Niemcy wobec Słowian Połabskich
ROZDZIAŁ I
PARCIE NIEMCÓW KU WSCHODOWI
1. Pierwsze wieść i o słowiańskich mieszkańcach Połabia. Ogół Słowian obejmowany mianem połabskich dzielił się na dwie językowe grupy: północną i południową; pierwsza z nich mówiła językiem zbliżonym do polszczyzny, druga stanowiła ogniwo przejściowe od gwar lechickich do czeskiej mowy. Dla odłamu południowego istniało zbiorowe miano Serbów, dla północnego — miana takiego nie było. W historii ważniejszą rolę odegrała północna, przy-bałtycka grupa; wśród niej powstało kilka związków państwowych, z których na czoło wysunęły się państwa Weletów i Obodrytów: pierwsze rozciągało się między dolną Odrą i uchodzącą do Bałtyku rzeką Warną, drugie — na zachód od Warny aż po kres słowiańskiego świata. Czas jakiś doniosłą rolę odgrywało także morskie państewko Ranów, mieszkańców wyspy Rany (Rugii).
Na widowni historycznej poszczególne odłamy Połabian zjawiały się w różnych czasach. Najwcześniejsze wiadomości mamy o Weletach. Jeszcze ludy odnośne nie objęły ziem połabskich w swoje posiadanie, jeszcze wszystkie siedziały w słowiańskiej praojczyźnie, a już znano Weletów daleko poza granicami ich kraju. Geograf aleksandryjski Ptolemeusz, żyjący w II wieku po narodzinach Chrystusa, taką o nich zanotował wiadomość: "dalej obok pobrzeży za Zatoką Wenedzką mieszkają Weltowie (Wel-tai)". Zatoka Wenedzką to dzisiejsza Gdańska zatoka, siedziby zatem Weltów, czyli Weletów znajdować się musiały gdzieś nad dolną Wisłą. Położenie siedzib wskazuje miejscowość Swarożyn w powiecie tczewskim. Nazwa Swarożyn wywodzi się od imienia głównego bóstwa Słowian, Swaroga, a bóstwo to szczególnej czci doznawało właśnie u Weletów. Kiedy Weleci pociągnęli później na zachód, w nowej ojczyźnie wznieśli dla Swaroga okazałą świątynię w stołecznym grodzie Radgoszczu; widział ją i opisał kronikarz Dytmar z Merseburga (zm. 1018). Otóż wątpić nie można, że kult Swaroga wynieśli Weleci z pierwotnej swej kolebki, a właśnie nadwiślański Swarożyn wskazuje położenie kolebki.
O Obodrytach nie posiadamy wiadomości z doby starożytnej, istnieją tylko poszlaki, że w czasach kiedy Weleci siedzieli we wschodniej połaci dzisiejszego Pomorza, Obodryci zajmowali połać zachodnią. Poszlaki są geograficznej i onomastycznej natury. W późniejszych czasach w połabskich stronach siedzieli Obodryci obok Weletów, przy czym pierwsi — w stosunku do drugich — zajmowali ziemie zachodnie. Takie samo rozlokowanie ich musiało być w pierwotnej już ojczyźnie; przemawia za tym onomastyka: nazwa "Obodryci" oznacza po prostu mieszkańców kraju "obok Odry", a Pomorze zachodnie ciągnie się właśnie wzdłuż dolnej Odry.
W nie znanym bliżej czasie opuścili Weleci i Obodryci pierwotne siedziby i ruszyli na zachód, ku Łabie. Ale w nowej ojczyźnie nie oni zjawili się na widowni dziejowej najrychlej, wyprzedziła ich tutaj grupa serbska, która może razem z nimi wybrała się z nadwiślańskich okolic ku zachodowi, a może wędrówkę odbyła wcześniej. Pierwsza wiadomość o Serbach potrąca zarazem o stosunek do germańskiego sąsiada, do państwa Franków.
W celach obronnych przeciw wrogom utworzony został w VII wieku wielki związek słowiańskich ludów. Twórcą jego był kupiec frankoński Samo (623—658), ośrodek zaś związku znajdował się w obrębie dzisiejszych Czech. Gdy młode państwo uwikłało się w wojnę z Frankami i wyszło z niej zwycięsko, czynem tym w historii zjednało sobie przydomek "pierwszej słowiańskiej zapory" dla germańskiego parcia ku wschodowi. Pod wrażeniem zwycięstwa Słowian, zależny dotychczas od Franków władca Serbów Derwan wszedł w porozumienie z Samonem i około roku 630 przystąpił do utworzonego przezeń związku. Te właśnie wydarzenia wydostały Serbów z przed-dziejowych mroków, przy czym ujawniły stosunek ich do germańskich Franków.
Na chwilę podobną Słowianie przybałtyccy czekać jeszcze musieli półtora przeszło wieku. Podczas bojów Karola Wielkiego (768—814) z Sasami wojska frankońskie zapędziły się na wschód od Łaby, przez co wodzowie ich zyskali możność rozejrzenia się w panujących tam stosunkach. Relacje ich dotarły niebawem do kronik i z tą chwilą stało się ogólnie wiadomym, że poza Łabą mieszkają liczne słowiańskie ludy, wśród których stanowisko najprzedniejsze zajmują Weleci i Obodryci. Z rokiem więc 789, datą wkroczenia wojsk frankońskich na ziemię słowiańską, została usunięta jak gdyby zasłona, która ludy tamtejsze kryła przed światłem historii.
O Ranach wreszcie dowiedziano się najpóźniej. W hobolińskim dyplomie Ottona I z roku 946 wspomniane zostało "marę Rugiano-rum", o mieszkańcach atoli wyspy pierwsza wiadomość pochodzi z roku 955. Toczyła się wtedy wojna skoalizowanych Słowian z Niemcami, jedni Rano wie do koalicji tej należeli i przeciw współziomkom wspomagali Niemców. Wiadomość o tym wprowadziła lud wyspiarski na arenę dziejową.
2. Karol Wielki wobec połabskiej Słowiańszczyzny. W 789 roku dowiedzieli się Frankowie nie tylko o istnieniu państw Weletów i Obodrytów, ale i o tym jeszcze, że oba państwa zostawały z sobą w niezgodzie Dla Franków była to wiadomość pomyślna, niezgoda dawała im możność wygrywania jednych przeciw drugim, a na wypadek wojennych działań niezgoda czyniła niemożliwym wystąpienie zwartej słowiańskiej masy. Jedynie Weleci konsekwentnie zwalczali germańskiego przeciwnika; Obodryci natomiast, jako też Serbowie wspomagali Franków zarówno w walce z Sasami jak i z Weletami. Zanosiło się wprawdzie na to, że Obodryci dobrze wyjdą na przyjaźni z Frankami; w roku 804 przesiedlił Karol Wielki 10.000 Sasów w głąb frankońskiego państwa, a kraj ich, położony na północ od Łaby oddał Obodrytom. Gdy jednak wmieszali się w to Duńczycy ł Obodrytom zadali ciężką klęskę, odebrał im Karol darowaną ziemię i oddał sprowadzonym kolonistom frankońskim. Aż
nadto krótko, wszystkiego pięć lat (804—809), trwała dla Obodrytów korzyść ze współdziałania z Frankami.
Niezgoda wśród Słowian nie pociągnęła za sobą na razie poważniejszych następstw, gdyż niebezpieczeństwo nie było jeszcze groźne. Karol Wielki narzucił im wprawdzie swoje zwierzchnictwo, o dokonywaniu jednak podbojów poza Łabą nie myślał, troską jego było tylko zapewnić swemu państwu spokój z tamtej strony. A że był to organizator równie świetny jak wojownik i polityk, przeto umiał wynaleźć sposoby zapewnienia spokoju: gwarantować go miała specjalna organizacja pogranicza.
Przystępując do dzieła, zaczął Karol wielki od dokładnego wyznaczenia samej granicy. Jej przebieg z dokumentu z roku 805, w którym została dokładnie opisana. Szła w pobliżu następujących miejscowości: Lauriacum nad Dunajem (koło Linzu w Górnej Austrii), Ra-tyzbony, Forchheimu, Bambergu, Erfurtu, Magdeburga i Bardowika. Źródła nazywają tę linię "granicą serbską" (limes Sorabicus). Objęła ona długi odcinek rubieży frankońskiego państwa, ale — doprowadzona niedaleko ujścia Łaby — nie uwzględniła stanu rzeczy z drugiej, prawej strony rzeki. Dalszy jej ciąg opisał kronikarz niemiecki Adam z Bremy na podstawie wiarogodnych relacyj, które atoli nie przetrwały do naszych czasów. Granicę tę wyznaczył Karol Wielki w trzy lata po tamtej, tj. w roku 808, w źródłach przyjęło się dla niej określenie "granicy saskiej" (limes Saxoniae). Poczynając od Bardowika, biegła ta granica w północnym kierunku i osiągała Bałtyk w okolicy dzisiejszego portu Kielu.
Granica z Serbami okazała się niebawem niedogodną dla Franków, ponieważ dobrze nadająca się do obrony linia Łaby i Sali pozostała w ręku Słowian. Toteż sam jeszcze Karol zdołał przesunąć ją dalej ku wschodowi i oprzeć o obie wspomniane rzeki; już w roku 806 kazał wybudować koło Magdeburga nad Łabą jedną twierdzę, a koło Hali nad Salą drugą, ponadto w północnej stronie od Magdeburga — w miejscu pod względem strategicznym szczególnie ważnym — utworzył marchię. Rozumiano przez to pojęcie graniczne przedpole wybiegające poza terytorium właściwego państwa i wyposażone w specjalne urządzenia wojskowe, które miały ułatwić natychmiastową obronę. Na marchiach spoczął cały ciężar obrony państwa, im bardziej jakieś pogranicze wystawione było na niebezpieczeństwo, tym więcej tworzono tam marchij. Spoza ubezpieczonej w ten sposób bariery wojska Karola urządzały wypady na terytorium Słowian, nie po to jednak, by czynić podboje, lecz dla szerzenia postrachu i wstrzymania przez to sąsiada od napadów na państwo frankońskie.
Działalność Karola Wielkiego posiada wielkie znaczenie; dla następców wytknięte zostały szlaki, jakimi kroczyć mieli w interesie państwa. Sam Karol nie zdobył zbyt wiele ziemi słowiańskiej — trwałe zabory ograniczały się do obszarów z lewej strony Łaby — następcy przeto mieli kontynuować akcję zdobywczą i opanować to, czego on nie mógł dokonać. Można więc powiedzieć, iż wybitny ten monarcha stworzył jakby szkołę bardziej nowoczesnych germańskich zdobywców.
3. Początki naporu Niemców ku wschodowi. Państwo Karola Wielkiego rozpadło się po zgonie następcy jego, Ludwika Pobożnego. Na zjeździe w Yerdun 843 roku rozdzielili je między siebie trzej synowie Ludwika: Lotariusz, Ludwik ł Karol. Ziemie, które otrzymał Ludwik, stały się podwaliną niemieckiego państwa. Granice jego — w chwili powstania — nie wszędzie były wyraźnie ustalone. Najjaśniej przedstawiała się sytuacja na zachodzie; tu granica trzymała się na ogół Renu, i to w niektórych miejscach stanowiła ją sama rzeka, w innych odchylało się rozgraniczenie w prawą lub lewą stronę od rzeki. Całkiem inaczej było na wschodzie; Karol Wielki — jak wiemy — nie podbił Słowian połabskich, lecz zadowolił się narzuceniem im swego zwierzchnictwa. Była to jednak korzyść problematyczna, gdyż ludy owe przy każdej sposobności starały się zrzucić z siebie niemiłą zależność. Toteż granicę w tej stronie można by nazwać otwartą, o ustaleniu jej w przyszłości miała zadecydować energia obu zwalczających się zapaśników. Od zgonu Karola po czas zawarcia układu w Yerdun decyzja co do tego nie zapadła. Ludwik (843—876) zatem przejął w spadku niezałatwioną kwestię i od jego już talentu zależeć miało, jak daleko ku wschodowi sięgnie nowoutworzone państwo. W południowej i północnej stronie nie nastręczała sytuacja takich niepewności jak na wschodzie; na południu kres państwa stanowiły grzbiety alpejskie, a na północy — brzeg morski. Przyznane Ludwikowi terytorium obejmowało niemal wyłącznie starogermańskie kraje, a to: Bawarię, Alamanię z romańską Recją, Frankonię nad Menem i środkowym Renem, Turyngię oraz nadmorską Saksonię. Z uwagi na etniczny skład tego państwa zwano niekiedy Ludwika monarchą "niemieckim" (Germanicus), samo jednak państwo nie rychło uzyskało taki sam tytuł. Ludwik zwal je Frankonią Wschodnią, a nazwa ta utrzymywała się długi jeszcze czas po nim. Dopiero od połowy X wieku zaczęto mieszkańców wyszczególnionych ziemi nazywać zbiorowo: Theutonici, Deutsche; w toku XI stulecia ustalało się zwolna to określenie, a w wieku XII było już w powszechnym użyciu. Nazwa natomiast, która potrącała o dawnych Franków: Francigenae, popadła w niemieckiej części w zapomnienie, za to przylgnęła do samych Franków zachodnich, dzisiejszych Francuzów. Idea "parcia ku wschodowi" (Drang nach Osten) zjawiła się u ludów germańskich bardzo wcześnie; nie było jeszcze niemieckiego państwa, kiedy ją z wydatnym skutkiem realizowano. Mowa była poprzednio o Frankach, wspomnieć nadto można o Bawarach, którzy prowadzili również ożywioną akcję w tym kierunku. Największe atoli wyniki osiągnęli Sasi. Kiedy po wygaśnięciu Karolingów doszła w państwie niemieckim do władzy dynastia saskich Ludolfingów (919—1024), pęd ku wschodowi przybrał znacznie na rozmachu. Z tą chwilą kończy się okres, w którym mówi się o naporze na Słowian Germanów w ogóle, a zaczyna się okres zdobywczej działalności Niemców. Zaraz pierwszy przedstawiciel Ludolfingów, Henryk I (919—936), wszczął boje ze Słowianami w wielkim stylu. Poczynił do nich gruntowne przygotowania, a mianowicie ulepszył organizację pogranicza, pobudował liczne twierdze, a do walki sformował nie byle jakie wojsko. Współczesny kronikarz Widukind taką przekazał o tym wiadomość: "Król Henryk, ilekroć ujrzał złodzieja lub rozbójnika silnego i nadającego się do walki, uwalniał ich od zasłużonej kary, a osiedliwszy na przedmieściach Merseburga, obdarowywał ziemią i uzbrajał, z obowiązkiem, by własnych ziomków oszczędzali, ale za to wobec barbarzyńców dopuszczali się jakich tylko zechcą zbrodni"; przez pojęcie "barbarzyńców" rozumiał Widukind niemal wyłącznie Słowian połabskich. W ten sposób do walki z nimi stworzony został specjalny "legion łotrów" (legio collecta ex latronibus).
Od roku 928 zaczęły się systematyczne najazdy Henryka na ziemie słowiańskie i trwały do roku 934. Pokonane zostały kolejno wszystkie ludy między Łabą i Odrą a ponadto Czesi; tylko do Polski Henryk I nie dotarł, ale otarł się o jej zachodnią (granicę, którą stanowiła rzeka Odra. Mimo tylu jego sukcesów nie należy mniemać, jakoby pozycja Niemców wśród pokonanych Słowian była wszędzie jednakowo silną. Zupełnemu ujarzmieniu i wcieleniu do państwa niemieckiego uległa na razie najdalej na zachód wysunięta część Serbów. Odłam ten Połabian wykazał najmniej państwowotwórczych zdolności. Być może, że raz jeden, w czasach księcia Miliducha (umarł 806 roku) doszło do zjednoczenia wszystkich lub znacznej części szczepów tego odgałęzienia, poza tym rozbicie polityczne utrzymywało się wśród nich stale. Ten brak spoistości wewnętrznej i — co za tym idzie — siły na zewnątrz przypłacili Serbowie rychłą utratą niepodległości. Henryk I założył w kraju ich twierdzę Miśnię, która miała podbitą ludność utrzymywać w posłuszeństwie, a zarazem służyć za oparcie dla dalszych wypadów niemieckich w stronę wschodnią. Inne natomiast, bardziej oddalone części Słowiańszczyzny zostały tylko zhołdowane i zmuszone do płacenia danin, gdyż wcielać je do Niemiec i urządzać na sposób saski było jeszcze za wcześnie; zdobywcy rozumieli, że nie da się dokonać za wiele na raz i że pewną część pracy trzeba zostawić pokoleniom późniejszym.
4. Działalność na wschodzie Ottona Wielkiego. Dzieło podboju Połabian prowadził po śmierci Henryka syn i następca jego Otto I Wielki (937—973). Działalność jego nie ograniczała się do samej akcji wojennej, w parze z nią szła wytężona praca organizatorska. Zaczął ją Otto od zaprowadzenia pewnych ulepszeń w organizacji wschodniego pogranicza. W czasach Henryka I podlegało ono nadzorowi jednego tylko dowódcy, teraj rozdzielił je Otto na dwie części, północną i południową, i na wodzów wynalazł bardzo odpowiednich ludzi: północ powierzył opiece Hermana Billinga, a południe — opiece Gerona. Z czasem dla pierwszej części przyjęła się nazwa Marchii Północnej, dla drugiej — nazwa Marchii Wschodniej.
W dziejach podboju Słowian połabskich marchie odegrały decydującą rolę. Zadaniem ich było strzec państwa niemieckiego przed napadami Słowian, margrabiowie jednak pojęli swe obowiązki szerzej, a mianowicie w zupełnym wytępieniu wschodniego sąsiada i wcieleniu ziemi jego do niemieckiej ojczyzny upatrywali właściwą swą misję. Jak obszar marchii wzrastał, okazać można na przykładzie marchii Gerona. Zalążkiem jej była cząstka północnej Turyngii. Z czasem przyłączono do niej część obwodu szwabskiego, a jeszcze później resztę północnej Turyngii, w której obrębie leżało ważne miasto Magdeburg. Stąd obszar marchii przesunął się na prawy brzeg Łaby; pierwszym okręgiem słowiańskim, który w tej stronie dostał się pod zarząd Gerona, była ziemia Morzyczan (pagus Moraciani); był to już niewątpliwie owoc jego podbojów. Potem rosła marchia niemal z roku na rok, a największy zasiąg ku wschodowi osiągnęła w roku 963, kiedy pod nadzór Gerona dostał się duży szczep serbski Łużyczan a ponadto cząstka państwa polskiego. Była to chwila, w której ekspansja Niemiec nie zatrzymała SIĘ na Odrze, lecz przekroczyła ją w dolnym biegu i sięgnęła po dolną Wartę. Rzecz znamienna, iż sprawca owych zdobyczy, margrabia Gero, ustąpił z zajmowanego stanowiska właśnie w 963 roku, kiedy stanął u szczytu powodzeń.
Umiejętnym urządzeniem marchii przygotował Otto grunt pod trwały zabór słowiańskiej ziemi, ale na tym nic kończyła się organizatorska jego działalność, dla tychże celów umiał on użyć także Kościoła; role zostały rozdzielone w ten sposób, iż marchie realizowały cel środkami wojennymi, a Kościół — środkami pokojowymi. Pierwsza organizacja Kościoła dla Sin-wiati potabskich była wiośnie dziełem Ottona, Początek ku temu dało erygowanie dwóch biskupstw, w Hobolinie (°4o) i Braniborzu (948); w obu tych grodach istniały chramy ku czci rodzimych bóstw słowiańskich, które stanowiły oparcie dla pogaństwa i równocześnie były ochroną słowiańskości przed naporem germanizmu; leżało przeto w interesie Niemiec opanowanie przede wszystkim takich ognisk narodowej odporności Połabian. Ku temu wiośnie zmierzały postanowienia Ottona.
W miarę, coraz dalszych postępów oręża niemieckiego mógł Otto I pomyśleć o założeniu dla świata słowiańskiego nawet osobnej metropolii.
Stało się to Faktem w toku 968, przy czym na siedzibę arcybiskupów obrany został Magdeburg. Metropolii tej podporządkowanych zostało pięć sufraganij, z których dwie już istniały (Hobolin i Branibor), a trzy teraz właśnie powstały; ośrodkami ich stały się miejscowości: Merseburg, Życz i Miśnia. Metropolia magdeburska objęła ludy serbskie i weleckie, dla Obodrytów natomiast ustanowił Otto I osobne, szóste z rzędu, biskupstwo w Starogrodzia (Oldenburg), podporządkowane metropolii hamburskiej.
Tworząc organizację Kościoła dla Słowian połabskich miał Otto I wyraźne cele przed oczyma. Narodowości w dzisiejszym tego słowa znaczeniu nie znano w tamtych czasach, narodowość pokrywała się wtedy z przynależnością państwowy, ludzi natomiast dzielono najczęściej według wyznania. Przez pozyskanie Słowian dla chrześcijaństwa znikała najważniejsza różnica, jaka dzieliła ich od Niemców, w ślad za czym łatwiej można było przeprowadzić ich germanizację. Żeby zaś misje mogły osiągnąć powodzenie, musiało się duchowieństwo nauczyć języka słowiańskiego. Rozumiejąc doniosłość tej sprawy założył Otto I w Magdeburgu klasztor, w którym zakonnicy uczyli się po słowiańsku, po czym udawali się do Słowian. Sam nawet Otto uczył się i w jakimś stopniu opanował mowę słowiańską.
Mimo tych zabiegów praca misyjna szła opornie. Wiele złożyło się na to przyczyn. Najwięcej na szali zaważyło opaczne pojmowanie przez Niemców samego apostolstwa. Jak władze świeckie tak też niemieckie duchowieństwo patrzyło na nie przeważnie pod kątem widzenia materialnych korzyści i terytorialnych zdobyczy. Znakomity uczony niemiecki A. Meitzen nie wahał się powiedzieć: "To nawrócenie bodajże się nie różniło od podboju". Szerzeniu się chrześcijaństwa stawała na przeszkodzie nienawiść Słowian do Niemców, lud słowiański nie chciał słyszeć o nowej wierze, ponieważ głosili ją śmiertelni wrogowie; kurczowo trzymając się wiary przodków szukał w niej ratunku od zguby. Niestety, ratunku nie znalazł. Niemal wszystkie powstania Połabian miały — między innymi — religijni podłoże, niemal każdy ich bunt wyładowywał się przede wszystkim nienawiścią wobec niemieckich duchownych. Dopóki trwało u nich pogaństwo, dopóty byli Słowianami, w miarę natomiast postępów chrześcijaństwa przeistaczali się zwolna w Niemców.
Marchie i Kościół — to były filary, na których oparły się germanizacyjne poczynania Ottona Akcję tę przeplatały energiczne działania wojenne. Obaj margrabiowie, o których mowa była poprzednio, Herman Billing i Gero, wywiązywali się ze swych zadań z największą dla państwa niemieckiego korzyścią. Imiona ich stały się niebawem głośne w całych Niemczech, taktyka, jaką w zwalczaniu Słowian stosowali, budziła współcześnie i dzisiaj budzić musi zdumienie. Oto, jak w trudnej sytuacji radzi sobie Cero.
W 939 roku wybuchło groźne powstanie Słowian. Do Gerona dotarła wieść, że przeciw niemu głównie zwraca się nienawiść mas i jego przede wszystkim zamierzają powstańcy podstępnie zabić. A on — jak pisze kronikarz Widukind — "za podstęp odpłacił im się podstępem". Udając, że o niczym nie wie, zaprosił do siebie na ucztę trzydziestu słowiańskich książąt, spoił ich i — gdy bronić się nie mogli — kazał wszystkich wymordować. Niesłychany ten postępek wywoła! odruch wściekłości u Słowian. Uderzenia ich krwawy margrabia nie wytrzymał i cofnął się za Łabę. I znowu, nie mogąc sprostać przeciwnikowi na polu walki, chwycił się podstępu. Jeszcze od czasów Henryka l internowany był w Niemczech książę Braniborski Tęgomir; jego to przekupstwem i różnymi obietnicami pozyskał Gero jako narzędzie do pokonania Słowian. Tęgomir niby to uciekł od Niemców i przybył do rodzinnego Braniboru; tu, poznany przez rodaków, obwołany został księciem. Miał wprawdzie rywala w osobie synowca, ale pozbył się go w taki sam sposób, w jaki Gero pozbył się, książąt słowiańskich: zaprosił synowca do siebie i kazał zamordować. Potem, jako zwierzchnik swego państewka, poddał je Niemcom. Zdrada jego wywołała tak wielkie wrażenie na innych Słowian, że i oni zaprzestali walki i poddali się Niemcom.
Powstanie zostało wprawdzie zduszone, ale trwały pokój nie nastał. W 50-tych latach X stulecia rozpętała się wojna na nowo. Początkowo wiodło się Słowianom, gdy jednak Otto zebrał znaczne siły, w walnym starciu nad rzeką Raksą (dziś Recknitz, wpadająca na północ od Roztoka do Bałtyku) zadał im w roku 955 druzgocącą klęskę. Wszystkie te niepowodzenia nie zdołały złamać oporu Słowian. Niemcy musieli podejmować kilka jeszcze wypraw, by zmusić ich do uległości; mimo to nie osiągnęli rozstrzygnięcia takiego, jakie by im zapewniało trwale nad Słowianami panowanie.
Napór w dobie Henryka I i Ottona Wielkiego prowadzony był z wielką energią, dzieje Słowian połabskich nie znają uderzeń równie potężnych. Siły były nierówne: z jednej strony świetnie zorganizowani i metodycznie działający Niemcy, z drugiej — do walk z takim przeciwnikiem nie przygotowani Słowianie. Toteż nie byle jakim zapałem i hartem ducha rozporządzać musiała strona słabsza, jeśli złamać się nie dala.
5. Słowianie odzyskują pełną niezależność. Brutalne postępowanie Niemców nagromadziło u uciśnionych bezmiar nienawiści, która przy każdej sposobności wyładowywała się z żywiołową silą. Najgwałtowniejszy odruch, jaki zna historia Słowian połabskich, przypadł na czasy Ottona II, następcy Ottona Wielkiego. Iskrą, która wznieciła wybuch powstania, stała się wieść o strasznej klęsce Ottona II pod Basentelto w Kalabrii, zadanej mu 13 lipca 982 roku przez Greków i Saracenów. Powstanie rozlało się szerokim pasem od Laby po Odrę, objęło łez zawojowane przez Henryka I ludy serbskie. Zrewoltowane musy nie znały w szaleństwie granic, plądrowały kościoły i klasztory, mordowały Niemców świeckich i duchownych, a gdy ich w ziemi ojczystej zabrakło, rzuciły się na niemiecką Norilalbingie i spustoszyły ją ogniem i mieczem. Zaskoczeni Niemcy byli początkowo bezradni, po czasie jednak zdołali zebrać dość znaczne siły i stoczyli z powstańcami bitwę nad rzeką Tongerą (dziś Tanger), uchodzącą koło Tangerm Unde do Łaby. Bitwa było, zdaje się, nierozstrzygnięta, ale obie strony zaprzestały dalszej walki z powodu poniesionych strat. Ostatecznym rezultatem powstania było zniszczenie panowania Niemców z prawej strony Łaby.
Za rządów trzeciego (III) z rzędu Ottona doszło do skutku kilka niemieckich wypraw, które zdołały częściowo powetować poniesione straty, osiągnięte jednak korzyści były niczym w porównaniu z tym, co pierwsi przedstawiciele Ludolfingów mieli już w swej mocy. Panowanie niemieckie było nadal ugruntowane jedynie na południu, wśród Serbów, północni natomiast Weleci i Obodryci cieszyli się całkowitą od Niemców niezależnością. Około roku 1000 istniała w tych stronach taka mniej więcej sytuacja, jaka była w dobie Karola Wielkiego: Łaba oddzielała świat słowiański od ziem podległych Niemcom, poprzez Łabę jedni i drudzy urządzali na siebie napady.
W stosunku Połabian do Niemców zaszła zasadnicza zmiana w tym dopiero momencie, kiedy jednym i drugim zagroziła Polska. Było to w czasach wielkiego polskiego monarchy Bolesława Chrobrego; dążył on do zjednoczenia jak największej ilości zachodnich Słowian, by razem z nimi przeciwstawić się Niemcom. Idei jego nie pojęli Słowianie. Podczas świąt wielkanocnych 1003 roku najdzielniejsi z nich, Weleci, przysłali do niemieckiego Henryka II poselstwo, by porozumieć się z nim co do wspólnego przeciw Polsce działania. Doszło więc do tego, że chrześcijański władca połączył się z najzacieklejszymi poganami przeciw drugiemu chrześcijańskiemu państwu, przeciw Polsce; niewłaściwość sojuszu wytknął mu wybitny Niemiec współczesny, Bruno z Kwerfurtu. Cel koalicji został osiągnięty i Bolesław przeciw Niemcom zachodnich Słowian nie zjednoczył.
Podczas długoletnich zapasów Polski z Niemcami odetchnęły ludy połabskie, nie przedsięwzięły jednak środków, które by mogły je na przyszłość zabezpieczyć przed agresywnością Niemców. Na razie sytuacja nie była dla nich groźna, co więcej, Niemcom nie powodziło się w dalszym ciągu. Kiedy od Weletów zaczęli się domagać hołdu i danin, doszło do kilku pomniejszych utarczek, a wreszcie do walnej bitwy w 1056 roku; stoczono ją niedaleko ujścia Ha-weli do Łaby, pod grodem Przecławą (miejscowość ta nie przetrwała do naszych czasów i jedynie nazwa łąki "Pritzlav" zdaje się wskazywać jej położenie). Niemcami dowodził zarządca Północnej Marchii, margrabia Wilhelm. Źródła współczesne (Annalista Saxo i Kronika Ekkeharda) nazwały bitwę "wielką klęską" Niemców i nadmieniły, że wojsko niemieckie częściowo zginęło od miecza, a częściowo podczas ucieczki utonęło w rzece. Z tego, że zginął także wódz naczelny Wilhelm, można nabrać wyobrażenia o rozmiarach klęski. Słowianie okrążyli po prostu nieprzyjacielskie wojska, odcięli im drogi odwrotu i wparłszy w kąt utworzony przez dwie rzeki, znieśli doszczętnie. Wiadomość o klęsce stała się nawet przyczyną przedwczesnego zgonu cesarza Henryka III, co daje pojęcie, jak ważną była bitwa i ile w niej wojska saskiego zginęło. Zakusy niemieckie o podporządkowanie sobie Słowian zostały zniweczone, związek Weletów stanął u szczytu potęgi.
Okres świetności Weletów objął stulecie X i pierwszą połowę XI. Drugi główny lud północny, Obodryci, odgrywał wtedy drugorzędną rolę. Potem stanowisko obu państw uległo zasadniczej zmianie: kiedy Weleci zaczęli staczać się ku upadkowi, na czoło Słowian połabskich wysunęli się Obodryci. Nowy okres w ich dziejach zapoczątkował książę Gotszalk (zm. 1066). Wykazywał on dużą przedsiębiorczość w rządzeniu, ale zbyt gorliwie popierał chrześcijaństwo, czym zgotował sobie upadek. Obrońcą pogaństwa tudzież wolności ludu przed zakusami Kościoła i książąt saskich stal się książę Krut (zm. 1105). W toku 30-letnich jego rządów zostało zniszczone chrześcijaństwo, a znowu ugruntowana wiara pogańska. Panowanie jego przypadło na czasy osłabienia Niemiec, spowodowanego zatargiem Henryka IV z papieżem Grzegorzem VII. Koniunktura była nadzwyczaj pomyślna, Krut osiągnął zupełną niezależność od Niemiec, co więcej, zdołał nawet podbić północnych Sasów; można było dokonać jeszcze więcej, a przede wszystkim wprowadzić w państwie reformy wewnętrzne i umocnić je do stawiania oporu wrogom w przyszłości, ale tego już Krut nie wykonał. W każdym razie okres jego panowania był czasem największej świetności Obodrytów.
Po Krucie doszedł do władzy syn Gotszalka Henryk (zm. 1127), zwany "królem słowiańskim". Stworzył on rozlegle państwo, podlegały mu nie tylko wszystkie obodryckie, ale także niektóre weleckie szczepy a nawet mieszkańcy wyspy Rany; w dziejach Słowian połabskich bodaj czy istniał drugi książę, który by posiadał tak wiele ziem. Mimo to państwa Henryka nie można nazwać potężnym, ile że władza jego opierała się na kruchych podstawach, na protektoracie książąt saskich. Niewiele więc pożytku miała z tego Słowiańszczyzna, tym bardziej, że "król" był na pół zniemczony i o interesy Słowian nie dbał. Po śmierci jego stało się państwo obodryckie widownią zamętu, który zniweczył przodowniczą rolę Obodrytów wśród Połabian.
6. Ponowny napór Niemców i upadek państw słowiańskich. Po bitwie pod Przecława (1056) związek welecki stanął u szczytu potęgi. Nie trwało to jednak długo. Niemal nazajutrz po wielkim zwycięstwie, mianowicie w 1057 roku wybuchła wśród Weletów wojna domowa. Czego nie dokonały najazdy Niemców, to zrobili Słowianie sami: wewnętrzny rozstrój zniszczył ich federację; 2 czterech szczepów rdzennych, które stanowiły fundament zrzeszenia, dwa dostały się pod władzę obodryckiego księcia Gotszałka, a dwa zostały nadal w związku, osłabiona jednak federacja nie posiadała już tej powagi i znaczenia, co dawniej. W czasie europejskiego sporu o inwestyturę mógł SIĘ związek dźwignąć z upadku, tymczasem niepojęta apatia ogarnęła jego członków; gdy Henryk IV zwracał się do nich z prośbą o pomoc, otrzymał odpowiedź, że ziemia, jaką posiadają, zupełnie im wystarcza, i że są zadowoleni, gdy mogą obronić granice swego państwa. W dobie podróży misyjnej biskupa Ottona na Pomorze (1127) słyszymy po raz ostatni o niezawisłości politycznej Weletów, potem urywają się wiadomości źródłowe i dopiero około r. 1170 dowiadujemy się, że ziemie obu szczepów, które do ostatka tworzyły związek, były już własnością książąt pomorskich. Kiedy i wśród jakich okoliczności zostały przez nich opanowane, brak bliższych informacyj. Monarchia Obodrytów stała się po śmierci Henryka Cotszalkowicza widownią wewnętrznego zamętu. Jednolite dotychczas państwo rozpadło się na dwie części; zachodnią i wschodnią; w pierwszej walki domowe wyniosły na tron Henrykowego bratanka, Przybysława, w drugiej — wielmożę obodryckiego Niklota. Aczkolwiek obaj pragnęli być niezależnymi od Niemiec, a Niklot w czasie swych rządów ztożyl niejeden dowód poświęcenia i bohaterstwa, napór Sasów był tak gwałtowny, że wytrzymanie tego nacisku przekraczało siły państewek słowiańskich. Kiedy w dodatku książę saski Henryk Lew sprzymierzył się z królem duńskim Waldemarem, Jos Obodrytów został przypieczętowany; wzięci we dwa ognie — ulegli. CZĘŚĆ zachodnia utraciła niepodległość wcześniej (w latach 1134 do 1139) aniżeli część wschodnia (w latach 1160 do 1164); mężny opór Niklota zdołał opóźnić upadek podległych mu ludów, o losie ich rozstrzygnął zgon obrońcy w jednej z potyczek.
Mowa była dotychczas o naczelnych państwach Słowiańszczyzny połabskiej; należy się jeszcze słów kilka państewkom mniejszym; w rachubę wchodzą dwa przede wszystkim: lańskie i braniborskie. Na niewielkiej, ale gęsto zamieszkałej wyspie Ranie istniało udzielne państewko od dawien dawna, w X jednak i Xl stuleciu nie grało znaczniejszej roli, dopiero w XII wieku jak meteor zabłysło i zgasło. Wpływy i znaczenie jego przypadają na czasy słabości Weletów; jak Weleci dawniej, tak Ra-nowie po nich pełnili rolę obrońców pogaństwa. Oni to wypowiedzieli Szczecinianom wojnę za sprzeniewierzenie się wierze przodków i przyjęcie chrześcijaństwa, oni podczas wyprawy krzyżowej Sasów przeciw Słowianom w 1147 r. przyczynili się głównie do niepowodzenia wyprawy. Jakoż w najbliższym czasie (1147—1159) grali w Słowiańszczyźnie połabskiej rolę przewodnią, a na Bałtyku zdobyli nawet hegemonię. I znowu — rzecz znamienna — jak u Weletów, tak samo u Ranów po okresie największej świetności przyszła nagle katastrofa. Zagrożeni przez nich Duńczycy zebrali wielkie siły i od roku 1159 rozpoczęli systematycznie najeżdżać wyspę; reszty dokonali Niemcy. Za sprawą Henryka Lwa powstała przeciw Ranom koalicja, do której przystąpił Przybysław obodrycki i pomorscy książęta Kazimierz i Bogusław. Napadnięci od strony morza przez duńskiego Waldemara a od lądu przez słowiańskich przeciwników, Rano więc musieli kapitulować. Z r. 1168 przestali być ludem niezależnym i dostali się pod zwierzchnictwo duńskie.
O ile w omówionych wypadkach ludy połabskie traciły niepodległość na skutek działań wojennych, całkiem inny przebieg miało to w Braniborze. Od roku 1134 zarządzał Marchią Północną Albrecht Niedźwiedź z rodu Ballenstedt, po kądzieli potomek Hermana Billinga; Marchia Północna leżała z lewej strony Łaby, a Albrecht zapragnął opanować prawobrzeżne obszary i w tamtą stronę rozszerzyć swoje posiadłości. Znajdowało się tam państewko Stodoran ze stolicą w Braniborze. Rządził nim książę Przybysław. Albrecht wszedł z nim w zażyłe stosunki, a zwłaszcza dla planów swych pozyskał żoną jego Petrysę. Rezultatem tych zabiegów stał się zapis, w którym bezdzietny Przybysław przekazał swe księstwo Albrechtowi. W roku 1150 zmarł Przybysław, a żona zataiła śmierć tak długo, aż Albrecht przybył i obsadził Branibor załogą. Wprawdzie krewny zmarłego, Jaksa Kopanicki, wystąpił z pretensjami do tronu i Branibor odebrał, ale nie utrzymał się w nim na stale; po kilku latach uległ przewadze rywala, ponownie zaś Straconego Braniboru nikt już później nie zdołał wyrwać z rąk niemieckich. Albrecht nie poprzestał na opanowaniu tej ziemi słowiańskiej, z czasem zdobył ich więcej, przez co stał się założycielem obszernej Marchii Brandenburskiej, przekształconej w późniejszych czasach w państwo pruskie. Pozyskanie przezeń Braniboru służyć może za przykład "pokojowej" penetracji Niemców: dawała im ona to samo, co w innych wypadkach dawał oręż.
7. Dlaczego Słowianie połabscy upadli? Nad powodami upadku Połabian debatowano w nauce wiele i kwestia jest stosunkowo nieźle wyjaśniona. Powody były różnorodne; jedne tkwiły w nich samych, w ich właściwościach psychicznych i ogólnym uzdolnieniu, drugie były od nich niezależne. Niemało na azali zaważyła sama topografia kraju, której ludzie pierwotni przekształcić nie umieli. Ojczyzna Słowian połabskich przedstawiała osobliwy widoki bory i bagna powtarzały się w niej najczęściej, a miejsca zdatne na osadnictwo ludzkie rozrzucone były w różnych stronach i bardzo często borami lub bagnami szczelnie od siebie odgrodzone. W takich warunkach musiało się wytworzyć rozdrobnienie jednolitej pierwotnie masy, która te strony objęła w posiadanie. Z tego znów wynikły dwa skutki fatalne:
niemożność stworzenia potęgi, jaką daje zjednoczenie.
ciągłe między poszczególnymi szczepami spory i walki.
Rozbicie wewnętrzne umieli wyzyskać Niemcy, kłócili jednych z drugimi i z kłótni wyciągali korzyści dla siebie.
W sąsiedztwie z zaborczymi Niemcami upatrywać należy drugą przyczynę upadku Słowian połabskich. Bieg historycznych wypadków parł Niemców ku wschodowi, starcie więc z osiadłą tam ludnością było nieuniknione, a rezultat starcia zależał od talentu, jaki miały wykazać obie strony. I tutaj zaznaczyła się między nimi duża dysproporcja: o ile Niemcy wydali sporą ilość indywidualności naprawdę wybitnych, to Połabianie nie mieli ich prawie zupełnie. Nawet największe ich znakomitości, taki Krut czy Niklot, równać się nie mogły z królami i wodzami Niemców: z Henrykiem I, Geronem itd.
Ważną przyczyną niepowodzeń w zapasach z Niemcami była młodość kulturalna Słowian. Objawiała się ona w każdej niemal dziedzinie. Dla przykładu weźmy organizację polityczną. Ludy połabskie miały szczególną niechęć do silnej władzy monarchicznej. Księstwo obodryckie wykazywało wiele żywotności, ale targane ustawiczną niezgodą między księciem a masą ludową, zużyło na tym najlepsze swe siły. Gorzej było u Weletów; w IX wieku mieli oni monarchiczną formę rządu, a od X stulecia począwszy — republikański ustrój z wiecem jako najwyższą władzą. Dziwić się nie można, że taki ustrój okazał się niezdolnym do przetopienia kilku szczepów w jeden naród i zbudowania silnie spojonego państwa. Inne państewka słowiańskie nie wyróżniały się pod tym względem korzystnie, w zakresie politycznej organizacji wykazywały i one wręcz niemowlęctwo.
Wszystkie te niedomagania — niewątpliwie bardzo ważne — upadku Połabian nie zdołają jeszcze wytłumaczyć; wszakże istniały one równie dobrze w X jak i w XII wieku, a zatem zarówno w okresie najsilniejszych (X wiek), jak i o wiele słabszych (XII wiek) ataków Niemców, a mimo to nie w pierwszym, tylko w drugim wypadku spotkała Słowian katastrofa. Zaważyć więc na szali musiało jeszcze coś innego. W niedomaganiach owych upatrywać należy przyczyny dalsze, bezpośrednim natomiast powodem upadku Połabian stał się rozstrój wewnętrzny i pochodząca stąd niemoc na zewnątrz ludu naczelnego, Weletów. W X wieku oni właśnie byli duszą oporu przeciw niemieckiej nawale, ich bohaterska postawa porywała resztę Słowian i od zguby ratowała wszystkich. W XII stuleciu była sytuacja inna, państwo Weletów znajdowało się w zupełnym rozkładzie, a skutki tego nie długo kazały na siebie czekać: skoro zabrakło przywódców, bezładnie działające rzesze musiały ulec przemocy.
ROZDZIAŁ II
GERMANIZACJA KRAJÓW POŁABSKICH
1. Relacja Helmolda. Napór w kierunku wschodnim przyniósł Niemcom bardzo pomyślne wyniki: objęli w posiadanie nowe tereny, a osiadłą na nich ludność przekształcili ze Słowian w Niemców. Jedno i drugie należy do najbardziej znamiennych zjawisk w nowszych dziejach Europy; proces wynarodowienia dokonany został w niejednym miejscu naszego kontynentu, ale bodaj nigdzie w tak wielkich rozmiarach jak pośród Słowian połabskich; jest to — rzec można — teren klasyczny, na którym najlepiej badać samo zjawisko.
Świadkiem wydarzeń końcowego okresu niepodległości Połabian był kronikarz niemiecki Helmold. Zajmował on probostwo w Dożowie nad Jeziorem Płońskim, w kresowej krainie słowiańskich Wągrów (w dzisiejszym wschodnim Holsztynie), Na co patrzyli co zasłyszał, spisał około roku 1170 w obszernym dziele, "Kronice Słowiańskiej". Dola podbitych Słowian odmalowana przezeń została w barwach ponurych. Kilka przykładów:
"Słowianie ustąpili ze wszystkich miast przyległych, w których mieszkali, a Sasina ich miejsce przybyli i tam się osiedlili, Słowianie zaś powoli wynieśli się zupełnie z kraju" (I, 84). — "Teraz zaś, gdy Bóg hojnie księcia naszego (Henryka Lwa) i innych książąt zbawieniem i zwycięstwy obdarza, Słowianie wszędzie zostali wytępieni lub wypędzeni, a od granic oceanu sprowadzone zostały ludy silne (Flamandowie, Holendrzy, Sasi, Holzaci, Westfalowie) i niezliczone, które ziemie Słowian posiadły, pobudowały miasta i kościoły i urosły w bogactwa nad wszelką miarę" (I, 89). — "Cały bowiem kraj Obodrytów i ziemie przyległe, do królestwa obodryckiego należące, przez ciągłe wojny, najbardziej zaś przez tę ostatnią (z roku 1164) w zupełną pustynię zamienione zostały, a to za łaską Boga, dającego moc prawicy księcia; resztki Słowian, jeśli gdzie pozostały, z powodu braku żywności i spustoszenia pól tak silnie głodem dotknięte zostały, że tłumami uciekały do Pomorzan albo do Duńczyków, którzy bez żadnej litości sprzedawali ich Polanom, Serbomi, Czechom" (II, 101).
Można by ilość cytatów powiększyć, ale i te wystarczą. W ich świetle Słowianie zostali już
to wytępieni, już to sami opuścili ziemię praojców, a w ich miejsce napłynęły różne ludy germańskie. W ocenie jednak tak doniosłych wydarzeń jedna rzecz domaga się koniecznie skontrolowania, a mianowicie: czy wszystko, co Helmold zanotował, zasługuje na wiarę?
2. Teorie o sposobie zniemczenia krajów połabskich. Faktem jest, iż podbite przez Niemców ziemie Połabian w krótkim stosunkowo czasie stały się niemieckimi. Weźmy jeden przykład. Pod koniec niepodległości Słowian połabskich bardzo ważną rolę odgrywali mieszkańcy wyspy Rany; oni to — po upadku państwa weleckiego — wysunęli się na czoło obrońców słowiańskiego pogaństwa, które dla rzesz słowiańskich stanowiło najsilniejszą ostoję w zmaganiach się z Niemcami. Oczekiwalibyśmy zatem, że także po utracie niepodległości wykażą Ranowie nie byle jaką odporność przeciw germanizatorskim zakusom. A tymczasem co się dzieje?
Przez jakiś czas wpływy niemieckie miały zamknięty dostęp na wyspę.
Zwierzchnictwo nad nią sprawowali Duńczycy, a rodzimi książęta —nadzorowani przez zwierzchników — wykonywali nadal swą władzę; otóż nijedni ni drudzy nie mieli interesu popierać niemczyzny. Z czasem jednak uległy stosunki zmianie. Około połowy XIII wieku przybyły na wyspę niemieckie zakony, które w swych dobrach zaczęty osiedlać wyłącznie własnych ziomków. Przez kilka dziesiątków lat w stosunkach etnicznych nie dało się zauważyć większych zmian, ale ciągły napływ niemieckich kolonistów zrobił wreszcie swoje; w toku XIV stulecia ludność wyspy uległa zupełnemu wynarodowieniu, w r. 1404 umarła ostatnia kobieta, która mówiła po słowiańsku. A zatem niewiele ponad sto lat trzeba było, by zgermanizować nieugiętych przywódców pogańskiej Słowiańszczyzny. Inne przykłady, jakie można by przytoczyć, złożyłyby świadectw o szybkich postępów germanizacji także w innych stronach połabskiego świata. Otóż fakt taki musiał zastanowić badaczy, powstało też kilka teoryj, które usiłowały wytłumaczyć osobliwe zjawisko.
Prym w dociekaniach długi czas wiodła nauka niemiecka. Pojawiła się w niej najpierw tzw. pragermańska teoria. Głosiła ona, że w dobie wędrówek narodów ludność germańska niezupełnie ustąpiła z ziem między Odrą i Łabą, że przeciwnie, dość znaczne jej resztki pozostały na miejscu; gdy zaś w toku V—VII stulecia Słowianie objęli te ziemie w posiadanie, osiedla germańskie utworzyły jak gdyby wyspy w słowiańskim morzu. Taki stan rzeczy utrzymał się przez cały czas trwania słowiańskich rządów, pierwotni Germanie nie zatracili poczucia swej narodowej odrębności, a nawet udzielili pomocy świeżym zastępom niemieckich osadników, którzy— od XII wieku począwszy — zaczęli nadciągać w te strony; dzięki tej pomocy mógł cały kraj ulec szybkiej asymilacji. Teoria ta cieszyła się wziętością w pierwszej połowie XIX wieku. Dalsze jednak badania wykazały jej niezasadność i dziś nauka niemiecka uznaje za pewnik, że przed ruchem kolonizacyjnym, jaki na szerszą skalę zaczął się w XII stuleciu, ludność między Odrą i Łabą była czysto słowiańska. I musi się to uznać za pewnik, gdyż o, rzekomych pragermańskich wyspach niczego nie wiedzą historyczne źródła. Skoro zaś sprawa została postawiona w ten sposób, trzeba było szybkie postępy germanizacji wytłumaczyć inaczej. Z sukursem co do tego przyszły badaczom relacje Helmolda.
Wielu niemieckich uczonych przyjęło je za podstawę swoich dociekań, a wynik ostateczny badań głosił, że wskutek wytępienia słowiańskiej ludności kraje połabskie łatwo mogły stać się niemieckimi. Jakoż z pierwszego rzutu oka trafności tego wniosku niczego zarzucić nie można, Helmold popiera go w zupełności. Pomimo to jednak i te rezultaty nie ostały się wobec dalszych dociekań. Szczegółowe badania dyplomów, bardziej wiarogodnych od kronikarskiej opowieści, kazały nad niejednym przekazem Hełmolda postawić znak zapytania. Studia w tym kierunku, zaczęte pod koniec ubiegłego stulecia, trwają w pełni do chwili obecnej i przynosząc oraz gruntowniejsze dzieła, które zawiły problem znakomicie rozjaśniają. Szczególną uwagę skupił koło siebie sam kronikarz Helmold, tudzież jego dzieło. Nowsi historycy niemieccy przestali go darzyć zbytnim zaufaniem. W. Ohnesorge zwrócił uwagę, że Helmold pochodził z niskiego stanu, pełnił obowiązki proboszcza w zapadłej wsi, gdzie nie mógł należycie śledzić biegu rozgrywających się wydarzeń, a wreszcie przejęty był duchem religijnym, co wycisnęło piętno na sposobie ujmowania przezeń ówczesnych wypadków; jako syn ludu posiadał właściwą tej warstwie skłonność do przesady, w naiwnej wierze nadawał tej lub owej plotce znamiona prawdy, a chętnie posługując się biblijnymi zwrotami wypaczał po prostu przebieg niejednej sytuacji. Słowem, wiele u niego retoryki, z pozoru tylko wyglądającej na historię. W ostatnich czasach głos w tej sprawie zabrała nauka rosyjska. Żaden z niemieckich uczonych nie posunął się w krytyce Hełmolda tak daleko jak rosyjski badacz D. M. Jegorow. Po prostu odrzucił on wszystko, co Helmold otępieniu Słowian napisał, a w to miejsce dał całkiem nowy pogląd nadzieje ich zaniku. Według niego Słowianie połabscy nie ulegli wynarodowieniu w wiekach średnich, lecz znacznie później, mianowicie w XVII stuleciu, po zniszczeniach i wyludnieniu spowodowanym przez 30-letnią wojnę. W wiekach średnich odbywała się wprawdzie na ich terenie kolonizacja, ale rezultatem jej nie mogła być germanizacja, gdyż zarówno kolonizatorzy jak i koloniści byli Słowianami; kolonizowała słowiańska szlachta, a kolonistami byli przede wszystkim słowiańscy i tylko w nieznacznej ilości niemieccy chłopi. Była to więc kolonizacja wewnętrzna, element zewnętrzny odgrywał w niej całkiem drugorzędną rolę. Wywody Jegorowa nie ostały się wobec krytyki. Przypomnijmy sobie, jak ruchliwymi byli Weleci i Obodryci w dobie niepodległości; czymże dałaby się wytłumaczyć zupełna ich bezczynność w stuleciach późniejszych, gdybyśmy wykluczyli germanizację i — za Jegorowem — upatrywali w nich Słowian aż do połowy XVII wieku? Czyż owa rzekoma bezczynność nie będzie raczej wskazówką, że nie byli to już Słowianie, tylko Niemcy? Wszystko wskazuje, że zniemczenie szerokich mas słowiańskich dokonało się w toku XIII i XIV wieku, a tylko rozrzucone ich wyspy przetrwały dłużej i dogorywały zwolna w późniejszych czasach. Jegorow omylił się co do narodowości tak kolonizatorów jak i kolonistów: pierwsi z nich byli albo Niemcami, albo zniemczonymi już Słowianami, a pośród kolonistów Niemcy stanowili nie nieznaczny, lecz właśnie ogromny procent. Koncepcja o zgermanizowaniu i Połabian po 30-letniej wojnie jest niczym innym jak próba, zapełnienia luki spowodowanej rewolucyjnymi wynikami dociekań: skoro się odrzuciło ewentualność zniemczenia ich w toku średniowiecza, nie zostawało nic innego, jak wynaleźć po temu jakąś inną chwilę. Tymczasem chwila, jaką Jegorow wskazał, nie może być — według zgodnej opinii krytyków — uznana za trafną. Teoria Jegorowa nie należy ani do pragermańskiej, ani do eksterminacyjnej grupy poglądów, usiłujących wyjaśnić szybki zanik Słowian połabskich; należy poniekąd do grupy asymilacyjnej, która w nauce zjawiła się na kilka dziesiątków lat przed wystąpieniem rosyjskiego uczonego. Skoro germanizacji odnośnych ziem nie dało się wytłumaczyć ani zupełnym, wytępieniem tubylców, ani pomocą ze strony pro-germańskiej ludności, żmudne badania źródeł objawiły wreszcie historyczną prawdę: przez duży napływ niemieckich osadników przerzedzona i gospodarczo zrujnowana rzesza słowiańska nie była zdolna do skutecznej obrony i szybko uległa wynarodowieniu. W tym świetle przekazy Helmolda, tu i ówdzie przesadzone, w wielu wypadkach muszą być uznane za wiaro-godne. Teoria asymilacyjna wzięła dziś stanowczo górę w nauce i wróżyć jej można trwałe stanowisko, ile że wysnuta została z najbardziej prawdomównych źródeł i zgodna jest z doświadczeniami, jakie zna historia w innych stronach i czasach. Słowianie połabscy nie zostali wytępieni, lecz — wskutek nadwątlonej odporności — przez Niemców wynarodowieni.
3. Przebieg germanizacyjnego procesu. Po utracie niepodległości dwa tylko czynniki uratować mogły Połabian od wynarodowienia: niezależność gospodarcza i własna kultura. Nie dopisały oba. Cała energia Niemców zwrócona była ku popieraniu swoich ziomków i nie troszczenie się o Słowian, w takich zaś warunkach samo życie podyktować musiało twarde prawa. Proces wynaradawiania odbywał się na drodze pokojowej, a zatem powoli, dziwić się więc nie można, że uszedł uwagi współczesnych dziejopisów i nie znalazł oddźwięku w ich dziełach.
Niemczenie zaczęło się od społecznych szczytów, od rodziny książęcej. Po upadku niepodległości monarchiczna forma rządu nie została zniesiona w tych państewkach słowiańskich, w jakich istniała od dawna; książąt zostawiono, ale pozbawiono ich dawnej samodzielności, o każdej ważniejszej sprawie decydowała wola zwierzchników. Wiemy, że książęta, jakich rzesze połabskie miały przed i po utracie niepodległości, byli ludźmi miernego talentu; za tę przeciętność drogo zapłaciły podległe im ludy. Zależność od Niemców, tudzież związki małżeńskie z Niemkami szybko wypleniły z nich poczucie słowiańskiej odrębności; nosili wprawdzie nadal słowiańskie imiona, ale z ducha nie byli już Słowianami: przebywali chętnie w otoczeniu niemieckiej szlachty, gromadzili ją na swym dworze, obdarowywali ziemią i wysokimi urzędami. Niemczyzna ciągnęła ich ku sobie! Skoro zaś ewolucja w tym kierunku poczyniła postępy, wówczas wszystko, co zalatywało słowiańskością, stawało się dla książąt pospolitym, z czasem nawet obcym: proces wynarodowienia był dokonany.
W ślady książąt poszła szlachta słowiańska. Obawa o utratę majątków ziemskich stała się dla niej bodźcem do nawiązania bliższych stosunków z najeźdźcą; gdy zaś pożycie towarzyskie zostało sklejone, zaczęła sobie szlachta przyswajać od Niemców właściwe im urządzenia feudalne, a zarazem wyzbywać się dawnego trybu życia i rugować słowiańskie obyczaje. Jak książęta, tak i ona pozostała wierna słowiańskiemu imiennictwu, ale była to tylko zewnętrzna powłoka, która np. Jegorowa zawiodła w dociekaniach na manowce. Zobojętnienie dla słowiańskości przez przodujący narodowi stan szlachecki było dla samej sprawy dotkliwym ciosem, poza szlachtą bowiem nie mieli Słowianie przywódców winnych stanach.
Katolicki kler słowiański przedstawiał u Połabian znikomą ilość; jakoż nie mogło być inaczej, skoro w dobie niepodległości kurczowo trzymały się te ludy pogaństwa. W takich warunkach duchowni niemieccy musieli mieć ogromną przewagę. Znamy już usposobienie ich względem Słowian. W kronice Helmolda znajduje się wiadomość, iż niemiecki "ksiądz Bruno miewał kazania w języku słowiańskim spisane, które ludowi zrozumiale wykładał", ale z samego zapisania osobliwości nabrać można przekonania, jak rzadko zdarzały się takie wypadki. Kościoły i klasztory spełniały rolę rozsadników niemieckiej kultury. Dopóki Połabianie trwali w pogaństwie, patrzono na nich z pogardą, jak na barbarzyńców, a skoro stali się chrześcijanami, zrozumieli, że i to nie zrównało ich jeszcze z Niemcami. Obodrycki książę Przybysław — według świadectwa Helmolda (I, 84) — skarżył się przed biskupem Geroldem w taki sposób; "Jeżeli książę i ty chcecie, żebyśmy jedną z hrabią (Adolfem holsztyńskim) wyznawali religię, niechże nam nadadzą prawa Sasów co do dóbr i podatków, a wtedy chętnie zostaniemy chrześcijanami, pobudujemy kościoły i zapłacimy przynależną dziesięciną". Sama ta propozycja świadczy, że zaprowadzenie chrześcijaństwa w niczym nie polepszało stosunku Niemców do Słowian. A ileż mówi rozpaczliwy wybuch obrońcy Obodrytów, księcia Niklota, który godził się uznać bogiem księcia saskiego Henryka Lwa i oddawać mu cześć boską.
Przejście słowiańskich dynastyj i szlachty do obozu zdobywców nie pociągnęło za sobą reszty ludności, tj. mas włościańskich. Na nich przeto spoczął ciężar ratowania ojczyzny przed zniemczeniem. Z historii czeskiej, tudzież polskiego Śląska, wiemy, że lud wiejski potrafi odegrać rolę niepokonalnej dla wynarodowienia przeszkody. Sytuacja włościan była od początku inna aniżeli sytuacja szlachty, lud wiejski nie miał tych powodów do bratania się z Niemcami, co szlachta, mógł przeto dłużej uchronić się przed zniemczeniem.
Nie było też zamiarem Niemców zrażać sobie zaraz na wstępie szerokich mas wiejskiego ludu, z gospodarczego punktu widzenia było to niepożądane, jakoż załatwienie się z chłopstwem musiano zostawić czasowi. Tymczasem w państwie zostało wszystko nastrojone na jeden ton, by mianowicie zwolna i systematycznie kruszyć słowiańską odporność. Niemcy patrzyli na Sto-wian jak na niższą rasę, nawet Niemiec ze Słowianki urodzony stal społecznie niżej od Niemca zrodzonego z matki Niemki. Lud przeto słowiański, pozbawiony -opieki prawa a obarczony na rzecz państwa i Kościoła przeróżnymi świadczeniami, opuszczony ponadto przez własnych książąt i wielmożów, nie znajdował nikogo, kto by mu przybył z pomocą. W takich warunkach najwytrwalszą nawet odporność zniszczyć ostatecznie musiał czas.
Znaną jest rzeczą, iż w chwilach ucisku bywa dla narodu ostoją własna tradycja i kultura. Do jakiejże tradycji nawiązać mieli Połabianie? Pogaństwo spełniało niegdyś rolę puklerza przeciw Niemcom, ale czyż zapewniło im zwycięstwo? Wiara w jego siłę musiała prysnąć pod obuchem nieubłaganej rzeczywistości. Do tego dochodzą braki innego rodzaju. W nauce zwrócono uwagę (A. Bruckner), że lud połabski nie posiadał pieśni o bohaterach narodowych, które dla podtrzymania ducha narodowego miewają zazwyczaj olbrzymie znaczenie. Może źródła niemieckie nie dopisały wiadomościami co do tego, boć trudno uwierzyć, by tak dalece ubogą była twórczość ludowa Połabian; ale gdyby brak. taki był faktem, zjawisko szybkiego wynarodowienia stałoby się bardziej zrozumiałe.
W życiu codziennym zawsze i wszędzie stykał się chłop słowiański z Niemcami. W sądzie czy kościele, na targu czy nawet u siebie w domu — dokąd zgłaszali się poborcy podatkowi - ciągle obijały mu się o uszy dźwięki niemieckiej mowy. Nie mając możności w ojczystym języku umacniać się w nauce i czerpać z niej siły do stawiania oporu, przywłaszczał sobie lud wiejski te i owe niemieckie wyrazy, nasiąkał zwyczajami najeźdźców i zwolna przeistaczał się w Niemców. Każde pokolenie następne upodabniało się do przybyszów coraz więcej, aż po jakimś czasie niczym się już od nich nie różniło. Pozostała jeszcze dziedzina życia miejskiego. W dobie niezależności Słowian nie było u nich miast w nowoczesnym tego słowa znaczeniu, życie zaś przemysłowe i kupieckie skupiało się na tzw. podgrodziach. Ruch lokacyjny rozwinął się na wielką skalę dopiero w XIII wieku, kiedy Słowianie byli już podbici. W ruchu tym żywioł niemiecki odegrał dominującą rolę. Stosunek Niemców do Słowian, jak wszędzie tak i w miastach, wiele zostawiał do życzenia. Byt Słowianina w mieście był początkowo znośny, z czasem doznał znacznego pogorszenia; ludności słowiańskiej zaczęto odmawiać praw miejskich, wyłączono ją z cechów i nie przyjmowano do nauki rzemiosł. Zubożali Słowianie zepchnięci zostali na dalsze peryferie miast, a żyjąc w niedostatku nie mogli myśleć o ochronie swej odrębności narodowej, przeciwnie, przyjmowali zwolna mowę panującej ludności. Po zniemczeniu dynastyj i szlachty określenie "Słowianin" stało się synonimem warstw najniższych; z pojęciem takim stykamy się już w drugiej połowie XIII wieku. Zupełne atoli zniemczenie miast nierychło stało się faktem, ustawiczny napływ do ośrodków miejskich słowiańskiej ludności ?e wsi paraliżował poniekąd zabiegi Niemców. Skłoniło to ich nawet do zastosowania bezwzględnych zarządzeń. W roku 1462 wydani w Lubece prawo, że towarzyszami gildii nie mogą być ludzie słowiańskiego, tylko niemieckiego pochodzenia, a towarzysze i kramarze łubeccy, troszcząc się o czystość krwi swych kolegów, uchwalili w roku 1507 wymagać od wstępujących do ich cechu członków dowodu, że są prawdziwymi Niemcami, a nie Słowianami. Chyba po raz pierwszy zjawił się wtedy w Niemczech problem "rasy". Wprawdzie nie każde miasto poszło w tym wypadku za przykładem Lubeki, ale w każdym nurtowała jednakowa niechęć do Słowian.
Jakże inne było położenie kolonistów niemieckich, którzy osiedlali się — początkowo w miastach, a potem także po wsiach — wśród Słowian. Przede wszystkim cieszyli się zupełną wolnością oraz otoczeni byli opieką prawa i protekcją rządu. Na wsi mieli samorząd gminny i rządzili się własnymi prawami, czym od razu wyżej stanęli od chłopów słowiańskich. Swoboda osobista, niezależność ekonomiczna, nauka: religijna w zrozumiałej mowie, a przy tym pewność zajmowanego stanowiska, wszystko to dodawało kolonistom energii do pracy i osiągnięcia dobrobytu. Zdarzały się nawet wypadki, że Słowian usuwano z ziemi, by osiedlić w ich miejsce Niemców. Przybysze niemieccy, obejmując w posiadanie pustkowia, licznym szczegółom topograficznym nadawali niemieckie nazwy, a ponadto na swój sposób przeinaczali miana starych słowiańskich osiedli. Jak szybkie postępy czyniła na tym polu germanizacja, świadectwem może być następujący przykład: w dokumencie z roku 1281 zaznaczył książę pomorski Bogusław IV, że wsie klasztoru hildeńskiego, niegdyś po słowiańsku nazywane, niemieckie już miana przybrały.
Niewdzięczna przemiana jakiegoś narodu na inny, której niekiedy dokonują zaborcze państwa, wymaga jednak długiego czasu i przebyć musi kilka etapów: najpierw trzeba ów naród pozbawić niepodległości, a następnie zniszczyć gospodarczo i pozbawić własnej kultury. W dziejach Słowian połabskich można te etapy ściśle ustalić.
4. Powolne znikanie wysp słowiańskich w obrębie niemieckiego państwa. Germanizacja na terenie Połabian nie wszędzie jednakowo szybkie czyniła postępy; w niektórych stronach szło to bardzo prędko, gdzie indziej znacznie wolniej, a nie brak nawet takich okolic, które po dzień dzisiejszy zdołały zachować swą słowiańskość. W XIII i XIV stuleciu tworzy kraj cały istną pstrokaciznę językową, tzn. minęło się okolicę, w której brzmiała mowa słowiańska, a już wkraczało się do szeregu osad, gdzie słychać było mowę niemiecką, potem znowu wracały słowiańskie dźwięki i tak ciągle na zmianę. W miarę postępów germanizacji dokonywało się zacieranie owych różnic, język niemiecki zdobywał coraz szersze przestrzenie, a słowiański ustępował mu miejsca.
Bodaj najrychlej, w toku XIII wieku, zniemczona została ojczyzna Helmolda, kraina Wągrów. Dwie przyczyny złożyły się na to: eksponowane położenie kraju na najdalszym zachodzie i dotkliwe straty w ludziach poniesione przez Wągrów w walkach z Sasami. Inne ziemie dłużej zachowały swe słowiańskie oblicze. W ośrodku Weletów, w krainie Redarów, umilkła mowa słowiańska w drugiej połowie XIV w; bardziej na południu, na terenie państwa braniborskiego, w tych samych mniej więcej czasach. Ziemie Obodrytów, z których później powstała prowincja niemiecka Meklemburg, zatraciły słowiański charakter w toku XV stulecia i jedynie w południowo-zachodnim zakątku prowincji, w Puszczy Jablowej, utrzymali się Słowianie do polowy XVI wieku.
Ale szczególne zaciekawienie budzą trzy okolice przedwojennych Niemiec, w których słowiańskość utrzymała się najdłużej; są to: niewielki obszar kraju koło Łucbowa, na zachód od Łaby, okolica pomorskiego miasta Słupska, oraz — najrozleglejsze z nich wszystkich — Łużyce. Uderzyć musi geograficzne położenie owych cząstek niemieckiego państwa: jedna z nich znajduje się na zachodnim, druga na wschodnim, a trzecia na południowym jego krańcu, przy czym odległość między nimi jest bardzo znaczna.
Obszar koło Łucbowa zajmował niegdyś dość liczny szczep słowiański Drzewian. Niezwykłą była jego historia; aczkolwiek strony te stanowiły najbardziej kresową (poza Łabą) część Słowiańszczyzny połabskiej, a niepodległe W stracili Drzewianie jeszcze w dobie Karolingów (IX wiek), mimo to byli jednym z ostatnich połabskich ludów, jaki uległ zniemczeniu. W zestawieniu z szybkim zanikiem Weletów, Obodrytów i innych Połabian, odporność Drzewian budzić musi podziw. Co prawda, z pomocą przyszła im natura; warunki fizjograficzne, tj. lesisty i podmokły grunt, nie nęciły niemieckich kolonistów i dozwoliły Słowianom dłużej zachować odrębność. Żywotność ich zniszczyli Niemcy, wydając w XVII wieku specjalna zarządzenie, w którym zabronili im używania ojczystej mowy. Ale znamienna rola Drzewian nie kończy się na tak długim zachowaniu słowiańskości; jeszcze jeden szczegół z ich przeszłości godzien jest uwagi. Oto zostały po nich zabytki piśmienne, jedyne obszerne zabytki, jakie po dawnych Połabianach posiadamy; odgrywają one rolę słowiańskiego testamentu, gdyż powstały w najostatniejszej fazie zaniku Drzewian. Mieszkaniec tych stron, karczmarz Jan Parum Szulce (1678—1734), opracował kronikę ze słowniczkiem, w której opisał zwyczaje i tryb życia tamtejszych Słowian, a pastor wustrowski Chrystian Hennig zestawił — w początkach XVIII wieku — słownik ich mowy. Dla badaczy języka Połabian są to zabytki nieocenionej wartości. Dziad i ojciec Szulcego znali jeszcze dobrze ojczystą mowę, siostra rozumiała niewiele, a młodszy brat nic już nie pojmował. Zapisał więc Szulce znamienną uwagę: "gdy ja i jeszcze ze trzy osoby we wsi umrzemy, nikt już wiedzieć nie będzie, jak po słowiańsku nawet psa nazwać". W toku drugiej polowy XVIII wieku umilkła i tutaj mowa słowiańska.
Znacznie dłużej utrzymała się na przeciwległym krańcu niemieckiego państwa, w okolicy pomorskiego miasta Słupska. Terytorium to leży z prawej strony Odry, a zatem nie podpada pod zakres pojęcia Połabszczyzny; by jednak uzyskać pełny obraz stosunków w obrębie niedawnych Niemiec, wskazanym jest tutaj także te, wyspę uwzględnić. Może i dzisiaj żyje tam jaki starzec, który zna pewną ilość wyrazów ojczystej mowy, jeśli zaś nie ma takiego, to całkiem niedawno wymarła Słowiańszczyzna w tamtych stronach. Dla tej grupy jej przedstawicieli utarło się w nauce miano Słowińców. W toku XIX i w początkach XX stulecia zjeżdżali się do nich uczeni slawiści, by usłyszeć, jak brzmiała gwara ich przodków, a badacz niemiecki F. Lorentz zdążył nawet zebrać cały zasób używanych tam wyrazów i wydać zarówno słownik jak i gramatykę słowińskiego narzecza. Do dni naszych ocalało w Niemczech jedno jedyne miejsce, gdzie ciągle rozbrzmiewa mowa dawnych Połabian; miejscem tym — Łużyce. Niezależność postradali Łużyczanie około półtora wieku później aniżeli Drzewianie, tj. w drugiej połowie X stulecia, mimo to wynarodowić się nie dali do chwili obecnej. Co im znowu przyszło z pomocą? I tutaj błotnisty, niedostępny teren niemało zaważył na szali, ale ważną rolę odegrał ponadto czynnik inny; w toku XIV wieku zostały Łużyce wcielone do państwa czeskiego, przy którym pozostawały po rok 1635, a jakkolwiek Czechy nieraz w tym okresie ulegały silnym wpływom niemczyzny. Mimo to niebezpieczeństwo germanizacji było tu mniejsze aniżeli w krajach wprost do Niemiec należących. Dziś ilość Łużyczan można szacować na około 500 tysięcy; bohaterstwo ich przetrwania winno doczekać się nagrody w postaci politycznej udzielności.
5. Co zostało dziś w Niemczech po Słowianach? Pozostałością po dawnych Słowianach są przede wszystkim sami ludzie. Nie może ulegać wątpieniu, że słowiańscy tubylcy nie zostali przez germańskich najeźdźców w pień wycięci, lecz zostali na miejscu Vf wielkiej masie. Później dopiero, wskutek napływu dużej ilości niemieckich osadników, masa ta uległa wynarodowieniu, tj. stała się niemiecką. Nie można atoli stawiać jej na równi z rodowitymi Niemcami. Ludność wschodnich Niemiec przedstawia dość skomplikowany problem: z mowy i przekonania jest oczywiście niemiecką, ale z pochodzenia i rasy tylko w mniejszości należy do Niemców, w większości natomiast jest słowiańską. Po dzień dzisiejszy nie wygasła też jedna z dynastyj, jaka w swoim czasie nad pewną częścią Połabian panowała. W księstwie meklemburskim, które sformowane zostało z niektórych obodryckich i weleckich ziem, do r. 1918 panowała dynastia wywodząca się od dzielnego obrońcy Obodrytów, księcia Niklota. Wskutek przemiany ( w roku 1919) niemieckiego państwa z monarchii w republikę, dynastia ta została usunięta od władzy, ale członkowie jej żyją do naszych czasów. Rzecz oczywista, ze słowiańskością nie mają dziś nic wspólnego, mimo to jest faktem, że słowiańska ongiś dynastia — jak i masy ludowe — istnieją do chwili obecnej. Zastanowić musi, że w języku zniemczonych Połabian nie ocalał żaden ślad ich mowy pierwotnej. Skoro taka masa uległa wynarodowieniu, oczekiwalibyśmy wpływu dawnej słowiańskiej na przyjętą przez nich niemiecką mowę, czyli — inaczej się wyrażając — niemczyzna między Odrą i Łabą winna być po prostu inna, aniżeli w krajach rdzennie niemieckich. Tymczasem językoznawcy twierdzą, że tak nie jest. W tych ł owych stronach utrzymywały się czas jakiś poszczególne słowiańskie wyrazy — np. na Rugii na oznaczenie miary zbożowej posługiwano się do końca XVI wieku słowiańskim określeniem "korzec" — z czasem i to wyszło z użycia, a w każdym razie przyjęcie przez Słowian niemieckiej mowy nie pociągnęło za sobą jakichś w niej przeróbek w duchu gwar słowiańskich.
Podobnie jak język, tak też obyczaj słowiański uległ zupełnemu zanikowi. Jedynie w pewnej gospodarczej instytucji dopatrują się niektórzy uczeni słowiańskiej pozostałości. Chodzi o stosunek między chłopem i panem. Na terenie zachodnich Niemiec, który niemieckim był od zagania historii, wytworzyło się tzw. władztwo gruntowe, na terenie wschodnich — niegdyś słowiańskich — ziem powstało tzw. władztwo dworskie; drugi z tych stosunków pozostaje w związku z rozwojem gospodarstwa folwarcznego) i wykazuje dalej posuniętą zależność wieśniaka od pana, aniżeli ma to miejsce w stosunku tamtym. Cały szereg uczonych z G. Belowem na czele widzi w instytucji dworskiego władztwa resztki słowiańskich urządzeń; bardzo to jednak wątpliwe.
Żadnych natomiast wątpliwości nie może budzić całkiem inna sprawa. Na obszarze wschodnich Niemiec roi się dziś od pseudo-słowiańskich nazw geograficznych (nazw miejscowości, mniejszych rzek, wzgórz, kompleksów leśnych itp.) Nazwy te nie zachowały się w pierwotnym słowiańskim brzmieniu, przeciwnie, dawna ich postać została niekiedy tak bardzo zniekształcona, że trzeba osobnych badań, by odtworzyć pierwotną, poprawną ich formę. Dziś nie są to ani niemieckie, ani słowiańskie nazwy, są to onomastyczne dziwolągi, wytworzone przez specjalne warunki Na cmentarzysku słowiańskości przypadła im rola jak gdyby ostatnich dokumentów, składających świadectwo, jaka tragedia rozegrała się tam w swoim czasie.
Źródło: http://ns-zadruga.blogspot.com/2007/07/niemcy-wobec-sowian-poabskich.html
1