BENTE PEDERSEN
CIENIE PRZESZŁOŚCI
1
Nastała zima, czas ciszy i zadumy. Maja poddała się samotności, której żadna inna
pora roku nie obnaża tak dotkliwie.
Mrok nocy polarnej skrywał przed wszystkimi, tylko nie przed nią, brutalną prawdę,
ż
e jest przeraźliwie sama. Wydeptana w śniegu ścieżka do jej domu przypominała cienkie
pasemko. Goście nie schodzili się tu gromadnie. Maja nie utrzymywała kontaktów z nikim
poza członkami swojej rodziny, a i z nimi tylko sporadycznie.
Sama, ciągle sama.
Ludzie we wsi zarzucali jej wyniosłość. Uważa się za kogoś lepszego tylko dlatego, że
mieszka w domu należącym niegdyś do matki, szeptali między sobą.
Ci, którzy pamiętali Raiję, mówili, że Maja Bakken coraz bardziej upodabnia się do
niej. Nie tyle może z wyglądu, co z zachowania.
Niedaleko pada jabłko od jabłoni, powtarzali, kiwając głowami.
Maja tęskniła za Elise.
W dzieciństwie nie lubiła przybranej siostry, niekiedy z trudem tłumiła w sobie
głęboką niechęć do niej, a gdy dorosły, trzymała ją na dystans. Przywykła skrywać przed
otoczeniem swoje myśli i tajemnice.
Elise tak naprawdę stała się jej przyjaciółką krótko przed wyjazdem do Tornedalen.
Maja w głębi serca tęskniła za matką, ale nauczyła się z tym żyć. Właściwie nie
kochała Raiji, tęsknoty za nią jednak nie potrafiła zagłuszyć. Tęsknota i nienawiść wzajemnie
się przeplatały, przypominając dwugłową bestię. Maja lękała się ich obu.
O wiele gorzej zniosła utratę Elise, która, poślubiwszy Mattiego, wyjechała w jego
rodzinne strony. Całym sercem radowała się szczęściem siostry i nie zazdrościła jej, mimo że
właściwie to Elise mogła zostać żoną Simona Bakkena.
Los, Opatrzność, a może złe moce sprawiły, że stało się inaczej.
Maja dostała za męża Simona, choć wcale tego tak bardzo nie pragnęła. Dostała go i
zaraz, równie nieoczekiwanie, straciła. Potem na świat przyszło ich dziecko, synek. Nie
zdążyła go nawet wziąć w ramiona, a kiedy zgasło w nim życie, w ogóle na niego nie
spojrzała.
Najwyraźniej nie jest jej dane otrzymać cokolwiek za darmo. W chwilach
zaprawionych goryczą nazywała siebie nieodrodną córką swojej matki. Nie mogła się oprzeć
wrażeniu, że los Raiji przylgnął do niej i czeka ją równie trudne życie. Czyżby została ska-
zana, by odpokutować winy matki? Czy będzie musiała walczyć o swoje szczęście z jeszcze
większym uporem niż ona?
Maja, dziecko poczęte z wielkiej miłości, przyszła na świat w czarną, chłodną noc
jako owoc grzechu. Może jej życie ma być karą za nie odkupione do końca winy rodziców?
Tyle różnych myśli kołatało się jej w głowie. Nie widziała kresu tego wszystkiego, nie
pamiętała początku. Z tej strasznej samotności zaczęła tęsknić za Simonem.
W towarzystwie innych wcale nie czuła się lepiej. Może właśnie dlatego, że
niektórymi myślami nie potrafiła się dzielić nawet z najbliższymi.
- Zapraszam cię, Maju, na moje siedemnaste urodziny - oznajmiła Ida, która wpadła
do izby niczym wiatr i leciutko pogładziła siostrę po policzku. - Proszę cię, nie zamień
przyjęcia w stypę. Przecież tylko raz w życiu kończy się siedemnaście lat.
Na twarzy Mai pojawił się wymuszony uśmiech. Nie czuła radości, ale przywykła to
ukrywać.
Najedli się do syta, nawet trochę pośmiali, choć niezbyt serdecznie i niezbyt długo.
Już od dawna w chacie na przylądku nie mieli po temu okazji.
- Szkoda, że nie urodziłam się w porze jarmarku tak jak Knut - westchnęła Ida,
przerywając ciszę słowami, które równie dobrze mogłyby pozostać nie wypowiedziane. -
Wtedy Ailo może nie zdążyłby wyjechać i przy stole byłoby nas więcej...
Reijo zacisnął swe duże dłonie na drewnianym kubku, w którym już dawno wystygła
kawa. Wpatrywał się w brunatny płyn. Milczał. Tylko bruzdy na policzkach leciutko mu
drżały.
Ida zorientowała się, że powiedziała za dużo.
- Przy stole jest tyle wolnych miejsc - usprawiedliwiała się cicho, spoglądając to na
Reijo, to na Maję. - Tak bym chciała, żeby wszystkie były zajęte. Powinien tu być Knut, Elise
i Matti. Choćby na chwilę. Wiem, że nawet jeśliby przyjechali, to na krótko. Nie zamieszkają
tu na zawsze. Ale teraz tak bardzo pragnę mieć ich wszystkich koło siebie. Ailo także, two-
jego przyrodniego brata, Maju! Przecież też należy do rodziny, w pewnym sensie jest i moim
bratem. I Simona... I mamę...
- Ona już do nas nie należy - rzuciła Maja z goryczą.
- Nie pozwolę mówić o niej źle! - przerwał ostro Reijo, a z jego zielonych oczu
posypały się skry.
Reijo skończył trzydzieści osiem lat. Kiedy patrzył, jak dorośleją mu dzieci, dostrzegał
upływ czasu, ale nie czuł się jeszcze stary. Minione lata w jego świadomości zlały się w
jedno. Nie mógł uwierzyć, że jego córka, Ida, radość i promyk słońca rozświetlający mu
smutki codzienności, ma już siedemnaście lat.
Raija powinna to widzieć...
- Może ona tu jest - odezwał się łagodnie do córki. - Kto wie, czy nie zajęła pustego
miejsca...
Ida wpatrywała się w ojca swymi dużymi oczami, które miały niezwykłą barwę, jakby
mieszankę jego lśniących zielonych i ciemnobrunatnych Raiji.
- Nadeszła pora, żebyśmy powiedzieli sobie prawdę. - Reijo przybrał stanowczy ton. -
Zdaje się, że ja najdłużej łudziłem się nadzieją. Nigdy was nie pytałem, co o tym myślicie, bo
nie chciałem wiedzieć. Chyba jednak trzeba nazwać rzeczy po imieniu i pogodzić się z tym,
ż
e Raija nie wróci. Upłynął zbyt długi czas. Myślę, że ona po prostu nie może powrócić.
Pewnie umarła.
Powietrze w izbie zadrgało. Ida śmiertelnie się bała, że Maja wyrwie się z jakimś
komentarzem, powie „Bogu dzięki” czy coś takiego. Ale na szczęście nikt nie przerwał ciszy.
- Cieszę się, że wreszcie to zrozumiałeś, Reijo. Cieszę się, że do nas wróciłeś! -
odezwała się Maja po długiej chwili. W jej glosie brzmiało zmęczenie, a w oczach pojawił się
blask, który przeraził Idę. Nigdy nie potrafiła zrozumieć siostry.
Reijo napotkał wzrok Mai i uśmiechnął się lekko. Nadal rozumieli się w pół słowa.
Pod tym względem nic się nie zmieniło. Co prawda od dawna nie rozmawiali tak szczerze, ale
upływ czasu nie zerwał łączących ich więzi.
Ida, choć była rodzoną córką Reijo, zdawała sobie sprawę, że to Maja zaraz po Raiji
jest ojcu najbliższa.
Ida ukończyła właśnie siedemnaście lat, ale przypominała dziecko, nieświadomie
zaglądające do świata dorosłych.
- Przecież zawsze tu byłem - odparł Reijo, tym prostym stwierdzeniem wyjaśniając
dwie sprawy. - Nigdy nie przestałem żyć. Sam dokonałem wyboru. Nie chcę, by którekolwiek
z was myślało źle o Raiji. - Głos nie zadrżał mu, gdy wypowiedział jej imię. - Rodzina nie
powinna jej nienawidzić. Tak nie wolno. Ona zawsze nas na swój sposób kochała.
- No cóż, niektórzy z nas pragnęli dostać więcej tej miłości. - Maja nie potrafiła do
końca zdusić w sobie goryczy. Bywało, że Raija wydawała jej się bliska i wówczas otwierała
się na wspomnienia. Nigdy jednak nie była bezkrytyczna.
- Nadejdzie kiedyś dzień, gdy zrozumiesz, że ona w niczym nie zawiniła - powiedział
Reijo.
Maja wstała i zaczęła szykować się do wyjścia.
- Zostań - poprosiła Ida. - Przecież to też twój dom. Przynajmniej dziś mogłabyś
przenocować.
Maja potrząsnęła głową i zawiązała chustę pod brodą. Z oczu siostry wyczytała, że
wygląda zbyt poważnie jak na swoje dwadzieścia lat. Ida ciągle jej przygadywała, że
upodabnia się do matrony. Przecież jestem zamężną kobietą, nie jakimś podlotkiem!
oponowała zwykle.
- W takim razie pójdę z tobą - upierała się Ida.
- Nie! - Głos Mai zabrzmiał dość szorstko, ale siostry zawsze były wobec siebie
szczere. - Sama wrócę! Mieszkam tam, Ido. W swoim domu chcę sama decydować i nie
muszę się z tego nikomu tłumaczyć. Rozumiesz?
- To może ja mógłbym cię odprowadzić - zaproponował Reijo. - Nie jestem jeszcze
taki stary, żeby mi zaszkodził rześki nocny chłód.
Maja znowu odmówiła.
- Jestem już dorosła i mogę iść sama. Co może mi grozić? Ciemności się nie boję,
duchów też nie. One wolą mnie nie straszyć, bo wiedzą, że to na nic.
- Ale tyle różnych ludzi się tu kręci... - próbował przekonać ją Reijo. - Nie chcę, żeby
któremuś z moich dzieci stało się coś złego.
Maja uśmiechnęła się, choć serce przeszył jej ostry ból.
- Nikt mnie nie zaczepi, nawet gdybym natknęła się na kogoś obcego. Wystarczy, że
na mnie spojrzy. Poza tym ani ze mnie panna, ani wdowa. Przynajmniej nic na ten temat nie
wiadomo. Wygodnie jest mieć męża, który równie dobrze może być żywy, jak i umarły.
Innych dręczy jeszcze większa niepewność niż mnie. Tak czy inaczej tutejsi mężczyźni nadal
czują respekt przed Simonem i żaden z nich nie ośmielił się tknąć jego żony. Myślę, że jestem
bezpieczniejsza niż większość kobiet w okolicy. - Zaśmiawszy się śmiechem pozbawionym
radości, Maja dodała: - Innych zalet z posiadania ducha za męża raczej nie zauważyłam. W
łóżku wprawdzie można się wygodnie ułożyć, ale, do diabła, okropnie w nim zimno...
Wyszła nie zatrzymywana przez nikogo.
- Ona staje się coraz większą dziwaczką - stwierdziła Ida. - Ailo też to samo
powiedział, bo nawet z nim nie chciała rozmawiać. Odsunęła się od wszystkich. Jest tu, a tak
jakby jej nie było.
Reij o pokiwał głową.
- Może się odsunęła, ale to wcale nie znaczy, że dziwaczeje. Ma prawo dać wyraz
własnym uczuciom.
- Ale ona właśnie tego nie robi - zaperzyła się Ida. - Zresztą zawsze taka była. Założę
się, że do śmierci się nie zmieni. To już taki typ człowieka.
Reijo nie odpowiedział. Zastanawiał się tylko, czy Ida dostrzega coś, czego on nie
zauważa.
Przyjemnie było wyjść w ciszę nocy. Ciemność rozjaśniona zorzą falującą po
klarownym mroźnym niebie nie wydawała się wcale taka gęsta i wroga. Można by pomyśleć,
ż
e to nie wieczór, lecz ranek, pora, kiedy między jedną a drugą nocą niebo przyobleka
szafirową szatę.
Napadało dużo śniegu i niewysoka wzrostem Maja brnęła w nim po kolana. Na
skalistych zboczach śnieg się jednak nie utrzymywał, co napawało optymizmem tych, którzy
nie przepadali za zimą. Wzdłuż rzeki ciągnęły się wydeptane ścieżki - od odnogi fiordu w
górę, ku ciasnej, dzikiej dolinie, gdzie góry znajdowały się dosłownie na wyciągnięcie ręki, a
wody rzeki z najwyższym trudem torowały sobie między nimi drogę. Teraz rzeka pokryta
lśniącą taflą lodu kusiła i zapraszała na ślizgawkę. Do chaty Mai było bliżej przez las, ale o tej
porze roku szło się tamtędy dłużej, bo śnieg wśród sosen nie był udeptany. Teraz także Reijo
w domu na przylądku mało kto odwiedzał.
Maja postanowiła wrócić do domu rzeką. Podbiegła i pomknęła po lodzie na
skórzanych podeszwach kumagów. Ślizgała się, potem rozpędzała na nowo. Na twarzy czuła
chłodny powiew, policzki jej zmarzły, ale w sercu odezwała się młodzieńcza wesołość.
Posuwała się po skutej lodem rzece, roześmiana, a zorza polarna zdawała się tańczyć
w rytm jej radości. Ta odrobina zabawy pomogła Mai uwolnić się od wielu gorzkich myśli.
Poczuła się jak nowo narodzona, kiedy rozgrzana zeszła na brzeg i grzęznąc po uda w
ś
niegu, odnalazła wijącą się ku chacie ścieżynkę, szeroką zaledwie na trzy stopy. Tanecznym
krokiem ruszyła ku domowi.
Nic nie było w stanie odebrać jej tej odrobiny radości.
W życiu Mai także zdarzały się krótkie chwile szczęścia.
Jeśli się dobrze zastanowić, miniony dzień dostarczył jej wiele powodów do
zadowolenia. Ida jest już dorosła. Reijo w końcu spojrzał prawdzie w oczy. Tyle jest rzeczy,
które potrafią rozjaśnić zimową noc!
Może, jeśli się mocno postara, zdoła wywołać marzenie. Nigdy nie wiadomo.
W kuchennym oknie chaty dostrzegła światełko, słaby, drżący płomyk lampki
olejowej.
Ale przecież nie zostawiła zapalonej lampy! Zawsze bardzo ostrożnie obchodziła się z
ogniem.
Dopiero co tak się przechwalała, że nikt nie ośmieli się jej tknąć. Tymczasem ktoś
otworzył sobie zamknięte na klucz drzwi i wtargnął do jej chaty.
Bardziej zła niż przestraszona kroczyła ku drzwiom, nie siląc się wcale na ostrożność.
W końcu chata należy do niej!
Otworzywszy z impetem drzwi, wrzasnęła niczym nieokrzesany rybak:
- Kto, u diabła, śmiał się włamać do obcych ludzi? Chyba, do cholery, można zostawić
w spokoju cudzy dom? Już Simon wam pokaże, kiedy wróci...
W półmroku, poza zasięgiem płomyka rozświetlającego izbę, powoli wyprostowała
się jakaś postać.
Maja zatrzasnęła drzwi, bezwiednie założyła skobel i przekręciła klucz.
Oparła się plecami o drzwi, jakby chciała je podeprzeć. Ale to ona potrzebowała
oparcia. Nogi jej się trzęsły tak, że omal nie osunęła się na ziemię.
- Simon... - Głos jej się załamał. - Dobry Boże, Simon. Wróciłeś...
Przemknęło jej przez myśl, czy nie lepiej by było, żeby tam siedział jakiś duch, a nie
człowiek z krwi i kości, który przypominał ducha...
Czy tylko tyle z niego zostało? Dobry Boże, co oni ci zrobili, Simon?
Nie powiedziała tego na głos, ale jego widok wywołał w niej prawdziwy wstrząs.
- Jak wszedłeś do środka? - zapytała, ganiąc się w myślach za to głupie pytanie
skierowane do męża, którego nie widziała prawie trzy lata.
- To dziecinnie proste - odpowiedział. Jego głos także wydał jej się obcy.
A może źle zapamiętała? Niemożliwe, żeby zapomnieć głos małżonka, nawet jeśli nie
było to zwyczajne małżeństwo. A oni przecież wiele ze sobą rozmawiali.
- Nie pamiętasz, że twój mąż jest przestępcą, Maju? Potrafi to i owo.
Maja przełknęła ślinę i pod pretekstem, że musi rozpiąć pelerynę, odwróciła się od
niego. Potrzebowała kilku chwil, żeby uciszyć rozpacz, i na nowo przybrać pozę silnej Mai,
która nie cofa się przed niczym.
Czując na sobie jego palące spojrzenie, podeszła bliżej. Przekonała się jednak, że
ogień żarzy się w oczach męża tylko w przebłyskach. Przeraziła się, ujrzawszy mgłę
zasnuwającą jego spojrzenie. Nigdy go takim nie widziała.
Czego Simon od niej oczekuje?
Nie była w stanie rzucić mu się na szyję, brzydziła się go nawet dotknąć. Był taki
brudny, zapchlony... Mogłaby przysiąc, że gdyby zdjął ubranie, samo powędrowałoby do
balii.
Usiadłszy obok Simona na stołku, nie odrywała od niego oczu. W pamięci zachowała
obraz mężczyzny, którego poślubiła, najprzystojniejszego chłopaka po tej stronie fiordu.
Dziewczęta płakały, składając mu po ceremonii życzenia, a jej rzucały najbardziej kąśliwe
spojrzenia, jakie tylko można sobie wyobrazić.
Simon Bakken o błyszczących błękitnych oczach i wesołym spojrzeniu. Jego gładka,
urodziwa twarz zawsze promieniała radością, a w kącikach ust błąkał się uśmiech. Na czoło
opadała mu grzywka. Miał niski głos. Dobrze zbudowany dziewiętnastoletni Simon,
nieodpowiedzialny, beztroski, spontaniczny... Wszystko to ją w nim pociągało.
Taki był przed trzema laty.
Teraz spod łachmanów wystawały szerokie jak dawniej barki, ale ramiona - opalone,
mimo że był środek zimy - mocno mu wychudły. Policzki miał żałośnie zapadnięte. Nawet
ciemna, gęsta broda nie mogła tego ukryć. Długie do ramion włosy sprawiały wrażenie, jakby
od dawna nie dotykał ich grzebień.
Maja poczuła swędzenie na całym ciele i z trudem powstrzymywała się, by się nie
podrapać.
- Tak, mam wszy... - odezwał się głucho, jakby przepraszał.
Maja zapłoniła się. Nie spodziewała się, że pozna po niej, co czuje.
- Nieważne - rzuciła, a na jej twarzy odmalowała się pewność charakterystyczna dla
rodu Alatalo. - Poradzimy sobie z tym.
Czy tylko tyle ma mu do powiedzenia? Chciała coś dodać, szukała słów, ale w głowie
miała kompletną pustkę.
- Dotarły do ciebie moje listy?
- Jeden - odparła wreszcie, odzyskując mowę. - Jeden, wysłany zaraz na początku.
- Pierwszego roku pisałem wiele, ale potem przestałem. Mówili, że nie warto, bo i tak
nikt z nas nie przetrzyma więzienia. A jeśli nawet kiedyś uda nam się wrócić do domu, na
pewno żadna z żon nie będzie już nas oczekiwać. Jeśli dożyjemy do tego dnia...
- Pisałam do ciebie często...
Trochę przesadziła, ale rzeczywiście napisała wiele listów. Ostatnio też zamierzała.
- Nie dostałem ani jednego. Domyślała się tego.
- A dziecko? - zapytał z napięciem w głosie, ale jego wzrok na chwilę się ożywił.
Maja zmusiła się, by napotkać spojrzenie błękitnych oczu, które traciły blask równie
łatwo jak cienki lód na sadzawce, gdy na niego nadepnąć.
- Umarło - powiedziała, przełykając z trudem ślinę. - Miałam bardzo ciężki poród.
Omal nie wyzionęłam ducha. To był chłopiec. Kiedy odzyskałam przytomność, już nie żył...
Simon splótł dłonie i zacisnął je mocno.
- Jak wyglądał? Pokręciła głową i wyznała szczerze:
- Nie byłam w stanie na niego patrzeć. Nie mogłam. Zdążyli go ochrzcić, zanim wydal
ostatnie tchnienie. Artur Mikkal. Dla mnie to tylko imię na krzyżu. Zobaczysz jutro. Jest
pochowany tutaj.
Simon tylko skinął głową. Maja nie była pewna, czy zrozumiał.
- Masz kogoś? - zapytał wprost, utkwiwszy w niej wzrok. - Trzy lata, Maju, to długi
czas. Jesteś młoda. Masz kogoś, kto cię odwiedza albo u kogo bywasz?
Pokręciła głową i uśmiechnęła się krzywo:
- Mężczyźni nigdy nie uganiali się za mną. Takie jak ja nie mają powodzenia.
- Ja też uważałem, że jesteś brzydka - powiedział zamyślony. - Ale to było dawno,
kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy. Potem mnie zaintrygowałaś. A przez tych kilka lat
wiele o tobie myślałem. W moich wspomnieniach byłaś piękna...
- Rzeczywistość nie dorównuje fantazji, co? - zapytała, udając, że ją to bawi.
Samoironia była jej najlepszą obroną.
- Nadal jesteś piękna - rzekł. - Właściwie dopiero teraz naprawdę przejrzałem na oczy.
- Jesteś głodny?
- Poczęstowałem się jedzeniem - oznajmił. Simona skazano na trzy lata więzienia, a
tyle nie minęło jeszcze od wyroku.
W jaki sposób zapytać go, dlaczego już wrócił, tak by jej źle nie zrozumiał? Nie
chciała go urazić.
- Zwolnili mnie za dobre sprawowanie - odpowiedział na jej nieme pytanie. Simon
zawsze był domyślny. - Pozwolili mi wcześniej opuścić więzienie w nagrodę za... przykładne
zachowanie - urwał na moment, jakby rozkoszował się tym słowem. - Wiesz, co to znaczy?
Pokręciła głową. Nie mogła przyzwyczaić się do jego głosu, wydawał jej się obcy.
- To znaczy, że sprawowałem się lepiej niż oczekiwano, lepiej niż ja sam bym się po
sobie spodziewał. Chciałem przetrwać. Za wszelką cenę pragnąłem się stamtąd wydostać,
Maju. Gotów byłem uczynić wszystko, żeby tylko wyjść na wolność. Wszystko. Chcesz
wiedzieć więcej? Gotów byłem nawet zabić, by to osiągnąć. Ale nie uczyniłem tego. Nie
uciekłem. Zostałem zwolniony.
- A jak dotarłeś do domu?
- Przypłynąłem łodzią handlową, na którą natknąłem się po drodze. Wykruszył się
jeden z członków załogi. Spotkałem ich, kiedy wracali z powrotem na północ. Przypadkowo
zgadałem się z kimś z załogi, że wędruję w tym samym kierunku, i pozwolili mi popłynąć
razem z nimi. Ciężko pracowałem. Ale nie było tak źle. Miałem najgorsze miejsce na
pokładzie, zgodziłem się jednak na to z całą świadomością. Łodzią dopłynąłem do Senja,
stamtąd idę pieszo.
Maja słuchała, jak Simon opowiada o sobie, obserwując uważnie jego twarz, na której
nie malowało się żadne uczucie. Wzrok miał zamglony, mętny, martwy.
Skrywał cierpienie większe, niż zapewne była w stanie sobie wyobrazić. A mówił, że
nie było tak źle.
Dobry Boże, co oni z nim zrobili?
- Wykąpiesz się! - zarządziła głosem nie znoszącym sprzeciwu, podrywając się z
miejsca.
Przystał na to bez mrugnięcia okiem. Simon, którego poślubiła, na takie dictum
zareagowałby protestem. Ten zaś powiedział:
- Przyniosę wody... Maja popchnęła go na stołek i przełknąwszy ślinę, zmusiła się, by
przytrzymać ręce na jego ramionach. Zmusiła się, by pogłaskać wychudzony policzek.
Uchwycił gwałtownie jej rękę i przycisnął gorące wargi do wnętrza dłoni. Potem ją
puścił. Błysk życia w jego oczach zgasł.
- Skoro ty szedłeś aż z Senja, to ja chyba mogę przynieść wodę z rzeki - powiedziała
zdecydowanym głosem. - Jedyne, co pozwalam ci zrobić, to przynieść balię z alkierza.
Usłuchał jej.
Maja szła wąską ścieżką w dół do rzeki, trzymając na ramionach nosidło. Nosidło,
które niegdyś Raija otrzymała w prezencie ślubnym, dopasowało się do ramion ich obu.
Z oczu kapały jej łzy. Zastanawiała się, czy Simon kiedykolwiek opowie jej coś
więcej. Zastanawiała się, czy potrafi żyć u jego boku.
Z Simonem, którego pamiętała, umiałaby ułożyć sobie życie, przeżyć nawet chwile
szczęścia. Wyobrażała sobie, że się przy nim zestarzeje. Ale czy z mężczyzną, który siedzi
przy palenisku, obcym, choć wyglądającym jak Simon, czeka ją wspólna przyszłość? Nie
wiedziała.
- Dobry Boże! - wyszeptała, patrząc na polarną zorzę, która zdawała się blednąc w
leniwym tańcu na niebie. - Chciałabym wiedzieć, co oni z nim zrobili. Chcę wiedzieć,
cokolwiek by to było. Pragnę odzyskać dawnego Simona...
2
Kiedy wniosła pierwsze dwa wiadra wody, Simon zdążył już wystawić drewnianą
balię i duży kocioł, w którym zwykle grzali wodę na palenisku. Drewna w izbie było pod
dostatkiem, bo Reijo zgromadził w chacie zapas na kilka dni. Zawsze troszczył się o takie
sprawy. Mówił, że lepiej, by on nadwerężył stary grzbiet, niż Maja miałaby zniszczyć swój
młody.
Wlała wodę do kociołka, obrzucając przelotnym spojrzeniem męża, który chuchał na
szybę i wyglądał przez niewielki prześwit, jaki się na niej utworzył.
W bladożółtym blasku zorzy krzyżyk z drewna rzucał długi czarny cień. Maja
przywykła do tego widoku. Nie robił już na niej wrażenia. Właściwie nie czuła, że tam było
pochowane jej dziecko.
Nosiła je w swym łonie i wydała na świat. Nadal pamiętała okropne bóle. Ale dziecko
nie stało się jej radością. Maleńkie ciepłe ciałko nie wypełniło pustki w jej ramionach i w
sercu. Jeśli Simon będzie chciał wiedzieć, do kogo dziecko było podobne, będzie musiał
zapytać Reijo. Maja nigdy nie wyraziła ochoty, by dowiedzieć się czegoś więcej o
niemowlęciu. Łatwiej jej było znieść cierpienie, gdy nie wiedziała za wiele.
- Mój syn - odezwał się Simon obco brzmiącym głosem.
Pochłonięty własnymi myślami, nawet nie zauważył Mai.
Zastanawiała się, czy zawsze zamyka się tak przed otoczeniem. Ile spraw wokół
mogło się dziać bez jego zaangażowania? Maja lękała się bardzo, że i jej nie dopuści do
siebie, choć równocześnie dławił ją strach, że wciągnie ją w coś, na co nie będzie miała
wpływu.
Nowy Simon dziwił ją i przerażał. Ale przecież to jej mąż!
Nie zwykła uciekać od swoich obowiązków, a jednak nie było jej lekko na sercu.
Wniosła do izby kolejne wiadra wody i zarządziła kąpiel.
Simon zdejmował z siebie sfatygowane ubranie, a Raija łapała w locie każdą sztukę
odzienia, którą z siebie zdejmował.
- Trzeba spalić te łachy, i to jak najszybciej - oznajmiła tonem nie znoszącym
sprzeciwu.
Simon stal przed nią, uciekając wzrokiem. Maja miała wrażenie, że jego oczy
nieustannie przepraszają. Bardzo się pilnowała, żeby nie skrzywić nosa, mimo że zarośnięty
brudem Simon, w poszarzałej, sztywnej od potu bieliźnie, śmierdział na odległość.
Bardzo chciała mu pomóc, ale nie wiedziała jak. Niepewność rozdzielała ich niby
niewidzialny mur. Maja popatrzyła na rozbiegane oczy Simona i nagle zrozumiała, że i on jest
zdenerwowany. Przeżyła prawdziwy szok.
Simon, który z taką lubością zawstydzał niedoświadczone dziewczęta, teraz krępuje
się przy niej! On, taki przystojny. Trudno byłoby zliczyć te wszystkie dziewczyny, którym
zawrócił w głowie.
Maja widywała męża nago wiele razy, nie tylko wówczas, gdy spłodzili dziecko.
Kiedy pozwalała na to pora roku, chodził rozebrany po izbie, zanim się położył, specjalnie
ż
eby ją podrażnić. Maja płoniła się wówczas zakłopotana. Z jednej strony uważała, że to
nieprzyzwoite, że to grzech... z drugiej zaś znajdowała przyjemność w patrzeniu na męża.
Odwróciła się do niego plecami niby zupełnie przypadkowo. Nie znała tego Simona
Bakkena, który wrócił z więzienia. Nie miała pojęcia, co może go zranić.
Dopiero kiedy usłyszała plusk wody i nabrała pewności, że Simon usadowił się w
balii, spojrzała znów w jego stronę. Ku jej zadowoleniu nie mógł widzieć, jak chwyta brudną
bieliznę w dwa palce i wyrzuca kupkę zawszonej odzieży na dwór. Nigdy nie trzymała w
dłoni gorszego świństwa.
Simon długo rozkoszował się gorącą kąpielą. Oparł się ramionami o brzeg balii,
przymknął oczy i siedział odprężony tak, że nie drgnął mu nawet jeden mięsień.
Mai zdawało się, że zasnął, ale na odgłos jej lekkich kroków po skrzypiącej podłodze
poderwał się gwałtownie. Z jego oczu biła czujność.
Maja cofnęła się i zasłoniwszy dłonią usta, ledwie zdołała stłumić w sobie krzyk. Ale
nie jego spojrzenie ją tak przeraziło, lecz blizny na ciele.
Simon uśmiechnął się lekko, w milczeniu obserwując jej reakcję. A potem usiadł z
powrotem.
Przyciągana niczym magnesem zbliżyła się do niego i nie przejmując się tym, że
przemoczy wełnianą spódnicę, uklęknęła na mokrej podłodze. Bała się go dotknąć. Zacisnęła
palce na kancie drewnianej balii, która pamiętała jeszcze czasy jej dzieciństwa, i blada
zapytała:
- To tak jest w więzieniu?
Nie mogła oderwać wzroku od krzyżujących się linii pokrywających jego tors,
ramiona i znaczną część pleców.
- Tak, właśnie tak - odrzekł obcym, beznamiętnym głosem, w którym nie pobrzmiewał
ani smutek, ani złość. Potwierdzało się to, na co już wcześniej zwróciła uwagę.
- Jacy to ludzie zdolni są do takiego okrucieństwa?
- zdziwiła się. - I dlaczego, dopuściwszy się czegoś podobnego, mogą tam nadal
pracować? Powiedziałeś, że zostałeś zwolniony za dobre sprawowanie, a na twoim ciele
wyraźnie widać ślady po karach cielesnych. Czy w ten sposób traktuje się dobrze
sprawujących się więźniów?
- Wśród skazanych panują odrębne prawa, Maju. Wyznaczeni więźniowie mają za
zadanie wybić nowym z głowy hardość. Ja nie od razu się w tym rozeznałem. Dopiero gdy
zebrałem solidne baty, wyciągnąłem naukę i przestałem się buntować. Wtedy ktoś z kolei
uznał, że jestem zbyt potulny, innych kłuło w oczy to, że jestem przystojny. Tam najlepiej być
podobnym do samego diabła.
Maja pojmowała i nie pojmowała. Opowieść Simona napawała ją przerażeniem i
wstrętem, wolała nie pytać o szczegóły.
- To straszne - wyszeptała tylko.
- Wszyscy są straszni - mówił dalej, ale tym razem w jego słowach słyszało się
uczucie. - Zapewniam cię, Maju, w każdym z nas tkwi okrucieństwo. Nie jestem lepszy. Ja
także katowałem nowych więźniów, żeby wytłuc im z głowy butę. Kilku z nich ledwie to
przetrzymało. Co do jednego zresztą nie mam pewności. Niektórzy mówili, że się wylizał, ale
doszła też do mnie plotka, że zmarł. Nie wiem - dokończył, nie patrząc na Maję. Zamilkł na
moment, a potem dodał:
- Byłem tak samo zły jak wszyscy inni. Ja także znalazłem sobie słabszego i bardziej
naiwnego niż ja młodego, ładnego chłopaka. Ja także nauczyłem się używać władzy, Maju.
Czasami nawet rozkoszowałem się nią. Okrucieństwo tkwi w każdym z nas. Gdybyś musiała,
postąpiłabyś zapewne tak samo. Ja uczyniłem wszystko, żeby stamtąd się wydostać.
Maja zacisnęła dłonie na ścierce i wykręciła ją, chociaż nie ciekła z niej woda.
Zanurzyła ją ponownie i zaczęła szorować Simonowi plecy. Nie mogła oprzeć się wrażeniu,
ż
e skuli się z bólu, kiedy dotknie jego blizn, mimo że widziała, iż dawno się zrosły. On
tymczasem siedział z wpółprzymkniętymi powiekami i pozwalał się myć, jakby był
dzieckiem.
- Kristoffer nie żyje - powiedziała na wszelki wypadek, gdyby chodziła mu po głowie
myśl o zemście.
- Tak? - spytał obojętnie. - No cóż, był już stary.
- Elise i Matti pobrali się i pojechali do Finlandii, do Tornedalen. Matti i... moja mama
stamtąd pochodzą.
Zastanawiała się, czy Simon nadal żywi uczucia do Elise. Kochali ją wszyscy, którzy
ją znali, bo przypominała najpiękniejszy kwiat.
- To dobrze. Pasowali do siebie. Najwyraźniej resztki uczuć do Elise wyblakły, ale
Maja nie była pewna, czy powinna się z tego cieszyć. Może nie wróżyło to niczego dobrego?
- Knut udał się na północ - ciągnęła Maja. - W porze jarmarku przesłał nam
pozdrowienia. Donosił, że niebawem zamierza się żenić. Ale potem słuch o nim zaginął. A
Ida dzisiaj ma urodziny. Skończyła siedemnaście lat. Właśnie od niej wracam.
Simon pokiwał głową.
- W twoim rodzinnym domu wszystko się toczy po staremu. Beret i Elina wyszły za
mąż za Olavesa i Johannesa. Rzadko zdarza się, żeby siostry poślubiły braci. Domyślasz się,
ż
e było dużo gadania.
- Mieszkają osobno?
- Nie, ciągle gnieżdżą się pod jednym dachem ze starymi rodzicami mężów. Z czasem
zrobiło się tam ciasno.
- Jutro pójdę do domu - postanowił. - Chyba muszę.
- Tu jest twój dom - odparła i chociaż nie uczyniła tego celowo, jej głos zabrzmiał
ostrzej.
- Przecież tu przyszedłem - powiedział, jakby nie zwracając na to uwagi.
Maja przełknęła ślinę. Wydawało jej się, że tkwi w szponach snu, z którego nie potrafi
się wyrwać, choć niczego bardziej nie pragnie. Ręce i nogi ciążyły jej niczym ołów.
W rozpaczy zaczęła rozczesywać potargane kołtuny na jego głowie. Pozwalał jej na to
odprężony, przymknąwszy powieki. Ale wysiłki, by doprowadzić do porządku jego gęste
włosy, okazały się daremne.
Odetchnęła jednak z ulgą, gdy się okazało, że Simon jest mniej zawszony, niż jej się
początkowo zdawało. Widziała już gorsze przypadki.
Natomiast widok wody w balii napawał ją obrzydzeniem. Woda wyglądała prawie tak
jak podczas wiosennych roztopów. Na powierzchni unosiło się robactwo, dla którego kąpiel
okazała się zabójcza, a na brzegu balii utworzyła się gruba warstwa brudu.
Przełamując w sobie wstręt, po raz ostatni zanurzyła poszarzałą ścierkę.
Starczy na dzisiaj, uznała. Póki co uporała się z pierwszymi warstwami brudu. Simon
na pewno nie jest jeszcze lśniąco czysty, ale jutro może się znów wykąpać.
Musiała nim potrząsnąć, by go zbudzić. Gwałtownie wyrwany ze snu, zesztywniał na
całym ciele. Maja dotykała drżących, twardych jak skała muskułów, gotowych odpowiedzieć
na każdy atak.
- Zasnąłeś - wyjaśniła najłagodniej jak potrafiła. W środku czuła lęk. Czy Simon z
czasem pozbędzie się tego strachu, czy zdoła zapanować nad gwałtownymi reakcjami? Czy
też do końca życia przyjdzie się jej z tym zmagać?
- Wyjdź z kąpieli - poprosiła. - Myślę, że na dzisiaj wystarczy. Najlepiej będzie, jak
napalimy w saunie Reijo któregoś dnia. Gorąco zabije do reszty wszystkie wszy i pchły.
Simon, ociekając wodą, wyszedł z balii. Błyskające bielą blizny odcinały się na tle
spalonego na ciemny brąz torsu. Pajęczyna starych ran. Mapa niesprawiedliwości i nie
dającego się zapomnieć cierpienia. Simon nigdy nie musiał się wstydzić swojego ciała, ale
teraz był wychudzony.
Maja wiedziała, że mogłaby pragnąć tego ciała. I zastanawiała się, co on czuje.
Odnosiła wrażenie, że jej obecność nie ma dla niego żadnego znaczenia.
Ale może teraz po prostu był wyczerpany i zmęczony. Nie spodziewała się
namiętnych uścisków zaraz po powrocie męża do domu, ale przecież tak długo była sama...
Pospiesznie osuszyła dłonie i podała mu płócienny ręcznik, żeby się okrył i nie
zmarzł, a potem sięgnęła do kufra z ubraniami, który stał nie ruszany przez cały okres
nieobecności Simona. Oczywiście, raz do roku wietrzyła odzież, żeby nie cuchnęła stęchlizną
po jego powrocie.
W milczeniu założył czyste ubranie. Zapiął pas o kilka dziurek dalej niż kiedyś, nim
go zabrano.
- Pomogę ci - rzekł, chwytając balię. Przydała się jego siła. Wspólnie wynieśli balię na
podwórze i w sporej odległości od chaty wylali brudną wodę. Na wszelki wypadek, bo z
robactwem nigdy nic nie wiadomo.
Ś
cierka i płótno, w które Simon się wytarł, wylądowały na kupce wraz z łachmanami.
- Trzeba cię ostrzyc!
Maja kipiała energią.
Łatwiej było jej znieść milczenie męża, gdy pochłonięta była jakimś zajęciem.
Wówczas rozmowa nie była konieczna.
Simon posłusznie usiadł przy palenisku.
Przezwyciężając obrzydzenie, niezbyt ostrymi nożycami po kolei obcinała długie
kędziory męża. Nim zdążyły spaść na ziemię, wrzucała je do ognia.
W rezultacie tych zabiegów Simon stał się podobny do młodzieńca, którego poślubiła.
- Ogolę się już sam - odrzekł, gotowy dokończyć dzieła przemiany.
- Brzytwa jest w kufrze. Znalazł ją i zdecydowanymi ruchami dłoni, które nawet nie
zadrżały, zgolił zarost, spod którego wyłoniła się ogorzała twarz dojrzałego mężczyzny, silne-
go i bezwzględnego. Zmiana wydala się Mai oszałamiająca. Pamiętała wyrostka, którego
zaraz po ślubie zabrali jej z domu. Mężczyzna, który powrócił, miał w sobie coś z twardości i
chłodu granitu.
Maja podała mu kawałek lustra. Odbicie, jakie w nim ujrzał, jego samego zaskoczyło
równie mocno jak Maję. W zamyśleniu potarł brodę brązową, spracowaną dłonią. W jego
błękitnych oczach, w których zgasł dawny blask, czaiło się pytanie.
- Czy bardzo się zmieniłem? - odezwał się po chwili niepewnym głosem, nie patrząc
na żonę, lecz na swoje odbicie.
- Trzy lata to sporo czasu - przyznała Maja, ocierając pot z czoła.
- Tak - zgodził się z ociąganiem. W ich związku nie było kłamstw. Od początku grali
w otwarte karty.
- Jesteś inny. Myślę, że zmieniłbyś się, nawet gdybyś nigdzie stąd nie wyjeżdżał.
Wszyscy się zmieniamy. W twoim przypadku ta przemiana jest bardziej widoczna.
Wydoroślałeś... Wszystko to, z czym się zetknąłeś, odbiło się piętnem na twojej twarzy. W
twoich oczach.
- Z czym się zetknąłem i co robiłem - odrzekł cicho i oddał jej lustro.
Ostrożnie wzięła w dłonie lusterko, które stanowiło dla niej jeden z największych
skarbów. Reijo przywiózł je ze swej wędrówki po zachodnich traktach. Tam na wybrzeże
wcześniej docierały takie luksusy niż do głębi fiordów. Ludzie na wybrzeżu mieli kontakt z
osadami kupieckimi, do których przywożono towary z Europy.
Przysunął stołek blisko paleniska i usiadł. Trzymał Maję na dystans. Pilnował, żeby
dzieliła ich cała podłoga.
Może dlatego, że był zawszony?
A może miał inne powody.
Odnosiło się wrażenie, jakby nie mógł się nasycić ciepłem.
- Kiedy mnie stąd zabierali, byłem niewinny niczym dziecko nieświadome istnienia
zła - rzucił gwałtownie. - Tylko zdawało mi się, że jestem mężczyzną! Teraz wiem, że w
porównaniu z tymi, których spotkałem w więzieniu, nawet Kristoffer wydaje się aniołem.
Tak... skazali niewinnego chłopca, a dostajesz z powrotem bandytę.
- Pozwól, że sama to osądzę.
- Nauczyłem się wielu złych rzeczy. Grzeszne myśli stały się dla mnie czymś
powszednim. Od dawna nie żyłem tak, jak żyją normalni ludzie. Nie wiem, czy potrafię.
- Zamierzasz mordować, kraść, napadać na kogo popadnie? - przerwała mu.
- Nie...
- Nie komplikuj wszystkiego jeszcze bardziej, Simonie.
Maja nie wiedziała, czy powinna go aż tak bardzo podnosić na duchu. W głębi serca
dręczyła ją straszna niepewność.
- Raz po raz przychodziło mi do głowy, by tu nie wracać.
Siedział zapatrzony w płomienie. Wyciągnął dłonie ku językom ognia, niemal
pozwalając im lizać skórę. Tylko cieniutka warstwa powietrza chroniła go przed
poparzeniem.
- Zamierzałem wam tego oszczędzić. Rodzinie, tobie... Ale nigdy nie miałem silnej
woli. I teraz też mi jej brakuje. Mimo że dorosłem, pod tym względem się nie zmieniłem.
Więzienie właściwie tylko uwypukliło moje wady. Nie mam się gdzie podziać. Myślałem, że
jestem potrzebny synowi... chociaż może dla niego też najlepiej by było, gdybym nie wrócił.
Łatwiej kochać nieżyjącego bohatera, niż znieść zawód, jaki sprawia żywy człowiek...
- Domyślam się, że wiadomość o śmierci dziecka była dla ciebie szokiem... -
powiedziała cicho Maja.
Simon odwrócił się w jej stronę. Ich spojrzenia spotkały się. Znów ujrzała czające się
w jego oczach rozpaczliwe pytanie, ale także chłód, którego nigdy wcześniej nie dostrzegła.
- Być może lepiej, że tak się stało - odparł. - Może tkwi w tym głębszy sens, żeby
Simon Bakken nie miał synów i tym samym położył kres złu.
- Simon Bakken będzie miał synów! - wykrzyknęła Maja, bezwiednie składając
mężowi obietnicę. - Uważam, że na to zasługuje. Myślę, że jego synowie będą dumni z
takiego ojca. A córki będą czuły to samo.
Simon tylko wzruszył ramionami i na powrót skupił całą swoją uwagę na tańczących
płomieniach, tak jakby nic poza tym się nie liczyło.
- Pokonałeś dziś długą drogę? Znów wzruszenie ramion.
- Szedłem znad fiordu - rzucił lekko. - Wczoraj z Malselv zabrał mnie jakiś jeździec.
Spałem w stajni razem z koniem. Przechodziłem obok przylądka, widziałem światło. Nawet
chciałem wejść, ale bardziej ciągnęło mnie tutaj. Nie wiem nawet, czy bym wszedł, wiedząc,
ż
e tam jesteś.
Maja wzdrygnęła się. Zranił ją świadomie? Takim się stał? A może powiedział to
niechcący?
Ich związek nie opierał się na miłości, teraz bardziej jeszcze niż kiedyś. Simon patrzył
na nią z dziwnym uśmieszkiem, chwilami tylko przypominając tego mężczyznę, którego
mogłaby pokochać, gdyby w jej życiu nie było tyle cieni.
- Najlepiej gdybym umarł, prawda, Maju? Byłoby ci wówczas łatwiej...
- Ale żyjesz... Z premedytacją go zraniła, odpłacając pięknym za nadobne. Nawet jeśli
poczuł się dotknięty, umiejętnie to ukrył. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Zaśmiał się
tylko nieprzyjemnie. Drażnił ją ten śmiech, równie obcy i przerażający jak wszystko inne w
nim.
- Nie miałem nawet na tyle przyzwoitości, by umrzeć - odezwał się ponuro.
Czy on czasem nie udaje? Maja mimowolnie nabrała podejrzeń.
- To prawda, zawsze brakowało ci przyzwoitości - odcięła się, przypominając sobie
kłótnie, które tak ich ze sobą związały. Nie pieszczoty i bliskość, tylko przycinki i walka na
słowa. Właśnie takiej codzienności oczekiwała. Marzeń wolała nie mieszać z życiem.
- Byłaś sama przez te wszystkie lata? - zapytał głosem ostrym jak brzytwa. - Może
miałaś kogoś? Wszyscy pewnie są przekonani, że nie żyję...
- Nie wiem, co myślą inni. Nie rozmawiam zbyt często z ludźmi. - Odruchowo
dotknęła blizny na policzku.
Człowiek, który oszpecił gładkie policzki dziecka, osiągnął swój cel. Maja mogła
wyrosnąć na prawdziwą piękność. Lśniące czarne włosy opadające kaskadami na
wyprostowane plecy, ciemne brwi, które stanowiły niezwykłą mieszankę wygiętych jak
skrzydła ptaka brwi Raiji i prostych jak kreski Mikkala. Kanciasta twarz po ojcu i oczy
intensywnie brązowe z żółtą obwódką wokół źrenicy. Wszystko to wyróżniało ją z tłumu.
Mężczyźni mogliby się za nią oglądać.
Rzeczywiście oglądali się, ale z innego powodu. Większość nie dostrzegała
oryginalnej i niezwykłej urody Mai. Zauważali tylko dwie blizny na obu policzkach, ciągnące
się aż do skroni. Białe ślady nienawiści pozostawione przez ostry nóż. Dowód na to, że jest
córką swojej matki. Córką swojego ojca. Mikkal jako pierwszy naznaczył ostrzem noża twarz
nędznika Isaaka. Ponieważ Isaak nie mógł się zemścić na Raiji, skierował całą swoją
nienawiść ku bezbronnemu dziecku.
- Nie było nikogo - odparła oschle. - Zresztą któż by to mógł być, chyba ślepiec!
- Elise powiedziała kiedyś, że jesteś piękna. Miała rację, Elise zwykle miała rację.
Zamilkł i długo się jej przyglądał.
- Cieszę się, że w sypialni nie straszą żadne upiory. Jesteś jednak zbyt gorąca, żeby
być sama tak długo. - Jego oczy zwęziły się. - Tęskniłaś za tym? Brakowało ci mnie w łóżku?
Zapewne w gospodarstwie radziłaś sobie całkiem dobrze, ale pod derką musiałaś dotkliwie
odczuwać pustkę.
- Ty też jesteś gorący - odcięła się.
Takie rozmowy przestały już ją przyprawiać o rumieniec wstydu. Przypuszczała, że to
tylko przedsmak tego, co ją czeka. Simon wracał przecież ze świata, w którym żyli wyłącznie
mężczyźni i wulgarny ton był na porządku dziennym.
- Nigdy nie pieprzyłem mężczyzn - wycedził, ale zaraz zawołał: - Wybacz, Maju, nie
chciałem!
Ona jednak spuściła wzrok, speszona. Słyszała, jak czasem mężczyźni żartowali sobie
na ten temat, ale zwykle takie rozmowy cichły, gdy w pobliżu pojawiały się kobiety. Trudno
sobie nawet wyobrazić, by coś tak nienormalnego mogło się zdarzyć naprawdę. W ogóle nie
wolno o tym myśleć!
Na pewno się przesłyszała. Simon chyba powiedział coś innego. Takie świństwo na
pewno by mu nawet nie przyszło do głowy.
- A ty co myślałaś, jaki to świat? - ciągnął obcy głos. - Gdzie mnie odesłali? Że to
tylko troszkę gorsze miejsce niż to? Nigdy nie zdołasz sobie wyobrazić, jak wyglądało moje
ż
ycie w ciągu tych ponad dwóch lat. Nie znajduję słów, którymi mógłbym ci to opisać. Chcę
opowiedzieć i zarazem nie chcę. Brakuje mi określeń, widzę tylko obrazy. Wciąż mam je
przed oczyma, nie mogę się ich pozbyć.
Jego oddech był drżący i urywany.
- W tamtym świecie każdy wykorzystuje każdego. Na wszystkie sposoby. Jeśli chcesz
czegoś, co ma ktoś inny, starasz się mu to zabrać. Nie istnieje coś takiego, jak solidarność czy
prawdziwa przyjaźń. Zadźgałbyś nożem tego, którego nazywasz najlepszym przyjacielem,
gdybyś tylko miał nóż. Zabrać dało się wszystko, z wyjątkiem duszy.
Maja przełknęła ślinę. Ujrzała obrazy, przed którymi się cofnęła. Po prostu nie
pojmowała, jak coś takiego może się dziać. Mężczyźni nie są stworzeni dla mężczyzn, tak
sądziła, to nienormalne. Nawet nie potrafiła pojąć, jak to możliwe. Niektórzy robili to ze
zwierzętami.
W głowie Mai kłębiły się gorączkowe myśli.
Jeśli są tacy, którzy potrafią to zrobić z owcą... cóż, bardziej normalne wydaje się już,
ż
e robią to z innym człowiekiem, nawet jeśli jest tej samej płci.
Nie miała pojęcia, czy kobiety również robią to ze sobą. Tego zresztą też nie umiała
sobie wyobrazić.
- To grzech śmiertelny - mówił Simon. - A tam wszyscy tak postępowali. Wszyscy!
Zawsze znalazł się ktoś, na którego widok ciekła ślinka. Nigdy o czymś takim nie słyszałem,
póki tam nie trafiłem. Myślałem, że umrę, kiedy którejś nocy, zaraz na początku, dobrali się
do mnie. Czterech chłopa, dla których byłem smakowitym kąskiem.
Popęd to straszna siła u mężczyzny.
Skinęła głową, chociaż nadal go nie rozumiała. Było jej niedobrze. Nie wiedziała, czy
będzie jeszcze miała chęć dotknąć go po tym, co usłyszała.
Wystarczy już, że wie, iż obściskiwał wszystkie znajome dziewczyny. Ale że sypiał
także z mężczyznami...
- Niektórzy tacy już są - mówił twardo. - W ogóle nie pragną kobiety. Nie mam nic
przeciwko nim. Bo oni nie mają wyboru. To my wszyscy pozostali jesteśmy zepsuci...
- To wszystko nic nie znaczy - zapewniła stanowczo, choć glos jej drżał. - Nie sądzę,
ż
ebyś stanowił zagrożenie dla mężczyzn znad fiordu.
Popatrzył na nią smutno, tak przynajmniej się jej zdawało. Za nic w świecie nie
chciała uwierzyć, że Simon został przemieniony w kamienny posąg.
- Nie wiem, Maju, czy mogę wziąć cię w ramiona, nie wiem, czy potrafię się z tobą
kochać. Czuję się tak, jakby wszystko we mnie umarło, rozumiesz? Odkąd wyszedłem z
więzienia, nie miałem żadnej kobiety. Na żadną nawet nie miałem ochoty.
Uwierzyła mu.
- Żyjesz - powiedziała, nadrabiając miną. - „Wróciłeś do domu. Tylko to się liczy.
Możesz spać w alkierzu, ja położę się tutaj, w kuchni. W ten sposób utrzymamy robactwo w
jednym miejscu.
Pokiwał głową i rzucił z goryczą:
- Całe robactwo. Maja nie miała nic złego na myśli, nie zamierzała go zranić.
Nie tym razem.
3
Następnego ranka Reijo jak zwykle zajrzał sprawdzić, czy Maja czegoś nie potrzebuje.
Jakież było jego zdumienie, gdy przy krzyżyku, który przed dwoma laty wkopał na grobie
dziecka Mai, zobaczył Simona.
- Spotkałeś go? - zapytała Maja zmęczona. Prawie nie spała tej nocy. Ława w kuchni,
na której ułożyła się do snu, była wprawdzie wygodna, ale myśli o mężu leżącym w alkierzu
mąciły dziewczynie sen.
- Tak, spotkałem - odpowiedział Reijo blady jak ściana. - Trudno uwierzyć, że to ten
sam człowiek. Wygląda okropnie.
- Spodziewałam się, że jeśli wróci, pozostanie z niego tylko skóra i kości - odparła,
krzyżując ręce na piersi. - Ale nigdy nie pomyślałam, że... Jego oczy sprawiają, że przenika
mnie lodowaty chłód. Niby to oczy Simona, a równocześnie jakby nie jego. Zresztą wszystko
razem, sposób mówienia, słuchania. Przeraża mnie jego ciągła czujność, jakby przez cały czas
spodziewał się najgorszego. Nawet wyrwany z głębokiego snu w jednej chwili gotów jest
odeprzeć atak. To nie Simon, a równocześnie, w przebłyskach, mimo wszystko on.
- Czeka cię, Maju, trudne wyzwanie. Oddychała z drżeniem.
- Zamierzał pójść do swoich rodziców. Poszedł? Reijo skinął głową i zdjął skórzaną
czapkę. Jego włosy, choć gdzieniegdzie przyprószone siwizną, nadal zachowały płową barwę.
- A mnie się już zdawało, że i on nie żyje - rzekł zmęczonym głosem, siadając przy
stole. - Dla ciebie, bez wątpienia, tak byłoby najlepiej.
- Lżej - przyznała. - Może gdyby łączyło nas głębsze uczucie, wszystko byłoby
prostsze, ale ja przecież nigdy go nie kochałam. A teraz czuję tylko litość. Czy na tak lichym
gruncie da się coś zbudować? Jak sądzisz, czy on kiedykolwiek stanie się podobny do tego
dawnego Simona? U boku tamtego potrafiłabym żyć, ale czy potrafię z tym, nie wiem. Nie
mogę go jednak zostawić. Bo wszyscy wtedy będą mu współczuć. Ja zresztą też mu
współczuję... Co z nami będzie, Reijo?
Ujął dłoń Mai w swoje duże ręce i delikatnie uścisnąwszy, starał się przekazać jej swą
siłę. Zawsze był dla niej opoką. Nie pojmowała, skąd czerpie tę moc.
- Co z wami będzie, zależy w takim samym stopniu od ciebie, jak od niego - rzekł
spokojnie Reijo.
- To takie proste, a zarazem takie trudne. Ale ty na pewno sobie poradzisz.
Maja zamrugała powiekami, żeby powstrzymać łzy napływające jej do oczu. Nie
chciała, żeby Reijo widział, jak płacze.
- I pamiętaj, nie jesteś sama - dodał. - Na przylądku jest ktoś, na kogo zawsze możesz
liczyć. Pamiętaj, że jesteśmy tam, by ci pomóc.
W rzadkich chwilach takich jak ta Maja nie zazdrościła innym, że mają normalnych
rodziców. Reijo był dla niej kimś wyjątkowym i znaczył więcej niż wszyscy rodzice razem
wzięci.
- Opowiedział mi, jak się tu dostał - ciągnął Reijo.
- Musiało mu być bardzo ciężko. Nie można oczekiwać, że w okamgnieniu stanie się
taki jak kiedyś.
- Ale czy to w ogóle możliwe, że znów będzie taki jak przedtem? - zastanawiała się
Maja. - Boję się wyrazić słowami mój lęk. Kiedy próbuję, boję się i cierpię jeszcze bardziej.
- Chodzi o coś więcej, prawda? Zadręczasz się jakimiś niedobrymi myślami.
Maja potrząsnęła głową.
- Czy on... czy on, u diabła, skrzywdził cię, Maju? - zapytał Reijo wyraźnie
zakłopotany.
Maja skuliła się w dużym, odrapanym z brązowej farby krześle.
- Nie... Nie wiem, czy w ogóle jest w stanie - odrzekła zamyślona, a w jej głosie
pobrzmiewał smutek i lęk. - I czy miałby chęć. Powiedział mi, że... - Maja zasłoniła twarz.
Nie mogła się przemóc, by wyznać Reijo, czego się dowiedziała. Po kilku nieudanych
próbach zrezygnowała. - Nie potrafię o tym mówić.
Nagle Reijo doznał olśnienia. Bywały takie miejsca, gdzie mężczyźni całkowicie
pozbawieni kontaktu z kobietami... Nie potrafił jej pocieszyć.
- Ale to jeszcze nie jest najgorsze, Reijo - odezwała się drżącym głosem. - Rozumiesz,
to jeszcze nie jest najgorsze. Jest bowiem coś, o co nawet nie mogę go spytać, coś, o czym on
też nie wspomniał nawet jednym słowem.
Wstała z krzesła i zdjęła z półki niewielki worek, w którym schowany był pociemniały
ze starości skórzany mieszek.
- Zamierzałam wyrzucić ten worek - wyjaśniła. - Myślałam, że w środku są same
łachmany. I wtedy wypadło to.
Reijo ze zdziwieniem ważył w dłoni ciężki mieszek, a kiedy go rozwiązał i zajrzał do
ś
rodka, tak samo jak Maja stracił mowę.
- Jak więzień może wejść w posiadanie srebrnych talarów? - zapytała. - Te pieniądze
wprawiają mnie w przerażenie, Reijo. Przecież nie mógł ich zarobić uczciwie. Mówił, że jest
zły, że dopiero teraz jest przestępcą. Pewnie je ukradł! Być może uczynił coś jeszcze
gorszego. Czy to się nigdy nie skończy?
Reijo przypomniał sobie dawnego Simona: błysk w oku, niedbała poza, uśmiech
błąkający się w kącikach ust. Szybkie ruchy i wesołość. Raczej powierzchowny, ale nikomu
to nie przeszkadzało. Nadrabiał urodą. Głupi jednak nie był.
A teraz...
Simon klęczący pod krzyżem. Kark łatwo mu się zginał. W oczach nadal zapalał się
błysk, tyle że całkiem inny, groźny.
Być może lata upokorzeń odcisnęły na nim swoje piętno. Może znalazł własny sposób
na przetrwanie w miejscu, gdzie nikomu nie wolno ufać. Ale głupcem nie jest, o tym Reijo
wiedział na pewno.
- Chyba zbyt szybko zakładamy najgorsze... - powiedział ostrożnie.
Czuł, że tak właśnie powinien powiedzieć. Maja była jego ukochanym dzieckiem,
miała za sobą długi czas samotności. Nie powinna trafić znów na rafę. Od początku tak jej się
nie wiedzie. Zdawał sobie sprawę, że samotność będzie jej przeznaczeniem. Minione lata to
potwierdziły. Kto by przypuszczał, że Simon zechce wrócić? Przypuszczał, że kiedy wy-
puszczą go z więzienia po odbyciu trzech lat kary, skorzysta z okazji, by rozpocząć nowe
ż
ycie - wolne od zobowiązań wobec żony o okaleczonej twarzy.
Reijo nie miał najmniejszych wątpliwości, że Simon porzuci Maję.
Jak bardzo można się pomylić, oceniając drugiego człowieka!
Reijo nie chciał po raz drugi popełnić tego samego błędu. Bal się, że udzieli Mai złej
rady. To, że Simon wrócił, niewątpliwie świadczyło na jego korzyść. Poza tym Reijo
przypomniał sobie, że Elise lubiła tego chłopaka, wbrew wszystkiemu, i to także przemawiało
za nim.
- Nie chciałbym się w to mieszać - rzekł. Wiele go kosztowało, by wypowiedzieć te
słowa.
Najchętniej solidnie potrząsnąłby Simonem, żeby wydobyć z niego prawdę, użyłby
siły, żeby go zmusić do wyjaśnień.
- Wiem tylko jedno: najważniejsze jest wzajemne zaufanie. Musicie sobie ufać! Jak
możesz oczekiwać, by powiedział ci o wszystkim, skoro ty rozmawiasz o tych pieniądzach ze
mną, a nie z nim. Przecież ja ci nie wyjaśnię, skąd on je wziął. A on mógłby.
- Nie mogę go zapytać! - Maja była zdruzgotana. Na jej ściągniętej twarzy jasne
blizny odbijały się jeszcze mocniej.
Reijo pogładził ją po włosach, a wkładając jej do ręki ciężki mieszek, spytał:
- A jeśli nie może ci o tym powiedzieć? Czy tak ci to trudno zrozumieć? Nie wszystkie
pomijane milczeniem sprawy muszą kryć w sobie zło. Przecież ty na pewno też nie mówisz
mu wszystkiego. Zresztą wcześniej również ci się to zdarzało. Już taka jesteś skryta, Maja.
Odwróciła się gwałtownie, żeby ukryć rozpalone policzki, choć Reijo, oczywiście, nie
mógł się domyślać jej tajemnicy. Nawet Elise nie miała o niczym pojęcia, więc jak by on
mógł to odgadnąć.
To prawda. Miała swoje tajemnice i z nikim się nimi nie dzieliła.
Całe szczęście, że mogła zająć czymś ręce, nawet jeśli były to te judaszowe srebrniki.
Włożyła je z powrotem do worka i ukryła na półce.
- Myślisz, że opowie mi o wszystkim? - zapytała z powątpiewaniem.
- Kiedy uzna to za stosowne. Chyba po raz pierwszy od bardzo dawna nie dawała
wiary słowom Reijo.
- Chyba nie możesz oczekiwać, że on ci zaufa, jeśli ty mu nie ufasz.
- Nie wiem, czy potrafię przestać się go bać. To raczej kiepski początek do zgody. A
jeszcze do tego to przeklęte robactwo. Na miły Bóg, nie chcę mieć robactwa w domu! Wrzucę
go dziś znów do gorącej kąpieli i wyszoruję. Będę szorować piaskiem łóżko i miejsca, po
których stąpał...
Reijo mimowolnie uśmiechnął się, choć daleko mu było do wesołości.
- Nie martw się, Maju. Z twoim zamiłowaniem do czystości nigdy nie będziesz
zawszoną Kwenką. Widziałem na podwórzu, że spaliłaś jego ubrania.
Uśmiechnęła się także.
- Simonowi ledwie udało się uratować balię. Bo już gotowa byłam i ją wrzucić do
ognia.
- Nie powinienem był się zgodzić na wasze małżeństwo - rzucił gwałtownie Reijo.
W jego spojrzeniu czaiła się ojcowska rezygnacja i żal.
- Ale zawsze trochę ci ulegałem. Powinienem jednak przewidzieć, że ten związek nie
będzie błogosławiony.
- Nie mogłeś mi przeszkodzić - odparła z niezachwianą pewnością. - Nawet ty, Reijo,
nie mogłeś mnie odwieść od decyzji, którą podjęłam. Teraz przyszło mi płacić wysoką cenę
za mój upór. Muszę jednak temu podołać.
- Mimo wszystko wolałbym, żebym ci wówczas zabronił wyjść za mąż. Ze względu
na siebie.
Ukryła te słowa głęboko w pamięci.
Maja miała taką naturę, że nie potrafiła milczeć, kiedy ją coś gnębiło. Tylko jednej
tajemnicy strzegła niczym matka swe dziecko przed niebezpieczeństwem. Kiedy jednak coś ją
poruszało do głębi serca, nie była w stanie trzymać języka za zębami. Miała silne poczucie
sprawiedliwości. Nienawidziła tego, że musi skrywać przed otoczeniem fragmenty swojego
ż
yciorysu. Jej życie pełne było przemilczeń. Od urodzenia wplątana była w kłamstwa.
Dorastać i stawać się kobietą w cieniu Raiji wcale nie było łatwo.
Simon stanął w drzwiach i wyczuwszy zapach smoły, pospiesznie omiótł spojrzeniem
izbę. Na piecu w cynowym kubku bulgotała smoła, a jej osobliwy zapach unosił się w całej
chacie.
- Tak, tak, pchły na pewno wyczują ten smród - zauważył, z uśmiechem napotykając
wzrok Raiji. - Reijo już poszedł?
Skinęła głową bez słowa.
- Często tu zachodzi?
- Pomagał mi, kiedy potrzebowałam - odpowiedziała ostro. - Niełatwo kobiecie samej.
Wzruszył ramionami i nie odrywając od Mai wzroku, podrapał się po plecach.
Uśmiechnął się, gdy się wzdrygnęła. Choć ją także wszystko nagle zaczęło swędzić, zacisnęła
zęby, starając się nie dać tego po sobie poznać.
Drażnił się z nią celowo, jakby ją chciał sprowokować do gwałtownej reakcji.
Wyraźnie go to bawiło. Tych dwoje nigdy nie rozmawiało ze sobą normalnie. Zawsze
kończyło się na kłótniach.
- I jak zareagowała twoja rodzina?
- A co się mówi, gdy się zobaczy zmartwychwstałego? Lamentom i łzom nie było
końca. Syn marnotrawny wrócił do domu. Tylko że oni niczego nie rozumieją. Ty, Maju,
jesteś mi bliższa niż ci, z którymi łączą mnie więzy krwi.
Nie wiedziała, co kryje się za tymi słowami.
Patrzył na nią, zmrużywszy oczy w wąskie szparki. Jego twarz, nadal urodziwa, chyba
nigdy nie przestanie się podobać kobietom. Nawet mijające lata nie mogły jej zaszkodzić. Ale
teraz malował się na niej kamienny chłód, przed którym Maja omal się nie cofnęła.
- O co chodzi? - rzucił twardo. To krótkie pytanie przypominało smagnięcie bata.
- O odrobinę szczerości - powiedziała Maja, starając się utrzymać równie chłodny i
beznamiętny ton. - Szczerość, Simonie. Przynajmniej tyle mieliśmy zawsze dla siebie. Co to
za pieniądze? I skąd je masz?
- Pieniądze? - Popatrzył na nią, a na jego wargach błąkał się ów przeklęty, lekko
szyderczy uśmiech. - Pieniądze, Maju?
Ś
cisnęła pięści, ledwie się powstrzymując, by go nie uderzyć. Ukryła ręce pod
fartuchem, żeby nie zobaczył, jak bardzo ją rozzłościł. Wypierał się czegoś, o czym musiał
wiedzieć. Czy aż tak go zmienili w więzieniu?
- Twoje pieniądze, Simonie - powtórzyła aksamitnym głosem, nie zdając sobie
sprawy, że pobielałe blizny na rozpalonej twarzy zdradzają jej zdenerwowanie. Simon
przypatrywał się jej rozbawiony. Odgarnąwszy włosy z czoła, usiadł wygodnie na stołku.
- Moje pieniądze? - zapytał, jakby prowadził z nią jakąś grę. Żadne z nich nie mogło
wygrać. Oboje mogli zostać zranieni.
Ale Maja nie potrafiła o tym milczeć.
- Chodzi o srebrne monety w skórzanym mieszku, Simonie. - Jej słowa cięły jak ostrze
noża.
- A więc moja żonka mi nie ufa. Węszy w moich rzeczach.
Simon popatrzył na nią przeciągle, oblizując wargi.
- Skąd je masz? Kiedy cię zabrali, nie miałeś grosza przy duszy. O ile wiem, nikt nie
dorabia się srebrnych talarów w więzieniu.
Znów uśmiech.
- Co ty możesz wiedzieć o więzieniu? A jeśli zarobiłem je uczciwie, tyle że gdzie
indziej?
Zamilkł i patrzył, jak jej twarz się zmienia, wyrażając to złość, to chęć, by mu
wierzyć, aż wreszcie stracone nadzieje i przerażającą pewność.
- Może je ukradłem? Łatwiej ci w to uwierzyć? Bo zdaje się, że już dobrze wiesz, że
gotów byłbym dla nich zabić. Prawda, Maju, że bez najmniejszego trudu byś w to uwierzyła?
Nie mogła zdobyć się na odpowiedź. Simon, z którym dzieliła łoże w dalekiej, okrytej
niepamięcią przeszłości, nie byłby w stanie nikogo zabić. Ale tego nowego Simona nie znała.
Maję przerażało, że tak myśli. Strach, jaki czuła wobec swego prawowitego męża,
wydawał jej się wstrętny, napełniał ją bólem. Strach uwłaczał jej godności. Wiedziała, że
Simon ją przejrzał, a lęk, którego nie potrafiła ukryć, zranił go. To było najgorsze.
- No cóż, będziesz musiała żyć ze swoimi podejrzeniami, żonko - rzucił lekko, ale w
jego głosie zabrzmiała fałszywa nuta. - Skoro już wiesz o istnieniu pieniędzy, nie będę
zaprzeczał, że je mam. Na pewno już je nawet przeliczyłaś. Moglibyśmy za to sporo kupić...
- Nie ma mowy!
Wzruszenie ramion. Wszystko było dla niego takie proste, banalne, a zarazem
niemożliwe.
- To twoje zmartwienie, Maju. Ja wiem, w jaki sposób je zdobyłem. Jeśli zechcę,
powiem ci. Nie inaczej. I nie wcześniej. Nikt mnie nie może do tego zmusić. Rozumiesz?
Zrozumiała. Temu nowemu, nie znanemu Simonowi nie zadaje się takich pytań.
To było największe wyzwanie, jakie zostało jej kiedykolwiek rzucone. Maja zdawała
sobie sprawę, że szaleństwem jest je podejmować. By odnaleźć dawnego Simona, potrzebne
były całe pokłady czułości i współczucia.
Niełatwo będzie do niego dotrzeć. Nie ma też co liczyć na jego wdzięczność. Nikt jej
nie może pomóc. Temu wyzwaniu będzie musiała podołać zupełnie sama.
W każdym razie jest to jakiś cel. Nadzieja na odmianę szarego życia.
- Więcej nie będę pytać - oznajmiła pewna, że dotrzyma słowa. On zresztą także. Ale
było to ważne. Chodziło o szacunek. - Ale to nie znaczy, że przestanę się martwić, Simonie.
Wiedz, że to z życzliwości. Nie potrafię cię nienawidzić, nie wiem też, czy mogłabym cię
przestać lubić.
- A może mogłabyś się mnie bać? Co powiesz na taką możliwość? - rzucił niedbale,
jakby się zastanawiał. Maja nie wiedziała, który Simon zadaje jej to pytanie, a wolałaby
wiedzieć.
- Jest w tobie coś, co mnie przeraża - wyznała szczerze, choć wiele ją kosztowało, by
odsłonić przed nim swoje uczucia. Ale nie mogła przecież otoczyć się murem, jeśli chciała do
niego dotrzeć.
- Nawet nie przypuszczałaś, co cię czeka, wpuszczając mnie pod spódnicę, gdy
ukrywałem się w górach. Wtedy po prostu chciałaś wziąć coś, co należało się Elise. Prawda?
Niebezpiecznie ją przejrzał i ugodził w najczulsze miejsce. Tak łatwo zapominała, że
Simon się zmienił i myśli inaczej niż ona.
- Wtedy mało się nad tym zastanawiałam. Byłeś taki doświadczony. Nie było ci trudno
zrobić ze mną to, co chciałeś...
Simon wstał leniwie i pogładził uda żylastymi dłońmi. Mimowolnie przyciągnął jej
spojrzenie. Był tego świadom. W jego ruchach pojawiło się coś zmysłowego, a w oczach
błysnęło zwierzęce pożądanie. Patrzył na nią jak drapieżnik na ofiarę. Poczuła, że ogarniają ją
mdłości...
Zdecydowanym krokiem podszedł bliżej.
- Nadal jestem bardziej doświadczony, Maju - wycedził. - Wiele widziałem i
próbowałem niejednego. Czy teraz też zrobię z tobą, co zechcę?
Poznawała po jego tonie, że to aluzja, ale nie miała pojęcia, o co mu naprawdę chodzi.
Poprzedniego wieczoru nie okazywał nawet najmniejszego zainteresowania jej osobą.
Odniosła nawet wrażenie, że ją odpycha.
Teraz ujął w dłonie jej policzki, zasłaniając blizny.
Z początku zawsze całował ją w taki sposób. Skrywał to, co ją szpeciło.
Brutalnie rozchylił wargami jej usta i nie zważał na to, że sprawia jej ból.
Nie zdążyła obudzić w sobie nawet odrobiny pożądania.
Poranione wargi miały smak krwi.
Tymczasem Simon wsunął dłonie pod spódnicę Mai i zadarłszy ją, gwałtownie
szarpnął bieliznę. Działał jak w amoku, jak ogarnięty wściekłością. Ręce sunęły po jej ciele,
zatrzymały się na moment na łagodnie zaokrąglonych biodrach, a potem palce wdarły się w
jej miękką kobiecość. Zacisnęła powieki. Miała wrażenie, że widzi pazury zwierzęcia, pazury
ptaka - orła chwytającego zdobycz.
Popchnął ją na chłodną podłogę, aż upadła.
- Poczekaj! - rzucił twardo, gdy nieprzymuszona chciała otworzyć przed nim to, co i
tak wziąłby siłą. - Na kolana!
Jego oddech stał się świszczący, nierówny. Palcami rozchylał jej białe pośladki,
wpychał w nią swą męskość. Pochyliła głowę i zagryzła wargi, gdy zaczął ją brutalnie
ujeżdżać. Zaspokoiwszy żądzę, nawet nie zadał sobie trudu, by i ją rozpalić. Nie obdarzywszy
jej najmniejszą pieszczotą, wysunął się z niej.
Upokorzona opadła na podłogę. Mrugała powiekami, żeby powstrzymać płacz.
Pozbawionymi czucia palcami poprawiała ubranie.
Miała w życiu tylko jednego mężczyznę, Simona. Kiedyś był czułym i delikatnym
kochankiem. Choć zależało mu na zaspokojeniu własnych pragnień, lubił także ją
wprowadzać w krainę rozkoszy.
Teraz sprawił jej tylko ból.
Poprawił spodnie i bez słowa przeprosin po prostu wyszedł. Usłyszała jedynie odgłos
zamykanych drzwi.
Ale i wtedy nie pozwoliła sobie na łzy.
Niemożliwe, by go pokochała. Do takiego traktowania nie zdoła przywyknąć.
Ale będzie musiała z nim żyć.
Wrócił po krótkiej chwili i rzucił w progu:
- Spaliła się studnia. Czy to kolejny żart z jego strony? Nowy sposób, by ją
przestraszyć?
- Studnia?
- No, drewniana obudowa w ziemi. Zachowywał się jakby nigdy nic. Jakby nie
pamiętał, co jej zrobił przed chwilą. Maja wyminęła go, starając się go nie dotknąć. Na jakiś
czas miała dość męskiego ciała.
W powietrzu unosił się swąd spalenizny. W izbie go nie czuła, bo była odwrócona
twarzą do paleniska. A poza tym zapach smoły był silniejszy.
Skierowała swe kroki w stronę ścieżki prowadzącej ku studni, którą Reijo wykopał dla
niej, żeby nie musiała daleko chodzić po wodę. Ale ponieważ każdej zimy studnia zamarzała,
Maja i tak nosiła wodę z rzeki. Wartki nurt sprawiał, że lód nie skuwał jej powierzchni.
Ze studni zostały tylko tlące się zgliszcza.
Na pokrytym śniegiem podwórzu oprócz wydeptanych wąskich ścieżek nie widać było
ż
adnych śladów.
Maja, słysząc za plecami odgłos kroków, odwróciła się gwałtownie.
- Nic nie mów! - rzucił z kamienną twarzą Simon. - Wiem, Maju, co myślisz, ale
mylisz się: tego nie zrobiłem. Po co miałbym, u licha, podkładać ogień pod własną studnię?
4
Maja spędziła kolejną noc na kuchennej ławie i znów nie zmrużyła oka.
Nie mogła się w tym wszystkim połapać.
Ogień został podłożony mniej więcej wtedy, kiedy Simon wrócił od swoich rodziców.
Może zanim wszedł do chaty? Ale po co miałby podpalać studnię?
Kłóciło się to ze zdrowym rozsądkiem.
Z kolei trudno było stwierdzić, czy w pobliżu domu kręcił się ktoś obcy. Na wąskich
ś
cieżkach widniały odciśnięte niezbyt głębokie jednakowe ślady kumagów.
Maja zapragnęła, by odwiedził ją Reijo. Jego mogłaby zapytać o radę, jemu wierzyła.
Dreszcz jej przeszedł po plecach, gdy uświadomiła sobie, że on jest jedyną osobą, której nie
boi się zaufać.
Zapadła noc. Na dworze wiało, zza okien dochodził szum drzew. Sosny szeptały coś
tajemniczo i niezrozumiale. W chacie zaczynało się robić chłodno. Maja przewracała się z
boku na bok. Podciągnęła kolana wysoko, żeby się rozgrzać pod przykrótką derką, którą była
okryta. Na szczęście miękka wełna trzymała ciepło.
Dręczyły ją wątpliwości i wyrzuty sumienia. Dawało znać o sobie coraz silniejsze
poczucie winy. Wolałaby, żeby Simon nie wrócił. Właściwie powoli oswajała się z myślą, że
on nie żyje.
W alkierzu zatrzeszczały deski.
Maja szczelniej okryła się derką, spod której ledwie wystawał jej czubek głowy.
Tylko nie to, pomyślała w panice. Żeby tylko tu nie przyszedł. Niech nie egzekwuje
swoich praw! Okropne, wstrząsające przeżycie minionego dnia nadal pozostawało zbyt
ś
wieże, przyprawiając ją o mdłości.
Gdyby wiedziała, co ją czeka, nigdy by się nie pakowała w to małżeństwo.
Drzwi uchyliły się bezgłośnie. Sama naoliwiła zawiasy, żeby nie. skrzypiały.
Simon stąpał ostrożnie, by jej nie zbudzić. Zatrzymał się przy drzwiach wyjściowych,
jakby nasłuchiwał. Maja znała dobrze ten dom i wiedziała, jak trzeszczy każda deska w
podłodze, mogła więc bezbłędnie określić miejsce, w którym się właśnie znajdował.
Zgrzyt odsuwanej zasuwy. Maja przypomniała sobie, że nie zamknęła drzwi na klucz.
Pęk kluczy nosiła przywieszony przy pasku spódnicy.
Coś zaszurało lekko i do izby wdarło się mroźne powietrze.
Simon musiał chyba nieco unieść drzwi, bo inaczej zgrzytnęłyby o wiele głośniej.
Przeraziło ją, że Simon tak doskonale pamięta o wszystkich szczegółach.
Drzwi się zamknęły, a zza okna dobiegło ciche skrzypienie śniegu. Simon zniknął w
czeluściach chłodnej nocy.
Maja nie wstała.
Co on, na Boga, robi na dworze w trzaskający mróz, i to o tej porze! Normalni ludzie
ś
pią w nocy, a nie włóczą się po okolicy.
Zdrętwiała ze strachu, nasłuchiwała czujnie. Ale choć wyostrzyła wszystkie zmysły,
nic więcej nie usłyszała.
Dopiero o świcie drzwi wejściowe otworzyły się równie ostrożnie, jak wcześniej
zostały zamknięte. Rozległ się szmer zasuwy i ciche człapanie po zimnej podłodze, lekkie
skrzypnięcie drzwi do alkierza, a potem cisza.
Maja zasnęła dopiero nad ranem, kiedy powinna niedługo wstać i rozniecić ogień w
palenisku. Zaspała, zaniedbując obowiązki gospodyni.
We śnie towarzyszył jej ogień. Otaczał ją ze wszystkich stron, zamykając w kręgu
płomiennych języków. Zdawało się jej, że ktoś się śmieje. Gromki śmiech wdzierał się
zewsząd, potężniał jej w uszach, wypełniał całą głowę, aż zdawała się pękać. Ogromne cienie
kobiet sięgały aż do nieba wysoko, wysoko ponad nią. Pragnęła wzbić się, żeby do nich
dosięgnąć, ale nie mogła. Nogi miała jak z kamienia. Próbowała nimi poruszyć, ale wrosły w
skałę w tamtym miejscu, gdzie kiedyś ukrywał się Simon. Tam, gdzie ta brzemienna w skutki
historia wzięła swój początek. Otoczyły ją skały, ale ogień nie gasł. Czuła swąd. Ale to
przecież nie studnia, widziała jej zgliszcza. Była pewna obecności Simona, mimo że go nie
widziała. Po prostu wyczuwała.
Cień...
Ogromna kobieta zakryła słońce.
Maja usłyszała swój głos, równie zniekształcony jak głosy i śmiech wokół:
- Mam własne ciepło! Kradnij sobie słońce, ja ogrzeję się przy ogniu!
Jakieś dłonie chwyciły ją i potrząsnęły mocno.
- Maju, u licha! Ocknij się, kobieto! Naprawdę pachniało spalonym drewnem i darnią.
Doleciał cichy trzask.
Z jej ust nadal płynęły słowa, których znaczenia nie pojmowała. Wiedziała tylko, że są
bardzo ważne.
Simon poklepał ją mocno w oba policzki, nie przestając do niej przemawiać:
- Maju, obudź się z tego koszmaru! To tylko zły sen, wstawaj, już dawno dzień!
Potrząsał nią jak szmacianą lalką. Jeszcze nigdy nie widział kogoś pogrążonego w tak
głębokim śnie.
Nagle otworzyła oczy. Niezwykłe połączenie brązu i żółci zawsze robiło na Simonie
wrażenie. Nikt nie miał takich oczu jak Maja.
- Ogień - powiedziała, przygryzając niemal całkiem pobielałe wargi. Simon schylił się
po przykrycie, które zsunęło się z posłania, gdy Maja rzucała się we śnie. Miała na sobie
ciepły gorsecik, zapięty przyzwoicie pod samą szyję, ale mimo to szczękała zębami z zimna.
Simon postanowił, że od następnej nocy będzie spała w wielkim łożu w alkierzu. Nie
pozwoli, by dłużej marzła na kuchennej ławie. Niemal całkiem pozbył się pcheł. Jeszcze
jedna gorąca kąpiel i całkiem znikną. Poprosi Maję, żeby na wszelki wypadek jeszcze krócej
ś
cięła mu włosy.
- Ogień - powtórzyła. Patrzyła na Simona, ale jakby go nie widziała. Rozmawiała z
Simonem ze snu. - Widziałam, że też tam byłeś...
Wypuścił ją z rąk. Nie pojmował tego, co ujrzał w jej twarzy. Nie chciał pojąć.
Maja siedziała oparta o ścianę z drewnianych bali, na której ostrze siekiery
pozostawiło nierówności, opowiadając historię o wielkim uczuciu i ciężkim znoju. Kalle i
Reijo własnymi rękami postawili tę chatę z miłości do tej samej kobiety.
Powoli wracała jej przytomność. Zdawało się jej, że mknie na nartach po świeżym
ś
niegu. Czuła chłód, wszystkie członki jej zesztywniały. Opatuliła się szarą wełnianą derką.
- Wróciłaś, Maju, witaj! - powiedział Simon, uśmiechając się krzywo. Stał boso w
rozpiętej koszuli wyciągniętej na wierzch. Włosy sterczały mu na wszystkie strony.
Przypominał tego Simona, który kiedyś łamał dziewczętom serca. - Męczył cię chyba
wyjątkowy koszmar!
- Tak - odrzekła Maja, biorąc głęboki oddech. Nie zapytała go, dlaczego wychodził
nocą na dwór. On nie zapytał, co jej się śniło.
Ż
adne z nich nie powiedziało więcej niż konieczne, nie padło między nimi ani jedno
zbędne słowo. Na powrót stali się dwojgiem obcych ludzi pod tym samym dachem. Posyłali
sobie uważne, czujne spojrzenia i pospiesznie odwracali głowy, gdy tylko zauważyli, że to
drugie dostrzegło na sobie ich wzrok. Zachowywali się trochę jak zakochani na początku
znajomości. Tyle że im towarzyszyła gorycz.
Obserwowali się nawzajem, siedząc nad wodnistą kaszą, w której przygotowanie Maja
nie włożyła ani trochę serca. Maja potrafiła dobrze gotować, ale tego ranka jedzenie rosło im
w ustach.
Na odgłos kroków Simon wstał leniwie i wyjrzał zdziwiony.
Rozległo się mocne walenie w ciągłe zamknięte na zasuwę drzwi.
- Maja! Maja! Obudźcie się, Maju! Simon podbiegł i odsunął zasuwę. W tej samej
chwili wprost w jego ramiona wpadła Ida.
- No, Simonie Bakken, zmężniałeś trochę - rzuciła z błyskiem w zielonych oczach i
oderwała dłonie od jego nagiego torsu, specjalnie się przy tym nie rumieniąc.
Zaraz straciła dla niego zainteresowanie, dostrzegłszy Maję, która siedziała na
drewnianej lawie. Siostra była ubrana, ale nie zdążyła się jeszcze uczesać, a pod oczami miała
sińce.
- Przysłał mnie tata. Ciągle walczy z ogniem, ale moim zdaniem to nie ma sensu. I tak
nic się nie uratuje - paplała.
Ida Kesaniemi nigdy nie potrafiła wyrażać się jasno. Mówiła nieskładnie i trudno było
zrozumieć, o co jej chodzi. Ale Maja wyłapała złowróżbne słowa.
- Gasi ogień? - zapytała podejrzliwie. Simon usiadł na ławie obok Mai i patrzył
wyczekująco na obie siostry.
Maja zauważyła kątem oka, że ta już prawie dorosła Ida obudziła w Simonie instynkt
myśliwego...
- Szopa się pali - wyjaśniła Ida.
Zdjęła z głowy chustę i nie czekając na zaproszenie, usiadła po drugiej stronie
solidnego stołu. Rude włosy uczesane w dwa grube warkocze nadawały jej dziewczęcy
wygląd. Wrażenie to potęgowały zarumienione od długiego biegu policzki.
Była czarująca.
To określenie pasowało do młodszej siostry, Maja doskonale zdawała sobie z tego
sprawę. Ale wiedziała także, że owo czarujące stworzenie potrafi pokazać ostre pazurki. Ci,
których zmyli jej wygląd niewiniątka, przeżyją nie lada zaskoczenie.
- Wasza szopa się pali. Maja i Simon popatrzyli po sobie, ale teraz to Maja zmrużyła
oczy w wąskie szparki. Doskonale pamiętała ostrożne kroki na podłodze i ciche skrzypienie
drzwi.
- Tata mówi, że musiało się zacząć palić tuż po świcie. Bo kiedy on wstał, zobaczył
słup ognia. Myślał, że uda mu się uratować chociaż łódź, ale, niestety, spłonęła doszczętnie.
Simon popatrzył z przerażeniem na Maję. Przez sen majaczyła coś o ogniu... Ale
przecież przez cały czas spała. Dlaczego śnił jej się pożar? Czy to zbieg okoliczności?
- Ktoś puścił wczoraj z dymem naszą studnię - rzucił krótko Idzie. - Maja uważa, że to
ja.
- Bzdura! - Ida popatrzyła na Maję rozszerzonymi ze zdumienia oczami. - Dlaczego
Simon miałby to zrobić? Przecież nie jest głupcem.
Maja wzruszyła ramionami.
- Ale szopy już nie mógł podpalić - dodała Ida.
Maja milczała, Simon też się nie odezwał.
Wychodziłeś dziś w nocy, myślała Maja. Dlaczego nic o tym nie mówisz? Dlaczego
nie rozwiejesz moich wątpliwości? Wystarczyłoby parę słów, Simonie, zaledwie parę słów.
Ale być może nie wiesz, że ja wiem. I dlatego milczysz, a we mnie tymczasem narastają
wątpliwości.
Simon pospiesznie się ubrał, a w jego ruchach widoczne było zdecydowanie, które
trochę uspokoiło Maję.
- Idę tam i pomogę Reijo. Do diabła, ta łódź była nam potrzebna! Jak bez niej wypłynę
na połów? Mówiłaś, że Kristoffer umarł.
Spojrzał na Maję pytająco. Pokiwała głową.
- Dziwne, bo to byłoby w jego stylu tak się mścić. W jego słowach, choć
zaprawionych goryczą, zabrzmiała bezwzględność, która przeraziła Idę. Zerknęła ukradkiem
na siostrę, ale Maja nawet nie mrugnęła okiem.
- Ale umarli nie podkładają ognia, prawda, Maju? Znajdę tego, który nam to robi.
Pożałuje, obiecuję ci!
Chwycił w locie swoją kurtkę i pomknął wściekły bez czapki. Maja westchnęła,
roztrzęsiona. Odsunęła włosy z twarzy i przeczesała je palcami.
- Wyglądam okropnie - powiedziała zmęczona. Ida z przyzwyczajenia chciała
zaprzeczyć, ale milczała.
- Wolałabym, żeby nie wrócił - ciągnęła Maja. Musiała to z siebie wyrzucić. Ida była
córką Reijo, a jej przyrodnią siostrą. To wystarczyło, by pozwolić sobie na zwierzenia. -
Zmienił się tak, że nie przestaję się go bać.
- Ale żeby podejrzewać, że to on podpalił studnię... - Ida wyraźnie sugerowała, że
siostra posunęła się zbyt daleko w swych domysłach.
- Simon w nocy był poza domem - wyznała Maja. Powietrze między nimi zadrgało i
na długą chwilę zaległa cisza.
- On taki nie jest - powiedziała w końcu Ida.
- Nie był - poprawiła ją Maja. - Zapamiętałaś go jako czarującego chłopaka. Nadal jest
bardzo przystojny, tylko że teraz jego oczy są zimne jak metal. Nie wiem, czy stał się na
wskroś zły, ale wydaje mi się taki nieczuły, gwałtowny, łatwo go rozgniewać... Jakby wstąpił
w niego diabeł. Nie wiem, Ido, jaki on jest naprawdę. Nie potrafię go rozgryźć. Myślę, że
byłby zdolny podpalić zarówno studnię, jak i szopę. Pożar nie wybucha sam z siebie w
mroźną zimę. Ktoś musiał podłożyć ogień...
- To niedorzeczne - powiedziała Ida, siląc się na spokój.
- Właśnie - potwierdziła Maja lakonicznie.
- Jesteś zdenerwowana - mówiła dalej Ida, starając się nadać swojemu głosowi
zdecydowane brzmienie, także po to by przekonać samą siebie. - Właściwie sama nie
wierzysz, że to mógłby zrobić Simon. Zaskoczył cię po prostu tym niespodziewanym
powrotem. Zresztą od początku nie układało się między wami, tak jak powinno. Potem go
zabrali. To, co się dzieje teraz z wami, to po prostu ciąg dalszy tamtych nieporozumień.
Maja uśmiechnęła się ze smutkiem i dotknęła dłoni Idy.
Ida podniosła na nią wzrok. Maja nie zwykła szukać bliskości. To oznaczało, że jest u
kresu wytrzymałości.
- Chciałabym patrzeć na świat twoimi oczami, kochana siostro. Ale są sprawy, o
których nie mogę z tobą rozmawiać, bo jesteś jeszcze zbyt młoda, a także dlatego, że nie
potrafię.
- Czyż ja nie jestem osobą o wyjątkowym doświadczeniu życiowym? - uśmiechnęła
się Ida, usiłując wszystko obrócić w żart i skierować rozmowę na bezpieczniejsze tory.
- Nie pójdę tam, nie chcę na to patrzeć - wydusiła Maja, potrząsając głową. - Być
może to tchórzostwo, ale nie chcę. Jeszcze zobaczyłabym coś...
- ...co wskazywałoby na winę Simona? Wątpię - odpowiedziała sucho Ida. - Takiego
pogorzeliska, Maju, jeszcze nie widziałam. Z szopy została sterta popiołu.
Ida była jeszcze zbyt młoda, by zrozumieć przepełniający Maję strach. Strach tym
większy, że w serii zdarzeń trudno było doszukać się jakiejś logiki.
Ucieszyła się, kiedy w kilka godzin później zobaczyła nadchodzącego wraz z
Simonem Reijo. Na szczęście zdążyła uczesać włosy i uprzątnąć stół. Patrzyły z Idą przez
okno, jak dwaj mężczyźni, jeden wysoki, a drugi niższy i bardziej krępy, obeszli pozostałość
po studni. Reijo ukucnął i przyglądał się śladom na ziemi. Maja, która dzień wcześniej
uczyniła to samo, dobrze wiedziała, że i tak niczego nie zobaczy.
Simon stał w rozkroku, oparłszy ręce na wąskich biodrach, i obserwował z góry
poczynania Reijo.
- Wygląda wspaniale - westchnęła Ida. - Powinno się zabronić ludziom być tak
urodziwymi...
- Wówczas i ty mogłabyś mieć kłopoty - wymknęło się Mai.
Dlaczego nie ugryzła się w język? Przecież nie chciała, by zabrzmiało to tak ostro.
Ida jednak przywykła do uszczypliwości Mai. Znała swoją siostrę i wiedziała, co ją
gnębi. Cierń, jaki ją kłuł, tkwił zbyt głęboko, by dało się go wyjąć.
- Zasłużyłam na twoją cierpką uwagę - stwierdziła. - Uroda nie jest najważniejsza, nie
raz się o tym przekonałam. Nie jestem aż taka bezmyślna, Maju, ale czasami się zapominam.
Naprawdę uważam, że Simon nadal jest jednym z najprzystojniejszych mężczyzn w okolicy.
A jeśli oceniać to w ten sposób, to można stwierdzić, że zupełnie nieźle się urządziłaś...
- Dobry Boże - westchnęła Maja. - Jak ja bym chciała mieć jeszcze raz siedemnaście
lat.
Do izby weszli tymczasem Reijo i Simon.
Reijo wystarczyło krótkie spojrzenie, by się domyśleć, że z Mają nie jest dobrze. Nie
chodziło bynajmniej tylko o to, że miała podkrążone oczy i bladą twarz. Po tym jak stała, jak
prostowała plecy, po jej gwałtownych ruchach i niespokojnych dłoniach, które nerwowo
starała się czymś zająć, poznał, że Maję coś gnębi.
- Wszystko spłonęło - odezwał się Simon, zdruzgotany.
- Ktoś podkłada u was ogień - powiedział Reijo, uchwyciwszy spojrzenie Mai. - Ale
nie masz racji, winiąc Simona. Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy wczoraj?
Maja pokiwała głową. Poczuła się jak skarcona przez ojca mała dziewczynka.
- Podtrzymuję to. Daj Simonowi szansę, daj szansę sobie!
Maja odwróciła się do wszystkich plecami i zacisnęła wargi. Tylko Simon zauważył,
jak przez krótki moment zmrużyła oczy w wąskie szparki. Zauważył dziwny błysk, jaki się w
nich zapalił, i zaciśnięte w pięści dłonie. Zaraz jednak jej twarz przybrała zwykły wyraz.
Jak Reijo mógł to powiedzieć przy wszystkich?
- Simon może wypływać razem ze mną na połowy - ciągnął tymczasem spokojnym
głosem Reijo. - Albo może pożyczyć tę małą łódź. Knut wyjechał, a ja nie potrzebuję dwóch.
Szkoda, żeby leżała na brzegu i wysychała na słońcu.
- Chętnie ją pożyczę. Muszę sobie sam radzić - oznajmił Simon chłodno z cieniem
wrogości w głosie. A może Maja była po prostu przewrażliwiona? Zerknęła na Idę, ale ta
zdawała się niczego nie zauważać. Twarz Reijo też pozostała nie zmieniona.
Czyżby zwariowała?
- Śmierdząca sprawa - stwierdził Reijo, patrząc przez okno. - To nie był nieszczęśliwy
wypadek ani jakiś zbieg okoliczności. Niemożliwe. Ktoś to zrobił celowo przeciwko tobie,
Maju, przeciwko Simonowi.
- Tylko moja rodzina, Maja i ty wiedziałeś, że wróciłem do domu... - powiedział
powoli Simon. - Kiedy zapaliła się studnia - dodał. - Bo teraz to pewnie już wszyscy wiedzą.
- Ktoś mógł cię zobaczyć. Mrok nie skrywa tak dokładnie, jak by się nam wydawało.
- Tylko Kristoffer tak mnie nienawidził. - Simon wzruszył ramionami z rezygnacją.
- Może jakieś dziewczyny? - rzuciła Ida. - Mszczą się za złamane serca.
- Nic mi o tym nie wiadomo - warknął. Zmieniał się równie gwałtownie jak nagła
wichura.
- To, że ktoś chciałby skrzywdzić Maję, wydaje mi się jeszcze bardziej niedorzeczne.
Ida wyraziła słowami to, o czym myślał także Reijo.
- Głupie wybryki - stwierdził Simon. - Pewnie jakieś młokosy chcą się popisać. Jak ja
ich złapię, to zobaczymy, jacy są mocni! Nie pozwolę, żeby ktoś sobie tak ze mnie kpił.
Usta Mai zadrżały, już miała coś powiedzieć, ale ujrzawszy zaciętą twarz Simona,
ugryzła się w język.
- Nie mamy więcej nic, czego nie widać przez okno - rzekł Simon. - Będę tu siedział i
trzymał straż, dzień i noc. Biada temu, kto się ośmieli tu zbliżyć!
- Rozsądny pomysł! - Reijo zgodził się z mężem Mai. - Chętnie ci pomogę. To
zadanie dla dwóch. Będziemy się zmieniać, żeby nie zasnąć na posterunku.
Przed nimi stał ten obcy Simon. Rysy jego twarzy były niczym wykute w skale, oczy
lśniły jak stal, kąciki ust wykrzywiły się w szyderczym uśmiechu. Wyprostowany, jakby
wyższy i szerszy w ramionach, czujny. Pojawiło się w nim coś zwierzęcego.
Ida zrozumiała, co miała na myśli Maja. Przystojny Simon wyglądał groźnie. Ten
błysk w jego oczach wydał się Idzie przerażający, choć zarazem bardzo pociągający. Wyczuła
równocześnie, że ten mężczyzna może być zły.
- Nie zasnę! - zapewnił Simon stanowczo, ciskając słowa niczym kamienie. -
Przywykłem do czuwania, robiłem to nie raz. Poradzę sobie.
Ani jedno słowo podziękowania za zaproponowaną przez Reijo pomoc.
Maja, porzuciwszy resztki rozsądku, zadała Simonowi pytanie, które ją gnębiło.
Wiedziała, że inaczej nie zazna spokoju, choć przecież obiecali sobie nie przekraczać
pewnych granic. Ona tymczasem świadomie to czyniła.
Nie miała odwagi jednak czekać, aż zostaną zupełnie sami.
- Simon - odezwała się cicho, tak cicho że upłynęła chwila, nim zorientował się, że
zwraca się do niego. Odwrócił się wówczas i napotkał jej wzrok. - Czy to może mieć jakiś
związek z pieniędzmi? Ze srebrnymi monetami? - dokończyła szeptem.
W oczach męża zobaczyła, że nie podoba mu się, że mówi o tym przy Reijo i Idzie. Ze
w ogóle porusza ten temat. Że nie dotrzymała umowy...
- Nie, Maju - odpowiedział jednak. - To nie ma żadnego związku.
Maja uwierzyła mu, ale mimo to nie zrobiło jej się lżej na sercu.
5
Nieprzyjemne zdarzenia już się nie powtórzyły. Simon dowiódł jednak wszystkim, że
przez lata spędzone poza rodzinną wioską nad fiordem, zmienił się w twardego mężczyznę.
Przez wiele dni siedział wyprostowany niczym żołnierz przy okienku w kuchni.
Przerwy robił wyłącznie wtedy, gdy musiał wykonać niezbędną pracę.
Maja wielokrotnie proponowała, że go zastąpi, ale on się nie zgadzał, twierdząc, że to
robota dla mężczyzny.
Mogłaby policzyć na palcach jednej ręki krótkie chwile w ciągu tygodnia, kiedy się
zdrzemnął. Ale brak snu zdawał się mu nie przeszkadzać. Tyle tylko że w jego ruchach
wyczuwało się nerwowość, a wzrok miał rozbiegany.
Maja zabrała się za porządki.
Kiedy coś ją dręczyło, nie potrafiła siedzieć pogrążona w rozmyślaniach. Musiała coś
robić, by przez cały czas mieć zajęte ręce. Wyszorowała podłogi i ściany aż po powałę.
Wyprała ubrania i tak długo płukała je w rzece, że niemal straciła czucie w palcach.
Pozmywała naczynia, wytrzepała futrzane nakrycia i chodniki, wyszorowała ławy i półki.
Na piecu nadal bulgotała w kubku smoła, chociaż w chacie nad rzeką nie było już ani
jednej pchły.
Po ostrzyżeniu Simona, kiedy Maja wreszcie zdołała rozczesać niesforne kołtuny na
karku, po wielogodzinnych kąpielach w parującej wodzie i zużyciu sporej ilości mydła z
ż
ywicy, najwyraźniej robactwo uznało, że to niedobre miejsce.
Maja miała wolne.
Simon na wszelkie sposoby próbował ją nakłonić, by przeniosła się do alkierza, ale
Maja uparcie trwała przy swoim i nadal - sypiała na kuchennej ławie.
Stół mogła dzielić z mężem, ale nie była jeszcze gotowa dzielić z nim łoża.
Nadszedł nowy 1747 rok.
Wreszcie i Simon dał się przekonać, że podpalenie studni i szopy było głupim
wybrykiem. Bezmyślnym żartem, który miał poważne konsekwencje. Sprawcy musieli się
przestraszyć, kiedy spłonęła także łódź. Każdy, kto mieszkał w tych stronach, wiedział, jaką
wartość ma łódź w gospodarstwie.
Simon wprawdzie nadal pomstował i wykrzykiwał, co zrobi temu, kto ośmielił się
podłożyć ogień, ale z dnia na dzień jego zapał słabł.
Maję nie przestawały dręczyć podejrzenia, ale zacisnęła zęby i przezornie milczała.
„Wreszcie i ona uspokoiła się, uznawszy, że ktoś im chciał zrobić kawał.
Ale pierwszego dnia nowego roku znowu pochwyciły ich ogniste języki.
Jak większość kobiet, także Maja wstawała pierwsza, gdy tylko zaświtało. Drżąc z
zimna, rozpalała w palenisku, nastawiała kaszę i gotowała w małym czajniczku kawę. Rzut
oka do prawie pustej puszki, w której przechowywała cenne ziarenka, utwierdził ją w
przekonaniu, że dobrze, iż niebawem odbędzie się styczniowy jarmark.
Kiedy gromadziła zapasy, nie myślała, że będą musiały starczyć dla dwojga.
Maja umyła się w letniej wodzie. Nie miała cierpliwości czekać, aż woda będzie
cieplejsza. Starannie uczesała się i ubrała.
Zostało niewiele wody, więc założyła kurtkę, otuliła głowę chustką i skierowała się do
wyjścia. W pośpiechu nie mogła znaleźć rękawic, dlatego chwyciła rękawice Simona.
Ranek był zwyczajny, podobny do wszystkich innych zimowych poranków. Mróz
szczypał dotkliwie. Wiedziała o tym już, gdy wstała, bo długo musiała chuchać na szybę, nim
zdołała odmrozić maleńki prześwit pozwalający wyjrzeć w czarną noc.
Z nosidłem na ramionach podążyła w dół do rzeki. Przez chwilę stała na lodzie przy
przeręblu. Nim nabrała wody, stopy całkiem jej przemarzły. Wychodząc na brzeg, zachwiała
się i wiadro wody chlusnęło wprost na nią. Lodowaty strumień przemoczył kilka warstw
odzieży i kłuł nagą skórę niczym tysiące igieł. Maja wspięła się pod górę i zaklęła ze złości.
Chciało jej się płakać, ale już od dawna nie pozwalała sobie na taki przejaw słabości przy
okazji codziennych niepowodzeń. Łzy oszczędzała na większe zmartwienia.
Mokra spódnica zesztywniała na mrozie, ale Maja, nie zważając na to, nachyliła się i
jeszcze raz nabrała wody. Tym razem obyło się bez kłopotów. Z pełnymi wiadrami ruszyła
pospiesznie do chaty.
Schodząc nad rzekę spokojnym krokiem, nie zauważyła nic nienormalnego. Teraz zaś,
mimo że biegła, trzęsąc się z zimna w przemoczonych ubraniach, natychmiast ujrzała blask w
jaśniejącym mroku polarnego brzasku.
Zatrzymała się, nie wierząc własnym oczom. Opuściła bezwładnie dłonie zaciśnięte na
drewnianym nosidle. Stała niczym porażona, tak jakby jej przemoczone nogi przymarzły do
ziemi.
Jej rozum nie chciał przyjąć do wiadomości tego, co widziały oczy, i tego, co
wyczuwała zmysłem węchu.
Niemożliwe, by istniało takie zło. Ida nazwała zdarzenia, jakie ich dotknęły w
ostatnim czasie, wytworem chorego umysłu. Ale to, co ujrzała Maja, przeszło wszelkie jej
wyobrażenia. Nie znajdowała na to słów. Ogarnął ją ból przemieszany ze złością, a z oczu
polały się skrywane na ciężkie chwile łzy. Ruszyła na oślep znajomą ścieżką w stronę chaty.
Wpadła do izby, bliska utraty zmysłów. Nie zamknęła nawet za sobą drzwi
wejściowych. Plaskając przemoczonymi kumagami o drewnianą podłogę, szarpnęła drzwi do
alkierza. Rozszlochana i przemoczona rzuciła się na łóżko, gdzie spał Simon.
Simon zareagował gwałtownie, gdy opadło na niego coś zimnego, mokrego i
ciężkiego. Nie zdążył jeszcze usiąść, a już zaciskał dłonie na szyi napastnika. Wyrwany ze
snu usiłował wzrokiem przeniknąć ciemności. W skroniach mu dudniło.
Leżące na nim ciało stawiało opór.
Lodowate dłonie odpychały, paznokcie drapały mu pierś.
Otrząsnąwszy się z resztek snu, zobaczył nad sobą białą plamę i usłyszał stłumiony
głos Mai.
- Do diabla, Simon, to przecież ja! Chcesz mnie udusić?
Cienie i złe wspomnienia odpłynęły.
Puścił ją i Maja opadła na posłanie niczym szmaciana lalka. Ze spódnicy kapała jej
woda. Krople uderzały miarowo o podłogę.
Simon dyszał ciężko, jego klatka piersiowa poruszała się gwałtownie w górę i w dół, a
głowę rozsadzał ból nie do zniesienia. Zmusił się jednak, by zachować spokój. Wstał półnagi,
nie zwracając uwagi na chłód w izbie.
- Wchodziłaś do rzeki? - zapytał. Najchętniej uciekłby gdzieś, byleby nie słyszeć jej
rozdzierającego płaczu.
Nigdy nie potrafił poradzić sobie z kobiecymi łzami. Uważał, że tak skutecznej broni
mężczyźni nie mają co przeciwstawić.
- Przepraszam - westchnął. Omal jej nie udusił. Już zaciskał ręce na jej szyi.
Na nic się nie zdało tłumaczenie, że działał w amoku, że nie chciał jej zrobić nic złego,
ż
e zdawało mu się, iż jest gdzie indziej...
Patrzyła na niego z wyrzutem, a sińce już zaznaczyły się na jej białej szyi.
Na miły Bóg, chyba wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu!
Wreszcie zdołał zrozumieć, co ona mówi, szlochając i zalewając się łzami. Ochrypłym
głosem wydobyła z siebie słowa:
- Ten potwór znów tu był, Simonie! Był tu! Zrozpaczona szarpała skórę
przykrywającą posłanie. Simon wyskoczył z łóżka i wciągnął spodnie.
- Spalił krzyż - dokończyła rozdzierającym głosem.
Zamarł w bezruchu i patrzył na nią z otwartymi ustami. Ręce mu drżały.
- Krzyż na grobie dziecka - powtórzyła. Odgadł, że serce jej krwawi. - Simonie, jacy
ludzie są zdolni do takiej podłości?
Simon znał wielu takich, tyle że nie w tych stronach.
- Pójdę tam - rzekł. - A ty zostań! Maja jakby nie słyszała, co do niej mówi. Wstała i
podążyła za nim jak lunatyk.
Zatrzymał się. Wtedy ona też się zatrzymała. Mówił do niej i zdawało się mu, że go
słucha, ale kiedy znowu ruszył z miejsca, ona znów szła za nim krok w krok.
Simon westchnął ciężko i chwycił Maję za rękę. Zdziwił się, że jest taka lodowata.
- Gdzie masz rękawice? - zapytał, a w jego głosie zabrzmiała czułość.
- Nie wiem.
- Przemarzniesz na kość. Jesteś przemoczona.
- Nie - odpowiedziała.
Cienka smużka dymu unosiła się chwiejnie ku niebu. Tylko tyle pozostało z krzyża na
grobie ich dziecka.
- Bezimienny grób - wymamrotał przez zęby. Nie wiedział, czy Maja zrozumiała, co
miał na myśli. Zresztą, jakie to miało znaczenie? - A więc to nie wybryki wyrostków -
powiedział cicho do siebie. Ukucnął i popatrzył na ziemię, która wyłoniła się spod stopionej
przez ogień warstwy śniegu. Grób Artura Mikkela Bakkena syna Simona stał się bezimienny.
Simon wstał ciężko, ale zdążył jeszcze w ostatniej chwili podtrzymać Maję, która
zachwiała się i omal nie upadła. Zarzuciła mu ręce na szyję, a jej drobnym ciałem wstrząsnęły
spazmy.
Kiedy ją otoczył ramionami, poczuł, że i on dygocze z zimna i rozpaczy.
Nie mogli nic poradzić na to, co się stało, ale Simon poprzysiągł sobie w duchu, że nie
puści tego płazem.
Co innego drwić sobie z niego i z Mai, a co innego bezcześcić pamięć zmarłego
dziecka, ich syna. I to w taki sposób. Tego nie wolno darować!
Bez wysiłku wniósł Maję na rękach do chaty. Siadła otępiała, a przed oczami miała
ciągle czarny dół w śniegu i dogasający żar. Choć skostniała z zimna, nie wykazywała
najmniejszej chęci, by zdjąć przemoczone ubrania.
Simon z ciężkim sercem zmagał się z nią, a gniew omal nie wziął nad nim władzy.
- Do diabła, Maju, pomóż mi trochę - wycedził przez zęby i ściągnął wreszcie
wełnianą pończochę, która już przylgnęła do jej nogi. - Wchodziłaś do rzeki? - dziwił się.
- Nie wiem. Zaniepokoił go jej zamglony wzrok. Przywykł, że nie przejmowała się
nim, ale w jej zachowaniu było coś nowego, coś, co napawało go lękiem. Pogrążyła się w
apatii. Jej spojrzenie było niemal takie samo jak wówczas, gdy budziła się z koszmaru
tamtego ranka, kiedy spłonęła szopa. Simon zląkł się, że ją utraci.
Brutalnie zdarł z niej ostatnie części ubrania, wszystko było mokre. Przełknął ślinę,
ujrzawszy białe ciało Mai. Nie miał jednak odwagi, by się jej dokładnie przyjrzeć. Wiedział,
ż
e ona by sobie tego nie życzyła. Po tym, jak wziął ją siłą, trudno oczekiwać innej reakcji.
Nie miał pojęcia, co w niego wówczas wstąpiło. Przez wszystkie te lata, gdy mógł o
niej tylko marzyć, zawsze wyobrażał sobie, jak czule ją pieści. Bez pośpiechu, delikatnie.
Tymczasem wszystko popsuł. Bo w chwili, gdy pojął, o co go podejrzewa, mimo że
nie powiedziała tego na głos, ogarnął go straszny gniew i nabrał ochoty, by pokazać jej, że
jest takim mężczyzną, jakiego się boi.
Maja dygotała tak, że nie mogła nawet zacisnąć dłoni.
Bez zbędnych ceregieli zarzucił wełnianą derkę na jej wstrząsane dreszczami ciało,
potem wziął ją na ręce i zaniósł do alkierza. Ale kładąc na posłaniu i otulając nakryciem z
futra, wykazał się zdumiewającą delikatnością.
Zamknął drzwi na zasuwę i nalał mocnej, gorącej kawy do drewnianego kubka.
Zaniósł go Mai i podał tak, jakby częstował ją jakimś luksusem. Maja pokręciła głową.
- Musisz wypić - rzekł krótko, przystawiając jej kubek do ust. Niemal na siłę wlał w
nią pierwszy łyk. Skrzywiła się, bo nie przepadała za kawą. Zawsze dziwiło ją, dlaczego kawa
jest taka droga. Sądząc po cenie, powinna być lepsza od innych napojów. Przełknęła jednak i
poczuła, jak ciepło dociera do żołądka. A kiedy wypiła cały kubek brązowego płynu, zdawało
jej się, że nawet koniuszki palców trochę jej odtajały.
Simon odstawił puste naczynie i rzuciwszy Mai przelotne spojrzenie, odchylił futrzane
nakrycie i położył się obok niej.
Maja cofnęła się na brzeg łóżka, ale nie zdołała usunąć się poza zasięg silnych ramion,
które objęły ją i przyciągnęły mocno do siebie.
Zrobiło się jej nawet przyjemnie, ale nie przestawała się opierać.
- Odpręż się, żonko - usłyszała nad głową rozbawiony głos Simona, choć może jej się
tylko tak zdawało. Szczękała zębami, nie potrafiła nawet zrozumieć własnych myśli. - Nie
obawiaj się, Maju. Chcę cię tylko rozgrzać, żebyś się nie rozchorowała.
Nie dowierzała, że tkwi w nim tyle pokładów czułości. To nie pasowało do obrazu
Simona, jaki sobie stworzyła. Nie dopuszczała nawet myśli, że w tym obrazie mogą pojawić
się rysy.
Ale jego ramiona nadal ją obejmowały. Silne, ciepłe, bezpieczne. Jak dobrze
spoczywać w takich ramionach! Zupełnie inaczej. Dzielić kłopoty z drugim człowiekiem -
jakie to osobliwe uczucie! Tak długo musiała radzić sobie sama.
Ciepło powoli, nieśmiało wnikało jej pod skórę.
- Nie zostawimy tego, Maju - usłyszała głos Simona, ostry niczym świeżo naostrzona
kosa. - Nie będziemy już dłużej przymykać oczu i wmawiać sobie, że to jakieś głupie
wybryki. Bo to nie są wybryki! Ktoś nam to robi celowo. Ktoś nas obserwuje. A tego nie
lubię! Zdecydowanie nie lubię. Więcej się nic podobnego nie zdarzy. Nie jestem już nieporad-
nym młodzikiem. Tym razem nie ucieknę, by ukryć się w górach, ale odpłacę pięknym za
nadobne.
Choć gorzka to była pociecha, Maja ze zrozumieniem przyjęła jego słowa.
Ona także czuła jedynie chłodną nienawiść. Największa świętość została zhańbiona.
Tak nie wolno sobie żartować! Zmarłym należy się szacunek - obojętnie, czy śmierć dotknęła
człowieka, który przeżył długie życie, czy też maleństwo, które tylko zdążyło zerknąć na ten
ś
wiat.
- Myślisz, że to dlatego, że nie pochowaliśmy go na Karnes? - zapytała.
Był taki zwyczaj grzebania zmarłych przy kościele po drugiej stronie fiordu.
Wcześniej zmarłych przewożono aż do Helgoy na jedną z najdalej wysuniętych w głąb
morza wysepek. Teraz parafia znajdowała się na zachodnim brzegu fiordu, bliżej i wygodniej
dla mieszkańców. Zdarza się, że człowiek czuje potrzebę, by pobyć blisko ukochanych
zmarłych.
Ich synek nie został przewieziony na drugi brzeg fiordu. Żył tak krótko.
Jego maleńkie stopki powinny biegać na tej ziemi. Dlatego pogrzebali go tutaj. Bez
pastora, ale przy słowach modlitwy wypowiedzianej przez Reijo w jego śpiewnym ojczystym
języku.
Może ktoś uznał to za profanację?
- Nie, tutejsi ludzie nie są aż tacy pobożni - uznał Simon. Surowo oceniał swoich
współziomków. Mieszkała tu tylko garstka ludzi - trochę Norwegów, nadmorskich
Lapończyków, Finów, którzy osiedli tu na stałe i już oderwali się od swych korzeni. Wielu z
nich miało współmałżonków Lapończyków i przejęło ich kulturę i język.
Oczywiście i tu przybywali duchowni z misją. Pastor miał tu poważanie, kłaniano mu
się nisko i liczono z jego słowami. Przesądy jednak tkwiły głęboko w ludzkiej świadomości.
Odmawiano modlitwy, ale ludzie nie mieli odwagi, by zawierzyć jedynie Panu Bogu.
Na wszelki wypadek woleli nie narażać się innym siłom.
Przyjęli chrześcijaństwo, ale nadal z przejęciem słuchali opowieści najstarszych
mieszkańców osady, którzy pamiętali niejedno, a ich doświadczenia stawiano na równi z
prawem naturalnym.
- Bóg nie gniewałby się z tego powodu, że niemowlę zostało pogrzebane poza
cmentarzem. Myślę, że ziemia tu jest równie święta jak na Karnes - stwierdził Simon.
Maja czuła jeszcze chłód w piersiach, powoli jednak jej ciało wracało do życia, tajało.
Mogła już, choć nie bez bólu, poruszać palcami u rąk i u nóg. Stopniowo otrząsnęła się z
apatii. Narastał w niej coraz większy gniew.
- W każdym razie, jeśli nadal się zastanawiasz... - Simon zniżył głos, bo zaufanie i
szczerość między nimi zdawały się jeszcze nazbyt kruche. To, że przytulał Maję, nie
oznaczało wcale, że ma do tego prawo, nie miał też wcale pewności, czy sam tego chce. -
Jeśli się zadręczasz... wiedz, że to nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Prawdą jest, że te
pieniądze nie są całkiem czyste, wiąże się z nimi cierpienie i ból. Pochodzą z więzienia, Maju,
miałem je przy sobie przez całą drogę powrotną. Na razie nie mogę ci powiedzieć nic więcej.
Nie chcę, jeszcze nie teraz. Na pewno jednak nikt nam tego nie zrobił z powodu tych
srebrników. Zresztą nikt tu o nich nie wie, nikt poza nami, Reijo i Idą. A ich przecież nie
podejrzewasz.
Nie odpowiedziała.
- To musi być ktoś stąd - ciągnął bezlitośnie. - Ktoś, kogo znamy. Wykluczywszy
twoich bliskich z przylądka i moją rodzinę, pozostają jeszcze tacy, którzy żywią niechęć albo
do ciebie, albo do mnie. Ale czyja nienawiść jest tak silna, że pcha go do takich czynów?
Simon zawiesił na moment głos, a potem, ściskając mocniej ramiona żony, odezwał
się, akcentując każde słowo:
- Pytałem cię już o to wcześniej, zapytam raz jeszcze, ponieważ to konieczne. Poza
tym dręczy mnie niepewność. Czy komuś może się nie podobać, że wróciłem? Może dla
kogoś jesteś tak ważna, że uważa mnie za zawadę?
- Jestem najbrzydszą kobietą nad całym fiordem Lyngen - odpowiedziała Maja
beznamiętnie. - Tak mówią o mnie tutejsi mężczyźni. Przypadkowo usłyszałam na ostatnim
jarmarku. Zabolało mnie to bardzo i jeszcze długo na wspomnienie tych słów czułam, jak mi
przykro. Ale nie wiem, czy to wystarczy, żeby cię przekonać.
Simon milczał.
Nie był to właściwy moment, żeby jej wyznać, iż jemu z dnia na dzień wydaje się
piękniejsza. Ilekroć spoglądał na jej twarz, odkrywał coraz to nowe szczegóły, które go
urzekały. Nigdy nie spotkał tak interesującej kobiety. Takiej zagadkowej i tak bardzo
cierpiącej z powodu własnego wyglądu.
Może nigdy nie zdradzi jej tych myśli. Simon Bakken strzegł pilnie czułości ukrytej
gdzieś głęboko na dnie serca. Nie mógł uwierzyć, że Maja przez lata jego nieobecności była
sama. Raz po raz dostrzegał w jej spojrzeniu coś niepokojącego, jakby roztargnienie, jakby
smugę dymu z ogniska gdzieś w oddali.
Wtedy nabierał pewności, że rozmyśla o innym mężczyźnie.
Ale co do Mai trudno mieć pewność.
Zrozumiał, że mężczyźni, których na co dzień spotykała, nie dostrzegali tego, co jego
oczom ukazywało się coraz wyraźniej. Oni znali ją od dawna. Mówili, że jest brzydka, nie
próbując nawet zatrzymać na niej spojrzenia. Nie byli na tyle bystrzy, by odkryć jej
niepospolitość. Wszyscy zaśmiewali się w kułak, nie ukrywając złośliwej satysfakcji, kiedy
musiał zadowolić się oszpeconą żoną.
Ale przecież w wiosce pojawiali się czasem nieznajomi. Chata stała na uboczu.
Samotny wędrowiec zmierzający nad fiord wzdłuż rzeki musiałby tędy przechodzić. Może ów
przechodzień dostrzegł jej czar...
- Wszystkiego się dowiem - zapewnił ją, myśląc zarówno o podpalaczu, jak i - jeśli
taki istnieje - o mężczyźnie, z którego powodu jej oczy zasnuwała mgła.
Maja przełknęła ślinę i na moment uciekła spojrzeniem, ale zaraz bez lęku znów
napotkała jego wzrok.
- W każdym razie to nie ty, Simonie - powiedziała. - Pomyliłam się. Wybacz mi,
proszę.
Skinął lekko głową, ale nic nie odrzekł, bo ze wzruszenia ścisnęło go w gardle.
Wybaczył jej, choć nie było to dla niego łatwe, i równocześnie poczuł ulgę.
Może to dobry początek, by powrócić do niej? A może dzieląca ich przepaść pogłębi
się? Żadnej z tych możliwości nie da się wykluczyć.
- To nasza wspólna sprawa - rzekł.
- Proszę cię, nie zrób niczego, co byłoby wbrew prawu - ostrzegła go bezwiednie.
A jednak przepaść istniała. Czułe objęcia i parę przyjaznych słów nie mogło jej
zasypać.
6
Simon przestał być młodzieniaszkiem, który ucieka przed życiem i łudzi się, że ominą
go kłopoty. Twarde więzienne życie nauczyło go, że trzeba chwytać byka za rogi i otwarcie
stawić czoło niebezpieczeństwu.
Wczesnym rankiem otulił Maję dodatkowym nakryciem. Ubrał się i odpiął klucz z
pęku, który nosiła uwieszony na pasku spódnicy.
- Zamknę za sobą - rzekł. - Ale czułbym się nieco spokojniejszy, gdybyś zasunęła
rygiel. Nie wstawaj jednak, póki się nie rozgrzejesz.
Pokiwała głową. Właściwie było jej ciepło, ale sprawiło jej przyjemność, że Simon tak
się o nią troszczy.
- Co zamierzasz?
- Zadam parę pytań - odrzekł. - I zażądam odpowiedzi. Ale przedtem jeszcze pójdę po
Idę. Nie możesz zostać sama. Boję się o ciebie.
- Ida jest jeszcze dzieckiem - odparła Maja. - Jeśli sama sobie nie poradzę, jej
obecność nie na wiele się zda.
- Potrzebuję pomocy Reijo - powiedział Simon z pociemniałym spojrzeniem. - Gdyby
nie to, sprowadziłbym go tutaj. Nie chciałbym jednak, żebyś została zupełnie sama. Myślę, że
nic się nie będzie działo. Wątpię, czy ośmielą się... - urwał w obawie, że jego słowa zdradzą
emocje, jakich doświadczał. Posyłając Mai przeciągłe spojrzenie, ukrył oczy za długimi,
ciemnymi rzęsami.
Ma rzęsy jak dziewczyna, przemknęło Mai przez myśl.
Przez chwilę stał się jej bliższy. Nie mogła się jednak oprzeć wrażeniu, że go straciła,
ale czy można stracić kogoś, kogo się nigdy nie miało?
Godzinę później wpadła do chaty zdyszana Ida. Policzki zarumieniły się jej od mrozu,
a na twarzy malowało się rozpaczliwe niedowierzanie. Maja nie zdążyła zabarykadować
drzwi, nie miała siły wstać. Otulona w wełniane derki przymknęła oczy i starała się zapo-
mnieć o tym, co się stało. Ogarnął ją błogi spokój, a poranne przeżycia wydały jej się
koszmarem ze snu.
- Simon wszystko nam opowiedział! - Słowa wylały się strumieniem z ust Idy.
Dziewczyna ściągnęła z głowy sięgającą jej do połowy pleców ciepłą chustę, która w
zimowe dni dobrze chroniła przed mrozem. Zamknąwszy wpierw dokładnie drzwi i
zasunąwszy rygiel, położyła na stole w kuchni pęk kluczy.
Dorzuciła drew do ognia i dopiero wówczas znów wtargnęła do alkierza.
- W każdym razie to nie sprawka Simona - stwierdziła.
Maja uśmiechnęła się smutnym, zmęczonym uśmiechem.
- Nie - potwierdziła. - Pomyliłam się, ale to przynajmniej jakaś pociecha w tym
wszystkim.
- Zrobił to ktoś, kto mści się za mamę - powiedziała Ida po dłuższej chwili.
Maja pokiwała głową. Gdzieś głęboko z zakamarków pamięci wydobyła wspomnienie
z dzieciństwa.
Ogień.
- Posadzili mnie wtedy na niewielkiej wysepce. Na tej, co wystaje, kiedy latem woda
w rzece opada - odezwała się nieobecnym głosem. Nie wiedziała, czy to wspomnienie jest
prawdziwe, czy też obraz zielononiebieskiej rzeki i falującego nurtu oraz swąd palącej się
trawy to tylko wytwór wyobraźni zrodzony pod wpływem zasłyszanych opowieści. Przeżyła
pożar, ale może wtedy wszystko odbyło się inaczej? Była taka mała. Poza tym nie pamiętała
nic więcej, ani Reijo, ani jego ojca Anttiego.
- Reijo mi o tym opowiadał. Wtedy podłożyła ogień jakaś zazdrosna o mamę kobieta.
Ida czuła się już dorosła i raz po raz mówiła do ojca po imieniu.
- Tym razem na pewno powód jest inny - przerwała jej Maja. - Pod tym względem nie
wdałam się w mamę.
- Nie... to nie może być ktoś, kogo znamy...
- To na pewno jest ktoś, kogo znamy - podkreśliła Maja ze śmiertelną powagą. - I to
jest najgorsze. Zawsze wiedziałam, że ludzie mnie nie lubią. Uważają, że jestem zarozumiała!
Ale nie przypuszczałam, że mogą mi zrobić coś takiego. Nie sądziłam, że mnie do tego
stopnia nienawidzą.
- Ciebie albo Simona... - Ida zawiesiła głos. - Masz rację, jest w nim coś takiego, co
napawa mnie lękiem. Z początku zaślepiła mnie jego uroda. Jest taki przystojny! Ale kiedy go
obserwuję, ze strachu ciarki przechodzą mi po plecach.
Maja pokiwała głową ze zrozumieniem.
Kiedy Simon jej oznajmił, że idzie zadać parę pytań i zażąda na nie odpowiedzi, Maja
nie przypuszczała, że zechce to uczynić w ich chacie nad rzeką. Zupełnie się nie spodziewała,
ż
e zaprosi do nich całą wioskę, więc gdy ją o tym powiadomił, minę miała niewyraźną.
- Zobaczysz, że stawią się wszyscy jak jeden mąż. Nie wymigają się od tego - rzekł
Simon. - A jeśli ktoś się nie zjawi, ludzie od razu wezmą go na języki. Przyjdą... Choćby z
ciekawości. I długo jeszcze będą o tym rozprawiać.
Maja właśnie tego lękała się najbardziej. Nie lubiła, gdy mówiono na jej temat.
- Być może niczego się nie dowiemy - rozważał Reijo spokojnie. - Ale z pewnością
trochę nimi potrząśniemy.
Przybyli wszyscy bez wyjątku. W niewielkiej izbie zrobiło się tłoczno.
Maja jęknęła, ujrzawszy nachodzących zwartą gromadą ludzi. Szli trochę niepewnie,
bo dokładnie nie wiedzieli, o co chodzi.
- Czym ja, u licha, mam ich poczęstować?
- Niczym - odparł spokojnie Simon, przeczesując palcami włosy. Z ich drżenia
domyśliła się, że nie jest bynajmniej taki spokojny, jak przed nią udaje. - Nie zaprosiliśmy tu
ich w gości. Chcieli rozrywki, to im jej dostarczymy.
Maja skrzyżowała ręce na piersiach. Po porannym przemarznięciu nadal trzęsło ją w
ś
rodku, w sercu mróz malował jej kwiatowe wzory.
- Ty nie masz się czego wstydzić! - wtrącił się Reijo i obejmując ją opiekuńczo
ramieniem, pogładził pospiesznie po policzku.
To jedyny człowiek na świecie, który nie dostrzega moich blizn, pomyślała Maja.
- Zgadzam się z Simonem - ciągnął Reijo. - Postąpiłbym tak samo. To wymaga
odwagi.
Maja zdawała sobie z tego sprawę, ale cena, jaką przyszło im za to zapłacić, wydawała
się jej zbyt wysoka.
Na schodach rozległo się szuranie. Kiedy Maja później przypominała sobie to
popołudnie, słyszała zawsze ten odgłos. Od ich ślubu nie było w chacie nad rzeką tylu gości.
Po tym dniu prowadziła do ich domu ścieżka tak szeroka, że nie trzeba było chodzić gęsiego.
Wszyscy starali się zachowywać zwyczajnie, udawali obojętność, ale wchodząc do
ś
rodka, omiatali pomieszczenie ciekawymi spojrzeniami. Tylko nieliczni byli tu w ciągu
ostatnich lat, a większość zamierzała na tej jednej wizycie poprzestać, dlatego też ważne było,
by jak najwięcej zapamiętać i potem dzielić się wrażeniami przez wiele zimowych i
wiosennych wieczorów.
Pierwsze weszły kobiety w czarnych chustkach, rozglądając się ciekawie, potem lekko
przygarbieni mężczyźni w połatanych samodziałowych portkach. W twardych, pooranych
dłoniach ściskali ściągnięte z głów skórzane czapki. Maja górowała nad nimi pomimo
młodego wieku, pęk kluczy u pasa dodawał jej godności.
Gorzej się poczuła, kiedy weszły młode dziewczęta wystrojone jak na sobotni
wieczór, gotowe szturmem zdobyć ukochanego. One także posyłały głodne spojrzenia. Nie
sprawdzały jednak, czy na ścianach i półkach zalega kurz, ale przepychały się do Simona.
Otoczyły go niczym kręgi na wodzie tonący kamień, za wszelką cenę starając się zwrócić na
siebie uwagę.
Krygowały się przed Simonem, całkowicie lekceważąc Maję.
Niektóre z nich znała. Zanim pojawiła się w życiu Simona i położyła temu kres, miały
swój udział w jego licznych flirtach i przygodach.
Patrzyła z zażenowaniem na dziewczęta w swoim wieku, które, nie zważając na to, że
Simon jest żonaty, wdzięczyły się przed nim.
Gdzie ich duma? Czyżby już straciły resztki ambicji?
Na końcu weszli młodzi chłopcy w roboczych ubraniach z butnymi uśmieszkami na
ustach. W zębach trzymali skręty z tytoniu i przez cały czas rzucali kąśliwe uwagi. Ustawili
się z tyłu tuż przy drzwiach, gotowi wyjść jako pierwsi.
Przed dwoma laty Simon był jednym z nich. Wtedy dziewczęta w świeżo
uprasowanych bluzkach i ze starannie zaplecionymi warkoczami mogły mieć u niego jakieś
szanse. Wtedy pewnie też łatwiej byłoby mu zapomnieć na chwilę, że jest żonaty.
Najgłośniej dudnią puste beczki, pomyślała Maja z przekąsem, obserwując hałaśliwą
bandę wyrostków okupujących drzwi. Dziwne, że tak niewiele dziewcząt zwróciło uwagę na
to, że Simon przestał być taki jak oni.
- Ktoś próbuje się zabawiać naszym kosztem - zaczął Simon, kiedy gromada
mieszkańców zgromadziła się pod dachem.
W niewielkiej izbie, która wydawała się taka duża, gdy byli tylko we dwoje, zrobiło
się duszno i ciasno. Simon stał pośrodku, otoczony chichoczącymi dziewkami, które chłonęły
każde jego słowo.
- Właśnie dlatego poprosiłem was tutaj. Ktoś drwi sobie z Mai i ze mnie. Nie podoba
nam się to!
- Ktoś spośród nas? - odezwał się butnie wyrostek z meszkiem pod nosem, który był
jeszcze dzieckiem, kiedy Simona zabierano do więzienia. Teraz najwyraźniej wodził prym
wśród młodzieńców.
- Ktoś z was - odpowiedział Simon rozglądając się wśród zebranych, po kolei
zatrzymując wzrok na każdej twarzy.
Zapadła śmiertelna cisza.
- Ledwie wróciłem do domu, kiedy spłonęła studnia, potem ogień pochłonął naszą
szopę. To wszystko jeszcze da się znieść. Ale dziś w nocy ktoś podpalił krzyż na grobie
naszego synka. Miarka się przebrała.
Zamilkł na chwilę, a potem dodał:
- Poszczególne zdarzenia oddziela odstęp tygodnia. O tej porze roku nie przechodzą
tędy żadni wędrowcy. Nie zrobiły tego gnomy. To nie są przypadkowe nieszczęścia. To
sprawka człowieka, który chce nas skrzywdzić. Dlatego też pytam: Kto z was tak bardzo nie
lubi Mai, mnie albo nas obojga, że nam to robi?
Ludzie zerkali jeden na drugiego w kompletnej ciszy, mierzyli wzrokiem sąsiada,
każdy miał swoje podejrzenia.
Maja czuła się okropnie. Niewiele brakowało, by okręciła się na pięcie i uciekła, gdy
nieoczekiwanie Simon wyrwał się z kręgu wielbicielek i w kilku krokach znalazł się przy niej.
Objął ją ramieniem i pokazał całej wiosce, że stanowią jedność. Są razem także w niedoli.
Maja nie widziała lśniących oczu Idy skierowanych na szwagra i nieznacznego
kiwnięcia głową. Nie miała pojęcia, że to młodsza siostra uratowała jej honor.
Bo Simon sam nie wpadł na taki pomysł. Ciągle jeszcze nie potrafił pomyśleć o sobie i
Mai: „my”.
Nagle tłum ożywił się i z różnych stron rozległy się wołania:
- Nikt z nas by nie zrobił czegoś takiego!
- Żaden człowiek przy zdrowych zmysłach nie podpala grobu!
- To na pewno ktoś obcy!
- Może jacyś pijani Finowie?
- Albo nieprzyjemny zbieg okoliczności...
- Nikt nie robi celowo czegoś takiego.
- Nie my... to nie my...
Maja słuchała wraz z Simonem i ogarnęło ją uczucie rezygnacji. Od początku
wiedziała, że skończy się to tym, że wszyscy zaprzeczą i będą oczywiście rzucać podejrzenia
na jakichś tajemniczych nieznajomych. Pijanych Finów na przykład...
A nawet jeśli ktoś coś wie, to będzie milczał.
Tu wszyscy byli ze wszystkimi spokrewnieni. Poprzez małżeństwa z pokolenia na
pokolenie na dobrą sprawę wszystkie rodziny były ze sobą skoligacone.
Nikt nie będzie przecież donosił na swoich krewnych.
Na nic się nie zdało, że rodzina Bakkenów była tu szanowana i poważana. I także
spokrewniona z większością mieszkańców osady. Maja nadal traktowana była jak obca. Obca
wśród swoich.
Znów ten odgłos szurania po podłodze. Zakłopotani zebrani kręcili się w miejscu.
Maja miała nadzieję, że kobiety zauważą chociaż, że podłoga także jest świeżo wyszorowana.
Ciekawe, czy wiele z nich czyści piaskiem podłogi także w zimie. Ona już jesienią
zgromadziła w chacie piasek na ten cel. Pod jej dachem brud nie miał prawa gościć.
Glos Simona pobrzmiewał złowrogim spokojem i obcą mieszkańcom wioski
hardością. Lodowaty chłód bijący z jego oczu sprawiał, że wszyscy najchętniej by się
wycofali. Nie pojmowali bowiem, co się stało z grobem synka Mai i Simona, małego Artura
Bakkena, ale opowieść Simona nimi wstrząsnęła.
- Miałem nadzieję, że załatwimy to wspólnie. Przyrzekłem sobie, że nie podniosę ręki
na tego... lub na tych, którzy dopuścili się tych niegodziwości. Pod warunkiem, że będą mieli
odwagę się do wszystkiego przyznać. Ale najwyraźniej nic takiego się nie stanie. W tej
sytuacji chcę, żebyście wszyscy usłyszeli i zapamiętali: Jeśli dowiem się, kto sobie z nas drwi,
nie okażę miłosierdzia. A możecie być pewni, że się dowiem. Nie spocznę, póki nie znajdę
sprawcy.
Maja nie nastawiła kawy. Takich gości nie miała zamiaru częstować kosztownym
trunkiem. Gdy mieszkańcy wioski zorientowali się poniewczasie, rozeszli się do domów, w
kolejności odwrotnej do tej, w jakiej przybyli. Najpierw niecierpliwi młodzieńcy,
przestępujący z nogi na nogę, potem dziewczęta, które, zwiesiwszy głowy, powoli zaczynały
rozumieć, że Simon Bakken przestał być czuły na ich wdzięki. Potem wyszli mężczyźni,
uznawszy że dłużej siedzieć nie uchodzi, aż wreszcie kobiety, które przywykły zbierać się na
pogawędki w różnych miejscach.
Przed Mają zatrzymała się na chwilę bezzębna staruszka. Popatrzywszy na nią niemal
ze współczuciem, wybełkotała:
- Moja droga, marny twój los! Zawsze będziesz żyć w cieniu swojej matki. Tak, tak,
wiele by można mówić o Raiji, ale ona miała w sobie coś! Bóg mi świadkiem, że żadne z jej
dzieci nie zostało ulepione z tej samej gliny. A już najmniej ty. Żyjesz w cieniu...
Staruszka odwróciła się i wyszła. Zostali sami.
- Nie udało się. Nic nie wskóraliśmy - odezwał się Simon. - Wszyscy wyglądali jak
niewiniątka. A już ja się na tym znam. Łotra wyczuję na odległość, mam wprawę.
- W każdym razie ich ostrzegłeś - uznała Ida, która jakby w imieniu Mai nastawiona
była bojowo.
- Pozostaje nam czekać - uznał Reijo. - Czekać i obserwować. W każdej chwili
możecie się przenieść na przylądek. Miejsca jest dość.
- Tu jest nasz dom - odparła Maja blada jak płótno. Serce jej waliło, wciąż nie mogła
zapomnieć proroczych słów staruszki.
Reijo wychwycił w jej głosie ton lęku.
- Nie bierz sobie tego do serca - poprosił, ujmując jej dłonie. - Nie pierwszy i nie
ostatni raz ktoś cię z nią porównuje - ciągnął. - Była twoją matką, kobietą, której się nie
zapomina. Właściwie ona nie pasowała do tego miejsca. Nigdy jej tu nie zdołali bliżej poznać.
To, co o niej opowiadają, to tylko ich wymysły. Teraz po latach stała się legendą. Nadają jej
niezwykle cechy. To zawsze ubarwia nieco opowieść. Ale kiedy żyła pośród nich, nie chcieli
jej zaakceptować! Dobrze znam tę starą. Kiedy spotykała Raiję, za każdym razem spluwała za
nią pogardliwie. Nigdy nie powiedziała o niej dobrego słowa. Nie przejmuj się więc tym, co
teraz wygaduje. Jesteś równie wyjątkowa jak twoja matka, dziecino. Nie jesteś gorsza ani
mniej wartościowa.
Maja uśmiechnęła się blado. Reijo nie miał pojęcia, ile dla niej znaczą te słowa.
Gdyby wiedział...
Szkoda, że nie powiedział jej tego wcześniej, zanim starucha wszczepiła w jej serce
swój jad. Zanim ona sama zaczęła marzyć...
- Sprawia mi to ból - powiedziała tylko. - Co prawda powinnam już przywyknąć, ale
za każdym razem jest mi przykro.
- Nie tylko tobie - wtrąciła Ida. - Mnie też ta starucha nie pozostawiła nadziei. Żadne z
nas nie dorównuje mamie. Założę się, że mama uśmiechnęłaby się tylko, gdyby to słyszała.
Bo chyba nie należała do kobiet, które śmieją się hałaśliwie.
- Nie mów tak! - odezwał się Reijo ciepło. - Wasza mama nie była bez wad.
Kiedy tak ożywały w nim wspomnienia o Raiji, widać było wyraźnie, że nigdy nie
stała mu się obojętna. Ich związku nic nie mogło zniszczyć. Ida nie nazywała tego uczucia
miłością, Maja jednak nie była tego pewna.
Simon nie pamiętał Raiji i nie potrafił dzielić z pozostałymi magii wspomnień o tej
niezwykłej kobiecie. Nie pojmował tego wciąż żywego stosunku dzieci do matki, której
właściwie nigdy przy nich nie było.
- W każdym razie, Maju, nie rozmyślaj już o tym - zakończył Reijo stanowczo.
Obiecała mu to, ale zielone oczy, przed którymi trudno było cokolwiek ukryć,
zauważyły, że ta obietnica nie zostanie dotrzymana.
Kiedy Maja i Simon zostali sami, chata wydała im się bardzo przestronna.
- Nie podobało ci się - stwierdził Simon, bo nie potrzebował pytać, by to wiedzieć.
- Nie lubię dopuszczać ludzi zbyt blisko siebie - wyznała Maja. Było to jedno z
niewielu zwierzeń w jej życiu. - Gdy zobaczyłam ten tłum, oblał mnie zimny pot. Dziękuję,
ż
e stanąłeś przy mnie, że domyśliłeś się tego, Simonie. Nie spodziewałam się.
Nie zasłużył na to podziękowanie. Zakłopotany, wiedział dobrze, że był równie ślepy
jak inni. Kiedy dziewki niczym gęsi otoczyły go ciasnym kręgiem, poczuł się przez moment
tak jak w młodzieńczych latach. Pławił się w błyszczących, pełnych podziwu spojrzeniach.
Nie dostrzegł, że Maja potrzebuje czyjejś bliskości. Gdyby nie Ida, nieświadomie
zraniłby ją podwójnie.
- Jesteś więcej warta niż te wszystkie gęsi razem wzięte - rzucił krótko, nie patrząc na
ż
onę. Wolał nie mówić zbyt wiele, bo Bóg raczy wiedzieć, czego by się domyśliła.
- Zawsze potrafiłeś rozdawać gładkie komplementy.
- Teraz jednak mówię tylko to, co myślę naprawdę. - Popatrzył na nią przeciągle i
dodał: - Nie bawię się już w udawanie, Maju, ten etap mam już za sobą. Nie jest mi to do
niczego potrzebne. Przynajmniej tyle się nauczyłem.
- Co zrobimy, jeśli znów się coś stanie?
- Nie uprzedzajmy zdarzeń! Może ich wystarczająco przestraszyłem. A może mimo
wszystko będę musiał użyć pięści.
- Jeśli to się nie skończy, Simonie... - Maja urwała wpatrzona w płomienie,
dostrzegając w nich coś przerażającego. - ...a my nie dowiemy się, kto się za tym kryje...
Może wyjedziemy stąd? Po prostu wyjedziemy. Przecież są inne miejsca, gdzie moglibyśmy
osiąść.
- Na północ? - spytał chłodno. Nie ma mowy, nie będzie szukał szczęścia wespół z
Finami z gór, z Lapończykami z wybrzeża i Kwenami.
- Może na zachód? - rozmarzyła się. - Podobno tam jest pięknie, rozległy płaskowyż
jak okiem sięgnąć. Malselv, Bardu. Moglibyśmy rozpocząć tam nowe życie. W miejscu gdzie
nikt nas nie zna. Gdzie nikt by nas z nikim nie porównywał. Gdzie po prostu bylibyśmy sobą.
- To by nic nie zmieniło. Nie da się uciec od siebie, Maju - rzekł ze smutkiem, a na
twarzy przemknął mu uśmiech. - Zobaczymy. Tam jest pięknie, ale nie wiem, czy byłabyś
tam szczęśliwa. Ja w każdym razie tęskniłbym okrutnie za ukochanymi górami.
Nie ponowiła prośby. Nie zwykła o nic żebrać. Jeśli tego nie zauważył, nie
potrzebowała innej odpowiedzi. Na pewno nie będzie go błagać na kolanach.
- Może byśmy już tak poszli spać? - zaproponował, nakarmiwszy owce. Pachniał
oborą, przypominając dawnego Simona.
- Już przeniosłam swoje posłanie. - Maja ruchem głowy wskazała na ławę kuchenną.
Jej ściągnięta twarz wyglądała surowo, jak twarz jakiejś starej ciotki.
Simon bez słowa zdjął ubranie robocze i powiesił je w sieni. Potem zamknął dokładnie
drzwi i dopiero wówczas znalazł właściwe słowa, których wypowiedzenie nie przyszło mu
jednak z łatwością. W rozmowie z Mają często brakowało mu słów.
- Maju, jeśli ty będziesz spała w kuchni, to nasz związek nie ma żadnych szans.
Wydawało mi się, że po dzisiejszym poranku wrócisz z powrotem do alkierza.
- Czy ma to jakiś sens? - zapytała.
- Żadne z nas pierwsze nie otworzy dzielących nas drzwi, wiesz to równie dobrze jak
ja. Nie układa nam się teraz dobrze, ale jeśli nie podejmiemy próby, będzie jeszcze gorzej.
Czuję się wypalony. Czasami mam straszną chęć ranić cię, tak żebyś cierpiała. Chodzą mi po
głowie okropne myśli. Znienawidziłabyś mnie, gdybyś je znała. Ale mimo wszystko pragnął-
bym, żeby jakoś nam się ułożyło. Ze wszystkich ludzi w tych stronach jesteś jedyną osobą, z
którą wyobrażam sobie dalsze życie. Przy której chciałbym się zestarzeć. Czy to nic nie
znaczy? Jesteś skłonna spróbować czy też wolisz niczego nie zmieniać?
- Nie chcę zostać zraniona - odparła. - Nie chcę być wykorzystywana.
Trafiła w czuły punkt.
Odwrócił się bokiem i oparłszy czoło o ścianę z drewnianych bali, zamilkł, nie
znajdując wytłumaczenia.
- Jestem brutalny - rzekł w końcu. - Część mnie pragnie posługiwać się przemocą. I
znajduje w tym upodobanie. Nie będę nic ukrywać przed tobą. Moja lepsza strona żałuje tego,
co ci uczyniłem, ale ta druga, mroczna, znalazła w tym przyjemność.
- Nie chcę Simona, który używa siły i gwałtu. Który jest chłodny, szydzi sobie ze
mnie, by w tej samej niemal chwili mnie całować.
- Nie chcę nim być! - krzyknął Simon, prostując się i pięściami bijąc w ścianę, że aż
zadzwoniły naczynia na półkach. - Nie chcę, Maju! Ale on jest częścią mnie, tak jak ręce czy
nogi. Nie mogę sobie dać odrąbać ręki, tak samo nie mogę pozbyć się mrocznej strony
samego siebie. Bo ten zły Simon to także ja.
Maja czuła się zmęczona samotnością i strachem. Miała dość podejrzeń, chłodu,
walki, ciągłego czuwania, czy zło nie bierze nad nim władzy.
- Jeśli podniesiesz na mnie rękę, wyprowadzę się - zagroziła. - Do kuchni albo na
przylądek, jeśli to okaże się konieczne.
Simon rozumiał ją i nie mógł jej tego zabronić.
Przeniósł pościel do małżeńskiego łoża.
Wśliznęła się pod futrzane okrycie i położyła na samym brzeżku łóżka. Dalej już się
nie dało, by nie spaść. Zamknął oczy i wstrzymał oddech, nasłuchując przerażonego oddechu
ż
ony, oddechu ściganego zwierzęcia. Poczuł jej zapach, zapach kobiety. Tak różny od tego,
który towarzyszył mu w ostatnich latach.
Ostrożnie podniósł powieki, ale dostrzegł jedynie ciemność. Nawet po chwili, gdy
wzrok oswoił się z mrokiem, ciemność zdawała się nieprzenikniona. Jakby trzymała stronę
Mai przeciwko niemu.
Simon wyciągnął rękę, ostrożnie, jakby w obawie, że przestraszy Maję.
Opuszki palców dotknęły krągłego ramienia. Uchyliła je prawie niezauważalnie.
Simon przełknął rozczarowanie i przysunął się bliżej.
- Nie wiem, czy tego chcę - wyszeptała w ciemnościach. Czuła go, mimo że w
nocnym mroku odróżniała jedynie czarny cień.
Nie cofnął dłoni, od której biło ciepło. Grzał ją i sam czuł ciepło.
- Pozwól mi tylko ciebie dotykać - wyszeptał. - Tylko dotykać. Nic poza tym. Nie
wiem, czy jestem zdolny do czegoś więcej. Ale tak bardzo pragnę cię czuć pod palcami.
Skinęła przyzwalająco głową, ale uświadomiła sobie, że on tego nie widzi. Z wielkim
trudem pokonała lęk, przemogła się i przysunęła bliżej.
Przyciągnął ją do siebie, nieśmiało, jakby próbował tego po raz pierwszy.
Poczuł jej ciało pod długą nocną koszulą. Delikatne ciepło przenikało go leniwie.
- Czy bardzo mnie znienawidzisz, jeśli poproszę, żebyś zdjęła koszulę? - zapytał
ochryple.
Ledwie się powstrzymała, by nie krzyknąć i nie cofnąć gwałtownie. Opamiętała się
jednak, uświadomiwszy sobie, że Simon, którego nienawidziła, nie pytałby o to.
Bez słowa rozpięła koszulę i zdjęła ją przez głowę. Ale czuła się bardzo nieswojo,
leżąc z nim pod wspólną derką. Jego oddech pieścił jej twarz, dłonie, stwardniałe od ciężkiej
pracy, gładziły ją czule. Maja nigdy dotąd nie przeżyła takiej bliskości z Simonem.
Kiedy go poznała, był już dorosły i doświadczony. Na tym polu zresztą miał więcej
wprawy niż większość rówieśników. Znał się na sztuce uwodzenia i posługiwał się różnymi
chwytami, by osiągnąć swój cel. Czy to jeden z nich?
Z drżeniem odsunęła od siebie tę myśl. I choć wątpliwości kłuły niczym igły, to
jednak wolała mu wierzyć. Musiała. Sama sobie złożyła tę obietnicę.
Ze zdumieniem gładził ciało Mai, jego dłonie stały się jakby dodatkową warstwą jej
skóry. Chociaż zdawała sobie sprawę, jaki potrafi być okropny, pod wpływem jego pieszczot
rozbudziła się. Nic nie mogła na to poradzić.
Czuła przyjemne drżenie w całym ciele, pragnęła dotykać go, ale zdołała nałożyć na
siebie pęta.
Ciało jednak nie dało się przekonać. Zdradziły ją soki i zapach. Tętno bilo w szalonym
rytmie, kiedy opuszki palców zatrzymały się oczarowane na jej szyi. Jej wrażliwa skóra
dosłownie drżała, domagając się pieszczot i pocałunków.
Słyszała, jak wstrzymał oddech, ale leżała na tyle blisko, że czuła, iż jej nie pożąda.
Jego dłoń powędrowała ku piersiom. Zdumiony, pogładził je wargami, pieścił
koniuszkiem języka, budząc w Mai jeszcze żywszą namiętność.
Jej dłonie zacisnęły się na jego pośladkach. Ocierała się o niego bezwstydnie, pragnąc
go podniecić, pragnąc poczuć, że jest dla niego kobietą, choć zdawała sobie sprawę, że może
zostać odtrącona. Położyła się ciężko na nim i skierowała jego męskość tam, gdzie chciała, po
czym zaczęła ujeżdżać go z ogniem, jakiego nie czuła chyba od czasu, kiedy próbowali tego
po raz pierwszy wśród skał i wrzosów.
Zagryzła wargi, by nie krzyczeć ze szczęścia, aż poczuła w ustach smak krwi. Ale
dotarło do niej, że przecież nikt ich i tak nie może usłyszeć, pozwoliła więc dojść do głosu
rozkoszy, która niczym ptasi krzyk wypełniła ciszę.
Zamknął ją w ramionach, obrócił na plecy. Zjednoczona we wspólnym rytmie
ponownie sięgnęła szczytu spełnienia. Wygięta ku niemu, każdym nerwem chłonęła doznania.
Już po raz trzeci pragnęła przeżyć to samo, gdy on przerwał zawiedziony. Wysunął się
z niej i obróciwszy się plecami, zacisnął mocno zęby, nie odzywając się nawet słowem.
Delikatnie objęła go od tyłu.
- Nie masz się czego wstydzić. Niewielu mężczyzn potrafi ofiarować kobiecie tyle
rozkoszy, ile ty mi ofiarowałeś.
- A skąd ty możesz to wiedzieć? - prychnął.
- Domyślam się. Gdyby potrafili, nie byłoby na świecie tylu niezadowolonych żon,
prawda?
- Wygląda na to, że żaden ze mnie mężczyzna.
- Nie narzekaj - rzekła. - Przeżyłam niebiańską rozkosz. Nigdy dotąd nie było mi tak
wspaniale.
- To dowodzi tylko, że byłaś wyposzczona - rzucił z goryczą. - Ale zawsze to jakaś
pociecha.
Przytuliła się twarzą do jego policzka.
- Wiele przeżyłeś, Simonie. Na każdym człowieku coś takiego pozostawia piętno.
- Piętno utraty męskości?
- Nie straciłeś jej, jedynie nie udało ci się zrobić tego do końca.
Roześmiał się głucho.
- Powinniśmy rozpuścić o tym plotkę, Maju. Wyobraź sobie, jaki ludzie mieliby ubaw.
Simon, taki ogier, ujeżdża na darmo. Tylko pot spływa mu po plecach. Nic więcej.
- Pozostało ci przynajmniej poczucie humoru - stwierdziła.
Trzymała go w ramionach, aż zasnął. Mimo wszystko odniosła jakieś zwycięstwo.
Ale bolało ją jedno wspomnienie. Simon nie miał trudności ze spełnieniem, kiedy
wziął ją siłą.
Jak wiele zmienił w jej mężu ten drugi Simon?
7
Senne koszmary, ogień, cień. Obca kobieta.
Natrętne obrazy. Strumienie ciepła i chłodu. Nie można im się oprzeć, nie można się
przed nimi schować.
Maja przewracała się niespokojnie z boku na bok. Chciała się obudzić, ale nie mogła
się wyrwać niewidzialnym dłoniom trzymającym ją w iluzji.
Gdzieś zniknęły góry, wokół rozciągała się otwarta równina. Czyżby śniło się jej
Malselv?
Czy jeden sen może pojawić się w innym śnie?
Maja płynęła, napełniając się coraz większym spokojem. Czuła, jak jej ciało przestaje
walczyć i stopniowo się poddaje. Chciała tego, choć się bała. Wirowała, a potem wniknęła w
mglistą przestrzeń, jakby w inny wymiar. Była i jej nie było. Nie miała własnego ciała. Nie
czuła bólu. Była tylko pospieszną myślą gnaną przez oddech wiatru, stanowiąc z nim jedność.
Otwarta przestrzeń.
Wiele domów, więcej niż kiedykolwiek widziała. Osobliwe chaty zbudowane z bali i
kamieni. Takich nie stawiało się nad fiordem Lyngen.
Ale we śnie wszystko jest możliwe.
Otwarta przestrzeń przykryta śniegiem. Jakieś morze? Jest większe niż jej rodzinny
fiord...
Morze albo rzeka... Ale czy rzeki mogą być takie szerokie?
We śnie chyba tak.
Morze. Nie lubi morza.
To szaleństwo! Przecież kocha morze! zaprzeczała samej sobie. Uwielbia przyglądać
się, jak zmienia się jego barwa, patrzeć, jak spienione fale układają się w coraz to nowe
wzory, jak tańczą, bawią się i śmieją głosem dobywającym się z samej głębiny.
Kocha morze.
Ale w duchu coś jej szeptało, że go nienawidzi.
Ziąb.
Czuła lodowaty chłód w ciele, którego nie posiadała. Sen wypełnił się chłodem, stał
się chłodem, bólem i smutkiem nie do zniesienia.
Zapadła noc, gdy nagle niebo, podświetlone polarną zorzą, zabarwiło się pastelowo
ż
ółto.
Zjednoczyła się z zorzą, wciągnął ją ten świetlisty szlak na niebie. Miotał nią po
nieboskłonie bez celu i sensu, ściskając niegroźnie, tak jak dziecko podczas zabawy.
I znów ta bezkresna kraina. Miasto i domy zniknęły, morze także. Pozostała tylko
szeroka rzeka, gdzieniegdzie pokryta cienkim lodem.
Nie miała pojęcia, skąd to wszystko wie. Jej wiedza pochodziła po prostu ze snu.
Poczuła, jak łagodna dłoń gładzi ją po policzku. Wtedy zorza, która miała w sobie coś
ludzkiego, cofnęła się z powrotem na niebo, pozostawiając ją razem z jakąś kobietą w
ciemnej pelerynie, uszytej z delikatnego sukna układającego się miękko w podmuchach
wiatru.
Ujrzała pobladłą twarz kobiety, która w poświacie zorzy polarnej wydawała się
jeszcze bielsza.
Usta, których nie miała we śnie, wypowiedziały słowa:
- Dlaczego nas opuściłaś? Dlaczego nie wracasz? Dlaczego mnie porzuciłaś?
Na twarzy, tak bardzo przypominającej twarz Idy, tyle że starszej, pojawił się słaby
uśmiech.
- Zrobiłam to, co musiałam - odezwała się kobieta dobrze znajomym głosem. Niemal
przez wszystkie lata swojego życia Maja tłumiła w sobie wspomnienie tego głosu. Nawet we
ś
nie jego brzmienie sprawiało jej ból. - Zrobiłam to, co musiałam, Maju. Zawsze byłam sobie
wierna, wierna swoim obowiązkom. Teraz też robię to, co muszę, dziecino. Przekazuję ci
moje zdolności. Otrzymałam je, wcale o nie nie prosząc. Poniekąd stały się moim życiowym
brzemieniem. Bez nich jednak nie potrafiłabym żyć. Nie chciałam ich nikomu przekazywać.
Wolałabym zabrać je ze sobą w tę inną wieczność. Ale to niemożliwe. Moc musi trwać.
Dźwigasz wiele na swoich barkach, Maju, ale to właśnie ty moich zdolności potrzebujesz
najbardziej. Niechętnie pozostawiam ci takie dziedzictwo. Niech przyniesie ci mniej bólu niż
mnie! Zapewne będziesz je przeklinać, przeklniesz i mnie, ale ja sama nie mogę pomóc tym,
którzy są dla mnie tacy ważni. Ty musisz zrobić to za mnie. Przywrócisz życie komuś, kogo
obie kochamy.
Chłód.
Masy chłodu, które otoczyły Maję, nadały jej ciało i formę, mimo że dla niej pozostały
niewidzialne. Otrzymała nową mądrość, ale nie miała pojęcia, do czego jej użyć.
- Spójrz, dlaczego! - usłyszała głos kobiety.
Ujrzała ogień i lód. Usłyszała krzyk ludzi, poczuła przemożny lęk.
Marzła, ale wiedziała, że potrafi przezwyciężyć chłód i lód. Była bezpieczna.
Dziedzictwo, które otrzymała, chroniło ją jak pancerz.
Pokryta śniegiem kraina zniknęła.
Maja odzyskała ciało, odzyskała własne uczucia. Szczękała zębami z zimna, ale nadal
tkwiła w objęciach snu.
- Zapomniałam zapytać, czy jesteś szczęśliwa - mamrotała, poruszając pobielałymi
wargami. - Zapomniałam zapytać. Mam nadzieję, że ci tam dobrze. Kocham cię, mimo
wszystko...
Simon bał się. Obudziły go obce głosy wydobywające się z ust Mai.
Maja mówiła coś wyraźnie przez sen.
Zrozumiał jedynie, że zapomniała zapytać kogoś, czy jest szczęśliwy.
Dotknąć, oczywiście musi jej dotknąć.
Usiłował ją obudzić, potrząsał nią lekko, ale to tylko wzmogło w nim strach. Maja
była bowiem bardziej przemarznięta niż poprzedniego ranka, kiedy przemoczona wpadła
gwałtownie do alkierza.
Nie obudziła się.
Spała cała zlana potem. Oddychała tak wolno, że serce skoczyło Simonowi do gardła.
Wstał niepewny. Napalił w piecu i ubrał się. Poszedł do obory, zobaczył, że
zapowiada się ładny dzień. Niebo zarumieniło się lekko na wschodzie, rozjaśniając ciemną
granatową barwę.
Wróciwszy do chaty, odłamał kilka kawałków z okrągłego, płaskiego żytniego chleba
z otworem w środku. Żuł go, nie czując wcale kwaskowatego smaku.
Zanim ożenił się z Mają, nigdy nie próbował tego typowo fińskiego przysmaku. Teraz
stał się częścią jego codzienności, chlebem powszednim. Ile jeszcze nowych rzeczy wniosła
w jego życie! Fińskie słowa, których używała równie często jak norweskich i które on z
czasem także zaczął rozumieć. Krótkie fińskie przyśpiewki, które nuciła pod nosem. Sauna,
którą teraz uważał za coś oczywistego, za czym bardzo tęsknił przez te pełne goryczy lata.
Stracić ją? Stracić Maję?
Dobry Boże, nie! Nigdy nie chciał jej skrzywdzić. Zbyt wysoko ją cenił.
Z kawałkiem chleba w ręce wsunął się do alkierza, już od drzwi nasłuchując uważnie.
Czyżby oddychała szybciej?
Chyba tak, odrobinę. Za wszelką cenę pragnął w to wierzyć.
To musi być prawda!
- Dobry, wszechmocny Boże, nie pozwól, by coś się jej stało - modlił się bezgłośnie,
poruszając ustami. - Nie wiem, co się z nią dzieje, ale ty na pewno wiesz. Spraw, by się
obudziła! Pewnie tkwi w tym jakiś głębszy sens, chociaż ja go nie pojmuję i dlatego się
lękam. Błagam cię tylko o jedno, żeby się obudziła i była taka jak zwykle. Reszta jest
nieważna. Niech Maja będzie po prostu Mają! Proszę cię, amen.
Simon nie miał odwagi jej dotknąć. Nie poruszyła się ani trochę, leżała w tej samej
pozycji, w której ją zostawił. Tylko oddychała inaczej, chyba szybciej.
Nie mógł biec do matki po pomoc, bo ta prosta kobieta nic by z tego nie zrozumiała.
Pewnie zaraz podejrzewałaby moce nieczyste, uznałaby, że to dzieło szatana i rozpaplałaby
na całą okolicę. Nie potrafiła trzymać języka za zębami i często wyrywała się z czymś nie w
porę.
Simon, choć nie pojmował do końca, co dzieje się z Mają, wiedział jedno: musi ją
uchronić przed ludzkim gadaniem.
Drżał ze strachu, ale nie pozostawało mu nic innego, jak czekać.
Czy to kara? Czy w taki sposób musi zapłacić za srebrniki? Wysoka cena.
Simon nie wierzył w wieczne potępienie. Zapłacił z nawiązką za te brzęczące monety.
W księdze rachunkowej Boga ta pozycja z pewnością nie jest obciążona żadnym długiem.
Maja jest chora.
Jeden Bóg raczy wiedzieć, co jej dolega!
Czy to jego wina?
Nic nie mówiła, nie ruszała się, niemal nie oddychała. Leżała jak nieżywa.
Ale nie wolno mu myśleć o najgorszym.
Jakże Simon się zdziwił, gdy nieoczekiwanie w drzwiach pojawił się zdyszany Reijo.
Widać, że drogę z przylądka przemierzył w pośpiechu.
- Nie wszystko u was dobrze - stwierdził i nie czekając na odpowiedź, podszedł do
uchylonych drzwi i zerknął przez szparę do alkierza.
- Masz pojęcie, co jej jest? - zapytał Simon zrezygnowany.
Reijo stał przez chwilę nieruchomo, po czym wszedł do środka i usiadłszy na brzegu
łóżka, wziął w dłonie chłodną rękę Mai. Simon obserwował go z odległości kilku kroków.
- Gdziekolwiek teraz przebywasz, Maju, wróć, proszę, natychmiast! - przemówił
Reijo. - Ona chciała tego. Nie wolno ci pogrążyć się w nicości. Tam nic nie zdziałasz. Ona
chciała, żebyś coś dla niej zrobiła. Otrzymałaś zadanie, dziecino. Potrzebujemy cię tutaj,
straszliwie potrzebujemy.
Przez chwilę siedział tak, trzymając jej białą dłoń, a potem delikatnie schował ją pod
futrzane przykrycie. Nie okazał zdziwienia, gdy zobaczył, że leży w łóżku naga. Może go
nawet ucieszyło, że żyją z Simonem jak mąż i żona.
- Co to jest? - zapytał Simon, przeczesując dłonią włosy. W jego oczach czaiła się
jakaś dzikość. - Wydaje mi się, że wiesz, co się z nią dzieje... Jakbyś to już kiedyś widział... -
urwał, nie spuszczając z Reijo rozszerzonych ze zdumienia oczu. - Skąd w ogóle wiedziałeś,
ż
e dzieje się coś niedobrego? Powiedz!
Reijo opadł ciężko na ławę.
- Masz coś gorącego do picia? - zapytał. Simon podgrzał kawę z poprzedniego dnia i
nalał do drewnianego kubka.
- Tak, widziałem to już kiedyś - odezwał się Reijo, przełknąwszy łyk mocnego płynu.
- Miałem nadzieję, że nigdy więcej tego nie ujrzę. Ale to chyba było nieuniknione.
- Co to jest, do czarta? Reijo wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Boję się nazwać to słowami. Nie wierzę, ale przecież widzę, co się dzieje.
- Co?
- Zmarzła - zaczął Reijo. - Stała się nienaturalnie zimna, śniły jej się dziwne sny...
- Skąd wiesz? - Simon pokiwał głową z zapałem. - To się zdarzyło już po raz drugi.
Rzeczywiście straszliwie zmarzła. I te sny! Nie wiem, jak to się zaczęło teraz. Obudziło mnie
jej majaczenie. Powtarzała, że zapomniała zapytać, jak ktoś się czuje. Że bardzo kocha tego
kogoś. A potem już tylko leżała nieruchomo, prawie nie oddychając. Reijo, czy ona umrze?
- Musimy wierzyć, że powróci do nas - odparł Reijo. - Nic nie możemy zrobić. To
dotyczy sfery dla nas nie znanej i niepojętej.
Głęboko odetchnął i zapatrzył się przed siebie, wspominając przeszłość.
- Kiedyś coś takiego przytrafiło się Raiji - odezwał się po chwili. - Przebywaliśmy na
odludziu, w dość dziwnym miejscu na płaskowyżu. Po tym zdarzeniu wiedziała piekielnie
dużo o dramacie, jaki się tam rozegrał, wiedziała o takich rzeczach, o których, na zdrowy
rozum biorąc, nie mogła wiedzieć. Trudno było to wyjaśnić. Tak samo zrobiła się zimna, a
oddech ledwo dało się wyczuć. Zapadła w jakiś niepojęty dla mnie stan. A potem śniły jej się
prorocze sny. Przeżywała niektóre rzeczy tak, jak gdyby naprawdę była gdzie indziej. Jak
gdyby naprawdę widziała to, co się miało zdarzyć. A poza tym została obdarzona
nadprzyrodzonymi zdolnościami, których nie odziedziczyła po przodkach. Sama nie do końca
to rozumiała. Próbowała mi o tym opowiedzieć. Mówiła coś o wierzeniach lapońskich i o
czarach. Ale ja nie wyrosłem w takim środowisku i nie przyjmowałem tego do wiadomości.
Nadal nie potrafię tego wytłumaczyć. Nie wierzę w magię, nie wierzę w to wszystko, ale nie
mogę zaprzeczyć, że coś takiego miało miejsce.
- Myślisz, że to samo dzieje się z Mają?
- Maja jest córką Raiji - odrzekł Reijo, starając się zachować rozsądek. - To nie jest
nienaturalne. To nas przeraża, ale ja myślę, że tkwi w tym jakiś sens.
- Skąd wiedziałeś? - zapytał ponownie Simon.
Kiedy słuchał, co mówi Reijo, rosła w nim nieufność. Ojczym Mai zbyt trzeźwo
patrzył na świat, by opowiadać takie bzdury. Coś się musiało za tym kryć.
- Dziś w nocy śniłem dziwny sen - wyjaśnił Reijo. - Tak, mnie się też to zdarza... Raija
miała niezwykłą zdolność nawiązywania kontaktu z tymi, których kocha.
- Wydawało mi się, że pogodziłeś się z jej śmiercią.
- Tak silnych więzi nie może przerwać nawet śmierć - odrzekł cicho Reijo.
- Naprawdę w to wierzysz?
- A co mi pozostaje? Zresztą powtarzam ci, widziałem coś takiego już wcześniej.
Wtedy wszystko się dobrze skończyło. Widziałem, co nastąpiło potem. Mogę wierzyć, mogę
starać się odgadnąć, a jeśli dopisze mi szczęście, zobaczę, jak się wszystko potoczy. My obaj
jesteśmy zwykłymi śmiertelnikami, nie potrafimy w żaden sposób się temu przeciwstawić.
- Chcesz przez to powiedzieć, że Maja nie jest taka jak my? - zapytał Simon, a w jego
głosie dało się wyczuć lodowaty chłód.
- Nie, ale jest coś osobliwego w kobietach spokrewnionych z Raiją. Są wrażliwe na
rzeczy, których my, pozostali, nie dostrzegamy. To, co dla nas niedostępne, staje się częścią
ich życia. Nie potrafię tego nazwać. Dlatego nie zwykłem o tym rozprawiać.
Ludzie łatwo przyczepiają innym łatkę. Nie chciałem, żeby mieli mnie za przesądnego
starucha.
Reijo pozostał w chacie. Chciał dotrzymać towarzystwa Simonowi, który z rozpaczy
bliski był utraty zmysłów. Zaczął nawet odczuwać cieple uczucia wobec tego młodego
mężczyzny, który był jego zięciem.
Nie rozmawiali wiele ze sobą. Reijo zdawał sobie sprawę, że niełatwo jest wierzyć
jego słowom. Sam ciągle nie potrafił się uporać z tymi niezwykłymi wspomnieniami. Miał
głęboko zakorzenioną nieufność wobec wszystkiego, czego nie dało się dotknąć, choć
dopuszczał, oczywiście, odczuwanie wzruszenia i szczęścia towarzyszące pięknemu
widokowi zachodu słońca czy też okrzykowi samotnej siewki złotej na bezludnym
płaskowyżu.
Ale to nie było to.
Zapadł już wieczór, gdy Maja wreszcie się poruszyła.
Odbywało się to według tego samego schematu, jaki Reijo zapamiętał.
Oddech stał się głębszy i stopniowo powrócił do normalności. Skóra najpierw pokryła
się kropelkami potu, potem odzyskała normalną temperaturę, a bladość na twarzy ustąpiła
mocnym rumieńcom.
Maja przewróciła się na bok, zwyczajnie, jak w czasie snu.
Wreszcie się obudziła.
- Taka jestem zmęczona - powiedziała. Spała prawie całą dobę. Simon opadł na kolana
przy posłaniu z rękami złożonymi jak do modlitwy.
- Dobry Boże - odezwał się. - Chyba jeszcze nigdy w życiu tak się nie bałem. To się
nie może już więcej powtórzyć! Nigdy więcej, Maju!
W rozświetlonym wejściu do kuchni dziewczyna dostrzegła Reijo, który otworzył
szerzej drzwi, żeby rozproszyć mrok w alkierzu.
- Pamiętasz coś? - zapytał, zwracając się do niej. - Pamiętasz cokolwiek?
- To był sen - odpowiedziała z ociąganiem Maja, patrząc to na jednego, to na drugiego
mężczyznę. - Simon, co się stało? - zapytała wreszcie. - Skąd się tu wziął Reijo? Przecież tak
wcześnie nie przychodzi się z wizytą. Jeszcze ciemno.
- Już wieczór - wyjaśnił Simon. - Spałaś cały dzień.
- A taka jestem zmęczona - przerwała mu. - To był tylko sen, prawda? - zapytała
niepewnie.
- Co ci się śniło? Simon przysiadł na brzegu łóżka i pomógł żonie usadowić się
wygodnie, a potem, otuliwszy dodatkowo wełnianą derką, otoczył ją ramieniem. Był przy
niej, gotów ją chronić.
- Opowiedz nam, Maju, co ci się śniło - powtórzył.
- Mama... - odrzekła, kierując rozbiegany wzrok w stronę Reijo. Nie widziała jego
twarzy, bo na tle światła z kuchni odcinała się czarno tylko jego sylwetka. Stał oparty o
framugę ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Wolałaby widzieć, jaką reakcję wywołały jej
słowa. Potrzebowała teraz bardziej jego wsparcia niż pomocy Simona.
- Teren był rozległy, pokryty śniegiem - zaczęła. - Trudno sobie nawet wyobrazić taki
krajobraz. Rzeka szeroka jak fiord. Domy... Nie widziałam nigdy takich. I zorza polarna. I
mama ubrana w wełnianą pelerynę, która musiała kosztować mnóstwo pieniędzy.
Wyglądała pięknie. Wokół głowy miała upięty warkocz. Starsza, ale nie zupełnie
stara. Ida jest bardzo do niej podobna. To wszystko było takie dziwne. Powiedziała, że musi
mi coś przekazać, coś, czego właściwie nie chciała mi dać, bo przyniosło jej to tylko smutek,
tak mówiła. Ale ja mam kogoś uratować... To było dziwne. Tak jakby ona mnie widziała, ale
ja nie widziałam samej siebie. Trudno mi to wytłumaczyć.
- To był sen - rzekł Simon. - Sen, Maju. Na pewno się przeziębiłaś. Wczoraj zmarzłaś,
a poza tym przeżyłaś wstrząs. Za dużo rzeczy zdarzyło się naraz. To tylko sen.
- Oczywiście, że to sen - przerwała mu zagniewana. - Nie jestem chyba taka głupia,
ż
ebyś musiał powtarzać mi w kółko to samo. Ale to było takie dziwne...
- Potrzebowałaś tego, żeby się z nią pogodzić - odezwał się Reijo. - Zbyt długo
pielęgnowałaś w sobie gorycz, moje dziecko. Twoja matka robiła tylko to, co musiała i co
uważała za słuszne. Jeśli ten sen pomoże ci to zrozumieć i zaakceptować, niech sobie nawet
będzie dziwny.
- Skąd wiesz, że użyła właśnie takich słów?
- Sama przed chwilą powiedziałaś - pospieszył z wyjaśnieniem Simon.
Maja zdziwiła się, nie wydawało jej się, by o tym mówiła, ale może coś jej się
pomyliło? Simon wstał.
- Przyniosę ci ciepłej zupy. A może masz ochotę na kawę?
Pokręciła głową.
- To był sen? - zapytała ponownie, kiedy w alkierzu została sama z Reijo.
Z ociąganiem podszedł do łóżka.
- Sny mówią tak wiele, Maju. Nie wolno się tylko ich przestraszyć albo pozwolić, by
zawładnęły naszym życiem. To nie był zupełnie zwyczajny sen. Zdajesz sobie z tego sprawę,
prawda?
Skinęła lekko głową.
- Przemierzyłaś długą drogę, Maju. Spotkałaś Raiję, a ona coś ci przekazała.
- Co?
- Zdolność i zadanie.
- Czy to znaczy, że ona żyje? Reijo wzruszył ramionami. Dobrze znała ten wyrażający
bezradność gest.
- Nie sądzę. Ona na przykład otrzymała ten dar od kogoś, kto od dawna nie żył. Od
kogoś, kto już nie potrzebował tych sił. Nie wierzę, żeby mogła ci przekazać te zdolności,
gdyby nadal żyła.
Maja przełknęła ślinę.
- Ale ona wydawała się taka żywa, Reijo... Taka piękna...
- Pewnie chciała ci się pokazać z najlepszej strony. Zawsze była trochę próżna. A ty
byłaś jej najukochańszym dzieckiem, dzieckiem Mikkala. Zawsze uważała cię za wyjątkową.
- Ale co ja mam zrobić? - wyszeptała Maja. Reijo długo się nie odzywał, wreszcie
przerwał ciszę i odrzekł:
- Masz uratować mi życie.
- Skąd wiesz? Słyszała, jak serce wali jej młotem. Reijo zacisnął dłonie na
drewnianym oparciu łóżka, aż pobielały mu palce, a potem pochylił głowę. W jego gęstych
włosach błysnęła siwizna. Bał się spojrzeć na Maję, nawet w półmroku obawiał się napotkać
jej wzrok.
Odetchnął głęboko i nadal nie patrząc na nią, zaczął mówić tak cicho, że tylko ona
mogła go usłyszeć.
Simon zajęty w kuchni, przypuszczał pewnie, że Reijo uspokaja Maję. Nie mógł się o
tym dowiedzieć. Nie znał Raiji, więc nie rozumiał, że ta drobna kobieta, matka Mai i żona
Reijo, miała w sobie coś mistycznego.
- Może jestem starym głupcem, Maju, ale ja też czasem miewam sny. Zdarza się, że są
prorocze i sprawdzają się w życiu. Nie przywiązuję do nich zbyt wielkiej wagi. Ale wiem, do
czego była zdolna Raija. Wiem, jak silne więzy łączyły ją z Mikkalem, nawet gdy dzieliła ich
duża odległość. Ona miała w sobie coś, czego Mikkal także się w duchu obawiał. Widziałem
ją w tamtym miejscu, gdzie tańczyły huldry... Przytrafiło się jej wówczas to samo, co teraz
tobie. Pamiętam, jakie potem miała zdolności. Dzisiejszej nocy przyszła też do mnie. Nad
ranem. Powiedziała, że muszę zajrzeć do ciebie, że teraz przekazała swój dar tobie, ponieważ
to konieczne. Dodała też, że sama nie może mi uratować życia. Tylko ty możesz to uczynić.
A kiedy wtrąciłem, że wolę umrzeć, byleby cię przed tym uchronić, powiedziała, że to
niemożliwe. Potrzebni jesteśmy oboje.
- Wierzysz w to? - zapytała Maja. Dopiero wówczas podniósł wzrok.
- Uwierzyłem, kiedy opisałaś, jak wyglądała w twoim śnie. Do mnie też przyszła
ubrana w długą wełnianą pelerynę z kapturem. Miała zaplecione włosy, upięte w koronę
wokół głowy. W kącikach oczu dostrzegłem delikatne zmarszczki. Peleryna była spięta
piękną broszką...
- ...z jakimś kamieniem ozdobnym - z ociąganiem dodała Maja.
- To był bursztyn. Bursztyn oprawiony w złoto. Rajia była ubrana z wielkim
przepychem. Ida jest rzeczywiście do niej podobna. Nawet sobie nie zdawałem sprawy, że aż
tak bardzo.
- To niemożliwe. - Maja kręciła głową. - Niemożliwe, że coś takiego mnie się
przytrafiło.
- Owszem. Ale teraz musisz wrócić do rzeczywistości. Bądź gotowa. Mam nadzieję,
ż
e nie wyzionę ducha tylko dlatego, że ty będziesz zaprzeczać, że coś takiego mogło ci się
zdarzyć.
- Nadal nie mogę w to uwierzyć. Reijo wzruszył ramionami.
- Wracam do domu. Już mnie nie potrzebujesz. Maja pozwoliła mu odejść, jedynemu,
z którym mogła dzielić tę tajemnicę.
- To był sen - powiedziała do Simona, kiedy przyniósł jej miskę z parującą zupą. -
Tylko sen.
8
To niezwykłe zdarzenie pozostawiło w Mai i Reijo trwałe piętno i połączyło ich
niewidzialnymi więzami.
Więcej nic złego nie spotkało mieszkańców chaty nad rzeką.
Simon nabrał przekonania, że jego groźby, wypowiedziane w obecności całej wsi,
poskutkowały.
Maja zaś zdołała w pewnym sensie uporać się z tłumioną przez lata wrogością wobec
matki.
Kobieta ze snu i mama Raija pozostały co prawda dla niej dwiema różnymi osobami,
ale sen pomógł jej wybaczyć.
Sen dokonał w niej jeszcze jednej przemiany. Do tej pory wydawało jej się zawsze, że
Reijo jest niczym skala, mocna, niezłomna i niewzruszona. I nie grozi mu żadne
niebezpieczeństwo. Teraz przez cały czas drżała, że coś mu się stanie.
A ona przecież miała mu uratować życie!
Lękała się, czy nie zawiedzie w momencie próby. Czy zachowa przytomność umysłu?
Nie wpadnie w panikę? Reijo jest przecież dla niej taki ważny!
Podczas styczniowego jarmarku nie dotarły do nich żadne nowiny od Knuta. Żaden z
przybyszów z północy nie przypominał sobie, by go spotkał. Tylko jakiś starszy mężczyzna z
Alty, zapytany o Knuta, wspomniał, że ktoś taki mieszkał tam przez jakiś czas. Czy to na
pewno był on, pewien jednak nie był, zresztą podobno i tak już wyjechał.
Na jarmarku nie pojawił się nikt z lapońskiej wspólnoty, której przewodził Ailo. O tej
porze roku sita koczowała na skraju fiordu Varanger, szmat drogi od Lyngen. Ailo tylko raz
do roku pokonywał tę odległość, głównie po to, by podtrzymać kontakty z tymi, których także
uważał za swoją rodzinę.
- Knut da sobie radę - uważała Ida. Z nich wszystkich ona przejawiała największy
optymizm. Być może wynikało to z tego, że nie wtajemniczano jej we wszystkie sprawy.
- Ani się obejrzymy - ciągnęła niewzruszona - a pojawi się tu ze swoją wybranką i
znowu będziemy tworzyć pięcioosobową rodzinę.
- Nie tak szybko! - Maja wylała jej na głowę kubeł zimnej wody.
- A kiedy ty spodziewasz się dziecka? - spytała Ida jak zwykle znienacka.
Maja podniosła wzrok i omal nie upuściła robótki, którą zawsze miała w rękach. Na
szczęście były same.
- Jak się domyśliłaś? - zapytała Maja, której zdawało się, że nikt nie zna jej tajemnicy.
Ida zatrzepotała rzęsami i potarła płomienny warkocz.
- Nie jestem taka naiwna, jak wam się zdaje - rzekła. - W twoich oczach pojawił się
nowy blask. To chyba macierzyństwo tak zmienia kobietę. Częściej chodzisz się załatwiać,
częściej jesz. Pamiętam ciebie taką... w końcu już raz nosiłaś dziecko.
Maja potrząsnęła głową i roześmiała się. Od jakiegoś czasu już wiedziała, że jest
brzemienna, ale nikomu o tym nie powiedziała, nawet Simonowi. Póki co wolała zachować tę
tajemnicę tylko dla siebie.
- Sądzę, że niesłusznie uważamy cię ciągle za młodą i niedoświadczoną.
Niewykluczone, że jesteś najmądrzejsza z nas wszystkich.
- Powiedz o tym tacie - westchnęła Ida.
- Poród we wrześniu - ujawniła Maja w zaufaniu. - Urodzi się nam jesienne dziecko.
Powinno być zdrowe i silne, nie sądzisz?
- Na pewno - potwierdziła Ida. - Simon wie? Maja pokręciła głową.
- Mężczyźni nic nie widzą. Dopiero kiedy kobiecie wystaje wielki brzuch, zauważają
zmianę. Niebawem mu powiem. Pragnęłam, żeby jeszcze przez jakiś czas było to tylko moje
dziecko. Na pewno uważasz, że to głupie...
Ida gwałtownie pokręciła głową. Serce Mai ścisnęło się z żalu na wspomnienie takich
samych mądrych i wszystko rozumiejących oczu, ciemniejszych tylko o parę tonów.
- Chyba nie potrafię tego w pełni zrozumieć. Ale przecież to w twoim brzuchu
dokonują się zmiany, nie w brzuchu Simona.
- Powinniśmy bardziej liczyć się z tobą - stwierdziła Maja i choć nie leżało w jej
naturze zwierzać się komuś, ledwie się powstrzymała, by nie opowiedzieć siostrze o dziwnym
ś
nie, który był czymś więcej niż tylko snem.
- Simon gotów zamienić dom w twierdzę - uśmiechnęła się młodsza siostra. - Za
każdym krzakiem widzi złoczyńcę. Cieszę się, że nie ma strzelby, bo nie wiem, czy
dotarłabym tu cało. Na wszelki wypadek, gdy zbliżam się do waszej chaty, śpiewam na cały
głos.
Maja zwróciła uwagę na ten nowy zwyczaj Idy, ale nie odgadła, skąd się wziął.
- Ty jesteś naprawdę wyjątkowa - uśmiechnęła się.
- Mogę opowiedzieć tacie o dziecku? Maja pokręciła głową.
- Nie, pomyśl o Simonie. Byłby niezadowolony, gdyby dowiedział się na końcu. Nie
da się zaprzeczyć, że ma także swój udział w tej sprawie. Reijo powiem, ale nieco później.
Wszystko w swoim czasie.
- On się zmienił - powiedziała Ida z namysłem. Maja wzmogła czujność.
- Wiesz, o czym mówię. Bardziej przypomina tego dawnego Simona, choć stał się
bardziej męski. Rozumiałam twój lęk, bo chwilami zachowywał się tak, że i mnie skóra
cierpła. Ale mimo wszystko różni się od mężczyzn, których znam. Czy nie brzmi to głupio?
- Już nie jest tak często tym drugim Simonem - odezwała się Maja cicho. - Choć nadal
walczą w nim dwie natury, na ogół zwycięża Simon, którego poślubiłam. Ale pewnych stron
samego siebie nigdy mi nie ukazuje. Przez sen wymawia jakieś imię, którego nigdy wcześniej
nie słyszałam, i klnie tak siarczyście, że rumienię się ze wstydu. A kiedy się budzi, prosi
mnie, bym się nie denerwowała. Powtarza, że prześladują go koszmary z tego okresu w życiu,
który najchętniej wymazałby z pamięci. Dlatego nie chce ze mną o tym rozmawiać.
- Mówił coś na temat pieniędzy? Zręczne palce Mai zatrzymały się gwałtownie.
- Nie wiem nawet, gdzie one teraz są. Domyślam się tylko, że je zakopał. Nie
powiedział mi, skąd je ma. Przestałam pytać. Może kiedyś uda mi się o nich zapomnieć.
Nigdy jednak nie zgodzę się na to, by coś za nie kupić. Wydaje mi się, że ociekają krwią. Ida
obgryzała paznokcie, jak zawsze gdy się nad czymś intensywnie zastanawiała. Ściągnąwszy
brwi przypominające kształtem ptasie skrzydła, zapytała:
- Lubisz Simona?
Maja wykrzywiła twarz w grymasie, a nozdrza zadrgały jej lekko. Palce, na które
nawijała wełnę, zastygły na moment w bezruchu.
- Czy lubię? Jesteśmy zmuszeni lubić się nawzajem, prawda? Oboje nawarzyliśmy
piwa i musimy je teraz wypić. Nie mogę zrzucać na niego całej winy, bo przecież nie stało się
to wbrew mojej woli. Byłam wprawdzie głupia, a on wydawał mi się taki interesujący...
- Chyba się trochę w nim wtedy podkochiwałam - wyznała Ida. - Więc go nie
kochasz?
Maja rozłożyła ręce. Nieświadomie użyła takiego samego gestu, jakiego często używał
Reijo. Ida zauważyła to, ale nic nie powiedziała.
- Mój Boże, Ido, pytasz i pytasz. Życie nie jest takie proste. Bawić się trzeba, póki jest
się młodym, bo potem zaczyna się już prawdziwe życie. Dla większości z nas to ciężki
obowiązek. Ty i ja nie urodziłyśmy się, by siedzieć bezczynnie, panno Kesaniemi. -
Uśmiechnęła się zrezygnowana. - Ty i tak jesteś z nas w najszczęśliwszej sytuacji.
Przynajmniej masz właściwe nazwisko. Poprzysięgłam sobie, że moje dzieci także będą miały
właściwe nazwisko. To wystarczający powód, żebym została z Simonem. Właściwie go lubię,
choć czasem budzi we mnie lęk. Ale przecież niejedna żona boi się swego męża, nie jestem
więc wyjątkiem. Wydaje mi się, że on mnie na swój sposób kocha. Nie mówi mi tego. Nie
jest taki rozmowny jak kiedyś. Kiedyś komplementy łatwiej mu przechodziły przez usta.
Teraz nie przywiązuje do tego już takiej wagi.
- Potrafisz zrozumieć mamę, która dla Mikkala gotowa była poświęcić wszystko?
Maja patrzyła na Idę, ale widziała ciemne oczy, o których nie wiedziała, czy są żywe
czy martwe.
Czy potrafi zrozumieć? Czyż sama nie chciałaby przeżyć takiego uczucia?
Wystarczyłyby okruchy takich wspomnień, by karmić się nimi do końca swoich dni.
Ale żeby poświęcić tak wiele, ile poświęciła Raija?
Trudno osądzać czyjeś życie. Każdy kroczy własną drogą. Idąc za kimś, nigdy nie
dostrzega się tych samych rzeczy.
Nie miała prawa osądzać. Decyzje Raiji zaważyły na jej życiu, ale nie miała prawa jej
osądzać.
Wielkodusznie z jej strony byłoby powiedzieć, że rozumie.
- Chyba wszyscy postąpilibyśmy podobnie - rzekła niechętnie. - Ty, ja... Gdyby się tak
ułożyło. Być może uczucie, jakie ich łączyło, było tak wielkie, że warto było dla niego
poświęcić wszystko. Nigdy się tego nie dowiemy, nie ma więc sensu tego rozważać. Tych
dwojga, którzy mogliby odpowiedzieć, nie ma już wśród nas. Na zawsze zatrzasnęły się za
nimi bramy do krainy śmierci.
- Chciałabym przeżyć coś takiego - rozmarzyła się Ida. - Jak mama i Mikkal. Chyba
mnie także może spotkać taka miłość.
- Każdy by chciał - powiedziała Maja, a drewniane druty, na których dziergała,
trzasnęły jej w palcach. - Ale nie wszystkim jest to dane. Musisz liczyć się z tym, Ido, że
czeka cię rozczarowanie. Niektórzy muszą zadowolić się tym, co dostaną. Takie jest życie.
- Właśnie - odezwał się Simon.
Nie zauważyły, kiedy stanął w drzwiach. Ida musiała przyznać sama przed sobą, że
nadal na widok męża siostry czuje podniecający dreszcz.
Był wysoki i przystojny. Grzywka wichrzyła się niesfornie, choćby dopiero co się
czesał, a wyraz jego niebieskich oczu nieustannie się zmieniał.
- Wcześnie wróciłeś - stwierdziła Maja. Uśmiechnął się krzywo.
- Ryba nie brała. Kipiel. Nie było sensu marznąć na fiordzie. Bardziej mnie kusiło
domowe ciepełko i ukochana żonka.
Błysk w oku dowodził, że Simon słyszał ostatnie słowa Mai, ale nie wiedział, w jakim
kontekście je wypowiedziała. Ida, widząc malujący się na jego wychudzonej twarzy zawód,
nagle doznała olśnienia: Simon naprawdę kocha Maję. Co więcej, zależy mu na niej bardziej
niż Mai na nim.
- Tłumaczysz siostrze, jak ciężkie jest życie? - zdziwił się, ściągając wierzchnie
ubranie. Przysiadł się do nich i mrugnąwszy do Idy, powiedział: - Słyszałem, że na przylądku
aż roi się od zalotników. Reijo chyba się cieszy, że nie ma więcej córek. Dość przeżył
kłopotów z dwiema starszymi, a teraz znowu ty, mała Ido. Wiesz, co chłopcy o tobie gadają?
Maja poderwała się gwałtownie, robótka spadła jej na podłogę. Nie patrząc na
Simona, zgarnęła spódnice, zarzuciła gruby szal na plecy i chwyciła kociołek, w którym z
rybich wnętrzności gotowali karmę dla zwierząt. Wyszła pospiesznie, zatrzaskując za sobą
drzwi.
Simon westchnął. Oparł się o krzesło i założył dłonie na karku. Nie miał sił udawać
przed Idą.
- Widzisz, jak tu u nas wesoło, Ido - rzucił ciężko. - Szczęśliwe małżeństwo, nie ma
co. Nie bądź taka głupia i nie wpuszczaj pierwszego lepszego pod spódnicę! Nie pozwól,
ż
eby z tobą stało się to samo co z Mają. Nie daj się omamić gładkim słówkom jakiegoś
czarusia, któremu tylko jedno w głowie. Tak, niektórzy muszą zadowolić się tym, co dostaną.
Jeśli nie stracisz głowy, to nie musi się to przytrafić tobie. Jesteś piękną dziewczyną, Ido. Nie
pozwól sobie zmarnować życia.
- A co z tobą? - zapytała Ida, patrząc na niego spod długich, gęstych rzęs. Podparła
brodę i śmiało napotkała jego spojrzenie. Nagle poczuła się dorosła. - Co z tobą, Simonie?
- Musiałem się zadowolić tym, co dostałem - odparł głucho i przeczesał silnymi
palcami włosy, jak zawsze gdy tracił pewność siebie.
- Na początku owszem, może tak było - rzekła Ida łagodnie, potrząsając głową. - Ale
to się zmieniło. Nie znałeś tak naprawdę Mai, kiedy musieliście się pobrać. Nikt mi nie
powie, że wielka miłość spada na każdego ot tak. Musiałeś ją jednak trochę lubić...
- Hmm... - mruknął z goryczą, sądząc zapewne, że ma ku temu powody. - Kiedy
człowiek jest młody, nie myśli o dzieciach. A dziewcząt, które cię chcą, nie brakuje... Wtedy
ż
ycie wydaje się takie ekscytujące. Czasem chce się spróbować czegoś nowego, tak jak na
przykład z Mają... Ona chyba mnie z początku też nie lubiła zbytnio - dodał z namysłem. -
Chciała mnie tylko dlatego, że byłem chłopakiem Elise.
- Piękny Simon... - westchnęła Ida. - Taki biedny, wykorzystany...
- Ja?
Ida pokiwała głową.
- Wykorzystany przez brzydką dziewczynę, przecież to miałeś na myśli.
- Maja nie jest brzydka - zaprotestował z gniewem.
- O, proszę, gotów jesteś jej bronić! - uśmiechnęła się Ida ze smutkiem i dodała: - Ja
też nie uważam, by Maja była brzydka.
- Zdradziłem się - odezwał się z rezygnacją, a na jego twarzy przemknął grymas. -
Cóż, Simon Bakken śmiertelnie się lęka, że ktoś odkryje, iż kocha swoją żonę.
- Mówisz jej o tym? Zaśmiał się śmiechem pozbawionym radości. Ida poczuła na
plecach zimny dreszcz.
- Pilnujemy się, żeby to drugie nie zyskało przewagi. Nie bez pewnej radości dzielimy
ze sobą stół i loże. Nawet gawędzimy ze sobą i razem patrzymy przed siebie. Ale nie sądzę,
ż
e widzimy to samo.
Zamilkł. Przez moment ociągał się, wreszcie wydusił z siebie:
- Zapewne nie powinienem cię o to pytać, ale nie daje mi to spokoju. Wiem, że nie
wzbudzam w Mai najgorętszych uczuć. Czasem mam wrażenie, że ona myśli o innym
mężczyźnie. Czy przez te lata, kiedy mnie nie było, miała kogoś?
- Nawet gdyby, nie powiedziałabym ci o tym.
- Owszem, powiedziałabyś. - Simon pochylił się na krześle i chwycił jej dłonie,
obrzucając ją spojrzeniem, które niejedną dziewczynę przyprawiłoby o rumieniec. -
Powiedziałabyś, Ido, bo ty mnie rozumiesz. Jesteśmy do siebie podobni. Ty też możesz
dostać, kogo zechcesz. Ze mną było podobnie, z tą różnicą, że jestem mężczyzną. A ty jesteś
ode mnie mądrzejsza. Chłopcy nie mogą cię podejść. Mówią, że nie dasz się nawet
pocałować. Bawisz się z nimi, ale sprawiasz wrażenie, jakbyś się nudziła. Żadnego nie
wyróżniasz, wszystkich lubisz jednakowo. Zastanawiają się, czemu na żadnego nie spojrzysz
łaskawszym okiem. Zachodzą w głowę, o kim marzysz.
- Czy zawsze musi być ktoś taki? - zapytała lekko.
- Nie próbuj zamydlić mi oczu.
- Żaden nie może się równać z moim ojcem - uśmiechnęła się Ida. - Jeśli będę
wybierać męża, to musi być dobry i mądry jak on.
- Zdaje się, że mało kto może równać się z Reijo - odparł Simon nie bez goryczy. - Nie
zrozum mnie źle. - Podniósł ostrzegawczo ręce. - Nie sądzę, żebyś durzyła się w swoim
szwagrze, ale twoje oczy są takie same jak oczy Mai. Odbija się w nich jakieś odległe
ognisko, zasnuwa je dym gdzieś z daleka.
- Ładnie to ująłeś - rzuciła sucho Ida. - Nawet nie masz pojęcia, jak trafnie.
- A ja wyglądam jak zbity pies - skwitował. - Czy Maja miała kogoś, kiedy mnie nie
było? Wiesz, jak ważne dla mnie jest, by to wiedzieć.
- Nikogo - oznajmiła Ida z niezachwianą pewnością. - Jedynymi mężczyznami,
których Maja widywała, byli Reijo, Knut, twój ojciec i Ailo przyjeżdżający tu w porze
jarmarku. Trudno jednak podejrzewać któregokolwiek z nich o to, że wywołuje w oczach Mai
blask.
Simon potrząsnął głową z namysłem.
- Jest taka dziwna - rzekł zrezygnowany. - Taka zmienna w nastrojach. Staram się to
zrozumieć, ale, niech to diabli, mnie też nie jest łatwo. Mógłbym sobie znaleźć jakąś chętną
dziewkę, ale na żadną nie mam ochoty. Nigdy nie sądziłem, że do tego dojdzie. Ida ledwie się
powstrzymała, by się nie roześmiać.
- Coś ci powiem - przerwała mu, mając nadzieję, że Maja jej to wybaczy. Robiła to dla
jej dobra, choć nie była pewna, czy Maja potrafi na to spojrzeć w ten sposób. - Kobiety, które
spodziewają się dziecka, często są zmienne w nastrojach.
Nie od razu ją zrozumiał. Wpatrywał się w nią z niedowierzaniem, niezdolny wyrzec
słowo.
- Nie oszukujesz mnie? - odezwał się wreszcie. Ida pokręciła głową.
- Czy sądzisz, że mogłabym? Jesteśmy do siebie trochę podobni, Simonie. Nic nie
poradzę na to, że cię lubię. Wierzę, że ty i Maja możecie być szczęśliwi. Życzę wam tego z
całego serca. Ze względu na ciebie, bo wiem, że ją kochasz, i ze względu na nią, ponieważ nie
do końca sobie zdaje sprawę z tego, kogo ma u swego boku...
Ale Simon już jej nie słuchał.
- Dziecko? - powtarzał, jakby był pierwszym mężczyzną, który zostanie ojcem. -
Będziemy mieli dziecko? - zerwał się i wbił w Idę płomienne spojrzenie błękitnych oczu. -
Jesteś tego pewna? Całkowicie pewna, Ido?
Pokiwała głową i uśmiechnęła się na widok jego radości, utwierdzona w przekonaniu,
ż
e postąpiła słusznie.
- Dobry Boże, Ido! - zawołał, dając upust swemu szczęściu. Okręcił ją w dzikim tańcu
na kuchennej podłodze i z rozpędu pocałował prosto w usta.
- Zaraz jej powiem, co o tym myślę! Dźwigać ciężki kocioł w jej stanie? - zawołał i
złapał kurtkę.
Ida została w kuchni, kręcąc głową. Policzki ją piekły. Nikt jeszcze nigdy nie
pocałował jej w usta. Wyobrażała sobie często, jakie to romantyczne, ale ten pocałunek nie
wywołał w niej zawrotu głowy, nie zawładnął nią z siłą wodospadu ani nie wstrząsnął jak
piorun z jasnego nieba.
Najwyraźniej opowieści na ten temat są mocno przesadzone. A może po prostu nie
dotyczy to pocałunków złożonych przez kochanego szwagra.
Simon tanecznym krokiem przemierzył podwórze. Po raz pierwszy wydawało mu się,
ż
e obora stoi daleko od chaty.
Maja, klęcząc, tuliła jedną z owiec. Ukryła twarz w pokrytym wełną grzbiecie
zwierzęcia. Wyglądała tak, jakby płakała. Simon przełknął ślinę. Po cichu zamknął za sobą
drzwi. W niskim pomieszczeniu panował półmrok rozświetlony jedynie lampą rzucającą
ż
ółte, rozbiegane cienie. Simon był wyższy od tych, którzy zbudowali oborę, więc musiał
zawsze pochylać się i uważać, by się nie uderzyć głową o belki.
Zwierzęta pierwsze wyczuły jego obecność i becząc, dały znak swojej gospodyni, że
nie jest już sama.
Simon podłożył kilka szczap do pieca.
Niech zwierzakom będzie trochę cieplej w taki cudowny dzień! pomyślał.
- Co tu robisz? - zapytała.
Musiała płakać, bo zwykle nie miała takich czerwonych oczu.
- Chcę z tobą porozmawiać - powiedział, a kiedy zamierzał podejść bliżej, owce
otoczyły go. - Bo zdaje się, że tylko tu możemy być teraz sami...
- Tak - odrzekła, zwracając ku niemu twarz.
Szal na ramionach otaczał jej postać niczym czarna rama. Włosy miała rozpuszczone.
Rzadko je tak nosiła. Zwykle widywał ją w ciasno zaplecionym warkoczu albo uczesaną w
kok tuż nad karkiem. Obie fryzury dodawały jej lat.
Teraz była sobą, młodą, wrażliwą Mają.
- Nie zamierzałem cię kopnąć - zaśmiał się, uświadomiwszy sobie, że odchyliła się,
przyjmując postawę obronną, jakby spodziewała się uderzenia. - Ida mi powiedziała - wyznał
wprost.
- Nie potrafi utrzymać języka za zębami - westchnęła Maja.
- Nie mam prawa o tym wiedzieć? - zapytał ostro, ostrzej, niż zamierzał. Nic nie
układało się po jego myśli, wszystko było nie tak.
- Wolałabym powiedzieć ci o tym sama - usłyszał jej cichy głos.
- Kiedy?
Wzruszenie ramion. Simon przedarł się ku żonie, odsunąwszy na bok owce.
Usiadł przy Mai i kładąc dłonie na policzkach, zwrócił jej twarz ku swojej.
- Spójrz na mnie - wyszeptał. - Spójrz na mnie, u licha. Maju, nie widzisz, jak się
cieszę? Nie widzisz, że naprawdę jestem szczęśliwy? Uważam, że to cudowne. Ja także chcę
mieć dziecko.
Nagle puścił ją i odwrócił się profilem.
- Czyżbyś nie chciała tego dziecka? - zapytał z drżeniem. - Dlatego, że jest moje?
- Coś ty, Simon, nie mów takich rzeczy! Chcę mieć dziecko, ale jeszcze nie w pełni to
sobie uświadamiam. Nie mam odwagi w to uwierzyć, ale wiem, że to prawda. Takie rzeczy
się po prostu wie. Boję się, że mogę je stracić...
- A ja tak się ucieszyłem - jego wargi poruszyły się w szepcie. - Bardzo bym chciał,
ż
eby wszystko się między nami ułożyło, Maju. Jak myślisz, czy to możliwe?
Napotkała jego wzrok, ale zaraz umknęła spojrzeniem. Jej oczy znów zasnuły się
mgłą, której tak się lękał. Ona nie myślała o nim, kiedy tu wszedł. Ida musiała się mylić. Na
pewno Maja ma innego, kogoś spoza tych, których wymieniła Ida.
- Chyba możliwe - odezwała się w końcu. Położyła dłoń na brzuchu. Simonowi
wydawało się nieprawdopodobne, że w środku rosło dziecko. - Dla tego maleństwa musi to
być możliwe, Simonie.
Ale jej spojrzenie pozostało dalekie.
9
Trzy dni później spłonęła sauna na przylądku.
Reijo był niepocieszony. Czuł się niemal tak, jakby ktoś pozbawił go duszy. Kiedy
ś
piącą w alkierzu Idę zbudził blask płomieni, na ratunek było już za późno.
Wiadra z wodą pomogły jedynie ugasić ogień i uchronić zabudowania gospodarskie,
ale saunę trzeba było spisać na straty. Musieli się pożegnać z regularnymi kąpielami do
wiosny, do czasu kiedy Reijo zbuduje nową saunę.
Simon sprzeciwił się, by Maja szła na przylądek. Uznał, że jest zbyt ślisko, a w jej
stanie nie powinna narażać się na niebezpieczeństwa.
- W takim razie zawieź mnie tam saniami - burknęła Maja w odpowiedzi na jego upór
i stoicki spokój. - Do diabła, nie zamierzam siedzieć w tych czterech ścianach aż do jesieni.
Nie jestem chora, Simonie. Po prostu będę miała dziecko. To jedyne, co mi dolega. Na
przylądku był pożar, dlatego muszę tam pójść. Przecież to mój rodzinny dom, do stu
piorunów!
- Brzemiennej kobiecie nie przystoi przeklinać - rzekł Simon z powagą, ale widząc
zdumioną minę Mai, wybuchnął śmiechem i wygłosił tonem kaznodziei: - Marjo Bakken, w
ogóle nie znasz się na żartach. Dobrze już, pozwolę ci pójść. Uprzedzam jednak, że jeśli
kogoś spotkamy, biorę cię na ręce. Niech wszyscy wiedzą, że noszę cię na rękach...
- Simonie Bakken, trzymają się ciebie żarty! Zapominasz chyba, że na przylądku był
pożar. To dotyczy także nas.
Nie odpowiedział. Kłócili się bez przerwy, zmagali na słowa, sprzeczali. Nie mógł
sobie przypomnieć nawet jednej rzeczy w ostatnim tygodniu, co do której byliby zgodni.
Pożar na przylądku wywołał u Simona i Reijo podobną reakcję. Ida i Maja miały takie
same skojarzenia.
- To musi mieć jakiś związek z nami wszystkimi - stwierdził Reijo usmolony na
twarzy. Przez całe przedpołudnie na kolanach gasił tlące się pogorzelisko. Ręce miał nadal
czarne, chociaż Ida na siłę zaciągnęła go do wody i przypilnowała, by je wyszorował. Popiół
wniknął głęboko w skórę.
- Te działania skierowane są nie tylko przeciwko Mai i Simonowi, ale przeciwko nam
wszystkim. Kto nas tak bardzo nie lubi?
- Ci, którzy nie cierpią Finów - odpowiedziała ponuro Maja. - To znaczy większość
mieszkańców wioski.
- Nie przesadzaj! - Ida wzniosła oczy ku niebu. - Mówimy o jakiejś garstce ludzi,
niezadowolonych ze swego życia i usiłujących obarczyć winą za swoje niepowodzenia
innych.
- Ja też! Nawet Reijo wziął stronę mieszkańców wioski, którzy mimo wszystko nie
traktowali go tak źle.
- Przemawia przez ciebie gorycz, Maju, ale nie masz racji. W naszej okolicy nie
brakuje dobrych ludzi.
- Tak, dobrzy ludzie spalili twoją saunę - odgryzła się Maja.
Simon i Ida wymienili znaczące spojrzenia. Reijo, który nie wiedział tego co oni, nie
rozumiał zrzędzenia Mai, ale zaniepokoiło go łączące ich ciche porozumienie.
Postanowił uważnie obserwować tych dwoje, mieć oczy i uszy szeroko otwarte.
Simon zawsze był niepoprawnym fircykiem. To, że dzielił z Mają łoże, nie znaczyło, że stale
w nim spał.
Mai nikomu nie pozwoli skrzywdzić! Nawet jej własnemu mężowi. Przede wszystkim
jemu!
- Ogień podłożył jakiś mężczyzna - odezwał się ze swojego stołka. Wokół czarnego
wysłużonego siedziska, stojącego blisko pieca, koncentrowało się życie w izbie.
Wszyscy troje zwrócili twarze w stronę Reijo.
- Nie wierzyłem własnym oczom, gdy ujrzałem tuż przy stopionym śniegu ślady stóp.
Oczywiście kręcą się tutaj młodzieńcy... - Reijo rzucił Idzie wymowne spojrzenie, co
rudowłosa piękność przyjęła z niewinnym uśmiechem. - ...ale rzadko koło sauny. Przeważnie
ś
lady urywają się pod oknem tej panny. Ślady stóp, które widziałem, były większe niż moje, a
więc nie mogły należeć do kobiety.
- W takim razie wiemy trochę więcej - odezwał się powoli Simon.
Maja poczuła ulgę. Gdzieś w głębi serca ciągle czuła lęk, że jakaś wzgardzona
kochanka mści się na Simonie, a w następnej kolejności swoją nienawiść skieruje przeciwko
niej.
Pożar na przylądku wykluczył taką możliwość.
Za to serce Simona waliło młotem.
Mężczyzna... pomyślał, rzucając Mai ukradkowe spojrzenie. Czy nie wygląda inaczej
niż zwykle? Może domyśla się, kto za tym wszystkim stoi?
Maja siedziała na ławie blisko Reijo i rozmawiała z nim cicho. Podwinęła nogi jak
mała dziewczynka i rozluźniona, oparła się o ścianę z bali.
Maja zawsze z taką radością odwiedzała chatę na przylądku. Simon widział, że jego
ż
ona stawała się tu na powrót młodą, pogodną dziewczyną.
On sam nie czuł się dobrze u swoich rodziców. Wizyty w rodzinnym domu nie
nastrajały go ani trochę radośniej. Może z dziewczętami jest inaczej, może są bardziej
przywiązane do rodziny?
Maja wyglądała właściwie zwyczajnie, ale kto wie, czy nie ukrywa domysłów pod
maską obojętności.
Reijo powiedział, że ogień podłożył mężczyzna.
- Czy nie powinniśmy teraz trzymać się razem? - rzuciła nieśmiało Ida. Wydarzenia z
ostatnich tygodni napawały ją lękiem, ale dopiero teraz, kiedy dramat rozegrał się tuż za
oknem jej alkierza, poczuła się naprawdę przerażona.
Nie mogła się pozbyć okropnego wrażenia, że równie dobrze mógł się spalić ich dom,
ona sama mogła spłonąć żywcem.
- Mamy ułatwić zadanie temu niegodziwcowi? - zaperzyła się Maja. - Nigdy w życiu.
My zostaniemy w naszej chacie, a wy tutaj...
Oczy zwęziły jej się w szparki. Wpatrywała się przez chwilę w ogień buzujący w
palenisku, jakby coś tam dostrzegła, coś, czego inni nie mogli zauważyć.
- Chodzi o nas, Ido - odezwała się obcym głosem. Reijo poderwał się z siedziska, a
dłonie zacisnął na poręczy tak mocno, że pobielały mu kostki, a drewno zatrzeszczało.
Zaraz jednak opadł na siedzenie. Ida także się zerwała, próbując uchwycić wzrok Mai,
ale to nie było możliwe. Chciała podbiec i chwycić siostrę, ale Simon ją powstrzymał. Oboje
wpatrywali się w nią rozszerzonymi ze zdumienia oczami, przerażeni.
- Chodzi o mnie i o ciebie, Ido... Na nas obu kładzie się jej cień... Ogień był
przeznaczony dla nas - dodała, odzyskując swój głos, po czym zachwiała się.
Simon wypuścił z rąk Idę i zdążyłby podbiec do Mai, nim upadła, ale Reijo już
chwycił ją za ramiona. Spojrzał na Simona wzrokiem pełnym gniewu i pogardy.
Simon, nie pojmując tego spojrzenia, wziął Maję na ręce i skierował się w stronę
alkierza, niegdyś należącego do Mai. Teraz to pomieszczenie stało puste. Simon bez słowa
wszedł do środka i położył Maję na łóżku. Poluzował jej ubranie, żeby łatwiej jej się
oddychało. Stwierdziwszy, że jest zupełnie zimna, owinął ją szybko kocami, ale nie
wypuszczał z rąk jej dłoni. Bał się o nią, bal się o ich dziecko. Na razie było jeszcze maleńkie,
ale czekali na nie z takim utęsknieniem. Dziecko, które być może uratuje ich małżeństwo
przed ostateczną ruiną.
Usłyszał szelest spódnicy ocierającej o podłogę. Do izby weszła Ida i stając za
oparciem krzesła, zapytała zalękniona:
- Co się z nią dzieje? Jest chora? Dlaczego tak dziwnie mówiła? Przecież to nie był jej
głos, prawda?
Simon pokręcił głową.
- Zostaw otwarte drzwi - poprosił Idę. - I dołóż do ognia. Ona marznie. Macie więcej
kocy? Ona jest zupełnie zimna, u diabła!
- Co się stało? - powtórzyła Ida i nie ruszając się z miejsca, wpatrywała się
intensywnie w Simona. Zwykle roześmiana twarz była teraz śmiertelnie poważna. - Jest coś o
czym nie wiem, prawda? Coś przede mną ukrywacie? Czy tata o tym wie?
- Zapytaj go - westchnął Simon - Zapytaj Reijo! Ale, do licha, dołóż do pieca, bo Maja
zmarznie na kość. Ona i dziecko!
Ida wycofała się z alkierza, dołożyła drew do ognia, ale przez cały czas zerkała przez
otwarte drzwi w stronę siostry.
- Ida - odezwał się ze swojego siedziska Reijo. Mówił cicho, ale tonem nie znoszącym
sprzeciwu. Dawno się tak do niej nie zwracał. - Czy łączy cię coś z Simonem?
Drwa, które trzymała w rękach, upadły z hukiem na podłogę i potoczyły się aż pod
nogi ojca. Wytrącona z równowagi, schyliła się po nie i klęknęła przed Reijo.
- Jak mogłeś coś takiego pomyśleć, tato? Delikatnie pogładził ją po włosach. Kiedy
była małą dziewczynką, zawsze ją tak głaskał wieczorem, zanim położyła się spać.
- Rzeczywiście, jak mogłem - odpowiedział zmęczonym głosem. - Wybacz mi, Ido.
Czasami i mnie się zdarza ulec fałszywym złudzeniom. To pewnie znak, że zaczynam się
starzeć. Wybacz mi, moje dziecko. Ale zrozum, po prostu nie chcę, żeby któraś z was została
zraniona. Jesteście dla mnie najważniejsze na świecie. Tylko wy mi pozostałyście. Człowiek
bardzo źle znosi utratę wciąż nowych osób, które kocha. Bardzo źle...
Ida usiadła u stóp ojca, obejmując go rękami za kolana. Popatrzyła z dołu na jego
twarz. Cień uwypuklił bruzdy i zmarszczki, których wcześniej nie dostrzegła. Zawsze jej się
zdawało, że ojciec nigdy się nie zestarzeje, że się nie zmieni. Teraz uświadomiła sobie, że
była w błędzie. Mimo to nadal wydawał się jej wspaniały. Mało kto mógł się z nim równać.
Może dlatego, że jest jej ojcem?
- Pytałam Simona, co się dzieje z Mają, ale nie chciał mi nic powiedzieć. Prosił,
ż
ebym zapytała ciebie. Coś przede mną ukrywasz tato, prawda?
- Sny - odrzekł. - Twoja matka miała nadprzyrodzone zdolności. To prawdziwe
przekleństwo. Nigdy tego do końca nie rozumiałem... Wiedziała takie rzeczy, o których nie
mogła wiedzieć. Miejsca i ludzi, których kochała, widziała nawet wtedy, gdy znajdowali się
daleko od niej. Widziała tak wiele... Nie chciała o tym rozmawiać... Teraz żałuję, że nie
próbowałem jej do tego nakłonić.
- Myślisz, że Maja to po niej przejęła? Dlaczego nie ja? Dlaczego mnie się nigdy nic
ciekawego nie przydarza? - spytała Ida z wyrzutem.
- Nie ma czego zazdrościć - odparł Reijo. - Maja otrzymała tę zdolność w
dziedzictwie. Wiem o tym na pewno. A dziś wieczorem zyskałem ostateczną pewność, że
twoja mama nie żyje.
Ida wpatrywała się w niego. Jej oczy wraz z nadzieją utraciły blask.
- Pewnie się zastanawiasz, dziecino, skąd to wiem. Reijo uśmiechnął się smutno,
kierując wzrok w stronę otwartych drzwi.
- Pogodziłem się z tym, że Raija nie wróciła. Nawet powiedziałem wam, że nie żyje.
Ale gdzieś w głębi serca ciągle się łudziłem i nie dopuszczałem do siebie takiej myśli.
Dzisiejszego wieczoru jednak musiałem to przyjąć do wiadomości. Kiedy Maja przemówiła
głosem Raiji...
Ida przełknęła ślinę, przerażona, nie dowierzając temu, co usłyszała. Trudno jej było
zrozumieć coś, co wykraczało całkowicie poza granice rozsądku.
- Chcesz powiedzieć, że mama jest w Mai? - zapytała, nie potrafiąc ukryć lęku.
- Nie, przekazała jej jedynie pewne zdolności, jakie posiadała. Otrzymała je ta, którą
Raija kochała najbardziej z nas wszystkich, Maja. Sam nie pojmuję, dlaczego usłyszeliśmy jej
głos, ale nie mam najmniejszych wątpliwości, że to był jej głos. Rozpoznałbym go na końcu
ś
wiata, mimo że upłynęło tyle lat. Może to pożegnanie?
Ida wstała, czując w myślach kompletny zamęt. Stanęła obok ojca i skinęła głową w
stronę alkierza. Maja nadał leżała zupełnie nieruchomo, tak jakby spała, ale to nie był sen,
tylko jakiś dziwny, napawający otoczenie lękiem stan.
- Czy mamie też się coś takiego przydarzało? Reijo uśmiechnął się.
- Trzymałem ją w objęciach przez długie godziny, tak jak teraz Simon przytula Maję.
Ileż to dni i nocy drżałem ze strachu, że ją utracę. Ale ją chroniły jakieś siły. Nigdy tego nie
pojmowałem do końca, ale wydaje mi się, że Maja ma też ochronę. Jest w końcu nie tylko
córką twojej mamy, ale także Mikkala. Myślę, że nic jej się nie może stać.
- A co z dzieckiem? Reijo popatrzył w stronę Mai i Simona. Tych dwoje młodych
ludzi zostało złączonych wbrew swojej woli. Kolejny osobliwy związek, do których
przywykł, dzieląc życie z Raiją. To nie skończyło się wraz z nią, ale przylgnęło do Mai, do
Knuta... Reijo obawiał się, że Idę także czeka podobny los.
Było coś w tym śnie Mai... O cieniu, jaki rzucała Raija.
- Będzie miała dziecko? - zapytał spokojnie. Ida pokiwała głową. Przypomniał sobie
pierwszy poród Mai. Bardzo cierpiała, a cała odpowiedzialność spoczywała na nim. Teraz
Simon będzie musiał działać.
- Dobrze - powiedział ochryple. - Maja potrzebuje dziecka, wiele dzieci. Powinna
mieć dużo zajęć, żeby brakowało jej czasu na ciągłe rozmyślania.
- Czy to może zaszkodzić dziecku? Wzruszył ramionami.
- Wam nie zaszkodziło, więc chyba nie ma o czym mówić. A kto wie, czy dziecko nie
jest w sposób szczególny chronione.
Maja czuła obejmujące ją silne ramiona. Słyszała tuż przy uchu bicie serca, miarowe,
tylko dla niej. Zalało ją ciepło, którego tak bardzo pragnęła. Gorący oddech muskał jej czoło,
słyszała szept, ale nie rozpoznawała słów.
Ręce Simona tulące ją tak delikatnie. Ciało Simona chroniące ją przed czymś, przed
czym nikt nie mógł jej uchronić. Serce Simona bijące dla niej. Usta Simona szepczące
miłosne wyznania.
Leżała nieruchomo. Odzyskiwała świadomość. Myśli i uczucia powróciły. Znów była
Mają.
Wyszła z pustki i znalazła się na powrót w swoim alkierzu w chacie na przylądku,
powróciła do życia.
- Tak bardzo się boję o ciebie - rozległ się szept jej męża. - Boję się, że może ci się
stać coś złego. Nie potrafię zaradzić temu, co się z tobą dzieje, Maju, ani temu, co zagraża
nam z zewnątrz. Choć z całego serca uczyniłbym dla ciebie wszystko. Tak się boję o ciebie i
maleństwo, Maju, najdroższa, najlepsza, ukochana...
Z ust Simona płynęły słowa, na które nigdy nie potrafił się zdobyć. Ale mówić do
uśpionej twarzy, tak blisko przytulonej, to co innego. Nie przejmował się Idą i Reijo, którzy
byli w sąsiednim pomieszczeniu. Nie mogli go słyszeć. Przemawiał tylko do niej, powiedział
wszystko, o czym tyle rozmyślał, wszystko, co tyle razy już chciał jej wyznać, ale brakowało
mu odwagi.
Mijały godziny, a on nie wypuszczał Mai z objęć, choć zdrętwiały mu ramiona. Za nic
w świecie jednak nie odszedłby teraz od niej.
To, co się działo z Mają, przerażające i niepojęte zarazem, pomogło mu zrozumieć,
jaka jest dla niego ważna. Uświadomił sobie, że nie może jej stracić.
Kłócili się o wszystko. Od momentu gdy budzili się ze snu, sprzeczali się o każdą
najdrobniejszą codzienną sprawę. Były to potyczki na słowa, równie wyczerpujące i niszczące
jak walka na pięści.
Trzymał Maję w ramionach i nie miał najmniejszej wątpliwości, że bez względu na to,
co się zdarzy, będzie ją wspierał. Nie odda jej nikomu, nawet jeśli zażąda tego jakiś
mężczyzna.
Kiedyś wreszcie zniknie jej zamglone spojrzenie. Zapomni tego, o którym teraz
marzy.
Będzie przy Mai przez cały czas. Nie zabraknie jej powodów, by go pokochać, tak jak
powinna go kochać od początku. Znajdowali przyjemność w obcowaniu ciał, jedyne, czego
im brakowało, to prawdziwe, płynące z głębi serca uczucie.
Pasowali do siebie, potrafili czerpać radość w łożu. Tylko Maja mogła mu pomóc
powrócić do normalnego życia po tych okropnych latach, kiedy był wykorzystywany i
wykorzystywał innych.
Dostrzegał urodę innych kobiet, jego uwodzicielskie spojrzenia nadal robiły na nich
wrażenie. Tego się nie zapomina. Flirtowanie przychodziło mu równie naturalnie jak
oddychanie, jedzenie czy spanie. I równie trudno było mu z tym skończyć.
Traktował to jako zabawę, nie kryły się za tym żadne poważne zamiary, nikogo też nie
chciał skrzywdzić. To tak jakby podarować pięknej kobiecie kwiat. A jeśli przystawała na tę
grę, utwierdzała go tylko w przekonaniu, że nie jest jeszcze całkiem do niczego.
Potrafił flirtować z kobietami, ale one na niego nie działały. Pożądał tylko ciała Mai.
Tylko ona umiała ugasić w nim rozpaczliwą tęsknotę, tylko ona potrafiła okiełznać
namiętność i sprawić, że czuł się jak w niebie.
Nigdy się jej z tego nie zwierzył. Na pewno by go nie wyśmiała, na tyle ją znal, a
mimo to obawiał się, że go odrzuci. Bał się jej reakcji.
Ktoś, kto przez lata karmił się tylko lichą nadzieją, nie porzuca tak łatwo cienkiej kry,
która utrzymuje go na powierzchni.
Mai wrócił normalny oddech. Delikatnie dotknął wargami jej czoła i leciutko
pocałował. Ostrożnie odgarnął niesforne loki.
Miał w sobie wiele tkliwości, ale bał się ją okazywać.
Maja nie chciała, by czar prysnął. Chyba jeszcze nigdy nie odczuwała takiej
wspólnoty z Simonem. Kiedy ją obejmował, nie dręczyły jej podstępne myśli. Chociaż ciepłe
słowa płynące z jego ust wywoływały lekkie wyrzuty sumienia, dobrze było leżeć w jego
ramionach, poddać się jego czułej opiece. Nie marzyła o tym, by ktoś przez całe życie nosił ją
na rękach, ale czasami miała ochotę poczuć się jak delikatny górski fiołek, który tylko się
podziwia, dotykając leciutko palcami jego płatków.
Kiedy mówił do niej „ukochana”, doznawała radości przemieszanej z bólem.
Przyjemnie było to usłyszeć, choć miałby to być jedyny raz w życiu. Nawet jeśli te
wyznania płynęły z ust Simona. No cóż, żyła w cieniu. Pełnia szczęścia widocznie nie jest jej
pisana.
Otworzyła oczy, nie chcąc już dłużej udawać, że śpi. Napotkała spojrzenie
zatroskanych oczu.
- Znowu się to stało? - zapytała. Simon pokiwał głową i wyszeptał:
- Dzięki Bogu, Maju, że się ocknęłaś. Mam nadzieję, że to nie będzie się zbyt często
powtarzać, bo za każdym razem coś we mnie umiera.
- Nic nie pamiętam - powiedziała zdumiona, nagle to sobie uświadomiwszy. - Wielka
pustka. Po prostu mnie tu nie było. To nawet nie był sen. Co się stało, Simonie?
- Powiedziałaś, że wszystkie te nieprzyjemne zdarzenia dzieją się z twojego i Idy
powodu. A potem zachwiałaś się i upadłaś prosto w ramiona Reijo.
Zagryzła dolną wargę i mocniej się do niego przytuliła.
- Boję się, Simon. To jest wstrętne. Czuję się chora, mdli mnie, marznę od środka.
- Byłaś bardzo zimna, musieliśmy cię mocno otulić kocami.
Simon zdjął z niej nakrycie i zauważył na czole perlisty pot.
- Nie cierpię tego - wyznała, ukrywając twarz w zagłębieniu na jego szyi. Był taki
ciepły, pełen życia, taki rzeczywisty.
Simon gładził ją po włosach i po karku, starając się ją uspokoić, przemawiał tymi
samymi pełnymi miłości słowami, którymi zwracał się do niej, gdy spała.
- Jestem przy tobie, maleńka. Nigdy nie pozwolę, żeby coś ci się stało. Nie mam nic
od ciebie cenniejszego.
Nigdy jeszcze nie powiedział jej tego tak wyraźnie. Oboje o tym dobrze wiedzieli.
Takie wyznania domagały się odpowiedzi, której nie mogła mu dać.
Przytuliła się tylko mocniej i uniósłszy twarz, uchyliła usta. Ich wargi spotkały się w
pocałunku pełnym desperacji, w którym dali wyraz pożądaniu i czułości. Wtuleni mocno w
siebie, zanurzali nawzajem palce w swoich włosach, a ich wargi i języki poruszały się z
ożywieniem, aż stali się jednością jak nigdy dotąd.
Simon zapomniał, że drzwi do sąsiedniej izby stoją otworem. Maja pamiętała o tym, a
mimo to mocniej przywarła do męża.
Ida obserwowała ich nie bez pewnego zainteresowania. Przypomniał jej się pocałunek,
jaki Simon złożył na jej ustach. Najwyraźniej pocałunki bywają różne. Chyba dobrze, że nie
przestała wierzyć w ich cudowną moc. Jeśli kiedyś spełnią się jej marzenia, to czeka ją wiele
wspaniałości.
Reijo, lekko speszony, odwrócił głowę. Dopiero po długiej chwili rzucił pospieszne
spojrzenie w stronę alkierza, a Ida rozbawiona dostrzegła rumieniec na jego policzkach.
- Nie powinieneś się chyba martwić, tato, że Simon ugania się za innymi
dziewczętami - rzuciła sucho.
Reijo nie odpowiedział. Posłał tylko jeszcze jedno spojrzenie na czule objętą parę, a
potem wyszedł.
10
Zbliżała się pora wiosennego jarmarku. Po pożarze na przylądku nie zdarzyło się
więcej nieszczęść. Ogień nie został podłożony w innych miejscach.
Simon i Reijo, poniekąd wbrew swojej woli, polubili się. Odkryli, że w okolicy mogą
liczyć tylko na siebie nawzajem.
Simon nie wypływał już sam na połowy. Porzucił fałszywą dumę i nastawiał teraz
sieci razem z Reijo. Razem też je wyciągali i sprawiedliwie dzielili się rybami. Mimo
początkowej niechęci zawiązała się między nimi przyjaźń w najgłębszym tego słowa
znaczeniu. Wspólnota, jakiej Simon nigdy dotąd nie doświadczył. Nawet z rodzonym ojcem
nie rozumiał się tak dobrze.
Reijo dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo brakowało mu kompana. Właściwie
od śmierci Mikkala nie miał prawdziwego przyjaciela.
Co prawda Simon był bardzo młody, mógłby być jego synem, ale rozumieli się, a duża
różnica wieku żadnemu nie przeszkadzała.
Siedzieli w łodzi naprzeciwko siebie.
- Maja chce wyjechać - odezwał się nieoczekiwanie Simon, wiążąc mocno linkę, którą
trzymał w osłoniętych rękawicami dłoniach.
Reijo zerknął w stronę chaty na przylądku, która z daleka wyglądała jak brunatna
plama u stóp góry.
Z tej odległości nie widział dokładnie swoich córek, razem pracujących w obejściu.
- Chyba za dużo kłopotów spadło na nią ostatnio - odrzekł z namysłem. W błękitnych
oczach Simona dojrzał bezradność. - Ale wiesz, ona ma to we krwi. Raija często próbowała
rozwiązać problemy, wyruszając w drogę. W jej przypadku niejednokrotnie przynosiło to
oczekiwany skutek. Mai nie pomoże, ona jest ulepiona z innej gliny. Chyba to rozumie, tyle
ż
e nie do końca. Tak naprawdę nie wie, jak bardzo różni się od matki.
- Do diabła, to przekleństwo być nieustannie porównywanym do kobiety, której się
nawet dokładnie nie pamięta.
Reijo wyciągnął z wody sporego dorsza, zdjął go z haczyka i rzucił na dno łodzi, gdzie
już leżało trochę ryb, potem na nowo założył przynętę i zawiesił linkę za burtą.
W powietrzu wyczuwało się lodowate tchnienie wschodniego wiatru z Finlandii.
- Oczywiście, że przekleństwo - przyznał Reijo. - Tym bardziej że przy Raiji każda
kobieta chowa się w cień. Ona sama starała się nie wchodzić nikomu w drogę, nie chciała
wywoływać zamieszania. A jednak wszędzie, gdzie się pojawiła, siała niezgodę i zamęt.
- Niezbyt dobry materiał na żonę - skwitował Simon, który słyszał krążące na ten
temat plotki. Zresztą samo to, że każde z dzieci Raiji miało innego ojca, mówiło samo za
siebie. - Cieszę się, że Maja nie jest do niej bardziej podobna...
- Życie z nią przypominało obcowanie z wiatrem - rozmarzył się Reijo, zapatrzony w
dal, a jego głos nabrał ciepła. - W jednej chwili łagodna bryza, w następnej gwałtowny
północno - zachodni sztorm. Była nieobliczalna, nieokiełznana i nieprzewidywalna. Ale
równocześnie na swój sposób wierna. Chociaż w jej życiu przewinęło się wielu mężczyzn.
- Wierna? - Simon popatrzył na Reijo z ukosa. - Słyszałem od Mai, że wyjechała stąd i
ż
yła z innym mężczyzną, który potem został zabity. Jak się okazało, ojcem Mai. A przecież
wtedy była twoją żoną.
- Tak - uśmiechnął się Reijo. - A on moim najlepszym przyjacielem, zaraz po niej. Bo
po prawdzie Raija była mi bardziej przyjacielem niż żoną. Nie z nią przeżyłem największą
miłość, choć wiele lat życia strawiłem na marzeniach o niej. Łączyło nas coś „na kształt
miłości”, jak zwykliśmy mawiać, jednak nie ona była miłością mojego życia, nie...
Ponieważ Reijo zamilkł, Simon nie próbował nakłonić go do wyjawienia, kim była
wybranka jego serca.
- Jaka była matka Mai? - zapytał. - Maja jej nie pamięta albo raczej nie chce pamiętać.
A mnie się coraz częściej wydaje, że jej cień naprawdę pada nie tylko na Maję, ale na nas
oboje.
- Była piękna - zamyślił się Reijo. Starał się przywołać z pamięci jej obraz z
przeszłości, a nie ten ze snu. - Wyobraź sobie Idę z kruczoczarnymi włosami, ciemnobrązowe
oczy, nos i kości policzkowe jak u Mai, i coś z Mattiego, czoło, buntownicze spojrzenie. Naj-
bardziej jednak przypomina ją Ida, choć tylko zewnętrznie, bo Raiji daleko było do jej
łagodności. Mściwa, uparta, kłótliwa jak wszyscy diabli, a jaka przekorna! - Reijo uśmiechnął
się. - W jednej chwili gwałtowna, potrafiła pokazać ostre pazury, zaraz potem milutka jak
kotka, wcielenie łagodności. Kobieta w każdym calu. Drobna, niewysoka, ale obdarzona
wyjątkową siłą i nieugiętą wolą. Potrafiła zakasać rękawy i pracować jak mężczyzna. Trudno
ją było przechytrzyć, bo mało kto dorównywał jej bystrością. Obdarzona gorącym
temperamentem, pozbawiona zahamowań, ciekawa. Kobieta, o jakiej marzy niejeden
mężczyzna... - Reijo trochę się zmieszał, ale ciągnął dalej: - Pod tym względem była także
inna niż wszystkie. Wiesz, co mam na myśli. Nie będę ci opowiadał szczegółów, bo czułbym
się tak, jakbym ją zdradzał. Sam rozumiesz, to tak, jak ty nie chciałbyś mi opowiadać o
intymnych szczegółach z życia twojego i Mai. Simon wykrzywił twarz.
- Raija była wyjątkowa - mówił dalej Reijo. - Pewnie dlatego tak łatwo ulegało się jej
czarowi. Rzadko kiedy starała się przypodobać ludziom. Kobiety w większości nie znosiły jej.
Mężczyźni fantazjowali na jej temat. Gdy poczuła łączność z mężczyzną, łatwo mu ulegała.
Miała wielkie serce. I nie potrafiła być sama. Kiedy spoglądam wstecz, wszystko wydaje się
takie bezsensowne. Raija i Mikkal byli dla siebie przeznaczeni, ale żadne z nich nie było na-
prawdę szczęśliwe. Trawiła ich ciągła tęsknota.
Zamilkł, a po chwili dokończył:
- Maja wiele cech odziedziczyła po matce. Jest okropnie dumna i równie uparta. I też
ma takie dobre serce. Dla Raiji przyjaźń stanowiła świętość. Maja także potrafi być bardzo
lojalna.
Simon pokiwał głową. Trudno powiedzieć, czy podobała mu się matka Mai. Takie
kobiety nie są dla zwyczajnych mężczyzn. Tylko z nimi kłopoty.
- Mógłbym cię zapytać jeszcze o coś, Reijo? Reijo wyciągnął kolejną rybę. Simonowi
póki co nie dopisywało szczęście.
- Oczywiście, że możesz, traktuj mnie jak teścia, przecież właściwie nim jestem.
- To niesłychane - uśmiechnął się Simon. - Wydajesz się taki młody!
- Powiedz to moim córkom! - Reijo roześmiał się szeroko. - Idzie się zdaje, że
niedługo trzeba będzie mi pomagać przeżuwać. W ogóle nie słucha, kiedy jej mówię, że mam
jeszcze wszystkie zęby. Pod tym względem dzieci potrafią być uciążliwe.
Przez twarz Simona przemknął cień.
- Trochę mi niezręcznie o to pytać - zaczął, spluwając przez burtę. - Ale spędza mi to
sen z oczu. Czy Maja miała kogoś, kiedy byłem w więzieniu? Czy jakiś mężczyzna zawładnął
nie tylko jej ciałem, ale i sercem?
Reijo, zakładając przynętę, zastygł w bezruchu, ale oczy ciskały mu błyskawice.
- Chyba nie zasłużyła na to, by jej nie ufać - odrzekł w końcu. - Pytałeś ją o to?
Simon skinął głową.
- W takim razie znasz odpowiedź - odparł chłodno. On zawsze będzie trzymał stronę
Mai, nic tego nie zmieni, uświadomił sobie Simon.
- Ona myśli o innym mężczyźnie - twardo obstawał przy swoim. Głos jego brzmiał
równie chłodno, ale przebijała z niego gorycz. - Takie rzeczy się po prostu wie. Ciągle mi się
zdaje, że w łóżku zacznie szeptać imię innego, zadając mi ostateczny cios. Póki co jest jakaś
nieobecna... Ona ucieka ode mnie w marzenia, Reijo.
Reijo szarpnął haczyk, dziurawiąc rękawicę. Pomyślał, że Ida będzie musiała znów ją
cerować.
- Maja powinna wyjść za mąż z miłości - rzekł w końcu cicho. - Sam wiesz, dlaczego
nie było to możliwe. To ironia losu, że mężczyzna, którego poślubiła, pokochał ją na przekór
wszystkiemu, a ona nie może odwzajemnić tego uczucia. Ale to przecież może się zmienić.
- Tak myślisz? - zdziwił się Simon, potrząsając głową. - Czy to możliwe? Przecież
widzę, jak patrzy nieobecnym wzrokiem. Kogo ona, u diabła, spotkała? Kto odcisnął w jej
sercu takie piętno? Mam wrażenie, że moim rywalem jest jakiś duch! Nie mogę przestać się
zastanawiać nad tym, kim on jest, jak wygląda. Niech to licho, o kim ona marzy?
Reijo pokręcił tylko głową, ale nic nie powiedział, choć nagle nabrał pewnych
podejrzeń.
- Musisz się starać - poradził w końcu. - Nie wolno ci tracić nadziei! Nie przestawaj
jej kochać! Na pewno pokonasz wówczas jej nierealne, z góry skazane na klęskę marzenia.
- Przecież ja nic innego nie robię, Reijo. Przypuszczam jednak, że byłoby mi jeszcze
gorzej, gdyby mi przyszło żyć bez niej.
- Na pewno. Łowili ryby w milczeniu. Nagle wydało im się, że nie ma nic więcej do
powiedzenia. Przyjaciele potrafią także razem milczeć.
Kierowali się powoli ku brzegowi, kiedy z daleka zauważyli zaprzęg reniferów. Reijo
przysłonił ręką czoło i mrużąc oczy, popatrzył w stronę lądu, ale z daleka trudno mu było
rozpoznać przybysza.
- Czyżby to był Ailo? - zastanawiał się na głos. Simon odwrócił się także, ale nie
potrafił pomóc Reijo.
- Wyjątkowo wcześnie przybywa na jarmark. Może u nich na północy tak szybko
zawitała wiosna i boją się, że śnieg całkiem stopnieje, gdy przyjdzie im wracać - zażartował.
Na ustach Reijo pojawił się wymuszony uśmiech. Za każdym razem, gdy ktoś obcy
przybywał do jego chaty, denerwował się, czy nie przynosi złych wieści. Niezbyt często
rozmawiał o Knucie, ale przecież o nim nie zapomniał. Nigdy nie zapomni.
Chociaż rybacy wiosłowali zamaszyście, zaprzęg dotarł do domostwa przed nimi.
- Pamiętaj, że to nie obcy podłożyli u nas ogień - przypomniał Simonowi Reijo,
widząc jego posępną twarz.
Simon tymczasem spochmurniał, bo pomyślał sobie, że ów obcy może być tym, o
którym Maja wciąż rozmyślała. Może przybył jak teraz zaprzęgiem ze świata, który wcale nie
był Mai obcy. W jej żyłach płynęła wszak lapońska krew. Pojawił się niczym ożywczy
powiew w szarej rzeczywistości, a potem zniknął. Simon podejrzewał, że właśnie ktoś taki
mógł mu podstępnie odebrać Maję.
Przecinali łodzią bladozieloną toń, a piana rozpryskiwała się na dziobie.
Simon, nie czekając, aż dopłyną, wyskoczył z łodzi i brnąc po kolana w lodowatej
wodzie, wciągnął łódź na brzeg.
- Och, młodość! - westchnął Reijo, wznosząc wzrok ku niebu. - Uchowaj Boże przed
taką gorączką! Jak to dobrze, że w moim wieku to już poza mną.
Ida zauważyła, że wrócili, i wybiegła z chaty, żeby jako pierwsza przekazać nowiny.
Pod tym względem nadal zachowywała się jak dziecko. Zapomniała nawet zarzucić na siebie
coś ciepłego i w samej tylko bluzce zbiegła oblodzoną ścieżką na brzeg, a rude warkocze
podskakiwały jej na plecach.
- Tato, tato! - krzyczała rozpromieniona, wieszając się Reijo na szyi.
Nie zważała na to, że się pobrudzi rybimi łuskami i wnętrznościami. Zwykle brzydziła
się nawet zapachu ryb i ledwie znosiła ich smak.
- Knut przesyła pozdrowienia. On żyje, tato! On żyje!
Reijo poczuł ogromną ulgę, tak jakby w piersiach pękł mu z trzaskiem lód.
- Wujek Anders przywiózł takie dobre nowiny - mówiła dalej Ida.
Reijo potrząsnął lekko głową, wciąż nie dowierzając, że to prawda. Tak się zamartwiał
o Knuta. Ostatnio, kryjąc się z tym przed dziewczętami, podejrzewał już nawet, że Knut też
nie żyje.
- O wujku Andersie nie słyszałem - wtrącił się Simon.
- U nas w rodzinie panują trochę skomplikowane układy - uśmiechnęła się Ida
uszczęśliwiona, wsuwając szwagrowi rękę pod ramię. - Wzajemne pokrewieństwo nie jest tak
oczywiste jak u was, Bakkenów. My wszyscy jesteśmy przyrodnim rodzeństwem, mamy
rodzonych ojców, ojczymów i mnóstwo wujków, którzy tak naprawdę są wujkami niektórych
z nas, ale nie wszystkich. Anders jest wujkiem Ailo. A skoro Ailo jest przyrodnim bratem
Mai, to wujek Anders jest prawie tak samo jej wujkiem. A ja jestem przyrodnią siostrą Mai,
więc on także jest trochę moim wujkiem...
- Starczy, starczy...
Simon porzucił nadzieję, że cokolwiek z tego zrozumie. Wyjaśnienia Idy były równie
mętne, jak rodzinne układy.
- Każdy, kto nazywa się wujkiem, ma prawo nim być - skwitował uspokojony.
Kiedy zaś zobaczył Andersa, prysnęły wszelkie podejrzenia. Niewysoki, krępy
mężczyzna o krzywych nogach nie mógł być obiektem westchnień Mai. Jeśli można o kimś
powiedzieć, że wygląda jak wujek, to właśnie o Andersie.
Reijo uściskał go roześmiany i pozdrowił:
- Andersie synu Pawy, wcześnie przybywasz na jarmark. Chyba w tym roku jesteś
pierwszy. Jak mniemam, nie jesteś sam?
- Odłączyłem się od grupy - odpowiedział szwagier Mikkala po fińsku. - Ale jeśli się
przywozi przyjacielowi dobre nowiny, należy się spieszyć.
Reijo zdjął buty rybackie, dwa swetry i czapkę.
- Przybywasz od Knuta? - zapytał. Spojrzenia wszystkich obecnych spoczęły na
Andersie. Maja i Ida wprawdzie wyciągnęły już od niego trochę wieści, ale i one chłonęły
chciwie jego słowa.
- Knut jest u nas od zeszłej zimy - zaczął Anders. - Ma się dobrze. Zamieszkał razem z
Ailo. Ci dwaj są jak bracia. Zresztą powinni nimi być.
- Przybył do was sam? - spytał Reijo, zgarniając przemoczone ubrania pod ścianę.
Nawet Maja, która wraz z upływem lat stała się wyjątkowo wyczulona na porządek, nie
zmarszczyła brwi. - Kiedy ostatnio doszły do nas wieści od niego, wspomniał coś o ożenku.
- Przyszedł sam - rzekł Anders, rozkładając ręce. - A właściwie Ailo natknął się na
niego na szlaku prowadzącym na jarmark. Knut był wycieńczony, ale z czasem doszedł do
siebie. Ciężka harówka i pożywne jedzenie potrafią zdziałać cuda. Potrzebowaliśmy
dodatkowej pary rąk do pracy, a ten twój chłopak ma dryg.
Reijo nie poprawił Andersa, bo choć Knut nie był jego rodzonym synem, to traktował
go jak własnego.
- Nie powiedział, skąd wraca? Co się mu przydarzyło?
Anders pokręcił głową. Miał trzydzieści dziewięć lat, tak samo jak Reijo, ale przez
całe życie koczował pod gołym niebem. Dlatego też jego ogorzała twarz pokryta była
głębokimi zmarszczkami. W czarnych zwichrzonych włosach pobłyskiwały srebrne nitki, ale
oczy wydawały się młodsze niż oczy Reijo.
- Pewnie tylko Ailo zna prawdę, bo ci dwaj są nierozłączni. Ja wyciągnąłem od niego
tylko tyle, że wracał z Alty. Był w kiepskim stanie. Przez pierwsze tygodnie chodził jak
otępiały. Gdyby nie Ailo, pewnie by się rzucił do morza. Nie przesadzam. Aż żal było
patrzeć. Nawet teraz jeszcze się nie śmieje, ale już nie wygląda tak, jakby jednego dnia
pogrzebał całą rodzinę...
- To znaczy, że mu nie wyszło - stwierdziła Ida. - Pewnie tylko udawał, że znalazł...
wiecie co. Nie wyszło mu, a dziewczyna poszukała sobie innego. Knut tymczasem jest tak
piekielnie dumny i głupi, że woli się powiesić, niż wrócić do domu i przyznać do porażki.
- Ale ty masz gadane! - rzucił Simon. - Jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś wytrajkotał
tyle jednym tchem.
Ida pokazała mu język.
Anders chrząknął, żeby skupić na sobie uwagę, a kiedy już wszyscy znów patrzyli na
niego, powiedział:
- Knut i Ailo hasają teraz bardziej niż samce w stadzie reniferów. Na przedwiośniu
byli bardzo zajęci, ale to chyba nic poważnego. Cielęta muszą się wybiegać za młodu -
zażartował.
Mało brakowało, by Ida i jemu pokazała język, ale powstrzymała się. Był starszy
wiekiem, mógł się obrazić. Poza tym to gość.
- Rozumiem - Reijo westchnął z ulgą. - Nawet nie wiesz, Anders, jak ciężko
człowiekowi żyć w niepewności. Knut ma tyle samo lat, ile ja miałem, kiedy wędrowałem po
Finnmarku z Raiją. Ale człowiekowi się zdaje, że to ciągle dzieci...
Maja wstała i bezradnie krążyła po izbie. Reijo zauważył w jej oczach ten sam wyraz,
którego tak się obawiał Simon. Ogarnął go niepokój. Jeśli między nią a Simonem się nie
poprawi, będzie musiał z nią porozmawiać, mimo że niechętnie ingerował w ich sprawy.
Ciągle to odwlekał. Chyba się starzeję, pomyślał. Kiedyś nie uchylałem się od
załatwiania drażliwych i trudnych spraw.
- Nic nie mówił, kiedy zamierza wrócić do domu? - zapytał Andersa. - A może już na
dobre rozwinął skrzydła tam na północy?
- Miał coś do załatwienia, prosił, bym was pozdrowił. Powiedział, że chce jeszcze coś
przynieść, a potem wróci do domu. Często was wspomina. - Anders z ociąganiem wstał i
dodał: - Mam dla was coś jeszcze. Oprócz pozdrowień Knut polecił mi przekazać przesyłkę.
Zamierzał ją posłać wcześniej, ale nie mógł jej powierzyć byle komu. Nikt od nas nie
wybierał się w ubiegłym roku na jarmark, więc Knut musiał się wstrzymać. Poczekajcie
chwilę, rozpakuję pułki.
- Do licha! - wymknęło się Idzie. Zacisnęła mocno pięści i uderzyła nimi o kolana. -
Jednak znalazł to, jednak znalazł!
- O ile wiem, moja córka nie jest drwalem - upomniał ją spokojnie Reijo. - Może więc
byś przestała mówić jak oni.
Simon bardzo się starał, by zrozumieć prowadzoną po fińsku rozmowę. Nigdy nie był
szczególnie biegły w obcej mowie, ale jeśli rozmawiano powoli, co nieco rozumiał.
Anders mówił z dziwnym akcentem, co trochę Simonowi przeszkadzało. Reijo znał
dobrze lapoński, więc wtrącane przez Andersa lapońskie słowa nie utrudniały mu
zrozumienia.
Simon tymczasem nie bardzo pojmował, co takiego miał czy znalazł Knut, a to
między innymi dlatego, że tej rodzinnej tajemnicy Maja mu nie powierzyła.
Nie zdążył zapytać, a Anders już wrócił ze średniej wielkości workiem z brzozowej
kory, który wydawał się mu mocno ciążyć. Kiedy położył go na stole, stuknęło głośno.
- Ciężkie - powiedział Anders z błyskiem w oku. - Ten twój chłopak ma gest, jak już
wysyła podarek, to ho, ho!
Ida i Maja podeszły zaintrygowane. Także Simon wyczuł niezwykłe napięcie.
Przysunął się bliżej stołu i stanął za Mają, kładąc jej ręce na ramionach.
- Otwórz, tato - prosiła Ida. - Otwórz! - powtarzała, nie mogąc ustać w miejscu.
Ale Reijo się nie spieszył. Powoli sięgnął po worek i popatrzył ze spokojem na córki.
W kąciku ust pojawił się lekki uśmieszek.
- Drażnisz się z nami! - poskarżyła się Ida. Odwiązał więc pakunek. Na wierzchu
leżało dla niepoznaki wędzone mięso z renifera. Na ten widok Reijo poczuł, jak ślinka
napływa mu do ust.
- Miło z jego strony, że pamięta o tym, iż brakuje nam mięsa - uśmiechnął się.
- Tu jest coś jeszcze! - Ida niecierpliwie przejęła inicjatywę. Wyciągnęła bryłkę
wielkości pięści, pod której ciężarem aż wygiął jej się nadgarstek. Wzięła więc bryłkę w obie
dłonie i z niedowierzaniem przytrzymała ją na wysokości twarzy.
- Nie przypuszczałam, że jest takie ciężkie - powiedziała blada i z nabożeństwem
podała bryłkę Mai, której także odjęło mowę.
Chłodny metal mamił wzrok. Przyciągał z niepojętą siłą.
Simon ciężko przełykał ślinę. Kiedy Ida wyjęła bryłkę z niewinnie wyglądającego
worka, od razu pojął, co to jest. Zrozumiał, ale nie mógł uwierzyć.
Knut, ten młokos! Niemożliwe, że trafił na takie bogactwo.
- Co to jest, do czarta? - zapytał chrapliwie, bo w ustach mu zaschło.
Maja podała mu kamień, który trzymała w dłoniach. Tym razem blasku w jej oczach
nie wywołało wspomnienie innego mężczyzny.
Ciężar bryłki upewnił go, że się nie myli. Przełknął ślinę i zeskrobał paznokciem
warstwę błota. Błysnęło. Poczuł, jak serce mu mocniej zabiło, w uszach zaszumiało.
Reijo wyjął jeszcze dwie bryłki niemal tej samej wielkości.
Przyjrzał im się z zaciekawieniem, ale bez pożądania, którego troje młodych nie
potrafiło ukryć.
- To złoto, Simonie - powiedział, jakby mówił o ziemniakach czy o pogodzie.
Zważył bryłki w dłoniach i uśmiechnął się lekko na widok ich twarzy.
- Mam nadzieję, że Knut ci zapłacił? - mrugnął do Andersa.
Anders kiwnął głową.
- Nie potrzebujemy tego dużo. I bez złota sobie poradzimy, ale dobrze mieć coś w
zapasie, kiedy zjawią się tu poborcy podatkowi piąty raz w ciągu roku - powiedział Reijo,
wzruszając ramionami. - Trzeba jednak być ostrożnym, bo jeśli ci krwiopijcy zobaczą, że ma
się tego dużo, człowiek się ich nigdy nie pozbędzie. Czy Knut zdaje sobie z tego sprawę?
Anders przytaknął.
- Knut jest mądry. Nie rzuca zlotem na prawo i lewo. Odniosłem nawet wrażenie, że
nie znaczy ono dla niego tak wiele. Tak jakby to były kamienie.
- Bo to są kamienie - rzekł Reijo.
- Złoto - wyszeptał Simon, ciągle nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Ściskał bryłkę
w dłoniach, jakby nie mógł się od niej oderwać. Jedna taka wystarczy, żeby człowiek urządził
sobie na nowo życie. A worek był wypełniony takimi grudkami przynajmniej do połowy.
Możliwości, jakie się przed nim otwierały, przyprawiały go o zawrót głowy.
Simon nie miał odwagi myśleć.
- Knut powiedział, że to dla sióstr i dla ciebie, Reijo.
Reijo odłożył złoto i popatrzył na Idę i Maję.
- Nie potrzebuję złota - oznajmił. - Wystarczy mi w życiu to, co mam. Knut myślał
dobrze, ale ja nic nie chcę. Trzymałem już kiedyś w dłoniach takie bryłki, ale nie przyniosły
mi szczęścia. Podzielcie się, dziewczęta. Złoto jest wasze.
Wysypał zawartość worka na stół. Obserwował je, kiedy rozdzielały grudki, i
przypomniało mu się, jak dzieliły się pięknymi muszelkami w dzieciństwie. Pragnął, by
pozostały równie niewinne jak wtedy. Ale teraz ich twarze promieniały nie tylko radością.
Pojawiła się w nich zachłanność.
11
Czasem w najmniej oczekiwanej chwili życie może się odmienić, i to z różnych
powodów. Bryłki, które Simon niósł w niewinnie wyglądającym węzełku, stanowiły
bogactwo przekraczające najśmielsze wyobrażenia.
Do tej pory uważał, że srebrne monety zapewnią Mai i jemu bezpieczną przyszłość.
Potrzebował ich, musiał mieć coś w zanadrzu na czarną godzinę.
Odkąd Maja zaczęła myśleć o wyjeździe do Malselv, pewność, że ma te pieniądze,
napawała go spokojem, bo wiedział, że jeśli będzie trzeba, umożliwią spełnienie jej marzeń.
Srebrne monety jednak w porównaniu ze złotem znaczyły niewiele.
Dzięki podarunkowi Knuta otworzyły się przed nimi nowe możliwości. Widział już
okolice na południe od odnogi fiordu, znad której pochodził, i zdawał sobie sprawę, że świat
nie kończy się na Lyngen ani nawet na Finnmarku, Malselv czy Tornedalen.
Przyprawiało go to o zawrót głowy.
Stwarzało też perspektywę zbudowania przyszłości na solidnych podstawach.
Reijo opowiedział mu o dziedzictwie, jakie przekazał Knutowi jego ojciec. Simon
poczuł lekkie ukłucie zazdrości. Z jednej strony cieszył się, że bratu Mai tak się powiodło, ale
z drugiej nie potrafił się wyzbyć uczucia zawiści. Sam wiele by dał, żeby odnaleźć taki skarb.
Ale na tyle był realistą, żeby wiedzieć, iż jemu to się nie uda. Nie pisane mu bogactwo
większe niż to, które niesie właśnie na swoim grzbiecie, udając, że w środku jest tylko
przysłane przez Knuta mięso z renifera.
Zresztą wiadomość o złocie muszą zachować tylko dla siebie, bo gdyby jakieś
pogłoski dotarły do wójta, rychło nasłałby na nich poborcę podatków.
Całą drogę do domu przebyli w milczeniu. Dopiero w chacie podjęli rozmowę. Simon
zaryglował drzwi, mimo że dopiero było popołudnie, otworzył kufer na ubrania i ukrył
węzełek na samym dnie.
Maja, obserwując jego poczynania, zauważyła cierpko:
- Gdybym szukała u kogoś pieniędzy, zaczęłabym od kufra. Pół wioski chowa
wartościowe rzeczy właśnie tam albo pod siennikiem.
- Połowa wsi nie ma co ukryć pod siennikiem. Popatrzyli po sobie i wybuchnęli
ś
miechem. Simon odgarnął palcami grzywkę.
- Najwyraźniej zawsze musimy mieć odmienne zdanie, prawda? - powiedziała Maja,
uśmiechając się łagodnie.
- Czyżby?
Simon rozchylił ramiona i nie ruszając się z miejsca, popatrzył na Maję wyczekująco.
Maja przyjęła zaproszenie. Simon nadal potrafił być niezwykle czarujący. Trudno było mu się
oprzeć, kiedy posyłał swoje dwuznaczne spojrzenia. W jego błękitnych oczach można by się
zatracić, gdyby nie znało się prawdy...
Maja ją znała.
Ciągle jeszcze pachniał morzem. Zamknął ją w swych ramionach i przytuliwszy do
szerokiej, okrytej błękitną koszulą piersi, skubnął leciutko wargami koniuszek jej ucha, a
palcem zatoczył kółka na wrażliwej skórze karku.
- Jesteśmy dosyć bogaci, Maju - rzekł. - Bogacze nie muszą pracować całymi dniami,
tak jak to czyni biedota. Będzie nam się trochę trudno przyzwyczaić, co?
Tulił się do jej policzka, a Maja nie uchyliła się, pozwalając mu się uwodzić w samym
ś
rodku dnia. Uległa radosnemu szaleństwu, jakie nieoczekiwanie na nich spadło.
- Co mi proponujesz zamiast pracy, mój bogaty mężu? - westchnęła rozbawiona z
udawaną rezygnacją.
Simon wstrzymał oddech, a potem delikatnie chuchnął jej na skroń.
- Co sobie zażyczysz. Wybieraj, Maju! - odpowiedział cicho, z nagłą powagą.
Maja wolała zachować lekki ton. Uśmiechała się i żartowała, byleby nie znaleźć się na
grząskim gruncie. Nie chciała okłamywać Simona, a czuła się okropnie, widząc, jak błagalnie
wypatruje tego, czego mu nie może ofiarować.
- Co mam wybrać? Powiedz!
- Mnie...
- Zgoda.
Simon odsunął ją od siebie na odległość ramion, przyglądając się jej z uwagą. Za
każdym razem szukał tego samego. Teraz także bezskutecznie.
- Mówisz poważnie? - zapytał zdziwiony chrapliwym głosem, na nowo przytulając ją
mocno. - Naprawdę mnie chcesz, Maju?
- Mhm... - zapewniła, całując go w szyję. Uwierzył, bo bardzo pragnął w to wierzyć. A
kiedy odpięła mu koszulę i wsunęła pod nią dłonie, porzucił wszelkie wątpliwości.
Mai było trochę przykro, że dal się podejść jej sztuczkom, ale skoro miała na niego
ochotę? Zresztą on sam zaczął tę zabawę.
- Chyba lubię być bogaty - powiedział, pociągając ją za sobą na łoże. Drzwi do kuchni
pozostawili otwarte, ale żadne z nich się tym nie przejmowało.
Zapach morza odurzył Maję. Był wszędzie: w jego włosach, ubraniu i na dłoniach.
Nie mogła się nim nasycić. Wtulała mocno twarz w ciało Simona, chciała go wąchać,
smakować...
Maja nigdy nie przejmowała steru, kiedy się kochali. To Simon był doświadczonym
nauczycielem, a ona jego uczennicą.
Dlatego też oniemiał ze zdumienia, gdy jego drobna żona zdecydowanym ruchem
przewróciła go na plecy i dosiadłszy go, pospiesznie zdarła z niego ubranie. Jej usta i dłonie
wyczyniały z nim rzeczy, o których nawet nie śnił.
Nie miał pojęcia, że jest w niej taki ogień, ale zbyt wielką odczuwał rozkosz, by się
zastanawiać, co go wywołało.
Maja zresztą też nie wiedziała. To się samo działo. Wyzwanie, zwycięstwo, zemsta...
Poddała się tej fali pożądania, po raz pierwszy od początku pragnąc tego całą sobą.
Simon nie potrzebował uciekać się do swych sztuczek, żeby wciągnąć ją do zabawy.
Nic jej nie narzucał. Ona sama tego chciała.
Pragnęła czuć jego bliskość, patrzeć w świetle dnia na to ciało, którego przecież często
dotykała, pieściła. Ciało, które garnęło się do niej i prężyło w namiętności.
Pragnęła oglądać jego blizny na piersiach, ramionach, a także te na plecach, które
nadal wzbudzały w niej największe przerażenie, a wiązały się z nieodległą przecież
przeszłością. Więzienne przeżycia męża wydawały się Mai nierzeczywistym koszmarem,
póki nie ujrzała śladów, jakie na zawsze pozostały na jego ciele.
Z ociąganiem podniosła się i nie spuszczając wzroku z Simona, powoli odpięła bluzkę.
- Pozwolisz mi to zrobić? - zapytała. - Ale tym razem po mojemu. Zgadzasz się, bym
decydowała?
Jeszcze żadna kobieta nie zadała mu takiego pytania. Simon przełknął ciężko ślinę, ale
skinął głową.
Zawsze brał, co mu dawały.
Teraz uświadomił sobie, że wiele stracił, bo rzadko kiedy czuł takie podniecenie.
Nigdy nie pomyślał, że poddanie się woli kochanki może wyzwolić tak silne doznania, że to
takie ekscytujące mieć w łóżku silną kobietę.
Maja pospiesznie zdjęła ubrania, pragnąc jak najszybciej wtulić się w niego. Nie siliła
się na wystudiowane ruchy. Ileż to razy rozbierała się przy nim w ten sam sposób i nie
działało to na niego tak jak teraz.
Uśmiechając się, zawstydzona i śmiała zarazem, zręcznie znalazła się nad nim. Jej
ciało w ostatnim czasie nabrało kształtów. Piersi powiększyły się, a talia przy zaokrąglonych
biodrach i mocnych udach wydawała się wąska.
Podobała mu się taka, odkrył, że lubi jej ciało. W jego oczach była piękna.
Dosiadła go tak, by poczuł, co go czeka, jednak nie na tyle blisko, by w pełni
zakosztował rozkoszy. Była gorąca, ale łagodna i powolna w pieszczotach.
Zawsze uważał siebie za doskonałego kochanka, teraz przekonał się, że Maja chyba
wie o kochaniu więcej od niego. Potrafiła pieścić tak leciutko, że zdawało się, iż to muśnięcia
słonecznych promieni w gorący dzień lata. Znajdowała najwrażliwsze miejsca na jego ciele i
obsypywała pocałunkami. Niemal błagał ją, by wreszcie ją posiąść.
Ale ona mruczała tylko niczym zadowolona kotka. A kiedy chciał ją przygarnąć
mocniej, łagodnie acz stanowczo go powstrzymała.
Oczy zasnuła jej mgła, teraz jednak wiedział, że nie ucieka gdzieś w marzenia.
- Poczekaj, Simonie - odezwała się drżącym głosem. Jeszcze jej takiej nie słyszał. -
Pamiętasz? Miało być po mojemu. Całkowicie po mojemu.
Opadł ciężko, obawiając się, że dłużej nie zdoła już nad sobą panować.
Pragnął dotykać jej piersi, pośladków, wsunąć palce między uda.
Ale ona nie chciała go wpuścić. Siedziała na nim i z uśmiechem kołysała się,
doprowadzając go do szaleństwa.
A kiedy wreszcie wsunął się w nią, niemal natychmiast doznał spełnienia. Opadła na
niego i tak leżała wypełniona jego męskością, policzkiem wtulona w jego pierś.
Przestał pachnieć morzem. Znów był tylko Simonem, w którego zapachu nie kryła się
magia.
Maja przymknęła oczy, pragnąc ukryć przed mężem rozczarowanie. Siebie jednak nie
mogła oszukać.
Więc to było tylko marzenie...
Nadal złączeni obrócili się na bok. Pocałował ją w czoło, potem w powieki,
zakrywające jej cudowne oczy. Z miłością wodził wargami wzdłuż jaśniejszych śladów na
policzkach, jakie pozostawiło ostrze noża.
- Nikt nie był dla mnie taki dobry - wyszeptał i stęskniony odnalazł jej usta.
Jeszcze nigdy jego ciało nie zareagowało ponownie tak szybko.
- Teraz ja - wymruczał między pocałunkami, które zdawały się nie mieć ani początku,
ani końca.
Nadeszła jego kolej, żeby jej ofiarować całego siebie.
W zmysłowym oszołomieniu sądził, że czegoś się nauczył. Pieścił ją delikatniej, nie
dość delikatnie jednak, ruchy były powolniejsze, ale nie tak powolne jak jej. Znów skończył
za szybko.
Nie zdołał jej doprowadzić na sam szczyt.
Kolejna porażka.
Uśmiechnęła się, ale on był niepocieszony, nie mogąc przestać myśleć, czy innemu
mężczyźnie udało się to, co on zepsuł.
- Chyba nie będziemy przez cały dzień bawić się w bogaczy - zażartował, ale wcale
nie było mu do śmiechu.
Maja, nie chcąc go pognębiać, udawała, że nie domyśla się jego rozterek. Wolała nie
zapewniać go, że nic się nie stało, bo to tylko pogorszyłoby sprawę.
- Ty też musisz się ubrać, bo mój syn zaczyna marznąć - powiedział Simon z
wymuszonym uśmiechem.
- Za to mojej córce jest ciepło i miło - odcięła się, ale wstała tak szybko, że nie zdążył
uchwycić jej spojrzenia.
Simon czuł, że przegrali swoją szansę. Że on przegrał. Przez krótką chwilę była mu
bliższa niż kiedykolwiek. Mimo szczerej chęci nie potrafił zrozumieć, dlaczego znów
odgrodziła się od niego.
Nie domyślił się, że sprawił to słony zapach morza. Cóż mógł wiedzieć o marzeniu
ulotniejszym niż wiatr i równie nieosiągalnym?
Simon przypomniał sobie, że musi wypatroszyć ryby otrzymane od Reijo, który
podzielił się z nim swoim połowem. On sam nie miał dobrego dnia. Wyraźnie prześladował
go pech, jeśli nie liczyć złota, oczywiście.
Odsunął zasuwę i otworzył drzwi wyjściowe. Słyszał, jak Maja wychodzi z alkierza.
Odgłos jej lekkich kroków zawsze brzmiał w jego uszach jak muzyka.
Na schodach prawie nadepnął na nastroszone zawiniątko.
Ukucnął, żeby sprawdzić, co to jest, i aż ścisnęło mu gardło. Omal nie zwymiotował.
Przed oczami przemknęły mu obrazy z lat spędzonych w więzieniu, lat przemocy i
upokorzeń.
To było równie okropne, choć wydarzyło się na wolności. Ktoś, komu zrodził się w
głowie taki pomysł, musiał mieć chory umysł.
- Co to? - usłyszał za plecami głos Mai. Ona nie może tego zobaczyć!
Simon poderwał się i chciał zagrodzić żonie drogę, ale ponieważ była niższa,
przemknęła się mu pod ramieniem, nim zdążył ją zatrzymać.
- Jak można tak skrzywdzić zwierzę? - wyszeptała, dławiąc się łzami.
Simon podniósł małego kota z nastroszoną sierścią, jednego z wielu dzikich kotów
ż
yjących w lasach. Ktoś przetrącił mu kark i wcisnął do narządów płciowych złamaną gałąź.
Simon czuł w żołądku twardą kulę.
Maja zacisnęła ręce na piersiach i poprosiła, uciekając wzrokiem:
- Spał go, Simonie! Spal! Posłuchał jej i rozpalił ognisko, choć wiele go to
kosztowało.
Poczekał, aż szczątki się zwęgliły, a w powietrzu uniósł się swąd palonej sierści i
mięsa. Otarł twarz śniegiem, by Maja nie zauważyła, że płakał. Odczekał chwilę, a potem
zajrzał do obory. Nagle bowiem uderzyła go myśl, że jeśli ktoś mógł zrobić coś takiego
bezbronnemu kotu, to mógł też skrzywdzić ich owce.
Na szczęście w oborze nic złego się nie stało.
Choć przyjął to z ulgą, gdzieś w głębi serca czuł narastający strach. To wszystko
zaczynało być ohydne, a już on się trochę na tym znał. Dobrze wiedział, co jest ohydne.
Maja siedziała w chacie przy piecu otulona szalem. Spojrzała na męża, a na jej twarzy
malowała się bezbronność.
- Ktoś tu był, Simonie - powiedziała z trudem, przełykając ślinę. - Widziałam ślady
przy oknie. Stanęłam w tym samym miejscu i zajrzałam do środka. Zostawiliśmy otwarte
drzwi do alkierza. Sprawdziłam, widać stamtąd całe łóżko...
Słuchał jej oniemiały, a potem jak w amoku wyszedł przed chatę. Znalazł ślady,
pochylił się i popatrzył przez okno. Rzeczywiście, łóżko widać było jak na dłoni.
Zalała go nowa fala obrzydzenia, przemieszana ze złością.
Ś
lady wielkości jego stóp mogły należeć zarówno do mężczyzny, który dorównywał
mu wzrostem, jak i do kogoś niższego. Jedno nie ulegało wątpliwości: ten człowiek był chory.
Maja i Simon właściwie nigdy nie zasłaniali okien w kuchni. Przerobiona ze spódnicy
zasłonka w kratkę służyła głównie jako ozdoba. Na zewnątrz wszystko wydawało się równie
przyjazne i bezpieczne jak wewnątrz czterech ścian ich chaty.
Teraz, kiedy Simon wrócił, Maja zasłoniła okno.
Doskonale ją rozumiał, bo sam ciągle nie mógł się otrząsnąć z szoku. Powoli jednak
złość brała w nim górę.
Maja tymczasem czuła jedynie głęboką odrazę, poznawał to po jej twarzy, po
zalęknionym spojrzeniu.
- Kto ma czas zajmować się czymś takim? - zapytała, unosząc brwi.
Każde z tych okropnych zdarzeń potęgowało w niej strach. Zastanawiała się, co
jeszcze może ich spotkać i kiedy.
- Potrafisz pojąć to, Simonie? Przecież każdy mężczyzna ma dość roboty. Kto ma czas
chodzić po sąsiadach i rozsiewać zło!
- Rzeczywiście, warto by się zastanowić. Simon objął Maję, a ona zesztywniała. Nie
cofnął jednak rąk, ale zsunął je na wysokość jej talii. Po chwili Maja się odprężyła.
- Starców możemy wykluczyć - myślał na głos Simon. - A pozostali mężczyźni
pewnie dopiero wracają z połowu. My przecież przypłynęliśmy wcześniej tylko dlatego, że
zobaczyliśmy Andersa. A może ktoś wracał tędy z lasu z polowania?
Pokręciła głową.
- To może być praktycznie każdy. Ktoś młody lub stary, ktoś, kto mieszka bliżej
fiordu lub bliżej osady. Czy to się kiedyś skończy?
- Niebawem - obiecał, muskając wargami jej ucho. Trudno mu się było oprzeć
pokusie.
Maja jednak odsunęła się, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Nie, Simonie, nie teraz. Ciągle myślę o tym człowieku, który stał tam i... podglądał
nas, a potem tak straszliwie okaleczył biedne bezbronne zwierzę. Zdaje mi się, że mogłabym
go udusić i powiesić...
Simon uśmiechnął się na ten wybuch gniewu swojej żony, która potrafiła się złościć
jak mało kto. W takich chwilach daleko jej było do łagodnej i wyrozumiałej kobiety.
- Rozumiem cię - odparł, chcąc jej uświadomić, że pojmuje, czemu nie chce przyjąć
jego pieszczot. Nie wiedział tylko, czy wyraził się wystarczająco jasno, ale by nie być
posądzony o naprzykrzanie się, wolał się nie powtarzać. Pospiesznie zmienił temat, starając
się stłumić podniecenie.
- Nie sadzę, żeby to był ktoś starszy wiekiem. Chociaż, gdyby przyjąć, że mści się na
tobie i Idzie za waszą matkę? Nie, nie wierzę w to. Zresztą starsi mają więcej szacunku dla
zwierząt. Mnie się zdaje, że chodzi o jakąś świeższą sprawę. Może źle kojarzymy fakty? Poza
tym to musi być ktoś zręczny. Dużo ryzykował, przecież mógł zostać zauważony, kiedy
przemykał się przez otwartą przestrzeń.
- Nadal mamy zbyt duży krąg podejrzanych - wyszeptała zmęczona. - Co sprawia, że
ludzie stają się tacy źli?
Długo obejmował spojrzeniem niewysoką postać o zaokrąglonych kształtach. Lubił ją
najbardziej w rozpuszczonych włosach, tak jak teraz. Tyle tylko że mężatce nie pasowała taka
fryzura.
Maja była całym jego życiem, mimo że tak łatwo zdarzało mu się odsuwać ją od
siebie. Oddzielała ich okryta milczeniem przeszłość.
Nie opowiedział jej wszystkiego, usprawiedliwiając się tym, że to zbyt okropne. Maja
dała mu jednak do zrozumienia, że gotowa jest dzielić z nim także te fragmenty jego życia,
które przed nią ukrywał.
Zdecydowanym krokiem wszedł do alkierza i z kryjówki w kufrze wyjął skórzany
woreczek.
Wrócił do kuchni i z brzękiem wysypał jego zawartość na blat solidnego stołu.
Błysnęło zmatowiałe srebro.
Uciekając przed nią spojrzeniem, siadł przy stole i ścisnął dłonie.
- Mogło tu być trzydzieści monet, ale nie ma tyle - odezwał się niechętnie. - Zdobyte
zostały równie niegodziwie, Maju.
- Jak to? - zapytała ostro, nie ruszając się z miejsca. Stała wyprężona jak struna. -
Przecież mówiłeś, że te pieniądze nie mają nic wspólnego... Przysięgałeś, Simonie!
Unikał jej brązowych oczu, które, jak mu się zdawało, potrafiły przejrzeć go na wylot.
Może rzeczywiście ma taki nadprzyrodzony dar? Po ostatnich niezwykłych snach można się
było spodziewać także tego.
Czuł, że ją traci. To, co chciał jej wyznać, mogło sprawę tylko pogorszyć. Ale teraz
nie mógł już się zatrzymać. Postanowił opowiedzieć jej wszystko.
- Pytałaś mnie, co sprawia, że ludzie stają się tacy... - zaczął, spuszczając wzrok. - Co
sprawia, że człowiek staje się zły? - Nabrał powietrza w płuca z drżącym jękiem. - Och,
wiele, moja Maju. Dlatego myślę, że musimy się liczyć z tym, iż może to być każdy. Bo
każdy z nas skłonny jest do popełnienia zła. Nawet ty, gdyby sytuacja cię do tego zmusiła.
Gdyby wywierano na ciebie silny nacisk... Powiem ci, skąd mam te srebrniki. Dopuściłem się
rzeczy strasznej, niewybaczalnej. Chcesz posłuchać?
Skinęła głową. Z ociąganiem usiadła po drugiej stronie stołu naprzeciwko Simona.
- Czy możesz mi obiecać, że mnie nie znienawidzisz? - zapytał, ale zaraz się poprawił.
- Nie, nie musisz mi niczego obiecywać, Maju. Nieuczciwie z mojej strony byłoby cię prosić
o to, zanim poznasz prawdę. Nie mam zamiaru cię do niczego przymuszać, kochana.
Wysłuchaj mnie, proszę, a potem możesz mnie nawet znienawidzić, gardzić mną albo...
Uśmiechnął się ze smutkiem. Słowa „albo mnie pokochać” nie przeszły mu przez
gardło.
- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że niedobrze być zbyt urodziwym?
Maja wykrzywiła twarz w grymasie.
- Właściciel tego woreczka, Maju, dzierżył sporą władzę, oczywiście na ile to
możliwe, jeśli jest się więźniem. Podobno miał dożywotni wyrok, bo bogata rodzina wykupiła
go od szubienicy. Przypuszczam, że to prawda, choć on sam nigdy o tym nie mówił. Kiedyś
się upił. Zwykle płacił srebrnymi monetami, kiedy chciał kupić sobie coś, co ułatwiało mu
ż
ycie.
„Dość szybko zatroszczył się o to, żebym był jego...
Simon z poszarzałą twarzą spojrzał na Maję. Czy to zrozumie? Trudno mu było
wyrazić wstyd i poczucie winy. On, mężczyzna, i to w pełnym tego słowa znaczeniu, tak
upokorzony, sprowadzony do roli zabawki...
- Było to lepsze, niż mieliby mnie wykorzystywać wszyscy - rzucił twardo. - Bo dla
takich młodych chłopaków jak ja istniały tylko dwie możliwości, rozumiesz? Chyba że ktoś
był na tyle silny i brutalny, że sam narzucał swoje rządy. Na początku byłem zielony jak
trawa, jak pierwsze wiosenne listki.
- Opowiedz o nim - poprosiła beznamiętnym głosem.
Simon zobaczył znów przed oczami króla więzienia, który jedną ręką wymachiwał
kilofem. Bary miał szerokie niczym drzwi do obory, a dłonie mocarne. Jego oczy miały barwę
granitu, a kiedy zanosił się tubalnym śmiechem, ukazywał zęby, mocno przerzedzone na
skutek marnego odżywiania.
- Był potężny - zaczął, nie zdając sobie sprawy, że głos mu drży. Już samo
wspomnienie przyprawiało go o obezwładniający lęk. Dawny prześladowca nadal wzbudzał
w nim respekt. - W życiu nie widziałem takiego olbrzyma. Nawet strażnicy się go bali. A
srebrniki dawały mu pewną władzę także nad nimi. Dobrze wiedział, jacy są pazerni, i to
wykorzystywał. Nikt nie odważył się zabrać mu tych pieniędzy. Zapowiedział, że łeb rozwali
temu, kto tylko spróbuje, i nikt nie wątpił, że gotów jest spełnić swoją groźbę. Więźniowie,
którzy siedzieli za murami najdłużej, mówili, że skazano go za morderstwo. I to niejedno!
Opowiadano o nim przeróżne historie. Na przykład że jest chłopskim synem i w ataku
zazdrości zabił kochankę i swego rywala. Albo że wywodzi się z rodziny urzędniczej i
podciął gardło własnej matce. Co było prawdą, nie wiadomo, ale na jedno wychodzi.
Wiedzieliśmy, że może zabić, a on wiedział, że my wiemy. Upajał się władzą.
Simon ukrył twarz w dłoniach. Straszliwe wspomnienia, ukryte gdzieś głęboko w
ś
wiadomości, nie dały się całkowicie zagłuszyć. Teraz, kiedy je wreszcie ujawniał, czuł się,
jakby rozdrapywał rany.
- Byłem jednym z wielu jego niewolników. Lubił mnie, bo mógł sobie ze mną
pogadać. Nie był głupcem, nic podobnego, o wiele bystrzejszy ode mnie. Manipulował
ludźmi. Umiał nastawiać przeciwko sobie innych więźniów. Mnie także wykorzystywał do
swoich gier. Bawiło go, kiedy wychodziły z nas najgorsze cechy. Człowiek jest zdolny do
wszystkiego, żeby przetrwać. Potrafi znieść więcej, niż z początku przypuszczałem. Niż ty
możesz sobie w ogóle wyobrazić... Nienawidziłem go, ale równocześnie czułem respekt.
Wszyscy żywiliśmy do niego nienawiść. Ale żeby mu się przeciwstawić, trzeba było być
równie wyrafinowanym. Jednemu, który mu się postawił, złamał rękę. Potem chłopak mówił
wszystkim, że upadł. Innego, który się przystawiał do jego chłopaków, skatował. Rozumiesz,
Maju? Życie tam za
-
murami przypominało ciągłe stąpanie po rozżarzonych węglach. Trzeba
się było mieć przed wszystkimi na baczności.
- Zabiłeś go?
Simon spojrzał w źrenice z miodową obwódką. Pokiwał głową.
- Tak, Maju, zabiłem go. Zabiłem, kiedy się ze mną kochał. Tak to nazywał...
Simon roześmiał się chrapliwie, a potem westchnął i z wielkim trudem mówił dalej:
- Było nas trzech. Potajemnie kupiliśmy nóż od innego podobnego mu więźnia.
Umówiliśmy się, że zrobi to ten, który pierwszy zostanie wybrany. Padło na mnie. Wbiłem
mu nóż prosto w brzuch. Krzyknął przeraźliwie prosto w moje uszy. Ledwie się uwolniłem,
kiedy zacisnął mi na szyi potężne łapska. Potem zdołałem wbić mu nóż w tętnicę szyjną.
Strażnicy byli tak samo zadowoleni jak my z tego, co się stało. Uznali, że działałem w
samoobronie i że tak naprawdę mu się to należało. Rodzinie przekazano wiadomość, że zginął
przygnieciony kamiennym blokiem. Pogrzebano go za więziennym murem, uzasadniając to
tym, że jego ciało jest własnością króla i państwa. Simon potrząsnął głową.
- Mnie się nic nie stało. Przeciwnie, zyskałem respekt, podobny jaki miał on. Udało
nam się ukryć srebrniki przed strażnikami. Podzieliliśmy je na trzy części. Mnie przypadła
największa.
Bawiąc się monetami, dokończył:
- Te pieniądze, Maju, są splamione krwią.
- To co innego - rzekła blada na twarzy. - Proszę, nie każ mi mówić nic więcej -
poprosiła, podnosząc ostrzegawczo rękę. - Nie oczekuj tego od mnie w tej chwili.
Rozumiał, właśnie dlatego opuścił najbardziej drastyczne szczegóły. Dlatego starał się
mówić bezosobowo i, na ile to możliwe, beznamiętnym tonem.
Bo naprawdę było straszniej, o wiele straszniej. Tych upokorzeń i cierpień nie da się
opisać.
- Nienawidzisz mnie? - zapytał. Milczenie przeciągało się.
- Nie - odpowiedziała w końcu. - Chyba nie, Simonie. Może ci strażnicy mieli rację,
ż
e działałeś w obronie własnej?
Wstała z trudem i dodała:
- Wydaje mi się, że teraz ciebie lepiej rozumiem. Nie miał pojęcia, czy uznać to za
swoje zwycięstwo czy początek ostatecznej klęski.
12
Simon postanowił pozbyć się pieniędzy. Wrzucił srebrne monety jedną po drugiej do
otwartego dołu, jaki pozostał po spalonej studni.
Nadchodziła wiosna. Na z wolna odmarzającym dnie monety wyglądały niczym
lśniące ziarno.
Te pieniądze ociekały krwią i stanowiły świadectwo, kim jest... kim był.
Co prawda gdzieś głęboko w sercu tkwiło w nim przekonanie, że za to wszystko, co
uczynił dla tego starego capa, należała mu się zapłata.
Ale to nie było takie proste. Świat nie jest czarno - biały. Przeważnie wszyscy
poruszają się w strefie szarości. Zastanawiał się, jak postrzega go Maja. Łudził się, że nie w
zupełnie czarnych barwach.
Maja, pomimo swego gwałtownego usposobienia, miała w sobie olbrzymie pokłady
dobroci. Nawet w najgorszym nędzniku potrafiła dojrzeć jakieś zalety. Co prawda zdarzało
się jej rzucić ostrą uwagę o tym czy tamtym, ale w gruncie rzeczy była naiwna, zdumiewająco
naiwna.
Dlatego właśnie tak boleśnie przeżywała dosięgające ich nieszczęścia.
Chętnie by jej uświadomił, że ludzie są mniej idealni, niż to sobie wyobraża.
Chodził tak i rozmyślał. Zmarzł trochę, ale postanowił jeszcze zabezpieczyć otwór
studni, który stanowił zagrożenie. Od dawna nosił się z tym zamiarem.
Porąbał siekierą kilka młodych drzewek, poobcinał gałęzie i związał razem. Ta
prowizoryczna osłona będzie musiała wytrzymać, póki nie zbuduje nowej studni.
O ile w ogóle potrzebna będzie nowa studnia.
Simon poznawał po Mai, że jej marzenia koncentrują się wokół jednej nazwy:
Malselv.
Trochę go to złościło, bo chociaż Maja wspominała o tym już wcześniej, nie potrafił
jej zrozumieć. Uważał, że bardziej naturalne by było, gdyby pragnęła wyruszyć na wschód,
nawet do Finlandii. Niektóre nazwy brzmiały wszak znajomo.
Dlaczego więc dla Mai rajską krainą był zielony płaskowyż porośnięty smukłymi
drzewami?
Owszem, to piękne miejsce, ale kiedy Simon wędrował tamtędy, brakowało mu gór.
Co prawda gdzieś w oddali widniały zarysy szczytów, ale nie dość blisko, by w jego
sercu odzywało się znajome echo. Urodził się i mieszkał nad fiordem, u stóp gór, i to było
jego miejsce na ziemi. Z Mają chyba było inaczej. Ona nie należała właściwie do żadnego
miejsca. Ale skąd wzięło się w niej to marzenie? Może obdarzył ją nim jakiś mężczyzna,
szepcząc jej miłośnie tę nazwę do ucha?
To by po części wyjaśniało jej determinację.
Gdyby Maja chciała rzucić wszystko i wyjechać, ruszyłby z nią. Zdolny byłby do
takiego poświęcenia, bo bardziej się męczył, gdy patrzył, jak trawi ją tęsknota.
Ale nie był na tyle wspaniałomyślny, by oddać ją innemu. Widocznie nie miłował jej
aż tak głęboko. Nie byłby w stanie zdobyć się na aż taką ofiarę. Zresztą to raczej byłaby
głupota, nie miłość.
Tak więc gdy Maja już na sam dźwięk słowa „Malselv” zatapiała się w marzeniach,
on w tym samym czasie przeżywał koszmar. Czuł się taki niepewny, z drżeniem myślał o
tym, że jeśli straci Maję, to tak jakby grunt usunął mu się spod nóg.
Wszystko inne mógłby znieść, ale tego nie.
Maja starała się ukryć głęboko swoje uczucia... Cieszyła się, że Knut żyje i ma się
dobrze. Cieszyła się złotem. W pewnym sensie sprawiło jej radość, że Simon jej zaufał i
powiedział prawdę o srebrnikach. Ulżyło jej, gdy zobaczyła, że się ich pozbył.
Poza tym wszystko inne sprawiało jej ból.
Bała się, bo sprawy przybrały nieprzyjemny obrót. Zdarzeń, które ich dotknęły, nie
dało się dłużej tłumaczyć szczeniackimi wybrykami. Już dawno przekroczyły granice
kiepskiego żartu.
Przeszłość Simona także budziła jej głęboką niechęć. Potrafiła sobie dokładnie
wyobrazić, co przeżył, i przyprawiało ją to niemal o fizyczny ból.
W odruchu samoobrony starała się wyrzucić z pamięci straszne wspomnienia, ale nie
przestawała się gryźć. Ciągle powracał do niej obraz upokorzonego, pozbawionego godności
Simona, i łzy same napływały jej do oczu.
Pragnęła, żeby jej Simon był silny i nieugięty. Jeśli mają ze sobą żyć, nie może być
inny! Pokochał ją zbyt mocno. Obawiała się, że gdyby go odtrąciła, doprowadziłaby go do
zguby.
- Czy to twój los, mamo, kładzie się cieniem na mym życiu? - wyszeptała, wznosząc
oczy ku niebu.
Zła była sama na siebie za ten gest. Ale zaraz przestała się tym przejmować. Przecież
nikt jej nie słyszał.
Często teraz rozmawiała tak z Raiją. Wreszcie czuła, że na swój sposób pogodziła się
z nią.
- Nigdy nie będę miała wielu mężczyzn, a mimo to odnoszę wrażenie, że twój los stał
się też moim. Ciebie kochało wielu, teraz to rozumiem. Nie byłaś aniołem. Ale tego jedynego,
który znaczył dla ciebie wszystko, nie mogłaś zatrzymać przy sobie na zawsze. Dane wam
były tylko krótkie wykradzione chwile... Simon jest chyba dla mnie zbyt dobry. Mimo że
zabił człowieka. Ale tego nie da się porównać. On mnie po prostu zbyt mocno kocha.
Tymczasem mnie się zdarzają chwile, kiedy nie wiem nawet, czy go lubię. Nie, nie żywię do
niego nienawiści, bo w końcu nie uczynił mi wiele złego, bardzo się stara. Ale nic nie poradzi
na uczucie, jakie wypełnia mi serce. To nie jego wina. Ten jedyny nie jest mi przeznaczony.
Pewnie to wiesz... Nigdy go nie dostanę. Jak mam z tym żyć? Jak ty z tym żyłaś? Tak, mamo,
chyba dosięgnął mnie twój cień. Tak się modlę, żeby Ida nie musiała tego przeżywać, nie
pozwól, by spotkał ją twój los. Ona chyba z nas wszystkich najbardziej zasługuje na
szczęście. Jest naszym światłem, to ona potrafi obrócić najgorszy smutek w radość...
Najbardziej ze wszystkiego pragnęłabym mieć takie dziecko jak Ida - wyszeptała na koniec i
bezwiednie złożyła ręce. - Tak, dziecko jak Ida!
Do wsi zjeżdżało coraz więcej ludzi.
Na terenach za kołem polarnym jarmarki stanowiły - ważne wydarzenia. Wkrótce po
Andersie synu Pawy z Finlandii przybył człowiek, o którym na północy krążyły legendy.
W 1747 roku granice na dalekiej północy praktycznie nie istniały. Wielkie połacie
płaskowyżu zdawały się być ziemią niczyją albo raczej ziemią należącą do wszystkich.
Prawie dziesięć lat wstecz, w 1738 roku, podjęte zostały próby wytyczenia dokładnej
linii granicznej pomiędzy królestwem Szwecji a Norwegią. Wydawało się to dość proste, póki
posuwano się wzdłuż górskiego łańcucha Kjolen.
Ale na północnym płaskowyżu, pozbawionym wzniesień i rzek, gdzie od dawien
dawna żyli ludzie mówiący czterema językami: po szwedzku, norwesku, fińsku i lapońsku,
sprawa okazała się o wiele trudniejsza. Brakowało tu naturalnych granic, które dzieliłyby ten
wielki obszar, a ludzie czuli łączność z całym rozległym terenem. Być może właśnie
zamysłem Boga było pozostawienie bezkresnego płaskowyżu na północy, bo między Torne a
lapońskimi pastwiskami Kemi i wybrzeżem nie istniały żadne naturalne granice.
Inżynierowie reprezentujący interesy obu państw bez większych sporów ustalili
większość odcinków granic, jednak kiedy dotarli w okolice Lyngen, pojawiły się niejasności.
Odkurzono stare traktaty, które pilnie studiowano w obu stolicach, interpretując je na
bardzo różne sposoby. Zażartym dyskusjom nie było końca. Wytyczono kilka linii
granicznych, a każde z państw rościło sobie prawa do większego obszaru.
Norwegowie przesunęli linię graniczną tak, że większość terenów, które Szwedzi
uważali za własne, znalazła się po ich stronie. Zaś szwedzcy inżynierowie przesunęli granicę
aż na obszar przez Norwegów traktowany jako odwiecznie norweski.
Na domiar wszystkiego do sporu włączyła się Rosja, zgłaszając swoje aspiracje do
terenu na wschodzie.
Stare jak świat spory o Laponię, ziemię niczyją, nie doczekały się rozstrzygnięcia w
1747 roku.
Rokowania były trudne. Duńsko - norweski rząd za żadną cenę nie zamierzał dopuścić
Szwedów aż do Morza Norweskiego, obawiając się zmiany układu sił w tym rejonie.
Mieszkańcy wysp i fiordów dalekiej północy nie orientowali się zupełnie, jacy są
ważni. Nie wiedzieli, że dwa królestwa, szwedzkie i duńskie, w którego skład wchodziła
Norwegia, zawzięcie walczą, by uczynić ich swoimi poddanymi. Ci biedni ludzie nie
otrzymali żadnego dowodu na to, że są tak cenni - ani od jednego, ani od drugiego króla.
Człowiek z północnego wschodu spotkał wielu inżynierów, zagranicznych przybyszy
z dużych miast. Nie spodobali się mu, on zresztą także wydał im się osobą wątpliwej
reputacji.
- Ale nim opuściłem miejsce przy wspólnym ognisku - powiedział z chytrym
uśmieszkiem, sadowiąc się przy solidnym drewnianym stole kuchennym w chacie Reijo -
przeczytałem to i owo. I nie wydaje mi się, by w sprawie granic miało dojść do porozumienia
jeszcze przez jakiś czas.
Zadowolony nabił fajkę.
Heikki Kataja był bardzo osobliwym człowiekiem, w którym skłonność do
melancholii mieszała się z nieprawdopodobną bystrością. Niektórzy utrzymywali, że gość
Reijo to jeden z najgroźniejszych ludzi w całej Finlandii.
Reijo poznał go przed kilkoma laty. Heikki Katają nie należał do tych, którzy szukają
przyjaciół. Ponieważ krążyła o nim nie najlepsza opinia, ludzie zachodzili do niego tylko
wtedy, gdy byli w potrzebie i szukali pomocy. Mało kto odwiedzał go z innych powodów.
Prawda, że Heikki wyglądał niezbyt schludnie. Trudno się dziwić inżynierom z
miasta, że potraktowali go niepoważnie. Przybysze z Kopenhagi i Sztokholmu marszczyli
nosy na widok zarośniętego mężczyzny w połatanym ubraniu, który sprawiał wrażenie, jakby
od kilku lat nie golił się ani nie ścinał włosów. Kiedy zaczął ich ostro pouczać, gdzie powinna
przebiegać granica, kazali mu znaleźć sobie inne miejsce na odpoczynek. Może nie
uczyniliby tego, gdyby wiedzieli, że znaleźli się twarzą w twarz z najsłynniejszym szamanem
w całej Laponii. Chociaż z mieszczuchami różnie bywa. Nie wiadomo, czy w ogóle wierzyli
w takie rzeczy.
- Wzywałeś mnie! - Heikki spojrzał na Reijo.
Na północy nie krążyli posłańcy, więc do Heikkiego nie mógł dotrzeć żaden człowiek
z nowiną, ale to nie było potrzebne.
Wystarczyło, że Reijo bardzo tego pragnął.
- Owszem - odparł Reijo. - Nie podoba mi się bowiem to, co się tu ostatnio dzieje. Na
tych, których kocham, spadają nieszczęścia. Myślę, że mógłbyś mi pomóc.
Heikki skinął głową i kołysząc swym wychudzonym ciałem, z przejęciem nabijał
fajkę.
- Zauważyłeś, Reijo, że wokół chaty są skoncentrowane siły? - zapytał.
- Chronią?
- W pewnym stopniu tak - potwierdził Heikki. - Ale ona sama, przyjacielu, tu nie
dociera.
- Ona? - zapytał Reijo, bacznie nastawiając uszu. - O kim mówisz? W oczach starego
pojawił się błysk.
- Myślę, że doskonale wiesz, o kim mówię, Reijo Kesaniemi. Ona chce kogoś
ochronić, ale sama nie może. Wybrała więc kogoś innego, tylko że to nie wystarczy. Może
właśnie dlatego tak mnie tu do was ciągnęło?
- Kto to robi?
- Mężczyzna. Mści się z powodu kobiety, młodej kobiety. Wyraźnie czuję nienawiść
do kobiety, a może nawet do dwóch. Do ciebie, Reijo, nie. Jest w to zamieszany jeszcze jakiś
mężczyzna... Za dużo ludzi, trudno coś zrozumieć.
- Przecież jesteś szamanem - powiedział Reijo, podając Heikkiemu szklaneczkę
wódki. - Myślałem, że wszystko mi wyjaśnisz.
- To nie ode mnie zależy. Wiesz o tym, bo już kiedyś się z tym zetknąłeś. Nie
decydujemy o tym sami. To po prostu na nas spływa. Są okresy, kiedy wykorzystywanie tych
zdolności przychodzi nam z większą łatwością, ale nic nie jest dane raz na zawsze. Przykro
mi z powodu twojej nogi - dodał, wlewając w siebie mocny bimber.
- Mojej nogi? Heikki roześmiał się.
- Przepraszam, przyjacielu! Przepraszam, to się jeszcze nie stało. Ale wszystko będzie
dobrze. Wybrała właściwą osobę. Chyba najbardziej martwiła się o ciebie, ale wszystko
dobrze się skończy, Reijo. Dla ciebie oznaczać to będzie początek nowego.
I koniec starego.
- Coś mi się zdaje, że za dużo wypiłeś - stwierdził z troską Reijo, zabierając butelkę.
Heikki jednak nie chciał przystać na to, by ten miły wieczór zakończył się tak szybko.
- Zapomnij o tej nodze - powiedział. - Gdzie dziewczynka, która ma sobie z tym
poradzić? Może będę mógł jej pomóc.
- Dziewczynka jest już dorosła - odpowiedział Reijo, uśmiechając się krzywo. - Jestem
starszy, niż myślisz. Moje dzieci już są gotowe do dorosłego życia.
- O ile wiem, to nie jest twoje dziecko - zauważył cierpko Heikki. - Miałeś na nią nie
mniejszą ochotę niż inni, ale ktoś cię ubiegł.
- Ale mimo wszystko stała się moim dzieckiem - upierał się Reijo.
- Z doświadczenia mi wiadomo, że nie należy podejmować się ojcostwa, o ile to nie
jest konieczne - uznał Heikki Kataja, najgroźniejszy człowiek w Laponii. - Chcę się z nią
spotkać, Reijo, i to od razu.
Maja nie przepadała za rodziną Simona. Szczerze mówiąc, nie znosiła jej. Jeszcze
kiedy spotykała ich pojedynczo, jakoś potrafiła się przemóc. Nie cierpiała tylko
nieoczekiwanych wizyt teściowej, która palcem sprawdzała, czy na stole i pólkach nie ma
kurzu. Najwyraźniej trudno jej się było uwolnić od zakorzenionej podejrzliwości wobec
Finów, że są brudasami. Maja co prawda była tylko na pół Finką, ale jej teściowa mimo to nie
dawała wiary, że potrafi zadbać o jej najdroższego syna.
Maja tolerowała ojca Simona, chociaż wydawał jej się wyjątkowo ograniczony. Po
każdej jego wizycie Maja zachodziła w głowę, po kim Simon odziedziczył bystrość umysłu.
Narastało w niej podejrzenie, że teściowa miała jakiś romans na boku, bo pozostali
potomkowie Bakkenów wypisz wymaluj przypominali ojca. Tępi, służalczy wobec tych,
którzy mieli władzę, zmienni, łatwo potępiali innych. Zawsze ustawiali się z wiatrem.
Trzymali stronę tych, z którymi warto było trzymać.
Maja nie znosiła takiej obłudy. Dlatego też kiedy Simon oznajmił jej, że zaprosił na
obiad swoje siostry z mężami, zwróciła się o pomoc do Idy.
- Sama nie wytrzymam z tą zgrają - oznajmiła. - Musisz przyjść. Muszę mieć przy
sobie przynajmniej jedną rozsądną osobę, bo gotowa jestem uczynić coś głupiego. A nie chcę
robić Simonowi przykrości.
Ida nie zawiodła.
Beret i Olaves oraz Elina z Johannesem zjawili się punktualnie. Simon kierował się
szlachetnymi pobudkami, ale to rodzinne spotkanie z góry było skazane na niepowodzenie.
Po prostu brakowało im wspólnych tematów.
Bracia, których poślubiły siostry Simona, byli małomówni. Maja często czuła na sobie
ich spojrzenia, ale ilekroć się odwróciła, uciekali wzrokiem. Beret i Elina nie przepadały za
nią, o czym Maja dobrze wiedziała. Obie siostry łączyła silna więź, tak że Maja, nawet gdyby
bardzo się starała, nie zostałaby dopuszczona do ich spraw. Tak naprawdę wcale jej na tym
nie zależało, co w oczach szwagierek stawiało ją jeszcze w gorszym świetle.
Przy stole panowała napięta atmosfera, chociaż gospodarze przygotowali bardzo
wykwintny poczęstunek. Nieczęsto tu we wsi stawiano na stole równocześnie mięso z renifera
i ryby. Ale siostry Simona przyjęły to z udawaną obojętnością.
Nawet Ida, która potrafiła wprowadzić zawsze pogodny nastrój, nie zdołała rozruszać
gości.
Maja, widząc to, zrezygnowała i zamknęła się w sobie. Nawet wówczas, gdy Beret
zapytała ją o coś, a ona nie wiedziała, o co jej chodzi, nie wzięła się w garść. Nie zareagowała
też na ostrzegawcze spojrzenie, jakie posłał jej Simon. Po prostu nie mogła znieść tego to-
warzystwa, choć wiedziała, że to jego krewni.
Zanosiło się na to, że rodzina Simona jeszcze bardziej ją odsunie. Sytuację uratował
odgłos kroków za oknem i znajome pukanie do drzwi. Do środka wszedł Reijo, a wraz z nim
wychudzony mężczyzna w starych skórzanych spodniach i samodziałowej koszuli, na którą
założył wełnianą kurtkę, połataną w tylu miejscach, że trudno było określić jej pierwotny
kolor. Od czasu, kiedy Maja widziała go ostatnio, przybyło mu zmarszczek na obliczu.
Rozłożył ręce, a ona dała się wyściskać. Już w chwili, kiedy go ujrzała, wiedziała
natychmiast, że wiele ich łączy.
Ida zmarszczyła nos, ale dała się ucałować Finowi.
- Twoja córka jest piękna - powiedział Heikki do Reijo. - A ta odziedziczyła po matce
więcej, niż przypuszcza.
Heikki przeszył Maję wzrokiem. Próbowała zasłonić przed nim swoje serce, ale pod
tym względem nikt nie dorównywał mu zdolnościami, które wykorzystywał wszak przez całe
swoje życie.
Maja nie potrafiła kierować siłami, jakie wyczuwała w sobie, ale przyjmowała, że to
właśnie stanowi jej największą moc.
Uśmiechnęła się ostrożnie do Heikkiego i patrząc w jego bystre oczy, zrozumiała, że
przed nim niczego nie ukryje. Równocześnie nie wątpiła ani przez chwilę, że jej nie zdradzi.
Reijo wyjaśnił trzymającemu się na uboczu Simonowi, że Heikki jest bliskim przyjacielem.
- Łatwo to poznać - skwitowała z przekąsem jedna z sióstr Simona, ale Maja
postanowiła nie wnikać, która szwagierka jest taka złośliwa.
Początkowa niechęć Simona rychło ustąpiła, bo gość okazał się bardzo miły w
obejściu. Mówił mieszanką szwedzkiego, fińskiego i norweskiego, który brzmiał dość
zrozumiale. Był prawdziwym gawędziarzem i wnet udało mu się wciągnąć do rozmowy
wszystkich.
Nawet Olaves i Johannes wtrącili parę słów.
Wszyscy słyszeli o Heikkim Katai, ale upłynął jakiś czas, nim się zorientowali, że to
on we własnej osobie siedzi wśród nich.
Krążyło o nim tyle opowieści, legend niemal, że łatwo go było sobie wyobrazić jako
kogoś o ponadludzkich cechach. Kogoś, kto unosi się nad bezkresną równiną i przypomina
samego diabła.
Opowiadano historię o młodej dziewczynie, która przyszła do niego i poprosiła, by jej
ukochanego spotkała kara za to, że porzucił ją dla innej. Heikki podobno zapytał, czy chce, by
na niego zesłać chorobę, czy śmierć.
Dziewczyna, która była dość porywcza i mściwa, odpowiedziała: śmierć.
We wsi, gdzie mieszkał ów niewierny zalotnik, ludzie źle spali tej nocy. Rozszalała się
straszna burza. Wicher wiał ze szczególną mocą koło kościoła, tak jakby tysiące diabłów
tłukło się na śmierć i życie. Podobno słychać było krzyki, jakiś człowiek błagał o pomoc.
Ktoś widział krążące w powietrzu kruki.
Dziewczyna, która pochodziła z sąsiedniej wioski, obudziła się następnego ranka z
wyrzutami sumienia. Widocznie nie była taka kryształowo czysta i ukochany rzucił ją nie bez
powodu. Przybiegła boso do Heikkiego, który spał na strychu, i zapukała.
Ten otworzył jej zmęczony.
- Bardzo żałuję - powiedziała dziewczyna. - Zapomnij, o co cię prosiłam. Nie chcę, by
mojemu ukochanemu coś się stało.
Heikki Kataja popatrzył na nią przeciągle, a zamykając drzwi, oznajmił:
- Za późno. Ukochany tymczasem zaginął i nikt go już więcej nie widział. Podobno
następnego dnia ktoś znalazł na pobliskim cmentarzu jego ubranie poszarpane na strzępy.
Heikki jednak nigdy nie odezwał się słowem na ten temat.
Ale siedzący przy stole znali tę opowieść, powtarzaną z ust do ust w całej Laponii i
dalej aż w Ruiji.
- Czy jesteś jasnowidzem? - zapytał Olaves wprost. Od dłuższego czasu widać było,
ż
e się nad czymś mocno zastanawia, obserwując ukradkiem człowieka, o którym tyle słyszał.
- Tak samo jak ty - odparł Heikki. - No, może umiem trochę więcej.
- A potrafisz powiedzieć, co się stało z ludźmi, którzy zaginęli?
- To zależy. - Heikki zmrużył oczy. - Nie zawsze, ale bardzo często.
Ida ruchem warg przekazała Mai bezgłośnie: Su - san - na.
Młodsza siostra Olavesa i Johannesa miała opinię latawicy. Przed trzema czy czterema
laty w porze jarmarku zaginęła. Powiadano, że uciekła z jakimś mężczyzną. Uciekła od biedy
w chałupie.
Ale jej bracia nie chcieli w to uwierzyć. Twierdzili, że coś się jej musiało stać.
Wszyscy na ogół starają się myśleć jak najlepiej o swoich bliskich.
Olaves opowiedział Heikkiemu o młodszej siostrze, która tak nieoczekiwanie
zniknęła.
Heikki popatrzył na niego, na Johannesa, wreszcie zatrzymał wzrok na Simonie.
- Myślę, że ona nadal tu jest - rzekł. Olaves zacisnął pięści, aż pobielały mu kostki.
- Ona nie żyje - ciągnął Heikki łagodnie. - Jest w walącym się budynku. Znajdziecie ją
tam. Wiecie, gdzie - dokończył, patrząc na braci.
Nawet Maja wiedziała, i nie dlatego bynajmniej, że odezwały się w niej
nadprzyrodzone zdolności, lecz dlatego, że cała wieś znała starą oborę, którą ojciec braci
zamierzał zburzyć, odkąd wszyscy sięgali pamięcią. Obora była starsza od większości
zebranych i sądząc po jej stanie, postawiona została przez pierwszych osadników po tej
stronie fiordu. Od lat wszystkie dzieciaki z okolicy bawiły się tam w duchy. Podłogi zbu-
twiały, a ściany w każdej chwili groziły zawaleniem. Stary ojciec tłumaczył, że nie zamierza
ryzykować życia dla obory, która sama się zawali.
Olaves i Johannes poderwali się na równe nogi. Ich żony pobladły i starały się ich
zatrzymać, przekonując, że zaraz zapadną całkowite ciemności i nie warto rozpoczynać
poszukiwań.
- Dziś wieczorem jest już za późno - potwierdził Heikki.
Ale oni nie dali się zatrzymać. Nie podziękowawszy za gościnę, wybiegli z chaty.
Maja, która wcale nie spodziewała się, że usłyszy z ich ust choćby skromne dziękuję, teraz
gotowa im była wybaczyć. Nawet Reijo wyglądał tak, jakby miał ochotę pójść za nimi.
- Potrzebna im pomoc w poszukiwaniach - zadecydował Simon, a Reijo skinął głową,
wdzięczny, że może się wymknąć pod tak szlachetnym pozorem.
- Pozwól im, Maju - rzekł Heikki. - Muszą tam iść. Rozumiesz?
Ida także przebierała nogami. Chwyciła szal Mai i pokręciwszy się nerwowo,
oznajmiła, że i ona musi zobaczyć.
Maja miała zastrzeżenia. Uważała, że jest zbyt późno, że to niebezpieczne.
- On może gdzieś czatować, wiesz, o kim mówię.
- Pozwól jej pójść! Nikt jej nie skrzywdzi - wtrącił Heikki spokojnym głosem.
Ida nie dawała się prosić dwa razy.
- Ten, którego się obawiasz, nie zrobi ci więcej nic złego - dodał Heikki.
- Reijo ci opowiedział? - Maja rozszerzyła oczy ze zdumienia.
- Trochę - przyznał Heikki. - A resztę sam zobaczyłem. On jest teraz zajęty, nie
skrzywdzi ani Idy, ani ciebie, Maju. Masz w sobie moc, ale jeszcze nie wystarczającą -
uśmiechnął się ciepło Heikki. - Siedziałaś dziś wieczór przy jednym stole z tym człowiekiem i
go nie rozpoznałaś. A ja wyczułem go natychmiast, gdy tylko przekroczyłem próg chaty. I
zorientowałem się, co się dzieje.
Maja, pobladłszy, opadła na ławę.
- Był tutaj? - zapytała z niedowierzaniem. - Przecież zaprosiłam tylko najbliższych:
ciebie, Reijo, Olavesa, Johannnesa, Simona. Samą rodzinę... Głos jej zamarł.
- Właśnie - potwierdził Heikki. - Samą rodzinę. Nie masz pojęcia, jak wiele zła
ujawnia się właśnie w rodzinie.
Przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa, wreszcie oznajmiła:
- Nie mogę tu siedzieć, nic nie wiedząc. Próbował ją powstrzymać, ale Maja, mimo że
drobna i wiotka, była dość silna. I choć Heikki Kataja uchodził za najgroźniejszego
mężczyznę w całej Laponii, nie zdołał zatrzymać córki Raiji, która wyrwała mu się i nie
pamiętając o tym, by narzucić na siebie ciepłe ubranie, pobiegła za innymi.
13
Reijo i Simon ruszyli pospiesznym krokiem, niemal biegnąc.
- Dlaczego on mi się tak przyglądał? - zagadnął Simon. Widać było, że nie daje mu to
spokoju. - Patrzył na mnie tak, jakby chciał się o czymś przekonać.
Reijo także zauważył badawcze spojrzenie Heikkiego skierowane na Simona.
- Wolałbym, żebyś wiedział - odpowiedział chłopakowi. - Bo jeżeli coś taisz i
narażasz Maję...
- Nie wiem - zapewnił Simon szczerze. Grzebał w pamięci, ale niczego nie mógł się
doszukać. - Niewiele pamiętam z tamtego okresu, zanim mnie wzięli do więzienia - dodał
zrezygnowany. - Późniejsze zdarzenia zupełnie zatarły większość wspomnień...
- Mam nadzieję, że nic nie ukrywasz - rzucił Reijo, patrząc na niego surowo. - Lubię
cię, Simonie. Na miły Bóg, lubię, i nie chciałbym się na tobie zawieść. Maja ciebie
potrzebuje. Potrzebuje kogoś silnego, mocno stąpającego po ziemi...
- Maja zawsze miała oparcie w tobie - sprzeciwił się Simon. - Ty byłeś jej ojcem i
matką. Prawda, że Maja potrzebuje kogoś, ale czy ja jestem tym kimś? Chyba jednak nie.
- Kiedy to wszystko się skończy, porozmawiam z Mają - przerwał mu Reijo. -
Zaryzykuj, Simonie!
Odważ się postawić na życie u jej boku! Przecież będziecie mieli dziecko.
Simon uśmiechnął się lekko.
- Ciągle sobie powtarzam, że wszystko się ułoży, gdy na świat przyjdzie dziecko. Ale
nie do końca w to wierzę.
- Macie... złoto.
Simon zwolnił nieco i wcisnął do kieszeni zaciśnięte pięści.
- Tak, Reijo, złoto wszystko ułatwia, ale równocześnie komplikuje. Maja snuje swoje
marzenia, choć nie wypowiada ich na głos, a ja mam swoje.
- Jakie są te twoje marzenia?
- Chciałbym osiąść tu na stałe, nad rodzimym fiordem, wśród znajomych szczytów.
Dokupić więcej ziemi, postawić solidny dom dla niej i dziecka. Hodować zwierzęta.
- A łódź? Simon pokręcił głową.
- Życie rybaka to nie dla mnie.
- A o czym marzy Maja? Simon zapatrzył się w dal. Na tle ciemniejącego nieba w
zmierzchu wiosennego wieczoru odbijały się nagie brzozy i wierzby.
- Maja chce wyjechać do Malselv. Potrafisz to zrozumieć? Ubzdurała sobie, że czeka
ją tam rajskie życie.
- Ucieczka - wycedził Reijo. - Chce wyjechać, żeby uciec od wszystkich kłopotów.
Trudno jej się dziwić. Raija też ciągle uciekała.
Reijo zamilkł, ale po jego twarzy i zamaszystych krokach Simon poznawał, że jest
wściekły.
- Porozmawiam z Mają - powtórzył Reijo. - Moim zdaniem twoje marzenia są o wiele
bardziej realne. Co prawda ziemię moglibyście kupić i tam na zachodzie, ale musielibyście
zaczynać wszystko od podstaw. Tu już coś macie. I chociaż Maja nigdy specjalnie nie
trzymała z mieszkańcami osady, ma tu dom. Nie może od tego wszystkiego uciec. Ty także
masz tu swoją rodzinę. Ważne, żeby mieć gdzieś korzenie.
- Maja ich nie ma - odpowiedział Simon cicho. Reijo był tego świadomy. Maja nie
należała do żadnego miejsca, tak samo jak Raija.
I pod tym względem los Raiji kładł się cieniem na życie Mai.
- Myślę, że i tym razem rozsądek weźmie w niej górę - rzekł Reijo. - To mądra
dziewczyna.
- Czy ten Heikki przybył tak sam z siebie? Reijo wyczuł drżenie w głosie Simona.
- Maja nie miała z tym nic wspólnego - zapewnił go. - To ja posłałem po niego.
Simon odetchnął z ulgą. Reijo cieszył się, że nie wspomniał chłopakowi, w jaki
sposób zawiadomił Heikkiego.
Stara drewniana obora połatana darnią, jak większość budynków tego rodzaju, stała tu
chyba od 1710 roku, jeśli nie dłużej. Reijo pamiętał ją jeszcze z czasów swojego dzieciństwa.
Już wtedy było to intrygujące miejsce. Dzieciaki wymyślały o nim mrożące krew w żyłach
historie, wyobrażając sobie, że to siedziba złych mocy.
Tu zamieszkiwał Bola, śmiertelnie niebezpieczny potwór, którego każde dziecko
wyobrażało sobie po swojemu.
W przekonaniu Reijo Bola miał ogromne świecące oczy, był rozczochrany i kościstym
palcem groził nieposłusznym dzieciom.
Kolejne pokolenia rodziców straszyły Bolą swoje dzieci.
Gdy byli mali, szerokim łukiem omijali miejsca, gdzie - w ich przekonaniu - się
ukrywał. A kiedy dojrzałość wygoniła z ich - serc wszystkie strachy dzieciństwa, i tak się od
niego nie uwolnili. Podtrzymywali go przy życiu dla swoich dzieci. Gdy dziecko było
nieposłuszne, straszono je Bolą.
„Jak będziesz niegrzeczny, przyjdzie Bola i cię zabierze!”
- Siedlisko strachów - odezwał się Simon z krzywym uśmiechem. - O mój Boże, jak
myśmy się bali tej rudery, kiedy byliśmy mali.
Reijo poklepał młodzieńca w ramię:
- Wszyscy widzieliśmy tam Bolę, chłopcze. Ale to przecież tylko zwykła obora.
Między dwoma szczytami rozciągała się otwarta równa przestrzeń. Rzeka zakręcała w
stronę fiordu, a jej brzegi pokrywał piasek. Dalej w dole ciągnęła się osada. Brzozy i sosny
wyrastały u stóp szczytów, okalały brzegi rzeki, korzeniami wnikając w glebę w
poszukiwaniu wody.
Skały często zatrzymywały deszcz i było tu bardzo sucho. Rośliny musiały szukać
pożywienia głęboko, musiały być oszczędne, jak tutejsi ludzie.
Na cyplu wcinającym się w rzekę stały zabudowania należące do rodziny Olavesa i
Johannesa. W ich domu nigdy nie panował dostatek. Kawałek ziemi nie mógł utrzymać
licznej rodziny. Bo chociaż pięcioro dzieci spoczywało na Karnes, w chałupie i tak jeszcze
pozostało siedem gąb do wyżywienia.
Nie licząc Susanny, z którą nie wiadomo, co się stało.
Oczywiście z czasem, gdy dzieci dorosły, przybyło rąk do pracy. Ale podzielona na
spłachetki ziemia, wyjałowiona przez lata, wcale nie rodziła więcej.
Nadeszli bracia z lampami, a kiedy zauważyli Reijo z Simonem, zatrzymali się przy
wejściu do obory.
- Nie potrzebujemy tu obcych - rzucił wrogo Olaves. - A już najmniej was.
- Przecież jestem waszym szwagrem - odpowiedział Simon. - Chętnie wam pomogę.
Przeszukiwanie tej walącej się obory może być niebezpieczne.
- To wracaj do siebie i przeszukuj własną, Simonie Bakken! - odpowiedział Johannes.
- Jest trochę mniej zrujnowana.
- Przeklęta zawiść - syknął Simon przez zęby. - Kole ich w oczy wszystko, co mają
inni. Tak jakbyśmy im coś z Mają ukradli!
- Niektórzy już tacy są - odparł cicho Reijo i zwracając się do braci, rzucił
pojednawczo: - Pożyczymy lampy od waszego ojca. Znam się z nim od dawna. Jest zbyt
chory, żeby wziąć udział w poszukiwaniach, więc chyba wolno mi będzie mu trochę pomóc.
Zresztą przyda się każda para rąk, bo zaraz zrobi się zupełnie ciemno...
Reijo ruszył w stronę poszarzałej chałupy, pozostawiając trochę niepewnego i
bezradnego Simona w towarzystwie szwagrów. Olaves i Johannes popatrzyli na niego
nieprzeniknionym wzrokiem, po czym otworzyli wrota i nie zamykając ich za sobą, weszli do
obory.
Simon, nie zastanawiając się długo, ruszył za nimi.
Smród, jaki uderzył go w nozdrza, omal nie zbił go z nóg. Przez szpary co prawda
wiał wiatr, a i wrota pozostały otwarte na oścież, ale nie na wiele się to zdało.
Simon przystanął na moment, żeby przyzwyczaić wzrok do ciemności.
Z dzieciństwa pamiętał, że ta obora była podpiwniczona. Na dół zrzucano gnój.
Sądząc po panującym tu smrodzie, przez wiele lat nikt nie opróżniał zbiornika. Teraz
wraz z cieplejszymi podmuchami wiosny gnojówka zapewne częściowo odmarzła, o ile w
ogóle kiedykolwiek zamarzała.
Simon wykrzywił się z powątpiewaniem.
Zgromadzony w piwnicy gnój przeżerał deski podłogowe. Przypomniał sobie ten
dreszcz emocji, kiedy jako wyrostki wchodzili na już wtedy spróchniałą podłogę, trzeszczącą
i uginającą się pod ich ciężarem.
Nad głową usłyszał odgłos kroków i zauważył migoczące światła lamp.
Olaves i Johannes, obznajomieni z otoczeniem, weszli na górę, na strych, gdzie
składowano siano, i stąpając ostrożnie, rozglądali się wokół.
Tam na górze było chyba trochę bezpieczniej, ale skoro zgłosił swoją pomoc, musi
przecież coś zrobić.
Dobry Boże, gdzie tu szukać?
Oswoiwszy się z ciemnością, prześliznął się spojrzeniem po odgrodzonych boksach
dla zwierząt. Porozrzucane zardzewiałe narzędzia leżały po kątach obok beczek, które
zdawały się podtrzymywać ściany.
Susanna tutaj?
Nie wierzył w to. Niech nazywają Heikkiego Kataję, kim tylko chcą. Tym razem
jednak musiał się pomylić. Susanna na pewno uciekła z jakimś nieznajomym, który obiecał
jej złote góry. Była porywcza i naiwna. Pamiętał, że łatwo ją było oszukać. Nie on jeden
zaciągnął ją na siano i uwiódł, jak by to można określić. Nie przypominał sobie szczegółów,
więc pewnie na tym jednym razie poprzestał.
Czy to grzech? Trudno powiedzieć. Wielu rzeczy nie pamiętał dokładnie.
A jeśli postanowiła z sobą skończyć? Nie, nie wybrałaby własnej obory! Nie
powiesiłaby się przecież na rzemieniu na strychu, gdzie składowano siano!
Susanna nie należała do tego typu ludzi, którzy odbierają sobie życie. Nie wpadłaby
na to, pomyślał nie bez złośliwości. Bo myślenie nie było jej mocną stroną.
- Znalazłeś Susannę, Simon? - usłyszał z góry głos Olavesa.
- Wydaje mi się, że Heikki się pomylił.
- Wątpię, jest jasnowidzem. Umilkł. Simon odważył się postawić kilka kroków. Uznał,
ż
e bezpieczniej będzie posuwać się wzdłuż ściany, ale ponieważ leżało tam tyle rupieci,
musiał stąpnąć na niepewny grunt, w dosłownym tego słowa znaczeniu.
- Pamiętasz Susannę, Simon? - odezwał się głos z góry. - Powiedz, pamiętasz ją?
Simon zatrzymał się, popatrzył w górę, ale zobaczył tylko śliskie deski i dwa
poruszające się świecące kółka.
- Pewnie, że pamiętam - odparł zirytowany. Znów postąpił kilka kroków. Słyszał, jak
podłoga trzeszczy pod nim niebezpiecznie. Był zdecydowanie cięższy niż jego szwagrowie i
to, że podłoga nie złamała się pod nimi, nie oznaczało wcale, że i jego utrzyma.
Odważył się postawić kolejne kroki. Zmierzał w stronę drabinki prowadzącej na
strych, mimo że rozsądek mówił mu, że nawet jeśli Susanna gdzieś tu jest, to na pewno nie na
strychu.
Przecież tam nie było żadnego schowka.
Dzieciaki ze wsi bawiły się na strychu przez te wszystkie lata i gdyby była, musiałyby
ją znaleźć.
Ale skoro Olaves i Johannes postanowili tam szukać...
Przy drzwiach błysnęło drżące światełko.
- Simon, ta podłoga jest niebezpieczna - usłyszał głos Reijo. - Stary też tak mówi.
Lepiej nie wchodzić na środek, ale przesuwać się pod ścianą. Co robisz? Zwariowałeś,
chłopcze?
Simon odważył się na skok, bo wydawało mu się, że stoi na belce nośnej. Miał
nadzieję, że jest ona trochę mocniejsza niż pozostałe deski. Ocenił odległość do drabinki.
Kiedyś mu się to udawało.
Odwaga, jakiej nabył w więzieniu, teraz mu się przydała. Wiara, że to, co niemożliwe,
może być w zasięgu. Diabelna pewność siebie, którą tak przeklinał, okazała się w tym
przypadku błogosławieństwem.
Niestety, w miejscu, gdzie opadł całym ciężarem ciała, podłoga się załamała. Deski,
które przez lata przylegały do siebie, rozdzieliły się z jękiem.
Simon zdążył w ostatniej chwili uchwycić się dolnego szczebelka drabiny.
Od pasa w dół wisiał w dziurze, która powstała w podłodze, ze stopami niemal
zanurzonymi w płynnej masie. Miał rację, przypuszczając, że gnojówka nigdy całkiem nie
zamarza.
Smród, jaki uderzył go w nozdrza, był tak nieznośny, że ledwie oddychał. Zbierało mu
się na wymioty, ale zacisnął zęby.
Znal dobrze ten smród. Wychodki w więzieniu były równie ohydne. Zresztą nie
zawsze mogli z nich korzystać, a kiedy wielu mężczyzn przez długie tygodnie załatwia się w
kąt ciasnej celi, to śmierdzi równie okropnie.
Simon wyciągnął jedną rękę wysoko w górę.
Pod palcami wyczuł drewno, ale kiedy wyciągnął się jeszcze mocniej, na ile zdołał,
koniuszkami palców dotknął następnego szczebla. Modlił się w duchu, żeby drabinka była
mniej spróchniała niż cała obora.
Chwycił się i przez chwilę trwał w takiej pozycji, póki nie był pewien, że zdoła się
podciągnąć. Jeśli uda mu się sięgnąć do kolejnych szczebelków, wydostanie się na tyle, że
będzie mógł podeprzeć się kolanami o kant podłogi.
Obtarł sobie dłoń i przerzucając na nią cały ciężar ciała, poczuł piekący ból. Zacisnął
tylko mocniej zęby. Ból potrafił znieść. Odległości między szczeblami były nieznośnie duże.
Drabinkę musiał zbijać jakiś wyjątkowo leniwy stolarz.
Uchwycił się i podciągnął na kolejny szczebel. Nadludzkim wysiłkiem udało mu się
wyszarpnąć nogę. Ostre brzegi dziury w podłodze skaleczyły mu kolano, ale on prawie nie
zwrócił na to uwagi, koncentrując się na tym, by oprzeć stopę o najniższy szczebel drabinki.
Podciągnął się cały, stanął na moment i złapał oddech. Czuł, że bolą go ramiona, ale poza tym
nic poważniejszego mu się nie stało.
- Wychodź stamtąd czym prędzej! - nakazał mu Reijo, który zdawał sobie sprawę, w
jakim niebezpieczeństwie był Simon. On sam nie dałby rady wykonać takiej ewolucji. Do
tego trzeba było gibkiego, silnego ciała. - Nie narażaj życia! Jej tu nie ma. Lepiej przesuń się
całkiem pod ścianę...
- Poradzę sobie, Reijo, poradzę. Simon zręcznie podciągnął się na drabince i zniknął
na strychu.
Reijo mógł tylko obserwować go, stojąc w drzwiach. Nie miał odwagi wejść na
spróchniałą podłogę. Byłoby to równie niebezpieczne, jak stąpanie po pułapce na
niedźwiedzia.
Przez dziurę w podłodze zauważył gnojówkę i nagle uświadomił sobie z
przerażeniem, że w tej walącej się ruderze była to jedyna kryjówka.
Zrozumiał nieprzeniknione spojrzenie Heikkiego, kiedy mówił, gdzie jest Susanna.
Heikki wiedział także to.
Reijo poczuł dreszcz.
Co jeszcze wiedział Heikki?
Nad głową usłyszał kroki Simona. Zastanawiał się, czy podłoga na górze jest równie
licha.
Nagle za plecami Reijo rozległy się lekkie kroki. Odwrócił się z niepokojem i nim
zdążył otworzyć usta, wprost w jego ramiona wpadła Maja.
- O Boże - wybuchnął. - Co ty tu robisz, na dodatek bez kurtki?
Maja dopiero teraz zadrżała z zimna. W ustach czuła smak krwi. Ida miała na tyle
rozumu, żeby schować się pod dachem. Reijo nakazał Mai uczynić to samo, ale odmówiła.
- W każdym razie nie pozwolę ci tam wejść - oznajmił, skinąwszy głową na otwarte
drzwi.
Zdjął kurtkę i zarzucił jej na ramiona. Otuliwszy dokładnie, przyciągnął ją mocno do
siebie, żeby się ogrzała.
- Gdzie Simon? - zapytała. Nie potrzebował odpowiadać, bo z góry doleciał jego głos.
- Tutaj szukacie siostry? Przecież tu nawet kromkę chleba trudno schować...
- A może ty, Simon, ją znajdziesz? Maja rozpoznała charakterystyczny głos Olavesa,
który skrzeczał, jakby ciągle jeszcze przechodził mutację.
- Przecież bywałeś tu na sianie razem z Susanną, prawda?
- Wielu bywało - odpowiedział Simon w przypływie brutalnej szczerości.
- Nieprawda! - zaprzeczył Johannes, a w jego głosie pobrzmiewała tłumiona
wściekłość.
- Prawda, wiecie o tym równie dobrze jak ja. Susanna podnosiła spódnicę na widok
każdego mężczyzny.
Maja przełknęła ciężko ślinę. Przykro jej było słuchać takiego Simona. Znów
wychodziła z niego ta druga, niedobra natura. Z takim Simonem nie chciała mieć nic
wspólnego.
Rozległo się szuranie, coś spadło. Usłyszeli przekleństwa.
Maja ukryła twarz na piersi Reijo i wpiła się palcami w jego ramiona. Ale zaraz znów
skierowała wzrok na strych, który widział więcej, niż można się było spodziewać.
- Simon, zejdź stamtąd! - zawołała. - Pod górnymi drzwiami jest usypana zaspa.
Możesz zeskoczyć.
Brak odpowiedzi.
Podłoga na górze uginała się niebezpiecznie. Ze strychu dochodził odgłos bijatyki.
Jęki, kopniaki, walka na pięści. I gwałtowne dyszenie.
- Jest was dwóch na jednego! - krzyknęła Maja zdenerwowana. - Puść mnie, Reijo!
Pójdę tam. Muszę pójść do niego.
Reijo przytrzymał ją mocno i po cichu powiedział:
- Simon potrafi się bić, zna wszystkie sztuczki. Nie wiem dokładnie, o co w tym
wszystkim chodzi, ale coś zaczynam podejrzewać. Nie pozwolę ci tam pójść, młoda damo.
Nic nie możesz pomóc. Simon sam musi sobie z tym poradzić.
- Przecież oni go stłuką na kwaśne jabłko. Na górze zrobiło się cicho, nieprzyjemnie
cicho. Reijo nie zwolnił uścisku. Ani na moment nie wypuszczał Mai z rąk.
- Słyszysz tę swoją dziwkę, Simon? - zaskrzeczał zmienionym głosem Olaves.
A potem nastąpił prawdziwy potok wściekłych przekleństw. Rzucanych z emocją słów
bez związku nie sposób było zrozumieć, ale rozpoznali głos Simona.
Reijo także zaklął pod nosem.
- To ją chcieliśmy tu zwabić, szwagierku. Nie ciebie. Zamierzaliśmy się zabawić z nią
na sianie, tak jak ty zabawiałeś się z Susanną. Sponiewierać ją tak, jak ty sponiewierałeś
naszą siostrę. A przy okazji jeszcze tę drugą.
Zarechotał znacząco.
- Mało ci było jednej, co? Zachciało ci się dwóch córek wiedźmy. Co będzie, jak obie
zapłodniłeś?
- O kim on, u diabła, mówi? - wyszeptał Reijo chrapliwie.
Maja potrząsnęła głową.
- Nie wiem, Reijo, nie wiem!
- Chyba nie o Idzie? Tylko nie to! - wyrzucił z siebie Reijo. - Jeśli się okaże, że tknął
Idę, zabiję go własnymi rękoma.
- To niemożliwe, na pewno nic takiego nie miało miejsca - powiedziała Maja,
zadowolona z reakcji Reijo, ale pełna lęku o Simona.
Była jakby odrętwiała.
Dlaczego nic nie mogę zrobić, skoro otrzymałam jakieś zdolności? myślała tylko.
Teraz kiedy są mi potrzebne, nie potrafię ich wykorzystać!
Rozpaczliwie usiłowała się skoncentrować, ale nie czuła nic prócz bólu głowy.
- Susanna spodziewała się twojego dziecka - rzucił Simonowi jeden z braci. - Nie
wiedziałeś, co? Ożeniłeś się z tą szkaradną dziewuchą, a Susanna nosiła w brzuchu twoje
dziecko!
- Może moje, a może kogoś innego - odrzekł Simon. - Ona pewnie sama nie wiedziała
tego dokładnie.
Znów rozległ się trzask. Jęk bólu.
- Reijo, czy nic nie możemy zrobić? Maja zagryzała wargi do krwi.
- Powinnaś była zostać w domu - odrzekł jej tylko. - Nie powinnaś tego wszystkiego
słyszeć.
- Zostawimy was tu razem - usłyszeli nad sobą zatrważająco spokojny głos. -
Zostaniesz tu razem ze swoją rodziną, Simon. Najchętniej wrzucilibyśmy tam obie twoje
dziwki, żebyś się przekonał, jak boli strata kogoś bliskiego. Ale zadowolimy się tym...
- Gnojówka przymarzła - odpowiedział drugi głos.
- Johannes - wyszeptała Maja.
Reijo skinął głową. Bracia uknuli razem ten spisek, ale prowodyrem był z pewnością
Olaves. Johannes tylko ślepo słuchał brata.
- To może trochę ją podgrzejemy! Śmiech, który rozległ się na górze, przyprawił Maję
o dreszcze.
- Wprawdzie to jeszcze nie ta pora roku, ale ty, Simonie, wykąpiesz się. To będzie
twoja ostatnia kąpiel.
Reijo i Maja spojrzeli na dziurę w podłodze, przez którą widać było brązową breję.
- Nie! - krzyknęła Maja. - Nie! Nie!
- Nie przeszkodzisz nam w tym! - zawołał do niej Olaves. - Nie uda ci się,
pokiereszowana gębo! Już więcej nie będziesz się z nim kotłować. Szkoda, że nie dopadliśmy
tu ciebie. Mogłabyś nam dogodzić, tak jak dogadzałaś Simonowi. Czy czasami robiłyście mu
dobrze we dwie, razem z siostrą? A może o niej nie wiedziałaś?
- Do czarta z tobą! - warknęła Maja. - Puść Simona! Odpowiedział jej tylko głośny
rechot.
- Uciekaj, Maju! - usłyszała jeszcze zduszony głos męża. - Reijo, do cholery, zabierz
ją stąd! Zaraz puszczą z dymem tę ruderę!
Reijo, szarpiąc się z Mają, która nie chciała ruszyć się z miejsca, odciągnął ją od
drzwi, zapominając w tym wszystkim zabrać lampę.
A na strychu już słychać było trzask płomieni. Stare suche siano natychmiast zajęło się
ogniem, a drewno, torf i spróchniała podłoga zaraz potem.
- Sami się spalicie! - krzyczała Maja. - Simon, dołóż im i uciekaj!
Ale wśród syku płomieni słychać było tylko śmiech. Reijo cofnął się jeszcze kawałek,
przytrzymując ciągle Maję, która opierała się mu jak oszalała.
- Reijo! Oni zabiją Simona! Zabiją go, do diabła!
- Nie puszczę cię, jeśli będziesz próbowała tam pobiec - wysyczał przez zęby. -
Przysięgam, że gotów jestem poświęcić Simona, żeby uratować ciebie. Uspokoiła się.
- Trzeba ugasić pożar - powiedział, ciągle trzymając ją w żelaznym uścisku. -
Potrzebna jest pomoc.
Ciemności przeszył straszny krzyk. Zobaczyli, jak przez podłogę na górze wypadł cień
wprost do piwnicy wypełnionej śmierdzącą mazią. Krzyk się nasilił.
Reijo puścił Maję i ruszył biegiem do palącej się rudery. Znikając w ciemnym otworze
drzwi, zawołał:
- Trzeba ugasić ogień! Maju, zrób wszystko, żeby to ugasić!
14
Reijo w ogóle się nie zastanawiał, na co się porywa. Po prostu uczynił to, co musiał.
Nie mógł pozostawić Simona własnemu losowi w płonącym, w każdej chwili grożącym
zawaleniem budynku, bo sumienie nie dałoby mu spokoju.
Stanął w deszczu iskier, które zapalały wszystko, co napotkały po drodze.
Spojrzawszy w górę, zobaczył, że pali się już cały dach. Trzask płomieni, pochłaniających
suche drewno, wdzierał mu się nachalnie do uszu.
W rozświetlonym wnętrzu lampa nie była potrzebna. Posuwając się wzdłuż ściany,
Reijo rozglądał się desperacko za czymś, co pomogłoby wydostać się Simonowi.
Wiele by dal, żeby mieć teraz przy sobie linę.
- Uciekaj, Reijo! - doleciał, z dołu głos Simona. Chłopak, zanurzony do ramion w
brązowej mazi, walczył, żeby utrzymać się na powierzchni.
- Trzymaj się! - odkrzyknął mu Reijo. - Trzymaj się, Simon! Spróbuj przesunąć się w
bok, może tam dalej jest lód.
- Tu nie ma - odpowiedział Simon. Reijo z rozpaczą spojrzał na przeciwległą ścianę, o
którą ktoś oparł kilka par grabi osadzonych w dość długich drzewcach. Ale Simon był za
daleko... Gdyby udało się mu przesunąć trochę bliżej...
- Spróbuj podpłynąć tam - pokazał ręką, ale zaraz odruchowo uczepił się ściany, gdyż
podłoga ugięła się pod nim niebezpiecznie. Simon zrozumiał.
- Spróbuję! - zawołał, kierując się w kierunku wskazanym przez Reijo. Zdawał sobie
sprawę, że stawką jest jego życie.
Ś
ciany z wolna trawił ogień i gdzieniegdzie już prześwitywało przez nie wieczorne
niebo. Konstrukcja budynku w każdej chwili groziła zawaleniem. Reijo miał tylko nadzieję,
ż
e Simon nie patrzy w górę.
Muszą sobie sami poradzić!
- Nikt nie może tu uratować mi życia, Raiju - mruknął pod nosem z goryczą. - Nawet
Maja. Muszę sobie sam poradzić. Sam.
Przemykając się pod ścianą, zauważył zagrody dla zwierząt, które musiał pokonać, by
dotrzeć do grabi. Śmiertelnie się lękał, że zajmą się ogniem, zanim zdoła się do nich
przedrzeć.
Nagle z góry doleciał przeraźliwy wrzask. Ogarnięta płomieniami postać miotała się
bezsilnie po strychu, a właściwie po jego pozostałości.
Drugi chłopak nakrył ciałem palącego się brata, próbując go ugasić, ale ogień tylko się
wzmógł. Zawodząc straszliwie, zamieniony w żywą pochodnię nieszczęśnik wypadł przez
otwór w ścianie.
Reijo jeszcze nigdy nie słyszał tak nieludzkiego krzyku. Przełykając ciężko ślinę, stał
bez ruchu, nie mogąc oderwać oczu od ciemnej sylwetki Olavesa odcinającej się na tle
płomieni. Nie wyglądał na przestraszonego, przeciwnie - na jego widocznej z daleka twarzy
malowała się ekstaza.
- Jesteś tam, Simon? - zawołał Olaves. - Żyjesz jeszcze?
Podłoga zasłaniała mu widok. Nie widział z góry Simona, który brnął w śmierdzącej
gnojówce, próbując ratować swoje życie. Nie wyrzucany od kilku lat obornik pod wpływem
gorąca roztapiał się coraz bardziej.
- Wyskakuj, Olaves! - krzyknął Reijo. - Zginiesz tam! Nie wytrzymał. Nienawidził
tego szaleńca, ale przecież był człowiekiem.
- I co z tego! Wezmę ze sobą Simona! Nie zjawię się u Susanny z pustymi rękoma.
Zdaje się, że i ty wybierzesz się z nami na tamten świat!
Olaves stracił rozum, rozmowa z nim była stratą czasu, a na to Reijo nie mógł sobie
pozwolić. Zresztą nie czuł się za niego odpowiedzialny.
Nie tracąc z oczu gribi, posuwał się naprzód. Zamiast stąpać, lepiej byłoby pełznąć na
brzuchu, bo wówczas ciężar ciała rozłożyłby się na większą powierzchnię. Ale to by za długo
trwało!
Simon podpłynął bliżej ściany. Reijo co chwila patrzył w jego stronę, jakby się
upewniał, czy jest jeszcze nadzieja.
Zacisnął szczęki, z trudem znosił gorąco. Miał wrażenie, że pod skórą na twarzy krew
mu buzuje.
Pomyślał o Mai, o jej nie narodzonym dziecku. Nie dopuści do tego, żeby przyszło na
ś
wiat jako sierota.
Dalej, dalej.
Każdy centymetr był okupiony ogromnym wysiłkiem. Część ściany, przy której się
przesuwał i w którą chwilami musiał się mocno wczepiać, zajęła się ogniem.
Nie wolno mu się tym przejmować! Musi iść dalej!
Stąpał bosymi stopami po rozżarzonej podłodze, bo w kumagach wypaliły się dziury.
Dalej, byle dalej. Nie może odwrócić uwagi od celu!
Zdawało mu się, że z zewnątrz dobiegają głosy kobiet. Wśród trzasków i syku
płomieni usłyszał jakiś krzyk.
Niczego jednak nie był pewien, poza tym że obory nic już nie uratuje. Dla Simona
ciągle jeszcze istniała nadzieja na ratunek. I dla niego też.
Dalej.
- Uciekaj, Kwenie, uciekaj stąd! - usłyszał histeryczny krzyk Olavesa. - Nie mieszaj
się do tego! Nie ciebie chcę zabrać ze sobą! Uciekaj stąd, do diabła! Zostaw go! On jest mój...
nasz... Należy do Susanny i trafi do niej. Ona tego chce!
Simon nadal utrzymywał ramiona nad powierzchnią mazi. Nagle z góry, dosłownie
kilkanaście centymetrów od niego, spadła płonąca belka. Z sykiem runęła w breję, zakołysała
się na moment i zatopiła z bulgotem.
Wtedy Olavesowi nasunął się pewien pomysł. Gołymi rękami odrywał płonące belki i
ciskał nimi w Simona i Reijo, nie przejmując się zbytnio, którego trafi.
Reijo spojrzał na swoje poparzone ręce, ale choć czuł straszliwy ból, ani na moment
nie ustawał w wysiłku.
Przełożył nogę przez ostatnią przegrodę i przytrzymując się jej, odetchnął z ulgą.
Jeszcze tylko kilka kroków i grabie znajdą się w jego zasięgu. Simon za moment
powinien być na tyle blisko, by złapać się drzewca. Koszmar dobiega końca.
Reijo nie pojmował, jak Olaves wytrzymuje taki żar. Stał przecież już tak długo pod
samym dachem, gdzie panowało największe gorąco. Dla niego nie było już ratunku! Kołysał
się na jednej z belek, która z obu końców zajęła się ogniem, zbyt daleko od ściany, by mógł
wyskoczyć. Zresztą taki skok także przypłaciłby życiem, bo z tamtej strony było wysoko.
Olaves czuł, że jego czas się kończy. Bezradnie rozejrzał się wokół i chwycił widły,
które znalazły się w zasięgu jego ręki.
Reijo tymczasem sięgnął po grabie, a potem cofnął się do ścianki oddzielającej
zagrody dla zwierząt i uchwyciwszy się mocno, czekał, aż Simon znajdzie się na tyle blisko,
by złapać się drzewca.
Olaves to zauważył i odgadł, co ci dwaj knują.
Widział, że w ścianie za plecami Reijo zaraz wypalą się deski i utworzy się otwór,
przez który ów odważny mężczyzna zdoła wyskoczyć.
Ś
nieg na dworze ugasi palące się ubranie. Kwen Reijo nie należy do słabeuszy. Uda
mu się uratować siebie i Simona. Czyżby wszystko miało pójść na marne? Czy poświęcił
Johannesa na darmo?
Zemsta wymykała mu się z rąk.
Susannie by się to nie podobało. Nie będzie zadowolona, gdy zjawi się u niej bez
Simona...
Spojrzał na widły, które trzymał w dłoni, ciężkie, zardzewiałe, i uśmiechnął się.
Reijo ukucnął i wczepił się palcami w przegrodę.
Olaves pomyślał z niechęcią, ale i z podziwem, że temu Kwenowi naprawdę nie
brakuje odwagi. Nie da się zaprzeczyć!
Ale stał mu na przeszkodzie, jemu i Susannie! Dlatego musi go poświęcić.
Reijo wyciągnął grabie.
- Jeszcze kawałek, Simonie, jeszcze trochę! Dasz radę! - wołał.
Olaves patrzył, jak Simon przesuwa się naprzód, wystawia oblepione gnojem ramię z
wciągającej go głębi i końcami palców dotyka grabi.
Reijo przechylił się lekko i podsunął drzewce jeszcze bliżej.
Wtedy Olaves wycelował i cisnął widły, trafiając ostrzem wprost w udo Reijo. Trzy
zęby przedarły spodnie i wbiły się w ciało.
Reijo krzyknął, wpatrując się z niedowierzaniem w zardzewiałe widły, które
zachwiały się i przechyliły pod własnym ciężarem, szarpiąc mięsień, po czym. zsunęły się
wprost do gnojówki.
Reijo wył jak oszalały z bólu, oczy zasnuła mu mgła, ale uczepiony z całych sił
przegrody, nie wypuścił z ręki grabi. Nie widział już, jak Olaves zachwiał się i spadł. Nie
widział, jak Simon rzucił się ku grabiom, chwycił je i powoli podciągnął się na brzeg.
Reijo pogrążał się w bolesnej mgle, która gęstniała z każdą sekundą.
Simon usłyszał nad głową trzask, ale, wycieńczony, nie miał siły spojrzeć.
W chwili gdy już mu się zdawało, że został ocalony, znów Olaves zyskał przewagę.
Reijo chwiał się, ale Simon musiał ufać, że zdoła go utrzymać.
Płonące kawałki drewna spadały jak grad.
Simon uchwycił się złamanej deski podłogowej. Trzeszczała okropnie, kiedy
podciągał się w górę, ale choć się wygięła, nie pękła.
Dopiero wówczas odważył się wypuścić grabie z ręki. Nie mógł przecież narażać
Reijo na większy wysiłek. Panicznie się bał, że Reijo przechyli się za mocno i wpadnie do
gnojówki, a wtedy on nie zdoła go stamtąd wydostać.
Wspinał się jak po śliskich nagich kamieniach, wczepiając się w deski palcami.
Przydała się dyscyplina wewnętrzna, jaką w sobie wyrobił w więzieniu.
Powoli, centymetr po centymetrze, podciągał się, a w odpowiednim momencie
wykrzesał z siebie ostatnie siły. Nie miał pojęcia, skąd je wziął, ale udało mu się wydostać na
wąski kawałek podłogi, który jeszcze się trzymał. Objął ramionami Reijo i wtedy dostrzegł,
ż
e cała ściana stoi w ogniu. Rzucił się w tył, ufając, że nie znaleźli się z tej strony budynku,
która przylega do skały. Nie po to z nadludzkim wysiłkiem walczył o życie, by teraz zginąć.
Jego ubranie stanęło w płomieniach. Więcej nie pamiętał. Stracił przytomność.
U Elvegardów nie uwierzyli Mai. Śmiali jej się prosto w twarz, póki nie dostrzegli
zamienionej w słup ognia obory.
Nadal jednak nie przyjmowali do wiadomości, że Johannes i Olaves mieli z tym coś
wspólnego.
Dopiero kiedy przez ogień przedarły się głosy, dali wiarę słowom żony Simona.
Pospiesznie sięgnęli po wiadra. Wiedzieli, że to się na nic nie zda, ale wszyscy biegli z
wiadrami wypełnionymi lodowatą wodą z najbliższej przerębli, wylewali na ogień i biegli z
powrotem do rzeki...
Tak naprawdę uświadomili sobie grozę sytuacji dopiero wtedy, gdy z płonącego
budynku wypadło ogarnięte ogniem ciało Johannesa.
Stoczył się na samo dno zaspy, roztapiając grubą warstwę śniegu.
Nie udało się powstrzymać Eliny, która rzuciła mu się na pomoc. Ale gdyby nie
resztki ubrania, nawet nie rozpoznałaby męża. Szlochała rozdzierająco i zawodziła głośno,
gdy usiłowano ją oderwać od zwęglonych zwłok.
Nadszedł też Heikki i mimowolnie przejął dowodzenie. Kazał wszystkim dalej nosić
wodę wiadrami i wskazał miejsce, gdzie mają gasić.
Wiedział, że obory i tak nie da się już uratować, ale ludzie musieli czuć, że ich
wysiłek nie idzie na marne...
Maję jednak zatrzymał.
- Tobie nie wolno nosić wody, mateczko. Niechętnie oddała wiadro. Twarz miała
czarną od sadzy i mokrą od łez.
- Chodź ze mną - poprosił i pociągnął ją na szczyt budynku.
Przystanęli w bezpiecznej odległości, tak żeby nie spadła na nich żadna belka czy
deska, gdyby stało się najgorsze.
- Nic nie mogę zrobić! - chlipała Maja. - Miałam go uratować, a nie potrafię! W ogóle
nie wiem, co się dzieje!
Przytrzymywał ją ostrożnie i cicho do niej przemawiał:
- Powinnaś się cieszyć, że tego nie wiesz. Nie o to chodzi, żebyś wiedziała. Nie jesteś
jeszcze na tyle silna, żeby udźwignąć podobny ciężar. Teraz nikt nie może im pomóc. Muszą
liczyć tylko na siebie. Są sami, zwyciężą albo przegrają! My oboje włączymy się potem.
- Czy wszystkie historie, jakie o tobie opowiadają, są wymyślone?
Heikki uśmiechnął się ze smutkiem.
- Nie wszystkie. Ale prawdą jest, że czyniąc zło, traci się moc. Nigdy o tym nie
zapominaj!
Nagle, niczym oszczep ciśnięty w wieczorne niebo, ciemności rozdarł straszliwy
krzyk.
Maja zesztywniała w ramionach Heikkiego.
- Reijo! - krzyknęła. - To Reijo!
Zachwiała się i omal nie straciła przytomności. Ale coś z zewnątrz, jakaś niewidzialna
siła, przytrzymała ją i zmusiła, by stała i słuchała nabrzmiałego bólem wycia.
- Nie wolno ci teraz zawieść - rzucił spokojnie Heikki. - Nie możesz go teraz zawieść!
Ida, która także usłyszała krzyk ojca, rzuciła się ku płonącemu budynkowi, ale
zatrzymała ją ściana płomieni.
Zawróciła i z płaczem rzuciła się Mai na szyję.
- On nie może umrzeć! - krzyczała. - Tata nie może umrzeć! Ja tego nie przeżyję! Zrób
coś! Zrób coś! Nie pozwól mu umrzeć!
Ale w tej chwili mogły jedynie próbować wzajemnie się pocieszać.
Wydawało im się, że upłynęła wieczność, gdy wreszcie dwie postaci spowite w
płomienie przedostały się przez ścianę ognia.
Tę samą, którą Heikki kazał polewać wodą, zaledwie kilka metrów od miejsca, gdzie
przystanął z Mają i Idą.
Rzucili im się na ratunek, kurtkami i gołymi dłońmi gasząc ogień.
Simon, cały oblepiony śmierdzącym gnojem, leżał nieprzytomny, ale oddychał dość
miarowo. Częściowo spłonęły mu włosy, rzęsy i brwi. Poparzoną twarz i ręce pokrywały rany
i pęcherze.
- Nic mu nie będzie - oznajmił Heikki, rzuciwszy na niego okiem.
Wydobył go ze śniegu i przeciągnął bliżej domostwa Elvegardów, gdzie zatroszczyły
się o niego siostry. Bo chociaż obwiniały go za śmierć swoich mężów, to przecież łączyły ich
więzy krwi.
Gorzej było z Reijo.
Strumienie krwi tryskały mu z uda, barwiąc śnieg na czerwono.
Ida, zanosząc się płaczem, opadła na kolana obok leżącego w kałuży krwi ojca. Objęła
go i ułożyła mu głowę na swoich kolanach, prosząc niebiosa o pomoc. Gotowa była oddać
duszę, żeby go uratować, ale krwotok nie ustawał.
Maja rozdarła nogawkę spodni w miejscu, gdzie była rana, ale kiedy zobaczyła
rozszarpane aż do kości ciało, nie wytrzymała.
Odbiegła kilka kroków na bok, bo chwyciły ją gwałtowne torsje. Zdawało jej się, że
ż
ołądek wywróci jej się na drugą stronę, paliło ją w gardle.
Kiedy zdołała wreszcie podnieść się i wrócić chwiejnym krokiem, przy Reijo klęczał
już Heikki. Z pobladłą twarzą, świadom celu swego działania, przyłożył dłonie do rany i
oddychając powoli, wpatrywał się w rannego. Wciągał powietrze przez nos, a wypuszczał
przez półotwarte usta.
Ida obserwowała go okrągłymi ze zdumienia oczami.
Heikki spojrzał w jej stronę nieprzytomnym wzrokiem i zapytał:
- Kiedy on się urodził?
- Trzeciego czerwca tysiąc siedemset ósmego roku - odpowiedziała blada.
Maja podeszła bliżej, jakby przyciągana niewidzialną siłą. W ustach czuła niesmak.
Otarła łzy, aż zabolały ją oczy, ale musiała zobaczyć, co robi Heikki. Musiała posłuchać słów,
jakimi się posługiwał.
Nie zauważył jej.
Nadal trzymał dłonie na poszarpanej, broczącej krwią ranie. Czerwona krew tryskała
mu przez palce.
Nie pojmowała, że Heikki jest w stanie to robić.
On tymczasem nabrał powietrza do płuc i powoli je wypuszczając, wyrecytował:
Zatrzymaj się, krwi,
Tak jak stanęły wody Jordanu,
gdzie Jezus przyjął chrzest.
Na Jego bolesne rany,
zatrzymaj się, krwi!
Reijo Kesaniemi, trzeci czerwca 1708.
W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
Amen.
Heikki nabrał powietrza. Zamilkł, a po chwili, nie zdejmując rąk z rannego, powoli
wypowiedział szeptem te same słowa. Maja widziała, jak bezgłośnie porusza wargami, i
bezwiednie powtarzała to, co mówił. Ale krew tryskała równie mocno jak z początku.
Twarz Reijo zrobiła się blada.
- On umiera - szlochała Ida.
- Nie przeszkadzaj! - rzucił krótko Heikki, nim wypowiedział kolejną formułę. Tym
razem jego szept był tak cichy, że Maja nie rozróżniała słów.
Domyśliła się tylko, że użył swoich najmocniejszych zaklęć, których nie chciał
nikomu zdradzić.
Czoło pokryło mu się perlistym potem. Nie był już młody i taka koncentracja bardzo
go osłabiła. Zrezygnowany odwrócił się do Mai, która zrozumiała, że uczynił wszystko, co
było w jego mocy, i więcej pomóc już nie mógł.
- Nie daję rady - powiedział zmęczony, podnosząc się z kolan. - Nie potrafię w żaden
sposób zatrzymać tej rzeki krwi.
- Nie możesz go tak zostawić, on się wykrwawi! - krzyczała Ida. - Ma tak leżeć, póki
nie ujdzie z niego życie? Czy nie jesteś największym szamanem w Finlandii?
- W Finlandii może tak - odpowiedział z trudem. - Ale nie tutaj. Teraz pozwólmy
działać Mai.
Maja napotkała łagodne, zachęcające spojrzenie Heikkiego, ale wyczytała w nim
niedowierzanie.
- Pewnie właśnie to miałaś zrobić - powiedział. - Ale wydaje mi się, że jest za późno,
moja droga. Chyba za późno.
Zdesperowana Maja padła na kolana przy Reijo.
Nie miała w nikim oparcia. Heikki odszedł na bok, a w oczach Idy malowała się
jedynie bezdenna rozpacz, jakby wraz z wycofaniem się szamana zniknęła ostatnia nadzieja.
- Nie zawiedziemy go - orzekła stanowczo Maja. - Nigdy cię nie zawiedziemy, Reijo.
Nie wiedziała, co ma robić. Kierowała się jedynie przekonaniem, że jest jedyną osobą,
która może pomóc.
Powoli odszukała miejsce, do którego Heikki przykładał dłonie.
Zdawało się jej, że znalazła. Ścisnęła, pocieszając się w duchu, że i tak nie może
zaszkodzić.
Po palcach ciekła jej ciepła krew, i to krew Reijo. Wydawało jej się, że przez palce
przecieka jej jego życie. Nabrała powietrza, tak jak robił to Heikki. Otworzyła usta,
zamierzając odmówić tę samą modlitwę, ale słowa utknęły jej w gardle.
Nagle zyskała niezachwianą pewność, że nie potrzebuje słów.
Jakby upominana jakąś natarczywą myślą, zamknęła oczy i ściskała poszarpane udo,
ś
ciskała mocno.
Wyczuwała pod palcami mięśnie, brzegi rany, krew.
Nagle przeszło przez nią jakby ssanie. Jej ciałem wstrząsały dreszcze i zrobiło jej się
strasznie zimno. A potem zakręciło jej się w głowie i zapadła w sen, z którego nie chciała się
obudzić. Zapadała się coraz głębiej i głębiej, aż przestała myśleć.
Ida wpatrywała się w siostrę z takim przerażeniem, że serce niemal przestało jej bić.
Maja drżała tak mocno, jakby za moment miała zamarznąć. Ida chciała ją błagać, żeby się
uspokoiła, ale głos ją zawiódł i z jej gardła wydobył się tylko szept.
Maja ściskała udo Reijo, tak jak czynił to Heikki. Niemal całym ciężarem ciała
napierała na ten jeden punkt. Dłonie miała czerwone od krwi.
Ida mocniej chwyciła ojca. Gładziła go po włosach, pewna tylko tego, że nie może go
stracić.
- Nie możesz umrzeć, tato! - szeptała. - Proszę, nie odchodź! I niech Mai nic się nie
stanie.
Nagle Maja otworzyła oczy i popatrzyła przed siebie z zachwytem, jakby zobaczyła
coś cudownego. Oddychała bardzo powoli i nie odrywając wzroku od miejsca, gdzie inni
niczego nie dostrzegli, napięła się jak cięciwa.
Przerażona tym widokiem Ida z trudem łapała powietrze.
Z rany nadal ciekła krew, ale już tylko małą, gęstą strużką.
Ida odrzuciła gwałtownie głowę, z lękiem spoglądając na twarz ojca. Trzęsła się cała,
przekonana, że wyzionął ducha, bo inaczej nie potrafiła wytłumaczyć nagłego ustania
krwotoku.
Ale Reijo oddychał. Sprawdziła to, przykładając ucho do jego ust.
Nie wierzyła.
Nie miała odwagi patrzeć ani na Maję, ani na ranę.
Maja miała czerwone dłonie i ubranie przesiąknięte krwią. Na śniegu utworzyła się
wielka czerwona plama, która ciągle się powiększała.
Ale krwotok ustał.
Maja zatrzymała go.
Ida, zalana łzami, z drżeniem dostrzegła, że siostra straciła świadomość. Nie
wiedziała, co robi, nie pojmowała, co się dzieje.
A tata uśmiechnął się, leciutko unosząc kąciki ust.
Blado uśmiechnął się do życia.
Ale, oczywiście, było to tylko złudzenie.
Nagle jak spod ziemi wyrósł Heikki. Zatrzymał się u boku Mai i popatrzył na nią
przeciągle. A potem, pogładziwszy ją leciutko po włosach, uśmiechnął się i rzekł cicho do
Idy:
- Będzie żył. Byłaś świadkiem prawdziwego cudu. A ja już straciłem wiarę!
Reijo tymczasem całkiem przestał krwawić. Ida płakała, nie mogąc zatrzymać potoku
łez. Heikki wziął na ręce Maję i podniósł ją jak lalkę.
- Wniosę ją do chaty - powiedział. - A potem przeniosę jego. Teraz już mogę ci
obiecać, Ido, że będzie żył.
- Co z Mają? Heikki uśmiechnął się, patrząc na bladą twarz Mai, a w jego wzroku
pojawiła się czułość. Gdyby miał dziecko, chciałby, żeby było takie jak ona.
- Też będzie żyć. Inaczej to wszystko nie miałoby sensu.
15
Simon dość szybko odzyskał przytomność i od razu przypomniał sobie, co się stało.
- Co z Reijo? Żyje? - To było pierwsze, o co zapytał. Czuwała przy nim Ida, która, o
dziwo, nawet nie marszczyła nosa, mimo że od Simona ciągle śmierdziało.
- Tak, udało mu się. Miał szczęście.
- Maja siedzi przy nim? Ida pokręciła głową. Dopiero wówczas Simon zauważył, że
leży we własnym łóżku.
Usiłował usiąść, ale całe ciało paliło go tak, jakby został obdarty ze skóry. Wykrzywił
twarz w grymasie bólu. Zauważył, że jest czysty.
Mimo to nadal czuł ohydny smród gnoju.
- Umyliśmy cię - powiedziała Ida.
- Ty też? Uśmiechnęła się krzywo.
- Heikki uważał, że trzeba ratować ci życie, nawet gdyby moje niewinne oczęta
zobaczyły więcej niż powinny. Baliśmy się, że dojdzie do zakażenia ran. Ale nie wygląda
najgorzej. Poparzyłeś trochę plecy, Heikki jednak mówił, że to się zagoi.
Simon zamknął oczy.
Znów był w płonącej oborze, czuł smród gnoju i swąd spalenizny. Słyszał trzask
ognia.
- A więc to Olaves i Johannes tak nas prześladowali - rzekł ciężko do Idy. - Obawiam
się, że z mojej winy pomyśleli źle o tobie i dlatego podpalili waszą saunę.
- Jak to?
- Pamiętasz ten dzień, kiedy powiedziałaś mi, że Maja spodziewa się dziecka? - zaczął
udręczonym głosem i zmrużywszy oczy, popatrzył na Idę. - Zdaje się, że okno w kuchni było
wtedy otwarte. Drzwi także. Nie pamiętam dobrze. Nie przypominam sobie też dokładnie, co
ci wtedy mówiłem, ale oni musieli to źle zrozumieć. Tak samo, jak źle zrozumieli
pocałunek...
Ida zarumieniła się.
- Myśleli, że ty i ja...
- Olaves wykrzykiwał coś takiego do Mai - westchnął Simon. - Nic nie wspominała?
Ida pokręciła głową.
- Gdzie ona jest? - zapytał gwałtownie, znów próbując się podnieść z tym samym
ż
ałosnym rezultatem. - Chyba nie rzuciła się w ogień?
W jego głosie zabrzmiał lęk.
Ida wzruszyła się, widząc, jak bardzo troszczy się o Maję, i z całego serca zapragnęła,
by siostra potrafiła to docenić. Simon zasługiwał na więcej niż okruchy, jakie otrzymywał. Na
znacznie więcej.
- Coś jej się stało, prawda? Cokolwiek by to było, mam prawo wiedzieć, Ido! Mów!
Silna dłoń zamknęła jej nadgarstek w żelaznym uścisku. Ida zrozumiała nagle, że w
przyszłości pragnie pokochać właśnie kogoś tak silnego jak Simon.
- Maja uratowała Reijo życie - powiedziała. - Uratowała tatę. Byłam przy tym i
wszystko widziałam, ale, Simonie... nie potrafię wytłumaczyć, jak to się stało. W jednej
chwili była blada i zielona, wymiotowała okropnie, a zaraz potem z chłodnym spokojem
zatrzymała krwotok.
Z drżeniem nabrała powietrza i napotkała spojrzenie błękitnych oczu Simona.
- Heikki próbował pierwszy, ale choć przez cały czas mruczał modlitwy i zaklęcia, nic
nie wskórał. Zrezygnował. I wtedy ona uklęknęła przed tatą. Przyłożyła ręce na ranę i nie
wypowiedziała nawet słowa. Zdawało się, że odpłynęła. To znaczy klęczała nadal przy nim,
ale to jakby nie była ona. Rozumiesz?
Simon pokiwał głową. Zdawało mu się, że pojmuje.
- I wtedy krwotok ustał - ciągnęła Ida. - Myślałam, że tata umarł, że ona też nie żyje,
ż
e oni oboje... Ze zostałam zupełnie sama. Ale Heikki powiedział, że stał się cud. Oni żyją.
Simon przypomniał sobie wielkie widły, które Olaves wbił Reijo w udo, i potok krwi.
Łatwo było wyobrazić sobie ranę. Zdawało mu się, że ciągle słyszy rozdzierający krzyk
teścia.
Zgadzał się z Heikkim, rzeczywiście stał się cud. Maja przecież nie uporałaby się z
tym sama.
Nie jego drobna Maja...
- Odzyskała przytomność? Ida pokręciła głową. Jej rude włosy nie były tak lśniące jak
zwykle. W oczach miała łzy.
- Dlaczego nie leży tutaj? - Simon poklepał miejsce obok siebie w małżeńskim łożu. -
Coś jeszcze się stało? Czy ona...
Ida pokiwała głową i chwyciła jego dłoń. Uścisnęła ją mocno. Potrzebowała siły
Simona bardziej, niż on potrzebował jej pociechy.
- Dźwigała ciężkie wiadra z wodą, dopiero Heikki ją powstrzymał... To wszystko jej
zaszkodziło. - Ida napotkała wzrok Simona i rozpłakała się. - Maja straciła dziecko.
Simon opadł na posłanie. Zamknął oczy i czuł pod powiekami wzbierające łzy.
Twarda kula rosła i rosła, aż wypełniła mu całą pierś.
- Jej nic nie grozi - usłyszał jakby z oddali łamiący się głos Idy. - Heikki mówi, że
wyzdrowieje i że będzie mogła mieć jeszcze dużo dzieci. Heikki mówi, że widocznie to
dziecko nie powinno się urodzić.
- To było nasze dziecko - odezwał się Simon przygnębiony. - Nasze dziecko.
Oczywiście, że powinno się urodzić!
Zapłakał.
Ida także płakała. Ściskała dłoń szwagra i szlochała rozdzierająco nad dzieckiem,
które nigdy nie będzie biegać po tej ziemi.
Maja gwałtownie i brutalnie została wyrzucona z mroku. Poczuła skurcze w
podbrzuszu, odeszły jej wody...
Dziecko nie powinno się jeszcze urodzić...
Otworzyła oczy i ujrzała powałę własnej kuchni.
Pochylała się nad nią znajoma, pokryta zmarszczkami twarz Heikkiego.
W pomieszczeniu unosił się słodkawy zapach krwi, zapach smoły, znajoma woń
ziołowych wywarów.
Odetchnęła z ulgą.
- Dzięki Bogu, wróciłaś - odezwał się Heikki. - Wiesz, czego dokonałaś?
Maja przełknęła ślinę, w ustach miała sucho, wargi spierzchnięte, a dłonie lodowato
zimne. Bolał ją brzuch.
- Reijo żyje?
W spojrzeniu Heikkiego dostrzegła podziw.
- Tak, dzięki tobie. Niech cię Bóg błogosławi, moje dziecko. Dokonałaś cudu. Jak to
zrobiłaś?
Maja pokręciła głową.
Na twarzy Heikkiego odmalował się zawód. Zetknął się z czymś, czego nie pojmował.
Wydawało mu się, że to, co ujrzał, było tylko odbiciem, odblaskiem czegoś potężniejszego.
Jak światło zorzy polarnej. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że to Maja dokonała cudu, wtedy
gdy on sam już się poddał. Pragnął się dowiedzieć, jak to zrobiła. Pożądał tej prawdy bardziej,
niż kiedykolwiek pożądał kobiety.
- Nie wiem, Heikki. Nie wiem. To spływało z moich rąk... Jakby ktoś to włożył w
moje dłonie. To samo się działo. Nie mam pojęcia, jak.
- Reijo mówił, że potrafisz... opuszczać własne ciało... Maja popatrzyła bezradnie.
- Nie wiem, co to jest. Reijo wie więcej, bo przeżył już kiedyś podobną historię z
mamą. Mówi, że otrzymałam od niej te zdolności, że to dziedzictwo. Że na pewno ona
umarła, skoro ja je otrzymałam.
Heikki skinął, zamyślony. Wyjaśniła mu więcej, niż mogła przypuszczać.
- Nie bój się tego, Maju - rzekł po długiej chwili. - Kiedyś zapanujesz nad tymi siłami,
ale to wymaga czasu. O ile kiedykolwiek nastąpi. Są to niezbadane sprawy. Może też się stać
tak, że utracisz te zdolności, bo nie będą ci już potrzebne. Może twoim zadaniem było
uratować Reijo? - Uśmiechnął się z roztargnieniem. Mówił bardziej do siebie niż do niej. - To
nie są twoje siły, Maju. To wszystko wyjaśnia... wyjaśnia wszystko, czego nie rozumiałem.
To po prostu nie są twoje siły... Tyle jest różnych odmian miłości - dodał, kręcąc głową i
uśmiechając się nieznacznie. Nie tłumacząc bliżej tego, zmienił temat. - To jeszcze nie
wszystko, Maju - powiedział. - Za cuda często przychodzi zapłacić wysoką cenę.
Jej dłonie mimowolnie dotknęły brzucha. Chociaż Heikki nie powiedział tego wprost,
ona domyśliła się bez słów.
- Straciłam je? - zapytała. - Straciłam dziecko? Przytaknął ciężko. Skuliła się w kłębek
na szerokiej kuchennej ławie i obróciwszy się plecami, zatrzęsła się od płaczu.
Nic nie mógł dla niej zrobić.
Ida powiedziała Heikkiemu o synku Mai, który umarł zaraz po urodzeniu. To drugie
dziecko nie będzie miało nawet swojego krzyża, który by o nim przypominał.
Gdyby teraz, patrząc jej w oczy, powiedział, że widocznie tak miało być,
zabrzmiałoby to jak szyderstwo. Nie mówi się matce, że dziecko, które nosiła w swoim łonie,
nie powinno się urodzić. Ze nie było przeznaczone dla tego świata.
Cicho jak cień wsunęła się do izby Ida.
- Simon zasnął - oznajmiła szeptem. - Ciężko zniósł wiadomość o dziecku. Nie było
go tu, kiedy urodził im się synek. Ani przez chwilę nie dane mu było poczuć się ojcem.
Przykro, że tak się to wszystko ułożyło.
Heikki poczuł tkliwość dla Mai. Dobrze wiedział, że kobietom takim jak ona nie dane
jest zaznać w życiu zbyt wiele szczęścia. Rozpoznał ją, zobaczył jej los w tysiącach twarzy
innych kobiet, których ona sama może nigdy nie spotka, i zapragnął ją chronić.
Bo świat nigdy nie będzie dobry dla takich jak ona. Będzie ranił Maję boleśnie, póki
nie nauczy się oddawać ciosu za cios.
- Pozwól jej pobyć samej - powiedział, przytrzymując Idę, która chciała już usiąść
przy siostrze. - Nie ma słów, które mogłyby pocieszyć w takiej chwili - dodał.
- A co z tatą? - zapytała Ida, skinąwszy w stronę najmniejszej izdebki, która od czasu,
kiedy mieszkali tu Raija i Kalle, nie była używana.
- Potrzebuje spokoju - rzekł Heikki. - Okłady trzeba mu zmieniać pięć razy dziennie.
Nie chcę ryzykować. Pierwszy raz mam do czynienia z cudem.
Maja pierwsza z nich trojga stanęła na nogi. Krzątała się blada jak cień, nie
pozwalając Heikkiemu zmieniać okładów na ranie Reijo. Ledwie wywalczył sobie prawo
przyrządzania ziołowych wywarów. Maja jednak kręciła nosem, zaglądając mu do garnków i
krytykując go bez przerwy. Przeważnie kończyło się to kłótnią.
Maja twierdziła, że spokój to ostatnie, czego potrzebuje Reijo.
Jeśli ma wrócić do życia, to musi to życie wokół siebie usłyszeć, uznała i otworzyła na
oścież drzwi do jego izby.
Ida nie mogła powstrzymać się od uśmiechu, obserwując jej gorliwość.
Simonowi zaś nie było do śmiechu.
Ledwie siedział. Zdawało mu się, że maści, które wcierają mu w plecy, tylko potęgują
ból. Miał wrażenie, że wypalają mu resztki ciała, którego nie zdołał wypalić ogień.
Maja specjalnie się nad nim nie roztkliwiała.
- Możemy mieć jeszcze dużo dzieci - odezwał się zakłopotany i uścisnął jej dłoń. Ale
wyczuł mur niechęci.
Nie takich słów używał, kiedy rozmawiał z nią w myślach o dziecku, którego nigdy
nie zobaczą. W myślach potrafił wyrazić swój ból i bezgraniczny smutek. Teraz jego słowa
zabrzmiały głupio, chłopięco niedojrzale. Tak jakby w ogóle nie cierpiał z powodu tej straty.
- Ale nie to - odpowiedziała. - To zresztą jeszcze nie było nawet dziecko, ot,
bezkształtna oślizła masa, trochę krwi.
- Nie mów tak! Spokojnie napotkała jego wzrok.
- To prawda. Wolałbyś, żebym się oszukiwała? Pokręcił głową. Pragnąłby, żeby nie
była szczera aż do bólu i nie żądała tego samego od niego.
- Czułem się taki bogaty - rzekł, myśląc o nieodległej przeszłości. - Sądziłem, że
wszystko można kupić. Że najgorsze minęło i wszystko się dobrze ułoży.
Zraniona, odwróciła się. Nie potrafiła z Simonem dzielić łez ani rozpaczy.
Wiedziała, że jemu też jest ciężko, ale swój ból wolała zachować dla siebie, chociaż
zdawała sobie sprawę, że rani tym męża.
Nie chciała dźwigać na barkach jeszcze jego cierpienia. Zresztą to uderzało w obie
strony, ale było nie do uniknięcia.
- Widocznie nie jest nam dane mieć razem dzieci, Maju. Nie jest nam to pisane... -
powiedział zgaszony.
W tym momencie powinna otworzyć przed nim ramiona i poprosić, żeby w ogóle tak
nie myślał. Ale ona się nie poruszyła.
Zraniła go tak, jak on zranił ją.
Słowa Simona zabolały Maję mocno, bo trafiły w najczulszy punkt. Prześladowała ją
bowiem ta sama myśl.
Miała straszne wyrzuty sumienia, że jest winna temu wszystkiemu, co się stało. Nie
powinna była pozwolić, wtedy przed kilku laty, żeby między nią a Simonem do czegoś
doszło.
Dopuściła się zła.
Wszystkie późniejsze zdarzenia były karą za ten postępek.
- Nie uwiodłem Idy - dodał, przypominając sobie absurdalne oskarżenie Olavesa. -
Nawet tego nie pragnąłem. Po powrocie nigdy nie miałem ochoty na inne kobiety, Maju.
Kiedy rozpocząłem nowe życie, liczyła się dla mnie tylko jedna. Dobrze wiesz kto.
Maja pokiwała głową zawstydzona.
Nie pamiętała o tym, co mówił o Idzie Olaves. Każda inna żona na pewno by o to
spytała, ale dla niej to tak niewiele znaczyło. Z tego powodu także miała wyrzuty sumienia.
On pewnie myśli, że nic ją nie obchodzi.
Czuła gorycz tym większą, że nie mijało się to z prawdą.
- W każdym razie nikt więcej nie będzie cię prześladował - powiedział Simon.
Maja pokiwała głową.
- To było twoje dziecko? - zapytała. Wcześniej Heikki długo po cichu rozmawiał z
Simonem. Paliła ją ciekawość, o czym tak rozprawiali.
- Czy dziecko, którego oczekiwała Susanna, mogło być twoje? - sprecyzowała.
Simon zamknął oczy.
Stał na skraju przepaści. Dlaczego nie rzucił się w nią, kiedy miał szansę? Z taką
desperacją walczył o życie, a teraz nagle czuje przemożny pociąg do wieczności. Pragnienie,
by uciec od wszystkiego i odnaleźć spokój.
- Simon... - odezwał się głucho. - Simon Bakken, ojciec martwych dzieci.
Maja poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej nóż w piersi.
- To mogło być moje dziecko - dodał ciężko. - Moje albo wielu innych. Plotki, jakie
rozpowiadano o Susannie, w większości pokrywały się z prawdą. Pokój jej duszy!
Gdziekolwiek teraz jest. Ona nie robiła z tego zbytnich ceregieli. Wszyscy wiedzieli o tym i
wykorzystywali to. Kiedy żadna inna nie była chętna, zawsze jeszcze pozostawała Susanna...
Po jego twarzy przemknął cień. Nie lubił tego zadufanego w sobie młodzieniaszka,
jakim był niegdyś. Teraz oceniał się znacznie surowiej niż w przeszłości.
- Podejrzewam, że wpadłem jej w oko. Musiała powiedzieć Olavesowi i Johannesowi,
ż
e jestem ojcem dziecka. Może sama w to wierzyła? A może tak powiedziała dlatego, że już
byłem żonaty, więc nikt nie mógł jej zmusić do poślubienia ojca dziecka? Nieważne. Istotne
w tym wszystkim jest to, że bracia jej uwierzyli.
Maja pokiwała głową.
- Jeśli ona rzeczywiście leży w tym gnoju, to na pewno nie zrobiła tego sama. Żadna
kobieta nie wybrałaby sobie takiej śmierci.
Simon przyznał jej rację.
- Można przypuszczać, że ktoś jej w tym pomógł. Wówczas łatwiej znieść to
wszystko, co się stało. Ci dwaj byli w końcu moimi szwagrami i obaj nie żyją.
- Byli źli - orzekła Maja. Nie potrafiła zdobyć się na współczucie.
Zastanawiała się, czy Heikki coś wie o dziecku Susanny. Tak badawczo przyglądał się
Simonowi wówczas, kiedy mówił braciom, gdzie znajdą siostrę.
Chyba nie robiłby tego, gdyby Simon nie odegrał w jej życiu istotnej roli?
Ale Simon nic nie mówił, a Heikki, na ile go znała, takie tajemnice zachowywał dla
siebie.
Jeśli już je zdradzał, to tylko tym, których dotyczyły bezpośrednio.
Dotychczas bardzo to w nim ceniła, ale teraz uznała za przekleństwo. Chętnie
dowiedziałaby się, jak było naprawdę.
Nie zwierzyła się Simonowi ze swych myśli. Powiedziała jedynie, że powinien
odpoczywać.
Reijo otworzył oczy dopiero po trzech dniach. Maja, która całymi godzinami czuwała
przy jego łóżku, dziergając na drutach, zauważyła to pierwsza.
- Udało ci się - wyszeptał Reijo, ale głos zaraz uwiązł mu w gardle.
Drgnęła, wypuściła z ręki robótkę i upadła na kolana przy łóżku.
Płacząc i śmiejąc się na przemian, całowała jego rękę i wołała:
- Dzięki Bogu! Tysiąckrotne dzięki! Już myślałam, że się z tego nie wygrzebiesz!
Jej radość dobrze mu zrobiła. Poczuł ciepło w piersi. Jak dobrze było oglądać
rozweseloną buzię Mai!
Ale powieki tak mu ciążyły.
Reijo znów zapadł w sen, ale już inny niż ten przypominający czarną nicość, w której
był pogrążony przez trzy dni.
Teraz spał i nabierał sił.
Kiedy znów otworzył oczy, Maja nie była sama. Przy łóżku pochylali się też Ida i
Heikki.
Ida obsypała jego twarz pocałunkami.
Heikki uśmiechał się, ale Reijo widział, że oczy tego szczwanego lisa nienaturalnie
błyszczą.
- Przepadł ci cały jarmark, stary druhu - odezwał się Heikki, chrząkając.
- Opowiesz mi o wszystkim - zdołał wydusić z siebie Reijo. Zaraz zauważył, że
brakuje mu jeszcze jednej osoby, i zapytał: - Simon? Co z nim?
- Simon wyciągnął cię z ognia, tato - odpowiedziała Ida z dumą w glosie i dodała
szybko: - Prosił, żeby cię pozdrowić i zapewnić, że nigdy nie miał zamiaru mnie zbałamucić.
Zresztą mnie też nic takiego nie przyszłoby do głowy.
Reijo uśmiechnął się, zresztą od początku nie wierzył w słowa Olavesa.
- Mogę więc dziękować wam obojgu - powiedział, uchwyciwszy spojrzenie Mai, które
nie wydało mu się beztroskie. - Tobie i Simonowi zawdzięczam życie. Podołałaś zadaniu,
Maju.
Bez słowa pokiwała głową.
- Simon jest poparzony - opowiadała dalej Ida. - A obora spłonęła doszczętnie,
Johannes i Olaves także. Ich ojciec zabronił grzebać w gnoju. Nawet jeśli Susanna tam leży,
powiedział, to ma zostać. Dowiedziałam się o tym od Eliny. Ludziom we wsi mówi, że pożar
sam wybuchł, a Olaves i Johannes w nim spłonęli. Ty i Simon zaś pomagaliście gasić.
- Nikt w to nie wierzy - dodała zgryźliwie Maja. - Elvegardowie jednak za wszelką
cenę chcą ratować honor. Tylko co to da...
- Czasami lepiej, żeby prawda nie została ujawniona - wtrącił się Heikki, napotykając
wzrok Reijo.
Reijo przytaknął, przyznając mu rację. Tym razem Heikki także się nie mylił.
- Co z tobą? - wyszeptał Reijo do Mai. - Powiedz, co się stało?
- To dziewczę potrafi więcej ode mnie - stwierdził Heikki. - Ja wypowiedziałem
wszystkie znane mi modlitwy i nic. A ona dotknęła cię i wróciłeś do życia.
- Nie wierzyłam w to - mówiła Ida. - Nagle krwotok ustał. A Maja zemdlała.
- Straciłam dziecko - Maja popatrzyła Reijo w oczy. W tym jednym spojrzeniu kryła
się bezdenna rozpacz.
- Tak mi przykro, Maju. Nawet nie masz pojęcia, jakim mnie to napełnia bólem.
Jego cierpienie było prawdziwe. Zamknął oczy i uciekł w sen. Nic innego nie mógł
uczynić.
16
Z czasem plotki ucichły. Ciekawscy sąsiedzi przestali odwiedzać Bakkenów i rodzinę
Kesaniemi, kiedy zrozumieli, że nie dowiedzą się nic więcej ponad to, co usłyszeli u
Elvegardów.
Ż
aden z mieszkańców wioski nie wierzył w ich wyjaśnienia, ale wyglądało na to, że
prawda i tak nie wyjdzie na jaw.
Nastała pełnia wiosny. Potem lato. Okolica zazieleniła się. Plamy krwi wsiąkły w
ziemię.
Heikki Kata ja wrócił do swojej ukochanej Finlandii. Zabrał ze sobą wiele sekretów.
Simon, który doszedł już do siebie, żartował z goryczą, że jedna blizna na ciele więcej
czy mniej nie sprawia mu różnicy.
Maja przestała rozmyślać całymi dniami o dziecku, które powinna jeszcze nosić w
swoim łonie.
Nie próbowała wywołać uśpionych głęboko sił, które ją przerażały. Same też się nie
ujawniły. Heikki powiedział, że te zdolności zostały jej użyczone, a w jego spojrzeniu
wyczytała ostrzeżenie. Nie mówił niczego wprost, ale domyśliła się, o co mu chodzi. Między
takimi ludźmi jak ona i Heikki nie zawsze potrzebne są słowa. Innym nie potrafiła się
zwierzyć ze swoich niepokojów, ani Simonowi, ani Idzie, a już szczególnie Reijo.
Reijo walczył z przygnębieniem i dręczącymi go myślami. Z marzeniami, jakie
nawiedzały go na jawie i we śnie. Z bólem i zgorzknieniem.
Bywały dni, kiedy miał chęć zrezygnować. Gdyby nie wielki hart i siła woli, pewnie
położyłby się w łóżku na dobre i pogodził się, że już nie nadaje się do niczego.
Ś
miać mu się chciało, kiedy przypominał sobie, co tłumaczył Mikkalowi, kiedy ten
załamał się po wypadku z niedźwiedziem.
Mikkal ucierpiał wtedy bardziej niż on teraz, a jednak potrafił odzyskać radość życia i
wiarę w siebie.
Wreszcie nadszedł dzień, kiedy Reijo podniósł się z łóżka.
Sporządził sobie laskę i przeklinając ból, postawił pierwsze kroki.
Ida mówiła, że jest wobec siebie nazbyt surowy, ale nie chciał jej słuchać.
Ć
wiczył codziennie i wreszcie w środku lata wyrzucił laskę.
Co prawda nadal trochę kulał, ale zwyciężył.
Pokonał niewiarę i zwątpienie - to wszystko, co omal nie zdławiło jego wewnętrznej
siły, którą przecież zawsze miał w sobie.
Dotrzymał tego, co sobie poprzysiągł.
Skończył trzydzieści dziewięć lat i czuł, że może zacząć nowe życie. Najpierw jednak
musiał się uwolnić od wszystkich upiorów z przeszłości.
Pamiętał, co przyrzekł Simonowi, mimo że było to dość dawno, i zamierzał
porozmawiać z Mają.
Niedługo nadarzyła się ku temu okazja.
Oznajmił Idzie, że chce sprawdzić, czy da radę dojść sam aż do chaty Mai, co zresztą
było zgodne z prawdą.
Zaznaczył przy tym jasno, że pod żadnym pozorem nie życzy sobie, by Ida poszła
wraz z nim.
- Jesteś szalony, stary, uparty i nieokrzesany, i niemądry! - wykrzykiwała córka w
bezsilnej złości.
- Celnie to ujęłaś - przyznał Reijo, ale nie zważając na słowa Idy, ruszył w drogę.
Okazało się, że wędrówka mocno go zmęczyła. Często zatrzymywał się na
odpoczynek, przez cały czas układając w głowie mowę, jaką zamierzał wygłosić Mai.
Właściwie wiedział, co chce jej powiedzieć, przemyślał każde słowo. Przygotował się
tak, by zachować zimną krew i nie stracić nad sobą kontroli.
Między Mają i Simonem wszystko się musi ułożyć!
Kiedy myślał o dziecku, które straciła, serce mu pękało. Bo jak już kiedyś wspomniał
Idzie, nadal był przekonany, że Maja potrzebuje dzieci.
Tego wieczoru, jak w każdy piątek, Simon, wziąwszy torbę na plecy, poszedł
sprawdzić sidła, które zastawił w górach.
Reijo było to bardzo na rękę, ponieważ zależało mu na tym, by porozmawiać z Mają
w cztery oczy.
U Mai zawsze panował nienaganny porządek. Kiedy wyprowadziła się do własnego
domu, Reijo przekonał się ze zdumieniem, że to, co wydawało mu się dotąd oczywiste, wcale
takie być nie musi. Ida bowiem, z natury bardziej roztrzepana i nieporządna, nigdy nie
potrafiła posprzątać w chacie dokładnie jak Maja.
Ida pod tym względem przypominała Raiję.
Maja nie.
Była sama, jak się spodziewał.
- Przyszedłeś aż tutaj? - przeraziła się i niemal siłą posadziła go na krześle.
- Nie jestem jeszcze taki stary - rzucił zadowolony z siebie. - Czas najwyższy ruszać
się trochę dalej niż tylko na brzeg i z powrotem.
- Prosiłam Idę, żeby nad tobą czuwała! Miała pilnować, by nic ci się nie stało! -
gderała Maja niezadowolona. - Ale ona pewnie pobiegła na tańce albo na spotkanie z
przyjaciółmi!
Reijo miał nadzieję, że Maja nie chciała być niesprawiedliwa i że w głębi serca nie
myślała źle o siostrze. Po prostu przemawiała przez nią gorycz. Reijo nie potrafił zapewnić jej
radosnej młodości.
Mój Boże, pomyślał. Wyświadczyłem jej niedźwiedzią przysługę, chroniąc ją tak
bardzo przed bezlitosnym światem.
Cierpienie, jakie na nią spadło, było nieuniknione.
Nie została na nie przygotowana, dlatego tym boleśniej je odczuła.
Nie miała pojęcia o istnieniu aż takiego zła.
- Ida wyprasowała mi koszule - zaprotestował. Nawet Mai nie pozwoli powiedzieć
złego słowa o własnej córce.
- Zabroniłem jej deptać mi po piętach.
- Wiesz o tym, że jesteś strasznie uparty, Reijo? - zapytała Maja ciepło. W jej głosie
brzmiała radość. Dawno nie widział jej uśmiechniętej.
Jak dobrze było znów widzieć ją taką!
- Ida też mówiła coś podobnego - odparł, obserwując Maję, która krzątała się, coraz to
wynajdując sobie coś nowego do zrobienia.
Doszła do siebie po dramatycznych wydarzeniach wiosny. Promienie letniego słońca
zabarwiły jej policzki na brązowo. Do twarzy jej było z opalenizną. Tyle tylko, że bardzo
wychudła.
Zauważył, że zwęziła spódnicę. Przyczyną nie była utrata dziecka, bo przecież w tych
pierwszych miesiącach ciąży specjalnie nie przytyła.
Włosy miała rozpuszczone. Reijo mimowolnie uśmiechnął się do siebie. Raija też nie
lubiła tych gładkich fryzur, które zgodnie ze zwyczajem nosiły mężatki. Twierdziła, że od
upiętego koku nad karkiem czy ciasno splecionych warkoczy boli ją głowa. Nic sobie nie
robiąc z tego, że zwraca na siebie uwagę otoczenia, nosiła włosy rozpuszczone.
- Zamyśliłeś się... Głos Mai wyrwał go ze wspomnień.
- To te twoje włosy - rzucił z uśmiechem. - Mężatki powinny je zaplatać, drogie
dziecko - dodał, udając, że przybiera surową minę.
- Ja nie - odpowiedziała, zarzucając włosy na plecy. Reijo poczuł, jak dreszcz
przebiega mu po plecach.
- Twoja mama też się tego nie trzymała - rzekł cicho. - Ostatnio myślę o niej coraz
częściej. Patrzę na Idę i każdy jej gest wydaje mi się znajomy.
- U mnie też?
- U ciebie nie tak bardzo. Ty jesteś do niej podobna bardziej z charakteru, Ida podobna
jest zewnętrznie.
- Nie chcę być nową Raiją - wyrzekła z przekonaniem, jakby ze złością.
Usiadła, podciągając kolana pod brodę i obejmując je rękoma.
Spędzili ze sobą niejeden wieczór, siedząc przy stole i rozmawiając o różnych
sprawach.
- Nigdy nie staniesz się nową Raiją - zapewnił ją.
- Dlatego że ona była jedyna? - rzuciła wyzywająco, tak jakby poczuła się dotknięta
jego zapewnieniem.
- Kochana Maju, jak zwykle sama sobie zaprzeczasz - wyrwało mu się.
- Dlatego że była taka niezwykła? - ciągnęła, wysuwając brodę. Nie chciałaby pewnie
usłyszeć, że Raija też tak robiła. - Kobieta, o której mężczyźni marzą, pragnąc ją zdobyć?
Dlatego, że była mądra i potrafiła owinąć sobie ludzi wokół małego palca? Czy może dlatego,
ż
e pakowała się we wszelkie możliwe kłopoty i komplikowała sobie życie, wierząc, że inni za
nią rozwiążą jej problemy?
- Dlatego, że ty jesteś Maja - przerwał, a w kącikach ust czaił mu się uśmiech. -
Jedyna w swoim rodzaju. Nikt inny nie może stać się nową Mają; tak samo jak ty nie staniesz
się nową Raiją.
Maja odetchnęła i ukryła twarz w dłoniach.
- Wybacz mi - odezwała się, pochylając się nad blatem stołu. - Ja chyba też za dużo
rozmyślam. Chodzę tak i myślę o niej od wiosny. Byłoby lepiej, gdyby zostawiła mnie w
spokoju.
- I gdybym umarł?
Nie powinien zadawać jej takiego pytania, ale wyrwało mu się, nim się zastanowił, co
mówi.
Na rzęsach Mai zalśniły łzy.
- Wiesz dobrze, że nic takiego nie miałam na myśli. Jak w ogóle możesz mówić coś
takiego?
Tym razem Reijo musiał prosić, by Maja mu wybaczyła.
- Czy ona naprawdę była taka, jak wszyscy mówią? - zastanawiała się głośno
dziewczyna. - Mikkala, ojca, nie liczę. Bo jego naprawdę kochała. Był jej jedyną prawdziwą
miłością. Ale wszyscy inni... Wy wszyscy... kim, u licha, była dla was? Dlaczego tobie ciągle
się błyszczą oczy, kiedy o niej myślisz, Reijo?
Co takiego w niej było, co sprawiało, że była lepsza od innych?
- Lepsza od innych? Reijo popatrzył na swoje palce i oparł splecione o stół dłonie.
- Nigdy nie starała się być lepsza od innych i nie była - odpowiedział po chwili. -
Oczywiście mężczyźni porównywali ją z innymi kobietami i uważali, że nie ma takiej drugiej,
ale oni obserwowali ją z zewnątrz. Ja, Maju, żyłem z nią na co dzień i wiem, że miała swoje
wady. Ty też pewnie trochę pamiętasz, prawda?
Maja pokiwała głową.
- Dostrzegałem jej wady - ciągnął Reijo - ale kochałem ją pomimo tego.
- Tą jedyną wielką, cudowną miłością? - zapytała jakby z obrzydzeniem w głosie. Tak
jakby trzymała w rękach wstrętnego małego płaza i przyglądała mu się z bliska. Zmusiła się,
by to powiedzieć.
- Kiedyś tak myślałem - przyznał Reijo, nie przypuszczając, że rozmowa potoczy się
w tym kierunku. - Młody człowiek ma prawo do gorących uczuć - rzekł, zaczynając swoją
dawno ułożoną i wyćwiczoną przemowę. - Ma prawo popełnić błąd, wyznając miłość. Do
diabła, w tym wieku tak łatwo sobie coś ubzdurać. Nazwać uczucia niewłaściwie...
- Chcesz przez to powiedzieć, że jej nie kochałeś? - zapytała z niedowierzaniem. -
Przecież poświęciłeś dla niej całe swoje życie! Nie jesteśmy twoimi dziećmi, z wyjątkiem
Idy, więc nie musiałeś brać sobie nas na kark. Mogłeś założyć własną rodzinę. Tymczasem
czekałeś na nią pół życia, nie dopuszczając nawet myśli o tym, że jesteś wdowcem, dopiero
niedawno... Dobry Boże, Reijo, nie jestem aż taka naiwna! Co to jest jak nie miłość?
Jego uśmiech był odbiciem uśmiechu z przeszłości.
- Coś na kształt miłości - odparł jakby z przekorą. - Słyszałaś o przyjaźni, Maju?
- Takich dobrych przyjaciół nigdy nie miałam - oznajmiła, zakładając ręce na
piersiach.
- Nie wszyscy mają to szczęście - rzekł Reijo z powagą. - Ja miałem. Raija była moim
przyjacielem. Zrobiłem dla niej tylko to, co ona uczyniłaby dla mnie. Ani mniej, ani więcej.
- Przyjaźń więc czy miłość?
Reijo westchnął i gestykulując żywo, zaczął wyjaśniać, jak to z nimi było naprawdę.
Mówił z przejęciem jak młody chłopak.
Jego zielone oczy promieniały. Przeczesał dłońmi włosy w ten swój jedyny
niepowtarzalny sposób.
Dawno Maja nie widziała tego gestu i wzruszył ją niemal do łez.
To było niczym niespodziewane spotkanie z dobrym przyjacielem.
- Oczywiście, że ją kochałem. Właśnie tak nadużywa się słowa „miłość” - mówił z
przejęciem. - Pożądałem jej, spałem z nią, w jej ramionach przeżyłem chyba najpiękniejsze
chwile. Dla niej gotów byłem pójść na śmierć. Ale zawsze zdawałem sobie sprawę, że ona
należy do Mikkala. Nigdy tak do końca nie była moja. Wiedziałem, że nigdy nie stanę się dla
niej tym kimś wyjątkowym. Ona nazywała to czymś na kształt miłości. Kochaliśmy się, Maju,
na swój sposób. Ale ja tego nie nazywam miłością. Miłość to coś znacznie więcej. Czujesz to
całą sobą: kochasz kogoś, jesteś do niego przywiązana, szanujesz go, ufasz mu, jesteś z niego
dumna... Wszystkie te dobre uczucia połączone z niezwykłym ogniem, żarem...
Maja mrugała powiekami.
Wielkie nieba, jak cudownie to zabrzmiało!
- Naprawdę istnieje takie uczucie? - zapytała cicho. - Naprawdę ludzie mogą przeżyć
coś takiego?
Reijo przełknął ślinę.
- Tak - odpowiedział. - Wierzę, że tak. Niektórzy zadowalają się namiastką, a inni
mają taki los jak Raija i Mikkal. Ale chyba nie ma ich tak wielu. Bo z takim żarem trudno
ż
yć. Oni oboje właśnie tego doświadczyli... A równocześnie z dala od siebie przeżywali
piekło.
Zapadła cisza.
Reijo nie powiedział tego, co sobie przygotował.
- Między tobą a Simonem nie wszystko układa się dobrze?
Roześmiała się z goryczą.
- Ten związek nie został pobłogosławiony przez niebiosa - rzuciła cierpko. - Od
początku był skazany na klęskę.
- Czy naprawdę próbowałaś, kochanie?
- Pewnie jakoś by się ułożyło... na swój sposób - odrzekła zamyślona. - Gdyby nie ten
pożar w oborze. Na Simonie odcisnął się trwałym piętnem. Ja nie mam siły żyć z jego
koszmarami, nie mam siły się ciągle bać, że straci nad sobą panowanie i znów stanie się
agresywny... - Przyciskając brodę do kolan, oparła policzek na dłoni. - Nie mogę, Reijo. Nie
mogę.
- Wiesz o tym, że Simon cię kocha? Kocha prawdziwie, głęboko. Być może nigdy nie
spotka kogoś, kogo pokocha równie silnie.
Maja skinęła głową.
- To właśnie tak wszystko komplikuje. Ale ja już powoli oswajam się z tym, że
zawsze jestem najgorsza. Jak widzisz, nie na darmo jestem córką mojej matki.
Reijo przerwał jej.
- Czy nie chodzi o coś więcej, Maju? Ujrzawszy w jego oczach pytanie, spuściła
wzrok.
Policzki okrył rumieniec. Zacisnęła wargi, starając się odzyskać spokój.
Ale nie pomogło.
Odrzuciła w tył głowę; znów ten charakterystyczny gest. Otwarcie i odważnie
napotkała jego badawcze spojrzenie.
- Jesteś zbyt spostrzegawczy, Reijo - powiedziała, a głos jej zadrżał, chociaż starała się
mówić spokojnie.
- Długo żyję na tym świecie - odrzekł z czułością. - Człowiek uczy się dostrzegać
takie rzeczy wraz z upływem lat. Przenikliwość przydałaby się człowiekowi bardziej, kiedy
jest młody. Niestety, mężczyźni, których znam, byli wtedy zupełnie ślepi.
Pokiwał głową z rezygnacją.
Niełatwo było mu patrzeć na nią - na Maję kobietę, nie dziecko.
Równocześnie trochę mu to pochlebiało.
- To, co jak ci się zdaje, czujesz do mnie - zaczął powoli - to takie młodzieńcze
zakochanie, które cię minęło. Tobie się wydaje, że to coś więcej. Myślisz, że to coś, czego
Simon nie może ci ofiarować. W marzeniach może jestem tym, którego mogłabyś pokochać.
Ale nie w rzeczywistości.
Nie odpowiedziała, patrzyła tylko na niego swymi głębokimi brązowymi oczami z
lśniąco złotą otoczką wokół źrenicy.
Przełknął ślinę i mówił dalej:
- Myślę, że jeśli dasz Simonowi szansę, to on może stać się dla ciebie właśnie kimś
takim. Jeżeli porzucisz marzenia i odważysz się żyć naprawdę.
Reijo nabrał powietrza. Wiedział, że musi zniszczyć to uczucie, które tak starannie
pielęgnowała w swoim sercu. Wiedział, że musi być bezwzględnie brutalny.
- Nie jestem dla ciebie odpowiednim kochankiem, Maju. I nigdy nie mógłbym się nim
stać. Nie chcę, byś była nową Raiją, nie obawiaj się. Dla mnie jesteś dzieckiem Raiji, prawie
moim dzieckiem. Dla ciebie jestem ojcem. Tak się czuję, mimo że dość często przypominałaś
mi, że to nieprawda.
Cisza była przytłaczająca.
- Jeśli chcesz spojrzeć na to w taki sposób - dodał wprost - to można powiedzieć, że
rzeczywiście stoisz w cieniu Raiji.
Maja roześmiała się gorzkim śmiechem.
- Uważasz, że powinnam postawić na Simona? Reijo przytaknął.
- Myślę, że wam obojgu dobrze będzie razem. Simon jest dobrym chłopakiem.
Przyznaję, że na początku miałem do niego zastrzeżenia, ale teraz lubię go coraz bardziej.
Myślę, że to właściwy mężczyzna dla ciebie, Maju.
Zapłakała cicho.
Nie odważył się pogłaskać jej po głowie, nie miał odwagi jej dotknąć.
- Za późno przyszedłeś wygłosić ten hymn pochwalny na cześć Simona - rzuciła przez
łzy. - Simon odszedł dziś ode mnie. Wspólnie uznaliśmy, że nie możemy razem żyć.
Zostawiliśmy sobie nawzajem wolną rękę. Powiedział, że jeśli uzna to za właściwe, zwróci
mi wolność, rozpuszczając wieść o swojej śmierci. Podzieliliśmy się złotem.
Reijo zamknął oczy.
To nie może być prawda.
Maja nie przestawała się śmiać.
- Myślę, że najlepiej będzie, jeśli wrócisz do siebie na przylądek, ojczulku Reijo.
Przyrzekam, że nie pójdę za tobą. Spróbuję zniszczyć moje marzenia. Nauczę się żyć w cieniu
Raiji.
Odszedł, z każdym krokiem nienawidząc siebie coraz bardziej.