Śnieg padał do czasu aż Hermiona przejęła wartę o północy. Sny Harry'ego były pogmatwane i niepokojące: Nigini wił się wokół nich, wokół girland ze świątecznych róż. Budził się niejednokrotnie przestraszony i przekonany, że ktoś wzywał go z daleka, wyobrażając sobie, że szum wiatru wokół namiotu to kroki i głosy.
W końcu obudził się w ciemności i dołączył do Hermiony, która siedziała przy wejściu do namiotu i czytała "Historię Magii" przy świetle różdżki. Śnieg padał gęsto więc przyjęła z ulgą propozycję spakowania się i przeniesienia wcześnie rano.
- Pójdziemy gdzieś, gdzie będzie bezpieczniej - zgodziła się trzęsąc się z zimna i zarzuciła sweter na swoja piżamę. - Ciągle mi się wydaje, że słyszę czyjeś ruchy na zewnątrz. Nawet, raz czy dwa, myślałam, że kogoś widziałam.
Harry przerwał czynność zakładania swetra na piżamę i spojrzał na cichy, nieruchomy fałszyskop leżący na stole.
- Jestem pewna, że to sobie wyobraziłam - powiedziała Hermiona spoglądając nerwowo. - Śnieg, ciemność, to wszystko robi sztuczki z naszymi oczami... Ale może, na wszelki wypadek, powinniśmy się teleportować pod peleryną niewidką?
Pół godziny później ze spakowanym namiotem, Harry z horkruksem na szyi, a Hermiona ściskając podręczny bagaż, teleportowali się. Poczuli się ściśnięci. Stopa Harry'ego spotkała się z podłożem pokrytym śniegiem, a po chwili wylądowali na lodowatej ziemi pokrytej liśćmi.
- Gdzie jesteśmy? - zapytał przyglądając się młodym drzewom dookoła, kiedy Hermiona otworzyła bagaż i zaczęła rozkładać polę namiotowe.
- Las Dean'a - powiedziała. - Byłam tu raz na kempingu z mamą i tatą.
Wszędzie dookoła na drzewach leżał śnieg i było odrobinę zimno, ale byli, w końcu, chronieni od wiatru. Spędzili większość dnia w środku namiotu, ściśnięci żeby było im cieplej, otoczeni przez płomyki niebieskiego światła, które Hermiona świetnie wykonywała, a które można było przechowywać w słoju. Harry czuł, że odzyskuje siły z chwilowej lecz dotkliwej choroby, głównie dzięki Hermione która się o niego troszczyła. Tego popołudnia świeże płatki spadły prosto na nich, w ten sposób, że nawet ich bezpieczne ukrycie było pokryte świeżą warstwą sypkiego śniegu.
Po dwóch bezsennych nocach, zmysły Harry'ego były bardziej wrażliwe niż zazwyczaj. Ledwo co udało im się wrócić z Doliny Godrika, a przez to Voldemort wydawał się jakoś tak bliżej niż dotychczas, bardziej przerażający. Kiedy znowu zapadła ciemność Harry odrzucił ofertę pełnienia warty przez Hermionę i kazał jej iść do łóżka.
Harry położył starą poduszkę przy wejściu do namiotu i usiadł na niej zarzucając na siebie wszystkie swetry jakie posiadał, ale mimo tego ciągle się trzęsąc. Ciemność pogłębiała się z mijającymi godzinami do czasu, aż była pozornie nieprzenikalna. Miał już wyjąć mapę Huncwotów żeby poobserwować kropkę Ginny przez moment, kiedy zorientował się, że właśnie teraz są Ferie Bożonarodzeniowe i ona jest z powrotem w Norze.
Każdy malutki ruch wydawał się być wyolbrzmiony w ogromie lasu. Harry wiedział, że musi w nim być pełno żywych stworzeń, ale chciał żeby one pozostawały w ciszy tak żeby mógł oddzielić ich niewinne bieganie i wałęsanie się od odgłosów, które mogą proklamować inne, groźne ruchy. On pamiętał głos peleryny przemieszczającej się na uschniętych liściach wiele lat temu, a teraz wydawało mu się, że słyszał je znowu i zatrząsł się w duchu. Ich zaklęcia ochronne działały przez tygodnie. Czemu nie miałby zostać złamane teraz? Ciągle nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś było inaczej tej nocy.
Kilkakrotnie szarpał się, szyja go bolała gdyż zasnął w niewygodnej pozycji. Noc osiągnęła taką głębię ciemności jak gdyby był zawieszony między deportacją, a aportacją. Wyciągnął swoje dłonie przed twarz żeby zobaczyć czy dostrzeże swoje palce w tej sytuacji.
Błyskoczące srebrne światło pojawiło się na prawo od niego, poruszając się w drzewach. Niezależnie od źródła, poruszało się bezszelestnie. Wydawało się, że ono po prostu dryfuje przed nim.
Podskoczył na nogi, głos w nim zamarł, podniósł różdżkę Hermiony. Odwrócił wzrok, ponieważ światło go oślepiało, ciągle się zbliżało. Po chwili źródło światła wyłoniło się zza dębu. Była to srebrno-biała łania, błyszcząca w świetle księżyca i olśniewająca, wybierająca swoją drogę wzdłuż podłoża, ciągle bezdźwięczna, nie zostawiająca po sobie śladów na powierzchni śniegu. Podeszła do niego, podniosła swoją piękną głowę i spojrzała uderzającym wzrokiem.
Patrzyli na siebie przez moment, kiedy łania odwróciła sie i uciekła.
- Nie! - powiedział, ale jego krzyki były bezużyteczne. - Wracaj!
Ale ona kontynuowała swój bieg poprzez drzewa celowo, a wkrótce jej jasność była poprzecinana z ich czarnymi pniami. Przez jedną pełną emocji sekundę się zawahał. Coś ostrzegało go, że to może być sztuczka, przynęta, pułapka. Ale instynkt, przytłaczający instynkt, mówił mu że to nie jest Czarna Magia. Wyruszył na pościg.
Śnieg skrzypiał pod jego stopami, ale łania poruszała się bezszelestnie pośród drzew, dlatego, że nie była niczym więcej niż tylko światłem. Prowadziła go coraz bardziej w głąb lasu, Harry poruszał się szybko, pewien, że jeśli się zatrzyma, pozwoli mu właściwie zbliżyć do siebie. A później ona odezwie się, a jej głos powie mu wszystko co potrzebne.
W końcu się zatrzymała. Odwróciła swoja piękną głowę do niego ponownie, a on zaczął do niej biec żeby zadać pytanie, ale kiedy tylko otworzył usta, łania zniknęła.
Ciemnośc pochłonęła ją całą, Harry nadal miał jej lśniący obraz przed oczami. Jego wizja stała sie niejasna, zniknęła w mgnieniu oka zostawiając go zdezorientowanego. Pojawił się strach - jej obecność oznaczała bezpieczeństwo.
- Lumos - szepnął, a końcówka różdżki zaświeciła się.
Odbicie łani zblakło z każdym mrugnięciem oka, kiedy tam stał, słuchając dźwięków lasu, odległych trzasków gałązek, delikatnych szumów padającego śniegu. Czy miał się spodziewać ataku? Czy łania zwabiła go w pułapkę? Wyobrażał sobie, że ktoś stoi poza zasięgiem światła z różdżki i go obserwuje.
Podniósł różdżkę wyżej. Nikt do niego nie wybiegł, żaden błysk, ani promień zielonego światła nie wystrzelił zza drzew. Dlaczego więc ona przyprowadziła go w to miejsce?
Coś zabłysnęło w świetle różdżki, Harry odwrócił się i zauważył małą zamarzniętą sadzawkę. Jej czarna, pęknięta powierzchnia zalśniła, kiedy podniósł różdżkę żeby ją zbadać.
On zbliżył się do powierzchni raczej ostrożnie i spojrzał w dół. Lód odbił jego zniekształcony cień i błysk światła z różdżki, ale głęboko pod grubą mętną warstwą lodu coś jeszcze zabłysło. Duży srebrny krzyż.
Serce podskoczyło mu do gardła. Opuścił swoje kolana na brzeg jeziora i wyciągnął różdżkę żeby oświetlić basen z taką siłą jak to jest możliwe. Błysk czerwieni. To był miecz z migoczącą czerwienią na rękojeści. Miecz Gryffindor'a leżał na dnie leśnego jeziora.
Ledwo dysząc spoglądał na niego. Jak to jest możliwe? Jak to się stało, że on leży w leśnym jeziorze, tak blisko do miejsca gdzie oni przebywają? Czy jakaś nieznana magia przyciągnęła Hermionę do tego miejsca, czy łania, którą wziął za patronusa, była jakimś rodzajem opiekuna basenu? Czy może miecz został włożony do basenu po tym jak tu przybyli, właśnie dlatego, że tu przebywali? A poza tym, gdzie była osoba, która chciała przekazać go Harry'emu? Znowu nakierował swoją różdżkę na otaczające go drzewa i krzewy, szukając zarysu jakiegoś człowieka, ale nikogo tam nie było. W każdym razie, strach przekształcił się w podekscytowanie, kiedy tylko skupił swoją uwagę na mieczu leżącym na dnie basenu.
Skierował swoją różdżkę na ostry kształt i wybełkotał:
- Accio Miecz
Nie drgnął. Harry w sumie nawet się nie spodziewał, że stanie się inaczej. Jeżeli to miałoby być tak łatwe, miecz leżałby na ziemi żeby mógł go podnieść, a nie w głębi lodowatego jeziora. Chodził wokół zamarzniętej wody i zastanawiał się jak ostatnim razem miecz był do niego dostarczony. Wtedy był w ogromnym niebezpieczeństwie i poprosił o pomoc.
- Pomocy - wybełkotał, ale miecz pozostał na dnie sadzawki, nie zmieniony, bez ruchu.
Co to było, Harry zapytał sam siebie (ciągle krążąc wokół tafli), co Dumbledore powiedział mu kiedy ostatnim razem odzyskał miecz? Tylko prawdziwy Gryfon może wyciągnąć ten miecz z tiary. Ale jakie cechy właściwie definiują prawdziwego Gryfona? Cichy głos w środku głowy Harry'ego odpowiedział mu: Gryffindor prawość wysławia, odwagę ceni i uczciwość
Harry przestał spacerować i odetchnął głęboko. Wiedział co musi zrobić. Jeżeli miałby być uczciwy wobec siebie, on spodziewał się, że to będzie konieczne od chwili kiedy rozpoznał miecz.
Rozejrzał się po otaczających go drzewach jeszcze raz, ale był przekonany, że nikt nie zamierza go zaatakować. Gdyby chcieli to zrobić mieliby doskonałą szansę kiedy spacerował samotnie po lesie, kiedy badał basen. Jedynym powodem do zwlekania było to, że bezpośrednie wykonanie czynu było wyjątkowo nie pociągające.
Z drżącymi palcami, Harry zaczął ściągać z siebie kolejne warstwy ubrań. "Rycerskość" nawiązywała do tego, pomyślał rozpaczliwie, on nie był całkowicie pewien, że nie liczył, że Hermiona zrobi to za niego.
Sowa gdzieś zahuczała kiedy się rozbierał i pomyślał z bólem o Hedwidze. Przechodziły przez niego dreszcze, szczękał zębami, zdjął resztę ubrań pozostając tylko w bieliźnie i stanął gołymi stopami na śniegu. Położył woreczek zawierający jego różdżkę, list jego matki, kawałek lustra Syriusza i stary zegarek, na ubraniach i wycelował różdżką Hermiony w lód.
-Diffindo!
Rozłamał się z dźwiękiem podobnym do strzału w ciszy. Powierzchnia pękła i kawały czarnego lodu odsunęły się pokazując pomarszczoną wodę. Tak jak Harry sądził tam nie było głeboko ale musiał zanurzyć się cały żeby dosięgnąć miecz. Odciąganie chwili wykonania zadania nie powodowało, że traciło ono na trudności, ani że woda stawała się cieplejsza. Stanął na brzegu jeziorka i położył, ciągle świecącą, różdżkę Hermiony na ziemi. Po chwili, nie zastanawiając się jak bardzo zimno mu będzie, ani jak bardzo będzie się trząsł, skoczył do wody.
Każdy fragment jego ciała krzyczał na znak protestu. Powietrze w płucach było tak zimne jak gdyby był zanurzony w wodzie po ramiona. Prawie nie mógł oddychać. Trząsł się tak gwałtownie, że woda pluskała na brzegach basenu, czuł jakby żyletki na swoich zdrętwiałych stopach. Musiał zanurkować tylko raz.
Odciągał moment całkowitego zanurzenia sekunda po sekundzie, wzdychał i trząsł się, aż w końcu powiedział sobie, że to musi się stać, zabrał się na odwagę i zanurkował. Zimno było prawdziwą torturą: atakowało go niczym ogień. Jego mózg jakby zamarzł kiedy zagłębił się cały w wodzie w poszukiwaniu miecza. Jego ręce otoczyły rękojeść, podniósł go do góry.
Wtedy coś zacisnęło się na jego szyi. Pomyślał o chwastach wodnych, ale nic go nie dotykało kiedy nurkował, Podniósł dłoń żeby się uwolnić. To nie był chwast: łańcuch horkruksa zacisnął się i stopniowo się zawijał.
Harry szarpał się mocno żeby wydostać się na powierzchnię, ale jedynie zbliżył sie do skalistej strony basenu. Szamocąc się i dusząc próbował odszukać zaciśnięty łańcuch, ale jego zamarznięte palce nie mogły go rozluźnić, w jego głowie pojawiły się migoczące światła, zmierzał do utonięcia, nic nie pozostało, nie mógł juz nic zrobić, a ramiona, które otoczyły jego klatkę piersiową należały z pewnością do Śmierci...
Dusząc się i omdlewając, przesiąknięty zimnem jakiego jeszcze nigdy nie czuł, wrócił na śnieg. Gdzieś blisko ktoś inny dyszał, kaszlał i chwiał się na nogach, tak jak przyszła Hermiona kiedy wąż go zaatakował. Ale to nie była ona, nie ten kaszel, nie ta waga kroków...
Harry nie miał siły żeby podnieść swoją głowę i zobaczyć sylwetkę swojego wybawcy. Wszystko co mógł zrobić to podnieść rękę do gardła i dotknąć miejsca gdzie łańcuch zacisnął mu szyję. To minęło. Ktoś go uratował. Wtedy dyszący głos odezwał się w jego głowie.\
- Czy ty jesteś...myślący?
Nic oprócz tego głosu nie mogło dać Harry'emu takiej siły żeby się podnieść. Trzęsąc się gwałtownie podniósł się na nogach. Przed nim stał Ron, kompletnie ubrany, ale przemoczony, z włosami przyklejonymi do twarzy, z mieczem Gryffindor'a w jednej ręce i z horkruksem zwisającym ze zerwanego łańcucha w drugiej.
- Dlaczego, do diabła - wydyszał Ron, podnosząc horkruksa, który kołysał się w tę i we wtę jak gdyby próbował go zahipnotyzować. - Nie zdjąłeś tego z szyi zanim zanurkowałeś?
Harry nie mógł odpowiedzieć. Srebrna łania była niczym, niczym w porównaniu do powrotu Rona. Nie mógł w to uwierzyć. Drżąc z zimna złapał kupkę ubrań ciągle leżącą na ziemi i zaczął je zakładać. Kiedy wciągał sweter za swetrem na głowę, co chwila spoglądał na Rona, obawiając się, że zniknie kiedy tylko odwróci wzrok, ale on musiał być prawdziwy. Dopiero co zanurkował w basenie i uratował Harry'emu życie.
- To byłeś ty? - zapytał Harry szczękając zębami, głosem słabszym niż zwykle, gdyż dopiero co uniknął utonięcia.
- No, tak - powiedział Ron nieco zmieszany.
- Ty wysłałeś tą łanie?
- Co? O nie, oczywiście, że nie. Myślałem, że to ty.
- Mój patronus jest jeleniem.
- No tak, rzeczywiście to wygląda to inaczej. Nie miało rogów.
Harry założył ponownie na szyję woreczek Hagrida, założył ostatni sweter, zatrzymał się żeby podnieść różdżkę Hermiony i znowu stanął przed Ronem.
- Dlaczego jesteś tutaj?
Widocznie Ron spodziewał się, że to pytanie nastąpi później, o ile w ogóle nastąpi.
- No wiesz... Ja...Ja wróciłem...Jeżeli - przełknął ślinę - Nadal mnie chcesz.
Pojawiła się cisza, spowodowana ścianą, która pojawiła się miedzy nimi przez odejście Rona. Ale teraz on tam był. Wrócił. Właśnie uratował Harry'emu życie. Ron spojrzał na swoje dłonie. Wydawał się zdziwiony, kiedy zobaczył rzeczy, które trzyma.
- No tak, wyciągnąłem to - powiedział raczej niepotrzebnie trzymając miecz. - To po niego wskoczyłeś, prawda?
- Tak - powiedział Harry. - Ale nie rozumiem. Jak tutaj dotarłeś? Jak nas znalazłeś?
- Długa historia - odpowiedział Ron. - Szukałem was godzinami, to duży las, czyż nie? No i myślałem żeby przespać się pod drzewem i poczekać na rano, kiedy zobaczyłem to stworzenie i ciebie podążającego za nim.
- Nikogo więcej nie widziałeś?
- Nie - powiedział Ron. - Ja...
Zawahał się, gapiąc się na dwa drzewa rosnące razem kilka jardów od nich.
- Wydawało mi się, że widziałem jakiś ruch, ale pobiegłem do ciebie, ponieważ wskoczyłeś i nie pojawiałeś się znowu, więc nie zamierzałem robić objazdu do...ej!
Ale Harry już podbiegł do miejsca, które Ron wcześniej wnikliwie obserwował. Dwa dęby rosły blisko siebie, między nimi była dziura wielkości tylko kilku cali na oko, idealne miejsce żeby obserwować, ale nie być widzianym. Ziemia dookoła pnia, jednakże, była wolna od śniegu, więc Harry nie mógł zobaczyć śladów kroków. Wrócił do miejsca gdzie stał Ron ciągle trzymając miecz i horkruks.
- Coś tam jest?
- Nie -powiedział Harry.
- W jaki sposób miecz znalazł się w basenie?
- Ktokolwiek wysłał patronusa musiał go tam umieścić.
Oboje spojrzeli na ozdobny srebrny miecz, na jego rubinową rękojeść migoczącą trochę w świetle różdżki Hermiony.
- Twoim zdaniem to ten prawdziwy? - zapytał Ron.
- Jest jedna droga żeby to sprawdzić - odpowiedział Harry.
Horkruks ciągle zwisał z dłoni Rona. Medalion drgał. Harry wiedział, że to coś w środku niego było wzburzone. Wyczuło obecność miecza i wolało zabić Harry'ego niż pozwolic mu go zdobyć. Teraz nie był czas na długie dyskusje. Teraz był czas żeby zniszczyć medalion raz na zawsze. Harry rozejrzał się, podniósł różdżkę Hermiony do góry i zobaczył odpowiedni miejsce. Płaską skałę leżącą w cieniu drzewa platano.
- Chodź tutaj - powiedział i zaczął go prowadzić w to miejsce, usunął śnieg z powierzchni skały i wyciągnął dłoń po horkruks. Kiedy Ron podał mu także miecz Harry potrząsnął głową.
- Nie, ty powinieneś to zrobić.
- Ja? - zapytał wstrząśnięty Ron. - Dlaczego?
- Ponieważ ty wyciągnąłeś miecz z dna jeziora. Myślę, że tobie jest to przeznaczone.
Nie był ani uprzejmy ani hojny. Tak jak wiedział, że łania była mu życzliwa, tak teraz wiedział, że Ron musi władać mieczem. Dumbledore, w końcu, nauczył go co nieco o pewnych rodzajach magii, o nieobliczalnej sile pewnych czynów.
- Ja go otworze - powiedział Harry. - A ty pchniesz w to mieczem. Rozumiesz? Cokolwiek co jest w środku będzie próbowało walczyć. Kawałek Riddle'a z pamiętnika próbował mnie zabić.
- Jak zamierzasz go otworzyć? - zapytał Ron wyglądając na przerażonego.
- Zamierzam poprosić go żeby się otworzył używając języka węży - odpowiedź przyszła mu na język tak łatwo jak gdyby od dawna o tym wiedział. Być może jego ostatnie spotkanie z Nagini na to wpłynęło. Spojrzał na wężowate "S" wyłożone obok lśniących zielonych kamieni. Nie trudno było dostrzec węża zwiniętego na zimnej skale.
- Nie! - krzyknął Ron. - Nie otwieraj tego. Mówię poważnie!
- Dlaczego nie? - zapytał Harry. - Pozbyjmy się w końcu tej przeklętej rzeczy, po tylu miesiacach.
- Poważnie, Harry, Ja...Ja nie moge. Ty to zrób.
- Ale dlaczego?
- Bo to jest dla mnie zbyt groźne - powiedział Ron, cofając od medalionu wyłożonego na skale. - Nie mogę się nim posługiwać. Nie chcę się usprawiedliwiać dlaczego taki byłem, ale to na mnie działa gorzej niż na ciebie i Hermionę, ja przez to nie myślałem racjonalnie, wszystko stało się gorsze. Kiedy go zdjąłem wszystko wróciło do normy, odzyskałem sprawność umysłu. Nie mogę tego zrobić, Harry!
Cofnął się, miecz drżał u jego boku, on potrząsał głową.
- Możesz to zrobić! - powiedział Harry. - Możesz, właśnie wyciągnąłeś miecz i wiem, że tobie jest to przeznaczone. Prosze, tylko się tego pozbądź, Ron.
Dźwięk jego imienia zadziałał jak bodziec. Ron przełknął ślinę, nabrał powietrza przez swój długi nos i po chwli znowu przybliżył się do skały.
- Powiedz tylko kiedy - powiedział.
- Na trzy - powiedziany Harry, oglądając medalion przez zwężone oczy. Koncentrował się na literze S, wyobrażając sobie węża, kiedy zawartości
medalionu grzechotały jak złapany w pułapkę karaluch. To byłoby bardzo proste, gdyby nie fakt, że rana dookoła szyi ciagle piekła Harry'ego.
- Raz...Dwa...Trzy...Otwórz się.
Ostatnie słowo wydobyło się z jego ust jako syk i warczenie, a złote zamknęcie medalionu otowrzyło się szeroko z cichym kliknięciem. Pod dwoma szkiełkami widniały czarne i piękne oczy Toma Riddley'a zanim zamieniły się w szkarłatne i przeszywające.
- Pchnij! - powiedział Harry trzymając medalion twardo na skale.
Ron podniósł miecz z drżącymi rękoma. Oczy zaczęły się szaleńczo kręcić. Harry przycisnął medalion mocniej, wyobraził sobie krew lejącą się z pustych okien.
Z horkruksa wydobył się głos.
- Widziałem twoje serce, teraz jest moje.
- Nie słuchaj tego - krzyknął Harry. - Tylko pchnij!
- Widziałem twoje marzenia, Ronaldzie Weasley, widziałem twoje lęki. Wszystkie twoje życzenia są możliwe do spełnienia, ale strachy też są możliwe...
- Pchnij! - krzyknął harry, a jego głoś rozszedł się z echem po otaczających ich drzewach, ostrze miecza zadrżało, a Ron spojrzał prosto w oczy Riddle'a.
- Zawsze najmniej kochany przez matkę, która pragnęła córki...Najmniej kochany przez dziewczynę, która woli twojego przyjaciela... Zawsze drugi, wiecznie w cieniu.
- Ron, uderz w to w końcu! - ryknął Harry. Czuł drganie medalionu pod swoim uciskiem i starch przed tym co nadchodzi. Ron podniósł miecz wyzej, oko Riddle'a blysnęlo szkarłatem. Poza szklanymi powlokami, poza okiem, rosly dwie groteskowe bańki, znieksztalcone glowy Harrego i Hermiony
Ron krzyknął zszokowany i zaczął sie odsuwać od figur, wyłaniających się z medalionu najpierw popiersia, potem talie i nogi, dopoki stali w medalionie obok siebie wyglądali jak drzewa ze wspolnym korzeniem, zaczeli poruszac sie nad Ronem i prawdziwym Harrym, który oderwał swoje palece od medalionu pnieważ ten zaczał się palic.
- Ron! - krzyknął, ale Riddle-Harry znowu odezwał się głosem Voldemorta, a Ron spojrzał zahipnotyzowany w jego twarz.
- Po co wróciłeś? Było nam lepiej bez ciebie, byliśmy szczęśliwi bez ciebie, cieszyliśmy się z twojej nieobecności... Śmieliśmy się z twojej głupoty, twojego tchórzostwa, twoich podejrzeń.
- Podejrzeń - powtórzyła Riddle-Hermjona jeszcze piękniejsza i jeszcze bardziej wzbudzająca lęk niż ta prawdziwa. Poruszała się i śmiała przed Ronem, który wyglądał na przerażonego z mieczem u boku.
- Kto mógł na ciebie patrzeć, kto patrzył na ciebie kiedy byłeś z Harrym Potterem? Co ty w ogóle zrobiłeś w porównaniu z Wybrańcem? Czym ty jestes w porównaniu z Chłopcem Który Przeżył?
- Ron, uderz w to. UDERZ W TO! - wył Harry, ale Ron się nie ruszał. Jego oczy rozszerzyly sie, Riddle-Harry I Riddle-Hermiona odbijaly sie w nich, ich włosy wirowały jak płomienie, oczy swiecily na czerwono, głosy wznosily się razem brzmiąc jeszcze okropniej.
- Twoja matka to potwierdziła - szydził Riddle-Harry, podczas gdy Riddle-Hermiona śmiała się - że ona wolałaby mnie za syna, cieszyłaby sie z takiej zamiany...
- Kto by go nie wolał? Która kobieta wybrała by ciebie? Jesteś niczym, niczym w porównaniu do niego - nuciła Riddle-Hermiona i wiła się jak wąż wokół Riddley-Harry'ego, ściskając go coraz mocniej. Ich usta się spotkały.
Na ziemi przed nimi stał Ron, jego twarz była pełna cierpienia. Podniósł miecz do góry, ręce mu sie trzęsły.
- Zrób to Ron - wył Harry.
Ron spojrzał na niego i wydawało mu się, że zobaczył błysk szkarłatu w jego oczach.
- Ron?
Miecz błysnął i zagłębił się w medalionie. Harry'ego odrzuciło z drogi, dał się słyszec dźwięk metalu, i długi, ostry krzyk. Harry obrócił się dookoła, ślizgając się na sniegu z rozdza gotową do obrony, ale nie było z kim walczyć.
Okropna wersja jego i Hermiony zniknęła. Był tylko Ron, stojący tam z mieczem, który trzymał w ręce, patrząc w dół na roztrzaskane pozostałości medalionu na spłaszczonej skale. Powoli, Harry powrócił do niego, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć, albo co zrobić. Ron szybko oddychał, jego oczy nie były juz czerwone, ale naturalnie niebieskie, byly rowniez mokre. Harry nachylił sie, udawajac ze tego nie widzi, i podniósł zniszczony Horkruks. Ron otworzył medalion: Nie bylo juz sladu po oczach Riddle'a. Cos co żyło w Horkruksie, znikneło, torturujac Rona w gescie rozpaczy. Miecz zadzwonił, kiedy Ron go upuścił. Upadł na kolana, z głowa spuszczona w ramiona. Uznał za dobry znak to, ze Ron go nie wyrzucił.
- Kiedy odszedłeś - powiedział cicho dziękując, że twarz Rona była ukryta. - Ona płakała przez tydzień. Możliwe, że dłużej, ale nie chciała żebym widział. Było wiele nocy, kiedy nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem. Odkąd odszedłeś...
Nie mógł dokonczyć. Dzięki temu, że Ron był teraz obok niego zauważył jak dużo ich ta jego nieobecność kosztowała.
- Ona jest dla mnie jak siostra - kontynuował - Kocham ją jak siostrę i moim zdaniem ona czuje to samo. Zawsze tak było. Myślałem, że wiesz...
Ron nie odpowiedział, ale odwrócił twarz od Harry'ego, wysmarkał nos w chustke. Harry wstał i poszedł w oddalone miejsce gdzie leżał ogromny plecak Rona, zrozumiał jak dużo przeszedł Ron tylko żeby uratować mu życie. Włożył go na swoje plecy i wrocił do Rona, który wstał, kiedy Harry sie pojawił, z oczami nabiegniętymi krwia, ale jednoczesnie juz spokojny.
- Przepraszam - powiedział cienkim głosem. - Przepraszam, że was opuściłem. Wiem, że byłem..
Rozejrzał się dookoła w nadziei, że znajdzie tam odpowiednie słowo.
- Dzisiaj już to wynagrodziłeś - powiedział Harry. - Wyciągnięcie miecza. Zniszczenie horkruksa. Uratowanie mojego życia.
- Brzmi to lepiej niż naprawdę było - wybełkotał Ron
- Rzeczy takie jak te zawsze brzmią lepiej niz naprawde są - powiedział Harry. - Próbowałem powiedzieć ci to przez lata.
Równocześnie podeszli do siebie i się uściskali. Harry chwycił ciągle mocno przemoczone plecy kurtki Rona.
- A teraz - powiedział Harry kiedy się rozdzielili - Pozostaje nam tylko znaleźć namiot.
Nie było to trudne. Pogoń za łania wydawała się być dosyć długa, ale ta sama droga, spędzona z Ronem u swego boku, była zaskakująco krótka. Harry nie mogł sie doczekać, aby obudzić Hermionę, i lekko podkekscytowany wkroczył do namiotu. Ron pozostał nieco z tyłu.
Było tam cudownie ciepło w porównaniu do nurkowania w jeziorze i spacerowania przez las. Jedynym oświetleniem były niebieskie płomyki migoczące w miskach na podłodze. Hermiona była pograżona we śnie, skulona pod kocami, i nie poruszyła się, dopóki Harry nie wymówił kilka razy jej imienia.
- Hermiona!
Poruszyła się i szybko wstała odsuwając włosy z twarzy.
- Co się stało? Harry? Wszystko w porządku?
- Tak, wszystko dobrze. Lepiej niż dobrze, jest wspaniale. Tu jest ktoś z nami.
- O czym ty mówisz? Kto?
Zobaczyła Rona, który stal tam, trzymał miecz, a woda z jego mokrych ubrań kapała na zniszczony dywan. Harry cofnał sie na zacieniony róg, ześlizgnął z siebie plecak Rona i próbował stać się niewidzialny. Hermiona zeszła ze swojego łóżka i podeszła, jakby lunatykujac do Rona, z oczami skierowanymi na jego twarz. Zatrzymała się tuz przed nim z lekko otwartymi ustami i rozszerzonymi oczami. Ron posłał jej lekki, pełen nadziei uśmiech i uniósł lekko ramiona.
Hermiona rzuciła się ku niemu, i zaczeła bic każdy cal jego ciała, który mogła dosiegnąć
- Ał...Przestań...Co się...? Hermiona...Ał!
- Jesteś...całkowitym...dupkiem...Ronaldzie Weasley.
Po kazdym słowie następowało uderzenie. Ron cofnął się łapiąc się za głowę, kiedy Hermiona dodała.
- Przypełzłeś... tutaj... po tylu... tygodniach. Ah, gdzie moja różdżka?
Była gotowa wyrwac ja Harry'emu siłą, ale on zareagował instyktownie
- Protego!
Niewidzialna tarcza pojawiła sie pomiedzy Ronem a Hermioną. Jej siła odrzuciła ich na podłogę. Odsuwając włosy z ust, znów wstała.
- Hermiono! - powiedzial Harry - Uspokój...
- Nie uspokoję się! - krzyczała. Nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie jak teraz. Wyglądała jak opentana.
- Oddaj mi moją różdżkę! Oddaj mi ją!
- Hermiona, czy mogłabyś...
- Nie mów mi co mam robić, Harry Potterze! - piszczała - Ani sie waż! Daj mi ja teraz! A Ty!
Wskazała na Rona oskarżajacym spojrzeniem. To było jak przeklenstwo, a Harry nie mógł winic Rona za cofnięcie sie o kilka kroków.
- Biegłam za tobą. Wołałam cię. Błagałam żebyś wrócił.
- Wiem - powiedział Ron. - Bardzo...Bardzo cię...
- Och, ty mnie przepraszasz?
Roześmiała się szaleńczo. Ron obdarzył Harry'ego błagalnym spojrzeniem, ale ten tylko wykrzywił się w geście bezradności.
- Wróciłeś po tylu tygodniach...tygodniach... I wydaje ci się, że wystarczy zwykłe przepraszam?
- A co mogę jeszcze powiedzieć? - krzyknął Ron, a Harry ucieszył się, że Ron się nie poddaje.
- Och, nie mam pojęcia! - wrzasnęła Hermiona z okropnym sarkazmem. - Rusz głową, to zajmie ci tylko pare sekund.
- Hermiono - wtrącił się Harry, który uznał, że to już cios poniżej pasa. - On właśnie uratował moje...
- Nie obchodzi mnie to! - krzyczała. - Nie obchodzi mnie co on zrobił! Dla twojej wiedzy...przez te tygodnie...Przecież my mogliśmy umrzeć.
- Wiedziałem, że nie umarliście - ryknął Ron przekrzykując ją pierwszy raz i podchodząc tak blisko jak tylko na to pozwalało Zaklęcie Tarczy. - O Harrym mówi się cały czas w Proroku, w radio, szukają cię wszędzie, wszystkie te plotki i sensacje. Ja bym wiedział gdybyście umarli bardzo szybko. Nawet nie macie pojęcia co ja czułem...
- Co ty czułeś?
Jej głos nie był już tak ostry, ale Hermiona osiągnęła taki poziom złości, że odebrało jej chwilowo mowę, więc Ron wykorzystał okazję.
- Chciałem wrócić już chwile po tym, jak się deportowałem, ale wylądowałem prost przed Brygadą Porywaczy i nie miałem jak wrócić!
- Brygada czego? - pytał Harry, kiedy Hermiona opadła na krzesło, krzyżując ręce i nogi tak mocno, iż wydawało się, że rozplątanie ich może jej zająć kilka lat.
- Porywaczy - powiedział Ron. - Oni są wszędzie. Są gangami, próbującymi zarobić złoto przez schwytanie czarodziejów z mogolskich rodzin i zdrajców krwi. Ministerstwo przyznaje im nagrodę za każdego schwytanego. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Byłem sam i wyglądałem na wiek szkolny. Byli naprawdę podekscytowani, bo myśleli, że jestem ukrywającym się czarodziejem z mugolskiej rodziny. Musiałem działać szybko, żeby uniknąć wizyty w ministerstwie.
- Co im powiedziałeś?
- Powiedziałem, że jestem Stan Shunpike. To pierwsza osoba, która przyszła mi na myśl.
- I uwierzyli?
- Nie byli najbystrzejsi. Jeden z nich był zdecydowanie pół trollem, jego zapach...
Ron zerknął na Hermione, pełen nadziei, że mogłaby zmięknąć dzięki tej drobnej dawce humoru, ale wyraz jej twarzy pozostał kamienny.
- W każdym razie, mieli mały dylemat, czy jestem Stanem, czy nie. Zaczęli się kłócić. Jeśli mam być szczery, to było to trochę żałosne, ale ich - bądź, co bądź - było pięcioro, a ja byłem sam. W dodatku zabrali mi różdżkę. Wtedy dwóch z nich zaczęło się bić, co rozproszyło uwagę innych. Uderzyłem tego, który mnie pilnował w brzuch, zabrałem jego różdżkę, rozbroiłem innych i deportowałem się. Niestety, to ostatnie nie do końca mi wyszło. Znów mnie rozszczepiło - Ron podniósł prawą rękę, by pokazać dwa brakujące paznokcie: Hermiona podniosła zimno brwi - i wróciłem z powrotem do lasu. Kiedy wróciłem brzegiem rzeki do miejsca, gdzie stał nasz namiot... was już nie było.
- Ojejku, jak wzruszająca historia - powiedziała Hermiona wysokim tonem, którego używała, kiedy chciała kogoś zranić - Musiałeś być po prostu przerażony. W międzyczasie, my, udaliśmy się do Doliny Godryka i, pomyślmy, co się tam zdarzyło, Harry? Och tak, Pojawił się wąż Sam-Wiesz-Kogo i prawie nas zabił, a później wpadł też Sam-Wiesz-Kto we własnej osobie, mijając się z nami dosłownie o kilka sekund.
- Co? - powiedział Ron spoglądając na Harry'ego, ale Hermiona zignorowała jego pytanie.
- Wyobraź sobię stratę paznokci, Harry. Perspektywa tego nas przeraża, czyż nie?
- Hermiona - powiedział Harry cicho. - Ron właśnie uratował moje życie.
Wydawała się go nie słyszeć.
- Jest jedna rzecz, która mnie interesuje - powiedziała skupiając swój wzrok na śladach za głową Rona - Jak nas dzisiaj znalazłeś? To ważne. Musimy wiedzieć, żeby się upewnić, że nie odwiedzi nas ktoś, kogo byśmy nie chcieli widzieć.
Ron spojrzał na nią, a następnie wyjął mały, srebrny przedmiot z kieszeni.
- Dzięki temu.
Musiała spojrzeć na Rona, żeby zobaczyć co chce pokazać.
- Deluminator? - spytała, tak zaskoczona, że zapomniała o zimnym wyrazie twarzy.
- To nie tylko zapala i gasi światło - powiedział Ron. - Nie wiem, jak to działa, ani co się wówczas stało i dlaczego to nie zdarzało się wcześniej, skoro chciałem wrócić odkąd tylko odszedłem. Ale kiedy wcześnie rano w Boże Narodzenie słuchałem radia usłyszałem ... Usłyszałem ciebie.
Patrzył na Hermionę.
- Usłyszałeś mnie w radiu? - spytała niedowierzając.
- Nie, usłyszałem twój głos wydobywający się z mojej kieszeni. - ponownie wziął do ręki Deluminator - wychodził z tego.
- A co dokładnie powiedziałam? - spytała Hermiona głosem, który wyrażał jednoczesnie sceptycyzm i ciekawość.
- Moje imię. Ron. No i coś..coś o różdżce.
Twarz Hermiony przybrała purpurowy odcień. Harry pamiętał to doskonale: Imię Rona zostało powiedziane na głos, pierwszy raz od dnia, w którym odszedł. Hermiona wypowiedziała je, podczas gdy rozmawiali o naprawie różdżki Harry'ego.
- No więc to wyjąłem - kontunuował spoglądając na Deluminator. - No ale on nie wyglądał inaczej, ani nic, ale byłem pewien, że cię usłyszałem. Więc go kliknąłem. Światła w moim pokoju zgasły a inne pojawiły się za oknem.
Ron podniósł swoją drugą dłoń i wyciągnął przed siebie, a jego oczy skupiły się na czymś czego ani Harry, ani Hermiona nie mogli zobaczyć.
- To było kuliste, niebieskawe i pulsowało, tak samo jak śweici Świstoklik, kiedy się obracasz, wiesz, prawda?
- Tak - powiedzieli równocześnie Harry i Hermiona automatycznie.
- Wiedziałem, że to jest to - powiedział ron. - zabrałem moje rzeczy i spakowałęm się. Następnie założyłem plecak i wyszedłem do ogrodu. Niewelka kulka światła unosiła się tam, i czekała na mnie i kiedy wyszedłem lekko podskakiwała. Podążyłem za nią za szopę i wtedy... no więc... to weszło we mnie.
- Że co zrobiło? - zapytał Harry, pewien że źle usłyszał.
- Tak jakby zatopiło się we mnie - powiedział Ron ilustrując przemieszczenie palcem wskazującym. - Wymierzyło w moją klatkę piersiową i przeszło na wylot. To było tutaj - wskazał punkt, w pobliżu serca - Czułem to, było gorące. I kiedy było we mnie, wiedziałem, że dobrze zrobiłem. Wiedziałem, że to zabierze mnie, tam gdzie muszę iść. A więc, deportowałem się i wylądowałem na zboczu wzniesienia. Wszędzie był śnieg...
- Byliśmy tam. - Powiedział Harry - Spędziliśmy tam dwie noce i drugiej nocy, wydawało mi się, że usłyszałem, jak ktoś porusza się dookoła nas w ciemności i woła.
- Taak - no cóż, to mogłem być ja. - Powiedział Ron. - W każdym razie, wasze zaklęcia ochronne działają, ponieważ nie mogłem was zobaczyć, ani usłyszeć. Jednak byłem pewny, że jesteście, gdzieś w pobliżu, dlatego wziąłem śpiwór z mojej torby i czekałem, aż ktoś z was się pojawi. Myślałem, że będziecie widoczni podczas pakowania namiotu.
- No nie do końca - powiedziała Hermiona - Teleportowaliśmy się pod peleryną niewidką, dla większego bezpieczeństwa. I spakowaliśmy się naprawdę wcześnie, ponieważ, jak Harry powiedział, słyszeliśmy kogoś błądzącego.
-Coż, stałem cały dzień na wzgórzu - mówił Ron - Miałem nadzieje, że się pojawicie. Ale kiedy zaczęło się ściemniać, wiedziałem, ze juz was nie spotkam, wiec kliknąłem Deluminator jeszcze raz, niebieskie swiatło pojawilo się i wskoczyło we mnie. Aportowałem sie i pojawiłem się w tych lasach. Nadal was nie widziałem, wiec miałem tylko nadzieje, ze pokazecie się w końcu, no i Harry sie pojawił. Ale wcześniej oczywiscie, zobaczylismy łanię.
- Co zobaczyliście? - powiedziała ostro Hermiona.
Wyjaśnili co się stalo, opowiedzieli historię i srebrnej łani, o mieczu uwiezionym w jeziorku. Hermiona patrzyła to na jednego, to na drugiego, koncentrujac się, aby nie zapomniec o splecionych rękach.
- Ale to musiał byc Patronus! - powiedziała - Nie zauważyliscie przypadkiem kto go wyczarował? Nie widzieliście nikogo? I on zaprowadził was do miecza! Nie moge w to uwierzyc! Co się potem stało?
Ron wyjasnił, jak zobaczył Harry'ego wskakujacego do jeziora , i czekał, az wypłynie z powrotem na powierzchnię, jak zauważył ze cos poszło nie tak, zanurkował i uratował Harry'ego, a potem wrócił po miecz. Dotarł do momentu otwarcia medalionu, zawahał się, a Harry mu przerwał.
-...i Ron pchnął go mieczem.
- I... i on zniknął? Tak po prostu? - pisnęła
- Więc...więc on wrzasnął - powiedział Harry zerkajac na Rona - Prosze.
Rzucił jej medalion na kolana. Ostrożnie podniosła go i przyjrzała sie przebitemu miejscu.
Harry uznał, ze już mozna to zrobic bezpiecznie, usunął Zaklecie Tarczy machnięciem rozdzką Hermiony.
- Czy nie powiedziałes przypadkiem, ze uciekłes złodziejom dzięki zapasowej rożdzce?
- Co? - powiedział Ron, który obserwował Hermione przyglądająca sie medalionowi .- Och, tak - Pociągnął klamre swojego plecaka i wyciągnął krótkąciemną różdzkę z jej przegródki - Proszę, zawsze sadziłem ze dobrze jest miej zapasowa przy sobie.
- Masz racje - powiedział Harry, wyciągając po nią dłoń - Moja została zniszczona.
- Żartujesz? powiedział Ron.
Hermiona położyła zniszczony Horkruks do zdobionej paciorkami torby, nastepnie znów wspieła się na swoje łóżko i usadowiła się na nim bez słowa. Ron podał Harry'emu nową rozdzkę.
- Mogliśmy się tego spodziewać -mruknął Harry
- Tak..- powiedział Ron - Mogła byc gorsza. Pamiętasz tamte ptaki, które na mnie wysłała?
- Nadal tego nie wykluczam - powiedziała Hermiona sennym głosem zza koca, a Harry zobaczył Rona, usmiechającego się lekko, kiedy wyjmował swoją karmazynową pizamę z plecaka.