Joanna Wayne
Cienie przeszłości
Tłumaczyła
Monika Chilewicz
aa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jessicę Lewis obudził przenikliwy dźwięk. Wnie-
przytomnym odruchu uderzyła pięścią w poduszkę,
potem wycelowała w stojący na nocnej szafce
budzik. Zabrakło jej jednak precyzji, dlatego wal-
nęła dłonią w kant. Syknęła z bólu i potarła nadgars-
tek. Zamrugała i potarła twarz, by odzyskać jasność
myślenia, następnie uniosła się na łokciach, ale
natychmiast zaszumiało jej w głowie, więc z po-
wrotem opadła na poduszkę. Mięśnie ramion i karku
miała tak obolałe, jakby poprzedniego wieczoru
nosiła nie wiadomo jakie ciężary, choć niczego
takiego sobie nie przypominała.
Rozejrzała się wokół. Znajdowała się w niewiel-
kim pokoju hotelowym w Bankstown w stanie
Georgia, dokąd przyjechała na spotkanie z dyrektor-
ką Carruthers Boarding School. Była umówiona na
dziewiątą, by więc się nie spóźnić, powinna jak
najszybciej wstać.
Przeciągnęła się i odrzuciła na bok kołdrę. Z za-
skoczeniem odkryła, że ma na sobie nie piżamę, lecz
spodnie i sweter. Był to fatalny znak, zwłaszcza że
nie mogła sobie przypomnieć, w jaki sposób znalaz-
ła się ponownie w swoim pokoju. Pamiętała tylko,
że była wykończona, zeszła więc do baru na drinka,
by łatwiej usnąć. Jak jednak widać, zmęczenie
i alkohol dały wielce zaskakujący efekt. Zaniepokoi-
ła się jeszcze bardziej. Czy na pewno trafiła do
swojego pokoju? Znów rozejrzała się i odetchnęła
z ulgą. Na szczęście dotarła do siebie, bo na półce
leżała jej podniszczona niebieska torba, a z krzesła
zwisała czarna skórzana kurtka.
Usiadła, obciągnęła sweter i spuściła stopy na
podłogę. Najwyższa pora wziąć się w garść, jeśli
chce zdążyć na dziewiątą. Niestety, gdy tylko
spróbowała wstać, zakręciło jej się w głowie, a żołą-
dek powędrował w górę. Jęknęła i opadła na łóżko.
Najprawdopodobniej złapała w samolocie jakiegoś
paskudnego wirusa, który zaatakował układ pokar-
mowy. A może to powrót do Georgii tak ją roz-
regulował? Przez tyle lat starała się zapomnieć
o przeszłości, a jak na złość obowiązki służbowe
przywiodły ją akurat w to miejsce, które ze wszyst-
kich sił starała się wykreślić z pamięci. Psycholog,
z którym się konsultowała, nazwał to wyparciem,
ona wolała uważać to za jedną z technik prze-
trwania.
Jeśli jednak nie chciała do wieczora tak leżeć
i jęczeć, musiała wziąć się w garść, więc podniosła
się z trudem i ruszyła do łazienki. Zaraz jednak
potknęła się o but i jak długa runęła na podłogę.
Wtedy zobaczyła ciało.
10
Joanna Wayne
Mężczyzna leżał na wznak, a z klatki piersiowej
wystawała mu rękojeść noża. Oczy miał zwrócone
ku górze, każdy kosmyk włosów na swoim miejscu,
garnitur w idealnym stanie, oczywiście z wyjątkiem
purpurowej plamy na gorsie koszuli.
Nie podnosząc się z kolan, zacisnęła powieki
i modliła w duchu, żeby jak najszybciej obudzić się
z tego koszmaru. Niestety, gdy ponownie otworzy-
ła oczy, ciało wciąż tam było. Podpełzła ostrożnie
i ujęła nadgarstek mężczyzny. Tak jak się spodzie-
wała, był lodowaty.
Odsunęła się gwałtownie. Po chwili wstała, pode-
szła do telefonu i wybrała numer policji, szybko
jednak odłożyła słuchawkę. Jeśli zadzwoni, przybę-
dą tu w parę minut, a ona co im powie? Że jakiś
nieznajomy, najprawdopodobniej nie w pełni po-
czytalny, wpadł w nocy do jej pokoju hotelowego
i wbił sobie nóż w serce?
Opadła na krzesło. Z najwyższym wysiłkiem
próbowała odtworzyć w myślach wydarzenia po-
przedniego wieczoru. Pamiętała, że zeszła do hotelo-
wego baru na kieliszek wina, w nadziei, że dzięki
temu odpręży się i łatwiej zaśnie. Spotkała tam
mężczyznę, który obecnie leżał martwy tuż obok.
Przez chwilę rozmawiali. Miała wrażenie, że skądś
go zna, nie mogła sobie jednak przypomnieć skąd.
Niestety, obecnie jej pamięć była w jeszcze gorszym
stanie, ponieważ Jessica nie wiedziała nawet, jak się
znalazła z powrotem w swoim pokoju. Chwilowy
napad wybiórczej amnezji. Policji niewątpliwie bar-
dzo się to spodoba.
11
Cienie przeszłości
Głośne stukanie do drzwi poderwało Jessicę na
równe nogi. Pobiegła, by odbezpieczyć łańcuch
i otworzyć zamek. Mężczyzna, który stał w progu,
wprawdzie nie miał na sobie munduru, za to
machnął jej przed nosem służbową legitymacją.
– Szeryf Boyd Latimer – przedstawił się oschle.
– Czy to pani zgłosiła morderstwo?
– To ja zgłosiłam znalezienie ciała – poprawiła.
Odsunął ją bezceremonialnie, by przyjrzeć się
nieboszczykowi.
– Mam nadzieję, że ma pani do opowiedzenia
wiarygodną historię – stwierdził po chwili milczenia.
– Jak już mówiłam oficerowi dyżurnemu, obu-
dziłam się rano i znalazłam w pokoju ciało obcego
mężczyzny.
– Jasne. Proszę podejść do ściany, stanąć tyłem
i szeroko rozstawić nogi.
– Słucham?!
– Przecież pani słyszała.
Chcąc nie chcąc, stanęła tak, jak to nieraz widzia-
ła na filmach kryminalnych. Nie było przyjemnie
czuć na ciele dłonie szeryfa, ale przynajmniej zrobił
to szybko.
– Może się pani odwrócić.
– Dziękuję – westchnęła. – Zdaję sobie sprawę,
jak to wygląda, ale naprawdę nie mam pojęcia...
– Byłoby znacznie lepiej, gdyby się pani od razu
przyznała – przerwał jej ostro.
– Naprawdę nie mam się do czego przyznawać!
Kiedy rano się obudziłam, ciało już tu leżało. Do-
kładnie w tym samym miejscu co teraz.
12
Joanna Wayne
– Jakie są pani powiązania z senatorem?
– Senatorem? – powtórzyła za szeryfem z niedo-
wierzaniem.
A niech to! Sytuacja stawała się z każdą chwilą
coraz bardziej skomplikowana.
– Nie chce pani chyba powiedzieć, że nie rozpo-
znała senatora Marcusa Haydena? – zdziwił się
z kolei szeryf.
– Nie. To znaczy tak.
– Czyli?
– Nie rozpoznałam, bo go nie znam.
– Chyba pani sobie żartuje. Może mieszkam na
prowincji, ale idiotą nie jestem. Wcałym stanie
Georgia nie ma osoby, która nie rozpoznałaby
Marcusa Haydena. Jest tu lepiej znany niż sam
prezydent.
– Ale ja nie jestem stąd.
– Wtakim razie jak go pani spotkała?
– Przypadkiem. Wymieniłam z nim parę słów
w hotelowym barze. Nie wspomniał nawet, że jest
politykiem. A przynajmniej zupełnie nie przypomi-
nam sobie tego.
– Rozumiem. A więc poznali się państwo w ba-
rze. Zaczęła pani z nim flirtować, zaprosiła do siebie
do pokoju...
– Nic podobnego! – wpadła mu w słowo. – Po-
rozmawialiśmy chwilę, a potem... – Potarła ner-
wowo skronie. – Niestety nie pamiętam, co było
potem...
– Nie pamięta pani? – Obrzucił ją pogardliwym
spojrzeniem. – Jakież to wygodne, prawda?
13
Cienie przeszłości
– Wiem, że to brzmi podejrzanie, ale naprawdę
nie wiem, jak się znalazłam z powrotem w pokoju.
Piłam wino i... – Doznała nagłego olśnienia. – Ktoś
musiał mi coś wsypać do kieliszka.
– Teraz twierdzi pani, że została otruta? – Jego
ton wyraźnie sugerował, że cokolwiek by nie powie-
działa, jej wina jest już dowiedziona. – Jednak teraz
jest pani w pełni świadoma?
– Nie czuję się zbyt dobrze, ale tak, jestem
w pełni świadoma.
– Wtakim razie ma pani prawo...
– Chwileczkę! Czyżbym była podejrzana?
– Ciało leży w pani pokoju. Tylko pani... oczy-
wiście poza senatorem Haydenem... tu przebywała.
Rachunek wydaje się prosty.
– Wtakim razie chcę rozmawiać z adwokatem.
– Tego się spodziewałem. Skoro jednak już tu
jestem, to chciałbym pobrać pani odciski palców.
– Wyjął z kieszeni mały notesik. – Proszę też o pani
imię, nazwisko, adres zamieszkania i powód przyjaz-
du do Bankstown.
Jessica podyktowała mu swoje dane, które zapi-
sał powoli, raz po raz prosząc o przeliterowanie
poszczególnych słów.
– Może pani teraz zadzwonić do adwokata,
panno Lewis. I proszę nam nie przeszkadzać, mamy
tu dużo do zrobienia. Muszę zadzwonić po posiłki.
– Chyba nie sądzi pan, że jestem niebezpieczna.
– Źle mnie pani zrozumiała. Potrzebuję posił-
ków, żeby jak najszybciej zabezpieczyć ciało i ślady,
zanim zjawią się media.
14
Joanna Wayne
– Media?!
– Oczywiście. To największe przestępstwo, ja-
kie kiedykolwiek popełniono w Bankstown. O wiele
poważniejsze niż napad na bank sprzed kilku lat.
Założę się, że nawet CNN przyśle ekipę.
Osunęła się na krzesło. Miała takie mdłości, iż
obawiała się, że za chwilę będzie musiała pobiec do
łazienki.
– Muszę zadzwonić do szefa i powiadomić, co
się stało – stwierdziła słabym głosem. – I do szkoły
Carruthers, żeby na mnie niepotrzebnie nie czekali.
– Bardzo proszę, może pani dzwonić – zgodził
się uprzejmie szeryf. – Pod warunkiem, że ma pani
telefon komórkowy, bo nie chce pani chyba zo-
stawić odcisków palców na słuchawce tutejszego
aparatu. Wogóle proszę niczego tu nie dotykać.
– Moje odciski palców są nie tylko na telefonie,
ale na wszystkich sprzętach w tym pokoju. Bardzo
przepraszam, ale muszę pójść do łazienki umyć
zęby.
– Wżadnym wypadku! Nie będzie pani myła
zębów w miejscu zbrodni! – Zastąpił jej drogę.
– Tak się składa, że pańskie miejsce zbrodni to
jednocześnie mój pokój. – Wzięła się pod boki.
– Już nie.
Była wściekła na samą siebie, że nie umyła się
i nie przebrała przed wezwaniem policji. Teraz nie
pozostało jej nic innego, jak posłusznie wypełniać
polecenia szeryfa. No i znaleźć dobrego, a także
w miarę taniego prawnika. Jeśli taki w ogóle istniał
gdziekolwiek na świecie...
15
Cienie przeszłości
Gdy zakończono pobieranie odcisków palców,
przekartkowała książkę telefoniczną w poszukiwa-
niu adwokata. Nie było ich wielu w tej okolicy, ale
i tak nie mogła się zdecydować. Wybieranie na
chybił trafił kogoś, od kogo mogła zależeć cała jej
przyszłość, wydawało jej się nierozsądne. Zastana-
wiając się, jak wybrnąć z tej sytuacji, zaczęła
jednocześnie obserwować Latimera i jego ludzi przy
pracy. Potykali się o siebie nawzajem, przeszukując
niewielkie pomieszczenie pod kątem ewentualnych
śladów morderstwa. Była miłośniczką kryminałów,
zarówno w wersji książkowej, jak i filmowej, ale to,
co miała przed oczyma, w najmniejszym stopniu
nie przypominało scen, z jakimi się w nich zetknęła.
Udało jej się dodzwonić do szkoły i odwołać
spotkanie, przedstawiając przy tym tylko ogólniko-
we usprawiedliwienie. Nie mogła się natomiast
skontaktować z szefem, jako że między Bankstown
a Houston była godzinna różnica, w związku
z czym telefony w biurze były jeszcze przełączone
na pocztę głosową. Jakoś nie wydawało jej się
stosowne, by w taki sposób powiadomić szefa, że
została zatrzymana w związku z zabójstwem zna-
nego senatora.
Zdawało jej się, że minęły godziny, zanim czterej
policjanci opuścili pokój, w którym pozostał jedynie
Latimer i wysoki, szczupły blondyn, którego kole-
dzy nazywali Slim.
– Pod żadnym pozorem nie wolno pani opusz-
czać miasta... – Szeryf urwał nagle, gdy na scenie
pojawił się kolejny niespodziewany gość.
16
Joanna Wayne
Minął ich bez słowa, podszedł do ciała i utkwił
w nim marsowe spojrzenie. Był o kilkanaście centy-
metrów wyższy od Latimera, dobrze zbudowany,
miał ciemne, niesforne włosy, które wystawały we
wszystkich kierunkach spod sportowej czapki z dasz-
kiem. Choć był ubrany w wytarte dżinsy i ciemną
bawełnianą kurtkę, roztaczał wokół siebie aurę wła-
dzy i autorytetu.
– Do diabła! – warknął, odwracając się do szery-
fa. – Ktoś mógł zawiadomić rodzinę, żeby nie
musiała się o czymś takim dowiadywać z radia.
– Jak to? Przecież nikomu nie dawałem zgody na
przekazanie wiadomości mediom!
– Wtakim razie ktoś pewnie myślał, że nie
potrzebuje twojej zgody.
– Muszę cię prosić o natychmiastowe opusz-
czenie miejsca zbrodni.
– Więc już poprosiłeś... A to kto? – Podszedł do
Jessiki i utkwił w niej spojrzenie.
– Jessica Lewis – przedstawił ją szeryf. – To jej
pokój.
– Ty zabiłaś mojego brata?! – Pochylił się nad
nią, szczęki mu się zacisnęły.
– Nie... – wykrztusiła z trudem. – Nie podoba mi
się pański ton. Poza tym nie przeszliśmy na ty. – Za
wszelką cenę starała się dodać sobie animuszu.
– Skąd pani znała mojego brata?
– Nie znałam go...
– Czy przebywając w hotelu w obcym mieście
ma pani zwyczaj zapraszać obcych mężczyzn do
swojego pokoju?
17
Cienie przeszłości
– Nie zaprosiłam go. Gdy się obudziłam, leżał na
podłodze. Jeśli panowie pozwolą, spakuję się i wyj-
dę. Nic tu po mnie.
Sięgnęła do szuflady, by wyjąć z niej bieliznę
i wrzucić do torby.
– A dokąd to się pani wybiera? – zapytał szeryf.
– Do innego hotelu. Najlepiej takiego, w którym
nie ma nieboszczyków.
– Wątpię, żeby zechcieli panią gdziekolwiek
przyjąć – stwierdził Slim. – Lepiej niech pani tu
zostanie, bo okaże się, że nie ma pani gdzie spać.
– A co się stało z zasadą domniemania niewin-
ności? – Uśmiechnęła się kpiąco.
– Przecież nie jest pani jeszcze w więzieniu
– przypomniał Latimer.
– Proszę się spakować – zarządził Conner.
– Znajdę pani drugi pokój.
Wjednej chwili oskarżył ją o morderstwo, w na-
stępnej zaoferował pomoc, a wszystko tym samym,
pełnym wyższości tonem. Trudno jej było uwie-
rzyć, że byli rodzonymi braćmi. Senator zrobił na
niej wrażenie mężczyzny kulturalnego, subtelnego,
a przy tym był szalenie przystojny. Ten zaś za-
chowywał się arogancko i niesympatycznie, daleko
mu też było do urody brata, miał bowiem zbyt
mocno zarysowaną szczękę i haczykowaty nos.
– Pakuje się pani czy nie? – zniecierpliwił się.
– Nie mam czasu.
– Nie potrzebuję pańskiej pomocy – odburknęła
urażona.
– Świetnie. Niech pani robi, jak uważa.
18
Joanna Wayne
Zwrócił się do szeryfa z kilkoma pytaniami. Gdy
usłyszał, że domniemana zabójczyni ponoć straciła
przytomność i nic nie pamięta z wydarzeń ostatniej
nocy, zmarszczył brwi. Obrzucił ją jeszcze raz
krytycznym spojrzeniem i wyszedł, nie zadając
sobie trudu, by się pożegnać.
– Zanim się pani spakuje, chciałbym przejrzeć
zawartość torby – oznajmił Latimer.
– To był Conner Hayden – wyjaśnił Slim. – Brat
senatora.
– Ma dziwny sposób przeżywania żałoby –
stwierdziła, obserwując jednocześnie, jak szeryf
przerzuca jej ubrania, najwyraźniej w poszukiwa-
niu broni.
– Na pani miejscu starałbym się nie robić sobie
z niego wroga – poradził Latimer, podając jej torbę.
– Dlaczego? Czy też jest politykiem?
– Z takim charakterkiem? – Latimer roześmiał
się szczerze.
– Więc czym się zajmuje?
– Prowadzi firmę budowlaną. Mieszka tutaj,
w Bankstown.
– Faktycznie bywa szorstki i niczego nie owija
w bawełnę, ale zna to miasto jak nikt inny – dodał
Slim. – Dlatego powinna pani skorzystać z jego
pomocy, skoro ją zaproponował.
– Dlaczego?
– Choćby dlatego, że niezbyt się dogadywali
z Marcusem, więc nie będzie pani w ciemno ob-
winiał. Tak naprawdę od paru lat z sobą nie
rozmawiali...
19
Cienie przeszłości
– Bądź cicho, Slim – przerwał mu szeryf. – Con-
ner nie upoważnił cię do opowiadania o nim pode-
jrzanej.
Chwilę później do pokoju zajrzał wysoki młody
mężczyzna o płowych włosach, a zza jego pleców
rozbłysły lampy aparatów fotograficznych. Jessica
westchnęła ciężko. Potargana, bez makijażu, ubrana
w pognieciony strój, w którym spała... nie ma co,
była wspaniale przygotowana na swoje pięć minut
medialnej sławy.
20
Joanna Wayne
ROZDZIAŁ DRUGI
Conner Hayden zbiegł po schodach z czwartego
piętra i zatrzymał się na moment przy recepcji, by
zmusić obsługę do przydzielenia Jessice Lewis in-
nego pokoju. Śmierć brata wydawała mu się na tyle
zagadkowa, że wolał mieć dziewczynę na oku, na
wypadek, gdyby chciał z nią jeszcze raz poroz-
mawiać. Wdrodze do samochodu układał sobie
w myślach, jak powinien przekazać tę tragiczną
wiadomość Sheili, swojej bratowej. Przypomniał
sobie też chwilę, w której po raz ostatni rozmawiał
z Marcusem twarzą w twarz. Działo się to przed
czterema laty, tydzień po pogrzebie matki. Pokłócili
się tak gwałtownie, że Marcus uderzył go, choć nie
miał w zwyczaju używać przemocy fizycznej. Cios
był na tyle niespodziewany, iż Conner zachwiał się
do tyłu i uderzył w witrynę, zawierającą kolekcję
drogiej porcelany należącą do ich zmarłej matki.
Choć był wściekły jak jeszcze nigdy w życiu, nie
oddał bratu. Bijąc go, czułby się, jakby katował
dziecko, bo tak naprawdę Marcus nie miał pojęcia
o walce wręcz. Nie przyniosłoby to więc ani pożyt-
ku, ani satysfakcji, jakie daje starcie z równorzęd-
nym przeciwnikiem. Od tego czasu rozmawiali
zaledwie kilka razy, i tylko przez telefon, gdy
wymagała tego waga sprawy, na przykład sprzedaż
wspólnego spadku. Przez te lata nie udało im się
rozwiązać konfliktu, teraz zaś, po nagłej śmierci
Marcusa, nigdy nie będzie im to już dane.
Nie zaskoczył go fakt, że główną podejrzaną jest
piękna kobieta o płomiennych włosach i takimże
temperamencie. Starszy brat znany był ze słabości
do urodziwych kobiet, drobnych, ale, jak zwykł
mawiać, ostrych. Wersja wydarzeń, jaką podała
Jessica Lewis, brzmiała tak niewiarygodnie, że ofi-
cjalne oskarżenie jej o zabójstwo Marcusa było
jedynie kwestią czasu. Narzucała się tylko jedna
wątpliwość: jakim cudem filigranowa kobieta zdo-
łała wbić nóż tak głęboko w klatkę piersiową
silnemu, mocno zbudowanemu mężczyźnie? Prze-
cież bez trudu mógłby opędzić się od niej jedną
ręką... Wjaki sposób dopadła do niego i zagłębiła
ostrze w jego ciele? Czyżby w ogóle się nie bronił?
To przecież absurd...
No i jaki miała motyw?
Conner Hayden zamierzał porozmawiać w czte-
ry oczy z Jessicą Lewis i dowiedzieć się, co tak
naprawdę między nimi zaszło. Zanim oczywiście
jakiś sprytny prawnik przekona ją, że w tym
przypadku milczenie naprawdę jest złotem...
Nie rozumiał, czemu w ogóle angażuje się w tę
22
Joanna Wayne
sprawę, skoro brat wyraźnie dał mu do zrozumienia,
iż nie życzy sobie, by mieszał się w jego życie. Tylko
że Marcus już nie żył, więc wszelkie ustalenia
przestały obowiązywać.
Jessica weszła do swego nowego pokoju, tym
razem usytuowanego na drugim piętrze. Był mniej-
szy od poprzedniego, a okna wychodziły na parking,
znacznie bardziej zatłoczony niż poprzedniego wie-
czoru. Gdy spoglądała przez okno, przez bramę
przejechała kolejna furgonetka wioząca ekipę tele-
wizyjną. Z westchnieniem odwróciła się i sięgnęła
do torby po kosmetyczkę z przyborami toaletowy-
mi. Miała wrażenie, że od poprzedniego wieczoru
zęby porósł jej mech, a tusz na rzęsach zbił się
w jedną wielką grudę. Oczywiście nie był to jej
największy życiowy kłopot, ale przynajmniej w tej
sprawie mogła coś uczynić. Wyciskała właśnie pastę
na szczoteczkę, gdy rozległo się energiczne stukanie
do drzwi. Podejrzewała, że to szeryf Latimer, który
przed paroma minutami odprowadził ją do pokoju,
jednak gdy otworzyła drzwi, okazało się, iż stoi
w nich Conner Hayden. Nie uszło jej uwagi, że tym
razem zdjął czapkę.
– Nie zabiłam pańskiego brata – oświadczyła
pełnym znużenia tonem.
– Nie przyszedłem pani oskarżać. Chciałem tyl-
ko porozmawiać.
– Akurat! Wcale nie interesuje pana, co mam do
powiedzenia. Ani pana, ani szeryfa.
– Wręcz przeciwnie, bardzo mnie interesuje.
23
Cienie przeszłości
Ton jego głosu był znacznie bardziej uprzejmy
niż podczas pierwszego spotkania. Pobrzmiewało
w nim nawet współczucie. Tym gorzej, bo póki
musiała walczyć, jakoś się trzymała, natomiast
poczucie, że ktoś rozumie jej położenie, w paradok-
salny sposób odbierało jej siły i kompletnie demobili-
zowało.
– Jeszcze niedawno zupełnie to pana nie ob-
chodziło – przypomniała, starając się nie rozpłakać.
– To prawda, ale wtedy byłem w szoku. Teraz
myślę już trzeźwo.
Otworzyła szerzej drzwi, aby go wpuścić do
środka. Gdy spojrzała mu w oczy, po raz pierwszy
ujrzała w nich cierpienie.
– Źle rozpoczęliśmy naszą znajomość. Zacznij-
my jeszcze raz. Może usiądziemy i opowie mi pani
wszystko, co pamięta z poprzedniego wieczoru?
– Nic więcej nie powiem, dopóki nie skonsultuję
się z adwokatem.
– Nie jestem policjantem. Próbuję pani pomóc,
a nie zaszkodzić – tłumaczył zaskakująco łagodnie.
– Jest pan bratem Marcusa Haydena. Czemu
miałabym panu zaufać?
– Bo wpadła pani w poważne kłopoty, a ja być
może mógłbym pani pomóc.
Choć to, że brat zamordowanego ofiarował się
z pomocą osobie podejrzanej o zabójstwo, wy-
glądało absurdalnie, jednak Jessica instynktownie
wyczuła, że nie jest to z jego strony żaden podstęp.
Poza tym przecież nie miała niczego do ukrycia.
– Dobrze, opowiem panu wszystko, ale niech
24
Joanna Wayne
pan niepotrzebnie się nie łudzi, nie ma tego dużo.
– Wzruszyła ramionami. – Nawet nie musi pan
siadać, by mnie wysłuchać. Obudziłam się rano
i niemal potknęłam się o ciało pańskiego brata.
Zadzwoniłam na policję, a niedługo później do
pokoju wpadł Latimer. Koniec relacji.
– To było rano. A co stało się wieczorem?
Westchnęła ciężko. Z jednej strony nie miała
ochoty omawiać tego tematu akurat z nim, z drugiej
jednak rozmowa mogła przynieść jej ulgę i pomóc
uporządkować wydarzenia ostatnich godzin.
– Wydaje mi się, że ktoś mi czegoś dosypał do
drinka – przyznała wreszcie.
– Kto?
– Nie wiem, ale to by tłumaczyło, dlaczego
straciłam świadomość po jednym kieliszku wina.
– Zacznijmy od początku. – Oparł się tyłem
o biurko. – Kiedy przyjechała pani do Bankstown?
– Przyleciałam wczoraj do Atlanty, wynajęłam
samochód i wieczorem dotarłam do hotelu. Było
mniej więcej wpół do ósmej. Odświeżyłam się
i zamówiłam do pokoju kanapkę ze stekiem z grilla.
– Kiedy spotkała pani Marcusa?
– Zjadłam, rozpakowałam się i zeszłam do baru
na lampkę wina, żeby się odprężyć przed snem.
Pański brat siedział przy barze. Musiało być już koło
dziewiątej.
– Siedział sam?
– Na początku tak.
– Przysiadła się pani do niego?
– Nie, usiadłam niedaleko przy stoliku. To on do
25
Cienie przeszłości
mnie podszedł i zarekomendował merlota, którego
sam pił. Gdy się zgodziłam, wrócił do baru, żeby
zamówić dla mnie wino.
– O czym rozmawialiście?
– O tym, o czym zwykle rozmawiają obcy
ludzie. O fatalnych warunkach na drodze, gdzie
w okolicy można dobrze zjeść, czy jest coś ciekawe-
go do obejrzenia... Wreszcie pański brat zapytał
mnie o cel wizyty w Bankstown.
Conner nie przerywał, gdy wyjaśniała mu powód
swego przyjazdu, widać było jednak, że nie w pełni
docierają do niego jej słowa, zbyt był bowiem zajęty
przetwarzaniem już uzyskanych informacji.
– A więc rozmawialiście przy kieliszku wina. Co
się później stało?
– Wyszłam do toalety. Gdy wróciłam, pański
brat siedział z powrotem przy barze i rozmawiał
z jakąś kobietą. Pamiętam, że byli mocno ku sobie
pochyleni i mówili szeptem.
– Czy jest pani w stanie ją opisać?
– Pamiętam, że miała długie, czarne, lśniące
włosy. – Zastanawiała się przez chwilę, masując
palcami skronie. – Była szczupła, drobna. Niestety
nie widziałam jej twarzy, bo cały czas siedziała
tyłem do mnie.
– Czy dopiła pani wino?
– Nie jestem pewna. Może tak, może nie. Wspo-
mnienia zaczynają mi się rozmazywać. Chyba po-
woli traciłam już świadomość.
– Rozumiem... Czy poza panią, Marcusem i tą
kobietą był w barze ktoś jeszcze?
26
Joanna Wayne
– Tylko barman.
– A jak długo pani jeszcze tam siedziała?
– Nie pamiętam. Nie mam nawet pojęcia, w jaki
sposób znalazłam się z powrotem w pokoju. Obu-
dziłam się w tym. – Wskazała pomięte ubranie,
w którym czuła się coraz bardziej niekomfortowo.
– Miałam na sobie wszystko prócz butów.
– Tak... A gdy się pani rano obudziła, Marcus
leżał na podłodze z nożem wbitym w klatkę
piersiową.
– Tak... ale jest jeszcze coś. Kiedy się do mnie
dosiadł, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że skądś go
znam. Nadal nie mam pojęcia skąd, ale ciągle tak mi
się wydaje.
– Nic dziwnego. Zajmował się polityką całe swe
dorosłe życie. Krótkie życie – dodał pełnym goryczy
głosem. – Miał tylko czterdzieści osiem lat, dziesięć
więcej niż ja.
– Bardzo mi przykro. Wiem, że cierpi pan z po-
wodu jego śmierci. Proszę mi wierzyć, że gdybym
tylko potrafiła, bez wahania wskazałabym zabójcę.
Zrobię wszystko, żeby pomóc go złapać.
– Doceniam to. – Wyjął z kieszeni długopis
i zanotował na kartce nazwisko oraz numer telefo-
nu. – Proszę zadzwonić pod ten numer i poprosić
Beth Delaney.
– Po co?
– Beth uważana jest za najlepszego adwokata
w całym stanie, a ja mogę potwierdzić, że w pełni
zasłużyła na tę opinię. Jej kancelaria znajduje się pod
miastem, nad jeziorem Selby. Kiedy będzie się pani
27
Cienie przeszłości
umawiać na spotkanie, proszę zapytać o drogę,
wytłumaczą pani, jak dojechać.
Jessica podniosła karteczkę i wpatrzyła się w nią
niewidzącym wzrokiem. Chęć pomocy ze strony
Connera wydawała jej się coraz bardziej niezrozu-
miała. To prawda, instynktownie mu zaufała, teraz
jednak zaczynały ogarniać ją poważne wątpliwości.
– Jeśli zastanawia się pani, czemu to robię,
odpowiedź jest bardzo prosta – stwierdził, pod-
chodząc do drzwi.
– A więc umie pan także czytać w myślach.
Powinnam była się domyślić.
– Akurat w tym przypadku nietrudno było zgad-
nąć. – Uśmiechnął się lekko.
– Wtakim razie czemu tak bardzo zależy panu
na tym, żeby mi pomóc?
– Bo jeśli tego nie zrobię, Latimer wsadzi panią
do więzienia, a prawdziwy zabójca mojego brata
uniknie kary.
– Skąd pewność, że to nie ja go zamordowałam?
– Pani wersja wydarzeń jest tak prosta i brzmi
tak naiwnie, że musi być prawdziwa. Osoba o nie-
czystym sumieniu wymyśliłaby coś dużo bardziej
wyrafinowanego. Jeśli nie chce pani ujrzeć swojego
zdjęcia na pierwszych stronach stanowych i ogólno-
krajowych gazet, radzę, żeby pani zamknęła za mną
drzwi i nikogo nie wpuszczała. Radzę też, by
natychmiast skontaktowała się pani z Beth, a do
tego czasu nie rozmawiała z nikim.
Patrząc na jego plecy, zastanawiała się, czy
powinna być mu wdzięczna za pomoc, czy raczej
28
Joanna Wayne
wściec się, że miał czelność nią komenderować. Tak
czy inaczej, miała wrażenie, iż zapada się w bagno,
a jedynym dla niej ratunkiem są silne ręce brata ofiary.
Naprawdę nie mogło być gorzej.
Conner chciał natychmiast zweryfikować opo-
wieść Jessiki, więc jeszcze w drodze do auta wyko-
nał dwa telefony, które potwierdziły jej informacje
o celu wizyty w Bankstown. Nie zdziwiło go to
specjalnie. Zwykle potrafił podczas krótkiej roz-
mowy trafnie ocenić charakter i intencje danej
osoby. Jessica od początku wydała mu się wiarygod-
na. Więcej, zaimponowała mu, opowiadając wszyst-
ko, co wiązało się z zabójstwem jego brata, jakby
swoją szczerością rzucała wyzwanie. Zdawała się
mówić: Widzisz, gram w otwarte karty. Ciekawe,
jaki będzie twój ruch?
Wybrał numer kancelarii Beth Delaney.
– Już słyszałam o wszystkim, Conner – przywi-
tała go przyjaciółka. – Bardzo ci współczuję.
– Dzięki.
– Wiem, że mieliście z Marcusem pewne niepo-
rozumienia, ale teraz to już nie ma znaczenia.
Domyślam się, jak bardzo jesteś wstrząśnięty. Jak
sobie radzisz?
– Normalnie. Mam inne wyjście?
– Nie, ale przede mną nie musisz udawać twar-
dziela.
– Znasz mnie, Beth, nie umiem się nad sobą
rozczulać. Podobnie jak ty. Zresztą nie dzwonię po
kondolencje.
29
Cienie przeszłości
– Tak się domyśliłam. Zamieniam się w słuch.
– Nie wiem, ile znasz szczegółów, ale ciało
Marcusa zostało znalezione w pokoju pewnej kobie-
ty w Mountain View Hotel.
– Aresztowano ją?
– Jeszcze nie. – Na moment zawiesił głos, za-
stanawiając się, czy kompletnie postradał rozum.
– Nazywa się Jessica Lewis. Chciałbym, żebyś się
z nią spotkała.
– Conner, chyba nie prosisz mnie, żebym ją
reprezentowała?!
– Proszę cię tylko o to, żebyś to rozważyła.
– Dlaczego?
– Mam przeczucie, że wbrew pozorom jest nie-
winna.
Opisał swoje spotkanie z Jessicą i powtórzył to,
co od niej usłyszał. Jej relacja wciąż wydawała mu
się naiwna, wręcz nieprawdopodobna, a jednak
wierzył w szczerość panny Lewis.
– Ta panna Lewis musiała ci wpaść w oko
– podsumowała Beth.
– Nie tak jak myślisz. Trudno mi to rozsądnie
uzasadnić...
– Ta kobieta jest podejrzana o zabójstwo twoje-
go brata. Zaopiekowanie się nią to nie to samo, co
przygarnięcie bezdomnego psa. Nie pozostanie to
bez echa...
– Czy kiedykolwiek zająłem się kobietą tak trosk-
liwie jak bezdomnym psem? Chcę tylko, żebyś z nią
porozmawiała, to wszystko. Do ciebie należy decy-
zja, czy chcesz ją reprezentować, czy nie.
30
Joanna Wayne
– Przynajmniej ja nie ulegnę urokowi jej blond
loków i dużych niebieskich oczu.
– Włosy ma rude – sprostował. – I zielone oczy
– dodał ku swemu zaskoczeniu.
– Jest ładna?
– Nie zauważyłem.
– Jesteś mężczyzną, musiałeś to zauważyć. Za-
kładam, że jest.
– Ale nie dlatego uwierzyłem w jej wersję.
– Oby to była prawda... Jeśli mam ją reprezen-
tować, powinna się tu jak najszybciej pojawić,
zanim policja znów zacznie ją przesłuchiwać.
– Dałem jej twój numer telefonu. Może za-
dzwonić w każdej chwili.
Gdy skończyli rozmowę, Conner uruchomił sil-
nik i poprowadził auto wąskimi uliczkami względ-
nie jeszcze spokojnego miasta. Wiedział jednak, że
nie potrwa to długo, bo ekipy prasowe, radiowe
i telewizyjne wkrótce zlecą się tu jak sępy do
padliny. Policja będzie szukać śladów, a reporterzy
pikantnych szczegółów z życia znanego polityka.
– Marcus, kto cię zabił? – wyszeptał. – Daj mi
jakiś znak, zdradź cokolwiek, a pomogę ci spocząć
w pokoju. Nawet jeśli spokojne życie nigdy cię nie
interesowało.
Niestety, Marcus milczał.
Kancelaria Beth Delaney znajdowała się w za-
chodnim skrzydle nowoczesnego trzypiętrowego
biurowca, usytuowanego na wzgórzu z widokiem
na niewielkie jezioro. Sama zaś Beth była kobietą
31
Cienie przeszłości
wprost oszałamiającą. Miała krótkie, elegancko uło-
żone blond włosy i wyraziste niebieskie oczy o prze-
szywającym spojrzeniu.
Usiadła naprzeciwko Jessiki, nie za biurkiem, lecz
na jednym z miękkich, przepastnych foteli. Dla
niewtajemniczonego mogły wyglądać jak dwie
przyjaciółki, które spotkały się na pogaduszkach
o wszystkim i niczym, jednak Jessica dobrze wie-
działa, że jest poddawana wnikliwej ocenie. Co
więcej, czuła, iż ocena nie jest dla niej pomyślna, ale
starała się spokojnie opowiedzieć tę samą historię,
którą wcześniej przekazała Connerowi.
– Moja pięcioletnia siostrzenica wymyśliłaby
coś bardziej wiarygodnego – oceniła wreszcie Beth.
– Chciała pani znać prawdę, więc ją pani usły-
szała.
– Oby.
– A więc nie wierzy mi pani? – Jessica spuściła
głowę.
– To, czy pani wierzę, czy nie, nie uchroni pani
od więzienia. To ława przysięgłych ma uwierzyć
w pani niewinność, a ja mam ją do tego przekonać.
Jestem w tym dobra, choć akurat w tej sprawie nie
będzie to łatwe. Przynajmniej dobrze, że Conner
jako brat ofiary nie będzie nastawiał sądu przeciwko
pani, bo jakimś cudem uznał pani wersję zdarzeń za
prawdziwą.
Jessica miała wrażenie, że w jej głosie słyszy
dezaprobatę, której wcześniej nie było. Jeśli Con-
nera łączyło coś z piękną panią adwokat, wolała się
w to nie mieszać.
32
Joanna Wayne
– Wtakim razie najlepiej będzie, jeśli sama
znajdę sobie obrońcę.
– Nie będzie to łatwe.
– Czyżby była pani aż tak dobra?
– Jestem dobra w tym, co robię, ale, co ważniej-
sze, wiem o Marcusie Haydenie znacznie więcej niż
jego wyborcy. Conner wie jeszcze więcej i z jakiegoś
powodu zdecydował się pani pomóc, więc przyjmę
panią jako swoją klientkę. Pod jednym warunkiem.
– Tak? – Zapewne finansowym, pomyślała Jes-
sica. Wątpiła, czy będzie ją stać na usługi Beth
Delaney.
– Muszę wiedzieć o pani wszystko. Pani prze-
szłość, pani obecne życie, nic nie może być dla mnie
białą plamą. Poradzę sobie z najgorszymi informa-
cjami, jeśli usłyszę je zawczasu, a nie na sali sądowej.
Jessica odwróciła wzrok. Dopiero teraz dotarło do
niej, co ją może czekać w związku z procesem.
– Muszę to przemyśleć.
– Nie ma pani wielkiego wyboru.
– To mało prawdopodobne, ale istnieje jednak
szansa, że policja złapie zabójcę w ciągu najbliż-
szych paru dni i okaże się, iż w ogóle nie potrzebuję
obrońcy.
– Wątpię, czy będą aż tak długo zwlekać z aresz-
towaniem pani.
Zamkną w więzieniu jak pospolitego złoczyńcę.
Może nie pospolitego, bo nie każdy kryminalista jest
podejrzany o zabójstwo znanego polityka.
Przerażona Jessica podniosła się i narzuciła
płaszcz.
33
Cienie przeszłości
– Zadzwonię dziś do pani z decyzją. – Szybko
wyszła.
Parę chwil później siedziała w aucie, dygocąc na
całym ciele. Musiała trochę odczekać, nim poczuła
się na tyle dobrze, by prowadzić. Włączyła silnik
i ostrożnie zjechała na krętą drogę prowadzącą w dół
zbocza. Po obydwu stronach rosły wysokie, malow-
nicze sosny, w oddali widać było połyskującą taflę
jeziora, ale nawet ten widok nie ukoił jej skołata-
nych nerwów. Ręce wciąż nieznacznie jej drżały,
a na plecach czuła kropelki zimnego potu. Czekał ją
powrót do przeszłości, na który zupełnie nie była
gotowa. Niestety nie mogła nic uczynić, by temu
zapobiec.
Zahaczyła kołem o oblodzone pobocze i na
moment straciła panowanie nad pojazdem. Na
szczęście zapobiegła najgorszemu, lekko dodając
gazu, ale na myśl o tym, co się mogło stać, poczuła
na ramionach gęsią skórkę.
Postanowiła zatrzymać się, by ochłonąć, lecz
czekała ją nowa niespodzianka: hamulec nie działał!
Rozpaczliwie wcisnęła pedał do oporu, lecz auto,
zamiast zwolnić, wciąż nabierało prędkości. Jessice
groziło, że albo rozbije się o któreś z drzew, albo
wpadnie do jeziora. Z dwojga złego wołała już to
drugie, bo dawało większą szansę przeżycia. Wakcie
desperacji wyciągnęła kluczyk ze stacyjki. Samo-
chód pędził przed siebie, a ona modliła się o boskie
zmiłowanie.
Wreszcie jakimś cudem trafiła w przerwę między
sosnami i wpadła z impetem do lodowatej wody. Na
34
Joanna Wayne
krótką chwilę przerażenie całkiem sparaliżowało
Jessicę. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w bą-
belki powietrza opływające auto. Gdy jednak po-
czuła pod stopami wzbierającą wodę, rzuciła się do
działania. Nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi z całej
siły ramieniem, ale nie drgnęły nawet na milimetr.
Zamachnęła się i uderzyła w szybę łokciem, lecz
jedynym rezultatem, jaki osiągnęła, był ostry ból,
który przeszył jej rękę aż po staw barkowy. Zamk-
nęła oczy, starając się skoncentrować. Lecz zamiast
szukać drogi ucieczki, w rozedrganej wyobraź-
ni pojawił się Marcus Hayden i patrzył na nią
z potępieniem.
I nagle zrozumiała, dlaczego wydał jej się znajo-
my. Niestety było za późno, by mogło to mieć
jakiekolwiek znaczenie. Woda sięgała już siedzenia,
za chwilę sięgnie dachu. Ogarnięta bezsilną paniką,
Jessica zaczęła krzyczeć, tłukąc pięściami w szybę.
Nie była gotowa na śmierć. Jeszcze nie teraz. Nie
w taki sposób...
35
Cienie przeszłości
ROZDZIAŁ TRZECI
Conner właśnie wyłonił się zza zakrętu, gdy
spostrzegł, jak niewielki czerwony samochód wpadł
w poślizg, zatańczył na szosie i w końcu runął do
jeziora.
Conner błyskawicznie zahamował i wyskoczył
z auta. Wchwili olśnienia wyjął ze skrzynki z narzę-
dziami młotek i pognał do jeziora, ślizgając się na
oblodzonym poszyciu leśnym.
Samochód zanurzał sie powoli, z każdą chwilą
malały szanse na uratowanie kierowcy. Conner
zrzucił kurtkę i buty i wskoczył do lodowatej wody.
Poczuł się tak, jakby setki zimnych igieł wbiły się
w jego ciało, lecz nie dbał o to, tylko ze wszystkich
sił zaczął płynąć w kierunku auta.
Pierwsze, co dostrzegł, to burza rudych włosów,
a zaraz potem przerażone oczy Jessiki.
Z niezłomną determinacją rzucił się do działania.
Szarpnął za drzwi, ale zamek pewnie się zaciął, bo
nawet nie drgnęły. Wmyślach przeklął nowoczesne,
naszpikowane elektroniką auta. Palcami stóp do-
tknął dna, odkrywając przy tym, że stając na nich,
zdoła utrzymać usta nad powierzchnią wody.
– Wybiję szybę! – zawołał, podnosząc młotek.
– Odsuń się.
Jessica skinęła głową na znak, że zrozumiała,
i szybko odchyliła się w kierunku fotela pasażera.
Zamachnął się z całej siły, szkło ustąpiło. Błys-
kawicznie wyjął co większe kawałki, by zrobić
odpowiednio duży otwór.
– Przeciśnij się tędy! – polecił. – Szybko, auto
zaraz zatonie.
Posłusznie prześliznęła się przez niewielki otwór,
przytrzymując się ramion Connera. Wziął ją na ręce
i wyniósł z wody.
– Dzięki – szepnęła, cała się trzęsąc. – Uratowa-
łeś mi życie.
– Drobnostka. – Uśmiechnął się, choć ogarniało
go coraz większe przerażenie, gdyż teraz, kiedy było
już po wszystkim, zaczęło do niego docierać z całą
jasnością, co mogło się stać.
– Skąd wiedziałeś, że potrzebuję pomocy?
– Nie wiedziałem. Jechałem do Beth, kiedy zoba-
czyłem, jak jakieś auto wpada w poślizg. Nawet nie
podejrzewałem, kto może być za kierownicą.
Gdy dotarli do jego samochodu, Conner posadził
Jessicę na fotelu pasażera, zdjął ociekającą wodą
flanelową koszulę i wskoczył za kierownicę.
– Powinnaś jak najszybciej zdjąć to mokre ubra-
nie. – Ustawił ogrzewanie na maksimum. – Naba-
wisz się zapalenia płuc.
37
Cienie przeszłości
– Nic mi nie będzie.
– Mieszkam dwa kilometry stąd. Za kilka mi-
nut będziesz mogła owinąć się w koc przed bu-
chającym ogniem kominkiem. Co ty na to? – Ru-
szył w drogę.
– Chyba zaczynam cię lubić.
– Tylko dlatego, że wyciągnąłem cię z lodowatej
wody i zaproponowałem fotel przed kominkiem?
Ale oczywiście nadal twierdzisz, że nie jesteś łatwa?
– Puścił do niej oko.
Po raz pierwszy tego ranka uśmiechnęła się
pogodnie. Widząc to, Conner poczuł dziwne ścis-
kanie w sercu. Uznał, że lepiej nie zastanawiać się,
co to może znaczyć.
Spring Street Caf, jedyny w miasteczku bar,
w którym można było zjeść śniadanie, wypełniony
był po brzegi zarówno miejscowymi, jak i dzien-
nikarzami. Wszyscy jak jeden mąż pochłaniali słyn-
ne domowe ciasteczka panny Myrtle, właścicielki
lokalu, popijając je aromatyczną kawą. Szeryf Lati-
mer oraz jego zastępca siedzieli przy stoliku w tylnej
części sali, raz po raz przerywając jedzenie, by
zdawkowo odpowiedzieć na niezliczone pytania
reporterów, a także znajomych i sąsiadów, z któ-
rych każdy chciał z pierwszej ręki otrzymać infor-
macje na temat tego, co tak naprawdę zdarzyło się
nocą w pokoju numer 404 hotelu Mountain View.
Latimer nie mógł za wiele mówić, gdyż prokura-
tor stanowy nakazał mu milczenie w tej kwestii. Co
gorsza, uznał, że sprawa jest najwyższej wagi, więc
38
Joanna Wayne
śledztwo powierzył wydziałowi z Atlanty, a szeryf
miał jedynie im pomagać.
– Odwalimy najgorszą robotę, a picusie z miasta
spiją śmietankę – żalił się Slim.
– Właśnie. Gdybyśmy chociaż naprawdę potrze-
bowali ich pomocy, to bym zrozumiał, ale przecież
ta sprawa jest jasna jak słońce. Tłumaczyłem to
Benniganowi...
– Kto to jest Bennigan?
– Detektyw z Atlanty, który prowadzi śledz-
two. Jakiś mądrala po uniwersytecie. Zdaje mu się,
że pozjadał wszystkie rozumy. Nie zamierzam
przyjmować poleceń od smarkacza, który pewnie
nie umie nawet porządnie pluć tytoniem.
Slim zanurzył ciasteczko w sosie owocowym.
– Uważasz, że Jessica Lewis jest winna?
– Co do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.
– Szeryf wzruszył ramionami. – Przecież to oczy-
wiste.
– Jest bardzo ładna – stwierdził jego zastępca
z ustami pełnymi słodkich okruchów. – Nie wygląda
mi na morderczynię.
– A kto wygląda? Zresztą pewnie do wczoraj-
szego wieczoru nią nie była. Zapamiętaj sobie, Slim,
że ze wszystkich żywiołów najniebezpieczniejsza
jest furia wzgardzonej kobiety.
– Wzgardzona? Jak to? Przecież nawet nie znała
senatora.
– Tylko tak mówi. Kłamie jak z nut.
– Może rzeczywiście... Ale skoro tak, to czemu
się nie zmyła, tylko zadzwoniła na policję?
39
Cienie przeszłości
– A miała inne wyjście, jak tylko nas wezwać
i udawać pierwszą naiwną? Przecież nie mogła
wynieść z hotelu ciała, bo ktoś by ją zauważył.
Gdyby uciekła, i tak byśmy ją dopadli, bo przecież
się zameldowała.
– Ale to wszystko poszlaki.
– Jak zwał, tak zwał, i tak jest winna. To
prawda, jeszcze nie mamy twardych dowodów,
tylko poszlaki, ale to tylko kwestia czasu. Właśnie
badają odciski palców na nożu i założę się o całą
następną wypłatę, że znajdą wyłącznie jej ślady.
A wtedy jutro o tej porze będzie już w więzieniu.
– Pewnie masz rację. Tylko... tylko że ona mi
w ogóle nie wygląda na przestępcę.
– To teraz już wiesz, dlaczego ja jestem szeryfem,
a ty zastępcą. Musisz się jeszcze dużo nauczyć, by
dorosnąć do mojej roli. Gadasz takie bzdury, choć
przecież niby wiesz, że żaden przestępca nie ma
wypisane na twarzy, że jest przestępcą. A już najgorsze
są te lalunie z niewinnymi buźkami. Nigdy nie nabieraj
się na ich niewinne spojrzenia! Przejrzałem Jessicę
Lewis na wylot i na pewno mi nie umknie. Pewnie
teraz siedzi w pokoju hotelowym i przeklina dzień,
w którym zjawiła się w moim mieście. Wmieście
szeryfa Latimera. Chodźmy, mamy dużo roboty.
Jessica usadowiła się wygodniej, poprawiając
koc, który zaoferował jej Conner w zamian za
mokre ubranie, które schło w suszarce. Wdłoni
trzymała kubek gorącej, aromatycznej czekolady.
Gospodarz krzątał się przy kominku, przesuwając
40
Joanna Wayne
pogrzebaczem płonące polana. Przebrał się już w su-
che dżinsy i szarą bluzę, na nogach zaś miał czarne
sportowe buty.
Jessica była mu wdzięczna za ratunek i opiekę,
choć nie wiedziała, co tak naprawdę ma sądzić
o Connerze. Potrafił być bardzo nieuprzejmy, wręcz
arogancki, a kiedy indziej stawał się delikatny
i troskliwy jak wtedy, gdy niósł ją ociekającą wodą
do swego auta. Podczas pierwszego spotkania wyda-
wał jej polecenia, jakby była jego podwładną, teraz
zaś zabrał ją do domu, posadził przed ciepłym
kominkiem i poczęstował gorącą czekoladą, jakby
nie była podejrzana o zabójstwo jego rodzonego
brata...
Gdyby nie miała tyle na głowie, może łatwiej
byłoby jej go rozszyfrować, ale działo się tak wiele
naraz, że miała pilniejsze sprawy do przemyślenia.
Wtym stanie rzeczy jej wybór był jednoznaczny
– wolała przyjąć jego opiekę niż unieść się honorem.
Zwłaszcza że jej ubranie nadal było w suszarce.
– Już ci cieplej? – Conner odwrócił się od komin-
ka w jej kierunku.
– Trochę się ogrzałam, ale wciąż w środku jest
mi zimno. To pewnie z emocji.
– Bardzo możliwe. – Przykucnął, by otulić jej
bose stopy kocem. – Dlaczego straciłaś panowanie
nad samochodem?
– Wjechałam na zamarzniętą kałużę i wpadłam
w poślizg. Udało mi się z niego wyjść, ale kiedy
chciałam zwolnić, okazało się, że hamulce nie dzia-
łają i auto pędzi do jeziora.
41
Cienie przeszłości
Uniósł brwi ze zdziwienia.
– Pożyczyłaś jakiegoś grata?
– Nie, auto wyglądało na całkiem nowe.
– Więc niemożliwe, żeby miało zużyte hamulce.
– Widocznie taki już mój pech. Rano budzę się
w pokoju, w którym leży martwy senator, potem
wpadam do jeziora. Nawet nie chcę zgadywać, co
mnie czeka po powrocie do hotelu...
– Nie wrócisz tam.
Znów próbował jej rozkazywać, ale w tej kwestii
Latimer miał znacznie więcej do powiedzenia.
– Szeryf zabronił mi opuszczać miasto.
– Owszem, ale to nie znaczy, że musisz miesz-
kać w hotelu. Mam tu kilka wolnych pokoi.
Przyjrzała mu się z niedowierzaniem.
– Podaj mi choć jeden powód, dla którego po-
winnam przyjąć tę propozycję. Albo nie, podejdźmy
do tego z innej strony: wyjaśnij mi, czemu chcesz,
żebym tu została.
– Nie powiedziałem, że chcę. Powiedziałem, że
nie powinnaś wracać do hotelu, bo mam tu wolne
pokoje.
– Ale czemu?
Zdawało jej się, iż chciał zyskać na czasie, od-
wrócił się bowiem i przesunął pogrzebaczem pola-
no. Płomienie buchnęły ze zdwojoną mocą. Oparł
nogę o kamień przed paleniskiem i z powagą spoj-
rzał na Jessicę.
– Już ci mówiłem. Zależy mi na tym, żeby
wykryć zabójcę mojego brata.
– Nie jest to przypadkiem zadanie policji?
42
Joanna Wayne
– Im zależy tylko na tym, by kogoś aresztować,
kogoś, komu można postawić zarzuty i mieć sprawę
z głowy. Statystyka wykrywalności przestępstw,
rozumiesz... Natomiast ja zamierzam dotrzeć do
prawdy.
Ona także tego pragnęła, może więc mieli z sobą
więcej wspólnego, niż się na pozór wydawało.
– Przecież już powiedziałam wszystko, co wiem.
Wpatrywał się w nią tymi pięknymi brązowymi
oczyma o przenikliwym spojrzeniu. Poczuła, jak
dreszcz przebiega jej po plecach. Znajdowała się
sama w domu z całkiem atrakcyjnym mężczyzną,
który ocalił jej życie, więc taka reakcja była absolut-
nie normalna, podobnie jak strach i niecierpliwość,
z jaką oczekiwała na dalszy rozwój wypadków.
– Wydaje mi się, że jesteś w niebezpieczeń-
stwie – wolno, z wyraźnym ociąganiem powie-
dział Conner.
– Wątpię. Gdyby zabójca twojego brata chciał się
mnie pozbyć, ostatniej nocy miał do tego doskonałą
okazję.
– Ludzie zmieniają zdanie...
– Dlaczego wydaje mi się, że próbujesz coś
przede mną ukryć?
– Dobrze, będę z tobą szczery. – Wypuścił głośno
powietrze. – Po naszej rozmowie odwiedziłem bar-
mana, który pracował wczoraj wieczorem. Nie
zastałem go, jednak matka pozwoliła, bym zajrzał
do jego pokoju. Plecak i strzelba zniknęły. Podej-
rzewam, że miał coś wspólnego z zabójstwem.
– To by wyjaśniało, skąd w moim drinku
43
Cienie przeszłości
znalazły się środki usypiające. Ale dlaczego miałby
zabić twojego brata?
– Sam zadaję sobie to pytanie.
– Gdyby nawet to zrobił, to czemu mnie w to
wciągnął?
– Pewnie skorzystał z okazji. Weszłaś, Marcus
zaczął z tobą rozmawiać, a barman... lub jego
wspólnik czy też mocodawca... uznał, że świetnie
nadajesz się na kozła ofiarnego.
– Brzmi całkiem prawdopodobnie. Niestety, sze-
ryf jest przekonany o mojej winie.
– Och, ten cały Latimer... Gdyby był tak bystry,
jak jest próżny, zostałby nowym Sherlockiem Hol-
mesem. Wciąż szuka sławy, kocha być w centrum
zainteresowania, więc krzyczy, że to ty zabiłaś, bo
chce się pochwalić, że tak szybko złapał mordercę.
– A jeśli zostanę w twoim domu, ty także
znajdziesz się w centrum zainteresowania.
– Nie, jeśli media się nie dowiedzą, że tu jesteś.
– Muszę powiadomić szeryfa...
– Miejmy nadzieję, że zachowa tę informację dla
siebie. Trzeba go jakoś do tego przekonać.
– Czemu tak ryzykujesz?
– Nie po to skakałem do lodowatej wody i wycią-
gałem cię z tonącego auta, żebyś teraz zginęła z rąk
mordercy.
Podszedł bliżej, nie spuszczając z niej wzroku.
– Conner, ty naprawdę sądzisz, że grozi mi
poważne niebezpieczeństwo?
– Gdy już raz się zabiło, następne morderstwo
przychodzi dużo łatwiej. – Zadumał się na chwilę.
44
Joanna Wayne
– Mój brat był osobą wpływową, wiele znaczył
w życiu publicznym, a tacy ludzie zawsze komuś
zawadzają. Jego śmierć na pewno miała jakąś racjo-
nalną przyczynę. Wbrew sobie zostałaś w to wplą-
tana i z kolei teraz ty komuś zawadzasz. Komuś, kto
morduje, by osiągnąć swój cel.
Zadrżała, gwałtownie podciągnęła koc po samą
brodę, jakby chciała osłonić się przed atakiem nie-
znanego zabójcy.
– Naprawdę powinnaś tu zostać, Jessico – prze-
konywał Conner. – Nikomu nie wpadnie do głowy,
żeby cię tu szukać.
– Chyba że morderca obserwował, jak wyciąga-
łeś mnie z wody i jechał za nami aż tutaj.
– Na pewno nikt nas nie śledził. Sprawdziłem.
– Przykucnął przed nią. – Wolałbym cię tu samej nie
zostawiać, ale muszę pojechać do Atlanty, żeby
pomóc w przygotowaniach do pogrzebu.
Zrobiło jej się wstyd na myśl, że obarcza go
swoimi problemami w tak trudnym dla niego czasie,
po stracie rodzonego brata.
– Przygotuję coś do zjedzenia. – Ruszył w stronę
kuchni. – Potem oprowadzę cię po domu, żebyś się
czuła swobodniej. Powinnaś być tu bezpieczna, ale
na wszelki wypadek dam ci pistolet.
– Nawet nie umiałabym go użyć.
– Nic prostszego. Nauczę cię. Przez pięć lat
byłem instruktorem strzelania Gwardii Narodowej.
– Wątpię, czy potrafiłabym nacisnąć spust
i strzelić do kogoś.
– Kto wie, jak postąpiłabyś w chwili próby...
45
Cienie przeszłości
Jessica wiedziała, jak by postąpiła. Chwilę próby
przeżyła przed laty. Marcus Hayden był tego świad-
kiem... Zdawała sobie sprawę, że powinna opowie-
dzieć o tym jego bratu, ale nie mogła się na to
zdobyć. Musiałaby przywołać szczegóły swej tragicz-
nej przeszłości, czego wolała uniknąć. Pocieszała się,
że to, co minęło, nie ma żadnego związku z obec-
nymi zdarzeniami, choć pewnie media i policja
miałyby inne zdanie. Jessica Lewis. Krnąbrna siero-
ta. Morderczyni niewinnych dzieci. Serce zabiło jej
mocniej. To było dawno, bardzo dawno, w poprzed-
nim życiu. Dlaczego więc wstyd i rozpacz, które
wtedy odczuwała, znów ją dręczyły? Jak gdyby
wszystko rozgrywało się na nowo. Jakby była do
końca życia skazana na poniżenie, jakiego wtedy
doświadczyła...
Tyle że tym razem nie była sama. U jej boku stał
silny, charyzmatyczny mężczyzna, który z niewy-
tłumaczalnego powodu postanowił jej pomóc. Nie
potrafiła mu w stu procentach zaufać, ale skoro
mogła albo tu pozostać, albo wrócić do hotelu
i stawić czoło wścibskim reporterom, a może nawet
i zabójcy, wolała przyjąć ofertę apodyktycznego,
nieznoszącego sprzeciwu brata ofiary.
– Kurczak z makaronem czy duszona wołowina
z warzywami? – zapytał. – Oczywiście z puszki.
Na myśl o jedzeniu zaburczało jej w żołądku. Ale
co się dziwić, skoro nie miała nic w ustach, odkąd
poprzedniego wieczoru zjadła kanapkę ze stekiem
z grilla. Jeśli tliły się w niej jeszcze jakieś wątpliwo-
ści, czy powinna zostać w domu Connera, w tym
46
Joanna Wayne
momencie całkiem wygasły. Tu przynajmniej mog-
ła się najeść w spokoju.
Po wyjściu Connera Jessica posprzątała w kuch-
ni, a następnie usiadła przy stole, by jeszcze raz
odtworzyć w pamięci wydarzenia ostatniego wie-
czoru. Zrobiła nawet notatki, by wszystko sobie
uporządkować, ale nie udało jej się znaleźć rozsąd-
nego wyjaśnienia, w jaki sposób zwłoki Marcusa
Haydena znalazły się w jej pokoju. Po godzinie
poddała się, bo panika i zniecierpliwienie nie po-
zwalały jej logicznie myśleć.
Aby się odprężyć, wzięła długi, gorący prysznic
w łazience, gdzie Conner przygotował dla niej cały
stos miękkich ręczników w ciepłym odcieniu brązu.
Niestety, wbrew oczekiwaniom, kąpiel nie przynio-
sła ulgi. Jessica nie przestawała myśleć o martwym
senatorze, przesłuchaniu, zatopionym samochodzie
i ukrywającym się gdzieś zabójcy. Najgorsze było to,
że nie miała pojęcia, czego się spodziewać. Co
jeszcze może się wydarzyć, jeśli Conner ma rację
i ktoś faktycznie dybie na jej życie? Ale kto?
I dlaczego? Przecież nic nie wiedziała o zabójstwie
Haydena, nikogo nie mogła więc obciążyć swoimi
zeznaniami.
Nie była w stanie usiedzieć na miejscu, chodziła
więc w tę i z powrotem korytarzem między łazienką
i kuchnią. Gdyby domy miały płeć, ten bez wąt-
pienia należałby do męskiego rodzaju. Pełen ciem-
nego drewna, skóry, masywnych mebli, terakoty
w nasyconych barwach, tak właśnie kojarzył się
47
Cienie przeszłości
Jessice. Mnóstwo wielkich okien sprawiało, że wta-
piał się w otaczający go las. Nieco zgrzebny, tajem-
niczy, bardzo męski dom. Zupełnie jak jego właś-
ciciel.
Nie da się ukryć, że również z powodu Connera
zastanawiała się, czy dobrze postępuje, nie wracając
do hotelu. Nie byli przyjaciółmi, ledwie się poznali,
i to w niezbyt sprzyjających, delikatnie mówiąc,
okolicznościach. Czuła się więc nieswojo, przecha-
dzając się po jego domu, wdzierając się w jego
prywatność. Pod prysznicem korzystała z mydła
i szamponu Connera, wycierała się jego ręcznikiem,
a teraz miała na sobie jego szlafrok. Miękka baweł-
niana tkanina nosiła jego zapach. Trudno było nie
wyobrażać sobie, jak po kąpieli otula się tą tkaniną,
jak spływające po jego ciele krople w nią wsiąkają...
Jessica otrząsnęła się gwałtownie. Nie powinna
o nim rozmyślać, szczególnie w taki sposób. Zresztą
nie był nawet przystojny... przynajmniej nie w taki
zwyczajny sposób. Uroda nie miała tu nic do rzeczy,
bo Conner na pewno nie był kimś zwyczajnym,
przeciętnym. Roztaczał wokół siebie aurę męskości.
Było w nim coś, co dawało jej tak cenne poczucie
bezpieczeństwa. Mogłaby...
Aż podskoczyła, gdy rozdzwonił się telefon. Nie
ustalili z Connerem, czy ma odbierać, czy też
udawać, że nikogo nie ma w domu. Nie wiedziała,
co robić. Mógł to być Latimer albo jakiś reporter.
A może zabójca? Z drugiej strony mógł to być
równie dobrze Conner... Nie mogła się zdecydować,
które rozwiązanie będzie lepsze. Tymczasem włą-
48
Joanna Wayne
czyła się automatyczna sekretarka, a z głośnika
rozległ się głos Beth Delaney:
– Wiem, że tam jesteś, Jessico. Odbierz, proszę.
Mam nowe wiadomości w twojej sprawie.
Szybko podniosła słuchawkę.
– Witaj, Beth.
– Już myślałam, że jednak poszukałaś sobie in-
nego schronienia.
– Nie, zostaję tutaj. Przynajmniej na razie.
– Słusznie. Bardzo mi przykro, że miałaś wypa-
dek, gdy wracałaś ode mnie.
– Dziękuję, ale to przecież nie twoja wina.
– Nie, ale powinnam była cię ostrzec, że droga
bywa czasami śliska i łatwo stracić panowanie nad
autem. Choć niewiele by ci to pomogło, skoro nie
działały hamulce.
Najwyraźniej Conner powiedział jej już o wszyst-
kim. Jessica zastanawiała się nad charakterem ich
znajomości. Nie byli chyba kochankami, skoro Beth
tak spokojnie przyjęła fakt, że inna kobieta zamiesz-
kała w jego domu. Z drugiej strony związek tych
dwojga był tylko i wyłącznie ich sprawą, która
w najmniejszym stopniu jej nie dotyczyła. Powinna
o tym pamiętać, nie wtrącać się i nie zaogniać
wystarczająco już trudnej sytuacji.
– Cóż, gdybym zorientowała się, co się dzieje, na
pewno ruszyłabym ci z pomocą – mówiła dalej Beth.
– Właśnie tego nie lubię w tym budynku. Jest tak
położony, że nigdy nie wiem, kto nadjeżdża. Zo-
rientowałam się, że coś się dzieje dopiero wtedy, gdy
ludzie Connera zaczęli wyciągać auto z jeziora.
49
Cienie przeszłości
– Ludzie Connera?
– Tak, jego pracownicy z firmy budowlanej.
Założyli już hol, kiedy przyjechał Latimer i zare-
kwirował samochód.
– Czy to ta nowa wiadomość?
– Jest jeszcze druga. Latimer otrzymał już wyni-
ki badań daktyloskopijnych narzędzia zbrodni.
– I...? – Zacisnęła dłonie na słuchawce.
– Nóż pochodzi z hotelowej kuchni, a na trzon-
ku są tylko twoje odciski.
– Nie zabiłam go – stwierdziła Jessica, choć
z mniejszym przekonaniem niż rankiem. Kto wie,
może pod wpływem narkotyku dokonała jednak tej
zbrodni? To straszne podejrzenie już od jakiegoś
czasu tliło się jej w głowie.
– O nic cię nie oskarżam – zapewniła Beth.
– Chciałam tylko, żebyś wiedziała.
– Dziękuję. Skąd masz takie informacje? Nie są
objęte tajemnicą śledztwa?
– Są, ale mam wielu pożytecznych przyjaciół...
– Również w policji?
– Szczególnie w policji. O odciskach dowiedzia-
łam się od znajomego z laboratorium kryminalis-
tycznego.
Jessica przypomniała sobie widok, jaki ukazał się
jej oczom zaraz po przebudzeniu. Nóż wbity w klat-
kę piersiową. Czerwona plama na koszuli. Martwe
spojrzenie wyrazistych niegdyś oczu. Dobry Boże,
co będzie, jeśli naprawdę zabiła Marcusa Haydena?!
Jeśli zwabiła go do swego pokoju i wbiła nóż
w pierś...
50
Joanna Wayne
– Skontaktowałam się z Latimerem i powiado-
miłam go, że jestem twoim obrońcą. Od tej pory
każde przesłuchanie musi się odbywać w mojej
obecności.
– Przecież jeszcze cię nie wynajęłam.
– Nie, ale zrobił to Conner. Powiedział, że koszty
się nie liczą, natomiast mam za wszelką cenę
uchronić cię przed więzieniem. Zobowiązał się
wszystko uregulować z własnej kieszeni. Sądziłam,
że wiesz o tym.
– Kiedy ci to powiedział?
– Przed paroma minutami. Zadzwoniłam, żeby
mu przekazać informację o śladach na nożu.
Wszystkie dowody wskazywały na to, że to ona
zabiła Marcusa Haydena, a mimo to jego brat uparł
się, by jej pomóc. Nic z tego nie rozumiała.
– Beth, jak dobrze znasz Connera?
– Bardzo dobrze.
– Dlaczego pokłócił się z Marcusem?
– Sama go o to zapytaj – odparła wymijająco.
– Problem w tym, że lepiej mu idzie zadawanie
pytań niż udzielanie odpowiedzi.
– Faktycznie, lubi panować nad sytuacją.
– Tylko lubi? – Jessica roześmiała się. – On to po
prostu uwielbia.
– To prawda. Ale ma naprawdę dobre serce.
– Pewnie masz rację. Po prostu jest mi trudno
zaufać komuś, kogo znam tak krótko.
– Jestem adwokatem i codziennie stykam się
z ludźmi, którzy próbują mi wcisnąć różne kłam-
stwa. Wprawdzie nauczyłam się odróżniać ziarno
51
Cienie przeszłości
od plew, ale mimo to ufam tylko nielicznym.
Wtym, co mówię, nie ma żadnej przesady: bez
wahania powierzyłabym Connerowi swoje życie.
Tylko czy Jessica powinna mu tak samo zawie-
rzyć? To pytanie nurtowało ją jeszcze długo po
odłożeniu słuchawki.
Zbierało się na burzę, więc zrobiło się bardzo
duszno, dlatego otworzyła kilka okien. Wyszła na
werandę znajdującą się na tyłach domu, aby zaczerp-
nąć świeżego powietrza. Chwilę później rozległ się
pierwszy grzmot. Jeszcze stłumiony, odległy, ale
zapowiadał silne wyładowania.
Mimo że nie bała się piorunów, poczuła się
nieswojo. Była sama w obcym domu znajdującym
się na odludziu. Coraz silniejszy wiatr miotał wyso-
kimi, smukłymi sosnami, które otaczały budynek.
Jessica powróciła do salonu, gdzie wciąż palił się
ogień w kominku, i usiadła w przepastnym fotelu,
aby przeczekać burzę. Zamknęła oczy. Przeszłość
znów ją dopadła. Zrobiła tak wiele, by o niej
zapomnieć, a jednak okazało się, że od przeszłości
uciec się nie da. Co więcej, to, co tak bardzo starała
się wykreślić z pamięci, mogło ją teraz zniszczyć.
Ogarnął ją paniczny lęk.
Obudziła się z szalonym biciem serca. Wokół
panowała ciemność, nieco tylko rozproszona przez
żarzące się węgielki na dogasającym kominku. Jes-
sica nawet nie zauważyła, jak zasnęła zwinięta
w kłębek w fotelu, wciąż ubrana w szlafrok, który
nałożyła po kąpieli. Zrobiło jej się chłodno, więc
52
Joanna Wayne
otuliła się szczelniej miękką tkaniną. Burza roz-
pętała się na dobre, za oknem nie widać było nic
poza strugami ulewnego deszczu. By odpędzić nie-
przyjemny mrok, przycisnęła włącznik lampki, nie-
stety nic to nie dało. Jedynymi promieniami światła,
jakie wpadały do pomieszczenia, były błyskawice,
rozświetlające raz po raz ciemne niebo. Gdy rozległ
się grzmot, dom aż zadrżał w posadach. Najpraw-
dopodobniej uderzenie pioruna pozbawiło okolicę
elektryczności, co by wyjaśniało także panujący
wewnątrz chłód. Jessica postanowiła rozpalić na
nowo w kominku, a potem przebrać się i czekać na
powrót Connera.
Układała właśnie polana, gdy nagle z tylnej części
domu dobiegł ją brzęk tłuczonego szkła. Zamarła
w bezruchu. Pewnie potężny wiatr cisnął jakaś gałąź
w szybę.
Albo ktoś się włamał do domu...
53
Cienie przeszłości
ROZDZIAŁ CZWARTY
To na pewno wiatr, pocieszała się Jessica. Wiało
tak, że młode sosenki gięły się do samej ziemi.
,,Wydaje mi się, że jesteś w niebezpieczeń-
stwie’’... Dobrze pamiętała te słowa Connera.
Postanowiła przedostać się do jego sypialni, gdzie
zostawiła pistolet. Problem w tym, że pokój znaj-
dował się na tyłach domu, a więc blisko miejsca,
z którego rozległ się brzęk szkła. Wkorytarzu hulał
przeciąg, jakby ktoś otworzył drzwi. Ta myśl tak ją
przeraziła, że upuściła drewno, które odbiło się
z hukiem od metalowego parawanu.
Czuła się, jakby wehikuł czasu przeniósł ją
w przeszłość. Znów miała dziesięć lat i kryła się
w wilgotnej piwnicy domu dziecka. Tyle że wtedy
miała przy sobie przyjaciółki, które trzymały ją za
ręce i razem z nią wsłuchiwały się w płacz ducha
niemowlęcia.
Sięgnęła po pogrzebacz. Marna to była broń, ale
lepsza niż żadna. Czekała, obserwując cienie na
ścianach i wsłuchując się w szum wiatru, w nadziei,
że uda jej się wyodrębnić odgłosy kroków.
Nagle otwarły się frontowe drzwi, a podmuch
wichru tak ją zaskoczył, że z trudem utrzymała
równowagę.
– Jessico!
Z wielkiej ulgi i radości aż ugięły się pod nią nogi.
Upuściła pogrzebacz, który zabrzęczał na kamien-
nej podłodze przed kominkiem.
– Tu jestem, Conner!
Nie czekając na odpowiedź, rzuciła mu się w ra-
miona.
Ciało Connera zareagowało błyskawicznie na jej
bliskość. Zbyt szybko i zbyt gwałtownie jak na tak
krótką znajomość oraz towarzyszące jej okoliczno-
ści. Tulił Jessicę do siebie, zaskoczony siłą prag-
nienia, które w nim wzbudziła.
– Ktoś chyba jest w domu. Słyszałam brzęk
tłuczonego szkła, a potem zerwał się przeciąg, jakby
ktoś otworzył drzwi albo okno.
Wypuścił ją natychmiast z objęć i rozejrzał się
dokoła.
– Gdzie pistolet?
– Zostawiłam go na komodzie w twojej sypialni.
– A niech to! – mruknął, próbując bezskutecznie
włączyć światło.
– Nie ma prądu – wyjaśniła szeptem. – Pewnie
piorun walnął w transformator. Miałam rozpalić
w kominku, gdy usłyszałam brzęk szkła.
Wyjął z kieszeni wielofunkcyjny scyzoryk,
55
Cienie przeszłości
wyposażony w małą latarkę. Włączył ją i powoli
rozejrzał się po pokoju. Faktycznie przy kominku
leżało grube polano, a obok niego pogrzebacz.
Chwycił go i polecił cicho:
– Zostań tutaj. Pójdę sprawdzić.
– Nie! To zbyt niebezpieczne! – Złapała go za
rękaw. – Lepiej wyjdźmy z domu i odjedźmy stąd.
– Nie bój się, to pewnie wiatr stłukł szybę. Nie
widziałem żadnego auta przed domem. – Wydobył
z kieszeni kluczyki i podał jej. – Jak usłyszysz, że cię
wołam po imieniu, biegnij do samochodu i jak
najszybciej znikaj stąd.
– Proszę cię, jedźmy razem. Zadzwonimy z auta
na policję i poprosimy, żeby przeszukali dom.
– Nic mi nie będzie. Tobie też. Proszę, zrób, jak
mówiłem.
Minął ją i ruszył w kierunku tylnego wyjścia,
trzymając się blisko ściany. Wręku miał pogrzebacz.
Zatrzymał się na chwilę na końcu korytarza, na-
słuchując uważnie. Czyżby ktoś, kto zabił Marcusa,
naprawdę się tu zjawił, by się pozbyć Jessiki? Nie
słyszał jednak nic poza szumem wichru i bęb-
niącymi o szyby kroplami deszczu. Gdy wszedł do
sypialni, ogarnął pomieszczenie wąską smugą świat-
ła z latarki. Nie było tam nikogo, ale w dolnej szybie
okna spostrzegł dziurę, na szczęście niezbyt dużą.
Człowiek nie był w stanie przez nią się przecisnąć.
– Dzięki Bogu! – Jessica odetchnęła z ulgą.
– Przecież prosiłem, żebyś nie szła za mną – ofuk-
nął ją.
– Nie mogłam cię tak zostawić.
56
Joanna Wayne
Wyciągnął ku niej rękę, a ona wsunęła w nią
drobną dłoń. Z zaskoczeniem uświadomił sobie, że
od niepamiętnych czasów nie trzymał kobiety za
rękę, chyba że podczas powitalnego czy pożegnal-
nego uścisku.
Puścił ją z żalem, nie chcąc doprowadzać do
dwuznacznej sytuacji.
– Przyniosę ścierkę – odezwała się niepewnym
głosem Jessica. – Trzeba zebrać wodę.
– Dzięki. A ja pójdę do garażu. Powinienem mieć
tam folię, więc zakleję dziurę. Jak przestanie padać,
wezwę szklarza.
– Masz świece?
– Tak, a także kilka lampek naftowych. Miesz-
kając w środku lasu, trzeba być przygotowanym na
przerwy w dostawie prądu.
Jessica wyszła do kuchni, Conner zaś ciągle nie
ruszał się z miejsca, zastanawiając się, jak to moż-
liwe, by aż tak pragnął kobiety, którą dopiero co
poznał. Było to zupełnie do niego niepodobne. Może
niezwykłe okoliczności sprawiły, że odczuwał
wszystko intensywniej niż zwykle? Wokół czaiło
się śmiertelne niebezpieczeństwo, na każdym kroku
czekały ich niespodzianki, przez co rodziło się
ogromne napięcie.
Gdy zajechał przed dom, wpadł w panikę na
widok ciemnych okien. Był przekonany, że stało się
coś złego, dlatego już od progu zawołał Jessicę.
Powinien powiedzieć jej prawdę, jednak w tej
chwili nie potrafił się na to zdobyć. Zdawał sobie
sprawę, iż nie może ukrywać przed nią tak ważnej
57
Cienie przeszłości
sprawy. Tym razem wystraszył ją wiatr, następ-
nym razem mógł to być zabójca.
Dwie duże lampy naftowe rozświetlały kuchnię,
tworząc ciepły, domowy nastrój. Deszcz już osłabł,
krople łagodnie uderzały o szyby i parapety, kojąc
skołatane nerwy. Jessica była zmęczona wydarzenia-
mi mijającego dnia, czuła się emocjonalnie wykoń-
czona, więc z przyjemnością pomagała w przygoto-
wywaniu kolacji, mogła bowiem dzięki temu ode-
rwać się od nieprzyjemnych, dręczących myśli.
– Jak na mężczyznę, który serwuje jedzenie
z puszki, masz zadziwiająco dużo garnków i patelni
– zauważyła z rozbawieniem.
– To zasługa Beth. Zaopatrzyła mnie w garnki,
sztućce kuchenne, obrusy i ściereczki.
Jessica starała się zignorować nagłe ukłucie za-
zdrości, jakie poczuła w sercu. Nic nie uprawniało jej
do takich uczuć wobec mężczyzny, którego znała
niespełna dwadzieścia cztery godziny.
– Jesteście sobie z Beth bardzo bliscy, prawda?
– spytała pozornie obojętnym tonem.
– Owszem. – Zsunął z deski na patelnię po-
krojony w cienkie plastry bekon.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwała, zwłaszcza iż
niewiele potrafiła z niej wywnioskować. Mogła
oznaczać, że są tylko przyjaciółmi, ale równie dob-
rze, iż łączy ich coś znacznie poważniejszego.
– Beth jest bardzo piękna.
– To prawda. A do tego mądra i dobra.
– Ma kogoś? Narzeczonego? Męża?
58
Joanna Wayne
Conner zbliżył się do niej na tyle, że poczuła się
nieswojo.
– Kogo próbujesz sprawdzić? Mnie czy Beth?
– Nikogo. Tak tylko pytam.
– Beth jest wdową. Jake zginął dwa lata temu,
jego łódź zatonęła. Był moim wspólnikiem i najlep-
szym przyjacielem. Dla jasności dodam, że łączy
mnie z Beth przyjaźń... i tylko przyjaźń.
Była zadowolona z tego, co usłyszała, ale wstyd
jej się zrobiło, że w ogóle zadała to pytanie. Teraz
Conner gotów pomyśleć, iż wpadł jej w oko, a to
nieprawda. To znaczy wpadł jej w oko, ale była to
naturalna reakcja na kogoś, komu zawdzięczała
życie i bezpieczeństwo.
Usiedli do kolacji. Conner wybrał miejsce nie
przy Jessice, ale po przeciwnej stronie stołu.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że o tej
porze przygotowałem to, co zwykle jada się na
śniadanie. – Uśmiechnął się. – Wprawdzie mogłem
wyjąć z zamrażarki steki, ale musielibyśmy długo
czekać, aż się rozmrożą.
– Nic nie szkodzi. Bardzo lubię jajka na bekonie.
– Aha, wpadłem do hotelu i odebrałem twój
bagaż. Przyniosę go z auta, jak skończymy jeść.
– Jakim cudem dostałeś się do mojego pokoju?
Przecież nie dałam ci klucza.
– Znam właściciela hotelu.
– Rozumiem. A teraz on wie, gdzie jestem.
– Powiedziałem mu, że wyjechałaś z miasta
i poprosiłaś mnie o przesłanie torby. Nie wiem, czy
to kupił, ale nawet jeśli nie, to na pewno nic nie
59
Cienie przeszłości
wspomni mediom. Dzięki tobie Mountain View
Hotel przeżywa prawdziwe oblężenie.
– Gdyby twój brat nie był senatorem, z pewnoś-
cią byłoby inaczej – zauważyła ze smutkiem w gło-
sie. – Na czym polegał konflikt między tobą i Mar-
cusem?
Nie przerwał jedzenia, nawet nie podniósł na nią
wzroku. Zauważyła jednak, że kłykcie aż mu pobie-
lały, tak mocno ścisnął sztućce.
– To długa historia.
– Mamy dużo czasu, nigdzie nam się nie spieszy.
Pominął jej uwagę milczeniem.
– Wiem, że to nie moja sprawa, ale czasami
rozmowa z kimś obcym naprawdę pomaga.
– Obcym? – powtórzył z niedowierzaniem.
– Uważasz, że jesteśmy sobie obcy?
– Przecież do wczoraj nawet nie wiedzieliśmy
o swoim istnieniu.
– Tak, ale od tamtej pory zginął mój brat, a ciebie
ktoś próbował zabić.
– Co do tego nie mamy pewności. Być może była
to zwykła awaria hamulców.
Odłożył sztućce na talerz. Ich spojrzenia spot-
kały się. Tym razem wyraz oczu Connera był bardzo
poważny i zaniepokojony. Nawet nie próbował jej
uspokajać ani pocieszać wzrokiem.
– To nie był przypadek, Jessico.
– Jesteś pewien?
– Na sto procent. Zmusiłem Latimera, żeby
sprawdził stan techniczny pojazdu. Tak jak sądzi-
łem, okazało się, że ktoś przeciął przewody hamul-
60
Joanna Wayne
cowe. Wynika z tego, że ten tajemniczy człowiek
pojechał za tobą do Beth, zauważył, że zapar-
kowałaś na zboczu wzgórza i skorzystał z okazji.
– Nie rozumiem. Czemu miałby to robić, skoro
wczoraj wieczorem miał doskonałą szansę, żeby
mnie zabić?
– Może wystraszył się czegoś i uciekł, zanim
zdążył dokończyć to, co zaplanował? Jednak na
razie nie zaprzątałbym sobie głowy, jak to w szcze-
gółach wyglądało. Ważniejsze jest, by ustalić, kto
chciał cię zabić i co powinniśmy zrobić, żeby go
powstrzymać, zanim znów zaatakuje.
Jessica odsunęła talerz. Wjednej chwili straciła
apetyt.
– Czy Marcus miał jakichś wrogów? Kto tak
bardzo go nienawidził, że mógłby wbić mu nóż
w serce?
– Marcus miał zarazem ogromny dar zjednywa-
nia ludzi, jak i zrażania ich do siebie. Podejrzewam,
że zabójcą jest ktoś, komu coś obiecał, a potem
wystawił go do wiatru.
Wjego głosie słychać było ból i rozczarowanie.
Nie pasowało to do Connera, człowieka pewnego
siebie, twardego, nie poddającego się emocjom.
Musiała być to jednak zupełnie szczególna sprawa,
w której uczucia brały górę.
– Właśnie to było przyczyną waszego konfliktu?
Marcus zobowiązał się do czegoś, a potem wystawił
cię do wiatru. Czy tak?
– Nie chcę o tym mówić, Jessico. Nie dzisiaj. Nie
mam na to siły.
61
Cienie przeszłości
Domyślała się, że w tym przypadku ,,nie dzisiaj’’
oznacza ,,nigdy’’, ale nie miała prawa mieć o to żalu.
Któż bardziej niż ona mógł zrozumieć, że pewne
zdarzenia z przeszłości najlepiej przemilczeć, ukryć
jak najgłębiej, by nie powracały jak duchy.
Po plecach przebiegł jej dreszcz, a straszne wspo-
mnienia znów ją zaatakowały.
,,Jessico, zabiłaś niemowlę. Czy wiesz, co się
dzieje z dziewczynkami, które mordują niewinne
małe dzieci?’’
– Wszystko będzie dobrze, Jessico. Jesteś tu
bezpieczna. Nie pozwolę, żeby stało ci się coś złego.
Obiecuję.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że gdy ona
wracała myślą do tragicznych wydarzenia z prze-
szłości, Conner ujął jej dłonie. Dopiero jego słowa
uświadomiły jej, że ich palce są splecione... tak jak
ich losy.
– Dziękuję. Nadal wprawdzie nie rozumiem,
czemu mnie zabrałeś do siebie, ale naprawdę jestem
ci wdzięczna, tym bardziej że możesz w ten sposób
sprowadzić na siebie jeszcze większe kłopoty...
– Jeśli cię to pocieszy, sam siebie nie rozumiem.
Ale cieszę się, że jesteś.
Conner stał w ostatnim rzędzie, za plecami
krewnych i przyjaciół zgromadzonych na cmen-
tarzu na pogrzebie Marcusa. Wprawdzie pastor
Thomas zapraszał go, by zajął miejsce na przodzie,
tuż obok swej siostry Susan i jej męża, ale wolał
zostać z tyłu, by mieć wszystkich na oku, samemu
62
Joanna Wayne
pozostając w cieniu. Ból po stracie brata był tak
silny, a rana tak głęboka, że aż sam czuł się
zaskoczony. Z uwagi na sporą różnicę wieku nigdy
nie byli sobie aż tak bardzo bliscy, ale jeśli przez
wiele lat mieszkało się z kimś pod jednym dachem,
to siłą rzeczy łączyły ich ciepłe uczucia i swoista
więź. Cierpiał tak mocno, bo stracił bezpowrotnie
szansę na odbudowanie tego, co tak długo ich
łączyło. Widział teraz z całą wyrazistością, co zmar-
nowali, kierując się fałszywie pojętą dumą i nie
próbując załagodzić konfliktu, choć bez trudu mogli
to zrobić.
Otulił się szczelniej płaszczem. Panował przenik-
liwy chłód, niebo było stalowoszare, zanosiło się
więc na deszcz, może nawet ze śniegiem. Doskonała
pogoda jak na pogrzeb. Podczas nabożeństwa kap-
lica cmentarna wypełniła się po brzegi rodziną,
przyjaciółmi i wyborcami Marcusa, ale w ostatnim
pożegnaniu nad grobem uczestniczyli tylko najbliż-
si, choć wśród obecnych Conner zauważył kilka
nieznajomych twarzy. Pastor mówił coś o ukojeniu,
pogodzeniu się i pożegnaniu.
Piękne słowa, pomyślał Conner. Tylko jak wypeł-
nić to przesłanie, skoro zabójca brata wciąż był na
wolności, a jakby tego mało, dybał na życie Jessiki
Lewis...
Wciąż mieszkała w jego domu, ale w ciągu
ostatnich trzech dni rzadko ją widywał, był bowiem
zajęty organizowaniem pogrzebu oraz prowadze-
niem prywatnego śledztwa w sprawie morderstwa.
Zapewnił jej oczywiście opiekę, prosząc najbardziej
63
Cienie przeszłości
postawnego ze swych pracowników, aby towarzy-
szył jej podczas jego nieobecności. Niestety nie
udało mu się niczego nowego ustalić, podobnie
zresztą jak Latimerowi i detektywowi Bennigano-
wi. Żaden z nich nie przybliżył się w znaczący
sposób do rozwiązania zagadki zabójstwa senatora.
Po barmanie słuch kompletnie zaginął. Na nożu
widniały tylko i wyłącznie odciski palców Jessiki,
zaś ciemnowłosa kobieta z hotelowego baru nie
została zidentyfikowana. Wiadomo było także po-
nad wszelką wątpliwość, że ktoś celowo przeciął
przewody hamulcowe w wypożyczonym przez
Jessicę aucie. Latimer wciąż z uporem maniaka
oskarżał ją o morderstwo, twardo utrzymując, że to
ona przecięła przewody, by odwrócić od siebie
podejrzenia. Oświadczył nawet, że gdyby jej Con-
ner nie uratował, sama by się wydostała z tonącego
samochodu.
Tylko że szeryf nie widział śmiertelnego przera-
żenia w jej oczach, gdy tkwiła zatrzaśnięta w zanu-
rzającym się coraz głębiej aucie. Nie trzymał jej
w ramionach, gdy drżała na całym ciele, przekona-
na, iż to nie wiatr, lecz morderca wybił szybę
w sypialni. Jessica była ponad wszelką wątpliwość
niewinna. Tylko tego Conner był stuprocentowo
pewien. Tego oraz faktu, iż przebywanie z nią pod
jednym dachem coraz bardziej działało na niego.
Przywołał się do porządku. To ostatnia rzecz,
o której powinien rozmyślać w czasie pogrzebu
brata. Tymczasem ceremonia przy grobie dobiegła
końca. Susan szlochała cicho, zaś Sheila, wdowa po
64
Joanna Wayne
zmarłym, wpatrywała się tępo przed siebie. Nie
płakała, ale widać było, że jest zdruzgotana. Pod rękę
trzymała ją siostra, która przyjechała z daleka, by ją
wesprzeć w tak trudnych chwilach. Najwidoczniej
Marcus i Sheila byli z sobą silnie związani, skoro ani
jego skoki w bok, ani jej rozrzutność i gwałtowny
temperament nie zdołały zniszczyć małżeństwa.
Conner odwrócił się i ruszył w kierunku samo-
chodu, by nikt nie zdążył go dogonić i złożyć
kondolencji. Marzył o jak najszybszym powrocie do
domu, zaszyciu się w czterech ścianach, z dala od
znajomych, krewnych i obcych, którzy – mimo
niewątpliwie dobrych chęci – rozdrapywali świeżą
ranę wspominkami o zmarłym bracie. Był już na
parkingu, gdy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń.
Odwrócił się. Sheila patrzyła na niego wilgotnymi,
zaczerwienionymi oczyma. Zabawne, że zwrócił
w takim momencie uwagę na jej jak zawsze perfek-
cyjny makijaż, bez śladu rozmazanego od łez tuszu.
– Zajedziesz do nas, Conner?
– Od czterech lat nie przekroczyłem waszego
progu. Nie wydaje mi się, żeby wizyta w dzisiej-
szym dniu była stosowna.
– Bardziej stosowna niż pospieszny powrót do
domu, w którym czeka zabójczyni twojego rodzo-
nego brata.
– Jessica Lewis nie zabiła Marcusa.
– To ty tak uważasz. Nawet nie zaprzeczysz, że
jest u ciebie?
– Nie ma to chyba sensu, prawda? Skąd się
dowiedziałaś?
65
Cienie przeszłości
– Nieważne skąd, ważne, że wiem. A jeśli ja
wiem, to inni też wiedzą. Równie dobrze mógłbyś
napluć na trumnę brata.
A niech to! Powinien był przewidzieć, że sprawa
się wyda. Beth na pewno nie pisnęła słowa, więc
podejrzenie padało na Latimera, Bennigana i kierow-
nika hotelu. Conner gotów był się założyć, że to
szeryf nie zdołał utrzymać języka za zębami.
– Życzę sobie, żeby ta kobieta wyniosła się
z twojego domu – twardo zażądała bratowa. – I to
natychmiast.
– To ja decyduję, kto u mnie mieszka, a nie ty,
Sheilo.
– Wtakim razie powinieneś to przeczytać.
– Wyjęła z portmonetki złożoną kartkę papieru.
– Znalazłam to dziś w skrytce w mercedesie Mar-
cusa. Było wepchnięte na tyle głęboko, że policja nie
zauważyła podczas przeszukania.
– Nie interesuje mnie, co znalazłaś, myszkując
w rzeczach mojego brata.
– A ja myślę, że akurat to cię zainteresuje.
Dotyczy pewnej randki.
– Marcus nie żyje. Odpuść już sobie.
– Tym razem nie mogę. Ani ty. To dowód na to,
że twój gość był zamieszany w śmierć mojego męża.
Conner miał złe przeczucia. Nagle mu się zdało,
jakby grunt usuwał mu się spod nóg. Chciał się
odwrócić, wsiąść do auta i odjechać, ale wbrew sobie
przyjął podany mu liścik i przeczytał. Do samego
końca. Do podpisu:
Kochająca Jessica
66
Joanna Wayne
ROZDZIAŁ PIĄTY
Będę w Bankstown, zatrzymam się Mountain View
Hotel. Nie mogę się doczekać spotkania z Tobą. Marzę
o kolejnej nocy w Twych ramionach.
Conner przeczytał te słowa kilka razy, wyob-
rażając sobie Jessicę w objęciach Marcusa. Wściek-
łość go rozsadzała, miał chęć uderzyć pięścią w dach
samochodu, ale ostatkiem silnej woli zdołał się
powstrzymać.
– A więc teraz mi wierzysz? Czy ciągle uważasz,
że ta niewiarygodna historyjka, zmyślona przez tę
twoją słodką rudowłosą kobietkę, jest prawdziwa?
– Zejdź mi z oczu, Sheilo!
Wyrwała mu karteczkę z dłoni.
– Doskonale. Udawaj idiotę, tak samo jak twój
braciszek. Może ta mała lisiczka również z tobą się
prześpi. Jeśli oczywiście jeszcze tego nie zrobiła...
Nie odezwał się. Nie miał pojęcia, co miałby na to
odpowiedzieć.
Jessica spodziewała się, że Conner wróci z po-
grzebu brata przybity i zamyślony, ale nie była
zupełnie przygotowana na to, iż usiądzie przy
kuchennym stole i będzie wlewać w siebie jedno
piwo za drugim. Wdodatku zdawał się specjalnie
unikać nie tylko rozmowy z nią, ale nawet jakiego-
kolwiek kontaktu. Wiedziona impulsem, podeszła
do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.
– Chodźmy na spacer – zaproponowała, czując,
że sytuacja ulegnie poprawie, gdy znajdą się na
świeżym powietrzu.
– Jest koszmarnie zimno.
– Masz szafę pełną ciepłych ubrań.
– Mam też trzaskający ogień w kominku i jesz-
cze sześć puszek piwa w lodówce.
– Zrób to dla mnie, proszę. Mam już dość
siedzenia w czterech ścianach, chciałabym się
przejść, muszę się przewietrzyć.
Odstawił z hukiem puszkę na stół.
– Czyżby znudziło ci się moje towarzystwo,
Jessico?
– Nie – odparła spokojnie. – Ale nie mogę pat-
rzeć, jak się męczysz. Może na spacerze poczujesz
się lepiej. Przyroda dobrze działa na skołatane ner-
wy. Nawdychasz się świeżego, zimnego powietrza,
zmęczysz marszem i od razu wszystko zacznie
lepiej wyglądać.
– Masz rację – przyznał w końcu. – Powinniśmy
się wyrwać z domu. Ale nie na spacer, jest na to za
zimno.
– A więc dokąd?
68
Joanna Wayne
– Niespodzianka. Lubisz niespodzianki, prawda?
Nie podobało jej się to zimne spojrzenie ani
lodowaty ton głosu, ale rozumiała wzburzenie Con-
nera. Bądź co bądź wrócił niedawno z pogrzebu
brata, z którym nie żył ostatnio w zgodzie i nie
zdążył załagodzić konfliktu. Wolała wprawdzie
wybrać się na spacer, ale skoro w ogóle zgodził się
ruszyć z domu, gotowa była pójść na kompromis.
– Poprowadzę – zaproponowała, widząc, że za-
biera na drogę puszkę piwa.
– Proszę bardzo. Ty tu rządzisz.
Gdy tylko przekroczyli próg baru U Cleo, Jessica
zdała sobie sprawę, że powinna była jednak ob-
stawać przy spacerze. Lokal był pusty, kręcił się po
nim jedynie gruby brodaty barman, zaś w powiet-
rzu wciąż unosił się dym papierosów wypalonych
poprzedniego wieczoru. Oświetlenie było na tyle
słabe, że dopiero po chwili udało jej się dostrzec
stoły bilardowe, które stały wzdłuż dłuższej ściany.
Umieszczona w rogu szafa grająca odtwarzała
z trzaskiem stary przebój Elvisa.
– Conner Hayden! Kopę lat! – przywitał ich
barman.
– Fakt, dawno mnie tu nie było.
– Przykro mi z powodu śmierci twojego brata.
– Dzięki.
– Czego się napijecie? Piwa? Whisky?
– Dla mnie whisky z lodem. Podwójna.
– A ja poproszę o słabe piwo – powiedziała
Jessica.
69
Cienie przeszłości
Rzadko zdarzało jej się pić więcej niż jeden
kieliszek wina, jeszcze rzadziej piwo, a i to nigdy
w środku dnia, ale tym razem potrzebowała czegoś
mocniejszego niż sok. Miała nadzieję, że gdy wyciąg-
nie Connera z domu, humor poprawi mu się choć
trochę, ale teraz już wiedziała, że okazała się niepo-
prawną optymistką. Była mu jednak winna zainte-
resowanie i troskę, bo przecież okazał jej to samo,
gdy potrzebowała pomocy.
Conner czekał przy barze na drinka. Nawet nie
usiadł, a gdy barman podał mu szklaneczkę, jednym
haustem wypił połowę, a potem odwrócił się bez
słowa i ruszył w głąb pomieszczenia.
– Wybierz sobie kij – rzucił przez ramię, nawet
nie patrząc na Jessicę.
– Jeśli bardzo chcesz... Od dawna nie grałam
w bilard. Wygraną masz jak w banku.
– Szczerze wątpię.
Zawahała się przez chwilę, ale wreszcie podeszła
do stołu, na którym Conner ustawiał już bile. Miała
przeczucie, że koniecznie chce się z nią pokłócić. Nie
miała pojęcia, czym sobie na to zasłużyła. Nie
podejrzewała go też do tej pory o skłonności do
awanturnictwa.
– Proszę, panie mają pierwszeństwo.
– Dobrze. – Uderzyła bilę kijem, niestety tak
słabo, że przeturlała się ledwie o kilka centymetrów.
– Zawiodłaś mnie, Jessico. Myślałem, że jesteś
znacznie lepsza w te klocki. Pomogę ci.
Nie czekając na jej zgodę, podszedł od tyłu
i przyciskając klatkę piersiową do jej pleców, pokie-
70
Joanna Wayne
rował jej rękoma tak, by uderzyła w sam środek
wybranej bili.
Nagle, bez jakiegokolwiek uprzedzenia, obrócił
Jessicę twarzą do siebie. Wpatrywał się w nią
przenikliwym spojrzeniem, lodowatym i gorącym
jednocześnie. Z jednej strony wzrok ten wywoły-
wał w niej przerażenie, z drugiej zaś podniecenie,
jakby oczekiwała, że za moment zdarzy się coś
szalenie ekscytującego.
I zdarzyło się. Conner pocałował ją gwałtownie,
namiętnie, szorstko, niemal brutalnie, jednak się nie
cofnęła. Wręcz przeciwnie, odpowiedziała pragnie-
niem, o jakie sama nawet siebie nie podejrzewała.
Zawarła w tym pocałunku wszystkie uczucia, które
narodziły się w niej w ciągu tych kilku dni ich
znajomości. Obmyła się w nim ze złych emocji,
jakie przepełniały ją od chwili niefortunnego przy-
bycia do Bankstown.
Gdyby tego zażądał, kochałaby się z nim teraz, na
stole bilardowym, na podłodze, wszędzie. Tak bar-
dzo go pragnęła... Ale oderwał się od niej równie
gwałtownie, wycierając usta wierzchem dłoni, jak
gdyby chciał się pozbyć jej smaku.
– Przepraszam cię, Jessico. Nie miałem zamiaru
tego robić...
– Nic nie szkodzi – wyszeptała, łapiąc z trudem
oddech. – O co chodzi, Conner? Czy to pogrzeb aż
tak bardzo cię przygnębił?
– Nie. Nie pogrzeb. Coś innego... – Odwrócił
wzrok. – Coś, co dzisiaj usłyszałem.
– Coś na mój temat?
71
Cienie przeszłości
– Czy znałaś wcześniej Marcusa? Zanim spot-
kaliście się w hotelu?
A więc poznał jej tajemnicę. Powinna była się
domyślić, że przeszłość nie da jej o sobie zapomnieć
i powróci ze zdwojoną siłą w najmniej odpowied-
nim momencie.
– Tak. Znałam go...
Conner wyglądał na zaskoczonego tym wyzna-
niem. Zaskoczonego i zdruzgotanego.
Wrócili do auta, gdzie mogli swobodnie poroz-
mawiać, bez świadków i bez konieczności prze-
krzykiwania trzeszczącej szafy grającej. Wspomnie-
nie pocałunku wciąż w nich trwało, co utrudniało
nieco rozmowę, zwłaszcza gdy spojrzenia przypad-
kowo się spotykały.
– Nie mam rodziny, wychowywałam się w do-
mu dziecka w Meyers Bickham, jakieś pięćdziesiąt
kilometrów na północ stąd. Twój brat był kimś
ważnym w sierocińcu, choć dokładnie nie wiedzia-
łam, jaką funkcję pełnił. Poznałam go, gdy miałam
dziesięć lat, i bardzo się go bałam.
– Ile lat minęło od tamtej pory?
– Dziewiętnaście...
Taki szmat czasu, a jednak wspomnienia tam-
tych wydarzeń były tak żywe, jakby wszystko
rozgrywało się zaledwie przed paroma dniami. Sa-
motność. Przerażenie. Poczucie winy.
– Moja matka porzuciła mnie – ciągnęła z bólem.
– Zawiozła pewnego dnia do sierocińca, zostawiła
bez słowa wyjaśnienia i nigdy więcej nie wróciła.
72
Joanna Wayne
Wiele lat później dowiedziałam się, że zmarła
z przedawkowania heroiny.
– A ojciec?
– Nie znałam go. Matka nie wyszła za niego za
mąż, a w akcie urodzenia było wpisane tylko jej
nazwisko.
Conner patrzył niewidzącym wzrokiem przed
siebie. Przyjrzała się jego twarzy. Nie była w stanie
odczytać z niej żadnych emocji.
– Opowiedz mi o swoim związku z Marcusem.
– Jakim związku? Nie rozumiem. Marcus poja-
wiał się i znikał. Gdy narozrabiałam, musiałam iść
do niego na rozmowę i tłumaczyć się ze swego
zachowania. A że często wpadałam w tarapaty,
często chodziłam do niego na dywanik.
,,Doprowadziłaś do śmierci małego dziecka.
Trzeba będzie powiadomić pana Haydena. Przez
ciebie niewinne dziecko nie żyje. Przez ciebie’’.
Do oczu napłynęły jej łzy, a gardło tak się
ścisnęło, że nie potrafiła wydobyć ani słowa. Minęło
dziewiętnaście lat, a poczucie poniżenia i wstydu
wciąż jej nie opuszczały.
Conner odwrócił twarz, by zajrzeć jej w oczy.
– A jakie były twoje relacje z Marcusem przed
jego śmiercią? – zapytał tonem oskarżenia.
Wreszcie pojęła, co go dręczy. Wszystko wskazy-
wało na to, że podczas pogrzebu usłyszał na jej
temat coś, co sprawiło, iż zwątpił w jej niewinność.
Było jej przykro, że przyjął bezkrytycznie skierowa-
ne przeciwko niej kłamstwa. Miała nadzieję, że uda
jej się przekonać go, co jest prawdą, a co nie.
73
Cienie przeszłości
Przynajmniej teraz wiedziała, na czym polega prob-
lem i z czym musi się zmierzyć.
– Conner, nie zabiłam twojego brata. Nie wi-
działam go od dziewiętnastu lat i bardzo żałuję, że
spotkałam go tamtego wieczoru w hotelu. Nie
kłamałam, gdy mówiłam, że go nie znam. Tak
bardzo starałam się zatrzasnąć drzwi za bolesną
przeszłością, że dopiero gdy siedziałam w tonącym
samochodzie, zdałam sobie sprawę, dlaczego jego
twarz wydała mi się znajoma. Początkowo tłuma-
czyłam to sobie tym, że Marcus był znanym poli-
tykiem.
Głos drżał jej równie mocno, jak ręce i nogi.
Otworzyła drzwi i wyskoczyła z auta, nie wy-
trzymałaby bowiem ani chwili dłużej w jego cias-
nym wnętrzu, tuż obok niedawno tak bliskiego,
a teraz tak nieprzyjaznego mężczyzny. Jak mógł
w nią zwątpić? Czuła się, jakby zdradził ją najbliż-
szy, wieloletni przyjaciel...
Wiedziała, że od miasta dzieli ją kilka kilomet-
rów, ale nie obchodziło jej to. Miała nadzieję, że uda
jej się złapać okazję i dojechać do hotelu, nawet
gdyby oznaczało to wpadnięcie w oko medialnego
cyklonu. Nawet gdyby miała się w końcu spotkać
z zabójcą. Czuła, że musi znaleźć się jak najdalej od
Connera.
– Wracaj do samochodu – rozległ się głos tuż za
jej plecami.
Szła nadal, nie zatrzymując się ani nie oglądając
za siebie.
– Daj mi spokój. Wracaj do swojego świata.
74
Joanna Wayne
– To także i twój świat. – Złapał ją za ramię, tak
że musiała przystanąć. – Jedźmy do domu. Przecież
musimy porozmawiać.
– Do domu? Nie widzę takiej możliwości. Przy-
pominam ci, że jestem podejrzana o zabójstwo.
Zresztą nie muszę ci chyba o tym przypominać.
Zdaje się, że rozmawiałeś z kimś o tym w czasie
pogrzebu. Kimże ja jestem? Prostą dziewczyną,
która raz po raz wpada w kłopoty. Kto odważyłby
się mi uwierzyć?
– Przepraszam cię, zachowałem się niewybaczal-
nie. Mam za sobą trudny dzień. Nie myślałem
racjonalnie.
– Myślisz tak jak wszyscy w mieście. Tak samo
pomyślą sąd i ława przysięgłych.
– Tym się będzie martwić Beth, ty już nie
musisz.
– Muszę. Beth nie jest moim adwokatem. To ty
ją wynająłeś. Nawet nie zapytałeś mnie o zdanie...
– Zrobiłem to z myślą o tobie. Z tego samego
powodu chcę, żebyś wróciła ze mną do domu.
Naprawdę zależy mi na twoim bezpieczeństwie.
– Nie – odparła z uporem, który jednak słabł pod
ciężarem jego argumentów.
Chciało jej się płakać, miała ochotę przytulić się
do niego i dać upust łzom, ale ból był zbyt wielki.
Nie pozwalała jej na to również zraniona brakiem
zaufania duma. Zwłaszcza że po raz pierwszy
pozwoliła sobie zawierzyć bezwarunkowo dopiero
co poznanemu człowiekowi.
– Daj mi spokój, Conner. Zostaw mnie, proszę.
75
Cienie przeszłości
– Nie mogę.
– Dlaczego nie?
– Myliłem się. Histerycznie zareagowałem na
coś, co dziś usłyszałem, ale tak naprawdę wiem, że
nie zabiłaś Marcusa.
– Skąd ta pewność? Przecież każdy ślad, każdy
dowód, nawet poszlaki świadczą przeciwko mnie.
Ujął jej twarz dużymi, szorstkimi dłońmi i uniósł
ku sobie, by zajrzeć jej w oczy.
– Bo sprawiasz wrażenie uczciwej i prawdo-
mównej. I jesteś taka wrażliwa. Aż za bardzo...
Usłyszała zbyt wiele, by zdołać powstrzymać
łzy, które popłynęły jej strumieniami po policzkach.
Conner wziął ją na ręce i zaniósł z powrotem do
samochodu. Trzymała się go kurczowo za szyję,
walcząc z obezwładniającym pragnieniem. Nie ro-
zumiała tego, co się w niej działo, tak jak nie
rozumiała, co się wydarzyło tuż po jej przybyciu do
Bankstown. Nie miała jednak zamiaru oszukiwać
siebie samej. Wramionach Connera czuła się bez-
piecznie jak nigdy i nigdzie dotąd.
Conner oparł głowę o zagłówek na siedzenie
pasażera. Jak mógł zrobić z siebie aż takiego idiotę?!
Nie miał pojęcia, skąd się wziął liścik, który pokazała
mu Sheila, ale po zastanowieniu doszedł do wnios-
ku, że nie zdziwiłby się, gdyby w końcu wyszło na
jaw, iż napisała go sama. Albo że list nie miał
podpisu, ale bratowa dodała brakujący szczegół.
Jakimś cudem dowiedziała się, że Jessica mieszka
u niego, co jej się na tyle nie spodobało, iż po-
76
Joanna Wayne
stanowiła odpowiednio zadziałać, by to zmienić.
Manipulacje, kłamstwa, sztuczki i intrygi – to był jej
żywioł. Zwykle ignorował jej przytyki, nie reagował
na insynuacje czy złośliwostki, i tak powinien był
postąpić również tym razem. Zmiąć liścik, rzucić go
na ziemię i odejść bez słowa. Był jednak tak bardzo
rozbity, że pozwolił się wytrącić z równowagi. Tylko
to tłumaczyło jego późniejsze zachowanie. Zranił
Jessicę w sposób bezmyślny i niewybaczalny. Nie
miał żadnych wątpliwości co do tego, iż jest niewin-
na, choć nie potrafiłby tego racjonalnie uzasadnić.
Zresztą nie czuł takiej potrzeby, najważniejsze było
dla niego wewnętrzne przekonanie o jej uczciwości,
a także o tym, że musi zapewnić jej bezpieczeństwo.
– Pogrzeb musiał być dla ciebie ciężkim przeży-
ciem – powiedziała cicho Jessica, gdy wyruszyli
w drogę powrotną.
– Tak... – Opuszkami palców masował obolały,
sztywny kark. – Pytałaś mnie parę dni temu o to, co
się wydarzyło się między mną a Marcusem.
– To prawda, i nadal mnie to interesuje, ale nie
musimy o tym teraz rozmawiać, jeśli nie chcesz.
– Chcę. Korzenie konfliktu sięgają bardzo głębo-
ko. Ojciec i dziadek byli politykami, nie dawano
nam o tym zapomnieć przez całe dzieciństwo.
Obydwaj mieliśmy pójść w ich ślady, oczekiwała
tego od nas cała rodzina. Byliśmy wychowywani do
tego, by w końcu zamieszkać w Białym Domu. Tato
uwielbiał powtarzać wszystkim, że przygotowuje
nas do prezydentury. Z Marcusem mu się udało, ale
ja kompletnie zawiodłem ich oczekiwania.
77
Cienie przeszłości
– Wjakim sensie?
– Chodziłem własnymi drogami. Przedkładałem
piwo nad drogie wina. Wolałem nosić dżinsy niż
garnitury od renomowanych projektantów. Wybiera-
łem na przyjaciół ludzi, których lubiłem, a nie takich,
którzy mogli być dla mnie przydatni. Zresztą nic się
w tej kwestii nie zmieniło. Niczego nie udaję, jestem
zawsze sobą. Jak mnie ktoś takim akceptuje, to dobrze,
ale jeśli nie, to jego problem, bo ja się nie zmienię.
– Jak dla mnie, to nie musisz się zmieniać. Jesteś
w sam raz. – Roześmiała się i poklepała go po udzie.
– Dzięki. Niestety, to nie koniec opowieści.
Cztery lata temu dowiedziałem się, że Marcus wziął
sporą łapówkę i wszedł w bliskie kontakty z mafią.
– Co wtedy zrobiłeś?
– Oczywiście poszedłem do niego, żeby spytać,
czy to prawda. Zaprzeczył, kazał pilnować włas-
nych spraw i rozkwasił mi nos.
– Wtedy przestaliście się widywać?
– Niedługo później. Ktoś jeszcze się dowiedział
i złożył doniesienie do prokuratury. Marcus był
przekonany, że to ja, zwłaszcza że Beth pracowała
wtedy w biurze prokuratora stanowego i miała
prowadzić tę sprawę.
– Co się stało dalej? Doszło do procesu?
– Nie, śledztwo nie przyniosło dostatecznych
dowodów. Od tamtej pory trwała między nami
regularna wojna. Ciotki, wujowie, kuzyni i przyja-
ciele rodziny mieli mi za złe, obwiniali za kłopoty
brata. Tylko siostra nie opowiadała się za żadnym
z nas i utrzymywała kontakt z Marcusem i mną.
78
Joanna Wayne
– A rodzice?
– Już wtedy nie żyli.
– Dobrana z nas para, nie ma co. – Uśmiechnęła
się. – Oboje mamy burzliwą przeszłość.
Uścisnął jej dłoń w geście porozumienia. Chciał
coś powiedzieć, ale w tym momencie zadzwonił
telefon.
– Conner Hayden – mruknął do aparatu.
– Mówi Carl Epson. Matka przekazała mi, że
pan mnie szukał.
– Gdzie pan jest?
– Whangarze znajomego na brzegu jeziora Sel-
by. Wiem, czemu mnie pan szuka, ale to nie ja
zabiłem senatora Haydena.
– Jeśli tak, to nie rozumiem, czemu się pan
ukrywa. Niewinni ludzie tak nie postępują.
– Przestraszyłem się. Nagle zrobiło się wokół
tego tyle hałasu. Poza tym coś brałem tego wieczoru
i nie chciałem, żeby mi gliny robiły problemy.
– Chciałbym porozmawiać z panem osobiście.
– Zgoda, ale żadnej policji. Niech pan nie próbuje
mnie oszukać, bo gliny wyczuję na kilometr. Jeśli się
zorientuję, że ich pan przyprowadził, zniknę w lesie
szybciej, niż się pan zdąży obejrzeć.
– Niech będzie. Ma pan moje słowo. Gdzie
dokładnie mam pana szukać? Gdzie jest ten hangar?
Epson dokładnie określił, gdzie się znajduje. Jak
się okazało, byli ponad trzydzieści kilometrów od
tego miejsca.
– Proszę się nigdzie nie oddalać. Będę u pana za
pół godziny.
79
Cienie przeszłości
– To był tamten barman, prawda? – zapytała
Jessica, gdy odłożył telefon.
– Tak. Chce się spotkać i porozmawiać.
– Nareszcie...
Z jej pełnego ulgi westchnienia wywnioskował,
że uważała tę wiadomość za pozytywną. Miał
nadzieję, iż się nie myliła, ale sam nie mógł się
pozbyć wątpliwości.
Gdy dotarli na miejsce, okazało się, że hangar to
określenie zbyt szumne jak dla szopy krzywo zbitej
z przypadkowo dobranych desek. Z brzegu w głąb
jeziora prowadził spróchniały, dziurawy pomost.
Wokolicy nie było ani śladu żywej duszy.
Gdy doszli do szopy, ujrzeli trupa. Leżał w kałuży
krwi.
80
Joanna Wayne
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jessica zachwiała się. Było jej słabo, kręciło się jej
w głowie. Po raz drugi w tym tygodniu stała nad
martwym ciałem. Z tą różnicą, że narzędziem
zbrodni był nie nóż, a pistolet, który leżał kilka
centymetrów od wyciągniętej ręki Carla.
Conner zaklął pod nosem. Ton jego głosu był
jeszcze ostrzejszy niż owego ranka, gdy po raz
pierwszy wszedł do jej pokoju hotelowego, by
zobaczyć ciało brata. Teraz na szczęście wiedziała,
że to tylko fasada, za którą kryje się wrażliwe, pełne
uczuć serce.
Wiatr zaszeleścił w szuwarach na brzegu jeziora.
Jessica przysunęła się bliżej Connera.
– Myślisz, że zabójca wciąż gdzieś tu jest?
– Z tego, co widzę, w tym przypadku morderca
i ofiara są jedną i tą samą osobą.
– Uważasz, że popełnił samobójstwo?
– Przynajmniej tak to wygląda.
– Nie rozumiem... przecież dzwonił do ciebie
przed chwilą, chciał rozmawiać. Czy tak się za-
chowuje ktoś, kto zamierza odebrać sobie życie?
– Nie mam pojęcia, Jessico. Masz rację, to dziw-
ne, że nie zaczekał na nas, ale nie widzę innego
wytłumaczenia.
– Jak sądzisz, czy to on zabił Marcusa?
– Nie wiem i być może nigdy się tego nie
dowiem. Chyba że zostawił jakiś pożegnalny list.
– Musimy zawiadomić Latimera.
– Jeszcze chwilę. Kilka minut opóźnienia Carlo-
wi nie zaszkodzi, a chciałbym najpierw przeszukać
szopę. – Objął ją ramieniem i zaskakująco czułym
gestem przygarnął do siebie. – Dobrze się czujesz?
– Nie najlepiej. – Uśmiechnęła się słabo. – Ale
jeszcze żyję. To dużo, biorąc pod uwagę to wszyst-
ko, co tu się dzieje.
Podążyła za nim do szopy, w której na podłodze
walały się dziesiątki puszek po piwie i torebek po
chipsach. Na stole leżał na wpół zjedzony hambur-
ger, a pod nim papierowa torba z logo sieci barów
szybkiej obsługi.
Znaleźli też odręcznie napisany list, na którym
siedział olbrzymi karaluch.
Conner zgonił robaka i sięgnął po kartkę. Jessica
zerkała mu przez ramię, próbując połączyć to, co
Carl napisał, z urywkami wydarzeń, jakie pamiętała
z owego feralnego wieczoru.
Carl twierdził, że gdy się pojawiła w barze, był
pod wpływem narkotyków. Nie wydawało jej się to
prawdą, nie wyglądał bowiem na zaćpanego, ale też
nie przyglądała mu się zbyt dokładnie. Epson przy-
82
Joanna Wayne
znał się, że wsypał jej do szklaneczki jakieś proszki,
których nazwa nic jej nie mówiła. Potwierdzało to
przynajmniej jej zeznania dotyczące utraty przytom-
ności. Jak wynikało z dalszej części listu, senator
Hayden pomógł Carlowi zanieść ją do pokoju. Gdy
już ułożyli ją na łóżku, pokłócili się, bo Marcus
chciał, by barman wyszedł i zostawił go samego
z nieprzytomną Jessicą. Carl odmówił, a wtedy
senator rzucił się na niego. Wodruchu obronnym
Epson sięgnął po nóż, przyniesiony wcześniej do
pokoju wraz z zamówioną kolacją. Senator pośliz-
nął się i upadając, nadział się na ostrze.
– Bardzo dużo szczegółów jak na list pożegnalny
samobójcy – zauważył z powątpiewaniem Conner.
– Jak bym słyszał Beth podczas końcowej mowy
przed sądem.
– Jednak wszystkie szczegóły składają się w logicz-
ną całość... Co to za proszek, ten GHB, który Carl mi
wsypał do szklanki?
– Bardziej jest znany jako narkotyk gwałtu.
Wzeszłym tygodniu widziałem o nim program
w telewizji. Dolany do napoju powoduje niemoż-
liwą do opanowania senność, wreszcie utratę przy-
tomności. Wtedy z kimś, kto go zażyje, można
zrobić wszystko, a gdy się ocknie, niczego nie będzie
pamiętać.
– Rozumiem...
– I tak masz ogromne szczęście. To zabójcza
mieszanina sterydów anabolicznych, wiele osób po
niej umiera.
– Boże... Co teraz zrobimy?
83
Cienie przeszłości
– Zadzwonimy do Latimera. Od tej chwili to
jego sprawa, niech się wykaże. On i Bennigan.
Podczas gdy Conner dzwonił do szeryfa, Jessica
jeszcze raz uważnie przeczytała list Carla. Barman
przyznał się do wszystkiego, nie pozostawiając
żadnych wątpliwości co do jej roli w morderstwie
senatora Haydena. Zapewne wkrótce zostanie
oczyszczona z zarzutów, a po zakończeniu nie-
zbędnych procedur będzie mogła wrócić do domu.
Powinna się cieszyć, skakać z radości, płakać
z ulgi, ale czuła tylko zimną pustkę w sercu. Bądź
co bądź dwie osoby nie żyły, a nikomu nie
życzyła takiego końca.
– Dzięki, Conner – szepnęła.
– Za co?
– Za to, że jesteś tutaj. I że jesteś taki, jaki jesteś.
Ujął jej dłoń i uścisnął serdecznie. Był to prosty
gest, ale bez słów wyrażał wszystko, co chciał jej
powiedzieć. Jessica poczuła dławienie w gardle.
Nagle zdała sobie sprawę, że nadmiernie zbliżyła się
do człowieka, który znalazł się na jej drodze z czys-
tego przypadku. Człowieka, którego wkrótce pożeg-
na i prawdopodobnie nigdy już więcej nie zobaczy...
Minęły dwa dni, a Latimer wciąż nie zezwolił jej
na opuszczenie miasta. Aby skrócić nerwowe ocze-
kiwanie, Conner zaproponował, by udali się w sobo-
tę na krótką wycieczkę.
Sierociniec Meyers Bickham został zlikwidowa-
ny już ponad dziesięć lat temu, ale stary budynek
wciąż trzymał się nieźle. Conner mijał go wiele razy,
84
Joanna Wayne
ale nigdy nie zastanawiał się nad tym, czemu służył.
Ot, jakaś kościelna budowla i tyle.
Teraz jednak ten dom nabrał dla niego szczegól-
nego znaczenia, łączył się bowiem z Jessicą. Wpraw-
dzie Conner nie był zbyt biegły w psychologii, ale
nie musiał być specjalistą, by wiedzieć, że Jessica,
jeśli chce ruszyć w przyszłość, powinna zmierzyć się
z przeszłością, bo tylko w ten sposób zdoła zamknąć
makabryczny rozdział swego życia. Doszedł więc do
wniosku, że pora przepędzić duchy i straszydła,
które gnębiły ją od dzieciństwa. Uznał, że najlepszą
metodą będzie powrót do miejsca, w którym te
upiory ją dręczyły, a więc do sierocińca.
Jak mocno ta logicznie myśląca i silna kobieta
tkwiła w niewoli traumatycznych wspomnień z dzie-
ciństwa, przekonał się podczas dwugodzinnej drogi do
Meyers Bickham. Jessica siedziała w ponurym milcze-
niu, nieprzenikniona, głęboko zamyślona, a gdy
zbliżali się do celu, zaczęła się kręcić niespokojnie.
– Naprawdę nie wiem, czy to dobry pomysł,
Conner – odezwała się wreszcie.
Chcąc dodać jej otuchy, objął ją ramieniem
i pogładził delikatną skórę na jej karku.
– Czy chociaż raz namówiłem cię do czegoś złego?
– Nie, ale tym razem to coś innego. Nie zdajesz
sobie sprawy, na co się narażasz. Naprawdę nie
wiem, jak się zachowam...
– Nie martw się, jakoś sobie poradzę.
A przynajmniej miał taką nadzieję. Wiedział, że
czeka go zupełnie nowe wyzwanie, z jakim jeszcze
nie miał do czynienia. Twardy i raczej schowany
85
Cienie przeszłości
w sobie, samotnie szedł przez życie wytyczoną
drogą, oczekując od ludzi uczciwości i jasnego sta-
wiania sprawy. Nigdy dotąd zbyt głęboko nie wni-
kał w cudze emocje, nie grzebał się w zakamarkach
psychiki, nie rozdzielał włosa na czworo. Siebie
traktował w identyczny sposób. Unikał półcieni,
niejasnych znaczeń, tak to tak, nie to nie, nic
pośrodku. Wynikała z tego podstawowa zasada:
emocje należy trzymać na uwięzi. Na przykład jeśli
czegoś się pragnie, najpierw należy rozważyć, czy
jest to właściwe. Chłodny namysł, logika nade
wszystko.
Jednak odkąd poznał Jessicę, zaczął zachowywać
się zupełnie inaczej. Zawsze dotąd opanowany,
teraz zatracał się w niekontrolowanych odruchach.
Na przykład gdyby nie to, że rozum włączył się
w ostatniej chwili, kochałby się z nią owego wieczo-
ru na stole bilardowym w barze U Cleo. Był tak
wściekły z powodu jej domniemanego związku
z Marcusem, iż nie potrafił jasno myśleć, co mu się
nigdy nie zdarzało. Nawet teraz samo wspomnienie
o wzięciu jej w ramiona sprawiło, że zrobiło mu się
gorąco, a wzrok stracił na ostrości.
Można by to wyjaśnić zwykłym pożądaniem, ale
sprawa miała dużo głębszy charakter. Po prostu
świat z Jessicą stawał się inny, przez co i Conner
zmieniał się nie do poznania. Reagował na sygnały,
których dotychczas nie dostrzegał lub ignorował,
wnikał i doceniał dotąd przed nim zamkniętą krainę
przeżyć i doznań niejasnych, pełnych półcieni. Za-
czynał rozumieć, że życie toczy się nie tylko na
86
Joanna Wayne
powierzchni, ma swoje przepastne tonie, które
nieraz są ważniejsze od tego, co widać gołym okiem.
Otrząsnął się z tych rozważań. Wiedział, że
jeszcze wiele musi przemyśleć, zmienić w swoim
życiu, ale teraz najważniejsza była Jessica.
– Gdzie mieszkają twoi przybrani rodzice? – za-
pytał, aby skierować i jej, i swoją uwagę na zupełnie
inne tory.
– Tata Leo zmarł przed pięcioma laty na zawał
serca. Mama Clarice miała w zeszłym roku udar
mózgu. Odeszła po paru tygodniach, nie odzyskaw-
szy przytomności.
– Przykro mi... Jacy oni byli?
– Dobrzy i bardzo nieszczęśliwi. Stracili jedyną
córkę w tragiczny sposób. Młodzi chłopcy bawili się
strzelbą. Myśleli, że jest nienaładowana, a tym-
czasem wystrzeliła i stało się nieszczęście. Clarice
i Leo byli już zbyt starzy, żeby mieć kolejne dziecko
czy zaadoptować niemowlaka, więc przygarnęli
mnie. Miałam im zastąpić córkę.
– Pewnie nie było to łatwe...
– Na pewno łatwiejsze niż życie w Meyers
Bickham. Jestem pewna, że na swój sposób napraw-
dę mnie kochali. Niestety zdarzało się, że byłam im
ogromnym ciężarem.
– Nie znam cię wprawdzie zbyt długo, ale jakoś
trudno mi to sobie wyobrazić.
– Naprawdę starałam się, jak mogłam. Było mi
u nich jak w rodzinnym domu, choć nigdy wcześ-
niej go nie miałam. Bardzo chciałam im dogodzić, ale
moja obecność ciągle przypominała im o dziecku,
87
Cienie przeszłości
które stracili. Próbowali tego nie okazywać, ale gdy
się mieszka pod jednym dachem, trudno cokolwiek
ukryć przed innymi. Niby ich rozumiałam, ale
bolały mnie te z nagła pochwycone spojrzenia czy
mimowolne, spontanicznie rzucone słowa. Dbali
o mnie, starali się okazywać miłość, nazywali córką,
ja mówiłam do nich mama i tata, kochałam ich, ale...
– Urwała na moment, spuszczając wzrok. – Nie
mam pojęcia, czemu ci o tym mówię.
Choć i jego to zdziwiło, cieszył się, że miała do
niego tak wiele zaufania i czuła się przy nim na tyle
dobrze, by zwierzyć się z tak osobistych wspo-
mnień. Z drugiej strony jednak zdawał sobie spra-
wę, że każda osobista informacja, każdy dotyk
i spojrzenie zbliżały ich do siebie, on zaś unikał jak
ognia bliskości z kimkolwiek. Nawet gdyby było
inaczej, to i tak jakikolwiek związek nie wchodził tu
w rachubę, co do tego nie miał wątpliwości. Jessica
mogła zniknąć na zawsze z jego życia lada dzień, nie
było więc sensu się przywiązywać, angażować
w coś trwalszego.
Stojąc przed głównym wejściem do starego koś-
cioła, Jessica stwierdziła z zaskoczeniem, że jest
znacznie mniejszy, niż zachowała to w pamięci.
Podwójne drzwi, wykończone u góry ozdobnym
łukiem, były tylko zwykłymi drzwiami, a nie bramą
do piekła, jak sobie nieraz wyobrażała. Mimo to ręce
jej drżały, zupełnie jak w czasach, kiedy zmuszona
była tu mieszkać i przeżywać codziennie katusze.
– To tylko budynek – łagodnie powiedział Con-
88
Joanna Wayne
ner, obejmując ją w talii. – Nie masz się czego
obawiać, nic ci się tu nie stanie.
Jego obecność dodawała jej otuchy, podobnie
zresztą jak wesołe promienie słoneczne, które zza jej
pleców oświetlały fasadę kościoła. Zrobiło jej się lżej
na sercu. Może jednak jako osoba dorosła zdołała
przepędzić dawne lęki w stopniu większym, niż jej
się zdawało?
Ujął ją za rękę i poprowadził zniszczonym,
wyboistym chodnikiem aż pod same drzwi. Nacis-
nął klamkę, lekko pchnął, ale nie ustąpiły.
– Możemy wejść przez okno. Nigdy bym nie
przypuszczała, że będę się tu włamywać. – Uśmiech-
nęła się lekko.
– Wostateczności tak zrobimy, ale wydaje mi
się, że drzwi tylko się zacięły. Pewnie obsunęły się
na zawiasach, przecież nikt tu nie mieszka od
dziesięciu lat.
Jessica z zaciśniętym z emocji gardłem przy-
glądała się, jak Conner próbuje sforsować masyw-
ne wejście. Przy trzecim pchnięciu ramieniem
drzwi ustąpiły i otworzyły się z głośnym skrzyp-
nięciem.
– Nie wiem, czy jestem na to gotowa... – Poblad-
ła nieco. – Ale nie, nie mogę pozwolić, by strach
wciąż mną rządził.
Nabrała głęboko powietrza i przekroczyła próg.
Wbudynku, który niegdyś był jej domem, panował
półmrok i nieprzyjemna, chłodna wilgoć. Gigan-
tyczne pajęczyny rozpięte były w rogach głównej
nawy i pomiędzy nielicznymi lampami zwisającymi
89
Cienie przeszłości
z popękanego sufitu. Na podłodze walały się śmieci,
kawałki gruzu i kłęby kurzu.
– I pomyśleć, że już wtedy, gdy tu mieszkałam,
wydawało mi się, że jest tu brudno. – Otarła twarz
z pajęczych nici.
– Jedno wielkie siedlisko pająków i robaków, na
pewno też szczurów.
– Szczury były tu już za moich czasów. Wielkie,
brązowe, biegające w tę i z powrotem po całej
piwnicy jak stróżujące psy.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że cię zmuszali
do siedzenia w piwnicy pełnej szczurów?
– Wręcz przeciwnie, to była nasza kryjówka.
Często zakradałyśmy się tam późnym wieczorem
z moimi przyjaciółkami Daphne i Sarą, żeby swobod-
ne porozmawiać. Wyobrażałyśmy sobie, że jesteś-
my biednymi, osieroconymi księżniczkami, które
wpadły w ręce okrutnych czarownic.
– Czekałyście na księcia z bajki...
– Oczywiście. Przystojny, złotowłosy, pędzi
nam na ratunek na białym rumaku. – Roześmiała się
serdecznie.
Gdy była dziewczynką, nie doczekała się uprag-
nionego wybawcy, lecz oto teraz, po tylu latach,
nieoczekiwanie książę się zjawił. Nie był może
ideałem męskiej urody, brakowało mu czasem ogła-
dy, ale odwagą, determinacją i szlachetnością mógł-
by mierzyć się z każdym z baśniowych bohaterów.
Był także niesłychanie pociągający. Na myśl o tym,
na jej policzki wypłynął purpurowy rumieniec.
Wprawdzie pierwsze wrażenie odniosła zupełnie
90
Joanna Wayne
inne, ale z upływem czasu zmieniła zdanie i teraz
nie miała już wątpliwości, co czuje do Connera.
Z drżeniem serca ruszyła w głąb budynku.
– Gdzie spaliście? – Rozejrzał się dokoła, próbu-
jąc się zorientować w układzie zagraconego, pełnego
śmieci pomieszczenia.
– Nasze sypialnie były gdzieś z tyłu. Przynaj-
mniej tak mi się zdaje. Tutaj mieściły się biura.
– Niewiele z nich zostało.
Podszedł do ustawionej przy ścianie sterty pudeł,
pochylił się nad nimi i zdmuchnął grubą warstwę
kurzu. Z wierzchniego pudła wyjął kilka sfatygowa-
nych tekturowych teczek, przejrzał pobieżnie ich
zawartość i włożył z powrotem.
Natomiast Jessica kontynuowała zwiedzanie.
Była niezwykle rozemocjonowana, aż drżała z wiel-
kiego napięcia, zarazem jednak pełna determinacji,
by wreszcie pozbyć się koszmarów przeszłości.
Przeszła do części, w której przed laty znajdowa-
ły się sypialnie i pokój do zabaw. Stan, w jakim teraz
się znajdowały, miał niewiele wspólnego z tym, co
zapamiętała. Jessica poczuła się tak, jakby zstąpiła
w dawno umarłą krainę, która, choć niegdyś groźna
i nieprzyjazna, teraz zatraciła swą złowieszczą moc.
– Jak sobie radzisz? – zapytał Conner, stając za
jej plecami.
– Cieszę się, że tu przyjechaliśmy. Widok takich
zniszczeń odbiera makabrycznym wspomnieniom
wiele mocy.
Pochyliła się nad metalową skrzynią, która za
jej czasów służyła do przechowywania osobistych
91
Cienie przeszłości
rzeczy, które dzieci przywoziły z sobą do sierocińca.
Podniosła wieko. Wewnątrz znajdowało się mnóst-
wo oprawionych w ramki fotografii.
– To Marcus. – Conner wskazał na zdjęcie, na
którym jego brat znajdował się w samym centrum,
otoczony głównie kobietami. – Marcus Hayden,
prezes rady nadzorczej sierocińca Meyers Bickham
– przeczytał napis na dole fotografii. – A niech mnie!
Ta kobieta po lewej stronie Marcusa to Sheila, jego
żona. Pewnie poznał ją tutaj. Nie miałem o tym
pojęcia.
Jessica przyjrzała się Sheili... i znów powróciły
tamte straszne wspomnienia. Powróciło poczucie
wstydu i przerażenia, które od lat raz po raz ją
nawiedzało. Wuszach rozległ się rozdzierający
płacz niemowlęcia.
– Wszystko w porządku, Jessico. – Wyczuł jej
napięcie i czułym gestem objął ją, przytulił. – To
tylko zdjęcie. Nie musisz się obawiać żadnych
duchów.
– Właśnie że muszę. – Odsunęła się. – Dręczą
mnie nie tylko nieprzyjemne wspomnienia, Conner.
Dręczy mnie sumienie. Zabiłam dziecko...
– O czym ty mówisz?
– Sheila była jedną z opiekunek. Kazała mi się
zajmować chorymi niemowlętami. Nie wiem, co
zrobiłam źle, ale jedno z dzieci umarło. – Jej głos
załamał się, a z oczu popłynęły łzy. – Nigdy nikomu
o tym nie powiedziałam – ciągnęła, gdy udało jej się
trochę uspokoić. – Ani rodzicom zastępczym, ani
psychologom, do których mnie prowadzali. Nie
92
Joanna Wayne
wiedziały o tym nawet Daphne i Sara, choć były
moimi najlepszymi przyjaciółkami i tak jak ja sły-
szały płacz ducha tego dziecka.
Znów ją przytulił i kołysał łagodnie, aby dodać jej
otuchy. Wreszcie zrozumiał, dlaczego wspomnienia
z domu dziecka były dla niej aż tak bolesne. Jedno-
cześnie zastanawiał się, jak to możliwe, by Sheila
była aż tak okrutna.
– Byłaś przecież tylko małą dziewczynką, nikt
nie miał prawa oczekiwać od ciebie fachowej opieki
nad niemowlęciem, zwłaszcza chorym.
– Wiem, ale to dziecko tak strasznie płakało. Tak
bardzo chciałam, żeby wreszcie przestało... Mod-
liłam się o to. I wtedy przestało... na zawsze...
– Wierzę, że to było straszne przeżycie, ale
jestem pewien, że niczemu nie zawiniłaś. Mogło ci
się tak wydawać, kiedy byłaś dzieckiem, teraz chyba
jednak rozumiesz, że to nie twoja wina, prawda?
– Chodźmy już, proszę.
Objął ją ramieniem i poprowadził w kierunku
drzwi. Wdrodze do auta zastanawiał się, czy to
możliwe, by Sheila po tylu latach rozpoznała Jessicę.
Czy to dlatego napisała ów liścik? Czemu jednak
miałaby to zrobić? Po co taka dziwna mistyfikacja?
Nieutulona w żalu wdowa preparuje dowody zdra-
dy zmarłego męża, a jego kochanką czyni kobietę,
która przed laty przebywała w sierocińcu. Wtym
samym sierocińcu, w którym Marcus był prezesem
rady nadzorczej, a Sheila wychowawczynią.
Jadąc z powrotem do domu, Conner nie mógł
przestać o tym myśleć. Od jakiegoś czasu wydawało
93
Cienie przeszłości
mu się, że samobójstwo oraz pożegnalny list Carla
zbyt gładko zamykały sprawę zabójstwa Marcusa.
Otóż był jeszcze inny list, który Jessica rzekomo
napisała do Marcusa. Wszystko wskazywało jed-
nak, że jego autorem była Sheila. Po co to zrobiła?
Wjakim celu?
Najważniejsze pytania brzmiały więc: Jaką grę
prowadziła Sheila? Jaką rolę odegrała w śmierci
Marcusa? Jaką korzyść zamierzała osiągnąć? Kogo
jeszcze, oprócz Jessiki, zamierzała pogrążyć, by
dopiąć swego?
Conner czuł, że gdzieś tu kryje się klucz do
rozwiązania zagadki.
Jessica stała od kwadransa pod ciepłym strumie-
niem wody, próbując pozbyć się złych emocji, jakie
ogarnęły ją podczas wizyty w sierocińcu. Głowa jej
pękała, a ramiona miała tak spięte, że bolały przy
każdym ruchu. Zarazem jednak myślała intensyw-
nie. Próbowała wszystko uporządkować, z chaosu
wydobyć ład i sens.
Oczywiście nie mogła nie przyznać Connerowi
racji. Nie była odpowiedzialna za śmierć tego nie-
szczęsnego niemowlęcia, tak samo nie było jej winy
w tym, że matka porzuciła ją, by pozbyć się wszelkich
więzów i bez przeszkód pogrążyć się w narkotycz-
nym, jak jej się zdawało, raju. Przyszła pora, by
pogodzić się z tym, czego nie była w stanie zmienić,
i znów zacząć normalnie żyć, bez tych strasznych,
wyniszczających obciążeń, które po latach uśpienia
ponownie uderzyły w nią ze zdwojona siłą.
94
Joanna Wayne
Wjej przypadku normalne życie oznaczało prze-
mierzanie kraju wzdłuż i wszerz i sprzedawaniu
oprogramowań komputerowych. Powrót do co-
dziennych obowiązków, do poszukiwania szczęścia
i miłości. Pożegnanie z Connerem...
Jeszcze przed tygodniem nawet nie postałoby jej
w głowie, że wyzna swe najgłębsze tajemnice temu
aroganckiemu mężczyźnie, który wpadł do jej pokoju
hotelowego i z miejsca zaczął nią rządzić. Wiele się
zmieniło w czasie tych siedmiu dni, ale jako dorosła,
rozsądna kobieta zdawała sobie sprawę, że poważny
związek buduje się znacznie dłużej. Wciągu tygodnia
pocałował ją zaledwie raz, a i wtedy od razu się
wycofał, jakby żałował tego impulsywnego odruchu.
Cóż to był jednak za pocałunek...
Na wspomnienie pragnienia, jakie w niej wtedy
rozpalił, zrobiło jej się gorąco. Wrozmarzeniu wodziła
palcem po policzku, szyi, ramieniu... Nie próbowała się
nawet oszukiwać, że Conner jest jej obojętny. Co za
pomysł! Przecież pragnęła znaleźć się w jego objęciach,
czuć na ustach dotyk jego warg, odwzajemniać
pocałunki. Kochać się do utraty zmysłów.
Nie zastanawiała się, co przyniesie kolejny dzień.
Nie rozmawiali o przyszłości, nie snuli żadnych
planów. Jakby mieli niepisaną umowę, że tych
tematów się nie porusza... bo i po co, skoro nie
czekała ich żadna wspólna przyszłość.
To było takie oczywiste. Smutne, bolesne, ale
oczywiste.
Jessica westchnęła ciężko... i nagle zrozumiała,
że cokolwiek się zdarzy, to zrobi wszystko, by
95
Cienie przeszłości
zachować w sercu wspomnienia Connera, jego
bliskości, intymnych chwil, gorących pocałunków
i jeszcze gorętszych pieszczot. Nie rozumiała tej
potrzeby, ale wiedziała, czuła całą sobą, że nie
należy jej się opierać.
Wyszła spod prysznica i osuszyła się grubym,
miękkim ręcznikiem. Nie zadała sobie nawet trudu,
by odnaleźć szlafrok. Do tego, co zamierzała, żadne
ubranie nie było jej potrzebne.
Conner zakończył rozmowę z Latimerem i od-
łożył słuchawkę. To, co usłyszał, przekonało go, że
teoria o upozorowanym samobójstwie barmana,
choć brzmiała bardzo obiecująco, jeśli brać pod
uwagę niejasne podejrzenia Connera, była jednak
mało prawdopodobna.
Jak się okazało, Carl Epson był wielokrotnie
notowany za posiadanie i używanie narkotyków.
Co więcej, niedawno postawiono mu zarzut dosy-
pania GHB do drinka, a następnie zgwałcenie dziew-
czyny, którą poznał przed paroma miesiącami w ba-
rze w Atlancie. Wprawdzie ofiara po kilku dniach
wycofała oskarżenie, ale wszystko wskazywało na
to, iż uczyniła to tylko dlatego, by uniknąć stresu
związanego z publicznym procesem.
Z punktu widzenia szeryfa sprawa była jasna.
Carl wsypał Jessice do drinka narkotyk, planował ją
zgwałcić, a gdy senator Hayden przyszedł jej z po-
mocą, zapłacił za to życiem. Wszystko układało się
w logiczną całość. Barman miał motyw i możliwości
dokonania zabójstwa, a w dodatku obciążało go
96
Joanna Wayne
poprzednie oskarżenie. Śledztwo dobiegło końca,
winowajca został wykryty, dochodzenie można
więc było zakończyć.
Podejrzenia, że Marcus i Epson zginęli jako ofiary
jakiegoś spisku, za którym kryła się Sheila, okazały
się wymysłem rozedrganej wyobraźni.
Najważniejsze jednak, że Jessica została oczysz-
czona z wszelkich podejrzeń. Szeryf wkrótce ją
powiadomi, że może opuścić miasto.
Była to dobra wiadomość, a jednak Conner nie
umiał wykrzesać z siebie choć odrobiny entuzjaz-
mu. Dlaczego czuł się tak, jakby właśnie zawalił mu
się cały świat?
Podszedł do kominka, by przerzucić polana po-
grzebaczem. Zasyczały i zajęły się większym pło-
mieniem, ale dołożył jeszcze dwa kawałki, aby ogień
nie wygasł zbyt prędko. Conner wiedział, że czekają
go długie godziny ponurych rozmyślań. Co z tego,
że sprawa została pomyślnie rozwiązana, skoro
wraz z jej zakończeniem – nastał również kres
czegoś znacznie ważniejszego?
Los bywa okrutny, pomyślał, a życie jest pełne
niespodzianek.
Ta banalna sentencja okazała się niezwykle trafna,
bo gdy się odwrócił, widok, jaki się ukazał jego
oczom, niemal powalił go na kolana. Była to najwięk-
sza niespodzianka, jaka kiedykolwiek go spotkała.
97
Cienie przeszłości
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jessica zbliżyła się do niego, kołysząc lekko bio-
drami. Conner zareagował natychmiast, poczuł
w sobie tytaniczną moc i najdziksze, najbardziej
pierwotne pragnienie. Zarazem jednak był tak za-
skoczony i oszołomiony, że z trudem trzymał się na
nogach.
– Conner...
Wyszeptała jego imię cicho, ledwie słyszalnie, ale
nie miał wątpliwości, że Jessica pragnęła go równie
mocno jak on jej. Chciał coś powiedzieć, jednak nie
był w stanie wydobyć z siebie choćby słowa.
Wmilczeniu otworzył ramiona. Bez wahania
weszła w jego objęcia i podniosła głowę, gotowa do
pocałunku.
Na początku jej usta poruszały się nieśmiało,
jakby z wahaniem. Connerowi zdawało się, że jeśli
zachowa się choć odrobinę gwałtowniej, skruszy ją
jak delikatną porcelanę.
Zaryzykował jednak. Gdy przytulił mocniej Jes-
sicę i pogłębił pocałunek, odpowiedziała tak żywio-
łowo, że przez moment z wrażenia serce przestało
mu bić. Nie potrafił myśleć logicznie, nie zastana-
wiał się więc nad konsekwencjami. Dał się ponieść
emocjom, pożądaniu, które od tak dawna domagało
się spełnienia.
Wszystko, co się od tej chwili działo, było jak
senne, niemal nierealne marzenie, a jednocześnie
tak bardzo w ostateczności swych doznań praw-
dziwe, w poczuciu zbliżania się do kresu doskonało-
ści – boleśnie piękne.
– Kochaj mnie – szepnęła Jessica. – Kochaj...
Zdzierała z niego ubranie, śmiała, wyzwolona,
dzika, a zarazem czuła i delikatna, słodka w swej
niecierpliwości.
Dostrzegł to i na swoje pożądanie narzucił woal
delikatnej słodkości, woal dobra.
– Jesteś czarodziejką, Jessico.
– Tak, to są czary...
Wszecherotyzm, dzikie szaleństwo nagich ciał na
dywanie, śmiałość pieszczot, nieliczenie się z jakim-
kolwiek tabu... niby nic w tym dziwnego, skoro
pragnęli siebie i podświadomie czekali na tę chwilę
od pierwszej chwili poznania.
Było w tym jednak jeszcze coś, co czyniło ich
miłość wyjątkową. Można by to nazwać spełnie-
niem snów całego życia, marzeń, które tkwią w każ-
dym człowieku, choć jakże często nawet przed
samym sobą strach się do nich przyznać.
A oni mieli odwagę sięgnąć po nie z całą zachłan-
nością, urzeczywistnić je.
99
Cienie przeszłości
Nie, nie chodzi tylko o seks.
O czułość, bezgraniczne zaufanie i oddanie, bez-
pieczeństwo.
Że brzmi to banalnie? Być może. Jeśli jednak do
końca wczytać się w te słowa...
Nie tylko nagie ciała połączyły się w blasku
kominka.
Połączyły się również dusze.
Jessica i Conner odnaleźli wielki skarb. Od nich
tylko będzie zależało, czy potrafią to zrozumieć
i właściwie spożytkować.
Potem, gdy leżeli wtuleni w siebie, po jej policz-
kach popłynęły łzy. Jessica jeszcze nigdy nie przeży-
ła czegoś równie wspaniałego, intensywnego, nigdy
nie czuła się tak uwielbiana i nigdy nie wielbiła tak
mocno.
Mimo to milczała. Nie wiedziała, co powiedzieć,
wszystko wydawało jej się banalne jak kiepski
hollywoodzki scenariusz. Jeszcze nigdy nie zatraciła
się aż tak bardzo, nie umiała więc znaleźć słów, by
opisać swe doznania. Nigdy dotąd nie była aż tak
głęboko przekonana, że uczyniła to, co powinna
była uczynić, że znajdowała się we właściwym
miejscu, u boku właściwej osoby.
Nie zdawała sobie przy tym sprawy, że podobne
myśli kłębiły się w głowie Connera. Miał już trzy-
dzieści osiem lat. Kochał się z kilkoma kobietami, ale
z żadną nie czuł się tak cudownie jak z Jessicą. Uznał
nawet, że do tej pory był to tylko seks, a kochał się
prawdziwie dopiero po raz pierwszy.
100
Joanna Wayne
Leżeli w ciszy, wsłuchując się rytm swych serc
i trzask ognia w kominku. Wreszcie Jessica poruszy-
ła się, więc Conner pocałował ją i wstał, by przyciem-
nić światła oraz włączyć nastrojową muzykę. Ot-
worzył także butelkę wina i napełnił dwa kieliszki.
Gdy je niósł, Jessica wstała.
– Wybierasz się gdzieś?
– Ubrać się.
– Nie ma mowy.
– Hm...
– A może niewygodnie ci na podłodze? Możemy
przecież...
– Ależ skąd! Bardzo wygodnie.
– Wtakim razie poleż ze mną jeszcze trochę.
– Podał jej kieliszek. – Chcę cię tulić, póki mi siły nie
wrócą.
– A jak wrócą, to co wtedy?
– Wtedy chciałbym się kochać z tobą jak należy.
– A ja myślałam, że już było jak należy. – Uśmiech-
nęła się. – Skoro jednak nie, to nie wiem, czy moje
serce to wytrzyma...
Mimo jej obaw, serce jednak wytrzymało. Gdy
się obudziła nad ranem, w pokoju panowała ciem-
ność i tylko podrażnione wargi przypomniały jej, że
szczyty rozkoszy w ramionach Connera nie były
jedynie pięknym snem. Wsłuchiwała się w jego
spokojny, równy oddech, wpatrywała w odprężoną
twarz. Chciała wyryć ten obraz jak najgłębiej w pa-
mięci, by potem do niego sięgać w czasie bezsen-
nych, samotnych nocy, jakie ją niechybnie czekały.
Wyglądał cudownie chłopięco, jego twarz przybrała
101
Cienie przeszłości
łagodny wyraz, tak odmienny od chłodnego, suro-
wego wizerunku, jaki na co dzień prezentował
światu. Przekonała się już, jak bardzo skomplikowana
była jego osobowość. Twardy, a jednocześnie czuły.
Szorstki w obejściu i zarazem opiekuńczy. Pozornie
bezwzględny, a przy tym wrażliwy. Prawdziwy
mężczyzna, który ostatniej nocy sprawił, że czuła
się bardziej kochana niż kiedykolwiek w życiu.
Jednak mimo że spędzili z sobą cudowne chwile,
Conner nie wspomniał nawet o jakichś wyjątko-
wych uczuciach, które ku niej żywi. Nie namawiał,
by została w Bankstown, żeby się mogli lepiej
poznać. Nie zaproponował nawet, że mogliby spo-
tykać się od czasu do czasu, gdy ona wróci do
Houston, do swojego domu i pracy.
Żadnych wspólnych planów. Żadnej wspólnej
przyszłości.
Przecież tak właśnie miało być, więc skąd ta
łezka?
Wysunęła się powoli spod kołdry, starając się nie
obudzić Connera. Podeszła do okna i spojrzała na
rozgwieżdżone niebo, na lśniący księżyc. Typowa
dla Georgii piękna, jasna noc. Tak bardzo bała się tu
wracać, teraz zaś kłuło ją w sercu na myśl o rychłym,
nieuchronnym wyjeździe.
Nagle uświadomiła sobie coś, co sprawiło, że na
moment zrobiło jej się słabo. Przez całe życie nikt jej
tak naprawdę nie kochał, czemu więc Conner miał-
by do niej cokolwiek poczuć? Przecież wcale się nie
zmieniła, nie zyskała nagle czegoś, choćby czaro-
dziejskiej różdżki, co sprawiło, że nagle stała się
102
Joanna Wayne
warta miłości. Nie, wciąż jest tą sama Jessicą, której
ojciec nie chciał znać, matka porzuciła dla narkoty-
ków, a potem przez całe życie musiała wadzić się
z losem w samotności. Ktoś, kto włada tym świa-
tem, taką drogę jej wyznaczył i nic tego nie zmieni.
Zdusiła niechciane łzy. Mimo wszystko była
wdzięczna Connerowi za te cudowne chwile, które
pozostaną w jej sercu na zawsze. Dał jej tylko tyle...
i aż tyle.
Więcej już nie potrafił.
Conner stał na środku swego gabinetu, za wszel-
ką cenę starając się skupić na pracy, nie zaś na
rudowłosej kobiecie, która w ciągu zaledwie tygo-
dnia przewróciła mu życie do góry nogami i zawład-
nęła umysłem oraz emocjami. Wjednej chwili ze
wzruszeniem wspominał poprzednią noc, pełną
cudownych doznań i niesamowitych uniesień.
Wnastępnej pogrążał się w rozpaczy na myśl o tym,
że wkrótce pozostaną mu po niej tylko te wspo-
mnienia, a życie na powrót stanie się puste i jeszcze
bardziej niż dotąd pozbawione celu.
Mógł z nią zostać w domu, a jednak pojechał do
firmy, tłumacząc się nawałem niecierpiących zwło-
ki zajęć. Prawda była jednak zupełnie inna. Po
prostu nie był w stanie ścierpieć widoku, jak naj-
wspanialsza kobieta jego życia pakuje się i przygoto-
wuje do wyjazdu.
– Masz za sobą ciężki tydzień. Najpierw szok po
morderstwie brata, potem przygotowania do po-
grzebu.
103
Cienie przeszłości
Podniósł spojrzenie na Ryana, jednego z kierow-
ników budowy, który właśnie wszedł do biura ze
zrolowanym projektem pod pachą.
– Owszem, bardzo ciężki.
– A może byś tak wziął sobie parę dni wolnego?
Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, szefie, ale praca
tu wre cały czas, nawet wtedy, gdy cię nie ma.
– Ciekawe. Ron Hampton ma na ten temat
odmienne zdanie.
– Ten zrzęda? A na co tym razem narzekał, jeśli
to nie tajemnica?
– Mówił, że wykańczanie otworów drzwio-
wych i okiennych zajęło ci za dużo czasu.
– Następnym razem powiedz mu, że gdyby się
trzymał z daleka od placu budowy, a nie zanudzał
moich ludzi głupimi pytaniami, praca szłaby znacz-
nie sprawniej.
– Już mu to powiedziałem. Trochę w innej
formie, ale sens był ten sam.
– Domyślam się, że sobie nie żałowałeś. – Ryan
uśmiechnął się. – Jakie są szanse, że dostanę na jutro
ekipę dekarską na budowę u Perkina?
– A na kiedy ich zamówiłeś?
– Na czwartek, ale z paroma rzeczami uwinęliś-
my się szybciej, więc jesteśmy przed czasem. Cieszę
się, bo chciałem skończyć robotę na zewnątrz bu-
dynku, zanim pogoda się popsuje.
– Zobaczę, co da się zrobić.
Ryan uniósł kciuki i wyszedł.
Conner zanotował sobie na karteczce, żeby spraw-
dzić harmonogram ekipy dekarskiej, i sięgnął po
104
Joanna Wayne
kubek, w którym zostało jeszcze trochę kawy. Nagle
przyszło mu do głowy, że mógłby wyjechać już
teraz i zajrzeć na budowę do Hamptona, nim
zawiezie Jessicę na lotnisko.
A może powinien po prostu wziąć ją do samo-
chodu i zawieźć, gdzie oczy poniosą? Albo złapać
najbliższy samolot do Cancun czy Acapulco, zna-
leźć luksusowy ośrodek wypoczynkowy i nie wy-
chodzić z łóżka przez dwa tygodnie?
Doskonały pomysł, tylko trochę trudny do wy-
konania. Jaka szkoda, że już taki z niego typ, co to
twardo stąpa po ziemi. Nie nadawał się przy tym na
męża, każdy mógł to stwierdzić gołym okiem.
Gdyby Jessica nie znalazła się w tak niebezpiecznej
sytuacji, nigdy nie zadałaby się z nim na dłużej. Po
prostu szkoda by jej było czasu na kogoś takiego jak
on. Tak piękna kobieta mogła przecież przebierać
w mężczyznach jak w ulęgałkach. On zaś był od niej
o dziesięć lat starszy, niespecjalnie przystojny czy
czarujący, kariery też w wielkim świecie nie zrobił.
Ot, zapracowany inżynier, który biega z budowy na
budowę. Jednym słowem, przeciętniak. Chwilowo
wydawał jej się pociągający, bo uratował jej życie,
ale wystarczyłby tydzień, aby znudziła się jego
towarzystwem i ruszyła w drogę. Lepiej skończyć to
raz a dobrze, gdy mają tylko miłe wspomnienia
wspólnie spędzonych chwil.
Zdecydowanym ruchem podniósł się zza biurka,
włożył ulubioną czapeczkę z daszkiem i ruszył na
parking. Siedział już w aucie, gdy zadźwięczał
telefon komórkowy.
105
Cienie przeszłości
– Już jesteś w pracy? – odezwała się Beth.
– Cóż, trzeba z czegoś żyć. Co słychać, pani
mecenas?
– Dowiedziałam się czegoś ciekawego, co dotyczy
Marcusa. Pomyślałam, że zainteresowałoby to ciebie.
– Tak?
– Wprzeddzień śmierci rozmawiał ze swoim
prawnikiem. Chciał złożyć pozew rozwodowy.
– Niemożliwe. Marcus nigdy by się nie rozwiódł
z Sheilą. Pomijając wszystko inne, nie dopuściłby do
takiej skazy na wizerunku porządnego obywatela
i senatora, który zmierza do Białego Domu. Roz-
wiedziony prezydent? Straciłby szanse na wybór.
– A może uznał, że są ważniejsze rzeczy w życiu
niż przesiadywanie w Gabinecie Owalnym?
– Na przykład? – Wjego głosie słychać było
powątpiewanie.
– Na przykład kobieta.
– Wżyciu mojego brata pojawiło się mnóstwo
kobiet i wszystkie miały jedną cechę: były dyskretne
i potrafiły trzymać buzię na kłódkę. A rozwód to
sprawa publiczna, której Marcus bał się jak diabeł
święconej wody.
– Źródło, z którego otrzymałam tę informację,
jest naprawdę wiarygodne, Conner.
– Kto to taki?
– Tego nie mogę powiedzieć.
– Nieważne, jak bardzo wiarygodna jest ta oso-
ba, tym razem się myli.
– Wątpię, ale jeśli tak uważasz... A skoro już
jesteśmy przy kobietach, to jak się miewa Jessica?
106
Joanna Wayne
– Dobrze – mruknął.
– Nie zamierzasz chyba pozwolić jej tak po
prostu odejść, prawda?
– Odejść nie, ale odlecieć owszem. Za godzinę
mam ją odwieźć na lotnisko.
– Do diabła, Conner, nie żartuj sobie z poważ-
nych rzeczy! – huknęła Beth. – Czyś ty rozum
postradał? Przecież szalejesz za nią! – Była jedyną
osobą, która o każdej porze dnia i nocy mogła
bezkarnie besztać Connera. Co prawda rzadko z te-
go korzystała, tym razem jednak nie zamierzała
odpuścić, bo sprawa była naprawdę poważna. Ten
głupek zamierzał zmarnować sobie życie! Los wresz-
cie uśmiechnął się do niego, a on, swoim zwycza-
jem, gdy tylko serce dawało swe znaki, już kulił
ogon i zmykał gdzie pieprz rośnie. – Kochasz ją,
mówiąc wprost.
– Po raz kolejny przekonuję się, że znasz mnie
zdecydowanie zbyt dobrze.
– No i dobrze, ktoś musi – sarknęła. – A teraz
odpowiedz mi na jedno pytanie, tylko szczerze, bo
wiesz, że kłamstwo wyczuję na kilometr.
– No już dobra, wal śmiało.
– Wyznałeś jej, co do niej czujesz?
– A po co? I tak nasz związek nie miałby żadnej
przyszłości.
– Przy takim podejściu na pewno. Mój Boże,
niektórzy mają cię za mądrego człowieka, ale...
– Muszę już lecieć, Beth – przerwał jej, by nie
zbierać dalszych cięgów. – Dzięki za informację
o Marcusie.
107
Cienie przeszłości
– Ale nie za rady dotyczące Jessiki. Conner, nie
licz, że ci odpuszczę – powiedziała groźnie. – Znasz
mnie i wiesz, że dotąd ci będę wiercić dziurę
w brzuchu, aż nabierzesz rozumu. Ktoś musi przy-
wołać cię do porządku. Spadło na mnie, taki już mój
los, ale od tego ma się przyjaciół, by mówili prawdę,
całą prawdę i tylko prawdę.
– Tak jest, pani mecenas.
– Odkąd cię znam, unikasz jak ognia praw-
dziwych związków. Udajesz twardziela, ale jeśli
chodzi o kobiety, natychmiast oblatuje cię tchórz.
– Po prostu znam swoje słabości.
– Nie, znasz słabości, które wmówili ci rodzice.
To prawda, nie nadajesz się na polityka, ale z mojego
punktu widzenia to bardziej zaleta niż wada. Po-
myśl tylko, jesteś uczciwym, przyzwoitym człowie-
kiem. To mało? Nie, dużo. Jesteś bystry, inteligent-
ny i zaradny. To mało? Nie, dużo. Jesteś świetnym
inżynierem i menedżerem. To mało? Nie, dużo. No
i masz dobre serce. A to bardzo dużo.
– Koniec laurki? – skwitował ze śmiechem.
– Nie, jeszcze nie koniec. Teraz będzie najważ-
niejsze. Zsumuj te wszystkie dużo, a wyjdzie na to,
że każda kobieta byłaby dumna z takiego mężczyz-
ny. Dotyczy to również Jessiki Lewis.
– Akurat...
– Do diabła, Conner, nie bądź skończonym idio-
tą i daj jej szansę! – wrzeszczała rozeźlona Beth. Że
też dobry Bóg zesłał jej takiego osła za przyjaciela.
– Proszę, daj szansę i jej, i sobie. Jeśli tego nie zrobisz,
będziesz żałował do końca swych dni. Nie rozu-
108
Joanna Wayne
miesz tego? Miłość nie trafia się każdego dnia, to
skarb, który trzeba za wszelką cenę chronić. Wierz
mi, wiem coś o tym... – zakończyła cicho, ze
smutkiem.
Gdy się pożegnali, Conner przez chwilę siedział
w milczeniu. Nie mógł nie przyznać jej racji
w dwóch kwestiach. Po pierwsze, był straszliwym
tchórzem, po drugie, miłość faktycznie nie przy-
trafia się codziennie. Tylko że nawet jeśli się kogoś
kocha, to wcale nie znaczy, że szczęście czeka za
progiem. Przecież do miłości trzeba dwojga...
A nawet gdy już jest tych dwoje, to iluż ludzi,
którzy pobrali się z wielkiej miłości, potem gorzko
żałowało swego kroku...
Żeby zapomnieć choć na krótki czas o Jessice,
skoncentrował się na informacji o Marcusie, którą
przekazała Beth. Rozwód? Nigdy w życiu. Sheila
nie pozwoliłaby się tak upokorzyć. Prędzej by zabiła
męża, niż pozwoliła mu odejść.
Jessica była spakowana i gotowa do drogi już na
godzinę przed planowanym przyjazdem Connera.
Przeniosła bagaż w pobliże frontowych drzwi, sięg-
nęła po kurtkę i wyszła na zewnątrz. Choć od kilku
dni pogoda znacznie się poprawiła, a temperatura
sięgała osiemnastu stopni, ostatniej nocy pojawił się
zimny front, temperatura spadła do zera stopni,
a nawet jeszcze bardziej, bo gdy owiał ją lodowaty
podmuch wiatru, musiała się szczelniej otulić kurt-
ką. Przez moment rozważała powrót do domu, ale
uznała, że lepsze to niż snucie się po pokojach,
109
Cienie przeszłości
w których spędziła tak szczęśliwe chwile, ze świa-
domością, iż wkrótce je opuści. Sięgnęła więc do
kieszeni i wydobyła z niej czapkę i szalik.
Wybrała się na spacer ścieżką wiodącą z polany,
gdzie stał dom, w głąb gęstego lasu, który porastały
wspaniałe sosny przetykane gdzieniegdzie dębami,
czerwonymi klonami i dereniami. Ziemia pokryta
była wyschniętym igliwiem oraz szeleszczącymi
pod stopami liśćmi. Odgłosy jej kroków wypłoszyły
zająca i kilka wiewiórek, które błyskawicznie uciek-
ły. Z konaru tuż nad jej głową rozległo się skrzecze-
nie kruka. Przez moment zdawało jej się, że ptaszys-
ko ostrzega ją, by nie zapuszczała się w głąb lasu.
Wpadam w paranoję, pomyślała z dezaprobatą.
Nic dziwnego, wydarzenia ostatniego tygodnia mu-
siały odcisnąć na niej swoje piętno. Powinna jednak
starać się zachować spokój, by wreszcie powrócić do
równowagi. Znajdowała się w lesie, otoczona pięk-
nymi drzewami i zwierzętami – cóż mogło jej się
stać? Zwłaszcza że do domu Connera miała zaled-
wie kilkadziesiąt metrów.
Uspokojona, kontynuowała wędrówkę. Była tak
zatopiona w myślach, że nie bardzo wiedziała, co się
wokół niej dzieje. Już tęskniła za Connerem, choć
jeszcze się nie rozstali. Zdawała sobie jednak spra-
wę, że najprawdopodobniej więcej go nie zobaczy.
Zdecydowała, że nie wyzna mu swoich uczuć, bo
wyglądałoby to tak, jakby w ostatniej chwili próbo-
wała wywrzeć na niego presję. Była wdzięczna
losowi za tych kilka dni, które spędzili razem, lecz to
musiało jej wystarczyć. Bądź co bądź, skoro własna
110
Joanna Wayne
matka jej nie chciała, czemu ktokolwiek inny miał-
by ją zechcieć?
Zatrzymała się. Powinna wreszcie przestać myś-
leć w taki sposób o sobie! Nie była przecież już
dawną, przerażoną i nieśmiałą Jessicą. Wreszcie
zaczęła się czuć jak dorosła kobieta, świadoma
swych potrzeb i pragnień, gotowa dążyć do ich
spełnienia. Pragnęła i potrzebowała Connera Hayde-
na. Jeśli mu się do tego przyzna, musi liczyć się
z odrzuceniem, lecz jeśli tego nie uczyni, straci
jedyną w swym życiu szansę na szczęśliwy, udany
związek. Na związek, który począł się z prawdziwej
miłości i dla tej miłości będzie trwać przez jak
najdłuższe lata. Tyle miała do zyskania. A do
stracenia – wszystko. Muszę więc zaryzykować,
powiedziała sobie w duchu.
– No, no, co za niespodzianka. Mała Jessica
Lewis. Jak ty wydoroślałaś.
Zaskoczona, odwróciła się w kierunku, z którego
dobiegł ją piskliwy damski głos. Parę metrów za nią
stała jakaś kobieta.
– Nie poznajesz mnie, prawda? – zapytała zjad-
liwym tonem nieznajoma.
Jessica wpatrywała się intensywnie w jej twarz,
próbując dociec, dlaczego mgliście kogoś jej przypo-
mina. Kobieta była drobna, miała ładne, sięgające
ramion jasne włosy, na głowie zaś kapelusz, idealnie
dobrany kolorystycznie do długiego futra z norek.
Dłonie miała schowane w kieszeniach.
– Nie, nie poznaję pani – przyznała w końcu.
– A powinnam?
111
Cienie przeszłości
– Powinnaś. Zwłaszcza że dobrałaś się do moje-
go męża.
Do jej męża. Jessica poczuła, jak krew jej odpływa
z twarzy. Nic dziwnego, że Conner nie wspomniał
nic o dalszym podtrzymywaniu znajomości, a tym
bardziej nie poprosił, by z nim została. Był żonaty.
Ona zaś okazała się skończoną idiotką.
– Nie wiedziałam... Nie wspomniał, że ma żonę.
– Daj spokój, Jessico. Może udało ci się nabrać
Connera i szeryfa na tę piękną buźkę, ale ze mną tak
łatwo ci nie pójdzie. Zawsze były z tobą kłopoty.
Z tobą i tymi dwiema paskudnymi dziewczynami,
z którymi się prowadzałaś w sierocińcu.
– Skąd pani zna moją przeszłość?
– Wiem o tobie wszystko. Także to, że specjalnie
uwiodłaś Marcusa, żeby się na mnie odegrać.
– Marcusa?
– Tak, Marcusa. Mojego męża, a twojego ko-
chanka.
Jessica odetchnęła z ulgą. A więc Conner jej nie
okłamał. To nie była jego żona.
– Pani Hayden... Sheila Hayden, prawda?
– Ale domyślna... Prawdziwy okaz bystrości
– zadrwiła... i nagle wyjęła z kieszeni dłoń, w której
trzymała mały, srebrzysty pistolet. Krótką lufę
wycelowała prosto w serce Jessiki.
Ogarnęło ją przerażenie. Czuła, jak dreszcz bieg-
nie jej po plecach. Musiała czym prędzej wytłuma-
czyć Sheili, że popełniła błąd.
– Pani mnie z kimś myli. Nie miałam romansu
z pani mężem.
112
Joanna Wayne
– Aha, nie miałaś... To jakim cudem byliście
w jednym hotelu? I jakim cudem znalazł sie w two-
im pokoju, gdzie został zamordowany?
– Przypadkiem spotkałam go w barze. Nie wi-
działam go od czasu, gdy opuściłam sierociniec.
Rozmawialiśmy trochę, ale przysięgam, że nie mia-
łam pojęcia, kim jest.
– Pojechał do hotelu, żeby się z tobą spotkać.
Mam ten czuły liścik, który mu wysłałaś. Nie
przyszło ci jednak do głowy, że też się tam zjawię.
Ani tobie, ani Marcusowi.
– Nie wysłałam mu żadnego listu. Musi mi pani
uwierzyć. To nie ja go zabiłam.
– Oczywiście, że nie ty. Czemu miałabyś to
zrobić? To nie od ciebie chciał odejść.
Sheila roześmiała się głośno, jakby opowiedziała
właśnie najlepszy dowcip. Wjej śmiechu pobrzmie-
wała nuta szaleństwa. Jessica przeraziła się jeszcze
bardziej. Z osobą normalną, choćby najbardziej
zdesperowaną, miałaby szansę się porozumieć, ale
tak...
– A więc to pani zabiła Marcusa, prawda? Bar-
man był niewinny...
– Marcus chciał się ze mną rozwieść. Po tym, co
przez te wszystkie lata dla niego zrobiłam, po tych
niezliczonych skokach w bok, na które przymyka-
łam oko... I dla kogo chciał mnie zostawić? Dla
takiego marnego śmiecia jak ty? Zasłużył na śmierć.
Tak samo jak ty.
Przerażenie dławiło Jessicę w gardle. Ledwie
mogła oddychać, a co dopiero wołać o pomoc.
113
Cienie przeszłości
Absurdalna pomyłka mogła pozbawić ją życia, które
tak naprawdę dopiero się dla niej zaczęło. Przed
oczami miała wycelowany w siebie pistolet, wystar-
czyło, że Sheila drżącym palcem pociągnie za
spust...
Nie wiedziała, co robić. Krzyk mógłby zdziałać
więcej złego niż dobrego. Connera wciąż nie było
w domu, więc nikt by jej nie usłyszał. Wdodatku
mogłaby w ten sposób wystraszyć Sheilę, a ta
odruchowo nacisnąć spust...
Pod wpływem impulsu puściła się biegiem przed
siebie, klucząc między drzewami, byle tylko
umknąć śmierci.
Z tyłu dobiegł ją odgłos wystrzału, który za-
brzmiał donośnie w ciszy chłodnego poranka. Kolej-
ny strzał. I jeszcze jeden. Biegła dalej, nie za-
trzymując się, pędząc ku życiu. Jeden z pocisków
trafił w drzewo, które właśnie mijała. Odłamki kory
prysnęły jej w twarz. Przyspieszyła kroku. Poszycie
leśne było gęstsze, przez co biegło jej się coraz
trudniej. Naraz but utknął jej w grząskiej ziemi. Nie
chcąc tracić czasu, wysunęła zeń stopę i pobiegła
dalej boso. Gałęzie, szyszki i kolczaste krzewinki
raniły ją niemiłosiernie. Zacisnęła zęby. Niemal
straciła oddech, postanowiła więc na moment za-
trzymać się i odpocząć. Oparła się o drzewo, by nie
upaść. Nie minęło jednak kilkanaście sekund, nim
dał się słyszeć jeszcze jeden strzał. Rzuciła się przed
siebie, ale bosa stopa utkwiła w dziurze. Ból w wy-
kręconej kostce był tak nieznośny, że upadła na
kolana. Siłą woli powstrzymała głośny jęk. Niepo-
114
Joanna Wayne
trzebnie, bo Sheila i tak już ją znalazła. Po chwili
stała nad nią, z pistoletem wycelowanym w sam
środek jej czoła.
Jessica zdawała sobie sprawę, że już nic nie
uchroni jej od śmierci, więc postanowiła przynaj-
mniej pozbyć się ciężaru, który nosiła w sercu przez
tyle lat. Usiadła z trudem.
– To nie ja miałam romans z Marcusem i to nie ja
zabiłam tamto dziecko. Sama jeszcze byłam wtedy
dzieckiem, a pani zrzuciła winę na mnie. Chciała
mnie pani zniszczyć. Nie tylko mnie, ale nas wszyst-
kich w przytułku. Miała pani o nas dbać, pomóc
nam żyć jak w normalnej rodzinie, a nienawidziła
nas pani z całego serca. Jeśli je pani w ogóle ma... bo
chyba jednak nie.
Ledwie skończyła, rozległ się huk wystrzału.
Zakrwawiona Jessica upadła na ziemię.
115
Cienie przeszłości
ROZDZIAŁ ÓSMY
Conner podbiegł do Jessiki, ukląkł i uniósł ją,
tuląc do siebie. Serce waliło mu jak oszalałe. Czuł się,
jakby udzieliło mu się jej cierpienie. Na myśl o tym,
że mógł ją stracić, brakło mu tchu.
Tymczasem Jessica otworzyła oczy i zamrugała
gwałtownie.
– Nie jesteś prawdziwy... – wyszeptała. – To
tylko iluzja, prawda? A może po prostu jesteś
aniołem, który do złudzenia przypomina Connera?
– Nic mi o tym nie wiadomo, żebym się przemie-
nił w złudzenie. A już aniołem z całą pewnością nie
jestem.
– Przecież słyszałam strzał, poczułam ból... a ta
krew?
– To ja strzeliłem. Wycelowałem w dłoń Sheili,
by nie zdążyła pociągnąć za spust, więc to jej krew.
Natomiast ból czułaś dlatego, że masz paskudnie
skręconą kostkę. Kto wie, czy nie doszło nawet do
złamania.
Rozejrzała się dokoła.
– A gdzie jest Sheila?
– Pewnie biega po lesie i zostawia za sobą
krwawe ślady.
– Nie możesz pozwolić jej się wymknąć! To ona
zabiła Marcusa!
– Daleko nie ucieknie. Latimer jest już w drodze.
Założę się, że nim Sheila zdoła dobiec do szosy,
ludzie szeryfa ją przechwycą.
Delikatnie wziął ją na ręce, podniósł się i ru-
szył w kierunku domu. Nogi miękły mu na myśl
o tym, co się zdarzyło, a tym bardziej co mogło się
zdarzyć.
– Skąd wiedziałeś, że jestem w niebezpieczeń-
stwie?
– Nie wiedziałem. To był szczęśliwy zbieg oko-
liczności.
Wsamą porę otrzymał informacje, dzięki którym
domyślił się wszystkiego. Zastanawiał się jedno-
cześnie nad ironią losu, która sprawiła, że Marcus,
wytrawny polityk, wprawiony w zakulisowych
gierkach, poniósł śmierć dlatego, że wreszcie po-
stanowił wyprowadzić na prostą swoje życie pry-
watne i od tej pory żyć uczciwie.
Zadzwonił do Jessiki tuż po tym, jak skończył
rozmowę z Beth. Gdy nie odebrała, popędził do
domu, nie dbając o ograniczenia szybkości, a na
podjeździe zastał zaparkowane auto Sheili. Przez
moment tak spanikował, że w ogóle nie był w stanie
myśleć logicznie, ale szybko wziął się w garść.
Zatelefonował do Latimera, odszukał broń i wyszedł
117
Cienie przeszłości
na zewnątrz, gdzie wytropił świeże ślady dwóch par
stóp, prowadzące do lasu.
Drugi raz poczuł paraliżujący strach, gdy dobieg-
ły go głośne wystrzały, jednak dzięki nim ustalił
kierunek, gdzie powinien szukać Jessiki. Reszta
rozegrała się jak gdyby poza jego świadomością.
Działał instynktownie, a najwyraźniej Bóg poniósł
kulę tam, gdzie należało....
– Hm... nie jest ci ciężko? Trochę jednak ważę
– sumitowała się Jessica. Wprawdzie dobrze jej było
w silnych ramionach Connera, jednak poczuła się
trochę głupio.
– Gadanie... Gdy tylko będziesz potrzebowała
tragarza dla tych swoich, pożal się Boże, czterdzies-
tu pięciu kilo...
– Pięćdziesięciu!
– Hm? – Podrzucił Jessicę w rękach, jakby ją
ważył.
– No dobra, czterdziestu ośmiu – przyznała ze
śmiechem.
– A choćby i stu! To pamiętaj, że niejaki Conner
Hayden, dom pod lasem, blisko szosy, zawsze jest
do dyspozycji.
– Obiecujesz?
– Jasne!
Był gotów obiecać jej gwiazdkę z nieba, nawet
nie jedną, a na dokładkę księżyc. Nie myślał o przy-
szłości, liczyło się jedynie, że Jessica była cała
i niemal zdrowa, a przede wszystkim nie groziło jej
już żadne niebezpieczeństwo.
118
Joanna Wayne
Jessica siedziała na kanapie w salonie ze spuch-
niętą kostką wspartą na poduszce. Conner roz-
mawiał przez telefon. Jego ściszony głos sugerował,
że mowa jest o czymś ważnym, co jednak nie
powinno dotrzeć do jej uszu, żeby się zbytnio nie
zdenerwowała. Wkominku wesoło trzaskał ogień,
a delikatne światło lampy wprowadzało przyjemny
nastrój.
Uznała, że to chyba najlepszy moment, by wy-
znać to, co jej leżało na sercu.
– To był Latimer – powiedział Conner, gdy tylko
odłożył słuchawkę. – Sheila już siedzi w areszcie.
– Usiadł obok Jessiki. – Podobno śpiewa tak, że nie
sposób jej przerwać. Co więcej, na policję zgłosiła się
owa tajemnicza kobieta.
– Ta brunetka, która spotkała się z Marcusem
w barze tamtego wieczoru?
– Właśnie ona. Nazywa się Natalie Givens.
Twierdzi, że bardzo kochali się z Marcusem i mieli
się pobrać natychmiast po jego rozwodzie z Sheilą.
Mówi, że gdy tamtego wieczoru wychodziła z baru,
straciłaś przytomność i osunęłaś się pod stolik.
Marcus z barmanem mieli cię odnieść do pokoju,
a potem mój brat obiecał się z nią spotkać w pew-
nym niedużym motelu poza miastem. Nie wiedzia-
ła, co się później zdarzyło, ale resztę nietrudno
wywnioskować z zeznań Sheili.
– Czy to Sheila dosypała narkotyku do mojego
drinka?
– Owszem, ale rękoma Carla. Przekupiła go.
Tyle że ten kieliszek ponoć był przeznaczony dla
119
Cienie przeszłości
Marcusa, a nie dla ciebie. Sheila twierdzi, że dostałaś
go przez pomyłkę.
– Więc Carl zrobił swoje i zainkasował jakąś
okrągłą sumkę, ale niedługo cieszył się bogactwem...
– Tak to już bywa, gdy chciwość przesłania
rozum. Ale po kolei. Sheila pojechała do hotelu
natychmiast po tym, jak znalazła niepodpisany
liścik Natalie. Nie mogła darować Marcusowi, że
chciał się z nią rozwieść, więc zapłaciła Carlowi, by
ten pomógł jej rozwiązać problem.
– Od razu postanowiła zamordować męża, czy
też na początku planowała to inaczej rozegrać?
– Rzeczywiście miała inny plan, w każdym razie
teraz tak twierdzi. Mówi, że chciała przyłapać
Marcusa z kochanką, zagrozić skandalem, który
zniszczyłby mojemu bratu karierę polityczną,
i w rezultacie wymusić na nim zerwanie z Natalie.
– Po co więc ten narkotyk, skoro nie zamierzała
zabijać Marcusa?
– To jest najsłabszy punkt w jej zeznaniach. Ponoć
chciała tylko oszołomić Marcusa, by zyskać nad nim
przewagę, ale Carl wsypał do drinka zbyt dużo GHB.
Do tego omyłkowo nafaszerował narkotykiem twój
kieliszek... Trochę za dużo tych pomyłek. Co napraw-
dę planowała Sheila, chyba nigdy się nie dowiemy, ale
i tak najważniejsze są fakty.
– No właśnie, fakty. Kiedy weszłam do baru
i zaczęłam rozmawiać z Marcusem, Sheila, która
gdzieś z ukrycia musiała obserwować męża, doszła
do wniosku, że to ja jestem jego kochanką – głośno
myślała Jessica. – Tylko że to jeszcze nie wyjaśnia,
120
Joanna Wayne
w jaki sposób Marcus znalazł się w moim pokoju.
Nieżywy.
– Kiedy barman razem z moim bratem zanieśli
cię do pokoju, Sheila poszła za nimi. Gdy leżałaś
nieprzytomna, między małżonkami wywiązała się
kłótnia, doszło do rękoczynów. Sheila zeznała, że
wtedy Carl sięgnął po nóż, który zostawiłaś na
stoliku po kolacji. Chciał postraszyć Marcusa, żeby
się uspokoił, lecz Sheila w szamotaninie popchnęła
go od tyłu i mój brat nadział się na nóż. Latimer
twierdzi, że taka wersja jest prawdopodobna z uwa-
gi na kąt wbicia ostrza i inne szczegóły.
– Czyli tak naprawdę to Carl jest mordercą.
– Powiedzmy, że było to wspólne działanie, ale
ostatecznie zdecyduje o tym sąd. Jednak dla Sheili
nie ma to wielkiego znaczenia, bo i tak będzie
sądzona za morderstwo. Przyznała się bowiem, że
zabiła Carla, a dowody to potwierdziły.
– Ale dlaczego?
– Carl przeraził się tym, co się stało, i chciał się
zgłosić na policję. To był wypadek, nie czuł się
mordercą, jednak Sheila przekonała go, że całą winę
można zwalić na ciebie. Odcisnęli twoje palce na
nożu, sprawa wyglądała na załatwioną. Wprawdzie
Carl spanikował i uciekł z miasteczka, ale gdy
usłyszał, że to ciebie oskarża się o zabicie Marcusa,
zaraz poczuł się pewniej... i zapragnął więcej pienię-
dzy. Nie mógł wprawdzie szantażować Sheili, że ją
zadenuncjuje, bo wtedy wyszłaby na jaw jego rola
w tej sprawie, ale skoro raz już zabił i nieźle się przy
tym obłowił...
121
Cienie przeszłości
– Rozmawialiśmy kiedyś o tym. Kto raz zabił...
– No właśnie, ten bez oporów zrobi to ponow-
nie. Sheila, która obwiniała cię o romans z Mar-
cusem i zniszczenie jej małżeństwa, nade wszystko
pragnęła twojej śmierci. Kazała Carlowi, by cię
śledził i w odpowiedniej chwili uszkodził twoje
auto. Wybrał dobry moment, bo na oblodzonej
drodze wiodącej w dół nie miałaś zbyt wielkich
szans, a wykrycie sprawcy było prawie niemożliwe.
Gdyby Sheila nie próbowała powtórnie cię zabić,
prawda nigdy nie wyszłaby na jaw.
– Nadal jednak nie rozumiem, czemu go zamor-
dowała. – Jessica pokręciła głową. – Przecież robił to,
czego oczekiwała, i był skazany na milczenie, bo
gdyby zaczął sypać, sam poszedłby do więzienia.
– Carl nie myślał tak racjonalnie. Spanikował,
wreszcie powiedział Sheili, że zadzwoni do mnie
i przyzna się do wszystkiego.
– I zadzwonił do ciebie...
– Jednak Sheila była szybsza. Napisała w jego
imieniu pożegnalny list i upozorowała samobójstwo.
– Co się z nią dalej stanie?
– To już zależy od decyzji sądu. Nie bój się, jest
sprytna, przygotowała sobie linię obrony. Twierdzi,
że była chwilowo niepoczytalna z powodu stresu,
na jaki naraził ją Marcus, żądając rozwodu.
– Niesamowita historia. – Zamyśliła się. – I jaka
tragiczna. Dla Marcusa. Dla Sheili. Dla Carla. Także
dla tej biednej kobiety, która zakochała się w nie-
właściwym mężczyźnie.
– Cieszę się, że już po wszystkim.
122
Joanna Wayne
– Kiedy mnie tu przywiozłeś, nie podejrzewałeś
nawet, jak się to skończy.
– Nie, nie podejrzewałem – wyszeptał i pochylił
się ku niej, by ustami musnąć delikatną skórę na jej
karku.
Zrobiło jej się tak gorąco, a jednocześnie tak
błogo, że na moment nieznośny ból w okolicy kostki
całkowicie ustąpił.
– Gdybym miał podejmować tę decyzję jeszcze
raz, nie wahałbym się nawet przez sekundę.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
Od kilku dni czekała na takie słowa, postanowiła
więc skorzystać z szansy, która mogłaby się więcej
nie powtórzyć. Wciągnęła głęboko powietrze, by
zapanować nad emocjami i nabrać odwagi.
– Wiesz, Conner... Wydaje mi się, że nie powin-
nam stąd wyjeżdżać...
– Naprawdę? – Uniósł brwi. – To interesujące.
Mów dalej.
– Uważam, że pasujemy do siebie, jest nam
razem dobrze... i... i... – utknęła.
– I co?
– I... zależy mi na tobie. – Zamilkła na moment.
– Powiem więcej. Wiem, że mnie lubisz, a ja się chyba
w tobie zakochałam. Zdaję sobie sprawę, że to się stało
bardzo szybko, ale jestem gotowa pozostać w Banks-
town, poszukać tu pracy, przynajmniej na jakiś czas.
Może moglibyśmy się czasem spotkać, pójść na kolację
czy na spacer, poznać się lepiej... Wtedy mielibyśmy
okazję przekonać się, co z tego wyniknie.
123
Cienie przeszłości
– Wydaje mi się, że to nie najlepszy pomysł.
– Nie? – powtórzyła, nie kryjąc ogromnego roz-
czarowania.
– Nie. – Przesunął delikatnie palcem po jej policz-
ku. – Po co bawić się w takie próby? Może powinnaś
się po prostu do mnie od razu przeprowadzić?
– Przeprowadzić się? Do ciebie? – Nie wierzyła
własnym uszom.
– Jasne. Kupiłbym ci pierścionek z brylantem,
a ty wybrałabyś się na zakupy po jakąś piękną białą
suknię z długim welonem w starym stylu.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.
– Czyżbyś mi się właśnie oświadczył?
– Skoro pytasz, to pewnie zrobiłem to strasz-
liwie nieudolnie. – Westchnął z rezygnacją. – Szaleję
za tobą, Jessico. Jeszcze nigdy nie byłem zakochany,
więc nie mam doświadczenia, ale intuicja pod-
powiada mi, że to właśnie ty jesteś tą jedyną.
Wtakim razie wyjdziesz za mnie?
– Tak! Tak! – zawołała radośnie. – Och, Conner,
nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham. Wszystko
w tobie uwielbiam. Jeśli chcesz, wyjdę za ciebie
choćby jutro. A nawet dzisiaj, jeżeli będziesz się
bardzo upierał.
– Im szybciej, tym lepiej – zaśmiał się wesoło.
– Zaraz zadzwonię do Beth, by jej o tym powiedzieć.
– Dlaczego akurat do niej?– zdziwiła się.
– Strasznie mi zmyła głowę, gdy przyznałem się,
że nie wyznałem ci moich uczuć.
– Beth jest bardzo mądra... i słusznie nawrzesz-
czała na ciebie.
124
Joanna Wayne
– Tak, jest bardzo mądra... – Wziął ją w ramiona
i pocałował mocno, namiętnie i zniewalająco.
Gdy odpowiadała na jego pieszczoty, po jej
policzkach płynęły łzy. Nawet nie próbowała zapa-
nować nad emocjami. Przez całe życie czekała na
taką chwilę i gdy wreszcie przyszła, nie zamierzała
uronić ani kropli przepełniającej ją radości.
Mała Jessica Lewis znalazła wreszcie swego księ-
cia z bajki. Przeszłość przestała się liczyć, najważ-
niejsza była przyszłość, naznaczona miłością, sza-
cunkiem i codziennym szczęściem.
125
Cienie przeszłości
aa