saga.
Cienie
z przeszłości
Torill Thorup
W SERII UKAŻĄ SIĘ:
tom 1. Inga
tom 2. Korzenie
tom 3. Podcięte skrzydła
tom 4. Pakt milczenia
tom 5. Groźny przeciwnik
tom 6. Pościg
tom 7. Mroczne tajemnice
tom 8. Kłamstwa
tom 9. Wrogość
tom 10. Nad przepaścią
tom 11. Odrzucenie
tom 12. Zaginiony
tom 13. Waśń rodowa
tom 11.
ODRZUCENIE
1
0vre Gullhaug, 8 maja 1909 roku
Gdy dwuskrzydłowe drzwi do pokoju zostały nagle ot-
warte, muzyka wypełniająca salę balową w 0vre
Gullhaug natychmiast ucichła. Muzykanci wyciągali z
ciekawości szyje, chcąc przyjrzeć się nowo przybyłemu
gościowi. Ale na szczęście zaraz sobie przypomnieli, że
wynajęto ich, żeby grali na weselu Torsteina i Sigrid, a
nie po to, aby rozglądali się na boki. Szybko przywołali się
do porządku i już po chwili fałszywe dotąd dźwięki
skrzypiec i basów znowu zabrzmiały czysto i melodyjnie.
Wielu gości zaczęło szeptać coś sobie na ucho, rzuca-
jąc przybyszowi nienawistne spojrzenia. Najwyraźniej wie-
dzieli, kim jest mężczyzna.
- To ten od procesu - relacjonowała sąsiadce żądna
sensacji pani Smedsrud. - No wiesz, ojciec Torsteina.
Przyjaciółka skinęła znacząco głową.
-Zastanawiam się, co o tym wszystkim sądzi Hedvig...
Założę się, że on nie był zaproszony Skoro przybył tak
późno - dodała pośpiesznie.
-Stara miłość nie rdzewieje - pani Smedsrud nie mogła
powstrzymać się od śmiechu. - Hedvig raczej nie
przypuszczała, że jej kłamstwo wyjdzie na jaw. A już
na pewno
5
nie sądziła, że się dowiemy, że ani Halvdan, ani Kristian nie
są ojcem dziecka.
Gadatliwe przyjaciółki z zainteresowaniem śledziły
wzrokiem obiekt swoich plotek. Mężczyzna zatrzymał się
zaskoczony na samym środku parkietu, najwyraźniej szu-
kając kogoś w tłumie gości. Wodził oczami od jednego
końca sali do drugiego, aż w końcu zakłopotany wycofał się
pod ścianę.
Nadal jednak kogoś wypatrywał.
Hedvig o mało co nie straciła panowania nad sobą, gdy
nagle zobaczyła swojego dawnego adoratora. Mimowolnie
złapała się za gardło i przełknęła ślinę. Poczuła, że się dusi,
a jej policzki płoną ze wstydu. Na Boga, co ta kreatura tutaj
robi? Jak on śmiał pojawić się na weselu Torsteina?
W końcu jest jego ojcem, przemknęło jej przez myśl,
ale nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Mons już od
dawna nie był częścią jej życia. Właściwie nigdy nie był, po-
myślała z jadowitą satysfakcją, chociaż udało im się razem
spłodzić syna.
Wydało jej się nieprawdopodobne, żeby Torstein albo
Sigrid zaprosili go na wesele. Chyba nie zrobiliby tego za jej
plecami? I dlaczego nie pojawił się na ślubie ani na uroczy-
stym obiedzie? Czy dlatego, że nie miał odwagi pokazać się,
zanim zapadła noc?
Krople potu wystąpiły jej na skronie. Ciężko oddychając,
wytarła twarz elegancką chustką do nosa. Bezgranicznie draż-
niło ją to, że ten przeklęty idiota zepsuł tak udaną zabawę.
Do tej pory wszystko szło jak z płatka, pomyślała, począwszy
od kazania wikarego, przez suknię panny młodej, a na obiedzie
i deserze skończywszy. No tak, absolutnie nie podobało jej się
6
to, że Torbj0rn flirtował z Ingą, ale w głosie jej najmłodsze-
go syna słychać było tajemniczą nutę ironii, gdy przedstawiał
swój plan ożenku z Ingą - czy raczej wżenienia się w Gaupås
z całym jego ogromnym bogactwem. Jeśli chodzi o nią, to wal-
czyła jak lwica, żeby ślub Torsteina okazał się wielkim sukce-
sem. Żaden szczegół nie umknął jej uwadze, jej sokoli wzrok
był w stanie wyłapać każde niedociągnięcie. W czasie obiadu
wypolerowane na wysoki połysk srebro lśniło w słońcu, tale-
rze i kieliszki stały w idealnym porządku, a stoły uginały się
pod ciężarem wazonów z kolorowymi kwiatami. Wiele osób
chwaliło ją za wspaniałe przyjęcie weselne.
Hedvig musiała przyznać sama przed sobą, że ostatnio
straciła w oczach wielu znajomych. Tego wieczoru czuła
jednak, że udało jej się odzyskać ich szacunek Dlatego nie-
spodziewane pojawienie się ojca Torsteina było jej wyjątko-
wo nie na rękę. I to właśnie w chwili, gdy sala balowa pełna
była gości!
Zauważyła, że ludzie dyskretnie jej się przyglądają. Przez
moment miała nadzieję, że goście nie rozpoznają Mon-sa.
Niestety, bardzo się myliła. Upokorzona i zrozpaczona
wymknęła się z sali, przeszła przez korytarz i udała się na
górę do swojej sypialni. W końcu matka pana młodego ma
chyba prawo odpocząć po tak wspaniałym, lecz wyczer-
pującym dniu? Nikogo nie powinno to dziwić, próbowała
przekonać samą siebie, ale musiała przyznać ze wstydem,
że uciekła, żeby uniknąć dramatycznych scen piętro niżej.
Sigrid zauważyła, że Torstein wygląda, jakby się wahał.
Do tej pory trzymali się za ręce, ale teraz próbował wyswo-
bodzić się z jej objęć.
- Nie wycofuj się, Torsteinie - poprosiła go z czułoś-
7
cią. - Teraz, kiedy Mons nareszcie się pojawił. Pomyśl tylko,
ile go to musiało kosztować...
- Sam nie wiem... - odpowiedział nerwowo.
Jego oczy zrobiły się szkliste, a oddech stał się szybki
i nierówny.
- W końcu to my go tutaj zaprosiliśmy... I dlatego
po
winien się czuć mile widziany.
Torstein wsunął palec pod krawat i trochę go rozluźnił.
-Nie sądziłem, że znajdzie w sobie tyle odwagi, żeby tu
przyjść - odpowiedział, nie zwracając uwagi na żonę.
-Byliśmy świadomi ryzyka - Sigrid odważyła się przy-
pomnieć o tym mężowi. - Odwagi! Idź, mój drogi
mężu, i przywitaj się ze swoim ojcem.
Sigrid delikatnie popchnęła Torsteina do przodu. Idąc
za nim, trzymała się lekko z tyłu.
Gdy stanęli przed Monsem, Sigrid zauważyła, że niełatwo
było znaleźć podobieństwo między ojcem a synem. Torstein
odziedziczył rysy twarzy po matce. Jedyne, co mieli podobne,
to nosy: wąskie i proste, z idealnie uformowanymi nozdrza-
mi. Uderzyło ją to, że Mons nie był tak przystojny jak Tor-
stein, ale niewykluczone, że miał za to o wiele lepszy charak-
ter od Hedvig. Torstein był równie uparty i stanowczy co jego
matka, ale miał też w sobie dużo czułości i łagodności. Czy tę
pozytywną cechę odziedziczył po swoim biologicznym ojcu?
Sigrid serce stanęło w gardle, gdy zobaczyła, z jakim wa-
haniem ojciec i syn podają sobie ręce. To była przełomowa
chwila, pomyślała Sigrid, wycierając ukradkiem łzę. Lody
zostały przełamane.
- Nie stójmy tak - zaczął Torstein, nie potrafiąc ukryć
zakłopotania. - Usiądźmy gdzieś, gdzie ludzie nie będą
mogli tak natrętnie nam się przyglądać. - Ostatnią część
zdania wypowiedział wyraźnie rozdrażniony.
8
Ci, którzy usłyszeli jego sarkastyczną uwagę i mieli w so-
bie choć odrobinę przyzwoitości, szybko odwrócili wzrok
Dopiero siedząc wygodnie na małej czerwonej kanapie,
Mons w końcu odważył się odezwać. - Znalazłeś sobie wy-
jątkowo śliczną żonę - pochwalił syna, wskazując głową na
Sigrid. - Delikatna jak lilia, a jednak bije od niej wewnętrz-
na siła.
Sigrid oblała się rumieńcem. Nie była przyzwyczajona
do tego, żeby mężczyźni, których pierwszy raz widziała na
oczy, prawili jej komplementy. Schlebiano jej wbrew jej
woli.
Torstein uśmiechnął się nieporadnie.
-Mieliśmy szczęście pobrać się z miłości. Niewielu się to
udaje.
-To prawda - zgodził się Mons wzruszony wyznaniem
syna. Po chwili jego pomarszczona twarz stężała, a głos
zrobił się śmiertelnie poważny. - Dziękuję za
zaproszenie... synu. Przepraszam, że nie byłem obecny
podczas waszych zaślubin. Wydawało mi się, że wiem,
gdzie leży wasz kościół, ale niestety popełniłem błąd.
Długo czekałem na was przed kościołem w
Holmestrand, zanim zorientowałem się, że to nie ten
kościół... No cóż, w końcu udało mi się tutaj dotrzeć,
ale wtedy... nie miałem odwagi, żeby wejść do środka.
Bałem się reakcji gości. Szczerze mówiąc - swojej też.
-To zrozumiałe - wymamrotał zakłopotany Torstein.
-Tylu rzeczy chciałbym się o tobie dowiedzieć... - wes-
tchnął Mons. - O twoim dzieciństwie i dorastaniu. ..iw
ogóle.
Czoło Torsteina zmarszczyło się w gniewie.
- Niczego mi nie brakowało. Matka wychowała Tor-
bjorna, Ingebjorg i mnie najlepiej jak umiała.
9
-Torbjorn i Ingebjorg - Mons z zaciekawieniem po-
wtórzył imiona - to twoje rodzeństwo?
-Tak - przytaknął Torstein. - Torbjorn jest ode mnie
trzy lata młodszy, a Ingebjorg ma jeszcze mleko pod
nosem.
-I oboje są dziećmi Hahrdana? - zapytał spokojnie
Mons.
-Owszem - odpowiedział Torstein, gwałtownie kiwając
głową.
-A jaki był ten... Halvdan? - Mons zamrugał oczami
ze zdenerwowania, szybko splatając swoje długie,
cienkie palce.
Torstein odrzucił głowę do tyłu, tak że grzywka opadła
mu na oczy.
- Ojciec był wyjątkowo miłym człowiekiem - w głosie
Torsteina słychać było nutę szyderstwa. - Nie ma chyba we
wsi nikogo, kto mógłby powiedzieć o nim coś złego. Cierp
liwy, skłonny do wyrzeczeń, miał z nami bardzo dobry kon
takt. Jednym słowem: świetnie się nami opiekował!
Sigrid skuliła się w sobie ze wstydu. Czy Torstein na-
prawdę musi być taki złośliwy? Czy chciał wzbudzić w swo-
im ojcu wyrzuty sumienia, odpłacając mu za jego nieobec-
ność? Sigrid nie miała odwagi wtrącić się do rozmowy.
W desperackim geście ścisnęła męża mocno za rękę, mając
nadzieję, że w końcu się opamięta.
- A ty - spytał Torstein obojętnym tonem - co porabia
łeś przez te wszystkie lata, gdy ciebie nie było? - TymTazem
również nie starał się ukryć sarkazmu.
Mons zwiesił głowę jak zbity pies. Krew uderzyła mu do
głowy, a zapadnięte policzki nabrały krwistoczerwonego
koloru.
- Skończyłem szkołę rolniczą, ale to wykształcenie nie
10
na wiele mi się przydało. Znalazłem zatrudnienie jako tak-
sator w Larvik, gdzie pracuje do tej pory. Moje zajęcie pole-
ga na dokonywaniu wyceny głównie starszych gospodarstw,
spisywaniu szkód i braków i na sporządzaniu kosztorysów
napraw.
- Na sali sądowej powiedział pan, że jest pan żona
ty - wtrąciła się do rozmowy Sigrid.
Mons uśmiechnął się ze smutkiem.
-To prawda. Możliwe, że Hedvig nie była mi prze-
znaczona. Może nie miała być kobietą mojego życia?
Trzy lata później spotkałem bowiem Martine, moją
małżonkę. To wprost idealna towarzyszka życia. Nie ma
jej dzisiaj ze mną, ponieważ była zdania, że
powinniśmy mieć okazję swobodnie ze sobą
porozmawiać - Mons wskazał na Tor-steina i na siebie
- nie niepokojeni przez nikogo. Martine obdarowała
mnie dwojgiem wspaniałych dzieci... - Mons zamyślił
się przez moment.
-A więc mam przyrodnie rodzeństwo? - zapytał za-
skoczony Torstein.
-Tak. Masz młodszą siostrę Helenę i brata Markusa.
Helenę trzy lata temu wyszła za mąż i sama ma już
dwie małe córeczki. Natomiast Markusowi chyba się
zdaje, że jest motylem, bo lata z kwiatka na kwiatek.
Nie znaczy to, oczywiście, że źle się prowadzi - dodał
szybko, zawstydzony swoją własną szczerością - po
prostu nie może się ustatkować.
-Czy oni wiedzą o moim istnieniu? - pytanie Torsteina
było ledwo słyszalne.
-Oczywiście - Mons pośpieszył z odpowiedzią. - To
oni mnie namawiali, żebym przyjął zaproszenie.
Nareszcie wygląda na to, że nieśmiało zbliżają się do
sedna sprawy, pomyślała Sigrid, czekając w ogromnym na-
11
pięciu, aż któryś z nich zapyta lub sam przyzna się do tego,
że tęsknił przez te wszystkie lata, gdy nie mieli ze sobą kon-
taktu.
-Jak Helenę zareagowała na moje zaproszenie? - zapytał
Torstein.
-Była zdania, że to wspaniała niespodzianka - odpo-
wiedział skwapliwie Mons.
Sigrid nie potrafiła ukryć rozczarowania. Miała serdecz-
nie dość przysłuchiwania się rozmowie, która do niczego
nie prowadziła. Owszem, zadawali sobie pytania, ale omi-
jali te najtrudniejsze i bolesne... Dlatego postanowiła zary-
zykować i zapytała:
- Czy przed rozprawą myślał pan kiedykolwiek o Tor-
steinie?
Mons uniósł krzaczaste brwi ze zdumienia.
- Oczywiście! Chyba nie myślicie, że było inaczej? - za
pewnił ich gorliwie, kładąc rękę na ich splecionych dło
niach, które spoczywały na kolanie Torsteina. Szybko jed
nak zrozumiał, że się zagalopował, i cofnął rękę. - Myślałem
o Torsteinie dzień i noc. Przez wiele lat.
Torsteinowi zadrżała szczęka. Zagryzł dolną wargę,
po czym powiedział:
- Jeśli rzeczywiście tak często o mnie myślałeś, to dla
czego nie próbowałeś się ze mną skontaktować? Przez te
wszystkie lata... - Jego brązowe oczy przyglądały się ojcu
badawczo.
Mons zwilżył językiem spierzchnięte wargi.
- A kto powiedział, że nie próbowałem? - Tym razem
to jego ton wydał się szorstki i opryskliwy.
Torstein nie był w stanie nic odpowiedzieć. Przyglądał
się ojcu najwyraźniej zbity z tropu.
- Czy to znaczy, że starał się pan skontaktować z Hedvig
12
w sprawie waszego syna? - Sigrid odważnie pośpieszyła
mężowi z pomocą. Nadzieja, która w niej zapłonęła, dodała
jej skrzydeł.
-To pewne jak amen w pacierzu! - zagrzmiał Mons z
siłą, o którą go nawet nie podejrzewali. - Błagałem ją,
żeby pozwoliła mi być przy tobie - i to już wtedy, gdy była
w ciąży. Gdy dowiedziałem się, że urodziła, poszedłem ją
odwiedzić. Mój Boże, ile to lat minęło! - wymamrotał
do siebie. - Ale człowiek, który podawał się za twojego
dziadka, poszczuł mnie psami. To był taki rosły, niemiły
mężczyzna.
-Ojciec Halvdana - wyjaśnił Torstein.
-Całkiem możliwe - zgodził się podekscytowany
Mons. - Uwierz mi, synu, że wiele razy próbowałem
rozmówić się z Hedvig. Zrezygnowałem dopiero
wtedy, gdy dowiedziałem się, że Halvdan traktuje cię
jak własnego syna. Zrozumiałem, że nie dzieje ci się
krzywda.
-Matka nigdy o tobie nie wspominała - Torstein był
wyraźnie poruszony. - Aż do rozprawy wierzyłem, że
jestem spadkobiercą 0vre Gullhaug. I że Halvdan jest
tym, za kogo się podaje, to znaczy moim prawdziwym
ojcem.
-Nie mam żalu do Halvdana - odpowiedział Mons. -
Hedvig go oczarowała, rzuciła na niego swój urok...
Może nawet wmawiała mu, że jesteś jego synem?
-Przecież ojciec umiał liczyć - zaoponował Torstein.
-Nie bierz tego tak dosłownie. Chodziło mi o to, że
twoja matka... zawsze potrafiła wywieść ludzi w pole...
omamić...
Nagle Torstein zerwał się na równe nogi.
- Dłużej tego nie zniosę! Matka odpowie mi za swoje
kłamstwa. Właśnie tu i teraz. Jest to winna przede wszyst
kim nam obu, ale także mojemu ojcu. - Wściekłość go
za
ślepiła.
13
-Uspokój się - błagała usilnie Sigrid. - Opamiętaj się,
Torsteinie! Najważniejsze, że pojednałeś się ze swoim
rodzonym ojcem. Jeszcze nie jest za późno na
odbudowę silnych więzi rodzinnych, niezależnie od
tego, czego dopuściła się Hedvig...
-O nie! - Torsteinowi z emocji zabrakło tchu. - Odpo-
wie mi za to dzisiaj. Teraz, natychmiast! - Torstein
zacisnął pięści ze złości. - Jak mogła mi to zrobić? Jak
mogła uczynić nam coś takiego?
W tej samej chwili otworzyły się drzwi i na środku sali
stanął Torbjorn, chwiejąc się na nogach.
- Inga....' - krzyknął zdyszany, budząc grozę wśród
zgromadzonych na sali gości. - Inga... leży obok dębu. Ona
chyba nie żyje!
2
Pierwsi na ratunek rzucili się mężczyźni. Zdecydowani i go-
towi do działania pobiegli w stronę dębu. Kobiety ruszyły za
nimi z pewnym wahaniem. W rękach trzymały chusteczki,
którymi częściowo próbowały zasłonić sobie oczy, obawia-
jąc się, że to, co ujrzą, może okazać się zbyt przerażające.
Sigrid uniosła suknię ślubną, uważając, żeby nie siać
zgorszenia, i z pośpiechem podążyła za mężczyznami. Za-
wsze uważała się za tchórza, ale przecież chodziło o jej maco-
chę. Inga! - pomyślała, zanosząc się od płaczu, i stanęła bez
tchu blisko miejsca, w którym zdarzyło się nieszczęście. Nie-
łatwo było dostrzec cokolwiek w ciemnościach nocy, poza
tym inni zasłaniali jej widok. Jednak zanim Torstein zdecy-
dowanym tonem rozkazał ludziom cofnąć się o parę kroków,
udało jej się coś dojrzeć. Zadrżała z przerażenia. Inga leżała
w bezruchu z zamkniętymi oczami, a z jej ust wyciekało coś
ciemnobrunatnego. Czy to mogła być krew? Sigrid nie była
pewna, ale tak to wyglądało w niewyraźnym świetle latarki,
którą ktoś skierował na nieruchome ciało Ingi.
Gdy Torstein wniósł ją na rękach do domu, Inga przypo-
minała szmacianą lalkę. Bez słowa zaniósł ją po schodach
na piętro, kopniakiem otworzył drzwi do sypialni przystro-
jonej na noc poślubną i ostrożnie położył nieprzytomną
na łóżku.
15
Na korytarzu zebrał się tłum ludzi, a co bardziej
ciekawi towarzyszyli Torsteinowi po schodach niemal na
samą górę.
- Sprowadźcie Lindberga - rozkazał Torstein.
Gdy pojawił się doktor, goście rozstąpili się na boki, ro-
biąc mu przejście. Lekarz pokonał schody, przeskakując po
kilka stopni naraz.
Jak to dobrze, że Hedvig zaprosiła na nasz ślub doktora,
pomyślała Sigrid. Ostatnio nie był tutaj częstym gościem,
ale niegdyś Halvdan i doktor Lindberg spędzali razem so-
botnie wieczory, pijąc koniak i grając w karty. JeżeU się nie
myliła, doktor pełnił funkcję kogoś w rodzaju przyjaciela
rodziny - Hedvig była znana z tego, że lubiła otaczać się
miejscowymi notablami.
Sigrid zauważyła, że wiele osób próbuje się dowiedzieć,
co się dzieje w sypialni. Niektórzy wyciągali szyję, usiłu-
jąc dostrzec coś przez uchylone drzwi, ale na próżno. Ona
sama również wolałaby czuwać przy łóżku macochy, ale nie
była pewna, czy to wypada.
Do licha! - pomyślała, zaciskając zęby. Oczywiście, że tak.
Była w końcu członkiem rodziny. Zdecydowanym ruchem
utorowała sobie drogę między ludźmi i weszła na górę.
Wchodząc do sypialni, starannie zamknęła za sobą drzwi.
-Ależ Sigrid! - krzyknął rozgniewany Torstein. - Ko-
biecie nie wypada oglądać takich rzeczy...
-Nie jestem wcale tak słaba, jak ci się wydaje - odpo-
wiedziała Sigrid, udając, że nie widzi, że mąż próbuje
zasłonić jej widok Szybko zakradła się z boku i
podeszła do łóżka. Gdy zobaczyła Ingę, zrobiło jej się
słabo. Macocha miała posiniaczoną i opuchniętą
twarz, pękniętą dolną wargę, a w niektórych miejscach
jej skóra zaczęła zmieniać kolor na sinofioletowy.
Sigrid nawet nie próbowała wyob-
16
razić sobie, jak ciało Ingi wygląda pod ubraniem. Była pew-
na, że najwięcej wściekłych kopnięć i uderzeń trafiło w po-
zostałe części ciała.
Dookoła łóżka stało wiele osób. Twarz Torbjorna wy-
rażała paniczny strach. Jedną ręką czule głaskał Ingę po jej
kruczoczarnych włosach, a drugą wycierał krew sączącą się
z kącików jej ust.
Blond grzywka spływa Martinowi na oczy niczym zło-
ty welon, pomyślała Sigrid, a jego oczy płoną żarem, jakie-
go nigdy wcześniej u niego nie widziałam. Wzrok Martina
utkwiony był w białą twarz Ingi, ale myśli błądziły gdzieś
bardzo daleko. Wyglądał tak, jakby był zupełnie nieobecny
duchem. Dziwne, pomyślała Sigrid, zastanawiając się,
dlaczego to wydarzenie akurat na nim zrobiło tak głębokie
wrażenie.
Laurens stanął obok doktora. Otworzył usta, żeby o coś
zapytać, ale w ostatniej chwili postanowił poczekać z pyta-
niem do czasu, gdy doktor zbada Ingę. Widać było wyraź-
nie, że to oczekiwanie strasznie go męczy, bo wyłamywał
sobie palce u rąk i przygnębiony wpatrywał się w sufit, jak-
by liczył na pomoc z nieba.
Po obu stronach łóżka ustawiono na stolikach
nocnych gromnice. W pokoju panował półmrok. Nagle z
ciemności wyłoniła się postać Ragnhild Storedal.
Sigrid odwróciła się w jej stronę.
- Takie wspaniałe przyjęcie - westchnęła Ragnhild,
szybko obejmując ją ramieniem. - Szkoda, że kończy się
w ten sposób.
- Czy ona nie żyje? - zatkała przerażona Sigrid.
Ragnhild nie odpowiedziała, tylko posłała jej długie,
pełne smutku spojrzenie.
Wtedy cichym głosem odezwał się doktor.
/
17
- Żyje, ale tętno ma bardzo nierówne. Myślę, że się
z tego wyliże, ale nie wiem, jak poważne są obrażenia we
wnętrzne, których doznała.
Sigrid nie była pewna, czy czerwona mgła, którą miała
przed oczami, to był sygnał, że zaraz zemdleje, czy rzeczy-
wiście zobaczyła coś czerwonego. Nagle drżącą ręką wska-
zała na łóżko: - Prześcieradło... prześcieradło - jęknęła z
rozpaczą. - Nie widzicie, że ona leży w kałuży krwi?
Wszyscy natychmiast spojrzeli na podbrzusze Ingi.
- Jezus, Maria! Dziecko! - wykrzyknął przerażony dok
tor. - Pani Storedal - do mnie! Reszta niech natychmiast
opuści pokój!
Sigrid i mężczyźni trwożnie skierowali się do drzwi,
ale zanim wyszli, zdążyli zobaczyć, jak ciało Ingi zwija się
w konwulsjach. Nagle wygięło się w łuk, po czym bezwład-
nie opadło na pościel. W ciągu zaledwie kilku sekund kału-
ża krwi niebezpiecznie rozlała się po całym materacu.
Martin i Torstein złapali Sigrid pod ręce i wyprowadzili
ją z pokoju, a Ragnhild szybko zatrzasnęła za nimi drzwi.
Hedvig słyszała jęki i wrzaski dobiegające z sali, w której od-
bywało się wesele. Do jej uszu dobiegł również dźwięk ot-
wieranych drzwi wejściowych. Zaciekawiona wyjrzała przez
okno. Podobna do drapieżnego ptaka wyciągnęła szyję, wpa-
trując się szeroko otwartymi oczami w tłum ludzi wybiega-
jących z domu i kierujących się w stronę dębu. Pomyślała,
że przypominają szczury opuszczające tonący statek. Przez
chwilę miała nadzieję, że powodem tego zamieszania byli
Torstein i Mons, którzy rzucili się sobie do oczu. Ta żałosna
kreatura prawdopodobnie zawitała do 0vre Gullhaug w na-
dziei na pojednanie z synem. Ślub miał być wyśmienitą ku
18
temu okazją. Kto wie, może jej syn, urażony zuchwałością
Monsa, przepędził go na cztery wiatry? Hedvig przez chwilę
upajała się tą myślą, ale szybko zrozumiała, że to jedynie jej
pobożne życzenie. W panującym na dworze mroku trudno
było zauważyć wszystkie szczegóły, ale przygarbioną sylwet-
kę Monsa rozpoznała niemal natychmiast. Niestety nic nie
wskazywało na to, że to on był sprawcą zamieszania... Nag-
le tłum ludzi zaczął zawracać w stronę domu. Nawet przez
zamknięte okno słychać było podekscytowane głosy gości.
Co się, na Boga, mogło wydarzyć? To musiało być coś po-
ważnego, skoro wywołało takie poruszenie wśród rozentu-
zjazmowanych gości weselnych. Poza tym wydawało jej się,
że słyszała kroki na schodach prowadzących na piętro.
Miotając przekleństwa, zaczęła walić pięścią w para-
pet. Nie miała najmniejszej ochoty schodzić na dół, wie-
dząc, że zastanie tam Monsa, ale z ciekawości nie mogła
usiedzieć na miejscu. Muszę zasięgnąć języka, pomyślała
z wyższością, w końcu to przyjęcie na cześć mojego
syna. I chociaż nie mogła się doczekać, kiedy pozna
powód tych nocnych hałasów, znalazła chwilę, żeby
przejrzeć się w lustrze. Musiała najpierw się upewnić, że
wygląda nienagannie. W taki wieczór jak ten gospodyni
jest przez cały czas na świeczniku, ważne jest więc, żeby
się dobrze prezentować. Przyczesała włosy i wygładziła
spódnicę. Czerwone rumieńce, które pod wpływem
silnych emocji pojawiły się na jej policzkach, przygasiła
odrobiną pudru. O tak! Teraz była gotowa stawić czoło
złośliwym spojrzeniom gości.
Wyszła na korytarz dokładnie w tym samym momencie,
w którym Sigrid, w otoczeniu kilku mężczyzn, opuszczała
sypialnię dla nowożeńców.
- Wielkie nieba...! - wybuchła gniewnie Hedvig. - Co
najlepszego macie do roboty w pokoju młodej pary?
19
Sigrid z wrażenia nie mogła złapać tchu.
-Chodzi o Ingę... Znaleźliśmy ją nieprzytomną koło
dębu...
-To cała Inga! - fuknęła obrażona. - Dlaczego ona za-
wsze musi skupiać na sobie całą uwagę otoczenia? I to
nawet wtedy, gdy ktoś inny powinien być w centrum
uwagi? Zobaczysz, że jak tylko zostawicie ją na chwilę
samą, zaraz ozdrowieje. Nudno jest leżeć bezczynnie
bez publiczności.
-Teraz naprawdę przeholowałaś. Najwyższy czas, żebyś
przymknęła jadaczkę - rozgniewała się Tordis. Właś-
cicielka Nedre Gulłhaug, a zarazem ich najbliższa
sąsiadka, omal nie skoczyła Hedvig do oczu. Grożąc
jej palcem, krzyknęła: - Wszystko wskazuje na to, że
Inga została brutalnie zaatakowana! Ktoś ją skopał albo
pobił do nieprzytomności, a ty twierdzisz, że ona
udaje!
Szyję Hedvig pokryły krwistoczerwone plamy. Demon-
stracyjnie zignorowała uwagę Tordis, mówiąc:
- No, jeśli tak się sprawy mają... - zaczęła powoli, trzę
sąc się w środku ze złości. Co za hańba! Tordis nawymyślała
jej na oczach tylu ludzi. Tym razem jednak Hedvig musia
ła uderzyć się w piersi i przyznać, że była zbyt pochopna
w ocenie. - Jeśli sytuacja przedstawia się tak, jak mówicie,
to stan Ingi jest naprawdę poważny.
Gdy to powiedziała, zeszła na dół po schodach, przybie-
rając postawę godną pani domu.
- Drodzy goście! Bardzo was przepraszam, ale musimy
zakończyć przyjęcie weselne. W naszym domu leży ciężko
ranna osoba, dlatego liczę na waszą wyrozumiałość...
Większość pokiwała głową na znak, że szanuje jej decy-
zję. Powoli zaczęto przygotowywać się do odjazdu.
- Powinnam chyba najpierw ciebie zapytać o zdanie, Si
grid - powiedziała przepraszającym tonem. - Czy zgadzasz
20
się, żeby goście opuścili przyjęcie? Wydaje mi się, że przy-
dałyby się nam teraz cisza i spokój.
Sigrid nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać. Cieszyła
się, że teściowa życzy jej jak najlepiej, ale łzy same cisnęły
się do oczu na myśl o tragicznym losie Ingi.
Nieliczna grupa gości zebrała się w salonie. Jedyne,
co mogli zrobić, to czekać, aż doktor zejdzie do nich i po-
wie, jak się czują matka i dziecko.
Gdy doktor Lindberg zawołał, że jest mu potrzebna pil-
na pomoc, przerażona Ragnhild pobiegła do łóżka chorej.
Stanęła na środku pokoju i nie wiedząc, co ze sobą począć,
splotła dłonie na piersiach. Widok Ingi wymachującej w
powietrzu rękami i bezwolnie wywracającej oczy sprawił, że
zamarła z przerażenia.
Ragnhild nie było przy tym, gdy matka Ingi, Jenny,
umierała, rodząc córkę, ale sądząc po tym, co usłyszała,
przebieg wydarzeń był bardzo podobny do tego, którego te-
raz była świadkiem. O Boże, błagała, nie pozwól, żeby ta
młoda kobieta umarła!
- Musi pani znaleźć coś, w czym można będzie położyć
dziecko! - dyszał zziajany doktor. - I kilka prześcieradeł,
żeby zatamować krwawienie!
On sam klęczał na podłodze i badał drogi rodne Ingi.
Nie było zwyczaju, żeby to lekarze mężczyźni badali najin-
tymniejsze miejsca kobiecego ciała, ale doktor Lindberg nie
miał czasu przejmować się konwenansami.
Ragnhild stała przez chwilę jak osłupiała, ale po chwili
ocknęła się i ruszyła do działania. Nie miała pojęcia, gdzie
zacząć szukać, więc otworzyła drzwi szafy stojącej w rogu
pokoju. Mimo tego, że działała jak w transie, nie uszło jej
uwadze, że na półkach panował idealny porządek. Ucieszy-
ła się, że ominęło ją bieganie po schodach do bieliźniarki,
21
która znajdowała się na parterze. Pośpiesznie chwyciła dwa,
trzy prześcieradła. Hedvig będzie musiała mi to wybaczyć,
pomyślała. A jak nie, to własnoręcznie uszyję jej nowe.
Położyła je na materacu, żeby doktor miał je przez cały
czas pod ręką. Oczami przeczesywała pokój w poszukiwa-
niu czegoś, w czym można by położyć dziecko. Zadanie
nie należało do łatwych, ponieważ wystrój wnętrza był ra-
czej spartański. Jest! Ragnhild chwyciła z ulgą dużą, szero-
ką miskę na wodę do mycia wykonaną z przepięknej białej
porcelany. Na jej dnie ułożyła miękką poszewkę na podusz-
kę. Gotowe! - teraz nie będzie się tak brudzić.
-Brawo - pochwalił ją doktor, spoglądając z uznaniem
na powłoczkę wyściełającą miskę. - Tak będzie łatwiej
połączyć wszystko w całość.
-Co takiego?! - krzyknęła przerażona.
-Więc pani mnie nie zrozumiała? - głos doktora za-
brzmiał bardzo smutno. - Dziecko nie żyje. Inga musiała
zostać brutalnie zaatakowana, bo dziecko zginęło w jej
łonie.
Ragnhild nie mogła złapać powietrza.
-Jest pan pewien? - Miała nadzieję, że doktor się myli,
ale jego odpowiedź nie pozostawiała żadnych złudzeń.
-Nie mam najmniejszych wątpliwości. - Odpowiedź
była krótka i brutalna.
Nagle Inga zaczęła łkać. Jak w malignie wywijała głową
z jednej strony na drugą. Włosy przy skroniach miała mo-
kre od potu, a na jej bladej twarzy pojawił się grymas bólu.
- Emma, Emma - jęczała chrapliwym głosem.
Ragnhild stanęła przy wezgłowiu łóżka i delikatnie ujęła
dłońmi głowę Ingi.
-Emmy tutaj nie ma. Jesteśmy w 0vre Gullhaug. Pa-
miętasz, że świętowaliśmy wesele Sigrid i Torsteina?
-Taak... Miałam się spotkać z Torbjcrnem przy dębie.
22
Ragnhild i doktor Lindberg wymienili spojrzenia. Czy
to możliwe, żeby to Torbjern był sprawcą tej brutalnej
napaści? Nie, to wykluczone, pomyślała Ragnhild,
przecież to on przybiegł z tragiczną wiadomością o Indze.
Z drugiej strony sprawcy przestępstw zachowują się cza-
sem nieobliczalnie. Ragnhild niejeden raz czytała o mor-
dercach, którzy chętnie brali udział w pościgu za domnie-
manym sprawcą albo wyczerpująco opowiadali o tym, w
jakich okolicznościach znaleźli zwłoki. A wszystko po to,
żeby rzucić podejrzenie na niewinne osoby. Cóż, nie do
niej należało wyjaśnienie tej makabrycznej zagadki. To
było zadanie dla lensmana.
-Tak bardzo mnie boli - jęczała Inga, próbując złapać
oddech. Drżącymi rękami głaskała się po brzuchu.
-Właśnie zaczynasz rodzić, ale... - Ragnhild szukała
wsparcia w doktorze, który powoli pokiwał głową. -
Dziecku nie udało się przeżyć tego piekła, przez które
musiałaś przejść...
Przerażona Inga próbowała wyczołgać się do tyłu. Opie-
rając się na ramionach, starała się usiąść na łóżku, ale ból
trawił ją niczym języki ognia, zmuszając do zarzucenia dal-
szych prób.
-To nie może być prawda - załkała.
-Niestety. Bardzo mi przykro. Moim zdaniem to cud,
że jeszcze żyjesz. Ślady na twoim ciele dowodzą
niezbicie, że sprawca usiłował cię zabić. Być może
Torbjern uratował ci życie, nadchodząc w
odpowiednim momencie. Cóż, nie mamy pewności, co
się dokładnie wydarzyło - Ragnhild nabrała głośno
powietrza. - Teraz musimy skupić się na tym, żeby wyjąć
dziecko, a potem będziesz musiała odpocząć...
Z niebieskich oczu Ingi wyczytać można było paniczny
lęk. Widać było, że walczy ze łzami, ale mimo wysiłku mu-
23
siała poddać się swojemu przeznaczeniu. Bezgłośnie skinęła
głową, zagryzając zęby i spinając wszystkie mięśnie.
Nagle spomiędzy jej ud chlusnęły wody płodowe. Dok-
tor tak mocno nacisnął na jej brzuch, że Inga z bólu wygięła
ciało w pałąk.
Kolejny mocny ucisk powalił ją na poduszkę. Z jej ust wy-
dobyło się mrożące krew w żyłach wycie, które po chwili jesz-
cze bardziej przybrało na sile. Ragnhild nie wiedziała, co ma
robić, złapała więc Ingę za ręce. Palce rodzącej były powygi-
nane we wszystkie strony. Ragnhild ostrożnie je wyprosto-
wała i nachylając się nad nią, szeptała uspokajające słowa.
Inga uniosła się odrobinę na łóżku i przycisnęła twarz
do piersi Ragnhild.
- Zaraz pani urodzi - doktor próbował podnieść ją na
duchu. - Proszę dać z siebie wszystko, pani Gaupås!
Inga wyła z bólu, trzymając Ragnhild mocno za ramio-
na. Jej spojrzenie stało się szkliste i nieobecne, a po czole
spływały strużki potu. Gdy było już po wszystkim, opadła
wycieńczona na materac. Nadał jednak trzymała się kur-
czowo Ragnhild. Nagle zaczęła płakać. W pokoju słychać
było tylko jej bolesny, rozdzierający serce szloch.
Nie uwalniając się z uścisku, Ragnhild zerknęła na
doktora. Lindberg przykrył martwego noworodka prze-
ścieradłem, a drugie z całej siły przycisnął do podbrzusza
rodzącej. Nietrudno było zauważyć, że to przeżycie
również na nim odcisnęło swoje piętno. Doktor był blady
i wymizerowany na twarzy, a jego oczy bezradnie
krążyły po pokoju. Białą lnianą koszulę w wielu
miejscach pokrywały plamy krwi.
- Będzie dobrze - Ragnhild pocieszała Ingę, gładząc
ją delikatnie po policzku. - Musi być dobrze! Ciesz się,
że w ogóle żyjesz.
24
Inga odwróciła głowę na bok, patrząc obojętnie przed
siebie.
Kilka godzin później w salonie w 0vre Gullhaug słychać
było ściszoną rozmowę. Dyskutowano o tym, kto w środ-
ku nocy pojedzie do wikarego i przekaże zbitą z desek tru-
mienkę.
-Ciebie nie będziemy fatygować - powiedział Laurens i
poklepał Torsteina po ramieniu. - W końcu to twoja
noc poślubna.
-Nie szkodzi - odparł Torstein z powagą. - Ani mi w
głowie noc poślubna po tym, co się dzisiaj wydarzy-
ło... - Zawstydziła go własna szczerość, ale miał
nadzieję, że większość zrozumiała jego intencje. - Sigrid
jest głęboko poruszona tragedią, jaka spotkała Ingę -
dodał po chwili. - Dlatego zgadzam się, że byłoby
najlepiej, gdybym został w domu.
-Ja mogę pojechać - zaproponował niespodziewanie
Martin, robiąc krok do przodu. - Zawiozę trumnę i
wyjaśnię wikaremu całą sytuację.
-Naprawdę chcesz to zrobić? - zapytał z dumą Laurens.
- Doktor coś mu zanotował na kartce, więc nie bę-
dziesz musiał dużo mówić. Poza tym nasz wikary z
pewnością ma doświadczenie w tych sprawach.
Martin pokiwał głową i podążył w ślad za Torsteinem,
który wyszedł osiodłać konia, który najlepiej nadawałby się
do tego trudnego zadania. Wybór padł na Echo i gdy Mar-
tin dosiadł konia, Laurens podał mu trumnę.
Według plotek, które słyszał Martin, Inga miała
rodzić w okolicach nocy świętojańskiej.
To prawdziwa tragedia, westchnął cicho. Gdyby dziec-
25
ko urodziło się przed terminem, miałoby mimo wszystko
większe szanse na przeżycie. Nieraz się bowiem zdarza-
ło, że noworodek przychodził na świat cały i zdrowy sześć
tygodni przed planowanym rozwiązaniem. Jednak w tym
przypadku mieli do czynienia z regularnym zabójstwem
dziecka w łonie matki.
Martin przygarnął do piersi małą, zbitą naprędce tru-
mienkę. Ach! Dziecko dużo nie ważyło, ale właśnie teraz
trudno było unieść ten ciężar. I chociaż to nie było jego
dziecko, czuł w piersi ogromny ból na myśl o torturach,
na jakie tej nocy skazano Ingę.
- Jedź ostrożnie - powiedział Laurens i klepnął Echo
po grzbiecie. - I upewnij się, że to maleństwo trafi do po
święconej ziemi.
Martin ruszył spokojnie drogą prowadzącą z posiadłości.
W jednej ręce trzymał trumnę, a w drugiej wodze. Na
szczęście wikary w lot pojął powagę sytuacji.
-To straszne - westchnął ciężko. - Jutro rano na cmen-
tarzu w Holmestrand chowają starca z przytułku.
Dopilnuję, żeby grabarz włożył trumienkę do tego
samego grobu.
-Dziękuję - odpowiedział Martin z wdzięcznością. Jadąc
powoli w stronę Storedal, czuł, że zaraz serce mu pęknie.
Starał się nie myśleć o tym, czy to była dziewczynka, czy
chłopiec i czy ciało dziecka nosiło ślady brutalnej napaści.
Nie dopuszczał do siebie takich przerażających myśli, żeby
nie dać się ponieść wyobraźni. To się wydarzyło,
wstrząsnęło niemal wszystkimi, a zwłaszcza Ingą. Jedyną
pociechą dla Martina było to, że w minimalny sposób
ulżył je) w cierpieniu.
3
Sigrid znajdowała się na skraju załamania nerwowego, gdy
w końcu ona i Torstein mogli się udać na spoczynek. Po-
nieważ w izbie dla nowożeńców leżała Inga, młodzi znaleźli
schronienie w jednym z pokoi dla gości. Łóżko było dość
wygodne, ale ani tak szerokie, ani tak bogato przystrojone
jak łoże nowożeńców.
Drżąc na całym ciele, opadła na materac. Nie było jej
zimno, ale niedawne dramatyczne przeżycia wciąż dawa-
ły o sobie znać. Powinna zdjąć suknię ślubną i ją powiesić,
ale nie miała siły wstać z łóżka.
- Pozwól, że ci pomogę - szepnął czule Torstein i po-
stawił ją na nogL Delikatnie zdjął welon i starannie rozłożył
go na plecionym krześle. Ostrożnie odpiął haftki z tyłu suk-
ni, a potem pociągnął lekko za rękawy, żeby uwolnić ramio-
na Sigrid z przyciasnej sukni.
Poddała się temu bezwolnie, czując, że strach ściska ją za
gardło. Wiedziała, że tej nocy powinna być gorąca i namięt-
na, ale była taka zmęczona... Taka zmarnowana. Nie zapro-
testowała, ale uśmiech zamarł jej na ustach.
Półnaga i przestraszona stała przed Torsteinem, wstydli-
wie krzyżując ramiona, żeby ukryć obnażone piersi. Strach
sprawił, że jej sutki zrobiły się nabrzmiałe jak małe, różowe
maliny.
27
Aż podskoczyła z wrażenia, gdy Torstein wyjął pasek ze
spodni i rzucił go swobodnie na podłogę. A gdy bez cienia
zażenowania zdjął koszulę i kalesony, przerażona odwróci-
ła się da ściany. Nigdy wcześniej nie widziała nagiego męż-
czyzny, więc ten niecodzienny widok sprawił, że jej policzki
oblały się rumieńcem. Zauważyła, że Torstein jest przystoj-
ny i umięśniony, ale to, co miał na dole... wcale nie było
ładne, stwierdziła ze zdziwieniem, nie mogąc pojąć, że nie-
które kobiety o tym marzą.
Torstein musiał zrozumieć, że Sigrid paraliżuje strach,
bo śmiało odpiął jej pas do pończoch. Nie mogąc oderwać
wzroku od jej piersi, uwolnił ją z reszty ubrania. Na szczęś-
cie nie wodził oczami po jej chudym ciele, ale i tak umierała
ze wstydu. Serce waliło jej jak oszalałe i czuła nieprzyjem-
ną suchość w gardle. Przerażona przełknęła ślinę. Bała się,
że nie będzie w stanie wymówić ani jednego słowa. Struny
głosowe na pewno odmówiłyby jej posłuszeństwa, a ciężki,
urywany oddech sprawiłby, że głos by jej drżał.
Torstein zdecydowanym ruchem wziął ją na ręce i z uśmie-
chem położył na łóżku tuż przy ścianie. Wiedziała, że nie od-
waży mu się sprzeciwić, jeśli będzie chciał skonsumować ich
małżeństwo. Jako jej mąż miał do tego pełne prawo.
Gdy nakrył ich kołdrą, położył się na boku i zaczął jej
się uważnie przyglądać.
- Czy ty się mnie boisz?
Sigrid zadrżała z przerażenia. Co miała odpowiedzieć?
Gdyby mogła mu zdradzić tajemnicę, którą przez te wszyst-
kie lata ukrywano w jej rodzinie... Gdyby mogła mu się
zwierzyć, wyjaśnić powód panicznego lęku. Nie, nie mogła
tego zrobić ze względu na zmarłą siostrę. Co prawda i Gu-
drun, i ojciec odeszli już z tego świata, ale siostra ma prawo
do godności - nawet po śmierci... Wyjawienie prawdy Tor-
28
Steinowi byłoby dla Sigrid wybawieniem. Czułaby, że ka-
mień spada jej z serca, ale czy on by to zrozumiał? Po głęb-
szym zastanowieniu musiała przyznać, że nie jest tego wcale
taka pewna, bo kazirodztwo było tematem tabu. A jeśli jej
maż uzna, że sama to wszystko wymyśliła? Że to zwyczajne
kłamstwo albo jej chora wyobraźnia?
-Nieee... - odpowiedziała drżącym głosem. - Nie boję
się ciebie, Torsteinie, ale...
-Ale? - powtórzył prosząco, robiąc znak, że ma mówić
dalej.
-Nigdy wcześniej nie byłam z żadnym mężczyzną -zwie-
rzyła się zawstydzona. -1 dlatego... boję się bólu.
Torstein wybuchnął gromkim śmiechem. Nie był to
śmiech szyderczy ani pogardliwy, lecz radosny i płynący
prosto z serca.
- Moja słodka żoneczka - szepnął jej czule do
ucha. - Nie będę ukrywał, że z tą nocą wiązałem pewne
plany, ale gwałtem cię nie wezmę. Jak tylko poczujesz się
bezpiecznie, polubisz nasze... pożycie małżeńskie. Chyba
nie myślisz, że nie czuję twojego strachu? Drżysz jak liść
osiki, gdy tylko się do ciebie zbliżam.
Sigrid uśmiechnęła się zawstydzona. Torstein objął ją
swoim ramieniem, starając się, żeby jej głowa leżała
wygodnie na jego piersi.
- Będę cierpliwy. Sama zobaczysz, że wkrótce zatęsk
nisz za rozkoszami małżeńskimi.
Sigrid westchnęła z ulgą, ale wcale nie była pewna,
czy Torstein ma rację.
W ogólnym zamieszaniu ustalono, że Mons zatrzyma się
w Storedal, u Laurensa i Ragnhild. Sigrid czuła się z tego po-
29
wodu niezręcznie. Dopiero co ojciec Torsteina pojawił się
po tylu latach, a już musi stąd wyjeżdżać... Przepraszała go
z całego serca, ale Mons zapewnił ją, że doskonale wszystko
rozumie. Przy okazji uzgodnili, że za dwa dni ich odwiedzi.
W tym czasie stan zdrowia Ingi być może nieco się poprawi,
a pozostali nabiorą dystansu do tego, co się wydarzyło.
- Wszystko działo się tak szybko - powiedział Mons
w zamyśleniu, gdy przybyli do Storedal. Przed snem Laurens
zaprosił swojego dawnego kolegę ze studiów do biblioteki na
kieliszek wina. W tym czasie Ragnhild poszła na górę, żeby
przygotować pokój dla nieoczekiwanego gościa. - Nie wie
działem dokładnie, kim jest ta nieprzytomna kobieta, ale do
złudzenia przypominała Kristiana Svartdala.
Laurens chwycił za kieliszek, wypijając łyk czerwonego
wytrawnego wina.
-Zgadza się. Pamiętasz kobietę, która na sali sądowej
przedstawiła dowód na to, że jesteś rodzonym ojcem
Torsteina? To była właśnie Inga - moja siostrzenica i
jedyna córka Kristiana. Nie widziałeś nigdy Jenny, ale
Inga przypomina bardziej ją aniżeli swojego ojca.
-Być może, ale widzę również podobieństwo między
tobą a Ingą - stwierdził Mons z naciskiem. - Właśnie
sobie uświadomiłem, że jesteś jej wujem.
-Ma taką samą ciemną karnację skóry co Jenny i ja -
zgodził się Laurens - ale temperament odziedziczyła po
Kristianie. Niestety.
-Niestety - powtórzył Mons z szelmowskim uśmie-
chem. - Na sali sądowej nietrudno było zauważyć, że nie
pałacie do siebie miłością. Wciąż nie udało się wam
zaprzyjaźnić?
Laurens odchylił głowę do tyłu, wpatrując się ponuro
w sufit.
- Nie, nie udało. A ja, jak skończony idiota, wierzyłem,
30
że się pogodzimy. Zwłaszcza po tym, jak pomogliśmy
mu na rozprawie. Ale głową muru nie przebijesz. Zapadła
cisza.
-Za to wydaje się, że Torstein, mój syn... - Mons za-
milkł, rozkoszując się ostatnim słowem. - Odniosłem
wrażenie, że Sigrid to dobra dziewczyna. Chociaż
przypomina mi wygłodzoną kotkę...
-Niezłe porównanie - przytaknął Laurens - ale ona za-
wsze była drobna i niepozorna. Każdy mężczyzna
natychmiast czuje się w obowiązku, żeby chronić ją przed
całym światem.
-I mam nadzieję, że Torstein będzie to robić - za-
grzmiał rozgniewany Mons. - W końcu Sigrid trafiła się
nie byle jaka teściowa!
Laurensa rozśmieszyła zapalczywość przyjaciela.
- Masz rację. Rozprawa sądowa nadwątliła reputację
Hedvig, która nie cieszy się już teraz takim szacunkiem co
kiedyś. Nie wydaje mi się, żeby miała prawo triumfować
nad synową. W końcu Sigrid była córką sędziego.
Mons zagwizdał przeciągle.
- A tak przy okazji - Inga jest macochą Sigrid, ale tego
już się chyba sam domyśliłeś?
Mons pokręcił głową.
-Nie, wcale nie. Choć przyznaję, że zauważyłem, że
obie kobiety łączy jakaś szczególna więź. Teraz już
mnie nie dziwi, dlaczego Sigrid była tak poruszona, gdy
znaleziono Ingę nieprzytomną.
-Od czasu gdy Inga zamieszkała w Gaupås, mają ze
sobą bardzo dobry kontakt. Dlatego widok tak
brutalnie pobitej macochy musiał Sigrid wstrząsnąć.
-Zagadką pozostaje, kto tak źle życzy Indze - po-
wiedział Mons, zapalając fajkę. Z ust wypływały mu
białe obłoczki dymu i unosiły się aż do sufitu.
31
- Tak brutalnej napaści można było dokonać tylko z
bezsilnej wściekłości - przytaknął Laurens. - Ktoś )e)
szczerze nienawidzi. Zakładam, że Torstein powiadomi
jutro lensmana. Thuesen musi przecież przesłuchać Ingę.
Być może widziała sprawce i będzie mogła o tym opowie-
dzieć.
<r Miejmy nadzieje - westchnął Mons, wytrząsając po-
piójkz fajki i kładąc ją obok popielniczki.
:•'-- Życzę ci dobrej nocy, przyjacielu - rzekł Laurens,
wstając z fotela. - Jutro może być długi i męczący dzień, je-
śli tensman postanowi przesłuchać więcej świadków. Mons
pokiwał głową.
Gdy następnego dnia Ragnhild przyszła do Ingi z wizytą,
zastała ją w opłakanym stanie. Biedaczka drzemała w łóż-
ku, blada i wycieńczona.
-Gdzie ja jestem? - zapytała niepewnym głosem, usi-
łując podnieść się do pozycji siedzącej.
-Jesteś w Gaupås - wyjaśniła Ragnhild. - Rano prosiłaś,
żeby przewieziono cię z 0vre Gullhaug do domu.
-Och, w ogóle sobie tego nie przypominam - odpo-
wiedziała Inga słabym głosem. - Ale pamiętam, że
moje dziecko nie żyje.
Łzy napłynęły jej do oczu. Podniosła rękę do czoła,
żeby opanować płacz. Ból w karku był nie do wytrzyma-
nia. Właściwie całe ciało miała obolałe. Zemdlona opadła
na poduszkę i językiem zwilżyła spierzchnięte wargi.
Głos Ragnhild zadrżał z emocji:
- Powiadomiono już lensmana, ale on postanowił od
roczyć przesłuchanie o kilka dni. Ja również nie zamierzam
32
cię dręczyć, ale o jedno muszę zapytać... Czy... widziałaś
napastnika?
Inga ostrożnie pokręciła głową.
-Nie. Było za ciemno. A poza tym napadł na mnie od
tyłu.
-Więc sądzisz, że to był mężczyzna?
-Pierwsze kopnięcie trafiło mnie z taką siłą, że to nie-
możliwe, żeby zrobiła to kobieta. Zresztą nie mam
wrogów wśród kobiet. Przynajmniej teraz, gdy Gudrun
nie żyje.
Inga przygryzła lekko wargę. Nie potrafiła zebrać myśli,
ale gdzieś z tyłu głowy włączyło jej się czerwone światło.
Poczuła, że musi się bardziej kontrolować, żeby Ragnhild
tak łatwo nie udało się wyciągnąć z niej prawdy o śmierci
synowej.
Ragnhild poklepała ją uspokajająco po ręce.
- Już dobrze, dobrze! Nie mówmy więcej o tym.
Inga nieporadnie poruszyła ręką, wskazując na
brzuch, i wybuchła płaczem.
-To nie tak miało być...
-Moja droga! Chłopczyk miał tak liczne obrażenia, że
nawet gdyby przeżył, jego życie byłoby dla niego wiecz-
ną udręką - wyrwało się Ragnhild.
Inga z wysiłkiem odwróciła głowę w jej stronę.
-Więc to był chłopiec? Ragnhild
wpadła w popłoch.
-Wybacz mi, nie miałam zamiaru...
- Nic się nie stało - ucięła Inga ze smutkiem. Ragnhild
nie wspomniała słowem o tym, co zrobiono z dzieckiem
ani gdzie ono teraz jest. Inga sama nie chciała o to pytać.
Nie teraz. Jeszcze nie. Fizyczny ból, którego doświadcza
ła, był niczym w porównaniu ze świadomością, że dziecko,
którego z taką radością oczekiwała, zostało zamordowane.
33
Mam nadzieję, że bardzo nie cierpiało, myślała zdjęta trwo-
gą. Modliła się za to maleństwo, prosząc, aby dobry Bóg po-
zwolił mu spocząć w poświęconej ziemi.
-Masz w piersiach mleko? - spytała Ragnhild ni z tego, ni
z owego. Zawstydzona własną bezpośredniością zaczęła
strzepywać z sukni niewidzialne pyłki. Widać było
wyraźnie, że wstydzi się, że zadała tak intymne pytanie.
-Nie wiem - przyznała Inga z wahaniem i delikatnie
ścisnęła piersi. Ku swojemu ogromnemu zaskoczeniu
poczuła, że są twarde i nabrzmiałe od mleka.
-Tak, ale... mleko zniknie w ciągu kilku dni. Tak mi
się wydaje. Oczywiście jeśli nie zdecyduję się dłużej
karmić Emilii, ale planowałam odstawić ją już od piersi.
Gdy tylko Inga dokończyła ostatnie zdanie, Ragnhild
wykrzyknęła: - Proszę cię, nie, błagam cię...! - Nagle za-
milkła. Dalej mówiła już łagodnym głosem: - Od śmierci
Gudrun mamy problem z karmieniem Runy. Nie chce
jeść chleba ani zwykłych obiadów. Próbowaliśmy dawać jej
mleko kozie i końskie, ale po nim robi jej się niedobrze. Jest
tak wychudzona, że boimy się, że nie przeżyje. - Oczy Ragn-
hild zaszły łzami, ale udało jej się opanować płacz.
-Nie macie mamki? - spytała zaskoczona Inga. - Wy-
dawało mi się, że...
-Owszem, mieliśmy, ale Annę musi wykarmić swoje
własne dziecko, a poza tym mleko jej się kończy. -
Ragnhild podniosła głowę i zerknęła z nadzieją na Ingę.
- A może ty zgodziłabyś się przystawić Runę do
piersi?
Inga zamarła z przerażenia. Miałaby karmić dziecko
Nielsa i Gudrun? Ta myśl wydała jej się tak niedorzeczna,
że aż zadrżała z obrzydzenia.
Ragnhild musiała zrozumieć, że Inga jest bardzo nie-
chętna jej propozycji, bo ciągnęła dalej:
34
- Ciężko jest patrzeć na cierpienie wnuczki, a skoro jest
dla niej ratunek... Proszę, bądź tak dobra i zgódź się...
Inga głośno jęknęła. Więzy krwi między Nielsem a Gu-
drun były naznaczone piętnem kazirodztwa. Czy mogła
przyłożyć do swojej piersi owoc ich grzechu? Odrzuciła
taką możliwość. Pokręciła powoli głową na znak odmowy.
Po policzkach Ragnhild popłynęły łzy.
- Runa jest taką śliczną dziewczynką. Niedługo skończy
dziewięć miesięcy. Myśleliśmy, że wkrótce zacznie raczkować,
ale ona nie ma na to siły. Robię wszystko, co w mojej mocy,
żeby ją ratować, ale wygląda na to, że ona nas opuszcza...
Inga poruszyła niespokojnie nogami. Trudno było odmó-
wić tej błagalnej prośbie. Nagle przypomniała sobie, że Ragn-
hild jest szczęśliwie nieświadoma faktu, że Martin nie jest oj-
cem Runy. Wciąż wierzyła, że dziewczynka jest jej prawdziwą
wnuczką, i dlatego walczyła o jej życie jak lwica.
- Mogę spróbować - Inga poddała się. Odsunęła z czo
ła spocone włosy i powiedziała: - Dobrze, przynieś dziecko,
to zobaczymy.
Zachwycona Ragnhild aż podskoczyła na krześle.
- Och, dziękuję! Dziękuję! Zaraz po nią pójdę! - krzyk
nęła, wybiegając z pokoju jak burza.
W tej samej chwili Inga zauważyła, że Ragnhild nie za-
brała ze sobą torebki. Nagle zrobiło jej się żal kobiety. Bied-
na Ragnhild! Na pewno przyszła tutaj z Runą i zostawiła ją
w kuchni pod opieką Eugenie.
Miała rację. Dwie minuty później uśmiechnięta Ragnhild
stała w drzwiach, trzymając na ręce małą dziewczynkę.
Minęło sporo czasu od dnia, w którym Inga widziała
Runę po raz ostatni. Widok dziecka ją przeraził. Pamię-
tała Runę jako rozkosznego noworodka o zdrowym kolo-
rze skóry. Natomiast teraz dziewczynka przypominała za-
35
niedbanego kurczaka: była chuda jak szczapa, miała cienie
pod oczami, a jej szarobure włosy były matowe i przyklejo-
ne do czaszki. W jednej chwili dostrzegła uderzające podo-
bieństwo miedzy Nielsem a Runą. Przerażające podobień-
stwo. .. Noworodki często przypominają swoich dziadków,
ale Runa była lustrzanym odbiciem Nielsa. Dobry Boże, je-
dyna nadzieja w tym, że nikt inny tego nie zauważył!
Z ogromną czułością Ragnhild położyła wnuczkę na
łóżku obok Ingi.
- Będę twoją dłużniczką do końca życia. Powiedz tylko,
jeśli będę mogła coś dla ciebie zrobić, jakoś się odwdzię
czyć.
Inga objęła ramionami małe zawiniątko i wbiła wzrok
w Ragnhild. Jej głos zabrzmiał ostrzej, niż zamierzała:
- Może się zdarzyć, że kiedyś skorzystam z twojej pro
pozycji. Wiesz dużo więcej, niż chcesz powiedzieć. Które
goś dnia zapytam cię o... - Nie dokończyła zdania, ale obie
wiedziały, co Inga ma na myśli: waśń rodową.
Ragnhild cofnęła się do drzwi, mamrocząc coś pod no-
sem.
Inga wiedziała, że postąpiła nikczemnie, wiążąc Ragnhild
obietnicą. Czuła się z tego powodu podle, jak kobieta wyko-
rzystana w chwili słabości. Cóż, pomyślała, usprawiedliwia-
jąc samą siebie, ja ocalę życie Runy, a Ragnhild przywróci
spokój mojej duszy, wtajemniczając mnie w to, co się niegdyś
wydarzyło między rodem Svartdalów i Storedalów.
-Obiecujesz?
-Obiecuję - odpowiedziała potulnie Ragnhild.
-Teraz przystawię Runę do piersi - powiedziała Inga
milszym tonem. - A ty wracaj do domu, wycieńczona
kobieto - zażartowała, żeby rozładować nieco napięcie. -
Wieczorem wyślę do Storedal posłańca z wiadomością,
czy się
36
udało. Jeśli Runa zacznie pić mleko, zatrzymam ją tutaj na
jakiś czas.
Ragnhild złożyła ręce w podziękowaniu.
-Będę czekała z niecierpliwością - odpowiedziała, po
czym pochyliła się nad łóżkiem i pocałowała lekko
Runę w policzek. Wyraźnie podniesiona na duchu
pogłaskała Ingę po włosach.
-Będę informować cię na bieżąco - uśmiechnęła się
Inga i rozwiązała troczki przy nocnej koszuli.
Ragnhild cicho zamknęła za sobą drzwi.
Inga przyjrzała się maleństwu. Runa nie była zdrowa,
to nie budziło żadnych wątpliwości, ale kiedy jasnoczer-
wony sutek zbliżył się do jej twarzyczki, dziewczynka ot-
worzyła buzię jak małe pisklę. Inga zadrżała, gdy Runa ła-
komie przyssała się do jej piersi. Po policzkach popłynęły
jej łzy, spływając na drobną twarzyczkę dziecka. Nigdy nie
przypuszczała, że kiedyś uratuje życie córce kobiety, którą
wbrew swojej woli doprowadziła do śmierci.
Bardzo bolało ją to, że zamiast synka, który powinien
leżeć teraz koło niej, przytulała do piersi córkę Gudrun.
To, co teraz robiła, powinno uciszyć wyrzuty sumienia po
tym, czego się dopuściła, ale tak się, niestety, nie stało. To Gu-
drun powinna karmić teraz swoje dziecko, a tymczasem Runa
ssała pierś morderczyni swej matki. Ta myśl była tak absurdal-
na i szalona, że Inga nie mogła złapać powietrza.
W tym samym momencie poczuła, że przechodzi we-
wnętrzne oczyszczenie: w końcu ona również kogoś stra-
ciła. Wspomnienie tragicznego losu jej dziecka wywołało
gwałtowną reakcję. Tym razem opłakiwała nie Runę, lecz
swojego synka...
4
Gdy od strony Storedal nadjechał powóz, zdenerwowany
Torstein rozkopywał butem żwir. Z typową dla siebie po-
wściągliwością podszedł przywitać się ze swoim ojcem,
Monsem Arnesenem. Emocje związane ze ślubem już
opadły i sprawa Ingi również zdążyła nieco przycichnąć.
Teraz przyszedł czas na poważną rozmowę ojca z synem.
Sigrid zapytała, czy ma mu towarzyszyć, ale Torstein od-
rzucił jej propozycję. Miło z jej strony, że to zaproponowała,
ale czuł, że chce rozmówić się z ojcem w cztery oczy. Przez
te wszystkie lata uważał Hah/dana za swojego ojca i nigdy
nie wątpił w swoje pochodzenie. I dlatego trudno mu
było w pełni zaakceptować fakt, że to krew Monsa krąży w
jego żyłach.
Pół godziny wcześniej Hedvig wyszła z domu, tłuma-
cząc się, że musi zaczerpnąć świeżego powietrza. A ponie-
waż matka nigdy nie miała zwyczaju wychodzić na spacer
wczesnym przedpołudniem, Torstein zrozumiał, że był to
tylko unik z jej strony.
Stajenny przyszedł po konia, którego Mons parę dni
temu od nich pożyczył. Chłopak uprzejmie skinął głową,
złapał klacz za ogłowie i wprowadził do stajni, gdzie czekały
już na nią woda i owies.
Tymczasem ojciec i syn spacerowali w milczeniu wo-
38
kół domu. Nagle Torstein wpadł na pomysł, gdzie mogliby
posiedzieć w ciszy i spokoju. Zaprowadził Monsa do dębu,
pod którym stała pomalowana na biało ławka ogrodowa.
Rozłożyste drzewo dawało ożywczy cień, chroniąc przed
palącym majowym słońcem.
-Jak się czuje Inga? - zapytał uprzejmie Mons.
-Zdaje się, że trochę lepiej - odpowiedział Torstein ze
wzrokiem utkwionym w żyzną glebę. Przeszło mu przez
myśl, że już niedługo pojawią się pierwsze zielone pędy
roślin. - Inga jest silną kobietą, być może nawet silniejszą
niż większość ludzi - w dobrym i złym tego słowa
znaczeniu. Z nikim chyba jeszcze nie rozmawiała o
dziecku, które straciła.
-To zupełnie zrozumiałe - wymamrotał Mons - ale to
wcale nie musi oznaczać, że o nim nie myśli.
-Z pewnością - odrzekł Torstein. - A wiesz, że zgodziła
się zostać mamką dla wnuczki Laurensa i Ragnhild?
Może to złagodzi nieco ból po stracie dziecka.
-Tak, Ragnhild opowiadała nam o tym. Była taka
szczęśliwa, gdy kilka dni temu nadeszła z Gaupås
wiadomość, że mała dobrze toleruje jej pokarm. Gdy
ostatni raz ją widziałem, Runa przypominała
wygłodzone pisklę.
-To straszne, że mała straciła matkę. Na szczęście wy-
gląda na to, że dziecko uda się uratować.
Torstein opowiadał gorączkowo o wszystkich, tylko nie
o sobie, w nadziei, że rozmowa z ojcem nie zejdzie zbyt
szybko na osobiste tematy. Mimo to czuł, że krew pulsuje
mu w żyłach i czyni go niespokojnym. Wiedział, że nie
uniknie trudnych pytań.
Na szczęście to Mons pierwszy wytoczył ciężką artylerię.
- Naprawdę sądziłeś, że nigdy nie próbowałem się
z tobą skontaktować?
Torstein wił się na ławce jak piskorz. Z tonu głosu wy-
39
wnioskował, że ojciec nie żywi do niego urazy - tym bar-
dziej było mu wstyd, że podejrzewał go o taką nieczułość
i obojętność.
-Nieee... Ale nie zapominaj, że przez całeżycie to Halv-
dan był moim ojcem. Ty dla mnie nie istniałeś. A na sali
sądowej wydawałeś mi się taki chłodny i...
nieprzystępny.
-Obawiałem się spotkania z Hedvig. Zrozum, ona była
pierwszą kobietą, na której mi zależało. Czułem się
zdradzony i poniżony i długo nie mogłem się z tego
otrząsnąć. I chociaż od tamtego czasu minęło już
trzydzieści lat, wciąż bałem się swojej reakcji.
Szczerość ojca wprawiła Torsteina w osłupienie. Co praw-
da z ust Monsa nie padło słowo „miłość", ale krążyli już gdzieś
bardzo blisko tego tematu.
-Czy ten żarzący się płomień... zgasł już na dobre?
-Tak! Przykro mi, że muszę to powiedzieć, ale obecnie
czuję do twojej matki wyłącznie odrazę. Hedvig wciąż
jest elegancką kobietą, ale teraz w moim życiu króluje
niepodzielnie Martine. - Mons uśmiechnął się na myśl
o żonie.
To dziwne, ale słowa ojca wcale Torsteina tak bardzo nie
zabolały. Wiedział, że mówi prawdę. W ciągu ostatniego roku
on także poznał matkę od innej, niezbyt korzystnej strony.
- Wysyłałem listy, ale wszystkie do mnie wracały. Za pierw
szym i drugim razem czułem w sobie taki ogromny, palą
cy ból, że aż... - Mons westchnął ciężko, lecz nie dokończył
zdania. - Ale potem poczułem złość. Prawdziwą wściekłość.
W końcu zrozumiałem, że z nią nie wygram. Moi rodzice mnie
wspierali, ale matka płakała, nie mogąc zobaczyć wnuka...
Uwierz mi, to był bardzo bolesny okres w moim życiu.
Torstein głęboko zmarszczył brwi. A więc Hedvig
skrzywdziła nie tylko Monsa i jego, ale również jego dziad-
ków. Co prawda on sam nie miał jeszcze dzieci, ale żywił
40
nadzieję, ze lada chwila Sigrid obdarzy go potomstwem.
Jednak i bez tego potrafił sobie wyobrazić, jak zrozpaczony
musiał być Mons. I jego biedni rodzice...
- Czy jeszcze kiedyś się zobaczymy? - spytał bez ogró
dek.
Mons aż podskoczył z wrażenia, ale zaraz się rozpro-
mienił.
-Jeśli tylko będziesz sobie tego życzył, synu. Mógłbyś
zabrać ze sobą swoją uroczą żonę i odwiedzić nas w
Larvik. Poznałbyś wtedy swoje rodzeństwo i moją
matkę.
-To znaczy, że babcia jeszcze żyje - wymamrotał Tor-
stein pod nosem. Podniósł się i chwycił ojca za rękę.
Przyjrzał mu się badawczo, ale nie potrafił dostrzec
między nimi żadnego podobieństwa. - Przekażę tę
wiadomość Sigrid. To ona była inicjatorką naszego
pierwszego spotkania - przyznał nieśmiało Torstein. -
I zaręczam, że nie będziemy zwlekać z wizytą.
-To dobrze. Bardzo dobrze! - krzyknął zadowolony
Mons. - Podejdź ze mną do powozu. Mam dla was
prezent ślubny.
Torstein z wahaniem podążył za ojcem. Czuł się trochę
niezręcznie, przyjmując prezent od prawie obcej osoby. Sta-
rał się jednak nie zapominać, że Mons przez niemal całe ży-
cie traktował go jak syna.
Ojciec wręczył mu dużą, miękką paczkę. Prezent był za-
pakowany w szarobrązowy papier i przewiązany sznurkiem.
- Dziękuję - uśmiechnął się Torstein. - Mam go otwo
rzyć teraz czy...
Mons przerwał mu ruchem głowy.
- Nie, rozpakuj go razem z Sigrid dopiero po moim wy
jeździe. To mojej Martine i twojej babci należą się słowa
uznania. Spędziły nad tym wiele długich godzin.
41
Torsteinowi zrobiło się ciepło na sercu. Gdy podawał
ojcu rękę na pożegnanie, w oczach stanęły mu łzy.
- Dziękuję... ojcze.
Ich spotkanie również na Monsie zrobiło wrażenie.
Wierzchem dłoni szybko wytarł oczy.
- Do zobaczenia, synu. I niech ci się dobrze wiedzie.
Gdy Torstein niespodziewanie wszedł do salonu, przerażo-
na Sigrid puściła zasłonę. Ciekawość żony wyraźnie go roz-
bawiła.
-Przepraszam - szepnęła Sigrid i oblała się rumieńcem.
- Tak bardzo chciałam wiedzieć, czy udało wam się ze
sobą porozmawiać...
-Jeśli patrzyłaś z boku, mogło ci się wydawać, że w ogóle
ze sobą nie rozmawiamy - zażartował Torstein - tylko
siedzimy na ławce, przyglądając się sobie bez emocji.
-Co ty mówisz? - Sigrid była przerażona. - Rozmowa
się nie kleiła?
Torstein położył paczkę na okrągłym stoliku do kawy.
-Ależ nie, wręcz przeciwnie - uspokoił ją. - Udało
nam się wyjaśnić kilka spraw. Mons zaprosił nas do
Larvik, ponieważ chce, żebyśmy poznali jego rodzinę.
-Cudownie! - ucieszyła się Sigrid. - Jestem taka szczęś-
liwa, że poznałeś swojego prawdziwego ojca!
Torstein próbował ostudzić jej zapał:
-Ja też się cieszę, ale chciałbym ci przypomnieć, że nadal
traktuję Halydana jak ojca. To on był przy mnie, gdy
byłem dzieckiem.
-Oczywiście, oczywiście! - ucięła Sigrid. - Doskonale to
rozumiem, ale Halvdan nie żyje i tylko Mons ma
szansę zostać dziadkiem dla naszych przyszłych dzieci.
42
- Ty się chyba nigdy nie poddajesz - powiedział Tor
stein i lekko pocałował żonę w policzek. - To jest prezent
ślubny od Monsa. Chciał, żebyśmy go razem rozpakowali.
Zdaje się, że to dzieło jego żony i matki.
Sigrid pociągnęła za sznurek. Paliła ją ciekawość, co kry-
je się pod papierem. Gdy ujrzała prezent, nie była w stanie
wydusić z siebie ani słowa. Spojrzała na Torsteina. Zauwa-
żyła, że on również z wrażenia przełknął ślinę.
-Jaka cudowna! - wykrzyknął Torstein z podziwem,
głaszcząc dłonią białą pościel. Całą kołdrę ozdobiono
bogatym haftem i zrobioną na szydełku koronką.
Również brzegi zakończone były koronką z
dekoracyjnymi języczkami. Pościel była wystarczająco
duża, żeby przykryć małżeńskie łoże.
-Naprawdę musieli o nas myśleć - szepnęła Sigrid z za-
chwytem.
-Co do tego nie ma żadnych wątpliwości - zgodził się
oszołomiony Torstein. - Popatrz na te piękne wypukłe
różyczki. Wyhaftowanie tylko jednego kwiatu musiało
zabrać mnóstwo czasu!
Stali obok siebie i przyglądali się temu dziełu sztuki ko-
ronkarskiej. W końcu Torstein westchnął głęboko i objął
ramieniem smukłą kibić Sigrid.
- Wydaje mi się, że ten prezent jest wyrazem tęsknoty,
którą przez wiele lat musiał czuć mój ojciec...
Sigrid cicho wytarła nos chusteczką.
- Nie chciał pojawić się na ślubie - szepnęła, wkładając
chustkę z powrotem do kieszeni fartucha - a mimo to ofia
rował ci tak uroczą pamiątkę rodzinną.
Torstein troskliwie owinął z powrotem prezent.
-Idź i ozdób nią nasze łóżko - powiedział do żony.
-Uczynię to z największą przyjemnością - odpowie-
43
działa Sigrid, wsunęła pakunek pod ramię i zniknęła w ich
sypialni.
Po obiedzie Sigrid postanowiła odwiedzić Ingę. Co prawda
jako świeżo upieczona żona i pani domu miała mnóstwo
nowych zadań i obowiązków, jednak troska o macochę
nie dawała jej spokoju. Słyszała, że Inga wyjątkowo dobrze
daje sobie radę - jak na kogoś, kto urodził martwe
dziecko i omal nie zginął - ale Sigrid znała ją lepiej od
innych. Wiedziała, że Inga zamknęła się w sobie, tłumiąc
emocje, i dlatego wydaje się chłodna i nieczuła.
Widok Runy leżącej przy piersi Ingi najpierw ją ucie-
szył, a potem zasmucił. Inga zawstydzona próbowała scho-
wać obnażoną pierś, ale dziecko nie zamierzało jej wypuś-
cić. Postanowiła więc pozwolić małej dalej ssać, częściowo
przysłaniając jej twarzyczkę pieluszką.
Gdy Sigrid weszła do pokoju, Inga próbowała posłać jej coś
na kształt uśmiechu, ale nie udało jej się ukryć zmęczenia.
-No... i jak to jest zostać młodą mężatką?
-Nie mogłoby być lepiej - zachichotała Sigrid, siadając
na krześle. - Torstein jest taki dobry i miły.
-To oczywiste - uśmiechnęła się słabo Inga. - Szkoda,
że zepsułam wam takie wspaniałe przyjęcie, ale...
Słysząc to, Sigrid przechyliła się szybko do przodu i po-
łożyła uspokajająco rękę na dłoni Ingi.
- Nawet nie waż się tak myśleć! Kiedy cię napadnięto,
było już prawie po weselu. I nie ma w tym żadnej twojej
winy, że jakiś szaleniec próbował cię zabić! - Sigrid zmie
szana cofnęła się na krześle. Nie powinna była tak otwarcie
wspominać próby zabójstwa.
Inga uśmiechnęła się blado.
44
-Masz rację.
-Chcesz o tym porozmawiać? - zapytała Sigrid ze
współczuciem.
Twarz Ingi wykrzywiła się w nagłym grymasie.
-Nieee... Właściwie nie. Nie mogę przestać myśleć o
tym, kto mnie tak bardzo nienawidzi, ale nic nie
przychodzi mi do głowy. Do przybycia lensmana nie
znajdę chyba odpowiedzi na to pytanie.
-No cóż - odpowiedziała Sigrid odrobinę zawiedziona.
Miała nadzieję, że Inga zechce jej się zwierzyć. Zrozu-
miała jednak, że to, co się stało, jest dla macochy zbyt
bolesne, żeby mogła o tym spokojnie rozmawiać.
Postanowiła szybko zmienić temat: - Jestem taka
szczęśliwa, że Mons i Torstein tak dobrze się ze sobą
dogadują! Jak nas odwiedzisz, pokażę ci ten wspaniały
prezent ślubny, jakim obdarował nas mój teść. Możesz
mi wierzyć: jego żona i matka musiały pracować nad
tym przez wiele tygodni!
Inga delikatnie przystawiła Runę do drugiej piersi.
- Nie chcę cię straszyć twoją teściową, ale Hedvig na
pewno się to nie spodoba. Podejrzewam, że poruszy
niebo
i ziemię, żeby przeszkodzić wam w kontaktach z Monsem,
i dlatego musisz być silna. Nie pozwól, żeby to ona decydo
wała o waszym życiu!
Sigrid skubała chropowaty paznokieć kciuka.
- Teraz jestem o wiele bardziej świadoma jej błędów. Tor
stein również. Nie pozwolimy jej wtrącać się w nasze sprawy.
Gdy Runa była już najedzona, Inga odstawiła ją od pier-
si. Delikatnie przełożyła małe zawiniątko przez ramię i czu-
le poklepała je po krótkich, miękkich pleckach. Gd}* małej
się odbiło, macocha uśmiechnęła się z zadowoleniem.
- Odłożysz ją do kołyski?
Sigrid rozpromieniła się.
45
- Oczywiście!
Zachwycona wzięła Runę na ręce. Trzymając ją w ramio-
nach, jak urzeczona wpatrywała się w maleńką twarzyczkę
i głaskała jej krótkie paluszki. Już wcześniej widziała naj-
różniejsze zniekształcenia u małych dzieci, ale i tak zdziwi-
ło ją to, że dziewczynka ma tak krótkie palce. Co może być
tego przyczyną? - zastanawiała się z niepokojem. No cóż,
na szczęście nie szpeci jej to tak bardzo. Byłoby gorzej, gdy-
by mała urodziła się garbata lub z zajęczą wargą.
- Być może los zesłał na ciebie straszne nieszczęście,
żebyś mogła uratować to maleństwo... - Nagle zauważy
ła, że Inga znieruchomiała, słysząc jej słowa. A przecież nie
miała nic złego na myśli. - Chociaż ty, oczywiście, wolała
byś na pewno, żeby twoje dziecko przeżyło - dodała szyb
ko, żeby załagodzić sytuację.
Inga przytaknęła w zamyśleniu.
Sigrid zrobiło się wstyd. Widząc, jak macocha naciąga
kołdrę po samą szyję, żeby ukryć drgawki, które wstrząsały
jej ciałem, zrozumiała, że w ten sposób Inga broni się przed
bolesnymi wspomnieniami. Jej tępy, smutny wyraz twarzy
świadczył o tym, że myśl o śmierci dziecka ciągle do niej
wracała, a ból po stracie synka wciąż był nie do zniesienia.
Sigrid wiedziała, że popełniła nietakt, i dlatego gorączkowo
szukała tematu, który poprawiłby Indze nastrój.
-Wspaniale, że opiekujesz się dzieckiem Martina i mojej
zmarłej siostry. Wygląda na to, że szwagier zaczął do-
chodzić do siebie po śmierci Gudrun.
-Ach, tak - przytaknęła słabo Inga.
-Tak - ciągnęła dalej niczym niezrażona Sigrid. -
Ingebjorg jest nim najwyraźniej bardzo zaintereso-
wana. Zauważyłam, że na weselu tańczyli bardzo blisko
siebie. A ty nie zwróciłaś na to uwagi?
46
-Nieee... - odpowiedziała powoli Inga i pokręciła słabo
głową.
-Jak przyjdzie pora, Hedvig na pewno rozmówi się z
Laurensem w sprawie ich małżeństwa.
-Chyba aż tak się nie pali? - spytała Inga beznamiętnie.
-Cóż, może i nie, ale Ingebjorg to świetna partia. A
poza tym dość często się zdarza, że wdowcy szybko żenią
się ponownie. Och, mam głęboką nadzieję, że się
pobiorą!
Sigrid spojrzała na Ingę porozumiewawczo, ale nie wy-
dawało się, żeby macocha podzielała jej entuzjazm. Właś-
ciwie trudno było tego oczekiwać: napad i poród musiały
kompletnie pozbawić ją sił witalnych.
-Przyślesz do mnie Torbjorna? - spytała nagle Inga.
-Rozumiem, że nie udało wam się wcześniej porozma-
wiać - powiedziała miękko Sigrid.
-Nie, mieliśmy porozmawiać, ale... zostałam pobita do
nieprzytomności.
Ku ogromnemu zaskoczeniu Sigrid Inga zaczęła płakać.
Nie był to głośny, mrożący krew w żyłach płacz, raczej stłu-
miony szloch. Macocha niezręcznie otarła łzy i uśmiech-
nęła się przepraszająco, ale widać było wyraźnie, że wspo-
mnienia tamtej nocy nadal ją prześladują. Sigrid delikatnie
okryła dziecko pledem i pocałowała je w czoło.
-Pójdę już, a ty sobie chwilę odpocznij.
-Nie zapomnij przysłać do mnie Torbjorna - tym ra-
zem Inga powtórzyła te słowa z naciskiem.
-Przekażę mu wiadomość, jak tylko wrócę do 0vre
Gullhaug. Trzymam za was kciuki. Wiem, że nie
zdradzisz mi teraz swojej odpowiedzi. I bardzo
słusznie - Torbjorn powinien pierwszy ją poznać. Do
zobaczenia!
Sigrid pożegnała się z Ingą i po cichu zamknęła za sobą
drzwi.
5
Niecałą godzinę później w sypialni Ingi zjawił się wyraźnie
zdenerwowany i przygnębiony Torbjorn. Na jego zazwyczaj
pełnej wigoru twarzy malowało się ogromne napięcie.
- Chciałaś ze mną rozmawiać - zagaił ostrożnie.
Inga ruchem ręki poprosiła go, żeby usiadł na krześle
przy oknie.
- Podczas wesela twojego brata miałam ci dać odpo
wiedź na twoje oświadczyny, ale ktoś nam przeszkodził.
W końcu podjęłam decyzję...
Trzęsąc się ze strachu, Torbjorn opadł na krzesło. Jego klatka
piersiowa unosiła się i opadała jak po wielkim wysiłku. Inga
złożyła ręce i położyła je na kołdrze.
- Twoja propozycja bardzo mi pochlebia - powiedzia
ła szczerze. - Jesteś pociągającym mężczyzną, co do tego
hie ma żadnych wątpliwości. Jak już powiedziałam, jesteś
bardzo przystojny - kontynuowała bez cienia zażenowa
nia. - Bez problemu wyobraziłam sobie również ciebie jako
ojca dla Emilii. Ona zawsze tak się ożywia, gdy tylko cię zo
baczy albo usłyszy twój głos...
Inga przerwała na chwilę. Torbjorn odchylił się na krze-
śle, przecierając dłonią spoconą grzywkę.
- Do czego zmierzasz? - jęknął jak potępieniec.
Inga odpowiedziała z głębokim żalem:
48
- Niestety nie mogę przyjąć twoich oświadczyn.
Zapadła cisza
W końcu zrozpaczony mężczyzna pokręcił głową.
- Czy to dlatego, że czujesz się wolna, bo straciłaś dziec
ko? Nie potrzebujesz już męża, który zaopiekowałby się
twoim nieślubnym dzieckiem? - w jego pytaniu czuć było
wyraźnie sarkazm.
Inga zadrżała. Mógł sobie darować tę nikczemną uwagę.
Co za podłe zachowanie!
- Mój drogi - wykrzyknęła - ta decyzja nie ma z dziec
kiem nic wspólnego! Naprawdę myślałeś, że planuję wyjść
za mąż wyłącznie z powodu moich dzieci? Nie* aż taka cy
niczna nie jestem. Małżonkowie dzielą się odpowiedzial
nością nie tylko za dom i dzieci.
Torbjorn uśmiechnął się głupkowato.
- Miałem nadzieję dzielić się z tobą również innymi
rzeczami. Jesteś taką ponętną kobietą i... i... - Z emocji za
brakło mu słów.
Na szczęście jego głos był teraz o wiele łagodniejszy.
-Jest tyle innych kobiet, które z pewnością chętnie
przyjęłyby twoje oświadczyny. Nie trać czasu na mnie.
-Ale dlaczego? - Pytanie Torbjorna zabrzmiało jak
stłumiony szloch.
Inga oparła się o poduszki. Czy powinna powiedzieć mu
prawdę, czy też lepiej skłamać, że chwilowo ślub nie wcho-
dzi w rachubę? Szybko jednak odrzuciła tę drugą ewentual-
ność. Gdyby tak przedstawiła sprawę, dawałaby mu nadzie-
ję, że wystarczy cierpliwie poczekać.
- Pragnę kogoś innego - wyszeptała niechętnie.
Torbjern nie był w stanie ukryć szoku. Najpierw uniósł
brwi, a potem spuścił wzrok, zaciskając mocno powieki.
Zrezygnowany pokręcił głową.
49
- Mogłaś od razu tak mówić... zamiast pozwalać mi łu
dzić się, że kiedykolwiek będziemy parą.
Jego słowa były jak ukłucia igły.
-Masz pełne prawo mnie obwiniać - odpowiedziała
posępnym głosem - ale wybór wcale nie był prosty.
Uwierz, że poważnie rozważałam twoją propozycję.
Właściwie nic nie przemawiało za tym, żeby odrzucić
twoją ofertę, ale... - Inga spojrzała w sufit i przełknęła
ślinę. - Zrozumiałam, że muszę walczyć o innego
mężczyznę. O jego miłość...
-Nie mogę dłużej tego słuchać - powiedział nagle
Torbjorn, podnosząc się z krzesła. - Nie jestem na
ciebie zły, ale świadomość, że tęsknisz i wzdychasz do
kogoś innego, sprawia mi ogromny ból. Jak pomyślę, że
inny mężczyzna dostanie to, czego ja pragnę...
-Rozumiem - westchnęła zawstydzona Inga - ale mam
nadzieję, że to nas nie poróżni. Chciałabym, żebyś nadal
pozostał moim przyjacielem - mocno poruszona zerk-
nęła na Torbjorna, który ze smutkiem na twarzy stanął
na wprost niej.
-Nie jestem twoim wrogiem, ale minie sporo czasu,
zanim znów będę mógł normalnie z tobą rozmawiać.
Rana musi się najpierw zagoić.
Szczęście w nieszczęściu, pomyślała Inga, że odważył się
wyznać swoje cierpienie. Był z nią szczery do bólu, ale dzię-
ki temu wiedziała, na czym stoi.
- Gdzieś tam czeka na ciebie kobieta twojego życia - po
wiedziała na zakończenie rozmowy. - Jestem tego pewna.
Torbjern uśmiechnął się ze smutkiem i skinął głową na
pożegnanie.
50
Torstein chodził po kuchni tam i z powrotem, czekając na po-
wrót matki. Tak długo jej nie ma, niecierpliwił się, ale rozu-
miał, że Hedvig zwleka z przyjściem do domu, żeby mieć ab-
solutną pewność, że w 0vre Gullhaug nie zastanie już Monsa.
Nie bardzo wiedział, jak przedstawić sprawę, gdy mat-
ka w końcu się zjawi. Dostrzegł ją już z oddali: początkowo
jako ledwo widoczny punkcik, z czasem jednak postać mat-
ki stawała się coraz wyraźniejsza. Starał się okiełznać swoje
emocje, ale, niestety, nie było to łatwe.
Wchodząc do środka, Hedvig szybko omiotła kuchnię
wzrokiem. Gdy upewniła się, że są sami, na jej twarzy po-
jawił się uśmiech zadowolenia. Niemal tanecznym ruchem
wyjęła z szafki filiżankę i nalała sobie kawy.
Torstein sądził, że to ona zagai rozmowę, ale ku jego
zdziwieniu nie odezwała się ani słowem. Postanowił zrobić
pierwszy krok.
- Masz coś na swoje usprawiedliwienie?
Hedvig aż podskoczyła z oburzenia, natychmiast prze-
chodząc do kontrofensywy.
-A w jakiej sprawie, jeśli wolno spytać?
-Wiadomość, że Halvdan nie jest moim prawdziwym
ojcem, głęboko mną wstrząsnęła - wyjaśnił Torstein
pozornie spokojnym głosem - ale nie potrafię wprost
opisać rozczarowania, jakiego doznałem, słysząc, że
uniemożliwiałaś Monsowi jakiekolwiek kontakty ze
mną.
-Kontakty z tobą? - powtórzyła, nic nie rozumiejąc.
-Tylko nie kłam - ostrzegł ją Torstein, płonąc z gniewu.
- Właśnie się dowiedziałem, że po moim urodzeniu
ojciec przysyłał ci wiele listów. Dlaczego nigdy ich nie
otworzyłaś?
-Bo mnie nie interesowały - odpowiedziała buńczucznie
Hedvig.
51
- A więc przyznajesz, że ojcu na mnie zależało?
Hedvig zacisnęła wargi, robiąc kwaśną minę.
-Cóż, nie potrzebuję żadnego potwierdzenia - konty-
nuował poirytowany Torstein - przed chwilą sama się
do tego przyznałaś. Chcę tylko, matko, żebyś wiedziała,
że zamierzam odbudować kontakty z Monsem.
-Jak możesz?! - wysyczała nagle. - Halvdan przewró-
ciłby się w grobie, gdyby wiedział, że jego syn nie chce
go już dłużej znać!
-Nie ma mowy, żebym o nim zapomniał - Torstein
poczuł, że krew się w nim gotuje - ale czy uważasz, że
ignorowanie Monsa było właściwe? Przez te wszystkie
lata marzył, żeby mnie poznać. To ty go odepchnęłaś!
Hedvig parsknęła ze złością.
-To sprawka Sigrid! To ona naplotła ci bzdur o twoich
przeklętych korzeniach. Nie mam pojęcia, dlaczego
tak ją to interesuje! Do diabła! - zaklęła Hedvig i
trzasnęła filiżanką o stół.
-Tylko spróbuj czynić Sigrid wymówki! - Torstein
ostrzegł matkę lodowatym głosem. - Moja żona zrobiła
to, co zrobić powinna: otworzyła mi oczy na resztę
rodziny. Rodziny, którą niedługo z radością poznam.
Hedvig prychnęła ze złością, ale nie zawołała syna, gdy
ten odwrócił się na pięcie i opuścił kuchnię.
Indze kręciło się w głowie. Od chwili, gdy Sigrid opowie-
działa jej o możliwym małżeństwie Martina z Ingebjorg,
nie mogła się uspokoić. Właściwie sama jestem sobie win-
na, ganiła samą siebie, bo ostatnio byłam dla Martina na-
prawdę podła. Wcale tego nie chciała, ale zazdrość
wzięła
52
górę nad rozsądkiem i pokorą. I niewielką pociechę stano-
wił fakt, że Martin nie był jej dłużny, raniąc ją równie boleś-
nie. Znaleźliśmy się w labiryncie naszych uczuć, westchnę-
ła przygnębiona, i żadne z nas nie potrafi odnaleźć drogi
do wyjścia.
Zadrżała na wspomnienie Ingebjorg. Na Boga! To jest
słodka i miła dziewczyna, ale powinna trzymać się z dala
od Martina! Przez cały czas Ingę dręczyła myśl, że leży bez-
czynnie w łóżku, słaba i chora, podczas gdy jakaś panna z
0vre Gullhaug nie traci czasu i nachalnie zaleca się do jej
ukochanego. Nagle poczuła, że niecierpliwość zaraz roz-
sadzi ją od wewnątrz. Muszę jak najszybciej wyzdrowieć
i wstać z łóżka! - pomyślała.
Bolało ją, że musiała odmówić Torbjornowi, ale podczas
wesela pasierbicy uświadomiła sobie, że pragnie Martina.
Może się oczywiście okazać, że Martin już mnie nie chce,
pomyślała z rosnącym niepokojem, a ja właśnie odprawi-
łam z kwitkiem innego zalotnika. Cóż, muszę podjąć to ry-
zyko, chociaż przyznaję, że Torbjorn byłby dobrym towa-
rzyszem życia.
Szybko zamrugała powiekami, żeby zwilżyć oczy. Odtąd
musiała zapomnieć o wszystkim, co ją do tej pory z Marti-
nem różniło, i zawalczyć o miłość, która - czego była pew-
na - płonęła w ich sercach. Teraz już ani Niels, ani Gudrun
nie zagrażali ich szczęściu.
Gdy usłyszała, że po południu lensman ma im złożyć wizytę,
umyła się dokładnie w misce, zaplotła włosy w dwa warko-
cze i włożyła koronkową bluzkę i czarną, elegancką spódni-
cę. Wiele razy robiło jej się słabo, aż w końcu ubierając się,
upadła zemdlona na łóżko. Od Ragnhild wiedziała, że pod-
53
czas porodu straciła dużo krwi, ale dopiero teraz, gdy stanęła
na własnych nogach, w pełni to sobie uświadomiła.
Służba przyglądała jej się z zaciekawieniem, ale na
szczęście nie padły żadne komentarze. Czyżby sądzili, po-
myślała odrobinę zasmucona, że będę leżała w mojej sypial-
ni aż do śmierci? I chyba nie wyobrażali sobie, że im po-
wiem, co się czuje, rodząc martwe dziecko?
Większość spojrzeń wyrażała głęboką troskę i współ-
czucie, jedynie oczy Erlinga świeciły stalowym blaskiem.
On jeden nie odwrócił wzroku, gdy Inga spojrzała na nie-
go posępnie. W kąciku ust krążył mu niemiły uśmieszek.
Uśmiech pełen drwiny i szyderstwa.
W zasadzie nie powinna się dziwić, że Erling cieszy
się, że straciła dziecko. Chciał, żeby cierpiała, i teraz mógł
triumfować, chociaż zginęło niewinne dziecko. Inga nie
miała siły dłużej przejmować się Erlingiem. Wyprosiła
wszystkich z kuchni i wyjęła ciasto, które Eugenie była ła-
skawa upiec z myślą o wizycie lensmana. Inga przynajmniej
ze sto razy dziękowała w myślach Bogu za to, że miała przy
sobie Eugenie. Służąca należała do osób wyjątkowo sumien-
nych, miłych i spokojnych. Czasem potrafiła być niewiary-
godnie naiwna, niemal śmieszna, ale dobrze orientowała
się w zwyczajach panujących w Gaupås. Inga nie musiała
wydawać jej żadnych poleceń w związku z wizytą urzęd-
nika, ponieważ Eugenie doskonale wiedziała, że Inga lubi
mieć w zanadrzu coś słodkiego dla wyjątkowych gości.
Lensman za bardzo lubi słodycze, żeby przejrzeć mój
plan i zrozumieć, że staram mu się przypochlebić, pomy-
ślała zadowolona Inga, bacznie przyglądając się wypieko-
wi Eugenie. Ciasto z makaroników udało jej się
doskonale i miało dokładnie tyle słodkawej, lekko
klejącej się masy migdałowej, ile powinno. Thuesen miał
opinię urzędni-
54
ka, który oczekuje godnego traktowania. Kiedyś nawet ok-
ropnie rozgniewany opuścił posiadłość Gudum, gdy pani
domu nie zaproponowała mu niczego do kawy.
W pewnej chwili Inga zdała sobie sprawę, że ponoszą
ją emocje. Dlaczego na Boga aż tak bardzo zależało jej na
tym, żeby lensman opuścił Gaupås syty i zadowolony? Miał
ją przecież przesłuchać w sprawie napadu, a nie w związ-
ku z zabójstwem Gudrun. Dochodzenie w tej drugiej spra-
wie zostało już na szczęście zamknięte, więc nie było po-
wodu, dla którego miałaby obawiać się wizyty Thuesena.
Odgarnęła z czoła kilka niesfornych kosmyków i westchnę-
ła. Lensman kojarzył jej się z morderstwem i cierpieniem.
Przesłuchiwał ją po tym, jak Bjornar zabił Nielsa, a ostat-
nim razem, gdy znaleziono ciało Gudrun...
Nagle poczuła, jak dreszcz przechodzi jej po plecach.
Wciąż nie mogła uwierzyć, że nie postawiono jej zarzutu
zabójstwa Gudrun. Od tamtej chwili minęło prawie pół
roku, a ona każdego ranka budziła się mokra ze strachu.
Nie śmiała nawet pomyśleć, że udało jej się wszystkich
oszukać... Zresztą wszystkich na pewno nie wyprowadzi-
ła w pole: Erling kręcił się koło niej, węsząc jak szczwany
lis. Na szczęście nie sprawiał jej kłopotów, przynajmniej tak
długo, jak długo nie wchodziła mu w drogę ani nie kazała
się pakować. Do diabła! - pomyślała roztrzęsiona, Erling
ma mnie właściwie w garści! Bardzo nie lubiła, gdy inni lu-
dzie mieli decydujący wpływ na jej życie.
Gdy Thuesen wszedł do środka, pozdrawiając wszyst-
kich domowników, Inga zadrżała jak liść osiki. Zwalczyła
jednak strach i serdecznie się z nim przywitała.
- Jak się pani teraz czuje, pani Gaupås? - zapytał uprzej-
mie. To pytanie mile Ingę zaskoczyło. Czyżby naprawdę in-
teresował się stanem jej zdrowia?
55
- Bywało lepiej - przyznała. - Nadal mam sińce na ca
łym ciele i poobijane żebra. Boli mnie, gdy się poruszam,
ale najgorsze jest to, że sprawca skopał mnie tak, że uszło ze
mnie życie.
Wyglądało na to, że swoją szczerą odpowiedzią Inga
wprawiła lensmana w zakłopotanie, bo przez chwilę sie-
dział z otwartymi ustami, nie mogąc wykrztusić z siebie ani
jednego słowa.
-Oczywiście, oczywiście - wydusił w końcu. - Chciał-
bym, o ile to możliwe, przejść od razu do rzeczy...
-Naturalnie - odpowiedziała Inga, podsuwając mu za-
chęcająco paterę z ciastem. Sama zaś nalała świeżo
zaparzonej kawy do dwóch filiżanek Cukiernica i kubek
ze śmietaną stały na tyle blisko, że lensman z łatwością
mógł się sam obsłużyć.
-Przesłuchałem część gości uczestniczących w weselu -
wyjaśnił rzeczowo. - Żaden z nich nie zeznał, jakoby
widział moment napadu. A czy pani widziała sprawcę,
pani Gaupås?
-Niestety nie - odpowiedziała Inga i pokręciła głową,
żeby wzmocnić znaczenie swych słów. - Słyszałam, że
ktoś idzie za mną po trawie, ale myślałam, że to
Torbjorn.
-Tak, Torbjern zeznał - lensman wyszczerzył zęby w
uśmiechu - że o północy miała mu pani dać
odpowiedź, czy przyjęła jego oświadczyny.
-Zgadza się. I dlatego sądziłam, że to właśnie on idzie w
moją stronę.
-Niewykluczone, że tak było - mruknął Thuesen, su-
gerując rozwiązanie zagadki.
-Nie - odpowiedziała Inga zdecydowanym tonem - nie
mam żadnych podstaw, by sądzić, że to on chciał
mnie skrzywdzić. Zresztą dlaczego miałby to zrobić?
Nie zaata-
56
kowałby mnie - w końcu miałam mu dać odpowiedź na
jego zaloty. A gdyby nawet, to byłby głupcem, umawiając
się ze mną na spotkanie. Wątpię, czy chciałby, żeby można
było dokładnie określić czas i miejsce zdarzenia.
- Przecież go pani tam nie widziała - przypomniał
trzeźwo lensman. - A może umówił się, żeby mieć pew
ność, że zjawi się pani w wyznaczonym miejscu? Z dala od
gości?
Inga zamyśliła się.
- Nie - powtórzyła po chwili. - To ja zaproponowa
łam czas i miejsce spotkania. I jeśli się nie mylę, to właś
nie Torbjorn wszystkich zaalarmował. Gdyby rzeczywiście
chciał mnie pobić albo nawet zabić... to dlaczego tak szyb
ko pobiegł po pomoc? Powinien mnie tam zostawić, skazu
jąc na powolną śmierć.
Thuesen skrupulatnie notował zeznania Ingi w swoim
notesie, głośno skrobiąc piórem po kartce.
- Celna uwaga - pochwalił ją. - Wygląda na to, że mo
żemy wykluczyć młodego pana Gullhauga. Czy ma pani in
nych wrogów, pani Gaupås?
Inga zmieszała się. Oczywiście, że miała wrogów, ale nie
zamierzała tego rozgłaszać. Lensman pod żadnym pozo-
rem nie mógł wpaść na trop Erlinga.
-Nieeee... W każdym razie nic o tym nie wiem. - Kła-
miąc, poczuła, że waży tonę, ale musiała przecież
ratować swoją skórę.
-Większość ma alibi - poinformował ją lensman, na-
kładając sobie trzeci kawałek ciasta. Było jasne, że
wypiek bardzo mu smakuje. - Jednak wymienię pani
kilka nazwisk. Mam nadzieję, że przypomni pani
sobie, gdzie te osoby mogły wówczas przebywać i czy
ich zachowanie nie wzbudziło pani podejrzeń.
57
To brzmi rozsądnie, pomyślała Inga.
-W takim razie proszę zaczynać - zachęciła go przy-
jaźnie.
-Torstein Gullhaug.
-No wie pan! - krzyknęła przerażona Inga. - To prze-
cież pan młody! Kiedy opuszczałam salę, wywijał w
najlepsze ze swoją świeżo upieczoną małżonką.
-Właściwie to jego wcale nie podejrzewałem - wycofał
się zawstydzony lensman. - Spytałem o niego, bo nie
pamiętał, gdzie był, gdy opuściła pani przyjęcie. A co z
Lau-rensem Storedalem?
-Nie - Inga zdecydowanie odrzuciła również tę ewen-
tualność. - To mój wuj. On nigdy nie zrobiłby mi
krzywdy.
-Więc pani wie...? - Thuesen nie potrafił ukryć szoku.
-Tak. Ludzie próbowali ukryć to przede mną, ale to,
co krewni usiłują zataić, zwykle wydostaje się na
światło dzienne.
-Wcale w to nie wątpię - odpowiedział lensman, sku-
piając nagłe uwagę na swoich bazgrołach. - A jego syn,
Martin Storedal?
Inga z przerażeniem przycisnęła dłoń do piersi.
Martin był zajęty tańcem z Ingebjorg, a gdy potem z nim
rozmawiała, z jego głosu sączył się jad. Czy to Martin,
właśnie on, zaatakował ją w napadzie szału? Inga nie mogła
w to uwierzyć, ale wiedziała, że ślepa zazdrość może pchnąć
ludzi nawet do zbrodni. A poza tym on wtedy pił...
-I co pani o tym sądzi, pani Gaupås? - ponaglił ją znie-
cierpliwiony lensman i korzystając z przerwy w
rozmowie, poczęstował się kolejnym kawałkiem ciasta.
-W tej sprawie zależy mi na tym, żeby mieć pewność
- odpowiedziała ostro Inga - a nie opierać się na przy-
58
puszczeniach. Moim zdaniem o północy Martin Storedal
przebywał z resztą gości.
Nie miała pewności, czy mówi prawdę, ale nie chciała
rzucać podejrzeń na Martina. Na jej Martina... Postanowi-
ła działać na własną rękę, żeby ustalić, czy to był on. Może
był zazdrosny o Torbjorna? A jeśli nie, to czy jest możliwe,
że żywił urazę do dziecka, które nosiła pod sercem? Poczuła
się dziwnie nieprzyjemnie - nie mogła przecież podej-
rzewać wybranka swojego serca o to, że chciał ją zabić!
-W ten sposób wykluczyliśmy najważniejszych po-
dejrzanych w pani sprawie - powiedział Thuesen,
odstawił filiżankę ze spodkiem na talerzyk do ciasta i
wstał od stołu. - Przykro mi, pani Gaupås, ale wygląda
na to, że tę sprawę trudno będzie wyjaśnić. Miejmy
nadzieję, że świadkowie z czasem zrobią się bardziej
rozmowni i przypomną sobie więcej szczegółów.
-A czy mógł to zrobić ten Bjornar? - zapytała w zamy-
śleniu. - Czy możemy mieć absolutną pewność, że
opuścił naszą parafię?
-To nie był on - uciął ostro lensman. - Bjornara wi-
dziano gdzieś na obrzeżach Bergen. Jeśli wierzyć
plotkom, jest teraz obwoźnym kramarzem. Policja już
wpadła na jego trop, więc wątpię, że chciałby kusić
los.
-Bogu niech będą dzięki! - wykrzyknęła z ulgą.
-Dziękuję za serdeczne przyjęcie - uśmiechnął się
Thuesen. - Niedługo znów się odezwę.
-Z pewnością - Inga trochę od niechcenia odwzajem-
niła uśmiech, w głębi serca mając nadzieję, że to było
ich ostatnie spotkanie. Oczywiście zależało jej na
wyjaśnieniu sprawy, ale teraz przede wszystkim
potrzebowała spokoju. Nie da się już cofnąć czasu i
wrócić życia mojemu dziecku, pomyślała ze smutkiem.
59
Gdy lensman opuścił posiadłość, Inga nagle doznała
olśnienia. To spadło na nią jak grom z jasnego nieba. Poru-
szona i zaniepokojona oparła się o ścianę i wciągnęła głębo-
ko powietrze, zaciskając mocno usta.
O Boże! To przecież mógł być Erling! Dlaczego wcześ-
niej nie przyszło jej to do głowy? Erling nie został co praw-
da zaproszony na wesele, ale 0vre Gullhaug dzielił od
Gaupås jedynie trawiasty nasyp. Mógł przecież ukryć się
w zaroślach i czekać na odpowiedni moment. Oczywiście
nie wiedział, że o północy miała się spotkać z Torbjornem,
ale mógł założyć, że podczas wesela uda się na spacer do al-
tany.
Musiało tak być, pomyślała, czując, że świat wiruje jej
przed oczami. Erling miał motyw: nienawiść.
6
Na początku czerwca Serine urodziła dorodnego chłop-
czyka. Porodowi nie towarzyszyły żadne dramatyczne oko-
liczności. Poprzedniego wieczoru poczuła intensywny
ból w krzyżu, lecz sądziła, że to normalne dolegliwości
występujące w czasie ciąży. Czasem ból mocno dawał jej
się we znaki, a innym razem była w świetnej formie.
Emma nie zdążyła wezwać akuszerki, ale Mina poma-
gała najlepiej, jak umiała. Po pewnym czasie dwie dojrzałe
kobiety, wzruszone do łez i bardzo szczęśliwe, mogły poka-
zać świeżo upieczonej mamie zdrowe, rumiane dziecko.
-Jaki on cudowny! - zatkała Sorine, rozkoszując się
słodkawym zapachem noworodka. - I wszystko poszło
tak sprawnie i gładko - dodała, nie mogąc otrząsnąć
się ze zdziwienia.
-Cieszę się, że postanowiliście spróbować jeszcze raz
- powiedziała zadowolona Emma. - Zobaczysz, że z cza-
sem w Svartdal będzie słychać tupot wielu par
dziecięcych nóżek.
-Być może - zmęczona Serine uśmiechnęła się niewy-
raźnie - ale w tej chwili myśl o kolejnym dziecku wydaje
mi się bardzo odległa.
Kobiety wymieniły znaczące spojrzenie, uśmiechając się
z pobłażaniem. Narodzinom dziecka towarzyszył paniczny
61
lęk, ale wszystko poszło o wiele sprawniej, gdy tylko mło-
da kobieta zrozumiała, że poród przebiega prawidłowo.
Co prawda pękło jej krocze, jednak Emma zgrabnie zszy-
ła ranę, tak że skończyło się na dwóch ledwo widocznych
szwach.
- Możecie zawiadomić Kristoffera? - poprosiła Sorine,
posyłając im pełne wdzięczności spojrzenie. - Jestem pew
na, że z niecierpliwością czeka, żeby zobaczyć syna.
Gdy w końcu pozwolono Kristofferowi spotkać się z
żoną i dzieckiem, Emma i Mina dyskretnie wycofały się
z pokoju. Otwarto okno. Ciężkie, wilgotne powietrze, któ-
re wypełniało pokój, powoli ustępowało miejsca świeżemu,
przyjemnemu zapachowi z dworu. Właśnie zakwitła cze-
remcha i upojna woń bujnego, białego kwiecia wkradła się
do pokoju. Po zaplamionym krwią prześcieradle i misce z
wodą zabarwioną na czerwono nie było już śladu.
Kristoffer stał na środku pokoju sztywny jak kłoda. Za-
nim w ogóle odważył się spojrzeć na żonę, nerwowo prze-
jechał ręką po włosach.
- Podejdź do mnie, mężu - zachęciła go Serine, uśmie
chając się łagodnie. - Nasz syn jest śliczny jak majowy po
ranek - w jej głosie słychać było dumę i szczęście.
Mężczyzna zbliżył się z lekkim wahaniem. Osunął się na
kolana, a łokcie oparł na materacu. Niebieskie oczy zaszły
mu mgłą.
- Więc jednak będzie dla kogo kupować krótkie spo
denki i granatową koszulę - wydusił ochrypłym głosem.
Sorine z czułością zmierzwiła mu grzywkę.
- Tak. W końcu jest nas troje!
Radosny nastrój sprawił, że zaczęła cicho płakać.
-Proszę cię, nie płacz... - zaczął przerażony Kristoffer.
-To nic, to nic! - przerwała mu w pół słowa. Nie było
62
wiadomo, czy się śmieje, czy płacze. - Wiesz, jaka jestem
szczęśliwa?
Kristoffer skinął głową, a na jego zazwyczaj poważnej
twarzy pojawił się szeroki, promienny uśmiech.
- Ja też - powiedział łagodnie. - Chociaż się bałem.
Bałem się, że znowu stracimy dziecko, ale najbardziej,
że umrzesz w trakcie porodu.
Sorine pocałowała go lekko w sam czubek nosa.
- Rozumiem. Tak przecież umarła Jenny. Mój poprzed
ni poród też nie należał do łatwych.
Gdy tylko wypowiedziała te słowa, pokój zalało słońce.
Jeszcze przed chwilą zasłaniało je rosnące przed domem
rozłożyste drzewo, ale teraz świeciło zbyt wysoko, by gałę-
zie drzewa mogły stanowić jakąkolwiek przeszkodę. Ciepłe
promienie słońca tańczyły po deskach podłogi.
-Ono świeci dla nas - oznajmił uroczyście Kristoffer.
-Oczywiście, że tak - potwierdziła Sorine, pozwalając
mężowi podziwiać tę maleńką istotkę, która leżała
przytulona bezpiecznie do jej piersi.
Na wieść o tym, że Sorine urodziła zdrowego chłopczy-
ka, Inga wpadła w ekstazę. W głębi serca obawiała się, jak
bratowa zniesie poród, dlatego ucieszyła się, że nie wiedzia-
ła, kiedy zaczęła się akcja porodowa. Najgorsza jest zawsze
niepewność, pomyślała, ocierając łzy. Przytuliła Emilię do
siebie i nagle zdała sobie sprawę z tego, jakie szczęście ją
spotkało. Chociaż wciąż cierpiała po stracie synka, miała
przecież córeczkę. Mimo wszystko lepiej mieć jedno dziec-
ko niż żadne, westchnęła.
Przypominało jej się czasem, że to Niels był ojcem
Emilii. Na samo wspomnienie wzdrygała się ze wstrętem.
Ale przecież Emilia nie byłaby tym samym dzieckiem, ga-
niła siebie w myślach, gdyby jej ojcem był ktoś inny. Po-
63
wstała z nasiona, które zasadził we mnie Niels, z nasiona,
z którego wyrosła jej ukochana córeczka.
Miłość, którą czuła do Emilii, okazywała się tak silna,
że aż czasami brakowało jej tchu. Intuicja podpowiadała jej,
że jest to miłość bezwarunkowa i że nie ma takiej rzeczy
na świecie, której by dla niej nie zrobiła. Nigdy nie musiała
tego udowadniać, ale wiedziała, że gdyby zaszła taka ko-
nieczność, oddałaby za córkę życie.
Emilia szybko się rozwijała. Oprócz wyrazów jednosy-
labowych umiała już nawet wymówić proste zdania złożo-
ne i wyglądało na to, że rozumie ich znaczenie. Ten fakt
Inga odnotowała z prawdziwą dumą. Zauważyła jednak,
że córka bierze wszystko dosłownie. Kiedyś, gdy w trakcie
wesołej zabawy zupełnie bezmyślnie nazwała córkę „ma-
łym trollem", Emilia wybuchła płaczem i łkając, powtarza-
ła, że wcale nim nie jest. Indze zrobiło się wstyd, bo wcześ-
niej ostrzegła córkę, żeby nie chodziła sama nad jezioro.
Chcąc ją skutecznie do tego zniechęcić, wymyśliła, że pod
powierzchnią wody ukrywa się okropny troll.
Starała się pocieszyć i uspokoić córkę najlepiej jak umia-
ła, ale Emilia przyglądała jej się sceptycznie. Inga nauczyła
się wtedy jednej ważnej rzeczy: córka była za mała, żeby
zrozumieć ukryte znaczenie słów.
Z czasem, i niejako wbrew swojej woli, pokochała także
Runę - chociaż nigdy nie zapomniała, że to dziecko było
owocem zakazanej miłości Gudrun i Nielsa. A jednak...
Runa to przecież Bogu ducha winne dziecko, które być
może wymagało większej troski niż inne maluchy.
Nie drżała już z obrzydzenia, gdy mała ssała jej pierś,
mimo tego, że w twarzy dziecka z łatwością rozpoznawa-
ła rysy Nielsa. Gdy Runa puszczała brodawkę, pokazując
w uśmiechu dwa białe ząbki, jej instynkt macierzyński wy-
64
buchał ze zdwojoną siłą. Prawda była taka, że myśl o tym,
że dziewczynka któregoś dnia wróci do Storedal, napawała
Ingę smutkiem. Ragnhild i Laurens byli bez wątpienia ide-
alnymi dziadkami, a do tego Martin traktował ją jak rodzo-
ną córkę, jednak... Inga nie do końca uświadamiała sobie
swoje uczucia, ale jednego była pewna: wszystkie dzieci po-
winny mieć i matkę, i ojca.
Emilia nie chciała towarzyszyć matce do Svartdal, żeby po-
dziwiać nowo narodzone dziecko Sorine. Zanim nadeszła
wiadomość, Eugenie obiecała jej, że we dwie będą piec bu-
łeczki, i dziewczynka nie mogła się już tego doczekać. Tak
więc to Runę położono w plecionym koszu i umieszczono
na wozie między Ingą a kozłem.
Gdy Inga przybyła na miejsce, z żalem zerknęła w kie-
runku stajni. Doskonale pamiętała czasy, gdy Czarny wy-
stawiał z boksu swój duży łeb obrośnięty gęstą, kręconą
grzywą. Na jej widok rżał z radości i czujnym wzrokiem
śledził każdy ruch Ingi, a gdy pasł się na padoku, wydawało
się, że ziemia drży pod jego kopytami, gdy pijany ze szczęś-
cia pędził jej na spotkanie.
Ale Czarnego już nie było... Inga poczuła ból. Stary,
poczciwy Czarny! Zawsze taki cierpliwy i wyrozumiały.
Nie przeszkadzało mu, gdy Kristoffer, Krister i ona plątali
mu się między nogami. Inga poczuła ukłucie tęsknoty.
-To nie w porządku - wymamrotała Sorine, gdy Inga
wręczyła jej koszyk z ubrankami. - Przecież wiem, że
uszyłaś to wszystko z myślą o własnym synu.
-To prawda - wyszeptała Inga, czując, że żal ściska ją za
gardło. Wiele długich godzin siedziała z robótką w
ręku, żeby zdążyć uszyć małe, zgrabne ubranka dla
dziecka. Sy-
65
nek miał przyjść na świat w czerwcu, więc śpioszki musiały
być lekkie i przewiewne. - Zrób mi tę przysługę,
kochana, i ubieraj w nie waszego malca. Przynajmniej moja
praca nie pójdzie na marne...
Sorine wyciągnęła nieporadnie rękę w jej kierunku. Gdy
Inga podała jej dłoń, ścisnęła ją serdecznie, nie ukrywając
przygnębienia.
-Czy teraz czujesz się trochę lepiej?
-Tak - Inga odkaszlnęła, starając się odzyskać kontrolę
nad swoim głosem. - Złamane żebra, dzięki Bogu,
dobrze się zrosły, ale to oczywiste, że... rana w sercu
długo się nie zagoi. Zwłaszcza że straciłam dziecko w
tak dramatycznych okolicznościach.
-Pozwolimy ci doglądać naszego syna - pocieszała ją
Sorine - kiedy tylko trochę podrośnie. Tak jak Emilia
jest po części moja, tak nasze dziecko będzie trochę
należeć do ciebie.
Troska, jaką jej okazano, wzruszyła Ingę do łez. Mimo to
starała się odpowiedzieć opanowanym głosem.
- Powinniśmy się ze sobą dzielić. W końcu jesteśmy ro
dziną.
Młoda matka wzięła na ręce małe zawiniątko i pokazała
je Indze z niemal triumfującym uśmiechem.
- Popatrz na niego. Czyż on nie jest słodki?
Inga ostrożnie przytuliła maleństwo. Policzki pałały jej
z wrażenia. Z podziwem przyglądała się małej główce z wy-
raźnie zaznaczonymi czarnymi brwiami, ciemnymi włos-
kami i czerwonymi wąskimi ustami. Nosek był odrobinę
krzywy, ale z czasem miał szansę się wyprostować.
- Jak dacie mu na imię? - zapytała Inga, nie mogąc na
sycić się widokiem noworodka.
Sorine pękała z dumy.
66
-Jeszcze się nie zdecydowaliśmy, ale zastanawiamy się
nad... Sverre.
-Piękne imię - pochwaliła Inga. Gdy maleństwo otwo-
rzyło buzię i ziewnęło, złapała się na tym, że sama z
zaangażowaniem naśladuje jego miny.
-Słyszałam, że karmisz piersią córkę Gudrun - powie-
działa spokojnie Sorine, zerkając z ciekawością na Ingę.
-To prawda - odparła Inga zmęczonym głosem i od-
dała chłopca jego matce. - Po śmierci Gudrun Runa
była niedożywiona. Nie zdążyła wypić wystarczająco
dużo mleka.
-Ale jest już lepiej?
-O tak! Teraz mała ssie mleko tak chętnie jak młode
cielątko. Ostatnio całkiem sporo przybrała na wadze, a
jej policzki zaokrągliły się i nabrały zdrowego wyglądu.
-Czy to nie dziwne? Mam na myśli to, że karmisz córkę
Gudrun - wyjaśniła Sorine.
Inga osunęła się na krzesło.
-Taaak. Nie przeczę, że Gudrun była moim najwięk-
szym wrogiem. Czuję się trochę niezręcznie, ratując jej
córkę, ale w ten sposób mogę uspokoić sumienie...
-A dlaczego miałabyś czuć wyrzuty sumienia? - spytała
Sorine z oburzeniem. - Gudrun zrobiła z twojego życia
prawdziwe piekło.
Och, nie wiesz wszystkiego, kołatało Indze w głowie.
I obyś nigdy się nie dowiedziała... Czasem łatwo było zapo-
mnieć, że ludzie nie znają prawdy. Czuła, że czyn, którego
się dopuściła, miała wyryty na czole, chociaż w rzeczywi-
stości nikt o niczym nie wiedział. Nosiła w sobie tę straszną
tajemnicę - i musiała się z tym pogodzić.
- Ja również nie zawsze byłam dla niej miła - mruknęła
wymijająco.
67
- Nikt z nas nie jest.doskonały - rzekła Sorine. - Gu
drun nie była wyjątkiem. Wiem, że powinniśmy czcić zmar
łych, ale nie mam zamiaru z tego powodu wynosić ich na
ołtarze - dodała ostrym tonem.
Inga siedziała i potakiwała głową w milczeniu. Sorine
miała rację. Słowa bratowej dodały jej otuchy.
W ciepłej, przytulnej kuchni Svartdalów panował nastrój
pełen radości i podniecenia. Wchodząc do środka, Inga na-
potkała wzrok ojca. Uśmiechnęła się do niego z zakłopota-
niem. Zauważyła, że po chwili wahania Kristian odwzajem-
nił jej uśmiech.
Czoło ojca zroszone było potem, a jego policzki płonęły
z emocji. Najwyraźniej poród Sorine wytrącił z równowagi
wszystkich domowników. Kristian zapalił fajkę i zaciągnął
się kilka razy. Wyglądało na to, że dopiero teraz był w stanie
odetchnąć z ulgą.
-Wybraliście piękne imię dla waszego dziecka - za-
uważyła Inga z uznaniem, zwracając się do brata.
-Nam również się tak wydaje - odpowiedział Kristo-
ffer buńczucznie. - W końcu to przyszły dziedzic -
dodał, mrugając szelmowsko do siostry.
Runa poznała ją po głosie, bo chwiejąc się na boki, za-
częła natychmiast raczkować w jej stronę. Przez ten mie-
siąc, który spędziła w Gaupås, zaczęła bardzo szybko się
rozwijać. Inga przykucnęła i wzięła małą na ręce.
-Byłaś grzeczna? - zapytała z czułością, przytulając
dziewczynkę do siebie.
-Jakie to mądre i spokojne dziecko - zauważyła Emma.
-Teraz tak, ale na początku krzyczała jak opętana - za-
śmiała się Inga. - Biedactwo było takie wygłodniałe!
68
-Ale nie widać, że pochodzi z rodu Storedalów -oznaj-
mił Kristian w zamyśleniu, prawie natychmiast
żałując, że wymienił nazwisko swojego największego
wroga. - Chodziło mi o to, że jest taka jasna.
-Być może - zgodziła się Inga, siadając na krześle,
które odsunęła dla niej Emma. Trzymając Runę na
kolanach, odkroiła dla niej kawałek ciasta. - Czasem
trudno doszukać się podobieństwa między członkami
tego samego rodu - powiedziała pogrążona we
własnych myślach. Nagle zrozumiała, jak bliska była
prawdy. Tego by brakowało, żeby ojciec się dowiedział,
że w żyłach Runy nie płynie ani jedna kropla krwi
Storedalów...
Zanim jeszcze Inga skręciła w stronę Gaupås, usłyszała
mrożące krew w żyłach rżenie konia. Co się tam dzieje? -
pomyślała, czując w sercu ukłucie strachu. Popędziła
Mikrusa, który posłusznie przyśpieszył tempa.
Przez dziedziniec biegli Torę, Arne i Gulbrand. Wszy-
scy kierowali się w stronę stajni. Inga szybko zeskoczyła
z wozu, zostawiając Runę w koszyku, i pomknęła tam, skąd
dobiegały przeraźliwe dźwięki.
Rozjuszona Czarnulka stanęła dęba, przebierając w po-
wietrzu przednimi nogami. Gdy straciła równowagę i opad-
ła na ziemię, podłoga stajni zadrżała od huku. Po chwili
klacz znów uniosła swoje ciężkie ciało, wierzgając kopyta-
mi. Zrobiła się nagle tak wysoka i potężna, że uszami do-
tykała sklepienia dachu. Nerwowo wywracała oczami, a jej
dzikie rżenie mroziło krew w żyłach.
Nagle zauważyli Erlinga. Siedział skulony w rogu boksu
i osłaniał głowę rękami. Był tak przerażony, że nie miał odwagi
podnieść oczu na konia, nie mówiąc już o próbie ucieczki.
69
-Erling! - krzyknęła Inga, czując, jak cała sztywnieje
ze strachu. - Musisz stamtąd uciekać!
-Ja... ja się boję - jęknął przerażony chłopak.
Inga spojrzała na pozostałych mężczyzn, ale wszyscy
trzej stali w osłupieniu, nie mogąc zrobić ani kroku. Szybko
otworzyła drzwi do stajni, ale Gulbrand przytrzymał ją de-
likatnie za ramię.
-Nie wchodź tam - ostrzegł ją - bo Czarnulka zadep-
cze się na śmierć.
-Musimy ratować Erlinga! - krzyknęła, nie mogąc zła-
pać tchu.
-Spróbujmy wypędzić Czarnulkę kijem od miotły albo
widłami.
-Nie zdążymy - wyrzuciła z siebie zdyszana i wyrwała
się Gulbrandowi. Nie miała pojęcia, skąd czerpie siły,
ale jednej rzeczy była pewna: Nie może pozwolić, żeby
znarowiony koń stratował Erlinga. - Spokojnie,
spokojnie - powiedziała cichym, miękkim głosem,
wchodząc do boksu. Jedną rękę wyciągnęła w górę w
stronę Czarnulki i powoli zaczęła ją opuszczać. Wiele
razy widziała, jak to robił jej ojciec, ujeżdżając młode
konie. Klacz natychmiast skupiła na niej całą swoją
uwagę. Parskając, opadła na cztery nogi, najwyraźniej
poddając się ruchowi ręki Ingi. - Dobrze, dobrze -
dziewczyna kontynuowała tym samym łagodnym
tonem. To, że Czarnulka uspokoiła się tak szybko,
graniczyło niemal z cudem. Inga ostrożnie chwyciła za
uzdę i przytrzymała ją zdecydowanym ruchem.
Klacz szarpnęła się do tyłu, widząc, że Erling się poru-
szył. Zmrużyła oczy i nerwowo uderzała na boki ogonem.
- Leż nieruchomo - syknęła rozgniewana Inga. - Po
czekaj, aż wyprowadzimy Czarnulkę na padok.
Na bladej twarzy Erlinga pojawił się grymas niezadowo-
70
lenia. Chłopak zagryzł jednak zęby i w niemal niewidzialny
sposób pokiwał głową.
Inga powoli wyprowadziła Czarnulkę z boksu. Klacz
była eleganckim, zgrabnym zwierzęciem, ale z łatwością
dostrzegało się, że pod skórą klatki piersiowej drżą jej
wszystkie mięśnie. Gdyby trafiła Erlinga kopytem, mogła-
by go mocno poturbować. A gdyby udało jej się trafić wie-
le razy? Inga bała się nawet o tym pomyśleć, bo wiedziała,
że finał zapewne okazałby się tragiczny.
Gulbrand podszedł do Czarnulki, poklepał ją po pysku
i bez pośpiechu wyprowadził ze stajni w stronę wybiegu.
Wszystko wskazywało na to, że klacz w końcu się uspokoiła.
Pozostali odetchnęli z ulgą.
Inga skinęła głową. Arne i Torę zrozumieli, że to znak,
że mają się ulotnić.
-Jak mogłeś być tak nierozważny? - zapytała z rezyg-
nacją w głosie. - Nie rozumiesz, że Czarnulka ciebie
nie lubi? Widocznie poczuła się zagrożona.
-Poszedłem tylko po miotłę - próbował bronić się Er-
ling - ale klacz zupełnie oszalała.
Miotła, o której mówił, stała częściowo ukryta za jego
plecami. Najwyraźniej chciał ją stąd zabrać, ale dlaczego
wszedł do boksu Czarnulki? To pytanie nie dawało jej spo-
koju. Bardzo chciała poznać odpowiedź, ale nie miała ocho-
ty na kłótnię. Nagle nabrała podejrzeń, że chłopak chciał
ponownie skrzywdzić klacz. Poczuła, że zalewa ją złość,
ale pozwoliła, żeby tym razem skończyło się na ostrzeże-
niu:
- Nigdy więcej do niej nie podchodź! Nigdy więcej!
Następnym razem może się okazać, że nikt cię nie uratuje!
7
W Gaupås było już po sianokosach i od dwóch tygodni
na kozłach suszyło się siano. Wszystko zdążyło pięknie
wyschnąć, gdy od wschodu zaczęły nadciągać ciężkie,
deszczowe chmury.
-Najwyższy czas zwieźć siano pod dach - oznajmił
Gulbrand podczas śniadania - zanim spadnie deszcz.
-Masz rację - Inga pokiwała głową.
Co prawda przed południem planowała upiec chleb i
zrobić ser, ale wiedziała, że teraz najważniejsze to urato-
wać siano przed zmoknięciem. Mężczyźni chwycili za wid-
ły i grabie, zaprzęgli konie do wozów drabiniastych i ruszyli
na pole. Kobiety zaś schowały resztki jedzenia do spiżarni,
pozmywały naczynia i zaczęły przygotowywać się do wyj-
ścia.
-Eugenie, czy chciałabyś zostać w domu i ugotować
kaszę na obiad? - spytała serdecznym tonem Inga. - A
przy okazji zaopiekowałabyś się Emilią i Runą.
-Bardzo chętnie! - służąca rozpromieniła się z radości.
- Będziemy się dobrze bawić.
Co do tego nie było żadnych wątpliwości. Eugenie miała
dobre podejście do dzieci, była wymagająca, ale sprawiedli-
wa, a przy tym łagodna i wesoła.
Inga zdawała sobie sprawę, że Gulbrand będzie
musiał
72
wynająć dodatkowych ludzi do pomocy, ale widok Torstei-
na i Torbjorna Gullhaugów stojących razem z resztą pra-
cowników sprawił, że zawstydzona oblała się rumieńcem.
Zauważyła, że wzięli ze sobą Grację. Torbjorn posłał jej pu-
ste, smutne spojrzenie... Inga miała nadzieję, że zdążył po-
godzić się z tym, że odrzuciła jego oświadczyny, ale najwy-
raźniej nadal żywił do niej ciepłe uczucia.
-Zebraliście już wasze siano? - spytała z zaciekawie-
niem.
-Oczywiście - odpowiedział poważnie Torstein i dodał
kpiąco: - Nie mieliśmy odwagi dłużej zadzierać z siłami
natury i dlatego już wczoraj się z tym uporaliśmy. -
Chcąc podkreślić znaczenie swych słów, wskazał głową
na ciemne chmury, które nadciągały ze wschodu,
wróżąc ulewę.
Indze nie spodobała się ta ukryta krytyka. To Gulbrand
był odpowiedzialny za żniwa i dlatego postanowiła wziąć
go w obronę.
- Przez jakiś czas brakowało nam rąk do pracy, głównie
z tego powodu, że leżałam przykuta do łóżka, dodatkowo
zajmując się Runą. Zamiast pomagać przy zbiorach, sama
wymagałam opieki i stąd ta niespodziewana zwłoka.
Ostry ton głosu Ingi przeraził Torsteina. Chcąc zatrzeć
niemiłe wrażenie, powiedział:
-I właśnie dlatego miło ze strony sąsiadów, że pośpie-
szyli wam z pomocą.
-Wiedziałam, że można na was liczyć - pochwaliła go
Inga, czując, jak mija jej złość.
Zapach świeżo ściętej koniczyny i tymotki kręcił w nosie.
Na wzgórzach rosły kępy dzwonków, krwawnika i komoni-
cy, którym udało się uniknąć ostrza kosy. Białe margerytki
kołysały się lekko na wietrze, a na rumowisku skalnym bli-
sko gospodarstwa pyszniła się swą czerwienią wierzbówka.
73
Nie ma nic piękniejszego, rozmarzyła się Inga, od dywa-
nów kwiatowych utkanych z tej rzucającej się w oczy bar-
wnej rośliny. Tak właśnie wygląda lato, pomyślała z nabo-
żeństwem.
W strumyku płynącym tuż obok cicho szemrała woda
i rechotały żaby. Nisko nad ziemią, bardzo blisko siebie,
frunęły dwa motyle. Skrzydła jednego z nich były fioletowe,
zakończone czarną obwódką. Nagle promienie słoneczne
oświetliły zewnętrzną stronę skrzydeł motyla, podkreślając
jego niezwykłą urodę. Ten drugi wcale nie jest taki ładny,
zauważyła Inga. Niebieski kolor nie robi już takiego wraże-
nia. Zdawało się, że owady latają zupełnie bez celu, jednak
już po chwili wzbiły się do nieba, znikając w koronie dębu.
Gdzieś niedaleko brzęczała znienawidzona końska mu-
cha. Ciepła, słoneczna pogoda sprawiała, że owady te cię-
ły bezlitośnie. Uporczywy, monotonny dźwięk był wprost
trudny do wytrzymania. Leniwe włochate szerszenie prze-
latywały z jednego kwiatu czerwonej koniczyny na drugi.
Gulbrand zaczął rozdzielać obowiązki:
- Arne, Torstein i Torbjorn ściągają siano z kozłów i ła
dują je na wozy. Marlenę grabi to, co spadnie na ziemię.
Inga, Kristiane i ja zwozimy siano do stodoły. A ty, Erling,
zajmiesz się rozładunkiem, dobrze?
Gdy chłopak ospale ruszył w stronę stodoły, Inga po-
czuła ulgę pomieszaną z radością. Co prawda będą się spo-
tykać za każdym razem, gdy przywiezie nową porcją sia-
na, ale przynajmniej nie będzie jej się przez cały czas plątał
między nogami.
- A wy - Gulbrand wyszczerzył zęby w uśmiechu, kła
dąc dłonie na chudych ramionach Elleva i Tidemanna - wy
będziecie ugniatać siano.
Chłopcy wydali okrzyk radości. To było najciekawsze
74
zajęcie, jakie można było sobie wymarzyć. W każdym ra-
zie o niebo lepsze od biegania z grabiami. Będą sobie ska-
kać wesoło po sianie i nie nabawią się zgarbionych pleców,
otarć ani bolesnych pęcherzy.
-Chciałabym wziąć Czarnulkę - powiedziała Inga,
zwracając się do Gulbranda. Nie wyjaśniła dlaczego,
ale w ten sposób zamierzała mieć klacz przez cały czas
na oku, a zwłaszcza wtedy, gdy Erling będzie
rozładowywał siano. Od czasu pamiętnego zajścia
Czarnulka pałała do niego żywą nienawiścią. Inga
odnosiła wrażenie, że tylko ona ma odwagę zmierzyć
się z tym problemem. Gulbrand z pewnością zadbałby
o to, żeby Czarnulce drugi raz nie stała się krzywda, ale
tylko ona miała prawo ukarać Erlinga, gdyby zrobił coś
złego.
-W takim razie ja biorę Furię - rzucił Gulbrand. - Do-
brze by było, gdyby Kristiane dostała Mikrusa. W
końcu zna go od dawna.
Inga uśmiechnęła się. Gulbrand wielokrotnie krytyko-
wał jej zachowanie i dokonywane wybory, ale jeśli
chodzi o stronę praktyczną, ich współpraca układała się
idealnie. Jesteśmy jak para koni w jednym zaprzęgu,
pomyślała zadowolona.
Słońce znajdowało się w zenicie i paliło niemiłosiernie.
Było duszno i parno. Czarne, złowróżbne chmury zbliżały się
coraz szybciej. Inga nie traciła nadziei, że ulewa spadnie gdzie
indziej, bo mieliby cholernego pecha, gdyby siano im zmokło.
Nagle zrobiło się ciemno i zimno. Nadciągające chmury
zakryły słońce. Pracujący w polu ludzie przystanęli,
drżąc z niepokoju. Ulegając zbiorowej histerii, stali jak
wryci i śledzili wzrokiem niebo.
- Może chmury nas ominą? - wyszeptała przerażona
Marlenę.
75
- Jedyna nadzieja w Panu - odpowiedział opanowa
nym głosem Arne.
Burzowe chmury zatrzymały się nad Sommerro. Zro-
biło się jeszcze ciemniej. Nagle zagrzmiało i z nieba lunął
deszcz. Wyglądało to jak potężne oberwanie chmury. Inga
przeżegnała się i pomodliła o to, żeby okazało się, że miesz-
kańcy Sommerro zdążyli zakończyć żniwa przez burzą.
- Nie ma czasu tak stać i gapić się na deszcz! - krzyknął
szorstkim tonem Gulbrand. Gdy spadła ulewa, był w stodo
le z nowym ładunkiem siana. - Wcale nie jest powiedziane,
że najgorsze już na nami.
Jego reprymenda w jednej chwili postawiła ludzi na
nogi. Wszyscy zaczęli się uwijać z jeszcze większą gorliwoś-
cią niż przedtem.
Inga wytarła pot z czoła, zajęła miejsce woźnicy i cmok-
nęła na konia. Na myśl o tym, że przez kwadrans będzie z
Erlingiem zupełnie sama, żołądek podchodził jej do gar-
dła. Czuła, że drży na całym ciele, ale bynajmniej nie z ra-
dosnego podniecenia, lecz ze strachu. Problem polegał na
tym, że ten chłopak był kompletnie nieprzewidywalny. W
jednej chwili potrafił być uprzejmy i usłużny, a zaraz potem
pełen niechęci, jadu i złośliwości.
Gdy wjechała do stodoły, zeskoczyła z wozu i trzęsąc się,
podała Czarnulce wiadro z wodą. Bardzo chciała czymś się
zająć, podczas gdy Erling rozładowywał siano. Widły, które
trzymał w rękach, były zakończone dwoma ostrymi wierz-
chołkami przymocowanymi do długiej rękojeści, która po-
zwalała dobrze je docisnąć. Wbijając widły w siano, z całej
siły przyciskał rękojeść do brzucha. Ładunek był tak
duży i ciężki, że musiał bardzo uważać, żeby nie spaść na
ziemię, unosząc widły do góry.
Czarnulka opuściła łeb do wiadra i piła wodę, głośno
76
przy tym siorbiąc. Jej uszy leżały płasko przy szyi, ale ocza-
mi co chwilę nerwowo łypała do tyłu. Najwyraźniej była
w pełni świadoma tego, w czyim towarzystwie przebywa.
Inga mocno ściągnęła wodze, żeby klacz nie zdołała uciec
lub poturbować Erlinga. Ona sama również co chwilę zer-
kała na żniwiarza. Widziała, jak od ciężkiej pracy drgają
mu muskuły. Z przygnębieniem stwierdziła, że Erling jest
bardzo przystojny. Szkoda, że taki z niego diabeł wcielony,
westchnęła. Jego ładne, regularne rysy twarzy przyciągały
jej wzrok. Jednak ani jego urok, ani pociągający wygląd nie
mogły zrekompensować lodowatego spojrzenia zimnych,
stalowych oczu. Gdy praca była skończona, Inga wsiadła
na wóz. Ale Erling wcale nie zamierzał stać bezczynnie i
odpoczywać oparty o ścianę. W jednej chwili znalazł się
tuż obok niej. Na szczęście nic nie powiedział, ale Indze nie
spodobał się sposób, w jaki trzymał widły. Ostre, spiczaste
wierzchołki skierowane były wprost na nią. Jeden ruch ręką
i przebije mnie na wylot, pomyślała przerażona. Gdy zaczę-
ła powoli się cofać, chłopak prychnął z pogardą.
Dopiero gdy wóz był pusty i mogła ruszać z powrotem,
z jej piersi wydobyło się westchnienie ulgi. Dzięki Bogu Er-
ling tym razem nie robił żadnych aluzji, pomyślała wycień-
czona, ale nieźle udało mu się mnie nastraszyć. Cóż, zanim
słońce zajdzie, jeszcze wiele razy się tam spotkamy. Będzie
miał mnóstwo okazji, żeby mnie dręczyć, dodała w my-
ślach, prostując się na koźle.
Po deszczu na niebie pojawiła się cudowna tęcza. Kom-
pletnie wykończona Inga patrzyła na nią jak urzeczona.
Zjawisko należało do tak wyjątkowych, że trudno było
skupić uwagę na czymś innym. Zewnętrzny łuk miał ko-
lor czerwony, następny - pomarańczowy, potem był
żółty, zielony, niebieski i ostatni, wewnętrzny, fioletowy.
Gdy Inga
77
była jeszcze dzieckiem, Emma żartowała, że na końcu tęczy
ukryta jest ogromna skrzynia ze złotem, ale z czasem Inga
zrozumiała, że to tylko przesądy. Widok i tak jest piękny,
powiedziała do siebie i lekko pociągnęła za cugle. Nawet
nie spostrzegła, gdy znalazła się z powrotem na polu.
W tym czasie ktoś inny czuł przyjemne łaskotanie w brzuchu
na myśl o krótkiej chwili sam na sam z Erlingiem. Gdy Mi-
krus wjechał do stodoły, Kristiane zachichotała z radości.
Na jej widok Erling uśmiechnął się i wręczając jej widły,
powiedział:
- Hej, pośpiesz się!
Nie wyjaśnił, dlaczego tak mu się śpieszy, ale Kristiane
i tak bardzo chętnie mu pomagała. Mikrus stał spokojnie,
pijąc wodę, podczas gdy oni ochoczo zabrali się do pracy.
Rozładowanie wozu, uginającego się pod ciężarem sia-
na, nie zajęło im dużo czasu. We dwoje praca idzie dużo
szybciej, zauważyła dziewczyna, nie mogąc złapać tchu. Za-
wrotne tempo zupełnie ją wykończyło. Potwornie zmęczo-
na oparła się o widły, posyłając Erlingowi zalotne spojrze-
nie.
-Och ty! - zaśmiała się, udając oburzenie, gdy Erling
niespodziewanie włożył jej rękę pod spódnicę. - Nie
czas na figle... Niedługo przyjdzie Gulbrand.
-Phi! Staruszek jest powolny jak żółw - zaśmiał się
Erling, wbijając w nią zniewalające spojrzenie swoich
błękitnych oczu. Ciepłą, twardą dłonią głaskał ją po
udzie. - A poza tym pracując razem, zaoszczędziliśmy
sporo czasu... - Aluzja, jak zamierza ten czas
wykorzystać, była bardzo czytelna.
Pochlebiało jej to, ale odpowiedziała:
78
-Mimo wszystko nie mogę... - Śmiejąc się, próbowała
uwolnić się z jego uścisku. - Ciągle mnie tam boli.
Ostat nim razem byłeś taki gwałtowny...
-Och, ty kocico! - mrugnął do niej porozumiewaw
czo. - Wiem, że lubisz ostrą zabawę! - Zadowolony z
własnego dowcipu zarżał jak koń.
To nieprawda, pomyślała Kristiane. Na samym począt-
ku jego ręce były miękkie i delikatne, ale potem zrobił się
tak niecierpliwy, że nawet nie starał się zdjąć z niej ostrożnie
ubrania. Dziewczyna kilka razy obawiała się, że porozrywa
jej bieliznę - taki okazał się brutalny i dziki. Jego zachowa-
nie również się zmieniło. Nie szeptał jej już do ucha czułych
słówek. Bywało, że popychał ją od razu na ziemię i wchodził
między jej uda, dysząc jak zwierzę. Zastanawiała się, czy coś
go nie dręczy, ale nie miała odwagi zapytać. W pewnym
sensie pochlebiało jej, że szuka pociechy w jej ramionach,
ale wolałaby, żeby nie był taki porywczy i obojętny.
Kristiane czuła, że powinna zachować ostrożność, ale
wiedziała, że nie posłucha głosu, który ją przed nim
ostrzegał. Kochała Erlinga i zrobiłaby wszystko, żeby go za-
dowolić. Zauważyła ze smutkiem, że jest od niego uzależ-
niona. Tęskniła za jego pieszczotami, jednocześnie bardzo
się ich obawiając.
Erling nie przyjął odmowy do wiadomości. Podniecony
przycisnął ją do ściany stodoły i podniósł do góry, wpycha-
jąc jej między uda swoją wybujałą męskość. Sztywny czło-
nek wsuwał się w nią i wysuwał szybko i gwałtownie. Kri-
stiane lekko ugryzła go w ramię, które pachniało słonym
potem. Tym razem aż tak jej nie bolało, ale poczuła ogrom-
ne rozczarowanie. Następnym razem musi okazać się bar-
dziej stanowcza i niedostępna. Przynajmniej wtedy, gdy bę-
dzie tak obolała jak teraz...
79
- Ty moja mała rozpustnico! - zaśmiał się Erling, usiłu
jąc wyrównać oddech. - No już, obciągnij spódnicę.
Kristiane uśmiechnęła się niepewnie i zrobiła to, o co
prosił. Po udach spływała jej lepka maź. Wieczorem będzie
musiała wykąpać się w jeziorze. Dobrze będzie spłukać z
siebie kłujące źdźbła trawy, brud i pot.
Zrozumiała, że między nią a Erlingiem czegoś brakuje.
Łączyła ich prymitywna, zwierzęca namiętność, ale czy go
kochała... ? Tak. Jej serce wypełniała miłość do tego urocze-
go mężczyzny. I dlatego postanowiła cierpliwie znosić jego
nagłe napady złości. Na pewno już wkrótce Erling znowu
przyjdzie jej się wyżalić. Ta myśl sprawiła, że dziewczyna
poczuła się wyjątkowo.
- Tak długo cię nie było - powiedziała Inga zniecierpliwio
nym głosem, ale zaraz tego pożałowała, widząc, jak dziewczy
na zwiesza głowę w poczuciu winy. Tak naprawdę wcale nie
zamierzała jej krytykować, tak jej się po prostu wyrwało.
Policzki Kristiane płonęły ogniem aż po koniuszki
uszu.
- Musiałam pomóc Erlingowi - odparła zawstydzona.
Co takiego? - zdziwiła się Inga. Czy Erling rzeczywiście
chciał, żeby pomogła mu rozładować wóz z sianem, czy po-
prosił o zupełnie inną przysługę? Wiedziała, że tych dwoje
łączy intymna więź, ale...? Czyżby chodziło o szybki nu-
merek na sianie? Musiała poprzestać na domysłach, bo nie
chciała o nic pytać. A poza tym prawdopodobnie i tak nie
otrzymałaby żadnej odpowiedzi.
W tej samej chwili nadeszła Eugenie, niosąc Runę na ba-
rana. Służąca w jednej ręce dźwigała duży koszyk z jedze-
niem, a w drugiej trzymała Emilię.
80
- Przerwa dobrze wam zrobi - wyjaśniła.
Żniwiarze westchnęli z ulgą i opadli wycieńczeni na zie-
mię. Wszyscy łapczywie chwycili za chleb z masłem i se-
rem, popijając zsiadłym mlekiem.
Chwilę później, powłócząc nogami, nadszedł Erling.
Najwyraźniej Eugenie przekazała mu wiadomość o prze-
rwie na posiłek. Chłopak usiadł tuż obok innych mężczyzn,
w niedalekiej odległości od Kristiane. Inga ukradkiem śle-
dziła jego ruchy, zastanawiając się, co ta dziewczyna wi-
działa w tym bezwzględnym, nieczułym draniu. Na szczęś-
cie nie do niej należało rozstrzyganie tej kwestii.
- Był u nas Martin - oznajmiła Eugenie beznamiętnym
tonem, pomagając Emilii napić się mleka.
Na dźwięk jego imienia serce Ingi zaczęło walić jak osza-
lałe. Siedziała przodem do służącej, odwrócona plecami do
pozostałych, gdyż właśnie karmiła piersią Runę. Powoli za-
czynało brakować jej mleka, chociaż dziecko w końcu na-
uczyło się jeść chleb i proste dania obiadowe. Niedługo trze-
ba ją będzie odwieźć do Storedal, westchnęła Inga, próbując
odegnać smutne myśli. Tego lata musiała odstawić Emilię
od piersi, gdyż nie miała dość mleka, żeby wykarmić obie
dziewczynki.
-Chodziło o coś ważnego? - zapytała pozornie obojęt-
nym tonem.
-Nieee. Mówił, że się stęsknił za Runą. Trzymał ją
przez chwilę na kolanach i wesoło się z nią bawił. Nie
wiem, czy dziewczynka go poznała, ale wyglądała na
bardzo zadowoloną. To takie ufne dziecko - wzruszyła
się Eugenie.
-Ach tak! - to wszystko, co Inga zdołała powiedzieć.
Pewnych cech Martina po prostu dotąd sobie nie
uświadamiała. Nieczęsto się zdarzało, żeby mężczyźni
niańczyli dzieci. A przecież Martin przekonał się aż
nazbyt boleśnie,
81
że Runa nie jest jego dzieckiem... A może to był tylko pre-
tekst, żeby odwiedzić Gaupås, a przy okazji się z nią spot-
kać? Nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego! - zganiła się w du-
chu Inga. Wcale nie jest powiedziane, że jego myśli krążą
wokół ciebie!
-Powiedział coś jeszcze? - spytała z ciekawością.
-Nic takiego - odpowiedziała Eugenie. - Tylko tyle, że
czeka na powrót Runy. Najwyraźniej Ragnhild też się już
niecierpliwi. Tęskni za wnuczką.
Inga w zamyśleniu pokiwała głową. W przyszłym tygo-
dniu będzie musiała zdobyć się na odwagę i pożegnać się
z tą małą kochaną dziewczynką. Trzeba będzie odwieźć ją
do Storędal, gdzie jest jej miejsce. Ciężko przyjdzie jej się
rozstać z Runą, nie miała co do tego żadnych wątpliwości,
ale rodzina Storedalów dobrze się nią zaopiekuje. A Inga
będzie miała okazję, żeby znowu zobaczyć Martina...
8
Dopiero na początku sierpnia nadarzyła się okazja odwie-
dzenia Storedal. Było już po sianokosach, które szczęśliwie
udało im się zakończyć przed zmianą pogody. Co prawda
ostatniego dnia lunął deszcz, ale wtedy na polu został już
tylko jeden kozioł. Gulbrand rozłożył mokre siano na zie-
mi, żeby wyschło. Kilka dni później wszystko było już su-
che i ostatnia porcja siana trafiła pod dach stodoły.
Zakończenie sianokosów uczczono w Gaupås uroczy-
stym posiłkiem. Podano ryż ugotowany na świeżo odcedzo-
nym mleku. Każdy dostał tyle owsianki, ile tylko zechciał.
Nie oszczędzano ani na cukrze, ani na maśle. Potrawa oka-
zała się sycąca, słodka i bardzo smaczna. Dokładnie taka,
jaka zdaniem żniwiarzy być powinna.
- Och, nie mogłam się już was doczekać! - krzyknęła
Ragnhild, wybiegając im na spotkanie. Zwinnym ruchem
wyjęła dziecko z koszyka i uniosła wysoko do góry,
uśmiechając się do niego promiennie. - Babcia się za tobą
tak stęskniła - zakwiliła do małej i przycisnęła ją do
piersi.
Runa najwyraźniej nie rozumiała, co się dzieje, ale na
wszelki wypadek na jej buzi pojawił się niepewny uśmiech.
A gdy Ragnhild zaczęła się śmiać, dziewczynka zaszczebio-
tała radośnie.
83
-Myślisz, że mnie poznała? - Ragnhild zwróciła się do
Ingi.
-Bardzo możliwe - odpowiedziała Inga, przywiązując
Mikrusa do koniowiązu. - Dzieci chyba dobrze
wszystko zapamiętują, tylko nie są w stanie wyrazić
wielu rzeczy słowami.
Mikrus wsadził łeb do worka z obrokiem i głośno raczył
się przysmakiem.
-Pamiętam, że jestem ci winna przysługę, i obietnicy
dotrzymam - oznajmiła łagodnie Ragnhild. - Ale tylko
raz odpowiem na twoje pytania, Ingo, więc zastanów
się i wybierz odpowiedni moment. Pamiętaj o tym!
-Tak zrobię - przyrzekła Inga. Już teraz po głowie krą-
żyło jej wiele pytań, ale wiedziała, że powinna zaczekać
na bardziej sprzyjającą okazję. To może jeszcze
poczekać, pomyślała, jednak jakieś niejasne, niemiłe
przeczucie sprawiło, że zadrżała na całym ciele. Pomoc
Ragnhild była nieodzowna.
-W nocy prawie nie zmrużyłam oka - opowiadała po-
godnie Ragnhild, wprowadzając je do kuchni. - Tak
dawno nie trzymałam na rękach tego słodkiego
brzdąca! - Jakby dla potwierdzenia swoich uczuć
delikatnie pogłaskała Runę po jej jasnych włosach.
-Zwykle kroję chleb na małe kawałki - wyjaśniała
Inga - i kładę je przed małą. Runa próbuje jeść
samodzielnie. Ale kaszą musisz ją, oczywiście, sama
karmić, bo mała nie radzi sobie jeszcze z łyżką.
-Dostaniesz tyle kaszki, ile tylko będziesz chciała - za-
kwiliła Ragnhild, kładąc Runę na kocyku. - Zrobiłaś
się taka rumiana i okrąglutka! A babcia się postara,
żeby twoje małe nóżki stały się jeszcze pulchniejsze.
Inga i Ragnhild siedziały w kuchni od pół godziny, po-
84
pijając kawę i rozmawiając o sianokosach, pogodzie i in-
nych błahostkach. Nagle Inga aż podskoczyła z wrażenia:
na schodach przedsionka słychać było czyjeś kroki. Czy to
zbliżał się Martin? Inga miała nadzieję, że tak, przeklinając
w myślach rumieniec, którym oblała się aż po samą szyję.
W Storedal mieszka więcej osób, upomniała samą siebie,
więc równie dobrze może to być Laurens albo jeden z braci
Martina. Ta myśl nieco ją uspokoiła, a serce przestało bić
jak oszalałe.
- Jesteś nareszcie - uśmiechnęła się Ragnhild, wygląda
jąc z kuchni przez otwarte drzwi. W przedsionku stał Mar
tin. - Twoja świeżo uprasowana koszula wisi w pokoju.
Martin zastygł w bezruchu, wpijając wzrok w Ingę.
Szybko jednak spuścił głowę, przygryzając w zdenerwowa-
niu dolną wargę. Powoli ściągnął buty. Nie miał nic więcej
do zrobienia i wyglądał na bardzo zmieszanego.
-Wychodzisz? - spytała Inga bez ogródek. W zasadzie
nie powinno jej obchodzić, dokąd Martin wybiera się
w wolnym czasie. Zżerała ją jednak ciekawość, w jakim
celu Ragnhild wyprasowała mu wyjściową koszulę.
-Owszem, wybieram się do 0vre Gullhaug - odpo-
wiedział łagodnie i podszedł do miski z wodą.
Nic więcej nie powie? Nie zdradzi żadnych szczegółów?
Dotknięta do żywego Inga z całej siły przycisnęła plecv do
oparcia krzesła. Nagle poczuła w piersiach ukłucie zazdro-
ści. Sigrid bez owijania w bawełnę opowiadała jej o tym,
że Ingebjorg chętnie wyszłaby za mąż za Martina. I wygląda
na to, że Martin połknął haczyk. Oczy zaczęły ją piec; kilka
razy szybko przełknęła ślinę, żeby się nie rozpłakać.
Na szczęście Ragnhild okazała się bardziej rozmowna.
- Ingebj0rg obchodzi dzisiaj urodziny i z tej okazji
wyprawia wieczorem przyjęcie dla kilku wybranych osób.
85
To nie będzie żadna huczna zabawa. Dlatego oboje z Lau-
rensem bardzo się ucieszyliśmy, gdy Martin otrzymał za-
proszenie. Od śmierci Gudrun nasz pierworodny nie ma
łatwego życia.
-Mamo, daj spokój... - strofował ją Martin.
-Przecież to bardzo miłe, że ludzie chcą przebywać w
twoim towarzystwie - oburzyła się Ragnhild. - Martin
przeżył tak wiele smutnych chwil... po tym, jak
zginęła Gudrun. To był wyjątkowo trudny okres dla
nas wszystkich - dodała pośpiesznie. - Tym większa
radość, że znów chce się spotykać z rówieśnikami.
Zanim Inga zdążyła się opamiętać, z jej ust popłynął po-
tok słów:
- Przecież mogłeś przyjść do mnie... do Gaupås, jeśli
czułeś się samotny! - Inga ugryzła się w język, żeby prze
rwać ten niekontrolowany wybuch, ale było już za późno.
Usiłowała wytłumaczyć wszystko od nowa, ale nie bardzo
jej to wychodziło. - Miałam na myśli to, że w Gaupås mógł
byś porozmawiać z kimś w twoim wieku...
W kuchni zapadła cisza. Inga poczuła, jak oblewa ją
zimny pot. Do diabła! - zaklęła w myślach, że też ja nigdy
nie potrafię trzymać języka za zębami!
Martin wytarł ręce w ręcznik kuchenny i powoli odwró-
cił się w jej stronę.
- Dziękuję, Ingo, ale... - Potem zamilkł, a po chwi
li zwrócił się do Ragnhild: - Nie czekaj na mnie, matko,
bo może się zdarzyć, że wrócę późno.
Twarz Ragnhild rozpromienił szeroki uśmiech.
- Wiem, wiem! Jesteś wystarczająco dorosły, żeby sa
memu o siebie zadbać. No, przebieraj się i pędź do 0vre
Gullhaug. Na urodzinowe przyjęcie nie wypada się spóź
niać.
86
Martin zerknął ukradkiem na Ingę. Nie miał odwagi
spojrzeć jej prosto w oczy. W uprzejmym, przepraszającym
geście skłonił głowę, ale widać było, że chce jak najszybciej
opuścić towarzystwo.
Inga postanowiła niemal natychmiast, że ona również
już się pożegna. Może przed domem uda jej się zamienić
z Martinem kilka słów? Zakładała, że on szybko się prze-
bierze, a ona będzie się nieco ociągać z wsiadaniem na ko-
zła. Mogłaby udawać, że zaplątały jej się lejce...
W tej samej chwili Ragnhild dolała jej kawy. Inga ostat-
kiem sił zdusiła w sobie jęk zawodu, obowiązywał bowiem
zwyczaj, że nie wypada pożegnać się z gospodynią, zanim
nie dopije się kawy.
Biorąc do ust pierwszy łyk, poczuła się okropnie. Gorą-
cy płyn palił jej język, ale zmusiła się, żeby wypić wszystko
do końca. Chcąc zmniejszyć ból, przycisnęła dłoń do gar-
dła, ale i tak b mało co nie zwymiotowała. Gorąco uderzyło
jej do głowy, ale w końcu filiżanka była pusta. Przełykając
ostatni łyk kawy, przykucnęła przed Runą, pośpiesznie się
z nią żegnając. W myślach robiła sobie wyrzuty za to krót-
kie i niezbyt czułe pożegnanie. Pocieszała się jednak tym,
że już niedługo znowu ją zobaczy.
W tej samej chwili, gdy trzasnęły drzwi wejściowe, Inga
z hukiem odstawiła na stół pustą filiżankę.
-Już wychodzisz? - spytała zdezorientowana Ragn-
hild.
-Tak, muszę... Obowiązki wzywają - odpowiedziała
Inga, śmiejąc się sztucznie.
Ragnhild podniosła Runę z podłogi.
- To chociaż przytul ją na pożegnanie.
Inga pośpiesznie zbliżyła twarz do pucołowatego policz-
ka dziecka.
87
- Na razie, malutka - powiedziała, głaszcząc dziew-
czynkę delikatnie. - Wkrótce znowu się spotkamy.
W odpowiedzi Runa uśmiechnęła się, pokazując dwa
dolne zęby.
Inga tak się śpieszyła, że o mały włos nie spadła ze scho-
dów. W głowie rozbrzmiewały jej słowa wypowiedziane
przez Ragnhild na odchodnym. Nerwowo pomachała jej i
Runie na do widzenia.
Niestety, po Martinie nie zostało ani śladu. Inga poczuła,
że traci grunt pod nogami. Czy to możliwe, żeby zdążył już
odjechać? Zatrzymała się, nasłuchując, ale od strony stajni
nie dobiegały żadne odgłosy świadczące o tym, że Martin
siodła konia. Dla pewności zajrzała do środka, ale jedyne,
co zobaczyła, to pusty boks.
Przygnębiona odwiązała Mikrusa, ściągnęła lejce i
wspięła się na kozła. Martin tak szybko opuścił Storedal.
Widocznie bardzo mu się śpieszyło; ciekawe, z jakiego po-
wodu? - zastanawiała się Inga. Czyżby nie miał ochoty ze
mną rozmawiać?
Ragnhild z ogromną radością nakarmiła Runę, przewinę-
ła ją i ułożyła wygodnie w kołysce. Wszystko wskazywało
na to, że mała na nowo zadomowiła się w Storedal mimo
nagłego zniknięcia Ingi. Ragnhild była przygotowana na
to, że przez kilka pierwszych dni wnuczka będzie płakać
i krzyczeć, bo przecież przez ostatnie tygodnie traktowała
Ingę jak swoją matkę.
Ragnhild nalała sobie do filiżanki ostatnie krople letniej
już kawy. Nie miała nic złego na myśli, wspominając przy
Indze o przyjęciu urodzinowym w 0vre Gullhaug. Z całe-
go serca życzyła synowi dobrej zabawy i zasłużonego od-
88
poczynku od codziennych obowiązków. Nie była pewna,
czy Martina i Gudrun zdążyła połączyć ze sobą szczegól-
nie mocna więź, ale widziała, że od nagłej śmierci żony jej
syn chodzi przybity, stroniąc od ludzi. Trudno było dociec,
czy to z wielkiej tęsknoty, czy z powodu tragicznych oko-
liczności jej śmierci. Jedno pozostawało pewne: śmierć Gu-
drun sprawiła, że Martin zrobił się cichy i zamknięty w so-
bie.
Z błękitnych oczu Ingi łatwo można było wyczytać mi-
łość i pożądanie. Wpatrywała się w Martina z namiętnoś-
cią zmieszaną z tęsknotą. Ragnhild przypomniała sobie,
jak kiedyś nakryła ich razem w lesie. Nie robili nic niesto-
sownego, ale widać było, że między nimi iskrzy, a przecież
Inga należała już wtedy do Nielsa. Bóg jeden wie, do cze-
go mogłoby dojść między córką Kristiana a jej synem. Coś
między nimi było, czuła to wyraźnie, ale nie zamierzała się
wtrącać.
Z rozbawieniem wspominała, jak niegdyś usiłowała po-
łączyć Martina z Victorią Solverud. Wówczas myślała, że by-
łaby z nich idealna para, ale los najwyraźniej chciał inaczej.
Okazało się bowiem, że dziewczyna kocha się ze wzajem-
nością w Haraldzie. Ragnhild nie posiadała się z radości,
bo Victoria zapowiadała się na wprost wymarzoną synową.
W końcu to nie miało żadnego znaczenia, uśmiechnęła się
do siebie, który z synów się z nią ożenił. Najważniejsza po-
zostawała świadomość, że jest z nią szczęśliwy.
Nie, tym razem nie zamierzała niczego planować ani
snuć intryg, żeby zmusić Martina do poślubienia tej a nie
innej kobiety. Jeśli wybierze Ingę, nie powie na nią złego
słowa. I ani trochę nie obchodzi jej, co na temat ewentual-
nego ponownego zamążpójścia Ingi pomyśli Kristian. Inga
uwolniła się od Nielsa, a Martin od Gudrun. Wspomnienie
89
gwałtownej śmierci synowej wciąż było dla Ragnhild bar-
dzo przykre, ale tak właśnie sprawy się miały.
Inga i Martin... Ragnhild rozmarzyła się. Podniosła do
ust filiżankę i wypiła łyk zimnej kawy. Jej twarz wykrzy-
wiła się z obrzydzenia. Mogą toczyć ze sobą ciche wojny,
ale ognia namiętności nie uda im się zgasić. Prawdopodob-
nie któregoś dnia staną się parą - i będą ze sobą szczęśliwi.
Inga natomiast miała ochotę krzyczeć wniebogłosy z bez-
silnej złości. Do diabła, do diabła! - przeklinała w myślach,
zaciskając dłonie na lejcach. Jak mogła być aż taką idiot-
ką, żeby nie poprosić Martina o kilka minut rozmowy na
osobności? Miała przecież wystarczająco dużo tupetu, żeby
przy Ragnhild wypytywać go o różne rzeczy, więc dlaczego,
do licha, przejmowała się tym, czy ich rozmowa w cztery
oczy wyda się komuś nietaktem?
Jak mogła zaprzepaścić tak wyjątkową okazję? Najpierw,
przed wizytą w Storedal, błaga siły wyższe, żeby postawiły
jej na drodze Martina, a gdy tak się dzieje, nie ma w sobie
dość odwagi, żeby poprosić go o krótki spacer przed do-
mem albo po ogrodzie?
Wszystko wskazywało na to, że szansa na pojednanie
wymknęła jej się z rąk. Możliwe, że znowu zostaną przyja-
ciółmi, ale co, jeśli Ingebjorg zdąży zawładnąć sercem Mar-
tina? Ingebjorg jest młoda i naiwna, lecz rzeczywiście bar-
dzo piękna, przyznała Inga ze smutkiem. Poza tym to osoba
zdecydowana i tak łatwo nie daje za wygraną. Jest po prostu
bezczelna i złośliwa, wymamrotała Inga pod nosem, usi-
łując nie dostrzegać pozytywnych stron córki Hedvig. Nie,
Ingebjorg wcale nie jest taka zła, pomyślała z narastającym
przygnębieniem. Chodziło tylko o to, że przyglądając się
90
tej młodej, ślicznej dziewczynie, Inga widziała w jej oczach
Hedvig. Być może to rzeczywisty powód, dla którego tak
trudno było jej dostrzec dobre cechy i piękne rysy twarzy
Ingebjerg?
Bóg jeden wie, co Martin naprawdę myśli o Ingebjorg,
westchnęła zrozpaczona Inga. Z resztą może ona wcale nie
chce tego wiedzieć? W końcu Martin przyjął zaproszenie
na przyjęcie urodzinowe Ingebjorg, musiał więc mieć ku
temu jakieś ważne powody?
Zły humor jej nie opuszczał. Wściekła i ponura pozwo-
liła, żeby Arne zajął się Mikrusem, gdy wróciła do Gaupås.
Eugenie wyszła na schody, żeby ją przywitać.
- Na pewno trudno było rozstać się z Runą? Mam na
dzieję, że chociaż ucałowałyście się porządnie na pożegna
nie. Tak bardzo się do niej przywiązaliśmy - mówiła z za
pałem służąca.
Gdacze jak stara gęś, pomyślała Inga i odpowiedziała
krótko:
- Ragnhild była tak zachwycona powrotem Runy, że...
wszystko poszło gładko.
Na drugie pytanie wolała nie odpowiadać, bo wciąż czu-
ła wyrzuty sumienia. Było jej okropnie wstyd, że tak szybko
rozstała się z małą. Runa bardzo się z nią zżyła, a rozmo-
wa z Martinem równie dobrze mogła poczekać. Co prawda
chciała rozmówić się z nim jak najszybciej, ale czy Runa
rzeczywiście tak niewiele dla niej znaczyła, że nie mogła
poświęcić jej więcej czasu?
Żałując tego, co zrobiła, weszła po schodach do sypialni,
żeby przebrać się w codzienny strój.
9
Kristiane ukryła się za stodołą. Usiadła w wysokiej, buj-
nej trawie, podciągnęła nogi pod brodę i objęła je rękami.
Z ciężkim sercem oparła głowę o kolana. Po policzkach ci-
cho spływały jej łzy. Płacząc, nie wydawała żadnego dźwię-
ku, ale czuła się tak, jakby w jej piersiach ukryło się dzi-
kie zwierzę, które tylko czekało, żeby wyskoczyć jej z gardła
i zawyć. Głośnym, rozdzierającym serce skowytem.
Ociężale wytarła fartuchem oczy i usta. Oszołomiona
zauważyła, że fartuszek jest mokry. Po powrocie będzie
musiała założyć czysty, ale w tej chwili nie miała na nic siły.
Mogła jedynie oprzeć się o ścianę stodoły i pozwolić my-
ślom krążyć bezwładnie.
Zeszłej nocy miała niejasne przeczucie, że zaszła w cią-
żę. Piersi zrobiły się takie obrzmiałe, kiedy leżała na brzu-
chu. Nie zastanawiała się nad tym dłużej, tylko przewróci-
ła się na bok. Tkliwość w piersiach przestała jej dokuczać,
ale nagle zrobiło jej się tak niedobrze, że musiała wybiec na
dwór. W dodatku spóźniał jej się okres...
Kristiane próbowała wziąć się w garść. Miesiączka mog-
ła zaniknąć ze strachu. Słyszała, że na kobiecą przypadłość
duży wpływ ma niepokój i negatywne emocje.
Teraz jednak nie było już sensu dłużej siebie oszuki-
wać ani szukać usprawiedliwień: spodziewała się dziecka.
92
Nie ma cienia wątpliwości. Ta świadomość sprawiła, że oczy
Kristiane znowu zalały się łzami, ale tym razem dziewczyna
nawet nie starała się ich wytrzeć. Szklistym wzrokiem ob-
serwowała dużą gmachówkę, która ciągnęła za sobą drugą
mrówkę. Ta druga była martwa i wysuszona na wiór, a jed-
nak stanowiła pożywienie dla pracowitych owadów w mro-
wisku.
I co ma teraz zrobić? To pytanie rozsadzało jej czasz-
kę, w głowie kłębiły się tysiące myśli, ale zawsze wracała
do punktu wyjścia, nie stając się ani odrobinę mądrzejsza.
Czuła się jak w potrzasku. Przypuszczała, że rodzice będą ją
wspierać, nawet jeśli urodzi bękarta, ale nie będą z tego po-
wodu szczęśliwi. Rozumiała to doskonale - zachowała się
jak dziwka, okrywając się hańbą. Jak ma teraz z nimi miesz-
kać w atmosferze niedomówień i niemych oskarżeń?
Poza tym nie powinna składać tego ciężaru na barki ro-
dziców. Wyrzuty sumienia trawiły jej trzewia. Matka i oj-
ciec przez całe życie ciężko harowali i dlatego teraz, kiedy
nareszcie udało im się spłacić ziemię i dożyć szczęśliwych
dni, nie ma prawa narażać na szwank ich dobrego imienia,
rodząc nieślubne dziecko.
Myśl, myśl! - ponaglała samą siebie, pocierając dłonią
czoło. Czy jest ktoś, kogo mogłabym prosić o radę? Ktoś,
kto nie zdradzi mojej tajemnicy, a jednocześnie chętnie
udzieli pomocy? Może powinnam porozmawiać z siostrą?
Marlenę na pewno dochowałaby tajemnicy, to bardziej niż
pewne, ale czy byłaby w stanie jej doradzić, skoro nigdy nie
stała przed podobnym dylematem?
Oczami wyobraźni zobaczyła Ingę. Może to właśnie jej
powinna się zwierzyć? Inga była dla niej taka miła i wy-
rozumiała. Nagle Kristiane przypomniała sobie, że pani
Gaupås ostrzegała ją przed Erlingiem. Nie zniosłaby jej
93
triumfującego „a nie mówiłam!". No cóż, prawdopodobnie
Inga chciała ją przestrzec dla jej dobra, ale... Czy będzie
mogła coś na to poradzić? A jeśli Kristiane źle odczytała jej
intencje? Jeśli zamiast dobrego słowa otrzyma wymówienie
i zostanie wyrzucona na bruk za swoją bezmyślność?
Dziewczyna zerwała rosnącą nieopodal margerytkę.
W kompletnym oszołomieniu oberwała wszystkie płatki
jeden po drugim. Gdy nie było już ani jednego, przycisnęła
mocno kciuk do żółtego pylnika, który poddał się nacisko-
wi i rozkruszył się między jej palcami. Rozdrażniona rzuciła
na ziemię resztę kwiatu.
Może się zdarzyć, że Inga i tak mnie odeśle, pomyślała,
pociągając nosem. Bo kto by trzymał brzemienną służącą?
Okryłabym Gaupås hańbą. Kristiane czuła, że pani domu
jest zadowolona z jej pracy, ale jakie to miało teraz znacze-
nie? Przecież była w ciąży...
Z trudem stanęła na nogach i otrzepała spódnicę z liści
i piasku. Nie widziała innego wyjścia, jak tylko opowiedzieć
o wszystkim Erlingowi. W końcu razem spłodzili potom-
ka. Kristiane poczuła nagły przypływ złości. A tak ją za-
pewniał, że będzie uważał! Chociaż ona sama nie zauważy-
ła, żeby wykazywał jakąś szczególną ostrożność. Przekonał
ją, twierdząc, że ma spore doświadczenie w tych sprawach
i potrafi w porę się wycofać. Ta wiadomość sprawiła jej ból,
musiała się do tego przyznać. Przykro było usłyszeć, że ro-
bił to z wieloma kobietami. Mimo to nie zamierzała grać
niedostępnej, bo jej ciało wyło z tęsknoty za nim...
Nagle zrobiło jej się o wiele lżej na sercu. W końcu pod-
jęła decyzję: porozmawia z Erłingiem. Wiedziała, że będzie
im razem dobrze. Oboje mają przecież pracę i całkiem nie-
źle zarabiają. Panią domu trudno czasem zadowolić, ale Inga
zawsze była wobec niej sprawiedliwa i troskliwa. Na pewno
94
będzie kręcić nosem i krytykować jej wybór, ale przecież to
nie Inga ma się ożenić z Erlingiem, więc sprawa załatwio-
na.
Lekkim krokiem podążyła w stronę kuźni, gdzie pra-
cował Erling. Tłumiąc śmiech, pomyślała, że teraz jej luby
nie wymiga się od poważnej rozmowy o przyszłości. Będzie
musiał wziąć na siebie odpowiedzialność za nią i dziecko
i podjąć za ich troje kilka życiowych decyzji.
Och, jak to cudownie, że będą razem!
Pełna podekscytowania stanęła za plecami Erlinga. Oba-
wiała się trochę jego reakcji. Nie do końca wiedziała dlacze-
go, ale sądziła, że wiadomość o dziecku ucieszy go... A jeśli
nie? Powinna być przygotowana na to, że w pierwszej chwili
może poczuć złość lub przygnębienie, ale to zdenerwo-
wanie na pewno ustąpi miejsca poczuciu szczęścia, kiedy
tylko Erling zrozumie, co dla nich oznacza jej ciąża. Musi
dać mu czas na przemyślenie tej bądź co bądź wspaniałej
wiadomości.
Jej oczy pieściły jego zgrabną sylwetkę. Erling miał na
sobie cienką letnią koszulę, pod którą wyraźnie zaznaczały
się muskularne linie karku i pleców. Kristiane śledziła
wzrokiem każdy jego mięsień, podziwiała barczyste ramio-
na, miękkie, ciemne włosy... Zauważyła, że ma odrobinę
krzywe nogi, ale w ogóle jej to nie przeszkadzało. Kochała
tę jego szczególną cechę. Dzięki temu to był jej Erling.
Dyskretnie chrząknęła, żeby zwrócić na siebie uwagę.
- Kristiane! - krzyknął radośnie Erling, odkładając
młotek i gwoździe.
Wyglądało na to, że właśnie naprawiał jakieś narzędzia.
Kristiane szybko jednak straciła zainteresowanie jego pra-
cą. Odwzajemniła uśmiech i zapytała:
- Przejdziesz się ze mną na pole?
95
-Teraz? W środku dnia?
-A dlaczego nie? Przecież pani domu nie ma zwyczaju
nas śledzić. Dopóty, dopóki wykonujemy nasze
obowiązki... - Kristiane mrugnęła porozumiewawczo.
Erling niechętnie dał się jej przekonać.
Imponowało jej to, że Erling tak dokładnie i starannie
wykonuje swoją pracę. Inga z pewnością przedłuży mu
kontrakt, który wygasa w październiku. Kristiane prawie
przyjęła za pewnik, że Erling zostanie w Gaupås na zimę.
Musi zostać, pomyślała z rosnącą paniką. Teraz są od siebie
zależni, bo przecież oboje muszą utrzymać dziecko. Och!
Inga na pewno się nad nimi zlituje, w końcu niedługo się
zaręczą i urodzi im się maleństwo...
Kawałek drogi przeszli w milczeniu, ale gdy tylko Kri-
stiane nabrała pewności, że nikt ich nie zobaczy, wsunęła
swoją dłoń w wielką i szorstką rękę Erlinga. Kciukiem gła-
dziła powoli wierzch jego dłoni. Skóra mężczyzny była wy-
suszona, ale ciepła i miła w dotyku.
Erling zarżał jak koń, posyłając jej pełne pożądania spój
-rżenie.
Nie teraz, pomyślała. Niechęć przed współżyciem była
tak ogromna, że nagle zrobiło jej się słabo. Oczywiście,
że ona również za nim tęskniła, ale to nie była odpowiednia
chwila na szybki numerek. Tym razem chciała z nim po-
rozmawiać, wtajemniczyć go w to fantastyczne misterium,
które rozgrywało się w jej brzuchu. Jakie to dziwne, przy-
szło jej niespodziewanie na myśl. Jeszcze kilka minut temu
byłam kompletnie bezradna. A teraz wręcz przeciwnie, czu-
ję kiełkującą radość z bycia matką. I pomyśleć, że w moim
brzuchu mieszka mały człowiek... Spłodzony z miłości,
która połączyła dwoje ludzi...
- Czy jest coś szczególnego, o czym chciałaś ze mną po-
96
rozmawiać? - zapytał Erling, zatrzymując się na niemal cał-
kowicie zarośniętej ścieżce między polem a lasem.
-Znajdźmy najpierw pień drzewa, na którym mogliby-
śmy usiąść - wyszeptała tajemniczo Kristiane.
-A, już rozumiem - zachichotał Erling. - Zwabiłaś
mnie podstępem do lasu, żeby...
Kristiane nie skomentowała tej czytelnej aluzji, tylko
pociągnęła Erlinga za sobą do pnia sosny, którą niegdyś
najwyraźniej powaliła potężna wichura. Zadowolona po-
klepała pień ręką, dając Erlingowi znak, żeby usiadł obok
niej.
Erling oderwał kawałek kory i zaczął ją oskubywać.
Cienkie białe paski otoczone czarną obwódką spadały po
kolei na ziemię. Żółta, gęsta żywica oblepiła mu palce.
Kristiane złościło to, że Erling nie skupia na niej całej
swojej uwagi, ale szybko zrozumiała, że obrażanie się na
niego byłoby dziecinadą. Z sercem w gardle zebrała się na
odwagę i wykrzyknęła:
- Jestem w ciąży!
Erlinga zamurowało. Po chwili skulił ramiona i powoli
odwrócił się w jej stronę.
- Żartujesz, prawda?
Kristiane z dumą pokręciła głową.
Erling rzucił za siebie kawałek kory, który trzymał w
ręku, podniósł się ociężale i zaczął bez celu krążyć przed
dziewczyną.
- Uważasz, że to dobra wiadomość?
Kristiane wzdrygnęła się, słysząc jego chłodny ton.
- Nie, wcale tak nie uważam - przyznała cicho. - Ja też
się martwiłam. To znaczy na początku, ale teraz... To prze
cież cudowne, że będziemy rodzicami.
Erling odskoczył do tyłu jak oparzony.
97
- Po moim trupie! Ty będziesz matką, ale niech mnie
piorun trzaśnie, jeśli ja zostanę ojcem.
Zbita z tropu Kristiane zatrzepotała długimi rzęsami:
- Ale przecież nim będziesz...
Erling w rozbrajającym geście rozłożył ręce.
-A skąd, u diabła, mam wiedzieć, czy to na pewno jest
moje dziecko?!
-Erling! - zaskomlała z bólu Kristiane. - Przecież
wiesz, że nie byłam z żadnym innym mężczyzną,
kiedy my...
Erling przerwał jej w pół słowa:
- To prawda, że byłaś dziewicą, kiedy współżyliśmy
pierwszy raz - powiedział oschłym tonem - ale skąd mam,
do cholery, wiedzieć, z kim jeszcze zabawiałaś się na sianie?
Nie jestem przecież jedynym mężczyzną w Gaupås.
Okrutne oskarżenia kompletnie ją sparaliżowały. Nie wie-
rząc własnym uszom, zasłoniła ręką usta.
-Jak możesz mówić coś takiego? - załkała zrozpaczona.
- Tylko ty się dla mnie liczysz! Myślałam, że dobrze o
tym wiesz!
-Nie odstawiaj komedii! - krzyknął na nią Erling.
-Zresztą bardzo możliwe, że naprawdę mnie
pragniesz, ale czy myślisz, że ja chciałbym się wiązać z
kobietą upadłą? Nietrudno było cię przekonać, żebyś
rozłożyła nogi, a takie kobiety nie mają za grosz
wstydu! - Chcąc pokazać, jaki wstręt budzą w nim
kobiety podobne do Kristiane, splunął jej prosto pod
nogi brązową, gęstą mazią, pozostałością po niedawno
żutym tytoniu.
Dziewczyna czuła, że na przemian zalewają ją fale zimna
i gorąca. Szok sprawił, że przed oczami pojawiły jej się czer-
wone mroczki. Ostatkiem sił postanowiła wziąć się w garść
i przemówić Erlingowi do rozsądku.
98
-Chyba nie myślisz, że poszłabym do łóżka z byłe kim?
Mam prawie dwadzieścia pięć lat i większość moich
rówieśniczek jest już od dawna zamężna i otoczona
gromadką dzieci. Zachowałam dla ciebie to, co kobieta
ma najcenniejszego i czym chce obdarować swojego
ukochanego. A ty wykorzystujesz to przeciwko
mnie...?
-Nie sądziłem, że jesteś aż taka głupia, żeby się we mnie
zakochać! - ryknął Erling. - Gdybym o tym wiedział,
między nami nigdy do niczego by nie doszło. Czy ty
naprawdę tego nie rozumiesz? Ty naiwna suko! Jestem
wolny jak ptak. Dzisiaj pracuję tu, jutro tam i sam
wybieram kobiety, które mnie pociągają. A żona i kupa
bachorów wlokących się za mną od gospodarstwa do
gospodarstwa to ostatnia rzecz, jakiej mi potrzeba!
Kristiane powinna czuć złość, ale zamiast tego miała
wrażenie, że do brzucha wlewa jej się gorąca lawa. Rozcza-
rowanie paliło ją do żywego. Długo tłumiony płacz sprawił,
że nie mogła złapać tchu. Jednak najgorsze było to jego nie-
nawistne spojrzenie. Błękitne, pełne serdeczności oczy Er-
linga zamieniły się w lodowate kryształki lodu.
-Sama jesteś sobie winna - zaśmiał się szyderczo, od-
wrócił na pięcie i ruszył ścieżką w dół.
-Zaczekaj! Proszę cię, Erling... - Potykając się co chwilę,
Kristiane pobiegła za nim. Gdy go dogoniła, chwyciła się
kurczowo rękawa jego koszuli, zmuszając go, żeby się
zatrzymał. - Nie możesz tak po prostu odejść... Co
mam teraz zrobić? Co z dzieckiem...? - Łapiąc
gwałtownie powietrze, opadła na kolana i wytarła nos.
-Trzeba było myśleć o tym wcześniej - mruknął Erling,
delikatnie uwolnił się z jej uścisku i ruszył w stronę
Gaupås. I ani razu nie obejrzał się za siebie.
99
Kristiane wydawało się, że zaraz serce pęknie jej z rozpaczy.
Wycieńczona i zszokowana leżała na plecach i wpatrywała
się w niebo. Jakie ono piękne i jakie niebieskie, pomyślała.
Bezkresne i życiodajne. Czasem zdarzało jej się wymknąć
w nocy z domku dla służby, żeby podziwiać pełnię księżyca.
Zafascynowana widokiem potrafiła godzinami obserwo-
wać jego okrągłą, złotą tarczę. Księżyc miał nad nią prze-
dziwną władzę, bo wystarczyło, że spojrzała na ciemne nie-
bo usiane gwiazdami i księżyc w pełni, a natychmiast czuła
się tak, jakby była częścią wieczności.
Nagle ocknęła się. Ku swojemu przerażeniu zdała sobie
sprawę, jak bardzo bujała w obłokach. Jak mogła rozmyślać
o potędze wszechświata, gdy jej ukochany w tak podły spo-
sób odrzucił jej miłość? Nie powinna zresztą tak tu sobie
leżeć, bo ktoś mógłby ją zobaczyć.
Ostatkiem sił udało jej się w końcu stanąć na nogach.
Chwiejnym krokiem podążyła w kierunku zabudowań,
ale już po chwili zrobiło jej się słabo i niedobrze. Przepeł-
niona goryczą oparła się o pień drzewa.
Kilka godzin wcześniej łamała sobie głowę nad tym, jak
wyjść cało z opresji. Pocieszała się myślą, że Erling weźmie
na siebie część odpowiedzialności za to, co się stało. Byłby
wówczas cień nadziei, że razem uda im się wytłumaczyć
przed Ingą. Na wieść, że Eugenie i Torę są parą, Inga wpadła
w prawdziwy zachwyt. Udało jej się nawet przekonać Niel-
sa, żeby podarował im kawałek ziemi. Co prawda Erling nie
budził w Indze takiego entuzjazmu co Torę, ale przecież nie
było w tym nic dziwnego, że służące zaręczały się z parob-
kami. Kristiane nie traciła więc nadziei, że Inga w końcu da
im swoje błogosławieństwo i pozwoli razem zostać na służ-
bie.
Niestety ta ewentualność nie wchodziła już w grę. Dziew-
100
czyna głośno westchnęła. Została sama ze swoim wstydem
i dzieckiem, które wychowa się bez ojca.
-Gdzie jest Kristiane? - zapytała Inga w porze obiadu.
Nie widziała służącej od wielu godzin, a wiedziała, że
dziewczyna nie ma w zwyczaju spóźniać się na posiłki.
-Nie wiem - wymamrotała Marlenę, wkładając do ust
kawałek ziemniaka.
Inga zmierzyła wzrokiem Erlinga. Nie wyglądało na to,
że ma zamiar coś powiedzieć. Nieporuszony jadł dalej.
- Widziałam was dzisiaj przed południem idących
w stronę tartaku. Czy Kristiane wróciła z tobą do domu?
Erling zrobił się czerwony od szyi aż po koniuszki uszu.
- Taaak. Wróciła. Mówiła, że idzie nakarmić mlekiem
osierocone jagnięta. Ale nie sprawdzałem, czy rzeczywiście
tam poszła. - Początkowo jego głos brzmiał bezbarwnie
i nienaturalnie, ale z czasem Erling nabrał większej pew
ności siebie. Ostatnia część jego wypowiedzi zabrzmiała
wręcz nonszalancko.
Przynajmniej nie zaprzeczył, że w samym środku dnia
migali się od pracy, pomyślała oburzona Inga. Coś jej się
jednak nie zgadzało. Albo Erling nie mówił prawdy, albo
coś przed nią ukrywał. Prawdą było, że Kristiane miała zaj-
rzeć do osieroconych zwierząt, ale to nie wyjaśniało, dla-
czego nie pojawiła się na obiedzie.
Cóż, westchnęła Inga, nakładając sobie na talerz kolej-
nego klopsa. Widocznie dziewczyna wolała przez jakiś czas
pobyć sama. A może schadzka z Erlingiem zakończyła się
kłótnią? To niewykluczone, pomyślała, czując niemal nie-
nawiść do tego podstępnego, obrzydliwego człowieka. Mia-
ta cichą nadzieję, że służąca nareszcie odkryła jego praw-
dziwą naturę.
Niepokój o Kristiane towarzyszył Indze przez całe po-
101
południe. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca, sprzątnęła ze
stołu brudne talerze, szklanki i garnki. Pogrążona w my-
ślach uporała się ze zmywaniem w rekordowo krótkim cza-
sie.
Potem zwinnym ruchem złapała miskę z obierkami od
ziemniaków. Dla zabicia czasu postanowiła udać się do
chlewu, żeby podsunąć zwierzakom trochę smakołyków.
Miała nadzieję, że na dziedzińcu natknie się na Kristiane
i będzie mogła upewnić się, czy nic jej nie dolega.
Świnie zachrząkały zadowolone, gdy usłyszały dźwięk
odsuwanej zasuwy. Niezapowiedziane popołudniowe wizy-
ty z reguły oznaczały dobre jedzenie. Świnie nie były tak
głupie, żeby tego nie rozumieć. Inga poklepała knura po
twardej szczecinie i wsypała mu do koryta część obierek.
Zwierzę z głośnym kwikiem zaryło w przysmakach.
Potem hojną ręką rozdzieliła jedzenie między malutkie,
jasnoczerwone warchlaki. Młode, które jeszcze przed chwi-
lą pędziły jej na spotkanie, nagle zatrzymały się przerażo-
ne i szybko wycofały w głąb chlewu. Inga uśmiechnęła się
bezradnie, widząc, jak się jej boją. Wiedziała, że są jeszcze
bardzo młode i dlatego nie zdążyły się do niej przyzwycza-
ić. Pocieszała się, że z czasem będą ją kojarzyć z jedzeniem
i przyjaznym poklepywaniem.
Wizyta w chlewie wprawiła Ingę w dobry humor. Zapach
był nieprzyjemny, ale ciepło i bliskość zwierząt podziałały
na jej skołatane nerwy jak balsam. Jednak gdy tylko znalaz-
ła się znowu na świeżym powietrzu, poczuła dręczący nie-
pokój. Gdzie się podziała Kristiane?
Pełna niespokojnych myśli przeszła przez dziedziniec.
Najwyższy czas nakryć do podwieczorku. Inga marzyła o
filiżance kawy i kawałku ciasta. Niecodziennie mogła po-
dać coś słodkiego do kawy, ale dzisiaj wszyscy dostaną po
102
kawałku tortu biszkoptowego. Gulbrand się ucieszy, pomy-
ślała, uśmiechając się pod nosem, on wprost przepada za
słodyczami.
Nagłe ze strychu na siano dobiegł ją głuchy łomot. Inga
stanęła zaskoczona i zaczęła nasłuchiwać. Po chwili usły-
szała trzask drewnianej belki. Może to Kristiane ukryła
się tam przed całym światem, a teraz postanowiła zejść na
dół?
Belka znowu zaskrzypiała. Tym razem tak głośno, że wy-
dawało się, że zaraz pęknie. Inga pokiwała głową i weszła
do środka, żeby nastawić wodę na kawę. Służąca na pewno
zaraz pojawi się w kuchni.
10
Tora poczuła smutek, widząc Johannesa gotowego do od-
jazdu do Andorsrud. Przez ostatnią zimę zdążyła bardzo
przywiązać się do wujka. Co prawda Johannes nie cieszył
się zbyt dużym autorytetem wśród domowników, bo nie
był ostry i wymagający, ale za to jego błękitne oczy pełne
były ciepła i serdeczności.
- Masz wszystko, czego potrzebujesz? - zapytała zmar
twiona Mina, zerkając na załadowany po brzegi wóz. Fili
żanki, talerzyki, garnki, pościel i koce leżały ułożone jedne
na drugich. - Jeśli czegoś ci zabraknie, nie wahaj się do nas
wrócić - dodała na zakończenie.
Johannes i Kristian wymienili rozbawione spojrzenia.
-Poradzę sobie, nie martw się - Johannes uspokajał
siostrę.
-Będziesz się czuł samotny - dodała z troską w głosie
Mina.
-Mam Frigg do towarzystwa - odpowiedział spokoj-
nie. - A jak tylko zatęsknię za twoją babską paplaniną,
to przyjadę cię odwiedzić. - Johannes uśmiechnął się
do siostry, żeby załagodzić sytuację.
Mina nieśmiało odwzajemniła uśmiech. Wyglądało na
to, że wiedziała, że słów brata nie należy brać sobie za bar-
dzo do serca.
104
- Poza tym nie mogę się już doczekać, kiedy zabiorę się
do pracy - dodał łagodnym tonem. - Trzeba naprawić bu
dynki gospodarcze, zaorać ziemię i przerzedzić las. Cieszę się,
że będę żył blisko natury jak pierwsi osadnicy - filozofował
Johannes, wzruszony niemal do łez własnym wywodem.
Kristian podał mu rękę na pożegnanie.
- Powodzenia! I pamiętaj, że w każdej chwili możesz
pożyczyć od nas konie albo narzędzia.
Johannes uścisnął wyciągniętą dłoń Kristiana.
-Nie zapomnę - podziękował uprzejmie. - A ty dobrze
opiekuj się Miną, Torą i Asne.
-O to możesz być zupełnie spokojny - zażartował Kri-
stian. - Twoja siostra nie da sobie w kaszę dmuchać!
Mina lekko szturchnęła łokciem przyszłego męża. Kri-
stian roześmiał się i objął ją w pasie ramieniem. Johannes
usiadł na wozie i cmoknął na Frigg. Ruszając powoli żwiro-
wą alejką, uniósł dłoń na pożegnanie.
Wszyscy stali przed domem wpatrzeni w oddalający się
wóz. Gdy nie było go już prawie widać, Mina głośno wes-
tchnęła.
-Żałuję, że nie został dłużej.
-Johannes to pracowity i odpowiedzialny człowiek,
ale musimy się pogodzić z tym, że chce żyć na własny
rachunek. Zdarza się, że mężczyźni potrzebują
zaczerpnąć oddechu i odpocząć od towarzystwa kobiet.
Mina spojrzała na niego krzywo.
-Ty też czujesz taką potrzebę?
-Tak - odpowiedział szczerze Kristian. - Jestem sa-
motnym wilkiem i to się nigdy nie zmieni.
-Wilkiem możesz być - uśmiechnęła się czule Mina -
ale samotny już nie będziesz.
Policzki Tory oblały się rumieńcem. Czuła się niezręcz-
105
nie, będąc świadkiem tej miłosnej rozmowy między mat-
ką i Kristianem. Oczywiście, że życzyła im szczęścia, co do
tego nie było żadnej wątpliwości, ale wolała, żeby takie sce-
ny nie rozgrywały się w jej obecności. Zauważyła zresztą,
że nie była w tym odczuciu odosobniona. Kristian również
zrobił się cały czerwony na twarzy. Zawstydzony wprowa-
dził Minę do domu. Asne pośpieszyła za nimi.
Tora drżała z emocji. W końcu została z Kristerem sam na
sam. Powinna była przerwać milczenie, ale cisza oddzielała
ich od siebie niewidzialną ścianą. Och, gdyby tylko potrafiła
zamienić z nim kilka niezobowiązujących zdań! Niestety
czuła, że język przywarł jej do podniebienia. Najmłodszy syn
Svartdala od pierwszej chwili wpadł jej w oko. Jego szlachetna
twarz, ciemne oczy i czarne włosy po prostu ją urzekły. Tak
samo jak złocista karnacja skóry, prosty nos i wąskie usta.
Jego brat, Kristoffer, wydawał się bardziej męski, zauważyła
nieśmiało. Miał tęższą, bardziej zwartą budowę ciała. Krister
natomiast był węższy w biodrach, ale ramiona miał bardziej
umięśnione. A poza tym był piękny niczym grecki bóg...
Nietrudno było zauważyć jego podobieństwo do ojca,
ale Kristian bardziej przypominał Kristoffera: obaj byli bar-
czyści i odznaczali się dużą tężyzną fizyczną. Mają dość
grubo ciosane rysy twarzy, pomyślała Tora, a wyglądowi
Kristera nie sposób niczego zarzucić.
Idąc powoli przez trawnik w stronę zagajnika, czuła
przyjemne łaskotanie w żołądku. Czy Krister pójdzie za
nią? Gdy kątem oka zauważyła, że idzie w jej kierunku,
stłumiła w sobie radosny chichot i zwolniła kroku.
Krister niezdarnie pociągnął do siebie kłos zboża, które
rosło nieopodal.
- Przykro ci, że Johannes wyjechał?
Jego głos brzmi tak czysto i melodyjnie, rozmarzyła się
106
Tora, czując w żołądku delikatne trzepotanie skrzydeł mo-
tyla. Zadrżała z podniecenia.
-Tak - odpowiedziała wprost. - To on za pierwszym
razem uratował nas z rąk pana Sleishego.
-Wtedy gdy uciekałyście z Wulfsberg?
-Tak. Nie zadając żadnych pytań, przyszedł nam z po-
mocą, chociaż na pewno domyślał się, że matka
popełniła przestępstwo.
-Zaraz przestępstwo - żachnął się Krister. Najwyraźniej
miał na ten temat inne zdanie. - Pan Sleishe sam był
sobie winien, że twoja matka zaatakowała go i zrzuciła
ze schodów.
-Masz rację - przyznała Tora - ale to nie dawało jej
prawa posuwać się do tak drastycznych metod.
Na twarzy Kristera pojawił się nieśmiały uśmiech.
- Punkt dla ciebie! Aż boję się pomyśleć, co mogłoby
się wydarzyć, gdyby nie udało wam się uciec...
Tora jęknęła:
-Ta myśl wciąż nie daje mi spokoju. Tylko dzięki Jo-
hannesowi w porę się stamtąd wydostałyśmy. Na
szczęście nie mieszkał daleko, więc jedna ze służących
pobiegła i go zaalarmowała.
-Jeśli się nie mylę, Johannes właśnie wtedy owdowiał?
-Tak, krótko przedtem pochował Sunnivę. Matka za-
wsze miała dobry kontakt ze swoim bratem.
Opowiadała mi później, że wujek bardzo cierpiał po
śmierci żony.
Krister w zamyśleniu rozcierał w dłoniach kłos owsa.
-Więc w pewnym sensie pomogli sobie nawzajem.
-Co masz na myśli? - zapytała niewinnie Tora. W końcu
odważyła się spojrzeć na niego. Jego widok sprawił,
że poczuła dreszcz emocji. Nie mogła uwierzyć, że tak
po prostu ze sobą rozmawiali. Ostatnimi czasy
wydawało jej
107
się, że gdy Krister wchodzi do pokoju, powietrze zaczyna
drżeć... Gdy byli blisko siebie, na przykład wtedy, gdy
podawała mu miskę z kaszą albo napełniała jego szklankę
wodą, czuła, że między nimi iskrzy. W każdym razie przez
jej ciało przepływały fale rozkoszy, ale nie była pewna,
czy on też to czuje...
-Johannes dopilnował, żeby Sleishe nie dostał was w
swoje ręce, a Mina odwróciła jego uwagę od choroby
i śmierci żony. Kto wie, czy twój wujek kompletnie by
się nie załamał, gdyby nie interwencja siostry? Sama
mogłaś się przekonać, że Andorsrud wymaga wielu
poważnych zmian. Dzięki temu Johannes miał czym
zająć myśli.
-Nigdy tak o tym nie myślałam - przyznała Tora. - Ale
teraz widzę, że masz zupełną rację. Johannes nie miał
czasu się nad sobą rozczulać. Pracy było tyle, że nie
wiedział, od czego zacząć, a poza tym w jakimś sensie
czuł się za nas odpowiedzialny. I za Frigg.
-Zwierzęta najlepiej potrafią ukoić zszargane nerwy -
potwierdził Krister.
Tora zaczęła się zastanawiać, czy mówił na podstawie
własnego doświadczenia, ale postanowiła o nic go nie py-
tać. Gdyby chciał, na pewno sam by jej o tym opowiedział.
Poza tym to prawda stara jak świat, że koń jest najlepszym
przyjacielem człowieka.
Korony drzew szumiały na wietrze. Łagodny powiew de-
likatnie zmierzwił włosy Tory rosnące tuż przy skroniach.
Już miała odgarnąć niesforny kosmyk, który zabłądził jej
do kącika ust, ale Krister okazał się szybszy. Wyglądało na
to, że zrobił to nieświadomie, bo gdy tylko jego dłoń zbliżyła
się do jej twarzy, zmieszał się i zastygł w bezruchu. Potem
powoli i ostrożnie odgarnął jej włosy za ucho.
- Jesteś piękna... Wiesz o tym?
108
Zawstydzona Tora wbiła wzrok w ziemię. Miała wraże-
nie, że serce z nieopisanej radości zaraz wyskoczy jej z piersi.
Krister nie cofnął ręki, tylko delikatnie ujął ją za podbródek.
Asne jest ode mnie ładniejsza, przyszło jej nagle do gło-
wy. Owalną twarz siostry otaczała burza kasztanowych lo-
ków. Poza tym Asne uśmiechała się, połyskując równym
rzędem lśniąco białych zębów. Za to jej nos nie był bez ska-
zy. Z profilu widać było wyraźnie, że jest krzywy. Siostra
nosiła się z większą gracją: chodziła wyprostowana jak stru-
na, śmiało wysuwając pierś do przodu.
Zapomnij o Asne, zganiła się w myślach Tora. Nie za-
mierzała w takiej chwili wychwalać siostry. Nie teraz, gdy
Krister dość nieoczekiwanie docenił jej urodę. Tora opuś-
ciła ramiona, próbując się odprężyć. Chciała jak najdłużej
rozkoszować się tą magiczną chwilą. Nie wiedząc, co odpo-
wiedzieć, wymamrotała coś ledwie słyszalnym głosem.
- Nie uciekaj mi - poprosił nieśmiało Krister. - Musia
łaś się przecież od dawna domyślać, że... zależy mi na tobie.
Bardzo mi zależy.
Tora gwałtownie pokręciła głową.
- Myślałam, że... że tylko ja za tobą szaleję! - Tora za
słoniła ręką usta. Jak mogła mówić o tym tak otwarcie? Sły
szała, że kobiety powinny być nieprzystępne, a z niej można
było czytać jak z otwartej księgi.
Twarz Kristera zajaśniała jak słońce.
-To dlatego tak mnie ostatnio unikałaś? Myślałem, że
czymś cię uraziłem, ale...
-Nie, nie! - szepnęła zmieszana. - Bardzo chciałam oka-
zać ci zainteresowanie, ale nic mądrego nie przychodziło mi
do głowy. Wszystko wydawało mi się takie śmieszne i
banalne.
Krister nic już więcej nie powiedział, tylko zdobył się na
odwagę i przytulił dziewczynę do swojej piersi.
109
Tora odwróciła głowę i spojrzała na otaczający ją kraj-
obraz. Ziemniakom, które zasadzili wiosną, wyrosły już
długie, jasnozielone łodygi. Z miejsca, gdzie stali, łatwo
było dostrzec ciemniejsze, sercowate liście. Niektóre ro-
śliny pokryły się już nawet liliowymi kwiatami w kształ-
cie dzwonków. Tora westchnęła z nabożeństwem na myśl
o tym, że jesienią piwnica zapełni się ziemniakami. Oczy-
wiście o ile przymrozki nie zniszczą zbiorów. Tora postano-
wiła jednak odrzucić te przygnębiające myśli. Zadowolona
wtuliła nos w szyję Kristera.
Tak musi wyglądać pełnia szczęścia, pomyślała Tora.
Przez bluzkę czuła bicie serca Kristera. Na początku waliło
mu młotem, ale teraz odzyskało swój normalny rytm.
Krister ostrożnie uwolnił się z uścisku i odwrócił jej
twarz do siebie. Gdy tak namiętnie się w nią wpatrywał,
jego oczy nabrały intensywnie niebieskiego koloru. Spoj-
rzenie Kristera wyrażało ogromną radość. Zbliżył do jej
twarzy czerwone usta. Uczynił to nieskończenie powoli.
Gdy pożądliwie rozchylił wargi do pocałunku, pokazu-
jąc przy tym białe zęby, oszołomiona Tora błyskawicznie
położyła swoje dłonie na jego torsie, odepchnęła go do tyłu,
ujęła w ręce spódnicę i co sił w nogach pobiegła w stronę
Svartdal.
Łzy napłynęły jej do oczu z bezsilnej złości. Nie chciała pła-
kać, ale delikatny wiatr smagał jej twarz, aż oczy zaszły jej
mgłą i po policzkach popłynęły łzy. A niech to! - przekli-
nała w duchu. Była pewna, że straciła Kristera na zawsze.
Tak bardzo chciała, żeby ją pocałował. Czasami gdy z tęsk-
noty nie mogła w nocy spać, pieściła palcem swoje wargi...
Czuła przyjemne łaskotanie, a sama myśl o tym, że mięk-
110
kie usta Kristera mogłyby dotknąć jej warg, wprawiała ją
w stan prawdziwego upojenia...
Na początku wstydziła się swoich myśli, ale z czasem je
zaakceptowała. Czy grzeszyła, stopniowo odkrywając swoją
zmysłowość i poznając ciało, w którym aż kipiało od emo-
cji?
Miała chyba prawo czuć to rozkoszne drżenie w opusz-
kach palców i innych miejscach, o których się nie mówi?
Na pewno tak, zdecydowała ostatecznie i z czasem coraz
bardziej uświadamiała sobie swoje uczucia.
Blada i zupełnie pozbawiona tchu wśliznęła się do sy-
pialni, którą dzieliła z Asne. Na szczęście siostry tam nie
było. W ciszy i spokoju łatwiej zebrać myśli.
Tora zrozumiała, że nie powinna była uciekać, czując
jednocześnie, że wypełnia ją totalny chaos. Wstyd i złość
mieszały się z ekstazą i pożądaniem. Jak ma wytłumaczyć
Kristerowi coś, czego nie śmie wymówić nawet sama przed
sobą?
Tora zapłakała z żalu i tęsknoty. Oszołomiło ją to, że Kri-
ster odważył się zrobić pierwszy krok. Miała nadzieję, że na
tym nie poprzestanie, bo szczerze mówiąc, nie wiedziała,
czy zdoła przejąć inicjatywę.
Miała ku temu swoje powody.
Zranieni i onieśmieleni wodzili za sobą wzrokiem. Tora
wyczytała z oczu Kristera, że nie rozumie, dlaczego tak za-
reagowała. Nie wiedział, że Tora działała pod wpływem nag-
łego impulsu wywołanego panicznym lękiem.
Po obiedzie krążyli obok siebie bez słowa. W końcu Kri-
ster dał za wygraną. Nie mogąc dłużej znieść ciszy, chwy-
cił za łopatę i powłócząc nogami, ruszył w kierunku połą.
111
Mężczyźni już od jakiegoś czasu kopali rowy dookoła pól,
żeby w razie ulewy woda nie zalała upraw.
Tora z tęsknotą wypatrywała powrotu Kristera. Chyba
jej nie unikał? Od czasu ich ostatniego spotkania musiał
czuć się bardzo niepewnie. Czy będzie wyglądało, że mu się
narzuca, jeśli wyjdzie mu naprzeciw? Czy ukochany zdecy-
duje się na kolejną próbę, gdy nikogo nie będzie w pobli-
żu?
Och, tak bardzo pragnęła być teraz blisko niego, ale
ośmieszyłaby się, gdyby poszła na pole bez konkretnego
powodu. Dlatego gdy matka zawołała, że ma dla wszystkich
zimny napój, Tora natychmiast znalazła się przy niej. Bez
słowa wyjaśnienia chwyciła dwie szklanki soku malinowe-
go i pośpieszyła do Kristera. Miała nadzieję, że nie słyszał
nawoływań Miny, bo chciała go wziąć przez zaskoczenie.
Patrząc pod nogi, dobiegła na miejsce, zanim zdążył wbić
łopatę w żyzną ziemię.
- Trzymaj! - krzyknęła, łapiąc oddech. - Pomyślałam
sobie, że może chciałbyś się czegoś napić.
Krister uprzejmie podziękował, podniósł szklankę do
ust i zaczął pić. Przez cały czas kątem oka uważnie obser-
wował dziewczynę.
Szczerze mówiąc, Tora nie miała ochoty na picie, ale była
wycieńczona i zdenerwowana. A w dodatku czuła ulgę, mo-
gąc czymś się zająć, gdy Krister przeszywał ją wzrokiem na
wylot.
-Czy ty się mnie boisz? - spytał prosto z mostu, odkła-
dając pustą szklankę na zmurszały pień drzewa.
-Czy się boję? Nie... Wcale nie.
-Wyglądasz, jakbyś się mnie bała - ciągnął dalej pew-
nym tonem. - Nie miałem zamiaru cię uwieść.
Sądziłem, że odwzajemniasz moje uczucia.
112
-Bo tak jest - odpowiedziała zawstydzona Tora. - Chodzi
o to, że... że... - Tora nie była w stanie dokończyć zdania.
Miała szansę wszystko wyjaśnić, ale słowa utknęły jej w
gardle. Wiedziała jednak, że nie może zaprzepaścić takiej
okazji.
-Chodzi o to, że co? - powtórzył Krister nieco łagod-
niej.
Kolana ugięły się pod Torą. Żeby nie upaść, przysiadła
na pniu, odsuwając szklankę nieco na bok. - Tak bardzo się
wstydzę...! - Jej głos zupełnie się załamał.
-A czego ty się możesz wstydzić? Przecież nie zrobiłaś
nic złego... - W oczach Kristera widać było nieme
znaki zapytania.
-Niby nie - westchnęła Tora - ale wspomnienia nie
dają mi spokoju. Prześladuje mnie poczucie winy,
chociaż wiem, że nic złego nie zrobiłam. - Wypowiedź
Tory była bardzo chaotyczna.
-Masz na myśli jakieś konkretne wydarzenie? - Krister
ostrożnie wypytywał ją dalej.
Zawstydzona Tora pokiwała głową i skromne naciągnę-
ła spódnicę na kolana.
- Nie mieliśmy jeszcze okazji porozmawiać o tym,
co się wydarzyło w Andorsrud. Próbuję uciec myślami od
tamtych przeżyć, ale one wciąż powracają.
Krister spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Nie zważając
dłużej na to, co wypada, a co nie, Tora w końcu wyznała,
co jej leży na sercu.
- Jestem wam dozgonnie wdzięczna za to, że razem
z Kristofferem przyszliście mi z pomocą, gdy jeden z tych
szaleńców usiłował... usiłował dokonać brutalnego gwałtu.
Jednak... Za każdym razem, gdy wracają tamte wspomnie
nia, czuję się, jakbym była sparaliżowana. Przed oczami ma
jaczą mi wciąż te same, mrożące krew w żyłach obrazy...
113
-Chyba nie porównujesz mnie do żadnego z tamtych
mężczyzn? - Krister wydawał się być kompletnie
zszokowany jej wyznaniem.
-Nie, nie! Nie wolno ci tak myśleć - wyszeptała prze-
rażona. - Dręczy mnie to, że widziałeś mnie taką... -
Tora zamachała w powietrzu ręką, próbując znaleźć
odpowiednie słowa. - Taką przybitą. Taką upokorzoną
i zupełnie nagą... - Ogień palił jej policzki, dlatego
przyłożyła do nich zimną szklankę w nadziei, że trochę
się ochłodzi.
-Najdroższa! - wybuchnął Krister. - Nie wolno ci się
dłużej zadręczać! Rozumiem doskonale, że czułaś się
znieważona, ale przecież to ty byłaś ofiarą. Bezbronną
ofiarą brutalnej przemocy. Jedyne, o czym wówczas
myślałem, to żeby unieszkodliwić złoczyńcę i
dopilnować, żeby nie zdołał cię... splugawić.
-Więc nie ma to dla ciebie znaczenia, że widziałeś
mnie nagą, i to w tak poniżającej pozycji?
Oczy Tory zaszły łzami.
-Nie pojmuję, jak mogłaś robić sobie z tego powodu
wyrzuty. - Krister objął ją ramionami, przytulił do
siebie i wyszeptał z czułością: - Miła moja, jesteś taka
czysta... Taka niewinna.
-Mimo tego, że...
-Tak - przerwał jej spokojnym głosem. - Mimo
wszystko! Musisz zapomnieć o tych okropnościach i
spojrzeć z nadzieją w przyszłość.
-Razem z tobą? - odważyła się zapytać. Cieszyła się,
że jej twarz ukryta jest w jego ramionach. Dzięki temu
Krister nie miał możliwości zobaczyć, że się uśmiecha.
-Tak, Tora. Razem ze mną.
11
Inga zmierzała w stronę domu wolnym, ociężałym kro-
kiem. Nagle gwałtownie się zatrzymała. Nie, pomyślała naj-
wyraźniej czymś zaniepokojona, coś tu się nie zgadza. Ten
dziwny dźwięk dobiegający ze stodoły... Zdecydowanym
ruchem odwróciła się na pięcie i pobiegła w odwrotnym
kierunku.
- O Boże! Nie! - krzyknęła przerażona.
Kristiane wisiała na sznurze przywiązanym do solidnej
drewnianej belki. Jej ciało zwijało się w konwulsjach, a pal-
ce sztywniały rozczapierzone na wszystkie strony. Gwał-
towne szarpnięcia sprawiły, że ciało zaczęło się kołysać...
Z gardła wydobywały się chrapliwe dźwięki, a szkliste oczy
nabiegły krwią.
- Kristiane! - zawołała nieprzytomna za strachu Inga.
W rozpaczy zasłoniła twarz rękami, ale chwilę później była
gotowa do działania. Natychmiast doskoczyła do ledwie ży
wej dziewczyny, zarzuciła ramiona dookoła jej ud i uniosła
ją tak wysoko, jak tylko zdołała. To poluźni nieco pętlę wo
kół jej szyi, pomyślała oszołomiona, i sprawi, że tchawica
nie ulegnie zmiażdżeniu. - Gulbrand, na pomoc] - zawyła
z trwogą w głosie. - Niech mi ktoś pomoże! Arne... Torę!
Pot lał jej się z czoła strumieniami. Ciepłe krople paliły
ją w oczy. Przymknęła powieki, mocniej objęła nogi Kri-
115
stiane i poprzysięgła sobie, że nigdy przenigdy nie wypuści
jej z objęć. Choćby nawet kompletnie opadła z sił,
choćby przyszło jej czekać na pomoc godzinami.
- Na Boga! - krzyknął wstrząśnięty Gułbrand. - Co tej
nieboraczce przyszło do głowy?
Tego na razie Inga nie potrafiła wyjaśnić. Porozmawiają
o tym później. O ile przeżyje...
Gułbrand przywołał ręką Arnego. Chłopak posłusznie
podbiegł do niego, przez krótką chwilę stał z rozdziawio-
ną buzią, ale szybko zrozumiał, co powinien zrobić. Silny-
mi ramionami objął Kristiane w pasie i zdecydowanym ru-
chem uniósł ją do góry, o wiele wyżej, niż mogła to uczynić
Inga.
Ręce Ingi drżały z ogromnego wysiłku i były całe obo-
lałe. Musiała nimi potrząsać, żeby wróciło jej czucie w pal-
cach.
- Myślę, że byłoby najlepiej, gdybyś wdrapała się na
tę belkę - powiedział Gułbrand, zerkając na sufit. - Jesteś
ode mnie młodsza i zręczniejsza - dodał, podając jej siekie
rę. - Musisz odciąć sznur.
Inga zrobiła to, o co ją proszono. Pośpiesznie weszła na
strych po drabinie, którą po śmierci Gudrun na szczęście
naprawiono. Z lekkim wahaniem posuwała się po wąskiej
belce. Ponieważ znajdując się tak wysoko, nie czuła się naj-
lepiej, przełożyła nogi po obu stronach belki i z siekierą
w prawej dłoni powoli przesuwała się w stronę pętli.
Przełknęła głośno ślinę. Widok z góry ją przeraził. Kri-
stiane przypominała martwą szmacianą kukłę dyndającą na
linie. Och, żeby tylko nie umarła! Przybiegłam najszybciej,
jak mogłam, ale czy wystarczająco szybko? Inga nie miała
pojęcia, ile czasu człowiek umiera, gdy się powiesi, ale była
pewna, że gdy znalazła dziewczynę, wciąż tliło się w niej
116
życie. A może tak się tylko Indze zdawało? Może to były
konwulsje pośmiertne?
Za pierwszym razem Inga spudłowała. Szybko wytarła
nos rękawem, uniosła siekierę do góry i ponownie uderzyła
z całej siły. Sznur zaczął się rwać, ale dopiero za trzecim ra-
zem pękł na dobre.
Gulbrand pośpieszył Arnemu z pomocą. Chłopak mu-
siał bowiem unieść ciężar całego bezwładnego ciała Kristia-
ne. Ostrożnie położyli dziewczynę na ziemi. Wstrząśnięty
Gulbrand przetarł ręką oczy i rozluźnił pętlę wokół szyi słu-
żącej, posyłając Indze pełne rozpaczy spojrzenie.
Inga nadal siedziała nieruchomo na belce. Widząc siny
ślad po sznurze, który jeszcze przed chwilą zaciskał się wo-
kół szyi Kristiane, wstrzymała oddech. Nawet stamtąd mog-
ła dostrzec rozległe krwawe wybroczyny.
- Czy ona... żyje?
Gulbrand sprawdził tętno. Chwilę wahał się z odpowie-
dzią.
-Nie wiem... nie jestem pewny. - Jeszcze raz pochylił
się nad dziewczyną. Wokół panowała grobowa cisza. -
Tak mi się wydaje. Mam wrażenie, że wyczuwam słaby,
bardzo słaby i nieregularny puls.
-Bogu niech będą dzięki! - Inga wybuchła płaczem.
-Jeszcze Mu nie dziękuj - Gulbrand niespodziewanie
szorstkim tonem ostudził radość Ingi. - Jej życie, że się
tak wyrażę, wciąż wisi na włosku.
Inga w zamyśleniu pokiwała głową. Powoli wycofata się
tą samą drogą, którą przed chwilą przebyła. Gdy zeszła po
drabinie i obiema nogami stanęła na ziemi, poczuła prawdzi-
wą ulgę. Z jej piersi wydobyło się ciche westchnienie. Siedząc
na belce, na tej samej wysokości, na której zginęła Gudrun,
czuła, że włos jej się jeży ze strachu i obrzydzenia.
117
- Czy powinniśmy posłać po Lindberga?
Gulbrand pokręcił głową.
- Nie ma po co. Zanim tu dotrze, Kristiane zdąży prze
nieść się na tamten świat albo zacznie oddychać... Doktor
nic tu nie poradzi.
Inga kucnęła obok Gulbranda. Przygnębiona złapała go
za rękę, a po chwili bez cienia wstydu kurczowo do niego
przywarła. Mężczyzna wykrzywił usta w uśmiechu, jakby
trochę na pocieszenie, a trochę dla zachęty. Ale myliła się,
sądząc, że tylko ona potrzebuje pociechy. Gulbrand dał jej
to jasno do zrozumienia, lekko ściskając ją za rękę.
To, co się wydarzyło, nie pozostało również bez wpływu
na Arnego. Ten zazwyczaj zrównoważony, spokojny chło-
pak miał łzy w oczach. Oddychał ciężko i nie mogąc opa-
nować drżenia rąk, bawił się nerwowo kapeluszem.
Żadne z nich nie odezwało się ani słowem. Wszyscy
troje czekali w śmiertelnym napięciu na rozwój wypadków.
Ogarniała ich rozpacz, że nie mogą pomóc w jakiś konkret-
ny sposób. Czuliby się inaczej, gdyby musieli na przykład
zatamować krwawienie albo zabandażować ranę po draś-
nięciu kulą. Inga miała wrażenie, że strach przewierca jej
czaszkę, a ból głowy zaraz ją rozsadzi. „Dobry Boże", modli-
ła się po cichu, „pozwól Kristiane przeżyć! Ona jest jeszcze
taka młoda..."
Z każdą mijającą minutą twarz Gulbranda nabierała
coraz bardziej ponurego wyrazu. A kiedy Inga zerknęła w
jego stronę, pokręcił przepraszająco głową. Inga znowu
wybuchła płaczem, który przerodził się w cichy, zdławiony
szloch.
- Zaczekajcie! - wykrzyknął niespodziewanie Arne.
Chłopak wstrzymał oddech. - Wydaje mi się, że próbowała
podnieść powieki!
118
Pobożne życzenie, pomyślała Inga. To na pewno złudze-
nie. Jednak słowa parobka ożywiły w niej nadzieję. Wypro-
stowana jak struna przyglądała się dziewczynie badawczo.
- Masz rację! - Gulbrand nie posiadał się z rado
ści. - Ona żyje. Jej życie tli się, co prawda, wątłym płomie
niem, ale tętno ma coraz szybsze. A przed chwilą widziałem
skurcz w kąciku jej oka. - Gulbrand pochylił się nad twarzą
Kristiane. - Taaak. Czuję, że oddycha.
Inga miała ochotę podskoczyć z radości, ale szybko się
opamiętała. Dziewczyna potrzebowała teraz ciszy i spoko-
ju. Inga zdawała sobie sprawę z tego, że stan Kristiane nadal
był poważny, ale i tak czuła ogromną ulgę.
Kristiane zmarszczyła brwi, a na twarzy pojawił się gry-
mas niezadowolenia. Jęczała głucho, nadal nie odzyskując
przytomności.
-Wyliże się z tego - oznajmił Gulbrand, usiłując ukryć
wzruszenie. - Możemy zanieść ją na górę do twojego
pokoju? - zwrócił się do Ingi. - Lepiej będzie, jeśli
ludzie nie będą walić drzwiami i oknami, żeby
przekonać się na własne oczy, w jakim jest stanie.
-Tak, zanieśmy ją na górę - zgodziła się Inga. Wstając na
nogi, usłyszała, jak trzeszczą jej kolana. Rozumiała tok
myślenia Gulbranda. Próba odebrania sobie życia była
czymś haniebnym i zawsze wywoływała niezdrową
sensację. Dlatego byłoby lepiej dla dziewczyny, gdyby
uniknęła ciekawskich spojrzeń gapiów. Służbie powie
się, że Kristiane jest ranna, ale nikt nie musi znać
dokładnych okoliczności zdarzenia... Inga postanowiła,
że niebawem zajrzy do służącej i wymusi na Arnem
milczenie. Wiedziała, że Gulbrand zachowa dyskrecję,
ale chłopaka nie była wcale taka pewna.
119
- Odzyskała przytomność - oznajmił cichym głosem
Gulbrand, gdy razem z Arnem zeszli na dół do Ingi. - Wpat
ruje się apatycznie w ścianę i nie jest specjalnie rozmow
na. To chyba nie najlepszy pomysł, żeby zostawiać ją teraz
samą...
Inga pogłaskała go uspokajająco po ramieniu.
-Zaraz do niej pójdę. W takim stanie psychicznym może
spróbować wyskoczyć przez okno. Niestety nie ma
wątpliwości, że mamy tutaj do czynienia z próbą
samobójczą.
-Masz rację - westchnął Gulbrand. - I to właśnie
Kristiane, która zawsze wydawała się taka
zrównoważona i trzeźwo myśląca.
-Przekaż Arnemu wiadomość, żeby nikomu o tym nie
opowiadał. Później ja sama z nim porozmawiam.
-Tak zrobię - obiecał Gulbrand i pośpieszył za chłopa-
kiem.
Inga obawiała się spotkania ze służącą. Dziewczyna mu-
siała mieć przecież jakieś ważne powody, które popchnęły
ją do tak dramatycznego czynu. Odratowana wbrew swojej
woli mogła zamknąć się w sobie i unikać kontaktu z
innymi. Inga postanowiła jednak, że przerwie tę zmowę
milczenia. Nie miała pojęcia, jak nakłonić dziewczynę do
zwierzeń, ale wiedziała, że musi przynajmniej spróbować.
Twarz Kristiane zlewała się w jedną całość z białą koron-
kową poduszką. Służąca wyglądała tak, jakby nie zdawała so-
bie sprawy z tego, że ktoś wszedł do pokoju. Wpatrywała się
nieruchomo w ścianę, ale i tak można było mieć wątpliwo-
ści, czy wie, na co patrzy. Wargi miała rozchylone i spierzch-
nięte. Dookoła szyi nadal widać było wgłębienie po sznurze,
ale najgorsze były krwiste wybroczyny na skórze.
- Kristiane - zaczęła Inga łagodnym tonem, przysiada
jąc spokojnie na brzegu łóżka. Z pewnym wahaniem
ujęła
120
zimną rękę służącej i ogrzała ją w swoich ciepłych dłoniach.
W przeszłości Inga bardzo skrupulatnie przestrzegała zasa-
dy, że służbę należy chwalić, jeśli tylko nadarzy się ku temu
okazja. Swoje zadowolenie wyrażała jednak wyłącznie sło-
wami. Fizyczny kontakt między panią domu a służbą nale-
żał do rzadkości, poza jednym wyjątkiem: tego dnia, gdy
Inga o mało co sama nie utonęła, Kristiane w przypływie
euforii rzuciła jej się na szyję.
Całkowity brak reakcji ze strony dziewczyny zniechęcił
Ingę. Jak miała jej pomóc, skoro nie wiedziała, co ją gnębi?
Postanowiła jednak, że tak szybko się nie podda. Wciągnęła
głęboko powietrze i odezwała się ponownie:
- Tylko Arne, Gulbrand i ja wiemy, co się stało. Nikogo
więcej tam nie było. Możesz mi zaufać: to, co się wydarzyło,
pozostanie naszą tajemnicą. Nikt poza naszą czwórką o ni
czym się nie dowie. Chyba że będziesz chciała zwierzyć się
swojej siostrze, ale tę decyzję pozostawiam tobie.
W porządku, pomyślała Inga. Teraz przynajmniej dziew-
czyna ma pewność, że tylko parę osób zna okoliczności ca-
łego zajścia. Będzie jej łatwiej żyć ze świadomością, że lu-
dzie nie wiedzą o jej próbie samobójczej.
- Nie zdołam ci pomóc, dopóki nie powiesz, co się sta
ło...
Inga zamilkła. Dała chyba wystarczająco jasno do zro-
zumienia, że chętnie pomoże w rozwiązaniu dręczącego
dziewczynę problemu. Cudowne błękitne oczy dziewczyny
powoli zrobiły się szkliste, a jej usta zaczęły drżeć.
-Jestem w ciąży!
-Ty też? - wyrwało się Indze nieopatrznie. Że też nigdy
nie potrafiła na czas ugryźć się w język!
-Co masz na myśli? - spytała Kristiane, powoli odwra-
cając głowę w jej stronę.
121
-Nic takiego - odpowiedziała szybko Inga. - Tylko
tyle, że ostatnio mamy prawdziwy wysyp porodów...
Nie tak dawno ja sama urodziłam dziecko... - Inga
próbowała jakoś się wyłgać i wyglądało na to, że
niebezpieczeństwo zostało zażegnane, Kristiane
niczego nie zauważyła. Najwyraźniej Marlenę nigdy
nie wtajemniczyła siostry w to, że kiedyś zaszła w
ciążę z lekkoduchem Pederem. Rodzeństwo było sobie
bardzo oddane, ale mimo to Marlenę nie odważyła się
zdradzić siostrze tajemnicy. Bogu niech będą dzięki,
pomyślała samolubnie Inga. Nie miała ochoty dzielić
się z innymi wiadomością, że dała służącej do wypicia
wywar z widłaka. Całkiem możliwe, że Kristiane
dotrzymałaby ponurej tajemnicy, ale pewności co do
tego Inga mieć po prostu nie mogła. - Zajście w ciążę to
nie przestępstwo - Inga próbowała ją pocieszyć.
-Znalazłam się w sytuacji bez wyjścia - wyszeptała
zrozpaczona dziewczyna. - Okryłam hańbą rodziców,
samą siebie... i ciebie.
-O mnie się nie martw - zaoponowała z lekkim uśmie-
chem Inga.
-Ale dziecko zostało poczęte w Gaupås.
-Szczerze mówiąc - zaczęła Inga, uśmiechając się sze-
rzej - mało mnie to obchodzi. Najważniejsze, żebyśmy
wspólnie znalazły rozwiązanie.
Ciałem dziewczyny wstrząsnął płacz.
- Nic na to nie poradzę, ale... Nie widzę żadnego inne
go wyjścia niż odebrać sobie życie.
Determinacja dziewczyny wstrząsnęła Ingą.
- Chcesz chyba powiedzieć, że nie widziałaś innego
wyjścia - poprawiła ją. - Uwierz mi, że czasem wszyst
ko wydaje się beznadziejne, ale w końcu zawsze udaje
się
dostrzec światełko w tunelu. Bywa, że przed człowiekiem
122
piętrzy się tyle przeszkód, że wcale nie widać ich końca,
ale... Daj sobie czas, a zobaczysz, że wszystko jakoś się
ułoży.
-Tak myślisz? - zapytała Kristiane. W jej głosie nadzieja
mieszała się z rozpaczą.
-Ja to wiem - odpowiedziała zdecydowanym tonem
Inga. - Najpierw jednak musimy zastanowić się nad
tym, co zamierzasz zrobić z dzieckiem.
Kristiane aż podskoczyła na łóżku.
-Co zamierzam zrobić...? Istnieją tylko dwie możli-
wości: albo dokończę to, co właśnie próbowałam
zrobić, albo wydam owoc mojej hańby na świat.
-A więc chcesz urodzić to dziecko?
-Tak - rozpaczała Kristiane. - Może to dziwnie za-
brzmi, ale to maleństwo wiele dla mnie znaczy, mimo
tego, że poczęło się w grzechu. Mogę sprawić, że umrze
razem ze mną, albo patrzeć, jak rośnie.
Inga szczerze podziwiała dziewczynę za jej odwagę.
Nie szukała połowicznych rozwiązań, chciała mieć wszyst-
ko albo nic.
- W takim razie nie ma nad czym dłużej dywago
wać - uśmiechnęła się Inga. - Urodzisz to dziecko!
Nieśmiały uśmiech zagościł w kąciku ust Kristiane.
-Chyba jednak powinnam zawiadomić rodziców. Wo-
lałabym im tego oszczędzić, ale... Może po namyśle
przyjmą nas z radością pod swój dach?
-Oczywiście, że ich wtajemniczymy w nasze plany -
przytaknęła Inga - ale na razie zostaniesz tutaj. Nie
mam zamiaru ciebie wyrzucać. - Inga zmarszczyła
brwi. - Czy to dlatego nie chciałaś mi się zwierzyć?
Bałaś się, że każę ci się stąd wynosić?
Serdeczna troska, jaką okazała jej Inga, sprawiła, że Kri-
123
stiane nie mogła złapać tchu. Głos zamarł jej w gardle od
dławiącego ją płaczu.
- Taaak - zaszlochała. - Straciłam nad sobą kontrole.
Kiedy zrozumiałam, że kiełkuje we mnie nowe życie, naj
czarniejsze myśli przychodziły mi do głowy. Myślałam o ro
dzicach, którzy niczym sobie nie zasłużyli na taki wstyd,
o dziecku, które będzie wychowywać się bez ojca, o mojej
przyszłości... - Kristiane głośno wydmuchała nos w chu
steczkę. - I o tym, że nie przeżyję tej hańby, jaką będzie wy
rzucenie mnie z Gaupås.
Inga sama była bliska płaczu. Biedna Kristiane! Inga
doskonale wiedziała, z jakimi czarnymi myślami musi się
zmierzyć młoda dziewczyna, gdy okazuje się, że urodzi nie-
ślubne dziecko. Ona sama zachowała nieco więcej spokoju,
gdy odkryła, że znowu jest w ciąży. Nikt nie zdołałby udo-
wodnić, że jej potomstwo zostało poczęte w grzechu. Mog-
ła utrzymywać, że to Niels jest ojcem dziecka. Poza tym nie
została z gołymi rękami, miała zabezpieczenie w postaci
dużego gospodarstwa i pieniędzy, które odkładała na czar-
ną godzinę. Oczywiście, że ludzie szeptali o niej za plecami,
ale nikt nie odważył się głośno oskarżyć ją o cudzołóstwo.
- Być może nie zachęcam zbytnio do zwierzeń - przy
znała Inga, czując, że to wyznanie sprawia jej przykrość - ale
nie jestem bez serca. I mogę cię zapewnić, że spróbuję ci
pomóc najlepiej, jak potrafię. Mam nadzieję, że następnym
razem będziesz o tym pamiętać. - Inga uniosła brodę służą
cej do góry i wbiła w nią spojrzenie.
Kristiane zawstydziła się i spuszczając wzrok, nieśmiało
pokiwała głową.
-A więc w porządku!
-Ale on... on nie chce mnie więcej znać. - Dziewczyna
w końcu zebrała się na odwagę. - Ja też na początku nie
by-
124
łam szczęśliwa... Możesz mi wierzyć. Ale miałam na
nadzieję że ojciec dziecka weźmie na siebie
część...odpowiedzialności. - Ostatnie słowo
Kristiane wypowiedziała z zbitego psa.
Nie musiała nawet wspominać, kto jest ojcem dziecka
bo Inga doskonale wiedziała, że chodzi o Erlinga. I ani
trochę nie dziwił jej fakt, że chłopak nie poczuwał się do
żadnej odpowiedzialności za mające się urodzić dzieci
Nie należał do mężczyzn, którzy daliby się usidlić kobiecie
Co innego, gdyby Kristiane związała się na przykład z Ar-
nem, który wydawał się miły i godny zaufania.
- I obrzucił mnie takimi wyzwiskami... - Głos Kristia
ne zadrżał. - Zrobiło mi się tak przykro. Byłam bezradna.
I rozczarowana...
Inga nie wiedziała, co odpowiedzieć. Do głowy przy-
chodziły jej same niecenzuralne, pełne pogardy słowa pod
adresem Erlinga. Już miała je na końcu języka, ale w ostat-
niej chwili postanowiła milczeć. To i tak nie poprawiłoby
sytuacji, w której znalazła się Kristiane.
- Niektórzy mężczyźni nie dbają o nic. Taka jest praw
da. Dlatego stawiam ci jeden warunek, który musisz speł
nić, jeśli chcesz nadal u mnie pracować...
Usta Kristiane zastygły ze strachu.
- Jaki?
Inga pouczająco pokiwała palcem.
-Nie wolno ci nigdy, pod żadnym pozorem, słuchać
Erlinga, gdyby znowu próbował ci się przypodobać.
Od dzisiaj musisz zerwać z nim jakiekolwiek kontakty.
Rozumiesz?
-Taaak. Możesz być spokojna, nie będę słuchać jego
pochlebstw, ale... Dlaczego to tak cię niepokoi?
-Ponieważ znam Erlinga. Na własnej skórze przekona-
125
łam się, jaki jest naprawdę. Obiecujesz, że mu nie ulegniesz,
jeśli będzie próbował cię odzyskać? Kristiane ścisnęła ją
mocno za rękę.
-Obiecuję!
-Świetnie - pochwaliła ją Inga. - Odpocznij sobie przez
kilka dni, a jeśli znowu przyjdą ci do głowy jakieś
czarne myśli, pamiętaj, że razem uporamy się z
każdym problemem. Nie chcę, żebyś znowu
próbowała... - Nagle urwała w pół słowa. Dziewczyna
na pewno zrozumiała, co Inga ma na myśli.
Kristiane pokiwała głową ze wstydem. Inga szybkim
krokiem podeszła do komody, otworzyła szufladę i
wyjęła z niej kolorową apaszkę.
- O tak! - ucieszyła się, ostrożnie zawiązując ją na szyi
służącej. - Teraz nikt nie zauważy śladów po sznurze. Przy
puszczam, że Marlenę będzie chciała się z tobą zobaczyć.
Przepełniona wdzięcznością Kristiane pociągnęła żałoś-
nie nosem.
12
Inga była tak wściekła na Erlinga, że na widok żniwiarza
zatrzęsła się ze złości. Jego fałszywy uśmieszek samoza-
dowolenia i lodowate spojrzenie szczwanego lisa sprawiły,
że krew zaczęła się w niej burzyć. Ostatkiem sił ugryzła się
w język, chociaż wewnątrz kipiała z bezsilnej złości. Naj-
chętniej doskoczyłaby do niego i nie zostawiłaby na nim
suchej nitki. Żałowała, że nie może tego zrobić; nie chciała,
żeby Erling mógł się szczycić tym, że Kristiane z jego po-
wodu usiłowała odebrać sobie życie! A poza tym obiecała
dziewczynie, że zachowa milczenie.
- Na co się gapisz? - spytał Erling bezczelnym tonem,
gdy spotkali się koło padoku.
Inga szła właśnie tamtędy, żeby nazbierać kwiatów
chmielu. Zamierzała je wysuszyć, a następnie dodać do
piwa. Dzięki temu napój ma mocniejszy aromat i dłużej na-
daje się do spożycia.
Erling naprawiał ogrodzenie, które kilka dni
wcześniej zniszczył Mikrus. Koń z taką gwałtowną siłą
wierzgał tylnymi kopytami, że poważnie uszkodził żerdź
i dwie deski.
- To nie twoja sprawa - odpowiedziała Inga zapalczy
wie. Żałowała, że chmiel okręcił się dookoła drzewa owo
cowego, które rosło akurat tam, gdzie stał Erling. Nie za-
127
mierzała jednak z tego powodu zmieniać swoich planów.
Zdecydowanym ruchem zerwała wiązkę szyszkowatych
kwiatów i wrzuciła ją do koszyka.
- Coś mi się wydaje, że się we mnie zadurzyłaś - zakpił
Eriing i mrugnął porozumiewawczo.
Ta bezczelna uwaga rozwścieczyła Ingę.
- Wolałabym raczej towarzystwo żaby - odpaliła ze
złością. - W bajkach zawsze się okazuje, że to zaczarowany
książę, ty natomiast przypominasz wilka w owczej skórze.
Tfu! - Dla podkreślenia swoich uczuć splunęła w mało ko
biecy sposób.
Eriing odchylił głowę do tyłu i zaśmiał się szyderczo.
Najwyraźniej dobrze się bawił.
-Chyba dawno nikt cię porządnie nie zerżnął, skoro
jesteś taka naindyczona!
-Nie waż się odzywać do mnie w ten sposób! - wark-
nęła Inga. Nagle zrozumiała, że dała się wciągnąć w
pułapkę. Eriing z pewnością chciał ją sprowokować. -
Powinno ci wystarczyć, że zrobiłeś dziecko Kristiane! -
W tej samej chwili pożałowała swoich słów, ale było już
za późno. Niedługo i tak wszyscy się dowiedzą, że
służąca spodziewa się dziecka, pocieszyła się w duchu.
To o próbie samobójstwa miałam nikomu nie
opowiadać, a nie o ciąży.
Twarz Erlinga znieruchomiała, a nozdrza pobladły ze
złości.
- Więc Kristiane już ci się poskarżyła...? Do diabła,
ale się temu czupiradłu dostanie!
Inga przestraszyła się nie na żarty.
-Nic mi nie mówiła, sama wszystkiego się domyśliłam.
- Skłamała, ponieważ obawiała się, że Eriing zemści
się na Kristiane.
-I chcesz, żebym w to uwierzył? - Eriing uśmiechnął
128
się, ale bynajmniej nie z sympatii. - A to dziwka! Jestem
pewny, że trąbiła o tym na prawo i lewo!
-Nie powinno cię to teraz interesować - zganiła go ostro
Inga. - Zastanów się lepiej nad tym, jak zapewnić byt
swojej nowej rodzinie. - Mdliło ją na samą myśl o
Erlingu z żoną i dzieckiem u boku.
-Sama niech się zajmie tym bękartem!
-Razem go spłodziliście - przypomniała mu Inga. - Jeśli
Kristiane była wystarczająco dobra, żeby...
Rozwścieczony Erling przerwał jej w pół słowa:
- Ta dziwka nadawała się tylko do jednego!
Nagły ból przeszył mu prawy policzek i część ucha.
Przerażony złapał się za ucho, które zrobiło się czerwone
z gorąca.
- Nie waż się tego powtórzyć - ostrzegła go Inga śmier
telnie poważnym tonem - bo...
Groźba zawisła w powietrzu.
- Pożałujesz tego - wysyczał Erling w gniewie. - Bę
dziesz tego gorzko żałować, ty i ta głupia dziwka z Gaupås!
O Boże, pomyślała nieprzytomna ze strachu Inga, gdy
Erling ze złością ruszył w stronę domku dla służby. Skrzyn-
ka na narzędzia podskakiwała mu z boku. Dlaczego nie po-
hamowała swojego temperamentu i nie trzymała języka za
zębami? Wiedziała przecież, że Erling jest nieobliczalny,
a swoim zachowaniem dolała tylko oliwy do ognia.
Wzdychając ciężko, przyłożyła dłoń do serca, które biło
jak oszalałe.
Przez pierwszych kilka dni Kristiane stroniła od ludzi, ale
z czasem poczuła się pewniej, głównie dzięki zapewnie-
129
niom Ingi, że Erling nie będzie miał więcej okazji, żeby ją
poniżać.
Z tego powodu tak rozsadzono służbę, żeby dziewczyna
mogła siedzieć przy stole jak najbliżej Ingi, a możliwie naj-
dalej od Erlinga.
Erling szybko się zorientował, że ta nieoczekiwana zmia-
na została ukartowana za jego plecami, bo raz po raz obrzu-
cał Kristiane badawczym spojrzeniem. Dziewczyna nie ru-
mieniła się już jednak z pożądania i miłości, lecz z palącego
wstydu. Inga trzęsła się w środku ze złości, widząc, że Er-
ling nadal ma nad służącą taką władzę. Pocieszała ją tylko
myśl, że trzymali się od siebie z daleka.
Wybroczyny na szyi Kristiane nieco przybladły i zrobi-
ły się bardziej żółtozielone. Jednak wciąż nikt nie miałby
problemów z odgadnięciem, co było ich przyczyną, gdyby
dziewczyna nie zakrywała szyi apaszką.
- Bardzo się cieszę, że możemy na tobie polegać - po
wiedziała poufnym tonem Inga, gdy znaleźli się z Arnem
na osobności. - Sam rozumiesz, że o takich rzeczach jak
próba samobójstwa ludzie ze sobą nie rozmawiają...
Zawstydzony Arne podrapał się w czoło, nie mając
śmiałości podnieść na Ingę wzroku.
-Może pani na mnie polegać, pani Gaupås. Nie puszczę
pary z ust.
-Bardzo to sobie cenię - Inga uśmiechnęła się serdecz-
nie. - Godni zaufania pracownicy mają zapewnioną
przyszłość w moim gospodarstwie. Lojalność zawsze
hojnie wynagradzam.
-Żal mi Kristiane, że... że się zadawała z tym... hul-
tajem - wyjąkał Arne, pokazując głową na Erlinga,
który właśnie przechodził między pralnią a szopą na
narzędzia. Wyglądało na to, że ich nie zauważył.
130
-Przykra sprawa - przyznała Inga bez wdawania się w
szczegóły. Wolała zachować swoje zdanie tylko dla
siebie, jednak w pewien sposób ucieszyła ją
wiadomość, że inni również zwrócili uwagę na podłe
zachowane Erlinga.
-Musimy zrobić wszystko, żeby przywrócić jej
uśmiech - powiedział zawstydzony Arne.
Inga spojrzała ciepło na chłopaka.
- Masz rację. Masz zupełną rację - zgodziła się z uśmie
chem.
Inga od dawna podejrzewała, że Erling jest szalony. Nie są-
dziła jednak, że jej podejrzenia tak szybko się potwierdzą.
Stało się to tuż przed obiadem i oczywiście ofiarą szaleńca
padła Kristiane. Przez kilka ostatnich dni dziewczyna skarżyła
się na ból w dużym palcu u nogi i chociaż Inga przyłożyła jej
okład z liści babki, który miał uśmierzyć rwanie, nic to jednak
nie pomagało. Palec wciąż puchł i zrobił się intensywnie czer-
wony, a koło paznokcia zebrała się żółta ropa. Za każdym ra-
zem, gdy służąca wkładała drewniaki, ucisk był wprost nie do
wytrzymania. Dziewczyna jęczała i wiła się z bólu.
-Nie widzę innej rady, jak tylko posłać po doktora Lind-
berga - powiedziała Inga zmęczonym głosem. - Miejmy
nadzieję, że będzie mógł go amputować.
-Nigdy w życiu! - Kristiane zadrżała ze strachu i szybko
cofnęła nogę. - Nie pozwolę, żeby mnie oszpecił swoimi
narzędziami tortur! Co to, to nie!
-Masz ci los! - westchnęła Inga z wyraźną rezygnacją
w głosie.
Dziewczyna, wyraźnie utykając, poszła w stronę kurni-
ka, żeby zebrać jajka.
131
- Kristiane! - wrzasnął Erling, przywołując ją ręką.
Służąca przystanęła z wahaniem, a potem zastygła
w bezruchu jak spłoszony zając gotowy do ucieczki.
- Kristiane - łasił się Erling. - Nie bój się mnie...
Chciałbym z tobą porozmawiać o tym, co się wydarzyło.
Dziewczyna zmieszała się. Doskonale pamiętała ostrze-
żenie Ingi, a świadomość, co jej grozi za przebywanie z Er-
lingiem sam na sam, ciążyła jej jak młyńskie koło. Nie po-
zwól, żeby znów cię omotał, powtarzała jej w kółko Inga.
- Kochanie, tak mi przykro - czułymi słówkami Erling
próbował zwabić ją do kuźni. - Musimy ustalić, jak zajmie
my się dzieckiem...
To wystarczyło, żeby Kristiane dała za wygraną. Z gry-
masem bólu na twarzy, mocno utykając na jedną nogę, po-
deszła do Erlinga.
-Boli cię? - zapytał z troską w głosie, ruchem głowy
wskazując na stopę, którą ciągnęła po ziemi.
-Owszem, nie zaprzeczę - odpowiedziała chłodnym
tonem.
-Biedactwo! Naprawdę tak bardzo boli cię ten palec? -
powtórzył pytanie Erling i z przeraźliwym zgrzytem
przeciągnął kamieniem szlifierskim po ostrzu siekiery.
Nie czekając na odpowiedź, dodał: - Dobrze by było go
obejrzeć.
Wyprostował się, żeby uważnie przyjrzeć się bolące-
mu miejscu. Kristiane niepewnie skinęła głową i wysunęła
stopę z drewniaka. Nie do końca mu ufała, ale cieszyła się,
że tak się nią przejął. Bezmyślnie położyła palce na pniaku
do rąbania drzewa.
-Czy to ten, czy tamten? - spytał Erling, wskazując sie-
kierą na coraz to inny palec dziewczyny.
-To ten - odpowiedziała zbita z tropu. Musiał przecież
132
widzieć, w który palec wdało się zakażenie, bo chory pa-
luch świecił na czerwono niczym latarnia morska.
Erling tylko na to czekał. Błyskawicznie uniósł siekierę
nad głowę i z całej siły uderzył nią w pniak.
Gdy Kristiane zobaczyła, jak jej duży palec odskakuje
w róg kuźni, z jej gardła wydobył się piekielny wrzask.
- Proszę bardzo - zaśmiał się mściwie Erling. - To za
twoje gadulstwo. A poza tym palec nie będzie ci już teraz
dokuczał - dodał spokojnie i odwrócił się do niej plecami.
Kristiane wyskoczyła na dwór jak z procy. Z miejsca, gdzie
jeszcze przed chwilą znajdował się duży palec, sikała krew.
Słysząc mrożący krew w żyłach krzyk służącej, Inga
czym prędzej wybiegła z domu. Nie musiała o nic pytać,
bo wszystkiego natychmiast sama się domyśliła. Ty naiwna
istoto, pomyślała z rezygnacją, dlaczego nie trzymałaś się
od niego z daleka? Nie było jednak sensu udzielać teraz
służącej reprymendy. Za to w Indze aż kipiało ze złości na
Erlinga.
- Koniec z tym - zaklęła z wściekłością. - Teraz mnie
popamięta!
Inga pośpieszyła w stronę kuźni.
- Erling! - krzyknęła. - Jak mogłeś to zrobić? Czy tobie
brak piątej klepki? Zacznij w końcu używać głowy do cze
goś innego niż noszenie kapelusza!
Erling spojrzał na nią, szczerząc zęby w pogardliwym
uśmiechu. Słowa Ingi spłynęły po nim jak po kaczce.
-Szkoda, że nie bolały jej oba paluchy u nóg - zarechotał
złośliwie - bo mogłaby nosić buty o jeden numer mniej-
sze! - Erlinga wyraźnie rozbawił okrutny dowcip.
-Nie wiedziałam, że jesteś taki mściwy - wybuchła
gniewem Inga. - Nie pojmuję, że wyżywasz się na
Kristiane za to, że urodzi twoje dziecko...
133
- To nie dlatego - zaoponował gwałtownie Erling. - Nie
powinna wciągać cię w nasze sprawy. Nie pozwolę, żebyś
ty - właśnie ty - nade mną triumfowała. Nie zniosę two
ich drwin. A w ogóle to za kogo ty się uważasz? Za obroń
cę moralności? Ty? - w jednej chwili podskoczył do niej
i z całej siły ukłuł ją w pierś. - Ty, która zdradziłaś Nielsa
z Bjornarem? Ty, która dopuściłaś się o wiele gorszego prze
stępstwa niż to...
Inga nie chciała dalej tego słuchać. Nie zamierzała da-
wać Erlingowi okazji, żeby mógł powtórzyć, że jest winna
morderstwa. Gniew zalewał jej oczy, ale niewiele mogła
zrobić. Złoszczenie się na Erlinga nic nie dawało. Oczywi-
ście przejmowała się tym, że odrąbał Kristiane palec u nogi,
ale najbardziej bolało ją to, że nic sobie nie robił z jej uwag.
Wzruszył tylko obojętnie ramionami, nie pojmując, o co
tyle hałasu.
On nie ma dla mnie ani odrobiny szacunku, pomyślała
zrozpaczona. Miała ochotę przepędzić go na cztery wiatry,
ale brakowało jej odwagi. Włos jej się jeżył na głowie na myśl
o tym, co Erling mógłby wyszeptać na ucho lensmanowi.
Ona wiedziała, że nie pomogła Bjornarowi uciec z więzienia,
ale co, jeśli Erlingowi uda się przekonać Thuesena do swojej
wersji? Ten przebiegły chłopak naprawdę miał gadane. Jeśli
wzbudzi zaufanie lensmana, nie minie wiele czasu, a prawda
o tajemniczej śmierci Gudrun wyjdzie na jaw... Erling mógł
mieć swoje humory i dopuszczać się brutalnych czynów,
a ona i tak nie mogła go wyrzucić. Erling miał ją w garści i ta
myśl sprawiła, że Inga pobladła z przerażenia.
- Ty niemądra dziewczyno! - Inga zbeształa służącą,
gdy znalazła ją na ganku. - Dwukrotnie ostrzegałam cię
134
przed tym człowiekiem i mam nadzieję, że trzeciego razu
nie będzie...
-Nie - załkała Kristiane. Jej katar, pot i łzy zmieszały
się w jedno, a oczy zrobiły się opuchnięte i czerwone
jak u królika. Dziewczyna osuszyła nos wierzchem
dłoni, a gęsty śluz wytarła w fartuch, zanosząc się
histerycznym płaczem.
-Spróbuj wejść do środka - poleciła Inga, podtrzymując
ją pod ramię. - Musimy opatrzyć ranę.
W kuchni wybuchło straszne zamieszanie, gdy Eugenie
i Marlenę zrozumiały, co się stało. Eugenie zasypała Ingę
pytaniami, a Marlenę załamywała ręce na siostrą.
- Cisza! - zarządziła Inga władczym tonem. - Zabierz
cie stąd Emilię. Nie chcę, żeby widziała, jak krew się leje!
Obie służące natychmiast zamilkły, a Eugenie posłusz-
nie podniosła dziewczynkę z podłogi. Mała wyglądała na
bardzo zaciekawioną tym, co się dzieje, ale bez słowa prote-
stu zgodziła się opuścić kuchnię.
Kristiane panicznie bała się pokazać stopę.
-Boli? - zapytała Inga, oglądając ranę z każdej strony.
-Nieee. To dziwne, ale nie - dziewczyna pociągnęła
nosem.
Inga postanowiła nie zdradzać, że do wieczora wróci jej
czucie w stopie, a wówczas ból będzie ją rozsadzał, zupełnie
tak, jakby w ranie biło maleńkie serce. Ostrożnie oczyściła
ranę i pośpiesznie ją zabandażowała.
- Powinna zostać zszyta - powiedziała na głos - ale zo
stało zbyt mało skóry.
Słysząc to, Kristiane ponownie się rozpłakała.
- Już dobrze, dobrze! - pocieszyła ją zrezygnowana
Inga. - Niech to będzie dla ciebie nauczką. Gorzką nauczką,
żeby trzymać się od Erlinga z daleka.
135
Kristiane skinęła głową tak gwałtownie, że aż loki zatań-
czyły jej dookoła twarzy.
W jednej sprawie Erling się nie mylił: więcej już nie słyszeli
o palcu Kristiane. Pierwszego wieczoru trudno jej było
dojść do siebie. Leżała na łóżku w pokoju gościnnym i od-
mówiła zejścia na dół na kolację, dopóki Erling nie opuści
jadalni. Indze nie pozostawało nic innego, jak tylko zanieść
dziewczynie jedzenie do pokoju. Wiedziała, że nie przema-
wia przez nią czysta przekora, a jedynie paniczny lęk przed
mężczyzną, który w brutalny sposób odrąbał jej palec.
-Dlaczego go nie odeślesz? - spytała rozżalona Kristiane,
gdy Inga przyszła do pokoju po pustą tacę.
-Moja droga - zaczęła Inga. - Bardzo żałuję, ale nadal
wiąże nas umowa.
-Czy to znaczy, że zanim jego kontrakt nie wygaśnie,
wolno mu zachowywać się, jakby był niespełna rozu-
mu? - dąsała się służąca.
-Nie, wcale nie! - zaprotestowała Inga. Gdyby tylko
mogła wszystko spokojnie wytłumaczyć! Ale przecież
nie mogła się przyznać, że ona sama obawiała się
Erlinga.
Następnego dnia Kristiane była już na nogach, chociaż
jeszcze wyraźnie utykała. Inga zauważyła jednak, że gdy
tylko Erling znalazł się w zasięgu wzroku dziewczyny, ta
natychmiast brała się w garść i szła zupełnie normalnie.
Nie dlatego, że ból nagle ustąpił, o nie, co do tego Inga nie
miała złudzeń, ale najprawdopodobniej dlatego, że nie
chciała dawać chłopakowi okazji do naigrawania się ze
swojego cierpienia.
Inga musiała przyznać, że okrutne zachowanie Erlinga
mocno nią wstrząsnęło. Wiedziała, że chłopak jest nieobli-
136
czalny, ale nie sądziła, że może być też niebezpieczny. Nag-
le zdała sobie sprawę z istnienia cech, o które go nie po-
dejrzewała i o których wolała nie wiedzieć. Udowodnił jej,
że w każdej chwili jest gotowy posunąć się dalej, że stać go
na dużo więcej niż czcze pogróżki i szyderczy uśmiech.
13
Dwunastego sierpnia Runa skończyła roczek. Ragnhild za-
strzegła od razu, że przyjęcie urodzinowe z tej okazji będzie
skromniejsze niż zazwyczaj, ponieważ od śmierci Gudrun
nie minął jeszcze rok. Świętowanie urodzin wnuczki miało
się zatem odbyć w gronie najbliższej rodziny. Inga również
została zaproszona, ponieważ nie tak dawno karmiła Runę
własną piersią i tylko dzięki niej dziewczynka nabrała sił
i dożyła swoich pierwszych urodzin.
Właśnie mija rok od procesu, pomyślała Inga i pogrą-
żyła się we wspomnieniach. Pamiętała doskonale moment,
w którym na salę sądową wbiegł zdyszany posłaniec ze Sto-
redal i nie mogąc złapać tchu, krzyknął, że Gudrun zaczęła
rodzić. Na szczęście na sali znajdowała się akuszerka, która
bez chwili zwłoki ruszyła z Brandtem do rodzącej. Proces
wstrzymano, a to dało Indze czas do działania. Dzięki Bogu
odważyła się udać na plebanię w poszukiwaniu dowodów
na to, że Torstein nie jest prawowitym spadkobiercą Svart-
dal. Ale co by było, gdyby jej się nie udało? Czuła, że na
samą myśl serce zaczyna bić jak oszalałe. No tak, nie ma co
się tak tym chełpić i przypisywać sobie całej zasługi, w koń-
cu ojciec wynajął wziętego adwokata. Ale nie zmienia to
faktu, pomyślała z nieukrywaną satysfakcją, że dzięki jej
pomocy ojciec wyszedł z tego obronną ręką...
138
Emilia, która siedziała obok niej na koźle, krótkimi
nóżkami majtała na wszystkie strony. Na kolanach trzy-
mała mały, owinięty w papier prezent. Dziewczynka była
zachwycona, gdy dowiedziała się, że to niespodzianka dla
Runy. Prawie tak bardzo, jakby wiozła prezent dla siebie
samej. Inga zrobiła na drutach białe bawełniane spodenki
i pasujący do nich sweterek. Ubranko było ciepłe i miłe w
dotyku, w sam raz na chłodne jesienne wieczory.
-Zaraz będziemy na miejscu - poinformowała, córkę i
pogłaskała ją po pulchnej nóżce.
-Czy to tam? - pokazała palcem Emilia.
-Tak, dokładnie tam - uśmiechnęła się Inga. Coraz
więcej drzew gubiło swoje liście i dlatego już z tej
odległości widziała zarys dachu wspaniałej posiadłości
Storedalów. Mikrus spokojnie ciągnął wóz. Po chwili
dom Ragnhild i Laurensa ukazał im się w całej
okazałości.
Inga mimowolnie wstrzymała oddech. Była tu ostatnio
kilka razy, ale nigdy nie zastała Martina. Dzisiaj nie miał
jednak szansy uciec przed nią, wymawiając się jakimiś nie-
cierpiącymi zwłoki sprawami. Tego dnia jego córka ob-
chodziła swoje święto, dlatego musieli się spotkać, czy tego
chciał, czy nie.
Wstając o świcie, Inga przyjrzała się krytycznie swoje-
mu odbiciu w lustrze. „Tym razem będę zachowywać się
nienagannie", przyrzekła sobie uroczyście. „Będę uprzejma
dla Martina. Pokażę mu, że nie jestem zła ani smutna. Mu-
szę dać mu do zrozumienia, że nadal wiele dla mnie zna-
czy..."
Strach ścisnął ją za gardło na myśl o tym, że może być
już dla niej za późno. Co prawda nie doszły do niej żadne
plotki o zaręczynach Ingebjorg i Martina, ale... Eugenie
zawsze chętnie informowała ją o wszystkim, co się ostat-
139
nio wydarzyło, lecz nie wspomniała o żadnym szczególnym
ociepleniu stosunków między 0vre Gullhaug i Storedal.
Sigrid na pewno przekazałaby jej tę radosną nowinę, po-
myślała Inga. Jęknęła głośno w poczuciu bezsilności. Pasier-
bica była ostatnio bardzo zabiegana, została przecież panią
domu, więc Inga nie mogła mieć stuprocentowej pewności,
że Sigrid pamiętałaby o przekazaniu jej tej wiadomości...
Inga westchnęła z rezygnacją. Gładko upięła włosy, pil-
nując, żeby przy skroniach wiło się kilka zalotnych loków.
Być może fryzura nie wygląda wówczas idealnie, ale loki
sprawiają, że rysy twarzy stają się łagodniejsze, pomyślała.
Dzięki temu nie będzie wyglądała na tak nieprzystępną.
Potem zaczęła się ubierać. Latem krawiec uszył dla niej
prześliczną suknię. Świat dookoła niej wydawał się taki po-
nury, wszystkie wydarzenia, a nawet ubrania były ciemne
i nieciekawe. Dlatego ten jeden jedyny raz zamówiła białą
sukienkę ozdobioną wieloma warstwami koronki i zakoń-
czoną piękną lamówką. Poprosiła również o wyczarowanie
eleganckiej parasolki chroniącej przed słońcem. Efekt prze-
szedł jej najśmielsze oczekiwania: sukienka miała bufia-
ste rękawy i okazała się dopasowana w pasie i na biodrach.
Na tę szczególną okazję Inga włożyła gorset, dzięki które-
mu jej sylwetka stała się zgrabniejsza i bardziej ponętna.
Niełatwo było zauważyć niedawno przebytą ciążę, bo gor-
set znacznie uwypuklał biust, poprawiając wygląd talii.
Nie chciała się do tego przyznać nawet sama przed sobą,
ale to dla Martina tak się stroiła. Oczywiście dla swojego
dobrego samopoczucia również, ale przede wszystkim cho-
dziło jej o to, żeby w jego obecności wyglądać wyjątkowo
pięknie.
Z żalem ubrała Emilię w ciemny watowany kostium,
uszyty na pogrzeb Gudrun. Na ironię losu zakrawało to,
140
że dziewczynka miała go na sobie również w dniu pierw-
szych urodzin córki nieboszczki... Inga ozdobiła ubranko
Emilii koronkową lamówką, odganiając czarne myśli. Mała
była wniebowzięta. Kręciła się w kółko jak bączek, a fal-
banka sukienki tańczyła dookoła jej kolan. Piszcząc z rado-
ści, pochwaliła się służącym cienkimi kolanówkami, a obie
kobiety nagrodziły ją ciepłym uśmiechem. Ponieważ słońce
mocno grzało, a na błękitnym niebie nie było widać ani
jednej chmury, Inga nałożyła Emilii kapelusz, nasuwając go
mocno na czoło. Musiała pilnować, żeby delikatna skóra
dziecka za bardzo się nie przypiekła.
Gdy przybyły na miejsce, Emilii z emocji zakręciło się
w głowie. Inga objęła ją uspokajająco ramieniem, drugą ręką
przytrzymując lejce. Dzięki Bogu Mikrus miał na tyle rozu-
mu, żeby nie wjechać prosto w ścianę stodoły, bo zaaferowana
Inga w ostatniej chwili zatrzymała konia, szarpiąc za wędzidło.
Ogier zarzucił grzywą i stanął tuż przed koniowiązem.
-Zajmę się koniem - powiedział przyjaznym tonem
Brandt.
-Dziękuję - Inga uśmiechnęła się niepewnie, stawiając
córkę na ziemi.
-Przyjęcie odbędzie się w pawilonie - oznajmił Brandt,
zdejmując Mikrusowi uprzęż.
-Dziękuję za wiadomość - Inga uprzejmie podzięko-
wała i uniosła suknię lekko do góry, żeby jej nie
pobrudzić, ciągnąc ją za sobą po ziemi. Wzięła Emilię
za rękę i obie skierowały się w stronę pawilonu.
Dziewczynka uśmiechnęła się zadowolona, ściskając
paczkę ramieniem.
Jak to dobrze, że nie dajemy w prezencie niczego szkla-
nego, pomyślała rozbawiona Inga, bo nie doniosłybyśmy
tego na miejsce w jednym kawałku. Czuła, że każdy nerw
141
jej ciała drży z napięcia. Z radością oczekiwała spotkania
z Martinem. Na pewno wiedział, że ona również została za-
proszona. Inga nie była w stanie określić, czy bardziej się
cieszy, czy obawia jego reakcji.
Na jego widok zawstydzona spuściła wzrok. Martin
stał odwrócony do niej plecami i rozmawiał ze swoją mat-
ką. Jego jasne włosy lśniły w słońcu złotym blaskiem. Gdy
po dłuższej chwili Ragnhild w końcu zauważyła gości, Inga
przygryzła nieśmiało wargę.
- Serdecznie zapraszamy. Jak miło was widzieć! - Ragn
hild pochyliła się, żeby odebrać od Emilii paczkę, ale nagle
dziewczynka rozmyśliła się i cofnęła rękę:
-
To dla Runy - powiedziała poważnym głosem.
Ragnhild roześmiała się, czule głaszcząc Emilię po krę
conych włosach, które spływały jej na ramiona.
- Runa śpi w kołysce - wyjaśniła - więc prezent dosta
nie później, jak tylko się obudzi.
Emilia energicznie pokiwała głową, puściła rękę Ingi i
dając wyraz bezgranicznemu zaufaniu, zamaszystym kro-
kiem podeszła do Laurensa.
Inga zauważyła, że jej widok w pierwszej chwili Martina
zaskoczył, ale szybko wziął się w garść, starając się opano-
wać emocje:
-Witam cię, Ingo. Jesteś naszym gościem honorowym
- dodał, nie wiedząc, na czym skupić wzrok. - W końcu
to ty uratowałaś naszą małą.
-Jaki tam ze mnie honorowy gość - wymamrotała za-
wstydzona Inga. - Cieszę się, że mogłam pomóc.
-Nie masz już mleka? - Spytała Ragnhild bez cienia
zażenowania.
Jej bezpośredniość była tak krępująca, że policzki Ingi
pokryły się rumieńcem.
142
-Nie, już nie mam... A wciąż macie problemy z jej kar-
mieniem?
-Nie, nie - szybko zaprzeczyła Ragnhild. - Runa zrobiła
się teraz małym głodomorkiem. Ma to zresztą po swoim
ojcu - zaśmiała się serdecznie i pieszczotliwie uszczyp-
nęła Martina w brodę. - On też był wiecznie głodny.
Inga i Martin wymienili spojrzenia. A więc Martin nadal
utrzymywał, że Runa jest jego córką... Inga nie wiedziała,
co ma o tym myśleć. Korzyść dla dziecka była oczywista,
co do tego nie można mieć wątpliwości, ale jak długo za-
mierzał utrzymywać prawdę w tajemnicy? No tak, przecież
nawet nie podejrzewał, kim był prawdziwy ojciec dziew-
czynki. .. Inga zadrżała na samo wspomnienie Nielsa. I tak
źle, i tak niedobrze, westchnęła. Gdyby Ragnhild i Laurens
dowiedzieli się, że ich pierworodny syn nie ma pojęcia, z
kim Gudrun spłodziła Runę, narobiliby rabanu. A co do-
piero, gdyby wyznała Martinowi całą prawdę, a on z kolei
podał nazwisko ojca dziecka swoim rodzicom...
Porto, które Ragnhild wlała jej do kieliszka, miało cierp-
ki, a zarazem wyborny smak. Inga wypiła łyk wina i pozwo-
liła, żeby powoli spłynęło jej po języku. Rozpoznała smak
moreli, wiśni i czarnej porzeczki, ale nie zdołała zidentyfi-
kować czwartego składnika.
-Dziki bez - oznajmiła Ragnhild, trafnie odczytując z
jej twarzy pytanie. - No i oczywiście cukier.
-Dobrze, że Mikrus zna drogę do Gaupås - zażartowała
Inga - bo to wino zaraz uderzy mi do głowy.
-Pozwól raczej, żeby odurzyła cię radość życia - odpo-
wiedziała tajemniczo Ragnhild, mrugając do niej
porozumiewawczo.
Inga ze zdziwieniem zauważyła, że głos Ragnhild brzmi
tego dnia jakoś inaczej. Wcześniej miała wrażenie, że matka
143
Martina... nie jest jej specjalnie przychylna, ale teraz jej głos
dźwięczał jak strumyk w czasie wiosennych roztopów. Inga
zastanawiała się, z jakiego powodu Ragnhild jest dla niej tak
serdeczna i wylewna. Domyślała się, że to z uczucia wdzięcz-
ności za to, że Inga własną piersią karmiła jej wnuczkę.
Gdy na stole pojawił się tort urodzinowy Runy, Inga
przysiadła się do Laurensa. Widać było, że nie żałowano
na truskawkach i bitej śmietanie. Na torcie paliła się jed-
na świeczka, a ponieważ jubilatka jeszcze się nie obudziła,
Inga musiała zapewnić Emilię, że Runa dostanie kawałek
ciasta do spróbowania, jak tylko otworzy oczy.
- Znam najświeższe nowiny o Bjornarze - oznajmił z
ożywieniem Laurens. Okazywał takie podekscytowanie i
chęć do rozmowy, że aż odstawił na stół filiżankę z kawą,
żeby móc żywo gestykulować. - Zaszedłem ostatnio do skle-
pu Smedsruda i tam usłyszałem, że urzędnicy w Norę są zda-
nia, że Bjernarowi udało się przekroczyć granicę ze Szwecją.
Inga spostrzegła, że w jednej chwili twarz Martina spo-
chmurniała. Jak tylko padło imię Bjornara, spojrzał na
nią posępnym wzrokiem. Z jego błękitnych oczu dawało
się wyczytać, że jest o Ingę zazdrosny, chociaż od dawna
nic ich ze sobą nie łączyło. Dziewczyna zrozumiała, że
wspominając jej dawnego kochanka, Laurens niechcący
sprawił synowi ból. Może to złe, ale w głębi serca poczuła
radość, bo niechybnie był to znak świadczący o tym, że
Martin nadal żywi do niej uczucie...
Niegdyś Bjornar wmawiał jej, że pochodzi ze Szwecji,
ale teraz Inga była mądrzejsza. Wiedziała, że przez całe ży-
cie mieszkał w Norę i Uvdal, ale kiedy byli razem, nie zdo-
łała odkryć, że blefuje. Co prawda dziwił ją fakt, że Bjornar
nie mówi z akcentem, ale niektórzy Szwedzi szybko przy-
swajali sobie język miejscowej ludności.
144
-Wygląda więc na to, że nigdy go nie złapią - wymam-
rotała Inga poruszona do żywego. Wciąż czuła, że
przeszywa ją pełen żalu i rozczarowania wzrok
Martina.
-Najprawdopodobniej nigdy - przyznał Laurens. - Mó-
wią, że widziano go w towarzystwie jakiejś kobiety.
Miejmy nadzieję, że osiądą gdzieś na stałe.
Zirytowany Martin parsknął śmiechem.
Inga skuliła się w sobie. Nigdy na głos nie przyznała,
że ją i Bjornara łączyły intymne stosunki, ale Martin nie był
przecież tak naiwny, żeby się tego nie domyślić.
-Thuesen miał okazję dopaść Bjornara, przynajmniej
wtedy, gdy ujawniono jego prawdziwe nazwisko. Nasz
lens-man to zdolny człowiek - zaśmiał się Laurens -
ale prawdziwa z niego fajtłapa.
-Ależ Laurensie! - zganiła go Ragnhild.
-Nieładnie to może zabrzmiało - żachnął się Laurens -
ale za to prawdziwie. Gdyby to jego brat był lensma-
nem... O, wtedy Bjornar na pewno by się nie
wymknął!
-A co jest takiego wyjątkowego w bracie Thuese-na? -
spytała zaciekawiona Inga. Nigdy wcześniej o nim nie
słyszała.
-Nic poza tym, że to diabeł wcielony! Mściciel żądny
krwi. Nie na darmo jest strażnikiem więziennym w
twierdzy Akershus!
Ragnhild zadrżała.
Inga zerkała to na Laurensa, to znów na Ragnhild. Lau-
rens spoglądał daleko na pola uprawne. Dopiero co ścięto
zboże, więc na polach pozostały jedynie żółte, sztywne ło-
dygi. Natomiast Ragnhild zacisnęła usta, a jej twarz wyra-
żała głęboką dezaprobatę. Dobrze, że jej małżonek na nią
nie patrzył, bo jej gniewne spojrzenie mogłoby go zabić.
Inga pojęła w lot, że dzieje się coś dziwnego...
145
-Ale w takim razie brat Thuesena i tak by go nie aresz-
tował - Inga powoli badała grunt - skoro służy w
Akershus.
-Niestety nie - westchnął Laurens. - Ale gdyby to on
był stróżem prawa, a Thuesen strażnikiem, to wtedy
tak szybko nie dałby za wygraną. Podążyłby za
zbiegiem nawet do Szwecji.
-Spotkał go pan kiedyś? - spytała Inga. - Pytam o tego
strażnika.
-Nie - Laurens zaśmiał się szyderczo - ale plotki na
jego temat dotarły aż do Botne.
To dziwne, zastanawiała się w duchu Inga, skąd Laurens
wie tak dużo o człowieku, którego nigdy nie spotkał? I dla-
czego Ragnhild tak gwałtownie zareagowała? Stała teraz
obok nich, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę, goto-
wa w każdej chwili przerwać im rozmowę.
W tej samej chwili z kołyski dobiegł cichy płacz dziecka.
Zachwycona Ragnhild z promiennym uśmiechem pobiegła
do wnuczki.
- Moja maleńka już nie śpi? - zaszczebiotała. Ostrożnie
wyjęła małą z kołyski i poprawiła jej białą czapeczkę.
Korzystając z nieuwagi gospodyni, Inga nachyliła się
w stronę Laurensa i zapytała:
-Czy Thuesen ma więcej braci? - Zachowanie Ragnhild
zasiało w niej podejrzenie, że strażnik więzienny z
Akershus ma coś wspólnego z waśnią rodową. Inga po-
czuła, że drży z emocji.
-Taaak... - odpowiedział z wahaniem Laurens - ale na
pewno o nim nie słyszałaś - dodał pośpiesznie,
wzdrygając się na wspomnienie czegoś wyjątkowo
nieprzyjemnego.
-Skoro tak, to równie dobrze mogę poznać jego nazwi-
sko, prawda? - przymilała się Inga. Czuła, jak wali jej
serce, a w uszach szumi ze zdenerwowania.
146
- Najmłodszy z braci nazywa się Knut Levord - wymam-
rotał niechętnie Laurens. Nagle usłyszał wołanie Ragnhild.
Z ulgą zerwał się z krzesła i zadowolony pobiegł do żony.
Indze zakręciło się w głowie. Oszołomiona osunęła się
na krzesło. Czuła się, jakby miała gorączkę. Knut Levord,
Knut Levord, kołatało jej po głowie. To musiał być ten sam
człowiek, którego nazwisko potajemnie wyczytała z do-
kumentów sądowych ojca. Wynikało z nich, że Kristian o
mało co nie zabił kogoś o tym samym nazwisku... Serce
podeszło jej do gardła. Nie wiedziała nawet, czy Kristian
rzeczywiście go nie zabił. Oczywiście mogło chodzić o ko-
goś innego, ale to nazwisko było tak rzadkie. A w dodatku
Laurens wymówił je z taką niechęcią...
Im dłużej się zastanawiała, tym większej nabierała pew-
ności. Nietrudno było zauważyć, że Thuesen i jej ojciec za
sobą nie przepadają, bo zawsze gdy znaleźli się obok siebie,
powietrze aż gęstniało od niemych oskarżeń i niedomó-
wień. Czy to dlatego, że Kristian pobił do nieprzytomno-
ści jego młodszego brata? A jeśli tak, to dlaczego? To ostat-
nie pytanie dręczyło ją od wielu lat - czy nigdy nie pozna
przyczyny bolesnego konfliktu, który poróżnił ich rodziny?
No cóż, pomyślała odrobinę podniesiona na duchu, przy-
najmniej dowiedziałam się, że Knut Levord jest spokrew-
niony z Thuesenem. Nie miała śmiałości poruszyć tego te-
matu w rozmowie z łensmanem, ale wiedziała teraz, gdzie
szukać rozwiązania zagadki. Bracia mieli różne nazwiska,
ale możliwe, że Knut zmienił je jako dorosły. Może teraz,
gdy zna jego prawdziwe pochodzenie, uda jej się wpaść na
jego trop? Próbowała tego już wcześniej, ale wówczas nie
miała żadnego punktu zaczepienia.
Na widok Ingi Runa w zachwycie zaczęła wywijać rącz-
kami i nóżkami.
147
-Moja maleńka! - rozpromieniła się Inga i przytuliła
małą do siebie. Jak to dobrze móc znowu ją zobaczyć!
Inga nie sądziła, że zatęskni za Runą, ale tak się w
istocie stało. Z początku próbowała nie przywiązywać
się uczuciowo do małej, ale któż by oparł się urokowi
bezbronnej istoty?
-Paczka - przypomniała Emilia.
-A tak! - odpowiedziała Inga, siadając z dzieckiem na
kolanach.
Emilia wręczyła Runie paczkę. Mała usiłowała wziąć ją
do rączek, ale nie zdołała porządnie jej uchwycić.
- Otwórz ją za nią, skarbie - Inga czule zwróciła się do
córki.
Emilii nie trzeba było długo prosić. Papier i ozdobna
wstążka zostały porwane na strzępy i rzucone z impetem
na ziemię.
- Jakie to cudowne! - wykrzyknęła Ragnhild, klaszcząc
w dłonie. - Masz naprawdę zdolną mamę - powiedziała do
Emilii.
Emilia przytaknęła obojętnie.
- Zrobiłam to tuż przed wyjazdem Runy z Gaupås - wy
jaśniła Inga.
Ragnhild podniosła ubranko do góry, głośno się nim za-
chwycając. Następnie odwróciła się do Laurensa i Martina,
szukając w ich oczach potwierdzenia dla swojego zachwy-
tu. Mężczyźni skrzywili usta w uśmiechu, niepewnie kiwa-
jąc głowami.
Gdy Ragnhild obietnicą lodów zwabiła Emilię do domu,
a Runę usadzono bezpiecznie na kolanach dziadka, Martin
niespodziewanie zapytał:
- Inga... czy nie poszłabyś ze mną na spacer? - Słychać
było, że długo powtarzał w myślach to pytanie, bo zadał je
jakby od niechcenia.
148
-Chętnie - odpowiedziała Inga z wahaniem. - Oczy-
wiście, jeśli pan nie ma nic przeciwko temu... -
dodała, zwracając się do Laurensa.
-Idźcie, dzieci, idźcie - Laurens uśmiechnął się łagodnie
i pokiwał im na do widzenia.
Pełne przecudnych kwiatów rabaty Ragnhild pachniały
słodko. Kwiaty mieniły się wszystkimi kolorami tęczy: czer-
wonym, żółtym, niebieskim i różowym. Nawet najmniejsze
źdźbło trawy nie miało szansy zaplątać się w barwne rabat-
ki, bo Ragnhild wyjątkowo starannie okopała je z każdej
strony. W powietrzu brzęczały pszczoły i trzmiele, krążąc
nad kwiatami w poszukiwaniu nektaru. Wszystkie te inten-
sywne zapachy odurzyły Ingę niemal w równym stopniu co
bliskość Martina.
Strach i podniecenie zapierały jej dech w piersi. Co ją
czeka? Czuła się tak, jakby wisiała nad przepaścią, jedną
ręką trzymając się wątłego, spróchniałego korzenia drzewa.
Znikąd nie mogła oczekiwać pomocy. Wiedziała doskona-
le, że pierwsze słowa Martina albo popchną ją w otchłań
rozpaczy, albo uszczęśliwią. Trzeciej możliwości nie było.
Czuła, że gra toczy się o jej przyszłość - o jej szczęście. Za-
mknęła oczy, żeby zebrać siły do dalszej rozmowy. Czy Mar-
tin będzie próbował jak najdelikatniej dać jej do zrozumie-
nia, że wybrał za żonę Ingebjorg? A może los pozwoli im
być razem? „Jesteśmy wolni, jesteśmy wolni", kołatało jej
wciąż w głowie. „Nie mów, że pragniesz innej - teraz, gdy
oboje straciliśmy naszych małżonków i odzyskaliśmy wol-
ność, by w końcu być razem".
- Inga... Co byś powiedziała, gdybym związał się
z Ingebjorg?
Dłoń, która jeszcze przed chwilą kurczowo trzymała
się korzenia, zwolniła uścisk. Wydawało jej się, że spada
149
w przepaść. Poczuła suchość w ustach. Bezwiednie prze-
łknęła ślinę, ale nadal paliło ją w gardle. Nieswoim głosem,
który brzmiał jakby z oddali, wykrztusiła:
-Więc... więc planujecie ślub? - Z trudnością po-
wstrzymując płacz, otworzyła oczy. Nie obchodziło jej
już to, że są pełne łez.
-Byłoby ci przykro, gdybym wybrał Ingebjorg?
Inga dała za wygraną. Jak nieutulone w smutku dziecko
oparła głowę o pierś Martina i wybuchła płaczem. Jego ko-
szula zrobiła się mokra od jej łez. Dlaczego mi to zrobiłeś,
krzyczała w myślach, nie mając ani siły, ani ochoty odpo-
wiadać na jego pytanie.
Martin ostrożnie objął ją ramionami i jedną ręką zaczął
głaskać po plecach.
Miło było, że chciał ją pocieszyć, ale ból odrzucenia roz-
rywał jej serce. Próbowała wziąć się w garść, ale przez cały
czas wstrząsał nią płacz, żal ściskał jej gardło. Nie miała po-
jęcia, co powiedzieć. Wyglądało na to, że Martin podjął de-
cyzję, której nic już nie zmieni.
-Czyżby choć trochę ci na mnie zależało? - wyszeptał
miękko.
-A jak ci się, do diabła, zdawało?! Ty, ty...! - rozgnie-
wana Inga zaklęła ochrypłym od płaczu głosem.
Miała ochotę wbić mu pięści w żebra, ale ciało
odmawiało jej posłuszeństwa.
-W takim razie dobrze się stało, że wyznałem Ingebjorg,
że moje serce bije dla innej kobiety. - Martin był
wyraźnie rozbawiony.
Inga zamrugała oczami, nic z tego nie rozumiejąc. Co on
przed chwilą powiedział? Kompletnie oszołomiona uwol-
niła się z jego objęć.
- Mówisz poważnie?
150
-Tak - Martin pocałunkiem wytarł łzę, która spływała
jej po policzku. - Gdy dowiedziałem się, że nie przyjęłaś
oświadczyn Tornbjorna, zrozumiałem, jaki był tego
prawdziwy powód... Zrobiłaś to przeze mnie, prawda? -
Błękitnymi jak niebo oczami przyglądał jej się
badawczo.
-Tak, tak - uśmiechnęła się Inga, wciąż nie mogąc
uwierzyć w swoje szczęście. Odrzucił zaloty Ingebjorg.
Kochał tylko ją! Och, czyżby koszmar zamienił się w
cudowny sen? - W końcu zrozumiałam, że muszę
walczyć o... twoją miłość. Pragnęłam tylko ciebie i
postanowiłam, że cię odzyskam, nawet gdybym musiała
posunąć się do ostateczności - zaśmiała się
zawstydzona.
-Moim zdaniem mogłaś bardziej się postarać - zażar-
tował Martin. - W końcu bardzo poważnie
rozważałem małżeństwo z Ingebjorg...
Zbita z tropu Inga przygryzła niepewnie wargę.
- Naprawdę?
Martin zaczepnie pociągnął ją za warkocz.
-Oczywiście, że nie.
-Och Martin! - westchnęła ciężko Inga i wtuliła nos w
szyję ukochanego. Dobrze było czuć jego męski zapach.
Zapach jej mężczyzny. - Zapomnijmy o przeszłości. O
tych wszystkich głupstwach i nieporozumieniach.
Martin delikatnie oparł brodę o głowę Ingi.
- Za trzy tygodnie rodzice wyjeżdżają na weekend.
Matka chce towarzyszyć ojcu w jakiejś konferencji, więc zo
stanę tutaj zupełnie sam. Dałabyś się wtedy tutaj zaprosić?
Inga westchnęła z radości.
- Gdybyś mi tego nie zaproponował, czułabym się ura
żona - zaszczebiotała.
14
-Co ci jest? - Inga była wyraźnie zaskoczona, gdy dwa
dni później w Gaupås zjawiła się Sigrid, kipiąc ze
złości. Wparowała do domu jak burza, zatrzymała się
na środku kuchni i z nadąsaną miną wlepiła wzrok w
macochę.
-Inga, jak mogłaś? - wybuchła oskarżycielskim tonem.
-O co ci chodzi? - zdziwiła się Inga, kompletnie zbita z
tropu.
-Wiedziałaś, że Martin i Ingebjorg mają się ku sobie,
a teraz... - Sigrid z rezygnacją machnęła ręką. - Jeszcze
zaraz się okaże, że ty i Martin jesteście parą!
-A gdyby nawet, to co w tym złego? - spytała ostrym
tonem Inga.
-Nie mogłaś zostawić Martina w spokoju? Dlaczego
odbiłaś go Ingebjorg?
Inga straciła cierpliwość.
- Ludzi nie można tak po prostu dostać w prezencie ani
sobie zabrać - odpowiedziała rozżalona. W tej samej chwili
przypomniała sobie słowa Gudrun, która po ślubie wyrazi
ła życzenie, żeby jej oddany sługa, Gulbrand, przeniósł się
razem z nią do Storedal. Chciała go ze sobą zabrać jak jakąś
pluszową zabawkę.
Sigrid przez moment żałowała swoich słów, ale po chwi-
li ciągnęła niewzruszona:
152
- Ingebjerg z rozpaczy odchodzi od zmysłów. Napraw
dę zależało jej na Martinie i wierzyła, że... że wezmą ślub.
Pod Ingą ugięły się kolana. Drżąc na całym ciele, opad-
ła na najbliżej stojące krzesło. Czyżby Martin coś przed nią
zataił? Nie mogła w to uwierzyć. On był zawsze taki praw-
domówny i prostolinijny.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że Martin przyrzekł
Ingebjorg, że się z nią ożeni? - Czuła taki mętlik w głowie,
że ledwo zdobyła się na to, żeby zadać to pytanie.
Sigrid spuściła głowę.
- Nieee... ale Ingebjorg czuła, że między nimi iskrzy.
Inga przytaknęła w zamyśleniu. Ufała, że Martin za-
chował się wobec dziewczyny przyzwoicie, bała się jednak,
że Ingebjorg niechcący mogła odnieść wrażenie, że Martin
ją kocha. Prawdopodobnie ona sama zaślepiona uczuciem
wmówiła sobie, że ją i Martina łączy coś więcej niż przyjaźń.
Biedna Ingebjorg.' - wzruszyła się nagle Inga. Ta dziewczy-
na musi teraz przeżywać katusze. Niełatwo znieść odrzuce-
nie. Tak czy inaczej nie mam zamiaru zrezygnować z Mar-
tina, pomyślała, przecierając dłonią zmęczone oczy. Teraz
Martin należał do niej - na zawsze!
Inga zadrżała z błogiej rozkoszy. Gdy wracały ze Storedal,
zdawkowo odpowiadała na pytania Emilii, pogrążona we
własnych myślach. Chciała napawać się upojnym szczęściem,
które czuła każdym nerwem skóry. I pomyśleć, że w końcu
ona i Martin będą razem! Czuję się jak w siódmym niebie,
westchnęła z rozkoszą. Jestem tak niewiarygodnie szczęśli-
wa! Ktoś powinien uszczypnąć mnie w ramię, żebym mogła
się przekonać, czy to wszystko dzieje się naprawdę...
Po głębszym zastanowieniu stwierdziła, że ją i Martina
zawsze łączyły silne więzi. Gdyby tak nie było, kłótnie i nie-
porozumienia, do których między nimi dochodziło, po-
153
różniłyby ich już na zawsze. Na szczęście tak się nie stało.
Ingę oblały na przemian zimne i gorące poty na myśl o tym,
co mogłoby się stać, gdyby negatywne uczucia wyprowa-
dziłyby ich na manowce...
Inga nie zdawała sobie sprawy, że wzdycha ze szczęścia,
dopóki Sigrid brutalnie nie sprowadziła jej na ziemię:
-A więc to miałaś na myśli, gdy na moim ślubie wy-
znałaś, że tęsknisz za kimś, kto nadal żyje?
-Tak. Tak właśnie było - odpowiedziała Inga z wyraź-
nym poczuciem winy.
-Do licha! Powinnaś się wstydzić! - krzyknęła obu-
rzona Sigrid. - Przez cały czas wzdychałaś do
Martina, nic mi o tym nie mówiąc?! Nawet do głowy
mi nie przyszło, że pragniesz męża mojej siostry! I jak
ja mam się teraz czuć? - lamentowała łamiącym się
głosem.
-Moja droga Sigrid... - zaczęła ostrożnie Inga, ale zaraz
zamilkła. Nie potrafiła się wytłumaczyć. Zwilżyła wargi
koniuszkiem języka i postanowiła spróbować jeszcze raz:
- Ja... ja lubiłam Martina na długo, zanim ożenił się z
Gudrun...
Sigrid z wrażenia szeroko otworzyła oczy.
-Teraz sobie przypominam! W czasie ślubu Gudrun i
Martina rzeczywiście dziwnie się zachowywałaś, ale
nigdy nie podejrzewałam cię o to, że... że pożądasz
męża mojej siostry.
-No wiesz! - Inga ostro zaprotestowała. Czuła w sobie
głęboki sprzeciw wobec takiego sformułowania.
Nikomu nic do tego, dla kogo bije jej serce.
Głos Sigrid brzmiał nieco spokojniej.
-Dlaczego nic nie powiedziałaś?
-Na miłość boską, Sigrid! - Inga nie kryła oburzenia. -
Przecież byłam mężatką! Zapomniałaś, że wyszłam za
twojego ojca?! I co, do licha, miałam ci powiedzieć?
154
Sigrid przygryzła wargę.
- Martin okazał się dla Gudrun wybawieniem. Urato
wał ją od grzechu kazirodztwa... - Dziewczyna pobladła na
samo wspomnienie tej ohydnej tajemnicy.
Inga zadrżała. Nie sądziła, że Sigrid kiedykolwiek wróci
do tego w rozmowie. Mylisz się, pomyślała w duchu. Gu-
drun pozwoliła wywieźć się do Storedal, żeby zatuszować
fakt, że łączą ją z ojcem intymne stosunki. Gdybyś wiedzia-
ła, jak niechętnie opuszczała Nielsa... Inga powoli pokręciła
głową. Mogła wyjawić Sigrid całą prawdę, ale nie chciała
zadawać pasierbicy dodatkowego bólu i cierpienia. Lepiej
zostawić zmarłych w spokoju i nie mieszać Sigrid w głowie.
Niech nadal wierzy, że Gudrun była ofiarą, a Niels gwałci-
cielem. .. Świadomość, że jej siostrę haniebnie wykorzysta-
no, musiała bardzo ją boleć, ale z tą myślą Sigrid zdążyła się
już pogodzić.
Inga postanowiła dalej grać w tę grę.
-Przeprowadzka do Storedal okazała się dla Gudrun
szczęśliwym rozwiązaniem. Martin był dla niej taki
miły!
-Tylko to podnosi mnie na duchu - wymamrotała
Sigrid, wycierając mokre od łez kąciki oczu. -
Sądzisz, że Martinowi zależało na Gudrun?
Inga postanowiła nie gasić płomyka nadziei, który tlił
się w spojrzeniu pasierbicy.
-Oczywiście - odpowiedziała stanowczo. - Martin sam
mi kiedyś powiedział, że on i Gudrun świetnie się
uzupełniali. - Sigrid nie musiała przecież wiedzieć, że
Martin wypowiedział te słowa pod przymusem. Niech
wierzy, że było to całkowicie spontaniczne wyznanie. To
dziwne, ale mówienie o związku Martina z Gudrun nie
sprawiało Indze przykrości. Ich małżeństwo należało już
przecież do przeszłości.
-Niełatwo było zauważyć, że ciebie i Martina coś łą-
155
czy - powiedziała Sigrid niemal oskarżycielskim tonem. - Od
jak dawna Martin wie, że... że jesteś w nim zakochana? - Na
bladych policzkach Sigrid zakwitł rumieniec.
- Od pewnego czasu - odparła Inga wymijająco. Sigrid
nie musiała wszystkiego wiedzieć. Czas to wyjątkowo sze
rokie pojęcie.
Sigrid w końcu przestała się złościć. Lekko zrezygnowa-
na opadła na krzesło, opierając się łokciami o blat stołu.
-Jeśli jest tak, że Martin pragnie właśnie ciebie, to... to
ja się temu nie będę sprzeciwiać, chociaż widok
cierpiącej przyjaciółki sprawia mi ból.
-Rozumiem - zapewniła Inga pogodnie, ściskając Sigrid
przyjaźnie za rękę - ale Martin jest moją pokrewną du-
szą. Tylko będąc razem, tworzymy całość. - To szczere
wyznanie sprawiło, że krew uderzyła jej do głowy.
Liczyło się jednak tylko to, żeby Sigrid spojrzała na tę
sprawę również z jej perspektywy.
Dziewczyna uśmiechnęła się niepewnie.
- W takim razie życzę ci tego, Inga. Nie myśl, że jest inaczej.
Zawsze byłaś dla mnie nieocenionym wsparciem... - Poruszo
na własnymi słowami wyjęła z kieszeni chustkę do nosa. - Ty
i ojciec nie byliście sobie bliscy. Wiele razy widziałam, że pła
kałaś, i... i bardzo było mi ciebie żal. I... i... - Sigrid z trudem
przełknęła ślinę - ściana między waszą sypialnią a moją jest
dość cienka. Rozumiesz, co mam na myśli...?
Inga mimowolnie pociągnęła nosem, ale szybko wzięła
się w garść, żeby się nie rozkleić.
-Nic nie zniszczy naszej przyjaźni.
-Ja też tak uważam - zapewniła Sigrid, uśmiechając się
nieśmiało.
156
Gdy Sigrid wróciła do 0vre Gullhaug, Inga odpoczywała
wygodnie w fotelu. Wciąż nie mogła powstrzymać się od
śmiechu na wspomnienie nadąsanej miny Sigrid. Na szczęś-
cie problem został rozwiązany, a niebezpieczeństwo kłótni
zażegnane. Pasierbica opuściła Gaupås w dobrym nastroju.
Inga wypiła łyk kawy i westchnęła z zadowoleniem.
Ostatnie dni upłynęły jej głównie na rozmyślaniu nad tym,
jak ułoży się jej życie, gdy zostanie żoną Martina. Obo-
wiązków z pewnością jej nie ubędzie, ale łatwiej wszystkie-
mu podoła, mając u boku ukochanego mężczyznę. Co do
tego nie miała wątpliwości. Wieczorem będą odpoczywać,
ciesząc się swoją bliskością i mając pewność, że już nigdy
się nie rozstaną... Roześmiała się ze szczęścia. Myśl o ich
wspólnej przyszłości była tak upojna, że Inga miała ochotę
krzyczeć z dzikiej radości.
A nocami... Och, jak bardzo pragnęła być blisko Mar-
tina! Położyć głowę na jego piersi, wdychać jego zapach.
Czuć, jak jego dłonie pieszczą jej nagie ciało... Odtąd nie
musieli ukrywać swoich namiętności. Ich miłość była czy-
sta i zgodna z prawem.
Zastanawiała się, co powiedzą Ragnhild i Laurens, gdy
Martin wtajemniczy ich w swoje małżeńskie plany. Na pew-
no z niczym się nie zdradzi, zanim jego rodzice nie wyjadą
na weekend, a on spokojnie nie wyjaśni sobie z Ingą paru
spraw... Laurens prawdopodobnie przyjmie ją do rodziny
z otwartymi ramionami, ale Ragnhild może nie okazać się
taka wylewna. Jako jej przyszła teściowa będzie miała po-
ważne trudności z dalszym ukrywaniem prawdy o rodowej
waśni. Przecież gdy Inga z nimi zamieszka, nie będzie cho-
dzić za Laurensem krok w krok, żeby strzec pilnie skrywa-
nej tajemnicy...
Trzęsąc się z zimna, mocniej naciągnęła na ramiona
157
cienki, zrobiony na szydełku sweterek. Ojciec z pewnoś-
cią się wścieknie, gdy usłyszy o jej małżeństwie z Marti-
nem. Nie zdziwiłaby się wcale, gdyby przyleciał do Gaupås
z wywieszonym językiem, żeby zmusić ją do zmiany zda-
nia. Inga z ciężkim sercem przyznała, że jej decyzja dla ojca
będzie oznaczała cios w plecy. Już raz stanął na drodze jej
szczęścia, posuwając się do najbardziej drastycznej meto-
dy - wydając ją za mąż za Nielsa... To prawda, że Kristian
jest uparty i długo chowa urazy, ale Inga nie wierzyła, że jej
ojca i Laurensa mógł poróżnić jakiś nic nieznaczący dro-
biazg. Wręcz przeciwnie: Laurens musiał zrobić coś, czego
skutki okazały się dla jej ojca katastrofalne - coś, czego nie
da się wybaczyć i co sprawiło, że od kilkudziesięciu lat pło-
nie nienawiścią do Laurensa.
Inga odrzuciła głowę do tyłu. Ojciec może się złościć
i przeklinać jak potępieniec, ale tym razem nic nie wskó-
ra. Nie uda mu się jej złamać. Próba zastraszenia jej też na
nic się nie zda, bo postawiona pod ścianą zerwie wszystkie
więzi rodzinne. Będzie jej ciężko, ale zmuszona do wyboru
między Martinem i ojcem, nie zawaha się ani przez chwi-
lę. Nie zamierza dłużej cierpieć z powodu zawziętości Kri-
stiana. Poirytowana zagryzła zęby na myśl o tym, przez co
z tego właśnie powodu musiała w życiu przejść...
Od dłuższego czasu łamała sobie głowę nad tym, co po-
winna zrobić z Gaupås. Żywiła nadzieję, że adwokat przy-
śpieszy wypłatę należnej części spadku Sigrid, dzięki czemu
spadnie jej z głowy poważny problem. Oczywiście mogłaby
wyznaczyć nowego zarządcę, ale dla niej najlepszym roz-
wiązaniem byłaby sprzedaż gospodarstwa. Miałaby zbyt
wiele zobowiązań i ponosiłaby ogromną odpowiedzial-
ność, gdyby na akcie własności nadal figurował jej podpis.
Cóż, po ślubie dysponowanie jej majątkiem będzie należeć
158
do Martina, ale Inga nie pozwoli odebrać sobie prawa do
wyrażania własnych poglądów.
Ciężko jej przyjdzie rozstać się ze służbą. Postanowiła,
że nowemu właścicielowi Gaupås postawi jeden warunek:
służący będą mogli zostać, o ile wyrażą taką chęć. Mogą,
rzecz jasna, szukać pracy w innych gospodarstwach, ale...
Większość z nich była bardzo związana z tym miejscem.
Nagle przed oczami stanęła jej postać Gulbranda. Przy-
wołała myślami jego starą, spokojną twarz z rudą brodą i
zielonymi, pełnymi ciepła i dobroci oczami... Ogarnęło ją
takie wzruszenie, że musiała mocno wytrzeć nos. Poprosi
go, żeby przeniósł się razem z nią do Storedal, ale nie będzie
go wabić i nęcić, jeśli zdecydowanie odmówi. Niespodzie-
wanie przyszło jej do głowy, że Gulbrand w pewnym sensie
zastępował jej ojca, którego nigdy nie miała...
Poczuła jednak olbrzymią ulgę, że w końcu pozbędzie
się Erlinga. Nie miała nic przeciwko temu, żeby został w
Gaupås, gdy ona będzie wiodła spokojne życie w Storedal.
Niewykluczone jednak, że on również chciałby się tam
przenieść, a wtedy Inga szepnie Martinowi do ucha, że ta-
kie rozwiązanie w ogóle nie wchodzi w grę! Dobry Boże!
Jak cudownie będzie mieszkać z dala od Erlinga! Co praw-
da obie posiadłości dzieli niewielka odległość, ale przy-
najmniej nie będzie musiała codziennie oglądać jego na^
burmuszonej twarzy. Na ustach Ingi pojawił się uśmiech
zadowolenia.
No tak, nie ma co cieszyć się na zapas. Zanim poślubi
Martina, minie jeszcze sporo czasu. Nie zaszkodzi jednak
już teraz omówić z nim kilku ważnych spraw. Martin znał
ją dostatecznie długo, żeby wiedzieć, że nawet po ślubie nie
ulegnie mu całkowicie.
Inga zachichotała z uciechy.
159
W sierpniowe wieczory nadciągało chłodne i rześkie po-
wietrze. Wspaniale było móc cieszyć się słońcem, ale przy-
jemnie robiło się dopiero wtedy, gdy słońce chowało się za
górami. W ciągu dnia upał był nie do wytrzymania, zwłasz-
cza podczas prac polowych. Drobne kłosy łatwo przylepiały
się do spoconej skóry i kłuły niemiłosiernie.
Z uśmiechem na ustach Inga przeszła przez dziedziniec.
Gulbrand zamykał właśnie wrota stajni i obory, ale na jej
widok podniósł rękę, pozdrawiając ją serdecznie. Ona sama
udała się w jedno ze swoich ulubionych miejsc. Usiadła na
gładkiej, nagrzanej od słońca skale. Wzdychając z zadowo-
lenia, podciągnęła kolana pod brodę, objęła nogi rękami i
rozejrzała się dookoła po okolicy. Widok zboża związa-
nego w snopki napawał ją radością i wewnętrznym spoko-
jem.
Oto dar od Boga, pomyślała nabożnie. Cieszyła się na
myśl o złotych kłosach, które przed zimą zamienią się w
cenną mąkę.
Nagle usłyszała za plecami ciche chrząknięcie. Nie od-
wróciła głowy, bo wiedziała, że to Gulbrand nieśmiało zdra-
dza swoją obecność i pyta, czy jej nie przeszkadza.
- Chodź, chodź! - odpowiedziała wesoło.
Przysiadł obok niej, zachowując przyzwoitą odległość.
Słyszała, jak trzeszczy mu w kościach.
- Piękna pogoda - zaczął uprzejmie.
-To prawda - zgodziła się Inga. - Miejmy nadzieję, że
zboże dobrze wyschnie, zanim trafi do stodoły.
-Miejmy nadzieję - uśmiechnął się Gulbrand. Zerwał
długie źdźbło trawy i zaczął się nim bawić, okręcając je
wo-
160
kół wskazującego palca. - A Runa... - zamilkł z poważną
miną.
Tyle wystarczyło, żeby wzbudzić zainteresowanie Ingi.
-Co z nią?
-Przyglądałem się temu maleństwu, gdy u nas miesz-
kało - zaczął Gulbrand z wahaniem - i uderzyło mnie
to, że... że mała nie jest jakoś szczególnie podobna do
Martina.
Inga wstrzymała oddech.
- Nie wszystkie dzieci przypominają swoich ojców - od
powiedziała wymijająco.
Słysząc to, Gulbrand wbił w nią wzrok.
- Racja - odrzekł opanowanym głosem - ale w tej ma
leńkiej twarzyczce z łatwością rozpoznałem zbyt wiele cech
Nielsa!
Inga poczuła się tak, jakby czyjaś dłoń ścisnęła ją za
gardło. Co ona sobie myślała? Czy naprawdę łudziła się,
że Gulbrand bystrym okiem nie dostrzeże podobieństwa?
Natychmiast zrozumiała, że nie warto dalej go zwodzić,
twierdząc, że dzieci często są podobne do swoich dziadków.
Gulbrand najwyraźniej wszystkiego sam się domyślił. Mógł
o tym świadczyć choćby ton jego wypowiedzi.
-A więc znasz całą prawdę...? - Inga zawiesiła głos,
nie potwierdzając wprost, że chodzi o kazirodztwo.
-Tak, wiem o wszystkim. Trudno mi powiedzieć, czy
reszcie służby tak zażyłe stosunki między ojcem a córką
wydały się podejrzane, ale ja w każdym razie
domyśliłem się prawdy.
Zrozpaczona Inga pokręciła głową.
- Żałuję, że dużo wcześniej mi o tym nie powiedziałeś.
Na początku małżeństwa byłam taka zagubiona... Wiedzia
łam, że dzieje się coś złego, coś bardzo złego, ale nie potra-
161
fiłam spojrzeć na to z dystansem. Zaoszczędziłbyś mi wiele
czarnych myśli, gdybyś podzielił się ze mną swoją wiedzą.
-Nie mogłem! Kto opowiada na głos o takich rze-
czach? Pomyśl, jaki wywołałbym skandal, gdybym jako
służący zwierzył się samej pani domu z tak ohydnej
tajemnicy. A poza tym to nie byłoby w porządku
wobec Gudrun...
-Mam opinię osoby wybuchowej, której niełatwo po-
skromić swój temperament - przyznała z ironią - ale
gdybyś poprosił mnie o dyskrecję, milczałabym jak
grób.
-Ale czy wiedziałabyś, jak pomóc Gudrun...? - spytał
cicho Gulbrand.
Inga zerknęła na niego ze smutkiem.
- To nie był klasyczny gwałt na córce... Myślę, że jesteś
tego świadomy.
Gulbrand westchnął ciężko.
-A więc i ty wiesz, że to Gudrun... - zdenerwowany po-
drapał się w czoło. Zrozumiał, że nie musi kończyć
zdania.
-Tak. Sama mi się przyznała, gdy wkońcu odkryłam praw-
dę. Bez cienia zażenowania oświadczyła, że kocha Nielsa...
-Niestety tak właśnie było. Biedna, biedna Gudrun!
Najwyraźniej postradała zmysły.
Inga z zaskoczeniem słuchała ostatnich słów Gulbran-
da, który bardzo rzadko i wyjątkowo niechętnie przyzna-
wał, że Gudrun zdradzała objawy szaleństwa. Musiało mu
być ciężko na sercu, pomyślała Inga z czułością, bo napraw-
dę zależało mu na szczęściu córki Nielsa.
-Pamiętam, jak ostrzegłeś mnie wzrokiem, gdy powie-
działam, że Gudrun zaraz zacznie się przechwalać, że w
Sto-redal jest jej tak dobrze jak u Pana Boga za piecem.
Przypominasz to sobie?
-Tak, dobrze to pamiętam. Wiedziałem, że ona zawsze
będzie tęsknić za ojcem.
162
Zapadła cisza. Rozmowa na tak tragiczny temat była
dla nich obojga trudna i bolesna. Ta sprawa dotknęła wie-
lu osób, pomyślała Inga, nie tylko Gudrun, która stała się
ofiarą swojego chorego pożądania, ale także Sigrid, która
cierpiała razem z siostrą, czy Gulbranda, który wiedział o
wszystkim, a mimo to musiał milczeć, i jej samej - która
stała się pionkiem w tej misternej intrydze.
- Martin oczywiście wie o tym, że Runa nie jest jego
córką. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy powinnam
ukrywać przed nim prawdę o ojcu dziecka, czy...
Gulbrand przerwał jej w pół słowa, kładąc rękę na jej
dłoni.
- Są sprawy, które nie powinny ujrzeć światła dzienne
go. Martin nie będzie mniej cierpiał, jeśli zdradzisz mu, czy
im dzieckiem jest Runa. Wręcz przeciwnie. I nie zapominaj,
że w tej całej sprawie liczy się również dobro Sigrid - przy
pomniał delikatnie.
Inga zadrżała.
-To z myślą o Sigrid zachowuję milczenie.
-Pozwól więc, żeby to, co się stało, odeszło w zapo-
mnienie - Gulbrand rzucił jej błagalne spojrzenie.
-Dobrze - westchnęła ze smutkiem Inga. - Zrobię, o co
mnie prosisz. Całą prawdę Gudrun i Niels wzięli ze
sobą do grobu. Dalsze zajmowanie się tą sprawą
nikomu nie przyniesie pożytku...
Gulbrand smutno pokiwał głową.
Dzisiejszego wieczoru Torstein zachowuje się jakoś inaczej,
pomyślała Sigrid, gdy zamknęli za sobą drzwi do pokoju.
Zegar niedawno wybił dziesiątą wieczorem. Zazwyczaj
163
Torstein przez całą drogę do ich sypialni żywo jej o czymś
opowiadał, w hallu, na schodach, a nawet wtedy, gdy leżeli
już w łóżkach przykryci kołdrą, buzia mu się nie zamykała.
Dzisiaj natomiast wydawał się czymś przygnębiony i dziw-
nie poważny. Nie, to nie to, poprawiła się w myślach, zdej-
mując bluzkę i spódnicę, to jednak nie wygląda na smutek.
Jego milczenie i pożądliwe spojrzenia wytrąciły ją z rów-
nowagi. Kompletnie roztrzęsiona wyjęła z włosów wszyst-
kie szpilki, jednym ruchem głowy rozpuściła włosy, które
miękko opadły jej na plecy, po czym zaczęła je nerwowo
rozczesywać.
W panice zamknęła oczy, gdy Torstein stanął nagle za jej
plecami, wyjął jej z ręki szczotkę i ostrożnie zaczął czesać jej
brązowawe pukle. Robił to płynnie i delikatnie, uważając,
żeby przypadkiem nie zawadzić o jej uszy. Potem odłożył
szczotkę na komodę, wziął do ręki pukiel włosów i zaczął
je wąchać. Widać było wyraźnie, że podobał mu się zapach
mydła konwaliowego, którym miała zwyczaj myć włosy.
Sigrid spojrzała na swoje odbicie w lustrze; jej skóra zro-
biła się blada ze strachu, a oczy były szeroko otwarte. Prze-
łknęła ślinę i wstydliwie spuściła wzrok. Zdążyła jednak za-
uważyć, że jej mąż płonie z podniecenia. Wiedziała, że ten
wieczór musi kiedyś nadejść. Do tej pory nie skonsumowa-
li małżeństwa, więc trudno się dziwić, że Torstein
pragnął w końcu przeżyć prawdziwą noc poślubną. Sigrid
złożyła ręce, modląc się w duchu o siły potrzebne do
spełnienia obowiązku małżeńskiego.
Od dnia ślubu minęło wiele miesięcy i prawie każdego
wieczoru Sigrid upominała samą siebie, że powinna oka-
zać mężowi serdeczność, gdy w końcu nadejdzie ta chwila.
Nie zdołała wykrzesać z siebie entuzjazmu, ponieważ nie
czuła pożądania, chciała mu jednak pokazać, że jej na nim
164
zależy. Jestem mu to winna, pomyślała, czując, jak mocno
bije jej serce. Torstein był znacznie bardziej cierpliwy i wy-
rozumiały, niż mogłam się tego spodziewać. Może wcale
nie będzie tak źle, jeśli tylko dam sobie szansę i okażę się
bardziej otwarta na cielesne doznania, pomyślała nieco już
spokojniejsza.
Z lekkim wahaniem odwróciła się w stronę męża, który
uśmiechał się do niej zachęcająco. Zauważyła, że Torstein
nie potrafi utrzymać wzroku: swoimi wyjątkowymi brązo-
wozielonymi oczami wodził po jej twarzy, lustrując czoło,
nos i usta. Wyglądało to tak, jakby jednym rzutem oka pró-
bował uchwycić każdy detal, każdy, nawet najmniejszy, rys
jej twarzy.
Sigrid miała ochotę odsunąć głowę do tyłu, gdy tylko
jego usta zbliżyły się do jej twarzy. Jej ciało zesztywniało.
Poczuła nagłą niechęć, ale stała spokojnie i nieruchomo.
Jego miękkie wargi sprawiły, że przeszył ją dreszcz. Gdy
lekko się od niej odsunął, oblizała językiem górną wargę.
Hm... Nie jest tak źle, pomyślała, rozluźniając napięte
mięśnie. Po chwili Torstein ponownie przywarł do niej
wargami. Są takie miękkie, pomyślała z rozkoszą.
Torstein roześmiał się serdecznie, gdy poczuł, że to Si-
grid mocniej napiera na niego ustami.
- Kocham cię, Sigrid - szepnął z czułością.
Sigrid poczuła, jak pulsują jej skronie. Już wcześniej zda-
rzało się, że mąż obsypywał ją komplementami, ale rzadko
miał odwagę używać tak mocnych słów. Jego wyznanie za-
wstydziło ją do tego stopnia, że cała oblała się rumieńcem,
ale nieśmiało odpowiedziała:
-Ja też cię lubię...
-Tylko tyle? - spytał żartobliwym tonem i lekko mus-
nął wargami jej czoło.
165
-Niee - zaśmiała się niepewnie Sigrid - ja... też ciebie
kocham.
-Wiem o tym - roześmiał się, obsypując ją czułymi
pocałunkami.
Sigrid nie opierała się, gdy chwycił ją w ramiona i podniósł
do góry. Zamiast tego zarzuciła nogi dokoła jego bioder. Wi-
działa wyraźnie, że ten gest sprawił mu ogromną radość.
Upojony rozkoszą położył ją na łóżku. Jak zawsze de-
likatny i ostrożny, pomyślała z uśmiechem, gdy jego dło-
nie pieściły jej nagie ciało. Nagle zadrżała, gdy poczuła,
że wchodzi między jej uda. W jego spojrzeniu wyczytała
nieme pytanie. Pełna strachu i podniecenia skinęła głową.
Czując przeszywający ból, zmarszczyła brwi i rozchyliła
usta w niemym krzyku. Uff, jakie to okropne! Miała ocho-
tę cofnąć się na łóżku, ale nie zrobiła tego w nadziei, że ból
po chwili zelżeje. Na szczęście da się wytrzymać, pomyśla-
ła z ulgą, gdy Torstein wszedł w nią głęboko. Skłamałaby,
twierdząc, że czuje przyjemność, ale była w stanie to znieść.
Dla Torsteina.
Pierwsze pchnięcia członka okazały się tak bolesne,
że jej ciało wygięło się w pałąk. Cierpiała w milczeniu, z ca-
łej siły zaciskając zęby. Dzięki Bogu Torstein nie zachowy-
wał się jak ogier. Widziała, że stara się być delikatny. Kom-
pletnie wycieńczona opadła na materac, zarzuciła mu ręce
na szyję i poddała się jego powolnym, miarowym ruchom.
„Następnym razem będzie lepiej, następnym razem bę-
dzie lepiej", pocieszała się w duchu. Ta myśl pozwoliła jej się
uspokoić, przez co ból stawał się coraz mniej dokuczliwy.
Co prawda do uczucia zadowolenia było jej jeszcze daleko,
ale w końcu uwierzyła, że z czasem współżycie między mał-
żonkami może stać się źródłem rozkoszy.
15
Pogrążony w myślach Erling żuł źdźbło trawy. Wywijał nim
w górę i w dół, ale po chwili znudzony wypluł je przed sie-
bie. Wyjął z kieszeni tabakierę, uformował palcami solidną
porcję tytoniu i umieścił ją nad górną wargą. Mlasnął języ-
kiem, żeby gęsta brązowa maź nie spływała mu po zębach.
A jednak miałem rację w sprawie Ingi i Martina, skon-
statował z zadowoleniem. A to oznacza, że to, co powie-
dział Gudrun, gdy spotkał się z nią w hallu, nie było wcale
kłamstwem. Inga naprawdę była zakochana w mężu swojej
pasierbicy. Takie wieści zwykle rozchodziły się lotem błys-
kawicy, więc już cała wieś wiedziała, że wdowa po Nielsie
Gaupås i przyszły dziedzic Storedal są parą.
W zasadzie mało go obchodziło, kogo Inga zamierza
poślubić. Niepokoiła go jego własna niepewna sytuacja.
Co czeka go w przyszłości, jeśli Inga przeniesie się do Mar-
tina i sprzeda Gaupås? Z pewnością znajdzie się wielu kup-
ców, którzy za tę piękną posiadłość z chęcią zapłacą niema-
łe pieniądze, ale nie oznacza to wcale, że nadal będzie mógł
tu pracować. No tak, istnieje jeszcze inna możliwość: Inga
nie sprzeda Gaupås, tylko zdecyduje się je wydzierżawić ja-
kiemuś obrotnemu gospodarzowi.
Erling miał już serdecznie dość wędrownego trybu ży-
cia. Przeszył go dreszcz na myśl o tym, że miałby znowu
167
tułać się wiejską drogą w piekącym słońcu, strugach desz-
czu lub lodowatych podmuchach wiatru. Sam nie pamiętał,
ile razy kulił się pod drzewem, szukając schronienia przed
ulewnym deszczem, ani ile razy odmroził sobie palce. Ciąg-
le jeszcze czuł przeszywający ziąb i wiatr, który smagał
twarz i wdzierał się pod ubranie.
Najgorzej było zimą, przypomniał sobie, czując, że prze-
chodzą go dreszcze. Musiał przedzierać się przez głębokie
zaspy w poszukiwaniu jakiejś starej, opuszczonej stodoły.
Zazwyczaj udawało mu się włamać do środka, ale raz czy
dwa zdarzyło się, że spał na zewnątrz, oparty o ścianę. Kilka
razy śmierć zaglądała mu w oczy, ale cudownym zrządze-
niem losu zawsze uchodził z życiem.
Oczywiście wcześniej również pracował w wielu znako-
micie prezentujących się gospodarstwach, ale w Gaupås po-
dawano szczególnie smaczne i sycące posiłki. Trzeba to Indze
oddać, prychnął pogardliwie: masła, boczku i wyśmienitego
mięsa miał u niej pod dostatkiem. Niektóre panie domu były
tak skąpe, że Erling odchodził od stołu równie głodny jak
wtedy, gdy do niego zasiadał. Czyżby naprawdę nie rozumia-
ły, że za ciężką pracę należy się porządna strawa?
Z czasem zaakceptował również pensję, którą zaofero-
wała Inga. Wystarczyło zasięgnąć języka we wsi, a zrozu-
miał, że wynagrodzenie wcale nie jest najgorsze. Nie mógł
zapominać o tym, że ma zapewniony dach nad głową i peł-
ne wyżywienie. Jego wydatki były zresztą niewielkie. Część
pieniędzy szła na tytoń i tabakę, a czasem również na bu-
telkę wódki, ale z każdym mijającym miesiącem jego trzos
robił się coraz cięższy.
Erling wytarł resztki tytoniu z kącików ust. Wiedział,
że w ten czy inny sposób musi przekonać Ingę, żeby pozwo-
liła mu tutaj zostać. I to bez względu na to, czy ona sama
168
przeniesie się do Storedal, odda gospodarstwo w dzierżawę
czy też nie ruszy się z Gaupås na krok. Nagle wpadła mu
do głowy genialna myśl: droga do osiągnięcia celu
wiodła przez Kristiane...
Kristiane minęła Erlinga szerokim łukiem. Gdy tylko za-
uważyła jego obecność, wbiła wzrok w ziemię i przyśpie-
szyła kroku. Inga poprosiła ją, żeby wzięła poobijane jabłka
i poszła na padok nakarmić nimi konie.
Miała nadzieję, że Erling nie domyślił się, dokąd poszła.
Nie chciała, a raczej nie miała odwagi zostać z nim sam na
sam. Jakie to dziwne, że miłość tak nagle może przemie-
nić się w strach, pomyślała, przystawiając jabłko do mięk-
kiego pyska Mikrusa. Ogier spałaszował smakołyk, głośno
przy tym mlaskając. Czarnulka przyglądała się tej scenie
w pewnym oddaleniu, ale i ona dała się skusić. Miękka tra-
wa tłumiła odgłos końskich kopyt, ale już po chwili klacz
z zaciekawieniem wyciągała szyję w stronę ręki dziewczyny.
Piękne łukowate chrapy rozszerzyły się, żeby móc dokład-
nie obwąchać przysmak. Klacz ostrożnie przegryzła jabłko
na pół i zaczęła przeżuwać je ze smakiem.
Nagle zarżała, wierzgnęła tylnymi kopytami i pokłuso-
wała w kierunku łąki.
-Kristiane...
-Przestraszyłeś ją - to było wszystko, co Kristiane zdo-
łała powiedzieć. Och, jak bardzo żałowała, że tak jak
Czarnulka nie może po prostu uciec! Trzęsąc się w
środku ze strachu, zacisnęła dłoń wokół żerdzi
parkanu.
-Jak twoja noga? Już lepiej? - zapytał jak gdyby nigdy
nic.
-I ty mnie o to pytasz?! - dziewczyna nie mogła uwie-
169
rzyć własnym uszom. Była tak zszokowana, że aż oczy za-
szły jej łzami. - Kpisz sobie ze mnie, czy co?
Erling stanął przy ogrodzeniu w odległości kilku me-
trów. I tak znajduje się za blisko, pomyślała w panice.
- Jestem ci winny przeprosiny - powiedział przygnę
biony. - Byłem... naprawdę zrozpaczony, gdy powiedziałaś
mi o dziecku. Poczułem nagle brzemię odpowiedzialności
i... bardzo się rozzłościłem. Chyba diabeł we mnie wstą
pił - wyznał, zwieszając głowę. - Chciałem cię ukarać za to,
że zaszłaś w ciążę. Wiem, że to brzmi dziwnie, bo przecież
to ja pomogłem ci spłodzić to dziecko...
Kristiane nawet nie odwróciła się w jego stronę. Stała
zupełnie nieruchomo. Nie miała ochoty słuchać jego po-
krętnych wymówek, ale nie była w stanie na tyle się wyłą-
czyć, żeby nie słyszeć jego głosu.
- Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała mi wyba
czyć - skruszony ciągnął dalej. - Byłem mściwym sadystą.
Zraniłem kobietę, która jest mi najbliższa na świecie...
Dziewczyna chciała uciec czym prędzej, ale zamiast
tego stała jak wryta. Słowa Erlinga wkradały się do jej serca
niczym najsłodsza muzyka. Czuła, że jeszcze chwila, a da
się omamić. Z drugiej strony przez cały czas kołatały jej
w głowie słowa Ingi, która właśnie przed tym ją ostrzegała:
nie wolno ci słuchać czułych słówek Erlinga!
- Nazwałeś mnie dziwką - wykrztusiła wreszcie - i nie
wierzyłeś, że jesteś ojcem dziecka.
Wspomnienie tamtej rozmowy wciąż paliło ją do żywe-
go. To prawda, że od czasu do czasu odwiedzali ją zalotnicy,
ale nikomu z nich się nie oddała. Kilka ukradkowych poca-
łunków i podniecające dotykanie jej krągłych piersi - tylko
na tyle mogli Uczyć, reszta była zakazana. Kristiane chciała
zachować dziewictwo, dopóki nie znajdzie mężczyzny swo-
170
jego życia. Erlinga... Jej najdroższe marzenie jednak się nie
spełniło, pomyślała ze smutkiem. Jej ukochany okazał się
bardziej brutalny, niż pozostali, a teraz stał przed nią i prze-
praszał za swoje zachowanie.
-Byłem chory z zazdrości - powiedział nagle - bo w czasie
żniw flirtowałaś z Arnem. Nie myśl, że tego nie zauważy-
łem, chociaż większość czasu pracowałem w stodole.
Przejrzałem was na wylot te wasze figlarne spojrzenia i
tajemnicze uśmieszki wysyłane podczas przerw na
odpoczynek.
-To nieprawda! - krzyknęła obrażona. - Arne to miły
chłopak, ale dla mnie nie liczył się nikt poza... tobą -
dokończyła, paląc się ze wstydu.
Zazdrosne spojrzenie Erlinga gdzieś nagle zniknęło.
- Nie liczył się... ? Czy między nami nic już nie ma? - za
pytał miękkim głosem, nie ukrywając rozczarowania.
Kristiane podniosła głowę i spojrzała na Mikrusa i Czar-
nulkę, które pasły się spokojnie w cieniu dębów.
- Sam możesz sobie za to podziękować - odpowiedziała
buńczucznie. - Najpierw nie chciałeś nawet słyszeć o dziec
ku. Przez sekundę nie obchodziło cię, przez jakie męki ja
muszę przechodzić.
Nagle zamilkła. Miała ogromną ochotę opowiedzieć mu
o swojej próbie samobójczej; chciała, żeby każdy, nawet naj-
drobniejszy szczegół wyrył mu się w pamięci, żeby zrozu-
miał, jak bardzo wtedy cierpiała. Może wzbudziłaby w nim
współczucie? ... Nie, nie upadnie tak nisko, nic mu nie po-
wie. W końcu nie ma żadnej pewności, że się tym przejmie.
- Potem przekonałeś mnie, żebym pokazała ci mój cho
ry palec. W najśmielszych snach nie sądziłam, że mi go od
rąbiesz siekierą. Nie jesteś w stanie wczuć się w cierpienia
innych ludzi! - ostatnie słowa wykrzyczała oskarżycielskim
tonem.
171
- To z dzieckiem to dlatego, że spanikowałem - przy
znał cichym głosem. - A stopa... uwierz mi, byłem pija
ny z zazdrości. Każdego dnia wstydzę się za to, co ci wtedy
w gniewie wykrzyczałem... Dręczą mnie wyrzuty sumie
nia, że wyrządziłem ci taką krzywdę...
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie. To była ich
pierwsza porządna rozmowa od czasu pamiętnej kłótni.
Wciąż czuła ból, który jej zadał bezpodstawnymi oskar-
żeniami i brutalnym zachowaniem, ale... Jego przeprosi-
ny wbrew jej woli zrobiły na niej duże wrażenie. To praw-
da, że panicznie się go boi, ale gdyby mu wybaczyła...?
Czy mogliby być znowu razem? Oczami wyobraźni zo-
baczyła całą ich trójkę: Erlinga, ją i dziecko. Nie była zbyt
wymagająca, małe poletko w zupełności by ją zadowoliło.
Gdyby nowy właściciel na to przystał, mogliby dalej praco-
wać w Gaupås. Zdawała sobie sprawę z tego, że będzie im
ciężko, ale przecież mieli siebie... I dziecko będzie się wy-
chowywać w pełnej rodzinie. Świadomość, że urodzi nie-
ślubne dziecko, wydawała jej się koszmarem.
- Nie potrafię ci zaufać - wyznała, połykając łzy. - Jak
pomyślę, że mógłbyś znowu stracić panowanie nad sobą...
Podszedł do niej, położył jej pod brodę swoją zgrubiałą
pięść i uniósł jej twarz do góry. Spojrzał na nią czule lśnią-
cymi, ciemnoniebieskimi oczami i wyszeptał:
-
Proszę, daj mi szansę. Daj nam szansę.
Dziewczyna z trudem złapała powietrze. Sama nie wie
działa, czy śmiać się, czy płakać.
- Pomyślę o tym - obiecała potulnie.
Erling nie posiadał się z radości, gdy dziewczyna, zwinna
jak łania, ruszyła zamyślona w kierunku domu. Nie żeby
172
się chwalił, ale zawsze miał niezłe gadane i wiedział, jak
czarować, żeby osiągnąć swój cel. Odnosiło się to zwłasz-
cza do naiwnych kobiet. Wiele razy był w niezłych tarapa-
tach, bo miał zbyt lepkie ręce, ale zawsze, tak jak kot, lą-
dował bezpiecznie na czterech łapach. Trzykrotnie uciekał
przed rozgniewanymi gospodarzami, którym jednak nigdy
nie udało się go przechytrzyć. Na samym początku, gdy
sprawdzał, jak daleko może się posunąć i ile łupów zdoła
sobie przywłaszczyć, czuł smak przygody, ale z czasem
coraz bardziej obawiał się, że zostanie przyłapany na gorą-
cym uczynku. Powoli docierało do niego, że to tylko kwe-
stia czasu - kiedyś szczęście go opuści i długie ramię spra-
wiedliwości w końcu go dosięgnie.
Tym razem postanowił dobrze się zabezpieczyć. Ani
Inga, ani ewentualny nowy właściciel Gaupås nie okażą się
chyba aż tak bezduszni, żeby odprawić go z kwitkiem, je-
śli będzie miał na utrzymaniu żonę. A nawet jeśli, zawsze
może błagać o litość ze względu na dziecko, które ma się
narodzić.
Spodziewał się, że Inga spróbuje pokrzyżować mu plany,
ale na nią również miał sposób... Jeśli się nie zgodzi, zmusi
ją do zmiany zdania.
Pozostało tylko nakłonić Kristiane, żeby przyjęła jego
oświadczyny. Nie miał jednak cienia wątpliwości, że dziew-
czyna go wybierze, bo z jej spojrzenia łatwo mógł wyczytać,
że ciągle czuje do niego coś na kształt miłości. Miał pew-
ność, że pamiętała, jak dobrze im było razem.
Erling z zadowolenia parsknął śmiechem.
- Naprawdę jesteś taka naiwna? - pytanie zabrzmiało
jak jęk rozpaczy. Ingą tak bardzo wstrząsnęła
wiadomość,
173
którą podzieliła się z nią służąca, że aż z wrażenia opadła
na fotel. - Chyba nie mówisz poważnie, że zastanawiasz
się nad tym, czy dać Erlingowi szansę? - Inga pocierała
czoło ze zmartwienia. Czuła, jak w skroniach pulsuje jej
krew. - Po tym wszystkim, co ci zrobił?
-Wiem, że nie był miły - przyznała dziewczyna cienkim
głosem - ale poprosił mnie, żebym mu wybaczyła.
-I to ci wystarczy? - Indze włosy stanęły dęba z prze-
rażenia. - Mówiłam ci przecież, że Erling jest
mistrzem w uwodzeniu. Każdego potrafi omotać,
omamić i wyprowadzić na manowce. Jest jak wilk w
owczej skórze. Czy ty tego nie widzisz?
Kristiane skuliła się w sobie, słysząc tak ostrą reprymendę.
- Wiii...dzę...
Inga była tak zdenerwowana, że aż się spociła.
- Znalazłyśmy przecież rozwiązanie, z którego powin
naś być zadowolona. Prawdopodobnie za jakiś czas prze
niosę się do Storedal, ale na pewno nie stanie się to przed
narodzinami twojego dziecka. I albo zostaniesz służącą
u Martina, albo znajdziesz zatrudnienie u nowego właści
ciela Gaupås. Wyjaśnię mu, ktokolwiek to będzie, że ma po
rządnie się z tobą obchodzić i że ma cię bronić przed złośli
wymi plotkami i niesprawiedliwym traktowaniem. A jeśli
nie będzie ci dobrze u nowego gospodarza, poślesz po mnie
do Storedal. - Inga wyrzuciła to z siebie tak szybko, że pod
koniec nie mogła złapać tchu.
Kristiane zebrała się w końcu na odwagę i spojrzała jej
prosto w oczy.
- Ale dziecko będzie się wychowywać bez ojca. Tak
bardzo chciałabym zapewnić mu lepszą przyszłość.
Inga ciężko westchnęła.
- Rozumiem - powiedziała spokojniejszym tonem. -
174
Podłość ludzka nie ma granic, a nieślubne dziecko to wspa-
niała pożywka dla złośliwych plotek, ale... Czy naprawdę
ci się wydaje, że Erling jest tą właściwą osobą, dzięki której
unikniesz kłopotu? Czy nie widzisz, że wpadasz z deszczu
pod rynnę?
Służąca ściągnęła gniewnie usta, po czym oznajmiła
cierpkim tonem:
- Marzenia się nie spełniają. Teraz to rozumiem i dla
tego nie zastanawiam się, czy z Erlingiem będzie mi lepiej,
czy gorzej. Przede wszystkim zależy mi na tym, żeby dziec
ko nie zostało bez ojca!
Inga zirytowana zdecydowanym ruchem pochyliła się
do przodu. Nagle zrozumiała, że dziewczyna zupełnie nie
zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji.
-Wybór należy do ciebie, ale nie licz dłużej na moją
pomoc.
-Co... co masz na myśli? - spytała przerażona Kristiane.
-Jeśli wybierzesz Erlinga... to nie masz już w Gaupås
czego szukać - odpowiedziała Inga opanowanym gło-
sem. - Nigdy.
Erling wyszedł dziewczynie na spotkanie, drżąc z podnie-
cenia. Zaczaił się na nią, gdy wieczorem poszła do obory
oporządzić zwierzęta. Kiedy go zobaczyła, wybiegła z obo-
ry jak oparzona, ale na szczęście zaraz się zatrzymała.
- No i...? - zachichotał porozumiewawczo. - Podjęłaś
już decyzję?
Kristiane szybkim ruchem przetarła oczy wierzchem
dłoni.
Dopiero wtedy zauważył, że płakała. Poczuł, że traci
grunt pod nogami.
175
-Rozmawiałam o tym z Ingą - zaczęła bezbarwnym
głosem - i...
-Do cholery, dziewczyno! Chyba nie poszłaś po poradę
do tej suki?! - wykrzyknął, ale szybko ugryzł się w język.
Podejrzewał, że nie spodoba jej się, że krytykuje kobietę,
u której ona zwykle szuka pociechy. Wściekłość
rozsadzała mu czaszkę, a przed oczami pojawiły się
czerwone mroczki.
-Inga obiecała mi pomoc - odpowiedziała oburzona -
kiedy ty mnie opuściłeś. Chciała nawet zająć się moim
dzieckiem, gdybym tylko tego potrzebowała.
-To w czym problem - Erling wyszczerzył zęby - skoro
sama pani domu zamierza grać rolę dobrej wróżki? - W
każdym jego słowie słychać było sarkazm. - Nawet Inga
rozumie, że dziecko potrzebuje obojga rodziców.
Twarz Kristiane zrobiła się czerwona z wrażenia.
■- Musiałam wybierać między tobą - powiedziała zde-
cydowanym tonem - a możliwością pozostania na służbie
w Gaupås.
W jednej chwili uśmieszek samozadowolenia zniknął
z ust Erlinga. A więc tego zażądała ta zarozumiała suka?
Do diabła! - zaklął w duchu. Ostatkiem sił zdołał powstrzy-
mać się, żeby nie walić pięściami w ścianę obory. Nie poj-
mował, jak mogła postawić dziewczynie takie ultimatum.
Kristiane jest w ciąży, więc łatwo nią manipulować. Najwy-
raźniej Inga próbowała to wykorzystać.
- To nic - pocieszył ją, siląc się na obojętność. Trosk
liwie objął ją w pasie ramieniem, a gdy poczuł, że jest cała
sztywna i stawia mu opór, jeszcze mocniej przygarnął ją do
siebie. - Zobaczysz, że jak tylko Inga się namyśli, pozwoli
ci tutaj zostać. W głębi serca wie, że nie uda jej się nas roz
dzielić.
Dziewczyna obrzuciła go chłodnym spojrzeniem.
176
-To nic nie da. Ja już podjęłam decyzję. Służba w Gaupås
znaczy dla mnie o wiele więcej niż to, co ty mógłbyś mi
zaproponować. Moja przyszłość w gospodarstwie Ingi
jest bezpieczna i przewidywalna. Mówisz o miłości, a
mnie się zdaje, że udajesz uczucie... - W jej długich,
czarnych rzęsach zamigotały łzy. - Coś mi świta, że
chcesz mnie wykorzystać. Wcale nie chodzi ci o to, żeby
założyć rodzinę. Masz nadzieję, że zabezpieczy to twoją
przyszłość. Dlatego żegnaj! Nie mamy sobie nic więcej
do powiedzenia.
-A więc wybierasz Ingę! - krzyknął ze złością. Zszoko-
wany pojął nagle, że Kristiane od niego odchodzi. -
Odpowiedz mi! Do diabła! Musisz mi odpowiedzieć!
Słysząc jego wściekłe okrzyki, dziewczyna była bliska
utraty zmysłów, dlatego nie namyślając się długo, przycis-
nęła dłonie do uszu i pobiegła w stronę domu.
Erling kilka razy okrążył dziedziniec. Uderzał jedną
pięścią o drugą, kipiąc ze złości. Cholerna Inga! Cholerna
jędza! To prawda, że nie miał większej ochoty żenić się z
Kristiane, ale to jego ostatnia deska ratunku. Jasne, że była
tępa i ograniczona, ale nadawała się na żonę nie gorzej niż
inne. A tymczasem jego plany spaliły na panewce... - Ale
nie ze mną te numery - wysyczał pod nosem. - Zostanę w
Gaupås, czy to się Indze podoba, czy nie.
Koniec z niedomówieniami i czczymi pogróżkami. Je-
śli nie zrobi tego, co jej każe, wbije jej nóż prosto w serce.
Będzie cierpiała tak bardzo, jakby ktoś solą posypał jej ot-
warte rany. I nie będzie miała innego wyjścia - absolutnie
żadnego - niż świadczyć mu usługi, których zażąda. A jego
żądania będą druzgocące, uśmiechnął się przebiegle.
Nadeszła godzina zemsty.
16
Inga była bardzo zdziwiona, gdy w sobotnie przedpołudnie
zobaczyła lensmana zsiadającego przed jej domem ze swo-
jego wspaniałego konia. Od dawna po wsi krążyły plotki
o tym wyjątkowym wierzchowcu, za którego Thuesen miał
ponoć zapłacić znaczną sumę pieniędzy. Inga szybko rzu-
ciła okiem na ogiera, zanim Torę ostrożnie odprowadził go
do stajni. Koń był rzeczywiście piękny: miał długie nogi,
zgrabną sylwetkę i szlachetny łeb. W jego miękkiej, gęstej
grzywie odbijało się słońce, sprawiając, że mieniła się od-
cieniami brązu i miedzianej czerwieni.
- Zapraszam! - powiedziała Inga z przesadnym entu
zjazmem. Nie podobał jej się ten cukierkowy ton, ale prze
konała się już o tym, że Thuesen lubi wylewny sposób bycia
u rozmówców. Pocieszała się tym, że w swojej naiwności
lensman nie zwietrzy pochlebstwa. - Chyba nie odmówi
mi pan i napije się ze mną kawy? - dodała przymilnie, prze
chylając głowę na bok.
Lensman strzelił szelkami od spodni, które opinały
mu się na grubym brzuchu. Zadowolony pohuśtał się na
obcasach i zachichotał z radości.
- Oczywiście, że nie, zwłaszcza jeśli poczęstuje mnie
pani swoim pysznym ciastem z migdałami, którego ostat
nio miałem okazję skosztować. - Mlasnął przy tym języ-
178
kiem dla podkreślenia, że nadal czuje w ustach smak masy
migdałowej.
- Niestety - wdzięczyła się Inga - dzisiaj nim pana nie
poczęstuję, ale dopiero co upiekłam ciasto cynamonowe.
Miało być na jutro do kawy, ale mając takiego gościa... My
ślę, że możemy ukroić sobie po kawałku.
Inga nie cierpiała samej siebie za te bzdury, które wy-
gadywała. Poczuła, że strach chwyta ją za gardło. Była tak
zdenerwowana, że w środku cała się trzęsła.
-Zakończyłem dochodzenie w sprawie pani wypadku -
oznajmił lensman, gdy usiedli razem przy stole.
-O! - zdziwiła się Inga, nalewając im kawy. - Jestem
bardzo ciekawa, do jakich doszedł pan wniosków.
Szczerze mówiąc, przestała się już zadręczać myślami na
ten temat. Chciała poznać nazwisko winowajcy, ale za każ-
dym razem, gdy wspominała tamto wydarzenie, ogarniał ją
smutek. Przykro było wiedzieć, że ktoś życzył jej śmierci.
-Niestety, pani Gaupås, jesteśmy zmuszeni umorzyć
sprawę. - Thuesen posłał jej pełne ubolewania spojrze-
nie. - Przesłuchałem wielu świadków, ale prawie
wszyscy mają alibi. Poza mężczyznami, których sama
pani wykluczyła, kiedy ostatnio ze sobą
rozmawialiśmy.
-A więc nie sądzi pan, że sprawę uda się kiedykolwiek
wyjaśnić?
Lensman smutno pokręcił głową.
- Niestety nie. Chciałem osobiście przekazać pani tę wia
domość, żeby nie łamała już pani sobie nad tym głowy...
I tak nie przestanę się nad tym zastanawiać, pomyślała
przygnębiona Inga. Wolała wierzyć, że lensman uczynił
wszystko, żeby wyjaśnić zagadkę.
- Na pewno pracuje pan nad wieloma sprawami? - za
pytała z zaciekawieniem.
179
-O! - Thuesen zrobił poważną minę - obowiązków mi
nie brakuje, o nie! Taki już mój los - dodał niemal ze
smutkiem. - Spoczywa na mnie ogromna
odpowiedzialność. Muszę bronić miejscową ludność
przed złoczyńcami, złodziejami i wszelką hołotą.
-Założę się, że jest pan na pewno dobrze wyszkolony -
węszyła dalej Inga.
Odpowiedź przyszła, jak można się było spodziewać,
bardzo szybko.
- Jestem jednym z najlepszych - oznajmił Thuesen bez
cienia zażenowania. - Może pani sobie wyobrazić, jak bar
dzo ojciec był z nas dumny. Mój brat został strażnikiem
w twierdzy Akershus, a kilka lat później ja z kolei zdałem
pomyślnie egzaminy końcowe na lensmana.
Thuesen jadł Indze z ręki.
-Ach tak! - krzyknęła z podziwem. - Toż to rodzina
stróżów prawa!
-Można tak to ująć, pani Gaupås - zachwyt Ingi po-
zornie nie zrobił na lensmanie wrażenia. - Ojciec
dochował się dwóch zdolnych synów, jeśli wolno mi
się tak wyrazić! - Thuesen pogłaskał się z
zadowoleniem po brzuchu, połykając ostatni kęs ciasta.
- Niestety mój młodszy brat nie miał tyle szczęścia -
mruknął pod nosem.
-O! - powtórzyła Inga po raz drugi. Czy mówi o tym
samym człowieku, którego zaatakował Kristian?
Ciekawość Ingi sięgnęła zenitu. Ledwo mogła
usiedzieć na miejscu.
-To długa i przygnębiająca historia - westchnął lens-
man wyraźnie nieobecny duchem.
-Nigdzie się nie śpieszę - odpowiedziała Inga. - Jeśli
jest pan w stanie opowiadać... Chętnie posłucham...
Thuesen spojrzał na nią z powątpiewaniem.
180
- Nie wypada, pani Gaupås. Kobiety nie powinny
słu
chać podobnych historii...
Inga z trudem znosiła narastające napięcie. Objęła dłoń-
mi filiżankę, żeby nie było widać, że ręce jej się trzęsą.
- Nie jestem przecież słabą, wątłą trzciną, którą złamie
byle wietrzyk - powiedziała zaczepnie.
Lensman parsknął śmiechem, słysząc to porównanie.
- Widzę, że jak na członka rodu Svartdalów przystało,
niełatwo daje pani za wygraną. Być może opowiem kiedyś
historię mojego brata, ale musi pani wówczas pamiętać,
że zło tkwi w każdym z nas, czy tego chcemy, czy nie. W ży
ciu chodzi tylko o to, żeby to zło przezwyciężyć.
Ta dziwna gra słów wyczerpała Ingę. Nie miała wąt-
pliwości, że Thuesen próbuje dać jej coś do zrozumienia.
Nie wiedziała jednak, czy mówi o Kmicie Levordzie, czy
o jej ojcu. Gdy lensman podniósł się i podał jej dłoń na
pożegnanie, Inga poczuła, że ciało odmawia jej posłuszeń-
stwa. Czy nigdy niczego się nie dowie? Była tak poirytowa-
na, jakby gonił ją rój os.
Leniwie zaczęła sprzątać brudne talerzyki deserowe i fi-
liżanki. Ciasto odniosła z powrotem na miejsce i przykry-
ła je ściereczką do naczyń. Chcąc sobie ulżyć, zamknęła
z głośnym trzaskiem drzwi do spiżarni. W tym samym mo-
mencie zauważyła, że lensman zatrzymał się na dziedzińcu.
O Boże! To zły znak, przemknęło jej przez głowę. Thuesen
przystanął, żeby porozmawiać z Erlingiem! Lensman był
zwrócony do niej plecami, ale przez okno widziała wyraź-
nie, z kim rozmawia. Chłopak stał przed nim na szeroko
rozstawionych nogach, z głową odchyloną do tyłu, i był wy-
raźnie czymś rozbawiony. Inga poczuła narastającą panikę.
Nie miała czasu na starcie tłustych plam po śmietanie
i zebranie okruchów po cieście. Ledwo zdążyła chwycić
181
zrobiony na szydełku sweter i wybiec na dwór. Za wszelką
cenę musi przeszkodzić im w rozmowie! Nie może pozwo-
lić, żeby stali na osobności i rozmawiali w cztery oczy. Ni-
gdy nie wiadomo, co Erlingowi strzeli do głowy, jeśli dłużej
pobędzie z Thuesenem sam na sam.
-A więc tak tu sobie gawędzicie? - zagaiła Inga, siląc
się na serdeczność, i wbiła nienawistne spojrzenie w
swojego wroga. - Erling! Czy ty przypadkiem nie
powinieneś wrócić do swoich obowiązków? - Udało
jej się zachować z godnością, chociaż jej serce ogarnął
niepokój i przerażenie.
-Nie będę już dłużej zabierał czasu pani parobkowi -
zapewnił ją lensman z uśmiechem. Z elegancją wspiął
się na siodło i ściągnął cugle. - Erling chciał mnie tylko
zapytać, czy znajdę jutro dla niego trochę czasu po
kościele. Ma dla mnie podobno jakieś wiadomości.
Chodzi o nieporozumienie związane z próbą usiłowania
morderstwa. Czyż nie tak?
-Owszem - odpowiedział Erling i pokornie skłonił się
przed stróżem prawa, który dumnie wyprężył się na
koniu. - Jestem w posiadaniu pewnych informacji,
które z pewnością zainteresują pana lensmana. Niestety
teraz nie mogę rozmawiać, ponieważ wzywają mnie
obowiązki. Tym bardziej cieszę się na nasze jutrzejsze
spotkanie.
Inga prawie nie mogła wydobyć głosu, gdy po raz drugi
przyszło jej pożegnać się z Thuesenem. Na szczęście lens-
man niczego nie zauważył. Gdy po jeźdźcu nie było już śla-
du, o mało co nie osunęła się na kolana, krzycząc z roz-
paczy. Ponieważ Erling nadal stał obok niej, ostatkiem sił
utrzymała się na nogach.
- Co chcesz mu powiedzieć? - spytała przerażona.
Erling nawet nie mrugnął powieką, nie drgnął mu ża-
182
den mięsień. Spojrzał na nią z triumfującym uśmiechem,
ale nie odezwał się ani słowem.
Cisza stawała się nie do zniesienia.
-Proszę cię, powiedz mi...
-A niby dlaczego? Żebyś miała czas sklecić wiarygodną
mowę obrończą?
-A więc chodzi o mnie - powiedziała przerażona Inga,
prawie tracąc przytomność. - Nie możesz iść z tym do
Thu-esena...
-Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć - wysyczał z
nienawiścią. - Zanim namieszałaś Kristiane w głowie i
sprawiłaś, że teraz mnie unika! Miałem wielkie
marzenia, ale ty wszystko zniszczyłaś! Wszystko! - Erling
z wściekłością tupnął nogą.
-Proszę, powiedz, jakie są twoje życzenia - błagała,
próbując wyżebrać jego litość. W końcu mnie dopadł,
pomyślała, tracąc ze strachu zmysły. Nie mogła
dopuścić do tego, żeby lensman poznał szczegóły
dotyczące śmierci Gudrun. Była pewna, że właśnie w
tę sprawę Erling chce go wtajemniczyć. Jego oczy
pałały chęcią zemsty.
-Jest już za późno - zaśmiał się szyderczo. - Nareszcie
nadszedł twój koniec. Niedługo będę patrzył, jak kat
zaciska pętlę wokół twojej szyi. - Odwrócił się na
pięcie i odszedł.
Inga chwiejnym krokiem poszła za pralnię i zwymioto-
wała.
Wiadomość o związku Ingi i Martina w końcu dotarła rów-
nież do Svartdal. Nikt nie miał odwagi osobiście przekazać
tej nowiny Kristianowi, ale on i tak domyślił się wszystkiego
dzięki urywkom rozmów, które podsłuchał w HolmestrandL
183
Pojechał tam w pewnej sprawie, której i tak nie udało mu
się załatwić, ale właśnie wtedy zaczęło się w nim rodzić po-
dejrzenie, że coś jest nie tak. Czy to, o czym szeptano za
jego plecami, było prawdą? Zauważył, że imiona Ingi i Mar-
tina wymieniano jednym tchem, więc chyba musiał być ku
temu jakiś konkretny powód?
W drodze powrotnej Kristian wpadł w prawdziwy
szał. Zrobił wszystko, co było w jego mocy, żeby Inga nie
zwróciła uwagi na to wężowe plemię. Przez długi czas wy-
dawało mu się nawet, że odniósł zwycięstwo, a jednak...
Czy kiedykolwiek ostrzegł córkę przed wizytami w Store-
dal? Krzyczał i złorzeczył, ale czy powiedział wprost, że jej
tego zabrania? Nie przypominał sobie... Z drugiej strony
Inga dobrze wiedziała o waśni rodowej. Czy nie rozumiała,
że kontaktując się z tamtymi ludźmi, zrani go do
żywego? To prawda, że Niels i Laurens należeli do grona
ich wspólnych znajomych, ale, do diabła, Inga nie
musiała przecież zadawać się z synem Laurensa!
Podróż nie ostudziła emocji. Otwierając z impetem
drzwi przedsionka, był tak samo wściekły jak wtedy, gdy
wyruszył z domu.
Przerażona Emma podskoczyła jak oparzona, trzymając
w dłoni drewnianą łopatkę do smażenia.
Do Kristiana powoli dotarło, że służąca smaży naleś-
niki. Kristian wprost za nimi przepadał: gorące naleśniki
z konfiturą truskawkową i śmietaną to było to, co lubił naj-
bardziej. Do diabła z naleśnikami! - pomyślał roztrzęsiony,
teraz nic nie jest w stanie mnie udobruchać. Ostatkiem sił
przywołał się do porządku. Najważniejsze, żeby przy Em-
mie zachować spokój, bo ona zawsze bezbłędnie zgadywa-
ła, kiedy coś go trapi.
Kobieta bez słowa nałożyła na talerz gorący naleśnik
184
prosto z patelni, polała go obficie śmietaną i konfiturą, a do
filiżanki nalała kawy.
- Proszę - powiedziała zdecydowanym tonem - może
to cię uspokoi.
Kristian posłał służącej jadowite spojrzenie.
- Co tym razem tak cię rozgniewało? - spytała, wzdy
chając ciężko.
Mężczyzna ugryzł kawałek naleśnika i żuł go w zamyśle-
niu.
- Krążą plotki, że Inga i ten... ten cały Martin są ze
sobą.
Kristian spojrzał na Emmę ponurym wzrokiem. Do diab-
ła. .. Zaraz, zaraz... czy na tej starej, pomarszczonej twarzy
pojawił się uśmiech? Na to wygląda, pomyślał zbity z tropu
i wpakował resztę naleśnika do ust.
-No tak - westchnęła Emma. - Sprawy nie ułożyły się
po twojej myśli - dodała przygnębiona.
-Och, chyba nie sądzisz, że nie porozmawiam ze swoją
córką! Już ja przemówię jej do rozsądku! - Jego głos
brzmiał jak uderzenia pioruna.
Emma uśmiechnęła się z goryczą.
-Wiesz równie dobrze jak ja, że Inga nie zmieni zdania.
A poza tym... Zapomnij o rodowej waśni i pozwól córce
cieszyć się szczęściem u boku męża, którego sama sobie
wybrała.
-Od początku o wszystkim wiedziałaś? - spytał rozża-
lony. Wydawało mu się, że służąca pochwala ten
związek.
-Zaraz tam wiedziałam - odpowiedziała Emma wymi-
jająco. - Po prostu uważam, że nie powinieneś się do
tego mieszać. Lepiej się z tym pogodzić. W tej sprawie
nic już nie da się zrobić...
-Po moim trupie! - krzyknął Kristian i jakby dla pod-
185
kreślenia swojego sprzeciwu walnął pięścią w stół. Uderze-
nie było tak mocne, że aż łyżeczka do herbaty podskoczyła
w misce ze śmietaną i zabrzęczała o ścianki naczynia. - Ju-
tro z samego rana... przed kościołem... porządnie się z Ingą
rozmówię.
- Chyba jest już za późno - wymamrotała Emma i wró-
ciła do swoich obowiązków.
Kriśtian usłyszał, co powiedziała na końcu, ale nie miał
odwagi zapytać, co ma na myśli. Nie byłby mężczyzną, gdy-
by nie potrafił zmusić córki do zmiany zdania, ot co!
Tej nocy Inga przeżywała prawdziwe katusze. Długo pła-
kała ze strachu i poczucia winy, a myśl, że niedługo będzie
musiała pożegnać się z Emilią i innymi bliskimi jej ludź-
mi, przyprawiała ją o czarną rozpacz. Wiedziała, co ją cze-
ka, jeśli Thuesen da wiarę słowom Erlinga. Od śmierci Gu-
drun minęło już prawie dziewięć miesięcy, ale lensman z
pewnością będzie próbował wyciągnąć z niej całą prawdę.
A wtedy czeka ją mroczna cela więzienia... A co, jeśli uda
jej się oczyścić z zarzutów? Kto raz zostanie oskarżony o
morderstwo, musi nieść ten krzyż do końca swoich dni.
Czy również wtedy Martin będzie stał niezłomnie przy jej
boku?
Czuła się tak, jakby powoli traciła grunt pod nogami i
zapadała się w bagno. Jeszcze nie sięgała dna, jeszcze jej
głowa wynurzała się nad powierzchnią wody, ale wiedziała,
że to już nie potrwa długo.
Wyjrzała ze smutkiem przez okno. A może powinna po-
prawić Emilii kołderkę, pocałować ją czule w policzek i wy-
mknąć się chyłkiem z domu? Pobiec nad jezioro i skończyć
ze sobą... To było zdecydowanie najprostsze rozwiązanie,
186
pomyślała przygnębiona. Życie i tak już się dla niej skoń-
czyło...
Nagle nieśmiało zakiełkowała w jej głowie myśl, że nie
wszystko jeszcze stracone. Nie! Nie zachowa się jak tchórz,
nie ucieknie przed karą. Musi ponieść odpowiedzialność za
to, czego się dopuściła. Musi spróbować oczyścić się z za-
rzutów.
A może... może Bóg w swojej łaskawości zlituje się nad
nią i w cudowny sposób raz jeszcze ją ocali? Dopóki bije
moje serce, pomyślała hardo, dopóty nie mogę tracić na-
dziei. O nie, Erling! Mylisz się - jeszcze nie mam pętli na
szyi!
Zanosząc się płaczem, złożyła ręce do modlitwy i błaga-
ła Boga o pomoc.
Następnego dnia była niedziela, więc wszyscy przygoto-
wywali się do udziału w nabożeństwie. Wstali wczesnym
rankiem, ponieważ przed wyjściem do kościoła należało
wszystkim się zająć. Co prawda od spotkania z nowym pa-
storem dzieliło ich jeszcze wiele godzin, ale w gospodar-
stwie czasu nigdy nie było za dużo. Trzeba było przecież
oporządzić zwierzęta, wyczyścić obejście, wydoić krowy
i zjeść śniadanie. Poza tym tego dnia wszyscy stroili się
w swoje najładniejsze, świąteczne ubrania.
-Nie mogę się już doczekać spotkania z nowym pasto-
rem - Gulbrand był wyraźnie podekscytowany. -
Mówią, że to młody, ale bardzo spokojny i ambitny
człowiek.
-Każdy będzie lepszy od Mohra - powiedział Torę z
przekąsem. - Mam dość straszenia ogniem
piekielnym!
Chcąc nie chcąc, wszyscy musieli się z nim zgodzić. W
nocy Inga wiele razy zwracała się w modlitwie do
187
Najwyższego, ale nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Zrozu-
miała, że nie ma sensu czekać na objawienie, bo Bóg rzadko
daje jasne, czytelne znaki. Musi uzbroić się w cierpliwość.
Nie wolno jej tracić nadziei, że Bóg w cudowny sposób ocali
ją, zanim skończy się nabożeństwo. W przeciwnym razie
jej los jest już przesądzony. Ze strachu i bezradności ugięły
się pod nią kolana. Czy naprawdę nic nie da się już zrobić?
Czy nie ma sposobu, żeby odwieść Erlinga od jego planów?
Może powinna mu zapłacić? Ale czy to go udobrucha?
Czy dzięki temu będzie trzymał język za zębami? Może zy-
skałaby dzięki temu trochę czasu, ale to nie rozwiązałoby
problemu. W ten sposób przyznałaby, że Erling ma rację,
a to z kolei oznaczałoby przyznanie się do zabicia Gudrun.
A poza tym na jednym razie na pewno by się nie skończyło,
do końca życia musiałaby mu płacić za milczenie. Puściłby
ją z torbami i już na zawsze miałby nad nią nieograniczoną
władzę.
Cóż, pomyślała Inga ze strachem, teraz też ma mnie w
garści. Czuła, że opada z sił i traci chęć do dalszej walki.
Co się stało, to się już nie odstanie. Wbrew swojej woli musi
pójść tam, dokąd prowadzi ją ślepy los...
W ostatnim, desperackim geście posłała Erlingowi bła-
galne spojrzenie. Tym razem chłopak nie cofnął wzroku.
Jego złe, pełne nienawiści oczy przebiły ją na wylot. Zroz-
paczona Inga bezradnie opuściła ramiona, starając się po-
wstrzymać łzy.
Po śniadaniu Arne i Torę zniknęli w stajni. Mieli opo-
rządzić konie i przygotować je do jazdy, co zresztą uczynili
z wielkim nabożeństwem. Erling również opuścił kuchnię,
ale dokąd się udał, tego Inga nie wiedziała. I mało ją to,
szczerze mówiąc, obchodziło. Równie dobrze mógłby uto-
pić się w jeziorze, nie tęskniłaby za nim, o nie!
188
Inga poczuła, że jej również przydałaby się chwila sa-
motności. Chciała pobyć sama, z dala od gospodarstwa,
żeby móc spokojnie zebrać myśli. Do wyjazdu do kościoła
zostały jeszcze trzy godziny. W tym czasie zapewne nikt nie
będzie potrzebował jej towarzystwa. Inga zajrzała do obory
i krzyknęła opryskliwie do Kristiane:
- Przejadę się konno! Wrócę na czas.
Kristiane wystawiła głowę zza krowiego zadu i przytak-
nęła.
-Czy wybierasz się na konną przejażdżkę? - spytał
przerażony Torę. - Dopiero co wyczyściliśmy konie.
-Zdążysz przygotować Czarnulkę, zanim wyruszymy
do kościoła - odpowiedziała niecierpliwym tonem.
Nie miała siły niczego tłumaczyć. Szybko dosiadła
konia i odjechała. Dopiero wtedy, gdy minęła
gospodarstwo, a dokoła niej nie było widać żywego
ducha, uspokoiła się i zaczęła logicznie myśleć. W
domu, wśród ludzi, czuła potworny mętlik w głowie.
Lekko popędziła Czarnulkę, która ruszyła galopem
przed siebie. Tym razem jednak jazda na koniu jej nie cie-
szyła. Pogrążona w myślach nie zauważyła nawet, że klacz
poniosła ją inną drogą.
Czy powinna poprosić ojca, żeby zmusił Erlinga do mil-
czenia? Zawsze to jakieś rozwiązanie, pomyślała, oczywi-
ście o ile ojciec pojawi się dzisiaj w kościele. Kristian nie był
częstym gościem w domu Bożym, zakładała jednak, że bę-
dzie chciał przywitać się z nowym pastorem. Tak, ojciec
z pewnością potrafiłby podziałać na Erlinga paraliżująco,
ale na jak długo? Zdjęty strachem może i odwołałby roz-
mowę z lensmanem, ale na pewno kiedyś próbowałby do
niej wrócić. W dodatku ojciec niewątpliwie będzie chciał
poznać powód jej niecodziennej prośby, a wtedy jej ponura
189
tajemnica wyjdzie na jaw... Trudno, pomyślała, ojciec prze-
cież nigdy mnie nie wyda.
Inga uspokoiła się. Czuła, że jeszcze nie wszystko stra-
cone. Co prawda to tylko tymczasowe rozwiązanie, ale jak-
że w tej chwili potrzebne! Zyskując na czasie, zrobi wszyst-
ko, żeby w ten czy inny sposób pozbyć się Erlinga.
Gdy dotarła do równiny, Czarnulka zwolniła tempa.
Po prawej stronie płynęła spokojnym nurtem rzeka, poły-
skując w słońcu. Inga wiedziała jednak, że trochę dalej do-
linę przecina wiele spienionych, huczących wodospadów.
Pocwałowała wzdłuż koryta rzeki. W końcu udało się do
tego stopnia uspokoić klacz, że ta stąpała miarowo i bez po-
śpiechu.
Inga poczuła nagłe zmęczenie. W nocy prawie nie zmru-
żyła oka i dlatego teraz czuła się tak, jakby ktoś pod powieki
nasypał jej piasku. Ściągnęła cugle z lewej strony, żeby po-
kierować Czarnulkę w głąb równiny. Ostrożnie zeskoczyła
na ziemię. Odpięła koniowi popręg, zdjęła siodło i położyła
je na trawie, po czym ściągnęła ogłowie. O tak! Czarnulce
również należał się odpoczynek. Klacz musiała być tego sa-
mego zdania, bo momentalnie zaczęła skubać zieloną, so-
czystą trawę.
Inga położyła się na łące. Nie obawiała się, że Czarnul-
ka jej ucieknie. Klacz była zazwyczaj spokojna i posłusznie
spełniała każde polecenie. Przez chwilę Inga leżała w bez-
ruchu, delektując się ciszą. Jedyne, co słyszała, to śpiew pta-
ków i brzęczenie owadów. To najmilsze dźwięki na świecie,
prawdziwy balsam dla uszu, pomyślała. Druga taka okazja
może szybko nie nadejść, jeśli zamkną ją w więzieniu...
Drżąc na całym ciele, odgoniła ponure myśli. Próbowała
się odprężyć, leżąc na plecach i wpatrując się w jasne, błę-
kitne niebo. Była śpiąca i potwornie zmęczona, ale starała
190
się nie zamykać oczu. Nie wolno jej zasnąć... nie wolno za-
snąć. ..
Z drzemki wyrwało ją głośne rżenie Czarnulki. Nie była
pewna, jak długo tak leżała. Zaspana i zdezorientowana ze-
rwała się na równe nogi. Nie, sądząc po położeniu słońca,
nie drzemała zbyt długo.
Czarnulka podbiegła do niej drobnym kłusem. Inga
wyciągnęła dłoń, żeby zatrzymać klacz. Zastanawiała się,
co mogło ją spłoszyć. Może jakiś nieznany dźwięk? A może
ukąsił ją bąk, zadając piekący ból? Na szczęście koń zatrzy-
mał się obok niej, z ciekawością obwąchując jej dłoń. Nie na
wiele się to jednak zdało, bo Czarnulka nadal rżała przeraź-
liwie, niespokojnie zarzucając łbem.
- Co ci jest? - spytała Inga, chwytając za ogłowie. - Naj
lepiej będzie, jeśli cię osiodłam i wrócimy do domu.
Nie mogę ryzykować, pomyślała, że Czarnulka znów
się znarowi i ucieknie. Co mogło ją tak przestraszyć? Jakiś
drapieżnik? Czując, że jej samej zaczyna się udzielać niepo-
kój i rozdrażnienie Czarnulki, włożyła jej do pyska wędzid-
ło i już miała przerzucić wodze przez szyję, gdy nagle koń
spłoszył się i zaczął stąpać do tyłu.
- Chodź do mnie, Czarnulko! - Inga starała się prze
mawiać do konia jak najmilszym tonem. - Tylko cię osiod
łam i pojedziemy do domu.
Na samą myśl, że nie zdoła go uspokoić, dostawała bia-
łej gorączki. Nie może pozwolić mu uciec, bo nie zdąży się
przebrać i spóźni się do kościoła. A przecież musi poroz-
mawiać z ojcem...
Mimo usilnych prób nie udało jej się jednak zwabić
konia, który z każdą chwilą robił się coraz bardziej dziki i
narowisty. Parskał, uderzał o ziemię kopytami i nerwowo
wybałuszał oczy, wietrząc zbliżające się niebezpieczeń-
191
stwo. W końcu rozjuszone zwierzę stanęło dęba, wierzgając
w powietrzu kopytami.
Ta dramatyczna scena rozgrywała się w ciągu zaledwie
paru minut, ale gdy było już po wszystkim, Inga nie mogła
sobie przypomnieć, jak do tego w ogóle doszło. Mimo że
przerażające szczegóły utkwiły jej w pamięci, miała wraże-
nie, że )e) myśli spowiła mgła niepamięci. Może tak było dla
niej najlepiej?
Nagle z lasu wyszedł Erling. Jego usta wykrzywiał szy-
derczy uśmiech.
- W końcu zostaliśmy sami - zaśmiał się złowieszczo.
- Tym razem nikt cię nie uratuje...
Inga zadrżała z przerażenia.