saga
Cienie
z przeszłości
Torill Thorup
W SEMI UKAŻĄ SIĘ:
tom 1. Inga
tom 2. Korzenie
tom 3. Podcięte skrzydła
tom 4. Pakt milczenia
tom 5. Groźny przeciwnik
tom 6. Pościg
tom 7. Mroczne tajemnice
tom 8. Kłamstwa
tom 9. Wrogość
tom 10. Nad przepaścią
tom 11. Odrzucenie
tom, 12. Zaginiony
tom 13. Waśń rodowa
tom 9.
WROGOŚĆ
1
Gaupås, wrzesie 1908 roku
ń
Kiedy Gulbrand zbudził się z długiej i zasłużonej drzem-
ki i wyszedłz domku dla służby, od razu pojął, że coś jest
nie tak. Zdawało mu się wcześniej, że słyszy rżenie koni
i hałas ze stajni, ale dźwięki pomieszały się mu z głosa-
mi we śnie.
Po dniu ciężkiej pracy na kartoflisku pozwolił sobie
na chwilę odpoczynku, lecz teraz trzeba było wracać
do obowiązków. Z rosnącym niepokojem nasłuchiwał
odgłosów ze stajni. Co wprawiło zwierzęta w taką
nerwowość?
Przezwyciężając zmęczenie, stary służący pośpie-
szył ku zabudowaniom gospodarczym. Czarnulka prze-
bierała kopytami z wyraźnym poirytowaniem. Piękne
zwierzę przewracało oczami i niespokojnie tłukło się
w boksie.
- Już dobrze - szepnął Gulbrand, wyciągając rękę.
5
W tej samej chwili dostrzegł, że skobel u drzwi jest od-
sunięty. To cud, że klacz nie wyrwała się na wolność.
Ze zdumieniem zerknął w stronę sąsiedniego boksu.
Gdzie jest Mikrus?
Gulbrand zmarszczył brwi. Coś musiało wydarzyć
się w stajni podczas jego drzemki. Może żmija wślizg-
nęła się do środka i przestraszyła zwierzęta? Tak, po-
myślał nieco uspokojony, to całkiem prawdopodobne.
Mikrus zdołał uciec w panice, Czarnulka zaś nie od-
ważyła się opuścić ciepłego schronienia.
Gulbrand poklepał ją delikatnie po szyi. Klacz
opuściła głowę i wolniej poruszała chrapami. Służący
przesunął grabie oparte o ścianę i ostrożnie zbliżył się
do zwierzęcia. Co u licha? Jego wzrok padł na jakąś
postać. Na parę sekund zamarł w bezruchu, po czym
gwałtownie ruszył do wyjścia.
Zatrzymał się przy oknie kuchennym i zaczął wy-
machiwać rękoma. Na całe szczęście Eugenie dostrzeg-
ła tę rozpaczliwą pantomimę i wybiegła na próg.
-Co się stało?
-Niels - prychnął Gulbrand i złapał się za gardło. -
Zawołaj żniwiarzy. I każ Toremu sprowadzić
doktora i lensmana.
-Lensmana? - pisnęła Eugenie przestraszona.
- Tak! Chyba popełniono przestępstwo!
Gulbrand nie silił się na dłuższe wyjaśnienia. Kątem
oka dostrzegł, że służąca podkasała spódnicę i puściła
się pędem ku zabudowaniom dla służby. Sam wrócił
do miejsca, gdzie w sianie dostrzegł zwinięte w
kłębek ciało Nielsa.
6
Czarnulka jeszcze nie wróciła do równowagi i pry-
chała lękliwie. Kiedy nadbiegł Arne, Gulbrand wie-
dział już, co czynić.
- Wyprowadź ją do ogrodu! - polecił. - Boję się,
że podepce Nielsa...
Żniwiarz wzdrygnął się na dźwięk imienia, ale usłu-
chał bez słów. Czarnulka nie stawiała oporu, kiedy
Arne wyprowadzał ją z boksu. Uniosła ogon i ostroż-
nie ominęła bezwładne ciało.
Gwałtowny żal targnął sercem Gulbranda, kiedy
nachylał się nad sędzią. Już po nim, pomyślał z bólem,
leżący bowiem nie dawał znaku życia i nie oddychał.
Na czole Nielsa widniała głęboka rana pokryta cienką
warstwą skrzepłej krwi. Biedny Niels, pomyślał Gul-
brand, i płacz zdławił mu gardło. Jak długo tak tu leży?
Może zawiodło go serce i stracił przytomność?
Może upadając, uderzył czołem w ścianę?
Gulbrand pokręcił głową z rozżaleniem. Coś bu-
dziło jego niepokój... Co Niels robił w stajni? Nigdy
tu nie zachodził. Kiedy potrzebował sań lub powozu,
ktoś ze służby zaprzęgał konia. Niels dbał o, zwierzęta
gospodarskie, ale takie obowiązki zostawiał innym.
Poza tym po co miałby zaglądać tutaj w porze po-
obiedniej? Niels nie był już taki sprawny jak dawniej i
z drzemki po posiłku uczynił stały punkt dnia.
Do stajni wciąż napływali ludzie.
-Torę wyjechał?
-Tak - potwierdził Arne. - Popędził do Nedre
Gullhaug po konia. Powiedziałem mu, że
Czarnulka się spłoszyła, więc wołał zostawić ją w
spokoju.
7
- To dobrze - odrzekł Gulbrand i przysunął twarz
do ust Nielsa, ale nie poczuł najmniejszego tchnienia.
Układając ciało sędziego w miękkim sianie, poprawił
wykręcone ramię i dostrzegł, że Niels ściska w dłoni
kawałek papieru. Gulbrand wyłuskał go z bezwład
nych palców.
Podniósł kartkę do oczu i z trudem przebiegł wzro-
kiem wzdłuż linijek. Za młodu niewiele czasu spędził
w ławie szkolnej i dopiero w dorosłym wieku nauczył
się składać litery. Zerknął na spód dokumentu i roz-
poznał podpis lensmana i jego charakterystyczną pie-
częć.
- Wielki Boże - mruknął.
Eugenie przestępowała z nogi na nogę, jej twarz po-
szarzała.
- Powiedz nam, co tam jest napisane, Gulbrand!
Służący przetarł oczy i westchnął.
-Pan Thuesen ostrzega sędziego, że lensman okręgu
Norę i Uvdal wie, pod jakim nazwiskiem ukrywa
się Stener R0ysholt...
-Stener... Ten morderca! - krzyknęła Eugenie z
niedowierzaniem. - A więc w ogóle stąd nie wyje-
chał?
Gulbrand pokiwał głową powoli.
-Tak, na to wygląda. Wszystkich wyprowadził w
pole.
-A my wiemy, kto to? - szepnęła Eugenie, nachy-
lając się ku niemu.
-Tak, wiemy, niestety - westchnął Gulbrand. - To
Bjornar.
8
-Nasz Bjornar? - Eugenie jeszcze bardziej zniżyła
głos.
-Tak - potwierdził Gulbrand ze smutkiem. - A teraz
zniknął, zabierając Mikrusa. Ten drań zwlekał, póki
nie dostanie zapłaty. - Gulbrand zamilkł, zbierając
myśli. - Niels zapewne oświadczył mu, że zna jego
prawdziwe nazwisko, a Bjornar uderzył sędziego i
uciekł na Mikrusie. Wielkie nieba, tak właśnie
musiało się to odbyć - dokończył stary służący
strwożonym głosem.
Eugenie zakryła usta rąbkiem fartucha.
-A Inga? - szepnęła. - Miała zawieźć Kristianowi
znaczną sumę pieniędzy. Co będzie, jeśli Bjornar
dowiedział się o wszystkim i pojechał jej śladem?
-Inga nie jest znów tak łatwowierna, by opowiadać
takie historie nieznajomemu żniwiarzowi - odrzekł
Gulbrand z irytacją.
-Mnie powiedziała - Eugenie rozwarła szeroko
oczy. - Jemu też mogła.
Gulbrand potarł powieki ociężale. Przypuszczenie
Eugenie nie było bezpodstawne. Inga uważała, że
wzrok i słuch mu już nie służą, ale zainteresowanie,
jakim młoda gospodyni darzyła przystojnego żniwia-
rza, nie umknęło uwadze Gulbranda. Bjornar podobał
się kobietom, inne też wodziły za nim wzrokiem.
Bezsilna złość ogarnęła Gulbranda, czyżby Inga zdra-
dzi a m
a? Wprawdzie trafi a do Gaupås wbrew w as
ł
ęż
ł
ł -
nej woli, ale to nie dawało jej prawa, by zachowywać
się jak ladacznica. Niepokój o Ingę mieszał się z gnie-
wem.
- Arne! - warknął. - Biegnij do gabinetu sędziego
9
i przynieś strzelbę. Weź ze sobą Trygvego i ruszajcie za
Ingą. Musicie ją znaleźć przed Bjernarem!
-Mamy go zabić? - zdumiał się Arne.
-Nie - rzucił Gulbrand. - Gdyby jednak próbował
ucieczki, strzelajcie w nogi. Tym razem już nie
umknie. Jak tylko zjawi się lensman i jego ludzie,
poślę ich waszym śladem. Życie Ingi jest w
niebezpieczeństwie!
Arne cofnął się przerażony, ale posłuchał polece-
nia. Po chwili wybiegł z domu, dzierżąc w dłoniach
strzelbę.
Gulbrand odprowadził wzrokiem obu żniwiarzy i
zwrócił się do Erlinga.
- Wniesiemy Nielsa do sypialni i obmyjemy z krwi.
Winniśmy szacunek temu człowiekowi. Nie chcę, by le
karz znalazł go w takim stanie.
Eugenie nie potrzebowała instrukcji. Pośpieszyła
do kuchni, by zagotować wody, po czym przyniosła
czyste prześcieradła i powłoczki z gotowalni. Zanim
przybędzie doktor, pacjent znajdzie się w świeżej po-
ścieli.
Gulbrand dyszał ciężko, niosąc bezwładne ciało
Nielsa po schodach. W zamieszaniu nikt nie pamiętał,
że sędzia nie dzieli już sypialni ze swoją żoną, i
rannego złożono wśród koronek i poduszek z
frędzlami.
Erling czuł się źle. Bardzo źle. Wszystko zdarzyło się
tak szybko i to Gulbrand wydawał polecenia. Może
powinien znaleźć się w gronie tych, którzy ruszy-
ło
li na poszukiwanie Bjornara? Może znalazłby okazję,
by błagać tamtego, by nie opowiadał nikomu o kra-
dzieży u chłopa z Aulesjordet? Co będzie, jeśli Bjornar
go wyda, kiedy dopadną go ludzie lensmana? Na myśl
o tym Erling oblał się zimnym potem. Wtedy i jego dni
w Gaupås b d policzone... Dreszcz l ku wstrz sn
ę ą
ę
ą ął
jego cia em a po koniuszki palców.
ł
ż
Kiedy złożono sędziego w łóżku, Erling stanął obok,
nerwowo przestępując z nogi na nogę. Nie wiedział,
gdzie się podziać, tkwił w miejscu, czekając na kolejne
polecenie Gulbranda. Stary służący zajmował się ran-
nym z tkliwym oddaniem i Erling zrozumiał, że sę-
dziego łączyła ze służbą szczególna więź. Ogarnęło go
wzruszenie. Gaupås bardzo przypad o mu do gustu,
ł
pracował już w wielu miejscach, ale dopiero tutaj zda-
rzyło mu się zasiąść z właścicielem majątku do wspól-
nego stołu. Ten z pozoru drobny gest obudził w nim
poczucie godności. Poza tym nie skąpiono mu jedze-
nia. Spał na materacu wypełnionym słomą, ale łóżka,
w którym dość było miejsca dla dwóch, nie dzielił z ni-
kim. Czasami marzł, lecz nie musiał znosić towarzy-
stwa zawszonego człowieka. Poza tym pościel zmie-
niano regularnie.
Erling pochylił głowę i zadumał się nad swoim ży-
ciem. Po raz pierwszy naszła go ochota, hy się ustat-
kować, stać się częścią tej niezwykłej społeczności.
Przestać kraść i rabować, okłamywać i oszukiwać ła-
twowiernych współbraci. Miał już tego dość, ogarnęło
go znużenie. Praca w majątku niosła z sobą wyzwole-
nie, dawała spokój i rodziła przywiązanie do miejsca.
11
Teraz jednak, pomyślał z niechęcią, poczucie bez-
pieczeństwa gdzieś się ulotniło. Że też Bjornar musiał
zachować się tak lekkomyślnie! Wszystko zaczęło się
dobrze układać, ale tamten miał jedynie własny los na
względzie. Erling prychnął gniewnie. Może to i lepiej,
że nie dołączył do tych, którzy ruszyli w pościg za jego
kompanem. Nie zdziwiłby się, gdyby Bjornar wpadł w
rozdrażnienie na jego widok. Bóg jeden wie, co by
wyznał zaślepiony złością...
Erling schował ręce za plecami i zacisnął kciuki.
Miał nadzieję, że Bjornar nie wpadnie w ręce gonią-
cych. Los ich obu zależał od powodzenia ucieczki.
Wkrótce dziedziniec w Gaupås zaroi si lud mi. Lens-
ł ę
ź
man nie znał" szczegółów; nie wiedział nic o
wypadku Nielsa, nie miał też pojęcia, że zbieg Stener
Roysholt od miesięcy ukrywał się w majątku pod
imieniem Bjornar. Mimo to domyślił się powagi
sytuacji i przybył w licznym towarzystwie.
Gulbrand polecił Erlingowi pilnować sędziego,
póki nie zjawi się lekarz. Sam wyszedł na dziedziniec
i zdał lensmanowi krótką relację z wydarzeń.
- Całkiem możliwe, że pani Inga jest ze zbiegiem -
zakończył wyraźnie zażenowany.
Lensman uniósł jedną brew ze zdziwieniem i spoj-
rzał na służącego z pobłażliwością. Czyżby staruszek
zdawał się sugerować, że żona sędziego oddawała się
cielesnym uciechom w lesie ze zwykłym żniwiarzem?
Gulbrand skulił się pod tym spojrzeniem. Pozostawało
12
mieć nadzieje, że pogoń nie zdybie ich właśnie wtedy,
gdy będą połączeni w gorącym uścisku... Nie, uspo-
kajał sam siebie, podnosząc rękę na sędziego i krad-
nąc konia, Bjornar działał w desperacji. Chodziło mu
o pieniądze, a nie o Ingę.
Gulbrand zdawał sobie sprawę, że Inga nie zawsze
kierowała się nakazami rozumu, ale niema sugestia
we wzroku lensmana kazała mu stanąć w obronie
dziewczyny.
- Niels zdemaskował zbiega jako bratobójcę z Norę.
Bjornar mógł trafić na ślady Ingi w lesie i podążyć za
nią w nadziei, że uda mu się pozbawić ją skórzanego
woreczka z pieniędzmi, który zamierzała przekazać
ojcu.
Lensman skubał wąsy czubkami palców.
-A więc ona jest...
-Bjornar mógł podążyć w swoją stronę lub zaczaić
się w lesie i okraść Ingę z pieniędzy. Według mnie -
dodał Gulbrand z namaszczeniem - stała się jego
zakładniczką!
Pan Thuesen wzdrygnął się na to przypuszczenie,
spojrzał na służącego przyjaźniej, a głos mu złagod-
niał.
- Oczywiście uczynimy wszystko, by ją uratować,
jeśli Stener Roysholt wziął ją w niewolę.
Gulbrand pokiwał głową z ulgą.
- Zbyt wiele dzieje się w Gaupås od chwili, kiedy
Gudrun omal nie uton a. B agam pana, by uczyni
ęł
ł
ł
pan wszystko, by uwolni Ing z r k zbiega. Zdrow
ć
ę
ą
ą
i ca .
łą
13
Pan Thuesen położył mu ciężką dłoń na ramieniu.
- Proszę nam zaufać!
Z zaciśniętymi wargami Gulbrand patrzył, jak po-
ścig rusza w górę, w kierunku linii lasu. Część ludzi
miała strzelby, inni ściskali stare pordzewiałe bagnety.
Starzec życzył im, by złapali Bjornara, ale życie Ingi
było najważniejsze. Myśl o tym, że musiałby opłakiwać
dwoje zmarłych w jeden wieczór, wydała mu się nie do
zniesienia...
2
Inga chwyciła się za gardło i pokręciła głową z rozpa-
czą.
- Stener - wykrztusiła i ciarki przebiegły jej po ple
cach. Z największym wysiłkiem opanowała drżenie.
Niebieskie oczy, które wcześniej badały ją z pożą-
daniem, przybrały teraz wyraz zimnej bezwzględno-
ści.
- A więc wiesz, kim jestem - stwierdził Bjornar,
uśmiechając się wzgardliwie. - Bratobójcą z Norę!
Inga nie odważyła się zaprzeczyć. Zrozumiała, że
kłamstwo na nic by się nie zdało. Poza tym nie chciała
go prowokować.
-Sądziłam... sądziłam, że opuściłeś Botne przed
wieloma miesiącami.
-A więc chłopi nie wiedzieli, że zatrzymałem się w
okolicy - odrzekł, wzruszając ramionami. - Biedni
głupcy, myśleli, że będę unikał miejsc, w których
widziano mnie ostatnio. Najciemniej zaś jest pod
latar-
15
nią! Najmądrzejsze, co można zrobić, to ukryć się tam,
gdzie nikt się tego nie spodziewa! - zakończył z
triumfującym uśmiechem.
Inga wzdrygnęła się i machinalnie okryła się szczel-
niej suknią. Właściwie powinna była naciągnąć ją so-
bie przez głowę, ale to by go pewnie rozzłościło. Ży-
czył sobie, by poświęciła mu całą uwagę. Znalazła się
w potrzasku, niezdolna do ucieczki, zdrętwiała ze stra-
chu. Gorączkowo szukała wyjścia z sytuacji, wyobra-
ziła sobie nawet, jak pędzi przez las, czuj c oddech
ą
Bjornara na plecach. Do Gaupås nie da aby rady do
ł
-
trzeć, ale była młoda i szybka jak łania, więc może
dobiegłaby do Svartdal, zanim Bjornar by ją
dopadł... ?
Rozważała tę myśl, ale chwila nie wydała się jej od-
powiednia. Odkrycie prawdy wstrząsnęło nią, potrze-
bowała czasu, by się otrząsnąć. Zdawało się jej, że do-
brze poznała Bjornara w ciągu tych letnich miesięcy, aż
nagle okazał się być bezwzględnym mordercą. Dreszcz
lęku wstrząsnął jej ciałem: a może ją też zamierzał za-
bić? Może spotkanie w lesie było jedynie pretekstem?
Upozorował miłosną schadzkę, by pozbawić ją skórza-
nego mieszka z pieniędzmi. Wyprowadził ją w pole!
Wykorzystał jej naiwność i łatwowierność!
- Nigdy cię nie zapomnę, Ingo - wyszczerzył zęby
Bjernar. - Twoja gościnność nie zna granic. Dobrze
mi zapłacono za robotę. I dostałem sporą nawiązkę.
Inga zapłonęła gniewem, słysząc nieskrywaną iro-
nię w jego głosie, ale nie dała wyprowadzić się z rów-
nowagi. A więc ta miłosna przygoda nic dla niego nie
znaczyła. I nawet znając całą prawdę o nim, poczuła
16
smutek. Uczucia, zwierzenia, czułości... Wszystko to
było jedynie grą, którą prowadził wobec wszystkich
gospodyń, u których najmował się na służbę? I udawał
pożądanie? Pewnie dla korzyści gotów był sypiać z
każdą. Laurens opowiadał, że kobiety łatwo ulegały
jego urokowi. Ona też wpadła w jego sidła.
- Zatrzymam to - ciągnął beznamiętnie Bjornar,
ukrywając woreczek z pieniędzmi w dłoniach. - Zdej
mij kolczyki, Ingo - dodał, uśmiechając się fałszy
wie. - Zachowam je sobie na pamiątkę.
Inga wzdrygnęła się. Machinalnie podniosła dłoń
do ucha i dotknęła cynowego kolczyka, który kiedyś
należał do jej matki. Ozdoby były piękne, ale nie pięk-
no stanowiło o ich wartości. Laurens i Ragnhild kupili
je Jenny w prezencie ślubnym, a kiedy waśń rodowa
stała się faktem, Kristian bez słowa wyjaśnienia zwró-
cił je ofiarodawcom. Kolczyki stały się namacalnym
dowodem końca przyjaźni między obiema rodzinami.
- Nie - rzuciła hardo Inga. - Nie dostaniesz ich!
Bjornar zmarszczył brwi z poirytowaniem.
W jednej chwili Inga pożałowała tych słów. Nie po-
winna była zareagować tak gwałtownie, tylko spró-
bować przemówić mu do sumienia. Jeśli w ogóle je
miał.
Bjornar podszedł bliżej. Twarz mu stężała, gniew-
nie napiął mięśnie wokół ust. Podniósł rękę, jakby za-
mierzał ją uderzyć, i Inga przywarła do skały. Kilka
razów zniosę, pomyślała z determinacją pomieszaną z
lękiem, ale nie utratę rodzinnych kosztowności;
17
- Daj mi je, diablico - syknął, a z jego zwykle ła
godnych oczu sypnęły się iskry.
Inga zakryła uszy dłońmi w obronnym geście, a jej
ciałem wstrząsnął paroksyzm strachu. Głos Bjornara
był odmieniony, brzmiał chrapliwie, lodowato i bezna-
miętnie. Inga zamierzaFa bronić drogich jej sercu pa-
miątek, ale gdyby zacisnął ręce na jej gardle, poddała-
by się, nie stawiając oporu.
Bjornar opadł na kolana tuż przy niej.
Inga zacisnęła wargi, by stłumić krzyk. Nie chciała
okazywać słabości. Jego spalone słońcem dłonie, któ-
re jeszcze przed chwilą gładziły jej skórę w delikatnej
pieszczocie, stały się brutalne i gwałtowne. Szarpał ją za
ręce, a dziewczyna z całych sił przyciskała je do głowy.
Zaczął dyszeć z wysiłku. Inga czuła na sobie jego
słodki oddech, ale teraz już nie budził w niej pożąda-
nia.
I nagle zrezygnował. Puścił jej dłonie i podniósł
się powoli, nasłuchując.
Inga też usłyszała jakieś głosy. Ktoś wykrzykiwał jej
imię! Błogosławiona, długo oczekiwana chwila.
Ogarnęło ją uczucie ulgi. A więc nadchodzi pomoc?
Kończy się ten koszmar?
Bjornar cofnął się niepewnie i spojrzał z przestra-
chem w głąb lasu.
Inga nie miała pojęcia, co zamierza. Przez chwilę
wydawało się, że podejmie ostatnią desperacką próbę
zdobycia kolczyków.
- Inga! - Krzyk poniósł się pośród drzew.
Dziewczyna obrzuciła Bjornara ukradkowym spoj-
18
rżeniem. Wahała się, czy odpowiedzieć na wezwanie,
skoro jej prześladowca jest w pobliżu. Zdecydowała się
nie kusić losu.
Nawoływania dochodzące od północnej strony za-
niepokoiły Bjernara. Zanim dziewczyna zdążyła za-
reagować, chwycił jej ubranie, wskoczył na Mikrusa i
skierował go w gęstwinę zarośli.
Doktor Lindberg zbadał Nielsa i wyprostował się po-
woli. Przyłożywszy kciuk i palec wskazujący do ust, za-
myślił się, ale nie przerwał milczenia.
- Źle z nim? - odważył się spytać Gulbrand.
Doktor pokiwał głową z roztargnieniem i odwrócił
wzrok na służącego.
- Biedny Niels, że też przyszło mu skończyć w ten
sposób...
Gulbrand uczynił krok do przodu.
-Więc nie przeżyje? - spytał z niedowierzaniem.
-Nie, nie tym razem. Uderzenie w skroń było
potężne. Dla człowieka w jego wieku to straszny
wstrząs. - Doktor Lindberg uniósł ramię sędziego,
po czym puścił je, a ono opadło bezwładnie na
materac. - Sądzę też, że doznał zawału serca. Samo
uderzenie w głowę by go nie zabiło, ale zawał
przypłaci życiem.
Gulbrand opadł bezsilnie na krzesło. Nie rozpłakał
się, ale poczuł w sobie przerażającą pustkę. Przed oczy-
ma przesunęły mu się sceny z tych długich lat, które
19
sp dzi w Gaupås. Ujrza Nielsa w kwiecie wieku, roz
ę
ł
ł
-
promienionego szczęściem po ożenku. Zobaczył także
chwile smutku i żałoby. Noc, kiedy umarła Andrine.
Większość uważała, że sędzia odżyje, żeniąc, się po-
nownie, ale tak się nie stało. Niels i Inga nie darzyli
się uczuciem i to Niels był temu winien. Małżeństwo
z osiemnastoletnią panną Gulbrand uznał za posunię-
cie wysoce nieroztropne, ale, rzecz jasna, nigdy głośno
nie wyraził swojego poglądu.
Niels zawsze traktował go z szacunkiem. Właścicie-
la dworu łączyła ze służącym więź nadspodziewanie
silna i w okolicy trudno byłoby znaleźć podobny przy-
padek. Gulbrand odczuwał wdzięczność z tego powo-
du. Doprawdy, nie mógł narzekać na swój los.
- Ile jeszcze godzin mu zostało? - spytał, podno
sząc zasmucony wzrok na lekarza.
Lindberg spojrzał na niego badawczo zza czystych
szkieł okularów.
- Jeszcze tej nocy opuści ziemski padół.
Gulbrand miętosił bezradnie czapkę w dłoniach,
po chwili jednak wziął się w garść.
- Przyślę na górę Eugenie, by przy nim czuwała. Sam
muszę... wydać parę poleceń i załatwić kilka spraw.
Lekarz pokiwał głową.
Wyszedłszy na ganek, Gulbrand gwałtownie za-
czerpnął powietrza. Zakręciło mu się w głowie, poczuł,
jak ogarnia go słabość. Serce ścisnęło się mu ze strachu
na myśl o tym, że Inga jest sama gdzieś w lesie, wydana
na łaskę i niełaskę bezwzględnego mordercy. Pokładał
jednakże zaufanie w skuteczność pościgu i wierzył, iż
20
lensman i jego ludzie złapią Stenera i uratują dziew-
czynę. Jej miejsce było teraz w domu, należy zająć się
przygotowaniami do pochówku.
Sam nie mógł wiele uczynić, by pomóc Indze,
więc musiał powiadomić Sigrid i przesłać wieści do
Gudrun w Storedal. To rzecz najważniejsza, myślał
Gulbrand, stąpając ciężko po stopniach. Najstarsza
córka powinna dowiedzieć się o wszystkim, zanim
będzie za późno.
Gudrun i Nielsa łączyła chora więź. Stary służący
wzdrygnął się, ale do głowy mu nie przyszło, by prze-
szkodzić córce w ostatnim pożegnaniu z ukochanym
ojcem.
Inga wpadła w popłoch. Zerwała się na równe nogi,
weszła do wody i zaczęła płynąć. Boże jedyny, pomy-
ślała i zamknęła oczy, kiedy woda obmyła jej usta. Za-
czerpnęła powietrza i zaczęła miarowo poruszać ra-
mionami. W jaki sposób wyjaśni swoim wybawcom,
dlaczego jest naga? Go za poniżenie! Co sobie pomyślą
o pani z Gaupås? Pewnie odgadn , e
czy j bliski
ą ż łą
ł ą
związek ze żniwiarzem. Związek zakazanej miłości.
Woda była zimna, ale wstyd palił ciało Ingi. Dopły-
nęła do skał po drugiej stronie stawu i przytuliła się do
szorstkich kamieni w nadziei, że nikt jej nie dostrzeże.
Właściwie to chciała, by ją znaleziono, bo Bjornar
mógł wszak wrócić i znów jej grozić, ale musiałaby się
pokazać im bez odzienia. To niemożliwe, pomyślała,
wyrzucając sobie gorzko związek, który tak chętnie
21
nawiązała, nie wyjdę naga z wody wprost pod ich spoj-
rzenia.
Łzy popłynęły jej po policzkach, nie potrafiła zna-
leźć wyjścia z potrzasku. Nawet jeśli mężczyźni jej
nie dostrzegą, musi niepostrzeżenie dostać si do
ę
Gaupås. A jak e mia a ukry si przed ludzkim
ż
ł
ć
ę
wzrokiem?
Na kamienistym brzegu pojawiła się gromada jeźdź-
ców i pieszych. Inga rozpoznała lensmana i dwóch jego
ludzi, zauważyła też sylwetki Arnego i Trygvego. Wi-
dok Arnego sprawił, żełzy znów napłyn y jej do oczu.
ęł
Polubi a go od samego pocz tku, wyda si jej taki roz
ł
ą
ł ę
-
s dny i opanowany. Kiedy zjawi si w Gaupås, poczu
ą
ł ę
-
ła się pewniej. Był dla niej łącznikiem z bezpiecznym
światem.
Z zimna i desperacji zaczęła szczękać zębami. Męż-
czyźni przeczesywali wzrokiem brzeg, ale na szczęście
nikt jej nie zauważył. Kiedy w końcu zaczęli się od-
dalać, Inga podniosła głowę i oparła ją o wąski pień
drzewka stojącego tuż nad brzegiem.
- Pani Gaupås!
Inga wzdrygnęła się. A więc jednak któryś ją do-
strzegł! Zawstydzona zsunęła się do wody, żałując
teraz, że sama się nie ujawniła. Podpłynęła na bez-
pieczną odległość i zatrzymała się, kiedy poczuła pod
stopami dno.
- To pani! - przemówił lensman. - Gulbrand oba
wiał się, że wpadnie pani w ręce zbiega, ale widzę,
że nic takiego się nie stało.
Inga nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, ale wie-
działa, że musi znaleźć jakieś wytłumaczenie. Na tyle
22
wiarygodne, by nie narazić na szwank własnego imie-
nia, pomyślała zrezygnowana.
-Widziałam go - przyznała z lekką ironią. - Przy-
jechał tu na Mikrusie, kiedy kąpałam się w stawie.
-Doprawdy? - zdziwił się lensman. - Mam na-
dzieję, że pani nie skrzywdził?
-Nie - odrzekła cicho. - Czegoś szukał.
-Woreczka z pieniędzmi?
Inga skinęła głową i przykryła piersi dłońmi.
-Chyba tak, bo grzebał w rzeczach, które odłoży-
łam na skale. Bardzo się rozzłościł, kiedy
oznajmiłam, że nie wyjdę z wody. Powiedział, że
mnie za to ukarze, po czym zabrał woreczek i moje
ubranie.
-Nie odezwała się pani, kiedy wołaliśmy - skon-
statował podejrzliwie lensman.
-Nie odważyłam się - jęknęła Inga z udawanym
przerażeniem. - Myślałam, że to podstęp Bjernara,
by wywabić mnie z wody.
-Proszę pokazać, w którą stronę pojechał, pani
Gaupås. Jestem pewien, e z apiemy go jeszcze
ż
ł
przed zachodem słońca.
Inga wskazała kierunek drżącym palcem.
- Nie ma nad wami wielkiej przewagi - dodała.
Lensman wskoczył na koniach.
-Zostań tu, Trygve, i zaopiekuj się panią. Pojadę
do Svartdal i przyślę tu kogoś z ubraniem dla pani.
-Dziękuję - mruknęła Inga, czerwieniąc się ze
wstydu.
23
Inga nigdy dotąd nie znalazła się w równie
niezręcznej sytuacji. Musiała pływać nago w stawie,
mając Trygve-go za opiekuna. Trygye starał się
zachować dyskrecję, ale raz po raz obrzucał ją
ukradkowym spojrzeniem. Jego policzki były bardziej
rumiane niż zazwyczaj i raz po raz niezdarnie nasuwał
kapelusz na czoło.
Na widok Emmy Indze odebrało mowę z zawsty-
dzenia. Dlaczego właśnie ona się zjawiła? Czy ojciec
nie mógł przysłać Lovise? Stara służąca potrafiła bły-
skawicznie ocenić każdą sytuację i wydobyć z Ingi całą
prawdę.
Trygve odwrócił się grzecznie plecami do stawu,
kiedy Emma stawiała kosz z ubraniem na skale. Zro-
zumiał, że Inga zaraz wyjdzie z wody naga, a ten widok
nie był przeznaczony dla oczu żniwiarzy.
Emma rozpostarła ręcznik i wyciągnęła przed siebie.
Inga wyszła na brzeg i otuliła się ręcznikiem, po
czym zaczęła się wycierać, unikając wzroku Emmy. Z
wdzięcznością przyjęła bieliznę i suknię z rąk słu-
żącej. Suknia należała zapewne do Sorine, nie nosiła
bowiem żadnych śladów użycia. Marie, matka Sorine,
była zręczną krawcową. Uszyła córce mnóstwo pięk-
nych sukien, jeszcze zanim ta została panią w Svart-
dal.
-Póki trwa pogoń za mordercą, powinnaś zostać w
Svartdal, Ingo.
-Masz rację - odrzekła Inga, drżąc. Z ulgą skon-
statowała, że Emma nie wspomniała słowem o jej
relacji ze zbiegiem. Powoli zdjęła kolczyki i
schowała je do kieszeni sukni. Założyła je wcześniej
po to, by sprowo-
24
kować reakcję ojca, teraz jednak nie miało to już żad-
nego znaczenia. Życie niesie wystarczająco dużo dra-
matów, pomyślała sentencjonalnie. Emma skinęła
ręką na Trygyego.
- Ciebie też zapraszamy, Trygve. Wolałabym, byś
nie wraca samopas do Gaupås. W lesie nie jest dzi
ł
ś
bezpiecznie.
Trygve zdjął kapelusz i ukłonił się.
- Miło mi, że troszczy się pani o mnie - powie
dział i ruszył przodem.
Inga wciąż nie mogła się uspokoić, oddychała nie-
równo, czuła nieznośny ucisk w piersi. Szła sztywna,
tak niezdarnie stawiając kroki, że rozbolały ją biodra.
- Popełniłaś jakieś głupstwo, moja mała? - usły
szała głęboki głos Emmy tuż przy swoim uchu.
Inga przełknęła ślinę. A więc Emma przejrzała ją
po raz kolejny. Szła dalej, utkwiwszy wzrok w stopy.
- Chyba tak - szepnęła.
3
Na widok Svartdal Inga poczuła ulgę i niepokój. Ulga
brała się stąd, że bliskość domu oddalała niebezpie-
czeństwo ponownego spotkania z Bj0rnarem. Niepo-
kój zaś przenikał ją na wspomnienie ostatniego spot-
kania z ojcem, które zakończyło się sprzeczką. Nie tak
gwałtowną jak wtedy gdy zaczęła okładać go pięściami
po plecach, ale i tak zdołał doprowadzić ją do płaczu,
oświadczając gniewnie, że nigdy nie przebaczy Lau-
rensowi. Inga wciąż nie mogła pojąć, że ojciec nie zła-
godniał, mimo że od wybuchu konfliktu minęło kilka-
dziesiąt lat. Jak można tak długo nosić w sobie urazę i
się zadręczać?
Z drżeniem serca zaczerpnęła powietrza i weszła
za Emmą i Trygvem do kuchni.
Ludzie z dworu zbili si w gromadk na wie o tym,
ę
ę
ść
e niwiarz z Gaupås i bratobójca z Nor to ta sama oso
ż ż
ę
-
ba. Sprawa nabra a szczególnej powagi, kiedy dosz y ich
ł
ł
pogłoski o tym, że Inga mogła wpaść w jego ręce.
26
Na widok dziewczyny rozległy się okrzyki radości.
Lorang odezwał się pierwszy.
- Jak to dobrze widzieć cię całą i zdrową, Ingo!
Inga uśmiechnęła się zażenowana i zatrzepotała
powiekami, by ukryć łzy. Kristoffer i Krister klepali
ją po ramieniu, a Sorine uścisnęła serdecznie. Bratowa
płakała i śmiała się jednocześnie.
- Szukasz przygód? - spytała żartobliwie. - Zimą
omal nie utonęłaś, ryzykując życie podczas ratowania
Gudrun, a teraz wdajesz się w rozprawę z mordercą?
Inga nie odpowiedziała, tylko zwróciła się do Kri-
stiana.
-Przykro mi, ojcze, ale pieniądze od Nielsa prze-
padły. Ja... - Nie znalazła właściwych słów.
Trudno było wyjaśnić całe zdarzenie, nie wchodząc
w szczegóły jej relacji z Bjornarem.
-To nie ma znaczenia. - Ojciec zbył jej przeprosiny
machnięciem ręki. Wypowiedział te słowa głośno i
zdecydowanie, ale już po chwili zniżył głos. - Naj-
ważniejsze, że ten morderca nie... zabił cię ani nie
skrzywdził. To byłaby tragedia dla nas...
wszystkich.
Zimny dreszcz przeszedł Indze po plecach. O, świę-
ta naiwności! Przeżyła z Bjornarem gorący romans,
obsypywał ją komplementami, w które chętnie wie-
rzyła, a wszak okazał się być zabójcą. I to własnego
brata! Dlaczego ją miałby oszczędzić, zwłaszcza teraz,
kiedy zdesperowany uciekał przed pogonią? Poza tym
bardziej niż jej pożądał woreczka z pieniędzmi. Inga
uważała się za znawczynię duszy ludzkiej, ale Bjornar
wyprowadził ją w pole. Nie kochał jej, zapewne niespe-
27
cjalnie lubił. Potraktował ją jak chętną dziewkę, z którą
mógł się zabawić. I z pewnością poczytywał sobie za
powód do dumy, że zdybał na sianie panią dworu!
- Cieszę się, ojcze, że się nie gniewasz.
Kiedy emocje opadły, a Inga i Trygve zajęli miejsce
za stołem, dziewczyna dostrzegła łensmana. Zdziwiła
się, że nie bierze udziału w pościgu, ale nie odezwała
się. Lensman zapewne poinstruował swoich ludzi i
zdecydował się czekać w dworze na meldunek od
nich.
Po paru chwilach wyczuła też, że wśród zebranych
panuje napięta atmosfera, której przyczyną nie była
obawa domowników o jej los, a raczej obecność łens-
mana. Spojrzała znacząco na Emmę, ale stara służąca
pokręciła głową. Pora i miejsce nie były odpowiednie
na stawianie pytań.
Miejsca wokół długiego stołu zapełniły się i Sori-
ne poczęstowała wszystkich kawą. Podano też placki
ziemniaczane, śmietanę i cukier w kostkach. Inga
oparła dłonie o gorący kubek, rozkoszując się chwilą.
Pan Thuesen wyjął notatnik i pióro z kieszeni i
zwrócił się do Ingi.
- Mog aby pani zda mi relacj z tego, co si zda
ł
ć
ę
ę
rzy o od chwili, kiedy opu ci a pani Gaupås?
ł
ś ł
Inga opowiedziała wszystko ze szczegółami, choć
pozwoliła sobie na drobne odstępstwa od prawdy.
Kłamstwo nie przyszło jej łatwo, ale przecież wspólna
kąpiel z Bjornarem nie miała chyba żadnego znacze-
nia dla rozwoju wydarzeń? Oczywiście, że nie,
uznała, usprawiedliwiając samą siebie.
28
Lensman kiwał głową z zadowoleniem, ale po chwi-
li popadł w zamyślenie.
- Nie powinienem by zawiadamia pana Gaupåsa
ł
ć
o Stenerze Roysholcie. Gdybym wiedział, że Bjornar
najął się u was na służbę, zebrałbym ludzi i pojmałbym
go. Uniknęlibyśmy nieszczęścia.
Inga zdrętwiała.
- Nieszczęścia? - spytała ze zdumieniem. - W Gau-
pas zdarzyło się nieszczęście?
Lensman odwrócił wzrok.
- A więc ona o niczym nie wie? Sądziłem,
że... - Zwrócił się do Emmy. - Sądziłem, że powie
działa jej pani o wszystkim.
Emma sięgnęła po kostkę cukru.
- Nie, nie uczyniłam tego. Uznałam, że to
obowią
zek lensmana. Nie byłam świadkiem wypadku Nielsa.
Inga zerwała się na równe nogi, wsparła dłonie o
blat stołu i krzyknęła:
- Niels miał wypadek?
Niels nie był mężem ze snów i marzeń, ale Inga nie
życzyła mu bólu ani cierpienia. Ten człowiek miał wie-
le wad, ale i parę zalet.
Kristoffer łagodnie skłonił ją, by usiadła.
- Uspokój się, Ingo. Pozwól mówić lensmanowi.
Inga wbiła wzrok w pana Thuesena. Lensman obtarł
usta chusteczką i niepewnie rozejrzał się wokół. Jego
urząd otaczał nimb władzy i autorytetu, ale pan Thue-
sen źle się czuł w roli posłańca złych wiadomości.
- Nie zastanawiała się pani, dlaczego zbieg podą
żył za panią?
29
-Nie - zdumiała się Inga. Sądziła, że chodziło o
woreczek z pieniędzmi, ale widocznie coś jeszcze
kazało Bjornarowi odsłonić złe oblicze swojej
osobowości właśnie tego dnia. Inga słuchała
lensmana z bijącym sercem.
-Nie wiemy, co się tak naprawdę stało - ciągnął
delikatnie lensman - ale pan Gaupås poszed do
ł
stajni, otrzymawszy list ode mnie. Przypuszczam,
e s dzia o wiadczy temu Bjornarowi, e zna jego
ż
ę
ś
ł
ż
prawdziwe nazwisko. Zbieg pobi go i uciek na
ł
ł
wierzchowcu nale
cym do dworu.
żą
Inga uniosła brew.
-Powinien pan znać przebieg wypadków! Przecież
ma pan oświadczenie Nielsa!
-Nie mam - westchnął lensman. - Niels stracił
przytomność... Doktor twierdzi, że nie przeżyje
nocy.
Inga zamrugała oczami z przerażenia.
Laurens Storedal zdziwi si niepomiernie na widok
ł ę
starego s u cego z Gaupås. Zniszcz
ł żą
ony powóz wto-
czył się z łoskotem na dziedziniec, kara klacz targnęła
głową, kiedy woźnica gwałtownie ściągnął wodze.
- Gulbrand - powitał go przyjaźnie Laurens. - Skąd
ten pośpiech?
Służący zeskoczył z wozu i zebrał wodze w jednej
ręce.
- Niels został pobity przez Stenera Roysholta - wy
jąkał.
30
-Stenera Roysholta? To on wrócił do Botne?
-Nigdy stąd nie wyjechał - pokręcił głową Gul-
brand. - Ukrył się pod innym nazwiskiem i najął się
u nas do pracy na czas żniw.
-Co też mówisz? - przeraził się Laurens. - I pod-
niósł rękę na mojego przyjaciela? To nie do wiary.
Gulbrand zagryzł wargę i spojrzał prosto w niebie-
skie oczy Laurensa.
-Nie jest dobrze. Jeśli żniwiarz wpadnie w ręce
stróżów prawa, zostanie oskarżony o pobicie.
-Żaden człowiek o zdrowych zmysłach nie skrzyw-
dziłby Nielsa. Niels zawsze dobrze traktował swoich
ludzi. - Laurens nie ukrywał wzburzenia.
-O pobicie ze skutkiem śmiertelnym - dodał cicho
Gulbrand.
Laurens cofnął się dwa kroki i oparł plecami o ścia-
nę domu.
-Nie - jęknął przerażony. - Niels... nie żyje?
-Jeszcze nie umarł - odrzekł Gulbrand ze smutkiem
- ale Gudrun powinna się pośpieszyć, jeśli chce
pożegnać się z ojcem...
Laurens zrozumiał.
- Zaraz j zawiadomi , a ty wracaj do Gaupås! Lu
ą
ę
dzie w dworze cię potrzebują. Osobiście dopilnuję,
by Gudrun zaraz wyruszyła w drogę.
Gulbrand nie ruszył się z miejsca. Laurens domyślił
się przyczyny.
- Wracaj - powtórzył. - Dotrzymam słowa.
Służący wdrapał się na kozioł i zaciął konia. Powóz
potoczył się żwirową alejką.
31
Laurens nie mógł dojść do siebie. Biedny Niels,
miałby dokonać żywota, ginąc z ręki bezwzględnego
przestępcy? Co za smutny koniec, pomyślał i wszedł
do domu. Przed oczyma przetoczyły się mu sceny
sprzed lat, wspaniałe chwile, które spędzili razem.
Leczyła ich silna przyjaźń, której nie zmącił zapiekły
konflikt z Kristianem. Niels ze wszystkich sił starał
się ich pogodzić, a kiedy stracił resztki nadziei,
pozostał przyjacielem ich obu.
Znalazł Gudrun w jednej z sypialni. Na chwilę za-
trzymał się, chłonąc widok synowej z dzieckiem w ra-
mionach. Twarz Gudrun była spokojna, a rysy mięk-
kie, kiedy z dumą przyglądała się córeczce. Laurens
bolał nad tym, że musi zakłócić tę idylliczną scenę.
- Gudrun! W Gaupås zdarzy si wypadek.
ł ę
Gudrun spojrza a na niego z otwartymi ustami.
ł
Czerwone plamy wystąpiły jej na policzki.
- Coś poważnego? - Wstała, trzymając córeczkę,
a na jej twarzy pojawił się wyraz przestrachu.
Laurens chwycił ją za ramię i poprowadził na dół.
- Tak - przyznał grobowym głosem. - Zostaw
Runę pod opieką Ragnhild i jedź tam.
Gudrun przytuliła małą do siebie opiekuńczym ge-
stem.
- Nie - zaprotestowała. - Wezmę ją ze sobą.
Laurens chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.
Gdy Gudrun coś zdecydowała, nikt nie był w stanie
skłonić jej do zmiany postanowienia. Jeśli Runa za-
cznie marudzi , zajm si ni s u ce z Gaupås. Naj
ć
ą ę
ą ł żą
-
ważniejsze, by nikt nie niepokoił Nielsa.
32
- Spakuj jej rzeczy, bo nie wiem, kiedy... będzie po
wszystkim.
Gudrun stanęła i oswobodziła się spod jego uści-
sku.
- Co masz na myśli?
Laurens podkulił ramiona.
- Twój ojciec leży na łożu śmierci, Gudrun. Je
dziesz tam, by pożegnać się z nim na zawsze -. powie
dział delikatnym głosem.
Pulchna twarz Gudrun pobladła, jej szare oczy po-
ciemniały lekko. Pochyliła głowę, ale już po chwili wy-
prostowała się z godnością i schowała usta za rąbkiem
chusteczki.
- Poproś Martina, by zaprzągł konia - poleci
ła - a ja przygotuję Runę do drogi.
Laurens odprowadził wzrokiem jej zwalistą sylwet-
kę, obrócił się na pięcie i wyszedł, by spełnić jej proś-
bę.
Martin postanowił odwieźć żonę i dziecko do Gaupås.
Uzna za konieczne, by wesprze Gudrun w trudnej
ł
ć
godzinie. Wdrapując sie na wóz, dostrzegł ślady łez na
jej zaczerwienionym obliczu. Biedna Gudrun, miała
utracić człowieka, który był jej najbliższy. Martin szyb-
ko^odgadł, że Nielsa łączyła z córką szczególna więź,
a kiedy Gudrun została gospodynią w Storedal, ta
więź stała się jeszcze silniejsza. Co dziwne, Gudrun
rzadko odwiedzała dom rodzinny, ale można to było
łatwo wytłumaczyć mnogością nowych obowiązków.
33
Siedzieli blisko siebie. Czasami ich kolana dotykały
się lekko, ale tym razem Gudrun nie odsuwała się. Wy-
dawało się, że w ogóle tego nie zauważa.
Martin skierował spojrzenie na dziecko, które spa-
ło słodko w dużym koszu, stojącym u ich stóp. Ruchy
wozu ukołysały je do snu. Z początku Martin nie chciał
mieć z nim nic do czynienia, wściekły, że Gudrun od-
mawia podania nazwiska ojca dziewczynki. Dziecko
stało się widocznym symbolem jej niewierności, zdra-
dy, która w ogóle nie napawała jej wstydem.
Przed dwoma dniami Runa rozpłakała się żałośnie
w kołysce, a Martin wpadł w złość, bo ani Gudrun, ani
żadna ze służących nie pośpieszyły, by ją uciszyć. Mar-
tin odłożył gazetę i podszedł do kołyski. Ujrzał małą za-
czerwienioną twarzyczkę i usta otwarte do krzyku. Mała
zacisnęła piąstki, a z jej oczu tryskały łzy. Kiedy położył
dłoń na jej piersi, poczuł, jak serce dziecka bije w oszala-
łym rytmie. Pod dotykiem jego ręki dziewczynka zaczę-
ła łapać powietrze, a płacz przeszedł w żałosne łkanie.
Kiedy wsunął palec wskazujący w zaciśniętą piąst-
kę i ze zdumieniem dotykał króciutkich paluszków, w
jego sercu zaszła gwałtowna odmiana. Uczucia zalały
go gorącą falą i w jednej chwili zrozumiał swój błąd:
złości na Gudrun nie powinien przenosić na dziecko.
Dziewczynka była już na tym świecie i nic tego nie
mogło zmienić.
Ostrożnie wyjął małą z kołyski i położył ją sobie na
ramieniu. Delikatnie pogładził ją po plecach. Dziew-
czynka przestała płakać, słyszał jedynie jej cichutki
oddech tuż przy uchu.
34
Gudrun pociągnęła nosem i wytrąciła Martina z za-
myślenia. Poczuł się nieswojo, Gudrun bowiem rzad-
ko dawała upust emocjom. Miałby objąć ją w geście
współczucia czy udać, że nic nie zauważył? Wybrał to
drugie rozwiązanie, nie wiedząc, jak by zareagowała
na ten nagły odruch troski.
- Chcesz, żebym przyjechał po ciebie wieczo
rem? - spytał, kiedy dotarli na miejsce.
Gudrun podniosła na niego zapłakane oczy i w ką-
cikach jej ust pojawił się gorzki uśmiech.
- Nie, Martin. Poproszę Gulbranda, by nas od
wiózł, kiedy... będzie po wszystkim.
Choć raz jej głos był miękki i przyjazny.
-Jak chcesz - wzruszył ramionami Martin. - Nie
martw się o dom. Teraz musisz być przy nim.
-Tak - odrzekła bezbarwnym tonem i z Runą w
ramionach ruszyła do drzwi.
W tej samej chwili, kiedy lensman kończył zdawać re-
lację z wydarzeń w Gaupås, drzwi dworu otworzy y si
ł
ę
pod czyimś gwałtownym pchnięciem. Jeden z męż-
czyzn biorących udział w pościgu wszedł energicznie
do środka. Na widok zgromadzonych stropił się, za-
trzymał i zdjął kapelusz.
- Panie Thuesen, złapaliśmy zbiega!
Lensman zerwał się z miejsca i uśmiechnął szeroko.
- To wspaniale! Gdzie jest ten morderca?
Mężczyzna obracał kapelusz w dłoniach.
35
- Wsadziliśmy go do lochu w domu lensmana.
Już znalazł się za kratkami!
Pan Thuesen cmoknął z zadowoleniem i zwrócił się
do Kristiana.
- Dziękuję za gościnę. Wybaczy mi pan, że się już
pożegnam. Muszę przesłuchać tego łotra w lochu!
Ten dzień obfitował w nadmiar wrażeń. Inga jak
przez mgłę dostrzegła, że Kristian wzdrygnął się na
słowa lensmana. Czy chodziło o sposób, w jaki pan
Thuesen wypowiedział tę kwestię? Nie, stwierdziła,
patrząc, jak policzki ojca wolno przyoblekają się w bla-
dość, on nie miał zwyczaju przejmować się takimi dro-
biazgami.
I nagle zrozumiała: reakcję ojca wzbudził wyraz
„loch"! Spojrzała na niego podejrzliwie. Wyraz
twarzy Kristiana zdawał się potwierdzać jej
przypuszczenie. Czyżby ojciec zawarł kiedyś bliższą
znajomość z tym miejscem? Nie skomentował słów
lensmana i nie wykonał żadnego gestu, by się z nim
pożegnać. Po prostu patrzył przed siebie.
Kiedy lensman i jego ludzie wyjechali, Inga
otrząsn a si z ot pienia. Nie mia a czasu zosta tu
ęł
ę
ę
ł
ć
d u ej! Jej m
le a ci
ko ranny w Gaupås,
ł ż
ąż
ż ł
ęż
balansuj c na
ą
cienkiej linie między życiem a śmiercią.
4
Niels nie umarł tej nocy, jak przewidywał lekarz, wszy-
scy jednak zdawali sobie sprawę, że świeca jego życia
się dopalała. Z należytą ostrożnością przeniesiono sę-
dziego do jego własnej sypialni. Inga uznała to za ko-
nieczne, bo łóżko i rzeczy Emilii znajdowały się w jej
pokoju. W ten sposób nie zakłóci spokoju chorego,
chcąc przebrać lub położyć córeczkę.
We dworze nastały chaotyczne dni, ale na całe szczęś-
cie Inga nie musiała zajmować się gospodarstwem. Kri-
stiane i Eugenie wypełniały przykładnie swoje obowiąz-
ki, a Marlenę zatroszczyła się o zwierzęta.
Inga uradowała się, kiedy chłopiec stajenny lens-
mana odprowadził Mikrusa. Starannie zbadała ogiera i
stwierdziła, że nie doznał najmniejszego uszczerbku.
Mikrus rżał donośnie, a Czarnulka wystawiła głowę z
boksu. Chłopiec podprowadził Mikrusa do klaczy i
konie otarły się chrapami w geście powitania.
Strumień sąsiadów i krewnych ciągnął do dworu,
37
wszyscy chcieli pożegnać się z sędzią. Indze nie przy-
padło to do gustu, myśl, że będą gapić się na bezwład-
ne ciało jej męża, wydała się jej odpychająca. Nikomu
innemu to nie przeszkadzało, więc milczała. Zaglądała
jednak do niego za każdym razem, kiedy pojawiał się
kolejny gość, wygładzała włosy na głowie i ocierała śli-
nę z kącików ust.
Gudrun przyjmowała te oznaki troski o jej ojca z
niechęcią. W pokoju panowała atmosfera nienawiści i
zazdrości, ale Inga się tym nie przejmowała. Gudrun
doceniała, że ojciec ma dobrą opiekę, ale nie podobało
się jej, iż to macocha przygotowywała go na ostatnią
drogę.
- Ja to zrobię - burknęła, kiedy Inga weszła do po
koju po raz czwarty. - Postaw miskę na komodzie, sama
go umyję.
Inga nie zaprotestowała i wymknęła się za drzwi.
Nie mogła zaprzeczyć, że na widok Runy, córki Gu-
drun, doznała szoku. Koszyk z dziewczynką umiesz-
czono w kuchni i wszystkie służące poświęcały jej mnó-
stwo uwagi. Wystarczył jeden pisk i zaraz ktoś brał ją
na ręce i uspokajał. Emilia rozpromieniła się, ujrzawszy
niemowlę. Klękała przy koszyku, obserwowała Runę
i z wielką ochotą dotykała jej i obrzucała pieszczotami.
Czasami Inga musiała hamować jej zapał.
-Kooocha dzidzię - powiedziała, rozciągając sa-
mogłoskę, i przeciągnęła czubkiem palca po
delikatnym policzku Runy.
-Kocha - powtórzyła Emilia i przytuliła się do ma-
łej.
Inga przyglądała się obu dziewczynkom, ale szcze-
38
golną uwagę poświęcała Runie. Musiała przyznać, że
Runa jest ładnym dzieckiem. Miała duże oczy barwy
szarej, gładką, miękką skórę i małe czerwone us-
teczka. Większość niemowląt rodziła się z czarnymi
włosami, natomiast czubek głowy Runy zdobił nie-
wielki kosmyk jasnych loków.
Imię dziewczynki też ją frapowało. Wiedziała, że to
stary norweski wyraz znaczący „tajemnica". Czy Gu-
drun wybrała je bez przyczyny, czy ze względu na zna-
czenie? Runa była przecież mroczną tajemnicą Nielsa
i jego córki...
Na trzeci dzień pojawiły się oznaki rychłej śmierci:
sine paznokcie i chrapliwy oddech. Policzki Nielsa
zapadły się, jego usta cały czas pozostawały otwarte.
Inga podeszła cicho do jego łóżka. Gudrun ledwo
trzymała się na krześle.
- Odpocznij, Gudrun - powiedziała Inga. - Posiedzę
przy nim. Dam ci znać, gdyby jego stan się pogorszył.
Gudrun zamrugała powiekami, oczy miała zaczer-
wienione.
Inga zrozumiała, że jej propozycja była kusząca.
Córka Nielsa nie odeszła od łóżka umierającego od
chwili, kiedy przybyła do dworu. Chwilami zapadała
w sen, ale budziła się, kiedy ktoś wchodził do środka.
Nie odmówiła Indze od razu, więc chyba naprawdę nie
panowała już nad zmęczeniem.
- Sama nie wiem... - zaczęła Gudrun niepewnie. -
Powinnam zostać z ojcem.
39
- Ja z nim zostanę - powiedziała ostrożnie Inga.
Gudrun wyprostowała się.
- Tylko żeby mu się nie pogorszyło w twojej obec
ności.
Inga zaniemówiła. Czyżby ta kobieta zamierzała
prawić jej złośliwości w takiej chwili?
- Pogorszyło? - powtórzyła z niedowierzaniem.
Gudrun rzuciła hardo głową.
- Już od dawna życzysz mu śmierci! Jeśli udusisz
go, kiedy będę odpoczywać, to oskarżę cię o morder
stwo!
Inga osłupiała. W pierwszej chwili nie wiedziała,
co odpowiedzieć. Komentarz Gudrun był niesłycha-
ny, ale Inga nie straciła panowania nad sobą. W końcu
Gudrun była pogrążona w żałobie.
- Miejmy więc nadzieję, że nie umrze w twojej
obecności - odrzekła, siląc się na spokój - i nie będę
miała okazji obwinie cię o to samo.
Złapała Gudrun za ramiona i wyprowadziła z po-
koju. Zdecydowanym ruchem zamknęła drzwi, zanim
Gudrun zdążyła wygłosić kolejną kąśliwą uwagę.
Nad Gaupås zapad a noc. Inga wygl da a przez zie
ł
ą ł
-
lonkawe, nierówne szyby. Drzewa oświetlone sierpem
księżyca rzucały długie cienie. Wierzchołki olbrzy-
mich świerków kołysały się na wietrze.
Gulbrand zapalił dwie pochodnie przy drzwiach
wejściowych. Miały się palić, póki Niels pozostawał
przy życiu. Gest służącego wzruszył Ingę. Płomie-
40
nie pochodni chybotały się pod podmuchami wiatru.
Ich blask docierał aż do okna.
Noc była długa i bezsenna. Inga mrugała raz po
raz, by zwilżyć wyschnięte spojówki. Usiłowała czytać,
ale w świetle samotnej świecy litery w książce ledwie
były widoczne. Nie chciała zapalać kolejnych, by nie
niepokoić Nielsa.
Kiedy świeca się dopaliła, Inga podniosła się z krze-
sła, by wymienić ją na nową. W tej samej chwili Niels
poruszył się i wydał z siebie dziwny gardłowy dźwięk.
Dziewczyna opadła ńa krzesło i znieruchomiała. Umie-
ra, taka myśl przebiegła je) przez głowę. Z napięciem
nasłuchiwała odgłosów od strony łóżka. Miała ochotę
wstać i obudzić Sigrid. Sigrid mogłaby powiadomić
Gudrun, zastanawiała się gorączkowo, ale się nie poru-
szyła. Jeśli Niels miał teraz dokonać żywota, to powin-
na być u jego boku, a nie biegać po korytarzach.
Gwałtowne dreszcze wstrząsnęły ciałem sędziego.
- Niels, Niels - szepnęła Inga i położyła dłoń na
piersi męża, by go uspokoić. Pod czubkami palców
wyczuła zarys obojczyka i żeber, sędzia wychudł bar
dzo w ciągu ostatniego tygodnia.
Niels poruszył głową i otworzył oczy. Jego wzrok
był zamglony, spojrzał na nią bezradnie. Usiłował coś
powiedzieć, ale nie zdołał.
- Jesteś w swoim łóżku - wyjaśniła ostrożnie
Inga. - Nie bój się, Niels. Bjernar został złapany i
lens-
man wtrącił go do lochu. Już tutaj nie wróci. Nie do
stanie ani ciebie, ani mnie.
Kącik jego ust opadł, ale nie sposób było powie-
41
dzieć, czy poruszył nim bezwiednie, czy usiłował się
uśmiechnąć.
- Siedzimy przy tobie na zmianę - ciągnęła chao
tycznie Inga - najczęściej jednak pilnuje cię Gudrun.
Nie odstąpiła od twojego boku, Niels. Chcę, żebyś to
wiedział.
Prawa ręka sędziego była bezwładna. Usiłował po-
ruszyć lewą.
- Nie wytężaj się, Niels - uspokajała go. - Myślę,
że wiem, co chcesz powiedzieć. - Schyliła głowę i za
myśliła się. Nie wiedziała, czy powinna zdobyć się na
szczerość. - Kazirodztwa nigdy ci nie wybaczę - ciąg
nęła, unosząc czoło. - To był straszny czyn i wciąż nie
mogę uwierzyć, że to zrobiłeś. Widziałam twoją cór
kę. Piękne dziecko, ale urodziło się ze skazą. Nie, Runa
nie jest upośledzona, ale ma kalekie rączki. Nie będzie
bardzo cierpieć z tego powodu, ale całe życie nosić bę
dzie piętno zła, które wyrządziłeś Gudrun. Modlę się
do niebios, by ludzie ze wsi nigdy nie poznali prawdy.
Niels mrugnął jednym okiem. Z drugiego oka po-
płynęły łzy.
- Musisz wiedzieć, Niels, że nigdy nie zdradzę wa- .
szej tajemnicy. Nigdy. I nie dlatego, że usprawiedli
wiam wasz czyn, ale po to, by uchronić dziecko przed
niepotrzebnym cierpieniem. Gdyby prawda wyszła na
jaw, Runa przeżyłaby katusze.
Inga czuła się podle. Niels leżał bezsilny, nie mógł
się bronić. Nabrała tchu przed ostatnim wyznaniem.
- Nie byłeś mężem, o jakim marzyłam. Dobrze
o tym wiesz. Ja też jednak nie stałam się twoją wy-
42
marzoną żoną. Darzyłeś własną córkę chorą miłością,
a musiałeś się zadowolić mną. Czasami zastanawiam
się, jakie mogłoby być nasze małżeństwo, gdybyśmy
traktowali się z szacunkiem. Gdybym starała się ciebie
pokochać... - Wezbrało w niej obrzydzenie na samą
myśl, że mogłaby dzielić z nim łoże. - Przeszłość jest
już za nami, Niels, i nie ma co gdybać. Nic nie wymaże
naszych sprzeczek i kłótni.
Niels zacisnął powieki, łzy płynęły ciurkiem po jego
pobrużdżonej twarzy.
Inga chwyciła jego dłoń i ścisnęła delikatnie.
- Ludzie dobrze o tobie mówią, Niels, i to wspo
mnienie zachowam na zawsze. Służących traktowałeś
jak równych sobie i za to też należy ci się szacunek.
Z piersi sędziego wydobył się charkliwy dźwięk. Niels
powoli rozwarł powieki i spojrzał przenikliwie na Ingę.
Inga wstała i musnęła ustami jego czoło.
- Umieraj ze spokojem w duszy, Niels. Niech twoja
ostatnia podróż będzie spokojna, tak jak spokojne jest
teraz moje serce.
Zacisnął dłoń na jej dłoni, a po chwili uszła z niej
cała moc. Sędzia patrzył szklistym wzrokiem w sufit.
Inga westchnęła i zamknęła mu powieki.
Niels Gaupås nie y .
ż ł
Inga obudziła Sigrid.
Sigrid opuściła szybko stopy na podłogę i zaczęła
pocierać oczy.
- Co się stało? - spytała z lekką irytacją.
43
-Twój ojciec wydał ostatnie tchnienie.
Sigrid przeraziła się.
-To znaczy, że... nie żyje? Inga
skinęła głową.
- Zasnął spokojnie, Sigrid. Nie cierpiał. Musisz
pamiętać, że był już stary.
Sigrid pociągnęła nosem.
- Tak, wiem, ale... To takie dziwne, że już go nie
ma...
Inga poklepała ją pocieszająco po ramieniu.
- Rozumiem. Chcę, żebyś powiadomiła Gudrun.
Ona śpi na kanapie w gabinecie.
Sigrid skrzywiła się, ale nie odmówiła prośbie.
Inga zostawiła pasierbicę i ruszyła do kuchni, by roz-
palić w piecu. Obawiała się reakcji Gudrun, ale i tak
nic nie mogła poradzić. Zamierzała traktować płacz,
złorzeczenia i bezrozumne uwagi z pobłażaniem. Tego
dnia nie ma miejsca na swary, bo śmierć przeszła przez
ten dom.
Zdążyła zagotować owsiankę, kiedy zwalista syl-
wetka Gudrun pojawiła się w drzwiach. Jej blada twarz
była spuchnięta od łez. Na widok dymiącego garnka
pełnego strawy wydęła usta z wyrzutem.
-Ojciec nie żyje - warknęła - a ty myślisz o jedze-
niu!
-Jeść trzeba - odrzekła spokojnie Inga. - Ludzie
mają przed sobą dzień pracy. Poza tym zwłoki
muszą leżeć dwie godziny, zanim się nimi
zajmiemy.
Słowo „zwłoki" ledwie przeszło jej przez usta. Taka
jednak jest rzeczywistość, pomyślała trzeźwo.
44
Gudrun podskoczyła ku niej z zaciśniętymi pięś-
ciami.
-Ty... ty! Wiedziałaś, że chciałam być przy nim w
chwili śmierci! Ty przeklęta, egoistyczna...
-Uważasz, że powinnam biec do ciebie i zostawić
go samego, kiedy wydawał ostatnie tchnienie? To
nazywasz egoizmem?
Oszalała z bólu Gudrun zaczęła wymachiwać ra-
mionami, ale Inga błyskawicznie chwyciła ją za nad-
garstki.
-Zastanów się, Gudrun. Twój ojciec nie był sam,
kiedy odchodził z tego świata. Nie to jest
najważniejsze?
-I to musiałaś być ty, ty ze wszystkich ludzi na
świecie! - Gudrun wyrwała się z uścisku i
oskarżyciel-sko wbiła w nią palec wskazujący.
Inga wzruszyła ramionami.
- To Niels wybrał mnie na żonę. Na dobre i na
złe.
Gudrun chlipnęła głośno i cofnęła się.
Inga westchnęła. Nie zatrzymała Gudrun, tylko
skończyła przygotowywać poranny posiłek. Tysiące
myśli przelatywało jej przez głowę, ale była zbyt zmę-
czona, by nad nimi zapanować. Czekało ją mnóstwo
obowiązków, na odpoczynek przyjdzie czas.
- Wieczorem będziemy wspominać naszych
zmarłych - oznajmiła, kiedy wszyscy zebrali się
wokół
stołu. - Niels odszedł o świcie, doktor zjawi się rano,
by wystawić akt zgonu.
Spojrzała przelotnie na Gudrun, która znów się po-
45
jawiła. Najstarsza córka sędziego kurczowo ściskała
dłonie.
- Gulbrand, możesz odmówić Modlitwę Pań
ską? - spytała Inga, kiedy wszyscy się posilili.
Na ogorzałej twarzy służącego pojawił się wyraz
nabożeństwa. Donośnym głosem zmówił Ojcze nasz, ■
finalne „Amen" powtórzyli wszyscy zgromadzeni.
Panował nastrój powagi, kiedy ludzie rozchodzili
się do swoich obowiązków. Inga została z Sigrid i Gu-
drun.
- Powinnyśmy umyć ciało, zanim zjawi się le
karz...
-To obowiązek jego córek! - przerwała jej Gudrun.
Sigrid cofnęła się z przestrachem.
-Boję się... - powiedziała przez drżące wargi.
-Strach nie ma tu nic do rzeczy! - Gudrun szturch-
nęła ją w plecy. - Musisz okazać szacunek ojcu!
-Proszę... - Sigrid spojrzała błagalnie na Ingę.
-Dobrze, Sigrid - ucięła dyskusję Inga. - Nie będę
cię do niczego zmuszać. Możemy z Gudrun...
-W takim razie sama to zrobię - postanowiła Gu-
drun. - Wyprasuj jego lnianą koszulę - zarządziła
złośliwie i zaczęła gromadzić niezbędne
przedmioty: ście-reczki, ręcznik, miskę i mydło.
Inga uśmiechnęła się życzliwie do Sigrid, a ta odpo-
wiedziała jej spojrzeniem pełnym wdzięczności.
Wyszukała śnieżnobiałą koszulę, uszytą specjalnie
na cele pochówku. Wciąż miała mętlik w głowie, ale
starała się nie myśleć o Bjornarze i dramatycznych
wydarzeniach związanych z jego osobą. Wspomnienie
46
tamtych chwil nadal przeszywało ją zimnym dresz-
czem, a moment obecny wymagał od niej skupienia
się na innych sprawach.
Trudno było uwierzyć, że żyła z Nielsem ponad dwa
lata, a nawet spłodziła z nim córkę. Wciąż wzdrygała
się z obrzydzenia, wracając pamięcią do tamtej strasz-
nej chwili, choć czas jakoś zaleczył tę ranę. Wyblakłe
wspomnienie powracało coraz rzadziej.
To było w jakiś sposób... dziwne, ta świadomość,
że jej mąż leżał martwy w sypialni. Nie należała już
do niego. Nie należała do żadnego mężczyzny. Była
wolna. Wolna. Inga smakowała brzmienie tego słowa.
Czuła nieomal fizyczną ulgę. Miała nawet ochotę się
uśmiechnąć, ale się powstrzymała. Nie upadła jeszcze
tak nisko, by cieszyć się ze zgonu męża.
Wzięła wykrochmaloną i wyprasowaną koszulę i
ruszyła w górę schodów. Zatrzymała się przed
drzwiami sypialni i zapukała.
Nikt nie odpowiedział.
- Kładę koszulę pod drzwiami - powiedziała. Gu-
drun z pewnością usłyszała pukanie, ale nie zamie-
rzała otworzyć. Inga pośpieszyła do swojego pokoju,
by zapleść włosy i zmienić bluzkę przed przybyciem
lekarza. Zajęta dzieckiem i wydawaniem poleceń
służbie, dotąd nie miała na to czasu.
Ledwie się przebrała, kiedy na dziedziniec wtoczył
się powóz doktora. Inga wygładziła fałdy ubrania i wy-
szła go przywitać. Koszuli już nie było. Powodowana
ciekawością Inga weszła do pokoju zmarłego.
Gudrun starannie zaczesała rzadkie kosmyki wło-
47
sów sędziego, ubrała go w czarne lniane spodnie i białą
koszulę. Z zamkniętymi oczyma i ustami wyglądał jak
pogrążony w spokojnym śnie. Złożone dłonie przycis-
kały BibUc.
Gudrun stała nieruchomo na środku pokoju. Mu-
siała domyślić się jej obecności, bo odezwała się gło-
sem przepełnionym gorzkim żalem i niechęcią.
- Wyjdź, Ingo. Niels nie żyje i teraz już chyba może
należeć do mnie?
Obróciła się wolno i zmierzyła ją tak nienawistnym
spojrzeniem, że Inga musiała położyć dłoń na piersi,
by uspokoić oddech.
5
Nielsa pochowano siódmego dnia po śmierci. Cały ten
czas jego odświętnie przystrojone ciało leżało na ma-
rach i dopiero bladym świtem Gulbrand i Torę prze-
nieśli je do trumny. Trumnę wniesiono do największej
izby, do której ciągnął strumień żałobników.
Kiedy Inga weszła do środka i zbliżyła się do trum-
ny, by uczcić zmarłego minutą ciszy, spoczęło na niej
wiele ciekawskich spojrzeń. Stanęła wyprostowana i
skłoniła głowę, wiedząc, że przyszła na nią godzina
próby. Ludzie przypatrywali się jej w poszukiwaniu
oznak żałoby, a ona walczyła z własnymi uczuciami.
Ogarnęła ją żałość na myśl o tym małżeństwie, które
nigdy nie dorosło do jej marzeń. Dla Nielsa też nie
okazało się niczym szczególnym. Czuła się podle, bo
właściwie nigdy nie była dla niego dobra. Niels nie
chciał jej krzywdy, tylko po prostu nie potrafił zapa-
nować nad pożądaniem. Z drżeniem wspominała ten
pierwszy raz, wciąż słyszała echo własnego płaczu, jego
49
twardy głos, czuła stalowy uścisk dłoni, które ciągnęły
ją w dół. Wciąż pamiętała przenikliwy ból, który zda-
wał się rozdzierać jej ciało...
Niels pozostawał w niewoli własnej żądzy.
Najgorsze jednak było to, że sprowadził ją do dworu,
by oddalić od siebie podejrzenia. Kto mógł
przypuszczać, że sędziego łączy chory związek z
własną córką?
Inga nie życzyła mu nagłej śmierci, bo na nią nie
zasłużył, ale nie potrafiła zdusić w sobie radości z tego,
co zaszło. Niels nie mógł już stanowić o jej losie, a poza
tym... A poza tym skończył się czas panowania Gu-
drun! Teraz ona, Inga Karolin Gaupås, sta a si w a
ę
ł
ę ł ś-
cicielką zabudowań, lasów i pól, sprzętów i pieniędzy,
zwierzchniczką służby. Mogła posłać Gudrun do
wszystkich diabłów, jeśli tylko przyjdzie jej na to ocho-
ta!
Wzięła się w garść, tłumiąc tę nagłą ekscytację.
Nie wypadało okazywać pychy, stojąc nad trumną
małżonka. Haczykowate palce Nielsa spleciono mu na
piersi, paznokcie obcięto. Ze zdumieniem dostrzegła,
że ktoś, zapewne Gudrun, nasunął mu obrączkę
ślubną z małżeństwa z Andrine na palec serdeczny
lewej ręki, tak że złoto błyszczało teraz na obu jego
dłoniach. Gudrun powinna była spytać o zgodę, uznała
Inga, ale nie zamierzała czynić jej z tego powodu
wyrzutów.
Zapadnięte policzki Nielsa były gładko ogolone,
przerzedzone siwe pasemka włosów ułożone starannie
na głowie. Wyglądał jak za życia, pomyślała z
nabożeństwem Inga. Rozcięcie na czole umyto i
oczyszczono, a brzegi rany nie były już pokryte
50
opuchlizną. I tak oto jej małżonek żegnał się z tym
światem.
Skinęła głową w kierunku Gudrun i Sigrid i córki sę-
dziego wystąpiły do przodu. Sigrid chwyciła ją za rękę
i Inga poczuła, że dziewczyna nie panuje riad dreszcza-
mi. Biedna Sigrid, pomyślała ze współczuciem, Niels
był wprawdzie w podeszłym wieku, ale śmierć przyszła
nań niespodziewanie. Na bladej twarzyczce Sigrid ma-
lowało się cierpienie, ale Inga nie miała wcale pewno-
ści, że utrata ojca była jedyną przyczyną jej zdenerwo-
wania. Sigrid nosiła w sobie jakieś tajemnice, których
znaczenia nie potrafiła sobie wytłumaczyć. Inga miała
nadzieję, że będzie przy niej, kiedy Sigrid przyjdzie
zmierzyć się ze złymi myślami.
Gulbrand podniósł wieko trumny dostojnym ru-
chem, położył je na miejsce i przybił spokojnie i z na-
maszczeniem.
Na zewnątrz czekała Czarnulka przystrojona w
wypolerowaną, odświętną uprząż. Inga zdziwiła się,
że to klacz, a nie Mikrus, odwiezie Nielsa na miejsce
ostatniego spoczynku. Słyszała, że kiedy znaleziono
sędziego, Czarnulka zachowywała się niespokojnie.
Sama zresztą też darzyła Mikrusa większym
zaufaniem. Jednakże Gulbrand wiedział zapewne, co
czyni, wybierając klacz. Tradycja nakazywała zresztą,
by kary koń ciągnął karawan.
Kiedy trumnę złożono na wozie, ludzie zbili się w
gromadę. Trumna nie była malowana, zbito ją z sos-
nowych desek pozbawionych sęków. Drewno pięknie
błyszczało i wciąż pachniało lasem. Wieńce spleciono
51
z czerwonych, żółtych i pomarańczowych liści. Barwy
jesieni efektownie kontrastowały z zielenią świerko-
wych gałązek i bielą szarf.
Dwóch starszych krewnych pana Gaupåsa poprze-
dza o trumn , nios c zapalone wiece. Poruszali si
ł
ę
ą
ś
ę
wolnym krokiem, miny mieli powa ne i podnios e.
ż
ł
Nagły podmuch wiatru przemknął nad
dziedzińcem i zgasił lewą świecę. Kobiety krzyknęły z
przestrachem i orszak żałobników stanął w miejscu.
Torę zachował się rezolutnie, podbiegł i ponownie
zapalił świecę.
Inga jęknęła i położyła dłoń na piersi. Wiedziała,
co to za znak: zdmuchnięta świeca oznaczała kolejny
zgon. Jeśli gasła prawa, śmierć czekała mężczyznę, jeśli
lewa, kobietę.
Jakaś kobieta z dworu lub z żałobnego orszaku mia-
ła wkrótce pożegnać się z tym światem.
Czarnulka wyprowadziła wóz z dziedzińca, a ludzie
wciąż rozpamiętywali to zdarzenie. Inga poczuła, jak
oblewa ją fala gorąca, a na czoło występuje zimny pot.
Nie dawała wiary starym przesądom, a jednak nie po-
trafiła przestać zastanawiać się, do kogo los kierował
ostrzeżenie. Może do niej samej... Nie, miała nadzieję,
że przepowiednia nie jej dotyczy. Dotąd spoglądała w
przyszłość obojętnie, ale teraz pojawiła się iskierka
nadziei.
Może zgaśnie świeca Sigrid? Mogło tak być, zasta-
nawiała się Inga, bo dziewczynę coś gnębiło. Wszyscy
to widzieli. Może zamierzała targnąć się na własne ży-
cie? Inga wzdrygnęła się, odpędzając od siebie to przy-
puszczenie, ale złe myśli nie chciały jej opuścić.
52
A może chodzi o Gudrun? O nie, ta kobieta była jak
kot, który ma siedem żywotów.
To mogła być każda z nich, może któraś ze staruszek
podążających za trumną. Choćby Emma. Należała do
najstarszych kobiet w okolicy i wkrótce jej serce przesta-
nie bić. Inga zadrżała i skierowała myśli na inny tor.
Pastor Mohr wygłosił piękne kazanie nad trumną Niel-
sa. Byłoby dziwne, gdyby tego nie uczynił, bo Niels nie
żałował grosza na potrzeby świątyni, a poza tym los
duchownych zależał w dużej mierze od przychylności
lokalnych urzędników. Pastor Mohr trząsł się z zimna
w cienkiej sutannie i starał się skupić na sobie uwagę
zgromadzenia.
Inga wiedziała, że Niels wysłał list do biskupa, in-
formując go, że pastor skłamał pod przysięgą podczas
procesu między Hedvig z 0vre Gullhaug a jej ojcem,
Kristianem Svartdalem. Minie zapewne sporo czasu,
zanim biskup rozpatrzy sprawę, ale pastorowi Mohro-
wi ta lekcja cierpliwości wyjdzie jedynie na zdrowie.
Inga pochyliła głowę, usiłując się skupić. Nie wie-
działa, skąd bierze się ta jej obojętność. Może po pro-
stu nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, co zaszło.
Emocje przyjdą później, kiedy jej uwagi nie będą już
zaprzątać codzienne obowiązki.
Sądziła, że po dwóch utarczkach z Gudrun prze-
stanie jej współczuć. Tymczasem widok Gudrun wal-
czącej bezsilnie z łzami sprawił jej niewymowną
przykrość. Córka sędziego przyłożyła chusteczkę do
ust,
53
by stłumić łkanie, a strumienie łez płynęły po jej pulch-
nych policzkach. Obfite piersi Gudrun falowały i Inga
pojęła, że pasierbica zanosiła się płaczem za zaciśnię-
tymi zębami. Biedna kobieta, miała złożyć w ziemi cia-
ło jedynego mężczyzny, którego kochała...
Ironia losu sprawiła, że w nawie kościoła Kristian
Svartdal i Laurens Storedal znaleźli się obok siebie po
obu stronach trumny. Z przodu postępowało dwóch
kuzynów Nielsa, potem dwóch jego szwagrów, a na
końcu dwóch odwiecznych wrogów.
Spojrzenia Kristiana i Laurensa spotkały się, kiedy
obaj schylili się, by złapać za uchwyt trumny. Porozu-
mieli się bez słów: na czas uroczystości obowiązuje za-
wieszenie broni.
Stypa wlokła się niemiłosiernie. Inga prowadziła
puste pogawędki z sąsiadami i dalekimi krewnymi
Nielsa, których widziała po raz pierwszy w życiu.
Zauważyła z niemałym zdumieniem, że wśród
zgromadzonych panował zgoła... wesoły nastrój, jakby
wszyscy już zdążyli zapomnieć, że sędziego złożono
w ziemi parę godzin wcześniej. Flaga powiewała na
maszcie na znak, że właściciel dworu pożegnał się z
życiem.
Inga zezwoliła służbie na udział w stypie. Wydało
się jej to oczywiste, Gulbrand i Torę znali Nielsa lepiej
niż niektórzy z jego krewnych.
Wyszła do kuchni, by przynieść kolejne dzbany z pi-
wem, kiedy usłyszała kroki za sobą. To była Hedvig.
Stukała butami o drewniane deski podłogi. Inga nie
54
zatrzymała się, zmarszczyła jedynie czoło, wyczekując
z niepokojem jakiejś kąśliwej uwagi.
Chwyciła dzbanki w obie dłonie i obróciła się.
Hedvig zagrodziła jej drogę. Koci uśmiech nie wró-
żył nic dobrego.
- Nie widać po tobie żałoby!
Inga zaniemówiła i z wrażenia oparła się o stół. Od-
stawiła niezdarnie dzbany, bo ręce nagle odmówiły jej
posłuszeństwa.
-I kto to mówi! Nie przypominam sobie, byś moc-
niej opłakiwała Halvdana niż ja Nielsa. W
przeciwieństwie do ciebie, Hedvig, nie zamierzam
wykorzystywać śmierci męża, by wyciągać od
ludzi pieniądze.
-Nie masz pojęcia, jak cierpiałam - syknęła Hedvig.
-Być może - wzruszyła ramionami Inga. - Nie
skradaj się jednak za mną jak podstępna lisica.
Dość już mam wtrącania się w moje sprawy
rodzinne. Powiedz choć jedno złe słowo, a
przekonam ojca, by cię pozwał. Nie zapomniał, że
chciałaś go zmusić, by przyznał się do ojcostwa
twojego bękarta!
To nie było właściwe określenie dla Torsteina, ale
Inga nie panowała nad sobą.
Hedvig zatupała gniewnie nogami i chciała coś po-
wiedzieć, ale w tej samej chwili w progu pojawiła się
Gudrun.
- Ingo, mogę z tobą porozmawiać na osobności?
Nogi ugięły się pod dziewczyną. Wielki Boże,
czy ten koszmar nigdy się nie skończy? Ten dzień nale-
żał do najdłuższych w jej życiu. Gudrun nigdy wcześ-
niej nie zwracała się do niej z taką prośbą. Inga była
55
zaciekawiona, ale i zarazem zaniepokojona. Czy po-
winna zdobyć się na odwagę i zostać sam na sam z tą
nieobliczalną kobietą?
Podniosła głowę i podała dzbanki Hedvig.
- Zanieś je, przynajmniej się na coś przydasz.
Zaskoczona Hedvig wzięła dzbanki, odwróciła się
na pięcie i wymaszerowała z kuchni.
-Mów!
- Nie tutaj - odrzekła Gudrun - wyjdźmy na we
randę. Tu się kręcą ludzie, a moja propozycja przezna
czona jest wyłącznie dla twoich uszu.
Niepokój Ingi wzmógł się, kiedy niezdarnie wkła-
dała buty. Chciała znaleźć się za drzwiami, zanim
Gudrun się na nią rzuci. To podejrzenie nieco ją za-
wstydziło, ale> uważała, że Gudrun zdolna jest do
wszystkiego.
- No więc czego chcesz? - spytała, kiedy znalazły
się w ogrodzie.
Gudrun nie śpieszyła się z odpowiedzią. Powoli umoś-
ciła się na białej ławce stojącej pod oknem kuchennym.
-Nie usiądziesz?
-Postoję - mruknęła Inga. W życiu nie wpadłaby na
pomysł, by znaleźć się tak blisko tamtej kobiety.
Gudrun wystawiła twarz na promienie jesiennego
słońca.
-Nie skończyłaś jeszcze dwudziestu jeden lat,
Ingo. Dopiero w lutym przyszłego roku...
-I co z tego? - zdziwiła się Inga.
-Jesteś niepełnoletnia - stwierdziła Gudrun, świ-
drując ją wzrokiem.
56
-Byłam mężatką, Gudrun...
-Co nie zmienia wieku pełnoletności - przerwa a jej
ł
spokojnie Gudrun. Za spokojnie jak na ni . - Gdy
ą
-
by nie ty, zosta abym w a cicielk Gaupås. Ojciec
ł
ł ś
ą
nie yje - doda a nieco dr
cym g osem. -
ż
ł
żą
ł
Proponuj wi c,
e zostan twoj prawn
ę
ę
ż
ę
ą
ą
opiekunk , póki nie sko czysz dwudziestu jeden
ą
ń
lat.
Inga nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać. W ży-
ciu nie słyszała równie bezczelnej propozycji.
- Ty! Ty miałabyś.
Gudrun wyprostowała się hardo.
-To jest mój dom rodzinny, Ingo, i mam prawo
zarządzać nim w twoim imieniu!
-Nie ma mowy - rzuciła ze złością Inga. Gudrun
nie dostanie schedy po Nielsie! Poza tym myśl, że
Gudrun znów mia aby sprawowa nad ni w adz ,
ł
ć
ą ł
ę
by a nie do zniesienia. - Nie w tpi , e przysz o
ł
ą
ę ż
ł ść
Gaupås leży ci na sercu, ale nie mówisz chyba
poważnie?
Gudrun zakołysała się jak kura na grzędzie.
- To tylko sześć miesięcy, Ingo! W lutym zwrócę ci
klucze i znów b dziesz pani w Gaupås.
ę
ą
Inga nie posiadała się ze zdumienia.
-A więc zamierzasz się tutaj przeprowadzić?
-Oczywiście - skinęła głową Gudrun. - A jak ina-
czej mogłabym prowadzić gospodarstwo?
-Chyba masz źle w głowie! - zaśmiała się drwiąco
Inga. - Gdybym rzeczywiście potrzebowała
opiekuna, to ty byłabyś ostatnią osobą, o której
bym pomyślała! Zresztą porozmawiam o tym z
ojcem.
Gudrun zerwała się z miejsca.
57
- Wcale nie musisz! - Wsunęła rękę do wewnętrz
nej kieszeni żałobnego kostiumu i wyciągnęła jakiś
dokument. - Sporządziłam już umowę między nami.
Przeczytaj ją, Ingo, i podpisz w tym miejscu. - Wska
zała palcem linijkę tekstu.
Inga obrzuciła dokument długim spojrzeniem.
Rozpoznała pismo Gudrun. Nie miała wcale przeko-
nania, że córka sędziego usiłuje ją oszukać, ale myśl o
podporządkowaniu się jej na pół roku była jej cał-
kowicie obca. Nie zdołałaby wytrzymać jednego dnia,
długo walczyła o własną samodzielność. A zresztą dla-
czego miałaby iść tamtej na rękę?
Odwróciła się, zamierzając odejść, ale Gudrun bły-
skawicznym ruchem przytrzymała ją za rękę.
- Powinnyśmy zachowywać się jak ludzie doroś
li - powiedziała łagodnie - same damy sobie radę
z tym problemem, nieprawdaż? Jesteś wdową po Niel-
sie, a ja jego najstarszą córką. Mam prawo, by...
Inga wyrwała się z uścisku.
.- Daj już spokój! Masz nieczyste zamiary, widzę
to w twoim chytrym spojrzeniu. Nigdy nie byłaś dla
mnie miła, aż tu nagle okazujesz mi taką troskę!
Ruszyła w kierunku schodów na werandę, ale Gu-
drun skoczyła jak żbik i zagrodziła jej drogę. Inga
przeraziła się, obróciła na pięcie i popędziła do drzwi
frontowych. Nie patrząc za siebie, dopadła zadyszana
do progu i weszła do środka.
6
Inga zatrzasnęła drzwi za sobą, nie mogąc zapanować
nad drżeniem rąk. Zakręciło się jej w głowie, oparła
się o ścianę i odchyliła w tył, by się uspokoić. Nie mog-
ła w takim stanie pokazać się ludziom. Bezczelność
Gudrun nie miała granic! Z początku nawet uwierzyła
w zapewnienia o chęci pomocy, ale dziwny wzrok i
natarczywość tej kobiety wzbudziły jej podejrzliwość.
Gudrun nie powiedziała jej wszystkiego...
Siląc się na spokój, wkroczyła do salonu. Ludzie
obracali się ku niej, ale Inga nie zwracała na to uwagi.
Stoły wciąż uginały się pod półmiskami z jedzeniem,
piwo lało się strumieniami.
- Ojcze... - Inga chwyciła Kristiana za rękaw ko-
szuli. - Możesz poświęcić mi parę minut?
Kristian spojrzał na nią ze zdziwieniem, przeprosił
uprzejmie swego rozmówcę i podążył za córką do ga-
binetu.
Inga rzuciła się na fotel i zmęczonym gestem od-
59
garnęła kosmyki włosów z czoła. Boże, żeby ta stypa
wreszcie się skończyła! Zwykle nie brała Emilii do
swego łóżka, ale tego wieczora zamierzała położyć się
z córeczką. Będą dzielić się ciepłem, pomyślała z
uśmiechem na ustach, a bliskość dziecka da uprag-
niony spokój jej duszy. Już nie mogła doczekać się tej
chwili.
-O co chodzi? - spytał Kristian. Inga
wróciła do rzeczywistości.
-Musisz mnie wysłuchać, ojcze...
Kristian poruszył się.
-Nic nie mów, tylko wysłuchaj, co mam ci do po-
wiedzenia. - Urwała, a Kristian skinął lekko głową. -
Gudrun zaproponowa a mi w a nie, e otoczy mnie
ł
ł ś
ż
kuratel . Chce zarz dza Gaupås do czasu, a w
ą
ą
ć
ż
lutym osi gn
ą ę
pełnoletność. Pewnie nic nie wiesz o
naszych kłótniach z Gudrun, ale oświadczam, że
się na to nie zgadzam. Po moim trupie! Choćby się
waliło i paliło, Gudrun nie będzie się tutaj panoszyć,
a już na pewno nie będzie rządzić mną!
-Ingo...
Inga powstrzymała go ruchem dłoni.
- Nie, ojcze, nie przerywaj mi! Pozwól mi dokoń
czyć, bo następnym razem już nie będę miała odwagi
tego powiedzieć. Proszę cię, żebyś został moim kura
torem, aż nie ukończę dwudziestu jeden lat. Przypusz
czam, że Gudrun chce w jakiś sposób przejąć całą
schedę, a ja nie zamierzam jej na to pozwolić. Jesteś
uczciwy, ojcze, i na pewno nie sprzeniewierzysz pie
niędzy własnej córki.
60
Kristian ponownie chciał coś powiedzieć, ale Inga
nie dopuściła go do głosu.
- To może dziwne - dodała pojednawczo - ale
stawiam jeden warunek. Ważny warunek. - Niebie
skie oczy dziewczyny wpatrywały się w ojca stanow
czo. - Musisz obiecać, że mnie nie wydasz za mąż!
Kristian westchnął głośno i odwrócił wzrok.
- Nigdy bym... nigdy... - Poddał się i pokręcił
gwałtownie głową. - Nie obawiaj się tego, moja miła.
Inga wzruszyła się. Ojciec nigdy nie poprosił jej o
przebaczenie za to, że zmusił ją do małżeństwa. Ta re-
akcja była w jakimś sensie przeprosinami. Wyraźnie ża-
łował wyboru, którego dokonał dwa lata wcześniej.
- A więc mogę na ciebie liczyć?
Kristian uśmiechnął się krzywo.
-Nie wiem, co Gudrun sobie wyobraża, ale ty
wcale nie potrzebujesz opiekuna.
-Nie potrzebuję?
-Nie, Ingo, byłaś kobietą zamężną, a teraz zostałaś
wdową. A to oznacza, że masz takie same prawa jak
osoba pełnoletnia.
Napięcie uszło z niej jak z przekłutego balonu. Inga
oparła łokcie na stole i ukryła twarz w dłoniach. Zmę-
czonym gestem potarła oczy i czoło.
-Gudrun nalegała, bym podpisała dokument, w
którym ustanawiam ją kuratorem. - Do Ingi z
wolna docierał sens intrygi. - Ona wiedziała, ojcze,
że mam prawa osoby pełnoletniej.
-Pewnie tak. Sprawdziłaś, czego dotyczyła umo-
wa?
61
-Nie, przestraszyłam się i pobiegłam do domu. W
ogóle nie rozważałam tej głupiej propozycji.
-To dobrze, Ingo. Zresztą twoja zgoda nie miałaby
żadnego znaczenia. To zadanie dla sądu.
Twarz Ingi rozjaśniła się w uśmiechu.
- Wracajmy do gości. Dziękuję, że zechciałeś mnie
wysłuchać.
Kristian wstał.
- Tego by tylko brakowało - powiedział zażeno
wany. - Przecież jesteś moją córką.
Kristian upewnił się, że Inga zniknęła z pola widzenia,
zanim podszedł do Gudrun. Gudrun nie zauważyła go
od razu i kiedy wypowiedział jej imię, podskoczyła
przestraszona, nieomal wylewając zawartość kieliszka.
Po wyrazie jej twarzy Kristian domyślił się, że Gu-
drun wie, z czym przychodzi. Złożyła usta w dzióbek,
gotując się do obrony.
-Chciałbym przeczytać dokument, który pokazałaś
Indze - powiedział spokojnie Kristian.
-A dlaczego? - prychnęła.
-Ponieważ podejrzewam, że jego treść nie odpo-
wiada propozycji, którą )e) złożyłaś - wyznał
szczerze Kristian. - Z niezrozumiałego dla mnie
powodu bardzo ci się śpieszyło...
Gudrun pociągnęła łyk ponczu i uśmiechnęła się z
satysfakcją.
- Przed chwilą spaliłam to pismo.
Kristian zdumiał się.
62
-Nie wierzę ci - krzyknął podenerwowany.
-To twoja sprawa. - Gudrun wyszczerzyła zęby.
-Możesz pogrzebać w popiele na kominku.
Zapewne znajdziesz jakieś skrawki, których nie
zjadły płomienie.
Kristian wyprostował się i wbił wzrok w zacięte ob-
licze Gudrun. Nie do wiary, że córki Nielsa i Andrine
były aż tak różne: łagodna, skromna i miła Sigrid i Gu-
drun, złośliwa intrygantka. Już w dzieciństwie zawsze
stawiała na swoim, a po tragicznej śmierci matki stała
się nie do zniesienia. Zwrócił kiedyś na to uwagę Niel-
sowi, ale Niels zrobił się czerwony na szyi i wyjąkał,
że dziewczynka przechodzi trudne chwile. Może Gu-
drun zamęczyła ojca na śmierć, zastanawiał się teraz
Kristian, tak że ojciec zaczął pozwalać jej na wszystko?
No tak, Gudrun nie była łatwa we współżyciu, ale po-
trafiła zająć się domem. Nie mając jej u swego boku,
Niels musiałby zatrudnić gospodynię.
Kristian wziął się w garść. Nie wolno zapominać,
że pochował tego dnia dobrego przyjaciela.
- Nie możesz sprawować kurateli nad Ingą, dobrze
o tym wiesz, Gudrun. O co ci właściwie chodzi?
Pytanie wywołało hipnotyczny blask w jej szarych
oczach.
- Chcę tego, co do mnie należy! - syknęła. - Inga
musi podzielić spadek, żebym dostała swoją część!
Kristian cofnął się pod naporem jej słów. Dobrze
wiedział, że ludzie potrafią bezwzględnie walczyć o
ziemskie dobra, ale Gudrun chodziło o coś więcej.
Postanowił się z nią podroczyć.
- To się da jakoś załatwić - oznajmił dyplomatycz-
63
nie. - Niels zostawił sporą sumkę. Jeśli Inga wydzieli
tobie i Sigrid część spadku, nie zostanie bez grosza
przy duszy.
Z zatroskaniem wpatrywał się w cienką nóżkę kie-
liszka, który Gudrun trzymała w dłoni. Miał wrażenie,
że Gudrun zmiażdży ją siłą swojej złości. Otworzyła
usta, aby rzucić jakąś pogardliwą uwagę, ale jej słowa
zabrzmiały jak syk węża.
- No właśnie, Kristianie, musisz wreszcie sprawić,
by Inga dostała to, czego pożąda. Ona nie ustąpi ani o
krok, by zdobyć to, co inni kochają. Raz już tak zro-
biła i nie zdziwię się, jeśli znów to powtórzy!
Energicznie odstawiła kieliszek na komodę i odda-
liła się.
Kristian nie ruszył się z miejsca. Co Gudrun miała
na myśli? Wprawdzie rozmawiał z nią ironicznym to-
nem, ale przyznał przecież, że może dochodzić swych
praw. Praw do majątku po matce. W zamyśleniu po-
drapał się za uchem i odsunął na bok niesforne kos-
myki włosów, które opadły mu na czoło.
To dziwne. Gudrun powiedziała najpierw, że Inga
pragnie rzeczy materialnych. Potem jednak dodała
niejasne sformułowanie: „to, co inni kochają". Za-
brzmiało to nieomal tak, jakby miała na myśli jakąś
osobę! To przecież niemożliwe, pomyślał z niepoko-
jem, by jego córka sprzeniewierzyła się jednemu z naj-
ważniejszych nakazów biblijnych: „Nie pożądaj żony
bliźniego swego, ani jego sługi, ani jego służebnicy, ani
żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego"?
64
Inga i Kristian zdążyli zamienić ze sobą kilka słów, za-
nim krewni sędziego przystąpili do wygłaszania mów
okolicznościowych.
-Rozmawiałeś z Gudrun? - spytała z ciekawością. -
Widziałam, że staliście obok siebie.
-Tak - odrzekł niechętnie Kristian.
Inga uniosła brwi. Ojciec musiał chyba zdawać so-
bie sprawę, jak bardzo pragnie poznać rezultat tej roz-
mowy?
-No i co? - spytała, machając niecierpliwie rękoma.
-Gudrun nie zostawia po sobie śladów - przyznał
Kristian. - Ponoć spaliła dokument, który dała ci do
podpisu. Poza tym życzy sobie, byś dokonała
podziału spadku po Andrine...
Inga odetchnęła z ulgą.
- Mam taki zamiar. Uważam jednak, że mogła wy
kazać się większym opanowaniem. Ta kobieta wie, jak
doprowadzić mnie do szału! - Ojciec uśmiechnął się
krzywo, więc Inga spuściła nieco z tonu. - Poza tym
chodziło jej o coś jeszcze - dodała, mrużąc oczy - ale
nie wiem, o co...
Podniosła wzrok i wyczytała z twarzy Kristiana, że
jest podobnego zdania.
- Ukrywasz coś przede mną? - spytała z niepoko
jem.
Kristian poluźnił krawat. Rumieniec na jego obli-
czu był nieco silniejszy niż zazwyczaj. Chrząknął dys-
kretnie i zaczął mówić.
- Wydaje mi się, że Gudrun chce cię zrujnować.
65
W każdym razie kiedy dowiedziała się, że po podziale
spadku przypadnie ci całkiem spory majątek, bardzo
się rozeźliła.
Mimo powagi sytuacji Inga roześmiała się.
-To w jej stylu!
-Gaupås pozostanie twoj w asno ci - ci gn
ą
ł
ś ą
ą ął
Kristian z zadowoleniem. - Dom s dziego
ę
przypisany jest do stanowiska i zazwyczaj wdowa
musi ustąpić miejsca nowemu urzędnikowi. W
twoim wypadku jest inaczej, Ingo, bo rodzina
Nielsa mieszka tutaj od wielu pokoleń.
Inga położyła dłoń na piersi.
-To dobrze, że mi to mówisz - szepnęła - bo w
ogóle o tym nie pomyślałam! Całe szczęście, że
Niels nie ma syna! Syn przejąłby prawa do majątku
po ojcu.
-To prawda - uśmiechnął się Kristian - ale...
Umilkł, a Inga spojrzała nań ze zdziwieniem. Dla-
czego przerwał w pół słowa? Zacisnęła dłonie, czując,
jak paznokcie wbijają się jej w skórę.
- Niels chciał się z tobą ożenić... - wydukał za
wstydzony Kristian. - Błagał mnie o twoją rękę, a ja
niestety... dałem się przekonać. - Ostatnie słowa po
wiedział ledwie słyszalnie. - Zawarłem pewną klau
zulę w naszej umowie. Nie na piśmie, wierzyłem bo
wiem, że Niels dotrzyma słowa. Mój wierny
przyjaciel
mnie nie zawiódł.
Ingę paliła ciekawość. Wpiła wzrok w usta Kristia-
na.
- Zażąda em, by odziedziczy a Gaupås po jego
ł
ś
ł
mierci. Córki dostan spadek po matce, Gaupås po-
ś
ą
66
zostanie twoją własnością na zawsze, niezależnie od
tego, co Gudrun sądzi na ten temat! W testamencie
Nielsa znajduje się odpowiedni zapis.
- Dlaczego? - spytała Inga drżącymi wargami.
Zdumiała się niepomiernie. Ojciec zabezpieczył ją na
przyszłość. Nie zawsze wykazywał tyle troski o nią,
ale Gaupås musia o mie dla niego znaczenie szczegól
ł
ć
ne. Nie rozumia a te , dlaczego Niels przysta na to
ł
ż
ł
żą
danie. Znała wszak całą prawdę o tym szalonym uczu
ciu, które jej mąż żywił do swojej najstarszej córki.
Kristian zakłopotał się.
- Częściowo dlatego, że znałem nieznośny charak
ter Gudrun. Częściowo zaś, bo uznałem, że to ci się
należy.
Inga przełknęła ślinę i pokiwała głową.
- Poznaję po twoich oczach, że coś jeszcze leży ci
na sercu. Teraz jest właściwy moment, byś powiedział
mi o wszystkim. - Spojrzała na ojca błagalnie.
Kristian wbił wzrok w czubki swoich czarnych trze-
wików.
- Gudrun sugeruje, że... pożądałaś jakiegoś męż
czyzny. - Podniósł raptownie głowę i przygwoździł ją
oczyma. - Mam nadzieję, że to nieprawda?
Pytanie zabrzmiało jak wyrzut.
Inga wzdrygnęła się. Kłamstwo miało gorzki smak.
- Oczywiście! Gudrun musiała mieć Nielsa na
myśli. Przecież wiesz, jak bardzo była z nim związa
na. Szalała z zazdrości, kiedy się pobraliśmy, przecież
to żadna tajemnica. Stałam się konkurentką w walce
o względy ojca.
67
Z emocji spociła się jak mysz, na szczęście na ciem-
nej żałobnej sukni nie widać było plam. Musiała trafić
ojcu do przekonania, ani słowem nie wspominając o
kazirodczym związku. Niels nie żył, a ona przysięgła
mu, że nie zdradzi tajemnicy, nie zbruka jego imienia.
Zresztą straszna prawda o przyjacielu zraniłaby Kri-
stiana do żywego.
-Masz rację, Ingo - uśmiechnął się niepewnie
Kristian. - Powinienem był się domyślić, że
Gudrun sili się na złośliwości.
-Nie zapominajmy, że to dla niej smutny dzień - do-
dała Inga w nagłym przypływie pobłażliwości.
Starała się zrobić wszystko, by ojciec jej uwierzył.
-To prawda - pokiwał głową Kristian. - Znajdź
sobie jakiegoś dobrego prawnika, Ingo, i załatw
sprawę spadku po Andrine. Może udobruchasz tym
Gudrun?
Wyszedł z pokoju, kiedy jeden z kuzynów sędziego
zadzwonił w kieliszek, by wygłosić mowę.
Strach wciąż wstrząsał ciałem Ingi. Szczękała zębami,
kręciło się jej w głowie. Otarła krople potu z czoła,
zastanawiając się gorączkowo, czy Gudrun wie o jej
związku z Martinem. Raczej nie, uznała z gorzkim
uśmiechem, bo nie omieszkałaby o tym wspomnieć.
Gudrun słynęła z ciętego języka i nie zmilczałaby, nie-
zależnie od tego, czy kocha Martina, czy ma go za nic.
Inga pamiętała te żałosne boje, jakie toczyły o Niel-sa.
Gudrun najchętniej uczepiłaby się jego rękawa, Inga z
przyjemnością wysłałaby go do piekła. Nie, sło-
68
wa, które powtórzył )ej Kristian, miały źródło w miło-
ści Gudrun do zmarłego ojca.
Cały ten czas Inga unikała towarzystwa Martina, ale on
nagle pojawił się przed nią.
- Wyrazy współczucia - powiedział miękko i wy
ciągnął rękę.
Inga uścisnęła jego dłoń z zawstydzeniem.
- Dziękuję - powiedziała i skłoniła głowę. Czuła cie
pło jego ciała i nagle zdała sobie sprawę, że ich związek
był dużo głębszy niż to, co łączyło ją z Bjornarem. Do żni
wiarza czuła jedynie zwierzęce pożądanie, więź z Marti
nem miała inny smak... Jego widok napełnił ją radością,
smutkiem i tęsknotą. Kochała go szczerze, każdego ranka
przeklinała los, który nie był dla nich łaskawy.
Miała nieomal ochotę zapytać Martina, czy zasta-
nawiał się nad tym, że została wdową. Wiedział, oczy-
wiście, o tym, ale czy rozumiał, co to oznacza? Była
wolna, mogła wyjść za mąż, za kogo chciała. To
prawda, tyle że Martin nie był wolny. Inga musiała
pohamować emocje. Nie wypadało rozmawiać o tych
sprawach w takiej chwili, mając tłum ludzi wokół
siebie.
- Pożegnamy się już, Ingo - powiedział Martin
i cofnął dłoń. - Gudrun chce wracać do Runy i...
Urwał, bo Gudrun pojawiła się u jego boku. Rze-
czywiście powinna była wrócić do niemowlęcia,
ciemny materiał sukni na jej piersiach znaczyły duże
plamy od mleka. Gudrun usiłowała je zakryć, ale bez
powodzenia.
69
Martin uśmiechnął się smutno i ruszył do wyjścia.
Gudrun stała, przestępując z nogj na nogę. Wyraź-
nie zamierzała coś powiedzieć.
- Nie potrzebuję kuratora. Wiedziałaś o tym, ję-
dzo - syknęła Inga i zanim Gudrun zdążyła zareago-
wać, rozpłynęła się wśród gości.
7
Przez cały tydzień Inga spotykała się z troskliwością
służby. Nikt nie wspominał o Nielsie, wszyscy starali
się ulżyć jej w obowiązkach. Eugenie zajmowała się
domem i doglądała Emilii, Torę zjawiał się pół godzi-
ny wcześniej, by oporządzić konie, a Kristiane i Mar-
lenę utrzymywały porządek w zabudowaniach gospo-
darczych.
Inga chętnie pozwoliła sobie na kilka dni bezczyn-
ności. Dzień po pogrzebie zapłaciła Trygyemu za wy-
dajną pracę przy żniwach. Wiedziała, że Niels zdążył
rozliczyć się z Arnem i Erlingiem. Teraz jednak musia-
ła podjąć decyzję co do dalszego ich losu i nie bardzo
wiedziała, co począć.
Kiedyś zaproponowała Nielsowi, by zatrudnił
Bjornara na stałe, ale na całe szczęście nic z tego nie
wyszło. Z wdzięcznością pomyślała olensmanie, który
w samą porę zdemaskował przestępcę. Zadrżała na
myśl, że o mały włos nie podpisała z nim umowy.
71
Odnalazła Gulbranda przed stajnią. Służący strzygł
ogon i grzywę Mikrusa.
- Chciałabym podpisać umowę z Arnem lub Er-
lingiem. Nie na cały rok, ale do czternastego kwietnia,
jak nakazuje tradycja. Co o tym sądzisz?
Gulbrand pokraśniał z dumy, że Inga pyta go o radę.
- Obaj garną się do roboty. To trudny wybór.
Inga ostrożnie poklepała Mikrusa między uszami.
Koń przysunął łeb do jej piersi i połaskotał ją w szyję.
- Może potrzebujemy obu?
Gulbrand opuścił nożyce.
-O zmarłych źle się nie mówi, ale Niels nigdy nie
brał udziału w pracach w gospodarstwie.
Obowiązki urzędowe pochłaniały go bez reszty. Ja
nie jestem już w pełni sił, a Torę ma mnóstwo
zajęć w Lokken. Może więc... może powinnaś
zatrudnić obu.
-Tak też uczynię - oznajmiła Inga z zadowoleniem.
Gulbrand chrząknął dyskretnie.
-Nie powinnaś poprosić o radę innych mężczyzn? -
spytał z ociąganiem.
-A po co? - zdziwiła się Inga. - Przecież powie-
działeś, że obaj rwą się do roboty.
Gulbrand pokiwał głową.
-Pod tym względem nie mam im nic do zarzuce-
nia.
-Więc problem rozwiązany! Zaoferuję im służbę.
Gdyby Inga nie odeszła, wypowiedziawszy te sło-
wa, zobaczyłaby, że Gulbrand zamknął oczy i wes-
tchnął zatroskany.
72
Czasami Inga wspominała Bjornara. Ogarniał ją smu-
tek na myśl, że okazał się kimś innym niż człowiek,
którego wszyscy znali. Pracował rzetelnie, zachowy-
wał się uprzejmie i miał ten niezwykły błysk w oku.
Nie była jedyną osobą, którą oczarował uśmiechem,
zabawnymi replikami i uczynnością. Dlaczego, do dia-
ska, nie był po prostu Bjornarem?
Okazał się wyrachowanym mordercą. Inga zatrzęsła
się ze strachu. Przyjęli go na służbę, a ona, pani dworu
Gaupås, wpu ci a go do ó
ś ł
ł ż
ka. Czy żałowała tego? Nie,
pomyślała hardo, mogłaby żałować, gdyby to się zda-
rzyło raz. Nie można żałować czegoś, co robiło się wie-
lokrotnie. Tak po prostu bywa, kiedy człowiek naiwnie
odda się w niewolę pożądaniu.
Październikowy wiatr dmuchał chłodem. Rankiem
rosa zamieniała się w szron, który znikał po
wschodzie słońca. Inga złapała się na dziwnych
myślach: czy w lochu jest zimno? Czy Bjornar marzł
nocami? A może lensman wyposażył go w pled?
Wiedziała, że więźniom podawano marny posiłek.
Czy Bjornar najadał się do syta?
Poirytowana własną naiwnością, odsunęła te myśli
od siebie. Nie zamierzała się o niego troszczyć. Bjornar
zniknął z jej życia. Nie powinien w ogóle się w nim po-
jawić, ale co się stało, to się nie odstanie.
Zajęła się dokumentami. Nie miała pojęcia, że Niels
miał tyle spraw na głowie. Zamierzała posortować do-
73
kumenty najlepiej jak umie i przekazać cały plik nowe-
mu sędziemu. W tej samej chwili przypomniała sobie
o metalowej skrzyneczce przechowywanej w szufla-
dzie komody. Nikt już nie mógł powstrzymać jej przed
zajrzeniem do środka! Nie miała wprawdzie klucza,
ale dotąd nie było to żadną przeszkodą. Wiedziała, jak
dobrać się do zawartości... Poczuła dreszcz emocji. W
tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi gabinetu.
- Wejść - powiedziała władczo.
Gulbrand wsadził głowę w szparę i uśmiechnął się
niepewnie.
Inga odłożyła na bok plik papierów.
- Wejdź do środka, Gulbrand.
Zawstydzony podszedł do biurka i na blacie położył
nóż. Indze zrobiło się gorąco. Co to miało znaczyć?
-To dla ciebie - oznajmił Gulbrand.
-Dla mnie? - zdziwiła się Inga. Podniosła nóż i
wyjęła go z pochwy. Głownia była zakrzywiona, a
na samym środku Gulbrand wyrył jej inicjały: I. K.
G., pięknymi, splecionymi ze sobą literami.
Rękojeść wykonano z drewna i starannie
wypolerowano. Pachniała świerkiem, zapewne
Gulbrand nasączył ją olejkiem. Inga uznała, że
ciemnobrązowa pochwa ze skóry jest
najpiękniejsza. W najszerszym miejscu Gulbrand
wyrył sylwetkę orła w locie. Wyraźnie zaznaczył
rozpostarte skrzydła i oczy. Oczy drapieżnika
symbolizowały tajemnicę i odwagę.
-Bardzo dziękuję, Gulbrand. To najpiękniejszy
prezent, jaki w życiu dostałam!
-Chcę ci w ten sposób podziękować za to, że je-
74
steś taka miła. Widzę, że się zamęczasz - dodał poważ-
nie. - Może masz za dużo na głowie? Inga
zaczerwieniła się.
- Może - szepnęła.
Zapadła cisza.
- Noś go pod suknią - odezwał się w końcu Guł
brand. - Kobiecie nie przystoi chodzić z nożem, który
godny jest mężczyzny.
- Tak też zrobię - zapewniła go Inga.
Gułbrand ociągał się z odejściem. Inga poczuła
ukłucie niepokoju.
- Nie bez powodu daję ci ten nóż, Ingo...
Więc jednak, wzdrygnęła się. Gułbrand musiał mieć
jakiś ukryty zamiar, wręczając jej ten podarunek.
- Doświadczyłaś boleśnie własnej bezbronno
ści, kiedy Bjornar pokazał swoje prawdziwe obli
cze - mruknął Gułbrand ze spuszczoną głową. - To
może się powtórzyć. Jesteś tylko kobietą, Ingo, nie po
winnaś się zawahać i użyć go, gdyby... gdyby...
Ostrzeżenie podziałało na nią jak zimny prysznic.
Mimowolnie ciaśniej owinęła się szalem.
-Bjornar został pojmany, Gułbrand. Nie będzie już
miał okazji, by...
-Masz rację - przerwał jej spokojnie - ale są jesz-
cze inni mężczyźni. Mężczyźni, którzy nie muszą
być przyjaźnie nastawieni.
-Chcesz powiedzieć, że coś mi grozi?
-Nie - wykręcił się - ale warto przygotować się na
wszelką ewentualność.
Ukłonił się uprzejmie i opuścił gabinet.
75
Inga zadrżała. Była wdzięczna Gulbrandowi za
ostrzeżenie, ale jego słowa wzbudziły w niej lęk. Ten
mądry człowiek wiedział, co w trawie piszczy. Posta-
rzał się i niedomagał, ale wciąż nie utracił niezwykłej
umiejętności przewidywania zdarzeń. Nie był jasno-
widzem, lecz znawcą ludzkiej duszy. Potrafił
przejrzeć czyjeś złe zamiary.
Nie bez powodu sprezentował jej ten ozdobny nóż.
I nie bez powodu nakazał jej nosić go pod odzieniem.
Może dlatego, by napastnik nie był przygotowany na
opór. Pewnie dlatego, westchnęła i zdmuchnęła świecę.
Przypomniała sobie tamten epizod, kiedy Eugenie
przeraził jakiś mężczyzna przyglądający się im zza
szyby. Wciąż nie wiedzieli, kto to był. Inga uznała, że
Bjornar. Bjornar, a właściwie Stener Reysholt, szpie-
gował ją. Nie mogła pojąć, dlaczego to robił; w końcu
doszła do wniosku, że jest niespełna rozumu. Tacy lu-
dzie zdolni są do wszystkiego.
Pocieszała się myślą, że tajemniczy mężczyzna znik-
n mniej wi cej w tym samym czasie, kiedy Bjcrnar
ął
ę
trafi do wi zienia. Wi c to on pewnie kr ci si ko o
ł
ę
ę
ę ł ę
ł
Gaupås.
A jednak nie mogła się uspokoić. Nie miała pewno-
ści, czy nieznajomy i Bjornar to ta sama osoba. I dla-
czego Gulbrand uznał za stosowne ostrzec ją właśnie
teraz, kiedy Bjornar od dawna siedział za kratkami?
8
Sigrid podjęła decyzję. Zamierzała właściwie rozmó-
wić się z Torsteinem zaraz po rozprawie, ale śmierć
ojca pokrzyżowała jej plany. Teraz ycie w Gaupås
ż
znów toczy o si utartymi kolein
ł
ę
ami.
Ze wzruszeniem Sigrid spakowała deskę do maglo-
wania, którą dał jej Torstein na znak, że w przyszłości
będą razem. Delikatnie przesunęła palcem po uchwy-
cie uformowanym na kształt konia z rozwianą grzywą.
Uchwyt świetnie leżał w dłoni i Sigrid pomyślała ze
smutkiem, że nigdy nie użyje tej deski, by wyprasować
ubranie Torsteina. Płaską część Torstein ozdobił orna-
mentem z róż o sześciu płatkach i trójkątów. Między
plątaniną nacięć wyrył napis: „1908 Pan będzie strzegł
twego wyjścia i przyjścia".
Sigrid była na krawędzi płaczu, kiedy owijała te
piękne dekoracje suknem. Torstein nie powiedział jej
całej prawdy, kiedy rozmawiali o powodach, dla któ-
rych Hedvig pozwała Kristiana przed sąd. A co gorsze,
77
pociągnęła nosem, wcale nie przejął się tym, że Inga
doznałaby krzywdy, gdyby jej dom rodzinny
przeszedł w ręce rodziny z 0vre Gullhaug.
Torstein nie zrobił jej niczego złego, ale nie mogła
pozwolić, by przyszły mąż ją okłamywał. Wysoko ce-
niła wzajenme zaufanie, a Torstein zawiódł ją w tym
względzie.
Była przygnębiona, ale szła zdecydowanym kro-
kiem w kierunku 0vre Gullhaug. Torstein zbladł na jej
widok, ale jego twarz zaraz się rozjaśniła.
Sigrid stanęła na schodach. Nie zamierzała wejść
do środka, nawet gdyby ją poprosił. Chciała już mieć
to za sobą. Podała mu zawiniątko.
-Proszę - powiedziała ostrym tonem.
Torstein wziął zawiniątko.
-Co to jest? - spytał, ważąc przedmiot w dłoniach.
-Deska do maglowania, którą mi podarowałeś.
- Sigrid! Chyba nie mówisz poważnie... - Patrzył
na nią zdumiony, opuszczając wolno ręce.
Sigrid zadrżała i odwróciła wzrok.
- Tylko nie próbuj mnie namawiać, bym przyjęła
ją z powrotem - pisnęła.
Torstein zamknął drzwi za sobą, ujął ją pod pod-
bródek i zmusił, by podniosła głowę.
- Zawiodłem się na tobie, Sigrid. Naprawdę. Dla
czego to zrobiłaś?
Sigrid delikatnie oswobodziła się z uchwytu. Nie
chciała pogarszać sprawy.
- Okłamałeś mnie, Torstein, a tego nie mogę zaak
ceptować.
78
-Okłamałem? - Zmarszczył czoło w zamyśleniu. -
Nie, nigdy cię nie okłamałem.
-Na jedno wychodzi - odpowiedziała. - Uknuliście
z matką intrygę i byłeś gotów na wszystko, by prze-
jąć Svartdal. Nawet przez chwilę nie pomyślałeś, że
pozbawiasz Ingę domu rodzinnego.
Torstein nie odezwał się.
Sigrid podniosła głowę. Jej słowa wprawiły go w za-
kłopotanie. Nie wiedział, czy protestować, czy przy-
znać się do winy.
-Ten spór nie dotyczy ciebie - powiedział w końcu.
- Przecież się kochamy, prawda?
-Masz rację, że spór nie dotyczy naszego związku -
zgodziła się Sigrid. - A jednak nie powiedziałeś mi
całej prawdy, Torstein, i zraniłeś mnie tym głęboko.
Może wciąż mnie kochasz, ale ja już nie kocham
ciebie!
Torstein zamrugał oczyma na dźwięk tych brutal-
nych słów.
Sigrid nie miała pojęcia, skąd bierze siły. Zwykle
nie dochodziła swoich racji z takim uporem. Z bólem
odrzucała zaloty takiego przystojnego młodzieńca, ale
przecież ją oszukał. I Ingę też.
Odwróciła się, by odejść, ale Torstein przytrzymał
ją za ramię.
- Tak łatwo się nie poddam - oznajmił. -1 tak bę
dziesz moja.
Sigrid zadrżała i ruszyła przed siebie. W jego głosie
nie było groźby, tylko pewność siebie, która ją przera-
ziła.
79
Torstein rzucił pakunek na stół z taką siłą, że uszkodził
deskę, ale w ogóle się tym nie przejął. Hedvig
podskoczyła z przestrachem.
-Co się stało? - spytała gniewnie.
-Co się stało?! Co się stało?! - wrzasnął. - Powiem
ci, co się stało! Właśnie była tu Sigrid i zerwała
zaręczyny!
Hedvig zacisnęła usta.
-Co ty mówisz? Zerwała zaręczyny?
-Musisz powtarzać moje słowa? - spytał Torstein
ze złością. Zrezygnowany rzucił się na krzesło i
nerwowo przeciągnął dłonią po włosach.
Hedvig przyciągnęła sobie drugie krzesło i usiadła
koło syna.
-To tragedia - mruknęła ze współczuciem, ale za-
raz zmieniła ton głosu. - Wszystko ma jakiś sens,
Torstein, więc może wam dwojgu nie jest pisaną
wspólna przyszłość. Nie płacz nad nią. Panien na
wydaniu nie brakuje.
-Czy ty nic nie rozumiesz? - spytał Torstein. - Nie
chcę innej!
-Oczywiście, mój chłopcze - odrzekła pojednaw-
czo Hedvig, poklepała go po dłoni, ale szybko
cofnęła rękę. - Musisz jednak przyjąć do
wiadomości, że to już nie jest rozsądny wybór.
Ona...
Torstein nie wiedział, czy unieść się gniewem, czy
czekać na dalszy ciąg. Nie odezwał się, by nie uła-
twiać matce zadania. Spodziewał się, że powie coś ne-
gatywnego o jego wybrance. Wbił wzrok w jej usta.
- Pamiętaj o tym, że Niels nie żyje... - Hedvig
80
uśmiechnęła się słabo. - W naszej społeczności jest
dość dziewcząt, które są lepszą inwestycją, że się tak
wyrażę.
Torstein nie posiadał się ze zdumienia. Słowa matki
wstrząsnęły nim do głębi.
-Wcześniej wydawałaś się zadowolona, że wy-
brałem Sigrid. Teraz już rozumiem - ciągnął
podekscytowany - że chodzi ci jedynie o prestiż.
Jak zwykle zresztą! Pragnęłaś, bym pojął za żonę
córkę sędziego, ale twoje plany spaliły na
panewce. Śmierć Niel-sa zmartwiła cię wyłącznie z
tego powodu. Nie żal ci człowieka, tylko tego, że
sędzia zabrał autorytet i władzę do grobu!
-Co za język - wzdrygnęła się urażona Hedvig.
-Wstydź się, matko, wstydź się swoich podłych
myśli! - Torstein wypluł kolejne słowa. - Nie
chodziło ci o moje szczęście, tylko o pieniądze
przyszłego teścia!
-Szczerze mówiąc... - zaczęła Hedvig.
-Ja coś ci powiem z całkowitą szczerością. - Tor-
stein wbił w nią wzrok. - Posłuchaj mnie dobrze,
matko, bo więcej tego nie powtórzę. Kocham
Sigrid i chcę z nią przejść przez życie. Nikt mnie
nie powstrzyma. A kiedy Sigrid zostanie
gospodynią w tym domu, przyjmiesz ją z
szacunkiem. Jeśli nie, to... - Torstein nie dokończył
groźby, tylko rąbnął pięścią w stół. Poczerwieniał
na twarzy, cały gotował się z wściekłości. Nie
zauważył, że Hedvig patrzy na niego z przeraże-
niem. - Będziesz zachowywać się uprzejmie wobec
niej, albo... wygonię cię z domu. Nie będziesz
mieszkać z ftami pod tym samym dachem!
81
- No nie... Za dużo sobie pozwalasz - syknę
ła Hedyig, a jej zielonkawe oczy zaczęły miotać isk
ry. - Nikt nie będzie mówił do mnie takim tonem,
a już zwłaszcza nikt z mego rodu. Powinieneś pamię
tać, pyskaczu, że gospodarstwo dziedziczy Torbjern!
Torstein zaniemówił. Nie znalazł słów, którymi
mógłby przeciwstawić się tej groźbie. Czyżby matka
zamierzała pozbawić go tytułu własności do ziemi?
Przecież sama nalegała, by ta sprawa nie ujrzała
światła dziennego. Dobrze wiedział dlaczego:
wstydziła się wyznać, że Halvdan nie jest jego ojcem.
W sądzie wyszło na jaw, że spłodziła go z mężczyzną,
który nazywał się Mons Arnesen. Torstein w życiu go
nie spotkał. Matka nieraz sprawiła mu zawód, ale
nigdy wcześniej nie zraniła go tak boleśnie.
-Jeśli mnie wydziedziczysz, matko, pójdę prosto
do Svartdal i będę błagał Kristiana, by oskarżył cię
o zniesławienie.
-Nie odważysz się! - syknęła z błyskiem w kocich
oczach.
-Doprawdy? Jeśli zabierzesz mi 0vre Gullhaug, nie
będę miał nic do stracenia.
Nigdy nie wprowadziłby w czyn tej groźby, ale mat-
ka nie musiała o tym wiedzieć. Torstein przeciągnął
dłonią po włosach, jego czoło pokryło się potem.
- Nie kłóćmy się - powiedział pojednawczo. - Je
steśmy dobrą rodziną, nie rozbijajmy jej od środka.
Hedvig nie zmieniła wyrazu twarzy, ale złość ją
opuściła. Zmiękła jeszcze bardziej, kiedy Torstein
uśmiechnął się przepraszająco.
82
-Masz rację - przytaknęła. - A skoro rozmawiamy o
Svartdal... Nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało,
że to Inga namówiła Sigrid do zerwania zaręczyn.
W zemście za to, że pozwaliśmy jej ojca...
-Tak uważasz?
Hedvig odwróciła się wolno w jego kierunku.
- Tak. Nie sądzisz, że to prawdopodobne?
Torstein zamyślił się. Sigrid powiedziała wyraźnie,
że zrywa zaręczyny ze względu na Ingę. Uznała, że
zdradził je obie. W słowach matki mogło tkwić zia-
renko prawdy.
-Porozmawiam z nią! - Hedvig zerwała się z miej-
sca.
-Z Sigrid?
-Nie, z Ingą.
-To chyba nic nie da - powiedział Torstein z namy-
słem. - Nie będziesz zresztą chodzić tam w moim
imieniu. Poza tym jesteście jak dwa koguty, zawsze
gotowe, by rzucić się na siebie. Nie chcę pogarszać
sprawy.
Hedvig wbiła w niego hipnotyczny wzrok.
- Zaufaj mi - poprosiła. - Przeprowadzę z nią spo
kojną rozmowę.
Torstein wolno pokiwał głową. Gotów był na
wszystko, by odzyskać Sigrid. Udzielił matce błogosła-
wieństwa na drogę, choć szczerze wątpił, że zachowa
się poprawnie.
Inga dostrzegła Hedvig z okna pokoju na piętrze, gdzie
zajęta była. sprzątaniem szuflad w komodzie. Hedvig
83
szła przez trawnik zdecydowanym i szybkim krokiem.
A ta z czym znów przychodzi?
Zbiegła po schodach, by spotkać Hedvig na progu,
zanim któraś ze służących wpuści ją do środka. Otwo-
rzyła drzwi w tej samej chwili, kiedy tamta zamierzała
w nie zapukać.
- Czego chcesz? - spytała lodowatym tonem.
Hedvig zamarła z ręką wyciągniętą w powietrzu.
- To twoja sprawka! - prychnęła gniewnie. - Do
brze o tym wiem.
- Moja sprawka? - powtórzyła Inga.
Hedvig przysunęła twarz do jej twarzy.
- Nie udawaj niewiniątka. Ty kazałaś Sigrid ze
rwać zaręczyny!
Inga cofnęła się zaskoczona. Biedna Sigrid, taka
była jej pierwsza myśl. Musiała mieć poważny
powód, by podjąć tak drastyczną decyzję. Zaręczyny
uważano za umowę wiążącą obie strony. Na szczęście
dla Sigrid niepisane reguły nie były już tak surowe jak
dawniej. Sto lat wcześniej ukarano by ją grzywną i
pięcioletnim zakazem zamążpójścia. A teraz... teraz
Hedvig oskarżała ją o to, że skłoniła Sigrid do
zerwania związku z Torsteinem.
-Myśl sobie, co chcesz, ale o niczym nie miałam
pojęcia! Sigrid nie zdradziła się ani jednym
słowem!
-Nie okłamujesz mnie? - Hedvig spojrzała na nią
nieufnie.
-A która z nas jest znaną w okolicy kłamczucha? -
rozzłościła się Inga.
Hedvig nie zareagowała na tę zniewagę.
84
- Chcę porozmawiać z Sigrid - powiedziała sta
nowczo i postąpiła do przodu.
Inga zagrodziła jej drogę.
- Nie ma mowyf Nie będziesz mi tu jej stawiać na
baczność. Postój tutaj - dodała - zapytam Sigrid, czy chce
z tobą mówić. - Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnęła
jej drzwi przed nosem. - Sigrid, Sigrid! - zawołała łagod
nie. - Matka Torsteina chce z tobą porozmawiać.
Nie doczekała się odpowiedzi. Weszła na
schody i krzyknęła głośniej:
- Sigrid, czy Hedvig może się z tobą rozmówić?
- Nie! - Wrzask Sigrid mógł skruszyć ściany.
Inga wzdrygnęła się, cofnęła i uchyliła
drzwi. ,
- Opuść nasz dom, Hedvig. Nikt z domowników
nie chce cię widzieć.
Nie starała się ukryć, że odmowa Sigrid sprawiła jej
satysfakcję. Hedvig przyzwyczaiła się, że jej wola jest
rozkazem.
- Sigrid nie ma prawa traktować mojego syna w ten
sposób! - krzyknęła Hedvig. - Czy ta chuda koza wy
obraża sobie, że może odmówić mu bezkarnie?
Wpuść
mnie do środka, Ingo, to...
Przerwała zdyszana, złapała za drzwi, usiłując prze-
cisnąć się obok Ingi.
Inga nie ruszyła się z miejsca, zdumiona bezczel-
nością Hedvig.
- Co ty wyprawiasz?
Przytrzymała drzwi, ale Hedvig była silną kobietą.
Szpara powiększyła się. Inga nie mogła uwierzyć w to,
co widzi: tamta próbowała siłą wedrzeć się do jej domu.
85
- Erling - sapnęła Inga, przywołując do siebie żni
wiarza, który pojawił się w drzwiach werandy.
Erling zdziwił się, ale zaraz zrozumiał powagę sytu-
acji.
- Jakieś problemy? - spytał, ustawiając się za Ingą.
Inga puściła klamkę i Hedvig poleciała w tył.
- Mamy nieproszonego gościa. Możesz wskazać
mu drogę do wyjścia?
Hedvig zacisnęła oczy w wąskie szparki.
- Ty... ty... - Jej palec zawisł oskarżycielsko w po
wietrzu.
Erling chrząknął.
- Słyszała pani, co powiedziała gospodyni. Proszę
odejść, albo osobiście wyrzucę panią z dworu.
Hedvig prychnęła, zatupała nogami ze złością i od-
daliła się. Szła wyprostowana jak struna, szeleszcząc
nakrochmalonymi sukniami.
Indze zmiękły kolana, musiała oprzeć się o ścianę.
-Dziękuję, Erling - powiedziała.
-Nieprzyjemne zdarzenie - przyznał żniwiarz.
-Tak. Nie przypuszczałam, że spróbuje wedrzeć się
do środka.
Zaczerwieniła się z zażenowania i nic więcej nie
powiedziała. Należało utrzymać pewien dystans mię-
dzy domownikami a pracownikami najemnymi. Tych
ostatnich nie zamierzała informować o przyczynach
konfliktu z 0vre Gullhaug.
- To dobrze, że byłeś w pobliżu - zakończyła
z wdzięcznością.
9
- Hedvig sobie poszła, Sigrid. Mogę wejść do środ
ka?
Inga stała pod drzwiami pokoju pasierbicy. Nie za-
mierzała wejść bez jej zgody.
Ciszę przerwało słabe szlochanie.
- Sigrid - powiedziała miękko Inga - musimy po
rozmawiać.
Sigrid głośno wytarła nos w chusteczkę. Ingę zdjęła
litość do dziewczyny. Zazwyczaj była grzeczna i układ-
na, więc ta nagła zmiana w jej zachowaniu musiała bu-
dzić niepokój.
- Wejdź - dobiegł jej w końcu niechętny głos.
Sigrid leżała zwinięta na łóżku, ściskając kurczo-
wo poduszkę między rękoma. Na widok Ingi spuściła
wzrok, by ukryć zaczerwienione i zapłakane oczy. Nie
miała już wiele sił, Inga dostrzegła to od razu. Po-
stanowiła przejąć inicjatywę i usiadła na środku łóżka.
Sigrid cofnęła się, lecz Inga nie zamierzała ustąpić.
87
Przysunęła się bliżej, opierając się plecami o dziewczy-
nę, i nachyliła się ku jej rozognionej twarzy.
- Miła moja - zaczęła niepewnie i pogłaskała Si-
grid po gorącym policzku - nie wiedziałam, że masz
w sobie tyle mocy, by samodzielnie podjąć taką decy
zję.
Wargi Sigrid zadrżały.
- Nie płacz - poprosiła łagodnie Inga - nie zamie
rzam cię krytykować. Dlaczego zerwałaś zaręczyny?
Czy Torśtein cię skrzywdził?
Sigrid myślała przez chwilę, a potem energicznie
pokręciła głową.
Inga zdziwiła się. Jeśli Torśtein zachował się właści-
wie, Sigrid nie miała powodu, by zrywać związek.
-Powiedz mi, co się stało. Sigrid
nabrała tchu.
-Okłamał mnie - pisnęła żałośnie.
-Okłamał?
- Tak. Powiedział, że jest prawowitym spadkobier
cą Svartdal.
- Spytałaś go o to?
Sigrid skinęła głową.
- Tak, kilka dni przed rozprawą. Stwierdził,
że Hedvig nie będzie cierpieć za to, że Kristian wziął ją
kiedyś gwałtem.
Inga poczuła przypływ nagłej złości. To podłe, że
Hedvig tak namieszała w głowie własnemu synowi!
Uważała zapewne, że wyświadcza przysługę Torsteino-
wi, ale dobra matka nie powinna siać podejrzeń. Krew
pulsowała jej w skroniach i z najwyższym trudem za-
88
panowała nad emocjami. Nie było sensu denerwować
Sigrid ponad potrzebę.
-A więc to spór o ziemię jest przyczyną twojej de-
cyzji?
-Tak - odrzekła Sigrid zduszonym głosem. - Ufa-
łam mu, Ingo, a on okazał się nienasyconym
chciwcem. Nie powiedział prawdy swojej przyszłej
żonie. I... i w ogóle nie przejął się tym, że może
wyrządzić ci krzywdę.
Mimo powagi sytuacji Inga uśmiechnęła się. Ta do-
bra, miła dziewczyna postąpiła tak ze względu na nią!
Ze wzruszeniem ścisnęła jej dłoń.
- Dobrze wiedzieć, że stanęłaś po mojej stronie.
Masz cenną zaletę, Sigrid, potrafisz wczuć się w los in
nych ludzi. Pielęgnuj ją w sobie, bo czyni ona z ciebie
dobrego człowieka.
Sigrid ucieszyła się z pochwały.
-Powiedz mi szczerze, Sigrid. Kochasz Torsteina?
Sigrid odwróciła wzrok i oblała się rumieńcem.
-Kocham - szepnęła po dłuższym zastanowieniu.
- W takim razie niełatwo ci było postąpić w ten
sposób - stwierdziła Inga. - Chcesz odtrącić miłość ze
względu na mnie i z powodu błędów Torsteina?
Sigrid podniosła na nią strwożony wzrok.
-Sądziłam, że się ucieszysz...
-Cieszę się - zapewniła ją Inga - że mogę ci zaufać.
Co jednak będzie z twoim szczęściem? Z twoją
przyszłością?
Mięśnie na twarzy Sigrid zagrały, a dziewczyna po-
grążyła się w zadumie.
89
-Torstein wyrządził mi nieodwracalną szkodę-po-
wiedziała po dłuższej chwili. - Zamierzał wystąpić
przeciwko twojej rodzime. Cynicznie nadużył mojego
zaufania, by zdobyć spadek. Po procesie nie
wyobrażam już sobie Hedvig w roli mojej teściowej.
- Sigrid wzdrygnęła się na tę myśl.
-W Biblii napisano, że należy nadstawić drugi po-
liczek.
-Napisano także „oko za oko, ząb za ząb".
-To prawda - przyznała Inga - ale w dalszej per-
spektywie co bardziej się opłaca? Nienawidzić czy
wybaczyć?
Sigrid wykrzywiła usta.
- Sama jesteś dość mściwa!
Ingę rozbawiła szczerość dziewczyny.
- Nie zaprzeczam. A jednak... Kiedy podejmujesz
najważniejsze decyzje w życiu, powinnaś okazać po
błażliwość ludziom, którzy cię skrzywdzili. Już dawno
wybaczyłam ojcu, że oddał mnie Nielsowi za żonę...
Urwała speszona, bo przemawiała wszak do córki
sędziego. A poza tym nie powiedziała prawdy, wspo-
mnienie tamtych chwil wciąż sprawiało jej ból. O nocy
poślubnej w ogóle bała się myśleć, bo jej wyrozumia-
łość tak daleko nie sięgała.
-Sama nie wiem... - zawahała się Sigrid.
-Nie musisz teraz podejmować decyzji - uspokoiła
ją Inga. - Pamiętaj jednak, że chodzi o twoją przy-
szłość. Torsteinowi zależy na tobie, zapewniam
cię. Jeśli zmienisz zdanie, zaprosimy go do nas i
spokojnie sobie porozmawiacie. Wyjaśnisz mu
powody, dla
90
których zerwałaś zaręczyny, i określisz warunki waszej
wspólnej przyszłości. Powinnaś zażądać, by Hedvig
nie wtrącała się w wasze sprawy! - Inga podniecała się
coraz bardziej. Jej samej udało się uniknąć nadzoru
teściowej, ale za to przeżyła dwa lata z Gudrun. Wy-
chodziło na to samo.
-Pomyślę o tym - obiecała uroczyście Sigrid. - Choć
wstyd będzie się przyznać - dodała - że decyzję
podjęłam zbyt pochopnie.
-Nonsens - machnęła ręką Inga. - Torstein w ogóle
nie zwróci na to uwagi! Sama zdecydujesz, moja
kochana, ale pamiętaj, że wybaczając, zajdziesz
najdalej.
Tego samego wieczora w Storedal Gudrun opadła na
fotel koło Martina i jęknęła:
- Jestem wykończona! Nie mam już sił...
Martin siedział, trzymając kota na kolanach i prze-
glądając gazetę. Uznał, że się przesłyszał. Minęło kil-
ka sekund, zanim jego mózg przetrawił tę informację:
Gudrun skarżyła mu się na coś!
-To nic dziwnego, Gudrun, bo ostatnio wiele prze-
szłaś. Najpierw trudny poród dziecka, potem
śmierć Nielsa.
-Zapewne masz rację - odrzekła Gudrun, zanu-
rzając kostkę cukru w filiżance z kawą. Wzięła
cukier do ust i mlasnęła.
- Mam prośbę. Mógłbyś dzisiaj położyć Runę?
Martin zamrugał oczyma. Jego żona znajdowała
91
się chyba na krawędzi załamania nerwowego, nigdy
bowiem nie przemawiała do niego takim łagodnym
tonem. Poza tym zawsze sama zajmowała się córką.
Ragnhild często oferowała się z pomocą, ale Gudrun
nigdy z niej nie skorzystała.
-Wykąpałam ją i przebrałam - dodała szybko, bo
Martin zwlekał z odpowiedzią.
-Oczywiście, oczywiście - mruknął, bo nie bardzo
wiedział, jak mą zareagować. Runa leżała w ko-
łysce w pokoju dziennym. Miała rozbiegany
wzrok, kiedy brał ją w ramiona. Za każdym razem
przeżywał to samo. Nie był ojcem Runy, ale
bliskość maleństwa napełniała jego serce miłością.
Była zupełnie bezbronna, zależna od dobrej woli
ludzi, którzy ją otaczali.
Gudrun podniosła się z fotela.
- Połóż ją rta brzuszku - pouczyła Martina. - Do
brej nocy, moja mała - dodała i pogłaskała córeczkę
po miękkim policzku.
Martin stał jak zauroczony. Serce mu rosło na wi-
dok tej cudownej istoty. Runa jest pięknym
dzieckiem, pomyślał z czułością, wsłuchując się w
bicie małego serduszka.
Gudrun uśmiechnęła się z zażenowaniem i cofnęła
się nieco.
Martin stropił się. W jej szarych oczach pojawił się
przyjazny błysk.
92
Dwa dni pó niej skruszony Torstein przyszed do
ź
ł
Gaupås. Inga wys a a po niego Eugenie i s u ca wró
ł ł
ł żą
-
ci a z wiadomo ci , e Hedvig zrobi a kwa n min ,
ł
ś ą ż
ł
ś ą
ę
dowiedziawszy się, iż jej zaproszenie nie obejmuje.
Inga nie chciała mieszać się do rozmowy młodych.
Ograniczyła się do zaaranżowania spotkania, niepo-
rozumienia musieli rozsądzić sami. Zdziwiła się więc,
kiedy Torstein wszedł na dziedziniec i skręcił w jej kie-
runku. Chwyciła się starej drabiny, która prowadziła
do komory, gdzie składowano siano. Gulbrand wykrył
spróchniałe stopnie w schodach do komory, więc tym-
czasowo musiano używać drabiny. Inga miała nadzieję,
że Gulbrand szybko usunie usterkę, bo stąpanie po chy-
botliwych szczeblach nie sprawiało jej przyjemności.
Torstein zatrzymał się metr od niej. Inga przywarła
do drabiny. Nie ze strachu, tylko gotując się na obelgi.
- Muszę cię przeprosić, Ingo - wyjąkał Martin - za
to, że uwierzyłem matce, kiedy... kiedy stwierdziła,
że Svartdal powinno należeć do mnie. Myśl, że mogę
posiadać ten piękny dwór, całkowicie mną owładnęła.
Wiem, że bardzo cenisz swój dom rodzinny, ale ja...
ja... - Skończyły mu się argumenty i spojrzał na nią
speszony.
Inga postawiła wiadro z wodą na ziemi.
Zamierzała posprzątać w kurniku, ale robota mogła
poczekać.
- Domyśliłam się, że Hedvig wplątała cię w tę in
trygę - odrzekła szczerze. Nie zważała na to, że wyra
ża się pogardliwie o jego matce, zdecydowana wyznać
mu całą prawdę. - Wiesz, do jakiego wniosku doszłam,
Torstein?
93
Torstein pobladł lekko. W jego pięknych zielono-
brązowych oczach pojawił się wyraz niepokoju.
-Nie - odrzekł niepewnie.
-Że życie jest zbyt krótkie, by nosić w sobie urazę.
Nie wyobrażaj sobie jednak, że chcę dojść do
porozumienia z twoją matką! Zbyt wiele
stoczyłyśmy kłótni i nie mamy woli się godzić. Z
tobą jednakże... - Inga wytarła dłoń o fartuch i
wyciągnęła ją w jego kierunku. - Z tobą mogę się
zaprzyjaźnić.
Twarz Torsteina rozjaśniła się w chłopięcym uśmie-
chu. Bez wahania uścisnął dłoń Ingi. Chciał cofnąć
rękę, ale Inga nie zwolniła uścisku.
- Nie tak szybko - powiedziała. - Jeśli Sigrid zgo
dzi się odbudować wasz związek, musisz rozmówić się
z matką.
Torstein pokiwał głową.
- Ty nie sprzeciwiłaś się ojcu. Takie mnie doszły
słuchy - rzucił.
A więc fakt, że Kristian wydał ją za mąż wbrew jej
woli, nie był już tajemnicą.
- Próbowałam, Torstein, nie zdajesz sobie
sprawy,
jak bardzo się starałam! Poza tym... - wyprostowa
ła się i spojrzała mu prosto w oczy. - Żaden rozsąd
ny człowiek nie ośmieliłby się przeciwstawić mojemu
ojcu, kiedy ten podjął już decyzję. Czas kobiet nadcho
dzi, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, ale miną
jeszcze dziesięciolecia, zanim będziemy mogły stano
wić o sobie. Powinieneś wiedzieć, Torstein, że pod tym
względem dzieli nas przepaść.
Torstein stropił się jej przemową.
94
- Masz rację - przyznał.
Inga puściła jego dłoń i poklepała go po ramieniu.
- Sigrid czeka.
Torstein zawahał się. Zdawało się, że chce coś do-
dać, ale uśmiechnął się tylko i ruszył w kierunku
drzwi.
Sigrid ściskała spocone dłonie. Stała przy oknie, obser-
wując Torsteina. Wciąż była rozczarowana jego
postępowaniem, ale mądre słowa Ingi ukazały jej
problem z innej perspektywy.
Nie powinna, rzecz jasna, spodziewać się zbyt wiele.
Torstein zgodził się z nią porozmawiać, ale nie znaczy-
ło to wcale, że jej przebaczył. Może wciąż nosił w so-
bie urazę. W końcu minęło ledwie parę dni od chwili,
kiedy go odtrąciła, podeptała jego uczucia, zwróciła
zaręczynowy podarek. Włożył wiele trudu w jego wy-
konanie i gest Sigrid z pewnością głęboko go zranił.
Przychodził zapewne wyłącznie po to, by żądać bliż-
szych wyjaśnień i wyrazić swoje zdanie.
Zadrżała z emocji, kiedy usłyszała szczebiot Euge-
nie witającej gościa. Służąca wskazała mu drogę do
jej pokoju. Sigrid wpadła w jeszcze większy popłoch,
kiedy Torstein znalazł się na schodach. Odwróciła się
niezdarnie i potrąciła wazon stojący na parapecie.
Zdążyła złapać go w powietrzu, kiedy rozległo się
pukanie. Odstawiła wazon na miejsce i upewniła się
wzrokiem, że stoi stabilnie.
W tej samej chwili pożałowała, że zgodziła się przy-
95
jąć gościa we własnym pokoju. Czy to nie zbyt intym-
ny gest? Być może, nie było już jednak drogi odwrotu.
Rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro. Z zawstydze-
niem musiała przyznać, że wystroiła się natę okazję.
Niezbyt przesadnie, na szyję założyła koronkowy koł-
nierzyk, którego biel tworzyła ładny kontrast z ciem-
noniebieską suknią. Miała nadzieję, że nie skom-
plementuje jej wyglądu, bo Sigrid nie radziła sobie z
komplementami.
I wreszcie go ujrzała. Cofnęła się i usłyszała własny
zachrypnięty głos zapraszający go do środka.
-Czego ode mnie chcesz? - spytał opryskliwie i
Sigrid przestraszyła się. Nie wiedziała właściwie,
czego spodziewać się po jego wizycie, z pewnością
jednak nie oczekiwała sprzeczki. Rozumiała, że
czuł się zraniony, ale nie musiał ostentacyjnie
okazywać złości.
-Chcę... chcę przeprosić za moje zachowanie -
wyjąkała. - Nie powinnam była oddawać ci pre-
zentu, tylko porozmawiać z tobą. Wyjaśnić, co
czuję...
Torstein pokiwał głową zamyślony.
- Powinnaś była.
Sigrid zbierało się na płacz. Torstein nie ułatwiał jej
zadania. Sprawdzały się jej najgorsze obawy: nie chciał
już do niej wracać, ale to przecież ona zatrzasnęła mu
drzwi przed nosem. Ze smutkiem wzięła do ręki szka-
tułkę, złoty pierścionek zabłysnął w jej dłoni.
Torstein rozgniewał się nie na żarty.
- Pierścionek też mi zwrócisz? Z premedytacją
sprawiasz mi zawód?!
96
Okrzyk poniósł się echem po pokoju. Sigrid
ocknęła się i wreszcie zdała sobie sprawę, jak bardzo
jest rozczarowany.
-A chcesz?
-Co?
-Żebym oddała ci pierścionek?
-Wielki Boże, nie! - Torstein przestał nad sobą
panować. Otoczył silnymi ramionami jej kruchą
postać i przyciągnął do siebie. - Już nigdy nie będę
miał tajemnic przed tobą, Sigrid, tylko daj mi
jeszcze jedną szansę! Nie wiedziałem, że cię ranie,
kiedy zapragnąłem przejąć Svartdal. Musisz
zrozumieć... moją matkę. Nie, nie będę już zwalał
winy na nią.
Sigrid delikatnie uwolniła się z uścisku i wręczyła
mu pierścionek. Torstein nie zrozumiał, ale kiedy Si-
grid wysunęła przed siebie dłoń, uśmiechnął się pro-
miennie. Drżącą ręką nasunął pierścionek na jej wąski
palec.
A potem uniósł ją ochoczo i wykręcił kilka pirue-
tów.
Sigrid zakręciło się w głowie z radości. Kiedy posta-
wił ją na ziemi, założyła mu ramiona na szyję.
-A więc jednak będziemy razem, Torstein.
-Tak - potwierdził. - I bardzo się z tego cieszę!
-Ale chcę, byś porozmawiał z Hedvig... - dodała
po chwili.
Torstein położył palec na jej wargach.
- Bądź pewna, że tak zrobię, moja Sigrid.
10
Inga miała wątpliwości, czy powinna zatrudnić Er-
linga przed zimą. Do czternastego kwietnia zostało
mnóstwo czasu, a nie mogłaby zwolnić go przed tym
dniem, gdyby współpraca przestała się układać. Nie
było powodów, by się tego obawiać, bo Erling wy-
różniał się pracowitością, ale niepokoiło ją to dziwne,
nieomal nienawistne spojrzenie, którym ją raz na jakiś
czas obrzucał.
Bzdura, myślała, sporządzając dokument umowy,
to tylko wymysł wyobraźni. Dlaczego miałby jej nie lu-
bić? Wszak nic mu nie zrobiła. Tylko dała zajęcie, dach
nad głową i strawę.
Coraz mniej mogła liczyć na wsparcie Gulbranda.
Służący miał już najlepsze lata za sobą, a po śmierci
Nielsa wyraźnie się postarza . W Gaupås zacz a si
ł
ęł
ę
nowa epoka, a Gulbrand źle znosił zmiany. W każdym
razie, zastanawiała się, szczegółowo spisując warunki
umowy, Torę nie mógł brać całej odpowiedzialności
98
na swoje barki. Potrzebował co najmniej dwóch po-
mocników.
Inga czuła wdzięczność do Erlinga za to, że pomógł
jej pozbyć się Hedvig. To wydarzenie nie było przy-
jemne dla żadnej ze stron i Erłing zasłużył na pochwałę
za stanowcze działanie. Gdyby się nie wtrącił, Hedvig
mogłaby zrobić coś naprawdę głupiego.
Arne i Erling przybyli do gabinetu o umówionej
godzinie.
Inga uśmiechnęła się i włożyła pióro do kałamarza.
- Przypuszczam, że wiecie, dlaczego was wezwa
łam?
Arne zaczerwienił się i pokiwał głową.
-Chodzą słuchy, że chce nas pani zatrzymać na
służbie na czas zimy.
-Zgadza się - potwierdziła Inga. - Jestem zadowo-
lona z waszej pracy. Jak dot d - sprecyzowa a. -
ą
ł
Gaupås to du a posiad o i mimo zimowej pory jest
ż
ł ść
tutaj wiele do zrobienia.
-Zdajemy sobie z tego sprawę - pośpieszył z od-
powiedzią Arne.
-To dobrze - odrzekła Inga, zakładając nogę na
nogę. - W kwietniu wypłacę wam sto czterdzieści
koron, poza tym zapewniam jedzenie i kąt do spa-
nia. - Inga dostrzegła wyraz zachwytu na twarzy
Ar-nego. Na Erlingu wiadomość nie zrobiła
żadnego wrażenia. - Co na to powiesz, Erling?
Erling uśmiechnął się nagle.
- To dobra propozycja - powiedział z zadowole
niem. - Nie spodziewałem się.
99
-Ach tak? Nie mam więc podstaw, by proponować
wam służbę? - Jej głos zabrzmiał nieco za ostro, bo
reakcja Erlinga ją zaskoczyła.
-Oczywiście, że tak. - Erling wyszczerzył zęby w
uśmiechu, przestępując z nogina nogę. - Miała pani
tyle spraw na głowie w ostatnim czasie. Nie
sądziłem, że pomyśli pani o nas świeżo po tej... tej
tragedii, która panią spotkała.
Inga skuliła się. Z początku wydawało się jej, że Erling
ma jej propozycję za nic, tymczasem żniwiarz okazał tro-
skę o stan jej uczuć. Zrobiło się jej cieplej na sercu.
Arne z wielkim trudem złożył swój podpis pod
umową. Litery były koślawe, ale czytelne. Erling pod-
pisał się sprawnie.
- Dziękujemy, pani Gaupås - sk onili si obaj
ł
ę
i wrócili do swych zaj
.
ęć
Kiedy Erling został sam, jego twarz zachmurzyła się.
Pod maską spokoju targał nim gniew. Nikt nie zauwa-
żył, jak gniewnie rąbnął pięścią w pieniek i zaklął pod
wąsem. Sto czterdzieści koron! Ta suma była śmiesznie
niska. Wiedział, że w Drammen i w innych większych
miastach mężczyźni zarabiali trzydzieści koron więcej.
Co prawda musieli sami dbać o utrzymanie, a praca w
fabryce była brudna i uciążliwa.
Zapłata, którą zaoferowała im Inga, nie była taka
zła, ale Erling wiedział, że Niels zostawił po sobie wo-
rek z pieniędzmi. Nigdy go nie widział, ale podczas
pobytu w Gaupås zrozumia niejedno. Móg sobie wy-
ł
ł
100
obrazić wysokość pensji, którą sędzia pobierał za spra-
wowanie urzędu. I wyliczyć wielkość spadku, którym
zarządzała Inga...
Erling zna swoj warto
. Zdawa sobie bole
ł
ą
ść
ł
śnie
spraw , e jest jedynie pracownikiem najemnym, ale
ę ż
pani Gaupås nie powinna sobie wyobra a , e sta
ż ć ż
ł
się
jej własnością! Nie będzie chodził na pasku młodej
kobiety!
Niech no tylko spróbuje go sobie podporządko-
wać!
Październikowy wiatr hulał po zabudowaniach pleba-
nii. Chłód wciskał się przez szpary w starych deskach.
Rankiem szyby od wewnętrznej strony pokrywały się
szronem, a kiedy służąca rozpalała w piecu, strumień
lodowatego powietrza pełznął nad kuchenną podłogą.
Zazwyczaj rozpalano na parterze, w sypialniach na
pierwszym piętrze panował przenikliwy ziąb. Pastor
Mohr westchnął ciężko, odchylając ciepłą kołdrę i sta-
wiając bose stopy na deskach. Zawsze miał wrażenie,
że mróz wnika mu przez palce i zamienia nogi w sople
lodu. Haczykowatym palcem podrapał się po nosie.
Stary dom trzeszczał, zagłuszając pojękiwania pa-
stora. Mohr wstał ociężale, przezwyciężając ból znie-
kształconych artretyzmem kolan.
Wkładając sutannę, przypomniał sobie ostatnie ka-
zanie. Te zagubione owieczki, zbrukane dusze śmiały
się z niego. Widział to na własne oczy! Niech nie sądzą,
101
że jego sokoli wzrok nie dostrzegł spojrzeń, które wy-
mieniali, że nie widział parafian szeptem wymieniają-
cych jakieś uwagi.
Choć w kościele panował ziąb, bo o tej porze roku
jeszcze go nie ogrzewano, pastorowi zrobiło się gorąco
z emocji. Spocił się tylko dlatego, że zgromadzeni zro-
bili sobie z niego pośmiewisko. Ci grzeszni nieszczęś-
nicy drwili z niego, kiedy ogłoszono wyrok. Wszyscy
wiedzieli, że sędzia w porozumieniu z Nielsem donie-
sie biskupowi o jego występku...
Wciąż miał jednak nadzieję. Może teraz po śmierci
Nielsa sprawa pójdzie w zapomnienie? Może nikt nie
weźmie na siebie odpowiedzialności i nie zawiadomi
biskupa? Nadzieja wyparowała po paru sekundach.
Oczywiście, że biskup dowie się o wszystkim. Może już
wysłano pismo do niego? Występek był zbyt poważny,
by ktokolwiek odważył się go zatuszować.
Napomknął już swojej małżonce Henriettę, że za-
mierza starać się o posadę duszpasterza diakonatu żeń-
skiego w Oslo. Henriettę nie popierała jego decyzji.
Rezygnując z urzędu pastora, straciłby szansę na sakrę
biskupią. Tego Henriettę nie była w stanie pojąć
żadną miarą!
Pastor Mohr przeżył katusze, kiedy zwierzył się żonie
ze wszystkiego. Dla niej chwila też była niełatwa, bo na-
leżała do tych nielicznych osób, które jeszcze nie poznały
prawdy. Tak zwykle bywa, że plotki docierają do zaintere-
sowanych na szarym końcu. Może to zresztą i szczęście,
że tak długo żyła w niewiedzy. Dzięki ci, Boże!
Patrzyła na niego zdumionym wzrokiem, błagalnie
102
dając mu do zrozumienia, że chce zostać we wsi. Mał-
żonek powinien wziąć pod uwagę, że żyje w zgodzie i
harmonii z gospodyniami w okolicy, że smutno będzie
opuszczać miejsce, w którym spędzili taki szmat
czasu. Poza tym, podkreśliła Henriettę z namaszcze-
niem, nie zostawi swojego warzywnika, który dopiero
teraz po wielu latach starań bujnie się rozwinął.
Pastor słuchał uważnie narzekań małżonki. Jej ar-
gumenty były w dużej mierze słuszne, ale Henriettę nie
rozumiała, że ziemia pali mu się pod nogami. Chcąc
uniknąć gniewu biskupa, musiał zrezygnować z karie-
ry. Zapewnił żonę, że życie w stolicy jest równie przy-
jemne jak na tym zapomnianym przez wszystkich od-
ludziu. I że w nowym domu założy nowy warzywnik.
Pouczył ją też, że obowiązkiem kobiety jest podążać
wiernie za mężem, tam gdzie go drogi prowadzą. Hen-
riettę schyliła głowę i przytaknęła niechętnie.
Pastor Mohr zaczesał włosy do tyłu i starannie
przyklepał krzaczaste brwi. Dał się wciągnąć w intrygę
Hedvig przeciwko Kristianowi Svartdalowi. I to praw-
da, że chciał zagrać dziedzicowi na nosie, ale nie spo-
dziewał się, iż sprawa skończy się w ten sposób... Po-
kręcił głową z irytacją.
Połowę sumy wciąż trzymał w szufladzie komody.
Wcale nie uważał, że to judaszowe srebrniki. W
końcu wyświadczył Hedvig przysługę, więc zasłużył
sobie na zapłatę. A skoro oboje narazili na szwank
własną reputację, sprawiedliwość nakazywała, by
Hedvig wypłaciła mu resztę umówionej kwoty.
Pieniądze się przydadzą, pomyślał, jeśli biskup usu-
103
nie go z urzędu. A więc czas zażądać wypłaty, zdecydo-
wał, wpatrując się w odbicie swoich stalowych zdecy-
dowanych oczu w lustrze.
Hedvig siedziała z otwartymi ustami przed toaletką w
sypialni. Dokuczał jej ząb, świdrujący ból doprowa-
dzał ją do szaleństwa. Próbowała poluzować go palcem
wskazującym, ale tylko pogorszyła sprawę. Dziąsło za-
częło krwawić, Hedvig poczuła w ustach nieprzyjem-
ny smak i przełknęła ślinę.
Nie było innego wyjścia, jak poprosić o pomoc Al-
freda, stajennego i kowala we dworze. Na szczęście
chodziło o jeden z tylnych zębów, więc jego utrata nie
zepsuje jej uśmiechu.
Hedvig przygotowała się do snu. Nowa koszula
nocna z miękkiej fianeli miło grzała jej ciało. Na sto-
liczku nocnym stał kubek z herbatą posłodzoną cu-
krem i miodem. Słodki płyn łagodził nieco nieprzy-
jemny smak, który miała w ustach.
Dawno już nie poświęcała się lekturze, ale wresz-
cie zdobyła głośne dzieło Henryka Ibsena Dzika kacz-
ka. Książka w czerwonej, nieco zniszczonej skórzanej
oprawie wyglądała zachęcająco i Hedvig niecierpliwiła
się, by zajrzeć do środka. Bardzo lubiła dramaty, które
rozpoczynały się od przedstawienia zagadki. W kolej-
nych aktach pojawiały się nici, które trzeba było nawi-
jać, by dojść do kłębka, czyli końcowego rozwiązania.
Z Ibsenem bywało nieco inaczej, ponieważ autor zo-
104
stawiał zwykłe czytelnikowi pole do własnych przemy-
śleń.
Zaciągając firanki, Hedvig dostrzegła światło w ok-
nach dworu Gaupås. Widocznie wci
tam pracowano
ąż
mimo późnej pory. I niech tak zostanie, aż Inga straci
kontrolę nad gospodarstwem! Dziewczę nie miało
żadnego doświadczenia w tym względzie, bo Niels zaj-
mował się wszystkim. Jedyny jej atut to doświadczeni
pomocnicy, zwłaszcza Gulbrand. Stary służący nie
znał się na finansach, ale w zajęciach gospodarskich
nie miał sobie równych.
Torstein nie by specjalnie rozmowny, kiedy wró
ł
-
ci z Gaupås par tygodni temu. O wiadczy jedynie,
ł
ę
ś
ł
że zaręczyny z Sigrid pozostają w mocy. Wyraz jego
oczu kazał Hedvig powstrzymać się od komentarzy. No
tak, westchnęła i okryła się kołdrą, z tym zastraszonym
dziewczęciem da sobie jakoś radę. Byleby tylko Inga nie
zaczęła jej nawiedzać, bo tego sobie nie życzy!
Zbliżała się północ, kiedy Hedvig ziewnęła i odło-
żyła książkę. Treść była fascynująca, ale rozsądek na-
kazywał sen. Zazwyczaj zrywała się z łóżka o bladym
świcie, więc czytanie po nocy nie wchodziło w grę.
Położyła się na plecach, moszcząc wygodnie w po-
cieli. Zauwa y a, e w Gaupås wygaszono ju wiat a,
ś
ż ł ż
ż ś
ł
więc i tam ludzie udali się na spoczynek. Opanowało
ją zmęczenie, oddech uspokoił się, ale sen nie przy-
chodził. Doskwierała jej samotność, zwłaszcza w ta-
kich chwilach odczuwała brak Hah/dana. Tęsknota za
nim nie opuści jej do grobowej deski, nie miała co do
tego żadnych wątpliwości, ale nie odczuwała żadnych
105
wyrzutów sumienia wobec zmarłego małżonka, rzuca-
jąc powłóczyste spojrzenia za Kristianem Svartdalem.
Po śmierci Halvdana zawładnęła nią obsesja na punk-
cie Kristiana. Dlaczego tak go pragnęła? Żeby złago-
dzić ból po stracie męża? Żeby zmienić tok myśli po
jego nagłym zgonie?
O nie, słyszała podszept złych głosów, to po prostu
pożądanie. Musiała przyznać, że zdarzało się jej
patrzyć łakomie na dziedzica Svartdal, zanim jeszcze
Halvdan przeniósł się na tamten świat.
Miłość do Halvdana wyparowała w okamgnieniu,
kiedy nakryła go z Miną w lesie. Teraz już tamto wspo-
mnienie nie budziło jej gniewu, ale wciąż nie mogła
przeboleć, że przegrała walkę o względy Kristiana.
Natrętne myśli zawiodły Hedvig w senne marzenia.
Kręciła się niespokojnie, po raz kolejny przeżywając
poniżenie w Askeli i rozprawę z Halvdanem w lesie na
oczach Miny. Jakaś gałąź pękła z trzaskiem pod stopą
Kristiana, kiedy ten rzucił się w jej kierunku. Tak chy-
ba było, ale we śnie nie miała już takiej pewności. Nie,
chyba jednak nie. Hedvig pisnęła boleśnie, unosząc
się między marzeniem sennym a rzeczywistością.
Powieki miała ciężkie, ale kiedy znów rozległ się
suchy trzask, otrzeźwiała.
Usiadła w łóżku z bijącym sercem i rozejrzała się
wokół. W pokoju było ciemno, ale Hedvig nie odważy-
ła się zapalić świecy. Z najwyższym wysiłkiem starała
się uspokoić oddech.
- Jest... jest tu kto? - spytała w końcu drżącym
głosem. W uszach jej szumiało, serce waliło jak osza-
106
lałe. Przełknęła ślinę, by zwilżyć suche wargi. Przesły-
szałam się, pomyślała, uspokajając się z wolna, zbudzi-
ły ją dźwięki, które słyszała we śnie. Nocne koszmary
potrafią być takie rzeczywiste. Z ulgą opadła na mate-
rac i uśmiechnęła się. Boże, stała się ostatnio niezwykle
strachliwa!
Kiedy jej głowa dotknęła poduszki, ten sam
dźwięk rozległ się ponownie. A więc to jednak nie
sen. Zdrętwiała ze strachu, nie poruszyła się.
- Heeedvig!
Hedvig przyłożyła dłoń do szyi, a serce znów zaczęło
bić szaleńczym rytmem. Wielki Boże, któż ją wzywa?
- Ta-ak? - pisnęła. Drżącymi rękoma zapaliła
świecę. Knot nie chciał się zająć, ale w końcu pojawił
się niewielki płomień.
Hedvig wzdrygnęła się z przerażenia. Ujrzała
przed sobą pastora Mohra w długiej czarnej sutannie.
Pastor był trupio blady i przez ułamek sekundy
pomyślała, że duchowny musiał przenieść się na
tamten świat i pojawić w jej pokoju pod postacią
zjawy.
Jak dostał się do środka?
I czego chciał?
Mroczna postać podeszła bliżej, długie, kościste
palce objęły słupek łóżka. Jego ciemne oczy ciskały
błyskawice.
- Bezbożna ladacznico - syknął - będziesz smażyć
się w piekle, bo oszukałaś sługę Bożego!
Hedvig nie odważyła się odpowiedzieć. Wzrok
pastora przeraził ją i dopiero teraz pojęła, że zawarła
pakt z diabłem. Skoro pastor dostał się do jej domu
107
niepostrzeżenie, to musiały mu sprzyjać jakieś tajem-
ne moce.
-To twoja wina, Hedvig, że znalazłem się w po-
trzasku. Muszę zabrać żonę i dzieci i uciekać z
parafii przez twoje niecne knowania.
-Nie było cię trudno przekonać - pisnęła Hedvig w
desperackiej próbie obrony.
Pastor Mohr obrócił błyskawicznie głowę jak prze-
straszona sowa. W zimnym spojrzeniu pojawiły się nie-
bezpieczne błyski, a twarz wykrzywiła się w grymasie.
- Podła kobieto! Zostaniesz skazana na wieczne
męki! - ryknął gniewnie. - Znajdź resztę pieniędzy
i nasza znajomość się zakończy.
Hedvig zatuptała bosymi stopami po podłodze.
Całe szczęście, że ukryła pieniądze w komodzie. Wy-
płaciła tę ogromną sumę z banku i przechowywała ją
w domu, czekając na wynik procesu. Kiedy Kristiana
uwolniono od wszystkich zarzutów, nie zamierzała do-
trzymać umowy z pastorem. Nie zasłużył na wynagro-
dzenie! Teraz dziękowała w duchu Bogu, że nie zdą-
żyła wpłacić pieniędzy z powrotem do banku. Ciarki
przebiegły jej po plecach na myśl, co pastor Mohr by
zrobił w takim wypadku...
Chciwie wyrwał jej banknoty z dłoni.
- Powiesz choć jedno słowo, Hedvig, a... - Groźba
zawisła w powietrzu.
Hedvig opuściła ramiona wzdłuż boków i nie
poruszyła się. Ani przez sekundę nie poczuła pokusy,
by zapytać, co by zrobił w razie jej nieposłuszeństwa.
11
Pierwszego listopada Inga wybrała się na groby na
cmentarzu Botne. We wsi była taka tradycja, by tego
dnia porządkować mogiły i zapalać świece. Pojechała
tam konno zaraz po śniadaniu, chcąc uniknąć tłumów.
Ludzie zwykle przychodzili na cmentarz, skończywszy
wieczorne zajęcia w obejściu, bo wtedy płonące świa-
tełka wyglądały najpiękniej.
Inga odwiedziła najpierw ten grób, który znaczył
dla niej najwięcej. To bardzo dziwne, pomyślała ze
smutkiem, że mogiła Jenny odegrała tak wielką rolę w
jej życiu. Prawda, było to miejsce ostatniego spo-
czynku jej matki, ale przecież nigdy nie poznała tej
kobiety bliżej. Kiedy dorastała, rzadko wymieniano )
&) imię, choć życie codzienne toczyło się, jakby Jenny
wciąż była wśród nich. Im bardziej ojciec tłumił w so-
bie uczucia, tym więcej pytań cisnęło się jej na usta.
W ten sposób matka stała się jej niezwykle bliska.
Inga zastanawiała się często, jak wyglądałoby jej ży-
109
cie, gdyby matka nie odeszła. Surowość Kristiana
była powszechnie znana, ale dziewczyna miała
wrażenie, że nie postawiłby na swoim, gdyby matka
sprzeciwiła si wydaniu córki za m za Nielsa
ę
ąż
Gaupåsa.
Inga przesunęła delikatnie palcem po napisie na
nagrobku. Kto byłby jej małżonkiem, gdyby matka po-
dejmowała decyzję? Zapewne nie Martin, bo na ten
związek Kristian nie zgodziłby się pod żadnym warun-
kiem.
Udekorowała grób świeżymi gałązkami świerku,
które pościnał dla niej Gulbrand, i ułożyła na nich ser-
duszko splecione z czerwonej jedwabnej szarfy.
Z trudem wyprostowała zmarznięte kolana, rzuciła
ostatnie spojrzenie na nagrobek i ruszyła dalej. Grób
Nielsa znajdował się w tej samej północnej części
cmentarza. „Niels Gaupås" - g osi napis na zwyk ym,
ł
ł
ł
nieco topornie wyciosanym krzy u. Porz dny nagro
ż
ą
-
bek pojawi si wiosn , kiedy grunt odmarznie. Ziemia
ę
ą
zapad a si
ł
ę nieco i na powierzchni wyraźnie rysował
się prostokątny kształt miejsca, w którym opuszczono
trumnę.
Ironia losu sprawi a, e Andrine, któr pochowano
ł ż
ą
wiele lat przed Nielsem, le a a niedaleko swojej mat
ż ł
-
ki, Elen. Elen przyjecha a do Gaupås po mierci w
ł
ś
ł
as-
nego męża, Auduna, który opuścił ten padół w marcu
poprzedniego roku, ale przybyła za późno, by spotkać
się z córką. Babcia Gudrun i Sigrid bardzo rozpaczała
z tego powodu, ale w jakimś sensie jej żal przerodził się
w szczęście. Poznała bliżej swoją najmłodszą
wnuczkę i obie z Sigrid bardzo się polubiły. Elen nie
zaznała jed-
110
nak spokoju za życia. Inga pamiętała ostrzeżenie, któ-
re staruszka wymruczała na łożu śmierci. Strzeżcie się
Gudrun, tak powiedziała, ona może być niebezpiecz-
na. .. Inga już wcześniej zdała sobie z tego sprawę, lecz
słowa babki zrobiły na niej wrażenie.
Poprawiła przekrzywiony krzyż. Zastanawiając się
nad stanem swej duszy, nie potrafiła określić, czy śmierć
męża wzbudziła w niej żal czy radość. Niels nie był złym
człowiekiem, ale fatalnie rozegrał partię swego życia.
Nie miała pojęcia, czy targnął się na jej cześć z
premedytacją, wszak sprowadził ją do Gaupis po to, by
ukryć swój kazirodczy związek. Przypuszczalnie
zrobił to, bo zaślepiła go żądza.
Udekorowała grób w taki sam sposób jak grób mat-
ki, tylko serce z wstążki zastąpiła krzyżykiem.
Idąc do ostatniej mogiły, zatrzymała się w miejscu,
gdzie Sorine i Kristoffer pochowali swoje martwo na-
rodzone dziecko. Mieściło się ono niedaleko grobu
Jenny i Inga wiedziała, że kiedyś Kristoffer i Sorine
znajdą tam wieczny spoczynek. Biedna Sorine
musiała przeżywać katusze, odwiedzając grób synka.
Właściwie nigdy nie podniosła się po tej stracie.
Radość i nadzieja ustąpiły miejsca śmierci i żałobie.
Inga nie traciła nadziei, że małżonkowie pojednają się
i razem będą nieść ból. Kto wie, może nawet pomyślą
o nowym potomstwie.
Na koniec ruszyła w górę wzniesienia ku linii lasu,
gdzie mieściła się najstarsza część cmentarza. Pamięta-
ła jak przez mgłę, że Emma zaprowadziła ją kiedyś na
grób rodziców ojca, ale od tamtej chwili minęło spo-
111
ro lat. Nie była nawet pewna, czy imię brata bliźniaka
Kristiana, które brzmiało Jorgen, znajdowało się na
nagrobku.
Rozglądała się z zaciekawieniem, szukając kamie-
nia. Wiedziała w przybliżeniu, gdzie się znajduje, ale
mnogość nagrobków nie ułatwiała zadania. Część
grobów była zadbana, innych w ogóle nie odwiedzano.
Jeden z napisów głosił, że zmarły opuścił świat, mając
ledwie dwadzieścia parę lat, ale chwasty zdążyły już
niemal całkowicie zasłonić nagrobek. Indze zrobiło
się przykro, że nikt nie utrzymywał go w należytym
stanie.
W końcu znalazła to, czego szukała. Uklękła na-
bożnie i objęła czułym spojrzeniem nierówny czarny
kamień. Wykuty przecinakiem napis niknął pod war-
stwą mchu i porostów. Trzeba by ją zeskrobać twardą
szczotką, pomyślała, ale wciąż była w stanie odczytać
nazwisko dziadków.
Pod nazwiskiem znajdowała się prosta inskrypcja:
„Mały Jorgen".
Inga poczuła ścisk w żołądku. Mogła sobie wyobra-
zić ból babci, która musiała doglądać grobu własnego
syna. Dziadek Kolbj0rn też bardzo przeżył tragiczną
śmierć dziecka. Emma opowiadała jednak, że Karolinę
nieomal postradała zmysły, opłakując Jorgena.
Klęczała tutaj zapewne wielokrotnie, pomyślała
Inga, porządkując mogiłę. Może nawet rozmawiała ze
zmarłym, tak jak ona rozmawia z Jenny. Pewnie usu-
wała zwiędłe kwiaty i gałązki, zalewając się łzami.
Co by zrobiła na jej miejscu? Co by czuła, gdyby
112
musiała odwiedzać grób Emilii? Nie, wzdrygnęła się,
nie wolno tak myśleć. Setce waliło )e) jak młotem, zdu-
szony płacz wstrząsał jej piersią.
Zerwała się z kolan. Tragedie sprzed lat zawładnę-
ły nią całkowicie. Myśli krążyły po bezdrożach, przed
oczyma pojawiały się straszne obrazy babci wpatrują-
cej się w czarną dziurę w ziemi, w której miano pocho-
wać jej syna... Inga poczuła rozdzierający ból w sercu,
odpychając od siebie sceny, które podsuwała wyobraź-
nia. Odwróciła się i pobiegła w kierunku pobielonej
ściany kościoła.
Okrążając róg świątyni, wzdrygnęła się. Gdyby
znalazła się tam minutę wcześniej, przy kościelnej fur-
cie natknęłaby się na Gudrun. Córka sędziego zmie-
rzała do grobu ojca, odwrócona do niej plecami. Inga
przemknęła do wyjścia, stąpając po oszronionej trawie
i omijając żwirową ścieżkę. Gudrun nie mogła nie za-
uważyć Mikrusa, ale na szczęście nie zainteresowała
się, kto na nim przyjechał.
Zadyszana i przestraszona Inga sprawdziła popręg
i uzdę. Za grosz nie ufała tej szalonej kobiecie. Uważa-
ła, że Gudrun jest zdolna uszkodzić uprząż, licząc na to,
że Inga spadnie z wierzchowca i zrobi sobie krzywdę.
Wszystko było jednak w porządku i Inga bezszelest
-nie wspięła się na siodło. Szarpnęła za wodze i
Mikrus posłusznie skierował się do furty. Odwróciła
głowę i odprowadziła spojrzeniem postać Gudrun
pochyloną nad miejscem ostatniego spoczynku
Nielsa.
I zaraz przestała zaprzątać sobie nią głowę, bo cze-
kały ją kolejne wyzwania. Za godzinę we dworze zja-
113
wi się lensman, prowadząc Bjornara, czyli Stenera
Roysholta. Zaczną się wstępne przesłuchania.
-Już tu są - poinformowała ją Eugenie podekscy-
towanym głosem. - Lensman, Bjornar i jeszcze
jacyś ludzie. Przeszli do stajni.
-Do stajni? - zdziwiła się Inga, siląc się na obojęt-
ność.
-Wizja lokalna, tak to się chyba nazywa - meldo-
wała Eugenie.
-Ach tak - odrzekła beznamiętnie Inga. Poszukała
wzrokiem Gulbranda i Torego, ale nie zobaczyła
ich w pobliżu. Chciała prosić ich, by odprowadzili
Mikrusa do stajni, bo nie była jeszcze gotowa na
spotkanie z Bjornarem. Podprowadziła
wierzchowca do ogrodzenia, rozsiodłała i
powiesiła siodło i uzdę na płocie. Mikrus zarżał
radośnie i pokłusował w głąb ogrodu.
Inga westchnęła ciężko. Nie mogła tu zostać, lens-
man^apewne czekał na nią w stajni, bo przecież to ona
przyjęła zbiega na służbę, a ten bezwzględny morderca
przyczynił się pośrednio do śmierci jej męża. Zrobiła
znak krzyża, modląc się w duchu, by lensman nie po-
święcił zbyt wiele uwagi epizodowi nad stawem. Co się
jednak stanie, jeśli Bjornar zdecyduje się wyjawić na-
turę związku, których ich łączył? Mogła sobie wyob-
razić złośliwą satysfakcję ludzi. Wzięliby ją na języki,
zastanawialiby się, czy Niels wiedział o wszystkim, ża-
łowaliby biednego sędziego oszukiwanego przez nie-
wierną żonę.
114
Ze strachem w sercu zbliżała się do gromady męż-
czyzn, wśród których dostrzegła Gulbranda, Torego i
pozostałych dwóch parobków. Na widok Bjornara
zadrżała. Wyglądał okropnie: przygarbiony, rozczo-
chrany, w brudnych i śmierdzących łachach. Poczuła
nawet coś w rodzaju współczucia, ale nie trwało to
długo, bo Bjornar odwrócił się i zmierzył ją pogardli-
wym spojrzeniem.
- Witam, pani Gaupås - powiedzia yczliwie lens-
ł ż
man. - Więzień miał nam właśnie zdać sprawozdanie
z tego, co zaszło tamtego strasznego dnia.
Pan Thuesen spojrzał groźnie na Bjornara.
Speszona obecnością tylu znanych i nieznanych
ludzi Inga nie zdołała wykrztusić słowa, skinęła jedy-
nie głową. Kiedy Bjornar zaczął składać wyjaśnienia,
nie rozpoznała jego głosu. Kiedyś brzmiał jak pięknie
nastrojone skrzypce, teraz był jednostajny i chrapliwy.
Beznamiętnie zdał relację ze sprzeczki z Nielsem.
-A więc sędzia przyszedł do stajni z własnej woli?
- spytał ostro lensman.
-Tak.
-Wiedziałeś, o czym chciał z tobą mówić?
-Nie.
-Czy pan Gaupås przeczyta ci Ust, zanim rzuci e
ł
ł ś
się na niego?
-Oczywiście.
Pan Thuesen rozgniewał się.
- Nie nazywaj tego oczywistością. Uderzyłeś bez
bronnego starca, ty morderco!
Bjornar pobielał na twarzy.
115
- Ale dopiero wtedy, kiedy dowiedziałem się, cze
go rzecz dotyczy!
Lensmanowi nie spodobała się ta bezczelna repli-
ka.
- Zamilcz, ty pozbawiony skrupułów psie! Zamie
rzałeś go zabić?
Bjornar przeciągnął dłońmi po włosach. Dopiero teraz
Inga dostrzegła, że był zakuty w kajdanki. Metal
zadźwięczał, kiedy opuszczał ręce.
-Odpowiadaj!
-Wpadłem w panikę - mruknął Bjornar, - Chciałem
go tylko przewrócić. Nie przewidziałem, że uderzy
głową w ścianę! Myślałem tylko o ucieczce.
-Ale zrobiłeś to, by mu zamknąć usta, nieprawdaż?
Bjornar grzebał czubkiem buta w słomie pokrywa-
jącej klepisko.
-Tak... Chciałem zyskać przewagę, ale...
-Nie kręć - przerwał mu pan Thuesen. - Trzymaj
się faktów. Później zawiozę cię do Norę i Uvdal,
bo paru wysokich urzędników ma z tobą do
pogadania!
Inga wzdrygnęła się na dźwięk tych słów. Bjornara
czekała straszna podróż, oczami wyobraźni ujrzała go
w zwierzęcej klatce. Wprawdzie przyczynił się do
śmierci sędziego, ale w Norę czekał go los nie do poza-
zdroszczenia: dyszący zemstą tłum, który chętnie sam
wymierzy mu sprawiedliwość za zabicie brata. Nieła-
two będzie mu spojrzeć w twarz byłym przyjaciołom,
którzy stawią się, by świadczyć przeciw niemu. Inga
116
przypomniała sobie również słowa Laurensa, który
twierdził, że bratobójca jest żonaty. Jak ta kobieta mia-
ła na imię? Chyba Ase.
Bjornar poczuje na własnej skórze, jak wszyscy od-
wracają się do niego plecami.
Bądź ostrożna, szeptał jej jakiś głos, nie pozwól so-
bie na odruch współczucia. Pamiętaj, jakie grzechy
ma na sumieniu... Sama znalazłaś się w
niebezpieczeństwie i mogłaś stać się jego kolejną
ofiarą. Tamtego dnia nad stawem byłaś o krok od
śmierci...
Inga zagryzła wargę. Bjornar był kiedyś miłym i
uczynnym człowiekiem dla wszystkich, dla niej zaś
czułym i wyrozumiałym kochankiem. Kontrast mię-
dzy tamtym związkiem pełnym słodyczy a brutalną
rzeczywistością wydał się jej niepojęty. Ani przez
chwilę nie powinna zapominać, że miała do czynienia
z mordercą własnego brata, który podstępem i kłam-
stwem zdołał przedrzeć się aż do Borne. A pod koniec
tej skazanej na niepowodzenie ucieczki omamił ją
pięknymi słówkami i zabił jej męża. Porzuciwszy cięż-
ko rannego człowieka, poważył się jeszcze ukraść mie-
szek z pieniędzmi...
Krew odpłynęła jej z twarzy, kiedy lensman zwrócił
się do niej z pytaniami.
-Natkn a si pani na zbiega nad stawem, pani
ęł
ę
Gaupås?
-Tak - Inga zmartwiała z przerażenia. Nie zamie-
rzała utrudniać śledztwa, ale przecież nie mogła
przyznać się do wspólnej kąpieli z Bjornarem.
Zdecydowała się odpowiadać zwięźle, choć
uprzejmie.
117
-Nie wiedziała pani wtedy, że ten przestępca pod-
niós r k na pana Gaupåsa?
ł ę ę
-Nie. - Głos jej zadrżał. - Nie powiedział mi o tym.
Lensman pokiwał głową z zamyśleniem.
- Nie wydał się pani czymś podekscytowany?
Tak, pomyślała Inga, zamykając na chwilę oczy.
Po kąpieli szaleńczo zapragnął zdobyć woreczek z pie-
niędzmi. Lecz mimo to zaprzeczyła.
-Nie, nie miałam takiego wrażenia.
-No właśnie - cmoknął z zadowoleniem lensman. -
To dowód na to, że podejrzany jest wyzuty z su-
mienia.
Traktował Bjornara jak powietrze, zauważyła Inga,
nie zwracał się bezpośrednio do niego i nie używał
jego imienia. Pan Thuesen uważał zapewne, że takim
ludziom szacunek się nie należy, nawet jeśli ich wina
nie została udowodniona.
Inga wyczuła, że Bj0rnar z trudem ukrywa poiryto-
wanie. Wpatrywał się w nią badawczo. Kiedy obnażył
zęby w uśmiechu, dostrzegła, że przypominają kły wil-
ka. Przedtem tego nie zauważyła, ale też wcześniej żyła
w zaślepieniu.
Strach wstrząsał )e) ciałem i mimowolnie złożyła
dłonie jak do modlitwy. Marzyła, by jej nie wydał, by
odrzucił pragnienie zemsty. Nigdy go nie skrzywdziła,
więc dlaczego miałby ulec podszeptom diabła i
opowiedzieć o tym, co ich łączyło? Nikomu nie wy-
szłoby to na dobre. A zwłaszcza mnie, pomyślała i ob-
lała się zimnym potem.
118
- Kara śmierci została zniesiona - syknął lens-
man. - Jeszcze trzydzieści lat temu ścięto by ci głowę
i zatknięto na palu na pośmiewisko. A teraz w najlep
szym razie wyjdziesz na wolność za dwadzieścia lat!
Wygłosiwszy tę tyradę, lensman pchnął Bjornara
w plecy. Strażnicy odprowadzili go na bok.
Inga nie ruszyła się z miejsca, kiedy gromada męż-
czyzn przemaszerowała koło niej. Bjornara umiesz-
czono na wozie lensmana w pozycji stojącej. Wiedzia-
ła, co go czeka: długie tygodnie w lochu, zanim sprawa
trafi przed sąd.
Gulbrand jęknął i potrząsnął głową.
Inga została sama z Erlingiem. Twarz parobka wy-
krzywiał ironiczny uśmieszek.
- Powinna pani się cieszyć, że ten morderca pani
nie zabił, kiedy kąpaliście się razem w stawie.
Zrobiło się jej gorąco. A więc Erling wiedział o wszyst-
kim...
Ą może tylko zgadywał?
-Ja się kąpałam - odrzekła, kładąc akcent na
pierwszy wyraz. - Bjornar przyjechał na koniu i
ukradł mi ubranie oraz pieniądze!
-Doprawdy? - odrzekł tajemniczo Erling.
Ingę ogarnął gniew. Podawał w wątpliwość jej sło-
wa? Zdarzenia nad stawem w ogóle go nie dotyczyły.
Zacisnęła pięści, zbliżyła swoją twarz do jego twarzy,
a jej oczy ciskały gromy.
- Uważasz, że kłamię?
Erling zmieszał się, ale w jego głosie wciąż po-
brzmiewała drwina.
119
- Ńie wiem, które z was kłamie! Bjornar opowie
dział mi całkiem inną historię niż ta, którą przedstawi
ła pani lensmanowi!
Inga poczuła niemoc.
- Co masz na myśli?
Erling uśmiechnął się chytrze.
- Nie udawaj, Ingo. - Nagle zapomniał, jaki dy
stans ich dzieli. - Bjernar zwierzał mi się ze swoich
sukcesów. Sądzisz, że nie wiem, że parzyliście się jak
króliki? Chętnie rozkładałaś dla niego nogi! Oszczędź
sobie kłamstw. Udajesz porządną panią domu, a jesteś
zwykłą dziwką!
Inga miała dość. Nie znalazłszy słów na swoją obro-
nę, odwróciła się na pięcie i odeszła.
12
Inga i Emilia nieoczekiwanie dostały zaproszenie do
Svartdal. Inga zastanawiała się, co też takiego może
ono oznaczać. Wiadomość od ojca przywiózł Kristof-
fer, ale pos aniec nie by skory do zwierze . Kristian
ł
ł
ń
prosi j do siebie po raz pierwszy od chwili, gdy zo
ł ą
-
sta a pani w Gaupås.
ł
ą
I choć ciekawość podszyta była niepokojem, Inga
przyjęła prośbę ojca z radością. Na tę okazję wystroiła
Emilię w niebieską sukienkę pokrytą wzorkiem ma-
łych białych kwiatów, białe pończochy i buty tego sa-
mego koloru.
-Ładna - cieszyła się Emilia, kręcąc się jak fryga
przed lustrem.
-Zawsze jesteś ładna - stwierdziła z uśmiechem
Inga. Córeczka stała spokojnie, kiedy matka czesała
jej włosy i wplatała w nie białą jedwabną wstążkę.
Moja strojnisia, pomyślała z dumą.
Gulbrand przyprowadził powóz.
121
- Moje stare serce raduje się, że ojciec zaprosił cię
do Svartdał.
Inga nie wiedziała, jak zareagować na tę szczerą
uwagę, ale wobec Gulbranda nigdy nie czuła dystansu.
Uznała, że musi coś odpowiedzieć.
-Mam nadzieję, że ojciec przywita nas przyjaźnie.
-Nie wątpię w to - odrzekł Gulbrand, mrugając do
niej okiem. - Gdyby Kristian gniewał się o coś,
dawno by już tutaj przyjechał!
\ - Niech Bóg da, byś miał rację - westchnęła Inga,
sadowiąc się koło służącego. Trzymała Emilię na rę-
kach, a mała rozglądała się wokół z zaciekawieniem.
-Zapraszam i ciebie do środka, Gulbrand - oznaj-
mił Kristian, kiedy powóz wtoczył się na
dziedziniec. Słysząc te słowa, Inga o mały włos nie
upuściła dziecka. Ojciec zawsze traktował
Gulbranda przyjaźnie, ale nie miał zwyczaju prosić
go na pokoje.
-Ja... - mruknął Gulbrand zażenowany.
-Nie odmawiaj, proszę - rozpromieniła się Inga. -
Nie będziesz musiał drugi raz po nas przyjeżdżać.
Zapragnęła nagle, by Gulbrand przyjął zaproszenie.
W jego obecności czuła się bezpiecznie, a poza tym
chciała, by posmakował atmosfery dworu w Svartdal.
Kristian był w dobrym humorze i zapowiadał się miły
wieczór.
Gulbrand ustąpił, ale oznajmił, że najpierw odpro-
wadzi Mikrusa do stajni.
- Kto kocha zwierzęta, jest dobrym człowie
kiem! - roześmiał się Kristian.
122
Inga weszła z Emilią do kuchni, a widok, który uj-
rzała, odebrał jej mowę. Stół zastawiony był półmiska-
mi pełnymi najwymyślniejszych potraw. Jedzenia ni-
gdy im nie brakowało, ale jej oczom ukazały się same
specjały: śledzie pod różną postacią, wędzonki, om-
lety, kilka rodzajów kiełbas i karafki z winem. Odku-
rzono rodzinną zastawę, w zdobionych różanym mo-
tywem dzbanach o wymyślnych kształtach podano
świeżo warzone piwo. Ślinka pociekła jej po brodzie,
kiedy dotarły do niej zapachy od stołu.
- Wielkie nieba - krzyknęła zdziwiona - spodzie-
wamy się wizyty królewskiej ?
Pod drewnianą powałą rozległ się cichy śmiech.
Emilia wyrywała się niecierpliwie i Inga z roztarg-
nieniem postawiła ją na nogi. Zdziwiła się, że nie na-
kryto w salonie, ale wkrótce zrozumiała dlaczego, kie-
dy w drzwiach pojawili się kolejni goście. Tylko przy
długim kuchennym stole można było wszystkich po-
mieścić; pojawili się Kristoffer, Sorine, Krister i reszta
służby. Rozpoznała też Minę po jasnej grzywce wło-
sów, towarzyszył jej mężczyzna i dwie panny.
Kobiety właściwie, bo miały mniej więcej tyle lat co
ona. Inga patrzyła na nie z zaciekawieniem, a
dziewczęta też nie omijały jej wzrokiem.
Gulbrand zjawił się, kiedy wszyscy już zasiedli na
ławach. Zatrzymał się zawstydzony. Biedny Gulbrand,
pomyślała tkliwie Inga. Pomachała do niego i pokle-
pała ławę, dając mu znak, że trzyma dla niego miejsce
blisko siebie.
S0rine i Emma czyniły honory domu, pilnując,
123
by wszyscy mieli pełne szklanice i by nie zabrakło
chleba ani masła. Inga poczuła ssanie w żołądku,
nałożyła omlet i plaster szynki na talerz. Wciąż jednak
nie opuszczało jej uczucie niepokoju. Co zamierzał
ojciec? Nie zaprosił jej tutaj bez powodu. Z rosnącym
zainteresowaniem czekała, aż się odezwie.
Kiedy wreszcie zadzwonił w kieliszek widelcem i
podniósł się wolno, Inga zapomniała o jedzeniu. Po-
sadziła sobie Emilię na kolanach i dała jej kawałeczek
kiełbasy, by mała nie zakłócała spokoju podczas prze-
mowy.
Kristian chrząknął i poczerwieniał.
-Zastanawiacie się zapewne, co mi leży na sercu...
- Omiótł wzrokiem Ingę i dziewczyna odniosła
wrażenie, że zwłaszcza do niej kieruje te słowa.
Ojciec stracił gdzieś tę swoją pewność siebie, jąkał
się i niezdarnie składał zdania. - Tak się życie
ułożyło - ciągnął, a jego głos nabierał stanowczości
- że poznałem ostatnio niezwykłą kobietę. -
Ruchem ręki wskazał Minę, która zajmowała
miejsce u jego boku. - Mina jest wdową i
postanowiliśmy się pobrać, kiedy przyjdzie
właściwa pora. Chciałbym więc, byście traktowali
ten posiłek jak ucztę zaręczynową!
-Na zdrowie i wszystkiego najlepszego! - krzyknął
Kristoffer, podnosząc szklankę.
-Na zdrowie, życzymy szczęścia - dołączyli się
pozostali biesiadnicy.
W głowie Ingi kotłowały się sprzeczne myśli. Oczy-
wiście cieszyła się ze względu na ojca. Mina zdawała
się być kobietą mądrą i miłą, a Kristian z pewnością
124
nie podjął tej decyzji pochopnie i dobrze ją przemyślał.
A mimo to wiadomość wprawiła Ingę w zakłopotanie.
W lot pojęła dlaczego: Mina miała zająć miejsce Jenny.
Ojciec nigdy nie zapomni zmarłej żony, ale w Svart-
dal zacznie się nowa epoka. Stare czasy pójdą w za-
pomnienie, pomyślała i stłumiła chlipnięcie za zasłoną
chusteczki.
-Co to za zaręczyny bez księdza - skomentował
odważnie Embrik.
-Przypuszczam, że pastor Mohr nie ma ochoty
ogłaszać zapowiedzi - mruknął Kristian. - Zresztą
uznałem to za zbędne - dodał z obojętnością. - Wy-
starczy, że wie moja rodzina i moi przyjaciele.
-Dzieci z tego związku mogą stracić prawo dzie-
dziczenia - ostrzegł Embrik. Młody parobek nie bał
się głosić swoich poglądów, w dzieciństwie znany
był ze swej fanatycznej religijności. Prosty człowiek,
uznała Inga, łagodny jak owieczka.
Wypowiedź wywołała falę rozbawienia.
- Oj, Embrik, Embrik - śmiał się Kristian, ociera
jąc łzy. - Zapomniałeś, że jestem starym
człowiekiem?
Nie spodziewam się już potomstwa.
Inga patrzyła na ojca z podziwem. To był ten czło-
wiek, którego tak ceniła. Silny jak skała, niedający się
zbić z pantałyku. Lubił iść pod prąd i wtedy czuł się
najlepiej.
- Czy ktoś ma jeszcze coś do powiedzenia w tej
sprawie? - droczył się z nim Kristian.
Wokół stołu zapadła cisza.
Kristian rozejrzał się. Inga domyśliła się, że pytanie
125
miało żartobliwy charakter, ale postanowiła potrakto-
wać je poważnie. Posadziła Emilię na kolanach zakło-
potanego Gulbranda, odsunęła krzesło i wstała.
- Tak! - powiedziała.
Kristian tak się przeraził, że cofnął się o krok i mu-
siał przytrzymać się stołu. Ściągnął krzaczaste czarne
brwi i na jego czole pojawiła się zmarszczka niezado-
wolenia. Spojrzał na Ingę lodowatym wzrokiem.
Inga skuliła się pod spojrzeniami obecnych.
-
Mino, mogę z tobą porozmawiać na osobności?
Zdawało się, że Kristian zaprotestuje, ale nie odwa
żył się tego uczynić ze względu na gości.
Rumieńce na twarzy Miny zbladły, kiedy podążyła
za Ingą.
Inga stanęła przy poręczy i rozejrzała się wokół.
Poprzednia noc była chłodna i ziemię wciąż pokrywał
szron. Słońce stało już wysoko i za chwilę spłowiałe
źdźbła trawy pokryją się kropelkami wody.
- Chcę ci pogratulować - wyjąkała Inga, nie patrząc
na Minę. - Życzę ojcu szczęścia. Naprawdę, ale... - Bez
radnie wyrzuciła przed siebie ramiona, powstrzymując
z trudem łzy. Sądziła, że lepiej sobie poradzi, ale ta roz
mowa nie była łatwa.
Mina pogłaskała ją po plecach w geście
pocieszenia i Inga uśmiechnęła się przez łzy.
- Nie sądź, że jestem chciwa, Mino, bo złoto i bły
skotki nic dla mnie nie znaczą. A mimo to... Wiem,
że mama miała jakąś biżuterię, nic wielkiego, przed
mioty o lichej wartości. Wiem też, że ojciec przecho
wuje drobiazgi, które należały do niej...
126
Inga zacisnęła spocone dłonie. Czuła się taka ma-
łostkowa, ale nie zaznałaby spokoju duszy, gdyby nie
poruszyła tego tematu.
- Ojciec może kupić ci najpiękniejsze broszki
i sznury pereł, ale... Gdyby zechciał ofiarować ci ozdo
by po mamie, mogłabyś... - Inga czuła się niezręcznie.
Pytanie było niewłaściwe, ale przecież Mina mogła po
prostu odmówić. Zaczerpnęła tchu i wypaliła: - Mog
łabym ja je dostać?
Delikatny uśmiech pojawił się w kącikach ust Miny.
Zdjęła dłoń z pleców Ingi, oparła się o poręcz i spoj-
rzała tęsknie w kierunku zabudowań gospodarczych.
- A więc takie myśli cię prześladują, Ingo?
Inga pokiwała głową zawstydzona.
- Nie chodzi o chęć posiadania - odrzekła. - Tak
niewiele mi po niej zostało. Ledwie parę wspomnień...
Dlatego tak desperacko chronię wszystko, co mi ją
przypomina. Te przedmioty mi ją w pewien sposób
przywrócą...
Mina odwróciła się i pogłaskała ją po włosach.
- Szczególna z ciebie dziewczyna, Ingo. Mogę zło
żyć ci dwa zapewnienia. Po pierwsze, Kristian nigdr
nie wpadłby na pomysł, by przekazać mi rzeczy po
twojej matce. Nie miałby sumienia cię pominąć.
Nie byłabym tego taka pewna, pomyślała Inga.
Wobec niej ojciec zdolny był do wszystkiego. Łagod
ne wyjaśnienie Miny sprawiło jej jednak przyjem
ność.
- Po drugie zaś - ciągnęła Mina, nie zważając na
chwilowe roztargnienie Ingi - rozumiem doskonale,
127
że rzeczy Jenny mają dla ciebie dużą wartość senty-
mentalną.
Inga nigdy nie słyszała tego sformułowania, ale zro-
zumiała, o co Minie chodzi.
- Nie uważasz więc, że zachowałam się bezczel
nie? - spytała, wbijając wzrok w czubek własnych butów.
Mina roześmiała się wesoło.
- Ależ skąd! Cieszę się, Ingo, że rozmawiasz ze
mną tak otwarcie, bo to znaczy, że mi ufasz. Kocham
twojego ojca za to, kim jest, a nie za to, co posiada.
Było w postawie Miny coś, co budziło natychmia-
stowy szacunek. Jej słowa brzmiały szczerze. I
jeszcze rzecz najważniejsza: Mina mogła sprawić, by
Kristian stał się szczęśliwszym człowiekiem.
Dobrym wiadomościom nie było końca, pomyślała
radośnie Inga, kiedy z Miną znów zasiadły za stołem.
Ledwie zdążyła pociągnąć łyk kawy, gdy odezwał się
Kristoffer, zrazu cicho, potem z coraz większym entu-
zjazmem.
- Z Sorine spodziewamy się dziecka!
"I znów rozbrzmiały życzenia pomyślności, a Inga
uśmiechnęła się promiennie do Sorine.
Bratowa przytuliła się do Kristoffera, jakby był jej
jedynym punktem oparcia, ale po chwili
wyprostowała się i posłała uśmiech biesiadnikom.
- Tym razem boję się o tym myśleć - szepnęła za
wstydzona. - Boję się cieszyć.
Emma chwyciła jej dłoń i poklepała.
- Dopilnujemy, by akuszerka była na miejscu.
Wszystko będzie dobrze, takie mam przeczucie.
128
Sorine pokiwała głową.
- Trzeba w to wierzyć.
Inga przyglądała się bratowej. Sorine pokraśnia-ła
z radości, kiedy Kristoffer ogłaszał nowinę, ale jej
błękitne oczy były poważne. Biedna Sorine, poprzedni
poród pozostawił w niej głęboki uraz. Nic dziwnego,
że zachowywała taką rezerwę.
Na widok zadowolonej twarzy starszego brata zrobiło
się jej ciepło na sercu. Kristoffer promieniał szczęściem i
dumą. Patrzył z oddaniem na Serine i Inga wiedziała, że
bratowej nie mógł się trafić lepszy mąż. Bywał uparty jak
osioł, ale cechowała go cierpliwość i wyrozumiałość.
Poza tym radowało ją, przeświadczenie, że brat i bratowa
odnowili swój związek. Sorine zwierzała się jej, iż unika
małżeńskich obowiązków z obawy, że znów zajdzie w
ciążę i straci kolejne dziecko, ale widać teraz na powrót
wszystko w ich \ stadle funkcjonowało jak należy.
Gulbrand kręcił się niespokojnie. Inga zmarszczyła
brwi ze zdziwienia. Coś dręczyło starego służącego.
Znał jej rodzinę od dziesięcioleci i nie miał powodów
czuć się źle w tym towarzystwie. Może nie co dzień za-
siadał przy stole w Svartdal, ale przecież Kristian za-
prosił go do biesiady z całą serdecznością. Nie, nie ro-
zumiała przyczyny jego niepokoju.
Gulbrand mia w a ciwie wraca do swoich obo
ł ł ś
ć
-
wi zków w Gaupås i przyjecha po.Ing i Emili pó
ą
ć
ę
ę
ź-
niej, ale niespodziewane zaproszenie pokrzyżowało
jego plany. Służący zawsze był bardzo sumienny, po-
myślała Inga, patrząc na niego przyjaźnie. Może
dlate-
129
go si niecierpliwi ? Nie mia powodu, w Gaupås do
ę
ł
ł
-
myślono się zapewne, dlaczego nie wracał.
Inga zauważyła, że Gulbrand westchnął, kiedy go-
ście zaczęli się rozchodzić. Poczuł ulgę czy po prostu
miał już dosyć bezczynności? Raczej to pierwsze. Na
szczęście nikt nie zwrócił uwagi na jego zachowanie,
w powietrzu krzyżowały się głosy, ludzie żegnali się
ze sobą, wymieniali uściski.
Tuż przed wyjazdem zaszło jeszcze jedno drobne
wydarzenie, które Inga ukryła w sercu jak najcenniej-
szy skarb. Właśnie włożyła Emilii buciki i postawiła ją
ostrożnie na podłodze. Emilia podreptała do progu,
gdzie stał Kristian, żegnając gości.
- Dziadzia - rozpromieniła się i wyciągnęła ku
niemu krótkie rączki.
Ufne zachowanie dziecka speszyło Kristiana. Po-
głaskał ją niezdarnie po włosach i uśmiechnął się do-
brodusznie.
-Dziadzia - powtórzyła Emilia bardziej zdecydo-
wanym głosem.
-Myślę, że życzy sobie, by dziadek wyprowadził ją
na zewnątrz - uznała Emma.
Kristian na chwilę zamarł w bezruchu, a Inga ob-
serwowała go kątem oka z napięciem. Zlekceważy
dziecko czy spełni jego życzenie? Kristian unikał ta-
kich sytuacji, bo nie radził sobie z emocjami. To moja
córka, to moja córka, myślała gorączkowo Inga. Czy to
ułatwi ojcu podjęcie decyzji?
Kristian nie chwycił dziewczynki za rękę, tylko
wziął ją w ramiona, po czym zniósł ją po stromych
130
schodach. Kiedy postawił ją na ziemi, Emilia okazała
niezadowolenie.
-
Rączka, dziadzia - domagała się z lekką irytacją.
Inga nie spuszczała z niej wzroku i z napięciem cze
kała na reakcję ojca.
- No dobrze - roześmiał się Kristian i chwycił ma
lutką dłoń.
Oczy Ingi zaszkliły się, a wargi zaczęły drżeć. Ze
wzruszeniem obserwowała tego barczystego męż-
czyznę, ściskającego rączkę dziecka w swojej ogromnej
dłoni. Żeby do niej sięgnąć, musiał się lekko przechy-
lić.
Inga zagryzała wargi, by się nie rozpłakać. Czy Kri-
stian kiedykolwiek prowadził ją za rękę? Czy kiedy-
kolwiek maszerowali tak przez dziedziniec lub space-
rowali po ogrodzie? Nie pamiętała takiego, zdarzenia i
wydawało się jej mało prawdopodobne. Zawsze trzy-
mał ją na dystans, Emilia zaś nie dawała się tak trakto-
wać.
Poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu i
odwróciła się. Napotkała łagodne spojrzenie Emmy.
Emma najlepiej rozumiała jej uczucia.
-Wracaj szczęśliwie do domu, Ingo - powiedziała
Emma i pogłaskała ją po policzku.
-Dziękuję - szepnęła Inga.
Kristian posadził Emilię na siedzisku powozu.
Gulhrand mruknął zadowolony i objął małą ramie-
niem.
- Buzi - domagała się Emilia, wyciągając ramiona
do Kristiana.
131
-Już się robi - roześmiał się Kristian i przytulił
policzek do twarzy dziewczynki.
-Kłujesz - oznajmiła Emilia i skuliła się lekko,
kiedy zarost dziadka połaskotał ją po twarzy.
Kristian cofnął się, ale radosny uśmiech nie scho-
dził z jego ust.
-Dziękujemy za zaproszenie, ojcze - powiedziała
Inga, sadowiąc się w powozie. - Niech ten nowy
związek przyniesie ci szczęście. - Uśmiechnęła się,
by podkreślić szczerość tych życzeń.
-Z Bożą... - Kristian pochylił głowę na chwilę, ale
zaraz podniósł wzrok. - Mam nadzieję, że tak się
stanie.
Gulbrand zaciął konia i powóz ruszył.
- Coś ci dolega? - zapytała Inga, kiedy ujechali ka
wałek drogi.
- Nie - odrzekł wymijająco Gulbrand.
Wyczuła, że kłamie, i nie dała za wygraną.
- Mnie nie oszukasz, Gulbrand, w Svartdal byłeś
jakiś nieswój.
Gulbrand zacisnął wargi w wąską kreseczkę. Moc-
niej zacisnął lejce w dłoniach.
- Pamiętasz, Ingo, że rozmawialiśmy kiedyś o nie
nawiści?
Inga zamyśliła się. Trudno przypomnieć sobie epi-
zod z życia na podstawie jednego słowa. Po chwili zro-
zumiała, o co chodzi Gulbrandowi.
- Tak! To było wtedy, kiedy Gudrun zażyczyła so
bie, byś odszedł z nią do Svartdal. Chciała dostać cię
w prezencie ślubnym.
132
Gulbrand pokiwał głową.
-Przyznałem się przed tobą, że przepełniała mnie
wtedy nienawiść.
-Pamiętam. - Inga położyła z przestrachem dłoń na
piersi. - Czyżbyś nienawidził kogoś ze Svartdal?
-Nie, ale źródło zła tam się znajduje - przyznał
Gulbrand.
Ingę zdumiały słowa służącego. Twierdził, że nie
darzy nikogo z dworu Svartdal nienawiścią, a jedno-
cześnie jej dom rodzinny uznawał za źródło wszelkie-
go zła.
- Kogo masz na myśli? - szepnęła z napięciem.
Gulbrand odpowiedział głośno i pewnie, lecz pod
koniec głos mu się załamał.
- Emmę. To Emmę mam na myśli.
13
Inga z niedowierzaniem spoglądała przed siebie, usiłu-
jąc przetrawić słowa Gulbranda.
- Emma - powtórzyła cicho. - Kpisz sobie ze mnie,
prawda, Gulbrand?
Gulbrand pokręcił głową z zakłopotaniem.
- Emma jest najmilszą osobą na tym świecie -
roz
złościła się Inga. - Nie uwierzę, że kiedykolwiek źle cię
potraktowała...
Gulbrand poklepał ją pojednawczo po kolanie.
- Nie jest tak, jak myślisz, moje dziecko. My...
my... - Służący nie potrafił znaleźć właściwych
słów. - Byliśmy kiedyś z Emmą zaręczeni, wiele lat
temu...
Kolejny szok. Inga wyobrażała sobie, że nienawiść
między Emmą a Gulbrandem jest wynikiem jakiejś
potężnej sprzeczki lub niewłaściwego zachowania, ale
przyczyna leżała gdzie indziej. „Od nienawiści do
miłości tylko jeden krok", powiedziała )e) kiedyś
134
Emma. Mówiła to na podstawie własnego gorzkiego
doświadczenia?
- Poznaliśmy się za młodu - ciągnął Gulbrand
bezbarwnym głosem. - Jak wiesz, pochodzę ze Sko-
ger, i w tym czasie wielu właścicieli majątków w Bot-
ne szukało rzetelnych pracowników. Dostałem zajęcie
w pewnym gospodarstwie w Hillestad i na jakiejś za
bawie po raz pierwszy ujrzałem Emmę...
Inga pogrążyła się w zadumie. Nie mogła sobie wy-
obrazić Gulbranda i Emmy jako młodych, zakocha-
nych w sobie ludzi. Emma była wtedy zapewne węższa
w talii i nie miała siwych włosów. Pod tym względem
Gulbrand w ogóle się nie zmienił, jego czupryna i bro-
da pozostawały rude. Otrząsnęła się z tych myśli i wró-
ciła do rzeczywistości.
-Dowiedziałem się szybko, że Emma haruje, by
utrzymać rodzinę. Wcześnie straciła ojca w
tragicznych okolicznościach, w jakiejś zawierusze
śnieżnej, i los jej matki zależał wyłącznie od
pieniędzy, które Emma zarabiała w Svartdal.
-A więc Emma służyła u nas od wczesnej młodo-
ści?
-Tak, zaczęła, mając czternaście lat. Dobrze ją
traktowano i dostawała godziwą zapłatę.
Gulbrand zamilkł. Mięśnie na jego twarzy drgały
nerwowo.
-Przepraszam, że ci przerwałam - powiedziała
Inga. - Mów dalej.
-Zaręczyliśmy się. Planowaliśmy wspólną przy-
szłość i Kolbjorn, twój dziadek, obiecał
wydzierżawić
135
nam dom na swojej ziemi. Teraz już go nie ma, roze-
brano go dawno temu. To dobrze, bo nie mógłbym na
niego patrzeć. Ciężar, który wziąłem na swoje młode
barki, był nie do udźwignięcia. Zacząłem coraz częś-
ciej zaglądać do kieliszka. Spotkania z kompanami
przeradzały się w pijackie libacje.
-Jak zareagowała Emma?
-Nie spodobało się jej moje zachowanie, ale ma
łagodną naturę i nie zdołała mnie poskromić. Do
dziś się tego wstydzę, ale nie mogę cofnąć czasu.
W pewne niedzielne popołudnie wybrałem się do
Svartdal, by spotkać się z moją przyszłą żoną, ale
twoja babcia nie dopuściła mnie do niej.
Inga skubała złamany paznokieć.
-Trudno się dziwić - przyznała szczerze.
-To prawda, ale wtedy tego nie zrozumiałem. Nie
zrobiłem niczego niewłaściwego, po prostu od-
szedłem. Nie powinienem był wybierać się do
Emmy w takim stanie, ale alkohol zmącił moje
myśli. Od tamtej chwili popadłem w niełaskę u
Karolinę.
-I oddaliliście się z Emmą od siebie?
-Nie - odrzekł niechętnie Gulbrand.
Inga zrozumiała, że historia jego życia przybierze
poważniejszy obrót.
- Byłem młody i pełen życia. Lubiłem tańczyć
i bawić się. Tamtego lata poznałem pewną kobie
tę, która zaczęła... - Gulbrand podrapał się po nosie
i uśmiechnął zakłopotany. - Prawdę mówiąc, zaczęła
mnie adorować. Nie byłem znów tak głupi, by nie wie
dzieć dlaczego. Jej mąż zginął na morzu sześć miesię-
136
cy wcześniej, została sama z trójką dzieci i czwartym
w drodze. Mój pociąg do alkoholu zdawał się jej w ogó-
le nie przeszkadzać... Potrzebowała mężczyzny, który
zapewni jej utrzymanie. Domyślasz się, Ingo, że były to
niełatwe czasy dla wdowy z gromadką dzieci.
Inga pokiwała głową. Wdowa z małymi dziećmi
musiała wtedy cierpieć głód i niedostatek, lecz, praw-
dę mówiąc, pod tym względem niewiele się zmieniło.
Prawo zabraniało dziś chodzić po prośbie, więc biada
temu, kto nie znalazł sobie zajęcia u uczciwych ludzi...
Inga wzdrygnęła się na samą myśl.
- Karolinę nie była złą kobietą, uważała po prostu,
że Emma zasługuje na kogoś lepszego ode mnie. Na ko
goś, kto potrafi panować nad sobą, kiedy na stole poja
wia się butelka gorzałki. A gdy rozeszły się plotki, że za
chodziłem do wdowy, Karolinę powtórzyła je Emmie.
Gulbrand mówił tak szczerze, że Inga nie zawahała
się zapytać:
-A w plotkach było ziarno prawdy?
-Wielki Boże! - krzyknął Gulbrand przerażony. -
Oszalałaś? Ja... kochałem Emmę i... - Służący
zaczerwienił się tak mocno, że jego policzki niemal
przybrały kolor rudawej brody. - Ale Emma
uwierzyła i zaczęła mnie unikać, a Karolinę
przeganiała mnie jak psa. Nie mogłem pozwolić,
by tak mnie traktowano, bo wiedziałem, że
pogłoski są funta kłaków niewarte. Urażony
zacząłem po jakimś czasie bywać u innych kobiet...
-Gulbrand - jęknęła Inga. - Nie powinieneś był
tego robić. Trzeba było wytrwać.
137
-Codziennie słyszałem tę radę. Wszyscy lubili
Emmę i wielu uważało, że pasujemy do siebie. Nie
zawsze jednak słucha się dobrych rad i życzliwych
ostrzeżeń i niełatwo przemówić innemu
człowiekowi do rozumu, bo życie trzeba poczuć na
własnej skórze. Poniewczasie można spojrzeć
wstecz i odkryć własne błędy. Zwykle jest za
późno, by je naprawić.
-Chyba masz rację -'westchnęła Inga.
-Udzieli em ci wielu wskazówek, kiedy przyjecha
ł
a
ł ś
do Gaupås. Wiedzia a , e mam racj , ale czy cz
ł ś ż
ę
ę
sto
szłaś za moją radą? - W pytaniu nie było cienia
ironii czy nagany, postawił je przyjaznym tonem.
Inga zaczerwieniła się jak burak. Gulbrand nie wy-
mienił imienia Martina, ale była pewna, że jego miał
na myśli.
-Podejmowałam błędne decyzje - stwierdziła z
żalem - teraz już wiem, ale... - Krew pulsowała jej
w skroniach, kiedy składała to wyznanie: - Ale nie
żałuję. Brzydko się do tego przyznawać, ale jak
mogę żałować czegoś, co robiłam wielokrotnie? To
nie przypadek pchnął mnie w ramiona... - Urwała z
poczuciem winy, nie musiała wchodzić w
szczegóły.
-Dumna z ciebie kobieta, Ingo, powiedziałbym na-
wet, cyniczna. Jesteś taka, jaki ja byłem za młodu.
Czułem się prześladowany, obracałem do ludzi
plecami i chodziłem własnymi ścieżkami. Uważałem,
że wolno mi tak postępować, bo nikt nie traktuje
mnie poważnie.
-Dobrze jest wiedzieć, że innym też zdarza się
postępować nierozważnie - westchnęła Inga - choć
to słaba pociecha.
138
-A teraz jesteś bardziej odpowiedzialna? - spytał
Gulbrand. Pytanie zabrzmiało jak konstatacja.
-Tak - odrzekła z bólem Inga. Powtarzała sobie
nieustannie, że związek z Martinem należy do
przeszłości, ale po raz pierwszy zwierzała się
komuś z tych myśli. - Jestem wdową, a on jest
żonaty. - Głos się jej załamał. - Ale nie o mnie
mieliśmy mówić - dodała, prostując się. - Jak się
skończyła twoja historia?
-Czułem się zraniony i zawiedziony i w końcu się
poddałem. Złościłem się na Emmę, bo nie chciała
ze mną rozmawiać, co jeszcze bardziej oddalało ją
ode mnie. Cierpieliśmy oboje, ale nie potrafiliśmy
znów zejść się z sobą. - Gulbrand przekrzywił głowę
i spojrzał badawczo na Ingę. - Wiedziałaś, że byłem
żonaty?
Inga aż podskoczyła z wrażenia.
- Jesteś człowiekiem pełnym tajemnic. Nie, nie wie
działam o tym.
Gulbrand zaciął Mikrusa i ogier pokłusował żwawo
w kierunku Gaupås.
-O tak - ciągnął wesoło Gulbrand. -
v
Poznałem
Annę Lovise dwa, może trzy lata po zerwaniu z
Emmą. Dobra kobieta, ale nie powinienem był się
z nią wiązać, nie uporządkowawszy własnego
życia. Nigdy jej nie tknąłem, przysięgam, ale moje
pijaństwo nie pozwoliło nam zbliżyć się do siebie.
Pewnego dnia zniknęła. Dowiedziałem się później,
że odeszła z domokrążnym handlarzem końmi z
Morę. Nigdy więcej jej nie zobaczyłem.
-A więc wciąż jesteś żonaty - uznała Inga - ale nie
nosisz obrączki.
139
-Wyrzuciłem ją do morza po podpisaniu doku-
mentów, które Anna Lovise przysłała do sędziego.
Prosiła w nich o rozwód, a ja nie wyraziłem
sprzeciwu.
-To dziwne - mruknęła pod nosem Inga i pokręciła
głową. - Opowiadasz o człowieku, którego nie
znam. - Z nagłym wzruszeniem pogłaskała go po
plecach. Cisnęły się jej na język podniosłe słowa i
nie zawahała się ich użyć. - Byłeś dla mnie zawsze
symbolem miłości bliźniego i troski, Gulbrand.
Czułam, że... - machnęła rękami, szukając
odpowiedniego wyrazu - że się poświęcasz. Aż
trudno uwierzyć, iż byłeś samolubnym draniem.
Gulbrand nie poczuł się urażony jej szczerością i
roześmiał się pod wąsem.
-Potrzebowałem wielu lat, by to zrozumieć. Dzięki
Nielsowi mogłem zacząć nowe życie.
-Dzięki Nielsowi?
-Tak. Byłem nieokrzesanym pijakiem, a on do-
strzegł moje dobre strony, uczciwość i
pracowitość. Przyjął mnie na służbę, kiedy
znalazłem się na samym dnie, i odmienił moje
życie.
-Od początku wyczułam, że coś was łączy - przy-
znała Inga - ale nie wiedziałam, że cię uratował
przed zatraceniem.
-Niels był wyrozumiałym człowiekiem. Mój oj-
ciec, który przepracowa w Gaupås wiele lat, b aga
ł
ł
ł
go, by dał mi szansę.
Inga chciała wrócić do punktu wyjścia, poznać całą
prawdę o związku Gulbranda z Emmą, póki służący
był skory do wyznań.
140
-Z twojej opowieści wynika, że nigdy się nie po-
godziliście.
-Nie, to była rana, która nie chciała się zagoić.
Wierzyłem, że z czasem któreś z nas wyciągnie
rękę do zgody, ale tak się nie stało. Doszły mnie
plotki, że Emma cierpiała i zamknęła się w sobie.
Moją duszę gnębiły wyrzuty sumienia. Nie miałem
odwagi spojrzeć jej w oczy. Wiem, że to oznaka
słabości, ale nie wytrzymałem ciężaru plotek i
oskarżeń. Czułem się jak ptak w klatce.
-Ptak z podciętymi skrzydłami - mruknęła Inga. -
Wiem, jak to jest, kiedy inni usiłują układać ci
życie.
-Skończyło się na tym, że każde z nas cierpiało w osa-
motnieniu - dodał Gulbrand bezbarwnym głosem.
-Więc wciąż ją kochasz?
-Tak! - Rumieńce na jego twarzy wyblakły. Słu-
żący nie zwykł dotąd mówić o swoich uczuciach, a
teraz kiedy już zdobył się na szczerość, rozmowa
wyraźnie przynosiła mu ulgę. - Bez niej jestem
człowiekiem tylko w połowie. - Jego rozmarzony,
nieobecny wzrok pod y w kierunku dworu
ąż ł
Gaupås, który pojawi si za zakr tem drogi.
ł ę
ę
- Jeszcze nie jest za późno - uznała Inga.
Gulbrand uśmiechnął się zażenowany.
-Starzy ludzie mieliby zejść się po latach? Nie, nikt
nie życzy sobie, by staruszkowie trzymali się za
ręce jak zakochane dzieciaki.
-A co w tym złego? - sprzeciwiła się gorąco Inga. -
Mnie by się podobało.
141
- Los nie chce, by nasze ścieżki znów się skrzyżo
wały. Już się z nim pogodziłem.
Gulbrand zaśmiał się pod nosem, jakby pomysł
Ingi wydał mu się niezwykle komiczny.
Kiedy dotarli na miejsce, Gulbrand pomógł Indze
zsiąść z powozu. Dziewczyna przytrzymała jego dłoń.
- Dziękuję ci za zaufanie, którym mnie obdarzy
łeś - powiedziała z czułością w głosie. - Za to, że od
ważyłeś się otworzyć przede mną.
Gulbrand wbił wzrok w grzywę Mikrusa i pokiwał
głową zawstydzony. Znów zamknął się w swojej skoru-
pie.
Inga postanowiła w tej samej chwili, że doprowadzi
do spotkania Gulbranda z Emmą. Może nie od razu,
ale kiedyś na pewno tak się stanie...
Sigrid rozpromieniła się na widok Ingi i Emilii. Pod-
biegła do powozu, podniosła dziewczynkę wysoko w
górę i zaśmiała się do niej.
- Wycieczka się udała? - spytała z zaciekawieniem,
całując małą w policzek.
Emilia otworzyła buzię w uśmiechu, pokazując
pierwsze białe ząbki.
-Bardzo miła wycieczka - potwierdziła zadowo-
lona Inga.
-Bardzo miła - powtórzyła Emilia, naśladując do-
rosłych.
Ingę cieszyło ponowne zainteresowanie Sigrid Emi-
lią. Wprawdzie Sigrid cały czas okazywała małej troskę,
142
ale w ostatnich dniach miała sporo własnych zmar-
twień. Po rozmowie z Torsteinem jej humor znacznie
się poprawił.
-Mogę nakarmić i wykąpać Emilie wieczorem? -
spytała Sigrid.
-Oczywiście - odrzekła Inga. - Emilia lubi, jak się
nią zajmujesz. A poza tym bardzo mi to odpowiada
- dodała wesoło - bo chcę pomóc Eugenie w przy-
gotowaniach do kolacji.
Inga słyszała perlisty śmiech córeczki, kiedy Sigrid
oddalała się z nią tanecznym krokiem przez dziedzi-
niec. Odprowadziła je zadowolonym wzrokiem, radu-
jąc się, że Sigrid połączyła bliska więź z przybraną sio-
strą.
Na widok Erlinga wyprowadzającego Czarnulkę ze
stajni Inga rozejrzała się za jakąś drogą ucieczki, ale
szybko uznała, że nie uniknie spotkania. Zresztą
Erling też ją dostrzegł. Nie miała najmniejszej ochoty
na kolejną wymianę zdań, bo poprzednim razem usły-
szała w jego słowach nutę groźby. Dał jej do zrozumie-
nia, że zna inną wersję wydarzeń niż ta, którą przed-
stawiła lensmanowi...
Erling uśmiechnął się. Boże, jak nienawidziła tego
uśmiechu! Nie było w nim radości z ponownego spot-
kania, tylko fałsz i ironia.
-Doszły mnie słuchy, że byłyście w Svartdal - po-
wiedział z udawaną życzliwością.
-Tak, ojciec zaprosił mnie i Emilię - wyjaśniła Inga,
siląc się na uprzejmość. Miała przeczucie, że Erling
nie zaczepił jej, by rozmawiać o rodzinnej wizycie.
143
-Więc zapewne odwiedziła pani lensmana po dro-
dze?
-Lensmana? - powtórzyła gniewnie Inga. - Po cóż
miałabym to robić?
-Proszę mi wybaczyć - ironizował - ale sądziłem,
że zechce pani po raz ostatni zobaczyć swojego ko-
chanka...
Inga nie wytrzymała.
- Uważaj na słowa, jeśli chcesz przepracować
u mnie zimę! Czternastego kwietnia i tak wylecisz na
zbity pysk!
Inga rzuciła hardo głową i ruszyła przed siebie.
- Nie tak szybko - syknął Erling i przytrzymał ją
za ramię.
Inga omal się nie przewróciła. Czuła na sobie wzrok
jego małych oczu i odwróciła się ze wstrętem.
-Kotłujesz się na sianie z mężczyznami równie
często, jak ja zmieniam bieliznę - rzucił, a w jego
głosie pobrzmiewała groźba.
-Zawsze wiedziałam, że jesteś podłym draniem -
syknęła, wyrwała się i pobiegła do domu. Erling
nie ruszył się z miejsca.
Znalazłszy się za progiem, Inga oparła się o ścianę,
aby zebrać siły. Dotąd Erling jej nie zaczepiał, teraz
jednak wyraźnie usiłował ją zastraszyć.
Zamyśliła się. Skąd wiedział, że zażywała kąpieli ra-
zem z Bjornarem? Szpiegował ich? To możliwe. Rumie-
niec wystąpił jej na policzki. Co za wstyd! Przywołała
w pamięci ten namiętny epizod i wyobraziła sobie Erlin-
ga w roli widza. Straszne... Może nawet widział ją nagą!
144
Uświadomiła sobie, że musi się go pozbyć, i to jak
najszybciej. Nie wiedziała jednakże, że jej życzenie
spełni się niedługo w sposób, którego żadną miarą nie
była w stanie przewidzieć.
Dwa dziwne zdarzenia zasz y tego jesiennego wie
ł
-
czoru poza dworem Gaupås.
Martin leżał w swoim łóżku w Storedal i wpatry-
wał się w mrok. Wokół zapalonej lampy naftowej latał
nietoperz, bijąc skrzydłami. Martin nie pierwszy raz
widział taki spektakl i wiedział, że nietoperz prędzej
czy później odleci. Pewnego lata cała chmara nietope-
rzy dostała się na strych. Pamiętał, że Ragnhild bardzo
się tym zdenerwowała. Bała się tych wampirowatych
stworów, poza tym zostawiły one po sobie tyle nieczy-
stości, że drewniane belki zaczęły gnić. Na szczęście
nietoperze nie wróciły kolejnego roku. A może po pro-
stu nie dostały się do środka, bo Laurens kazał staran-
nie zalepić wszystkie otwory.
Martin ziewnął i przewrócił się na bok. Odwróco-
ny tyłem do drzwi, nie zauważył, że ktoś bezgłośnie
wślizgnął się do środka. Wzdrygnął się dopiero wtedy,
kiedy jego kołdra uniosła się i poczuł zimny powiew
na nagiej skórze.
-Gudrun - szepnął zdumiony. W pokoju panował
mrok, ale rozpoznał jej sylwetkę.
-Tak - odrzekła niepewnie, po czym zapadła długa
cisza. - Mogę położyć się obok ciebie? - spytała w
końcu.
Martin uniósł się w łóżku i niezdarnie przesunął,
robiąc jej miejsce.
145
- Oczywiście - wyjąkał zażenowany, po czym
opadł na materac i wstrzymał oddech. Czego chciała?
Po co przychodziła do niego nocą?
Poczuł dotyk jej ciepłej skóry. Wyciągnął ramię,
nie wiedząc, czy zechce położyć na nim głowę, ale ku
jego zdumieniu skwapliwie skorzystała z propozycji.
Skuliła się u jego boku i westchnęła z zadowoleniem.
- Ojciec był jedynym człowiekiem, który dał mi
szczęście - przyznała łagodnie. - Nie żyje - dodała,
walcząc z łzami - ale teraz mam ciebie, prawda?
Z bijącym sercem Martin przyciągnął Gudrun do
siebie. Wtulił nos w jej pachnące włosy i powiedział:
- Tak, teraz masz mnie.
Erling bieg , oddalaj c si od Gaupås. Oczekiwanie, a
ł
ą
ę
ż
Gulbrand i Arne zasną, wystawiło go na próbę cierpli-
wości. Kiedy usłyszał ich chrapanie, na wszelki wypa-
dek odczekał dłuższą chwilę, zanim się podniósł. Bał
się, że sam zaśnie, ale podniecenie nie pozwoliło mu
zmrużyć oka.
Ubrał się po cichu, przekradł przez pokój z butami
w dłoni i otworzył drzwi powoli, by nie zaskrzypiały.
Na dworze wzuł buty i sprawdził, czy nóż wisi u pasa.
Nigdy nie był w domostwie lensmana, ale wywie-
dział się wszystkiego. Arne nie domyślił się niczego,
kiedy Erling zarzucił go pozornie niewinnymi pyta-
niami. Podekscytowany opowiedział mu nawet, gdzie
146
znajduje się Bjornar, więzień, którego pań Thuesen
osadził w areszcie.
Erling dyszał ciężko, kiedy dotarł do domu lens-
mana. Zatrzymał się, sprawdzając, którędy najłatwiej
dostać się do środka. Zapewne o tej porze wszyscy
spali, ale Erling zachował ostrożność. Posiadłość była
piękna, do białego domu mieszkalnego prowadziły
dwa wejścia. Duży ogród otaczał domostwo, co Erling
uznał za okoliczność sprzyjającą, bo świerki i krzewy
rzucały cienie, w których łatwo się było ukryć.
Kiedy dotarł do pomieszczenia dla więźniów, ukuc-
nął. Wyobrażał sobie wcześniej, że będzie to murowa-
ny domek, miniaturowy solidny fort, ale był to raczej
rodzaj jamy wydrążonej w nachylonym zboczu. Gdyby
nie kraty, w ogóle by jej nie zauważył.
Wyciągnął szyję i odsunął jakąś gałąź, by mieć
lepszą widoczność. Ulżyło mu, kiedy nie dostrzegł
strażników, bo za wszelką cenę chciał uniknąć
przemocy.
- Psst, Stener, słyszysz mnie?
Erling przysunął się do kraty i zajrzał do środka.
- Kto tam? - dobiegł go z ciemności jakiś zaspany
głos.
Erling nie wiedział, czy Stener jest sam, więc na
wszelki wypadek nie wymienił swojego imienia.
- Podejdź bliżej, przyjacielu, żebym mógł się
upewnić, że to ty!
Zaskrzypiała jakaś ławka i ukazało się brudne, wy-
chudzone oblicze Stenera.
- Okropnie wyglądasz - jęknął Erling.
147
-Dziwisz się? - warknął Stener. - Trudno się utu-
czyć, popijając wodą zgniłe solone śledzie.
-Lensman niedługo wniesie twoją sprawę przed
sąd - poinformował go podekscytowany Erling,
prze-stępując niecierpliwie z nogi na nogę. Trzeba
szybko załatwić sprawę i znikać, zanim ktoś go
znajdzie. - To twoja ostatnia szansa!
-Pomożesz mi się stąd wydostać? - spytał Stener.
-Tak - gorączkował się Erling - ale musisz przy-
rzec, że mnie nigdy nie wydasz. Przysięgasz?
-Tak, tak - syknął Stener.
Erling podał mu nóż.
-Masz, to powinno wystarczyć.
Już wcześniej zorientował się, że pręty krat zro-
biono z drewna. Z metalowymi by sobie nie poradzili,
a sforsowanie zamków zapewne też nie byłoby pro-
stym zadaniem.
Stener przykucnął i z pasją wbił nóż w kratę, drzaz-
gi fruwały w powietrzu jak żółtawe płatki śniegu.
Ostrze wchodziło w drewno jak w masło, kiedy opierał
się na nim całym ciężarem ciała. Skaleczył się do krwi,
ale nie zwracał na to uwagi.
Erling zaatakował kratę od zewnętrznej strony.
Kiedy nacięli jeden z prętów, Stener kopnął go dwu-
krotnie i drewno pękło z trzaskiem. Spojrzeli po sobie
z zadowoleniem i zabrali się do następnego. Tym ra-
zem trwało to dłużej, bo obaj byli zmęczeni.
W końcu poszerzyli otwór na tyle, by Stener mógł
się przezeń prześlizgnąć.
Objęli się i wymienili uścisk dłoni.
148
-Masz - szepnął Erling - weź ten mieszek z mo-
netami i zatrzymaj nóż.
-Nie sądziłem, że z ciebie taki dobry kompan - od-
rzekł Stener ze wzruszeniem. - Dlaczego mi poma-
gasz?
Erling poklepał go po ramieniu. Jego były wspól-
nik nie dowie się, że uwolnił go, kierując się wyłącznie
własnym interesem. Erling miał swoje powody, ale
nie zamierzał ich wyjawiać.
- Uciekaj. I pamiętaj, byś mnie nie zdradził, gdyby
lensman znów cię złapał. Pamiętaj!
Stener podniósł rękę w geście pozdrowienia i znik-.
nął w mroku.
14
-Więzień uciekł, więzień uciekł! - krzyknął Martin,
zeskakując z Gniadosza. Ludzie rzucali zajęcia i
śpieszyli w jego kierunku.
-Co ty mówisz? - spytał Torę z niedowierzaniem.
-Lensman przyjechał przed chwilą do Storedal z
wiadomością, że Stener czy Bjornar, Bóg jeden
wie jak on się nazywa, uciekł tej nocy.
-Jak to możliwe? - dopytywał się Torę. - Czuliśmy
się bezpiecznie, sądząc, że siedzi w lochu pod
czujnym okiem strażników.
Martin rzucił wodze Erlingowi. Erling uchwycił je
jedną dłonią, ale nie zamierzał odprowadzać wierz-
chowca do stajni, póki nie usłyszy wszystkich szczegó-
łów.
- Rzeczywiście siedział za kratkami, ale lens
man przyznał się, że nie wystawił straży. Przypusz
czał, że morderca podejmie próbę ucieczki wcześniej,
ale kiedy to nie nastąpiło, jego czujność osłabła...
150
-Bardzo sprytne - zadrwił Torę i wypluł grudkę
tytoniu przez ramię. - Morderca tylko na to czekał.
Tacy jak on to przebiegłe lisy, dokładnie wiedzą,
kiedy uderzyć.
-Masz, niestety, rację - przyznał Martin z zamy-
leniem. - Przyjecha em porozmawia z pani
ś
ł
ć
ą
Gaupås. Trzeba ją ostrzec. Nie wiadomo, co się
tamtemu lęgnie w głowie. Może zapragnie ją
ukarać...
-A po co miałby to robić? - odważył się spytać Er-
ling.
-Nie wiem - odrzekł Martin i pokręcił głową.
-Lensman prosił mnie, abym tu przyjechał. Trudno
przypuszczać, że morderca zechce kręcić się po
okolicy, ale nie możemy ryzykować. Poza tym on
dobrze wie, e pani Gaupås odziedziczy a znaczn
ż
ł
ą
sum pieni dzy
ę
ę
po mężu. Tacy desperaci jak on
gotowi są na wszystko!
Zgromadzeni
1
przyznali mu rację.
- Wejdź do środka, Martinie - powiedział Gul-
brand. - Inga jest w domu.
Martin widział, że ludzie palili się do dyskusji, ale
on sam marzył o tym, by spotkać się z Ingą. Dawno już
nie był z nią sam na sam...
-Martin! - krzyknęła radośnie Inga, kiedy stanął
przed nią. Odłożyła robótkę, wstała i machinalnie
wygładziła suknię. - Masz czas na filiżankę kawy?
- spytała zawstydzona.
-Oczywiście. - Martin opadł na krzesło, a Inga
udała się do kuchni.
-Co cię do nas sprowadza? - spytała, nalawszy mu
świeżego naparu.
151
Głos miała niepewny, a kiedy odstawiała dzbanek
na tacę, jej ręce drżały.
-
Stener... Bjernar znów jest na wolności.
Dziewczyna położyła dłoń na ustach, a jej oczy roz
warły się z przerażenia.
-To niemożliwe!
-A jednak. Pan Thuesen sądzi, że ktoś mu pomógł w
ucieczce...
-W ucieczce?
Martin skinął głową i pociągnął łyk kawy.
- Lensman wie, że morderca nie miał przy sobie
noża, a kraty noszą ślady uderzeń ostrym narzędziem.
Przerwał, czekając na jej komentarz. Zapadła
długa cisza. Inga zmarszczyła brwi.
-Kto? - spytała po chwili.
Martin wzruszył ramionami.
-Nikt nie wie, kto mógłby mieć w tym jakiś cel.
Inga odwróciła się wolno ku niemu.
-Chyba nie uważasz, że to ja? - pisnęła. Martin
postanowił być szczery. Plotki o związku
Ingi z tym przeklętym żniwiarzem nie dawały mu spo-
koju.
- Powiedz prawdę, Ingo, durzyłaś się w tym Bjor-
narzę?
Zaniknął oczy, czekając na odpowiedź.
- To nie ma nic do rzeczy - odrzekła ostrym to
nem.
Martin stłumił westchnienie. Prawda, to nie miało
nic wspólnego ze sprawą, ale chętnie by zaspokoił cieka-
wość. Płonął z zazdrości, kiedy wyobraźnia
podsuwała
152
mu obrazy intymnych schadzek Ingi i Bjornara... - Chcę
ci ufać, Ingo. Uważam, że należy mi się wiarygodne wy-
jaśnienie po tym, co przeżyliśmy razem...
-Nie - odrzekła instynktownie Inga.
-Nie? Co to znaczy? Że nic was nie łączyło? Czy że
nie zamierzasz udzielić mi wyjaśnień?
Inga jęknęła z irytacją, ale szybko się opanowała.
-Przyznam, że Bjornar był jak długo wyczekiwany
promień słońca w szary dzień. Na wszystkich twa-
rzach wywoływał radość i uśmiech...
-Na twojej też?
-Tak - odrzekła zażenowana.
-Czymś jeszcze kusił? - Martin nienawidził sam
siebie za te intymne pytania, ale nie mógł się
oprzeć.
-Zdawało mi się, że coś do niego czuję, Martin.
Teraz już wiem, że pomyliłam zauroczenie z
miłością.
Martin zaklął w duchu. Złościło go, że Inga nie chce
wyjawić całej prawdy i że dała się uwieść żniwiarzowi.
- A więc... nie posunęliście się za daleko?
Inga zerwała się z krzesła i podeszła do okna. Oparła
dłonie na parapecie i wyszeptała ze smutkiem: - Czego
oko nie widzi, tego sercu nie żal. - Po czym odwróciła
się raptownie i wbiła w niego spojrzenie niebieskich
oczu. - Nigdy nie pytam, czy dzielisz łoże z Gudrun.
Co wieczór zadręczam się myślami, czy śpicie razem.
Czy zasypujesz ją pieszczotami... - Schyliła głowę i
chlipnęła.
Biedna Inga, pomyślał Martin, cierpi równie moc-
no jak ja. Ale i tak jest już za późno, za późno... Nie
153
wstał, by ją pocieszyć, bo oboje zasługiwali na pocie-
chę. Wiedział, jak by się to skończyło, a chwila była
nieodpowiednia na miłosne uniesienia.
- A jest tak?
Martin wzdrygnął się.
- O co ci chodzi? Gzy sypiam z Gudrun? Czy było
by to takie dziwne? W końcu jesteśmy małżeństwem.
Inga przejechała dłonią po twarzy, jakby obcierała
łzy.
- A więc jest tak - skonstatowała smutno. - Sądzi
łam, że... - Zacisnęła usta i pokręciła głową. - Nie,
dajmy sobie z tym spokój.
Słowa Ingi wzbudziły jego ciekawość. Nie mógł już
dłużej opierać się pokusie i otoczył ramionami tę ko-
bietę, którą kochał, a która już nigdy nie miała należeć
do niego.
- O czym myślałaś?-zachęcił ją niezdarnym uśmie
chem.
Oczy Ingi, zazwyczaj błyszczące, teraz były matowe
i pozbawione życia. Bawiła się ostatnim guzikiem jego
koszuli, ale nie odważyła się podnieść wzroku.
- Zostałam wdową. Pomyślałam, że może... -
Chrząknęła i dodała: - Sądziłam, że jest jeszcze dla
nas nadzieja...
Martin nie zrozumiał.
-Teraz? Jak mielibyśmy tego dokonać w legalny
sposób?
-Wiem, że to wbrew twoim zasadom - szepnęła
Inga, wijąc się jak piskorz w jego ramionach - ale
czy nie mógłbyś... odejść od Gudrun?
154
Martin zesztywniał. Pytanie podziałało na niego
jak zimny prysznic.
- Chodzi ci o rozwód?
Inga pokiwała głową, nie podnosząc oczu.
Martin poczuł, że napełnia go gniew, jakiego nigdy
dotąd nie przeżył. Przestraszył się, że to gwałtowne
uczucie opanowało go właśnie teraz, kiedy obejmował
najdroższą sobie istotę.
- Miałem nadzieję, Ingo - zniżył głos do groźnego
szeptu - że wreszcie zrozumiesz, iż nie jesteśmy so
bie przeznaczeni. Rozwód - powtórzył z niedowierza
niem. - Naprawdę życzysz sobie, bym opuścił Gudrun
i naraził ją na pośmiewisko? Bym ją zostawił dla jej
macochy? Jesteś szalona, Ingo. - Skóra na jej ramio
nach była miękka i ciepła, ale Martin poczuł nagle,
że jej dotyk parzy. Puścił ją z objęć. - Jak możesz być
tak samolubna? Tak cyniczna?
Zachwiał się i cofnął parę kroków. Tego się po niej
nie spodziewał. Zdawał sobie sprawę, że Inga i Gudrun
się nie cierpią, ale to nie usprawiedliwiało tak niesły-
chanej propozycji.
Inga też zrozumiała wagę swych słów.
-Przepraszam, Martinie. Niels nie żyje i... nic już
nas nie dzieli. Jestem wolna!
-A ja nie - warknął Martin. - Przysięgałem przed
Bogiem, że nie opuszczę Gudrun aż do śmierci.
Poza tym ponoszę odpowiedzialność za małą
Runę.
Inga tupnęła nogą.
-Nawet nie jest twoim dzieckiem!
-I właśnie dlatego - syknął gniewnie Martin - mu-
155
szę otoczyć ją szczególną troską. Żegnaj, Ingo, nie spot-
kamy się, póki ci rozum nie wrócL
Z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi. Stuk jego pod-
kutych butów rozchodził się echem po całym domu,
kiedy zmierzał korytarzem do wyjścia.
Inga opadła zniechęcona na krzesło. Rozumiała opory
. Martina, ale rozwód przestał już być czymś niezwykłym.
Krążyło mnóstwo opowieści o parach, które zdecydo-
wały się rozstać. To prawda, byli małżonkowie narażali
się na złośliwe komentarze i plotki, ale możliwość ist-
niała. Dlaczego Martin nie brał jej pod uwagę?
Za swój atut Inga uważała fakt, że byli parą, zanim
Martin ożenił się z Gudrun. Pokochali się wcześniej,
więc miała do niego jakieś prawa! Pociągnęła łyk
letniej kawy i skrzywiła się. Co za podły smak! Myśli,
które krążyły jej po głowie, były może dziecinne, ale
naprawdę żałowała, że małżeństwo Martina i Gudrun
w ogóle doszło do skutku.
Gdyby człowiek miał moc zaglądania w przyszłość!
Czy Martin poczekałby na nią, wiedząc, że Niels za dwa
lata pożegna się z tym światem? Na pewno by zaczekał,
a tak ustąpił wobec żądań rodziców, którzy troszczyli
się wyłącznie o przyszłość rodowego dziedzictwa.
Inga zasępiła się. Mieszkali teraz osobno, oboje nie-
szczęśliwi. Martin tęsknił, dostrzegła to w jego wzro-
ku, wyczuła w delikatnym dotyku palców. W głosie,
w którym słychać było rozpacz, ale i radość z ponow-
nego spotkania.
156
Czy nie rozumiał, że wciąż mają szansę? Właśnie
teraz, kiedy odzyskała wolność! Jako młoda i
zamożna wdowa stanie się atrakcyjną partią.
Mężczyźni będą ją adorować i kto wie, może znajdzie
takiego, przy którym serce mocniej zabije? A wtedy
Martinowi ta okazja przejdzie koło nosa...
Nic z tego, westchnęła. Martin nie odejdzie od Gu-
drun. Inga walnęła pięścią w oparcie fotela, aż przeszył
ją ból. Do diabła! Dlaczego musiał być taki lojalny, dla-
czego musiał zachowywać się jak rycerz? Gdyby Martin
wyst pi o rozwód, w Gaupås i Storedal rozp ta oby si
ą ł
ę ł
ę
piekło, ale w końcu burza by przycichła. Wszyscy po-
godziliby się z nową rzeczywistością. Wszyscy oprócz
Gudrun, lecz, szczerze mówiąc, los Gudrun niewiele
Ingę obchodził.
Inga potarła bolącą dłoń w zamyśleniu. A jeśli się
myliła? Może związek Martina i Gudrun okrzepł?
Może Martin zaczął żywić jakieś cieplejsze uczucia
wobec swojej żony...
Wielki Boże, pomyślała Inga i ze smutkiem pokrę-
ciła głową, czy z tego powodu odrzucił jej zawoalowa-
ne oświadczyny?
Tego samego dnia Inga zajęła się czyszczeniem ro-
dowych sreber. Był to pełen komplet sztućców na
dwanaście osób, od łyżek do zupy i łyżeczek do her-
baty poczynając, a kończąc na chochli i łopatce do
ciasta.
Sztućce leżały w ciepłej wodzie z dodatkiem sody.
157
W ręce Inga trzymała ściereczkę i łyżkę. Ramiona ją
bolały, a kciuk spuchł od pocierania.
Nagle usłyszała jakiś dźwięk i rzuciła szybkie
spojrzenie w kierunku okna. Życie w gospodarstwie
okraszało mnóstwo dziwnych dźwięków, ale ten był
wyjątkowo przenikliwy. Nie dostrzegła niczego nad-
zwyczajnego, więc odłożyła wypolerowaną łyżkę i sięg-
nęła po kolejną.
I znów! Jeszcze raz dobiegł jej ten dźwięk! Docho-
dził ze stajni. Inga wybiegła za drzwi i usłyszała roz-
dzierające rżenie konia. Co musiało mu się stać, pomy-
ślała i ruszyła biegiem do zabudowań gospodarczych.
Do rżenia dołączył się dudniący stukot kopyt, którymi
koń uderzał o ścianę stajni.
Widok, który ujrzała, zmroził jej krew w żyłach. Er-
ling bił Czarnulkę długim biczem, podnosił go i sma-
gał klacz z całą siłą. Czarnulka przewracała oczyma z
przerażenia, rzucała łbem, ale nie miała żadnych
szans, by ujść razów. Erling stał po zewnętrznej stro-
nie boksu i wymachiwał biczem nad niską przegrodą,
smagając konia po zadzie. Kiedy Czarnulka robiła
unik, pejcz spadał na jej głowę.
Inga straciła panowanie nad sobą. Skoczyła do
przodu i wyrwała bicz z dłoni Erlinga.
-Zapłacisz mi za to! - krzyknęła, uderzając go w
plecy. Podniosła rękę do nowego ciosu, ale w tej
samej chwili Gulbrand złapał za rzemień.
-Wystarczy, Ingo.
Inga opadła z sił. Rzuciła złowrogie spojrzenie na
Erlinga.
158-
- Za pół godziny stawisz się w gabinecie!
Erling nic nie odrzekł, wyprostował się i wyszedł ze
stajni.
Za narożnikiem budynku zatrzymał się, by złapać
oddech. Co za upokorzenie! Został wychłostany przez
kobietę, i to w obecności Gulbranda. Potraktowała go
jak psa! Zacisnął zęby. Tego nie puści jej płazem. Ta
suka zapłaci mu za wszystko, nie ma pojęcia, z kim
zadarła.
Erling nigdy nie darzył sympatią tej upartej kobiety,
ale musiał być cierpliwy. Przede wszystkim nie może
pozwolić, by wyrzuciła go ze służby. Kiedyś przyjdzie
dzień, w którym wymierzy jej zasłużoną karę.
Inga usiadła na stołku przed kominkiem i zamknęła
oczy. Ledwo była w stanie utrzymać kubek z kawą w
drżących dłoniach.
Popełniłam głupstwo, pomyślała. Wiedziała, że Er-
ling ogłosił się samozwańczym przywódcą mężczyzn
pracujących we dworze, choć nikt na dobrą sprawę go
nie lubił. Bez przerwy wszystkimi komenderował,
uważał, że na wszystkim zna się najlepiej. Chwalił się
swoimi wyczynami, co niepomiernie ludzi irytowało.
Z początku Gulbrand lekceważył tego pyszałka, z cza-
sem jednak i jemu Erling zaczął działać na nerwy.
Inga przeklinała tę chwilę, w której zdecydowała
się przyjąć Erlinga na służbę. Słyszała ostrzegawcze
dzwonki, ale je zlekceważyła, kiedy Erling pomógł jej
pozbyć się Hedvig. Teraz nie pozostawało nic innego,
159
jak zapłacić mu za robotę i przegnać gdzie pieprz roś-
nie!
Że też musiała stracić panowanie nad sobą! Zamiast
smagać go biczem, powinna była od razu wysłać go do
gabinetu i udzielić reprymendy. Jakże jednak mogła
postąpić inaczej? Wciąż miała przed oczyma przera-
żoną klacz, wierzgającą kopytami, by uniknąć razów.
Czarnulka spływała krwią i ledwie trzymała się na no-
gach.
Najbardziej lubiła Mikrusa, ale pewnie dlatego, że
znacznie częściej zaprzęgano go do bryczki i wozu;
poza tym często jeździła na nim wierzchem. Czarnulka
zaś była koniem wyjątkowej urody o maści kruczoczar-
nej i z białą strzałką na czole. Poruszała się elegancko
na długich kończynach, ale miała nerwowy charakter.
Stała się mimowolnym świadkiem napaści Bjornara na
sędziego. Może niewiele zrozumiała z tamtego zdarze-
nia, ale rwetes w stajni zostawił ślad w jej psychice.
Inga odstawiła kubek i zdecydowanym krokiem
ruszyła do gabinetu. Zbliżała się chwila, w której
Erling miał stawić się na wezwanie.
- Wejść! - powiedziała władczo, kiedy rozległo się
pukanie do drzwi.
Erling wszedł do środka, ściskając czapkę w dło-
niach.
Inga nie wskazała mu krzesła.
.- Zawiodłam się na tobie. Bardzo brutalnie po-
traktowałeś Czarnulkę.
- Ona... ona usiłowała mnie ugryźć - bronił się
Erling.
160
- Być może - przyznała Inga - ale mogłeś ją ode
pchnąć lub klepnąć ostrzegawczo po chrapach. Zacho
wałeś się jak barbarzyńca. - Gniewnym ruchem rzu
ciła parę monet na biurko. - Tyle ci się należy i ani
grosza więcej. Zejdź mi z oczu!
W oczach Erlinga pojawił się niebezpieczny błysk.
- Spuść z tonu - syknął. - Jeśli mnie przepędzisz,
pójdę prosto do lensmana. Pan Thuesen chętnie po
słucha historii o kąpieli w stawie. A jeśli nie uwierzy,
to szepnę mu na ucho o pewnej ptaszynie, która po
mogła kochankowi w ucieczce...
Inga zerwała się z miejsca i zacisnęła dłonie.
- Dobrze wiesz, że to nieprawda!
Erling z obojętnością zaczął studiować paznokieć.
-Nikt nie miał lepszego powodu, by uwolnić więź-
nia. Rozumiem, że trudno ci było pogodzić się z
myślą, że kochanek spędzi resztę życia za
kratkami. Bo przecież go kochasz?
-Nic ci do tego - prychnęła Inga. - Dobrze więc,
Erling, zostaniesz tutaj do czternastego kwietnia i
ani dnia dłużej. Nie dam się zastraszyć.
-Już się dałaś, inaczej wyrzuciłabyś mnie natych-
miast. Trzymajmy się umowy, a wszystko dobrze
się skończy - dodał, uśmiechając się ironicznie.
Kiedy Erling opuścił gabinet, Inga z jękiem opadła
na krzesło.
15
Inga wolno zbliżała się do stajni. Czarnulka zastrzygła
uszami, ale nie odwróciła się. Dziewczyna gwizdnęła
cicho. Klacz odwróciła głowę, ale wciąż była niespo-
kojna. Położyła uszy po sobie.
Inga nawoływała ją raz po raz, ale Czarnulka nie
zwracała na nią uwagi. Dopiero po chwili długiej jak
wieczność obróciła się ku dziewczynie, ale wciąż
trzymała się tylnej części boksu.
Inga nie wiedziała, co robić. Nie mogła przecież
spędzić w stajni całego dnia, a jej pieszczotliwa prze-
mowa nie przynosiła żadnych efektów; klacz nie chcia-
ła się uspokoić. Dobrze rozumiała sceptycyzm zwie-
rzęcia, jeden człowiek ją pobił, drugi przemawiał do
niej czule. Nie wiedziała, czy może mu zaufać.
Inga była bliska rezygnacji, kiedy Czarnulka wresz-
cie się poruszyła. Zatrzymała się wprawdzie wbezpiecz-
nej odległości, ale lody zostały przełamane. Po chwili
podeszła bliżej i powąchała dłoń Ingi. Dziewczyna
162
stłumiła okrzyk radości i podsunęła klaczy kawałek
chleba pod pysk. Czarnulka rozchyliła wargi i złapała
chleb, dotykając skóry Ingi miękkimi chrapami.
Ośmielona tymi oznakami ufności, Inga otworzyła
boks i z bijącym sercem weszła do środka. Znalazła
się teraz w królestwie Czarnulki i nie była pewna, jak
zwierzę się zachowa. Klacz nerwowo zadzierała kopy-
tem siano i rżała cicho.
Na widok obrażeń na skórze Czarnulki Inga miała
ochotę zawyć bezsilnie. W niektórych miejscach smag-
nięcia biczem zostawiły otwarte rany, grzbiet pokrył
się zakrzepłą krwią. Najgorsza była jednak świado-
mość, że zwierzę doznało szoku. Znalazło się w pułap-
ce, musiało przyjmować razy, nie mając szans ucieczki,
nie rozumiejąc, dlaczego skazano je na cierpienie.
- Nie bój się, moja mała - szepnęła Inga i pogła
skała Czarnulkę między uszami. - Erling nigdy już nie
postawi swojej stopy w stajni.
Postanowiła, że Gulbrand zajmie się opatrzeniem
zwierzęcia, bo lepiej znał się na koniach.
Sigrid nie spodziewała się wizyty starszej siostry, ale
przyjęła ją serdecznie.
-Jak miło, że mnie odwiedzasz, Gudrun - oznaj-
miła nie całkiem szczerze. Nie miała właściwie nic
przeciwko odwiedzinom siostry, ale przewidywała,
że czeka ją jakaś reprymenda.
-Gdzie jest Inga? - spytała Gudrun, rozglądając się
bacznie.
163
-W stajni u Czarnulki. Tam się coś... zdarzyło.
Jeden z parobków okaleczył konia. - Sigrid
postawiła na stole filiżanki i talerzyki oraz świeżo
upieczone ciasto. Woda gotowała się i obie siostry
zajęły miejsca na krzesłach. - Coś się stało -
spytała Sigrid - że przychodzisz niezapowiedziana?
-Nic, a co miałoby się stać? Uważasz, że po śmierci
ojca nie mam prawa tu przebywać?
-Wręcz przeciwnie - uśmiechnęła się ciepło Sigrid.
-Wiesz, czy Inga zaczęła załatwiać sprawy spad-
kowe? - spytała Gudrun po dłuższej pauzie.
-To mnie w ogóle nie interesuje - odrzekła Sigrid
poirytowana.
-Ty głupia gąsko! - warknęła Gudrun. - Ona nie ma
prawa do całego majątku ojca. Poza tym należy się
nam scheda po matce. Tego nie może nam
odmówić.
-Wcale nie zamierza - uspokajała ją Sigrid. - Myśl
sobie o Indze, co chcesz, ale nie możesz
powiedzieć, że jest pazerna.
Gudrun wydmuchała nos.
- Zostawiłam coś w moim pokoju, kiedy się wy
prowadzałam.
Sigrid zerwała się na nogi.
-Mam ci to przynieść?
-Nie - uśmiechnęła się przyjaźnie Gudrun. - Nie
kłopocz się. Lepiej wiem, gdzie co leży.
-Inga posprzątała pokój po śmierci ojca - ciągnęła
Sigrid. - Zapytaj ją, jeśli nie znajdziesz swoich rze-
czy.
164
- Nie omieszkam - przyrzekła Gudrun i pognała
korytarzem, potem w górę schodów i na krużganek.
Sigrid odprowadziła ją zdumionym wzrokiem.
Skąd ten nagły pośpiech?
Serce zabiło w piersi Gudrun, kiedy na krużganku ja-
kaś postać nagle wychynęła z cienia. Wzdrygnęła się i
uczyniła znak krzyża.
-Gudrun Gaupås, jak s dz - us ysza a jaki spo
ą ę
ł
ł
ś
-
kojny g o
ł
s.
-Kto mnie tutaj straszy? - odrzekła poirytowana. -
Co obcy mężczyzna robi na moim krużganku? Jeśli
jesteś zwykłym parobkiem, to nie masz wstępu na
piętro. Precz stąd!
Ciemnowłosy mężczyzna podszedł bliżej.
Przystojna twarz, pomyślała Gudrun, ale spojrzenie
oczu... bezwzględne. Układ ust też wydał się jej
odpychający.
-Nazywa si pani Gudrun Gaupås. Niepraw
ę
da ? -
ż
Nie odpowiedzia na jej pytania, tylko zada
ł
ł
w asne.
ł
-Tak, tak - zniecierpliwiła się Gudrun. - Właściwie
teraz nazywam się Gudrun Storedal.
-Przepraszam, wiedziałem o tym - roześmiał się
nieznajomy. - Ja mam na imię Erling - dodał,
wyciągając rękę, ale Gudrun nie zamierzała jej
uścisnąć. - Doszły mnie bardzo smutne wieści -
zakończył Erling zbolałym głosem i cofnął rękę.
Gudrun nie odpowiedziała, tylko niecierpliwie po-
machała ramionami.
165
-Szanowna pani Storedal, we wsi krążą pogłoski o
pani mężu...
-O Martinie?
-Tak, ludzie gadają, że pani męża widziano w...
sam nie wiem, jak to wyrazić... w dwuznacznej
sytuacji z pewną kobietą.
-Co takiego?! - krzyknęła Gudrun, ale natychmiast
zapanowała nad sobą. Martin z inną kobietą? Ich
związek nie był gorący, ale to ona ponosiła za to
winę. Odepchnęła go od siebie, kochała wyłącznie
Nielsa. Ostatnio jednak jej myśli zaczęły krążyć
wokół męża. Właściwie był całkiem przystojny i
miły... Odkryła to dopiero po śmierci ojca, kiedy
łuski spadły jej z oczu. Ostatnimi czasy stali się
nawet przyjaciółmi i dzielili łoże. W sensie
dosłownym, rzecz jasna, ale to i tak duży postęp.
Gudrun zamyśliła się, ale głos mężczyzny przywo-
łał ją do rzeczywistości. Poza imieniem nic o nim nie
wiedziała, zapewne był jednym z pracowników sezo-
nowych.
- W pogłoskach pojawia się imię tej kobiety - ciąg
nął Erling z ożywieniem.
Gudrun uniosła nieco brwi, ale się nie odezwała.
Parobek zaczerpnął tchu.
-Inga-
-Inga? Inga Svartdal?
-Nie powinienem może przekazywać pani plotek,
nie znamy się wszakże. Uznałem jednak za swój
obowiązek zwrócić pani uwagę na brzydkie
zachowanie wdowy.
166
Przez chwilę wydawało się, że Gudrun odjęło
mowę, co przecież nie zdarzało się często.
- Obowiązek - powtórzyła machinalnie. - Cieszę
się, że przyszedłeś z tym do mnie, i nikomu nie powtó-
rzę naszej rozmowy. - Chwyciła go za dłonie i potrząs-
nęła nimi energicznie. - A teraz się rozejdźmy - szep-
nęła - by nikt nas nie zauważył.
Parobek ustąpił w cień z przebiegłym uśmiechem
na twarzy.
Gudrun nie ruszyła się z miejsca. Kim był ten dziw-
ny mężczyzna i jaki miał powód, by opowiadać jej o
Indze? A może to ten sam człowiek, który ćwiczył
Czarnulkę pejczem? Inga lubiła zwierzęta, a zwłaszcza
konie, więc pewnie ostro go skarciła za to zachowa-
nie. .. Całkiem możliwe, że powodowała nim chęć ze-
msty.
Więc czy można mu wierzyć? - zastanawiała się,
wślizgując się cicho do pokoju Ingi. W pomieszczeniu
panował wzorowy porządek. Gudrun przeczesała
komodę i stoliczek nocny, ale nigdzie nie znalazła
żadnych dokumentów. Szukała papierów spadkowych,
ale tutaj ich nie było. Zapewne trzymano je w gabine-
cie, ale tam nie odważyłaby się zakraść. Na piętrze ła-
twiej było się ukryć, usłyszeć kroki na schodach lub
skrzypnięcie drzwi.
Myśl o zemście nie dawała Gudrun spokoju. Jak
ukarać Ingę za cudzołóstwo? Kara musiała być dotkli-
wa, co do tego Gudrun nie miała żadnych wątpliwo-
ści. Tej ladacznicy nie ujdzie to na sucho. Najpierw
zabrała jej Nielsa, a teraz Martina... Po raz pierwszy
167
poczuła coś na kształt zazdrości, kiedy dotarło do niej,
że Martin zdradził ją z Ingą. Inga chciała mieć wszyst-
ko i wszystko brała. Bez żadnych skrupułów!
Gudrun postanowiła odczekać i sprawdzić, ile
prawdy tkwi w pogłoskach, które przekazał jej paro-
bek. Jeśli jego słowa się potwierdzą, niech Bóg ma Ingę
w opiece!
Promień słońca wpadł przez szybę, rozświetlił po-
kój i odbił się od jakiegoś błyszczącego przedmiotu,
który wisiał na kołku obok szali i wełnianych spódnic
Ingi. Powodowana ciekawością Gudrun podeszła bli-
żej. To był nóż, klinga niedbale wciśnięta w pochwę
błysnęła w słońcu. Gudrun rozsupłała rzemień, który
łączył nóż z paskiem. Jaki piękny, pomyślała, rozpo-
znając mistrzowskie rzemiosło Gulbranda. Opuszkami
palców dotknęła ozdobnych liter, które były zapewne
inicjałami pełnego nazwiska Ingi. Tyle że taki nóż nie
pasował do kobiety. Do czego miałby służyć jej ma-
cosze?
I nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Ścis-
kając nóż w dłoni, wiedziała już, jak się zemści. Naj-
pierw sprawdzi, ile prawdy tkwi w plotkach, potem
wymierzy karę.
Śmiejąc się złośliwie, niemal histerycznie, Gudrun
wsunęła nóż do kieszeni.
Inga od razu dostrzegła coś dziwnego w zachowaniu
Gudrun, kiedy spotkała się z nią w kuchni. Pasierbica
zajęła miejsce za stołem i nie pozdrowiła jej pierwsza.
168
To akurat nie było takie niezwykłe, ale ze sztucznym
uśmiechem przylepionym do twarzy Gudrun wyglą-
dała jak kot, który właśnie połknął mysz.
-Witaj - uśmiechnęła się Inga. Wiedziała dosko-
nale, że Gudrun bardzo nie lubiła, by jej
przypominano, e nie jest ju pani Gaupås, ale nie
ż
ż
ą
potrafi a si po
ł
ę
wstrzymać od złośliwości. - Co cię
do nas sprowadza?
-Chcę ustalić z Sigrid, co nam się prawnie należy
po ojcu i matce!
Inga oparła się o blat kuchenny. r Bardzo cię ta
kwestia zajmuje. Cierpliwość, moja droga, to cenna
zaleta.
Gudrun obnażyła zęby na kształt uśmiechu.
- Nie śpieszy się.
Inga zamrugała oczyma ze zdumieniem.
- Doprawdy? Poprzednim razem domagałaś się,
bym nie zwlekając, podpisała dokumenty - odrzekła
sarkastycznie.
Gudrun podniosła się i grzecznie podziękowała za
poczęstunek.
- Kiedyś wszystko zrozumiesz, Ingo, ale wtedy bę
dzie już za późno.
Wyszła z kuchni dostojnym krokiem i wdrapała się
na wóz.
Inga spojrzała pytająco na Sigrid, ale ta wzruszyła
tylko ramionami.
Erling z zadowoleniem skonstatował, że Gudrun chci-
wie słuchała jego słów. Kiedyś już widział tę tęgą ko-
169
bietę i szybko zrozumiał, że jej relacje z Ingą są bar-
dzo napięte. Ilekroć wymieniano imię Gudrun, Inga
sztywniała. Z podsłuchanych rozmów we dworze Er-
ling domyślił się, że niesnaski zaczęły się, kiedy Ingę
wydano za Nielsa. Z tą chwilą w osobie najstarszej cór-
ki sędziego Inga zyskała niebezpiecznego wroga.
Coś musiało się za tym kryć. Słuchając krążących
plotek, Erling doszedł do oczywistego wniosku: wro-
gość dwóch kobiet rodzi się zazwyczaj z konfliktu o
mężczyznę.
Kiedy więc Martin przyjechał do dworu, by ostrzec
Ingę po ucieczce Bjornara, Erling pojął wszystko. Obie
kobiety pożądały tego samego mężczyzny. Nie był pe-
wien, która bardziej, ale wiedzia jedno: Inga chodzi
ł
a
ł
z kwa n min , kiedy Martin po piesznie opu ci
ś ą
ą
ś
ś ł
Gaupås. Wygl da o na to, e si pok ócili...
ą ł
ż
ę
ł
No cóż, Erling snuł jedynie przypuszczenia, lecz w
tym, co powiedział pani Storedal, tkwiło zapewne
ziarenko prawdy, bo na dźwięk jego słów pobladła i
zmieniła się na twarzy. Wiadomość o zdradzie męża
trudno uznać za przyjemną, zwłaszcza jeśli kochanką
jest osoba o takiej pozycji. Erling odniósł zresztą wra-
żenie, że Gudrun nosiła się z tym podejrzeniem czas
jakiś, ale nie chciała się wobec siebie samej do tego
przyznać.
Erling nie miał wyrzutów sumienia. Nawet jeśli po-
mylił się w swoich domysłach, nikt nie mógł go za to
winić! Nie zrobił wszak nic złego, po prostu głośno
wyraził swój pogląd.
Uśmiechnął się szeroko. Miał przed oczyma gniew-
170
ną twarz Gudrun i coś mu mówiło, że ta kobieta nie
okaże Indze litości. Dobrze jej tak, pomyślał mściwie,
słowa Gudrun zabolą ją tak jak smagnięcia biczem na
jego plecach.
Kładąc Emilię do snu, Inga bardzo się zdenerwowała.
Nóż, podarunek od Gulbranda, zniknął. W czystej
desperacji poklepała się po biodrach, by sprawdzić,
czy nie wisi u paska. Nie, przecież specjalnie trzymała
go w pokoju, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Ludzie
gotowi byli pomyśleć, że się czegoś boi, gdyby otwar-
cie nosiła go przy sobie. Jej strach mógłby udzielić się
służbie, zwłaszcza Eugenie, Marlenę i Kristiane.
Położyła się na łóżku, zastanawiając się, gdzie go
schowała. Może w jednej z szuflad? Otwierała je po
kolei, ale go nie znalazła i jej niepokój wzrósł. Ostatnią
szufladę wsunęła z hukiem na miejsce.
Przeszukała kieszenie w spódnicach i fartuchach,
ale na próżno.
Jej zdenerwowanie sięgnęło zenitu. Nie mogła po-
wiedzieć o tym Gulbrandowi, boby się obraził, że nie
pilnowała tak cennego daru. Służbie też nie mogła o
niczym napomknąć, bo gotowi pomyśleć, że oskarża
ich o kradzież.
Po głębszym zastanowieniu przypomniała sobie, że
widziała przed chwilą, jak Erling wychodzi głównym
wejściem. To dziwne, zazwyczaj korzystał z drzwi na
werandę... Chyba że... Inga zamrugała gwałtownie
powiekami. Chyba że dostał się do jej pokoju i ukradł
171
nóż. Nie brzydził się kłamstw ani gróźb, więc równie
dobrze mógł być złodziejem.
Zrobiło się jej słabo. Nie mogła oskarżyć Erlin-ga
o kradzież, ale teraz już wiedziała, kogo musi się
strzec.
16
Dopiero w drugi dzień świąt Inga ujrzała Martina.
Zdziwiła się niepomiernie, kiedy dwoje sań wjechało
na dziedziniec i z pierwszych wyskoczył Laurens.
-
Coś się stało? - spytała zaniepokojona.
Laurens uśmiechnął się i podrapał pod kapelu
szem.
- Nie. Dzisiaj jest dzień wyścigów. Pomyśleliśmy,
że może ty i Emilia wybrałybyście się z nami nad jezio
ro Hillestad.
Inga spojrzała ku saniom. W jednych siedzieli Mar-
tin, Gudrun i woźnica Brandt, z drugich machała do
niej Ragnhild. Inga znała tę tradycję, kiedy była dziec-
kiem, wyścigi stanowiły nie lada atrakcję. Mężczyźni
i młodzieńcy gromadzili się na skutym lodem jeziorze,
by się zmierzyć. Zwycięzca nie otrzymywał żadnej
nagrody, ludzie brali udział w zawodach, żeby spraw-
dzić, kto jest najsprawniejszym woźnicą we wsi i kto
ma najlepszego konia. Ojciec Ingi wygrał zawody kilka
173
lat z rzędu z Czarnym w zaprzęgu. Teraz jednak ogier
był już za stary na taki wysiłek.
-Sama nie wiem - zawahała się Inga. - Byłoby
miło, ale... jesteś pewien, że będziemy mile widzia-
ne? - Uczyniła nieznaczny gest w kierunku sań.
-Ależ oczywiście - odrzekł Laurens z uśmiechem. -
To Gudrun zaproponowała, byśmy zajechali po
ciebie. Powinnaś wyrwać się z domu, Ingo. Wpraw-
dzie wciąż nosisz żałobę, ale to nie oznacza, że nie
możesz brać udziału w takich uroczystościach.
Ingę trawiła tęsknota do Martina. W głębi duszy
wiedziała, że powinna trzymać się od niego z daleka, a
jednocześnie rada była wiedzieć, czy jej wybaczył.
Rozstali się w nieprzyjaźni i Inga przepłakała wiele
nocy. Czuła wtedy każdą cząstką swego ciała, że brak
jej jego obecności, i wylewała łzy, rozpamiętując gniew,
który go ogarnął, kiedy wspomniała o możliwości roz-
wodu.
Zdziwiła się, że propozycja wyszła od Gudrun. Skąd
ta nagła troska? Bardzo dziwne, pomyślała, ale nie mog-
ła się oprzeć pokusie.
-Dobrze, Laurens, pojadę z wami. Daj mi chwilkę,
muszę ubrać Emilię.
-Świetnie, moje dziecko - rozpromienił się Lau-
rens. - Pojedziecie ze mną i Ragnhild.
W drodze napotkali tłum ludzi. Inga zadrżała mi-
mowolnie, kiedy jej oczom ukazała się rozległa tafla
lodu. Była pewna, że ktoś zmierzył jej grubość, ale nie-
bieskawa powierzchnia zmarzniętego jeziora nie bu-
dziła zaufania. Zarówno ona, jak i Gudrun wiedziały
174
z własnego doświadczenia, że w lodzie jest mnóstwo
zdradliwych szczelin.
Koni było ze dwadzieścia, skonstatowała z podzi-
wem Inga. Zwierzęta rżały, stawały na tylnych kończy-
nach i uderzały kopytami. Z ich chrap wydobywały
się kłęby pary, złocona uprząż błyszczała w świetle
dnia. Właściciele puchli z dumy, pokazując swoje
dorodne, pięknie wyszczotkowane wierzchowce.
Jeden z ogierów rzucił się nerwowo w bok i woźnica z
trudem utrzymywał go w szeregu.
Inga, Ragnhild i Gudrun zeskoczyły z sań i dołą-
czyły do kobiet stojących z boku. Ragnhild pozdrawia-
ła znajome, nie zapominając jednak o synowej i Indze.
Rozłożyła koc, postawiła na środku kosz z wiktuałami
i zaczęła częstować je kanapkami i ciepłymi
napojami.
- Musisz wygrać! - krzyknęła do Laurensa, kiedy
ten przemknął koło nich saniami.
Laurens wyszczerzył zęby w odpowiedzi.
Na linii startowej zjawiło się jedenaście zaprzęgów.
Inga rozpoznała Torsteina z Furią, Torbjorna z Gracją,
Martina z Gniadoszem i Laurensa z krępym koniem,
którego imienia nie znała. Z boku ustawili się Eirik
Gudum, Lars Braten i czterech jeszcze mężczyzn. Byli
zbyt daleko, by mogła rozpoznać ich twarze.
Ten ostatni to chyba ojciec, pomyślała, wyciągając
szyję. Pewnie tak, bo koń przypominał Bułanka. Bu-
łanek był potomkiem Czarnego, równie silnie jak on
zbudowanym. Czarny słynął z wytrzymałości na dłu-
gich dystansach, Bułanek z dzikości i dzielności. Inga
nie wątpiła, że ten narowisty ogier skoczy do przodu
175
jak ognista kula, wątpiła jednak, że wytrzyma tempo
aż do drugiego końca jeziora i zabudowań Notnes. W
tamtym miejscu zawodnicy robili nawrót i pędzili co
sił z powrotem na linię startu. Trzy pierwsze zaprzęgi
przechodziły do finału.
Inga uważała, że ojciec ma przewagę nad
wszystkimi, bo nie brakowało mu pewności siebie. W
pokerze i innych grach Kristian nie miał sobie
równych, bo potrafił przeciwników wytrącić z
równowagi, zanim jeszcze przystąpili do rozgrywki.
Podskoczyła z ekscytacji, kiedy rozległ się wystrzał.
Zaprzęgi ruszyły, tylko jeden koń wspiął się na zadnie
nogi i odmówił posłuszeństwa. Inga usłyszała świst
pejcza i zrobiło się jej słabo. Biegnij, pomodliła się w
duchu, biegnij... Jak ruszysz, już cię nie uderzy...
Modlitwa nie dotarła do uszu zwierzęcia, ale koń
pojął chyba powagę sytuacji. Zaparł się kopytami i
wystrzelił przed siebie.
Kobiety wstały, by mieć lepszy widok. Rozległa się
wrzawa, kiedy sanie przemknęły obok Torstein pro-
wadził o kilka długości, ale inni szybko go doganiali.
Już po chwili Eirik Gudum objął prowadzenie.
Inga odprowadziła ich wzrokiem, aż zamienili się
w małe kropki na horyzoncie. Nie pozostawało nic in-
nego jak czekać. Nie była zdecydowana, kogo dopin-
gować. Serce biło dla Martina i życzyła mu, by prze-
szedł do następnej rundy... Przynależność do rodu
Svartdalów nakazywała kibicować Bułankowi.
Emilia dreptała wokół, z trudem utrzymując się na
nogach na pokrytym cienką warstwą śniegu lodzie.
176
Inga ubrała ją na tę okazję w nowy czerwony płaszczyk
z aksamitu. Ludzie uśmiechali się na widok dziewczyn-
ki i zagadywali ją, kobiety klaskały w ręce z zachwytu
i nazywały ją czarującą istotą. Emilia nie rozumiała za-
pewne tego wyrażenia, ale kokieteryjnie przechylała
główkę. Inga śledziła ją wzrokiem, by nie zniknęła jej
w tłumie, ale nie protestowała, kiedy dziewczynce wci-
skano do ręki cukierki i inne łakocie.
- Wracają! - krzyknęła jedna z kobiet.
Inga wzięła Emilię na ręce. Wysunęła biodro w
bok i oparła o nie dziewczynkę.
-Dziadek - powiedziała, wyciągając rękę.
-Dziadzia - powtórzyła zachwycona Emilia.
Tafla jeziora zaczęła drżeć, kiedy zbliżyły się za-
przęgi, końskie kopyta dudniły o lód. Zauważyła z
zadowoleniem, że Martin prowadzi z dużą przewagą,
a Eirik i Kristian walczą o drugie miejsce. Kiedy
Gniadosz przekroczył linię mety, rozległy się okrzyki
entuzjazmu. Inga wstrzymała oddech. Poganiała ojca
w duchu, ale Kristian musiał uznać wyższość Eirika.
-Wiedziałam, że Martin wygra - śmiała się Ragn-
hild. - On i Gniadosz są nie do pobicia!
-No cóż - odpowiedziała wesoło Inga - ojciec też
przeszedł do następnej rundy. Jeszcze nic nieroz-
strzygnięte.
-Tak, tak - zgodziła się Ragnhild. - Bułanek to
godny następca Czarnego.
Inga zdziwiła się, że Ragnhild zna imiona koni ojca.
Zdaje się, że śledziła wydarzenia w Svartdal z
większą uwagą, niż gotowa była przyznać.
177
Ludzie dyskutowali zawzięcie o szansach zawod-
ników w finałowej rozgrywce. Zarządzono przerwę w
zawodach. Konie potrzebowały odpoczynku, a męż-
czyźni czegoś ciepłego na rozgrzewkę.
Inga miała ochotę porozmawiać z ojcem, ale Kri-
stian nie dostrzegł je) wśród tłumu. Odprowadził Bu-
łanka na brzeg, gdzie zapewne czekali na niego Kri-
stoffer i Sorine. Inga zamieniłaby chętnie parę słów z
krewniakami, ale nie chciała zachować się niegrzecznie
wobec Laurensa i Ragnhild. W końcu to oni zaprosili
ją na zawody.
Martin promieniał. Przywiązał Gniadosza do drze-
wa i nałożył mu na głowę worek z owsem, by wzmoc-
nić jego siły przed finałem.
Laurens pęczniał z dumy.
-Nie spodziewałem się, że pobijesz własnego ojca
- śmiał się.
-To Gniadosz zasłużył na pochwały - odrzekł Mar-
tin. - Dzielny ogier!
Kątem oka Inga dostrzegła, jak Gudrun zarzuca mę-
żowi ramiona na szyję, świergoląc wesoło. Martin nie
zaprotestował, zauważyła ze smutkiem, a nawet przy-
tulił żonę. Między małżonkami powstała więź, która
napełniała Ingę najwyższym zdumieniem. Martin był
wprawdzie mądrym człowiekiem, który we wszystkich
szukał dobra, ale Gudrun wyraźnie też przeszła jakąś
odmianę. Na lepsze, pomyślała z zazdrością.
Z myśli wyrwały ją słowa Gudrun, która
zapraszała wszystkich na placki ziemniaczane.
Inga nie miała ochoty ich próbować. Nie dlatego,
178
że Gudrun nie potrafiła piec, bo w istocie była wy-
trawną gospodynią. Inga nie mogła po prostu pojąć,
dlaczego ta nadęta kobieta nagle zaczęła traktować ją
z taką sympatią^ Dlaczego nalegała, by ją zaprosić na
wyścigi? Nie umiała wytłumaczyć sobie przyczyn tej
nagłej zmiany.
Dlatego też poczekała, aż inni zaczną jeść, zanim
odgryzła kęs. Wciąż miała w pamięci wypadek Emilii.
Może Gudrun przyszła do głowy myśl, by ją otruć. Nie,
to już czysta histeria, łajała samą siebie.
I musiała przyznać, że placki są wyśmienite. Miały
smak kwaśnej śmietany i cukru, były posmarowane
grubą warstwą masła i doprawione cynamonem. Inga
nie odmówiła, kiedy Gudrun podała jej kolejny.
- Mniam, mniam - powiedziała Emilia.
Ragnhild roześmiała się i delikatnie pociągnęła
dziewczynkę za loki.
Inga przemokła nieco od siedzenia na brzegu koca,
ale nie narzekała. Dzień upływał w miłej atmosferze i
w jednostajnym życiu Emilii stanowił pożądaną od-
mianę.
Martin rozprostował zdrętwiałe nogi, szykując się
do kolejnego biegu. Gudrun uścisnęła męża i życzyła
mu powodzenia. Ragnhild nie posiadała się z emocji i
sama miała ochotę rzucić się synowi na szyję.
-Odjedziesz tym starcom, jakby cię sam diabeł
gonił! - krzyknęła do Martina.
-Ależ Ragnhild! - skarcił ją Laurens ze śmiechem.
-Przepraszam - zreflektowała się Ragnhild i za-
kryła usta dłonią.
179
Inga podniosła się, kiedy Martin stanął przed nią.
Skoro wszyscy go ściskali, to ona też chyba może? Nikt
nie powinien się poczuć urażony. Z wahaniem oto-
czyła go ramionami. Martin nieco zesztywniał, ale nie
zaprotestował. Odsunęli się od siebie, ale Inga przy-
trzymała jego dłonie. I nie chciała puścić, za żadne
skarby...
-Tylko nie wypchnij ojca na brzeg - ostrzegła go,
ale jej oczy się śmiały.
-Zrobię, co w mojej mocy - przekomarzał się z nią
Martin.
Trzy zaprzęgi w finale łatwiej było śledzić wzro-
kiem. Konie ustawiły się bliżej widzów.
-Au - jęknęła Emilia, kiedy rozległ się wystrzał, a
Inga mimowolnie ścisnęła ją za dłoń.
-Przepraszam, moja mała. Nie chciałam.
I znów Martin wygrał start. Gniadosz pochylił moc-
no głowę, napiął wszystkie mięśnie i popędził przed
siebie. Sanie ze Storedal wyszły na prowadzenie.
Inga zagryzła wargi, kiedy ogier Eirika Guduma
minął Bułanka. Nie Uczyła się z wygraną ojca, ale też
nie życzyła mu, by zajął ostatnie miejsce. Kristian nie
lubił przegrywać, robił się wtedy nieznośny i wszyst-
kim w Svartdal psuł humor.
-Kto wygra? - spytała podekscytowana Ragnhild.
-Nie wiem - przyznała Inga. - Albo Martin, albo
ojciec.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Kiedy w końcu
czerwonawo umaszczony koń Martina ukazał się na
horyzoncie, podniosła się wrzawa.
180
Inga nie zmartwiła się, prawdziwe rozczarowanie
odczuła dopiero wtedy, kiedy ujrzała, że Bułanek za-
myka stawkę. To przykre, pomyślała, że Kristian do-
zna kolejnego upokorzenia, i to na oczach całej wsi.
No cóż, nikt jednak nie zmuszał go do współzawodni-
ctwa.
I nagle Bułanek odzyskał siły. Szybkim kłusem
minął konia Eirika i zaczął zbliżać się do Gniadosza.
Wciąż jednak zostawał w tyle o kilka długości sań.
- Naprzód, Bułanku! - krzyknęła Inga, podskaku
jąc z emocji.
Gudrun posłała jej pogardliwe spojrzenie.
Inga zaczerwieniła się i umilkła.
Eirik zrezygnował z walki i zwolnił.
Bułanek zmniejszył dystans do sań Martina, ale
meta była tuż-tuż. Kristian nie ma szans na zwy-
cięstwo, pomyślała Inga, ale w tej samej chwili Martin
popełnił niewybaczalny błąd. Widząc, że Bułanek zbli-
ża się od wewnętrznej strony, odwrócił głowę, by oce-
nić swoją przewagę. Mimowolnie pociągnął za cugle
w prawej dłoni i koń posłusznie wykonał polecenie
woźnicy. Zamiast popędzić w prostej linii do mety,
Gniadosz skręcił w prawo.
Przekleństwa Martina zmieszały się z okrzykami
radości Kristiana.
Inga wstrzymała oddech, kiedy sanie pokonywały
ostatni odcinek, a potem głośno biła brawo, ciesząc się
ze zwycięstwa ojca.
- Masz ci los - stwierdziła dobrodusznie Ragnhild
i wymierzyła Indze kuksańca w bok.
181
- Nikt nie pokona koni mojego ojca - oświadczyła
dumnie Inga.
Laurens i Ragnhild wymienili się spojrzeniami. Inga
miała wrażenie, że jej radość nie była im niemiła
Tego samego wieczora w Storedal Gudrun siedziała w
swoim pokoju, strojąc miny do lustra. Wyjęła spinki z
włosów i rzuciła je na komódkę. Energicznymi ru-
chami zaczęła rozczesywać włosy.
Niech nikt nie myśli, że zaprosiła Ingę z czystej
życzliwości. O nie, taka naiwna znów nie jest. Zrobiła
to, by sprawdzić, jak Inga i Martin zachowają się wo-
bec siebie. Udawała, że nie widzi, kiedy uścisnęli się
przed finałową rozgrywką, ale kątem oka śledziła ich
poczynania. Nie spodobało się jej, że ta bezczelna ma-
cocha przytula jej męża, ale prawdę mówiąc, nie
uznała tego gestu za nieprzyzwoity. Zdradziły ich
ukradkowe spojrzenia i pieszczoty.
Inga nie potrafiła zapanować nad pożądaniem, tej
suce aż oczy się świeciły do niego. A Martin! Wcale nie
był lepszy, prychnęła Gudrun obrażona. Powinien był
cofnąć dłonie, kiedy Inga je przytrzymała, ale ten
idiota dał się jej oczarować.
Gudrun miała ochotę trzasnąć pięścią w lustro,
zbić szkło i wymazać z niego własne oblicze. Erling
miał rację! Od jak dawna Inga zabawia się z Martinem
w sianie? Przeklęta ladacznica, najpierw uwiodła
Nielsa, a teraz zagięła parol na Martina.
182
Gudrun gotowała się z wściekłości. Wkrótce... Jej
usta ściągnęły się w pogardliwym uśmiechu. Wymaca-
ła fartuch wiszący na krześle obok łóżka i sprawdziła,
czy nóż wciąż znajduje się w kieszeni.
Nóż Ingi.
Jutro wreszcie się na coś przyda.
17
Kristiane i Marlenę dostały wolne w trzeci dzień świąt.
Rodzeństwo spędzało zazwyczaj Wigilię i Boże Naro-
dzenie z rodzicami, ale tego roku zaj w Gaupås by o
ęć
ł
tak du o, e Ing
ż ż
a dała dziewczętom dodatkowy wolny
od pracy dzień.
Właśnie z tego powodu była sama na strychu sto-
doły, kiedy zjawiła się Gudrun. Inga usłyszała skrzy-
pienie butów na śniegu i z ciekawością wyjrzała przez
szparę w deskach. Widok Gudrun zdziwił ją niepo-
miernie, całkiem niedawno złożyła im przecież wizytę,
a poprzedniego dnia widziały się nad jeziorem. Więc
może przyszła do Sigrid? To też byłoby dziwne, bo Si-
grid przyznała się, że poprzednim razem siostra też
nie miała poważnego powodu, by ją odwiedzić. Chcia-
ła tylko poszukać czegoś w swoim starym pokoju.
Inga machnęła ręką i podeszła do dwóch ogromnych
klatek z królikami. Na szczęście ma dość roboty i nie
musi rozmawiać z człowiekiem, którego nie cierpi.
184
Króliki sprowadziła jesienią. Zwierzęta dawały do-
bre mięso, a ich skóra też była nie do pogardzenia. Inga
nie przychodziła tu zbyt często, by nie przywiązać się
do tych pięknych istot, które wiosną miały trafić pod
nóż. Zostanie tylko kilka sztuk na potrzeby hodowli.
Kristiane i Marlenę chyba nie przejmowały się ich
przyszłym losem, bo często brały małe króliczki na
ręce i głaskały.
Inga wysprzątała obie klatki i wyścieliła je świeżym
sianem i trawą. Były święta, więc nie żałowała zwierzę-
tom kapusty i marchwi. Króliki ochoczo rzuciły się na
smakołyki.
Inga zamyśliła się. Nie mogła uwolnić się od prze-
czucia, że Gudrun coś knuje. Ostrzegawcze myśli kot-
łowały się jej w głowie, ale nie potrafiła określić, skąd
nadejdzie zagrożenie, i bardzo ją to irytowało. Gudrun
nie zamierzała chyba skrzywdzić Emilii, zresztą Eugenie
na jej widok nie odchodziła od małej na krok. Służąca
gotowa była bronić dziewczynki do ostatniego tchu, zu-
pełnie jakby była jej własnym dzieckiem. Inga nie oba-
wiała się o córeczkę. Gudrun miała chyba inne plany...
Poprzedniego dnia była taka miła, tyle że w jej
uprzejmym zachowaniu był fałszywy ton, przerażają-
co fałszywy ton. Czyżby nagle zrobiło się jej żal Ingi,
samotnie sp dzaj cej czas w Gaupås?
ę
ą
Inga wróciła do swoich zajęć. Musiała oddzielić sa-
mice od samca, bo wkrótce pojawiłyby się młode, i to
znacznie więcej, niż potrzebowała. Każdy miot liczył
sześć, siedem małych króliczków, a samice zdolne były
rodzić trzy razy do roku!
185
Usłyszała odgłos kroków na klepisku pod strychem.
Inga wsunęła ostrożnie samca w głąb klatki. Zwierzę
powąchało jej palce, a ona z zachwytem przyglądała
się malutkiemu wilgotnemu noskowi, który z wielką
szybkością poruszał się w górę i w dół. Zamknęła klat-
kę na zatyczkę, podeszła do skraju i spojrzała w dół.
Zobaczyła Gudrun.
-Nie weszłaś do... - zaczęła Inga, ale urwała, na-
potkawszy nienawistne spojrzenie Gudrun.
-Nie próbuj żadnych sztuczek, podła dziwko -
prychnęła Gudrun. - Myślisz, że nie wiem, co wy-
czyniasz? Sądzisz, że się nie domyślam, iż
rozkładasz nogi pod moim mężem?
Ingę zdumiały wulgarne słowa. Skąd Gudrun wie-
działa o wszystkim? Czyżby Martin przyznał się, po-
wodowany wyrzutami sumienia? Nie mogła w to uwie-
rzyć, bo przecież oboje zgrzeszyli. Poza tym obiecał jej,
iż nigdy nie wyjawi prawdy o ich zakazanym związ-
ku. A jednak... Poprzedniego dnia Gudrun i Martin
traktowali się z oddaniem i może zaczęli sobie bardziej
ufać. A może... Może Gudrun widziała ich razem?
Kochali się tutaj na strychu, w lesie i w szopie na sia-
no tamtego dnia, kiedy owce nie odnalazły drogi do
domu. Inga miała jednak pewność, że wtedy Gudrun
nie obserwowała ich zza krzaków.
Spojrzenie Gudrun zmroziło jej krew w żyłach. W
stalowoszarych oczach kryła się nienawiść. Gudrun
wiedziała o wszystkim!
-Mogę wyjaśnić...
-Co wyjaśnić? - syknęła. - Że puszczasz się z moim
186
mężem za moimi plecami? Nie, Ingo, posunęłaś się za
daleko.
Inga cofnęła się lękliwie, kiedy Gudrun postawiła
stopę na szczeblu drabiny. Posłała spojrzenie w kie-
runku schodów. Może mogłaby uciec tamtędy, kiedy
Gudrun znajdzie się w połowie wysokości drabiny?
Niestety, skonstatowała z przerażeniem, Gulbrand
usunął większość stopni, zostawiając kilka na samym
dole i boczne wsporniki.
- Myślisz, że cię nie śledziłam? Wszystko dobrze
zaplanowałam. Okłamywaliście mnie z Martinem,
ale wczoraj otrzymałam ostateczny dowód. Dowód,
na który długo czekałam...
Gudrun weszła dwa szczeble wyżej i zatrzymała się.
Wolno wyciągnęła nóż z kieszeni fartucha i pomachała
nim w powietrzu triumfującym gestem.
Inga rozdziawiła oczy. To był jej nóż, ten, którego
szukała na próżno. Trudno byłoby go nie rozpoznać.
Gulbrand wyrył na nim lecącego orła, z rozłożonymi
skrzydłami i wyraźnie zaznaczonymi oczyma. Te oczy
wpatrywały się teraz w nią, czarne, szkliste oczy mru-
gały, kiedy Gudrun wymachiwała ostrzem.
-Upozoruję wypadek - oznajmiła Gudrun chrapli-
wym głosem. - Umrzesz od własnego noża, bez
świadków. Ludzie pomyślą, że popełniłaś
samobójstwo, a ja nie będę protestować. Wręcz
przeciwnie! - Roześmiała się groteskowo.
-Sigrid i Eugenie wiedzą, że tu jesteś - próbowała
ją przekonać Inga. - Będą...
-Niczego nie zrobią - przerwała jej Gudrun. - Po-
187
żegnałam się z nimi i ruszyłam w drogę powrotną.
Koło Nedre Gullhaug zawróciłam, bo wiedziałam,
że już straciły mnie z oczu. A teraz umrzesz za swoją
zdradę!
- Nie jest tak, jak myślisz - jęknęła Inga. Nie była
specjalnie lękliwa, ale w tej sytuacji rozsądek podpo
wiadał jej, by nie rozdrażniać Gudrun. Oczy Gudrun
błyszczały z gniewu i nienawiści. Wielki Boże, co tu
robić?
Odpowiedział jej pogardliwy śmiech.
-Nigdy cię nie lubiłam, Ingo, a kiedy wyszłaś za
mąż za mojego ojca, zaczęłam cię nienawidzić.
Dlaczego dostał ci się mężczyzna, którego
kochałam? Który coś dla mnie znaczył... ?
-Nie chciałam go - zatkała Inga.
-Możliwe - przyznała beznamiętnie Gudrun - ale
się nie poddałaś, jakbyś zamierzała mnie
zniszczyć. Nie troszczyłaś się o mojego biednego
ojca i zastawiłaś sidła na Martina. Na drugiego
mężczyznę mego życia. Koniec z tym, już nigdy
nie dostaniesz tego, co mnie się należy!
Inga rozejrzała się wokół, szukając pomocy, ale ni-
kogo nie zobaczyła. Nie mogła krzyczeć, bo Gudrun
wspięłaby się na górę i pchnęła ją nożem. Gdyby ktoś
jednak się zjawił i zaczął pytać o powody tej drama-
tycznej kłótni, cała prawda o jej romansie z Martinem
wyszłaby na jaw. Znalazła się w potrzasku! W sytuacji
bez wyjścia.
Dlaczego?
Czy naprawdę sądziła, że związek z Martinem moż-
188
na będzie ukrywać w nieskończoność? Gulbrand wie-
dział o wszystkim i prędzej czy później sprawa ujrzała-
by światło dzienne. Jaka była głupia!
Gudrun ruszyła w górę, ściskając nóż w dłoni. Za-
trzymała się na przedostatnim szczeblu i oblizała war-
gi-
Inga stała jak sparaliżowana, lęk ściął mrozem je)
ciało. Jak miała się bronić? Gudrun straciła rozum,
śmiała się jak szalona. Poruszała się wolno, zatrzymała
się nawet, by odgarnąć kosmyk włosów z czoła. Nie za-
chowywała się jak ktoś, kto zamierza popełnić mor-
derstwo!
Nagle podniosła głowę i spojrzała jej prosto w oczy.
Inga cofnęła się o krok, zimny pot płynął jej po ple-
cach i zrobiło jej się słabo. Zaczęła tracić równowagę,
ale ostatkiem sił zdołała utrzymać się na nogach. Dziki
wyraz oczu Gudrun nie pozostawiał żadnych złudzeń.
Szykowała się do ataku.
Gudrun nabrała powietrza i podniosła stopę, by po-
stawić ją na ostatnim szczeblu.
Nie namyślając się wielce, Inga skoczyła do
przodu i złapała drabinę.
- Precz! - zawyła Gudrun zaślepiona wściekłością.
Podniosła nóż do śmiertelnego pchnięcia, ale była za
daleko. Ciosy znaczyły krwawe ślady na ramionach
Ingi, ale dziewczyna nie czuła bólu. Mocniej uchwyciła
drabinę i pchnęła ją w tył.
Na zawsze miała zapamiętać wyraz twarzy Gu-
drun. Pasierbica otworzyła szeroko oczy i rozdziawiła
usta. Straszliwy krzyk przeszył powietrze. Czas się
za-
189
trzymał, serce przestało bić. Inga czuła jedynie szum
w głowie.
Gudrun zamachała ramionami i puściła nóż, który
zawirował w powietrzu i spadł na klepisko. W jej
oczach pojawił się śmiertelny strach. Łapała dłońmi
powietrze, szukając oparcia, a drabina kreśliła łuk.
Aż się przewróciła.
Ciało Gudrun z łoskotem uderzyło o ziemię. Krzyk
ustał.
Inga skuliła się, kiedy głowa Gudrun roztrzaskała
się o klepisko. To chyba zły sen, pomyślała przez uła-
mek sekundy, ale rzeczywistość natychmiast przypo-
mniała o sobie. Wokół głowy Gudrun pojawiła się ka-
łuża krwi.
A więc przepowiednia z pogrzebu się sprawdziła.
Zdmuchnięta świeca przy marach Nielsa zapowiadała
śmierć kobiety. Czy właśnie wtedy los wyznaczył Gu-
drun ten tragiczny koniec?
Nie! Inga nie wierzyła w zabobony! Wiatr zgasił
świecę, a ludzie zatrzymali się w przerażeniu, ale prze-
cież wiatr nie miał mocy przewidywania przyszłości.
Szum w głowie wzmógł się, a kolana odmówiły jej
posłuszeństwa. Opuściły ją wszystkie siły i wolno
opadła na siano. Zabiła Gudrun! Wielki Boże, nie ma
wątpliwości. Gudrun nie żyje. Zamordowała własną
pasierbicę!