Sherryl Woods
Wymarzone święta
aa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Mamo, mamo, śnieg pada! – Okrzyk Hannah
dobiegł z salonu.
Kroki dziecka zadudniły na drewnianej pod-
łodze, a po chwili ośmioletnia córeczka Savannah
wpadła do pokoju i z zachwytem w oczach
zatrzymała się przy matce.
– Mogę wyjść na dwór? Pozwolisz? – prosiła
Hannah. – Jest tak fajnie. Jeszcze nigdy nie
widziałam śniegu.
– Wiem – odparła Savannah, uśmiechając się
mimo woli. – To nie to co Floryda, gdzie śniegu
jest jak na lekarstwo.
– Białe Boże Narodzenie! To niesamowite.
Ciekawe, co by na to powiedziały moje kole-
żanki! Okrrropnie się cieszę, że przeprowadziłyś-
my się do Vermont!
Entuzjastyczna reakcja córki na widok pierw-
szego w życiu śniegu nie zdziwiła Savannah,
mimo że dla niej samej był to istny dopust boży.
Kiedy dwa dni temu przyjechały na miejsce,
okazało się, że ogrzewanie pensjonatu Holiday
pozostawia wiele do życzenia. Wiatr wdzierał
się wszystkimi niewidocznymi gołym okiem
szparami w izolacji, a dach – no cóż, jedyne co
można było o nim powiedzieć, to to, że jeszcze
im nie spadł na głowę. Ale kto wie, czy się nie
zawali pod ciężarem grubej warstwy mokrego
śniegu?
Minęły trzy tygodnie od powiadomienia przez
adwokata, że ciotka Mae uczyniła Savannah
swoją spadkobierczynią. Ta zaprawiona goryczą
nowina nadeszła w przeddzień Święta Dzięk-
czynienia i po raz pierwszy od czasu rozwodu,
który przeprowadziła rok temu, Savannahpomyś-
lała, że wreszcie, poza swoją żywiołową i wspa-
niałą córką, ma coś, za co powinna być wdzięczna
dobremu losowi. Teraz jednak, po bliższychoglę-
dzinachdomu, zaczynała się zastanawiać, czy
przypadkiem ów rzekomo dobry los ponownie
nie spłatał jej okrutnego figla.
Pensjonat Holiday należał do rodziny od poko-
leń. Z czasem ten ogromny i wystawny budynek,
wzniesiony we wczesnychlatachdziewiętnas-
tego stulecia przez któregoś z bogatychprzod-
ków, zmienił przeznaczenie. Kiedy rodzina zubo-
żała, dom położony w samym sercu vermonckich
terenów narciarskichzamieniono na pensjonat.
Savannahpamięta jeszcze, że gdy przyjeżdżała
tutaj jako dziecko, miała wrażenie, iż przenosi się
w bożonarodzeniową baśń, ze światełkami na
6
Sherryl Woods
okapie dachu i na gałęziach wiecznie zielonych
krzewów przed domem, z płonącym kominkiem
w salonie i z niosącym się z kuchni cudownym
zapachem świątecznego bananowo-orzechowego
placka i kruchych ciasteczek. Czubek drzewka,
które sami ścinali i stroili, sięgał zawsze wysokie-
go na trzy i pół metra pokoju.
Ciotka Mae – a właściwie stryjeczna babka
Savannah – przeżyła tutaj swoje najlepsze lata.
Niestrudzona, ujmująca serdecznością pięćdzie-
sięciokilkulatka pochodziła z twardo stąpającej
po ziemi gałęzi rodu z Nowej Anglii. Krzątała się
i uwijała po domu, sprawiając, że wszyscy człon-
kowie rodziny czuli się tu mile widziani, z za-
dziwiającą łatwością przygotowywała wymyśl-
ne potrawy i gromkim głosem, lekko tylko fałszu-
jąc, śpiewała kolędy. To był ten okres w roku,
kiedy w pensjonacie nie było gości. Dla Savannah
– jedynego dziecka w gronie licznychciotek,
wujów i kuzynów, którzy wspólnie świętowali
Boże Narodzenie – panująca tu atmosfera grani-
czyła z magią.
Jeśli nawet w owym czasie dom już znajdował
się w opłakanym stanie, a meble były nadwerężo-
ne przez upływ czasu, nie zauważała tego. Teraz
natomiast wszystko wskazywało na to, że będzie
to jedna wielka beczka bez dna.
– Mamo, słyszałaś? – odezwała się ponownie
Hannah. – Powiedziałam, że śnieg pada.
– Słyszałam – zdławionym głosem odpowie-
działa Savannah.
7
Wymarzone święta
Niebieskie oczy Hannahbłyszczały z podnie-
cenia.
– Czy to nie fantastyczne?
Savannahpróbowała wykrzesać z siebie odro-
binę entuzjazmu, ale dręczyła ją myśl, że zbyt
duża ilość śniegu zawali nadwątlony dach, który
runie im na głowy podczas snu. Niemniej jednak
zdobyła się na uśmiech.
– Nie ma nic lepszego od białego Bożego
Narodzenia – przyznała.
– Czy ustawimy choinkę, zrobimy sobie gorą-
cą czekoladę i będziemy śpiewać kolędy, tak jak
wtedy, kiedy byłaś dzieckiem? – upewniała się
Hannah. – Nawet nie zauważymy, że nie ma
prezentów.
Ta trzeźwa, realistyczna ocena ichciężkiej
sytuacji materialnej pogłębiła tylko frustrację
Savannah. Po rozwodzie została prawie bez
grosza. A co do alimentów? Jej były mąż nie
kwapił się z płaceniem śmiesznie niskiej kwoty
wyznaczonej przez sąd na potrzeby dziecka.
Prędzej jej kaktus wyrośnie na dłoni, niż ujrzy
chociaż jednego pensa. Ponieważ orzeczenie ich
rozwodu zasadzało się na zastrzeżeniachSa-
vannahwobec pracoholicznychskłonności mę-
ża, Rob pewnie uznał, że jego była żona nie
będzie korzystać z dochodów pochodzących ze
skłonności, które dyskwalifikowały go w jej
oczach.
Kiedy wczoraj wieczorem Hannahposzła spać,
Savannahprzesiedziała parę godzin nad stertą
8
Sherryl Woods
ostatnichrachunków z Florydy, nad książeczką
czekową i długą listą napraw, niezbędnych, by
otworzyć pensjonat dla gości po Nowym Roku.
Rezultat był taki, że poczuła się jeszcze bardziej
przygnębiona. Żeby ją podnieść na duchu, po-
trzeba by było czegoś znacznie mocniejszego niż
lśniący śnieg i parę kolęd.
Choćby sobie nie wiem jak wmawiała, że ta
zmiana może im tylko wyjść na dobre, ciągle nie
była o tym do końca przekonana. Może gdyby
zostały na Florydzie, znalazłaby lepiej płatną
pracę i nie musiałyby się martwić, jak po uisz-
czeniu opłat za dom i kupieniu jedzenia związać
koniec z końcem. Przynajmniej odpadłoby płace-
nie niebotycznego rachunku za ogrzewanie za
ostatnią zimę, który znalazła w szufladzie ku-
chennego kredensu. Może błędnie oceniła sytua-
cję, sprzedając ichwspólny z Robem dom, na
którym wisiał potężny dług hipoteczny. Uzys-
kana gotówka, poza pokryciem kosztów podróży,
wystarczy zaledwie na rozpoczęcie niezbędnych
napraw w pensjonacie.
– Mamo, co się stało? – dopytywała się Han-
nah. – Boisz się, że popełniłyśmy błąd?
Na widok zatroskanychoczu córki Savannah
otrząsnęła się ze swoichlęków. Hannahnie
zasługiwała na to, by ją zbyć machnięciem
ręki. Dziewczynka po raz pierwszy od roz-
wodu rodziców znów zachowywała się jak
dziecko. Savannahnie miała prawa jej tego
odbierać.
9
Wymarzone święta
– Ależ skąd! – powiedziała dobitnie. – Uwa-
żam, że przyjazd tutaj był najsłuszniejszym wy-
borem. Doprowadzimy wszystko do porządku.
Ilu ludziom dane jest mieszkać w miejscu, które
wygląda jak obrazek z pocztówki bożonarodze-
niowej? Nie napiłabyś się gorącej czekolady?
– zapytała, ściskając mocno córkę.
– A potem będziemy mogły wyjść na śnieg?
– prosiła Hannah.
– A może byś włożyła nową zimową kurtkę,
wyszła na dwór i sprawdziła na własnej skórze,
jak tam naprawdę jest? Zawołam cię, kiedy
przygotuję czekoladę.
Hannahpokręciła głową.
– Ochnie, mamo, chcę, żebyś ty też wyszła.
Proszę.
Savannahpomyślała o wszystkim, co miała do
zrobienia, po czym dała sobie z tym spokój. Do
świąt zostało już tylko kilka dni. Większość
dostawców, z którymi rozmawiała, będzie do jej
dyspozycji dopiero po Nowym Roku. A dopóki
nie wyprawią się z Hannahdo położonego u stóp
góry miasteczka, nie ma sensu zdzierać starych
tapet ani zdrapywać farby. Dlaczego nie potrak-
tować tego okresu jak nieoczekiwanie darowane-
go czasu?
– Okej, dziecinko – powiedziała, zdejmując
płaszcz z wieszaka koło drzwi. – Ale wyjdziemy
tylko na parę minut. Żeby przebywać dłużej na
dworze, potrzebne nam będą solidne buty, weł-
niane szaliki i grube rękawice. Bo przecież nie
10
Sherryl Woods
chcemy rozpocząć Nowego Roku z odmrożenia-
mi, prawda?
– Tylko nie to – przytaknęła Hannah, wycią-
gając matkę na zewnątrz, nie zważając na po-
dmuchlodowatego powietrza, które zmroziło ich
oddechy.
Na ziemi leżało parę centymetrów ciężkiego,
wilgotnego śniegu, który osiadł również na ga-
łęziachstrzelistychdrzew i krzewów, i nadal
sypał równomiernie. Trzeba mieć dużo fartu,
żeby bez łańcuchów czy opon zimowych wyje-
chać z podjazdu w najbliższym czasie, pomyś-
lała Savannah, wpadając ponownie w ponury
nastrój.
I wtedy dostrzegła zachwyt na twarzy Han-
nah. Mała przekrzywiła głowę i językiem chwyta-
ła płatki śniegu. Przecież, kiedy sama po raz
pierwszy odwiedziła ciotkę Mae i zobaczyła śnieg,
zachowała się identycznie! Była młodsza od Han-
nah, a wyprawy do Vermont na święta stanowiły
jasny punkt i główną atrakcję w jej życiu. Nie
potrafi powiedzieć, dlaczego w jakimś momencie
przestała przyjeżdżać tutaj z rodzicami.
Bywała tu jeszcze sama, kiedy dorosła, ale
potem, gdy poznała i poślubiła Roba, wizyty
stopniowo ustały. Rob, który był na wskroś
chłopakiem z Florydy, kategorycznie odmawiał
podróży w miejsce, gdzie temperatura spadała
poniżej dziesięciu stopni.
Teraz, kiedy ciotka Mae odeszła, Savannah
bardzo żałowała, że nie zdobyła się na coś więcej,
11
Wymarzone święta
poza pisywaniem do niej sporadycznychlistów
z dołączonymi zdjęciami Hannah. A jednak ciot-
ka nie tylko ani razu jej nie osądziła, ale jeszcze
okazała jej wiele serca, gdy Savannahnapisała
o rozpadzie swojego małżeństwa. Pod pretekstem
prezentu urodzinowego posłała jej jeden czek
i zaproponowała więcej, ale Savannahodmówiła.
Skłamała, mówiąc, że nadal jest z Robem i że
między nimi układa się dobrze, i dopiero teraz
przekonała się, że ciotka ją przejrzała. Umierając,
zrobiła to, czego Savannahnie pozwoliła jej
uczynić za życia.
Jeśli inni członkowie rodziny mieli żal za ten
szczodry gest, Savannahnic o tym nie wiedziała.
Dawno straciła z nimi kontakt. Odkąd rozwiodła
się z mężczyzną, którego jej rodzice entuzjastycz-
nie zaaprobowali, ichdrogi także się rozeszły.
Ciotka Mae próbowała wynegocjować rozejm
między Savannahi jej ojcem, ale ten zaparł się
i pozostawał nieugięty. Uważał, że jego córka
postąpiła głupio, rozwodząc się z człowiekiem,
który przynosił do domu regularną i całkiem
przyzwoitą pensję.
– Mamo, strasznie mi się tutaj podoba!
– oznajmiła Hannah, obejmując Savannah, która
drżała z zimna pomimo grubego płaszcza. – Czy
możemy ulepić bałwana?
– Myślę, że na to potrzeba trochę więcej
śniegu – odparła Savannah. – Poza tym jest mi
przeraźliwie zimno. To jak będzie z tą gorącą
czekoladą?
12
Sherryl Woods
– Chcę tu zostać. Wcale nie jest mi zimno
– nalegała Hannah.
– To dlaczego szczękasz zębami? – droczyła
się Savannah. – Nie żartuj, dziecinko. Po prostu
nie chcesz się przyznać, że i ty zmarzłaś. Chodź.
Rozgrzejemy się, a w tym czasie przybędzie
śniegu. Nauczę cię robić orła na śniegu.
– Co to takiego orzeł na śniegu? – ożywiła się
Hannah.
– Zobaczysz. Nauczyła mnie tego ciocia Mae,
kiedy byłam małą dziewczynką. A teraz wejdź do
środka i ogrzej się.
Hannah, która w ciągu ostatnich miesięcy
stała się upartym dzieckiem, posłuchała wresz-
cie i poszła za matką do kuchni. Patrząc na
błyszczące oczy córki, na jej zaróżowione policz-
ki i zmierzwione włosy, Savannahnie miała
wątpliwości, że podjęła słuszną życiową decy-
zję, nawet gdyby wymagała ona stoczenia jesz-
cze niejednej walki.
W nagłym przypływie determinacji pomyślała,
że pomimo żałosnego stanu pensjonatu mogą
zacząć wszystko od nowa i że zasługują na lepszy
los. A na początek urządzą najlepsze w życiu
HannahBoże Narodzenie, nawet małym kosz-
tem. Przecież niektóre z najlepszychświątecz-
nychwspomnień Savannahnaprawdę niewiele
kosztowały.
A sprawy praktyczne niechsobie poczekają do
Nowego Roku.
13
Wymarzone święta
Mae Holiday była jedną z najbardziej ekscen-
trycznychosób, jaką Trace Franklin spotkał
w swoim życiu. Poznał ją, gdy jedna z kobiet,
z którymi się wówczas spotykał, wyciągnęła go
do Vermont na idylliczny letni wypad. To było
osiem czy dziewięć lat temu. Od tego czasu
przez jego życie przewinęło się dwa razy tyle
kobiet. Z nichtylko Mae – jedyna kobieta,
z którą nie romansował – na dobre zapadła mu
w pamięć.
Była dla niego jak babka, której nigdy nie miał,
jak przewodniczka duchowa, która starała się jak
mogła wnieść pewną równowagę w jego życie.
Do śmierci, a umarła w wieku siedemdziesięciu
ośmiu lat, nie pogodziła się z myślą, iż nie
przekonała go o najważniejszym – że prawdzi-
we, romantyczne uczucie jest równie ważne jak
pieniądze.
Trace wiedział swoje. Jego rodzice byli w sobie
szaleńczo zakochani, ale jedyne, co im z tego
zostało, to cierpienie i rozdarte serca. To miłość
kazała jego matce trwać przy mężczyźnie, który
nigdy nie odłożył grosza, mężczyźnie, którego
życiowy interes znajdował się zawsze ,,na wy-
ciągnięcie ręki’’.
Podczas gdy John Franklin snuł swoje marze-
nia, jego żona chodziła na posługi, pracowała
w sieci fast foodów, aż wreszcie, kiedy już było
prawie za późno, dostała stałą pracę i sprzedawała
zabawki rodzinom, które stać było na kupowanie
swoim dzieciakom wyszukanychogrodowych
14
Sherryl Woods
zestawów huśtawek i wymyślnych gier kom-
puterowych.
Kiedy Trace miał piętnaście lat, matka przynio-
sła do domu jedną z takichgier, ale on już wyrósł
z podobnej dziecinady. Wtedy miał tylko jeden
cel – chciał z wyróżnieniem skończyć liceum
i otrzymać stypendium do najlepszego stanowe-
go college’u. Nie chciał się bawić zabawkami.
Chciał zostać właścicielem firmy produkującej
zabawki.
I został niedawno! Ironią był fakt, na co Mae
natychmiast zwróciła uwagę, że nadal nie miał
czasu się bawić. Nawet nie był pewny, czy
potrafi.
To właśnie z powodu Mae jechał teraz za-
śnieżonymi drogami Vermont. Podczas ostatniej
wizyty u niej, pod koniec października, Mae
wyraziła ostatnie życzenie. Wiedziała, że umiera,
wiedziała o tym od dobrego roku, zanim rak
pokonał ją ostatecznie, ale nie powiedziała słowa
Trace’owi, aż do tamtej wizyty, kiedy opisała mu
szczegółowo swoje zmagania z chorobą i prze-
graną walkę, relacjonując fakty ze stoicyzmem,
tak pogodzona z losem, że nie mógł wyjść z po-
dziwu.
– Chcę, żebyś mi coś obiecał – powiedziała,
kiedy siedzieli przed kominkiem ostatniego wie-
czoru. Pomimo płonącego ognia i kilku koców
wciąż drżała.
– Wszystko, co zechcesz – odpowiedział z za-
miarem dotrzymania słowa. Mae nie tylko jako
15
Wymarzone święta
jedna z pierwszychzainwestowała w jego firmę,
nie tylko była jedną z głównychakcjonariuszek
fabryki Franklin Toys, przede wszystkim była
jego przyjaciółką.
– Chcę, żebyś spędził tutaj Boże Narodzenie.
To było zaledwie dwa miesiące temu, więc
żeby móc tutaj przyjechać, musiał zmienić ter-
miny służbowychspotkań, ale przecież nie mógł
nie spełnić jej prośby.
– Oczywiście – odparł natychmiast. – Spędzi-
my cudowne święta.
Ścisnęła go za rękę.
– Mnie tutaj nie będzie, Trace. Wiesz o tym.
Nawet teraz, wspominając tamtą chwilę, miał
łzy w oczach. Jej wzrok był nieugięty. Od począt-
ku choroby nie roztkliwiała się nad sobą i nie
pobłażała sobie, a teraz, kiedy wyjawiła prawdę
innym, oczekiwała, że oni także stawią jej czoło.
Nowotwór rozprzestrzenił się za szybko, jeszcze
zanim lekarze nabrali podejrzeń, że jest aż tak źle.
Mae umierała i od wyroku nie było odwołania.
Przetrzymał jej wzrok, wiedząc, że nie może
okazać słabości, skoro ona sobie tego nie życzy.
– Dlaczego, Mae? Dlaczego chcesz, żebym
przyjechał, gdy ty odejdziesz?
– Po prostu zrób to dla mnie – wyszeptała
słabnącym głosem. – Obiecaj.
– Obiecuję – powiedział w momencie, kiedy
jej oczy się zamknęły. Chciał coś zrobić, co
mogłoby jej przynieść ulgę. Winien jej był tak
wiele.
16
Sherryl Woods
Dwa tygodnie później Mae Holiday odeszła
w pokoju. Był przy niej jej dozgonny przyjaciel
– mężczyzna, którego głęboko kochała, ale które-
go nigdy nie poślubiła. Teraz Trace znajdował się
w drodze do Vermont, żeby pożegnać zmarłą...
i dotrzymać danego przyrzeczenia.
17
Wymarzone święta
ROZDZIAŁ DRUGI
Z komina pensjonatu Holiday unosiły się kłęby
dymu. Na parterze jarzyło się światło. Trace
siedział w samochodzie i wpatrywał się w to
światło, próbując nadać temu sens. Spodziewał
się, że Boże Narodzenie spędzi w samotności,
opłakując Mae bez świadków, powracając wspo-
mnieniami do radosnychch
wil, które spędzili
razem, odkąd się poznali.
A także, przyznał z niewesołą miną, nad-
rabiając zaległości w papierkowej robocie, którą
przywiózł ze sobą wraz z telefonem komórko-
wym, laptopem i faksem.
O co, u licha, tu chodzi? – zastanawiał się,
kompletnie zdegustowany takim obrotem spra-
wy. Mae nie mówiła, że jeszcze ktoś tutaj będzie.
Podobnie adwokat, który wraz z kluczem do
pensjonatu przysłał mu krótki list, zawiadamiają-
cy go, że Mae zaopatrzyła dom w dużą ilość
jedzenia i drewna do kominka, i że ma nadzieję, iż
pobyt tutaj będzie niezapomniany. Gdyby były
jakieś problemy, ma się skontaktować z Nate’em
Danielsem, mężczyzną, którego Trace znał tylko
ze słyszenia, a który był tą zagadkową miłością
w życiu Mae.
Dotykając palcami staroświeckiego klucza
w kieszeni, Trace brnął przez trzydziestocenty-
metrową warstwę świeżego śniegu. Był w poło-
wie drogi do drzwi, kiedy dojrzał zagłębienie,
jakby czyjeś stopy wykonały tu dziki taniec,
a także coś jeszcze. Przyjrzał się uważniej i zoba-
czył... nie jednego, ale dwa orły na śniegu, coś, co
się robi, padając na świeży śnieg i poruszając
rozpostartymi ramionami tak, aby powstały
skrzydła.
Najpierw się uśmiechnął, przypomniał sobie
niewinne dawne czasy, kiedy był dzieckiem,
a problemy rodzinne, zwłaszcza niepewność jut-
ra, jeszcze do niego nie docierały. Zimy były
względnie łagodne, więc rzadkie opady śniegu
przyjmowane były z prawdziwą radością. Nie
miał sanek, za to miał swój udział w bitwachna
śnieżki i odcisnął na śniegu niejednego orła.
Ale gdy po chwili zaczął kojarzyć, miłe wspo-
mnienia ustąpiły miejsca podenerwowaniu. Są-
dząc po niedużym rozmiarze jednego z orłów, na
terenie znajdowało się dziecko, co z reguły ozna-
czało zgiełk i bałagan, czego zupełnie nie przewi-
dział, kiedy obiecywał Mae, że spędzi tu-
taj święta. Jak na człowieka, który zarabia na
życie dostarczaniem dzieciakom kosztownych
19
Wymarzone święta
zabawek, Trace czuł się zadziwiająco niezręcznie
w zetknięciu z konkretnym dzieckiem. Dla niego
zabawki stanowiły liczony w milionachdolarów
interes, nie zaś rozrywkę.
W sumie nie mogło być gorzej. Już zamierzał
wziąć nogi za pas, kiedy przypomniał sobie głos
Mae, gdy wymuszała na nim tę obietnicę. Nigdy
nie wycofał się z danego jej słowa. Tym bardziej
nie mógł tego zrobić teraz.
Pełen obaw i lęku dobrnął do frontowych
drzwi. Przystanął na śliskim ganku, zastanawia-
jąc się, czy nacisnąć dzwonek czy od razu wejść
do środka, niezależnie od tego, kto tam jest.
Przecież ma takie samo prawo znajdować się tutaj
jak ten nieznany lokator. Niewykluczone nawet,
że większe. To się jeszcze okaże.
Wsunął klucz do zamka, przekręcił i po-
pchnął masywne drzwi, zauważając mimocho-
dem, że aż proszą się o nową farbę. Kiedyś były
jaskrawoczerwone,
podobnie
jak
wszystkie
okiennice w tym domu. Teraz, kiedy wyblakły,
stały się prawie różowe. Przy okazji może się
tym zajmie. Złożyłby w ten sposób stosowny
hołd Mae, którą widok drzwi i okiennic przy-
wróconychna święta do dawnego blasku na
pewno by ucieszył.
Właśnie miał zamknąć drzwi, kiedy jakaś dziew-
czynka – tychsamychrozmiarów, jak zauważył,
co orzeł na dworze – wyhamowała przed nim na
jednym ze skuterów produkowanychprzez jego
firmę. Dwa lata temu był to najlepiej sprzedający
20
Sherryl Woods
się towar i najmodniejszy świąteczny prezent.
Nie był przeznaczony do jazdy po mieszkaniu, ale
mógł zrozumieć pokusę, jaką stwarzała duża
przestrzeń podłogi z twardego drewna. Szczegól-
nie, że podłoga nie była w nadzwyczajnym sta-
nie. Wymagała cyklinowania i świeżej warstwy
wosku. To także mógłby zrobić... dla uczczenia
pamięci Mae.
Pomyślał, że najpierw musi dojść, kim jest ten
przyglądający mu się z bezczelną ciekawością
psotnik o złotychwłosachprzełożonychprzez
otwór baseballowej czapeczki i w byle jak wciś-
niętym do dżinsów podkoszulku.
– Kim jesteś i co tutaj robisz? – zapytał
rzeczowym tonem, jakim zwykł był przemawiać
do kierowników poszczególnychdziałów bran-
żowych, którzy nie sprostali zadaniu.
Dzieciak ani trochę się nie speszył.
– Jestem Hannahi mieszkam tutaj. A ty
kim jesteś? I skąd wziąłeś klucz do mojego
domu?
W głowie mu zawirowało. Co też ta Mae
wykombinowała?
– Czy są tutaj twoi rodzice?
– Tylko moja mama. Tatuś się z nami roz-
wiódł. Mieszka na Florydzie. A mama piecze
świąteczne ciasta. – Uśmiechnęła się do niego
czarująco. – Czy nie pachną cudnie?
Trace mimo woli pociągnął mocniej nosem.
Rzeczywiście, zapachbył fantastyczny, taki sam,
jak za czasów Mae. Jadał bardziej wyszukane
21
Wymarzone święta
potrawy od tych, które podawano w pensjonacie
Holiday, ale te smakowały najlepiej i czuło się, że
w ichprzygotowanie włożono wiele serca. Za-
stanowił się, czy mama Hannahposiada kulinar-
ne talenty Mae, po czym westchnął. To prawie
niemożliwe!
– Chcesz, żebym cię zaprowadziła do mamy?
– wypytywała Hannah.
– Znajdę ją – odparł Trace, kierując się prosto
do kuchni. Uszedł krok i odwrócił się. – A tak dla
ścisłości, to ten skuter nie służy do jeżdżenia po
mieszkaniu.
Uśmieszek nie schodził z twarzy małej.
– Może nie, ale świetnie się tutaj sprawuje.
– I odjechała, jakby jego upomnienie nie zrobiło
na niej najmniejszego wrażenia.
Trace westchnął i udał się na poszukiwanie jej
matki.
Nie wiedział, czego się spodziewał, ale na
pewno nie tego chucherka pochylonego w nie-
wiarygodnie prowokacyjnej pozie, z głową tuż
przy ogromnym, wielofunkcyjnym i profesjonal-
nym piekarniku z nierdzewnej stali, będącego
dumą i radością Mae.
Kuchnia była oczkiem w głowie Mae. Włożyła
masę pieniędzy w jej urządzenie, tworząc tu
przytulne i funkcjonalne wnętrze. Wszystko
w tej kuchni, od lodówki po granitowe blaty, było
ostatnim krzykiem mody i myśli technicznej.
Kiedy przed paroma laty pokazała kuchnię Tra-
ce’owi, była podekscytowana jak dziecko w wigi-
22
Sherryl Woods
lijny poranek. Powiedziała mu, że przeznaczyła
na ten cel pierwsze dywidendy ze swoichakcji
w firmie Franklin Toys.
A teraz grasuje tu ten intruz, pomyślał, urażo-
ny w imieniu Mae, jakby sprofanowano jego
własne królestwo. Jeśli ta kobieta nie dowiedzie
swego prawa do tego miejsca, każe jej się spako-
wać i wynieść stąd jeszcze przed zapadnięciem
zmroku, nawet gdyby musiał zwrócić się do
tutejszychsił porządkowychi zażądać, by ją stąd
wyrzucili na zbity łeb.
Miotały nim sprzeczne uczucia – z jednej
strony chciał jak najszybciej to zrobić, z drugiej
zaś wolał nie ryzykować, że zaskoczy ją swoją
obecnością i przestraszy na śmierć, skoro i tak
była bliska spalenia się. Czekał więc niecierpliwie,
aż skończy.
Miał pewne trudności z oparciem się pokusie
przejechania ręką po niewielkiej wypukłości
jej ubranej w dżinsy pupy. Bardzo niebez-
piecznej pokusie. Przywołał się więc do po-
rządku, podobnie jak zrobił to parę minut
wcześniej, kiedy zabierał się za strofowanie
Hannah.
Wreszcie, dźwigając blachę większą od siebie,
kobieta odsunęła się od pieca. A kiedy się od-
wróciła i zobaczyła go, krzyknęła i wypuściła
blachę z rąk. Trace złapał ją w powietrzu,
zaklął pod nosem, gdy gorący metal sparzył
go w palce. Z blachy, która upadła z hukiem
na podłogę, wysypały się kruche ciasteczka.
23
Wymarzone święta
A kobieta patrzyła na niego, jakby był ucieleś-
nieniem największego zła i celowo postanowił
popsuć jej święta.
– No i co pan najlepszego zrobił – powiedziała,
rzucając mu gniewne spojrzenie i pochylając się,
żeby pozbierać resztki połamanychlukrowa-
nychciasteczek powycinanychw śliczne czer-
wone i zielone formy. Pomachała mu przed
nosem świętym Mikołajem, któremu odłamała
się czapka i pół brody. – Niechpan tylko na to
spojrzy!
Jakby zupełnie nie obchodził ją fakt, że próbu-
jąc ratować jej przeklęte ciasteczka, oparzył się.
Przeszedł obok niej i wsadził ręce pod stru-
mień zimnej wody. Wreszcie się nim zainte-
resowała.
– Och, nie, pan się sparzył! Że też nie pomyś-
lałam. Przepraszam. Proszę pokazać.
Podeszła do niego i złapała jego rękę. Już sam
jej dotyk podziałał kojąco. Tak naprawdę Trace’a
paliło teraz także w środku.
– Proszę usiąść – rozkazała, nie dając mu
nawet pozbierać myśli. – Gdzieś tutaj musi być
apteczka.
– W szafce przy piecu – powiedział Trace,
dmuchając na palce.
Stanęła jak wryta.
– Skąd pan wie?
– Mae była roztargniona i zdarzały jej się
drobne wpadki w kuchni. Mawiała, że opłaca się
mieć bandaż pod ręką.
24
Sherryl Woods
Zamiast sięgnąć po apteczkę, kobieta opadła na
krzesło, a jej oczy napełniły się łzami.
– Tak powiedziała, naprawdę? – wyszeptała.
– Słyszałam chyba ze sto razy, gdy tak mówiła.
Jeszcze przed przerobieniem kuchni przechowy-
wała aloes i środek antyseptyczny w sprayu tuż
obok piecyka.
Zaskoczyła go głębia emocji w głosie nieznajo-
mej. Miłość do Mae była wypisana na jej twarzy.
Tak nieskrywany ból wykraczał poza jego umie-
jętność radzenia sobie z... z własnymi poruszony-
mi do żywego emocjami. Obszedł ją ostrożnie,
wyjął maść i opatrunki, wykorzystując czas na
pozbieranie się i próbę umocnienia w chwilowo
zachwianym postanowieniu pozbycia się jej z te-
go domu.
Kiedy skończył z ręką, zaryzykował i ponow-
nie na nią spojrzał. Wróciły jej kolory, ale trudno
było nie zauważyć, że ma nerwy napięte jak
postronki. Podobne napięcie widywał często na
twarzy swojej matki – miała tak samo zaciśnięte
usta, taką samą nieufność w oczach.
– Dobrze pani się czuje? – zapytał wreszcie.
Pokiwała głową, nadal powstrzymując łzy.
– Czasami zaskakuje mnie to w najbardziej
nieoczekiwanym momencie. Wciąż nie mogę
uwierzyć, że jej tu nie ma. Nie widziałam jej
od kilku lat, ale zachowałam cudowne wspo-
mnienia z pobytów tutaj, zwłaszcza w okresie
świąt.
To musiało być dawno temu, pomyślał Trace,
25
Wymarzone święta
czując nagły przypływ gniewu w imieniu Mae.
Od czasu tamtej podróży, kiedy ją po raz pierw-
szy spotkał, bywał u Mae co roku. Sam już
nawet nie wiedział, jakimi pochlebstwami na-
mawiała go na przyjazd, a jednak rokrocznie
wsiadał do samochodu i jechał z Nowego Jorku
na północ, ciesząc się na zapas, że spędzi czas
z najbliższą istotą, jaką miał, odkąd zmarli jego
rodzice.
Co dziwne, podczas żadnej z tychwypraw
nigdy nie mignął mu mężczyzna życia Mae.
Dopiero na samym końcu wytłumaczyła mu,
dlaczego. Nate miał swoje własne rodzinne zo-
bowiązania i powinności, od którychprzez
wszystkie lata ichmiłości ani razu się nie uchylił.
To była niekonwencjonalna miłość – miłość
niemożliwa do spełnienia – wyjaśniła Trace’owi.
Przed laty, gdy jeszcze dzieci były malutkie,
żona tego mężczyzny zachorowała na nerwy.
W czasie długich , samotnych lat, kiedy w poje-
dynkę wychowywał dzieci, patrząc na stop-
niowe pogarszanie się stanu psychicznego żony,
Nate nigdy nie zdecydował się na rozwód. Był
opoką scalającą rodzinę... i drugą połówką Mae.
Jeśli czegoś żałowała z ichdługiego, potajem-
nego romansu, nigdy się z tym nie zdradziła
Trace’owi.
Nic dziwnego, że Mae szukała jego towarzyst-
wa w okresie świąt. Samotność w czasie świąt
Bożego Narodzenia, kiedy rodzina i przyjaciele
powinni być razem, musiała być dla niej nie
26
Sherryl Woods
do zniesienia. Zastanawiał się, czy ta obca ko-
bieta wie choćby cokolwiek o tej stronie życia
Mae.
– Skoro nie była pani tutaj od lat, to dlaczego
jest teraz? – zapytał, nie kryjąc goryczy. – Czy
przyjechała pani zabrać jej rzeczy?
Wrogość jego pytania – a może fakt, iż uznał,
że ma prawo je zadać – zaskoczyła ją wyraźnie.
– Jestem tutaj, ponieważ moja ciotka zapi-
sała mi w spadku pensjonat Holiday – powie-
działa w końcu. – Wprawdzie nic panu do te-
go, ale nazywam się SavannahHoliday. Mae
była siostrą mojego dziadka. A kim pan jest?
Poza tym, jak pan tu wszedł? – Westchnęła.
– Przypuszczam, że to Hannah. Tyle razy jej
powtarzałam, żeby nikomu obcemu nie otwie-
rała drzwi.
– Jestem Trace Franklin – przedstawił się.
– Przyjaciel Mae. – Wyjął z kieszeni klucz i poło-
żył go na stole. – A wszedłem dzięki niemu, choć
przy wejściu rzeczywiście natknąłem się na pani
córkę.
Wpatrywała się w klucz.
– Skąd pan go ma?
– Od pani ciotki.
– Dlaczego dała panu klucz do pensjonatu
Holiday?
– Ponieważ zaprosiła mnie tutaj na święta.
– Dopiero teraz zaczęło do niego docierać,
jakim szatańskim pomysłem było to zaproszenie.
Odkrycie pociągającej SavannahHoliday i jej
27
Wymarzone święta
plączącej się pod nogami córki najwyraźniej nie
było przypadkiem. Ostatnią wolą Mae było wy-
swatanie ich. Zastanawiał się, czy również Sa-
vannahHoliday przejrzała zamiar ciotki.
Spojrzał kpiąco na swoją nieprzewidzianą
współlokatorkę.
– Wesołychświąt!
28
Sherryl Woods
ROZDZIAŁ TRZECI
W porównaniu z opanowanym, elegancko
ubranym mężczyzną, siedzącym naprzeciwko
niej i spoglądającym na nią z kamiennym wyra-
zem twarzy, Savannahczuła się jak jakiś koc-
mołuch. Była święcie przekonana, że ma mąkę na
włosachoraz czerwone i zielone ciapki na nosie.
W jej wykonaniu pieczenie ciast odbywało się
bardziej na zasadzie entuzjastycznego zrywu niż
precyzji i doświadczenia. Rezultaty były tak
samo nieprzewidywalne, choć akurat w przypad-
ku tej porcji złocistychciasteczek, które leżały
pokruszone na podłodze, mogłaby mieć szczegól-
ne prawo do dumy.
Przyjrzała się intruzowi z uwagą, choćby dla-
tego, że w jego obecności czuła się dziwnie
niespokojnie. W momencie, kiedy wszedł do
kuchni, coś w niej drgnęło. Początkowo przy-
pisała to zaskoczeniu, ale teraz uświadomiła so-
bie, że to bardziej przypomina doznanie, jakiego
doświadczyła, kiedy po raz pierwszy ujrzała Ro-
ba. To była wytrącająca z równowagi, pełna
napięcia reakcja kobiety na seksownego, pociąga-
jącego mężczyznę... a może reakcja łani na celują-
cego do niej myśliwego. Nie posiadała się ze
zdziwienia, że po niedawnym gorzkim doświad-
czeniu stać ją będzie choć na odrobinę zaintereso-
wania jakimś mężczyzną, zwłaszcza takim, który
przyjeżdża na wieś w ubraniu szefa firmy. Tak by
mógł się zachować jej rygorystycznie konwen-
cjonalny były mąż.
Ponieważ mocno zaniepokoiła się swoją reak-
cją, skupiła się na temacie, który dawał gwarancję
zmiany toku myślenia.
– Mówi pan, że zaprosiła pana Mae. I pan wie,
że moja ciotka umarła, prawda? – zapytała.
– Tak.
Wyraz jego twarzy był równie posępny, jak
ten, który Savannahoglądała co rano w lustrze.
– A mimo to pan tu przyjechał – powiedziała
pod wrażeniem jego wyrazu twarzy, choć in-
stynkt jej podpowiadał, że ten człowiek nie jest
ani trochę sentymentalny.
– Chciała tego – odparł wprost. – Obiecałem,
że to zrobię.
– I zawsze dotrzymuje pan obietnic?
– Staram się. Nie szastam nimi, a jeśli już
obiecam, traktuję to poważnie.
– A co na to pańska rodzina? Opuścił ją pan na
święta?
– W ubiegłychlatachMae była jedyną bliską
30
Sherryl Woods
osobą, z którą utrzymywałem rodzinne stosunki.
A pani rodzina?
– Jest tutaj Hannah. Praktycznie rzecz biorąc,
mam tylko ją. Rozeszliśmy się z mężem przed
rokiem – zawahała się, po czym dodała: – Z moi-
mi rodzicami kontakty chwilowo się urwały.
– Rozumiem.
Była wdzięczna, że nie zarzucił jej całą masą
pytań na ten temat.
– Jak pan poznał Mae? Proszę mi wybaczyć,
ale nie wygląda pan na kogoś, kto spędza dużo
czasu na wsi.
Uśmiechw jednej chwili przeobraził jego twarz.
Ściągnięte linie wokół ust złagodniały, ciemne
oczy rozbłysły.
– Po czym to można poznać?
– Najpierw po ubraniu. Aż dziw, że nie prze-
wrócił się pan w tychpantoflachw drodze
z samochodu do domu. Nie uważam, żeby włos-
kie obuwie nadawało się na śnieg. Nie wiem też
zupełnie, jak można wytrzymać na dworze w tej
koszuli i nie zamarznąć. Tutejsi mężczyźni ubie-
rają się raczej we flanelowe...
– A ja uważam, że tajemnica tkwi w tym, co
się nosi pod spodem – rzekł, ledwo powstrzymu-
jąc to coś, co miało być szerokim szelmowskim
uśmiechem.
Myśli Savannahgwałtownie zboczyły w bar-
dzo niebezpiecznym kierunku. Ogarnęło ją dzi-
waczne pragnienie zdarcia z niego ubrania i prze-
konania się, czy ma pod spodem bawełniany
31
Wymarzone święta
cienki podkoszulek i ciepłe długie kalesony. Nie
uważała tego rodzaju bielizny za szczególnie
seksowną, ale wyobraziła sobie, że nawet w ta-
kim stroju ten mężczyzna mógłby wyglądać
pociągająco.
– Pani się zaczerwieniła – powiedział, patrząc
na nią rozbawionym wzrokiem.
– Oczywiście, że tak! Ledwo pana znam i oto,
jakby nigdy nic, rozmawiamy o męskiej bieliźnie.
– To mógłby być fantastyczny temat, zwłasz-
cza gdybyśmy przeszli od bawełny do atłasu
i koronki.
Skarciła go wzrokiem.
– Pan celowo próbuje wprawić mnie w za-
kłopotanie, prawda?
– Dlaczego miałbym to robić? – zapytał, stara-
jąc się wyglądać poważnie, i gdyby nie błysk
w oczach, może by mu się to udało.
– Nie mam pojęcia, zwłaszcza że chciałam się
tylko dowiedzieć, co sprowadza mieszczucha na
takie wiejskie odludzie. – Uważnie mu się przyj-
rzała, po czym dodała: – To pewnie sprawka
jakiejś kobiety.
– Brawo. Kobieta, która mnie tu przywiozła
przed laty, wyobraziła sobie, że będzie to spokoj-
ny, romantyczny wypad z długimi wędrówkami
po lesie. – Wzruszył ramionami i rzucił Savannah
urzekająco niewinne spojrzenie. – Tymczasem ja
zaszyłem się w gabinecie Mae z komputerem
i faksem na cały weekend, starając się zapobiec
kryzysowi, jaki groził mojej firmie.
32
Sherryl Woods
Savannahnatychmiast pożałowała kobiety.
– No tak, mogę to sobie wyobrazić. Pańska
przyjaciółka na pewno była zawiedziona.
– Strasznie.
– A jaką działalność pan prowadzi?
– Mam firmę w Nowym Jorku – odparł krót-
ko, jakby od niechcenia, rozbudzając tym samym
jej ciekawość.
– Franklin... – zamyśliła się. – Czy przypad-
kiem nie od Franklin Toys?
Zdawał się zaskoczony, że tak szybko na to
wpadła.
– W samej rzeczy. Jak pani do tego doszła?
– Na biurku Mae leży kilka artykułów na te-
mat tej firmy. Najwyraźniej Mae uważnie śledzi-
ła jej losy.
– Tak mi się zdaje – odparł enigmatycznie.
– Bo znała pana z pańskichwizyt tutaj – nale-
gała Savannah, czując, że chodzi o coś więcej.
– Sądzę, że wtedy zaczęła się nią interesować
– wzruszył ramionami.
Skrzywiła się na enigmatyczność jego słów.
– Pan coś przemilcza?
– Skąd takie podejrzenie?
– Instynkt mi to podpowiada.
– Okej, ale opowiem to wszystko w wielkim
skrócie. Sądzę, że winien jestem pani wyjaś-
nienie, skoro zjawiłem się tutaj, jakbym spadł
z nieba – powiedział. – To pani ciotka namówiła
mnie na rozkręcenie firmy. Przez parę lat współ-
pracowałem z pewnym producentem zabawek.
33
Wymarzone święta
Nauczyłem się wszystkiego, czego mogłem, i mia-
łem masę pomysłów, w jaki sposób robić to lepiej.
Mae jako jedna z pierwszychzainwestowała
w firmę Franklin Toys. Zarobiliśmy z nią razem
dużo pieniędzy, ale cały sukces zawdzięczam jej
początkowej inicjatywie.
– Rozumiem – odparła z namysłem Savannah.
– Więc ta pierwsza wyprawa tutaj nie poszła na
marne. A czy związek z tamtą kobietą przetrwał?
– Tylko do najbliższego niedzielnego wieczo-
ru, kiedy odwiozłem ją do jej nowojorskiego
mieszkania – odpowiedział bez odrobiny żalu.
– Przyjaźń z Mae trwała znacznie dłużej.
– Często pan tutaj później przyjeżdżał? – za-
pytała z żalem i poczuciem winy, że to nie ona
spędziła te ostatnie lata z ciotką.
– Tak często, jak mogłem. Pani ciotka była
wyjątkową kobietą. Odwiedzanie jej sprawiało
mi wielką radość.
– Mimo że praktycznie mieszkała na odludziu
– zauważyła Savannah, starając się nie zapominać
o fakcie, że ten mężczyzna pod wieloma względa-
mi przypomina jej byłego męża.
– Swoją drogą to zabawne – uśmiechnął się do
siebie, sięgając po jedno z kruchych ciasteczek,
które udało im się uratować. – Przyzwyczaiłem
się do ciszy i spokoju. A telefon, faks i internet
działają tu znakomicie.
– Domyślam się więc, że i teraz zabrał pan ze
sobą cały ten sprzęt.
– Oczywiście.
34
Sherryl Woods
Savannahpotrząsnęła głową.
– Mam nadzieję, że bada pan i kontroluje swój
cholesterol. Każdy pracoholik, a pan zdaje się do
takichnależy, musi się liczyć z możliwością
zawału.
– Postaram się, żeby to nie stało się tutaj
– obiecał uroczyście.
– Dobre i to. Obawiam się bowiem, że nie
dysponuję takim rodzajem ubezpieczenia, które
pokryłoby koszty pańskiego leczenia, gdyby pan
zasłabł i spadł ze schodów.
Uśmiechnął się szeroko.
– Ale ja dysponuję.
– No cóż, w takim razie może pan tutaj zostać
– powiedziała bez przekonania, myśląc o dodat-
kowej pracy, związanej z obecnością gościa w do-
mu, który prawie się rozsypywał.
Popatrzył na nią ironicznie.
– Nic innego nie zamierzałem tu robić.
– Będzie pan musiał zakasać rękawy i mi
pomóc. – Celowo zignorowała jego uwagę. – Oba-
wiam się, że pensjonat jeszcze nie jest gotów na
oficjalne przyjęcie gości.
– Nie jestem gościem... w każdym razie nie
w takim sensie, jaki pani ma na myśli. A przyje-
chałem z nadzieją, że zajmę się swoimi sprawami.
Adwokat powiedział, że lodówka jest dobrze
zaopatrzona, a sam też przywiozłem z miasta
masę jedzenia.
– Na przykład kawior – powiedziała, czując
się dziwnie poirytowana faktem, że będzie
35
Wymarzone święta
zmuszona mieszkać z człowiekiem, który prawdo-
podobnie, tak jak Rob, lubi to, co drogie i egzotycz-
ne. – Może także ser z importu? Wędzony łosoś?
Delikatesy, bez którychnie może się pan obejść?
Jeszcze szerzej się uśmiechnął.
– Otóż nie, tylko tanie jedzenie, jeśli koniecz-
nie chce pani wiedzieć.
I znowu Savannahpoczuła na sobie efekt jego
olśniewającego uśmiechu. Miała nadzieję, że nie
będzie tego zbyt często robił. Jeszcze mogłaby
zapomnieć, że już się sparzyła na mężczyźnie,
który przedkłada pracę nad rodzinę.
– Co konkretnie nazywa pan tanim jedze-
niem? – zapytała.
– Chipsy. Prażona kukurydza. – Podszedł bli-
żej i pochylając się, zniżył głos, jakby powierzał
jej sekret. – Mam także podróżną lodówkę z cze-
koladowo-migdałowo-kawowymi lodami. Jestem
od nichuzależniony.
Zrobiła wielkie oczy. Na czekoladowo-mig-
dałowo-kawowe lody rzadko kiedy sobie pozwa-
lała. Pomijając kalorie, ten rodzaj lodów, które
zresztą uwielbiała, był niewiarygodnie drogi. Za-
smakowała w nichw okresie małżeństwa, ale po
rozwodzie musiała o nichzapomnieć. Lody w kar-
tonowychpojemnikachoferowanychprzez skle-
powe lodówki nijak się miały do tychwyśmieni-
tychlodów dla smakoszy, które jadała, kiedy była
żoną Roba. Miała przeczucie, że lodówka Trace’a
wypełniona jest właśnie tymi najlepszymi.
– A ile dokładnie przywiózł pan tychlodów?
36
Sherryl Woods
– zainteresowała się, licząc, że jej pytanie zabrzmi
jak najbardziej zdawkowo.
– Wystarczy ichteż dla pani i dla Hannah...
jeśli będziecie grzeczne – zażartował.
– Jeśli chodzi o czekoladowo-migdałowo-ka-
wowe lody mogę ichzjeść strasznie dużo – ostrze-
gła go.
Popatrzył na nią z uwagą, po czym potrząsnął
głową.
– Nie tyle, co ja – powiedział. – A to, co
przywiozłem, wystarczy na tydzień. Możemy
zawrzeć umowę: jeżeli pani dopuści mnie do
swojej wigilijnej kolacji, ja zapewnię deser.
– Ależ to dopiero za trzy dni! – zaprotestowała
Savannah.
– Wiem. Cierpliwość jest cnotą – oznajmił
z udawaną powagą.
– Jeszcze jedno z ulubionychpowiedzonek
Mae – westchnęła Savannah i zalała ją kolejna fala
smutku. – Nie namówię pana na podzielenie się
nimi trochę wcześniej?
Zerknął na górę ciasteczek na stole i na dwa
kubki z widoczną resztką czekolady.
– Czy jest pani pewna, że nadmiar cukru pani
nie zaszkodzi? Nie dostanie pani jakiejś niestraw-
ności lub zapaści?
– Wykluczone.
– No to pójdę po nie.
– Pomogę – zaproponowała ochoczo Savan-
nah, porywając kurtkę z haka i udając się za
Trace’em na dwór.
37
Wymarzone święta
W chwili, kiedy spostrzegła jego luksusowy
sportowy samochód z napędem na cztery koła,
natychmiast zapomniała o lodach. Może Trace
Franklin okaże się odpowiedzią na jej modły.
Może Pan Bóg wysłuchał jej i dlatego przysłał
Trace’a?
– Pewnie nie zechce mi pan pożyczyć swojego
samochodu? – zapytała.
– Najpierw wymusza pani moje lody, a teraz
domaga się mojego samochodu? – potrząsnął
głową. – Żąda pani wiele, jak na osobę, którą
dopiero co poznałem.
– Żeby móc przystąpić do niezbędnychna-
praw w tym domu, muszę pojechać do miastecz-
ka po farbę i inne rzeczy. – Zerknęła na własny
samochód, wysłużonego sześcioletniego sedana
z mocno podejrzanymi oponami. – Wątpię, żeby
mój samochód dał radę zjechać z góry, a tym
bardziej dojechać z powrotem po oblodzonej
drodze.
– Okej, oto moje ostatnie słowo – powiedział
po namyśle. – Przehandluję pani jutrzejsze śnia-
danie za wyprawę do miasta.
– Jest pan naprawdę urodzonym negocjatorem.
– Siła przyzwyczajenia – wzruszył ramiona-
mi. – Lubię doprowadzać do sytuacji, w których
nie ma przegranych. No to jak, umowa stoi?
Savannahwyciągnęła rękę.
– Stoi. – Zawahała się. – Jeśli pan chce, może
pan zjeść z nami dzisiaj kolację. Nic nadzwyczaj-
nego. Zrobię spaghetti.
38
Sherryl Woods
Wydawał się zaskoczony zaproszeniem
– Tak się akurat składa, że lubię spaghetti.
– Podejrzliwie zmrużył oczy. – Co pani chce
w zamian?
– Lody na deser – odpowiedziała z nadzieją
w głosie.
Zamiast odpowiedzi wsadził głowę do samo-
chodu, po czym odwrócił się z czymś w ręku, co
rzucił w jej stronę. Odruchowo złapała. Był to
półlitrowy pojemnik z lodami. I miała rację – tymi
najlepszymi.
– To wszystko należy do pani. Proszę to
potraktować jako gest dobrej woli.
Wyjął wielką podręczną lodówkę, w której
znajdowała się reszta lodów, a którą Savannah
pożerała wzrokiem.
– Czy rzeczywiście jest tego aż tak dużo?
– Torba jest naprawdę porządnie nabita – od-
parł. Przyjrzał się jej podejrzliwie. – Czy będę
musiał założyć zamek w lodówce?
– Nigdy bym nie ukradła pańskichlodów
– oburzyła się troszeczkę, po czym uśmiechnęła
od ucha do ucha. – Ale to nie znaczy, że nie
spróbuję pana zniechęcić do tego pomysłu.
Kiedy przetrzymał jej wzrok, pobudzona wy-
obraźnia rozbudziła jej zmysły.
– To są naprawdę dobre lody – powiedział ze
spokojem. – Potrafią zdziałać więcej niż inne
metody perswazji.
W tej chwili najchętniej by się powachlowała.
Dziwiła się, że wokół niej nie unosi się para. Och,
39
Wymarzone święta
jaki to niebezpieczny mężczyzna. Trzeba się przy
nim bardzo pilnować. Każdy mężczyzna, będący
rekinem biznesu, uważa się pewnie za równie
skutecznego drapieżcę, gdy pragnie zdobyć coś,
na czym mu zależy.
No cóż, oby tylko sobie nie ubrdał, że musi ją
zdobyć. Ale wystarczy porównać jej upaćkane
mąką dżinsy z jego eleganckimi markowymi
spodniami, żeby taki pomysł więcej się nie poja-
wił. Grają w dwóchróżnychdrużynach.
Popatrzyła na niego i zobaczyła jego pociem-
niałe z pożądania oczy. No nie. Najwyraźniej
Trace nie zwraca uwagi na ubranie, bowiem jego
spojrzenie trudno jest nazwać obojętnym.
Ale dlaczego nie czuje się z tego powodu ani
trochę zmieszana czy zmartwiona, choć przecież
powinna? W rzeczywistości ten delikatny bo-
dziec nieźle rozgrzał jej krew. Mogłaby spokojnie
biegać bez kurtki na dwudziestostopniowym
mrozie.
– Na pewno chciałby pan wnieść do środka
swój cały sprzęt? – ożywiła się nagle. – Czy pan
wie, ile transakcji mogło panu przejść koło nosa,
kiedy rozmawialiśmy?
– Te, które są coś warte, zawsze mogą po-
czekać – odparł.
– Niemniej jednak nie chciałabym, żeby z mo-
jego powodu uciekła panu jakaś życiowa okazja.
Poza tym obiecałam Hannah, że po popołudniu
pójdziemy ściąć choinkę.
– Mijałem w miasteczku doskonale zaopat-
40
Sherryl Woods
rzone targowisko, gdzie sprzedawali ścięte drzew-
ka. Mniej pracy i mniejsze marnotrawstwo.
– Czy przemawiają przez pana obawy natury
ekologicznej? Bo drzewka, o którychmówię,
zostały specjalnie wyhodowane na święta. W ten
sposób niektórzy ludzie zarabiają na życie.
Nie wyglądał na przekonanego.
– Nadal uważam, że to zbyt pracochłonne.
– Ale taka jest tradycja – zripostowała.
Popatrzył, jakby użyła jakiegoś obcego terminu.
– Nie pamięta pan żadnychświątecznychtra-
dycji z dzieciństwa? – zapytała.
– Oczywiście – odparł od razu. – Miałem nie
plątać się pod nogami, kiedy matka i ojciec
sprzeczali się o to, ile niepotrzebnychpieniędzy
poszło na prezenty.
Savannahnie wyobrażała sobie domu, w któ-
rym święta nie byłyby radośnie obchodzone.
Pomimo problemów narosłychobecnie między
nią i jej rodzicami, zawdzięcza im lata idyllicz-
nychświątecznychwspomnień. I nie miały pra-
wie nic wspólnego ze sprawami materialnymi,
bowiem istotą tychniezapomnianychchwil było
podtrzymywanie więzi rodzinnej i wspólne rado-
wanie się. Z jakiegoś powodu zapragnęła po-
dzielić się choćby cząstką tego z człowiekiem, dla
którego tradycja tak mało znaczy. Nie udało jej się
przekonać do tego Roba, ale może Trace Franklin
zechce skorzystać z okazji.
– Nie chciałby pan nam pomóc? – zapytała
z rozpędu.
41
Wymarzone święta
Zdawał się być jeszcze bardziej zakłopotany
niż przed chwilą, kiedy go zaprosiła na kolację.
– Zamierzałem trochę zająć się sprawami
firmy po południu – odparł zgodnie z jej prze-
widywaniami.
– Uważam, że założyciel firmy może sobie
pozwolić na kilkugodzinną przerwę – zachęcała.
– Podczas świąt większość ludzi odpoczywa.
Wątpię, czy ktokolwiek poczuje się zmartwiony,
jeśli nie otrzyma faksu dzisiaj, a nawet jutro.
Niektórzy może wręcz liczą na możliwość wcześ-
niejszego wyjścia z pracy i dokończenia świątecz-
nychzakupów.
Na jego twarzy pojawiło się coś w rodzaju
poczucia winy, jakby sobie właśnie uprzytomnił,
że Boże Narodzenie już za pasem.
– Ma pani rację – odparł w końcu. – Praca mo-
że zaczekać. Chyba rzeczywiście zadzwonię do
sekretarki i powiem jej, żeby wcześniej wszyst-
kichzwolniła.
Fakt, że to ucieleśnienie największego zła, za
jakie na początku go wzięła, może się zdobyć na
taką wielkoduszność, sprawił, że Savannahszero-
ko się uśmiechnęła.
– No, to prawdziwie męska decyzja! – powie-
działa. – Wezmę płaszcz i popędzę Hannah. Panu
też bym radziła przebrać się w coś cieplejszego.
Przeczucie mi mówi, że to może nam zająć trochę
czasu. Hannahrobi prawie wszystko w pośpie-
chu, ale nigdy jeszcze nie podjęła szybkiej decyzji,
jeśli chodzi o drzewko bożonarodzeniowe.
42
Sherryl Woods
Kiedy zostawiała Trace’a, który kończył wyła-
dowywać swój prowiant, była aż nadto świado-
ma jego wzroku, wędrującego za nią aż do wyjścia
z kuchni. A także tego, że podświadomie zaczęła
trochę bardziej kołysać biodrami.
Och, no i co z tego? – pomyślała, gdy zaczer-
wieniła się z poczucia winy. Gdyby mogła poda-
rować Hannahwymarzoną parę nart, los nie
miałby z pewnością nic przeciwko niegroźnemu
flirtowi z przystojnym mężczyzną przez tych
kilka dni. Jakie są szanse, że go kiedykolwiek
spotka po świętach? Prawie żadne. Trafia się
zatem okazja przypomnienia sobie zasad nie-
szkodliwego flirtu z mężczyzną, który absolutnie
i zdecydowanie nie jest w jej typie, a co ważniej-
sze, z mężczyzną, który nie zabawi tu na tyle
długo, żeby złamać jej serce.
43
Wymarzone święta
ROZDZIAŁ CZWARTY
Trace przetransportował swój sprzęt do gabi-
netu Mae, ale zanim zdołał cokolwiek podłączyć,
opanowały go tak silne emocje, że zapadł się
w fotelu przy starym zabytkowym biurku Mae
i wziął głęboki oddech. Kiedy to zrobił, był prawie
pewny, że nadal jeszcze czuje delikatny, staro-
świecki zapachperfum, którychużywała.
Pokój wyglądał tak, jakby przed chwilą z niego
wyszła. Na biurku stał słój z jej ulubionymi wy-
śmienitymi galaretkami w czekoladzie w kształ-
cie fasolek. Zauważył, że większość galaretek
o smaku grejpfrutowym zniknęła. Te najbardziej
lubiła, chociaż twierdziła, że zawsze kupuje róż-
ne smaki, żeby nie wpaść w nałóg. Nigdy się nie
domyśliła, że przyjeżdżając z wizytą, Trace do-
rzucał do słoja ćwierć kilo galaretek grejpfruto-
wychi potajemnie je mieszał.
Księga gości pensjonatu leżała nadal przy tele-
fonie, a rezerwacje były starannie odnotowane.
Przerzucił stronice na dzisiejszą datę i zobaczył
własne nazwisko wypisane jej eleganckim, zama-
szystym pismem. Zobaczył, że przybycie Savan-
nah, kilka dni wcześniej, zostało odnotowane
pismem, które wyglądało na mniej pewne.
Czy czyniąc ostatnie przygotowania do prze-
kazania spadku bratanicy wiedziała, jak niewiele
czasu ma przed sobą? Czy sprytnie uknuła to
niby przypadkowe spotkanie jego i Savannah,
mimo że zdrowie odmawiało jej posłuszeństwa?
Skojarzenie ludzi, którychkochała, zrobienie dla
nichczegoś, żeby nie czuli się tacy samotni po jej
odejściu, byłoby bardzo w jej stylu.
Nie sądził wszakże, żeby Savannahzdążyła
rozszyfrować intrygę. Sam w ostatnichlatachbył
wielokrotnie obiektem swatania i wiedział, do
czego Mae może być zdolna, a przecież nie
przewidział, że nie będzie tu sam. To nie przypa-
dek, że on i Savannahznaleźli się tutaj w tym
samym czasie. Mae chciała, żeby coś ze świątecz-
nej magii sfrunęło na jej udręczoną bratanicę i na
mężczyznę, którego, jak uważała, ominęła miłość.
Więc dlaczego nie uciekł? Mógł grzecznie prze-
prosić za najście, wrócić do Nowego Jorku i zanu-
rzyć się w bezpiecznej rutynie pracy. To, że tu
został, nie było wyłącznie zasługą Mae, ale także
– nawet w większym stopniu – rozbrajająco
bezbronnej Savannah. Chociaż się nie skarżyła,
było jasne jak słońce, że jej życie nie jest lekkie.
A mimo to nie straciła hartu ducha i poczucia
humoru. Była zbyt niewyrobiona, jak na jego
45
Wymarzone święta
gust, ale miała w sobie coś – jakąś kruchość pod
stalową powłoką – co go pociągało. Przypominała
mu młodzieńca, który uciekł przed laty z Tennes-
see z czymś trochę więcej niż marzenie i z twar-
dym postanowieniem urzeczywistnienia go.
I pod wieloma względami przypominała mu
matkę, której wystarczyło sił, by przetrwać biedę
i ubóstwo. Dopiero w ostatnim czasie – jako
młody człowiek nie przestawał jej potępiać za
wybór, jaki uczyniła – zdał sobie sprawę, jaka
była dzielna i silna.
– Trace, jest pan gotów? – Mimo że zapytała
spokojnie, przestraszyła go swoim wejściem.
– Ojej, nawet się pan nie przebrał. Dobrze pan się
czuje? – dodała z niekłamaną troską
– Przepraszam. Zamyśliłem się.
Podeszła bliżej i usiadła na brzegu biurka.
Popatrzyła na niego ze zrozumieniem.
– Czuje pan tutaj jej obecność, prawda? Ja
czuję ją bardziej w kuchni. Jakby mi zaglądała
przez ramię. – Uśmiechnęła się drżącymi war-
gami. – Upewniając się... co do tego nie mam
wątpliwości... czy nie puszczam z dymem domu.
– Nie zostawiałaby pani pensjonatu, gdyby
nie była pewna, że zadba pani o niego – powie-
dział z głębokim przekonaniem. Mae była sen-
tymentalna, ale i praktyczna, jak zapewne wszys-
cy jej przodkowie z Nowej Anglii. – To miejsce
było dla niej wszystkim. Kiedy firma Franklin
Toys zaczęła naprawdę świetnie prosperować,
namawiałem ją na odpoczynek, zasugerowałem
46
Sherryl Woods
przejście na emeryturę. Miała wystarczająco dużo
pieniędzy, żeby się o nic nie martwić do końca
życia. Wie pani, co mi odpowiedziała?
– Że odpoczynek i emerytura są dobre dla
ludzi, którzy oczekują śmierci – odparła Savan-
nah. – To samo powiedziała mnie. Lubiła swój
zespół, jak nazywała pensjonariuszy, którzy by-
wali tutaj rokrocznie. Mówiła, że dzięki nim czuje
się młoda. Jedyne, czego jej brakowało podczas
świąt, to plączącej się pod nogami rodziny.
– Pani, Hannahi ja jesteśmy tu w tym roku
– powiedział Trace, nawet nie próbując ukryć
smutku.
– Za późno – szepnęła Savannahi łza spłynęła
jej po policzku.
– Sama pani powiedziała, że Mae zagląda pani
przez ramię – przypomniał jej. – Skąd pani wie, że
jej tu nie ma w tej chwili, że nie cieszy się z naszej
obecności i z tego, że będziemy świętować Boże
Narodzenie i jednocześnie uczcimy jej pamięć?
Twarz Savannahpojaśniała.
– Ma pan absolutną rację! Więc jej nie roz-
czarujmy. Sprawmy, żeby te święta pozostały
na długo w naszychsercachi myślach. Zróbmy
wszystko tak, jakby to ona zrobiła, od przybrań
z jedliny i ostrokrzewu w holu po świece na ko-
minku i w oknach.
– Świetnie – ucieszył się. – Proszę tylko
o chwilę czasu na telefon do biura i na przebranie
się. Spotkajmy się przed domem. Wybierzemy
najlepszą choinkę, jaką wyhodowali w szkółce.
47
Wymarzone święta
– Musi być ogromna – uprzedziła Savannah.
– Jak ogromna?
– Naprawdę, naprawdę wielka. – Rozpostarła
szeroko ramiona. – I bardzo, bardzo wysoka.
– Zamierzałyście same przytaszczyć do domu
tak potężne drzewo?
– Liczyłam na pomoc.
– Jest pani pewna, że nie wiedziała o moim
przyjeździe?
– Oczywiście, że nie wiedziałam! Pan Johnson
ma ciężarówkę. Oprócz tego ma słabość do kru-
chych ciasteczek Mae.
– Tychz podłogi? – skrzywił się Trace.
– Innychnie ma.
– Nie sądzi pani, że mógłby przyjąć inny
rodzaj łapówki? – zapytał, wiedząc, co go czeka,
jeśli Johnson odmówi przywiezienia choinki.
– Nie. Myślę, że choinka przyjedzie pańskim
nieskazitelnym, lśniącym SUV-em, rozsiewając
dookoła igły – powiedziała z humorem.
– Tego się bałem – jęknął Trace.
– Rozłożę z tyłu koc – dodała na otarcie łez.
– A teraz, jeśli nie chce pan mieć do czynienia
z Hannah, proszę się pospieszyć. Niech mi pan
wierzy, że kiedy jej się gdzieś spieszy, potrafi
wywiercić dziurę w brzuchu. Teraz akurat robi
przed domem całą rodzinę orłów na śniegu, ale
wkrótce jej zapał się wyczerpie.
– Zaraz będę gotowy – obiecał Trace, odprowa-
dzając ją wzrokiem, gdy opuszczała pokój. Wes-
tchnął, po czym wykręcił numer swojego biura.
48
Sherryl Woods
Parę minut później poinformował swoją zaszo-
kowaną sekretarkę, że ma zamknąć firmę aż do
Nowego Roku, przebrał się w cieplejsze ubranie
i frontowymi drzwiami wyszedł na dwór, gdzie
powitały go okrzyki radości Hannah, której udało
się wrzucić matkę w zaspę. Savannahwypluwała
i wydłubywała śnieg z ust. W jej oczachpojawiły się
groźne błyski, gdy spoglądała na podstępną córkę.
Nieświadoma reakcji matki, Hannahdostrzeg-
ła Trace’a. Zachęcona sukcesem, popędziła w jego
stronę. Trace zaparł się nogami i czekał na atak.
– O nie, nie tym razem – powiedział, chwyta-
jąc ją i podnosząc do góry, kiedy zamierzała go
przewrócić. Wyciągnął rękę i pomógł wstać Sa-
vannah, podczas gdy Hannah wyrywała się z jego
uścisku.
Spojrzał w roześmiane oczy Savannah.
– Jak pani myśli? Czy powinienem wrzucić ją
w zaspę?
– Nie! – krzyknęła Hannah. – Postaw mnie na
ziemię. Będę grzeczna. Obiecuję.
– Decyzja należy do pani, Savannah.
– Hannahdotrzymuje obietnic – odparła z na-
mysłem. – A swoją drogą ten śnieg jest naprawdę
bardzo zimny. Powinna się o tym przekonać.
– Wiem, wiem – zaklinała się Hannah. – Na-
prawdę, mamo, przyrzekam.
Zanim zrozumiał, co się dzieje, Savannahzgar-
nęła garść śniegu, którym natarła twarz córki,
przy okazji wsypując niezłą porcję jemu za koł-
nierz. Przypadek? – zastanawiał się. Chyba nie.
49
Wymarzone święta
– Mamo! – piszczała ze śmiechem Hannah.
Klaszcząc w dłonie, Savannahotrzepała ręka-
wiczki ze śniegu i z wyrazem zadowolenia
w oczachpopatrzyła na Trace’a.
– Uważam, że już można postawić ją na
ziemię.
Stawiając dziewczynkę, przechwycił jej szero-
ki uśmiech.
– Myślę, że lekcja nie pójdzie na marne – po-
wiedział, starając się zachować groźną minę.
– O nie – równie poważnie odparła Hannah.
– Dowiedziałam się z niej, że mama potrafi być
bardzo, bardzo przebiegła.
Trace pokiwał głową, drżąc z zimna, gdy śnieg
zaczął gwałtownie topnieć na jego rozgrzanej
skórze.
– Też to zauważyłem. Nie uważasz, że po-
winniśmy z tym coś zrobić?
– Hej – zaprotestowała Savannah, cofając się
o krok. – Niechwam tylko nie przyjdzie do głowy
kumać się przeciwko mnie!
– Ani nam się śni, prawda? – Trace mrugnął do
Hannah.
– Skądże znowu – zachichotała Hannah.
Savannahspoglądała to na jedno, to na drugie.
– To będzie coś, czego pożałuję, tak?
– Niewykluczone – odparł Trace. Podszedł do
niej, wyciągnął rękę i zatknął jej za ucho roz-
wiany kosmyk włosów. – Ale nawet się nie
spostrzeżesz, kiedy to się stanie.
Zwarli się wzrokiem i sytuacja nagle się od-
50
Sherryl Woods
wróciła. Pragnienie pocałowania jej dotarło do
niego z taką siłą, że aż się zachwiał. Ani się
spostrzegł, jak...
– Nigdy w życiu nie wniesiemy tej choinki do
domu – stwierdził Trace, mierząc wzrokiem potęż-
ną sosnę, którą wyszukała Hannah. Wskazał na
ładne, rozłożyste, półtorametrowe drzewko. Było
śliczne. Było w sam raz. Hannahprzecząco po-
trząsnęła głową.
– Nie! – zawołały zgodnym chórem matka
i córka.
– Myślę, że tradycja nakazuje również, żeby
choinka mieściła się we wnętrzu – mruknął pod
nosem, przystępując do odpiłowania pnia. Kiedyś
pracował przez całe lato w firmie zajmującej się
pielęgnacją trawników i miał pewną wprawę
w przycinaniu krzewów i drzew, ale nigdy takich
rozmiarów. Powinien był uzbroić się w piłę łań-
cuchową.
– No właśnie. – Savannahzdawała się nieźle
bawić jego kosztem, kiedy zmagał się z drzewem.
– Dochodzę do wniosku, że pomysł mojej
matki nie był wcale taki zły – powiedział. – Cera-
miczna choinka, która świeci po włączeniu do
kontaktu.
– Fuj! To takie smutne i sztuczne – obruszyła
się Hannah.
Kiedy wciągnął w płuca zapachsosny i świeże-
go, ostrego powietrza, musiał jej przyznać rację.
Chociaż marudziła podczas niekończącego się
51
Wymarzone święta
poszukiwania właściwej choinki, a on stanowczo
protestował przeciwko ichrozmiarom, po raz
pierwszy od lat poczuł, że naprawdę żyje. Jakby
i jemu udzieliła się świąteczna atmosfera.
– Cofnijcie się obie. Chyba nie chcecie, żeby na
was upadła – ostrzegł, słysząc trzeszczenie drze-
wa, czując, że się chwieje. Jedno mocne pchnięcie
i upadnie na ziemię. Nie zdążył go dotknąć, kiedy
drzewo zaczęło się przewracać... prosto na niego.
Poleciał na plecy w grubą warstwę śniegu. Ocknął
się ze wzrokiem utkwionym w niebo, pośród
plątaniny pachnących gałęzi.
– O rany – usłyszał szept Hannah.
Jej matka stłumiła chichot i przyglądała mu się
poprzez gałęzie.
– Nic ci się nie stało? Jesteś cały?
– Co jest, u licha, co to było? – zapytał.
– Leciusieńko popchnęłam drzewo, żeby ci
pomóc. Obawiam się, że popchnęłam w przeciw-
ną stronę. Nie zrobiłeś sobie nic złego? – Błysk
w jej oczachdowodził, że wcale tak bardzo się
nie zmartwiła.
Trace stłumił śmiechi wygramolił się spod
choinki.
– Uważaj, trochę przeholowałaś – ostrzegł ją
w chwili, kiedy zaczęła się cofać, grzęznąc w śniegu.
– Nie zrobisz tego, nie odważysz się – po-
patrzyła na niego nieufnie.
– Ależ tak, zrobię – odparł spokojnie. – Jeszcze
nikt nie zaatakował mnie tak podstępnie, więc
nie może ci to ujść bezkarnie.
52
Sherryl Woods
Próbowała uciec, ale on miał za długie nogi.
Dogonił ją paroma susami, wziął na ręce i upuścił
w zaspę.
ŚmiechHannahzmieszał się z ichśmiechem.
Odwrócił się błyskawicznie.
– Okej, młoda damo, teraz twoja kolej. Nie
masz nic lepszego do roboty, jak ranić męską
dumę?
Hannahbyła szybsza od matki, ale Trace ją
dogonił, zgarnął garść śniegu i natarł jej twarz.
Wtedy został zaatakowany od tyłu. Po chwili
wszyscy troje toczyli zażartą bitwę na śnieżki.
– O rany – odezwała się po paru minutach
Savannah, padając na śnieg. – Już dawno tak się
nie śmiałam.
– Ja też – powiedział Trace, nie odrywając od
niej wzroku. Prawdę mówiąc, nie pamięta, żeby
w ogóle kiedykolwiek tak się śmiał.
I nagle zapragnął tej nieznajomej kobiety, leżącej
teraz obok niego na śniegu. Aż dziw, że od żaru ich
spojrzeń śnieg nie stopniał pod nimi.
Zaczął wyciągać rękę, by dotknąć jej policzka,
powstrzymał się jednak ze względu na obecność
Hannah.
– Wiesz, na co miałbym teraz ochotę? – zapy-
tał, przetrzymując jej wzrok.
Przełknęła ślinę i potrząsnęła głową.
Był pewny, że jej myśli idą w tym samym
kierunku, co jego.
– Nie to – zapewnił ją, przekomarzając się
celowo.
53
Wymarzone święta
Teraz jej zaróżowione od chłodnego powietrza
policzki stały się prawie czerwone. Inna kobieta
prawdopodobnie wyśmiałaby jego umizgi, ale
ona przetrzymała jego spojrzenie, obserwując go
tylko i czekając, jak daleko jeszcze zabrnie.
– Mam ochotę – powiedział – wrócić do domu,
napalić w kominku... – celowo zawiesił głos. Za-
uważył, że puls na jej odsłoniętej teraz szyi bije
trochę szybciej. Uśmiechnął się nieznacznie, po
czym dodał łagodnym tonem: – ...i uciąć sobie
drzemkę.
Jeszcze mrugała oczami z zakłopotania, gdy
Hannahrzuciła się między nich.
– Dorośli nie ucinają sobie drzemki – zawyro-
kowała.
Savannahrzuciła mu znaczące spojrzenie
i zwinnie podniosła się ze śniegu.
– No cóż, proszę bardzo, wracajmy do domu,
żebyś mógł się przespać – powiedziała zgryźliwie.
Mruknęła coś pod nosem, najwyraźniej pod
adresem Trace’a. Chwycił jej rękę i odciągnął do
tyłu, aż znaleźli się poza zasięgiem słuchu Hannah.
– Zdaje się, że coś mówiłaś, co to było?
– Powiedziałam, że życzę ci koszmarnych
snów.
– Jeśli mi się przyśnisz, to nie będzie to żaden
koszmar – powiedział, kolejny raz przetrzymując
jej wzrok. – A poza tym, mogłabyś się zdrzemnąć
ze mną.
– Ale tylko w twoichsennychmarzeniach
– odparowała.
54
Sherryl Woods
– No właśnie – mrugnął do niej okiem.
Stanęła w miejscu, gromiąc go wzrokiem.
– O co ci chodzi? Co to za rodzaj gry, którą ze
mną prowadzisz?
Poczuł się zakłopotany, słysząc gniew w jej
głosie.
– Gry? Chyba nie bardzo rozumiem, dlaczego
się gniewasz na mnie.
– Kiedy zastałeś mnie w pensjonacie, czy aby
nie doszedłeś do wniosku, że ciotka Mae ofiaro-
wuje ci mnie w prezencie, czy coś w tym rodzaju?
Bo jeśli tak, to wiedz, że prędzej mi kaktus na
dłoni urośnie, niż pójdę z tobą do łóżka.
Po tychsłowachodeszła, maszerując z wdzię-
kiem, pomimo głębokiego śniegu, zostawiając go
samego z choinką. Zastanawiał się, czy nie pobiec
za nią i nie spróbować się wytłumaczyć, ale uznał,
że może lepiej dać jej ochłonąć.
Więc szamotał się z monstrualnie wielką cho-
inką, aż chwycił ją za pień i pociągnął po śniegu.
Wędrówka trwała wieki. Gdy dotarł wreszcie do
samochodu, po Savannah i Hannah nie było
śladu. Ponieważ stąd do pensjonatu było niewiele
ponad półtora kilometra, doszedł do wniosku, że
poszły na piechotę.
Mocował się z choinką, aż w końcu włożył ją
tak, że połowa wystawała z samochodu, a w środ-
ku zrobił się śmietnik. Przywiązał ją solidnie, po
czym usiadł za kierownicą i włączył ogrzewanie
na cały regulator.
Kiedy dojechał do pensjonatu, nadal dzwoniły
55
Wymarzone święta
mu w uszachuszczypliwe słowa Savannah
.
A przecież tylko się z nią droczył, choć z drugiej
strony chyba znała go za mało, żeby to zro-
zumieć. Zasłużył sobie na tę wzgardę, jaką mu
okazała.
Gdy hamował przed domem, zauważył zapa-
lone światła i wydobywający się z komina dym.
Zmierzchszybko zapadał, a wraz z nim spadała
temperatura.
Dotaszczył choinkę na ganek, po czym ją tam
zostawił. Zanim się nią zajmie, musi się rozgrzać
filiżanką kawy, a może gorącą czekoladą, którą
tak bardzo lubiły Savannahi Hannah.
Po wejściu do domu otrzepał buty ze śniegu
i rzucił kurtkę na krzesło, po czym udał się do
kuchni, skąd dochodziły stłumione głosy. Zastał
Savannahprzy piecu, mieszającą w rondelku sos
do spaghetti. Równocześnie rozmawiała ze star-
szym, ogorzałym mężczyzną, który, gdy do-
strzegł Trace’a, mrugnął do niego okiem.
– To pewnie ty jesteś Trace. Nasłuchałem się
już o tobie od Savannah – powiedział. – I nie były
to same pochwały, jakimi na twój temat raczyła
mnie Mae.
Savannahnie odwróciła się w jego stronę.
Widać, że pomimo spaceru, nie ochłonęła jeszcze
ze złości. Nadal ignorowała go po królewsku.
A więc przeprosiny, które jest jej winien, będą
musiały poczekać. Mężczyzna, przyglądający mu
się z takim rozbawieniem, był chyba wieloletnią
miłością Mae.
56
Sherryl Woods
– A pan jest Nate’em Danielsem? – zaryzyko-
wał Trace. – Ja też wiele o panu słyszałem, ale
tylko same dobre rzeczy.
– Pewnie dlatego, że Mae nie potrafiła powie-
dzieć złego słowa o nikim – odparł Nate. – I może
dlatego wydobywała z ludzi ichnajlepsze cechy.
– Wiem, że w moim przypadku tak było
– uroczyście oznajmił Trace, patrząc na Savannah.
Nate przeniósł wzrok z niego na Savannah,
następnie wstał i zaczął wciągać kurtkę.
– To ja już sobie pójdę.
– Myślałam, że zostanie pan i zje z nami ko-
lację – zareagowała błyskawicznie Savannah.
– Nie dzisiaj – wymówił się Nate, rzucając
porozumiewawcze spojrzenie Trace’owi. – Jeśli
zależy wam na moim towarzystwie, to zajrzę tu
innym razem. A na razie, gdybyście czegoś po-
trzebowali, dzwońcie. Oboje wiele znaczyliście
dla Mae. Wiem, jak byłaby szczęśliwa, że razem
spędzicie tu święta.
Savannahbyła rozczarowana.
– Proszę przychodzić, ilekroć pan zechce – po-
wiedziała nieswoim głosem, ze łzami w oczach.
– Chcę jak najwięcej usłyszeć o mojej ciotce.
Nate zamknął jej rękę w swojej dłoni.
– Daj spokój, dziewczyno. Nie masz co płakać.
Twoja ciotka śpi snem wiecznym.
– Wiem. Ale żałuję, że nie było mnie przy niej,
kiedy...
– Ona to rozumiała – zapewnił Nate. – No
i nie była sama. Byłem z nią.
57
Wymarzone święta
– Dziękuję – powiedziała Savannah.
– Nie musisz dziękować. Moje miejsce było
przy niej – odparł zwyczajnie. – Gdybym tylko
mógł jej dać więcej... A teraz się zabieram, żebyś-
cie mogli spokojnie zjeść kolację. – Popatrzył
surowo na Trace’a. – I życzę miłej, owocnej
rozmowy.
– Odprowadzę pana – zaproponował Trace.
– Nie fatyguj się. – Nate potrząsnął głową.
– Znam drogę. Odnoszę wrażenie, że masz coś
ważniejszego do roboty – powiedział, rzucając
znaczące spojrzenie na Savannah, która znów
celowo odwróciła się plecami.
Poczekał, aż zamkną się drzwi za Nate’em,
zanim przystąpił do przeprosin.
– Savannah?
– O co chodzi?
– Przepraszam, jeśli cię obraziłem.
– Jeśli? – oburzyła się. Stanęła twarzą do
niego. Oczy jej płonęły. – Ni mniej, ni więcej
nagabywałeś mnie w obecności mojej córki!
– Zanim powiedziałem słowo, upewniłem się,
że Hannahznajduje się poza zasięgiem głosu
– przypomniał, ale to ani trochę nie załagodziło
sprawy. Savannahodwróciła się i zaczęła za-
wzięcie mieszać sos. – Okej, jest mi naprawdę
przykro i proszę o przebaczenie. Naprawdę nie
chciałem, żebyś odniosła wrażenie, iż na serio
chcę, żebyśmy wrócili do domu i poszli razem do
łóżka.
– Czyżby? Więc czego tak naprawdę chciałeś?
58
Sherryl Woods
– Ja tylko żartowałem. Byłaś taka zaróżowio-
na i tak ładnie błyszczały ci oczy, kiedy się
oburzyłaś. To była moja reakcja na to, ale teraz
wiem, że zachowałem się niewłaściwie.
Odwróciła się powoli i przez chwilę przyglą-
dała mu się uważnie.
– Przyjmuję przeprosiny. Może zresztą zarea-
gowałam zbyt mocno. Dawno nie flirtowałam
z mężczyzną.
– Będziesz sobie musiała przypomnieć. – Wziął
ją za rękę i lekko pociągnął, aż stanęła tuż przed
nim. – Mimo wszystko wypada, żebym cię
ostrzegł.
– Ostrzegł? Przed czym?
– Że następnym razem może nie będę żartował.
Przełknęła ślinę, zanim pokiwała głową.
– Czy mam tu zostać, czy wolisz, żebym
odjechał?
Wydała się zaskoczona, może nawet zaniepo-
kojona jego pomysłem.
– Zostałeś zaproszony przez ciotkę Mae. A ja
nie zamierzam cię stąd wyrzucać.
– Wiem, czego chciała Mae – powiedział. – Ale
czego ty chcesz?
Wzięła głęboki oddech, po czym spojrzała mu
w oczy.
– Chcę, żebyś został.
Zadowolenie i satysfakcja, jakie poczuł, przy-
pominały w dużym stopniu radosne podniecenie,
jakie towarzyszyło pomyślnie zakończonym trud-
nym negocjacjom w firmie.
59
Wymarzone święta
– Tak też i zrobię – oznajmił uroczyście.
Mruknęła coś, z czym niezupełnie się zgadzał.
– Słucham?
Zaczerwieniła się aż po korzonki włosów.
– Powiedziałam, że i tak nie mam wyboru.
– Oczywiście, że masz.
– Nie, jeśli chcę, żeby choinka została wniesio-
na i oprawiona dzisiaj wieczorem – odparła, znów
patrząc na niego z błyskiem w oczach.
Zaśmiał się wbrew sobie.
– Naprawdę lubię, gdy kobieta stosuje skutecz-
ną taktykę.
– Nie wątpię – powiedziała Savannah. – Czy
nie czujesz się przez to bardziej swojsko? Założę
się, że w radachnadzorczychczęsto miewasz do
czynienia z kobietami-piraniami.
Trace omal nie zakrztusił się ze śmiechu.
– Święta prawda – przyznał. – Ale coś mi
mówi, że to się może wkrótce zmienić.
60
Sherryl Woods
ROZDZIAŁ PIĄTY
Savannahposłała Trace’a po Hannah, a sama
zajęła się nakrywaniem do stołu. Potrzebowała
czasu na pozbieranie się. Doskonale wiedziała,
dlaczego tak mocno zareagowała na żart Trace’a.
Po prostu kusiło ją, żeby skorzystać z jego propo-
zycji wymknięcia się na tak zwaną drzemkę.
Nawet gdyby rzeczywiście nic innego nie robili,
tylko przytulili się do siebie, sprawiłoby to jej
przyjemność i zaspokoiło tęsknotę, która w niej
narastała od chwili pojawienia się Trace’a w pen-
sjonacie.
Oczywiście mocno powątpiewała, by taki męż-
czyzna jak Trace zadowolił się samym trzyma-
niem jej w ramionach. Na pewno chciałby czegoś
znacznie więcej, a ona, choć nie miałaby nic
przeciwko temu, wolała nie ryzykować i nie
zostać tutaj ze złamanym sercem po wyjeździe
Trace’a. Dobrze się stało, że jasno postawiła
sprawę. Nie ma mowy o flirtowaniu.
,,Następnym razem może nie będę żartował.’’
Że też zapomniała o tym ostrzeżeniu!
Kiedy śmiejąc się, zbliżał się z Hannah
do kuchni, zaczęło jej walić serce. T47ęsknota,
która dopadła ją wcześniej, atakowała teraz
jej zmysły. Westchnęła. Opieranie się mu będzie
trudniejsze, niż przypuszczała. Najważniejsze,
żeby stale pamiętała, iż Trace jest ulepiony
z takiej samej gliny, co jej pracoholiczny były
mąż.
– Mamo, czy możemy już dzisiaj ubrać choin-
kę? – dopraszała się Hannah, kiedy kończyli lody
po najlepszym spaghetti, jakie w ostatnich latach
jadł Trace.
– Zawsze, zgodnie z tradycją, ubieraliśmy
choinkę w wigilię Bożego Narodzenia – odpo-
wiedziała Savannahz pewnym żalem, ale wy-
czuwało się, że ten jeden element tradycji skłon-
na byłaby zmienić.
– Może należałoby zapoczątkować własną
tradycję – zasugerował Trace, co Hannahpowita-
ła z uznaniem, przybijając z nim piątkę. – Poza
tym, im prędzej choinka znajdzie się w stojaku
z odrobiną wody, tym będzie dla niej lepiej,
prawda? Dłużej wytrzyma i wypełni dom zapa-
chem sosny. Dlaczego nie sprawić sobie przyjem-
ności już teraz?
Hannahobserwowała matkę, wyraźnie stara-
jąc się wybadać jej nastrój.
– Proszę – jęknęła na koniec. – Pójdę na strych
62
Sherryl Woods
i odnajdę wszystkie zabawki i ozdoby, o których
mówiłaś. Trace oprawi choinkę i umocuje lampki.
Ty nie będziesz musiała nic robić.
– Poza puszczeniem kolęd z odtwarzacza CD
i podaniem gorącej czekolady – skorygował Trace.
– Co powiedziałaś, Savannah?
– Mówię, że dobraliście się jak w korcu maku
– odpowiedziała, udając, że poddaje się niechęt-
nie, czemu zadawały kłam jej rozentuzjazmo-
wane oczy. – No dobrze. Przynieś choinkę.
– A gdzie chcesz ją postawić? – zapytał. – Bo
kiedy ją wniosę, wolałbym już nie taszczyć jej po
całym domu.
Zrobiła groźną minę.
– Jej miejsce jest przy oknie w salonie. Zawsze
tam było.
– I uważasz, że tak będzie najlepiej?
– A dlaczego nie?
– Bo skoro wprowadzamy nowe tradycje, po-
myślałem sobie, że może pójdziesz na całość
i wybierzesz nowe miejsce.
– Uważam, że stare jest najlepsze – odpowie-
działa. – Dzięki temu lampki na choince widocz-
ne będą z podjazdu.
Trace pogodził się z koniecznością przesunię-
cia sofy spod okna.
– Gdzie mam przesunąć sofę?
Popatrzyła na niego obojętnym wzrokiem.
– Sofę?
– Tę, która stoi pod oknem.
Nagle zrozumiała.
63
Wymarzone święta
– Achtak! Trzeba było od razu powiedzieć, że
nie chce ci się przesuwać mebli.
– Czy ja się na coś skarżę? – Zerknął na
Hannah. – Słyszałaś, żebym narzekał?
– Nie – odparła bez namysłu.
– Postawię tę sofę wszędzie, gdzie zechcesz,
z wyjątkiem strychu – zadeklarował.
Popatrzyła na niego z politowaniem.
– Myślę, że przy ścianie na wprost kominka
będzie jej dobrze.
– Rozumiem. Choinka przy oknie. Sofa przed
kominkiem. A gdzie przestawić te głębokie fotele?
Zaśmiała się w duchu i od razu pojaśniała jej
twarz.
– Przesuniemy je później z Hannah, ale naj-
pierw ustaw choinkę.
– Wykluczone – sprzeciwił się. – Od dźwiga-
nia jestem ja. Poinstruujcie mnie tylko.
Kiedy Savannahudzieliła mu wskazówek, wie-
dział już, że ani jeden mebel w salonie nie
pozostanie na dotychczasowym miejscu. Pomyś-
lał, że jakoś to przeżyje, o ile tylko Savannahnie
zmieni jeszcze sto razy zdania.
– Jesteś pewna, że tak ma być? – dopytywał
się co chwila.
– Na tyle, na ile można być pewnym, zanim
się nie zobaczy końcowego efektu – odparła.
– No to biorę się do roboty – stęknął Trace.
– A ty w tym czasie rozejrzyj się za środkami
przeciwbólowymi i okładem rozgrzewającym.
– Okropnie śmieszne.
64
Sherryl Woods
Przetrzymał jej wzrok.
– Tylko kto tu żartuje? – zapytał, udając się do
salonu i przystępując do pracy.
Kiedy wszystko stanęło na nowym miejscu,
w pokoju zrobiło się przytulniej i bardziej od-
świętnie. Ogień trzaskał w kominku, a świeży
zapachsosny wypełniał powietrze.
Hannahprzyniosła z poddasza stertę pudełek
z choinkowymi ozdobami. Ponieważ wyjmowała
je po jednej sztuce i oglądała z wybałuszonymi
z zachwytu oczami, leżały teraz porozkładane po
całej podłodze.
– Naprawdę muszą być bardzo stare, no nie?
– zapytała.
– Rzeczywiście wyglądają na zabytki – odparł,
odnotowując rozbrajającą troskę, z jaką dziew-
czynka je traktowała. Posiadanie rodzinnychpa-
miątek i coroczne ichwyjmowanie musi być
bardzo miłe. Ale teraz, po odejściu Mae, kto
opowie Hannahichhistorię?
W tym momencie, z tacą wypełnioną dymią-
cymi kubkami gorącej czekolady, do pokoju wesz-
ła Savannah.
– Ojej – wyszeptała. – Przypominam je sobie.
Mae, kiedy wyjmowała je z pudełek, miała zwy-
czaj opowiadać mi o nich... Ponieważ są tak
stare i kruche, pod żadnym pozorem nie wolno
ichbyło dotykać, ale miałam swoje ulubione
zabawki.
Natychmiast sięgnęła po szklanego konika na
biegunach, z którego zaczynała schodzić farba.
65
Wymarzone święta
– Ten był mój. Ten i anioł, którym się zdobi
czubek choinki. Może gdzieś tu jest?
– O tutaj! – zawołała podekscytowana Han-
nah, sięgając ostrożnie po zabawkę. – Spójrz,
jaki śliczny!
Anioł, ubrany w szatę z białej satyny z czer-
woną lamówką, miał bardzo jasne włosy i zło-
cone skrzydła. Delikatna porcelanowa buzia
o pogodnym i uroczystym wyrazie, była idealna
do obserwowania z góry świątecznychuciech.
Nawet znudzony i nieczuły na magię tego
szczególnego okresu Trace nie mógł nie dostrzec
jego urody.
– Zawsze nie mogłam się doczekać chwili,
kiedy po ubraniu całej choinki umieszczę go na
czubku – powiedziała Savannah, trzymając w rę-
ku anioła. – Mój tata albo któryś z wujków czy
stryjów podnosił mnie do góry, żebym mogła
dosięgnąć wierzchołka choinki.
– Mogę go tam włożyć w tym roku? – zapyta-
ła Hannah. – Trace mógłby mnie podsadzić.
– Może jednak twoja mama powinna to zro-
bić – zasugerował, widząc rozrzewnienie w oczach
Savannah.
– Nie – odparła natychmiast Savannah. – Ten
przywilej należy do dzieci. Trzymajmy się więc
tradycji.
– No to zaczynajmy, bo inaczej nie uwiniemy
się z tym do rana – zawyrokował Trace. – Zwłasz-
cza przy tej ilości lampek i setek zabawek. Usiądź-
cie sobie i odpoczywajcie, zanim nie umocuję
66
Sherryl Woods
lampek. Możecie za to podpowiadać, gdzie je
przypiąć.
– Och, nareszcie moje ulubione zajęcie – zażar-
towała Savannah, sadowiąc się na sofie razem
z Hannah. – Będę nadzorować.
Rozplątanie wszystkichkabelków i sprawdze-
nie żarówek, czy działają, a następnie umiesz-
czenie ichna gałęziachzajęło Trace’owi masę
czasu. Robił to pierwszy raz w życiu i powoli
zaczynał rozumieć, dlaczego jego ojciec zawsze
przy tym zrzędził. Najchętniej poprzestałby na
trzech, maksymalnie czterech takich zestawach,
ale to było za mało dla Savannah.
– Jeszcze co najmniej cztery takie sznurki
– nalegała. – Lubię, kiedy jest dużo światełek.
– Jeszcze nie usłyszałem żadnej kolędy
– zwrócił uwagę. – Co z tą muzyką? Zdaje się, że
miałaś się tym zająć.
– Ojej, zapomniałam! Co by wam odpowiada-
ło? – Savannahzaczęła wertować płyty. – Bing
Crosby? Nat King Cole? Kenny G? Chór Domu
Modlitewnego Mormonów? Vince Gill? Chór
WiedeńskichSłowików?
– Twoja ciotka miała zdecydowanie eklektycz-
ny gust – zauważył Trace.
– Uwielbiała kolędy. Każdego roku kupowała
przynajmniej jeden nowy album. Zależało jej na
podtrzymywaniu tej tradycji. Powiedz, co byś
chciał usłyszeć?
– Wolę niespodziankę.
Wbrew jego sugestii, Savannahnie zaskoczyła
67
Wymarzone święta
go, wybierając stare standardy Nat King Cole’a.
Gdy głos pieśniarza rozbrzmiał w pokoju, Tra-
ce’owi przypomniał się wykpiwający sentymen-
talną świąteczną muzykę ojciec. Trace niepo-
strzeżenie przejął to po nim. Teraz, słysząc, jak
Savannahi Hannahnucą melodię, zaczynały mu
się te śpiewy podobać.
– Nie krępuj się – zachęcała Savannah. – Za-
śpiewaj z nami.
– Nie, dziękuję. Wolę raczej słuchać – odparł,
rozpinając na gałęziachostatni komplet lampek.
– Ale śpiew wprowadzi cię w świąteczny
nastrój. Nie ma żadnego znaczenia, czy fałszu-
jesz czy nie.
– Przykro mi – powiedział trochę spiętym
głosem. – Nie znam słów.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
– Nie uczyłeś się nigdy słów starychkolęd?
– W moim domu rzadko je grano. Ojciec się
sprzeciwiał. Mówił, że to prostacki komercja-
lizm. Dobrze, że w ogóle zgadzał się na choinkę.
Ale i tak po paru latachjego marudzenia matka
zdecydowała się na małą ceramiczną choinkę,
o której wam wcześniej wspomniałem.
– Ale przecież musiałeś słyszeć kolędy w do-
machkolegów – nie ustępowała Savannah. – Albo
przez radio.
– Nie przywiązywałem do tego większej wagi
– próbował się bronić.
– To straszne – popatrzyła na niego ze współ-
czuciem w oczach.
68
Sherryl Woods
– Savannah, jakoś przeżyłem bez znajomości
słów tej masy piosenek, które puszczają raz do
roku.
– Czy mogę cię o coś zapytać? – Ton jej głosu
był bardzo poważny.
– Oczywiście.
– Jak to się stało, że człowiek, który nie miał
zbyt wielu dobrychświątecznychwspomnień,
prowadzi firmę zabawkarską?
– To długa historia – odpowiedział.
– Jeszcze jest wcześnie. Mamy czas.
– Nie chcę zanudzić Hannah. Poza tym musi-
my ubrać choinkę. – Celowo zwrócił się do
Hannah. – Kochanie, czy możesz już zacząć ją
ubierać? – zapytał, ucinając niewygodny temat.
– Jasne – zapaliła się Hannah. – Mamo, musisz
mi pomóc.
Savannahrzuciła jeszcze w jego stronę za-
intrygowane spojrzenie, po czym uśmiechnęła się
i wzięła do rąk kilka zabawek.
Kiedy skończyli i opróżnili wszystkie pudełka,
na gałęziachch
oinki nie zostało ani jednego
pustego miejsca.
– Mogę już zapalić lampki? – zapytał Trace.
– Zaczekaj. Najpierw zgaszę światło. W ciem-
ności będzie ładniej.
Kiedy to zrobiła, Trace wsadził wtyczkę do
gniazdka. Choinka rozbłysła setkami lampek,
które oświetlały i pomnażały ozdoby, wypeł-
niając pokój olśniewającym kolorem i blaskiem.
Nawet on patrzył na to z odrobiną podziwu.
69
Wymarzone święta
– Jak pięknie... – wyszeptała Hannah.
– Najwspanialsza choinka ze wszystkich
– przyznała Savannah. Nagle wsunęła dłoń w rę-
kę Trace’a. – Dziękuję ci – powiedziała.
– Ja tylko wykonywałem polecenia – odparł.
– Nie. Zrobiłeś coś znacznie więcej. Myślę, że
wszystkim nam w tym roku przyda się odrobina
magii, a ty sprawiłeś, że ją mamy.
– Jedyne, co zrobiłem...
Przerwała mu.
– Dziękuję ci – powtórzyła z naciskiem, wpat-
rując się w niego.
Pomyślał, że nigdy w życiu nie widział czegoś
piękniejszego niż jej błyszczące oczy, którychnie
powstydziłyby się światełka na choince.
– Naprawdę nie ma za co – powiedział łagod-
nie, powstrzymując się od pocałowania jej w obec-
ności dziecka.
– Chyba pójdę spać – jak na zawołanie oznaj-
miła Hannah.
– Pa, dziecinko – powiedziała Savannah, z tru-
dem łapiąc powietrze.
– Dobranoc, Trace. Dziękuję, że pomogłeś
przy choince. – Hannahwspięła się na palce
i cmoknęła go w policzek.
– Dobranoc, aniołku.
– Cieszę się, że tu jesteś – mruknęła śpiącym
głosem, idąc w stronę schodów.
Przyłapany na czymś, czego w żaden racjonal-
ny sposób nie dałoby się wytłumaczyć, spojrzał
na Savannah.
70
Sherryl Woods
– Ja też się cieszę, że tutaj jestem, aniołku.
Gdy Savannahsadowiła się na sofie obok
Trace’a, ogarnęło ją przedziwne uczucie zadowo-
lenia. Chociaż pewnie umyślnie nie usiadł zbyt
blisko niej, udzielało jej się bijące od niego ciepło,
którego była złakniona jak nigdy.
To był niesamowity wieczór. Nawet przy-
słuchiwanie się Trace’owi i Hannah, którzy co
jakiś czas sprzeczali się o to, gdzie należy powiesić
zabawkę, było cudowne. Hannahnie odważyła-
by się dyskutować z ojcem. Zawsze wszystko
musiało być po myśli Roba. Hannahodebrała taką
lekcję bardzo wcześnie i to do niej należało dbanie
o rodzinny spokój.
Ale było coś jeszcze. Może nastrojowy ogień
w kominku. Może gorąca czekolada i uratowane
kawałki kruchych ciasteczek.
A może, po prostu, po raz pierwszy od lat czuła
harmonię, jaką mimo wszystko niosły ze sobą
święta. Nieraz toczyła z mężem walkę, żeby go
ściągnąć z biura do domu, by mógł na czas pomóc
w przygotowaniach. I w przeciwieństwie do
łagodnychprzekomarzań Hannahz Trace’em,
władczy ton jej byłego męża sprawiał, że Hannah
prędzej czy później odchodziła do swojego poko-
ju zapłakana.
– Mogę cię o coś zapytać? – powiedziała,
bacznie przypatrując się Trace’owi.
Chociaż celowo nie odrywał oczu od ognia,
pokiwał głową.
71
Wymarzone święta
– Boże Narodzenie jest dopiero za parę dni.
Dlaczego przyjechałeś tak wcześnie?
– Powiedziałem ci.
– Wiem. Obiecałeś Mae. Ale ona odeszła już
kilka tygodni temu. Mogłeś zaczekać do ostatniej
chwili i też dotrzymałbyś słowa.
Spojrzał na nią uważnie, po czym znów od-
wrócił głowę.
– Pomyślisz, że zwariowałem.
– Wątpię – odparła ze śmiechem. – Już zdąży-
łam cię poznać i twierdzę, że jesteś jak najbardziej
przy zdrowychzmysłach.
– Okej, więc posłuchaj. Rzeczywiście zamie-
rzałem zaczekać do Wigilii, wpaść tutaj, spędzić
noc i wrócić następnego dnia do miasta.
– Ale zmieniłeś zdanie. Dlaczego?
– Dziś rano obudziłem się z dziwnym uczu-
ciem, że muszę być tutaj już teraz. – Spojrzał jej
w oczy. – Normalnie bym to zlekceważył i trzy-
mał się pierwotnego planu... – zamilkł.
– Ale? – Nie dawała za wygraną, zaintrygowa-
na wyjątkowo zakłopotanym wyrazem jego twa-
rzy. To do niego nie pasowało.
– Znasz tę lodówkę z czekoladowo-migdało-
wo-kawowymi lodami?
– Nawet bardzo dobrze. Ale co ona ma z tym
wspólnego?
– Dzisiaj rano została doręczona do mojego
mieszkania z liścikiem, w którym było napisane,
że mam jechać tutaj, zanim lody się roztopią.
Savannahnie spuszczała z niego wzroku.
72
Sherryl Woods
– Ktoś ci przysłał w prezencie lody?
– Nie ktoś. To był charakter pisma twojej
ciotki.
– O Boże – wyszeptała. – Jak to możliwe?
– Zatelefonowałem do dostawcy. Zamówie-
nie zostało złożone wiele tygodni temu. – Wzdryg-
nął się. – Podejrzewam, że Mae obawiała się, iż
bez lekkiego kuksańca zza grobu mogę nie do-
trzymać obietnicy. Nie muszę dodawać, że spako-
wałem się i ruszyłem w drogę.
Savannahprzyjrzała mu się dokładniej.
– Kpisz sobie ze mnie?
– Absolutnie nie – odpowiedział. – Nie mam
poczucia humoru. Jeśli mi nie wierzysz, to zapy-
taj ludzi, z którymi pracuję.
– Bzdura – machnęła ręką. – Przecież żar-
towałeś i śmiałeś się z Hannah, a także ze
mną.
– Wiem – odrzekł z poważną miną. – Jak wy
to robicie?
– Jesteśmy dla ciebie miłe – odpowiedziała
z pewnym namysłem. Czy rzeczywiście to jest
to, co ma do ofiarowania temu mężczyźnie, który
za pieniądze może mieć wszystko?
– I właśnie to, jak sądzę, natchnęło twoją
ciotkę do ukartowania tego spotkania.
Nagle wszystko stało się dla niej jasne. Odzie-
dziczyła pensjonat Holiday w okresie, kiedy
rozpaczliwie pragnęła odmienić swoje życie.
Nieoczekiwanie na progu pensjonatu pojawił
się przystojny mężczyzna. Tak, ciotka Mae
73
Wymarzone święta
rzeczywiście to wszystko sobie zaplanowała,
zgoda. I to było przerażające.
– Jest mi strasznie przykro – powiedziała
z całkowitą powagą. – Nie powinna była ściągać
cię tutaj, nie wyjawiając powodu. Jeśli zechcesz
wrócić na święta do miasta i do swoichznajo-
mych, doskonale to zrozumiem.
Z jakiegoś powodu jej deklaracja rozbawiła
Trace’a. Kiedy wyciągnął rękę, żeby ją pogładzić
po policzku, miał wesołe oczy.
– Wyrzucasz mnie stąd?
– Skądże znowu. Ale nie chcę, żebyś się czuł
skrępowany, a tym bardziej zobowiązany do
dotrzymania nam towarzystwa w czasie świąt.
Zamiast odpowiedzi, pochylił się i w najdelikat-
niejszy sposób musnął wargami jej usta. Zaisk-
rzyło, a nawet więcej...
– Zobaczymy się jutro rano – rzucił zdławio-
nym głosem, wstając i kierując się ku schodom.
– Zostajesz?
– Oczywiście, że zostaję.
– Bo Mae tego chciała? – zapytała, chcąc
koniecznie ustalić powód.
– Nie, kochanie. Bo sam tego chcę. Poza tym
pezecież obiecałem Hannah, że jutro zabiorę was
do miasteczka.
To powiedziawszy, odszedł, zostawiając Sa-
vannahwpatrzoną w pustą przestrzeń. Przy-
tknęła palec do warg.
– No tak, a ty przecież zawsze dotrzymujesz
obietnic – wyszeptała.
74
Sherryl Woods
Podniosła wzrok i odnalazła stojącą na komin-
ku fotografię Mae.
– Dziękuję ci.
Świadomość, że jest choć jeden człowiek, któ-
ry dotrzymuje obietnic, przywróciła jej wiarę
w lepszą przyszłość.
75
Wymarzone święta
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Zapachświeżo parzonej kawy wyrwał Trace’a
z absolutnie fascynującego snu, który choć raz
nie miał nic wspólnego z fuzjami i kupowaniem
akcji kontrolnych, ale z kobietą – a dokładnie
z Savannah.
Jak ta prostoduszna, niezbyt wytworna kobieta
mogła mu tak zajść za skórę? A wczorajszy
pocałunek – trochę więcej niż przyjacielskie cmok-
nięcie – wywarł na nim dużo większe wrażenie niż
jakikolwiek inny. Wyszedł z pokoju nie dlatego, że
wierzył w nieskomplikowane, szybkie wyjścia, ale
dlatego, że chciał o wiele więcej. Gdyby poszedł za
głosem pragnienia, najprawdopodobniej śmiertel-
nie by ją przeraził. A wtedy by go wyrzuciła
i spędziłby samotne święta w Nowym Jorku.
– Cholernie chciałbym wierzyć, że wiesz, co
robisz, Mae – mruknął.
Kiedy do zapachu kawy doszedł zapach skwier-
czącego bekonu, Trace wziął szybko prysznic, wło-
żył stare dżinsy, koszulę od garnituru i gruby
sweter. To było maksimum luzu, na jaki sobie
obecnie pozwalał. Przypomniał sobie o wczoraj-
szychpostanowieniachi pomyślał, że jeśli ma
malować frontowe drzwi i doprowadzić do po-
rządku podłogę, będzie musiał się przebrać.
– Czy to twój strój roboczy? – powitała go
w kuchni Savannah. Miała zaróżowione policzki,
a luźne, kręcące się kosmyki włosów łaskotały jej
twarz. – Czyżbyś zamierzał dzisiaj tylko nad-
zorować prace?
Zauważył, że i ona ma na sobie dżinsy, tylko że
jej bluza dresowa z napisem University of Florida
jest już mocno znoszona, podobnie jak jej spor-
towe buty. Wyglądała rewelacyjnie. A on nadal jej
pragnął.
– A kto powiedział, że muszę pracować? – za-
pytał, nalewając sobie kawy, delektując się jej
aromatem, a następnie upijając łyczek. – Mmm,
jaka dobra kawa.
Uśmiechnęła się szeroko.
– Cieszę się, że ci smakuje, ponieważ jest zro-
biona specjalnie dla ciebie. Pomyślałam, że wzgar-
dzisz rozpuszczalną kawą, którą mam pod ręką.
Wzdrygnął się.
– Słusznie pomyślałaś. A jaki dokładnie rodzaj
pracy planujesz na dzisiaj?
– Chcę kupić farbę do malowania pokojów
gościnnychi grubą folię na dach, a także...
– Hola! Po co ci folia na dach?
– Bo cieknie.
77
Wymarzone święta
– Dlaczego go nie naprawisz?
– Zrobiłabym to, gdybym znalazła wykonaw-
cę – wyjaśniała z przesadną cierpliwością. – Ten,
z którym rozmawiałam, będzie mógł przyjechać
po Nowym Roku.
– Więc znajdź innego.
– Sądzisz, że o tym nie myślałam? – zapytała
i skrzywiła się.
– Zajmę się tym – powiedział bez namysłu.
– Co to znaczy, że się tym zajmiesz?
– Znajdę kogoś, kto zreperuje dach.
– Obawiam się, że nawet taki potentat biz-
nesu jak ty niewiele więcej zdziała ode mnie
– odparła. – Poza tym na dachu leży co najmniej
trzydzieści centymetrów śniegu. Nawet nie bę-
dzie go można obejrzeć, a tym bardziej zacząć
naprawiać.
– Okej, masz rację – ustąpił. – Choć folia
wydaje się mało skuteczna, chyba że zamierzasz
ją położyć na śnieg.
– Okej, rezygnuję – skrzywiła się ponownie.
– Co chcesz jeszcze kupić?
– Tylko farbę i narzędzia do zeskrobywania
tapet. Nie chcę wydawać więcej pieniędzy, skoro
nie wiem, ile będą kosztowały pozostałe napra-
wy. A muszę odłożyć trochę pieniędzy na nowe
broszury turystyczne i ogłoszenia. Muszę jak
najszybciej zacząć wynajmować pokoje. Już i tak
przepadł mi początek sezonu narciarskiego.
Mimo że za wszelką cenę starała się to ukryć,
wychwycił nutkę rozpaczy w jej głosie.
78
Sherryl Woods
– Savannah, czy masz pieniądze na wyremon-
towanie i prowadzenie tego domu?
– Wystarczająco – ucięła.
– A co byś powiedziała na pożyczkę? Mógł-
bym ci pożyczyć...
– Wykluczone. Nie przyjmę od ciebie pieniędzy.
– Więc pozwól, że zwrócę się do banku.
– Nie, nie rozpocznę nowego życia od zaciąga-
nia długów.
Choć był pełen podziwu dla jej dumy i niezależ-
ności, wiedział jednak z praktyki, że w biznesie
trzeba się zaprezentować z najlepszej strony, tak
by nowina rozeszła się i była przekazywana z ust
do ust. Savannahmoże nie przyjąć od niego
pieniędzy, nie odrzuci natomiast drobnej pomocy
w innej formie. Niechsobie mówi, co chce. I tak ją
przechytrzy!
– Jak uważasz – powiedział. – Pensjonat nale-
ży do ciebie.
Było coś jeszcze, co mógł zrobić. Coś, co będzie
wymagało paru telefonów i wyrwania na kilka
godzin adwokata z objęć nowej przyjaciółki, ale
do świąt da się to załatwić.
– Czy Hannahjedzie z nami do miasteczka?
– zapytał, jedząc jajecznicę, którą postawiła przed
nim Savannah.
– Oczywiście. Umarłaby, gdyby nie zobaczyła
okolic. Jadąc tutaj, zatrzymałyśmy się przy skle-
pie spożywczym, ale to wszystko, co zdążyła
zobaczyć. Pójdę po nią. Kiedy skończysz śniada-
nie, będziemy gotowe.
79
Wymarzone święta
– A co z twoim śniadaniem?
– Zjadłam grzankę – odparła.
Zmarszczył brwi.
– Tej jajecznicy wystarczy na trzy osoby.
– Wstał, wyjął z kredensu talerz, podzielił jajecz-
nicę, dodał dwa plastry bekonu i postawił to na
stole. – Siadaj. Potrzebujesz białka.
Chciała zaprotestować, ale spiorunował ją
wzrokiem. Usiadła więc i sięgnęła po widelec.
– Przecież nie będę obsługiwała gości, siada-
jąc i razem z nimi jedząc – zwróciła mu uwa-
gę, lekko się uśmiechając.
– Nie jestem gościem.
Starannie przeżuła kawałek bekonu.
– Więc pewnie nie powinnam była ci robić
jajecznicy.
– Masz rację. Powiedziałem, że sam się sobą
zajmę.
– Więc jutro rano się poprawię.
Spojrzał na nią figlarnie.
– Oczywiście, nie stanie się nic złego, jeśli
nabierzesz trochę wprawy w gotowaniu. Bo chy-
ba nie zamierzasz zagłodzić pierwszychpraw-
dziwychgości?
Roześmiała się.
– To im chyba nie grozi. Może nie mam
wielkiego doświadczenia w gotowaniu dla dużej
liczby ludzi, ale ciotka Mae zostawiła cały wielki
zeszyt przepisów, które udoskonalała przez lata.
– Pamiętam jej pyszne grzanki opiekane w cieś-
cie, podawane z bekonem albo z serem, albo tylko
80
Sherryl Woods
na słodko – rozmarzył się, patrząc podejrzliwie na
Savannah. – Nie sądzę...
– Ja też pamiętam. Podawała je zawsze w Bo-
że Narodzenie na śniadanie.
– A więc to jest tradycja? – zapytał z nadzieją.
– Tak, to jest tradycja. I oczywiście je zrobię.
No i, rzecz jasna, możesz zjeść z nami świąteczne
śniadanie.
– Przed, czy po obejrzeniu prezentów? – zapy-
tał i nie omieszkał zauważyć, że znów zesztyw-
niała.
Kiedy to mówił, do kuchni weszła Hannah.
– W tym roku nie będzie prezentów, bo jesteś-
my biedne – wyjaśniła bez cienia użalania się.
– Nie jesteśmy biedne – wtrąciła zażenowana
Savannah. – Po prostu rozwód i niezbędne w tym
domu naprawy pozbawiły nas gotówki, dlatego
urządzamy skromne święta.
– Rozumiem – powiedział z namysłem.
Może skromne święta są dobre dla Savannah,
a nawet dla Hannah, która zdawała się być z tym
pogodzona, ale nie dla niego. Po raz pierwszy od
lat pragnął w święta zaszaleć.
Och, zawsze posyłał ciężarówki z zabawkami
do różnychschronisk dla bezdomnychdzieci, ale
lista jego osobistychprezentów była krótka i ogra-
niczała się głównie do partnerów firmy. Nie
przypomina sobie, kiedy ostatnio chciał komuś
podarować choćby drobny dowód pamięci.
Pomyślał, że gdy znajdzie się sam, wykona
kilka dodatkowychtelefonów.
81
Wymarzone święta
– Może byście poszły po palta, a ja przez ten
czas tutaj posprzątam – zasugerował. – Spotkamy
się przy samochodzie.
Savannahprzyjrzała mu się uważnie, jakby coś
podejrzewała, tym bardziej że jej uwagę o trud-
nościachfinansowychpozostawił bez komen-
tarza.
– Pospieszcie się i rozgrzejcie samochód – po-
naglał, rzucając im kluczyki. – Ty gotowałaś, ja
pozmywam. To moja tradycja.
– Myślałam, że nie masz żadnychtradycji
– zareplikowała.
– Właśnie zaczynam mieć.
To ją wreszcie przekonało.
– Będziemy czekać na dworze – powiedziała.
– Postaraj się nie stłuc talerzy.
– No, no – oburzył się. – Wiem, co robię.
Załadował zmywarkę, włączył ją, po czym
wyjął komórkę. To była jedna z korzyści bycia
bogatym. Trace nie był rozrzutny i rzadko szastał
pieniędzmi. Kiedy to robił, ludzie ochoczo speł-
niali jego życzenia. Zawsze, chociaż na odległość,
cieszył się na myśl, że swoimi zabawkami spra-
wia dzieciom przyjemność na Boże Narodzenie,
ale nigdy nie był naocznym świadkiem takiego
zachwytu i zdziwienia, jakie było widoczne na
reklamachjego towarów. Może w tym roku
będzie inaczej.
Zadowolony, że panuje nad sytuacją, chwycił
palto i dołączył do Savannahi Hannah, które już
się schowały w rozgrzewającym się wnętrzu
82
Sherryl Woods
samochodu. Kiedy otworzył drzwi, Hannah tro-
chę na pokaz dygotała z zimna.
– Nie cierpię takiej lodowatej pogody – oświad-
czyła.
Spojrzał na nią we wstecznym lusterku.
– Wybrałaś złe miejsce do mieszkania, dziecia-
ku. Czy to nie ty przypadkiem byłaś wczoraj na
dworze, pokryta sypiącym śniegiem?
– Dzisiaj jest zimniej – upierała się. – A po-
za tym już zobaczyłam śnieg, więc dzisiaj nie
muszę.
– Czy to znaczy, że chcesz wrócić na Florydę?
– zapytała Savannah.
Nie miał cienia wątpliwości, że słyszy w jej
głosie niepokój. Wystarczyło spojrzeć na jej ściś-
nięte wargi.
– Nie – odpowiedziała bez namysłu Hannah.
– Nawet jeśli jest zimno, chcę tutaj zostać.
Savannahodetchnęła z ulgą.
– Dlaczego? – zapytała.
– Bo odkąd tutaj jesteśmy, znowu zaczęłaś się
śmiać – odparła Hannahz powagą w głosie. – Na
Florydzie się nie śmiałaś.
Zanim Savannahodwróciła głowę, Trace zdą-
żył zauważyć spływającą po jej policzku łzę.
Chciał wyciągnąć do niej rękę, coś zabawnego
powiedzieć... sprawić, żeby się zaśmiała. Zamiast
tego spojrzał na Hannah.
– Co byś powiedziała, gdybyśmy zawarli taką
umowę? – zapytał. – Ten, kto pierwszy rozśmie-
szy dzisiaj mamę, ten wygrywa?
83
Wymarzone święta
Hannahożywiła się w okamgnieniu.
– Okey. Co jest do wygrania?
– Hmm – namyślał się Trace. – Jeżeli wygrasz,
stawiam wszystkim na deser wieczorem czekola-
dowo-migdałowo-kawowe lody.
– Przyzwoita cena. Pierwszorzędna nagroda!
– zawołała Hannah. – A jeśli ty wygrasz?
– Wtedy mi zrobisz możliwie największą i naj-
piękniejszą ze wszystkichświąteczną kartkę, któ-
rą będę mógł powiesić na ścianie w biurze.
– Załatwione – oznajmiła Hannah, przyklepu-
jąc z nim piątkę.
Spojrzał na Savannahi dostrzegł jej lekko drga-
jące kąciki ust. To nie był jeszcze śmiech, ale coś,
co można by nazwać początkiem uśmiechu. Zwró-
cił na to uwagę Hannah.
– Zarobiłem pierwszy punkt – powiedział.
– To nie jest prawdziwy śmiech – zaprotes-
towała dziewczynka. Usiadła głębiej, położyła
rękę na karku matki i zaczęła ją łaskotać, aż
Savannah zachichotała. – To jest prawdziwy
śmiech – orzekła triumfalnie.
Savannahwyrwała się i obrzuciła ichoboje
gniewnym wzrokiem.
– A co ja dostanę, jeżeli przez cały dzień
zachowam kamienną twarz?
– To się nigdy nie zdarzy – zauważył Trace.
– Nie ma mowy – przyznała mu rację Hannah.
– Załóżmy się – zaproponowała Savannah
z błyskiem w oczach.
– Okej, to może być naprawdę ciekawe – przy-
84
Sherryl Woods
znał Trace. – Jeśli wygrasz, podkreślam, jeśli...
Hannahdaje tobie swoją świąteczną kartkę.
– A ty? Co ty zamierzasz dać?
Napotkał jej wzrok i poczuł, jak gwałtownie
przyspiesza jego serce.
– To samo co wczoraj wieczorem – powiedział
łagodnie.
Zobaczył, jak się czerwieni na wspomnienie
tamtego przelotnego pocałunku.
– Będziecie musieli bardzo się starać – rzuciła.
Wytrzymał jej spojrzenie.
– Och, zapewniam cię, moja droga, że się nam
nie oprzesz.
Cholerne ogrzewanie w samochodzie musia-
ło chyba podskoczyć do trzydziestu stopni, po-
myślała Savannah, powstrzymując się, żeby się
nie powachlować, gdy słowa Trace zawisły
w powietrzu.
W przeciwieństwie do poprzedniego dnia, kie-
dy jego uwodzicielskie droczenie się z nią jedynie
ją irytowało, dzisiaj zrobiło jej się natychmiast
gorąco, była rozdygotana i marzyła o więcej...
może dlatego, że dokładnie wiedziała, jakie wra-
żenie wywarł na niej pocałunek Trace’a. Co
gorsze, tak bardzo pragnęła kolejnego pocałunku,
że naprawdę postanowiła dołożyć wszelkichsta-
rań i nie roześmiać się do końca dnia.
Uda jej się. Musi tylko trzymać się jak najdalej
od tej dwójki spiskowców.
W momencie, kiedy znaleźli się przed sklepem,
85
Wymarzone święta
Hannahwymusiła na niej zgodę na samodzielny
spacer po miasteczku.
– Tylko wróć za pół godziny – przykazała
córce, czując ulgę, że pozbywa się jednego z nich.
Spojrzała na Trace’a. – My również spotkamy się
za pół godziny.
– Jesteś pewna, że obejdziesz się bez mojej
pomocy? – zapytał, uśmiechając się do niej zna-
cząco.
– Tak. Nie wątpię, że jeśli kupię coś ciężkiego,
ktoś mi to doniesie do samochodu.
– Na wypadek, gdybyś skończyła przede mną,
masz tu zapasowe klucze. Nie będziesz miała nic
przeciwko temu, że cię opuszczę i też się trochę
porozglądam?
– A co chcesz kupić? – zapytała podejrzliwie.
Trace nie wyglądał na majsterkowicza. A z dru-
giej strony, czy większość mężczyzn nie ma
lekkiego bzika na punkcie kluczy francuskich,
śrubokrętów i narzędzi z napędem elektrycz-
nym? A może po prostu chce pooddychać panują-
cą w takichmiejscachatmosferą.
– To i owo – odparł mętnie. – Będę wiedział,
kiedy zobaczę.
– Świetnie. To duży magazyn. Jestem pewna,
że nie będziemy sobie zawadzać – powiedziała.
Rozdzielili się przy wejściu. Savannahudała się
prosto do działu z farbami. Obmyśliła już z grub-
sza kolory każdego z gościnnychpokojów – głę-
bokie, nasycone tony, zaakcentowane białym
wykończeniem. Szybko więc wybrała odpowied-
86
Sherryl Woods
nie próbki farb, poprosiła o ichwymieszanie,
a sama poszła po pędzle, wałki i pojemnik na farbę.
Właśnie zbliżała się do stoiska z materiałami do
zrywania i zdrapywania tapet, kiedy na końcu
pasażu dostrzegła – tak przynajmniej jej się
zdawało – Trace’a, który jednak szybko zniknął.
Więcej już go nie widziała, spotkali się dopiero
przy samochodzie, gdy ładowała swoje zakupy do
bagażnika.
– Dostałaś wszystko, co chciałaś? – zapytał,
stawiając własne tajemnicze paczki obok jej pa-
kunków.
– Tak. A ty? – Zdziwiła się, widząc, jak
dźwiga do samochodu coś ciężkiego. – Co to
takiego, na Boga? Wygląda, jakby ważyło tonę!
– Takie sobie narzędzie – odparł, okazując nagłe
zainteresowanie ulicą. – Nie widać na horyzoncie
Hannah? Może powinniśmy jej wyjść na spotkanie
i wskoczyć razem na lunch. Na ulicy Głównej jest
nieduża restauracja, w której czasami jadała Mae.
– The Burger Shack – powiedziała od razu
Savannah. – Wciąż działa?
– Kiedy ostatnio tu byłem, działała. Wziąłem
na wynos dla Mae burgera, frytki i koktajl czeko-
ladowy.
– Nadal pamiętam smak ichkoktajli. Robili je
jeszcze jak za dawnychdobrychczasów... z mle-
kiem i z lodami. Były tak gęste, że słomka stała
w nichna sztorc.
– Rozumiem więc, że się zgadzasz – uśmiech-
nął się Trace.
87
Wymarzone święta
– Naturalnie – powiedziało ochoczo. – Właś-
nie nadchodzi Hannah.
Odnotowała, że jej córka niesie torbę z zakupa-
mi i że świecą jej się oczy.
– Co kupiłaś? – zapytała Savannah.
– Mamo, nie mogę powiedzieć. Zapomniałaś,
że Boże Narodzenie już za pasem?
Savannahzaczęła wypytywać Hannah, skąd
wzięła pieniądze na kupno prezentu, ale po chwili
zaprzestała. Pewnie Rob wsunął małej trochę
pieniędzy przed wyjazdem z Florydy. Mógł to być
jego prezent dla Hannah, a ona wydała pieniądze
na prezent dla Savannah. Niewykluczone, że i dla
Trace’a. Jej córka miała wyjątkowo szeroki gest,
którego na pewno nie odziedziczyła po ojcu.
– I wcale nie musisz nic więcej mówić – po-
wiedział Trace, robiąc miejsce z tyłu samochodu
na zakupy Hannah. – Właśnie rozmawialiśmy
z mamą o lunchu. Jesteś zainteresowana?
– O ile pójdziemy w takie fajne miejsce z bur-
gerami przy ulicy Głównej. Zapach, jaki stamtąd
dolatywał, był fantastyczny. I widziałam dużo
wchodzących tam dzieci w moim wieku. To musi
być supermiejsce.
– Wygląda na to, że jesteśmy jednomyślni
– uśmiechnął się szeroko Trace.
– Wiecie co? Spotkałam w sklepie dziewczyn-
kę, która ma na imię Jolie. Czy to nie cudne imię?
Jest w moim wieku. Będziemy w tej samej klasie.
Powiedziała, że ichnauczycielka jest strasznie
fajna. Nazywa się pani Peterson. Podobno jest
88
Sherryl Woods
w tej szkole od zawsze, a wszyscy ją kochają, bo
jest bardzo miła.
– Naprawdę? – zapytała Savannah, ale córka nie
czekając na odpowiedź, od razu ruszyła przed siebie.
– Zgadnijcie, co jeszcze – trajkotała. – Jolie
mówi, że wieczorem będzie się śpiewać kolędy
i że wszyscy tam będą, i że my też możemy
przyjść. – Popatrzyła z nadzieją na Savannah.
– Możemy, prawda?
Savannahodruchowo spojrzała na Trace’a, dla
którego śpiewanie kolęd okazało się wczoraj istną
katorgą.
– Uważam to za wspaniały pomysł – powie-
dział najzupełniej poważnie.
– Jolie mówi, że dają śpiewniki, więc nie
musisz znać słów – szczebiotała Hannah, uśmie-
chając się szeroko do Trace’a.
– Więc tym bardziej mówię tak – odparł.
– A ty, Savannah?
Śpiewanie kolęd na dwa dni przed Bożym
Narodzeniem w zimny, śnieżny wieczór razem
z Hannahi z Trace’em? Nie wyobrażała sobie nic
bardziej romantycznego. Może, skoro postanowi-
ła się pilnować i nie dać się rozśmieszyć, lepiej
byłoby odmówić, ale oczywiście tego nie zrobi.
Nie sprawi zawodu Hannah.
89
Wymarzone święta
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Radio ryczało na pełny regulator, a Savannah
w rytm muzyki kładła farbę na ścianie pierwszego
gościnnego pokoju. Piękny, głęboki odcień zieleni
współgrał z kolorem krzewów i drzew okalające-
go dom lasu. Kiedy dojdzie białe wykończenie,
sceneria pokoju upodobni się do tej za oknem,
gdzie śnieg malowniczo oblepia gałęzie drzew. Na
małżeńskie łoże planowała położyć grubą, ciepłą
narzutę w odcieniachzieleni i czerwonego wina,
a na komodzie postawić dobrane w kolorze
świece zapachowe.
Zerkając przez okno, dostrzegła Hannahlepią-
cą swojego pierwszego bałwana i paplającą radoś-
nie... pewnie z Trace’em, który w tej chwili był
poza zasięgiem pola widzenia Savannah. Naj-
wyraźniej coś kombinował, choć zupełnie nie
mogła odgadnąć, co to może być. Gdy po lunchu
przyjechali do domu, zamknął się w gabinecie
Mae. Od tamtego czasu go nie widziała.
Wprawdzie oświadczyła, że z malowaniem
poradzi sobie sama, to jednak w głębi duszy
liczyła na jego sprzeciw. Uważała, że przynaj-
mniej już godzinę temu powinien był się poja-
wić, choćby po to, by ocenić jej pracę, a może
także spróbować ją rozśmieszyć i wygrać zakład
z Hannah. Tymczasem on, zupełnie jak jej by-
ły mąż, pogrążył się w pracy, którą z jakiegoś
powodu uznał za ważniejszą.
No i dobrze, w końcu to jej sprawa, pomyślała
z westchnieniem. Mężczyzna, którego prawie nie
zna, nie jest w stanie jej rozczarować.
Poza tym, stwierdziła, przyglądając się pokojo-
wi z pewnej odległości, całkiem nieźle to wyszło.
Po wykończeniu – miała nadzieję, że trafi na
zimową wyprzedaż bielizny stołowej i pościelo-
wej – będzie wprost idealnie.
Zadowolona z siebie, zamknęła pojemnik z far-
bą z zamiarem przejścia do następnego pokoju,
w którym chciała zedrzeć niegdyś niebieską tape-
tę. Było późne popołudnie, więc pewnie przed
wyjazdem do miasteczka na kolędowanie niewie-
le już zdziała, ale nawet mały postęp przy tak
brudnej robocie będzie lepszy niż żaden.
Właśnie była w trakcie zdzierania pierwszego
kawałka papieru, kiedy coś, co zabrzmiało jak
jakieś urządzenie z napędem elektrycznym
o ogromnej mocy, zawyło na dole, a zaraz potem
dobiegły kolejne dźwięki – wypowiedziane pod
nosem przekleństwo, następnie chichot, a wresz-
cie gromki śmiech. Savannah wyszła na schody
91
Wymarzone święta
i popatrzyła w dół w momencie, kiedy Hannah
i Trace rzucali ukradkowe spojrzenia w jej stronę.
– No to wpadliśmy – powiedział Trace.
– Jak będziesz przeklinał, to odeśle nas stąd
jak nic – upomniała go Hannah, spuszczając
wzrok.
– Co wy tam kombinujecie? – zawołała z góry
Savannah, biorąc się pod boki i patrząc na nich
surowo.
– Nic złego, mamo, możesz mi wierzyć – od-
powiedziała z powagą Hannah.
– Trace?
– To tylko drobna niespodzianka – odparł.
– Niespodzianka? Raczej szok – powiedziała
Savannah.
Hannah zachichotała.
– Mama się nie zna na niespodziankach.
– Może miałam za dużo złych – odparowała.
– No właśnie, nie usłyszałam jeszcze żadnego
zadowalającego wytłumaczenia. Czy mam zejść
na dół w tym celu?
– Nie! – zawołali równocześnie.
Ichzgrany chór wzmógł tylko jej podejrzenie.
Zaczęła schodzić, gdy Trace, biorąc po dwa stop-
nie naraz, wybiegł jej naprzeciw, kiedy była
zaledwie w połowie drogi. Kładąc ręce na jej
ramionach, popatrzył jej w oczy.
– Ufasz mi? – zapytał.
Sama chciałaby wiedzieć!
– Myślę, że tak – powiedziała na wszelki
wypadek.
92
Sherryl Woods
– No to zaufaj – powiedział, wyraźnie rozcza-
rowany jej mniej niż spontaniczną odpowiedzią.
– Chciałbym, żebyś wróciła do swojego zajęcia
i pozwoliła nam z Hannahskończyć nasze.
– Myślałam, że na dzisiaj koniec z robotą i że
można by coś przekąsić.
– Przyniosę ci coś do przekąszenia – podjął
ochoczo. – Cokolwiek zechcesz.
– Cały półlitrowy pojemnik twoichlodów?
– Oczywiście.
– No to się zgadzam. Ale coś tu się stało złego,
prawda? – powiedziała, próbując go wyminąć.
– Mamo, proszę – jęknęła Hannah. – Wszyst-
ko zepsujesz. Przysięgam, że nic złego się nie stało.
– Ale przecież nie będziecie mnie trzymać
w nieskończoność na górze!
– Jeszcze tylko parę godzin – odparł Trace
z ulgą. – Nadal masz ochotę na lody?
– Nie, to był sprawdzian.
– Tak sobie pomyślałem – uśmiechnął się
szeroko.
– No to wracam do zdzierania tapet – wes-
tchnęła Savannah.
– Może powinnaś zrobić sobie przerwę – zasu-
gerował. – Może relaksującą kąpiel w pianie, czy
coś takiego.
– Kto by miał na to czas? – burknęła Savan-
nah. – Pokój sam się nie pomaluje.
– Kiedy tak zaczynasz mówić, to znaczy, że
najwyższy czas na przerwę – powiedział, wsuwa-
jąc palec pod jej brodę i lekko ją unosząc.
93
Wymarzone święta
– I to mówi taki pracoholik jak ty? – zażar-
towała.
– To samo mawiała twoja ciotka, ilekroć twier-
dziłem, że nie mogę wyrwać się z biura i przyje-
chać do niej z wizytą. To mnie zawsze mobilizo-
wało – powiedział z odrobiną nostalgii w głosie.
– I zawsze miała rację. Po spędzeniu z nią paru dni
od razu czułem się lepiej. Zdarzało się nawet, że
prawie nie otwierałem teczki.
– I też cię namawiała na relaksującą kąpiel
w pianie? – zażartowała Savannah.
– Nie, ale może ty mnie namówisz – odbił
piłeczkę, po czym dodał ciszej – zwłaszcza, jeśli
do mnie dołączysz.
I znów poczuła wzbierające pożądanie.
– Jeśli już wezmę kąpiel w pianie, to na pewno
wystarczy mi własne towarzystwo – odparła
przyciszonym głosem.
– Wielka szkoda.
Żeby nie popełnić fatalnego błędu i nie przyznać
mu racji, odwróciła się na pięcie i poszła na górę. Po
drodze zmieniła zamiar i zamiast do pokoju,
w którym niedawno pracowała, udała się do
łazienki. Nalała do wanny płynu o lawendowym
zapachu i puściła wodę, wiedząc, że jej dźwięk
dostatecznie pobudzi wyobraźnię Trace’a. Ona też
potrafi być okrutna, pomyślała z satysfakcją,
zanurzając się po paru chwilach w gorącej wodzie.
Niestety, jego sugestia dołączenia do niej
i zmysłowe muskanie wody sprawiły, że kąpiel
okazała się mniej relaksująca, niż się spodziewała.
94
Sherryl Woods
W końcu doszła do wniosku, wychodząc z wan-
ny i owijając się w grube puszyste kąpielowe
prześcieradło, że nie byłoby chyba wcale tak źle,
gdyby zastała Trace’a czekającego na nią w jej
łóżku. Chwała Bogu, że za dwie godziny jadą do
miasteczka.
– Ćśś – Trace ostrzegł Hannah, kiedy usłyszeli
krzątającą się na górze Savannah. Ponieważ do
wyjazdu na kolędowanie pozostało niecałe pół
godziny, obliczył, że mają jeszcze tylko pięć
minut, a może mniej, zanim Savannahzacznie
schodzić na dół z drugiego piętra, gdzie znaj-
dowała się prywatna część domu. Ścisnął Hannah
za rękę. – Milczmy jak grób, dopóki nie zejdzie na
sam dół i nie zobaczy, cośmy zrobili.
Wykonali zaledwie ułamek tego, co było koniecz-
ne, aby pensjonat Holiday znów mógł przyj-
mować gości, ale przynajmniej drzwi od frontu
i zewnętrzne wykończenia odzyskały dawną jas-
krawą czerwień, lśniły mosiężne elementy, a pod-
łogi w holu i w salonie zostały wypolerowane na
połysk. A z jedliny i wstążki Hannahwymodelo-
wała stroik, który zawisł na mosiężnej kołatce.
Przy stosunkowo niewielkim nakładzie pracy
– tak przynajmniej uważał Trace – efekt był
wspaniały. Teraz zaś, oboje z Hannah, nie mogli
się doczekać pojawienia się Savannah.
– Powinnam otworzyć drzwi – szepnęła Han-
nah. – W przeciwnym razie, skąd się dowie, że je
pomalowaliśmy?
95
Wymarzone święta
– Słusznie – uśmiechnął się szeroko. – Więc
może wymknij się tylnymi drzwiami, obiegnij
dom i otwórz je, kiedy dam znak, że mama jest
już prawie na dole.
Hannahnatychmiast wystartowała.
– Nie zapomnij wziąć palta – zawołał za nią
w chwili, kiedy Savannah zbliżała się do pierw-
szego piętra.
Ponieważ nie chciał, by Hannah ominęło wiel-
kie wejście, stanął i zastąpił Savannahdrogę, kie-
dy już zeszła na półpiętro.
– O nie, drugi raz nie zawrócę – oznajmiła.
– Nikt nie mówi, żebyś zawracała.
– To dlaczego stoisz na mojej drodze?
– Ja, na twojej drodze? – powtórzył za nią
i nawet nie drgnął.
W tym momencie Trace usłyszał, że Hannah
wbiegła na ganek.
– Ślicznie wyglądasz – powiedział na tyle
głośno, żeby go było słychać na zewnątrz.
– Czyżbyś ogłaszał to całemu światu? – Sa-
vannahzmrużyła oczy.
– Właściwie, czemu nie? – powiedział, nie
zniżając głosu. – Jest co ogłaszać.
Teraz Hannahprzekręciła gałkę. Kiedy drzwi
otworzyły się z hukiem, Trace szybko odsunął się
na bok.
Zaskoczona tym wszystkim Savannahpopa-
trzyła na córkę, a zaraz potem dostrzegła świeżo
pomalowane drzwi i pojaśniały jej oczy.
– Ojej – rozrzewniła się. – Jak pięknie. – Spog-
96
Sherryl Woods
lądała to na Hannah, to na Trace’a. – To przy tym
pracowaliście?
– To tylko część, mamo – oznajmiła Hannah.
– Zejdź na sam dół i rozejrzyj się dokoła.
Kiedy Savannahzeszła z ostatniego stopnia,
popatrzyła dookoła z dość niepewną miną.
– Pod nogi – zniecierpliwiła się Hannah.
Wzrok Savannahpowędrował na świeżo wy-
pastowaną podłogę.
– No nie! – Kiedy odwróciła się do Trace’a,
miała łzy w oczach. – Ty to zrobiłeś? To stąd ten
hałas? Nie sądziłam, że to drewno może kiedykol-
wiek tak wyglądać. Podłogi są piękne.
– Pomagałam mu, mamo – promieniała Han-
nah. – Jutro zrobimy salon.
Duża łza spływała po policzku Savannah.
– Nie wiem, jak wam dziękować.
– Możesz zacząć od tego, że przestaniesz
płakać – delikatnie poprosił Trace, podchodząc
bliżej i muśnięciem palca usuwając łzę z jej po-
liczka. – Chcieliśmy ci jakoś pomóc. Hannah
zrobiła stroik na drzwi. Ma dryg do tychrzeczy.
– Trace ma rację, kochanie. To jest absolutnie
piękne. Ciotka Mae byłaby tym wszystkim za-
chwycona.
Wzrok Savannahnie odrywał się od stroiku.
– Wiem, że zrobiłeś to dla niej, ale dziękuję ci
za to – zwróciła się do Trace’a.
Rzeczywiście, zaczęło się od tego, że chciał coś
zrobić dla Mae, ale skończyło się inaczej. Zdał
sobie sprawę, że zrobił to, by wzniecić w oczach
97
Wymarzone święta
Savannahten błysk, błysk, który przezierał nawet
przez łzy.
– To najmniejsze, co mogłem zrobić – powie-
dział. – A teraz, czy chcesz podziwiać naszą pracę,
czy też udamy się do miasteczka na kolędowanie?
– Jedziemy – zawyrokowała Hannah. – Mama
zdąży się jeszcze napatrzeć po powrocie.
– No tak, to tyle, jeśli chodzi o delektowanie
się chwilą – śmiejąc się, powiedziała Savannah.
– Rozśmieszyłam ją! – triumfowała Hannah.
– Zgarnęłam wszystkie punkty, a Trace żadnego.
Lody są moje!
– No cóż – odparł Trace z przesadną rezygna-
cją w głosie. – Myślę, że będę musiał zadowolić się
jakimś zwykłym dziełem sztuki, które zawiśnie
na ścianie mojego gabinetu.
W drodze do miasteczka Savannahbyła wyci-
szona. Zdaniem Trace’a może nawet zbyt wyci-
szona. Kiedy wreszcie znaleźli miejsce do zapar-
kowania o parę przecznic od głównego skweru
i Savannahwysiadła z samochodu, odciągnął ją
na bok.
– Dobrze się czujesz?
– Oczywiście – odpowiedziała radośnie, choć
jej uśmiechbył równie fałszywy, co jej przesadnie
wesoły głos.
– Powiedz prawdę – nalegał.
Westchnęła.
– Właśnie sobie rozmyślam o wszystkich
świętachBożego Narodzenia, którychnie spędzi-
łam z Mae, i co przez to straciłam.
98
Sherryl Woods
– No cóż, nie cofniesz czasu i nie zmienisz te-
go – westchnął cicho Trace. – Możesz tylko uczyć
się na błędachi iść przed siebie.
Przyjrzała mu się uważnie.
– A czy w twoim życiu też są sprawy, które
chciałbyś zmienić, lub jakieś błędy, które chciał-
byś naprawić?
Zwlekał z odpowiedzią.
– Bardzo chciałem ulżyć mojej matce – powie-
dział z namysłem. – Ale byłem wówczas za mło-
dy. Nie miałem na to wpływu. Dokonała wyboru
i została przy marzycielu, który był bardzo dobry
w krytykowaniu wszystkiego, co ona robi, ale
sam do niczego się nie nadawał.
Na twarzy Savannahpojawił się uśmieszek.
– Mówisz to tak, jakbyś wierzył, że mogłeś
jakoś temu zapobiec.
– Bo chyba rzeczywiście wierzę – przyznał.
– Ale zanim zdobyłem pieniądze, które mogłyby
odmienić jej życie, było już za późno. Umarła na
zapalenie płuc. Przewlekła, nie leczona grypa, a mój
ojciec uważał, że matka robi zbyt wiele szumu
z powodu zwykłego kataru. Kiedy wreszcie trafiła
do szpitala, nic już nie dało się zrobić. To był także
początek końca mojego taty. Załamał się. Wreszcie
zobaczyłem, że na swój sposób matka była dla
niego wszystkim. Umarł jakieś pół roku po niej.
– Och, Trace, tak mi przykro – powiedziała
Savannah.
Z trudem odsunął od siebie poczucie winy,
które zawsze, gdy o tym myślał, powracało.
99
Wymarzone święta
– Najwyższy czas, żebym sam skorzystał z ra-
dy, jaką dałem tobie. Nie zmienię przeszłości.
Muszę o niej zapomnieć. Wszyscy musimy.
– Zdobył się na uśmiech. – Zdaje się, że orkiestra
już stroi instrumenty.
Jak na zawołanie zjawiła się Hannah.
– Hej, wy, pospieszcie się. Zaczynają się kolę-
dy. I widzę Jolie. Czy mogę się z nią przywitać?
– Oczywiście – powiedziała Savannah. – Ale
potem wróć do nas. Zrozumiałaś?
– Zrozumiałam – odparła Hannahi znów
pognała przed siebie.
Kiedy zostali sami, Trace włożył rękę Savan-
nahpod swoje ramię.
– Jest tak ładnie – powiedział, zaglądając w jej
błyszczące oczy. – Pojawiły się gwiazdy. Mróz
trochę szczypie w policzki. Czuję gdzieś zapach
ogniska. Teraz naprawdę wiem, że zbliżają się
święta Bożego Narodzenia. A do tego piękna ko-
bieta u mojego boku...
W świetle gazowychlatarni Trace dostrzegł
rumieniec na policzkachSavannah. Jeśli zwykły
komplement tak na nią działa, to znaczy, że nie
słyszała żadnego od lat. Co czyni z jej byłego
męża jeszcze większego idiotę, niż wyobrażał to
sobie Trace.
– Ciekawe, że choć wychowałam się na Flory-
dzie, gdzie czułam się naprawdę dobrze – mówi-
ła Savannah – to tylko tutejsze święta Bożego
Narodzenia wydawały mi się takie, jakie napraw-
dę powinny być. Wystarczy się rozejrzeć. Cała
100
Sherryl Woods
ulica Główna tonie w dekoracjach. Pośrodku na
skwerze bajecznie oświetlona choinka, a pod no-
gami śnieg. Jak na dziewiętnastowiecznej lito-
grafii. Czy może być coś piękniejszego?
Gdy popatrzyła mu w oczy, serce mu zamarło.
– Ty – powiedział stłumionym głosem.
– Co?
– Tylko ty jesteś piękniejsza.
Po raz drugi tego wieczoru zaczęła mrugać
oczami, żeby powstrzymać łzy.
– Hej – zaprotestował. – Nie mówię tego po
to, żebyś znowu płakała.
Uśmiechnęła się łzawo.
– To dlatego, że nikt nigdy nie powiedział mi
czegoś tak uroczego.
– To znaczy, że przebywałaś z niewłaściwymi
ludźmi – powiedział ze współczuciem.
Nagle wspięła się na palce i zanim zorientował
się, co zamierza, pocałowała go w policzek.
– Dziękuję. Naprawdę bardzo się cieszę, że
spędzasz z nami święta.
Trace mógł na tym poprzestać. To był czuły
gest, a nie zaproszenie, ale noc była zimna, a ten
pocałunek miał być gorący. Przytrzymał jej brodę
i spojrzał jej w oczy, po czym powoli opuścił
głowę, aż dotknął jej usta swoimi. Miały smak
mięty i były jak z atłasu. A potem poniosła go
wyobraźnia i ledwo nad sobą panował. Rozsunął
zamek jej kurtki, wsunął pod kurtkę dłonie, objął
ją mocno i przyciągnął do siebie. Wtopiła się
w niego. Pasowali do siebie idealnie.
101
Wymarzone święta
Mógłby tak trwać w nieskończoność, poznając
kształt, dotyk i smak jej warg, ale wreszcie
rozsądek przeważył. To było nieduże miasteczko.
Savannahbyła tutaj nowa. Nie powinna narażać
się na plotki. Cokolwiek między nimi ma być
– a istniała przecież nadzieja, że coś będzie – nie
chciał, żeby którekolwiek z nich tego żałowało.
Puścił ją i nie odrywając od niej wzroku,
zasunął zamek jej kurtki, a następnie poprawił jej
szalik.
– Trace, co...? – Z trudem przełknęła ślinę.
– Co to było?
– Dobre nowego początki – zasugerował.
Wciągnął dużo powietrza w płuca i dodał:
– A skoro przy tym jesteśmy, mam pomysł,
którym chciałbym się z tobą podzielić.
– Jeśli jest podobny do tego ostatniego, od-
powiedź brzmi ,,tak’’ – odparła z nutką roz-
bawienia w głosie.
– Nie zgadzaj się, póki nie usłyszysz. Co po-
wiesz na otwarcie domu dla wszystkichprzed
jutrzejszą pasterką? Posprzątamy i przygotujemy
na blachę pokoje na dole, a ludzie będą przekazy-
wać dalej wiadomość o tym miejscu.
Osłupiała z wrażenia.
– Zwariowałeś? Nie dam rady! A nawet gdy-
byśmy idealnie wysprzątali cały dół, co z jedze-
niem? Potrzebowalibyśmy wina i ajerkoniaku.
Trzeba by umyć wszystkie dobre naczynia, ude-
korować stół. Mogłabym podać milion powodów,
dla którychto nie zda egzaminu.
102
Sherryl Woods
Przeczekał jej tyradę, po czym zapytał:
– To wszystko? Żadnychinnychprzeszkód?
– Uważam, że jest ichaż za wiele.
– Okej, teraz ty mnie wysłuchaj. Po pierwsze,
można wynająć firmę kateringową. Już rozma-
wiałem wstępnie z szefem. Może zapewnić jedze-
nie i picie, udekorować stoły, dostarczyć obrusy
i serwetki, kryształy i porcelanę. Ty musisz tylko
wyrazić zgodę i nie wchodzić mu w drogę.
– Wyciągnął komórkę z kieszeni. – No więc?
Jej zdumienie nie miało granic.
– Już to wszystko załatwiłeś?
– Zaledwie uruchomiłem i upewniłem się tyl-
ko, czy firma, z której usług korzystam podczas
dużychmarketingowychimprez, byłaby osiągal-
na w tak krótkim czasie, ale jeszcze nie wydałem
żadnego polecenia. Decyzja należy do ciebie.
Pomyślałem, że dla ciebie i dla Hannahbyłaby to
idealna okazja do zawarcia znajomości z sąsiada-
mi, a także pokazania im, że pensjonat znów
działa.
Savannahbyła w rozterce.
– Pomysł jest cudowny, ale nie mogę się
zgodzić.
– Dlaczego?
– Dlaczego... – załamał jej się głos. Popatrzyła
na niego buńczucznie. – Nie wiem dokładnie,
dlaczego. Po prostu to mnie przerasta. Poza tym,
w jaki sposób powiadomimy ludzi?
Wyczuł, że mięknie i postanowił naciskać,
sięgając po kolejne atuty.
103
Wymarzone święta
– Sądzę, że w tej sprawie możemy się zdać na
Hannahi jej koleżankę. Powiedz słowo, a one
rozniosą wiadomość dalej. Będzie szybciej niż
pocztą elektroniczną.
– A jeśli nikt nie przyjdzie? – zaniepokoiła się
Savannah. – W końcu to przecież Wigilia. Ludzie
mają swoje plany. Nie warto ponosić tak wielkich
kosztów nadaremnie.
– O to się nie martwię. Liczę na ludzką cieka-
wość. Niektórzy pewnie z niepokojem czekają na
wiadomość, czy i kiedy zamierzasz otworzyć
pensjonat. Przecież to historyczny obiekt, wpisa-
ny w krajobraz tego miasta. Sądzę, że z przyjem-
nością zahaczą o niego w drodze do kościoła.
– Odczekał chwilę, pozwalając jej rozważyć
wszystkie za i przeciw.
– Jesteś pewny, że podołasz temu wszyst-
kiemu? – powiedziała po chwili. – Czy to nie
będzie największa pomyłka, jaką każde z nas
kiedykolwiek popełniło?
– Kochanie, jeśli chodzi o biznes, naprawdę
staram się nie popełniać błędów.
– No dobrze – powiedziała zdecydowanym
głosem. – Więc zatelefonuj. Potem odszukamy
Hannahi Jolie, i powierzymy im odpowiedzialne
zadanie posłańców.
Trace zadzwonił do firmy kateringowej i po-
twierdził zlecenie, także dziewczynek nie trzeba
było długo szukać. Stały w pierwszym rzędzie
i śpiewały na całe gardło. Trace odciągnął na bok
Hannahi przedstawił jej swój plan.
104
Sherryl Woods
– Fantastycznie! – zawołała. – Jolie na pewno
mi pomoże.
Wyciągnęła koleżankę i przedstawiła ją Tra-
ce’owi i Savannah, po czym powiedziała jej, o co
chodzi.
– Jasne – od razu zgodziła się Jolie. – Poproszę
rodziców, żeby i oni przekazali dalej wiadomość.
Znają prawie wszystkich.
Odchodząc, Jolie jeszcze się odwróciła.
– Miałam panią zapytać, czy Hannahmogłaby
zostać u mnie dzisiaj na noc. Będzie jeszcze parę
innychkoleżanek, a mama nie ma nic przeciwko
temu. Jest tutaj obok, gdyby chciała ją pani poznać.
Trace dostrzegł wahanie na twarzy Savannah,
dostrzegł również pełen oczekiwania wyraz twa-
rzy Hannah.
Pięć minut później Savannahwyraziła zgodę
na zaproszenie Jolie. Donna Jones uspokoiła Sa-
vannahco do piżamowego przyjęcia i z radością
powitała wiadomość o dniu otwartym w pen-
sjonacie Holiday.
– Już się nie mogę doczekać – powiedziała.
– Także wszystkie moje znajome umierają z cieka-
wości i chęci poznania pani. Mae Holiday była
lubiana i szanowana, i z pewnością każdy będzie
chciał osobiście panią o tym zapewnić. Przewiduję,
że zejdzie się tłum ludzi. Otwarty dom w Wigilię
Bożego Narodzenia! Chyba nie mogła pani zrobić
nic lepszego i milszego dla naszej wspólnoty.
Savannahz ulgą przyjęła ten tak szczery
entuzjazm.
105
Wymarzone święta
– A zatem do zobaczenia. O której jutro rano
mam przyjechać po Hannah?
– Och, proszę sobie tym nie zawracać głowy
– powiedziała Donna. – I tak będzie pani miała
masę roboty. Sama ją przywiozę. Może w połu-
dnie? A może wcześniej, gdyby jej pomoc była
pani potrzebna?
– Południe jest idealną porą – powiedziała
Savannahw momencie, w którym orkiestra za-
częła grać ,,Cichą noc’’. Delikatnie wsunęła rękę
w dłoń Trace’a i zaczęła śpiewać.
A on już nie miał cienia wątpliwości, że bez
względu na to, co jeszcze się stanie, już teraz
winien jest Mae bezgraniczną wdzięczność.
106
Sherryl Woods
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kiedy jaskrawoczerwone drzwi zamknęły się
za nimi, do Savannahnagle dotarło, że są z Tra-
ce’em sami w domu. Napotkała jego wzrok i serce
zaczęło jej bić niespokojnie.
Tak jak wcześniej, dotknął zamka jej kurtki
i rozsuwał go powoli, wciąż się w nią wpatrując,
przejeżdżając kciukami po jej swetrze, ledwo ją
dotykając, jednak na tyle prowokująco, że na-
brzmiały jej piersi, a ichczubki stały się nagle
wrażliwe.
– Powiedz, żebym przestał, jeśli naprawdę
tego chcesz.
– Ja... – głos jej drżał. Przełknęła ślinę, ale nie
spuściła wzroku. – Nie chcę, żebyś przestał.
– Dzięki Bogu – powiedział stłumionym gło-
sem i przywarł do jej warg.
Nie spodziewała się takiej burzy doznań,
jakichdoświadczyła w jego objęciach
. Już
wcześniej ją całował i za każdym razem było
fantastyczniej, ale teraz było jakby inaczej. Może
dlatego, że inny był cel tego pocałunku.
Już dawno nie pragnął jej żaden mężczyzna,
już dawno zamknęła się na ślepy biologiczny
instynkt pożądania. Od chwili rozwodu postano-
wiła, że nie ulegnie żadnemu mężczyźnie, przy
którym mogłaby stracić kontrolę nad własnym
ciałem i życiem. Wystarczyło parę dni, by Trace
skruszył to postanowienie. Ale czyż nie pragnęła
go od chwili, kiedy po raz pierwszy wszedł do jej
kuchni?
O ile jednak wówczas jej reakcja miała czysto
fizyczny charakter, o tyle teraz chodziło o coś
znacznie więcej. Znała ten typ ludzi, przekonała
się na własnej skórze, że pracoholizm, którym
gardziła, może też być przykrywką słabości, które
zrodziły się przed laty. Wiedziała, że Trace jest
wspaniałomyślnym i szlachetnym człowiekiem.
Co więcej, zdobył bezgraniczne zaufanie ciotki
Mae. Już sam ten fakt powinien wystarczyć
i przekonać Savannah, że Trace’a można szano-
wać i podziwiać... może nawet kochać.
Z jednej strony chciała przeanalizować uczu-
cia, jakie w niej wzbudzał, z drugiej jednak jej
umysł sprzeciwiał się tak rozumowemu podej-
ściu, sugerując otwarcie się i popłynięcie na fali.
I to ostatnie zwyciężyło.
W tym czasie język Trace’a rozkosznie łaskotał
i smakował jej wargi, i to także sprawiło, że
przestała myśleć. Pozostało czyste doznanie
– mroczne, przyprawiające o zawrót głowy pożą-
108
Sherryl Woods
danie i dzikie bicie serca, dotyk skóry i męski
zapach, i sposób, w jaki jego oczy zdawały się ją
pożerać, badając efekt każdej przedłużającej się,
prowokującej pieszczoty.
Takiej więzi, jak z tym prawie nieznajomym,
nie poczuła przez lata pożycia ze swoim byłym
mężem. Trace zdawał się czytać w jej myślach,
zdawał się wiedzieć dokładnie, która część jej
ciała spragniona jest jego dotyku. Czuła, że znala-
zła się we właściwym miejscu, z właściwą osobą.
I chyba o to chodziło Mae. Los czy ciotka Mae
– nieważne co lub kto – doprowadziły ichdo tej
chwili.
Oddychała ciężko i z trudem trzymała się na
nogach, kiedy Trace w końcu przerwał, by zaczerp-
nąć powietrza.
– Pójdź ze mną na górę – powiedziała, po
czym zawahała się, tracąc nagle pewność.
– Chcesz tego, prawda?
– Kochanie, nigdy nie pragnąłem kobiety tak,
jak pragnę ciebie w tej chwili – odparł z powagą.
– Ale czy jesteś pewna? Nie chciałbym, żebyś
czegokolwiek żałowała.
– Popełniałam błędy i nieraz ichżałowałam,
ale to nie będzie jeden z nich – odrzekła z pełnym
przekonaniem.
Wyciągnęła rękę do Trace’a i razem weszli na
drugie piętro. Poprowadziła go do swojego pokoju
z panoramicznym widokiem na ośnieżone, ską-
pane w świetle księżyca góry.
Podeszła do okna i zapatrzyła się.
109
Wymarzone święta
– Ilekroć na to patrzę, ogarnia mnie błogi
spokój. Czy istnieje coś równie pięknego?
Podszedł z tyłu i objął ją w pasie.
– Ty jesteś piękniejsza – powiedział miękko,
muskając oddechem jej policzek.
Przesunął ręce i ujął jej piersi. Jakby jeszcze
tego było mało, widok jego odbijającychsię
w szybie rąk, tak intymnie ją dotykających,
podwoił przeszywające ją uczucie rozkoszy.
Drżała, kiedy powędrował dłońmi pod jej
sweter i zaczął pieścić jej skórę. Kiedy tak cudow-
nie pobudzał jej ciało do życia, zamknęła oczy
i oparła się na nim. Jej piersi były ciężkie i sprag-
nione dalszej pieszczoty. Rozsunął zamek jej
dżinsów i powtórzył tę słodką torturę. Każdy
kolejny niespieszny dotyk, za każdym razem
bardziej intymny, wstrząsał jej ciałem i podniecał
do granic wytrzymałości.
Czuła z tyłu na sobie jego wezbraną męskość,
czuła emanujące z niego pożądanie. Kiedy się
odważyła i znowu spojrzała w szybę, zobaczyła
jego napięte ramiona i zamglone przez pożądanie
spojrzenie na wpół przymkniętychoczu. Nie
wiedziała dotąd, że mężczyzna może dawać tak
wiele, nie żądając niczego w zamian.
Ten całkowity brak egoizmu jeszcze bardziej ją
poruszył. Odwróciła się w jego ramionach, po
czym wysunęła się z jego objęć. Nie odrywając od
niego oczu, ściągnęła sweter przez głowę, następ-
nie pozwoliła, by rozpięty stanik upadł na pod-
łogę. Dokładnie rozpoznała moment, w którym
110
Sherryl Woods
Trace zobaczył w szybie ichodbicie, które w połą-
czeniu z widokiem, jaki miał przed sobą, wzmog-
ło jego pożądanie.
Zwinnym ruchem bioder pozbyła się dżinsów
i bielizny, a następnie dobrała się do jego swetra.
W chłodnym pokoju jego tors wydawał się gorący
jak piec.
– Jedno z nas ma na sobie jeszcze sporo ubrań
– powiedział chrypiącym głosem, próbując od-
sunąć jej ręce od siebie, aby zwolnić ją z trudu
zdejmowania z niego swetra.
– Ochnie, zostaw. Zrobię to po swojemu
– zaprotestowała.
Uśmiechnął się.
– Bardzo proszę – powiedział. – Tylko się
pospiesz, dobrze?
– Pewnychrzeczy nie należy przyspieszać.
– A pewnychnie można zatrzymać – wszedł
jej w słowo, przyciągając ją do siebie, pochylając
głowę i zataczając językiem kółeczka na każdym
nabrzmiałym sutku w taki sposób, że aż znieru-
chomiała z wrażenia.
Gest ten praktycznie zniweczył jej zamiar
poddania go rozkosznej torturze. Zamiast więc
przeciągać oczekiwanie, przyspieszyła. Już po
paru chwilach oboje byli nadzy i kierowali się
w stronę łóżka, podnieceni do takiego stopnia,
jakiego Savannahnigdy wcześniej nie doświad-
czyła.
Gdy w nią wszedł, krzyknęła w uniesieniu.
Odczekał jakiś czas i dopiero po chwili zaczął się
111
Wymarzone święta
w niej poruszać, wchodzić głębiej, podniecając ją
ponownie, zamieniając palącą potrzebę w naglącą
konieczność, kiedy już każdy mięsień ichciał był
napięty z oczekiwania, aż wreszcie jedno pewne,
głębokie pchnięcie poniosło ich oboje na nieboty-
czne szczyty.
Na koniec, nadal wtulona w jego ramiona,
zapadła w pierwszy od miesięcy spokojny sen.
Spoglądał na nią, a jego organizm stopniowo
wracał do normy. Taka słodka, niewinna twarz
i taki temperament, dumał. Od początku był nią
zafascynowany, ale teraz patrzył na nią jak na
objawienie. Miała w sobie szelmowską, wyuz-
daną żyłkę, która niejednego mężczyznę mogłaby
skusić i zaprowadzić do piekła. Kto by pomyślał?
Siła i odporność, które dostrzegał w niej od
początku, nabrały teraz nowego znaczenia. Wy-
czerpała go do cna, a mimo to nie wyobrażał
sobie, że mógłby przestać na nią patrzeć – dotykać
jej – i zasnąć, choć tak bardzo potrzebował snu.
Jej twarz o porcelanowej cerze nadal była
zaróżowiona, a włosy w nieładzie. Jej klatka
piersiowa unosiła się i opadała przy każdym
oddechu, przyciągając uwagę do jej doskonałych
piersi, którychsam widok zapierał dech. Znowu
jej pragnął. Podejrzewał nawet, że po tej nocy
zawsze będzie jej pragnął.
Zawsze? Słowo to, którego unikał jak zarazy,
teraz go nie opuszczało. Słowo zawsze oznacza
zobowiązanie. Oznacza kompromis, złączenie
112
Sherryl Woods
własnego życia z kimś drugim, przedkładanie
czyichś potrzeb nad swoje. Czy stać go na to?
Czy i pod tym względem jest synem swojego
ojca? Jego ojciec na pewno nigdy się nie za-
stanawiał, czym dla reszty rodziny są jego nie-
odpowiedzialne wybory. Trace zawsze pilnował,
żeby wybory, którychdokonywał w życiu, nie
krzywdziły nikogo.
Patrząc na Savannah, zastanawiał się, czy
umiałby dać jej wszystko, czego potrzebuje?
Wszystko, na co zasłużyła?
A Hannah? Co z Hannah? Bycie ojczymem nie
jest łatwe. Och, teraz są w całkiem dobrej komi-
tywie, ale co będzie, gdy zmienią się reguły? I gdy
będzie tutaj przebywał stale? Czy Hannahnie
zaczęłaby się buntować, gdyby próbował zająć
miejsce jej ojca... w jej życiu czy w życiu jej
matki?
A poza tym, co to za wybieganie myślami
naprzód! Przecież Savannahmoże wcale go nie
chcieć. Do licha, a czy on sam tego chce?
W tym momencie Savannahwestchnęła głę-
boko i przytuliła się mocniej do niego. Poczuł
narastającą żądzę. Żądzę i pragnienie. Prag-
nienie wykraczające poza seks. Pragnienie tego,
co uosabia Savannah – stałość, miłość, rodzinę
– czyli to wszystko, od czego zawsze się odżeg-
nywał.
Teraz on westchnął i objął ją mocniej. Pomyś-
lał, że może ranek będzie lepszym doradcą. Wcią-
gnął w nozdrza jej zapach – kwiatowy z odrobiną
113
Wymarzone święta
piżma – po czym pocałował ją w ramię i po paru
minutachzasnął.
Leżała idealnie nieruchomo, z oczami zamknię-
tymi przed oślepiającym słońcem i wszystkim,
cokolwiek mogłaby wyczytać z twarzy Trace’a.
Już tyle czasu minęło, kiedy miała do czynienia
z problemem pod tytułem ,,a nazajutrz rano’’, że
zupełnie nie wiedziała, czego się spodziewać.
,,Niezręczność sytuacji’’ figurowała jednak na
pierwszym miejscu wśród różnychmożliwych
scenariuszy.
– Nie udawaj, że śpisz – droczył się Trace,
a jego niski, chrapliwy i ciepły głos wraz z jego
wargami musnął jej policzek.
– Wcale nie udaję – zaprzeczyła, czując, jak
w uśmiechu drgają kąciki jej ust.
– No, obudź się, Śpiąca Królewno. Czeka nas
dzisiaj milion rzeczy do zrobienia.
– A żadnej z nichnie da się zrobić w łóżku?
– zapytała z żalem w głosie.
– Obawiam się, że nie.
Ku jej uldze powiedział to rozczarowanym
głosem, odpowiadającym jej nastrojowi.
– A kiedy wróci Hannah, sądzę, że takie noce
jak ta również nie będą wchodziły w grę.
– Decyzja należy do ciebie, ale sądzę, że tak
będzie rozważniej.
Otworzyła oczy i napotkała jego wzrok.
– A więc to była sprawa jednej nocy... – Dała
wyraz swoim obawom i niepewności.
114
Sherryl Woods
– Nie, gdyby to miało ode mnie zależeć – po-
wiedział z naciskiem. – Uważam, że jest coś, co
powinniśmy dokładnie omówić, nie sądzisz?
Wolałaby, żeby potwierdził te słowa czynami,
ale chyba rzeczywiście miał rację. Rozmowa była
ze wszechmiar konieczna i to w takim miejscu
i czasie, gdzie pokusa nie byłaby w zasięgu ręki.
– Ale chyba mam jeszcze trochę czasu, żeby
coś zrobić – powiedział stłumionym głosem po
rzuceniu okiem na zegar.
W ślad za jednym pocałunkiem poszły inne,
tak podniecające! Gorączkowa potrzeba, by jesz-
cze raz poczuć ten smak rozkoszy zbliżyła ich
nawet bardziej niż wszystko, co dzielili tej nocy.
– A teraz naprawdę musimy wstawać – po-
wiedział z żalem. – Firma kateringowa będzie tu
za godzinę, a ja muszę jeszcze doprowadzić do
porządku podłogę w jadalni i trochę odsapnąć,
zanim ichwpuszczę.
– Przygotuję śniadanie – oznajmiła. – I wy-
sprzątam kuchnię.
– A może machniemy ręką na śniadanie i czy-
szczenie podłóg, i weźmiemy wspólny relaksują-
cy prysznic – kusił.
Uśmiechnęła się promiennie.
– Uważam, że śniadanie to wielka przesada.
– Obyś się tylko tym nie zaraziła, gdy pojawią
się płatni goście – poradził Trace, biorąc ją na ręce
i niosąc pod prysznic.
Byli jeszcze wilgotni i w szlafrokach, kiedy za-
dzwonił dzwonek u drzwi.
115
Wymarzone święta
– W samą porę – mrugnął okiem. – Ja to
załatwię. A ty pewnie zechcesz przypudrować
rumieńce, zanim poznasz Henriego. Jest Fran-
cuzem i zna się na niuansachsercowychspraw.
Jeden rzut oka na ciebie, a będzie ci służył tak
nieoczekiwaną radą, o jakiej ci się nigdy nie
śniło.
– Nie daj Boże – powiedziała z powagą. – Zej-
dę na dół za chwilę... albo za godzinę. Zależy, ile
mi to zajmie.
Kiedy Trace odszedł, usiadła przy toaletce
i z uwagą przeglądała się w lustrze. Miał rację. Jej
rumieńce rzucały się w oczy. Mimo to nie mogła
powstrzymać szerokiego uśmiechu, który roz-
promienił jej twarz.
– Weź się w garść – przykazała sobie. – Dzisiej-
szy wieczór jest zbyt ważny, żeby tak trwonić
czas.
Ale niezależnie od tego, jak ważny był ten
wieczór, miała dziwne przeczucie, że będzie on
niczym w porównaniu z poprzednim wieczorem
i nocą, zwłaszcza teraz, gdy Trace odmówił
ponownego dzielenia z nią łóżka.
Mniej więcej o wpół do ósmej wieczorem
Savannahwiedziała, że otwarcie domu dla wszyst-
kichbyło wspaniałym pomysłem i odniosło fan-
tastyczny sukces. Wszędzie roiło się od gości,
którzy wznosili świąteczne toasty i komentowali
wyborne jedzenie, a Henri pławił się w kom-
plementach. Raz po raz zatrzymywali się przy
116
Sherryl Woods
niej i Hannah, dziękując i wyrażając zadowolenie
z ponownego otwarcia pensjonatu Holiday.
– Moi rodzice spędzili tu noc poślubną – zwie-
rzyła się Donna Jones, podchodząc do Savannah
w jadalni. – Moja matka twierdzi, że zostałam
tutaj poczęta, ponieważ urodziłam się dziewięć
miesięcy później.
– Założę się, że wiem który to pokój – Savan-
nahuśmiechnęła się szeroko. – Ciotka Mae nazy-
wała go apartamentem nowożeńców, ponieważ
jest to największy pokój w tym domu. Masz
ochotę tam zajrzeć? Jeszcze jest niewykończony,
ale wczoraj go pomalowałam.
– Och, z radością – powiedziała Donna, podą-
żając za Savannahna górę.
Stając w drzwiachpomalowanego na zielono
pokoju z białym staroświeckim metalowym ło-
żem, Donna odwróciła się do Savannahz błys-
kiem w oczach.
– Tu już jest pięknie. – Podeszła do okna, które
wychodziło na góry. – A jaki wspaniały widok!
Zastanawiam się, czy nie namówić męża i nie
wymykać się tutaj czasami na weekend.
– Może promocyjna weekendowa oferta dla
miejscowychnie byłaby złym pomysłem – po
krótkim zastanowieniu odpowiedziała Savannah.
– Ludzie tak się przyzwyczajają do miejsca,
w którym mieszkają, że nie dostrzegają w nim
niczego atrakcyjnego.
– I bez sensu wydają pieniądze, zamiast spę-
dzić czas parę kilometrów od domu – podchwyciła
117
Wymarzone święta
Donna. – Ale specjalna promocja mogłaby to
zmienić. Założę się, że dobijaliby się o rezerwację.
Poza tym byłaby to świetna reklama. Ludzie
przysyłaliby tutaj swoichwłasnychgości, co
byłoby nie do pogardzenia w okresie zastoju po
sezonie narciarskim.
– I tak zrobię – powiedziała Savannah, zachwy-
cona pomysłem. – A za poddanie mi tej myśli,
potraktujcie wasz pobyt jako prezent ode mnie.
– Wykluczone – zaprotestowała Donna. – Tak
się nie rozkręca biznesu.
– Jak najbardziej. Opowiesz znajomym, jak tu
jest wspaniale, a kiedy ogłoszę promocję, sprze-
dam wszystkie miejsca w jednej chwili.
Kiedy schodziły na dół, Donna spojrzała na
Savannahz niekłamaną ciekawością.
– Powiedz, co to za historia z tobą i Trace’em
Franklinem? Przepraszam, jeśli wsadzam nos
w nie swoje sprawy, ale wszyscy w miasteczku
pamiętają jego przyjazdy do Mae. Przystojny
kawaler, który ma własne przedsiębiorstwo, nie
może nie wzbudzać ciekawości. Od dawna go
znasz?
Savannahpoczuła, że się czerwieni.
– Od paru dni – przyznała się.
– Ojej, ale jesteś szybka! – zażartowała Don-
na. – Znam wiele kobiet, które bezskutecznie
próbowały zawrzeć z nim znajomość. Tymcza-
sem wczoraj wieczorem nie odrywał od ciebie
oczu, a dzisiaj, o ile to w ogóle możliwe, wpatruje
się w ciebie jeszcze intensywniej.
118
Sherryl Woods
– Jesteśmy...
– Jeśli powiesz, że przyjaciółmi, to stracę do
ciebie szacunek – droczyła się Donna. – Kobieta,
która wypuści z rąk takiego mężczyznę, musi
mieć źle w głowie.
– Czy przypadkiem nie rozmawiacie o mnie?
– zapytał Trace, przystając obok Savannahi obej-
mując ją w talii.
Savannahpoczuła, że jeszcze bardziej się ru-
mieni.
– Rozmawiamy o... – jak szalona szukała
w głowie odpowiednio atrakcyjnego, seksownego
kawalera – ... Kevinie Costnerze.
– Achtak. Czyżby pojawił się w miasteczku?
– zażartował Trace.
– Nie, ale lubimy sobie pomarzyć – odparła,
podczas gdy Donna krztusiła się ze śmiechu.
– Kłamczucha – szepnął Savannahdo ucha.
– Pójdę chyba pogadać z mężem o twojej
propozycji – powiedziała Donna. Uśmiechnęła się
do Trace’a. – Wesołychświąt.
– Nawzajem – odpowiedział.
Po odejściu Donny, Savannahpopatrzyła na
Trace’a.
– Zdaje się, że przyjęcie dobrze wypadło.
Dziękuję, żeś mnie namówił.
– Drobiazg – powiedział, jakby trochę zdzi-
wiony. – Mae poznała mnie wcześniej z wieloma
ludźmi, ale dopiero teraz nadarzyła się okazja,
żeby porozmawiać z niektórymi. To są dobrzy
ludzie i szczerze się cieszą, że wznawiasz
119
Wymarzone święta
działalność pensjonatu. To miejsce jest nie tylko
symbolem sprawnego gospodarowania, jego his-
toria i uroda gwarantują coś, czym nie dysponują
hotele należące do sieci turystycznej. Nie miałem
pojęcia, że w swoichnajlepszychlatachpensjonat
Holiday zatrudniał tak wiele osób w pełnym
wymiarze godzin i że przyjeżdżano tutaj z mias-
teczka na kolacje. Czy to też zamierzasz reak-
tywować?
– Niewykluczone – odparła Savannah. – Mu-
szę działać ostrożnie i powoli, licząc się z moż-
liwościami finansowymi. Kiedy już wszystkie
pokoje będą gotowe na przyjęcie gości, pomyślę,
czy mogę zaoferować coś więcej niż śniadanie.
Z jajecznicą i grzankami w cieście poradzę sobie
bez trudu, ale nie jestem pewna, czy dam sobie
radę z wyszukanymi kolacjami.
– Twoje spaghetti było naprawdę dobre – po-
wiedział.
Skrzywiła się.
– Wątpię, żeby to się nadawało. Przypomnij
mi, żebym ci pokazała niektóre stare menu.
Jakieś dziesięć lat temu, kiedy Mae nie była już
tak silna jak dawniej, przestała podawać kola-
cje, ale na szczęście zostały wszystkie przepisy.
Chyba liczyła na to, że będę kontynuowała
tradycję.
Reszta wieczoru minęła niepostrzeżenie. Przed
wyjściem goście dziękowali Savannahza zapro-
szenie, życzyli im wszystkiego najlepszego i udali
się na pasterkę. Po wyjściu ostatniego gościa, do
120
Sherryl Woods
stojącychna ganku Savannahi Trace’a dołączyła
Hannah.
– Nie moglibyśmy pojechać do kościoła? – za-
pytała.
Trace zerknął na Savannah.
– Co ty na to? Nie jesteś zbyt zmęczona?
– Jestem zmęczona, ale i ożywiona. Poza tym
udział w pasterce zawsze należał do tradycji. Idę
po płaszcz.
Trace wjechał do miasteczka. Roiło się w nim od
ludzi, w dużej mierze tychsamych, którzy niedaw-
no opuścili pensjonat Holiday, a teraz całymi
rodzinami zdążali do kościoła. Wokół biły dzwony.
Kiedy weszli do tej samej niedużej białej kap-
licy, do której wiele lat temu Savannahchodziła
ze swoją rodziną, zapachpłonącychświec, rzędy
czerwonychgwiazd betlejemskichprzy ołtarzu,
dźwięk organowej muzyki przeniosły ją w inne
czasy i przepełniły tęsknotą. Rzuciła okiem na
Hannah i dostrzegła zachwyt w jej oczach. A kie-
dy chór zaczął śpiewać ,,Cichą noc’’ i znajome
nuty wypełniły maleńki, zatłoczony kościół, Tra-
ce wziął ją za rękę.
Powaga i piękno chwili sprawiły, że łzy na-
płynęły jej do oczu. Trace popatrzył na nią z taką
troską, że zmusiła się i lekko uśmiechnęła do
niego.
– Wesołychświąt – powiedziała szeptem.
– Wesołychświąt, mój ty aniele.
Słysząc to, Hannahuśmiechnęła się do nich
promiennie.
121
Wymarzone święta
– Wesołychświąt, mamo. Wesołychświąt,
Trace. Co tam prezenty, skoro to są najlepsze
święta ze wszystkich.
Patrząc Trace’owi w oczy, Savannahnie mogła
odmówić córce racji. To były zdecydowanie naj-
lepsze święta ze wszystkich!
122
Sherryl Woods
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Savannahsłyszała dzwonki. Przekonana, że to
sen, przewróciła się na drugi bok i podciągnęła
kołdrę.
– Mamo, mamo! Musisz to zobaczyć! Prędko!
– wołała Hannah, potrząsając Savannah. – Po-
spiesz się. Lecę obudzić Trace’a.
– Zaczekaj! – krzyknęła Savannah, ale Han-
nahzbiegała już po schodachi wołała Trace’a.
Savannahusłyszała jego zaspany głos, który,
o dziwo, był znacznie mniej poirytowany niż
jej własny. W rzeczywistości brzmiał nawet
wesoło.
Pomimo całego zamieszania na dole Savannah
nadal słyszała dzwonki, tym razem głośniej i wy-
raźniej. Nałożyła szlafrok, podeszła do okna i na
widok tego, co zobaczyła na dole, stanęła jak
wryta.
Ogromne, zaprzężone w konie sanie sunęły po
śniegu w stronę domu, a dzwoneczki na uprzę-
ży pobrzękiwały wesoło. Tył sań wyładowany
był po brzegi workami i ładnie zapakowanymi
paczkami. A powoził... Nie wierzyła własnym
oczom. Przyjrzała się uważniej. Nie, nie pomy-
liła się. Powoził Święty Mikołaj we własnej
osobie.
Odwróciła się na pięcie i rzuciła do scho-
dów, przystając tylko na chwilę, by przeczesać
szczotką włosy, ochlapać twarz i przepłukać
zęby. Na podeście pierwszego piętra wpadła na
Trace’a. Hannahbyła już na dole, a przez
otwarte frontowe drzwi wpadało lodowate po-
wietrze.
– Maczałeś w tym palce? – podejrzliwie popa-
trzyła na Trace’a.
– Ja? Nie mam pojęcia, o co ci chodzi.
– A Święty Mikołaj? A sanie pełne prezen-
tów? I pewnie na wszystkichzabawkachwid-
nieje twoje nazwisko.
– Chyba sama w to nie wierzysz – powiedział,
kradnąc jej pocałunek. – Przestań marudzić
i schodź na dół. Święty Mikołaj jest zapracowa-
nym facetem. Nie sądzę, żeby mógł tutaj długo
zabawić.
– Trace, to na pewno twoja sprawka!
Kiedy znaleźli się na ganku, Święty Mikołaj
wspinał się mozolnie na pierwsze stopnie, dźwi-
gając dwa ogromne wory. Savannahpodbiegła
i zatrzymała go.
– Czy na pewno nie zaszła pomyłka w adre-
sie? Czy to wszystko dla nas?
124
Sherryl Woods
– Pensjonat Holiday? – zapytał, omijając ją
bokiem. – To ty jesteś SavannahHoliday? A ta
młoda dama przy saniachto Hannah?
– Tak.
– A więc nie ma mowy o pomyłce. Nawet po
tak długiej pracowitej nocy staram się nie popeł-
niać pomyłek. Przepraszam, że tradycyjnym spo-
sobem nie przecisnąłem się przez komin, ale
gdybym wrócił do domu cały w popiele, pani
małżonka dobrałaby mi się do skóry.
Savannah omal nie zachichotała.
– Nie wiedziałam, że małżonka Świętego Mi-
kołaja bywa taka surowa.
Jowialny starszy człowiek o czerstwej twarzy
i siwej brodzie, który podejrzanie przypominał
Nate’a Danielsa, przewrócił oczami.
– Och, jeszcze jak. A teraz powiedzcie, gdzie
kładziecie prezenty?
– No... chyba pod choinkę.
– To znaczy gdzie?
– W salonie z prawej strony.
Mikołaj wniósł paczki do środka, wymówił się
od zaproszenia na gorącą czekoladę, a następnie
odjechał, machając ręką i wesoło pohukując. Han-
nahnie odrywała od niego wielkichz wrażenia
oczu.
– Mamo, czy myślisz, że to był prawdziwy
Święty Mikołaj? – zapytała.
Zanim Savannahzdążyła odpowiedzieć, wtrą-
cił się Trace.
– Wygląda dokładnie jak Święty Mikołaj – po-
125
Wymarzone święta
wiedział. – Ale mówiłaś, że w te święta nie będzie
prezentów, więc kto, jeśli nie Święty Mikołaj,
mógłby je przywieźć?
– Och, mam własną teorię na ten temat – mruk-
nęła pod nosem Savannah. Później, na osobności,
porozmawia sobie z Trace’em, ale na razie nie
zamierza pozbawić córki tego zachwytu, który
bije z jej oczu. – Co powiecie na śniadanie przed
otwarciem prezentów?
– Wykluczone! – zaprotestowała Hannah.
– Chcę zobaczyć, co jest w pudełkach, zwłaszcza
w tym wielkim. Święty Mikołaj ledwo wniósł go
po schodach.
– Chyba wiesz, że Boże Narodzenie to coś
więcej niż prezenty. – Savannahpoczuła się
w obowiązku przypomnienia o tym córce.
– Wiem, mamo, ale są już tutaj i niektóre
z nichsą dla mnie. Sprawdziłam napisy.
– Tylko niektóre? A dla kogo są inne?
– Dla ciebie. I dla Trace’a.
– Dla mnie? – wykrzyknął Trace.
Savannahprzyszpiliła go wzrokiem. Czy to
możliwe, że to nie jego robota? Przynajmniej po
części? W końcu ciekawość wzięła górę i Savan-
nah, ulegając prośbom Hannah, udała się za nią do
salonu.
– Najpierw duże pudło – powiedziała Han-
nah, podbiegając do niego. – Okej?
– Wybór należy do ciebie – zgodziła się Savan-
nah. – Ja poczekam.
Okazało się, że w dużym pudle znajdują się
126
Sherryl Woods
narty i buty narciarskie. Hannahmusiała natych-
miast wszystko przymierzyć.
– Są absolutnie fantastyczne – powiedziała,
po czym jęknęła – ale przecież ja nie umiem
jeździć na nartach.
– Może Święty Mikołaj i o tym pomyślał – za-
sugerował Trace z niewinną miną.
Hannahnatych
miast się rozpromieniła. Za-
częła gorączkowo otwierać swoje prezenty, wy-
dając ochy i achy przy każdej zabawce, przy
nowiutkiej narciarskiej kurtce, a wreszcie przy
powiadomieniu o opłaconym już kursie narciar-
skim, które leżało w zwodniczo wielkim pudełku.
– To dla ciebie, mamo – zawołała Hannah,
podając Savannahstosunkowo nieduże pudełko,
które zdawało się ważyć tonę.
– A to co takiego? – zdziwiła się Savannah,
kiedy próbowała je podnieść. Zaczęła rozwijać
papier, podczas gdy Hannahniecierpliwie oglą-
dała resztę prezentów. Wewnątrz, ochraniany ze
wszystkichstron białym styropianem, leżał kom-
plet różowychnarzędzi dla kobiet, zawierający
wszystkie możliwe praktyczne narzędzia, jakie
kiedykolwiek mogą być potrzebne w gospodar-
stwie domowym.
Spojrzała na Trace’a. Skąd wiedział, że będzie
wolała taki prezent niż coś całkowicie nieprak-
tycznego?
– Idealnie trafione – powiedziała.
– Święty Mikołaj musi cię nieźle znać – przy-
znał ze śmiechem.
127
Wymarzone święta
– Mamo, to wielkie pudło też jest dla ciebie
– zawołała Hannah, pchając prezent po podłodze.
Tym razem była to elektryczna froterka do
podłogi, dokładnie taka, jakiej potrzebowała. Dla
większości kobiet sprzęt domowy pod choinkę
mógłby być powodem do płaczu, ale nie dla
Savannah, której serce przepełniała wdzięczność.
– Czekaj, mamo. Jest tu jeszcze coś małego,
z jakimś liścikiem – powiedziała Hannahze
zdziwioną miną.
Na widok pudełka wielkości szkatułki na biżu-
terię Savannahwstrzymała oddech. Znowu podej-
rzliwie spojrzała na Trace’a, który jednak wy-
glądał na równie zaintrygowanego jak Hannah.
Na kopercie dostrzegła swoje imię. To było pismo
ciotki Mae.
Kiedy otwierała liścik, oczy piekły ją od łez.
Moje drogie dziecko,
Mam nadzieję, że szczęśliwie dotarłaś na miejsce
i już się zadomowiłaś, mam również nadzieję, że
pokochasz swój nowy dom tak, jak ja go kochałam
przez wszystkie lata. Zrobiłam, co mogłam, żeby
sprawić ci radość.
A oto jeszcze coś, co, mam nadzieję, przyniesie ci
szczęście. Należało do twojej praprababki.
Najserdeczniej pozdrawiam ciebie i Hannah, i ża-
łuję, że nie mogę być z wami w ten świąteczny
poranek, ale pamiętajcie, proszę, że gdziekolwiek
jestem, zawsze będę czuwała nad wami.
Mae
128
Sherryl Woods
Savannahwestchnęła i połknęła łzy. Znalezie-
nie prezentu od Mae pośród wszystkichinnych
prezentów wyjaśniło jej wiele. Przez cały czas
podejrzewała Trace’a, tymczasem okazało się, że
ten magiczny poranek zawdzięczają Mae.
– Nie otworzysz tego? – zapytała Hannah,
wpatrując się w pudełeczko zafascynowanym
wzrokiem.
Savannahzdjęła ozdobny papier, po czym
podniosła wieczko aksamitnego puzderka. We-
wnątrz leżał stary złoty krzyżyk misternej roboty
z delikatnym złotym łańcuszkiem. Mae nigdy się
z nim nie rozstawała, mówiąc, że krzyżyk sym-
bolizuje wiarę jako taką – kruchą ludzką wiarę, ale
nigdy nieprzemijającą.
Savannahrozpięła zameczek łańcuszka i wło-
żyła krzyżyk na szyję. Miała dziwne wrażenie, że
emanuje z niego jeszcze trochę ciepła żywej Mae.
I znowu oczy zaszły jej łzami.
– Wesołychświąt – spokojnym głosem powie-
dział Trace, ściskając ją za rękę.
– Zaczekaj! – zawołała Hannah. – Jeszcze jest
jedno pudełko. Dla ciebie, Trace.
Trace znów miał zdezorientowaną minę. Han-
nahpodała mu prezent. Wziął go ostrożnie i wpa-
trywał się podejrzliwie w duże, płaskie pudełko.
– Co jest napisane na wierzchu? – zapytała
Savannah.
– Tylko Trace – odparł. – Nic więcej.
– Więc to też musi być od Świętego Mikołaja
– zażartowała.
129
Wymarzone święta
Zdjął papier, wyjął pudełko i uchylił pokryw-
kę. I ucieszył się jak dziecko, które nieoczekiwa-
nie dostało coś, czego w głębi serca pragnęło.
– Co to jest? – zapytała Savannah, zerkając
mu przez ramię.
– Największa, najbardziej romantyczna kart-
ka świąteczna, jaką udało mi się zrobić – uśmiech-
nęła się od ucha do ucha Hannah. – A pani Jones
zaprowadziła mnie do ramiarza, żeby Trace mógł
to sobie powiesić w biurze.
Trace wpatrywał się w śliczny świąteczny
obrazek, jakby nie mógł ochłonąć z wrażenia.
– Ale to ja przegrałem zakład – powiedział.
– Wiem. Ale ponieważ bardzo, ale to bardzo
chciałeś dostać taką kartkę, więc tak czy owak ją
namalowałam. – Rzuciła mu się na szyję. – Weso-
łychświąt!
Ku absolutnemu zdumieniu Savannah, Tra-
ce’owi zaszkliły się oczy, gdy obejmował jej
córkę.
– To naprawdę jest najlepszy prezent, jaki
kiedykolwiek dostałem – powiedział tak uroczyś-
cie, że twarzyczka Hannahrozjaśniła się na
dobre.
Jeśli to się nie skończy, pomyślała Savannah,
będę ryczała jak dziecko przez cały poranek. Już
miała zamiar udać się do kuchni, żeby przygoto-
wać śniadanie, kiedy Trace przytrzymał ją za
rękę.
– Zaczekaj. Zdaje się, że jest tu jeszcze jeden
prezent dla ciebie, Savannah – powiedział, poka-
130
Sherryl Woods
zując Hannahpłaskie pudełko leżące na podłodze
obok fotela, na którym wcześniej siedział. – Podaj
go mamie.
Pudełko ważyło prawie tyle, co nic, ale kiedy
Savannahwyjęła je z papieru i zajrzała do środka,
aż przysiadła z wrażenia.
– Akcje giełdowe? – zapytała, zwracając się do
Trace’a. – Akcje firmy Franklin Toys? Twojej
firmy? Nie mogę od ciebie przyjąć takiego prezen-
tu. Wykluczone.
– Ależ to nie ode mnie – powiedział stanowczo.
– Najwyżej pośrednio. To są udziały Mae. W ostat-
nim okresie choroby dała mi pełnomocnictwo,
upoważniające mnie do głosowania w jej imieniu,
ale powiedziała, że będę wiedział, co zrobić z akcja-
mi po jej śmierci. – Spojrzał Savannahprosto
w oczy. – Myślę, że chciała, żebyś je dostała.
– Przecież zostawiła mi pensjonat – zaprotes-
towała Savannah. – A Franklin Toys jest twoją
firmą.
– Mam nadzieję, że będziesz o tym pamięta-
ła podczas głosowania, ale firma pod wieloma
względami należała również do Mae. Myślę, że
dzięki tym akcjom chciała ci zapewnić finanso-
wą niezależność.
– Ale ja nic nie wiem o kierowaniu firmą.
– Możesz się nauczyć – powiedział. – Możesz
też odsprzedać mi te akcje, jeśli zależy ci na go-
tówce. Wybór należy do ciebie.
Savannahbyła rozdarta między sprzecznymi
uczuciami – niedowierzania i wdzięczności.
131
Wymarzone święta
A jednak... Ponownie z uwagą przyjrzała się
Trace’owi.
– Czy naprawdę tego chcesz? Przecież dała
pełnomocnictwo tobie, a nie mnie. Chyba chciała,
żebyś sprawował kontrolę nad tymi akcjami.
– Chciała, żebym zrobił to, co uznam za
słuszne – skorygował. – A ja przekazuję je tobie.
Są twoje, Savannah. Wczoraj mój adwokat doko-
nał transferu.
Znów popatrzyła na certyfikaty. Nie miała
pojęcia, jaka jest ichwartość rynkowa, ale musia-
ła to być znaczna kwota. Myśl, że nigdy więcej
nie będzie się martwiła o pieniądze, była oszoła-
miająca.
To prawda, że w Boże Narodzenie zdarzają się
cuda.
Cały świąteczny poranek był niesamowity.
Tak go sobie właśnie wyobraził Trace – od
podziwu i zachwytu na twarzy Hannah po
bezgraniczne zdumienie Savannah, kiedy dotarło
do niej, że obie z córką będą odtąd miały zapew-
niony byt. Ofiarował im obu wszystko, co po-
trafił dać. A ichwdzięczność poruszyła go do
głębi.
A jednak nie do końca czuł się usatysfak-
cjonowany. Chciał czegoś więcej, ale nie miał
pojęcia, jak o to poprosić, ani nawet, czy ma do
tego prawo, zwłaszcza że tak krótko znał Savan-
nahi jej córkę.
Miotając się między nurtującymi go pytania-
132
Sherryl Woods
mi, na które nie znał odpowiedzi, zawędrował do
kuchni, gdzie właśnie Savannah wstawiała ogrom-
nego indyka do pieca.
Słysząc go, odwróciła się, popatrzyła na niego
z uwagą, po czym uśmiechnęła się niepewnie.
– Wszystko w porządku?
– Oczywiście. A dlaczego pytasz? – przyjął
pozycję obronną.
– Bo ja wiem? Mam wrażenie, jakbyś myślami
był bardzo daleko stąd.
– Różne rzeczy chodzą mi po głowie. Właś-
ciwie, jeśli ci to nie przeszkodzi, przeszedłbym się
i spróbował pozbierać myśli.
– Oczywiście – odparła bez namysłu. – Upły-
ną godziny, zanim indyk się upiecze. – Wpat-
rywała się w niego niespokojnie. – Chcesz, żeby ci
towarzyszyć?
Trace potrząsnął głową.
– Innym razem. Nie zabawię długo – powie-
dział i odwrócił się szybko, aby błysk zawodu
w jej oczachnie kazał mu zmienić decyzji.
Przecież w jej obecności nie byłby w stanie
racjonalnie myśleć.
Świat spowijał iskrzący się biały kobierzec
śniegu. Ociepliło się trochę, ale nadal było poniżej
zera, a wiatr szczypał w twarz.
Doszedł do drogi, a potem udał się w stronę
miasteczka. Ledwie uszedł kawałek, kiedy poja-
wił się Nate Daniels. Ciepło ubrany, z fajką
w zębach, przystanął, żeby zapalić tytoń, a na-
stępnie spojrzał uważnie na Trace’a.
133
Wymarzone święta
– Można dołączyć? – zapytał, od razu do-
stosowując się do kroku Trace’a.
– Savannahdo ciebie zadzwoniła? – zapytał
Trace.
– Nie. Dlaczego miałaby dzwonić?
– Była chyba trochę zaniepokojona, kiedy
wychodziłem.
– Dzwoniła wcześniej, żeby mi złożyć życze-
nia świąteczne, ale to było wiele godzin temu
– powiedział Nate. – Zabawne, ale rano wy-
glądała tak, jakby rozpoznała we mnie Świętego
Mikołaja. Skąd jej to przyszło do głowy?
– Broda Świętego Mikołaja dziwnie przypo-
minała twoją – odparł Trace.
– Ale chyba jej nie powiedziałeś? Utwierdzi-
łeś ją w przekonaniu, że za wszystkimi prezen-
tami kryje się Mae i że ukartowała to tylko ze
mną?
– No cóż, przez jakiś czas podejrzewała, że
maczałem w tym palce, ale w końcu, przy takiej
ilości niespodzianek, pogubiła się zupełnie. – Spoj-
rzał na Nate’a. – Ale skoro Savannahnie dzwoni-
ła, to co cię wygnało na taki ziąb?
– Prawdę mówiąc, rozsiadłem się z nową
książką, którą podarował mi na Boże Narodzenie
mój syn, i nagle coś mnie tknęło, żeby pójść na
spacer.
– Naprawdę? Nagle coś cię tknęło? – z powąt-
piewaniem zapytał Trace.
Nate pokiwał głową.
– A może to Mae poddała mi tę myśl?
134
Sherryl Woods
Trace przemilczał ten komentarz. Może rze-
czywiście Mae ma swoje sposoby nawet zza
grobu?
– Coś cię trapi? – zapytał Nate.
Okej, pomyślał Trace, nadarza się okazja, by
zapytać kogoś starszego i mądrzejszego o to, czy
istnieje coś takiego jak miłość od pierwszego
wejrzenia i czy małżeństwo bazujące na czymś
takim ma szanse trwania.
– Czy wierzysz w coś takiego jak przeznacze-
nie? – zaczął Trace.
– Oczywiście – odrzekł Nate ze śmiertelną
powagą. – Tylko głupi może uważać, że znaleźliś-
my się na tej ziemi bez żadnego powodu.
– I to także dotyczy miłości?
– Odnoszę wrażenie, że masz na myśli Savan-
nahi siebie – zauważył Nate. – No cóż, przy-
znaję, że widziałem was razem tylko jeden albo
dwa razy, ale wygląda mi na to, że między wa-
mi jest coś wyjątkowego. Takie odnoszę wraże-
nie, ale nieważne jest to, co ja o tym myślę, po-
wiedz lepiej, jak ty to widzisz?
– Nie wiem nawet, czy wierzę w miłość
– mruknął ponuro Trace.
– No tak, coś na ten temat wiem – powie-
dział Nate. – Znasz, jak sądzę, prawdę o Mae
i o mnie.
Trace pokiwał głową.
– Ale na pewno nie wiesz zbyt wiele o mnie
i o Janie, mojej żonie. Znaliśmy się prawie od
urodzenia. Już w pierwszej klasie oświadczyłem,
135
Wymarzone święta
że chcę się z nią ożenić, chociaż jeszcze nie bardzo
rozumiałem, co to naprawdę znaczy. Ale nigdy
nie zmieniłem zdania. Janie miała być moja. Gdy
skończyłem college, pobraliśmy się, osiedliśmy
tutaj i zaczęliśmy wychowywać dzieci.
Rzucił okiem na Trace’a.
– Tak, można by pomyśleć, że niczego nam do
szczęścia nie brakowało. Ale Janie zaczęła mieć
problemy zdrowotne. Denerwowały ją dzieci.
Ilekroć przebywałem poza domem dłużej niż parę
godzin, doprowadzały ją do takiej rozpaczy, że po
powrocie zastawałem ją całą we łzach. Lekarze
rozpoznali u niej chorobę psychiczną. Wypróbo-
wywali na niej jedno lekarstwo po drugim, ale
ona powoli i nieuchronnie oddalała się i traciła
z nami kontakt.
Oczy zaszły mu łzami.
– Dzień, w którym musiałem ją zawieźć do
zakładu, był najgorszym dniem w moim życiu.
Powiedziałem jej, że jeszcze wróci do domu, ale
chyba oboje w to nie wierzyliśmy. Jest tam
szczęśliwa i czuje się bezpieczna. Ale nie ma dnia,
żebym nie tęsknił do tej beztroskiej dziewczyny,
w której się zakochałem.
– Wygląda na to, że nadal bardzo ją kochasz
– powiedział Trace.
– Bo tak jest.
– A Mae?
– Kiedy Janie znalazła się w zakładzie, Mae
pomagała mi od czasu do czasu przy dzieciach.
Uwielbiały ją. Codziennie zatrzymywały się
136
Sherryl Woods
u niej po szkole i zawsze czekały na nich
ciasteczka oraz mleko. Wkrótce ja też zacząłem
się u niej zatrzymywać. Dla nas, w ciągu tego
pierwszego roku, Mae była prawdziwym anio-
łem... cudownym darem niebios... Musisz wie-
dzieć – ciągnął – że między nami nie było nic
niestosownego. Uważałem się za żonatego męż-
czyznę i kochałem moją żonę. Ale kochałem też
Mae. Ponieważ nie jesteś nawet pewny, czy
miłość istnieje, nie wiem, czy potrafisz zro-
zumieć, że mężczyzna może kochać dwie kobie-
ty, ale ze mną tak było. Gdybym miał choć cień
podejrzenia, że moja przyjaźń z Mae rani Janie,
skończyłbym z tym. Ale prawda jest taka, że
Janie często mnie nawet nie poznawała, wtedy
odnosiłem wrażenie, że moje odwiedziny są jej
obojętne. Więc odwiedzałem ją regularnie, ale
sercem byłem przy Mae. Ofiarowałem jej tyle
miłości, ile miałem prawo jej dać... – Westchnął.
– W dzisiejszychczasachwiększość mężczyzn
rozwiodłaby się z taką żoną jak Janie. Ale nie
ja. Wziąłem na siebie zobowiązanie i wywiązy-
wałem się z niego najlepiej, jak umiałem. I,
możesz mi wierzyć lub nie, w taki sam sposób
wywiązywałem się ze zobowiązania danego
Mae.
– Byłeś w bardzo trudnej sytuacji – powiedział
Trace. – To musiało być bolesne.
– Obecność Mae w moim życiu była jedną
z najlepszychrzeczy, jakie mogły mi się zdarzyć.
Choć wiem, że ona zasłużyła na coś lepszego.
137
Wymarzone święta
– Uważam, że była z tobą bardzo szczęśliwa
– zauważył Trace.
– Mam taką nadzieję – odparł Nate, zrobił
przerwę, by po chwili spojrzeć Trace’owi prosto
w oczy. – Opowiadam ci o tym nie bez powodu.
Zawsze wierzyłem, że pewnego dnia przestanie-
my się ukrywać, że się pobierzemy i razem
spędzimy resztę życia. Może nawet wybierzemy
się w jakąś podróż. Ale nie było nam to sądzone.
– Chcesz mi przez to powiedzieć, że życie jest
krótkie i nieprzewidywalne?
– Właśnie. Jeśli kochasz Savannah, nie trać
czasu, czekając na bliżej nieokreśloną chwilę,
kiedy uznasz za stosowne powiedzieć jej o tym.
Nie marnuj ani jednej cennej godziny na plano-
wanie przyszłości. Zacznij żyć każdą chwilą. Żyj
teraz. Sam już żyję długo, ale powiem ci, że to
życie jest o wiele za krótkie, niżby się chciało.
Zrobili rundkę i znowu znaleźli się w pobliżu
domu Nate’a.
– Zastanów się nad tym, co usłyszałeś – po-
wiedział Nate.
– Obiecuję. Nie zajrzałbyś do nas na świątecz-
ną kolację?
– Bardzo chętnie, ale wybieram się w od-
wiedziny do Janie. Mam wrażenie, że lubi, kiedy
jej czytam.
– Dziękuję ci za szczerość i za dobrą radę.
– Trace był autentycznie poruszony.
– Nie dziękuj, tylko weź sobie tę radę do serca.
– Nate uśmiechnął się szeroko. – Bo jeśli zawiodę
138
Sherryl Woods
Mae, czuję, że ona i tak znajdzie sposób, żeby nie
dać mi spokoju.
Kiedy się rozstali, serdeczny śmiechNate’a niósł
się w powietrzu jeszcze przez jakiś czas. Nato-
miast Trace’owi zrobiło się lżej na sercu.
139
Wymarzone święta
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Po powrocie Trace’a ze spaceru Savannahw ża-
den sposób nie mogła rozszyfrować wyrazu jego
twarzy. Widziała, że się uspokoił, ale nie miała
pojęcia, co to oznacza. Podobnie, jak nadal nie
wiedziała, co sądzić o jego wspaniałomyślnej
decyzji przekazania jej akcji Mae. Czy zapew-
niając jej niezależność finansową chciał mieć
czyste sumienie i pozbyć się jakiegoś wyimagino-
wanego poczucia obowiązku wobec niej? Czy
dzięki temu łatwiej mu będzie spakować się za
dzień czy dwa i wyjechać? Czy po wyjeździe
będzie wracał myślami do niej i do pensjonatu
Holiday jak do czegoś więcej niż tylko miłego
wspomnienia? Bo gdyby nie, Hannahbyłaby
zrozpaczona. Podobnie zresztą jak ona.
– Jak tam indyk? – zapytał Trace, zaglądając
jej przez ramię do piekarnika. – Bo pachnie
fantastycznie.
– Jeszcze jakąś godzinkę – odpowiedziała, pra-
gnąc, żeby stał przy niej blisko, tak jak teraz,
kiedy czuła ciepło jego ciała.
Odwróciła się powoli, zadowolona, że nie
odszedł. Podniosła ręce i ujęła w dłonie jego twarz.
– Zmarzłeś. Nie napiłbyś się gorącej czekola-
dy? Albo herbaty?
– Mam się dobrze – odparł, obejmując ją
w talii. – Wolałbym raczej pocałunek. Na pewno
byłby bardziej rozgrzewający.
Kiedy uniosła głowę do pocałunku, zamknął jej
usta swoimi, sprawiając, że krew zaczęła w niej
szybciej krążyć. Nie była pewna, jak to działa na
Trace’a, ale temperatura jej ciała na pewno pod-
niosła się o kilka stopni. Kiedy ją puścił, wes-
tchnęła.
– Cieplej? – zapytała, siląc się na wesołość.
– Zdecydowanie. Szkoda, że nie możemy już
teraz wysłać Hannahna lekcje jazdy na nartach.
– Jesteś pewny, że nie możemy? – zapytała
z nadzieją w głosie.
– Nie. Na razie mają komplet.
Wytrzeszczyła oczy, krztusząc się ze śmiechu.
– Sprawdzałeś?
– Oczywiście. Zawsze lubię znać swoje moż-
liwości.
– A są jakieś?
– Obawiam się, że nie.
– No cóż, ręczę, że po indyku od razu pójdzie-
my spać, a kiedy się obudzimy, może nie będzie-
my pamiętać, że chcieliśmy ukradkiem udać się
na górę, żeby być sam na sam.
141
Wymarzone święta
– Wątpię – krzywiąc się, odpowiedział Trace.
– Poza tym obiecałem Hannah, że po kolacji
pójdziemy całą trójką na spacer.
– Dlaczego? Przecież dopiero wróciłeś ze spa-
ceru.
– I właśnie się przekonałem, jak bardzo wysi-
łek fizyczny jest w stanie rozproszyć uwagę
– przekomarzał się. – Ale mówiąc poważnie,
moglibyśmy sobie urządzić kolejną bitwę na
śnieżki, mógłbym też wrzucić cię w zaspę.
– Więc jednak coś nas jeszcze dzisiaj czeka
– zaśmiała się.
– Skarbie, dla sfrustrowanego mężczyzny każ-
dy kontakt jest dobry.
– Interesujące. Już myślałam, że mróz kom-
pletnie cię załatwił.
– Och, musiałbym chyba spędzić miesiąc na
biegunie, żeby ochłonąć z wrażenia, jakie na mnie
wywierasz – powiedział pół żartem pół serio.
Uniósł jej brodę i spojrzał prosto w oczy. – No
właśnie, umówmy się na randkę.
– Na randkę?
Uśmiechnął się szeroko.
– No wiesz, randka to jest takie spotkanie
kobiety z mężczyzną.
– Poza domem?
– Albo sam na sam przy kominku.
– Okej – zgodziła się, wyobrażając już sobie tę
chwilę. – Na kiedy chcesz się umówić?
– Na jutrzejszy wieczór – zasugerował.
Radość i ulga, jakie poczuła na wieść o tym, że
142
Sherryl Woods
Trace zamierza zostać tu jeszcze przez jeden
dzień, były niewiarygodne. Miała jednak wraże-
nie, że chce o wiele za dużo od tego mężczyzny.
Propozycję randki – nawet kochanie się z nią
– trudno było traktować jako wyznanie bez-
granicznego oddania. Musi o tym pamiętać
i nie zagalopować się. Nie obiecywać sobie zbyt
wiele.
– Jutro mi odpowiada. Zobaczę, czy Hannah
nie mogłaby spędzić jeszcze jednej nocy u Jolie.
– To najlepszy pomysł ze wszystkich, jakie
dzisiaj słyszałem – uśmiechnął się z prawdziwą
radością.
– Więc tym bardziej się postaram. – Stanęła do
niego plecami i zajrzała do indyka. – Trace, jeśli
cię o coś zapytam, czy powiesz mi prawdę?
– Jeśli tylko będę mógł – odpowiedział bez
wahania.
– Czy to ty zorganizowałeś Świętego Mikoła-
ja i kupiłeś prezenty?
– Naprawdę chcesz wiedzieć? – zapytał bez
entuzjazmu. – Nie wolałabyś wierzyć w świątecz-
ną magię?
Odwróciła się.
– Oczywiście – odpowiedziała szczerze. – Ale
uznaję również potrzebę oddawania sprawied-
liwości tym, którym ona się należy. Nie jestem
ośmioletnią dziewczynką, która wciąż wierzy
w Świętego Mikołaja, zwłaszcza gdy jest jej z tym
wygodnie. Wiem, ile wysiłku i pieniędzy kosztuje
zorganizowanie takiego poranka jak dzisiejszy.
143
Wymarzone święta
Osobie, która się do tego przyczyniła, należą się
podziękowania.
– Posłuchaj, umówmy się, że to nie było nic
takiego, okej? – wzruszył ramionami, jakby był
zakłopotany.
– To było coś więcej i dobrze o tym wiesz.
Ofiarowałeś mnie i Hannahprawdziwe Boże
Narodzenie.
– Cieszę się. Możemy już na tym zakończyć?
– Dlaczego nie chcesz przyznać, że zrobiłeś
coś wyjątkowego?
– Bo nic wielkiego nie zrobiłem. Zadzwoniłem
w parę miejsc, wydałem kilka poleceń. Nate
chętnie się zgodził wystąpić w roli Świętego
Mikołaja, zwłaszcza że miał ten prezent od Mae
dla ciebie.
– Co było nadzwyczajne z jego strony, ale ty,
na Boga, kupiłeś mi froterkę i profesjonalny
zestaw narzędzi.
– Znalazłoby się sporo osób, które na pod-
stawie tychprezentów wyjaśniłyby, dlaczego
wciąż jestem kawalerem.
– A ja na tej samej zasadzie wyjaśnię ci,
dlaczego uważam, że jesteś tak wspaniały, iż
trudno ci się oprzeć.
– Hmm, mówisz, że trudno mi się oprzeć?
– Drgnęły mu kąciki warg. – Podejdź tu.
– Ochnie, ustaliliśmy, że nie będzie żadnych
amorów, gdy Hannahjest w domu.
– Naprawdę tak ustaliliśmy?
– Naprawdę.
144
Sherryl Woods
– Czy jeden pocałunek to już są amory?
– Dla wielu ludzi pewnie nie, ale z doświad-
czenia z tobą wiem, że nie będę chciała na tym
poprzestać.
– Dobrze wiedzieć. Będę o tym pamiętał.
Savannahprzetrzymała jego wzrok.
– Mam taką nadzieję – powiedziała z powagą.
Nazajutrz Trace obudził się w ponurym na-
stroju. Postanowił popracować. Żeby nie obnosić
się ze swoim humorem przy Savannah i Hannah,
zrobił sobie kawę i zamknął się w gabinecie Mae.
Otworzył komputer, żeby sprawdzić pocztę.
Chociaż dał swojemu personelowi wolny tydzień
między świętami i Nowym Rokiem, liczył, że
może znajdzie jakąś zaległą sprawę, która go
zaabsorbuje. Jednak poza zwykłym chłamem
niczego nie znalazł. Westchnął, wyłączył laptopa
i usiadł z powrotem.
Pogrążył się w myślach.
Przez całą noc zastanawiał się, czy nie popełnił
największego głupstwa w życiu, dając akcje Sa-
vannah. I nie chodziło o sam fakt przekazania jej
ich. Nie, kłopot polegał na czymś innym: nie
wiedział, czy ofiarowując jej finansową niezależ-
ność, nie działa przeciwko sobie i czy Savannah
najzwyczajniej w świecie nie odrzuci propozycji,
którą zamierzał przedstawić jej jeszcze dzisiaj
wieczorem.
Kiedy tak rozważał różne za i przeciw, za-
skrzypiały drzwi i do środka zajrzała Savannah.
145
Wymarzone święta
– Nie przeszkadzam? – zapytała.
– Ależ skąd – odparł, starając się, żeby to
zabrzmiało przekonująco. – Wejdź.
Kiedy przekroczyła próg, ujrzał ku swojemu
wielkiemu zdumieniu, że ma na sobie jakiś bardzo
kobiecy i seksowny szlafroczek.
– Może byś się jednak najpierw przebrała?
– mruknął, czując nagłą suchość w gardle.
– Dlaczego? Nie podobam ci się?
– Och, jeszcze jak – wystękał. – Może na-
wet za bardzo. Co robisz na górze? Gdzie jest
Hannah?
– Wyjechała – odparła Savannah, muskając
wargami jego usta.
– Wyjechała?
– Na cały dzień – dodała, zasypując jego szyję
pocałunkami.
– Na cały? – zapytał, czując nagły przypływ
nadziei i odprężając się gwałtownie.
– Wróci najwcześniej o piątej – potwierdziła
Savannah.
– Rozumiem – powiedział słabnącym głosem,
wsuwając rękę pod delikatny materiał, ledwie
zakrywający jej piersi.
– Przepraszam, że ofiarowuję ci mój prezent
o dzień później – mówiąc to, zaczęła rozpinać
guziki jego koszuli.
Wstrzymał oddech, gdy powędrowała ustami
po jego piersi.
– Och, najdroższa, coś mi mówi, że warto
było czekać.
146
Sherryl Woods
Leżąc w ramionachTrace’a na sofie, Savannah
jeszcze nigdy nie czuła się tak zaspokojona i do-
pieszczona. W ciągu zaledwie kilku krótkichdni
odkryła, mimo że Trace nie nazwał jeszcze swo-
ichuczuć po imieniu, co znaczy być prawdziwie
kochaną.
Odwróciła się lekko i napotkała jego wzrok.
– Czy wiesz, że jesteś niezwykła?
– Jestem tylko samotną matką, która stara się
robić wszystko najlepiej, jak może.
– Chyba dlatego uważam cię za niezwykłą
kobietę. Przypominasz mi moją matkę.
– To jest to, co każda kobieta, leżąca nago
w ramionachmężczyzny, najbardziej pragnie
usłyszeć – odpowiedziała beztrosko.
Popatrzył na nią karcącym wzrokiem.
– Wysłuchaj mnie tylko. Jesteś silna i odporna.
Przeszłaś trudne chwile, ale nie zgorzkniałaś
z tego powodu. Rozkręcasz interes i tworzysz
dom dla Hannah. Kiedy byłem dzieciakiem, nie
doceniałem tego. Przeważnie byłem zły na matkę
za to, że nie kazała ojcu spakować manatek
i wynieść się z domu. Teraz zdałem sobie sprawę,
że patrzyliśmy na niego w różny sposób. Ona go
kochała, z jego wadami i słabościami. Więc robiła,
co mogła, żeby jego nieodpowiedzialne zachowa-
nie jak najmniej dawało się nam we znaki.
Pogłaskał ją po policzku, odgarnął zabłąkany
kosmyk włosów z jej twarzy.
– To by było z grubsza na tyle. Chciałem, żeby
to wypadło bardziej uroczyście, ale ponieważ
147
Wymarzone święta
nasza randka odbiega trochę od tradycyjnej rand-
ki, to ta część też może być trochę inna.
Zabrzmiało to tak poważnie, że znieruchomiała.
– Co by było z grubsza na tyle? – zapytała
z troską w głosie.
– Wyjdziesz za mnie? Wiem, że dopiero się
poznaliśmy i że jeszcze dochodzisz do siebie po
rozwodzie, ale zakochałem się w tobie. Roz-
mawiałem o tym z Nate’em...
Savannahbyła tak zaskoczona i zdumiona, że
potrafiła wychwycić z tego potoku słów jedynie
te, które były najbardziej sensowne.
– Co takiego? – zapytała.
– Tylko się na mnie nie wściekaj – powiedział
i dodał szybko: – Wpadłem na niego wczoraj, gdy
wyszedłem na spacer. Zobaczył, że coś mnie
trapi. Powiedział, że życie jest zbyt krótkie, żeby
tracić czas na szukanie racjonalnychwyjaśnień.
Nie mam żadnego doświadczenia w zakochiwa-
niu się, ale na pewno nie ma ono nic wspólnego
z trzymaniem się precyzyjnego harmonogramu.
Savannahz wielkim trudem powstrzymała się
od śmiechu.
– Nie – przyznała. – Na pewno nie ma.
– No, a poza tym przyzwyczaiłem się do
podejmowania szybkichdecyzji. I wiem na pew-
no, że o to chodziło Mae, kiedy nalegała, żebym
spędził święta tutaj. – Napotkał wzrok Savannah.
– A jak wiesz, podejmując szybkie decyzje, rzadko
popełniam błędy.
– Naprawdę? – powiedziała spokojnym gło-
148
Sherryl Woods
sem. – No cóż, nie ulega wątpliwości, że Mae była
naprawdę bardzo mądrą kobietą. Jak dotąd nieźle
mną kierowała.
– Mną także – przytaknął Trace, patrząc na
nią niepewnie. – Więc?
– Co więc?
– W sprawie tego, co najistotniejsze. Zakocha-
łem się w tobie. Coś mi mówi, że jeżeli teraz nie
sięgnę po to, na czym mi najbardziej zależy,
popełnię największy błąd w życiu.
– Więc sięgnij – powiedziała łagodnie, patrząc
mu w oczy i uśmiechając się marzycielsko.
149
Wymarzone święta