Thorup Torill Wrogość Cienie z przeszłości 09

saga

Cienie

z przeszłości

Torill Thorup

W SEMI UKAŻĄ SIĘ:

tom 1. Inga

tom 2. Korzenie

tom 3. Podcięte skrzydła

tom 4. Pakt milczenia

tom 5. Groźny przeciwnik

tom 6. Pościg

tom 7. Mroczne tajemnice

tom 8. Kłamstwa

tom 9. Wrogość

tom 10. Nad przepaścią

tom 11. Odrzucenie

tom, 12. Zaginiony

tom 13. Waśń rodowa

tom 9.

WROGOŚĆ

1

Gaupås, wrzesień 1908 roku

Kiedy Gulbrand zbudził się z długiej i zasłużonej drzem­ki i wyszedłz domku dla służby, od razu pojął, że coś jest nie tak. Zdawało mu się wcześniej, że słyszy rżenie koni i hałas ze stajni, ale dźwięki pomieszały się mu z głosa­mi we śnie.

Po dniu ciężkiej pracy na kartoflisku pozwolił sobie na chwilę odpoczynku, lecz teraz trzeba było wracać do obowiązków. Z rosnącym niepokojem nasłuchiwał odgłosów ze stajni. Co wprawiło zwierzęta w taką ner­wowość?

Przezwyciężając zmęczenie, stary służący pośpie­szył ku zabudowaniom gospodarczym. Czarnulka prze­bierała kopytami z wyraźnym poirytowaniem. Piękne zwierzę przewracało oczami i niespokojnie tłukło się w boksie.

- Już dobrze - szepnął Gulbrand, wyciągając rękę.

5

W tej samej chwili dostrzegł, że skobel u drzwi jest od­sunięty. To cud, że klacz nie wyrwała się na wolność. Ze zdumieniem zerknął w stronę sąsiedniego boksu. Gdzie jest Mikrus?

Gulbrand zmarszczył brwi. Coś musiało wydarzyć się w stajni podczas jego drzemki. Może żmija wślizg­nęła się do środka i przestraszyła zwierzęta? Tak, po­myślał nieco uspokojony, to całkiem prawdopodobne. Mikrus zdołał uciec w panice, Czarnulka zaś nie od­ważyła się opuścić ciepłego schronienia.

Gulbrand poklepał ją delikatnie po szyi. Klacz opuściła głowę i wolniej poruszała chrapami. Służący przesunął grabie oparte o ścianę i ostrożnie zbliżył się do zwierzęcia. Co u licha? Jego wzrok padł na jakąś postać. Na parę sekund zamarł w bezruchu, po czym gwałtownie ruszył do wyjścia.

Zatrzymał się przy oknie kuchennym i zaczął wy­machiwać rękoma. Na całe szczęście Eugenie dostrzeg­ła tę rozpaczliwą pantomimę i wybiegła na próg.

- Tak! Chyba popełniono przestępstwo!
Gulbrand nie silił się na dłuższe wyjaśnienia. Kątem

oka dostrzegł, że służąca podkasała spódnicę i puściła się pędem ku zabudowaniom dla służby. Sam wrócił do miejsca, gdzie w sianie dostrzegł zwinięte w kłębek ciało Nielsa.

6

Czarnulka jeszcze nie wróciła do równowagi i pry­chała lękliwie. Kiedy nadbiegł Arne, Gulbrand wie­dział już, co czynić.

- Wyprowadź ją do ogrodu! - polecił. - Boję się,
że podepce Nielsa...

Żniwiarz wzdrygnął się na dźwięk imienia, ale usłu­chał bez słów. Czarnulka nie stawiała oporu, kiedy Arne wyprowadzał ją z boksu. Uniosła ogon i ostroż­nie ominęła bezwładne ciało.

Gwałtowny żal targnął sercem Gulbranda, kiedy nachylał się nad sędzią. Już po nim, pomyślał z bólem, leżący bowiem nie dawał znaku życia i nie oddychał. Na czole Nielsa widniała głęboka rana pokryta cienką warstwą skrzepłej krwi. Biedny Niels, pomyślał Gul­brand, i płacz zdławił mu gardło. Jak długo tak tu leży?

Może zawiodło go serce i stracił przytomność? Może upadając, uderzył czołem w ścianę?

Gulbrand pokręcił głową z rozżaleniem. Coś bu­dziło jego niepokój... Co Niels robił w stajni? Nigdy tu nie zachodził. Kiedy potrzebował sań lub powozu, ktoś ze służby zaprzęgał konia. Niels dbał o, zwierzęta gospodarskie, ale takie obowiązki zostawiał innym.

Poza tym po co miałby zaglądać tutaj w porze po­obiedniej? Niels nie był już taki sprawny jak dawniej i z drzemki po posiłku uczynił stały punkt dnia.

Do stajni wciąż napływali ludzie.

7

- To dobrze - odrzekł Gulbrand i przysunął twarz
do ust Nielsa, ale nie poczuł najmniejszego tchnienia.
Układając ciało sędziego w miękkim sianie, poprawił
wykręcone ramię i dostrzegł, że Niels ściska w dłoni
kawałek papieru. Gulbrand wyłuskał go z bezwład­
nych palców.

Podniósł kartkę do oczu i z trudem przebiegł wzro­kiem wzdłuż linijek. Za młodu niewiele czasu spędził w ławie szkolnej i dopiero w dorosłym wieku nauczył się składać litery. Zerknął na spód dokumentu i roz­poznał podpis lensmana i jego charakterystyczną pie­częć.

- Wielki Boże - mruknął.

Eugenie przestępowała z nogi na nogę, jej twarz po­szarzała.

- Powiedz nam, co tam jest napisane, Gulbrand!
Służący przetarł oczy i westchnął.

Gulbrand pokiwał głową powoli.

8

Eugenie zakryła usta rąbkiem fartucha.

Gulbrand potarł powieki ociężale. Przypuszcze­nie Eugenie nie było bezpodstawne. Inga uważała, że wzrok i słuch mu już nie służą, ale zainteresowanie, jakim młoda gospodyni darzyła przystojnego żniwia­rza, nie umknęło uwadze Gulbranda. Bjornar podo­bał się kobietom, inne też wodziły za nim wzrokiem. Bezsilna złość ogarnęła Gulbranda, czyżby Inga zdra­dziła męża? Wprawdzie trafiła do Gaupås wbrew włas­nej woli, ale to nie dawało jej prawa, by zachowywać się jak ladacznica. Niepokój o Ingę mieszał się z gnie­wem.

- Arne! - warknął. - Biegnij do gabinetu sędziego

9

i przynieś strzelbę. Weź ze sobą Trygvego i ruszajcie za Ingą. Musicie ją znaleźć przed Bjernarem!

Arne cofnął się przerażony, ale posłuchał polece­nia. Po chwili wybiegł z domu, dzierżąc w dłoniach strzelbę.

Gulbrand odprowadził wzrokiem obu żniwiarzy i zwrócił się do Erlinga.

- Wniesiemy Nielsa do sypialni i obmyjemy z krwi.
Winniśmy szacunek temu człowiekowi. Nie chcę, by le­
karz znalazł go w takim stanie.

Eugenie nie potrzebowała instrukcji. Pośpieszyła do kuchni, by zagotować wody, po czym przyniosła czyste prześcieradła i powłoczki z gotowalni. Zanim przybędzie doktor, pacjent znajdzie się w świeżej po­ścieli.

Gulbrand dyszał ciężko, niosąc bezwładne ciało Nielsa po schodach. W zamieszaniu nikt nie pamiętał, że sędzia nie dzieli już sypialni ze swoją żoną, i ranne­go złożono wśród koronek i poduszek z frędzlami.

Erling czuł się źle. Bardzo źle. Wszystko zdarzyło się tak szybko i to Gulbrand wydawał polecenia. Może powinien znaleźć się w gronie tych, którzy ruszy-

ło

li na poszukiwanie Bjornara? Może znalazłby okazję, by błagać tamtego, by nie opowiadał nikomu o kra­dzieży u chłopa z Aulesjordet? Co będzie, jeśli Bjornar go wyda, kiedy dopadną go ludzie lensmana? Na myśl o tym Erling oblał się zimnym potem. Wtedy i jego dni w Gaupås będą policzone... Dreszcz lęku wstrząsnął jego ciałem aż po koniuszki palców.

Kiedy złożono sędziego w łóżku, Erling stanął obok, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Nie wiedział, gdzie się podziać, tkwił w miejscu, czekając na kolejne polecenie Gulbranda. Stary służący zajmował się ran­nym z tkliwym oddaniem i Erling zrozumiał, że sę­dziego łączyła ze służbą szczególna więź. Ogarnęło go wzruszenie. Gaupås bardzo przypadło mu do gustu, pracował już w wielu miejscach, ale dopiero tutaj zda­rzyło mu się zasiąść z właścicielem majątku do wspól­nego stołu. Ten z pozoru drobny gest obudził w nim poczucie godności. Poza tym nie skąpiono mu jedze­nia. Spał na materacu wypełnionym słomą, ale łóżka, w którym dość było miejsca dla dwóch, nie dzielił z ni­kim. Czasami marzł, lecz nie musiał znosić towarzy­stwa zawszonego człowieka. Poza tym pościel zmie­niano regularnie.

Erling pochylił głowę i zadumał się nad swoim ży­ciem. Po raz pierwszy naszła go ochota, hy się ustat­kować, stać się częścią tej niezwykłej społeczności. Przestać kraść i rabować, okłamywać i oszukiwać ła­twowiernych współbraci. Miał już tego dość, ogarnęło go znużenie. Praca w majątku niosła z sobą wyzwole­nie, dawała spokój i rodziła przywiązanie do miejsca.

11

Teraz jednak, pomyślał z niechęcią, poczucie bez­pieczeństwa gdzieś się ulotniło. Że też Bjornar musiał zachować się tak lekkomyślnie! Wszystko zaczęło się dobrze układać, ale tamten miał jedynie własny los na względzie. Erling prychnął gniewnie. Może to i lepiej, że nie dołączył do tych, którzy ruszyli w pościg za jego kompanem. Nie zdziwiłby się, gdyby Bjornar wpadł w rozdrażnienie na jego widok. Bóg jeden wie, co by wyznał zaślepiony złością...

Erling schował ręce za plecami i zacisnął kciuki. Miał nadzieję, że Bjornar nie wpadnie w ręce gonią­cych. Los ich obu zależał od powodzenia ucieczki.

Wkrótce dziedziniec w Gaupås zaroił się ludźmi. Lens-man nie znał" szczegółów; nie wiedział nic o wypadku Nielsa, nie miał też pojęcia, że zbieg Stener Roysholt od miesięcy ukrywał się w majątku pod imieniem Bjornar. Mimo to domyślił się powagi sytuacji i przy­był w licznym towarzystwie.

Gulbrand polecił Erlingowi pilnować sędziego, póki nie zjawi się lekarz. Sam wyszedł na dziedziniec i zdał lensmanowi krótką relację z wydarzeń.

- Całkiem możliwe, że pani Inga jest ze zbie­giem - zakończył wyraźnie zażenowany.

Lensman uniósł jedną brew ze zdziwieniem i spoj­rzał na służącego z pobłażliwością. Czyżby staruszek zdawał się sugerować, że żona sędziego oddawała się cielesnym uciechom w lesie ze zwykłym żniwiarzem? Gulbrand skulił się pod tym spojrzeniem. Pozostawało

12

mieć nadzieje, że pogoń nie zdybie ich właśnie wtedy, gdy będą połączeni w gorącym uścisku... Nie, uspo­kajał sam siebie, podnosząc rękę na sędziego i krad­nąc konia, Bjornar działał w desperacji. Chodziło mu o pieniądze, a nie o Ingę.

Gulbrand zdawał sobie sprawę, że Inga nie zawsze kierowała się nakazami rozumu, ale niema sugestia we wzroku lensmana kazała mu stanąć w obronie dziew­czyny.

- Niels zdemaskował zbiega jako bratobójcę z Norę.
Bjornar mógł trafić na ślady Ingi w lesie i podążyć za
nią w nadziei, że uda mu się pozbawić ją skórzanego
woreczka z pieniędzmi, który zamierzała przekazać
ojcu.

Lensman skubał wąsy czubkami palców.

Pan Thuesen wzdrygnął się na to przypuszczenie, spojrzał na służącego przyjaźniej, a głos mu złagod­niał.

- Oczywiście uczynimy wszystko, by ją uratować,
jeśli Stener Roysholt wziął ją w niewolę.

Gulbrand pokiwał głową z ulgą.

- Zbyt wiele dzieje się w Gaupås od chwili, kiedy
Gudrun omal nie utonęła. Błagam pana, by uczynił
pan wszystko, by uwolnić Ingę z rąk zbiega. Zdrową
i całą.

13

Pan Thuesen położył mu ciężką dłoń na ramieniu.

- Proszę nam zaufać!

Z zaciśniętymi wargami Gulbrand patrzył, jak po­ścig rusza w górę, w kierunku linii lasu. Część ludzi miała strzelby, inni ściskali stare pordzewiałe bagnety. Starzec życzył im, by złapali Bjornara, ale życie Ingi było najważniejsze. Myśl o tym, że musiałby opłakiwać dwoje zmarłych w jeden wieczór, wydała mu się nie do zniesienia...

2

Inga chwyciła się za gardło i pokręciła głową z rozpa­czą.

- Stener - wykrztusiła i ciarki przebiegły jej po ple­
cach. Z największym wysiłkiem opanowała drżenie.

Niebieskie oczy, które wcześniej badały ją z pożą­daniem, przybrały teraz wyraz zimnej bezwzględno­ści.

- A więc wiesz, kim jestem - stwierdził Bjornar,
uśmiechając się wzgardliwie. - Bratobójcą z Norę!

Inga nie odważyła się zaprzeczyć. Zrozumia­ła, że kłamstwo na nic by się nie zdało. Poza tym nie chciała go prowokować.

15

nią! Najmądrzejsze, co można zrobić, to ukryć się tam, gdzie nikt się tego nie spodziewa! - zakończył z trium­fującym uśmiechem.

Inga wzdrygnęła się i machinalnie okryła się szczel­niej suknią. Właściwie powinna była naciągnąć ją so­bie przez głowę, ale to by go pewnie rozzłościło. Ży­czył sobie, by poświęciła mu całą uwagę. Znalazła się w potrzasku, niezdolna do ucieczki, zdrętwiała ze stra­chu. Gorączkowo szukała wyjścia z sytuacji, wyobra­ziła sobie nawet, jak pędzi przez las, czując oddech Bjornara na plecach. Do Gaupås nie dałaby rady do­trzeć, ale była młoda i szybka jak łania, więc może do­biegłaby do Svartdal, zanim Bjornar by ją dopadł... ?

Rozważała tę myśl, ale chwila nie wydała się jej od­powiednia. Odkrycie prawdy wstrząsnęło nią, potrze­bowała czasu, by się otrząsnąć. Zdawało się jej, że do­brze poznała Bjornara w ciągu tych letnich miesięcy, aż nagle okazał się być bezwzględnym mordercą. Dreszcz lęku wstrząsnął jej ciałem: a może ją też zamierzał za­bić? Może spotkanie w lesie było jedynie pretekstem? Upozorował miłosną schadzkę, by pozbawić ją skórza­nego mieszka z pieniędzmi. Wyprowadził ją w pole! Wykorzystał jej naiwność i łatwowierność!

- Nigdy cię nie zapomnę, Ingo - wyszczerzył zęby Bjernar. - Twoja gościnność nie zna granic. Dobrze mi zapłacono za robotę. I dostałem sporą nawiązkę.

Inga zapłonęła gniewem, słysząc nieskrywaną iro­nię w jego głosie, ale nie dała wyprowadzić się z rów­nowagi. A więc ta miłosna przygoda nic dla niego nie znaczyła. I nawet znając całą prawdę o nim, poczuła

16

smutek. Uczucia, zwierzenia, czułości... Wszystko to było jedynie grą, którą prowadził wobec wszystkich gospodyń, u których najmował się na służbę? I uda­wał pożądanie? Pewnie dla korzyści gotów był sypiać z każdą. Laurens opowiadał, że kobiety łatwo ulegały jego urokowi. Ona też wpadła w jego sidła.

- Zatrzymam to - ciągnął beznamiętnie Bjornar,
ukrywając woreczek z pieniędzmi w dłoniach. - Zdej­
mij kolczyki, Ingo - dodał, uśmiechając się fałszy­
wie. - Zachowam je sobie na pamiątkę.

Inga wzdrygnęła się. Machinalnie podniosła dłoń do ucha i dotknęła cynowego kolczyka, który kiedyś należał do jej matki. Ozdoby były piękne, ale nie pięk­no stanowiło o ich wartości. Laurens i Ragnhild kupili je Jenny w prezencie ślubnym, a kiedy waśń rodowa stała się faktem, Kristian bez słowa wyjaśnienia zwró­cił je ofiarodawcom. Kolczyki stały się namacalnym dowodem końca przyjaźni między obiema rodzina­mi.

- Nie - rzuciła hardo Inga. - Nie dostaniesz ich!
Bjornar zmarszczył brwi z poirytowaniem.

W jednej chwili Inga pożałowała tych słów. Nie po­winna była zareagować tak gwałtownie, tylko spró­bować przemówić mu do sumienia. Jeśli w ogóle je miał.

Bjornar podszedł bliżej. Twarz mu stężała, gniew­nie napiął mięśnie wokół ust. Podniósł rękę, jakby za­mierzał ją uderzyć, i Inga przywarła do skały. Kilka razów zniosę, pomyślała z determinacją pomieszaną z lękiem, ale nie utratę rodzinnych kosztowności;

17

- Daj mi je, diablico - syknął, a z jego zwykle ła­
godnych oczu sypnęły się iskry.

Inga zakryła uszy dłońmi w obronnym geście, a jej ciałem wstrząsnął paroksyzm strachu. Głos Bjornara był odmieniony, brzmiał chrapliwie, lodowato i bezna­miętnie. Inga zamierzaFa bronić drogich jej sercu pa­miątek, ale gdyby zacisnął ręce na jej gardle, poddała­by się, nie stawiając oporu.

Bjornar opadł na kolana tuż przy niej.

Inga zacisnęła wargi, by stłumić krzyk. Nie chciała okazywać słabości. Jego spalone słońcem dłonie, któ­re jeszcze przed chwilą gładziły jej skórę w delikatnej pieszczocie, stały się brutalne i gwałtowne. Szarpał ją za ręce, a dziewczyna z całych sił przyciskała je do głowy.

Zaczął dyszeć z wysiłku. Inga czuła na sobie jego słodki oddech, ale teraz już nie budził w niej pożąda­nia.

I nagle zrezygnował. Puścił jej dłonie i podniósł się powoli, nasłuchując.

Inga też usłyszała jakieś głosy. Ktoś wykrzykiwał jej imię! Błogosławiona, długo oczekiwana chwila. Ogar­nęło ją uczucie ulgi. A więc nadchodzi pomoc? Koń­czy się ten koszmar?

Bjornar cofnął się niepewnie i spojrzał z przestra­chem w głąb lasu.

Inga nie miała pojęcia, co zamierza. Przez chwilę wydawało się, że podejmie ostatnią desperacką próbę zdobycia kolczyków.

- Inga! - Krzyk poniósł się pośród drzew.
Dziewczyna obrzuciła Bjornara ukradkowym spoj-

18

rżeniem. Wahała się, czy odpowiedzieć na wezwanie, skoro jej prześladowca jest w pobliżu. Zdecydowała się nie kusić losu.

Nawoływania dochodzące od północnej strony za­niepokoiły Bjernara. Zanim dziewczyna zdążyła za­reagować, chwycił jej ubranie, wskoczył na Mikrusa i skierował go w gęstwinę zarośli.

Doktor Lindberg zbadał Nielsa i wyprostował się po­woli. Przyłożywszy kciuk i palec wskazujący do ust, za­myślił się, ale nie przerwał milczenia.

- Źle z nim? - odważył się spytać Gulbrand.
Doktor pokiwał głową z roztargnieniem i odwrócił

wzrok na służącego.

- Biedny Niels, że też przyszło mu skończyć w ten
sposób...

Gulbrand uczynił krok do przodu.

Gulbrand opadł bezsilnie na krzesło. Nie rozpłakał się, ale poczuł w sobie przerażającą pustkę. Przed oczy­ma przesunęły mu się sceny z tych długich lat, które

19

spędził w Gaupås. Ujrzał Nielsa w kwiecie wieku, roz­promienionego szczęściem po ożenku. Zobaczył także chwile smutku i żałoby. Noc, kiedy umarła Andrine.

Większość uważała, że sędzia odżyje, żeniąc, się po­nownie, ale tak się nie stało. Niels i Inga nie darzyli się uczuciem i to Niels był temu winien. Małżeństwo z osiemnastoletnią panną Gulbrand uznał za posunię­cie wysoce nieroztropne, ale, rzecz jasna, nigdy głośno nie wyraził swojego poglądu.

Niels zawsze traktował go z szacunkiem. Właścicie­la dworu łączyła ze służącym więź nadspodziewanie silna i w okolicy trudno byłoby znaleźć podobny przy­padek. Gulbrand odczuwał wdzięczność z tego powo­du. Doprawdy, nie mógł narzekać na swój los.

- Ile jeszcze godzin mu zostało? - spytał, podno­
sząc zasmucony wzrok na lekarza.

Lindberg spojrzał na niego badawczo zza czystych szkieł okularów.

- Jeszcze tej nocy opuści ziemski padół.
Gulbrand miętosił bezradnie czapkę w dłoniach,

po chwili jednak wziął się w garść.

- Przyślę na górę Eugenie, by przy nim czuwała. Sam
muszę... wydać parę poleceń i załatwić kilka spraw.

Lekarz pokiwał głową.

Wyszedłszy na ganek, Gulbrand gwałtownie za­czerpnął powietrza. Zakręciło mu się w głowie, poczuł, jak ogarnia go słabość. Serce ścisnęło się mu ze strachu na myśl o tym, że Inga jest sama gdzieś w lesie, wydana na łaskę i niełaskę bezwzględnego mordercy. Pokładał jednakże zaufanie w skuteczność pościgu i wierzył, iż

20

lensman i jego ludzie złapią Stenera i uratują dziew­czynę. Jej miejsce było teraz w domu, należy zająć się przygotowaniami do pochówku.

Sam nie mógł wiele uczynić, by pomóc Indze, więc musiał powiadomić Sigrid i przesłać wieści do Gudrun w Storedal. To rzecz najważniejsza, myślał Gulbrand, stąpając ciężko po stopniach. Najstarsza córka powinna dowiedzieć się o wszystkim, zanim będzie za późno.

Gudrun i Nielsa łączyła chora więź. Stary służący wzdrygnął się, ale do głowy mu nie przyszło, by prze­szkodzić córce w ostatnim pożegnaniu z ukochanym ojcem.

Inga wpadła w popłoch. Zerwała się na równe nogi, weszła do wody i zaczęła płynąć. Boże jedyny, pomy­ślała i zamknęła oczy, kiedy woda obmyła jej usta. Za­czerpnęła powietrza i zaczęła miarowo poruszać ra­mionami. W jaki sposób wyjaśni swoim wybawcom, dlaczego jest naga? Go za poniżenie! Co sobie pomyślą o pani z Gaupås? Pewnie odgadną, że łączył ją bliski związek ze żniwiarzem. Związek zakazanej miłości.

Woda była zimna, ale wstyd palił ciało Ingi. Dopły­nęła do skał po drugiej stronie stawu i przytuliła się do szorstkich kamieni w nadziei, że nikt jej nie dostrze­że. Właściwie to chciała, by ją znaleziono, bo Bjornar mógł wszak wrócić i znów jej grozić, ale musiałaby się pokazać im bez odzienia. To niemożliwe, pomyślała, wyrzucając sobie gorzko związek, który tak chętnie

21

nawiązała, nie wyjdę naga z wody wprost pod ich spoj­rzenia.

Łzy popłynęły jej po policzkach, nie potrafiła zna­leźć wyjścia z potrzasku. Nawet jeśli mężczyźni jej nie dostrzegą, musi niepostrzeżenie dostać się do Gaupås. A jakże miała ukryć się przed ludzkim wzrokiem?

Na kamienistym brzegu pojawiła się gromada jeźdź­ców i pieszych. Inga rozpoznała lensmana i dwóch jego ludzi, zauważyła też sylwetki Arnego i Trygvego. Wi­dok Arnego sprawił, żełzy znów napłynęły jej do oczu. Polubiła go od samego początku, wydał się jej taki roz­sądny i opanowany. Kiedy zjawił się w Gaupås, poczu­ła się pewniej. Był dla niej łącznikiem z bezpiecznym światem.

Z zimna i desperacji zaczęła szczękać zębami. Męż­czyźni przeczesywali wzrokiem brzeg, ale na szczęście nikt jej nie zauważył. Kiedy w końcu zaczęli się od­dalać, Inga podniosła głowę i oparła ją o wąski pień drzewka stojącego tuż nad brzegiem.

- Pani Gaupås!

Inga wzdrygnęła się. A więc jednak któryś ją do­strzegł! Zawstydzona zsunęła się do wody, żałując teraz, że sama się nie ujawniła. Podpłynęła na bez­pieczną odległość i zatrzymała się, kiedy poczuła pod stopami dno.

- To pani! - przemówił lensman. - Gulbrand oba­
wiał się, że wpadnie pani w ręce zbiega, ale widzę,
że nic takiego się nie stało.

Inga nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, ale wie­działa, że musi znaleźć jakieś wytłumaczenie. Na tyle

22

wiarygodne, by nie narazić na szwank własnego imie­nia, pomyślała zrezygnowana.

Inga skinęła głową i przykryła piersi dłońmi.

Inga wskazała kierunek drżącym palcem.

- Nie ma nad wami wielkiej przewagi - dodała.
Lensman wskoczył na koniach.

23

Inga nigdy dotąd nie znalazła się w równie niezręcznej sytuacji. Musiała pływać nago w stawie, mając Trygve-go za opiekuna. Trygye starał się zachować dyskrecję, ale raz po raz obrzucał ją ukradkowym spojrzeniem. Jego policzki były bardziej rumiane niż zazwyczaj i raz po raz niezdarnie nasuwał kapelusz na czoło.

Na widok Emmy Indze odebrało mowę z zawsty­dzenia. Dlaczego właśnie ona się zjawiła? Czy ojciec nie mógł przysłać Lovise? Stara służąca potrafiła bły­skawicznie ocenić każdą sytuację i wydobyć z Ingi całą prawdę.

Trygve odwrócił się grzecznie plecami do stawu, kiedy Emma stawiała kosz z ubraniem na skale. Zro­zumiał, że Inga zaraz wyjdzie z wody naga, a ten widok nie był przeznaczony dla oczu żniwiarzy.

Emma rozpostarła ręcznik i wyciągnęła przed siebie.

Inga wyszła na brzeg i otuliła się ręcznikiem, po czym zaczęła się wycierać, unikając wzroku Emmy. Z wdzięcznością przyjęła bieliznę i suknię z rąk słu­żącej. Suknia należała zapewne do Sorine, nie nosiła bowiem żadnych śladów użycia. Marie, matka Sorine, była zręczną krawcową. Uszyła córce mnóstwo pięk­nych sukien, jeszcze zanim ta została panią w Svart-dal.

24

kować reakcję ojca, teraz jednak nie miało to już żad­nego znaczenia. Życie niesie wystarczająco dużo dra­matów, pomyślała sentencjonalnie. Emma skinęła ręką na Trygyego.

- Ciebie też zapraszamy, Trygve. Wolałabym, byś
nie wracał samopas do Gaupås. W lesie nie jest dziś
bezpiecznie.

Trygve zdjął kapelusz i ukłonił się.

- Miło mi, że troszczy się pani o mnie - powie­
dział i ruszył przodem.

Inga wciąż nie mogła się uspokoić, oddychała nie­równo, czuła nieznośny ucisk w piersi. Szła sztywna, tak niezdarnie stawiając kroki, że rozbolały ją biodra.

- Popełniłaś jakieś głupstwo, moja mała? - usły­
szała głęboki głos Emmy tuż przy swoim uchu.

Inga przełknęła ślinę. A więc Emma przejrzała ją po raz kolejny. Szła dalej, utkwiwszy wzrok w stopy.

- Chyba tak - szepnęła.

3

Na widok Svartdal Inga poczuła ulgę i niepokój. Ulga brała się stąd, że bliskość domu oddalała niebezpie­czeństwo ponownego spotkania z Bj0rnarem. Niepo­kój zaś przenikał ją na wspomnienie ostatniego spot­kania z ojcem, które zakończyło się sprzeczką. Nie tak gwałtowną jak wtedy gdy zaczęła okładać go pięściami po plecach, ale i tak zdołał doprowadzić ją do płaczu, oświadczając gniewnie, że nigdy nie przebaczy Lau-rensowi. Inga wciąż nie mogła pojąć, że ojciec nie zła­godniał, mimo że od wybuchu konfliktu minęło kilka­dziesiąt lat. Jak można tak długo nosić w sobie urazę i się zadręczać?

Z drżeniem serca zaczerpnęła powietrza i weszła za Emmą i Trygvem do kuchni.

Ludzie z dworu zbili się w gromadkę na wieść o tym, że żniwiarz z Gaupås i bratobójca z Norę to ta sama oso­ba. Sprawa nabrała szczególnej powagi, kiedy doszły ich pogłoski o tym, że Inga mogła wpaść w jego ręce.

26

Na widok dziewczyny rozległy się okrzyki radości. Lorang odezwał się pierwszy.

- Jak to dobrze widzieć cię całą i zdrową, Ingo!
Inga uśmiechnęła się zażenowana i zatrzepotała

powiekami, by ukryć łzy. Kristoffer i Krister klepali ją po ramieniu, a Sorine uścisnęła serdecznie. Bratowa płakała i śmiała się jednocześnie.

- Szukasz przygód? - spytała żartobliwie. - Zimą
omal nie utonęłaś, ryzykując życie podczas ratowania
Gudrun, a teraz wdajesz się w rozprawę z mordercą?

Inga nie odpowiedziała, tylko zwróciła się do Kri-stiana.

Zimny dreszcz przeszedł Indze po plecach. O, świę­ta naiwności! Przeżyła z Bjornarem gorący romans, obsypywał ją komplementami, w które chętnie wie­rzyła, a wszak okazał się być zabójcą. I to własnego brata! Dlaczego ją miałby oszczędzić, zwłaszcza teraz, kiedy zdesperowany uciekał przed pogonią? Poza tym bardziej niż jej pożądał woreczka z pieniędzmi. Inga uważała się za znawczynię duszy ludzkiej, ale Bjornar wyprowadził ją w pole. Nie kochał jej, zapewne niespe-

27

cjalnie lubił. Potraktował ją jak chętną dziewkę, z którą mógł się zabawić. I z pewnością poczytywał sobie za powód do dumy, że zdybał na sianie panią dworu!

- Cieszę się, ojcze, że się nie gniewasz.

Kiedy emocje opadły, a Inga i Trygve zajęli miejsce za stołem, dziewczyna dostrzegła łensmana. Zdziwiła się, że nie bierze udziału w pościgu, ale nie odezwa­ła się. Lensman zapewne poinstruował swoich ludzi i zdecydował się czekać w dworze na meldunek od nich.

Po paru chwilach wyczuła też, że wśród zebranych panuje napięta atmosfera, której przyczyną nie była obawa domowników o jej los, a raczej obecność łens­mana. Spojrzała znacząco na Emmę, ale stara służąca pokręciła głową. Pora i miejsce nie były odpowiednie na stawianie pytań.

Miejsca wokół długiego stołu zapełniły się i Sori-ne poczęstowała wszystkich kawą. Podano też pla­cki ziemniaczane, śmietanę i cukier w kostkach. Inga oparła dłonie o gorący kubek, rozkoszując się chwilą.

Pan Thuesen wyjął notatnik i pióro z kieszeni i zwrócił się do Ingi.

- Mogłaby pani zdać mi relację z tego, co się zda­
rzyło od chwili, kiedy opuściła pani Gaupås?

Inga opowiedziała wszystko ze szczegółami, choć pozwoliła sobie na drobne odstępstwa od prawdy. Kłamstwo nie przyszło jej łatwo, ale przecież wspólna kąpiel z Bjornarem nie miała chyba żadnego znacze­nia dla rozwoju wydarzeń? Oczywiście, że nie, uznała, usprawiedliwiając samą siebie.

28

Lensman kiwał głową z zadowoleniem, ale po chwi­li popadł w zamyślenie.

- Nie powinienem był zawiadamiać pana Gaupåsa
o Stenerze Roysholcie. Gdybym wiedział, że Bjornar
najął się u was na służbę, zebrałbym ludzi i pojmałbym
go. Uniknęlibyśmy nieszczęścia.

Inga zdrętwiała.

- Nieszczęścia? - spytała ze zdumieniem. - W Gau-
pas zdarzyło się nieszczęście?

Lensman odwrócił wzrok.

- A więc ona o niczym nie wie? Sądziłem,
że... - Zwrócił się do Emmy. - Sądziłem, że powie­
działa jej pani o wszystkim.

Emma sięgnęła po kostkę cukru.

- Nie, nie uczyniłam tego. Uznałam, że to obowią­
zek lensmana. Nie byłam świadkiem wypadku Nielsa.

Inga zerwała się na równe nogi, wsparła dłonie o blat stołu i krzyknęła:

- Niels miał wypadek?

Niels nie był mężem ze snów i marzeń, ale Inga nie życzyła mu bólu ani cierpienia. Ten człowiek miał wie­le wad, ale i parę zalet.

Kristoffer łagodnie skłonił ją, by usiadła.

- Uspokój się, Ingo. Pozwól mówić lensmanowi.
Inga wbiła wzrok w pana Thuesena. Lensman obtarł

usta chusteczką i niepewnie rozejrzał się wokół. Jego urząd otaczał nimb władzy i autorytetu, ale pan Thue-sen źle się czuł w roli posłańca złych wiadomości.

- Nie zastanawiała się pani, dlaczego zbieg podą­
żył za panią?

29

Inga uniosła brew.

Inga zamrugała oczami z przerażenia.

Laurens Storedal zdziwił się niepomiernie na widok starego służącego z Gaupås. Zniszczony powóz wto­czył się z łoskotem na dziedziniec, kara klacz targnęła głową, kiedy woźnica gwałtownie ściągnął wodze.

- Gulbrand - powitał go przyjaźnie Laurens. - Skąd
ten pośpiech?

Służący zeskoczył z wozu i zebrał wodze w jednej ręce.

- Niels został pobity przez Stenera Roysholta - wy­
jąkał.

30

Gulbrand zagryzł wargę i spojrzał prosto w niebie­skie oczy Laurensa.

Laurens cofnął się dwa kroki i oparł plecami o ścia­nę domu.

Laurens zrozumiał.

- Zaraz ją zawiadomię, a ty wracaj do Gaupås! Lu­
dzie w dworze cię potrzebują. Osobiście dopilnuję,
by Gudrun zaraz wyruszyła w drogę.

Gulbrand nie ruszył się z miejsca. Laurens domyślił się przyczyny.

- Wracaj - powtórzył. - Dotrzymam słowa.
Służący wdrapał się na kozioł i zaciął konia. Powóz

potoczył się żwirową alejką.

31

Laurens nie mógł dojść do siebie. Biedny Niels, miałby dokonać żywota, ginąc z ręki bezwzględnego przestępcy? Co za smutny koniec, pomyślał i wszedł do domu. Przed oczyma przetoczyły się mu sceny sprzed lat, wspaniałe chwile, które spędzili razem. Leczyła ich silna przyjaźń, której nie zmącił zapiekły konflikt z Kristianem. Niels ze wszystkich sił starał się ich pogodzić, a kiedy stracił resztki nadziei, pozostał przyjacielem ich obu.

Znalazł Gudrun w jednej z sypialni. Na chwilę za­trzymał się, chłonąc widok synowej z dzieckiem w ra­mionach. Twarz Gudrun była spokojna, a rysy mięk­kie, kiedy z dumą przyglądała się córeczce. Laurens bolał nad tym, że musi zakłócić tę idylliczną scenę.

- Gudrun! W Gaupås zdarzył się wypadek.
Gudrun spojrzała na niego z otwartymi ustami.

Czerwone plamy wystąpiły jej na policzki.

- Coś poważnego? - Wstała, trzymając córeczkę,
a na jej twarzy pojawił się wyraz przestrachu.

Laurens chwycił ją za ramię i poprowadził na dół.

- Tak - przyznał grobowym głosem. - Zostaw
Runę pod opieką Ragnhild i jedź tam.

Gudrun przytuliła małą do siebie opiekuńczym ge­stem.

- Nie - zaprotestowała. - Wezmę ją ze sobą.
Laurens chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymał.

Gdy Gudrun coś zdecydowała, nikt nie był w stanie skłonić jej do zmiany postanowienia. Jeśli Runa za­cznie marudzić, zajmą się nią służące z Gaupås. Naj­ważniejsze, by nikt nie niepokoił Nielsa.

32

- Spakuj jej rzeczy, bo nie wiem, kiedy... będzie po
wszystkim.

Gudrun stanęła i oswobodziła się spod jego uści­sku.

- Co masz na myśli?
Laurens podkulił ramiona.

- Twój ojciec leży na łożu śmierci, Gudrun. Je­
dziesz tam, by pożegnać się z nim na zawsze -. powie­
dział delikatnym głosem.

Pulchna twarz Gudrun pobladła, jej szare oczy po­ciemniały lekko. Pochyliła głowę, ale już po chwili wy­prostowała się z godnością i schowała usta za rąbkiem chusteczki.

- Poproś Martina, by zaprzągł konia - poleci­
ła - a ja przygotuję Runę do drogi.

Laurens odprowadził wzrokiem jej zwalistą sylwet­kę, obrócił się na pięcie i wyszedł, by spełnić jej proś-bę.

Martin postanowił odwieźć żonę i dziecko do Gaupås. Uznał za konieczne, by wesprzeć Gudrun w trudnej godzinie. Wdrapując sie na wóz, dostrzegł ślady łez na jej zaczerwienionym obliczu. Biedna Gudrun, miała utracić człowieka, który był jej najbliższy. Martin szyb-ko^odgadł, że Nielsa łączyła z córką szczególna więź, a kiedy Gudrun została gospodynią w Storedal, ta więź stała się jeszcze silniejsza. Co dziwne, Gudrun rzad­ko odwiedzała dom rodzinny, ale można to było łatwo wytłumaczyć mnogością nowych obowiązków.

33

Siedzieli blisko siebie. Czasami ich kolana dotykały się lekko, ale tym razem Gudrun nie odsuwała się. Wy­dawało się, że w ogóle tego nie zauważa.

Martin skierował spojrzenie na dziecko, które spa­ło słodko w dużym koszu, stojącym u ich stóp. Ruchy wozu ukołysały je do snu. Z początku Martin nie chciał mieć z nim nic do czynienia, wściekły, że Gudrun od­mawia podania nazwiska ojca dziewczynki. Dziecko stało się widocznym symbolem jej niewierności, zdra­dy, która w ogóle nie napawała jej wstydem.

Przed dwoma dniami Runa rozpłakała się żałośnie w kołysce, a Martin wpadł w złość, bo ani Gudrun, ani żadna ze służących nie pośpieszyły, by ją uciszyć. Mar­tin odłożył gazetę i podszedł do kołyski. Ujrzał małą za­czerwienioną twarzyczkę i usta otwarte do krzyku. Mała zacisnęła piąstki, a z jej oczu tryskały łzy. Kiedy położył dłoń na jej piersi, poczuł, jak serce dziecka bije w oszala­łym rytmie. Pod dotykiem jego ręki dziewczynka zaczę­ła łapać powietrze, a płacz przeszedł w żałosne łkanie.

Kiedy wsunął palec wskazujący w zaciśniętą piąst­kę i ze zdumieniem dotykał króciutkich paluszków, w jego sercu zaszła gwałtowna odmiana. Uczucia zala­ły go gorącą falą i w jednej chwili zrozumiał swój błąd: złości na Gudrun nie powinien przenosić na dziecko. Dziewczynka była już na tym świecie i nic tego nie mogło zmienić.

Ostrożnie wyjął małą z kołyski i położył ją sobie na ramieniu. Delikatnie pogładził ją po plecach. Dziew­czynka przestała płakać, słyszał jedynie jej cichutki oddech tuż przy uchu.

34

Gudrun pociągnęła nosem i wytrąciła Martina z za­myślenia. Poczuł się nieswojo, Gudrun bowiem rzad­ko dawała upust emocjom. Miałby objąć ją w geście współczucia czy udać, że nic nie zauważył? Wybrał to drugie rozwiązanie, nie wiedząc, jak by zareagowała na ten nagły odruch troski.

- Chcesz, żebym przyjechał po ciebie wieczo­
rem? - spytał, kiedy dotarli na miejsce.

Gudrun podniosła na niego zapłakane oczy i w ką­cikach jej ust pojawił się gorzki uśmiech.

- Nie, Martin. Poproszę Gulbranda, by nas od­
wiózł, kiedy... będzie po wszystkim.

Choć raz jej głos był miękki i przyjazny.

W tej samej chwili, kiedy lensman kończył zdawać re­lację z wydarzeń w Gaupås, drzwi dworu otworzyły się pod czyimś gwałtownym pchnięciem. Jeden z męż­czyzn biorących udział w pościgu wszedł energicznie do środka. Na widok zgromadzonych stropił się, za­trzymał i zdjął kapelusz.

- Panie Thuesen, złapaliśmy zbiega!

Lensman zerwał się z miejsca i uśmiechnął szeroko.

- To wspaniale! Gdzie jest ten morderca?
Mężczyzna obracał kapelusz w dłoniach.

35

- Wsadziliśmy go do lochu w domu lensmana.
Już znalazł się za kratkami!

Pan Thuesen cmoknął z zadowoleniem i zwrócił się do Kristiana.

- Dziękuję za gościnę. Wybaczy mi pan, że się już
pożegnam. Muszę przesłuchać tego łotra w lochu!

Ten dzień obfitował w nadmiar wrażeń. Inga jak przez mgłę dostrzegła, że Kristian wzdrygnął się na słowa lensmana. Czy chodziło o sposób, w jaki pan Thuesen wypowiedział tę kwestię? Nie, stwierdziła, patrząc, jak policzki ojca wolno przyoblekają się w bla­dość, on nie miał zwyczaju przejmować się takimi dro­biazgami.

I nagle zrozumiała: reakcję ojca wzbudził wyraz „loch"! Spojrzała na niego podejrzliwie. Wyraz twarzy Kristiana zdawał się potwierdzać jej przypuszczenie. Czyżby ojciec zawarł kiedyś bliższą znajomość z tym miejscem? Nie skomentował słów lensmana i nie wy­konał żadnego gestu, by się z nim pożegnać. Po prostu patrzył przed siebie.

Kiedy lensman i jego ludzie wyjechali, Inga otrząs­nęła się z otępienia. Nie miała czasu zostać tu dłużej! Jej mąż leżał ciężko ranny w Gaupås, balansując na cienkiej linie między życiem a śmiercią.

4

Niels nie umarł tej nocy, jak przewidywał lekarz, wszy­scy jednak zdawali sobie sprawę, że świeca jego życia się dopalała. Z należytą ostrożnością przeniesiono sę­dziego do jego własnej sypialni. Inga uznała to za ko­nieczne, bo łóżko i rzeczy Emilii znajdowały się w jej pokoju. W ten sposób nie zakłóci spokoju chorego, chcąc przebrać lub położyć córeczkę.

We dworze nastały chaotyczne dni, ale na całe szczęś­cie Inga nie musiała zajmować się gospodarstwem. Kri-stiane i Eugenie wypełniały przykładnie swoje obowiąz­ki, a Marlenę zatroszczyła się o zwierzęta.

Inga uradowała się, kiedy chłopiec stajenny lens-mana odprowadził Mikrusa. Starannie zbadała ogiera i stwierdziła, że nie doznał najmniejszego uszczerbku. Mikrus rżał donośnie, a Czarnulka wystawiła głowę z boksu. Chłopiec podprowadził Mikrusa do klaczy i konie otarły się chrapami w geście powitania.

Strumień sąsiadów i krewnych ciągnął do dworu,

37

wszyscy chcieli pożegnać się z sędzią. Indze nie przy­padło to do gustu, myśl, że będą gapić się na bezwład­ne ciało jej męża, wydała się jej odpychająca. Nikomu innemu to nie przeszkadzało, więc milczała. Zaglądała jednak do niego za każdym razem, kiedy pojawiał się kolejny gość, wygładzała włosy na głowie i ocierała śli­nę z kącików ust.

Gudrun przyjmowała te oznaki troski o jej ojca z nie­chęcią. W pokoju panowała atmosfera nienawiści i za­zdrości, ale Inga się tym nie przejmowała. Gudrun doce­niała, że ojciec ma dobrą opiekę, ale nie podobało się jej, iż to macocha przygotowywała go na ostatnią drogę.

- Ja to zrobię - burknęła, kiedy Inga weszła do po­
koju po raz czwarty. - Postaw miskę na komodzie, sama
go umyję.

Inga nie zaprotestowała i wymknęła się za drzwi.

Nie mogła zaprzeczyć, że na widok Runy, córki Gu­drun, doznała szoku. Koszyk z dziewczynką umiesz­czono w kuchni i wszystkie służące poświęcały jej mnó­stwo uwagi. Wystarczył jeden pisk i zaraz ktoś brał ją na ręce i uspokajał. Emilia rozpromieniła się, ujrzawszy niemowlę. Klękała przy koszyku, obserwowała Runę i z wielką ochotą dotykała jej i obrzucała pieszczotami. Czasami Inga musiała hamować jej zapał.

Inga przyglądała się obu dziewczynkom, ale szcze-

38

golną uwagę poświęcała Runie. Musiała przyznać, że Runa jest ładnym dzieckiem. Miała duże oczy bar­wy szarej, gładką, miękką skórę i małe czerwone us­teczka. Większość niemowląt rodziła się z czarnymi włosami, natomiast czubek głowy Runy zdobił nie­wielki kosmyk jasnych loków.

Imię dziewczynki też ją frapowało. Wiedziała, że to stary norweski wyraz znaczący „tajemnica". Czy Gu­drun wybrała je bez przyczyny, czy ze względu na zna­czenie? Runa była przecież mroczną tajemnicą Nielsa i jego córki...

Na trzeci dzień pojawiły się oznaki rychłej śmierci: sine paznokcie i chrapliwy oddech. Policzki Nielsa za­padły się, jego usta cały czas pozostawały otwarte.

Inga podeszła cicho do jego łóżka. Gudrun ledwo trzymała się na krześle.

- Odpocznij, Gudrun - powiedziała Inga. - Posiedzę
przy nim. Dam ci znać, gdyby jego stan się pogorszył.

Gudrun zamrugała powiekami, oczy miała zaczer­wienione.

Inga zrozumiała, że jej propozycja była kusząca. Córka Nielsa nie odeszła od łóżka umierającego od chwili, kiedy przybyła do dworu. Chwilami zapadała w sen, ale budziła się, kiedy ktoś wchodził do środka. Nie odmówiła Indze od razu, więc chyba naprawdę nie panowała już nad zmęczeniem.

- Sama nie wiem... - zaczęła Gudrun niepewnie. -
Powinnam zostać z ojcem.

39

- Ja z nim zostanę - powiedziała ostrożnie Inga.
Gudrun wyprostowała się.

- Tylko żeby mu się nie pogorszyło w twojej obec­
ności.

Inga zaniemówiła. Czyżby ta kobieta zamierzała prawić jej złośliwości w takiej chwili?

- Pogorszyło? - powtórzyła z niedowierzaniem.
Gudrun rzuciła hardo głową.

- Już od dawna życzysz mu śmierci! Jeśli udusisz
go, kiedy będę odpoczywać, to oskarżę cię o morder­
stwo!

Inga osłupiała. W pierwszej chwili nie wiedziała, co odpowiedzieć. Komentarz Gudrun był niesłycha­ny, ale Inga nie straciła panowania nad sobą. W końcu Gudrun była pogrążona w żałobie.

- Miejmy więc nadzieję, że nie umrze w twojej
obecności - odrzekła, siląc się na spokój - i nie będę
miała okazji obwinie cię o to samo.

Złapała Gudrun za ramiona i wyprowadziła z po­koju. Zdecydowanym ruchem zamknęła drzwi, zanim Gudrun zdążyła wygłosić kolejną kąśliwą uwagę.

Nad Gaupås zapadła noc. Inga wyglądała przez zie­lonkawe, nierówne szyby. Drzewa oświetlone sierpem księżyca rzucały długie cienie. Wierzchołki olbrzy­mich świerków kołysały się na wietrze.

Gulbrand zapalił dwie pochodnie przy drzwiach wejściowych. Miały się palić, póki Niels pozostawał przy życiu. Gest służącego wzruszył Ingę. Płomie-

40

nie pochodni chybotały się pod podmuchami wiatru. Ich blask docierał aż do okna.

Noc była długa i bezsenna. Inga mrugała raz po raz, by zwilżyć wyschnięte spojówki. Usiłowała czytać, ale w świetle samotnej świecy litery w książce ledwie były widoczne. Nie chciała zapalać kolejnych, by nie niepokoić Nielsa.

Kiedy świeca się dopaliła, Inga podniosła się z krze­sła, by wymienić ją na nową. W tej samej chwili Niels poruszył się i wydał z siebie dziwny gardłowy dźwięk. Dziewczyna opadła ńa krzesło i znieruchomiała. Umie­ra, taka myśl przebiegła je) przez głowę. Z napięciem nasłuchiwała odgłosów od strony łóżka. Miała ocho­tę wstać i obudzić Sigrid. Sigrid mogłaby powiadomić Gudrun, zastanawiała się gorączkowo, ale się nie poru­szyła. Jeśli Niels miał teraz dokonać żywota, to powin­na być u jego boku, a nie biegać po korytarzach.

Gwałtowne dreszcze wstrząsnęły ciałem sędziego.

- Niels, Niels - szepnęła Inga i położyła dłoń na
piersi męża, by go uspokoić. Pod czubkami palców
wyczuła zarys obojczyka i żeber, sędzia wychudł bar­
dzo w ciągu ostatniego tygodnia.

Niels poruszył głową i otworzył oczy. Jego wzrok był zamglony, spojrzał na nią bezradnie. Usiłował coś powiedzieć, ale nie zdołał.

- Jesteś w swoim łóżku - wyjaśniła ostrożnie
Inga. - Nie bój się, Niels. Bjernar został złapany i lens-
man wtrącił go do lochu. Już tutaj nie wróci. Nie do­
stanie ani ciebie, ani mnie.

Kącik jego ust opadł, ale nie sposób było powie-

41

dzieć, czy poruszył nim bezwiednie, czy usiłował się uśmiechnąć.

- Siedzimy przy tobie na zmianę - ciągnęła chao­
tycznie Inga - najczęściej jednak pilnuje cię Gudrun.
Nie odstąpiła od twojego boku, Niels. Chcę, żebyś to
wiedział.

Prawa ręka sędziego była bezwładna. Usiłował po­ruszyć lewą.

- Nie wytężaj się, Niels - uspokajała go. - Myślę,
że wiem, co chcesz powiedzieć. - Schyliła głowę i za­
myśliła się. Nie wiedziała, czy powinna zdobyć się na
szczerość. - Kazirodztwa nigdy ci nie wybaczę - ciąg­
nęła, unosząc czoło. - To był straszny czyn i wciąż nie
mogę uwierzyć, że to zrobiłeś. Widziałam twoją cór­
kę. Piękne dziecko, ale urodziło się ze skazą. Nie, Runa
nie jest upośledzona, ale ma kalekie rączki. Nie będzie
bardzo cierpieć z tego powodu, ale całe życie nosić bę­
dzie piętno zła, które wyrządziłeś Gudrun. Modlę się
do niebios, by ludzie ze wsi nigdy nie poznali prawdy.

Niels mrugnął jednym okiem. Z drugiego oka po­płynęły łzy.

- Musisz wiedzieć, Niels, że nigdy nie zdradzę wa- .
szej tajemnicy. Nigdy. I nie dlatego, że usprawiedli­
wiam wasz czyn, ale po to, by uchronić dziecko przed
niepotrzebnym cierpieniem. Gdyby prawda wyszła na
jaw, Runa przeżyłaby katusze.

Inga czuła się podle. Niels leżał bezsilny, nie mógł się bronić. Nabrała tchu przed ostatnim wyznaniem.

- Nie byłeś mężem, o jakim marzyłam. Dobrze
o tym wiesz. Ja też jednak nie stałam się twoją wy-

42

marzoną żoną. Darzyłeś własną córkę chorą miłością, a musiałeś się zadowolić mną. Czasami zastanawiam się, jakie mogłoby być nasze małżeństwo, gdybyśmy traktowali się z szacunkiem. Gdybym starała się ciebie pokochać... - Wezbrało w niej obrzydzenie na samą myśl, że mogłaby dzielić z nim łoże. - Przeszłość jest już za nami, Niels, i nie ma co gdybać. Nic nie wymaże naszych sprzeczek i kłótni.

Niels zacisnął powieki, łzy płynęły ciurkiem po jego pobrużdżonej twarzy.

Inga chwyciła jego dłoń i ścisnęła delikatnie.

- Ludzie dobrze o tobie mówią, Niels, i to wspo­
mnienie zachowam na zawsze. Służących traktowałeś
jak równych sobie i za to też należy ci się szacunek.

Z piersi sędziego wydobył się charkliwy dźwięk. Niels powoli rozwarł powieki i spojrzał przenikliwie na Ingę. Inga wstała i musnęła ustami jego czoło.

- Umieraj ze spokojem w duszy, Niels. Niech twoja
ostatnia podróż będzie spokojna, tak jak spokojne jest
teraz moje serce.

Zacisnął dłoń na jej dłoni, a po chwili uszła z niej cała moc. Sędzia patrzył szklistym wzrokiem w sufit. Inga westchnęła i zamknęła mu powieki.

Niels Gaupås nie żył.

Inga obudziła Sigrid.

Sigrid opuściła szybko stopy na podłogę i zaczęła pocierać oczy.

- Co się stało? - spytała z lekką irytacją.

43

- Zasnął spokojnie, Sigrid. Nie cierpiał. Musisz
pamiętać, że był już stary.

Sigrid pociągnęła nosem.

- Tak, wiem, ale... To takie dziwne, że już go nie
ma...

Inga poklepała ją pocieszająco po ramieniu.

- Rozumiem. Chcę, żebyś powiadomiła Gudrun.
Ona śpi na kanapie w gabinecie.

Sigrid skrzywiła się, ale nie odmówiła prośbie.

Inga zostawiła pasierbicę i ruszyła do kuchni, by roz­palić w piecu. Obawiała się reakcji Gudrun, ale i tak nic nie mogła poradzić. Zamierzała traktować płacz, złorzeczenia i bezrozumne uwagi z pobłażaniem. Tego dnia nie ma miejsca na swary, bo śmierć przeszła przez ten dom.

Zdążyła zagotować owsiankę, kiedy zwalista syl­wetka Gudrun pojawiła się w drzwiach. Jej blada twarz była spuchnięta od łez. Na widok dymiącego garnka pełnego strawy wydęła usta z wyrzutem.

Słowo „zwłoki" ledwie przeszło jej przez usta. Taka jednak jest rzeczywistość, pomyślała trzeźwo.

44

Gudrun podskoczyła ku niej z zaciśniętymi pięś­ciami.

Oszalała z bólu Gudrun zaczęła wymachiwać ra­mionami, ale Inga błyskawicznie chwyciła ją za nad­garstki.

Inga wzruszyła ramionami.

- To Niels wybrał mnie na żonę. Na dobre i na
złe.

Gudrun chlipnęła głośno i cofnęła się.

Inga westchnęła. Nie zatrzymała Gudrun, tylko skończyła przygotowywać poranny posiłek. Tysiące myśli przelatywało jej przez głowę, ale była zbyt zmę­czona, by nad nimi zapanować. Czekało ją mnóstwo obowiązków, na odpoczynek przyjdzie czas.

- Wieczorem będziemy wspominać naszych
zmarłych - oznajmiła, kiedy wszyscy zebrali się wokół
stołu. - Niels odszedł o świcie, doktor zjawi się rano,
by wystawić akt zgonu.

Spojrzała przelotnie na Gudrun, która znów się po-

45

jawiła. Najstarsza córka sędziego kurczowo ściskała dłonie.

- Gulbrand, możesz odmówić Modlitwę Pań­
ską? - spytała Inga, kiedy wszyscy się posilili.

Na ogorzałej twarzy służącego pojawił się wyraz nabożeństwa. Donośnym głosem zmówił Ojcze nasz, finalne „Amen" powtórzyli wszyscy zgromadzeni.

Panował nastrój powagi, kiedy ludzie rozchodzili się do swoich obowiązków. Inga została z Sigrid i Gu­drun.

- Powinnyśmy umyć ciało, zanim zjawi się le­
karz...


Inga uśmiechnęła się życzliwie do Sigrid, a ta odpo­wiedziała jej spojrzeniem pełnym wdzięczności.

Wyszukała śnieżnobiałą koszulę, uszytą specjal­nie na cele pochówku. Wciąż miała mętlik w głowie, ale starała się nie myśleć o Bjornarze i dramatycznych wydarzeniach związanych z jego osobą. Wspomnienie

46

tamtych chwil nadal przeszywało ją zimnym dresz­czem, a moment obecny wymagał od niej skupienia się na innych sprawach.

Trudno było uwierzyć, że żyła z Nielsem ponad dwa lata, a nawet spłodziła z nim córkę. Wciąż wzdrygała się z obrzydzenia, wracając pamięcią do tamtej strasz­nej chwili, choć czas jakoś zaleczył tę ranę. Wyblakłe wspomnienie powracało coraz rzadziej.

To było w jakiś sposób... dziwne, ta świadomość, że jej mąż leżał martwy w sypialni. Nie należała już do niego. Nie należała do żadnego mężczyzny. Była wolna. Wolna. Inga smakowała brzmienie tego słowa. Czuła nieomal fizyczną ulgę. Miała nawet ochotę się uśmiechnąć, ale się powstrzymała. Nie upadła jeszcze tak nisko, by cieszyć się ze zgonu męża.

Wzięła wykrochmaloną i wyprasowaną koszu­lę i ruszyła w górę schodów. Zatrzymała się przed drzwiami sypialni i zapukała.

Nikt nie odpowiedział.

- Kładę koszulę pod drzwiami - powiedziała. Gu­drun z pewnością usłyszała pukanie, ale nie zamie­rzała otworzyć. Inga pośpieszyła do swojego pokoju, by zapleść włosy i zmienić bluzkę przed przybyciem lekarza. Zajęta dzieckiem i wydawaniem poleceń służ­bie, dotąd nie miała na to czasu.

Ledwie się przebrała, kiedy na dziedziniec wtoczył się powóz doktora. Inga wygładziła fałdy ubrania i wy­szła go przywitać. Koszuli już nie było. Powodowana ciekawością Inga weszła do pokoju zmarłego.

Gudrun starannie zaczesała rzadkie kosmyki wło-

47

sów sędziego, ubrała go w czarne lniane spodnie i białą koszulę. Z zamkniętymi oczyma i ustami wyglądał jak pogrążony w spokojnym śnie. Złożone dłonie przycis­kały BibUc.

Gudrun stała nieruchomo na środku pokoju. Mu­siała domyślić się jej obecności, bo odezwała się gło­sem przepełnionym gorzkim żalem i niechęcią.

- Wyjdź, Ingo. Niels nie żyje i teraz już chyba może należeć do mnie?

Obróciła się wolno i zmierzyła ją tak nienawistnym spojrzeniem, że Inga musiała położyć dłoń na piersi, by uspokoić oddech.

5

Nielsa pochowano siódmego dnia po śmierci. Cały ten czas jego odświętnie przystrojone ciało leżało na ma­rach i dopiero bladym świtem Gulbrand i Torę prze­nieśli je do trumny. Trumnę wniesiono do największej izby, do której ciągnął strumień żałobników.

Kiedy Inga weszła do środka i zbliżyła się do trum­ny, by uczcić zmarłego minutą ciszy, spoczęło na niej wiele ciekawskich spojrzeń. Stanęła wyprostowana i skłoniła głowę, wiedząc, że przyszła na nią godzi­na próby. Ludzie przypatrywali się jej w poszukiwa­niu oznak żałoby, a ona walczyła z własnymi uczu­ciami. Ogarnęła ją żałość na myśl o tym małżeństwie, które nigdy nie dorosło do jej marzeń. Dla Nielsa też nie okazało się niczym szczególnym. Czuła się podle, bo właściwie nigdy nie była dla niego dobra. Niels nie chciał jej krzywdy, tylko po prostu nie potrafił zapa­nować nad pożądaniem. Z drżeniem wspominała ten pierwszy raz, wciąż słyszała echo własnego płaczu, jego

49

twardy głos, czuła stalowy uścisk dłoni, które ciągnęły ją w dół. Wciąż pamiętała przenikliwy ból, który zda­wał się rozdzierać jej ciało...

Niels pozostawał w niewoli własnej żądzy. Najgor­sze jednak było to, że sprowadził ją do dworu, by od­dalić od siebie podejrzenia. Kto mógł przypuszczać, że sędziego łączy chory związek z własną córką?

Inga nie życzyła mu nagłej śmierci, bo na nią nie zasłużył, ale nie potrafiła zdusić w sobie radości z tego, co zaszło. Niels nie mógł już stanowić o jej losie, a poza tym... A poza tym skończył się czas panowania Gu­drun! Teraz ona, Inga Karolinę Gaupås, stała się właś­cicielką zabudowań, lasów i pól, sprzętów i pienię­dzy, zwierzchniczką służby. Mogła posłać Gudrun do wszystkich diabłów, jeśli tylko przyjdzie jej na to ocho­ta!

Wzięła się w garść, tłumiąc tę nagłą ekscytację. Nie wypadało okazywać pychy, stojąc nad trumną małżonka. Haczykowate palce Nielsa spleciono mu na piersi, paznokcie obcięto. Ze zdumieniem dostrzegła, że ktoś, zapewne Gudrun, nasunął mu obrączkę ślubną z małżeństwa z Andrine na palec serdeczny lewej ręki, tak że złoto błyszczało teraz na obu jego dłoniach. Gu­drun powinna była spytać o zgodę, uznała Inga, ale nie zamierzała czynić jej z tego powodu wyrzutów.

Zapadnięte policzki Nielsa były gładko ogolone, przerzedzone siwe pasemka włosów ułożone sta­rannie na głowie. Wyglądał jak za życia, pomyśla­ła z nabożeństwem Inga. Rozcięcie na czole umy­to i oczyszczono, a brzegi rany nie były już pokryte

50

opuchlizną. I tak oto jej małżonek żegnał się z tym światem.

Skinęła głową w kierunku Gudrun i Sigrid i córki sę­dziego wystąpiły do przodu. Sigrid chwyciła ją za rękę i Inga poczuła, że dziewczyna nie panuje riad dreszcza­mi. Biedna Sigrid, pomyślała ze współczuciem, Niels był wprawdzie w podeszłym wieku, ale śmierć przyszła nań niespodziewanie. Na bladej twarzyczce Sigrid ma­lowało się cierpienie, ale Inga nie miała wcale pewno­ści, że utrata ojca była jedyną przyczyną jej zdenerwo­wania. Sigrid nosiła w sobie jakieś tajemnice, których znaczenia nie potrafiła sobie wytłumaczyć. Inga mia­ła nadzieję, że będzie przy niej, kiedy Sigrid przyjdzie zmierzyć się ze złymi myślami.

Gulbrand podniósł wieko trumny dostojnym ru­chem, położył je na miejsce i przybił spokojnie i z na­maszczeniem.

Na zewnątrz czekała Czarnulka przystrojona w wy­polerowaną, odświętną uprząż. Inga zdziwiła się, że to klacz, a nie Mikrus, odwiezie Nielsa na miejsce ostat­niego spoczynku. Słyszała, że kiedy znaleziono sędzie­go, Czarnulka zachowywała się niespokojnie. Sama zresztą też darzyła Mikrusa większym zaufaniem. Jed­nakże Gulbrand wiedział zapewne, co czyni, wybie­rając klacz. Tradycja nakazywała zresztą, by kary koń ciągnął karawan.

Kiedy trumnę złożono na wozie, ludzie zbili się w gromadę. Trumna nie była malowana, zbito ją z sos­nowych desek pozbawionych sęków. Drewno pięknie błyszczało i wciąż pachniało lasem. Wieńce spleciono

51

z czerwonych, żółtych i pomarańczowych liści. Barwy jesieni efektownie kontrastowały z zielenią świerko­wych gałązek i bielą szarf.

Dwóch starszych krewnych pana Gaupåsa poprze­dzało trumnę, niosąc zapalone świece. Poruszali się wolnym krokiem, miny mieli poważne i podniosłe.

Nagły podmuch wiatru przemknął nad dziedzińcem i zgasił lewą świecę. Kobiety krzyknęły z przestrachem i orszak żałobników stanął w miejscu. Torę zachował się rezolutnie, podbiegł i ponownie zapalił świecę.

Inga jęknęła i położyła dłoń na piersi. Wiedziała, co to za znak: zdmuchnięta świeca oznaczała kolejny zgon. Jeśli gasła prawa, śmierć czekała mężczyznę, jeśli lewa, kobietę.

Jakaś kobieta z dworu lub z żałobnego orszaku mia­ła wkrótce pożegnać się z tym światem.

Czarnulka wyprowadziła wóz z dziedzińca, a ludzie wciąż rozpamiętywali to zdarzenie. Inga poczuła, jak oblewa ją fala gorąca, a na czoło występuje zimny pot. Nie dawała wiary starym przesądom, a jednak nie po­trafiła przestać zastanawiać się, do kogo los kierował ostrzeżenie. Może do niej samej... Nie, miała nadzie­ję, że przepowiednia nie jej dotyczy. Dotąd spoglądała w przyszłość obojętnie, ale teraz pojawiła się iskierka nadziei.

Może zgaśnie świeca Sigrid? Mogło tak być, zasta­nawiała się Inga, bo dziewczynę coś gnębiło. Wszyscy to widzieli. Może zamierzała targnąć się na własne ży­cie? Inga wzdrygnęła się, odpędzając od siebie to przy­puszczenie, ale złe myśli nie chciały jej opuścić.

52

A może chodzi o Gudrun? O nie, ta kobieta była jak kot, który ma siedem żywotów.

To mogła być każda z nich, może któraś ze staruszek podążających za trumną. Choćby Emma. Należała do najstarszych kobiet w okolicy i wkrótce jej serce przesta­nie bić. Inga zadrżała i skierowała myśli na inny tor.

Pastor Mohr wygłosił piękne kazanie nad trumną Niel-sa. Byłoby dziwne, gdyby tego nie uczynił, bo Niels nie żałował grosza na potrzeby świątyni, a poza tym los duchownych zależał w dużej mierze od przychylności lokalnych urzędników. Pastor Mohr trząsł się z zimna w cienkiej sutannie i starał się skupić na sobie uwagę zgromadzenia.

Inga wiedziała, że Niels wysłał list do biskupa, in­formując go, że pastor skłamał pod przysięgą podczas procesu między Hedvig z 0vre Gullhaug a jej ojcem, Kristianem Svartdalem. Minie zapewne sporo czasu, zanim biskup rozpatrzy sprawę, ale pastorowi Mohro­wi ta lekcja cierpliwości wyjdzie jedynie na zdrowie.

Inga pochyliła głowę, usiłując się skupić. Nie wie­działa, skąd bierze się ta jej obojętność. Może po pro­stu nie zdawała sobie w pełni sprawy z tego, co zaszło. Emocje przyjdą później, kiedy jej uwagi nie będą już zaprzątać codzienne obowiązki.

Sądziła, że po dwóch utarczkach z Gudrun prze­stanie jej współczuć. Tymczasem widok Gudrun wal­czącej bezsilnie z łzami sprawił jej niewymowną przy­krość. Córka sędziego przyłożyła chusteczkę do ust,

53

by stłumić łkanie, a strumienie łez płynęły po jej pulch­nych policzkach. Obfite piersi Gudrun falowały i Inga pojęła, że pasierbica zanosiła się płaczem za zaciśnię­tymi zębami. Biedna kobieta, miała złożyć w ziemi cia­ło jedynego mężczyzny, którego kochała...

Ironia losu sprawiła, że w nawie kościoła Kristian Svartdal i Laurens Storedal znaleźli się obok siebie po obu stronach trumny. Z przodu postępowało dwóch kuzynów Nielsa, potem dwóch jego szwagrów, a na końcu dwóch odwiecznych wrogów.

Spojrzenia Kristiana i Laurensa spotkały się, kiedy obaj schylili się, by złapać za uchwyt trumny. Porozu­mieli się bez słów: na czas uroczystości obowiązuje za­wieszenie broni.

Stypa wlokła się niemiłosiernie. Inga prowadziła puste pogawędki z sąsiadami i dalekimi krewnymi Nielsa, których widziała po raz pierwszy w życiu. Zauważy­ła z niemałym zdumieniem, że wśród zgromadzonych panował zgoła... wesoły nastrój, jakby wszyscy już zdą­żyli zapomnieć, że sędziego złożono w ziemi parę go­dzin wcześniej. Flaga powiewała na maszcie na znak, że właściciel dworu pożegnał się z życiem.

Inga zezwoliła służbie na udział w stypie. Wydało się jej to oczywiste, Gulbrand i Torę znali Nielsa lepiej niż niektórzy z jego krewnych.

Wyszła do kuchni, by przynieść kolejne dzbany z pi­wem, kiedy usłyszała kroki za sobą. To była Hedvig. Stukała butami o drewniane deski podłogi. Inga nie

54

zatrzymała się, zmarszczyła jedynie czoło, wyczekując z niepokojem jakiejś kąśliwej uwagi.

Chwyciła dzbanki w obie dłonie i obróciła się.

Hedvig zagrodziła jej drogę. Koci uśmiech nie wró­żył nic dobrego.

- Nie widać po tobie żałoby!

Inga zaniemówiła i z wrażenia oparła się o stół. Od­stawiła niezdarnie dzbany, bo ręce nagle odmówiły jej posłuszeństwa.

To nie było właściwe określenie dla Torsteina, ale Inga nie panowała nad sobą.

Hedvig zatupała gniewnie nogami i chciała coś po­wiedzieć, ale w tej samej chwili w progu pojawiła się Gudrun.

- Ingo, mogę z tobą porozmawiać na osobności?
Nogi ugięły się pod dziewczyną. Wielki Boże,

czy ten koszmar nigdy się nie skończy? Ten dzień nale­żał do najdłuższych w jej życiu. Gudrun nigdy wcześ­niej nie zwracała się do niej z taką prośbą. Inga była

55

zaciekawiona, ale i zarazem zaniepokojona. Czy po­winna zdobyć się na odwagę i zostać sam na sam z tą nieobliczalną kobietą?

Podniosła głowę i podała dzbanki Hedvig.

- Zanieś je, przynajmniej się na coś przydasz.
Zaskoczona Hedvig wzięła dzbanki, odwróciła się

na pięcie i wymaszerowała z kuchni. -Mów!

- Nie tutaj - odrzekła Gudrun - wyjdźmy na we­
randę. Tu się kręcą ludzie, a moja propozycja przezna­
czona jest wyłącznie dla twoich uszu.

Niepokój Ingi wzmógł się, kiedy niezdarnie wkła­dała buty. Chciała znaleźć się za drzwiami, zanim Gudrun się na nią rzuci. To podejrzenie nieco ją za­wstydziło, ale> uważała, że Gudrun zdolna jest do wszystkiego.

- No więc czego chcesz? - spytała, kiedy znalazły
się w ogrodzie.

Gudrun nie śpieszyła się z odpowiedzią. Powoli umoś-ciła się na białej ławce stojącej pod oknem kuchennym.

Gudrun wystawiła twarz na promienie jesiennego słońca.

56

Inga nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać. W ży­ciu nie słyszała równie bezczelnej propozycji.

- Ty! Ty miałabyś.

Gudrun wyprostowała się hardo.

Gudrun zakołysała się jak kura na grzędzie.

- To tylko sześć miesięcy, Ingo! W lutym zwrócę ci
klucze i znów będziesz panią w Gaupås.

Inga nie posiadała się ze zdumienia.

Gudrun zerwała się z miejsca.

57

- Wcale nie musisz! - Wsunęła rękę do wewnętrz­
nej kieszeni żałobnego kostiumu i wyciągnęła jakiś
dokument. - Sporządziłam już umowę między nami.
Przeczytaj ją, Ingo, i podpisz w tym miejscu. - Wska­
zała palcem linijkę tekstu.

Inga obrzuciła dokument długim spojrzeniem. Rozpoznała pismo Gudrun. Nie miała wcale przeko­nania, że córka sędziego usiłuje ją oszukać, ale myśl o podporządkowaniu się jej na pół roku była jej cał­kowicie obca. Nie zdołałaby wytrzymać jednego dnia, długo walczyła o własną samodzielność. A zresztą dla­czego miałaby iść tamtej na rękę?

Odwróciła się, zamierzając odejść, ale Gudrun bły­skawicznym ruchem przytrzymała ją za rękę.

- Powinnyśmy zachowywać się jak ludzie doroś­
li - powiedziała łagodnie - same damy sobie radę
z tym problemem, nieprawdaż? Jesteś wdową po Niel-
sie, a ja jego najstarszą córką. Mam prawo, by...

Inga wyrwała się z uścisku.

.- Daj już spokój! Masz nieczyste zamiary, widzę to w twoim chytrym spojrzeniu. Nigdy nie byłaś dla mnie miła, aż tu nagle okazujesz mi taką troskę!

Ruszyła w kierunku schodów na werandę, ale Gu­drun skoczyła jak żbik i zagrodziła jej drogę. Inga przeraziła się, obróciła na pięcie i popędziła do drzwi frontowych. Nie patrząc za siebie, dopadła zadyszana do progu i weszła do środka.

6

Inga zatrzasnęła drzwi za sobą, nie mogąc zapanować nad drżeniem rąk. Zakręciło się jej w głowie, oparła się o ścianę i odchyliła w tył, by się uspokoić. Nie mog­ła w takim stanie pokazać się ludziom. Bezczelność Gudrun nie miała granic! Z początku nawet uwierzy­ła w zapewnienia o chęci pomocy, ale dziwny wzrok i natarczywość tej kobiety wzbudziły jej podejrzliwość. Gudrun nie powiedziała jej wszystkiego...

Siląc się na spokój, wkroczyła do salonu. Ludzie obracali się ku niej, ale Inga nie zwracała na to uwagi. Stoły wciąż uginały się pod półmiskami z jedzeniem, piwo lało się strumieniami.

- Ojcze... - Inga chwyciła Kristiana za rękaw ko­szuli. - Możesz poświęcić mi parę minut?

Kristian spojrzał na nią ze zdziwieniem, przeprosił uprzejmie swego rozmówcę i podążył za córką do ga­binetu.

Inga rzuciła się na fotel i zmęczonym gestem od-

59

garnęła kosmyki włosów z czoła. Boże, żeby ta sty­pa wreszcie się skończyła! Zwykle nie brała Emilii do swego łóżka, ale tego wieczora zamierzała poło­żyć się z córeczką. Będą dzielić się ciepłem, pomyślała z uśmiechem na ustach, a bliskość dziecka da uprag­niony spokój jej duszy. Już nie mogła doczekać się tej chwili.


Inga powstrzymała go ruchem dłoni.

- Nie, ojcze, nie przerywaj mi! Pozwól mi dokoń­
czyć, bo następnym razem już nie będę miała odwagi
tego powiedzieć. Proszę cię, żebyś został moim kura­
torem, aż nie ukończę dwudziestu jeden lat. Przypusz­
czam, że Gudrun chce w jakiś sposób przejąć całą
schedę, a ja nie zamierzam jej na to pozwolić. Jesteś
uczciwy, ojcze, i na pewno nie sprzeniewierzysz pie­
niędzy własnej córki.

60

Kristian ponownie chciał coś powiedzieć, ale Inga nie dopuściła go do głosu.

- To może dziwne - dodała pojednawczo - ale
stawiam jeden warunek. Ważny warunek. - Niebie­
skie oczy dziewczyny wpatrywały się w ojca stanow­
czo. - Musisz obiecać, że mnie nie wydasz za mąż!

Kristian westchnął głośno i odwrócił wzrok.

- Nigdy bym... nigdy... - Poddał się i pokręcił
gwałtownie głową. - Nie obawiaj się tego, moja miła.

Inga wzruszyła się. Ojciec nigdy nie poprosił jej o przebaczenie za to, że zmusił ją do małżeństwa. Ta re­akcja była w jakimś sensie przeprosinami. Wyraźnie ża­łował wyboru, którego dokonał dwa lata wcześniej.

- A więc mogę na ciebie liczyć?
Kristian uśmiechnął się krzywo.

Napięcie uszło z niej jak z przekłutego balonu. Inga oparła łokcie na stole i ukryła twarz w dłoniach. Zmę­czonym gestem potarła oczy i czoło.

61

Twarz Ingi rozjaśniła się w uśmiechu.

- Wracajmy do gości. Dziękuję, że zechciałeś mnie
wysłuchać.

Kristian wstał.

- Tego by tylko brakowało - powiedział zażeno­
wany. - Przecież jesteś moją córką.

Kristian upewnił się, że Inga zniknęła z pola widzenia, zanim podszedł do Gudrun. Gudrun nie zauważyła go od razu i kiedy wypowiedział jej imię, podskoczyła przestraszona, nieomal wylewając zawartość kieliszka.

Po wyrazie jej twarzy Kristian domyślił się, że Gu­drun wie, z czym przychodzi. Złożyła usta w dzióbek, gotując się do obrony.

Gudrun pociągnęła łyk ponczu i uśmiechnęła się z satysfakcją.

- Przed chwilą spaliłam to pismo.
Kristian zdumiał się.

62

Kristian wyprostował się i wbił wzrok w zacięte ob­licze Gudrun. Nie do wiary, że córki Nielsa i Andrine były aż tak różne: łagodna, skromna i miła Sigrid i Gu­drun, złośliwa intrygantka. Już w dzieciństwie zawsze stawiała na swoim, a po tragicznej śmierci matki stała się nie do zniesienia. Zwrócił kiedyś na to uwagę Niel-sowi, ale Niels zrobił się czerwony na szyi i wyjąkał, że dziewczynka przechodzi trudne chwile. Może Gu­drun zamęczyła ojca na śmierć, zastanawiał się teraz Kristian, tak że ojciec zaczął pozwalać jej na wszystko? No tak, Gudrun nie była łatwa we współżyciu, ale po­trafiła zająć się domem. Nie mając jej u swego boku, Niels musiałby zatrudnić gospodynię.

Kristian wziął się w garść. Nie wolno zapominać, że pochował tego dnia dobrego przyjaciela.

- Nie możesz sprawować kurateli nad Ingą, dobrze
o tym wiesz, Gudrun. O co ci właściwie chodzi?

Pytanie wywołało hipnotyczny blask w jej szarych oczach.

- Chcę tego, co do mnie należy! - syknęła. - Inga
musi podzielić spadek, żebym dostała swoją część!

Kristian cofnął się pod naporem jej słów. Dobrze wiedział, że ludzie potrafią bezwzględnie walczyć o ziemskie dobra, ale Gudrun chodziło o coś więcej. Postanowił się z nią podroczyć.

- To się da jakoś załatwić - oznajmił dyplomatycz-

63

nie. - Niels zostawił sporą sumkę. Jeśli Inga wydzie­li tobie i Sigrid część spadku, nie zostanie bez grosza przy duszy.

Z zatroskaniem wpatrywał się w cienką nóżkę kie­liszka, który Gudrun trzymała w dłoni. Miał wrażenie, że Gudrun zmiażdży ją siłą swojej złości. Otworzyła usta, aby rzucić jakąś pogardliwą uwagę, ale jej słowa zabrzmiały jak syk węża.

- No właśnie, Kristianie, musisz wreszcie sprawić, by Inga dostała to, czego pożąda. Ona nie ustąpi ani o krok, by zdobyć to, co inni kochają. Raz już tak zro­biła i nie zdziwię się, jeśli znów to powtórzy!

Energicznie odstawiła kieliszek na komodę i odda­liła się.

Kristian nie ruszył się z miejsca. Co Gudrun miała na myśli? Wprawdzie rozmawiał z nią ironicznym to­nem, ale przyznał przecież, że może dochodzić swych praw. Praw do majątku po matce. W zamyśleniu po­drapał się za uchem i odsunął na bok niesforne kos­myki włosów, które opadły mu na czoło.

To dziwne. Gudrun powiedziała najpierw, że Inga pragnie rzeczy materialnych. Potem jednak doda­ła niejasne sformułowanie: „to, co inni kochają". Za­brzmiało to nieomal tak, jakby miała na myśli jakąś osobę! To przecież niemożliwe, pomyślał z niepoko­jem, by jego córka sprzeniewierzyła się jednemu z naj­ważniejszych nakazów biblijnych: „Nie pożądaj żony bliźniego swego, ani jego sługi, ani jego służebnicy, ani żadnej rzeczy, która należy do bliźniego twego"?

64

Inga i Kristian zdążyli zamienić ze sobą kilka słów, za­nim krewni sędziego przystąpili do wygłaszania mów okolicznościowych.

Inga uniosła brwi. Ojciec musiał chyba zdawać so­bie sprawę, jak bardzo pragnie poznać rezultat tej roz­mowy?

Inga odetchnęła z ulgą.

- Mam taki zamiar. Uważam jednak, że mogła wy­
kazać się większym opanowaniem. Ta kobieta wie, jak
doprowadzić mnie do szału! - Ojciec uśmiechnął się
krzywo, więc Inga spuściła nieco z tonu. - Poza tym
chodziło jej o coś jeszcze - dodała, mrużąc oczy - ale
nie wiem, o co...

Podniosła wzrok i wyczytała z twarzy Kristiana, że jest podobnego zdania.

- Ukrywasz coś przede mną? - spytała z niepoko­
jem.

Kristian poluźnił krawat. Rumieniec na jego obli­czu był nieco silniejszy niż zazwyczaj. Chrząknął dys­kretnie i zaczął mówić.

- Wydaje mi się, że Gudrun chce cię zrujnować.

65

W każdym razie kiedy dowiedziała się, że po podziale spadku przypadnie ci całkiem spory majątek, bardzo się rozeźliła.

Mimo powagi sytuacji Inga roześmiała się.

Inga położyła dłoń na piersi.

Umilkł, a Inga spojrzała nań ze zdziwieniem. Dla­czego przerwał w pół słowa? Zacisnęła dłonie, czując, jak paznokcie wbijają się jej w skórę.

- Niels chciał się z tobą ożenić... - wydukał za­
wstydzony Kristian. - Błagał mnie o twoją rękę, a ja
niestety... dałem się przekonać. - Ostatnie słowa po­
wiedział ledwie słyszalnie. - Zawarłem pewną klau­
zulę w naszej umowie. Nie na piśmie, wierzyłem bo­
wiem, że Niels dotrzyma słowa. Mój wierny przyjaciel
mnie nie zawiódł.

Ingę paliła ciekawość. Wpiła wzrok w usta Kristia-na.

- Zażądałem, byś odziedziczyła Gaupås po jego
śmierci. Córki dostaną spadek po matce, Gaupås po-

66

zostanie twoją własnością na zawsze, niezależnie od tego, co Gudrun sądzi na ten temat! W testamencie Nielsa znajduje się odpowiedni zapis.

- Dlaczego? - spytała Inga drżącymi wargami.
Zdumiała się niepomiernie. Ojciec zabezpieczył ją na
przyszłość. Nie zawsze wykazywał tyle troski o nią,
ale Gaupås musiało mieć dla niego znaczenie szczegól­
ne. Nie rozumiała też, dlaczego Niels przystał na to żą­
danie. Znała wszak całą prawdę o tym szalonym uczu­
ciu, które jej mąż żywił do swojej najstarszej córki.

Kristian zakłopotał się.

- Częściowo dlatego, że znałem nieznośny charak­
ter Gudrun. Częściowo zaś, bo uznałem, że to ci się
należy.

Inga przełknęła ślinę i pokiwała głową.

- Poznaję po twoich oczach, że coś jeszcze leży ci
na sercu. Teraz jest właściwy moment, byś powiedział
mi o wszystkim. - Spojrzała na ojca błagalnie.

Kristian wbił wzrok w czubki swoich czarnych trze­wików.

- Gudrun sugeruje, że... pożądałaś jakiegoś męż­
czyzny. - Podniósł raptownie głowę i przygwoździł ją
oczyma. - Mam nadzieję, że to nieprawda?

Pytanie zabrzmiało jak wyrzut.

Inga wzdrygnęła się. Kłamstwo miało gorzki smak.

- Oczywiście! Gudrun musiała mieć Nielsa na
myśli. Przecież wiesz, jak bardzo była z nim związa­
na. Szalała z zazdrości, kiedy się pobraliśmy, przecież
to żadna tajemnica. Stałam się konkurentką w walce
o względy ojca.

67

Z emocji spociła się jak mysz, na szczęście na ciem­nej żałobnej sukni nie widać było plam. Musiała tra­fić ojcu do przekonania, ani słowem nie wspominając o kazirodczym związku. Niels nie żył, a ona przysięgła mu, że nie zdradzi tajemnicy, nie zbruka jego imienia. Zresztą straszna prawda o przyjacielu zraniłaby Kri-stiana do żywego.

Wyszedł z pokoju, kiedy jeden z kuzynów sędziego zadzwonił w kieliszek, by wygłosić mowę.

Strach wciąż wstrząsał ciałem Ingi. Szczękała zęba­mi, kręciło się jej w głowie. Otarła krople potu z czo­ła, zastanawiając się gorączkowo, czy Gudrun wie o jej związku z Martinem. Raczej nie, uznała z gorzkim uśmiechem, bo nie omieszkałaby o tym wspomnieć. Gudrun słynęła z ciętego języka i nie zmilczałaby, nie­zależnie od tego, czy kocha Martina, czy ma go za nic. Inga pamiętała te żałosne boje, jakie toczyły o Niel-sa. Gudrun najchętniej uczepiłaby się jego rękawa, Inga z przyjemnością wysłałaby go do piekła. Nie, sło-

68

wa, które powtórzył )ej Kristian, miały źródło w miło­ści Gudrun do zmarłego ojca.

Cały ten czas Inga unikała towarzystwa Martina, ale on nagle pojawił się przed nią.

- Wyrazy współczucia - powiedział miękko i wy­
ciągnął rękę.

Inga uścisnęła jego dłoń z zawstydzeniem.

- Dziękuję - powiedziała i skłoniła głowę. Czuła cie­
pło jego ciała i nagle zdała sobie sprawę, że ich związek
był dużo głębszy niż to, co łączyło ją z Bjornarem. Do żni­
wiarza czuła jedynie zwierzęce pożądanie, więź z Marti­
nem miała inny smak... Jego widok napełnił ją radością,
smutkiem i tęsknotą. Kochała go szczerze, każdego ranka
przeklinała los, który nie był dla nich łaskawy.

Miała nieomal ochotę zapytać Martina, czy zasta­nawiał się nad tym, że została wdową. Wiedział, oczy­wiście, o tym, ale czy rozumiał, co to oznacza? Była wolna, mogła wyjść za mąż, za kogo chciała. To praw­da, tyle że Martin nie był wolny. Inga musiała poha­mować emocje. Nie wypadało rozmawiać o tych spra­wach w takiej chwili, mając tłum ludzi wokół siebie.

- Pożegnamy się już, Ingo - powiedział Martin
i cofnął dłoń. - Gudrun chce wracać do Runy i...

Urwał, bo Gudrun pojawiła się u jego boku. Rze­czywiście powinna była wrócić do niemowlęcia, ciem­ny materiał sukni na jej piersiach znaczyły duże plamy od mleka. Gudrun usiłowała je zakryć, ale bez powo­dzenia.

69

Martin uśmiechnął się smutno i ruszył do wyjścia.

Gudrun stała, przestępując z nogj na nogę. Wyraź­nie zamierzała coś powiedzieć.

- Nie potrzebuję kuratora. Wiedziałaś o tym, ję­dzo - syknęła Inga i zanim Gudrun zdążyła zareago­wać, rozpłynęła się wśród gości.

7

Przez cały tydzień Inga spotykała się z troskliwością służby. Nikt nie wspominał o Nielsie, wszyscy stara­li się ulżyć jej w obowiązkach. Eugenie zajmowała się domem i doglądała Emilii, Torę zjawiał się pół godzi­ny wcześniej, by oporządzić konie, a Kristiane i Mar­lenę utrzymywały porządek w zabudowaniach gospo­darczych.

Inga chętnie pozwoliła sobie na kilka dni bezczyn­ności. Dzień po pogrzebie zapłaciła Trygyemu za wy­dajną pracę przy żniwach. Wiedziała, że Niels zdążył rozliczyć się z Arnem i Erlingiem. Teraz jednak musia­ła podjąć decyzję co do dalszego ich losu i nie bardzo wiedziała, co począć.

Kiedyś zaproponowała Nielsowi, by zatrudnił Bjornara na stałe, ale na całe szczęście nic z tego nie wyszło. Z wdzięcznością pomyślała olensmanie, któ­ry w samą porę zdemaskował przestępcę. Zadrżała na myśl, że o mały włos nie podpisała z nim umowy.

71

Odnalazła Gulbranda przed stajnią. Służący strzygł ogon i grzywę Mikrusa.

- Chciałabym podpisać umowę z Arnem lub Er-
lingiem. Nie na cały rok, ale do czternastego kwietnia,
jak nakazuje tradycja. Co o tym sądzisz?

Gulbrand pokraśniał z dumy, że Inga pyta go o radę.

- Obaj garną się do roboty. To trudny wybór.
Inga ostrożnie poklepała Mikrusa między uszami.

Koń przysunął łeb do jej piersi i połaskotał ją w szyję.

- Może potrzebujemy obu?
Gulbrand opuścił nożyce.

Gulbrand chrząknął dyskretnie.

Gulbrand pokiwał głową.

Gdyby Inga nie odeszła, wypowiedziawszy te sło­wa, zobaczyłaby, że Gulbrand zamknął oczy i wes­tchnął zatroskany.

72

Czasami Inga wspominała Bjornara. Ogarniał ją smu­tek na myśl, że okazał się kimś innym niż człowiek, którego wszyscy znali. Pracował rzetelnie, zachowy­wał się uprzejmie i miał ten niezwykły błysk w oku. Nie była jedyną osobą, którą oczarował uśmiechem, zabawnymi replikami i uczynnością. Dlaczego, do dia-ska, nie był po prostu Bjornarem?

Okazał się wyrachowanym mordercą. Inga zatrzęsła się ze strachu. Przyjęli go na służbę, a ona, pani dworu Gaupås, wpuściła go do łóżka. Czy żałowała tego? Nie, pomyślała hardo, mogłaby żałować, gdyby to się zda­rzyło raz. Nie można żałować czegoś, co robiło się wie­lokrotnie. Tak po prostu bywa, kiedy człowiek naiwnie odda się w niewolę pożądaniu.

Październikowy wiatr dmuchał chłodem. Rankiem rosa zamieniała się w szron, który znikał po wschodzie słońca. Inga złapała się na dziwnych myślach: czy w lo­chu jest zimno? Czy Bjornar marzł nocami? A może lensman wyposażył go w pled? Wiedziała, że więź­niom podawano marny posiłek. Czy Bjornar najadał się do syta?

Poirytowana własną naiwnością, odsunęła te myśli od siebie. Nie zamierzała się o niego troszczyć. Bjornar zniknął z jej życia. Nie powinien w ogóle się w nim po­jawić, ale co się stało, to się nie odstanie.

Zajęła się dokumentami. Nie miała pojęcia, że Niels miał tyle spraw na głowie. Zamierzała posortować do-

73

kumenty najlepiej jak umie i przekazać cały plik nowe­mu sędziemu. W tej samej chwili przypomniała sobie o metalowej skrzyneczce przechowywanej w szufla­dzie komody. Nikt już nie mógł powstrzymać jej przed zajrzeniem do środka! Nie miała wprawdzie klucza, ale dotąd nie było to żadną przeszkodą. Wiedziała, jak dobrać się do zawartości... Poczuła dreszcz emocji. W tej samej chwili ktoś zapukał do drzwi gabinetu.

- Wejść - powiedziała władczo.

Gulbrand wsadził głowę w szparę i uśmiechnął się niepewnie.

Inga odłożyła na bok plik papierów.

- Wejdź do środka, Gulbrand.

Zawstydzony podszedł do biurka i na blacie położył nóż. Indze zrobiło się gorąco. Co to miało znaczyć?

74

steś taka miła. Widzę, że się zamęczasz - dodał poważ­nie. - Może masz za dużo na głowie? Inga zaczerwieniła się.

- Może - szepnęła.
Zapadła cisza.

- Noś go pod suknią - odezwał się w końcu Guł­
brand. - Kobiecie nie przystoi chodzić z nożem, który
godny jest mężczyzny.

- Tak też zrobię - zapewniła go Inga.
Gułbrand ociągał się z odejściem. Inga poczuła

ukłucie niepokoju.

- Nie bez powodu daję ci ten nóż, Ingo...

Więc jednak, wzdrygnęła się. Gułbrand musiał mieć jakiś ukryty zamiar, wręczając jej ten podarunek.

- Doświadczyłaś boleśnie własnej bezbronno­
ści, kiedy Bjornar pokazał swoje prawdziwe obli­
cze - mruknął Gułbrand ze spuszczoną głową. - To
może się powtórzyć. Jesteś tylko kobietą, Ingo, nie po­
winnaś się zawahać i użyć go, gdyby... gdyby...

Ostrzeżenie podziałało na nią jak zimny prysznic. Mimowolnie ciaśniej owinęła się szalem.

Ukłonił się uprzejmie i opuścił gabinet.

75

Inga zadrżała. Była wdzięczna Gulbrandowi za ostrzeżenie, ale jego słowa wzbudziły w niej lęk. Ten mądry człowiek wiedział, co w trawie piszczy. Posta­rzał się i niedomagał, ale wciąż nie utracił niezwykłej umiejętności przewidywania zdarzeń. Nie był jasno­widzem, lecz znawcą ludzkiej duszy. Potrafił przejrzeć czyjeś złe zamiary.

Nie bez powodu sprezentował jej ten ozdobny nóż. I nie bez powodu nakazał jej nosić go pod odzieniem. Może dlatego, by napastnik nie był przygotowany na opór. Pewnie dlatego, westchnęła i zdmuchnęła świecę.

Przypomniała sobie tamten epizod, kiedy Euge­nie przeraził jakiś mężczyzna przyglądający się im zza szyby. Wciąż nie wiedzieli, kto to był. Inga uznała, że Bjornar. Bjornar, a właściwie Stener Reysholt, szpie­gował ją. Nie mogła pojąć, dlaczego to robił; w końcu doszła do wniosku, że jest niespełna rozumu. Tacy lu­dzie zdolni są do wszystkiego.

Pocieszała się myślą, że tajemniczy mężczyzna znik­nął mniej więcej w tym samym czasie, kiedy Bjcrnar trafił do więzienia. Więc to on pewnie kręcił się koło Gaupås.

A jednak nie mogła się uspokoić. Nie miała pewno­ści, czy nieznajomy i Bjornar to ta sama osoba. I dla­czego Gulbrand uznał za stosowne ostrzec ją właśnie teraz, kiedy Bjornar od dawna siedział za kratkami?

8

Sigrid podjęła decyzję. Zamierzała właściwie rozmó­wić się z Torsteinem zaraz po rozprawie, ale śmierć ojca pokrzyżowała jej plany. Teraz życie w Gaupås znów toczyło się utartymi koleinami.

Ze wzruszeniem Sigrid spakowała deskę do maglo­wania, którą dał jej Torstein na znak, że w przyszłości będą razem. Delikatnie przesunęła palcem po uchwy­cie uformowanym na kształt konia z rozwianą grzywą. Uchwyt świetnie leżał w dłoni i Sigrid pomyślała ze smutkiem, że nigdy nie użyje tej deski, by wyprasować ubranie Torsteina. Płaską część Torstein ozdobił orna­mentem z róż o sześciu płatkach i trójkątów. Między plątaniną nacięć wyrył napis: „1908 Pan będzie strzegł twego wyjścia i przyjścia".

Sigrid była na krawędzi płaczu, kiedy owijała te piękne dekoracje suknem. Torstein nie powiedział jej całej prawdy, kiedy rozmawiali o powodach, dla któ­rych Hedvig pozwała Kristiana przed sąd. A co gorsze,

77

pociągnęła nosem, wcale nie przejął się tym, że Inga doznałaby krzywdy, gdyby jej dom rodzinny przeszedł w ręce rodziny z 0vre Gullhaug.

Torstein nie zrobił jej niczego złego, ale nie mogła pozwolić, by przyszły mąż ją okłamywał. Wysoko ce­niła wzajenme zaufanie, a Torstein zawiódł ją w tym względzie.

Była przygnębiona, ale szła zdecydowanym kro­kiem w kierunku 0vre Gullhaug. Torstein zbladł na jej widok, ale jego twarz zaraz się rozjaśniła.

Sigrid stanęła na schodach. Nie zamierzała wejść do środka, nawet gdyby ją poprosił. Chciała już mieć to za sobą. Podała mu zawiniątko.

- Sigrid! Chyba nie mówisz poważnie... - Patrzył
na nią zdumiony, opuszczając wolno ręce.

Sigrid zadrżała i odwróciła wzrok.

- Tylko nie próbuj mnie namawiać, bym przyjęła
ją z powrotem - pisnęła.

Torstein zamknął drzwi za sobą, ujął ją pod pod­bródek i zmusił, by podniosła głowę.

- Zawiodłem się na tobie, Sigrid. Naprawdę. Dla­
czego to zrobiłaś?

Sigrid delikatnie oswobodziła się z uchwytu. Nie chciała pogarszać sprawy.

- Okłamałeś mnie, Torstein, a tego nie mogę zaak­
ceptować.

78

Torstein nie odezwał się.

Sigrid podniosła głowę. Jej słowa wprawiły go w za­kłopotanie. Nie wiedział, czy protestować, czy przy­znać się do winy.

Torstein zamrugał oczyma na dźwięk tych brutal­nych słów.

Sigrid nie miała pojęcia, skąd bierze siły. Zwykle nie dochodziła swoich racji z takim uporem. Z bólem odrzucała zaloty takiego przystojnego młodzieńca, ale przecież ją oszukał. I Ingę też.

Odwróciła się, by odejść, ale Torstein przytrzymał ją za ramię.

- Tak łatwo się nie poddam - oznajmił. -1 tak bę­
dziesz moja.

Sigrid zadrżała i ruszyła przed siebie. W jego głosie nie było groźby, tylko pewność siebie, która ją przera­ziła.

79

Torstein rzucił pakunek na stół z taką siłą, że uszkodził deskę, ale w ogóle się tym nie przejął. Hedvig podskoczyła z przestrachem.

Hedvig zacisnęła usta.

Hedvig przyciągnęła sobie drugie krzesło i usiadła koło syna.

Torstein nie wiedział, czy unieść się gniewem, czy czekać na dalszy ciąg. Nie odezwał się, by nie uła­twiać matce zadania. Spodziewał się, że powie coś ne­gatywnego o jego wybrance. Wbił wzrok w jej usta.

- Pamiętaj o tym, że Niels nie żyje... - Hedvig

80

uśmiechnęła się słabo. - W naszej społeczności jest dość dziewcząt, które są lepszą inwestycją, że się tak wyrażę.

Torstein nie posiadał się ze zdumienia. Słowa matki wstrząsnęły nim do głębi.

81

- No nie... Za dużo sobie pozwalasz - syknę­
ła Hedyig, a jej zielonkawe oczy zaczęły miotać isk­
ry. - Nikt nie będzie mówił do mnie takim tonem,
a już zwłaszcza nikt z mego rodu. Powinieneś pamię­
tać, pyskaczu, że gospodarstwo dziedziczy Torbjern!

Torstein zaniemówił. Nie znalazł słów, którymi mógłby przeciwstawić się tej groźbie. Czyżby matka zamierzała pozbawić go tytułu własności do ziemi? Przecież sama nalegała, by ta sprawa nie ujrzała świat­ła dziennego. Dobrze wiedział dlaczego: wstydziła się wyznać, że Halvdan nie jest jego ojcem. W sądzie wy­szło na jaw, że spłodziła go z mężczyzną, który nazy­wał się Mons Arnesen. Torstein w życiu go nie spotkał. Matka nieraz sprawiła mu zawód, ale nigdy wcześniej nie zraniła go tak boleśnie.

Nigdy nie wprowadziłby w czyn tej groźby, ale mat­ka nie musiała o tym wiedzieć. Torstein przeciągnął dłonią po włosach, jego czoło pokryło się potem.

- Nie kłóćmy się - powiedział pojednawczo. - Je­
steśmy dobrą rodziną, nie rozbijajmy jej od środka.

Hedvig nie zmieniła wyrazu twarzy, ale złość ją opuściła. Zmiękła jeszcze bardziej, kiedy Torstein uśmiechnął się przepraszająco.

82

Hedvig odwróciła się wolno w jego kierunku.

- Tak. Nie sądzisz, że to prawdopodobne?

Torstein zamyślił się. Sigrid powiedziała wyraź­nie, że zrywa zaręczyny ze względu na Ingę. Uznała, że zdradził je obie. W słowach matki mogło tkwić zia­renko prawdy.

Hedvig wbiła w niego hipnotyczny wzrok.

- Zaufaj mi - poprosiła. - Przeprowadzę z nią spo­
kojną rozmowę.

Torstein wolno pokiwał głową. Gotów był na wszystko, by odzyskać Sigrid. Udzielił matce błogosła­wieństwa na drogę, choć szczerze wątpił, że zachowa się poprawnie.

Inga dostrzegła Hedvig z okna pokoju na piętrze, gdzie zajęta była. sprzątaniem szuflad w komodzie. Hedvig

83

szła przez trawnik zdecydowanym i szybkim krokiem. A ta z czym znów przychodzi?

Zbiegła po schodach, by spotkać Hedvig na progu, zanim któraś ze służących wpuści ją do środka. Otwo­rzyła drzwi w tej samej chwili, kiedy tamta zamierzała w nie zapukać.

- Czego chcesz? - spytała lodowatym tonem.
Hedvig zamarła z ręką wyciągniętą w powietrzu.

- To twoja sprawka! - prychnęła gniewnie. - Do­
brze o tym wiem.

- Moja sprawka? - powtórzyła Inga.
Hedvig przysunęła twarz do jej twarzy.

- Nie udawaj niewiniątka. Ty kazałaś Sigrid ze­
rwać zaręczyny!

Inga cofnęła się zaskoczona. Biedna Sigrid, taka była jej pierwsza myśl. Musiała mieć poważny powód, by podjąć tak drastyczną decyzję. Zaręczyny uważano za umowę wiążącą obie strony. Na szczęście dla Sigrid niepisane reguły nie były już tak surowe jak dawniej. Sto lat wcześniej ukarano by ją grzywną i pięcioletnim zakazem zamążpójścia. A teraz... teraz Hedvig oskar­żała ją o to, że skłoniła Sigrid do zerwania związku z Torsteinem.

Hedvig nie zareagowała na tę zniewagę.

84

- Chcę porozmawiać z Sigrid - powiedziała sta­
nowczo i postąpiła do przodu.

Inga zagrodziła jej drogę.

- Nie ma mowyf Nie będziesz mi tu jej stawiać na
baczność. Postój tutaj - dodała - zapytam Sigrid, czy chce
z tobą mówić. - Nie czekając na odpowiedź, zatrzasnęła
jej drzwi przed nosem. - Sigrid, Sigrid! - zawołała łagod­
nie. - Matka Torsteina chce z tobą porozmawiać.

Nie doczekała się odpowiedzi. Weszła na schody i krzyknęła głośniej:

- Sigrid, czy Hedvig może się z tobą rozmówić?

- Nie! - Wrzask Sigrid mógł skruszyć ściany.
Inga wzdrygnęła się, cofnęła i uchyliła drzwi. ,

- Opuść nasz dom, Hedvig. Nikt z domowników
nie chce cię widzieć.

Nie starała się ukryć, że odmowa Sigrid sprawiła jej satysfakcję. Hedvig przyzwyczaiła się, że jej wola jest rozkazem.

- Sigrid nie ma prawa traktować mojego syna w ten
sposób! - krzyknęła Hedvig. - Czy ta chuda koza wy­
obraża sobie, że może odmówić mu bezkarnie? Wpuść
mnie do środka, Ingo, to...

Przerwała zdyszana, złapała za drzwi, usiłując prze­cisnąć się obok Ingi.

Inga nie ruszyła się z miejsca, zdumiona bezczel­nością Hedvig.

- Co ty wyprawiasz?

Przytrzymała drzwi, ale Hedvig była silną kobietą. Szpara powiększyła się. Inga nie mogła uwierzyć w to, co widzi: tamta próbowała siłą wedrzeć się do jej domu.

85

- Erling - sapnęła Inga, przywołując do siebie żni­
wiarza, który pojawił się w drzwiach werandy.

Erling zdziwił się, ale zaraz zrozumiał powagę sytu­acji.

- Jakieś problemy? - spytał, ustawiając się za Ingą.
Inga puściła klamkę i Hedvig poleciała w tył.

- Mamy nieproszonego gościa. Możesz wskazać
mu drogę do wyjścia?

Hedvig zacisnęła oczy w wąskie szparki.

- Ty... ty... - Jej palec zawisł oskarżycielsko w po­
wietrzu.

Erling chrząknął.

- Słyszała pani, co powiedziała gospodyni. Proszę
odejść, albo osobiście wyrzucę panią z dworu.

Hedvig prychnęła, zatupała nogami ze złością i od­daliła się. Szła wyprostowana jak struna, szeleszcząc nakrochmalonymi sukniami.

Indze zmiękły kolana, musiała oprzeć się o ścianę.

Zaczerwieniła się z zażenowania i nic więcej nie powiedziała. Należało utrzymać pewien dystans mię­dzy domownikami a pracownikami najemnymi. Tych ostatnich nie zamierzała informować o przyczynach konfliktu z 0vre Gullhaug.

- To dobrze, że byłeś w pobliżu - zakończyła
z wdzięcznością.

9

- Hedvig sobie poszła, Sigrid. Mogę wejść do środ­
ka?

Inga stała pod drzwiami pokoju pasierbicy. Nie za­mierzała wejść bez jej zgody.

Ciszę przerwało słabe szlochanie.

- Sigrid - powiedziała miękko Inga - musimy po­
rozmawiać.

Sigrid głośno wytarła nos w chusteczkę. Ingę zdjęła litość do dziewczyny. Zazwyczaj była grzeczna i układ­na, więc ta nagła zmiana w jej zachowaniu musiała bu­dzić niepokój.

- Wejdź - dobiegł jej w końcu niechętny głos.

Sigrid leżała zwinięta na łóżku, ściskając kurczo­wo poduszkę między rękoma. Na widok Ingi spuści­ła wzrok, by ukryć zaczerwienione i zapłakane oczy. Nie miała już wiele sił, Inga dostrzegła to od razu. Po­stanowiła przejąć inicjatywę i usiadła na środku łóż­ka. Sigrid cofnęła się, lecz Inga nie zamierzała ustąpić.

87

Przysunęła się bliżej, opierając się plecami o dziewczy­nę, i nachyliła się ku jej rozognionej twarzy.

- Miła moja - zaczęła niepewnie i pogłaskała Si-
grid po gorącym policzku - nie wiedziałam, że masz
w sobie tyle mocy, by samodzielnie podjąć taką decy­
zję.

Wargi Sigrid zadrżały.

- Nie płacz - poprosiła łagodnie Inga - nie zamie­
rzam cię krytykować. Dlaczego zerwałaś zaręczyny?
Czy Torśtein cię skrzywdził?

Sigrid myślała przez chwilę, a potem energicznie pokręciła głową.

Inga zdziwiła się. Jeśli Torśtein zachował się właści­wie, Sigrid nie miała powodu, by zrywać związek.

- Tak. Powiedział, że jest prawowitym spadkobier­
cą Svartdal.

- Spytałaś go o to?
Sigrid skinęła głową.

- Tak, kilka dni przed rozprawą. Stwierdził,
że Hedvig nie będzie cierpieć za to, że Kristian wziął ją
kiedyś gwałtem.

Inga poczuła przypływ nagłej złości. To podłe, że Hedvig tak namieszała w głowie własnemu synowi! Uważała zapewne, że wyświadcza przysługę Torsteino-wi, ale dobra matka nie powinna siać podejrzeń. Krew pulsowała jej w skroniach i z najwyższym trudem za-

88

panowała nad emocjami. Nie było sensu denerwować Sigrid ponad potrzebę.

Mimo powagi sytuacji Inga uśmiechnęła się. Ta do­bra, miła dziewczyna postąpiła tak ze względu na nią! Ze wzruszeniem ścisnęła jej dłoń.

- Dobrze wiedzieć, że stanęłaś po mojej stronie.
Masz cenną zaletę, Sigrid, potrafisz wczuć się w los in­
nych ludzi. Pielęgnuj ją w sobie, bo czyni ona z ciebie
dobrego człowieka.

Sigrid ucieszyła się z pochwały.

- W takim razie niełatwo ci było postąpić w ten
sposób - stwierdziła Inga. - Chcesz odtrącić miłość ze
względu na mnie i z powodu błędów Torsteina?

Sigrid podniosła na nią strwożony wzrok.

Mięśnie na twarzy Sigrid zagrały, a dziewczyna po­grążyła się w zadumie.

89

Sigrid wykrzywiła usta.

- Sama jesteś dość mściwa!

Ingę rozbawiła szczerość dziewczyny.

- Nie zaprzeczam. A jednak... Kiedy podejmujesz
najważniejsze decyzje w życiu, powinnaś okazać po­
błażliwość ludziom, którzy cię skrzywdzili. Już dawno
wybaczyłam ojcu, że oddał mnie Nielsowi za żonę...

Urwała speszona, bo przemawiała wszak do córki sędziego. A poza tym nie powiedziała prawdy, wspo­mnienie tamtych chwil wciąż sprawiało jej ból. O nocy poślubnej w ogóle bała się myśleć, bo jej wyrozumia­łość tak daleko nie sięgała.

90

których zerwałaś zaręczyny, i określisz warunki waszej wspólnej przyszłości. Powinnaś zażądać, by Hedvig nie wtrącała się w wasze sprawy! - Inga podniecała się coraz bardziej. Jej samej udało się uniknąć nadzoru teściowej, ale za to przeżyła dwa lata z Gudrun. Wy­chodziło na to samo.

Tego samego wieczora w Storedal Gudrun opadła na fotel koło Martina i jęknęła:

- Jestem wykończona! Nie mam już sił...

Martin siedział, trzymając kota na kolanach i prze­glądając gazetę. Uznał, że się przesłyszał. Minęło kil­ka sekund, zanim jego mózg przetrawił tę informację: Gudrun skarżyła mu się na coś!

- Mam prośbę. Mógłbyś dzisiaj położyć Runę?
Martin zamrugał oczyma. Jego żona znajdowała

91

się chyba na krawędzi załamania nerwowego, nigdy bowiem nie przemawiała do niego takim łagodnym tonem. Poza tym zawsze sama zajmowała się córką. Ragnhild często oferowała się z pomocą, ale Gudrun nigdy z niej nie skorzystała.

Gudrun podniosła się z fotela.

- Połóż ją rta brzuszku - pouczyła Martina. - Do­
brej nocy, moja mała - dodała i pogłaskała córeczkę
po miękkim policzku.

Martin stał jak zauroczony. Serce mu rosło na wi­dok tej cudownej istoty. Runa jest pięknym dzieckiem, pomyślał z czułością, wsłuchując się w bicie małego serduszka.

Gudrun uśmiechnęła się z zażenowaniem i cofnęła się nieco.

Martin stropił się. W jej szarych oczach pojawił się przyjazny błysk.

92

Dwa dni później skruszony Torstein przyszedł do Gaupås. Inga wysłała po niego Eugenie i służąca wró­ciła z wiadomością, że Hedvig zrobiła kwaśną minę, dowiedziawszy się, iż jej zaproszenie nie obejmuje.

Inga nie chciała mieszać się do rozmowy młodych. Ograniczyła się do zaaranżowania spotkania, niepo­rozumienia musieli rozsądzić sami. Zdziwiła się więc, kiedy Torstein wszedł na dziedziniec i skręcił w jej kie­runku. Chwyciła się starej drabiny, która prowadziła do komory, gdzie składowano siano. Gulbrand wykrył spróchniałe stopnie w schodach do komory, więc tym­czasowo musiano używać drabiny. Inga miała nadzieję, że Gulbrand szybko usunie usterkę, bo stąpanie po chy­botliwych szczeblach nie sprawiało jej przyjemności.

Torstein zatrzymał się metr od niej. Inga przywarła do drabiny. Nie ze strachu, tylko gotując się na obelgi.

- Muszę cię przeprosić, Ingo - wyjąkał Martin - za
to, że uwierzyłem matce, kiedy... kiedy stwierdziła,
że Svartdal powinno należeć do mnie. Myśl, że mogę
posiadać ten piękny dwór, całkowicie mną owładnęła.
Wiem, że bardzo cenisz swój dom rodzinny, ale ja...
ja... - Skończyły mu się argumenty i spojrzał na nią
speszony.

Inga postawiła wiadro z wodą na ziemi. Zamierzała posprzątać w kurniku, ale robota mogła poczekać.

- Domyśliłam się, że Hedvig wplątała cię w tę in­
trygę - odrzekła szczerze. Nie zważała na to, że wyra­
ża się pogardliwie o jego matce, zdecydowana wyznać
mu całą prawdę. - Wiesz, do jakiego wniosku doszłam,
Torstein?

93

Torstein pobladł lekko. W jego pięknych zielono-brązowych oczach pojawił się wyraz niepokoju.

Twarz Torsteina rozjaśniła się w chłopięcym uśmie­chu. Bez wahania uścisnął dłoń Ingi. Chciał cofnąć rękę, ale Inga nie zwolniła uścisku.

- Nie tak szybko - powiedziała. - Jeśli Sigrid zgo­
dzi się odbudować wasz związek, musisz rozmówić się
z matką.

Torstein pokiwał głową.

- Ty nie sprzeciwiłaś się ojcu. Takie mnie doszły
słuchy - rzucił.

A więc fakt, że Kristian wydał ją za mąż wbrew jej woli, nie był już tajemnicą.

- Próbowałam, Torstein, nie zdajesz sobie sprawy,
jak bardzo się starałam! Poza tym... - wyprostowa­
ła się i spojrzała mu prosto w oczy. - Żaden rozsąd­
ny człowiek nie ośmieliłby się przeciwstawić mojemu
ojcu, kiedy ten podjął już decyzję. Czas kobiet nadcho­
dzi, nie ma co do tego żadnych wątpliwości, ale miną
jeszcze dziesięciolecia, zanim będziemy mogły stano­
wić o sobie. Powinieneś wiedzieć, Torstein, że pod tym
względem dzieli nas przepaść.

Torstein stropił się jej przemową.

94

- Masz rację - przyznał.

Inga puściła jego dłoń i poklepała go po ramieniu.

- Sigrid czeka.

Torstein zawahał się. Zdawało się, że chce coś do­dać, ale uśmiechnął się tylko i ruszył w kierunku drzwi.

Sigrid ściskała spocone dłonie. Stała przy oknie, obser­wując Torsteina. Wciąż była rozczarowana jego postę­powaniem, ale mądre słowa Ingi ukazały jej problem z innej perspektywy.

Nie powinna, rzecz jasna, spodziewać się zbyt wiele. Torstein zgodził się z nią porozmawiać, ale nie znaczy­ło to wcale, że jej przebaczył. Może wciąż nosił w so­bie urazę. W końcu minęło ledwie parę dni od chwi­li, kiedy go odtrąciła, podeptała jego uczucia, zwróciła zaręczynowy podarek. Włożył wiele trudu w jego wy­konanie i gest Sigrid z pewnością głęboko go zranił. Przychodził zapewne wyłącznie po to, by żądać bliż­szych wyjaśnień i wyrazić swoje zdanie.

Zadrżała z emocji, kiedy usłyszała szczebiot Euge­nie witającej gościa. Służąca wskazała mu drogę do jej pokoju. Sigrid wpadła w jeszcze większy popłoch, kie­dy Torstein znalazł się na schodach. Odwróciła się nie­zdarnie i potrąciła wazon stojący na parapecie. Zdąży­ła złapać go w powietrzu, kiedy rozległo się pukanie. Odstawiła wazon na miejsce i upewniła się wzrokiem, że stoi stabilnie.

W tej samej chwili pożałowała, że zgodziła się przy-

95

jąć gościa we własnym pokoju. Czy to nie zbyt intym­ny gest? Być może, nie było już jednak drogi odwrotu.

Rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro. Z zawstydze­niem musiała przyznać, że wystroiła się natę okazję. Niezbyt przesadnie, na szyję założyła koronkowy koł­nierzyk, którego biel tworzyła ładny kontrast z ciem­noniebieską suknią. Miała nadzieję, że nie skom-plementuje jej wyglądu, bo Sigrid nie radziła sobie z komplementami.

I wreszcie go ujrzała. Cofnęła się i usłyszała własny zachrypnięty głos zapraszający go do środka.

Torstein pokiwał głową zamyślony.

- Powinnaś była.

Sigrid zbierało się na płacz. Torstein nie ułatwiał jej zadania. Sprawdzały się jej najgorsze obawy: nie chciał już do niej wracać, ale to przecież ona zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Ze smutkiem wzięła do ręki szka­tułkę, złoty pierścionek zabłysnął w jej dłoni.

Torstein rozgniewał się nie na żarty.

- Pierścionek też mi zwrócisz? Z premedytacją
sprawiasz mi zawód?!

96

Okrzyk poniósł się echem po pokoju. Sigrid ocknę­ła się i wreszcie zdała sobie sprawę, jak bardzo jest roz­czarowany.

Sigrid delikatnie uwolniła się z uścisku i wręczyła mu pierścionek. Torstein nie zrozumiał, ale kiedy Si­grid wysunęła przed siebie dłoń, uśmiechnął się pro­miennie. Drżącą ręką nasunął pierścionek na jej wąski palec.

A potem uniósł ją ochoczo i wykręcił kilka pirue­tów.

Sigrid zakręciło się w głowie z radości. Kiedy posta­wił ją na ziemi, założyła mu ramiona na szyję.

Torstein położył palec na jej wargach.

- Bądź pewna, że tak zrobię, moja Sigrid.

10

Inga miała wątpliwości, czy powinna zatrudnić Er-linga przed zimą. Do czternastego kwietnia zosta­ło mnóstwo czasu, a nie mogłaby zwolnić go przed tym dniem, gdyby współpraca przestała się układać. Nie było powodów, by się tego obawiać, bo Erling wy­różniał się pracowitością, ale niepokoiło ją to dziwne, nieomal nienawistne spojrzenie, którym ją raz na jakiś czas obrzucał.

Bzdura, myślała, sporządzając dokument umowy, to tylko wymysł wyobraźni. Dlaczego miałby jej nie lu­bić? Wszak nic mu nie zrobiła. Tylko dała zajęcie, dach nad głową i strawę.

Coraz mniej mogła liczyć na wsparcie Gulbranda. Służący miał już najlepsze lata za sobą, a po śmierci Nielsa wyraźnie się postarzał. W Gaupås zaczęła się nowa epoka, a Gulbrand źle znosił zmiany. W każdym razie, zastanawiała się, szczegółowo spisując warunki umowy, Torę nie mógł brać całej odpowiedzialności

98

na swoje barki. Potrzebował co najmniej dwóch po­mocników.

Inga czuła wdzięczność do Erlinga za to, że pomógł jej pozbyć się Hedvig. To wydarzenie nie było przy­jemne dla żadnej ze stron i Erłing zasłużył na pochwałę za stanowcze działanie. Gdyby się nie wtrącił, Hedvig mogłaby zrobić coś naprawdę głupiego.

Arne i Erling przybyli do gabinetu o umówionej godzinie.

Inga uśmiechnęła się i włożyła pióro do kałamarza.

- Przypuszczam, że wiecie, dlaczego was wezwa­
łam?

Arne zaczerwienił się i pokiwał głową.

Erling uśmiechnął się nagle.

- To dobra propozycja - powiedział z zadowole­
niem. - Nie spodziewałem się.

99

Inga skuliła się. Z początku wydawało się jej, że Erling ma jej propozycję za nic, tymczasem żniwiarz okazał tro­skę o stan jej uczuć. Zrobiło się jej cieplej na sercu.

Arne z wielkim trudem złożył swój podpis pod umową. Litery były koślawe, ale czytelne. Erling pod­pisał się sprawnie.

- Dziękujemy, pani Gaupås - skłonili się obaj
i wrócili do swych zajęć.

Kiedy Erling został sam, jego twarz zachmurzyła się. Pod maską spokoju targał nim gniew. Nikt nie zauwa­żył, jak gniewnie rąbnął pięścią w pieniek i zaklął pod wąsem. Sto czterdzieści koron! Ta suma była śmiesznie niska. Wiedział, że w Drammen i w innych większych miastach mężczyźni zarabiali trzydzieści koron więcej. Co prawda musieli sami dbać o utrzymanie, a praca w fabryce była brudna i uciążliwa.

Zapłata, którą zaoferowała im Inga, nie była taka zła, ale Erling wiedział, że Niels zostawił po sobie wo­rek z pieniędzmi. Nigdy go nie widział, ale podczas pobytu w Gaupås zrozumiał niejedno. Mógł sobie wy-

100

obrazić wysokość pensji, którą sędzia pobierał za spra­wowanie urzędu. I wyliczyć wielkość spadku, którym zarządzała Inga...

Erling znał swoją wartość. Zdawał sobie boleś­nie sprawę, że jest jedynie pracownikiem najemnym, ale pani Gaupås nie powinna sobie wyobrażać, że stał się jej własnością! Nie będzie chodził na pasku młodej kobiety!

Niech no tylko spróbuje go sobie podporządko­wać!

Październikowy wiatr hulał po zabudowaniach pleba­nii. Chłód wciskał się przez szpary w starych deskach. Rankiem szyby od wewnętrznej strony pokrywały się szronem, a kiedy służąca rozpalała w piecu, strumień lodowatego powietrza pełznął nad kuchenną podłogą.

Zazwyczaj rozpalano na parterze, w sypialniach na pierwszym piętrze panował przenikliwy ziąb. Pastor Mohr westchnął ciężko, odchylając ciepłą kołdrę i sta­wiając bose stopy na deskach. Zawsze miał wrażenie, że mróz wnika mu przez palce i zamienia nogi w sople lodu. Haczykowatym palcem podrapał się po nosie.

Stary dom trzeszczał, zagłuszając pojękiwania pa­stora. Mohr wstał ociężale, przezwyciężając ból znie­kształconych artretyzmem kolan.

Wkładając sutannę, przypomniał sobie ostatnie ka­zanie. Te zagubione owieczki, zbrukane dusze śmiały się z niego. Widział to na własne oczy! Niech nie sądzą,

101

że jego sokoli wzrok nie dostrzegł spojrzeń, które wy­mieniali, że nie widział parafian szeptem wymieniają­cych jakieś uwagi.

Choć w kościele panował ziąb, bo o tej porze roku jeszcze go nie ogrzewano, pastorowi zrobiło się gorąco z emocji. Spocił się tylko dlatego, że zgromadzeni zro­bili sobie z niego pośmiewisko. Ci grzeszni nieszczęś­nicy drwili z niego, kiedy ogłoszono wyrok. Wszyscy wiedzieli, że sędzia w porozumieniu z Nielsem donie­sie biskupowi o jego występku...

Wciąż miał jednak nadzieję. Może teraz po śmierci Nielsa sprawa pójdzie w zapomnienie? Może nikt nie weźmie na siebie odpowiedzialności i nie zawiadomi biskupa? Nadzieja wyparowała po paru sekundach. Oczywiście, że biskup dowie się o wszystkim. Może już wysłano pismo do niego? Występek był zbyt poważny, by ktokolwiek odważył się go zatuszować.

Napomknął już swojej małżonce Henriettę, że za­mierza starać się o posadę duszpasterza diakonatu żeń­skiego w Oslo. Henriettę nie popierała jego decyzji. Rezygnując z urzędu pastora, straciłby szansę na sakrę biskupią. Tego Henriettę nie była w stanie pojąć żadną miarą!

Pastor Mohr przeżył katusze, kiedy zwierzył się żonie ze wszystkiego. Dla niej chwila też była niełatwa, bo na­leżała do tych nielicznych osób, które jeszcze nie poznały prawdy. Tak zwykle bywa, że plotki docierają do zaintere­sowanych na szarym końcu. Może to zresztą i szczęście, że tak długo żyła w niewiedzy. Dzięki ci, Boże!

Patrzyła na niego zdumionym wzrokiem, błagalnie

102

dając mu do zrozumienia, że chce zostać we wsi. Mał­żonek powinien wziąć pod uwagę, że żyje w zgodzie i harmonii z gospodyniami w okolicy, że smutno bę­dzie opuszczać miejsce, w którym spędzili taki szmat czasu. Poza tym, podkreśliła Henriettę z namaszcze­niem, nie zostawi swojego warzywnika, który dopiero teraz po wielu latach starań bujnie się rozwinął.

Pastor słuchał uważnie narzekań małżonki. Jej ar­gumenty były w dużej mierze słuszne, ale Henriettę nie rozumiała, że ziemia pali mu się pod nogami. Chcąc uniknąć gniewu biskupa, musiał zrezygnować z karie­ry. Zapewnił żonę, że życie w stolicy jest równie przy­jemne jak na tym zapomnianym przez wszystkich od­ludziu. I że w nowym domu założy nowy warzywnik. Pouczył ją też, że obowiązkiem kobiety jest podążać wiernie za mężem, tam gdzie go drogi prowadzą. Hen­riettę schyliła głowę i przytaknęła niechętnie.

Pastor Mohr zaczesał włosy do tyłu i starannie przyklepał krzaczaste brwi. Dał się wciągnąć w intrygę Hedvig przeciwko Kristianowi Svartdalowi. I to praw­da, że chciał zagrać dziedzicowi na nosie, ale nie spo­dziewał się, iż sprawa skończy się w ten sposób... Po­kręcił głową z irytacją.

Połowę sumy wciąż trzymał w szufladzie komody. Wcale nie uważał, że to judaszowe srebrniki. W końcu wyświadczył Hedvig przysługę, więc zasłużył sobie na zapłatę. A skoro oboje narazili na szwank własną repu­tację, sprawiedliwość nakazywała, by Hedvig wypłaci­ła mu resztę umówionej kwoty.

Pieniądze się przydadzą, pomyślał, jeśli biskup usu-

103

nie go z urzędu. A więc czas zażądać wypłaty, zdecydo­wał, wpatrując się w odbicie swoich stalowych zdecy­dowanych oczu w lustrze.

Hedvig siedziała z otwartymi ustami przed toaletką w sypialni. Dokuczał jej ząb, świdrujący ból doprowa­dzał ją do szaleństwa. Próbowała poluzować go palcem wskazującym, ale tylko pogorszyła sprawę. Dziąsło za­częło krwawić, Hedvig poczuła w ustach nieprzyjem­ny smak i przełknęła ślinę.

Nie było innego wyjścia, jak poprosić o pomoc Al­freda, stajennego i kowala we dworze. Na szczęście chodziło o jeden z tylnych zębów, więc jego utrata nie zepsuje jej uśmiechu.

Hedvig przygotowała się do snu. Nowa koszula nocna z miękkiej fianeli miło grzała jej ciało. Na sto­liczku nocnym stał kubek z herbatą posłodzoną cu­krem i miodem. Słodki płyn łagodził nieco nieprzy­jemny smak, który miała w ustach.

Dawno już nie poświęcała się lekturze, ale wresz­cie zdobyła głośne dzieło Henryka Ibsena Dzika kacz­ka. Książka w czerwonej, nieco zniszczonej skórzanej oprawie wyglądała zachęcająco i Hedvig niecierpliwiła się, by zajrzeć do środka. Bardzo lubiła dramaty, które rozpoczynały się od przedstawienia zagadki. W kolej­nych aktach pojawiały się nici, które trzeba było nawi­jać, by dojść do kłębka, czyli końcowego rozwiązania. Z Ibsenem bywało nieco inaczej, ponieważ autor zo-

104

stawiał zwykłe czytelnikowi pole do własnych przemy­śleń.

Zaciągając firanki, Hedvig dostrzegła światło w ok­nach dworu Gaupås. Widocznie wciąż tam pracowano mimo późnej pory. I niech tak zostanie, aż Inga stra­ci kontrolę nad gospodarstwem! Dziewczę nie miało żadnego doświadczenia w tym względzie, bo Niels zaj­mował się wszystkim. Jedyny jej atut to doświadcze­ni pomocnicy, zwłaszcza Gulbrand. Stary służący nie znał się na finansach, ale w zajęciach gospodarskich nie miał sobie równych.

Torstein nie był specjalnie rozmowny, kiedy wró­cił z Gaupås parę tygodni temu. Oświadczył jedynie, że zaręczyny z Sigrid pozostają w mocy. Wyraz jego oczu kazał Hedvig powstrzymać się od komentarzy. No tak, westchnęła i okryła się kołdrą, z tym zastraszonym dziewczęciem da sobie jakoś radę. Byleby tylko Inga nie zaczęła jej nawiedzać, bo tego sobie nie życzy!

Zbliżała się północ, kiedy Hedvig ziewnęła i odło­żyła książkę. Treść była fascynująca, ale rozsądek na­kazywał sen. Zazwyczaj zrywała się z łóżka o bladym świcie, więc czytanie po nocy nie wchodziło w grę.

Położyła się na plecach, moszcząc wygodnie w po­ścieli. Zauważyła, że w Gaupås wygaszono już światła, więc i tam ludzie udali się na spoczynek. Opanowa­ło ją zmęczenie, oddech uspokoił się, ale sen nie przy­chodził. Doskwierała jej samotność, zwłaszcza w ta­kich chwilach odczuwała brak Hah/dana. Tęsknota za nim nie opuści jej do grobowej deski, nie miała co do tego żadnych wątpliwości, ale nie odczuwała żadnych

105

wyrzutów sumienia wobec zmarłego małżonka, rzuca­jąc powłóczyste spojrzenia za Kristianem Svartdalem. Po śmierci Halvdana zawładnęła nią obsesja na punk­cie Kristiana. Dlaczego tak go pragnęła? Żeby złago­dzić ból po stracie męża? Żeby zmienić tok myśli po jego nagłym zgonie?

O nie, słyszała podszept złych głosów, to po pro­stu pożądanie. Musiała przyznać, że zdarzało się jej patrzyć łakomie na dziedzica Svartdal, zanim jeszcze Halvdan przeniósł się na tamten świat.

Miłość do Halvdana wyparowała w okamgnieniu, kiedy nakryła go z Miną w lesie. Teraz już tamto wspo­mnienie nie budziło jej gniewu, ale wciąż nie mogła przeboleć, że przegrała walkę o względy Kristiana.

Natrętne myśli zawiodły Hedvig w senne marzenia. Kręciła się niespokojnie, po raz kolejny przeżywając poniżenie w Askeli i rozprawę z Halvdanem w lesie na oczach Miny. Jakaś gałąź pękła z trzaskiem pod stopą Kristiana, kiedy ten rzucił się w jej kierunku. Tak chy­ba było, ale we śnie nie miała już takiej pewności. Nie, chyba jednak nie. Hedvig pisnęła boleśnie, unosząc się między marzeniem sennym a rzeczywistością. Powieki miała ciężkie, ale kiedy znów rozległ się suchy trzask, otrzeźwiała.

Usiadła w łóżku z bijącym sercem i rozejrzała się wokół. W pokoju było ciemno, ale Hedvig nie odważy­ła się zapalić świecy. Z najwyższym wysiłkiem starała się uspokoić oddech.

- Jest... jest tu kto? - spytała w końcu drżącym głosem. W uszach jej szumiało, serce waliło jak osza-

106

lałe. Przełknęła ślinę, by zwilżyć suche wargi. Przesły­szałam się, pomyślała, uspokajając się z wolna, zbudzi­ły ją dźwięki, które słyszała we śnie. Nocne koszmary potrafią być takie rzeczywiste. Z ulgą opadła na mate­rac i uśmiechnęła się. Boże, stała się ostatnio niezwyk­le strachliwa!

Kiedy jej głowa dotknęła poduszki, ten sam dźwięk rozległ się ponownie. A więc to jednak nie sen. Zdrę­twiała ze strachu, nie poruszyła się.

- Heeedvig!

Hedvig przyłożyła dłoń do szyi, a serce znów zaczęło bić szaleńczym rytmem. Wielki Boże, któż ją wzywa?

- Ta-ak? - pisnęła. Drżącymi rękoma zapaliła
świecę. Knot nie chciał się zająć, ale w końcu pojawił
się niewielki płomień.

Hedvig wzdrygnęła się z przerażenia. Ujrzała przed sobą pastora Mohra w długiej czarnej sutannie. Pa­stor był trupio blady i przez ułamek sekundy pomyśla­ła, że duchowny musiał przenieść się na tamten świat i pojawić w jej pokoju pod postacią zjawy.

Jak dostał się do środka?

I czego chciał?

Mroczna postać podeszła bliżej, długie, kościste palce objęły słupek łóżka. Jego ciemne oczy ciskały błyskawice.

- Bezbożna ladacznico - syknął - będziesz smażyć
się w piekle, bo oszukałaś sługę Bożego!

Hedvig nie odważyła się odpowiedzieć. Wzrok pastora przeraził ją i dopiero teraz pojęła, że zawarła pakt z diabłem. Skoro pastor dostał się do jej domu

107

niepostrzeżenie, to musiały mu sprzyjać jakieś tajem­ne moce.

Pastor Mohr obrócił błyskawicznie głowę jak prze­straszona sowa. W zimnym spojrzeniu pojawiły się nie­bezpieczne błyski, a twarz wykrzywiła się w grymasie.

- Podła kobieto! Zostaniesz skazana na wieczne
męki! - ryknął gniewnie. - Znajdź resztę pieniędzy
i nasza znajomość się zakończy.

Hedvig zatuptała bosymi stopami po podłodze. Całe szczęście, że ukryła pieniądze w komodzie. Wy­płaciła tę ogromną sumę z banku i przechowywała ją w domu, czekając na wynik procesu. Kiedy Kristiana uwolniono od wszystkich zarzutów, nie zamierzała do­trzymać umowy z pastorem. Nie zasłużył na wynagro­dzenie! Teraz dziękowała w duchu Bogu, że nie zdą­żyła wpłacić pieniędzy z powrotem do banku. Ciarki przebiegły jej po plecach na myśl, co pastor Mohr by zrobił w takim wypadku...

Chciwie wyrwał jej banknoty z dłoni.

- Powiesz choć jedno słowo, Hedvig, a... - Groźba
zawisła w powietrzu.

Hedvig opuściła ramiona wzdłuż boków i nie poru­szyła się. Ani przez sekundę nie poczuła pokusy, by za­pytać, co by zrobił w razie jej nieposłuszeństwa.

11

Pierwszego listopada Inga wybrała się na groby na cmentarzu Botne. We wsi była taka tradycja, by tego dnia porządkować mogiły i zapalać świece. Pojechała tam konno zaraz po śniadaniu, chcąc uniknąć tłumów. Ludzie zwykle przychodzili na cmentarz, skończywszy wieczorne zajęcia w obejściu, bo wtedy płonące świa­tełka wyglądały najpiękniej.

Inga odwiedziła najpierw ten grób, który znaczył dla niej najwięcej. To bardzo dziwne, pomyślała ze smutkiem, że mogiła Jenny odegrała tak wielką rolę w jej życiu. Prawda, było to miejsce ostatniego spo­czynku jej matki, ale przecież nigdy nie poznała tej kobiety bliżej. Kiedy dorastała, rzadko wymieniano )&) imię, choć życie codzienne toczyło się, jakby Jenny wciąż była wśród nich. Im bardziej ojciec tłumił w so­bie uczucia, tym więcej pytań cisnęło się jej na usta. W ten sposób matka stała się jej niezwykle bliska.

Inga zastanawiała się często, jak wyglądałoby jej ży-

109

cie, gdyby matka nie odeszła. Surowość Kristiana była powszechnie znana, ale dziewczyna miała wrażenie, że nie postawiłby na swoim, gdyby matka sprzeciwiła się wydaniu córki za mąż za Nielsa Gaupåsa.

Inga przesunęła delikatnie palcem po napisie na nagrobku. Kto byłby jej małżonkiem, gdyby matka po­dejmowała decyzję? Zapewne nie Martin, bo na ten związek Kristian nie zgodziłby się pod żadnym warun­kiem.

Udekorowała grób świeżymi gałązkami świerku, które pościnał dla niej Gulbrand, i ułożyła na nich ser­duszko splecione z czerwonej jedwabnej szarfy.

Z trudem wyprostowała zmarznięte kolana, rzu­ciła ostatnie spojrzenie na nagrobek i ruszyła dalej. Grób Nielsa znajdował się w tej samej północnej części cmentarza. „Niels Gaupås" - głosił napis na zwykłym, nieco topornie wyciosanym krzyżu. Porządny nagro­bek pojawi się wiosną, kiedy grunt odmarznie. Ziemia zapadła się nieco i na powierzchni wyraźnie rysował się prostokątny kształt miejsca, w którym opuszczono trumnę.

Ironia losu sprawiła, że Andrine, którą pochowano wiele lat przed Nielsem, leżała niedaleko swojej mat­ki, Elen. Elen przyjechała do Gaupås po śmierci włas­nego męża, Auduna, który opuścił ten padół w marcu poprzedniego roku, ale przybyła za późno, by spotkać się z córką. Babcia Gudrun i Sigrid bardzo rozpaczała z tego powodu, ale w jakimś sensie jej żal przerodził się w szczęście. Poznała bliżej swoją najmłodszą wnuczkę i obie z Sigrid bardzo się polubiły. Elen nie zaznała jed-

110

nak spokoju za życia. Inga pamiętała ostrzeżenie, któ­re staruszka wymruczała na łożu śmierci. Strzeżcie się Gudrun, tak powiedziała, ona może być niebezpiecz­na. .. Inga już wcześniej zdała sobie z tego sprawę, lecz słowa babki zrobiły na niej wrażenie.

Poprawiła przekrzywiony krzyż. Zastanawiając się nad stanem swej duszy, nie potrafiła określić, czy śmierć męża wzbudziła w niej żal czy radość. Niels nie był złym człowiekiem, ale fatalnie rozegrał partię swego życia. Nie miała pojęcia, czy targnął się na jej cześć z preme­dytacją, wszak sprowadził ją do Gaupis po to, by ukryć swój kazirodczy związek. Przypuszczalnie zrobił to, bo zaślepiła go żądza.

Udekorowała grób w taki sam sposób jak grób mat­ki, tylko serce z wstążki zastąpiła krzyżykiem.

Idąc do ostatniej mogiły, zatrzymała się w miejscu, gdzie Sorine i Kristoffer pochowali swoje martwo na­rodzone dziecko. Mieściło się ono niedaleko grobu Jenny i Inga wiedziała, że kiedyś Kristoffer i Sorine znajdą tam wieczny spoczynek. Biedna Sorine musiała przeżywać katusze, odwiedzając grób synka. Właści­wie nigdy nie podniosła się po tej stracie. Radość i na­dzieja ustąpiły miejsca śmierci i żałobie. Inga nie traci­ła nadziei, że małżonkowie pojednają się i razem będą nieść ból. Kto wie, może nawet pomyślą o nowym po­tomstwie.

Na koniec ruszyła w górę wzniesienia ku linii lasu, gdzie mieściła się najstarsza część cmentarza. Pamięta­ła jak przez mgłę, że Emma zaprowadziła ją kiedyś na grób rodziców ojca, ale od tamtej chwili minęło spo-

111

ro lat. Nie była nawet pewna, czy imię brata bliźnia­ka Kristiana, które brzmiało Jorgen, znajdowało się na nagrobku.

Rozglądała się z zaciekawieniem, szukając kamie­nia. Wiedziała w przybliżeniu, gdzie się znajduje, ale mnogość nagrobków nie ułatwiała zadania. Część grobów była zadbana, innych w ogóle nie odwiedzano. Jeden z napisów głosił, że zmarły opuścił świat, ma­jąc ledwie dwadzieścia parę lat, ale chwasty zdążyły już niemal całkowicie zasłonić nagrobek. Indze zrobiło się przykro, że nikt nie utrzymywał go w należytym sta­nie.

W końcu znalazła to, czego szukała. Uklękła na­bożnie i objęła czułym spojrzeniem nierówny czarny kamień. Wykuty przecinakiem napis niknął pod war­stwą mchu i porostów. Trzeba by ją zeskrobać twardą szczotką, pomyślała, ale wciąż była w stanie odczytać nazwisko dziadków.

Pod nazwiskiem znajdowała się prosta inskrypcja: „Mały Jorgen".

Inga poczuła ścisk w żołądku. Mogła sobie wyobra­zić ból babci, która musiała doglądać grobu własnego syna. Dziadek Kolbj0rn też bardzo przeżył tragiczną śmierć dziecka. Emma opowiadała jednak, że Karolinę nieomal postradała zmysły, opłakując Jorgena.

Klęczała tutaj zapewne wielokrotnie, pomyślała Inga, porządkując mogiłę. Może nawet rozmawiała ze zmarłym, tak jak ona rozmawia z Jenny. Pewnie usu­wała zwiędłe kwiaty i gałązki, zalewając się łzami.

Co by zrobiła na jej miejscu? Co by czuła, gdyby

112

musiała odwiedzać grób Emilii? Nie, wzdrygnęła się, nie wolno tak myśleć. Setce waliło )e) jak młotem, zdu­szony płacz wstrząsał jej piersią.

Zerwała się z kolan. Tragedie sprzed lat zawładnę­ły nią całkowicie. Myśli krążyły po bezdrożach, przed oczyma pojawiały się straszne obrazy babci wpatrują­cej się w czarną dziurę w ziemi, w której miano pocho­wać jej syna... Inga poczuła rozdzierający ból w sercu, odpychając od siebie sceny, które podsuwała wyobraź­nia. Odwróciła się i pobiegła w kierunku pobielonej ściany kościoła.

Okrążając róg świątyni, wzdrygnęła się. Gdyby znalazła się tam minutę wcześniej, przy kościelnej fur­cie natknęłaby się na Gudrun. Córka sędziego zmie­rzała do grobu ojca, odwrócona do niej plecami. Inga przemknęła do wyjścia, stąpając po oszronionej trawie i omijając żwirową ścieżkę. Gudrun nie mogła nie za­uważyć Mikrusa, ale na szczęście nie zainteresowała się, kto na nim przyjechał.

Zadyszana i przestraszona Inga sprawdziła popręg i uzdę. Za grosz nie ufała tej szalonej kobiecie. Uważa­ła, że Gudrun jest zdolna uszkodzić uprząż, licząc na to, że Inga spadnie z wierzchowca i zrobi sobie krzywdę.

Wszystko było jednak w porządku i Inga bezszelest -nie wspięła się na siodło. Szarpnęła za wodze i Mikrus posłusznie skierował się do furty. Odwróciła głowę i odprowadziła spojrzeniem postać Gudrun pochylo­ną nad miejscem ostatniego spoczynku Nielsa.

I zaraz przestała zaprzątać sobie nią głowę, bo cze­kały ją kolejne wyzwania. Za godzinę we dworze zja-

113

wi się lensman, prowadząc Bjornara, czyli Stenera Roysholta. Zaczną się wstępne przesłuchania.

Inga westchnęła ciężko. Nie mogła tu zostać, lens-man^apewne czekał na nią w stajni, bo przecież to ona przyjęła zbiega na służbę, a ten bezwzględny morderca przyczynił się pośrednio do śmierci jej męża. Zrobiła znak krzyża, modląc się w duchu, by lensman nie po­święcił zbyt wiele uwagi epizodowi nad stawem. Co się jednak stanie, jeśli Bjornar zdecyduje się wyjawić na­turę związku, których ich łączył? Mogła sobie wyob­razić złośliwą satysfakcję ludzi. Wzięliby ją na języki, zastanawialiby się, czy Niels wiedział o wszystkim, ża­łowaliby biednego sędziego oszukiwanego przez nie­wierną żonę.

114

Ze strachem w sercu zbliżała się do gromady męż­czyzn, wśród których dostrzegła Gulbranda, Torego i pozostałych dwóch parobków. Na widok Bjornara zadrżała. Wyglądał okropnie: przygarbiony, rozczo­chrany, w brudnych i śmierdzących łachach. Poczu­ła nawet coś w rodzaju współczucia, ale nie trwało to długo, bo Bjornar odwrócił się i zmierzył ją pogardli­wym spojrzeniem.

- Witam, pani Gaupås - powiedział życzliwie lens-
man. - Więzień miał nam właśnie zdać sprawozdanie
z tego, co zaszło tamtego strasznego dnia.

Pan Thuesen spojrzał groźnie na Bjornara.

Speszona obecnością tylu znanych i nieznanych ludzi Inga nie zdołała wykrztusić słowa, skinęła jedy­nie głową. Kiedy Bjornar zaczął składać wyjaśnienia, nie rozpoznała jego głosu. Kiedyś brzmiał jak pięknie nastrojone skrzypce, teraz był jednostajny i chrapliwy. Beznamiętnie zdał relację ze sprzeczki z Nielsem.

Pan Thuesen rozgniewał się.

- Nie nazywaj tego oczywistością. Uderzyłeś bez­
bronnego starca, ty morderco!

Bjornar pobielał na twarzy.

115

- Ale dopiero wtedy, kiedy dowiedziałem się, cze­
go rzecz dotyczy!

Lensmanowi nie spodobała się ta bezczelna repli­ka.

- Zamilcz, ty pozbawiony skrupułów psie! Zamie­
rzałeś go zabić?

Bjornar przeciągnął dłońmi po włosach. Dopiero teraz Inga dostrzegła, że był zakuty w kaj­danki. Metal zadźwięczał, kiedy opuszczał ręce.

Bjornar grzebał czubkiem buta w słomie pokrywa­jącej klepisko.

Inga wzdrygnęła się na dźwięk tych słów. Bjornara czekała straszna podróż, oczami wyobraźni ujrzała go w zwierzęcej klatce. Wprawdzie przyczynił się do śmierci sędziego, ale w Norę czekał go los nie do poza­zdroszczenia: dyszący zemstą tłum, który chętnie sam wymierzy mu sprawiedliwość za zabicie brata. Nieła­two będzie mu spojrzeć w twarz byłym przyjaciołom, którzy stawią się, by świadczyć przeciw niemu. Inga

116

przypomniała sobie również słowa Laurensa, który twierdził, że bratobójca jest żonaty. Jak ta kobieta mia­ła na imię? Chyba Ase.

Bjornar poczuje na własnej skórze, jak wszyscy od­wracają się do niego plecami.

Bądź ostrożna, szeptał jej jakiś głos, nie pozwól so­bie na odruch współczucia. Pamiętaj, jakie grzechy ma na sumieniu... Sama znalazłaś się w niebezpieczeń­stwie i mogłaś stać się jego kolejną ofiarą. Tamtego dnia nad stawem byłaś o krok od śmierci...

Inga zagryzła wargę. Bjornar był kiedyś miłym i uczynnym człowiekiem dla wszystkich, dla niej zaś czułym i wyrozumiałym kochankiem. Kontrast mię­dzy tamtym związkiem pełnym słodyczy a brutal­ną rzeczywistością wydał się jej niepojęty. Ani przez chwilę nie powinna zapominać, że miała do czynienia z mordercą własnego brata, który podstępem i kłam­stwem zdołał przedrzeć się aż do Borne. A pod ko­niec tej skazanej na niepowodzenie ucieczki omamił ją pięknymi słówkami i zabił jej męża. Porzuciwszy cięż­ko rannego człowieka, poważył się jeszcze ukraść mie­szek z pieniędzmi...

Krew odpłynęła jej z twarzy, kiedy lensman zwrócił się do niej z pytaniami.

117

Lensman pokiwał głową z zamyśleniem.

- Nie wydał się pani czymś podekscytowany?
Tak, pomyślała Inga, zamykając na chwilę oczy.

Po kąpieli szaleńczo zapragnął zdobyć woreczek z pie­niędzmi. Lecz mimo to zaprzeczyła.

Traktował Bjornara jak powietrze, zauważyła Inga, nie zwracał się bezpośrednio do niego i nie używał jego imienia. Pan Thuesen uważał zapewne, że takim ludziom szacunek się nie należy, nawet jeśli ich wina nie została udowodniona.

Inga wyczuła, że Bj0rnar z trudem ukrywa poiryto­wanie. Wpatrywał się w nią badawczo. Kiedy obnażył zęby w uśmiechu, dostrzegła, że przypominają kły wil­ka. Przedtem tego nie zauważyła, ale też wcześniej żyła w zaślepieniu.

Strach wstrząsał )e) ciałem i mimowolnie złoży­ła dłonie jak do modlitwy. Marzyła, by jej nie wydał, by odrzucił pragnienie zemsty. Nigdy go nie skrzyw­dziła, więc dlaczego miałby ulec podszeptom diabła i opowiedzieć o tym, co ich łączyło? Nikomu nie wy­szłoby to na dobre. A zwłaszcza mnie, pomyślała i ob­lała się zimnym potem.

118

- Kara śmierci została zniesiona - syknął lens-
man. - Jeszcze trzydzieści lat temu ścięto by ci głowę
i zatknięto na palu na pośmiewisko. A teraz w najlep­
szym razie wyjdziesz na wolność za dwadzieścia lat!

Wygłosiwszy tę tyradę, lensman pchnął Bjornara w plecy. Strażnicy odprowadzili go na bok.

Inga nie ruszyła się z miejsca, kiedy gromada męż­czyzn przemaszerowała koło niej. Bjornara umiesz­czono na wozie lensmana w pozycji stojącej. Wiedzia­ła, co go czeka: długie tygodnie w lochu, zanim sprawa trafi przed sąd.

Gulbrand jęknął i potrząsnął głową.

Inga została sama z Erlingiem. Twarz parobka wy­krzywiał ironiczny uśmieszek.

- Powinna pani się cieszyć, że ten morderca pani
nie zabił, kiedy kąpaliście się razem w stawie.

Zrobiło się jej gorąco. A więc Erling wiedział o wszyst­kim...

Ą może tylko zgadywał?

Ingę ogarnął gniew. Podawał w wątpliwość jej sło­wa? Zdarzenia nad stawem w ogóle go nie dotyczyły. Zacisnęła pięści, zbliżyła swoją twarz do jego twarzy, a jej oczy ciskały gromy.

- Uważasz, że kłamię?

Erling zmieszał się, ale w jego głosie wciąż po­brzmiewała drwina.

119

- Ńie wiem, które z was kłamie! Bjornar opowie­
dział mi całkiem inną historię niż ta, którą przedstawi­
ła pani lensmanowi!

Inga poczuła niemoc.

- Co masz na myśli?
Erling uśmiechnął się chytrze.

- Nie udawaj, Ingo. - Nagle zapomniał, jaki dy­
stans ich dzieli. - Bjernar zwierzał mi się ze swoich
sukcesów. Sądzisz, że nie wiem, że parzyliście się jak
króliki? Chętnie rozkładałaś dla niego nogi! Oszczędź
sobie kłamstw. Udajesz porządną panią domu, a jesteś
zwykłą dziwką!

Inga miała dość. Nie znalazłszy słów na swoją obro­nę, odwróciła się na pięcie i odeszła.

12

Inga i Emilia nieoczekiwanie dostały zaproszenie do Svartdal. Inga zastanawiała się, co też takiego może ono oznaczać. Wiadomość od ojca przywiózł Kristof-fer, ale posłaniec nie był skory do zwierzeń. Kristian prosił ją do siebie po raz pierwszy od chwili, gdy zo­stała panią w Gaupås.

I choć ciekawość podszyta była niepokojem, Inga przyjęła prośbę ojca z radością. Na tę okazję wystroi­ła Emilię w niebieską sukienkę pokrytą wzorkiem ma­łych białych kwiatów, białe pończochy i buty tego sa­mego koloru.

Gulbrand przyprowadził powóz.

121

- Moje stare serce raduje się, że ojciec zaprosił cię
do Svartdał.

Inga nie wiedziała, jak zareagować na tę szczerą uwagę, ale wobec Gulbranda nigdy nie czuła dystansu. Uznała, że musi coś odpowiedzieć.

\ - Niech Bóg da, byś miał rację - westchnęła Inga, sadowiąc się koło służącego. Trzymała Emilię na rę­kach, a mała rozglądała się wokół z zaciekawieniem.

Zapragnęła nagle, by Gulbrand przyjął zaproszenie. W jego obecności czuła się bezpiecznie, a poza tym chciała, by posmakował atmosfery dworu w Svartdal. Kristian był w dobrym humorze i zapowiadał się miły wieczór.

Gulbrand ustąpił, ale oznajmił, że najpierw odpro­wadzi Mikrusa do stajni.

- Kto kocha zwierzęta, jest dobrym człowie­
kiem! - roześmiał się Kristian.

122

Inga weszła z Emilią do kuchni, a widok, który uj­rzała, odebrał jej mowę. Stół zastawiony był półmiska­mi pełnymi najwymyślniejszych potraw. Jedzenia ni­gdy im nie brakowało, ale jej oczom ukazały się same specjały: śledzie pod różną postacią, wędzonki, om­lety, kilka rodzajów kiełbas i karafki z winem. Odku­rzono rodzinną zastawę, w zdobionych różanym mo­tywem dzbanach o wymyślnych kształtach podano świeżo warzone piwo. Ślinka pociekła jej po brodzie, kiedy dotarły do niej zapachy od stołu.

- Wielkie nieba - krzyknęła zdziwiona - spodzie­wamy się wizyty królewskiej ?

Pod drewnianą powałą rozległ się cichy śmiech.

Emilia wyrywała się niecierpliwie i Inga z roztarg­nieniem postawiła ją na nogi. Zdziwiła się, że nie na­kryto w salonie, ale wkrótce zrozumiała dlaczego, kie­dy w drzwiach pojawili się kolejni goście. Tylko przy długim kuchennym stole można było wszystkich po­mieścić; pojawili się Kristoffer, Sorine, Krister i reszta służby. Rozpoznała też Minę po jasnej grzywce wło­sów, towarzyszył jej mężczyzna i dwie panny. Kobiety właściwie, bo miały mniej więcej tyle lat co ona. Inga patrzyła na nie z zaciekawieniem, a dziewczęta też nie omijały jej wzrokiem.

Gulbrand zjawił się, kiedy wszyscy już zasiedli na ławach. Zatrzymał się zawstydzony. Biedny Gulbrand, pomyślała tkliwie Inga. Pomachała do niego i pokle­pała ławę, dając mu znak, że trzyma dla niego miejsce blisko siebie.

S0rine i Emma czyniły honory domu, pilnując,

123

by wszyscy mieli pełne szklanice i by nie zabrakło chleba ani masła. Inga poczuła ssanie w żołądku, nało­żyła omlet i plaster szynki na talerz. Wciąż jednak nie opuszczało jej uczucie niepokoju. Co zamierzał ojciec? Nie zaprosił jej tutaj bez powodu. Z rosnącym zainte­resowaniem czekała, aż się odezwie.

Kiedy wreszcie zadzwonił w kieliszek widelcem i podniósł się wolno, Inga zapomniała o jedzeniu. Po­sadziła sobie Emilię na kolanach i dała jej kawałeczek kiełbasy, by mała nie zakłócała spokoju podczas prze­mowy.

Kristian chrząknął i poczerwieniał.

W głowie Ingi kotłowały się sprzeczne myśli. Oczy­wiście cieszyła się ze względu na ojca. Mina zdawała się być kobietą mądrą i miłą, a Kristian z pewnością

124

nie podjął tej decyzji pochopnie i dobrze ją przemyślał. A mimo to wiadomość wprawiła Ingę w zakłopotanie. W lot pojęła dlaczego: Mina miała zająć miejsce Jenny. Ojciec nigdy nie zapomni zmarłej żony, ale w Svart-dal zacznie się nowa epoka. Stare czasy pójdą w za­pomnienie, pomyślała i stłumiła chlipnięcie za zasłoną chusteczki.

Wypowiedź wywołała falę rozbawienia.

- Oj, Embrik, Embrik - śmiał się Kristian, ociera­
jąc łzy. - Zapomniałeś, że jestem starym człowiekiem?
Nie spodziewam się już potomstwa.

Inga patrzyła na ojca z podziwem. To był ten czło­wiek, którego tak ceniła. Silny jak skała, niedający się zbić z pantałyku. Lubił iść pod prąd i wtedy czuł się najlepiej.

- Czy ktoś ma jeszcze coś do powiedzenia w tej
sprawie? - droczył się z nim Kristian.

Wokół stołu zapadła cisza.

Kristian rozejrzał się. Inga domyśliła się, że pytanie

125

miało żartobliwy charakter, ale postanowiła potrakto­wać je poważnie. Posadziła Emilię na kolanach zakło­potanego Gulbranda, odsunęła krzesło i wstała.

- Tak! - powiedziała.

Kristian tak się przeraził, że cofnął się o krok i mu­siał przytrzymać się stołu. Ściągnął krzaczaste czarne brwi i na jego czole pojawiła się zmarszczka niezado­wolenia. Spojrzał na Ingę lodowatym wzrokiem.

Inga skuliła się pod spojrzeniami obecnych.

- Mino, mogę z tobą porozmawiać na osobności?
Zdawało się, że Kristian zaprotestuje, ale nie odwa­
żył się tego uczynić ze względu na gości.

Rumieńce na twarzy Miny zbladły, kiedy podążyła za Ingą.

Inga stanęła przy poręczy i rozejrzała się wokół. Poprzednia noc była chłodna i ziemię wciąż pokrywał szron. Słońce stało już wysoko i za chwilę spłowiałe źdźbła trawy pokryją się kropelkami wody.

- Chcę ci pogratulować - wyjąkała Inga, nie patrząc
na Minę. - Życzę ojcu szczęścia. Naprawdę, ale... - Bez­
radnie wyrzuciła przed siebie ramiona, powstrzymując
z trudem łzy. Sądziła, że lepiej sobie poradzi, ale ta roz­
mowa nie była łatwa.

Mina pogłaskała ją po plecach w geście pocieszenia i Inga uśmiechnęła się przez łzy.

- Nie sądź, że jestem chciwa, Mino, bo złoto i bły­
skotki nic dla mnie nie znaczą. A mimo to... Wiem,
że mama miała jakąś biżuterię, nic wielkiego, przed­
mioty o lichej wartości. Wiem też, że ojciec przecho­
wuje drobiazgi, które należały do niej...

126

Inga zacisnęła spocone dłonie. Czuła się taka ma­łostkowa, ale nie zaznałaby spokoju duszy, gdyby nie poruszyła tego tematu.

- Ojciec może kupić ci najpiękniejsze broszki
i sznury pereł, ale... Gdyby zechciał ofiarować ci ozdo­
by po mamie, mogłabyś... - Inga czuła się niezręcznie.
Pytanie było niewłaściwe, ale przecież Mina mogła po
prostu odmówić. Zaczerpnęła tchu i wypaliła: - Mog­
łabym ja je dostać?

Delikatny uśmiech pojawił się w kącikach ust Miny. Zdjęła dłoń z pleców Ingi, oparła się o poręcz i spoj­rzała tęsknie w kierunku zabudowań gospodarczych.

- A więc takie myśli cię prześladują, Ingo?
Inga pokiwała głową zawstydzona.

- Nie chodzi o chęć posiadania - odrzekła. - Tak
niewiele mi po niej zostało. Ledwie parę wspomnień...
Dlatego tak desperacko chronię wszystko, co mi ją
przypomina. Te przedmioty mi ją w pewien sposób
przywrócą...

Mina odwróciła się i pogłaskała ją po włosach.

- Szczególna z ciebie dziewczyna, Ingo. Mogę zło­
żyć ci dwa zapewnienia. Po pierwsze, Kristian nigdr
nie wpadłby na pomysł, by przekazać mi rzeczy po
twojej matce. Nie miałby sumienia cię pominąć.

Nie byłabym tego taka pewna, pomyślała Inga. Wobec niej ojciec zdolny był do wszystkiego. Łagod ne wyjaśnienie Miny sprawiło jej jednak przyjem ność.

- Po drugie zaś - ciągnęła Mina, nie zważając na
chwilowe roztargnienie Ingi - rozumiem doskonale,

127

że rzeczy Jenny mają dla ciebie dużą wartość senty­mentalną.

Inga nigdy nie słyszała tego sformułowania, ale zro­zumiała, o co Minie chodzi.

- Nie uważasz więc, że zachowałam się bezczel­
nie? - spytała, wbijając wzrok w czubek własnych butów.

Mina roześmiała się wesoło.

- Ależ skąd! Cieszę się, Ingo, że rozmawiasz ze
mną tak otwarcie, bo to znaczy, że mi ufasz. Kocham
twojego ojca za to, kim jest, a nie za to, co posiada.

Było w postawie Miny coś, co budziło natychmia­stowy szacunek. Jej słowa brzmiały szczerze. I jeszcze rzecz najważniejsza: Mina mogła sprawić, by Kristian stał się szczęśliwszym człowiekiem.

Dobrym wiadomościom nie było końca, pomyślała radośnie Inga, kiedy z Miną znów zasiadły za stołem. Ledwie zdążyła pociągnąć łyk kawy, gdy odezwał się Kristoffer, zrazu cicho, potem z coraz większym entu­zjazmem.

- Z Sorine spodziewamy się dziecka!

"I znów rozbrzmiały życzenia pomyślności, a Inga uśmiechnęła się promiennie do Sorine.

Bratowa przytuliła się do Kristoffera, jakby był jej jedynym punktem oparcia, ale po chwili wyprostowała się i posłała uśmiech biesiadnikom.

- Tym razem boję się o tym myśleć - szepnęła za­
wstydzona. - Boję się cieszyć.

Emma chwyciła jej dłoń i poklepała.

- Dopilnujemy, by akuszerka była na miejscu.
Wszystko będzie dobrze, takie mam przeczucie.

128

Sorine pokiwała głową.

- Trzeba w to wierzyć.

Inga przyglądała się bratowej. Sorine pokraśnia-ła z radości, kiedy Kristoffer ogłaszał nowinę, ale jej błękitne oczy były poważne. Biedna Sorine, poprzedni poród pozostawił w niej głęboki uraz. Nic dziwnego, że zachowywała taką rezerwę.

Na widok zadowolonej twarzy starszego bra­ta zrobiło się jej ciepło na sercu. Kristoffer promie­niał szczęściem i dumą. Patrzył z oddaniem na Serine i Inga wiedziała, że bratowej nie mógł się trafić lepszy mąż. Bywał uparty jak osioł, ale cechowała go cierp­liwość i wyrozumiałość. Poza tym radowało ją, prze­świadczenie, że brat i bratowa odnowili swój związek. Sorine zwierzała się jej, iż unika małżeńskich obowiąz­ków z obawy, że znów zajdzie w ciążę i straci kolej­ne dziecko, ale widać teraz na powrót wszystko w ich \ stadle funkcjonowało jak należy.

Gulbrand kręcił się niespokojnie. Inga zmarszczy­ła brwi ze zdziwienia. Coś dręczyło starego służącego. Znał jej rodzinę od dziesięcioleci i nie miał powodów czuć się źle w tym towarzystwie. Może nie co dzień za­siadał przy stole w Svartdal, ale przecież Kristian za­prosił go do biesiady z całą serdecznością. Nie, nie ro­zumiała przyczyny jego niepokoju.

Gulbrand miał właściwie wracać do swoich obo­wiązków w Gaupås i przyjechać po.Ingę i Emilię póź­niej, ale niespodziewane zaproszenie pokrzyżowało jego plany. Służący zawsze był bardzo sumienny, po­myślała Inga, patrząc na niego przyjaźnie. Może dlate-

129

go się niecierpliwił? Nie miał powodu, w Gaupås do­myślono się zapewne, dlaczego nie wracał.

Inga zauważyła, że Gulbrand westchnął, kiedy go­ście zaczęli się rozchodzić. Poczuł ulgę czy po pro­stu miał już dosyć bezczynności? Raczej to pierwsze. Na szczęście nikt nie zwrócił uwagi na jego zachowa­nie, w powietrzu krzyżowały się głosy, ludzie żegnali się ze sobą, wymieniali uściski.

Tuż przed wyjazdem zaszło jeszcze jedno drobne wydarzenie, które Inga ukryła w sercu jak najcenniej­szy skarb. Właśnie włożyła Emilii buciki i postawiła ją ostrożnie na podłodze. Emilia podreptała do progu, gdzie stał Kristian, żegnając gości.

- Dziadzia - rozpromieniła się i wyciągnęła ku
niemu krótkie rączki.

Ufne zachowanie dziecka speszyło Kristiana. Po­głaskał ją niezdarnie po włosach i uśmiechnął się do­brodusznie.

Kristian na chwilę zamarł w bezruchu, a Inga ob­serwowała go kątem oka z napięciem. Zlekceważy dziecko czy spełni jego życzenie? Kristian unikał ta­kich sytuacji, bo nie radził sobie z emocjami. To moja córka, to moja córka, myślała gorączkowo Inga. Czy to ułatwi ojcu podjęcie decyzji?

Kristian nie chwycił dziewczynki za rękę, tylko wziął ją w ramiona, po czym zniósł ją po stromych

130

schodach. Kiedy postawił ją na ziemi, Emilia okazała niezadowolenie.

- Rączka, dziadzia - domagała się z lekką irytacją.
Inga nie spuszczała z niej wzroku i z napięciem cze­
kała na reakcję ojca.

- No dobrze - roześmiał się Kristian i chwycił ma­
lutką dłoń.

Oczy Ingi zaszkliły się, a wargi zaczęły drżeć. Ze wzruszeniem obserwowała tego barczystego męż­czyznę, ściskającego rączkę dziecka w swojej ogromnej dłoni. Żeby do niej sięgnąć, musiał się lekko przechy­lić.

Inga zagryzała wargi, by się nie rozpłakać. Czy Kri­stian kiedykolwiek prowadził ją za rękę? Czy kiedy­kolwiek maszerowali tak przez dziedziniec lub space­rowali po ogrodzie? Nie pamiętała takiego, zdarzenia i wydawało się jej mało prawdopodobne. Zawsze trzy­mał ją na dystans, Emilia zaś nie dawała się tak trakto­wać.

Poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu i odwróciła się. Napotkała łagodne spojrzenie Emmy. Emma naj­lepiej rozumiała jej uczucia.

Kristian posadził Emilię na siedzisku powozu. Gulhrand mruknął zadowolony i objął małą ramie­niem.

- Buzi - domagała się Emilia, wyciągając ramiona
do Kristiana.

131

Kristian cofnął się, ale radosny uśmiech nie scho­dził z jego ust.

Gulbrand zaciął konia i powóz ruszył.

- Coś ci dolega? - zapytała Inga, kiedy ujechali ka­
wałek drogi.

- Nie - odrzekł wymijająco Gulbrand.
Wyczuła, że kłamie, i nie dała za wygraną.

- Mnie nie oszukasz, Gulbrand, w Svartdal byłeś
jakiś nieswój.

Gulbrand zacisnął wargi w wąską kreseczkę. Moc­niej zacisnął lejce w dłoniach.

- Pamiętasz, Ingo, że rozmawialiśmy kiedyś o nie­
nawiści?

Inga zamyśliła się. Trudno przypomnieć sobie epi­zod z życia na podstawie jednego słowa. Po chwili zro­zumiała, o co chodzi Gulbrandowi.

- Tak! To było wtedy, kiedy Gudrun zażyczyła so­
bie, byś odszedł z nią do Svartdal. Chciała dostać cię
w prezencie ślubnym.

132

Gulbrand pokiwał głową.

Ingę zdumiały słowa służącego. Twierdził, że nie darzy nikogo z dworu Svartdal nienawiścią, a jedno­cześnie jej dom rodzinny uznawał za źródło wszelkie­go zła.

- Kogo masz na myśli? - szepnęła z napięciem.
Gulbrand odpowiedział głośno i pewnie, lecz pod

koniec głos mu się załamał.

- Emmę. To Emmę mam na myśli.

13

Inga z niedowierzaniem spoglądała przed siebie, usiłu­jąc przetrawić słowa Gulbranda.

- Emma - powtórzyła cicho. - Kpisz sobie ze mnie,
prawda, Gulbrand?

Gulbrand pokręcił głową z zakłopotaniem.

- Emma jest najmilszą osobą na tym świecie - roz­
złościła się Inga. - Nie uwierzę, że kiedykolwiek źle cię
potraktowała...

Gulbrand poklepał ją pojednawczo po kolanie.

- Nie jest tak, jak myślisz, moje dziecko. My...
my... - Służący nie potrafił znaleźć właściwych
słów. - Byliśmy kiedyś z Emmą zaręczeni, wiele lat
temu...

Kolejny szok. Inga wyobrażała sobie, że niena­wiść między Emmą a Gulbrandem jest wynikiem ja­kiejś potężnej sprzeczki lub niewłaściwego zachowa­nia, ale przyczyna leżała gdzie indziej. „Od nienawiści do miłości tylko jeden krok", powiedziała )e) kiedyś

134

Emma. Mówiła to na podstawie własnego gorzkiego doświadczenia?

- Poznaliśmy się za młodu - ciągnął Gulbrand
bezbarwnym głosem. - Jak wiesz, pochodzę ze Sko-
ger, i w tym czasie wielu właścicieli majątków w Bot-
ne szukało rzetelnych pracowników. Dostałem zajęcie
w pewnym gospodarstwie w Hillestad i na jakiejś za­
bawie po raz pierwszy ujrzałem Emmę...

Inga pogrążyła się w zadumie. Nie mogła sobie wy­obrazić Gulbranda i Emmy jako młodych, zakocha­nych w sobie ludzi. Emma była wtedy zapewne węższa w talii i nie miała siwych włosów. Pod tym względem Gulbrand w ogóle się nie zmienił, jego czupryna i bro­da pozostawały rude. Otrząsnęła się z tych myśli i wró­ciła do rzeczywistości.

Gulbrand zamilkł. Mięśnie na jego twarzy drgały nerwowo.

135

nam dom na swojej ziemi. Teraz już go nie ma, roze­brano go dawno temu. To dobrze, bo nie mógłbym na niego patrzeć. Ciężar, który wziąłem na swoje młode barki, był nie do udźwignięcia. Zacząłem coraz częś­ciej zaglądać do kieliszka. Spotkania z kompanami przeradzały się w pijackie libacje.

Inga skubała złamany paznokieć.

Inga zrozumiała, że historia jego życia przybierze poważniejszy obrót.

- Byłem młody i pełen życia. Lubiłem tańczyć
i bawić się. Tamtego lata poznałem pewną kobie­
tę, która zaczęła... - Gulbrand podrapał się po nosie
i uśmiechnął zakłopotany. - Prawdę mówiąc, zaczęła
mnie adorować. Nie byłem znów tak głupi, by nie wie­
dzieć dlaczego. Jej mąż zginął na morzu sześć miesię-

136

cy wcześniej, została sama z trójką dzieci i czwartym w drodze. Mój pociąg do alkoholu zdawał się jej w ogó­le nie przeszkadzać... Potrzebowała mężczyzny, który zapewni jej utrzymanie. Domyślasz się, Ingo, że były to niełatwe czasy dla wdowy z gromadką dzieci.

Inga pokiwała głową. Wdowa z małymi dziećmi musiała wtedy cierpieć głód i niedostatek, lecz, praw­dę mówiąc, pod tym względem niewiele się zmieniło. Prawo zabraniało dziś chodzić po prośbie, więc biada temu, kto nie znalazł sobie zajęcia u uczciwych ludzi... Inga wzdrygnęła się na samą myśl.

- Karolinę nie była złą kobietą, uważała po prostu,
że Emma zasługuje na kogoś lepszego ode mnie. Na ko­
goś, kto potrafi panować nad sobą, kiedy na stole poja­
wia się butelka gorzałki. A gdy rozeszły się plotki, że za­
chodziłem do wdowy, Karolinę powtórzyła je Emmie.

Gulbrand mówił tak szczerze, że Inga nie zawahała się zapytać:

137

Inga zaczerwieniła się jak burak. Gulbrand nie wy­mienił imienia Martina, ale była pewna, że jego miał na myśli.

138

Inga aż podskoczyła z wrażenia.

- Jesteś człowiekiem pełnym tajemnic. Nie, nie wie­
działam o tym.

Gulbrand zaciął Mikrusa i ogier pokłusował żwawo w kierunku Gaupås.

139

Gulbrand nie poczuł się urażony jej szczerością i roześmiał się pod wąsem.

Inga chciała wrócić do punktu wyjścia, poznać całą prawdę o związku Gulbranda z Emmą, póki służący był skory do wyznań.

140

- Jeszcze nie jest za późno - uznała Inga.
Gulbrand uśmiechnął się zażenowany.

141

- Los nie chce, by nasze ścieżki znów się skrzyżo­
wały. Już się z nim pogodziłem.

Gulbrand zaśmiał się pod nosem, jakby pomysł Ingi wydał mu się niezwykle komiczny.

Kiedy dotarli na miejsce, Gulbrand pomógł Indze zsiąść z powozu. Dziewczyna przytrzymała jego dłoń.

- Dziękuję ci za zaufanie, którym mnie obdarzy­
łeś - powiedziała z czułością w głosie. - Za to, że od­
ważyłeś się otworzyć przede mną.

Gulbrand wbił wzrok w grzywę Mikrusa i pokiwał głową zawstydzony. Znów zamknął się w swojej skoru­pie.

Inga postanowiła w tej samej chwili, że doprowadzi do spotkania Gulbranda z Emmą. Może nie od razu, ale kiedyś na pewno tak się stanie...

Sigrid rozpromieniła się na widok Ingi i Emilii. Pod­biegła do powozu, podniosła dziewczynkę wysoko w górę i zaśmiała się do niej.

- Wycieczka się udała? - spytała z zaciekawieniem,
całując małą w policzek.

Emilia otworzyła buzię w uśmiechu, pokazując pierwsze białe ząbki.

Ingę cieszyło ponowne zainteresowanie Sigrid Emi­lią. Wprawdzie Sigrid cały czas okazywała małej troskę,

142

ale w ostatnich dniach miała sporo własnych zmar­twień. Po rozmowie z Torsteinem jej humor znacznie się poprawił.

Inga słyszała perlisty śmiech córeczki, kiedy Sigrid oddalała się z nią tanecznym krokiem przez dziedzi­niec. Odprowadziła je zadowolonym wzrokiem, radu­jąc się, że Sigrid połączyła bliska więź z przybraną sio­strą.

Na widok Erlinga wyprowadzającego Czarnulkę ze stajni Inga rozejrzała się za jakąś drogą ucieczki, ale szybko uznała, że nie uniknie spotkania. Zresztą Erling też ją dostrzegł. Nie miała najmniejszej ochoty na kolejną wymianę zdań, bo poprzednim razem usły­szała w jego słowach nutę groźby. Dał jej do zrozumie­nia, że zna inną wersję wydarzeń niż ta, którą przed­stawiła lensmanowi...

Erling uśmiechnął się. Boże, jak nienawidziła tego uśmiechu! Nie było w nim radości z ponownego spot­kania, tylko fałsz i ironia.

143

Inga nie wytrzymała.

- Uważaj na słowa, jeśli chcesz przepracować
u mnie zimę! Czternastego kwietnia i tak wylecisz na
zbity pysk!

Inga rzuciła hardo głową i ruszyła przed siebie.

- Nie tak szybko - syknął Erling i przytrzymał ją
za ramię.

Inga omal się nie przewróciła. Czuła na sobie wzrok jego małych oczu i odwróciła się ze wstrętem.

Znalazłszy się za progiem, Inga oparła się o ścia­nę, aby zebrać siły. Dotąd Erling jej nie zaczepiał, teraz jednak wyraźnie usiłował ją zastraszyć.

Zamyśliła się. Skąd wiedział, że zażywała kąpieli ra­zem z Bjornarem? Szpiegował ich? To możliwe. Rumie­niec wystąpił jej na policzki. Co za wstyd! Przywołała w pamięci ten namiętny epizod i wyobraziła sobie Erlin-ga w roli widza. Straszne... Może nawet widział ją nagą!

144

Uświadomiła sobie, że musi się go pozbyć, i to jak najszybciej. Nie wiedziała jednakże, że jej życzenie spełni się niedługo w sposób, którego żadną miarą nie była w stanie przewidzieć.

Dwa dziwne zdarzenia zaszły tego jesiennego wie­czoru poza dworem Gaupås.

Martin leżał w swoim łóżku w Storedal i wpatry­wał się w mrok. Wokół zapalonej lampy naftowej latał nietoperz, bijąc skrzydłami. Martin nie pierwszy raz widział taki spektakl i wiedział, że nietoperz prędzej czy później odleci. Pewnego lata cała chmara nietope­rzy dostała się na strych. Pamiętał, że Ragnhild bardzo się tym zdenerwowała. Bała się tych wampirowatych stworów, poza tym zostawiły one po sobie tyle nieczy­stości, że drewniane belki zaczęły gnić. Na szczęście nietoperze nie wróciły kolejnego roku. A może po pro­stu nie dostały się do środka, bo Laurens kazał staran­nie zalepić wszystkie otwory.

Martin ziewnął i przewrócił się na bok. Odwróco­ny tyłem do drzwi, nie zauważył, że ktoś bezgłośnie wślizgnął się do środka. Wzdrygnął się dopiero wtedy, kiedy jego kołdra uniosła się i poczuł zimny powiew na nagiej skórze.

Martin uniósł się w łóżku i niezdarnie przesunął, robiąc jej miejsce.

145

- Oczywiście - wyjąkał zażenowany, po czym
opadł na materac i wstrzymał oddech. Czego chciała?
Po co przychodziła do niego nocą?

Poczuł dotyk jej ciepłej skóry. Wyciągnął ramię, nie wiedząc, czy zechce położyć na nim głowę, ale ku jego zdumieniu skwapliwie skorzystała z propozycji. Skuliła się u jego boku i westchnęła z zadowoleniem.

- Ojciec był jedynym człowiekiem, który dał mi
szczęście - przyznała łagodnie. - Nie żyje - dodała,
walcząc z łzami - ale teraz mam ciebie, prawda?

Z bijącym sercem Martin przyciągnął Gudrun do siebie. Wtulił nos w jej pachnące włosy i powiedział:

- Tak, teraz masz mnie.

Erling biegł, oddalając się od Gaupås. Oczekiwanie, aż Gulbrand i Arne zasną, wystawiło go na próbę cierpli­wości. Kiedy usłyszał ich chrapanie, na wszelki wypa­dek odczekał dłuższą chwilę, zanim się podniósł. Bał się, że sam zaśnie, ale podniecenie nie pozwoliło mu zmrużyć oka.

Ubrał się po cichu, przekradł przez pokój z buta­mi w dłoni i otworzył drzwi powoli, by nie zaskrzy­piały. Na dworze wzuł buty i sprawdził, czy nóż wisi u pasa.

Nigdy nie był w domostwie lensmana, ale wywie­dział się wszystkiego. Arne nie domyślił się niczego, kiedy Erling zarzucił go pozornie niewinnymi pyta­niami. Podekscytowany opowiedział mu nawet, gdzie

146

znajduje się Bjornar, więzień, którego pań Thuesen osadził w areszcie.

Erling dyszał ciężko, kiedy dotarł do domu lens-mana. Zatrzymał się, sprawdzając, którędy naj­łatwiej dostać się do środka. Zapewne o tej porze wszyscy spali, ale Erling zachował ostrożność. Po­siadłość była piękna, do białego domu mieszkalne­go prowadziły dwa wejścia. Duży ogród otaczał do­mostwo, co Erling uznał za okoliczność sprzyjającą, bo świerki i krzewy rzucały cienie, w których łatwo się było ukryć.

Kiedy dotarł do pomieszczenia dla więźniów, ukuc-nął. Wyobrażał sobie wcześniej, że będzie to murowa­ny domek, miniaturowy solidny fort, ale był to raczej rodzaj jamy wydrążonej w nachylonym zboczu. Gdyby nie kraty, w ogóle by jej nie zauważył.

Wyciągnął szyję i odsunął jakąś gałąź, by mieć lep­szą widoczność. Ulżyło mu, kiedy nie dostrzegł straż­ników, bo za wszelką cenę chciał uniknąć przemocy.

- Psst, Stener, słyszysz mnie?

Erling przysunął się do kraty i zajrzał do środka.

- Kto tam? - dobiegł go z ciemności jakiś zaspany
głos.

Erling nie wiedział, czy Stener jest sam, więc na wszelki wypadek nie wymienił swojego imienia.

- Podejdź bliżej, przyjacielu, żebym mógł się
upewnić, że to ty!

Zaskrzypiała jakaś ławka i ukazało się brudne, wy­chudzone oblicze Stenera.

- Okropnie wyglądasz - jęknął Erling.

147


Już wcześniej zorientował się, że pręty krat zro­biono z drewna. Z metalowymi by sobie nie poradzi­li, a sforsowanie zamków zapewne też nie byłoby pro­stym zadaniem.

Stener przykucnął i z pasją wbił nóż w kratę, drzaz­gi fruwały w powietrzu jak żółtawe płatki śniegu. Ostrze wchodziło w drewno jak w masło, kiedy opierał się na nim całym ciężarem ciała. Skaleczył się do krwi, ale nie zwracał na to uwagi.

Erling zaatakował kratę od zewnętrznej strony.

Kiedy nacięli jeden z prętów, Stener kopnął go dwu­krotnie i drewno pękło z trzaskiem. Spojrzeli po sobie z zadowoleniem i zabrali się do następnego. Tym ra­zem trwało to dłużej, bo obaj byli zmęczeni.

W końcu poszerzyli otwór na tyle, by Stener mógł się przezeń prześlizgnąć.

Objęli się i wymienili uścisk dłoni.

148

Erling poklepał go po ramieniu. Jego były wspól­nik nie dowie się, że uwolnił go, kierując się wyłącznie własnym interesem. Erling miał swoje powody, ale nie zamierzał ich wyjawiać.

- Uciekaj. I pamiętaj, byś mnie nie zdradził, gdyby
lensman znów cię złapał. Pamiętaj!

Stener podniósł rękę w geście pozdrowienia i znik-. nął w mroku.

14

Martin rzucił wodze Erlingowi. Erling uchwycił je jedną dłonią, ale nie zamierzał odprowadzać wierz­chowca do stajni, póki nie usłyszy wszystkich szczegó­łów.

- Rzeczywiście siedział za kratkami, ale lens­
man przyznał się, że nie wystawił straży. Przypusz­
czał, że morderca podejmie próbę ucieczki wcześniej,
ale kiedy to nie nastąpiło, jego czujność osłabła...

150

Zgromadzeni1 przyznali mu rację.

- Wejdź do środka, Martinie - powiedział Gul-
brand. - Inga jest w domu.

Martin widział, że ludzie palili się do dyskusji, ale on sam marzył o tym, by spotkać się z Ingą. Dawno już nie był z nią sam na sam...

151

Głos miała niepewny, a kiedy odstawiała dzbanek na tacę, jej ręce drżały.

- Stener... Bjernar znów jest na wolności.
Dziewczyna położyła dłoń na ustach, a jej oczy roz­
warły się z przerażenia.

Martin skinął głową i pociągnął łyk kawy.

- Lensman wie, że morderca nie miał przy sobie
noża, a kraty noszą ślady uderzeń ostrym narzędziem.

Przerwał, czekając na jej komentarz. Zapadła długa cisza. Inga zmarszczyła brwi.

Ingi z tym przeklętym żniwiarzem nie dawały mu spo­koju.

- Powiedz prawdę, Ingo, durzyłaś się w tym Bjor-
narzę?

Zaniknął oczy, czekając na odpowiedź.

- To nie ma nic do rzeczy - odrzekła ostrym to­
nem.

Martin stłumił westchnienie. Prawda, to nie miało nic wspólnego ze sprawą, ale chętnie by zaspokoił cieka­wość. Płonął z zazdrości, kiedy wyobraźnia podsuwała

152

mu obrazy intymnych schadzek Ingi i Bjornara... - Chcę ci ufać, Ingo. Uważam, że należy mi się wiarygodne wy­jaśnienie po tym, co przeżyliśmy razem...

Inga jęknęła z irytacją, ale szybko się opanowała.

Martin zaklął w duchu. Złościło go, że Inga nie chce wyjawić całej prawdy i że dała się uwieść żniwiarzowi.

- A więc... nie posunęliście się za daleko?

Inga zerwała się z krzesła i podeszła do okna. Oparła dłonie na parapecie i wyszeptała ze smutkiem: - Czego oko nie widzi, tego sercu nie żal. - Po czym odwróciła się raptownie i wbiła w niego spojrzenie niebieskich oczu. - Nigdy nie pytam, czy dzielisz łoże z Gudrun. Co wieczór zadręczam się myślami, czy śpicie razem. Czy zasypujesz ją pieszczotami... - Schyliła głowę i chlipnęła.

Biedna Inga, pomyślał Martin, cierpi równie moc­no jak ja. Ale i tak jest już za późno, za późno... Nie

153

wstał, by ją pocieszyć, bo oboje zasługiwali na pocie­chę. Wiedział, jak by się to skończyło, a chwila była nieodpowiednia na miłosne uniesienia.

- A jest tak?
Martin wzdrygnął się.

- O co ci chodzi? Gzy sypiam z Gudrun? Czy było­
by to takie dziwne? W końcu jesteśmy małżeństwem.

Inga przejechała dłonią po twarzy, jakby obcierała łzy.

- A więc jest tak - skonstatowała smutno. - Sądzi­
łam, że... - Zacisnęła usta i pokręciła głową. - Nie,
dajmy sobie z tym spokój.

Słowa Ingi wzbudziły jego ciekawość. Nie mógł już dłużej opierać się pokusie i otoczył ramionami tę ko­bietę, którą kochał, a która już nigdy nie miała należeć do niego.

- O czym myślałaś?-zachęcił ją niezdarnym uśmie­
chem.

Oczy Ingi, zazwyczaj błyszczące, teraz były matowe i pozbawione życia. Bawiła się ostatnim guzikiem jego koszuli, ale nie odważyła się podnieść wzroku.

- Zostałam wdową. Pomyślałam, że może... -
Chrząknęła i dodała: - Sądziłam, że jest jeszcze dla

nas nadzieja...

Martin nie zrozumiał.

154

Martin zesztywniał. Pytanie podziałało na niego jak zimny prysznic.

- Chodzi ci o rozwód?

Inga pokiwała głową, nie podnosząc oczu.

Martin poczuł, że napełnia go gniew, jakiego nigdy dotąd nie przeżył. Przestraszył się, że to gwałtowne uczucie opanowało go właśnie teraz, kiedy obejmował najdroższą sobie istotę.

- Miałem nadzieję, Ingo - zniżył głos do groźnego
szeptu - że wreszcie zrozumiesz, iż nie jesteśmy so­
bie przeznaczeni. Rozwód - powtórzył z niedowierza­
niem. - Naprawdę życzysz sobie, bym opuścił Gudrun
i naraził ją na pośmiewisko? Bym ją zostawił dla jej
macochy? Jesteś szalona, Ingo. - Skóra na jej ramio­
nach była miękka i ciepła, ale Martin poczuł nagle,
że jej dotyk parzy. Puścił ją z objęć. - Jak możesz być
tak samolubna? Tak cyniczna?

Zachwiał się i cofnął parę kroków. Tego się po niej nie spodziewał. Zdawał sobie sprawę, że Inga i Gudrun się nie cierpią, ale to nie usprawiedliwiało tak niesły­chanej propozycji.

Inga też zrozumiała wagę swych słów.

Inga tupnęła nogą.

155

szę otoczyć ją szczególną troską. Żegnaj, Ingo, nie spot­kamy się, póki ci rozum nie wrócL

Z hukiem zatrzasnął za sobą drzwi. Stuk jego pod­kutych butów rozchodził się echem po całym domu, kiedy zmierzał korytarzem do wyjścia.

Inga opadła zniechęcona na krzesło. Rozumiała opory . Martina, ale rozwód przestał już być czymś niezwykłym. Krążyło mnóstwo opowieści o parach, które zdecydo­wały się rozstać. To prawda, byli małżonkowie narażali się na złośliwe komentarze i plotki, ale możliwość ist­niała. Dlaczego Martin nie brał jej pod uwagę?

Za swój atut Inga uważała fakt, że byli parą, za­nim Martin ożenił się z Gudrun. Pokochali się wcześ­niej, więc miała do niego jakieś prawa! Pociągnęła łyk letniej kawy i skrzywiła się. Co za podły smak! My­śli, które krążyły jej po głowie, były może dziecinne, ale naprawdę żałowała, że małżeństwo Martina i Gu­drun w ogóle doszło do skutku.

Gdyby człowiek miał moc zaglądania w przyszłość! Czy Martin poczekałby na nią, wiedząc, że Niels za dwa lata pożegna się z tym światem? Na pewno by zaczekał, a tak ustąpił wobec żądań rodziców, którzy troszczyli się wyłącznie o przyszłość rodowego dziedzictwa.

Inga zasępiła się. Mieszkali teraz osobno, oboje nie­szczęśliwi. Martin tęsknił, dostrzegła to w jego wzro­ku, wyczuła w delikatnym dotyku palców. W głosie, w którym słychać było rozpacz, ale i radość z ponow­nego spotkania.

156

Czy nie rozumiał, że wciąż mają szansę? Właśnie teraz, kiedy odzyskała wolność! Jako młoda i zamożna wdowa stanie się atrakcyjną partią. Mężczyźni będą ją adorować i kto wie, może znajdzie takiego, przy któ­rym serce mocniej zabije? A wtedy Martinowi ta oka­zja przejdzie koło nosa...

Nic z tego, westchnęła. Martin nie odejdzie od Gu­drun. Inga walnęła pięścią w oparcie fotela, aż przeszył ją ból. Do diabła! Dlaczego musiał być taki lojalny, dla­czego musiał zachowywać się jak rycerz? Gdyby Martin wystąpił o rozwód, w Gaupås i Storedal rozpętałoby się piekło, ale w końcu burza by przycichła. Wszyscy po­godziliby się z nową rzeczywistością. Wszyscy oprócz Gudrun, lecz, szczerze mówiąc, los Gudrun niewiele Ingę obchodził.

Inga potarła bolącą dłoń w zamyśleniu. A jeśli się myliła? Może związek Martina i Gudrun okrzepł? Może Martin zaczął żywić jakieś cieplejsze uczucia wobec swojej żony...

Wielki Boże, pomyślała Inga i ze smutkiem pokrę­ciła głową, czy z tego powodu odrzucił jej zawoalowa-ne oświadczyny?

Tego samego dnia Inga zajęła się czyszczeniem ro­dowych sreber. Był to pełen komplet sztućców na dwanaście osób, od łyżek do zupy i łyżeczek do her­baty poczynając, a kończąc na chochli i łopatce do ciasta.

Sztućce leżały w ciepłej wodzie z dodatkiem sody.

157

W ręce Inga trzymała ściereczkę i łyżkę. Ramiona ją bolały, a kciuk spuchł od pocierania.

Nagle usłyszała jakiś dźwięk i rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku okna. Życie w gospodarstwie okraszało mnóstwo dziwnych dźwięków, ale ten był wyjątkowo przenikliwy. Nie dostrzegła niczego nad­zwyczajnego, więc odłożyła wypolerowaną łyżkę i sięg­nęła po kolejną.

I znów! Jeszcze raz dobiegł jej ten dźwięk! Docho­dził ze stajni. Inga wybiegła za drzwi i usłyszała roz­dzierające rżenie konia. Co musiało mu się stać, pomy­ślała i ruszyła biegiem do zabudowań gospodarczych. Do rżenia dołączył się dudniący stukot kopyt, którymi koń uderzał o ścianę stajni.

Widok, który ujrzała, zmroził jej krew w żyłach. Er-ling bił Czarnulkę długim biczem, podnosił go i sma­gał klacz z całą siłą. Czarnulka przewracała oczyma z przerażenia, rzucała łbem, ale nie miała żadnych szans, by ujść razów. Erling stał po zewnętrznej stro­nie boksu i wymachiwał biczem nad niską przegro­dą, smagając konia po zadzie. Kiedy Czarnulka robiła unik, pejcz spadał na jej głowę.

Inga straciła panowanie nad sobą. Skoczyła do przodu i wyrwała bicz z dłoni Erlinga.

Inga opadła z sił. Rzuciła złowrogie spojrzenie na Erlinga.

158-

- Za pół godziny stawisz się w gabinecie!

Erling nic nie odrzekł, wyprostował się i wyszedł ze stajni.

Za narożnikiem budynku zatrzymał się, by złapać oddech. Co za upokorzenie! Został wychłostany przez kobietę, i to w obecności Gulbranda. Potraktowała go jak psa! Zacisnął zęby. Tego nie puści jej płazem. Ta suka zapłaci mu za wszystko, nie ma pojęcia, z kim zadarła.

Erling nigdy nie darzył sympatią tej upartej kobiety, ale musiał być cierpliwy. Przede wszystkim nie może pozwolić, by wyrzuciła go ze służby. Kiedyś przyjdzie dzień, w którym wymierzy jej zasłużoną karę.

Inga usiadła na stołku przed kominkiem i zamknę­ła oczy. Ledwo była w stanie utrzymać kubek z kawą w drżących dłoniach.

Popełniłam głupstwo, pomyślała. Wiedziała, że Er­ling ogłosił się samozwańczym przywódcą mężczyzn pracujących we dworze, choć nikt na dobrą sprawę go nie lubił. Bez przerwy wszystkimi komenderował, uważał, że na wszystkim zna się najlepiej. Chwalił się swoimi wyczynami, co niepomiernie ludzi irytowało. Z początku Gulbrand lekceważył tego pyszałka, z cza­sem jednak i jemu Erling zaczął działać na nerwy.

Inga przeklinała tę chwilę, w której zdecydowała się przyjąć Erlinga na służbę. Słyszała ostrzegawcze dzwonki, ale je zlekceważyła, kiedy Erling pomógł jej pozbyć się Hedvig. Teraz nie pozostawało nic innego,

159

jak zapłacić mu za robotę i przegnać gdzie pieprz roś­nie!

Że też musiała stracić panowanie nad sobą! Zamiast smagać go biczem, powinna była od razu wysłać go do gabinetu i udzielić reprymendy. Jakże jednak mogła postąpić inaczej? Wciąż miała przed oczyma przera­żoną klacz, wierzgającą kopytami, by uniknąć razów. Czarnulka spływała krwią i ledwie trzymała się na no­gach.

Najbardziej lubiła Mikrusa, ale pewnie dlatego, że znacznie częściej zaprzęgano go do bryczki i wozu; poza tym często jeździła na nim wierzchem. Czarnulka zaś była koniem wyjątkowej urody o maści kruczoczar­nej i z białą strzałką na czole. Poruszała się elegancko na długich kończynach, ale miała nerwowy charakter. Stała się mimowolnym świadkiem napaści Bjornara na sędziego. Może niewiele zrozumiała z tamtego zdarze­nia, ale rwetes w stajni zostawił ślad w jej psychice.

Inga odstawiła kubek i zdecydowanym krokiem ru­szyła do gabinetu. Zbliżała się chwila, w której Erling miał stawić się na wezwanie.

- Wejść! - powiedziała władczo, kiedy rozległo się
pukanie do drzwi.

Erling wszedł do środka, ściskając czapkę w dło­niach.

Inga nie wskazała mu krzesła.

.- Zawiodłam się na tobie. Bardzo brutalnie po­traktowałeś Czarnulkę.

- Ona... ona usiłowała mnie ugryźć - bronił się
Erling.

160

- Być może - przyznała Inga - ale mogłeś ją ode­
pchnąć lub klepnąć ostrzegawczo po chrapach. Zacho­
wałeś się jak barbarzyńca. - Gniewnym ruchem rzu­
ciła parę monet na biurko. - Tyle ci się należy i ani
grosza więcej. Zejdź mi z oczu!

W oczach Erlinga pojawił się niebezpieczny błysk.

- Spuść z tonu - syknął. - Jeśli mnie przepędzisz,
pójdę prosto do lensmana. Pan Thuesen chętnie po­
słucha historii o kąpieli w stawie. A jeśli nie uwierzy,
to szepnę mu na ucho o pewnej ptaszynie, która po­
mogła kochankowi w ucieczce...

Inga zerwała się z miejsca i zacisnęła dłonie.

- Dobrze wiesz, że to nieprawda!

Erling z obojętnością zaczął studiować paznokieć.

Kiedy Erling opuścił gabinet, Inga z jękiem opadła na krzesło.

15

Inga wolno zbliżała się do stajni. Czarnulka zastrzygła uszami, ale nie odwróciła się. Dziewczyna gwizdnęła cicho. Klacz odwróciła głowę, ale wciąż była niespo­kojna. Położyła uszy po sobie.

Inga nawoływała ją raz po raz, ale Czarnulka nie zwracała na nią uwagi. Dopiero po chwili długiej jak wieczność obróciła się ku dziewczynie, ale wciąż trzy­mała się tylnej części boksu.

Inga nie wiedziała, co robić. Nie mogła przecież spędzić w stajni całego dnia, a jej pieszczotliwa prze­mowa nie przynosiła żadnych efektów; klacz nie chcia­ła się uspokoić. Dobrze rozumiała sceptycyzm zwie­rzęcia, jeden człowiek ją pobił, drugi przemawiał do niej czule. Nie wiedziała, czy może mu zaufać.

Inga była bliska rezygnacji, kiedy Czarnulka wresz­cie się poruszyła. Zatrzymała się wprawdzie wbezpiecz-nej odległości, ale lody zostały przełamane. Po chwi­li podeszła bliżej i powąchała dłoń Ingi. Dziewczyna

162

stłumiła okrzyk radości i podsunęła klaczy kawałek chleba pod pysk. Czarnulka rozchyliła wargi i złapała chleb, dotykając skóry Ingi miękkimi chrapami.

Ośmielona tymi oznakami ufności, Inga otworzy­ła boks i z bijącym sercem weszła do środka. Znalazła się teraz w królestwie Czarnulki i nie była pewna, jak zwierzę się zachowa. Klacz nerwowo zadzierała kopy­tem siano i rżała cicho.

Na widok obrażeń na skórze Czarnulki Inga miała ochotę zawyć bezsilnie. W niektórych miejscach smag­nięcia biczem zostawiły otwarte rany, grzbiet pokrył się zakrzepłą krwią. Najgorsza była jednak świado­mość, że zwierzę doznało szoku. Znalazło się w pułap­ce, musiało przyjmować razy, nie mając szans ucieczki, nie rozumiejąc, dlaczego skazano je na cierpienie.

- Nie bój się, moja mała - szepnęła Inga i pogła­
skała Czarnulkę między uszami. - Erling nigdy już nie
postawi swojej stopy w stajni.

Postanowiła, że Gulbrand zajmie się opatrzeniem zwierzęcia, bo lepiej znał się na koniach.

Sigrid nie spodziewała się wizyty starszej siostry, ale przyjęła ją serdecznie.

163

Gudrun wydmuchała nos.

- Zostawiłam coś w moim pokoju, kiedy się wy­
prowadzałam.

Sigrid zerwała się na nogi.

164

- Nie omieszkam - przyrzekła Gudrun i pognała
korytarzem, potem w górę schodów i na krużganek.

Sigrid odprowadziła ją zdumionym wzrokiem. Skąd ten nagły pośpiech?

Serce zabiło w piersi Gudrun, kiedy na krużganku ja­kaś postać nagle wychynęła z cienia. Wzdrygnęła się i uczyniła znak krzyża.

Ciemnowłosy mężczyzna podszedł bliżej. Przystoj­na twarz, pomyślała Gudrun, ale spojrzenie oczu... bezwzględne. Układ ust też wydał się jej odpychający.

Gudrun nie odpowiedziała, tylko niecierpliwie po­machała ramionami.

165

Gudrun zamyśliła się, ale głos mężczyzny przywo­łał ją do rzeczywistości. Poza imieniem nic o nim nie wiedziała, zapewne był jednym z pracowników sezo­nowych.

- W pogłoskach pojawia się imię tej kobiety - ciąg­
nął Erling z ożywieniem.

Gudrun uniosła nieco brwi, ale się nie odezwała. Parobek zaczerpnął tchu.

166

Przez chwilę wydawało się, że Gudrun odjęło mowę, co przecież nie zdarzało się często.

- Obowiązek - powtórzyła machinalnie. - Cieszę się, że przyszedłeś z tym do mnie, i nikomu nie powtó­rzę naszej rozmowy. - Chwyciła go za dłonie i potrząs­nęła nimi energicznie. - A teraz się rozejdźmy - szep­nęła - by nikt nas nie zauważył.

Parobek ustąpił w cień z przebiegłym uśmiechem na twarzy.

Gudrun nie ruszyła się z miejsca. Kim był ten dziw­ny mężczyzna i jaki miał powód, by opowiadać jej o Indze? A może to ten sam człowiek, który ćwiczył Czarnulkę pejczem? Inga lubiła zwierzęta, a zwłaszcza konie, więc pewnie ostro go skarciła za to zachowa­nie. .. Całkiem możliwe, że powodowała nim chęć ze­msty.

Więc czy można mu wierzyć? - zastanawiała się, wślizgując się cicho do pokoju Ingi. W pomieszcze­niu panował wzorowy porządek. Gudrun przeczesa­ła komodę i stoliczek nocny, ale nigdzie nie znalazła żadnych dokumentów. Szukała papierów spadkowych, ale tutaj ich nie było. Zapewne trzymano je w gabine­cie, ale tam nie odważyłaby się zakraść. Na piętrze ła­twiej było się ukryć, usłyszeć kroki na schodach lub skrzypnięcie drzwi.

Myśl o zemście nie dawała Gudrun spokoju. Jak ukarać Ingę za cudzołóstwo? Kara musiała być dotkli­wa, co do tego Gudrun nie miała żadnych wątpliwo­ści. Tej ladacznicy nie ujdzie to na sucho. Najpierw zabrała jej Nielsa, a teraz Martina... Po raz pierwszy

167

poczuła coś na kształt zazdrości, kiedy dotarło do niej, że Martin zdradził ją z Ingą. Inga chciała mieć wszyst­ko i wszystko brała. Bez żadnych skrupułów!

Gudrun postanowiła odczekać i sprawdzić, ile prawdy tkwi w pogłoskach, które przekazał jej paro­bek. Jeśli jego słowa się potwierdzą, niech Bóg ma Ingę w opiece!

Promień słońca wpadł przez szybę, rozświetlił po­kój i odbił się od jakiegoś błyszczącego przedmiotu, który wisiał na kołku obok szali i wełnianych spódnic Ingi. Powodowana ciekawością Gudrun podeszła bli­żej. To był nóż, klinga niedbale wciśnięta w pochwę błysnęła w słońcu. Gudrun rozsupłała rzemień, który łączył nóż z paskiem. Jaki piękny, pomyślała, rozpo­znając mistrzowskie rzemiosło Gulbranda. Opuszka­mi palców dotknęła ozdobnych liter, które były zapew­ne inicjałami pełnego nazwiska Ingi. Tyle że taki nóż nie pasował do kobiety. Do czego miałby służyć jej ma­cosze?

I nagle przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Ścis­kając nóż w dłoni, wiedziała już, jak się zemści. Naj­pierw sprawdzi, ile prawdy tkwi w plotkach, potem wymierzy karę.

Śmiejąc się złośliwie, niemal histerycznie, Gudrun wsunęła nóż do kieszeni.

Inga od razu dostrzegła coś dziwnego w zachowaniu Gudrun, kiedy spotkała się z nią w kuchni. Pasierbica zajęła miejsce za stołem i nie pozdrowiła jej pierwsza.

168

To akurat nie było takie niezwykłe, ale ze sztucznym uśmiechem przylepionym do twarzy Gudrun wyglą­dała jak kot, który właśnie połknął mysz.

Inga oparła się o blat kuchenny. r Bardzo cię ta kwestia zajmuje. Cierpliwość, moja droga, to cenna zaleta.

Gudrun obnażyła zęby na kształt uśmiechu.

- Nie śpieszy się.

Inga zamrugała oczyma ze zdumieniem.

- Doprawdy? Poprzednim razem domagałaś się,
bym nie zwlekając, podpisała dokumenty - odrzekła
sarkastycznie.

Gudrun podniosła się i grzecznie podziękowała za poczęstunek.

- Kiedyś wszystko zrozumiesz, Ingo, ale wtedy bę­
dzie już za późno.

Wyszła z kuchni dostojnym krokiem i wdrapała się na wóz.

Inga spojrzała pytająco na Sigrid, ale ta wzruszyła tylko ramionami.

Erling z zadowoleniem skonstatował, że Gudrun chci­wie słuchała jego słów. Kiedyś już widział tę tęgą ko-

169

bietę i szybko zrozumiał, że jej relacje z Ingą są bar­dzo napięte. Ilekroć wymieniano imię Gudrun, Inga sztywniała. Z podsłuchanych rozmów we dworze Er-ling domyślił się, że niesnaski zaczęły się, kiedy Ingę wydano za Nielsa. Z tą chwilą w osobie najstarszej cór­ki sędziego Inga zyskała niebezpiecznego wroga.

Coś musiało się za tym kryć. Słuchając krążących plotek, Erling doszedł do oczywistego wniosku: wro­gość dwóch kobiet rodzi się zazwyczaj z konfliktu o mężczyznę.

Kiedy więc Martin przyjechał do dworu, by ostrzec Ingę po ucieczce Bjornara, Erling pojął wszystko. Obie kobiety pożądały tego samego mężczyzny. Nie był pe­wien, która bardziej, ale wiedział jedno: Inga chodzi­ła z kwaśną miną, kiedy Martin pośpiesznie opuścił Gaupås. Wyglądało na to, że się pokłócili...

No cóż, Erling snuł jedynie przypuszczenia, lecz w tym, co powiedział pani Storedal, tkwiło zapew­ne ziarenko prawdy, bo na dźwięk jego słów pobladła i zmieniła się na twarzy. Wiadomość o zdradzie męża trudno uznać za przyjemną, zwłaszcza jeśli kochanką jest osoba o takiej pozycji. Erling odniósł zresztą wra­żenie, że Gudrun nosiła się z tym podejrzeniem czas jakiś, ale nie chciała się wobec siebie samej do tego przyznać.

Erling nie miał wyrzutów sumienia. Nawet jeśli po­mylił się w swoich domysłach, nikt nie mógł go za to winić! Nie zrobił wszak nic złego, po prostu głośno wyraził swój pogląd.

Uśmiechnął się szeroko. Miał przed oczyma gniew-

170

ną twarz Gudrun i coś mu mówiło, że ta kobieta nie okaże Indze litości. Dobrze jej tak, pomyślał mściwie, słowa Gudrun zabolą ją tak jak smagnięcia biczem na jego plecach.

Kładąc Emilię do snu, Inga bardzo się zdenerwowa­ła. Nóż, podarunek od Gulbranda, zniknął. W czystej desperacji poklepała się po biodrach, by sprawdzić, czy nie wisi u paska. Nie, przecież specjalnie trzyma­ła go w pokoju, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Ludzie gotowi byli pomyśleć, że się czegoś boi, gdyby otwar­cie nosiła go przy sobie. Jej strach mógłby udzielić się służbie, zwłaszcza Eugenie, Marlenę i Kristiane.

Położyła się na łóżku, zastanawiając się, gdzie go schowała. Może w jednej z szuflad? Otwierała je po kolei, ale go nie znalazła i jej niepokój wzrósł. Ostatnią szufladę wsunęła z hukiem na miejsce.

Przeszukała kieszenie w spódnicach i fartuchach, ale na próżno.

Jej zdenerwowanie sięgnęło zenitu. Nie mogła po­wiedzieć o tym Gulbrandowi, boby się obraził, że nie pilnowała tak cennego daru. Służbie też nie mogła o niczym napomknąć, bo gotowi pomyśleć, że oskarża ich o kradzież.

Po głębszym zastanowieniu przypomniała sobie, że widziała przed chwilą, jak Erling wychodzi głów­nym wejściem. To dziwne, zazwyczaj korzystał z drzwi na werandę... Chyba że... Inga zamrugała gwałtownie powiekami. Chyba że dostał się do jej pokoju i ukradł

171

nóż. Nie brzydził się kłamstw ani gróźb, więc równie dobrze mógł być złodziejem.

Zrobiło się jej słabo. Nie mogła oskarżyć Erlin-ga o kradzież, ale teraz już wiedziała, kogo musi się strzec.

16

Dopiero w drugi dzień świąt Inga ujrzała Martina. Zdziwiła się niepomiernie, kiedy dwoje sań wjechało na dziedziniec i z pierwszych wyskoczył Laurens.

- Coś się stało? - spytała zaniepokojona.
Laurens uśmiechnął się i podrapał pod kapelu­
szem.

- Nie. Dzisiaj jest dzień wyścigów. Pomyśleliśmy,
że może ty i Emilia wybrałybyście się z nami nad jezio­
ro Hillestad.

Inga spojrzała ku saniom. W jednych siedzieli Mar­tin, Gudrun i woźnica Brandt, z drugich machała do niej Ragnhild. Inga znała tę tradycję, kiedy była dziec­kiem, wyścigi stanowiły nie lada atrakcję. Mężczyźni i młodzieńcy gromadzili się na skutym lodem jezio­rze, by się zmierzyć. Zwycięzca nie otrzymywał żadnej nagrody, ludzie brali udział w zawodach, żeby spraw­dzić, kto jest najsprawniejszym woźnicą we wsi i kto ma najlepszego konia. Ojciec Ingi wygrał zawody kilka

173

lat z rzędu z Czarnym w zaprzęgu. Teraz jednak ogier był już za stary na taki wysiłek.

Ingę trawiła tęsknota do Martina. W głębi duszy wiedziała, że powinna trzymać się od niego z daleka, a jednocześnie rada była wiedzieć, czy jej wybaczył. Rozstali się w nieprzyjaźni i Inga przepłakała wiele nocy. Czuła wtedy każdą cząstką swego ciała, że brak jej jego obecności, i wylewała łzy, rozpamiętując gniew, który go ogarnął, kiedy wspomniała o możliwości roz­wodu.

Zdziwiła się, że propozycja wyszła od Gudrun. Skąd ta nagła troska? Bardzo dziwne, pomyślała, ale nie mog­ła się oprzeć pokusie.

W drodze napotkali tłum ludzi. Inga zadrżała mi­mowolnie, kiedy jej oczom ukazała się rozległa tafla lodu. Była pewna, że ktoś zmierzył jej grubość, ale nie­bieskawa powierzchnia zmarzniętego jeziora nie bu­dziła zaufania. Zarówno ona, jak i Gudrun wiedziały

174

z własnego doświadczenia, że w lodzie jest mnóstwo zdradliwych szczelin.

Koni było ze dwadzieścia, skonstatowała z podzi­wem Inga. Zwierzęta rżały, stawały na tylnych kończy­nach i uderzały kopytami. Z ich chrap wydobywały się kłęby pary, złocona uprząż błyszczała w świetle dnia. Właściciele puchli z dumy, pokazując swoje dorodne, pięknie wyszczotkowane wierzchowce. Jeden z ogie­rów rzucił się nerwowo w bok i woźnica z trudem utrzymywał go w szeregu.

Inga, Ragnhild i Gudrun zeskoczyły z sań i dołą­czyły do kobiet stojących z boku. Ragnhild pozdrawia­ła znajome, nie zapominając jednak o synowej i Indze. Rozłożyła koc, postawiła na środku kosz z wiktuałami i zaczęła częstować je kanapkami i ciepłymi napojami.

- Musisz wygrać! - krzyknęła do Laurensa, kiedy ten przemknął koło nich saniami.

Laurens wyszczerzył zęby w odpowiedzi.

Na linii startowej zjawiło się jedenaście zaprzęgów. Inga rozpoznała Torsteina z Furią, Torbjorna z Gracją, Martina z Gniadoszem i Laurensa z krępym koniem, którego imienia nie znała. Z boku ustawili się Eirik Gudum, Lars Braten i czterech jeszcze mężczyzn. Byli zbyt daleko, by mogła rozpoznać ich twarze.

Ten ostatni to chyba ojciec, pomyślała, wyciągając szyję. Pewnie tak, bo koń przypominał Bułanka. Bu­łanek był potomkiem Czarnego, równie silnie jak on zbudowanym. Czarny słynął z wytrzymałości na dłu­gich dystansach, Bułanek z dzikości i dzielności. Inga nie wątpiła, że ten narowisty ogier skoczy do przodu

175

jak ognista kula, wątpiła jednak, że wytrzyma tempo aż do drugiego końca jeziora i zabudowań Notnes. W tamtym miejscu zawodnicy robili nawrót i pędzili co sił z powrotem na linię startu. Trzy pierwsze zaprzę­gi przechodziły do finału.

Inga uważała, że ojciec ma przewagę nad wszystki­mi, bo nie brakowało mu pewności siebie. W pokerze i innych grach Kristian nie miał sobie równych, bo po­trafił przeciwników wytrącić z równowagi, zanim jesz­cze przystąpili do rozgrywki.

Podskoczyła z ekscytacji, kiedy rozległ się wystrzał. Zaprzęgi ruszyły, tylko jeden koń wspiął się na zadnie nogi i odmówił posłuszeństwa. Inga usłyszała świst pejcza i zrobiło się jej słabo. Biegnij, pomodliła się w duchu, biegnij... Jak ruszysz, już cię nie uderzy... Modlitwa nie dotarła do uszu zwierzęcia, ale koń pojął chyba powagę sytuacji. Zaparł się kopytami i wystrzelił przed siebie.

Kobiety wstały, by mieć lepszy widok. Rozległa się wrzawa, kiedy sanie przemknęły obok Torstein pro­wadził o kilka długości, ale inni szybko go doganiali. Już po chwili Eirik Gudum objął prowadzenie.

Inga odprowadziła ich wzrokiem, aż zamienili się w małe kropki na horyzoncie. Nie pozostawało nic in­nego jak czekać. Nie była zdecydowana, kogo dopin­gować. Serce biło dla Martina i życzyła mu, by prze­szedł do następnej rundy... Przynależność do rodu Svartdalów nakazywała kibicować Bułankowi.

Emilia dreptała wokół, z trudem utrzymując się na nogach na pokrytym cienką warstwą śniegu lodzie.

176

Inga ubrała ją na tę okazję w nowy czerwony płaszczyk z aksamitu. Ludzie uśmiechali się na widok dziewczyn­ki i zagadywali ją, kobiety klaskały w ręce z zachwytu i nazywały ją czarującą istotą. Emilia nie rozumiała za­pewne tego wyrażenia, ale kokieteryjnie przechylała główkę. Inga śledziła ją wzrokiem, by nie zniknęła jej w tłumie, ale nie protestowała, kiedy dziewczynce wci­skano do ręki cukierki i inne łakocie.

- Wracają! - krzyknęła jedna z kobiet.

Inga wzięła Emilię na ręce. Wysunęła biodro w bok i oparła o nie dziewczynkę.

Tafla jeziora zaczęła drżeć, kiedy zbliżyły się za­przęgi, końskie kopyta dudniły o lód. Zauważyła z zadowoleniem, że Martin prowadzi z dużą przewa­gą, a Eirik i Kristian walczą o drugie miejsce. Kiedy Gniadosz przekroczył linię mety, rozległy się okrzyki entuzjazmu. Inga wstrzymała oddech. Poganiała ojca w duchu, ale Kristian musiał uznać wyższość Eirika.

Inga zdziwiła się, że Ragnhild zna imiona koni ojca. Zdaje się, że śledziła wydarzenia w Svartdal z większą uwagą, niż gotowa była przyznać.

177

Ludzie dyskutowali zawzięcie o szansach zawod­ników w finałowej rozgrywce. Zarządzono przerwę w zawodach. Konie potrzebowały odpoczynku, a męż­czyźni czegoś ciepłego na rozgrzewkę.

Inga miała ochotę porozmawiać z ojcem, ale Kri-stian nie dostrzegł je) wśród tłumu. Odprowadził Bu-łanka na brzeg, gdzie zapewne czekali na niego Kri-stoffer i Sorine. Inga zamieniłaby chętnie parę słów z krewniakami, ale nie chciała zachować się niegrzecz­nie wobec Laurensa i Ragnhild. W końcu to oni zapro­sili ją na zawody.

Martin promieniał. Przywiązał Gniadosza do drze­wa i nałożył mu na głowę worek z owsem, by wzmoc­nić jego siły przed finałem.

Laurens pęczniał z dumy.

Kątem oka Inga dostrzegła, jak Gudrun zarzuca mę­żowi ramiona na szyję, świergoląc wesoło. Martin nie zaprotestował, zauważyła ze smutkiem, a nawet przy­tulił żonę. Między małżonkami powstała więź, która napełniała Ingę najwyższym zdumieniem. Martin był wprawdzie mądrym człowiekiem, który we wszystkich szukał dobra, ale Gudrun wyraźnie też przeszła jakąś odmianę. Na lepsze, pomyślała z zazdrością.

Z myśli wyrwały ją słowa Gudrun, która zapraszała wszystkich na placki ziemniaczane.

Inga nie miała ochoty ich próbować. Nie dlatego,

178

że Gudrun nie potrafiła piec, bo w istocie była wy­trawną gospodynią. Inga nie mogła po prostu pojąć, dlaczego ta nadęta kobieta nagle zaczęła traktować ją z taką sympatią^ Dlaczego nalegała, by ją zaprosić na wyścigi? Nie umiała wytłumaczyć sobie przyczyn tej nagłej zmiany.

Dlatego też poczekała, aż inni zaczną jeść, zanim odgryzła kęs. Wciąż miała w pamięci wypadek Emilii. Może Gudrun przyszła do głowy myśl, by ją otruć. Nie, to już czysta histeria, łajała samą siebie.

I musiała przyznać, że placki są wyśmienite. Mia­ły smak kwaśnej śmietany i cukru, były posmarowane grubą warstwą masła i doprawione cynamonem. Inga nie odmówiła, kiedy Gudrun podała jej kolejny.

- Mniam, mniam - powiedziała Emilia.
Ragnhild roześmiała się i delikatnie pociągnęła

dziewczynkę za loki.

Inga przemokła nieco od siedzenia na brzegu koca, ale nie narzekała. Dzień upływał w miłej atmosferze i w jednostajnym życiu Emilii stanowił pożądaną od­mianę.

Martin rozprostował zdrętwiałe nogi, szykując się do kolejnego biegu. Gudrun uścisnęła męża i życzyła mu powodzenia. Ragnhild nie posiadała się z emocji i sama miała ochotę rzucić się synowi na szyję.

179

Inga podniosła się, kiedy Martin stanął przed nią. Skoro wszyscy go ściskali, to ona też chyba może? Nikt nie powinien się poczuć urażony. Z wahaniem oto­czyła go ramionami. Martin nieco zesztywniał, ale nie zaprotestował. Odsunęli się od siebie, ale Inga przy­trzymała jego dłonie. I nie chciała puścić, za żadne skarby...

Trzy zaprzęgi w finale łatwiej było śledzić wzro­kiem. Konie ustawiły się bliżej widzów.

I znów Martin wygrał start. Gniadosz pochylił moc­no głowę, napiął wszystkie mięśnie i popędził przed siebie. Sanie ze Storedal wyszły na prowadzenie.

Inga zagryzła wargi, kiedy ogier Eirika Guduma minął Bułanka. Nie Uczyła się z wygraną ojca, ale też nie życzyła mu, by zajął ostatnie miejsce. Kristian nie lubił przegrywać, robił się wtedy nieznośny i wszyst­kim w Svartdal psuł humor.

Czas wlókł się niemiłosiernie. Kiedy w końcu czer­wonawo umaszczony koń Martina ukazał się na hory­zoncie, podniosła się wrzawa.

180

Inga nie zmartwiła się, prawdziwe rozczarowanie odczuła dopiero wtedy, kiedy ujrzała, że Bułanek za­myka stawkę. To przykre, pomyślała, że Kristian do­zna kolejnego upokorzenia, i to na oczach całej wsi. No cóż, nikt jednak nie zmuszał go do współzawodni­ctwa.

I nagle Bułanek odzyskał siły. Szybkim kłusem minął konia Eirika i zaczął zbliżać się do Gniadosza. Wciąż jednak zostawał w tyle o kilka długości sań.

- Naprzód, Bułanku! - krzyknęła Inga, podskaku­
jąc z emocji.

Gudrun posłała jej pogardliwe spojrzenie.

Inga zaczerwieniła się i umilkła.

Eirik zrezygnował z walki i zwolnił.

Bułanek zmniejszył dystans do sań Martina, ale meta była tuż-tuż. Kristian nie ma szans na zwy­cięstwo, pomyślała Inga, ale w tej samej chwili Martin popełnił niewybaczalny błąd. Widząc, że Bułanek zbli­ża się od wewnętrznej strony, odwrócił głowę, by oce­nić swoją przewagę. Mimowolnie pociągnął za cugle w prawej dłoni i koń posłusznie wykonał polecenie woźnicy. Zamiast popędzić w prostej linii do mety, Gniadosz skręcił w prawo.

Przekleństwa Martina zmieszały się z okrzykami radości Kristiana.

Inga wstrzymała oddech, kiedy sanie pokonywały ostatni odcinek, a potem głośno biła brawo, ciesząc się ze zwycięstwa ojca.

- Masz ci los - stwierdziła dobrodusznie Ragnhild
i wymierzyła Indze kuksańca w bok.

181

- Nikt nie pokona koni mojego ojca - oświadczyła dumnie Inga.

Laurens i Ragnhild wymienili się spojrzeniami. Inga miała wrażenie, że jej radość nie była im niemiła

Tego samego wieczora w Storedal Gudrun siedziała w swoim pokoju, strojąc miny do lustra. Wyjęła spinki z włosów i rzuciła je na komódkę. Energicznymi ru­chami zaczęła rozczesywać włosy.

Niech nikt nie myśli, że zaprosiła Ingę z czystej życzliwości. O nie, taka naiwna znów nie jest. Zrobiła to, by sprawdzić, jak Inga i Martin zachowają się wo­bec siebie. Udawała, że nie widzi, kiedy uścisnęli się przed finałową rozgrywką, ale kątem oka śledziła ich poczynania. Nie spodobało się jej, że ta bezczelna ma­cocha przytula jej męża, ale prawdę mówiąc, nie uzna­ła tego gestu za nieprzyzwoity. Zdradziły ich ukradko­we spojrzenia i pieszczoty.

Inga nie potrafiła zapanować nad pożądaniem, tej suce aż oczy się świeciły do niego. A Martin! Wcale nie był lepszy, prychnęła Gudrun obrażona. Powinien był cofnąć dłonie, kiedy Inga je przytrzymała, ale ten idio­ta dał się jej oczarować.

Gudrun miała ochotę trzasnąć pięścią w lustro, zbić szkło i wymazać z niego własne oblicze. Erling miał ra­cję! Od jak dawna Inga zabawia się z Martinem w sia­nie? Przeklęta ladacznica, najpierw uwiodła Nielsa, a teraz zagięła parol na Martina.

182

Gudrun gotowała się z wściekłości. Wkrótce... Jej usta ściągnęły się w pogardliwym uśmiechu. Wymaca­ła fartuch wiszący na krześle obok łóżka i sprawdziła, czy nóż wciąż znajduje się w kieszeni.

Nóż Ingi.

Jutro wreszcie się na coś przyda.

17

Kristiane i Marlenę dostały wolne w trzeci dzień świąt. Rodzeństwo spędzało zazwyczaj Wigilię i Boże Naro­dzenie z rodzicami, ale tego roku zajęć w Gaupås było tak dużo, że Inga dała dziewczętom dodatkowy wolny od pracy dzień.

Właśnie z tego powodu była sama na strychu sto­doły, kiedy zjawiła się Gudrun. Inga usłyszała skrzy­pienie butów na śniegu i z ciekawością wyjrzała przez szparę w deskach. Widok Gudrun zdziwił ją niepo­miernie, całkiem niedawno złożyła im przecież wizytę, a poprzedniego dnia widziały się nad jeziorem. Więc może przyszła do Sigrid? To też byłoby dziwne, bo Si-grid przyznała się, że poprzednim razem siostra też nie miała poważnego powodu, by ją odwiedzić. Chcia­ła tylko poszukać czegoś w swoim starym pokoju.

Inga machnęła ręką i podeszła do dwóch ogromnych klatek z królikami. Na szczęście ma dość roboty i nie musi rozmawiać z człowiekiem, którego nie cierpi.

184

Króliki sprowadziła jesienią. Zwierzęta dawały do­bre mięso, a ich skóra też była nie do pogardzenia. Inga nie przychodziła tu zbyt często, by nie przywiązać się do tych pięknych istot, które wiosną miały trafić pod nóż. Zostanie tylko kilka sztuk na potrzeby hodowli.

Kristiane i Marlenę chyba nie przejmowały się ich przyszłym losem, bo często brały małe króliczki na ręce i głaskały.

Inga wysprzątała obie klatki i wyścieliła je świeżym sianem i trawą. Były święta, więc nie żałowała zwierzę­tom kapusty i marchwi. Króliki ochoczo rzuciły się na smakołyki.

Inga zamyśliła się. Nie mogła uwolnić się od prze­czucia, że Gudrun coś knuje. Ostrzegawcze myśli kot­łowały się jej w głowie, ale nie potrafiła określić, skąd nadejdzie zagrożenie, i bardzo ją to irytowało. Gudrun nie zamierzała chyba skrzywdzić Emilii, zresztą Eugenie na jej widok nie odchodziła od małej na krok. Służąca gotowa była bronić dziewczynki do ostatniego tchu, zu­pełnie jakby była jej własnym dzieckiem. Inga nie oba­wiała się o córeczkę. Gudrun miała chyba inne plany...

Poprzedniego dnia była taka miła, tyle że w jej uprzejmym zachowaniu był fałszywy ton, przerażają­co fałszywy ton. Czyżby nagle zrobiło się jej żal Ingi, samotnie spędzającej czas w Gaupås?

Inga wróciła do swoich zajęć. Musiała oddzielić sa­mice od samca, bo wkrótce pojawiłyby się młode, i to znacznie więcej, niż potrzebowała. Każdy miot liczył sześć, siedem małych króliczków, a samice zdolne były rodzić trzy razy do roku!

185

Usłyszała odgłos kroków na klepisku pod strychem. Inga wsunęła ostrożnie samca w głąb klatki. Zwierzę powąchało jej palce, a ona z zachwytem przyglądała się malutkiemu wilgotnemu noskowi, który z wielką szybkością poruszał się w górę i w dół. Zamknęła klat­kę na zatyczkę, podeszła do skraju i spojrzała w dół.

Zobaczyła Gudrun.

Ingę zdumiały wulgarne słowa. Skąd Gudrun wie­działa o wszystkim? Czyżby Martin przyznał się, po­wodowany wyrzutami sumienia? Nie mogła w to uwie­rzyć, bo przecież oboje zgrzeszyli. Poza tym obiecał jej, iż nigdy nie wyjawi prawdy o ich zakazanym związ­ku. A jednak... Poprzedniego dnia Gudrun i Martin traktowali się z oddaniem i może zaczęli sobie bardziej ufać. A może... Może Gudrun widziała ich razem? Kochali się tutaj na strychu, w lesie i w szopie na sia­no tamtego dnia, kiedy owce nie odnalazły drogi do domu. Inga miała jednak pewność, że wtedy Gudrun nie obserwowała ich zza krzaków.

Spojrzenie Gudrun zmroziło jej krew w żyłach. W stalowoszarych oczach kryła się nienawiść. Gudrun wiedziała o wszystkim!

186

mężem za moimi plecami? Nie, Ingo, posunęłaś się za daleko.

Inga cofnęła się lękliwie, kiedy Gudrun postawiła stopę na szczeblu drabiny. Posłała spojrzenie w kie­runku schodów. Może mogłaby uciec tamtędy, kie­dy Gudrun znajdzie się w połowie wysokości drabi­ny? Niestety, skonstatowała z przerażeniem, Gulbrand usunął większość stopni, zostawiając kilka na samym dole i boczne wsporniki.

- Myślisz, że cię nie śledziłam? Wszystko dobrze
zaplanowałam. Okłamywaliście mnie z Martinem,
ale wczoraj otrzymałam ostateczny dowód. Dowód,
na który długo czekałam...

Gudrun weszła dwa szczeble wyżej i zatrzymała się. Wolno wyciągnęła nóż z kieszeni fartucha i pomachała nim w powietrzu triumfującym gestem.

Inga rozdziawiła oczy. To był jej nóż, ten, którego szukała na próżno. Trudno byłoby go nie rozpoznać. Gulbrand wyrył na nim lecącego orła, z rozłożonymi skrzydłami i wyraźnie zaznaczonymi oczyma. Te oczy wpatrywały się teraz w nią, czarne, szkliste oczy mru­gały, kiedy Gudrun wymachiwała ostrzem.

187

żegnałam się z nimi i ruszyłam w drogę powrotną. Koło Nedre Gullhaug zawróciłam, bo wiedziałam, że już straciły mnie z oczu. A teraz umrzesz za swoją zdradę!

- Nie jest tak, jak myślisz - jęknęła Inga. Nie była
specjalnie lękliwa, ale w tej sytuacji rozsądek podpo­
wiadał jej, by nie rozdrażniać Gudrun. Oczy Gudrun
błyszczały z gniewu i nienawiści. Wielki Boże, co tu
robić?

Odpowiedział jej pogardliwy śmiech.

Inga rozejrzała się wokół, szukając pomocy, ale ni­kogo nie zobaczyła. Nie mogła krzyczeć, bo Gudrun wspięłaby się na górę i pchnęła ją nożem. Gdyby ktoś jednak się zjawił i zaczął pytać o powody tej drama­tycznej kłótni, cała prawda o jej romansie z Martinem wyszłaby na jaw. Znalazła się w potrzasku! W sytuacji bez wyjścia.

Dlaczego?

Czy naprawdę sądziła, że związek z Martinem moż-

188

na będzie ukrywać w nieskończoność? Gulbrand wie­dział o wszystkim i prędzej czy później sprawa ujrzała­by światło dzienne. Jaka była głupia!

Gudrun ruszyła w górę, ściskając nóż w dłoni. Za­trzymała się na przedostatnim szczeblu i oblizała war­gi-

Inga stała jak sparaliżowana, lęk ściął mrozem je)

ciało. Jak miała się bronić? Gudrun straciła rozum, śmiała się jak szalona. Poruszała się wolno, zatrzymała się nawet, by odgarnąć kosmyk włosów z czoła. Nie za­chowywała się jak ktoś, kto zamierza popełnić mor­derstwo!

Nagle podniosła głowę i spojrzała jej prosto w oczy. Inga cofnęła się o krok, zimny pot płynął jej po ple­cach i zrobiło jej się słabo. Zaczęła tracić równowagę, ale ostatkiem sił zdołała utrzymać się na nogach. Dziki wyraz oczu Gudrun nie pozostawiał żadnych złudzeń. Szykowała się do ataku.

Gudrun nabrała powietrza i podniosła stopę, by po­stawić ją na ostatnim szczeblu.

Nie namyślając się wielce, Inga skoczyła do przodu i złapała drabinę.

- Precz! - zawyła Gudrun zaślepiona wściekłoś­cią. Podniosła nóż do śmiertelnego pchnięcia, ale była za daleko. Ciosy znaczyły krwawe ślady na ramionach Ingi, ale dziewczyna nie czuła bólu. Mocniej uchwyciła drabinę i pchnęła ją w tył.

Na zawsze miała zapamiętać wyraz twarzy Gu­drun. Pasierbica otworzyła szeroko oczy i rozdziawiła usta. Straszliwy krzyk przeszył powietrze. Czas się za-

189

trzymał, serce przestało bić. Inga czuła jedynie szum w głowie.

Gudrun zamachała ramionami i puściła nóż, któ­ry zawirował w powietrzu i spadł na klepisko. W jej oczach pojawił się śmiertelny strach. Łapała dłońmi powietrze, szukając oparcia, a drabina kreśliła łuk.

Aż się przewróciła.

Ciało Gudrun z łoskotem uderzyło o ziemię. Krzyk ustał.

Inga skuliła się, kiedy głowa Gudrun roztrzaskała się o klepisko. To chyba zły sen, pomyślała przez uła­mek sekundy, ale rzeczywistość natychmiast przypo­mniała o sobie. Wokół głowy Gudrun pojawiła się ka­łuża krwi.

A więc przepowiednia z pogrzebu się sprawdziła. Zdmuchnięta świeca przy marach Nielsa zapowiadała śmierć kobiety. Czy właśnie wtedy los wyznaczył Gu­drun ten tragiczny koniec?

Nie! Inga nie wierzyła w zabobony! Wiatr zgasił świecę, a ludzie zatrzymali się w przerażeniu, ale prze­cież wiatr nie miał mocy przewidywania przyszłości.

Szum w głowie wzmógł się, a kolana odmówiły jej posłuszeństwa. Opuściły ją wszystkie siły i wolno opadła na siano. Zabiła Gudrun! Wielki Boże, nie ma wątpliwości. Gudrun nie żyje. Zamordowała własną pasierbicę!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Thorup Torill Zaginiony Cienie z przeszłości 12
Thorup Torill Korzenie Cienie z przeszłości 02
Thorup Torill Pościg Cienie z przeszłości 06 2
Thorup Torill Kłamstwa Cienie z przeszłości 08
Thorup Torill Odrzucenie Cienie z przeszłości 11
Thorup Torill Cienie z przeszłości 09 Wrogość
Thotup Torill Inga Cienie z przeszłości 01
Thorup Torill Cienie z przeszłości 07 Mroczne tajemnice
Thorup Torill Cienie z przeszłości 01 Inga
Thorup Torill Waśń rodowa Cienie z przeszłości 13
Thorup Torill Cienie z przeszłości 02 Korzenie
Thorup Torill Cienie z przeszłości 05 Groźny przeciwnik
Thorup Torill Cienie z przeszłości 06 Pościg
Thorup Torill Groźny przeciwnik Cienie z przeszłości 05 2
Thorup Torill Podcięte skrzydła Cienie z przeszłości 03
Thorup Torill Cienie z przeszłości 13 Rodowa waśń
Thorup Torill Cienie z przeszłości 04 Pakt milczenia
Thorup Torill Cienie z przeszłości 03 Podcięte skrzydła
Thorup Torill Cienie z przeszłości 12 Zaginiony

więcej podobnych podstron