saga.
Cienie
z przeszłości
Torill Thorup
W SERII UKAŻĄ SIĘ:
tom 1. Inga
tom 2. Korzenie
tom 3. Podcięte skrzydła
tom 4. Pakt milczenia
tom 5. Groźny przeciwnik
tom 6. Pościg
tom 7. Mroczne tajemnice
tom 8. Kłamstwa
tom 9. Wrogość
tom 10. Nad przepaścią
tom 11. Odrzucenie
tom 12. Zaginiony
tom 13. Waśń rodowa
tom 3.
PODCIĘTE SKRZYDŁA
1
Gaupås, sierpień 1906 roku
Sigrid rozpoznała szuranie kroków ojca. Dygotała na ca-
łym ciele; szybko złapała poduszkę i przycisnęła ją do uszu.
Dokładnie wiedziała, co ojciec zamierza teraz zrobić: naj-
pierw przyłoży głowę do drzwi jej pokoju i będzie nasłu-
chiwał. Następnie naciśnie bezgłośnie klamkę, zajrzy do
niej, lecz zaraz z powrotem za sobą zamknie. Potem prze-
mknie dalej wzdłuż korytarza.
„To szaleństwo, to szaleństwo", powtórzyła śpiewnie
w duchu. Słowa wywołały niepokojące echo w jej głowie,
lecz było jej to obojętne. Sigrid nie chciała, by docierały do
niej odgłosy z zewnątrz. Sypialnia Gudrun znajdowała się
za ścianą, więc dobrze było słychać, gdy ojciec przekraczał
próg.
W owe noce, kiedy ojciec tam spał... Sigrid wysunę-
ła odrobinę nos spod poduszki i zaczerpnęła powietrza.
W noce, gdy ojciec skradał się obok jej drzwi do pokoju Gu-
drun, leżała przerażona i mokra od potu na całym ciele...
Którejś nocy myślała, że skrzypienie łóżka Gudrun dopro-
wadzi ją do obłędu. W całym świecie nie było takich słów,
którymi można by opisać uczucie, ogarniające ją za każdym
razem, gdy słyszała trzeszczenie materaca. Na początku od-
głosy były wolne i niemal bezgłośne, lecz stopniowo nasilały
się i przyśpieszały. Stawały się szybkie, coraz szybsze.
Sigrid nie mogła uwierzyć, że ten miły, troskliwy ojciec
mógł zabawiać się z własną córką! Kiedy obserwowała go
5
w ciągu dnia, w ogóle jej to do niego nie pasowało. Na co
dzień był cichym, spokojnym mężczyzną, który nigdy by
nie wykorzystał nikogo, kto jest mu drogi.
Sigrid mocniej nakryła się poduszką. Starała się nie
dopuścić żadnych dźwięków z zewnątrz. Zgryzła zęby tak
mocno, że poczuła ból w szczękach. To strach i niepew-
ność pomieszane z poczuciem winy zmuszały ją do mil-
czenia. Na myśl o tym, że ktoś mógłby się dowiedzieć,
co się w Gaupås dzieje, robiło się jej gorąco z przerażenia.
Nie miała nikogo, u kogo mogłaby szukać pociechy.
Poza tym, pomyślała zrozpaczona, nikt by jej nie uwie-
rzył, gdyby opowiedziała okrutną prawdę o chorym umyśle
Nielsa...
Inga sądziła, że Niels utrzyma jej stan w tajemnicy. W każ-
dym razie przez jakiś czas, aż nabiorą większej pewności.
Lecz kiedy zeszła na dół do kuchni dzień po tym, jak mu
wyznała, że wydaje się jej, że jest w ciąży, twarze służby
zwróciły się ku niej wyczekująco.
Inga uśmiechnęła się ze zdziwieniem, ale się nie ode-
zwała. Drżącymi rękami nalała sobie szklankę mleka; gdy
piła, czuła na sobie gorące spojrzenia służących. Czyżby
czekali, aż im coś powie?
Niels szczęśliwy wyciągnął ręce.
- Zwierzyłem się domownikom, że prawdopodobnie
jesteś w ciąży! - Rzadko się śmiał, lecz teraz z jego ust sto-
czył się uśmiech. - Może będę miał syna!
Inga z trzaskiem odstawiła szklankę.
-To chyba nic złego, jeśli urodzi się córka - rzekła.
-Nie, nie - odparł Niels rozbrajająco. - Ale będzie syn.
Dziedzic.
Wśród mężczyzn rozległ się pomruk aprobaty. Syn - oto
z czego należy być dumnym!
- No, no - zastrzegła się Inga. - Nie cieszmy się zbyt
6
prędko. Wszyscy musicie pamiętać - poprosiła z
naciskiem
i przebiegła poważnym wzrokiem po służbie - że to pewnie
dopiero pierwszy miesiąc. Wiele się jeszcze może zdarzyć,
zanim się dziecko urodzi.
Spuścili głowy w poczuciu winy.
Inga wzięła kanapkę; miała nadzieję, że więcej nie będą
o tym mówić. Nie rozumiała dlaczego, ale jakoś dziwnie
nie przejmowała się tym, że jest w ciąży. Czy taka obojęt-
ność jest czymś normalnym, gdy nosi się w sobie maleńkie
kiełkujące ziarenko? Na pewno to się zmieni, kiedy już bę-
dzie wiadomo...
Inga opadła do tyłu na oparcie wygodnego fotela na biegu-
nach. Z czułością położyła rękę na brzuchu. Naturalnie nie
mogła jeszcze czuć żadnych oznak życia. Dopiero za kilka
miesięcy może dadzą o sobie znać pierwsze kopnięcia ma-
lutkich dziecięcych stopek.
Zamknęła oczy i pozwoliła, by bujanie fotela ją usypia-
ło. Powolne kołysanie w przód i w tył pomagało się odprę-
żyć. W domu panowała zupełna cisza. Ingę dobiegało jedy-
nie tykanie ściennego zegara. Kiedy przybyła do Gaup&s,
denerwował ją ów dźwięk, lecz teraz przyzwyczaiła się do
niego i uważała, że pozwala jej nawet się uspokoić.
Chwilę później zmarszczyła brwi ze zdziwienia. Od-
niosła wrażenie, że ktoś przed nią stanął... Otworzyła
oczy
i aż podskoczyła. Gwałtownie złapała ustami powietrze
i chwyciła za poręcze fotela. Kostki jej palców zbielały, kie-
dy ze strachu zacisnęła dłonie.
- Gudrun! - krzyknęła. - Przestraszyłaś mnie!
Inga nie słyszała, kiedy Gudrun przyszła. Ta postawna
kobieta stała pochylona nad nią i blisko przysunęła twarz
do jej twarzy. Jedyne, co Inga widziała, to szare, złe oczy,
które się w nią wpatrywały. Kłębiła się w nich uwięziona
nienawiść i wściekłość.
7
- Czego chcesz? - Inga sama słyszała, że jej głos brzmi
niepewnie, ale musiała coś powiedzieć, żeby przerwać
przerażające milczenie.
Gudrun nie odpowiedziała, tylko odchyliła się do tyłu
i obserwowała macochę pogardliwie.
Ingę drażniła i niepokoiła ta cisza. Co Gudrun chciała
osiągnąć, strasząc ją w ten sposób? Dlaczego nic nie mówi,
zwykle przecież nie jest oszczędna w słowach?
Wreszcie Gudrun drgnęła. W jednej ręce trzymała pęk
kluczy.
- Ze względu na ciebie mam nadzieję, Ingo... - zaczęła
powoli, lecz zamilkła. Podniosła klucze do góry, żeby Inga
mogła je zobaczyć, a także usłyszeć ich złowieszczy brzęk.
Klucze dyndały przed jej oczami. Gudrun uczyniła szybki
ruch ręką i zamknęła je w garści. - Mam wielką nadzie-
ję - powtórzyła z nienawiścią - że to dziecko ojca nosisz
w brzuchu!
Inga nie była w stanie odpowiedzieć, ogarnął ją strach.
Dobry Boże, pomyślała zrozpaczona, Gudrun chyba nie
zauważyła, co ją łączy z Martinem! Zadrżała. A jeśli Niels
i reszta domowników dowiedzą się o jej niewierności...?
Wtedy nie tylko naraziłaby się na ich żarty i docinki,
ale również poznałaby zapalczywość Nielsa... Nawet jesz-
cze gorzej, uświadomiła sobie, skończyłyby się spotkania
z Martinem.
Musi zerwać z potajemnymi schadzkami w lesie. Już nie
poczuje wokół siebie czułych ramion ani nie napotka obie-
cującego spojrzenia ukochanego... Ze smutkiem
uświado-
miła sobie, że właściwie nic się między nimi nie zaczęło.
Tyle mieli razem przeżyć, mieli sobie ofiarować tyle piesz-
czot. Związek z Martinem, pomyślała, trzymał ją przy ży-
ciu! Stanowił dobry i jasny punkt, dzięki któremu szare
i smutne dni w Gaupås dawało się jakoś znosić.
Na policzki Gudrun wystąpiły intensywne plamy, kiedy
powtórzyła ponuro:
8
- Słyszałaś, co powiedziałam, Ingo? Oby dziecko, któ-
re nosisz, było mojego ojca. Jeżeli nie... - zamilkła, po-
zwalając, by sens tych słów zawisł w powietrzu, by zapadły
w Ingę głęboko.
Inga poczuła, jak gotuje się w niej ze złości. Strach ustą-
pił miejsca gniewowi. Czy rzeczywiście powinna się prze-
jąć groźbami Gudrun? Przez moment zastanowiła się, jak
nakłonić pasierbicę do mówienia, samej nie zdradzając,
jak blisko jest prawdy. Całkiem możliwe, że to nie dziecko
Nielsa.
- Powiedz mi jedno, Gudrun - rzekła niepokojąco ci-
cho, starając się, by głos jej się nie załamał. - Próbujesz su-
gerować, że sypiam z innymi?
Czuła, jak pot skrapla jej się na czole, lecz powstrzyma-
ła się, by go nie wytrzeć. Gudrun nie powinna się zoriento-
wać, jak bardzo jest zdenerwowana.
- Myślę, że ty wiesz chyba o tym najlepiej! - Gudrun
zacisnęła usta.
Inga drżała od środka. Nie dowiedziała się, ile
Gudrun
wie, i gorączkowo zaczęła szukać kolejnego pytania, które
mogłaby zadać, nie zdradzając się.
- Nie zamierzam odpowiadać na twoje bezwstydne za-
rzuty. Jak sądzisz, jak poczuje się twój ojciec, kiedy się do-
wie, że uważasz mnie za dziwkę?
-
Nie mieszaj do tego ojca! - syknęła nagle Gudrun.
Inga aż podskoczyła, zdumiona tą nieoczekiwaną reak-
cją. Zdobyła się na krótki, pozbawiony radości śmiech. v
- Gudrun, Gudrun - powtórzyła nienaturalnie mięk-
ko. - Według mnie twój ojciec jest jak najbardziej w to za-
mieszany. Stoi mocno obiema nogami zasadzony w tę spra-
wę. Tak - dodała ostro. - „Zasadzony" to właściwe słowo.
To on zasiał we mnie to ziarno! - Jakby na podkreślenie
roli Nielsa położyła rękę na brzuchu.
Gudrun runęła do przodu i musiała się oprzeć o brzeg
stołu. Jej twarz stała się wyjątkowo blada, a wargi zsinia-
9
ły. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, wydawało się, jak
gdyby zaraz miały wyskoczyć z oczodołów.
-Gudrun! - krzyknęła Inga przerażona i wyciągnęła
ręce, żeby pomóc. Chwyciła ją za ramiona i podparła,
od-
chyliła nieco do tyłu.
-Nie... - warknęła Gudrun ochryple. - Nie dotykaj
mnie! - Opędzała się. Jej klatka piersiowa unosiła się i
opa-
dała pod pokaźnym biustem.
-Chciałam cię tylko powstrzymać, żebyś nie upad-
ła - odparła Inga wstrząśnięta i struchlała ze strachu. -
Wy-
dawało mi się, że zaraz zemdlejesz...
-Oszczędź mi tej swojej przeklętej życzliwości. Obej-
dzie się! - Gudrun otrzepała ramiona, jak gdyby
chciała
usunąć odciski dłoni Ingi. Położyła rękę na bladym
czole
i zachwiała się.
Nagle jak gdyby odzyskała swą sztywną godność, od-
wróciła się na pięcie i wymaszerowała z salonu.
Inga znów została sama z głową pełną wątpliwości i py-
tań, na które, jak się obawiała, nie otrzyma odpowiedzi.
Łzy piekły pod powiekami. Pochyliła się do przodu, posta-
wiła łokcie na udach i oparła głowę na rękach.
Dawny spór rodów między Svartdalami a Storedala-
mi nie dawał jej spokoju, a konflikt między nią a Gudrun
ostatnio bardzo się zaostrzył. Gudrun wprawdzie nie po-
wiedziała zbyt wiele, lecz to chyba było najgorsze: niejasne
aluzje i gorzkie słowa. Gudrun nie zdradziła, czego Inga
powinna się strzec ani co może się wydarzyć, jeśli się oka-
że, że ojcem dziecka, które się urodzi, nie jest Niels.
I w ogóle jak Gudrun się o tym dowie? Niemowlę nie
będzie miało wypisane na czole, że zostało spłodzone
w grzechu. Indze zawsze się wydawało, że wszystkie nowo-
rodki są do siebie podobne. Pomarszczone i czerwone ze
spłaszczonym nosem i skośnymi oczami.
Zdenerwowana bujała się w fotelu w przód i w tył. Jeżeli
nikt nie będzie podejrzewał, że dobrowolnie wchodziła do
10
łóżek innych mężczyzn, to ludzie nie będą się doszukiwali
w twarzy dziecka obcych rysów. Dlaczego mieliby to ro-
bić? - pomyślała niepewnie. Nikt poza Gudrun nie podej-
rzewał jej o niewierność.
Inga zagryzła palec wskazujący i stwierdziła, że ojcem
maleństwa może być równie dobrze dziedzic Storedal...
Ona i Martin kochali się dziko i namiętnie, nie bacząc na
konsekwencje. Martin był młody i męski... i miał więcej
ikry... Kiedy leżeli w gorących uściskach, czuła, jak się
w niej poruszał. Natomiast gdy sypiała z Nielsem, odnosiła
wrażenie, jak gdyby ją brał... nie... Zadrżała.
Nie wolno jej już marzyć o Martinie. Czas z nim spę-
dzony powinien odejść w przeszłość. Wstała, nie pozwo-
liła, by smutek zapuścił w niej korzenie. Przyjdzie jeszcze
czas, żeby zapłakać za Martinem.
Miękka, biała owcza skóra na podłodze tłumiła odgłosy
kochającej się pary. Tylko ciche jęki dobywały się zza za-
ciśniętych zębów. Rozbawione, nagie ciała splatały się ze
sobą.
Płomienie z kominka oblewały ciepłym światłem ko-
chanków, którzy spoceni i zadowoleni opadli z wyczerpa-
nia.
Sorine uniosła się na łokciu i uśmiechnęła do Kristoffe-
ra.
- Wiesz, że cię kocham?
Kristoffer uśmiechnął się zażenowany. Sorine była bar-
dziej bezpośrednia niż on. Nie potrafił wyrażać swych
uczuć w taki sam entuzjastyczny sposób, więc tylko przy-
ciągnął ją ku sobie i ułożył w zgięciu łokcia.
- Wiem. I ja cię... bardzo lubię.
Sorine odwróciła się na plecy i wpatrzyła w
drewniane
belki na suficie.
li
- Jesteśmy szaleni - roześmiała się. - Pomyśl tylko,
gdyby Kristian był w domu. Wtedy nie odważyłabym się
wśliznąć do ciebie przez okno dzisiejszej nocy!
Kristoffer pieścił jej piersi, przesuwał ręką po ciepłej,
gładkiej skórze.
- Dobrze, że poszedł na górskie pastwiska, Goś tam
musiał naprawić. - Nagle zaniepokoił się: - Grzeszymy.
Jeszcze nie wzięliśmy ślubu. Jak myślisz, co Bóg o nas my-
śli?
Sorine pogładziła go po policzku.
-Kościół i pastorzy, Kristofferze, tylko upominają
i osądzają, a Bóg... Bóg jest miłością!
-Wierzysz w to? - spytał Kristoffer z nadzieją.
-Nie wierzę - odparła Sorine zadowolona. - Wiem.
-Ale... ale co będzie, jeśli zajdziesz w ciążę?
Sorine klepnęła go dla żartu w policzek.
-Nie zajdę! Umiemy się pilnować.
-To prawda - przyznał Kristoffer z wahaniem - lecz
bogowie wiedzą, że nie zawsze jest łatwo.
-Przygotowania do naszego ślubu już ruszyły - szep-
nęła pogodnie Sorine. - A kiedy zostaniemy uznani za
pra-
wowite małżeństwo, wtedy będziemy mogli figlować w
łóż-
ku do woli, nie obawiając się, że zajdę w ciążę.
Oboje roześmiali się, pełni napięcia i oczekiwania,
co im przyniesie miodowy miesiąc.
Na cmentarzu Laurens Storedal otrzepał ziemię ze szpadla
i położył go na koźle. Cóż, pomyślał sceptycznie, nie po-
zwalając sobie na utratę kontroli nad uczuciami. Właśnie
oczyścił z chwastów i uporządkował grób Jenny. Jedyne,
co zostało, to bukiet polnych kwiatów.
Zdawało się, jak gdyby jej ostatnie miejsce spoczynku
oczarowało go, kusiło bliżej nagrobka ochrypłym, niemym
12
krzykiem. Krzyk zza grobu, pomyślał i wzdrygnął się.
A może to ciemna strona świadomości złapała go w do-
brze zamaskowaną, lepką sieć?
Nie padało wiele, ale wystarczająco, by zmokły mu wło-
sy. Wcześniej przed południem słońce złociło okolicę, a te-
raz znad trawy i liści unosiła się para, gdy krople deszczu
dotknęły nagrzanej ziemi. Mgła zaczynała gęstnieć i krąży-
ła między nagrobkami. Laurens trząsł się z zimna; stwier-
dził w duchu, że z powodu ponurej pogody odwiedziny na
cmentarzu zdawały się jeszcze bardziej smutne.
Szybko złapał bukiet, odwrócił się stanowczo, żeby się
nie rozmyślić, i ruszył wąską ścieżką. Głęboko zakorzenio-
ny respekt dla Kościoła i Pana zmusiły go, by zwolnił kro-
ku. Należy stąpać ostrożnie po takiej świętej ziemi jak ta,
uznał z szacunkiem.
Delikatnymi dłońmi z namaszczeniem ułożył bukiet na
grobie. Uważał, by kwiaty nie zasłoniły złotego napisu na
samym dole: „Miłość jest wszystkim".
Cofnął się, złożył ręce i wpatrywał się nieruchomo
w mogiłę przystrojoną fioletowymi, różowymi i niebieski-
mi kwiatami.
- Kocham cię, Jenny - szepnął żarliwie. -1 zawsze będę
cię kochał..
2
- Ojej, zobacz, kto przyszedł! - zawołał Gulbrand we-
soło któregoś dnia po obiedzie, gdy właśnie mieli wsta-
wać od stołu. Wszyscy wyciągnęli szyje i wyjrzeli przez
kuchenne okno. Na niebie świeciło słońce, oślepiło Ingę
i przed jej oczami zatańczył czarny obłoczek, tak że trud-
no jej było cokolwiek wyraźnie zobaczyć. Wreszcie udało
jej się skupić wzrok na konnym wozie, który wtoczył się
na dziedziniec.
Zamarła. To Kristian, jej ojciec.
Czego on mógł tutaj teraz chcieć? Wiedział, kiedy lu-
dzie jedzą obiad, i Ingę zdziwiło, że pojawia się właśnie
w tym momencie.
Zrobiło jej się przykro. Kristian jest mimo wszystko jej
ojcem i kochała go. W dzieciństwie patrzyła na niego jak
na bohatera i starała się zwrócić na siebie jego uwagę. Był
nieomylny, sprawiedliwy dla służby i zawsze podejmował
mądre decyzje, lecz ona była tylko małą Ingą, którą dostał
w zamian za swą ukochaną Jenny. Za każdym razem, kiedy
o tym pomyślała, czuła ukłucie w sercu. Stopniowo zaczy-
nała dostrzegać jego ciemne strony. Potrafił być przekorny
i pamiętliwy, gdy ktoś spróbował mu się sprzeciwić. I nie
miał do niej cierpliwości.
Inga nie była jedyną, którą zaskoczyła ta niespodzie-
wana wizyta. Jeden szybki rzut oka na Nielsa wystarczył,
by zauważyć, jak się skulił zaniepokojony. Nielsa i Kristia-
na zawsze łączyła przyjaźń, lecz nie budziło wątpliwości,
że Niels dobrze pamiętał awantury, które wybuchały na
14
dziedzińcu między Ingą a Kristianem. Owe sceny okryły
Nielsa wstydem jako małżonka.
Gospodarz Gaupås odsunął krzesło od stołu.
- Czego może sobie życzyć pan Svartdal? - Starał się
panować nad głosem, lecz mu się nie udało.
Ponieważ wszyscy się najedli, podnieśli się z miejsc.
Mężczyźni wylegli na dziedziniec, żeby przywitać się z Kri-
stianem. Inga jeszcze została, żeby zrobić porządek z garn-
kami. Nalała wody do balii i wstawiła brudne talerze do
namoczenia. Umyła stół wodą i mydłem i dokładnie wy-
tarła ręce ręcznikiem.
Właściwie wyczekiwała ponownego spotkania z ojcem,
choć nie spodziewała się, że uraczy ją dobrym słowem. Zwyk-
le przykładał palec wskazujący cło ronda kapelusza i robił
ukłon głową. Zauważyła, że tęskni za tym, by znów zobaczyć
ten gest. Musiała się przekonać, że wybaczył jej bezwstydne
zachowanie, gdy pojawił się tu ostatnim razem!
Dobiegł ją rubaszny męski śmiech, kiedy wyszła na ga-
nek. Niels uśmiechał się do Kristiana. Jej ojciec stał na roz-
stawionych nogach obok wozu. Jego szerokie plecy świad-
czyły o sile i krzepkości.
Inga z ociąganiem podeszła do grupki na dziedzińcu.
Serce ciężko waliło jej w piersi, splotła razem spocone dło-
nie.
- Dobry Boże - pomodliła się cicho. - Mam nadzieję,
że uwolniłeś ojca głtiwę z przygnębienia. Proszę, daj mu
siłę, by pogodził się ze swą jedyną córką. Muszę przyznać,
że nie żałuję zbytnio, że zrobiłam mu awanturę. Jednak nie
powinnam go atakować... - Na samo wspomnienie zrobi-
ło się jej gorąco i nagle przystanęła. Czy powinna się odwa-
żyć i podejść do mężczyzn? Czy ojciec odwróci się i utkwi
w niej swój czarny wzrok? Może zażąda przeprosin?
Inga zawahała się przez chwilę. Nie, musi się pokazać.
Powinni ze sobą porozmawiać jak dwoje dobrze wychowa-
nych ludzi i zapomnieć o tym, co bolesne.
15
Żwir zachrzęścił pod jej stopami. Kiedy stanęła tuż za
ojcem, Kristian podniósł głos i rzekł:
- Muszę wracać do Svartdal. Wiem, że macie sporo ro-
boty.
Mężczyźni uśmiechnęli się i przytaknęli. Kristian wsiadł
do wozu i popędził konie. Skinął głową w stronę mężczyzn
na pożegnanie.
Inga stała jak zamurowana.
Ojciec słyszał, że nadchodzi, ale nawet na nią nie spojrzał.
Rozczarowanie i wstyd paliły Ingę niczym ogień pochodni.
W oczach zaszkliły się łzy. Spłynęły po policzkach, ale ich
nie otarła. Mężczyźni łatwiej zauważyliby, że płacze, gdyby
podniosła rękę i przesunęła nią po twarzy.
Odwróciła się i drobnym krokiem pobiegła do domu.
Pokonała schody w kilku susach, otworzyła drzwi do sy-
pialni i rzuciła się na łóżko. Płacz znalazł ujście z piersi.
Inga wcisnęła twarz w materac i wybuchnęła szlochem.
Skuliła się jak dziecko i wsunęła do ust brzeg kołdry. Ojciec
miał uzasadnione powody, żeby się na nią złościć, ale żeby
ją w taki sposób zignorował...
Teraz już przynajmniej wiedziała, co o niej myśli. Już nie
musiała się więcej upokarzać i ostrożnie do niego podcho-
dzić. I tak o nią nie dbał.
- Niech cię diabli porwą, Kristian! - przeklinała roz-
goryczona. - Obyś się smażył w piekle! W piekle, w piek-
le! - biła wściekle pięściami w materac. Zaraz jednak prze-
szła jej cała złość, równie szybko, jak ją ogarnęła.
Inga usiadła zrezygnowana, wzięła zmiętą chusteczkę
i wydmuchała nos.
Zapragnęła w tej chwili być kobietą, która albo kocha,
albo nienawidzi. Wszystko stałoby się prostsze, gdyby umia-
ła zdecydować, czy ma kogoś lubić, czy unikać. Jej uczucia
były pewnie bardziej złożone, niżby tego chciała.
16
Odbicie w lustrze odpowiedziało jej grymasem. Wło-
sy tworzyły czarną plątaninę przed oczami. Inga próbowa-
ła rozczesać je palcami. Piekące, spuchnięte policzki nie-
długo ochłoną, gorzej wyglądały smutne, zaczerwienione
oczy. Wszyscy poznają, że płakała.
Gdyby tylko mogła zostać jeszcze chwilę w pokoju!
Ale zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe, bo czeka ją ro-
bota. Musiały zacząć prząść nici z zebranego w tym roku lnu.
Jeżeli zaraz nie pośpieszy do stodoły, Gudrun ją zawoła.
Inga niechętnie weszła do stodoły. Gudrun uważnie jej się
przyjrzała, ale nie odezwała się. Inga pochyliła się i wzięła
garść lnu. Len leżał na dworze na deszczu i słońcu, zanim
został zebrany cztery tygodnie temu. Już był
wymoczony,
a teraz kobiety czekała żmudna praca przy oddzielaniu
drewnianej części łodygi od włókna.
Gudrun sama usiadła przy międlicy. Był to czworokąt-
ny stołek, stojący pewnie na trzech drewnianych nogach.
Zrobiono w nim szczelinę, w którą wchodziła druga des-
ka. Na jednym końcu ruchomej deski przymocowano wą-
ską deseczkę, przypominającą nóż. Gudrun chwyciła za
uchwyt i podniosła ją, następnie na stołku ułożyła wiązkę
wysuszonego lnu i przycisnęła ją drewnianym nożem. Za-
trzeszczało.
Gudrun widocznie robiła to już wcześniej, ponieważ
szybko unosiła nóż i przesuwała wiązki lnu do siebie, łamiąc
je w wielu miejscach na kawałki. Zdrewniałe części łodygi
kruszyły się, lecz nadal mocno trzymały się włókien.
- Będzie z nich piękne ubranie! - zawołała Sigrid za-
chwycona.
Inga uśmiechnęła się krzywo, odgarnęła długą grzywkę
i wsunęła za uszy, przygotowując się na ciężką i rozgrzewa-
jącą pracę. Sigrid posiadała niezwykłą zdolność cieszenia
się z powodu drobnych zdarzeń codziennego dnia.
17
-Tak, teraz będziemy miały nici do szycia i na osno-
wę - przytaknęła Inga. - Być może uda się z nich
również
utkać obrusy i delikatny materiał.
-Nie tak prędko - rzuciła ostro Gudrun. - Len trzeba
najpierw otrząsnąć i usunąć resztki łodyg.
-No tak - przyznała Inga. - A potem jeszcze wyczesać
i uprząść nici.
Gudrun zgodnie skinęła głową.
Pracowały dalej w milczeniu. Nie miały czasu na od-
poczynek, pot spływający z czoła ocierały rękawami blu-
zek. Pył z suchych łodyg lnu unosił się w stodole i kleił do
lepkiej skóry. Całe ciało kłuło. Kobiety kaszlały i odchrzą-
kiwały, kiedy odrobinki drewna dostały się do nosa. Inga
mrugała raz po raz, żeby zwilżyć oczy, ponieważ okruchy
łodyg tworzyły na spojówkach cienkie błonki.
- Zostało nam tylko bielenie - uśmiechnęła się Inga
zadowolona, gdy ułożyły na podłodze gotową szarą przę-
dzę.
Sigrid odwzajemniła uśmiech.
- Tak, i na szczęście możemy się do tego zabrać jutro!
Nie wiem, czy wytrzymałabym dłużej w tym pyle!
Kiedy Inga znalazła się z powrotem w sypialni, zdjęła
spódnicę, skarpety i bluzkę. Przyłożyła mokrą ścierkę do
szyi i westchnęła z zadowolenia. Przyjemnie jest znowu
być czystym.
Jej myśli wróciły do dzisiejszych odwiedzin ojca. Czego
właściwie tu chciał? Opuściła rękę ze ścierką. Ojciec nigdy
nigdzie nie wyjeżdżał bez powodu. Na pewno miał z Niel-
sem do pogadania. Tylko o czym?
W jaki sposób mogłaby się dowiedzieć, czemu zawdzię-
czali tę wizytę? Za bardzo się wstydziła, żeby zapytać męża,
nie mogłaby stanąć z nim twarzą w twarz i wyznać, jak głę-
boko poczuła się upokorzona, kiedy ojciec całkiem zigno-
rował ją na dziedzińcu przed domem.
Gulbrand, pomyślała. Mogłaby spytać tego miłego i do-
18
brodusznego służącego! A jeśli się pośpieszy, zdąży z nim
porozmawiać przed popołudniowym posiłkiem.
O tej porze Gulbrand zwykle oporządzał konie i wymia-
tał z boksów. Inga pobiegła do niego do stajni, lecz zatrzy-
mała się onieśmielona i wbiła wzrok w ziemię. Gulbrand
domyślił się, że dziewczynie coś leży na sercu, i mrugnął
do niej, jak gdyby bawiło go, że jest jej potrzebny.
Inga machnęła ręką i otworzyła usta, żeby spytać, lecz
nagle odniosła wrażenie, że język przykleił się jej do pod-
niebienia. Wiedziała, o co spytać, lecz nie miała pojęcia,
jak to zrobić.
Gulbrand odłożył haczyk do kopyt na poprzecznej belce.
-A więc w Svartdal szykuje się wesele?
-Wesele?
-Tak, Kristian przyjechał, żeby przekazać, że twój brat
Kristoffer żeni się z Sorine Hotvedt w sobotę
dwudziestego
czerwca przyszłego roku. Po Nowym Roku dostaniecie
pi-
semne zaproszenie.
-O! - zawołała Inga zaskoczona. W głowie wymyślała
najbardziej przerażające sceny i denerwowała się, co
takie-
go ojcu mogło przyjść do głowy, a tymczasem
przyjechał
tylko z zaproszeniem dla Nielsa i jego rodziny na
wesele!
Skrzyżowała ręce na piersiach. Jak to dobrze, ucieszyła
się
w duchu.
-Pewnie jesteś szczęśliwa - zachichotał chytrze.
-Tak! Myślałam... - Zerknęła na służącego i oprzy-
tomniała. - Wszystko jedno, co sobie pomyślałam.
Gulbrand znacząco skinął głową.
Inga położyła mu poufale rękę na ramieniu i spojrzała
prosto w jego zielone oczy.
- Dziękuję - rzekła po prostu.
3
Tydzień później, gdy Inga wchodziła po drabinie prowa-
dzącej na górę stodoły z sianem, usłyszała cichy płacz. Za-
trzymała się w połowie drogi zakłopotana i zastanowiła,
czy powinna iść dalej, czy może zawrócić. Ten, kto tam sie-
dział na górze, szukał kryjówki i chciał być sam.
Żałosny płacz rozdzierał jej serce. Ruszyła wyżej, szcze-
bel po szczeblu. Poznała, że to kobiecy głos, i pomyślała,
że dziewczyna nie powinna się chować i cierpieć w samot-
ności.
- Eugenie - szepnęła, widząc młodą kobietę, która le-
żała skulona na miękkim sianie. Włosy miała splątane,
a twarz mokrą od łez. Inga zbliżyła się cicho, niepewna, jak
Eugenie zareaguje. - Eugenie - szepnęła ostrożnie jeszcze
raz. - Co się stało?
Eugenie próbowała powstrzymać łkanie i otarła zaczer-
wienione policzki. Pogładziła się po brzuchu. A potem
jeszcze kilka razy.
Jest w ciąży, stwierdziła Inga. Służąca będzie miała dziec-
ko, a jego ojciec ją zostawił. W takim razie nie pierwszy raz
w historii zdarza się, że głodny miłości mężczyzna ulatnia
się, gdy dowiaduje się o skutkach łóżkowych przyjemności.
A teraz Eugenie leży tu: młodziutka, porzucona i z dzie-
ckiem pod sercem. Urodzenie pozamałżeńskiego dziecka
naznaczy ją na całe życie. Inga słyszała powtarzane pół-
głosem plotki o dziewczętach, które zabijały nienarodzone
dzieci, żeby uniknąć kary, upokorzenia i ludzkiego gada-
nia.
20
Eugenie przestała powstrzymywać łzy i opadła na sia-
no. Płacz przybrał na sile.
Inga usiadła ostrożnie obok zrozpaczonej dziewczy-
ny i zacisnęła dłonie na kolanach. Przez chwilę siedziała
w milczeniu. Tak bardzo chciałaby ją pocieszyć, ale trudno
jej było nawiązać bliski kontakt. Przysunęła się bliżej i de-
likatnie pogładziła szlochającą Eugenie po plecach. Dziew-
czyna nie odsunęła się i to ośmieliło Ingę, by ją przytulić.
Stopniowo płacz zaczął cichnąć, a Inga położyła Euge-
nie rękę pod brodę i uniosła jej twarz.
- Nie bój się - poprosiła. - Nie stracisz swojej służby,
nawet jeśli urodzisz dziecko. Sama porozmawiam o tym
z Nielsem.
Eugenie spojrzała na nią, nie rozumiejąc.
Powoli Inga uświadomiła sobie, że być może wyciągnę-
ła zbyt pochopne wnioski.
-Bo chyba jesteś w ciąży, prawda?
Eugenie pokręciła głową.
-Nie, to nie to... - znowu wybuchnęła płaczem.
-W takim razie co się stało? - spytała Inga łagod-
nie. - Opowiedz mi. Może będę mogła ci pomóc?
-Mój starszy brat, Mathias, był tu przed chwilą... - Eu-
genie urwała, żeby zaczerpnąć tchu. - Mathias
powiedział,
że mama nie żyje... Zmarła dziś w nocy.
- Tak mi przykro - rzekła Inga ze współczuciem.
Smutek i rozpacz Eugenie były ogromne, ale co by
się stało, gdyby dziewczyna naprawdę była w ciąży...?
To z pewnością przysporzyłoby jej więcej zmartwień niż
śmierć matki.
- Nie musisz mi współczuć - bąknęła służąca. - Matka
od dawna czuła się zmęczona życiem, przez całe lata ciężko
pracowała. To dla niej dobrze, że wreszcie znalazła odpo-
czynek. .. - Na samo wspomnienie o matce Eugenie głośno
pociągnęła nosem. - Ale świadomość, że jej już nie ma, jest
tak trudna do zniesienia...
21
-Na pewno - pocieszyła ją Inga. - To bolesne, gdy od-
chodzi ktoś, kogo kochamy.
-Nie wiem... Zupełnie nie wiem, co począć z moim
młodszym rodzeństwem.
- A co z twoim ojcem...
Eugenie przerwała jej nieśmiało:
- Ojciec zmarł trzy lata temu. Przygniotły go drzewa,
gdy pracował przy spławianiu drewna.
Głowę Ingi wypełniły przykre myśli. Często wdowa po
dzierżawcy zostawiała dzieciom w spadku bardzo niewiele.
Ubogą izbę i kilka sprzętów. Żadnych pieniędzy ani mająt-
ku, który mógłby zapewnić byt sierotom. Jej oczom ukazał
się obraz wychudłych, zapłakanych maluchów. Trzeba im
jakoś pomóc, pomyślała, bo nie zniesie myśli, że miałyby
głodować lub być zdane na pastwę losu.
-Możesz tu z nimi przyjść - podjęła decyzję. - Umieś-
cimy je w starym domu. Jest tam dosyć miejsca, a
potem
coś wymyślimy. Najważniejsze, by znalazły pomoc w
tym
najtrudniejszym czasie.
-To niemożliwe - westchnęła Eugenie.
-Dlaczego?
-Gudrun nigdy się na to nie zgodzi. Nie myśl sobie,
że schowałam się tu w stodole bez powodu. Nie chcę,
żeby
mnie zobaczyła zapłakaną. I - dodała z goryczą - wcale jej
nie
obchodzi, jakie mnie spotkało nieszczęście. Mówię
prawdę!
Inga wyprostowała się.
-Gudrun może decydować o wielu sprawach, ale nie-
które decyzje ja mogę podejmować. Nie mówmy
więcej
o tym! Ile masz rodzeństwa?
-Jest nas dwanaścioro.
-Dwanaścioro?! - zawołała Inga wstrząśnięta. - Wiel-
ki Boże - jęknęła cicho. Chyba obiecała zbyt więcej,
niż
mogła dotrzymać. Sama musiała przyznać, że nie
będą
mogli zapewnić schronienia takiej gromadce dzieci.
Eugenie roześmiała się przez łzy zrozpaczona.
22
-Najpierw był Mathias, a potem Svein, Mathilda, ja,
Elise i Tordis, czyli sześcioro. Matka powiedziała
kiedyś,
że następnym będzie nadawała imiona według
numerów.
Dwa lata po Tordis urodziły się bliźniaki Syver i Otto,
jako
numery siedem i osiem. Potem już szybko jedno po
dru-
gim: Nicoline, Tidemann i Ellev. Na sam koniec
przyszła
na świat maleńka Tollev. Między Ellev i Tollev jest rok
róż-
nicy. Zawsze byliśmy ze sobą zżyci. Ciężko
pracowaliśmy,
zwłaszcza matka... - Eugenie otarła nos rękawem. -
Tak,
matce często było trudno - powtórzyła smutno.
-Możesz przyprowadzić całą gromadkę - rzekła Inga
stanowczo. - A Gudrun niech mówi, co chce.
Eugenie wstała i strzepała źdźbła siana ze spódnicy.
Wyciągnęła rękę, a Inga przyjęła ją zaskoczona. W oczach
służącej pojawił się nowy blask.
- Bardzo ci dziękuję - rzekła i mocno uścisnęła dłoń
Ingi. - Moje starsze rodzeństwo założyło już własne ro-
dziny, być może będziemy mogli podzielić między siebie
młodsze dzieci. A więc pewnie nie sprowadzę ich tak dużo,
jak na początku myślałaś.
Inga odprowadzała wzrokiem szczupłą postać dziew-
czyny, która wracała do domu. Eugenie zniknie pewnie
na kilka godzin, a późnym popołudniem dom wypełni się
dziecięcym płaczem...
Gudrun na pewno się sprzeciwi jej pomysłowi, ale trud-
no, pomyślała Inga z uporem.
- Czyś ty do reszty rozum postradała? - zgromiła Ingę
Gudrun przerażona, gdy Inga tego samego wieczoru opo-
wiedziała jej, co się przydarzyło Eugenie i jej rodzinie. - Nie,
nie odpowiadaj - mówiła dalej rozgniewana. - Wiem prze-
cież, ale że zachowasz się tak... - Gudrun zabrakło słów.
Inga odłożyła robótkę i spojrzała na nią wyzywająco.
- Wzajemna pomoc, Gudrun, mówi ci to coś? Żeby ży-
23
cie we wsi układało się jak najlepiej, ważne jest, by wszyscy,
wszyscy, stanęli gotowi do pomocy, gdy kogoś spotka nie-
szczęście.
- Ale tu chodzi o rodzinę dzierżawcy, o ile wiem - burk-
nęła Gudrun.
Inga nie mogła wprost uwierzyć, że się nie przesłyszała.
- Czy biednym nie należy się pomoc, gdy dotknie ich
tragedia? Następnym razem to ciebie może spotkać nie-
szczęście lub coś okrutnego.
- Czy to groźba? - rzuciła najstarsza córka Nielsa.
Inga przetarła oczy.
-Nie, oczywiście, że nie - zaprzeczyła zmęczona. -
Chciałam tylko, żebyś zrozumiała, jak musi się czuć
Euge-
nie, wiedząc, że jej młodsze rodzeństwo zostało bez
matki.
Nie mają wielkiego gospodarstwa ani pokaźnego
majątku
w zanadrzu. Za to my posiadamy sporo.
-Ciekawe, jak sobie wyobrażasz wykarmienie dwuna-
stu dzieciaków - prychnęła Gudrun. Stanęła z
zaciśniętymi
pięściami i wywróciła oczami.
-Nie wiadomo, czy Eugenie przyprowadzi wszystkie.
-Nie wiadomo. Nie wiadomo - przedrzeźniała ją Gu-
drun pogardliwie. - A jeśli tak? Gdzie zamierzasz
umieś-
cić dziesiątkę-dwunastkę dzieci? Gdzie będą jadły? No i
co
będą jadły? I tak mamy za dużo roboty, żeby wyżywić
nas
samych i służbę.
-Nie martw się na zapas - wtrącił się Niels. Przez cały
czas w milczeniu przysłuchiwał się dyskusji.
Gudrun nie odezwała się więcej, tylko fuknęła nosem
z niesmakiem.
Inga drżała od środka. Czuła wielką potrzebę, by krzyk-
nąć na tę zarozumiałą dziewczynę, lecz tego nie uczyniła.
Gudrun miała wszak rację, że przygarnięcie rodzeństwa
Eugenie może sprowadzić na Gaupis kłopoty.
24
Eugenie schodziła żwirową drogą. Inga z daleka rozpozna-
ła w ciemności jej szczupłą sylwetkę, lecz teraz służąca wy-
dawała się jakby przybita. Mocno pochylała się do przodu.
Nic dziwnego, dzień nie był dla niej przychylny.
Eugenie każdą ręką prowadziła dziecko. Nie były duże,
stwierdziła Inga i zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć.
To dwaj chłopcy, w wieku może ośmiu-dziewięciu lat.
Przeniosła wzrok wyżej na drogę, sprawdzając, czy za nimi
nie idą pozostałe, lecz nikogo więcej nie zobaczyła.
Kiedy Eugenie zatrzymała się przy ganku, nie puściła
rąk braci. Uczyniła znaczący ruch głową i zerknęła na Ingę.
Inga zamknęła drzwi wejściowe, żeby nikt ich nie słyszał.
Eugenie nie chciałaby chyba, żeby wszyscy wylegli na ga-
nek i dowiedzieli się o jej nieszczęściu. Dopiero kiedy Inga
zeszła niżej, zobaczyła, że Eugenie płacze.
-To najgorszy dzień w moim życiu - szlochała.
-Rozumiem cię - pocieszyła ją Inga.
-Nie! Nikt nie jest w stanie postawić się w moim poło-
żeniu i zrozumieć, co czuję!
Eugenie odchyliła głowę do tyłu i spojrzała na roz-
gwieżdżone niebo. Podniosła obie ręce, wyciągnęła ramio-
na chłopców w powietrze i rzekła, łkając:
- Wiesz, Ingo, co przeżywaliśmy, kiedy my najstar-
si musieliśmy ustawić młodsze dzieci w szeregu i wybrać
sobie to, które chcemy zabrać? Nikt, nikt nie potrafi sobie
wyobrazić tego piekła, jakim był widok gasnącego blasku
w oczach tych maluchów! Nikt nie pojmie tego, jak to jest
rozdzielać rodzinę.
Eugenie opuściła ręce.
- Najstarszemu z braci, Mathiasowi, przypadł ten za-
szczyt - wypluła ostatnie słowo - żeby wybierać najpierw.
Gdyby cię ktoś poprosił, żebyś wysłała któregoś z braci na
śmierć, którego byś poświęciła? Kristera czy Kristoffera?
Inga pokręciła głową.
- Nie o śmierci musieliście decydować, ale rozumiem,
25
do czego zmierzasz. Czy to w ogóle możliwe dokonać wy-
boru któregoś z bliskich spośród innych, którzy są ci rów-
nie drodzy? Sama myśl o tym, żeby wskazać jednego z bra-
ci, a zostawić drugiego, jest dla mnie okrutna. Nigdy bym
nie mogła tego zrobić! Kocham ich obu tak samo.
Dwaj śliczni, wątli chłopcy byli bladzi na twarzach i po-
ważni. Nie mieli odwagi spojrzeć Indze w oczy, a ona po-
czuła ukłucie w piersi z powodu ich upokorzenia.
- Gulbrand! - zawołała przez drzwi.
Wkrótce Gulbrand pokazał się przy wejściu.
- O nie! - zagrzmiał dobrotliwie. - Cóż to za znakomi-
ci mężczyźni nas odwiedzili?
Chłopcy poruszyli się, ośmieleni pochwałą, a Indze zro-
biło się ciepło z wdzięczności, że służący tak szybko roze-
znał się w sytuacji. Wsunął stopy w drewniane chodaki.
- Nie tak dawno temu nasze krowy się ocieliły - mó-
wił dalej. - Chcecie pójść ze mną do obory i zobaczyć cie-
laki?
Chłopcy mieli wielką ochotę. Spojrzeli błagalnie na star-
szą siostrę. Eugenie skinęła głową, próbując się uśmiech-
nąć, usilnie starała się utrzymać kąciki ust w górze.
Kiedy Gulbrand z malcami, którzy podreptali za nim,
zniknęli w oborze, Inga poprowadziła Eugenie ku białej
ławce stojącej pod kuchennym oknem. Szybko przeciąg-
nęła dłonią po deskach, żeby wytrzeć rosę, która zebrała
się w ciągu wieczora. Pachniało cierpko zimnym drewnem
i wilgocią. Kobiety usiadły na ławce.
Inga oderwała złamany paznokieć.
- Czy ci malcy to Ellev i Tidemann?
Eugenie skinęła krótko.
Inga ciągnęła dalej:
- A więc zlitowałaś się nad nimi?
- Tak - odparła Eugenie wreszcie. - Zabrałam ich.
Nie mogłam inaczej - dodała. - Lecz nigdy nie zapomnę
pytających spojrzeń pozostałych dzieci.
26
Inga nie znajdowała słów, którymi mogłaby pocieszyć
służącą.
Eugenie złożyła dłonie jak do modlitwy.
-Dziękuję Bogu, że to taka mała wieś, bo będziemy się
mogli często spotykać.
-To prawda - przyznała Inga. - Myślę, że Ellev i Tide-
mann będą się u nas dobrze czuli.
Eugenie zadrżała na te słowa. Skrzyżowała ręce na pier-
si i kołysała się zmartwiona w przód i w tył,
Później wieczorem Inga podreptała do spiżarni, otworzyła
ciężkie drzwi i weszła do środka. W ręku niosła świecznik,
żeby poświecić sobie w mrocznej komórce. Ostrożnie weszła
po chybotliwej drabinie, która stała oparta o ścianę. Na pod-
daszu odstawiła świecznik na komódce. Światło pojedynczej
świecy nie zdołało przegonić mroku, lecz Inga wiedziała, gdzie
mniej więcej wisiała pościel. Ręka po omacku przesuwała się
po owczych skórach, jednak było jeszcze za ciepło, żeby za-
proponować Ellevowi i Tidemannowi białe, miękkie futrzaki.
Zamiast tego wyjęła dwa cienkie, niezbyt ciepłe koce.
Eugenie sprzątała w starej izbie.
- Tutaj będzie dobrze - stwierdziła, gdy Inga wróciła
z kocami. Odłożyła ścierkę do kurzu i mówiła dalej: - Torę
pomógł mi przenieść tu moje łóżko, wspólnie znaleźliśmy
rozkładane łóżko dla chłopców. Oczyściłam je z pajęczyn
i brudu.
Inga spojrzała na stare zniszczone łóżko. Było śliczne,
mimo że lata zostawiły swój ślad na czerwonym malowa-
nym wzorze. Farba już odpadała, a deska zwrócona w stro-
nę pokoju była szara ze starości. Łóżko stało na wysokich
nogach, tak wysokich, że malcy będą musieli postawić na
podłodze ławeczkę, żeby na nie wchodzić. Dobrze, pomy-
ślała Inga spokojnie, to w każdym razie ochroni ich przed
chłodem od podłogi.
27
- Sądzę, że będzie im się tu dobrze spało - rzekła. - Jest
aż nazbyt szerokie dla takich dwóch brzdąców.
Eugenie patrzyła na nią błyszczącymi oczami.
- Tak się cieszę, że znalazłaś mnie w stodole, Ingo.
Początkowo dopadł mnie strach, lecz ty rozsiewasz wo-
kół rzadko spotykaną... - ostatnie słowo wymówiła szep-
tem- ...dobroć.
Słowa pochwały wypełniły Ingę ciepłem, jakiego nie
potrafiła określić. Poczuła, że z wdzięczności zaszkliły jej
się oczy, i odwróciła się bokiem, by służąca nie zobaczyła,
jak bardzo się wzruszyła.
4
Następnego dnia przy stole Ingę rozbolał z żalu brzuch.
Eugenie nigdy nie wypowiadała na głos swego zdania ani
zbytnio nie absorbowała swoją osobą. Ale dzisiaj była jesz-
cze bardziej, jeśli to w ogóle możliwe, przygarbiona, a ocza-
mi wodziła bezradnie po kuchni. Wydawało się, jak gdyby
pragnęła się stać niewidoczna.
Gudrun wprawdzie nie zdobyła się na niemiłe uwagi
w stosunku do Elleva i Tidernanna, że zbyt łapczywie je-
dzą, lecz powietrze aż przesycone było niewypowiedzia-
nymi słowami. Wbiła wzrok w Eugenie, jak gdyby chciała
ukarać służącą za to, że przyprowadziła tu braci.
Chłopcy wyczuli, że coś jest nie tak, i pochylili karki.
Nie mieli odwagi wyciągnąć ręki po kolejną kanapkę. Kie-
dy talerz opustoszał, zacisnęli dłonie na kolanach i zerka-
li na siebie niepewnie. Dzierżawcy wraz ze swymi żonami
i dziećmi zawsze musieli się podporządkowywać nakazom
właścicieli ziemskich, czy im się to podobało, czy nie. I ta
poddańczość przechodziła w spadku z ojca na syna.
Inga podniosła koszyk ze świeżym chlebem, podsunęła
go w stronę chłopców i zachęciła ich:
- Proszę bardzo. Częstujcie się! - Kątem oka dostrzegła,
jak Gudrun wyciągnęła szyję. Przypominała wielkiego pta-
ka, który stroszy pióra. Nie podobała jej się hojność Ingi.
Obaj wątli chłopcy nieśmiało wzięli po jednej skibce. Potem
podsunęła im maselnicę, a oni uśmiechnęli się niepewnie.
- Planuję wybrać się dziś wieczorem konno do 0de-
garden - oznajmił Gulbrand.
29
-
Aha - Niels odstawił filiżankę po kawie.
Gulbrand skończył przeżuwać posiłek, przełknął i wy-
jaśnił:
-Za tydzień jest dzień świętego Michała i wkrótce
będzie można zacząć zbierać ziemniaki. Mam
nadzieję,
że wolno mi poprosić synów Johannesa o pomoc.
-Mądrze, mądrze - cmoknął Niels. - Potrzebna nam
wszelka pomoc, którą uda się zdobyć, tak...
Eugenie odchrząknęła ostrożnie.
- Czy to konieczne sprowadzać tu synów Johannesa?
Uważam... - Szukała właściwych słów. - Zarówno Ellev,
jak i Tidemann przywykli do pomagania przy wykopkach.
Bardzo chętnie zbierają ziemniaki, prawda, chłopcy?
Bracia energicznie skinęli głowami.
Gulbrand popatrzył na malców.
-To nawet niegłupi pomysł - zgodził się.
-Niech potraktują tę pracę jako podziękowanie za je-
dzenie i spanie - dodała Eugenie.
Gulbrand i Niels wymienili spojrzenia. Niels poprawił
się na krześle.
- Dobrze, niech tak będzie.
Ułożyło się tak, że Ellev i Tidemann na swój sposób opłaci-
li swe wyżywienie i mieszkanie. Inga pogładziła maleńkie-
go Elleva po policzku, a on ze wstydu zaczerwienił się po
koniuszki uszu. Roześmiała się wesoło. Obaj chłopcy byli
uroczy, lecz Ellev miał w sobie coś szczególnego. Był drob-
ny, o szczupłych ramionach i wąskiej, wydłużonej twarzy.
Kiedy otwierał usta, lśniły w nich dwa duże siekacze.
Malcy zaczęli od ścinania sierpem łodyg ziemniaków.
Razem z kobietami ścinali krzaki i odrzucali łodygi na bok,
a Torę szedł między rzędami i zbierał zielsko. Kiedy wózek
był pełen, Torę cmokał na Mikrusa, który wolno ciągnął
ładunek w górę do Gulbranda. Gulbrand rozrzucał mokre
30
łodygi na drewniane żerdzie, gdzie wisiały przez tydzień
i schły, a w zimie służyły jako sucha pasza dla świń. Potem
kobiety brały motyki i rozgrzebywały ziemię w poszukiwa-
niu ziemniaków.
Inga spociła się w ciepłej, grubej spódnicy, a na jej twarz
wystąpiły wypieki. To męcząca praca, szli wzdłuż pola zgię-
ci wpół, otoczeni chmarą krwiożerczych gzów. Słońce stało
wysoko na niebie i paliło niemiłosiernie. Nie było jednej
chmurki, za którą mogłoby się schować.
Inga wyprostowała plecy i położyła rękę na krzyżu. Bolał
ją potwornie, lecz wiedziała, że wszyscy czują to samo. Ko-
biety pracowały wytrwale i niezmordowanie, a chłopcy wi-
rowali między nimi jak w zabawie i zbierali ziemniaki. Jed-
nak surowo im przykazano, żeby się nie śpieszyli i szukali
dokładnie. Najmniejsze ziemniaki można wykorzystać jako
paszę dla zwierząt, do pieczenia chrupkiego chleba i plac-
ków, a więc powinni się starać, żeby niczego nie przeoczyć.
Inga gestem ręki przywołała do siebie jednego z malców.
- Tidemann, mógłbyś pobiec do Gudrun, ona jest
w kuchni, i poprosić dla nas o trochę kwaśnego mleka? Po-
wiedz, że to ja cię przysłałam.
Tidemann skinął ochoczo głową i rzucił się pędem do
domu. Służące oparły się na motykach i otarły pot z czoła.
Odetchnęły z ulgą, że doczekały się upragnionego odpo-
czynku.
Inga odłożyła motykę, odpięła guziki u mankietów
koszuli i podwinęła rękawy. Wolno powlokła się w stro-
nę dwóch wielkich dębów, rosnących na skraju kartofliska
i rzucających cień. Osunęła się na ziemię przy pniu i ode-
tchnęła. Zagadnęła Gulbranda, który również przysiadł
obok na odpoczynek.
- Jak myślisz, ile czasu nam zejdzie na tej robocie?
Gulbrand spojrzał na pole, mrużąc oczy.
- Trudno powiedzieć - odparł. - Jest nas
dziewięcioro,
a każde z nas w ciągu dnia obrobi połowę radliny. Niektó-
31
rzy na pewno zdążą zrobić więcej, ale nie możemy ocze-
kiwać od chłopców, że przez cały dzień dotrzymają kroku
dorosłym.
Inga przytaknęła.
- Malcy są bardzo zdolni, nikt chyba nie zaprzeczy.
Jednak obawiam się, że stopniowo może im minąć zapał
do pracy. Już nie są tacy szybcy jak wtedy, gdy zaczynali.
Gulbrand roześmiał się.
-Masz rację, ale uważam, że bardzo się starają.
-Gdzie się podziewa Tidemann? - mruknęła Inga
półgłosem.
Gulbrand spojrzał na nią.
-Chcesz, żebym poszedł go poszukać?
-Nie, sama skoczę i pomogę mu przynieść dzbanek
z mlekiem i filiżanki.
Gulbrand nie protestował. Oparł się wygodnie o drzewo,
wdzięczny Indze, że nie kazała mu przerywać odpoczynku.
Inga zaś uniosła spódnicę i pośpieszyła w górę ścieżki.
Kiedy dosięgła wzrokiem dziedzińca, zatrzymała się
gwałtownie. Szybko się cofnęła, lecz zaraz podkradła się
bliżej i zaczęła obserwować dom zza rogu pralni. Nie mog-
ła wprost uwierzyć własnym oczom: na ganku siedziała
Gudrun z Tidemannem na kolanach! Nietrudno było so-
bie wyobrazić, co się stało, ponieważ na ziemi leżał zbity
dzbanek, a wkoło porozrzucane filiżanki. Z miejsca, w któ-
rym stała, Inga dostrzegła, że Tidemann miał zdarte i za-
krwawione kolana.
- Nie płacz - usłyszała głos Gudrun. Brzmiało w nim
coś nowego, jakaś łagodność i troskliwość. Inga nigdy nie
potrafiłaby sobie wyobrazić Gudrun pocieszającej dzie-
cko, a tym bardziej dziecko dzierżawcy. Czyżby jednak
pasierbica miała w sobie coś dobrego? - Chodź - rzekła
Gudrun. - Wejdźmy do środka. Obmyję ci kolana, a potem
pomogę zanieść picie dla robotników. Już dobrze. - Wyjęła
chusteczkę i wytarła chłopcu policzki.
32
Inga nie słyszała, co odpowiedział Tidemann, lecz zaraz
doszedł ją szorstki głos Gudrun:
- Nie, nawet o tym nie myśl! Zrozum, wszystko w po-
rządku. Później pozbieram rozbite szkło.
Inga cofnęła się, kiedy Gudrun ostrożnie zestawiła
chłopca na ziemię. Trzymając się za ręce, poszli do domu.
Inga pełna wyrzutów sumienia uznała w duchu, że wcale
nie zna najstarszej córki Nielsa. Ze wstydem musiała przy-
znać, że zwracała uwagę przede wszystkim na jej wrogie
zachowania i słowa. Lecz Gudrun zadała jej wystarczająco
wiele przykrości i bólu... W tej chwili to wobec Tideman-
na była miła, a nie wobec niej.
Inga głęboko wciągnęła powietrze, zanim przeszła przez
dziedziniec. Najlepiej udawać, że niczego nie widziała. Gu-
drun nie spodoba się, że zaskoczyła ją w chwili słabości.
- Tu jesteś, Tidemannie! - zawołała wesoło, wchodząc
do kuchni. - Zaczęłam się zastanawiać, co się z tobą stało.
Chłopczyk siedział na krześle, a Gudrun ostrożnie ob-
mywała jego nogi z krwi. Malec spuścił oczy nieszczęśliwy.
-Upadłem... i skaleczyłem się.
-To nic poważnego - wyjaśniła Gudrun krótko. - Po-
tknął się o własne nogi, schodząc z ganku. Już! Możesz
te-
raz zejść z krzesła, chłopcze. Nalej mleka, Ingo, a ja
pozbie-
ram z ziemi szkło. Nie może tak leżeć, jeszcze ktoś z nas
lub
jakieś zwierzę na nie nadepnie i się skaleczy.
Gudrun odwróciła się plecami i kołysząc się, wyszła
z miotłą i szufelką.
Inga uśmiechnęła się do Tidemanna, żeby mu dodać
odwagi. Wyjęła tacę.
- Weź to i postaw filiżanki, a ja naleję mleka do dzban-
ków.
Chłopiec wymknął się z domu zawstydzony, mocno
trzymając w rękach tacę, ale zaraz rozpromienił się, kiedy
Inga wyszła za nim.
- To my idziemy, Gudrun! - oznajmiła Inga.
33
Gudrun nie odpowiedziała. Tylko skinęła krótko gło-
wą, po czym zajęła się odłamkami szkła, które leżały na
ziemi i błyszczały w słońcu.
Kiedy robota tego dnia dobiegła końca, Inga i Sigrid ruszy-
ły ścieżką pod górę w stronę domu.
- Eugenie i Torę mają się ku sobie! - na twarzy Sigrid
wyjątkowo pojawił się wyraz zdecydowania.
Inga zmarszczyła brwi zdumiona.
- Naprawdę? Cóż, to nic dziwnego, że wśród służby
tworzą się pary.
Była zmęczona, uśmiechnęła się więc do Sigrid, minęła
ją i chciała iść dalej. Ale Sigrid dogoniła ją i stanęła przed
nią wyprostowana.
- O co chodzi, Sigrid? - Inga zniecierpliwiła się. - Je-
stem zmęczona i głodna. Możesz mnie puścić?
Ale Sigrid nie ruszyła się z miejsca i tylko skrzyżowała
ręce na piersi.
- Nic nie rozumiesz?
Inga aż się cofnęła z powodu tego pytania i całkiem nie-
typowego zachowania Sigrid.
- Sigrid - rzekła - nie możesz mówić do mnie w ten
sposób. Pamiętaj, że jestem twoją macochą!
Sigrid zrobiła się czerwona jak burak.
-Nie chciałam być zuchwała - mruknęła zbita z tro-
pu. - Myślałam tylko, że chcesz dla Eugenie i Torego
jak
najlepiej.
-Naturalnie - przyznała Inga. - Czy nie mogłabyś po
prostu wyjaśnić, czego chcesz, zamiast mówić
zagadkami?
Chodź tu, Sigrid, zejdźmy na bok i usiądźmy pod
ścianą
obory.
Sigrid zerknęła na Ingę niepewnie, wyraźnie zawsty-
dzona z powodu zwróconej uwagi.
Inga zirytowana dmuchnęła na grzywkę.
34
- Nie jestem na ciebie zła, głuptasie - potargała lek-
ko młodszą pasierbicę po włosach. Sigrid podniosła
wzrok
i wreszcie na jej twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech.
Oparły się o ścianę obory. Głód ściskał żołądek, lecz
Inga uznała, że rozsądnie będzie wysłuchać, co Sigrid ma
do powiedzenia. To chyba nie zajmie wiele czasu i, prawdę
mówiąc, zaciekawiła się.
- W pewnym sensie zobowiązałaś się pomóc Eugenie
po śmierci jej matki, prawda? - Sigrid zamilkła i spojrza-
ła na Ingę pytająco. Nie odezwała się, dopóki macocha nie
przytaknęła. - Pomyślałam... - Jąkała się czerwona na twa-
rzy. - Eugenie ma na wychowaniu swoich młodszych braci,
a skoro ona i Torę się kochają... Może mogliby dostać ja-
kieś mieszkanie, gdzie zamieszkaliby wszyscy razem?
Inga omal się nie roześmiała z powodu rozbrajającej
szczerości Sigrid.
- Kochana Sigrid. Twój pomysł jest dobry. Jednak zro-
zum, to nie takie proste. Oczywiście Torę i Eugenie mogą
się kochać. Mogą się nawet zaręczyć. Ale to jeszcze nie
znaczy, by z tego powodu dostali mieszkanie. Najpierw
musiałoby się jakieś zwolnić, na przykład po śmierci któ-
regoś z dzierżawców albo jeśli któryś zaniedba swoje obo-
wiązki. ..
Sigrid przerwała jej.
- Rozumiem. Mimo to uważam, że to dobry pomysł,
by tych dwoje miało swoje miejsce. Wtedy rozwiązaliby-
śmy problem z Ellevem i Tidemannem. - Sigrid wstała,
strzepała niewidoczne gałązki ze spódnicy i odwróciła
się. - Myślałam, że spodoba ci się moja propozycja. Idę do
domu. Idziesz ze mną, Ingo?
Inga poznała po głosie Sigrid, że dziewczyna poczuła
się rozczarowana. Z pewnością miała nadzieję, że Inga od-
niesie się do jej pomysłu równie entuzjastycznie jak ona.
- Zaraz przyjdę - obiecała i pomachała jej w roztarg-
nieniu pogrążona w myślach.
35
Sigrid osiągnęła to, co chciała, musiała przyznać Inga.
Już zaczęła się zastanawiać, jak przekonać Nielsa, by oddał
służącej i stajennemu jeden z domów...
- Chciałabym coś z wami przedyskutować - zaczę-
ła Inga, gdy cała rodzina zebrała się wieczorem w salo-
nie. Kątem oka dostrzegła Gudrun, która węszyła w po-
wietrzu niczym pies po śladzie ofiary. Sama zaś zajęła ręce
frywolitkami. Nie bardzo lubiła żmudne wiązanie supełka
za supełkiem, lecz rezultat zwykle bywał piękny. Delikatne
i efektowne obrusy przypominały skomplikowaną pajęczy-
nę. Emma wspominała, że chciałaby, aby Inga się tego na-
uczyła, ponieważ ta sztuka zaczyna zanikać.
Gudrun czekała na dalszy ciąg i pochyliła się nieco do
przodu, jak gdyby szykowała się do walki. Właściwie, po-
myślała Inga, mądrzej byłoby chyba porozmawiać o tym
z Nielsem na osobności.
-Czy stało się coś szczególnego? - Niels odłożył fajkę
i uważnie przyjrzał się Indze.
-Myślałam... - Inga rzuciła okiem na Sigrid, która
uśmiechnęła się zachęcająco. - Dowiedziałam się, że
Euge-
nie i Torę się kochają. Poza tym teraz zamieszkali w
Gaupås
młodsi bracia Eugenie. Może zajrzałbyś do swoich
planów,
Nielsie, i znalazł dla nich jakiś kawałek ziemi pod
dzierżawę?
-Dzierżawę? Czyś ty całkiem oszalała? - Gudrun po-
patrzyła na nią szeroko otwartymi oczami.
-Nie. Nie uważam się za szaloną - odparła Inga spo-
kojnie. - Zdaję sobie w pełni sprawę, że właściciel
ziemski
nie rozdaje na prawo i lewo swojej ziemi drobnym
dzier-
żawcom, ale zauważyłam, że Eugenie i Torę to bardzo
pra-
cowici i wierni poddani. - Inga odłożyła robótkę i
spoj-
rzała Nielsowi prosto w oczy. - Z pewnością
zauważyłeś
również, że są wobec nas lojalni i godni zaufania. Nic
bar-
dziej by mnie nie cieszyło niż to, gdybyśmy sobie
zapewnili
36
ich ręce do pracy... - Celowo zrobiła przerwę, żeby wzbu-
dzić jego ciekawość. - Jeżeli zaproponujemy im plac pod
dzierżawę, z pewnością pozostaną wierni Gaupås do końca
swych dni.
Zadowolona odchyliła się do tyłu. Udało jej się wyłożyć
sprawę w taki sposób, że wyglądało na to, że Gaupås tylko
zyska na tym, jeśli znajdzie się tu jakiś kąt dla Eugenie i To-
rego. Zapewne na dłuższą metę w istocie tak się stanie, lecz
dla Ingi najważniejsze było teraz zatroszczenie się o Elleva
i Tidemanna. Chciała dotrzymać obietnicy danej Eugenie.
-Znalazłaś niezłe rozwiązanie - cmoknął Niels. Sięg-
nął po fajkę, żeby sobie zapalić dla przyjemności.
Niels
nie należał do mężczyzn, którzy lubili wypić. Wolał
ty-
toń, ku zadowoleniu Ingi. Wzdrygnęła się na myśl o
tym,
że miałby wślizgiwać się do łóżka pijany i
sentymentalny.
-A gdzież to znajduje się ten plac, jeśli wolno spy-
tać? - Gudrun przez chwilę siedziała cicho. Zbyt
cicho.
Lecz teraz otrząsnęła się z milczenia. W jej oczach
lśniła
żądza zemsty.
-Zobaczmy... - Niels wyciągnął najniższą szufladę
biurka. - Tutaj trzymam same ważne dokumenty -
oznaj-
mił i postawił na biurku błyszczącą szkatułkę.
Inga oniemiała na jej widok. Musiała się powstrzymać,
by nie patrzeć na ów skarbiec pożądliwie, i starała się przy-
jąć obojętny wyraz twarzy, choć w środku aż ją korciło,
żeby się pochylić i dokładnie przyjrzeć zawartości.
Niels otworzył szkatułkę małym kluczykiem. Nosił go
w wewnętrznej kieszonce kamizelki, a więc Inga nigdy by
go nie znalazła. Dobrze, pomyślała, starając się ochłonąć.
Nie potrzebowała kluczyka, żeby się dowiedzieć, co za-
wiera szkatułka. Nie jego brak stanowił przeszkodę. Naj-
większym problemem było to, że Inga nigdy nie zostawała
sama. Po prostu bałaby się zająć szkatułką, nie mając cał-
kowitej pewności, że nikt jej nie przeszkodzi. Dopiero wte-
dy mogłaby przejrzeć dokumenty.
37
Niels wolno wertował akt własności.
- Oba place są niestety zajęte, dzierżawią je dwie rodzi-
ny. - Spojrzał spod przymrużonych oczu na pożółkłe,
sze-
leszczące dokumenty. - Nie - rzekł i wyprostował się. - Ża-
den z domów dzierżawców nie jest wolny.
Inga skuliła się i wymieniła spojrzenia z Sigrid. Sigrid
wzruszyła ramionami zrezygnowana. Wyglądało na to,
że ich plan się nie powiedzie.
-A jeśli... Nie, to się nie uda - odezwała się Inga.
-Co takiego? - spytał Niels ożywiony. - O czym po-
myślałaś?
Inga poruszyła się zakłopotana.
- Może wydzieliłbyś im jakąś działkę? - udała, że nie
zauważyła, jak Gudrun wywróciła oczami. - Mógłbyś się
dowiedzieć, czy ojciec nie zamierza wyciąć jakichś drzew.
Niels założył nogę na nogę. Wyraz jego twarzy świad-
czył o tym, że zastanawia się nad propozycją żony. Inga
milczała w obawie, że przerwie tok jego myśli. Im dłużej
będzie rozważał ten pomysł, tym pewniej uzna, że rozwią-
zanie nie jest złe.
-Niedługo wszyscy w gospodarstwie zażądają własne-
go domu - sprzeciwiła się ostro Gudrun. - Jeżeli damy
jed-
nym, będziemy musieli dać też innym.
-Zgadzam się z tobą, Gudrun - przyznała Inga. - Wszy-
scy mają prawo do równego traktowania. Jednak
uważam,
że nikt z pozostałych nie potrzebuje tej formy pomocy.
Gul-
brand dobrze się czuje w starym domu. Nie zostawiłby
gospo-
darstwa dla nowego. Wiem o tym. A Kristiane i Marlenę
wca-
le nie marzą o własnym kącie. Jeszcze nie, o ile mi
wiadomo.
-Masz rację, Ingo - zauważył Niels. - Dobrze by było,
gdyby Torę wybudował chałupę przy granicy ze
Storedal.
To dobra, żyzna ziemia. Poza tym należałoby tam
wykar-
czować las, tak, odrobinę uszczuplić. Myślę w każdym
ra-
zie, że powinniśmy porozmawiać z Eugenie i Torem i
do-
wiedzieć się, jak wyobrażają sobie przyszłość.
38
Inga poczuła w brzuchu miłe, radosne łaskotanie. Zerk-
nęła na Sigrid i zobaczyła, że ona również promienieje ra-
dością, że ojciec zaakceptował jej pomysł.
Gudrun spuściła głowę. Widać uznała, że przegrała tę
bitwę, pomyślała Inga.
Ragnhild Storedal nalała kawy do porcelanowych filiża-
nek i poczęstowała Victorię Soh/erud ciastem na miodzie.
Nie bez powodu skontaktowała się ze swą przyjaciółką,
Agnete, i poprosiła ją o przepis na szczególny kolor, któ-
rego używała do farbowania włóczki, i nie bez powodu
również zaproponowała, żeby Agnete przesłała ów przepis
przez swą córkę.
- Jak to miło, że twoja matka zgodziła się zdradzić ta-
jemnicę barwienia włóczki na złocisty żółty kolor. Mo-
żesz mi wierzyć, że próbowałam już wielu ziół! Maruna
bezwonna nadaje ładny kolor żółtoczerwony, liście brzo-
zy - brązowożółty, a wrotycz pospolity barwi włóczkę na
żółtozielono.
Victoria upiła łyk gorącej, mocnej kawy.
-Mama jest świetna znawczynią roślin - przyznała
z dumą. - I chętnie służy radą, jak uzyskać
najpiękniejsze
barwy, jednak tajemnicy jednego koloru nigdy nie
zdra-
dzi...
-Niebieskiego - przerwała Ragnhild wesoło. - Gdy-
byś wiedziała, ile razy próbowałam ją nakłonić, by
wyjawi-
ła, jak go wyczarowuje.
Victoria roześmiała się.
Ragnhild z dużą przyjemnością przyglądała się tej ślicz-
nej młodej dziewczynie. Rude włosy połyskiwały i podkreś-
lały zielone oczy o barwie patyny. Delikatna, blada skóra
różowiła się na policzkach. W dodatku osobowości Victo-
rii też nic nie można zarzucić: odznaczała się pogodnym
39
usposobieniem, rozległą wiedzą i darem wymowy. Zacho-
wywała się kulturalnie, a jednocześnie miała odwagę wyra-
żać własne zdanie. Tak, to kobieta odpowiednia dla Marti-
na...
Otworzyły się główne drzwi.
- To na pewno Martin i Harald! - oznajmiła Ragnhild
ożywiona. - Pomagali Laurensowi w wozowni naprawiać
uszkodzone szprychy kół i takie tam.
Czyżby na twarzy tej młodej dziewczyny pojawił się ru-
mieniec?
Ragnhild zerknęła na Victorię i rzeczywiście odniosła
wrażenie, jakby córka przyjaciółki się zaczerwieniła. Do-
brze! Świetnie się składa, że Victorii podoba się mężczy-
zna, którego dla niej wybrała. Ragnhild nieznacznie po-
kręciła głową. Nie wolno jej połączyć losów tych młodych,
zanim się nie upewni, że oboje darzą się nawzajem sympa-
tią.
- Witaj, Victorio! - zawołał Martin przyjaźnie. - Do-
trzymujesz mamie towarzystwa?
Victoria roześmiała się kokieteryjnie.
- Tak, ale nie będę cię zadręczać i opowiadać, o czym
rozmawiałyśmy.
Martin uśmiechnął się rozbrajająco.
-Domyślam się, że rozprawiałyście o babskich spra-
wach.
-Racja, racja, Martinie - przyznała żartem Victoria
i mrugnęła chytrze.
Kiedy Harald również uprzejmie się przywitał z goś-
ciem i bracia poczęstowali się kawą i ciastem, Ragnhild
oparła się zadowolona w fotelu i pozwoliła, by młodzi swo-
bodnie sobie dalej rozrnawiali...
5
Ingę rozpierała energia, gdy wstała następnego dnia rano,
Ogarnęło ją przyjemne ciepło na myśl o tym, że w przy-
szłości będą mogli zaproponować Eugenie i Toremu jakiś
dom. Pogodnie usposobiona zastanawiała się, jak młodzi
zareagują. Pewnie nawet nie śnili o podobnej propozycji.
Właściciele ziemscy zwykle nie bywali tak hojni wo-
bec służby, tym bardziej gest Nielsa wprawił Ingę w dobry
nastrój. Zupełnie nie dbała o to, czy we wsi będą gadali,
że Niels postępuje rozrzutnie ze swoim majątkiem i kroczy
niekonwencjonalnymi drogami. Czuła nawet pewnego ro-
dzaju dumę z powodu decyzji męża..
Niels siedział do późna wczoraj wieczorem. Przeglą-
dał stare dokumenty i nakreślił projekt umowy. Położył się
chyba dopiero koło północy. Na pewno szczegółowo i do-
kładnie zapisał zobowiązania swoje i Torego. Było bowiem
jasne, że Niels postawi pewne warunki, na podstawie któ-
rych Eugenie i Torę mieliby zbudować dom na ziemi sta-
nowiącej własność Gaupås.
Inga ubrała się i poszła do kuchni. Uśmiechnęła się do
Nielsa, gdy go tam spotkała. Przystanął zaskoczony jej nie-
oczekiwaną życzliwością, lecz zaraz zreflektował się i ob-
nażył żółte kikuty zębów, próbując odwzajemnić uśmiech.
- Moja żona i ja wracamy teraz do salonu - oznajmił
Niels po śniadaniu. Wytarł palce w chusteczkę. Nie śpie-
szył się. - Chcielibyśmy, żeby Torę i Eugenie przyszli do
41
nas za... - rzucił okiem na zegarek kieszonkowy - ...po-
wiedzmy za pół godziny?
Eugenie była bardzo blada na twarzy, zanim na jej po-
liczki powoli zaczęły występować rumieńce. Posłała Indze
przestraszone spojrzenie.
W oczach Torego kryła się ciekawość, ale stajenny zda-
wał sobie sprawę, że nie czas teraz na zadawanie pytań.
Odchrząknął:
-Oczywiście, panie Gaupås, zjawimy się za pół godziny.
-Spójrz tutaj - rzekł Niels i rozłożył przed Ingą arkusz
papieru, kiedy Weszli do salonu. - Naszkicowałem
gru-
bą kreską zarys domu, lecz Torę musi naturalnie sam
to
ocenić. Poza tym wstawiłem kilka punktów
dotyczących
wzajemnych zobowiązań. Więcej dowiesz się, kiedy
oboje
przyjdą.
-Doceniam to, że zgodziłeś się ofiarować Toremu i Eu-
genie taki prezent - odezwała się Inga. -1 że poparłeś
moją
propozycję.
Niels roześmiał się cicho dumny z jej pochwały.
- Lubię, kiedy przejmujesz inicjatywę - uśmiechnął
się.
Ingę przeszedł dreszcz. Czy powinna się w tych słowach
doszukiwać podwójnego znaczenia? Zerknęła na męża nie-
pewnie.
Dokładnie pół godziny później Torę i Eugenie weszli do
pokoju. Oboje pochylili głowy, a Torę obracał w ręku czap-
kę. Ostrożnie przysiedli na krzesłach, które Niels im zapro-
ponował.
Niels odchrząknął, żeby oczyścić głos.
- Dowiedzieliśmy się, że wy oboje... - Wskazał na
każde z nich i mówił dalej. - Że się kochacie.
Eugenie nagle wybuchnęła płaczem. Szlochała, a łzy ciekły
jej po twarzy. Pochyliła się i kołysała wolno w przód i w tył.
- Obiecuję, nie, przysięgam, że to w żaden sposób nie
wpłynie na moją pracę!
42
Inga i Niels wymienili spojrzenia. Nie spodziewali się,
że służąca tak zareaguje. Niels pojednawczo wyciągnął ręce
ku Eugenie, lecz ona chyba nie zauważyła, że gospodarz
chce jej coś wytłumaczyć.
-Proszę pana, panie Gaupås - mówiła, pochlipu-
jąc. - Proszę nas nie rozdzielać... Nie zniosę myśli, że
Torę
miałby pracować tutaj, a ja gdzie indziej! A moi
młodsi
bracia...
-Droga Eugenie - przerwała jej Inga wzruszona. - Nie
mieliśmy nawet takiego zamiaru!
Eugenie nagle zamilkła. Popatrzyła na Ingę szeroko ot-
wartymi oczami, a jej zakłopotanie wywołało mocne ru-
mieńce na policzkach.
-Nie?
-Nie, naprawdę nie - zapewniła Inga i uśmiechnęła
się. - Chcieliśmy z wami porozmawiać o czymś
zupełnie
innym.
-A ja... - Eugenie nieśmiało spoglądała to na Ingę,
to na Nielsa. - Przepraszam - westchnęła zawstydzona.
-Sprawa przedstawia się tak - wyjaśnił Niels wład-
czym głosem - że być może będzie nam potrzebne
małżeń-
stwo, które zechciałoby zamieszkać na stałe przy
Lokken.
Wiesz, gdzie to jest, Torę?
Torę skinął, pobladły wokół ust.
-Ale... Ale tam nie ma żadnych zabudowań ■* zaczął
z wahaniem.
-Masz rację, Torę. Dlatego moja żona i ja postano-
wiliśmy zaproponować wam, żebyście wybudowali
sobie
chatę obok Lokken. Sporządziłem umowę. Głównie
cho-
dzi w niej o to, że wy dostaniecie plac i środki na
wybudo-
wanie domu... W zamian za... - Niels ostrzegawczo
pod-
niósł do góry palec wskazujący. -
(
W zamian za to, że
oboje
zostaniecie na stałe i będziecie pracować w
gospodarstwie
przez cztery dni w tygodniu.
Inga ucieszyła się, widząc, jak wyraz paniki na twarzy
43
stajennego zmienia się najpierw w ulgę, a w końcu w
nie-
my zachwyt.
-Czy to prawda? - zdołał tylko wykrztusić Torę, zacis-
kając mocno ręce. Nie potrafił ukryć ogromnej
radości.
Rzucił szybkie spojrzenie na Eugenie, która siedziała
obok
niego oniemiała.
-Nie inaczej - roześmiał się Niels rozbawiony. - Chciał-
bym, żebyśmy obaj, Torę, poszli w piątek obejrzeć
plac.
Wrócimy do formalności, kiedy teren zostanie
wykarczo-
wany.
-Po prostu nie mogę w to uwierzyć - wyznał Torę
i ukrył twarz w dłoniach. Kiedy po krótkiej chwili
opuścił
ręce, na jego rzęsach lśniły łzy.
Eugenie siedziała nieporuszona. Lecz teraz jak gdyby
nagle zrozumiała znaczenie słów Nielsa.
-Naprawdę dostaniemy od was własny plac i dom? -
pokręciła głową otumaniona.
-Tak, Eugenie - odparł Niels ze źle skrywanym zado-
woleniem. - Nie zapominaj tylko, że przed wami czas
cięż-
kiej i wytężonej pracy. Wymagam od was, żebyście,
poza
zbudowaniem domu, pełnili służbę jak dotąd. Nie
mamy
możliwości udzielenia wam więcej dni wolnych
ponad
to, co zawiera umowa. Jeżeli zdecydujecie się nie
chodzić
w niedziele do kościoła, to jest to sprawa między
wami
a Bogiem - rzekł przebiegle.
Eugenie poderwała się z krzesła i zatańczyła dookoła
pokoju.
- Jestem dziś taka szczęśliwa, taka szczęśliwa, że mogła-
bym. .. Mogłabym objąć cały świat! - Z radosnym śmiechem
zarzuciła ramiona wokół Ingi i przez kilka sekund mocno ją
ściskała. Potem tanecznym krokiem przebiegła przez pokój
:
chwyciła Nielsa za rękę i ukłoniła się tak głęboko, że niemal
zamiotła grzywką podłogę, gdy z czcią pochyliła głowę.
Torę zdawał się zawstydzony spontanicznym zacho-
44
waniem ukochanej, ale w końcu uśmiechnął się, widząc,
że Inga i Niels cieszą się jej szczerą radością.
- Ingo, obiecałaś, że mi pomożesz po śmierci mat-
ki - wyznała Eugenie. - Ale że uczynisz dla mnie to
wszystko... Muszę koniecznie opowiedzieć o tym moim
braciom! - zawołała i klasnęła w dłonie.
Inga spojrzała na Nielsa swymi niebieskimi oczami.
-Zakładam, że przedyskutujesz jeszcze z Torem szcze-
góły.
-Tak, znajdziemy rozwiązanie dobre dla obu stron.
-Świetnie - uznała Inga i mówiła dalej. - Chciałabym
tylko spytać o jedno: Czy zastanawiałeś się nad tym, ile
lat
Torę i Eugenie mają pozostać na służbie w
gospodarstwie?
Pytanie spadło na Nielsa jak grom z jasnego nieba.
-Ile lat? Nie napisałem o tym...
-Uważam, że to niesprawiedliwe, żeby pracowali w po-
cie czoła i tutaj, i u siebie do końca życia. Któregoś
dnia
plac musi zostać uznany za spłacony - stwierdziła
Inga.
Niels zanurzył pióro w atramencie.
- Wspomnę o tym w umowie - obiecał. - Torę i ja
dojdziemy do porozumienia i określimy z grubsza jakiś
okres.
Inga uśmiechnęła się z ulgą. Teraz osiągnęła dokładnie
to, co chciała.
6
Któregoś ranka Inga obudziła się, czując czyjąś obecność.
Otworzyła oczy i ujrzała Nielsa, który się nad nią pochylał.
Krzyknęła i szczelniej otuliła się kołdrą.
- Co się dzieje, Nielsie? - spytała przestraszona i prze-
łknęła ślinę, by zwilżyć zaschnięte gardło.
Nagle Niels zaczął się cicho śmiać.
- Przestraszyłem cię?
Inga usiadła na łóżku i oparła się na poduszce.
- Nie, nie wystraszyłeś, ale nie lubię, by mnie budzić
w ten sposób. - Dopiero teraz zwróciła uwagę, że Niels był
całkiem ubrany: miał na sobie ciemne spodnie, śnieżno-
białą koszulę i kamizelkę.
Wyprostował się, odwrócił i podszedł do lustra. Staran-
nie przyczesał tych kilka kosmyków, które mu zostały na
karku.
- Gudrun i ja wybieramysię do Kristiana teraz o świ-
cie. - Odłożył grzebień na komodzie i zwrócił się do żo-
ny. - Uznałem, że... że nie chciałabyś jechać z nami.
Inga nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc tylko skinęła
w zamyśleniu. Niels miał rację. W ogóle chciałaby zobaczyć
znowu dom swego dzieciństwa i porozmawiać z Emmą,
ale nie mogła tam pojechać. Coś jej mówiło, że ojciec nie-
zbyt by się ucieszył. Poczuła ukłucie w sercu. Myśl o tym,
że ojciec nie chce o niej słyszeć, raniła równie okrutnie za
każdym razem, kiedy sobie o tym przypomniała.
- A dlaczego Gudrun z tobą jedzie? - podniosła wzrok
na swego słabowitego męża, stojącego przy końcu łóżka.
46
- Wiesz, zamierzam zapytać Kristiana, czy nie odstą-
piłby drewna do budowy domu dla Eugenie i Torego. Poza
tym musimy wyjaśnić kilka szczegółów dotyczących pracy,
którą mam dla niego wykonać za kilka dni. A potem muszę
się wybrać do Storedal. - Podszedł do niej całkiem
blisko;
Inga odsunęła się jeszcze bardziej i niemal wbiła w mate-
rac. - Nie czekaj na mnie, Ingo, możemy wrócić późno.
Pokiwała głową zdumiona. W końcu powiedziała tyl-
ko:
-Dobrze, Nielsie, życzę wam miłego dnia.
Uśmiechnął się.
-Dziękuję, nawzajem!
Kiedy drzwi się za nim zamknęły, Inga jęknęła na głos.
Gardło jej się ścisnęło, a puls dudnił w skroniach z powodu
nieoczekiwanej pobudki, którą urządził jej Niels.
Wprawił jej serce w szybsze bicie, wymieniając jednym
tchem Svartdal i Storedal. Svartdal kojarzyło się jej z tęsk-
notą, złością i zwątpieniem. Na co dzień starała się odsuwać
myśli o domu dzieciństwa, lecz nie zawsze jej się udawa-
ło. Miała uczucie, jak gdyby Niels odrywał strup bolesnej
rany, kiedy wymieniał nazwę tego miejsca. Gdy w dodatku
wspominał o Storedal, ogarniał ją blady strach. Czy Niels
podejrzewał, że jego żona miała romans z dziedzicem Sto-
redal? Czy Gudrun coś mu powiedziała?
Niels i Gudrun wrócili o zmroku. Inga poczekała, aż zosta-
nie z Nielsem sama, i niby obojętnie zapytała:
-Czy Gudrun pomagała ci dziś w czymś szczególnym?
Skoro pojechała razem z tobą?
-Nie, nie - zapewnił Niels niewinnie. I zaraz pośpie-
szył dodać: - Uważałem, że Gudrun się ucieszy, mogąc
so-
bie zrobić przerwę w obowiązkach, a poza tym
dotrzymała
mi w drodze towarzystwa.
Inga wiedziała, że kryje się za tym coś więcej, niż Niels
47
sugeruje. Jego rozbiegany wzrok zdradzał, że kłamie. Mu-
siał mieć dobry powód, żeby poprosić Gudrun, by zostawi-
ła swoje zajęcia. Coś tu się święci...
Kristian nie zamierzał informować Kristoffera i Kristera,
że kupił Askeli, dopóki własność nie zostanie zarejestro-
wana, ale poprzedni właściciel gospodarstwa, Edvart Aske-
li, rozpowiedział ludziom we wsi, że ziemia zostanie jemu
przekazana. Sam pojechał konno do Askeli przed świtem,
żeby zobaczyć, czy wszystko zostało przygotowane do licy-
tacji. Nie chciał patrzeć, jak zewsząd zjeżdżają się mężczyź-
ni żądni zakupów. Śmiechy i głosy huczały mu w głowie jak
nieprzyjemny zgrzyt.
-Wygląda na to, że większość zostanie sprzedana jesz-
cze przed południem - zauważył Niels, ściskając w
ręku
aukcyjny młotek. - Miejmy w imieniu Edvarta
nadzieję,
że dostanie za swoje rzeczy dobrą cenę.
-Nie było mu łatwo, staruszkowi - rzekł Kristian za-
myślony. - Cieszę się, że go tu dziś nie ma i nie patrzy na
to,
jak obcy handlarze krążą pośród jego własności jak
głod-
ne zwierzęta drapieżne. Nie wiem, co zrobię z tym, co
nie
zostanie sprzedane. Część na pewno będę mógł
zachować
i wykorzystać, lecz reszta pójdzie po licytacji do
spalenia.
-A więc zamierzasz spalić zabudowania gospodarcze
i dom mieszkalny?
-Tak. Gdy tylko spadnie śnieg, podłożę ogień pod bu-
dynki. Najpierw się zajmę domem mieszkalnym, a
dzień
później pójdą na pastwę płomieni pozostałe. - Kristian
westchnął. Nie będzie mu łatwo zrównać domy z
ziemią,
Edvart Askeli mimo wszystko mieszkał tu prawie całe
ży-
cie. Ten stary człowiek w każdym przedmiocie, każdej
iz-
bie i każdym drzewie na tej działce zostawił jakby
cząstkę
siebie.
48
-A co z pralnią? - spytał Niels i z pedanterią poprawił
spodnie. Ubrał się elegancko, skoro miał poprowadzić
licy-
tację.
-Pralnia zostanie - stwierdził Kristian. - Edvart mó-
wił, że wybudowano ją w 1875 roku i jest w jako takim
sta-
nie. Nie zadowalającym, ale zamierzam wymienić
ścianę
północną i wzmocnić komin... - Nagle w tłumie
zauważył
lensmana i urwał. Nie podobało mu się to, ale musiał
się
skontaktować z panem Thuesenem w związku z
licytacją.
Z reguły podczas takich zgromadzeń jak to
dochodziło
do
awantur i sporów. Nie było niczym niezwykłym, że
wielu
skakało sobie do oczu podczas kolejnych licytowań.
Lensman poruszał się w śmieszny sposób. Ten mężczy-
zna z podkręconymi wąsami miał zwyczaj wkładania kciu-
ków za szelki spodni i bardzo zadzierał nosa, kiedy dys-
kutował zawzięcie lub pouczał innych. Kristian nie lubił
trzasku, który rozlegał się za każdym razem, gdy lensman
naciągał szelki i je puszczał.
Kristian odruchowo się przygarbił, kiedy zobaczył,
że tuż za lensmanem przyszedł Laurens Storedal. Czego
on, do diabła, tu szuka? - pomyślał zdenerwowany i wy-
prostował się.
-Możesz zacząć wywoływać - zwrócił się w pośpiechu
do Nielsa.
-Już?
-Tak. Im szybciej, tym lepiej. - Kristian popędził do
Kristoffera, który czekał na początek licytacji. Razem
mieli
pokazywać kupującym przedmioty, które Niels
wywoływał,
Nie trwało długo, zanim kołowrotek, długi stół i krze-
sła, kredens i szkatułka zmieniły właściciela. Licytacja
przebiegła znacznie lepiej, niż Kristian się spodziewał. Kie-
dy została wywołana okazała kariolka, z której Edvart był
taki dumny, rozległy się ożywione głosy. Cena rosła powo-
li, wielu chętnych stopniowo rezygnowało. W końcu zosta-
ło tylko dwóch licytujących.
49
- Piętnaście koron! - zawołał młodszy z nich.
Kristian nie znał go i podejrzewał, że mężczyzna przy-
był z daleka. Niewykluczone, że pogłoski o możliwości ko-
rzystnego zakupu rozeszły się po wielu parafiach.
Drugi z zainteresowanych, podstarzały właściciel drob-
nego gospodarstwa, Jon Braten, podniósł do góry rękę:
-Osiemnaście koron!
-Dwadzieścia!
-Trzydzieści!
Młody mężczyzna odwrócił się i rzekł poirytowany:
-Skończże pan licytować, kariolka jest moja!
-Słyszał to kto! - odparował Jon czerwony na twa-
rzy. Zdjął kapelusz i otarł pot, spływający mu po
policz-
kach. - Pięćdziesiąt koron!
Nieznajomy pochylił się niepewnie do przodu. Kristian
mógł niemal zobaczyć, jak jego zwoje mózgowe rozgrzały
się od myślenia.
- Sześćdziesiąt!
Niels zatrzymał w powietrzu drewniany młotek i spoj-
rzał pytająco na Jona. Kiedy wydawało się, że ten zamierza
się wycofać, Niels rzekł głośno i wyraźnie:
-Sześćdziesiąt koron po raz pierwszy, po raz drugi...
-Siedemdziesiąt koron! - zawołał Jon, wpadając Niel-
sowi w słowo. Uśmiechnął się z triumfem w stronę
swojego
konkurenta i Kristian zauważył, jak napina mięśnie
ramion
na widok nabiegłej krwią twarzy młokosa. Zanim
ktokol-
wiek zdążył zareagować, walka wybuchła na dobre.
Przybysz
rzucił się na Jona i wkrótce potoczyli się po ziemi, jak
moc-
no zbita piłka, Ramiona, nogi i przekleństwa fruwały w
po-
wietrzu. Żądni widowiska ludzie skupili się w szeroki
łuk.
Nikt nie zamierzał ingerować, gdyż większość z
obecnych
rzadko miała okazję obserwować podobne widowisko.
-Dość tego! - ryknął Kristian z wściekłością, skoczył
do przodu i rozdzielił dwa walczące koguty. -
Zachowujcie
się jak porządni ludzie!
50
Obaj rozjuszeni mężczyźni mierzyli się nawzajem pio-
runującym wzrokiem. Jon miał rozerwaną nogawkę spod-
ni, a jego kapelusz leżał rozpłaszczony w błocie. Młodszy
przyłożył rękę do ust i syknął:
- A niech to! Wybił mi ząb! - Otworzył szeroko usta,
by wszyscy mogli zobaczyć, że brakuje mu przedniego
zęba.
Kristian szarpnął go za kołnierz kurtki.
- A czego się spodziewałeś, durniu! Trzeba się było za-
stanowić, zanim się na niego rzuciłeś! Gdyby to ode mnie
zależało, drugi z was dostałby kariolkę, a ciebie powinien za-
prząc niczym konia i kazać się zawieźć do domu, zabijako!
Niels uderzył młotkiem w deskę ustawioną na podwyż-
szeniu dla prowadzącego licytację.
-Co postanawiasz, Kristianie? Czy kariolkę uznajemy
za sprzedaną, czy nie?
-Sprzedana - oznajmił Kristian i puścił obu męż-
czyzn. Z urażoną dumą otrzepywali ubranie i patrzyli
na
siebie nawzajem ze złością. - Wóz został sprzedany za
sie-
demdziesiąt koron temu tu człowiekowi - dodał
władczo
i wskazał na Jona.
-Zajmiemy się resztą - rzekł lensman i mlasnął języ-
kiem. Skinął na Laurensa, który pojawił się po jego
prawej
stronie.
-Najwyższy czas - rzucił cierpko Kristian. Nie patycz-
kując się, popchnął zapalczywego młodzieńca w
stronę
lensmana. - Puść go! Nie zasłużył na dodatkową karę
poza
upokorzeniem, które sam na siebie ściągnął,
ośmieszając
się na oczach wszystkich.
Kiedy tłum wolno się rozrzedzał, Kristian nie mógł
się
powstrzymać przed kąśliwą uwagą. Wiedział, że nie powi-
nien tego robić, lecz zazdrość z powodu objęcia przez Lau-
rensa wysokiej funkcji zagłuszyła cały zdrowy rozsądek.
- No tak - zaczął przeciągle. - A więc zostałeś strażni-
kiem moralności, Laurensie Storedalu.
51
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Laurens do-
tknięty.
Kristian odchylił do tyłu głowę.
- Kiedyś nie byłeś tak dokładny i nie dostrzegałeś
różnicy między prawdą i kłamstwem. O ile pamiętam,
w sprawie przeciwko mnie nie miałeś większych skrupu-
łów! - Widok bladej, przerażonej twarzy Laurensa sprawił
mu satysfakcję.
Laurens zamrugał bezwiednie, ale wydawał się niezwyk-
le spokojny, kiedy odpowiedział:
-Teraz już nie jestem tym samym człowiekiem co kie-
dyś. Poza tym skończyłem z tamtą sprawą. Powinieneś
zostawić za sobą nienawiść i również nie wracać do
tego,
co było... - Laurens wbił w Kristiana smutny wzrok. -
Sam
wiesz, Kristianie, jak często próbowałem cię prosić o
wy-
baczenie za to, że...
-Nie mogę tego słuchać - przerwał mu Kristian. - Ile
razy mam ci powtarzać, że przyszedłeś ze swymi
przepro-
sinami za późno. Za późno, słyszysz!
Pewnym siebie krokiem ruszył w stronę Kristoffera, zo-
stawiając Laurensa samego. Serce waliło mu mocno pod
koszulą, ale cieszył się, że odtąd nie będzie miał z Lauren-
sem Storedalem więcej do czynienia. W każdym razie tak
myślał, sprzątając po skończonej licytacji.
Pierwszy śnieg spadł w dzień świętej Katarzyny dwudzie-
stego piątego listopada. Niewielu przywiązywało wagę do
symboli w drewnianym kalendarzu, który na ten dzień po-
kazywał krzyż, miecz lub koło. Przez lata koło rozumiano
jako koło kołowrotka i dzień ten nazywano „Kari z koło-
wrotkiem". Niektórzy zaczynali prząść, podczas gdy inni
zajmowali się tradycyjnie wielkim praniem bielizny.
Sorine Hotvedt miała nieco później tego dnia pomóc
52
matce przy przędzeniu knotów do świec na Boże Narodze-
nie, lecz najpierw musiała oporządzić bydło. Krowy nie ro-
zumiały, że ma dziś wyjątkowo dużo pracy, i ryczały prze-
ciągle, upominając się o siano.
Był wczesny ranek i słońce zaczynało złocić zalesione
zbocza. Sorine zatrzymała się na ganku i nabrała w płu-
ca świeżego, zimnego powietrza, rozkoszując się widokiem
nietkniętego śniegu, który niczym niebieskawy dywan
przykrywał okolicę. Niedługo wzdłuż i wszerz nieskazitel-
ny śnieg poprzecinają ślady lisów, saren i łosi.
-Mamo, w nocy spadł śnieg! - zawołała zachwycona.
-O nie - jęknęła Marie. - Nie ciesz się z tego, dziew-
czyno. Będzie zimno i ślisko, a na dziedzińcu pojawią
się
lodowe purchle...
Sorine roześmiała się serdecznie. Gdy matka może so-
bie ponarzekać, nie przepuści żadnej okazji.
-W każdym razie jest przepięknie!
-Tak, tak - westchnęła Marie, jakby odrobinę poiryto-
wana, i podreptała za córką do obory.
Wiele lat temu Sorine przejmowała się narzekaniem
matki, lecz teraz już wiedziała, że matka po prostu taka
jest; z reguły szybko wracał jej dobry humor.
Sorine zerknęła znad wiadra, do którego przecedza-
ła mleko. W cedzaku leżała szczecina spleciona z włosów
z krowiego ogona. Zatknięte w szparę drewnianej ściany
łuczywo rzucało czerwone światło na krągłą, młodą twarz
dziewczyny.
-Muszę wyjść - jęknęła nagle Sorine i złapała się za
szyję.
-Czy coś się stało? - spytała matka przestraszona.
Podciągnęła z czoła chustkę do tyłu, żeby lepiej
widzieć
w półmroku.
-Nie - odparła pośpiesznie Sorine, żeby ją uspokoić,
po czym wypadła jak strzała z obory i zbiegła w dół
pastwi-
ska.
53
W żołądku bulgotało, a w ustach żółć paliła jak ogień.
Dziewczyna zatrzymała się przy rowie, zgięła wpół i zwy-
miotowała. Potem starannie zagarnęła nogą śnieg i zatarła
ślady.
A więc tak ze mną jest, pomyślała blado. Wcześniej
już coś podejrzewała, ale odsuwała tę myśl. Dość udawa-
nia, Kristoffer i ona nie byli tak ostrożni, jak im się wyda-
wało. Będzie miała dziecko. Uświadomiła to sobie, kiedy
miesięczne krwawienie nie pojawiło się na czas, ale wolała
udawać, że to nic. Czy mogło się opóźniać właśnie dlatego,
że się bała i ze strachem liczyła dni? Przez jakiś czas wy-
obrażała sobie, że krwawienie pojawi się znowu, gdy tylko
ona przestanie ciągle myśleć o tym, że jest w ciąży.
- Wszechmocny Boże - pomodliła się, czując wzbiera-
jące mdłości. - Nasza miłość jest czysta, ale zgrzeszyliśmy.
Grzeszyliśmy wiele razy w ciągu lata i późnej jesieni. Pro-
szę, zlituj się nad nami obojgiem. Pomóż nam, byśmy zna-
leźli siły, żeby znieść ten wstyd... Amen.
Sorine nie przyszło do głowy nic więcej, co mogłaby
powiedzieć. Teraz musi tylko starać się zachowywać przy
matce naturalnie, lecz to nie będzie proste. Matka zwykle
potrafiła węszyć w powietrzu niczym pies, gdy się zorien-
towała, że ktoś skrywa jakąś tajemnicę. Trudno będzie mil-
czeć, gdy matka zacznie czynić wyraźne aluzje i zadawać
niewygodne pytania.
Matka nie może się o niczym dowiedzieć, przysięgła so-
bie Sorine i odrzuciła głowę do tyłu, aż jej warkocz spadł
na plecy. Ale Kristofferowi muszę o tym powiedzieć.
Poczuła przypływ radości na myśl o Kristofferze, lecz
w jednej chwili zrozumiała powagę tego, co zrobili: okryli
się hańbą! A szczególnie ona, zdawała sobie sprawę, jak lu-
dzie we wsi będą potem na nią patrzeć.
7
Ragnhild Storedal przybyła do Gaupås niczym świeży wi-
cher trzy dni przed Bożym Narodzeniem. Pani z wielkie-
go dworu nawet nie drgnęła, żeby wysiąść z sań, zanim
stangret nie podszedł do niej i jej nie pomógł. Ubrana była
w długi do ziemi płaszcz i kapelusz do kompletu z lisiego
futra.
Kiedy wprowadzono ją przez główne drzwi, już z dale-
ka dał się słyszeć jej tryskający życiem głos, zanim jeszcze
wkroczyła do kuchni. Nie miała czasu zdjąć wierzchniego
okrycia, ale ciepło w pomieszczeniu zmusiło ją, by odłożyła
na bok kapelusz. Uśmiechając się szeroko, zaczęła ściągać
czarne skórzane rękawiczki. Pełnymi gracji ruchami chwy-
tała najpierw za opuszki palców i krótkimi szarpnięciami
zsuwała rękawiczki, spod których ukazały się szczupłe, wy-
pielęgnowane palce o długich, pięknie wygiętych paznok-
ciach.
Inga przyglądała się Ragnhild zafascynowana. Ta ko-
bieta wydawała się taka silna, nieugięta. Jak gdyby nikt
nie mógł jej wprawić w zakłopotanie ani rzucić na kolana.
Z Martinem było tak samo. Biła od niego pewność siebie,
a jednocześnie nie był zarozumiały ani samolubny, po pro-
stu spokojnie i z wiarą robił swoje.
- Czy można dostać filiżankę kawy? - spytała Ragn-
hild wprost.
Inga zaczerwieniła się od nasady włosów po czubki pal-
ców stóp. Tak w każdym razie czuła. Oczywiście od razu
powinna zaproponować gościom kawę, ale po prostu za-
55
skoczyło ją pojawienie się Ragnhild. Kobieta wydawała się
niczym jaśniejąca gwiazda, gwiazda, przed którą ludzie za-
trzymują się, żeby ją podziwiać.
Eugenie wyjęła filiżanki i talerzyki, a Ragnhild zajęła
miejsce obok Nielsa. Niels sprawiał wrażenie zakłopotane-
go jej śmiałym zachowaniem, ale okazał się na tyle uprzej-
my, że tego nie skomentował.
- Słyszałam, że jesteś w błogosławionym stanie - rzek-
ła Ragnhild i spojrzała na Ingę z uznaniem. - Teraz widać
wyraźnie, że jesteś w ciąży. Czy czujesz ruchy?
Inga oblała się rumieńcem. Nie przywykła do odpo-
wiadania na tak intymne pytania, a zwłaszcza przy tylu lu-
dziach.
-Tak, po raz pierwszy poczułam je, kiedy stałam przy
studni i wciągałam wiadro z wodą. Zauważyłam
nieznacz-
ne drżenie w brzuchu. To nie bolało, tylko lekko
łaskotało,
Miałam uczucie, jak gdyby ptasie piórko leciutko
poruszy-
ło się pod skórą.
-Wiesz mniej więcej, kiedy się dziecko urodzi?
Inga ze wstydem musiała przed sobą przyznać, że nie-
zbyt wiele uwagi poświęcała ziarenku, które w niej kiełko-
wało. Odsuwała myśl o tym, że jest w ciąży. Zdawało jej się,
jak gdyby to nienarodzone życie wcale jej nie dotyczyło.
Jednak w żadnym wypadku nie wolno jej do tego przyznać
się przed Ragnhild! Dlatego odpowiedziała niepewnie:
- Myślę, że pod koniec kwietnia. Nie wiemy dokładnie.
Nie tylko Inga czuła się zakłopotana. Zobaczyła, że Niels
pochylił się ku Ragnhild i spytał:
-No, Ragnhild... Czy sprowadza cię do nas jakaś
szczególna sprawa?
-No właśnie! Słuchaj - zaczęła Ragnhild i zwróciła się
do Nielsa. - Utarło się, że zawsze obchodzimy Boże
Naro-
dzenie u naszych sąsiadów. Drugi dzień świąt.
Pomyślałam
sobie, że w tym roku moglibyśmy trochę zmienić ten
zwy-
czaj.
56
Kiedy zamilkła, Niels poruszył się niespokojnie na krze-
śle. Jak gdyby władcze spojrzenie Ragnhild powodowało,
że nie wiedział, co ze sobą zrobić.
-I cóż takiego jaśnie pani wymyśliła? - zachichotał ci-
cho, rozbawiony własnymi słowami.
-Uważam... - odparła Ragnhild stanowczo, lecz
urwała, gdy Eugenie wreszcie postawiła przed nią
parującą
kawę. Ostrożnie ujęła filiżankę swymi długimi,
elegancki-
mi palcami, podniosła ją do ust i upiła mały łyk.
Delikat-
nie odstawiła filiżankę na talerzyk, tak że nawet nie
za-
brzęczał. - Tak. Moim zdaniem starsze pokolenie
powinno
w drugi dzień świąt spotkać się u ciebie, w Gaupås. W
ten
sposób młodzi mogliby spędzić wieczór u mnie. Co o
tym
myślisz?
Inga niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę, stojąc
w drzwiach. Czy Ragnhild zaliczała ją do młodych, czy też
uznała, że jako żona Nielsa powinna spędzić święta ze star-
szymi?
Niels uderzył fajką o popielniczkę, po czym zaczął na-
kładać tytoń. Niespiesznie ułożył starannie nieduży stosik
i wierzchem dłoni zsunął go do okrągłego zagłębienia fajki.
- Dobry pomysł - zgodził się. - Myślę, że Sigrid i Gu-
drun ucieszą się, że będą mogły spędzić jeden wieczór bez
ojca.
Nadzieja opuściła Ingę. Nie.pojedzie do Storedal, będzie
musiała spędzić wieczór z mężem. Nie miała nic przeciwko
temu, ale świadomość, że Martin przypuszczalnie będzie
się bawił w domu... Nie powinna się łudzić, że zostanie
zaliczony do grona starszych, mimo że był dziedzicem Sto-
redal.
-A Inga? - Ragnhild uśmiechnęła się do Nielsa, uka-
zując białe, silne zęby.
-Inga? - spytał Niels zbity z tropu. Właśnie miał z roz-
koszą pociągnąć świeżo nabitą fajkę, ale opuścił dłoń. -
Inga
jest moją żoną. - Ściągnął usta.
57
Ragnhild roześmiała się rozbrajająco.
- Oczywiście, że tak! Ale zna zarówno Laurensa, jak
i mnie. Pozwoliłam sobie zaprosić mieszkańców Øvre
i Nedre Gullhaug, a także z innych dworów, tych, którzy
zwykle spotykają się z okazji Bożego Narodzenia. Co zaś
się tyczy Ingi, to będzie się w przyszłości obracać w towa-
rzystwie młodych. Nasze miejsce zajmie następne pokole-
nie, Nielsie, czy nam się to podoba, czy nie. Uważam więc,
że Inga powinna poznać młode gospodynie z okolicy. Zga-
dzasz się?
Długa przemowa zbiła Nielsa z tropu. Trzy razy pociąg-
nął głęboko z fajki, zanim w końcu się zdecydował.
- Tak, tak. A zatem zrobimy, jak mówisz. Przypilnuję,
by tego wieczoru Gulbrand zawiózł wszystkie moje dziew-
częta do Storedal. Powiedzmy o szóstej?
Ragnhild wstała.
- Doskonale! Chciałam zaproponować mniej więcej tę
samą godzinę. W takim razie do zobaczenia. - Pośpiesznie
wyszła z kuchni, zostawiła pół filiżanki kawy.
Inga czuła się kompletnie oszołomiona. Wokół zapadła
cisza. Zdawało się, jak gdyby cała wrzawa i wszelkie dźwię-
ki zniknęły wraz z Ragnhild.
- Będziemy się czuć swobodniej, gdy kupię i podłączę
telefon - stwierdził pod nosem Niels. - Tak, swobodniej!
Nie wyjaśnił słowem dlaczego.
Laurens wyszedł żonie na spotkanie, kiedy sanie zajechały
na dziedziniec Storedal. Z czułym uśmiechem pomógł jej
wysiąść.
- Czy doszłaś z Nielsem do porozumienia, żeby w tym
roku urządzić święta w Gaupås?
Ragnhild, zaróżowiona na policzkach od mrozu, odpo-
wiedziała wesoło:
58
-Tak. Nie miał nic przeciwko temu. - Zawahała się,
po czym nabrała powietrza i dodała: - A ja
zaproponowa-
łam, żeby młodzi spotkali się tutaj,..
-Naprawdę? Sądziłem, że dzieci pojadą z nami do
Gaupås. - Laurens zerknął badawczo na Ragnhild. -
Cóż
takiego moja żoneczka teraz zaplanowała? O czym nie
chce powiedzieć swojemu mężowi? -■ roześmiał się, a
po-
tem, gdy weszli do środka, pomógł jej zdjąć płaszcz.
-Chciałbyś wiedzieć - zażartowała Ragnhild, a świa-
domość, że zręcznie uniknęła odpowiedzi, sprawiła jej
przyjemność. Ach, jakże chciałaby powiedzieć
Laurenso-
wi o odkryciu, którego dokonała tego lata! Gdyby tak
mog-
ła podzielić się z nim tajemnicą, że Martin jest
kochan-
kiem... Nie, nie chciała teraz zadręczać go
dodatkowymi
zmartwieniami. Ma teraz aż nadto spraw na głowie,
odkąd
dostał posadę kwestora okręgu.
Poczuła łaskotanie w brzuchu i zdawała sobie sprawę
dlaczego. Nie dlatego, by miała coś przeciwko Indze, ra-
czej wręcz przeciwnie... Na swój przebiegły sposób mu-
siała pokazać młodej gospodyni Gaupås, że powinna prze-
stać marzyć o Martinie. Częściowo dlatego, że Inga wyszła
za mąż za sędziego i spodziewała się dziecka, lecz również
z tego powodu, że rodziny Storedalów i Svartdalów łączyły
bliskie więzi.
Ragnhild wyprostowała się. Musiała zrealizować teraz
swój plan, mimo że jej matczyne serce krwawiło na myśl
o tym, że Martin nie będzie mógł się związać z kobietą,
której pragnie. Być może Inga zrozumie, jak beznadziej-
na jest miłość między nimi, kiedy zobaczy śliczną Victorię
S0lverud?
- A co z Ingą?
Laurens wyrwał Ragnhild z zamyślenia.
- Z Ingą? Zaproponowałam, żeby spędziła ten wieczór
razem z młodymi. Tak, by lepiej poznała Ragnfrid i Elise.
Laurens pokiwał głową.
59
- Rozumiem. Tylko że... miałem nadzieję, że z nią
jeszcze porozmawiam.
- O czym? - jej głos zabrzmiał bardziej ostro, niż chciała.
W oczach Laurensa pojawił się cień smutku.
- Nie wiem... Nie zamierzałem jej opowiadać o sporze
między naszymi rodzinami. Ale jeżeli mamy wyjawić Mar-
tinowi... że zdradziłem Kristiana?
Myśl b przestępstwie, które popełnili wspólnie Lau-
rens i Kristian, zbladła w ciągu ostatnich lat. Sprawa zosta-
ła zatuszowana i niewielu miało odwagę rozmawiać o nie-
godziwym rozwiązaniu. Laurens gorzko żałował swojego
tchórzostwa, ale wtedy było już za późno. Przyjaźni z Kri-
stianem i Jenny nie dało się już uratować.
Kiedy rok temu dowiedzieli się, że Niels ma się
ożenić
z córką Kristiana... Nagle zasklepiona rana rozdarła się na
nowo i zaczęła się z niej sączyć krew. Potok skrywanych
uczuć wydostał się na powierzchnię.
Ragnhild lekko pocałowała męża w policzek w nadziei,
że uda się jej go pocieszyć.
- Wiem, że cię to dręczy, Laurensie. Martin niczego się
nie dowie, zanim się nie upewnimy, ile wie Inga. Kristian
wyraźnie dał Nielsowi do zrozumienia, że nic jej nie powie.
Dopóki nikt nie odkryje tajemnicy, możemy być spokojni.
Laurens pokiwał głową w zamyśleniu, lecz Ragnhild
zauważyła, że nie zadowoliła go taka odpowiedź. Czując
rosnący niepokój, zastanawiała się, ile jeszcze czasu upły-
nie, nim Laurens dłużej nie zniesie milczenia i zdradzi się
w obecności Ingi...
Drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia Gulbrand tak się
starał, że Ingę rozczuliła jego troskliwość. Wyprowadził pa-
radne sanie i przyczepił dzwonki do uprzęży. Dziewczęta
siedziały otulone ciepłymi, miękkimi baranicami i czekały
60
przygotowane do podróży, lecz stary sługa obszedł je jesz-
cze raz dookoła, by się upewnić, że żadna nie zmarznie.
- Dobrze - rzekł w końcu i stanął za saniami, chwycił
lejce i cmoknął na Mikrusa.
Inga usiadła w samym końcu sań, za Sigrid i Gudrun.
Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała w niebo, granatowo-
czarne, migocące tysiącami gwiazd. Tarcza księżyca jaśnia-
ła żółta i wyraźna. Mistyczny i czarodziejski wieczór. Aż do
tej pory Inga nie odważyła się poddać zmysłowemu oszo-
łomieniu z powodu czekającego ją spotkania z Martinem.
Musieli wiele przygotować przed wizytą tylu świetnych
gości, lecz na szczęście Marlenę i Kristiane wróciły wczo-
raj późnym wieczorem ze swoich domów, gdzie witały Boże
Narodzenie z rodzicami. Zapewniły, że wszystkiego dopil-
nują. Dopiero wtedy Inga mogła się odprężyć i rozkoszować
uczuciem przyjemnie łaskoczącego napięcia, które się w niej
odezwało. Czy Martina zaliczono do młodzieży, czy też miał
obchodzić święta z dorosłymi jako dziedzic Storedal?
Wesoły dźwięk dzwonków i widok wsi pogrążonej
w wieczornym zmroku odprężał i uspokajał. W odda-
li widniały rozsiane światełka. Pewnie w wielu rodzinach
miło spędzano czas spokoju Bożego Narodzenia.
Widok, który powitał przybyłych, kiedy Gulbrand po-
prowadził konia ku Storedal, był oszałamiający. Wzdłuż
całej alei rozwieszono lampy łojowe, a blask niezliczonych
światełek odbijał się w śniegu. Nagie, cienkie gałązki brzóz
zwisały nad głowami gości niczyrn portal, z którego sypały
się leciusieńkie, połyskujące lodowe kryształki.
-Dowiem się, czy pan Storedal z żoną wracają dziś póź-
nym wieczorem - oznajmił Gulbrand, kiedy zatrzymał
ko-
nia. - Wtedy może zabrałbym was z powrotem do
domu?
-Dobrze, tak zrobimy - postanowiła Gudrun i wygra-
moliła się z sań.
61
- Kristoffer, i ty tu jesteś? - ożywiła się Inga, miło za-
skoczona.
Starszy brat wyszedł jej na spotkanie, wziął ją za ręce
i uśmiechnął się.
-Nie spodziewałaś się tego, prawda? Ja też nie, jeśli
mam być szczery. Okazało się* że Sorine i Elise są
dobrymi
przyjaciółkami. Sorine nalegała, żebym ja też
przyjechał.
A kobiety - mrugnął żartobliwie - posiadają
szczególny
dar przekonywania.
-Ojciec powinien się o tym dowiedzieć - odparła Inga
wzruszona.
Kristoffer położył jej palec na ustach i uciszył ją.
- Nie, Ingo, tego akurat nie powinien się dowiedzieć.
Nie wracajmy dziś wieczorem do tego przykrego, starego
konfliktu. Przyjechaliśmy tu, żeby się bawić! - skwitował
wesoło.
W tej samej chwili Inga postanowiła: Dziś wieczorem
będzie tylko przyjemnie spędzać czas.
- Gdyby nie to, że jesteś moją młodszą siostrą, a w do-
datku mężatką, z miejsca bym ci się oświadczył - zażarto-
wał Kristoffer. - Chyba nigdy jeszcze nie wyglądałaś tak
pięknie!
Inga spędziła mnóstwo czasu przed garderobą. W
koń-
cu wybór padł na czarną spódnicę z lnu. Do niej włoży-
ła kredowobiałą bluzkę z marszczonymi koronkami wokół
ramion i szyi. Nie splotła włosów, ale gdyby Kristoffer wie-
dział, ile czasu spędziła ze szczypcami, żeby zrobić miękko
układające się loki przy uszach... Nie widział dwóch bąbli
na kciuku od oparzeń, których się nabawiła, gdy podgrze-
wała szczypce na rozżarzonych węglach w piecu.
Przechylił głowę, żeby uważnie przyjrzeć się siostrze.
-Pojawiła się w tobie jakaś nowa stanowczość, Ingo.
Wydajesz się bardziej... bardziej dojrzała. Kobieca.
-Jestem w ciąży, jak wiesz. Być może to sprawia, że wy-
doroślałam.
62
- Pewnie masz rację. - Puścił jej ręce i potargał lekko
po włosach.
Inga szybko rzuciła okiem na ścianę w przedpokoju.
Było tak, jak myślała: portret jeszcze nie wrócił na swoje
miejsce. Na środku widniał prostokąt, wyraźnie jaśniejszy
niż reszta drewna. Czyżby Ragnhild i Laurens nie powie-
sili jeszcze obrazu, czy też może zdjęli go celowo z
myślą
o świątecznym spotkaniu?
Poczuła się niezręcznie, wchodząc do pokoju jadalne-
go, gdzie nakryto dla znacznie większej liczby gości, niż
się spodziewała. Oszołomiona zauważyła tylko, że wiele
osób podniosło ręce i pozdrowiło ją, a ona uśmiechnęła
się w odpowiedzi zażenowana. Lecz oczami wodziła po sali
w poszukiwaniu Martina. Powstrzymała westchnienie ulgi,
kiedy go zobaczyła. Jest tutaj! Jak wspaniale się prezento-
wał! Miał na sobie białą koszulę ze srebrnymi spinkami
przy mankietach zamiast guzików. Przyglądała się oczaro-
wana jego szerokim ramionom i wąskim biodrom.
Martin podniósł do ust szklankę z napojem, napotkał
spojrzenie Ingi i podtrzymał je. Kąciki jego ust rozciągnęły się
w uśmiechu, który jednak pozostał ukryty za szklanką. Pijąc,
nie spuszczał wzroku, tylko patrzył Indze prosto w oczy. Od-
stawił szklankę na stół i uśmiechnął się znacząco.
Inga pokraśniała z zadowolenia.
Kiedy usiadła przy stole, na dużych półmiskach wnie-
siono jedzenie. Na szczęście znalazła miejsce między sio-
strami Martina, Ragnfrid i Elise. Nie znała ich zbyt dobrze,
ale przynajmniej wiedziała, kim są. Zauważyła wzdłuż sto-
łu wiele obcych twarzy.
Naturalnie gawędziła z dziewczętami trochę podczas
posiłku. Zanim gospodyni opuściła dom, zadbała, by stoły
uginały się od jadła: żeberek, kiełbasy wieprzowej, ziem-
niaków, kwaszonej kapusty i dżemu z borówek. Kufle były
wypełnione po brzegi piwem domowej roboty. Niczego tu
nie brakowało.
63
Kiedy po raz pierwszy zwróciła uwagę na młodą ko-
bietę siedzącą obok Martina? Inga nie wiedziała, lecz nag-
le zauważyła nieznajomą.., niezwykle piękną istotę, która
wprost ku niemu promieniała. Dziewczyna wyróżniała się
wyraźnie ogniście rudymi włosami. Dodawały jej urody,
a zielone, żywe oczy podkreślały delikatną cerę. Młoda ko-
bieta chichotała kokieteryjnie i chętnie przepijała do
Mar-
tina. Gdy szklaneczki z brzękiem uderzały o siebie, zasła-
niała usta ręką i słodko krztusiła się ze śmiechu.
Inga momentalnie poczuła zazdrość rozsadzającą pier-
si, nic nie mogła na to poradzić. A kiedy Martin położył
rękę na oparciu krzesła obcej kobiety i w zaufaniu wymie-
nili między sobą kilka słów, zaniepokoiła się i ogarnął ją
smutek. Nie miała prawa zareagować w ten sposób. Ale nie
była w stanie temu zapobiec. Powinna pogodzić się z tym,
że Martina będą otaczały kobiety w jego wieku. Ale czy to
musi boleć tak potwornie? Inga odchrząknęła i zwróciła
się do Ragnfrid:
- Ragnfrid - poprosiła uprzejmie. - Czy możesz mi po-
wiedzieć, kim są ci wszyscy goście? - Jej śmiech zabrzmiał
pusto, kiedy spróbowała się roześmiać. - Znam
większość
z nich, ale niektórych sobie nie przypominam...
Ragnfrid odłożyła widelec i zaczęła wyjaśniać, dyskret-
nie wskazując ręką:
-Na samym końcu widzisz Gudrun i Sigrid. Potem sie-
dzą bracia Torstein i Torbjorn z Øvre Gullhaug.
Ingebjorg
została również zaproszona, ale jest chora. Następnie
Si-
mon S0lverud. Za Kristofferem siedzą Elise i Sorine, i
moi
bracia, Harald i Henrik, ale ich przecież znasz. Na
końcu
widzisz Victorię razem z Martinem. To siostra Simona.
-Chyba słyszałam o Simonie i Victorii - przyzna-
ła Inga, ściskając w rękach serwetkę. - Lecz nigdy ich
nie
spotkałam. - Pamiętała, by wspomnieć również o
Simonie,
żeby Ragnfrid nie nabrała podejrzeń, że najbardziej
intere-
suje ją Yictoria.
64
Ragnfrid ożywiła się.
-Powinnaś porozmawiać z Victorią. To niezwykła
dziewczyna! Miła i troskliwa, serdeczna dla
wszystkich.
-Nie omieszkam - odparła sucho Inga i odłożyła
srebrne sztućce. Nie mogła przełknąć nic więcej, nagle
po-
czuła się bardzo najedzona. Nie miała też siły
uczestniczyć
w rozmowach przy stole. Głosy rozbrzmiewały w jej
głowie
niczym odległy szum.
Oczywiście, żaliła się, ta obłudna Victoria musiała za-
jąć miejsce obok Martina! Nie powinna osądzać Victorii,
nie zamieniwszy z nią słowa, ale paląca zazdrość blokowała
zdrowy rozsądek. Jedyne, co wypełniało jej myśli, to świa-
domość, że powabna, urocza Victoria dostała honorowe
miejsce obok dziedzica.
- Przenosimy się do salonu - oznajmiła Ragnfrid z tym
samym wyrazem twarzy gospodyni co jej matka.
Inga wyszła na korytarz i zawiązała buty.
Scrine podeszła do niej ze szklanką w dłoni.
-Nie idziesz do salonu poczęstować się deserem? - zdzi-
wiła się.
-Zaraz przyjdę - odparła zadowolona, że głos jej nie za-
drżał z bólu. - Muszę tylko zaczerpnąć trochę świeżego
po-
wietrza. Ostatnio po jedzeniu często robi mi się
niedobrze.
Sorine uśmiechnęła się.
- Poczekaj, Ingo, powiem tylko Ragnfrid, że wycho-
dzę. Przejdę się z tobą.
Inga nie protestowała, choć właśnie w tej chwili najbar-
dziej wolałaby zostać sama. Żeby przetrawić widok Mar-
tina i Victorii. Victorii o czerwonych wargach, żywych,
zielonych jak mech oczach i wąskiej talii... Mimo to nie
zdobyła się na to, by odmówić Sorine, gdy dziewczyna
wróciła i zaczęła się ubierać.
Przystanęły w milczeniu, trzęsąc się na mrozie. W końcu
Sorine wyciągnęła szyję i uśmiechnęła się, patrząc w górę
na błyszczące gwiazdy.
65
- Uważasz, że w tym wszystkim jest jakiś zamysł,
Ingo?
- Co masz na myśli?
Sorine roztarła. ręce.
- Czasami zastanawiam się nad Boskim planem wzglę-
dem tego wszystkiego. Dlaczego akurat wybrał ciebie, byś
urodziła na wiosnę? Równie dobrze mogłabym to być ja...
Inga uważnie przyglądała się przyszłej młodej pani
Svartdal. Nagle zrozumiała.
- S0rine! - zawołała. - To nie o mnie ci chodziło! Mó-
wiłaś o sobie. Jesteś w ciąży!
Sorine skinęła poważnie głową.
■ - Tak, Kristoffer i ja będziemy mieli dziecko. Nie wiem
kiedy dokładnie, ale rozwiązanie nastąpi gdzieś pod koniec
sierpnia.
Inga szybko policzyła miesiące.
- Macie się pobrać w czerwcu. To znaczy...
Nie musiała mówić nic więcej, ponieważ Sorine prze-
rwała jej i cicho rozpłakała się.
- Wiem, Ingo, nie będę wyglądała niewinnie jako pan-
na młoda. Wszyscy po mnie poznają, że zgrzeszyliśmy.
Inga próbowała pocieszyć Sorine.
- Nie jesteście pierwszymi, którzy skosztowali... tego
owocu przed nocą poślubną. Ale pastor Mohr nie zna li-
tości dla tych, którym się tak śpieszyło... - Mróz prze-
szywał Ingę na wskroś. - Biedactwo - rzekła ze współ-
czuciem. - Pastor wygarnie ci to bez ogródek podczas
ceremonii. Będziesz musiała znieść wiele przykrych uwag
za to, że przed czasem podzieliłaś łoże z przyszłym mę-
żem.
O pastorze Mohrze krążyły niezliczone historie, jak to
surowo^i pogardliwie wyrażał się o kobietach, które dały
się „posiąść".
- Cytuje najgorsze kazania o ogniu piekielnym i przed-
stawia pannę młodą jako kobietę lekkich obyczajów. Kri-
66
stofferowi też się dostanie, ale nie aż tak, ponieważ jest
mężczyzną - zakończyła Inga.
-Przerażasz mnie, Ingo! - Sorine dygotała nie tylko
od mrozu zimowej nocy.
-Przepraszam - wyznała Inga, żałując swych
słów. - Chciałam, byś była przygotowana. Czy nie
możecie
przełożyć terminu ślubu? Jeżeli się mocno zwiążesz i
wy-
prawisz uroczystość w lutym albo w marcu, pastor nie
za-
uważy, że jesteś w ciąży.
Sorine ze smutkiem pokręciła głową.
-Prędzej czy później się wyda. Dziecko urodzi się za-
ledwie pięć-sześć miesięcy po naszych zaślubinach.
-Nie przejmuj się tym - poradziła Inga. - Najważniej-
sze, że wtedy będziecie już małżeństwem! Gniew
pastora
już was nie dosięgnie!
Sorine zaczęła chichotać mimo powagi sytuacji.
- Ach Ingo, Ingo, gdybym miała twoją wolę i siłę. Wy-
gląda na to, że nic cię nie złamie. A ja - westchnęła - mu-
szę pochylić z szacunkiem głowę i przyjąć karcące słowa
pastora. Jestem na to przygotowana.
Inga drżała, kiedy spytała cicho:
-Co na to ojciec...?
-Nic nie wie - przyznała Sorine. - Lecz Kristoffer
uważa, że Kristian zbytnio się tym nie przejmie. To
zna-
czy, że przespaliśmy się przed ślubem. Twój brat
twierdzi,
że Wasz ojciec się ucieszy, że domznowu wypełni
śmiech
dziecka.
O ile nie będzie to śmiech dziewczynki, pomyślała Inga
zdenerwowana. Jej ojciec nigdy się nią nie przejmował,
ale może się zdarzyć, że polubi córkę młodego dziedzica.
- Porozmawiaj z ojcem - poradziła stanowczo. - Uświa-
dom mu, że obawiasz się tego, co powie pastor podczas ślu-
bu. Jeśli dobrze znam ojca, popędzi do Mohra i powstrzy-
ma jego surowy język.
Sorine zerknęła na Ingę z nadzieją w oczach.
67
-Tak myślisz?
-Tak. Poza tym ojciec się ucieszy, że włączacie go
w swoje kłopoty, jeżeli dowie się, że pastor
przygotowuje
upokarzające kazanie, postara się, by nigdy nie zostało
od-
czytane. Możesz być o to spokojna!
Sorine przebierała niecierpliwie nogami.
- Dziękuję - powiedziała ciepło. - Pójdę do Kristoffera
i powiem mu, co mi poradziłaś - uznała.
Inga uśmiechnęła się do niej.
- Idź do domu, ja postoję tu jeszcze chwilę.
Kiedy Sorine przejęta pośpieszyła do domu, Inga zosta-
ła pod gwiaździstym niebem ze swymi trudnymi myślami.
Na chwilę zapomniała o sobie, lecz teraz znów stała samot-
na na schodach, a myśli bezlitośnie powracały do tego, cze-
go wcześniej była świadkiem w salonie jadalnym.
Zażyłości między Martinem Storedalem a czarującą
Yictorią...
8
Przyjęcie bożonarodzeniowe nie okazało się takie, jak to
sobie Inga wyobrażała. Ze smutkiem patrzyła w rozgwież-
dżone niebo - większość gwiazd migotała dziś wieczorem
blado, lecz niektóre świeciły intensywnie. Kiedy była małą
dziewczynką, Emma podnosiła ją do góry, stawiała w ok-
nie i pokazywała jasną gwiazdę, mówiąc: -
-Tam w górze jest twoja mama. Jest tam przez cały
czas. I przez cały czas nad tobą czuwa.
-To mama nie jest na cmentarzu? - pytała Inga zdu-
miona.
-Jest, to znaczy jest tam jej ciało, ale nie dusza.
Uśmiech, śmiech i miłość do ciebie są w niebie.
Indze wydało się dziwne takie wytłumaczenie, ale nie
wypytywała Emmy o szczegóły. Uważała, że bezpiecznie
jest myśleć, że mama nad nią czuwa w niebie i jej pilnuje.
Dziś wiedziała już lepiej. Ale tęsknota za matką... Inga za-
mrugała, żeby powstrzymać łzy, które zawisły na rzęsach.
Tak bardzo chciałaby mieć matkę, której by się mogła zwie-
rzyć. Która by zrozumiała, jak może być jej ciężko, i pocie-
szyła łagodną matczyną miłością.
- Potrzebuję cię, mamo - szepnęła smutno. - Dlaczego
musiałaś umrzeć?
Najbardziej w czasie rodzinnych uroczystości tęskniła
za matką, której nigdy nie poznała. Czuła, że również oj-
ciec najbardziej cierpiał w czasie świąt Bożego Narodze-
nia i na wiosnę. Nagle myśli Ingi pomknęły ku Svartdal.
Co ojciec mógł teraz robić? Czy był samotny mimo obec-
69
ności Emmy i Kristera? Emma wiedziała pewnie, że trawi
go tęsknota, i Inga podejrzewała, że służąca robiła, co mog-
ła, żeby złagodzić atmosferę. Ona nigdy nie dostała stam-
tąd życzeń na święta...
Inga miała ochotę się rozpłakać z żalu oraz rozczaro-
wania, że nie spełniły się jej oczekiwania związane z dzi-
siejszym wieczorem. Zastanowiła się: czego właściwie się
spodziewała? Powinna rozumieć, że nie mogłaby przez
cały czas rozmawiać z Martinem. To wzbudziłoby podej-
rzenia, jednak uważała, że mógłby zamienić z nią choćby
kilka słów. Okazać jej zainteresowanie. Nie, pomyślała zła
i rozgoryczona jednocześnie. To Victoria przykuwała jego
uwagę. Pozwolił się omotać tej rudowłosej... czarownicy!
Inga nigdy przedtem nie była prawdziwie zazdrosna,
lecz teraz przekonała się, jakie to uczucie. Odnosiła wraże-
nie, że całe ciało miała odrętwiałe, zanim smutek niczym
twarda, ogromna pięść nie trafił jej pod żebra. Odruchowo
skuliła się.
Oszołomiona usłyszała, że ktoś otwiera drzwi, i wypro-
stowała się.
-Ingo - miły, swobodny głos sprawił, że zrobiło jej się
słabo. Gdy Martin położył jej rękę na ramieniu,
przygnę-
bienie natychmiast prysnęło, jak za dotknięciem
czaro-
dziejskiej różdżki. A więc jednak znalazł dla niej czas!
-Tak? - jej ochrypły głos zdradzał, w jakim była na-
stroju.
-Widziałem, że się wymknęłaś - wyznał - ale nie mog-
łem pójść za tobą. Musiałem odczekać chwilę, żeby nikt
się
nie domyślił, że zniknęliśmy razem.
Inga odwróciła głowę i szybko wytarła policzki. Wyda-
wało się jej, że nie płakała, ale piekło ją pod powiekami.
Martin nie powinien się zorientować, że cierpi z powodu
dziecinnych kłopotów sercowych. Nadal stała odwrócona
plecami do niego, lecz po chwili ostrożnie odwrócił ją ku
sobie.
70
-Chciałbym zobaczyć twój uśmiech - zażądał żartem,
starając się przywołać jej radość życia. - Tęskniłem za
two-
im miękkim uśmiechem - zwierzył się i przyciągnął ją
ku
sobie. Pochylił się, żeby ją pocałować, ale Inga
uprzedziła
go. Położyła dłonie na jego piersi i odepchnęła go.
-Nie tutaj, Martinie, ludzie mogą nas zobaczyć!
-Nie ma obawy, wszyscy są w środku - szepnął zdy-
szany. - Proszę!
Wiedziała, że nie powinna się zgodzić, ponieważ z każ-
dej strony mogły ich śledzić czyjeś oczy. Nagle zapłonęła
w niej niepohamowana tęsknota i Inga już się nie broniła.
Jego miękkie wargi przyprawiały ją o drżenie. Jednak nie
tylko intymny kontakt sprawił jej radość, teraz zrozumiała,
że Martin nie dba o Victorię. To jej pożądał...
Pogładził ją kciukiem po rozpalonym policzku.
-Ingo - zaczął. W jednej chwili czułość w jego wzro-
ku zastąpiła powaga, a oczy stały się czarne. - Muszę
wie-
dzieć... - mówił z naciskiem, wsuwając jednocześnie
po-
woli rękę pod pasek jej spódnicy. Inga jęknęła, gdy
ciepłą
dłonią przesunął po jej brzuchu, pieścił maleńkie
życie,
które w niej kiełkowało. Przykuł jej wzrok swymi
niebie-
skimi, czujnymi oczami. - Czy dziecko jest... moje? -
Jego
głos był zmieniony z napięcia i żądzy poznania prawdy.
-Dlaczego pytasz? - zdziwiła się Inga, trzęsąc się
z zimna.
-Jeśli ja jestem ojcem, to dziecko jest częścią mnie.
Z mego ciała i krwi. A w jego lub jej żyłach płynie
krew
mojego rodu.
Inga odchyliła się do tyłu, lecz nie umknęła daleko, gdyż
Martin trzymał ją mocno ręką wsuniętą pod jej spódni-
cę. Co mu odpowiedzieć? Że nie ma pojęcia, który z nich:
Niels czy on, spłodził to dziecko?
- Zażądasz tego dziecka - spytała bezbarwnie - jeżeli
się okaże, że jest twoje?
Martin podniósł głowę i westchnął tak ciężko, że Inga
71
wyraźnie mogła zobaczyć, jak jego klatka piersiowa unosi
się i opada.
- Nie, Ingo. Nie uczynię tego, mimo że trudno będzie
mi znieść świadomość, że moje dziecko dorasta w Gaupås.
Ze będzie nazywać Nieisa ojcem... Oboje robiliśmy nie-
zwykłe rzeczy, ale nie musisz się niczego obawiać z mojej
strony. Nigdy nikomu nie zdradzę, że dziecko jest moje.
Poza tym będę je obserwował, jak rośnie. Gaupås nie jest
daleko.
Inga z ulgą skinęła głową.
- Wiem, że nie powiedziałbyś niczego, co mogłoby
przysporzyć mi kłopotów.
Martin oparł brodę na jej głowie i prawą ręką pogładził
Ingę bardzo ostrożnie po brzuchu. Lewą obejmował ją za
szyję.
-Brakuje mi ciebie, Ingo - jęknął boleśnie. - Co dnia,
w każdej godzinie...
-Powinieneś wiedzieć, jak bardzo ja tęsknię za tobą -
odparła Inga.
Stali w milczeniu. Ciepło Martina rozchodziło się przy-
jemnie po jej ciele. Sprawiało, że ciężko oddychała, a umysł
miała lekki.
- Co wy, u licha, wyprawiacie? - Czyjś gniewny głos
przeciął mroźne wieczorne powietrze.
Sprawił, że Inga i Martin odskoczyli od siebie, jak gdy-
by się oparzyli. Inga kilka razy w panice przełknęła ślinę,
szukając słów na swą obronę, ale czuła, że ma ściśnięte gar-
dło.
Gudrun wyrosła przed nimi jak spod ziemi. Założy-
ła ręce na piersi, a nad jej nosem utworzyła się głęboka
zmarszczka...
Inga oniemiała. Nie znalazła słów, za pomocą których
mogłaby wytłumaczyć, dlaczego ona i Martin stali przytu-
leni. Że też spośród tylu osób właśnie Gudrun musiała
ich
zauważyć...
72
Wreszcie Martin znalazł zbawienne słowa. Spróbował
roześmiać się naturalnie, ale włożył w to cały swój wysi-
łek.
- Droga Gudrun, poczułem nieodpartą potrzebę,
by przekonać się, czy dziecko w brzuchu Ingi już kopie.
Gudrun opuściła ręce. Przyglądała się badawczo to
jemu, to Indze. Jej bezlitosny wzrok płonął.
- Nigdy nie słyszałam, by którykolwiek mężczyzna
chciał poczuć ruchy płodu! Poza tym jeszcze za wcześnie,
To dopiero początek ciąży.
Martin odchylił głowę do tyłu i uśmiechnął się.
- Nie możesz być taka podejrzliwa, Gudrun.
Dobry humor Martina sprawił, że Gudrun
uśmiechnęła
się zawstydzona. Jak gdyby zrozumiała, że się pomyliła.
- Chodźcie, dziewczyny - zachęcił je Martin weso-
ło. - Pora napić się ponczu.
Kiedy Gudrun ruszyła za Martinem na korytarz, Inga
odetchnęła z ulgą. Martinowi chyba udało się Gudrun
przekonać, że nic zdrożnego tu nie zaszło...
Sigrid nieczęsto piła wino, ale ten czerwony napój był
smaczny i dobry. Ostrożnie wzięła mały łyk ze szklan-
ki i pozwoliła, by płyn pociekł po języku. Wino było tak
cierpkie, że zapiekło w ustach. Czy tylko jej się zdawało,
czy też lekko zaszumiało jej w głowie? Na zmianę przycis-
kała zimną szklankę do policzków, które paliły jak ogień.
Nieśmiało zerknęła na Torsteina. Ostatnio dużo o nim
myślała i dziwiło ją to. Znała go od zawsze, ale dopiero
ostatniej jesieni zwróciła na niego uwagę. Dokładnie zwró-
ciła na niego uwagę, pomyślała, czując się głupio. Co się
z nią dzieje? Teraz już paliły ją nie tylko policzki, lecz cie-
pło rozlewało się po całym ciele.
Nie od paru lat przyjaźniła się z Ingebjorg z Øvre
Gull-
haug i w ciągu tego czasu nie widziała nic szczególnego
73
w jej starszym bracie. Kilka razy udało im się go namówić,
by pobawił się z nimi w chowanego, i to dopiero była frajda,
kiedy szukał ich w oborze lub w sianie w stodole. Nie bawił
się z nimi długo, bo jako dziedzic miał wiele obowiązków.
Teraz Sigrid wstydziła się, gdy Ingebjorg marudziła Tor-
steinowi, żeby się do nich przyłączył. Boże, powinny były
rozumieć, że był za duży, żeby się bawić w jakieś szczeniac-
kie gry! No tak, pomyślała, żeby odegnać wstyd, razem
z Ingebjorg nie zajmowały się już bzdurami. Schowały głę-
boko lalki i inne głupstwa. Za to wślizgiwały się razem do
łóżka i zwierzały się sobie szeptem.
Ogarnęła ją fala gorąca, kiedy zastanowiła się, czy przy-
padkiem nie zdradziła się przed przyjaciółką, że podoba
jej się jej brat. To byłoby straszne, gdyby Torstein się do-
wiedział, że o nim marzy. Nie chciałby nawet o niej sły-
szeć, bo w porównaniu z nim była ledwie dziewczynką.
Co prawda niedługo skończy siedemnaście lat, ale Torstein
zbliżał się do dwudziestu pięciu.
Nagle zdała sobie sprawę, że Torstein ją obserwuje.
Szklanka z winem omal nie wyśliznęła się jej ze spoconych
dłoni, lecz w ostatniej chwili Sigrid zdążyła ją przycisnąć
do siebie. Uśmiechnął się szeroko, kiedy podniosła wzrok.
Ciepłym, przyjaznym uśmiechem. Drżąc, spróbowała od-
wzajemnić uśmiech, lecz nie bardzo jej się udało, bo kąciki
ust miała zbyt napięte. Wyglądało na to, że Torstein tego
nie zauważył. W tej samej chwili wdał się w rozmowę z Ha-
raldem i na moment odwrócił od niej głowę.
Niezgrabnym ruchem Sigrid wlała w siebie resztę wina
i siedziała z pustą szklanką w ręku. Czy to Torstein wyrósł
na przystojnego mężczyznę, czy tylko ona widziała go w ja-
kimś czarodziejskim świetle? Przelotnie spojrzała w jego
zielone oczy z brązowymi cętkami. Zadziwiły ją, rzadko
spotykała tak niezwykłe, błyszczące oczy. Odziedziczył je
po Hedvig, ona także miała takie spojrzenie. Sigrid poczu-
ła łaskotanie, gdy powoli opuszczała wzrok z jego
ramion
74
ku wąskim biodrom. Kiedy uświadomiła sobie, że zatrzy-
mała się przy pasku jego spodni, zaniepokoiło ją jej zacho-
wanie i zmusiła się, by spojrzeć w inną stronę. Nie wolno
jej pozwalać sobie na tak bezwstydne myśli! Kochanie
się
z mężczyzną jest nieczyste. Wiedziała o tym lepiej niż inni.
Nieczyste, nieczyste, powtórzyła, żeby odzyskać panowa-
nie nad sobą.
Pozostała część wieczoru okazała się dla Ingi nawet dość
przyjemna. Martin rozsądnie wycofał się do tej części salo-
nu, gdzie skupili się mężczyźni. Inga zaś przysiadła się do
grupy kobiet. Tego dnia nie mogli już więcej szukać swo-
jego towarzystwa. Gudrun o mało co przyłapała ich na go-
rącym uczynku. Pomyśleć tylko, co by się stało, gdyby na-
deszła kilka minut wcześniej, dokładnie w chwili, kiedy się
całowali. Wtedy na nic by się zdały nieporadne tłumacze-
nia.
Około północy, kiedy Gulbrand zajechał saniami na
dziedziniec, Torbjorn i Torstein już podziękowali za przy-
jęcie. Inga czuła się lekko oszołomiona słodkim, orzeźwia-
jącym winem i była w dobrym nastroju.
Ragnhild Storedal wkroczyła raźno do pokoju:
-Czy wszyscy dobrze się bawili?
Rozległo się jednogłośne:
-Tak!
Kiedy Inga wyszła do przedpokoju, żeby się ubrać, Ragn-
hild zatrzymała ją i ucałowała na pożegnanie w oba policz-
ki.
- Zajrzyj do mnie niebawem, Ingo - rzekła. - Mamy
sporo do omówienia.
Inga nie mogła zachować się inaczej, niż tylko skinąć
głową. Nie bardzo wiedziała, o czym we dwie miałyby roz-
mawiać, ale propozycja odwiedzin spodobała się jej.
Z nozdrzy Mikrusa unosiły się kłęby mroźnej pary, gdy
75
Gudrun, Sigrid i Inga wyszły z domu. Gulbrand pomógł
im wsiąść do sań.
- Ciągle praca i praca, Gulbrandzie - uśmiechnęła się
Inga. - Nie masz chwili wytchnienia.
Gulbrand pogładził się po brodzie.
- Cała służba już śpi głębokim snem, a ktoś przecież
musi przypilnować, żeby dziewczęta Nielsa wróciły cało do
domu.
Inga odchyliła się do tyłu i odprężyła.
- To miło z twojej strony, Gulbrand, ponieważ zaczy-
nam być zmęczona.
Kiedy płozy zaskrzypiały na śniegu, wyprostowała się
i pomachała Storedalom, którzy wyszli na ganek.
Wreszcie sanie wśliznęły się na dziedziniec Gaupås.
Od razu zauważyli, że coś jest nie tak. Dwór stał pogrążony
w całkowitej ciemności, tylko przy głównym wejściu paliła
się chybotliwym płomieniem samotna pochodnia na znak,
że odbywało się tu przyjęcie.
- Dziwne - stwierdził Gulbrand i zatrzymał konia
ostrożnym pociągnięciem lejców. - Goście wyjechali rów-
nocześnie ze mną. Wtedy Niels powiedział, że nie będzie
się kładł, tylko na was poczeka. Hmm.
Oszołomienie z powodu wypitego wina zniknęło w oka-
mgnieniu. Inga poczuła dziwny strach, który odezwał się
w brzuchu. Z trudem wyswobodziła się z ciepłych bara-
nic. Mroźny wiatr uderzył ją silnym podmuchem. Lekkie
kryształki śniegu zawirowały i zakłuły ją w twarz.
Gulbrand zeskoczył na ziemię.
- Wejdźcie czym prędzej do domu, dziewczęta. Za-
prowadzę tylko konia do stajni. - Chwycił zwierzę za uzdę
i poprowadził pod dach.
Inga nie wiedziała, czy mamrotanie służącego było prze-
znaczone dla jej uszu, zdołała wyłowić tylko niektóre słowa.
- Niels powiedział wyraźnie, że się nie położy, zanim
nie wrócimy do domu. Dziwne. Tak, to dziwne.
76
Inga pośpieszyła za Gudrun i Sigrid. Gudrun zbladła
na twarzy, a jej usta, z których odpłynęła cała krew, przy-
pominały wąską kreskę. Dziewczęta nie miały czasu zdjąć
wierzchniego ubrania i butów. Wpadły na korytarz,
potem
przez salon aż do kuchni. Początkowo nie mogły niczego
zobaczyć, ponieważ w pomieszczeniu było całkiem ciem-
no. Inga chwyciła pogrzebacz i rozgarnęła żar w kominku.
Jakoś udało jej się zapalić świecę.
- Ojcze! - krzyknęła Gudrun przerażona. - Ojcze!
Niels leżał bez życia na podłodze obok swego krzesła.
W jednej sekundzie Gudrun znalazła się obok niego. Osu-
nęła się na kolana i pogładziła go po plecach.
- Ojcze, słyszysz mnie?
Inga postawiła świecę na stole. Czyżby nie żył? Czyżby
jej mąż nie żył?
Gudrun walczyła z płaczem, przyłożyła chusteczkę do
ust. Wyglądało na to, że nie jest w stanie nic zrobić; tylko
z czułością i troską pochyliła się nad ojcem. Palcami za-
czesała jego cienkie, siwe włosy za uszy. Niels nie lubił, gdy
kosmyki opadały mu na twarz, i Gudrun nie chciała do
tego dopuścić. Niech Niels ma tak, jak lubił.
Inga stała przez moment jak sparaliżowana, lecz za-
raz przykucnęła obok swego męża, niedającego oznak ży-
cia. W tej chwili nie czuła ani smutku, ani radości. Jedyne,
czym się zadręczała, to że był sam, kiedy upadł. Nikogo
przy nim nie było. Nikogo, kto bysprawił, by owa podróż
ku śmierci stała się dla niego mniej groźna i przerażająca.
- Pozwól - rzekła blado i podłożyła ręce pod jego pier-
si. Z wielkim wysiłkiem przepchnęła go tak, by leżał stabil-
nie na boku.
Wtedy wreszcie stęknął cicho. Wszystkie trzy popatrzy-
ły po sobie zdumione, a w Gudrun zapaliła się nadzieja:
- Ojcze, żyjesz?
Niels leżał z zamkniętymi oczami, a pot perlił mu się na
czole. Jęcząc z bólu, chwycił się za pierś.
77
-Myślałam, że nie żyjesz - szepnęła Gudrun ze ściś-
niętym gardłem.
-Tak... tak strasznie... boli mnie - zacinał się. - Tu
w piersi.
-Sigrid - rzuciła Inga władczym tonem. - Musisz
przyprowadzić Gulbranda!
Sigrid wypadła na ganek. Mroźne powietrze rozrywało jej
piersi, musiała odkaszlnąć, nim znowu mogła oddychać.
Ojciec umierał!
Nie stracił wprawdzie przytomności, ale widziała, jak
bardzo był blady. Miał czoło mokre od potu i jęczał z bólu,
który palił go w piersi. Czyżby to oznaczało, że wkrótce ich
opuści...?
Sigrid nagle się zatrzymała; aż jęknęła, gdy nieoczeki-
wanie uderzyła ją straszna myśl. Myśl nie trwała dłużej niż
kilka sekund, lecz mimo to ogarnęły ją wyrzuty sumienia.
Czy nie powinna udać, że pośliznęła się na łodzie, upadła
i straciła przytomność? Wtedy Gulbrand nie dowiedziałby
się, że ojciec jest w ciężkim stanie. W każdym razie przez
jakiś czas... Może byłoby lepiej, gdyby ojciec nie przeżył?
Drgnęła i ruszyła dalej. Nie, nie umiałaby poświęcić
ojca, mimo tych strasznych rzeczy, które wyprawiał z Gu-
drun. Potrafił również być miły...
- Gulbrand! - zawołała z płaczem przestraszona, jed-
nocześnie żałując swej decyzji, gdy otworzyła drzwi staj-
ni. - Ojciec leży na podłodze...
W panice popędzili w pośpiechu przez dziedziniec.
-Jakie to uczucie? - spytała cicho Inga.
-Jak gdyby jakaś ogromna ręka zacisnęła mi serce, tak
że rozpadło się na kawałki - syknął Niels. - Ból
promie-
niuje na ramiona i... i boli mnie szczęka. Nie
pamiętam,
l
78
czy się uderzyłem, kiedy upadłem - mruknął. Nie mógł
mówić zbyt dużo naraz. Gudrun ostrożnie
podtrzymywała
go ramieniem, żeby miał oparcie.
-Już idzie Gulbrand - oznajmiła Inga ze współczu-
ciem. - Położymy cię na kanapie w salonie
gościnnym.
Abyś nabrał sił.
-Chcesz go teraz przenosić? - zdumiała się Gudrun,
nie rozumiejąc. Choć raz nie wydawała się zła ani
krytycz-
na.
-Tak - postanowiła Inga i zrobiła miejsce, żeby Gul-
brand mógł przejść.
Chciała pomóc służącemu nieść Nielsa, ale ten potężny
mężczyzna bez wysiłku sam podniósł gospodarza z podło-
gi. Inga czym prędzej ruszyła przed nim do salonu i złapała
pled. Kiedy Gulbrand delikatnie położył Nielsa na tapcza-
nie, okryła swego męża, który był bardzo słaby i z
trudem
łapał oddech.
-
Sprowadź doktora - zwróciła się do Gulbranda.
Wówczas Niels z trudem podniósł się na łokciu i poma-
chał ku nim drugą ręką.
- Nie, Ingo, nie wołaj doktora.
- Twój stan jest poważny, Nielsie.
Niels opadł wyczerpany na posłanie.
- Lekarz wie o moich... - mówił, sapiąc - ...do-
legliwościach. Niewiele może dla mnie zrobić. Już nie.
Nie pierwszy raz... to mi się zdarza.
Gudrun stanęła przed ojcem. Jej oczy zrobiły się czarne.
Wydawała się niebezpiecznie zła i oszołomiona.
-O czym ty mówisz? - spytała wojowniczo nasta-
wiona. - Nie pierwszy raz? I o niczym mi nie
powiedzia-
łeś! - Pod koniec głos jej si^ załamał.
-Podejdź tu, Gudrun - szepnął Niels zbolały. Szukał
po omacku jej ręki. Uścisnął ją resztkami sił, które
jesz-
cze zachował. - Nie chciałem was niepokoić. To by nic
nie
dało. Po paru minutach ból zwykle przechodzi.
79
Zamknął oczy. Nad jego górną wargą skroplił się pot.
Błyszczał jasno na krótkim, siwym zaroście.
- Jeśli tylko będę mógł trochę odpocząć, Gudrun,
to zobaczysz, że za pół godziny stanę na nogi. Obiecuję.
Gudrun niechętnie skinęła głową; Inga zauważyła,
że dziewczyna przełknęła upór i panikę. Nic nie mogła zro-
bić.
Zostawili go samego. Drzwi do gościnnego salonu sta-
ły otwarte, żeby mogli usłyszeć, gdyby zawołał. Obracali
w dłoniach swe filiżanki z kawą. Nie upili ani jednego łyka,
pozwalając, by gorąca kawa stygła. Siedzieli w milczeniu
wokół kuchennego stołu i czekali. Na co czekali? - pomy-
ślała Inga z wyrzutem.
W tej samej chwili usłyszeli szuranie kroków Nielsa.
Gudrun poderwała się gwałtownie i pomogła ojcu
usiąść na krześle. Uśmiechnął się do niej życzliwie, ciągle
sapiąc.
- Nie bójcie się, dziewczęta. Jutro znów będę całkiem
zdrowy.
Niels udał, że nie widzi ich sceptycznego wzroku.
Jednak miał rację w tym, co mówił. Kiedy Inga zeszła
o świcie na dół, Niels siedział na swym zwykłym miejscu.
Gdyby nie była świadkiem dramatycznej sytuacji ostatniej
nocy, nie zauważyłaby żadnej zmiany.
Ale teraz wiedziała.
9
Sorine próbowała wyszarpnąć rękę, gdy szli do salonu, lecz
Kristoffer uśmiechnął się smutno i pociągnął ją za sobą.
Musimy, mówiły jego oczy, musimy posłuchać rady Ingi
i wyznać ojcu, że się boimy potępiającego kazania pastora.
Ojciec jest jedynym, który może go zmusić do milczenia.
Niechętnie podążyła za narzeczonym. Serce zakołatało
jej w piersi, kiedy przyszły teść spojrzał na nich zdziwiony,
gdy przed nim stanęli,
-Czy stało się coś złego? - spytał Kristian, odgarnął
pled i usiadł na kanapie. - Skoro przychodzicie w
czasie
mojej poobiedniej drzemki? - dodał.
-Właściwie nic złego - odparł niezręcznie Kristoffer.
Zobaczył, że Sorine usadowiła się na krześle obok. Zro-
biło się jej gorąco na samą myśl o tym, do czego muszą te-
raz się przyznać.
Kristoffer złożył ręce i popatrzył ojcu prosto w oczy.
-Najchętniej oszczędzilibyśmy ci tego, ojcze, ale nie
widzimy innego wyjścia i musimy z tobą
porozmawiać.
I oboje mamy nadzieję... że nie będziesz zły. W
każdym
razie nie tak strasznie zły.
-O co chodzi? - spytał Kristian wprost.
-Będziemy mieli dziecko!
No i stało się. Powiedzieli to szybko i bez ogródek.
Sorine czuła, jak jej serce wali, nie miała odwagi oddy-
chać.
-Dziecko?
-Tak, ojcze. Muszę przyznać, że bardzo się denerwo-
81
wałem, jak ci to powiedzieć, ale nie ta rozmowa jest naj-
większym problemem...
Wyglądało na fo, że ojciec nie słuchał Kristoffera, po-
nieważ przerwał mu szybkim ruchem ręki.
- No tak! Czy wreszcie pojawi się nowy spadkobierca
Svartdal? Może nowy dziedzic... ? To zabawne!
Sorine i Kristoffer popatrzyli na siebie zdumieni. Kri-
stian potrafił zaskoczyć.
Kristoffer starał się wyłożyć całą sprawę, skoro ojciec
był w tak dobrym humorze:
-Inga poradziła nam, żebyśmy się zwrócili do ciebie.
Myślała, że może byś porozmawiał z pastorem
Mohrem
o naszym błędzie...
-A więc to sprawka Ingi - rzucił Kristian cierpko.
Ściągnął niezadowolony brwi nad nasadą nosa. - Tak,
tak,
mogła wpaść na gorszą propozycję.
-Chciałbym cię spytać, ojcze, czy pójdziesz do pasto-
ra i poprosisz go, by nas nie karał? Sorine i ja bardzo
się
kochamy i uważam, że nie zasłużyliśmy na drwiny z
jego
strony w obecności wszystkich ludzi.
Zapadła cisza. Wyraźna zmarszczka między oczami
Kristiana świadczyła o zafrasowaniu.
- Dobrze, porozmawiam z pastorem i zadbam o to, by-
ście podczas ślubu zostali potraktowani z należytą czcią.
Chcecie się pobrać, ponieważ... tak, ponieważ się kocha-
cie. - Zaczerwienił się.
Kristoffer promieniał.
- Dziękuję, ojcze.
Nagle Kristian uśmiechnął się, a w jego oczach pojawił
się diabelski błysk.
- Rozprawienie się z tym chełpliwym klechą będzie
prawdziwą przyjemnością - mruknął z triumfem i roze-
śmiał się.
82
Ingę ogarnęła fala gorąca, kiedy wyglądając przez okno, zo-
baczyła Martina, zbliżającego się konno w stronę
Gaupås.
Zmieszana opuściła firankę. Rumieńce paliły policzki ni-
czym rozżarzone szpilki.
- Ktoś idzie? - spytał Niels ostrożnie, obserwując
żonę.
Inga odchrząknęła. Język wydawał się dziwnie suchy.
- Hmm. Tak. Wydaje mi się, że to Martin. Martin Sto-
redal. Ale nie jestem całkiem pewna - dodała
pośpiesznie.
Niels wstał z pismem „Jarlsberg" w dłoni. Prostując się,
położył rękę na sercu,
- Tak, rzeczywiście to Martin - przyznał i staran-
nie złożył gazetę, potem strzepnął spodnie i ruszył do
drzwi. - Pójdę chyba przywitać gościa.
Inga stanęła bezradnie. Czy powinna umknąć do swe-
go pokoju? Nie była pewna, czy wytrzyma, mając Martina
tak blisko, lecz mimo wszystko tak daleko. Musiałaby się
związać, by go nie dotknąć. O Boże, gdyby tak mogła jeden
jedyny raz poczuć jego ręce wokół swojej talii! Usłyszeć ten
chrapliwy, głęboki głos przy uchu...
Szybko przyjrzała się sobie w lustrze w przedpokoju.
Ładnie wyglądała w brązowej spódnicy z grubego płótna
i w nowej czarnej, zrobionej na drutach bluzce. Wokół szyi
miała uroczy kremowy kołnierzyk z koronki. Pośpiesznie
pośliniła palce wskazujące i przesunęła nimi po brwiach,
żeby ładnie wyginały się łukiem nad oczami. Nie musia-
ła szczypać się w policzki, by nadać im koloru, ponieważ
z wrażenia pozostały na nich mocne rumieńce.
Nie mogła teraz po prostu zniknąć z domu, jak począt-
kowo zamierzała. Nie byłoby to dobrze przyjęte. Poza tym
Niels pewnie oczekiwał od niej, że poczęstuje ich kawą
i ciastkami.
Martin rozpromienił się z radości z powodu ponowne-
go spotkania, kiedy Inga stanęła obok Nielsa. Uśmiechnęła
się skromnie, lecz zastanowiły ją jego oczy. Odzwierciedla-
83
ły nie tylko radość na jej widok, ale lśniły również... Inga
nie była pewna, co się w nich odbijało. Nie tylko zadowole-
nie, od razu to dostrzegła, może raczej smutek i tęsknota.
- Miło, że do nas zajrzałeś - rzekła z naciskiem. Miała
nadzieję, że zauważył, z jaką desperacją uścisnęła mu rękę.
Kiedy Niels położył jej rękę na ramieniu, aż podskoczy-
ła zaskoczona. W zakłopotaniu odwróciła się.
Niels oblizał wargi czubkiem języka, jak gdyby chciał jej
coś powiedzieć. Nagle przeraziła się: Niels się bał! Dopiero
teraz zwróciła uwagę, że ucieka wzrokiem, a ów obrzydli-
wy ruch języka zdradzał, że Niels poczuł się nieswojo.
-Czy życzysz sobie czegoś, Nielsie? - spytała w popło-
chu.
-Nie, nie - zapewnił. Następnie wyprostował się i zde-
cydowanie spojrzał jej w oczy. - Gdybyś mogła podać
nam
kawę w gabinecie...
- Oczywiście - odparła i wyszła do kuchni.
Ogarnął ją niepokój. Niels korzystał z gabinetu tylko
wtedy, gdy podejmował znakomite osobistości, takie jak
lensman lub pastor. Dlaczego więc przywiązuje taką wagę
do tego, by przyjąć dziś Martina właśnie tam? Co takiego
chciał mu powiedzieć, żeby ona nie słyszała?
Zastanawiała się nad tym, przygotowując tacę z kawą,
filiżankami i talerzyki. Gudrun na szczęście nie zamykała
kruchych placuszków w spiżarni. Stały na blacie w kuchni
przykryte czystą ściereczką do naczyń.
Inga postawiła tacę na komodzie przed drzwiami do
gabinetu i cicho zapukała.
- Wejdź, Ingo - odezwał się Niels półgłosem.
Ostrożnie, żeby dzbanek z kawą się nie przewrócił, posu-
wała się krok za krokiem w stronę biurka. Poruszała się wol-
niej, niż trzeba, ale chciała wykorzystać ten czas, by dokładnie
sobie obejrzeć pokój. Powierzchnia biurka lśniła czystością.
Inga wywnioskowała przynajmniej, że Niels nie zamierza
omawiać z Martinem żadnych ważnych dokumentów.
84
-Dziękuję - rzekł Niels. - Czy mogłabyś zamknąć za
sobą drzwi, gdy będziesz wychodzić?
-Dobrze - odpowiedziała na pozór wesoło. Miała na-
dzieję, że ani Niels, ani Martin nie dosłyszeli ponurej
nuty
w jej głosie. Inga czuła się rozczarowana, że nie
zaproszono
jej do rozmowy. Mogliby chociaż wyjawić, co
zamierzają
omówić.
Dmuchnęła lekko na grzywkę. Może Martin przyjechał
w sprawie Laurensa? Uspokoiła się na myśl o tym. W takim
razie to pewnie nic ważnego.
A jeśli...?
Inga pozmywała i posprzątała ze stołu, po czym chwyci-
ła wiaderko z ziarnem dla kur i ruszyła do stodoły. Kury
rozgdakały się, gdy do nich przyszła. Kiedy spadł śnieg,
umieścili je w zacisznej komórce, ponieważ na dworze
było za zimno. Jednak skoro tylko zrobi się cieplej, znowu
będą dreptać w kółko po dziedzińcu i skubać trawę. Kogut,
który o tej porze roku siedział samotnie w swojej klatce,
znowu będzie mógł przechadzać się wśród nich, niczym
władca w swym haremie.
- Cip, cip - nawoływała łagodnie. Wyciągnęła dłoń
z ziarnem, a kury dziobały je. Inga roześmiała się do siebie,
ponieważ łaskotały ją dziobami i śmiesznymi, czerwonymi
grzebieniami.
Sypnęła sporą kupkę ziarna kogutowi. Nastroszył się, kie-
dy otworzyła drzwiczki z siatki i wsunęła do środka dłoń. Mu-
siała działać szybko, ponieważ ptaszysko było złe i sprytne.
Gdyby się zagapiła, mógłby ją porządnie dziobnąć w rękę.
- Inga - usłyszała czyjś szept. Odwróciła się zdumiona.
Nikogo w pobliżu nie było. Czyżby już zaczynała słyszeć
głosy? - Inga - rozległo się znowu,
Włożyła zatyczkę do zamka klatki, po czym podeszła
do skraju górnej części stodoły i zerknęła na dół.
85
Stał tam Martin.
- Martin! - krzyknęła przerażona. - Nie możesz...
Zamilkła, widząc, że Martin ogląda się za siebie zanie-
pokojony, by sprawdzić, czy dziedziniec jest pusty. Nikogo
nie zobaczył, więc szybko wdrapał się na górę po drabinie.
-Nie jesteś z Nielsem?
-To nie była długa rozmowa - wyznał i objął Ingę. Ona
zaś wysunęła ręce, żeby się przed nim obronić, ale nie
była
w stanie mu się oprzeć. Czuła, że jej nogi stają się
dziwnie
miękkie. Po chwili westchnęła z lubością i przytuliła
głowę
do jego piersi.
-Niels wie, że tu jesteś - powiedziała i chciała odsunąć
od siebie Martina. Ogarnął ją niepokój.
-Nie - zapewnił Martin. - Myśli, że pojechałem do
domu. Pożegnałem się, ale na skraju lasu zawróciłem
ko-
nia. Uwiązałem go za pierwszymi drzewami, a sam z
po-
wrotem się tu przemknąłem.
-Jesteś szalony! - szepnęła Inga oszołomiona. - Szalo-
ny, szalony - powtórzyła, promieniejąc z radości.
Przewrócili się na miękkie siano. Z ich ust unosiła się
mroźna para, niczym szara mgiełka, lecz za chwilę ich
pożądliwe wargi się spotkały. Fala pożądania wypełniła
bólem całe ciało Ingi. Inga jęknęła, gdy Martin osunął
się przed nią na kolana i zdjął kamizelkę. Nie było cza-
su rozpinać guzików koszuli; Inga chwyciła ją mocno,
szarpnęła i rozerwała. Guziki bezgłośnie posypały się na
siano.
świadomość, że ktoś mógłby ich zobaczyć, przerażała
ich, lecz jednocześnie podniecała. Pomyśleć tylko, gdyby
ktoś nagle wszedł do stodoły... Inga drżała z napięcia. Gdy
Martin ruchem dłoni dał jej do zrozumienia, żeby się od-
wróciła tyłem do niego, nie dała się dwa razy prosić.
Wpatrywała się w kraniec stodoły, jak gdyby zamierza-
ła tani kogoś wyśledzić. Martin podciągnął jej spódnicę
i znalazł drogę pod bieliznę. Inga przymknęła oczy z lu-
86
bością, kiedy w nią wszedł. Poruszał się, twardy i
niestru-
dzony, a ona jęczała z rozkoszy.
- Ciii, Ingo - rzekł niemal wesoło i przyłożył jej dłoń
do ust. Ugryzła go lekko w długi palec, by stłumić krzyk.
Czuła, jak gdyby dół jej brzucha płonął. Jedynym, któ-
ry mógł ugasić ten pożar, był Martin. Stęknęła cicho, kiedy
wysunął się daleko, by z całą siłą wrócić.
Położył obie ręce na jej biodrach, poczuła ciepło i moc
tego uścisku, odrzuciła głowę, jak gdyby chciała się wy-
dostać. Miała wrażenie, jak gdyby uciekała od własnych
uczuć, które wciągały ją w wir tłumionej rozkoszy.
- Ingo, moja maleńka Ingo - szeptał Martin. W jego
głosie brzmiała mieszanina frustracji i pożądania.
Kiedy skończyli, Inga odwróciła głowę. Odnalazła war-
gi ukochanego. Skuliła się, gdy poczuła w ustach jego ruch-
liwy język. Po chwili Martin wolno, wolniutko się wycofał
i wyswobodził z jej objęć. Poprawił jej spódnicę.
Inga odwróciła się. Przyjrzała mu się. Boże, jak bardzo
kochała tego mężczyznę! W całej jego postaci było coś ta-
kiego, co ją oszałamiało, przeganiało każdy najdrobniejszy
ślad poczucia odpowiedzialności.
- Przykro mi, że to się stało w taki sposób - rzekł Mar-
tin i westchnął ciężko. - To takie... beznadziejne, że musi-
my się potajemnie spotykać.
Inga szukała u niego otuchy. Dobrze było tak stać blisko
siebie. Jego jasna grzywka łaskotała ją w czoło.
-Wiem, Martinie. Miłość między dwojgiem ludzi nie
powinna pozostawać w ukryciu. Wydaje się wtedy
taka
zbrukana...
-Nie pomyśl sobie o mnie źle, Ingo - poprosił cicho, sta-
rając się ostrożnie wyswobodzić. - Choć tylko
wykradamy
sobie gorące, zakazane pieszczoty, kocham cię, wierz mi.
-Ależ wierzę - zapewniła i pocałowała go w czubek
nosa.
j
Musisz już iść, Martinie.
Ujął jej twarz w swe duże dłonie i przez chwilę przebie-
87
gał po niej wzrokiem, jak gdyby pragnął utrwalić w swym
umyśle jej obraz. Nagle opuścił ręce i zszedł po drabinie.
Inga przemknęła cicho do ściany stodoły. Przez szpa-
rę w deskach widziała plecy Martina, gdy znikał w gęstej
mgle.
Po co dziś tutaj przyszedł? Całkiem zapomniała go o to
spytać.
10
Gudrun była śmiertelnie blada, gdy Inga weszła do domu.
Starsza córka Nielsa zmrużyła oczy, jak gdyby chciała ją
przejrzeć na wskroś. Inga zadrżała, poczuła wzbierający
wstyd. Czyżby miała wypisane na czole, co niecnego przed
chwilą zrobiła? Uśmiechnęła się krzywo do Gudrun, lecz
ona nie odwzajemniła uśmiechu, tylko stanęła na szeroko
rozstawionych nogach i skrzyżowała ręce na piersi.
Wtedy Ingę uderzyła myśl: tym razem to nie na nią kie-
rowała Gudrun swój gniew. Chodziło o Nielsa! Siedział
w salonie przy biurku, wykręcając palce, i niepewnie wo-
dził wzrokiem dookoła.
-Czy przyszłam... nie w porę? - spytała Inga nieśmia-
ło.
-Nie. Tak. Może - jąkał się Niels, - Chciałem tylko
o czymś z Gudrun porozmawiać...
-W takim razie pójdę do kuchni - zaproponowała
Inga z wahaniem.
-Nie - warknęła Gudrun ze złością. - Ojciec i ja może-
my pójść do mojego pokoju! Tam spokojnie sobie
wszyst-
ko wyjaśnimy. Chodź, ojcze!
Inga stała zaskoczona. Czy nie mogli w jakiś delikatny
sposób jej poprosić, by wyszła? Zamiast tego Gudrun roz-
kazała ojcu, by poszedł za nią. A on, ten safanduła, zrobił,
co kazała, bez słowa sprzeciwu.
Spódnice Gudrun zaszeleściły, kiedy otworzyła drzwi
na korytarz i gestem dłoni przywołała ojca do siebie. Niels
mruknął coś niewyraźnie, ale wstał i posłusznie podążył za
89
nią. Gniewne, głośne kroki Gudrun na schodach rozległy
się echem w całym domu.
Inga zacisnęła pięści i wypuściła powietrze przez zaciś-
nięte zęby. Gudrun trudno było polubić. Niedługo minie
pół roku, odkąd zamieszkała w Gaupås, a nie mogła so-
bie przypomnieć, by kiedykolwiek Gudrun zachowała się
życzliwie i uczynnie. Dlaczego taka była? Wiecznie roz-
gniewana i sarkastyczna.
Przez chwilę Inga stała na środku salonu, pogrążona
w myślach. Bezwiednie powędrowała wzrokiem na biurko
Nielsa i na szufladę ze szkatułką... Nagle przyszło jej do gło-
wy, że wreszcie nadarza się okazja, żeby otworzyć szkatułkę!
W pośpiechu wyszła do kuchni i upewniła się, że na
parterze nie ma oprócz niej nikogo. Marlenę i Kristiane
zajmowały się w oborze wieczornym dojeniem, a Sigrid
poszła odwiedzić Ingebjorg. Reszta służby pomagała Tore-
mu i Eugenie przy budowie domu w Lokken.
Czy powinna się odważyć? Postanowiła wykorzystać
szansę. Zdjęła buty i bezgłośnie przemknęła się po scho-
dach na górę do sypialni, żeby przynieść z komody szpilkę
do włosów.
Zesztywniały jej ramiona, gdy otwierała drzwi do sy-
pialni. Zawiasy potwornie zaskrzypiały. Zwinnie niczym
wiewiórka Inga złapała szpilkę i po szerokich deskach po-
koju z powrotem wyśliznęła się na korytarz.
Z pokoju Gudrun dobiegły ją głosy. Łagodny, cichy głos
Nielsa i ostry, surowy ton Gudrun. Czy powinna podkraść
się pod drzwi i podsłuchać, o czym mówią? Nie musi tkwić
tam długo... Tylko na chwilkę przyłożyć ucho...
Przestępowała z nogi na nogę niezdecydowana. Co jest
dla niej ważniejsze: otworzyć szkatułkę i dowiedzieć się
czegoś więcej o tajemnicach między Kristianem a swoim
mężem czy też o co spierali się Gudrun i Niels? Obie moż-
liwości kusiły z równą siłą. Bardzo rzadko zostawała sama
i miała możliwość zbadania zawartości szkatułki, ale też
90
nieczęsto nadarzała się okazja przysłuchania się dyspucie
między Nielsem a jego najstarszą córką.
W końcu Inga, zesztywniała ze strachu, podkradła się
pod drzwi Gudrun. Serce waliło jej w piersi, a w ustach
czuła metaliczny smak. Starała się oddychać naturalnie,
ale nie mogła opanować zadyszki. Zacisnęła oczy, kiedy
przykładała ucho do drzwi. Co będzie, jeśli Gudrun nag-
le otworzy? Wtedy wpadłaby do środka i upokorzona wy-
ciągnęła jak długa na podłodze u stóp Nielsa i Gudrun.
Początkowo nie potrafiła rozróżnić poszczególnych
słów. Przełknęła ślinę, próbując zapanować nad oddechem.
Kiedy nieco się uspokoiła i zdołała skupić na dźwiękach
dochodzących zza drzwi, usłyszała, jak Gudrun mówi:
- Nie chcę, ojcze! Nie chcę!
Potem rozległ się rozważny głos Nielsa:
- Wiele razy o tym rozmawialiśmy, Gudrun. Myśla-
łem, że doszliśmy do porozumienia.
Gudrun odparła niepewnie:
- Tak, ojcze, pamiętam, co sobie przyrzekliśmy. Ale od-
kąd Inga pojawiła się w gospodarstwie...
Inga podskoczyła, słysząc własne imię.
A więc to dotyczyło również jej, stwierdziła zaskoczo-
na. Gudrun nie sprawiała wrażenia rozgniewanej, może
raczej... smutnej i zrezygnowanej. Ingę rozbolały plecy,
napięcie niczym kleszcze złapało ją za kark. Wystający
brzuch nie pozwalał, by całkiem przywarła do drzwi i by
mogła się oprzeć o framugę.
Gudrun mówiła dalej:
- Odkąd Inga się tu zjawiła, zupełnie nie wiem, jak
żyć... Ukradła mi... to, co miałam najcenniejszego. Zni-
weczyła wszystkie moje marzenia i całą nadzieję. Uważasz,
że to dziwne, że ja...
Gudrun zniżyła głos i Inga nie usłyszała dalszego cią-
gu. Strach łaskotał ją wzdłuż kręgosłupa i jakiś dobry głos
w jej głowie odradzał uleganie pokusie i słuchanie dalej.
91
Lecz jednocześnie, gdy strach oblewał ją zimnym potem,
ciekawość rosła. Musi wiedzieć więcej!
Nagle całkiem blisko rozległy się słowa Nielsa:
- Na nic się zdadzą twoje protesty, Gudrun. Zdecydo-
wałem się. Będzie tak, jak zaplanowałem w ciągu ostatnich
dwóch lat. Nic nie może podważyć mojej decyzji.
Kiedy Gudrun wybuchła płaczem, Inga uznała, że naj-
lepiej będzie zniknąć. Wymknęła się na palcach na kory-
tarz i zeszła po schodach. Znalazłszy się na dole, opadła
wyczerpana na fotel bujany. Kołysanie podziałało uspo-
kajająco i Inga znowu mogła swobodnie oddychać. Pod-
słuchiwanie okazało się bardzo męczące. W dodatku nie-
wiele pomogło. Jej głowę wypełniało jeszcze więcej pytań
niż dziesięć minut temu. Nie otrzymała odpowiedzi na ani
jedno. Wręcz przeciwnie.
Inga czekała, aż Niels zejdzie na dół. Długo siedziała, nasłu-
chując jego kroków na schodach. Ale widocznie został jeszcze
na górze, żeby pocieszyć córkę. Trzeba mu to przyznać, po-
myślała Inga dobrodusznie, Niels chronił swoje córki i trakto-
wał je z rzadko spotykaną troskliwością. Był dobrym ojcem.
Kusiło ją, żeby otworzyć szkatułkę. Czy nadal miała ku
temu okazję? Na piętrze panowała cisza i nikt ze służby
jeszcze nie wrócił. Drżącymi rękami Inga wysunęła szufla-
dę, podniosła szkatułkę i wsunęła w zamek szpilkę do wło-
sów. Coś szczęknęło i wieczko odskoczyło. Dopiero wtedy
Inga odważyła się rozejrzeć dookoła. Nikogo nie było wi-
dać. Pośliniła palce i zaczęła z zapałem wertować stare, po-
żółkłe dokumenty.
Leżał tam list jej ojca. Lśnił ku niej nowością i bielą. Ten
list wywołał koszmarną lawinę, która ją porwała. Jaśniał ku
niej, jak gdyby z niej drwił. Bez wahania Inga jedną ręką
mozolnie rozkładała kartkę, a drugą przysunęła sobie krze-
sło. Podniosła list bliżej oczu.
92
Ładne, nieco ukośne pismo ojca łatwo było odczytać:
Drogi przyjacielu Nielsie Gaupås!
Kiedy Inga przekaże Ci ten list, będziesz już wiedział, że zo-
stanie Twoją żoną. Niełatwo mi przyszło podjąć tę decyzję.
Inga jest moją nienawiścią i moją miłością. Zwątpieniem i tro-
ską -jest moją tęsknotą i radością.
Nie trzeba wyjaśniać, jakie we mnie wzbudza uczucia. Być
może nawet ja sam nie zdaję sobie z tego w pełni sprawy? Prze-
kazuję ją Tobie, Nielsie, w podziękowaniu za dobrą
przyjaźń
i niezmienne zaufanie.
Inga wyrasta na piękną i szczególną kobietę. Sam to widzę.
Odziedziczyła urodę Jenny, ale niestety mój temperament. Te
dwie właściwości łatwo mogą wywołać ogień. I nie zbliżaj się
do niej zbytnio, Nielsie, bo łatwo się możesz sparzyć.
Wiesz, jak bardzo dręczyła mnie myśl, że Inga szybko za-
uważy uroki życia poza domem rodzinnym. A wtedy przede
wszystkim zwróci uwagę na Storedal. A do tego nie można
dopuścić! Jeżeli wpadnie w szpony któregoś z synów Laurensa
Storedala, wtedy życie straci sens. Obiecałem bowiem Jenny na
łożu śmierci, że nigdy, przenigdy Inga nie spłodzi dziecka z któ-
rymkolwiek z synów Storedala. I nigdy nie będzie mieszkać
pod jednym dachem z nędznym Laurensem. Z tym kłamcą,
który zdradził mnie tak okrutnie w chwili, kiedy najbardziej go
potrzebowałem. Nigdy nie zapomnę] jak mnie zawiódł i zdra-
dził tego dnia, gdy lensman zapukał do mych drzwi. Zdrada
Laurensa kosztowała mnie trzy lata niewoli w miejscu, którego
nazwy nie da się wypowiedzieć!
Dlatego, Nielsie Gaupås, jestem szczęśliwy, że pragniesz po-
jąć moją córkę za żonę. Obiecuję, że będzie zaradną i zdolną
młodą żoną.
Niech Ci się z nią dobrze wiedzie.
Svartdal, luty 1906 roku
Kristian Svartdal
93
Inga upuściła list. A więc dlatego znalazła się w Gaupås!
Jej ojciec zaciągnął wobec Nielsa dług wdzięczności, gdyż
ten wspierał go w sporze między rodami. Zadrżała. Niels
przecież nadal przyjaźnił się z Laurensem, a więc najwy-
raźniej utrzymywał dobre stosunki z obydwoma.
Gwałtownie złożyła list, schowała go do szkatułki i za-
mknęła ją. Szkatułkę odłożyła starannie na miejsce do szu-
flady i niemal wypadła do kuchni. Usiadła przy kuchen-
nym stole, pozwoliła sobie na gorącą kawę i objęła filiżankę
dłońmi, jak gdyby chciała się ogrzać. Zastanowiła się,
czy była choć odrobinę mądrzejsza dzięki temu, czego się
dowiedziała. Upiła łyk kawy. Nie, właściwie nie. Ale przy-
najmniej mogła przypuszczać, że jej ojciec i Laurens żyli
w dobrosąsiedzkich stosunkach i że Laurens musiał zdra-
dzić Kristiana w najbardziej niewyobrażalny sposób.
Czy pokłócili się o kobietę? Wiele przyjaźni się rozpadło,
gdy dwóch mężczyzn zabiegało o względy tej samej kobie-
ty. .. Nie, to nie o to im poszło. Kristian tak bardzo przecież
kochał jej matkę, Jenny, i nigdy w jego życiu nie było innej
kobiety. A Laurens miał swą Ragnhild...
Inga starała się zobaczyć przed oczami słowa listu. Jej oj*
ciec pisał coś o lensmanie... Zmarszczyła brwi. Kłótnia mię-
dzy dwoma właścicielami ziemskimi doprowadziła do tego,
że wezwano lensmana. Niesnaski i złośliwe plotki to za mało;
by pan Thuesen zdołał naświetlić sprawę.
Związek między „miejscem, którego nazwy nie da się;
wypowiedzieć" a lensmanem... wydawał się dość wyraża
ny, mimo że Inga nie od razu chciała go zauważyć. Jednak
nie ulegało wątpliwości, że jej ojciec siedział w więzieniu!
Co za tajemnice nosili w sobie ludzie wokół niej? Co przed
nią ukrywali? Inga nigdy nie słyszała, by jej ojciec zniknął
ze Svartdal na trzy lata. To musiało mieć miejsce przed jej
urodzeniem.
Czego właściwie się dopuścił?
94
W Nielsie zaszła jakaś przerażająca odmiana. Pojawiła się
w nim jakaś irytacja. Inga zauważyła to od razu, kiedy przy-
szedł się położyć tego wieczoru. Wydawał się wzburzony,
ze złością ściągnął kamizelkę i rozpinał koszulę szybkimi,
nerwowymi ruchami.
Inga w milczeniu wśliznęła się do łóżka. Ssanie w żołąd-
ku oszałamiało ją i wypełniło strachem. Nie przywykła do
tego, by Niels zachowywał się tak gwałtownie. Nie śmiała
się odezwać w obawie, co się może stać. Zwykle starannie
przewieszał spodnie na krześle, ale dziś wieczorem tego nie
zrobił. Zostawił je bezładnie na podłodze.
- Połóż się na plecach! - rozkazał szorstko.
Inga poczuła, jakby w jej głowie wystrzeliło mnóstwo
rozżarzonych igieł. Co innego, kiedy brał ją siłą, gdy jej po-
żądał, lecz teraz sprawiał wrażenie opętanego chęcią wymie-
rzenia jej kary. Przestraszona naciągnęła kołdrę pod brodę.
Nie chciała, by zobaczył choćby skrawek jej nagiej skóry.
-Proszę cię, Niels - błagała cicho. - Pomyśl, że możesz
znowu dostać zawału... z wysiłku.
-Nie przejmuj się moim sercem ■-, odburknął gniew-
nie.
Pisnęła żałośnie:
-Musisz pomyśleć o dziecku.
-O dziecku! - prychnął. - To nic niezwykłego, że mał-
żeństwo nie odmawia sobie przyjemności, kiedy żona
jest
w ciąży.
Przyjemności, powtórzyła Inga w duchu. To, co prag-
nie z nią zrobić, to żadna przyjemność. Ogarnęło ją obrzy-
dzenie i zacisnęła uda. Myśl o tym, że ten stary mężczy-
zna zaraz ją pocałuje swymi mokrymi wargami, była nie
do zniesienia. Z jego ust unosił się ostry zapach. Pożółkłe
zęby cuchnęły brakiem higieny i tabaką.
Indze zakręciło się w głowie. Z wielkim wysiłkiem
uniosła się na łóżku. Musi spróbować skierować jego myśli
na coś innego! Jej głos dławił płacz, kiedy jęknęła:
95
- Nie mam ochoty,, Niels, ja...
Przerwał jej brutalnie:
- Mam już serdecznie dosyć kobiet, które płaczem wy-
muszają swą wolę. Gudrun buczy, tobie ciekną łzy, zanim
zdążyłem cię dotknąć! Zewsząd jestem otoczony nieznoś-
nymi kobietami. Tak! Kładź się na plecach!
Inga usłuchała. Płacz przecisnął się przez jej gardło i nie
udało jej się stłumić szlochu. Jak mógłby się z nią kochać,
słysząc, jak cierpi?
Na szczęście dla Ingi ta próba sił nie trwała długo. Niels
brutalnie rozsunął jej nogi i ostro w nią wszedł. Ujeżdżał ją
jak szaleniec, nie zwracał uwagi na jej niechęć i odrazę.
Inga odwróciła głowę. Nie mogła na niego patrzeć.
Uparcie odwracała wzrok. Niels sam też nie czerpał przy-
jemności z tego aktu. Po serii szybkich potężnych pchnięć
opadł na nią wykończony.
Kropla potu z jego czoła spadła na jej policzek i Inga
wzdrygnęła się z obrzydzenia. Czym prędzej przetarła
twarz brzegiem kołdry. Czuła, jak gdyby zrobiła to nie dość
szybko, jak gdyby owa kropla ją splamiła.
Niels odwrócił się na bok.
Inga leżała bez ruchu. Nie była w stanie się przesunąć,
mimo że leżała w bardzo niewygodnej pozycji. Zastanawiała
się, co sprawiło, że rzucił się na nią jak gwałciciel. Nieczęsto
widywała tego człowieka wyprowadzonego z równowagi.
Musiało to mieć związek z kłótnią z Gudrun. Inga nie mia-
ła wątpliwości. Kiedy cofnęła się myślą, uświadomiła sobie,
że po raz pierwszy, kiedy ją posiadł, zaledwie kilka godzin
wcześniej porządnie pokłócił się z córką.
Ingę przeszedł dreszcz. Boleśnie uświadomiła sobie,
kiedy powinna mieć się na baczności przed atakami
męża! Najbardziej pożądał jej, kiedy przemawiała do nie^
go życzliwie, ale również wtedy, gdy posprzeczał się z Gu-
drun. Wtedy przychodził do niej. Czy szukał pociechy?
Pociechy! - prychnęła ogarnięta złością i zwątpieniem.
96
Nigdy nie byłaby w stanie mu tego dać. Wiedziała to na
pewno.
Inga wstrzymała oddech, gdy usłyszała ciche pochli-
pywanie. Boże! To Niels! Niels płakał! Dorosły mężczyzna
płakał jak dziecko. Ogarnął ją niepokój, bo nie miała poję-
cia, co robić.
Położyła rękę na piersi, żeby uspokoić walące serce.
Czy powinna się odwrócić i zapytać męża, co go dręczy?
Uniosła się na łokciu, ale powoli opadła z powrotem na
materac i odwróciła się do Nielsa plecami. Może powinna
mu okazać trochę troskliwości? Nie, pomyślała i ziewnęła
cicho. Nie zasłużył na to.
Następnego dnia o świcie Kristian zajechał konno na ple-
banię, zsiadł z Czarnego i bezwiednie otrzepał ubranie.
Powinno mu się udać zamknąć usta pastorowi, ale na wy-
padek, gdyby słowa nie poskutkowały, przygotował w we-
wnętrznej kieszeni plik banknotów. Pastor Mohr nie na-
leżał do tych, którzy odmawiali, gdy ktoś proponował
coś
więcej niż duchowe wsparcie!
Służąca w czarnej półwełnianej sukni wystawiła głowę
zza drzwi.
-Chciałbym porozmawiać z pastorem Mohrem - wy-
jaśnił Kristian uprzejmie i ukłonił się z galanterią.
-Proszę poczekać, panie Svartdal, dowiem się, czy pa-
stor ma czas z panem porozmawiać.
Służąca zniknęła, a Kristian został i czekał. Niecierpli-
wie strzepywał śnieg z butów. Kiedy ta służąca wróci? Czas
się dłużył, lecz wreszcie służąca oznajmiła krótko:
-Proszę wejść, ale mam przekazać, że musi pan...
że musi pan się streszczać. Pastor to bardzo zajęty
czło-
wiek - dodała tonem usprawiedliwienia.
-Dobrze - odparł Kristian, poczerwieniały na twarzy
97
z powodu lekceważącej uwagi. - Mój czas jest również cen-
ny - dodał pośpiesznie - więc nie zamierzam w większym
stopniu, niż to absolutnie konieczne, trwonić czasu
same-
go pastora.
Służąca otworzyła usta zaskoczona, otwierając drzwi do
włości duchownego.
- A więc to pan Svartdal - rzekł na wstępie pastor,
wzdychając nienaturalnie. - Czego pan chce tym razem?
Kristian od razu przystąpił do rzeczy.
- Mój najstarszy syn, Kristoffer, zamierza w czerwcu
wziąć ślub z Sorine Hotvedt.
Duchowny nie okazał zbytniego zainteresowania.
-Tak.
-Niestety tak się złożyło, że zaręczeni już podzielili
łoże...
-A więc pławią się w grzechu rozpusty i rozpasania!
-To pastora słowa - odparł Kristian, siląc się na spo-
kój. - Ja bym powiedział, że Sorine i mój syn uprawiają
miłość.
Pastor prychnął.
- Uprawiają miłość!
Kristian spokojnie mówił dalej, mimo że aż gotowało
się w nim ze zdenerwowania.
-Podejrzewam, że zamierza pastor ogłosić owo uchy-
bienie zaręczonych przed całą parafią...
-Może być pan tego pewien! - przerwał mu ostro pa-
stor. - Uleganie takim pokusom... - Jego szczęki
drżały
z oburzenia. - To ohydne! Odpychające! Mimo
wszystko
to jak manna z nieba dla mojego kazania. Kiedy
opowiem
ich historię mojej owczarni, w każdym jednym odezwie
się
strach. Miałbym niemal ochotę, panie Svartdal,
podzięko-
wać panu, że zechciał się pan podzielić ze mną tą
nieprzy-
zwoitą wiadomością!
-Może sobie pastor oszczędzić - uciął Kristian su-*
cho. - Nie przyszedłem tutaj, żeby dodać pożywki
brudnej
98
wyobraźni pastora, lecz żeby prosić o powstrzymanie się
od drwin i wyklinania mojego syna i synowej podczas
za-
ślubin.
Pastor otworzył usta ze zdumienia. Wydawało się, jak
gdyby nie zrozumiał tego, co usłyszał, lecz po chwili wy-
prostował się. Jego pełne wrogości oczy utworzyły wąskie
szparki na żółtobladej twarzy.
- Uważa pan, panie Svartdal, że może pan do mnie
przychodzić za każdym razem, gdy ma pan kłopoty. Ostat-
nio interweniował pan, kiedy pan skłamał, że pańska cór-
ka, Inga, została ochrzczona. A teraz wyobraża pan sobie,
że się zlituję nad pańskim synem i jego rozwiązłą kobietą!
Kristian odchylił się do tyłu na piętach. Założył ręce za
plecy i śmiało wypiął pierś:
- Ostatnim razem się udało, o ile dobrze pamiętam.
Położyłem wtedy przed pastorem na stole niemało brzę-
czących monet.
Duchowny syknął, zbywając rzucone oskarżenie.
- W tej sprawie istnieją tylko dwie możliwości: Sorine
Hotvedt przyzna się do grzechu w obecności wiernych
albo... - Uniósł wysoko palec wskazujący. - Albo nie
otrzymają ślubu!
Kristian zamrugał i zwilżył zaschłe wargi.
- Nie dostaną ślubu! Chyba sam pastor nie słyszy,
co mówi! Czart w sutannie! - Wszelka uprzejmość zniknęła,
nieugięta, znieważająca postawa Mohra wprawiła Kristiana
we wściekłość. - Już nie uznaje się za grzech, gdy zaręczeni
dzielą łoże. Kristoffer i Sorine kochają się i wezmą ślub!
Pastor wstał.
- Chciałbym pana poinformować, że zgodnie z uchwa-
łą Christiana V z 1687 roku nieprzyzwoita kobieta, jaką jest
Sorine Hotvedt, musi się wyspowiadać w kościele w obec-
ności wiernych. Takie jest prawo i tylko ono nakazuje mi,
jak postępować! - Wyglądało na to, że duchownemu spra-
wia prawdziwą przyjemność ukrywanie się za prawem.
99
- Co za bzdury! Czy pastor naprawdę jest tak niedo-
uczony, że nie wie, iż to rozporządzenie zostało
uchylone
w 1767 roku?
Powoli bladość ustępowała z twarzy pastora.
- Insynuuje pan, że kłamię? Czy ja, jako przedłużenie
ręki Boga, miałbym wymyślać niestworzone historie?
Kristian nasrożył się.
- Nie wiem. Ale albo nie zna pastor przepisów, albo
ma bardzo słabą pamięć.
Pastor stracił panowanie nad sobą. Czerwony jak burak
na twarzy oparł zaciśnięte pięści na biurku i krzyknął:
- Nikt nigdy nie może sobie wyobrażać, że uniknie
kary! - splunął ostatnimi słowami. - Nawet jeśli pochodzi
ze Svartdal!
Teraz z kolei Kristian poczerwieniał na twarzy. Nadął
się, że niemal wydał się dwa razy większy.
- To nie ma nic wspólnego z moim rodem!
Pastor Mohr odchylił się do tyłu i roześmiał drwiąco:
- Nie. Niech pan sobie nie wyobraża, że jest pan kimś
lepszym od innych, panie Svartdal. Nawet jeśli jest pan
w posiadaniu ogromnych lasów i setek morgów ziemi.
Mówię panu: Bóg nie osądza ludzi według majątku i złota,
ale według ich wiary! Natychmiast opuść moją kancelarię,
bałwochwalco, i wracaj do swojej bezbożnej rodziny!
Kristian poczuł, jak gdyby ktoś wbił mu w płuca ostre
szydło. Uszło z niego całe powietrze. Gdyby spotkał tego
diabelnego pastora na polnej drodze, własnoręcznie by
go
zmusił, żeby błagał o litość. Wtedy łaskawie pozwoliłby mu
przysiąc, że na ślubie Kristoffera i Sorine nie usłyszą żadnej
grzmiącej mowy!
Kristian złapał czapkę i z plaśnięciem włożył ją na gło-
wę. W trzech długich krokach przeszedł przez pokój, otwo-
rzył drzwi i wyszedł. Zatrzasnęły się za nim. Wolał opuścić
plebanię, zanim popełni ciężki grzech. Plik banknotów pa-
lił w pierś. Tym razem na nic by się zdała próba wykupie*
100
nia grzechu, od razu to zrozumiał, ponieważ pastor Mohr
okazał się bardziej nieprzejednany, niż się Kristian spo-
dziewał.
Rzadko się zdarzało, by Kristian nie dostał tego,
co chciał. Przebiegł go dreszcz strachu, kiedy pomyślał
o przyszłym losie Kristoffera i Sorine...
11
Cztery dni później jakiś jeździec zajechał do Gaupås ga-
lopem. Inga stała przy oknie w kuchni i mieszała składni-
ki na masę chlebową, kiedy nieznajomy zeskoczył z konia.
Wytarła szybko palce i strzepała mąkę z fartucha, zanim
podeszła do drzwi wejściowych.
-Dzień dobry. Czy można porozmawiać z panem sę-
dzią? - spytał mężczyzna zdenerwowany.
-Może pan wejdzie do środka i poczeka? - zapropo-
nowała Inga uprzejmie.
Eugenie pośpieszyła do salonu powiadomić Nielsa, że ja-
kiś człowiek chce z nim rozmawiać.
Mężczyzna, odznaczający się niskim wzrostem, zdjął
z głowy czapkę i zerknął niemal ciekawie na Ingę.
- Nie - podziękował. - Dostałem wiadomość, żeby
pan Gaupås pojechał ze mną.
Inga musiała prawie ugryźć się w język, żeby nie spytać,
od kogo otrzymał takie polecenie. Nie miała prawa wie-
dzieć, w jakiej sprawie Nielsa wzywano. A on nie chciał jej
wtajemniczać. Rozumiała to.
- Dobry wieczór, panie Ramberg - przywitał się Niels
formalnie i podał gościowi rękę. - Co pana sprowadza do
mojego domu?
Pan Ramberg obracał w palcach czapkę. Zerknął szyb-
ko na Ingę, która zorientowała się, że wolałby nie zdradzać
niczego w jej obecności.
- Powstały pewne... komplikacje między panem
Aschjemem a... Tak, może by pan sam pojechał ze mną
102
do tartaku, żeby zapoznać się z pełną wersją tego, co się
stało.
- Oczywiście - odparł Niels i włożył kurtkę, którą po-
dała mu Eugenie.
Kiedy mężczyźni odjechali, Inga wróciła do masy chle-
bowej. W zamyśleniu zaczęła ugniatać duży kawał ciasta.
Dobrze, że ma się teraz czym zająć. Ze smutkiem przyzna-
ła, że gdyby ona i Niels byli szczęśliwym małżeństwem, po-
rozmawialiby o tym zdarzeniu. Może Niels pragnąłby ja-
kiegoś wsparcia z jej strony i okazał zainteresowanie dla jej
punktu widzenia.
Ze złością ugniatała ciasto, odwracała je i ubijała pięś-
ciami, tak że w masie tworzyły się odciski kłykci.
To Gudrun dowie się o tym, co się wydarzyło w tartaku.
Nie ona.
Inga i Eugenie kończyły studzić ostatnią porcję pieczone-
go chleba, kiedy usłyszały skrzypienie śniegu na dziedziń-
cu. Inga odłożyła łopatę i wyszła z rozgrzanej, zadymionej
pralni. Na dziedziniec zajechały trzy pary sań.
Niels i pan Ramberg wysiedli z jednych z nich. Ku jej wiel-
kiemu zdumieniu Kristoffer i jej ojciec przybyli w drugich.
- Co się tu święci? - zdziwiła się Eugenie, która wyszła
na dwór za Ingą.
Inga cofnęła się przestraszona.
-Ojciec... Ojciec musi być zamieszany w jakąś sprawę
z właścicielem tartaku, Tobiasem Aschjemem. Co on
na-
wyprawiał? Nie sądzę, żeby Aschjem wywołał ten
konflikt.
-Nie, nigdy bym w to nie uwierzyła - prychnęła Euge-
nie.
-Mam nadzieję, że ojciec nie zrobił jakiegoś głup-
stwa - rzekła Inga zdenerwowana. - Ponieważ jest
całkiem
zależny od pana Aschjema. To jemu dostarcza
drewno.
Dzięki temu istnieje dom mojego dzieciństwa.
103
Pan Aschjem wysiadł dostojnie z trzecich sań. Inga wiele
razy wcześniej witała się z tym starszym mężczyzną z wyż-
szych sfer i wiedziała, że jest we wsi osobą bardzo poważa-
ną. Miał krótkie, chude nogi i brzuch, który wystawał po-
nad paskiem. Owe ogromne brzuszysko stanowiło oznakę
bogactwa i dobrobytu. Brązowe jak u wiewiórki oczy były
zwykle rozbiegane. Inga nigdy nie doświadczyła z jego stro-
ny nic złego, ale coś jej mówiło, że potrafił być wyrachowa-
ny; w jego postaci kryła się jakaś przebiegłość. Pan Aschjem
trzymał przy nosie chusteczkę. Z miejsca, gdzie stała, Inga
dostrzegła, że materiał był przesiąknięty krwią.
Niels otworzył drzwi i zaprosił wszystkich do środka.
Kiedy jako ostatni zamknął za sobą, Inga podbiegła do Eu-
genie.
- Przypilnuj chlebów, Eugenie. Ja muszę... Muszę
wejść do środka, żeby...
Nie czekała na odpowiedź służącej. Powinna być
w kuchni, kiedy Niels wyjdzie. Może wtedy usłyszy frag-
menty rozmowy.
Gudrun uśmiechnęła się do niej, kiedy Inga nagle sta-
nęła przy kuchennym piecu. Inga zdała sobie sprawę, że nie
może złapać oddechu ze zdenerwowania, i starała się zapa-
nować nad sobą i uspokoić się.
W tej samej chwili do kuchni wszedł Niels. Przyglądał
się framudze drzwi, kiedy spytał:
- Czy możecie podać kawę i ciastka? Jest nas pięciu.
Inga i Gudrun skinęły głowami. Niels uśmiechnął się
niezręcznie, zanim wrócił do gości.
Inga wspięła się na palce i zdjęła z góry dużą tacę. Na-
stępnie poszła do salonu gościnnego i przyniosła filiżanki,
podstawki i talerzyki dla pięciu osób. Śliczny serwis stał
w kredensie. Naczynia były białe z eleganckim, cienkim
złotym szlaczkiem wzdłuż brzegu.
Gudrun wyjęła paterę i zaczęła układać na niej
szarlot-
kę. Inga odłożyła tacę na blacie, nie była w stanie jej dźwi-
104
gać, czekając, aż Gudrun upora się z ciastem. Szybkimi ru-
chami Gudrun postawiła paterę na tacy, podniosła całość
i odwróciła się.
Dopiero wtedy Inga zareagowała. Ruszyła do drzwi i za-
trzymała Gudrun ruchem ręki.
-Chciałabym wnieść te ciastka - rzekła ostrożnie.
-Nie wygłupiaj się - rzuciła Gudrun z uporem i spró-
bowała ją wyminąć.
Lecz Inga zagrodziła jej drogę. Nie, pomyślała Inga,
to ona zaniesie tacę do gabinetu. Przy tej okazji sprawdzi,
jak ojciec zachowa się na jej widok. I postara się dowie-
dzieć, z jakiego powodu odbywa się to spotkanie.
- Gudrun - poprosiła życzliwie. - Pozwól, bym ja to
zrobiła...
Gudrun utkwiła w niej swój zimny, twardy wzrok.
- Nie - odparła ochryple.
Ingę ogarnęła panika. Gdyby to Sigrid stała przed nią,
wytłumaczyłaby dziewczynie, dlaczego tak zależy jej na
tym, by podać poczęstunek. Mogłaby się zwierzyć, jak bar-
dzo jej przykro z powodu zerwania stosunków z ojcem. Si-
grid zrozumiałaby, ale nie można się tego spodziewać po
tej zarozumiałej kobiecie, która przed nią stała. Gudrun
nie okazałaby współczucia, gdyby opowiedziała jej praw-
dę, dobrze o tym wiedziała, ponieważ starsza córka Nielsa
cieszyła się z tego, że Indze nie układa się z Kristianem.
Inga odrzuciła głowę i wbiła wzrok w Gudrun.
- Ja podam!
Gudrun mocniej schwyciła tacę, aż pobielały kostki jej
palców.
■- Na pewno nie!
Inga warknęła.
- Czy nie możesz ten jeden raz pozwolić mi zrobić coś
przyzwoitego?
Gudrun nie odezwała się ani słowem. Zacisnęła usta, prze-
łożyła dłonie na przód tacy i mocniej przycisnęła ją do siebie.
105
Złość zapłonęła w Indze i aż ją kusiło, by wyrwać
tacę
z rak Gudrun. Lecz chociaż wszystko się w niej przeciw
temu burzyło, musiała błagać Gudrun o pozwolenie.
-Gudrun - spróbowała znowu. - Jestem żoną Nielsa.
-Nigdy nie powinnaś nią zostać - rzuciła Gudrun za-
wzięcie. - Powinnaś zostać w Svartdal. Wtedy życie
nas
obu potoczyłoby się o wiele lepiej!
Inga zmrużyła oczy, tak że utworzyły dwie wąskie szpar-
ki.
- Nigdy nie sądziłam, że będziemy tak zgodne co do
jednego! Masz całkowitą rację, Gudrun, tobie wiodłoby się
lepiej, a ja... ja byłabym wolna!
Gudrun spojrzała na nią oniemiała. Zbladła, lecz zaraz
na jej policzki wystąpiły rumieńce.
- No to bierz tę tacę! - ryknęła. - I już idź! Idź!
Zaskoczona tą spontaniczną reakcją Inga wzięła tacę
i powiodła wzrokiem za Gudrun, która wychodziła z kuch-
ni. Naprawdę trudno zrozumieć tę dziewczynę: potrafiła
Indze wyrzucać, że nigdy nie powinna była się pojawić
w Gaupås, a kiedy Inga przyznała jej rację, obraziła się!
Inga ostrożnie zapukała do drzwi gabinetu i
zaczekała,
aż Niels powiedział:
- Proszę!
Weszła na drżących nogach. Ojciec wyglądał na zmęczo-
nego, był blady, miał zaczerwienione oczy i zapadnięte po-
liczki. Wyglądał, jakby od pewnego czasu nie sypiał zbyt do-
brze. Jego włosy były w nieładzie, jak gdyby się nie czesał po
wstaniu z łóżka. Jego widok wywarł na niej silne wrażenie.
Wszyscy poza ojcem przyglądali się Indze natarczywie.
W pokoju zrobiło się zupełnie cicho. Tak cicho, że kiedy
postawiła tacę na biurku, brzęk zastawy rozdarł ciszę ni-
czym wystrzał z wiatrówki.
Niels jako jedyny zdawał się nie przejmować obecnoś-
cią Ingi. Uczynił gest w stronę pana Aschjema, żeby rela-
cjonował dalej.
106
Pan Aschjem poprawił się na krześle. Jego głos brzmiał
nosowo, ponieważ właściciel tartaku ciągle trzymał przy
nosie chusteczkę.
- Cóż, widzi pan, szanowny panie sędzio, zanotowa-
łem pięć ładunków drewna ze Svartdal, ale pan Svartdal
twierdził, że wysłał sześć. Nazwałem go kłamcą, a on mnie
uderzył...
A więc to się stało. Ojciec uderzył pana Aschjema. Inga
musiała zacisnąć wargi, aby nie jęknąć na głos.
Pióro Nielsa biegło po papierze. Niels notował skrupu-
latnie każde słowo. Inga uspokoiła się. Jeżeli teraz się nie
dowie szczegółów, będzie mogła później zerknąć do doku-
mentów męża. Większość przechowywał w grubych proto-
kólarzach w szufladzie. Tylko prywatne listy zamykał sta-
rannie w szkatułce. Ale na to też znalazła sposób...
Niels odchrząknął:
- Czy zgadza się pan z wyjaśnieniami pana Aschjema,
panie Svartdal?
Kristian poruszył się niespokojnie i przeciągnął
brązo-
wą dłonią po twarzy. Wyraźnie było widać, że czuje się nie-
swojo.
Niels powtórzył pytanie, a zebrani przestali szemrać
między sobą. Wszyscy popatrzyli na Kristiana. Czy pan
Aschjem kłamał, czy nie?
Niels pochylił się do przodu.
- Musi pan mówić głośniej, panie Svartdal, nie słyszę,
co pan mówi.
Inga podskoczyła, gdy ojciec podniósł głos i wskazał na
nią.
- Nie powiem ani słowa, zanim... zanim ona nie opuści
tego pokoju! - Jego palec wymierzony w jej stronę drżał.
Zachowanie ojca wywołało w niej lawinę uczuć. Krew
podeszła jej do policzków i Inga spurpurowiała ze wsty-
du. Jej ojciec potrafił być nieobliczalny, ale że w obecności
wszystkich wyprosi ją za drzwi, tego się nie spodziewała.
107
Ze złością poczuła, że jest bliska płaczu. Ręce jej się trzęsły,
na szczęście zdążyła nalać kawy do ostatniej filiżanki.
- Nalega pan, żeby moja żona opuściła to pomieszcze-
nie? - spytał Niels łagodnie.
Kristian odwrócił głowę, kiedy odpowiadał:
- Tak.
Inga była już w drodze do wyjścia, gdy Niels dał jej znak
ręką, żeby zniknęła. Zamknęła za sobą drzwi i oparła się
o nie plecami. Oddychała nierówno, zamknęła oczy i osu-
nęła się wzdłuż drzwi i przykucnęła.
Miała wrażenie, jak gdyby jej myśli spowijała gęsta
ciemność. Wiedziała tylko, gdzie jest, i pozwoliła, by czas
płynął. Nie była w stanie poczuć rozczarowania, które nią
targało.
Co za nieprzystępny, uparty diabeł z tego jej ojca! Za-
pragnęła nie mieć go wcale - dość już tego bólu i trosk,
których jej przysparzał.
Inga nie wiedziała, jak długo tak siedziała. Uświadomi-
ła sobie, że nadarzała się okazja podsłuchiwać rozmowę
w gabinecie, ale machnęła na to ręką. Cokolwiek by tam
powiedziano, nie obchodziło jej. Już nie. Nie miała siły
kręcić się wokół ojca w nadziei, że jej wybaczy. W nadziei
na pojednanie.
Po chwili podniosła się ciężko, narzuciła płaszcz i po-
wlokła się do stajni. Założyła uprząż na Mikrusa, wskoczy-
ła na jego grzbiet i pokłusowała na drogę. Myśli gnały jej
przez głowę. Nie planując tego, odruchowo skierowała się
ku Svartdal. Serce podyktowało jej tę drogę.
Kiedy zatrzymała się na szczycie wzgórza górującego
ponad gospodarstwem, zajaśniał ku niej wspaniały, prze-
piękny dwór. Niskie, brązowe, malowane dziegciem domy
świadczyły o niezmordowanej pracowitości rodu. Z komi-
na domu unosił się w górę szary dym. Inga spięła konia
i Mikrus ruszył w stronę zabudowań.
Zsiadła z konia na dziedzińcu, wtuliła twarz w szyję
108
zwierzęcia i napawała się jego ciepłem. Mikrus zarżał ci-
cho i skubnął ostrożnie jej płaszcz. Inga westchnęła ciężko
i poprowadziła ogiera do stajni, gdzie poczeka na nią pod
dachem do jej powrotu od Emmy.
Emma stała na ganku. Kochana, dobra Emma widziała,
że przyjechała! Gospodyni wyszła z domu, żeby ją przywi-
tać. Inga przełknęła kilka razy ślinę, żeby się pozbyć boles-
nego dławienia w gardle. Nie udało się i dławienie tylko się
wzmogło.
Kiedy Emma otworzyła ramiona i objęła ją, po zimnych
policzkach Ingi potoczyły się strumieniem łzy. Dziewczy-
na przytuliła się i rozpłakała. To takie przyjemne uczucie
zatopić się w czyichś objęciach, doświadczyć czyjejś tro-
ski.
- Chodź, moje dziecko, siądziemy sobie w kuchni.
Inga podążyła za służącą. Zabolało ją w piersi, kiedy
weszła do przytulnej, zacisznej kuchni. Wypucowane do
połysku miedziane garnki zwisały z drewnianej belki u su-
fitu, pod drewnianą półką widniała biała i wykrochmalo-
na ozdobna makatka, a w kominku żywo skwierczał ogień.
Inga odniosła wrażenie, jakby cofnęła się w czasie - wró-
ciła do okresu, zanim wyszła za mąż i wyprowadziła się do
Gaupås.
- Usiądź tutaj - rzekła Emma ciepło i klepnęła ręką
w siedzisko krzesła. - A ja przygotuję coś ciepłego do picia.
Pewnie zmarzłaś po konnej przejażdżce.
Inga zdjęła płaszcz i położyła go obok na krześle. Zno-
wu musiała walczyć z płaczem - głos Emmy poruszył
w niej jakiś czuły i bolesny punkt. Łapczywie chwyciła fi-
liżankę z kawą, którą podała jej służąca, i uśmiechnęła się
nieśmiało.
- Widzę, że spodziewasz się dziecka - zauważyła
Emma i skinęła na brzuch Ingi. - Wiedziałam o tym od ja-
kiegoś czasu. Wiesz, plotki szybko się roznoszą.
Tak, Inga domyślała się, że całą wieś już obiegła wiado-
109
mość, że Nielsowi udało się zrobić dziecko swojej żonie.
Mogła sobie wyobrazić, jak ludzie karmią się tą informacją.
-Pierwsza powinnaś się o tym dowiedzieć - szepnęła za-
wstydzona. - Nie powinno to dotrzeć do ciebie od
innych...
-Nie przejmuj się - uspokoiła ją Emma i poklepała po
ręku.
-Nie było mi łatwo... nie było mi łatwo tu przyje-
chać... .
Emma westchnęła i przysiadła na krześle.
- Musisz wiedzieć, że nam tu w Svartdal też nie jest
lekko. Jemu jest bardzo ciężko, twojemu ojcu.
Ingę ogarnęła frustracja.
- Robiłam, co mogłam, byśmy znowu żyli w przyjaźni,
za każdym razem, gdy miałam ku temu okazję - wyzna-
ła. - Wprawdzie nie wspomniałam o tym słowem, ale krę-
ciłam się w pobliżu ojca w nadziei, że zaczniemy ze sobą
rozmawiać. Ale on nawet nie chce na mnie spojrzeć! - Ku
swemu niezadowoleniu Inga poczuła, że głos jej się ła-
mie. - A teraz przed chwilą oznajmił, że nie złoży żadnych
wyjaśnień, zanim nie opuszczę pokoju.
Emma spojrzała na nią zdumiona.
- Przed chwilą... Co masz na myśli?
Inga zasłoniła usta ręką. Emma najwidoczniej nie wie-
działa nic o kłótni między panem Aschjemem a Kristia-
nem. Inga wolałaby oszczędzić jej kolejnych zmartwień,
ale teraz nie mogła już niczego cofnąć. Uznała, że nie może
pozwolić, by służąca żyła w nieświadomości.
-Ojciec jest w Gaupås razem z panem Aschjemem.
Nie udało mi się dowiedzieć wszystkiego, ale ojciec
praw-
dopodobnie uderzył pana Aschjema. Uważa, że
dostarczył
mu dziś sześć ładunków drewna, a Aschjem
utrzymuje,
że dostał tylko pięć.
-Było sześć - stwierdziła Emma z naciskiem. - To
Aschjem się myli. Sama słyszałam, że chłopcy
zawieź-
li sześć ładunków do Holmestrand. Wyraźnie
rozpoznaję
110
dźwięk dzwonków naszych zaprzęgów ze Svartdal. Dzisiaj
dzwoniły sześć razy. Sama zresztą wiesz, jak one brzmią.
Inga skinęła głową. W dzieciństwie często słyszała duży
mosiężny dzwonek na trzonku przymocowany do sań, któ-
ry ostrzegał, że zbliżają się konie z drewnem, by wszyscy
inni zdążyli zjechać z drogi.
-Dowiedziałaś się czegoś więcej? - dopytywała się
Emma. W jej wzroku nie było czystej ciekawości,
tylko
szczera troska o ojca.
-Nie - odparła Inga. - Ale zastanawiam się, dlacze-
go nie wezwano lensmana. Jeżeli ojciec w czymś
zawinił,
to dziwne, że nie było na miejscu pana Thuesena.
Emma odgarnęła kosmyk siwych włosów, który wysu-
nął się spod chustki.
- Kristian powinien być z tego zadowolony - rzekła
wymijająco. - Najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby
Niels z racji swego urzędu sędziego nałożył na Kristiana
grzywnę. Może będzie musiał panu Aschjemowi zapłacić
pewną kwotę za zniewagę i wyrządzoną krzywdę.
- Może - przyznała Inga.
Emma wstała.
-Mogę dotknąć twojego brzucha? - spytała. Położyła
delikatnie swoje miękkie, ciepłe dłonie na
zaokrąglonym
brzuchu Ingi. Trzymała je przez chwilę, ale zaraz
przesu-
nęła nieco wyżej. - Pozwól mi sprawdzić puls -
poprosiła
i chwyciła Ingę za nadgarstek. Po pewnym czasie
stwier-
dziła z przekonaniem: - To będzie dziewczynka.
-Dziewczynka... - powtórzyła Inga z pewnym waha-
niem. - Skąd wiesz?
Emma przykucnęła obok.
- Tego dnia, kiedy twoja matka zmarła w połogu,
przysięgłam sobie, że nauczę się wszystkiego o porodach.
Nie chciałam nigdy więcej być świadkiem takiej... - Emma
wzdrygnęła się i pokręciła głową, jak gdyby chciała przego-
nić przykre wspomnienie. - Takiej okrutnej śmierci. Dlate-
111
go razem z akuszerką Birte jeździłam do rodzących kobiet.
I uczyłam się. O ziołach na powstrzymanie krwawienia
i uśmierzenie bólu. Zdobyłam również wiedzę na temat
skomplikowanych porodów i używania kleszczy. I na jakie
oznaki zwracać uwagę, żeby się dowiedzieć, jakiej płci bę-
dzie dziecko. Większości nauczyłam się od Birte.
Inga pogładziła dłonią skórę brzucha.
- Pomyśleć tylko, że na wiosnę będę miała córeczkę.
Emma przyjrzała się jej badawczo.
- Niels jest ojcem dziecka, prawda? - Nie brzmiało to
jak pytanie, raczej jak stwierdzenie.
Ingę ogarnęła panika. Zawstydzona naciągnęła bluzkę
i zakryła brzuch. Co, do licha, miała odpowiedzieć? Zerk-
nęła szybko na Emmę i od razu uznała: nie uda jej się okła-
mać tej starej kobiety. Czuła, jak gdyby wzrok Emmy prze-
szywał ją na wskroś. Gospodyni przejrzy każde kłamstwo.
- Ja... Nie wiem. - Inga w poczuciu winy spuściła gło-
wę. - Możliwe, że Martin. - Nie śmiała podnieść wzroku
w obawie, że zobaczy reakcję Emmy.
Głos Emmy był zmieniony z bólu, kiedy błagała:
- Ingo! Jesteś najdroższą mi istotą! Powiedz, że to
kłamstwo. Nie mów mi, że przespałaś się z najstarszym sy-
nem Laurensa Storedala.
Inga odparła, nie patrząc Emmie w oczy.
- Boże, pomóż mi... dokładnie to zrobiłam!
Emma ukryła twarz w dłoniach, jak gdyby nie chciała
dopuścić do siebie prawdy. Kiedy wreszcie się otrząsnęła,
wstała i zniknęła w salonie. Wróciła i położyła coś przed
Ingą na stole.
Inga drgnęła. To fotografia Storedalów! Zdjęcie przed-
stawiało Kristiana, Jenny, Laurensa i Ragnhild.
-Czy ojciec ma to zdjęcie? - spytała zmieszana. - Wi-
działam je kiedyś...
-Nie tutaj w Svartdal - odparła Emma. - Leżało schowa-
ne przez ostatnie dwadzieścia lat. Co na nim widzisz,
Ingo?
112
Inga niepewnie przesunęła palcem wskazującym po
szklanej powierzchni.
-Widzę dwie pary małżeńskie. Laurensa i Ragnhild
Storedalów. Iojcaz... z mamą.
-Zgadza się. Co jeszcze? - naprowadzała ją Emma.
-Nie wiem - wyznała Inga zagubiona. - Są piękni.
Dobrze ubrani. Młodzi - zgadywała.
Emma pochyliła się nad nią i spytała z naciskiem:
- Nie widzisz żadnego podobieństwa?
Inga przyjrzała się dokładnie wszystkim osobom na
zdjęciu. Zaniepokoiło ją to, że Emma starała się ją nakłonić
do znalezienia podobieństwa między nimi. Czy powinna je
od razu zauważyć?
- Jedyne, co widzę, to to, że Ragnhild ma jasne włosy.
Pozostali mają czarne.
Emma westchnęła ciężko, podniosła fotografię i przy-
cisnęła ją do piersi.
- Jesteś blisko, Ingo. Przerażająco blisko. Obiecałam
sobie kiedyś, że nigdy się ode mnie nie dowiesz o przyczy-
nie sporu między rodami. Lecz teraz, kiedy być może no-
sisz dziecko Martina Storedala...
Krew się wzburzyła w Indze. Czyżby wreszcie miała po-
znać prawdę, dlaczego jej ojciec posprzeczał się z Lauren-
sem?
Gospodyni odłożyła zdjęcie z powrotem na stół, opar-
ła się na dłoniach i pochyliła ku Indze. Przyglądała się jej
przez chwilę badawczo, po czym wyznała:
- Kristian i Laurens nigdy nie rywalizowali o tę samą
kobietę. Pewnie podejrzewałaś, że Laurens również chciał
pojąć Jenny za żonę?
Inga bąknęła:'
- Tak, przyszło mi to do głowy.
Emma szepnęła zatroskana:
- To nieprawda, Ingo. - Zamilkła, żeby znaleźć odpo-
wiednie słowa, po czym padło: - Laurens jest bratem Jenny.
113
Sigrid chciała porozmawiać z Gulbrandem. Stanęła czujnie
w pewnej odległości od stajni i zerkała w stronę stajennego
i służącego, którzy czyścili nakrycia głowy, siodła i uprzęże.
Zwykle robili to dwa razy w miesiącu, żeby sprzęt do jazdy
konnej był utrzymany w czystości i w dobrym stanie.
Sigrid poczuła przyjemny zapach mydlin, kiedy pode-
szła bliżej. Skórzane akcesoria błyszczały, nasmarowane
olejem dla ochrony przed zesztywnieniem. Końskie der-
ki, uździenice i wędzidła wisiały równiutko na hakach na
bocznej ścianie.
Gulbrand musiał widocznie zrozumieć, że Sigrid chce po-
rozmawiać z nim na osobności, bo rzekł z niewinną miną:
-Torę, trzeba posprzątać kuźnię. Pójdziesz ty czy ja
mam to zrobić?
-Zostań tu, Gulbrandzie - odparł przyjaźnie Torę. - A ja
posprzątam w kuźni.
Sigrid czubkiem buta rysowała kółka na śniegu. Do-
piero kiedy Torę zniknął z pola widzenia, podniosła głowę
i spojrzała na Gulbranda.
- Niepokoję się - wyznała cicho. - Mam przeczucie,
że trzeba się śpieszyć...
- Myślisz o podróży do Drammen?
Zatarła kółka w śniegu i odparła:
-Tak. Wydaje mi się... jak gdyby jakiś wewnętrzny
głos mi mówił, że muszę czym prędzej tam pojechać.
-Teraz nie będzie łatwo - odparł Gulbrand zamyślo-
ny. - Wkrótce będziemy rozrzucać gnój, orać,
bronować
i siać. Wiosenna orka to dla mnie pracowity okres.
-Wiem - przyznała Sigrid zaniepokojona. - Ale po,
skończonych robotach w polu będziemy mogli
pojechać?
Gulbrand uśmiechnął się, rozbawiony jej niecierpli-
wością.
114
-Tak, Sigrid, po wiosennych siewach pojedziemy.
Obiecuję. Do tego czasu wymyśl jakąś wymówkę lub
raczej
niewinne kłamstwo, żeby nam Niels pozwolił wyrwać
się
na kilka dni.
-Coś wymyślę - obiecała Sigrid z żarem w oczach. - Musi
to być dobra wymówka - mówiła dalej zdecydowanie -
po-
nieważ nie chcę, by ktokolwiek się domyślił, co oboje
knuje-
my. Coś mi mówi, że ojcu nie spodoba się, że grzebię w
prze-
szłości matki.
Trzęsąc się z zimna, Sigrid pośpieszyła do domu.
Zmarzła, gdy stała na dworze i rozmawiała z Gulbrandem,
ale musiała skorzystać z okazji, gdy nikogo nie było w po-
bliżu. Podekscytowana stanęła przed kominkiem i wyciąg-
nęła ręce w stronę przyjemnego ciepła.
Jak oślepiona wpatrywała się w chybotliwe płomienie,
podczas gdy jej myśli tańczyły na zakazanych ścieżkach...
Minęło już dużo czasu, odkąd ostatnio widziała Torstei-
na... Na samo wspomnienie zarumieniła się na policz-
kach i przyłapała się na tym, że uśmiecha się słodko-gorz-
ko. Surowa samodyscyplina nie pozwalała jej zbyt wiele
o nim myśleć. Sigrid zdawała sobie sprawę, że ten przystoj-
ny dziedzic o pięknym uśmiechu nigdy na nią nie spojrzy.
Jego ciepłe, zielone oczy z brązowymi plamkami na pewno
będą szukać jakiejś wesołej i zalotnej kobiety. Takiej, która
potrafi się zachowywać z godnością i pewnością siebie.
Kąciki ust Sigrid opadły. Dlaczegóż by sam Torstein miał-
by zwrócić na nią uwagę? Nie była szczególnie piękna, mia-
ła mysiobrązowe włosy, odstające uszy i okrągłe jak talarki
oczy. Nos był wprawdzie wąski i prosty, zęby zdrowe, a skóra
czysta, jeśli już miałaby się czymś chwalić, jednak w porów-
naniu z innymi dziewczętami wyglądała jak szara myszka!
Nie, pomyślała Sigrid przygnębiona, dobrze robi, że nie-
zbyt często zagląda do Øvre Gullhaug. Nie była taka głupia,
by nie rozumieć, że Torstein nigdy nie poprosi jej o rękę...
12
Inga całkiem oniemiała, kiedy pojęła sens słów Emmy.
Laurens jest jej wujkiem! Patrzyła na starą służącą z niedo-
wierzaniem i kręciła głową, jak gdyby prosiła ją, by wszyst-
ko odwołała i przyznała, że to nieprawda. Lecz Emma sta-
nowczo twierdziła swoje.
-Mówisz, że widziałaś to zdjęcie wcześniej?
-Tak. - Inga mocno ściskała w rękach chusteczkę do
nosa. - Tuż przed żniwami zostaliśmy zaproszeni do
Store-
dal na obiad. Widziałam tę fotografię tam na ścianie -
wy-
jaśniła i dotknęła palcem ramki. - W korytarzu domu
Lau-
rensa. Nie od razu rozpoznałam ojca. Nie
spodziewałam
się, że zobaczę tam jego zdjęcie.
-Domyślam się - mruknęła Emma sucho. - Nie za-
uważyłaś rodzinnego podobieństwa?
Inga podrapała się w czoło.
-Nie. Tak. W pewnym sensie, ale nie udało mi się do-
strzec związku. A kiedy miałam przyjrzeć się
dokładniej,
zdjęcie zniknęło.
-Zniknęło?
-Tak. Nie było go na ścianie, kiedy zbieraliśmy się do
domu. Ktoś musiał je zdjąć. Nie wiem kto. Później
przypo-
mniałam sobie, że podczas naszej wizyty zarówno
Ragn-
hild, jak i Laurens wychodzili i wchodzili do salonu.
Ragn-
hild miała coś do zrobienia w kuchni, a Laurens
przynosi]
wino z piwnicy.
Inga pochyliła się ożywiona. Teraz dostrzegła możli-
wość, by dowiedzieć się czegoś więcej.
116
- Svartdalowie i Storedalowie powinni być dobrymi
sąsiadami, biorąc pod uwagę, że mama i Laurens byli ro-
dzeństwem. Ale tak nie było?
Emma uciekła wzrokiem.
-Nie, tak nie było - przyznała zakłopotana i zamilkła.
-Proszę cię, Emmo, czy nie mogłabyś mi opowiedzieć,
co się stało? - Inga błagalnie złożyła ręce.
-Nie, Ingo, i tak już zdradziłam zbyt wiele. Nie powin-
naś nawet wiedzieć tego, co teraz wiesz. Im mniej
wiesz,
tym lepiej dla ciebie. Jeśli Kristian się zorientuje, że
znasz
prawdę o pokrewieństwie Jenny i Laurensa, wpadnie
we
wściekłość. - Emma zadrżała i naciągnęła szal na
ramio-
na.
-Nic mu nie powiem - obiecała Inga z przekona-
niem. - Zresztą nie będę miała okazji - dodała
sarkastycz-
nie. - Kristian nie chce mnie znać. A gdyby w dodatku
miał się teraz dowiedzieć, że kocham syna jego
zażartego
wroga...
Emma uważnie obserwowała Ingę. Otworzyła usta, żeby
coś powiedzieć, lecz na powrót je zamknęła. Zamiast tego
wstała i poczłapała do spiżarni. Przyniosła świeżo upieczo-
ne ciasto, pokroiła je i postawiła na półmisku na stole.
Milczenie Emmy przerażało Ingę.
- O co chodzi? - Jej pytanie zabrzmiało jak żałosny
krzyk. - Czego nie chcesz mi powiedzieć?
Emma utkwiła w Indze swe dobrotliwe spojrzenie.
- Kochana Ingo, tylko czekam, aż zrozumiesz prawdę.
- Jaką prawdę? - szepnęła Inga zbielałymi wargami.
Emma dostrzegła jej strach i wyjaśniła, na co czekała:
- Że zrozumiesz, że Martin i ty... Że jesteście ciotecz-
nym rodzeństwem.
Inga nie od razu pojęła, co Emma jej chciała uświado-
mić. Dopiero co przeżyła wstrząs, dowiadując się, że Jenny
była siostrą Laurensa, a teraz Emma mówi jej, że ona i Mar-
tin są ciotecznym rodzeństwem! Osunęła się na stół i opar-
117
ła głowę na blacie. Powinna natychmiast to skojarzyć, gdy
usłyszała o bliskim pokrewieństwie jej matki z Laurensem.
Co takiego Emma powiedziała tego dnia,, gdy Martin
przyjechał do Svartdal, żeby pomóc przenieść ojca na górę
do sypialni? Sama była wtedy zbyt pochłonięta wypadkiem
ojca podczas ścinki drzew i tym, że Martin pojawił się tak
niespodziewanie. Jednak nadal pamiętała palący wstyd,
kiedy ojciec nazwał Martina pomiotem szatana. I wtedy
Emma powiedziała te słowa, które Inga dopiero teraz zro-
zumiała: „Pewnie nie zdajesz sobie sprawy, że to, co nazy-
wasz czarcim pomiotem, wraca okrężną drogą do twego
własnego domu?"
Inga mówiła szybko i bez tchu:
- Czy to dlatego nie chciałaś, żebym się spotykała
z Martinem? Domyślałaś się, że możemy się w sobie zako-
chać i ze względu na więzy krwi może się to okazać fatal-
ne?
Emma nie odpowiedziała. Pozwoliła, by Inga sama,
mówiąc o tym głośno, zdała sobie sprawę z powagi sytuacji
i niebezpieczeństwa.
- Ach, Emmo, czy właśnie tego obawiał się ojciec, bli-
skiego pokrewieństwa? Czy to dlatego tak pilnował, żebym
się nie spotykała z Martinem ani jego braćmi?
Emma nagle roześmiała się. Cicho i ponuro.
- Moje drogie dziecko - rzekła, a jej śmiech ucichł. - Nie,
twój ojciec nie przejmował się pokrewieństwem. Nie myśl
sobie, że trzymał cię z dala od Storedal z tego powodu...
Inga poczuła ból. Płomień złości, zwątpienia i frustru-
jącej niewiedzy wypalał ją od środka. Mimo to zdawała so-
bie sprawę, że Emma nie opowie jej, co stało się powodem
sporu obu rodów. Wstrząs wywołany informacją o pokre-
wieństwie z Martinem był niemal nie do zniesienia. Do-
brze wiedzieli, że ich romans jest niebezpieczną i zakaza-
ną grą, ale teraz muszą zerwać ten związek. Już więcej nie
będą sobie szeptać półgłosem, że nie powinni się spotykać,
118
jednocześnie marząc już o następnej schadzce. Z powodu
więzów krwi ich drogi będą musiały się rozejść...
Inga westchnęła, czując, jak krew odpływa z jej twarzy.
- Dziecko - jęknęła przerażona. Spojrzała na Emmę
szeroko otwartymi oczami. - Moje dziecko... A jeśli jest
obciążone jakąś wadą... ?!
Emma wysunęła ku niej ręce, protestując:
- Nie, nie powinnaś myśleć w ten sposób, Ingo. Dziec-
ku na pewno nic nie dolega. Mimo wszystko jesteście tylko
ciotecznym rodzeństwem. Gdyby Martin był twoim bra-
tem, groziłoby większe niebezpieczeństwo.
Gospodyni podeszła do pieca, który tkwił niczym wład-
ca w rogu kuchni i żarzył się czerwonym blaskiem. Otwo-
rzyła drzwiczki i dorzuciła dwie szczapy. Ogień pochłonął
łakomie suche drewno. Zaskwierczał przyjemnie, kiedy
Emma zamknęła żelazne drzwiczki.
- Małżeństwa zawierane przez osoby spokrewnione
nie są niczym niezwykłym, Ingo. Nikt by się od was nie od-
sunął, gdybyście się pobrali.
Słowa Emmy niewiele pomogły. Inga czuła, że ogarnia
ją coraz większa panika.
- Słyszałam o potworkach, które przyszły na świat, po-
nieważ matkę łączyły więzy krwi z ojcem dziecka. A jeśli ja
urodzę dziecko, które...
Emma przerwała jej gestem ręki.
-Poważne wady zdarzają się tylko w rodzinach, które
od wielu pokoleń dopuszczają się kazirodztwa.
-Pokładam nadzieję w Bogu, że masz rację - zaczęła
Inga żałosnym głosem. Położyła dłoń na brzuchu, jak
gdy-
by chciała obronić nienarodzone życie, które w niej
wzra-
stało. - Nic na to nie poradzę, ale myśl o tym, że
spłodzi-
łam dziecko z własnym kuzynem, jest... jest
obrzydliwa!
-Nic ci nie pomoże takie myślenie - pocieszyła ją
Emma. - Żadne z was nie wiedziało, że jesteście bliską
ro-
dziną.
119
-Próbowałaś mnie ostrzec - mruknęła Inga, wyrzuca*
jąc sobie mądrość po szkodzie.
-Tak, to prawda - przyznała Emma z czułością. - Ale
robiłam to z innego powodu.
-Martin nic nie wspominał, że jest moim krew-
nym, więc myślę, że o niczym nie wie. Niech diabli
porwą
ojca! - zaklęła Inga z goryczą. - I niech diabli porwą
Lau-
rensa. On przynajmniej mógłby nam to powiedzieć.
-Dlaczego miałby wam mówić? - spytała Emma suro-
wo. - Laurens nie ma pojęcia, że jego najstarszy syn
stracił
dla ciebie głowę. Powinnaś się z tego cieszyć!
-Mimo to Laurens mógł o tym wspomnieć. Jest moim
wujkiem! Dlaczego trzymał prawdę w tajemnicy? Co
właś-
ciwie zaszło między Svartdalami a Storedalami, co
sprawia,
że muszą milczeć?
Emma pochyliła się ku Indze i pogładziła ją łagodnie po
policzku.
- Nie zadręczaj się przykrymi myślami, moje dziecko,
przeszłość to przeszłość. Rozumiem, że ci teraz ciężko,
ale wszystko się ułoży. Dla tego, kto ma siłę woli, istnieje
zawsze jakieś światło!
Jest jeszcze tyle spraw, o których mogłyby porozma-
wiać, stwierdziła Inga w duchu i spojrzała na oddaną słu-
żącą z czułością, ale zostało niewiele czasu. Zdawała so-
bie sprawę, że musi stąd wyjechać, zanim jej ojciec wróci
do domu. Bezradność wypełniła jej piersi, kiedy sobie to
uświadomiła. Kristian nie chciał jej znać, nie chciał jej tu
widzieć, a ona nie miała ochoty narażać się na upokorzenie
i czekać, aż własny ojciec ją stąd wygoni.
Emma odprowadziła ją do stajni. Inga rozwiązała cugle
i wyprowadziła Mikrusa na zewnątrz.
- Przykro mi, że obarczam cię swoimi zmartwienia-
mi - wyznała cicho. - Może kiedyś, Emmo, będę mogła
przyjechać w odwiedziny. Kiedy ojciec i ja się pogodzi-
my. .. - Zakasłała, by odzyskać głos. - Żebyśmy znowu mog-
120
ły sobie pogadać. Często zastanawiam się, jak ći się wiedzie,
rozumiesz.
- Wiem - odparła Emma i uśmiechnęła się. - No! Ru-
szaj już!
Inga zatrzymała konia i spojrzała ku Gaupås. Na dziedziń-
cu nie było sań. Jej ojciec opuścił dwór. Mogła bezpiecznie
wracać.
Nie spotkała nikogo, gdy odprowadzała Mikrusa do
stajni. Wytarła konia do sucha wiązką słomy i przypilno-
wała, żeby dostał pod dostatkiem wódy i paszy.
Wewnątrz panowała dziwna cisza. Zegar na ścianie po-
kazywał za dziesięć drugą. To by oznaczało, że wszyscy
udali się na poobiednią drzemkę. Inga zupełnie zapomnia-
ła o obiedzie. Z poczuciem winy zawiązała fartuch. Nie po-
winna tak nagle wyjeżdżać z domu, jak to zrobiła. Powinna
powiadomić Gudrun, że wychodzi.
Na biurku w salonie leżały jakieś dokumenty i jaśniały
ku niej. Ciekawość łaskotała w całym ciele. Inga pomyśla-
ła, że Niels nie był chyba aż tak roztargniony, by zostawić
umowę między panem Aschjemem a jej ojcem na wierz-
chu, lecz po prostu musiała to sprawdzić.
Właśnie nadarzała się możliwość, by się dowiedzieć, w jaki
sposób ojciec będzie musiał zadośćuczynić właścicielowi tar-
taku, panu Aschjemowi, aby być z nim kwita! Przyłożyła dło-
nie do rozpalonych, gorących policzków, żeby je ochłodzić.
Dopadły ją wyrzuty sumienia, że szpera w dokumentach
Nielsa, ale po chwili przestała się tym przejmować. Potrzeba
poznania okazała się silniejsza niż poczucie wstydu.
Gaupås, dnia 17 stycznia 1907 roku
Ja, Kristian Swrtdal, zamieszkały w gospodarstwie Svart-
dal w gminie Botne, w parafii Holmestrand,
oświadczam,
że pan Tobias Aschjem otrzyma ode mnie 50 koron za to,
121
że ja, Kristian Svartdal, uderzyłem go otwarte dłonią.
Pie-
niądze zostaną wypłacone w ciągu dwóch tygodni.
Inga rozpoznała staranne, skrupulatne ręczne pismo
Nielsa. Poniżej zamieścił swój podpis jej ojciec. Zwykle pi-
sał ładnie, ale tym razem zrobił to krzywo i niedbale.
Niels skreślił kilka słów również w imieniu Tobiasa
Aschjema:
Ja, Tobias Aschjem, za dwa tygodnie otrzymam 50 koron
od Kristiana Svartdala za zniewagę i wyrządzoną krzywdę,
ponieważ uderzył mnie podczas kłótni. Jeżeli wspomniana
kwota zostanie wpłacona, zobowiązuję się nie zawiadamiać
o zajściu lensmana.
Ja, Tobias Aschjem, przyjmuję powyższe warunki w peł-
nym brzmieniu do zatwierdzenia i wykonania. Każdy z nas
otrzyma jeden egzemplarz niniejszego dokumentu.
Zarówno Niels, jak i pan Ramberg podpisali sią pod
każdym egzemplarzem jako świadkowie. Przynajmniej do-
kumenty zostały sporządzone poprawnie, pomyślała Inga,
lecz lensmana nie zawiadomiono. Ściśle biorąc, nie mieli
prawa go pomijać w ten sposób, ale chyba lepiej, że nie brał
udziału w sprawie. Ojciec powinien być zadowolony. Poza
tym to niezwykle miło ze strony pana Aschjema, że zado-
wolił się pieniędzmi, ponieważ Kristian zasłużył na repry-
mendę od lensmana. Fakt, że ojciec miał rację co do liczby
ładunków drewna, nie upoważniał go do użycia siły, nawet
jeśli właściciel tartaku nazwał go kłamcą.
Tydzień później pewnej nocy Inga odrzuciła kołdrę na bok
i usiadła na łóżku. Chłodną dłonią otarła czoło. Było mo-
kre od potu. Przez krótką chwilę siedziała cicho. W żołąd-
ku ją ściskało, a gorzka żółć piekła w gardle.
122
W pokoju panowała ciemność; Inga przerzuciła nogi
przez krawędź łóżka i jęknęła. Bardzo brakowało jej teraz
kilku słów pociechy i odrobiny czułości, lecz nie ze strony
Nielsa. Mąż spał głęboko. Nie chrapał, ale oddychał równo
i spokojnie.
Siedząc na krawędzi łóżka, Inga zimnymi, zesztywnia-
łymi rękami masowała brzuch; z trudem łapała oddech.
Czuła intensywny ból, równie intensywny jak mdłości; po-
stanowiła, że zejdzie do wychodka, jeśli będzie bardzo źle.
Kiedy wstała, żeby wziąć ubranie, wszystko w pokoju
jakby zaczęło się kołysać. Pękała jej głowa i Inga przerażo-
na osunęła się na kolana na zimną podłogę. Zaskoczona
wymachiwała ramionami, żeby się czegoś mocno złapać.
Nie wolno mi obudzić Nielsa, pomyślała z desperacją
w ciągu tych kilku sekund, które minęły od upadku do mo-
mentu, gdy ręce nagle znalazły oparcie na krześle przy ok-
nie. Klęcząc, wyczerpana oparła łokcie na siedzisku. Powo-
li podciągnęła się i stanęła na drżących nogach. Wciągnęła
głęboko powietrze i zamknęła oczy, żeby zebrać siły. Pokój
nadal jakby tańczył wokół niej. Z wydatną pomocą komód
i krzeseł, o które mogła się oprzeć, wyszła wreszcie z poko-
ju, nie budząc Nielsa.
Ogarnęło ją zwątpienie, gdy stanęła na szczycie wyso-
kich schodów. Jak zejść na parter, nie tracąc równowagi?
Nieporadnie schodziła stopień po stopniu. Pot lał się jej po
plecach, gdy z trudem odnajdywała pewny grunt pod sto-
pami.
Powinna się pośpieszyć. Żółć podeszła niebezpiecznie
wysoko do gardła i Inga odruchowo zaczęła przełykać ślinę.
Na dole wsunęła szybko stopy w zimowe buty, zerwała
szal z haka przy drzwiach i wypadła jak burza na zewnątrz.
Puściła się pędem do wychodka, ale musiała zwolnić, po-
nieważ z powodu zawrotów głowy omal nie upadła.
Z jękiem rzuciła się na kolana przy wychodku. Skuliła
się z bólu w podbrzuszu i zawisła bezsilna nad otworem.
123
Zdążyła tylko drżącymi palcami odgarnąć włosy i zwy-
miotowała.
Kiedy najgorsze minęło, oparła się o drewnianą ścianę.
Nie miała jeszcze odwagi wyjść z wychodka, bo nje była
pewna, czy żołądek się uspokoił. Siedziała chwilę z za-
mkniętymi oczami i masowała brzuch...
Wreszcie wyszła na dwór. Wciągnęła głęboko rześkie
nocne powietrze. Czuła się już lepiej, gdy opróżniła żołą-
dek i minęły mdłości. Powoli zbliżyła się do studni, pod-
niosła wiadro i postawiła je na krawędzi. Złączyła dłonie,
by zrobić małe zagłębienie, z którego mogłaby się napić.
Pierwszych dwóch haustów nie połknęła, tylko pozwoliła,
by woda spłynęła między zębami, po czym wypluła ją na
ziemię. Spragniona upiła dwa małe łyczki. Jakie chłodne,
jak cudownie odświeżające! Panował mróz, lecz nie zwa-
żając na to, umyła ręce i twarz w lodowatej wodzie. Skóra
szczypała, ale to dobrze Indze zrobiło.
Ciemność niczym szara wełnista kołdra wisiała nad bia-
łą ziemią, kiedy Inga powlokła się z powrotem do domu.
Wkrótce za górami wstanie słońce.
Za rogiem domu przystanęła i otrzepała gałązki z ko-
szuli nocnej, która pobrudziła się w wychodku. Nagle Inga
poczuła nieprzyjemny chłód i wilgoć między nogami.
Przeraziła się i zsunęła bieliznę. Mimo że nadal było ciem-
no, wyraźnie dostrzegła plamę. Plamę czerwonoczarnej
krwi...
13
Przez chwilę Inga stała jak sparaliżowana. Nie mogła się
poruszyć, tylko wpatrywała się w ciemną złowrogą pla-
mę, dobrze widoczną na białym lnianym płótnie. Przez se-
kundę jak gdyby nie chciała przyjąć do wiadomości tego,
co zobaczyła.
Kilka miesięcy temu odczułaby ulgę. Ponieważ wtedy
nie chciała tego dziecka. Lecz teraz, kiedy wreszcie pogo-
dziła się z tym, że jest w ciąży, chciała je urodzić. Oczy-
wiście niepewność co do tego, kto jest ojcem, zagłuszała
nieco radość, lecz mimo to bardzo pragnęła tego dziecka.
To ona by cierpiała, gdyby się okazało, że ojcem dziecka
jest Martin, a Niels by się zorientował. Dziecka nigdy by
nie spotkała przykrość z powodu jej rozwiązłości.
Oszołomiona wróciła do sypialni, cichutko się umyła
i zmieniła bieliznę. Jak w zamroczeniu położyła się do łóżka.
Nie wiedziała, co myśleć ani co robić. Już nie czuła bólu.
Z ciężkim westchnieniem naciągnęła kołdrę. Nie zasnę-
ła, tylko leżąc, bezmyślnie wpatrywała się w sufit. Pocze-
kam i zobaczę. Sama muszę sobie z tym poradzić!
W ciągu następnych dni postanowiła się nie przejmo-
wać i pić wywar z ziół powstrzymujących krwawienie. Nikt
nie powinien się dowiedzieć o złych zwiastunach...
Następny tydzień Inga przeleżała w łóżku. Kobieta w ciąży
ma prawo źle się czuć. Rodzina pogodziła się z tym, że Inga
potrzebuje odpoczynku.
125
Starała się zapomnieć o tym, co jej się przydarzyło i wy-
pełniło, porażającym lękiem. Dobrze wiedziała, że posia-
da niezwykłą zdolność odsuwania problemów na dystans.
Ktoś może nie nazwałby tego zdolnością, ponieważ wszyst-
kie niewyjaśnione sprawy wrócą do niej któregoś dnia.
Mimo że starała się nie myśleć o konsekwencjach krwa-
wienia, nie mogła nie patrzeć na swoje ciało i nie zauważać
zmian spowodowanych ciążą. Miała świadomość, że przy-
tyła i jest bardziej ociężała, ale kiedy spostrzegła, że ciało
jej spuchło w ciągu jednego krótkiego tygodnia, śmiertel-
nie się przeraziła.
Piątego dnia przebywania w łóżku Inga obudziła się sła-
ba i z bólem głowy. Pochyliła się, żeby pomasować bolące
nogi, i podskoczyła ze strachu. W ciągu nocy nogi potwor-
nie jej nabrzmiały, przypominając dwa grube pnie brzozy!
W odruchu zasłoniła twarz rękami i jęknęła. Co się
z nią dzieje? Czyżby miała stracić dziecko - dziewczynkę,
jak przewidziała Emma?
Kiedy Sigrid weszła na górę do sypialni i przyniosła tacę
ze śniadaniem, Inga uznała, że musi z kimś porozmawiać
o swoich kłopotach.
- Sigrid, muszę cię prosić o przyniesienie dwóch gar-
nuszków do gabinetu.
- Co się stało? - szepnęła Sigrid zdenerwowana.
Indze zrobiło się ciepło koło serca na widok szczerej
troski i zaniepokojenia dziewczyny. Sigrid potrafiła być
dziecinna i niedojrzała, lecz również pełna zrozumienia
i zdecydowana.
-Nic, tylko to - odparła bezbarwnie i odkryła kołdrę,
by Sigrid sama mogła zobaczyć jej nogi.
-O nie! - krzyknęła Sigrid przestraszona.
-Nie mam odwagi zejść do gabinetu, nie wiem,
czy utrzymam się na nogach...
-Nawet o tym nie myśl, Ingo - uznała, gotowa jej po-
móc. - Leż i się nie ruszaj! Przyniosę ci zioła.
126
-Pozą tym... poza tym - jąkała się Inga zakłopota-
na. - Krwawię...
-Krwawisz?! - krzyknęła Sigrid zaskoczona.
-Cii - upomniała ją Inga i zniżyła głos. - Nie chcę,
by wszyscy się o tym dowiedzieli.
-Przepraszam, nie chciałam tak wybuchnąć - przy-
znała Sigrid ze wstydem.
-Wiem - pocieszyła ją Inga.
-Czy to coś groźnego? - spytała Sigrid naiwnie. - Krwa-
wienie w tak późnym okresie ciąży? Czy nie
powinniśmy
wezwać lekarza?
-Nie - rzekła Inga stanowczo. - Nie zniosę myśli,
by on... - Zaczerwieniła się. - Nie chcę, żeby mnie ba-
dał... tam... Poza tym sądzę, że tasznik mi pomoże.
Mó-
wią, że powstrzymuje krwotoki, zwłaszcza związane z
ko-
biecymi sprawami. A chmiel sprawi, że szybciej
pozbędę
się nadmiaru wody, która nagromadziła mi się w
nogach.
Mam nadzieję - dodała zamyślona.
Sigrid cicho zamknęła za sobą drzwi i zniknęła na dole,
żeby przynieść garnuszki.
Inga osunęła się na poduszki. Na szczęście Niels był dla
niej wyrozumiały w tych dniach. Nie dążył do zbliżenia,
a na czas złego samopoczucia Ingi przeniósł się do innego
pokoju.
-Jesteś aniołem - pochwaliła Inga Sigrid, kiedy dziew-
czyna wróciła z odpowiednimi naczyniami. - Czy
mogła-
byś, nie mówiąc nikomu po co, zrobić mi wywar z
ziół?
-Dobrze - obiecała Sigrid.
Napój przyrządzony przez Sigrid przyjemnie rozgrze-
wał piersi. Inga upiła mały łyk i uśmiechnęła się do
młod-
szej córki Nielsa, która przysiadła na brzegu łóżka. Biedna
Sigrid, niemal łasi się jak pies, czekając na nowe zadania
i polecenia. Widać, że lubi być pomocna. Nikt nie zwraca
na nią w domu szczególnej uwagi, ale proszenie jej o przy-
sługę jest również formą zainteresowania.
127
- Sigrid, możesz mi obiecać jedną rzecz?
Sigrid zerknęła na Ingę zdumiona.
Inga odstawiła kubek na komodę.
-Jeżeli zioła mi pomogą i gdy zbliży się termin poro-
du, będę mogła prosić cię o przysługę? - Zamilkła i
cze-
kała, aż Sigrid przytaknie. - Chciałabym, żebyś
przypro-
wadziła tu Emmę, gospodynię w Svartdal, kiedy
nadejdzie
czas. Zrobisz to dla mnie?
-Obiecuję - przyrzekła Sigrid uroczyście.
Inga odetchnęła z ulgą. Będzie się czuła bezpieczniej
z Emmą u swego boku.
Ingę obudził jakiś nieznany dźwięk. Zamroczona snem
przesunęła ręką po materacu, żeby sprawdzić, czy to Niels
nagle przyszedł do niej do łóżka. Ulżyło jej, kiedy pościel
obok okazała się chłodna i gładka.
Oszołomiona i nieprzytomna ze zmęczenia leżała bez
ruchu. Pewnie jej się coś przyśniło. Marzenia senne mogą
być jak żywe. W momencie przebudzenia czasem trudno
odróżnić smaki, zapachy i dźwięki od rzeczywistości.
Białe koronkowe firanki wisiały w oknach, lecz Inga
widziała wyraźnie jasny księżyc'w pełni. Zafascynowana
przyglądała się dużej żółtej tarczy, która wysyłała blade
promienie do jej pokoju. Światło padało na podłogę i spra-
wiało, że meble wydawały się zniekształcone i niesamo-
wite. Nastrój panujący w pokoju uspokajał Ingę. Gwiazdy
na granatowym niebie błyszczały i migotały, a pojedyncza
chmurka zbliżała się w stronę księżyca.
Dźwięk rozległ się znowu! A więc jej się nie śnił!
Usiadła na łóżku i nasłuchiwała. Gdzieś rozległo się
skrzypienie, niezbyt głośne, ale wyraźnie je słyszała. Zde-
cydowanie zwiesiła nogi z posłania i wciągnęła wełnia-
ne skarpety. Podłoga nie była wprawdzie tak zimna jak
w Svartdal, Gudrun miała co do tego rację, ale mimo to
128
ze szpar między deskami ciągnęło chłodem. Skarpety do-
brze grzały stopy.
Nogi rwały z bólu, kiedy Inga ostrożnie skradała się ku
drzwiom. Oparła się o komodę, żeby nie stracić równowa-
gi. Czuła zawroty głowy, ale jeśli będzie posuwać się powo-
li, na pewno nic się nie stanie. Bezgłośnie nacisnęła klamkę,
jednak zawiasy zazgrzytały nieznośnie głośno. Inga zatrzy-
mała się na kilka sekund i nasłuchiwała. Nie chciała nikogo
obudzić, tylko się dowiedzieć, skąd dochodzi skrzypienie
i kto nie może spać. Może to Sigrid śni się jakiś koszmar?
Zamyślona puściła klamkę. A jeśli to nie Sigrid ma kło-
poty ze snem, lecz Gudrun... Równie dobrze mogło to i jej
dotyczyć, ponieważ trudno było stwierdzić, skąd dochodzi
ów dźwięk.
Inga otworzyła szerzej drzwi i nasłuchiwała w sieni.
Przez chwilę stała zupełnie nieruchomo, słyszała jedynie
swój własny oddech. Skrzypienie ucichło. Być może kosz-
mar Sigrid lub Gudrun się skończył?
Wolała tak myśleć.
W miarę upływu czasu nogi Ingi dzięki wywarom z chmie-
lu wyglądały coraz lepiej. Nie były już tak bardzo spuch-
nięte. Kiedy nacisnęła palcem skórę, zagłębienie, można
powiedzieć, od razu znikało. Tylko kilka dni temu Inga
niemal zamarła ze strachu, ponieważ odcisk palca był wi-
doczny przez kilka sekund. Białe, bolesne wgłębienie.
Poza tym nie czuła się dobrze. Nie miała siły i lał się
z niej pot, mimo że nic nie robiła. Tylko leżała nieruchomo
i ciężko oddychała.
Czasami nad ranem krwawiła...
Inga przeciągle westchnęła. Każdego ranka wypełniał
ją strach. Czy będzie dziś krwawić, czy jej się uda? Pierw-
szą rzeczą, którą robiła zaraz po przebudzeniu, było mycie
w misce z wodą. Najpierw myła twarz i ręce, potem pa-
129
chy i bolesne piersi. Na koniec prostowała się, zamykała
oczy i zsuwała bieliznę. Dopiero kiedy lniane majtki leżały
na podłodze, miała odwagę otworzyć oczy. Każdego ranka
z nadzieją, że ten będzie bez krwawienia.
W te dni, kiedy ściereczka do mycia i woda w misce
barwiły się na czerwono, Inga czuła, jak gdyby uchodzi-
ło z niej życie. Krew, którą traciła, niejako wykradała jej
wszystkie siły i wolę życia. Wtedy Inga zwijała się w kłębek
na łóżku i płakała. A w głowie dudniły pytania: Jak to się
potoczy? Jak to się skończy? Czy w ogóle jej się uda dono-
sić dziecko?
Na szczęście po kilku dniach krwawienia ustąpiły. Inga
nie miała odwagi łudzić się nadzieją, że zniknęły na dobre,
i ciągle jej się wydawało, że czuje bóle, których nie było.
W przyszłości będzie musiała uważać. Żadnego podnosze-
nia ciężkich rzeczy ani większych wysiłków.
Gdy tylko opuchlizna zniknęła, Inga postanowiła,
że będzie jadała posiłki razem ze wszystkimi. Owszem,
w sypialni było spokojnie i cudownie, ale z czasem zaczęła
odnosić wrażenie, jak gdyby czas stanął w miejscu. Musia-
ła przyznać, że się nudzi.
Pierwszego ranka po chorobie dowiedziała się przy sto-
le, że nie pojadą w lutym na targ, jak planowali. Inga do-
myśliła się, że Niels nie miał siły na podróż, nie tak dawno
temu znalazły go przecież leżącego na podłodze bez oznak
życia. Zazwyczaj w Kongsberg było zimniej niż w Botne,
a przy słabym sercu należy unikać mrozu. Inga cieszyła się,
że nie pojadą. Ona również nie miała sił na podróż.
Mimo
to dziwiło ją, że Niels i służba nie rozmawiają o wyprawie,
która przez lata była w Gaupås tradycją.
Czyżby Niels czuł się gorzej, niż się do tego przyzna-
wał?
14
Gulbrand odpowiadał za organizację wiosennych robót
w polu. Na początku marca, gdy przyszła pora nawoże-
nia, wydał dyspozycje kobietom i mężczyznom. Wiedział,
co robi, wybierając dzień, gdyż wcześniej przez kilka nocy
z rzędu panował siarczysty mróz i mogli sunąć saniami
z gnojem po zlodowaciałej skorupie, zamiast brnąć w top-
niejącym śniegu.
Torę i Gulbrand zajęli pozycje przy pryzmie gnoju za
oborą. Obora w Gaupås nie miała własnej piwnicy na gnój,
w którą zaczęto już wyposażać nowsze gospodarstwa we
wsi. Kiedy służące kończyły oporządzanie krów, wypycha-
ły nawóz przez otwór w ścianie prosto za oborę.
-Fuj! - prychnął Ellev i zatkał nos. Smród był niemal
nie do zniesienia. Znad sterty gnoju unosiła się para,
gdyż
w środku było naprawdę ciepło.
-A co myślałeś - roześmiała się Inga - że będzie pach-
nieć mydełkiem?
O świcie zjawili się w Gaupås Martin i jego brat, Harald,
żeby pomóc. Robota aż paliła im się w rękach, kiedy Inga
wyszła z domu. Nie mieli nawet czasu się przywitać.
Inga i Gudrun wyciągnęły na pole każda swoje sanie.
Na początku wszystko szło dobrze. Inga pilnowała się
i jak zaczarowana wpatrywała się w zad Czarnulki za każ-
dym razem, kiedy Gudrun mijała ją z Mikrusem. Nie była
w stanie znosić dzień po dniu złych humorów pasierbicy.
Ale po chwili demonstracyjne unikanie jej wzroku wydało
się Indze śmieszne i tchórzliwe, dlatego podniosła głowę
131
i śmiało spojrzała Gudrun w oczy. Nie umykała wzrokiem,
ale Gudrun także nie ustąpiła.
W końcu wyglądało na to, jak gdyby w każdej kolej-
ce współzawodniczyły, która pierwsza schyli kark i spuści
wzrok. Inga twardo patrzyła córce Nielsa prosto w oczy,
ale nie dostrzegła w nich sygnału, by dziewczyna miała
umknąć spojrzeniem.
Gdy zbliżała się pora obiadu, Gudrun nagle przechyliła
się i złapała Czarnulkę za uzdę, kiedy razem z Mikrusem
mijała Ingę i jej sanie. Klacz raptownie zatrzymała się.
-Czego chcesz?! - syknęła Inga ze złością, a zarazem
ze strachem.
-Niczego od ciebie nie chcę - odparła Gudrun dwu-
znacznie.
-No to puszczaj uzdę, do diabła - zaklęła Inga.
-A jeśli nie puszczę, to co?
-Nie wygłupiaj się! Puszczaj, mówię!
-Łatwo cię wyprowadzić z równowagi - zauważyła
Gudrun złośliwie. - Nie marnuj sił, żeby się uwolnić...
-Jeżeli natychmiast nie puścisz - zagroziła Inga - prze-
konam Gulbranda, żeby zamienił cię z Eugenie
miejscami.
A wtedy będziesz rozrzucać gnój beż miotły i gałęzi
świer-
kowych, tylko gołymi rękami.
Gudrun uśmiechnęła się mściwie, lecz nagle spoważ-
niała.
-Rozrzucanie gnoju mnie nie przeraża, Ingo. A ciebie?
-Nic ci do tego! - rzuciła Inga ze złością. Nie chciała
dyskutować. Pragnęła tylko uciec. Uciec od tego
niskiego,
groźnego głosu. Od wzroku, który ją przykuwał.
Gudrun udała, że nie słyszy.
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby się grzebać
w gnoju! Ale co z tobą, Ingo, czy ty odważysz się grzebać
w swoim?
Inga znieruchomiała i spojrzała na Gudrun
oszołomio-
na.
132
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Tym razem o mało
nie zawiódł jej głos.
Porażający chłód w głosie Gudrun zgasił całą wściek-
łość, która zapłonęła w Indze. Serce pod bluzką waliło jak
oszalałe. Inga mocniej chwyciła lejce, żeby nie pokazać po
sobie, że dygoce ze strachu.
- Im bardziej grzebiesz się w gównie, tym bardziej
śmierdzi! Pamiętaj o tym, Ingo!
Mówiąc to, Gudrun puściła uzdę Czarnulki, cmoknęła
na Mikrusa i zniknęła.
Inga przez chwilę siedziała jak skamieniała, nie była
w stanie nic zrobić. Ale po chwili zmobilizowała się i po-
goniła konia. Wszyscy pozostali wbili wzrok w ziemię, za-
skoczeni nieoczekiwaną przerwą. Inga postanowiła uda-
wać, że nic się nie stało.
Co Gudrun miała na myśli, grożąc jej? Odniosła wraże-
nie, jak gdyby pasierbica posądzała ją, że coś ukrywa. Coś
straszliwego. Oblał ją strach, niczym lodowata woda ze
strumienia. Gudrun musiała się zorientować, jakim uczu-
ciem Inga darzy Martina! Czy mogła coś wiedzieć o ich ro-
mansie, o jej niewierności?
Inga szybko się odwróciła i niby przypadkiem omiotła
spojrzeniem Martina i Haralda, którzy rozrzucali gnój na
pole. Szerokie plecy Martina przykuły jej wzrok. Pieściła
spojrzeniem jego jasne włosy.
Czarnulka podeszła do Gulbranda. Służący zatrzymał
klacz spokojnym ruchem ręki.
- Jesteś zmęczona, Ingo?
Inga jakby z oddali usłyszała jego głos i nie zorientowa-
ła się, że mówi do niej. Zatopiła się we własnych myślach.
Kiedy Gulbrand położył jej rękę na ramieniu, podskoczyła.
Przyjrzał się jej badawczo.
-Zmęczyło cię to siedzenie w saniach?
Dopiero wtedy zrozumiała, o co pytał.
-Nie, wcale nie - zaprzeczyła. - Tego by jeszcze bra-
133
kowało - roześmiała się, starając się, by jej śmiech brzmiał
wesoło. - Przydzieliłeś mi najlżejszą pracę, ponieważ je-
stem w ciąży i dopiero co wstałam z łóżka. To wy wykonu-
jecie najcięższą pracę.
- Zejdź, Ingo, uważam, że i tak powinniśmy odpo-
cząć. Spójrz - wskazał ręką - idzie Sigrid zjedzeniem i pi-
ciem. - Utworzył przy ustach lejek z dłoni. - Jedzenie! - za-
wołał głośno ponad ziemią.
Martin podniósł rękę na znak, że usłyszeli.
Inga poklepała Czarnulkę po zadzie, czekając niecierp-
liwie, aż sanie z Gudrun, Martinem i Haraldem zjadą
z pola. Uważała, że poruszają się nieskończenie powoli. Aż
się trzęsła z ciekawości, o czym ci troje w saniach rozpra-
wiają. Bo widziała, że rozmawiali. Kiedy ich sanie wreszcie
zbliżyły się do Czarnulki, Inga udała; że jest zajęta zawie-
szaniem klaczy obroku.
Inga zerkała ukradkiem na Martina, gorączkowo podcią-
gając brzeg spódnicy. Jedli suchy prowiant i popijali gorącą
kawą. Dobrze było mieć zajęte czymś ręce. Każdym włók-
nem ciała Inga czuła obecność Martina. Krew zaczęła szyb-
ciej krążyć w żyłach, a serce biło nierówno. W każdym razie
takie miała wrażenie, oszołomiona bliskością ukochanego.
Kilka razy usiłowała pochwycić jego spojrzenie. Bez
powodzenia. W jednej chwili uświadomiła sobie okrut-
ną prawdę: Martin ją lekceważył! Ogarnęło ją zwątpienie,
nie chciała w to uwierzyć. To niemożliwe. Nie, Martin, po-
prosiła w duchu. Miała przecież wiele dowodów na to, że ją
kochał, on, który tyle razy szeptał jej półgłosem do ucha
zapewnienia o swej miłości.
Nie mógł chyba umizgiwać się do niej za pomocą pięk-
nych słówek i czułych rąk tylko po to, żeby zdobyć jej cno-
tę... Ogarnęły ją wątpliwości, całkiem nagle. Miała uwie-
rzyć, że całe jego oddanie i troska były dobrze zaplanowaną
134
intrygą? Martin nie był taki! Ile się nasłuchała o młodych
dziewczętach, które popadły w nieszczęście, oszukane
przez spragnionych ich ciała mężczyzn? Mężczyzn, którzy
kusili najcudniejszymi słowami, żeby zaspokoić swe żądze.
A kobiety płakały potem ze wstydu i poniżenia.
Czyżby Martin teraz żałował, skoro się dowiedział,
że ona jest w ciąży? Czy przestraszył się odpowiedzialno-
ści, która by na niego spadła, gdyby Inga zażądała, żeby się
przyznał do ojcostwa?
Zrobiło jej się zimno, gdy tak siedziała na sienniku uło-
żonym na mokrym śniegu. Roztarła uda. Masowała je
tam
i z powrotem. Była bliska paniki.
- Musimy już wracać do pracy - oznajmił Gulbrand.
Wstał, a pozostali podążyli za nim.
Inga również się podniosła. Nie ma się nad czym zasta-
nawiać. Musi porozmawiać z Martinem, mimo że nie byli
sami. Przyśpieszyła kroku, by dogonić Martina, który szedł
ostatni w szeregu, i mocno chwyciła go za ramię. Zasko-
czony odwrócił się do niej.
-Martin - rzekła zdławionym głosem.
-Nie teraz, Ingo - odparł raptownie i wysunął ręce,
jakby się przed nią bronił.
Inga poczuła, że w oczach stanęły jej łzy. Zalśniły na
rzęsach, więc musiała zamrugać, żeby wyraźnie widzieć.
-Co się dzieje, Martinie? - niemal pisnęła.
-Nie możemy ze sobą rozmawiać - rzekł opryskliwie
i niechętnie.
Kiedy ją zostawił, Inga przestraszyła się, że nogi się pod
nią ugną. Zrobiła kilka niepewnych kroków. Na szczęście
miała Czarnulkę, o którą się mogła oprzeć, inaczej upadła-
by na kolana.
Nie chciał jej znać! Nie był już tyni kochającym i odda-
nym Martinem! Poczucie, że została zdradzona, wprawiło
ją w odrętwienie.
135
Później Inga nie potrafiłaby powiedzieć, jakim cudem zdo-
łała dokończyć pracę przy rozwożeniu obornika. Niejasno
pamiętała, że trzymała lejce, lecz nie prowadziła sań. Na-
wet jeden mięsień jej ciała nie pociągnął za lejce. Czarnul-
ka znała drogę. Na całe szczęście.
Jedyne, co Inga przed sobą widziała, to puste oczy Mar-
tina. Jego pozbawiona wyrazu twarz, która nie zdradzała
smutku ani żalu. Martin zachowywał się, jak gdyby nigdy jej
nie znał. Jak gdyby ona nigdy nie była częścią jego życia.
Gdyby tylko mogła płakać, pomyślała w desperacji.
Gdyby tylko mogła zeskoczyć z sań i uciec stąd. Wtedy bieg-
łaby do utraty przytomności. Ponieważ wtedy nic więcej by
już nie czuła.
Mimo wszystko siedziała nieruchomo. Absolutnie nie-
ruchomo. Nawet wtedy, gdy jakaś odurzona wiosną wielka
mucha usiadła jej na policzku, Inga nie poruszyła się. Klu-
cha w gardle rosła i rosła. Groziła zablokowaniem jej odde-
chu, dlatego Inga przełykała ślinę, żeby się jej pozbyć. Jed-
nak bolesna klucha wydawała się rosnąć jeszcze bardziej,
rozprzestrzeniła się na piersi i uciskała płuca. Inga pochy-
liła się i kilka razy zakasłała, żeby je uwolnić. Nadal czuła
ból, ale nie tak bezlitosny.
Słyszała w swoim życiu o upadłych kobietach. Teraz
była jedną z nich.
Została oszukana.
15
Rozczarowanie zadawało jej rany niczym ostre jak brzytwy
noże, które cięły bezlitośnie jej skórę, by wykrwawiła się
na śmierć. Inga skuliła się i objęła ramionami w obronnym
geście.
Serce zamierało jej w piersi. Czuła jedynie obezwład-
niający chłód. Odnosiła wrażenie, że w środku umarła,
nie miała odwagi myśleć nawet o bólu, który przed chwilą
o mało jej nie udusił.
Tam w dole szedł mężczyzna, tak jej drogi, któremu szep-
tała słowa pełhe tęsknoty. Nie wiedziała już, ile razy stawała
przed oknem w sypialni i powtarzała w duchu jego imię.
Jej oddech roztapiał cudowne, kruche lodowe róże na
szybie. Zmieniał je w krople wody. Malutkie kropelki spły-
wały po szkle i parowały. Wtedy uśmiechała się do siebie.
Tęsknota za nim żyła swym własnym tajemnym życiem
w jej duszy, Inga pilnowała się, by nie wypisywać na zapa-
rowanym oknie ukochanego imienia.
Gulbrand chwycił Czarnulkę za' uzdę.
- Wydaje mi się, że jesteś chora - rzekł zatroska-
ny. - Powinnaś pójść do domu i odpocząć.
Dławienie w gardle zatrzymało słowa.
- Nn... nie - wykrztusiła wreszcie Inga.
Gulbrand popatrzył na nią niezdecydowany.
- Zostało nam jeszcze tylko kilka kursów, Ingo. Zaraz
skończymy.
Skinęła pochyloną głową. Tak, powinna dać radę.
Co innego miała do roboty? Na nic się nie zda unikanie
137
pracy. Pozostałoby jej tylko zamknąć się w pokoju i roz-
płakać. Ale nie mogła tego zrobić. Nie wolno jej pozwolić,
by zawładnęły nią uczucia. Nie wolno poznać, jak to bar-
dzo boli. Czekać. Czekać. Najpierw musi zostać całkiem
sama. Dopiero wtedy może doświadczyć tego rozdzierają-
cego cierpienia.
Kiedy znowu mijała Gudrun na środku pola, nie wie-
działa, w którą stronę spojrzeć. Nie miała ani siły, ani ocho-
ty wysłuchiwać jej cierpkich uwag. Dlatego wpatrzyła się
w jakiś odległy punkt i udała, że nie zauważyła Mikrusa
i sań sunących obok. Dzięki Bogu, pomyślała, że Gudrun
się nie odezwała.
W opuszkach palców poczuła ukłucie zapierające-
go dech napięcia, kiedy zbliżała się do Martina i Haralda.
Nie chciała jechać w tamtą stronę. Ale nie uczyniła nic,
żeby powstrzymać Czarnulkę. Pozwoliła, by klacz wolno
posuwała się do przodu.
Harald otworzył tylną klapę sań, żeby łatwiej wygarnąć
nawóz. Bracia wskoczyli na górę i zaczęli kopać.
Inga odkręciła się, żeby spojrzeć na Martina, ale stał od-
wrócony plecami. Gdyby wyciągnęła rękę, mogłaby go do-
tknąć. Wtedy na swoich dłoniach poczułaby jego ciepło.
Harald dotarł do samego brzegu sań, żeby zgarnąć
wszystko. Uśmiechnął się do Ingi, lecz Martin cały czas
stał tyłem. Jak gdyby robił wszystko, by jej nie zauważyć.
Nie było jej tam. Dla niego nie istniała.
Inga cmoknęła smutno na klacz, gdy sanie były puste.
Ileż razy myślała, że ich romans musi się skończyć! Ale że
stanie się to w taki sposób...
Kiedy robota na ten dzień dobiegła końca, Inga bezsilna
dotarła do swojego pokoju i nalała wody do miski. Dla-
czego. .. Dlaczego...? - wszystko w niej krzyczało. Dlacze-
go Martin tak nagle ją odtrącił? Czy znalazł inną kobietę,
138
która mu się spodobała? Która nie jest mężatką, jest chętna
i gotowa go zadowolić?
Z okna sypialni widziała Martina i Haralda, jak szli
przez pole w stronę Gulbranda. Ścisnęło ją w żołądku na
myśl o tym, że za parę dni ona i cała służba wybiorą się do
Storedal skubać pierze. Oczywiście to wspaniale, gdy są-
siednie gospodarstwa sobie nawzajem pomagają, ale jak
ona spojrzy w oczy Martinowi? Nie, pomyślała wzburzo-
na, musi się uciec do kłamstwa. Wołami jej do niego nie
zaciągną!
Jak przez mgłę widziała braci, jak podnieśli ręce i żeg-
nali się z Gulbrandem. Potem odwrócili się i poszli w górę
do lasu. Inga poczuła pieczenie za nosem. Zaraz się rozpła-
cze.
- Nie - przysięgła sobie. - Niech mnie diabli porwą,
jeśli uronię za nim choćby jedną łzę!
I nagle postanowiła:
- Nie pozwolę mu tak odejść bez słowa wyjaśnienia.
Nie będę przez lata zastanawiać się nad powodem jego de-
cyzji. Mimo wszystko nie zasłużyłam na to!
Martin musi się wytłumaczyć.
Inga zbiegła po schodach i wypadła na dziedziniec.
Przez kilka sekund stała zagubiona, po czym pośpieszy-
ła w dół ścieżką. Na szczęście Harald i Martin nie zdążyli
zdobyć dużej przewagi. Inga nie biegła, bała się ze względu
na dziecko. Jeszcze kilka tygodni temu musiała położyć się
do łóżka z powodu krwawienia. Nie zaryzykuje życia dziec-
ka, żeby odzyskać Martina.
Trzymając się za brzuch, stawiała tak szybkie i długie
kroki, na ile tylko pozwalały jej spódnice. Nie uszła daleko,
gdy zobaczyła braci na ścieżce. Ich szerokie plecy łatwo było
rozpoznać, a jasne włosy Martina lśniły ku niej jak złoto.
Kiedy się zbliżyła, krzyknęła głośno i przenikliwie.
- Martin! Muszę z tobą pomówić! - jej głos nie znosił
sprzeciwu.
139
Martin i Harald zatrzymali się gwałtownie i popatrzyli
na Ingę zaskoczeni. Martin zbladł i nerwowo oblizał wargi.
- Idź do domu, Haraldzie, zaraz przyjdę. Zobaczę
tyl-
ko, czego chce ode mnie pani Gaupås. - Odprawił brata
ruchem ręki.
Harald spoglądał zdumiony to na Martina, to na Ingę,
najwyraźniej sytuacja wydała mu się dziwna.
Inga nie odezwała się słowem, zanim się nie upewni-
ła, że Harald nie może jej usłyszeć. Wzbierała w niej bez-
brzeżna złość. Targały nią wściekłość, oszołomienie, lecz
przede wszystkim rozczarowanie i rozpacz.
-Jak możesz mi to robić? - Stanęła na wprost Martina
i przykuła swymi czarnymi oczami jego niewinny
niebie-
ski wzrok. - Tyle wspólnie przeżyliśmy, a teraz... a
teraz
odtrącasz mnie w ten sposób!
-Ciii, Ingo - szepnął, siląc się na spokój. - Nie tak
głośno.
-I ty ośmielasz się mnie uciszać! Czy ty cokolwiek ro-
zumiesz, Martinie Storedalu? - Splunęła jego
nazwiskiem.
Szumiało jej w głowie i właściwie nie wiedziała,
dlaczego
zaatakowała go tak ostro i surowo. Czy nie lepiej by
zrobi-
ła, gdyby się rozpłakała i przekonała go, żeby jej dał
jeszcze
jedną szansę? Nie, pomyślała stanowczo, oszukiwałaby
tyl-
ko samą siebie, gdyby z litości zatuszowała prawdę. Na
nic
by się zdało, gdyby czułymi słowami zapewniał ją, że
ko-
cha, lecz mimo to musiał odejść...
-Ingo, posłuchaj mnie - poprosił Martin i wziął ją za
ręce.
Inga spróbowała się wyrwać, lecz jego żelazny uścisk
udaremnił jej wysiłki. Choć walczyła i szarpała się, nie uda-
ło jej się wyswobodzić z jego silnych rąk.
- Puść mnie. Nie dotykaj mnie! To ostatni raz, kiedy
mnie tknąłeś!
Pozwolił, by opadła z sił. Dopiero kiedy zrezygnowana
opuściła głowę, zwolnił uścisk. Inga zatoczyła się do tyłu,
140
odgarnęła włosy z twarzy i spojrzała na niego z
nienawiś-
cią.
Martin westchnął głośno.
-, Kochana moja Ingo...
Jego łagodny głos poruszył w Indze czułą strunę, ale nie
mogła dać się zwieść. Nie mogła pozwolić, by oczarował ją
jego ładny, drogi głos!
- Nie wiem, czego się dowiedziałaś, Ingo, ale... - mach-
nął zrezygnowany rękami. - Po prostu nie możemy się wię-
cej spotykać...
Inga zadarła głowę.
-Dziękuję, tyle już zrozumiałam - odparła z sarka-
zmem. - Nie odezwałeś się do mnie dziś ani razu.
Pozwo-
liłeś, bym snuła domysły i popadała w rozpacz.
-Cicho - poprosił przymilnie. - Pozwól mi wytłuma-
czyć. Właściwie przez bały czas zdawaliśmy sobie
sprawę,
prawda, że nie możemy...
-Kim ona jest?! - przerwała mu Inga. - Która ci teraz
dogadza? - Jej głos drżał z zazdrości i wzburzenia. Na
myśl
o tym, że Martin nadskakuje teraz innej kobiecie,
ścisnęło
ją w gardle.
-Nie ma żadnej innej - zaprzeczył. - Musisz mi uwie-
rzyć... Nie chciałem z tobą o tym rozmawiać. Jeszcze
nie.
Ja... Potrzebuję czasu, żeby przemyśleć... to, co mnie
cze-
ka. Jestem dziedzicem, Ingo, i to nakłada na mnie
pewne
obowiązki. Oczekiwania, które nie wiem, jakim
sposobem
uda mi się spełnić.
-Jakie? - szepnęła Inga cicho. Miał jej chyba więcej do
powiedzenia, niż sądziła.
Martin otworzył usta, żeby to wyjaśnić, ale na powrót je
zamknął. Gestykulował, starając się znaleźć odpowiednie
słowa. W końcu uderzył dłońmi o uda. Zagubiony. Smutny
i rozdrażniony.
- Jesteś mężatką, Ingo, i nie do końca to rozumia-
łem. Że nie możemy ze sobą być. Związałaś się z Nielsem
141
Gaupåsem. Na wiele lat. I w tym czasie. ..Iw tym czasie,
kiedy wy jesteście razem, życie w Storedal płynie swym
własnym rytmem. Ojciec uważa, że powinienem przejąć
gospodarstwo. Wziąć odpowiedzialność za ziemię i zwie-
rzęta. I do tego... Do tego potrzebna jest kobieta.
Zerknął nieśmiało na Ingę, żeby się przekonać, jak zare-
aguje na ostatnie słowa.
Serce Ingi zabiło jak oszalałe.
- Ty... Ty chyba nie zamierzasz się ożenić? - Pytanie
zabrzmiało jak żałosny, bezradny krzyk. Powoli zaczynała
rozumieć: Martin jej nie zdradził. Kocha ją tak samo gorą-
co jak przedtem. Nadal pozostała jego ukochaną, lecz jego
krewni żądali, by wybrał kobietę, z którą będzie dzielił ży-
cie. Musi sobie znaleźć zaradną żonę, która lubi zajmować
się domem i gospodarką i która... urodzi mu potomków.
Radość z powodu, że Martin nadal ją kocha, musiała
ustąpić świadomości, że wkrótce u swego boku będzie miał
żonę. Bolesne obrazy przemknęły przez jej głowę: Martin
w łóżku z nieznaną dziewczyną... Twarz tej dziewczyny
pojawiła się tylko jako rozmyta, ciemna plama. Inga ujrzała
jego opalone, żylaste ramiona, które pieszczą niewinne, za-
wstydzone dziewczęce ciało. Usłyszała, jak szepce swawol-
ne, podniecające słowa... Zacisnęła oczy, żeby przegonić
przykry obraz. Świadomość, że jakaś obca kobieta będzie
mogła spędzać z nim wszystkie dni swego życia, sprawi-
ła, że zmroziło ją z zazdrości. ^Samo to, że będzie się bu-
dzić obok niego nad ranem i będzie tam dla niego... Boże,
to przecież ona powinna być opoką dla Martina! To u niej
powinien szukać pociechy i rady!
Martin podszedł całkiem blisko i uniósł twarz Ingi ku
swojej.
- Naprawdę mi przykro, jeśli pomyślałaś, że cię wyko-
rzystałem. Przyznaję, że zachowałem się dziś głupio. Tyl-
ko było mi tak trudno z tobą rozmawiać. Gdy wkoło ze
wszystkich stron przyglądało nam się tylu ludzi. Oczywi-
142
ście powinienem się chociaż uśmiechnąć albo zamienić
z tobą kilka zwykłych słów, ale nie byłem w stanie. Trudno
nawet opisać, jak potwornie się czułem, wiedząc o czeka-
jącym mnie ślubie i nie mogąc ci o tym powiedzieć. - Po-
całował ją czule w czubek nosa. - Jak miałem się wytłuma-
czyć, nie raniąc cię?
Inga przywarła kurczowo do Martina. Wtuliła nos w za-
głębienie jego szyi, wciągnęła jego zapach. Pachniał
słono
i słodko jednocześnie, lecz wyraźny odór rozrzucanego
obornika wgryzł się mocno w jego ubranie. To nic.
Mimo
wszystko to jej Martin.
-Mówisz to tylko dla zamydlenia mi oczu? - wymam-
rotała bliska płaczu.
-Nie - zapewnił. - Nie istnieje dla mnie żadna inna
kobieta, Ingo. Będziesz mnie nawiedzać do końca
życia.
Każdego dnia. W snach. Dla mnie liczysz się tylko ty.
My-
ślałem, że to zauważyłaś.
Dobrze było tak stać blisko niego. Wiedzieć, że ma jego
miłość. Że oboje do siebie należą, mimo że nigdy nie będą
siebie mieć. Nie w pełni. Myśl o ślubie Martina odsunę-
ła daleko. Zostało jeszcze dużo czasu. Wiele się jeszcze po
drodze może zdarzyć, pocieszyła się.
Ale kto jest wybranką Martina? Inga jęknęła i odsunę-
ła się. Która kobieta zdobyła jego łaski? Miała przeczucie,
że wybrał śliczną, uroczą młodziutką dziewczynę. Nagle,
niczym błyskawica, przemknęło jej przez głowę: Victoria!
Victoria Solverud! W takim razie jej przypuszczenia, któ-
re zaświtały w jej umyśle podczas świątecznego przyjęcia
w Storedal, okazałyby się słuszne. A jeśli to nie Victoria,
to której w takim razie Martin miałby ślubować?
- Chcę wiedzieć, kto to jest!
Martin przełknął ślinę i umknął wzrokiem.
- Hm, sama przyznasz... Dziedzic nie zawsze może
sam wybierać. Na pewno o tym wiesz. W grę wchodzi
przecież całe dziedzictwo ojców. - Martin westchnął cięż-
143
ko i mówił dalej cicho: - Moje myśli i uczucia należą do
ciebie. I nikt inny nie może się mierzyć z moją rozgniewa-
ną, upartą 1 śliczną hułdrą...
- Kto to jest?! - powtórzyła ostro Inga. Czuła, jak roś-
nie w niej bolesne napięcie. Nie znała dobrze wszystkich
dziewcząt we wsi, ale mimo to wiedziała, kim w większości
są.
Martin kopnął lekko grudkę lodu leżącą na ścieżce,
Zerknął na Ingę szybko i niepewnie. Jego głos brzmiał
ochryple, kiedy wreszcie odpowiedział:
- To Gudrun, Ingo. Gudrun Gaupås.
Dobrze byłoby zmyć z siebie brud, pomyślała Sigrid, kiedy
pomogła Gulbrandowi zdjąć uprzęże z koni i uprzątnąć na
miejsce widły i miotły z powiązanych świerkowych gałęzi,
których używali do rozbijania grud gnoju. Czuła, że ubra-
nie nadal śmierdzi obornikiem.
Śnieg tłumił stukot końskich kopyt, ale po chwili Sigrid
zorientowała się, że ktoś zajeżdża konno na dziedziniec.
Boże, to Torstein z Øvre Gullhaug! Jedzie tu!
Zatrzymała się gwałtownie i zachwiała. Z jednej strony
pragnęła prześliznąć się niezauważona przez dziedziniec
i ukryć w swoim pokoju, z drugiej chciałaby mu skinąć
krótko na powitanie. Co on tu robi? To niemal porażające,
pomyślała niepewnie, że Torstein pojawia się tu w Gaupås,
kiedy tak rozpaczliwie za nim zatęskniła.
Już się Sigrid nie uda przemknąć niepostrzeżenie, po-
nieważ Torstein zdążył ją zobaczyć. Podniósł rękę na po-
witanie i zawołał:
- Sigrid!
Sigrid zagryzła wargę. Czuć było od niej świńskim i kro-
wim łajnem, a warkocz się rozpuścił i włosy opadły w nie-
ładzie na plecy. Pobrudziła się nad górną wargą, ponieważ
nie miała czasu używać chusteczki za każdym razem, kiedy
144
od mrozu kapało jej z nosa. Wycierała się rękawem bluzki,
jak wszyscy inni.
Z zamarłym sercem stanęła w odległości dziesięciu-
dwunastu metrów od niego, żeby nie mógł się jej dokład-
nie przyjrzeć.
- Ojciec pojechał w jakiejś ważnej sprawie do Holme-
strand - oznajmiła nieśmiało. - Nie wiem, kiedy wróci.
Torstein lekko spiął konia ostrogami i podjechał bliżej,
Sigrid najchętniej wycofałaby się.
-Nie z powodu pana Gaupåsa tu przyjechałem.,. - za-
czął Torstein uprzejmie. Czarne skórzane spodnie ciasno
opinały jego uda. Na stopach miał brązowe buty, sięgające
aż do kolan.
-O... - To najmądrzejsza z odpowiedzi, na jaką zdo-
była się Sigrid.
-Nie... - Zdawało się, jakby Torstein zebrał się na od-
wagę. - Sigrid... Dlaczego już do nas nie przychodzisz?
Sigrid ledwie dobyła z siebie głos.
- Nie przychodzę do was... ?
Torstein podrapał się w czoło.
- Tak dawno cię nie widziałem... Ty i Ingebjorg zawsze
trzymałyście się razem, ale teraz... Nigdy cię nie widzę.
Sigrid myślała, że zapadnie się pod ziemię. Te jego pyta-
nia. .. Czy ona rzeczywiście coś dla niego znaczyła? To zbyt
niewiarygodne, by mogło być prawdą! Odniosła wrażenie,
jak gdyby prosił ją, by częściej ich odwiedzała. Dlaczego?
Dlaczego? - coraz głośniej śpiewał w jej głowie anielski chór.
Nie, uznała w duchu, kiedy ochłonęła z największego zasko-
czenia, nie może być tak zadufana w sobie! Idiotka, pomy-
ślała przez sekundę, nie może być tak naiwna i próżna!
Torstein podprowadził konia bliżej, stanął tuż obok,
schylił się z siodła i uniósł jej brodę.
- Odwiedzaj nas częściej, Sigrid, bo tęsknię za to-
bą... - rzekł z nieodgadnionym wzrokiem.
Zanim Sigrid zdążyła krzyknąć zmieszana, spiął konia
145
i w dzikim galopie odjechał. Sigrid przycisnęła dłoń do ust
i stłumiła spazm. To najszczęśliwszy moment w jej mło-
dym życiu, lecz również najsmutniejszy...
Sigrid wcisnęła się w najodleglejszy kąt łóżka. Mocno zacis-
kała w dłoniach poduszkę, czując, że na przemian robi jej
się gorąco z radości i zimno z nieszczęścia.
Nie mogła zaprzeczyć, że słowa Torsteina poruszyły ją
do głębi. To, co powiedział, świadczyło o tym, że napraw-
dę ją lubi, nie, jeszcze lepiej, sam przyznał, że za nią tęskni!
Tęskni za nią. Powtórzyła te słowa w duchu. Smakowała je.
Pozwoliła, by na dobre zapadły w jej świadomość. Niepew-
na krążyła w koło po pokoju, pozwalając sobie przywołać
w pamięci tę radość, która przepłynęła każdym nerwem jej
ciała w chwili, gdy Torstein wyznał, że chciałby ją częściej
widzieć.
Z najwyższego szczytu spadła głową w dół do najciem-
niejszej piwnicy. Tak w każdym razie się poczuła, pomyśla-
ła, i wytarła nos, tym razem czystą chusteczką. Wprawdzie
przyjemnie łaskotało ją w brzuchu, gdy pieściła wspomnie-
nie o Torsteinie, lecz mimo wszystko...
Ona, córka Nielsa Gaupåsa, drżała na myśl, że ten chło-
pak miałby ją łagodnie pogładzić po policzku, po ramio-
nach i dalej po niemal płaskiej piersi. Właściwie chciałaby
doświadczyć bliskości pomiędzy dwojgiem osób, które się
nawzajem pożądają...
Ze wstydem ukryła twarz w poduszce. Miłość, pomy-
ślała smutno, nie była dla takich jak ona. Nikomu nigdy nie
uda się jej przekonać, że współżycie dwojga osób jest przy-
jemne. Może dla mężczyzny, uznała, ale nie dla kobiety.
Nie, odgłosy z sypialni Gudrun zburzyły wszelkie iluzje
o pełnym szczęściu między mężczyzną i kobietą...
16
Otoczenie wirowało i wirowało i Inga przestraszyła się,
że zaraz straci przytomność. Oparła się o pień brzozy.
-Powiedz, że to nieprawda - łkała bezsilna. - Ach, Mar-
tinie, nie Gudrun. Każda inna, tylko nie Gudrun... -
za-
mknęła oczy i poczuła, że nogi się pod nią uginają.
Powoli
osunęła się na przykrytą śniegiem ziemię. Od śniegu
ciąg-
nęło zimnem, lecz Inga nie zwracała na to uwagi. To
nie
miało znaczenia. Nic już nie miało znaczenia.
-Sądziłam, że to może Victoria...
- Skąd to przypuszczenie? - spytał Martin ostrożnie.
Inga wzruszyła ramionami.
- Siedzieliście tak blisko obok siebie w czasie przyjęcia
w drugi dzień świąt. I jak ona na ciebie patrzyła... - rzekła
przez łzy.
Martin uśmiechnął się słodko-gorzko.
-Victoria to urocza dziewczyna, nie przeczę. Podej-
rzewam, że moja mama próbowała nas ku sobie
zbliżyć,
ale jej plan nie powiódł się. Victoria nie chce nikogo
poza
Haraldem, i teraz zaczęli,się spotykać...
-O... - Inga zaciskała dłonie i kołysała się w przód
i w tył, żeby się uspokoić. Jakże się pomyliła. Nadal
jed-
nak nie mogła uwierzyć w słowa Martina. Jej
najgorszy
wróg miał dostać mężczyznę, którego sama pragnęła.
Gu-
drun będą się teraz należeć troska i miłość Martina.
Sama
świadomość, że dziedzic Storedal musi znaleźć sobie
god-
ną żonę, sprawiała Indze ból. Ale że będzie nią
Gudrun...
Nagle Inga ujrzała wyraźnie przed oczami sylwetkę
star-
147
szej córki Nielsa, jej ciężkie ciało. Gudrun nie była otyła,
lecz z postury przypominała bardziej mężczyznę niż mło-
dą dziewczynę. O kształcie beczki i bez talii. Miała grube
rysy twarzy, bladą, napuchniętą twarz i ostry nos. Włosy
wprawdzie piękne, niczym deszcz złota, jęknęła Inga gorz-.
ko. Ale ostre, szare oczy odbierały włosom cały urok. Oczy
Gudrun nie miały w sobie żaru, o nie, przywodziły raczej
na myśl szarą, zimną stal.
- Ach, gdyby to chociaż Sigrid tobie przeznaczono!
Nie przeczę, że to nie zmieniłoby mojego stosunku do niej,
ale Sigrid przynajmniej da się lubić! - Ujrzała w wyobraźni
młodszą córkę Nielsa: szczupłą, płochliwą i ufną. Mężczy-
zna, który dostanie ją za żonę, będzie szczęściarzem. Miała
osobliwy urok.
Martin stał obok Ingi w milczeniu. Nie wiedział, jak się
zachować. Zastanawiał się, czy powinien jej pozwolić sie-
dzieć na śniegu i zadręczać się myślami, czy powinien ją
objąć i pocieszyć. Powoli się przesunął.
-To niesprawiedliwe - westchnęła Inga zdławionym
głosem. - Jesteśmy sobie przeznaczeni. Spójrz...
szczęśli-
wy traf sprawił, że nasze drogi się zeszły... Przez jakiś
czas
szliśmy razem i oto kapryśny los krzyżuje ścieżki. -
Za-
czerpnęła powietrza. - Zmuszono mnie, żebym wyszła
za
starego Nielsa, lecz nawet nie podejrzewałam, że nie
on
będzie moim najgorszym wrogiem. Ponieważ okazała
się
nim Gudrun! Wodzi i kusi swego uległego ojca i okręca
go
sobie wokół małego palca, robiąc wszystko, co w jej
mocy,
żeby uprzykrzyć mi życie. - Inga ze złością uderzyła
dłonią
w ziemię, aż wzbiła śnieg w powietrze. Połyskujące
krysz-
tałki zawirowały wokół niej.
-Czy jest aż tak źle? - spytał Martin cicho.
-Gorzej, Martinie. Nie wyobrażasz sobie, jak złośliwa
potrafi być Gudrun. Nigdy nie powie miłego słowa.
Ciąg-
le tylko wymówki i pretensje. - Inga wytarła oczy, ale
już
nie płakała; była zbyt wstrząśnięta i bezsilna. A poza
tym
148
nie przeszłość była dla niej ważna, lecz przyszłość. - Jak
zdołam teraz żyć obok Gudrun, gdy wiem, że będzie leżeć
w twoich ramionach?
Martin zmęczony potarł czoło.
- Musisz wiedzieć, moja najdroższa Ingo, że nie bez
walki zgodziłem się na ten ślub. W naszej kuchni bez koń-
ca ciągnęły się dyskusje. Wynajdywałem wszelkie możliwe
wymówki, ale wtedy ojciec zasugerował, że w takim razie
dziedzictwo przejmie Harald. A tego nie chciałem, ponie-
waż kocham Storedal. Gospodarstwo jest jakby moim ner-
wem, rozumiesz.
Zamilkł. Uniósł głowę i zamyślił się. Jego zacięta twarz
świadczyła o tym, że podjął niełatwą decyzję. Mówił dalej
cicho:
- I kiedy naprawdę zrozumiałem,, że nigdy nie będzie-
my mogli być razem, zrezygnowałem. Wtedy stało się dla
mnie obojętne, jaka kobieta zamieszka ze mną w gospo-
darstwie. Dla mnie zawsze liczyć się będziesz tylko ty, Ingo,
mimo że Gudrun obejmie rządy w Storedal...
Bezradność sprawiła, że Ingę ogarnął niepokój i zwąt-
pienie. Czuła się jak ptak w klatce, ptak, któremu podcięto
skrzydła. Dlaczego to rodzice, nie pytając dzieci o zdanie,
musieli decydować o ich małżeństwie? Kristian sam zadecy-
dował o tym, by poślubiła Nielsa. Potrafiła zatem zrozumieć,
że Martin również nie miał większych możliwości wyboru.
-A co na to Ragnhild?
-Mama... - odparł Martin rozmarzony. - Nie podo-
bał jej się ten pomysł. Ani trochę. Zdaje sobie
wprawdzie
sprawę, że Gudrun jest bardzo zaradną gospodynią, ale
od-
niosłem wrażenie, że pragnie dla mnie innej
towarzyszki
życia. Takiej, którą obdarzyłbym uczuciem.
Inga odebrała jego słowa jak nikłą pociechę.
- A więc nie pokochasz Gudrun?
Martin podniósł suchą gałązkę i zaczął odrywać z niej
korę.
149
- Gudrun jest kobietą, którą trudno jest poznać. Cho-
dzi własnymi drogami. Jednak nigdy nie mówię nigdy,
Ingo, być może i w niej jest coś szlachetnego.
Jego szczerość zakłuła ją niczym grot strzały. Rany za-
piekły. Martin posiadał zdolność znajdowania w każdym
człowieku czegoś dobrego, pomyślała Inga, mogła go tylko
za to podziwiać, lecz miała nadzieję, że w przypadku Gu-
drun nie będzie w tych poszukiwaniach zbyt dokładny.
Martin odrzucił gałązkę i przysunął się do Ingi.
- Muszę już iść, Ingo. Lepiej, żeby ludzie się nie dowie-
dzieli, że tak długo rozmawialiśmy. Mogą zacząć zadawać
pytania. A nie chciałbym, żebyś miała kłopoty z mojego
powodu.
Płacz znów ścisnął ją za gardło i robiła wszystko, żeby
przezwyciężyć łzy. Zamknęła oczy i zacisnęła pięści.
- Czy cię jeszcze zobaczę? - spytała zdławionym gło-
sem.
Martin odpowiedział z głębokim smutkiem.
- Tak, Ingo. Ale już nigdy nie będziemy mogli pota-
jemnie się spotykać. Nigdy więcej. - Pochylił się i pogładził
ją po głowie. - Nasz romans musi się skończyć tutaj. Dzi-
siaj.
Prawda dopadła ją niczym czarny drapieżny ptak, bi-
jący skrzydłami, który pozostawił głębokie, kłute rany po
potężnych, ostrych pazurach. Inga od dawna zdawała so-
bie sprawę, że kiedyś usłyszy te słowa, ale nie była przygo-
towana, że to oznacza takie tortury. Czuła, jak gdyby zra-
nione serce zostało rozrąbane na dwoje.
- Pozwól mi się objąć - poprosił Martin. - Ostatni
raz.
Inga wstała, chwiejąc się, i strzepała śnieg ze spódnicy.
Pochyliła się i pozwoliła, by Martin ją objął. Przez chwilę
stali przytuleni, rozkoszując się wzajemnym ciepłem. Po-
tem Inga podniosła głowę i przyjrzała się ukochanemu.
Przeczesała palcami jego jasne włosy. Intensywnie niebie-
150
skie oczy o mało nie doprowadziły jej do utraty panowania
nad sobą.
Rozstali się bez słowa. Martin ruszył z powrotem. Przez
cały czas odwracali się i patrzyli na siebie. Inga wiedziała.
Martin wiedział. Oboje wiedzieli. Nigdy nie będą razem...
Martin zatrzymał się, oparł nogę na kamieniu, rękę wsparł
na kolanie. Oddychał ciężko, ale nie z wysiłku. Był smutny,
a jednocześnie zdenerwowany i zły. Rozmowa z Ingą na
nowo rozbudziła w nim protesty i sprzeciw wobec ślubu
z Gudrun. Początkowo nie dał się przekonać, ale stopnio-
wo zaczynał dostrzegać rację w tym, co ojciec i częściowo
również matka myśleli na temat jego ożenku. Jednak teraz
znowu obudziła się w nim niechęć, w dodatku ze zdwojo-
ną siłą.
ą, Dlatego źle się stało, że właśnie w tym momencie na-
tknął się na ojca. Laurens stał odwrócony plecami i napra-
wiał ogrodzenie; nie podnosił wzroku, aż Martin całkiem
się nie zbliżył.
-Sądziłem, że poszedłeś do Gaupås razem z Haral-
dem - rzekł Laurens i uśmiechnął się.
-To prawda - przyznał Martin zachmurzony.
-Harald dawno już wrócił do domu. Bez ciebie.
Czując na sobie badawcze spojrzenie ojca, Martin od-
wrócił się w stronę ogrodzenia. Oparł ręce na kołku i spoj-
rzał w dal.
-Musiałem zostać. Na krótko.
-Ach tak - odparł Laurens po prostu i dokładnie zwią-
zał gałązki świerkowe w ósemkę, po czym wcisnął je
moc-
no na kołek, żeby płot był stabilny i mocny.
Laurens to dobry ojciec, pomyślał Martin. Robi wszyst-
ko, by rodzina miała się dobrze. Ożywiał się, kiedy dzieci
prosiły go o radę lub wskazówkę. Lecz jeśli zbytnio nad-
użyły jego dobrej woli i się o tym dowiedział, potrafił
być
151
bezkompromisowy. Wtedy nie pomagały prośby i błaga-
nia.
- Ojcze... - zaczął Martin cicho, nie mając pewności,
co mówić dalej. - Czasami ogarnia mnie... - szukał właś-
ciwych słów, którymi mógłby opisać swoje uczucia. - Może
nie panika, ale głęboki szacunek, jak gdybym się lękał od-
powiedzialności związanej z prowadzeniem dużego gospo-
darstwa. Zdarza się, że się zastanawiam, czy jestem na to
przygotowany... Czy jestem wystarczająco zdolny?
Laurens odłożył narzędzia na ziemię i wyjaśnił wyrozu-
miale:
-Takie myśli nachodzą wszystkich dziedziców. I za-
wsze będą im towarzyszyć. Musisz wiedzieć, że matka i
ja
długo rozważaliśmy tę decyzję. Mamy do ciebie
zaufanie,
W ciągu wielu lat nieraz pokazałeś, że jesteś godny
prze-
jęcia Storedal. Gdybyś nie interesował się uprawą roli i
nie
miał serca dla zwierząt, bez namysłu przekazałbym
dzie-
dzictwo Haraldowi.
-Mógłbyś to zrobić? - spytał Martin z niedowierza-
niem. - Dziedzictwo...
-Dziedzictwo przypadło tobie - przerwał mu Lau-
rens. - Ale w niektórych przypadkach może być
przeka-
zane młodszym braciom. I wierz mi, synu, gdybym
nie
uważał, że udźwigniesz tę odpowiedzialność i nie
dopro-
wadzisz gospodarstwa do bankructwa, postarałbym
się
o to, żeby Harald został dziedzicem! Mógłbyś się
domagać
swych praw, ale wtedy pozwałbym cię do sądu. I
walczył
zaciekle, ażbym wygrał.
-Potrafię cię zrozumieć - odparł Martin zamyślo-
ny. - Nie ma nic bardziej frustrującego niż widok
najstar-
szego syna, który musi się wynosić lub sprzedawać
kawa-
łek po kawałku majątek rodu.
-Właśnie - skinął głową Laurens i poklepał syna po
ramieniu. - Nie martwmy się o to, ponieważ obaj
wiemy,
że cię to nie spotka. Jesteś taki obowiązkowy, godny
zaufa-
152
nia i wykazujesz ogromne zainteresowanie dla ludzi i zwie-
rząt!
Ku swemu niezadowoleniu Martin poczuł, że się za-
czerwienił z powodu tej pochwały. Nieczęsto ojciec stoso-
wał wobec niego pochwały, lecz Martin musiał ze wstydem
przyznać, że sprawiło mu to przyjemność. Zaufanie ojca
dawało mu poczucie bezpieczeństwa.
-Teraz nadszedł czas na zmianę pokoleń - stwierdził
Laurens. - Pamiętam,-że byłem strasznie zły na
mojego
ojca, że wcześniej nie przekazał mi gospodarki. Aż
paliłem
się z niecierpliwości, miałem tyle planów co do
uspraw-
nień, ale ten uparty, pedantyczny człowiek kazał mi
cier-
pieć. Cóż - dodał pojednawczo - ojciec nie mógł
pogo-
dzić się z tym, że już nie on będzie zarządzał i
decydował.
Możesz mi wierzyć, że wiele razy mnie irytował!
Wtrącał
się do wszystkiego, za co się zabrałem, ale stopniowo
na-
uczyłem się korzystać z jego wiedzy. Wtedy od razu
na-
sza współpraca lepiej się układała. - Laurens szturchnął
po
przyjacielsku Martina, który uśmiechnął się blado. -
Nie
musisz się obawiać, nie będę się mieszał do twoich
spraw.
Pomogę, gdy będziesz mnie potrzebował, ale decyzje
bę-
dziesz mógł podejmować w spokoju.
-To dobrze - odparł Martin. - Mam nadzieję, że to
dotyczy również matki.
Laurens uśmiechnął się.
- Tego nie mogę obiecać. Ragnhild zawsze lubiła mieć
baczenie na wszystko. Ale myślę, że pozwoli tobie i Gu-
drun zarządzać samodzielnie i nie będzie zgłaszać zastrze-
żeń. Twoja matka jest mądra, Martinie.
Samo to, że ojciec jednym tchem wymienił jego i Gu-
drun, przyprawiło Martina o dreszcz. Od chłopaka aż
biło
niezadowolenie.
Laurens uważnie przyjrzał się synowi.
- Gudrun nie jest może... oślepiająco piękna. Mimo
to, Martinie, zobaczysz, że to miła dziewczyna, kiedy ją le-
153
piej poznasz. Jest dobrego zdrowia i jakby stworzona do...
rodzenia dzieci. Jeżeli ród Storedalów ma przetrwać, twoja
żona musi być w stanie wydać zdrowych, silnych potom-
ków. Gudrun jest może trochę szorstka, ale musimy pa-
miętać, że matka ją wcześnie osierociła. Gudrun musiała
rządzić, a to prowadzi do niezależności. Myślę, że kiedy
pokocha Storedal - i ciebie - doskonale o wszystko za-
dba. Gudrun jest ambitna i powinieneś to docenić. Będzie
niezmordowanie pracować, byście oboje mogli osiągnąć
wspólny cel.
Martin przytaknął w zamyśleniu. Wzburzenie powoli
ustępowało. Miał wspomnienia, które mógł schować głę-
boko w swej duszy i wydobyć je, gdyby potrzebował pocie-
chy i podniesienia na duchu. Z rezygnacją przyznał, że ro-
mans z Ingą dostarczył mu słodko-gorzkich wspomnień.
Być może wybór, jakiego dokonali w jego imieniu rodzice,
nie był mimo wszystko taki zły? Gudrun była zaradną mło-
dą kobietą i lubiła zajmować się domem. W miarę upływu
czasu może znajdzie dla niej również odrobinę czułoścL..?
To Gulbrand znalazł Ingę. Siedziała ukryta w kąciku na gó-
rze w stodole z sianem.
Inga usłyszała, że służący nadchodzi, i szybko wytarła
mokre od łez, rozpalone policzki. Bolesne dławienie w gar-
dle w końcu ustało, kiedy osunęła się na miękkie siano
i rozpłakała się. Poddała się. A potem czuła się zadziwia-
jąco dobrze. Nie bolało już w piersiach. Jednak cierpienia
duszy nie da się wyleczyć.
Gulbrand nic nie mówił. Tylko przyglądał się Indze za-
gadkowo. Ostrożnie, żeby jej nie spłoszyć, uniósł jej głowę.
Obejrzał zapuchniętą, czerwoną twarz. Jego dotyk zapiekł,
jakby dotknął miejsca pozbawionego skóry, ale Inga nie
miała siły się odwrócić.
154
- Ingo, Ingo - rzekł zrezygnowany i pokręcił wolno
głową. - Pewnego dnia się nauczysz, żeby słuchać głowy,
nie serca. Jeżeli pozwolisz sercu, by stało się twym doradcą,
będziesz niewolnikiem swoich namiętności.
Inga ze wstydem spuściła głowę. Gulbrand cofnął
szorstkie palce. Dobrze znał się na ludziach, nie potrzebo-
wał słów, żeby wiedzieć, co się stało. Widział, że Inga zbo-
czyła na ścieżkę grzechu i że teraz za to odpokutuje.
Stary niezmordowany sługa przysiadł obok. Wziął
źdźbło siana i skubał je w zamyśleniu.
- To Martin, prawda?
Inga zamarła. Gulbrand domyślił się, że zadurzyła
się w dziedzicu Storedal. Służący przyglądał się im oboj-
gu w milczeniu, widział nieznaczne, ostrożne uśmiechy
i ukradkowe pieszczoty. Czy Gulbrand zorientował się,
co ich łączy, już wtedy, gdy razem z nim i Martinem wybra-
ła się do lasu, żeby rozwieszać siano do suszenia? Nie zda-
jąc sobie z tego sprawy, pewnie ona i Martin aż promienieli
miłością. Inga zastanowiła się, czy ktoś jeszcze w gospo-
darstwie czegoś się domyślał.
Gulbrand zdawał się nie zwrócić uwagi, że nie odpo-
wiedziała, tylko mówił dalej:
-Podejrzewam, że Martin powiedział ci o ślubie.
-Skąd wiesz? - zdumiała się. - O ślubie, rozumie się.
-Niels ogłosił to właśnie teraz. Przy kolacji.
-Kiedy to będzie? - Inga nie była w stanie mówić dłu-
gimi zdaniami, czuła, że całkiem opadła z sił.
-Siódmego września - oznajmił Gulbrand.
-Zostało tylko pół roku?
Gulbrand skinął głową i poklepał Ingę po ręku.
- Sześć miesięcy, to wszystko, co masz, Ingo. Żeby się
przygotować. Przed tobą ciężka wiosna i ciężkie lato. Gu-
drun już od jakiegoś czasu wiedziała o tych planach. Martin
również, lecz myślę, że miał nadzieję na inne rozwiązanie.
Ingę zaskoczyło, że służący tak dużo wie. Jednak zaj-
155
mował się robotą tu i tam w całym gospodarstwie, w roz-
maitych miejscach łapał strzępy rozmów. Nie wolno jej też
zapominać, że często załatwiał sprawy w Holmestrand.
Spodziewała się, że i tam się sporo dowiedział.
Nagle zapłonęła w niej złość.
-A więc Niels od dawna wiedział o planowanym ślu-
bie? I nawet słowem o tym nie wspomniał!
-Tak. Myślę, że toczył o to z Gudrun długą walkę. Gu-
drun pewnie nie chciała opuścić Gaupås na wiele lat.
Inga odwróciła się zakłopotana. Nagle uświadomiła so-
bie, że Gudrun musi przechodzić przez to samo co ona:
najstarsza córka musi ulec woli ojca i wyjść za mąż, choć
wcale tego nie chce. Nie, tego nie można porównać. Ją wy-
dano za starca, niemal bez zębów i włosów, a Gudrun...
Gudrun dostanie Martina. Różnica między tymi dwoma
mężczyznami była olbrzymia.
- Nie rozumiem... - zaczęła Inga żałośnie, - Odnoszę
wrażenie, jak gdyby nasi ojcowie zaglądali tylko przez pole
do najbliższego gospodarstwa w poszukiwaniu małżon-
ków dla swoich córek. Czy to możliwe?
Gulbrand przytaknął.
-Tak, Ingo. Ojców nie interesuje uczucie. Pragną tylko
zapewnienia kontynuacji rodu i przetrwania
gospodarki.
Szukają robotnej synowej, która włączy się do pracy i
być
może wyda na świat kolejnego dziedzica. Oczywiście -
za-
strzegł się z przekonaniem - niektórzy słuchają woli
swych
dzieci, ale... wiele małżeństw zawieranych jest z
rozsądku.
-Czyjego rozsądku? - mruknęła Inga pod nosem.
Z trudem podniosła się, zakołysała biodrami z boku
na
bok. Duży brzuch zaczynał jej już ciążyć. Wszędzie prze-
szkadzał, a wieczorem padała ze zmęczenia i czuła ból
w krzyżu.
- Gulbrandzie *- poprosiła żałośnie. - Obiecaj mi,
że nikomu nie zdradzisz... o Martinie. Myśleliśmy, że nikt
nic nie wie.
156
Gulbrand położył dłoń na podłodze i wreszcie stanął na
nogi. Zaczynały mu sztywnieć stawy i miał coraz mniej sił.
- A na co by się to zdało? - spytał bezbarwnie. - Gdy-
by Niels się dowiedział, że to dziecko być może nie jest
jego...? Dziecko, ty i w nie mniejszym stopniu Niels byście
z tego powodu cierpieli. Nie, zaufaj mi, Ingo, nikomu o ni-
czym nie powiem. Podejrzewam, że i tak masz dość kłopo-
tów, żeby w dodatku jeszcze wszyscy się przeciwko tobie
zwrócili. - Utkwił w niej swe przygasłe, stare oczy.
Inga potarła spocone dłonie zawstydzona.
- Dziękuję, Gulbrandzie, bardzo dziękuję. Nigdy ci
tego nie zapomnę.
Stary sługa pokiwał niezdarnie głową, ale słowa Ingi
sprawiły mu przyjemność. Poorane bruzdami policzki za-
rumieniły się.
Inga zatupała nogami w podłogę, żeby się rozgrzać.
Wiatr duł w narożniki domów i zaciągał chłodem przez
szpary w ścianach stodoły.
- Gudrun spodoba się w Storedal - oświadczyła sta-
nowczo i ze smutkiem. - Tylko poczekaj, Gulbrandzie, nie-
bawem zacznie wychwalać, jak pięknie jest w tym uroczym
gospodarstwie. Na pewno przyzna, że nie wyobraża sobie,
że mogłaby wrócić do Gaupås. - Ku swemu niezadowole-
niu Inga zauważyła, że w jej głosie zabrzmiała gorycz.
Gulbrand popatrzył na Ingę ze skrywanym zdumieniem
w oczach. Nie rozumiała tego spojrzenia. Czyżby uważał,
że całkiem się myli?
17
Niełatwo było teraz wyjść do domowników. Wszystko się
w Indze burzyło przeciw spotkaniu z Gudrun. Oparła się
o framugę drzwi przybudówki, żeby zaczerpnąć siły przed
wejściem do środka.
- O, jesteś! - zawołał Niels żwawo. Choć raz wydawało
się, że szczerze się ucieszył na jej widok.
Inga odniosła wrażenie, że w kuchni panuje atmosfera
przygnębienia. Wiadomość o szykującym się weselu Gu-
drun powinna wzbudzić zachwyt, ale nie wyglądało na to,
by je potraktowano jako radosną okoliczność. Wręcz prze-
ciwnie, Inga stwierdziła, że niewypowiedziane słowa wisia-
ły w powietrzu.
Ręka jej drżała, gdy podawała ją Gudrun.
- Gratuluję. Mam nadzieję, że w Storedal dobrze ci
się ułoży. - Kłamstwo urosło w gardle, grożąc, że ją udu-
si. Zmusiła się, żeby się zachować przyjaźnie i uprzejmie.
Gdyby tylko ludzie wiedzieli, ile ją kosztowało złożenie
tych życzeń.
Gudrun zerknęła na wyciągniętą dłoń i Indze zrobiło
się gorąco z upokorzenia. Gudrun chyba się nie odwróci,
a może...
- Dziękuję - odpowiedziała pasierbica i uścisnęła dłoń
Ingi. Mocno.
Niels stał z plikiem dokumentów pod pachą.
-Będę w gabinecie, gdybym był potrzebny - oznajmił
ostrożnie i się wycofał.
-I jeszcze do tego z Martinem - promieniała Eugenie
158
i zachwycona klasnęła w ręce. - Ależ ty masz szczęście, Gu-
drun. Taki przystojny mężczyzna.
Gudrun cofnęła dłoń.
- No nie wiem.
Eugenie popatrzyła na nią z otwartymi ustami.
-Jak możesz być niezadowolona z wyboru takiego
męża, Gudrun? Martin to świetny gospodarz. Wszyscy
tak
mówią. Jak troskliwie opiekuje się zwierzętami. I nie boi
się
ciężkiej pracy... Wszyscy go chwalą.
-Jak gdyby to było wszystko, co się liczy - wtrąciła
Gudrun ze złością.
Eugenie przeżegnała się ze zdumienia.
- Tak, pracowity i zaradny mężczyzna może zapewnić
dobrą i pewną przyszłość. I jeśli chcesz wiedzieć, Gudrun,
ma nie tylko zręczne ręce. Miło też na niego spojrzeć. - Eu-
genie całkiem zapomniała o tym, że jest służącą.
Na usta Gudrun wkradł się złośliwy uśmiech.
-No tak, Eugenie, sama byś go pewnie chciała!
-Przestań, na Boga! - odparła Eugenie wzburzo-
na. - Związałam się z Torem i nigdy nie będę tego
żałować.
Ale mam przecież oczy. Widzę, który mężczyzna może
się
podobać. A Martin Storedal do takich należy!
Inga osunęła się bezsilna na krzesło. Nie była w stanie
włączyć się w tę zaciekłą dyskusję. Trzymała stronę Euge-
nie, nie było wątpliwości, ale nie mogła jej przytakiwać. Po-
łożyła łokcie na blacie stołu i oparła głowę na rękach. Praw-
da jeszcze na dobre do niej nie dotarła. Gudrun i Martin.
Martin i Gudrun. Nie, nie pasowali do siebie. Miała trud-
ności z wyobrażeniem sobie Gudrun jako młodej gospo-
dyni w Storedal.
Myśl o bliskim, zmysłowym kontakcie Martina i Gu-
drun była udręką. Wywołała w myślach najgorsze obrazy,
przedstawiające ich razem: nagich, zdyszanych po chwi-
lach miłosnych uniesień. Martina szepczącego Gudrun
do
ucha czułe, uwodzicielskie słowa. Gudrun wijącą się kokie-
159
teryjnie na prześcieradłach z miłością w oczach... Inga za-
cisnęła usta i wstrzymała oddech. Po chwili wypuściła po-
wietrze. I zaczerpnęła znowu. Oddychała głęboko, jej pierś
unosiła się i opadała pod bluzką.
Powoli docierało do świadomości Ingi, że oto znalazła
odpowiedź na pytania, które ostatnio nie dawały jej spo-
koju: Dlaczego Gudrun była taka wściekła na Nielsa tego
dnia, kiedy ona wróciła do domu ze stodoły po upojnym
spotkaniu z Martinem? Czy właśnie wtedy Niels oznajmił
córce, za kogo wyjdzie za mąż? Martin odbył z Nielsem
poufną rozmowę zaledwie pół godziny wcześniej! Wizyta
Martina w Gaupås i gniew Gudrun tego samego przedpo-
łudnia nie były zatem przypadkiem.
Czy właśnie o wyborze partnera Niels i Gudrun dysku-
towali tak zawzięcie, kiedy Inga przyłożyła ucho do drzwi
sypialni starszej pasierbicy i podsłuchiwała? Nadal pamię-
tała, jak głos Gudrun drżał z zaperzenia. Tak. Wszystko się
zgadzało. Już wtedy Gudrun wyraźnie ojcu powiedziała,
ie nie chce Martina za męża.
Ochrypły, stanowczy głos Gudrun ranił uszy, a jej nieza-
dowolenie rozpaliło w Indze płomień wściekłości. Nie mo-
gąc już słuchać pełnego niechęci trajkotania Eugenie i Gu-
drun, wybuchnęła:
- Gudrunl Jak możesz narzekać, że dostał ci się Martin?
Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę, kogo Niels mógł ci wy-
brać? Twój ojciec ma wielu przyjaciół w swoim wieku, ciesz
się, że nie obiecał twojej ręki któremuś ze swych rówieś-
ników. O ile wiem, wybór mógł paść na jakiegoś wdowca
z gromadką dzieci! - Wokół zapanowała absolutna cisza,
ale Inga nie przejęła się tym. - Zawsze tylko kwękasz i na-
rzekasz, Gudrun - rzekła, zniżając złowrogo głos. - Nigdy
nie jesteś zadowolona. Strofujesz i krytykujesz. I pędzisz
do ojca, gdy ci się ktoś sprzeciwi. Co właściwie może cię
uszczęśliwić?
Gudrun stała jak zamurowana, zaskoczona odwagą
160
Ingi. Jej nozdrza wibrowały ze zdenerwowania, ramiona
zwisały w dół, przez co wyglądała na zgarbioną.
Wtedy wybuchła awantura. Pełen złości, wzburzony
głos Gudrun brzmiał jak gdakanie z kurnika:
-Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób? - Jej twarz
zmieniła kolor z bladej na purpurową. W wąskich,
szarych
oczach błysnęła nienawiść i Inga wystraszyła się siłą, z
jaką
zapłonęły. Gudrun dosłownie urosła. Jej głos był
twardy
jak krzemień, gdy zabulgotała:
-Ty - rzuciła, wskazując na Ingę drżącym palcem - ty,
która jesteś dla ojca tylko ciężarem. Nigdy nie byłaś
pod-
porą ani dla niego, ani dla mnie...
-A czego się spodziewałaś? - warknęła Inga i pode-
rwała się z krzesła tak nagle, że z hałasem upadło na
podło-
gę. - Mogłabym pomagać Nielsowi w rachunkach i
wszyst-
kich obowiązkach, gdybyś ty nie stała mi na drodze.
Pilnie
strzeżesz, by mnie nie dopuścić. Podziękuj sobie
samej,
Gudrun, ty zarozumiała wiedźmo!
Indze zakręciło się w głowie. Próbowała zamilknąć, po-
nieważ zdała sobie sprawę, jak dziecinna stała się ich kłót-
nia. Lecz nie potrafiła się opamiętać. Wszystko, co przeży-
ła w ostatnim czasie, sprawiło, że wylała swą złość. Nie była
w stanie zapanować nad swym temperamentem.
Gudrun szeroko otworzyła oczy, lecz nie dała sobie na
długo zamknąć ust.
- Ostrzegałam ojca, kiedy chciał zawrzeć umowę z Kri-
stianem Svartdalem. Wiedziałam, że sprowadzisz nieszczę-
ście na całe gospodarstwo. I wspomnisz moje słowa, zoba-
czysz, że miałam rację!
Co za wstyd, przebiegło przez głowę Ingi. Służba jak
porażona patrzyła to na nią, to na Gudrun. Gdy Gudrun
ciskała swoje przekleństwa, czekali w napięciu, co odpowie
Inga. Kłótnia stanowiła nie lada widowisko dla wszystkich
widzów. Ktoś musiał się opamiętać. Tym razem to nie nad
nią, Ingą, będą z rezygnacją kręcili głowami.
161
- Dość tego, Gudrun. Jeśli my dwie mamy coś do omó-
wienia, chodźmy do salonu i porozmawiajmy jak dorośli
ludzie.
Gudrun zadarła głowę.
- Nie ma między nami żadnych niedomówień, Ingo.
Bądź o to spokojna. - Trąciła niechcący pęk kluczy wiszący
u paska. Żelazne klucze zabrzęczały, kiedy uderzyły o sie-
bie. - Nadal ja zajmuję się spiżarnią. I będę to robić, dopóki
się stąd nie wyprowadzę. - Z wysoko uniesioną głową wy-
szła z kuchni.
Ingę zapiekła ta zniewaga i zaczerwieniła się.
- Nie bądź taka pewna! - krzyknęła za Gudrun. - Nie
bądź tego taka pewna, Gudrun Gaupås.
Kiedy Niels objął ją tego wieczoru, Inga położyła ręce na
jego wątłej klatce piersiowej i mocno i zdecydowanie ode-
pchnęła go.
- Naprawdę mam tego dość, Nielsie. Kiedy pierwszego
ranka po ślubie spytałam o klucze, odparłeś, że przez jakiś
czas będzie je miała Gudrun. Co to właściwie oznacza?
Niels od razu ją puścił i Inga spostrzegła, że mąż de-
speracko szuka jakiegoś wytłumaczenia. Jakiegoś uzasad-
nienia, że sprawa kluczy tak długo nie została rozwiąza-
na. Inga wiedziała, że i tak niedługo je otrzyma. Za sześć
miesięcy Gudrun wyprowadzi się z domu, a wtedy odda jej
pęk kluczy. Nie, poprzysięgła sobie, będzie je miała jutro!
Nie da Gudrun tej satysfakcji, by do ostatniej godziny kon-
trolowała cały dom!
Niels mlasnął językiem o podniebienie, żeby zyskać na
czasie. Jeżeli miał nadzieję, że Inga zrezygnuje z dalszej
dyskusji, to się mylił. Stanęła przed nim wyprostowana.
-No - powtórzyła bezlitośnie. - I jak będzie?
-Czy... Czy rozmawiałaś o tym z Gudrun? - spytał
ostrożnie.
162
Inga opuściła ramiona.
- Jak można być tak ograniczonym? Wiesz dosko-
nale, że Gudrun dobrowolnie nie odda symbolu władzy.
Nie mam po co z nią rozmawiać, tyle powinieneś zrozu-
mieć!
Niels odchrząknął i pogładził dłonią błyszczącą, jasną
czaszkę.
-Nie mów do mnie w ten sposób, Ingo.
-Pytam cię, Nielsie, jako swego męża, czy poprosisz
Gudrun, żeby oddała mi klucze. Nie - poprawiła się
szyb-
ko. - Nie błagam cię. Żądam, byś już przy stole
powiedział
Gudrun, żeby przekazała mi klucze. - Nie umknęła
wzro-
kiem, cały czas patrzyła mu śmiało w oczy. Nie mogła
teraz
okazać słabości.
Niels osunął się na brzeg łóżka i zaczął zdejmować
spodnie.
- Czy musisz burzyć domowy spokój, Ingo? Czy nie
możesz poczekać do jej ślubu? - poprosił ze złożonymi rę-
kami i z błaganiem w oczach.
Inga poczuła się jak w niebie. Jakiż on żałosny i tchórz-
liwy! Ze wzburzenia zrobiło się jej gorąco.
- Nie - odparła krótko. - Jutro, Nielsie. Jutro!
Groźba, co się może stać, jeśli jej nie ustąpi, zawisła
w powietrzu.
Naburmuszył się i ściągnął twarz. Nie lubił, gdy mu roz-
kazywano, ale Inga nie dbała o to. Jeżeli Gudrun może nim
rządzić i o nim decydować, to i jej wolno. Może nie była to
piękna myśl, Inga zdawała sobie z tego sprawę, ale nie mia-
ła ochoty przemawiać łagodnie i grzecznie. To jego wina,
że wybuchła kłótnia o klucze.
-I co zrobisz - spytał surowo - jeżeli jej nie popro-
szę?
-Spróbuj, Nielsie - odparła Inga sucho. - Tylko spró-
buj, a zobaczysz, co się stanie!
Czuła się podle, ale nie mogła zrezygnować ze swoich
163
żądań. O to teraz chodziło; nigdy więcej nie zbierze się na
odwagę i nie spyta o pęk kluczy. Nie może tego załatwić
połowicznie, ale nie miała bladego pojęcia, co zrobi, jeżeli
Niels odmówi. Ale on nie musi o tym wiedzieć.
Niels sprawiał wrażenie, jakby ktoś zadał mu zaciśniętą
pięścią cios pod żebra, ponieważ westchnął głęboko i zgar-
bił się.
- Dobrze, Ingo, zapytam ją. Ale nie skarż mi się, jeśli
Gudrun ci odmówi.
Ze złością naciągnął kołdrę i odwrócił się plecami.
Niels niczego nie zrozumiał, pomyślała Inga zmęczona.
Nie chodziło jej o to, żeby naradzał się z Gudrun. Miał za-
żądać w jej imieniu zwrotu kluczy.
Westchnęła zrezygnowana i powoli przez biodra ściąg-
nęła spódnicę. Jutro rozegra się bitwa.
W domu panowało potworne zimno, kiedy Inga o świcie
wkładała ciepłą spódnicę. Dygocąc, znalazła skarpety ro-
bione na drutach i wciągnęła je na nogi. Cudownie roz-
grzewały stopy, ale musiała uważać, stąpając, ponieważ by-
wały śliskie na podeszwach.
Łaskotało ją w brzuchu z napięcia, kiedy pomyślała
o czekającej ją rozmowie przy stole. Nie będzie to spokojna
wymiana zdań. Ze wstydem przyznała, że Gudrun nie jest
temu winna, że zostanie żoną Martina, i pewnie nie można
jej za to karać... Klucze nie stanowiły już tylko widocznej
oznaki władzy, lecz stały się również narzędziem do ukara-
nia Gudrun za to, że miała poślubić Martina. Na moment
odezwały się w Indze wyrzuty sumienia, ale powoli znik-
nęły. Gudrun przez długi czas zachowywała się podle wo-
bec niej. Najwyższy czas się odpłacić.
Mimo że Inga wiele razy wbijała wzrok w Nielsa,
nie udało jej się nakłonić go do mówienia.
Demonstracyj-
nie odwracał głowę albo udawał, że jest bardzo zajęty roz-
164
mową z Gulbrandem i Torem o gospodarce. W Indze aż
się gotowało z frustracji i niecierpliwości, ale postanowiła,
że nie ujdzie mu na sucho.
Dopiero kiedy zostali w salonie tylko Niels, Gudrun
i ona, gdyż służba miała godzinę odpoczynku, Inga zdecy-
dowała się przyprzeć go do muru. Gudrun gotowała
kawę
i wyjęła ostatnie wafle i rożki, które zostały od Bożego Na-
rodzenia. Cudowny zapach rozszedł się po pokoju i w nor-
malnych okolicznościach byłaby to naprawdę miła chwila.
Lecz ów nastrój był tylko iluzją, pomyślała Inga pogardli-
wie.
Niels w roztargnieniu trącił filiżankę z kawą, zabrudził
obrus, lecz zaraz poderwał się, żeby wytrzeć brązową kału-
żę, która rozlała się na biurku.
- Siadaj, głupcze! - rzekła Gudrun ze złością. - Wytrę
to.
Inga omal nie udławiła się rożkiem. Że też Gudrun ma
czelność odzywać się w ten sposób do ojca za to, że zachował
się niezręcznie! Plama to mimo wszystko tylko wypadek.
Gdyby ona, Inga, odpowiedziała w ten sposób Kristianowi,
wylałby jej resztkę kawy, która została jeszcze w filiżance,
prosto w twarz. Nie miała co do tego wątpliwości.
Kiedy Gudrun wytarła stół, położyła ścierkę na ku-
chennym blacie i usiadła na miejsce. Nie uraczyła dziś Ingi
nawet jednym spojrzeniem. Inga po prostu dla niej nie ist-
niała.
Inga starała się przykuć uwagę Nielsa, lecz on niezręcz-
nie rozglądał się na wszystkie strony. Kiedy wreszcie odwa-
żył się podnieść na żonę wzrok, skinęła ku niemu krótko.
Błagał o litość, lecz ona wbiła w niego spojrzenie i uczyniła
zdecydowany ruch głową.
Niels zrozumiał, że nie ma sensu dłużej odwlekać prob-
lemu. Oparł łokcie na biurku i zaczerpnął powietrza.
- Gudrun... Uważam, że najwyższy czas, byś oddała
Indze pęk kluczy.-
165
Gudrun zakrztusiła się. Chwyciła się za gardło i zrobiła
czerwona na twarzy. Roześmiała się fałszywie.
- Co powiedziałeś, ojcze? Możesz powtórzyć?
Niels nie był już tak stanowczy i władczy. Głos go za-
wiódł, gdy podjął znowu:
- Jak powiedziałem, Gudrun, Inga powinna przejąć
opiekę nad domem.
Głos Gudrun przeszedł w falset, kiedy odpowiedziała:
- Obiecałeś mi, ojcze! Obiecałeś, że zachowam odpo-
wiedzialność za Gaupås tak długo, jak będę chciała.
Inga nie mogła złapać tchu. A więc Niels jej to obiecał!
Ona zaś słyszała coś zupełnie innego! Zrozumiała, że nigdy
nie dostałaby pęku kluczy, gdyby tego nie zażądała.
Gudrun z wściekłością wstała od stołu. Zacisnęła ręce
i uderzyła pięściami w blat. Jej rozgniewane oczy sypały ku
ojcu iskry. Niels skulił się przed jej dzikim temperamen-
tem. Gudrun wolno obróciła głowę i spojrzała na maco-
chę. Inga podskoczyła. Gudrun straciła zainteresowanie
dla Nielsa, teraz ona stała się jej celem... Czuła, jakby Gu-
drun przyszpiliła ją swym zimnym, szarym wzrokiem.
-Ty! - ryknęła Gudrun drżącym głosem i podniosła
górną wargę, jak gdyby szczerzyła zęby. - Grozisz
memu
ojcu, sprawiasz, że drży ze strachu z powodu twoich
gróźb,
Co takiego mu powiedziałaś, że jest skłonny oddać ci
klu-
cze?
-Nic, Gudrun. W każdym razie nic, co powinno cię
interesować. Ja jestem gospodynią w Gaupås i klucze
nale-
żą do mnie.
Gudrun odwiązała klucze i rzuciła je w stronę Ingi.
Ciężki pęk kluczy uderzył z hałasem w stół.
- Pożałujesz tego, Ingo. Zapamiętaj moje słowa. Bę-
dziesz tego żałować całą wieczność. - Mówiąc to, zebrała
W rękę spódnicę i wymaszerowała z pokoju z wysoko unie-
sioną głową.
Inga łapczywie chwyciła klucze. Mimo wszystko nie
166
miała uczucia, że odniosła zwycięstwo. Pogarda i niena-
wiść, która biła z oczu Gudrun, przerażała ją. Coś w pa-
łającym spojrzeniu pasierbicy mówiło jej, że powinna się
strzec.
Ponieważ Gudrun była szalona.
18
Hedvig obudziła się, kiedy pierwszy promień słońca za-
świecił w okno Øvre Gullhaug. Jakaś oszołomiona wiosną
mucha brzęczała przy framudze okna. Kiedy Hedvig usły-
szała głośne bzyczenie, musiała wstać z łóżka, żeby albo za-
bić muchę, albo otworzyć okno i ją wypuścić, bo myślała,
że inaczej oszaleje. Owad bił w szybę i Hedvig zmarszczyła
nos, kiedy zauważyła, że to tłusta, zielonkawa mucha pluj-
ka. Kobieta szybko zwolniła haczyk i przegoniła intruza,
który wreszcie odleciał na cienkich, niemal niewidocznych
skrzydłach.
Hedvig oparła łokcie na framudze okna i wciągnęła
chłodne, rześkie powietrze. Wiosna, pomyślała z błogoś-
cią, to najlepsza pora roku. Wszystko wokół kiełkowało
i zaczynało rosnąc, kwiaty i drzewa wkrótce przystroją się
bogactwem barw. Pomyśleć tylko, że niedługo przyjdzie
pora wypatrywać podbiałów.
Halvdan odwrócił się na łóżku, zmienił pozycję i zno-
wu zaczął chrapać. Hedvig spojrzała na męża. Jej twarz na-
brała łagodnego wyrazu, kiedy wzrokiem pieściła jego po-
stać. Przez wszystkie te lata był dobrym mężem, prawie nie
pamiętała, by dochodziło między nimi do nieporozumień.
Zdarzały się, owszem, drobne sprzeczki, lecz nigdy wielkie
kłótnie. Być może dlatego, że zwykle pozwalał jej decydo-
wać, uśmiechnęła się zamyślona, bo zdawała sobie sprawę,
że potrafiła być krnąbrna.
Nigdy nie zdradziła mu swojej tajemnicy. Na początku
wiele razy była bliska, ale nie chciała go ranić. Mąż nie zdo-
168
łał nigdy wyzwolić w niej ekstatycznych, burzliwych uczuć.
Nigdy nie doświadczyła przyśpieszonego bicia serca, o któ-
rym opowiadały zakochane dziewczęta. Brakowało jej tych
uniesień i dręczyła się z tego powodu przez pierwsze lata,
kiedy przybyła do Øvre Gullhaug jako młoda gospody-
ni. Dzisiaj była niemal szczęśliwa, że tak się stało, ponie-
waż dzisiaj wiedziała lepiej. Zakochani zwykle unoszą się
na złoconych obłokach, jak słyszała, ale co się dzieje, kie-
dy obłok znika? Co wtedy łączy małżeńską parę? Dopiero
kiedy obudziły się jej uczucia do Halvdana, nauczyła się go
kochać. Z dużym oddaniem i zaufaniem. Zawsze ku niej
promieniał, a jego dobra wola znacznie złagodziła jej tem-
perament.
Ostatnio jednak Hedvig nie mogła się skoncentrować
i bywała rozdrażniona. Czyżby go już nie kochała? Nie, ko-
chała, ale był taki spokojny i układny. Do granic, aż do-
prowadzał ją do irytacji. Tak jak wczoraj, pomyślała z nie-
chęcią. Halvdan wpadł w pewną rutynę co do pory, kiedy
powinni się kochać. W każdą sobotę wieczorem, tuż po
tym, kiedy pastor powiedział „amen" po modlitwie Ojcze
nasz, nadchodził czas igraszek w łóżku. Nigdy w ponie-
działek! Nigdy w środę rano! Już nie czuła napięcia pod-
czas pieszczot, ponieważ wiedziała dokładnie, co będzie
dalej i w czym powinna mu pomóc.
Na początku z błogim wyrazem w oczach prowadziła
go do najbardziej niewyobrażalnych miejsc, ale gorszyła go
jej rozwiązłość. Ledwie zdołał wyjąkać coś o tym, że ktoś
może ich zobaczyć lub że to nie przystoi. Boże, jak miała
tego dość!
Pragnęła żyć: dziko, bez zahamowań, grzesznie. Tak,
tak, nie codziennie, oczywiście. Ale pragnęła poczuć, jak
krew burzy się w jej żyłach, rozkoszować się podniecają-
cymi skurczami w dole brzucha! Czy tak wiele wymagała?
Teraz nie miała więcej niż czterdzieści pięć lat. W zamyśle-
niu okręcała na palcach długie, brązowe włosy i jęknęła.
169
Coraz częściej marzyła o Kristianie Svartdalu. Sprawiał
wrażenie mężczyzny niepokornego i gwałtownego, do-
kładnie takiego, jaki ją rozpalał. O, już ona by go poskro-
miła swoim ciałem!
Drgnęła ze strachu, kiedy wóz Kristiana nagle poja-
wił się na drodze. Zacisnęła dłonie na framudze okna, aż
pobielały kostki, i tylko wpatrywała się w dal z zapartym
tchem. Ludzie mówili jej, że spalił większość budynków
w Askeli i zamierzał posprzątać. Prawda, przemknęło jej
przez myśl, wóz był pełen rupieci. Wyraźnie dostrzegła
osmalone belki i żelastwo. W okamgnieniu powstał w jej
głowie dokładny obraz: Kristian jedzie na wysypisko śmie-
ci z przedmiotami, które mu się do niczego nie przydadzą.
Ile czasu zajmie mu droga na wysypisko i z powrotem
do Askeli?
Hedvig dłużej się nad tym nie zastanawiała. Migiem
przebiegła przez pokój na paluszkach, wskoczyła w ubra-
nie i wyszczotkowała włosy. Musi pośpieszyć do Askeli,
by tam dotrzeć, zanim Kristian wróci...
Kristian cicho nucił pod nosem. Spalony plac nie przed-
stawiał miłego widoku, ale po tym, jak Kristian rozsypał
popiół na pole jako nawóz i posortował rzeczy, które nie
zostały sprzedane na aukcji, zrobiło się naprawdę ładnie.
Przydatne przedmioty, które warto było zachować, na razie
wstawił do pralni. Uszkodzony kołowrotek, który nie po-
szedł pod młotek na licytacji, da się zreperować.
Łóżkiem
podziurawionym przez korniki również nikt się nie zainte-
resował, ale przyda się jako mebel do spania. Zdarzało się,
że Kristian nocował tu z soboty na niedzielę, kiedy praco-
wał do późna w nocy. Nie miało sensu wracanie do Svart-
dal o tak późnej porze, skoro i tak następnego dnia zamie-
rzał wrócić do Askeli.
170
- Prrr! - zawołał i zeskoczył na ziemię. Szybko włożył
rękawice i zaczął rozładowywać wóz. Nie miał czasu, żeby
zapalić fajkę, będzie się nią mógł rozkoszować w powrotnej
drodze.
Hedvig zatrzymała się zdyszana, kiedy ujrzała zgliszcza As-
keli. Dziwne, pomyślała, jak bardzo może się zmienić miej-
sce, kiedy usunie się z niego domy. Miejsce, okolica były te
same, ale już nie przypominały dworu, który pamiętała. Tyl-
ko komin świadczył o tym, że kiedyś stał tu dom mieszkal-
ny. Oparła się o drzewo i nasłuchiwała. Musiała się upewnić,
że nie było tu żadnego z synów Kristiana. Upstrzone brązo-
wymi cętkami oczy omiotły teren, lecz Hedvig nie dostrzeg-
ła nikogo ani nie usłyszała żadnych głosów.
Szybko pobiegła do pralni. Kiedy nacisnęła na klam-
kę, poczuła podniecenie. Kristian Svartdal... Mężczyzna,
do którego niemal nie śmiała się odezwać... A teraz mu się
pokaże... Zachichotała jak nastolatka. A jeśli porządnie się
wkurzy, że wtargnęła do jego pralni? Wtedy nie będzie ła-
two go uwieść, ale po drodze tutaj Hedvig uknuła pewien
plan... Wymyśliła wiarygodną wymówkę, dlaczego się tu
znalazła. Uśmiechnęła się do siebie chytrze. Nie sądziła,
by mogła wpaść na coś bardziej zuchwałego! Poczuła ła-
skotanie rozchodzące się w górę wzdłuż kręgosłupa i na ra-
miona. Od radosnego oczekiwania mrowiło w opuszkach
palców.
W pralni walało się mnóstwo drewnianych misek, mie-
dzianych garnków i najróżniejszych przedmiotów ułożo-
nych w sterty. Na widok niezaścielonego łóżka Hedvig po-
kręciła nosem niezadowolona. W środku panowało zimno,
złapała więc pogrzebacz, który leżał obok paleniska. Trzę-
sąc się z zimna, dołożyła do żaru szczap drewna. Najpierw
znad zmarzniętych polan uniósł się szary dym, lecz po
chwili buchnął żywy płomień.
171
Wyrzuty sumienia wobec Halvdana, dawały o sobie
znać, lecz stanowczo je odsunęła. Teraz jest już za późno,
żeby żałować, uznała i z rozmysłem zaczęła się rozbierać.
Powiesiła ubranie na krześle i naga wśliznęła się do łóżka.
Bułanek zarżał cicho i odwrócił wielki łeb w stronę Kristia-
na, kiedy wrócili do Askeli. Koń spojrzał na gospodarza
szczerymi, ufnymi oczami i odwinął górną wargę, ukazu-
jąc żółte zęby.
- Niecierpliwisz się - mruknął Kristian i poklepał
zwierzę po grzywie. - Stój spokojnie, Bułanku, odczepię
cię od wozu. - Koń wiedział, co go czeka, i przestał grze-
bać kopytem w ziemi. - No! Jesteś wolny i możesz teraz
zjeść! - Kristian roześmiał się do siebie. To uparte konisko,
nie ruszy się ani o palec, zanim mu się nie podstawi pod
pysk garści siana.
Głód ściskał żołądek Kristiana. Dobrze będzie rozpalić
w palenisku i przekąsić parę kanapek. Emma zawsze napo-
minała go, by najpierw otrzepał błoto z butów, zanim wej-
dzie do domu, i chociaż nie było jej w pobliżu, uczynił, jak
mu przykazywała. Powinna mnie teraz zobaczyć, uśmiech-
nął się Kristian do siebie, pewno nie uwierzyłaby, że jestem
taki posłuszny.
- Hedvig! - krzyknął Kristian zaskoczony. - To ty?
Bezwiednie przeciągnął ręką po niesfornych włosach
i w zakłopotaniu potarł brodę. Skąd ta kobieta się tu wzię-
ła? Zawstydzony spojrzał na Hedvig, która leżała pod ko-
cem i uśmiechała się do niego.
- Tak, to ja. - Jej czysty śmiech dosięgnął jego uszu.
Kristian poczuł, że ogarnia go dziwny niepokój. Gospo-
dyni w Øvre Gullhaug miała skłonności do noszenia
głowy
odrobinę wyżej niż wszyscy inni i była bardziej zadufana
w sobie. Nie miała ku temu powodów, pomyślał roztarg-
niony, pamiętał ją z młodości... Nieśmiałość nie była
172
określeniem, które by do niej pasowało. Chociaż przyby-
ła do wsi już jako mężatka, przy wielu okazjach usiłowała
wkraść się w jego łaski, mimo że wiedziała o jego wielkiej
miłości do Jenny.
-Co cię tu sprowadza? - spytał powściągliwie, lecz
uprzejmie.
-Spotkało mnie szczęście w nieszczęściu - zachicho-
tała Hedvig i mrugnęła kokieteryjnie. - Wybrałam się
na
konną przejażdżkę. Nawet zapracowane gospodynie
do-
mowe potrzebują czasem przerwy, wiesz - roześmiała
się
perliście. - Mój koń gwałtownie się zatrzymał, kiedy
nagle
z lasu wybiegł lis i wtargnął pod jego kopyta. Zanim
zdąży-
łam mocniej się chwycić, spadłam prosto do kałuży. A
koń
pogalopował z powrotem do domu. Mam nadzieję, że
nikt
nie będzie się o mnie niepokoił - dodała obłudnie.
Kristian poruszył niespokojnie stopami.
-To kiepsko, że przydarzyło ci się takie nieszczęście.
Boli cię coś po tym upadku?
-Nie, na szczęście nie. Zastanawiałam się, czy nie pójść
do domu, ale tak strasznie zmarzłam w mokrym
ubraniu.
Wiesz, jak to daleko...
-Masz rację - zgodził się Kristian, nie wiedząc, gdzie
zaczepić wzrok. Oczy Hedvig żarzyły się ku niemu, a
jej
koci uśmiech zbijał go z tropu.
-Pozwoliłam sobie tutaj poszukać schronienia.
-Całkiem słusznie - odparł Kristian z galanterią. - Mog-
łabyś się rozchorować, gdybyś postanowiła
przemoczona
wracać do domu.
-Tak, prawda? Pewnie widzisz, że rozpaliłam w pale-
nisku. Mimo to - poskarżyła się, przymilnie
przekrzywia-
jąc głowę - strasznie tu zimno! Czy nie zechciałbyś,
Kri-
stianie, wejść tu pod koc i ogrzać mnie? - uśmiechnęła
się
kokieteryjnie.
Kristianowi zdawało się, że się przesłyszał. Czuł, jakby
ktoś zatrzasnął mu jakąś klapkę w głowie. Klapka zamknę-
173
ła mu dopływ słów i stanął oniemiały. O co go Hedvig spy-
tała? Czy nie... nie chciałby wejść do łóżka i jej rozgrzać?
Zanim zdążył zebrać myśli, Hedvig odrzuciła na bok koc
i wolno wstała. Dawno nie widział nagiej kobiety. Zbyt daw-
no temu... A Hedvig była pięknie zbudowana. Te szczupłe
uda i krągłe biodra. Jej piersi sterczały ku niemu kusząco,
kiedy stanęła przed nim, uwodzicielsko się uśmiechając.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Jej słodki oddech leciutko
niczym mgiełka musnął jego twarz. Hedvig pochyliła się
ku Kristianowi, a on odruchowo oblizał wargi, jak gdyby
się szykował, że go pocałuje. Nie pocałowała. Zatrzymała
usta tuż przy jego ustach. Drażniła go. Podniecała. Zaszu-
miało mu lekko w głowie, miękka skóra kobiety obudziła
w nim pożądanie.
- Mogę ci sprawić przyjemność - obiecała i osunęła się
na kolana.
Kristian odchylił do tyłu głowę i jęknął z rozkoszy, kie-
dy Hedvig śmiało przesunęła rękami po jego spodniach.
Jak mogło to być tak cudowne? Przecież nadal miał na so-
bie ubranie i nie dotknęła jego męskości, pomyślał oszoło-
miony, tylko prawie...
Wiedział, że powinien jej przerwać, kiedy zaczęła mu roz-
pinać spodnie, ale nie znalazł dość siły. Zgiął plecy i jęknął
z rozkoszy, kiedy językiem pieściła jego twarde przyrodzenie.
- Święty Boże! - krzyknął błagalnie.
Słyszał wesoły śmiech Hedvig, lecz zaraz jej głos roz-
płynął się w mgle, kiedy objęła go ramionami. Kristian nie
śmiał spojrzeć na nią w dół w obawie, że eksploduje. Czuł
tylko dotyk jej miękkich warg i wilgotnych ust.
- Hedvig - poprosił. - Nie wolno nam...
Nie odpowiedziała, tylko wolno przesuwała językiem
po jego skórze.
-Nie, Hedvig, to nie w porządku...
-Ale przyjemne - roześmiała się i przytuliła głowę do
jego krocza.
174
Gdzieś w oddali zamajaczyła Kristianowi twarz Jenny
i poczuł, że źle robi, ale... Było mu tak dobrze... Tak daw-
no temu... Poczuł dziwną miękkość w nogach i sięgnął po
krzesło, żeby usiąść. Jego palce dotknęły ubrania Hedvig
i nagle, jakby od jednego uderzenia, pękły wszystkie więzy,
którymi ta kobieta go omotała. Jej rzeczy nie były mokre...
Skłamała! Skłamała, że wpadła do kałuży. Zaplanowała tę
intrygę. Zdetonowany zrozumiał, co się święci.
- Dość - syknął i szorstko odepchnął Hedvig.
Zawstydzony zapiął spodnie. Brzydził się widokiem tej
wulgarnej kobiety, która leżała przed nim z obnażonym ło-
nem i rozstawionymi nogami.
-Co się stało? - zaczęła przestraszona. - Czy nie było
ci...
-Milcz, ty pozbawiona skrupułów wiedźmo! Wkładaj,
do diabła, te swoje szmaty i zabieraj się stąd! -
Otworzył
drzwi z takim rozmachem, że trzasnęły z hukiem o
ścianę.
Hedvig zaczerwieniła się i w pośpiechu zaczęła wycie-
rać ślinę wokół ust. Płacz dławił jej głos. .
-Ależ Kristianie!
-Nie odzywaj się do mnie! Że też dałem się tak po-
dejść... Jesteś przecież mężatką. - Trzymał
ostrzegawczo
ręce w górze i wypluwał z siebie słowa.
Hedvig porwała swoje ubranie i schowała się za nim.
Nagle pożądanie zmieniło się w krnąbrność.
-Nie bądź taki ważny, Kristianie Svartdal! Pragnąłeś
mnie, widziałam.
-Tak, pragnąłem. Przez moment byłem słaby, ale ty
nie jesteś moją kobietą.
Hedvig uśmiechnęła się złośliwie, żądna zemsty.
- Jenny nie żyje, rozumiesz? Nie żyje! Nigdy jej nie od-
zyskasz. Nigdy!
Kristian musiał zagryźć wargę, żeby jej nie uderzyć
w twarz.
- Nie masz prawa mieszać do tego Jenny!
175
W oczach Hedvig pojawił się przebiegły błysk. Ton jej
głosu był zniekształcony z powodu upokorzenia:
- Jesteś nienormalny, Kristianie. Wiesz o tym? Nikt
przez całe życie nie boleje nad partnerem, który umarł.
A Jenny nie jest warta, żeby się tak zamartwiać, jeśliby się
kto pytał. Ładna z wyglądu, owszem, ale zimna. Zimna jak
lód. - Uśmiech triumfu wykrzywił jej usta.
- Nic o tym nie wiesz! - odciął się Kristian obrażony.
Hedvig wciągnęła bluzkę przez głowę. Jej oczy przypo->
minały dwie wąskie szparki.
- Może i nie. Ale kiedy widzę Ingę, tę twoją kruczowło-
są córkę, to jakbym miała przed sobą Jenny. Równie ponu-
rą, zamkniętą w sobie i nieustępliwą... Co takiego widzia-
łeś w Jenny, że stała się dla ciebie kimś tak wyjątkowym?
Obraźliwe słowa Hedvig doprowadziły Kristiana do
wściekłości. Wyciągnął rękę i mocno złapał za długie, brą-
zowe włosy Hedvig. Hedvig jęknęła, kiedy ją za nie po-
ciągnął, a potem wyrzucił za drzwi w błoto. Wszystko,
co widział, to jej biały tyłek, kiedy się podnosiła. Zatrzasnął
drzwi. Wyprowadzony z równowagi oparł się o nie i głębo-
ko wciągnął powietrze.
Usłyszał za sobą łomotanie. To Hedvig waliła do drzwi
zaciśniętymi pięściami.
- Nie ujdzie ci to na sucho, draniu! Tylko poczekaj,
ograniczony stary capie! Nie pozwolę się upokarzać w tak
nikczemny sposób... - urwała stek wyzwisk. Kristian sły-
szał dochodzący z zewnątrz jej przyśpieszony, nerwowy
oddech. - Pewnego dnia, pewnego dnia będziesz musiał
drogo zapłacić za to, co mi zrobiłeś! Pożałujesz, Kristianie
Svartdal, tylko poczekaj, a zobaczysz!
19
Następne trzy tygodnie po przejęciu kluczy minęły szybko,
uznała Inga. Szybciej, niżby chciała. Poza tym zaczynała
być gruba. Brzuch wzdął się, a piersi były ciężkie i boles-
ne.
Na szczęście ominęły ją męczące mdłości, które doty-
kały wiele ciężarnych kobiet. Tylko dwa razy wymiotowała;
pierwszy raz tego dnia, kiedy niespodziewanie okazało się,
że zakiełkowało w niej nowe życie.
Kiedy wieczorami siadała w bujanym fotelu, czuła moc-
ne kopnięcia pod żebrami. Dziecko żyło. Nie miała co do
tego wątpliwości. Wtedy kładła rękę na brzuchu i wypeł-
niała ją radość, że niedługo zostanie matką.
Innym razem mogłaby niemal nienawidzić tego dziec-
ka, które się w niej rozwijało. Przerażało ją to. Na myśl
o tym, że być może nosi w sobie córkę lub syna Nielsa,
ogarniała ją bezsilność. Że zakiełkowało w niej nasienie
Nielsa... Wzdrygnęła się.
Wrogość między nią a Gudrun tylko przybierała na sile
i uprzykrzała dni. Inga zadrżała i oparła głowę na zagłów-
ku. Wcześniej przynajmniej wymyślały sobie i trzaskały
drzwiami, niemal skakały sobie do oczu, ale to było lepsze
niż głucha cisza, która ostatnio zapanowała we dworze.
Męczyło to służbę w równym stopniu jak ją samą. Inga
zauważyła, jak krępowali się schodzić na posiłki.
Kiedy Niels i Gudrun weszli do salonu, Inga skuliła się
i skoncentrowała na ubrankach dla dziecka, które już szyła.
Dziecko urodzi się na wiosnę, ale jeszcze będzie potrzebo-
177
wało ciepłych rzeczy. Majowy wiatr potrafił być bezlitosny
dla niemowląt, których płuca jeszcze były słabe.
Niels pykał fajkę i notował coś w swoich papierach. Gu-
drun wyjęła białe jak śnieg lniane płótno. Materiał został
wytworzony tutaj w gospodarstwie i Gudrun uważała, że to
szczególny powód do dumy. Lubiła pokazywać rękodzieło,
wytworzone od samego początku.
Igła Gudrun biegła do góry i na dół bez przestanku.
Na materiale wyłaniały się ładne, kształtne litery wyszy-
wane ściegiem krzyżykowym. Inga miała uczucie, jak gdy-
by granatowe ściegi z niej drwiły. Nawet kiedy zamknęła
powieki, tańczyły jej, przed oczami litery „MGS". Martin
i Gudrun Storedal... Im były ładniejsze, tym większą miała
ochotę wyrwać poszewki na poduszki lub obrusy z rąk Gu-
drun i wrzucić je do kominka. Widok płomieni pochłania-
jących pracę Gudrun sprawiłby jej piekielną radość. Mu-
siała niejako narzucać sobie spokój, żeby siedzieć cicho,
ale w myślach dawała upust marzeniom. Za każdym ra-
zem, kiedy widziała w duchu lniany materiał rozpadający
się w popiół, drżała z zapierającego dech napięcia.
Którejś niedzieli pod koniec marca Inga nagle otworzyła
oczy, mając uczucie, jak gdyby ktoś uderzył ją w brzuch.
Przez chwilę kręciła głową z boku na bok, zdumiona, co się
dzieje.
Z jękiem opadła na materac, kiedy uświadomiła sobie
bezwzględną, bezlitosną prawdę. Dzisiaj miał zostać ogło-
szony ślub Martina i Gudrun. Przez chwilę leżała nierucho-
mo, sprawdzając, czy przypadkiem coś jej nie boli. Gdyby
tylko mogła znaleźć jakąś wymówkę, żeby zostać w domu,
podczas gdy inni pojadą do kościoła. Oparła się o
komodę
i z trudem wstała z łóżka. Na nic się nie zdadzą wykręty.
Któregoś dnia i tak będzie musiała spojrzeć w oczy rzeczy-
wistości.
178
Przygnębiona podeszła do okna. Popatrzyła na bia-
ły krajobraz. Tegoroczna zima była wyjątkowo mroźna
i śnieżna. Co teraz robi Martin? Czy wkłada odświętną ko-
szulę i garnitur? Inga na zaparowanej szybie narysowała
serce. Kusiło ją, żeby napisać, tak jak to robiły dzieci, ini-
cjały swoje i Martina, ale zrezygnowała. Ze smutkiem zma-
zała serce wierzchem ręki.
Poczłapała wolno do pieca i zanurzyła palec w garnku
z wodą. Poprosiła Eugenie, kiedy rano dokładała drewna,
żeby nastawiła wodę do mycia. Woda miała odpowiednią
temperaturę. Inga nalała jej do miski, żeby umyć włosy
i całe ciało.
Woda pociekła po twarzy, ukrywając łzy, które popłynęły.
Msza odprawiana przez pastora brzmiała w uszach Ingi jak
brzęczenie pszczoły. Nie potrafiła skupić się na słowach,
a jej myśli kierowały się zupełnie na co innego niż kaza-
nie.
Gudrun siedziała nieruchomo obok niej. Niechęć i wro-
gość między nimi sprawiała, że Indze ciężko było swobod-
nie oddychać. Gudrun pewnie nie było łatwiej, bo wierciła
się na twardej kościelnej ławce jak węgorz. Czy czuła się
nieswojo dlatego, że siedziała obok Ingi, czy też denerwo-
wała się, że pastor zaraz ogłosi, że wkrótce zostanie żoną
Martina Storedala?
Kiedy pastor zakończył modlitwę, zrobił przerwę, żeby
przykuć uwagę swoich dziatek.
Zaraz to powie, przeraziła się Inga. Ściskała w dłoniach
psałterz. Wciągnęła głęboko powietrze, przygotowując się
na to, co miało nastąpić.
Pastor Mohr zaszeleścił cienkimi kartkami Biblii. Do tej
świętej księgi włożył swoje notatki. Czystym głosem oznaj-
mił:
179
- W imię Boga, amen. Niech będzie wszem wiadomo,
że Martin Storedal zamierza się ubiegać o połączenie węz-
łem małżeńskim z Gudrun Gaupås zgodnie z prawem Bo-
żym i kościelnym. Lecz jeśli znajdzie się ktoś, kto zna oko-
liczności, które mogłyby stać na przeszkodzie do zawarcia
tego małżeństwa, niech o tym powie teraz i powiadomi sę-
dziów kościelnych przed ślubem... - Pastor przerwał czyta-
nie, spojrzał na tłum, żeby się przekonać, czy ktoś wystąpi na
środek, żeby nie dopuścić do małżeństwa między młodymi.
Inga zamknęła oczy i mocno przycisnęła psałterz do
piersi. Dobry Boże, pomodliła się w duchu, spraw, by ktoś
wystąpił, ktokolwiek! Ktoś musi przecież przeszkodzić,
by Gudrun nie została żoną Martina. Ona nie może go do-
stać... Nie ona!
Jednak nigdy przedtem w kościele nie było jeszcze tak
cicho.
Pastor pochylił głowę i dokończył czytanie:
- Niech Jezus Chrystus połączy razem tych dobrych
ludzi. Niech małżeństwo między nimi zostanie zawar-
te, niech trwa i otrzyma taki koniec, by przyniosło cześć
i chwałę Bogu, im samym dar spełnienia, a przyjaciołom
i bliskim radość. Amen.
Zgromadzeni w kościele wstali z hałasem.
- Chodź, Ingo - zachęcała Sigrid. - Musimy złożyć
Martinowi życzenia - dodała z zachwytem.
Inga spróbowała się uśmiechnąć, gdy tymczasem serce
jej krwawiło.
Ragnhild nie wiedziała właściwie, czy się martwić, czy ode-
tchnąć z ulgą, że ślub został ogłoszony. Kiedy pastor uczy-
nił przerwę podczas czytania, zrobiło się jej gorąco ze zde-
nerwowania. Czytaj dalej, dalej, ponaglała w duchu, śpiesz
się, żeby nikt nie wstał i nie zgłosił sprzeciwu! Na szczęście
nikt tego nie zrobił i wreszcie mogła się uspokoić.
180
Spoglądała na Martina, w którego oczach malował się
wyraz udręki. Wiedziała, że syn nie ożeni się z miłości.
Laurensowi i jej się to udało i dziękowała Stwórcy za pra-
wie każdy dzień. Lecz ilu było takich szczęśliwców jak oni?
Bardzo niewielu.
Mimo wszystko zdawała sobie sprawę, że udręczona
twarz najstarszego syna na długo zapadnie jej w pamięć.
Ragnhild zwróciła uwagę, jak bardzo się starał niczego po
sobie nie pokazać i że mięśnie jego szczęki, zwróconej w jej
stronę, były mocno napięte.
A Inga... Ragnhild na chwilę zamknęła oczy, gdy tłum
wolno przesuwał się wzdłuż kościoła. Nie miała wątpliwo-
ści, że Inga cierpi z bólu.
Inga patrzyła teraz na Martina inaczej. Już nie jego nie-
zwykły urok zwracał jej uwagę. Dopiero teraz zrozumiała,
co traciła: dobrego przyjaciela, który jej słuchał, kochanka,
który poruszał najczulsze struny jej ciała, i powiernika, dla
którego zrobiłaby wszystko, by był przy niej do końca życia.
Jego twarz była zmieniona z rozpaczy, kiedy Niels, Gu-
drun, Sigrid i ona poszli przywitać się z rodziną Storedalów
na kościelnym wzgórzu. Początkowo Martin nie miał od-
wagi na nią spojrzeć, lecz po chwili podniósł głowę i śmia-
ło popatrzył jej w oczy. Przez sekundę jego wzrok wyra-
żał całą złość, że zmuszono go do tego małżeństwa, i nagle
jego oczy nabiegły łzami. Zagryzł dolną wargę i ledwie do-
strzegalnym ruchem otarł oczy.
Inga zaniemówiła z wrażenia, gdy zobaczyła, jaki jest
przystojny. Miał na sobie czarny garnitur i śnieżnobia-
łą koszulę. Jasne włosy starannie przyczesał z grzywką na
bok. Wydawał jej się obcy. Taki formalny i sztywny. Miała
ochotę wyciągnąć rękę i zmierzwić mu tę grzywkę. Lecz
teraz musiał się godnie prezentować. Był mężczyzną goto-
wym wziąć odpowiedzialność za młodą gospodynię.
181
Rodziny pozdrowiły się uprzejmie. Dobrze się znały,
ale okoliczności były dziś wyjątkowe. Ślub został ogłoszony
przed wszystkimi mieszkańcami gminy.
Kiedy przyszła Ingi kolej, żeby złożyć Martinowi życze-
nia, dygotała tak, że ręka jej się trzęsła i zęby szczękały w us-
tach. Musiała dołożyć starań, żeby jej głos brzmiał wesoło.
- Życzę ci szczęścia, Martinie.
Ukłonił się elegancko.
- Bardzo dziękuję, pani Gaupås. Jak widzę, zbliża się
termin rozwiązania.
Wolną rękę położyła na brzuchu.
-Tak, dziedzic urodzi się w maju. Bardzo się cieszymy,
Niels i ja. - Na szczęście udało jej się rozmawiać
beztro-
skim i naturalnym tonem. Nikt z obecnych się nie
domyśli,
że jest jej przykro.
-Mam nadzieję, że poród się uda - rzekł wesoło, włą-
czając się do tej gry. - Musisz się pośpieszyć i postarać,
byś
zdążyła na wesele moje i Gudrun.
-Obiecuję - przyrzekła. - To cztery miesiące póź-
niej. - O Boże, gdyby mogła leżeć chora siódmego
wrześ-
nia. Wtedy uniknęłaby przeżywania udręki tego
fatalnego
dnia. - Jednak to Bóg decyduje o zdrowiu i chorobie -
do-
dała w zamyśleniu.
Chciałaby mówić dalej, ale poczuła ukłucie w sercu.
Wrażenie potęgowało się. Obezwładnił ją paraliżujący ból.
Serce powoli zmieniało się w żelazny supeł. W gardle ścis-
kało i piekło. Martin, Martin, powtarzała w duchu.
Nie była w stanie słuchać, o czym obie rodziny roz-
mawiały. Rozpoznała podniesiony, gromki głos Laurensa.
Oszołomiona pustą obojętnością, domyśliła się, że Store-
dalowie się żegnają. Dopiero kiedy Laurens ostrożnie po-
łożył jej rękę na ramieniu, wyrwał ją z zamyślenia.
-Uważaj na siebie, Ingo.
-Postaram się - zająknęła się zawstydzona.
Nawet wymiana tych kilku słów z Laurensem wydawała
182
się Indze zupełnie inna, ponieważ teraz wiedziała, że jest jej
wujkiem. W ich żyłach płynęła ta sama krew. Sam nie zdra-
dził się jednym gestem, że są krewnymi. Lecz jego troska
oraz prawdziwa radość ze spotkania były naprawdę szczere.
Kiedy Martin stanął obok Gudrun, żeby z nią poroz-
mawiać, Inga uniosła spódnicę. Nie była w stanie - nie
mogła - być świadkiem ich zażyłości. Nagle odwróciła
się
i poszła do wozu. Ci, którzy zostali na miejscu zaskoczeni,
niech myślą o jej ucieczce, co chcą. Istniały granice jej wy-
trzymałości.
Wokół pochylonej od wiatru chaty śnieg leżał niemal
nie-
tknięty. Tylko od drzwi domku do komórki wydeptano wą-
ską ścieżkę. Człowiek, który chodził tędy tam i z powrotem
po drewno, dźwigał duży ciężar, bo ślady stóp były głęboko
odciśnięte i nierówne.
Elen Grindstuen położyła ostrożnie drewniane
szczapy
do skrzyni na drewno i roztarta spękane, zmarznięte palce.
Ze strachem spojrzała na małżeńskie łóżko, w którym leżał
jej mąż okryty kocami i skórami.
-Całe życie przeżyliśmy razem, Elen - rzekł niewy-
raźnie stary mężczyzna. Cienka, trupio blada skóra
cias-
no opinała jego czaszkę. Jego oczy przesłaniała szara
błona,
która sprawiała, że widział wszystko jak przez gęstą
mgłę.
-To prawda - szepnęła Elen smutno i w pośpiechu
podeszła do męża. - Nawet jednego dnia nie
żałowałam,
że się pobraliśmy. Owszem, nie było łatwo, Audunie,
ale...
Audun Grindstuen ledwie zdołał skinąć głową.
-Tak czy owak... Mój czas dobiegł końca...
-O, nie mów tak! - rzekła z wymówką i jęknęła.
Zrozpaczona położyła swą rękę na jego rękach. Gładzi-
ła czule jego wysuszone, pomarszczone dłonie złożone do
modlitwy.
183
Dysząc chrapliwie, Audun wyszeptał:
- W ostatniej nocy godzinie, gdy ogień bucha płomie-
niem, budzi się również śmierć i pyta, czego chcę. Śmierć
czeka już w ciemności, która się tu wślizguje, uwalnia mnie
od cieni i światło me zdmuchuje.
Elen przycupnęła w końcu łóżka i rozpłakała się. Au-
dun, z którym spędziła długie lata życia, poddał się. Po-
zwolił, by przyszła śmierć.
Elen siedziała nieruchomo na krześle. Jej ręce z wystający-
mi, niebieskimi żyłkami bezwiednie gładziły kota po jego
lichym futerku. Kot mruczał i rytmicznie ugniatał łapkami
jej zniszczoną spódnicę. Jego pazurki nie są już ostre, po-
myślała smutno. Mruczek też się starzeje.
Świadomość pulsowała w każdym skrawku ciała; nie ma
już po co żyć, westchnęła ciężko. W komórce leży jej wier-
ny, uczciwy mąż. Harujący od świtu do zmierzchu drobny
chłop, Audun Grindstuen, poprzedniego wieczoru wydał
ostatnie tchnienie.
Jedyny żyjący syn, Anders, obiecał pomóc jej złożyć
ojca do grobu. Zauważyła troskę w oczach syna, który zda-
wał się mówić: Czy teraz się poddasz, mamo? Czy za ty-
dzień lub dwa podążysz za ojcem?
Dziś w nocy stanęła przed taką pokusą. Miała ocho-
tę poddać się płaczowi i smutkowi. I śmierci. Lecz przez
wszystkie te lata nosiła w sobie głęboką tęsknotę. Audun
widział to pewnie po niej czasami, lecz o zdarzeniu, któ-
re ich dotknęło, musieli milczeć po grób. Trzeba było za-
grzebać przeszłość i o niej zapomnieć. Zatuszować i nigdy
nie szukać okazji do rozdrapywania jej oskarżycielskimi,
raniącymi palcami.
- Psik! - fuknęła na kota, ale nie zepchnęła go
szorstko z kolan. Ostrożnie wzięła jego miękkie ciało
i zestawiła na podłogę. Mruczek podreptał do koszyka
184
przy piecu, umył językiem łapki i zwinął się w malutki
kłębek.
Nadal nie mogła spokojnie patrzeć na swoje odbicie
w lustrze. Przez ponad czterdzieści lat żyła ze zniekształ-
coną twarzą - zamkniętym okiem, pofałdowaną skórą
i zdeformowaną górną wargą, która układała się w grymas.
Po pożarze Elen nie mogła już dobrze zamknąć ust, tak że
zawsze było jej widać zęby, i dziąsła w jednym z kącików
ust. Ucho nosiło blizny od poparzeń, a włosy po prawej
stronie głowy nie chciały rosnąć. Tylko kilka cienkich kos-
myków zostało przy skroni, lecz przypominały one raczej
siwą, splątaną wełnę.
Tęsknota ciągle boleśnie dawała o sobie znać. Elen ni-
gdy nie zapomniała, ale czy przebaczyła? Nie, pomyślała
smutno, na pewno nie. Andrine zniszczyła życie zarówno
swemu ojcu, jak i jej. Los nie był dla nich litościwy, a jedi
nak ich małżeństwo układało się dobrze. Oboje bardzo
ciężko pracowali po tym, jak osiedlili się nad rzeką Solberg
w Drammen. Pamiętała długie, mroczne dni ciężkiej ha-
rówki w przędzalni bawełny.
Elen przycisnęła bezzębną górną szczękę do dolnej
wargi. Podjęła decyzję: kiedy Audun z godnością spocznie
w ziemi, wybierze się do Holmestrand. Słyszała, że Andri-
ne wyszła za mąż za sędziego w Gaupås. Czuła nieodpar-
tą potrzebę, by znowu zobaczyć córkę. Dlaczego? Tysiące
razy zadawała sobie to pytanie. I nigdy nie znalazła od-
powiedzi. Mimo to wiedziała na pewno: Wybierze się do
Gaupżs! To będzie jej ostatnia podróż...
-Do diaska! - zaklęła Gudrun zdenerwowana które-
goś dnia w połowie kwietnia.
-Co się stało? - spytała Eugenie, która szorowała
drewniane naczynia we wrzątku z dodatkiem jałowca.
185
- Gulbrand i Torę zapomnieli śniadania - odparła po-
nuro. Westchnęła ciężko. - Ubiorę się i zaniosę im koszyk
do lasu. Nie widzę innej rady.
Inga nawet nie spytała, czy mogłaby pójść. Coraz trud-
niej się poruszała z powodu ogromnego brzucha, który
uciskał miednicę, poza tym szybko się męczyła i dostawała
zadyszki.
To ważne, by mężczyźni mogli coś przekąsić i napić się
czegoś ciepłego, ponieważ porządnie marzli podczas pracy
w lesie. W zimie zwykle wyciągali drewniane bale, przy-
kryte śniegiem i lodem, ponieważ lekko ślizgały się po za-
marzniętej powierzchni.
Gudrun ciepło się ubrała - włożyła kilka warstw halek
i gruby kubrak. Przewiesiła koszyk przez ramię.
- Zaraz wracam! - rzuciła i huknęła drzwiami.
Inga zdusiła westchnienie ulgi. W całym domu zapano-
wała swobodniejsza atmosfera, gdy Gudrun wyszła. Euge-
nie podawała Indze ociekające wodą korytka, deski i drew-
niane maselnice dokładnie umyte w parującym roztworze
z jałowca.
-Czy widać już koniec budowy waszego domu? - spy-
tała Inga Eugenie, wycierając drewno ściereczką do
na-
czyń.
-O tak - ożywiła się Eugenie. - Dom będzie piękny,
wiesz. Nie za duży, oczywiście, ale z półpiętrem. Na
dole
będzie niewielka kuchnia, salon i jadalnia. Dach na
pod-
daszu jest spadzisty po obu stronach, więc nie zostanie
tam
zbyt dużo miejsca. Ale Torę urządził dwie przytulne
sypial-
nie, jedną dla Elleva i Tidemanna i jedną dla nas. W
naszej
sypialni znajdzie się jeszcze miejsce na kołyskę, jeżeli
się
zdarzy, że niedługo będę przy nadziei.
-To brzmi wspaniale - stwierdziła Inga zachwyco-
na. - Mogę się z tobą wybrać któregoś dnia do Lokken
i obejrzeć, jak mieszkacie?
-Naprawdę chciałabyś?! - zawołała Eugenie szczęśliwa.
186
-Naturalnie -r odparła Inga i uśmiechnęła się. - Ale
lepiej poczekać, aż dziecko się urodzi.
-Masz rację, Ingo - zgodziła się Eugenie. - Powiedzia-
łam...
Nagle Eugenie zbladła i wypuściła z ręki deskę, która z ha-
łasem upadła na podłogę. Zakryła usta ręką i krzyknęła.
- Co się stało?! - zawołała Inga przerażona.
Eugenie wybełkotała coś niezrozumiale, po czym.pod-
niosła rękę i pokazała za okno. Początkowo Inga nie mog-
ła się zorientować, co służąca chciała jej pokazać, ale po
chwili zobaczyła.
- Boże - jęknęła.
Chyba do końca życia będzie miała przed oczami widok
Gudrun na cienkim lodzie. Eugenie chwyciła Ingę kurczo-
wo za ramię i razem patrzyły oniemiałe, jak Gudrun wcho-
dzi na zamarzniętą powierzchnię jeziora. Obie stały w mil-
czeniu, jak gdyby w obawie, że gdy tylko się poruszą, lód
pęknie pod starszą córką Nielsa.
Serce w piersi Ingi waliło jak młot.
- Mamy kwiecień, lód nie jest już pewny... Pod gładką,
kapryśną taflą znajduje się mnóstwo zdradliwych rowów!
Co ona robi?
Nagle stało się to, czego się obawiały. Wszystko wyda-
rzyło się tak szybko, że nawet nie zdążyły jęknąć. Zobaczy-
ły, jak lód pęka pod ciężarem Gudrun, jak upada i zostaje
wessana do lodowatej wody. Koszyk, który niosła w ręku,
zatoczył łuk w powietrzu i potoczył się kilka metrów od
wyrwy. Wszystko, co widziały, to ramiona Gudrun, który-
mi wymachiwała, starając się czegoś uchwycić. Po chwili
wyłonił się jej tułów.
Wtedy Inga oprzytomniała.
- Eugenie, zawołaj Kristiane i Marlenę! I powiedz Si-
grid, żeby wzięła grubą linę.
- Nikt z nas nie umie pływać - łkała Eugenie w pani-
ce. - Boże, Gudrun się zaraz utopi!
187
-Zrób tylko, co powiedziałam! - rozkazała Inga go-
rączkowo. - Ja potrafię pływać.
-Ale ty jesteś w ciąży - płakała służąca. - Nie możesz...
-Pośpiesz się! - przerwała jej Inga. - Zbierz, wszyst-
kich!
Przerażenie malowało się na twarzy Eugenie, ale szybko
odzyskała panowanie nad sobą. Wkrótce w całym domu
rozlegały się krzyki i jęki rozpaczy.
Inga włożyła buty i wypadła na dwór. W krótkim czasie
dotarła do jeziora, ale przez głowę zdążyły jej przemknąć
najróżniejsze myśli. Bez jej pomocy Gudrun byłaby skaza-
na na śmierć, bo nic nie wskazywało na to, żeby jej się udało
wydostać na lód. Grube ubranie nasiąkło wodą i zrobiło się
ciężkie, poza tym Gudrun wychłodziłaby się i pewnie stra-
ciła przytomność z powodu lodowatego zimna i wstrząsu.
Potworny, lecz nęcący pomysł zaświtał w jej umyśle:
Jako jedyna mogła teraz uratować życie Gudrun, skoro nie
było mężczyzn, ale czy chciała...? To jedyna możliwość,
żeby nie doszło do ślubu Martina i Gudrun. Lecz to by
oznaczało, że pozwoliła Gudrun umrzeć...
Gdyby Gudrun utonęła, Martin byłby wolny. A i ona
sama nigdy więcej już by nie doświadczyła przykrości ze
strony tej zuchwałej i złośliwej dziewczyny. Ogarnęło ją ra-
dosne podniecenie, gdy sobie uświadomiła, że mogłaby się
teraz pozbyć najgorszego wroga i największej rywalki.
Sigrid i służące biegły, płacząc, z tyłu. Przyśpieszyła
kroku. Wkrótce dostrzegła Gudrun uczepioną lodu. Widać
było, że nie na długo starczy jej sił. Blada twarz pasierbicy
zwrócona była ku niebu.
Nie, przebiegło Indze przez myśl. Nie może poświęcić
Gudrun! Były zagorzałymi wrogami, ale nie wolno pozwo-
lić jej umrzeć. Nie zasłużyła na śmierć.
Jeżeli uda mi się ją uratować, pomyślała Inga w de-
speracji, to może się pogodzimy. Może to szansa, by so-
bie nawzajem wybaczyły i zostały przyjaciółmi? Wszystko,
188
co złe i siejące niezgodę, mogłyby zostawić w tyle i odsu-
nąć w niepamięć.
Dopadła do kamienistego spadzistego brzegu i zerwa-
ła z ramion szal. Przebierając nogami, czekała na pozosta-
łych.
Sigrid szlochała spazmatycznie, kiedy dotarła nad je-
zioro. Łkając, podała Indze linę, a Eugenie przewiązała ją
drżącymi rękami wokół piersi i mocno naciągnęła.
Inga rozejrzała się, żeby zobaczyć, w którym miejscu
lód wydawał się najmocniejszy. Zamarła z przerażenia.
- Gudrun! - krzyknęła struchlała ze strachu. - Gu-
drun!
Jezioro było nagie i puste.
Gudrun nie było widać. Zniknęła pod wodą.