Thorup Torill Waśń rodowa Cienie z przeszłości 13

saga

Cienie

z przeszłości

Torfil Thorup

W SERII UKAŻĄ SIĘ:

tom 1. Inga

tom 2. Korzenie

tom 3. Podcięte skrzydła

tom 4. Pakt milczenia

tom 5. Groźny przeciwnik

tom 6. Pościg

tom 7. Mroczne tajemnice

tom 8. Kłamstwa

tom 9. Wrogość

tom 10. Nad przepaścią

tom 11. Odrzucenie

tom 12. Zaginiony

tom 13. Waśń rodowa

tom 13.

WAŚŃ RODOWA

1

Gaupås1909 rok

Wrześniowa noc miała barwę granatową. Na tle nie­ba sylwetki drzew rysowały się jak czarne fragmenty wycinanki. Panowała taka cisza, że Inga słyszała włas­ny oddech. Z napięciem czekała, co jej ta noc przynie­sie. Czy okaże się gorsza niż popołudnie poprzedniego dnia? Nie, to niemożliwe, ostatnie godziny obfitowały bowiem w zdarzenia brzemienne w skutkach.

Inga stłumiła jęk i pokręciła głową, by odgonić na­trętne myśli. Wydawało się jej że wieczność cała mi­nęła od chwili, kiedy lensman ze swoimi ludźmi zjawił się w Gaupås i oskarżył ją o zabicie Erlinga. Na szczęś­cie Kristian, jej ojciec, był przy niej i nie pozwolił panu Thuesenowi na przesłuchanie córki. Bała się pomyśleć, jak skończyłaby się wizyta lensmana, gdyby ojciec nie udzielił jej wsparcia...

Zakręciło się jej w głowie i zacisnęła dłonie na szta-

5

chetach starego płotu. Lensman zdołałby wydusić z niej prawdę. Ze łzami w oczach powiedziałaby mu, że zabi­ła żniwiarza. Co gorsza zaś, uświadomiła sobie, drżąc z przerażenia, mogłoby najść ją pragnienie, by zrzucić z siebie ciężar winy i przyznać się, że to ona pchnęła Gu­drun w objęcia śmierci...

Inga straciła głowę, kiedy lensman oświadczył, że spotka się z nią tego wieczora po znalezieniu ciała Erlinga. Powodowana panicznym lękiem pożegnała się z Emilią, wyznała ojcu całą prawdę i uciekła. Arne, któ­remu lensman przydzielił funkcję strażnika, usiłował ją gonić, ale silny i władczy głos jej ojca osadził go w miej­scu.

Wciąż czuła w sobie głuchy, nieutulony żal i nie mia­ła już sił, by się z nim mierzyć, by dalej żyć w kłamstwie. Była jak osaczone zwierzę. Strach podsuwał jej jedyne wyjście z sytuacji, najlepsze, choć tchórzliwe rozwiąza­nie: targnąć się na własne życie. I wreszcie zaznać spo­koju...

Inga pokręciła głową i wbiła wzrok w niebieska­wą przestrzeń. Jak dobrze, że tak się nie stało. Zdarzył się cud, Laurens i Kristian wreszcie przerwali barierę milczenia i przyszli jej na ratunek. Kristian wyruszył, by ukryć ciało Erlinga, a Laurens znalazł ją na Moseplas-sen. Nie zdołał odwieść jej od samobójczego zamiaru, ale zdążył chwycić ją, kiedy rzuciła się w przepaść.

Indze zabrakło tchu. Wtedy ogarnął ją gniew, ale te­raz... Teraz znów chciała żyć i myślała o przyszłości. Pan Thuesen nie znalazł ciała, a Kristian wyśmiał jego oskar-

6

żenią oparte na zeznaniach tak niewiarygodnego świad­ka jak Ingebjorg z 0vre Gullhaug. Ingebjorg przyznała zresztą, że powodowała nią zazdrość; tej pięknej jasno­włosej dziewczynie zależało, by skłócić Martina i Ingę ze sobą. Wobec stanowczej postawy ojca lensman musiał przyznać, że bez ciała i solidnych świadków jego zarzut ma kruche podstawy.

Oddychała już spokojniej. To był najdłuższy dzień w je) życiu, wobec grozy tych wypadków bladły wszyst­kie dotychczasowe zdarzenia i przeciwności losu...

Dwaj odwieczni wrogowie pogodzili się, pomyślała z radością. Laurens i Kristdan połączyli siły, by wyrwać ją ze szponów niebezpieczeństwa. Stała się w jakimś sensie przyczyną, dla której zdecydowali się zakończyć waśń trwającą ponad dwadzieścia lat. Powinna się z tego cieszyć, ale wciąż nie znała całej prawdy. Przyjdzie na to czas, pomyślała i odwróciła głowę ku ojcu. Kristian wciąż trzymał dłoń na jej ramieniu. Jego bliskość napeł­niała ją szczęściem, nigdy dotąd nie dotykał jej w taki czuły sposób.

Ojciec obiecał, że tej nocy wyzna jej długo skrywaną tajemnicę. Inga nie mogła się doczekać jego słów, ale ta ciekawość była niczym wobec radości z faktu, że Kri­stian wreszcie pokazał łagodniejszą stronę swojej natu­ry. Miałaby naprawdę zaznać szczęścia trzykrotnie tego samego wieczoru? Po raz pierwszy, gdy zdjęto z niej cię­żar oskarżenia o morderstwo, po raz drugi, gdy dwaj od­wieczni wrogowie przerwali milczenie, i po raz trzeci, gdy wreszcie poczuła, że ojciec ją zaakceptował. To nie

7

do wiary, pomyślała i spuściła wzrok, kiedy Kristian za­czerpnął tchu i zaczął opowiadać o zdarzeniu, które sta­ło się zarzewiem nienawiści dwóch rodów.

Koń chciał przebiec kłusem ostatni odcinek drogi z Gaupåsdo Storedal, ale Laurens ściągnął delikatnie wodze i zmusił go do przejścia w stępa. Spodziewał się, że Ragnhild będzie czekać na niego na progu, bo pewnie paliła ją ciekawość. Aż dziw, że nie wyjechała ku nim, dowiedziawszy się od Martina o jego spotkaniu z Kri-stianem.

Pewnie jednak zrozumiała, że potrzebowali tej chwili wyłącznie dla siebie. Ona czułaby się skrępowana i mog­łaby odstraszyć Kristiana gwałtownością swoich reakcji oraz krytycznymi, nieprzemyślanymi komentarzami. * Zanim wybuchła rodowa waśń, Ragnhild i Kristian byli dobrymi przyjaciółmi. Po tamtym brzemiennym w skutki wydarzeniu Kristian zerwał z nimi wszelkie kontakty. Oboje wiedzieli, dlaczego tak uczynił, ale Ragn­hild zamknęła się w sobie i przy każdym przypadkowym spotkaniu obrzucała Kristiana zaciętym spojrzeniem. W ten sposób nie była w stanie go udobruchać, wręcz przeciwnie, umacniała jego niechęć. Kristian i Ragnhild nie różnili się pod tym względem, oboje twardo obsta­wali przy swoim zdaniu i niechętnie przyznawali się do błędów.

Dlatego też Laurens obawiał się reakcji żony na wieść

8

o tym, że tej nocy zdecydowali się położyć kres wielolet­niej niezgodzie. Nie był pewien, czy Ragnhild uszanuje ich decyzję.

Przy drzwiach wejściowych paliła się lampa. W pół­mroku Laurens dostrzegł jakaś sylwetkę. Ragnhild mu­siała usłyszeć szuranie kopyt o żwir i wyjść mu naprze­ciw. Zeskoczył z konia, chwycił go za uzdę i zaprowadził do stajni Nie śpieszył się, wytarł konia garścią słomy i wlał świeżej wody do poidła. Wsypał też szczodrą por­cję owsa do żłobu, a koń podziękował mu pełnym zado­wolenia prychaniem.

Z radosnym uśmiechem na ustach Laurens zamknął drzwi stajni Niezwykłe wydarzenia ostatnich godzin na­pełniły szczęściem jego serce. Miał wrażenie, że zbudził się z koszmarnego snu, i wciąż nie mógł uwierzyć, że od­był spokojną rozmowę ze swoim byłym szwagrem...

9

chodziło? - Zarzuciła go pytaniami, nerwowo przestę-pując z nogi na nogę.

Laurens spojrzał na żonę ze współczuciem. Ragn­łiild dowie się wkrótce, jaki zarzut postawiono Indze. Wszystkie pleciugi ze wsi zlecą się, by nakarmić ją sen­sacyjnymi szczegółami, ale na szczęście żadna z nich nie zna prawdy. Nikt nie wiedział, że lensman miał powody, by podejrzewać, że Inga przyczyniła się do zgonu Erlin-ga. Nawet on jednak nie zdawał sobie sprawy, iż Inga winna tyła jeszcze jednej śmierci...

Laurens potarł czoło zmęczonym gestem. Nie rozma­wiał o tym z Ingą, Kristianem i Gulbrandem. Bez słów zawarli pakt milczenia: ta mroczna tajemnica nigdy nie wyjdzie poza ich krąg.

To nie była łatwa decyzja, bo Laurens nie zwykł taić czegokolwiek przed Ragnhild. Ufał jej, ale w tę sprawę nie zamierzał żony wtajemniczać. Przewiny Ingi były zbyt wielkie, by podjąć takie ryzyko. Wprawdzie nie przypuszczał, że Ragnhild zwierzy się komuś z sekretu, ale wolał dmuchać na zimne.

10

umysłu. - Całkiem niedawno zjawiła się u nas Hedvig w nadziei* że wyswata własną córkę z Martinem. Bar­dzo się rozczarowała, kiedy Martin odrzucił jej propozy­cję! Nie ona jedna, mam wrażenie, że uczucia Ingebjorg wobec Martina były szczere, a Hedvig niecnie je wyko­rzystała. Przypuszczam też, iż Hedvig uknuła tę intrygę, by oczernić Ingę i poróżnić ją z Martinem, a Ingebjorg w swej naiwności dała się na to nabrać... Ragnhild pokiwała powoli głową.

Laurens przełknął ślinę i zwilżył suche gardło. Po­szło lepiej, niż się spodziewał. Jeśli teraz Hedvig zwróci się do Ragnhild, żona i tak jej nie uwierzy. Nawet gdyby Hedvig mówiła prawdę...

Ragnhild wciąż nie miała dość.

- A więc pan Thuesen wystąpił z tym ciężkim oskar­
żeniem, mimo że z Kristianem ujęliście się za Ingą?
Nie powinien najpierw przeprowadzić śledztwa?

11

Laurens zadrżał, kiedy uderzył w niego chłodny po­dmuch wiatru.

*to... - Pokiwała głową z rezygnacją.

- Inga jest silna - powiedział Laurens - ale powin­
niśmy traktować ją delikatnie, kiedy zostanie naszą sy­
nową. - Jego słowa zabrzmiały jak polecenie, a nie rada,
ale Laurens nie dbał o to.

Ragnhild nie odpowiedziała, otworzyła szerzej drzwi i wciągnęła go do korytarza.

- Dlaczego tak długo cię nie było? Martin wrócił
przed paroma godzinami... - Ragnhild wyszeptała te
słowa, jakby z góry obawiała się odpowiedzi.

Laurens nie poruszył się.

- Chciałem porozmawiać z Ingą...

12

- I z Kristianem?

W tonie jej głosu nie usłyszał ani nagany, ani wyro­zumiałości. W bladym świetle lampy nie widać było jej twarzy, tylko błyszczące oczy. Błyszczące od łez?

- Tak. - Laurens przeciągnął dłonią po włosach
i odwrócił wzrok. - Pogodziliśmy się, Ragnhild. Nawet
uścisnęliśmy sobie dłonie na znak, że waśń należy do
przeszłości.

Ragnhild wzdrygnęła się.

Laurens poczuł, jak narasta w nim irytacja. Co się z nią dzieje? Dwuznaczna odpowiedź Ragnhild nie przy­padła mu do gustu, ale nie miał siły, by z nią dyskuto­wać.

- Potrzebne mi twoje wsparcie - powiedział zmę­
czonym głosem, a po jego policzkach popłynęły łzy, któ-

13

rych nie zdołał opanować. - Najlepiej z nas wszystkich powinnaś rozumieć potrzebę pojednania. Cenisz sobie kontakt ze swoją siostrą, Ruth, a dla mnie związek z Kri-stianem i Ingą jest równie ważny. Oboje przypominają mi o Jenny... Wiesz, jak bardzo ją kochałem... Poczuł dotyk ciepłej dłoni na policzku.

- Tak, wiem - szepnęła czule Ragnhild. - Wybacz
mi samolubne i bezmyślne słowa. Było ci tego brak przez
łata, Laurens. Nie stanę na drodze odradzającej się przy­
jaźni.

Laurens chwycił jej dłoń i ucałował gorąco.

2

Zapadła cisza.

Inga zwilżyła wargi koniuszkiem języka. Pytania cis- • nęły się jej na usta, ale nie chciała go ponaglać. Poiry­towany jej natarczywością, mógł znowu zaniknąć się w sobie. To był drażliwy temat, więc dobrze rozumiała, iż musi zebrać się na odwagę.

Kristian pokiwał głową ze smutkiem.

- Tamten dzień miał być dniem radości, a zakończył
się tragicznie. Razem z Laurensem i Ragnhild zamierza­
liśmy świętować dwudzieste piąte urodziny Jenny i piątą
rocznicę naszego ślubu.

15

Głos ojca zabrzmiał chrapliwie, kiedy wymieniał imiona szwagra i szwagierki. Może od dawna ich nie wypowiadał? Może zapomniał, jak brzmią?

Kristian nie dostrzegł jej zamyślonej twarzy, tylko ciągnął nieskładnie:

- Skąd o tym wiesz? - spytał z lekką irytacją.
Inga spłoszyła się.

- Gd Emmy... - W tej samej chwili przyszło jej na
myśl, że śmiałość służącej może nie przypaść ojcu do
gustu, więc dodała: - Zdarzało mi się zaglądać do ko­
mody, kiedy nikogo nie było w pobliżu.

16

Kristian pokręcił głową.

Kristian otworzył usta ze zdziwienia.

- A więc Laurens cały czas trzymał je na ścianie?
Sądziłem, że w nim również budziło złe wspomnienia.
Przynajmniej powinno było - dodał gniewnie.

Inga dostrzegła, że ojca ogarnęło rozdrażnienie.

- Zauważyłam je, kiedy byliśmy tam z Nielsem na
proszonym obiedzie. Przypuszczam, że zdjęcia nie zdję­
to przez nieuwagę, bo Laurens bardzo się zdenerwował,
gdy zaczęłam je oglądać. I nie chciał odpowiadać na
moje pytania. Najdziwniejsze zaś było to, że usunięto je,
zanim wyjechaliśmy.

Kristian gwizdnął przeciągle.

-' Zobaczyłam je ponownie - ciągnęła łagodnie Inga - dopiero... dopiero podczas wizyty u Martina. Może Laurens przekonał się do ciebie po procesie. W końcu po­dziękowałeś mu za złożenie świadectwa przeciw Hedvig.

17

Na wargach Ingi zagościł uśmiech.

- Aż do dzisiejszego wieczoru.

- Aż do dzisiejszego wieczoru - powtórzył Kristian.
Inga nie była dłużej w stanie powściągnąć ciekawo­
ści.

Inga zagryzła wargi. Odgadła, że ojciec zamierzał wtrącić jakąś uwagę o starszym bracie pana Thuese-na, strażniku z twierdzy Akershus, ale się powstrzymał. Czyżby z nim też wdał się w spór? Wiedziała, że Kristian odsiedział kilka lat w więzieniu w Oslo i mógł się tam z nim spotkać. A może znów wyobraźnia płatała jej fi-gle?

- Zabawa była huczna. Gospodarz, Finn Thuesen,
wynajął muzykantów, alkohol lał się szerokim strumie-

18

niem. Nikt nie ośmieliłby się powiedzieć, że pan Thue-sen nie wie, jak uczcić sukces syna, który został lensma-nem!

- Przecież ty nie pijesz alkoholu - odważyła się sko­
mentować Inga. - To znaczy nie więcej niż jedną szkla­
neczkę.

Kristian roześmiał się.

- Teraz nie, ale za młodu zdarzało mi się zaglądać
do kieliszka. Niestety tego, co zaszło tamtego wieczora,
nie mogę zrzucić na karb alkoholu... Nie byłem zbytnio
pijany, kiedy... kiedy popełniłem ten straszny błąd...

Inga zaczerpnęła powietrza i powoli je wypuściła. Oj­ciec zbliżał się do sedna sprawy. Nigdy dotąd nie rozma­wiała z nim w tak poufały sposób, więc nie wiedziała, jak się zachować. Jednej rzeczy była świadoma: nie wol­no go poganiać ani zrazić niewłaściwym słowem. Wtedy z miejsca przerwałby rozmowę i odszedł. A to nie po­winno się zdarzyć właśnie teraz, kiedy była tak blisko poznania prawdy!

- Przetańczyliśmy z Jenny cały wieczór. Jenny cie­
szyła się chwilą swobody. Nie zrozum mnie źle, Ingo,
mama otaczała twoich braci troskliwą opieką, ale każdy
człowiek potrzebuje odrobiny wytchnienia.

Inga pokiwała głową.

- Niestety zaczęliśmy się kłócić. Do dziś nie mogę
sobie przypomnieć, o co nam poszło, zapewne o jakąś
drobnostkę. O drobiazg, który doprowadził do trage­
dii... Znasz mnie, Ingo, wiesz, że potrafię być uparty.
Jenny miała łagodną naturę, ale też potrafiła nieustępli-

19

wie bronić swojego zdania. Wtedy tak właśnie zrobiła, rozzłościła się nie na żarty i urażona zostawiła mnie sa­mego na środku parkietu. A ja, głupi osioł, pozwoliłem jej odejść. A na dodatek poprosiłem inną kobietę do tań­ca. Nie było w tym nic zdrożnego, ale nie powinienem był wzmagać jej rozdrażnienia.

Jenny przyznała mu rację, ale nie powiedziała tego głośno. Tamtą decyzję ojciec przypłacił wyrzutami su­mienia, więc nie widziała powodu, by sprawiać mu do­datkową przykrość.

! motnie ruszy do Svartdal w jesiennym mroku, więc po­prosiłem Laurensa, by mi towarzyszył do rozstaju dróg. Tam, gdzie nazwy dworów wyryte są na dwóch drewnia­nych drogowskazach.

20

minut przemokliśmy do suchej nitki. Nic sobie z tego nie robiliśmy, ale łoskot kropel o dachy domów, drzewa i ziemię sprawiał, że nie słyszeliśmy odpowiedzi na na­sze wołanie.

Inga uśmiechnęła się.

Kristian przeciągnął dłonią po przystrzyżonej bro­dzie.

- Zmieniłem się, Ingo. Kiedyś byłem bardziej...
spolegliwy. Domagałem się szacunku wobec siebie i ła­
two wpadałem w złość, ale wobec Jenny... Wobec Jenny
mój gniew był krótkotrwały. Miała w sobie coś takiego,
że prędzej czy później jak zbity pies błagałem ją o litość.
Dla niej zrobiłbym wszystko. Wszystko!

Wiedziałam o tym, pomyślała Inga. Zawsze miała wrażenie, że ojciec gotów był całować ziemię, po której

21

stąpała matka. Władczy i nieprzystępny dla obcych, wo­bec niej był łagodny i uprzejmy.

- Pamiętam, że zerwał się silny wiatr i strumienie
deszczu biły nas po twarzach. Nie widzieliśmy dalej niż
na parę metrów. Uznaliśmy wreszcie, że Jenny udała się
do Storedal. Wykrzykiwaliśmy jej imię, ale nikt nie od­
powiadał...

Inga poczuła się nieswojo. Te wspomnienia musia­ły sprawiać ojcu ból, przecież tyle lat starał się ukryć je przed światem! Zmusił ją do małżeństwa z Nielsem tyl­ko po to, by oddalić ją od Martina. Imał się przeróżnych sposobów, żeby nikt nigdy nie opowiedział jej o tam­tej brzemiennej w skutki nocy... A teraz stał przed nią z pochyloną głową i zduszonym głosem opowiadał jej o wszystkim. To było niepojęte.

- Mieliśmy właśnie rozdzielić się na skrzyżowaniu
dróg, kiedy dobiegł nas jakiś pisk. Zdrętwieliśmy obaj,
nie wierząc własnym uszom. I wtedy usłyszeliśmy go po­
nownie, odrobinę głośniejszy, przeszywający pisk, który
bez wątpienia wydobywał się z gardła Jenny. Rzuciliśmy
się przed siebie, krzyczeliśmy jej imię, ale nie odpowie­
działa. Zrozumieliśmy wówczas - Kristian zaczerpnął
tchu - że ktoś zmusił ją do milczenia!

Inga zacisnęła powieki. Serce zabiło jej gwałtownie, a na czoło wystąpiły krople potu. Zrozumiała, co ojciec ma na myśli. Matka padła więc ofiarą napadu? Zrobi­ło się jej niedobrze i musiała przełknąć ślinę, by zabić kwaśny smak w ustach. Nietrudno było domyślić się, ja­kimi motywami kierował się napastnik.

22

- Skoczyliśmy między drzewa jak dzikie zwierzęta,
krzycząc przeraźliwie w nadziei, że przestraszymy prze­
śladowcę i uwolnimy Jenny z jego rąk... Tylko jedna
myśl krążyła mi po głowie w czasie pogoni: jaką karę
wymierzę temu człowiekowi, jeśli go złapię. Wyobraźnia
podsuwała mi przerażające obrazy, przepełniało mnie
pragnienie zemsty. Jak wulkan musi znaleźć ujście dla
lawy, tak i ja musiałem zaspokoić żądzę odwetu...

Wyrażał się bardzo górnolotnie, ale Inga uznała, że słowa właściwie oddawały uczucia.

- Nie pomyślałeś, że ten człowiek mógł nie popełnić
czynów, które dyktowała ci fantazja?

Kristian odwrócił głowę i spojrzał na Ingę udręczo­nym wzrokiem. Jego oczy zaszkliły się, oddychał cięż­ko.

- Czasami przeczucie nas nie myli. Wiedziałem,
że ten człowiek ją skrzywdził. Po co ukrywałby ją przed
nami?

Inga nic nie odpowiedziała. Ojciec miał rację.

- Ten straszny widok, który ujrzeliśmy z Lauren-
sem... - Kristian zdjął rękę z ramienia Ingi, zakrył dło­
nią twarz i zdusił łkanie. - Najpierw dostrzegłem jej
przerażone oczy, mokre, pozlepiane włosy, krwawiącą
ranę na policzku. Nagie ciało i bieliznę poskręcaną wo­
kół kostek...

Inga złapała się płotu. Dreszcz przeszył jej ciało aż po koniuszki palców. Zadrżała, bo ta bolesna historia doty­czyła jej matki, ale także dlatego, że nie spodziewała się szczęśliwego zakończenia. Jenny nie straciła życia, ale to

23

zdarzenie zamieniło jej życie rodzinne w koszmar. Kri-stian ukarał napastnika i za ten czyn trafił na wiele lat do twierdzy Akershus.

Nie rozumiała jednak, dlaczego nieprzyjaźń Kristia-na i Laurensa wzięła początek tamtej nocy. Czyżby Lau-rens próbował powstrzymać go przed wymierzeniem sprawiedliwości tamtemu człowiekowi? Czy to byłby wystarczający powód, by poróżnić oba rody? Gdyby na­wet Laurens tak postąpił tamtej nocy, ojciec mógł doko­nać zemsty po czasie. Słyszała zresztą, że Kristian i jej wuj zrobili tó razem. Tysiące myśli przebiegło jej przez głowę.

3

Słowa Kristiana przyprawiły Ingę o dreszcze. Kiedyś spytała Nielsa, czy ojciec zabił jakiegoś człowieka, i Niels wzburzony zaprzeczył. Zrobił to, by ją chronić? A może nie chciał ujawnić zbrodniczego czynu Kristiana? Czas domysłów minął, nadeszła pora, by poznać prawdę... Bała się jej, wiedziała, że nie będzie łatwa. ' - Ten szatan w ludzkim ciele - zaklął Kristian, mi­mowolnie zaciskając pięści - nie uciekł. Trzymał Jen­ny w żelaznym uścisku. Zakrył jej usta dłonią, sądząc, że nie natkniemy się na nich.

Inga zamknęła oczy. Wbrew jej woli wyobraźnia pod­suwała obraz matki, zbrukanej i poniżonej przez obcego człowieka. Ziemia była rozmokła, z drzew ściekały stru­mienie wody. Dopiero zaczął się sierpień, ale noce zda­rzały się mroczne, zwłaszcza podczas rzęsistego deszczu. Napastnik mógł mieć nadzieję, że Kristian i Laurens go nie znajdą.

- Straciliśmy panowanie nad sobą - ciągnął ojciec,

25

nie zauważywszy, że się zamyśliła. Inga odgoniła my­śli i skupiła uwagę na jego słowach. - Pociemniało mi w oczach, rzuciłem się na niego z dziką furią. Podniosłem go za kołnierz koszuli i pasek od spodni i odciągnąłem od Jenny... Jenny poczołgała się wstecz, usiłując się okryć. Pamiętam, że płakała, a jej szloch przeszywał mnie jak noże. Nie byłem w stanie myśleć rozsądnie. Jedno tylko wiedziałem na pewno: to moja wina. Nie powinienem był pozwolić jej odejść. Knut nie poszedłby za nią i...

- Knut? - przerwała mu Inga. - Kto to jest Knut?

Udała, że nie wie, o kogo chodzi. W innym razie mu­siałaby przyznać się, że otworzyła jego kuferek i ukrad­kiem przejrzała dokumenty, które w nim trzymał. Nie odważyła się przeczytać ich dokładnie, ale to imię wyryło się jej w pamięci.

- Knut LevordB0gger Olsen-powiedział wolno oj­
ciec - był najmłodszym synem lensmana. Dwaj starsi

* wyszli na ludzi, ale Knut wolał karty, alkohol, muzykę i kobiety. Jeśli kobiety opierały się jego zalotom, brał je siłą. Żadna nie złożyła zażalenia na syna urzędnika poli­cyjnego - dodał sarkastycznie. - Nikt nie wierzył, że sta­ry lensman osadzi go w więzieniu.

26

Kristian zacisnął usta.

- Tak, nie przestrzegał żadnych praw ani zasad
i sądził, że wszystko ujdzie mu płazem. Finn wiedział,
że jego najmłodszy syn jest bawidamkiem, zawsze sko­
rym do bitki, ale nigdy go nie strofował i pozwalał mu
siać zamęt we wsi. Znaliśmy z Laurensem jego nasta­
wienie, więc wzięliśmy sprawę we własne ręce. Niczego
nie ustaliliśmy, nie wybraliśmy strategii działania. Po­
rozumieliśmy się bez słów. Gdybyśmy doprowadzili go
do domu lensmana, uszłoby mu to na sucho, więc sami
wymierzyliśmy mu karę... - Ostatnie słowa były ledwo
słyszalne, bo Kristian dostał napadu kaszlu. - Niestety
straciliśmy panowanie nad sobą. Pobiliśmy go do nie­
przytomności i zostawiliśmy w lesie...

Inga rozdziawiła usta.

- I umarł od obrażeń?
Kristian zwlekał z odpowiedzią.

- Nie. Niestety nie. Szczerze mówiąc, nie dba­
łem o to, czy tam zdechnie. Musiałem zająć się Jenny.
Mężczyźni nie potrafią rozmawiać o takim... występ­
ku. Wtedy w lesie nie zamieniliśmy ze sobą wielu słów.
Kiedy rozstawaliśmy się z Laurensem na rozstaju dróg,
nie mieliśmy pojęcia, że następnego dnia zostaniemy
nieprzyjaciółmi.

Wreszcie, pomyślała Inga z niepokojem, wreszcie oj­ciec zbliżał się do sedna sprawy! Znała ją w zarysach, ale najważniejsze były szczegóły.

- Knuta Levorda znaleziono następnego dnia. Był
zakrwawiony, okaleczony i nie był w stanie złożyć wy-

27

jaśnień. Świadkowie widzieli jednak, jak z Lauren-sem opuszczamy zabawę, udając się na poszukiwanie Jenny. Stary lensman wyczuł pismo nosem. Nie wie­dział wprawdzie, jakiego czynu dopuścił się jego syn, ale domyślił się, kto go pobił. - Kristian przerwał i po­tarł dłonią czoło. - Niczego nie ukrywałem, Ingo. Kiedy lensman przybył o świcie, by mnie aresztować, nie zasła­niałem się prawem do obrony własnej żony. Byłem go­tów poddać się karze. Krótko i zwięźle przedstawiłem rozwój wydarzeń, ale zachowałem dla siebie najgorsze szczegóły dotyczące krzywdy wyrządzonej twojej matce. Oświadczyłem lensmanowi, że może potwierdzić moje słowa, zwracając się do Laurensa...

Inga wstrzymała oddech. Ojciec znów się zawahał.

- I wtedy zawalił się dla mnie świat. Lensman stwier­dził bowiem, że rozmawiał już z Laurensem. Laurens po­wiedział mu, że razem wyruszyliśmy na poszukiwanie « Jenny, ale nie znalazłszy jej, rozstaliśmy się na skrzyżowa­niu dróg. Kiedy Finn Thuesen oskarżył go o pobicie Kmi­ta, Laurens wszystkiemu zaprzeczył! Twierdził, że nie wie o niczym, że nie brał w tym udziału. Zawiódł mnie, Ingo, na dodatek bezczelnie zasugerował, że to ja pobiłem Kmi­ta Levorda! Nie stanął w mojej obronie, wręcz przeciwnie, utwierdził lensmana w podejrzeniach...

Wuj okazał się tchórzem, pomyślała Inga. To nie do wiary, że tak się zachował. Tuż po wydarzeniach tamtej nocy mógł wpaść w panikę, ale miał przecież dość czasu, by wszystko przemyśleć. Powinien był udać się do lens­mana i przyznać się do współudziału.

28

Kristian rąbnął pięścią w palik płotu.

- Nie tylko ja się na nim zawiodłem. Jenny bardzo
bolała, że brat nie wyznał prawdy. Zamiast nas wes­
przeć, ratował własną skórę... - Ojciec pokiwał głową
ze smutkiem. - Zdrada Laurensa tak bardzo ją dotknęła,
że chciała zerwać z nim wszelkie kontakty.

Inga wzdrygnęła się.

29

ale z czasem zrozumiałem, iż Laurens zwierzył się jej ze wszystkiego.

Indze zrobiło się przykro.

30

Kristian pokiwał głową.

Jak długo już tu stali? Inga straciła poczucie czasu. Horyzont pojaśniał, ale słońce nie ukazało się jeszcze nad grzebieniem wzgórz. Zaraz zapieje kogut, ludzie za­czną przecierać oczy i prostować kości, po czym ruszą do swoich zajęć. Wciąż jednak pogrążeni byli we śnie, pomyślała, przyglądając się tumanom porannej mgły.

- To prawda?
Kristian kiwnął głową.

31

jej na czymś zależy. Powiedziała nawet, że rzuciła okiem na zegar, kiedy Laurens wrócił do domu. Godzina, którą podała, wykluczała jego udział w pobiciu.

- To dziwne - zamyśliła się Inga - jak mogła podać
godzinę, której nie znała?

W jednej chwili Inga pożałowała, że zadała to pyta­nie. Można je było zrozumieć opacznie, tak jakby poda­wała w wątpliwość współudział Laurensa. Na szczęście ojciec tego nie dostrzegł.

- To nic trudnego - stwierdził Kristian - wystarczy­
ło odjąć kwadrans lub dwa. Jeden z parobków potwier­
dził jej zeznania. Po czasie odkryłem, że go opłacono.

Inga zdumiała się.

* - Biedna mama - powiedziała Inga zduszonym gło­sem. - Musiała strasznie przeżyć zachowanie brata.

Kristianowi pociemniały oczy. Zanim odpowiedział, odwrócił głowę.

- Żadnemu z nas nie było łatwo. Sądzę, że Laurens
też czuł się podle. Uwikłał się jednak w kłamstwa i nie
miał innego wyjścia, musiał brnąć w nie dalej.

Inga skurczyła się w sobie. Wiedziała, o czym mówi ojciec. Sama tkwiła po uszy w kłamstwie, kiedy pchnę­ła drabinę, na której stała Gudrun. Im dalej w las, tym trudniej wrócić na drogę prawdy.

- Ragnhild bardzo dba o pozory - ciągnął Kri-

32

stian. - Myślę, że to ona odwiodła Laurensa od zamiaru złożenia zeznań. Nie chciała dopuścić do tego, by ród Storedal kojarzył się z występkiem. Wolała poświęcić naszą przyjaźń i powinowactwo! - dodał ironicznie.

Oczyma wyobraźni Inga ujrzała Ragnhild, tę piękną, dorodną kobietę, dostojną gospodynię w wielkim dwo­rze. Ceniła ją za uprzejmość i uczynność, choć Ragnhild miała cięty język. No tak, ale od tamtych wydarzeń mi­nął szmat czasu i z upływem lat Ragnhild zapewne zła­godniała.

I nagle uderzyła ją pewna myśl.

- Knut Levord mógł zaświadczyć, że Laurens kła­
mie! Przecież wiedział, kto go pobił!

Kristian pociągnął nosem i odwrócił wzrok. Inga zdrętwiała. Ojciec ukrywał coś przed nią, jakiś bardzo istotny szczegół.

4

Indze zakręciło się w głowie i musiała przytrzymać się płotu. Była bliska omdlenia, zamknęła oczy, desperac­ko starając się odzyskać równowagę. Oddychaj, szepnę­ła w duchu i opuściła ramiona. Przypomniała sobie roz­mowę, którą przy kuchennym stole prowadzili Krister i Torę, kiedy spaliła się spiżarnia. Dyskutowali o Stenerze Rdysholcie. Inga zadrżała na wspomnienie tego nazwiska, wciąż nie mogła uwierzyć, że kiedyś poddała się uroko­wi mordercy i złodzieja... Nie warto jednak rozdrapy­wać ran. W każdym razie Krister spytał wtedy obecnych, czy mogą przysiąc, że nie byliby w stanie zabić człowieka. Pytanie bardzo rozdrażniło Kristiana. Dopiero teraz Inga pojęła przyczynę tego rozdrażnienia: słowa Kristera roz­jątrzyły starą ranę. Kristian zabił Knuta Levorda. Posmut­niała i odezwała się zgorzkniałym tonem:

- Nic dziwnego, że trafiłeś do więzienia. Wszyscy muszą ponieść karę za odebranie życia drugiemu czło­wiekowi.

34

Ingę ogarnęły sprzeczne uczucia. Knut Levord zhań­bił jej matkę. Czy był to jednak wystarczający powód, by uczynić z niego kalekę na resztę życia? Kristian i Lau-rens stracili panowanie nad sobą, lecz... Czy ich postę­pek można usprawiedliwić? Nie, odpowiedziała sama sobie, i sędziowie doszli zapewne do tego samego wnios­ku.

Rozumiała jednocześnie potęgę strachu, który opa­nował ojca na widok Jenny, tę bezsilność, z której zrodził się gniew. Nie miała prawa go osądzać. Nie była w stanie przewidzieć, jak zachowałaby się w podobnej sytuacji.

- Knut Levord nie mieszka w Botne - powiedziała
bezbarwnym głosem.

Kristian zmarszczył czoło.

35

Inga przeraziła się, że ojciec mówi o tym z taką obo­jętnością.

- Uważasz więc, że zasłużył, by nosić taki ciężar
'przez resztę swoich dni, po tym jak... - Urwała. Opo­
wieść Kristiana mogła sugerować, że Knut Levord za­
mierzał zgwałcić Jenny, ale nie wiedziała, czy tak się rze­
czywiście stało.

Kristian nie pozwolił jej dokończyć.

36

- Gdyby ten szatan nie napadł na Jenny, wciąż byli­
byśmy przyjaciółmi. Ot i cała prawda!

Tak, pomyślała Inga, ojciec ma rację. Trzeba odciąg­nąć go od tych myśli, które wzbudzają w nim taką iryta­cję. Co nie będzie łatwe, bo wszystko, co miało związek z tamtą nocą, sprawiało mu ból.

Inga obawiała się, że ojciec stracił chęć do zwierzeń. Tak się nie stało, więc odważyła się postawić kolejne py­tanie.

- Wiem, że masz blizny na plecach. Gdzie się ich na­
bawiłeś?

Kristian wyprostował się mimowolnie.

- Finn Thuesen miał trzech synów. Najstarszy praco­
wał jako strażnik w twierdzy Akershus. Nigdy go wcześ­
niej nie spotkałem, bo otrzymał to stanowisko tego sa­
mego roku, kiedy rodzina Thuesenów przeprowadziła
się do Botne. Z początku nie wiedziałem, kim jest, i nie
mogłem pojąć, dlaczego mnie prześladuje.

- Często cię chłostał? - spytała Inga ze współczuciem.
Kristian zwlekał z odpowiedzią. Na jego twarzy ma­
lował się wyraz udręki.

- Nie, tylko dwa razy, ale i tak zapamiętam je na całe
życie.

37

Inga walczyła ze wzruszeniem. Laurens przyznał kie­dyś, że strażnik był sadystą, a jego zła sława sięgnęła aż do Botne. Biedny ojciec, pomyślała, ocierając ukrad­kiem łzy. W jego przypadku strażnik miał dodatkowy powód do bestialskich praktyk.

Milczenie Kristiana potwierdzało jej obawy.

Myślami Kristian znalazł się z powrotem w twierdzy. Śmierdziało stęchlizną, po ostatnich opadach na ścia­nach pojawiła się wilgoć, a na podłodze utworzyły się kałuże wody. Pajęczyny w rogach sklepionego pomiesz­czenia pokryły się kropelkami rosy.

Znalazł się tu po raz drugi. Sprowadzono go do lo­chu pod osłoną nocy, domyślił się więc, że jego oprawcy działali wbrew prawu. Trudno zresztą było sobie wyob­razić, że naczelnik więzienia zezwalał na maltretowa­nie więźniów. Instynktownie przeczuwał, co go czeka: tajemniczy strażnik po raz drugi przeora długim bato­giem skórę na jego plecach.

Za pierwszym razem nie rozpoznał go, przynajmniej nie od razu. Zrozumiał dopiero wtedy, kiedy tamten warknął: „za mojego brata".

Przeszyła go fala strachu i zimny pot wystąpił mu na czoło. Niepewność jest najgorszym wrogiem. Co go te­raz czeka? Czy strażnik wychłosta go jak poprzednim razem, czy też wymyśli inną szatańską karę?

Znów związano go cienkimi rzemieniami, które wrzynały się w nadgarstki, kiedy usiłował się wyrwać.

38

Gdy poczuł ból, przestał się szarpać. Nie ma sensu po­garszać sytuacji, pomyślał zdjęty lękiem.

Zaskrzypiały ciężkie drzwi, kilka pochodni rozjaśni­ło schody nad jego głowę i rozległ się stukot podkutych butów. Pod sklepieniem lochu zadudniło echo, kiedy strażnik stanął na kamiennej posadzce.

Tym razem nie zadał sobie trudu, by zasłonić twarz brązowym kapturem. Kristian widział wyraźnie jego twarz: szerokie usta, blisko osadzone wyłupiaste oczy, czerwone plamy na policzkach, szeroki, spłaszczony nos noszący ślady złamania.

Kristian wiedział, że znajduje się w Gaupas, ale wspo­mnienia stanęły przed nim jak żywe. Usiłował otrząsnąć się z koszmaru, lecz przeszłość trzymała go w swoich kleszczach.

- Kto podnosi rękę na mojego brata, musi za to za­
płacić - powiedział strażnik zimnym, opanowanym gło­
sem. Mierzył Kristiana wzrokiem pełnym pogardy. - Ta
suka sama tego chciała. Nie bez powodu wybrała się do
lasu. Czekała na niego, kłótnia z tobą była jedynie pre­
tekstem, by się od ciebie uwolnić!

Kristian zacisnął zęby, tłumiąc w sobie pokusę, by mu odpowiedzieć. Nie miał pojęcia, skąd strażnik zna te szczegóły. Nie uczestniczył w procesie, więc pewnie jego ojciec, lensman, poinformował go o wszystkim.

- Mój brat miał wiele kobiet, ale żadna nie była tak
chętna jak twoja żona! - Jego śmiech rozbrzmiał pod
sklepieniem.

Kristian poczuł ból w zaciśniętych szczękach, ale nie

39

dał się wytrącić z równowagi. Był skrępowany i nie miał żadnych szans, by uniknąć obelg. Strażnik znów zaśmiał się złośliwie.

- Mogę sobie wyobrazić, że była zaskoczona twoim
widokiem. Sądziłeś, że na jej twarzy maluje się strach,
ale to były wyrzuty sumienia. Nie po raz pierwszy zdra­
dziła cię z Knutem. Brat wszystko mi opowiedział...

Knut poczuł w jednej chwili, jak ogarnia go spokój. Na ułamek sekundy uwierzył w słowa strażnika i za­zdrość ukłuła go prosto w serce. W lot zrozumiał jednak, że ten człowiek kłamie. Knut nie był w stanie powiedzieć mu o niczym. Poza tym znał swoją Jenny. Nigdy by go nie zdradziła.

Strażnik zaczerwienił się, kiedy uprzytomnił sobie swój błąd.

- Pejcz! - krzyknął z wściekłością. *- Podajcie mi
pejcz!

' Jeden z pomocników wykonał rozkaz.

Kristian rozstawił szerzej nogi, gotując się na razy. Nie zamierzał dać oprawcy satysfakcji i błagać o li­tość.

Pierwsze smagnięcie trafiło go w ucho i ramię. Zrazu nie poczuł bólu, ale po ułamku sekundy rana zapiekła, jakby ktoś przypiekał go rozżarzonym żelazem. Krople krwi spadły na posadzkę.

Rozległ się świst powietrza. Rzemień owinął się wo­kół pleców i brzucha, a strażnik silnym pociągnięciem wzniósł go znów nad głową. Kristian napiął mięśnie w nadziei, że w ten sposób złagodzi cierpienie.

40

Kolejne razy spadły na jego obnażone plecy. Kristian zdusił w sobie jęk i oddychając ciężko, walczył, by utrzy­mać się na nogach. Skóra płonęła żywym ogniem, za­bliźnione rany otworzyły się. Kolana ugięły się pod nim i odpłynął w miłosierny mrok...

- Ojcze! - krzyknęła Inga. - Nie przewróć się!
Głos córki dotarł do niego z oddali. Kristian wypro­
stował się gwałtownie, odzyskując równowagę.

- Nic się nie stało - uspokoił ją szybko. - Nie prze­
wrócę się.

Inga spojrzała na niego z niepokojem. Kiedy spytała go o pobyt w twierdzy, ojciec pogrążył się w myślach. Uznała, że nie powinna pytać o nic więcej, bo tamte wspomnienia wciąż budziły w nim grozę.

Kristianowi drżały kolana.

Inga zamrugała powiekami ze zdziwieniem.

- I nie miałeś żadnych wieści z domu?

41

Małżeństwo z Nielsem było pasmem nieszczęść, uwa­żała Inga, ale jej zmarły małżonek okazał się wiernym druhem ojca. Niels miał wiele wad, ale uczciwie sprawo­wał urząd i nie opuścił Kristiana w potrzebie.

42

stian. - Sędzia uznał jednak, że okazałem niepotrzebną gwałtowność.

- A co z Laurensem?
Kristian pokręcił głową.

- Nie wniesiono oskarżenia przeciw niemu. Wszak
ja przyznałem się do wszystkiego.

Inga westchnęła.

- A zrobiłbyś to, gdybyś wiedział, że Knut Levord
nie może świadczyć przeciw tobie?

Kristian roześmiał się, ale w tym śmiechu nie było wesołości.

Kristian zagryzł wargi. Inga uznała, że to intymne py­tanie wzburzyło go do głębi, ale po chwili pojęła, że oj­ciec walczy ze wzruszeniem. Zadrżała, kiedy odezwał się zdławionym głosem.

- Tak, zrobił - powiedział. Otarł oczy rękawem ko­
szuli, wyjął chusteczkę i wytarł nos.

Inga nie wiedziała, co począć. Czy powinna poklepać

43

go po ramieniu, okazać mu współczucie? Nie odważyła się na żaden gest, mimo że tej nocy ich związek nabrał nowego wymiaru.

Kristian wziął się w garść.

Żelazne kleszcze ścisnęły serce Ingi. Więc to nie ko­niec nieszczęść? Ze strachu przestała oddychać.

- Niels ostrożnie dobierał słowa, ale... Prawda i tak
okazała się trudna do zniesienia. - Kristian oparł dłonie
o płot i zadrżał.

Nie zastanawiając się ani sekundy, Inga chwyciła go za ramię.

- Powiedz mi wszystko, ojcze. Nie dręcz mnie dłu­
żej!

44

Kństian podniósł głowę i posłał jej zbolałe spojrze­nie.

- Jenny nosiła w sobie dziecko, Ingo. Dziecko Knuta Leyorda.

5

Inga poczuła ścisk w gardle. Teraz ona miała ochotę się rozpłakać.

- Co ty mówisz? Mama zaszła w ciążę w wyniku
gwałtu?

Kristian zaczerwienił się.

- Tak, niestety.

Inga miała nieznośną pustkę w głowie. Bezradnie opuściła ramiona, usiłując sklecić myśli w rozsądną ca­łość. A dosłownie w chwilę później tysiące pytań zaczęło cisnąć się jej na język.

Inga natychmiast zmieszała się. Oczywiście! W natło­ku wątpliwości ta pierwsza przyszła jej do głowy: Knut Levord spłodził ją z Jenny... To rozumowanie było na­wet w pewien sposób logiczne, wyjaśniało bowiem dale-

46

ko posuniętą rezerwę, z jaką Kristian odnosił się do niej w dzieciństwie.

Rozmowność ojca dodała Indze odwagi.

- Jesteś pewien, że... że dziecko nie było twoje?
To znaczy... - Inga zmieszała się, postawiwszy to intym­
ne pytanie. I to komu! Nieprzystępnemu, zamkniętemu
w sobie ojcu, który po tylu latach otworzył przed nią swe
serce.

Kristian zrobił się jeszcze bardziej czerwony na twa­rzy.

- Tak, byliśmy pewni. Ledwie kilka miesięcy minęło
od narodzin Kristera. Z tego powodu nie... żyliśmy jesz­
cze ze sobą.

Inga zawstydziła się. Właściwie nie powinna była pytać o takie rzeczy. Z drugiej jednak strony, mia­ła gubić się w domysłach? Ojciec okazywał chęć do zwierzeń, ale z własnej woli nie powiedziałby wszyst­kiego.

- Tyle się wtedy wydarzyło: napaść, sprawa sądowa,
ciąża matki. Jak przyjęli to ludzie ze wsi?

47

. - Proces na szczęście toczył się za zamknięty­mi drzwiami. Niels to załatwił. Dziękuję, stary przyja­cielu - powiedział Kristian i z wdzięcznością spojrzał w niebo, jakby spodziewał się, że Niels przysłuchuje się im z obłoków. - Byłem bardzo rad, że sędzia się na to zgodził. Nie zapominaj, że twoja matka przeżyła po­tworne upokorzenie. Pobicie Knuta Levorda nie było dla mnie powodem do dumy, ale zupełnie nie czułem żalu. Uważałem, że jak najbardziej zasłużył na karę. Poza tym Finn Thuesen też nie chciał nagłaśniać sprawy. Nie ja je­den miałem powód do wstydu!

Te słowa wyszły z właściwych ust, pomyślała Inga z goryczą. Kristian nigdy nie użył wobec niej przemo­cy, lecz gdy wieziono ją do Gaupåsw stroju panny mło­dej, czuła na nadgarstkach niewidzialne powrozy. Oj­ciec powinien wiedzieć, że kobiety nie były traktowane

48

na równi z mężczyznami. Ingę doszły pogłoski o walce emancypantek, ale miało upłynąć jeszcze sporo lat, za­nim kobiety zyskają prawo do głosowania i stanowienia o sobie. W ogóle nie zdziwiła się, iż Finn Thuesen po­traktował czyn Kristiana surowiej niż występek własne­go syna.

Kristian wiązał supełki na źdźble trawy.

- Dzięki dyskrecji Nielsa i służby niewiele osób do­
wiedziało się, że Jenny jest brzemienna. Zresztą parę
godzin po tamtym strasznym zdarzeniu Jenny błaga­
ła mnie z płaczem, bym nikomu o nim nie opowiadał.
Przysiągłem jej, że niektóre szczegóły pójdą na zawsze
w zapomnienie... I że jej nie wydam, gdyby lensman po­
chwycił mnie i uznał za winnego...

Inga zrozumiała przyczyny tej decyzji. Kristian ko­chał Jenny, ale jako mężczyzna nie potrafił pojąć bez­miaru wstydu zgwałconej kobiety. To dziwne jednak, że zażenowanie staje się udziałem ofiary. Tak jednak się dzieje, pomyślała ze smutkiem. Niestety.

Kristian upuścił źdźbło na ziemię.

- Nie, nie zrobił tego. Zdradził nas, to prawda, ale nie
zależało mu na tym, by Jenny doznała jeszcze większego

49

upokorzenia. Laurenś ją kochał, chociaż okazywał uczu­cia w cholernie osobliwy sposób!

Pomimo powagi tych słów Inga musiała się uśmiech­nąć. Takim go znała najlepiej: porywczy, uparty czło­wiek, który nie przepuścił okazji, by nazwać Laurensa głupcem. Wprawdzie się pogodzili, ale Inga nie mia­ła wątpliwości, iż ojciec odbędzie z nim poważną roz­mowę przy najbliższej sposobności. I miała nadzieję, że Kristian zdoła wtedy utrzymać nerwy na wodzy i nie wda się w kolejną utarczkę. Waśń rodowa zbyt długo już kładła się cieniem na ich życiu. Inga była przynajmniej tego zdania.

50

stała zaspokojona. - A co z dzieckiem, ojcze? Ciebie nie było, a służba chroniła matkę, ale przecież trudno ukryć fakt urodzenia dziecka. Wiele osób musiało powziąć po­dejrzenie, że jego ojcem jest Knut Levord.

Kristian zawstydził się.

- Co stało się z dzieckiem? - dopytywała się.
Kristian położył dłoń na piersi i westchnął ciężko.

- Ciąże z Kristofferem i Kristerem Jenny zniosła
z uśmiechem na ustach, ale tym razem sytuacja przed­
stawiała się inaczej, nosiła przecież niechciane dziecko.

51

Na dodatek... spłodzone w upokorzeniu z mężczyzną, który wziął ją przemocą. Dlatego też...

Inga zdrętwiała. Wahanie ojca świadczyło o tym, że Jenny w jakiś sposób pozbyła się płodu. Poszła do znachorki czy wypiła specjalną mieszankę ziół? W każ­dym razie nie moja rzecz ją osądzać, pomyślała melan­cholijnie Inga. Sama kiedyś w bezprawny sposób pomog­ła Marlenę pozbyć się dziecka. Serce zabiło jej mocniej i rozbolała ją głowa.

- Przyznam się, że czułem się jak zwierz w klatce.
Rozpacz zżerała mnie ód środka, bo nie mogłem jej
chronić. Jenny nie była tak bezbronna i bezradna, jak
sobie wyobrażałem, ale niepokoiłem się o nią i o chłop­
ców. - Kristian przerwał ten potok słów, by zebrać my­
śli. - Nie miałem powodów do zazdrości, że ojcem dziec­
ka jest Knut Levord, ale... Świadomość, że jego nasienie
zakiełkowało w jej ciele, doprowadzała mnie do szaleń­
stwa.

Inga zebrała się na odwagę i poklepała go po dło­ni, zaraz jednak cofnęła rękę. Nie wiedziała jeszcze, czy przyjmie od niej takie oznaki czułości.

52

Inga znów położyła dłoń na jego dłoni, ale tym ra­zem jej nie cofnęła.

Kristian nie zauważył, że Inga dotyka jego dłoni. Dziewczyna poczuła, jak zwija ją w pięść w geście bez­silności i frustracji. Nie uważała, by dziecko było cze­muś winne, ale gorzkie doświadczenia podpowiadały jej, że czekałby je trudny los. Ojciec ją ledwo tolerował, bo przychodząc na świat, przyczyniła się do śmierci matki. Jak miałby traktować syna lub córkę mężczyzny, który zhańbił jego żonę?

- Dziewczynkę wydano starszemu małżeństwu, któ­
re od dawna pragnęło dziecka.

Przed oczyma stanął jej obraz Emilii. Jak mogłaś, matko, jak mogłaś oddać własne dziecko? Inga nie była w stanie zrozumieć tej decyzji. Matka została zgwałco­na, ale jej łóżkowe doznania z Nielsem nie były znów tak odmiennym doświadczeniem. A przecież kochała córkę i myśl, by ją oddać, nigdy nie postała w jej głowie.

53

-*' A jednak... - zaczęła Inga, ale Kristian przerwał jej.

- Nikt nigdy nie będzie osądzać Jenny. Nikt! Nie była
istotą pozbawioną serca, jak chyba zdajesz się przypusz­
czać, Ingo. Dziewczynce bardzo dobrze się wiodło u no­
wych rodziców. Była ich największym skarbem, a my
troszczyliśmy się o nią z daleka. Co roku posyłaliśmy
im znaczną sumę pieniędzy, aż dorosła i mogła sama za­
dbać o siebie.

Sądzisz, że pieniądze załatwią wszystko, pomyślała ze złością Inga, ale przezornie nie powiedziała ani sło­wa. Ojciec był cynikiem, a ona po raz kolejny zatęsk­niła za matką. Zapytałaby ją, co czuła, oddając dziecko. Nie czyniłaby jej wyrzutów, po prostu pozwoliłaby się wytłumaczyć.

Inga zdusiła w sobie westchnienie. Nigdy nie dowie się, jakie uczucia targały jej matką, ale coś jej mówiło, ze Jenny ciężko to przeżyła.

54

- Taka była umowa - wyjaśnił Kristian. - To starsze
małżeństwo miało podawać się za jej rodziców i obo­
je nie mieli nic przeciw temu. Obiecali nam solennie,
że nigdy nie zdradzą pochodzenia dziecka, W zamian
za to my przyrzekliśmy, że nie będziemy domagać się jej
zwrotu.

To by się źle skończyło dla obu stron, przyznała Inga. Ludzie we wsi dowiedzieliby się, że Jenny urodziła dziec­ko w wyniku gwałtu, a tamta para straciłaby dziewczyn­kę, którą zdążyła pokochać. Oni cierpieliby najbardziej, nie można nie doceniać uczuciowych związków, jakie łączą przybranych rodziców z nieświadomym niczego maleństwem.

Inga znów przełknęła ślinę, by pokonać nieznośny ucisk w gardle. Jenny podjęła decyzję, ale jakże nie­porównanie trudniej było wcielić ją w życie po kilku dniach! Trzymała niemowlę w ramionach, czuła cie­pło małego ciała przy piersi... Widziała tę małą istotę całkowicie zależną od jej opiekuńczej troski... Wciąż nie mogła pojąć, że matka zdecydowała się na ten krok.

- Nie chcieliście mieć kontaktu z dzieckiem, ojcze,
ale... Wiesz, jak ułożyło się jej życie? Odesłano ją daleko
czy mieszka gdzieś w pobliżu? - Pytania rozsadzały jej

55

głowę, zwłaszcza to najważniejsze. - Kim ona jest, mu­sisz mi powiedzieć! - Jej glos drżał z desperacji.

- Kochana Ingo - westchnął ojciec ze smutkiem. - Nie
jest ci zupełnie obca. Prawdę mówiąc, znasz ją od lat

Inga wstrzymała oddech.

- Kto to jest? - spytała, wpijając wzrok w jego usta. -
Wielki Boże, powiedz mi, kto to jest!

6

Milczenie Kristiana dało Indze czas do namysłu. Na Boga, kto to mógł być? Nie znała wielu dziewcząt w swoim wieku. Ostatnimi czasy doświadczyła, że nie wszyscy są tymi, za kogo się podają. Hedvig twierdziła, że spłodziła Torsteina z Kristianem, a kiedy tę ewentu­alność odrzucono, okazało się, że Halvdan też nie jest jego ojcem. Inga rozumiała, że nie wszystkie żony rodzą dzieci własnym mężom... A mężczyźni z Botne też mieli swoje za uszami!

Może chodzi o Eugenie? Służąca była parę lat starsza od niej... Nie, to niemożliwe, stwierdziła po zastanowie­niu, bo rodzice Eugenie mieli całą gromadkę dzieci i za­pewne nie przyjęliby kolejnego na wychowanie. A zresz­tą ojciec przyznał, że przybrani rodzice dziewczynki byli bezdzietni.

Może więc Kristiane albo Marlenę? Nie, były zbyt mło­de, a ich rodzice mieli jeszcze dwójkę potomstwa. Poza tym podobieństwo między siostrami rzucało się w oczy.

57

Nie miała pewności, czy dziewczynka trafiła pod opiekę biednych ludzi. Ojciec o tym nie wspomniał. Inga przyjęła to za pewnik, bo Kristian przyznał się, że udzie­lał im finansowego wsparcia. Inga gubiła się w domy­słach.

Kristian wzruszył ramionami.

Inga otworzyła oczy i spojrzała na niego zdumiona.

Inga nie wiedziała, czy się złościć, czy cieszyć. Cie­szyć się, bo poznała prawdę, czy się martwić, że dopiero teraz. Od tylu lat żyły obok siebie, nie wiedząc, że są spo­krewnione.

58

jej prawdę. Rozgniewałbym się nie na żarty, Ingo, więc nawet o tym nie myśl! Słyszysz mnie?

Inga zjeżyła się i zacisnęła usta w wąską kreseczkę.

Ojciec chwycił ją mocno za ramiona.

- Musisz mi obiecać, że zachowasz milczenie!
Inga nie odpowiedziała.

Właściwie to stanowiły swoje przeciwieństwo, choć Inga też uważała się za porządną gospodynię. Po mał­żeństwie Gudrun, a zwłaszcza po jej śmierci, zaczęła po­święcać baczniejszą uwagę zajęciom we dworze. Różnica między nimi polegała przede wszystkim na tym, że Inga wdała się w ród swego ojca, natomiast Lovise odziedzi­czyła charakter Thuesenów.

Ojciec puścił ją i Inga mimowolnie potarła obolałe ramiona.

59

Kristian spojrzał przed siebie. Niebo po wschodniej stronie pojaśniało, ptaki zaczęły swój śpiew.

- Zrobię, jak chcesz - powtórzył zrezygnowany.
Zamilkli oboje.

Inga nie miała pojęcia, o czym myśli ojciec, a sama czuła pustkę w głowie. Trzeba czasu, by poukładać wszystko w spójną całość, pomyślała i uśmiechnęła się niewinnie.

- A jednak jest w tobie mnóstwo dobra - powiedzia­
ła - skoro przyjąłeś Lovise na służbę. Dobrze jej we dwo­
rze.

Ojciec roześmiał się złośliwie.

60

temu. Przybrani rodzice Lovise już wtedy nie żyli, więc ich nie obwiniam, ale... Uznałem, że najbezpieczniej bę­dzie ściągnąć dziewczynę do dworu. Mogłem mieć na nią oko i kontrolować poczynania lensmana.

Motywy ojca wydały się Indze dość dwuznaczne, ale tym razem nie skomentowała jego słów.

Inga miała ochotę go spoliczkować. Jakże mógł być tak bezduszny? Przecież chodziło o służącą ze Svart-dal.

- Coś jednak wie - powiedziała, by zmącić jego pew­
ność siebie. - Nieważne, kto go poinformował. Ważne
jest to, że powziął podejrzenie wobec Lovise! .

Kristian spoważniał.

- Tak, Frederik wspomniał kiedyś o tym... - od-

61

rzekł i zmarszczył brwi. - Odciągnął mnie na bok po na­bożeństwie i oznajmił, że zna przeszłość Lovise...

Ojciec nie podzielał jej entuzjazmu.

- Odmówiłem. Nie pozwolę, by dziecko Knuta
Levorda zostało kimś!

Inga zaniemówiła. Mściwość ojca nie znała granic. Ogarnął ją gniew, nad którym nie była w stanie zapano­wać.

- Wstydź się, wstydź! - krzyknęła zajadle. - Możesz
nie lubić córki Knuta Levorda, ale nie wolno ci odma-

' wiać jej prawa do lepszego życia! Kristian cofnął się z przestrachem.

Kristian też uniósł się gniewem.

- Nie cofam tego, co powiedziałem. Nie życzę Lovise

62

lepszego życia. Nawet gdyby prawda miała wyjść na jaw. Teraz już wiesz!

Inga zdławiła westchnienie. Ojciec się nie zmie­ni, na zawsze pozostanie upartym nieokrzesańcem ze Svartdal. Nawet rozmowa z Laurensem nie zmiękczyła jego serca. No, może trochę, ale odmiana była niewielka. Przynajmniej jak dotąd, pomyślała ze smutkiem.

Kristian dostał szału.

Widząc jego reakcję, Inga pożałowała swoich słów.

63

Zdawało jej się, że zaraz ją uderzy, i cofnęła się z przera­żeniem.

Głos Kristiana dyszał wściekłością.

- Pwie córki urodziła Jenny. Pomiot Kmita Levorda jej nie zabił, lecz... - Wyciągnął palec wskazujący ku jej twarzy,-.•? Lecz tobie się udało!

Indze zaparło dech w piersi. Nadzieja rozwiała się. Omal nie uwierzyła, że tej nocy stali się sobie bliżsi. Oj­ciec z własnej woli opowiedział jej historię waśni rodo­wej, a ona, głupia gęś, wzięła to za dobrą monetę i uzna­ła, że ją wreszcie zaakceptował. Bo chciał zapomnieć, że przychodząc na świat, zabiła własną matkę.

Teraz wszystko stało się jasne. Kristian nigdy nie po­godził się z tą myślą. I nie dbał o to, by odbudować właś­ciwą relację z własną córką.

A ja żyłam nadzieją, pomyślała w duchu, roniąc łzy, że wreszcie zostaniemy przyjaciółmi. Nie stanie się tak: ojciec nie może na mnie patrzeć...

Ruszyła chwiejnym krokiem w kierunku domu, nie mogąc sobie darować własnej naiwności. Czuła lo­dowatą pustkę w piersi. Zebrała suknię w jedną dłoń, a drugą otarła łzy.

7

Kristian stał nieruchomo, śledząc wzrokiem oddalają­cą się córkę. Musiał przyznać ze wstydem, że posunął się za daleko. Inga wzrastała w przekonaniu, iż obwinia ją o śmierć matki, ale dotąd nigdy nie powiedział tego wprost

Zrobił kilka niezdecydowanych kroków i znów si c za­trzymał. Przypomniał sobie ten lęk, który go opanował, kiedy Inga toczyła walkę o życie, uratowawszy Gudrun od niechybnej śmierci pod lodem. I rozpacz, którą po­czuł niedawno, sądząc, iż Inga popełniła samobójstwo.

Wiele razy obiecywał sobie, że pojedna się z córką, ale... Nie mógł pogodzić się z myślą, iż Jenny urodzi­ła dorodną dziewczynkę, której ojcem był Knut Levord, umarła zaś, wydając na świat jego własne dziecko. Uwa­żał, że to niesprawiedliwe, i poddawał się goryczy i bez­nadziei.

Powinien był zważać na słowa, jak zwykle jednak mówił, co mu ślina na język przyniosła. I ranił ją, właś-

65

nie teraz, gdy zbliżyli się do siebie... To nie była przy­jemna rozmowa, ale tylko dlatego, że dotyczyła boles­nych wspomnień.

Z wahaniem oderwał się od płotu. Jeśli miał pogo­dzić się z córką, musiał to zrobić w tej chwili. Nie mógł już niczego odkładać na później, bo nie zdoła znów zdo­być się na podobny krok. Lub nie dostanie nowej szansy, bo cierpliwość Ingi też ma swoje granice. Oskarżenie, które rzucił jej w twarz, było tak bolesne, że nie zdziwił­by się, gdyby córka nie chciała go więcej widzieć...

Kristian z frustracją pogładził brodę.

Inga słyszała, że ojciec ją woła, udała jednak, iż nie sły­szy.

- Ingo!

Rozpłakała się. Już za późno, pomyślała ze smutkiem. Dała ojcu tyle okazji, by naprawił błąd. Przez te wszyst­kie lata kręciła się koło jego nóg jak spragniony miło­ści piesek, chłonąc dobre słowa, którymi rzadko ją ob­darzał. A teraz nie miała już sił błagać go o cokolwiek, bo zaczęła tracić szacunek do samej siebie.

- Ingo! - krzyknął głośniej.

W jego głosie nie było gniewu, raczej zdziwienie, że się nie odwróciła. Zatrzymała się na progu i zaczęła rozsznurowywać buty. Zdjęła je i wytrzepała błoto z po­deszew o poręcz. Podniosła głowę i zdumiała się. Spo­dziewała się ujrzeć ojca w tym samym miejscu, tymcza­sem Kristian zmierzał przez dziedziniec w jej kierunku!

66

Inga rzuciła buty i złapała za klamkę, ale spotniałe palce zsunęły się po śliskim metalu. Musi dostać się do środ­ka, zanim ją dopadnie!

Za późno, jęknęła w duchu, kiedy dłoń ojca zacisnęła się na jej ramieniu.

- Puść mnie - pisnęła, usiłując się wyrwać. Kristian
nie posłuchał. - Puść mnie - powtórzyła - przecież nie
chcesz mieć ze mną do czynienia...

Spojrzała mu błagalnie prosto w oczy, które płonę­ły dziwnym ogniem. Twarz miał stężałą, obcą. O nie, nie zniesie kolejnej reprymendy, nie chce znów usłyszeć, jak bardzo jej nienawidzi... Odwróciła twarz i utkwiła wzrok w ścianie.

- Wybacz mi, Ingo - powiedział chrapliwie. - Nie
chciałem...

Inga znieruchomiała. Po raz pierwszy w życiu ojciec prosił ją o przebaczenie. Zdarzało mu się przepraszać ją za jakieś błahostki, kiedy była małym dzieckiem, ale to były słowa bez znaczenia. Teraz prosił q przebaczenie za to, że ją zranił... Inga zdumiała się tak bardzo, że nie znalazła słów, by mu odpowiedzieć.

- Ingo, Ingo - powtórzył Kristian. Przyciągnął ją do
siebie i otoczył ramionami.

Ten gest był tak nieoczekiwany, że Inga nie wiedzia­ła, jak zareagować. Cofnęła się z przestrachem, ale ojciec nie zwolnił uchwytu.

Przytrzymał ją jedną ręką, uniósł drugą i delikatnie pogłaskał ją po policzku. Inga instynktownie odwróciła twarz.

67

- Moje dziecko - wydukał - boisz się, że cię uderzę!
Cóż ci takiego zrobiłem? - dodał wstrząśnięty. - Wielki
Boże, jak traktowałem własną córkę?

Dopiero teraz zaczęła rozumieć sens jego zachowa­nia. To nie do wiary, ale ojciec naprawdę odczuwał skru­chę. Napięcie w jej ciele wygiętym w łuk nieco zelżało.

Nie znam własnego ojca, śpiewał jej w głowie smutny anielski chór.

- Przykro mi. - Kristian pociągnął nosem, wtulając
twarz w jej włosy. Objął ją mocniej, nie zamierzał puś­
cić. - Wyrządziłem ci tyle krzywdy, Ingo. Miałaś być
moim ukochanym dzieckiem, bo tak bardzo przypomi­
nasz Jenny, a ja cię odtrąciłem. Nigdy sobie tego nie wy­
baczę.

Płacz dławił jej gardło. Przełknęła ślinę, by pozbyć się tego nieznośnego ucisku, ale nie pomogło. Przeży­cie było zbyt silne. Przyłożyła chusteczkę do ust, by po­wstrzymać płacz, ale nie miała już sił walczyć ze wzru­szeniem. Położyła ojcu głowę na piersi i zaniosła się głośnym, histerycznym szlochem.

- Moja dziewczynka - pocieszał ją ojciec i kołysał
jak małe bezbronne dziecko.

68

Jej długie włosy na skroniach zwilgotniały, odgarnęła kosmyk, który łaskotał ją w nos. Jej ciało było bezwolne, zapomniała o bożym świecie. W objęciach ojca czuła się cudownie bezpieczna i pogodzona z losem.

Nie miała pojęcia, jak długo tak stali. W końcu ojciec odsunął ją na wyciągnięcie ramion. Inga otarła ukrad­kiem oczy i spojrzała na niego. Kristian też poddał się emocjom. Ślady łez na jego policzkach były tego wzru­szającym dowodem.

Razem podeszli znów do płotu i w tej samej chwili zapiał kogut. Ojciec i córka spojrzeli po sobie i uśmiech­nęli się.

- Tamtego dnia, kiedy umarła Jenny, byłem oszalały
z bólu - powiedział Kristian, odwracając wzrok. - Nie
chciałem cię widzieć, nie chciałem wziąć cię na ręce.
Gdyby nie Emma i piastunka, umarłabyś po paru dniach.
Byłaś jednak silna, Ingo, walczyłaś ze śmiercią i wygra­
łaś. Muszę szczerze przyznać, że wtedy twój los wydawał
mi się zupełnie obojętny...

To wyznanie sprawiło Indze ból, ale reakcja ojca jej nie zaskoczyła, odpowiadała poniekąd jego naturze.

- Stałaś się taka podobna do niej, tak boleśnie mi ją
przypominałaś. I wtedy... obudziła się we mnie miłość
ojcowska. Chociaż robiłem wszystko, by się nie zagnieź­
dziła.

Inga ledwie słyszała jego słowa. Kristian mówił tak cicho, jakby się wstydził tych zwierzeń.

- Kochałem cię i nienawidziłem. Nienawidziłem za
to, że doprowadziłaś do jej śmierci, a kochałem, bo byłaś

69

taka Jak Jenny. W jakiś sposób zastąpiłaś mi ją... Poza tym stanowiłaś moje odbicie. - Kristian przeciągnął dło­nią po włosach i mruknął: - Nie potrafię tego wyjaśnić, ale myślę, że wiesz, o co mi chodzi.

- Wiem - odrzekła, choć nie miała pewności. Ojciec
miał skomplikowaną naturę. Najważniejsze, że przyznał
się do błędu.

Kristian odwrócił się gwałtownie ku niej, złapał jej dłonie i mocno ścisnął. W jego niebieskich oczach za­lśniły łzy.

- Czy możesz wybaczyć nieszczęśliwemu, dumne­
mu człowiekowi? Za ból, który ci sprawiłem... i za to,
że wydałem cię za Nielsa wbrew twej woli?

Bezpośredniość tego pytania zdumiała ją. Czy to naprawdę aż tak dla niego ważne? Jeśli tak, to znaczy, że zaczął liczyć się z jej zdaniem, pomyślała z nieopisaną radością.

- Jeśli nie chcesz - zaczął ponuro, kiedy Inga zwle­
kała z odpowiedzią - to trudno. Odmowa sprawi mi
przykrość, ale wciąż będę żywić nadzieję...

Inga opuściła głowę i spojrzała w ziemię. Po jej bu­cie chodziła biedronka, w mokrej od rosy trawie wiła się dżdżownica. Inga miała ochotę rzucić się ojcu na szy­ję z radością, ale pozwoliła sobie na chwilę zamyślenia. Uznała, że nie okaże mu należytego szacunku, odpowia­dając pośpiesznie. Zamknęła oczy i pomyślała o Nielsie. Małżeństwo z nim okazało się piekłem, choć Niels był na swój sposób życzliwym człowiekiem. Teraz nie mia­ło to już żadnego znaczenia, bo Niels na zawsze zniknął

70

z jej życia. Wspomnienia małżeńskiego pożycia budzi­ły w niej taką odrazę, że odepchnęła je od siebie. Trud­no byłoby zdobyć się na wspaniałomyślność wobec ojca, gdyby odżyło tamto poczucie niemocy i goryczy.

Gudrun, pomyślała, a serce zabiło jej mocniej, naj­starsza córka z rodu Gaupasów, też dała się jej we znaki. I wszystko odbywało się za cichym przyzwoleniem ojca! Pierwsze tygodnie w roli młodej gospodyni we dworze były prawdziwym koszmarem. Inga wzdrygnęła się i te myśli też odepchnęła od siebie. Wiedziała, co czai się w podświadomości: obraz Gudrun wymachującej bez­radnie rękoma, szukającej oparcia... I ten najgorszy, który ujrzała, wychylając się ze strychu: czerwona plama krwi wokół głowy kobiety leżącej na klepisku.

Inga oblała się zimnym potem. Boże, pozwól mi za­pomnieć o Nielsie i Gudrun, pomodliła się w duchu. I Bóg chyba jej wysłuchał, bo oczami wyobraźni ujrza­ła szczere, zdecydowane oblicze Martina i uśmiechnęła się. Być może istnieli przystojniejsi mężczyźni, ale nie dla niej. Dla niej liczył się tylko Martin, jej Martin ze wszystkimi wadami i słabościami.

Inga poczuła, jak w jej ciele budzi się pożądanie. Waśń rodowa rozdzieliła ich na tyle nocy... To też była wina ojca, pomyślała ponuro. Uniknęliby tylu nieszczęść, gdyby Kristian pobłogosławił ich związek

Pokręciła głową z rezygnacją. Nie powinna wpaść w tę samą pułapkę, w którą wpadł ojciec. Nie powin­na dać się zaślepić nienawiści. Ojciec miał poważniej­sze powody, by zerwać więzy z rodem Storedalów, niż

71

ona... Chociaż? Czy ojciec zdawał sobie sprawę, jak bar­dzo cierpiała wskutek jego wyborów? Raczej nie, bo chy­ba nie potraktowałby jej tak okrutnie. Inga zaczerpnęła tchu, ale nie zadała tego pytania. Szczerość ojca była cza­sami zbyt trudna do zaakceptowania.

Poszukała jego dłoni. Kristian wzdrygnął się, ale z nie­pewnym uśmiechem pozwolił, by uniosła jego rękę do policzka.

- Tak, ojcze - odezwała się i nie zawstydziła się, kie­
dy łzy skapnęły mu na skórę. - Wybaczam.

Kristian uśmiechnął się szerzej. Jego głos zdradzał oznaki wzruszenia.

- Cieszę się, Ingo. Nawet nie wiesz, jak bardzo się
cieszę... - powiedział i zażenowany odwrócił twarz.

8

Inga czuła się jak lunatyk, kiedy Kristian opuścił Gaupas. Rozstali się w przyjaźni. Ojciec wyraził na­dzieję, że wkrótce ujrzy córkę w Svartdał, i Inga po raz pierwszy poczuła, że zaproszenie jest szczere. Napraw­dę chciał się z nią spotkać, nie dlatego, że poczuwał się do obowiązku, tylko po to, by odzyskać utracone lata. Ponad dwadzieścia utraconych lat, pomyślała ze smut­kiem. Od nadmiaru wiadomości i wrażeń kręciło się jej w głowie, postanowiła jednak udać się z wizytą do Sto-redal, zanim pozwoli sobie na odpoczynek.

Laurens winien jej był wyjaśnienie.

Drzwi otworzyła Ragnhild. Była blada, a jej czerwo­ne podkrążone oczy świadczyły, że też nie zaznała snu. Zapewne przesiedziała całą noc z mężem, omawiając wydarzenia ostatnich godzin. Inga nie miała pojęcia, co czuje Ragnhild: strach czy ulgę.

- Gdzie jest Laurens? - spytała Inga, bo Ragnhild zapomniała języka w gębie.

73

- Śpi - odrzekła wymijająco Ragnhild.

Nie zamierza ułatwić mi zadania, pomyślała Inga, podrygując z niecierpliwości. Tylko po co udawać, sko­ro obie zdawały sobie sprawę, o co chodzi?

- Mamy z Laurensem do pogadania - oznajmiła
z irytacją Inga - i dobrze o tym wiesz!

Ragnhild wzdrygnęła się, słysząc ton jej głosu, ale nie zareagowała.

- Wejdź do kuchni - powiedziała uprzejmie. - Obu­
dzę Laurensa.

Inga posłuchała. Nie zamierzała być niegrzeczna wo­bec przyszłej teściowej, ale wciąż brzmiały jej w uszach słowa ojca o roli, jaką Ragnhild odegrała podczas tam­tych wydarzeń. Na stole kuchennym stał wazon z bukie­tem kwiatów, pomieszczenie wypełniał cudowny zapach polnej mięty. Tej nocy Inga poznała bliżej swojego ojca i motywy, którymi się kierował, ale również dowiedziała 'się sporo o sobie. Powzięła postanowienie, by od tej chwili nie wydawać o nikim pochopnych sądów. Włączając w to Ragnhild, pomyślała zawstydzona swoim zachowaniem. Powinna dać jej szansę wyjaśnienia, dlaczego zdecydo­wała się chronić Laurensa przed odpowiedzialnością. A zresztą gdyby Laurens przyznał się do winy, nie uchro­niłby ojca przed karą. Obaj trafiliby do więzienia.

- Inga' - rozpromienił się Laurens i otworzył ramio­
na.

Inga zerwała się ze stołka i odwzajemniła uśmiech. W dwóch krokach przebiegła kuchnię i padła mu w ob­jęcia.

74

- W ogóle się nie położyłam - roześmiała się Inga.
Twarz Laurensa pociemniała.

- Intuicja podpowiada mi, że... że Kristian powie­
dział ci o wszystkim.

Ostatnie słowa zawisły w powietrzu. Inga usiadła.

- Tak - odrzekła, nie odrywając od niego wzro­
ku. - Powiedział.

Laurens zajął miejsce po drugiej stronie stołu. Przez chwilę zdawało się, że zasłoni twarz rękoma, ale się po­wstrzymał.

- A więc tak - powiedział i odchylił się w tył. - A więc
tak - powtórzył machinalnie. - Prędzej czy później mu­
siałaś poznać prawdę. To dobrze, że dowiedziałaś się
o wszystkim od własnego ojca.

Ragnhild ściągnęła usta i postawiła czajnik na ogniu. Na jej czole u nasady włosów pojawiły się kropelki potu. W kuchni panował chłód, więc pot był raczej oznaką podenerwowania.

75

dodał: - Kiedy lensman przybył na dziedziniec... Wielki Boże, od razu zrozumiałem, że znaleźli Knuta Lerorda. Poważna twarz Finna Thuesena mówiła wszystko. Jego syn był ciężko ranny, ba, może nawet już nie żył! W ta­kim wypadku ponosiłem winę za śmierć człowieka.

- Ale przecież go nie zabiliście - powiedziała twardo
Inga.

Laurens poczęstował się plackiem ziemniaczanym z półmiska, który Ragnhild postawiła na stole. Placki wyglądały smakowicie, ale Inga nie miała na nie ochoty. W tej sytuacji nie przełknęłaby ani kawałka.

Laurens pokiwał smutno głową.

Ragnhild zacisnęła bezsilnie dłonie.

- Nie wiesz, jak Laurens cierpiał. On...

Laurens podniósł rękę ostrzegawczo i nakazał jej mil­czenie.

76

Inga zaczęła przyglądać się własnym paznokciom. Czuła się dziwnie, bo tych dwoje rozmawiało ze sobą, jakby jej w ogóle nie było. Zdziwiło ją, że wuj domyślił się jej niechęci wobec Nielsa. Choć z drugiej strony był­by głupcem, gdyby sądził, że osiemnastoletnia dziew­czyna mogłaby pożądać mężczyzny, który zbliżał się do sześćdziesiątki.

Laurens spojrzał gniewnie na żonę.

- Wiesz równie dobrze jak ja, Ragnhild, że Inga za­
wsze chciała Martina za męża. I tak by się stało, gdyby­
śmy z Kristianem nie zostali nieprzyjaciółmi.

To poniżające, pomyślała Inga, obgryzając paznok­cie, toczyli dyskusję o jej życiu osobistym. Powstrzyma­łaby ich, gdyby nie była ciekawa, czy Laurens zdoła prze­konać Ragnhild.

Ragnhild oddychała ciężko, roztargnionym gestem odgarnęła niesforne kosmyki włosów za uszy.

n

Laurens wysłuchał reprymendy ze zwieszoną głową.

Inga uspokoiła się.

Inga milczała.

- Zrozumieliśmy od razu, że stało się coś strasznego.
Popędziłem do Svartdal. Wyszła do mnie Emma i po­
wiedziała, że Jenny zmarła w połogu, urodziwszy cie­
bie. Poczułem bezbrzeżny żal... - Laurens wytarł nos
chusteczką. - Nie mogłem uwierzyć w słowa służącej.
Nie mogłem przeboleć, że już nie pogodzę się z siostrą...
Myśl, że ona leży tam martwa... - ciągnął z rosnącym

78

rozrzewnieniem - że nie będę się mógł z nią pożegnać, była nie do zniesienia.

Indze zrobiło się go żal. Biedny Laurens, pomyślała-ze współczuciem, skutki swej decyzji miał odczuwać do końca swoich dni.

- Emma chciała wpuścić mnie do środka, ale... bała
się reakcji Kristiana. Później dowiedziałem się, że Kri-
stian omal nie oszalał z żalu. Dopiero po wielu miesią­
cach wrócił do równowagi...

Inga zamknęła oczy, by zebrać myśli. Nie wątpiła w prawdziwość słów Laurensa. Ojciec traktował ją suro­wo aż do tego dnia, bo przyczyniła się do śmierci matki. Gdyby wtedy spotkał się z Laurensem, nie okazałby mu miłosierdzia...

79

ojcu. - Ragnhild panowała już nad sobą. Postawiła przed Ingą kubek z kawą. - On, rzecz jasna, nie chciał nasze-* go wsparcia, ale mieliśmy możliwość czynić to bez jego wiedzy.

Inga zdziwiła się. Rozłożyła ramiona i spojrzała na Ragnhild z zaciekawieniem.

Ragnhild i Laurens wymienili spojrzenia. Mężczyzna skinął głową w przyzwalającym geście.

80

To wyznanie wiele ją kosztowało, Inga widziała to w jej twarzy. Od wielu lat dźwigali tę tajemnicę, więc ich szczerość była godna podziwu. Może chcieli uciszyć su­mienie?

Inga potarła czoło w zamyśleniu. Ojcu zdawało się, że wie wszystko o kulisach sporu, tymczasem działy się rzeczy, o których nie miał pojęcia. Czy Niels postą­pił słusznie, tając przed nim informacje o finansowym

81

wsparciu Laurensa i Ragnhild? Nie podobało się jej, że ukrywał coś przed ojcem, ale rozumiała, dlaczego tak postąpił. Niels uznał, że Laurens i Ragnhild przyjęli na siebie brzemię kary, nawet jeśli Kristian o tym nie wie­dział.

- Gdybyśmy nie wzięli na siebie tej odpowiedzial­
ności, Svartdal znalazłoby się na krawędzi bankructwa.
Wiedzieliśmy, że Kristian ma trochę gotówki, ale nie
mieliśmy pojęcia ile. Nie pozwoliliśmy więc, by pozbył
się wszystkich środków do życia. W ten sposób pomog­
liśmy. .. - Laurens mówił z ożywieniem, ale pod koniec
głos mu osłabł. - Czuliśmy, że na swój sposób pomaga­
my Jenny...

Przemawiał do niej człowiek przybity. Inga pojęła, że wuj zrobił wszystko, by odpokutować za grzechy.

- Tamten postępek będzie się wlókł za nami po
wieczne czasy - powiedziała Ragnhild z rozpaczą. - Obyś
nigdy nie znalazła się w podobnej sytuacji, Ingo!

Inga spojrzała Laurensowi prosto w oczy. Laurens pokręcił ostrzegawczo głową i dziewczyna schyliła kark. Wuj nie powiedział żonie, że Inga zamieszana jest w dwa zabójstwa. Dziękuję, podziękowała mu w duchu, dzię­kuję, żeś mnie nie wydał!

Sama miała nieczyste sumienie. Trzeba zapomnieć o przeszłości. Jak mogła sądzić innych, skoro sama mog­ła zostać osądzona?

9

nga padała z nóg. To był najdłuższy dzień w jej życiu, ob­fitujący w dobre i złe wydarzenia. Po dwudziestu pięciu latach milczenia ojciec otworzył się przed nią. Odpowie­dzi, których jej udzielił, rodziły jednak nowe pytania.

Z trudem wdrapała się na wzgórze, z którego prowa­dziła droga do Svartdal. Właściwie powinna była wrócić do Gaupåsi położyć się do łóżka, ale ciekawość prze­ważyła nad zmęczeniem. Wciąż nie mogła zrozumieć, że matka zdecydowała się oddać Lovise bezdzietnemu małżeństwu. Może Emma wie coś więcej na ten temat? Inga nie pojmowała właściwie, czemu się tak zadręcza; miała chyba cichą nadzieję, że wersja służącej ukaże jej jaśniejsze aspekty tamtej sprawy.

Zastała Emmę w kuchni. Służąca nie dostrzegła jej od razu, Inga zatrzymała się, obserwując ją czułym wzro­kiem. Emma nuciła jakąś wesołą melodię, choć na jej policzkach znać było ślady łez. Czyżby płakała? Z jakie­go powodu?

83

W tej samej chwili Emma spostrzegła ją.

- Inga! - krzyknęła radośnie. Wsypała ziarna kawy
do młynka, otrzepała fartuch i podeszła bliżej. - Co za
radość! - śmiała się, przytulając dziewczynę.

Inga nie była pewna, co stara służąca ma na myśli, ale ta szybko wybawiła ją z kłopotu. Złożyła ręce za­chwycona i powiedziała:

" ny. Wolny od tego brzemienia, które go przytłaczało. Inga zamyśliła się. Przypomniała sobie słowa, które stara służąca kiedyś do niej wyrzekła: o tym, że niewielu jest prawdziwie wolnych ludzi, a jej ojciec do nich nie na­leży. Więc o to jej teraz chodziło, pomyślała, o to, że Kri­stian uwolnił się od demona, który zatruwał mu serce. Czy ja kiedykolwiek uwolnię się od swojego? - spytała samą siebie. Czy kiedykolwiek zapomnę o tym, co zro­biłam? Tylko Kristian, Laurens i Gulbrand wiedzieli o wszystkim, choć Inga nie zdziwiłaby się wcale, gdyby ojciec dopuścił Emmę do sekretu. Choć chyba nie uczy­niłby tego, nie zapytawszy córki o zgodę.

84

Inga nie była więc w stanie w pełni podzielać radości Emmy. Wiedziała o Gudrun i Erlingu? W takim razie nie powinna cieszyć się aż tak bardzo. Z drugiej jednak strony waśń trwała tyle lat, że trudno było dziwić się za­chwytowi starej służącej.

Ja też, pomyślała Inga, ale troska Emmy o ojca napeł­niała ją wzruszeniem.

Emma podreptała do spiżarni i przyniosła ciasto. Dwór Svartdal zawsze słynął z gościnności, a stara słu­żąca rozpieszczała gości.

Inga nigdy nie czuła się jak gość w tym domu. W każdym razie nie teraz, pomyślała, rozkoszując się ciepłem kuchni. Svartdal było jej gniazdem rodzin­nym, ale dopiero od niedawna czuła się tu mile widzia­na. Wreszcie Kristian pozwolił, by czuła się w Svartdał jak u siebie.

Sprawnymi ruchami Emma pokroiła ciasto pierni-

85

kowe i położyła duży kawałek na talerzyku Ingi. Potem postawiła na stole cukiernicę i dzbanuszek ze śmietan­ką.

- Częstuj się - zachęciła.

Inga poczuła głód. Przed wizytą lensmana zjadła parę wafli, ale od tamtej chwili minęła cała wieczność. Pier­nik pachniał kardamonem i imbirem, zjadła go cztere­ma dużymi kęsami i sięgnęła po kolejny kawałek.

Emma spoważniała, zmarszczki wokół jej oczu i ust uwidoczniły się.

- Czy to prawda, co mówi twój ojciec?

Inga oblizała palec i przylepiła do niego drobinki cia­sta na talerzyku.

Inga poczuła się jak zwierzę w klatce. Pytanie ozna­czało, że ojciec nie opowiedział służącej wszystkiego. Przypuszczalnie ograniczył się do zdania relacji ze słów lensmana, bo te i tak rozniosłyby się po wiosce pod po­stacią plotek.

- To prawda - odrzekła niechętnie. - Dzięki wsta­
wiennictwu Kristiana i Laurensa pan Thuesen musiał
przyznać, że... - Kłamstwo rosło jej w ustach. - ...że
oskarżenie Hedvig i jej córki to czysty wymysł. - Inga
utkwiła wzrok w blacie stołu. Nie przyszło jej łatwo
okłamywać Ingę, ale czy miała jakiś wybór? Tak, zbesz­
tała samą siebie, zawsze jest jakiś wybór.

Emma spojrzała na nią badawczo.

86

- Myślę, że nie mówisz prawdy, moje dziecko! Coś
mi się nie zgadza. Oskarżenie o zabójstwo to poważna
sprawa i nie można go cofnąć, nie zbadawszy dogłębnie
okoliczności. Nie pojmuję, jak Kristian i Laurens z taką
łatwością wybronili cię od zarzutów...

Inga nie miała siły opierać się dłużej. Chlipiąc wy­rzuciła z siebie wszystko. O Gudrun, która straciła ży­cie, spadając z drabiny, o groźbach Erlinga i o tym, jak potraktował Czarnulkę. Jej chusteczka przemokła zupeł­nie, kiedy kończyła spowiedź, opowiadając o ostatnim spotkaniu z Erlingiem.

Zapadła długa cisza.

Emma poruszyła się niespokojnie.

Emma poszukała jej dłoni.

Emma poklepała ją po dłoni.

- Nie. Jeśli powiedziałaś całą prawdę, niczego nie

87

ukrywając, to twierdzę, że oba zdarzenia były nieszczęś­liwymi wypadkami.

Z drżeniem serca Inga opowiedziała jej o rozterce ojca: czy miał jechać za nią, czy też ukryć ciało Erlinga. I w chwili, kiedy najbardziej potrzebował pomocy, zja­wił się Laurens. Kristian wiedział, że nie zdoła wykonać obu zadań, więc chcąc nie chcąc musiał prosić Laurensa o przysługę.

Emma puściła jej dłoń, podniosła kubek z kawą drżą­cą ręką i zaczęła dmuchać na gorący napój. Potem wypi­ła łyk i spytała:

- Co Kristian zrobił z ciałem Erlinga?

'. - Nie wiem - przyznała Inga. - Powiedział jedynie, że usunął wszystkie ślady. Przypuszczam, że przeniósł je w jakieś ustronne miejsce... - Podniosła dłoń do ust. Zebrało się jej na mdłości, a na czoło wystąpiły kropelki potu. Wspomnienie martwego ciała Erlinga było okrop­ne. Ciekawiło ją, co ojciec zrobił ze zwłokami, ale nie chciała fantazjować na ten temat.

- Nigdy nie straciłam nadziei, że Kristian i Laurens
się pogodzą. Nie spodziewałam się jednak, że to ty przy­
wiedziesz ich do zgody. Jest w tym jakaś ironia - wes­
tchnęła Emma - bo obie wiemy, że twój ojciec nie...
troszczył się zbytnio o ciebie.

88

Tym razem Emma musiała ocierać łzy. Płakała i śmia­ła się na przemian.

- Dzień wybaczania - oznajmiła Inga rozmarzo­
na.. - Myślałaś o tym?

Uśmiech na twarzy Emmy znikł.

- O czym?

Inga pociągnęła łyk kawy, gorący napój rozgrzewał ją przyjemnie.

- To cud, że ojciec i Laurens znów rozmawiają ze
sobą, zważywszy zwłaszcza na upór ojca. Myślę więc,
że może... dla Gulbranda i ciebie też jeszcze jest nadzie-
ja?

- Nadzieja dla nas...? - spłoszyła się Emma.
Inga nachyliła się nad stołem.

- Zapraszam cię dzisiaj do Gaupas, Emmo! - powie­
działa z ożywieniem. - Nie - ciągnęła, podnosząc ostrze­
gawczo rękę, bo Emma zamierzała protestować - nic
nie mów. Zjemy z Gulbrandem posiłek. Będziecie mieli
mnóstwo czasu, by porozmawiać ze sobą.

Emma wzruszyła ramionami.

- Jeśli Kristian i Laurens mogli znów zostać przyjaciół­
mi, to my... pewnie też możemy. Nie zawadzi spróbować.

89

- Świetnie - ucieszyła się Inga.
Emma uśmiechnęła się krzywo.

Inga przypomniała sobie powody, dla których tu przyszła. Ojciec spał, ale od niego nie spodziewała się już usłyszeć niczego nowego. Jego nieobecność była jej nawet na rękę.

- Ojciec niczego przede mną nie ukrywał - zaczę­
ła - a historia matki bardzo mnie poruszyła...

Emmie zaszkliły się oczy, ale nie odezwała się.

* nia Jenny.

- Może czułaby się gorzej niż ja - przyznała Inga
i nagle uświadomiła sobie, że ojciec nienawidził jej bar­
dziej, bo przecież przyczyniła się do śmierci własnej
matki. A jednak... Lovise miała jasne włosy, zapewne
ich kolor, jak i rysy odziedziczyła po Knucie Levordzie.
Ojciec nie zniósłby jej widoku, nie życzyłby sobie pa­
trzeć codziennie na oblicze dziecka, które było lustrza­
nym odbiciem twarzy mężczyzny odpowiedzialnego za
tragiczny los Jenny. O dziwo, Kristian traktował ją spra­
wiedliwie, abstrahując rzecz jasna od faktu, że nie po­
zwolił jej wychowywać się w rodzinie jej ojca. Lovise nie

90

miała jednak pojęcia, że jej starzy opiekunowie nie są jej biologicznymi rodzicami.

Emma wstała, podreptała do drzwi prowadzących do sypialni ojca i przyłożyła do nich ucho. - Kristian prześpi jeszcze parę godzin - powiedziała i bezszelest­nie wróciła na miejsce. - Potrafisz dochować tajemni­cy? - spytała, zaglądając Indze w oczy.

- Oczywiście - odrzekła Inga z lekkim niepoko­
jem.

Emma zacisnęła usta w wąziutką kreseczkę. Widać było, że walczy ze sobą.

- Wszyscy już nie żyją, Ingo - powiedziała w koń­
cu. - Wszyscy, którzy wiedzieli.

- Co wiedzieli? - jęknęła Inga.
Emma zrobiła surową minę.

-' Nie wolno ci nikomu powtórzyć tego, co tu usły­szysz. Otóż Kristian też został oszukany. Inga wstrzymała oddech.

- Przez kogo?

- Przez twoją matkę... - odrzekła Emma zawsty­
dzona.

Inga rozdziawiła usta, ale przezornie nie powiedziała ani słowa.

- Jenny urodziła Lovise w majową noc... Czterna­
stego, dobrze to pamiętam. Uzgodniła z Kristianem,
że odeślą dziecko, kiedy zrobi się cieplej i chłopak sta­
jenny będzie mógł odwieźć je bryczką do nowych opie­
kunów. Majowe powietrze potrafi być zabójcze dla ta­
kich małych płucek - dodała. - Poza tym dziewczynka

91

urodziła się krucha i przez jakiś czas potrzebowała mat­czynego mleka.

Inga przytaknęła milcząco.

- Jenny przygotowała się na ten moment. Odpycha­
ła w sobie wszelkie uczucia do dziecka w swoim łonie,
ale... Kiedy dziewczynka przyszła na świat, wszystko się
zmieniło.

Inga zaczęła domyślać się dalszego ciągu.

Inga odchyliła głowę i zamrugała powiekami, by po­wstrzymać łzy. Po raz kolejny się pomyliła!

- Przez dwa lata Jenny miała swoje dziecko przy so­
bie - westchnęła Emma. - Przez dwa lata Lovise miesz­
kała z nami.

Inga nie była już w stanie opanować łez.

- Nie żałuję, że cię o to spytałam, Emmo. Pomyśl tyl­
ko, co bybyło, gdybym nigdy się nie dowiedziała, że Jen­
ny kochała Lovise równie mocno jak Kristoffera i Kri-
stera. Nosiłabym w sobie fałszywy obraz własnej matki.

92

Inga wytrzymała wzrok Emmy.

- Tak - odrzekła ze smutkiem, wiedząc, że Emma
ma jej życie na myśli.

10

Inga pochyliła głowę zawstydzona. Dobrze wiedzia­ła, że służąca ma na myśli próbę samobójczą, O takich rzeczach nie mówi się głośno, a Eugenie i tak już pozwo­liła sobie na więcej, niż wolno było osobom jej stanu. No tak, pomyślała Inga, a policzki piekły ją ze wstydu, niedługo znikną różnice między gospodynią a służącą. Powinna może zbesztać Eugenie za śmiałość, ale trakto­wała ją jak przyjaciółkę.

94

- Wiem. - Inga spuściła wzrok.
Nastała kłopotliwa cisza.

- Zmarzniesz - powiedziała w końcu Euge­
nie. - Wejdźmy do środka. Emilia tęskniła do ciebie. Jest
niespokojna i marudna.

Inga pośpieszyła za służącą. Emilia musiała wyczuć napiętą atmosferę w domu po wizycie lensmana, a znik­nięcie matki tylko pogorszyło sprawę; nie miał kto jej pocieszać. Inga poczuła wyrzuty sumienia, więc zaraz po wejściu do kuchni podniosła dziewczynkę z podłogi i mocno przytuliła. Schowała twarz w czarnych lokach Emilii. Mała pachniała słodko, a kiedy zarzuciła matce pulchne rączki na szyję, Inga poczuła łaskotanie w gar­dle. Starała się nie rozpłakać, ale nie zdołała powstrzy­mać łez.

- Mama nigdy cię nie zostawi - szepnęła Emilii do
ucha. - Mama zawsze będzie przy tobie - obiecała i po­
całowała dziewczynkę w policzek. Emilia uśmiechnęła
się szeroko, ale natychmiast się zniecierpliwiła. Zaczę­
ła machać rączkami i domagać się, by postawiono ją na
podłodze. Zainteresował ją stary kocur, bo kiedy odzy­
skała swobodę, natychmiast ruszyła w jego stronę. Kot
przewrócił się na grzbiet i zaczął mruczeć zadowolony,
kiedy Emilia niezdarnie pogłaskała go po brzuchu.

95

Inga przyglądała się jej z uśmiechem na ustach. Teraz, •kiedy sytuacja się już uspokoiła, nie mogła zrozumieć, że omal nie opuściła córeczki na zawsze. Wielki Boże, . pomyślała, składając mimowolnie dłonie, jak to dobrze, że Laurens przemówił jej do rozsądku. To wyłącznie jego zasługa, że wciąż żyła. Na szczęście nie rzuciła się w przepaść, zanim ją odnalazł... Niepojęte, że w ogóle wybrała takie rozwiązanie. Rozwiązanie? To słowo wy­wołało pogardliwy grymas na jej twarzy. Dobrowolna śmierć nie jest żadnym rozwiązaniem, tylko ucieczką.

Służba zgromadziła się wokół stołu na posiłek. Gul-brand rozpromienił się na jej widok, ale Torę i pozostali nie wiedzieli za bardzo, jak się zachować. Skłonili głowy i unikali jej wzroku.

Inga zrozumiała. Dramatyczne wydarzenia nie były łatwym tematem do rozmowy.

Inga uśmiechnęła się i zostawiła ich w niewiedzy. Będą się zastanawiać, kogo zaprosiła. Zwłaszcza Gul-brand.

96

Kiedy stanęła przy oknie w swojej sypialni, spoważ­niała. Nie sądziła, że znów będzie oglądać ten widok: odnowioną spiżarnię z jasnożółtych bali, skaczące ryby i kręgi na jeziorze, jesienne barwy drzewa na dziedzińcu. Ogarnęła ją melancholia. Z Gaupåswiązało się tyle zła i ponurych tajemnic, zwłaszcza z czasów, gdy żyli Niels i Gudrun. W gruncie rzeczy dwór był jednak miejscem pięknym i pełnym harmonii i stał się poniekąd... jej do­mem. Nie będzie łatwo sprzedać go obcym ludziom, jak kiedyś sądziła. Dzierżawa wydawała się jej teraz rozsąd-niejszym rozwiązaniem. Pytanie tylko, czy Martin ze­chce wziąć odpowiedzialność za dwie posiadłości. Inga odwróciła się od okna i ziewnęła.

Nie ma co się nad tym zastanawiać, pomyślała i zdję­ła ubranie. Martin dokona wyboru, jak przyjdzie na to czas.

Przyłożyła głowę do poduszki i zasnęła jak kamień.

Dobrze było znów ujrzeć gospodynię, pomyślała Kri-stiane, nakładając sobie solidną porcję gulaszu. Dmuch­nęła na gorące jedzenie i podniosła łyżkę do ust. Gu­lasz z lekko osolonego mięsa z dodatkiem warzyw był jej ulubioną potrawą. Mlasnęła z zadowoleniem, kiedy poczuła jego smak na podniebieniu.

Chodziły plotki, że Inga zabiła Erlinga, ale Kristia-ne nie wiedziała, co o nich sądzić. Lensman miał jakieś podejrzenia, ale Kristian Svartdal stanowczo je odrzucił. Wciąż brzmiał jej w uszach władczy głos tego mężczy-

97

zny. Uniósł się gniewem na słowa pana Thuesena, a na Hedvig spoglądał z nienawiścią. Hedvig straciła rezon, kiedy okazało się, że jej oskarżenie jest bezzasadne.

Kristiane żuła kawałek niedogotowanej marchewki. Ktoś nie powiedział całej prawdy, nie była jednak pewna kto: Krtstian czy Inga. Nie ośmieliłaby się powiedzieć, że kłamali, ale z pewnością coś ukrywali... Kristiane wi­działa dziki wzrok Ingi, kiedy ta żegnała się z Emilią. Uznała wtedy, że to ostateczne pożegnanie, ale Inga jed­nak wróciła... Dziwne, pomyślała i włożyła do ust ko­lejną porcję jedzenia. Nie ma jednak sensu tego roztrzą­sać. Inga zawsze traktowała ją życzliwie i Kristiane czuła wdzięczność dla młodej gospodyni.

Położyła dłoń na brzuchu, w którym kiełkowało nowe życie, istota, którą spłodziła z Erlingiem. Czy było jej przykro, że Erling zaginął, a może nawet umarł? Dziecko będzie dorastać bez ojca. Ta myśl trochę jej do-* skwierała, ale zawsze mogła powiedzieć, że ojcem jest Erling. Przecież nie skłamie, a ludzie okażą jej współczu­cie. Wprawdzie nie byli małżeństwem, ale wszyscy i tak będą kręcić głowami z ubolewaniem, wiedząc, że Erling zaginął. Trudno robić jej wyrzuty, skoro niedoszły mał­żonek przepadł bez śladu w tajemniczy sposób.

Wolałaby znaleźć ojca dla dziecka, mężczyznę, który pojawiłby się w jej życiu, zanim niemowlę przyjdzie na świat. Byłoby mu łatwiej wzrastać, wiedząc, że ma ojca. Tyle że to pragnienie nie mogło się ziścić, żaden męż­czyzna nawet nie spojrzy na kobietę z brzuchem.

Kristiane zadrżała. Marzyła o wspólnej przyszłości

98

z Eriingiem. Oczyma wyobraźni widziała mały czerwo­ny domek otoczony białym płotem. Nie miała pojęcia, skąd mieliby wziąć pieniądze na farby, ale taki właśnie obraz ujrzała w myślach. Widziała siebie w otoczeniu gdakających kur i puszystych króliczków, z dzieckiem na kartoflisku, Erlinga idącego ku nim z pastwiska. Uśmie­chali się do siebie promiennie, Erling obejmował ją w ta­lii i kładł dłonie na głowie dziecka...

Marlenę, jej siostra, zaczęła sprzątać ze stołu i przy­wróciła Kristiane do rzeczywistości. Pośpiesznie zgarnę­ła resztki ze swego talerza. Sądziła, że Erling zdziwi się, że ich związek wydał owoce, nie przypuszczała jednak, iż ją brutalnie odtrąci. Potraktował ją nikczemnie, lecz szybko dostrzegł swój błąd. Nie chcąc utracić pracy we dworze, uwiódł ją ponownie. Tylko po to, by zapewnić sobie lepszy byt, bo wcale je) nie pożądał.

Jego żądza władzy i chciwość śmiertelnie ją przera­ziły, a odcięty palec był dowodem jego okrucieństwa. A więc, pomyślała, wstając od stołu, powinnam opła­kiwać Erlinga? Rozpaczać, że nie możemy żyć ze sobą w harmonii?

Kristiane doszła do wniosku, że nie tęskni za Eriin­giem, tylko za marzeniami, które nie stały się rzeczywi­stością.

Inga czuła się wypoczęta, kiedy nadszedł czas wie­czornego posiłku. Z radosnym oczekiwaniem poszła sprawdzić, czy Eugenie nakryła do kolacji. Właściwie

99

nie musiała tego robić, bo znała sumienność służącej. Eugenie położyła na stole biały lniany obrus i posta­wiła trzy nakrycia z odświętnej porcelany. Pośrodku umieściła wazon z pięknym bukietem pachnących nie­zapominajek.

Całkiem przypadkowo Eugenie wybrała właściwy ga­tunek kwiatów, pomyślała Inga z szelmowskim uśmie­chem. Nie zapomnij mnie, szepnęła w myśli. Miała na­dzieję, że Gulbrand i Emma nie zapomnieli o sobie... Nie, na pewno nie zapomnieli. Kiedy Gulbrand opo­wiadał jej historię swojej młodzieńczej miłości, łamał mu się głos. A twarz Emmy pokryła się rumieńcem na wieść, że zaproszenie do Gaupąs dotyczy ich obojga.

Inga wyjęła jeden kwiatek z bukietu i przyjrzała się jego niebieskim płatkom. Żeby tylko Gulbrand nie spło­szył się na widok Emmy! Był z natury miły i dobrodusz­ny, ale trudno przewidzieć, jak zachowa się w tej sytua-" cji. Obecność Ingi zapewne pomoże przełamać pierwsze lody. Liczyło się jedynie to, by się wreszcie spotkali. Obo­je mieli już swoje lata i wkrótce któreś z nich dokona żywota. Nieuchronność losu napawała Ingę smutkiem, bo Emma była dla niej jak matka, a Gulbrand jak ojciec, zwłaszcza wtedy, gdy Kristian trzymał się od niej z da­leka. Nie odpowiadała jej rola swatki, ale uznała, że jest obojgu winna tę przysługę.

Wydała Eugenie polecenie, by służąca odwołała ją po trzydziestu minutach. Nie chciała zbyt długo krępować ich swoją obecnością.

- Jakmiło cię widzieć! - powiedziała, kiedy Emmawy-

100

siadła z bryczki. - Dziękuję, że ją przywiozłeś! - uśmiech­nęła się do Embrika.

- Cała przyjemność po mojej stronie - odrzekł za­
wadiacko Embrik. - Emma powinna wyrwać się ze
Svartdal raz na jakiś czas. Mam na nią zaczekać?

Inga pomachała rękami.

Jak zwykle Emma miała w ręku koszyk.

Emma zmarszczyła brwi.

101

Gulbrand zatrzymał się w progu na widok gościa i poczerwieniał na twarzy.

- Chciała pani ze mną mówić? - spytał Ingę z zakło­
potaniem.

Przez ułamek sekundy Inga pomyślała, że popełni­ła błąd, zapraszając Gulbranda i Emmę. Gulbrand był wyraźnie zażenowany. Zesztywniał i wbił w nią wzrok, udając, że nie zauważa Emmy. Nie wydawał się zagnie­wany, raczej skrępowany jej obecnością.

-, Tutaj jest nakrycie dla ciebie - powiedziała Inga i poklepała oparcie krzesła.

Gulbrand zawahał się, ale usiadł. Ściskał w dłoniach czapkę, jakby szukając w niej wsparcia.

- Wiecie oboje - zaczęła ostrożnie Inga - że wczo­
raj wieczorem omal nie zostałam aresztowana za zabój­
stwo. .. - Zrobiła przerwę, by zaczerpnąć tchu. - Dzięki
pomocy ojca i Laurensa udało mi się uniknąć zarzu-

* tów. - Teraz ona spuściła głowę, nie chcąc napotkać ich badawczych spojrzeń. W głębi duszy wiedziała jednak, że jest wśród przyjaciół. - Siedziałabym teraz wceli - ciąg­nęła niepewnie - gdyby dwaj odwieczni wrogowie nie odłożyli na bok sporów i mi nie pomogli. Sądzę, że zda­jecie sobie sprawę, ile to kosztowało mojego ojca... Emma i Gulbrand pokiwali głowami.

- Życie jest kruche - powiedziała Inga głosem dła­
wionym przez łzy. - Tej nocy zdałam sobie z tego spra­
wę. Co by się stało, gdybym wybrała śmierć? Nie zoba­
czyłabym, jak dorasta Emilia, i nigdy nie pogodziłabym
się z ojcem! Właściwie - dodała w przypływie wisielcze-

102

go humoru - w ogóle bym o tym nie wiedziała, ale... Uważam, że to ważne, żebyście się spotkali i porozma­wiali Zanim będzie za późno...

Nie chciała napomykać o ich wieku, ale nie znalazła lepszych słów. Emma i Gulbrand potakiwali, nie wyda­wali się zbulwersowani sformułowaniami, których uży­ła.

Gulbrand odezwał się pierwszy.

Inga nalała im kawy i poczęstowała ciastem.

- Nie chcę się mieszać w wasze sprawy - powiedzia­
ła cicho - ale uważam, że oboje niepotrzebnie cierpicie,
bo nie potraficie się pogodzić. A przecież wciąż tli się
w was uczucie...

Gulbrand wzdrygnął się na te ostatnie słowa, a Em­mie zadrżała ręka, kiedy odstawiała filiżankę na spode-czek.

Inga poruszała się po niepewnym gruncie, ale posta­nowiła pójść za ciosem.

- Nie przyjęłabyś zaproszenia, Emmo, gdybyś nicze­
go do Gulbranda nie czuła - stwierdziła. - A ty, Gul­
brand, przyznałeś raz, że często o niej myślisz.

Gulbrand poruszył się niezdarnie na krześle.

103

- Dlaczego zwlekaliście tak długo? - spytała z nacis­
kiem na każde słowo.

Pytanie zawisło w powietrzu.

Inga nie spodziewała się kłótni, ale kłótnia była lep­sza niż milczenie. Przynajmniej rozmawiali ze sobą. Gulbrand westchnął przeciągle.

- Nie przyszło ci do głowy, że zrobiłem to, by o tobie
zapomnieć? - Schylił głowę i zaczął studiować delikatny
wzór na porcelanie.

Emma zamrugała gwałtownie powiekami. Otworzy­ła usta, ale się nie odezwała.

-. Ingo? - W drzwiach pojawiła się Eugenie. - Mo­żesz poświęcić mi chwilkę? Potrzebuję twojej pomocy.

- Oczywiście - odrzekła Inga. - Zaraz wracam - po­
informowała swoich gości. Miała nadzieję, że Gulbrand
nie wykorzysta okazji, by salwować się ucieczką. Wstała
wolno i ku swojemu zadowoleniu dostrzegła, że służący
nie ruszył się z miejsca.

Gulbrand czuł się jak ostatni głupiec. Od czasu zerwa­nia widywał Emmę, ale nigdy z nią nie rozmawiał. Wy-

104

starczył mu rzut oka, by dostrzec, że przygarbiła się nieco i była szersza w talii i biodrach. Jej włosy na skro­niach przyprószyła siwizna. Pamiętał, że kiedyś nosiła warkocz, teraz zaś kok upięty spinkami. Sieć drobnych zmarszczek pokrywała jej twarz.

Nie bardzo wiedział, od czego zacząć, więc pierwsze zdanie wypadło niezdarnie.

- Nigdy nie wyszłaś za mąż, Emmo?
Równie dobrze mógł nazwać ją starą panną!

- Nie - przyznała - i dobrze wiesz dlaczego. - Ton
jej słów nie był ostry, raczej smutny i rozżalony.

Gulbrand zaczerwienił się.

- Inga ma rację - stęknął, usiłując zapanować nad
drżeniem głosu. - Powinniśmy byli wcześniej ze sobą
porozmawiać. Może nie zaręczylibyśmy się ponownie,
ale przynajmniej zostalibyśmy przyjaciółmi.

Emma przycisnęła portmonetkę do piersi.

- Tak, zrobilibyśmy ten pierwszy krok.
Gulbrand wsunął rękę do kieszeni, a potem wyciąg­
nął ją przed siebie i otworzył dłoń.

Emma wytarła nos w chusteczkę.

- Gulbrand - powiedziała przez łzy. - Straciliśmy
tyle lat! A wystarczyła jedna krótka rozmowa.

105

- Jesteśmy dużo starsi - pocieszył ją Gulbrand. - Moja
duma rozpłynęła się. Jestem dojrzałym człowiekiem,
na tyle dojrzałym, by nie pić i nie zachowywać się jak
szaleniec. Nie wiem, lecz może... Może potrzebowali­
śmy tylu lat, by ponownie się odnaleźć.

Emma zwinęła mokrą chusteczkę w kulkę, otworzy­ła portmonetkę i wyjęła z niej małą białą kopertę. Kiedy odwróciła ją do góry nogami, wysunęła się z niej złota obrączka.

Spojrzeli na siebie i pokiwali głowami. Słaby uśmiech pojawił się na wargach Emmy, kiedy Gulbrand pochylił się w przód i delikatnie ścisnął jej dłoń.

- Nie mamy ani jednego dnia do stracenia - powie­
dział szczęśliwy.

11

- Coś się wydarzyło między Gulbrandem a Emmą? -
spytała niewinnie Eugenie. - Skoro ich zaprosiłaś - do­
dała tytułem wyjaśnienia. Jej niebieskie oczy błyszczały
ciekawością.

Inga pokiwała głową. Właściwie nie powinna wta­jemniczać służącej w tę sprawę, ale spotkanie Gulbranda i Emmy napełniło ją ogromną radością. Wcześniej wró­ciła ukradkiem pod drzwi. Bała się, że znajdzie ich po­grążonych w milczeniu, tymczasem rozmawiali cicho ze sobą. W ich głosach słychać było gniewne tony, ale Inga rozumiała, że długo skrywana gorycz musiała znaleźć ujście.

Nasłuchiwała w napięciu i po chwili z ulgą zauważyła zmianę w ich zachowaniu. Uspokoili się, Emma przema? wiała łagodnie, a Gulbrand śmiał się od czasu do czasu. Wtedy ich opuściła, zadowolona i przekonana, że resztę załatwią już sami.

- Emma i Gulbrand byli kiedyś zaręczeni - oznaj miła.

107

Eugenie zamieniła się w jeden wielki znak zapytania.

Inga stanęła obok niej.

- Na to wygląda... - Zrobiło się jej cieplej na sercu.
Ze wzruszeniem przyglądała się, jak Gulbrand szarmanc­
ko podaje Emmie dłoń i pomaga jej wdrapać się na ko­
zioł. Nie bez powodu wybrał bryczkę, bo w ten sposób
mógł usiąść u jej boku.

Daleka droga przed nimi, pomyślała Inga. Ich mi­łość została zraniona, ale rana zaczęła się już zabliźniać. Na wielką namiętność byli za starzy, ale z pewnością po­łączy ich bliska i intymna więź.

' W ostatnich dniach wielu ludzi zdecydowało się za­pomnieć o dawnych urazach. Inga postanowiła wybrać się do 0vre Gullhaug. O pogodzeniu się z Hedvig nie mogło być mowy, ale zamierzała zobaczyć się ze swoją przybraną córką. I niech tylko Hedvig spróbuje jej tego zabronić! Niech tylko zacznie obrzucać ją wyzwiskami albo zechce wyrzucić z domu! Pokaże jej wtedy, że się jej w ogóle nie boi!

Dodawszy sobie animuszu, zaplotła włosy i włożyła czystą bluzkę. Potem ruszyła trawiastym zboczem, prze­szła przez dziedziniec i zapukała do drzwi.

- Inga - rozpromieniła się Sigrid.

108

Hedvig dwukrotnie doznała upokorzenia, obwiniając innych. Za pierwszym razem twierdziła, że Kristian jest ojcem jej najstarszego syna. Za drugim razem, że Inga zabiła swojego parobka. I za pierwszym razem się po­myliła, lecz za drugim razem miała rację...

- Domyślasz się, dlaczego Erling zniknął? - spytała
Sigrid z napięciem.

Inga zesztywniała. Dobrze, że Sigrid nie chciała wie­dzieć, jak to się stało!

Inga poczuła wyrzuty sumienia, że zdradza tajemni-

109

cę Kristiane, ale wkrótce ludzie i tak się mieli dowiedzieć o wszystkim. Wywinęła się kosztem służącej, jednakże sprawa zniknięcia Erlinga była zbyt poważna i nie mogła okazać wahania. Sigrid musi przyjąć jej słowa za pew­nik!

Weszły razem do kuchni i Sigrid poczęstowała Ingę kawą i ciastem.

Torstein zjawił się w tej chwili i spojrzał na Sigrid z oddaniem, po czym położył jej dłoń na ramieniu.

- Witaj, Ingo - powiedział przeciągle. - Ty to wiesz,
jak wywołać burzę.

' Inga nie była pewna, czy słyszy naganę w jego głosie. Spociła się lekko, ale nie poddała się panice.

- Tym razem to nie moja wina! Lensman nie miałby

110

powodu przyjeżdżać do mnie, gdyby ludzie nie wtrącali się w moje sprawy!

Gwałtowna reakcja Ingi rozbawiła go.

- Zdziwisz się - rzucił tajemniczo Torstein.
Więcej nic nie powiedział, ale Inga pojęła, że odbył

z matką poważną rozmowę. Dzięki Bogu, że Sigrid i Tor­stein nie wątpili w jej niewinność.

Zachowują się jak rozbrykane dzieci, pomyślała Inga, ale to dobrze. Trzeba bawić się i żartować, bo prędzej czy później przyjdą w małżeństwie szare i ciężkie dni.

- Obowiązki wzywają - stwierdził Torstein i wy­
szedł.

111

W tej samej chwili Hedvig wsadziła swój spiczasty nos w szparę w drzwiach.

- A ty co tutaj robisz? - warknęła, zauważywszy
Ingę.

Inga nie straciła rezonu.


Hedvig nie zamierzała jej posłuchać, ale ciekawość przeważyła.

* - Chyba muszę ci podziękować - zaczęła Inga, szu­kając właściwych słów.

- Podziękować? - powtórzyła głupkowato Hedvig.
Inga pokiwała głową z przejęciem.

- Gdybyś nie sprowadziła lensmana, oskarżając
mnie wprzód o morderstwo, nie pogodziłabym się z oj­
cem. To dzięki tobie musieliśmy połączyć siły, by wystą­
pić przeciwko kłamliwej jędzy. I znów zostaliśmy przy­
jaciółmi.

Hedvig trzasnęła drzwiami obrażona.

- Ależ Ingo! - wykrzyknęła Sigrid z lekkim wyrzu­
tem. - Jak mogłaś... - dodała, chichocząc.

112

Następnego dnia z niespodziewaną wizytą zjawił się Martin. Inga pieliła rabatę pod południową ścianą domu, kiedy usłyszała chrzęst kopyt na żwirowej ścież­ce. Leniwym ruchem odsunęła loki, które opadły jej na czoło, i zmrużyła oczy, patrząc pod słońce.

- Martin! - krzyknęła radośnie. Odrzuciła motykę,
otrzepała fartuch z ziemi i pośpieszyła mu na spotka­
nie.

Martin zeskoczył z konia i objął ją ramionami.

Inga spłoszyła się nieco, bo ktoś mógł ich zobaczyć, ale właściwie było jej to obojętne. Sądziła zresztą, że Gul-brand, Kristiane, Marlenę i reszta służby z całego serca cieszyli się ich szczęściem.

- Tęskniłaś? - spytał Martin i odsunął ją na wyciąg­
nięcie ramion.

Inga nie przywykła do takiej bezpośredniości, ale do­stosowała się do jego tonu.

113

go jeszcze nie zdążyliśmy ustalić, Ingo. Muszę znać datę, żebym wiedział, do czego mam tęsknić... - Podniósł jej dłoń do ust i całował koniuszki palców. Inga zadrżała z rozkoszy.

- Niech Torę zajmie się Gniadoszem - powiedziała,
kiwając na chłopca stajennego - a my porozmawiamy
o uroczystości.

Martin nie dał się prosić dwa razy. Rzucił Toremu wodze.

Inga dała znak Eugenie, że życzy sobie poczęstunku w salonie. Eugenie uśmiechnęła się i zaczęła mleć ziarna kawy.

Inga zamierzała usiąść na krześle, ale Martin pokle­pał obicie sofy.

- Tutaj jest dość miejsca dla dwojga - powiedział
i mrugnął okiem.

Usiedli tak blisko, że ich kolana się stykały. Inga mog­ła się odsunąć, ale tego nie uczyniła, chciała czuć ciepło jego ciała. Zawadiacki uśmiech nie schodził mu z ust, promieniał tym chłopięcym czarem, który tak u niego lubiła. Bywał poważny i zasadniczy, ale znacznie częściej tryskał humorem i wesołością.

Inga miała ochotę ucałować jego wargi, ale powstrzy­mała się. Zaraz wejdzie Eugenie, niosąc kawę, więc nie powinni zawstydzać jej nieobyczajnym zachowaniem. W noc poślubną zaś... - pomyślała Inga i zrobiło się jej gorąco.

- Muszę z tobą omówić pewną sprawę - powiedzia­
ła łagodnie.

114

Martin spojrzał ria nią badawczo.

Martin zamyślił się.

115

kochał się w córce Miny, nieśmiałej Torze. Nie znam jej dobrze, ale to chyba mądra i miła dziewczyna. Gaupåsbyłoby dla nich w sam raz.,

Martin klepnął ją po udzie.

* więcej ziemi w Askeli, ale tutaj jest już dość pól upraw­nych;

- Zostawmy tę sprawę - zdecydował Martin - póki
twój ojciec nie zdecyduje, gdzie chce mieszkać.

- Zgadzam się - odrzekła Inga.
Martin poruszył się niespokojnie.

- Właściwie też chciałem zapytać cię o coś... - Od­
garnął włosy z czoła, ale niesforne kosmyki znów opadły
mu na oczy. - Co się stanie z Runą?

Wiedziała, że Martin obawiał się postawić to pyta­nie. Zapewne przywiązał się do małej, a mógł przypusz­czać, że Inga zażąda, by dziewczynka została z Ragnhild

116

i Laurensem. Wprawdzie mieli zamieszkać pod jednym dachem, ale ktoś musiał otaczać ją codzienną opieką.

Inga pokręciła głową.

Dwie pary błękitnych oczu spotkały się.

- Ty jesteś jej ojcem, Martin. Jedynym ojcem, które­
go zna.

Martin odwrócił wzrok.

- Tak, tak - westchnął - wezmę na siebie trud ojco­
stwa dla jej dobra. Niczego innego nie pragnąłem, uwa­
żam ją za swoją córkę. Emilia i Runa zostaną rodzeń­
stwem.

Już są, pomyślała Inga i zadrżała.

12

Smutek mieszał się z radością, kiedy Kristian skierował konie w kierunku Storedal po raz pierwszy od niepa­miętnych lat. Mina siedziała obok niego na koźle i wiel­kimi oczyma przyglądała się posiadłości, która ukazała się na horyzoncie.

Mina zamrugała oczyma i poklepała go przyjaźnie po plecach.

- Denerwujesz się?

118

Kristian zaczerpnął tchu i zacisnął dłonie na lejcach, aż mu pobielały kostki.

Kristian pokręcił ostrzegawczo głową.

Kristian podrapał się w głowę pod rondem kapelu­sza.

- Częściowo masz rację, ale wypierając się winy,
Laurens zerwał więzi przyjaźni, a Ragnhild i Jenny
straciły kontakt ze sobą. Gdybyśmy poszli obaj do wię­
zienia, nasze żony wspierałyby się nawzajem. Laurens
uciekł jak pies z podkulonym ogonem i sprawił zawód
siostrze. Została sama we dworze, nie mając oparcia
w rodzinie.

119

Mina zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad tym, co powiedział.

Zmarszczki na czole Miny pogłębiły się, ale Kristian nie zamierzał wtajemniczać jej we wszystkie szczegóły, przynajmniej póki nie pozna zdania Laurensa i Ragn-hild na ten temat. Kiedyś w ogóle by się tym nie przejął, lecz teraz był zdecydowany odwrócić się od przeszło­ści. Nigdy o niej nie zapomni, ale może zdoła zdobyć się na przebaczenie. I nie chodziło wyłącznie o słowa, ale o przebaczenie w duszy i w uczynkach. To nie będzie łatwe, ale z pomocą Miny i wykazując cierpliwość, da " sobie radę.

Kristian skierował konie w kierunku stajni. Dwa­dzieścia lat to szmat czasu, ale na pierwszy rzut oka w Storedal niewiele się zmieniło. Duży piętrowy budy­nek mieszkalny z dwoma wejściami niedawno odmalo­wano. Było późne popołudnie i blask słoneczny nada­wał różowawy odcień białym ścianom. Wymieniono też okap nad drzwiami, by przypominał zdobieniami ten nad drugim wejściem. To pewnie pomysł Laurensa, któ­ry w istocie przydał domostwu uroku.

Charakterystyczna spiżarnia zniknęła, zauważył ze smutkiem. Szkoda, bo ten budynek pokryty deskami

120

rozchylającymi się ku dołowi jak poły płaszcza stanowił ciekawy akcent w krajobrazie. Był jednak stary, skonsta­tował, i zapewne nie oparł się atakom mrówek i wilgo­ci.

Kuta furtka prowadząca do ogrodu wciąż tkwiła na swoim miejscu. Czarna farba odchodziła płatami. Kri-stian pamiętał ten zgrzytliwy dźwięk zardzewiałego że­laza, który rozlegał się, kiedy podmuch powietrza ko­łysał furtką. Gdy wiatr zmieniał kierunek, unosząc ze sobą spirale liści, bramka zamykała się z jękiem godnym smutnego chóru anielskiego. W czasie burzy zdarzało się, że stawali z Jenny ciasno przytuleni przy jej oknie i spoglądali na świat.

Kristian pokiwał głową, trochę poirytowany gadatli­wością stajennego. Choć dobrze było wiedzieć, że Lau-rens i Ragnhild spędzili dużo czasu na przygotowaniach, bo to znaczyło, że przeżywali tę wizytę równie moc­no jak on. Nie wiedział, którego spotkania bardziej się obawia. Z Laurensem? Nie, pomyślał, prowadząc Minę w kierunku domu, bo już się widział z byłym szwagrem. Z Ragnhild natomiast nie zamienił jeszcze ani słowa...

121

Nie zdążył zapukać, kiedy drzwi się otworzyły.

Kristian przypomniał sobie, że Mina opowiadała mu o spotkaniu w sklepie. Jego właściciel, pan Smedsrud, rozpuścił język na jej widok. Handlarz żywił się plotka-' mi i musiał wiedzieć wszystko o wszystkich. Oczerniał Kristiana w najlepsze, a inni klienci potakiwali głowami. Nawet kiedy oznajmił Minie, by staranniej dobierała so­bie przyjaciół, zdobył aplauz zgromadzonych.

Kristian zdziwił się bardzo, że Laurens okazał się je­dyną osobą, która się mu przeciwstawiła. Powiedział Mi­nie,, że może zaufać Kristianowi. Bo to prawda, pomyślał ze złością, zawsze dotrzymuję słowa!

Mina i Ragnhild przywitały się ze sobą.

Ragnhild była skrępowana, ocenił Kristian, widząc chłodny uśmiech na jej twarzy. Zapewne chciała poznać Minę, ale nie czuła się najlepiej w tej sytuacji. Kiedy

122

przyszła jego kolej, też się zdenerwował, bo nie wiedział, co się stanie. Zaczną się kłócić czy zdołają zachować spokój?

Kiedy wyciągnął dłoń, Ragnhild zaczerwieniła się i zagryzła wargi.

- Kopę lat - powiedział niezręcznie.
Ragnhild otarła spoconą dłoń o suknię.

- Bóg jeden wie ile - wypaliła, cofnęła szybko rękę
i pomachała nią przed oczyma.

Kristian spojrzał na nią zdumiony.

- Nie zniosę tego - dodała nagle Ragnhild i sapnę­
ła głośno. Wydawało się, że zaraz odwróci się na pięcie
i ucieknie. Kristian zerknął na Laurensa, lecz ten wzru­
szył jedynie ramionami; wyraźnie nie wiedział, jak tłu­
maczyć sobie zachowanie żony. Ragnhild wyciągnęła
chusteczkę i wytarła nos. Jej oczy zaszły mgłą. - Sądzę,
że powinieneś mnie przytulić - powiedziała zduszonym
głosem - przez wzgląd na dawne czasy.

Kristian zesztywniał. Przytulić? Tylko tego chciała? Zaskoczony jej propozycją, roześmiał się hałaśliwie.

- Oczywiście, że mogę! - powiedział. W głowie mu
się zakręciło, kiedy wziął ją w objęcia, bo nie zwykł tego
robić na co dzień. Był oszołomiony tym nowym, nie­
zwykłym doznaniem.

Kristian i Ragnhild stali długo połączeni w uścisku. Może nam obojgu brak było tej przyjaźni, pomyślał ze zdumieniem i ostrożnie ^uwolnił się z jej ramion. Musiał przyznać wobec samego siebie, że sposób, w który Ragn­hild przełamała milczenie, sprawił mu radość. Teraz nie

123

będzie już siedzieć i patrzeć na niego podejrzliwie, tylko włączy się do rozmowy jak za dawnych lat. Ragnhild zachichotała i otarła łzy.

Dopiero teraz Kristian dostrzegł zdjęcie i wzdryg­nął się. Widział je nie raz, ale swoją odbitkę zamknął w skrzyni wiele lat temu. Nie mógł oderwać od niego oczu, byli na nim tacy młodzi i szczęśliwi, nieświadomi zasadzek, które szykował im los.

- Wróci na ścianę - pomógł mu Laurens.
Kristian poczuł ucisk w gardle. Sam nie wiedział,

co się z nim działo. Kiedyś, gdy odstraszał ludzi swoimi napadami wściekłości, było nawet łatwiej. Wystarczyło

124

warknąć złe słowa w odpowiedzi, by zamaskować praw­dziwe uczucia, ukryć łzy czy objawy troski.

Przeszli do jadalni. Ragnhild i Mina zajęte były kon­wersacją na temat makatek i innych robótek ręcznych. Kristian i Laurens spojrzeli na siebie znacząco i uśmiech­nęli się do siebie. Panie wyraźnie przypadły sobie do gu­stu.

Kristian spojrzał na wykwintnie zastawiony stół i po­czuł, jak ogarnia go uczucie zadowolenia. Niczego nie zostawiono przypadkowi, srebrne sztućce wypolerowa­no, kryształowe kieliszki błyszczały czystością. Zdziwił się, że stary serwis wciąż jest w użyciu. Nie zbił się ani go nie wymieniono w ciągu tych lat.

Zmarszczył nos, kiedy służąca wniosła przystawki. Podano zupę krewetkową, a Kristian gustował w daniach mięsnych. Całe życie jadał ryby i skorupiaki, ale był zda­nia, że polędwica wołowa bije na głowę morskie specja-

ty

- Zupa jest wyśmienita - stwierdziła Mina, podno­
sząc łyżkę do ust.

Kristian musiał się z nią zgodzić. Zupę zrobiono na wywarze mięsnym z dodatkiem białego wina i śmietany, pływały w niej kawałki marchewki i piórka cebuli. Mina i Ragnhild z ożywieniem omawiały sposób jej przyrzą­dzenia.

Na danie główne podano marynowanego pstrąga

125

na poduszce z jarzyn, któremu towarzyszyły gotowane ziemniaki i sos. Smaczny posiłek rozluźnił atmosferę. Laurens zaczął gawędzić o dawnych czasach. Na ustach Kristiana błąkał się uśmiech. Nie ulegało wątpliwości, że przeżyli wspólnie wspaniałe chwile.

- Przejdźmy do salonu na kieliszek wina - powie­
działa Ragnhild tonem światowej gospodyni.

Dopiero kiedy napełniono kieliszki i skosztowano świeżego kwaskowatego sernika, pojawił się temat waś­ni rodowej. Kristianowi włosy stanęły dęba, kiedy ode­zwała się Ragnhild.

- Czy ona... - Ragnhild spojrzała w kierunku
Miny. - Czy ona wie, co się stało?

Kristian wziął się w garść.

- Nie zna szczegółów - powiedział kwaśno i do­
dał: - Jeśli zgadzacie się, by poznała prawdę, ja powinie­
nem opowiedzieć całą historię.

Ragnhild i Laurens spojrzeli po sobie, Ragnhild za­cisnęła usta, a Laurens pobladł i jego twarz pokryły kro­pelki potu. Poluźnił krawat i skinął głową.

Głos Kristiana poniósł się echem po pokoju. Bez ogródek zdał relację z wydarzeń, które miały miejsce tamtego brzemiennego w skutki wieczoru jesienią 1884 roku. Nie mógł nie zauważyć napiętych mięśni na twa­rzy Laurensa, jego rozbieganego wzroku, ale tym razem nie czuł wobec niego współczucia. Mina miała usłyszeć brutalną prawdę, historię o zdradzie i zemście!

Kristian obawiał się jej reakcji. Dowiadywała się oto o ciemnej stronie jego charakteru, która nie mogła jej się

126

spodobać Zapewne rozumiała, iż działał powodowany bezrozumną wściekłością, ale przecież pobił człowieka! Wzdrygnął się więc, kiedy zabrała głos.

- A co się stało z tym Knutem? Został ukarany za
swój postępek wobec Jenny?

Kristian odetchnął z ulgą.

^ Rozumiem - odrzekła Mina - ale czy to słuszne, że Knut uniknął kary?

127

Mina westchnęła.

- Uważam jedynie, że tak czy siak cierpienie by was
nie ominęło. Byłoby wam łatwiej, gdybyście trzymali się
razem.

W jej głosie nie było krytyki, Kristian wiedział jed­nak, że jego przyszła żona ma rację. Nie powinni byli dopuścić do tego, by ten szatan w ludzkiej skórze roz­dzielił oba rody. Ach, żeby można było cofnąć czas! Wte­dy postąpiłby inaczej. Chociaż... Nie wymierzyłby kary Knutowi Levordowi? Nie, musiał przyznać ze wstydem, że tak by się nie stało. Wciąż nie odczuwał żadnej skru­chy. Zachował się cynicznie, kierował się zemstą, ale był jedynie mężczyzną, który bronił czci własnej żony.

Ragnhild stuknęła w kieliszek łyżeczką do ciasta.

- Wiem, że jesteś uparty, i dobrze rozumiem twój żal
do nas, Kristianie. Nie potrafię usprawiedliwić nasze­
go postępku, bo... wiesz przecież... - Ścisnęła kurczo­
wo kieliszek w dłoni. - Co się stało, to się nie odstanie.
Chciałabym jednak, byś mnie posłuchał...

Jej prośba wzbudziła opór w jego sercu. Nie potra­fił słuchać innych, zawsze odczuwał potrzebę, by narzu­cać własną wersję wydarzeń. Miałby teraz spojrzeć na tę sprawę z ich punktu widzenia? Nie był pewien, że zdo­ła.

128

nas! Zresztą to nie był jedynie mój wybór. Jenny też nie chciała widzieć brata. - Był tak poruszony, że nie potra­fił usiedzieć spokojnie.

- Daj mi dokończyć - oświadczyła Ragnhild zdecy­
dowanym tonem.

Kristian umilkł. W głębi duszy wiedział, że Ragn­hild i Laurens mają takie samo prawo jak on, by wyrazić własne zdanie.

Ragnhild zaczekała, aż Kristian się uspokoi.

129

/

nocy, kiedy urodziła się Inga. Powinieneś był zawiado­mić nas, że Jenny jest umierająca...

- Z początku sam nie wiedziałem... - zapewnił ją
Kristian.

Ragnhild schowała chusteczkę w rękawie bluzki.

- To Jenny, powinna była zdecydować, czy zechce
nam przebaczyć na łożu śmierci. Być może posłałaby
nas do diabła, ale to ona powinna była podjąć decyzję!

Kristian nie znalazł właściwych słów, by jej odpowie­dzieć.

- Może Jenny nie zdawała sobie sprawy, że umie­
ra - szukała wyjaśnienia Mina.

- Być może, ale czuła zapewne, że siły ją opuszczają.
Kristianowi zakręciło się w głowie. Pochylił się do

przodu i wsparł łokcie o kolana.

Kristian podniósł gwałtownie głowę.

- Co ty mówisz? Spotkaliście się w tajemnicy przede
mną?

Laurens zachował spokój.

- Nie. To był czysty przypadek. Potem zastanawia­
łem się nawet, skąd się tam wzięła. Koło Furuliknatten.

130

Kristian wzdrygnął się. Tą nazwą określano szczyt wzniesienia, którędy prowadziła droga do Storedal. Czuł w głębi duszy, że Jenny stała tam, patrząc tęsknym wzro­kiem w stronę swego domu rodzinnego. Żal ścisnął mu serce.

- Nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa - przy­
znał się Laurens - ale... Wyczytałem w jej wzroku, że mi
przebacza. Żałuję - dodał szczerze - że się do niej nie
odezwałem. Przynajmniej bym wiedział, czy chce ze
mną mówić. Może uczyniłbym pierwszy krok na drodze
do porozumienia...

Ragnhild słuchała męża z rosnącym zdumieniem, ona też o niczym nie wiedziała. Tysiące pytań cisnęło się jej na usta.

- Dlaczego więc zachowywałeś się jak szaleniec każ­
dego piątego lutego? I w każde święto... i... - zaczęła nie­
składnie. - W rocznicę tamtych zdarzeń też nigdy nie sie­
działeś w domu. - Uniosła brwi i przewróciła oczyma.

Laurens zaczerwienił się, ale udawał, że nie słyszy słów żony.

- Ty też ukrywałeś coś przed ludźmi, Kristianie, a ja
nie chciałem, by ludzie się dowiedzieli...

Kristian poczuł, jak pot występuje mu na czoło, a ko­szula lepi się do ciała. Laurens i Jenny nie rozmawiali ze sobą, więc do czego pił jego szwagier?

- Nie była sama, Kristianie - dodał Laurens po chwi­
li wahania. - Była z dzieckiem, ale nie z Kristofferem ani
Kristerem! Z dziewczynką, półtoraroczną, tak zgaduję,
jasnowłosą...

131

Kristian otarł czoło zmęczonym ruchem. Czerwone plamy wystąpiły mu przed oczyma. Walczył, by zacho­wać przytomność. Zanim odpłynął w kojący mrok, zdą­żył jeszcze pomyśleć, że Jenny go zdradziła.

13

Cała trójka patrzyła z przerażeniem, jak Kristian prze­chyla się do przodu. Laurens zerwał się na równe nogi i podparł go. Kristian zamachał ramionami, jakby go chciał odpędzić, i po chwili doszedł do siebie.

Mina obserwowała go z niepokojem. Laurens nie zda­wał sobie zapewne sprawy, że jego słowa spowodują tak gwałtowną reakcję. Jenny z małą dziewczynką? Jedno tylko było wytłumaczenie. W wyniku gwałtu zaszła w ciążę...

Biedny Kristian, pomyślała Mina. Najchętniej po­głaskałaby go ze współczuciem po ramieniu, ale roz­tropność podpowiadała je), by tego nie czynić. Laurens twierdził, że Kristian ukrywał jakiś sekret, ale Mina nie była tego taka pewna. Przypuszczalnie nie wiedział, że Jenny zaszła w ciążę. I dlatego przed chwilą omal nie stracił przytomności.

Mina rzuciła okiem na Ragnhild. Gospodyni nie odzywała się, siedziała zamyślona, patrząc przed siebie szklistym wzrokiem, i kiwała głową.

133

Laurens opadł na kolana przed Kristianem.

- Tak - wychrypiał Kristian.
Laurens przeciągnął dłonią po włosach.

- Na Boga! - szepnął z rozpaczą. - To nie może być
prawda!

Kristian przyłożył dłonie do oczu i pokręcił głową.

Laurens spojrzał na żonę urażony.

- I nic mi nie powiedziałaś?

. - Nie.-Ragnhild skłoniła pokornie głowę.-W tam­tym czasie rzadko wspominaliśmy Svartdal. Pomyślałam sobie, że byłoby ci przykro, gdybyś dowiedział się o sio­strzenicy, której nigdy nie widziałeś na oczy... Twarz Laurensa złagodniała.

- Wybacz mi, Ragnhild, masz, rzecz jasna, rację.
Ja też nie powiedziałem ci o spotkaniu z Jenny. - Od­
wrócił się do Kristiana. - Nie pojmuję więc, dlaczego za­
reagowałeś tak gwałtownie, skoro wiedziałeś o dziecku.

Wszyscy troje spojrzeli na Kristiana.

- Zawarliśmy z Jenny umowę, że dziewczynka zo­
stanie wydana pewnemu bezdzietnemu małżeństwu

134

w tydzień po narodzeniu. - Zacisnął pięść i uderzył nią kilkakrotnie w drugą otwartą dłoń. - Jak mogła... Jak mogła - powtórzył, prawie krzycząc - tak mnie oszukać? Jenny zatrzymała dziewczynkę na dwa lata. Może aż do ostatniej nocy przed moim wyjściem na wolność...

Mina nigdy dotąd nie była świadkiem jego ataków wściekłości i wygląd Kristiana ją przeraził. Czarne loki pokryły się potem i opadły mu w strąkach na czoło, wzrok miał dziki, usta zaciśnięte w wąską kreskę. Zro­zumiała, że ten czysty obraz Jenny, który nosił w sobie, został właśnie zbrukany. Ta, którą uczynił świętą w swej pamięci, postąpiła kiedyś wbrew jego woli.

Kristian poczuł się, jakby dostał w twarz.

- Ile lat mogła mieć ta mała? - spytał.
Laurens załamał ręce.

- Nie mam pojęcia - odrzekł szczerze, niemo bła­
gając Ragnhild o pomoc. Kobieta wzruszyła ramiona­
mi. Nie wiedziała, co powiedzieć, bo wiadomość o córce
Jenny ją też zaskoczyła. Mina zauważyła wahanie Lau-
rensa. Domyśliła się, że zastanawia się nad doborem
właściwych słów.

Kristian niecierpliwił się.

- Przecież ją widziałeś, do cholery!

Mina wzdrygnęła się, słysząc ton jego głosu. Kristian był urażony i przestał dbać o pozory.

- Jenny trzymała ją na ręku, ale kiedy ruszyliśmy
każde w swoją stronę, postawiła dziecko na ziemi. Mała
ruszyła przed siebie dość pewnie, choć powoli. Zgaduję,
że miała może półtora roku.

135

- Do diabła! - zaklął Kristian. - Do diabła!

Mina podeszła do niego i poklepała serdecznie po ra­mieniu.

* niać Jenny, trzeba było zarządzić, by dziecko oddano zaraz po przecięciu pępowiny. Byłeś głupcem i egoistą, Kristianie, jeśli oczekiwałeś, że Jenny okaże obojętność niemowlęciu, które urodziła. Na dodatek pozwoliłeś, by przez tydzień trzymała je przy piersi.

Kristian nic nie powiedział, tylko wpił w nią wzrok.

Mina kontynuowała niezrażona:

- Jako matka wiem, jaką walkę Jenny stoczyła ze
sobą. Z pewnością chciała zatrzymać dziewczynkę na
zawsze, lecz wiedziała, że jej na to rtie pozwolisz. - Mina
unikała brutalnych sformułowań, ale zależało jej na tym,
by jej słowa brzmiały przekonywająco. - Nie użalaj się

136

nad samym sobą, tylko spróbuj zrozumieć, co czuła Jen­ny, kiedy zmusiłeś ją do oddania dziecka!

Oczy Kristiana ciskały iskry.

Ragnhiłd stanęła u boku Miny.

Kristian potarł czoło z udręczeniem.

Emilia zasnęła słodko w swoim łóżeczku. Inga stanęła nad nią i przyglądała się małej. Jest piękna, pomyślała i matczyną miłością, studiując jej rumiane pucołowate

137

policzki, malutkie usteczka i czarne loki spływające na ramiona. Emilia miała już dwa i pół roku. Ten czas prze­leciał jak z bicza strzelił.

Kiedy dziewczynka przyszła na świat, Inga z drże­niem przyjrzała się jej twarzy, szukając w niej podobień­stwa do Nielsa. Na szczęście Emilia odziedziczyła rysy i karnację po matce. Inga nie wiedziała wprawdzie, jak Niels wyglądał za młodu, ale na starość przypominał stary i wyschnięty ziemniak.

Kiedy Emilia kaprysiła, układała usta w sposób, któ­ry przypominał Nielsa, lecz Inga nie czuła dyskomfortu z tego powodu. Kochała córkę bezwarunkowo. Zresztą, pomyślała filozoficznie, Emilia nie byłaby Emilią, gdyby nie miała za ojca starego sędziego.

Starannie poskładała części dziecięcej garderoby, wy­gładziła dłonią i położyła na krześle. Jej uwagę przykuły jakieś odgłosy z dziedzińca. Podeszła do okna i wyjrzała ^przez nie. To tylko Gulbrand, pomyślała z uśmiechem, który odbywał swój rutynowy obchód gospodarstwa, sprawdzając, czy zwierzętom nic nie brakuje.

Miała właśnie zdmuchnąć świecę przy łóżku Emilii, kiedy dostrzegła, że Gulbrand zatoczył się. Coś mu się stało czy może po prostu się potknął? Zaczęła śledzić jego ruchy i nabrała pewności, że staremu służącemu coś dolega. Szedł niepewnie przed siebie, co rusz się za­trzymywał i przykładał dłoń do piersi. Cały czas jednak parł w kierunku zabudowań służby, by się położyć.

Inga pośpiesznie zdmuchnęła świecę i zbiegła scho­dami w dół.

138

-" Gulbrand! - krzyknęła rozpaczliwie, widząc, że służący osuwa się na kolana. Cały czas trzymał dłoń na piersi. W trzech długich krokach znalazła się przy nim. - Oddychaj spokojnie, Gulbrand - powiedziała, starając się panować nad sobą.

- Wszystko... będzie dobrze - wyjąkał Gulbrand
zadyszany. - Poczułem jakieś ukłucie w klatce piersio­
wej - wyjaśnił, podnosząc się z kolan. Stanął i łapczywie
łapał powietrze.

Inga stała się podejrzliwa. Wyglądało na to, że Gul­brand usiłuje obrócić wszystko w żart.

Gulbrand nie miał nic przeciwko temu i ramię w ra­mię ruszyli przez dziedziniec.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Inga stanęła bez-

139

radnie w miejscu. Czy powinna zostawić go samego? Może trzeba było wejść do środka i sprawdzić, czy tra­fił do łóżka? Niepokój jej nie opuszczał. Może znów za­słabł? Może umrze tej nocy? Problemów ż sercem nie wolno lekceważyć.

Musiała jednak spełnić jego życzenie i zostawić go w spokoju. Zawróciła niechętnie i weszła do kuchni, by nalać sobie kawy. Aromat rozniósł się po pomiesz­czeniu, ale Inga zdawała się go nie zauważać. Ściskała kubek w dłoniach i wyglądała z napięciem przez okno.

Nie, nie powinna tu stać i czekać, aż stanie się coś strasznego. Zdecydowanym ruchem odstawiła kubek na stół i owinęła się szalem. Wsuwała właśnie stopy w buty, kiedy w pokoju Gulbranda rozbłysło światło. A więc, pomyślała uspokojona, w tym starym, upartym służą­cym wciąż kołacze się życie.

Usiadła za stołem i wyciągając szyję, wpatrywała się w okno. Dopiero po godzinie mogła odetchnąć z ulgą. Gułbrand musiał zdmuchnąć świecę, bo w jego pokoju zapanowała ciemność. Stary uparciuch wciąż żyje, po­myślała i pokręciła głową.

*

W Storedal trójka ludzi otoczyła Kristiana, czyniąc sta­rania, by go przekonać, że kłamstwo Jenny nie ma zna­czenia.

- Jenny wybrała ciebie - powiedziała Mina z pa­sją. - Nie zapominaj, że poświęciła własną córkę dla wa­szej miłości. Moim zdaniem to wielka ofiara!

140

Ragnhild wtrąciła swoje trzy grosze.

- Jeśli nie potrafisz tego docenić - warknęła - to je­
steś pozbawionym serca cynikiem! Czy tylko matki ko­
chają własne dzieci?

Oczy Kristiana zabłysły niebezpiecznie. Musiał poli­czyć do dziesięciu, by nie rozerwać Ragnhild na strzępy. Niewiele się zmieniła, pomyślał ze złością, zawsze była jedną z nielicznych osób, które miały odwagę odzywać się do niego w ten sposób. Nie dbała o to, czy poczuje się urażony, i potrafiła zdobyć się na irytującą szczerość. A mimo to... Może dlatego właśnie tak ją lubił? Zawsze kłócili się jak koguty, ale też zawsze wracali do zgody. Wiązała ich silna więź, Laurens i Jenny śmiali się często i twierdzili, że są jak bratnie dusze.

- Kocham Kristoffera i Kristera - bronił się.

- A co z Ingą? - Ragnhild wsparła się pod boki.
Kristian schylił kark w poczuciu winy.

- Wiecie wszyscy, że ją odtrąciłem, ale... Powinni­
ście okazać mi wspaniałomyślność, bo pogodziłem się
z córką.

Ragnhild nie poddawała się.

- Kochasz ją równie mocno jak Kristoffera i Kriste­
ra?

Kristian zamyślił się.

- Tak - powiedział po chwili. - Może nawet moc­
niej, jeśli potraficie to zrozumieć...

Ta utarczka oczyściła atmosferę. Ragnhild wróciła na miejsce, uśmiechając się z zadowoleniem.

- Napijmy się jeszcze wina - powiedziała.

141

Kristian podniósł kieliszek do ust drżącą ręką i umo­czył w nim usta.

- Kim ona jest?

Pytanie Laurensa ugodziło go jak ostrze noża.

- Ta nie marne wspólnego ze sprawą-odrzekł bez­
barwnie.

Laurens podniósł hardo głowę.

Laurens pobladł na twarzy i skinął lekko głową.

Kristian wiercił się w krześle. W ciągu ostatnich dni musiał wielokrotnie obnażać swą duszę. To było niezwyk­łe, choć... wyzwalające doświadczenie.

- To... Lovise.

Laurens i Ragnhild spojrzeli po sobie z zaskocze­
niem. <-

Laurens nie posiadał się ze zdumienia.

142

- Lovise jest zwykłą... służką? Ależ Kristianie, prze­
cież to córka mojej siostry!

Kristian ściągnął gniewnie czarne brwi.

- Inga próbowała mnie przekonać, bym zapewnił
Lovise lepszą przyszłość. Uczynię to, ale dziewczyna zo­
stanie służącą i nikim więcej!

Laurens machnął rękoma z rezygnacją, ale nie zapro­testował. Na jego twarzy pojawił się wyraz zamyślenia. Kristian nie wątpił, że Laurenś będzie milczał, ale na pewno spróbuje pomóc Lovise w inny sposób. Znał wszak człowieka, którego Lovise wkrótce miała poślu­bić. Kristian nie wykluczał możliwości, że jego szwagier spróbuje dotrzeć do swojej siostrzenicy tą drogą.

- A więc zająłeś się nieślubnym dzieckiem - stwier­
dziła Ragnhild z uśmiechem, przyjaznym i nieco kpią­
cym jednocześnie. - Może wcale nie jesteś taki zimny
i bez serca, skoro zadbałeś o córkę Jenny...

Kristian nie odpowiedział i odwrócił wzrok z zawsty­dzeniem. Niech Ragnhild myśli, co chce, ale on nie czuł nic wobec Lovise. Cała trójka spoglądała na niego wzro­kiem, w którym kryło się współczucie i... zrozumienie. Tak, tak, pomyślał, odchylając się w krześle. Niech są­dzą, że jest szlachetnym człowiekiem. Dobrze wiedział, że to nieprawda.

14

Tydzień później Marlenę wpadła do kuchni z nadętą miną. Na całe szczęście Inga była sama. Zadrżała, ale spokojnie odłożyła ściereczkę, którą odkurzała półki spiżarni.

- I mówi, że ty powiedziałaś - Marlenę wycelowała
w nią oskarżycielsko palec - iż mimo wszystko może zo­
stać na służbie.

Inga uniosła się gniewem.

- Czyżbyś źle życzyła własnej siostrze? - syknęła.
Marlenę spotulniała.

- Nie, ale... - Głos się jej załamał i służąca zaczęła
płakać. Zasłoniła zarumienioną twarz i opadła na krze­
sło. - Kristiane urodzi dziecko... z twoim błogosławień­
stwem. A ja... musiałam usunąć moje. To niesprawied­
liwe - zakończyła, zalewając się łzami.

144

Tłumaczenia nie zdadzą się na nic, póki dziewczyna się nie uspokoi, pomyślała Inga. Nalała kawy do dwóch kubków i pchnęła jeden w kierunku Marlenę.

- Napij się kawy - zaproponowała - to się rozgrze­
jesz.

Marlenę zamrugała zaczerwienionymi oczyma, pod­niosła powoli kubek i pociągnęła łyk gorącego napoju.

Inga ukryła uśmiech, bo to nie był właściwy moment na okazywanie wesołości, ale wiadomość bardzo ją ucie­szyła.

- Rozumiem, że ci przykro, Marlenę, bo ciebie nie
spotkało tyle dobrego...

- No właśnie - rzuciła służąca obrażonym tonem.
Inga udała, że nie słyszy. Nie było sensu besztać Mar­
lenę, musiała raczej okazać jej zrozumienie.

- Ty kiedyś błagałaś mnie o pomoc w usunięciu ciąży.
Kristiane natomiast... - Inga przerwała, by zastanowić
się nad dalszym ciągiem. Czy powinna zdradzić Marle­
nę, do czego Kristiane była gotowa się uciec, by odsunąć
od siebie wstyd i poniżenie? Marlenę nie wiedziała o sa­
mobójczej próbie siostry, bo nie wspomniała o tym ani
słowem.

Inga milczała przez dłuższą chwilę, ale w końcu zde-

145

cydowała się na szczerość. Siostry łączyła bliska więź i Marlenę zwykle nie zachowywała się w ten sposób. Być może jednak nie potrafiła przeboleć myśli, że kiedyś zdecydowała się na ten straszny krok. Pewnie tak, spę­dzenie płodu musiało być dla niej ogromnym obciąże­niem.

- Pamiętasz, że Kristiane spędziła kiedyś kilka dni
w moim łóżku?

Marlenę przytaknęła z zaciętą miną.

- Nie była chora na ciele, tylko na duszy. Gulbrand,
Arne i ja znaleźliśmy się przypadkiem w pobliżu, kie­
dy twoja siostra... - Inga zamilkła na chwilę w obawie,
że prawda może okazać się dla Marlenę zbyt okrut­
na. - Trochę wcześniej Erling zwymyślał ją najgorszymi
wyzwiskami i powiedział, że nie chce jej znać. Kristiane
była załamana...

Wzrok Kristiane złagodniał.

Marlenę przyłożyła dłoń do ust.

146

a ja musiałam pomóc jej w dokonaniu właściwego wy­boru.

- Winisz mnie za to, co zrobiłam? - spytała nagle
Marlenę.

Inga zdusiła westchnienie.

- Nie. Nie, oczywiście, że cię nie winię. Chcę tylko,
byś zrozumiała, że miałyście inne potrzeby. A ja stara­
łam się wam obu przyjść z pomocą.

Marlenę pociągnęła nosem.

Marlenę zaczęła wreszcie rozumieć powagę sytuacji. Ze wstydu poczerwieniała jeszcze bardziej.

- Tak sądzisz?
Inga pokiwała głową.

- Tak sądzę. My poznaliśmy prawdę, bo Kristiane
nie miała innego wyjścia. Ale bądź ostrożna, Marlenę,
bo Kristiane, co dziwne, uważa, że to... - szukała właś­
ciwego słowa - wstyd, iż usiłowała się zabić.

147

Marlenę podniosła się z miejsca.

Marlenę obnażyła krzywe zęby.

- Tak, Arne poprosił ją o rękę, a ona się zgodzi­
ła. Chcą zaczekać z zaręczynami, póki nie wyjaśni się
sprawa służby. To znaczy czy przeniosą się do Storedal,
czy zostaną tutaj - dodała.

Inga roześmiała się. Słowa Marlenę przypomniały jej o wielkim wydarzeniu, które ją czekało: przeprowadzce do Martina.

148

Inga czuła się jak w siódmym niebie. Wszystko w ostat­nim czasie szło po jej myśli: pogodziła się z Kristia-nem, a ojciec wreszcie doszedł do zgody z Laurensem i Ragnhild. Po latach oczekiwań i tęsknoty połączy się z Martinem... Inga była bezgranicznie szczęśliwa. Na dodatek uzyskała odpowiedzi na tyle pytań, które dręczyły jej duszę. Część z nich sprawiła jej ból, choćby tragiczna historia matki. Uważała jednak, że dobrze, iż ją poznała.

Jedną jeszcze rzecz musiała zrobić, by uwolnić się od brzemienia przeszłości: pozbyć się noża, który kiedyś podarował jej Gulbrand. Nóż mógł wprawdzie spoczy­wać w skrzyni po wieczny czas, zawsze jednak przypo­minałby jej o Gudrun...

Wsunęła klucz w zamek, otworzyła skrzynię i wy­jęła nóż. Przykro było pozbywać się tak drogocennego przedmiotu, ale nie wolno zostawiać żadnych śladów. Nikt z żywych nie mógł już wiązać tego narzędzia z za­bójstwem, sama przecież o to zadbała, ale przerażeniem i grozą napełniała ją świadomość, że wciąż znajdowało się w jej domu.

Z drżeniem wsunęła nóż do pochwy. Orzeł wyryty na rękojeści zdawał się spoglądać na nią z niemym wyrzu­tem. Owinęła go starą powłoczką i wsunęła do koszyka. Usiadła na chwilę, by zaczerpnąć tchu, po czym wstała energicznie i ruszyła w dół schodów. Na dole otworzyła drzwi do kuchni i krzyknęła:

149

dziewczynkę w ramionach. Podsunęła jej łyżeczkę kaszy do ust, a mała mlasnęła z zadowoleniem.

-■ Inga - rozpromienił się Kristian na jej widok. Od­łożył strug i oderwał się od pracy.

Radość Ingi nie miała granic. Ojciec witał ją ze szczerym zadowoleniem! To było wręcz nierzeczywiste. Nie miała już zamiaru wracać do przeszłości i rozmyślać nad cierpieniami, które jej zadał. Przeszłość, pomyślała filozoficznie, to zamknięty rozdział.

Ucieszyła się w duchu, słysząc te słowa. Po rozmo­wie z Laurensem ojciec odzyskał spokój ducha, a kie­dy i z nią się pogodził, jeszcze bardziej się odprężył. Uparty osioł, pomyślała z miłością, czemu się drę­czył przez tyle lat? Duma nie pozwalała mu wcześ­niej zwrócić się do Laurensa. No tak, ale miał wszel­kie prawo, by czuć się zdradzonym, nie mogła o tym zapominać.

150

z ojcem, mówiła nieskładnie i popełniała niezręczności. Teraz wstyd całkowicie ją opuścił.

Kristian wprowadził Mikrusa do wolnego boksu. Ogier uspokoił się i zajął się zawartością żłobu.

- Wejdźmy do domu, Ingo - powiedział ojciec i oto­
czył ją ramieniem.

Jego bliskość i bezpośredniość wciąż ją oszałamiały. Musiał przejść jakąś przemianę osobowości, bo nigdy nie traktował jej tak poufale. Teraz zaś obejmował ją tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz pod słoń­cem.

151

ży się Emilii. Adwokat poinformuje cię dokładnie o roz­liczeniu.

Inga gwizdnęła przeciągle i skinęła głową.

Kristian złożył dokumenty.

Inga zamyśliła się. Rozsądek podpowiadał, by zosta­wić dwór Sigrid, ale, o dziwo, nie miała ochoty tego ro­bić. Życzyła sobie, by przejął go Krister. Zresztą Sigrid została gospodynią w majątku 0vre Gullhaug, który wy­magał wielu nakładów i inwestycji. Torstein i Sigrid po­trzebowali gotówki.

152

nął dokumenty do koperty i odepchnął ją na bok. - Spra wa spadku załatwiona. Musisz wybrać się do nowego lensmana ze wszystkimi spadkobiercami i załatwić resztę formalności.

Inga obiecała, że tak uczyni.

Wyjęła z kosza zawiniątko.

- Ojcze - zawahała się. - Wiesz, że nóż, który dosta­
łam od Gulbranda, odegrał pewną rolę w dramacie, któ­
ry skończył się śmiercią Gudrun... Mamy to już za sobą
i lensman odstąpił od oskarżenia, ale nie zaznam spoko­
ju... póki nóż nie zostanie zniszczony. Mam go wrzucić
do jeziora i mieć nadzieję, że fale nigdy nie wyrzucą go
na brzeg? A może zagrzebać w lesie i modlić się do wyż­
szych mocy, by nigdy nie został znaleziony? Sama nie
wiem, wolałabym jednak, by ślad po nim nie został...

Trudno było zgadnąć myśli Kristiana, bo nie poru­szył się, tylko wbił w nią wzrok.

Wyraz jego twarzy zaniepokoił ją. Może niepotrzeb­nie obciąża go tym problemem? Był jednak przecież jej ojcem, a ojciec powinien pomagać własnej córce... Ostatnio zresztą nie skąpił jej pomocy, pomyślała i przed oczyma stanęło jej ciało Erlinga.

Zebrała się na odwagę.

- Dlatego proszę cię, ojcze, byś... go zniszczył...
Kristian opuścił głowę.

Nic nie odpowiedział, a Indze zaschło w gardle. Dla­czego zwlekał? Uznał prośbę za nieodpowiednią? Zwil­żyła wargi, fale zimna i gorąca na przemian wstrząsały jej ciałem.

153

Kristian położył jedną dłoń na broni, a drugą dotknął jej ramienia.

- Masz rację - szepnął chrapliwie. - Uratowali­
śmy cię z Laurensem z opresji, ale lepiej będzie usunąć
wszelkie ślady. - Jego wzrok płonął dziwnym światłem.
Inga zrozumiała, że ojciec rozważa, co by się stało, gdy­
by lensman dowiedział się o nożu. Nie ma takiej moż­
liwości, pomyślała w następnej sekundzie, bo Gudrun
i Erling nie żyją. Nie zmieniła jednak zdania, nóż należy
zniszczyć.

Kristian wziął go do ręki, wstał i ruszył szybkim kro­kiem do salonu.

Inga podążyła za nim.

Ojciec zdecydowanym ruchem wrzucił nóż i pochwę do kominka.

Inga podeszła bliżej. Płomienie, zrazu powoli, potem coraz szybciej, owinęły się jak węże wokół przedmiotu i po chwili pochwa zajęła się ogniem. Ze łzami w oczach dziewczyna obserwowała, jak skóra zwija się, a ogniste języki dobierają się do orła na rękojeści. Pod wpływem gorąca skrzydła ptaka złożyły się i pokryły sadzą. Dol­na część pochwy pękła z trzaskiem i płomienie wżarły

154

się w czarne, szkliste oczy orła. Inga wstrzymała oddech. Zdawało się jej, że orzeł mrugnął oskarżycielsko okiem, zanim ogień zamienił go w węgiel. Drewno rękojeści skwierczało, przez ułamek sekundy litery „I.K.G." zabły­sły oślepiającym światłem i zamieniły się w kupkę po­piołu.

Inga otarła dyskretnie łzy.

Kristian złapał pogrzebacz i przyciągnął do siebie rozżarzone ostrze.

- Poczekam, aż wystygnie-powiedział bezbarwnym głosem - ale nie bój się, Ingo. Zabiorę je później do kuź­ni i przekuję w skobel do drzwi stajennych lub haczyk do wieszania ubrań... W każdym razie - dodał - zada­nie wykonane. Nikt już nie znajdzie noża.

Inga zdusiła w sobie płacz. Nareszcie uwolniła się od koszmaru.

15

Gaupds, maj 1910 roku

- Inga! Idzie Sigrid! - krzyczała Eugenie, wbiegając na piętro. - No co tak stoisz w tym gorsecie - łajała ją ze śmiechem, ujrzawszy ją na krużganku. - Ustaw krzesło przed lustrem, żebyś mogła widzieć, jak Sigrid stroi cię do ślubu.

Inga zachichotała z podniecenia. Eugenie była na no­
gach od bladego świtu, wysiłek znaczył jej twarz czerwo­
nymi plamami. Włożyła na siebie odświętny strój, białą
lnianą bluzkę z haftowanym wzorem, spódnicę z niebie­
skiej wełny i czerwony samodziałowy kaftan. Tkany na
krosnach wełniany pas zdobiła srebrna spinka. Według
starego wzoru, oznajmiła z dumą Eugenie, bo wszystkie
części ubioru wyszły spod jej ręki. Torebka uszyta z tego
samego materiału co spódnica miała czerwoną wyściół- j
kę i ozdobną lamówkę tego samego koloru. i

Inga posłusznie spełniła polecenie. Jej długie, świe-

156

żo umyte włosy spływały wzdłuż ramion, lecz już nie­długo Sigrid wysuszy je, zaplecie i ułoży w kunsztow­ną fryzurę. Z zachwytem spojrzała na suknię ślubną. Po długim zastanowieniu zdecydowała się na białą, a wieść o jej decyzji obiegła całą wieś lotem błyskawicy. Kobiety kręciły nosami na ten szalony pomysł. Iść do ołtarza w białej sukni można tylko raz! To niesłychane! Inga prychnęła pogardliwie, dowiedziawszy się o za­zdrosnych komentarzach miejscowych plotkarek. Rze­czywiście szła za mąż po raz drugi, ale ślub z Nielsem zakończył się koszmarem. Teraz zaś stawała na ślub­nym kobiercu z miłości. Smakowała to słowo, nie po­siadając się ze szczęścia.

- Jestem rada, że zgodziłaś się skrócić welon - powie­
działa Sigrid zadyszana, wbiegając do pokoju. Jej twarz
płonęła z podniecenia. - Szkoda byłoby chować te pięk­
ne włosy pod koronkami i tiulami. I nie byłoby widać
fryzury - zakończyła, łapiąc powietrze.

Inga zagryzła wargi.

- A ludzie nie powiedzą, że to wulgarne?

Sigrid chwyciła szczotkę i uśmiechnęła się szelmow­sko.

157

rzadko pozwalała sobie na takie frywolne komentarze. Brzuch miała już wydatny. Tak duży, że Inga poważnie obawiała się, czy pasierbica nie urodzi podczas wesela. Na razie jednak Sigrid nie czuła żadnych oznak zbliżają­cego się rozwiązania.

Inga poklepała ją czule po brzuchu.

- Musimy poprosić przyszłego dziedzica 0vre Gull-
haug, by zaczekał z przyjściem na świat...

Sigrid roześmiała się.

158

Inga pokręciła głową na boki, przyglądając się ucze­saniu. Sigrid upięła część włosów w formie korony na czubku głowy i zostawiła luźne loczki przy obu skro­niach; podkręciła też lekko grzywkę. Reszta opadała czarną kaskadą na plecy, sięgając aż do bioder.

Kiedy Sigrid zdjęła suknię ślubną z wieszaka, obie spoważniały. Inga wsunęła ostrożnie ręce w rękawy

159

i z pomocą Sigrid przeciągnęła suknię przez głowę. Ma­teriał opiął jej zgrabne ciało.

- Włosy się nie potargały... - zaczęła Inga, ale urwa­
ła, słysząc czyjś histeryczny krzyk.

Eugenie wbiegła na górę, przeskakując stopnie.

Uniosła suknię i ruszyła w dół schodów. W głowie kołatała się jej myśl, że nie powinna ubrudzić ślubne­go stroju, więc zacisnęła dłonie na śliskim materiale. Gulbrand, powtarzała w duchu, zauważyłam ostatnio, że chodzisz z trudem i słabujesz, ale chyba nie opuścisz nas w taki dzień? Teraz kiedy pogodziłeś się z Emmą? Kiedy miałam okazać ci szacunek, prosząc, byś odwiózł mnie do kościoła... Tym gestem chciałam uświadomić ci, ile dla mnie znaczysz. Czy ta sposobność mnie omi­nie?

Zbeształa się za te samolubne myśli, ale modliła się do Boga, by choć jeszcze jeden dzień zachował przy

160

życiu tego dobrego, wiernego człowieka. Jeden dzień, błagała z płaczem, ze względu na mnie i na niego sa­mego!

Uklęknęła przy łóżku Gulbranda, nie dbając o to, że Kristiane i Marlenę ją obserwują. Nie zauważyła na­wet, iż Eugenie i Sigrid przyszły tu za nią. Całą uwa­gę skupiła na mężczyźnie, który leżał na łóżku ubrany w odświętny garnitur. Ujrzawszy go, rozpłakała się. Gul-brand cieszył się na ten dzień z dwóch powodów: miał być świadkiem jej weselnego szczęścia i wziąć udział w uroczystościach razem z Emmą. Wprawdzie spotkał się z nią kilkakrotnie w ostatnim czasie, ale ślub stanowił okoliczność wyjątkową.

Jego dłoń była wilgotna. Inga pogłaskała ją czule, drżąc ze wzruszenia. Te żylaste, pokryte odciskami dło­nie były świadectwem długiego i pracowitego życia.

- Inga - szepnął Gulbrand ledwo słyszalnie.
Inga drgnęła.

- Tak, drogi mój, jestem przy tobie - odpowiedziała
cicho. - Odpocznij teraz, przyjdę po ciebie, jak będzie
czas ruszać do kościoła.

Usłyszała jakieś poruszenie za sobą. Odwróciła się i z twarzy obecnych wyczytała smutną prawdę. Gul­brand nie znajdzie się w kościele dziś, tylko za tydzień, kiedy jego ciało trzeba będzie złożyć w grobie. Nie prze­żyje, niedługo wyda ostatnie tchnienie. Nie, nie, chciała krzyknąć, ale z jej gardła nie wydobył się żaden dźwięk.

Gulbrand zamrugał oczyma. Ruda broda opadła mu na pierś, kiedy ułożył usta w nikłym uśmiechu.

161

Kiedy stanęły wszystkie nad jego łóżkiem, Inga do­strzegła, że nie ona jedna dała się ponieść emocjom. Wą­skie ramiona Sigrid drżały wstrząsane płaczem, a Kri-stiane wbiła wzrok w podłogę.

Gulbrand z trudem wyciągnął rękę do Sigrid. Dziew­czyna chwyciła ją spłoszona.

162

powiekami. - Bądź dobra dla Martina. Jakie to szczęś­cie, że twój ojciec w końcu pobłogosławił wasz związek. I pozdrów ode mnie Emmę... Mieliśmy dziś być razem, ale... - Jego oddech stał się świszczący.

Nie żył.

Inga zebrała wszystkie siły, by zmówić modlitwę. Chwilami gubiła słowa i pogrążała się w żalu, potem zagryzała zęby i mówiła dalej, a pod koniec je) głos za­brzmiał czysto i jasno.

- Amen - zakończyły chórem.

Kiedy nadeszła właściwa pora, Martin udał się na górę do swojego pokoju. Czarny odświętny garnitur czekał na wieszaku. Ragnhild zadbała o stan kantów, wybieliła jego koszulę w słońcu i starannie wyprasowała ją paro­wym żelazkiem. Ciemny krawat wisiał na oparciu krze­sła, pod krzesłem stały wypastowane czarne buty.

Martin umył się w miednicy. Zimna woda przy­prawiła go o gęsią skórkę i dodała animuszu. W nocy nie zmrużył oka, tysiące myśli kotłowało mu się w gło­wie. Wciąż nie mógł uwierzyć, że szczęście wreszcie się

163

do nich uśmiechnęło. Za parę godzin zostaną mężem i żoną...

Wytarł się ręcznikiem. Szczęściarz ze mnie, pomy­ślał, dostanie mi się najpiękniejsza dziewczyna we wsi! Nie przemawiała przez niego próżność, taka była praw­da. Żadna kobieta nie mogła się z nią równać. Inni męż­czyźni mieli, być może, odmienne zdanie na ten temat, ale nie dbał o to. Promieniał z radości, że wreszcie zosta­nie jego żoną.

Życie nie będzie usłane różami, bo Inga była jak dzi­ki kot, którego nie można oswoić. I może właśnie dlate­go tak ją kochał. Nie życzył sobie posłusznej, wstydliwej i potulnej żony. Jej niezwykła osobowość ożywi ich mał­żeństwo i doda smaku szarym dniom.

Kiedy się ubrał, stanął przed lustrem, zastanawiając się, czy zaczesać włosy na bok. Złapał nawet za grzebień, ale zrezygnował. Inga lubiła tę jego jasną grzywę opada­jącą niesfornie na oczy.

Dreszcz oczekiwania przeszył jego ciało. Podszedł zdecydowanym krokiem do komody, wysunął szufladę i wyjął broszkę, którą wiele lat temu kupił u złotnika. Przyrzekł sobie wtedy, że przypnie ją kiedyś do bluzki Ingi. Ta broszka podtrzymywała w nim nadzieję, która ledwie się tliła, kiedy ożenił się z Gudrun. Poczuł falę gorąca na myśl, jak blisko byli nieszczęścia. Gdyby Gu­drun wciąż żyła, może inny mężczyzna prowadziłby dzi­siaj Ingę do ołtarza...

Miękki uśmiech rozjaśnił jego twarz, kiedy wsuwał broszę pod poduszkę, na której spać będzie Inga. Kie-

164

dy się obudzi, radosna i spełniona po miłosnej nocy, za­skoczy ją porannym podarunkiem. I wreszcie przypnie broszkę w rozcięciu jej bluzki na piersi na znak, że teraz już należy do niego!

Kristian nie mógł sobie poradzić z węzłem krawata. Co za diabelski wynalazek! Nigdy nie nauczy się go wią­zać.

- Pozwól mi - powiedziała Mina czule. Szybkim ru­
chem zawiązała zgrabny węzeł, po czym rozejrzała się,
by sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu, i pocałowała
go w czubek nosa.

Kristian zaczerwienił się.

- Embrik czyści uprząż, służba ma wszystko pod kontrolą. Ten wieczór zostanie ludziom w pamięci! - Kri­stian poklepał Minę żartobliwie, kiedy ta odwróciła się, by udać się do swego pokoju.

Od rana walczył ze sobą. Dobry nastrój gdzieś prys-nął. Złe, dręczące myśli pojawiły się o poranku i dławiły go za gardło. Wiedział, skąd się wzięły: oto przyszła ta chwila, kiedy musiał pożegnać się z Jenny. Może był w tym cień przesady, ale nie mógł nic na to poradzić, że czuł jej obecność każdą cząstką swego ciała... Mina mieszkała we dworze od pewnego czasu, lecz dopiero

165

teraz miał ich połączyć węzeł małżeński. Wspomnienie żony nigdy się nie zatrze, ale musiał znaleźć dla Miny stałe miejsce w sercu.

Zimą'wielokrotnie przeklął imię Jenny za to, że zła­mała umowę, którą zawarli. Kiedy zrozumiał, że go okła­mała. .. chociaż nie, nie okłamała, tylko zataiła prawdę... w każdym razie czuł się wtedy samotny, opuszczony przez istotę, która znaczyła dla niego najwięcej.

Gdy śniegi stopniały, a kwiaty podbiału zażółciły wzgórza, jego gniew zaczął z wolna ustępować. Jenny nie była w stanie rozstać się z córką. Czy to niewyba­czalny grzech? Czy to takie straszne, że instynkt macie­rzyński przeważył nad uczuciami do niego?

Wiosną wstyd tlił się ledwie, a jego nastrój łagod­niał jak powietrze wokół. Jenny nigdy później nie wspo­minała o Lovise. Czy to, że wybrała jego, a nie córkę, nie było wystarczającym dowodem miłości? Zakręciło mu się w głowie, kiedy zrozumiał tę prostą prawdę: Jen­ny go kochała. Aż do śmierci.

Kristian otworzył drzwi sypialni Odbicie, które uj­rzał w lustrze, przedstawiało człowieka ponurego i smut­nego. Wzrok miał pusty, a kąciki ust opadły mu smętnie. W ciągu ostatniego tygodnia pojął, że powinien trakto­wać Lovise przyjaźniej. Nie powie jej prawdy. O nie, tego by nie zniósł. Zaoferuje jej jednak lepsze warunki służby w nagrodę za długoletnią pracę we dworze. Jak bowiem mógłby nienawidzić człowieka, którego kochała Jenny? To pytanie od miesięcy nie dawało mu spokoju. Poczuł ulgę, kiedy wreszcie znalazł właściwą odpowiedź.

166

Ze smutkiem otworzył skrzynię. Kiedy znalazł to, czego szukał, usiadł na skraju łóżka. Rozstanie z zawar­tością puzderka przyprawi go o ból serca, ale uznał, że to najwłaściwsze rozwiązanie.

16

Podróż do kościoła przebiegła inaczej, niż Inga to sobie wymarzyła. Miała siedzieć w powozie obok Gulbranda, tymczasem Gulbrand leżał martwy na marach. Z pomo­cą Eugenie i Marlenę oporządziła jego ciało. Czasu było niewiele, ale nie śpieszyła się. Służący zasługiwał na ten ostatni akt szacunku. Ubrana w suknię ślubną, zamknę­ła mu powieki, obmyła i ponownie ubrała w odświętny garnitur. Zaczesała włosy i brodę i złożyła mu dłonie na piersi.

Wiedziała, rzecz jasna, że starzy ludzie umierają, ale bolało ją to, że stało się to właśnie tego dnia. Tak bardzo chciała, by znów gościł w Svartdal i spotkał się z Emmą. Tych dwoje odnalazło się na stare lata i Inga miała nadzieję, że czeka ich jeszcze wiele wspólnych dni. Śmierć jednak okazała się bezlitosna. Nie czekała na właściwą chwilę. Machała kosą, kiedy najmniej się tego spodziewano.

Jej oczy wyszukały Emmę, kiedy Eugenie pociągnęła

168

za lejce i skierowała konie na kościelne wzgórze. Więk­szość ludzi weszła już do świątyni, ale niektórzy wciąż czekali na zewnątrz.

- Moje kondolencje - Inga niechętnie użyła tej wy­
świechtanej frazy. - Widzę w twoim wzroku, że Torstein
zdążył cię zawiadomić o śmierci Gulbranda...

Emma stała pochylona.

Emma wyprostowała się i uśmiechnęła dobrodusz­nie.

Smutny ton głosu służącej poruszył w Indze czułą strunę.

- Gulbrand pojawił się późno w moim życiu, ale za
to tak wiele dla mnie znaczył. Tak jak ty przez całe moje
życie.

Emma pogrzebała czubkiem buta w żwirze.

169

- Byłaś dla nas córką, której nigdy nie mieliśmy -
mruknęła z zażenowaniem.

Inga zamrugała pośpiesznie powiekami, by odgonić łzy.

- Więc nie rozpaczaj, Ingo, że Gulbrand odszedł
właśnie teraz. Nie ujrzał cię w kościele, ale wiedział,
że jesteś w dobrych rękach. W rękach Martina. I nie
bądź smutna, że my tak krótko znów byliśmy razem.
Najważniejsze, że byliśmy.

W tej samej chwili zaczęły bić dzwony.

Emma odwróciła się i pośpieszyła do kościoła. Mu­siała znaleźć się w środku, zanim dzwony wybrzmią.

Kristian odetchnął z ulgą, kiedy Inga weszła do kruchty.

Wyprostowali się, kiedy kościelny zamknął przed nimi drzwi. Zaraz miał ponownie je otworzyć i wtedy ruszą nawą kościelną. Inga drżała z emocji. Odsunęła od siebie myśli o Gulbrandzie i całą uwagę skupiła na tym, co miało nastąpić.

Organy zagrały tęskne tony, podwoje rozwarły się i Inga z Kristianem ruszyli przed siebie. Przez zgroma­dzenie przeszedł szmer. Inga chłonęła spojrzenia, któ­rymi obrzucali ich ludzie. Uwagę wiernych zwróciła jej suknia, ale nie tylko to: mało kto się spodziewał, że dzie-

170

dzic Svartdal poprowadzi do ołtarza swą znienawidzoną córkę. Żeby jeszcze wiedzieli, pomyślała Inga, o zakoń­czonej waśni i o odrodzonej więzi między ojcem a cór-ką.

Inga czuła nadzwyczajne wzruszenie i nie odrywała oczu od Martina. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy Kri-stian puścił ją i Martin przejął jej dłoń. Przyszły mąż promieniał miłością, a w jego niebieskich oczach lśniły łzy.

Pastor wygłosił długie kazanie o wierności i obowiąz­kach małżeńskich, ale Indze to nie przeszkadzało. Mogła godzinami siedzieć u boku Martina bez znużenia, wy­starczyło, że czuła zapach jego ciała i dotyk, słyszała jego oddech...

W końcu pastor uczynił znak, by podeszli do ołta­rza.

- Jeśli ktoś zna jakiś powód, dla którego to małżeń­
stwo nie może być zawarte, niech przemówi - powie­
dział głośno i spojrzał po zgromadzonych. Zapadła ci­
sza, nikt nawet nie chrząknął, nie pociągnął nosem.

Martin ścisnął jej dłoń. Niedługo nic ich już nie roz­dzieli. Wyjdą z kościoła jako małżonkowie.

Nagły dreszcz przebiegł Indze po plecach, kiedy roz­legł się jakiś władczy męski głos:

- Wstrzymajcie się! Ja mam coś... do powiedzenia!
Inga nie musiała się odwracać. Dobrze znała tubalny

głos własnego ojca.

171

Szmer zdziwienia przeszedł przez zgromadzenie, kiedy słowa Kristiana odbiły się echem od sklepienia. Wszy­scy wbili w niego wzrok, niektórzy uśmiechali się ze złoś­liwą satysfakcją. Czyżby ten szaleniec miał zamiar za­kłócić ślub własnej córki?

Kristian zerwał się z twardej ławki, jakby użądliła go osa. Jakże mógł zapomnieć o najważniejszym? No tak, Inga spóźniła się do kościoła, a on denerwował się ocze­kiwaniem. Dlatego też ta ważna sprawa wyleciała mu z głowy. Dopiero teraz sobie przypomniał, bo Laurens szturchnął go w bok i spytał, czy wszystko załatwione.

Inga przyjęła ją z wahaniem, ale nie wsunęła na palec, tylko przeczytała napis wygrawerowany od wewnętrz­nej strony. Jej oczy napełniły się łzami, a kiedy mrugnę-

172

ła powiekami, łzy spłynęły po policzkach. Twarz znów przyoblekła się w rumieńce.

- Nie mogę - szepnęła i wyciągnęła rękę ku ojcu - ona
zbyt wiele dla ciebie znaczy...

Kristian delikatnie odtrącił jej dłoń.

- Tak, należała do Jenny. I prawda, że to mój naj­
droższy skarb, lecz... - Znów zajrzał do puzderka i wy­
ciągnął kolejny błyszczący przedmiot. - To moja stara
obrączka ślubna, Ingo, i życzę sobie, by Martin ją zało­
żył. Na znak, że akceptuję to małżeństwo - i jego.

Źle się czuł wystawiony na ciekawskie spojrzenia w takiej chwili, gdy zawładnęły nim uczucia. Z udawa­ną obojętnością odwrócił wzrok ku witrażom w oknach i czekał na odpowiedź.

Inga zacisnęła usta w wąziutką kreseczkę. Gdyby te­raz spróbowała coś powiedzieć, głos odmówiłby jej po­słuszeństwa. Puściła dłoń Martina i objęła delikatnie Kristiana za szyję.

- Dziękuję, ojcze, dziękuję! To najpiękniejszy dar,
jak dostałam w całym moim życiu. Wiem, ile znaczą dla
ciebie te obrączki...

Kristian uwolnił się z jej objęć z zawstydzeniem, ale radości, która malowała się na jego obliczu, nie usi­łował ukryć. Spokojnie wrócił na swoje miejsce.

Pastor przeczekał cierpliwie tę niespodziewaną prze­rwę w uroczystości, chrząknął i powiedział:

173

dzeni roześmiali się. Martin nie wydawał się speszony swoim zapałem.

Inga spojrzała z zachwytem na swojego nowego małżonka. Kiedy oboje powtórzyli przysięgę małżeń­ską, miała ochotę wybiec z kościoła i krzyczeć z rado­ści! Musiała jednak uzbroić się w cierpliwość, bo Kri­stian i Mina mieli zostać połączeni węzłem małżeństwa tuż po nich. No cóż, pomyślała, zajmując z Martinem miejsce w pierwszej ławce, z przyjemnością ujrzę, jak oj­ciec padnie na kolana, by poślubić drugą kobietę w swo­im życiu. Z całego serca życzyła mu, by Mina była mu wsparciem przez resztę jego dni.

Wszyscy wstrzymali oddech, kiedy Laurens pojawił się u boku Kristiana i otworzył pudełeczko z obrączkami. Nikt nie przypuszczał, że Kristian znajdzie przyjaciela, który zechce być jego świadkiem, a już najmniej, że zosta­nie nim Laurens. Ludzie spoglądali po sobie ze zdziwie­niem, a Inga zastanawiała się, skąd Kristian wziął nowe obrączki. Zapewne je kupił i Inga dobrze rozumiała, dla­czego tak uczynił: nie chciał brukać pamięci Jenny. Spoj­rzała z zachwytem na obrączkę po matce. Ojciec mógł schować je w skrzyni, a jednak zażyczył sobie, by oboje je nosili. Gest był wzruszający i Inga westchnęła z zadowole­niem. Błyszczącym wzrokiem śledziła ceremonię ślubną.

Po skończonej uroczystości Inga i Martin wyszli pierwsi, Kristian z Miną postępowali kilka metrów za nimi. Pogoda zmieniła się, deszcz ustał i zza chmur uka­zało się słońce. Inga zmrużyła oczy, oślepiona jego bla­skiem.

174

Zaczęła się nowa epoka w jej życiu. Miała dzielić ra­dości i troski z Martinem. Tajemnice śmierci Gudrun i Erlinga będzie nosić w sobie aż do śmierci, ale nie wy­ruszy w drogę samotnie. Martin zawsze stać będzie u jej boku.

Inga obróciła się w kierunku cmentarza i wyszukała wzrokiem grób matki. W tej samej chwili promień słoń­ca oświetlił kamień nagrobny. Wiele lat temu matka sta­ła z Kristianem na stopniach tego kościoła. Nie wiedzia­ła wtedy, że jej życie będzie tak krótkie...

Na zawsze zostaniesz z nami, pomyślała melancholij­nie i uśmiechnęła się w duchu, kiedy światło słoneczne rozbłysło na naszyjniku i kolczykach, które kiedyś nale­żały do matki.

Pogłaskała kciukiem dłoń Martina i posłała mu pro­mienny uśmiech. Wreszcie byli szczęśliwi, Kristian i ona, szczęśliwi i wolni.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Thorup Torill Groźny przeciwnik Cienie z przeszłości 05 2
Thorup Torill Podcięte skrzydła Cienie z przeszłości 03
Thorup Torill Nad przepaścią Cienie z przeszłości 10
Thorup Torill Mroczne tajemnice Cienie z przeszłości 07 2
Thorup Torill Pakt milczenia Cienie z przeszłości 04 2
Thorup Torill Cienie z przeszłości 13 Rodowa waśń
Thorup Torill Zaginiony Cienie z przeszłości 12
Thorup Torill Korzenie Cienie z przeszłości 02
Thorup Torill Cienie z przeszłości 07 Mroczne tajemnice
Thorup Torill Cienie z przeszłości 01 Inga
Thorup Torill Cienie z przeszłości 09 Wrogość
Thorup Torill Pościg Cienie z przeszłości 06 2
Thorup Torill Kłamstwa Cienie z przeszłości 08
Thorup Torill Cienie z przeszłości 02 Korzenie
Thorup Torill Cienie z przeszłości 05 Groźny przeciwnik
Thorup Torill Cienie z przeszłości 06 Pościg
Thorup Torill Cienie z przeszłości 04 Pakt milczenia
Thorup Torill Cienie z przeszłości 03 Podcięte skrzydła
Thorup Torill Cienie z przeszłości 12 Zaginiony

więcej podobnych podstron