1. Nieoczekiwane "Tak"...
Edward nadal ściskał moją rękę, a ja kurczowo się jej trzymałam niczym przestraszone dziecko szukające ratunku, wsparcia, pomocy.
Ponownie zerknęłam w stronę ganku, gdzie stał Charlie. Nigdy w życiu nie pomyślałabym, że doprowadzę go do takiego stanu. Na twarzy malowały się czerwono-fioletowe rumieńce, szczękę miał zaciśniętą do granic możliwości, a zgrzyt jego zębów doszedł do mnie, gdy byłam odległa od niego jeszcze o jakieś osiem metrów.
I prawdę powiedziawszy, raczej nie chciałam podchodzić bliżej.
Jednak mój ojciec miał w stosunku do mnie inne plany...
- Isabello Marie Swan - zaczął z trudem panując nad częstotliwością swojego głosu. - Masz natychmiast wejść do domu i wyjaśnić mi WSZYSTKO! - dodał akcentując ostatnie słowo i wskazał na mój odnowiony motor stojący na podjeździe.
- T-t-tato... - zaczęłam niepewnie, czując jak z nerwów zaschło mi w gardle.
Jakim cudem potrafiłam być taka elokwentna i błyskotliwa w argumentacji tego, że bez jego wiedzy wyjechałam do Los Angeles (oczywiście w mniemaniu ojca)? Widząc jak wydarzenia z ostatniej wizyty Jacoba wpłynęły na jego nastrój naprawdę się bałam. Szlaban już mam, więc... O nie, na pewno na to nie pozwolę! Ostatnią rzeczą (a raczej osobą), którą nadal mogę widywać jest Edward! A z niego nie zrezygnuję! Nie ma mowy!
- Tato - ponowiłam z większą determinacją i pewnością siebie. - Oczywiście, że ci wszystko wyjaśnię, ale może najpierw...
- Może najpierw pożegnasz się z tym młodym człowiekiem! - przerwał ostro Charlie, a rozwścieczony wzrok skierował na Edwarda. - Widziałem jego samochód wcześniej, zaparkowany niedaleko. - Ponownie spojrzał na mnie. - O ile mnie pamięć nie myli, masz szlaban! To dotyczy przede wszystkim wyjść! A ty spokojnie ten zakaz złamałaś wybierając się z NIM na spacer! Do LASU!
Przez chwilę nie miałam pojęcia, czemu tak wściekle wykrzyczał słowa "z nim" i "lasu".
Gdy nagle, przed oczami stanęła mi scena z września ubiegłego roku. Moment naszego nieszczęśliwego i niechcianego rozstania. Charlie szukał mnie wtedy godzinami. Zresztą nie tylko on. Zaangażował w te poszukiwania cały komisariat i niektórych mieszkańców. Gdy w końcu znalazł mnie Sam, Indianin z rezerwatu La Push, dowiedział się o wyjeździe Cullenów. A moje późniejsze zachowanie, a raczej odrętwienie emocjonalne, potęgowało jedynie jego nienawiść do Edwarda.
Już chciałam zaoponować i stanąć w obronie ukochanego, gdy ten niespodziewanie ścisnął lekko moją dłoń. Zrozumiałam od razu i zamknęłam usta, skierowawszy na niego wzrok. Widocznie ojciec miał właśnie myśli dotyczące zbiorowego mordu.
- Nie, Bella. Twój ojciec ma rację. Wybacz, Charlie - dodał odważnie spoglądając na mojego ojca. - To ja namówiłem Bellę na ten krótki spacer po lesie. Nie chcieliśmy ci się niepotrzebnie narazić...
- Naraziłeś mi się już rok temu. Bella, do domu, w tej chwili - uciął ostro i wskazał na wciąż otwarte drzwi domu.
Edward już się nie odezwał. Spojrzał na mnie czule i po chwili przytulił. W momencie, gdy Charlie sapnął nerwowo, Edward szepnął mi do ucha. - Przyjdę gdy Charlie zaśnie.
Żeby nie pogorszyć stanu nerwów Charliego, o ile to w ogóle możliwe, pocałował mnie przelotnie w czoło i kiwnąwszy głową w stronę ojca, zawrócił w stronę lasu po swój samochód.
Poczłapałam do domu, nie spojrzawszy za siebie, a tym bardziej nie przejmując się motorem nadal zaparkowanym przed domem.
Jedynie co mnie teraz obchodziło to brak ukochanego, którego zobaczę dopiero za jakieś cztery godziny!
Przekraczając próg domu, bez zbędnej nadziei na jakąkolwiek wcześniejszą ucieczkę, poszłam do kuchni.
Ściągnęłam kurtkę i rzuciłam ją na odsunięte krzesło. Jak to miałam w zwyczaju, nie trafiłam, a kawałek zielonkawego materiału osunął się na podłogę. Nie przejmując się tym podeszłam do lodówki i wyciągnęłam karton soku pomarańczowego.
Zajęta otwieraniem kartonu nawet nie usłyszałam, że Charlie wszedł do kuchni.
- Bella - zaczął spokojnie, lecz ja widziałam jak mocno ściska moją kurtkę, którą właśnie podnosił z podłogi. - Ja naprawdę nie chcę się kłócić. Próbuję zrozumieć co tobą wtedy kierowało, ale naprawdę nie jestem w stanie... Proszę, usiądź i porozmawiajmy. Obiecuję, że nie będę niepotrzebnie się unosił.
Chyba jednak coś utkwiło mu w pamięci z naszej ostatniej rozmowy. Wolał mnie nie prowokować do wyprowadzki.
Posłusznie usiadłam na krześle przy stole, a w rękach obracałam szklankę z sokiem. Pociągnęłam z niej solidny łyk, a zimny napój otrzeźwił mi trochę umysł i przede wszystkim gardło.
- Uwierz mi tato - zaczęłam ostrożnie, ważąc słowa i starając się przewidzieć reakcję ojca - tamten wyskok z motorami, to był jedynie pomysł na zabicie czasu.
- Gdyby Cullen wtedy nie wyjechał...
- Edwarda w to nie mieszaj - skłamałam patrząc ostro na ojca. - Sam mówiłeś, że powinnam częściej odwiedzać Jacoba, więc to robiłam.
- Właśnie, chodziło mi o to, żebyś częściej wychodziła z domu, do ludzi! Nie miałem na myśli samobójczych prób!
- Przecież nic poważnego mi się nie stało! Nadal żyję i gdyby Jake nagle nie poczuł wyrzutów sumienia z tego powodu, w ogóle nie byłoby tej rozmowy.
- To nie zamienia faktu, że mnie okłamywałaś i nadużywałaś mojego zaufania- dodał cicho Charlie, a ręce, które zacisnął na oparciu krzesła pobielały.
Jeśli już mówiliśmy o wyrzutach sumienia, właśnie takowych doznawałam.
Nie lubiłam okazywać nadmiernych uczuć, ale akurat takich sprawa wymagała, a co najdziwniejsze, ja sama chciałam pokazać Charliemu jak mi przykro z tego powodu.
Odstawiłam szklankę na stół i powoli wstałam z krzesła. Podeszłam do Charliego i dotknęłam jego ramienia.
- Naprawdę, szczerze cię przepraszam. Nie chciałam, żebyś się martwił, ale... Widzisz, są dobre strony mojego zainteresowania sportami ekstremalnymi - dodałam uśmiechając się delikatnie. - Widziałam wtedy jak się cieszyłeś, że odżyłam.
- Bella, czy ty mi próbujesz wmówić, że robiłaś te głupoty, by mnie zadowolić? - spytał, a kąciki ust uniosły mu się nieznacznie do góry.
- Jasne i po to żebyś mnie nie wysłał do matki - dodałam z żartach próbując rozładować atmosferę.
Charlie westchnął, uśmiechając się lekko, więc uznałam, że kryzys minął. Ha, rekord!
- Więc te wypadki, jakie wtedy miewałaś... No wiesz, na przykład z twoją głową... To nie było uderzenie młotkiem? - spytał powoli, lecz spokojnie.
- Nie, zdarzały mi się upadki...
- Bello - zaśmiał się - przecież ty potrafisz się potknąć o własne nogi! Jak mogłaś wziąć się za tak głupi i nieodpowiedzialny sport, jakim jest jazda na motorze?!
- Przyznaje, że to było głupie - bo było, uwzględniając fakt, że podczas tych niedorzecznych wyskoków, takich jak skakanie z klifu do morza, słyszałam głos mojego ukochanego Edwarda. Tak, jestem stuprocentową wariatką! - ale to był jednorazowy impuls. Tak się składało, że gdy jechałam do La Push, mijałam dom Marksów, którzy mieli wystawione motory na sprzedaż.
- KUPIŁAŚ ten motor?! - zdenerwował się ponownie Charlie, a ja nerwowo przygryzłam wargę.
- Nie, nie kupiłam. Dostałam za darmo.
- Hmm... Nie słyszę sarkazmu w twoim głosie.
- Bo go nie ma. Naprawdę, były w tak marnym stanie, że dostałam je od ręki, nic nie płacąc. Maszyny zawiozłam do Jacka i w nagrodę za robociznę i zaangażowanie dostanie ode mnie drugi, który wzięłam od Marksów.
Charlie podrapał się po głowie najwyraźniej starając się zrozumieć mój tok myślenia.
Klepnęłam go po ramieniu i dodałam z uśmiechem.
- Spokojnie, to był mój ostatni wyskok - zapewniłam zanosząc szklankę do zlewu. - Teraz będę już grzeczną dziewczynką, która stara się o przyjęcie na dobre uczelnie.
Wiedziałam, że tymi słowami go udobrucham, a chcąc jeszcze odrobinę polepszyć atmosferę, wzięłam się za przygotowanie kolacji.
- Chcesz na kolację rybę w panierce?
Odwróciłam się akurat w momencie, gdy próbował zakamuflować uśmiech.
Stanął w nieco luźniejszej pozie i westchnął głęboko.
- Obiecasz, że już nigdy nie wsiądziesz na podobne cholerstwo?
Dając upust swojej radości stanęłam wyprostowana i położyłam rękę na sercu.
- Przysięgam, komendancie Swan, że od tej pory będę wzorową obywatelką miasteczka Forks.
- Naprawdę jesteś szalona - dodał kręcąc głową, a wychodząc z kuchni rzucił przez ramię - a szlabanu nie cofnę. Tylko przedłużę.
Szczęście, w nieszczęściu, można tak rzec.
Nie miałam tak karczemnej awantury, na jaką zanosiło się dziesięć minut temu. Charlie nawet nie podniósł na mnie głosu. Nie wiem, czy to zasługa naszej pamiętnej rozmowy sprzed kilku tygodni, ale widocznie postanowił obchodzić się ze mną nieco łagodniej.
A co do "wyrzucenia" mojego lubego...
Nie miałam co się za bardzo ciskać. I tak zobaczę go za kilka godzin. Na samą myśl uśmiechnęłam się promiennie, obtaczając obrobione filety z ryby w barwnej posypce.
Od czasu, gdy Edward powrócił od Forks, postawił sobie za punkt honoru próbę wynagrodzenia mi tych kilku miesięcy naszej rozłąki.
Całe dnie spędzaliśmy razem. Oczywiście, czas jaki byłam w pracy był dla mnie czasem straconym, jednak pieniądze musiałam mieć, w razie gdyby Edward postanowił wcielić w życie plan B - moje pójście na studia na kilka semestrów i dopiero później przemianę w wampira. Bynajmniej nie miałam zamiaru korzystać wtedy z pieniędzy mojego... narzeczonego.
Sama nie wiem jak namówił mnie do... ślubu. Choć przyznaję, że nagroda w postaci przemienienia w wampira przez mojego Edwarda, a nie Carlisle'a, była niewyobrażalnie kusząca.
W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że Edward może postawić warunek w postaci małżeństwa. Jednak czułość z jaką do mnie przemawiał wiele razy, gdy przekonywał mnie do swojego genialnego pomysłu, oraz urok młodego boga były nieodpartymi argumentami mącącymi mi w głowie. Jak miałam się nie zgodzić, gdy całował mnie z taką pasją... miłością... całkowitym zatraceniem...
Bella, robisz się niemożliwa, skarciłam w duchu samą siebie, gdy poczułam na policzkach gorące rumieńce.
- Bella, coś ty taka czerwona? Oparzyłaś się? - odezwał się zza moich pleców Charlie, który akurat w tym momencie przyszedł do kuchni po piwo.
- Nie, po prostu mi gorąco. - Wskazałam na patelnię, na której skwierczały filety i kolejną, gdzie złociły się frytki.
- Frytki, ryba i piwo. Moje ulubione danie - zaśmiał się Charlie zaglądając mi przez ramię.
- Za chwilę podaję, więc nie zapatrz się na mecz.
- Jasne - rzucił wychodząc z zimną puszką piwa w ręku.
Zdjęłam kolejno filety z patelni i odcedziłam frytki. Całość elegancko rozłożyłam na talerzach. Zawołam Charliego, ale akurat był zajęty komentowaniem punktu straconego przez jego drużynę, więc zaniosłam mu talerz do salonu.
- Wybacz, nie słyszałem jak wołałaś - wymamrotał skruszony, gdy podałam mu talerz i sztućce.
- Nie ma sprawy - odparłam biorąc się za swoją porcję.
Gorąca ryba paliła mi gardło, ale nic sobie z tego nie robiłam.
Jeśli dobrze obliczyłam, miałam jakieś dwie godziny zanim mecz się skończy i Charlie pójdzie spać.
Zdążę się przez ten czas wykąpać i zacząć pisać wypracowanie na angielski o naturalistycznej koncepcji ludzkiej egzystencji. Uśmiechnęłam się w duchu, Edward coś pewnie o tym wie.
I tak nie mam nic lepszego do roboty, nie planuję wcześniejszego pójścia spać, ani zaczynania prania o tej porze. Choć przyznaję, że czas najwyższy zrobić porządki w łazience.
Patrząc na mecz, przypomniałam sobie o wyczynach Cullenów podczas ich prywatnych rozgrywek. Fakt, gdyby ojciec, wielki fan wszelakiego sportu, widział w akcji mojego ukochanego i jego rodzinę... cóż, pewnie nie spojrzałby ponownie na jakiś zwykły mecz ligowy.
Widząc, że Charlie już zjadł, wstałam z fotela i zabrałam jego talerz do umycia.
- Bella, jeszcze jedno.
- Tak? - spytałam od progu.
- Co masz zamiar zrobić z tym motorem? - spytał swobodnie, jednak widziałam wyraźną zmarszczę pomiędzy ściągniętymi brwiami.
- Pewnie zawiozę go z powrotem Jacobowi.
- Zawieziesz? Nie pojedziesz na nim?
- Nie, przecież ci obiecałam. Z pewnością Edward mi pomoże. Wiesz, ten motor jest ciężki... - Chciałam zdać się na łaskę mego ojca.
- Jeśli chcesz, mogę go sam zawieść do Blacków. Przy okazji pomówię sobie z Billym i jego swobodną ręką wychowawczą.
- Nie, nie trzeba, ale... chciałabym ciebie o coś zapytać. - Nie dawało mi to spokoju, wiec przysiadłam na chwilę na oparciu kanapy.
- O co?
- Co konkretnie mówił Jacob, gdy tu przyjechał?
- To samo co ty. Dlatego tak szybko się uspokoiłem i uwierzyłem ci - dodał uśmiechając się nieśmiało.
- Dzięki.
Poszłam do kuchni pozmywać naczynia i umyć patelnie po kolacji.
Właśnie. Jacob.
To dziwne, ale od pół godziny nie myślałam o moim oddanym przyjacielu... przynajmniej tak mi się wydawało. Dlaczego wbił mi zardzewiały nóż w plecy, przekręcił go i rozciął mnie na kawałki? Tak właśnie się czułam. Gdy Edward przyjdzie, będzie mi musiał opowiedzieć co wyczytał w myślach mojego przyjaciela.
Tak, mimo, że Jake mnie tak okrutnie zranił i zdradził, nadal uważałam go za przyjaciela, choć nie rozumiałam jego sposobu działania.
Tam na skraju lasu wyglądał na skruszonego przepraszając mnie...
Ale późniejszy gniew w jego oczach, gdy Edward nie pozwolił mi się do niego zbliżyć... Cóż, wyglądał na rozczarowanego moją decyzją, jakakolwiek ona była.
Wytarłam ręce i weszłam do salonu, by pożegnać się z Charlie'm. W kilka sekund później byłam już w pokoju, a tam...
Edward siedział na moim starym fotelu bujanym.
Uśmiech jakim mnie obdarzył przyspieszył bicie mego serca, tak że na kilka sekund zupełnie zapomniałam jak się oddycha.
Cóż, normalna reakcja w moim przypadku.
- Co ty tu robisz? - spytałam w końcu zamykając drzwi.
- A co? Mam sobie iść? - Ponownie uśmiechnął się z miną skarconego dziecka.
- Nie, w żadnym razie - zaoponowałam od razu i przysunęłam się bliżej - tylko, miałeś przyjść za jakieś trzy godziny, gdy Charlie zaśnie.
- A to nastąpi za dziesięć minut - odparł grzecznie, podnosząc się z fotela. Podszedł do mnie i otoczył mnie chłodnymi ramionami. - Dzisiejszy stres niesamowicie go zmęczył.
Nie wiedząc co odpowiedzieć, przysunęłam się bliżej ukochanego i przytuliłam się do jego atletycznej piersi. Jak na komendę zanurzył twarz w moich włosach i głęboko wciągnął w nozdrza mój zapach.
Zamruczał gardłowo, gdy przesunął lodowate wargi po mojej szyi.
- Nie nacieszyłem się tobą jeszcze. Charlie tak ostro nam dzisiaj przerwał, że po raz pierwszy dziękuję Bogu, że jestem wampirem. Będę mógł trwać przy tobie, gdy będziesz spać. Obejmować, gdy będziesz się do mnie ufnie tulić. I... - przerwał całując mnie w lewy obojczyk. Poczułam jak się uśmiecha, a zimny oddech ukochanego owiał skrawek mojego ciała.
- I...?
- I podziwiać, gdy rano wybudzisz się ze snu i nadstawiasz swoje słodkie usta do pocałunku - dokończył spoglądając mi w oczy.
Nie myśląc wiele, i przyznaję, chcąc wykorzystać sytuację i dobrą wolę ukochanego, wspięłam się na palce podając mu swoje usta do pocałunku.
- Tak jak teraz? - szepnęłam muskając swoimi ciepłymi wargami jego lodowo zimne, lecz niewyobrażalnie miękkie usta.
- Hmm... odrobinę inaczej.
- Tak? - Ponownie pocałowałam Edwarda, z tą różnicą, że bardziej otwarcie i namiętnie. Odpowiedział na mój pocałunek i przyciągnął mnie bliżej siebie.
- Mniej więcej. - Usłyszałam jego pełen emocji głos.
To chyba grzech, kusić wampira tak intensywnie go całując i oddając mu się całkowicie.
Jednak wszystkie wyrzuty sumienia zniknęły z mojego umysłu w chwili, gdy zarzuciłam Edwardowi ręce na szyję, a dłońmi przeczesałam jego cudownie jedwabiste włosy.
Nasze pocałunki znacznie różniły się od tych sprzed naszego rozstania. Czyżby i w tej dziedzinie chciał odpokutować za swoje postępowanie?
Ogarnęła mnie niewyobrażalna fala pożądania, jakie poczułam pierwszy raz z taką mocą. Zatraciłam się w tym uczuciu całkowicie i nie wiedzieć czemu, ale miałam wrażenie, że tonę w otchłani, a jedyną osobą jaka nadal trzymała mnie kurczowo w swoich objęciach, był Edward.
Przejechałam ręką po jego stalowych ramionach, czując pod palcami delikatny zarysy mięśni, po czym położyłam dłoń na jego policzku. Nie wiedząc kiedy, znaleźliśmy się nagle na łóżku.
Sprężyste i twarde ciało Edwarda tuliło się do mnie z całej siły, aż trudno mi było złapać oddech. Jego pocałunki, tak zachłanne i namiętne odebrały mi wszelką zdolność logicznego myślenia. Nie zerwałam się z krzykiem, ani też go nie odepchnęłam, gdy usta Edwarda zatrzymały się w miejscu na szyi, gdzie pod gorącą skórą z zabójczą prędkością bił puls. Przymknęłam ponownie oczy i oddałam się rozkoszy wtulania się w jego włosy. Odchyliłam się nieznacznie do tyłu by miał większą swobodę ruchu i zaraz poczuła rękę Edwarda sunącą w górę od mojego biodra.
Uśmiechnęłam się leniwie, gdy w miejscu, gdzie całował mnie na szyi, poczułam jego język.
Zalała mnie kolejna fana niewyobrażalnej rozkoszy. Palcami niepewnie dotknęłam guzika jego koszuli. Zamruczał cicho, jednak nie przerwał mi, gdy powoli rozpinałam kolejne zapięcia.
Zimne dłonie Edwarda przejechały po moim policzku, szyi, obojczyku i znalazły się w tym samym miejscu, gdzie moje kilka sekund temu. Do moich uszu jak z oddali dochodził odgłos puszczania zatrzasków mojej bluzki.
Rozkoszne dreszcze zawładnęły moim ciałem, gdy jego ręka zaraz miała dotknąć mojej...
- Stop! - wysapał głośno Edward, odrywając się ode mnie.
Uniosłam się na łokciach i próbowałam rozejrzeć po pokoju, by dostrzec gdzie jest Edward, lecz moje pole widzenia nadal przesłaniała mgła. Potarłam szybko oczy i wysilając wzrok dostrzegłam ukochanego siedzącego na skraju łóżka.
Twarz ukrył w dłoniach, a mimo mojego zamazanego wzroku, dostrzegłam, że wstrząsają nim niewyobrażalne dreszcze.
Przesunęłam się ostrożnie do niego i wyciągnęłam rękę, lecz ten odsunął się jeszcze dalej.
- Bello, wybacz, ale nie odzywaj się, ani nie podchodź do mnie przez chwilę. Błagam! - Głos miał niesamowicie drżący i pełen emocji.
Posłusznie usiadłam spokojnie na łóżku, a rękami objęłam kolana. Nadal wpatrywałam się w Edwarda wyczekując chwili, gdy będzie już w stanie zapanować nad własnymi emocjami.
W międzyczasie rozmyślałam, do czego właśnie mogło dojść. Zatraciliśmy się całkowicie w pożądaniu, jakie nami zawładnęło, bo co tu dużo ukrywać, właśnie doświadczyliśmy prawdziwego uczucia, jakie łączy kochanków.
Zarumieniłam się, gdy doszedł do mnie sens moich myślowych wywodów. Ja i Edward kochankami? Wprawdzie, pytałam go podczas naszej pierwszej wspólnie spędzonej nocy, czy u wampirów małżeństwo, a raczej to, co obowiązuje małżonków, polega na tym samym co u ludzi. Więc może, gdy już będziemy małżeństwem, co do tej pory mi się nie podobało, będziemy mogli...
Ponownie się zarumieniłam.
Bello, robisz się coraz bardziej zachłanna.
Jednak, tak, chciałabym, by Edward był moim pierwszym... mężczyzną. Chciałabym przeżyć właśnie z nim to uniesienie, jakiego doznają ludzie. Chciałabym, by to było ostatnie doświadczenie jakiego zaznam w mym śmiertelnym życiu...
Edward uniósł głowę i wtedy zobaczyłam powód jego agresji.
Jego oczy były barwy onyksu.
Niepewnie podniosłam rękę w geście pociechy. Mimo, że był dla mnie najbardziej niebezpieczny w tym momencie, chciałam mu okazać własną skruchę i oddanie, bo, bądźmy szczerzy, gdybym nie zaczęła go całować tak zachłannie, do niczego takiego by nie doszło.
Edward posłusznie przysunął się do mnie i ostrożnie złożył głowę na mojej piersi.
- Wybacz mi Bello - szepnął po chwili nadal wsłuchując się w uspokajające bicie mojego serca. - Poniosło mnie.
- Edwardzie - zaczęłam niepewnie, ale powiedziałam sobie, że mimo moich rumieńców, jakkolwiek ogniste one będą, powiem mu o tym czego żądam i co mnie trapi. - Pamiętasz naszą rozmowę sprzed roku? Powiedziałeś mi, że małżeństwo wśród osobników waszego gatunku polega na tym samym co u ludzi.
Podniósł głowę, a jego ciemne oczy wpatrzone były w moje.
- Do czego zmierzasz? - zapytał niepewnie lekko marszcząc brwi.
- Bo... Chodzi mi o to... Skoro będziemy małżeństwem za jakiś czas, to chyba mógłbyś... Moglibyśmy...
- Nie uważam, by był to najlepszy pomysł - uciął Edward zaciskając szczęki.
- Dlaczego? Przecież...
- Jesteś człowiekiem! Do czasu twojej przemiany cię nie tknę! - zaoponował ostro podrywając się z łóżka.
Więc znów będzie mi mówić, że jestem za delikatna i zbyt ludzka by z nim być?
O, nie!
- Tak? A gdzie się podziało zdanie, że chcesz bym doświadczyła w życiu jak najwięcej i by nic, co w ludzkich wspomnieniach jest ważne, mnie nie ominęło? - spytałam również wstając.
Edward stanął pod oknem i przejechał dłonią po potarganych włosach, których stan był niechlubnie moją zasługą.
- Więc to dla ciebie jest takie ważne? - szepnął odpowiadając pytaniem.
Stanęłam o kilka kroków od niego. Byłam zupełnie wytrącona z równowagi.
- A dla ciebie nie? - wysapałam ledwo słyszalnie.
Odwrócił się w moją stronę ze zbolałą miną. Wyciągnął rękę chcąc dotknąć mojego policzka, ale ja, nie wiedzieć czemu, cofnęłam się o krok ze spuszczoną głową.
Widząc moją reakcję, zacisnął dłonie w pięści i zbliżył się do mnie, ignorując moje zachowanie.
- Kochanie, nie myśl, że nie chcę. Nie myśl też, że cię odrzucam. Po prostu, boję się, że mógłbym...
- Zrobić ci krzywdę, przez co będę obwiniał się do końca istnienia? - dokończyłam za niego, wściekle zaciskając zęby.
- Nie chcę się powtarzać, ale masz rację. I, bynajmniej, nie widzę w unikaniu zagrożenia nic złego. W przeciwieństwie do ciebie.
- Przecież nic by się nie stało! Jesteś wystarczająco silny by to powstrzymać...
- Może nie widziałaś, ale właśnie powstrzymałem to w ostatniej chwili!- zagrzmiał dotykając chłodną dłonią mojej szyi.
Było to miejsce, gdzie chwilę temu tak zapamiętale mnie całował.
- Sam nie wiem jak to się stało.
- A ja nie mam zamiaru cię za to przepraszać! Teraz ty widocznie nie zauważyłeś jak bardzo byłam zadowolona mając ciebie tak blisko, tak jak zawsze pragnęłam! Oczywiście, ty możesz sobie stawiać idiotyczne warunki takie jak ślub, a ja nic nie mogę powiedzieć!
- Chyba nie pamiętasz, że przyczyną tego warunku była twoja chęć stania się wampirem i bym to ja cię w tego potwora przemienił - odparł cicho, odwracając się do mnie plecami.
Jeśli mogło być mi wstyd z powodu całego zamieszania, jakie właśnie narobiłam, to była to właśnie ta chwila. Edward miał rację. Byłam egoistką. Zapomniałam, jakich mąk miało mu przynieść tych kilka dni, gdy moje ciało powoli będzie umierać. I to on będzie temu winny.
Podeszłam do mojego ukochanego i otaczając rękami jego talię, przytuliłam się do niego od tyłu.
- Nie, to ja cię przepraszam. Nie powinnam była mówić tego wszystkiego. Zapomniałam ile cię będzie ta decyzja kosztować.
- Idź się wykąp. Gdy wrócisz, porozmawiamy spokojnie.
Myśląc, że nadal jest na mnie zły, odwróciłam się i wyciągnęłam z szafy świeżą piżamę.
Właśnie miałam otworzyć drzwi, gdy Edward niespodziewanie stanął tuż przede mną i pocałował mnie krótko w czoło.
- Wróć jak najszybciej, kochanie - szepnął czule i wypchnął mnie lekko z pokoju, zamykając za mną drzwi.
Z toaletą spieszyłam się najbardziej jak mogłam.
Szybki, lecz niezwykle gorący prysznic, ukoił moje nerwy. Zaraz potem pospiesznie wytarłam włosy i podsuszyłam je lekko, nie chcąc marnować czasu na ich całkowite suszenie. Jeszcze tylko umyłam zęby i wciągnęłam swój uroczy strój nocny. Uroczy w mniemaniu Alice, od której ten prezent dostałam. Wiem, że teraz niestosownym będzie prowokowanie Edwarda, zwłaszcza, że czeka nas poważna rozmowa, ale cała reszta piżam jaką miałam przy sobie w Forks, leżała w koszu na brudne ubrania, czekając, aż łaskawie wezmę się za pranie. Tak więc, miałam na sobie szarą koszulę nocną, o młodzieżowym kroju, sięgającą mi za kolana.
Z duszą na ramieniu pomaszerowałam do pokoju. Z dołu usłyszałam już ciche chrapanie Charliego.
Weszłam do środka i rzuciłam ciuchy koło biurka.
Nie musiałam się rozglądać, by wiedzieć, że Edward na mnie patrzy. Jego spojrzenie paliło mi skórę, gdy mierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Robisz to specjalnie? - przerwał ciszę swym słodkim barytonem.
- Co? - rzuciłam lekko, udając niewiniątko.
Edward uśmiechnął się do mnie, nadal leżąc na moim łóżku. Jego wzrok ponownie prześledził moje ciało, dając mi do zrozumienia, co ma na myśli.
- To moja ostatnia czysta piżama, więc się nie dziw, że ją włożyłam - odparłam siląc się na swobodę. Jednak przeklęte rumieńce zdradziły mnie i moje myśli. - Jeśli chcesz, mogę się przebrać w któryś z dresów - dodałam kierując się w stronę szafy.
- Nie, tak jest dobrze - szepnął czule, nagle znajdując się za mną.
Przyciągnął mnie do siebie ramieniem i pocałował w płatek ucha.
Ponownie po mojej skórze przeszły dreszcze, co ocuciło Edwarda. Odwrócił mnie i uśmiechnął się niebiańsko, wkładając mi wilgotny kosmyk włosów za ucho.
- Mieliśmy porozmawiać - przypomniałam mu, lekko ciągnąc go w stronę łóżka.
Ułożyłam się na materacu i czekałam na ukochanego z wyciągniętą ręką.
- Uch, obiecuję, że będę grzeczna - oświadczyłam uroczyście.
Chyba Edward nie do końca mi uwierzył, bo uśmiechnął się z powątpiewaniem, ale posłusznie ułożył się u mojego boku. Opatulił mnie kołdrą tak starannie i szczelnie, jakby starał się udaremnić mi jakikolwiek ruch.
Jeszcze raz odgarnął mi włosy z czoła i westchnął głęboko.
- Kochanie, zauważyłaś może, że kwadrans temu ZGODZIŁAŚ się przyjąć moje oświadczyny? - szepnął mi do ucha, uśmiechając się przebiegle.
Zatkało mnie... Zrobiłam to? Naprawdę?
- No proszę, ty jesteś zszokowana, a ja niewyobrażalnie szczęśliwy - zaśmiał się całując mnie w otwarte usta. - A może chcesz się wycofać?
- A dasz mi na to szansę? - Z niepewną miną spojrzałam w jego szaleńczo radosną twarz.
- Nigdy! - zachichotał z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem.
- Tak właśnie myślałam - sapnęłam wtulając się w niego.
Ja, jako panna młoda... Jako żona Edwarda... Jedna z Cullenów, a późniejsza wampirzyca?
Dla Edwarda warto było przejść wszelkie piekło, jednak stanąć pośród swojej rodziny i znajomych i uroczyście ogłosić, że będę kochać Edwarda po wsze czasy, całą naszą wieczność? Skoro nie ma wątpliwości, co do bezmiaru naszego uczucia, to czemu chce mieć to spisane na papierze, w obecność kapłana?
- O czym myśli moja przyszła żona? - spytał Edward, na co ja warknęłam i mocniej wtuliłam się w jego tors.
- Naprawdę, aż tak źle ci z myślą, że będziesz moja na zawsze?
- Edwardzie - odparłam podnosząc się na łokciu i spoglądając w jego ciemne, nieprzeniknione oczy - ja spędzę u twego boku całą wieczność, niepotrzebny mi ślub, by udowodnić to uczucie!
- Jednak ja nalegam.
- Dziwię się, że w ogóle wyskoczyłeś z takim pomysłem.
Zbił mnie z tropu, uśmiechając się szeroko.
- Jesteś jedyną możliwą kobietą, która nie marzy o ślubie z ukochanym.
- I jedyną pozbawioną instynktu samozachowawczego.
- Potwierdzam - przytaknął całując mnie w czoło. Zaraz potem spoważniał i delikatnie głaszcząc mnie po policzku, oznajmił - Jeśli chcesz uniknąć tej całej gmatwaniny związanej z uroczystością... to możemy, załatwić to inaczej.
- Inaczej? - zainteresowałam się, opierając brodę na jego piersi.
- Wiesz. Romantycznie. Jak Romeo i Julia...
- O nie... - warknęłam opierając czoło o brodę Edwarda. - Wiesz, od czasu gdy wynikło to NASZE nieporozumienie, jakoś nie chce słyszeć o tej idiotycznej sztuce.
Edward ponownie się zaśmiał i przejechał ustami po moim czole i skroniach.
- To wolisz wielkie widowisko na dwieście osób?
- CHYBA ŻARTUJESZ?! - zerwałam się ze swojego miejsca.
Wsłuchałam się w odgłosy domu, ale nie usłyszałam zmiany w równym chrapaniu mojego ojca.
- Cokolwiek jeszcze powiem, nie próbuj podnosić głosu.
- A co chcesz jeszcze mi powiedzieć? - udałam wzburzenie dla rozładowania atmosfery. Nie wiem czy to przez mój marny talent aktorski, ale Edward zaśmiał się i cale nasze zdenerwowanie i niepewność rozpłynęły się niczym mgła.
- Tylko to, że jeśli zdecydujemy się na cichy ślub, Alice i Esme nigdy nam tego nie darują. Pewnie twoja matka także. - Mój ukochany wyraźnie mnie podjudzał i doskonale się z tym czuł.
- Więc jeśli zgodzę się na ślub, muszę też przystać na wielkie, wystawne wesele, by nie zostać wrogiem mojej przyszłej rodziny?
- Kochanie - zaczął Edward podnosząc się i sadzając mnie na swoich kolanach. - Ty już się zgodziłaś zostać moją żoną, a co do uroczystości, to jest to wyłącznie nasza prywatna sprawa.
- Ale dlaczego akurat ślub?!
- Bella, co jest dla ciebie najważniejsze jeśli chodzi o mój warunek? Jaki jest w tym twój cel? - spytał poważnie, a z jego twarzy znikły wszelkie oznaki dobrego humoru.
- Chcę stać się wampirem, przez co ochronić twoją rodzinę przed Volturi i spędzić z tobą wieczność - odpowiedziałam wyuczonym przez siebie argumentem.
- Właśnie. Pozwól mi proszę, spełnić swoje marzenie. Pozwól doświadczyć mi szczęścia i błogosławieństwa Boga, nim zniszczę twoją nieśmiertelną duszę. Tylko o tyle cię proszę. Nieważne jak to się odbędzie, bylebyś została moją żoną.
Tyle ciepłych słów...
Tyle ciepłych słów usłyszałam od mojego ukochanego w tym jednym momencie.
Nie wiem kiedy, ale łzy napłynęły mi do oczy, przesłaniając obraz Edwarda. Poczułam, jak jego chłodne ramiona oplatają moje plecy i przyciągają lekko do siebie. Słone krople pociekły na jego białą koszulę, a Edward tulił i głaskał mnie w swoich objęciach.
- Tak, wyjdę za ciebie. - Te cztery słowa sprawiły, że Edward znieruchomiał, a w ułamek sekundy potem wyprostował się i spojrzał na mnie, nie zdejmując dłoni z moich ramion. - Chociaż, nie wiem ile trudu mi to sprawi i nieważne jak się będę bać, chcę byś był szczęśliwy i uczynił mnie przez to szczęśliwą.
- Bello...
- Kocham cię Edwardzie, kocham cię najbardziej na świecie, ty dałeś mi swoje przyrzeczenie, że zmienisz mnie w wampira, ja daję ci swoje, że zostanę twoją żoną i będę cię kochać przez całą wieczność.
W chwilę później, mój ukochany pocałował mnie prosto w moje słone od łez wargi. Sekundy mijały, a gorące fale pożądania ponownie zaczęły rozchodzić się po moim ciele. Przygarnęłam Edwarda bliżej do siebie, ignorując dane mu wcześniej przyrzeczenie i wczepiłam się w jego włosy, ponownie je mierzwiąc. Jeśli myślałam, że Edward opamięta się, gdy położę mu ręce na ramionach, przyciągając go do siebie i kładąc się powoli na łóżko, myliłam się...
Położył się na mnie, a ja znów mogłam poczuć jego atletyczne ciało, chłód nagiego torsu, gdy rozpięłam wszystkie guziki jego koszuli.
Gdy oderwałam się od jego warg, by złapać oddech, przeniósł się na moją szyję by tam delikatnie wpijać się w nią ustami.
Po chwili poczułam, jak jego lodowata ręka sunie po mojej odsłoniętej łydce, kolanie, udzie...
I gdy zaczynałam błogosławić się w duchu, że ubrałam właśnie tę piżamę, oderwał się ode mnie wpatrując w moje oczy. Jego ręka znieruchomiała w połowie mojego uda, a mięśnie napięły się niebezpiecznie.
W ułamku sekundy znalazłam się pod kołdrą, szczelnie opatulona, tyłem do drzwi. Do moich uszu doszło pstryknięcie lampki nocnej, a w chwilę później drzwi do pokoju zaskrzypiały cicho.
Starałam się oddychać w miarę normalnie, ale za nic nie dało się uciszyć mojego serca, które odgrywało teraz swoją prywatną defiladę.
Nie odwracałam się w stronę drzwi, lecz sekundy wlokły się nieubłaganie, a ja chciałam sprawdzić, czy aby Edward w przypływie wyrzutów sumienia nie uciekł i nie zostawił mnie samej.
Gdy otoczyło mnie stalowe ramię, mimowolnie westchnęłam uspokojona.
- Charlie myślał, że skoro nas dzisiaj tak brutalnie rozdzielił - zdradził mi myśli mojego ojca Edward - zastanie w pokoju puste łóżko. Naprawdę, Bello, nieźle go nastraszyłaś tą wyprowadzką kilka tygodni temu.
Nie odezwałam się, tylko przekręciłam na drugi boki i ustawiłam twarzą do Edwarda.
Spojrzałam mu głęboko w oczy. Miałam nadzieję, że trafnie odczyta moją niemą prośbę.
- Nie wiem, kochanie. Nie chcę cię narazić na niebezpieczeństwo. I nie jest prawdą, że cię nie chcę. Pragnę cię do granic mojej wytrzymałości.
- Naprawdę? - spytałam wysoce inteligentnie, na co Edward uśmiechnął się łobuzersko, a moje serce zadrgało nerwowo.
- Mimo, że jestem wampirem Bello, nadal jestem mężczyzną. Ja również mam swoje potrzeby i pragnienia.
- Pragniesz mnie? - poczułam, że ciepło i czułość jaką miałam dla Edwarda, zaraz we mnie eksploduje.
- A jak ci się zdaje? Czy te dwie próby naszego zbliżenia, nie powiedziały ci jaką walkę toczę w duszy, by cię nie zranić?
- To nie walcz.
Edward zamknął oczy i przez chwilę starał się uspokoić nerwy. Gdy na mnie spojrzał, uśmiechnął się lekko i pocałował mnie w czoło.
- Na dzień dzisiejszy mówię nie, ale kto wie, co może się zdarzyć w przyszłości.
- Ale... - zaczęłam, jednak Edward przyłożył mi palec do ust i zagłuszył dalsze protesty.
- Bello, rozumiem cię i doskonale wiem co tobą kieruje. Ale jest już późno. Porozmawiamy o tym jutro, obiecuję.
- Na pewno? - Chyba odgadł, że mu nie ufałam w tej kwestii, bo roześmiany pocałował mnie w czoło.
- Śpij, moje serce.
Posłusznie ułożyłam się wygodnie w zgięciu jego ramienia. Wdychając słodki zapach mojego ukochanego, uspokajałam się. Słysząc kołysankę nuconą przez mężczyznę mojego życia, powoli zapadałam w sen.
Nagle przypomniałam sobie o istotnej rzeczy.
- Edwardzie, chciałam jeszcze o coś zapytać.
- I to nie może zaczekać do jutra?
- Nie, raczej nie. Chodzi o Jacoba...
- Ta kwestia może poczekać do jutra.
- Ale...
- Nie dziś.
- A to dlaczego? Jacob to mój przyjaciel, nawet jeśli zranił mnie tak mocno...
- Bello, by porozmawiać o tym kundlu, musielibyśmy się pokłócić, czego nie chcę zwłaszcza teraz, więc proszę, przełóżmy to na jutro.
- Okej, ale pamiętaj, że jutro na pewno ci nie popuszczę, choćbyś miał się od tego migać nawet wyjazdem na polowanie.
Do moich uszu doszedł wesoły chichot, a w chwilę później dalsza część kołysanki.
Byłam już na granicy snu i jawy, więc nie wiem czy prawdą było, że Edward szepnął mi do ucha - Dziękuję Bello, dzięki tobie ten dzień jest najpiękniejszym w moim istnieniu...
2. "Ważny temat"
Zupełnie nie wiem co mnie wczoraj podkusiło.
Naprawdę, nie poznawałam osoby, jaką się stałam po powrocie z Włoch.
Doszłam do wniosku, że moje niezdecydowanie i brak pewności siebie zostały całkowicie i definitywnie odsunięte w przeszłość. Oczywiście, nadal byłam niezdarna i łatwo było mnie zawstydzić, ale już wspominając lata ubiegłe, zauważam aż nazbyt wyraźną różnicę. A wszystko dzięki Edwardowi...
Gdyby nie on, jego miłość i osobowość, nie stałabym się tak pewna siebie i uparta w swoich dążeniach.
Tak, Edward był z całą pewnością odpowiedzialny za stworzenie potwora jakim się stałam. I, niestety, teraz będzie cierpiał z tego powodu.
A powody były dwa.
Po pierwsze, chciałam porozmawiać z Edwardem o Jacobie. Czy raczej dowiedzieć się, co skrywały myśli mojego przyjaciela, gdy ten odwiedził nas wczoraj. Nie pogodzę się z tym, że Jacob tak po prostu, w dość nieczuły sposób przekreślił naszą przyjaźń.
To, co powiedziałam Charliemu ubiegłego wieczora, było w stu procentach prawdą. Dzięki Jacobowi odzyskałam choć w części wolę życia, jaką straciłam po wyjeździe Edwarda. I chociażby przez wzgląd na pamięć o jego poświęceniu i uczuciach, jakimi mnie obdarzył, nie spocznę póki nie porozmawiam z nim. Muszę się dowiedzieć, co nim naprawdę kierowało, kiedy mówił, że nie chce bym się widywała z moim ukochanym. Rozumiem. Pakt między wilkołakami a wampirami. Jednak nie przeszkadza im on w nienawiści jaką odczuwają wobec siebie.
Szczerze mówiąc, to co właśnie przeżywałam było po prostu dziwne. To zupełnie tak, jakby moje serce rozdarło się na dwoje. Dla Jacoba i Edwarda. Ale Jake jest moim przyjacielem, a Edward życiem i miłością...
I o tym właśnie muszę porozmawiać z Edwardem. Wymuszę na nim zgodę na mój wyjazd na kilka godzin do La Push.
Drugi powód... Hmm... jest o wiele bardziej złożony.
Jeśli oczywiście mogę to tak określić.
Chcę odbyć z Edwardem kolejną rozmowę w cztery oczy i na tym polu walki, również nie zamierzam się poddać. Edward zamieni mnie w wampira, jeśli za niego wyjdę. Cóż, tej kwestii nie odwrócę, nawet już nie próbuję, bo tylko na próżno zedrę sobie przy tym gardło. Gdy stanę się wampirem, Volturi dadzą spokój Cullenom.
Mimo to zamierzam postawić mojemu ukochanemu warunek, z którego nie miałam zamiaru zrezygnować.
Na samą myśl o tym moje policzki zrobiły się gorące. Uch, dobrze, że jestem sama w pokoju. Edward jak nic wyczułby zmianę w moim ciele. Wiecie co mam na myśli: przyśpieszone bicie serca, szybsze krążenie krwi, wzrost temperatury ciała... Tak, niewątpliwie stoi za tym wspomnienie naszej wczorajszej "rozmowy".
Ze zgrozą spojrzałam na zegarek. To niemożliwe bym tak długo leżała w łóżku!
Miałam piętnaście minut do przyjazdu Edwarda.
Jak burza wpadłam do łazienki i po kilku minutach wbiegłam do kuchni kompletnie ubrana, z torbą na ramieniu.
Charlie spojrzał na mnie przelotnie. Widocznie zauważył moje rozdrażnienie, więc nawet nie próbował rzucać jakichkolwiek komentarzy. Wiedział, że nie lubiłam się spóźniać.
Dopijałam właśnie sok, gdy usłyszałam jak odpala silnik radiowozu i w chwilę później odjeżdża sprzed domu. Nie mogłam pozwolić sobie na stały zestaw śniadaniowy, składający się z płatków, więc uszczupliłam posiłek do kilku łyków zimnego nektaru pomarańczowego.
Odstawiałam szklankę do zlewu w momencie, gdy oplotły mnie zimne ramiona Edwarda.
- Nie mogłem się doczekać, kiedy komendant wreszcie opuści dom - zaśmiał się całując mnie w ucho i przez chwilę się nim bawiąc, co doprowadziło mnie niemal do utraty zmysłów. - Chciałem jak najszybciej ucałować moją świeżo upieczoną narzeczoną.
- Błagam, tylko nie podawaj tej informacji osobom postronnym.
Zaśmiałam się słysząc przyjazne warknięcie za moimi plecami.
- Oczywiście, że nie. Najpierw musimy przeprowadzić wszystko według ściśle określonego planu - szeptał miękko, w przerwach całując mój kark.
- Planu? Jakiego planu? - spytałam zupełnie tracąc kontrolę nad swoimi myślami. Najchętniej zarzuciłabym mu ręce na szyję, dłonie wtuliła w jego miękkie włosy i... Zaraz! O jakim planie on do diabła mówi?!
- Zaraz, Edward! O czym ty mówisz? - wysapałam, obracając się w jego stronę. Serce nadal szalało w mojej piersi, jednak zupełnie zignorowałam je, tak samo zresztą, jak moje wcześniejsze zamiary.
- A o tym, że mam zamiar uroczyście prosić cię o rękę - oświadczył swobodnie ze swoim zniewalającym uśmiechem. - Myślisz, że jeśli zgodziłaś się za mnie wyjść, a słowa te wypowiedziałaś w czasie naszej kłótni, to takie zajście mnie usatysfakcjonuje?
- Tak, właśnie taką miałam nadzieję... Ale po twoim uśmiechu zaczynam w to szczerze wątpić. Edward, co ty na Boga kombinujesz?
Mój ukochany przywdział najpiękniejszy uśmiech jaki miał do zaoferowania i rzucił mi spojrzenie spod długich czarnych rzęs.
- To będzie niespodzianka.
- Uch, nienawidzę tego słowa! Powiedz mi lepiej co sobie uroiłeś w tym martwym mózgu! Osiwieję i umrę zamartwiając się tym.
Uśmiech Edwarda lekko przygasł, lecz mimo to nadal próbował swoich adonisowych metod i delikatnie pogłaskał mnie po policzku, odbierając mi tym samym oddech, który nie tak dawno udało mi się odzyskać.
- Aż tak okropne są niespodzianki w moim wykonaniu?
- Dobrze wiesz, że w tej kwestii ci nie ufam! Po ostatniej takiej akcji obiecałam sobie, że będę się mieć na baczności, gdy tylko usłyszę hasło "niespodzianka".
- Masz na myśli bal absolwentów? - udawanie niewiniątka wychodziło mu rewelacyjnie.
- Tak, właśnie to! Edward, naprawdę, po co to wszystko... - Zaraz, pomyślałam, normalne zaręczyny oznacza... - Moment, czy ty za OFICJALE zaręczyny uważasz ofiarowanie mi pierścionka?
- Ymm... nie tylko. - Uśmiechnął się tajemniczo, a kącik jego ust podniósł się lekko ku górze.
- Ty chyba...
Niestety, nie zdążyłam powiedzieć, co sądzę o jego genialnym pomyśle, bo w tym momencie pocałował mnie w otwarte usta.
- Hmm... - westchnął odrywając się ode mnie. - Dobry sposób, byś przestała mówić.
- Edward, gdy wróci mi czucie w palcach, tak ci przywalę...
- Nie kochanie, bo jeśli stąd nie wyjdziemy w tej chwili, to niestety spóźnimy się na angielski.
Ze strachem spojrzałam na wiszący na ścianie zegar. Cholera, miał rację.
Szybko porwałam torbę i wybiegłam z domu, po drodze zamykając na klucz drzwi wejściowe, podczas gdy Edward czekał już przy swym volvo, trzymając dla mnie otwarte drzwi od strony pasażera.
- Wracając do naszego tematu... - zaczęłam, zapinając pasy.
- Bello, kochanie, nawet się nie wysilaj - powiedział z uśmiechem, gdy pędziliśmy w stronę szkoły. - Już wszystko załatwiłem, więc nawet nie próbuj się wycofać. A jeśli chodzi o twojego ojca, to spokojnie, Alice się tym zajmie.
- Zajmie? Teraz to już naprawdę zaczynam się bać.
- Niepotrzebnie. - Edward pochylił się i złożył na moim czole zimny (choć dla mnie gorący) pocałunek. - Powiem ci tyle, że nie będzie to nic strasznego, czy też eleganckiego jak bal, do którego cię kiedyś namówiłem.
- Chyba raczej przywlokłem prawie siłą, ale interpretuj to sobie jak chcesz - warknęłam i, nie wiedzieć czemu, straciłam resztki dobrego humoru.
- Kochanie, gdybym powiedział ci, że uśmiercę cię dziś wieczorem, poszłabyś za mną na koniec świata. Natomiast jeśli w grę wchodzi twoje bezpieczeństwo i drobna uroczystość, na której będziemy tylko we dwoje świętować nasze zaręczyny...
- Zaraz, zaraz! We dwoje? Sami?
Edward już nic nie powiedział, tylko uśmiechnął się chytrze, wjeżdżając na parking. Niech go piekło pochłonie! Pobudził moją ciekawość, a teraz milczy!
Gdy już wysiadłam, ruszyłam hardo w stronę budynku, gdzie mieliśmy za kilka minut mieć angielski. Edward dobiegł do mnie w ludzkim tempie ze zniewalającym, pełnym samozadowolenia uśmieszkiem. Uch, naprawdę, nie cierpię być trzymana w niepewności.
Nagle przy moim boku zmaterializowała się Alice. Ona też miała przebrzydły uśmieszek na swoich idealnie wykrojonych ustach.
- Alice, błagam, powiedz mi...
- Nie ma takiej opcji Bello - zaśmiała się perliście i delikatnie wzięła mnie pod rękę. - W tym jednym wypadku będę współpracować z Edwardem i nic ci nie powiem. Jednak mogę się założyć, że NIESPODZIANKA ci się spodoba.
- Musiałabym postradać zmysły, by o cokolwiek się z tobą zakładać - warknęłam wznosząc oczy do nieba. - Tak w ogóle, to jak się dostałaś do szkoły?
- Stwierdziłam, że odrobina ruchu o poranku dobrze mi zrobi - ponownie zaśmiała się widząc, że zerkam na jej czarne szpilki na siedmiocentymetrowym obcasie, które skrywały się pod nogawkami ciemnoniebieskich dżinsów. - Bello, nawet nie wiesz, jaka jestem szczęśliwa wiedząc, że teraz naprawdę staniemy się siostrami. I o nic się nie martw. Ślub nie będzie na dwieście osób, tylko...
- Że CO proszę?! - Stanęłam jak wryta i popatrzyłam na nią z niedowierzaniem w oczach. Alice miała mi zorganizować ślub? Jeśli ona się za to weźmie, jak nic będę paradować w sukni ślubnej z bufami, a sama kreacja przypominać mi będzie kiecki jakie miałam dla swoich lalek. - Alice, nie uważam by był to dobry pomysł - zaoponowałam natychmiast szukając u Edwarda poparcia, lecz ten przyglądał mi się jedynie z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
- Ależ oczywiście, że jest to dobry pomysł. Jeszcze nie jestem pewna kiedy, ale wiem, że się zgodzisz - dodała z delikatnym uśmiechem.
Nic nie odpowiedziałam. Po prostu mnie zamurowało. Czy ja nie mam już nic do powiedzenia?!
Okej, zgodziłam się wyjść za Edwarda, jakoś to przełknę. Ale niespodzianka zaręczynowa? Alice w roli organizatorki...
Naprawdę poczułam się zagrożona.
- Kochanie, sama widzisz, że moja niespodzianka to coś dobrego. Uwierz mi, przecież wiesz, że chcemy dla ciebie jak najlepiej.
- Wiem, i to mnie martwi - dodałam z rezygnacją. Otoczyłam się ramionami i ponownie ruszyłam w stronę szkoły, gdzie ludzie powoli zaczęli wchodzić do środka. - Niech ci będzie, Edwardzie. Zgadzam się na wszystko, co dotyczy niespodzianki. Choć mam co do tego mieszane uczucia. A do ciebie - wskazałam oskarżycielsko na Alice - jeszcze nic...
- Dziękuję! - wykrzyknęła i rzuciła mi się na szyję całując w oba policzki.
- Przecież nie powiedziałam "tak".
- Och, ale powiesz, zobaczysz. Mam już za sobą połowę sukcesu. - Mrugnęła do mnie i ruszyła do budynku, gdzie miała francuski.
- Ja chyba nigdy nie nadążę za Alice - westchnęłam kręcąc głową.
- Kochanie, nawet ja po tylu latach mam problemy by nadążyć za pomysłami tego wnerwiającego chochlika.
Uśmiechnęłam się jeszcze raz i ruszyłam za Edwardem.
- Kochanie, co robisz dziś wieczorem?
- Po pracy? Nic, a dlaczego pytasz?
- Wiesz, będzie burza - powiedział uśmiechając się tajemniczo. Weszliśmy do budynku. Przed nim zostało tylko kilku maruderów.
- Edward, mam szlaban. - Jak on mógł zapomnieć?
- Nie dzisiaj. Charlie wyjeżdża na jedną noc do sąsiedniego miasteczka.
Stanął w drzwiach od sali angielskiego, by mnie przepuścić, jednak zagapiłam się na jego anielski uśmiech.
- Widzę, że dzisiaj masz dobry dzień - stwierdziłam przekraczając próg sali, w której jeszcze nie było nauczyciela.
- Najlepszy - usłyszałam za sobą cichy szept.
Mogłabym się założyć, że na jego zimnych wargach króluje uśmiech, od którego stanie mi serce.
Zdecydowałam się jeszcze trochę pożyć, dlatego wyciągnęłam książkę i zeszyt na ławkę, a na mojego ukochanego zerknęłam dopiero po kilku minutach.
Jestem największą szczęściarą świata?
Bez wątpienia...
Sama nie wiem, jakim cudem dotrwałam do końca zajęć, jakie mieliśmy przed lunchem.
Za każdym razem, gdy spoglądałam na Edwarda, na jego ustach pojawiał się uśmiech, od którego każda zdrowa na umyśle dziewczyna padłaby na kolana.
Widać ja twardo stąpałam po ziemi...
Choć przyznaję, że jego dobry nastrój udzielił mi się na trzeciej lekcji, tak, że w pewnym momencie praktycznie parsknęłam śmiechem, widząc nieznaną mi dziewczynę, wpatrzoną w mojego chłopaka z wyrazem uwielbienia na twarzy. Ciekawa byłam czy i ja miałam taką minę, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Edwarda.
Oczywiście, odkąd Edward powrócił do Forks, ponownie stał się obiektem westchnień moich szkolnych koleżanek, pracownic szkoły, a nawet niektórych osobników płci męskiej. Wierzcie mi, o takie rzeczy nie muszę pytać Edwarda - to widać...
Tak więc, po skończonych przedpołudniowych zajęciach, udaliśmy się do stołówki, gdzie Edward zakupił dla nas drugie śniadanie.
Nie muszę wam przypominać, że przed wyjściem do szkoły praktycznie nic nie zjadłam, więc mój żołądek sam przypominał co kilka minut o swoim istnieniu. Z kolei owe odgłosy przyprawiały mnie o rumieńce.
Usiedliśmy w starym składzie i widząc, że wszyscy w najlepsze pogrążyli się w rozmowie dotyczącej balu z okazji zakończenia szkoły, ja postanowiłam wykorzystać dobry nastrój Edwarda.
Dodatkowym atutem było to, że znajdowaliśmy się w towarzystwie, więc nie mógłby mówić pewnych rzeczy, od których od razu posądzony byłby o niepoczytalność. Na przykład słowa wilkołak czy wampir, z pewnością nie miały pozytywnego oddźwięku.
- Edward, chciałam z tobą porozmawiać o czymś... - zaczęłam odważnie spoglądając mu w oczy i na chwilę straciłam kontakt z rzeczywistością. Dałabym sobie głowę uciąć, że wyraz mojej twarzy przypominał w tym momencie „zawieszenie umysłowe” owej dziewczyny z matematyki.
- Słucham - odparł zupełnie ignorując moje nieinteligentne zachowanie.
- Em... Tak, więc...
- Jesteś dzisiaj bardzo elokwentna - zaśmiał się i zrobił coś, od czego zazwyczaj powstrzymywał się w miejscach publicznych. Delikatnie chwycił zębami moją dolną wargę i w chwilę później pocałował w rozchylone, uległe usta. Nie byłam w stanie oponować. Jednak pomimo uniesienia wywołanego pocałunkiem, poczułam mrowienie w plecach.
Super, pewnie teraz cała szkoła się na nas gapi!
A ja myślałam, że pogadam z Edwardem, mając ku temu sposobność.
Naprawdę, czasem zastanawiam się czy on aby na pewno nie umie czytać w moim umyśle.
- Uch - westchnęłam i odepchnęłam go od siebie, przy czym ów gest niebywale go zaskoczył. Spojrzał na mnie spod nastroszonych brwi. Po raz pierwszy od kilku godzin jego uśmiech przygasł. - Nie staraj się robić miny skazańca, bo to raczej ja nim jestem! - jęknęłam odsuwając się na bezpieczną odległość.
- Możesz mi wyjaśnić, na jakiej podstawie śmiesz przypuszczać, że nim jesteś?
- Chociażby na tej, że odseparowujesz mnie od przyjaciół.
- Przecież tego nie robię - zaoponował, a dla potwierdzenia wskazał delikatnie na ludzi siedzących przy naszym stoliku.
- Dobrze wiesz o KIM mówię.
Zauważyłam, że zacisnął szczęki i uciekł ode mnie wzrokiem, zupełnie jakbym popełniła wobec niego najgorszą zbrodnię.
Zapewne musiało to tak wyglądać w jego mniemaniu. Mimo zaręczyn ja drążyłam temat Jacoba, w dodatku byłam dla Edwarda oschła i nie potrafiłam się cieszyć z niespodzianki zaręczynowej, jaką dla mnie przygotował.
- Nie mam bladego pojęcia o CO chodzi - warknął, po czym nieoczekiwanie wstał z krzesła i... po prostu wyszedł przez tylne drzwi stołówki.
Siedziałam oniemiała i potrafiłam jedynie patrzeć, jak podąża przez ścianę deszczu w stronę parkingu.
Przestraszyłam się, że może chcieć odjechać, więc zerwałam się z miejsca i pobiegłam za nim, nie zwracając uwagi na brak kurtki czy torby. Wszystko zostawiłam przy stoliku, jednak w tej chwili tak trywialna rzecz nie miała dla mnie najmniejszego znaczenia.
Deszcz był niewiarygodnie lodowaty i w przerażającym tempie przemokła każda część mojej garderoby. Mimo szybkiego biegu w stronę srebrnego Volvo, ani razu nie zachwiałam się, choć widoczność miałam utrudnioną przez wpadające do moich oczu krople.
Dopadłam drzwi samochodu i nie przejmując się głupotami typu zmoczenie tapicerki czy zabłocenie wycieraczki, wślizgnęłam się do zimnego, jak na tę porę roku, auta.
Edward siedział zaciskając nerwowo ręce na kierownicy, zupełnie jakby gotował się do szaleńczej jazdy, choć w stacyjce nie było kluczyków.
- Co cię napadło do cholery? - wrzasnęłam zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy.
- A ciebie? Po co szłaś za mną przez deszcz? - odparował wściekle, nadal nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
- Bo bałam się, że odjedziesz!
- Istotnie, niezrównanie dobry argument - zakpił z taką złośliwością w głosie, iż myślałam, że serce pęknie mi na kilka milionów kłujących odłamów.
- Co się stało? - spytałam spokojnie, widząc jego rozgoryczenie.
- Nic istotnego - warknął przez zaciśnięte zęby, a od moich uszu doszło skrzypienie gumy z kierownicy.
- Przecież widzę - szepnęłam i delikatnie, oraz z najwyższą ostrożnością, sięgnęłam do policzka Edwarda. Widziałam wściekłość i ból w jego oczach, mimo to ujęłam jego lodowatą twarz w dłonie i pogładziłam kciukami wystające kości policzkowe. Czułam się jak matka uspokajająca narwane dziecko. - Mogę wiedzieć czemu tak zareagowałeś? Przecież widziałeś, że nie odpuszczę tematu Jacoba.
Sapnął nerwowo, a szczęki nadal miał wściekle zaciśnięte. A ja głupia nie wiedziałam z jakiego powodu!
Ba, nawet bym się nie domyśliła, gdyby w chwilę później nie powiedział zbolałym głosem: - Bells, czy ty naprawdę kochasz mnie, tak jak mówisz?
Uwierzcie mi, tak zszokowanej jak ja dziewczyny, dawno nie widzieliście. Zupełnie nie potrafiłam znaleźć i wypowiedzieć słów, jakie tłoczyły mi się w głowie.
- Dlaczego... tak mówisz...?
- Bo w dniu, w którym uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, zachowujesz się jakbym cię siłą zmuszał do poślubienia mnie! Ale granice przekroczyłaś w momencie, gdy wspomniałaś o tym... - Na jego twarzy zagościł straszny grymas, jednak po sekundzie wydusił: - Jacobie. To bolało Bello, zupełnie jakbyś wbiła mi w sam środek chorego z miłości serca tępy, zardzewiały nóż i brutalnie go przekręciła.
Słysząc to porównanie, zupełnie straciłam resztki dobrego humoru oraz ochotę do proszenia mojego lubego o cokolwiek. Jego twarz przypominała oblicze człowieka, który ma na swoich barkach losy całego świata.
Owiało mnie nieprawdopodobne zimno, nie mające nic wspólnego z chłodem samochodu i przemokniętym ubraniem.
W jednej chwili wróciła mi świadomość.
Świadomość tego, że go stracę, zupełnie tak jak we wrześniu...
Zacisnęłam dłonie na jego policzkach i z całą siłą jaką miałam, przyciągnęłam go do siebie.
Mając jego topazowe oczy na wprost swoich, wypowiedziałam słowa, których sens od zawsze istniał w moim umyśle i skierowany był do osoby, którą moje serce pokochało półtora roku temu.
- Kocham cię najbardziej na świecie, miłością, której jak widać nie potrafisz zrozumieć i w którą wątpisz. - Załkałam, bo właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że po zziębniętych policzkach spływają mi słone łzy. - A mówiąc otwarcie, tak, zmusiłeś mnie do ślubu, bo dla ciebie był to dowód miłości z mojej strony. Przyznaję, nie przystałam na to z ochotą i zaangażowaniem, ale to wynikało z tremy jaką zazwyczaj mam będąc w centrum uwagi i powinieneś to wiedzieć...
Przyciągnęłam jego usta do swoich, a w sekundę później już chwytałam za klamkę, z nadzieją ucieczki z samochodu Edwarda i zamiarem poproszenia kogoś ze znajomych, by zawiózł mnie do domu. Nie miałam ochoty zostawać w szkole. Najmniejszej.
Jednak nie dane było mi robienie planów na choć minutę do przodu, bo nim zdążyłam uchylić drzwi, oplotły mnie lodowate ręce i zamknęły w mocnym uścisku.
Przylgnęłam bez oporów do klatki piersiowej Edwarda i najzwyczajniej w świecie rozpłakałam się.
Z zupełnie nieznanej mi przyczyny.
Może to przez ból, jaki sobie zadaliśmy nie wierząc w nasze uczucia? Może przez wypowiedziane przeze mnie słowa? Może przez moją ignorancję?
- Przepraszam. - Usłyszałam to jedno słowo, wypowiedziane tuż przy moim uchu, spokojnym lecz przepełnionym pogardą dla siebie tonem.
Odchyliłam głowę i moje oczy namierzyły jego. Ból. Tyle wywnioskowałam, nim rzuciłam się do jego pełnych warg...
Całował mnie tak namiętnie jak poprzedniego wieczoru, szepcząc między pocałunkami „przepraszam”, które w trudny do wyjaśnienia sposób, wzmagało nasze pożądanie.
Chciałam być jak najbliżej Edwarda i w tym momencie oboje zignorowaliśmy nasze przemoczone i zimne ubrania.
Edward przyciągnął mnie do siebie jeszcze mocniej, a dłoń wplótł w moje włosy, mierzwiąc je i ugniatając wedle własnej woli. Poddałam się, moja wolna wola całkowicie wygasła, zatraciłam się i utonęłam w jego pocałunkach.
Poczułam narastające pożądanie i poczucie, że jeśli tego nie przerwiemy, to moje marzenie, które wczorajszej nocy stanęło na piedestale, może zostać zrealizowane właśnie tu, w samochodzie na szkolnym parkingu.
- Edward - wysapałam, kładąc mu na ramionach dłonie. Nawet wtedy jego wargi nie przerwały wędrówki wzdłuż mojej szyi. - Edward, proszę cię. Przestań...
Widocznie zdał sobie sprawę z własnej słabości, bo w jednej sekundzie znalazł się na swojej części siedzenia kierowcy. Trzymał mnie na wyciągnięcie rąk i starannie badał moje oczy. Mimo krytycznego dla nas momentu, z satysfakcją zdałam sobie sprawę z tego, że nasze oddechy były identycznie nierówne.
- Wybacz, sam nie wiem, co mnie napadło...
- Kocham cię - powiedziałam po prostu, a ustami dotknęłam dłoni obejmującej moje ramię.
- Kocham cię. Dwa najprostsze słowa na świecie, jednak sprawiające czasem ból, cierpienie i powodują rozczarowanie. Ja nigdy nie zaznałem tego od ciebie, jednak wiem, że te trzy rzeczy otrzymywałaś ode mnie w nadmiarze. Dlatego wybacz mi. Nadal nie umiem wynagrodzić ci tych czarnych chwil, w trakcie których musiałaś przeze mnie cierpieć. Mimo to świadomie zsyłam na ciebie nowe troski...
- Przestań - przerwałam ostro, zakrywając mu usta dłonią. - Nic już więcej nie mów. Z mojej strony nie usłyszysz już więcej wymówek, czy też skarg.
- Jednak nie popuścisz w sprawie... Jacoba. - Na pięknej twarzy mojego ukochanego ponownie zagościła irytacja.
- Wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze. Ty jesteś Edward, mój... narzeczony, przyszły... mąż i miłość mojego życia. Kocham cię w sposób, którego nie da się wyrazić słowem ani gestem.
- Jednak nie jestem jedynym, którego kochasz.
- Nie, nie jesteś. Kocham Charliego, Renee, Alice, Esme i całą twoją rodzinę. Jacoba też kocham, ale jak BRATA. I nic nie zmieni tego porządku.
Edward zaśmiał się smutno i spuścił wzrok.
- Wybacz, że burzę twój porządek, Bello, ale Jacob bynajmniej nie uważa cię za siostrę.
Poczułam się wytrącona z równowagi.
- Jak to? - spytałam mało inteligentnie.
- On cię kocha - warknął Edward, a na jego twarzy pojawiła się chora potrzeba mordu.
Musiałam się szybko otrząsnąć. Zaprzeczyć.
- Więc, co? Myślisz, że gdy tylko pozwolisz mi jechać do La Push, rzucę się mu na szyję i zapomnę o tobie? - zaśmiałam się nerwowo. Byłam marną aktorką, więc miałam nadzieje, że moje intencje wyczyta z oczu.
- Boję się, że jeśli tylko wypuszczę cię do tego schroniska, to oni nie pozwolą ci wrócić do mnie.
Teraz to ja zacisnęłam szczęki.
- Więc nie pojadę do rezerwatu - powiedziałam ostro, a Edward spojrzał na mnie z niedowierzaniem. - Moglibyśmy się spotkać w Forks, a jeśli tak bardzo by ci przeszkadzało to, że sama mam przebywać w jego towarzystwie, zawsze możesz kręcić się w pobliżu.
- Jak jakiś bodyguard? - Na jego twarzy zagościł uśmiech. Najwyraźniej kryzys został zażegnany. Już zero kłótni o La Push.
Spróbowałam postawić się w sytuacji mojego ukochanego. Gdybym nie miała już go spotkać...
Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze, co nie umknęło uwadze Edwarda.
Spojrzał na mnie przerażony, uważnie lustrując poszczególne fragmenty mojego ciała. Poszłam za jego przykładem...
Cóż. Równie dobrze mogłam siedzieć naga.
Mokre ubranie odcinało się na każdym skrawku skóry i... staniku.
Cieszyłam się, że miałam na sobie grube dżinsy, ale równocześnie przeklinałam w duchu, że w stołówce ściągnęłam bluzę. Teraz siedziałam w samej koszulce, przez którą idealnie widać było koronkę mojego stanika.
Poczułam jak na moich policzkach wykwitają rumieńce.
- Chyba odwiozę cię do domu. Jesteś przemoczona - doszedł do mnie głos Edwarda, a w chwilę potem ciche mruczenie odpalanego Volvo.
- Ale nasze rzeczy... - Niekontrolowane drżenie zębów uniemożliwiło mi dalszą wypowiedź.
Edward spojrzał na mnie przerażony i dotknął mojej rozgrzanej twarzy.
- Jesteś gorąca - stwierdził włączając zapomniane wcześniej ogrzewanie.
- Bo się zarumieniłam. Nic mi nie będzie - z trudem składałam zdania.
- Nic nie mów. Jeśli się rozchorujesz, nie wybaczę sobie, że przez moją głupotę doprowadziłem cię do takiego stanu.
Wywróciłam oczami. Już wolałam się nie odzywać.
W NASTĘPNYM ODCINKU.
- Jasne, tato. Nic mi nie będzie. Nie pierwszy raz zostaję w domu sama. - Z śmiechem wspominałam te kilkutygodniowe wypady na mecze Phila i mamy.
- Na pewno? Wiesz, mam wyrzuty sumienia. Jesteś chora...
- Ale nie umierająca - przerwałam sapiąc. Wystarczył mi Edward, który zadręczał się w moim pokoju na górze. - Uwierz, nie mam nawet trzydziestu siedem i pół stopnia.
- Uch, dobrze. Wracam rano. I... Bells. Ufam ci.
- Tak...? - przytaknęłam ostrożnie.
- Nie zrób niczego głupiego. Masz cały dom do dyspozycji.
- Och, tak, wiesz muszę kończyć. Właśnie przyszli goście na imprezę. Przynieśli beczkę piwa.
- Bello...
- Tato, daj spokój. Jedź ostrożnie i nie kłopocz się mną. Pa.
Dopiero, gdy odłożyłam słuchawkę dotarło do mnie to, co ojciec chciał mi przekazać mówiąc „ufam ci”. Wbiłam wzrok w sufit, a moje wargi wykrzywiły się w uśmiechu.
Może jednak spełnię dzisiaj swoje marzenie w nieco dogodniejszych warunkach...
3. "Próba bliskości..."
Gdy tylko zajechaliśmy pod mój dom, Edward od razu przejął rządy.
Bo tylko tak w stanie byłam określić to, co ze mną robił.
Mimo mojego oporu, wziął mnie na ręce i wniósł do domu otwierając drzwi wejściowe kluczem znad okapu, w takim tempie, że przysięgłabym, iż nie puścił mnie ani na jedną setną sekundy.
Cały czas trzymał mnie w pewnej odległości od swojego ciała, w obawie, że chłód zimnego materiału wspomoże dreszcze jakie cały czas odczuwałam na ciele.
Zamknąwszy drzwi mocnym, jak przystało na człowieka kopniakiem, zaniósł mnie do mojego pokoju i delikatnie ułożył na brzegu łóżka.
- Może... Będziesz musiała ściągnąć te przemoczone ubranie - zaczął niepewnie nie patrząc na mnie.
Czyżby się zmieszał? Tak mnie zaskoczyła jego mina przywodząca na myśl bezradnego chłopca, że mimowolnie zachichotałam, a w rytm tego, zadzwoniły moje zęby.
Edward spojrzał na mnie z obawą.
- Coś się stało?
- Nie zachowujesz się jak narzeczony - stwierdziłam odważnie. Muszę przyznać, że słowa same ciskały mi się na usta, nim dobrze poukładałam je w głowie. Och, ale jego zaskoczona mina warta była takiego mało inteligentnego zachowania z mojej strony.
- Co masz na myśli? - odparł ostrożnie i widząc, że zapowiada się konwersacja, ściągnął z fotela bujanego koc i zarzucił mi na ramiona. W następnej sekundzie energicznie pocierał końcówki moich mokrych włosów ręcznikiem, ekspresowo dostarczonym z łazienki.
- A to, że każdy zdrowy na umyśle narzeczony nie przepuściłby okazji i możliwości zobaczenia swojej wybranki nago. - Czy ja NAPRAWDĘ powiedziałam to, co usłyszałam? Jeśli tak, to chyba już mam gorączkę...
- Bello... - Jego dłonie znieruchomiały na chwilę, a oczy namierzyły moje. - Nie każda nastolatka w twoim wieku, może pochwalić się narzeczonym, którym jest wampir, mający skłonności do masochistycznych pobudek oraz wykazujący brak poczytalności, co w połączeniu z parapsychiczną fascynacją, daje chorego psychicznie mężczyznę, będącego na granicy niezdrowych, natrętnych myśli maniakalnych i obłędu.
- Innymi słowy, uważasz się za psychola? - zaśmiałam się słysząc ów bezsensowny wywód.
- Jeśli uznać za główny objaw patrzenie niemal każdej nocy na ofiarę, gdy ta śpi... Tak, z całą pewnością mogę być uznany za wariata.
- A co to ma do tematu mojej nagości? - spytałam zdezorientowana, poprawiając koc na ramionach.
- To, iż nie jestem zwykłym narzeczonym.
- Ale jeszcze wczoraj wyznałeś, że mnie pragniesz.
- Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić jak bardzo. - Ku mojemu zdziwieniu westchnął smutno dotykając jednego z nastroszonych kosmyków moich włosów.
To było co najmniej dziwne. Myślałam, że będzie poirytowany swoimi słowami, które obracam przeciwko niemu, a tu nagle przyznaje mi rację.
I to z pewną uległością w głosie...
Ściągnął mi ręcznik z głowy i przyłożył swoje chłodne wargi do mojego czoła. Całym moim ciałem wstrząsnęły dreszcze, tym razem z powodu zimna, jakie płynęło do mojego ukochanego.
- Widać teraz nie mogę cię dotknąć - zaśmiał się oddalając na wyciągnięcie ramion.
Bez ostrzeżenia porwał mnie z podłogi i zaniósł od łazienki. Teraz mogłam przycisnąć się do mojego ukochanego. Oczywiście w pewnym stopniu, ponieważ koc, w który zostałam zawinięta, stanowił pewną izolację między naszymi ciałami. Postawił mnie na ciemnoniebieskim dywaniku i wyminął, by odkręcić wodę w prysznicu. Podczas, gdy Edward starał się ustawić stałą temperaturę wody, ja zrzuciłam koc i schyliłam się, by ściągnąć przemoczone adidasy. Cóż, jeśli go rozzłoszczę tym, że usiłuję się rozebrać przy nim, najwyżej ucieknie bez słowa.
Oparłam się plecami o wyłożoną kafelkami ścianę, zapominając o mokrej bluzce i śliskich butach, które w żadnym razie nie stanowiły dobrego środka tarcia.
Powoli osunęłam się na podłogę, i byłabym legła na płytkach, gdyby nie Edward, łapiący mnie w momencie zetknięcia mojej szlachetnej części ciała z twardą powierzchnią.
- Dzięki - wysapałam, wciąż czepiając się ramienia Edwarda.
- Kochanie, mogłabyś próbować nie targnąć na swoje życie? Naprawdę, wystarczy, że przebywam z tobą w małym pomieszczeniu wypełnionym ciepłym powietrzem.
Miał rację. Jego tęczówki niemal stopiły się w jedno ze źrenicą. Nie byłam jednak wystraszona.
Zatroskana? Tak, już prędzej.
Dotknęłam twarzy Edwarda, a ten z wysiłkiem zacisną szczękę, a jego spojrzenie utkwione było w moich ustach.
Niespodziewanie dotknął czołem wgłębienia w mojej szyi. Tym razem zadrżałam w oczekiwaniu, a gorąca para, która się wokół nas unosiła, nawilżała nasze ubrania.
Ramiona Edwarda otaczały moją talię, delikatnie przyciągając mnie do siebie. W chwili, gdy złożył pocałunek pomiędzy moimi piersiami wciągnęłam głośno powietrze. Niemal wyczuwałam, jak mocno zaciska szczęki i stara się zapanować nad pragnieniem. Nie wiedziałam tylko jakiego rodzaju było to pragnienie...
Mojej krwi, czy mojego ciała...
Ponoć obie rzeczy w równym stopniu go przyciągały.
- Nie chcę cię skrzywdzić... - dobiegł mnie głos ukochanego przytłumiony przez wodę uderzającą o metalowy brodzik. - Boję się samej myśli o tym, co mogłoby się zdarzyć, gdybym stracił kontrolę...
Zrobiłam najprostszą rzecz, która przyszła mi do głowy.
Pocałowałam czubek jego głowy i delikatnie wyplątałam się z jego stalowych ramion.
- Wykąpię się - stwierdziłam rozsądnie. Wolałam pomóc mu przezwyciężyć ciężar, jaki na niego spadł, niż sprawić by bardziej cierpiał i zadręczał się. - Mógłbyś przynieść mi z pokoju czyste ubrania, gdy będę się kąpać? Albo chociaż sam szlafrok? - Chyba trochę się zagalopowałam...
Edward miałby mi przynieść bieliznę... Już sam ten pomysł mnie przerażał. Aha, nieźle rozumujesz Bells. Chcesz, by twój narzeczony przespał się z tobą w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale wstydzisz się prosić, by przyniósł do łazienki części garderoby, które skrywasz pod wierzchnim ubraniem...
- W każdym razie... - Pokręciłam głową odpędzając natarczywe myśli. - Wezmę prysznic i zrobię obiad.
Mój ukochany pochylił się i pocałował moje wilgotne włosy.
- Ja pojadę do domu. Również się przebiorę i jeszcze zadzwonię do Alice, żeby usprawiedliwiła twoją nieobecność na popołudniowych zajęciach. Przybiegnę gdy tylko będę mógł.
- Dziękuję.
Już miał wychodzić, gdy coś sobie przypomniałam i pociągnęłam Edwarda za rękaw kaszmirowego swetra.
- Zaraz, czy ty nie miałeś aby grać dzisiaj z rodziną?
- Tak, ale jak ci się zdaje kochanie, co jest dla mnie ważniejsze? Mecz z rodziną - rozrywka dla ciała i umysłu, czy opieka nad tobą, ukochaną, która z mojej winy jest chora?
- Nie jestem chora. Możesz iść zagrać...
- To, czy jesteś chora, okaże się w przeciągu kilku godzin, kiedy organizm zareaguje. Wolę ten czas spędzić z tobą.
- Ech - westchnęłam przeciągle. Co innego miałam zrobić? Nic nie wybije mu z głowy jego planów. Przykładem może być chociażby ślub. - Wracaj do mnie szybko.
Z tymi słowami wypędziłam go z łazienki.
Ostrożnie usiadłam na ubikacji i przejechałam dłonią po poskręcanych włosach. Ze zdwojoną czujnością rozebrałam się, a ubranie rzuciłam na pełny - oczywiście trzeba zrobić pranie - kosz na brudy. Weszłam pod strumień ciepłej, relaksującej wody, a moje ciało, jak na komendę, rozluźniło się i natychmiast rozgrzało. Kilka razy poczułam na swoim ciele dreszcze, jednak niezrażona kontynuowałam zabieg gwałtownego ocieplania ciała.
Ciche pukanie do drzwi wydawało się być waleniem do wrót zamkowych.
- Bello, kładę twoje ubranie na szafce.
- Eee... Dziękuję... - wyjąkałam zdumiona, a mój głos został zniekształcony przez plastikowe zasuwane drzwi.
Wbiłam wzrok w wejście do łazienki, bo nie słyszałam skrzypienia zawiasów i klamki.
Edward stał cały czas w przejściu, a położenie jego głowy mogło sugerować, że wpatruje się wprost w kabinę prysznicową.
Nagle doznałam olśnienia.
Czy wampiry nie mają IDEALNEGO wzroku?
Czy to możliwe, by mój świętoszkowaty Edward mnie teraz podglądał?
Na moje policzki wpełzł rumieniec, a uniesione do góry ramiona, które jeszcze minutę temu energicznie wmasowywały szampon we włosy, zastygły w bezruchu. Zarejestrowałam u siebie przyspieszony oddech i mimo świadomości, że Edward może dojrzeć najintymniejsze części mojego ciała, nie poruszyłam się ani o milimetr.
Pozwoliłam mu na to...
I sama nie wiedziałam czemu.
Wtem usłyszałam odgłos łamania drewna, a w następnej sekundzie trzask zamykanych z dużą siłą drzwi.
Przez chwilę bałam się, że Edward może nie wrócić, tak jak obiecał...
Właśnie. Obiecał. A ja powinnam mu zaufać.
Kilka minut później wyszłam spod prysznica - rozgrzana i zrelaksowana. Uświadomiłam sobie, że na dobrą sprawę, przez ten czas nie myślałam o niczym poważnym.
Teraz, wspominając zachowanie moje i Edwarda, zarumieniałam się po same uszy.
Czy ja robiłam się coraz bardziej zuchwała?
Czy zależało mi tylko na jednym?
Hmmm... Z całą pewnością.
Przynajmniej na razie.
I niech się Edward takiej Belli obawia!
Gdy wytarłam ciało i wysuszyłam włosy, wzięłam do rąk ubrania, które przyniósł mi Edward.
O nie...
W moje ręce wpadła koronkowa, prześwitująca bielizna. Byłabym zażenowana, ale...
Hm, wydawało mi się, że tak kusą część garderoby trzymam na samym dole szuflady. Czy to możliwe, że Edward grzebał w moich rzeczach w poszukiwaniu stroju, w którym chciałby mnie zobaczyć?
Przygryzłam wargi i ubrałam się cały czas myśląc o tym jak musiał czuć się mój ukochany.
Okej, zerknęłam do lustra i poprawiłam włosy, jednak... Zupełnie nie wiedziałam co na siebie włożyłam.
Ba, nawet nie poznawałam tego stroju! Czarne obcisłe dżinsy i niebieski top? Z całą pewnością nie należało to do mnie!
Wbiegłam do pokoju i tam odnalazłam przyczynę mojego zdziwienia. Na biurku znalazłam plecak i sweter, a leżący na nich liścik mówił sam za siebie.
Przyniosłam ze szkoły wszystkie rzeczy, jakie zostawiłaś.
Zdaj się na mnie, usprawiedliwię i ciebie i Edwarda.
Alice
PS: Włóż to, co przyniosłam.
Tak, to wszystko wyjaśnia. Chyba za długo stałam pod prysznicem i mózg mi się przegrzał...
Ubrałam bluzę i zeszłam do kuchni. W chwili, gdy planowałam włożyć resztki wczorajszej zapiekanki z tuńczyka do mikrofali - odeszła mi ochota na robienie obiadu - zadzwonił telefon.
Jeśli Charlie dowiedział się, że nie ma mnie w szkole... O tak, pewnie przedłuży mi szlaban. W końcu nie wiem co powie Alice w sekretariacie. Jak to się nazywa? Niezgodność zeznań?
- Słucham?
- Bella?
Rozpoznałam ten głos od razu. Chciałam skakać z radości, że do mnie zadzwonił, ale powstrzymało mnie wspomnienie wczorajszego wieczoru. I tego jak mnie Jacob potraktował.
- A znasz inną dziewczynę, która mieszka w domu Charliego? Chyba o tym nic nie wiem - dodałam sarkastycznie i ze słuchawką w ręce włożyłam talerz do mikrofali.
- Ech, Bells, chciałem przeprosić - wysapał, niemal wyrzucił z siebie jak truciznę słowo "przepraszam". Serdecznie dziękuję za takie wymuszenie. - Naprawdę, nie wiem, co mnie wczoraj napadło. Ja... nie chcę się z tobą kłócić, a już na pewno nie chcę zrywać naszej znajomości.
- Cieszy mnie to.
W słuchawce po moich swobodnych słowach zapadła cisza.
- I tyle? Nie dostanę żadnego ochrzanu? Nie powiesz mi, że zachowałem się jak gbur i skończony idiota?
- Skoro tak mówisz.
- Ej, teraz to już zaczynam się bać! Czy aby na pewno mi przebaczyłaś?
- Tak, Jacob - westchnęłam zmęczona. A niby nie potrafiłam grać! - Przebaczyłam ci. A głowę zmyję ci, kiedy się spotkamy. Jakoś nie mam ochoty krzyczeć do słuchawki. Wolę zobaczyć twoją żałosną minę, gdy będę klnąc na czym świat stoi.
- Zobaczyć?! Kiedy?! Mogę za kilka minut być i ciebie...
- Nie, dzięki Jacob, ale nie jestem dziś towarzysko nastawiona. - Oczywiście nie miałam tu na myśli Edwarda. Mimo, że walczyłam o możliwość spotkania z Jacobem, jakoś nie miałam serca prosić go o spotkanie w dniu, w którym tak zażarcie pokłóciłam się o niego z moim ukochanym. Bądź co bądź, to dzień naszych zaręczyn, a ja i tak okazałam mu swoje niezadowolenie i brak zaangażowania. Miałam okazję by mu to wynagrodzić. - Zwolniłam się ze szkoły.
- Coś się stało?
- Źle się poczułam. Po raz pierwszy od kilku lat jestem chora - zaśmiałam się nerwowo.
- Hm... jakoś nie słyszę.
- A od kiedy gorączkę i złe samopoczucie można usłyszeć przez telefon?
- No tak. Ale nie należysz do osób, które zwalniają się ze szkoły z powodu byle kataru.
- Och, Jacob. Kiedyś musi być ten pierwszy raz. Nie martw się i zajmij się własnym nosem.
- Okej, już nie wnikam. To kiedy możemy się spotkać?
- Jeśli wychoruję się do końca tygodnia, to może w niedzielę? - rzuciłam ostrożnie wyciągając talerz z pachnącą oregano zapiekanką.
- Super, wybierzemy się do Sama! Nawet nie wiesz jak Seth się za tobą stęsknił!
Aż mnie serce bolało, że musiałam przygasić jego entuzjazm. Ale w końcu złożyłam Edwardowi przysięgę. W dodatku musiałam być ostrożna, w razie gdyby uczucia, jakie według mojego ukochanego żywi do mnie Jacob, okazałyby się prawdą.
- Wybacz, ale nie mogę jechać do La Push.
Znowu cisza.
- Pijawa nie pozwoliła? Więc musisz pytać go o pozwolenie, nawet jeśli chcesz się wyrwać z domu i zabawić w towarzystwie przyjaciół? - W jego tonie dosłyszałam agresję i złość. Mogłam sobie wyobrazić, jak trzęsie się i dostaje dreszczy.
- Tak, ale jest kilka powodów dla których nie mogę się z tobą spotkać w rezerwacie. Powiem ci jak się spotkamy. - Znowu cisza. - Jacob?
- Jestem - warknął.
- Tylko nie rób niczego głupiego. Nie przyjeżdżaj. Naprawdę, uwierz mi, chcę się z tobą zobaczyć i jednocześnie uniknąć niepotrzebnych sporów.
- Gdybym mógł dostać tego śmierdziela w swoje łapy...
- A mama mówiła mi, że te futrzane z ogonem, są wiecznie narwane... - mruknęłam w żartach.
Nie wiem, czy naprawdę go rozbawiłam, czy też rozśmieszył go mój brak poczucia humoru, ale przestał warczeć i prychać.
- W niedzielę, okej?
- Tak. Do zobaczenia.
- A i... Jacob, cieszę się, że między nami jest po staremu.
- Ja też. Jeszcze raz wybacz mi. I... zdrowiej.
Odwiesiłam słuchawkę na widełki i wzięłam się za stygnącą zapiekankę.
Właśnie byłam w jej połowie, gdy do salonu przez tylne okno wpadł Edward.
Popatrzyłam na niego zdezorientowana.
- Edward, zapomniałeś gdzie są drzwi?
- Nie, ale nie chciałem, żeby któryś z sąsiadów zaalarmował komendanta, że kręcę się w pobliżu jego domu, gdy ten wyjechał do sąsiedniego miasta - odparł swobodnie siadając naprzeciw mnie.
- Czyli nie przyjechałeś samochodem?
Zerknął na mnie i pokręcił głową z dezaprobatą. No tak, przecież mówił, że nie chciał, żeby ktokolwiek go widział.
I właśnie jego karcące spojrzenie wyprowadziło mnie w równowagi.
- Zaraz, czy ty przed wyjściem nie miałeś czasem czarnych tęczówek?
- Bello, to było godzinę temu... Co ty robiłaś tyle czasu? - spytał zaciekawiony, widząc moje rumieńce.
- A uwierzysz, że tyle czasu można spędzić pod prysznicem? - odparłam pytaniem spuszczając wzrok.
Jakoś nie miałam ochoty na tłumaczenie mu się z rozmowy, jaką przeprowadziłam z Jacobem kilka minut temu. Temat Jacoba jest wyczerpany na dzień dzisiejszy.
Nie usłyszałam od Edwarda nic więcej, więc zerknęłam na niego ukradkiem przez kurtynę suchych włosów.
Wpatrywał się w lodówkę, a dłonie zacisnął w pięści. Mogłam przysiąc, że ich siła zmiażdżyłaby kamień.
Tak jak myślałam. Ja zawstydziłam się, a on zdenerwował na samą myśl o prysznicu. A raczej na myśl o tym, co zdarzyło się w łazience podczas mojego prysznica.
- Więc... poszedłeś na polowanie? - Spróbowałam zmienić temat.
- Tak. Pojechałem na obrzeża Forks, a po powrocie zostawiłem samochód w domu - westchnął przeciągle, wdzięczny za zmianę tematu. - Gdy tylko się przebrałem, udałem się do ciebie - dodał z uśmiechem.
Wpakowałam sobie do ust sporą porcję makaronu z tuńczykiem i gdy przełknęłam, rzuciłam:
- Alice przyniosła moje rzeczy?
- Tak, w czasie przerwy. - Aha, a chwilę później wybrała dla mnie ubrania i kazała Edwardowi mi je podać. Super Bells. Naprawdę, wcale nie wracasz do tematu tabu!
- Jestem ciekawa jakie da nam usprawiedliwienie. - Znowu zmieniłam tor rozmowy. Byłam z siebie dumna. Drugi raz nie dałam poznać po sobie, że wspomniałam o incydencie w łazience.
- Powie, że źle się poczułaś, a ja zawiozłem cię do domu.
- Obłudnicy - westchnęłam tylko i zaniosłam talerz do zalewu.
Edward zachichotał, a ja nie mogłam się powstrzymać od odwrócenia się i spojrzenia na niego.
Mimowolnie westchnęłam, na co on rzucił mi pytające spojrzenie.
- Uwierz mi, czekałam, aż wróci ci dobry nastrój - zaśmiałam się i kręcąc głową podeszłam do mojego ukochanego.
Wyciągnęłam ręce i delikatnie przytuliłam go do siebie, przeczesując palcami jego niesforną czuprynę.
Wiedziałam jakie słowa wprowadzą go w jeszcze większą euforię.
- I jak? Mój narzeczony uspokoił się? - O dziwo mój głos nie zadrżał, gdy wymawiałam moje słowo tabu.
W odpowiedzi zamruczał jedynie, a ja poczułam, jak jego usta wykrzywiają się w uśmiechu.
- Wiesz Bello, - powiedział spontanicznie wstając i biorąc mnie na ręce - że od dwóch dni usilnie starasz się mnie uwieść?
- Pytanie tylko, z jakim skutkiem?
- Pokażę ci na górze - zaśmiał się widząc moje zdumienie.
Ale nie zdążył zrobić nawet kroku, gdyż rozległ się sygnał telefonu.
Uch, naprawdę miałam w tym momencie ochotę zerwać go i cisnąć za okno!
Chcąc, nie chcąc, musiałam się wyplątać z objęć lubego i - do tego muszę się przyznać - niezbyt miło rozpoczęłam rozmowę z ojcem warcząc: - Halo!
- Bella? Dowiedziałem się, że zwolniłaś się ze szkoły. Coś się stało?
- Nie, tylko przeziębiłam się i nie miałam siły zostać w szkole. Edward mnie przywiózł.
Osobnik obdarzony tym imieniem zaśmiał się cicho słysząc zniecierpliwienie w moim głosie. Uśmiechnął się jeszcze raz i udał się do mojego pokoju.
- A... teraz... jest tam z tobą? - Skrępowanie pojawiło się w głosie Charliego, gdy wydusił z siebie to pytanie.
- Nie, wygoniłam go żeby się ode mnie nie zaraził.
- Aha - odsapnął z ulgą, najwyraźniej usatysfakcjonowany. - To dobrze. Wiesz, dzwonię do ciebie z trasy. Wezwali mnie do sąsiedniego miasteczka, więc nie miałem czasu wjechać do domu.
- Nic się nie stało. Jakaś ważna sprawa? - Udawałam zdziwioną i jednocześnie zaintrygowaną nagłym wyjazdem ojca.
- Nie, zwykłe sprawy policyjne, o których wolałabyś nie wiedzieć.
- Aha, to kiedy wracasz?
- Prawdopodobnie jutro rano, ale nie jestem pewien ile mi to zajmie. A więc... Uważaj na siebie.
- Jasne, tato. Nic mi nie będzie. Nie pierwszy raz zostaję w domu sama. - Z śmiechem wspominałam te kilkutygodniowe wypady mamy na mecze Phila.
- Na pewno? Wiesz, mam wyrzuty sumienia. Jesteś chora...
- Ale nie umierająca - przerwałam sapiąc. Wystarczył mi Edward, który zadręczał się w moim pokoju na górze. - Uwierz, nie mam nawet trzydziestu siedem i pół stopnia.
- Uch, dobrze. Wracam rano. I... Bells. Ufam ci.
- Tak...? - przytaknęłam ostrożnie.
- Nie zrób niczego głupiego. Masz cały dom do dyspozycji.
- Och, tak, wiesz muszę kończyć. Właśnie przyszli goście na imprezę. Przynieśli beczkę piwa.
- Bello...
- Tato, daj spokój. Jedź ostrożnie i nie kłopocz się mną. Pa.
Dopiero, gdy odłożyłam słuchawkę dotarło do mnie to, co ojciec chciał mi przekazać mówiąc "ufam ci". Wbiłam wzrok w sufit, a moje wargi wykrzywiły się w uśmiechu.
Może jednak spełnię dzisiaj swoje marzenie w nieco dogodniejszych warunkach...
Popędziłam ile sił w nogach do mojego pokoju, a uśmiech nie schodził mi z twarzy. Jednak gdy mijałam drzwi do łazienki, przystanęłam zaskoczona.
We framudze po prawej stronie widniały cztery dość mocne wgłębienia.
Przelotnie dotknęłam ich palcami, a uczucie samozadowolenia rozlało się po moim ciele.
A więc do takiego stanu doprowadzam swojego mężczyznę?
Nie tracąc czasu pchnęłam drzwi do pokoju i znalazłam Edwarda leżącego wygodnie na moim łóżku z rękami założonymi pod głowę.
Radosny śmiech rozniósł się po pokoju, kiedy z impetem rzuciłam się na materac przytulając do jego torsu.
Zimne ramiona otoczyły mnie i przycisnęły mocniej do siebie.
- To gdzie ta beczka piwa, o której mówiłaś ojcu? - spytał całując mnie w czubek głowy.
- Odwołałam imprezę. Stwierdziłam, że zamiast balować, wolę pobyć z tobą - dodałam obracając głowę.
Wpatrywał się we mnie z mieszaniną fascynacji i euforii, lecz zaniepokoiły mnie przebłyski lęku i wątpliwości, jakie co jakiś czas odbijały się w jego oczach.
Wsparłam się jedną ręką i uniosłam, by móc przybliżyć nasze twarze. Wierzchem wolnej dłoni dotknęłam idealnej powierzchni jego policzka i uśmiechnęłam się smutno.
- Co się dzieje? Mam ci przypomnieć obietnicę, którą złożyłeś mi w kuchni?
Edward zmarszczył brwi jednak nie pozbył się smutku w oczach
- Zastanawiam się czy czujesz się na siłach, by wytrzymać to, co dla ciebie zaplanowałem - oświadczył tajemniczo.
- Czyli nadal uważasz, że lada chwila zacznę gorączkować i kaszleć? - Potarłam swoimi wargami o jego usta. Edward wciągnął powietrze i przymknął oczy.
- Właśnie - przyznał i ujął moją dłoń. Przyciągnął ją sobie pod sam nos wdychając mój zapach, a na nadgarstku zostawił ślady delikatnych pocałunków. - Nadarzyła się nam wspaniała okazja. Twojego ojca nie ma w domu, wszystko jest już gotowe do niespodzianki, jaką dla ciebie przyszykowałem... A ty przeziębiłaś się z mojego powodu - stwierdził ze smutkiem otwierając oczy.
Mimo mojego pesymistycznego nastawienia do pomysłu Edwarda obiecałam sobie, że odpokutuje swoje dzisiejsze zachowanie na parkingu zgadzając się na wszystko co dla mnie zaplanował i z entuzjazmem - oczywiście nie za dużym, żeby się nie zorientował - wypowiadając się na temat niespodzianki, zaręczyn czy ślubu.
- Przecież nie jestem chora! - wykrzyknęłam oburzona i zmroziłam go wzrokiem.
- Kochanie, - zaczął znudzonym głosem odgarniając mi włosy z czoła - chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że wyczuwam najdrobniejszą zmianę w temperaturze twojego ciała. Już teraz mogę stwierdzić, że przez ostatnią godzinę podskoczyła ona o prawie jeden stopień. Brak tylko oznak kataru i bólu gardła, ale to już ty musisz sama stwierdzić.
Może miał rację, bo dotyk jego zimnych palców przynosił mi niewysłowioną ulgę.
- Może przebierzesz się w piżamę i odpoczniesz? - zaproponował Edward, poruszając się nieznacznie by dać mi więcej miejsca.
Zerknęłam na zegarek na szafce nocnej. Trochę się zdziwiłam widząc tę godzinę.
Za oknem zebrały się wielkie, ciemne, niemal czarne burzowe chmury. Wiatr zrywał się co jakiś czas, by za kilka chwil zaatakować z siłą huraganu. Deszcz nadal padał, delikatnie zdobiąc szyby podłużnymi wzorami.
Lecz mrok, jaki panował w moim pokoju, zdecydowanie nie świadczył o porze dnia, jaka była w rzeczywistości.
- Uważasz, że czwarta po południu jest dobrym momentem na położenie się spać? - uśmiechnęłam się kpiarsko nie dając mu wyplątać się z moich objęć. - Nawet jeśli jestem chora to i tak pójdę spać, gdy poczuję się zmęczona. Możesz mnie nafaszerować lekami, żebym padła szybciej, ale jeśli to zrobisz, to przysięgam, że się do ciebie nie odezwę.
- Kusząca propozycja.
Och, gdyby wzrok mógł zabijać, jak nic Edward zamieniłby się w niesamowicie seksowne zwłoki.
Z oddali dobiegł mnie huk przetaczającego się gromu.
- Powiesz mi co zaplanowałeś na wieczór?
- Siedzenie z tobą w domu.
- Chodziło mi o tę niespodziankę. Mówiłeś, że wszystko gotowe, więc czemu ma się zmarnować...
- Nic się nie zmarnuje, jeśli po prostu zmienimy termin. Swoją drogą, ciekaw jestem czemu tak nagle odpuściłaś. Myślałem, że nie chcesz żadnej zaręczynowej niespodzianki.
- Może zmieniłam zdanie. - ułożyłam głowę na ramieniu Edwarda, rozkoszując się jego niebywale przyjemnym wampirzym zapachem. - Poza tym, cieszysz się na samą myśl o tym, co planujesz. I widząc jak ci zależy, nie chcę być już wobec tego bierna.
Edward ujął mnie pod brodę i przyciągnął do swojej twarzy.
Nasze usta dzieliło kilka centymetrów lecz mimo to mój oddech przyspieszył w oczekiwaniu na dotknięcie tych subtelnych i niezwykle pociągających warg.
- Dowiesz się niedługo. Cieszę się, że zmieniłaś zdanie. Mam nadzieje, że to co planuję spodoba ci się znacznie bardziej i nie będziesz musiała, tak jak teraz, próbować udawać zaangażowanie. Ale i tak ci dziękuję.
- Och, pocałuj mnie wreszcie. - Z westchnieniem powitałam złączenie naszych ust.
Podobny dźwięk wydobył się z ust Edwarda. Natychmiast odpowiedział na mój pocałunek delikatnie wodząc swoimi wargami po moich, zapamiętując ich fakturę i każdą linię, co doprowadziło mnie niemal do szaleństwa.
Chciałam być jak najbliżej niego, poznać jego ciało, widzieć go tak, jak on mnie wcześniej tego dnia.
Edward chwycił mnie w talii i podniósł się trzymając mnie nadal w ramionach.
Umieścił mnie okrakiem na swoich kolanach, a przez moje ciało przeszła fala gorąca. Pierwszy raz pozwoliliśmy sobie na taką pozycję. Zwykle w momentach, gdy pragnienie pchało nas do takiego zachowania, Edward przerywał i oświadczał „dość wrażeń dziś”.
Czułam jego wargi na szyi, sunące w górę i dół niczym po delikatnej tafli.
- Bello, kocham cię. Wiem, że pragniemy tego samego... ale...
Błyskawica przecięła niebo, a jej blask oświetlił nasze postacie na kilka setnych sekundy.
Zdążyłam jednak dojrzeć echo walki jaką toczył ze sobą mój ukochany. Całość miał wypisaną na twarzy.
Ujęłam w dłonie jego twarz, która znajdowała się teraz na równi z moją.
- Chciałbym dać ci to, czego ode mnie żądasz... jednak... jeśli nie dam rady...
Znowu urwał zaciskając z całej siły powieki. Dłonie, którymi mnie obejmował, zwiększyły swój nacisk.
- Tak, chciałabym byś był ze mną jeszcze nim zostanę nieśmiertelna - szepnęłam spokojnym głosem. - I nie wiem jakiego zapasu kontroli potrzebujesz by to zrobić. Jednak ufam ci. Wierzę, że dasz radę. Nie skrzywdzisz mnie...
- Bello... - zaczął zbolałym, zrezygnowanym głosem, ale nie pozwoliłam mu skończyć.
Charliego nie było tylko ten jeden wieczór. Na tę noc nie obowiązywał mnie szlaban. W domu nie było nikogo prócz nas. Ani rodzina Edwarda, ani moja, nie są dziś w stanie nam przerwać.
- Nie musimy tego robić dziś - powiedziałam przejeżdżając palcami po wargach ukochanego, ciepłych od mojego oddechu. Otworzył oczy, a jego spojrzenie wyrażało zdziwienie. Kolejna błyskawica rozświetliła pokój. - Mam pomysł. Jednak nie musisz się na to zgadzać...
Na potwierdzenie własnych słów chciałam zejść z jego kolan, jednak Edward przytrzymał mnie, okazując mi w ten sposób swoją zgodę.
„Bello, - spytałam sama siebie - jesteś gotowa by zrobić coś takiego?”
Odpowiedź uzyskałam widząc zatroskaną twarz mojego narzeczonego.
- Możemy sobie ułatwić to, co nas czeka. Ten czas możemy wykorzystać na poznanie siebie. Zobaczymy w jakim momencie mój zapach i towarzyszące... emocje staną się zbyt silne dla ciebie. Zbliżymy się do siebie, ale nie będziemy się kochać.
Boże, czy naprawdę powiedziałam cały ten monolog spokojnym, opanowanym głosem? Jednak nie było tu miejsca na wyrzuty sumienia. Muszę sprawić by nasz związek ruszył z miejsca.
- Myślisz, że dzięki temu będzie nam łatwiej... później?
- Być może.
Uśmiechnął się do mnie swoim łobuzerskim uśmiechem.
Cały czas moje palce błądziły po jego wargach. Obrysowałam delikatnie granice pomiędzy bielą a czerwienią, po czym pokierowałam się do ich wnętrza. Zawahałam się przez moment czekając, aż rozchyli usta, a gdy to zrobił, przymknął oczy oddając się całkowicie ogarniającemu go uczuciu.
Powietrze, które wypuścił z siebie sprawiło, że skóra naprężyła się na mojej ręce i od razu, niczym od delikatnego impulsu, całe ciało pokryło się gęsią skórką.
Palec wskazujący zahaczył o zęby, jednak nie zrażona dalej kontynuowałam nowe doświadczenie. Do tej pory badałam wnętrze jego ust czymś zupełnie innym niż palce. Trafiłam na lodowaty język. Wodzona fantazją przejechałam po całej jego długości, co Edward skomentował jedynie ciężkim westchnieniem pełnym aprobaty.
Wyciągnęłam palec, który oblepiony był niezidentyfikowaną substancją. Z całą pewnością nie była to ślina.
Jad.
Edward otworzył oczy, a ja, podkuszona mroczną wersją mojej duszy, zbliżyłam do swoich warg palec, który jeszcze chwilę temu penetrował wnętrze ust mojego ukochanego.
Chciałam mu pokazać, że jad, który wydziela, nie przeszkadza mi, ani mnie nie zawstydza. Wydzielając go, tylko okazuje pożądanie jakie kieruje wobec mojej krwi i ciała.
A o to właśnie mi chodziło.
Rozsmarowałam ciecz na ustach, a resztę rozprowadziłam po szyi.
Usta Edwarda wykrzywiły się w uśmiechu, a oczy wyrażały podziw.
Za oknem kolejny raz burza dała znać o swojej sile. Właśnie wtedy twarz mojego ukochanego przybliżyła się do mojej, lecz nie po to by mnie pocałować.
Wydawało się, że chce odpłacić mi tym samym... Bym poczuła to samo co on.
Ale nie użył palca. Delikatnie zbierał swój jad językiem starając się nie opuścić ani milimetra.
Z moich rozchylonych ust wydobyło się westchnienie, od którego ciało Edwarda zadrżało. Powoli przesunął się na szyję, gdzie kontynuował torturę doprowadzając mnie do szaleństwa. Zamknęłam oczy i dałam się ponieść.
Wplotłam palce w jego czuprynę, podczas gdy nadal wodził ustami i językiem po skórze na mojej szyi.
Czułam wszystko. Lęk, chłód kamiennych acz jedwabistych warg ukochanego, pragnienie, pożądanie...
Moje oczy przesłoniła delikatna mgiełka.
Gdy wpił się mocniej w miejsce, gdzie szalał puls, pomyślałam, że dłużej nie wytrzymam. Że rozpłynę się w oczekiwaniu i złamię naszą obietnicę. Że zapragnę się z nim kochać.
Przesunęłam dłonie na kark Edwarda i odepchnęłam go lekko.
Zaprzestał on swoich ustnych tortur i wpatrywał się we mnie z wyrazem samozadowolenia na twarzy.
- Jest lepiej niż myślałem - stwierdził, całując mnie przelotnie - ale rozumiem, że to nie koniec...
Uśmiechnęłam się do siebie, wyraźnie zadowolona.
Czułam się rewelacyjnie. Nie myślałam, że wszystko potoczy się tak łatwo. Zupełnie się nie bałam, ani nie wstydziłam Edwarda.
Może właśnie dlatego zrobiłam kolejny krok...
Uwolniłam jego szyję i ściągnęłam polar.
Patrzył oniemiały na kusy niebieski top, który (muszę podziękować Alice, coś niesamowitego) wysmuklał i podkreślał moją sylwetkę.
Odczekałam chwilę widząc jak próbuje zapanować nad emocjami. Może nie umiał czytać w moich myślach, ale z całą pewnością wiedział co chcę zrobić.
Powoli, z rozmysłem podciągnęłam top do góry.
W moich ruchach nie było (o dziwo) żadnego niezdecydowania czy nieśmiałych ruchów. Zbędny już element garderoby odrzuciłam byle gdzie. Dla mnie teraz mógłby spłonąć.
Przynajmniej ja się tak właśnie czułam. Pozwoliłam by Edward błądził po moim odkrytym ciele gorącym wzrokiem, który niemal palił skórę.
Dostrzegłam jak wyciąga ku mnie rękę.
Nie mogłam się powstrzymać i przymknęłam powieki. Chciałam tylko czuć.
Zimny palec zsunął się powoli po mojej szyi, przeciął rowek między piersiami i zagłębił się w pępku. Uczucie jakie mnie ogarnęło, można nazwać jedynie pasją. Zadrżałam i chwyciłam kark Edwarda przyciągając go. Jego wagi kontynuowały przerwaną podróż, a ręce odgarnęły moje włosy na plecy. Zupełnie zatraciliśmy się w naszych ruchach.
Wolną dłonią rozpinałam guziki koszuli mojego lubego, by jak najszybciej poczuć i zobaczyć jego idealne ciało. Miałam za sobą niemal połowę, gdy Edward powoli położył mnie na łóżku.
Chciałam powiedzieć, że chcę dokończyć ściąganie jego koszuli, lecz ten... zerwał ją z siebie z takim impetem, że guziki potoczyły się po podłodze.
Znowu wpił się w moją skórę tym razem na wysokości piersi. Wiedziałam do czego zaraz dojdzie, mimo to drżałam w oczekiwaniu, jak w febrze.
Oparł swoje czoło między moimi piersiami nadal osłoniętymi stanikiem.
Potem uniósł głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Kiwnęłam głową udzielając mu przyzwolenia, które tak naprawdę otrzymał wiele miesięcy temu. Ponownie chwyciłam garść zmiętych włosów.
Potarł nosem koronkowy materiał otaczający lewą pierś. Cała zesztywniałam czując rozkoszne zimno. Czułam jak delikatna skóra na piersi napina się, a sutek idealnie dostosuje się do palca, który właśnie go przyciskał. Omal nie umarłam z rozkoszy. Mój umysł został porażony falą doznań.
Nie wiedząc kiedy, nagle nie miałam na sobie stanika, a Edward badał miękkość kawałka mojego ciała ustami. Lodowaty język owinął się wokół sutka... W tym momencie nastała dla mnie ciemność.
Jak przez mgłę usłyszałam własny jęk...
Sama nie wiem jak długo leżałam pozbawiona świadomości.
Gdy podniosłam ociężałe powieki, poczułam wypływającą spod nich łzę, która w chwilę później zginęła w moich włosach rozsypanych w nieładzie na poduszce.
Mój zamglony wzrok natrafił na Edwarda pochylającego się nad moimi wargami.
- Możemy przerwać... - zdołał szepnąć, lecz ja nie miałam zamiaru pozostawać w tym miejscu.
Zaraz znalazłam się na nim, chcąc przejąć inicjatywę.
Chciałam odwdzięczyć się tym samym. Zadać tę samą torturę.
Z rozmysłem całowałam skórę na jego ramionach, barkach, torsie, widząc jaką sprawia mu to przyjemność. Mimo twardej jak stal skóry, zdolny był do odbierania każdego bodźca.
Przerywałam co jakiś czas by sprawdzić, czy nie przekroczyłam niepisanej granicy jego wytrzymałości. W świetle kolejnej błyskawicy dojrzałam zmianę koloru jego tęczówek.
Złoto walczyło o dominacje z czernią.
Pochyliłam się nad nim, świadomie pocierając piersiami o jego tors.
- Wierzę w ciebie - szepnęłam zachrypniętym, nieswoim głosem. Przygryzając płatek jego ucha doznałam wstrząsu.
Edward widocznie nie mógł więcej znieść. Z warknięciem dochodzącym z wnętrza jego ciała, podniósł mnie, tak że znowu siedziałam okrakiem na jego kolanach.
Uświadomiłam sobie, że stać mnie na więcej. Dłonią przesunęłam od ust mojego ukochanego po szyję i idealne, lecz drżące mięśnie klatki piersiowej. Z rozmysłem zatrzymałam się na granicy dżinsów. Dojrzałam w panującym półmroku tajemnicze wybrzuszenie i w tym momencie zalała mnie przeraźliwa fala dreszczy.
Widząc moje wysoce frywolne zachowanie, Edward przygarnął mnie niecierpliwie do siebie i zaczął całować.
Nie było w tym żadnej delikatności ani łagodności. Pragnął mnie.
Uległość, jaką mu okazałam, pozwoliła mu na zdjęcie z nas ostatnich części ubrań. Chcieliśmy się widzieć. Przypatrzeć sobie, by gdy dojedzie do ważnego dla nas momentu, uniknąć skrępowania i ułatwić Edwardowi zapanowanie nad pragnieniem.
- Dzisiaj tego nie zrobimy - szepnął mocnym głosem, tak nie podobnym do mojego ukochanego barytonu, lecz równie podniecającym. Popchnął mnie delikatnie na łóżko i kładąc się na mnie dodał. - Dzisiejsza noc, to tylko eksperyment.
Zanim poczułam ponownie jego dłonie na ciele, coś niesamowicie twardego i grubego otarło się o moje udo. Otworzyłam szeroko oczy, gdy uświadomiłam sobie CO to było...
Edward się tym nie przejął i doszedł do miejsca, w którym odpłynęłam.
Wodząc ciepłymi od mojego gorącego ciała wargami zaczął schodzić niżej i ku mojemu zdziwieniu dotarł do...
Nic więcej nie byłam w stanie pomyśleć.
Fakt, że dotyka mnie w tak niesamowicie intymnym miejscu pozbawił mnie całkowicie niewinności...
Zdawało mi się, że deszcz przybrał na sile w momencie, gdy Edward wsunął we mnie swoje zimne palce.
Osunęłam się w nicość z jego imieniem na napuchniętych ustach...
4. Razem, tylko nocą...
4. A
Gdybym miał wybrać najlepszą i najbardziej urozmaiconą noc, jaką spędziłem u boku Belli, to bez wątpienia brałbym pod uwagę dwie ubiegłe.
Dwa dni temu Bella zgodziła się zostać moją żoną. Dała mi w ten sposób dowód swojej miłości i wierności, a dobrze wiem, jak głęboko będzie przeżywać owo poruszenie i bycie w centrum zainteresowania w dniu ślubu.
Podziwiam całkowicie Bellę za jej odwagę, choć można ją dwojako interpretować.
Potrafi bez mrugnięcia okiem podjąć decyzję i wsiąść do samolotu, by lecieć na drugą półkulę i ratować mnie z rąk Volturi. Jest zdolna poświęcić własne życie, odciąć się od rodziny i przyjaciół, by spędzić ze mną całą wieczność. Ale jeśli w grę wchodzi możliwość założenia białej sukni ślubnej, wypowiedzenia przysięgi małżeńskiej w gronie najbliższych osób i pozowania do kilku zdjęć...
Stłumiłem chichot, bojąc się, że obudzę moją ukochaną.
Odgarnąłem delikatnie splątany kosmyk, zabłąkany na jej urokliwej twarzyczce.
Tak, Bella jest jedyną znaną mi osobą, której umysł jest dla mnie całkowicie zamknięty, przez co zaskakuje mnie niemal codziennie.
Dowód otrzymałem ostatniej nocy.
Ach, muszę przyznać, choć myśl ta jest wysoce nieskromna, że Bella ma rację mówiąc, iż jestem niemal doskonały.
Z lękiem wyczekiwałem momentu, gdy mój instynkt weźmie górę nad uczuciami...
Jednak tak się nie stało, co było zaskoczeniem chyba dla nas obojga. Nie okazałem żadnego przejawu nadmiernej gwałtowności czy chociażby brutalności, starałem się być delikatny i czuły, by to nasze pierwsze zbliżenie okazało się przyjemne dla nas obojga, a w szczególności dla Belli. Wiedziałem, że od tej „próby” zależało, jak będziemy postrzegać naszą pierwszą noc w charakterze kochanków.
Co miało nas czekać już niedługo...
Hm, wspomnienie Belli, gdy klęczała na moich kolanach i wyznawała swój plan, było wysoce... podniecające i urzekające.
Starała się odpędzić od siebie wszelkie ograniczenia, jakie przeważnie ją nękają. Perfekcyjnie zapanowała nad nieśmiałością i niezdarnością, opanowała emocje, przez co pokazała mi, że i ona umie się kontrolować. Jak mógłbym nie ulec jej czarowi...
- Edward - usłyszałem najpiękniejsze westchnienie w całym moim istnieniu. Bella przewróciła się na drugi bok, zbliżając się nieznacznie do mojego ciała. - Kocham cię...
- Nie uwierzysz, ale demon, którym jestem, odwzajemnia to uczucie stokroć bardziej - szepnąłem, gdy ponownie zapadała w sen.
Ponownie wziąłem się za układanie kołdry wokół naszych ciał.
Bella zasnęła zaraz po naszym... zbliżeniu, więc nie chcąc by w jej życiodajnym śnie przeszkodził chłód mojego ciała, oddzieliłem nas grubą warstwą pierzyny. Chciałbym móc ją objąć i przytulić, jednak bardziej szlachetna część mojej duszy, o ile w ogóle ją mam, przypomniała mi, że to przeze mnie Bella była dzisiaj chora...
No właśnie, była.
Po gorączce nie został nawet ślad.
Hm, miłosne uniesienie ma widocznie magiczne właściwości.
v
Nie chciałam otwierać oczu. Nie chciałam w ogóle wybudzać się ze snu, który niewątpliwie był wyłącznie wytworem mojej wyobraźni.
Śniłam, że Edward i ja... Poznawaliśmy się nawzajem. A raczej poznawaliśmy nasze ciała...
Chciałam się obrócić na plecy i wtedy zdałam sobie sprawę, że ciało mam niesamowicie ociężałe i odprężone.
Cichy chichot jaki dobiegł do moich uszu ostatecznie potwierdził, że sen nie był ani wyobrażeniem, ani marzeniem, lecz rzeczywistością.
Uchyliłam powoli powieki i zaraz napotkałam jego cudowne, roześmiane, ciemnozłote oczy.
- Dzień dobry, kochanie - powitał mnie spokojny baryton Edwarda.
Nie mogłam nie odpowiedzieć mu równie beztroskim tonem. To by było barbarzyństwo.
- Witaj. Jesteś zadowolony z siebie, czy mi się tylko wydaje? - rzuciłam zagadkowe spojrzenie spod przymrużonych od snu powiek.
Właściwie to po co pytałam? Widać na pierwszy rzut oka.
- Ty z kolei wyglądasz na niesamowicie wypoczętą. A może mi się tylko wydaje? - Z tym samym uśmiechem ucałował moje, całkowicie wybudzone i łaknące pocałunków wargi.
Przypomniał mi się miniony wieczór. Nasze pocałunki i ogień jaki zagościł w naszych ciałach. Chłód Edwarda nie był wtedy dla nas przeszkodą, gdyż pobierał ciepło z mojej rozpalonej skóry. A moment, w którym moje ciało odpowiedziało na gest jego dłoni...
Drżenie jakie przetoczyło się przez moje ciało zostało natychmiast zarejestrowane przez Edwarda.
Odrywając się ode mnie, położył się z powrotem na lewym boku.
Zignorowałam izolację, jaką zbudował z kołdry, by chronić moje ciało, i natychmiast ułożyłam się wygodnie z jego ramieniem pod głową.
Zachichotał, kręcąc przekornie głową.
- Och, tak, jesteś już całkowicie wybudzona.
- A ty całkowicie z siebie zadowolony. Widzę, że od dwóch dni wprowadzam cię w niesamowicie dobry nastrój - dodałam obracając twarz w stronę Edwarda.
- Z całą pewnością, wszystko co sprawiło, że w ostatnich dniach znalazłem się w stanie istnej euforii, zawdzięczam tobie, Bello. - Dał upust własnym emocjom, śmiejąc się bez żadnego ograniczenia.
Nie wiem czemu, ale właśnie po tych słowach zdałam sobie sprawę z tego, że nadal jestem naga. Spędziłam całą noc u boku mojego narzeczonego kompletnie goła!
No pięknie, Bello! A gdzie się podziała twoja wielka odwaga, którą okazałaś aż w nadmiarze w nocy? Właśnie, narodziła się pod osłoną mroku i tam pozostała.
Teraz nastał ranek, kontury się wyostrzają...
Mimowolnie zacisnęłam ręce na kołdrze okrywającej moją klatkę piersiową.
- Coś się stało Bello? - zainteresował się Edward widząc moją nerwową reakcję.
Policzki piekły mnie żywym ogniem. Więc i moje ciało zdradziło te uczucia.
- Więc... - Próbowałam się jakoś wymigać od odpowiedzi, gdy moje myśli zostały porażone zapomnianą wcześniej informacją. - Na Boga! Charlie!
Pewnie zerwałabym się z łóżka i w panice zbierała ubrania z podłogi, zapominając o wstydliwej nagości, jednak ramię Edwarda przytrzymało mnie nie pozwalając się ruszyć ani o milimetr.
- Powiem ci, gdy usłyszę jego myśli. A teraz uspokój się - dodał kojącym tonem, a prawą ręką, którą mnie obejmował, potarł moje odkryte ramię. - Na razie możemy jeszcze spokojnie... poleżeć.
Uch, na mojej twarzy można by było usmażyć omlet! Musiał to mówić z takim przebiegłym uśmieszkiem na twarzy?!
- Bello, naprawdę, przestań tak nerwowo miąć pościel - znów zaśmiał się łagodnie i zanurzywszy twarz w moich splątanych włosach, szepnął mi do ucha. - W nocy i tak wszystko dokładnie widziałem.
Na potwierdzenie jego słów, poczułam zimną, delikatną dłoń Edwarda, sunącą w górę mojego uda. Już ten gest wystarczył, by krew w moim ciele zawrzała, a oddech zmienił się w urywany. Delikatnie przejechał po krzywiźnie biodra i w górę klatki piersiowej, prosto do...
- Ach...
Ciche westchnienie wydobyło się z moich rozchylonych ust, gdy ciepła pierś została objęta przez zręczne lodowate palce.
Nigdy bym nie przypuszczała, że Edward sam z siebie weźmie się za podobne ekscesy.
- Tak myślałam, że twoje słowa miały drugie dno... - urwałam wciągając powietrze, kiedy przejechał kciukiem po moim twardym sutku.
- Muszę powiedzieć Bello, że dzięki tobie uświadomiłem sobie swoją siłę. Nie wiem jakim cudem, ale naprawdę potrafiłem zahamować swój instynkt i poskromić siłę. Tak jak mówiłaś...
Z jękiem przyjęłam jego namiętny pocałunek.
Uświadomiłam sobie, że Edward mógł uznać, że może żałuję nocy jaką mieliśmy za sobą? Nie, wtedy by się ode mnie odsunął widząc moją rezygnację z czułości...
Mimo to za wszelką cenę nie mogłam dopuścić, by wysnuł podobny wniosek.
Zacisnęłam dłonie na karku mojego ukochanego, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej.
Znów czułam te wspaniałe prądy, jakie porażały moje ciało, gdy skóra moja i Edwarda stykały się w czułym dotyku. Nasze języki wirowały w ściśle zsynchronizowanym tańcu.
Ciało napierało na ciało.
Kolejny jęk rozkoszy wydobył się równocześnie z naszych ciał w momencie, gdy Edward całował mnie po szyi, prawą ręką ugniatał jakiś czuły punkt na moim karku, a lewą delikatnie pieścił pierś.
Po chwili leżeliśmy przytuleni do siebie starając się zapanować nad oddechem. Przyjemnie było czuć chłodny oddech mojego ukochanego na szyi.
- O czym myślisz, kochanie? - spytał Edward, przytulając moje spocone ciało do swojego chłodnego.
Ulga jaką poczułam, przywodziła na myśl oparcie się o zimną fasadę budynku w słoneczny, upalny dzień.
- Właśnie zastanawiałam się, czy najpierw wziąć prysznic, czy zjeść śniadanie... ale chyba jednak się wykąpię - stwierdziłam widząc godzinę na budziku.
Dochodziła dziewiąta. Jeśli Charlie wpadłby niespodziewanie do domu, wolałabym nie pokazywać mu się w obecnym stanie. To jest, jakbym właśnie przebiegła dziesięć kilometrów sprintem.
- Czyli masz na uwadze trywialne potrzeby zwykłego człowieka.
- Jeszcze nim jestem, więc pozwól mi się nimi nacieszyć - okręciłam rękę wokół karku Edwarda, delikatnie przeczesując jego splątane włosy. - Wiesz, gdy stanę się wampirem, nie będę mogła sobie pozwolić na urozmaicone dania. Co najwyżej będę się zastanawiać czy zapolować na sarnę czy na niedźwiedzia.
- A na razie dokonujesz wyboru, czy na śniadanie zjesz płatki owsiane czy zbożowe. - Uniósł głowę, by posłać mi rozbawione spojrzenie spod czarnych rzęs.
- Czy ja przypadkiem usłyszałam kpinę w twoim głosie? - spytałam spokojnie, jednak dla żartu owinęłam włosy Edwarda wokół palców i mocno pociągnęłam.
Ironiczny uśmiech uświadomił mi, że nawet jeśli bym je mu wyrwała, nic by nie poczuł.
Zrezygnowana wypuściłam jedwabiste kosmyki i odgarnęłam pościel w poszukiwaniu szlafroka.
Oj, chyba został w łazience po wczorajszym prysznicu...
Jeśli Edward naprawdę nie potrafi czytać w moich myślach, to czemu teraz wręcz dusi się ze śmiechu?
- Bello, kochanie, przestań przygryzać dolą wargę, bo zaraz rozerwiesz skórę. A wtedy nie wiem czy będę się umiał powstrzymać przed wypiciem takiej ciepłej krwi.
Już chciałam się obrócić i powiedzieć mu, żeby rozwinął te swoje skrzydła przerośniętego nietoperza i frunął mi po szlafrok, bo inaczej nie wstanę, ale w tym momencie jakaś siła pociągnęła mnie do góry.
Nie zdążyłam nawet pisnąć, a Edward już mnie niósł do łazienki. Oboje byliśmy całkowicie nadzy, gdy stawiał mnie na dywaniku, a ja zdążyłam jedynie pomyśleć: „Ten przerośnięty nietoperz jest niesamowicie seksowny...”
Zarumieniłam się napotykając jego spojrzenie. Natychmiast odwróciłam wzrok. Edward zaśmiał się cicho trafnie odgadując, na jakiej części ciała chwilę temu zatrzymały się moje oczy.
Czy on naprawdę chciał wziąć ze mną wspólną kąpiel? Uznał, że małe pomieszczenie wypełnione ciepłą parą, mieszaniną naszych zapachów nie poruszy go tak mocno, jak nasza ostatnia noc?
Zupełnie jak poprzedniego popołudnia, Edward przeszedł obok mnie by ustawić wodę, lecz ja nie ruszyłam się z miejsca. Wszelkie próby zasłonięcia mojej nagości wypadłyby śmiesznie, wręcz żałośnie po upojnie spędzonej nocy i tak ognistym poranku. Stwierdziłam, że należy schować dumę do kieszeni, bo Edward to Edward. Miłość mojego życia, mój narzeczony i za jakiś czas... mąż.
Gdy pomieszczenie wypełniła ciepła para, uśmiechnięty obrócił się do mnie i skinął zachęcająco głową.
„Bello!” ostro przywołałam się do porządku i wyciągając rękę w stronę mojego lubego, uśmiechnęłam się zalotnie.
Przynajmniej w moim mniemaniu...
Edward odpowiedział jeszcze piękniejszym uśmiechem, który niemal mnie poraził. Niespodziewani chwycił mnie w talii i tuląc mocno do siebie, wszedł pod strumień gorącej wody. Przyznaję, wspólny prysznic miał swoje dobre strony. Oczywiście, był niesamowicie intymnym doznaniem, od którego wszystkie zmysły szalały i napawały się bliskością mojego ukochanego. Jednak prawdziwym atutem była możliwość umycia się nawzajem. Nasza trema, no dobrze - moja, zniknęła podczas uśmiechów, pocałunków i uścisków.
Gdy zatopiłam się w kolejnym niesamowicie namiętnym pocałunku, zupełnie straciłam kontakt z rzeczywistością. Edward widać to wykorzystał, bo w mgnieniu oka w jego ręku znalazła się myjka i żel pod prysznic. Uśmiechem i spojrzeniem nakazał mi się odwrócić.
Zupełnie nie wiedząc, czego się spodziewać, odwróciłam się twarzą do płytek. Edward ujął moje ręce i oparł je przede mną na ścianie. Kurtyna włosów oddzielała mnie od świata, ale to chyba dobrze, bo najwyraźniej chodziło mojemu narzeczonemu o relaks. Delikatnie i z wyczuciem przejechał po moich plecach, między łopatkami, aż westchnęłam z ulgą. Resztę piany rozprowadził po moich ramionach, a gdy to robił, przytulił się do mnie całując mój kark.
Namydlonymi dłońmi przejechał po moim brzuchu, sprawiając, że ponownie zadrżałam, mimo gorącej wody płynącej na nasze głowy.
Edward pochylał się nade mną dalej masując i ugniatając moją skórę. Gdy jego ręce się rozdzieliły i jedna poszła ma północ, a druga na południe...
Uch, o mało kolana się pode mną nie ugięły...
- Podobno, nie masz doświadczenia w tych sprawach - wysapałam pomiędzy dawką kolejnych pieszczot.
- Nie mam kochanie, naprawdę - wyszeptał mi do ucha przygryzając jednocześnie płatek, co powitałam z cichym jękiem. - Ale nie zapominaj, że od lat żyję w dużej rodzinie.
O nic już więcej nie spytałam. Nic nie potrafiłam poradzić na to, że Edward całkowicie przejął nade mną kontrolę.
v
Gdy tylko wyszliśmy spod prysznica, od razu dopadłam szlafrok, który od wczoraj leżał zapomniany na szafce. Edward uśmiechnął się łobuzersko i chwycił ręcznik, którym w niego rzuciłam. Rękawem szlafroka przetarłam pospiesznie lustro, a odbicie jakie w nim gościło przedstawiało młodą kobietę całkowicie zaróżowioną i niesamowicie... zaspokojoną.
Z dołu dobiegł mnie dźwięk telefonu.
Edward puścił do mnie oko, gdy uśmiechnięta wychodziłam z łazienki.
Jego obraz, wysoki, smukły z delikatnym zarysem mięśni, mokrymi włosami i niedbale przewiązanym ręcznikiem, towarzyszył mi aż do momentu, gdy brutalnie zostałam sprowadzona na ziemię przez moją matkę.
- Wybacz kochanie, że dzwonię o tak wczesnej porze. Pewnie wyrwałam cię z łóżka - dodała zbolałym głosem.
Oj, Renee jak blisko prawdy jesteś...
- Daj spokój mamo. I tak miałam zamiar wstać wcześniej i się pouczyć.
- Och, tak! Egzaminy! Gdzie ja mam głowę, żeby cię teraz w to wplątywać...
- Mamo, w co wplątywać? Coś się stało? - przerwałam niegrzecznie. Jeśli coś się stało mamie to nawet głupie egzaminy nie mają dla mnie znaczenia.
- Naprawdę, skarbie, poradzę sobie...
- Mamo, jak zaraz mi nie powiesz o co chodzi, wsiadam w samolot i przylatuję - zagroziłam, odpowiednio akcentując słowa.
- Czyli i tak byś przyleciała... Kochanie, tylko się nie denerwuj. To, że masz matkę łamagę, to pewnie już wiesz.
- Wiem mamo, po kimś musiałam odziedziczyć tego pecha - odparłam sarkastycznie.
- A więc, miałam drobną stłuczkę...
- CO?
- Mówiłam, żebyś się nie denerwowała, wszystko jest dobrze... no, prawie. Mam nogę w gipsie i skręcony nadgarstek, a Phil wyjeżdża za tydzień na kolejny mecz...
- Nie ma sprawy, zajmę się tobą.
- Ale egzaminy...
- Mamo, żaden egzamin nie jest od ciebie ważniejszy. Rezerwuję lot na przyszły piątek i nawet gdybyś błagała, i tak przylecę.
- Uparta diablica - zaśmiała się Renee. - Dzięki, że wspierasz niedołężną matkę.
- Za to ty masz niedołężną córkę. Jakoś żyjesz z tym brzemieniem.
Gdy kilka minut później skończyłyśmy rozmowę, Edward właśnie schodził ze schodów całkowicie ubrany.
Czemu do diabła było mi przykro z tego powodu?
- Idziesz już?
- Tak, Charlie będzie tu za chwilę - sapnął przytulając mnie do siebie. - A bilety już mamy zarezerwowane.
- Co? - spytałam zupełnie rozkojarzona jego zapachem.
- Lecę z tobą, kochanie. A teraz się ubierz i zjedz śniadanie. Wpadnę wieczorem.
- Co ja zrobię do tego czasu? - westchnęłam zrezygnowana, podając mu do ucałowania swoje usta.
- Staraj się nie wspominać Charliemu o dzisiejszej nocy - zaśmiał się i nim wyskoczył przez okno od salonu, pocałował mnie bardzo słodko.
Cały następny tydzień żyłam wyłącznie wspomnieniem piątkowej nocy. I chyba nie jestem pozbawiona talentu aktorskiego aż w tak żenującym stopniu, bo gdyby nie moja gra Charlie zorientowałby się od razu, że kłamię mówiąc o spokojnej nocy jaką miałam w domu podczas jego nieobecności.
Już od progu zasypał mnie pytaniami, czy nic się poważnego nie stało, jaki jest mój stan zdrowia i tym podobne głupstwa, którymi normalnie się nie interesuje. No, przynajmniej w tak rażącym stopniu.
Moje zdziwienie sięgnęło zenitu, gdy zaproponował zawiezienie mnie do lekarza, albo chociaż przywiezienie z apteki leków na przeziębienie. O propozycji przyrządzenia obiadu nie wspomnę, bo to już było całkowicie surrealistyczne.
Musiałam się nieźle nagadać próbując mu wytłumaczyć, że już nie jestem chora, bo... odleżałam i wygrzałam się w łóżku. W tym momencie nie mięłam się z prawdą.
Dzieląc swój czas między robieniem obiadu, a sprzątaniem < między innymi robieniem gigantycznego prania> opowiedziałam Charliemu o telefonie Renee.
- Mówiła, że to nic poważnego, ale i tak tam pojadę- próbując przekrzyczeć hałasującą pralkę starałam się prowadzić rozmowę z Charliem, sączącym piwo w kuchni- Ostatnie dwa tygodnie spędziła by sama w domu, bo Phil wyjeżdża na zgrupowanie. Nie może się wymigać by zostać i opiekować się mamą, więc ja pojadę.
- Nie mam nic przeciwko- odkrzyknął ojciec, co skwitowałam skrzywioną miną. Musiałabym powiedzieć, że pojadę z Edwardem bym doczekała się jakieś większej aluzji.
Ze stoickim spokojem dokończyłam pranie i sprzątanie. Co jakiś czas wpadałam do kuchni, żeby dopilnować zapiekanki. Zerkając co chwilę na zegar odliczałam minuty do ponownego spotkania z moim ukochanym. Fakt, że nasz związek ruszył z miejsca, stał się dla mnie kolejnym powodem do częstszych spotkań sam na sam z Edwardem. Prawie podskakiwałam z radości na samą myśl o naszym wspólnym wyjeździe do Jacksonville, jednak owe wybuchy jakimi był niewyobrażalnie szeroki uśmiech na twarzy i zaróżowione policzki, musiałam maskować przed ojcem, który cały czas ślęczał nad gazetą i niemal mechanicznie podnosił puszkę piwa do ust.
Gdyby dowiedział się, że całe dwa tygodnie spędzę z Edwardem, bez jego kontroli i szlabanu, jaki nie będzie mnie w tym okresie obowiązywał... Z pewnością zamknął by mnie w celi na komisariacie, by mieć pewność, że mój... narzeczony... nie będzie miał do mnie dostępu.
Och, tak. Charlie jak nic byłby do tego zdolny.
Usłyszałam za sobą głośne westchnięcie, a po chwili składanie gazety.
- Pojadę na komisariat- oświadczył podnosząc się z krzesła- Zobaczę, czy coś się działo od wczoraj. Może będą mnie potrzebować- dodał przypinając kaburę do paska spodni.- Będę najdalej za godzinę.
- Akurat na obiad- rzuciłam nim drzwi wejściowe zamknęły się za nim.
Nie zdążyłam nawet pochylić się, by zajrzeć do piekarnika, gdy poczułam na swoich biodrach chłodny dotyk delikatnych rąk.
- Już myślałem, że będę musiał czekać do wieczora, nim to zrobię- zaśmiał się Edward, a ustami zaczął muskać mój odsłonięty kark.
Chłodne, marmurowe wargi sprawiły, że skóra na całym moim ciele naprężyła się w oczekiwaniu na kolejną tego dnia dawkę pieszczot.
- Charli jeszcze nie wyjechał.- westchnęłam tylko czując jak nasze dłonie splatają się w mocnym, lecz perwersyjnym uścisku.
- Odjechał osiem sekund temu.- oświadczył i jednym płynnym ruchem obrócił mnie w swoją stronę.
Przyznaje, również nie mogłam doczekać się naszego kolejnego spotkania. Cały poranek myślałam o naszych pocałunkach i niewyobrażalnej czułości jaką dawkowaliśmy sobie ubiegłej nocy.
Edward przejechał ustami po obwodzie mojej twarzy, krańcach szczęki i skroniach. Oczy i nos zostawił sobie na sam koniec, po czym zjechał w dół do ust, którymi sycił się, niczym spragniony podróżnik wodą. Pozwoliłam mu, by tym razem on mnie uwiódł, a raczej chciałam zobaczyć do jakiego momentu będzie chciał się posunąć.
Jego wspaniałe wargi z początku lekko dotykały moich, niemal się ocierały o siebie, co wzmagało jedynie bycie mojego serca. Jednak z chwilą, gdy delikatnie skubnął je zębami, straciłam wszelkie zmysły, a jęk rozkoszy wydobył się z moich ust. Lecz to nie był koniec tortur...
Ręce nadal miałam skrępowane jego dłońmi, ciało przyciśnięte do granic możliwości do Edwarda, a za sobą czułam wystający fragment blatu szafki. Napierał na mnie coraz mocniej, jednak ja skupiłam się tylko na wargach, które dostarczały mi najwięcej wrażeń w tym momencie. Przejechał językiem po moich ustach, które rozwarłam natychmiast, niczym na rozkaz. Przyzwolenie jakie ode mnie otrzymał pozwoliło mu na wniknięcie chłodnym językiem do wnętrza moich ust. Nie wiem jakim cudem, ale zdołałam wyrwać ręce z pod władzy Edwarda i zarzuciłam mu je na ramiona przyciągając go jeszcze mocniej do siebie.
Ogień jaki we mnie zapłonął, gdy nasze języki walczyły zaciekle o dominacje, został wzniecony z podwójną mocą, kiedy silne i mocne ręce mojego ukochanego, delikatnie chwyciły mnie za pośladki, podciągając mnie do góry. Automatycznie oplotłam nogami biodra Edwarda i nie miałam nic przeciwko jego dłoni głaszczącej intymne miejsce między udami.
Usadził mnie na blacie szafki, przesuwając jednocześnie składniki, których nie posprzątałam jeszcze po przyrządzaniu obiadu. I wtedy go poczułam...
Może w nocy byłam za bardzo zaabsorbowana jego bliskością, by zarejestrować tak podniecając dotyk, jakim było spore i wyjątkowo twarde wybrzuszenie w spodniach Edwarda.
Uch, to uczucie... Zupełnie jakby ogień rozlewał się po moim ciele. Byłam zdolna jedynie czuć, dotykać i przyjmować coraz to śmielsze pieszczoty.
Chwyciłam sterczące kosmyki włosów ukochanego, gdy ten namiętnie całował wgłębienie pod moim uchem. Z trudem zapanowałam na oddechem czując, jak jedna z dłoni Edwarda sunie w kierunku moich piersi.
I wtedy mnie zostawił...
Siedziałam zdezorientowana na blacie szafki, gdy no moich uszu, w których nadal szumiała z mocą potoku krew, doszedł fragment dźwięku dzwonka.
Zeskoczyłam z szafki i o drżących nogach potoczyłam się w stronę drzwi. Na progu stała Angela i uśmiechała się do mnie promiennie.
- Hej, Bells. Przyjechałam zobaczyć jak się czujesz...ale widzę, że jeszcze nie do końca wydobrzałaś- stwierdziła z przekąsem.
Wycofałam się w stronę lustra w głębi domu i aż się przeraziłam. Byłam czerwona na twarzy, usta miałam niemal krwisto-fioletowe i nabrzmiałe, a oczy błyszczały się jakbym miała się zaraz rozpłakać.
O włosach lepiej będzie nie wspominać.
- Chyba jeszcze nie wydobrzałam do końca- potwierdziłam inteligentnie, co Angelika skwitowałam jedynie krzywym uśmiechem.
- Właśnie widzę. A tak chciałam, żebyś pomogła dekorować nam salę na bal absolwentów.
Uch, nienawidziłam tego zestawu słów. Nie mam na myśli o pomocy, ale o dwóch, uroczych słówkach, które wprawiają mnie w stan najwyższego obrzydzenia... Bal absolwentów.
- Wybacz, ale muszę się wychorować do poniedziałku. Później nie będzie mnie przez dwa tygodnie w Forks. Jadę do mamy.
- Ach, rozumiem... No nic, zobaczę, może namówię Jess i Bena.- powiedziała jakby do siebie, po czym uśmiechnęła się jeszcze raz i zamachała ręką na pożegnanie.- Zdrowiej Bells.
- Jasne.
Uch, westchnęłam i oparłam się plecami o zamknięte drzwi. Jak na zawołanie zjawił się przy mnie Edward i bez żadnych ceregieli zaczął całować moją odsłonięta szyję. Ponownie przeszła perze mnie elektryzująca fala pożądania. Już miałam wpleść swoje palce w jego wspaniałe włosy, gdy nagle oderwał się ode mnie i zaśmiał lekko opierając swoje czoło na moim.
- Kochanie, nie uwierzysz, ale twój ojciec zaraz zaparkuje przed domem.
Z mojego gardła wydobył się jęk...hm... niezadowolenia i zawodu?
Tak, bo akurat w tym momencie wszyscy ludzie tego świata chcieli przerwać moje i Edwarda... pieszczoty.
Naprawdę, nie mogłam się doczekać, kiedy zostaniemy w końcu sami.
- Wpadnę wieczorem- dodał całując mnie przelotnie, lecz niesamowicie wymownie w półotwarte wargi.
Powlokłam się od kuchni, by sprawdzić stan zapiekanki i w między czasie poużalać się nad sobą. Między innymi na brak mieszkania, bądź miejsca gdzie Edward i ja możemy być przez jedną cholerną noc sami...
Czy ja powoli staje się niewyżyta??
Powiem szczerze i z ręką na sercu...
Byłam w szoku, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że jest piątek wieczór, a w sobotę z samego rana mieliśmy z Edwardem lot do Jacksonville. Doprawdy cały ten tydzień zleciał, jak dla mnie, w przeciągu jednego popołudnia. Zatraciłam się zupełnie w wirze namiętnego uczucia i elektryczności jaka mnie porażała, gdy byłam z Edwardem.
Czy w szkole, czy w domu, czy nawet w samochodzie, mieliśmy opory z poprzestaniem tylko na pocałunkach.
Żadne z nas o tym nie mówił, jednak oboje czuliśmy to samo.
Z każdym pocałunkiem, czy nawet nieświadomym dotknięciem, mieliśmy niepohamowaną ochotę na rzucenie sobie w ramiona i zdarcie ubrań, które krępowały nasze ruchy.
O dziwo, nie byłam już tą samą nieśmiałą dziewczyną, sprzed tygodnia... Sama bałam się kobiety jaką się stałam.
A była to części mojej duszy, którą chciałam zachować i ukryć przed światem. Ba, nawet przed samym Edwardem! Jakoś miałam opory przed ukazaniem mu jak bardzo na mnie działa. Bo gdybym mu to pokazała... zapewne uznałby mnie za jakąś napaloną nastolatkę, której tylko seks w głowie.
No ale, czy można mi się dziwić?
Mam za chłopaka boga o tak doskonałym ciele jak może być tylko możliwe...
Och, uwierzcie mi na słowo... widziałam i sprawdziłam nie raz...
Wracając jednak do tematu... Nim się spostrzegłam, był piątek wieczór, a ja zapomniałam odwołać spotkanie z Jacobem. Uwinęłam się z rozmową tak szybko jak mogłam. Wybaczcie, ale była dziewiąta wieczór, a ja nie byłam nawet w połowie spakowana! Już nie mówiąc o przygotowaniu jedzenia dla Charliego na chociażby połowę mojego wyjazdu.
Hem... właśnie doszłam do wniosku, że moi rodzice jakoś sobie nie radzą w życiu. Oboje nie mają smykałki do gotowania i nie mają pojęcia czym jest dokładnie odkurzacz! Więc po kim mam to podstawowe pojęcie o prowadzeniu domu? Może jestem jakąś genetyczną wpadką?
Zaraz po ekspresowej, w moim wykonaniu, rozmowy telefonicznej z Jacobem, poszłam do kuchni i przyszykowałam składniki do gulaszu, zupy warzywnej i zapiekanki, czyli potraw, które najdłużej mogą poleżeć w zamrażarce.
Gdy mięso się gotował, warzywa były pokrojone, a zapiekanka dawno w piecu, pognałam na piętro, by uszykować walizkę. Zupełnie straciłam poczucie czasu. Kwadrans przed północą nie jest dobrym momentem na przyszykowanie się do kilkugodzinnej podróży przez kontynent. Powinnam się wyspać, bo wiedziałam, że gdy tylko przekroczę próg domu Renee, od razu będę musiała się wziąć za sprzątanie, wyniesienie śmieci, przygotowanie normalnego posiłku i, o zgrozo, zapłatę rachunków. Ze strachem pomyślałam o praniu, jakie zapewnię mnie czeka...
Pocieszałam się myślą o tym, że Edward będzie ze mną. Musiałam się nieźle natrudzić, by go przekonać, żeby został razem ze mną w domu Renee, a nie siedział cały dzień w hotelu i czekał na moment, gdy będzie mógł wkraść się do mojego pokoju. Poza tym, bądź co bądź będę miała kupę roboty z doprowadzeniem domu mojej matki do stanu użyteczności, więc miałam cichą nadzieję, że mój narzeczony będzie mógł mi pomóc.
Z Charliem sobie poradziłam. Powiedziałam mu, że Edward przyjedzie po mnie o ósmej rano i zawiezie mnie na lotnisko. Dalszej części, czyli to, że Edward wsiądzie ze mną na pokład samolotu zostawiłam jako dane utajnione. Jeśli się dowie... cóż, wtedy będę już w Jacksonville.
Awanturę zrobi najwyżej, gdy wrócę.
Uch, wrócę od Renee, gdzie sprzątałam i zajmowałam się matką, do Forks i tu także czekają mnie porządki i stały dyżur w kuchni... Aż się skrzywiłam na samą myśl...
Wyciągnęłam starą, poniszczoną torbę podróżną i zaczęłam pakować ubrania. Wyjmowałam je z szafy bez kierowania się żadnym systemem, co będzie mi potrzebne, a co nie. Jest duże prawdopodobieństwo, że z Edwardem nigdzie nie pójdziemy, przynajmniej za dnia, więc nie potrzebowałam żadnych eleganckich ciuchów. Poza tym, jadę pomóc matce, a nie na rewię mody.
Gdy miałam już bieliznę, przybory toaletowe i ubranie uszykowane na rano, wyciągnęłam podręczną torebkę, rzadko używaną, i wpakowałam tam bilety lotnicze dla mnie i Edwarda. Wrzuciłam jeszcze portfel i parę drobiazgów, a wszystko to umieściłam przy biurku, żeby rano niczego nie szukać. Uwielbiałam być praktyczna i mieć wszystko uszykowane pod ręką.
Usłyszałam minutnik, który nastawiłam, przed wyjściem z kuchni.
Zbiegłam na dół akurat w momencie, gdy przyszedł Charlie. W międzyczasie wrócił jedynie na obiad po czym wrócił do pracy. Dzwonił jeszcze kilka godzin temu, że nie da rady wyrwać się wcześniej niż przed północą, bo mieli jakieś zgłoszenia o próbie włamania z Port Angeles i musieli natychmiast, niezwłocznie to sprawdzić.
Gdyby powiedział mi wcześniej, pewnie zaplanowałabym sobie dzień inaczej. A tak, zmuszona byłam powiedzieć Edwardowi, że nie wiem kiedy ojciec wróci. Więc mój ukochany wykorzystał ten czas, by pojechać na polowanie, by w czasie tych dwóch tygodni nie musieć wyjeżdżać poza Jacksonville beze mnie.
Charlie nawet nie próbował ukryć swojego zmęczenia. Nie bawiąc się w zbędne półsłówka powlekł się do swojej sypialni i w chwilę później, mimo bulgotania i skwierczenia na kuchence, dosłyszałam odgłosy chrapania.
Starałam się uwinąć jak najszybciej w potrawami jakie przyrządzałam, gdyż czułam, że lada chwila po prostu zasnę na stojąco. Sama też nie wiedziałam skąd ta nagła fala zmęczenia i senności u mnie.
Zwykle nie męczy mnie całodniowe sprzątanie i gotowanie.
Ostatnim co pamiętałam to czerwone cyfry zegarka elektronicznego na szafce nocnej.
3:15
Bosko...
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Cała obolała i zesztywniała zwlokłam się blisko cztery godziny później. Za oknem szary świat rozpościerał swoje zimne ramiona, a chmury, które górowały nad Forks, mówiły: „jak będzie mi się chciało, to luchnę w najmniej spodziewanym momencie”.
Idealna pogoda, pomyślałam z uśmiechem. Och, ile bym oddała, żeby właśnie taka była w Jacksonville! Ale prawdopodobnie, w dziewięćdziesięciu dziewięciu koma dziewięć procent, będzie słoneczna pogoda, aż będzie mi niedobrze od nadmiaru słońca. Muszę powiedzieć, że odkąd pokochałam Edwarda, pokochałam też mrok, zimno i deszcz, a znienawidziłam słońce i piękną pogodę. Wiązało się to z brakiem kontaktu z moim ukochanym...
Przeciągnęłam się jeszcze raz, zwlokłam z łóżka i poszłam z naręczem uszykowanych ubrań do łazienki. Letni prysznic i truskawkowy szampon obudziły i orzeźwiły moje ciało, pozwalając na chwilowe rozluźnienie. Co niestety nie pomogło pozbyć się fioletowych cieni pod oczami, które były pierwszą rzeczą jaką zauważyłam po przetarciu zaparowanego lustra.
W kwadrans później siedziałam w kuchni nad moją dzienną porcją płatków. Dopijałam właśnie sok, gdy zszedł Charlie.
Widać chciał odpokutować za wczoraj. Jego córka wyjeżdża, a on wczoraj nie miał nawet siły powiedzieć jej „dobranoc”, gdy szedł spać. Teraz był wyjątkowo rozgadany i nie pozwolił mi przygotować sobie śniadania. Wyciągnął z lodówki krojone plastry bekonu i po chwili zaczął je układać na rozgrzanej patelni.
Błahe rzeczy, o których rozmawialiśmy pozwoliły dokończyć nam śniadanie w miłej atmosferze. I też w takiej się rozstawaliśmy.
Nim przyjechał Edward jeszcze kilka razy przypomniałam ojcu, gdzie jest jego obiad i jak go ma podgrzewać. W końcu stwierdziłam, że jest dorosłym facetem, który przez blisko siedemnaście lat żył sam, więc potrafi zrobić tak prostą czynność jak wyłożenie części zapiekanki na talerz i podgrzanie jedzenia w odpowiednim czasie w mikrofali.
Gdy pod dom zajechał mój narzeczony, stałam już z walizką na ganku i żegnałam się z ojcem. Oboje nie lubiliśmy rozczulonych pożegnań, więc staraliśmy się nie przedłużać krępującej chwili. Uściskałam ojca i w chwilę później siedziałam na siedzeniu pasażera w samochodzie Edwarda.
- Jak minęła noc?- spytał spokojnie mój narzeczony płynnie wymijając wrak wlokącego się mercedesa.
- Ty mi powiedz. Widzisz znacznie wyraźniej te cienie pod oczami niż ja.
- Tak...i nie tylko to- dodał powoli warząc każde słowo.
Spojrzałam na niego ze zmarszczonymi brwiami, jednak ten uparcie wpatrywał się w jezdnie, niby najostrożniejszy kierowca świata.
- Nie rozumiem o co ci chodzi- odparłam nadal starając się pochwycić spojrzenie Edwarda.
W końcu odwrócił głowę w moją stronę. Nasz spojrzenia się spotkały. Jego ciepłe, złote oczy z moimi czekoladowymi. Prześlizgnął się po moich ustach, szyi i dalej...
- Jak bardzo się spieszyłaś z ubieraniem się.- mówił bardzo wolno i wyraźnie, a ja miałam wrażenie, że zwraca się do osoby o zaniżonym poziomie inteligencji.
Podążyłam za jego spojrzeniem na miej piersi. Niebieska bluzka z trzema guzikami odpiętymi u góry. Nic nadzwyczajnego.
- Nie spieszyłam się tak bardzo...
- Bello. Masz... stanik na lewej stronie.
Miałam wrażenie, że spuszczono z mojego ciała całą krew i wpompowano ją w jedno miejsce. Na policzkach miałam ogniste rumieńce.
Edward zjechał na pobocze i włączył światła awaryjne.
Och, tak. Bez wątpienia to była awaryjna sytuacja. Właśnie się wydało, że mam poziom inteligencji rzepy.
- Alice chciała się z tobą pożegnać, a nie możemy wejść do mojego domu, gdy jesteś tak ubrana. Od razu by zauważyli.
Nie musiał mówić, KTO zobaczyłby moją wpadkę jako pierwszy i miałby z tego ubaw przez następne stulecie.
Rozejrzałam się po drodze.
Pusto.
Zerknęłam szybko na Edwarda i zawahałam się.
Ale... w końcu to mój ukochany, narzeczony, który i tak widział już... moje ciało.
Kręcąc głową złapałam za brzeg bluzki i podciągnęłam ją do góry. Moim oczom ukazał się czarny koronkowy biustonosz z zapięciem z przodu i który w istocie był założony na lewą stronę.
Ach, ofiarą losu być...
Już miałam pociągnąć za zapięcie, gdy nagle poczułam na swoim karku delikatne muśnięcie zimnych palców. Obróciłam głowę w stronę Edwarda.
Ten przez chwilę patrzył mi w oczy spojrzeniem pełnym pożądania, lecz w chwilę później jego wzrok podążył za palcami, którymi zjechał po długości mojego ramienia.
Na moim ciele pojawiła się delikatna gęsia skórka.
Gdy dojechał do czubków moich palców, przesunął się wzdłuż szlufki spodni tuż nad biodrem. Dotykał mnie tak delikatnie, z taką czcią i uczuciem, że natychmiast moje serce przyśpieszyło, a w jego rytm można by było tańczyć quickstep'a. Czułam jak wierzchem dłoni przesuwa po moim płaskim brzuchu i zataczając kręgi wokół pępka przysunął się do mnie bezszelestnie. Przymknęłam oczy całkowicie oddając się namiętnym pocałunkom, jakie składał na mojej szyi. Delikatne muskanie warg, zamieniło się w szaleństwo ust i języka. Zimna dłoń ukochanego pewnym ruchem zbliżała się do stanika, jednak ominęła go i przeniosła się na ramiączka delikatnie je zsuwając. W chwili, gdy uwolnił moje piersi z koronki, jego usta wpiły się mocniej w moją szyję i przyciskając się do mnie z całej siły delikatnie zataczał koła wokół moich, już napiętych sutków.
Jęk jaki z siebie wydałam tylko pobudził go do dalszego działania. Delikatnie przyciągnął mnie bliżej siebie i jak na zawołanie moje ręce znalazły się na jego plecach, próbując podciągnąć jego koszulę. Zupełnie nie wiedziałam jak to zrobiliśmy, ale znalazłam się w takiej pozycji, że doskonale czułam twardą wypukłość na swoim udzie.
Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco, a jęk jaki wyszedł z moich rozchylonych ust został stłumiony przez namiętny pocałunek Edwarda.
Pieścił delikatnie moje piersi kręcąc z wyczuciem moim stwardniałym jak kamień sutkiem, tak by nie sprawić mi bólu tylko rozkosz.
Sama nie wiem jak daleko rozwinęłaby się nasza... zabawa, gdyby nie komórka Edwarda, która nagle zaczęła wibrować w jego spodniach.
Chyba nie muszę mówić, że telefon miał w kieszeni spodni, akurat na styku naszych... wyjątkowo czułych... miejsc?
Edward sapnął nerwowo i całując mnie w obojczyk, podniósł się do pozycji siedzącej. Odebrał nie patrząc nawet na wyświetlacz.
Głos Alice rozniósł się po wnętrzu samochodu.
- Edwardzie Anthony Cullen! Przestań bałamucić moją przyjaciółkę na przednim siedzeniu swojego samochodu, bo spóźnicie się na samolot!
Żadne z nas nie mogło wypowiedzieć słowa.
Po prostu gapiliśmy się w telefon, jakby był odbezpieczonym granatem!
- Właśnie Eddy!- rozpoznałam zniekształcony głos Emmetta, już wyobrażałam sobie jak trzęsie się ze śmiechu- Chyba nie chcesz stracić cnoty w samochodzie na przydrożnej drodze...
Dalsza część, jeśli w ogóle była, została przerwana.
Edward nie wytrzymał i zatrzasnął klapkę komórki, po czym wrzucił ją do schowka.
Podniosłam się delikatnie i najszybciej i najdokładniej jak mogłam ubrałam <poprawnie> staniki. Gdy narzuciłam bluzkę, Edward już ruszał.
- Nie będę przepraszać - sapnął mój narzeczony uśmiechając się lekko.
- Zadziwiające, bo ja nie chce przeprosin i sama też nie będę przepraszać.- uśmiechnęłam się radośnie.
Uch, cóż powiedzieć. Cudowne doświadczenie.
- Musimy tam jechać?- spytałam krzywiąc się na wspomnienie nieszczęsnego telefonu.
- Alice chciała coś koniecznie ci dać przed wyjazdem- wzruszył ramionami i w chwilę później zjeżdżaliśmy z głównej drogi.
Na ganku swojego domu stała Alice z wielką czerwoną paczką owiniętą czarną wstążką.
Wygramoliłam się powoli z samochodu i razem z Edwardem weszliśmy po schodkach na mały taras przed domem.
Uśmiech Alice był wysoce wymowny.
- To dla ciebie Bello- uścisnęła mnie szybko i wcisnęła mi paczkę do rąk.-Tylko nie otwieraj teraz! Dopiero za dwa tygodnie, gdy będziecie z Edwardem wracać. Możesz tego potrzebować- mrugnęła do mnie tajemniczo, a ja westchnąwszy cicho, i poznawszy zapędy Alice wetknęłam pakunek pod pachę.
- Czymkolwiek to jest, dzięki Alice.- uścisnęłam przyjaciółkę i już miałam się odwrócić, gdy drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem.
Emmett pojawił się z demonicznym wyrazem twarzy.
- Proszę, proszę... Nasi niegrzeczni Bella i Eddy- zaśmiał się niczym jakiś czarny charakter rodem z nisko budżetowego filmu.- Edward, mogę cię prosić na słówko?
- Emmett naprawdę, jeśli chcesz dożyć następnego wieku...
- Ok., jak chcesz to mogę powiedzieć teraz...
- Emmett! Ostrzegam cię !
- ...wiecie, jest taki klub. Chodzi o to, że pary idą do łazienki i uprawiają dziki, namiętny sex w samolocie...
- EMMETT ! ! !
- No co! Skoro omal nie przeleciałeś Belli na tylnim siedzeniu swojego kochanego Volvo...
Właśnie w tym momencie chciałam się zapaść pod ziemie...
U Renee byliśmy od przeszło półtora tygodnia.
W czasie tego pobytu, nie mogłam narzekać na brak twórczego zajęcia. Na przemian gotowałam, prałam, sprzątałam, robiłam zakupy... w sumie zajmowałam się tym, co było na mojej głowie już od kilku lat. Takie czynności dnia codziennego wykonywała kura domowa, którą bez wątpienia byłam od dnia, kiedy to przejęłam obowiązki prowadzenia domu od mojej zwariowanej i nieodpowiedzialnej matki. Sami postąpilibyście tak samo, gdyby wasza serwowała co rusz nowe, całkowicie niejadalne dania, przez kilka miesięcy zapominała z płaceniem czynszu, tak, że komornik dyszałby wam w kark, dom przypominałby wypróżnienie wszystkich szaf, a z lodówki praktycznie wychodził twarożek, którego data spożycia minęła kilka tygodni temu...
Uff... nawet nie chce wspominać tego okresu.
Przyznaje, że takiego właśnie widoku się spodziewałam, gdy w sobotę wieczorem zawitaliśmy pod dom mamy. Phila miało już nie być, ponieważ jego lot był wcześnie rano, ale Renee była zdolna do zagracenia całego domu w przeciągu kilku minut. Więc nic dziwnego, że nim zapukałam do drzwi, wzięłam głęboki oddech, co Edward skwitował cichym parsknięciem, poczym pocałował mnie szybko w usta. W następnej chwili przywitał mnie przyjemny dla oka klasyczny wygląd nadmorskich domków; ciemne drewno pomieszane z bielą. Komplet wypoczynkowy na środku salonu, a zaraz za nim majestatyczny kominek. Zarówno lewa jaki i prawa strona domu była przeszklona, dzięki czemu domownicy mogli podziwiać nadmorski krajobraz. Obrazy olejne i liczne regały z zachęcająco wyglądającymi książkami prezentowały się idealnie na tle kremowych ścian obitych do połowy boazerią. Całość przywodziła na myśl spokojne, wakacyjne popołudnie.
Za spokojnie jak na moją matkę nie mówiąc już o detalicznym wystroju, więc jedynym rozwiązaniem było kupno domu z pełnym umeblowaniem.
Renee gdyby mogła pewnie skoczyłaby mi w ramiona i mocno wyściskała, ale siedząc na wózku inwalidzkim ze sztywną, wyprostowaną nogą, mogło okazać się to dla niej tragiczne w skutkach. Widok Edwarda tak ją ucieszył, że aż zapiszczała z radości, gdy ofiarował jej ogromny bukiet czerwonych tulipanów.
- Och, Edwardzie! ? zaświergotała, witając się z moim narzeczonym - za każdym razem, gdy cię widzę, wydajesz się być coraz bardziej przystojniejszy! Bella wspominała, że przyjedziesz, więc kazałam Philowi przygotować dla ciebie pokój gościnny. No, chyba, że będziesz chciał spać z Bellą. ? dodała, puszczając porozumiewawcze oczko.
Przełknęłam nerwowo ślinę, słysząc słowa, od których spłonęłam niczym piwonia.
Edward, którego gra aktorska zasługiwała na miano oskara, zaśmiał się delikatnie, zupełnie jakby nie zwrócił uwagi na jednoznaczne stwierdzenie mojej matki!
- Dziękuję, za zaproszenie, ale nie chciałbym nadużywać twojej gościnności, Renee.
- Och, przestań, w zasadzie jesteś już jakby częścią rodziny! Poza tym, gdzie byś poszedł? Do hotelu?
- Taki właśnie miałem zamiar.
- Jak nie masz co robić z pieniędzmi, to odłóż je na studia. Przyjechałeś do mojego domu, więc jeśli odmówisz gościny, poczuje się urażona. - nieugięta Renee zaczęła grozić palcem, uśmiechając się chytrze, co skłoniło Edwarda do głośnego, przeciągłego i pełnego rezygnacji westchnięcia.
- W takim razie pójdę do samochodu po walizki.
Oczywiście, gdy tylko zniknął za drzwiami, moja matka zaczęła wypytywać mnie o najbardziej intymne szczegóły mojego związku, co skwitowałam jedynie cichym, ale pełnym wyrzutu upominaniem. Lecz, gdy przestała zalewać mnie lawiną pytań, mogłam niemal usłyszeć jak trybiki w jej głowie pracują na zwiększonych obrotach, a ukradkowe spojrzenia i wszystkowiedząca mina utwierdziła mnie w przekonaniu, iż rewelacyjnie zgadałaby się z Alice.
Zaproponowałam, że zrobię herbatę i wyszłam do kuchni, która połączona była z salonem. W międzyczasie zastanawiałam się co zrobić z zaistniałą sytuacją. Edward miał zostać w hotelu, by uniknąć słońca, posiłków i by nie wzbudzać podejrzeń Renee, gdy miał wyjechać na kilka godzin na polowanie. Przychodzić miał dopiero wieczorami, a argumentem miało być, że nie chce mi przeszkadzać w opiekowaniu się moją matką. Teraz trzeba było przystać na taką sytuacje, jaka zaistniała, starając się, by konsekwencje były jak najmniejsze do zauważenia.
Wyciągnęłam zestaw do herbaty, nawiasem mówiąc, pierwszy raz widziałam coś takiego w domu mamy i do czajniczka wrzuciłam trzy torebki ziołowej herbaty, a zalawszy je wrzątkiem umieściłam na tacy wraz z filiżankami od kompletu.
- Wybacz, ale nie mogłem odmówić Renee. - mimowolnie wzdrygnęłam się słysząc baryton za moimi plecami. Edward podszedł do mnie i objął mnie, delikatnie całując w czubek głowy. - Poza tym będziesz mnie potrzebować, a z resztą coś się wymyśli.
Edward zaniósł tace do salonu i elegancko rozłożył nakrycia.
Renee, widząc jego maniery patrzyła na Edwarda jak zaczarowana.
Mimo, że mama osaczyła mnie, praktycznie rzecz biorąc, zaraz po przekroczeniu progu jej domu, to nawet nie wyobrażałam sobie, że tak się za nią stęsknię. Siedziałam jak najbliżej jej wózka, który ustawiliśmy między sofą a kanapą, tak żeby miała jak najlepszy dostęp do szklanej ławy, na której stała herbata i trzymałam Renee cały czas za rękę, co jakiś czas zerkając i uśmiechając się do siebie.
Wymiana uprzejmych zdań przerodziła się w parogodzinną konwersacje. Oczywiście Edward wygadał Renee, że pisałam podanie do najlepszych uczelni w kraju, między innymi do Dartmouth, co wykrzesało z mojej matki kolejne pokłady radości, graniczącej z szaleństwem. Jednak, widząc ją tak szczęśliwą, przejętą i zarazem spokojną o przyszłość swojej jedynej córki, mogłam śmiało odetchnąć. Była przynajmniej jedyną osobą, którą zdołałam zadowolić przed przemianą w wampira. Sama nie wiem, czemu nie powiedziałam Renne o zaręczynach moich i Edwarda. Może dlatego, że kolejna dobra nowina przyczyniłaby się do ponownej wizyty w szpitalu, bo założę się, iż moja matka, nie zważając na ból czy niewygodę spowodowaną gipsem, znalazłaby sposób, by wyciskać i pogratulować nam obojgu. Przyznaje, że gdy jeszcze kilka godzin temu byliśmy w samolocie, zastanawiałam się, czy gdy Renee usłyszy hasło ?ślub? nie dokona czasem masowego mordu, z której jedynie mój narzeczony wyjdzie cało. Jednak w chwilę później przypomniałam sobie momenty, gdy jeszcze mieszkałyśmy we dwie w Phonex. Jak wiele razy słyszałam, że mi bezgranicznie ufa, nawet bardziej niż sobie samej, że jestem nad wyraz dorosła i że wszystkie decyzje jakie podejmę, które będą punktem zwrotnym w moim życiu, będą zapewne słuszne, że wiem co jest dla mnie najlepsze i że jej zadaniem będzie uszanować moją decyzję.
Wystarczyło sobie przypomnieć naszą rozmowę, gdy leżałam w Phonex w szpitalu, po starciu z Jamesem. Wtedy to kategorycznie odmówiłam przeprowadzce do Jacksonville. Mama przez chwilę chodziła smutna, starannie rozważając moje słowa. Mianowicie to, że kocham Edwarda i nigdy go nie zostawię. Nawet po naszym burzliwym rozstaniu i blisko półrocznym zachowywaniu się jak zombie-warzywo, nie zraziła się do niego. Wręcz ucieszyła się, gdy powiedziałam, że Edward wrócił od Forks już na stałe, do mnie. Powiedziała wówczas, że nawet największe i najbardziej czyste i szczere miłości przeżywają dramatyczne chwile.
Więc, jeśli chodzi o reakcje rodziny, tym bardziej Renee, brak akceptacji mi nie groził.
Gorzej z Charliem...
Zastanawiałam się, czy w jego przypadku nie zarekwirować mu pistoletu, strzelby i kija golfowego na tydzień...
Albo lepiej miesiąc.
Istniało jeszcze jeden punkt, dla którego nie powiedziałam matce o miłym epizodzie w moim życiu.
Zapewne, gdyby się dowiedziała, że z Edwardem mamy zamiar się pobrać, już tej nocy wzięłaby się za organizację ślubu i wesela, a mnie nie dałaby spokoju aż do końca mojego pobytu tutaj.
Właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że przez osoby tak rozentuzjazmowane jak Renee czy Alice, moje życie zamieni się w piekło, a samobójstwo popełnię na tydzień przed ślubem.
Gdyby nie dar mojej przyszłej szwagierki, zapewne namówiłabym Edwarda na jakiś szybki ślub. Choćby w Vegas...
Widząc wskazówki zegara stojącego na kominku, poderwałam się z miejsca, uświadamiając sobie, że jestem niewyobrażalnie zmęczona. Złożyłam to na barki podróży przez całą Amerykę, a dodatkowy stres w samolocie i wielogodzinne rozmyślenia, też dawały o sobie znać w postaci przekrwionych oczu.
Edward był niezastąpiony i opłaciło się mieć go pod ręką. Po kilku protestach Renee, wniósł ją na piętro i posadził dopiero na łóżku w sypialni jej i Phila, po czym życzył nam obu dobrej nocy, zaznaczając, że sprzątnie serwis nim położy się spać.
Tak, bez wątpienia, mój Edward był dżentelmenem.
Pomogłam mamie przebrać się w piżamę i gdy była w łazience, pościeliłam jej łóżko.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę nim zasnęła, a ja zdałam sobie sprawę, że będzie mi jej boleśnie brakować. Może w przeciągu dziesięciu, czy dwudziestu lat, nie będę tak tego odczuwać, ale gdy zobaczę ją pomarszczoną i siwą, nie potrafiącą jeść o własnych siłach?
Nie zauważyłam, gdy pojedyncza łza spadła z mojego chłodnego już policzka.
Weszłam do pokoju, który, zgadując, miał być moim, gdybym zdecydowała się zamieszkać w Jacksonville. Jego powierzchnia dwukrotnie przekraczała taki, jaki miałam w Forks! Był w delikatnym liliowym odcieniu, miał wejście na balkon, z którego roztaczał się niesamowity widok na pogrążoną w mroku zatokę. Puchowy kremowy dywan zajmował trzy czwarte pokoju, idealnie kontrastując z mahoniowymi panelami.
Po mojej lewej stronie, stało... tak... zupełnie nie wierzyłam własnym oczom.
To nie było zwykłe łóżko, lecz łoże z prawdziwego zdarzenia, niemal małżeńskie! Wszystkie meble, jakie miałam w pokoju były z białego drewna, nawet toaletka, której i tak nie użyję, stała pod oknem i przykuwała uwagę zaraz po wejściu do pokoju.
Ten pokój zupełnie do mnie nie pasował, jednak czułam się w nim równie dobrze jak u Charliego, czy też w sypialni Edwarda.
Zamknęłam za sobą drzwi i ułożyłam się na cudownie chłodnej, białej narzucie na łóżku, lekko kręcąc karkiem. Za wszelką cenę chciałam pozbyć się uciążliwego ukłucia jakie mi towarzyszyło odkąd zeszłam z pokładu samolotu.
- Renee wydaję się być szczęśliwa z naszego przyjazdu.
Tuż nad moją głową pojawiła się przystojna twarz mojego narzeczonego.
( Hmm... jak widać przyzwyczaiłam się już do tego określenia....)
W przeciwieństwie do mnie, twarz Edwarda promieniowała energią. Tęczówki koloru płynnego złota, spoglądały na mnie z czułością, a usta czerwone, idealnie wykrojone usta, rozciągnęły się w moim ulubionym uśmiechu a la łobuziak.
- Nie pytam, dlaczego nie powiedziałaś swojej matce o naszych zaręczynach. - ciągnął Edward, opierając się na przedramionach, powoli zniżając się do mnie. - Ale wierze, że miałaś poważny powód.
Uśmiechnęłam się, nadal trzymając się jedną ręką za kark.
- Słyszałeś jej myśl? Więc powiedz, co jej po głowie chodziło, gdy nas razem zobaczyła.
Edward zaśmiał się delikatnie i odgarnął jedną ręką zbłąkany kosmyk na moim czole.
- Stwierdziła, że jesteśmy wyjątkowo dobraną parę, że każde nasze spojrzenie świadczy o głębokiej miłości, że chciałaby zobaczyć nas na ślubnym kobiercu i oczywiście doszła do wniosku, że ze sobą sypiamy.
Szkarłatny rumieniec wpełzł na moje policzki, co zostało powitane pełnym zadowolenia i rozmarzenia westchnieniem.
- Uwielbiam, gdy się rumienisz, ale zapewne to wiesz.
- Nie cierpię, gdy mi o tym przypominasz, ale pewnie to już wiesz.
Kolejny cichy śmiech wydobył się za zamkniętych ust mojego ukochanego.
Zniżył głowę i zatopił ją w moich rozczochranych włosach.
- I pomyśleć, że z początku nie chciałaś zgodzić się na mój wyjazd z tobą. - szepnął kojącym głosem, a jego zimne wargi ocierały się o moje ucho, powodując przyjemne dreszcze. - Umm... A wracając do myśli twojej matki... Muszę ci powiedzieć, że jej wizje naszego pożycia jest wysoce barwne.
Uch, wiedziałam!
Wiedziała, że mimo, iż każe przestać zadawać wstydliwe dla mnie pytania, to i tak będzie o tym MYŚLEĆ!
- Nie chcesz wiedzieć, jak bardzo ma wybujałą wyobraźnie? - nie odpuszczał, akcentując odpowiednie słowa. Wyraźnie słyszałam jego pełen zadowolenia głos.
- Nie! To są myśli Renee i NA PEWNO nie chce znać tajemnicy jej umysłu. Szczególnie jeśli tematem jej fantazji jesteśmy my. ? dodałam, okręcając głowę w stronę Edwarda, także nasz usta stykały się niemal ze sobą.
Owiał mnie przyjemny chłód jego wampirzego oddech, tak słodkiego, że zakręciło mi się w głowi. Przymknęłam leniwie oczy, a owy zapach uspokoił mojej zmysły. Edward pogłaskał mnie czubkami palców po skroniach, czole, powiekach, policzku. Ta wędrówka trwała wyjątkowo długo; oboje rozkoszowaliśmy się przyjemnymi dla zmysłów odczuciami, Edward moją ciepłą skórą i jej drżeniem, ja rozkosznie przyjemnej pieszczocie jaką były opuszki palców ukochanego.
Przyjemny chłód opanował moje ciało, gdy przyłożył dłoń do mojego rozgrzanego policzka, a zaraz potem potarł kciukiem moją dolną wargę.
Z naszych gardeł wyrwało się to samo przeciągłe westchnienie.
Przysunęłam się do Edwarda i, nadal nie otwierając oczu, ucałowałam najpierw jego brodę i lekko chwyciłam ją zębami, za co zostałam nagrodzona najpiękniejszym z warknięć, jakie w takich chwilach, wydobywał się z jego klatki piersiowej.
Edward położył sobie rękę na moim karku i fachowo ugniatał pewien punkt, od którego moje ciało zapłonęło niczym targane ogniem.
Odchyliłam głowę do tyłu i wpiłam się w jego marmurową szyję, całując namiętnie i pieszcząc ją językiem oraz kąsając zębami. W tym czasie mój oddech przyspieszał stając się nierówny i urywany.
Gdy chciałam zaczerpnąć tchu, Edward zdecydowanym ruchem przysunął mnie do swojej twarzy i złączył nasze wargi w gorącym uścisku.
Rozwarł moje usta i do ich wnętrza wsunął swój język, który natychmiast połączył się z moim w ściśle zespolonym tańcu. Skupiając się wyłącznie na moich reakcjach, zupełnie nie zwróciłam uwagi na jad, który przelał się do moich ust.
Edward pociągnął mnie do góry i w następnej sekundzie już siedziałam na jego kolanach, nadal zatracając się w wyjątkowym pocałunku.
Mój ukochany przesunął swoje dłonie na moją szyję, a przejeżdżając po wystających kościach obojczyka, przygryzł delikatnie moją nabrzmiałą dolną wargę. Z głębokim westchnieniem przywitałam jego dłonie obejmujące moje piersi. Przed oczami stanęły mi te wszystkie wieczory, poranki i ... zdarzenia, podczas których zapominaliśmy o własnych troskach, niepewności i strachu.
Po prostu chcieliśmy ze sobą być...
I cieszyć się każdą wspólną chwilą.
Tak jak już powiedziałam, od tego wieczora minęło już blisko półtora tygodnia.
Jutro popołudniu miał wrócić Phil, więc wraz z Edwardem szykowaliśmy się do drogi powrotnej.
Podczas tego okresu Edward dzielnie się spisał.
Jadł z nami posiłki, przemieszczał się po domu zupełnie swobodnie, jednak unikał szerokich snopów światła, jakie wpadały przez oszklone ściany salonu. By pójść do sklepu, czy załatwić jakieś sprawy na mieście musiałam wyjść w czasie, gdy świeciło przeklęte słońce, więc Edwardowi pozostawało zostać z Renee i dotrzymać jej towarzystwa. Raz nawet nam wytknęła, że zamiast siedzieć z nią w domu, poszlibyśmy na plażę. Przyznaję, że wówczas spanikowałam i nie wiedziałam, co powiedzieć, ale z pomocą przyszedł mi Edward, mówiąc, że przyjechaliśmy tu do pomocy, a nie na wakacje i że od pracy nie będą się wykręcać ładną pogodą.
W czasie, gdy ja jeździłam załatwiać sprawy w mieście, Edward idealnie sprawdzał się w roli kucharza. Raz nawet Renee pozwoliła sobie powiedzieć przy niedzielnym objedzie, że mój chłopak gotuje lepiej ode mnie i ma niezwykłe wyczucie smaku. Oboje skwitowaliśmy to prychnięciem i porozumiewawczym spojrzeniem.
Gdy wieczorami byliśmy wolni od wszelkich obowiązków, a Renee była już w swoim pokoju i przygotowywała się do pójścia spać, Edward zabierał mnie na przejażdżkę po Jacksonville. Codziennie zwiedzaliśmy co innego.
Przechadzaliśmy się po molo, po tętniących życiem ulicach miasta, szliśmy do kina lub po prostu siadywaliśmy na ławce w parku i cieszyliśmy się swoim towarzystwem.
Tego wieczoru wyszłam z sypialni Renee i zeszłam do Edwarda, który siedział w salonie, czytając w skupieniu jakąś książkę.
Gdy siadłam obok niego mechanicznie otoczył mnie ramieniem i odłożył lekturę na ławę.
- To gdzie dzisiaj wychodzimy? - spytał patrząc mi w oczy.
Pięć dni temu Edward był na polowaniu, lecz teraz kolor jego tęczówek przygasł, a pod oczami zaczęły się tworzyć szarawe sińce.
Przejechałam po nich delikatnie palcami i uśmiechnęłam się krzywo.
- Najchętniej zostałabym w domu. - wyznałam szczerze.
Cały pierwszy tydzień segregowałam rzeczy matki i Phila. To co wydawało się być porządkiem, było nim tylko na pierwszy rzut oka, póki nie otworzyło się szaf na dokumenty i ubrania. Dopiero wtedy miałam wyjątkowo bolesne zetknięcie się z rzeczywistością.
Ostatnie dni spędziłam na strychu, gdzie zrobiłam miejsce na stare rzeczy matki i jej drobiazgi.
Taka wojna z rzeczami martwymi potrafi doprawdy zmęczyć...
- Rozumiem, ale może dasz się namówić na spacer po plaży? - z cwanym uśmieszkiem przybliżył do mojego ucha swoje wargi, a wypowiadając słowa, specjalnie drażnił mnie swoim oddechem, wiedząc jaką mi to sprawiało przyjemność. - Jest noc...księżyc w pełni... piasek, nagrzany od słońca... ciepła woda...
Zrezygnowana kiwnęłam głową, a Edward stłumił śmiech, widząc moje czerwone policzki.
No tak. Może nad moją głową nie ukazywała się chmurka i wyświetlany w niej film, ani też Edward nie mógł czytać mi w myślach, ale z całą pewnością wiedział jakim torem podążyła moja wybujała wyobraźnia.
I chyba nawet wiem po kim ją odziedziczyłam...
Mój ukochany porwał mnie na ręce i ,w typowo ludzkim tempie, wyniósł mnie z domu, w czym towarzyszyły mu moje krzyki, żeby natychmiast postawił mnie na ziemi.
Zrobił to dopiero w momencie, gdy zanurzony był do połowy w oceanie.
Otoczyła mnie wyjątkowo ciepła woda i gdy chciałam się wynurzyć, Edward złapał mnie w pół i zaczął okręcać się wokół własnej osi. Nogami rozbryzgiwałam napierające na nas fale i musiałam przyznać, że takie uczucie było... cudowne!
Czułam jak stopami rozpijam spienioną wodę, na mniejsze krople, chłodny, acz przyjemny wiatr targa moimi mokrymi włosami, a od tyłu trzyma mnie w żelaznym uścisku miłość mojego życia.
W przypływie impulsu zarzuciłam Edwardowi ręce na kark, za co zostałam nagrodzona wybuchem śmiechu.
Zataczał mną coraz mniejsze koła, aż w końcu podrzucił mnie w górę i złapał na wyciągnięte ręce.
Usłyszałam pełne zadowolenia westchnienie i w chwilę później mój ukochany przybliżył swoją twarz do mojego wgłębienia pod uchem. Ułożyłam głowę na jego czuprynie, w której, w świetle księżyca, migotały kropelki wody.
- Bello, - zaczął Edward, unosząc głowę i spoglądając niepewnie w moje oczy - chciałbym cię o coś prosić, ale wiem jak na to zareagujesz. Proszę cię jedynie, abyś poczekała z wybuchem, aż skończę, dobrze?
Marszcząc brwi pokiwałam twierdząco głową.
Co on wymyślił?
Zaraz... czy to nie ma może coś wspólnego w tą tajemniczą niespodzianką dla mnie, jaką szykuje razem z Alice z okazji naszych zaręczyn...?
Jeśli to jakiś prezent, albo inna głupota...
- Widzisz, jeszcze nie zacząłem, a ty już się złościsz. - Edward wyraźnie niezadowolony pokręcił głową, poczym wziął głęboki oddech i posadził mnie na piasku przed sobą. - Chodzi o to, że... powiedziałaś Charliemu, że wrócimy w sobotę, a do tego dnia mamy jeszcze trzy dni dla siebie. Czy nie chciałabyś polecieć w pewne miejsce, które jest dla mnie wyjątkowe?
Uważnie przeanalizowałam słowa Edwarda.
- W trzy dni mówisz? - spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.
- Nie wyobrażaj sobie za wiele - ostrzegł mnie ostrym tonem - chciałem, byśmy spędzili ten czas sami, bez Charliego pochrapującego za ścianą, czy też bez mojej rodziny, która słyszała każdy najcichszy dźwięk dochodzący z mojego pokoju. Na ostanie wakacje nigdzie nie wyjechaliśmy, bo miałaś pracę, a podczas świąt...
- ... nie widzieliśmy się. - dokończyłam spokojnie za niego. Edward chwycił moje drobne dłonie w swoje i ucałował z czcią czubki moich palców.
- W tym miejscu, do którego chciałbym, abyśmy pojechali, jest coś na co oboje czekamy.
Nie wiedziałam o czym dokładnie mówi, więc jeszcze bardziej zmarszczyłam brwi.
Widząc moje zdezorientowanie, uśmiechnął się szerzej.
- To ta niespodzianka, mam racje?
Edward nie odpowiedział, tylko pocałował mnie w usta i zaczął delikatnie popychać mnie na ciepły piasek.
- Przynajmniej zrobisz użytek z prezentu, jak ofiarowała ci Alice.
- ZAJRZAŁEŚ do tej paczki?! - wykrzyknęłam zszokowana, próbując odepchnąć go na chwilę od siebie.
- Tylko zajrzałem. - odparł, a moje protesty zostały stłumione przez jego wargi. - Już nie mogę się doczekać, kiedy TO włożysz na siebie. - wyszeptał w moje usta i zaśmiał się, widząc moje rumieńce i przerażenie na twarzy.
Cdn -> ost 5 rozdział XD