Thotup Torill Inga Cienie z przeszłości 01

saga.

Cienie

z przeszłości

Torill Thorup

W SERII UKAŻĄ SIĘ:

tom 1. Inga

tom 2. Korzenie

tom 3. Podcięte skrzydła

tom 4. Pakt milczenia

tom 5. Groźny przeciwnik

tom 6. Pościg

tom 7. Mroczne tajemnice

tom 8. Kłamstwa

tom 9. Wrogość

tom 10. Nad przepaścią

tom 11. Odrzucenie

tom 12. Zaginiony

tom 13. Waśń rodowa

tom I.

INGA

1

Botne w Vestfold, w zimowe} noc 1888 roku

Uprząż trzeszczała niepokojąco, ale kary koń rwał nie­zmordowanie naprzód przez śnieg. Rżał od czasu do czasu i przewracał oczami. Szarpał głową, a długa grzywa powie­wała na wietrze. Kłęby pary buchały z nozdrzy, z pyska ciek­ła biała piana.

Księżyc w pełni, wielki i złocisty, wisiał nad lasem, mi­goczące gwiazdy przypominały szlachetne kamienie. Drze­wa rysowały się na tle zimowego nieba niczym mroczne sylwetki i rzucały długie cienie na przemarznięty śnieg.

Akuszerka zacisnęła powieki i obiema rękami trzymała się rozpaczliwie sań. Palce jej zbielały od mrozu, ale nie od­ważyła się oderwać rąk od drewnianych oparć, żeby cho­ciaż włożyć futrzane rękawice. To jest pęd prosto w objęcia śmierci, myślała przerażona i zagryzała wargi, a w duchu wciąż odmawiała modlitwy. Bała się, że żywa z tej szalonej jazdy nie wyjdzie.

Podskoczyła, kiedy sanie wpadły w wielką zaspę. Przez

5

zdającą się nie mieć końca chwilę unosili się w powietrzu, potem sanie z głuchym łoskotem znowu opadły na zie­mię. Mężczyzna na koźle niemiłosiernie gnał konia wciąż naprzód i naprzód. Akuszerka spojrzała na niego, ale zo­baczyła tylko barczyste plecy. Miał na sobie płaszcz z wil­czego futra i wydawał siępotężniejszy, niż w istocie był. Szerokie barki unosił wysoko i... akuszerkę przeniknął dreszcz. Wiedziała, że Kristian ma opinię człowieka przy­jaznego zwierzętom, ale tej nocy smagał konia bezlitośnie. Nigdy by tego nie zrobił, pomyślała z przekonaniem, gdyby nie chodziło o życie.

Kobieta krzyknęła, kiedy Kristian skierował sanie w dół po stromym zboczu.

Nie, nie - myślała bliska histerii - czy on zwariował? Jak ktoś mógłby się odważyć przejechać tędy...? Jej krzyk uto­nął w przejmującym zgrzycie płóz, które cięły śnieg i su­nęły prosto na lśniący lód. Miała wrażenie, że zamarznięta powierzchnia jeziorka ugięła się pod ich ciężarem. Koń­skie kopyta dudniły miarowo po twardym lodzie, akuszer­ka cieszyła się, że jest ciemno i nie będzie widziała szcze­lin w pękającym pod nimi lodzie. Gwałtowne szarpnięcie rzuciło ją w tył, kiedy koń, napinając muskuły, zaczął się wspinać na wysoki brzeg. Znowu mieli pod sobą stały ląd, kobieta przeżegnała się z uczuciem ulgi.

Wiedziała, dokąd tak pędzą. Bywała w Svartdal już dwukrotnie, by pomóc gospodyni, kiedy ta rodziła swo­ich synów. Tej nocy jednak po raz pierwszy miała wra­żenie, że droga przez porośnięte lasem wzgórza jest taka długa.

Koń stawał dęba i tłukł kopytami w śnieg, kiedy sanie zatrzymały się przed dużym domem. Grzywa była pokryta potem, potężne mięśnie- drżały z wysiłku. W domu paliła się lampa i jej blask wypływał przez okno.

- Śpiesz się! - ryknął Kristian Svartdal i gwałtownym ruchem ściągnął akuszerkę z sań. Kobieta dygotała i o mało

6

nie upadła, kiedy w końcu stanęła na ziemi. Chwyciła swój koszyk i ruszyła za gospodarzem.

Kristian biegł przed nią, a ona słyszała śmiertelne prze­rażenie w jego świszczącym oddechu. Z dzikim wzrokiem szarpnął drzwi i wpuścił ją do domu. Ledwo zdążyła rzu­cić pobieżne spojrzenie na ludzi zgromadzonych w kuchni. Byli tam dwaj chłopcy o ciemnych włosach, których czte­ry i pięć lat temu przyjmowała na świat. Drobne dziecięce wargi wykrzywiały się w podkówki.

Domownicy o poważnych, skupionych twarzach sie­dzieli przy stole. W izbie panowała grobowa cisza. Nikt nic nie mówił. Nikt jej nie pozdrowił ani się nie uśmiechnął. Akuszerka zrozumiała, że wszystkich dręczy strach o ko­bietę, która leży w sypialni i rodzi dziecko.

Kristian pociągnął ją za sobą i otworzył drzwi do sypial­ni. Akuszerkę ogarnęło przerażenie: wepchnął ją wprost do piekła bólu i krwi...

Dwór nazywał się Svartdal, czyli Czarna Dolina, i leżał na północnym skraju Botne w okręgu Jarlsberg i Larvik. Właś­ciciele używali rodowego nazwiska od stuleci, ale nikt nie wiedział nic na temat jego pochodzenia. Okoliczni miesz­kańcy zgadzali się jednak, że pobrzmiewa w nim jakiś po­nury ton. Bo ludzie od niepamiętnych czasów mieszkający w głębokich lasach mieli ciemną karnację i równie ciemne charaktery.

Obecny właściciel, Kristian Svartdal, pasował do tego nazwiska bardziej niż którykolwiek z jego przodków. Był to mężczyzna bardzo urodziwy, z kruczoczarnymi włosa­mi i ciemnymi brwiami, barczysty, o wielkich, stworzo nych do ciężkiej pracy rękach, które często bywały pokryte rankami i bliznami, ponieważ po całych dniach wymachi­wał w lesie siekierą lub pracował młotkiem. Jego jasne nie-

7

bieskie oczy wywoływały rumieńce na wielu dziewczęcych twarzach, ale tylko jedna miała dość odwagi, żeby poznać go bliżej. Bo niektórzy ludzie twierdzili, że Kristian ma du­szę tak samo czarną jak włosy. Był małomówny i zamyślo­ny, ale potrafił wybuchnąć niepohamowaną wściekłością, jeśli coś lub ktoś mu się przeciwstawiał. Kiedy Kristiah podnosił głos, wokół robiło się cicho. Tacy mężczyźni bu­dzą respekt, powtarzali ludzie.

Razem z dwoma sąsiednimi dworami - Storedal i Gaupås - Svartdal tworzyło nieregularny trójkąt. Gaupås znajdowało się od zachodniej strony, Storedal zaś od wschodniej. We wszystkich dworach wysoko ceniono tra­dycję i stare obyczaje, od wieków ich mieszkańców łączyła przyjaźń. Z dziedzińca w Svartdal prowadziła szeroka dro­ga, która później rozdzielała się w dwóch kierunkach: jeden trakt biegł ku zachodowi, drugi ku wschodowi. Wszystkie te drogi były nieustannie używane, co oznaczało, że mię­dzy mieszkańcami panują pokój i zaufanie.

Nieoczekiwanie przyjaźń między Svartdal i Storedal uleg­ła załamaniu... Niektórzy sądzili, że gospodarze wkrótce znowu siępogodzą i że przyjaźń będzie jeszcze silniejsza niż kiedykolwiek przedtem. Ale nic takiego się nie stało.

Ponury nastrój ogarnął tę część doliny niczym szary, nieprzenikniony całun. Pan na Gaupås, Niels, próbował mediacji między Kristianem Svartdalem i Laurensem Sto-redalem, ale bez powodzenia. Każdy z nich twardo obsta­wał przy swoim, skończyło się na tym, że Niels zrezygno­wał, choć sam nadal darzył obu sąsiadów przyjaźnią.

To kobieta była przyczyną złej krwi między tymi dwo­ma, dawniej tak zaufanymi przyjaciółmi. Kiedy Kristian zdał sobie sprawę, jakie uczucia żywi dla tej kobiety, po­prosił ją o rękę i uzyskał zgodę.

Co takiego się stało, że Laurens gotów był zerwać wie­
loletnią przyjaźń z Kristianem ze względu na jakąś kobietę?
Nie, nikt nie wiedział nic pewnego.

8

Kobieta, Jenny, była wyjątkowo piękna. Chmura czar nych włosów otaczała jej twarz w kształcie serca, a niebie­skie oczy mieniły się niczym diamenty na tle jasnej skóry. Miała perlisty śmiech i była niezwykle łagodna w obej­ściu. Kristian zapłonął do niej wielką namiętnością. Daw­niej droga ze Svartdal do Storedal była przejezdna. W ró: wach rosły margerytki, tymianek i żółte dmuchawce. Teraz wszystko powoli zarastało, Tylko dwie głębokie koleiny świadczyły o przyjaźni, która niegdyś łączyła właścicieli obu dworów. Od wielu lat jednak nikt tędy nie jeździł.

Akuszerka jęknęła i przerażona odskoczyła w tył, szyb­
ko jednak zapanowała nad sobą. Jenny potrzebuje teraz
pomocy, a ona wielokrotnie bywała przy porodach, któ­
re mogły kosztować życie i matkę, i nienarodzone jeszcze
dziecko.

Twarz kobiety w łóżku była zupełnie biała na tle koron­kowej poduszki. Potargane czarne włosy lepiły się od potu. Wyglądała tak, jakby zemdlała, udręczona wciąż powtarza­jącymi się skurczami, ale nagle jęknęła cicho z bólu. Aku­szerka odstawiła koszyk i na palcach podeszła do łóżka. U wezgłowia stała starsza kobieta. Oczy miała błyszczące i kołysała się w przód i w tył kompletnie bezradna. Jej brą­zowe włosy były gęsto przetykane siwizną, czoło pomar­szczone, teraz pokryte potem, ale w jej twarzy widziało się wielką łagodność. Mocno splatała obie dłonie.

- Jak to dobrze, że przyjechałaś - wyszeptała na pół
z płaczem.

Akuszerka drgnęła na dźwięk jej głosu.

9

miejsca. Kiedy Jenny zaczęła coś mówić nieprzytomna, nie chciał dłużej czekać. Zaprzągł konia i pognał po cie­bie.

- I dobrze zrobił - kiwnęła głową akuszerka.; Żeby się
tylko nie okazało, że przyjechałam za późno, pomyślała,
myjąc starannie ręce w miednicy i wycierając je ręczni­
kiem. Uklękła przy łóżku i podciągnęła zakrwawioną ko­
szulę Jenny.

Na moment przymknęła oczy, żeby zebrać siły. Wolno i bardzo delikatnie wsunęła rękę w głąb ciała kobiety. Jen­ny podskoczyła, ale akuszerka była ostrożna, jak to tylko możliwe.

Coś jest nie w porządku, to potrafiła stwierdzić z całą pewnością. Dziecko powinno leżeć głową ku wyjściu, tym­czasem ona natrafiła na nóżkę. Nie, jęknęła akuszerka w duchu, dziecko trzeba jakoś odwrócić. I to jak najszyb­ciej! Tylko jak ja sobie z tym poradzę?

Znowu wytarła w ręcznik zakrwawione ręce.

Kiedy wyszła, akuszerka ostrożnie umyła Jenny. Chy­ba zażądałam zbyt wiele, pomyślała zniechęcona, chyba nie może być mowy o ciepłych ubraniach i dla matki, i dla dziecka. Tutaj przeżyje tylko jedno, trzeba czekać, a zoba­czymy, które z nich da sobie radę.

Jenny zaczynała odzyskiwać przytomność. Przestraszo­na, na pół z płaczem szeptała przez spierzchnięte, zakrwa­wione wargi: .

10

Birte powstrzymała się przed wyjaśnieniem, jaki strasz­ny ból zacznie wkrótce rozdzierać piękne ciało rodzącej. Jeśli szybko nie zdoła wydostać dziecka, to matka umrze z maleństwem w brzuchu. Dreszcz grozy przeniknął Birte, ale nie zamierzała się poddawać. Przynajmniej jedno musi przeżyć!

Znowu" próbowała zbadać dziecko. Wsunęła głębiej rękę i wymacała stopkę, a nieco dalej małą rączkę.

W tym samym momencie wróciła Emma. Postawiła wszystko, co przyniosła, bezszelestnie podeszła do łóżka i uklękła obok Jenny. Czułymi, delikatnymi rękami głaska­ła młodą kobietę po czole.

Te ciche słowa sprawiły, że Jenny się rozluźniła. Z unie­
sioną do góry twarzą opadła na poduszki, ale Birte poczuła
ukłucie w sercu; Zdążyła zauważyć, że oczy tamtej są jak ze
szkła, pozbawione życia. -

Birte starała się opanować.

- Teraz poczujesz straszny ból - powiedziała szczerze
do Jenny. .- Będzie ci się wydawać, że twoje ciało rozpada
się na kawałki, ale nie mam innego wyjścia, muszę wyciąg­
nąć dziecko siłą... Nie masz już bólów partych, macica już
się nie kurczy. Trzymaj ją za ręce - zwróciła się do Emmy.
Potem znowu wsunęła rękę do środka i ostrożnie pociąg­
nęła dziecko za nóżkę. Na nic się to zdało, dziecko było jak
zaklinowane. Kobieta zagryzała wargi, sama niemal fizycz­
nie odczuwała straszne cierpienie Jenny, kiedy ostrożnie
wsuwała rękę jeszcze głębiej, by znaleźć drugą stopkę. Nie­
skończenie wolno złożyła nóżki dziecka razem i kawałek
po kawałku pociągała je w stronę wolności.

11

Jenny krzyknęła. Krzyk był przerażający, zaczynał się gdzieś w głębi gardła i posuwał ku górze, coraz cieńszy, aż przeszedł w przejmujące wycie.

- Bądź teraz dzielna, bądź dzielna - błagała akuszer­
ka. - Dziecko jest w drodze! Wiem, że bardzo cierpisz,
Jenny, ale dziecko samo się nie urodzi. Musisz wytrzymać,
bo potrzebuję czasu na to, żeby wydostać główkę.

Birte pracowała tak szybko, jak tylko mogła. Pośpiesz­nie zanurzała ręce w oliwie w nadziei, że jeśli mała główka będzie śliska od tłuszczu, to łatwiej wysunie się na świat. Nie, to na nic. Broda dziecka zaklinowała się w otworze i Birte obawiała się, że jeśli mocniej pociągnie, to cienka szyjka nie wytrzyma i się urwie. Krocze rodzącej zaczynało pękać. Poszarpane brzegi krwawiły coraz bardziej.

Oczy Jenny jakby zapadły się w głąb. Kobieta osunęła się w ramiona Emmy.

Patrzyła na małą, cieniutką szyję i wiedziała, że musi działać szybko. Aby lepiej objąć główkę, wyprostowała pal­ce i wsunęła obie ręce jeszcze głębiej w ciało rodzącej. Za­cisnęła zęby i, kręcąc lekko w lewo i w prawo, wydobyła główkę.

Emma przyjęła ją, wargami dotknęła główki i wdychała zapach nowo narodzonego życia.

12

Birte przeżegnała się wstrząśnięta. Z ciała Jenny wciąż wypływała krew, miarowo, w rytm bicia jej serca. Ona z tego nie wyjdzie, pomyślała akuszerka z rozpaczą. Ona umiera!

Kobieta na łóżku odwróciła się, jakby kogoś szukała. Rozglądała się za dzieckiem.

- Pozwólcie mi ją zobaczyć - poprosiła, ciężko dy­
sząc. - Pozwólcie mi ją potrzymać, zanim...

Emma podbiegła z maleńkim tłumoczkiem w obję­ciach.

- Proszę, Jenny, to jest twoja córeczka. - Położyła ma­
leństwo na nagiej piersi matki.

Jenny uśmiechnęła się blado. Z wielkim wysiłkiem po­całowała maleństwo w główkę.

- Daj jej na imię Inga. Inga, po mojej matce. Mała
Inga.

Emma ledwo zdążyła chwycić zawiniątko, bo Jenny wy­puściła dziecko z objęć i opadła na poduszki.

Jej niebieskie, pełne bólu oczy wpatrywały się nieru­chomo w sufit.

Jenny Svartdal umarła.

Kristian Svartdal został sam z dużym dworem, wyma­gającym kobiecej ręki, dwoma synami i nowo narodzoną dziewczynką, której widok ledwo tolerował.

2

Botne, osiemnaście lat później, 1906 rok

Inga wpatrywała się w blat stołu. Żuła i żiiła, ale miała wra­żenie, że suchy chrupki chleb rośnie jej w ustach. Nie pod­nosząc wzroku, wzięła drewniany kubek i wypiła trochę kwaśnego mleka. W końcu zdołała przełknąć jedzenie i sięgnęła po drugi kawałek chleba z serem. Zrobiła to z poi czucia winy, bo ochoty na więcej już nie miała.

Tego dnia przy stole nie zamieniono ani słowa. Wszyst­ko, co Inga słyszała, to pochrząkiwania służącego Lorafl-ga, który rozpaczliwie próbował coś zrobić, żeby sytuacją wyglądała na normalną, chciał za wszelką cenę przerwać milczenie. Ale nikt się jakoś nie ocknął z dziwnego odrę­twienia, więc Lorang podrapał się w brodę i wyciągnął rękę po dzbanek z kawą, stojący pośrodku długiego stołu. Spo­kojnie nalał sobie jeszcze jeden kubek gorącego, pachnące­go napoju. Spojrzał pytająco na dwóch innych służących, tamci jednak przecząco pokręcili głowami. Inga zauważy­ła, że Lorang nieraz próbował też dolać kawy jej ojcu.

14

Kristian Svartdał siedział na głównym miejscu przy sto­le, skąd widział całą rodzinę i służbę. Dziś jednak jego oczy wyglądały tak, jakby były ze szkła. Siedział z uniesioną gło­wą i wzrokiem wbitym w dzbanek z mlekiem, ale spojrze­nie miał puste, jakby nic nie widział.

Mógłby być bardzo urodziwy, stwierdziła nagle Inga. Gdyby nie ten wyraz goryczy wokół ust. Gdyby tak mógł odchylić się na krześle i uśmiechnąć, a może nawet roze­śmiać. Nie, pomyślała przygnębiona, nie dzisiaj, bo to jest jeden z tych bolesnych dni. Jeden z dni, kiedy ojciec po­grąża się we wspomnieniach i nie słyszy, co się do niego mówi.

Inga nie miała odwagi popatrzeć wprost na ojca, ale zer­kała w jego stronę kątem oka. Widziała twarz, te jego nie­ruchome oczy, te wysokie kości policzkowe i zaciśnięte usta. Te gęste włosy i starannie wypielęgnowaną brodę, którą tak często miała ochotę się pobawić. Tylko że nigdy nie starczyło jej na to odwagi. Przygnębiający nastrój wisiał w powietrzu niczym milczące ostrzeżenie. Służący byli wy­jątkowo małomówni, a jej starszy brat, Kristoffer, nie żar­tował, jak to miał w zwyczaju. Drugi brat, Krister, skończył już jeść, ale był bardzo zajęty piciem kawy, która tymcza­sem ostygła w kubku.

Kiedy posiłek nareszcie dobiegł końca, Inga odetchnę­ła z ulgą i zaczęła wynosić jedzenie do spiżarni. Starała się działać spokojnie, nie tracąc opanowania, ale wszystko w jej duszy tęskniło do chwili, kiedy włoży robocze ubra­nie i wyjdzie z domu. Jak najdalej od ojca.

Po drodze do obory spotkała Loranga: Służący pokręcił głową.

- Jaka to ulga, że posiłek się już skończył! W każdym razie dzisiaj, kiedy gospodarz jest w takim nastroju...

Inga przytaknęła, ale nie była w stanie akurat teraz z nim rozmawiać. Czuła bolesne pulsowanie u nasady nosa i wiedziała, że w każdej chwili może wybuchnąć płaczem.

15

Pośpiesznie wyminęła Loranga i zniknęła w oborze. Tam opadła na stołek do dojenia, oparła głowę o ciepły bok kro­wy i zaniosła się bolesnym szlochem.

- Co ja mam zrobić? - szeptała. - Wiem, że to jest dla ojca najgorszy dzień w roku i że wszystko to moja wina. Wszystko moja wina!

Kristian Svartdal ledwo zauważył, że służba wyszła z kuch­ni. Siedział tak jeszcze dłuższą chwilę, pogrążony we włas­nych myślach. W dręczących myślach.

Osiemnaście lat, osiemnaście lat, krążyło mu wciąż po głowie. W ten dzień, piąty lutego, osiemnaście lat temu, jego własna córka odebrała mu największy skarb, jaki po­siadał. Nigdy nie zdołał wybaczyć Indze, że Jenny musiała przypłacić życiem wydanie jej na świat.

Westchnął i przeczesał ręką włosy. Oczywiście rozu­miał, że nie może oskarżać Ingi,o to, że jej matka umarła w połogu, ale gdyby Jenny nie chciała urodzić tego dziec­ka, nadal by żyła. Nic nie może tego zmienić, myślał ze smutkiem, choć wiedział, że przecież Inga nie prosiła się na świat. I tak jest winna temu, że Jenny umarła. Takie to proste.

Żal dławił go w piersiach. Byli szczęśliwi ze swoimi dwoma synkami. Co do tego nie ma żadnej wątpliwości. Jenny nigdy nie pragnęła dużej gromadki dzieci. Była za­dowolona z tego, że są czteroosobową rodziną, ale potem; z czasem, myśl o jeszcze jednym dziecku, być może có- reczce, pojawiała się coraz częściej. A on dał się przekonać. Bo chciał zrobić wszystko, by zadowolić swoją ukochaną żonę. Uzgodnili, że to będzie ich ostatnie dziecko.,.

Kristian wyjął z wewnętrznej kieszeni fajkę, napełnił ją tytoniem, zapalił i zaczął pykać. Białe obłoki dymu wypły­wały z jego ust. No i teraz córka mieszka w jego dworze, Jest niczym zwierciadlane odbicie swojej matki; kiedy Kri-

16

stian na nią patrzy, ma wrażenie, że widzi Jenny z tamtego niezwykłego czasu, kiedy wolno, ale nieodwołalnie los po pychał ich ku sobie. Córka jest tutaj codziennie...

Jakby jakaś zimna dłoń ujęła jego serce i mocno ścis­nęła. Przez cały rok Kristian z niepokojem czeka na uro­dziny Ingi. Bo te urodziny zawsze są też bolesnym przypo­mnieniem dnia, w którym utracił swoją towarzyszkę życia. Nie potrzebuje żadnego kalendarza, żeby liczyć dni. Boles­ne wspomnienia niczym wzburzone fale spływają na długo przedtem. Każdego roku bardzo chce uciec od tych wspo­mnień, ale one nieubłaganie wracają.

To właśnie w rocznicę zwykle przepełniają go takie sprzeczne uczucia. Potrafi podziwiać swoją córkę i od­czuwać dumę z tego, że jest taka podobna do swojej matki, a równocześnie przeklina ją za to, że się w ogóle urodziła.

Inga odziedziczyła po Jenny całą urodę. Tę wiotką, pro­stą sylwetkę, te łagodne oczy i szlachetną twarz, a także do­brą i życzliwą naturę Jenny, mruczał do siebie pod nosem. A co odziedziczyła po mojej rodzinie? - zaczął się nagle za­stanawiać. Owszem, wiedział to aż nazbyt dobrze. Nie ule­ga wątpliwości, że Inga ma w sobie cechy rodu Svartdalów. Kiedy jest jej przykro albo się złości, to jej oczy miotają skry. Wtedy daje o sobie znać charakter Svartdalów, wo­jowniczy, dziki i trudny do poskromienia.

Kristian z drżeniem wciągnął powietrze. Nieczęsto tak myślał o Indze, ale przecież wiedział, że w jej duszy czai się wielka siła, która wybuchnie, kiedy jej coś zagrozi lub zo­stanie niesprawiedliwie potraktowana. Zwykle dziewczyna była dobra i łagodna, dokładnie taka jak jej matka, poza tym pracowita i zdolna.

W chwilach, kiedy najbardziej tęsknił za Jenny, rozpa­lała się w nim nienawiść do córki. Wtedy potrafił był dla niej surowy i bezlitosny. Jakby jakiś diabeł siedział mu na plecach i kazał mu działać ze złą wolą. Córkę trzeba karać

17

i dręczyć za to, że pojawiła się na tym świecie. Tylko roz­pacz w twarzy córki mogła ukoić ten bolesny gniew, który w sobie nosił.

Kristian opuścił ramiona i jęknął.

Jak można równocześnie tak bardzo kochać własną cór­kę i tak strasznie jej nienawidzić?

Kiedy Inga usłyszała jakieś szmery przy drzwiach do obo­ry, chwyciła brzeg fartucha i otarła łzy. Siedziała sztywną i zastanawiała się, kto to mógł teraz tutaj przyjść. Doje­nie krów to jej praca i nikt jej tutaj na ogół nie odwiedzał. Wpatrywała się w krowie wymiona i nadal doiła, aby nie było widać, że płakała.

Wkrótce ktoś przy niej stanął. Przez króciutki moment Inga miała nadzieję, że może to ojciec przyszedł, żeby prze­prosić za swoje zachowanie przy stole.

Nie, pomyślała zaraz z uporem, nie podnosząc wzroku, ojciec nigdy nie przyjdzie prosić o wybaczenie. Ani za to, co zrobił przy stole, ani za swoje dawniejsze zachowanie. Poczuła ból w plecach od siedzenia w niewygodnej pozy­cji, ale zacisnęła zęby i nie przerywała pracy.

- Moje kochane dziecko - westchnęła ciężko Emma
tuż za nią. - Co ty musisz znosić.

Stara kobieta podeszła bliżej i położyła rękę na ramie­niu Ingi. Dziewczyna miała wrażenie, że ta ręka grzeje ją przez ubranie, że ciepło płynie wprost do serca. Przymknę­ła oczy, by odzyskać siły. Nie chciała się rozpłakać przed tą życzliwą starą służącą.

18

w jej głosie brzmiała gorycz: - On niie traktuje mnie jak córki. W jego oczach jestem śmiertelnym grzechem. Grze­chem, który nigdy nie powinien był wydostać się na świat­ło dzienne!

- Milcz, dziewczyno! - skarciła ją Emma.

Ostry ton sprawił, że Inga spojrzała na nią z drżeniem. Rzadko, jeśli kiedykolwiek, przemknęło jej przez myśl, sfy szę, by Emma mówiła takim ostrym tonem.

19

on mi go psuje? Mam dzisiaj urodziny, Emmo, i myślę, że powinno mnie spotkać coś dobrego! Emma z drżeniem wciągnęła powietrze.

- Nie mam odpowiedzi na twoje pytania, Ingo. Mnie
też bardzo martwi, kiedy widzę, co się między wami dzie­
je...

Inga pochyliła kark.

- Wiele razy zastanawiałam się nad tym, jaki byłby mój
ojciec, gdyby mama nadal żyła... - spojrzała rozmarzonym
wzrokiem przed siebie, jakby chciała wywołać w wyobraź­
ni jakiś obraz. - Wtedy widzę moją mamę, chociaż znam ją
tylko z niewyraźnych portretów, ale to mi nie przeszkadza
widzieć przed sobą roześmianej kobiety. Nie mam w gło­
wie jakiegoś wyraźnego obrazu matki, ledwo się domyślam
zarysów kobiecej postaci, która biegnie do mnie z otwarty­
mi ramionami i śmieje się radośnie. Ta kobieta ma kruczo­
czarne włosy tak jak ja, ale złocistą skórę i pełne życzliwo­
ści oczy. Bywa tak, że czuję jej zapach, kiedy się nawzajem
obejmujemy. Zapach mojej mamy...

Inga zauważyła, że wokół zrobiło się cicho. Zawstydzo­na odwróciła głowę i zerknęła na Emmę. Na twarzy starej kobiety malował się żal.

- Myślałam... - zrezygnowała z tłumaczenia, chrząk­
nęła, żeby oczyścić głos, i mówiła dalej: - Zastanawia­
łam się, czy ojciec byłby inny, gdyby mama żyła. Czy był­
by... - Trudno jej było wypowiadać takie słowa. - Czy
byłby kochającym ojcem, czy cieszyłby się, że mnie ma?

Emma nie odpowiedziała. Inga wstała i pogłaskała ją pó otwartej, pomarszczonej twarzy.

- Jesteś dla mnie jak matka, Emma, może nawet lepsza
niż inne matki.

Nie przywykła do takich uroczystych słów, więc mówiła szeptem. Ale jej wyznanie ucieszyło starą kobietę. Emmą odwróciła głowę, ale łez nie zdołała ukryć.

Inga zwierzała się jej szczerze:

20

- Nie przypuszczam, żeby inna matka mogła zająć
twoje miejsce.

Emma próbowała się uśmiechnąć, ale usta wykrzywiły się boleśnie, kiedy ściskała rękę dziewczyny.

- A ty jesteś moją córką.

Kristian Svartdal czujnym wzrokiem śledził ruchy córki. Jego czarne, krzaczaste brwi ściągnęły się, tworząc pośrod­ku czoła głęboką bruzdę, wyrażającą niezadowolenie. Stał bez ruchu na schodach spichlerza i patrzył, jak córka dźwi­ga przez dziedziniec wiadra pełne mleka. To zbyt ciężka praca dla młodej kobiety, ale w jego twarzy nie było ani śladu współczucia.

Zniknął bezszelestnie i szybko niczym żbik, kiedy za­uważył, że Emma wyszła z obory. Nie był w stanie teraz z nią rozmawiać, chciał zostać sam ze swoimi myślami. Emma pracowała w tym dworze jeszcze w czasach jego dzieciństwa, pamiętał ją z okresu, kiedy był małym chłop­cem. Ona jest chyba jedynym człowiekiem, który potrafi przemówić mi do rozsądku, pomyślał zawstydzony. Bo ona rzadko podnosi głos, rzadko przychodzi z wymówkami, nie, ona zawsze wypowiada się z namysłem. Jeśli Emma coś powie, to są to mądre słowa.

Kristian usiadł przy kuchennym stole i wyglądał przez okno. Kiedy Emma wróciła, zdyszana od mrozu, udawał, że jej nie zauważył.

- Rozmawiałam z Ingą...

- No i... - starał się, by jego głos brzmiał obojętnie.
Stara kobieta wpiła w niego spojrzenie swoich łagod­
nych oczu.

- Jesteś wobec niej zbyt surowy, Kristian.

Nie widział w jej oczach oskarżenia, tylko rozczarowa­nie.

- Córkę trzeba nauczyć pracy - zaprotestował.

21

- Nie o tym mówię, dobrze wiesz.

Kristian drgnął, słysząc zdecydowany ton starej służą­cej. Nie, pomyślał, przymykając oczy. Wiedział, że ona nie o tym mówi. Nie chciał tego ale nieoczekiwane wyznanie zabrzmiało niczym wołanie o pomoc:

- Ja wciąż ze sobą walczę, Emmo. Każdego dnia.
Emma westchnęła głęboko.

- Ja wiem. Ja wiem. Ale nie możesz obciążać tym tego
dziecka.

3

Inga stała bez ruchu, oszołomiona. To naprawdę dzisiaj nie musi już więcej pracować? Będzie miała wolne przez całe popołudnie? Wbiegła po schodach do swojej sypialni, rzuciła list na łóżko i otworzyła szafę, by wyjąć ciepłe ubra­nie. Przejęta podeszła do okna i wyjrzała na dwór. Konie w zagrodzie jadły siano, które położono im na ziemi, z py­sków unosiła się biała para.

23

Chociaż świeciło słońce, pogoda była mroźna. Inga zdjęła fartuch j. wyjęła z szafy grubą szarą halkę. Na halkę włożyła spódnicę z samodziału.

Futrzany płaszcz miała na dole. Ten płaszcz sprawili jej bracia dwa lata temu. Na jarmarku w Kongsberg kupili fu­tro, a Emma chętnie uszyła podbity tym futrem płaszcz. Kołnierz został oblamowany skórkami z gronostajów, miękkie futro grzało w szyję i twarz w czasie mroźnych zi­mowych dni.

Inga przypięła narty i wzięła kijki. Ostrożnie posuwa­ła się naprzód, ale kiedy znalazła się na szczycie wzgórza, wsunęła kijki pod pachę. W zawrotnym tempie zjechała na dół.

- Hej, hej! - śmiała się, kiedy biały od śniegu krajom-
raz przepływał obok niej. Inga zawsze lubiła jeździć na
nartach i robiła to świetnie. Rzadko kiedy się przewra­
cała i mało kto był w stanie ją prześcignąć. Teraz spód­
nice łopotały wokół nóg, Inga uginała kolana, by zacho­
wać równowagę.

Kiedy znalazła się u stóp wzgórza, przystanęła. Z zaru­mienioną twarzą ruszyła wolno przed siebie. Mroczne sos­ny wznosiły się nad nią, ale Inga się nie bała. Bardzo dobrze czuła się w tych lasach, od najwcześniejszego dzieciństwa wędrowała po nich i znała właściwie każde drzewo.

Tam gdzie drzewa rosły gęściej, panował mrok, ale to tu, to tam przeświecały jednak promienie słońca. Inga za­trzymała się, by popatrzeć, jak śnieg mieni się na gałąź -

24

kach sosen. To po prostu magiczne, westchnęła zachwy­cona. Śnieżne kryształki sypały się z drzew, a blask słońca sprawiał, że wszystko to wyglądało niczym srebrzysta paję­czyna. Śnieg skrzył się w promieniach słońca.

Kiedy wyszła na otwartą polanę, zobaczyła leżący przed nią dwór Gaupås. Spichlerz i piekarnia tonęły w słonecz­nym blasku.

Dziwne, że nie przychodzi tutaj częściej. Jej ojciec to bliski przyjaciel Nielsa, a Niels ma dwie córki. Jedna z nich, Gudrun, jest o dwa lata starsza od Ingi, a druga, Sigrid, trzy lata młodsza. Inga bawiła się z nimi w dzieciństwie, ale za­bawa kończyła się zwykle tym, że Gudrun wszczynała kłót­nie. Mogło chodzić o zwyczajny drobiazg, ale dziewczynki nigdy nie zgadzały się ze sobą w żadnej sprawie. Nigdy nie mogły się porozumieć. A przecież mogły być serdecznymi przyjaciółkami, zwłaszcza że w okolicy nie było zbyt wielu dziewcząt w ich wieku.

I Gudrun bardzo się zmieniła po tym, jak jej matka, Andrine Gaupås, umarła jakieś osiem lat temu na suchoty. Śmierć matki sprawiła, że dziewczyna ż dnia na dzień stała się dorosłą osobą, jeszcze bardziej władczą i pewną siebie. Miała w sobie coś, co Ingę przerażało. Inga westchnęła, po­grążona w rozmyślaniach. Sama nie wiem, jak z nią rozma­wiać, ona jest zawsze skrzywiona i zła. Kiedy widziałyśmy się ostatnio, spoglądała na mnie jakoś dziwnie. Jakby mnie czujnie obserwowała i bała się, że znam się na domowej pracy lepiej niż ona.

Inga potrząsnęła swoimi długimi czarnymi włosami. To sprawiło, że kryształki śniegu, które miała na głowie, spadły za kołnierz. Roześmiała się, czując, jak śnieg się topi i spływa po karku w dół. Odpięła narty i razem z kijkami oparła je o ścianę domu, zdjęła ciepłe, mokre od potu ręka­wiczki i otrząsnęła płaszcz ze śniegu.

- Żebym tylko nie trafiła na obiad - mruknęła pod no­sem.

25

- A cóż to, czyż to nie młoda panienka ze Svartdal?!-wy­
krzyknął Niels, otwierając jej drzwi. - Czemu zawdzięczamy
tak miłą wizytę?

Inga dygnęła i uścisnęła rękę, którą wyciągał do niej na powitanie. Dłoń Nielsa była dziwnie szczupła i kości­sta. Ale chyba nienawykła do pracy, pomyślała Inga, mając przed oczyma potężne, ogorzałe ręce swojego ojca.

- Przyniosłam list od ojca - odparła, cofając rękę.

Czy na twarzy gospodarza nie pojawił się lęk, kiedy po­dawała mu list? Niels oblizał pośpiesznie swoje blade war­gi. Drżącą ręką pogłaskał łysą głowę. Jego szare, przerze- dzone włosy były nad uszami potargane.

Niels odetchnął i odsunął się na bok. ,

- Nie stójmy tutaj w tym zimnym przeciągu. Wejdź do
środka, chodź, proszę. Gudrun zaraz poczęstuje cię filiżan­
ką kawy. Jeśli mi pozwolisz, to przejdę na chwilę do gabine
tu, żeby przeczytać list.

Inga weszła do korytarza i zrobiło jej się jakoś nieprzy­jemnie, kiedy Niels pomagał jej zdjąć płaszcz. Był niezdar­ny i jakby zakłopotany, wyglądało na to, jakby chciał po prostu zniknąć.

- Gudrun! - zawołał, kiedy powiesił już płaszcz i zoba­
czył, że Inga gotowa jest wejść do izby.

Inga poczuła na karku wzrok jego córki, zanim jeszcze ją zobaczyła. Gudrun nie była brzydka, ale bujna niczym dójka. Twarz miała okrągłą, lekko pyzatą, a nos spiczasty. Włosy długie, bardzo jasne. Mogłyby być niczym złotawa aureola, gdyby nie zaplatała ich tak mocno i nie upinała w dwa śliniaczki nad uszami.

- Dzień dobry, Gudrun - przywitała się Inga uprzej­
mie.

Gudrun nie odpowiedziała na pozdrowienie, mruknęła coś pod nosem.

Zaległa dręcząca cisza. Żeby coś powiedzieć, Inga za­wołała:

26

- Jaki piękny jest wasz nowy dom! Naprawdę niezwykły.

Przez chwilę wyglądało na to, że Gudrun z radością przyjmie pochwały.

Inga stała jak wrośnięta w podłogę. Gudrun naprawdę odważyła się mówić z taką pogardą o jej ukochanym Svart-dal? I to do niej, tak prosto w oczy? Inga zawsze bardzo lubiła leżeć w łóżku w swojej sypialni i słuchać, jak na ze­wnątrz wieje wiatr, sprawiając, że drewniane ściany trzesz­czą i wzdychają. To takie uspokajające, lubiła, kiedy wiatr kołysał ją do snu.

Pośpiesznie zastanawiała się, co by tu powiedzieć. Nie miała ochoty, żeby Gudrun wywyższała się jej kosz­tem.

- A ja tam wolę, żeby dom miał historię i duszę - od­
parła.

Gudrun wybuchnęła głośnym, sztucznym śmiechem.

- Ocknij się, Inga! Żyjemy w czasach zmian i nowości.
Już nie można mieszkać w domu, w którym podłogi rano
są lodowato zimne, a woda w wiadrach w nocy zamarza.

27,

Serce Ingi zaczęło bić bardzo szybko. Jeszcze chwila i nie zniesie tego złośliwego wypominania, w jak marnym stanie znajdują się budynki w Svartdal. Dwór, który ojciec i dziadek, a przedtem jego przodkowie zbudowali własny­mi rękami! Jest taki wspaniały dlatego, że mężczyźni z jej rodu pracowali w lesie i na polach. Wprawdzie Gaupås jest dużym dworem, ale nowy dom zbudowali tylko dlatego, że Niels miał pieniądze. Sam nie wbił w tym domu ani jed­nego gwoździa.

Gudrun stała przed nią, wielka i ciężka, i pełna trium­fu najwyraźniej czekała na jej kolejny ruch. Chce, żebym zaczęła się bronić, pomyślała Inga ze złością. Chce, żebym pozwoliła jej na nowe złośliwości.

W tym momencie Niels, czerwony i spocony, wszedł do pokoju. Wyglądał na wzburzonego.

- Nie poczęstowałaś naszego gościa kawą i cia­
stem?! - zawołał zdumiony, wyciągając przed siebie ręce.

Gudrun posłała Indze pełne urazy spojrzenie. Inga uśmiechnęła się słodziutko w odpowiedzi, ciesząc się, że Gudrun zapomniała swojej roli obowiązkowej córki.

Gudrun uniosła głowę i niemal przepłynęła przez pó kój, niosąc tacę z ciastem. Niels zerkał zirytowany nacóri kę, najwyraźniej niezadowolony z jej zachowania. Ale gło» su nie podnosił. No pewno, że nie, pomyślała Inga, siadając na krześle, które podsuwał jej Niels, ona potrafi dyrygować . swoim ojcem.

- Czego chciał Kristian Svarrdal? - spytała Gudrun]
kiedy już nalała kawy do filiżanek.

28

Inga słuchała zaciekawiona. Rzadko się zdarzało, żeby nie wiedziała, co ojciec planuje. Z reguły wprowadzał za­równo ją, jak i braci w plany dotyczące zakupu nowych na­rzędzi i innych niezbędnych rzeczy.

Niels strząsnął ze spodni jakiś niewidoczny pył, głos mu drżał, kiedy wymamrotał ledwie dosłyszalnie:

- To tylko interesy. Nic, czym kobieta powinna zaprzą­
tać sobie głowę.

Gudrun nie ustępowała:

- Nie możesz powiedzieć mimo wszystko, ojcze? Lubię
być poinformowana o tym, co się dzieje.

W jej tonie słychać było i prośbę, i przymilność. Niels ujął filiżankę i napił się kawy. Wyglądało na to, że potrzebuje czasu, by znaleźć odpowiedź.

Gudrun milczała.

Rozmowa przy stole kulała i nastrój był nieprzyjemny. Inga chciała jak najszybciej zakończyć tę wizytę i wyruszyć w drogę powrotną do domu. Gudrun wyjęła z koszyka ro­bótkę, metalowe druty poruszały się miarowo, co jej nie przeszkadzało mieć baczenie na wszystko.

Niels zapytał, co tam słychać w Svartdal, a Inga odpo­wiadała tak uprzejmie, jak tylko umiała.

- Dziękuję za zainteresowanie. Z Emmą wszystko do­
brze. Tak, co do tego masz rację. W ostatnim tygodniu po­
goda była okropna. Nie, nikt nie ucierpiał w czasie zawiei.

Coś było nie tak. Inga nie potrafiłaby powiedzieć, o co

29

chodzi, ale coś jej się tu nie zgadzało. Niels nigdy nie był człowiekiem, który mówi głośno, by zwrócić na siebie uwagę, dziś jednak wydawał się wyjątkowo małomówny. Coś musiało go dręczyć i Inga odniosła dziwne wrażenie, że to coś wiąże się z nią.

Albo może z listem, który tu przyniosłam, pomyślała. Może ojciec z jakiegoś powodu zrywa ich przyjaźń? Zaraz jednak pokręciła głową. To nie może być to, bo po pierwsze nie potrafiłaby powiedzieć, z jakiego powodu ojciec mógł­by się rozgniewać na Nielsa, a po drugie gdyby tak było, to przyjechałby tutaj sam. Ojciec nie ma zwyczaju unikać nieprzyjemnych konfrontacji. Jest człowiekiem, który po­trafi bronić swoich racji.

Inga piła małymi łyczkami gorącą kawę, napój miło ją rozgrzewał. Czyżby ojciec zamierzał zainwestować duże sumy w handel drewnem i zwraca się do Nielsa, swojego przyjaciela, o radę? To wydawało jej się bardziej możliwe. Do ich dworu należą przecież rozległe, bezkresne lasy. Jed­nak mimo wszystko... dlaczego Niels się tak boi?

30

Wyszedł wraz z nią na ganek.

4

Słońce zaszło już jakiś czas temu i wokół zrobiło się
ciemno. W lutym mrok przychodzi wcześnie i Inga za­
częła trochę żałować, że nie wyszła z Gaupås, kiedy jesz­
cze było jasno. Księżyc w. pełni wyglądał spoza ponu­
rych, ciężkich świerków, które rzucały na ziemię długie
cienie. Śnieg nie był już biały, pojawiła się teraz na nim;
delikatna, niebieskawa poświata. Narty chrzęściły na
oblodzonej powierzchni. Mimo że mróz przenikał pod
ubranie, Inga nie tęskniła do domu. Czuła się jakoś nie-
zwykle wolna, idąc tutaj samotnie, zjednoczona z tym
zimowym krajobrazem.

Dawniej w tych okolicach były wilki. Może i teraz od czasu do czasu przebiegnie przez las jakaś wataha, ale wilki jej nie przerażały. Prawdopodobnie one bałyby się bardziej niż Inga.

Nagle usłyszała jakiś dźwięk. Przystanęła bez ruchu i nasłuchiwała. Co to może być? Zwierzę brnące w śnie­gu? Może rosomak? Inga skuliła się i poczuła, że po­liczki jej płoną ze strachu. Ojciec zawsze ją ostrzegał."! nie musisz się obawiać ani wilka, ani rysia, ale rosomaka

32

powinnaś się wystrzegać. To podstępny i silny drapież­nik.

tała bez ruchu i nasłuchiwała. Przestraszoną i zbi­ta z tropu odwróciła głowę, by zobaczyć, co wywołuje ten dziwny hałas. Nagle za pniami świerków, jakieś dwadzieś­cia metrów dalej, zobaczyła mroczny cień, więc wyciągnęła szyję, żeby widzieć lepiej. Cień przesuwał się szybko i trud­no było określić, co lub kto to jest.

Odetchnęła spokojniej, gdy zdała sobie sprawę, że to człowiek. Miała ochotę wybuchnąć śmiechem. Prawdopo­dobnie sama siebie przestraszyła. Powinna była rozumieć, że inni ludzie też mogą mieć ochotę pospacerować po lesie w taki piękny zimowy wieczór.

Wkrótce stanął przed nią młody mężczyzna.

Inga odniosła wrażenie, że bawi się jej kosztem. Wpa­trywała się w ziemię i odrzuciła nogą na bok jakąś bryłkę lodu, która przywarła dp czubka jej kijka. Nigdy przedtem nie widziała tego człowieka, skąd więc on wie, jak Inga się nazywa?

33

błąka się sama po lesie. Zadbam, żebyś bez kłopotów wró­ciła do domu.

Ingę przeniknął delikatny dreszcz, a serce zaczęło bić nieco szybciej. Co ten Martin powiedział? Że jest piękna? Nigdy nikt jej czegoś takiego nie mówił. A już zwłaszcza mężczyzna! Płomienny rumieniec wypłynął na jej policzki. Zerkała spod oka na nieznajomego mężczyznę.

Dziękuję bardzo i nawzajem, pomyślała, ale za nic nie odważyłaby się powiedzieć tego głośno. Ale to praw­da, że nieznajomy był przystojny, miał na sobie szerokie spodnie, skarpetki w różnych kolorach, podtrzymywane czerwonymi podwiązkami. Do tego gruby, wełniany swe­ter z golfem. Na głowie miał niewielką czapeczkę, spod której wystawały jasne włosy. Kiedy mówił, w mroku po­łyskiwały białe zęby. Nos miał prosty, oczy w pięknej opra­wie i proste brwi. Było zbyt ciemno, by mogła stwierdzić, jakiego koloru są te oczy, myślała jednak, że niebieskie lub zielone. Inga jak zaczarowana wpatrywała się w jego szeroką klatkę piersiową, potężne ramiona i wielkie dło-. nie. Oto prawdziwy mężczyzna, pomyślała i na moment zobaczyła znowu przed sobą szarego Nielsa Gaupåsa. Różnica między tymi dwoma ludźmi była przytłaczająca. No tak, poczuła, że jest niesprawiedliwa. Niels jest stary, czas zrobił swoje.

Nie mówili nic więcej, oboje wolno posuwali się na­przód. Inga szła przodem. Nie podobało jej się to, wolała­by nie mieć go za sobą. Bardzo ją to niepokoiło. Ciekawe, czy nieznajomy zachwyca się widokiem zaczarowanego lasu, czy też przygląda się jej sylwetce? Czy wpatruje się w talię, czy raczej w kołyszące się biodra?

Próbowała iść, nie poruszając biodrami, ale tego nie dało się zrobić. Wkrótce zaczęły boleć ją plecy, ponie waż szła na sztywnych nogach, nienaturalnie. Przyśpie­szyła kroku, żeby sobie nie pomyślał, że Inga się wlecze. Na szczycie wzniesienia, z którego droga wiodła prosto do

34

Svartdal, oboje przystanęli. Indze pozostał już tylko zjazd w dół i będzie w domu.

Z kuchennych okien płynęło światło i kładło się deli­katną poświatą na pokrytym śniegiem dziedzińcu. Inga uśmiechnęła się sama do siebie i, jak wiele razy przedtem, poczuła, jak bardzo kocha swój dom. Oczywiście, niekiedy musiała walczyć z ponurym charakterem ojca, ale mimo wszystko kochała swoją rodzinę, dwór i otaczającą go przy­rodę. Bardzo dobrze znała wszystkie domowe obowiązki, teraz z pewnością Emma zaczyna nakrywać do kolacji.

Widok rodzinnego domu sprawił, że Inga się rozma­rzyła. Na chwilę prawie zapomniała, że nie jest tu sama. Nie musiała się odwracać, żeby nabrać pewności, iż Martin stoi tuż za nią. Wciąż słyszała jego oddech, czuła na karku delikatne, słodkie ciepło.

- Ojciec na pewno serdecznie by cię przyjął, gdybyś
zechciał wejść ze mną do domu - rzekła, spoglądając na
niego skrępowana. Ile on może mieć lat, zastanawiała się
w duchu. Mniej więcej tyle, co ja? Nie, wygląda na doj­
rzalszego, bardziej pewnego siebie. To nie jest nieśmiały
chłopiec, już raczej niemal dorosły mężczyzna. - Może
zjadłbyś z nami kolację? Skoro odprowadziłeś mnie bez­
piecznie do domu, należy ci się nagroda - dodała po­
śpiesznie.

W jego oczach dostrzegała ciepło.

i- Niestety, muszę odmówić. Nie powinienem zbyt póź-no wracać do domu.

Inga spuściła wzrok i w zamyśleniu kiwała głową. Jak by to było, gdyby chciał przyjść jako gość do jej domu? Co by czuła, siedząc po drugiej stronie stołu i studiując jego sil­ną, ale wrażliwą twarz? Gdyby mogła przyglądać mu się z bliska, bo to pewnie ojciec by z nim rozmawiał. Jej wolno byłoby jeść lub podawać do stołu.

- A gdzie ty mieszkasz? - spytała i odwróciła głowę.
Jęk przerażenia wyrwał się z jej gardła.

35

Martin zniknął. Tylko ślady nart w świeżym śniegu do­wodziły, że sobie tego wszystkiego nie wymyśliła.

Zdumienie tym, że mężczyzna, który ma na imię Martin, zniknął bezszelestnie, nawet się nie żegnając, nie dawało jej spokoju. Przecież nie wyglądał na ile wychowanego czy dziwnego. Dlaczego zadał sobie tyle fatygi, żeby towarzy­szyć jej do domu? I dlaczego zniknął, zanim zdążyła za­pytać, gdzie mieszka? Wszystkie te pytania wciąż miała w głowie, kiedy wkraczała do ciepłej kuchni.

Teraz w kuchni były dwa piece. Przedtem używali głów­nie paleniska z otwartym ogniem, ale od kiedy nastała moda na kuchnie z fajerkami, kominek używany był raczej do ogrzewania domu. Zdarzało się niekiedy, że Emma pie­kła w nim chleb, jeśli nie miała siły stać przy otwartym og­niu w piekarni. Inga wyciągała ręce do ciepła i wsłuchiwała się w spokojne trzaskanie ognia.

- W lesie spotkałam jakiegoś mężczyznę - wyrwało jej
się nieoczekiwanie.

Bracia z zainteresowaniem podnieśli głowy znad stołu.

- Mężczyznę, który... - powiedział Kristian, jakby
chciał jej pomóc w kontynuowaniu opowieści.

- Spotkałam go na północ od jeziorka Svartdal.
Emma chrząknęła. Inga stała pogrążona we własnych

myślach i wciąż widziała przed sobą tego mężczyznę jak żywego. Te jego jasne włosy, gładką skórę, te silne ramio­na...

36

Emma znowu chrząknęła. Dlaczego ona to robi, pomy­ślała Inga zirytowana i zmarszczyła brwi. Zerknęła spod oka na służącą, by się przekonać, czy nie dzieje się nic złe­go. Wtedy dostrzegła ostrzeżenie w oczach Emmy. „Nie opowiadaj więcej", prosiły te oczy, „nie mów głośno nic o tym spotkaniu". Inga patrzyła na Emmę bezradnie,-ale ta nie odwróciła wzroku. Pokręciła tylko ledwo dostrzegalnie głową i złożyła ręce. Inga nic a nic nie rozumiała. Dlaczego ma nic nie mówić? Ludzie we dworze spragnieni są nowin, a ona sama też rzadko przeżywa coś nowego. Ale to uparte ostrzeżenie w oczach Emmy sprawiło, że milczała.

- Dlaczego jakiś obcy człowiek włóczy się po naszych
lasach? - spytał Kristiari gniewnie. - Nie chcę żadnych że­
braków ani innej hołoty w swojej posiadłości!

Inga ugryzła się w język, żeby nie zacząć bronić Mar­tina. Nie warto mówić ojcu, jak ten obcy miał na imię, w każdym razie nie teraz, kiedy ojciec jest nie w humorze.

- Nie mam pojęcia - mruknęła obojętnie. - Ja go tylko
widziałam, nie rozmawiałam z nim.

Już więcej ani słowo nie padło na temat mężczyzny, któ­rego spotkała.

Kristian wpatrywał się w tańczące płomienie. Od kominka płynęło miłe ciepło, ogień trzaskał wesoło, mimo to Kri­stian marzł. Zamyślony uniósł kieliszek z winem do ust i pociągnął łyk. Nie przepadał za mocniejszymi napitkami, ale bywało, że pozwalał sobie wypić kieliszek wina, kiedy rzeczywiście chciał się odprężyć i zebrać myśli.

Kim jest człowiek, którego Inga widziała w lesie?

Głęboko wciągnął powietrze, ale natychmiast je wypuś­cił, kiedy poczuł ukłucie w piersiach. Położył dłoń na ser­cu. Czyżby zaczynał mieć problemy z sercem? Właściwie w to nie wierzył, bo zawsze był silny i wytrzymały. To po-

37

nure myśli wywołują takie ukłucia. Niedobrze, jeśli czło­wiek ma na głowie tyle zmartwień.

Czy Inga spotkała któregoś z synów Laureńsa Storedala?

Kristian cofnął się i oparł głowę o fotel. Kciukiem i pal­cem wskazującym prawej ręki przycisnął powieki i wes­tchnął. Granic Storedal nie chroni żaden płot, ale odkąd wrogość między nim i Laurensem wybuchła, wydawało się, jakby w lasach wyrosły wysokie mury. Do diabła, Lau-rens nie może go oskarżać, że włóczy się po polach należą­cych do Storedal! Nie wkroczyłby na zatrutą ziemię, nawet gdyby go do tego zmuszano!

Którego z synów Laureńsa Inga spotkała? No cóż, po­myślał przytomnie, nie ma pewności, że to ktoś z tutej­szych mieszkańców. Można przyjąć, że to był obcy męż­czyzna ze wsi, ale...

Kristian wypił resztkę wina. Mimo wszystko - skąd się bierze to nieprzyjemne przeczucie, że któryś z potomków Storedalów naruszył granice jego posiadłości?

Zniecierpliwienie burzyło mu krew. Na szczęście Inga oddała dzisiaj list Nielsowi. Ten z pewnością nie potrzebu­je zbyt wiele czasu, by mu na niego odpowiedzieć. Przecież już wcześniej obaj roztrząsali tę propozycję.

Kristian poczuł zimny pot na plecach. Miał nadzieję, że to nie potrwa długo, bo teraz czas zaczynał naglić...

Inga wyszczotkowała swoje długie włosy. Lśniące spływały jej na plecy, już dawno temu powinna była przestać szczot­kować. Ale to uspokajające zajęcie, kiedy myśli płyną to tu, to tam. Tyle rzeczy ją ostatnio zastanawiało. Kim jest męż­czyzna, którego spotkała, i dlaczego Emma uważa, że nie powinna nikomu o nim opowiadać? Zanim zdążyła się nad tym zastanowić, ktoś zapukał do drzwi.

Na zewnątrz stała Emma.

- Muszę z tobą porozmawiać. - Stara służąca niespo-

38

kojnie spoglądała na długi korytarz. Inga cofnęła się nieco i wpuściła ją do pokoju. Emma opadła na jedyne w tym po­mieszczeniu krzesło, Inga natomiast usiadła na krawędzi łóżka. - Ten mężczyzna - zaczęła Emma z wahaniem - czy on ci powiedział, kim jest?

Inga siedziała zakłopotana. Emma zdaje się znać ją le­piej niż ona sama. Bo Inga wciąż nie zdawała sobie sprawy z tego, jakie wrażenie obcy na niej wywarł. Zachwycała ją jego uroda, to trzeba przyznać, ale jakim sposobem Emma domyśliła się wszystkiego tak szybko? Szybciej, niż ona sama była w stanie to pojąć!

Inga wstała i podeszła do okna. Przycisnęła czoło do zimnej szyby. Przez nieszczelne futryny ciągnęło zimno.

39

dan i Hedvig z 0vre GuUhąug mają Torsteina, Torbjerna i córkę Ingebjorg. Znam i Torsteina, i Torbjorna, i to na pewno też żaden z nich...

A więc to musiał być jeden ż synów ze Storedal. Store­dal to dwór leżący najbliżej Svartdal, ale między obydwo­ma domami panuje wrogość tak gwałtowna i silna, że Inga nigdy nie odważyła się nawet zapytać, co stało się jej przy czyną. Zawsze kiedy ojciec słyszy nazwisko właściciela Sto­redal, twarz mu blednie i mocno zaciska wargi. W Storedal mają trzech synów i dwie córki. Wszyscy są mniej więcej w jej wieku, trochę młodsi lub trochę starsi. To mógł być ktoś z nich, stwierdziła nagle.

Emma odwróciła się gwałtownie, aż krzesło zatrzesz­czało.

- Inga, moje dziecko, posłuchaj teraz starej kobiety...
Czoło Ingi było lodowato zimne, kiedy oderwała je od

szyby. Kwiaty z mrozu stopniały w miejscu, na które pa­dał jej oddech. Zobaczyła, że Emma chce powiedzieć coś, co jest dla niej zbyt trudne.

Stara splatała swoje powykrzywiane, spracowane palce i głośno przełykała ślinę. Kiedy jej mądre, matowe oczy na­potkały spojrzenie błękitnych oczu Ingi, były pełne żalu.

Inga poruszyła się.

40

- Czy zrobił coś złego? Czy popełnił jakieś przestęp-
stwo?

Emma pokręciła głową.

- Co się właściwie tutaj dzieje? - mamrotała Inga czu­jąc, że strach pełznie jej po plecach. Wygląda na to, jakby w ciągu jednego dnia całe jej życie uległo przemianie.

Dotychczas uważała, że prowadzi życie wolne od zmar­twień, chociaż ojciec często bywa wobec niej bezlitosny. Mimo tó wiedziała, że w głębi serca ją kocha. Chodzi tylko o to, że on nie ma kontroli nad własnymi uczuciami. Inga wiedziała, że droga od miłości do nienawiści jest krótka i czasami ojciec nie potrafi zachować równowagi między dobrem i złem.

Nie miała na co się skarżyć. We dworze nigdy nie brako­wało jedzenia czy picia, ani dla ludzi, ani dla zwierząt. In­wentarz w Svartdal nie był wychudzony, kiedy wiosną wy­puszczano go na zielone pastwiska. Zarówno konie, krowy, jak i owce były równie dobrze utrzymane wiosną, jak póź­ną jesienią, kiedy zamykano je w oborach i stajniach.

Ponieważ do wsi było daleko, ojciec postarał się, żeby Inga i bracia mieli co roku własnego nauczyciela przez kil­ka letnich tygodni. Nauczyli się dzięki temu liczyć, pisać i czytać. Otrzymali ,też ogólne wprowadzenie w historię,

41

biologię i geografię. Początkowo Inga sądziła, że ojciec nie będzie chciał jej uczyć, skoro jest dziewczyną. Liczyła się z tym, że musi jej wystarczyć to, czego nauczy ją Emma na temat prowadzenia domu, ale popełniła błąd. - Trochę rozumu w głowie jeszcze nikomu nie zaszkodziło - mruk­nął któregoś dnia ojciec. Inga uważała, że żyje jej się do­brze i stosunkowo bezpiecznie. Czy teraz to poczucie bez­pieczeństwa miałoby się ulotnić? Pomyślała o liście, który przekazała Nielsowi. Czy to było ostrzeżenie, że nadchodzą gorsze czasy? Czy w liście była mowa o tym, że Svartdal jest zadłużone i wkrótce popadnie w ruinę? Nie, to niemożli­we! Nic nie wskazywało na to, żeby ojciec popełnił jakieś błędy. Co miesiąc zwożono z lasów wielkie ładunki drew­na. Tworzyły się długie karawany wozów, które transpor­towały je z dziedzińca w Svartdal do Holmestrand. Stam­tąd drewno było przewożone do Drammen i Larvik. Dwór miał naprawdę spore dochody ze swoich lasów. Nie mogła też uwierzyć, żeby ojciec stracił pieniądze na jakichś nie­trafionych inwestycjach, bo nigdy nie słyszała, by mówił o niepewnych interesach.

Nadal pozostawało dla niej tajemnicą to, że Niels wy­dawał się taki wzburzony treścią listu. Może to Niels wi­nien jest pieniądze jej ojcu i nie stać go na spłacenie długu? Ale i w to Inga wątpiła. O ile zna Nielsa, to jest to rozsądny i poważny człowiek. Mimo wszystko, pomyślała już któryś raz tego samego dnia, gdyby były jakieś nieporozumienia, to ojciec osobiście pojechałby do Nielsa. Nie używałby jej jako posłańca.

A ten mężczyzna, Martin... Na myśl o nim zrobiło jej się gorąco. Poczuła w ciele słodkie mrowienie. Nie mog­ła zrozumieć tego tajemniczego lęku, który go otaczał. Co by się komu stało, gdyby Inga dowiedziała się o nim czegoś więcej? Nie mogła też pojąć, co niebezpiecznego jest w tym, że mogłaby o nim rozmawiać. Wiedziała, że oj­ciec ma we wsi duży respekt, a to zwykle rodzi i przyja-

42

ciół, i wrogów. Może nawet więcej wrogów, pomyślała ze smutkiem. Ale przecież Martin nie może być wrogiem jej ojca, jest na to chyba za młody. Ojciec potrafił zachowywać się szorstko wobec ludzi, których nie lubił. Nie przejmował się, co ludzie mówią albo o nim myślą. Inga nie znała czło­wieka, który byłby w większym stopniu panem siebie niż ojciec. Ludzie twierdzą, że jest zarozumiały, ale ojciec się z tego śmieje.

- Bo mam do tego powody - powiedział kiedyś, uśmie­chając się szeroko. - Ludzie zawsze pogardliwie spoglądali na Svartdałów i muszę powiedzieć, że teraz bardzo się cie­szę, kiedy widzę ich zawiść. Kiedy zazdrość szarpie ich ser­ca, sprawia im to ból. Ja z tego powodu nie cierpię.

Za ojcem naprawdę trudno trafić, pomyślała Inga. Za­czynała już być zmęczona. Dzięki solidnym podwalinom, jakie przodkowie położyli pod rozwój dworu, on może królować nad okolicą. Coś takiego musi rodzić wrogość. Rozpięła bluzkę, zdjęła ją i powiesiła na oparciu krzesła. W zamyśleniu zdejmowała spódnicę i halkę. Starannie zło­żyła ubrania i spod poduszki wyjęła nocną koszulę.

Otuliła się starannie kołdrą i ziewnęła, ale dotychczas nie rozwiązała przyczyn konfliktu między ojcem i Mar­tinem. Jeśli oni są wrogami, pomyślała sennie. Bó nawet tego nie wiedziała.

5

Dwa dni później Emma obudziła ją o świcie. Inga otwo­rzyła oczy i uśmiechnęła się do służącej. Na dworze było ciemno, ale Emma trzymała w ręce świeczkę. Mdłe świa­tełko wywoływało mroczne cienie na ścianach.

Emma uśmiechnęła się, widząc jej zaciekawienie.

Kiedy stara służąca opuściła pokój, Inga ściągnęła noc­ną koszulę przez głowę. Przyjemnie było postawić stopy na miękkim futrzanym dywaniku, który leżał przy łóżku, ale przeniknął ją dreszcz, kiedy stanęła na lodowatych des­kach podłogi. W pokoju panował chłód i Inga dostała gę­siej skórki.

44

Nalała wody do miednicy i ochlapała sobie twarz. Zim­na woda dosłownie kłuła skórę, ale to przyjemne i orzeź­wiające uczucie. Uznała, że dzisiaj nie ma czasu na grun­towne poranne mycie. Chciała jak najprędzej zejść do ciepłej kuchni, żeby dowiedzieć się więcej o tym, co ma się stać.

- Aleś się pośpieszyła - roześmiała się Emma.

Inga odpowiedziała jej uśmiechem i zaczęła przygoto­wywać śniadanie. We dworze jest wiele osób, które muszą coś zjeść, nim rozpoczną wykonywanie swoich codzien­nych obowiązków. Inga stawiała na stole chrupki chleb, kwaśne mleko, masło i różne sery. Przygotowała też wielki dzbanek kawy.

Kiedy wszyscy usiedli, Kristian zaczął rozdzielać co­dzienne obowiązki. Najpierw wskazał na Kristoffera i Kri-stera:

- Czy możecie zaprząc konie do sań i przywieźć siano,
które zostało na górskim pastwisku? W nocy spadł świeży
śnieg i jest świetna okazja, żeby przetransportować siano
do domu. - Czekał chwilę, aż chłopcy przytakną. - A wy,
Embrik, 01av i Lorang, będziecie ze mną zwozić drewno.

Kristian wyciągnął rękę po kawałek chleba. Nie miał w zwyczaju mieszać się do tego, co Inga, Emma i Lovise będą robić przez cały dzień. One miały swoje stałe zajęcia przy obrządku, przygotowywaniu jedzenia, sprzątaniu, re­perowaniu ubrań i tak dalej.

Przy dojeniu krów Inga podśpiewywała pod nosem. Zadowolona poklepała po głowie zeszłorocznego ciela­ka i pozwoliła, by lizał jej palce. Nie przejmowała się tym, że cielak ją uślinił i ubrudził. Zwierzę porykiwało sympa­tycznie, kiedy podeszła, by nalać mu wody do koryta. Za­nim wyszła i zamknęła za sobą drzwi, sprawdziła jeszcze, czy wszystkie zwierzęta mają doić jedzenia.

Wchodząc do domu, stwierdziła ze zdumieniem, że oj­ciec wciąż siedzi przy długim stole. To niebywałe, pomyśla-

45

ła. Ojciec nigdy nie traci czasu, to człowiek wiecznie zaję­ty. Dwór potrzebuje każdej jego wolnej minuty. Tymczasem siedzi tutaj, a na dziedzińcu bracia już zdążyli zaprząc do sań.

W kuchni panowała cisza. Zdumiewająca cisza, pomy­ślała Inga z lękiem. Byli sami, tylko ona i ojciec, Emma i Lovise znajdowały się gdzieś w innej części domu.

- Coś dla ciebie mam- oznajmił ojciec, który siedział
odwrócony do niej plecami. Trochę niezdarnie podniósł
jakiś pakunek ze swoich kolan. Było oczywiste, że czekał
na nią z tą schowaną niespodzianką. - Proszę, rozpakuj to,
Inga - zachęcał. W jego głosie słyszała zadowolenie.

Drżącymi palcami Inga rozsupływała sznurek, którym była przewiązana paczka. Marudziła z tym dłużej, niż na­leżało, ale nie mogła sobie przypomnieć, żeby ojciec dał jej kiedyś jakiś prezent bez specjalnej okazji.

- Ależ ojcze! - zawołała zdumiona. - To przecież kup­
ne ubranie!

Kristian chrząknął.

- Jedna zdolna krawcowa w mieście to uszyła. Kosz­
towało mnie wprawdzie majątek, ale nic nie jest za drogie,
kiedy szukam czegoś dobrego dla swojej córki. Rozłóż to,
Inga, chciałbym zobaczyć, jak bardzo ci w tym do twarzy!

Inga zrobiła, co kazał, ale najpierw musiała, wstrzymu­jąc dech, pogłaskać materiał sukienki. Chłodna, mięciut-ka tkanina układała się pięknie pod jej palcami. To suknia, suknia z czerwonego aksamitu.

Inga zarumieniła się ze szczęścia. Ojciec o niej myślał!

46

Potrafił wywołać w pamięci jej postać i chciał sprawić jej radość nową sukienką. To wprost nie do uwierzenia!

Fakt, że ojciec z nią rozmawia, dodał jej odwagi. I mó­wił takim łagodnym głosem. Postanowiła więc zadać pyta­nie:

- A kogo się spodziewasz?

Uśmiech na wargach ojca zgasł tak samo szybko, jak się pojawił, twarz mu spoważniała.

- Poczekaj, a zobaczysz.

Inga zrozumiała, że rozmowa dobiegła końca, i przekli­nała własną ciekawość. Nie powinna była zadawać takich pytań, w każdym razie nie teraz, kiedy tak dobrze im się rozmawiało.

Wyszła z kuchni i pobiegła do swojego pokoju. Ostroż­nie rozpostarła suknię na łóżku. Miała wielką ochotę ją przymierzyć, ale nie chciała tracić czasu.

Kiedy wróciła na dół, ojca już nie było. Emma nuciła coś w jadalni. Inga podeszła do otwartych drzwi i oparła się o futrynę.

47

Inga oczekiwała, że Emma zacznie jej wyjaśniać, ale tamta nie odezwała się ani słowem.

Nagle poczuła gwałtowną tęsknotę za matką. Miała wrażenie, że gardło zaciska się jej boleśnie. Mówiła dalej w zamyśleniu:

. - Nikt mi nie chce powiedzieć...

- Cicho bądź, Inga - upomniała ją Emma ze smutkiem
w głosie i położyła palec na jej wargach. - To ojciec powi-

48

nien ci opowiedzieć o przeszłości, nie ja. Bądź taka dobra i nie pytaj mnie więcej.

Inga poczuła się urażona. Mimo to musiała uszanować życzenie starej. Kochała Emmę i nie chciała zmuszać jej do mówienia czegoś, na co ona sama nie ma ochoty. Ich spoj -rzenia się spotkały. Inga dostrzegła ból w oczach Emmy z powodu tego, że nie może jej pomóc, uśmiechnęła się więc do starej służącej, jakby chciała ją pocieszyć.

- Podamy dzisiaj wszystko, co dwór ma najlepsze­go - oznajmiła Emma z wypiekami na policzkach. •

Kiedy Emma zajęła się przygotowaniem obiadu, Inga zaczęła sprzątać w jadalni i nakrywać do stołu. Wyjęła por­celanowy serwis i srebrne sztućce. Czas mijał szybko. Trze­ba jeszcze tyle rzeczy zrobić, zanim we dworze pojawią się goście.

Inga po raz kolejny zerknęła w okno i stwierdziła, że za­czyna się ściemniać. Jej ciało przeniknął miły dreszcz. Cie­kawe, kto też przyjedzie?

Kiedy ojciec i bracia poszli się przebrać, Inga pobiegła do swojego pokoju. Znowu podziwiała nową suknię, leżącą na łóżku. Wprost trudno uwierzyć, że ojciec podarował jej coś tak pięknego. I na dodatek suknia jest czerwona! Inga ni­gdy nie miała żadnych ubrań w mocnych, czystych kolo­rach. Przeważnie jej sukienki były szyte z szarego lub czar­nego samodziału. Bluzki też miała tylko białe albo czarne.

Suknia bardzo ładnie opinała piersi i talię, spływała po biodrach i rozszerzała się wyraźnie ku dołowi. Niczym suknia ślubna, pomyślała Inga, nie mogąc się napatrzeć własnemu odbiciu w lustrze. Było jej w tej sukni bardzo do twarzy, co do tego nie można mieć wątpliwości. Podkreśla­ła piersi, wskazujące, że Inga jest już dorosłą kobietą, w talii jednak sukienka wyraźnie ją wyszczuplała.

Wyszczotkowała włosy, postanowiła jednak ich nie za-

49

płatać, niech swobodnie spływają na plecy. Zresztą i tak nie miałaby cierpliwości na zajmowanie się wyszukaną fryzurą. Przyjdzie taki czas, kiedy będzie musiała je za­platać w warkocze i ukrywać pod czepkiem. Tak będzie od chwili, kiedy Inga wyjdzie za mąż. Wtedy nie będzie już mogła pozwalać, żeby włosy niczym czarny wodospad spadały na ramiona. Zarumieniona zrobiła kilka tanecz­nych kroków pośrodku pokoju, po czym ukazała się bra­ciom czekającym w jadalni. Emma aż klasnęła w dłonie z zachwytu.

- Czy nasza huldra wybiera się na bal? - spytał Kristof-
fer zaczepnie.

Inga tylko prychnęła w odpowiedzi, ale spostrzegła w jego wzroku coś, co mogło przypominać dumę.

- Embrik, zamknij usta - Krister szturchnął w bok
młodego parobka.

Embrik stał jak zaczarowany widokiem Ingi. Wyraźnie się przy tym zaczerwienił.

- Jaki mężczyzna nie zacząłby się gapić, kiedy ukaże się
takie zjawisko? - w jego słowach brzmiał upór, ale chłopak
zaraz zaczął się śmiać.

Inga poczuła się lekko urażona uwagą służącego, ale jego słowa wywołały strumień ciepła w jej ciele. Kiedy usłyszała na dworze dźwięk dzwoneczków u sań, żołądek Ścisnął się jej z podniecenia. Oddychając nerwowo, pobiegła do okna, by zobaczyć, kto to przyjechał, ale widziała jedynie blask pochodni, które zapalono przed drzwiami. Sanie wjeżdżały na dziedziniec.

Wszyscy nasłuchiwali.

Inga zmarszczyła brwi. Ona już przedtem słyszała te dzwonki u sań! Skuliła się i opuściła ramiona, cała radość z przyjęcia prysła. Poczuła się po prostu trochę oszukana! Przez cały dzień czekała, aż będzie mogła powitać nowych, sympatycznych ludzi. Konie, które teraz wkraczały na dzie­dziniec, pochodzą z dworu Gaupås. Inga odniosła wraże-

50

nie, że stroiła si bez powodu. Jęknęła cicho i miała ochotę odejść od okna. Całe napięcie się ulotniło. Dlaczego ojciec nie powiedział, że to tylko Niels Gaupås jest zaproszony na ten obiad? Co w tym może być nowego i podniecającego? No dobrze, pomyślała pojednawczo, przecież nawet się nie zająknął na temat tego, kto przyjedzie. To ona sama wzbu­dziła w sobie te wielkie oczekiwania. I kogo właściwie tak wyglądała?

Ojciec i Lorang wyszli sędziemu na spotkanie. Lorang zaczął wyprzęgać konie z sań, by wprowadzić je do stajni. Przygotował tam już dla nich wodę i obrok.

Inga widziała przez okno, jak Niels zeskakuje na ziemię. Ojciec wyciągnął rękę w stronę kogoś, kto nadal siedział w saniach.

Kiedy Niels wszedł dp domu, ujęła jego spoconą dłoń i dygnęła pięknie. Miała wrażenie, że jego wzrok nie­przyzwoicie długo spoczywa na jej biuście. Sędzia po­śpiesznie zwilżył wargi jasnoczerwonym językiem i musiał odchrząknąć, zanim powiedział „dobry wieczór".

- Jak to miło, że przyjechaliście - oznajmiła Inga, czu­
jąc, że kłamstwo dławi ją w gardle.

Ona i Gudrun dygnęły przed sobą na powitanie. Gu­drun się nie uśmiechnęła, wpiła w nią tylko pełne wrogo­ści spojrzenie. Nie skomentowała też mojej nowej sukni, pomyślała Inga zirytowana. Gudrun jest niczym pług do

51

głębokiej orki, przyszło jej do głowy i uznała, że to właś­ciwe określenie dla tej mało sympatycznej istoty. Ma barki szerokie jak chłop, ani śladu talii czy bioder. Właściwie nie jest brzydka, przyznała Inga zamyślona, ale nie ma wdzię­ku i lekkości.

Sigrid była całkowitym przeciwieństwem siostry, mia­ła zwinne ciało, bladą twarz i wielkie, okrągłe oczy. Włosy zaczesywała do tyłu i zaplatała w niemal sztywne warko­cze. Inga musiała się powstrzymać, żeby nie podrapać się w głowę, na widok tych mocno naciągniętych włosów Si­grid poczuła, że boli ją skóra.

Sigrid wyglądała na przestraszoną, jakby znalazła się w niewłaściwym miejscu, kiedy wszyscy się nawzajem wi­tali, ona skryła się za plecami ojca.

Było jasne, że Gudrun nauczyła się konwersacji i obiad rzeczywiście przebiegał w bardzo przyjemnym nastroju. Dziewczyna zwracała się głównie,do Kristoffera i Kriste-ra, a Inga przysłuchiwała się z zainteresowaniem. Tak jak przypuszczała, Gudrun okazała się pewną siebie kobietą. Inga musiała przyznać sama przed sobą, że ona również wie, o czym mówi. Niezależnie od tego, o czym bracia roz­mawiali, Gudrun była w stanie w tej rozmowie uczestni­czyć. Wyglądało też na to, że świetnie się zna na prowadze­niu dworu.

Ona sama rozmawiała trochę z Sigrid. Musiała wy­ciągać poszczególne słowa z nieśmiałej dziewczynki, po­woli jednak Sigrid jakby odtajała. Kiedy po raz pierwszy uśmiechnęła się skrępowana, była jak odmieniona. To na­prawdę bardzo sympatyczna istota!

Po znakomitej zupie rybnej i wyszukanym daniu głów­nym, złożonym z kilku rodzajów mięsa i groszku, wszyscy zostali poproszeni do salonu, gdzie podano deser.

52

wszystkie lata - żartował Kristian dobrotliwie. - Jesteś naj­lepszą gospodynię w okolicy!

Emma przyjęła żart z uśmiechem, wycofała się i za­mknęła za sobą drzwi do kuchni.

Po deserze ojciec zwrócił się do Ingi: ,

Kristian popatrzył na nią surowo.

- Kobiety nie mają nic do roboty tam, gdzie mężczyźni
będą dyskutować o ważnych sprawach. Tak po prostu jest.
Idźcie teraz!

Inga drgnęła, widząc, że Niels szuka czegoś w we­wnętrznej kieszeni kamizelki. Zaraz potem położył na stole list, który niedawno sama mu przekazała. Nietrud­no było rozpoznać piękne, pełne zawijasów pismo ojca i jego pieczęć. Wszystkie narzędzia we dworze były tak samo znaczone: inicjały ojca, K jak Kristian i S jak Svart-dal. Ojciec zamykał czerwonymi łąkowymi pieczęciami tylko wyjątkową korespondencję, ale tak właśnie uczynił z tym listem.

Inga wolno wypuściła z płuc powietrze i szukała czegoś, czym mogłaby zająć Gudrun i Sigrid. Czym one wszyst­kie trzy miałyby wypełnić czas? Jeśli zabierze je do izby, to będą siedziały sztywno każda na swoim krześle. Inga nie była w stanie myśleć o przytłaczającej ciszy, jaka wtedy za­panuje.

53

ła Gudrun opryskliwie i podniosła wzrok znad szydełko­wej robótki, którą ze sobą przywiozła.

Kristian przytakiwał z tajemniczą miną.

- Jesienią kupiłem kobyłę, uważałem, że to dobry za­
kup, chociaż trochę mnie dziwiło, że jest taka gruba. Wi­
docznie dobrze odżywiona, myślałem sobie. A kiedy zaraz
po Bożym Narodzeniu urodziła pięknego źrebaka, uzna­
łem, że zakup jest jeszcze lepszy.

Mężczyźni zaczęli się śmiać. Kristian Svartdal był zna? ny z tego, że robi dobre interesy, chociaż kupując kobyłę, nie wiedział, że kupuje też źrebaka.

Dziewczęta ubrały się w sieni, włożyły rękawice i czapki. Na dworze było zimno, księżyc wzniósł się bardzo wysoko na niebie. Świecił teraz przymglonym, złotawym blaskiem. Dzisiaj nie ma pełni, pomyślała Inga i poczuła skurcz żo łądka. Pełnia była tamtego wieczora, kiedy w lesie spotkała Martina... Nie wiedziała dobrze, co się z nią stało, ale nagłe policzki, jej zapłonęły. Przyłożyła zimne rękawice do twa rzy w nadziei, że trochę ostudzą zaczerwienioną skórę.

- Ubrudzimy sobie suknie - oznajmiła Gudrun i za­
trzymała się zdecydowanie przed stajnią.

Za stajnię odpowiadał Lorang i utrzymywał ją w niena­gannym porządku. Za każdym razem, kiedy wprowadził konie, starannie zamiatał podłogę, usuwając wszelki brud i słomę.

- No to podnieś ją trochę - prychnęła Inga urazo
na w imieniu Loranga. - Nie masz na sobie ślubnej sukni
z długim trenem!

54

Gudrun wpiła w nią spojrzenie, ale Inga udawała, że wcale się tym nie przejmuje. Nie mogłaby zaprzeczyć, że czuje się rzeczywiście podła, tak jak to Gudrun powie­działa. Bo przecież Gudrun nigdy nie chodzi wystrojo­na. Ta młoda kobieta przywykła do ciężkiej pracy, rzadko wkłada na siebie piękne ubranie.

Inga dygotała jak w febrze. Jak doszło do tej wrogości między nimi? To prawda, że kłóciły się w dzieciństwie, ale przecież teraz powinny już z tym skończyć. Dlaczego Gudrun przygląda jej się tak paskudnie? Czy Gudrun wie o niej coś, z czego Inga sama nie zdaje sobie sprawy? W po­płochu zastanawiała się, czy czasami ostatnio nie zrobiła czegoś, co mogłoby wywołać irytację Gudrun. Tylko co by to mogło być?

Źrebak obwąchiwał je zaciekawiony, a Sigrid popiski­
wała cichutko z radości, kiedy przytulał do jej dłoni swoje
wilgotne, jedwabiste chrapy.

Inga zerkała spod oka na Gudrun, stojącą nieco z boku z bladym uśmiechem na wargach. A więc i ona dała się uwieść wdziękowi źrebaka, pomyślała Inga zadowolona. Bo chyba tylko człowiek o sercu z kamienia nie daje się oczarować młodym zwierzętom. Starały się zabijać czas w tej stajni. Żadna nie miała ochoty wrócić do domu ani włączyć się do poważnej rozmowy między Kristianem

55

i Nielsem. Inga zdjęła rękawice i chuchała w zmarznięte pałce. Powinna spróbować zatrzymać w rękach ciepło do powrotu.

Nagłe wpadł jej do głowy pomysł: czy mogłaby spytać Gudrun, kim jest Martin? Powiedział przecież, że Gaupås zna dobrze. Już otworzyła usta, by zadać pytanie, ale zre­zygnowała. Nieprzystępna, zawzięta twarz Gudrun sprawi­ła, że Ingę opuściła odwaga. Gudrun z pewnością nie zechce jej pomóc, nie! Przeklinała własną bezmyślność. Nie po­winna była zachowywać się pogardliwie wobec Gudrun, ani teraz, ani wtedy, kiedy odwiedziła ich dwór. Wówczas mogłaby liczyć, że najstarsza córka z Gaupås chętnie opo­wie jej o nieznajomym coś więcej.

Ze złością kopnęła jakiś kamień, leżący na ziemi. Sio­stry spojrzały na nią bez słowa, a ona zawstydzona spuściła wzrok. Na szczęście nie minęło wiele czasu, a Emmą zawo­łała, że mają wracać, bo zaraz poda kawę i ciasto.

Kiedy weszły do salonu, nagle zrobiło się cicho. Ojciec lustrował Ingę dziwnym spojrzeniem, a ona uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Kristian przez chwilę siedział bez ruchu, ale potem odpowiedział jej uśmiechem.

Inga spoglądała na Kristoffera i Kristera. Szukała w ich twarzach jakiejś zmiany, chciała stwierdzić, czy są zadowoleni, czy może smutni. Żaden z braci nie chciał jednak na nią spojrzeć. Czyżby nigdy nie miała się do­wiedzieć, o czym tutaj rozmawiano? To ją irytowało, równocześnie napełniało jakimś niewytłumaczalnym lękiem. Coś wisi w powietrzu, coś się wydarzy, a Inga nie może się dowiedzieć, o co chodzi. Aż się paliła do tego, by wyjaśnić tajemnicę, a}e nie zdobyła się na pyta­nia. Żaden z obecnych tu mężczyzn nie zachęcał do ta­kiej otwartości.

Pochodnie na dziedzińcu dawno pogasły, kiedy goście zaczęli się w końcu żegnać.

Niels ujął rękę Kristiana, uścisnął mocno i zapewnił:

56

Rodzina Svartdalów stała na schodach, dopóki sanie z Gaupås nie zniknęły w zimowym mroku.

6

Inga ocknęła się, czując słodkie pulsowanie w całym ciele. Przewracała się w łóżku z boku na bok, nagle otworzyła szeroko oczy. Miała tej nocy niezwykły sen. Najpierw nie pamiętała niczego, powoli jednak wspomnienia zaczęły wracać. Jak mogło jej się śnić coś tak grzesznego? Ogarnął ją wstyd, naciągnęła kołdrę na głowę w nadziei, że uda jej się schować. Oddychała szybko, z drżeniem.

We śnie stała na szczycie wzniesienia w pobliżu dwo­ru. Była sama, ale każdą cząsteczką (ciała czuła, że na ko­goś czeka. Usłyszała trzask jakiejś łamanej gałązki, ale na­dal stała nieruchomo. Nawet wtedy, kiedy męska postać stanęła tuż za nią, bardzo blisko, Inga się nie przesunęła. Odchyliła głowę w tył i jęknęła z rozkoszy. Głowa znalaz­ła oparcie na silnej piersi. Mężczyzna objął ją w talii. Jego oddech był ciężki z pożądania. Ręce przesuwały się w górę. Inga splotła swoje dłonie z tyłu na jego plecach i przycis­nęła go mocno do siebie. W końcu położył ręce na jej na­prężonych piersiach. Bardzo chciała, żeby wsunął je pod bluzkę, by mogła poczuć jego gorącą skórę, ale on tego nie zrobił. Inga kręciła głową i pojękiwała cichutko...

58

Zrzuciła z siebie kołdrę, leżała przez dłuższy czas i pa­trzyła przed siebie. Nigdy przedtem nic takiego jej się nie śniło, a pożar, jaki wzniecił w jej żyłach ten sen, powodo­wał wstrząs. Wprost ńie mogła uwierzyć, że nosiła w sobie takie uczucia. Z przerażeniem stwierdziła, że zaczyna być dorosłą kobietą, z jej tęsknotami i potrzebami. Ogarnięta wstydem zerkała w dół na swoje szczupłe ciało. W ostat­nich latach biodra jej się zaokrągliły, piersi zrobiły się więk­sze. Twarzy mężczyzny ze snu Inga nie widziała, wiedziała jednak, że ma duże, silne ręce...

Powoli opadła z powrotem na poduszki i uśmiecha -ła się, patrząc w sufit. Nigdy nie myślała o mężczyznach w ten sposób. Oczywiście widywała urodziwych chłopców, ale t ni nigdy nie doprowadzali jej ciała do takiego wzbu­rzenia. Ze zgrozą przypomniała sobie jednego z chłopców, który pracował u nich dwa lata temu przy sianokosach... Był bardzo pomocny, wesoły i gadatliwy. Nie mogła za­przeczyć, że rzucała powłóczyste spojrzenia w stronę silne­go, zwinnego chłopaka.

Pewnego dnia podszedł do niej w sadzie, gdzie zbiera­ła jabłka. Jabłka nie były jeszcze całkiem dojrzałe, ale Inga zbierała do koszyka to, co spadło na ziemię. Po południu Emma miała ugotować z nich marmoladę, nie miało więc znaczenia, że owoce są niezbyt piękne i plamiste. Zgniłe części można po prostu wyrzucić. Ten chłopak, Hans Fred-rik, oparł się o pień drzewa i patrzył na nią roziskrzonym wzrokiem. Inga nie potrafiłaby teraz powiedzieć, jak to wszystko się stało, bo była jak zaczarowana tym jego za­interesowaniem, ale nagle chłopak przyciągnął ją do siebie i zaczął całować szorstkimi, pożądliwymi wargami. Pamię­tała, że nie była w stanie mu się przeciwstawić, ale też nie odczuwała niczego specjalnie przyjemnego.

Potem uśmiechali się do siebie onieśmieleni, a Hans Fredrik wrócił do swoich zajęć z zadowolonym uśmiesz­kiem na ustach.

59

Następne spotkanie z tym chłopakiem nie było już ta kie miłe. Zakradł się do obory, kiedy wieczorem Inga doi? ła krowy. Była niezadowolona, że tam przyszedł, mimo to serce zaczęło jej szybciej bić.

Hans Fredrik przystanął gwałtownie.

- Nie wygłupiaj się - warknął złowieszczo i roześmiał
się nieprzyjemnym, zimnym śmiechem. - Już ja dobrze
wiem, za czym tęskni córka w tym dworze...

Inga siedziała na stołku do dojenia jak skamieniała, Nie chciała za nim pójść, ale nie odważyła się też uciekać. On przestał się śmiać, wciąż tylko oblizywał wargi i zaczął rozpinać pasek u spodni.

Doskoczył do niej gwałtownie i wplótł palce w jej długie włosy. Jednym szarpnięciem podniósł ją ze stołka, a Inga jęknęła z bólu. Miała wrażenie, że wyrwie jej wszystkie włosy z głosy, nie mogła stawiać oporu, musiała za nim iść. Wstrząs wywołany tym, że została napadnięta w tak bru­talny sposób, odebrał jej głos, nie była w stanie krzyczeć. Ona, która zaczynała wierzgać niczym wściekły byk, gdy tylko ktoś podszedł do niej zbyt blisko, nie potrafiła teraz wykrztusić słowa.

Chłopak z całej siły pchnął ją na siano. Padając, ude­rzyła się w głowę o belkę i przenikliwy ból po prostu ją za­mroczył. Oszołomiona spostrzegła, że podciąga jej spódni­cę w górę. Odrzucił pasek na ziemię.

Przerażenie odebrało jej siły. Nie mogła uwierzyć, że to się jej przytrafiło, nigdy w życiu by nie uwierzyła, że mog­łaby leżeć sparaliżowana strachem. Kiedy gwałtownie roz­warł jej nogi, Inga jęknęła. Hans Fredrik był ciężki. Zbyt ciężki, by mogła go od siebie odepchnąć. Łzy spływały jej po policzkach. Nie, nie, myślała i nagle ogarnęły ją mdło­ści. Wolno, bardzo wolno budziła się z oszołomienia. Rap-

60

tem zawyła przerażona i zaczęła drapać go po twarzy. Wbi­jała paznokcie w jego policzki, zauważyła, że krew cieknie z ran.

Hans Fredrik lekko się nad nią uniósł. Zaciśnięta pięść świsnęła w powietrzu i trafiła dziewczynę prosto w twarz. Cios był taki silny, że jej głowa z łoskotem uderzyła o pod­łogę. Świat zaczął wokół niej wirować, wiedziała, że jest bli­ska omdlenia.

Nagle powietrze przeszył wściekły ryk, a Inga stwier­dziła, że nie czuje już na sobie ciężaru napastnika, jakby Hans Fredrik uniósł się w górę. W oszołomieniu obciąg­nęła spódnicę, potem podniosła się z trudem i z płaczem powlokła w najdalszy kąt obory.

To ojciec przyszedł jej z odsieczą. Złapał chłopaka za kołnierz, uniósł w górę i cisnął nim o ziemię. Hans Fredrik jęczał i błagał o litość, ale Kristian podniósł go raz jeszcze. Inga krzyknęła. Wzrok ojca był dziki z wściekłości, ledwo poznawała jego wykrzywioną twarz, którą w dodatku prze­słaniały czarne włosy. Postawił chłopaka na nogi, błyska­wicznie wyjął nóż i przyłożył mu do krtani. Błysnęła szara stal, nóż przesuwał się po szczupłej szyi Hansa Fredrika. Drgał w potężnych rękach Kristiana.

- Boże kochany, ojcze - błagała Inga udręczona. - Nie
rób mu krzywdy. On Jiie jest tego wart.

Oczy ojca jarzyły się tuż przed nią, wyglądało jednak na to, że się rozmyślił.

- Tak, Inga, masz rację. On nie jest tego wart. - Potem
wypuścił Hansa Fredrika, który runął na ziemię niczym
worek kartofli. - Wynoś się! Nigdy więcej nie pokazuj mi
się na oczy!

Hansowi Fredrikowi nie trzeba było tego dwa razy po­wtarzać. Błyskawicznie zniknął z obory.

Ojciec zrobił krok w kierunku Ingi, ale zaraz przysta­nął. Miała wrażenie, że chciał ją o coś zapytać, ale tego nie zrobił. Odwrócił się na pięcie i również wyszedł.

61

Inga opadła na siano. Gryzła własną rękę i ze świstem wciągała powietrze. Boże drogi, co by się stało, gdyby oj­ciec nie przyszedł? Czy Hans Fredrik spełniłby swój za­miar?

Włosy kleiły się do zalanych łzami policzków. Odgar­nęła je obiema rękami. Co sobie właściwie ten parobek myślał? Że pójdzie z nim na siano tylko dlatego, że po­zwoliła się pocałować w sadzie? Czy naprawdę uważał ją za pospolitą dziwkę? Palił ją wstyd, że ojciec widział ją w takiej upokarzającej sytuacji. Na szczęście nie do­puścił do najgorszego, ale mimo wszystko to przykre, że widział ją w takim położeniu. Taką upokorzoną. Taką bezbronną.

Inga otarła spocone dłonie o spódnicę, zapukała do drzwi i weszła do izby. Ojciec stał odwrócony do niej ple­cami. Przez chwilę panowała kompletna cisza, której ani ona, ani on długo nie burzyli.

- Usiądź, Inga. - Ojciec odwrócił się i popatrzył na
córkę.

Inga przykucnęła na miękkiej kanapie. Coś wisiało w powietrzu, coś, co miało w sobie zapowiedź nieszczęś­cia, żołądek dziewczyny zacisnął się z przerażenia.

- Zaczynasz już być dojrzałą kobietą...

Inga przycisnęła dłonie do policzków. Ze wstydu zrobi­ło jej się gorąco. Rzadko rozmawiała ze swoim ojcem sam na sam, a teraz on oznajmia otwarcie, że zauważył, iż córka stała się w pełni dorosłą kobietą.

62

Kristian chrząknął. ..- Chciałbym zachować cię we dworze najdłużej, jak to możliwe, bo musisz się jeszcze wiele nauczyć. Kobieta musi dużo wiedzieć, jeśli sama ma zostać gospodynią... Emma ma z ciebie wiele pociechy i wiem, że się od niej dużo uczysz.

- Masz rację, ojcze, tak właśnie jest. Z Emmą dobrze
mi się pracuje. Lubimy nawzajem swoje towarzystwo, a ja
jestem do niej szczerze przywiązana.

Ojciec przytakiwał z powagą.

Ubiegłego lata Kristoffer przywiózł do domu Sorine, córkę właściciela domu Hotvedtgarden. Cała rodzina na­tychmiast ją polubiła. To miła osóbka o promiennych niebieskich oczach. Serine niewiele powiedziała w cza­sie wizyty, ale cała jej postać świadczyła, że to wspaniała dziewczyna. I nikt nie miał wątpliwości, że Kristoffer stra­cił dla niej serce.

63

Ojciec ogorzałą dłonią przeczesał włosy. Poruszył się niespokojnie.

Ojciec roześmiał się krótko. Nie było w tym śmiechu złości, tylko zdumienie.

- Nie mówimy o tym, czego ty pragniesz, Inga. Mu­
siałem znaleźć mężczyznę, o którym wiem, że najbardziej
przysłuży się naszemu rodowi. I już go znalazłem.

Inga była pewna, że krew odpłynęła jej z twarzy. Krople potu spływały z czoła, z całej siły przyciskała ręce do nie­spokojnego żołądka.

Kto to jest, kto to jest, powtarzała Inga w duchu. W gło­wie jej się kręciło. Krew pulsowała w skroniach a ona prze­łykała głośno ślinę. Była sztywna ze strachu, kim okaże się ten wybrany przez ojca.

Kristian podniósł głos.

- Twoim mężem zostanie Niels Gaupås.

64

Kiedy Niels opowiedział córkom o planowanym małżeń­stwie, w Gaupås rozpętało się piekło.

Sigrid żałowała, że natychmiast nie zniknęła w swoim pokoju. Ale, niestety, siedziała teraz uwięziona między Gu­drun i ojcem.

- Jak możesz hańbić pamięć matki w taki sposób?
Gudrun była taka wściekła, że cała dygotała.

- Nie. Nie, oczywiście, że nie będzie...
Gudrun przerwała mu ze złością.

- Wiedz, że Inga nigdy nie zajmie miejsca mamy. Ni­
gdy też nie będzie gospodynią tego dworu. I nie wyobrażaj
sobie, że ja będę ją traktować jak kogoś z rodziny!

Sigrid przyciskała do siebie kolana i kuliła się, jakby chciała być niewidoczna. Niels wyjąkał:

Sigrid wyprostowała się i słowa same popłynęły jej z ust.

- Ale to nieprawda! Inga wcale nie jest brzydka. Ja uwa­
żam, że jest bardzo ładna.

Gudrun wyciągnęła w jej stronę drżący palec.

- A ty, ty zamknij pysk! Nie powinnaś się mieszać do
rozmowy dwojga dorosłych ludzi. Zrozumiałaś?

Sigrid umilkła natychmiast i skuliła ramiona. Było oczywiste, że Gudrun nie będzie przebierać w słowach i ma

65

zamiar wykrzykiwać najbardziej podłe rzeczy, bo ciągnęła niezrażona dalej:

- Szczerze mówiąc, nie rozumiem, ojcze, dlaczego do
ciebie nie dotarło, że jesteś dla niej za stary. Jak możesz
wierzyć, że ona będzie cię chciała? Byłoby naprawdę lepiej,
gdybyś znalazł sobie jakąś stateczną, starszą kobietę. Ona
by nie protestowała, ale Inga... możesz być przygotowany
na to, że stoczysz z nią długą walkę!

Sigrid czuła głębokie współczucie dla swego ojca. Wyglądał tak żałośnie, kiedy siedział przy nich i pozwa­lał, żeby wściekłe komentarze Gudrun spadały mu na głowę.

- Gudrun - zebrał się w końcu na odwagę. - Myślałem,
że tę dyskusję mamy już za sobą. Byłem pewien, że doszli­
śmy do porozumienia.

Sigrid wytrzeszczyła oczy. Ach tak, więc Niels rozma­wiał już wcześniej z Gudrun o tym małżeństwie! Poczuła się urażona, że nie wprowadzili jej w te plany.

Powietrze uszło z Gudrun. Zmęczona przetarła twarz.

- Tak, tak, doszliśmy, ale... ja jej nie lubię. Po prostu jej
nie lubię. I Inga to odczuje!

Sigrid zadrżała, widząc czający się dziki blask w oczach siostry.

Oślepiona przez łzy Inga,pokonała schody pięcioma czy sześcioma skokami. Pchnęła drzwi do sypialni, a potem za­trzasnęła je za sobą z hałasem. Zanosząc się płaczem, padła jak długa na posłanie.

Zewsząd otaczała ją ciemność. Myśli krążyły po głowie, jakby otulone gęstą mgłą. Wszystko, co odczuwała, to do­tkliwy ból w piersiach, ten ból sprawił, że uklękła na łóżku. Przycisnęła dłonie do żołądka, ale ból wciąż tkwił w piersi niczym ostra strzała.

66

- Boże kochany! zawodziła z płaczem. - Nie rób mi
tego, błagam Cię, nie rób mi tego! i

Z drżeniem uniosła głowę. Nie może być chyba prawdą to, co ojciec jej właśnie opowiedział. To niemożliwe! Chy­ba nie chce, żeby taki był jej los żeby wyszła za mąż za Nielsa...

Ponownie wstrząsnął nią rozpaczliwy płacz i znowu opadła na posłanie. Przed jej oczyma przesuwały się różne wizerunki Nielsa. Tego chudego człowieczka o błyszczą­cej, łysej czaszce. Mężczyzny z małą głową i zapadniętymi oczyma. Te bezkrwiste wargi i te długie, kościste palce... Jak ojciec mógł zgotować jej taki ponury los? Teraz się na­reszcie zemścił, pomyślała z rozpaczą. Czy wreszcie zmiaż­dżył moje serce za to, że mama umarła, gdy mnie rodziła? Mrugała zapuchniętymi powiekami i wiła się jak w kon­wulsjach. Nie mogła przestać płakać, pozwoliła więc łzom płynąć. Ile lat może mieć Niels? Sprawia wrażenie trochę starszego od jej ojca. Chyba jest po pięćdziesiątce, ale wy­gląda o wiele starzej. Może, mieć nawet pięćdziesiąt pięć lat i w porównaniu z nią jest starcem. W oczach Ingi ten człowiek jedną nogą stoi już w grobie, a ona.... w jej życiu nawet wiosna się jeszcze nie zaczęła.

To Niels tak wszystko zaplanował, pomyślała z drże­niem, chce, żebym się nim opiekowała na stare lata. Kiedy będzie siedział zaśliniony w fotelu, kiedy głowa będzie mu się kiwać z boku na bok, chce mieć przy sobie młodą żonę. Żonę, która będzie go wspierać i robić wszystko, co nie­zbędne. Będzie go karmić i myć... Z trudem chwytała od­dech. Na to została skazana... na życie wyłącznie dla in­nych.

Inga jęknęła cicho. Rozdygotana usiadła na łóżku i dy­szała ciężko. Zawsze sądziła, że Niels jest sympatycznym człowiekiem. Teraz zrozumiała, że za maską niepewności i zakłopotania kryła się zupełnie inna osoba. On, który wciąż mówi przytłumionym głosem, jakby czymś przytło

67

czony... Teraz cała rycerskość z niego spłynęła i postano­wił pomyśleć o sobie. A to, że ona będzie cierpieć, wcale go nie obchodzi.

Znowu przeniknął ją lodowaty dreszcz. Nadal nie mog­ła w to uwierzyć. Może ojciec sobie ze mnie zażartował, pomyślała, jakby szukała pociechy. Mimo to wiedziała, że ojciec mówił prawdę. A on nigdy nie cofa danego sło­wa. Nagle spłynęło do jej serca przekonanie: tak jest, zosta­nie wydana ża mąż. Za mężczyznę, który na dobrą sprawę mógłby być jej dziadkiem...

Miała wrażenie, że wszystko w niej się zmroziło. Człon- -ki były odrętwiałe, miała pustkę w głowie. Ojciec z Niel-sem wszystko drobiazgowo zaplanowali, prawdopodob­nie uzgodnili to już wiele lat temu, może zaraz po tym, jak Niels został wdowcem... osiem lat temu. Może już wte­dy postanowili, że Inga zostanie gospodynią we dworze Gaupås, kiedy dorośnie.

Z drżeniem przesuwała dłonie po twarzy. A ostatniej nocy miała takie słodkie sny. Była pieszczona przez męż­czyznę bez twarzy. Mężczyznę, który miał duże, gorące ręce. I Inga wiedziała, kim ten mężczyzna jest. To ten sam, którego spotkała w lesie. Martin... Po raz pierwszy w życiu poczuła, jak krew się w niej burzy na myśl o męż­czyźnie... Stawała się właśnie kobietą pełną ciepła, tęsk­noty i pragnień. Ledwo zaczynała się domyślać, co miłość i pożądanie mogą z nią zrobić, a już musi zrezygnować z wszelkich tego rodzaju marzeń. To nie żaden piękny mężczyzna o blond włosach, gładkiej skórze i pełnym miłości uśmiechu weźmie ją w ramiona... Zrobi to stary Niels...

Inga zdążyła pochylić się nad umywalką i drżącymi pal­cami uporządkować włosy, gdy jej ciałem wstrząsnęły wy­mioty.

68

Szum głosów umilkł nagle, gdy tylko Inga wkroczyła do kuchni. Domownicy unieśli głowy i gapili się na nią zdu­mieni. Służba domyślała się, że między Kristiattem Svart-dalem i jego córką coś się wydarzyło, nikt jednak na pew­no nie wiedział, o co się tak strasznie pokłócili.-Niektórzy chcieli zniknąć, wyjść z kuchni, ale ciekawość sprawiała, że siedzieli na swoich miejscach.

Inga stała wyprostowana. Chmura włosów otaczała jej twarz, a w oczach płonęło coś, co przypominało nienawiść. Emanowało z niej zdecydowanie i upór, kiedy wbiła spoj­rzenie w ojca. On zdawał się nieporuszony ani jej zachowa­niem, ani tym, że służba usłyszy każde słowo, które między nimi padnie.

Zdążył odezwać się pierwszy:

- Na nic się zdadzą błagania i prośby, żebym cię uwol­
nił od obietnicy danej Nielsowi Gaupåsowi. To już posta­
nowiłem! Latem staniesz przed ołtarzem.

Przez kuchnię przeszedł szmer. Ludzie spoglądali zdu­mieni po sobie, ale nikt nie odważył się odezwać.

- Nie będę prosić o uwolnienie mnie z tego więzienia,
które dla mnie wybrałeś - powiedziała Inga spokojnym
i czystym głosem. - Chciałam cię zapytać o coś innego...

Kristian uniósł ręce ostrzegawczym ruchem, zabrania­jąc jej kontynuować:

Ojciec patrzył na nią z półotwartymi ustami. Powoli twarz jego bladła, po chwili jednak na policzki wypłynę­ły krwiste rumieńce. Służący, wszyscy z wyjątkiem Emmy, pośpiesznie wychodzili bocznymi drzwiami. Teraz nie

69

mieli już odwagi dłużej tu siedzieć. Widzieli już tylko Ingę, która stała wciąż tak samo wyprostowana.

Masz odwagę rozmawiać w ten sposób ze swoim oj­cem? - Kristian wstał i teraz nad nią górował. - Nie jesteś pierwszą dziewczyną, która zostaje wydana za wdowca. Myślisz, że to gorsze dla ciebie niż dla innych dziewcząt?

- Takie głupie gadanie nie jest dla mnie pociechą - od­
parła Inga, kręcąc głową. Sama nie wiedziała, skąd ma od­
wagę, żeby tak mówić do ojca. Dziwne, że nie uderzył jej za
to w twarz.

Usłyszała w jego głosie powstrzymywany gniew, gdy wykrztusił:

- Kiedy postanawiałem, że Niels będzie dla ciebie właś­
ciwym mężem, brałem pod uwagę przyjaźń pomiędzy nim
a mną. Jako jego przyjaciel jestem winien zadbać, żeby nie
pozostał samotny przez resztę życia. Mówię tutaj o dobrym
sąsiedztwie, Inga!

Coś, co przypominało szyderczy uśmieszek, przemknę­ło po twarzy Ingi.

- Nie byłoby lepiej, gdybyś postanowił wzmocnić wię­
zi ze wszystkimi swoimi wrogami.

I wtedy spadł cios. Trafił ją prosto w środek twarzy. Inga pośpiesznie przyłożyła rękę do gorącego, piekącego policzka. Uniosła głowę i z uporem spojrzała ojcu w oczy. Nie uroniwszy ani jednej łzy, wyszła z izby.

7

Wkrótce na dziedzińcu rozległ się stukot końskich kopyt. Wszystko, co ludzie we dworze zdołali zobaczyć, to czarne włosy Ingi powiewające na wietrze, kiedy nakłaniała konia do galopu.

Kristian rozsunął firanki i patrzył w ślad za córką. Ze złości pot perlił mu się na czole.

Kristian zagryzł zęby. Mięśnie twarzy się naprężyły.

Na twarzy Emmy pojawił się smutek.

71

- Ale i tak musisz go wysłuchać! Kristian prychnął wściekle, przeszedł przez izbę i znik­nął na dziedzińcu.

Koń wciąż galopował. Biały obłok unosił się przy jego chra­pach. Inga wypuściła lejce z rąk, odchyliła głowę w tył i wy­ciągnęła w górę ramiona; Siedziała tak, mimo że koń pędził jak szalony, i czuła, że wiatr szarpie jej ubranie i próbu­je ściągnąć ją na ziemię. Przyciskała kolana coraz mocniej do końskich boków, co sprawiało, że Srebrny Książę gnał szybciej i szybciej. Śnieg wirował wokół. Inga nie zwracała uwagi na to, że zaczyna sztywnieć od mrozu. Największe zimno i tak tkwiło w jej duszy.

Mrok kładł się wokół niej niebieskawym całunem. Gra­natowe niebo stanowiło znakomite tło dla gwiazd, które migotały jasne i błyszczące niczym kawałki kryształu. Jed­na z gwiazd świeciła szczególnie jasno. Inga uniosła ku niej błagalne spojrzenie, jakby chciała, żeby gwiazda mrugnęła i powiedziała, że to nieprawda, iż dziewczyna zostanie wy­dana za Nielsa, że nic na świecie nie jest prawdą, że to tyl­ko złe koszmary. I że prawdziwe życie dopiero przyjdzie... kiedyś w przyszłości.

Skuliła się na końskim grzbiecie i przymknęła oczy. Chociaż nie widziała już tej jasnej, migotliwej gwiazdy wciąż miała jej obraz pod powiekami. Gwiazda nadal świe­ciła w jej pamięci.

Srebrny Książę szedł swoją drogą. Indze było to obojętne, nie przejmowała się, że w każdej chwili może wypaść z Siod­ła i runąć na ziemię. Nic już teraz nie miało znaczenia.

Nagle koń przystanął i cicho zarżał. Po chwili zaczął si kręcić w kółko i próbował uszczypnąć ją w nogę. Inga wy­prostowała plecy. Czy to Pan Bóg tak sprawił? - zastanawia­ła się. Wolno zsunęła się z konia i przywiązała go do płotu.

72

Przed nią znajdował się kościół. Pomalowany na bia­ło przycupnął u szczytu wzniesienia. Ciemna Wieżyczka mierzyła prosto w niebo. Teraz prawie się z nim zlewa, po­myślała Inga zgnębiona. Zawiasy zaskrzypiały żałośnie na mrozie, kiedy otwierała kościelną furtkę. Wolno zaczęła wchodzić na wzgórze, a potem ostrożnie, żeby nie poślizg­nąć się na gładkim podłożu, schodziła w dół po schodach, wiodących do grobów w dolnej, młodszej części cmenta­rza. Chciała szukać pociechy u grobu matki.

Zwykle przy różnych uroczystościach rodzina zapalała na grobie matki światła. Dziwne, ale pozwalano, żeby Inga w tym uczestniczyła. Ona sama wielokrotnie się temu dzi­wiła. Czy to były chwile słabości ojca?

Zrozpaczona padła na kolana. Gliniany gołąbek, usta­wiony na, nagrobku, był niemal cały pokryty śniegiem, Inga z czułością go oczyściła. Gołąbek miał skrzydła złożo­ne tuż przy ciele, a w dzióbku trzymał małą gałązkę.

Jenny Svartdal Ur. 7.8.1859 Zm. 5.2.1888 Miłość jest wszystkim

Inga nigdy nie zdołała przyzwyczaić się do myśli, że tu- taj, pod tą przemarzniętą ziemią, leży jej matka. Matka, której nie zdążyła poznać.

- Czy ojciec wydałby mnie za mąż za starego mężczy­znę, gdybyś żyła, mamo? Ty byś mu nigdy na to nie po­zwoliła - wyszeptała i znowu zaniosła się szlochem. Kara, to jest właśnie to, pomyślała, odgarniając włosy sprzed oczu. - To niesprawiedliwe - powiedziała cicho w stro­nę nagrobka. - To ty powinnaś była żyć. Byłaś taka młoda i pełna życia. Ja też byłam... kiedyś. Teraz moje serce jest niczym rozpalona do czerwoności lawa. Kiedy lawa zastyg­nie, będę miała serce z kamienia.

73

Inga wpatrywała się jak zaczarowana w wykute w ka­mieniu litery.

- Od tego dnia wszystko się zmieni - szlochała. - Już
nie będę mogła iść radośnie przez życie. Zresztą nigdy tego
nie robiłam - dodała z urazą w głosie. - Ale zdaję sobie
sprawę, że teraz wszystko zacznie się na poważnie. Będę
kobietą zamężną, będę odpowiadać za duży dwór, inwen­
tarz i przygotowanie jedzenia.

Lekki wietrzyk owionął jej zapłakaną twarz. Czy to znak, że matka ją usłyszała? Czy dusza matki znajduje się w tej chwili przy niej? Inga nigdy nie zastanawiała się nad tym, czy żywi i umarli mogą się łączyć dzięki duchowej sile. Czy powinna bać się na myśl o tym, że matka być może próbuje ją pocieszać? Dziwne, ale nie odczuwała lęku. Na­dal mówiła tak, jakby zmarła stała obok niej:

Od dzieciństwa czuwała nade mną Emma. Ale nie
będę mogła zabrać jej ze sobą, kiedy przeprowadzę się do
Gaupås... Jak ja sobie bez niej poradzę?

Inga ukryła twarz w dłoniach i przez chwilę płakała ci­cho. Jak poradzi sobie ze wszystkimi obowiązkami bez po­mocnych wskazówek Emmy? Obowiązki! Ogarnęła ją fala gorąca, dziewczyna poczuła zimny pot na czole i na ple­cach. Będzie musiała nie tylko zajmować się praktycznymi sprawami, od dnia ślubu będzie musiała przyjmować Niel-sa, kiedy ten przyjdzie do małżeńskiego łoża, by spełniać swoje małżeńskie obowiązki... Boże drogi, jęknęła roz­trzęsiona. Nie zniosę tego, to niemożliwe. Nie była przecież w stanie ścierpieć dotyku jego przypominających szpony palców, więc jak zdoła przeżyć noc poślubną?

Zakręciło jej się w głowie. Pochyliła się i oparła czoło o zimny nagrobek.

74

Kristian z hałasem zatrzasnął za sobą drzwi. Wzburzonym wzrokiem ogarnął Emmę i synów.

- Gdzie ona jest? - sam słyszał że jego głos brzmi
ochryple. Krew pulsowała mu w żyłach z narastającej iry­
tacji,

Emma wstała, podeszła do kuchni i nalała kawy do kubka. Demonstracyjnym gestem postawiła kubek na stole w miejscu, przy którym Kristian zwykle siadał.

- jeśli masz na myśli swoją córkę - rzekła sarkastycz­
nie - to ona jeszcze nie wróciła do domu. !

Kristian dygotał na całym ciele.

- Ach tak! Jeszcze nie wróciła? Ja się z tym, do cho­
lery, pogodzić nie mogę - syczał przez zęby, a od gniewu
wszystko się w nim gotowało. - Ta przeklęta dziewczyna
nie powinna sobie wyobrażać, że uciekając, coś uzyska!

Tym razem to Emma drgnęła.

- Uciekając? Kto ci powiedział, że Inga. uciekła od
wszystkich problemów? Nie - dodała cicho - gdyby tak
było, to powinna była zniknąć już wiele, wiele lat temu.

Tym razem stara patrzyła na niego z jawnym wyrzu­
tem.

- Nigdy nie wiadomo, co takiej dziewczynie może
przyjść do głowy - uciął Kristian. Nie chciał odpowiadać
na źle skrywane oskarżenie w głosie służącej. - Już ja ją od­
najdę, i to zaraz! A potem zobaczymy, czy będzie jeszcze
miała ochotę znikać z domu!

Wstrząśnięte, blade twarze wpatrywały się w niego z przerażeniem. Emma próbowała położyć mu rękę na ra­mieniu, ale on gniewnie ją odepchnął. Na nic się nie zda uspokajanie go.

- Kristian... Kristian! - desperacki okrzyk Emmy ści­
gał go jeszcze za drzwiami, ale Kristian nie pozwolił się za­
trzymać.

75

Przygnębiająca cisza ogarnęła Emmę, Kristoffera i Kriste-ra. Emma dygotała i szeptała zrozpaczona:

- Co on znowu wymyślił? Och, co on chce zrobić temu biednemu, nieszczęsnemu dziecku?

Na silnej, męskiej twarzy Kristoffera malowało się zde­cydowanie.

- Jadę za ojcem... Nie możemy pozwolić, żeby to on
znalazł Ingę. Nić w tym stanie, w jakim się znajduje.

Emma ze strachu była bliska płaczu.

Emma przymknęła oczy i ciężko westchnęła.

Już od dawna Emma nie widziała, żeby ten spokojny, rozważny Kristoffer stracił panowanie nad sobą, ale teraz jego twarz była wykrzywiona ze strachu o los siostry.

- Inga postąpiła głupio, uciekając z domu, to praw­
da...- Emma złożyła ręce jak do modlitwy. - Dobry Boże,
pomóż jej. Boże, pomóż nam wszystkim!

Kristian ściągał cugle. Czarny rżał, bo nie przywykł do takiego traktowania, stanął na tylnych nogach i przedni­mi wymachiwał w powietrzu. Potem położył uszy po so­bie i rzucił się w przód. W szalonym galopie koń skiero­wał się w stronę lasu. Kristian zdołał się trochę uspokoić, kiedy zauważył, że jego złość udziela się zwierzęciu. Opadł w siodle, pozwolił, by Czarny się uspokoił i odnalazł włas­ne tempo. Inga dostanie za swoje, niech no ją tylko odnaj-

76

dzie! Dowie się z pewnością, że nikomu nie wolno prze­ciwstawiać się ojcu! Dziewczyna wciąż była pyskata, ale czy naprawdę wierzy, że uporem zdoła przeforsować własną wolę? Kristian pamiętał swojego ojca, Kolbjorna, jako ła­godnego i spokojnego człowieka, ale źle było z każdym, kto natychmiast nie spełnił jego życzenia! A matka... Kristian zadrżał na jej wspomnienie. Matka równie często rozdzie­lała policzki, jak delikatne pieszczoty... w każdym razie, kiedy Kristian był starszy. Nie, pomyślał, marszcząc czoło, nie odniósł szkody z tego powodu, że w dzieciństwie wy­chowywany był surowo. Rodzice uczynili z niego pewnego siebie, rozsądnego i honorowego człowieka. Tego był cał­kowicie pewien.

Miał wrażenie, że powietrze uchodzi mu z płuc, kiedy nareszcie odkrył tę, której szukał. Tam! Tam na cmenta­rzu jest Inga! Przez moment zastanawiał się, przy którym grobie córka szukała pociechy. Zaraz jednak odepchnął od siebie to pytanie. To bez znaczenia. Wszystko, co teraz miało jakiekolwiek znaczenie, to fakt, że ją odnalazł...

Gdzieś z oddali docierało rżenie konia. Inga właśnie wsko­czyła na grzbiet Srebrnego Księcia, by jechać dalej. Czy ja­cyś inni ludzie kręcą, się tu w pobliżu o tak późnej porze? Dziwne, pomyślała, bo kościół położony jest na uboczu. Od najbliższych dworów dzieli go spora odległość.

Przeniknął ją lodowaty dreszcz. Sylwetka konia i jeźdź­ca rysowała się wyraźnie na szaroniebieskawym niebie. To Kristian, jej ojciec! Zacisnęła palce na lejcach i gotowa była wbić pięty w boki Srebrnego Księcia... powinna ucie­kać! Nie... Jeśli teraz od niego odjedzie, to nikt nie zdo­ła powstrzymać jego wściekłości. Jeżeli wszystko, co zrobił przedtem, nie było karą, to teraz ukarze ją na pewno. Niech no tylko ją dopadnie! Pochyliła głowę, strach ją obezwład­niał, mimo mrozu miała spocone, lepkie dłonie. Uniosła

77

lekko ramiona, jakby chciała się obronić przed ciosami i gradem piekących słów. Końskie kopyta wzbijały śnieg, kiedy Kristian gnał Czarnego przez pola. Pełnym kłusem dopadł do córki. Gwałtownie ściągnął wodze i zatrzymał konia tuż przed nią.

Jego wściekłe niebieskie oczy iskrzyły się tuż przy twa­rzy Ingi.

- Ty... zawsze uważałem, że Emma jest dla ciebie zbyt
łagodna, wyrosłaś na... rozpieszczoną i upartą dziewu­
chę! - Krążył na koniu wokół niej.

Inga czuła, że kręci jej się w głowie. Miała na języku złoś­liwą odpowiedź, ale szacunek dla ojca sprawił, że milcza­ła.

Gn wciąż wściekle wykrzykiwał kolejne słowa:

- Wszystko, czego kobieta może żądać, to dobry mąż.
Mąż, który zadba, żeby jedzenie zawsze było na stole. I któ­
ry zatroszczy się, żeby kobieta dobrze czuła się w jego
domu...

Inga ugryzła się w język. Czy tylko takie warunki sta­wiała jej matka? Czy matka nie oczekiwała niczego więcej? A co z miłością i wzajemną troskliwością? Nie musiała py­tać, wiedziała bowiem, że ojciec uwielbiał ziemię, po której stąpała Jenny. On sam dał swojej kobiecie wartościowe ży­cie!

Inga widziała wstrząs na jego twarzy, nie był pewien, czy powinien ją uderzyć, ale na pewno dała mu do myśle­nia.

78

- Niełs jest stary... jeśli my... - mimo że gniew czynił ją
zuchwałą, nie była w stanie rozmawiać z ojcem o takich wstyd­
liwych sprawach. Nie ma sensu mówić z nim o małżeńskim
łożu. - Niels nigdy nie będzie w stanie dać mi dziecka...

Rumieńce pojawiły się na bladych policzkach Kristiana.

- Tego nie możesz wiedzieć. A poza tym, Inga, dzieci
to nie wszystko.

Inga podskoczyła.

- Ty, oczywiście, dobrze o tym wiesz - odpowiedziała
sarkastycznie. - Ty, który masz dwóch synów!

Gwałtownym ruchem wyszarpnął jej lejce, już miał ją uderzyć, ale ona patrzyła mu w oczy z zaciętą miną. Po chwili opuścił rękę.

Kristian prychnął wściekle przez nos.

Dotarło do niej, że coś jakby warczenie wydobywa się z gardła ojca, i zanim zdążyła się zorientować, o co cho­dzi, on pochylił się, objął ją w talii silnymi rękami i pod­niósł w górę. Poczuła ból w plecach, kiedy ojciec z całej siły posadził ją na grzbiecie Czarnego. Jego głos przypominał prychającego wściekle kota.

79

- Pożałujesz, jeśli jeszcze kiedyś uciekniesz, Inga. Nie pytaj, co ci zrobię, kiedy cię wtedy znajdę... Wolałabyś tego nie wiedzieć, przysięgam ci!

Inga cicho płakała za jego szerokimi plecami. Zaciskała usta ręką, żeby nie szlochać. Nie miała wątpliwości, że on spełni swoją groźbę. Od tej chwili jest skazana na życie-z Nielsem, życie gorsze niż śmierć.

8

- Nie odważysz się do niej iść! - Kristian dygotał
z gniewu i ostrzegawczo unosił przed Emmą wskazujący
palec.

Emma odwróciła się z tacą w rękach.

- A właśnie, że pójdę! Inga dopiero co wróciła przemar­
znięta do domu. Musi się napić czegoś gorącego. O co ci cho­
dzi? Chcesz, żeby zamarzła albo zagłodziła się na śmierć?

Kristian wrócił na swoje miejsce, zaciskając wargi.

- Moje kochane, małe dziecko - pocieszała Emma, kie­
dy znalazła się w pokoju Ingi. - Co się z tobą dzieje? - po­
stawiła tacę na komodzie i gładziła Ingę z czułością po
włosach.

Inga leżała skulona na łóżku. Nie zadała sobie nawet trudu, żeby zdjąć płaszcz, kiedy wrócili do domu, pobiegła prosto do swojej sypialni. Nie była w stanie patrzeć na ojca. Nie dziś wieczorem.

Płacz dławił ją w gardle, kiedy się podniosła i popatrzy­ła na Emmę czarnymi, nieszczęśliwymi oczyma.

- Ty o tym wiedziałaś, Emma? Wiedziałaś, co ojciec
i Niels planują?

81

- Nie, Inga, nie wiedziałam. Chociaż miałam pewne
podejrzenia. Ale co mogłabym zrobić? Nikt nie jest w stanie
zmusić twojego ojca do zmiany decyzji. Nawet ja. - Emma
uśmiechała się smutno.

Inga odgarnęła włosy z czoła. Wiedziała, że Emma mówi prawdę. Stara służąca nie miała pojęcia, na co się zanosi.

Inga zerknęła na nią z zaciekawieniem, ale stara kobie­ta nic więcej nie powiedziała. Zarumieniła się, spłoszona własnymi słowami.

- Pojęcia nie mam, jak ja to wszystko zniosę... - głos
jej się załamał. Zaczęła szlochać, ale ciągnęła to, co zaczę­
ła: - Jak przeżyję noc poślubną z... z Nielsem? - Ostatnie
słowa prawie wykrzyczała.

Smutny uśmiech pojawił się na twarzy Emmy.

- Obiecuję ci, że zawsze będę po twojej stronie, Inga.
Niezależnie od tego, co się stanie. Ale w tej sprawie na­
prawdę nie mogę ci pomóc.

Inga zawstydzona' pochyliła głowę. Tym razem była zbyt otwarta, ale nic nie mogła na to poradzić. Po prostu musiała to komuś powiedzieć, choć wiedziała, że nikt nie zastąpi jej w małżeńskim łożu, kiedy nadejdzie ten czas.

Emma odwróciła się, żeby wyjść.

- Otrzyj łzy, moje dziecko. I staraj się być silna. Bo bę-

82

dziesz musiała stanąć przed ołtarzem z Nielsem. Czy tego chcesz, czy nie.

Tej nocy Inga płakała przez sen. Przez tyle nocy leżała w łóżku i marzyła o tym» co życie jej przyniesie. Nie miała jakichś określonych marzeń, ale widoki wydawały się do­bre i barwne.

Przede wszystkim miała szczerą nadzieję, że w końcu złość ojca w stosunku do niej przycichnie. Ufała, że wkrót­ce zechce uznać w niej swoją córkę. Że przytuli ją do siebie, będzie głaskał po plecach i prosił, by wybaczyła dumnemu, nieszczęśliwemu człowiekowi.

- Marzenia - szepnęła, wpatrując się w sufit - wszyst­ko to były tylko marzenia!

Złościła się sama na siebie, bo przecież w głębi du­szy zawsze wiedziała, że nigdy do niczego takiego nie dojdzie. Ale że on zechce ją odepchnąć, oddać staremu mężczyźnie, tak by straciła wszelką radość życia, to ni­gdy by jej nie przyszło do głowy. Nawet w najgorszych koszmarach.

Westchnęła i położyła dłoń na piersiach, by uspokoić swoje szamoczące się serce. O jednej sprawie dotychczas nie pomyślała! Dlaczego nawet mi to przez myśl nie prze­mknęło, dziwiła się teraz ogarnięta paniką. Po ślubie zosta­nie gospodynią we dworze Gaupås, we dworze, w którym już rządzą dwie córki Nielsa! Rany boskie, będzie musiała mieszkać razem z dwiema pannami, jedną starszą, drugą młodszą od siebie.

Mignęły jej w pamięci stalowoszare oczy Gudrun. Całej twarzy nie potrafiła wywołać w wyobraźni. Widziała tyl­ko te oczy, mieniące się nienawiścią do niej. - Boże dro­gi - jęknęła. - Nie mogę żyć we dworze, w którym panuje Gudrun. - Ściskała w palcach brzeg prześcieradła. „Gu­drun, Gudrun", dzwoniło jej złowieszczo w głowie. Gu-

83

drań będzie rządzić i decydować. Najstarsza córka zrobi wszystko, co zdoła, by uprzykrzyć jej życie.

Inga gryzła wierzch dłoni, by przytłumić straszne uczucia. Dziesiątki różnych wrażeń krążyło jej po głowie, nie była w stanie oddzielać jednych od drugich. Jakby nie wystarczyło samo to, że będę musiała mieszkać z Nielsem, rozpaczała, to na dodatek będę musiała codziennie mie­rzyć się z wściekłością Gudrun. Czy Gudrun wiedziała o małżeńskich planach ojca? Co o nich myśli?

Inga jęknęła ciężko. W żadnym razie nie mogła uwie­rzyć, że Gudrun zechce się z tym pogodzić, nie zechce się też zachowywać wobec Ingi życzliwie ze względu na ojca. Gudrun będzie widziała w niej intruza. Rywalkę do wzglę­dów ojca.

W tym momencie Inga zdała sobie sprawę, że w najbliż­szych miesiącach będzie miała do wykonania naprawdę wielką pracę. Musi wykorzystać ten czas, by pod kierun­kiem Emmy nauczyć się wszystkiego, co powinna wiedzieć o prowadzeniu domu. Trochę już wie, to prawda, ale o wie­lu sprawach nie ma pojęcia. Jeśli nie chce być bezradna wo­bec Gudrun, musi pokazać, że ona też jest zdolną gospody­nią.

W przeciwnym razie będę prowadzić beznadziejne ży­cie, myślała i ze strachu robiło jej się zimno. Na szczęście to ja będę nosić klucze u paska, a Gudrun będzie musia­ła mnie słuchać. To ja będę młodą gospodynią we dworze i Niels zechce z pewnością wyjaśnić Gudrun, że to ja za wszystko odpowiadam.

Inga roześmiała się. Przed południem wydawało jej się, że życie z Nielsem będzie ciężkie, teraz zdała sobie sprawę, że będzie jeszcze cięższe.

Gudrun będzie przez cały czas krążyć wokół i obserwo­wać młodą macochę.

84

Następnego ranka Inga obudziła się zmęczona. Całą noc dręczyły ją ponure myśli i strach, sen długo kazał na sie­bie czekać. Czuła się teraz chora, głowa ją bolała, ramiona miała sztywne i odrętwiałe. Przez cały ranek chodziła po domu jak we śnie. Przygotowała śniadanie, ale znakomite jedzenie nie budziło w niej apetytu.

W tym momencie do kuchni weszli mężczyźni, żeby zjeść śniadanie.

Ojciec odmawiał modlitwę głębokim głosem. Zwykle podczas modlitwy lustrował rodzinę i służbę poważnym wzrokiem. Inga przyglądała mu się, ale dzisiaj nawet nie podniósł wzroku. Nie słyszała jednak, by głos mu drżał.

Spodziewała się, że ojciec ją zwymyśla za to, że po­przedniego dnia zachowywała się bezczelnie, ale on wy­szedł z kuchni, gdy tylko posiłek dobiegł końca. Zawsze między nimi była jakaś przepaść, ale teraz wydawała się ona jeszcze większa.

Inga wzruszyła ramionami.

- Sama nie wiem, co wolę, czy kiedy on się wścieka
i wymyśla, czy kiedy milczy. Ta przytłaczająca cisza jest
między nami jak ściana.

Emma położyła ciepłą, miękką rękę na jej dłoni. W jej oczach było współczucie i zrozumienie. Nie odezwała się, ale Inga czuła, że sama jej obecność stanowi pociechę.

- Dużo myślałam dziś w nocy - zaczęła Inga nie-

85

pewnie. Musiała bardzo nad sobą parkować, żeby nie wybuchnąć płaczem. Nie ma sensu dłużej wylewać łez: Inga stawała się dorosłą kobietą i wiedziała, że nie zdo­ła uciec od małżeństwa z Nielsem. Zrozumiała to bar­dzo szybko, choć na myśl o tym robiło jej się zimno ze strachu. - Ty wiesz, Emma, jak ja cierpię, rozumiesz, że boję się Gaupås z wielu powodów... Dziś w nocy przyszło mi do głowy, że przecież nie tylko Niels tam mieszka... - dolna warga zaczęła jej drżeć i musiała za-, mknąć oczy, by zebrać siły, dopiero później mówiła da­lej: - Zdałam sobie sprawę, że będę musiała dzielić życie również z Gudrun i Sigrid. Do czasu, kiedy powychodzą za mąż i będą miały własne domy...

Emma przytakiwała ze zrozumieniem.

- Jedyne, co możesz zrobić, Inga, to nauczyć się jak najwięcej o prowadzeniu dworu. Musisz w jakiś sposób być równa Gudrun. Już ja zadbam, żebyś przybyła do dworu Gaupås jako bardzo zdolna młoda gospodyni - obiecała służąca, zaciskając pięści. Jej stare oczy aż się skrzyły z upo­ru i Inga się uspokoiła.

Emma zawsze znajdzie radę. Inga może na niej pole gać.

Koń krążył spokojnie po uliczkach Holmestrand. Martin unosił rękę, pozdrawiał i uśmiechał się do znajomych, któ­rzy go mijali. Był właśnie na targu rybnym i sprzedał kilka pięknych okoni, które sam złowił.

Na Langgaten było roj no i gwarno. Ludzie, którzy biegli po gładkich i oblodzonych chodnikach, konie, które rżały cicho, mężczyźni, którzy wykrzykiwali do siebie nawzajem jakieś wiadomości, kobiety, które informowały się o tym, jakie towary są wystawione na sprzedaż: jajka, suszone mięso, futra i inne rzeczy.

86

Martin nie wsłuchiwał się w to uważnie. Myślami przebywał w zupełnie innym miejscu... w ostatnim cza­sie to Inga zajmowała każdą jego wolną minutę. Widok jej postaci, kiedy spotkał ją w lesie. Ta jej blada twarz z płomiennymi wypiekami na policzkach, te niebieskie oczy, te kuszące usta... przeniknął go dreszcz. Stanęła przed nim niczym mała, uwodzicielska huldra, omal się nie roześmiał, kiedy stwierdził, że na pewno nie ma ogona. Ta dziewczyna ma nade mną jakąś dziwną wła­dzę, przyznawał chętnie, gotów był uwierzyć, że ona po­siada ponadnaturalną siłę. Ubawiony pokręcił głową. Nie, Inga jest wystarczająco, po ludzku normalna, tylko ma wdzięk, który jego ciało wprawia w drżenie. Wielo­krotnie od tamtego spotkania jeździł konno na wzgórze i spoglądał w stronę Svartdal. Przeważnie nie dostrzegał nigdzie jej postaci i musiał pokornie wracać do domu. Ale kiedy raz zobaczył, jak idzie spacerkiem przez dzie­dziniec, doznał dziwnego uczucia. Nie miał potrzeby, żeby do niej zawołać. Przyglądanie jej się z ukrycia wy­dawało mu się dostatecznie podniecające.

Gdyby nie długi szereg sań, który posuwał się za nim, wypuściłby cugle z rąk i pozwolił koniowi stanąć. Roz­glądał się i nagle spojrzał w okno wystawowe u złotnika. Naszyjniki, bransolety, kolczyki i pierścionki mieniły się złotem, srebrem i diamentami. Jego uwagę przyciągnęła zupełnie wyjątkowa ozdoba...

Przejęty podprowadził konia do słupków z żelaznymi pierścieniami i przywiązał go starannie, po czym zawiesił mu na karku worek z obrokiem. Koń musi dostać jedze­nie, by spokojnie czekał, aż jego pan załatwi interesy.

Dzwoneczek zadźwięczał nad głową, kiedy Martin wchodził do niewielkiego pomieszczenia. Onieśmielo­ny zdjął wełniane rękawice i przeczesał palcami włosy. Nie przywykł do kupowania ozdób i strojów, przenikał go teraz niespokojny dreszcz.

87

Złotnik wszedł tylnymi drzwiami i stanął za ladą. Miał pracownię w komórce na podwórzu i zwykle sam obsługi­wał klientów. Dzwoneczek przy drzwiach informował, kie­dy przyszedł klient, by coś kupić lub podziwiać kosztow­ności, które złotnik wyrabiał.

Złotnik ujął ostrożnie zapinkę, położył ją na ladzie, po czym przesunął w stronę Martina tak, by ten mógł do­kładnie się przyjrzeć. Martin nie odważył się podnieść ozdoby, była to zbyt piękna, delikatna filigranowa robota. Główna część miała kształt serca, a przymocowaną u dołu zawieszkę stanowił krzyżyk. Martin ostrożnie odwrócił ozdobę i przyglądał się drugiej stronie broszki. To napraw­dę piękna robota, nie ulegało wątpliwości.

Martin nie miał odwagi wdawać się w taką rozmo­wę, nie chciał bowiem, by złotnik zapytał, komu za­mierza dać broszkę. On sam jeszcze tego dobrze nie wiedział.

Wracając do konia, Martin ściskał w ręce maleńką pa­czuszkę. Powtarzał sobie w myślach, że będzie to piękny po­darunek dla Ragnhild, jego matki, na urodziny, ale prawda była zupełnie inna. To Indze zamierzał podarować zapinkę w dniu, kiedy odważy się dać jej ozdobę na znak, że prag­nąłby pojąć ją za żonę.

88

Pewnego ranka,~kiedy Inga wychodziła z obory, Lorang stał przy koniach. Czyścił i czyścił Srebrnego Księcia wciąż w tym samym miejscu. Najwyraźniej nie zauważał, że sierść już pięknie lśni. Inga przystanęła, ponieważ domyśliła się, że służący chce z nią porozmawiać.

Lorang uśmiechnął się na to wspomnienie.

89

Inga milczała. To głupie z jej strony! Rozumie prze­cież, że biedny służący uważa, iż powinna się cieszyć. Różnica między nim i nią jest wielka. Ona zamieszka w Gaupås, w zadbanym, bogatym dworze, podczas gdy on ma jedynie komorniczą chałupę. Lorang nie jest wol­nym człowiekiem, bo musi pracować dla swojego go­spodarza, tymczasem ona zostanie gospodynią dużego dworu z pękiem kluczy podzwaniających u paska. I co mi z tego, pomyślała trzeźwo, przecież nie będę się cie­szyć większą wolnością niż on, nie będę mogła decydo­wać o własnym życiu.

Ogarnęła ją znowu niechęć do ojca. Nie powinna roz­mawiać ze służącym o takich rzeczach, ale nie była w stanie się powstrzymać;

- Wolałabym żyć biednie, ale w małżeństwie z człowie­
kiem, którego... chciałabym mieć, niż zostać niewolnicą
u bogatego gospodarza!

Oczy Loranga zrobiły się okrągłe. Nie wyglądało na to, że wierzy w to, co Inga mówi.

w Gdyby to się zdarzyło jakiś miesiąc temu, pomyślała Inga, to rzuciłabym się na niego z krzykiem i wymówka­mi. Wtedy uważałaby żart za obraźliwy. Ale czyż Lorang nie ma racji? Każdy stary mężczyzna woli mieć młodą

90

żonę, żeby go grzała w pościeli. Oni myślą, że młoda i zdrowa dziewczyna doda im więcej siły niż wyniszczo­na stara baba, która wciąż jest zła i siedzi w kącie.

9

Inga, Lovise i Emma przez całe przedpołudnie pra­ły ubrania nad brzegiem rzeki. Pot spływał im obficie z czół. Wiele ze sobą nie rozmawiały, były na to zbyt zmęczone. Wszystko, czego pragnęły, to jak najszyb­ciej skończyć. Kiedy zbliżały się już do końca, ogromny stos ubrań był niemal uprany i Emma wypłukała z balii resztki ługu.

Pogoda była szara i wilgotna. Nawet nie specjalnie zim­no, ale wiał silny wiatr i sprawiał, że miało się wrażenie, jakby panował kilkustopniowy mróz. Inga cieszyła się, kie­dy zaczęły zbierac się do powrotu. Palce miała poocierane i czerwone od żrącego ługu. Zimna woda sprawiła, że ze­sztywniały i opuchły.

- Ciii! - upomniała nagle Emma, kiedy wszystkie wra­
cały już do pralni. Ostrzegawczo uniosła wskazujący palec
w powietrze.

Inga i Lovise o mało się nie poprzewracały w śnieg. Nios­ły między sobą dużą balię i nie przypuszczały, że Emma za­trzyma się tak nieoczekiwanie.

- O co chodzi? - spytała Inga. Strach ściskał jej serce.

92

Zanim Emma zdążyła odpowiedzieć, zobaczyły Embri-ka okrążającego narożnik domu.

- Och, rany boskie, tu jesteście! Wołałem i wołałem,
ale nikt mi nie odpowiadał. Przeraziłem się, że nikogo
nie ma we dworze... - chłopak z trudem chwytał powie­
trze. - Że wy poszłyście:.. nie, sam nie wiem, co myśla­
łem.

Inga przerwała mu.

- Nie poszedłeś z ojcem do lasu?

Ze zgrozą docierała do niej prawda, z ojcem musiało się stać jakieś nieszczęście, skoro Embrik przybiegł do domu sam. Opuściła balię na ziemię i dwoma skokami dopadła służącego. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, zaczęła go szarpać ża kurtkę i krzyczeć:

- Co się stało ojcu?!

Embrik odskoczył w tył. Był wyraźnie poruszony jej re­akcją.

- On jest tutaj... leży na saniach...

Inga nie miała czasu czekać na dalsze wyjaśnienia. Puś­ciła chłopaka, uniosła spódnicę i pobiegła przez śnieg. W ubiegłym tygodniu odmieciono śnieg pomiędzy zabu­dowaniami, ale ona pobiegła na przełaj, by nie tracić cza­su.

Natychmiast zobaczyła sanie stojące na podwórzu. Bu-łanek nadal stał w uprzęży i parskał. Było widać że Embrik gnał z lasu jak szalony. Dlaczego, krzyczał jakiś głos w jej duszy, co takiego się stało? Dlaczego on się tak śpieszył? Nagle przeniknęła ją straszna myśl. Może wcale nie trzeba się już śpieszyć do ojca! Może on już nie żyje.

- Nie, nie, to nie może być prawda - modliła się po ci­
chu. - Dobry, kochany Boże, tylu rzeczy jeszcze sobie nie
wyjaśniliśmy, mój ojciec i ja....

Opadła na kolana obok ojca.

- Ojcze, ojcze, słyszysz mnie?

Przez bardzo długą chwilę wydawało jej się, że czas się

93

zatrzymał. Nie docierały do niej żadne dźwięki, nie widzia­ła, że Emma, Lovise i Embrik też się zbliżają. Patrzyła tylko na ojca, który leżał na saniach starannie okryty pledem. W końcu mozolnie otworzył oczy.

- Och - jęknęła Inga z ulgą. - Przez chwilę myślałam,
że nie żyjesz!

Ojciec uśmiechnął się jednym ze swoich rzadkich uśmiechów.

Ojciec mówił wolno i z wysiłkiem, z zamkniętymi oczy­ma.

- Jeśli podniesiesz pled, Inga, to sama zobaczysz...

Inga zasłoniła dłonią usta, by stłumić krzyk, kiedy zo­baczyła, jak krew wypływa z nogi ojca. Wielka czerwona plama rozpościerała się niemal na całej jego prawej nodze. Wielka cięta rana ziała ku niej dwoma czerwonymi brzega­mi. Na jej widok Inga o mało nie zemdlała, ale rozpaczliwie starała się opanować. Własny strach musiała teraz odsunąć na bok. Teraz liczy się tylko ojciec. On oczywiście próbo wał się uśmiechać i udawał, że sprawa nie jest taka poważ­na, ale ona nie da się oszukać, że czuje się dobrze. Taka rana może doprowadzić do tego, że człowiek wykrwawi się w ciągu zaledwie paru godzin.

- To wygląda, jakbyś sobie rozciął udo siekierą. Nie są­
dziłam ... że jesteś taki nieostrożny, ojcze...

Embrik podszedł do niej. Był strasznie blady, zaciskał palce, kiedy jąkając się, wyjaśnił:

94

twoja córka powinna wiedzieć, że ty zwykle nie machasz siekierą tak bezmyślnie. - Szukał odpowiednich słów, w końcu język mu się rozwiązał: - Obcinaliśmy gałęzie z pnia, tak jak to zwykle robimy. Kristian odrąbywał ga­łęzie, a ja układałem je na kupę. Akurat kiedy Kristian podniósł siekierę, żeby ściąć kolejną gałąź, ja jakoś nie tak chwyciłem... sam dokładnie nie wiem, jak to wszystko się stało, ale...

Embrik głęboko wciągał powietrze, wyglądało to tak, jakby walczył ze szlochem. Nie płakał, było jednak oczywi­ste, że wstydzi się swojej głupoty.

- Szarpnąłem tę gałąź, siekiera odskoczyła i uderzy­
ła nie tam, gdzie trzeba... Trafiła go prosto w udo, a była
świeżo naostrzona...

Zaległa cisza. Nikt nie miał nic do powiedzenia. Nie­szczęście było faktem, nikt nie mógł tego zmienić. Inga opanowała się i władczym głosem rozkazała:

Nareszcie Embrik zaczął działać. Drżącymi rękami wy-

95

przągł z sań Bułanka, ciężkiego, roboczego konia, wskoczył mu na grzbiet i galopem popędził przed siebie. Inga złagodniała.

- Ja posiedzę z ojcem, Emma, a ty idź i przygotuj dla
niego łóżko. - Złość całkiem ją już opuściła.

Emma zniknęła w domu. Nie minęło więcej niż dziesięć minut, a już była z powrotem.

Emma i Inga odwróciły głowy, kiedy usłyszały stukot końskich kopyt po ubitym śniegu na dziedzińcu.

- Coś takiego - westchnęła Inga z ulgą. - Embrik już
sprowadził pomoc.

Embrik wciąż zacinał konia, a kilkanaście metrów za nim podążał drugi jeździec. Kristian odwrócił twarz.

Zaniepokojona, zaczęła rozwiązywać liny, którymi oj­ciec przymocowany był do sań. Żrący ług, w którym prała ubrania, sprawił, że ręce miała obolałe, a teraz szorstka lina po prostu zdzierała z nich skórę.

- Przepadnij, szatanie! - Głęboki głos ojca dudnił
gniewnie. Inga podskoczyła i spojrzała w górę. Rany bo­
skie, to przecież Martin! Słodkie drżenie przeniknęło jej
ciało, rozładowało powagę tej chwili. Wypuściła liny i po­
kręciła głową, by przerzucić warkocz na plecy. Wyprosto­
wała się i stała, nie mogąc wykrztusić ani słowa.

Jaki on piękny, to była jej pierwsza myśl. Naprawdę bar­dzo piękny. Teraz to widziała. Oczy ma niebieskie, a nie zie-

96

lone. Tak przypuszczała po narciarskiej wyprawie, ale nie była pewna. 1 ma nieduży dołek w kształtnej brodzie.

Martin zeskoczył z konia, poklepał go przyjaźnie po py­sku i zostawił na dziedzińcu.

Kristian wycedził przez zaciśnięte wargi:

- Nie możesz... nie, słyszysz mnie, Emma, to... niech
ten pomiot szatana mnie nie dotyka! Słuchaj mnie, Emma,
niech ten przeklęty... - oczy Kristiana były szeroko otwar­
te.

Inga nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek widziała ojca w takim stanie. Dygotał z gniewu, ale leżał bezsilny na saniach. Nie mógł się ruszyć, zachował jednak dar mowy. Wszyscy to słyszeli:

Emma otworzyła usta, żeby powiedzieć coś w swojej obronie, ale bez słowa opuściła ramiona i skinęła głową.

Inga spoglądała oszołomiona to na ojca, to na służą­cą. O czym oni gadają? Posługiwali się jakimiś zagadkami, ale Inga miała nieprzyjemne uczucie, że ża chwilę wyjdzie na jaw coś, co nie jest przeznaczone dla jej uszu.

97

Podskoczyła, kiedy ojciec spojrzał na nią proszącym wzrokiem.

- Ten tu.,. to jest... - wyciągał palec w stronę młode­
go mężczyzny - on w niczym nie może mi pomóc. W ni­
czym!

Czerwona mgła zaczęła powoli przesłaniać wzrok Ingi. Nie była w stanie dłużej znosić kłótni.

- Wiesz, ojcze - powiedziała głosem, który nie wró­
żył nic dobrego - uważam, że teraz powinieneś odłożyć na
bok swoją przeklętą dumę! Powinieneś się wstydzić, że nie
cenisz tej pomocy, jaką ci los zsyła.

Urażony ojciec bezgłośnie poruszał zdrętwiałymi war­gami i bezradny leżał na saniach. Inga pomyślała, że pew­nie nakrzyczy na nią za wszystko, kiedy znowu stanie na nogi. Jeśli kiedykolwiek stanie, zadrżała.

Kristian zemdlał, gdy Embrik i Martin zrobili już co trzeba, aby zdjąć go z sań.

Z jednej strony bardzo chciała przyjrzeć się Martino­wi, coś jednak w jej duszy przeciwko temu protestowało. Nie była w stanie wciąż stać z opuszczoną głową i raz po raz zerkała na niego onieśmielona. Znowu przeniknął ją rozkoszny dreszcz i zrobiło jej się gorąco. Wpatrywała się jak zaczarowana w szerokie barki, w blond włosy i mienią­ce się oczy. Kiedy się zorientowała, że on też patrzy w jej, stronę, nie chciała już odwrócić wzroku. Musi zebrać się na odwagę i spojrzeć mu w oczy, przecież niczego innego nie pragnie. Przez dłuższą chwilę przyglądali się sobie na-

98

wzajem, Inga czuła, że drży. Wydawało jej się, że dostrzegła przelotny uśmiech na jego pięknej twarzy, ale nie była tego pewna. Wyprostowała się i nie odwracała wzroku, choć wiedziała, że to nie jest za bardzo przyzwoite. Kobieta nie powinna się tak gapić! W końcu musiała odwrócić twarz do Embrika, który coś do niej mówił.

Ogarnął ją wstyd, na policzkach pojawiły się płomienne rumieńce. O czym ona myśli? Wyrzuty sumienia dławiły ją w piersi. Co z niej właściwie za córka, skoro może zagapić się na mężczyznę, podczas gdy poważnie ranny ojciec cze­ka tuż obok na pomoc?

Martin wziął Kristiana pod pachy, a Embrik uniósł nogi rannego. Kristian zawsze byt solidnie zbudowanym męż­czyzną, obaj musieli więc zaciskać zęby z wysiłku. W koń­cu przenieśli jakoś krok po kroku nieprzytomne ciało przez dziedziniec.

Inga pobiegła do domu.

Inga przeglądała półkę z suszonymi ziołami. Zdecydo­wanym ruchem wzięła dwa gliniane garnki i ruszyła do po-

99

koju ojca. Wciągnęła powietrze, zanim ostrożnie zapukała
do drzwi.

- Gzy wszystko gotowe i mogę wejść?

Wcześnie nauczyła się, że nie można po prostu wbiegać do pokoju ojca. Bardzo nie lubił, kiedy ktoś go zaskakiwał.

Inga zdecydowanie podwinęła rękawy i starannie umy­ła ręce w miednicy.

- Emma, przygotuj dwie miski z gorącą wodą, I wsyp
do nie} po garści ziół z każdego naczynia - poleciła poda­
jąc Emmie oba garnki z suszonymi ziołami.

Sama wzięła czystą szmatkę i zaczęła oczyszczać ranę z zakrzepłej krwi. Ostrożnie przyciskała szmatkę do brze­gów rany. Żółć podchodziła jej do gardła, kiedy patrzyła, jak bardzo brudne są kolejne szmatki, wciąż musiała prze­łykać ślinę, żeby nie zwymiotować. Na szczęście Lovise przygotowała wystarczająco dużo opatrunków, Inga mogła zmieniać jebardzo często.

Emma postawiła przy niej miski z pachnącym ziołami naparem.

- Na co te zioła pomagają? - spytała

Mimo powagi sytuacji Inga musiała się do siebie uśmiechnąć. Ech, Emma, Emma, pomyślała spokojnie.

100

Nie musisz udawać, że tego nie wiesz. Znasz działanie ziół lepiej ode mnie.

To raczej Emma mogłaby jej udzielać wyjaśnień, sta­ra służąca spytała tylko po to, by się upewnić, że Inga wie, co robi.

- Dziurawiec działa przeciwzapalnie na rany - wyjaś­
niła Inga, usuwając starannie duży skrzep.

Emma kołysała się zadowolona w przód i w tył.

Inga wyrzuciła brudne szmatki na kupkę. Potem włoży­ła świeże gałganki do obu misek. Wyjęła je po chwili, po­trzymała w powietrzu, żeby ostygły, i zaczęła na zmianę, raz jeden, raz drugi, przykładać do rany.

- Nagietek ma podobne działanie, ale na dodatek ta­
muje krew i rany się od niego szybciej goją.

Bolał ją kark. Była pochłonięta oczyszczaniem rany, czuła się jednak onieśmielona, wiedząc, że Martin stoi tuż za nią. Ręce jej drżały, poruszała nimi niepewnie, w koń­cu jednak stwierdziła, że ziejąca rana została oczyszczona bardzo dobrze. Poczuła łaskotanie w żołądku z zadowo­lenia, że mimo wszystko potrafiła spokojnie zapanować nad sytuacją.

Inga musiała zapanować nad sobą, żeby nie wybuch­nąć śmiechem. Taki duży dorosły mężczyzna robi się cho­ry, bo miałby być świadkiem, jak rana gospodarza będzie zaszywana.

101

- Embrik, mój drogi, oczywiście, masz moje pełne przyzwolenie. Zróbcie sobie przerwę w kuchni. Obaj za­służyliście na kawę.

Embrikowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Martin stał niezdecydowany przy drzwiach, jakby uwa­żał, że nie należy zostawiać dwóch kobiet z potrzebującym opieki mężczyzną, ale Embrik chwycił go za rękę i pociąg­nął za sobą na dół.

Inga przez chwilę trzymała grubą igłę nad płomieniem świecy. Chciała wypalić wszelkie zanieczyszczenia, a kie­dy czubek igły rozżarzył się do czerwoności, wzięła czystą szmatkę, żeby usunąć sadzę.

Emma przycupnęła obok niej i obiema rękami zacisnę­ła razem brzegi rany. Inga położyła rękę na jej kościstych palcach, jakby chciała zaczerpnąć z nich siły. Emma przez chwilę popatrzyła jej w oczy, a potem zdecydowanie skinę­ła głową.

Wtedy Inga wypuściła powietrze z płuc i starała się, by serce odzyskało normalny rytm, zanim przekłuje skórę. Igła wchodziła bez problemu w ciało ojca, a Inga za każ­dym razem przyciągała mocno nitkę, aby szwy były ładne i trwałe. Nawet nie zauważyła, że pogryzła sobie wargi do krwi. Cała jej uwaga skierowana była na to wymagające za­danie.

- No popatrz! - zawołała Emma, kiedy Inga wresz
cie opuściła rękę, w której trzymała igłę. - Wiedziałam,
że sobie z tym poradzisz. Naprawdę jestem z ciebie dum­
na - wymamrotała;

Inga roześmiała się zarumieniona z powodu pochwa- ły. To prawda, myślała z ulgą, szwy są założone staran­nie i gęsto. Wyglądają znacznie lepiej niż moje zwyczaj­ne szycie. Oczywiście ojciec będzie miał bliznę, bliznę przypominającą wijącego się węża. Ale to nie ma zna-

102

czenia, myślała zadowolona, przecież mężczyźni rzadko odsłaniają uda. Dla niej najważniejsze jest, by ojciec nie stracił nogi.

Pełne przerażenia myśli krążyły jej po głowie. Ojciec, stanowczy i uparty Kristian Svartdal, ze swoim ponu­rym usposobieniem byłby chyba nie do zniesienia dla domowników, gdyby w ranę wdała się gangrena. Kon­sekwencją tego byłaby z pewnością amputacja nogi aż do pachwiny. Mimo woli Inga przeżegnała się z lękiem. Nie, to nie może się zdarzyć! On, który żyje i oddycha tak naprawdę tylko w lesie. On, który pragnie znaleźć się wśród sosen i świerków, jak tylko posiłek dobieg­nie końca. On, który poświęcił życie pracy na dworze. Myśl, że ojciec mógłby siedzieć bez nogi w wózku inwa­lidzkim, wydała jej się koszmarem. Niełatwo byłoby być tutaj służącym, gdyby gospodarz miał siedzieć niczym więzień we własnym domu. Jeśli nie był dotychczas nie­miły w obejściu, to w takiej sytuacji z pewnością trudno by było z nim wytrzymać!

Inga otworzyła okno, by wpuścić do pokoju świeże po wietrze.

Kiedy zeszła do kuchni, Martina już nie było. Rozcza­rowana rozglądała się dookoła, ale czekał na nią tylko Embrik.

Inga musiała pośpiesznie mrugać powiekami, żeby się nie rozpłakać w poczuciu zawodu.

- Myślałam, że powinnam mu podziękować..,
Embrik uniósł kubek z kawą do ust i uśmiechnął się.

103

- Powiedział, że nie może dłużej tu siedzieć. Nie warto, żeby wciąż był u nas w domu, kiedy gospodarz się ocknie. Tak, to jego własne słowa, tak powiedział.

Inga zrezygnowana opadła na najbliższe krzesło. Do diabła! Do diabła, klęła w duszy. Przynajmniej przed sobą nie mogła ukrywać, że pod koniec w pokoju ojca za­częła się już bardzo niecierpliwić. Wszystko, czego prag­nęła, to zbiec jak najszybciej po schodach, kiedy już ojciec będzie porządnie opatrzony. Dosłownie płonęła z chęci ponownego spotkania z Martinem, chciała słyszeć jego głos...

Embrik chrząknął, by zwrócić na siebie uwagę.

- Mam ci przekazać pozdrowienia. On coś po­
wiedział, ale chyba dokładnie nie pamiętam. - Emb­
rik umilkł, zmarszczył brwi i próbował sobie przypo­
mnieć: - Powiedział coś jakby: Inga jest wyjątkową,
piękną kobietą... tak - ucieszył się Embrik szczerze. - Tak
właśnie powiedział, Ingo. Uważa, że jesteś wyjątkową,
silną i piękną kobietą, która odważyła się postawić Kri-
stianowi. Powiedział, że nie zna nikogo innego, kto by to
zrobił.

Inga uśmiechała się nieśmiało. Miała wrażenie,
że rozlewa się w jej duszy jakieś jeziorko, było jej cie­
pło i zimno na przemian. Boże, pomyśleć, że Martin
tak pięknie się o niej wyraża. Nic nie mogło jej bardziej
ucieszyć.

- Martin nieczęsto tak mówi o kobietach - zażartował
Embrik rozbawiony. - Widocznie musiałaś zrobić na nim
wrażenie...

Inga z trudem chwytała powietrze.

Inga siedziała bez ruchu z otwartymi ustami. Rozwią-

104

zanie znalazło się tu, w domu! Jąka jestem beznadziejna, pomyślała ze złością, przecież wystarczyło tylko zapytać Embrika albo Loranga, to od dawna znałabym jego nazwi­sko. No tak, usprawiedliwiała sama siebie, bo przecież pa­miętała ostrzeżenie Emmy i jej stanowcze żądanie, żeby nie szukać wyjaśnień...

Wielka odpowiedzialność, jaka jeszcze przed chwilą na niej spoczywała, zaczynała ustępować miejsca wielkiej ra­dości. Wygląda na to; że z ojcem wszystko skończy się do­brze, a na dodatek usłyszała kilka miłych słów od Marti­na. .. Martin Storedal, śpiewało jej w duszy.

- Bardzo cię przepraszam, Embrik. - Wielka radość,
która ją przepełniała, sprawiła, że Inga chciała okazać
mu życzliwość. - Naprawdę nie miałam zamiaru na cie­
bie nakrzyczeć tam, na podwórzu. Tylko tak się strasz­
nie bałam, kiedy zobaczyłam ojca na saniach. Przykro
mi, że tak krzyczałam... i powiedziałam, że stoisz jak
słup...

Embrik rozjaśnił się.

- Nie myśl o tym, Inga, ja przecież rozumiem. I pew­
nie, że zaraz powinienem był wskoczyć na koński grzbiet,
ale czułem się tak okropnie głupio, bo to ja spowodowałem
nieszczęście. Żeby ciągnąć gałąź akurat w momencie, kiedy
Kristian zamachnął się siekierą... To naprawdę było głu­
pie,

Inga w końcu mogła roześmiać się swobodnie.

Inga pochyliła się nad stołem. Nagle przyszło jej do gło­wy, że nie powiedziała Martinowi, iż ma być wydana za

105

mąż. Za Nielsa Gaupåsa... Dlaczego miałabym mu o tym mówić? - pomyślała zaraz potem rozżalona. Co go to ob­chodzi?

10

Nastała wiosna. Śnieg już prawie całkiem stopniał, tylko gdzieniegdzie leżały jeszcze brudne białe płaty jako wspo­mnienie po zimie, która właśnie odeszła. Ptaki ćwierkały i były bardzo zajęte zbieraniem gałązek oraz budowaniem gniazd w koronach wielkich brzóz w pięknej jasnozielonej alei wiodącej na dziedziniec w Svartdal.

Wielkie pola zostały obsiane. Kristian był bardzo po­ważny tego dnia, kiedy miał siać na ostatnim kawałku. Bar­dzo uroczyście kroczył po ziemi z przewiązaną przez ramię płócienną płachtą, w której nosił siewne ziarno. Noga po­ważnie mu jeszcze dokuczała. Rana szczęśliwie się zrosła, tak że uniknął śmiertelnej często gangreny. Mimo wszyst­ko chodząc, pociągał trochę prawą nogą, ale nie na tyle, żeby go to krępowało.

Wszyscy stali na schodach i przyglądali się, jak idzie z odsłoniętą głową, długimi, miarowymi krokami, w rytm których sięga prawą ręką po ziarno i rozrzuca je po polu. Siewca zawsze powinien chodzić z odkrytą głową, bo sianie to czynność niemal święta. To ostatni rok, w którym gospo­darz własnoręcznie rzuca ziarno w ziemię. Kristian zamó-

107

wił już siewnik, prawdziwe cudo techniki, które znacznie ułatwi pracę, ale dostanie go dopiero w przyszłym roku. Wielu gospodarzy zrozumiało, jaka to pożyteczna maszy­na, zatem okres oczekiwania na gotowy siewnik jest bardzo długi.

- A teraz zależy już tylko od Boga, czy zechce zesłać nam nasz chleb powszedni również w tym roku - oznajmił Kristian, kiedy zakończył pracę.

Życie ludzi zależy przez cały rok od zboża. Marne plony oznaczają dla większości głód, dla niektórych nawet śmierć głodową. Nawet dla tych, którzy mieszkają w dużych dwo­rach, takich jak Svartdal. Oni radzą sobie lepiej niż biedni komornicy, ale ich również nieurodzaj może boleśnie do­tknąć. Bogatych tak samo jak biednych.

Mnie już tutaj nie będzie, kiedy przyjdzie czas cieszyć się błogosławieństwem ziemi, stwierdziła Inga nagle. Tej jesieni nie będzie chodzić za nowo zakupioną kosiarką i nie będzie wiązać snopków. Zamiast tego będzie praco­wać obok Gudrun i służby w Gaupås.

Do tego-czasu obie z Emmą muszą przygotować jej pa­nieńską wyprawę. Ojciec nie szczędzi ani na materiałach, ani na niezbędnych dodatkach. Jak najlepsze wyposażenie , jedynej córki to dla niego kwestia honoru. Nikt nie może powiedzieć, że Kristian Svartdal nie wie, co to znaczy wy­dawać córkę za mąż!

Inga poszła za Emmą do piekarni. Każda z nich wzięła stamtąd duży koszyk. Dzień był ciepły i pogodny, jak wy­marzony na wyprawę do lasu. Chciały nazbierać roślin, po­trzebnych do farbowania włóczki, co miały robić pod ko­niec tygodnia. Przede wszystkim poszukiwały roślin, które dają czystą żółtą barwę. Emma wyjęła nóż z futerału i kciu­kiem sprawdziła, czy jest wystarczająco ostry do ścinania brzozowych gałązek.

Kiedy wyszły na otwartą polankę, postawiły koszyki na ziemi. Miejsce było czarujące. Trawa, która już podrosła,

108

zieleniła się intensywnie, a mech uginał się miękko pod stopami. Pnie brzóz mieniły się w słońcu, a listki przypo­minały małe, zielone uszka.

Jakiś wielki kamień stoczył się w dół po zboczu i opadł nie­daleko od nich. Kamienie leżały w okolicy od niepamiętnych czasów, pewnie znajdowały się tu już wtedy, kiedy ludzie osied­lali się w dolinie, teraz pokryły się mchem i porostami. Gra ko­lorów była niezwykle piękna - same kamienie są przeważnie szarobrunatne, ale tu i tam mienią się srebrem i złotem.

Emma podała nóż Indze.

- Ty natniesz brzozowych gałązek, a ja będę zeskroby-
wać porosty z kamieni.

Brzozy nie były wysokie, Inga radziła sobie bez trudu, szybkimi ruchami ścinała gałązki obsypane liśćmi. Wkrót­ce koszyki były pełne.

Emma pochylała się nad kamieniami i zrywała małe
kępki porostów. Kiedy Inga wypełniła swój koszyk po brze­
gi, poszła pomagać Emmie.

- Wiesz... - zaczęła, ocierając fartuchem czoło. - Mar­
tin...

Emma uśmiechnęła się do niej krzywo.

- Tak, no i co z nim?

Inga zarumieniła się, ale nie chciała zrezygnować, musi teraz skłonić Emmę do rozmowy. Nieczęsto miały możli­wość bycia sam na sam.

- Dlaczego nie chcesz mi o nim niczego więcej powie­
dzieć?

Stara służąca przestała się uśmiechać. Na jej twarzy po­jawił się wyraz zaniepokojenia i urazy.

109

- Nie powinnaś tak mówić - westchnęła Inga.
Przerażona, że Emma poczuje się oszukana, chwyciła

ją za rękę. Zawstydzona szybko ją puściła. W ustach jej za­schło, ale zdecydowała się, że powie, co jej leży na sercu. Niedługo nie będzie już miała takiej możliwości.

- Emma, wiesz, że chwile spędzone z tobą są najlepsze
w moim życiu. Przy nikim nie czuję się taka... taka waż­
na jak przy tobie. - Mówiła na pół z płaczem, ale się tym
nie przejmowała. - Od kiedy jednak spotkałam Martina
w lesie, a potem u nas w domu, jestem jak zaczarowana.
Chciałabym wiedzieć o nim wszystko. Chociaż spotkałam
go tylko dwa razy.

Stara pogłaskała ją delikatnie po policzku.

- Tego się właśnie bałam, Inga. Tego, że jak się dowiesz,
kim on jest, to twoja miłość znajdzie dodatkową pożywkę.
I wtedy będziesz zgubiona.

Inga poczuła, że narasta w niej opór, ale tłumiła iryta­cję, jak tylko mogła, gdy odezwała się znowu:

110

urażona - ale w końcu nadejdzie dzień, kiedy wszyst­kiego się dowiem. Obiecuję ci to.

Na twarzy Emmy pojawił się wyraz smutku, gdy mówi­ła bezbarwnym głosem:

Wkrótce po powrocie do domu Inga spotkała ojca W izbie.

Wyszedł z izby natychmiast, gdy tylko powiedział, co trzeba. Inga siedziała sztywna z robótką w rękach. Opuściła ramiona i pustym wzrokiem patrzyła przed sie­bie. Nie ma sensu się wściekać i protestować, tyle zdążyła zrozumieć z mrocznego spojrzenia, jakie ojciec jej posłał. Jutro będzie musiała się znowu wystroić i pojechać z nim do Gaupås.

Serce zaczęło jej szybciej bić i miała wrażenie, że się udusi z braku powietrza. Krew na szyi mocno pulsowała. Iriga po­śpiesznie odpięła górne guziki bluzki. O tak! To trochę pomog­ło. Przyłożyła chłodną dłoń do szyi, żeby się uspokoić,

To małżeństwo nie dotyczy mojej osoby, rnyślała w oszołomieniu. Miała wrażenie, że jest tylko lalką, któ­rą mężczyźni traktują, jak im się podoba. Czy oni widzą w niej milczącą lalkę, która nie ma własnych poglądów? Czy nie rozumieją, że podjęli decyzję co do jej przyszłości, nie zwracając uwagi na to, czego ona sama by pragnęła?

lll

Mocno zacisnęła powieki. Czy ojciec przez cały czas ma świadomość, że zniszczył jej życie? Gdyby odważyła się o tym znowu wspomnieć, z pewnością by ją odpędził. Inga była przekonana, że ojciec nie rozumie powagi tego, co ma się stać. Czy ten człowiek nigdy nie myśli o uczuciach? Jaki on jest niesprawiedliwy, myślała z gniewem. Bo sam to się ożenił z kobietą, którą bardzo kochał. Mógł się cieszyć czasem spędzonym z osobą, którą kochał i której pożądał. Dlaczego mnie nie chce pozwolić na to samo?

Miała ochotę cisnąć mu to wszystko w twarz, ale zabrak­ło jej odwagi. Szacunek, jaki niegdyś żywiłam dla ojca, te­raz zniknął, myślała zrozpaczona. Teraz pozostał tylko strach.

Powóz już stał przed domem, kiedy następnego dnia wie­czorem Inga zeszła na dół. Miała na sobie tę swoją czer­woną sukienkę. Ojciec życzyłby sobie pewnie, żeby za­plotła włosy i upięła je przyzwoicie na tę uroczystą okazję, ale Inga nie zamierzała się tym przejmować. Jej czarne, długie włosy ąpływały swobodnie na plecy.

Nienawidziła tej sukni, nienawidziła ojca. I siebie samej też. I Kristian, i Kristoffer wyciągnęli ręce, żeby pomóc jej wsiąść do powozu, ale ona odwróciła się do ojca plecami i ujęła rękę Kristoffera. Brat uśmiechnął się do niej, jakby chciał dodać jej odwagi, ale ona wpiła weń wściekłe spojrze­nie. To nie jest radosna podróż, niech mu się nie wydaje!

Kiedy już usiadła w powozie, ogarnęły ją wyrzuty su­mienia.

- Nie chciałam okazywać ci złości, Kristoffer - szepnę­
ła pojednawczo. Zerknęła na ojca, który siedział na koźle,
ale nic nie wskazywało na to, że słyszał, co powiedziała.

Kristoffer poszukał jej ręki i lekko uścisnął.

- Nie myśl, że nie rozumiem, jaka to dla ciebie udrę­
ka...

112

Nie powiedział nic, gdy Inga oparła się o jego ramię. Nieśmiało głaskał ją po włosach. Długo i czule. Ingę prze­niknął dreszcz, kiedy skręcili do Gaupås, Dwór leżał ma­jestatyczny w dole, pośrodku zielonej, otwartej równiny. Pofnalowany na biało dom wyglądał pięknie, Inga jednak nie odczuwała nawet najmniejszej radości na myśl o tym, że wkrótce będzie to jej dom. Jej królestwem było zawsze Svartdal, ale dopiero teraz zrozumiała, jaka była głupia i na­iwna. Żadna dziewczyna nie może przecież wciąż mieszkać w swoim rodzinnym domu, chyba że jest kaleką albo musi pielęgnować starych i schorowanych rodziców, aż w końcu zrobi się zbyt stara, by wyjść za mąż. Mimo wszystko Inga miała przelotną nadzieję, że ojciec zechce odwołać jej mał­żeństwo po tym, jak pomogła mu po wypadku z siekierą. Czyż nie zauważył, jak wiele Inga dla niego wtedy zrobiła? Przecież mogłabym nie pozszywać tej rany, myślała, czu­jąc kiełkującą w duszy złość. Nie, teraz jestem paskudna. Nie życzyła przecież własnemu ojcu, żeby żył tylko z jedną nogą. Zresztą nie by nie osiągnęła, odmawiając opatrzenia rany. Bo przecież wtedy Emma wzięłaby igłę i nici. To prze­cież Emma później przez wiele tygodni zmieniała mu opa­trunki.

Nieszczęśliwa służąca opowiadała, że Kristian był ok ropny w czasie, kiedy musiał leżeć w łóżku. Wprawdzie Emma nie mówiła wprost, ale Inga domyślała się, że ojciec był głęboko dotknięty tym, iż to Martin, ten pomiot szata­na, jak go nazywał, pomógł wnieść go na górę.

Inga trzymała się rozpaczliwie powozu. Nie ma takiej rzeczy, która mogłaby sprawić, że ojciec złagodnieje. Teraz była tego całkiem pewna.

Służąca otworzyła drzwi w tym samym momencie, w którym powóz wjechał na dziedziniec. Jakiś mężczyzna podszedł do nich, by zająć się koniem.

Ingę bolał brzuch, próbowała zyskać na czasie. Nie mia­ła ochoty na spotkanie z Nielsem. Rozmawiała z nim daw-

113

niej, ale teraz przecież oboje zdają sobie sprawę, że wizy4 ta dotyczy zbliżającego się wesela. Wcześniej rozmawiała z nim nieskrępowana, ale nie miała wtedy pojęcia o jegel ukrytych pomysłach i planach. Teraz będzie jej się przygląi dał pożądliwie, z obleśnym błyskiem w oczach. Tb nie do zniesienia!

- Witamy w naszym domu - powiedział Niels przyjaź­
nie.

Najpierw przywitał się z Kristianem, Inga jednak wi­działa, że zerka na nią niepewnie. Przeniknął ją dreszcz. Żołądek zrobił jej się twardy niczym kamień i nie wiedzia­ła, gdzie podziać oczy.

Niels pomógł jej zdjąć płaszcz. Spierzchnięte wargi drapnęły ją w policzek, kiedy cmoknął ją lekko na dzień dobry. Dostała gęsiej skórki z obrzydzenia. Był tak samo niezdarny i niepewny jak tamtego dnia, kiedy przyniosła mu list od ojca. Nie budził w niej najmniejszego współczu­cia, Uważała, że jest po prostu żałosny.

- Dziękuję - szepnęła ledwo dosłyszalnie, kiedy pod­
suwał jej krzesło i zapraszał, by usiadła do stołu. Stół został
nakryty na siedem osób. Dwie osoby jeszcze się nie pojawi­
ły, ale Inga wiedziała, że to Gudrun i Sigrid. I rzeczywiście,
wkrótce drzwi otworzyły się gwałtownie i Gudrun stanę­
ła w nich w całej okazałości. Uniosła głowę i przyglądała
się Indze bez ceregieli. Ta na moment się skuliła, ale zaraz
wyprostowała znowu i z pewnością siebie patrzyła tamtej
w oczy. Tuż za Gudrun podążała Sigrid. Uśmiechnęła się
niepewnie do Ingi, a ona odpowiedziała jej tym samym.
Poczuła ciepło w sercu, że przynajmniej Sigrid cieszy się ze
spotkania z nią.

Tym razem Gudrun nie wtrącała się do męskiej rozmo­wy, ale w milczeniu dziobała widelcem w talerzu i prawie nic nie jadła.

Po obiedzie do jadalni weszła służąca i poinformowa­ła:

114

Wszyscy podnieśli się z miejsc, a Niels wskazywał goś­ciom drogę do pokoju, w którym na kominku wesoło trza­skał ogień.

Kiedy już usiedli, Niels odchrząknął i zwrócił się do Ingi:

- Z tego, co mówi twój ojciec, rozumiem, że zgodziłaś
się... zgodziłaś się na...

Inga obserwowała ojca kącikiem oka. Wyglądało, jakby miał ochotę stuknąć Nielsa w plecy, by szybciej dokończył zdanie, ale tego nie zrobił.

Niels wyjął fajkę z ust i ściskał ją w dłoniach:

- Rozumiem to tak, że pragniesz zostać moją małżon
ką...

Indze pociemniało w oczach. Pokój zaczął wirować wo­kół niej. Przymknęła oczy, by nad sobą zapanować. Sły­szała jedynie tykanie zegara stojącego w bibliotece. Zegar zaczął wybijać godzinę, a ona bała się, że głęboki, głośny dźwięk rozsadzi jej głowę. Miała ochotę przyłożyć ręce do uszu i zatrzymać dźwięk na zewnątrz, ale jakiś głos w du­szy prosił, by się opanowała.

Rany boskie, myślała zrozpaczona, Niels powiedział to tak, jakbym to ja błagała ojca, by wydał mnie za niego za mąż. Ktoś mógłby pomyśleć, że o to prosiłam. Nie, nie, to nie tak, ja nie chcę, nie chcę...

Otworzyła oczy i rozejrzała się przerażona wokół. Wszyscy przyglądali jej się w milczeniu. Gudrun była rów­nie blada jak Inga.

- No? - w głosie ojca zabrzmiało wyczekiwanie.
Dlaczego mnie pytacie, chciała zawołać. Przecież wy już

zdecydowaliście, że zostanę przywieziona do tego dworu

115

jako panna młoda. Przechyliła głowę i poruszyła się nie­spokojnie na krześle. Dobrze wiedziała, że tego jednak nie uniknie. W nadchodzących latach będzie musiała kochać i szanować Nielsa.

- Tak - wykrztusiła cicho, niechętnie.

Inga przeszła przez pokój. Niektóre drewniane deski skrzy­piały pod nią. Z ciężkim sercem stanęła przy oknie i wyj-. rżała na zewnątrz. Tyle razy stawała w tym miejscu i wy­glądała, znała wszystkie drzewa, każde wzniesienie i każdy widoczny stąd budynek.

Zmrok zapadał powoli. Wieczory nie były już ta­kie ciemne jak zimą. Teraz widziała wyraźnie krajobraz za oknem. Widziała konie, które pasły się spokojnie w zagrodzie. Młody ogier, który urodził się w Nowy Rok, nie był już długonogim, chwiejnym źrebięciem. Często galopował po pastwisku tak, że ziemia się pod nim trzę­sła. Kiedy zdecydowanie stawiał kopyta na ziemi, wypry­skiwały spod nich kępki trawy i błoto. Konie stanowiły dumę ojca. Tak było zawsze. Bo też są piękne te konie ze Svartdal. Szerokie w piersiach, szybkie i pracowite. Bywa­ło, że ludzie wskakiwali spłoszeni do rowów, kiedy ojciec gnał drogą saniami lub powozem zaprzężonym w dwa kruczoczarne konie.

Inga spojrzała na tę część podwórza, gdzie znajdował się spichlerz i piekarnia. Ojciec i bracia w ubiegłym roku po­łożyli na budynkach nowe dachy z darni. Inga nadal czuła zapach darni, kory i lasu. W mroku majaczyła jej ścieżka prowadząca z piekarni do łaźni. Łaźnia to nie tylko miej­sce, w którym można się wykąpać w ciepły letni dzień, nie, tam również suszy się ziarno i len.

Z jej okna na piętrze cały dwór wyglądał jak otulony zasłoną spokoju i harmonii. Ale ona wiedziała, że tak nie jest. Od dawna nie ma tu radości. Inga wiedziała, że oj-

116

ciec również zdaje sobie z tego sprawę. Wprawdzie przyjęła oświadczyny Nielsa, choć zrobiła to niechętnie. Ojciec mu­siał zauważyć, jaki zły nastrój to wywołało. Albo może nie zauważył, zastanawiała się, zagryzając dolną wargę. Wszy­scy inni we dworze widzą, jaka się w ostatnim czasie zrobi­ła blada. Wyszczuplała, oczy ma czerwone i zniknął z nich wszelki blask.

Odwróciła się od okna. Wszystko jest takie strasznie trudne.

Rozdygotana leżała pod kołdrą. Za dwa miesiące będzie wesele. W piątek trzynastego lipca zostanie Ingą Gaupås. To nieszczęśliwy dzień, pomyślała z bólem, tego dnia w ogóle niczego nie powinno się świętować. Cały dzień bę­dzie jednym wielkim nieszczęściem, myślała rozdygotana. Możliwe, że Niels uważa, iż to właśnie szczęście mieć mnie przy sobie we dworze, dla mnie jednak będzie to sądny dzień.

Niedawno zrozumiała, że ojciec z Nielsem nie we wszyst­kim się zgadzają.

117

- Tak, tak, w takim razie uzgodnione'-. przytakiwał
Niels pojednawczo.

Sama ceremonia weselna miała się odbyć we dworze Nielsa, jak zwyczaj nakazuje. Ale Niels i ojciec mieli kło­poty z uzgodnieniem, kto na to wesele powinien zostać za­proszony.

Inga spoglądała w sufit. Zaskoczona zerknęła na Nielsa. Nie przypuszczała, że on się tak zdecydowanie przeciwsta-. wi ojcu, ale najwyraźniej miał na to dość odwagi.

11

Tej niedzieli, kiedy pastor miał ogłosić zapowiedzi Niel-sa Gaupåsa i Ingi Svartdal, Inga zachorowała. Obudziła się rozbita i strasznie spocona. Pulsowało jej w skroniach, nie była w stanie otworzyć oczu. W ustach jej zasychało, gardło było opuchnięte i bolesne. Najgorszy jednak był ból brzucha. Bulgotało jej i burczało, ale ani nie mogła zwy­miotować, ani nie musiała chodzić do małego domku.

Kiedy Emma przyszła ją budzić, Inga ledwo wykrztusi­ła:

Inga wyszarpnęła jej kołdrę, bo marzła tak, że dzwoniła zębami.

119

Emma położyła rękę na wilgotnym czole i otuliła dziew­czynę kołdrą.

Wkrótce drzwi otworzyły się z hałasem.

Ojciec podszedł i pochylił się nad nią, mrużył oczy, za­stanawiał się, w końcu jednak się wyprostował.

- Myślałem,.że może zrobisz wszystko... cóż, wszystko,
żeby uniknąć dzisiaj zapowiedzi. - Wydawał się skrępowany
tym, że )ej nie wierzył. - Ale nie pierwszy raz pastor ogło­
si zapowiedzj pod nieobecność narzeczonej. Porozmawiam
z pastorem. Pan Mohr na pewno zechce to zrobić, mimo że
jesteś chora, t-Potem cicho zamknął za sobą drzwi. ,

Inga skuliła się w łóżku i próbowała znaleźć pozycję, w której ciało nie będzie! jej tak boleć. Ogarniały ją na przemian fale zimna i gorąca. Może zjadła wczoraj coś, czego nie strawiła? A może po prostu to początek silnego zaziębienia? Albo może... może zrobiła się chora na myśl o tym, co się stanie dzisiejszego dnia. To nie jest niemoż­liwe, stwierdziła po bliższym zastanowieniu. Ostatniej nocy prawie nie spała. Wstawała z łóżka, krążyła po po­koju, łamała sobie głowę nad tym, co zrobić, żeby unik­nąć wyjazdu do kościoła. W końcu uznała, że nie ma żad­nego wyjścia.

W chwilę później usłyszała, że powóz z domownikami

120

i służącymi toczy się w dół po posypanej żwirem drodze. Wszyscy wyruszyli do kościoła. Boże, jaka to ulga, że Inga nie musi jechać razem z nimi.

Wyobrażała sobie zgromadzonych w kościele lu­dzi. Żony komorników, chłopi, dworscy służący i pastor. Wszyscy chcieli dzisiaj tam być. Cieszyła się, że nie musi siedzieć wyprostowana obok Nielsa i czuć na sobie spoj­rzeń tych wszystkich ludzi. Usłyszałaby z pewnością szum, jaki przejdzie nad głowami parafian, kiedy pastor ogłosi, że Inga Svartdal ma wyjść za mąż za Nielsa Gaupåsa.

Może ten i ów chciałby popatrzeć na mnie ze współczu­ciem w oczach, pomyślała wzruszona. To nie pierwszy raz młoda dziewczyna wychodzi za mąż za starszego mężczy­znę, nie pierwszy raz parafianie dowiadują się o czymś ta­kim. Inga wolała jednak wierzyć, że ludzie będą wzburzeni w jej imieniu. Nikt nie odważy się zaprotestować przeciw­ko temu, o nie, nikt nie ma takiego prawa. Albo nie rna odwagi, pomyślała udręczona. Nie istnieje mężczyzna, któ­ry by ją kochał i który chciałby dla niej naruszyć ustalone obyczaje i zasady.

Cieszyła się również dlatego, że uniknie spojrzeń, mie­rzących ją szyderczo. Niektórzy pewnie pomyślą, że dobrze tak córce Kristiana Svartdala. Ona nigdy wprawdzie nic lu­dziom ze wsi nie zrobiła, wiedziała jednak, że nie lubią jej ojca. I dlatego mogą sobie myśleć, że jego córka zasługuje na taki los.

Niemal słyszała, jak kobiety, pochylając ku sobie głowy, szepczą."

- Będzie jej bardzo dobrze, zapewniam was, wychodzi
przecież za mąż za bogacza.

Śmiech, który sobie wyobrażała, też dźwięczał jej w uszach:

- Tak, ale będzie musiała zapłacić za to swoją cenę...
Inga przewróciła się na drugi bok, uff, lepiej nie myśleć

o tych zarozumiałych babach. Ostrożnie położyła się na

121

brzuchu. Nie mogła poruszać się gwałtownie, wolniutko więc przysuwała ciało do materaca. Potem się wyprężyła, by sprawdzić, czy tak może leżeć. Owszem, wyglądało na to, że może. Zaczęła się odprężać i powieki powoli znowu opadły jej na oczy.

Pastor Mohr maczał gęsie pióro w kałamarzu i starannie wypisywał nazwiska oraz daty w grubej księdze kościelnej. Każdej niedzieli przed kazaniem siadywał w zakrystii i wy­konywał niezbędną pracę. Odczytywał swoje pismo peł­ne zawijasów, mrużąc oczy, bo w mroku zakrystii niewiele było widać. Oczywiście mógł zapalić stearynową świeczkę, albo nawet dwie, ale nie chciał być rozrzutny. Zamiast tego otworzył kościelne drzwi, żeby wpuścić trochę słoneczne­go światła. Niestety obraz umieszczony w ołtarzu nie bar­dzo na to pozwalał, ale pastor wolał nie przejmować się tego rodzaju sprawami.

Nagle uniósł wzrok. Ze środkowej nawy kościoła do­tarły do niego jakieś dźwięki. Stanowczym ruchem odło­żył pióro na bok, masował przemarznięte palce i marszczył brwi z irytacji. Kto tam chodzi? W dalszym ciągu pozosta­ło sporu czasu do rozpoczęcia kazania. Był już zmęczony nieustannym przepędzaniem z kościoła biedaków, którzy szukają tutaj ciepła i odpoczynku.

Drgnął, kiedy zobaczył, że przed ołtarzem stoi w peł­nej wyczekiwania pozie Kristian Svartdal. Bogaty właś­ciciel Svartdal nie należał do tych, którzy z przesadnym zapałem wypełniają kościelne ławy! Bardzo zaciekawio­ny pastor wyprostował plecy i próbował uśmiechać się życzliwie.

- Czy pan Svartdal szuka pojednania w domu Pań­skim?

Kristian drgnął.

122

- Pojednania? A czy uczyniłem coś, co miałoby mi być
wybaczone?

Duchowny przełknął ślinę i położył dłoń na gardle. Le­piej nie drażnić bogatego gospodarza. Uśmiechnął się więc rozbrajająco:

- Każdy zmaga się ze swoim sumieniem, jak wiadomo;
czy chcemy się do tego przyznać, czy nie. A czy mógłbym
być w czymś pomocny?

Kristian przygryzł dolną wargę. Spoglądał na pastora rozbieganym wzrokiem.

- Owszem. No bo właśnie tak się złożyło, że moja cór­
ka, Inga, zachorowała...

Pan Morh sprawiał Wrażenie zmartwionego.

Pastor wytrzeszczył oczy przerażony, ale na szczęś­cie zdołał ukryć wzburzenie. Aha, a więc córka najpo­tężniejszego człowieka w okolicy ma poślubić samego sędziego. Cóż, pastor słyszał o gorzej dobranych mał­żeństwach.

- A to radosna nowina! Sądzę, że możemy załatwić
wszystkie formalności tu, w zakrystii, panie Svartdal. Pro­
szę ze mną.

Pastor usiadł najpierw, ale pełnym życzliwości gestem nakazał gościowi usiąść na sąsiednim krześle.

- Muszę przyznać, że mogą powstać określone... tak,
określone problemy z ogłoszeniem zapowiedzi, skoro pań­
skiej córki przy tym nie będzie. To nie jest zwyczajna pro­
cedura, jeśli pan rozumie.

123

Oczy pana Svartdala pociemniały.

- Nie, właściwie to nie rozumiem! Sądziłem, że pastor
potrafi czynić cuda. - Te ostatnie słowa powiedział z prze­
kąsem. -

Pastora przeniknął dreszcz. Bardzo nie lubił tego groź­nego tonu, sam ściszył głos jakby w pokorze. Nie warto drażnić pana na Svartdal, słyszał to od wielu godnych sza­cunku osób.

- Niewielka pieniężna ofiara, mój przyjacielu, mogłaby
może pomóc...

Mężczyzna'na krześle obok zaczął szybciej oddychać
i zrobił się czerwony. Mimo to pochylił się i z tylnej kiesze­
ni wyjął portfel. Dwie piękne monety zostały położone na
stole.

- Proszeń panie Mohr, to chyba pozwoli panu nie zwra­
cać uwagi na skomplikowane kościelne reguły!

Pastor mrugnął i wytarł nos, nie odrywając wzroku od błyszczących monet.

- Z pewnością, z pewnością - powtarzał, zgarniając
monety i chowając je w kieszeni sutanny. - Zapowiedzi
będą ogłoszone!

Kiedy jednak zauważył, że pan Svartdal spogląda na niego z pogardą, poczuł gniew. Trzeba utrzeć mu nosa za takie zachowanie! Kiedy pan Svartdal obrócił się na pięcie, by wyjść, pastor wiedział dokładnie, jak rzucić tego czło­wieka na kolana.

- Chciałbym jeszcze przedyskutować z panem jedną
sprawę, panie Svartdal...

Właściciel dworu przystanął z wyczekiwaniem.

Pastor zwinnie podbiegł do półki, na której stały w rów­nym szeregu kościelne księgi. Zdmuchnął kurz z jednej, położyl.ją na stole i przewracając kartki, szukał daty: luty 1888.

- Porządkując któregoś dnia dokumenty, zwróciłem
uwagę na pewien szczegół: pan przez cały czas twierdził,

124

że pańska córka Inga została ochrzczona w domu, w Svart-dal... Mówił pan, że stary pastor Rollefsen, mój poprzed­nik, odprawił prostą ceremonie chrztu, ponieważ pańska małżonka umarła w połogu.

Głos pana Svartdala nie brzmiał już tak zdecydowanie, kiedy odpowiedział:

- Ta:a-ak.

Pastor wyraźnie bawił się jego kosztem.

- Otóż ja myślę, że pan kłamał. I przed Bogiem, przed
wszystkimi parafianami, i przede mną!

Kristian Svartdal zbladł.

- O co pastorowi chodzi?

Pastor odwrócił księgę i podsunął ją panu Svartdalowi.

- Czy może mi pan pokazać miejsce, w którym zosta­
ła zapisana data chrztu? Bo ja jej nie znajduję i nie sądzę,
żeby panu się to udało! - W końcu mógł sobie pozwolić na
suchy, triumfujący śmiech.

Kristiana przeniknęła fala gorąca, od stóp po korzon­ki włosów. To wprost niewiarygodne, by pastor odkrył jego tajemnicę! Bo pan Mohr powiedział ptrawdę - ni­gdy żaden kapłan nie położył dłoni na głowie Ingi i jej nie pobłogosławił. Tamtej nocy, kiedy Kristian utracił żonę, nie chciał na to pozwolić, bo uważał, że nie ist­nieje żaden .Bóg. Jaki był sens chrzcić nowo narodzone dziecko, skoro Pan nie przejmował się anii nią, ani jej małą rodziną? Żal i rozgoryczenie sprawiły, że wtedy tak właśnie myślał.

Krew pulsowała w skroniach, kiedy pastor podsuwał mu kościelną księgę. Zmusił go, by czytał tekst w po­szukiwaniu nazwiska swojej córki, a tymczasem wzrok Kristiana nieubłaganie przyciągały daty, związane z Jen­ny... Zostało tam zapisane, kiedy się urodziła... i kiedy umarła...

125

Svartdal krzyknął przeciągle i wyszarpnął księgę z po­żądliwych rąk pastora.

- Czego trzeba, ty wysłanniku diabła, abyś ogłosił,
że Inga zostanie poślubiona Nielsowi Gaupåsowi? - Nie
zwracał uwagi na to, że zwraca się do osoby duchownej,
lekceważąc wszelkie formy grzecznościowe.

Oczy pastora płonęły w bladej twarzy niczym węgle.

- Musi pan wyznać swój grzech przed zgromadzony­
mi w kościele parafianami! Wejdzie pan na ambonę i opo­
wie wszystkim ludziom, że przemilczał pan takie potworne
kłamstwo! Przez te wszystkie lata, panie Svartdal, pozwalał
pan ludziom oraz własnej córce wierzyć, że obejmuje ją ła­
ska boska.

Kristian wpadł we wściekłość.

- Niech mnie diab... jeśli to zrobię! Nikomu nic do
tego, czy i jak moja córka została ochrzczona. I czy w ogóle
została. Nikomu nic do tego, powiadam! - Znowu poszu­
kał w portfelu pieniędzy. Z hałasem rzucił cztery monety
na stół tuż przed haczykowato wygiętym nosem pastora.

Przez chwilę nie było słychać nic prócz świszczących oddechów jego i pastora, który znowu pośpiesznie chował monety do kieszeni sutanny.

126

swoim współparafianom o dziesięcinie i o tym, że część przeznaczona dla biednych ląduje w skrzyniach pastora! Wszyscy się dowiedzą, jak ich pan oszukuje. To pewne jak amen w pacierzu!

Kristian wybiegł z kościoła. Był absolutnie pewien, że pastor nie odważy się już nigdy wspomnieć o jego spra­wie.

Inga stała pochylona nad miednicą, kiedy usłyszała chrzęst żwiru. To domownicy wracali z kościoła. Już? - zdziwi­ła się. Czas minął jej bardzo szybko, zresztą spała trochę, a w domu było tak cicho.

Zobaczyła przez okno/jak Kristoffer i Krister eleganc­
ko zeskakują z wozu i pomagają wysiąść Lov|se i Emmie.
Inga rozsunęła lekko firanki i wyciągała szyję. Szukała
wzrokiem jeszcze jednej osoby. Ale Niels nie przyjechał do
Svartdal. W głębi duszy Inga sądziła, że Niels iuzna, iż wy­
pada mu odwiedzić przyszłą małżonkę w dniu zapowie­
dzi, ale on na szczęście był innego zdania. Nadal czuła jego
suche, spierzchnięte wargi na swoim policzku.. Pośpiesznie
wróciła do łóżka. Nie chciała, żeby ktoś tu przyszedł i zo­
baczył ją półnagą.

Po chwili rozległo się pukanie do drzwi.

- Proszę wejść - powiedziała łagodnie.
W progu stanęła Emma.

127

ła się jeszcze z wahaniem. - Myślę, że powinnaś wiedzieć, Inga, że pastor ogłosił Zapowiedzi twoje i Nielsa... Ojcu udałb się przekonać pastora, żeby to zrobił, chociaż ciebie nie było w kościele.

Inga nie mogła wykrztusić ani słowa.

Emma stała niezdecydowana.

Ukryła twarz w dłoniach. Co ona sobie właściwie wy­obrażała? Czy naprawdę wierzyła, że ślub zostanie prze­sunięty, ponieważ zachorowała w dniu zapowiedzi? Nie, ojciec potrafi zadbać, żeby wszystko poszło zgodnie z pla­nem. Na pewno zapłacił pastorowi, by go skłonić do prze­kazania parafianom tej radosnej wiadomości...

Martin stał zamyślony i przyglądał się zapince w kształcie serca. Z bólem patrzył na tę ozdobę, z którą wiązało się tyle marzeń. Kupił ją dla kobiety, której pożądał. Ale dzisiaj dowiedział się, że... Z przeciągłym westchnieniem włożył broszkę z powrotem do małej szufladki sekretarzyka i za­mknął. Najlepiej usunąć zapinkę sprzed oczu. Bo przecież dzisiaj się dowiedział, że Inga ma poślubić Nielsa Gaupåsa. Pastor już ogłosił zapowiedzi.

Ogarnęło go odrętwienie. Walka o Ingę dobiegła koń­ca. Nigdy jej nie dostanie, jej losem zajmują się potężni mężczyźni. Martin potarł oczy i westchnął. Może mimo wszystko powinien dać zapinkę matce? Z pewnością ucie­szyłby ją taki kosztowny prezent.

Nieoczekiwanie w jego sercu zakiełkował optymizm Nie, niech ten symbol miłości spoczywa sobie w sekre-

128

tarzyku. Pewnego dnia... pewnego dnia w przyszłości może pojawi się okazja, by przypiąć' broszkę, do bluzki Ingi. Któregoś dnia, kiedy Niels już umrze, Inga może być jego.

12

Inga ostrożnie zamknęła wieko drewnianej, malowanej w ludowe wzory wyprawnej skrzyni. Teraz skrzynia była już wypełniona narzutami, obrusami i lnianą bielizną. Kosztowało ją wiele godzin pracy, by przygotować wszyst­ko na ten wielki dzień. Ojciec nie szczędził na niczym, pła­cił za materiały, wełnę i koronki.

Inga nie potrafiłaby powiedzieć, ile razy musiała spruwać : ściegi. Codziennie rano Emma z rozpaczą w oczach staran­nie oglądała to, co Inga uszyła poprzedniego wieczora.

Samo imię tej osoby powodowało, że Ingę przenikał

130

zimny dreszcz. Sprawiało, że pochylała kark i pokornie zaczynała wypruwać to, co uszyła źle. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie mogła sobie pozwolić na żadną fuszerkę. Nie mogła pozwolić na to, by Gudrun zobaczyła, jak nie­udolnie uszyta jest jej ślubna wyprawa.

No, ale teraz, na szczęście, wszystko jest gotowe. Pozo­stała jeszcze tylko suknia ślubna, ale nad nią Emma pracu­je już od jakiegoś czasu. Długo dyskutowały, czy Inga ma pójść do ślubu w stroju ludowym, czy też powinna wybrać prostą, czarną suknię. Wybór padł na czarną suknię z sze­roką spódnicą. Będzie jej można używać jeszcze długo na różne okazje.

Zdenerwowana Emma przewracała oczami.

Inga stłumiła jęk.

131

Ze ściśniętym sercem patrzyła na ojca, który ładował jej rze­czy na wóz. Tych kilka rzeczy, które stanowiły jej własność, ma dzisiaj odjechać do dworu Gaupås. Zostanie tylko łóżko i wyprawna skrzynia, w szafie na ubrania wisi jedynie ślubna suknia i kilka innych rzeczy do codziennego użytku.

Za dwa dni ma zostać poślubiona Nielsowi i nie mog­łaby powiedzieć, że ją to cieszy. Przybędzie niczym obcy ptak do dworu, który jej zdaniem nie zasługuje nawet na porównanie z domem jej dzieciństwa. Pojedzie do Sigrid, która uśmiecha się nieśmiało, do Gudrun, która już jest jej wielkim wrogiem, a na koniec... Zrozpaczona ukryła twarz w dłoniach, by odgonić od siebie dręczące myśli. No i w końcu przyjedzie do Nielsa. Do tego starego mężczy­zny, który zostanie jej mężem, być może też przyjacielem, panem, ale... Inga zadrżała. To Niels będzie tym, który wprowadzi ją w dorosłe życie. Za dwie noce będzie mu­siała leżeć pod nim, naga i obnażona. To jego prawo, żeby robić z nią w łóżku, co zechce.

Inga drżała od wewnętrznego chłodu i mimo woli za­ciskała uda. Boże, nie wiedziała, jak to wszystko wytrzy­ma! Myśl, że ten chuderlawy, łysy mężczyzna będzie na nią patrzył i wykorzystywał jej ciało w najbardziej bezwstyd- . ny sposób, sprawiała, że robiło jej się niedobrze. Wpraw­dzie dotychczas Niels był cierpliwym, miłym człowiekiem, ale przecież Inga nie miała pojęcia o tym, jak będzie się za­chowywał, kiedy zgaśnie światło i znajdą się w małżeńskim łożu. Przecież on może się zmienić nie do poznania...

Serce biło jej ciężko w piersi. Wiedziała, że takimi my­ślami sama siebie straszy jeszcze bardziej, ale nic nie mogła poradzić na to, że te myśli wciąż ją nawiedzały. Inga nigdy nie miała serdecznej przyjaciółki, która mogłaby ją wpro­wadzić w sekrety miłości. Są granice tego, o co można py­tać Emmę, na samą myśl o czymś takim Inga robiła się czerwona ze wstydu. O pewnych sprawach po prostu głoś-; no się nie mówi.

132

Nie zawsze też wolno jej było Słuchać, jak wynajęte do sianokosów dziewczyny ze śmiechem opowiadały sobie nawzajem o chłopakach i podbojach. Z ciekawością po­mieszaną z przerażeniem mówiły, co się dzieje między ko­bietą i mężczyzną. Szybko domyśliła się, że nie zawsze jest to tylko rozkosz i szczęście, bo często te dziewczyny gorzko płakały w objęciach przyjaciółek i ciskały najgorsze prze­kleństwa na podstępnych parobków.

Dotarł też do niej drobiazgowy opis wyposażenia męż­czyzny. Z początku była wstrząśnięta, bo z tego, co podnie­cone dziewczyny opowiadały sobie nawzajem, wynikało, że mężczyzna musi być obdarowany przez naturę niczym dorodny ogier!

Ojciec surowo zakazał, żeby Inga chodziła do końskiej zagrody, kiedy przyprowadzano klacz do ogiera. Ale pew­nego razu Lorang sam odpowiadał za wszystko, bo Kristian musiał pojechać do Holmestrand. Wtedy Inga przyczaiła się za narożnikiem domu, by podglądać. Krew pulsowała jej w ciele, gdy patrzyła, jak ogier rży i staje dęba. I kiedy z wy­trzeszczonymi oczyma siedziała cichutko niczym myszka i patrzyła, jak ogier wdziera się gwałtownie w ciało klaczy, coś się z nią stało. Musiała przyznać, że jeszcze teraz wspo­mnienie tamtych chwil sprawia, że rumieni się płomiennie.

Wydawało jej się, że ogier rozedrze klacz na dwie poło­wy. .. ale zdziwiła się, że klacz stoi zupełnie bez ruchu. Przy­mknęła oczy i chętnie odsunęła ogon, pozwalając, by ogier ją dosiadł. Więc chyba nie sprawia jej to bólu, stwierdziła wówczas Inga.

Emma natychmiast spoważniała.

- Miałam nadzieję, moje dziecko, że pogodziłaś się już
z myślą, iż zostaniesz małżonką Nielsa.

133

Inga westchnęła ciężko, wzięła fartuch i zawiązała go mocno w pasie.

Inga skinęła zamyślona.

Emma milczała. Nie miała nic do powiedzenia.

Niels nie jest w stanie rozpalić we mnie płomienia, my ślała Inga, patrząc bezmyślnie przed siebie. On nigdy nie sprawi, że moje ciało pod jego palcami się otworzy. Czułe, miłosne słowa nigdy nie doprowadzą mnie do rozkoszy.

134

Nagle zobaczyła przed sobą Martina. Przypomnia­ła sobie jego silne ręce, jego jasną czuprynę i zaczepny uśmiech. On, pomyślała i zrobiło jej się gorąco z po­żądania, on mógłby sprawić, że drżałabym z pożądania i tęsknoty...

Wesele miało się odbyć we dworze Gaupås, ale gospo­darz i służba ze Svartdal musieli pomagać. Niels potrze­bował między innymi pomocy do zrobienia długiego sto­łu. Trzeba było wykorzystać wszystkie izby na parterze domu, by dla żadnego z gości nie zabrakło miejsca. Na sto­łach trzeba ustawić,porcelanową zastawę i położyć srebrne sztućce, dom i obejście udekorować brzozowymi gałęzia­mi. To wielkie wyzwanie znaleźć w domu miejsce dla tylu gości, przybywających i z daleka, i z bliska. Tym, którzy mieli do domu dalej niż pół dnia drogi, zaproponowano, by przenocowali w Gaupås. Przygotowaniem odpowied­niej liczby miejsc do spania zajmowała się Gudrun. W nocy po weselu znajomi i nieznajomi muszą spać w tym samym pokoju, ale także Svartdal było przygotowane na przyjęcie gości, którzy chcieliby odpocząć, zanim następnego dnia wyruszą w drogę powrotną do domu.

135

Emma wygładziła ręką obrus i postawiła bukiet z czer­wonych kwiatów koniczyny i białych margerytek na stole.

- Teraz powinnaś iść do łaźni - przerwała rozmyślania Ingi. - Już niewiele godzin pozostało do jutrzejszego po- ranka.

Inga skinęła głową, poszła wolno przez dziedziniec do łaźni. Tam zdjęła ubranie i przez dłuższą chwilę stała naga na podłodze. Włożyła nogi do balii i jęknęła, bo go- rąea woda parzyła jej skórę. Wkrótce jednak oswoiła się z temperaturą, zmęczona osunęła się do wody, która sięga- ła jej aż do piersi. Przytrzymała się krawędzi balii i położy­ła w wodzie na plecach.

Leżała tak długo, rozkoszując się ciszą i spokojem. Go raca woda odprężała ją i Inga zrobiła się senna, wzięła więc myjkę i zaczęła mocno nacierać skórę, by nie zasnąć. Skóra !zrobiła się czerwona, co oznaczało, że jest czysta.

Ostatni dzień wolności, myślała Inga zmęczona. Ju­
tro będzie traktowana jak dorosła kobieta i będzie mu-
siała sprostać odpowiedzialności, jaką to oznacza. Od tej
pory ona będzie musiała podejmować decyzje i dbać, żeby
we dworze w każdej chwili było pod dostatkiem jedzenia
i pracowników, żeby wszyscy wypełniali swoje obowiązki,
Jeśli podejmie jakąś błędną decyzję, cierpieć będzie nie tyl-
ko ona sama, ale wielu ludzi razem z nią.

Droga ze Svartdal do Gaup&s nie jest długa, Inga do-
brze o tym wiedziała, mimo wszystko ta odległość wyda-
Wała jej się trudna do pokonania. Nie będzie mogła wpa-
dać do domu raz po raz, by się poskarżyć, gdyby życie
w Gaupås okazało się trudne do zniesienia. Ojciec z pew-
nością nie zechce o niczym takim słyszeć, a Emma będzie
przekonana, że teraz Inga sama musi radzić sobie z prób-
lemami.

Podniosła się i wyszła z balii, starannie wytarła ocie-kające wodą ciało. Emma chciałaby na pewno pomóc jej najlepiej, jak potrafi, ale nawet ona nie będzie patrzeć ła-

136

skawym okiem na.to, że Inga; przychodzi tylko po to, by się skarżyć.

Wystawiła głowę z łaźni i zadrżała.

Na dziedzińcu wiał zimny wiatr.

Gudrun pochyliła się poufale do Sigrid. Były w kurniku, gdzie obie zbierały jajka, z których zostanie zrobiony omlet na weselny obiad.

- Sigrid...

Sigrid postawiła na ziemi koszyk z jajkami i zdumiona spoglądała na starszą siostrę. Nieczęsto Gudrun zwracała się do niej tak bezpośrednio.

- O co chodzi?

Przelotny uśmiech pojawił się na twarzy Gudrun.

- Czy myślisz... - zaczerpnęła powietrza i dokończyła
to, co chciała powiedzieć: - Czy myślisz, że w nas wszyst­
kich czai się morderca?

W kompletnym przerażeniu Sigrid wypuściła jajko z rak. Spadło i rozbiło się o ziemię. Żółtko rozmazało się, została tylko duża plama. Cóż to za niewiarygodne py­tanie? Nie była przygotowana na coś takiego, miała wra­żenie, że siostra potrzebuje pomocy w jakiejś zwyczajnej sprawie.

Ostatnie słowa sprawiły, że Sigrid zadrżała.

- Odebrać drugiemu człowiekowi życie... czy ty rozu-

137

miesz, co to właściwie oznacza? I jakie prawo ma człowiek, by wydawać sąd nad swoim wrogiem?

Gudrun, stała wyprostowana jak struna, skrzydełka nosa jej pobielały, a oczy były szeroko otwarte z gniewu.

- Uważam - zaczęła stanowczym głosem - uważam,
że w głębi duszy każdego z nas czai się morderca. Jeśli znaj­
dziemy się na skraju przepaści i nie będziemy mieli innego
wyjścia... niż zabić...

Nagle gwałtowny podmuch wiatru otworzył drzwi do kurnika i uderzył nimi o ścianę. Kury na grzędzie rozgdaka-ły się przestraszone. Sigrid pobiegła do wejścia i zamknęła drzwi na haczyk. Miała wrażenie, że czyjaś lodowata dłoń pogłaskała ją po plecach. Była roztrzęsiona. Odwracała się powoli.

- Dlaczego ty mnie o to pytasz, Gudrun? Dlaczego tak
bardzo chcesz wiedzieć, czy każdy człowiek jest w stanie
zabić?

Czekała na odpowiedź, a tymczasem jej ciało wypełniał dotkliwy chłód. Pojawiał się w okolicy serca i rozchodził po całym ciele w dół do palców stóp i w górę po czubek głowy. Z drżeniem otuliła dokładniej chustką swoje chude ramiona.

Gudrun odwróciła głowę. Z profilu jej nos wydawał się bardzo ostry. Wargi wyginały się w pogardzie.

- Trudno powiedzieć, co się od tej pory będzie działo
wGaupås.

Sigrid splotła ręce w nadziei, że jej ciało odzyska ciepło. Serce zaczęło bić szybciej z niepokoju. Wyszeptała bezbar­wnie:

- Od tej pory? Nie rozumiem, co masz na myśli,
ale mam nadzieję, że to nie ma nic wspólnego z Ingą... ty
nie możesz... Gudrun, moja kochana, nie możesz budzić
w sobie zła! Nie możesz jej zamordować, słyszysz? - Ogar­
nął ją paraliżujący strach na myśl o tym, co siostra może
wymyślić.

138

Tymczasem Gudrun uśmiechnęła się szeroko. W jej oczach pojawił się blask,

- Nie jestem głupia, Sigrid! Każda decyzja, jaką podej­mę, będzie mieć konsekwencje. Tyle jestem wstanie zrozu­mieć. Ale jakiś pech... jakiś całkiem niewinny wypadek... tylko tyle, by Inga zrozumiała, kto tutaj ma władzę.

Sigrid stała, jakby przymarzła do ziemi. Siostra ukazała jej całkiem dotychczas nieznaną stronę. Groźną i złą stro­nę. Sigrid nie mogła zrozumieć, po kim ona to odziedzi­czyła...

13

Inga: ocknęła się, bo usłyszała, że na dole ktoś wchodzi do domu bocznymi drzwiami.

Boże drogi, pomyślała zakłopotana i spuściła nogi z łóż­ka. Przez chwilę siedziała tak, zdumiona.. Chyba nie zaspa­ła? Nie, nie zaspała. W domu panowała cisza, dopiero za­czynał się brzask.

Nagle zwróciła uwagę na jakiś gałganek, leżący na jej panieńskiej skrzyni. Co to może być? Przedtem nic tam nie leżało. Zanim się umyła i położyła do łóżka, powiesiła na drzwiach szafy swoją ślubną suknię. Resztę ubrań, które przedtem znajdowały się w szafie, spakowała wczoraj wie­czorem i włożyła do skrzyni.

Na palcach podeszła do skrzyni, żeby zobaczyć, co to takiego. Wyglądało, że to resztka materiału od sukienki, tej nowej, czerwonej sukienki, którą ojciec kazał dla niej uszyć. Zaciekawiona podniosła zawiniątko w górę. Było ciężkie! I coś pobrzękiwało, kiedy ścisnęła zawiniątko w ręce.

Rozwinęła materiał.

- Rany boskie! - jęknęła wstrząśnięta. Pośpiesznie po-

1 140

deszła do okna, by lepiej widzieć w szarym świetle poranka. Nagle przypomniała sobie słowa ojca: „Już ja się postaram, żeby ta czarna ślubna suknia różniła się od zwyczajnego ubrania. Możesz być pewna!" No i oto jest dowód.

Wstrzymując dech, wyjęła naszyjnik, który leżał sta­rannie owinięty w aksamit. Ozdoba mieniła się, Inga była pewna, że nigdy nie widziała tak pięknego naszyjnika. Zo­stał on wykonany z ołowianych prostokącików. Ołów mie­nił się niczym srebro. Przysunęła naszyjnik bliżej do oczu i stwierdziła, że na każdym prostokącie została wygrawe­rowana piękna róża. Cały naszyjnik złożony był z ponad dwudziestu takich elementów. -

Ale w zawiniątku było coś jeszcze. Oniemiała z podzi­wu, uniosła w górę ozdobę, bardzo podobną do naszyjnika. To też zostało zrobione z takich samych elementów, wyda­wało się jednak dłuższe. Inga potrzebowała trochę czasu, by pojąć, że to jest pasek, stanowiący komplet z naszyjni­kiem.

Musiała usiąść, po prostu nogi nie chciały jej dźwigać. Nie mogła uwierzyć, że ojciec ofiarował jej takie wspaniałe ozdoby! Więc ona rzeczywiście będzie mogła kroczyć god­nie przez kościół, mając tę wspaniałą biżuterię przy szyi i w pasie?

Siedziała wciąż z ozdobami w rękach, gdy do pokoju wkroczyła Emma.

Emma klasnęła w ręce.

- Jakie to piękne! Twój ojciec chce pewnie, żebyś to
dzisiaj na siebie włożyła.

Inga opuściła ramiona i westchnęła ciężko.

- I tak zrobię. Dla świętego spokoju.

141

- Jak dobrze wiedzieć, że naszyjnik będzie znowu uży
wany - szepnęła Emma.

Inga zmarszczyła brwi.

Inga nie do końca zrozumiała. Czy ten naszyjnik to sta­ra rodzinna ozdoba?

- Kiedy?

Emma z drżeniem wciągnęła powietrze.

Czule pogłaskała koniuszkami palców naszyjnik. Wy­dawało jej się, jakby część duszy tej kobiety, której nigdy nie widziała, została zamknięta w delikatnej ozdobie. Nie­oczekiwanie poczuła się jakby bliżej matki. Mimo że jej nie, znała, poczuła, że rodzinne więzi zostały wzmocnione.

- Będę nosić ten naszyjnik z dumą... na cześć;
mamy -. wyszeptała wzruszona. - Jestem... łagodnie mó­
wiąc, jestem wzruszona, że ojciec się tak dla mnie wykoszto4
wał... nigdy nie sądziłam, że zechce oddać mi coś, co nale
żało do kobiety, którą kochał. Przez całe dzieciństwo wciąż
musiałam pamiętać, że on mnie nienawidzi, ponieważ sta­
łam się przyczyną śmierci mamy, a teraz... a teraz dziedzi­
czę największy znak ich miłości. Tę ozdobę matka miała
na sobie w ich najszczęśliwszym dniu. Co przeżyje ojciec,
kiedy zobaczy ją na mojej szyi? Czy będzie to niczym nóż
w jego serce? Mój widok z pewnością wywoła w nim za
równo szczęśliwe, jak i smutne wspomnienia... - Ing j
przyłożyła naszyjnik do piersi i głaskała go czule, a łzy pó»

142

jawiły się w kącikach jej oczu. Kiedy zriowu spojrzała przed siebie, spostrzegła, że stara służąca też ociera oczy.

Emma machnęła ręką, jakby chciała skierować rozmo­wę na inny temat. Na coś, co nie budzi aż tylu emocji.

- Teraz musimy rozpleść twoje warkocze - powiedzia­ła niecierpliwie. - Jestem bardzo ciekawa, czy włosy się ładnie skręciły.

Inga ostrożnie odłożyła ozdoby i niechętnie poddała się zabiegom, które miały przystroić ją do ślubu.

Inga siedziała za plecami ojca, kiedy powóz jechał wolno przez wieś. Ojciec miał na sobie czarny garnitur i białą ko­szulę. Jego gęste, czarne włosy zostały starannie uczesane na mokro. W czasie podróży nie zamienili ze sobą nawza­jem ani słowa.

Kristian przeszedł sam siebie. Powóz lśnił czystością, wypolerowane okucia mieniły się w słońcu. Nie szczędził też na niczym, co dotyczyło koni. Zostały starannie wy-szczotkowane, tak że można się było w nich przeglądać. I nie tylko dwa konie ciągnęły powóz, aż cztery kruczo­czarne konie szły noga w nogę wysypaną żwirem drogą.

W drugim powozie siedzieli Krister, Kristoffer i Sorine. Na końcu jechała służba własnym wozem. Sześć karych koni ze Svartdal ciągnęło te trzy powozy. Kristian chciał pokazać mieszkańcom wsi, że w Svartdal panuje dostatek.

Chmury kurzu nad wszystkimi drogami świadczyły, że bardzo wielu ludzi wybiera się do kościoła. Miało się wrażenie, że wszyscy okoliczni mieszkańcy chcą być świad­kami jej ślubu z Nielsem. Inga głęboko wciągała powietrze. Przerażał ją sam ślub, ale też ciekawskie spojrzenia ludzi. Nie będą mieli mi nic do zarzucenia, pomyślała, unosząc dumnie głowę. Włosy były pięknie upięte, nikt nie mógł też narzekać ani na suknię, ani na ozdoby.

Emma potrzebowała mnóstwo czasu, żeby upiąć włosy

143

dokładnie tak, jak chciała. Grzywkę i część włosów z przo­du ułożyła w piękne loki i zamocowała je szpilkami; Reszta włosów, lekko kręconych na końcach, swobodnie spływała na plecy.

Na ślubną suknię Inga narzuciła dużą chustkę. Zdejmie ją przed wejściem do kościoła. Nie chciała pokazywać ani stroju, ani ozdób, zanim nie stanie na kościelnej podło­dze.

Poczuła ssanie w żołądku, kiedy ojciec zatrzymał ko­nie na wzgórzu przed kościołem. Aż się roiło od ludzi! Jak w półśnie Inga dostrzegała mijające ją znajome i niezna­jome twarze. Byli tu ludzie z najbliższych dworów: 0vre i Nedre Gullhaug.

Kiedy powóz się zatrzymał, przełknęła ślinę i lekko uniosła suknię, żeby wysiąść. Niels podszedł do niej i ele­gancko podał jej rękę. Nie chcę tej twojej ręki, przemknęło jej przez myśl, wiedziała jednak, że wszyscy gapią się na nią z ciekawością. Nie może robić żadnych scen. To by było straszne i dla niej samej, ale też dla Nielsa i ojca.

Pastor wszedł do kościoła i goście powoli ruszyli za nim.

Ja nie chcę, ja nie chcę, powtarzała Inga w duchu, ale nie stawiała oporu. Zdjęła tylko z ramion długą chustkę i sta­nęła u boku Nielsa. Ponieważ Niels był Wdowcem, więc po­stanowiono, że to on, a nie ojciec Ingi, będzie jej towarzy­szył w drodze do ołtarza. Gdy byli już gotowi ruszyć przed siebie, zagrała muzyka.

Nad głowami zgromadzonych przeszedł szum, kiedy Niels wziął narzeczoną za rękę i poprowadził ją do ołtarza. Ona przymknęła oczy i szła posłusznie przy nim. Nie chcia-5 ła niczego widzieć ani słyszeć, nie chciała być prowadzo­na do ołtarza, ale nogi nie chciały jej słuchać. Szumiało jej w głowie, gdy krok po kroku zmierzała na miejsce kaini. Bo takim miejscem wydawał jej się teraz ołtarz. To miej­sce kaźni, w którym będzie musiała złożyć w ofierze swoje

144

młode życie oraz cnotę mężczyźnie, którego riigdy nie po­kocha.

Kiedy kroczyła przed siebie, słyszała, że ludzie szepczą między sobą:

- Wspaniałe... patrzcie na te ozdoby... patrzcie na te
piękne włosy!

Emma też podziwiała ją ze łzami w oczach, zanim Inga opuściła sypialnię.

- Jesteś jedną ze Svartdalów - powiedziała z dumą,
pociągając nosem. - Jesteś szalona, piękna i samodzielna.
Wielu mężczyzn będzie zazdrościć Nielsowi takiej narze­
czonej!

Nagle Niels przystanął. Inga otworzyła oczy i stwierdzi­ła, że stoją przed pastorem. Opadła na kolana.

Słońce stało wysoko na niebie, kiedy tłum ludzi wyszedł na świeże powietrze i gapił się bezlitośnie ha Ingę. Ona unios­ła rękę, by osłonić oczy przed słońcem.

Jest oto zamężną kobietą.

Niewiele zapamiętała z samego ślubu. Wszystko wy­dawało się jakby pogrążone w szarej mgle. Mimo to ja­koś zdołała odpowiedzieć na wszystkie pytania. Raz Niels mocno ścisnął jej dłoń i Inga zrozumiała, że chce ją wy­rwać z tego oszołomienia, w które popadła.

Kristian podszedł do pary młodej. Niels chwycił go roz­radowany za rękę.

Dziękuję ci za najpiękniejszą narzeczoną w para­fii.

Kristian nadal trzymał go za rękę, ale był blady z wraże­nia. Chrząknął, a potem powiedział:

- Och, to ja ci dziękuję... Niels. - Słowa padały dziw­
nie wolno.

Ojciec przeniósł wzrok na Ingę, a ona poczuła chłód w sercu. Patrzył na nią z czymś, co przypominało rozpacz.

145

Nie, teraz oszukuje sama siebie. Czy to wyrzuty sumienia rysują się na jego twarzy? Nie, myślała zdumiona, ale nie potrafiła powiedzieć, co takiego go dręczy.

Ojciec podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu. Wpatrywał się w nią jakoś dziwnie. Inga była skrępowana tym, że ojciec patrzy jej w oczy.

- Dziękuję, ojcze - wyjąkała. - Dziękuję za ozdoby. Zwłaszcza za naszyjnik.

Ojciec nie odpowiedział. Lewą ręką przetarł czoło i nagle Inga dostrzegła, jak bardzo on cierpi. Oczy mu się szkliły. Zdjął rękę z jej ramienia i przygarbiony po­wlókł się w dół.

Kristian stał ze złożonymi rękami przy grobie Jenny. Nadal, po tylu latach, odczuwał ból w sercu na myśl o tym, że tu­taj... tutaj leży kobieta, którą tak bardzo kochał. Za każdym razem, kiedy był w kościele, jakaś przemożna siła pchała go do miejsca, w którym została pochowana Jenny. Paro­krotnie zdarzyło się, że czuł, iż nie zdoła odwiedzić gro­bu, bo za bardzo cierpiał. Wtedy przez resztę dnia dręczyła go tęsknota, jej dobra twarz w kształcie serca pojawiała się nieustannie w jego pamięci. Za każdym razem, kiedy od­jechał, nie odwiedziwszy jej grobu, wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju.

Emma bezszelestnie stanęła przy jego boku. Nie powie­działa ani słowa, ale smutny uśmiech błąkał się po jej war­gach.

Staliśmy tak oboje wielokrotnie, pomyślał Kristian z wdzięcznością. W ciągu pierwszych tygodni i miesięcy po śmierci Jenny nie był w stanie odwiedzać jej grobu. Wi­dok kamienia z jej nazwiskiem sprawiał mu fizyczny ból. Kamień był świadectwem katastrofy, która go dotknęła. Emma zmuszała go, by przyjął do wiadomości straszną

146

prawdę. Zdecydowanie przekonywała go że musi przywyk­
nąć do widoku grobu, i z czasem..... nie mógłby powiedzieć,
że cierpienie złagodniało, ale w końcu jakoś pogodził się
z losem. Wspomnienia były nadal bolesne, ale mógł z tym
żyć. ... ''. .

- Ludzie gromadzą się na weselne przyjęcie - oznajmi­
ła Emma. - - Większość wygląda na szczęśliwych. Właści­
wie wszyscy, z wyjątkiem Ingi i ciebie.

Kristian naprężył się.

Kristian zirytowany prychnął przez nos, ale zaraz się opanował. Nie chciał się z nią kłócić przy grobie Jenny, Z udanym spokojem powiedział:

- Ja niczego nie odgrywam. Jesteik tym, kim jestem.
Nikim innym.

-Daj Boże, żeby tak było - wyrwało się Emmie. - Dla­czego więc jesteś taki smutny, Kristian, w taki dzień jak dzisiaj? Przecież wydałeś własną córkę za swojego najlep szego przyjaciela.

Kristian wzburzony machnął rękami.

Emma mówiła dalej:

- Żałujesz tego. Żałujesz, że Inga została wydana za
Nielsa. Dopiero teraz zdałeś sobie sprawę, w jakim uczu­
ciowym więzieniu ta dziewczyna będzie żyć, ale ty, dumny

147

i bezkompromisowy człowiek, nigdy się do tego nie przy­znasz!

Kristian poczuł ból w sercu. Wybór męża dla Ingi drę­czył go od dawna, nigdy jednak nie przyznał się do tego nawet sam przed sobą. I oto teraz Emma wypowiedziała głośno to, o czym myślał. Skulił się.

Emma popatrzyła na niego ostro.

, - Ty się przecież nigdy nie przejmowałeś tym, co lu­
dzie we wsi gadają. Bardzo się nawet cieszyłeś, jeśli krążyły
różne plotki, a ludzie ze wsi nie mieli odwagi cię o nie za--
pytać. . . i

- Ja... - Kristian winien był jej odpowiedź.
Emma mierzyła go wzrokiem.

- Dotrzymałem pierwszej obietnicy, którą złożyłem,
Emmo. Nikt nie może mi zarzucić, że się z tęgo wycofa­
łem!

Emma uklękła przy grobie i zaczęła wyrywać chwasty.

- Nie, wycofać się nie mogłeś, ale mogłeś stworzyć In­
dze, swojej córce, lepszy los. Myślę, że Jenny by tego chcia­
ła.

Kristian z rozpaczą w oczach przygładził ręką włosy.

- Dotrzymałem tef pierwszej obietnicy, Emmo, obiet-

148

nicy najważniejszej z tych dwóch, które złożyłem. Przysię­gałem przy grobie Jenny, że Inga nigdy, w żadnych okolicz­nościach, nie będzie mieszkać pod jednym dachem z kimś z rodziny Storedal. Laurens zawiódł Jenny kiedy go naj­bardziej potrzebowała, i nie ma mowy, żeby moja córka -miała doznać czegoś podobnego ze strony tego... wstręt­nego człowieka. I teraz temu zapobiegłem.

Emma westchnęła ze smutkiem.

- Zapobiegłeś przez wydanie jej za mąż za Nielsa, tak.

Kristian nie był w stanie dłużej znosić jej aluzji. Od­wrócił się i odszedł. Teraz orszak weselny może wyruszyć do Gaupås, a on będzie świadkiem tego, że Inga i Niels są traktowani jak prawowici małżonkowie.

Pokoje w Gaupås pięknie udekorowano z okazji wesela. Inga była niemal wzruszona, ale nie powiedziała nic na ten temat, kiedy podeszła do niej Gudrun. Gudrun nie wita­ła jej jak nowej gospodyni dworu, ale też Inga się tego nie spodziewała.

Stała skrępowana i niepewna przy końcu stołu. Hedvig z 0vre Gullhaug podeszła do niej ze słodziutkim uśmiesz­kiem. Oczy błyszczały jej z samozadowolenia, bardzo wy­soko zadzierała nosa.

Hedvig poufale położyła jej rękę na ramieniu.

- I jakie to uczucie - w jej głosie drżał źle skrywa­
ny triumf - jakie to uczucie zostać żoną starego Nielsa
Gaupåsa?

Inga zaczerwieniła się ze złości.

- Nie wiem - odparła sucho. - Zostałam poślubiona
dopiero jakąś godzinę temu!

Hedvig zamrugała, ale miała dość rozsądku, żeby się

149

wynieść. Indze zrobiło się gorąco ze złości. Hedvig nie po­wstrzymała się, żeby jej nie wytknąć, że wyszła za mąż za starego człowieka, sprawiała przy tym wrażenie, że świetnie się tym bawi. Nie oczekuję współczucia, wściekała się Inga w duchu, ale, do diabła, ludzie mogliby mieć trochę zrozu­mienia! Kobiety powinny mnie raczej wspierać w trudnym położeniu, ale nie, one uważają, że lepiej jestszeptać i chi­chotać nad moim losem.

Goście siadali do stołu, a ona wciąż nie mogła się uspokoić. Niels wskazał jej miejsce obok siebie, zaczer­wieniony, z kroplami potu na czole. Ostrożnie objął ją w talii, przyciągnął do siebie i wąchał jej włosy. Inga ze­sztywniała, siedziała niechętna, szybko jednak się od­prężyła. Przypomniała sobie słowa Emmy, że powinna być uległa wobec Nielsa. Przynajmniej dzisiaj nie może go rozgniewać ani zirytować. Za wszelką cenę nie wol­no dopuścić, by gniew Nielsa skierował się przeciwko niej.

Spostrzegła, że wielu gości bawi widok przytulającego ją męża. Spuściła wzrok, wpatrywała się w blat stołu i prze­klinała w duchu siarczyście. Na szczęście Niels puścił ją dość szybko.

Na weselny obiad podano typowe chłopskie dania: pieczoną szynkę, omlet i kaszę ze śmietaną. Inga czu­ła mdłości, lecz mimo wszystko zjadła odrobinę szyn­ki i omleta. Była w stanie przełknąć jedynie kilka łyżek kaszy. Słyszała szum głosów unoszący się nad stołem, ale słów nie zdołała rozróżnić.

Nie chciała się rozglądać, ale kiedy ogarnęła wzrokiem gości, widziała, że jedzą z wielkim apetytem. Nagle zwróciła uwagę na Gudrun, która siedziała kilka miejsc dalej w prawo. Gudrun unosiła łyżkę do ust, ale zatrzymała się w pół drogi. Siedziała nieruchomo i gapiła się na Ingę. Inga też zaczęła jej się przyglądać zdumiona, ale Gudrun nie odwróciła wzroku. Jej oczy błyszczały taką złością, że Inga jęknęła. Nagle Gudrun

150

zaczęła dygotać, jakby przeniknął ją lodowaty dreszcz. Inga zmarszczyła brwi ze zdziwienia. Go się z tą Gudrun dzieje? Dlaczego się tak trzęsie? Może jest chora?

Gudrun płakała, pomyślała Inga zmęczona. Ma wyraź­nie zaczerwienione oczy. Czy to naprawdę takie straszne mieć mnie za macochę? Nagle drgnęła, nigdy dotychczas nie zdawała sobie sprawy z faktu, że będzie macochą Gu­drun i Sigrid. To odkrycie napełniło ją lękiem. Mogła sobie jedynie wyobrażać, jakie to musi być upokarzające dla Gu­drun mieć macochę młodszą od siebie.

Inga nie miała odwagi znowu spojrzeć w tamtą stronę. Było coś w tym szarym, twardym spojrzeniu tamtej, co na­pełniało ją zimnym lękiem...

Sigrid zerkała na siostrę. Gudrun ściskała widelec i nóż w rękach, a we wzroku, który kierowała w stronę młodej pary, było tyle goryczy...


Z wolna Gudrun zdołała odwrócić wzrok od młodej pary, pochyliła się ku siostrze i wyszeptała:

- I nic miłego też nie mam na myśli, jeśli chcesz wie­
dzieć! Miałam nadzieję, że zdołam przekonać ojca, by zre­
zygnował z tego nieszczęsnego pomysłu kolejnego małżeń-

151

stwa. Tłumaczyłam mu i przymilałam się, ale teraz nie ma już odwrotu...

Wstrząśnięta Sigrid przyglądała się czerwonym, zapła­kanym oczom Gudrun. Gudrun zaciskała ręce na krawędzi stołu tak, że palce jej pobielały.

- Kiedy nareszcie zrozumiałam, że ojciec zamierza tu­
taj sprowadzić Ingę Svartdal, nie mogłam uwierzyć, że to
prawda!

Sigrid zebrała się na odwagę.

Sigrid poczuła się urażona tą wymówką.

Gudrun spojrzała na nią pogardliwie.

- Ty niczego nie rozumiesz, Sigrid. Niczego. Nie poj­
mujesz, jak on zdradził nas... mnie.

Sigrid udawała, że już jej nie słucha. Kiedy Gudrun jest w takim wojowniczym nastroju, nie ma sensu jej przekonywać, że zbyt pochopnie ocenia ludzi. Było jas­ne, że Gudrun postanowiła, iż nie polubi Ingi, więc tak

152

będzie. Czasami Sigrid myślała, że to głupie ze strony niezadowolonej siostry, bo Inga sprawia bardzo sym­patyczne wrażenie. Panna młoda dzisiaj wprawdzie się specjalnie nie uśmiechała, ale Sigrid rozumiała, że ona wcale nie chciała wychodzić za mąż do Gaup&s. Uff, nie będzie tej Indze lekko, pomyślała Sigrid udręczona, ale ona przynajmniej spróbuje zrobić wszystko, co moż­liwe, by nowa żona ojca czuła się tu jak najlepiej! A Gu­drun niech sobie mówi i robi, co chce!

- Ojciec jest... egoistycznym głupcem - wymamrotała Gudrun wojowniczo. - Ale dostaną za swoje, i on, i ona! Zwłaszcza Inga...

Sigrid nie była w stanie dłużej słuchać wybuchów sio­stry, wzięła więc kieliszek, kiedy goście zaczęli wstawać. Są sympatyczniejsi ludzie niż Gudrun, ludzie, z którymi moż­na porozmawiać.

Po obiedzie ludzie wyszli do ogrodu. Większość miała ochotę odpocząć. W kuchni służące biegały jak w ukropie, by posprzątać ze stołów, pozmywać i przygotować, co trze­ba, do deseru. Miały mnóstwo zajęcia choćby z pokroje niem i ułożeniem ciasta na tacach oraz przygotowaniem odpowiedniej ilości kawy.

Inga pragnęła uciec od bezsensownego gadania ze
wszystkimi nieznajomymi, ucieszyła się więc, kiedy Emma
stanęła obok niej. Stara służąca była zdyszana i dziwnie za­
niepokojona: /

- Oprowadź mnie po gospodarstwie, pokaż mi wszyst­
ko - poprosiła i pociągnęła Ingę, zanim ta zdążyła odpo­
wiedzieć.

Emma zatrzymała się nad stawem i spoglądała w stronę spokojnej wody.

- Jak tu pięknie - westchnęła, wyciągając w rozma­
rzeniu ręce ku wodzie. W koronach drzew nad brzegiem

153

wody szumiał lekko wiatr, liście wygrywały swoją melo­dię. Jakiś ptak zerwał się z gałęzi z przenikliwym krzy­kiem.

Emma nie wyglądała na szczególnie zainteresowa­ną rozmową. Spoglądała natomiast w stronę domu, gdzie goście śmiali się i żartowali. Inga miała wrażenie, że Emma czegoś się lęka. Nie mogła tylko zrozumieć, czego.

Inga miała wrażenie, że Emma chce coś powiedzieć, nagle jednak usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu. Wstrzy­mała dech.

Głos należał do Nielsa. Teraz brzmiało w nim znie­cierpliwienie.

Inga stała jak wrośnięta w ziemię. Miała ochotę pobiec w stronę męża, ale coś ją przed tym powstrzymywało. Jeśli Niels chce ze mną porozmawiać, pomyślała zakłopotana, to sam musi mnie znaleźć.

Za chwilę Niels przybiegł zdyszany.

Nikt nie odpowiedział. Inga uniosła dłoń, by zasłoni !

154

oczy od słońca i lepiej przyjrzeć Się niezńajotnetou. Był to rosły mężczyzna o siwych włosach i miał łagodną twarz.

Inga dygnęła. Siwowłosy pan ukłonił jej się elegancko, spostrzegła, że jest ubawiony. Stali blisko siebie. Zanim Inga zdążyła się zorientować, co się dzieje, mężczyzna po­chylił się nagle ku niej i pogłaskał ją lekko po policzku. Od­skoczyła, oniemiała i zdumiona jego nieoczekiwanym za­chowaniem.

- Jesteś tak strasznie podobna do swojej matki - wes­
tchnął.

Inga najpierw poczuła narastający gniew, że człowiek, który jej nie zna, pozwala sobie na Coś takiego, ale teraz spojrzała na niego zaciekawiona. Gniew ustąpił, bo miała nadzieję, że tu uzyska więcej informacji o swojej matce.

- Strasznie? Czy to grzech? - spytała rozczarowana.
Siwowłosy pan patrzył teraz rozbieganym wzrokiem.

Znowu jej pytanie pozostało bez odpowiedzi, a milczenie bardzo ją niepokoiło. Bliska desperacji spytała zuchwale:

Podał jej rękę na powitanie, a Inga ją przyjęła. Przenik­nął ją dreszcz. W takim razie to musi być ojciec Martina!

- Storedal - powtórzyła, jakby smakowała to sło­
wo. - Svartdal graniczy z waszą posiadłością - wyszeptała
bardziej do siebie niż do niego. - Powinnam była poznać
cię wcześniej.

W głosie Laurensa brzmiała jakaś ponurą nuta, kiedy jej odpowiedział.

- Ją też tak uważam! - jego uśmiech zgasł. - Jakbym
widział Jenny - jęknął zrozpaczony Oczy zaszkliły mu się
łzami, kiedy odwrócił się i odszedł.

Inga uniosła brwi. Stwierdziła, że zaczyna być zmęczo­na panującym hałasem, wszystkimi gośćmi i wszystkimi pytaniami, na które nie otrzymuje odpowiedzi. W ostat-

155

nim czasie moje życie składa się przeważnie z nierozwiąza­nych zagadek i pytań, uznała.

- Kim on właściwie jest? - stanęła obok Nielsa- -1 dla­
czego po prostu sobie poszedł?

Niels nie zdążył odpowiedzieć, bo przed nimi ukazał się Kristian Svartdal. Inga stwierdziła z daleka, że ojciec jest wściekły. Pokręcił głową i wpił gniewne spojrzenie w Niel-sa.

- Czy tó było konieczne?

Niels skulił się lekko, słysząc głos Kristiana, ale zaraz się wyprostował.

- Chciałbym ci przypomnieć, Svartdal, że Laurens jest
moim przyjacielem. Nie możesz żądać, żeby Inga go nie
poznała. Teraz ona jest moją żoną.

Skrzydełka nosa Kristiana pobielały. Mięśnie twarzy się naprężyły. Już miał powiedzieć coś raniącego, ale zrezyg­nował. Ciężko ruszył w stronę weselnych gości.

Jeśli nawet dotychczas Inga nie była oszołomiona tą całą sprawą, to teraz musiała być. Miała wrażenie, że każdy człowiek, którego spotyka, wplątuje ją coraz bardziej i bar­dziej w tę sieć, jakby była motylem zaplątanym w przędzę pająka.

Niels pomachał ręką do innego swojego znajomego, ale Inga stała pogrążona we własnych myślach. Słyszała głos męża, jakby docierał do niej z daleka, ale wpatrywała się uparcie w ziemię.

- Musisz przywitać się z kimś jeszcze. Z dziedzicem są­
siedniego dworu.

Co ten Niels powiedział? Inga podniosła wzrok. Pod­skoczyła ze zdumienia i musiała bardzo nad sobą pano­wać, żeby nie jęknąć. Przed nią stał Martin. Martin Store-dal - najstarszy syn największego wroga jej ojca...

14

W tym samym momencie, gdy zerknęła w bok i zobaczyła, że stoi przed nią mężczyzna ze snów, Inga była zgubiona. Wiedziała z całą pewnością, że od tej chwili będzie tęsknić za synem Laurensa Storedala. Tęsknota zakiełkowała w niej już tamtego wieczora, kiedy spotkała go w lesie, a po nie­szczęściu z ojcem znacznie się umocniła. To jego imię Inga będzie szeptać w nocy, kiedy sen nie zechce przyjść albo życie okaże się zbyt trudne. To o tym mężczyźnie będzie myślała, kiedy Niels zapragnie wziąć ją do swojego łoża.

Jakie to okropne! Nie odezwała się ani słowem, na szczęście jednak Niels nie przestawał mówić:

Inga delikatnie uniosła suknię i dygnęła.

- Już mi o tym mówiono. Ja się nazywam Inga Svart-
dal... Gaupås - poprawiła szybko.

On uśmiechał się do niej tajemniczo.

- Już się przecież kiedyś spotkaliśmy, prawda?

157

Ogarnęła ją szalona radość, lecz także skrępowanie, kie­dy jakieś roześmiane towarzystwo odprowadziło Nielsa na bok. Przyjechało mnóstwo jego krewnych i wielu pragnęło złożyć mu życzenia szczęścia.

Kiedy zostali sami, stali w milczeniu. Inga źle znosiła tę ciszę, ale w głębi duszy pragnęła przecież być z nim sarn na sam. Oczywiście wszędzie kręciło się mnóstwo ludzi, • ale ona nie przejmowała się nikim prócz niego.

- Może przejdziemy się trochę nad staw? - spytał Mar­
tin łagodnie i wziął ją pod rękę.

Indze zakręciło się w głowie. Nigdy przedtem nie prze­żyła czegoś takiego. Nogi miała ciężkie i zwiotczałe, była więc wdzięczna, że Martin trzyma jej ramię.

Po drodze nad wodę zobaczyła Emmę. Stara służąca rozmawiała z jakimiś innymi kobietami i odprowadzała ją wzrokiem, Inga pomachała do niej lekko. Przyszłaś za póź­no, przyszłaś za późno, nuciła sobie w duchu.

- A więc jesteś teraz panią Gaup&s... - głos Martina
był delikatny i lekko drżał, kiedy zatrzymali się pod brzo
zami nad stawem.

Zanim Inga zdążyła się zastanowić, powiedziała gwał ? townie:

- Och, bądź tak miły i nie przypominaj mi o tym! - W tej
samej sekundzie pożałowała wybuchu, ale wypowiedzią
nych słów nie mogła już cofnąć.

Wyglądało na to, że Martin jest zaskoczony.

- A ty nie chciałaś? Słyszałem, że przyjęłaś oświadczy­
ny Nielsa.

158

Inga skrzywiła się.

Martin podszedł bliżej. Wdychała jego zapach i czuła ciepło jego skóry przez cienki materiał sukni.

- Ale... - powtórzył, jakby chciał, by mówiła dalej.
Inga poruszyła głową przecząco.

- Dlaczego ludzie wierzą, że młode dziewczyny z włas­
nej woli wychodzą za mąż za mężczyzn, którzy mogliby
być prawie ich dziadkami?

Martin gwizdnął cicho.

W tych ostatnich słowach zawarła całą powstrzymywa­ną dotychczas rozpacz i rozgoryczenie.

Niski głos Martina dźwięczał w jej uszach jak pieszczota:

- Uważam, że to źle, że nie chciałaś wyjść za mąż za
Nielsa Gaupåsa, a mimo to...

Inga wyprostowała plecy i powiedziała bezbarwnym głosem:

159

- Teraz jest już za późno. Na wszystko jest za póź­
no - smutno spoglądała w stronę wsi. W licznych dworach
wciągnięto flagi na maszt dla uczczenia Nielsa i jej. Czer-
wono-biało-granatowe flagi zwisały wzdłuż masztów. Ani
jeden powiew wiatru nimi nie poruszał.

Jaskółka zleciała z góry tuż nad powierzchnię wody i zła­pała w locie jakiegoś owada. Ptak zamachał skrzydełkami i jednym gwałtownym ruchem zmienił kierunek lotu. Inga śledziła jaskółkę wzrokiem, dopóki nie przeleciała nad da­chem domu i zniknęła w oddali.

Kątem oka dostrzegała Martina, zauważyła, że on też jej się przygląda. Westchnęła i uspokoiła się.

- Nie powinnam była ci tego mówić, ale teraz już wiesz,
jaka jest moja sytuacja. - Zrezygnowana odwróciła się do
niego.

Martin chrząknął.

- No, w każdym razie Niels dostał wyjątkowo piękną
żonę. I silną kobietę. - Nagle ujął ją za ramiona 1 przycisnął
do swojej piersi.

Inga nie protestowała. Mężczyzna jedną ręką pogłaskał ją po plecach. Jego blond włosy łaskotały ją w czoło.

Ktoś może nas zobaczyć, pomyślała przerażona, ale nie była w stanie wyrwać się z jego objęć. Fakt, że ludzie mogli­by ich dostrzec, wywoływał w niej podniecenie i napięcie Nie pragnęła niczego więcej, tylko tak stać tuż przy nim, Ciało przeniknął gorący dreszcz, Inga dygotała z rozkoszy. Martin ujął ją delikatnie za ramiona i odsunął ją na odleg łość ręki. Oddychał ciężko.

- Nie wiem, co się ze mną dzieje - wyznał i wypuścił
Ingę. - Przecież nie jesteś moja - dodał skrępowany.

Inga stała jak wryta. Zrozumiała, że Martin stracił kon­trolę nad sobą. Nie żywiła jeszcze dla niego żadnych głęb szych, gorących uczuć, ale wiedziała, że takie uczucia roz­winą się szybko, jeśli tylko będą się częściej widywać.

Za żadne skarby nie mogę się zakochać w tym człowieku

160

przemknęło jej przez głowę. Muszę próbować wszystkiego, co mnie od niego oddali, nie spotykać się z nim, kiedy bę­dzie przychodził do dworu. Żebym nie wiem jak rozpacz­liwie pragnęła zobaczyć go chociaż na chwilę, nie wolno mi do tego dopuścić. Wiedziała, że to będzie dla niej udrę­ka, bo przecież pragnęła jedynie podziwiać jego pięknie wyrzeźbioną, ogorzałą twarz. 'Uznała jednak, że powinna zdławić uczucie, które zaczyna obejmować nad nią władzę. Drżała z pragnienia, żeby ją dotykał, bolesny szloch pod­chodził jej do gardła. Boże drogi, pomyślała wstrząśnięta, to przecież dzień mojego ślubu, a moje serce należy do ko­goś innego.

- Odejdź - prosiła na pół z płaczem. - Musisz teraz
odejść - powtórzyła z naciskiem.

Martin zapytał ze smutkiem:

- Czy ja cię zraniłem? Czy sprawiłem, że czujesz się
nieszczęśliwa?

Jego głos docierał do niej jakby z oddali, nie widziała go wyraźnie. Wzrok przesłaniały jej łzy.

- Tak. Nie - powiedziała. - Ale proszę cię, żebyś sobie
poszedł.

Martin zrobił dwa kroki w jej stronę, przystanął i przy­glądał jej się zakłopotany. Po czym spełnił jej życzenie; Inga patrzyła, jak jego szerokie plecy znikają w oddali. Wybuchnęła szlochem. Łzy ciekły po policzkach, a myśl o tym, że między nimi nigdy niczego nie będzie, sprawiała jej dotkliwy ból. Boże, a gdyby tak mogło być inaczej...

Wolno zeszła na piaszczysty brzeg, pochyliła się i na­brała wody w dłonie. Ochlapała sobie policzki. Woda nie była lodowato zimna, ale chłodziła rozpaloną skórę. Inga siedziała w kucki, dopóki nie zebrała dość sił, żeby się pod­nieść. Jaka radość czeka ją w przyszłości? Jak zdoła chodzić po dworze Gaupås, czując to odrętwienie i obojętność?

161

Kiedy się odwróciła, tuż za nią stała Emma.


Inga uśmiechnęła się blado do starej kobiety.

Inga pokręciła głową.

162

lom niełatwo się do kogoś przywiązać. Ałe jeśli już do tego dojdzie, to... prawdopodobnie będziesz zmagać się z tęsk­notą za Martinem do końca życia moje dziecka 1 o to mi właśnie chodziło, miałam nadziejęi że tego unikniesz!

Inga najchętniej uniosłaby głowę i wykrzyczała całą go­rycz. Chciała tłuc pięściami w ścianę pobliskiego domu.

Emma spostrzegła, jak bardzo pociemniały jej oczy. Rozpoznawała wszystkie rysy w twarzy Ingi, zanim ta wy-buchnęła wściekłością.

- Zapomnij o Martinie, Inga. Jeśli nawet Niels umarłby jutro, to i tak nigdy byś go nie dostała.

Płomyk nadziei pojawił się w sercu Ingi, gdy usłyszała, że Niels mógłby umrzeć.

- Dlaczego nie?
Emma westchnęła.

- Przypominam sobie, że już ci kiedyś odpowiadałam
na to pytanie. Twój ojciec zrobiłby wszystko, byście Wie
mogli być razem. I od tej chwili nie będziemy już więcej
o tym rozmawiać - ostrzegła.

Martin znał większość weselnych gości, próbował miło rozmawiać z sąsiadami, ale czuł się dziwnie przygnębiony. Nie bardzo był w stanie słuchać, o czym inni rozmawiają. Dopiero kiedy Halvdari z 0vre Gullhaug wspomniał Ingę, twarz mu się rozjaśniła i zaczął słuchać uważnie.

- No, ho, muszę powiedzieć - zaczął Halvdan. - Było na co popatrzeć, kiedy Inga stała przed ołtarzem. Tak, tak - dodał pośpiesznie - ta dziewczyna była śliczna jak ja­kaś huldra już jako dziecko, ale nie przypuszczałem, że wy­rośnie na taką piękność. - Gwizdnął obleśnie. - Nic dziw­nego, że Niels latał w konkury do Svartdal!

Zebrani mężczyźni wybuchnęli śmiechem i kiwali wy­mownie głowami. Wszyscy z wyjątkiem Martina. On zga­dzał się z tym, co powiedział Halvdan, ale nie wiadomo

163

dlaczego poczuł ukłucie w piersi, kiedy chłop wspomniał Nielsa w związku z Ingą, Mocno ścisnął filiżankę z kawą, którą przyniósł ze sobą do ogrodu. Nie rozumiał, co Inga z nim zrobiła, ale był jak zaczarowany od tamtego wieczo­ru w lesie, kiedy spotkał ją po raz pierwszy, odkąd stała się dorosłą kobietą. Widywał ją i przedtem, czasem mig­nęła mu, kiedy powóz ze Svartdal pędził w dół po wiejskiej drodze albo kiedy przychodziła z ojcem do sklepu, ale od tamtego czasu minęły już lata. Kiedy była młodsza, nie in­teresowało go przyglądanie się jej, wtedy przede wszystkim jego zdumienie budziło pełne nienawiści spojrzenie Kri-stiana Svartdala. Uważał, że te ponure, przenikliwe oczy przeszywają go niczym strzały. Ten człowiek nie wyglądał na normalnego.

Mocny napój, który wielu z mężczyzn przyniosło ukry­ty w wewnętrznych kieszeniach marynarek, sprawił, że nie­którzy z nich. zatracali poczucie przyzwoitości. Pochylali do siebie głowy i szeptali rozbawieni:

Znowu buchnął śmiech. Martin nie był w stanie dłu­żej tego słuchać. Z przepraszającą miną wycofał się na bok. Próbował, odsunąć od siebie myśl o tym, że małżeństwo Ingi i Nielsa dopełni się dzisiaj w nocy. Pod każdym wzglę­dem. Wiedział, że nie powinien już śnić o niej na jawie, ale ona wciąż pojawiała się w jego myślach. Jakby jej obraz wrył mu się mocno w siatkówkę. Ta zwinna, szczupła syl-

164

wetka, te najwspanialsze włosy, jakie kiedykolwiek widział. Czarne, w słońcu mienią się niebieskawo. .Tego dnia, kie­dy zjawił się u nich, żeby pomóc przenieść rannego Kri-stiana, Inga była bardzo poważna, ale nie zdołała ukryć radosnych, niemal zaczepnych błysków w oczach. Nie cof­nęła się przed koniecznością zaszycia rany Kristiana, cze­go większość innych dziewcząt z pewnością by nie zrobiła. Jest zdecydowana w działaniu, myślał Martin z podziwem, nie dostrzegł też u niej kokieterii, z jaką zwykle odnosiły się do niego młode dziewczyny.

Martin oparł się o ścianę domu i wystawił twarz do słoń­ca. W zamyśleniu gładził kciukiem dołek w swojej brodzie. Słyszał wokół męskie głosy i dobre wychowanie podpowia­dało mu, że powinien przyłączyć się do tłumu, ale koniecz­nie musiał mieć chwilę dla siebie. Nigdy nie zdarzy się taka możliwość, bym mógł się zbliżyć do Ingi, myślał nieszczęś­liwy. Nigdy nie znajdzie się naprawdę blisko niej. Od tej pory będzie widywał Ingę często. Nie chce być jej ukocha­nym, myślał rycersko, ale przecież mógłby zostać jej przy­jacielem!

Usłyszał głośny śmiech Nielsa i zobaczył, że sędzia obejmuje Ingę. Kiedy Niels przyciągał żonę do siebie z miną posiadacza,,Martin spuścił wzrok. Byłoby z jego strony naiwnością sądzić, że zdoła pozostać jedynie przyjacielem młodej gospodyni w Gaupås, teraz zdawał sobie z tego wyraźnie sprawę. Nie potrafi tego, przynaj­mniej dopóki ona będzie wciąż pełna gracji i taka kur sząca. I do czasu, gdy pożądanie będzie burzyło krew w jego żyłach...

Słońce dawno zaszło za wzgórza, gdy wesele dobiegło koń­ca. Wciąż jeszcze we dworze pozostawało wielu gości. Nie­którzy mieli tu nocować, inni jednak chwytali lejce i wy­krzykiwali radosne słowa pożegnania.

165

Inga stała na kamiennych schodach przed frontem domu i żegnała gości, Marzła w lekkim wieczornym wietrze. Niels objął jej szczupłą talię, wyraźnie zakłopo tany, że ma taką młodą żonę. Z pewnością wypił sporo, bo kieliszki często krążyły wśród zebranych mężczyzn,; ale nie wyglądał na pijanego. Był ożywiony i w bardzo dobrym humorze, rzadko jednak miał odwagę spojrzeć Indze w oczy. Teraz zrobił się jakiś niezdarny i onie śmielony, a tego właśnie Inga najbardziej w nim nie lubiła. To nie mężczyzna, tylko żałosny biedak. Powóz z rodziną Storedalów opuścił dwór jakiś czas temu. Inga starała się nie patrzeć w ślad za nimi, ale poczuła ból, kiedy widziała oddalające się plecy Martina. Jego blond włosy jaśniały w wieczornym mroku. Bolesny ciężar kładł się na jej piersi, musiała bardzo się starać, by słuchać, o czym ludzie mówią. Nikt nie mógł za­uważyć, że jej serce krwawi za pewnym młodym męż­czyzną, zamiast zajmować się tym starym kozłem, któ­remu dzisiaj została poślubiona.

Ale Oddbjorn z Nedre Gullhaug postarał się, by długo nie trwała w zamyśleniu. Stanął na szeroko rozstawionych nogach i szczerzył zęby do małżonków. Chwiał się moc­no, włosy sterczały mu na wszystkie strony, mówił głośno i bardzo niewybrednie.

- No, niewielu jest takich, którym udaje się znaleźć równie piękny kwiatek - rechotał Oddbjorn ordynarnie, wskazując na Ingę. Masz zamiar zrobić dziecko swojej młodej żonie dzisiaj w nocy, Niels? Jakby się dobrze po­starała, to może uda jej się urodzić ci syna. - Roześmiał się głośno z własnego dowcipu. - U ciebie w domu same dziewczyny, przydałby się jakiś chłopak!

Właściwie dlaczego Niels nie powie Oddbjornowi, żeby się zamknął? - myślała Inga oburzona. Jak on może zno­sić takie świntuszenie na własnym weselu? Zadrżała, gdy usłyszała wstrętne słowa, których używał Oddbjorn, uwa-

166

żała przy tym, że pijany sąsiad obraża również Gudrun i Si-grid.

Na szczęście przyszła Tordis Gulłhaug i pociągnęła męża za sobą dó koni. Uśmiechnęła się zawstydzona, a Inga od­powiedziała jej również uśmiechem. Nie jest chyba szcze­gólnie zabawną rzeczą słuchać, jak własny mąż wygaduje takie głupstwa.

Kiedy większość powozów znalazła się już na drodze, oboje z Nielsem weszli do domu. Nagle została sama z mę­żem, i to ją onieśmielało. Milczenie dzieliło ich niczym gruby mur.

To dziwne, pomyślała Inga zdziwiona. Nic nie wskazy­wało na to, że Nielsowi spieszno jest do sypialni. Może on się boi tak samo jak ja? Może jest skrępowany i nie wie, jak sobie poradzi w łóżku z młodą dziewczyną? Ona uważa się wprawdzie za dorosłą, ale na myśl o różnicy wieku, jaka ich dzieli, czuje się kompletnym dzieckiem. On mimo wszyst­ko był już żonaty i ma dwie córki. A Inga nigdy nie widzia­ła nagiego mężczyzny.

W salonie wciąż stał stół zastawiony wędlinami, reszt­kami szynki i omletu z obiadu na wypadek, gdyby ktoś zgłodniał i miał ochotę coś w nocy przekąsić. Gudrun, od­wrócona do nich plecami, sprzątała talerzyki i filiżanki. Odwróciła się, słysząc, że weszli. Nie powiedziała nic, po­kręciła tylko głową i zniknęła w kuchni.

Przestraszona Inga położyła rękę na piersi. Gudrun przeszyła ją spojrzeniem! W jej oczach była niechęć i po­garda. Ale tym razem nie tylko ona jedna musiała znosić

167

gniew Gudrun, Tamta również na swojego ojca popatrzyła z. wyrazem obrzydzenia.

Niels tego nie skomentował, ale jego twarz skurczyła się pod wpływem milczącej wściekłości Gudrun. Przywykł ulegać starszej córce prawie we wszystkim i stawał się nie­pewny, jeśli nie mówiła co jej ciąży.

Byłoby lepiej, gdyby nam naubliżała i powiedziała, co sądzi o tym małżeństwie, pomyślała Inga. Wtedy mog­libyśmy się przynajmniej bronić. Nagle jakby diabeł w nią wstąpił. To przecież nie ona powinna się tłumaczyć przed Gudrun! To sprawa Nielsa.

Niels nalał sobie szklankę wody i wypił prawie jednym haustem. Wyciągnął dzbanek w jej stronę:

Niels zwilżył wargi językiem.

- Chyba powinniśmy... powinniśmy teraz iść na górę.
Myślę, że nie warto, abyśmy... - przerwał, a po chwili do­
dał: - Żebyśmy wychodzili do reszty towarzystwa i żegnali
się z nimi. Sami znajdziemy drogę do sypialni.

Bogu dzięki, pomyślała Inga. Cieszyła się, że Niels za proponował, aby wycofali się, zanim tamci się zorientują, Wiedziała, jak by to było, niemal słyszała, co wykrzykują mężczyźni, jak się śmieją i bawią ich kosztem. Wulgarnego chichotu i tych wszystkich paskudnych uwag wolałaby nie znosić.

Wchodząc po schodach, Inga starała się nie myśleć, co ją za chwilę spotka, ale obrazy obejmującego ją Niel­sa wciąż do niej powracały. Niels pochylający się nad nią. Niels z czołem pokrytym kroplami potu i z obleśnym, za­dowolonym wzrokiem. Widziała też siebie, z zaczerwie­nionymi oczyma, potarganymi włosami, półnagą.

Niels otworzył drzwi i poprosił, by weszła.

Pośrodku podłogi królowało podwójne łóżko z białą pościelą i dwiema ogromnymi poduszkami w poszewkach

168

ozdobionych koronką Poza tym w pokoju była pomalo­wana na biało komoda i dwa krzesła. Ktoś starannie ułożył czyste ręczniki i kawałek mydła. Ustawiono też porcelano­wą miednicę i porcelanowy dzbanek z wodą.

Indze zakręciło się w głowie. lutro woda w miednicy będzie czerwona od krwi.

Od jej dziewiczej krwi.

15

Drzwi się za nimi zamknęły. Inga zrobiła trzy kroki i sta­nęła nieruchomo. Czekała tylko, aż poczuje obejmujące ją ramiona męża. Wkrótce jego oddech dotrze do jej karku. Mocno zaciskała powieki i próbowała zebrać siły na to, co, była tego pewna, musi nadejść.

Słyszała, że Niels mocuje się z zapięciem spodni. Sły­szała też, jak ściągnął marynarkę od garnituru i koszulę. Za wszelką cenę starała się uniknąć widoku jego owłosio­nych nóg i białej niczym u kurczęcia piersi.

170

sukienkę, zanim on zaoferuje pomoc. Musi sobie poradzić
sama!' . . : ,... .' .''

Chociaż powiedziała, że nie potrzebuje pomocy, Niels stanął po prostu za jej plecami. Inga pochyliła się mimo woli w przód i opuściła ramiona. Teraz on mocował się przez chwilę, zanim udało mu się chwycić małą haftkę i ha­czyk.

Tak jak się spodziewała, Niels zaczął głaskać jej barki, kiedy skóra została odsłonięta. Zimne palce pieściły ją lek­ko, nagle poczuła mokry język, liżący ją za uchem. Lodo­waty dreszcz zmroził jej plecy i pokrył zimnym potem czo­ło. Miała wielką ochotę uciec z pokoju, wiedziała jednak, że musi wytrzymać. Zresztą najgorsze jeszcze się nawet nie zaczęło, pomyślała, a łzy wciąż toczyły się w dół po policz­kach. Płakała bezgłośnie ze strachu.

Prawie się nie poruszała, ale Niels chętnie pomagał jej rozpiąć pasek, naszyjnik i suknię. W końcu stanęła przed nim w swoim dziewiczo białym gorsecie. Była bardzo szczupła, kości udowe sterczały po bokach. Piersi ściskał gorset, Inga z troską zauważyła, że wydają się większe, niż w istocje są. Dwie jedwabne wstążki zasłaniały wycięcie pod szyją. Splotła ręce na piersi i dygotała. W pokoju nie było zimno, ale ona i tak marzła.

- Inga - Niels zapraszał ją do łóżka, klepiąc dłonią
miejsce obok siebie.

Inga raz po raz przełykała ślinę, żeby nie wybuchnąć głośnym płaczem.

- Ghodź, pozwól mi rozpiąć swoje włosy. - Zabrzmia­
ło to bardziej jak polecenie niż jak prośba.

Głos Ingi drżał, gdy odpowiedziała:

- T-a-a-a-k.

Materac zatrzeszczał, kiedy usiadła na brzegu łóżka.

171

Niels ukląkł za jej plecami. Ostrożnie wyjmował jedną szpilkę za drugą. W końcu przeczesał włosy palcami. Był spocony i miał wilgotne dłonie, włosy się do nich lepiły. Pochylił się i zanurzył w nich twarz.

- Mmm...

Serce tłukło się głośno w sercu Ingi. Od siedzenia w nie­wygodnej pozycji rozbolały ją plecy. Próbowała się odprę­żyć, ale bez rezultatu. Wszystkie zmysły były naprężone i czujne.

Miała nadzieję, że Niels szybko skończy to, co nieunik­nione. Nie chciała uciekać, ale co ma się stać, niech się sta­nie jak najszybciej. Paraliżowało ją przerażenie i niewie­dza, co się teraz będzie z nią działo. Czarne włosy spływały kaskadą na odsłonięte plecy. Przesunęła trochę włosów na twarz, by się za nimi ukryć.

Niels położył się na plecach. Inga wiedziała, że powin­na położyć się obok niego, ale ciało nie chciało jej słuchać. Siedziała rozdygotana i czekała na jego następne polece­nie.

- Chodź - poprosił.

Inga drgnęła. Wolno, bardzo wolno uniosła nogi i przeniosła je na łóżko, położyła się tak daleko od nie­go, jak tylko mogła. Na szczęście on wciąż miał na sobie kalesony.

Położył się twarzą do niej. Inga nie odważyła się spoj­rzeć mu w oczy i jak skamieniała wpatrywała się w sufit. Teraz dostanie to, na co sobie zasłużył, pomyślała z góry-, czą. Lalkę z lodu. Nie powinien był liczyć na to, że przyjmę go w łóżku z miłością i podnieceniem.

Jego ręce rozpoczęły wędrówkę po jej ciele. Głaskały ją po piersiach. Szczerze powiedziawszy, to po gorsecie, ale jednak... Inga ze świstem chwytała powietrze.

Niels uśmiechnął się zadowolony.

Ogarnęło ją obrzydzenie. Nie mogła w to uwierzyć.., on sobie wyobraża, że jęknęła z rozkoszy. Nie, zawodziła

172

bezgłośnie, nie wyobrażaj sobie, że potrafisz mnie rozpalić. Nie możesz sądzić, że tęsknię do twojej męskości.

Pobudzony tym, że jego zdaniem Inga jęknęła z rozko­szy, rozwiązał wstążki przy gorsecie i odsunął je na bok. Inga odwróciła się udręczona, a wstyd palił jej policzki. Zerknęła na męża i zobaczyła, jak bardzo jest podniecony. Oczy mu się szkliły z dzikiego pożądania.

Nagle ją puścił.. Zanim zdążyła zrozumieć, co się dzieje, Niels wyskoczył z łóżka. Szybko zaczął się ubierać, usiadł na krześle i w szalonym pośpiechu wciągał spodnie.

- Ja... ja muszę wyjść!

Zanim Inga zdołała wykrztusić jakieś słowo, zniknął z pokoju.

Inga opadła na posłanie, kompletnie nie rozumiejąc, co się stało. Co, na miłość boską, tak poruszyło Nielsa? Widziała przecież, że był gotowy do spełnienia małżeń­skiego aktu, co do tego nie mogło być najmniejszej wąt­pliwości, więc dlaczego przerażony zniknął za drzwia­mi? Może był tak samo nieprzyjemnie poruszony tym, że ma spać z młodą dziewczyną, jak ona tym, że musi się oddać staremu mężczyźnie. Pominąwszy wszystko inne, Niels znał ją przecież od najwcześniejszego dzieciństwa. Widywał ją już wtedy, kiedy leżała w powijakach. Była córką jego najlepszego przyjaciela, może uznał, że są zbyt blisko ze sobą związani? Że to było czymś w rodza­ju kazirodztwa?

W gruncie rzeczy Inga chciała, żeby tak to odczuwał, bo może wtedy patrzyłby na nią bardziej jak na córkę niż jak na kusicielkę.

Uśmiechnęła się blado w ciemnościach. Nie martwiło jej, że mąż zniknął. Wprost przeciwnie! Cieszyła się z tego. Zaczęła chichotać. Nagle dotarło do niej, jak strasznie się bała. Teraz śmiała się i płakała na przemian.

173

Gzy rzeczywiście udało jej się uniknąć najgorszego? Gdyby tak, to może dni we dworze byłyby łatwiejsze.

Nagle usiadła na łóżku i zaczęła nasłuchiwać. Słucha­ła, czy kroki Niełsa nie zbliżają się do drzwi sypialni. Mąż może przecież w każdej chwili wrócić. Radość, jaką odczuwała, kiedy zniknął, zgasła. Inga czuła się znowu tak, jakby miała kamienie w żołądku. Ponownie ogar­nął ją strach. Pośpiesznie zasznurowała gorset i związała wstążki w twardy supeł. Na palcach przeszła przez po­kój i ukryła się za firanką, żeby nie było jej widać z dołu. Gdyby któryś z gości stojących na dziedzińcu ją zoba­czył, to na pewno wszyscy zaczęliby klaskać i głośno krzyczeć. Wszyscy przecież wiedzą, gdzie znajduje się gniazdko miłości.

Była pełnia. Okrągła, złocista tarcza oświetlała krajob­raz. Wszystko było skąpane W intensywnej, niebieskawej poświacie. Koło domu i przy oborze paliły się pochodnie. Rzucały złoty blask ku niebu. Przed szopą stały trzy po­wozy, wokół kręciło się wiele szarych postaci. To z pew­nością ostatni wyjeżdżający goście. Śmiechy i hałasy powo­li cichły. Goście, którzy postanowili nocować we dworze, z pewnością już się położyli. Para młoda przecież wycofała się jakiś czas temu, a to zwykle oznacza koniec uroczysto­ści.

Inga wróciła do łóżka i szczelnie otuliła się kołdrą. Głowa opadła na poduszkę, leżała bez ruchu i nasłuchi­wała. W tym domu nie było tak wyraźnie słychać dźwię­ków jak u nich w Svartdal, docierały jednak do niej gło­sy służących, które na parterze sprzątały, chichotały i śmiały się. Hałas, jaki czyniły, docierał na górę jako monotonny szum.

Gdzie się podział Niels? Inga ziewnęła. Minęło już zbyt dużo czasu, aby miał pójść tylko do małego domku. Musiał znajdować się gdzie indziej.

No dobrze, pomyślała, przecież nie pójdę go szukać.

174

Po długim i męczącym dniu Inga usnęła w końcu z wy­czerpania.

W środku nocy ocknęła się z drgnieniem. Zerwała się i przyciskała kołdrę do piersi. Z trudem chwytała powiet­rze, w skroniach jej pulsowało. Niels wraca! Rozpoznała jego człapiące kroki na korytarzu

Inga położyła się na boku i udawała, że śpi. Kroki nie­uchronnie zbliżały się do drzwi. Dziewczyna zagryzała po­duszkę, by uspokoić oddech.

Kroki zatrzymały się za drzwiami, słychać było, że Niels po omacku szuka klamki. Inga zacisnęła powieki. Nie chcia­ła nic widzieć. Nie chciała nic słyszeć. Przecież już uwie­rzyła, że uniknęła ponurych i bolesnych przeżyć, a tymcza­sem teraz...

Ale ciekawość sprawiła, że jednak otworzyła oczy.

Niels nacisnął klamkę, mdłe światło sączyło się te­raz z korytarza. Blask spyawiał, że cienie robiły się dłu­gie i tajemnicze. Na ścianie rysowały się kontury stojącej w drzwiach postaci. Pochylonej, wyczekującej na progu.

Inga bezgłośnie przełknęła ślinę. Strasznie trudno było tak leżeć całkiem bez ruchu. Nie wolno poruszyć nawet palcem, bo wtedy Niels gotów się domyślić, że żona nie śpi. I wtedy może znowu by do niej przyszedł...

Teraz słyszała tylko dudnienie własnego serca. Pulso­wało jej w uszach, bała się, że za chwilę zwariuje. Nie, on nie może usiąść na krawędzi łóżka, by szeptać na pół stłu­mione miłosne słowa o tym, że powinna go przyjąć jak po­słuszna małżonka. Pragnęła pozostać pączkiem. To nie on powinien sprawić, że stanie się rozwiniętym kwiatem.

Nagle poświata zniknęła i drzwi zostały zamknięte. Przez moment Inga była pewna, że Niels wszedł do poko­ju. Nadal nie miała odwagi się poruszyć, z czasem jednak dotarło do niej, że jego tu nie ma. Gorąca fala radości ogar-

175

nęła jej ciało. Niels do niej nie przyszedł! Jego wolne kroki człapały gdzieś dalej na korytarzu, aż nagle się zatrzymały.

- Boże kochany - wyszeptała Inga z lękiem. - Spraw, żeby on sobie poszedł. Spraw, żeby nadal szedł gdzieś da­lej.

Wiedziała, że wkrótce nie będzie w stanie dłużej zno­sić tej niepewności. Gzy Niels wrócirczy postanowił raczej zostawić ją w spokoju? Skrzypnęły zawiasy jakichś drzwi. Niels wszedł do innego pokoju.

Inga próbowała sobie przypomnieć, jak wygląda ko­rytarz. Ich sypialnia leżała na końcu. Niels powiedział, że w tym samym skrzydle znajdują się sypialnie Gudrun i Sigrid. Kiedy szli do małżeńskiej sypialni, Inga widziała dwoje drzwi. Czy on teraz wszedł do pokoju Gudrun albo Sigrid? W środku nocy? Istnieją na świecie ojcowie, którzy mówią „dobranoc"' swoim dzieciom, pomyślała i ogarnął ją gniew na własnego ojca. On nigdy nie miał czasu, by od­mówić z nią wieczorny pacierz albo posiedzieć u niej, do­póki nie zaśnie. Gniew na ojca trwał kilka sekund, potem zmienił się w bolesne pulsowanie w piersiach.

16

Inga ocknęła się o świcie następnego ranka i nadał nie mogła uwierzyć, że to prawda. Nielsa wciąż nie było. Coś sprawiło, że uciekł spod jej drzwi. Bardzo zagad­kowa sprawa. Spokojnie przeciągnęła się w małżeńskim łożu w Gaupås i wsunęła ręce pod głowę. Zadowolona leżała w łóżku i spoglądała w stronę umywalki. Woda w miednicy nie była czerwona od krwi. Inga wciąż po­zostawała dziewicą.

Ale zrobiło jej się gorąco na myśl o tym, co ją czeka dziś wieczorem. Czy Niels podejmie kolejne próby, czy też zoL stawi ją w spokoju? Może zrozumiał, że jest smutna i zbyt wrażliwa pierwszego dnia w nowym domu? Co czeka ją w chwili, kiedy uzna, że już wystarczająco zaznajomiła się z dworem? Spuściła nogi z łóżka i zaczęła wyglądać przez okno. Mieli szczęście, jeśli chodzi o pogodę. Wczpraj słon­ce świeciło na niebie i tworzyło wspaniałe ramy dla wesel­nej uroczystości. Dzisiaj gęsta, szara mgła spowijała dwór. Ciemne, deszczowe chmury przepływały nad dachami do­mów.

Zamyślona nalała wody do miednicy i zaczęła się myć.

177

Kiedy zejdzie na dół, przy stole będzie już pewnie siedzia­ło mnóstwo gości, będą uważnie przyglądać się jej twarzy w poszukiwaniu znaku, który by wskazywał, że stała się w pełni kobietą.

Z napięcia kurczył jej się żołądek. Dzisiaj przejmie klu­cze, które dotychczas Gudrun nosiła przy pasku z dum­ną miną. Niels z pewnością zechce przekazać jej klucze na znak, że od tej chwili ona będzie decydować i kierować do­mownikami.

To wielki ciężar dla jej młodych barków, ale taki jest obyczaj, a Inga długo się do tego przygotowywała. Musiała przyznać, że to będzie wielka przyjemność odebrać władzę tej zarozumiałej Gudrun. Od tej chwili Gudrun będzie mu­siała się podporządkować i robić wszystko, co Inga posta­nowi.

Nie będę się mścić, pomyślała Inga, układając sta­rannie włosy, będę ją traktować sprawiedliwie. Inga zro­zumiała, jak ważne jest, by trzymać w ryzach tę upartą starszą córkę męża, i ona zdoła to osiągnąć za pomocą kluczy.

Ku jej zaskoczeniu, kiedy zeszła na dół, przy kuchen­nym stole siedział tylko Niels.

-A gdzie są inni? - zdziwiła się. Jakaś część fej siły,, którą czuła, będąc w sypialni, zniknęła, kiedy została sam na sam z mężem.

- Och, wkrótce przyjdą - powiedział Niels, posyłając jej przelotne spojrzenie. Nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy, jakby się wstydził wczorajszego zachowania. Czy wstydzi się dlatego, że nie spełnił swojego małżeńskiego obowiąz­ku? Inga przyglądała mu się uważnie.

Nagle ogarnęło ją uczucie osamotnienia. Niels robił wrażenie onieśmielonego, kiedy ona znajdowała się w po­bliżu. Jej bliskość czyniła go niepewnym i niezdarnym. Si- grid jest właściwie jeszcze dzieckiem i nie bardzo nadaje się na zaufaną przyjaciółkę, A Gudrun... Gudrun za nic

178

nie pozwoli jej się do siebie zbliżyć. One nigdy naprawdę się nie poznają. Może ta kiełkująca wrogość między nimi zblednie, kiedy do siebie nawzajem przywykną, ale przyja­ciółkami nigdy nie będą.

Wkrótce kuchnię wypełnili goście, zrobiło się roj-no i gwarno. Ludzie wchodzili wszystkimi drzwiami. Inga zachowywała się jakby nigdy nic, kiedy mężczyź­ni przyglądali się jej uważnie. Uśmiechała się pogodnie i jadła dalej. Kristoffer i Serine zdecydowali się noco­wać we dworze. Inga bardzo się z tego cieszyła, bo teraz miała tu przynajmniej dwoje bliskich ludzi. Dopóki nie wyjadą.

Po posiłku Kristoffer wyszedł z innymi mężczyznami na ganek i rozmawiał z Nielsem. Śmiejąc się i żartując, go­ście życzyli Nielsowi szczęścia.

Serine przyciągnęła Ingę do siebie.


Ta dziewczyna zrobiła coś, czego żaden inny człowiek nigdy wobec niej nie zrobił: otworzyła ramiona i pozwoli­ła, by Inga przytuliła głowę do jej piersi. Głaskała ją czule po plecach.

- Wiem, że bardzo cierpisz, Inga. Powinnaś wiedzieć,
że ja protestowałam przeciwko małżeństwu Nielsa z tobą.
Ale jako przyszła młoda gospodyni w Svartdal nie mogłam
nic powiedzieć. Boję się nawet pomyśleć, co twój ojciec by
wtedy zrobił - dodała. - Zostaniesz teraz tutaj sama, Inga,

1.79

ale od przyszłego roku ja już przez cały czas będę w Svart-dal. Pamiętaj o tym.

Inga otarła ręką policzki. Jak dobrze jest wiedzieć, że ktoś jej współczuje. Że ktoś ją rozumie. To wprawdzie nie spra­wi, że szare dni staną się jaśniejsze, ale zawsze jest pociechą wiedzieć, że wkrótce Serine zawsze będzie w Svartdal. I że Inga będzie mogła ją tam znaleźć. Może w przyszłej brato­wej znajdzie upragnioną przyjaciółkę?

Uśmiechnęła się przez łzy:

Sorine przytaknęła.

180

że jej także jest trudno. Pamiętaj o tym, Inga, cierpicie te­raz obie.

Inga pośpiesznie mrugała. Myślała tylko o sobie. Oczy­wiście, to małżeństwo wprowadza wielkie zmiany również w życie Gudrun. Ale mimo wszystko przekonanie, że Gu­drun będzie starała się ją upokorzyć, nie ustępowało. Spoj­rzenie, jakie Gudrun posłała wczoraj i jej, i swojemu ojcu, mówiło samo za siebie.

- I nie martw się na zapas - radziła Sorine. - Przyjmuj
dni tak, jak przychodzą.

Inga pogłaskała ją po ręce.

- Tak będę robić. Dziękuję, że ze mną zostaliście.
Goście wsiadali do powozów. Kristoffer odwrócił się

i machał do siostry, dopóki powóz nie wyjechał na żwiro­waną drogę.

Inga też do nich machała, otulając się szczelniej chust­ką. Stała nieruchomo i śledziła powóz wzrokiem, dopóki nie zniknął za zakrętem. Miała wrażenie, że widok bliskich wrył jej się w głowę, i chociaż minęło sporo czasu, odkąd powóz zniknął, ona wciąż stała na schodach.

Ponura pogoda na dworze sprawiała, że kuchnia pogrą­żona była w mroku. Wszędzie panował bałagan, ale słu­żące już przystąpiły do sprzątania pokoi po uroczysto­ści. Gudrun napełniła wielką wannę wodą. z mydłem. Naczynia do zmywania stały w wielkich stosach na ku­chennym blacie.

- To może ja bym zaczęła zmieniać pościel w pokojach
gościnnych? - zaczęła Inga ostrożnie. Musiała wyrwać się
z tej przytłaczającej ciszy, poza tym była przyzwyczajona
do pracy od rana do wieczora.

Gudrun wyprostowała się i zlustrowała ją uważnym spojrzeniem.

- A to dlaczego? - spytała pogardliwie.

181

W Indze aż się zagotowało.

- Do diabła, ja też nie mam zwyczaju się lenić! Tyle
że wczoraj było moje wesele. Zapomniałaś o tym? - Zi­
rytowana spojrzała na Nielsa. Ale on po prostu siedział
z rękami splecionymi na brzuchu i kciukami kręcił
młynka. Teraz kiedy został jej mężem, powinien sta­
wać w jej obronie. Jak może pozwolić, by starsza córka
tak się odzywała do jego nowej żony? Nie, pomyśla­
ła wzburzona, tc\ prawdziwa niezguła. Pod wszelkimi
względami.

Gudrun jej nie odpowiedziała.

- Sama sobie znajdę jakieś zajęcie - syknęła Inga i wy
biegła z kuchni.

Kiedy zamykała drzwi, żeby pobiec do sypialni, zoba czyła jeszcze, że Gudrun stoi tuż za Nielsem i się uśmie- cha.

Widziała w tym uśmiechu wielki triumf.

Furkocząc spódnicą, Inga wbiegła po schodach. Wyglą dało na to, że Gudrun chciała jej dowieść, iż wygrała walkę o uczucia Nielsa. Bardzo proszę, skrzywiła się Inga, jakby zjadła kwaśne jabłko. Możesz go sobie wziąć. Mnie on nią będzie potrzebny!

Wpadła do pokoju i tym razem nie miała żadnych problemów z rozpięciem sukni na plecach. Uspokoiła się trochę, wieszając kosztowną suknię w szafie. Szybko znalaz-ła swoje codzienne ubranie, szarą halkę i czarną spódnicę. Do tego włożyła zniszczoną, starą bluzkę. Klęła siarczyście zawiązując fartuch w paski.

W chwilę potem Inga znalazła się w oborze, gdzie spot kała dwie zdumione służące.

182

Wtedy Inga odchyliła głowę w tył i roześmiała się gar­dłowo.

- Moja droga! - zawołała. - Przez całe swoje życie nie
robiłam nic, tylko doiłam krowy!

Dziewczyny spoglądały po sobie, zaskoczone, ale w koń­cu one też wybuchnęły śmiechem. Inga uspokoiła się, kiedy posiedziała chwilę przy ciepłych zwierzętach. Było w tym coś znajomego i kochanego. Wymiana zdań w kuch­ni wciąż tkwiła w piersiach niczym bolesna zadra, ale teraz nie piekła już tak dotkliwie. Kiedy przenosiła się ze stoł­kiem do innej krowy, spotkała którąś z dziewcząt, Kri­stiane albo Marlenę, uśmiechnęły się do siebie nawzajem i Inga zarumieniła się z radości, że dziewczyna odnosi się do niej tak życzliwie.

183

Inga zmyła z siebie najgorszy zapach obory, uporządko­wała włosy i zeszła na dół. Zbliżała się pora obiadu i Inga miała nadzieję, że Niels zechce jej przekazać klucze, zanim służba zejdzie się w kuchni.

Złościło ją to, że Gudrun wciąż krąży wokół ojca, kie­dy ona chciałaby z nim porozmawiać. No cóż, pomyślała zmęczona, w końcu nie jestem bardzo spragniona rozmo­wy z nim w oddzielnym pomieszczeniu. Niels nadal sie­dział przy kuchennym stole, leżały przed nim jakieś papie­ry.

- Pomyślałam, że chyba powinniśmy jednak poroz­
mawiać bliżej... - zaczęła, ale głos jej się załamał, kie­
dy Gudrun zamarła bez ruchu na samym środku kuchni.
Stała w milczeniu i słyszała każde słowo. Do diabła, za­
klęła Inga w duchu, czy ona nie ma nawet tyle przyzwól
tości, żeby wynieść się stąd, kiedy zwracam się do własne­
go męża? Własnego męża... przeniknął ją dreszcz. Nigdy
się chyba nie przyzwyczai do tego, że teraz on jest jej pa­
nem i władcą.

Niels uniósł głowę.

- Stało się coś wyjątkowego? - spytał łagodnie.

Inga oparła się o futrynę drzwi, bo nogi jej się trzęsły, a głos brzmiał ochryple:

Zaległa kompletna cisza.

Gudrun opuściła ramiona. Niels patrzył rozbieganym wzrokiem to na jedną, to na drugą i pośpiesznie oblizywał wargi.

Inga zaczynała już poznawać ten gest. Kiedy Niels się

184

boi albo nie jest czegoś pewien oblizuje wargi. Teraz zbie­rał papiery i układał je starannie na kupkę.

Inga poczuła, że jej ciało wiotczeje. Domyślała się, że coś jest nie w porządku. Okropnie nie w porządku.

Inga z niedowierzaniem wytrzeszczała oczy.

- Wyszłam za mąż do tego dworu i to ja powinnam
nosić klucze u paska! Tak się dzieje zawsze, kiedy kobieta
zostaje małżonką gospodarza.

Kręciło jej się w głowie i musiała usiąść na najbliższym krześle.

- Ja... ja nie rozumiem... No, dobrze, już dobrze -r po­
cieszał ją Niels. - My uważamy, że będzie dla ciebie naj­
lepiej, jeśli Gudrun zachowa klucze. Mimo wszystko ona
umie więcej niż ty. Dobrze zna dwór i wszystkie zajęcia.
Tak, tak będzie.

Inga widziała świat poprzez czerwoną mgłę. Postacie w pokoju rozpływały się i były niewyraźne. Mrugała upar­cie powiekami, by lepiej widzieć.

- Co wy sobie myślicie? Ja też pracowałam we dwo­
rze, ż którego pochodzę! A co z tym, czego się nauczy­
łam od Emmy ostatniej wiosny i lata? - narastała w niej
gwałtowna wściekłość. - Co wy wiecie na temat mo­
ich umiejętności, Niels? Jak ty możesz upokarzać mnie
w ten sposób? Nie powiedziałeś mi tego wprost, ale do-

185

myślam się, że tak robisz, bo uważasz, że ja się do nicze­go nie nadaję.

Miała ochotę uciec stąd i zatrzasnąć za sobą drzwi. To przecież klucze miały być dla niej ratunkiem! To one stanowiły jaśniejszy punkt, kiedy myślała o przyszłości. To one mogły sprawić, by nie musiała być niewolnicą podporządkowaną Gudrun. Teraz zależy całkowicie od starszej córki swojego męża. Od dzisiejszego dnia Gu­drun może nią rządzić i decydować o wszystkim tak, jak będzie chciała. Rany boskie, jakie teraz będzie jej życie?

- Gudrun zachowa klucze, Ingo. - Słowa były kryszta­
łowo jasne, ale głos Nielsa drżał.

W końcu Gudrun się odwróciła. Głowę unosiła wyso­ko, oczy lśniły z zadowolenia. Stanęła tuż za krzesłem Niel­sa, położyła rękę na ramieniu ojca. Stała tak wyprostowana i patrzyła w dół na Ingę. Inga kuliła się pod surowym spoj­rzeniem jej małych oczek.

Gudrun uśmiechnęła się szeroko, pochyliła się nad oj­cem i cmoknęła go lekko w policzek.

- Tak, tak postanowiliśmy. Prawda, ojcze?
Niels przytaknął.

Wargi Ingi odrętwiały z przerażenia. Zmęczona otar­ła wierzchem dłoni pot z czoła. Parę kosmyków przy­lepiło się do skroni, Inga dmuchała w górę, by ochło­dzić twarz. Lodowate spojrzenie Gudrun lustrowało ją uważnie. Niels siedział nieporuszony, nie miał odwagi na nią patrzeć. Spojrzenie niebieskich oczu wędrowa­ło niepewnie po kuchni. Ty tchórzu, pomyślała Inga, tkwisz tutaj rozdarty między chęcią oddania mi klu­czy, jak nakazuje zwyczaj, a zgodą, żeby Gudrun decy­dowała tak, jak to zawsze robiła. Ale poczekaj, mimo wszystko masz obowiązki wobec mnie, odkąd zostałam twoją żoną. Jak mogłeś się zgodzić na to, żebym została jej aż tak podporządkowana? Miała dziwne przeczu-

186

cie, że Niels i Gudrun sprowadził! ją do tego dworu po to aby... Przeczucie trudno było sprecyzować ale laga zaczęła dygotać z niepokoju. Wszystko wygląda;tak, jakby ci dwóje zaplanowali, że ściągną ją tutaj... że za­mierzają do czegoś ją wykorzystać, ale nie wiedziała, do czego.

Tamci najwyraźniej oczekiwali jej odpowiedzi. W każ­dym razie jakiejś reakcji na to, co wspólnie postanowi­li. Co Inga miałaby odpowiedzieć? Wyjaśnili jej przecież ponad wszelką wątpliwość, że to Gudrun będzie nosić klucze, ponieważ ona lepiej zna dwór i zasady jego pro­wadzenia.

Gwałtowna wściekłość dławiła ją w piersiach. Wkrót­ce odkryje, skąd się bierze ta niezwykła władza, jaką córka ma nad Nielsem! Nie pozwoli, żeby oni ją złamali. Zacte nęła pięści i wstała. Miała na końcu języka złośliwą odpo­wiedź. Bo w końcu Inga pochodzi ze Syartdai, niech więc się dowiedzą, co ona myśli o tym, że starają się upokorzyć ją w ten, sposób!

Sigrid dręczył coraz większy niepokój. Straszna niepew­ność szalała w jej duszy. Wiele razy myślała przerażona o rozmowie, jaką odbyła z Gudrun, kiedy razem przy­gotowywały weselny obiad. Pamiętała dobrze, jak bar­dzo siostra była zajęta tym, by wyjaśnić sobie, czy kaiżdy człowiek jest w stanie kogoś zabić. Pytanie samo w sobie nie bardzo ją dręczyło, bo ludzie zastanawiają się i fi­lozofują na bardziej zaskakujące tematy. Nie, martwi­ło ją raczej okrucieństwo, jakie siostra wtedy okalała. Gudrun chichotała złośliwie i dawała do zrozumienia, że Inga zostanie narażona na niebezpieczeństwo... Skąd bierze się takie zło? Po kim Gudrun odziedziczyła tę bezlitosną naturę?

187

Nie mogła odziedziczyć jej po ojcu, pomyślała Sigrid. Niels zawsze zachowuje się uprzejmie i poprawnie, zawsze też bardzo uważa na to, co mówi, wypowiada się z wielką mądrością i życzliwością.

Czyżby to ich matka, Andrine, nosiła w sobie złe moce?

Nasmyśl o tym Sigrid przestała oddychać. Złożyła ręce i odmówiła cichą modlitwę do Boga, by pozwolił jej zachować niczym nieskalaną pamięć o zmarłej. Mia­ła zaledwie siedem lat, kiedy matka umarła na sucho­ty i ledwie zapamiętała jej jasne włosy, drobną sylwet­kę i łagodny głos. Czy to nieszczęsna choroba sprawiła, że matka stała się taka delikatna, czy też zawsze taka była?

- Gulbrand! - zawołała Sigrid i wybiegła na dziedzi­
niec. Dobry, stary Gulbrand na pewno da jej odpowiedź na
wszystkie pytania, z którymi się zmaga.

Rosły, rudowłosy służący kończył zamiatanie podłogi w stajni.

- Czy to ty do mnie przyszłaś, Sigrid? - Uśmiechnął się
szeroko, pokazując zepsute zęby.

Sigrid zwolniła, kroku nagle ogarnęły ją wątpliwości.
Cży na pewno powinna wprowadzać Gulbranda w te
sprawy? Oczywiście, że tak. Miała do Gulbranda zaufa
nie i wiedziała, że on nikomu nie powie tego, co od niej
usłyszy. Stała więc i kreśliła czubkiem buta kręgi na za
sypanym słomą klepisku.

- Mam takie niejasne wspomnienia z czasu, kiedy
mama jeszcze żyła - zaczęła przepraszającym głosem. - Za-
stanawiam się, czy ty nie mógłbyś opowiedzieć mi o nie
czegoś więcej.

Gulbrand odłożył miotłę na bok i oparł plecy o ścia
nę.

- O Andrine, tak, oczywiście. Naprawdę dobrze byłoby mieć ją jako gospodynię - zaczął, odchrząkując. - Nigdy

188

żadnego nieprzyjemnego, raniącego słowa. Miła i trosk­liwa, tak, niektórzy uważali, że była aż za bardzo oddana i chętna do poświęceń.

Sigrid odetchnęła z ulgą. Jak miło słyszeć dobre słowa o własnej matce.

- Jak długo ją znałeś?

Gulbrand zmarszczył krzaczaste brwi.

- Ech, nie jestem taki biegły w datach, ale poznałem ją,
kiedy wyszła za mąż za twojego ojca.

- Więc przedtem nic o niej nie wiedziałeś?
Mroczny cień przysłonił na chwilę zielone oczy Gul-

branda.

- Nooo... - zaczął przeciągle. - Wcześniej też o niej słyszałem...

W duszy Sigrid znowu pojawił się niepokój. Strach dła­wił ją w gardle.

- Ty... - najchętniej nie zwracałaby się w ten sposób
do służącego, któregołtak bardzo lubi, ale ciekawość nie
dawała za wygraną. - Rozczarujesz mnie, Gulbrand, jeśli
mi nie powiesz...

Gulbrand stał nieruchomo ze spuszczoną głową. Sigrid westchnęła.

- Nie będę cię więcej pytać o mamę, - Cała odwa­
ga i chęć działania gdzieś się ulotniły. Przestraszona i za­
mknięta w sobie odwróciła się i zostawiła Gulbranda sa­
mego.

189

Ale gdyby Sigrid zatrzymała się jeszcze na chwilę, usłyszałaby, co Gulbrand mamrocze pod nosem:

- Prawda, moje dziecko, rozczaruje cię jeszcze bar­dziej...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Thorup Torill Cienie z przeszłości 01 Inga
Thorup Torill Zaginiony Cienie z przeszłości 12
Thorup Torill Korzenie Cienie z przeszłości 02
Thorup Torill Pościg Cienie z przeszłości 06 2
Thorup Torill Kłamstwa Cienie z przeszłości 08
Thorup Torill Odrzucenie Cienie z przeszłości 11
Thorup Torill Wrogość Cienie z przeszłości 09
Thorup Torill Cienie z przeszłości 07 Mroczne tajemnice
Wayne Joanna W szalonym tańcu 01 Cienie przeszłości (Harlequin Special)
Parus Magda Wilcze dziedzictwo 01 Cienie przeszłości
Thorup Torill Cienie z przeszłości 09 Wrogość
Allen Louise Intrygi i tajemnice 01 Cienie przeszłości(2)
Thorup Torill Waśń rodowa Cienie z przeszłości 13
Thorup Torill Cienie z przeszłości 02 Korzenie
Thorup Torill Cienie z przeszłości 05 Groźny przeciwnik
Thorup Torill Cienie z przeszłości 06 Pościg
Thorup Torill Groźny przeciwnik Cienie z przeszłości 05 2
Thorup Torill Podcięte skrzydła Cienie z przeszłości 03
Thorup Torill Cienie z przeszłości 13 Rodowa waśń

więcej podobnych podstron