Tęsknota i Głód Mirosław Paciuszkiewicz SJ


Tęsknota i Głód

Mirosław Paciuszkiewicz SJ

Elektroniczna wersja książki pod tym samym tytułem,

Warszawa 1993 (c) Oficyna Przeglądu Powszechnego

Zamiast wstępu...

Jestem przekonany, że istnienie niewielkiej grupy par niesakramentalnych nie wyczerpuje zagadnienia duszpasterstwa tychże par oraz ich rodzin. Takich ludzi spotykamy z racji katechezy dzieci, w kancelarii, od czasu do czasu w konfesjonale, wreszcie w czasie wizyt duszpasterskich. Jak powinniśmy ich traktować?

I. MÓWIĄ PARY NIESAKRAMENTALNE

  1. Wprowadzenie

  1. Bóg pisze prosto po krzywych liniach

  1. Nie ustaliśmy w wierze

  1. Z głębokości wołam do Ciebie, Panie

  1. Głód Eucharystii

  1. Będziemy sądzeni z miłości

  1. Móc uwierzyć w dobrego Boga

  1. Zawierzyć Chrystusowi

II. CZY SYTUACJA BEZ WYJŚCIA?

  1. Sakrament Małżeństwa

  1. Jak wygląda sprawa rozwodu?

  1. Kościół a małżeństwa rozwiedzionych

  1. Duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych

  1. Jezus i Samarytanka

  1. Nawet moje zbawienie

  1. Rozwiedzeni - Kościół ich nie opuszcza

  1. Dlaczego nie wolno mi przystępować do sakramentów?

  1. Kościół z nich nie zrezygnował

  1. Rozmowy z ks. Bozowskim

  1. Złamane śluby

  1. Przyjmij cierpienie rozdarcia

  1. Szukać tego, co zgubione

III. STANOWISKO KOŚCIOŁA

  1. Sobór Watykański II

1.1. Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym GAUDIUM ET SPES

1.2. Konstytucja dogmatyczna o Kościele LUMEN GENTIUM

1.3. Dekret o apostolstwie świeckich APOSTOLICAM ACTUOSITATEM

1.4. Dekret o posłudze i życiu kapłanów PRESBYTERORUM ORDINIS

  1. Adhortacja apostolska FAMILIARIS CONSORTIO

  2. Adhortacja apostolska RECONCILIATIO ET PAENITENTIA

  3. Instrukcja Episkopatu Polski o przygotowaniu do zawarcia małżeństwa w Kościele katolickim

  4. Synod Diecezji Grenoble 1990 „Orientacje i decyzje synodalne”

  5. Kodeks prawa Kanonicznego

IV. SPOJRZEĆ W ŚWIETLE EWANGELII

  1. Szóste przykazanie

  2. Ścięcie Jana Chrzciciela

  3. Nierozerwalność małżeńska

  4. Nawrócona grzesznica

  5. Jezus i Samarytanka

  6. Kobieta Cudzołożna

Zamiast wstępu...

Duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych

Dlaczego podejmuje się ten problem?

Otóż dlatego, że rozwody i ponowne związki małżeńskie są zjawiskiem masowym. Jednym z pierwszych, który nie tylko dostrzegł ten problem, ale postanowił go podjąć jak wyzwanie, był o. Roman Dudak. Przeraziła go doroczna wizytacja rodzin zimą 1982/83. W mieszkaniach, które odwiedzał, spotkał dziesiątki i setki par niesakramentalnych. Postanowił dla nich zorganizować rekolekcje. I tak zaczęło się w Polsce wspomniane w tytule duszpasterstwo już nie tylko indywidualne, ale na szerszą skalę.

Zrozumiałem zaskoczenie i przerażenie ojca Dudaka, gdy w styczniu 1990r., właśnie w czasie wizyty kolędowej, podczas jednego popołudnia - będąc w dwunastu mieszkaniach - w siedmiu zetknął się z takimi parami. Kiedy później razem z grupą, o której opowiem, szukałem w kartotece parafialnej zapisów „k.c. (kontrakt cywilny) z przeszkodami”, „k.c. bez przeszkód”, znalazłem ich ponad siedemset. A przecież kartoteka jest niekompletna. Duszpasterze nie dotarli do wielu rodzin. Sądzić należy, że wśród tych, do których nie dotarli, znalazłoby się jeszcze około trzystu par niesakramentalnych. A więc około tysiąca takich par żyje w jednej z parafii Mokotowa liczącej nieco ponad trzydzieści tysięcy mieszkańców. Powiedziałem o tym podczas rejonowej konferencji księży z czterech dekanatów. I wtedy jeden z proboszczów z Ursynowa stwierdził, że w jego parafii, liczącej siedemnaście tysięcy mieszkańców, jest ponad tysiąc takich par. Daje to wyobrażenie o rozmiarach zjawiska. Ale wszystkie te informacje docierały do mnie, gdy już trochę nauczyłem się „widzieć”.

Problemem rodzin niesakramentalnych zainteresowałem się wcześniej. Jak do tego doszło? Odpowiedź będzie ilustracją dojrzewania pewnych inicjatyw.

W któreś wrześniowe popołudnie, podczas dyżuru kancelaryjnego, przyszło dwoje ludzi, którzy mniej więcej tak się przedstawili: „Przyszliśmy powiedzieć, że jesteśmy. Mieszkamy w tutejszej parafii. Od siedemnastu lat żyjemy w związku niesakramentalnym. Przez jedenaście lat byliśmy właściwie poza Kościołem. Kilka lat temu dowiedzieliśmy się, że Kościół nas nie odrzucił; Jan Paweł II zapewnił nas: Wy też jesteście w Kościele”. Wtedy dowiedzieliśmy się także, że w naszej sytuacji pod pewnymi warunkami można przystępować do sakramentów świętych. Odezwał się głód Eucharystii i zapadła w nas decyzja. Wydawało się, że siostrzano - braterski styl życia, na który zdecydowaliśmy się, nie będzie łatwy. Mieliśmy wtedy po czterdzieści lat. A tymczasem to, co otrzymujemy, jest nieporównanie większe i wspanialsze”. Dodam, że ci ludzie od lat codziennie chyba uczestniczą we Mszy Św. i komunikują, widuję ich nieraz w bardzo wczesnych godzinach rannych. Przynieśli wtedy sierpniowy numer „Powściągliwości i Pracy” z tekstem wywiadu, jakiego udzielił o. Roman Dudak.

W kilka dni później przyszła do kancelarii druga para niesakramentalna, wkrótce potem trzecia. Uznałem to za szczególny znak. Zrozumiałem, że nie wolno uciekać od problemu. Wśród niedzielnych ogłoszeń podałem informację, że jeżeli zgłosi się więcej par będących w podobnej sytuacji, którym zależy na zachowaniu więzi wiary z Chrystusem, pojedziemy na dzień skupienia poza Warszawę, żeby wspólnie się pomodlić i porozmawiać o ich problemach. Zgłosiło się kilkanaście par. Jedenaście pojechało do Podkowy Leśnej do naszego Domu Przymierza Rodzin.

W listopadową sobotę 1987 roku przeżyłem jedno z największych zaskoczeń w kapłańskim życiu. Sądziłem, że jadę na „peryferie” Kościoła, a tymczasem pod koniec skupienia powtarzałem za Chrystusem: „Nie widziałem tak wielkiej wiary w Izraelu”. W ciągu półtorej godziny ci ludzie mówili, najczęściej z płaczem, o swoich doświadczeniach. Zrozumiałem, że nie wolno potępiać w czambuł ludzi pozostających w takiej sytuacji, rzucać w nich kamieniami.

Podczas dnia skupienia przedstawiłem najpierw naukę Kościoła o małżeństwie i rozwodach, wychodząc z założenia, że nie wolno niczego „rozcieńczać”. Zresztą miałem poczucie, że takie próby „rozcieńczania” oni sami źle by przyjęli. Zgadzali się ze mną, że odejście od człowieka, któremu ślubowało się miłość, wierność, uczciwość małżeńską i to, że się go nie opuści aż do śmierci, jest poważną przegraną życiową, bolesnym dramatem. Dlatego właśnie płakali. Toteż potrzebna była druga część rozważania - o Samarytance, która maksymalnie skomplikowała sobie życie. Miała pięciu mężów, a ten, z którym aktualnie przebywała, nie był jej mężem. I takiej właśnie kobiecie Chrystus - może jako pierwszej - powierzył niektóre wielkie tajemnice naszej wiary. I uczynił z niej apostołkę.

Przed wyjazdem z Podkowy Leśnej zadałem pytanie, czy uczestnicy skupienia chcieliby się spotykać regularnie, co miesiąc, jako grupa zorganizowana. Zgodnie odpowiedzieli, że tak.

Grudniowe spotkanie miało charakter „opłatkowy”, a potem były już spotkania „robocze”. Od dwóch lat studiujemy wspólnie opracowania i dokumenty Kościoła, żeby przygotować odpowiednie materiały na Synod Archidiecezji Warszawskiej i na Synod Plenarny. Wspólnie zredagowaliśmy list z pewnymi pytaniami do par niesakramentalnych żyjących w naszej parafii. Po otrzymaniu około sześćdziesięciu odpowiedzi doszliśmy do wniosku, że warto je opublikować. I tak zaczęła się praca nad książką o ludziach żyjących w związkach niesakramentalnych.

Jestem przekonany, że istnienie niewielkiej grupy par niesakramentalnych nie wyczerpuje zagadnienia duszpasterstwa tychże par oraz ich rodzin. Takich ludzi spotykamy z racji katechezy dzieci, w kancelarii, od czasu do czasu w konfesjonale, wreszcie w czasie wizyt duszpasterskich. Jak powinniśmy ich traktować?

Do niedawna, szczególnie w parafiach wiejskich, nie odwiedzało się ich w ramach wizyt duszpasterskich. Przed wojną ks. Bronisław Bozowski powiedział wprost swojemu krewnemu z kresów, który żył w związku niesakramentalnym i zaprosił go kiedyś do siebie, że swoją sutanną nie będzie przykrywał jego brudów. Po powrocie z Francji, na zaproszenie ks. prymasa Wyszyńskiego, podczas Kongregacji Dziekanów ks. Bozowski wygłosił referat o takich osobach. I wtedy zajął inne stanowisko. Wspomnienie na ten temat można znaleźć w „Królowej Apostołów”, w numerze ze stycznia 1988 roku.

Wracam do pytania: Jak mamy traktować ludzi żyjących w związkach niesakramentalnych?

Najpierw w kancelarii parafialnej...

Kancelaria jest miejscem szczególnego oddziaływania duszpasterza. Przychodzi ktoś na przykład po zaświadczenie stwierdzające, że może być matką lub ojcem chrzestnym. Można taką osobę potraktować urzędowo, przy okazji zwymyślać i zrazić do Kościoła na lata całe. A można powiedzieć „nie”, ale wytłumaczyć dlaczego i zarazem nawiązać życzliwą więź z człowiekiem.

Na forum Kongregacji Księży Dziekanów wypada podjąć sprawę chrztu dzieci z rodzin niesakramentalnych. Obawiam się, że w szybkim tempie będzie rosło społeczeństwo ludzi nie ochrzczonych. Można z racji chrztu nakłaniać do zawarcia małżeństwa sakramentalnego, ale niewielka będzie pociecha z wymuszonych związków. Wiem, że duszpasterze chcą mieć gwarancje, iż dziecko będzie wychowywane po katolicku. Zapytują oni, czy takie gwarancje mogą dać ludzie, którzy nie doceniają rangi sakramentów, konkretnie Sakramentu Małżeństwa. Czy jednak przymuszony do małżeństwa sakramentalnego człowiek dotrzyma gwarancji? A poza tym przypomina się pytanie z protokołu przedślubnego: „Czy narzeczony(a) zawiera małżeństwo bez jakiegokolwiek przymusu?”

W konfesjonale...

W sposób delikatny można powiedzieć: „Nie mogę udzielić rozgrzeszenia” i przy okazji dać krótkie pouczenie na temat Sakramentu Pokuty, warunków dobrego przeżycia tegoż sakramentu.

Podczas kolędy...

W tej sytuacji zagraża mniejsze niebezpieczeństwo. Jesteśmy nie na swoim gruncie, mniej pewni siebie. Ale i tu można zrażać ludzi, i to na długie lata, a można ich przybliżać do Chrystusa.

Podobnie rzecz się ma z katechezą dzieci...

Po wyliczeniu pewnych sytuacji, w których spotykamy się z ludźmi, stawiam następującą tezę: Zagadnienie duszpasterstwa rodzin niesakramentalnych to w dużej mierze zagadnienie języka. Trzeba by nawiązać do doświadczeń ekumenicznych. Pod tym względem nauczyliśmy się czegoś. Już dzisiaj nie mówimy publicznie o sektach, sekciarzach, kacerzach albo na przykład de perfidis Judaeis, ale o starszych braciach w wierze. Stanowczo należy zwrócić uwagę na nasz język w kancelarii, w konfesjonale, podczas wizyt duszpasterskich, w naszej katechezie i kaznodziejskiej posłudze słowa.

W ostatni czwartek 1989 roku telewizyjna Redakcja Programów Katolickich nadała program poświęcony ludziom żyjącym w związkach niesakramentalnych. W moim zamierzeniu miała to być informacja o pewnych inicjatywach podjętych w tej dziedzinie. Program miał również przypomnieć słowa Jana Pawła II: „Wy też jesteście w Kościele”; miał być zachętą do zachowania więzi wiary z Chrystusem, do otwarcia się na zbawcze działanie Kościoła. Tymczasem realizatorzy programu poprosili o wypowiedź jeszcze dwóch księży. Jeden z nich przypomniał zasady Prawa Kanonicznego i postraszył piekłem tych, którzy zawierają powtórne związki małżeńskie. Rezultat był taki, że bardziej nerwowi widzowie zaraz po tej wypowiedzi wyłączali telewizory i nie dotarło do nich pozytywne przesłanie audycji. Do redakcji wpłynęły listy słuchaczy, którzy zareagowali na ten program niezwykle gwałtownie.

Z zagadnieniem języka bardzo ściśle wiąże się zagadnienie miłości bliźniego. Przypomina mi się powiedzenie Lwa Tołstoja: „Nam się wydaje, że są sytuacje, w których nie obowiązuje miłość bliźniego, a takich sytuacji nie ma”.

* * *

PS. W notatkach, na podstawie których opracowałem tekst mojej wypowiedzi na Kongregacji Dziekanów, znajduję wskazówkę: „Zacytować fragmenty z numeru 84 Familiaris consortio”. Zacytowałem je podczas spotkania z księżmi dziekanami. Tutaj - żeby uniknąć powtórzeń - opuszczam przytoczenie, gdyż w trzeciej części niniejszej książki, w części zatytułowanej „Stanowisko Kościoła”, można znaleźć odpowiednie fragmenty dokumentu papieskiego. Pisząc o ks. Bozowskim opuściłem także przytoczenia z „Królowej Apostołów”, które odczytałem na wspomnianym spotkaniu, gdyż obszerny fragment wypowiedzi ks. Bozowskiego i o ks. Bozowskim umieszczamy wśród tekstów drugiej części niniejszej książki.

Mirosław Paciuszkiewicz SJ

Od redakcji

Przy opracowywaniu tej książki korzystaliśmy z tekstów i cytatów pochodzących z różnych źródeł, w których stosowano odmienne systemy zapisów. Posłużyliśmy się zatem zasadą ujednolicenia pisowni, znaków graficznych, wyróżnień, rozwinięcia skrótów. Mamy nadzieję, że zastosowanie tej metody ułatwi Czytelnikom odbiór zawartych w książce treści. W części pierwszej, „Mówią pary niesakramentalne”, zachowaliśmy w wypowiedziach potoczne, choć nie zawsze ścisłe z punktu widzenia teologicznego, wyrażenia. Te wypowiedzi oddają opinie i poglądy respondentów, nie zaś redaktorów.

1. Wprowadzenie

Publikowane w tej części książki wypowiedzi - poza „Samotnią Miriam” i Wyznaniami „świętej grzesznicy” - stanowią odpowiedź na list, który w pierwszej połowie marca 1989 roku posłaliśmy do ponad siedmiuset par niesakramentalnych w parafii Św. Andrzeja Boboli w Warszawie. List zawierał prośbę o podanie powodu, dla którego adresaci nie zawarli związku sakramentalnego i o odpowiedź na następujące trzy pytania:

  1. Jak określam lub odczuwam moją przynależność do Kościoła będąc w związku niesakramentalnym?

  2. Jak oceniam ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne (brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii, niedopuszczanie do pełnienia funkcji religijnych jak na przykład funkcji matki chrzestnej czy ojca chrzestnego)?

  3. Kościół stoi na stanowisku nierozerwalności i dozgonności ważnie zawartego związku małżeńskiego. Pamiętając o tym, co bym proponował(a) na temat sytuacji par niesakramentalnych w Kościele?

Odpowiedzi były anonimowe, nie mogliśmy zatem oddzielnie podziękować ich autorom. Czynimy to więc teraz. Przy okazji redaktorzy książki serdecznie dziękują autorom tekstów, którzy wyrazili zgodę na ich przedruk w tej publikacji. W listach znaleźliśmy niepokój i bunt, ale przede wszystkim tęsknotę za Bogiem i głód sakramentów. Dlatego taki jest tytuł książki. Ona cała ma stanowić częściową odpowiedź na bolesne pytania zawarte w listach i na pytania duszpasterzy. Niech więc odpowiedzią będą świadectwa zawarte w pierwszej części i opracowania różnych autorów w drugiej części książki, a także fragmenty dokumentów Kościoła, dotyczące głównie sytuacji osób rozwiedzionych, które zawarły ponowny związek. Niech wszystko oświetla słowo niełatwej - ale przecież dobrej i radosnej - Wieści, którą przytaczamy na końcu książki.

Słusznie chyba pisze Michel Quoist w „Rozmowach o miłości”, że „Bóg cierpi w Jezusie ukrzyżowanym za nasze odejście od jedności, ale jeśli tego chcemy, ratuje nas swoją nieustanną miłością” Bo On nigdy nie cofa swojej miłości. Bóg stał się człowiekiem, aby przyjąć na siebie grzechy i cierpienia ludzkie. Dzięki Wcieleniu Chrystus stał się obecny w życiu człowieka, w jego skomplikowanym losie. Człowiek już nie jest samotny: w krzyżu Chrystusa są jego upadki i cierpienia. W tym krzyżu jest także jego zmartwychwstanie.

2. Bóg pisze prosto po krzywych liniach

  1. Wierzę, że Bóg mi pomoże zło dobrem zwyciężyć ankieta 44

  2. Pozostała nam tylko modlitwa ankieta 36

  3. W Bogu jest moja nadzieja ankieta 38

  4. Wzruszenie i wdzięczność ankieta 13

  5. Otrzymaliśmy więcej, niż ofiarowaliśmy Bogu ankieta 57

  6. Odczuwam wielką radość z przynależności do Kościoła ankieta 27

  7. Życie samo rozwikłało mój problem ankieta 31

Wierzę, że Bóg mi pomoże zło dobrem zwyciężyć

Sytuacja małżeństw niesakramentalnych, w których przynajmniej jedna osoba uważa siebie za wierzącą, nie jest łatwa. Zupełnie inaczej to wygląda zapewne wtedy, gdy oboje małżonkowie są niewierzący i nie czują związku z Kościołem, nie cierpią wtedy z powodu odsunięcia ich od sakramentów świętych.

Jesteśmy małżeństwem niesakramentalnym już siedem lat (paradoksalna sytuacja: mąż, który uważa siebie za niewierzącego, jest związany sakramentalnie z inną kobietą). Muszę przyznać, że decydując się kiedyś na taki niepełny związek miałam wątpliwości, czy nie będzie to dla mnie zbyt duże obciążenie psychiczne, gdyż zawsze zaliczałam siebie do osób wierzących. Dlaczego zatem w ogóle zdecydowałam się na ten krok? Miałam nadzieję, że taka sytuacja potrwa krótko, gdyż dawano mężowi duże szanse na stwierdzenie nieważności pierwszego małżeństwa. Wierzyłam i nadal wierzę w nieważność tamtego związku (choć wątpliwości też mnie nawiedzają). Ponadto patrząc teraz na siebie krytycznie, widzę, że moje ówczesne sumienie po prostu pozwalało mi na zastosowanie takiego chwilowego „wybiegu”.

Odbyły się kolejne rozprawy w Sądzie Metropolitalnym i okazało się, że nie jest łatwo udowodnić nieważność małżeństwa, zwłaszcza wtedy, gdy druga strona stale wszystkiemu zaprzecza. Kiedy zapadł niepomyślny wyrok, poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Sama się zaplątałam w sytuację bez wyjścia. Mieliśmy już dziecko i doprawdy trudno byłoby zburzyć spokój w rodzinie i rozstać się tylko z powodu moich, nawet największych, rozterek wewnętrznych.

Nie potrafię już teraz opisać bardzo bolesnych przeżyć z tamtego strasznego okresu...

Czułam wielką potrzebę porozmawiania z kimś na ten temat. Podejmowałam różne próby, ale nie znajdowałam zrozumienia. Myślałam o rozmowie z jakimś księdzem, bałam się jednak sama wyjść z taką inicjatywą, obawiałam się odtrącenia, a co za tym idzie, utraty zaufania do Kościoła. Był więc w moim życiu, po okresie burzy i walk wewnętrznych, okres oczekiwania, pozornego tylko pogodzenia się z sytuacją pozostawania na pograniczu Kościoła.

Po raz pierwszy nadzieja wstąpiła w moje serce, kiedy usłyszałam w czasie Mszy świętej intencję modlitwy: „Za tych, którzy nie ze swej winy nie mogą przystępować do Komunii świętej”: Było to bardzo silne przeżycie, poczułam się zauważona i do końca nie potępiona. Ucieszyłam się, że ktoś myśli o takich jak ja. Potem dowiedziałam się o rekolekcjach dla małżeństw niesakramentalnych prowadzonych przez ks. Dudaka w Gdańsku. Spora odległość i małe dziecko nie pozwoliły mi na osobisty kontakt, a listownie jakoś nie chciałam opisywać swoich problemów. Potencjalna możliwość kontaktu z kimś, kto takich jak ja rozumie, uspokoiła mnie jednak wewnętrznie. Wkrótce, czytając "Tygodnik Powszechny", w artykule o. Jacka Salija poświęconym Eucharystii, znalazłam cudowne rozwiązanie dla siebie, dowiedziałam się o tak zwanej komunii pragnienia, czyli duchowym przyjęciu Pana Jezusa w czasie Komunii świętej pozostałych wiernych. Wreszcie nastąpiło najważniejsze: ogłoszenie w kościele Św. Andrzeja Boboli możliwości powstania duszpasterstwa małżeństw niesakramentalnych. Zgłosiłam się. Nasz wspólny wyjazd do Podkowy Leśnej stał się dla mnie wielkim oczyszczeniem. Wróciłam stamtąd odmieniona. Taka jest moja historia.

Muszę przyznać, że teraz, kiedy należę do duszpasterstwa, gdy znalazłam swoje miejsce w Kościele i ludzi, którzy myślą i przeżywają podobną historię jak ja, szczególnie trudno przychodzi mi opisanie tego wszystkiego, co nagle stało się tylko bolesnym wspomnieniem. Niechętnie wracam myślą do tamtych, najtrudniejszych w moim życiu, beznadziejnych lat. Cieszę się, że pomimo pozornego braku zmiany sytuacji (tamto małżeństwo męża wciąż uważane jest za ważne, dopiero niedawno wnieśliśmy nową sprawę, ale na wynik trzeba jeszcze poczekać) powróciłam do równowagi psychicznej. Spokój, którego teraz doświadczam, nie wynika bynajmniej z usprawiedliwienia mojej sytuacji - jej ocena w dalszym ciągu jest negatywna. Największe znaczenie ma dla mnie świadomość tego, że Kościół nie odpycha jednak takich jak ja, choć postępowanie ich uważa za grzeszne (co nigdy nie budziło mojego sprzeciwu). Nie można przecież wykluczać wiary u osób, które popadły w grzech. Trudno jest oceniać siebie obiektywnie, muszę jednak przyznać, że sytuacja, jaką opisałam - niewierzący mąż i głód sakramentów - w zadziwiający sposób wpłynęła na pogłębienie mojej wiary. Jest ona jeszcze daleka od doskonałości, ale zmianę, którą odczuwam, z całą pewnością zawdzięczam tym bolesnym przeżyciom. Czasami przychodzi mi nawet do głowy myśl, że był to może jedyny sposób, aby obudzić we mnie głód Boga. Traktuję w każdym razie te lata związku niesakramentalnego jako swoją drogę do pogłębienia wiary. Wierzę, że Bóg pozwoli mi zło zamienić na dobro, i staram się do tego dążyć.

Dodam jeszcze, że nie można wszystkich małżeństw niesakramentalnych traktować jednakowo. Są przecież wśród nich ludzie, którzy mogą zawrzeć ślub kościelny, a nie czynią tego, bo nie czują potrzeby. Są też tacy, którzy kiedyś, w zgodzie ze swoim ówczesnym sumieniem, weszli w związek niesakramentalny, teraz cierpią z tego powodu, szukając wyjścia z sytuacji. Wyjściem takim nie może przecież być rozbicie istniejącej rodziny, w której są już dzieci, bo pojęcie mniejszego i większego zła jest bardzo problematyczne. Z różnych powodów nie wszystkie małżeństwa stać na tak zwane życie w czystości i też nie można ich za to jednoznacznie potępiać. W małżeństwach niesakramentalnych są osoby (wiem to z doświadczenia naszego duszpasterstwa), którym bliskie są sprawy wiary i Kościoła. Szczególna sytuacja, w jakiej się znajdują, pozwala im na „przeżywanie” Kościoła przez pryzmat często bolesnego odtrącenia, a zawsze głębokiego pragnienia bycia pełnym chrześcijaninem. Moim zdaniem, wszyscy ci ludzie, abstrahując od tego, że nie mogą przyjmować sakramentów świętych, powinni mieć możliwość włączenia się w życie Kościoła. Księża nie mogą pozwolić na to, aby stracili oni wiarę w Boga. Może się to zdarzyć, jeśli spotkają na swej drodze jedynie ludzi (duchownych czy świeckich), którzy ich bezwzględnie potępią. Jak już wspomniałam, nie czułam nigdy pretensji do Kościoła za to, że ludzie ze związków niesakramentalnych nie mogą przystępować do Komunii świętej. Rozumiem, że nie powinni tego czynić w sposób demonstracyjny. Zupełnie inaczej jednak patrzę na zakaz wybrania na rodziców chrzestnych ludzi z takich związków, zwłaszcza w dużych miastach, gdzie istnieje minimalne niebezpieczeństwo zgorszenia opinii publicznej. Muszę przyznać, że w okresie największej zawieruchy wewnętrznej marzyłam, żeby chociaż w ten sposób móc podkreślić przynależność do Kościoła, dać dowód swojej wiary (może to nawet śmiesznie brzmi). Moje pragnienie się spełniło, zostałam matką chrzestną. Ksiądz, który zgodził się na to, otwarcie powiedział, że chrzestni powinni być tacy, jakim rodzice naturalni powierzyliby wychowanie swojego dziecka. Popieram to zdanie, dodając od siebie, że rodzice chrzestni (wynika to z moich obserwacji) zwykle mają tylko niewielki wpływ na wychowanie religijne „swoich dzieci”. Zresztą można byłoby uniknąć niebezpieczeństwa wyboru chrzestnych, zdecydowanych ateistów, przez wcześniejszą, umiejętnie przeprowadzoną z nimi rozmowę.

Uważam, że część związków niesakramentalnych powstaje jako wynik wcześniejszego niezrozumienia istoty małżeństwa według nauki Kościoła. Bardzo często śluby kościelne są zawierane z dopuszczeniem możliwości rozwodu. Gdzieś musi leżeć przyczyna, może nauki przedślubne nie są prowadzone tak, aby zaangażowały w pełni uczestników i uświadomiły im wagę kroku, który podejmują. Wiem, że w wielu przypadkach rozmowa przedślubna traktowana jest przez obie strony jako przeprowadzona w pośpiechu czysta formalność. Myślę, że księża, stykający się z narzeczonymi zamierzającymi zawrzeć związek kościelny, powinni większy nacisk położyć na ukazanie im konsekwencji tej decyzji. Wiadomo bowiem, że wielu młodych zawiera ślub kościelny tylko dla rodziny, dla bogatej oprawy, wreszcie - bez poczucia odpowiedzialności. Może właściwe podejście do tej sprawy uratowałoby choć część osób od ewentualnych cierpień życia w związkach niesakramentalnych, gdyby te pierwsze związki kościelne nie zostały kiedyś lekkomyślnie zawarte.

Na zakończenie cytat: „Kiedyś - powiada sędzia Michalska - zawarcie małżeństwa było niby zatrzaśnięcie za sobą drzwi; teraz to tylko lekkie ich przymknięcie”. Przez rok była prelegentką na parafialnych kursach przedmałżeńskich. Ze stu ankietowanych przez nią osób siedemdziesiąt - tak, aż siedemdziesiąt! - dopuszczała myśl o rozwodzie, gdyby ich pożycie małżeńskie ułożyło się bardzo źle. „Rozwód jest; rzecz jasna, ostatecznością” - mówili narzeczeni, ale kiedy pani Michalska pytała, co według nich jest (lub mogłoby być} taką ostatecznością, odpowiadali: „Gdybyśmy przestali się kochać!” (J.Makowska „Nie opuszczę aż do śmierci”, „Przegląd Katolicki” 1989, nr 18, s.4). (ankieta 44)

Pozostała nam tylko modlitwa

Powodem niezawarcia sakramentalnego związku małżeńskiego jest to, że jedno z nas ma rozwód, choć nie otrzymało unieważnienia ślubu kościelnego.

Bez względu na to, że nie jesteśmy w związku sakramentalnym, mamy wewnętrzną potrzebę przychodzenia i słuchania słowa Bożego, które w dużym stopniu rzuca światło na nasze życie.

Pary niesakramentalne dzielą się na dwie grupy:

  1. te, które nie chcą zawrzeć związku chrześcijańskiego;

  2. te, które nie mogą zawrzeć tegoż związku.

W pierwszym przypadku nie ma o czym mówić, jest to wielki grzech; ludzie ci nie chcą kontaktu z Panem Bogiem. W drugim zaś dotyczy to wielu par, które chodzą do kościoła i chciałyby zawrzeć związek sakramentalny, ale nie mogą, choć wiedzą, że wszystko jest w rękach Boga. Tylko On może wyprostować nasze drogi.

Wszyscy mamy prawo do pokuty, a co do reszty - są to konsekwencje grzechu popełnionego czasami z nieświadomości; ludzie nie wiedzą, na czym polega Sakrament Małżeński. Dopóki nie zdołamy wyplenić grzechów, nie mamy co marzyć o ograniczeniach. Sami sobie jesteśmy wszystkiemu winni. Pan Bóg cały czas wystawia nas na różne próby.

Pozostała nam tylko modlitwa, aby Pan Bóg wyprostował nasze ścieżki, bo tylko On ma taką moc. Ponadto można by organizować nauki uświadamiające, czym naprawdę jest i powinien być chrześcijański związek małżeński. (ankieta 36)

W Bogu jest moja nadzieja

Powodem niezawarcia przez nas związku sakramentalnego jest rozpoczęta w listopadzie 1956 roku, nie zakończona sprawa rozwodowa. Rozpatrywano ją w trzech instancjach Sądu Biskupiego. Ostatnia prośba o odpowiedź z Sądu Metropolitalnego w Warszawie nadeszła w marcu 1984 r.

Małżeństwo mego męża zawarte podczas studiów, przetrwało zaledwie kilka miesięcy. Nie planowano potomstwa. żona dopuściła się niewierności i po rozwodzie cywilnym ułożyła sobie życie. Nigdy nie nawiązałam z nią kontaktu, ani mój mąż, poza sądem kościelnym. Od trzydziestu pięciu lat nie zrezygnowałam z łączności z Panem Bogiem i Kościołem. Zawsze uczestniczyłam w Mszach świętych. Dzieci wychowaliśmy w wierze katolickiej. Obecnie założyły one swoje rodziny i zawarły związki sakramentalne.

Bardzo trudno było mi żyć bez uczestnictwa w Sakramentach Pokuty i Komunii świętej. Obecnie, od pięciu lat, dzięki księdzu proboszczowi żyjemy z moim partnerem obok siebie (po ciężkim zawale serca, jaki przeszedł, powikłanym arytmią komory). Przystąpiłam do Sakramentów Pokuty i Komunii świętej i bardzo mi to pomaga w dalszym życiu osobistym i rodzinnym.

Niemniej jednak oboje pragnęlibyśmy być ze sobą blisko i uwieńczyć tę naszą drogę trzydziestopięcioletnią Sakramentem Małżeństwa. Myślę, że czasami są bardzo ważne powody, dla których nierozerwalność związku małżeńskiego w pewnych okolicznościach jest niemożliwa. (ankieta 38)

Wzruszenie i wdzięczność

Jesteśmy oboje bardzo wzruszeni tym, że znalazł się wreszcie ktoś (a tym bardziej że tym „kimś” okazało się Towarzystwo Jezusowe, którego mądrości nasi przodkowie od wieków ufali), kto po ojcowsku pomyślał o grzesznikach bez winy.

Żyjemy w małżeństwie niesakramentalnym wielekroć dłużej, niż trwało sakramentalne, i najprawdopodobniej w nim pomrzemy. Czemuż więc czekać te kilka lat dopiero na moment, gdy będzie nam wolno pojednać się z Panem Bogiem in articulo mortis? Uważamy, że jeśli to niesakramentalne wykazuje cechy większej trwałości niż sakramentalne; dla dobra i całości, i jednostek, należy je z powrotem dopuścić do stołu Pańskiego. (ankieta 13)

Otrzymaliśmy więcej, niż ofiarowaliśmy Bogu

Proszę pozwolić, że odpowiedzi na ankietę nie udzielimy w punktach, ale opowiemy Wam naszą historię.Małżeństwem niesakramentalnym jesteśmy od dziewiętnastu lat. Przeszkodę do zawarcia ślubu kościelnego stanowiło to, że jedno z nas ma za sobą nieudane i zakończone wyrokiem rozwodowym małżeństwo. Oboje byliśmy wolni, ale zupełnie niedojrzali do samotnego życia. Mieliśmy po trzydzieści trzy lata i było nam tak dobrze ze sobą, że zupełnie świadomie pogodziliśmy się z naszym, jak wtedy przypuszczaliśmy, wykluczeniem z Kościoła. Przyjęliśmy zasadę, że ponieważ słów Chrystusa nikt zmienić nie może, musimy sobie życie ułożyć obok. Mieliśmy wiele zainteresowań, ciekawą pracę, sporą niezależność finansową i „świat należał do nas”.

Tak było do października 1978 roku - wtedy przeżyliśmy spotkanie z Ojcem Świętym. To nic, że odbyło się to tylko za pośrednictwem telewizji. Jaka moc jest w tym człowieku, że na odległość potrafi zapalić ludzi swoim płomieniem. Wyzwolił w nas ogromną tęsknotę, chcieliśmy być razem z Nim, chcieliśmy kochać Boga, którego On kocha. Poczuliśmy, że jeśli będziemy dalej żyć tak jak dotychczas, to się udusimy.

Później przyszły w Polsce lata osiemdziesiąte i chyba sami nie wiemy, w jaki sposób znaleźliśmy się w Kościele. Wszystko jakoś zaczęło układać się samo: powrót do Kościoła, kontakt z bardzo żarliwą grupą modlitewną i wreszcie spotkanie z kapłanem do spraw trudnych.

Propozycja została jasno przedstawiona. Jest jeden warunek do spełnienia, i tylko od nas zależy, czy się zdecydujemy. Chyba jednak ksiądz czuł, że ciągnie nas jakaś niewidzialna siła, bo wyznaczył dość krótki okres próbny. Potem okazało się, że weszliśmy w zupełnie nowe życie. Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę, że decydujemy się na wyrzeczenie, ale wdzięczność dla Pana Boga za to, że pomimo karkołomnej drogi pozwolił nam pozostać razem, była większa.

Początkowo uczestniczyliśmy we Mszy świętej w niedziele i dodatkowo raz w tygodniu w dniach spotkań grupy modlitewnej. Ale Pan Bóg okazał się hojny i otrzymaliśmy dar w postaci przyjaźni ze spowiednikiem. To było znowu odkrycie nowej, cudownej możliwości.

Po pierwszym roku, chcąc jakoś opowiedzieć kapłanowi o naszym sposobie życia, oboje musieliśmy wyznać, że czujemy się trochę nieuczciwie wobec Pana Boga. Chcieliśmy przecież ofiarować Mu swoje wyrzeczenie, a tymczasem otrzymaliśmy dużo więcej, bo w nasze życie nie wiadomo kiedy weszło tyle spokoju i jakiejś dziwnej radości, której nie da się wcale porównać do przeżyć znanych nam dotychczas, i że to chyba cud, ale my naprawdę nie mieliśmy żadnych trudności z dotrzymaniem danej obietnicy... Kapłan się uśmiechnął i powiedział: „To nie cud to łaska Boska”.

Od tego czasu minęło osiem lat, a my dziękujemy Panu Bogu, że pozwolił nam to wszystko przeżyć razem. Już nawet nie pamiętamy, od kiedy zwyczaj codziennej Mszy świętej i Komunii stał się tak oczywisty w naszym życiu, że nie możemy uwierzyć, iż kiedyś mogliśmy żyć inaczej.

I jeszcze chyba jedna sprawa: tego naszego „doświadczenia” nie oddalibyśmy dziś nawet w przypadku, gdyby powstała możliwość sakramentalnego uregulowania naszego małżeństwa. (ankieta 57)

Odczuwam wielką radość z przynależności do Kościoła

Bardzo serdecznie dziękuję za przysłaną ankietę. Na zawarte w niej pytania jest mi dość trudno w sposób wyczerpujący odpowiedzieć. Dziękuję za to, że zostałam zauważona, i za to, że dzisiaj pary niesakramentalne mają opiekę swojego duszpasterza. Niestety, przed bardzo wielu laty (ponad dwudziestu) borykałam się sama ze swoimi trudnymi problemami życiowymi i długo szukałam drogi i możliwości powrotu do życia chrześcijańskiego. A oto próba odpowiedzi na postawione pytania.

Powód, dla którego nie zawarłam związku sakramentalnego, jest taki, że mąż nie jest wierzący. To ideowy, szlachetny człowiek, z racji swoich przekonań przeszedł także ciężką drogę życia. Istnieje między nami układ wzajemnego poszanowania przekonań. Moim gorącym pragnieniem jest; aby zmienił przekonania i uznał najwyższe wartości, i modlę się o to gorąco. Długie lata nie uczestniczyłam w życiu religijnym Mój powrót do Kościoła nastąpił kilkanaście lat temu i wtedy właśnie złożyłam przed kapłanem zobowiązanie, iż mój związek cywilny przekształci się w przyjaźń, wzajemną pomoc i opiekę dwojga ludzi mieszkających jedynie pod wspólnym dachem. Kapłan wyjaśnił mi, iż zobowiązanie takie pozwala na pełne uczestnictwo we Mszy świętej, daje dostęp do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Z tych sakramentów korzystam od kilku lat, odczuwam jednak swoją „inność” wynikającą z tej sytuacji. Ta „inność” to świadomość; że jestem niegodna doznawanych łask, niezależnie od udzielanego mi rozgrzeszenia. Życia jednak, niestety, nie można powtórzyć, nie da się go naprawić. Oczywiście sytuacja w której się znajduję, mogłaby ulec zmianie, gdybym doprowadziła do rozwiązania małżeństwa cywilnego, ale wówczas czekałaby mnie całkowita samotność, musiałabym opuścić drogiego mi człowieka. Jesteśmy oboje już w trzecim wieku, oboje prawie zupełnie bez rodzin i oboje sobie bardzo potrzebni. Układ nasz jest wyłącznie przyjacielski, cechuje go życzliwość taka, jaką mamy zresztą oboje nie tylko wobec siebie, ale - jak mi się wydaje - i wobec innych osób. Czy coś powinnam w swoim życiu zmienić? Nie wiem, w tej sprawie czekam na ewentualne wskazówki kapłana.

Pytanie trzecie - Co proponowałabym w warunkach nierozerwalności związku małżeńskiego?

Wydaje mi się, że zaspokojenie potrzeb duchowych w pewnej części rekompensuje komunia duchowa. Ale tylko „w pewnej”, gdyż tęsknota za pełnym uczestnictwem jest ogromna Diecezja i parafa, które prowadzą duszpasterstwo par niesakramentalnych, winny, moim zdaniem, iść w kierunku indywidualnego rozpatrywania losów tych małżeństw, przyczyn powstałego stanu rzeczy i indywidualnych decyzji. W wyjątkowych sytuacjach powinny umożliwić dostęp do Sakramentów Pokuty i Eucharystii.

Na pytanie pierwsze - Jak określam lub też odczuwam moją przynależność do Kościoła, będąc w związku niesakramentalnym - mogę odpowiedzieć, że już od lat przynależę z powrotem do Kościoła i że odczuwam wielką radość, gdyż wolno mi uczestniczyć w Sakramentach Pokuty i Eucharystii. Moja „inność” jednak powoduje, że często, i to bardzo często, identyfikuję się ze słowami ostatnich strof pięknego wiersza K.Iłłakowiczów­ny, „Chodzę za Tobą, Chryste”:

Chodzę za Tobą, Chryste,

po całej Twojej ziemi,

lecz nie z tymi, co są czyści,

ale z trędowatymi.

I na zakończenie chcę dodać, że moje nawrócenie nie jest aktem jednorazowego, po wielu latach, wyznania win i uzyskania rozgrzeszenia. Od tego momentu nawracam się stale i ciągle. Nadal mam jeszcze wiele spraw wewnętrznych do rozwiązania, które wynikają z poprzedniego mojego życia i obecnych w stosunku do siebie wymagań. (ankieta 27)

Życie samo rozwikłało mój problem

Związku sakramentalnego nie zawarłam właściwie bez konkretnego powodu - może z braku pieniędzy, czasu czy też silnej motywacji (byłam w owym czasie katoliczką wierzącą, lecz praktykującą „od wielkiego dzwonu”). Mąż wyjechał w 1967 roku na stałe za granicę, zostałam jako osoba samotna z dziećmi, żyjąca poza związkiem małżeńskim.

Po moim powrocie do Kościoła w 1982 roku - odzyskałam wszystkie prawa i obowiązki jako prawowity członek wspólnoty kościelnej. Gdyby moje małżeństwo utrzymało się, stanęłabym przed dylematem - wziąć ślub kościelny czy rozwód cywilny z mężem, aby powrócić na łono Kościoła. Samo życie rozwikłało ten problem.

Moje zdanie na temat ludzi żyjących ze sobą bez sakramentalnego związku małżeńskiego jest więc oczywiste - powinni czym prędzej zawrzeć związek formalny, a jeśli tego nie robią, sami skazują się na brak dostępu do sakramentów i dalsze tego konsekwencje. Jedyną przeszkodą na drodze do zawarcia związku sakramentalnego jest brak „rozwodu kościelnego”, jeśli któreś z małżonków miało już ślub kościelny.

Stanowisko Kościoła na temat dozgonności zawartych małżeństw uważam za słuszne, lecz w dzisiejszych czasach za nieżyciowe. Brak odpowiednich warunków materialnych, wyjazdy zagraniczne „za chlebem”, młody wiek małżonków i niedostateczne przygotowanie do dorosłego życia - wszystko to przyczynia się do nietrwałości związku. Z drugiej strony śluby kościelne są dziś „modne”. Rozumiem intencje Kościoła, który nawołuje do zawierania małżeństw sakramentalnych i do utrzymywania zawartych związków, lecz muszą być wyjątki.

I w obronie tych wyjątków, tych drugich kochających się małżeństw, chcę powiedzieć: aby przynależność par niesakramentalnych do Kościoła była pełna, powinny one - zgodnie z ogólna linią Kościoła - zawrzeć związek sakramentalny (po uprzednim uzyskaniu „rozwodu kościelnego” w wypadkach koniecznych). (ankieta 31)

3. Nie ustaliśmy w wierze

  1. Uważam się za katolika ankieta 34

  2. Czujemy naszą przynależność do Kościoła ankieta 17

  3. Czuję się w pełni obecny w Kościele ankieta 4

  4. Chcemy należeć do Kościoła ankieta 3

  5. Ufamy nieskończonej dobroci Boga ankieta 55

  6. Wychowaliśmy dzieci po katolicku ankieta 10

  7. Najważniejsze to żyć zgodnie z zasadami wiary ankieta 12

  8. Wiarę naszą wyznajemy szczerze ankieta 1

  9. Czujemy się w pełni członkami Kościoła ankieta 29

  10. Jesteśmy mocno związani z Kościołem ankieta 54

Uważam się za katolika

Związku sakramentalnego nie zawarliśmy, gdyż od 1968 jestem rozwiedzionym bezdzietnym mężczyzną. W tym samym roku wziąłem ślub cywilny z obecną żoną.

Żyjąc z konieczności w związku niesakramentalnym, nie odczuwam złych stron ani wyraźnego osłabienia przynależności do Kościoła. Uważam się za wierzącego katolika. Ograniczenia religijne, wynikające z przepisów kościelnych, nie są dla mnie zbyt uciążliwe, gdyż nie posiadamy dzieci, a wstęp do kościoła i uczestniczenie w uroczystościach świątecznych nie są przepisami kościelnymi zabronione.

Uważam, że przynajmniej pary niesakramentalne (na przykład po rozwodzie sądowym), wychowujące własne potomstwo, powinny być dopuszczone do Sakramentu Małżeństwa, a poprzedni bezdzietny związek należy unieważnić. (ankieta 34)

Czujemy naszą przynależność do Kościoła

Bardzo się cieszymy, że został podjęty problem małżeństw niesakramentalnych. Związek nasz jest niesakramentalny, ponieważ mąż mój jest rozwiedziony. Trudno tu podać przyczyny rozwodu. Pozostał sam z dziećmi.

Naszą przynależność do Kościoła odczuwamy tak, jakbyśmy byli w związku sakramentalnym, ponieważ uczestniczymy we wszystkich dostępnych dla nas obrzędach religijnych. Wydaje się nam, że każdy związek niesakramentalny należy rozpatrywać indywidualnie. Nie wszystkie powinny podlegać tym samym ograniczeniom. Inaczej należy traktować te związki, które zostały zawarte z „przymusu życiowego”, inaczej ludzi, którzy wychowują swoje potomstwo zgodnie z ideałami wiary rzymskokatolickiej.

To, że Kościół stoi na stanowisku nierozerwalności i dozgonności ważnie zawartego związku małżeńskiego, uważamy za słuszne. Niemniej jednak wydaje się nam, że małżeństwa niesakramentalne, ale trwałe, zgodne, moralnie odpowiedzialne za rodzinę i działające zarówno w rodzinie, jak i w swoim środowisku według przykazań wiary rzymskokatolickiej, nie powinny podlegać ograniczeniom. (ankieta 17)

Czuję się w pełni obecny w Kościele

Żona i ja jesteśmy po rozwodach (mamy za sobą nieudane pierwsze małżeństwa). Początkowo pozostawałem poza Kościołem. Nie należałem do ludzi praktykujących. Od około ośmiu lat Kościół stawał się dla mnie coraz bliższy. Dzięki aktywności naszej parafii czuję się całkowicie przez Kościół przyjęty i zaakceptowany. Czuję się w pełni obecny w Kościele.

Wydaje mi się, że ludzie będący w związku niesakramentalnym niejednokrotnie mogą być pobożniejsi niż ci, którzy przeszli w swym życiu drogę prostą. Należy zatem do niektórych zakazów (do funkcji matki chrzestnej czy ojca chrzestnego) podchodzić indywidualnie, to znaczy, jeśli na przykład proboszcz daną rodzinę zna i wie, że mąż i żona gwarantują należyte wywiązywanie się z przyjętych obowiązków, to powinien mieć prawo pozwolić na pełnienie przez te osoby funkcji religijnych.

Kościół powinien małżeństwa niesakramentalne otoczyć opieką religijną, ciepłem i życzliwością (jak to ma miejsce w naszej parafii) oraz pokazywać tym ludziom wszystkie możliwe drogi ciągłego zbliżania się do Pana. (ankieta 4)

Chcemy należeć do Kościoła

Małżeństwem niesakramentalnym jesteśmy od dziewiętnastu lat. Ślubu kościelnego nie możemy zawrzeć, ponieważ ja mam za sobą związek sakramentalny zawarty przed trzydziestu laty, który po dwunastu latach beznadziejnych nieporozumień skończył się rozwodem cywilnym.

Przez pierwsze dziesięć lat naszego związku cywilnego uważaliśmy się za zupełnie wykluczonych z życia Kościoła i nawet nie śmieliśmy się w jakiś sposób do niego przybliżyć, uważając, że to sprawa niemożliwa.

Z tego stanu uwolniła nas dopiero adhortacja Ojca Świętego skierowana do rodzin. Tam było zaproszenie skierowane i do nas: „Wy też jesteście w Kościele, a więc przychodźcie”. Zaraz następnego dnia zgłosiliśmy się w swojej kancelarii parafialnej i oświadczyliśmy, że chcemy być w Kościele i brać udział w jego życiu.

Rozumiemy ograniczenia, jakim musimy podlegać w Kościele, ale dziś na podstawie prawie dziesięciu lat czynnego udziału w życiu Kościoła proponowałbym indywidualne podejście do każdego przypadku. Jeżeli jakaś rodzina uczestniczy w życiu parafii i dba o katechizację własnych dzieci, to myślę, że tacy ludzie mogliby być dopuszczeni do sprawowania funkcji rodziców chrzestnych, oni na pewno będą pomagać w katolickim wychowaniu swojego chrześniaka.

Co do Sakramentów Pokuty i Eucharystii myślę, że i tę dziedzinę można chociaż trochę przybliżyć parom niesakramentalnym Chyba najważniejsze dla nas to życzliwie nastawieni kapłani. Można by było wówczas powołać specjalne grupy duszpasterskie, gromadzące ludzi o tych samych problemach. Jeśli kapłan zyska nasze zaufanie, jeśli będziemy pewni, że nas nie odrzuci i nie zwymyśla, jaką ważną sprawą stanie się możliwość spowiedzi - rozmowy, na którą nieraz z utęsknieniem czekamy po dwadzieścia i więcej lat. Pomimo niepełnego uczestnictwa w Sakramencie Pokuty kapłan może nas prowadzić, uczyć pracy nad sobą i odkrywać cudowną stronę życia, jaką winno stać się życie chrześcijańskie. Tylko że nam, bez pomocy Eucharystii, przecież jest znacznie trudniej niż innym ludziom. (ankieta 3)

Ufamy nieskończonej dobroci Boga

Z wielką radością i pełni nadziei odpowiadamy, wspólnie i zgodnie, na przesłaną ankietę. Parą niesakramentalną jesteśmy od dziewięciu lat, mamy dwoje dzieci, nigdy nie zerwaliśmy z wiarą ani też z Kościołem katolickim z powodu naszej sytuacji. Istnieje przeszkoda do wstąpienia w związek sakramentalny - mąż połączył się już raz takim związkiem; sprawa o unieważnienie zawartego małżeństwa jest w toku - w sądzie II instancji.

Jesteśmy małżeństwem bardzo szczęśliwym, mamy ładne i zdrowe dzieci. Wychowanie ich w wierze katolickiej to teraz główny nasz cel. Zdajemy sobie sprawę, że zawierając samowolnie nasze małżeństwo skomplikowaliśmy sobie życie, wystąpiliśmy przeciwko prawu Bożemu, ale nie czujemy się odtrąceni przez Kościół i pozostajemy ufni nieskończonej dobroci Boga. Niemniej przynależność naszą do Kościoła określamy jako niepełną i niepewną. Odczuwamy bojaźń i lęk wobec sytuacji właściwie nie do rozwiązania. Kładzie się to dużym ciężarem na naszych sumieniach.

W świetle prawa kanonicznego oraz zasad wiary, brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii uważamy za logiczny i w pełni uzasadniony, jakże jednak byłoby wspaniale móc oczyścić duszę raz do roku na Wielkanoc. Jak trudno pojąć to naszym dorastającym dzieciom, że rodzice ich nie mają pełnych praw w Kościele. Ograniczenia natomiast dla wymienionych par w pełnieniu funkcji kościelnych uważamy za absurd i delikatną dyskryminację. Zakładając oczywiście przy tym, że problem dotyczy par utrzymujących więź z Kościołem katolickim, co powinno być znane parafiom z notatek prowadzonych podczas kolęd. Ta sprawa, wydaje się, ma szansę jakiegoś skorygowania, zwłaszcza że jak uczy życie, brak jest jednomyślności w tym względzie.

Ostatni, trzeci punkt, rozważyliśmy również ze stanowiska par wierzących i praktykujących. Wiele takich par niesakramentalnych powstało na skutek porzucenia przez jednego ze współmałżonków, przy czym strona porzucona nie miała na to żadnego lub niewielki wpływ. Strona porzucająca współmałżonka samowolnie dopuściła się zerwania przysięgi na wierność i dozgonność małżeńską złożonej wobec Boga. Ponadto skazała osobę porzuconą, wbrew jej woli, na spędzenie samotnie reszty życia, jakże często w bardzo młodym wieku. Dlaczego Kościół traktuje tych dwoje ludzi jednakowo? Bóg rozsądzi to sprawiedliwie. Wydaje się nam, że nadszedł czas postanowienia czegoś w tej sprawie na ziemi; aby było postanowione i w niebie. Obejmujące coraz szersze kręgi zjawisko par niesakramentalnych musi spowodować zmianę prawa kanonicznego i traktowanie tych par indywidualnie. Przerażająca liczba rozwodów świadczy, niestety, o niedojrzałości młodego społeczeństwa i braku odpowiedzialności przed i po zawarciu Sakramentu Małżeństwa. Wydaje się nam, że Kościół mógłby stanąć w obronie właśnie tych małżonków porzuconych (ofiar) i w drodze procesu kościelnego zwolnić ich z przysięgi na wierność i dozgonność małżeńską, umożliwiając im ponowne przystąpienie do Sakramentu Małżeństwa. Kościół niejednakowo traktuje grzech cudzołóstwa, a co za tym idzie, przebaczenia w Sakramencie Pokuty. Rozgrzesza samotnych, choć niepoprawnych hulaków. Pary niesakramentalne, religijne, które przykładnie wiodą swe życie, odbierają to jako pewnego rodzaju niesprawiedliwość. Chcielibyśmy jako wierzący być inaczej traktowani przez Kościół, nie na równi z żyjącymi w rozwiązłości ateistami.

Na ręce Czcigodnego Księdza Proboszcza dla całego zespołu przesyłamy życzenia wielu łask Bożych; oby rozpoczęte dzieło przyniosło owoce łaski dla nas wszystkich już na najbliższym Synodzie, o co gorąco będzie się modlić „Anonimowa Para”. (ankieta 55)

Wychowaliśmy dzieci po katolicku

Dziękuję za list z pytaniami, który otrzymaliśmy, będziemy się starali na nie odpowiedzieć. Obecny mój mąż był kawalerem, ja rozwódką z dwojgiem dzieci; starszy syn urodził się w 1948 roku, młodszy w 1951. Mój pierwszy mąż zostawił mnie samą z dziećmi. Związał się z dwiema innymi kobietami, z którymi ma troje dzieci, i mnie maltretował - więc się rozeszłam. Dzieci były małe, w wychowaniu ich pomagała mi moja mama, z którą mieszkałam do roku 1954.

W 1955 roku wyszłam powtórnie za mąż, biorąc ślub cywilny. Z tego małżeństwa urodziły się córki bliźniaczki. Każdą Komunię świętą dzieci przeżywaliśmy z mężem, wiedząc, że nie możemy z nimi razem przystąpić do Stołu Pańskiego Stojąc z boku, płakaliśmy. Przeżywaliśmy straszne chwile. To samo było przy śmierci naszych rodziców. Potem wnuczki szły do I Komunii świętej - przeżywaliśmy ten ich wielki dzień podobnie, a przecież żyjemy w zgodzie, dzieci wychowaliśmy na dobrych praktykujących katolików, uczęszczają co niedziela do kościoła i przystępują do Komunii świętej. Na rodziców chrzestnych nigdy nas nie proszono. Wzięłam ongiś ślub kościelny, ale bardzo krótko żyłam z pierwszym mężem, z obecnym przeżyłam tyle lat, szanujemy się i dzieci nas szanują. (ankieta 10)

Najważniejsze to żyć zgodnie z zasadami wiary

Dlaczego nie zawarłam związku sakramentalnego? Owszem, byłam zamężna, związana przysięgą wobec Boga, czyli zawarłam związek sakramentalny. Jednakże od kilku lat jestem rozwiedziona, wybrałam zło konieczne. Dotychczas nie zawarłam żadnego związku (pozostaję samotna wychowując córeczkę).

Stosowanie ograniczeń wobec par niesakramentalnych powinno zależeć od przyczyn, które doprowadziły do tego związku. Są to sprawy bardzo indywidualne.

W przypadkach uzasadnionych wprowadziłabym odstąpienia od (zasady) dozgonności i umożliwiłabym wstąpienie ponownie w związek sakramentalny. W przypadku koniecznego rozwodu strona pokrzywdzona powinna mieć możliwość zawarcia ślubu kościelnego.

Zdecydowanie natomiast jestem przeciwna tak zwanym parom żyjącym na próbę, ślubom wyłącznie cywilnym zawartym przez osoby wierzące, praktykujące. Najważniejsze jednak jest to, aby postępować zgodnie z sumieniem, właściwie i w miłości wychowywać dzieci, stworzyć dom i żyć tak, jak głosi wiara katolicka.

Od siebie dodam, że jestem z moją małą córeczką bardzo osamotniona i gdybym spotkała człowieka naprawdę dobrego, który mógłby razem ze mną i dzieckiem stworzyć prawdziwy dom, oparty na wzajemnym szacunku, miłości - w tych niełatwych czasach - gdyby nie było możliwości zawarcia związku sakramentalnego, z pewnością zdecydowałabym się na taki związek niesakramentalny i to nie z pobudek osobistych, przede wszystkim stworzyłabym normalny dom dziecku, bo jego dobro jest dla mnie najważniejsze. (ankieta 12)

Wiarę naszą wyznajemy szczerze

Sakramentalnego związku małżeńskiego nie mogliśmy zawrzeć, gdyż uniemożliwił nam to Kościół rzymskokatolicki (mąż był rozwiedziony), stojący na stanowisku nierozerwalności i dozgonności ważnie (według prawa kanonicznego) zawartego związku małżeńskiego. Na marginesie tego warto zauważyć, że istnieją w tym względzie wyjątki, dotyczące unieważnienia małżeństwa w przypadku matrimonium ratum sed non consummatum. Choć i tu można podać przykłady, że nie tylko to ma znaczenie, na przykład znana sprawa ponownego małżeństwa prezydenta Mościckiego.

Prawo cywilne (rodzinne) obowiązujące w Polsce umożliwiło rozwiązanie pierwszego nieudanego małżeństwa męża. Przypadki niefortunnie zawartych małżeństw w młodym wieku są, jak wiadomo, częste.

W naszym związku małżeńskim, prawnie zawartym według obowiązującego prawa rodzinnego, pozostajemy od trzydziestu dwóch lat i wychowaliśmy dwóch synów ochrzczonych w Kościele rzymskokatolickim i w tej wierze, którą też i sami nadal wyznajemy. Fakt dopuszczenia rozwodów rozwiązuje w wielu przypadkach z powodzeniem konflikty życiowe i zapobiega tragediom również - a może przede wszystkim - dzieci. Zrozumiały to inne wyznania chrześcijańskie.

A teraz odpowiedzi na postawione pytania:

Do Kościoła rzymskokatolickiego należymy w dalszym ciągu poprzez chrzest. Ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne uważamy za krzywdzące, zwłaszcza dla tych, które zawarły związek według cywilnego prawa rodzinnego. Pachnie to bowiem średniowieczną inkwizycją niechlubnie zapisaną w historii Kościoła rzymskokatolickiego.

Należy zrewidować, jako nieżyciowe i niepostępowe, stanowisko Kościoła w sprawie nierozerwalności i dozgonności ważnie (według prawa kanonicznego) zawartego związku małżeńskiego oraz znieść (podobnie jak poprzednio ekskomunikę) ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne. (ankieta 1)

Czujemy się w pełni członkami Kościoła

Nasze małżeństwo niesakramentalne zostało zawarte z myślą, że potem nastąpi ślub w Kościele katolickim, oboje z mężem jesteśmy bowiem ludźmi głęboko wierzącymi. Ja byłam osobą wolną, mąż - nie. Na jego zatem wniosek przeprowadzony został w Sądzie Metropolitalnym przewód sądowy, w wyniku którego poprzednie małżeństwo kościelne zostało uznane za nieważne. Sąd jednakże nie zezwolił na zawarcie nowego związku w Kościele katolickim.

Małżeństwo nasze jest oparte na wzajemnych, głębokich więzach uczuciowych, zacieśniających się jeszcze z upływem czasu (obecnie minęło osiemnaście lat wspólnego pożycia) oraz na potrzebie wzajemnego pomagania sobie w różnych sytuacjach życiowych, między innymi w chorobie. Oboje bowiem jesteśmy już ludźmi starszymi (ja mam sześćdziesiąt sześć, mąż osiemdziesiąt trzy lata), chorymi i bardzo potrzebujemy siebie nawzajem.

W głębi duszy czujemy się w pełni członkami Kościoła katolickiego i właściwie z jego strony nie odczuwamy ograniczeń.

Uważamy, że nierozerwalność związku małżeńskiego, ważnie zawartego, nie przeszkadza w zawarciu małżeństwa niesakramentalnego. Małżeństwa takie kojarzone są zwykle w wieku, kiedy człowiek osiąga pełną dojrzałość i ma większe poczucie odpowiedzialności, a więc związki te gwarantują większą trwałość. Szczególnie przydałyby się ludziom starszym lub potrzebującym wzajemnej opieki. (ankieta 29)

Jesteśmy mocno związani z Kościołem

Pragnę wyjaśnić, iż pozostaję w związku niesakramentalnym od 1971 roku. Moja pierwsza żona przed dwudziestu laty poprosiła mnie o rozwód, kierując swoje uczucia w stronę innego mężczyzny.

Przez cały czas mojego drugiego związku czuliśmy się silnie związani z Kościołem katolickim. Mamy dwie kilkunastoletnie córki i wraz z nimi uczęszczamy na niedzielne Msze święte. Nasze dzieci zostały tuż po urodzeniu ochrzczone i uczęszczają na zajęcia katechetyczne.

Niemożność przystępowania do Sakramentów Pokuty i Eucharystii odczuwamy bardzo boleśnie. Uważamy, że wiele małżeństw niesakramentalnych zostaje odsuniętych od Kościoła ze szkodą dla nich samych, a także dla wspólnoty chrześcijańskiej. Nie sądzę, że unieważnianie małżeństw powinno być tak szeroko rozpowszechnione, jak chociażby w USA, niemniej są sytuacje, w których - wydaje mi się - mniejszym złem byłoby unieważnienie ślubu kościelnego (w przypadkach na przykład porzucenia jednej osoby przez drugą, alkoholizmu będącego przyczyną maltretowania żony i dzieci, choroby psychicznej itd.) niż odtrącanie tak licznej grupy wiernych od Kościoła. Pan Jezus często przebaczał.

Czy XXI wiek nie zobowiązuje do znalezienia, w niektórych przypadkach, bardziej liberalnych rygorów wobec małżeństw niesakramentalnych? Kościół zyskałby setki tysięcy odtrąconych i często z tego powodu nieszczęśliwych wiernych. (ankieta 54)

4. Z głębokości wołam do Ciebie, Panie

  1. Wysłuchaj mnie, miłosierny Boże ankieta 39

  2. Osądź mnie, Boże, w miłosierdziu swoim ankieta 32

  3. Nie odrzucaj mnie, Panie, od swego oblicza ankieta 26

  4. Okaż mi, Panie, miłosierdzie swoje ankieta 19

  5. Zmiłuj się nade mną, Boże, bo jestem w udręce ankieta 18

  6. Ufam, że Bóg widzi moje rozterki wewnętrzne ankieta 9

  7. Polecam się, Boże, Twemu miłosierdziu ankieta 7

  8. Do Ciebie, Panie, tęskni dusza moja... ankieta 37

  9. Pragniemy zachować wiarę w naszej niedoli ankieta 35

  10. Zmiłuj się nade mną, Boże, w miłosierdziu swoim ankieta 5

Wysłuchaj mnie, miłosierny Boże

Związku małżeńskiego nie zawarłem, ponieważ moja pani zawarła uprzednio ślub kościelny, od dwudziestu lat jest osobą rozwiedzioną, a od lat niewierzącą. Sam jestem kawalerem i żyję w związku nieformalnym. Mam obecnie sześćdziesiąt cztery lata. Jestem wierzący, ale ostatni raz byłem u spowiedzi i Komunii świętej w 1972 roku. Brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii jest dla mnie ogromnym obciążeniem moralnym. Odczuwam to szczególnie w czasie niedzielnej Mszy świętej. W mojej sytuacji możliwość przystąpienia do spowiedzi i przyjęcia Komunii świętej byłaby wielką ulgą. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! (ankieta 39)

Osądź mnie, Boże, w miłosierdziu swoim

Związku sakramentalnego nie mogłem zawrzeć dlatego, że nie mam rozwodu kościelnego z moją pierwszą żoną, z którą rozszedłem się z powodu jej złego prowadzenia się, pijaństwa i temu podobnych rzeczy. Ciągłe awantury, kłótnie, a nawet rękoczyny spowodowały, że dalsze nasze życie w takiej atmosferze mogło mieć nieobliczalne skutki. Wolałem więc, mimo że mieliśmy dziewięcioletnie dziecko, rozejść się po piętnastu latach małżeństwa. Dziecko zostało przy matce. Obecny mój związek (niesakramentalny) trwa już szesnaście lat i urodziło się z niego dwoje dzieci, które są praktykującymi katolikami - my z żoną, niestety, nie.

A teraz chciałbym odpowiedzieć na postawione pytania.

Moją przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego odczuwam jako niepełną. Jest ona ograniczona jedynie do modlitw i uczestnictwa ogólnego w nabożeństwach i uroczystościach kościelnych. Czuję się po prostu katolikiem gorszej kategorii, który może stać gdzieś w kąciku świątyni, w mało oświetlonym miejscu. Czuję się też w pewnym stopniu winny wobec mojej obecnej żony, która wyszła za mnie będąc panną i nie może przez to, tak jak i ja, brać czynnego udziału w życiu kościelnym i korzystać z sakramentów świętych.

Uważam, że ograniczenia, jakim podlegają podobne pary, są niezgodne z poczuciem sprawiedliwości ludzkiej, a być może i Boskiej. Uważam, że wielu wierzących zostało odtrąconych od Kościoła, że pozbawiono ich szansy naprawy własnego życia i właściwego wychowania dzieci. Wywołuje to duże stresy, utratę wiary i nadziei na lepsze i godniejsze życie. Zmusza do trwania w grzechu, w którym człowiek nie chce żyć. Nie mieści się to w naszych wyobrażeniach o niezgłębionym miłosierdziu Bożym i samym Bogu, który jest Dobrocią i Miłością i wybacza najgorszym nawet grzesznikom. Rodzi się żal, a często i bunt, przeciwko takiemu stanowisku hierarchii kościelnej. Wyrazem tego może być nawet przejście na inną wiarę (na przykład na protestantyzm lub buddyzm) w celu ułożenia sobie jakby nowego życia duchowego. Sam nad tym rozmyślałem niejednokrotnie.

Uważam, że w Kościele rzymskokatolickim sytuacja podobnych nam par powinna ulec zmianie. Nie twierdzę, że należy wprowadzić rozwody, ale według mnie powinno się stosować szerzej praktykę unieważniania małżeństwa. Bo czy można się pogodzić z tym, że osoby, które pozostają w związku sakramentalnym, łamią dane sobie słowo i złożone przed Bogiem przyrzeczenie - a więc sami już jak gdyby unieważniają Sakrament Małżeństwa - stanowią dalej małżeństwo sakramentalne. Czy Kościół powinien utrzymywać w związku małżeńskim osoby, które na co dzień popełniają czyny niegodne, cudzołożą, piją, biją się, maltretują siebie, a często i niewinne dzieci? Dlaczego żona niepoprawnego pijaka i bandziora czy mąż ladacznicy nie mają prawa rozejść się i ułożyć sobie lepszego, godniejszego życia? Dlaczego osoba, która z takiego związku rezygnuje, jest przez Kościół potępiona, mimo że dalsze jej życie, choć w związku niesakramentalnym, jest lepsze, godniejsze i bardziej ludzkie? Dlaczego osobom takim, choć naruszają szóste przykazanie Boskie, nie pozwala się żyć pełnym życiem chrześcijańskim? Czy grzech cudzołóstwa popełniony przeze mnie jest gorszy od takiego samego grzechu popełnionego przez osobę ze związku sakramentalnego? Wszyscy jednak będący w związku sakramentalnym - choćby naruszali nie tylko szóste przykazanie, ale cały Dekalog - mają prawo przystąpić do Sakramentu Pokuty i uzyskać rozgrzeszenie, a więc mogą mieć dostęp do Eucharystii, co jest przecież największym pragnieniem jak i obowiązkiem każdego chrześcijanina. Wydaje się, że wszyscy powinniśmy być sobie równi w obliczu Boga, a jednak tak nie jest. Z żalem trzeba to stwierdzić choć tego żalu nie kierujemy może we właściwą stronę...

Jakie można tu mieć propozycje? Spróbuję je jakoś określić, chociaż ich urzeczywistnienie nie wydaje mi się realne.

A więc w sprawie nierozerwalności związku małżeńskiego jak już wspomniałem, nie wydaje się możliwe wprowadzenie rozwodów, ale rozszerzenie praktyki unieważnienia małżeństwa z innych jeszcze powodów, niż się obecnie uwzględnia. Mogą to być właśnie takie powody jak:

W sprawie praktyk religijnych sądzę, że nie powinny być stosowane żadne ograniczenia dla par niesakramentalnych. Wszelkie tego typu ustępstwa - jak możliwość przystępowania do sakramentów po uprzednim, na przykład półrocznym okresie wstrzemięźliwości seksualnej - uważam za niewłaściwe i za nienaturalne wymuszanie zachowań ludzkich. Chcemy być tylko normalnymi ludźmi i katolikami jak inni, a Bóg niech nas sądzi... (ankieta 32)

Nie odrzucaj mnie, Panie, od swego oblicza

Mąż mój jest ateistą, ja jestem wierząca, pragnę za wszelką cenę zawrzeć ślub kościelny. Już jestem bliska celu. Jako żona nie mam spokoju duchowego. Myślę, że jeżeli osoba, która nie wzięła ślubu kościelnego, chce być matką chrzestną lub ojcem chrzestnym, to Kościół nie powinien przeciwstawiać się tej decyzji. Być może będzie to pierwszy krok ku temu, aby rodzice chrzestni wzięli ślub kościelny. Księża powinni przychylnie ustosunkować się do nich i w ten sposób przyciągać ludzi do Kościoła i do wiary. Proponowałabym, aby Kościół (księża) pomagał w stosowaniu praktyk religijnych, gdyż często człowiek nie wie, jak ma postąpić. Mimo że jestem wierząca, nie oceniam negatywnie ludzi o ateistycznych poglądach, gdyż wielu z nich jest lepszych od wierzących. Niejednokrotnie ateista może swoim postępowaniem dawać przykład ludziom wierzącym. (ankieta 26)

Okaż mi, Panie, miłosierdzie swoje

Nie mogłem zawrzeć sakramentalnego związku małżeńskiego z obecną żoną, ponieważ uprzednio zawarłem taki związek z inną kobietą, która jeszcze żyje...

Z pierwszą żoną przeprowadziłem, za obopólną zgodą, rozwód cywilny i zawarłem ślub cywilny z obecną, z którą żyję około trzydziestu lat w zgodzie, wierności i miłości.

Pierwszą żonę zabezpieczyłem finansowo, odpisując jej gospodarstwo rolne, z którego dotychczas żyje.

Uważam, że podejmowane przez osoby rozwiedzione starania o unieważnienie małżeństwa sakramentalnego jeśli było ono zawarte uczciwie, są zwykłym oszustwem. Można oszukać kapłanów, ale nie Boga, i wówczas popełnia się większy grzech, niż jeśli się żyje w małżeństwie niesakramentalnym. Dlatego nigdy nie podejmowałem prób rozwiązania pierwszego małżeństwa przez wprowadzenie w błąd zwierzchności kościelnej.

Niemniej jednak nie ujawnialiśmy charakteru naszego związku i nikt prócz najbliższej rodziny i księdza z parafii, który nawiedził nasz dom po kolędzie, nie zna prawdy. Uczyniliśmy to, aby nie szerzyć zgorszenia. Żyjąc w grzechu, nigdy nie wątpiłem w prawdy Kościoła rzymskokatolickiego i świętej wiary. Nie miałem śmiałości próbować przystępować do sakramentów świętych, ale popierałem w pełni prawo istnienia w Polsce Kościoła rzymskokatolickiego i gotów byłem do jego obrony oraz do obrony swobody jego działania, zwłaszcza w okresie prześladowań przez władze komunistyczne. Zawsze czułem się grzesznym, ale katolikiem. Kilka razy byli u mnie Świadkowie Jehowy namawiający do podjęcia z nimi dyskusji. Zawsze jednak im odmawiałem, oświadczając, że podejmę z nimi dyskusję, jeśli przedstawią pisemne zezwolenie mojej parafii rzymskokatolickiej na rozmowy z parafianami, czego oczywiście nie przedstawili, bo nie mogli.

Uważam, że człowiek żyjący z małżeństwie niesakramentalnym, do tego rozwiedziony, nie powinien przystępować do sakramentów świętych (żyje w grzechu),ale ma obowiązek uczęszczać na Mszę świętą i modlić się, bo może sobie wybłagać łaskę Bożą. Natomiast nie ma przeszkód, aby został ojcem chrzestnym, jeżeli sam jest ochrzczony i nie ma niechętnego stosunku do Kościoła rzymskokatolickiego. Musi jednak być człowiekiem uczciwym i dawać gwarancję, że w żaden sposób nie będzie wpływał na chrześniaka, aby zaniechał lub zaniedbywał obowiązki względem Boga i Kościoła. Uważam również, że Sakrament Chrztu jest ważny, jeśli nawet oboje rodzice chrzestni żyli w grzechu albo jeśli ich wcale nie było, a nawet jeżeli go udzielała osoba grzeszna.

Znałem pewnego lekarza, który odbierając dziecko, a nie miał pewności, czy przeżyje ono parę godzin, ochrzcił je bezpośrednio po urodzeniu. Myślę, że taki chrzest był ważny i miły Bogu.

W młodości uczono mnie, że ważnego chrztu może udzielić nie tylko kapłan, ale każdy katolik (jeżeli ważne okoliczności tego wymagają), posługując się formułą: „Ja ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”, i polewając głowę wodą, co uczynił ów lekarz. Poza tym może być chrzest krwi i pragnienia, ale to już zależy od okoliczności i intencji człowieka dotychczas nie ochrzczonego...

Są przypadki, w których małżeństwo niesakramentalne zachowuje wstrzemięźliwość seksualną, nie rozbijając jednak rodziny i kochając się nadal miłością czystą.

W tym położeniu jestem ja. Od około trzech lat nie współżyję z moją niesakramentalną żoną, początkowo ze względu na stan zdrowia, ale dziś, gdyby nawet stan ten się poprawił, nie powróciłbym do współżycia. Natomiast nie rozbiłem rodziny niesakramentalnej i nadal żyjemy w zgodzie i kochamy się miłością czystą.

Niestety, moja żona i córka są niewierzące i dlatego modlę się codziennie, i często przyjmuję Komunię świętą w intencji ich nawrócenia.

Po konsultacji z księdzem przystąpiłem do spowiedzi z całego życia. Otrzymałem rozgrzeszenie i przyjąłem Komunię świętą. Od tej pory prowadzę życie katolika, przystępując w każde święto do Komunii świętej, modlę się, zachowuję posty i spowiadam w miarę potrzeby, a zawsze przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą.

Sądzę, że stanowisko Kościoła w sprawie nierozerwalności ważnie zawartego małżeństwa sakramentalnego jest słuszne. Jeżeli jednak faktycznie doszło do zerwania takiego związku, zwłaszcza za obopólną zgodą i w wyniku rozwodu cywilnego, a zawarte zostało małżeństwo cywilne z innym partnerem, niesakramentalni małżonkowie nie muszą całkowicie zrywać z Kościołem i wiarą. Powinni wypełniać te obowiązki religijne, które mogą, czyli uczęszczać do kościoła, zachowywać posty, modlić się codziennie, a zwłaszcza wychowywać dzieci w wierze katolickiej. Może dożyją takiej chwili, kiedy będą mogli zawrzeć małżeństwo w Kościele, zwłaszcza jeśli umrze jedno z byłych małżonków. Przy zachowaniu tych warunków zrywanie małżeństwa niesakramentalnego nie wydaje się konieczne, ponieważ łączyłoby się to z krzywdą drugiej osoby. W przypadku, gdy tylko jedno z małżonków jest wierzące, wówczas swoim zachowaniem powinno wpływać na drugiego, aby uznał istnienie Boga i stał się członkiem Kościoła rzymskokatolickiego. (ankieta 19)

Zmiłuj się nade mną, Boże, bo jestem w udręce

W 1974 roku, po długiej i ciężkiej chorobie mego pierwszego męża, który nie żyje od piętnastu lat (zmarł tragicznie, popełniając samobójstwo), nie mogłam mieszkać w rodzinnym miasteczku ani w dotychczasowym domu. Dzieci, mające własne rodziny, mieszkały w innych miejscowościach. Wobec tego sprzedałam wszystko i wyjechałam do Warszawy.

I tutaj podał mi rękę daleki kuzyn zmarłego męża, rozwiedziony, niewierzący (heretyk). Nie przypuszczałam, że aż tak.

Zawarliśmy kontrakt w Urzędzie Stanu Cywilnego, abym mogła się u niego zameldować. Warunki umowy były takie, że ja pełnię rolę gospodyni, mam zapewnione mieszkanie, ale nie jestem jego żoną. Nie było mowy o współżyciu. Żywię się i ubieram z własnej emerytury, pracuję na pół etatu.

Rozmawiałam z nim setki razy na temat ślubu, ale nic z tego. Zresztą on, wychowany w Związku Sowieckim, trzyma się swoich zasad. Cierpię nad tym, modlę się, odprawiam nowenny, aby Bóg w ostatniej chwili go oświecił. To jest człowiek „psychicznie chory”, jeśli chodzi o naszą wiarę. Wierzy tylko w siebie. W tej chwili ma siedemdziesiąt pięć lat, ja sześćdziesiąt. Dwa lata temu przeszedł poważną operację krwiaka mózgu, sprawny jest jednak jeszcze umysłowo i fizycznie. Najważniejsze, że mogę praktykować, nie wtrąca się do mego życia. (ankieta 18)

Ufam, że Bóg widzi moje rozterki wewnętrzne

List mój jest odpowiedzią na pytania i problemy dotyczące par niesakramentalnych, do których należy i nasze małżeństwo W tym związku, to ja (żona) jestem przyczyną, dla której ślub kościelny nie został zawarty i muszę przyznać, że bardzo trudno jest szczerze napisać, dlaczego tak się stało. Dla mnie jest to problem dość złożony i wydaje się, że raczej nietypowy.

Otóż, chyba głównym powodem jest lęk. Mam świadomość nierozerwalności i dozgonności ślubów kościelnych i boję się, że ten związek nie jest wystarczająco silny, aby sprostać tym wymaganiom. Wiem, że pewnie w takiej sytuacji lepiej w ogóle nie zawierać związku małżeńskiego, ale to czasami, z różnych przyczyn, też jest trudne. Właściwie była to jakby próba, że może (mimo braku uczucia z mojej strony) nam się uda i jeśli to się sprawdzi, za jakiś czas weźmiemy ślub kościelny. Ale do tej pory nie potrafię zdecydowanie powiedzieć, czy nam się to małżeństwo sprawdza. Raczej więcej jest sytuacji na „nie”.

A oto odpowiedzi na pytania zawarte w skierowanym do nas liście:

Jak określam moją przynależność do Kościoła będąc w związku niesakramentalnym? Otóż, początkowo czułam się z niego całkowicie wykluczona. Ponieważ mam naturę perfekcjonistyczną i uważam: „Albo wszystko, albo nic”, stwierdziłam, że takie postępowanie wyklucza mnie z Kościoła, i właściwie przestałam praktykować. W miarę upływu czasu zaczynam jednak patrzeć na to wszystko trochę inaczej. Mam nadzieję, że Bóg widzi moje rozterki wewnętrzne i to, że jest mi czasem bardzo ciężko. Mimo że grzeszę, mam czasem wrażenie, że Bóg mi wybacza, bo ja w tej chwili po prostu nie potrafię, nie mam siły i wystarczającej motywacji, aby postąpić inaczej. Staram się to trochę nadrobić dobrocią i pomocą ludziom w innych sferach mojego życia. Na swój własny sposób staram się nie odchodzić od Boga.

Nie jestem przekonana czy te ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, są słuszne. Nie różnimy się specjalnie od wielu par, które „chodzą ze sobą” przed ślubem i którym wolno korzystać z Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Natomiast co do małżeństwa, to jest ono w porównaniu z wieloma, które znam, przynajmniej uczciwe. My się nie oszukujemy, żyjemy właściwie jak brat z siostrą (przynajmniej do takiego stanu doszło w ostatnich miesiącach), mieszkamy razem, pomagamy sobie nawzajem, ale po prostu nie potrafię powiedzieć, czy będziemy ze sobą do końca życia.

Kościół bardzo surowo trzyma się swoich zasad i często zastanawiałam się, co jest słuszne, a co nie, przecież każdy przypadek jest inny i niektórzy ludzie niesprawiedliwie cierpią z tego powodu. Moja babcia po śmierci dziadka wyszła po oraz drugi za mąż za bardzo porządnego człowieka, którego porzuciła żona, a więc za rozwodnika. Babcia zawsze była i jest osobą głęboko wierzącą, a przez tyle lat, aż do śmierci pierwszej żony swojego męża, nie mogła przystępować do Sakramentów Pokuty i Eucharystii.

Zastanawiałam się nieraz, czy te zasady są sprawiedliwe, ale nie potrafię, nie czuję się wystarczająco mądra, aby stwierdzić, jak jest naprawdę. Wydaje mi się, iż Kościół przedstawia pewien ideał, do którego powinniśmy dążyć, i może należy się tego trzymać. Co do małżeństw niesakramentalnych, to czy różnią się one specjalnie od innych związków usankcjonowanych (oprócz tego, że akt został podpisany w Urzędzie Stanu Cywilnego), a które mają prawo korzystania z sakramentów? Może nie we wszystkich przypadkach, ale sądzę, że w wielu tak jest, może więc powinny one być rozpatrywane indywidualnie? (ankieta 9)

Polecam się, Boże, Twemu miłosierdziu

Powodem, dla którego ja i moja żona nie zawarliśmy związku sakramentalnego, było to, że oboje pozostawaliśmy już poprzednio w związkach małżeńskich zakończonych rozwodem.

Uważam się za członka Kościoła, a ponieważ nie stosowałem się do jego wymagań i reguł, słusznie zostałem pozbawiony uprawnień. Jest to zasada przynależności do wszelkich organizacji i instytucji. Tu nie może być inaczej i z tym się godzę.

Ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, są bardzo ciężkie, chwilami trudne do zniesienia, przede wszystkim chodzi tu o Sakrament Pokuty. Niezależnie od mego niesakramentalnego związku, jestem wielkim grzesznikiem, mam na sumieniu winy, które w mojej subiektywnej ocenie uważam za cięższe (zaparcie się wiary, udział w dzieciobójstwie), i chciałbym z tym móc zwrócić się do mego spowiednika wcześniej niż na łożu śmierci. Byłem wielokrotnie w grupie osób, którym udzielano rozgrzeszenia zbiorowego, w tym raz chyba in articulo mortis, ale zdawałem sobie sprawę, że nie wolno mi z tego prawa korzystać. Zetknąłem się też za granicą z księdzem, Belgiem, który w takich przypadkach jak mój udzielał rozgrzeszenia, biorąc to na swoje sumienie. Uważałem jednak, że Pana Boga oszukać się nie da i nie zwróciłem się do niego.

Sądzę, że pary niesakramentalne w wieku podeszłym, które łączy przyjaźń, a nie fizyczne pożycie, można by traktować inaczej niż ludzi, którzy „po trupach” realizują swoje wyobrażenie o szczęściu.

Tu chciałbym zauważyć, że rozstanie można przeprowadzić w sposób najmniej bolesny dla małżonków i dzieci i sądzę, że to się nam udało. Uniknęliśmy w ten sposób wielu nieszczęść, a ze swoimi dawnymi małżonkami i ich nowymi rodzinami utrzymujemy kontakty niespecjalnie zażyłe, choć pozbawione wszelkiej niechęci. Świadczymy sobie drobne usługi, widujemy się - z rzadka - ale jednak. (ankieta 7)

Do Ciebie, Panie, tęskni dusza moja...

Żyjemy w związku niesakramentalnym, to jest po ślubie cywilnym, od 4 stycznia 1964 roku. W roku 1953 zawarłam związek sakramentalny z człowiekiem, „Panie, świeć nad jego duszą”, który w latach wspólnego pożycia okazał się dla mnie, dla członków rodziny, znajomych i sąsiadów wyjątkowo podły. Miał kochanki, nie pracował, pił, kradł (często interweniowała milicja), okradał dom z pieniędzy, zdobytych moją uczciwą pracą na utrzymanie rodziny, wyprzedawał moje osobiste rzeczy. Tłumaczyłam, płakałam, ale to nie pomagało.

Pewnego dnia dowiedziałam się, że kobieta, z którą żyje, spodziewa się dziecka. Wtedy odeszłam do swoich rodziców. On żył z tą kobietą, która urodziła mu dwie córki. Charakter jego nie zmienił się, w dalszym ciągu pił, awanturował się, kradł. Był wielokrotnie karany, siedział w więzieniu, zmarł w 1979 roku.

Obecnie jestem wdową, mogłabym ponownie zawrzeć związek sakramentalny, ale mój drugi mąż, z którym jestem po ślubie cywilnym od 1964 roku, też ma za sobą związek sakramentalny z kobietą, która była panią lekkich obyczajów. W trakcie ich wspólnego pożycia znalazła sobie bogatego pana i wyjechała z kraju do Danii. Nie wiemy, jak tam żyje i czy w ogóle żyje. Nie wiemy, w jaki sposób można by się tego dowiedzieć.

Jak zaznaczyłam, od 4 stycznia 1964 roku żyjemy razem. Obecnie oboje jesteśmy na rencie. Ja mam drugą grupę inwalidzką, a on trzecią. Łączy nas bliska więź i nawzajem się potrzebujemy. Jesteśmy ludźmi starymi i chorymi.

Nasza przynależność do Kościoła nie uległa zmianie. Uczestniczymy w Mszach świętych i nabożeństwach. Zamawiamy Msze święte w intencji zmarłych rodziców i rodzeństwa. Z przykrością i łzami w oczach przeżywamy w czasie Mszy świętej czy nabożeństwa to, że nie jesteśmy zaproszeni na „ucztę Baranka”, czego tak bardzo pragniemy.

Ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, odczuwamy bardzo boleśnie, szczególnie brak dostępu do Sakramentu Eucharystii.

Ponieważ Kościół stoi na stanowisku nierozerwalności i dozgonności ważnie zawartego związku małżeńskiego, proponujemy, aby pary niesakramentalne, po ślubie cywilnym - ludzie ochrzczeni, którzy byli u I Komunii świętej, przyjęli Sakrament Bierzmowania - mogli uzyskać zgodę na przyjęcie Eucharystii. Jest to bardzo przykre uczucie, gdy podczas Mszy świętej kapłan zaprasza „na ucztę Baranka”, a oni nie mogą przystąpić do tej „uczty”. (ankieta 37)

Pragniemy zachować wiarę w naszej niedoli

Uprzejmie odpowiadamy na przysłaną nam ankietę. Jesteśmy i byliśmy katolikami praktykującymi. Powód niezawarcia związku małżeńskiego w Kościele był bardzo prozaiczny, ale wówczas dla nas niezmiernie istotny. Byliśmy bezdomnymi studentami żyjącymi ze stypendium, bez jakichkolwiek zasobów materialnych i pomocy. Cały czas ciężko pracowaliśmy, aby zdobyć najskromniejsze mieszkanie i zapewnić minimum egzystencji dziecku. Wychowywaliśmy je w wierze katolickiej, uczęszczało na religię i przystąpiło do I Komunii świętej. Wówczas to było możliwe i według nas słuszne, bo stanowiło ważny element w wychowywaniu dziecka. Nasz związek uważamy za trwały, a małżeństwo za bardzo udane i podzielamy poglądy Kościoła o nierozerwalności związku małżeńskiego i jego dozgonności.

Bardzo przykro odczuwamy ograniczenia wynikające z naszej sytuacji i liczymy, że Synod rozwiąże w jakiś sposób tę sprawę, czego bardzo pragniemy. (ankieta 35)

Zmiłuj się nade mną, Boże, w miłosierdziu swoim

Sakramentalnego związku nie zawarłam z tego powodu, gdyż mój wybrany związał się wcześniej ślubem kościelnym z inną kobietą (opuścił ją nie dla mnie).

Moja przynależność do Kościoła, jak sądzę, nie ustała. Czy jestem tego godna? Liczę na miłosierdzie Boga przebaczającego grzesznikom, którzy zbłądzili. W moim przypadku związek niesakramentalny trwał około pięciu lat. Po tym okresie zostaliśmy tylko przyjaciółmi, których łączyło jedynie nazwisko i wspólne mieszkanie. Obecnie od przeszło dziesięciu lat mieszkamy oddzielnie. Podczas pierwszej wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II w Polsce, w 1979 roku, pragnęłam wziąć udział w uroczystościach. Przystąpiłam do Sakramentu Pokuty i otrzymałam rozgrzeszenie. Od tego czasu czuję się w pełni dzieckiem Bożym.

Dostęp do Sakramentów Pokuty i Eucharystii powierzyłabym Bogu Najwyższemu, który jest sędzią najsprawiedliwszym. Przecież przebaczył łotrowi i wielu innym grzesznikom, którzy się do Niego z pokorą zwrócili. Co do funkcji rodziców chrzestnych, myślę, że należałoby utrzymać w mocy postanowienia Kościoła.

Losy ludzi różnie się układają, szczególnie w dzisiejszych zabieganych czasach. Nie wykluczałabym tych osób z Kościoła Oni też mogą być wartościowymi członkami wspólnoty kościelnej. (ankieta 5)

5. Głód Eucharystii

  1. Ciąży mi ogromnie brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii ankieta 51

  2. Ograniczenia par niesakramentalnych odczuwamy boleśnie ankieta 16

  3. Odczuwam dotkliwie brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii ankieta 11

  4. Boleśnie odczuwamy brak dostępu do sakramentów ankieta 15

  5. Nikt nie może zabronić nam wierzyć w Boga ankieta 50

  6. Nic nie jest w stanie odebrać nam przynależności do Boga ankieta 49

  7. Wierzymy, że będzie nam dana laska przyjęcia Chrystusa do serc naszych ankieta 30

Ciąży mi ogromnie brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii

Odpowiadając na waszą ankietę, chciałbym podkreślić fakt, że od dawna zastanawiałem się, dlaczego Kościół tak łatwo rezygnuje z tylu tysięcy ludzi, którzy w wyniku często dramatycznych - w sensie duchowym jak i moralnym - wydarzeń znaleźli się w sytuacji takiej jak ja. I co grosza, w sytuacji właściwie bez wyjścia. Wydaje mi się, że to jedyny przypadek, kiedy Kościół wykazuje bezwzględność. Może „dostać” rozgrzeszenie każdy, największy nawet grzesznik, ale nie człowiek, który w pewnym momencie swojego życia był na tyle słaby, że zdecydował się na rozwód. Chciałbym tu podkreślić określenie „słaby”, gdyż w moim odczuciu na rozwód może zdecydować się tylko człowiek całkowicie załamany psychicznie, nie mogący pogodzić się z faktem niedochowania przysięgi małżeńskiej przez drugą stronę oraz nieustannym deptaniem jego godności i uczuć.

W moim przypadku, w pięć lat po rozwodzie, zawarłem związek cywilny. Pierwsze małżeństwo było, niestety, sakramentalne. Wszcząłem pewne kroki celem uzyskania unieważnienia poprzedniego małżeństwa, ale zrezygnowałem z tego, chociaż rokowania były pomyślne, pod warunkiem jednak drobnego naginania faktów do potrzeb sprawy. Pomimo że nie musiałbym nawet kłamać, interpretacja określonych faktów nie była w pełni zgodna z moim własnym sumieniem. Być może byłem w tym momencie zbyt mało obiektywny w stosunku do siebie samego, ale unieważnienia małżeństwa pragnąłem nie dla ludzi, lecz dla własnego sumienia.

Chyba należałoby tu dodać, że w momencie zawierania związku sakramentalnego, jak również przeprowadzania rozwodu, moja łączność z Kościołem była, mówiąc skromnie, bardzo słaba. Powrót do wiary nastąpił właściwie w dużym stopniu pod wpływem osoby, z którą zawarłem związek cywilny, oraz Ojca Świętego Jana Pawła II. Ale nie ma miejsca w Kościele dla takiego nawróconego grzesznika jak ja. Cokolwiek bym uczynił, aby wrócić do Kościoła, będzie złe z punktu widzenia czysto ludzkiego. Jeżeli nic nie uczynię, nie mogę zbliżyć się do Kościoła. Wytworzył się zamknięty krąg, z którego zupełnie nie widzę wyjścia. A ilu ludzi jest w podobnej sytuacji?

Wydaje mi się, że częściowo odpowiedziałem już na pierwsze pytanie. W chwili obecnej uważam się za człowieka wierzącego, ale równocześnie odrzuconego przez Kościół. Łączność z Kościołem utrzymuję przez udział w coniedzielnej Mszy świętej oraz za sprawą Ojca Świętego Jana Pawła II, który nie odtrąca całkowicie ludzi takich jak ja, podkreślając wielkie miłosierdzie Boże. W każdym razie mogę pokładać ufność jedynie w Bogu, a nie w Kościele.

Co do drugiego i trzeciego pytania, wyjaśniam, że ta sytuacja ciąży mi ogromnie, i to jest chyba największa tragedia - brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. W pełni rozumiem stanowisko Kościoła w sprawie nierozerwalności i dozgonności związku małżeńskiego, ale proponowałbym w określonych sytuacjach, kiedy nie ma już szans na powrót do związku sakramentalnego, na przykład w ileś lat (pięć, dziesięć) po zawarciu związku cywilnego, dopuścić takie osoby do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Może by odejść od dotychczasowych reguł Kościoła w momencie I Komunii świętej dziecka ze związku niesakramentalnego. Jak wielka byłaby to radość dla wielu, wielu rodzin. Przecież to dziecko idące do I Komunii świętej jest jednak pewnym znakiem błogosławieństwa Bożego, również dla tej niesakramentalnej rodziny. Wierzę, że taka rodzina nie stanowiłaby zagrożenia dla podstawowej zasady nierozerwalności małżeństwa, natomiast w dobie ekumenizmu byłby to krok, jak to się ostatnio mówi, „we właściwym kierunku”. O pozytywnych aspektach takiego kroku Kościoła dla dobra wychowania dziecka ze związku niesakramentalnego nie muszę chyba pisać, tak są oczywiste.

I na koniec. Cieszę się bardzo, że podjęliście te trudne sprawy i wierzę, że nie zabraknie wam sił i błogosławieństwa Bożego w ich kontynuacji. (ankieta 51)

Ograniczenia par niesakramentalnych odczuwamy boleśnie

Jesteśmy małżeństwem tylko po ślubie cywilnym, nazwać to można: „Ofiary powojennego konfliktu między państwem a Kościołem”.

Jesteśmy urodzeni, ochrzczeni i wychowani jako katolicy. Brak ślubu kościelnego nie zmienił naszych przekonań. Ograniczenia, jakie Kościół zastosował wobec tych par, są najcięższe. Taka dyskryminacja chyba żadnej ze stron nie przynosi korzyści.

Proponujemy pozostawić tym parom możliwość decyzji, w zależności od ich sytuacji, i znieść wszystkie ograniczenia. Dobre życie będzie ich ślubem złożonym wobec Boga i ludzi.

(ankieta 16)

Odczuwam dotkliwie brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii

Nie zawarłem sakramentalnego związku, ponieważ miałem ślub kościelny z pierwszą żoną, z którą rozszedłem się w 1963 roku (za obopólną zgodą, małżeństwo było bezdzietne). Kilka lat temu spróbowałem wnieść prośbę o unieważnienie mego małżeństwa, została ona jednak „jako bezpodstawna” oddalona. W 1988 roku odbyłem „szkolenie” w kościele Św. Floriana, po którym zaświtała słaba nadzieja na ponowne rozpoczęcie działań w tym zakresie. Intensywne życie zawodowe, społeczne i rodzinne odsuwa w czasie próbę ponownego rozpoczęcia starań w tej sprawie.

Moją przynależność do Kościoła katolickiego określam jako akceptację wszystkich zasad chrześcijańskich, a także realizację ich w życiu. Uczestnicząc w Mszach świętych, staram się dokładnie wsłuchać w teksty mówione, a szczególnie dotyczy to Ewangelii i kazań. Doceniając siłę i współczesne zadania Kościoła, pomagam w organizowaniu życia intelektualnego w parafiach (prelekcje, wykłady), ostatnio w ramach Towarzystwa Przyjaciół „Powściągliwości i Pracy”.

Ograniczenia, które mnie dotyczą, akceptuję zgodnie z zasadą „prawo jest prawem”, ale uważam je za krzywdzące. Zbrodnie zabójstwa może Kościół wybaczyć (zmazać), a rozejście się małżonków nie. Rozumiem, że zasada nierozerwalności małżeństwa była szczególnie słuszna w czasach, gdy kobieta była bardziej uzależniona od mężczyzny. Dzisiaj emancypacja kobiet powoduje, że to mężczyzna może być stroną skrzywdzoną. Uważam, że w przypadkach braku potomstwa lub gdy dzieci są dorosłe, za zgodą współmałżonków, należałoby ułatwić unieważnienie małżeństwa. Utrzymywanie pozornych małżeństw, nienawidzących się nawzajem, obojętnych sobie, jest niepotrzebne.

Mnie osobiście najbardziej dokucza brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. W trakcie Mszy świętej, kiedy większość wiernych przystępuje do Komunii, czuję się nieco wyobcowany z Kościoła.

Uważam, że pary niesakramentalne powinny mieć możliwość dostępu do Eucharystii. Trudno jest mi zgodzić się z faktem, że człowiek wypełniający swe życie zasadami chrześcijańskimi, żyjący w związku niesakramentalnym, jest gorszy od człowieka nie żyjącego w zgodzie z zasadami Kościoła, mającego ślub kościelny. Wierzę, że Kościół rozwiąże kiedyś ten problem. (ankieta 11)

Boleśnie odczuwamy brak dostępu do sakramentów

Pozostawania w związku małżeńskim niesakramentalnym nie uważamy za brak przynależności do Kościoła.

Ograniczenia, wynikające z braku związku sakramentalnego, odczuwam jako krzywdzące. Nasze małżeństwo jest trwałe (blisko trzydzieści lat), szanujemy się i kochamy, zachowujemy dozwolone praktyki religijne. Ze związku tego mamy dziecko, które wychowaliśmy w wierze i praktykach religijnych. Niemożność przystąpienia do Sakramentów Pokuty i Eucharystii stanowi najbardziej odczuwalne ograniczenie, a nawet krzywdę. Wiele małżeństw, będących w związku sakramentalnym, postępuje niegodnie: nie uczęszczają oni na nabożeństwa, dopuszczają się zdrady małżeńskiej, panuje wśród nich pijaństwo, bandytyzm i wiele innych niezgodności z regułami naszej religii, lecz z uwagi na formalnie zawarte związki sakramentalne mogą przystąpić do sakramentów świętych, mimo że nadal tkwią w grzechu.

Proponowałabym, aby umożliwić parom niesakramentalnym dostęp do Sakramentów Pokuty i Eucharystii, o ile związek ich jest oparty na zdrowych zasadach miłości, szacunku i oddania dla dobra rodziny. (ankieta 15)

Nikt nie może zabronić nam wierzyć w Boga

Nie mogę zawrzeć związku sakramentalnego ze względu na to, że poprzednio zawarłam już taki związek z człowiekiem, z którym pożycie małżeńskie trwało bardzo krótko (nie mieliśmy dzieci). Teraz więc, mimo że od lat stanowimy z drugim mężem i dwojgiem dzieci zgodną rodzinę, zawarcie związku sakramentalnego jest niemożliwe.

Moja więź z Bogiem, szukanie w Nim wewnętrznego oparcia, nie tylko nie osłabły w momentach trudnych decyzji życiowych, ale wręcz pomagały w ich podejmowaniu, mimo że w świetle zasad Kościoła takie postępowanie uważane jest za niezgodne z religią.

Ja natomiast ani przez chwilę nie zapomniałam o Bogu, u Niego szukałam otuchy i pocieszenia - i znajdowałam je. A potem najważniejsze stały się już dzieci i to, aby stworzyć dobrą, kochającą się rodzinę - i dążąc do tego celu również stale czerpię siłę z obcowania z Bogiem. I tylko niekiedy smutno mi, że pośrednikiem w tych kontaktach z Bogiem jest Kościół - Kościół, któremu zasady każą odwracać się na ogół od osób takich jak ja.

W tej sytuacji ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, przyjmuję jako obiektywnie istniejące, ale dla mnie są to ograniczenia wyłącznie typu formalnego, bo przecież i tak nikt nie może zabronić wierzyć w Boga, rozmawiać z Nim, szukać otuchy. I tylko rodzi się żal, że nie można przyjąć Komunii świętej, że nie wiadomo, co odpowiedzieć na pytanie dziecka: „Mamusiu, a dlaczego ty nigdy nie przyjmujesz do serca Pana Jezusa, tak jak inni ludzie w czasie Mszy świętej?” Ja zaś mam przeświadczenie, że całą moją skomplikowaną sytuację też ukształtował Pan Bóg i gdyby mnie ktoś zapytał, czy wiedząc o tym, w jakim się znajdę położeniu, podjęłabym kiedyś inną decyzję, odpowiedziałabym: Nie! I czy można to określić brakiem wiary? Jestem przeciwnego zdania.

Uważam, że pary niesakramentalne powinny być traktowane przez Kościół bardzo indywidualnie i w zależności od tego należałoby udzielać zgody na przystępowanie do sakramentów, zezwalać na pełnienie funkcji religijnych i tym podobnych.

Poza tym, co najmniej dziwna jest zasada głosząca, że jeżeli para taka wyrzeknie się współżycia cielesnego, to - po złożeniu oświadczenia osobie duchownej - może być dopuszczona do sakramentów, więc jakby „przyjęta, uznana przez Kościół”. No bo co to oznacza? Ze Kościół większą wagę przywiązuje do spraw cielesnych niż duchowych? Być może dlatego, że tych duchowych, uczuciowych, nie da się „zmierzyć”, ale czy to oznacza, że są one słabsze, mniej ważne?

Ile jest małżeństw sakramentalnych, w których panuje niezgoda, kłótnie, dzieci wychowywane są w atmosferze awantur, i ci ludzie mogą przystępować do spowiedzi, Komunii świętej, a nad faktem, że potem znów cały tydzień żyją „jak pies z kotem”, przechodzi się do porządku? Przypuszczam, że takich ludzi jest, niestety, niemało, niemało jest też takich, którzy w majestacie prawa kroczą w niedziele i święta do kościoła, a w tygodniu, w pracy zawodowej, zdolni są do różnych, niekoniecznie godnych katolików postępków, nie zawsze dobrego traktowania współpracowników.

Dlatego też uważam, że Kościół powinien traktować pary niesakramentalne bardzo indywidualnie, praw zaś regulujących ich sytuację nie należy określać jednoznacznie, na zasadzie pewników. I tak ostatecznie każdy człowiek ma własne sumienie, za swoje postępowanie odpowiada więc tylko przed sobą, przed innymi ludźmi, a przede wszystkim - przed Panem Bogiem. (ankieta 50)

Nic nie jest w stanie odebrać nam przynależności do Boga

Związku sakramentalnego nie zawarłem, gdyż moja partnerka jest po ślubie kościelnym. Pozwolę sobie króciutko opisać swoje przemyślenia, które stanowić będą jedną ogólną odpowiedź na postawione trzy pytania.

Uważam, że nie można się jednoznacznie wypowiadać na temat sytuacji par niesakramentalnych w Kościele, albowiem istnieje wiele całkowicie różnych przypadków i stwierdzić chyba można, że tych różnych sytuacji jest dokładnie tyle, ile jest par niesakramentalnych. Jedno nie ulega kwestii: jest olbrzymia liczba małżeństw sakramentalnych, w których małżonkowie żyją ze sobą bardzo źle, choć z różnych powodów się nie rozchodzą; i trudno by było zaliczyć te związki do grona rodzin naprawdę katolickich. Zdarzają się też sytuacje odwrotne. Są pary, które nie mogą związać się sakramentalnie (na przykład z powodu zawartego poprzednio ślubu kościelnego), ale żyją ze sobą w zgodzie, miłości, harmonii. Chodzą do kościoła, boleją nad tym, że mają jakby do niego mniejsze prawa, czyli że Kościół ich nie akceptuje. Dzieci w takich związkach wychowywane są zazwyczaj po katolicku...

I w tej sytuacji rodzi się pytanie o zasadność nierówności „prawa do Kościoła” takich par ze związków sakramentalnych i niesakramentalnych. Zresztą nie najlepiej to chyba sformułowałem, bo celem moim nie jest tu dokonywanie jakichkolwiek porównań, i więcej już do tego tematu nie wrócę.

Jeśli natomiast chodzi o sytuację tych drugich - par niesakramentalnych żyjących po chrześcijańsku - to wydaje się, że Kościół powinien uwzględnić jakieś racje dopuszczające do zawarcia sakramentalnego związku. Na przykład, gdy para przez wiele lat uczestniczy w życiu religijnym, wychowuje po katolicku dzieci, stanowi wzorzec katolickiej rodziny. To wszystko może być udowodnione i potwierdzone w jakiś sposób. Rozumiem, że Kościół ma od dwóch tysięcy lat swoje niewzruszone zasady, ale trzeba wziąć pod uwagę, że to właśnie aż dwa tysiące lat i w tym czasie wiele się zmieniło na świecie, i być może należałoby rozważyć dopasowanie pewnych zasad kościelnych do istniejących obiektywnych warunków.

Nie jestem specjalnie biegły ani w Piśmie Świętym, ani w historii sprzed dwóch tysiącleci, ale sądzę, że w nieco innych warunkach pary decydowały się na zawarcie związków sakramentalnych wtedy, a w innych czynią to dzisiaj. Warunki dzisiejsze (tempo życia, złożoność spraw, ogrom problemów, sieć uzależnień moralnych, społecznych, politycznych, ekonomicznych) są po prostu takie, iż nie jest możliwe, aby wszystkie małżeństwa dobrze się dobrały. Dowodzą tego w sposób przeraźliwie jaskrawy wszelkie statystyki. Biorąc pod uwagę powyższe sądzę, że Kościół powinien na nowo, w odniesieniu do dzisiejszych warunków, rozważyć problem „nierozerwalności i dozgonności ważnie zawartego związkumałżeńskiego”.

Na koniec chciałbym napisać o osobistym odczuwaniu swojej sytuacji wobec Kościoła. Nigdy nie przyjąłem do wiadomości, albo raczej do świadomości, faktu, że zostałem odsunięty od Kościoła i że jest mi z tego powodu źle. Okoliczności spowodowały przecież, że nie mogłem zawrzeć związku sakramentalnego, a więc Opatrzność tak chciała, a więc z jakichś przyczyn zażyczył sobie tego Bóg. Mając tę świadomość pozostałem, myślę, takim niezłym chrześcijaninem. Moja rodzina jest prawdziwą rodziną katolicką, ograniczeniami zaś, którym podlegają pary niesakramentalne, staramy się nie martwić, gdyż nic nie jest w stanie odebrać nam przynależności do Boga. (ankieta 49)

Wierzymy, że będzie nam dana laska przyjęcia Chrystusa do serc naszych

Nie zawarliśmy związku małżeńskiego sakramentalnego, gdyż taki związek każde z nas ma już z osobą, z którą rozstaliśmy się po rozwodzie cywilnym.

Jesteśmy ludźmi wierzącymi i czujemy się związani z Kościołem i Bogiem. Mamy nadzieję i głęboko wierzymy w to, iż naszej miłości i naszej wiary Bóg nie odrzucił!

Ograniczenia Kościoła odczuwamy bardzo boleśnie, a zwłaszcza niemożność przystępowania do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Fakt, że nie możemy połączyć się z Bogiem, jest dla nas w każdą niedzielę źródłem cierpienia, które tkwi w nas jak cierń. Jak wielka jest to boleść, może wiedzieć tylko człowiek wierzący, który skazany jest na bierne uczestniczenie we Mszy świętej.

Kościół stoi na stanowisku nierozerwalności i dozgonności związku małżeńskiego - tak, i dzięki temu uratowano wiele rodzin i szczęśliwy dom dla dzieci - ale są przypadki nie do rozwiązania i nie do ugody między ludźmi. Przysięgę, którą składa się przed Bogiem, wypowiadają tylko ludzie - ludzie, którzy mają rozmaite przywary, charaktery i przeróżne skłonności. Czy człowiek „skazany” na charakter (którego nie rozpoznał przed złożeniem przysięgi) innego człowieka może się godzić (pomimo wieloletnich prób ugody) na tolerowanie i jakby uczestnictwo w tych często brutalnych przejawach czyjejś woli? Czyż nie mniejszym złem jest rozejście się takich ludzi niż na przykład tolerowanie różnych drastycznych poczynań, takich jak przerywanie ciąży? Jaka w takim przypadku jest moralna i etyczna - nie mówiąc o chrześcijańskiej - ocena podobnego związku?

Stanowisko Kościoła, jego kanony są słuszne. Trzeba dbać o trwałość rodziny, ale nie za cenę wykraczającą poza granicę wiary człowieka. Kościół powinien także zdać sobie sprawę, iż ludzie pozostawieni, wbrew ich woli, w związku małżeńskim popełniają znacznie więcej wykroczeń i grzechów przeciw wierze i Kościołowi, zasadom moralnym i etycznym. Dla człowieka wierzącego mają one czasami większy ciężar gatunkowy, przekraczający wartość przysięgi małżeńskiej. Być może są to bardzo egoistyczne poglądy, ale wynikają z bardzo osobistych odczuć jakby skreślenia z możliwości życia w pełni wiary i uczestnictwa we wszystkich aktach chrześcijanina. Trwamy w wierze, iż będzie nam kiedyś dana łaska czynnego uczestnictwa we Mszy świętej i przyjęcia Chrystusa do serc naszych. (ankieta 30)



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
M PACIUSZKIEWICZ SJ
ŚJ Świadkowie Szatana
16 Glod zycia
ŚJ Jahwe czy Jehowa
amboch Miroslav Percepcja
Codzienny rachunek sumienia o K Osuch SJ
Margit Sandemo Cykl Saga o Królestwie Światła (16) Głód życia
08 Data exodusu w ujęciu Świadków Jehowy, Drogi prowadzace do Boga, Zestaw o SJ (www dodane pl), Zes
Miłość jak glod, ezoteryka
28 Wielka kwestia sporna a Biblia, Drogi prowadzace do Boga, Zestaw o SJ (www dodane pl), Zestaw o Ś
18 Tesknota
tesknota 2, wazne -prezentacje
14 Cechy gnostyckie w nauczaniu Świadków Jehowy, Drogi prowadzace do Boga, Zestaw o SJ (www dodane p
mirosławski II
Zamboch Miroslav Wilk samotnik t1
6 Tęsknota
Tęsknota za pięknym życiem
Tęsknota, Dokumenty(1)

więcej podobnych podstron