ingi. Boję się, że zechce sobie coś
zrobić.
-Z zazdrości? - spytał z powątpiewaniem Lau-rens. -
Być może dowiedziała się czegoś, co powinna
usłyszeć od Martina, nie wiem, ale Inga jest przecież
taka rozsądna. Nigdy by...
Kristian stracił cierpliwość.
-Laurens - rzucił błagalnie. - Nie jest tak, jak myślisz!
Inga uciekła z Gaupås kompletnie rozbita. Nie wiem
dokąd, ale w jej spojrzeniu widziałem desperację. Boję
się, że gotowa jest odebrać sobie życie.
-Naprawdę?
-Tak! Dlatego proszę cię, Laurens, znajdź ją! Znajdź
moją córkę, zanim będzie za późno!
Laurens zamarł, ale wyglądało na to, że wreszcie do
niego dotarło.
- Jak chcesz, Kristian. Jak chcesz!
Kristian skinął tylko, zawrócił ponownie Srebrnego
Księcia i pogalopował jak szalony w głąb lasu.
Laurens kompletnie oszołomiony skierował się do Store-
dal. Po raz pierwszy przez wszystkie te lata Kristian się do
niego odezwał. No, niezupełnie. Nieraz rzucał mu kąśliwe
116
uwagi. Teraz jednak sam z siebie zwrócił się do niego, i to
z przyjaźnią w głosie.
Właśnie to uświadomiło mu, że Inga jest w niebez-
pieczeństwie. Kristian nigdy by się do niego nie odezwał,
gdyby było inne wyjście. Jestem ostatnim człowiekiem na
ziemi, do którego chciałby się zwrócić o pomoc. Mimo
wszystko, pomyślał Laurens, gdy jego oczom ukazało się
Storedal, kiedyś stanowiliśmy rodzinę. Możliwe, że Kri-
stian nie miał odwagi prosić o pomoc kogoś innego.
Poza tym coś mu nie pasowało w wyjaśnieniach go-
spodarza ze Svartdal. Nie podejrzewał go o kłamstwo, ale
czuł, że nie usłyszał od niego całej prawdy. Inga uciekła
zapewne z innych powodów, nie tylko pod wpływem
zazdrości. Świadczył o tym zdenerwowany głos Kristiana.
Twierdził, że Inga wpadła w panikę, ale on też był bardzo
wzburzony. A Kristiana niełatwo wytrącić z równowagi.
Laurens nie miał pojęcia, gdzie szukać Ingi. Ale może
Martin będzie wiedział? Zostawił konia stajennemu i po-
śpieszył do budynku mieszkalnego.
-Martin! Martin!
-Tu jestem, ojcze - odezwał się Martin ze spokojem z
izby. Zrobił sobie przerwę od codziennych zajęć i
przeglądał gazety.
-Chodzi o Ingę! - zawołał Laurens.
Martin rzucił gazetę i zerwał się na równe nogi.
-Stało się coś złego? - zapytał, a krew uderzyła mu do
głowy.
-Nie wiem - przyznał się Laurens. Nie zamierzał
przerazić syna, ale zniknięcie Ingi budziło jego niepo-
kój. Nietrudno było zauważyć, że synowi
przypomniało się natychmiast, jak Inga ruszyła na
ratunek Gudrun, pod
117
którą załamał się lód. Wtedy życie Ingi wisiało na włos-
ku.
-Kristian zatrzymał mnie po drodze. Jechał konno.
Powiedział tylko, że Inga uciekła z Gaupås po tym,
jak Ingebjorg powiedziała jej...
-Ale co takiego? - zapytał Martin zdenerwowany.
- Przecież ja niczego nie ukrywałem przed Ingą.
-Nie, Kristian nic takiego nie mówił, przeciwnie, od-
niosłem wrażenie, że Inga uciekła z innego powodu,
dużo poważniejszego.
-Z pewnością masz rację. W innym przypadku Kri-
stian nigdy by się do ciebie nie odezwał. To musi być
naprawdę jakaś poważna sprawa.
-Właśnie - potwierdził Laurens. - Musimy ją odszu-
kać, Martin. Może pojechałbyś do 0vre Gullhaug i
wydusił wszystko z Ingebjorg. Jestem pewien, że wie,
dlaczego w Gaupås jest takie zamieszanie. A ja
poszukam Ingi tu w okolicy.
-Dobrze - odparł Martin, narzucając na siebie ubra-
nia.
Hedvig nie powitała Martina równie serdecznie jak wte-
dy, gdy przyszedł odpowiedzieć, czy zgadza się poślubić
Ingebjorg. Sądziła wówczas, że przyjmie wspaniałomyśl-
ną propozycję, srodze się jednak zawiodła.
Na opalonej twarzy Hedvig pojawiła się chłodna i od-
pychająca mina.
-No - zaczęła niemiło. - Co cię tu sprowadza?
Martin, nie zsiadając z konia, odparł:
-Chciałbym porozmawiać z Ingebjorg.
118
Na te słowa w kącikach ust gospodyni dworu pojawił
się chytry uśmiech.
-A, pewnie żałujesz teraz swojej decyzji. Jednak wo-
lałbyś poślubić Ingebjorg.
-Nie bądź niemądra - odgryzł się Martin twardo.
Zależało mu, by jak najszybciej rozmówić się z
Ingebjorg, i nie miał cierpliwości wysłuchiwać
gadania Hedvig.
-Pewnie dowiedziałeś się już, co się wydarzyło w
Gaupås - ciągnęła niezrażona Hedvig triumfującym
tonem, w którym pobrzmiewała groźba. - Zwróć się
do lensmana, to dowiesz się wszystkich szczegółów o
tym, czego dopuściła się twoja przyszła żona!
Podeszła bliżej konia, wygrażając pięściami.
Martin zesztywniał.
-O czym ty mówisz? - wydobył z siebie szeptem.
-A o tym, że Inga jest podejrzana o morderstwo. Nie
wiedziałeś? - zaśmiała się Hedvig zadowolona. - Nie
będę cię dłużej męczyć, Martin. Możesz porozmawiać
z moją córką.
-Nie, poczekaj! - zawołał Martin gorączkowo, kiedy
Hedvig odwróciła się plecami i zdecydowanym kro-
kiem ruszyła w stronę domu. Nie był bowiem taki pe-
wien, czy Ingebjorg zechce mu o wszystkim
opowiedzieć. Hedvig zaś nie kryła radości, że
przeciwko Indze skierowano takie poważne
oskarżenie, i widać było, że aż się pali, by mu to
wszystko rzucić w twarz.
Hedvig niemal przez pół drogi ciągnęła siłą córkę,
która wreszcie stanęła przed Martinem z naburmuszoną
miną.
- Powiedz temu głupcowi, na jaką kobietą marnuje
swój czas! - nakazała córce, zaraz jednak sama podjęła
119
Hedvig. - Ingebjorg bardzo przeżyła, to, że ją odtrąciłeś,
lepiej więc, byś nie rozjątrzał starych ran. Odtrąciłeś coś
cennego, Martin, i zdaje się, że w końcu to do ciebie dotar-
ło. Wybrałeś Ingę. Teraz nawet się z tego cieszę. Bo moja
córka jest dla ciebie za dobra!
Paplanina Hedvig przypominała mu gdakanie w kur-
niku, do którego się zakradł lis. Martin z trudem się po-
wstrzymał, by nie kazać jej zamilknąć.
-Ingebjorg - podjął jeszcze jedną próbę. - Pomyśl, jak
postąpiłaś wobec niewinnego człowieka! Inga może
spędzić za murami więzienia wiele lat, jeśli zostanie
skazana na podstawie twoich oskarżeń.
-Bez powodu jej nie ukarzą - rzuciła Hedvig nader
wyniośle.
-Zamilcz lepiej! - wybuchnął Martin. - Jeszcze jedno
twoje słowo, pani Gullhaug, a własnoręcznie pchnę
cię do gnojówki! Rozmawiam z Ingebjorg, a nie z tobą!
- Wściekłość minęła równie szybko, jak się pojawiła.
Zrozpaczony zerknął na Ingebjorg. - Proszę cię, moja
droga, cofnij swoje oskarżenia.
Ingebjorg wykręcała spocone palce. Dręczona poczu-
ciem winy, pokiwała głową, ale kiedy zwróciła się do nie-
go, dostrzegł jej skrzywdzone spojrzenie.
- Chciałabym móc to uczynić, Martin, ale jest już za
późno. Wszystko, co powiedziałam, jest zgodne z prawdą.
Lensman tak samo jak i ja jest przekonany, że Inga
popeł
niła przestępstwo, w związku z którym prowadzone jest
śledztwo. Wątpliwe, by to nie ona zamordowała Erlinga.
Martin omal nie spadł z siodła. Czuł się tak, jakby nie
miał sił utrzymać się prosto. Popatrzył w niebo i zauważył
gromadę hałaśliwych kruków. Czy te drapieżne ptaki po-
122
lowały na to samo co lensman? Czy krążyły wokół zwłok
Erlinga?
O Boże, nie mógł wprost w to uwierzyć! Wstrząśnięty
i oniemiały cmoknął tylko na Gniadosza. Jedyne, co moż-
na teraz zrobić, to znaleźć Ingę. A dalej już wszystko w rę-
kach pana Thuesena. To on zadecyduje o je) dalszym lo-
sie.
11
Nie zdążę! Nie zdążę! - dźwięczało Kristianowi w głowie.
Zerkał na ścieżkę i pilnował, by Srebrny Książę przypad-
kiem nie stratował przygodnego wędrowca, a równocześ-
nie ustalał swoje położenie i kierunek, spoglądając na ha-
łaśliwe kruki unoszące się w powietrzu kilkaset metrów
w prawo od niego.
Dzięki temu, że Inga bardzo dokładnie określiła, gdzie
leżą zwłoki Erlinga, mam przewagę, uspokajał się w du-
chu. Ludzie lensmana na pewno też dotrą do tego miejsca,
kierując się według kruków, ale oni szukają po omacku.
To pozwoli mi zyskać cenny czas.
Koło łąki Kristian zeskoczył z konia i pociągnął wo-
dze nad końskim łbem. Srebrny Książę zrazu protesto-
wał, niezadowolony z innego niż zazwyczaj traktowania,
ale na szczęście dał się poprowadzić. Kristian zmusił go,
by wszedł w gęsty las świerkowy, i uwiązał do pnia.
Kiedy Kristian zobaczył grotę, zatrzymał się i na mo-
ment zamknął oczy. Zmęczony poczuł, jak go mdli, i
otarł czoło. Spodziewał się makabrycznego widoku i
wiedział,
124
że czeka go nadludzki wysiłek, żeby przenieść stąd ciało,
ale czy miał inny wybór? Nie, o ile chce wyrwać Ingę z
tego straszliwego potrzasku, w którym się znalazła.
Nic nie myśl i nie zwlekaj! - upomniał się Kristian z za-
wziętością. Po prostu działaj niezłomnie, odsuń od siebie
wszelkie doznania, bo inaczej oszalejesz przez to, co mu-
sisz zrobić...
Gromada kruków wyfrunęła z groty, gdy się zbliżył.
Ptaki krakały głośno, zupełnie jakby je rozgniewało, że
muszą oddalić się od takiej zdobyczy. Kristian jednak im
nie współczuł. Podchodził, wymachując szpadlem, na co
ptaszyska podrywały się z głośnym lamentem.
W grocie panował smród nie do wytrzymania. Poka-
słując, Kristian zdjął z szyi chustkę i zawiązał ją sobie wo-
kół twarzy, zakrywając nos i usta. Najchętniej zakryłby i
oczy, ale nie mógł przecież działać po omacku.
Zdecydowanie wszedł na czworakach do groty, ale za-
raz równie szybko się wycofał. Podbiegł za świerki i zwy-
miotował. Zgięty wpół, usiłował złapać oddech, podczas
gdy żołądek dosłownie wywracał mu się na drugą stronę.
Śniadanie zdążył już częściowo strawić, ale gofry jeszcze
się nie rozłożyły pod wpływem kwasów w żołądku. Po-
śpiesznie zakrył wymioty mchem i liśćmi, otarł łzy, które
spłynęły mu po policzkach po gwałtownej reakcji organi-
zmu, i podjął kolejną próbę.
Tym razem poszło lepiej, myślał zdesperowany, z
ogromnym wysiłkiem wydostając na zewnątrz zwłoki
mężczyzny w zapadający wieczorny zmierzch. Zmusił się,
by nie patrzeć. Kierując wzrok ślepo przed siebie, prze-
rzucił przez ramię na wpół rozłożone ciało.
Na chwiejnych nogach, odchylając rękę, by nie stracić
125
równowagi, podążył pośpiesznie w stronę swojego konia.
Z ciężkim westchnieniem przełożył ostrożnie ciało Erlin-
ga przez koński grzbiet. Srebrny Książę, spłoszony, tłukł
kopytami w miękkie leśne podszycie, ale na szczęście nie
zarżał. Ten mężczyzna groził mojej córce, pomyślał Kri-
stian z gniewem. Ale zmarłym należy się szacunek.
Kristian miał nadzieję, że koń postoi spokojnie, sam
zaś wrócił szybko do groty i zerknął do środka, gdzie leża-
ło sporo połamanych gałęzi. Zapewne Inga przytaszczyła
je, by lepiej ukryć ciało. Kristian wyjął je wszystkie i przez
moment stał bezradnie, zastanawiając się, co z nimi zro-
bić. Zaraz jednak znalazł dobry schowek. Ukrył zielono-
brązowe gałęzie pod starym, spróchniałym świerkiem,
który pod naporem wiatru i niepogody osunął się na zie-
mię. Uznał, że nikt ich tam nie zauważy. Bał się pozosta-
wić gałęzie w grocie, bo obawiał się, że na nich znajdują
się zakrzepłe plamy krwi. Wolał więc nie ryzykować.
W chwili gdy Kristian przywiązał szpadel do siodła i
upewnił się, że ciało nie ześlizgnie się z końskiego
grzbietu, usłyszał głosy wielu ludzi. Zastygł i zakrył pysk
koniowi. Ze strachu zacisnął zęby i przeszły go ciarki.
Lensman i jego ludzie dotarli właśnie do łąki. Jeśli go
teraz zauważą z ciałem Erlinga na końskim grzbiecie, ra-
zem z Ingą będą mieli kłopoty.
Kristian odetchnął z drżeniem i zmusił się, by stać w
spokoju.
Pan Thuesen rozglądał się po łące nieprzeniknionym
spojrzeniem. Do tej pory przeszukali dokładnie las na
lewym brzegu. Posuwali się w górę rzeki, ale nigdzie nie
126
znaleźli zwłok. Myślał o parobku już jak o martwym. Mi-
nęło zbyt dużo czasu, odkąd widziano go ostatnio, by móc
się łudzić, że żyje.
Wszyscy rozglądali się za ptakami i ich chrapliwym
krakaniem, które ich tu przyprowadziło. Przez ostatnie
pół godziny krzyk kruków jakby się nasilił. Czy ktoś im
przeszkodził w żerowaniu, czy może ptaki domyśliły się,
iż wnet ludzie ograbią je ze zdobyczy? Lensman nie był
pewien, zdawało mu się jedynie, że te drapieżne ptaki nie
lubią, gdy im się zakłóca żerowanie.
Wzdrygnął się mimowolnie. Sprawując swój urząd,
przeżył już to i owo, ale poszukiwania zaginionych należa-
ły do najtrudniejszych zadań. Nie można się było wcześ-
niej nastawić, co człowieka czeka. Czy zaginiona osoba
leży ranna, pobita czy martwa? Ludzie potrafią być wobec
siebie tacy brutalni - zadrżał. A on widział wiele rozkła-
dających się zwłok.
Na szczęście zabrał ze sobą wielu wzbudzających za-
ufanie mężczyzn. Takich, którzy mało czym się brzydzili
i potrafili podołać najgorszym zadaniom. Sam nie zamie-
rzał brudzić sobie rąk.
Lensman wyprostował się na końskim grzbiecie, kie-
dy pozostali zatrzymali się, czekając na jego następną ko-
mendę. Władczym tonem nakazał dwóm mężczyznom
przeszukiwać teren w górę rzeki, dwóch wysłał w dół
rzeki, a kolejni dwaj mieli spenetrować pobliski teren
leśny. Lensman czuł się pewniej na myśl o tym, że trzech
ludzi zostało z nim na otwartej łące. Cała czwórka zsiadła
z wierzchowców. Byli zmęczeni, puścili konie, by posku-
bały trawę i ugasiły pragnienie.
- Panie Thuesen! - doleciało wołanie z lasu i pojawił
127
się jeden z mężczyzn. - Uważam, że powinien pan rzucić
okiem!
Lensman powiadomił kompanów, by udali się razem z
nim. Napięcie rosło wraz z każdym metrem, z którym
zbliżali się do ludzi przeszukujących las.
-Znaleźliście parobka? - zapytał zaintrygowany.
-Nie - odpowiedzieli wymijająco. - Ale zauważyliśmy
z daleka kruka, który sfrunął na ziemię, a gdy po-
deszliśmy bliżej, ptak zniknął w tamtej grocie -
wskazał ręką.
-No proszę, no proszę - mruknął lensman uradowany.
Teraz i on dostrzegł otwór w skale. Niezbyt wysoko i
niezbyt szeroki, ale wydawał się dość głęboki. Może
tam leżą zwłoki Erlinga? Jeśli tak, stwierdził, to
znaczy, że parobek padł ofiarą przestępstwa. Ranny
człowiek raczej nie chowa się w takim miejscu.
Zaciekawiony uklęknął i zajrzał niepewnie do
ciemnego wnętrza.
-Poświećcie mi tu czymś! - zakomenderował, czując
w ciele mrowienie. Pomyśleć, jeśli znajdą tu Erlinga!
Zaraz któryś z mężczyzn zapalił kawałek suchej gałę-
zi. Płomień był lichy, dlatego lensman niósł gałąź
powoli. Płomień zamigotał, ale rozświetlił wnętrze groty
na parę metrów.
- Niee - odezwał się lensman zawiedziony. - Nic tu
nie ma.
W tej samej chwili usłyszeli głośne „kra, kra", które od-
biło się echem o skałę, i nim lensman zdążył się cofnąć,
czarny kruk wyleciał z groty, niemal uderzając go skrzyd-
łami w twarz. Pan Thuesen zamachał przerażony palącą
się gałęzią, żeby się obronić, i przypiekł pióra na skrzyd-
łach ptaka, który odleciał spłoszony, nie doznając chyba
128
poważnych szkód przez przypadkowe zetknięcie z og-
niem.
Lensmanowi serce waliło młotem. Całkiem zapo-
mniał, że ludzie mówili mu o wlatującym do groty kruku,
i zderzenie z nim wręcz go przeraziło. Złapał się za szyję
i dysząc ciężko, oznajmił przybity:
- Grota jest pusta, ale nie mam wątpliwości, że tu
w środku coś było ukryte. Przecież ptaki nie krążą wokół
takich miejsc, chyba że wyczują zdobycz. A już na pewno
nie wchodzą bez powodu do ciemnych i ponurych grot.
Wszyscy pokiwali zgodnie głowami, przyznając lens-
manowi rację.
Pan Thuesen, nie podnosząc się z kolan, rzucił zdecy-
dowanie:
- Kontynuujemy poszukiwania! Zapewne zwłoki zo
stały dopiero co stąd zabrane. Musimy się dowiedzieć, kto
to zrobił...
Pot kapał z czoła Kristianowi, który stał ukryty wśród
świerków i słyszał rozmowę lensmana i jego ludzi. Ner-
wy miał napięte jak postronki, czuł się nieswojo, a rozsą-
dek nakazywał mu, by jak najszybciej stąd uciec. Mimo to
nie miał odwagi się poruszyć. Bał się, że jeśli pociągnie za
sobą Srebrnego Księcia, zdradzą ich odgłosy. Oczywiście
mógłby się jakoś próbować tłumaczyć, że chciał się włą-
czyć do poszukiwań i odnalazł ciało Erlinga przed nimi.
Uważał pana Thuesena za człowieka dość ograniczonego,
ale wiedział, że głupcem z pewnością nie jest. Domyśliłby
się od razu, że Kristian usiłował ukryć zwłoki, i zasypałby
go gradem pytań.
129
Kiedy lensman dał rozkaz, by kontynuować poszuki-
wania, nogi się pod nim ugięły. Wiedział, że są na jego
tropie. Na szczęście grupa nie wyruszyła od razu za nim
w pogoń, ale wycofała się z powrotem na łąkę, by powia-
domić resztę, iż Erling zapewne leżał w grocie, ale ktoś go
stamtąd zabrał, i wyjaśnić, że nie przerywają poszukiwań,
tylko podążają za tym, kto to zrobił.
Dopiero wtedy Kristian dostrzegł swoją szansę, by się
wymknąć. Poklepał Srebrnego Księcia uspokajająco po
grzywie i ostrożnie owinął jedną wodzę wokół końskiego
pyska. Srebrny Książę szarpnął łbem poirytowany, nie-
przyzwyczajony, by tak go krępować, ale Kristian przemó-
wił do niego łagodnym szeptem. Nie ścisnął zbyt mocno
rzemienia wokół pyska, ale na tyle tylko, by koń nie
mógł go otworzyć i zarżeć. Z piersi zwierzęcia dało się
słyszeć złowrogie pomrukiwanie, ale powoli zwierzę się
uspokoiło.
Kristian poprowadził konia na prawo, w głąb gęstego
lasu. Bywał tu wielokrotnie i wiedział, że za chwilę wyj-
dzie na zarośniętą ścieżkę, skąd już będzie mógł pocwało-
wać do Svartdal.
Odetchnął, gdy istnienie ścieżki się potwierdziło. Co
prawda kwiaty i gęste krzewy niemal całkiem ją zarosły,
ale wciąż jeszcze dało się ją zobaczyć. Cmoknął na
Srebrnego Księcia, który natychmiast go posłuchał. Kri-
stian biegł przodem, a zaraz za nim koń. Raz po raz oglą-
dał się za siebie, by sprawdzić, czy nie osunął się ładu-
nek. ..
Nie miał pojęcia, jak długo biegł, nabrał jednak w koń-
cu przekonania, że lensman ze swoimi ludźmi już go nie
odnajdzie. Uznał też, że nie zdąży na czas do Svartdal.
130
Musi pogrzebać Erlinga gdzieś po drodze, choć planował
wrzucić jego zwłoki do kompostu w swojej posiadłości.
Zmienił zdanie, stwierdziwszy, że lepiej, by nikt nie wi-
dział, co robi. Zresztą gdyby lensman uparł się w swoich
poszukiwaniach, mógłby znaleźć zwłoki u niego we dwo-
rze, a tego by wolał uniknąć.
Wbił łopatę w ziemię. Wierzchnią warstwę stanowił
wilgotny gęsty mech, wnet jednak dostał się do bru-
natnego torfu. Szpadel uderzał raz po raz o jakiś większy
kamień, ale wtedy Kristian pochylał się i go wyrzucał, po
czym kopał dalej. Bolały go mięśnie od tej ciężkiej pracy w
niewygodnej pozycji, ale ból nie był w stanie go po-
wstrzymać. Raz za razem z niezwykłą siłą wbijał szpadel
w ziemię. Kupka ziemi obok dołu rosła w szybkim tem-
pie.
Nie miał pojęcia, jak długi i głęboki ma być grób, ale
uznał, że zwłoki powinny się w nim mieścić swobodnie.
Nie może dopuścić do tego, by wystawały dłoń czy stopa.
Czytał kiedyś o mordercy, którego brutalne zabójstwo
zdemaskowano, ponieważ lis wygrzebał zwłoki z ziemi.
Ciało znalazł przypadkowy przechodzień, a śledztwo
doprowadziło do mordercy, który żałując swego czynu,
przyznał się od razu do winy.
Kiedy grób był już odpowiednio duży, Kristian znów
owinął chustkę wokół twarzy i zakrył usta. Rozwiązując
sznur, którym przymocował zwłoki do siodła, zamknął
oczy. Poluzował węzły, ale musiał odejść na parę metrów,
by złapać oddech. Zaraz jednak wziął się w garść, chwycił
za martwe nadgarstki i pociągnął ciało do dołu.
W głowie słyszał ostrzeżenie, że zmarłym należny jest
szacunek. Dlatego też ułożył Erlinga ostrożnie w ziemi.
131
Wolał nie ryzykować, że później będą go dręczyć wyrzuty
sumienia. Uczyni wszystko, by godnie pogrzebać Erlin-
ga-
Kristian stanął i wbrew swej woli zerknął na zmarłego.
Wszystko jednak wskazywało na to, że los zadecydował
za niego. Mdłości podeszły mu niebezpiecznie do gardła.
Odwrócił głowę ze smutkiem. Widok był okropny... Na
pewno będzie go prześladować całymi miesiącami, kto
wie, czy nie do końca życia, zdawał sobie z tego sprawę.
Być może było to cynizmem z jego strony, ale teraz naj-
ważniejsze wydawało mu się, żeby pomóc Indze.
Parobek i tak już nie żyje. Sentymentalne mrzonki i
wyrzuty sumienia nie uratują ani jego córki, ani Erlinga.
Może powinienem donieść na córkę, krew z mojej krwi,
zastanawiał się, ale czy to w jakikolwiek sposób
pomściłoby śmierć Erlinga? Nie - odpowiedział sobie
ponuro Kristian. Er-ling nie zmartwychwstanie i
sprawiedliwości nie stanie się zadość.
Inga nie odzyska spokoju, odbywając karę w więzie-
niu. W każdym razie nie według jego oceny. Inga dokona-
ła już wyboru, ukrywając zwłoki Erlinga w lesie. Wyraź-
nie nie chciała być oskarżona o morderstwo.
Ale jak to wpłynie na jego przyszłość? Czy poczuje,
że zwyciężyła sprawiedliwość? Nie. Przeżył już coś po-
dobnego w latach młodości. Uważał się za uczciwego
człowieka, kiedy więzienna brama w twierdzy Akershus
zamknęła się za nim. Boleśnie także doświadczył, że zło
często zwycięża dobro...
Pod wpływem ponurych wspomnień na chwilę zapo-
mniał o rzeczywistości. Ale przecież nie wolno mu teraz
roztrząsać przeszłości. Musi zadbać o to, by Erling ni-
132
gdy nie został odnaleziony, a potem dosiąść konia i po-
śpiesznie wracać do Gaupås. Tam musi, niezauważony
przez nikogo, odwiesić łopatę na miejsce w stajni. Nikt
nie może wiedzieć, że odjechał z narzędziem do kopania.
A już zwłaszcza lensman. Kristian przypuszczał, że służba
okaże się lojalna wobec Ingi, nie miał jednak odwagi bez-
myślnie ryzykować, że się domyśla, do czego potrzebna
mu była łopata...
Ponadto nie wiedział, jak długo lensman przeciągnie
poszukiwania. Wkrótce na dobre się ściemni, a wówczas
szukanie mija się z celem. Pan Thuesen będzie zmuszony
wrócić do Gaupås, by zająć się więźniem. Jak zareaguje,
gdy się dowie o ucieczce Ingi? Nie ma co się martwić na
zapas, pomyślał zrezygnowany, ale w duchu pomodlił się,
by Laurens tym razem przyszedł mu z pomocą. Nie powi-
nien wykorzystywać tego, że były szwagier gorąco łaknął
zgody, ale... Kristian nie miał nawet siły się usprawied-
liwiać. Co się stało, to się nie odstanie. Laurens był jedy-
nym człowiekiem, jakiego spotkał w drodze na łąkę. Może
też jedynym, któremu mogłeś zaufać, dodał uszczypliwie
jego wewnętrzny głos. W żyłach Laurensa i Ingi płynie ta
sama krew. Przecież Laurens nie zostawi w potrzebie swo-
jej siostrzenicy. Na pewno nie, stwierdził Kristian, kręcąc
głową. Bo nawet on sam zauważył, jak Laurensowi bardzo
zależało, by dowiedzieć się jak najwięcej o Indze. Bardzo
tęsknił za kontaktem ze swoją siostrzenicą.
Niepokój pobudził Kristiana do działania. Koniec tych
rozmyślań! Musi za wszelką cenę wrócić do Gaupås przed
lensmanem i tam czekać jakby nigdy nie na stróża prawa.
Byłby w pełni spokojny, gdyby Laurens zdołał znaleźć
Ingę i sprowadzić ją z powrotem do dworu. Wówczas
pan
133
Thuesen nie miałby żadnych dowodów i nie mógłby po-
stawić jej zarzutów.
Kristian podniósł łopatę wysoko nad głowę i wbił ją w
stertę wykopanej ziemi. Targany smutkiem, ale nie bez
ulgi, zauważył, że już pierwsze porcje ziemi zakryły zma-
sakrowaną twarz Erlinga. Martwy parobek nie wykrzywia
się już do mnie ponuro, pomyślał zdenerwowany. Piąta i
szósta łopata pełna piachu zakryły pierś. Szybko, choć
nie dostatecznie szybko, zwłoki zostały zasypane. Kiedy
ziemia zakryła wszelkie ślady, Kristian ubił i przyklepał
nierówności łopatą. Potem przymocował ją do siodła, a
następnie nazbierał naręcze suchych gałązek i pożółkłych
liści. Zamyślony rozsypał je na z pozoru niewidocznym
grobie.
Ostrożnie rozwiązał konia i odszedł kawałek dalej.
Odwrócił się raz jeszcze i rzucił okiem po raz ostatni.
Nikt nie zauważy, że tam, zaledwie parę metrów dalej,
leży człowiek zabity przez moją córkę, pomyślał...
12
Laurens miał wrażenie, że szuka Ingi na oślep. Och, gdyby
Kristian nie zabraniał mu kontaktu z siostrzeńcami przez
wszystkie te lata, na pewno miałby jakieś pojęcie, gdzie
zazwyczaj chowa się Inga, gdy jest smutna i zrezygnowa-
na.
Młode dziewczęta mają skłonność do ucieczki, gdy ich
serca zmagają się z kłopotami miłosnymi albo gdy szaleją
z zazdrości. Kristian wspomniał, że Ingebjorg powiedzia-
ła Indze coś na temat swojego związku z Martinem. Jakie-
go związku? - zastanawiał się Laurens. Martin traktował
wprawdzie pannę z 0vre Gullhaug z galanterią, nic jed-
nak nie wskazywało na to, by łączyła ich bardziej intym-
na zażyłość. Zauważył raczej, że młody dziedzic traktował
Ingebjerg z pewnym dystansem.
Kiedy Martin opowiedział Ragnhild i jemu, że pragnie
poślubić jedynie Ingę, wszystko stało się dla Laurensa
jasne. Jak mógł być taki ślepy? Powinien był już dawno
zauważyć napięcie między kuzynami, oczy pełne blasku,
gdy napotykały się ich spojrzenia... Z czasem domyślił
135
się, że Ragnhild o tym wiedziała, ale nic mu nie mówiła.
Jej milczenie bardzo go zabolało, musiał to przyznać, bo
wyglądało na to, że żona nie chce, by tych dwoje związało
się ze sobą. Dziwnie jakoś poczuł się urażony, że żona nie
chce przyjąć do rodziny osoby, w której żyłach płynie
jego krew. Przecież Inga jest córką Jenny, jego siostry...
Cóż, Ragnhild miała pewnie swoje powody, ale jego sa-
mego bardzo ucieszyło, że Inga zostanie jego synową.
A teraz Inga zniknęła...
Kristian nie wyjawił do końca, z jakiego powodu Inga
uciekła z Gaupås. Nie powinien jednak sądzić, że udało
mu się oszukać Laurensa. W końcu kiedyś łączyła ich dłu-
goletnia przyjaźń i Laurens potrafił zdemaskować u niego
każdą nawet najmniejszą zmianę tembru głosu. Poznawał
także po ruchu głowy, gdy Kristian unikał wchodzenia w
szczegóły.
Poza tym Laurens nie rozumiał reakcji Ingi. Gdy zo-
stała żoną Nielsa, spotykali się raz po raz i widział w niej
spokojną i zrównoważoną młodą kobietę, która potrafiła
zarówno odpyskować, jak i działać energicznie, gdy coś
jej stanie na drodze. Na pewno nie jest tchórzem. Dlatego
wydało mu się dziwne, że mogłaby zechcieć odebrać sobie
życie, jak sugerował Kristian, i to z powodu niespójnych
plotek na temat miłosnych eskapad Martina. O nie, to zu-
pełnie nie pasowało do Ingi, żeby wybierać takie proste
rozwiązanie - i to nie konfrontując wpierw plotek z tym,
co ma do powiedzenia Martin.
Laurens minął konno stare, przekrzywione drewniane
znaki, na których widniały napisy „Storedal" i „SvartdaT.
Storedal zostawił za plecami. Dawno już nie cwałował na
prawo w stronę Svartdal. To prawie jak podróż senty-
136
mentalna, pomyślał ze smutkiem. Ileż to razy przemierzał
kiedyś tę drogę... Z łatwością rozpoznawał każdy zakręt,
każdy kamień przy rowie...
Kiedy droga się poszerzyła, pognał konia. Zaraził go
niepokój Kristiana. To prawda, że Kristian bywał gwał-
towny i porywczy, ale tym razem zachowywał się jak
spłoszony zwierz. Choć równie dobrze można by wytłu-
maczyć jego zachowanie zakłopotaniem, że musi prosić o
pomoc Laurensa. Ten jednak wyczuwał, że pod sztywną
maską opanowania krył się strach.
Nad doliną zapadał zmierzch, ale droga wiła się niczym
jasnoszara wstążka. Koń zmęczył się po chwili, lecz Lau-
rens kazał mu wciąż galopować. Znał możliwości swojego
konia i wiedział, że wytrzyma w tym tempie jeszcze parę
kilometrów.
I właśnie wtedy w głowie Laurensa pojawił się prze-
błysk wspomnienia. Zamyślony zawrócił konia i cofnął
się kawałek. Jenny pokazała mu kiedyś miejsce, które
miało szczególne znaczenie dla rodu Svartdalów. W tym
momencie nie mógł sobie przypomnieć, jak się ono na-
zywa, ale zdaje się, że właśnie tam w bardzo tragicznych
okolicznościach zmarł brat bliźniak Kristiana. Sam Kri-
stian nie zdradził się na ten temat nigdy nawet słowem,
ale Jenny zdaje się słyszała tę historię od Emmy. A kobiety
z rodu Svartdalów miały w zwyczaju zbierać tam mech...
Tak, Moseplassen, tak się nazywa to miejsce! - przypo-
mniał sobie nagle Laurens.
Zaświtała w nim nadzieja, że i Inga zna tę historię.
Może dzięki niej poczuła silniejsze więzi ze swym rodem.
Wystarczająco silne, by przybiegać w to miejsce, gdy mia-
ła ochotę powspominać, a także w rozpaczy i bezsilności.
137
Laurens nie miał pojęcia, ale uznał, że musi zaryzyko-
wać, iż znajdzie tu Ingę. Równie dobrze może się okazać,
że to błędny trop, i tylko straci cenny czas. Tak czy inaczej
szukał po omacku. Pamięć trochę go zawiodła, bo kiedy
oglądali to miejsce z Jenny, podjechali na dół od strony
wielkiego rumowiska. Stali na skraju lasu i patrzyli w górę
na występ skalny, z którego spadł Jorgen.
W zapadających ciemnościach Laurens zgubił
ścieżkę. Postanowił odszukać szczyt rumowiska, uznał
więc, że lepiej zostawić konia uwiązanego do drzewa i
zejść ostrożnie w dół, by sprawdzić, czy nie ma tam Ingi.
W niewysokich zaroślach zaszeleściły liście, kiedy Lau-
rens zsiadł z konia. Zdziwiony zawołał:
- Inga?!
Cisza.
Laurens zwilżył wargi i powtórzył głośniej:
-Inga? Jesteś tu?
-Czego ode mnie chcesz? - usłyszał ochrypły głos.
Laurens poczuł taką ulgę, że miał ochotę roześmiać
się na cały głos, jednak odpychający ton Ingi nakazał mu
opanowanie. Ale jakże cudownie było wiedzieć, że sio-
strzenica żyje.
-Kristian prosił mnie, bym cię odnalazł. Powiedział,
że...
-Tata rozmawiał z tobą?
-Tak, spotkaliśmy się na drodze. Mówił, że ma do za-
łatwienia ważną sprawę, ale nie wyjawił jaką. Bardzo
się o ciebie niepokoił, Ingo! - Laurens rozglądał się
desperacko, ale nigdzie nie widział siostrzenicy.
Zapewne schowała się za jakimiś krzakami.
-Ma powody do niepokoju - wymamrotała Inga.
138
Laurens zasępił się na te słowa. Drżący i zapłakany
głos siostrzenicy napełnił go lękiem. Słyszał, że czyści nos
w chusteczkę. Z jakiegoś powodu jest kompletnie wytrą-
cona z równowagi, ale nadal nie rozumiał, czemu przyszła
w to miejsce. Podjął próbę, by ją uspokoić.
-Inga, kochanie, wiedz, że to wszystko, co mówiła
Ingebjorg o Martinie, to jej wymysły! Całkowite
kłamstwa! Znam mojego syna na tyle, że wiem z całą
pewnością, że między nimi do niczego nie doszło.
-A więc ojciec ci nie powiedział - odparła Inga stłu-
mionym głosem i zamilkła.
Laurens utwierdził się w podejrzeniach, że to nie z
powodu plotek na temat rzekomego związku pomiędzy
Martinem i Ingebjorg Inga uciekła z domu. Zresztą nie
pasowało to zupełnie do jej osobowości. Tym bardziej, że
napomknęła, iż o czymś mu nie powiedziano. Co takiego
ukrył przede mną Kristian? I dlaczego ten uparty osioł to
zrobił? Jeśli Inga naprawdę chce sobie odebrać życie, to
chyba ten dureń powinien zrozumieć, że ja muszę
wiedzieć o wszystkim!
Laurens powoli przeszedł parę metrów naprzód. My-
ślał, że Inga tego nie zauważy, ale ona nagle podniosła
się i cofnęła gwałtownie.
-Stój! - wykrzyknęła oszalałym głosem, trzymając
przed sobą ramiona w geście obronnym. - Ani kroku
dalej!
-Inga - prosił ją Laurens zdenerwowany. - Chciałem
tylko...
Urwał, widząc naznaczoną wzburzeniem twarz sio-
strzenicy. Ze zgrozą stwierdził, że jest całkiem nie do po-
znania. Włosy w nieładzie, cera blada, niemal ziemista,
139
a oczy... Drgnął, gdy uchwycił jej spojrzenie. Miała takie
same jak Jenny piękne niebieskie oczy, które teraz, szero-
ko otwarte, mieniły się dziwnym blaskiem, przywodząc
na myśl oczy szaleńca. Przypominała skazańca, którego
zmuszono, by uklęknął na szafocie i położył głowę pod
topór.
-Zrobiłam coś niewybaczalnego - zaszlochała Inga,
zaciskając zęby.
-Tak jak my wszyscy - pocieszył ją łagodnie Lau-rens.
- Każdy zgrzeszył w ten czy inny sposób. Jedni po-
ważniej, inni mniej...
-Ale nie tak jak ja - płakała Inga.
Laurens jeszcze nigdy nie widział, by ktoś dosłownie
rozpadał się psychicznie na jego oczach, tak jak to się
właśnie działo z jego siostrzenicą. Tak bardzo chciał ją
objąć ramieniem i zapewnić, że zawsze jest jakieś wyjście,
ale nie mógł tego uczynić. Bo gdy robił krok naprzód,
ona cofała się gwałtownie i teraz znajdowała się na sa-
mym skraju rumowiska. Jeśli podejdę bliżej, ona rzuci się
w dół. Obserwując, w jakim jest stanie ducha, nie miał już
żadnych wątpliwości, że gotowa jest rzucić się w otchłań
przepaści.
- Powiedz mi o wszystkim, Ingo - błagał przyjaznym
głosem. - Uczynię wszystko, co w mojej mocy, by ci po
móc.
Inga trzęsła się jak w febrze, ale na moment w jej
oczach błysnęła nadzieja, która jednak szybko zgasła.
- Lensman będzie oskarżał mnie o okropne rzeczy,
a ja nie mogę zaprzeczyć, bo to wszystko prawda... - wy
szeptała udręczona. Ukrywszy twarz w dłoniach, zaszlo
chała tak, że jej szczupłe ramiona zadrżały.
140
-Co z Kristianem? - zapytał Laurens, by podtrzymać
rozmowę. Musiał za wszelką cenę powstrzymać ją od
desperackiego kroku w przepaść. Nie miał kompletnie
pojęcia, o jakim przestępstwie mówi siostrzenica,
dlatego starał się delikatnie wydobyć z niej przebieg
zdarzeń.
-Twój ojciec na pewno wymyślił jakiś plan. Bardzo
mu zależało, żebym cię odnalazł. Odniosłem
wrażenie, że on sam w tym czasie musi zrobić coś
innego, ważniejszego.
Co takiego? - zastanawiał się Laurens rozgoryczony.
Co może być ważniejsze od powstrzymania córki od po-
pełnienia samobójstwa?
- Ojciec nie zdąży na czas - chlipała Inga, nerwowo
zaplatając palce. - Nic nie rozumiesz, stryju... tak czy
ina
czej czeka mnie wyrok.
Wpatrywała się w niego swymi zrozpaczonymi, nie-
szczęśliwymi oczami.
A więc dlatego Kristian tak się śpieszył, zrozumiał w
końcu Laurens. Musiał zdążyć coś zrobić. Kolejny frag-
ment układanki znalazł się na właściwym miejscu, wciąż
jednak pozostawało wiele niewiadomych.
-Ojciec usiłował zakryć łopatę, ale mu się to nie uda-
ło, bo zauważyłem. Po co mu była łopata?
-O Boże, o Boże - żaliła się przerażona, kręcąc głową.
- A więc o to mu chodziło... Nie sądziłam, że po-
traktuje to poważnie. Och, na co ja naraziłam swojego
Djca?
-Kristian z własnej woli poświęcił się dla ciebie, Inga
- rzekł Laurens, nakłaniając ją dyskretnie do dalszych
wierzeń. - Prawda? - Przerażało go jej dzikie,
błyszczące
141
spojrzenie. Szklane oczy, w których jest życie, ale zarazem
rezygnacja.
- Ojciec nie wie, co go czeka - wyjąkała Inga niepew
nie.
Laurensa przeszedł dreszcz. Wyglądało na to, że Indze
się zdaje, iż jest sama. Rozmawia jakby sama ze sobą. Raz
po raz odkrywa tajemnice, ale dość połowicznie. Pocie-
szył ją nieporadnie:
- Kristian potrafi wiele znieść. Waśń rodowa sprawi
ła, że stał się twardy.
Te słowa niczym magiczne zaklęcie obudziły ją z le-
targu. Na bladej twarzy odmalowała się ciekawość, zaraz
jednak znów pogrążyła się we własnych rozmyślaniach.
Laurens czuł niemal fizyczny ból, gdy na nią patrzył.
Wcześniej za wszelką cenę chciała się dowiedzieć jak naj-
więcej o wrogości między Svartdal i Storedal, ale teraz na-
wet ten temat nie był w stanie obudzić w niej ciekawości.
Dopiero teraz uderzyło go, że Inga musiała zrobić coś złe-
go, coś niewybaczalnego...
-Złóż swój ciężar na moje barki, dziecino - błagał
Laurens. - Może w ten sposób będę mógł uciszyć
wyrzuty sumienia i zapłacić za to, że zawiodłem twoją
matkę i Kri-stiana...
-Tak się nie da - odparła bezbarwnym głosem Inga.
-Nie da się naprawić tego, czego się dopuściłam.
Dlatego najlepiej, jeśli zabiorę tę tajemnicę ze sobą do
grobu...
-Nie! - krzyknął Laurens gorączkowo, kiedy za-
chwiała się nad przepaścią. - Nie jest za późno, póki
nie zostaniesz uznana za winną, a lensman nie założy
ci kajdanków. Dopiero wtedy nie ma już wyjścia.
-Masz rację - przyznała Inga ze smutkiem. - Ale ja
142
nie mogę z tym żyć, Laurens. Koszmary będą mnie prze-
śladować wiecznie. Jestem tym już taka zmęczona... Zmę-
czona tym udawaniem.
Laurens zastanawiał się, czy doskoczyć do niej, ale
wciąż nie miał pewności, że zdąży ją złapać, zanim
cofnie się w przepaść. Odległość między nimi nie była już
taka duża, ale Inga stała niczym spłoszone zwierzę gotowe
do ucieczki Zbyt gwałtowny ruch z jego strony, a rzuci się
wprost w objęcia śmierci.
- Ja nie chcę żyć w nieświadomości - rzekł zrozpa
czony Laurens. - Powiedz, z czym się zmagasz! - błagał
załamany, sądząc, że jeśli więcej się dowie, tym większa
szansa, że zdoła przemówić jej do rozsądku.
Inga, targana wątpliwościami, pokiwała wreszcie gło-
wą z namysłem.
- Wydajesz się dobrym człowiekiem, Laurens. Tak mi
przykro, że nie poznaliśmy się wcześniej. Nie obwiniam
cię o to. To mój ojciec przez cały czas uniemożliwiał
nam
spotkanie.
Laurens nie chciał na to odpowiadać. Inga wprawdzie
sama tak stwierdziła, ale nie był pewien, jak by zareago-
wała, gdyby usłyszała to z jego ust. Mogłoby to ją tylko
sprowokować. Czekał więc, pozostawiając jej decyzji,
czy zechce opowiedzieć, co się stało. Nie chciał, by odczu-
ła z jego strony jakikolwiek nacisk.
Wtedy Inga zerknęła za siebie, zupełnie jakby ocenia-
ła odległość ze szczytu rumowiska w dół. Nerwowe drże-
nie ogarnęło Laurensa. Może powinien ją teraz chwycić?
Och, co robić? Nie wiadomo, czy Inga zdecyduje się sama
na skok, ale jeśli ją przestraszy, może przesądzić o tym,
że wybierze śmierć.
143
- Wyjaśnij mi, Ingo, dlaczego uważasz się za grzesz
nika. Sądzę, że tyle jesteś mi winna. I Martinowi także.
To nie w porządku, że on się nigdy nie dowie, co cię tak
dręczyło, że...
Na dźwięk imienia Martina Inga zatrzymała się na sa-
mym skraju głazu.
- Przynajmniej nie będzie musiał żyć u boku morder
czyni - wyszeptała cicho. - Nie zasługuje na to. Domyśli
łam się od razu, że pan Thuesen zastanawia się, czy to nie
ja zabiłam Gudrun, a dziś wieczorem zapewne tylko uzys
ka potwierdzenie swoich podejrzeń.
Słowa te raziły Laurensa jak błyskawica. Zdawało mu
się, że wokół głowy zaciska się mu żelazna obręcz. Na
Boga, czy Inga naprawdę zabiła Gudrun? Śmierć sy-
nowej nastąpiła gwałtownie, ale nikt w Storedal nawet
nie podejrzewał Ingi o coś takiego! Laurens nie miał od-
wagi jej oskarżać, raczej starał się ją przekonać, że nie
ma w tym jej winy. Ale czy to coś da? - myślał wzburzo-
ny.
-Przecież lensman nie może tego w żaden sposób
udowodnić - uspokajał ją łagodnie. - Gudrun od
dawna spoczywa w grobie, przecież wiesz...
-Ona tak - przyznała Inga pozbawionym życia gło-
sem. - Ale dopatrzy się związku, kiedy razem ze
swoimi ludźmi odnajdzie dziś wieczorem Erlinga...
Laurens zmarszczył brwi zdezorientowany.
- Tego żniwiarza, który zaginął? A co on ma wspólne
go z Gudrun? - zapytał niewyraźnie.
Inga podniosła lekko spódnicę i weszła na najwyższy
kamień, który zakołysał się pod jej ciężarem. Zdołała jed-
nak utrzymać równowagę.
144
- Dlatego, Laurens, że... - Zacisnęła powieki i pokrę-
ciła głową. - Że jego też zabiłam.
Martin był poirytowany. Rozumiał, że Ingebjorg, szalejąc
z zazdrości, nakłamała Indze o swoim rzekomym
związku z nim, ale jak mogła ją oskarżyć o to, że zabiła
parobka?! Jeśli ktoś wysuwa tak poważne oskarżenia, to
powinien mieć przynajmniej jakieś dowody.
Nie wierzył, by Inga mogła zadać śmierć Erlingowi!
Hedvig jest kłamczucha, a teraz nakłoniła jeszcze córkę,
by wymyśliła taką nieprawdopodobną historię. Hedvig
miała język węża. Współczuł Ingebjorg, że wychowała
się w domu, gdzie posługiwano się groźbami i kłam-
stwem.
Gniadosz wspinał się posłusznie pod górę. Martin nie
miał pojęcia, gdzie może być teraz Inga, więc pozostawa-
ło mu tylko ufać, że ojciec zdołał natrafić na jej ślad. Sam
postanowił dostać się na szczyt, skąd rozpościera się roz-
legły widok na okolicę. Może stamtąd ją zobaczy?
W głowie wciąż dźwięczały mu urywki zdań wypowie-
dzianych przez Hedvig i Ingebjorg, odsuwał jednak drę-
czące go myśli. Nie chciał osądzać, póki Inga nie będzie
miała możliwości potwierdzić albo zaprzeczyć plotkom.
Co prawda Inga gdzieś zniknęła, ale Martin podejrze-
wał, że smutna i skrzywdzona potrzebowała na jakiś czas
pobyć w samotności. Na pewno bardzo ją zabolało, kiedy
usłyszała, że łączyły go z Ingebjorg intymne stosunki...
Przecież nie znała prawdy.
Kiedy Gniadosz wspiął się na szczyt, Martin podniósł
się w siodle. Trochę bolały go już pośladki. Zazwyczaj bez
145
problemów jeździł konno po kilka godzin, ale teraz sie-
dział spięty i było mu niewygodnie.
Nagle coś zauważył, czujnie obserwując dolinę. W le-
sie, spory kawałek od niego, na szczycie skały mignął mu
jakiś człowiek Nie, to nie skała, tylko rumowisko! Przy-
pomniało mu się, że to miejsce nazywają Moseplassen, a
w dzieciństwie podczas pieszych wędrówek i konnych
przejażdżek bardzo często je mijał.
W wieczornym zmroku niełatwo było dokładnie zo-
baczyć, co się dzieje w oddali, ale mógłby przysiąc, że stoi
tam jego ojciec, Laurens. Rozpoznał go po białej koszuli
i ciemnym swetrze. Ojciec nie nosił nigdy kapelusza, i te-
raz w mroku lśniły jego białe włosy. Martin złożył dłonie
w trąbkę i krzyknął: - Tato! - Wołanie poniosło się nad
wierzchołkami drzew, ale najwyraźniej nie dotarło do
ojca.
Martin nie wiedział, co robić. Jak porozumieć się z
ojcem? Jak się dowiedzieć, czy znalazł Ingę? Zamierzał
krzyknąć ponownie, gdy w tej samej chwili dostrzegł jesz-
cze jedną postać. Gdy przesunął wzrok o parę centyme-
trów w prawo, odkrył, że ojciec stoi razem z jakąś kobietą.
Hmm, właściwie nie miał pewności, że to kobieta, ale po-
stać była znacznie niższa i drobniejsza niż jego ojciec. To
musi być Inga!
Ogarnęła go ulga i uśmiechnął się do siebie szeroko.
Tak się o nią bał! Teraz już wszystko się jakoś ułoży,
pomyślał, o ile przekona go, że plotki nie mają potwier-
dzenia w rzeczywistości. Co jest oczywiste, pocieszał się
w duchu.
Zamierzał już skierować konia w dół zbocza i wyjechać
Indze i ojcu na spotkanie, ale coś nagle przykuło jego uwa-
146
gę. Dlaczego ojciec i Inga stoją od siebie tak daleko? Oj-
ciec wyciąga do niej ręce niemal błagalnie, tak się Martino-
wi przynajmniej zdaje, a Inga na ten gest się cofa. Przeraził
się. Czy ojciec nie widzi, że Inga stoi niebezpiecznie blisko
skraju rumowiska?
Nie odrywając wzroku od tych dwojga, Martin pogonił
Gniadosza, który szedł posłusznie w dół. Scena, która ro-
zegrała się w tej samej chwili, sprawiła, że Martin ściągnął
gwałtownie wodze. Nie, jęknął w duchu. To nie mogło się
zdarzyć... Zanim ostro pogonił konia, zobaczył, że Inga
przechyla się w tył. Ostatni obraz, który wbił mu się w pa-
mięć, to Inga rzucająca się w przepaść.
13
Kristian uniósł się wysoko na końskim grzbiecie. Przed
nim rozpościerał się dwór Gaupås. Rozglądał się uważnie
za mieszkańcami dworu, ale nie zauważył żywej duszy.
Zastanawiał się, jak wjechać dyskretnie na dziedziniec.
Najważniejsze, aby nikt nie zauważył, jak będzie odwie-
szał łopatę na miejsce. Zastanawiał się, czy nie powinien
raczej ukryć jej gdzieś w bezpiecznym miejscu, póki nie
ucichnie całe to zamieszanie, ale co, jeśli Gulbrand będzie
jej szukać albo lensman dostrzeże jej brak? Choć ta ostat-
nia możliwość jest chyba bardzo mało prawdopodobna,
rozmyślał. Musiał jednak zadbać o to, by wszystko było
jak należy. Inga nie może zostać uwięziona z powodu ta-
kiej bagateli.
Z ociąganiem cmoknął na Srebrnego Księcia. Nikt nie
może usłyszeć, jak chrzęści żwir... Nikt nie może zauwa-
żyć go, zanim nie wykona swojego zadania. Miotały nim
strach i wątpliwości. Tysiące pytań lęgło mu się w głowie.
A co, jeśli Gulbrand jest w stajni? Przecież nie dowie się
tego, póki nie wślizgnie się do środka. Może powinien po-
148
zostawić konia gdzieś w pobliżu Gaupås? Ale czy nie wy-
dałoby się to dziwne?
Z napięcia aż zesztywniały mu mięśnie. Podjechał na
koniu jeszcze kawałek i pomyślał: Póki co wszystko idzie
jak najlepiej, ale jak długo? Miękko i cicho zeskoczył z
końskiego grzbietu. Zerkając czujnie w stronę budynku
mieszkalnego, pośpieszył do stajni. Z desperacją dosko-
czył do schowka na narzędzia. Nie rozglądał się na boki
za służbą, zresztą nie miał na to czasu, bo manipulując
niezgrabnie, umieścił łopatę na miejscu.
Oddychał z trudem i nogi się pod nim uginały, ale uda-
ło się! Kompletnie wyczerpany, ciężko dysząc, oparł się
o ścianę. Ani Gulbrand, ani lensman, ani nikt inny nie za-
uważył jego machinacji. Ciarki mu przeszły na samą myśl,
co by się stało, gdyby się pan Thuesen dowiedział, do cze-
go posłużyła łopata...
Kristian zdążył wyjść ze stajni, gdy na dziedzińcu zja-
wił się Gulbrand.
- Szukałem cię - rzucił Kristian, choć kłamstwo z tru
dem przeszło mu przez gardło. - Czy... czy Inga wróciła?
Krótkie niewinne pytanie, ale jakże ważne, uderzyło
go w duchu.
W zielonych oczach starego służącego mienił się
strach.
- Niestety, panie Svartdal. Mieliśmy nadzieję, że pan
ją znajdzie.
Kristian siadł na ławce w ogrodzie kompletnie wyczer-
pany.
- Nie, nie znalazłem. Wierzyłem mocno, że sama
wróci do domu...
Gulbrand siadł na ławce obok niego, ale na szczęście
149
milczał. Kristian miał o czym rozmyślać i nie był skory do
rozmowy.
Co prawda zwłoki Erlinga zostały lepiej ukryte, ale na
co się to zda, jeśli lensman po swym powrocie nie zasta-
nie Ingi we dworze? Tylko utwierdzi go to w przekonaniu,
że dopuściła się zbrodni. Proszę cię, Ingo - powtarzał w my-
ślach udręczony. Pośpiesz się... Wracaj czym prędzej...
A jeśli Inga nigdy nie wróci? - uderzyła go nagła myśl
i poczuł się tak, jakby ktoś mu wymierzył siarczysty po-
liczek. Nigdy więcej... Zrozpaczony i bezradny poderwał
się z ławki i miotał się niczym zwierzę w klatce, krążąc
wokół Gulbranda. Chyba Inga nie... Gryząc palce, jęknął
i zatrzymał się gwałtownie. Wzburzony odgarnął palcami
czarną falującą grzywkę z czoła. Jego córka chyba nie ode-
brała sobie życia?
Rześkie powietrze wdarło się Indze pod suknię, kiedy
rzuciła się plecami w przepaść. Nie odwróciła się, by spoj-
rzeć śmierci prosto w twarz, dzięki czemu roztrzaska so-
bie czaszkę, gdy tylko spadnie na twarde głazy.
Wielokrotnie w ciągu ostatnich dwóch lat czuła się tak,
jakby spadała bezwładnie, ale w ostatniej chwili łapała
się jakiegoś zmurszałego korzenia i od niej zależało,
kiedy ustąpi pod jej ciężarem.
Inga krzyknęła i w tym samym momencie coś ją ścis-
nęło za ramię. Nie uczepiła się korzenia, ale to Laurens
złapał ją jedną ręką. Poczuła silny ból, bo trzymał ją jak
w imadle.
- Puść mnie! - krzyknęła zagniewana. - Pozwól mi
samej zadecydować o własnym losie...
150
Machała histerycznie nogami w nadziei, że się
uwolni, ale nadaremno.
U Laurensa tymczasem strach ustąpił miejsca gniewo-
wi.
- Do diabła, Ingo, nie! - zagrzmiał nad jej głową. - Nie
można być takim tchórzem! Rozumiem, że cierpisz,
ale tak się składa, że nie jedyna w swojej rodzinie zostałaś
poddana takiej próbie.
Inga zerknęła w przepaść. Nie obchodziło ją już, co
stryj prawi o tchórzostwie. Nie tego dotyczył teraz jej
wybór. Straciła chęć do życia i skoro chce ze sobą skoń-
czyć, nikt nie ma prawa się w to mieszać.
- Kristian został niesłusznie skazany i zamknięty
w więzieniu. Musiał opuścić swój ukochany dwór Svart-
dal, pozostawiając Jenny samą, bezbronną z dwojgiem
małych dzieci. Napiętnowaną przez wszystkich do końca
życia. Ale nawet Kristian nie wybrał takiego głupiego roz
wiązania.
W głosie Laurensa pobrzmiewał gniew.
-Nic mnie to nie obchodzi! - wyła Inga udręczona. -
To jego decyzja, nie moja!
-Owszem - już spokojniej przyznał jej rację Lau-rens.
- Ale twój ojciec nie poddał się także, kiedy umarła
Jenny, choć mogę ci powiedzieć, że długo wahał się
pomiędzy życiem a śmiercią. Ale co by mu dało, Ingo,
zabrać do grobu swoją rozpacz? Miałby zawieść was
wszystkich, Kristoffera, Kristera, ciebie, całą służbę
we dworze?
.- Ojciec zawodził mnie przez wszystkie lata - płakała
Inga żałośnie.
- Zapewne - zgodził się z nią ponownie. - Ale ty go
teraz nie zawiedziesz! Ani jego, ani mnie, ani Martina,
151
a przede wszystkim nie własną córkę. Ty, która dorastałaś
bez matki, wiesz najlepiej, jaka pustka pozostaje po...
Z wolna dochodziło do świadomości Ingi, że Laurens
ma rację. Ale przecież zamordowała dwoje ludzi! Czy on
nie pojmuje, jakie ją czeka piekło, gdy zostanie uznana
przez sąd za winną? W swoim mniemaniu zawiodła Emi-
lię już tego dnia, kiedy zepchnęła drabinę, na której stała
Gudrun... A kiedy odbędzie już karę więzienia, jakie ją
czeka życie? Straciła szacunek do samej siebie, a wieś jej
tego nigdy nie zapomni.
Inga przestała walczyć. Zrezygnowana zwisała bez-
władnie nad przepaścią, trzymana za jedną rękę. Bolała ją
pacha.
- Bitwa nie jest jeszcze przegrana, Ingo - przekony-
wał ją Laurens z przejęciem. Siłą swych mięśni zdołał ją
wydostać z niebezpieczeństwa. Nie poddał się, póki nie
wciągnął jej parę metrów w głąb na bezpieczny grunt. Do-
piero wtedy pochylił się i dysząc ciężko, oparł się rękami
o kolana, wyczerpany nadludzkim wysiłkiem.
Zdruzgotana Inga obróciła się na wznak i spojrzała
w niebo, na którym zalśniły gwiazdy. Pod wpływem
tego piękna rozpłakała się przestraszona, że mało
brakowało, a już nigdy nie oglądałaby nieba usianego
gwiazdami...
- Opowiesz mi wszystko po drodze - rzucił Laurens
ostro. Jego ton, nieznoszący sprzeciwu, kazał jej przy-
taknąć. - Razem z twoim ojcem spróbujemy przemówić
w twojej sprawie, Ingo. Uratujemy cię od grożącego ci nie-
bezpieczeństwa, nawet jeśli będziemy musieli uciec się do
kłamstwa!
Oszołomiona i zawstydzona usiadła i nie odzywając
152
się, strząsnęła z włosów liście i paprochy. Otrzepała też
suknię z piasku i brudu.
Martin zastygł w bezruchu, gdy ujrzał rzucającą się w prze-
paść Ingę. Zabije się, zdążył jedynie pomyśleć, a w sercu
poczuł taki ból, jakby go ktoś dźgnął nożem. Minęło za-
ledwie parę sekund, nim Laurens zdążył ją chwycić, tym-
czasem przez niego przetoczyła się lawina najróżniejszych
doznań: niedowierzanie, tęsknota, rozgoryczenie i złość.
W pierwszej chwili sparaliżował go strach, a potem
zdawało mu się, jakby uczestniczył w tym dramacie. Zu-
pełnie jakby sam spadał w dół w labiryncie bólu i cierpie-
nia. Kiedy zaś nabrał pewności, że Laurens złapał Ingę i jej
już nie wypuści, ogarnęła go pulsująca radość. Zaraz jed-
nak ustąpiła bezsilnej złości. Inga powinna się wstydzić,
że naraziła Laurensa na taki wstrząs! Co się z nią dzieje?
Jakiś wewnętrzny głos upomniał go, że Inga znalazła
się w skrajnej rozpaczy. Być może, pchnięta w otchłań
mroku, nie widziała innego wyjścia z sytuacji.
Nie! - odtrącił konsekwentnie tę myśl Martin. Jeszcze
nie zapadł na nią wyrok Nie pojmował, jakie asy w rę-
kawie chowa lensman, ale przecież Inga wciąż ma prawo
przedstawić swoją wersję. Władze nie mogą jej zamknąć
za kratami, póki nie złoży wyjaśnień.
A przy okazji wiele osób zostanie pociągniętych do
odpowiedzialności, myślał Martin z gniewem. Hedvig i
Ingebjorg tym razem się nie wywiną. Odpowiedzą za te
wszystkie plotki, jakie rozpuściły.
Kiedy Martin upewnił się, że Indze nie grozi już nie-
bezpieczeństwo, pogalopował prosto do 0vre Gullhaug.
153
Już on zadba o to, by tamtejsza gospodyni dworu i jej ka-
pryśna córka znalazły się w Gaupås, kiedy przybędzie tam
lensman ze swoimi ludźmi!
Skrawki wspomnień przesuwały się Kristianowi przed
oczami, niektóre tak bolesne i przykre, że skulił się pod ich
natłokiem. Na szczęście były też przebłyski radości i har-
monii, ale nie równoważyły one tych złych wspomnień
dotyczących przypadku Ingi, niestety. Wcześnie uświa-
domił sobie, że traktuje córkę surowo i niesprawiedliwie,
ale nigdy nie zdobył się na to, by ją poprosić o
przebaczenie. Wiele razy był tego bliski, ale nie potrafił
się ukorzyć. Nie leżało to w jego naturze. Nie wiedział
dlaczego. Co by szkodziło, gdyby córka dostrzegła w nim
także przyjazne cechy i przede wszystkim wrażliwość?
Czyżby obawiał się, że się załamie i pokaże jej swoją
prawdziwą naturę?
Udręczony przypomniał sobie nagle, jak Inga leżała w
gorączce po tym, gdy z narażeniem własnego życia
uratowała tonącą Gudrun. Poprzysiągł sobie wówczas, że
przeprosi ją za swoje odpychające zachowanie, jeśli tylko
będzie mu dana taka szansa. I Inga cudem z tego wyszła.
Ale czy on dotrzymał przyrzeczenia? Nie. Stchórzył.
Pocieszał się jednak, że nie złożył publicznie przyrzecze-
nia.
Kristian przebierał niespokojnie nogami niczym kar-
cony batem koń. Zauważył, że Gulbrand przygląda mu się
zdziwiony, ale nie zważał na to. Nie był w stanie wziąć się
w garść.
- Nadjeżdża pan Thuesen ze swoimi ludźmi - przy-
biegł z wieścią zdenerwowany Arne.
154
Kristian jęknął. A więc zbrodnia córki jednak zostanie
odkryta. Nie znaleziono dowodu, ale ucieczka Ingi da
lensmanowi pretekst do wszczęcia śledztwa. A jeśli się
okaże, że córka odebrała sobie życie, wtedy stróż prawa
uzna, że była winna, nawet nie podejmując śledztwa.
Arne stał niepewnie i wymamrotał zakłopotany:
-Na mnie się skupi gniew lensmana. Bo to mnie kazał
pilnować Ingi.
-Zamilcz! - warknął Kristian z pasją. - Akurat teraz
mało mnie obchodzi, którego z nas lensman obwini o
ucieczkę Ingi. Moja córka zniknęła, nie rozumiesz, co
to może znaczyć? - Zrezygnowany rozłożył ręce.
Uspokoił się po tym wybuchu gniewu i otarł krople
potu z czoła. - Pan Thuesen nie będzie mógł mieć do
ciebie pretensji. Dotrzymam słowa, Arne, i zapewnię
go, że to przeze mnie udało jej się uciec.
Arne skinął głową zawstydzony.
-Zniosę upomnienia lensmana - rzekł krótko. - Jeśli to
tylko w jakiś sposób może pomóc Indze...
-Dziękuję, doceniam to - pochwalił go Kristian. Zde-
nerwowany wpatrywał się w drogę prowadzącą do
dworu, ale nikogo póki co nie widział. Ciążyła mu
obawa o to, że Inga mogła sobie coś zrobić. Bał się o
tym myśleć, póki nie jest sam.
W tej właśnie chwili dały się słyszeć kroki z tyłu bu-
dynku.
Wszyscy znieruchomieli.
- To nie ludzie lensmana - stwierdził Gulbrand - bo
oni udali się w kierunku lasu. Odgłosy dochodzą od stro
ny drogi prowadzącej do sąsiednich dworów.
Sztywni z napięcia wyczekiwali w trójkę na stojąco.
155
Kiedy ich oczom ukazał się Martin w towarzystwie
Hedvig i Ingebjorg, Kristian nie wiedział, czy ma się
śmiać się, czy płakać. Od nikogo z przybyłych nie zależał
los Ingi. Najstarszy syn Laurensa co prawda miał powody,
by pojawić się właśnie teraz, ale Kristiana mało to obcho-
dziło.
Nie był zadowolony jednak z obecności plotkary
Hedvig. Ta mściwa wariatka gotowa tylko dolać oliwy do
ognia. Jeśli będzie miała możliwość powiedzieć coś, co
osłabi obronę Ingi, z pewnością to uczyni.
Rzucił Hedvig nienawistne spojrzenie, a ona, zadarłszy
wysoko głowę, bezczelnie uchwyciła jego wzrok. Jej oczy
nie lśniły bynajmniej przyjaźnie. Jeśli rzuci choć jedno złe
słowo, pomyślał nastawiony wojowniczo Kristian, to po-
żałuje do końca życia. Skończy się jego wspaniałomyśl-
ność. Zniszczy ją i jej dobre imię, nawet jeśli będzie go to
miało kosztować wszystkie monety przechowywane na
dnie kufra.
- Idą - wyszeptał Arne tonem sensacji, płonąc z cie
kawości.
Kristian stłumił jęk i nagle do jego oczu napłynęły
łzy. Wszystko na próżno, pomyślał zdruzgotany. Na nic
to, że ukrył lepiej zwłoki Erlinga, na nic jego harówka
przez wszystkie te lata. Tego wieczoru przeżyć będzie
musiał
upokorzenie, gdy oczernią i okryją
najstraszniejszą hańbą członka jego rodziny. Svartdal
zawsze otaczał mir tajemnicy, a ludzie opowiadali o
dworze złośliwe plotki. Teraz jednak wszyscy
mieszkańcy wsi wreszcie uzyskają potwierdzenie, że
mroczny ród Svartdalów nie jest jak inne rody...
- To Laurens - wyrwało się Gulbrandowi. Służą-
156
cy stuknął łokciem Kristiana dobrodusznie. - Nie jest
sam...
Staruszek wyciągał się, by zobaczyć, kto siedzi na koń-
skim grzbiecie za gospodarzem ze StoredaL
- To na pewno Inga - stwierdził zamyślony i czekał
niecierpliwie. - No tak, oczywiście - uśmiechnął się za
dowolony. - Teraz widzę jej rozpuszczone włosy i suknię
łopoczącą na wietrze.
Kristian omal nie runął na ziemię. Słone łzy spłynęły
mu po policzkach, pośpiesznie je jednak wytarł. Inga nie
powinna zobaczyć, że przez nią płakał. Teraz musi być
zdecydowany i silny, żeby zdołać oszukać lensmana.
Laurens zatrzymał konia tuż przy oczekującej groma-
dzie. Zeskoczył pośpiesznie z siodła, ale pozwolił
Kristia-nowi pomóc Indze.
Inga drżała jak liść osiki, kiedy ojciec wyciągnął ku niej
ramiona. Na jej twarzy odmalowała się niepewność z po-
wodu tego nieoczekiwanego przyjaznego gestu. W końcu
dała się przekonać i nachyliła się nad nim. Kristian objął
ją opiekuńczo i uścisnął mocniej, niż to było konieczne.
Zbierało mu się na krzyk, ale stłumił go, wtulając twarz w
jej włosy.
Laurens dał znak Arnemu, by odprowadził konia do
stajni, a stajenny go natychmiast posłuchał.
Nikt się nie odezwał nawet słowem. Porozumiewali się
ukrytymi gestami, by Hedvig nie domyśliła się niczego.
Nie wiadomo, czy gospodyni sąsiedniego dworu zrozu-
miałaby, że należy zachować w tajemnicy przed panem
Thuesenem próbę ucieczki Ingi.
- Udało ci się... załatwić to, co planowałeś? -
zapytała
Inga zawstydzona, ale pełna napięcia.
157
- Tak,udałosię-potwierdziłKristianzcieżkimsercem,
odwróciwszy się specjalnie plecami do Hedvig. - Wszyst
kie ślady zostały zatarte. Czy Laurens wie, co się sta
ło? - zapytał spokojnie.
Inga i Laurens pokiwali głowami równocześnie.
- I można na tobie polegać? - zapytał Kristian z nacis
kiem.
Laurens odważnie poklepał go w ramię i odparł:
- Tym razem cię nie zawiodę, Kristian. Nigdy więcej
cię nie zawiodę.
Kristian odetchnął z ulgą.
-Dobrze. W takim razie jesteśmy umówieni. A ty,
Ingo, nie odzywaj się za wiele. Pozwól, żebyśmy
razem z Laurensem zajęli się panem Thuesenem.
Rozumiesz?
-Tak - odparła zakłopotana i wzruszona.
W tej samej chwili w wieczornym mroku mignęła im
grupa jeźdźców kierujących się wprost do Gaupås.
14
Indze zakręciło się w głowie, kiedy jeźdźcy z lensmanem na
czele wjechali na dziedziniec. Podkowy zachrzęściły o żwir,
a dwa konie zarżały nerwowo, gryząc wędzidło. To był sąd-
ny dzień, pomyślała, czując mdłości. Bała się tak okropnie,
że zdawało jej się, iż unosi się poza ciałem. Kristian obie-
cywał jej bronić, ale jak zdoła tego dokonać? Gorąco wie-
rzyła w jego umiejętności przekonywania do swoich ra-
cji. Ale równocześnie wiedziała, że są całkowicie zależni
od tego, czy służba zechce stanąć po jej stronie. Może to
zrobią, pomyślała w panice. Jej niepokój budziła wszakże
obecność Hedvig i Ingebjorg. Kristian nie będzie mógł mó-
wić, co mu przyjdzie do głowy, bo wdowa z 0vre Gullhaug
nie omieszka głośno krzyczeć, jeśli uzna, że kłamie.
Wystarczyło spojrzeć na lensmana, by się przekonać,
że jest rozgniewany. Pochylił się w siodle i warknął do
Ingi:
- Co zrobiłaś z ciałem?
Inga schowała się za plecami ojca. Pociła się intensyw-
nie pomimo jesiennego chłodu wieczoru.
159
- Proszę tak nie mówić do mojej córki! - rzekł Kri-
stian gniewnie. - Skoro nie znalazł pan tak zwanych
zwłok - sarkazm przebijał z jego słów - to pewnie ich po
prostu nie ma, nie istnieją. Tak myślę. I nie zamierzam
dłużej przyzwalać na to, by ktoś wyzywał bezpodstawnie
Ingę!
Pan Thuesen odchylił się ze złością w siodle.
-Nie ma żadnych wątpliwości, że coś... - położył
szczególny nacisk na ostatnie słowo - ...że coś
zostało ukryte w grocie przy Czerwonym Bagnie.
-A nie przyszło lensmanowi do głowy, że mogła to
być na przykład jakaś padlina? - zapytał Kristian
szyderczo. - Nie potrafię zupełnie sobie tego
wyobrazić, by Inga, taka drobna kobieta, zdołała
przenieść Erlinga w takie miejsce. Pamiętam, że był
wysoki i szeroki w barkach i na pewno bardzo
ciężki.
-Owszem, rzeczywiście był to postawny mężczyzna
- przyznał niechętnie lensman.
Inga nie pojmowała, skąd ojciec bierze odwagę, by tak
mówić. Czy nie zdaje sobie sprawy, że podpowiada roz-
wiązanie tej zagadki? Przecież stróż prawa lada chwila się
domyśli, że Inga miała pomocnika... Mimo woli poczu-
ła w sobie iskierkę radości. Odniosła bowiem wrażenie,
że ojciec jest dla niej gotów na wszelkie poświęcenia.
- Ingebjorg - zapiał pan Thuesen. - Powtórz, proszę,
swoje zeznania! Opowiedz, co widziałaś tamtego wieczo
ru, kiedy Inga została napadnięta i pobita.
Ingebjorg niechętnie wysunęła się naprzód. Rzuciła
zalęknione spojrzenie w stronę swojej matki, ale Hedvig
zmusiła ją do mówienia zdecydowanym skinięciem gło-
wy.
160
-A więc - zaczęła Ingebjorg, a jej dziewczęcy głosik
zadrżał - widziałam mężczyznę, który napadł na Ingę.
-I to był Erling? - Pytanie Kristiana zabrzmiało suro-
wo.
-Taak-usłyszał jedynie w odpowiedzi.
-Stałaś w pobliżu, gdy doszło do napaści?
-Niezupełnie - zająknęła się Ingebjorg zrozpaczona. -
Pamiętam, że byłam koło spichlerza. Wyszłam na
dwór, by zaczerpnąć świeżego powietrza po tańcu z
Martinem. - To ostatnie dodała wyraźnie podniesio-
nym głosem, jakby chciała, by wszyscy usłyszeli, z
kim tańczyła.
-W maju w środku nocy jest dość ciemno - wytknął jej
Kristian. - Jesteś całkowicie pewna, że mężczyzna, któ-
rego widziałaś, to był Erling?
Ingebjorg uspokoiła się.
-Tak sądzę...
-Sądzisz - powtórzył Kristian pogardliwie. - Jesteś
świadoma tego, jaka to różnica dla Ingi? Coś wiedzieć
i coś sądzić to dwie różne sprawy! - prychnął,
wypuszczając powietrze przez nos.
-Zaraz, zaraz - wtrącił się lensman, usiłując uspokoić
nastroje. Nie podobało mu się, że Kristian przejął
przesłuchanie.
-Nie pojmuję - ciągnął Kristian pozornie opanowany.
- Jak Inga z niewinnej ofiary mogła się stać podejrza-
ną. Tyle się nacierpiała, panie Thuesen, a teraz
dowiaduje się, że jest podejrzana o to, że zabiła
mężczyznę, który, co bardzo możliwe, ją zaatakował.
Pan Thuesen wzruszył w milczeniu ramionami.
- Nawet gdyby Erlinga odnaleziono martwego, to skąd
161
można wiedzieć, czy to Inga go zabiła? - przemawiał
Kri-stian gorąco, zarzucając stróża prawa krytycznymi i
bezlitosnymi pytaniami.
- Mamy pewne poszlaki - wskazał cierpko lens-
man. - Pewien świadek uważa, że rozpoznał Erlinga pod
czas napaści na Ingę. Według słów świadka także Erling
zniknął krótko po tym, jak Inga wyruszyła na przejażdżkę
konną, a w grocie cuchnie krwią i śmiercią.
Kristian zaśmiał się brutalnym, fałszywym śmiechem.
- Ja widzę tu tylko Ingebjerg, chorą z zazdrości, która
wskazuje na Erlinga, jakoby to on napadł na Ingę, i któ
ra twierdzi, że widziała go podążającego śladem Ingi tego
dnia, kiedy był umówiony na spotkanie z panem. A tym
czasem grota jest pusta, zupełne jak grób Jezusa trzeciego
dnia po jego śmierci na krzyżu.
Lensman zerkał bezradnie to na Kristiana, to na Mar-
tina, który też wystąpił z gromady.
-Sądzę, że powinien pan posłuchać się pana Svartdala,
panie Thuesen - rzekł Martin łagodnie. Przemawiał
bardziej kornym tonem i dużo przyjaźniej niż
Kristian. - Odmówiłem poślubienia Ingebjorg z 0vre
Gullhaug. Pragnę bowiem tylko Ingi... - Na to
wyznanie wśród zebranych przeszedł szmer. Rzadko
kiedy bowiem ktoś wyznaje publicznie swoją miłość.
- Wiem, że Ingebjorg wymyśliła kłamstwa o tym, że
coś nas łączyło, żeby doszły do uszu mojej wybranki.
Pozwalam sobie przypuszczać, szanowny lensmanie,
że Ingebjorg oskarża teraz Ingę z czystej zazdrości i
nienawiści. Sądzę, że usiłuje mnie desperacko
odzyskać...
-Nic podobnego - zaprotestowała Hedvig ze złością.
-Milcz, kobieto - nakazał jej ostrym tonem pan Thue-
162
sen. - Czy Martin mówi prawdę? - Przyszpilił Ingebjorg
wzrokiem, w którym czaiła się złość.
Ingebjorg założyła ręce za plecami i naburmuszyła
się.
-Ingebjorg! - powtórzył pan Thuesen poirytowany.
-Może ibyłam trochę zazdrosna - przyznała bezbarw-
nym tonem. - Ale Martin to dla mnie już przeszłość.
Nic już dla mnie nie znaczy. Mimo to nie wycofuję
oskarżenia przeciwko Indze. Wiem, co widziałam!
-Czy dotyczy to także napaści na Ingę? - zapytał Kri-
stian nieprzyjaźnie.
-Niee - wykręciła się Ingebjorg. - Ale tamtej niedzieli
Erling na pewno poszedł za Ingą.
Kristian popatrzył z wyrzutem i rezygnacją na
lensma-na.
-Nie wiem, jakie wnioski wyciąga lensman z takich
nieporadnych i nieścisłych wyjaśnień. Moim zdaniem
Ingebjorg jest nie w pełni rozumu.
-No cóż, można by odnieść takie wrażenie - przyznał
mu rację lensman. Z opuszczonymi ramionami sie-
dział w siodle wyraźnie załamany.
Inga zrozumiała, że aż się palił, by ją zatrzymać, zarzu-
cić gradem pytań i oskarżeń. Nie spodziewał się jednak
aż tak ostrego sprzeciwu jej ojca. Dzięki Ci, dobry Boże,
pomyślała z ulgą, że Kristian akurat dziś przyjechał do
Gaupås. Gdyby nie to, lensman z pewnością już by ją za-
mknął w areszcie. A tam całkiem by się załamała.
Ale nawet jeżeli szczęśliwie uniknie więzienia, jak zdo-
ła spojrzeć w oczy ojcu i Laurensowi? Oni przecież wie-
dzą, jakiej się dopuściła zbrodni. Na pewno zgania ją os-
tro, ale niech już tak będzie. Najważniejsze, by zechcieli
zachować tę tajemnicę dla siebie aż po grób.
163
-Lensman powinien wiedzieć, że Inga gdzieś uciekła!
- wykrzyknęła nagle Hedvig. - Pan myśli, że ona tu
była przez cały czas od chwili, gdy ruszyliście na
poszukiwania Erlinga. Ale ja nie jestem taka głupia -
dodała ze złośliwą satysfakcją. - Czemu uciekłaś,
Inga? - warknęła z nienawiścią. - Kristian próbuje ci
pomóc wydostać się z tarapatów, ale przecież uciekłaś
dlatego, że myślałaś już, iż gra skończona i wszystko
wyjdzie na jaw! - krzyknęła, wskazując na Ingę
drżącym palcem. - Laurens z Ingą pojawili się we
dworze w ostatniej chwili, tuż przed powrotem
pańskim, lensmanie, i pańskich ludzi. Niech pan za-
pyta tę kruczoczarną kobietę, gdzie była.
-Ach tak - zaczął lensman przeciągle. - Ptaszek
myślał, że uda mu się czmychnąć? Czy to prawda,
pani Gaupås, że próbowała pani uciec od
odpowiedzialności? Bała się pani, że znajdziemy
zwłoki? A gdybyśmy je znaleźli, przyznałaby się pani
do zabójstwa?
Inga poczuła, jak język jej staje kołkiem w ustach.
Chciała zaprzeczyć, ale nie była w stanie wypowiedzieć
słowa. Znalazła się jakby poza czasem i przestrzenią. Jak
przez mgłę widziała tylko, jak wszyscy się jej
przyglądają z ciekawością.
- Hedvig ma rację - wtrącił się nieoczekiwanie Lau
rens. - Razem z Ingą zdążyliśmy wrócić tuż przed pa
nem.
Indze zrobiło się czerwono przed oczami i
wyjaśnienie Laurensa dotarło do niej jakby z oddali. A
więc jednak została zdradzona. Dlaczego?! - krzyczała w
duchu. Dlaczego właśnie ty, stryju, mnie wydałeś? Teraz
już nie będzie mogła niczemu zaprzeczyć, bo Laurens
wiedział niemal wszystko o Gudrun i Erlingu... Czy na
taką właśnie oka-
164
zję czekał Laurens przez te wszystkie lata? Wreszcie może
złamać ostatecznie ród Svartdalów.
- Inga strasznie się przejęła rzekomym romansem
pomiędzy Ingebjorg a Martinem. Jak pan sądzi, jak się
czuje kobieta, która usłyszała, że jej wybranek spotyka
się z inną? Tak więc pojechałem po Ingę, by jej wyjaśnić,
że Ingebjorg sobie to wszystko wymyśliła.
Powoli docierało do Ingi, co powiedział. Och, Laurens
nie zawiódł jej i Kristiana! Ta pewność przyprawiła ją o
łaskotanie w żołądku. Nagle zdumiała się, jak w ogóle
mogła pomyśleć inaczej. Przypomniała sobie, że na po-
czątku rozprawy przeciwko ojcu też zwątpiła w Laurensa,
a przecież i wówczas Laurens zeznawał na korzyść ojca.
Teraz pozbyła się wszelkich wątpliwości, że Laurens prag-
nie pogodzić się z Kristianem. Wielokrotnie, raz za razem
stawał po stronie rodu Svartdalów.
- Zajęło nam to niewiele czasu - zapewnił Lau
rens. - I zanim ktoś pomyśli o takich oskarżeniach, mogę
zapewnić, że nie pojechaliśmy ukryć zwłok!
To ostatnie zdanie skierowane było do Hedvig, bo ni-
komu innemu nie przyszłoby do głowy, by im coś
takiego zarzucić. Na szczęście jednak Laurens ją
uprzedził.
-Jak długo was nie było? - zapytał pan Thuesen bez
przekonania.
-Hmmm - zwlekał z odpowiedzią Laurens i zwrócił się
do Arnego: - Nie wiem, może dziesięć, piętnaście
minut?
Skinął na parobka, by to potwierdził, ale Arne poru-
szył się niespokojnie. Purpurowy na twarzy naciskał i zsu-
wał nerwowo kapelusz na czoło.
Lensman, nie otrzymawszy odpowiedzi, powtórzył
swoje pytanie:
165
- Czy to prawda, co mówi pan Storedal?
Arne wyprostował się i odparł:
- Tak, rozmowa zajęła im nie więcej niż dziesięć mi
nut. Tak mi się zdaje.
Cierpliwość lensmana tym samym się wyczerpała.
- Od tej pory nie chcę już słyszeć od pani ani jedne
go słowa, pani Gullhaug! Panią zajmują ciągle jakieś ta
jemnice i zagadki. Rzuca pani co rusz jakieś oskarżenia,
ale żadne nie znajdują potwierdzenia w rzeczywistości.
A ja, opierając się na pani oskarżeniach, zorganizowałem
akcję poszukiwawczą, która się kończy fiaskiem! Nie ma
dowodów, nie ma żadnych zwłok!
Hedvig wzdrygnęła się, słysząc reprymendę
lensmana, ale odpyskowała gniewnie:
- Niech pan nie zwala teraz winy na mnie. Sam pan
mówił, że od dawna podejrzewa Ingę.'
Tym razem lensman skulił się ze wstydu. Poczuł się
tak, jakby to Kristian zadał mu cios.
-Moim obowiązkiem jest zbadać sprawę - odezwał się
żałosnym głosem.
-Uważa pan tę sprawę za ostatecznie rozstrzygniętą? -
zapytał Kristian z gniewem. - Czy też moja córka
wciąż będzie się musiała obawiać intryg Gullhaugów?
Nie pojmuję, że ktoś w ogóle słucha tej... tej plotkary!
- spojrzał na Hedvig rozgniewany.
-Uważam sprawę za umorzoną - burknął lensman
zduszonym głosem. - Z braku dowodów.
-To znaczy, że nie zamierza pan oczyścić Ingi z za-
rzutów? - zapytał Kristian zaszokowany.
Lensman zacisnął usta, ale wreszcie odpowiedział:
- Ech... zastanowię się nad tym, jeśli zostanie znale-
166
zionę ciało Erlinga. Po obejrzeniu ran ocenię prawdopo-
dobieństwo popełnienia zabójstwa przez Ingę.
Kristianowi pociemniało w oczach na słowa lensmana
i huknął na zarozumialca siedzącego w siodle:
- To ja może pana na moment poproszę, bo mamy so
bie coś do wyjaśnienia. Na osobności. - Użył wobec lens
mana formy grzecznościowej, ale z każdego słowa biła
ironia.
Wyglądało na to, że lensman najchętniej by odmówił,
ale wreszcie niezadowolony zsiadł z konia. Kołysząc się
z nogi na nogę, poprosił któregoś ze swych ludzi, by zajął
się jego rasowym koniem.
Inga zamrugała oczami, nic nie pojmując. Jakiego asa
w rękawie trzyma ojciec? Czym chce zaszantażować
pana Thuesena? Czy to rozsądne z jego strony zmuszać
stróża prawa do umorzenia sprawy?
Kristian zacisnął mocno zęby, aż zabolały go szczęki, ale to
był najlepszy sposób, aby się uspokoić. Zawsze miał dziw-
ną skłonność do zadawania sobie bólu, by nie wylewać
swej złości na innych.
Przy budynku pralni zatrzymał się i ustawił się twarzą
w twarz do pana Thuesena. Lensman wzdrygnął się, aż
mu grdyka zadrżała. Tak właściwie to lensman miał dość
tchórzliwą naturę, ale dodawał sobie powagi i władzy
urzędem, który sprawował.
- Już wcześniej niesprawiedliwość dosięgła mój
ród, wie pan o tym doskonale! - zaczął Kristian spokoj
nie. - Tym razem jednak będę walczył do ostatniej krwi,
zapewniam pana, by to samo nie spotkało mojej córki.
167
Kristian zamilkł. Chciał bowiem, by do lensmana do-
tarł w pełni sens i powaga jego słów.
Pan Thuesen znalazł jakiś punkt za plecami Kristiana.
Oczy jednak poruszały mu się niespokojnie, choć z upo-
rem nie odrywał wzroku od bezpiecznego widoku.
-Ubolewam, że musiał pan zgromadzić grupę ludzi,
by wyruszyć na poszukiwania - rzucił Kristian
dwuznacznie. - Ale wziął pan sobie już zapłatę za ten
trud.
-A co pan sugeruje? - wyszeptał lensman kompletnie
zaskoczony.
-Pamięta pan może aresztowanie Bjornara? Z tego, co
wiem, osobiście pilnował pan tego szczura u siebie w
„lochu", jak pan dowcipnie nazwał areszt, i zadbał
pan, by odesłano z powrotem Mikrusa do Gaupås.
-Zgadza się - przypomniał sobie lensman. Stanął w
rozkroku i pociągał za szelki, dumny ze swego osiąg-
nięcia. - Koń wrócił bez uszczerbku.
-Ja jednak zastanawiam się, co się stało ze skórzanym
woreczkiem wypełnionym pieniędzmi. Była w nim
spora suma, której mi nie zwrócono!
Pan Thuesen powoli puścił szelki, tym razem nie strze-
lając nimi, jak to miał w zwyczaju, gdy był z siebie zado-
wolony.
-Skórzany woreczek - powtórzył i poczerwieniał na
policzkach. - Nie znalazłem. Ten, tego... zapomniałem
przeszukać Bjornara. Pewnie drań gdzieś go ukrył
przy sobie. Tak... pewnie tak było - dodał z wyraźną
ulgą, że udało mu się wymyślić wiarygodne wyjaśnie-
nie.
-Nie - odparł Kristian stanowczo. - Osobiście się po-
fatygowałem do aresztu któregoś późnego wieczora i
po-
168
rozmawiałem z uciekinierem. Powiedział mi wówczas, że
woreczkiem z pieniędzmi zajął się lensman. Żyła przy
skroni lensmana nabrzmiała.
-T» nieprawda.' Kłamał!
-Bjornar był bezwzględnym przestępcą, to prawda, ale
tam w areszcie kompletnie się załamał i mówił szcze-
rze. Nie próbował nic ukrywać. Sam bez zbytniej
zachęty opowiedział mi dokładnie, co się wydarzyło.
Napomknął też, że pieniądze i konia zabezpieczył pan
osobiście.
-Jak pan może ufać przestępcy? - oburzył się lensman,
kręcąc ponuro głową. - Zupełnie tego nie pojmuję!
-To zupełnie tak samo, jak ja nie potrafię zrozumieć,
że ma pan zaufanie do zdradzieckiej i mściwej Hedvig
- odpowiedział Kristian ze spokojem. - Zna pan ją
przecież dużo lepiej, niż ja znałem Bjornara. Jeśli pan
chce, szanowny lensmanie, możemy zapytać o
woreczek z pieniędzmi któregoś z pańskich
najbardziej zaufanych ludzi. Na pewno ktoś, kto brał
dziś udział w poszukiwaniach zwłok, był także
tamtego dnia, gdy aresztowano Bjornara. Może on
będzie wiedział, co się stało z moimi pieniędzmi...
-Nie ma takiej potrzeby - machnął ręką lensman i
dodał pośpiesznie: - Pieniądze i tak zniknęły, choć nie
wiadomo, w czyjej kieszeni.
-Tak przypuszczałem - uśmiechnął się Kristian za-
gadkowo. - Mam za co żyć, poradzę sobie i bez nich,
ale może będzie lepiej, jeśli pan uniewinni moją
córkę? Tyle różnych niepotrzebnych brudów wyjdzie
na jaw, jeśli dojdzie do rozprawy. Bo przecież
sędziowie będą z pewnością chcieli się dowiedzieć o
wydarzeniach z ostatniego roku. Oni zawsze doszukują
się różnych związków, wie
169
pan. Będą pytać o Bjernara, pieniądze, o tragiczną śmierć
Nielsa...
- Tak,tak-panThuesendreptałwmiejscujakgęś.-Na
piszę krótkie wyjaśnienie dla sędziego w sprawie akcji poszu
kiwawczej. Przekonam go, że została wstrzymana, ponieważ
wprowadziła nas w błąd jakaś zazdrosna panna.
Kristian poklepał lensmana po plecach, omal go nie
przewracając.
- Wiedziałem, że się dogadamy, panie Thuesen!
15
Nad Gaupås zaległa cisza. Pan Thuesen jak zbity pies opuś-
cił dziedziniec dworu wraz ze swymi ludźmi. Nie trzeba
też było wypraszać Hedvig i Ingebjorg, bo same jak nie-
pyszne oddaliły się w swoją stronę. Kristian tylko im po-
groził, choć korciło go, by powiedzieć Hedvig parę słów
prawdy, ale ostatecznie darował to sobie.
Inga nie zdołała porozmawiać z Martinem. Po dra-
matycznych wydarzeniach była kompletnie wycieńczona.
Na szczęście Laurens posłał syna do domu, wyjaśniwszy
mu coś w pośpiechu, za co była mu bardzo wdzięczna.
Oczywiście powinnam go była poprosić, by został, po-
myślała dręczona wyrzutami sumienia. Trudno byłoby jej
jednak uporządkować ten cały bałagan, w jakim się znalaz-
ła, nie wyjawiając mu prawdy. Całej, niezatajonej prawdy
o swojej groteskowej roli w tych dramatycznych zdarze-
niach. Cóż, pomyślała znużona, tę rozmowę muszą odło-
żyć na później.
Kącikiem oka dostrzegła, jak Eugenie zaprasza Kristia-
na i Laurensa do domu. Kristian zatrzymał się na scho-
171
dach i uprzejmym gestem przepuścił Laurensa przodem.
Bardzo pragnęła przyłączyć się do tej wspólnoty, jaka się
między nimi zawiązała, ale najpierw musiała załatwić
sprawę z Arnem. Zakłopotana grzebała czubkiem buta w
żwirze.
- Arne, do końca życia będę ci wdzięczna, że po
twierdziłeś słowa Laurensa. Gdyby Hedvig przekona
ła lensmana, że naprawdę uciekłam, na pewno by mnie
aresztował. A ja po prostu wpadłam w panikę, gdy uzna
no mnie za morderczynię, rozumiesz? - Jakoś dziwnie
gładko przechodzą mi przez gardło te kłamstwa, pomy
ślała zawstydzona. Wystarczy zacząć... No cóż, mam
spore doświadczenie... - Zupełnie jakby mój mózg
ogarnęło jakieś zaćmienie. Teraz, już po wszystkim,
zrozumiałam, że większe podejrzenia wzbudziła moja
ucieczka, niż gdybym pozostała we dworze, ale... Byłam
niemal pewna, że nikt mi nie uwierzy. Błądziłam jak śle
piec.
Arne odchrząknął i odpowiedział:
-A jak można się spodziewać, by człowiek myślał
rozsądnie po takim oskarżeniu? Pewnie zachowałbym
się podobnie. Nie pracuję tu jeszcze tak długo, pani
Gaupås, ale już dawno się domyśliłem, że Hedvig
chce się na pani zemścić... Słyszałem to i owo, a reszty
dowiedziałem się dzisiejszego wieczoru. Nienawiść,
jaką żywi do pani ojca, skupiła się na pani...
-Masz rację - potwierdziła Inga zamyślona. - Też już
mi to kiedyś przyszło do głowy, ale twoje słowa tylko
mnie w tym utwierdziły. Pewnie rzeczywiście tak
było - dodała jednym tchem - że Hedvig po przegranej
rozprawie, a potem jeszcze gdy Ingebjorg została
odtrą-
172
eona przez Martina, postanowiła na mnie wylać swoją
złość.
- Delikatnie powiedziane - rzucił Arne wyraźnie
rozbawiony. - Myślę, że rozgoryczenie, mściwość i prze
wrotność to lepsze określenia, jeśli ktoś by się mnie pytał
o zdanie. Żeby zrobić coś takiego niewinnemu człowieko
wi, to... nie, po prostu brak mi słów - dorzucił, nie kryjąc
zdumienia.
O, Inga doskonale wiedziała, jaka jest przyczyna
wściekłości Hedvig, ale pozwoliła parobkowi utwierdzić
się w przekonaniu, że sam doszedł prawdy. Zresztą miał
rację, że Hedvig poczuła się urażona, nie mógł jednak
wiedzieć, jak bliska prawdy była w swoich domysłach.
- W każdym razie bardzo ci dziękuję - powtórzy
ła Inga przyjaźnie. - Przekonałam się, że można na tobie
polegać, Arne, i jak już wcześniej wspomniałam, lojalność
opłaca się w Gaupås. Nieprędko będziesz musiał starać się
o nową posadę.
Arne mruknął coś zawstydzony, ale bardzo rad.
Kristian cały lepił się od potu. Nie wiedział, jak się ma za-
chować, ale na szczęście Eugenie zaprosiła ich, by usiedli
z Laurensem w fotelach. Uśmiechnęła się do obu
serdecznie, po czym wyjęła z szafy z witrynką błyszczącą
karafkę i dwa kieliszki do wina. Nie pytając ich, czy mają
ochotę się napić, napełniła kieliszki do pełna.
- Proszę bardzo - skinęła głową, wskazując na
wino. - Zostawiam karafkę, gdyby panowie mieli ochotę
na dolewkę.
Kristian czuł się tak, jakby mózg przestał mu dzia-
173
łać. Nie był w stanie nawiązać żadnej rozsądnej rozmo-
wy, a ręce mu się trzęsły. By ukryć wzburzenie, chwyci
oburącz kieliszek i wlał w siebie jednym haustem jegc
zawartość. Wino było bardzo gęste, o smaku winogron
ale zapiekło w gardle. Zawsze bardzo ostrożnie raczył
si^ trunkami, lecz obecność Laurensa wprawiała go w
zakłopotanie. Nieporadnie napełnił znów kieliszek,
niefortunnie stukając karafką o gładki okrągły blat stołu,
ale drugi raz nie podniósł kieliszka do ust.
Laurens jest tak samo zdenerwowany, zauważył Kri-
stian, zerkając na byłego szwagra. Co prawda ledwie wy-
chylił łyk wina, za to zerkał z pozornym zainteresowa-
niem na kota, który leżał w koszyku przy piecu. Kied)
grube leniwe kocisko wyciągnęło się i ziewnęło, Laureni
uśmiechnął się dobrodusznie. Obaj mężczyźni mieli sobie
sporo do wyjaśnienia, ale żaden nie miał odwagi przejąć
inicjatywy.
Może teraz moja kolej, uderzyła Kristiana nagła myśl
Laurens podejmował tyle prób przez te wszystkie lata, a js
zawsze odtrącałem jego rękę wyciągniętą do zgody. Czy ta
noc stanie się przełomowa? Czy tej nocy wreszcie zosta-
nie rzucone światło na waśń rodową i wyjaśnimy sobie
nawzajem wszystkie żale i urazy? Kristian zawsze bardzc
pragnął się dowiedzieć, dlaczego Laurens zadał mu cios
w plecy. W głębi serca zależało mu, by poznać wersję Lau-
rensa, ale kiedy umarła Jenny, nienawiść dodatkowo za-
prawiła się goryczą. Laurens i Ragnhild nie mieli po cc
pojawiać się w Svartdal... Więzy rodzinne zostały osta-
tecznie zerwane.
- Nie wiem, co ci dokładnie powiedziała Inga - zaczaj
Kristian niepewnie. Odchrząknął, żeby oczyścić zachryp-
174
nięty głos. W rozmowie z lensmanem nie skąpił słów, ale
teraz gdy zwracał się do Laurensa, zaschło mu całkiem w
gardle. - Czy wiesz o... o... - umilkł. Tak trudno pytać o
zabójstwa, bo co, jeśli Laurens nie wie... Wtedy nie-
umyślnie zdradzi, czego się dopuściła Inga.
-Wiem - wyszeptał Laurens.
-O... o...?
-O okolicznościach związanych ze śmiercią Gudrun i
Erlinga - dokończył Laurens.
Kristian skinął głową zamyślony i rzekł ze smutkiem:
-Nie miałem wcześniej o niczym pojęcia. Dopiero dziś
się dowiedziałem. Inga sama dźwigała tę tajemnicę.
-Została narażona na nieludzką presję - rzekł Laurens.
- Aż dziw, że od tego nie zwariowała!
-Tak, dość długo zachowała równowagę ducha, choć
mało brakowało... Gdyby nie ty...
Laurens wykręcał palce.
- Tak, bogowie raczą wiedzieć! - pokręcił głową prze
rażony. - Gdybym stał pół metra dalej, już by nie żyła.
Bo ona skoczyła w przepaść, Kristian. Pogodziła się ze
śmiercią.
Kristian zwilżył usta koniuszkiem języka. Słowa
wdzięczności nie chciały mu przejść przez gardło. Nie wie-
dział, jak ma dziękować, nie uwłaczając przy tym swojej
godności.
-Wspaniale, że mogłeś pomóc - zaczął nieśmiało. - Bo
ja musiałem w tym czasie załatwić inną sprawę.
-A jakżeby inaczej - burknął Laurens wzruszony.
Obrócił twarz w bok, ale nie zdążył ukryć łez, które
za-
175
lśniły zdradziecko. - Tylko nie mogę tego zrozumieć,
Kri-stian. Jaka sprawa mogła być ważniejsza od tego, by
powstrzymać Ingę przed samobójczym skokiem?
Na jego zarumienionej twarzy odmalowała się niepew-
ność. Widać było, że to pytanie go nurtuje już od
dłuższego czasu.
-Inga ci o tym nie wspomniała? - zdumiał się Kri-
stian.
-Nie.
Kristian, bębniąc palcami w oparcie na łokcie, przeży-
wał prawdziwą rozterkę. Wątpliwości walczyły z pragnie-
niem, by o wszystkim opowiedzieć Laurensowi. Ale czy
nie jest zbyt niebezpiecznie wtajemniczać Laurensia w tę
sprawę?
- No więc widzisz, Laurens, lensman miał słuszne po
dejrzenia. Inga ukryła ciało Erlinga w grocie.
Laurens rozszerzył oczy ze zdumienia i gestykulował
oniemiały jedną ręką.
- To nie był łatwy wybór, uwierz mi - rzekł Kristian
zdruzgotany. - Postawiłem jednak na to, że Inga nie rzuci
się w przepaść, i uchwyciłem się tej nadziei. Gdyby ludzie
lensmana odnaleźli ciało, tak czy inaczej zostałaby skaza
na na wieczne potępienie.
Laurens otworzył usta ze zdumienia, nadal nic nie
pojmując.
- Ale co zrobiłeś... z Erlingiem?
Kristian spochmurniał, przypomniawszy sobie okrop-
ny widok.
-Przewiozłem ciało w inne miejsce i tam je pochowa-
łem.
-A jeśli je znajdą? - zapytał Laurens sceptycznie.
176
-Nikt go nie znajdzie - zapewnił ostro Kristian. - Ni-
gdy!
-Co za wieczór, co za noc! - jęknął Laurens wyczer-
pany. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że to prawda. Że
Inga, że ona... nie, jak mogłaby zamordować dwie
osoby i żyć jakby nigdy nic w kłamstwie?
Kristianowi nie spodobał się tok myślenia Lauren-sa.
Przedstawił bowiem Ingę jako osobę pozbawioną
wszelkich skrupułów, zdolną do zabójstwa z zimną
krwią. No tak, wciąż nie znał odpowiedzi na wiele pytań.
Może lepiej zrozumieją Ingę, kiedy usłyszą jej wersję
zdarzeń?
- Nie wiem - rzekł ponuro. - Ale jak Inga tu przyj
dzie, będzie musiała nam wiele wyjaśnić!
Trzasnęły drzwi i obaj mężczyźni jak na komendę
spojrzeli w stronę kuchni. Sądzili, że to wraca Inga, tym-
czasem ujrzeli rosłą sylwetkę Gulbranda.
-Widziałeś Ingę? - zapytał ostrożnie Kristian.
-Stoi na dziedzińcu razem z Eugenie, która po tym
długim dniu pracy zbiera się wreszcie do powrotu do
siebie do Lokken.
Kristian pokiwał głową ze zrozumieniem. Minęła pół-
noc i Eugenie powinna już dawno spać. Jak to dobrze, że
Inga ma takie zaufane służące, pomyślał z zadowole-
niem. Eugenie bowiem nie chciała odejść, nie upewniw-
szy się, że gościom nic nie brakuje.
Gulbrand zdjął kapelusz i obracając go w dłoniach,
odezwał się:
- Straszne tu było dziś zamieszanie - zaczął niepew
nie. - Nie wszystko z tego zrozumiałem, nie wiem, co się
właściwie stało. Lensman twierdził, że Inga zabiła Erlin-
177
ga... - Zdezorientowany patrzył to na Kristiana, to na
Laurensa w nadziei, że któryś z nich potwierdzi albo za-
przeczy, że tak było.
Kristian oparł się ciężko w fotelu, zastanawiając się,
co powiedzieć Gulbrandowi. Wiedział, że Ingę z Gulbran-
dem łączy głęboka przyjaźń, ale może lepiej, by nie wta-
jemniczać służby w szczegóły.
- Rozumiem, że chciałbyś się czegoś dowiedzieć - za
czął cicho - ale usiądź, Gulbrandzie, i poczekaj z nami.
Inga, jak przyjdzie, sama nam opowie to, co uzna za słusz
ne.
Laurens mruknął coś zgodnie i podstawił krzesło sta-
remu służącemu, a Kristian pozwolił sobie sam sięgnąć po
kieliszek do wina dla niego.
Trzej mężczyźni siedzieli w milczeniu każdy ze swoim
kieliszkiem w dłoni.
Podskoczyli jak na komendę, gdy wreszcie pojawiła
się Inga. Oparła się o futrynę drzwi i spuściła głowę. Dłu-
gie czarne włosy zasłoniły jej twarz. Z początku nie bar-
dzo rozumieli, dlaczego tak stoi, ale wnet pojęli, że płacze.
Jej drobnymi ramionami wstrząsał szloch. Zakłopotani
mężczyźni wymienili się spojrzeniami, jednak żaden z
nich nie miał pojęcia, jak zareagować.
Ciszę przerwał Gulbrand.
- Inga...
Inga chlipnęła i popatrzyła na niego bezradnie, po czym
w dwóch susach znalazła się przy nim, szukając pociechy
w jego ramionach. Kiedy Gulbrand bezradnie ją przytulił,
rozpłakała się na dobre. Nie był to już tłumiony szloch,
ale wycie rannego, udręczonego zwierzęcia.
Kristian zapadł się w sobie, upokorzony tym, że córka
178
wolała szukać pociechy u starego służącego niż u włas-
nego ojca. Zwłaszcza że świadkiem tej sceny był Laurens.
Do mnie powinna się zwrócić, myślał Kristian dotknięty
do żywego, ale sam rozumiał, że nigdy nie był dla niej do-
brym ojcem.
Inga wzięła się w garść i uwolniła się z ramion Gul-
branda. Otarła palcem nos i zduszonym głosem powie-
działa:
-Przepraszam.
-Nie ma za co - uspokoił ją Gulbrand łagodnie i do-
brodusznie pogłaskał po głowie.
Mężczyźni podstawili Indze krzesło, po czym zajęli
swoje miejsca. Podali jej także kieliszek z mocnym trun-
kiem w nadziei, że podziała na nią uspokajająco.
- Dzisiejszego wieczoru przekonałaś się, Ingo, że mo
żesz na nas polegać - zaczął Laurens ostrożnie. -
Jesteśmy
gotowi wiele poświęcić, żebyś... nie trafiła do więzienia.
Uważamy jednak, że jesteś nam winna w tej sytuacji pew
ne wyjaśnienia. Chciałbym, żebyś zaczęła od zniknięcia
Erlinga...
Inga zamknęła oczy i westchnęła przeciągle. Siedziała w
gronie przyjaciół, którzy jej nigdy nie zdradzą. Ojciec
będzie milczał ze względu na to, że jest jego córką, nato-
miast Laurens wydawał się bardzo zadowolony, że odno-
wił kontakty z rodziną Svartdalów. Gulbrand zawsze stał
wiernie po jej stronie. Miała nadzieję, że tak będzie na-
dal... Nagle oblała się zimnym potem. A jeśli utraci za-
ufanie Gulbranda, gdy ten się dowie, co naprawdę stało
się z Gudrun? Inga zerknęła na niego zamyślona. Trudno,
179
pomyślała stanowczo. Nawet jeśli, to ufam, iż ojciec i Lau-
rens zdołają go przekonać, że działałam w swojej obro-
nie.
- Erling i ja staliśmy się wrogami po tym, gdy skato
wał Czarnulkę. Chciałam przegonić go z dworu za mal
tretowanie zwierzęcia, ale on mi zaczął grozić. Nie spo
dobało mi się, że nawiązał romans z Kristiane, mało tego,
przez niego dziewczyna zaszła w ciążę - dodała spokoj
nie. - Nie zamierzał jednak ponieść odpowiedzialności.
Kristiane, mówiąc łagodnie, była zdruzgotana - ciągnę
ła Inga zagadkowo, przypominając sobie próbę samobój
stwa biednej służącej. - Erling był przekonany, że to ja po
mogłam w ucieczce Bjornarowi, ale to nieprawda! - Jej
zapewnienie zabrzmiało niemal jak krzyk. - Nie ja też do
niosłam lensmanowi, że to Erling pobił mnie tak dotkli-
"wie, iż straciłam dziecko.
- Dlaczego? - wtrącił się Gułbrand nieufnie.
Inga oderwała złamany kawałek paznokcia.
- Nie miałam o tym pojęcia. Dowiedziałam się do
piero tamtej brzemiennej w skutki niedzieli, kiedy Erling
przyszedł za mną na łąkę... Śmiejąc się szyderczo, przy
znał się, że to on mnie wtedy napadł.
Krzaczaste siwe brwi służącego uniosły się w zdumie-
niu.
-Wiedziałem, że ten człowiek jest niebezpieczny! Po-
dejrzewałem go i okazuje się, że nie bez racji!
-Właśnie dlatego zrobiłeś dla mnie nóż - stwierdziła
Inga. - Mówiłeś tak zagadkowo, Gułbrand, że
niektórzy mężczyźni bywają groźni. Miałeś na myśli
Erlinga, prawda?
Gułbrand, kiwając głową, odpowiedział:
180
-Tak. Za każdym razem, gdy zerkał w twoją stronę,
wydawało mi się, że ma takie bezwzględne spojrzenie.
Zupełnie jakby żywił do ciebie nienawiść.
-Było coraz gorzej - wyjawiła Inga zrozpaczona.
-Mów dalej o Erlingu - wtrącił się Laurens. - Tak, że-
bym zrozumiał, co wydarzyło się kolejno.
Indze ulżyło. Nie miała nic przeciwko temu, by odło-
żyć historię o śmierci Gudrun.
- Erling najwyraźniej chciał porozmawiać ze mną
w cztery oczy. Zażądał pewnych przywilejów za... W każ
dym razie - podjęła pośpiesznie - Czarnulka pasła się
obok bez siodła i uprzęży. Nie miałam żadnych szans, za
pewniam was, kiedy klacz ruszyła niczym strzała w stronę
Erlinga i go zaatakowała. Nic nie mogłam zrobić! Czar
nulka dopadła do znienawidzonego oprawcy i stratowała
go na śmierć kopytami.
Gulbrand zadrżał.
Indze znów zebrało się na płacz i z trudem po-
wstrzymywała się od łez. Zdawało jej się, że słyszy od-
głos przecinających powietrze kopyt i trzask miażdżo-
nych kości.
-Gdybym nie zdjęła Czarnulce uprzęży, to może jakoś
zdołałabym ją powstrzymać, ale przecież nie miałam
pojęcia, że Erling się zjawi na łące.
-Może i tak - przyznał jej rację Laurens. - Choć w
gruncie rzeczy wątpię, czy starczyłoby ci sił, by utrzy-
mać konia. Ale jak nierozważnie postąpił Erling!
Przecież powinien wiedzieć, że Czarnulka może się
zemścić.
-To nie twoja wina, że Czarnulka go zabiła - odezwał
się Gulbrand powoli, jakby się nad czymś mocno
zastanawiał. - To był wypadek, ale... Dlaczego nie
przywiozłaś
181
zwłok do Gaupås? Przecież wszyscy na własne oczy zoba-
czyliby rany zadane kopytami i nikt by cię o nic nie ob-
winiał.
Zapanowała niezręczna cisza.
Inga zastanawiała się gorączkowo, jak to wyjaśnić ła-
twowiernemu słudze. Nie znalazła żadnego logicznego
wytłumaczenia i zalękniona postanowiła wyznać prawdę.
-Erling chciał ze mną tego dnia porozmawiać, Gul-
brand. Groził mi, że wyjawi wszystko na temat
śmierci Gudrun...
-Śmierci Gudrun? - powtórzył Gulbrand przerażony. -
Przecież dobrze wiedział, co się stało. Zabiła się, spa-
dając razem z drabiną.
Inga chrząknęła. Sumienie nie dawało jej spokoju,
serce podeszło jej do gardła. Uciekała wzrokiem, byleby
nie napotkać spojrzenia służącego. Zakłopotana i
przestraszona, skubała brzeg spódnicy.
- To prawda, że Gudrun się zabiła, gdy przewróciła
się drabina, na której stała, ale... - spojrzała stanowczo
w zielone oczy służącego. Trudno, muszę odpowiedzieć
za swoje czyny, pomyślała z rosnącą przekorą i dodała sta
nowczo: - .. .ale to ja pchnęłam drabinę.
Wyznanie to okazało się dla Gulbranda szokiem. Kieli-
szek z winem omal nie wypadł mu z dłoni. Opanował się
jednak i odstawił go na stół. Po chwili sięgnął znów po
kieliszek i opróżnił do dna. Twarz mu się wykrzywiła
pod wpływem goryczki.
- Dlaczego? - zapytał z niedowierzaniem. - Dlacze
go?
182
Inga wprawdzie spodziewała się takiej reakcji, ale
usta wykrzywiły jej się w podkowę, jakby znów miała się
rozpłakać.
- W jakiś sposób Gudrun dowiedziała się o Martinie
i o mnie, mimo że przysięgam, iż po ich ślubie tylko raz
byliśmy ze sobą. To niewybaczalne z naszej strony, ale...
nie byliśmy w stanie zapanować nad naszymi uczucia
mi - płomienny rumieniec pokrył jej policzki. Nie tak ła
two było obnażać swoje błędy i wstyd przed tymi trzema
mężczyznami. - Zdawało mi się, że zgubiłam nóż, któ
ry dla mnie zrobiłeś, Gulbrand. Ale z czasem domyśliłam
się, że Gudrun przemknęła się ukradkiem na piętro i mi
go ukradła. Bo kiedy weszła po drabinie na strych z sia
nem, trzymała w dłoni mój nóż. Pamiętam, że była prze
rażająco spokojna, gdy mi oznajmiała, że będzie to wyglą
dało tak, jakbym sama sobie wbiła nóż w serce, jakbym
zginęła z własnej ręki...
Gulbrand podrapał się między oczami. Trudno mu
było uwierzyć we wszystko, co mówiła Inga, chociaż nie
miał najmniejszych wątpliwości, że Gudrun była zdolna,
by grozić w taki sposób.
-Nie można było temu przeszkodzić jakoś inaczej? -
zapytał zatrwożony.
-Możliwe, że tak - odparła Inga. - Ale ja wpadłam w
panikę. W oczach Gudrun dostrzegłam coś takiego, że
zrozumiałam, iż jest gotowa spełnić swoje groźby.
Przez te wszystkie lata ścinałyśmy się nie raz, nigdy
jednak nie widziałam jej takiej oszalałej z nienawiści
jak wtedy... Wykrzykiwała, że zabrałam jej zarówno
Nielsa, jak i Martina...
Gulbrand chrząknął ostrzegawczo. Inga była rozdygo-
183
tana, ale tylko ona i on wiedzieli o kazirodztwie. Kristian
i Laurens nie mogą się dowiedzieć o tym chorym związku
między Nielsem a Gudrun.
Inga mrugnęła do niego porozumiewawczo i Gul-
brand poczuł ulgę. Na szczęście przerwała w samą porę
swoje wyjaśnienia. Nie zapomniała o ich umowie, że nie
będą więcej podejmować sprawy kazirodztwa.
- Wiele się dziś dowiedziałeś i targały tobą zapew
ne różne uczucia, Gulbrandzie - rzekła Inga udręczo
na. - Chcę, żebyś wiedział, że odepchnęłam drabinę w od
ruchu samoobrony. W tamtym momencie wydawało mi
się, że walczę o życie i albo zginę ja, albo ona. Tak to wów
czas oceniałam.
Gulbrand poczuł ból w sercu, że Gudrun spotkał taki
koniec. Ale ogarnęło go też współczucie dla Ingi. Biedna
dziecina, pomyślał z żalem. Bo jeśli tak się sprawy miały,
jak je przedstawiła, to przez ostatni rok ciężko jej było się
z tym zmagać. Pomyśleć tylko, dźwigać taką okropną ta-
jemnicę!
Podczas rozmowy Inga powoli odzyskiwała spokój. Oczy-
wiście nie rozluźniła się całkiem, ale przestało ją dławić
w gardle. Wydawało się, że wszyscy uwierzyli w jej wy-
jaśnienia. Zresztą powinni, pomyślała zmęczona. Bo tym
razem odsłoniła się całkowicie. Prawda brutalnie wyszła
na jaw, Inga jednak nie broniła się bardziej, niż to było
konieczne. Postąpiła źle wobec Gudrun i Erlinga, ale nie
planowała ich zabić. Nie życzyła śmierci swoim wrogom.
Laurens pierwszy przerwał milczenie.
- Jest już po drugiej i Ragnhild z pewnością martwi
184
się o mnie. Martin co prawda miał ją uprzedzić, że jestem
w Gaupås, ale znacie moją żonę - zaśmiał się za-
wstydzony. - Pewnie umiera z ciekawości. - Podał dłoń
Indze i rzekł: - Pamiętaj, droga Ingo, jeśli kiedykolwiek
napotkasz znów problemy... nie próbuj ich rozwiązywać
na własną rękę. Masz przecież nas - wskazał na
Kristiana, Gulbranda i na siebie. - Obiecujesz?
-Tak - odezwała się nieśmiało, ale zaraz się uśmiech-
nęła. - Sądziłam, że potrafię dokonywać mądrych
wyborów, ale najwyraźniej tak nie jest.
-Niełatwo postępować właściwie, kiedy strach zaćmi
rozum - pocieszył ją Laurens. - Zarówno twój ojciec,
jak i ja też tego doświadczyliśmy - dodał tajemniczo. -
I ty, Gulbrandzie, też się pewnie z tym zgodzisz.
Zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
- O tak, ja wielokrotnie popełniałem błędy - przyznał
Gulbrand.
Inga zadrżała z zimna, kiedy została w salonie sama z
Gulbrandem. Kristian odprowadził Laurensa na dwór.
Nie chcieli im przeszkadzać. Już oni mają o czym poroz-
mawiać, pomyślała Inga z rosnącym optymizmem. Może
kiedyś jeszcze dane jej będzie doczekać tego, że Kristian
i Laurens znów zostaną dobrymi przyjaciółmi?
- Och, ty Ingo! Niezależna i bojowa - odezwał się
Gulbrand trochę żartobliwie, ale nie bez czułości.
Inga uśmiechnęła się z goryczą.
-Wahałam się, czy nie opowiedzieć prawdy o okolicz-
nościach śmierci Gudrun, ale Erling krążył wokół
mnie jak chytry lis, grożąc mi i wymyślając kłamstwa.
On mnie po prostu przeraził, Gulbrandzie.
-Tak czułem - zwierzył się Gulbrand. - Bo po śmier-
185
ci Gudrun wyraźnie się zmienił. Zhardział w pewnym
sensie. Wiedziałem o waszej kłótni po tym, jak skatował
Czarnulkę, ale nie miałem pojęcia, że on cię szantażuje.
Zrobiłem dla ciebie nóż, byś miała się czym bronić, i ni-
gdy bym nie przypuszczał, że ten sam nóż będzie miał
swój udział w morderstwie!
-To zrozumiałe - stwierdziła Inga, zaciskając opuszki
palców obu dłoni. - Nie obwiniaj się czasem z tego
powodu!
-Niee - odparł Gulbrand z ociąganiem. - Ale jednak
gdyby nie ten nóż... - zawiesił głos.
-Gudrun znalazłaby inny sposób, by się mnie pozbyć -
odsunęła jego wątpliwości Inga. - Jej oczy pałały
żądzą mordu, Gulbrand. Nie zastanawiała się czy, ale
kiedy się mnie pozbyć.
-Niestety, masz chyba rację - powiedział Gulbrand
zrezygnowany.
Inga wyjrzała przez okno. Budynki dworu spowijał
szary mrok, ale w świetle latarni dostrzegła Laurensa do-
siadającego konia, a obok stał Kristian. Na tle światła ry-
sował się kontur jego potężnej sylwetki. W napięciu ob-
serwowała, jak Laurens pochyla się i ściska na pożegnanie
dłoń wyciągniętą przez Kristiana. Napełniła ją wielka ra-
dość. Och, jak dobrze było widzieć tych dwóch
mężczyzn żegnających się przyjaźnie.
Gulbrandowi strzyknęło w kolanach, gdy się podnosił
z miejsca.
- Idę złożyć do łóżka swoje stare kości - zażarto
wał. - Zobaczysz, Ingo, od teraz wszystko będzie lepiej,
i to dla wszystkich. - Na potwierdzenie swych słów kiw
nął głową w stronę okna.
186
- Mam nadzieję - uśmiechnęła się łagodnie Inga.
A gdy Gulbrand wyszedł, uprzątnęła ze stołu karafkę i
kieliszki. Nie tracąc czasu na ścieranie stołu, wyszła na
schody. Laurens zdążył już opuścić dziedziniec, ale sły-
chać było jeszcze chrzęst kopyt stąpających po żwirze. W
chwilę później dźwięk ucichł.
Kristian wycofał się w stronę płotu, zauważyła nagle.
Wyglądało na to, że zapatrzył się na pola. Podeszła do nie-
go wolno i niepewnie.
Trawa tłumiła jej kroki, ale ojciec miał dobry słuch.
- Chodź tu, Ingo! - odezwał się, nie odwracając gło
wy.
Inga stanęła obok niego i oparła się łokciami o płot.
Korciło ją, by zapytać, ale bała się odpowiedzi. Mimo to
zdobyła się na odwagę:
- Pogodziliście się ostatecznie z Laurensem? Czy tyl
ko jednorazowo zawarliście pokój? Jutro będziesz go znów
nienawidził?
Inga lękała się spojrzeć na ojca, ale usłyszała jego cichy
śmiech.
- Nie obawiaj się, Ingo! Od teraz znów jesteśmy
przyjaciółmi. Dziwne - dodał zamyślony - że to właśnie
ty nas połączyłaś, córka, którą nie umiałem się zaopie
kować.
Inga drgnęła przestraszona, gdy Kristian położył jej na
karku swoją dużą, ciepłą dłoń. Na pewno zauważył jej
reakcję, ale nie cofnął ręki. Nocny mrok ukrył łzy rado-
ści, które spłynęły Indze po policzkach. Wzięła się jednak
w garść, by nie chlipać za głośno. Po co ojciec ma widzieć,
jak się wzruszyła.
- Nadszedł czas - oznajmił Kristian chrapliwym,
187
drżącym głosem - bym ci powierzył wszystkie tajemnice
związane z waśnią rodową.
Pod Ingą ugięły się nogi z napięcia i pod wpływem po-
wagi chwili. Wreszcie, pomyślała z ulgą. Wreszcie się do-
wiem!