M PACIUSZKIEWICZ SJ

Tęsknota i Głód

M i r o s ł a w   P a c i u s z k i e w i c z   S J

Elektroniczna wersja książki pod tym samym tytułem,
Warszawa 1993 (c) Oficyna Przeglądu Powszechnego

 

Zamiast wstępu...

Jestem przekonany, że istnienie niewielkiej grupy par niesakramentalnych nie wyczerpuje zagadnienia duszpasterstwa tychże par oraz ich rodzin. Takich ludzi spotykamy z racji katechezy dzieci, w kancelarii, od czasu do czasu w konfesjonale, wreszcie w czasie wizyt duszpasterskich. Jak powinniśmy ich traktować?

 

I. MÓWIĄ PARY NIESAKRAMENTALNE

1. Wprowadzenie
2. Bóg pisze prosto po krzywych liniach
3. Nie ustaliśmy w wierze
4. Z głębokości wołam do Ciebie, Panie
5. Głód Eucharystii
6. Będziemy sądzeni z miłości
7. Móc uwierzyć w dobrego Boga
8. Zawierzyć Chrystusowi

II. CZY SYTUACJA BEZ WYJŚCIA?
     WYPOWIEDZI - OPINIE

1. Sakrament Małżeństwa
2. Jak wyglada sprawa rozwodu?
3. Kościół a małżeństwa rozwiedzionych
4. Duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych
5. Jezus i Samarytanka
6. Nawet moje zbawienie
7. Rozwiedzeni - Kościół ich nie opuszcza
8. Dlaczego nie wolno mi przystępować do sakramentów?
9. Kościół z nich nie zrezygnował
10. Rozmowy z ks. Bozowskim
11. Złamane śluby
12. Przyjmij cierpienie rozdarcia
13. Szukać tego, co zgubione

III. STANOWISKO KOŚCIOŁA

1. Sobór Watykański II
1.1. Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym GAUDIUM ET SPES
1.2. Konstytucja dogmatyczna o Kościele LUMEN GENTIUM
1.3. Dekret o apostolstwie świeckich APOSTOLICAM ACTUOSITATEM
1.4. Dekret o posłudze i życiu kapłanów PRESBYTERORUM ORDINIS
2. Adhortacja apostolska FAMILIARIS CONSORTIO
3. Adhortacja apostolska RECONCILIATIO ET PAENITENTIA
4. Instrukcja Episkopatu Polski o przygotowaniu do zawarcia małżeństwa w Kościele katolickim
5. Synod Diecezji Grenoble 1990 "Orientacje i decyzje synodalne"
6. Kodeks prawa Kanonicznego

IV. SPOJRZEĆ W ŚWIETLE EWANGELII
KONIEC
 
1. Wprowadzenie

 

Publikowane w tej części książki wypowiedzi - poza "Samotnią Miriam" i Wyznaniami "świętej grzesznicy" - stanowią odpowiedź na list, który w pierwszej połowie marca 1989 roku posłaliśmy do ponad siedmiuset par niesakramentalnych w parafii Św. Andrzeja Boboli w Warszawie. List zawierał prośbę o podanie powodu, dla którego adresaci nie zawarli związku sakramentalnego i o odpowiedź na następujące trzy pytania:

1. Jak określam lub odczuwam moją przynależność do Kościoła będąc w związku niesakramentalnym?
2. Jak oceniam ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne (brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii, niedopuszczanie do pełnienia funkcji religijnych jak na przykład funkcji matki chrzestnej czy ojca chrzestnego)?
3. Kościół stoi na stanowisku nierozerwalności i dozgonności ważnie zawartego związku małżeńskiego. Pamiętając o tym, co bym proponował(a) na temat sytuacji par niesakramentalnych w Kościele?

Odpowiedzi były anonimowe, nie mogliśmy zatem oddzielnie podziękować ich autorom. Czynimy to więc teraz. Przy okazji redaktorzy książki serdecznie dziękują autorom tekstów, którzy wyrazili zgodę na ich przedruk w tej publikacji. W listach znaleźliśmy niepokój i bunt, ale przede wszystkim tęsknotę za Bogiem i głód sakramentów. Dlatego taki jest tytuł książki. Ona cała ma stanowić częściową odpowiedź na bolesne pytania zawarte w listach i na pytania duszpasterzy. Niech więc odpowiedzią będą świadectwa zawarte w pierwszej części i opracowania różnych autorów w drugiej części książki, a także fragmenty dokumentów Kościoła, dotyczące głównie sytuacji osób rozwiedzionych, które zawarły ponowny związek. Niech wszystko oświetla słowo niełatwej - ale przecież dobrej i radosnej - Wieści, którą przytaczamy na końcu książki.

Słusznie chyba pisze Michel Quoist w Rozmowach o miłości, że "Bóg cierpi w Jezusie ukrzyżowanym za nasze odejście od jedności, ale jeśli tego chcemy, ratuje nas swoją nieustanną miłością" Bo On nigdy nie cofa swojej miłości. Bóg stał się człowiekiem, aby przyjąć na siebie grzechy i cierpienia ludzkie. Dzięki Wcieleniu Chrystus stał się obecny w życiu człowieka, w jego skomplikowanym losie. Człowiek już nie jest samotny: w krzyżu Chrystusa są jego upadki i cierpienia. W tym krzyżu jest także jego zmartwychwstanie.

 
 
2. Bóg pisze prosto po krzywych liniach

 

  1. Wierzę, że Bóg mi pomoże zło dobrem zwyciężyć
    ankieta 44

  2. Pozostała nam tylko modlitwa
    ankieta 36

  3. W Bogu jest moja nadzieja
    ankieta 38

  4. Wzruszenie i wdzięczność
    ankieta 13

  5. Otrzymaliśmy więcej, niż ofiarowaliśmy Bogu
    ankieta 57

  6. Odczuwam wielką radość z przynależności do Kościoła
    ankieta 27

  7. Życie samo rozwikłało mój problem
    ankieta 31

 

Wierzę, że Bóg mi pomoże zło dobrem zwyciężyć

Sytuacja małżeństw niesakramentalnych, w których przynajmniej jedna osoba uważa siebie za wierzącą, nie jest łatwa. Zupełnie inaczej to wygląda zapewne wtedy, gdy oboje małżonkowie są niewierzący i nie czują związku z Kościołem, nie cierpią wtedy z powodu odsunięcia ich od sakramentów świętych.

Jesteśmy małżeństwem niesakramentalnym już siedem lat (paradoksalna sytuacja: mąż, który uważa siebie za niewierzącego, jest związany sakramentalnie z inną kobietą). Muszę przyznać, że decydując się kiedyś na taki niepełny związek miałam wątpliwości, czy nie będzie to dla mnie zbyt duże obciążenie psychiczne, gdyż zawsze zaliczałam siebie do osób wierzących. Dlaczego zatem w ogóle zdecydowałam się na ten krok? Miałam nadzieję, że taka sytuacja potrwa krótko, gdyż dawano mężowi duże szanse na stwierdzenie nieważności pierwszego małżeństwa. Wierzyłam i nadal wierzę w nieważność tamtego związku (choć wątpliwości też mnie nawiedzają). Ponadto patrząc teraz na siebie krytycznie, widzę, że moje ówczesne sumienie po prostu pozwalało mi na zastosowanie takiego chwilowego "wybiegu".

Odbyły się kolejne rozprawy w Sądzie Metropolitalnym i okazało się, że nie jest łatwo udowodnić nieważność małżeństwa, zwłaszcza wtedy, gdy druga strona stale wszystkiemu zaprzecza. Kiedy zapadł niepomyślny wyrok, poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Sama się zaplątałam w sytuację bez wyjścia. Mieliśmy już dziecko i doprawdy trudno byłoby zburzyć spokój w rodzinie i rozstać się tylko z powodu moich, nawet największych, rozterek wewnętrznych.

Nie potrafię już teraz opisać bardzo bolesnych przeżyć z tamtego strasznego okresu...

Czułam wielką potrzebę porozmawiania z kimś na ten temat. Podejmowałam różne próby, ale nie znajdowałam zrozumienia. Myślałam o rozmowie z jakimś księdzem, bałam się jednak sama wyjść z taką inicjatywą, obawiałam się odtrącenia, a co za tym idzie, utraty zaufania do Kościoła. Był więc w moim życiu, po okresie burzy i walk wewnętrznych, okres oczekiwania, pozornego tylko pogodzenia się z sytuacją pozostawania na pograniczu Kościoła.

Po raz pierwszy nadzieja wstąpiła w moje serce, kiedy usłyszałam w czasie Mszy świętej intencję modlitwy: "Za tych, którzy nie ze swej winy nie mogą przystępować do Komunii świętej": Było to bardzo silne przeżycie, poczułam się zauważona i do końca nie potępiona. Ucieszyłam się, że ktoś myśli o takich jak ja. Potem dowiedziałam się o rekolekcjach dla małżeństw niesakramentalnych prowadzonych przez ks. Dudaka w Gdańsku. Spora odległość i małe dziecko nie pozwoliły mi na osobisty kontakt, a listownie jakoś nie chciałam opisywać swoich problemów. Potencjalna możliwość kontaktu z kimś, kto takich jak ja rozumie, uspokoiła mnie jednak wewnętrznie. Wkrótce, czytając "Tygodnik Powszechny", w artykule o. Jacka Salija poświęconym Eucharystii, znalazłam cudowne rozwiązanie dla siebie, dowiedziałam się o tak zwanej komunii pragnienia, czyli duchowym przyjęciu Pana Jezusa w czasie Komunii świętej pozostałych wiernych. Wreszcie nastąpiło najważniejsze: ogłoszenie w kościele Św. Andrzeja Boboli możliwości powstania duszpasterstwa małżeństw niesakramentalnych. Zgłosiłam się. Nasz wspólny wyjazd do Podkowy Leśnej stał się dla mnie wielkim oczyszczeniem. Wróciłam stamtąd odmieniona. Taka jest moja historia.

Muszę przyznać, że teraz, kiedy należę do duszpasterstwa, gdy znalazłam swoje miejsce w Kościele i ludzi, którzy myślą i przeżywają podobną historię jak ja, szczególnie trudno przychodzi mi opisanie tego wszystkiego, co nagle stało się tylko bolesnym wspomnieniem. Niechętnie wracam myślą do tamtych, najtrudniejszych w moim życiu, beznadziejnych lat. Cieszę się, że pomimo pozornego braku zmiany sytuacji (tamto małżeństwo męża wciąż uważane jest za ważne, dopiero niedawno wnieśliśmy nową sprawę, ale na wynik trzeba jeszcze poczekać) powróciłam do równowagi psychicznej. Spokój, którego teraz doświadczam, nie wynika bynajmniej z usprawiedliwienia mojej sytuacji - jej ocena w dalszym ciągu jest negatywna. Największe znaczenie ma dla mnie świadomość tego, że Kościół nie odpycha jednak takich jak ja, choć postępowanie ich uważa za grzeszne (co nigdy nie budziło mojego sprzeciwu). Nie można przecież wykluczać wiary u osób, które popadły w grzech. Trudno jest oceniać siebie obiektywnie, muszę jednak przyznać, że sytuacja, jaką opisałam - niewierzący mąż i głód sakramentów - w zadziwiający sposób wpłynęła na pogłębienie mojej wiary. Jest ona jeszcze daleka od doskonałości, ale zmianę, którą odczuwam, z całą pewnością zawdzięczam tym bolesnym przeżyciom. Czasami przychodzi mi nawet do głowy myśl, że był to może jedyny sposób, aby obudzić we mnie głód Boga. Traktuję w każdym razie te lata związku niesakramentalnego jako swoją drogę do pogłębienia wiary. Wierzę, że Bóg pozwoli mi zło zamienić na dobro, i staram się do tego dążyć.

Dodam jeszcze, że nie można wszystkich małżeństw niesakramentalnych traktować jednakowo. Są przecież wśród nich ludzie, którzy mogą zawrzeć ślub kościelny, a nie czynią tego, bo nie czują potrzeby. Są też tacy, którzy kiedyś, w zgodzie ze swoim ówczesnym sumieniem, weszli w związek niesakramentalny, teraz cierpią z tego powodu, szukając wyjścia z sytuacji. Wyjściem takim nie może przecież być rozbicie istniejącej rodziny, w której są już dzieci, bo pojęcie mniejszego i większego zła jest bardzo problematyczne. Z różnych powodów nie wszystkie małżeństwa stać na tak zwane życie w czystości i też nie można ich za to jednoznacznie potępiać. W małżeństwach niesakramentalnych są osoby (wiem to z doświadczenia naszego duszpasterstwa), którym bliskie są sprawy wiary i Kościoła. Szczególna sytuacja, w jakiej się znajdują, pozwala im na "przeżywanie" Kościoła przez pryzmat często bolesnego odtrącenia, a zawsze głębokiego pragnienia bycia pełnym chrześcijaninem. Moim zdaniem, wszyscy ci ludzie, abstrahując od tego, że nie mogą przyjmować sakramentów świętych, powinni mieć możliwość włączenia się w życie Kościoła. Księża nie mogą pozwolić na to, aby stracili oni wiarę w Boga. Może się to zdarzyć, jeśli spotkają na swej drodze jedynie ludzi (duchownych czy świeckich), którzy ich bezwzględnie potępią. Jak już wspomniałam, nie czułam nigdy pretensji do Kościoła za to, że ludzie ze związków niesakramentalnych nie mogą przystępować do Komunii świętej. Rozumiem, że nie powinni tego czynić w sposób demonstracyjny. Zupełnie inaczej jednak patrzę na zakaz wybrania na rodziców chrzestnych ludzi z takich związków, zwłaszcza w dużych miastach, gdzie istnieje minimalne niebezpieczeństwo zgorszenia opinii publicznej. Muszę przyznać, że w okresie największej zawieruchy wewnętrznej marzyłam, żeby chociaż w ten sposób móc podkreślić przynależność do Kościoła, dać dowód swojej wiary (może to nawet śmiesznie brzmi). Moje pragnienie się spełniło, zostałam matką chrzestną. Ksiądz, który zgodził się na to, otwarcie powiedział, że chrzestni powinni być tacy, jakim rodzice naturalni powierzyliby wychowanie swojego dziecka. Popieram to zdanie, dodając od siebie, że rodzice chrzestni (wynika to z moich obserwacji) zwykle mają tylko niewielki wpływ na wychowanie religijne "swoich dzieci". Zresztą można byłoby uniknąć niebezpieczeństwa wyboru chrzestnych, zdecydowanych ateistów, przez wcześniejszą, umiejętnie przeprowadzoną z nimi rozmowę.

Uważam, że część związków niesakramentalnych powstaje jako wynik wcześniejszego niezrozumienia istoty małżeństwa według nauki Kościoła. Bardzo często śluby kościelne są zawierane z dopuszczeniem możliwości rozwodu. Gdzieś musi leżeć przyczyna, może nauki przedślubne nie są prowadzone tak, aby zaangażowały w pełni uczestników i uświadomiły im wagę kroku, który podejmują. Wiem, że w wielu przypadkach rozmowa przedślubna traktowana jest przez obie strony jako przeprowadzona w pośpiechu czysta formalność. Myślę, że księża, stykający się z narzeczonymi zamierzającymi zawrzeć związek kościelny, powinni większy nacisk położyć na ukazanie im konsekwencji tej decyzji. Wiadomo bowiem, że wielu młodych zawiera ślub kościelny tylko dla rodziny, dla bogatej oprawy, wreszcie - bez poczucia odpowiedzialności. Może właściwe podejście do tej sprawy uratowałoby choć część osób od ewentualnych cierpień życia w związkach niesakramentalnych, gdyby te pierwsze związki kościelne nie zostały kiedyś lekkomyślnie zawarte.

Na zakończenie cytat: "Kiedyś - powiada sędzia Michalska - zawarcie małżeństwa było niby zatrzaśnięcie za sobą drzwi; teraz to tylko lekkie ich przymknięcie". Przez rok była prelegentką na parafialnych kursach przedmałżeńskich. Ze stu ankietowanych przez nią osób siedemdziesiąt - tak, aż siedemdziesiąt! - dopuszczała myśl o rozwodzie, gdyby ich pożycie małżeńskie ułożyło się bardzo źle. "Rozwód jest; rzecz jasna, ostatecznością" - mówili narzeczeni, ale kiedy pani Michalska pytała, co według nich jest (lub mogłoby być} taką ostatecznością, odpowiadali: "Gdybyśmy przestali się kochać!" (J. Makowska Nie opuszczę aż do śmierci, "Przegląd Katolicki" 1989, nr 18, s. 4).

(ankieta 44)

 

Pozostała nam tylko modlitwa

Powodem niezawarcia sakramentalnego związku małżeńskiego jest to, że jedno z nas ma rozwód, choć nie otrzymało unieważnienia ślubu kościelnego.

Bez względu na to, że nie jesteśmy w związku sakramentalnym, mamy wewnętrzną potrzebę przychodzenia i słuchania słowa Bożego, które w dużym stopniu rzuca światło na nasze życie.

Pary niesakramentalne dzielą się na dwie grupy:
a. te, które nie chcą zawrzeć związku chrześcijańskiego;,br> b. te, które nie mogą zawrzeć tegoż związku.

W pierwszym przypadku nie ma o czym mówić, jest to wielki grzech; ludzie ci nie chcą kontaktu z Panem Bogiem. W drugim zaś dotyczy to wielu par, które chodzą do kościoła i chciałyby zawrzeć związek sakramentalny, ale nie mogą, choć wiedzą, że wszystko jest w rękach Boga. Tylko On może wyprostować nasze drogi.

Wszyscy mamy prawo do pokuty, a co do reszty - są to konsekwencje grzechu popełnionego czasami z nieświadomości; ludzie nie wiedzą, na czym polega Sakrament Małżeński. Dopóki nie zdołamy wyplenić grzechów, nie mamy co marzyć o ograniczeniach. Sami sobie jesteśmy wszystkiemu winni. Pan Bóg cały czas wystawia nas na różne próby.

Pozostała nam tylko modlitwa, aby Pan Bóg wyprostował nasze ścieżki, bo tylko On ma taką moc. Ponadto można by organizować nauki uświadamiające, czym naprawdę jest i powinien być chrześcijański związek małżeński.

(ankieta 36)

 

W Bogu jest moja nadzieja

Powodem niezawarcia przez nas związku sakramentalnego jest rozpoczęta w listopadzie 1956 roku, nie zakończona sprawa rozwodowa. Rozpatrywano ją w trzech instancjach Sądu Biskupiego. Ostatnia prośba o odpowiedź z Sądu Metropolitalnego w Warszawie nadeszła w marcu 1984 r.

Małżeństwo mego męża zawarte podczas studiów, przetrwało zaledwie kilka miesięcy. Nie planowano potomstwa. żona dopuściła się niewierności i po rozwodzie cywilnym ułożyła sobie życie. Nigdy nie nawiązałam z nią kontaktu, ani mój mąż, poza sądem kościelnym. Od trzydziestu pięciu lat nie zrezygnowałam z łączności z Panem Bogiem i Kościołem. Zawsze uczestniczyłam w Mszach świętych. Dzieci wychowaliśmy w wierze katolickiej. Obecnie założyły one swoje rodziny i zawarły związki sakramentalne.

Bardzo trudno było mi żyć bez uczestnictwa w Sakramentach Pokuty i Komunii świętej. Obecnie, od pięciu lat, dzięki księdzu proboszczowi żyjemy z moim partnerem obok siebie (po ciężkim zawale serca, jaki przeszedł, powikłanym arytmią komory). Przystąpiłam do Sakramentów Pokuty i Komunii świętej i bardzo mi to pomaga w dalszym życiu osobistym i rodzinnym.

Niemniej jednak oboje pragnęlibyśmy być ze sobą blisko i uwieńczyć tę naszą drogę trzydziestopięcioletnią Sakramentem Małżeństwa. Myślę, że czasami są bardzo ważne powody, dla których nierozerwalność związku małżeńskiego w pewnych okolicznościach jest niemożliwa.

(ankieta 38)

 

Wzruszenie i wdzięczność

Jesteśmy oboje bardzo wzruszeni tym, że znalazł się wreszcie ktoś (a tym bardziej że tym "kimś" okazało się Towarzystwo Jezusowe, którego mądrości nasi przodkowie od wieków ufali), kto po ojcowsku pomyślał o grzesznikach bez winy.

Żyjemy w małżeństwie niesakramentalnym wielekroć dłużej, niż trwało sakramentalne, i najprawdopodobniej w nim pomrzemy. Czemuż więc czekać te kilka lat dopiero na moment, gdy będzie nam wolno pojednać się z Panem Bogiem in articulo mortis? Uważamy, że jeśli to niesakramentalne wykazuje cechy większej trwałości niż sakramentalne; dla dobra i całości, i jednostek, należy je z powrotem dopuścić do stołu Pańskiego.

(ankieta 13)

 

Otrzymaliśmy więcej, niż ofiarowaliśmy Bogu

Proszę pozwolić, że odpowiedzi na ankietę nie udzielimy w punktach, ale opowiemy Wam naszą historię.

Małżeństwem niesakramentalnym jesteśmy od dziewiętnastu lat. Przeszkodę do zawarcia ślubu kościelnego stanowiło to, że jedno z nas ma za sobą nieudane i zakończone wyrokiem rozwodowym małżeństwo. Oboje byliśmy wolni, ale zupełnie niedojrzali do samotnego życia. Mieliśmy po trzydzieści trzy lata i było nam tak dobrze ze sobą, że zupełnie świadomie pogodziliśmy się z naszym, jak wtedy przypuszczaliśmy, wykluczeniem z Kościoła. Przyjęliśmy zasadę, że ponieważ słów Chrystusa nikt zmienić nie może, musimy sobie życie ułożyć obok. Mieliśmy wiele zainteresowań, ciekawą pracę, sporą niezależność finansową i "świat należał do nas".

Tak było do października 1978 roku - wtedy przeżyliśmy spotkanie z Ojcem Świętym. To nic, że odbyło się to tylko za pośrednictwem telewizji. Jaka moc jest w tym człowieku, że na odległość potrafi zapalić ludzi swoim płomieniem. Wyzwolił w nas ogromną tęsknotę, chcieliśmy być razem z Nim, chcieliśmy kochać Boga, którego On kocha. Poczuliśmy, że jeśli będziemy dalej żyć tak jak dotychczas, to się udusimy.

Później przyszły w Polsce lata osiemdziesiąte i chyba sami nie wiemy, w jaki sposób znaleźliśmy się w Kościele. Wszystko jakoś zaczęło układać się samo: powrót do Kościoła, kontakt z bardzo żarliwą grupą modlitewną i wreszcie spotkanie z kapłanem do spraw trudnych.

Propozycja została jasno przedstawiona. Jest jeden warunek do spełnienia, i tylko od nas zależy, czy się zdecydujemy. Chyba jednak ksiądz czuł, że ciągnie nas jakaś niewidzialna siła, bo wyznaczył dość krótki okres próbny. Potem okazało się, że weszliśmy w zupełnie nowe życie. Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę, że decydujemy się na wyrzeczenie, ale wdzięczność dla Pana Boga za to, że pomimo karkołomnej drogi pozwolił nam pozostać razem, była większa.

Początkowo uczestniczyliśmy we Mszy świętej w niedziele i dodatkowo raz w tygodniu w dniach spotkań grupy modlitewnej. Ale Pan Bóg okazał się hojny i otrzymaliśmy dar w postaci przyjaźni ze spowiednikiem. To było znowu odkrycie nowej, cudownej możliwości.

Po pierwszym roku, chcąc jakoś opowiedzieć kapłanowi o naszym sposobie życia, oboje musieliśmy wyznać, że czujemy się trochę nieuczciwie wobec Pana Boga. Chcieliśmy przecież ofiarować Mu swoje wyrzeczenie, a tymczasem otrzymaliśmy dużo więcej, bo w nasze życie nie wiadomo kiedy weszło tyle spokoju i jakiejś dziwnej radości, której nie da się wcale porównać do przeżyć znanych nam dotychczas, i że to chyba cud, ale my naprawdę nie mieliśmy żadnych trudności z dotrzymaniem danej obietnicy... Kapłan się uśmiechnął i powiedział: "To nie cud to łaska Boska".

Od tego czasu minęło osiem lat, a my dziękujemy Panu Bogu, że pozwolił nam to wszystko przeżyć razem. Już nawet nie pamiętamy, od kiedy zwyczaj codziennej Mszy świętej i Komunii stał się tak oczywisty w naszym życiu, że nie możemy uwierzyć, iż kiedyś mogliśmy żyć inaczej.

I jeszcze chyba jedna sprawa: tego naszego "doświadczenia" nie oddalibyśmy dziś nawet w przypadku, gdyby powstała możliwość sakramentalnego uregulowania naszego małżeństwa.

(ankieta 57)

 

Odczuwam wielką radość z przynależności do Kościoła

Bardzo serdecznie dziękuję za przysłaną ankietę. Na zawarte w niej pytania jest mi dość trudno w sposób wyczerpujący odpowiedzieć. Dziękuję za to, że zostałam zauważona, i za to, że dzisiaj pary niesakramentalne mają opiekę swojego duszpasterza. Niestety, przed bardzo wielu laty (ponad dwudziestu) borykałam się sama ze swoimi trudnymi problemami życiowymi i długo szukałam drogi i możliwości powrotu do życia chrześcijańskiego. A oto próba odpowiedzi na postawione pytania.

Powód, dla którego nie zawarłam związku sakramentalnego, jest taki, że mąż nie jest wierzący. To ideowy, szlachetny człowiek, z racji swoich przekonań przeszedł także ciężką drogę życia. Istnieje między nami układ wzajemnego poszanowania przekonań. Moim gorącym pragnieniem jest; aby zmienił przekonania i uznał najwyższe wartości, i modlę się o to gorąco. Długie lata nie uczestniczyłam w życiu religijnym Mój powrót do Kościoła nastąpił kilkanaście lat temu i wtedy właśnie złożyłam przed kapłanem zobowiązanie, iż mój związek cywilny przekształci się w przyjaźń, wzajemną pomoc i opiekę dwojga ludzi mieszkających jedynie pod wspólnym dachem. Kapłan wyjaśnił mi, iż zobowiązanie takie pozwala na pełne uczestnictwo we Mszy świętej, daje dostęp do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Z tych sakramentów korzystam od kilku lat, odczuwam jednak swoją "inność" wynikającą z tej sytuacji. Ta "inność" to świadomość; że jestem niegodna doznawanych łask, niezależnie od udzielanego mi rozgrzeszenia. Życia jednak, niestety, nie można powtórzyć, nie da się go naprawić. Oczywiście sytuacja w której się znajduję, mogłaby ulec zmianie, gdybym doprowadziła do rozwiązania małżeństwa cywilnego, ale wówczas czekałaby mnie całkowita samotność, musiałabym opuścić drogiego mi człowieka. Jesteśmy oboje już w trzecim wieku, oboje prawie zupełnie bez rodzin i oboje sobie bardzo potrzebni. Układ nasz jest wyłącznie przyjacielski, cechuje go życzliwość taka, jaką mamy zresztą oboje nie tylko wobec siebie, ale - jak mi się wydaje - i wobec innych osób. Czy coś powinnam w swoim życiu zmienić? Nie wiem, w tej sprawie czekam na ewentualne wskazówki kapłana.

Pytanie trzecie - Co proponowałabym w warunkach nierozerwalności związku małżeńskiego?

Wydaje mi się, że zaspokojenie potrzeb duchowych w pewnej części rekompensuje komunia duchowa. Ale tylko "w pewnej", gdyż tęsknota za pełnym uczestnictwem jest ogromna Diecezja i parafa, które prowadzą duszpasterstwo par niesakramentalnych, winny, moim zdaniem, iść w kierunku indywidualnego rozpatrywania losów tych małżeństw, przyczyn powstałego stanu rzeczy i indywidualnych decyzji. W wyjątkowych sytuacjach powinny umożliwić dostęp do Sakramentów Pokuty i Eucharystii.

Na pytanie pierwsze - Jak określam lub też odczuwam moją przynależność do Kościoła, będąc w związku niesakramentalnym - mogę odpowiedzieć, że już od lat przynależę z powrotem do Kościoła i że odczuwam wielką radość, gdyż wolno mi uczestniczyć w Sakramentach Pokuty i Eucharystii. Moja "inność" jednak powoduje, że często, i to bardzo często, identyfikuję się ze słowami ostatnich strof pięknego wiersza K. Iłłakowiczówny, Chodzę za Tobą, Chryste:

Chodzę za Tobą, Chryste,
po całej Twojej ziemi,
lecz nie z tymi, co są czyści,
ale z trędowatymi.

I na zakończenie chcę dodać, że moje nawrócenie nie jest aktem jednorazowego, po wielu latach, wyznania win i uzyskania rozgrzeszenia. Od tego momentu nawracam się stale i ciągle. Nadal mam jeszcze wiele spraw wewnętrznych do rozwiązania, które wynikają z poprzedniego mojego życia i obecnych w stosunku do siebie wymagań.

(ankieta 27)

 

Życie samo rozwikłało mój problem

Związku sakramentalnego nie zawarłam właściwie bez konkretnego powodu - może z braku pieniędzy, czasu czy też silnej motywacji (byłam w owym czasie katoliczką wierzącą, lecz praktykującą "od wielkiego dzwonu"). Mąż wyjechał w 1967 roku na stałe za granicę, zostałam jako osoba samotna z dziećmi, żyjąca poza związkiem małżeńskim.

Po moim powrocie do Kościoła w 1982 roku - odzyskałam wszystkie prawa i obowiązki jako prawowity członek wspólnoty kościelnej. Gdyby moje małżeństwo utrzymało się, stanęłabym przed dylematem - wziąć ślub kościelny czy rozwód cywilny z mężem, aby powrócić na łono Kościoła. Samo życie rozwikłało ten problem.

Moje zdanie na temat ludzi żyjących ze sobą bez sakramentalnego związku małżeńskiego jest więc oczywiste - powinni czym prędzej zawrzeć związek formalny, a jeśli tego nie robią, sami skazują się na brak dostępu do sakramentów i dalsze tego konsekwencje. Jedyną przeszkodą na drodze do zawarcia związku sakramentalnego jest brak "rozwodu kościelnego", jeśli któreś z małżonków miało już ślub kościelny.

Stanowisko Kościoła na temat dozgonności zawartych małżeństw uważam za słuszne, lecz w dzisiejszych czasach za nieżyciowe. Brak odpowiednich warunków materialnych, wyjazdy zagraniczne "za chlebem", młody wiek małżonków i niedostateczne przygotowanie do dorosłego życia - wszystko to przyczynia się do nietrwałości związku. Z drugiej strony śluby kościelne są dziś "modne". Rozumiem intencje Kościoła, który nawołuje do zawierania małżeństw sakramentalnych i do utrzymywania zawartych związków, lecz muszą być wyjątki.

I w obronie tych wyjątków, tych drugich kochających się małżeństw, chcę powiedzieć: aby przynależność par niesakramentalnych do Kościoła była pełna, powinny one - zgodnie z ogólna linią Kościoła - zawrzeć związek sakramentalny (po uprzednim uzyskaniu "rozwodu kościelnego" w wypadkach koniecznych).

(ankieta 31)

 
3. Nie ustaliśmy w wierze

 

  1. Uważam się za katolika
    ankieta 34

  2. Czujemy naszą przynależność do Kościoła
    ankieta 17

  3. Czuję się w pełni obecny w Kościele
    ankieta 4

  4. Chcemy należeć do Kościoła
    ankieta 3

  5. Ufamy nieskończonej dobroci Boga
    ankieta 55

  6. Wychowaliśmy dzieci po katolicku
    ankieta 10

  7. Najważniejsze to żyć zgodnie z zasadami wiary
    ankieta 12

  8. Wiarę naszą wyznajemy szczerze
    ankieta 1

  9. Czujemy się w pełni członkami Kościoła
    ankieta 29

  10. Jesteśmy mocno związani z Kościołem
    ankieta 54

 

Uważam się za katolika

Związku sakramentalnego nie zawarliśmy, gdyż od 1968 jestem rozwiedzionym bezdzietnym mężczyzną. W tym samym roku wziąłem ślub cywilny z obecną żoną.

Żyjąc z konieczności w związku niesakramentalnym, nie odczuwam złych stron ani wyraźnego osłabienia przynależności do Kościoła. Uważam się za wierzącego katolika.

Ograniczenia religijne, wynikające z przepisów kościelnych, nie są dla mnie zbyt uciążliwe, gdyż nie posiadamy dzieci, a wstęp do kościoła i uczestniczenie w uroczystościach świątecznych nie są przepisami kościelnymi zabronione.

Uważam, że przynajmniej pary niesakramentalne (na przykład po rozwodzie sądowym), wychowujące własne potomstwo, powinny być dopuszczone do Sakramentu Małżeństwa, a poprzedni bezdzietny związek należy unieważnić.

(ankieta 34)

 

Czujemy naszą przynależność do Kościoła

Bardzo się cieszymy, że został podjęty problem małżeństw niesakramentalnych.

Związek nasz jest niesakramentalny, ponieważ mąż mój jest rozwiedziony. Trudno tu podać przyczyny rozwodu. Pozostał sam z dziećmi.

Naszą przynależność do Kościoła odczuwamy tak, jakbyśmy byli w związku sakramentalnym, ponieważ uczestniczymy we wszystkich dostępnych dla nas obrzędach religijnych.

Wydaje się nam, że każdy związek niesakramentalny należy rozpatrywać indywidualnie. Nie wszystkie powinny podlegać tym samym ograniczeniom. Inaczej należy traktować te związki, które zostały zawarte z "przymusu życiowego", inaczej ludzi, którzy wychowują swoje potomstwo zgodnie z ideałami wiary rzymskokatolickiej.

To, że Kościół stoi na stanowisku nierozerwalności i dozgonności ważnie zawartego związku małżeńskiego, uważamy za słuszne. Niemniej jednak wydaje się nam, że małżeństwa niesakramentalne, ale trwałe, zgodne, moralnie odpowiedzialne za rodzinę i działające zarówno w rodzinie, jak i w swoim środowisku według przykazań wiary rzymskokatolickiej, nie powinny podlegać ograniczeniom.

(ankieta 17)

 

Czuję się w pełni obecny w Kościele

Żona i ja jesteśmy po rozwodach (mamy za sobą nieudane pierwsze małżeństwa). Początkowo pozostawałem poza Kościołem. Nie należałem do ludzi praktykujących. Od około ośmiu lat Kościół stawał się dla mnie coraz bliższy. Dzięki aktywności naszej parafii czuję się całkowicie przez Kościół przyjęty i zaakceptowany. Czuję się w pełni obecny w Kościele.

Wydaje mi się, że ludzie będący w związku niesakramentalnym niejednokrotnie mogą być pobożniejsi niż ci, którzy przeszli w swym życiu drogę prostą. Należy zatem do niektórych zakazów (do funkcji matki chrzestnej czy ojca chrzestnego) podchodzić indywidualnie, to znaczy, jeśli na przykład proboszcz daną rodzinę zna i wie, że mąż i żona gwarantują należyte wywiązywanie się z przyjętych obowiązków, to powinien mieć prawo pozwolić na pełnienie przez te osoby funkcji religijnych.

Kościół powinien małżeństwa niesakramentalne otoczyć opieką religijną, ciepłem i życzliwością (jak to ma miejsce w naszej parafii) oraz pokazywać tym ludziom wszystkie możliwe drogi ciągłego zbliżania się do Pana.

(ankieta 4)

 

Chcemy należeć do Kościoła

Małżeństwem niesakramentalnym jesteśmy od dziewiętnastu lat. Ślubu kościelnego nie możemy zawrzeć, ponieważ ja mam za sobą związek sakramentalny zawarty przed trzydziestu laty, który po dwunastu latach beznadziejnych nieporozumień skończył się rozwodem cywilnym.

Przez pierwsze dziesięć lat naszego związku cywilnego uważaliśmy się za zupełnie wykluczonych z życia Kościoła i nawet nie śmieliśmy się w jakiś sposób do niego przybliżyć, uważając, że to sprawa niemożliwa.

Z tego stanu uwolniła nas dopiero adhortacja Ojca Świętego skierowana do rodzin. Tam było zaproszenie skierowane i do nas: "Wy też jesteście w Kościele, a więc przychodźcie". Zaraz następnego dnia zgłosiliśmy się w swojej kancelarii parafialnej i oświadczyliśmy, że chcemy być w Kościele i brać udział w jego życiu.

Rozumiemy ograniczenia, jakim musimy podlegać w Kościele, ale dziś na podstawie prawie dziesięciu lat czynnego udziału w życiu Kościoła proponowałbym indywidualne podejście do każdego przypadku. Jeżeli jakaś rodzina uczestniczy w życiu parafii i dba o katechizację własnych dzieci, to myślę, że tacy ludzie mogliby być dopuszczeni do sprawowania funkcji rodziców chrzestnych, oni na pewno będą pomagać w katolickim wychowaniu swojego chrześniaka.

Co do Sakramentów Pokuty i Eucharystii myślę, że i tę dziedzinę można chociaż trochę przybliżyć parom niesakramentalnym Chyba najważniejsze dla nas to życzliwie nastawieni kapłani. Można by było wówczas powołać specjalne grupy duszpasterskie, gromadzące ludzi o tych samych problemach. Jeśli kapłan zyska nasze zaufanie, jeśli będziemy pewni, że nas nie odrzuci i nie zwymyśla, jaką ważną sprawą stanie się możliwość spowiedzi - rozmowy, na którą nieraz z utęsknieniem czekamy po dwadzieścia i więcej lat. Pomimo niepełnego uczestnictwa w Sakramencie Pokuty kapłan może nas prowadzić, uczyć pracy nad sobą i odkrywać cudowną stronę życia, jaką winno stać się życie chrześcijańskie. Tylko że nam, bez pomocy Eucharystii, przecież jest znacznie trudniej niż innym ludziom.

(ankieta 3)

 

Ufamy nieskończonej dobroci Boga

Z wielką radością i pełni nadziei odpowiadamy, wspólnie i zgodnie, na przesłaną ankietę.

Parą niesakramentalną jesteśmy od dziewięciu lat, mamy dwoje dzieci, nigdy nie zerwaliśmy z wiarą ani też z Kościołem katolickim z powodu naszej sytuacji. Istnieje przeszkoda do wstąpienia w związek sakramentalny - mąż połączył się już raz takim związkiem; sprawa o unieważnienie zawartego małżeństwa jest w toku - w sądzie II instancji.

Jesteśmy małżeństwem bardzo szczęśliwym, mamy ładne i zdrowe dzieci. Wychowanie ich w wierze katolickiej to teraz główny nasz cel. Zdajemy sobie sprawę, że zawierając samowolnie nasze małżeństwo skomplikowaliśmy sobie życie, wystąpiliśmy przeciwko prawu Bożemu, ale nie czujemy się odtrąceni przez Kościół i pozostajemy ufni nieskończonej dobroci Boga. Niemniej przynależność naszą do Kościoła określamy jako niepełną i niepewną. Odczuwamy bojaźń i lęk wobec sytuacji właściwie nie do rozwiązania. Kładzie się to dużym ciężarem na naszych sumieniach.

W świetle prawa kanonicznego oraz zasad wiary, brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii uważamy za logiczny i w pełni uzasadniony, jakże jednak byłoby wspaniale móc oczyścić duszę raz do roku na Wielkanoc. Jak trudno pojąć to naszym dorastającym dzieciom, że rodzice ich nie mają pełnych praw w Kościele. Ograniczenia natomiast dla wymienionych par w pełnieniu funkcji kościelnych uważamy za absurd i delikatną dyskryminację. Zakładając oczywiście przy tym, że problem dotyczy par utrzymujących więź z Kościołem katolickim, co powinno być znane parafiom z notatek prowadzonych podczas kolęd. Ta sprawa, wydaje się, ma szansę jakiegoś skorygowania, zwłaszcza że jak uczy życie, brak jest jednomyślności w tym względzie.

Ostatni, trzeci punkt, rozważyliśmy również ze stanowiska par wierzących i praktykujących. Wiele takich par niesakramentalnych powstało na skutek porzucenia przez jednego ze współmałżonków, przy czym strona porzucona nie miała na to żadnego lub niewielki wpływ. Strona porzucająca współmałżonka samowolnie dopuściła się zerwania przysięgi na wierność i dozgonność małżeńską złożonej wobec Boga. Ponadto skazała osobę porzuconą, wbrew jej woli, na spędzenie samotnie reszty życia, jakże często w bardzo młodym wieku. Dlaczego Kościół traktuje tych dwoje ludzi jednakowo? Bóg rozsądzi to sprawiedliwie. Wydaje się nam, że nadszedł czas postanowienia czegoś w tej sprawie na ziemi; aby było postanowione i w niebie. Obejmujące coraz szersze kręgi zjawisko par niesakramentalnych musi spowodować zmianę prawa kanonicznego i traktowanie tych par indywidualnie. Przerażająca liczba rozwodów świadczy, niestety, o niedojrzałości młodego społeczeństwa i braku odpowiedzialności przed i po zawarciu Sakramentu Małżeństwa. Wydaje się nam, że Kościół mógłby stanąć w obronie właśnie tych małżonków porzuconych (ofiar) i w drodze procesu kościelnego zwolnić ich z przysięgi na wierność i dozgonność małżeńską, umożliwiając im ponowne przystąpienie do Sakramentu Małżeństwa. Kościół niejednakowo traktuje grzech cudzołóstwa, a co za tym idzie, przebaczenia w Sakramencie Pokuty. Rozgrzesza samotnych, choć niepoprawnych hulaków. Pary niesakramentalne, religijne, które przykładnie wiodą swe życie, odbierają to jako pewnego rodzaju niesprawiedliwość. Chcielibyśmy jako wierzący być inaczej traktowani przez Kościół, nie na równi z żyjącymi w rozwiązłości ateistami.

Na ręce Czcigodnego Księdza Proboszcza dla całego zespołu przesyłamy życzenia wielu łask Bożych; oby rozpoczęte dzieło przyniosło owoce łaski dla nas wszystkich już na najbliższym Synodzie, o co gorąco będzie się modlić "Anonimowa Para".

(ankieta 55)

 

Wychowaliśmy dzieci po katolicku

Dziękuję za list z pytaniami, który otrzymaliśmy, będziemy się starali na nie odpowiedzieć.

Obecny mój mąż był kawalerem, ja rozwódką z dwojgiem dzieci; starszy syn urodził się w 1948 roku, młodszy w 1951. Mój pierwszy mąż zostawił mnie samą z dziećmi. Związał się z dwiema innymi kobietami, z którymi ma troje dzieci, i mnie maltretował - więc się rozeszłam. Dzieci były małe, w wychowaniu ich pomagała mi moja mama, z którą mieszkałam do roku 1954.

W 1955 roku wyszłam powtórnie za mąż, biorąc ślub cywilny. Z tego małżeństwa urodziły się córki bliźniaczki. Każdą Komunię świętą dzieci przeżywaliśmy z mężem, wiedząc, że nie możemy z nimi razem przystąpić do Stołu Pańskiego Stojąc z boku, płakaliśmy. Przeżywaliśmy straszne chwile. To samo było przy śmierci naszych rodziców. Potem wnuczki szły do I Komunii świętej - przeżywaliśmy ten ich wielki dzień podobnie, a przecież żyjemy w zgodzie, dzieci wychowaliśmy na dobrych praktykujących katolików, uczęszczają co niedziela do kościoła i przystępują do Komunii świętej. Na rodziców chrzestnych nigdy nas nie proszono. Wzięłam ongiś ślub kościelny, ale bardzo krótko żyłam z pierwszym mężem, z obecnym przeżyłam tyle lat, szanujemy się i dzieci nas szanują.

(ankieta 10)

 

Najważniejsze to żyć zgodnie z zasadami wiary

Dlaczego nie zawarłam związku sakramentalnego?

Owszem, byłam zamężna, związana przysięgą wobec Boga, czyli zawarłam związek sakramentalny. Jednakże od kilku lat jestem rozwiedziona, wybrałam zło konieczne. Dotychczas nie zawarłam żadnego związku (pozostaję samotna wychowując córeczkę).

Stosowanie ograniczeń wobec par niesakramentalnych powinno zależeć od przyczyn, które doprowadziły do tego związku. Są to sprawy bardzo indywidualne.

W przypadkach uzasadnionych wprowadziłabym odstąpienia od (zasady) dozgonności i umożliwiłabym wstąpienie ponownie w związek sakramentalny. W przypadku koniecznego rozwodu strona pokrzywdzona powinna mieć możliwość zawarcia ślubu kościelnego.

Zdecydowanie natomiast jestem przeciwna tak zwanym parom żyjącym na próbę, ślubom wyłącznie cywilnym zawartym przez osoby wierzące, praktykujące. Najważniejsze jednak jest to, aby postępować zgodnie z sumieniem, właściwie i w miłości wychowywać dzieci, stworzyć dom i żyć tak, jak głosi wiara katolicka.

Od siebie dodam, że jestem z moją małą córeczką bardzo osamotniona i gdybym spotkała człowieka naprawdę dobrego, który mógłby razem ze mną i dzieckiem stworzyć prawdziwy dom, oparty na wzajemnym szacunku, miłości - w tych niełatwych czasach - gdyby nie było możliwości zawarcia związku sakramentalnego, z pewnością zdecydowałabym się na taki związek niesakramentalny i to nie z pobudek osobistych, przede wszystkim stworzyłabym normalny dom dziecku, bo jego dobro jest dla mnie najważniejsze.

(ankieta 12)

 

Wiarę naszą wyznajemy szczerze

Sakramentalnego związku małżeńskiego nie mogliśmy zawrzeć, gdyż uniemożliwił nam to Kościół rzymskokatolicki (mąż był rozwiedziony), stojący na stanowisku nierozerwalności i dozgonności ważnie (według prawa kanonicznego) zawartego związku małżeńskiego. Na marginesie tego warto zauważyć, że istnieją w tym względzie wyjątki, dotyczące unieważnienia małżeństwa w przypadku matrimonium ratum sed non consummatum. Choć i tu można podać przykłady, że nie tylko to ma znaczenie, na przykład znana sprawa ponownego małżeństwa prezydenta Mościckiego.

Prawo cywilne (rodzinne) obowiązujące w Polsce umożliwiło rozwiązanie pierwszego nieudanego małżeństwa męża. Przypadki niefortunnie zawartych małżeństw w młodym wieku są, jak wiadomo, częste.

W naszym związku małżeńskim, prawnie zawartym według obowiązującego prawa rodzinnego, pozostajemy od trzydziestu dwóch lat i wychowaliśmy dwóch synów ochrzczonych w Kościele rzymskokatolickim i w tej wierze, którą też i sami nadal wyznajemy. Fakt dopuszczenia rozwodów rozwiązuje w wielu przypadkach z powodzeniem konflikty życiowe i zapobiega tragediom również - a może przede wszystkim - dzieci. Zrozumiały to inne wyznania chrześcijańskie.

A teraz odpowiedzi na postawione pytania:

Do Kościoła rzymskokatolickiego należymy w dalszym ciągu poprzez chrzest.

Ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne uważamy za krzywdzące, zwłaszcza dla tych, które zawarły związek według cywilnego prawa rodzinnego. Pachnie to bowiem średniowieczną inkwizycją niechlubnie zapisaną w historii Kościoła rzymskokatolickiego.

Należy zrewidować, jako nieżyciowe i niepostępowe, stanowisko Kościoła w sprawie nierozerwalności i dozgonności ważnie (według prawa kanonicznego) zawartego związku małżeńskiego oraz znieść (podobnie jak poprzednio ekskomunikę) ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne.

(ankieta 1)

 

Czujemy się w pełni członkami Kościoła

Nasze małżeństwo niesakramentalne zostało zawarte z myślą, że potem nastąpi ślub w Kościele katolickim, oboje z mężem jesteśmy bowiem ludźmi głęboko wierzącymi. Ja byłam osobą wolną, mąż - nie. Na jego zatem wniosek przeprowadzony został w Sądzie Metropolitalnym przewód sądowy, w wyniku którego poprzednie małżeństwo kościelne zostało uznane za nieważne. Sąd jednakże nie zezwolił na zawarcie nowego związku w Kościele katolickim.

Małżeństwo nasze jest oparte na wzajemnych, głębokich więzach uczuciowych, zacieśniających się jeszcze z upływem czasu (obecnie minęło osiemnaście lat wspólnego pożycia) oraz na potrzebie wzajemnego pomagania sobie w różnych sytuacjach życiowych, między innymi w chorobie. Oboje bowiem jesteśmy już ludźmi starszymi (ja mam sześćdziesiąt sześć, mąż osiemdziesiąt trzy lata), chorymi i bardzo potrzebujemy siebie nawzajem.

W głębi duszy czujemy się w pełni członkami Kościoła katolickiego i właściwie z jego strony nie odczuwamy ograniczeń.

Uważamy, że nierozerwalność związku małżeńskiego, ważnie zawartego, nie przeszkadza w zawarciu małżeństwa niesakramentalnego. Małżeństwa takie kojarzone są zwykle w wieku, kiedy człowiek osiąga pełną dojrzałość i ma większe poczucie odpowiedzialności, a więc związki te gwarantują większą trwałość. Szczególnie przydałyby się ludziom starszym lub potrzebującym wzajemnej opieki.

(ankieta 29)

 

Jesteśmy mocno związani z Kościołem

Pragnę wyjaśnić, iż pozostaję w związku niesakramentalnym od 1971 roku. Moja pierwsza żona przed dwudziestu laty poprosiła mnie o rozwód, kierując swoje uczucia w stronę innego mężczyzny.

Przez cały czas mojego drugiego związku czuliśmy się silnie związani z Kościołem katolickim. Mamy dwie kilkunastoletnie córki i wraz z nimi uczęszczamy na niedzielne Msze święte. Nasze dzieci zostały tuż po urodzeniu ochrzczone i uczęszczają na zajęcia katechetyczne.

Niemożność przystępowania do Sakramentów Pokuty i Eucharystii odczuwamy bardzo boleśnie. Uważamy, że wiele małżeństw niesakramentalnych zostaje odsuniętych od Kościoła ze szkodą dla nich samych, a także dla wspólnoty chrześcijańskiej. Nie sądzę, że unieważnianie małżeństw powinno być tak szeroko rozpowszechnione, jak chociażby w USA, niemniej są sytuacje, w których - wydaje mi się - mniejszym złem byłoby unieważnienie ślubu kościelnego (w przypadkach na przykład porzucenia jednej osoby przez drugą, alkoholizmu będącego przyczyną maltretowania żony i dzieci, choroby psychicznej itd.) niż odtrącanie tak licznej grupy wiernych od Kościoła. Pan Jezus często przebaczał.

Czy XXI wiek nie zobowiązuje do znalezienia, w niektórych przypadkach, bardziej liberalnych rygorów wobec małżeństw niesakramentalnych? Kościół zyskałby setki tysięcy odtrąconych i często z tego powodu nieszczęśliwych wiernych.

(ankieta 54)

 
4. Z głębokości wołam do Ciebie, Panie

 

  1. Wysłuchaj mnie, miłosierny Boże
    ankieta 39

  2. Osądź mnie, Boże, w miłosierdziu swoim
    ankieta 32

  3. Nie odrzucaj mnie, Panie, od swego oblicza
    ankieta 26

  4. Okaż mi, Panie, miłosierdzie swoje
    ankieta 19

  5. Zmiłuj się nade mną, Boże, bo jestem w udręce
    ankieta 18

  6. Ufam, że Bóg widzi moje rozterki wewnętrzne
    ankieta 9

  7. Polecam się, Boże, Twemu miłosierdziu
    ankieta 7

  8. Do Ciebie, Panie, tęskni dusza moja...
    ankieta 37

  9. Pragniemy zachować wiarę w naszej niedoli
    ankieta 35

  10. Zmiłuj się nade mną, Boże, w miłosierdziu swoim
    ankieta 5

 

Wysłuchaj mnie, miłosierny Boże

Związku małżeńskiego nie zawarłem, ponieważ moja pani zawarła uprzednio ślub kościelny, od dwudziestu lat jest osobą rozwiedzioną, a od lat niewierzącą. Sam jestem kawalerem i żyję w związku nieformalnym. Mam obecnie sześćdziesiąt cztery lata.

Jestem wierzący, ale ostatni raz byłem u spowiedzi i Komunii świętej w 1972 roku.

Brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii jest dla mnie ogromnym obciążeniem moralnym. Odczuwam to szczególnie w czasie niedzielnej Mszy świętej.

W mojej sytuacji możliwość przystąpienia do spowiedzi i przyjęcia Komunii świętej byłaby wielką ulgą. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

(ankieta 39)

 

Osądź mnie, Boże, w miłosierdziu swoim

Związku sakramentalnego nie mogłem zawrzeć dlatego, że nie mam rozwodu kościelnego z moją pierwszą żoną, z którą rozszedłem się z powodu jej złego prowadzenia się, pijaństwa i temu podobnych rzeczy. Ciągłe awantury, kłótnie, a nawet rękoczyny spowodowały, że dalsze nasze życie w takiej atmosferze mogło mieć nieobliczalne skutki. Wolałem więc, mimo że mieliśmy dziewięcioletnie dziecko, rozejść się po piętnastu latach małżeństwa. Dziecko zostało przy matce. Obecny mój związek (niesakramentalny) trwa już szesnaście lat i urodziło się z niego dwoje dzieci, które są praktykującymi katolikami - my z żoną, niestety, nie.

A teraz chciałbym odpowiedzieć na postawione pytania.

Moją przynależność do Kościoła rzymskokatolickiego odczuwam jako niepełną. Jest ona ograniczona jedynie do modlitw i uczestnictwa ogólnego w nabożeństwach i uroczystościach kościelnych. Czuję się po prostu katolikiem gorszej kategorii, który może stać gdzieś w kąciku świątyni, w mało oświetlonym miejscu. Czuję się też w pewnym stopniu winny wobec mojej obecnej żony, która wyszła za mnie będąc panną i nie może przez to, tak jak i ja, brać czynnego udziału w życiu kościelnym i korzystać z sakramentów świętych.

Uważam, że ograniczenia, jakim podlegają podobne pary, są niezgodne z poczuciem sprawiedliwości ludzkiej, a być może i Boskiej. Uważam, że wielu wierzących zostało odtrąconych od Kościoła, że pozbawiono ich szansy naprawy własnego życia i właściwego wychowania dzieci. Wywołuje to duże stresy, utratę wiary i nadziei na lepsze i godniejsze życie. Zmusza do trwania w grzechu, w którym człowiek nie chce żyć. Nie mieści się to w naszych wyobrażeniach o niezgłębionym miłosierdziu Bożym i samym Bogu, który jest Dobrocią i Miłością i wybacza najgorszym nawet grzesznikom. Rodzi się żal, a często i bunt, przeciwko takiemu stanowisku hierarchii kościelnej. Wyrazem tego może być nawet przejście na inną wiarę (na przykład na protestantyzm lub buddyzm) w celu ułożenia sobie jakby nowego życia duchowego. Sam nad tym rozmyślałem niejednokrotnie.

Uważam, że w Kościele rzymskokatolickim sytuacja podobnych nam par powinna ulec zmianie. Nie twierdzę, że należy wprowadzić rozwody, ale według mnie powinno się stosować szerzej praktykę unieważniania małżeństwa. Bo czy można się pogodzić z tym, że osoby, które pozostają w związku sakramentalnym, łamią dane sobie słowo i złożone przed Bogiem przyrzeczenie - a więc sami już jak gdyby unieważniają Sakrament Małżeństwa - stanowią dalej małżeństwo sakramentalne. Czy Kościół powinien utrzymywać w związku małżeńskim osoby, które na co dzień popełniają czyny niegodne, cudzołożą, piją, biją się, maltretują siebie, a często i niewinne dzieci? Dlaczego żona niepoprawnego pijaka i bandziora czy mąż ladacznicy nie mają prawa rozejść się i ułożyć sobie lepszego, godniejszego życia? Dlaczego osoba, która z takiego związku rezygnuje, jest przez Kościół potępiona, mimo że dalsze jej życie, choć w związku niesakramentalnym, jest lepsze, godniejsze i bardziej ludzkie? Dlaczego osobom takim, choć naruszają szóste przykazanie Boskie, nie pozwala się żyć pełnym życiem chrześcijańskim? Czy grzech cudzołóstwa popełniony przeze mnie jest gorszy od takiego samego grzechu popełnionego przez osobę ze związku sakramentalnego? Wszyscy jednak będący w związku sakramentalnym - choćby naruszali nie tylko szóste przykazanie, ale cały Dekalog - mają prawo przystąpić do Sakramentu Pokuty i uzyskać rozgrzeszenie, a więc mogą mieć dostęp do Eucharystii, co jest przecież największym pragnieniem jak i obowiązkiem każdego chrześcijanina. Wydaje się, że wszyscy powinniśmy być sobie równi w obliczu Boga, a jednak tak nie jest. Z żalem trzeba to stwierdzić choć tego żalu nie kierujemy może we właściwą stronę...

Jakie można tu mieć propozycje? Spróbuję je jakoś określić, chociaż ich urzeczywistnienie nie wydaje mi się realne.

A więc w sprawie nierozerwalności związku małżeńskiego jak już wspomniałem, nie wydaje się możliwe wprowadzenie rozwodów, ale rozszerzenie praktyki unieważnienia małżeństwa z innych jeszcze powodów, niż się obecnie uwzględnia. Mogą to być właśnie takie powody jak:

- złamanie przysięgi małżeńskiej (złożonej przed Bogiem podczas ślubu) przez jednego lub obydwu małżonków przez swoje niegodziwe życie i wyrządzenie krzywdy (zdrada, pijaństwo itp.),

- długotrwałe rozbicie małżeństwa (na przykład po dziesięciu latach),

- zawarcie drugiego związku małżeńskiego (cywilnego) i posiadanie z tego związku dzieci (dla ich dobra również).

W sprawie praktyk religijnych sądzę, że nie powinny być stosowane żadne ograniczenia dla par niesakramentalnych. Wszelkie tego typu ustępstwa - jak możliwość przystępowania do sakramentów po uprzednim, na przykład półrocznym okresie wstrzemięźliwości seksualnej - uważam za niewłaściwe i za nienaturalne wymuszanie zachowań ludzkich. Chcemy być tylko normalnymi ludźmi i katolikami jak inni, a Bóg niech nas sądzi...

(ankieta 32)

 

Nie odrzucaj mnie, Panie, od swego oblicza

Mąż mój jest ateistą, ja jestem wierząca, pragnę za wszelką cenę zawrzeć ślub kościelny. Już jestem bliska celu. Jako żona nie mam spokoju duchowego. Myślę, że jeżeli osoba, która nie wzięła ślubu kościelnego, chce być matką chrzestną lub ojcem chrzestnym, to Kościół nie powinien przeciwstawiać się tej decyzji. Być może będzie to pierwszy krok ku temu, aby rodzice chrzestni wzięli ślub kościelny. Księża powinni przychylnie ustosunkować się do nich i w ten sposób przyciągać ludzi do Kościoła i do wiary. Proponowałabym, aby Kościół (księża) pomagał w stosowaniu praktyk religijnych, gdyż często człowiek nie wie, jak ma postąpić. Mimo że jestem wierząca, nie oceniam negatywnie ludzi o ateistycznych poglądach, gdyż wielu z nich jest lepszych od wierzących. Niejednokrotnie ateista może swoim postępowaniem dawać przykład ludziom wierzącym.

(ankieta 26)

 

Okaż mi, Panie, miłosierdzie swoje

Nie mogłem zawrzeć sakramentalnego związku małżeńskiego z obecną żoną, ponieważ uprzednio zawarłem taki związek z inną kobietą, która jeszcze żyje...

Z pierwszą żoną przeprowadziłem, za obopólną zgodą, rozwód cywilny i zawarłem ślub cywilny z obecną, z którą żyję około trzydziestu lat w zgodzie, wierności i miłości.

Pierwszą żonę zabezpieczyłem finansowo, odpisując jej gospodarstwo rolne, z którego dotychczas żyje.

Uważam, że podejmowane przez osoby rozwiedzione starania o unieważnienie małżeństwa sakramentalnego jeśli było ono zawarte uczciwie, są zwykłym oszustwem. Można oszukać kapłanów, ale nie Boga, i wówczas popełnia się większy grzech, niż jeśli się żyje w małżeństwie niesakramentalnym. Dlatego nigdy nie podejmowałem prób rozwiązania pierwszego małżeństwa przez wprowadzenie w błąd zwierzchności kościelnej.

Niemniej jednak nie ujawnialiśmy charakteru naszego związku i nikt prócz najbliższej rodziny i księdza z parafii, który nawiedził nasz dom po kolędzie, nie zna prawdy. Uczyniliśmy to, aby nie szerzyć zgorszenia. Żyjąc w grzechu, nigdy nie wątpiłem w prawdy Kościoła rzymskokatolickiego i świętej wiary. Nie miałem śmiałości próbować przystępować do sakramentów świętych, ale popierałem w pełni prawo istnienia w Polsce Kościoła rzymskokatolickiego i gotów byłem do jego obrony oraz do obrony swobody jego działania, zwłaszcza w okresie prześladowań przez władze komunistyczne. Zawsze czułem się grzesznym, ale katolikiem. Kilka razy byli u mnie Świadkowie Jehowy namawiający do podjęcia z nimi dyskusji. Zawsze jednak im odmawiałem, oświadczając, że podejmę z nimi dyskusję, jeśli przedstawią pisemne zezwolenie mojej parafii rzymskokatolickiej na rozmowy z parafianami, czego oczywiście nie przedstawili, bo nie mogli.

Uważam, że człowiek żyjący z małżeństwie niesakramentalnym, do tego rozwiedziony, nie powinien przystępować do sakramentów świętych (żyje w grzechu),ale ma obowiązek uczęszczać na Mszę świętą i modlić się, bo może sobie wybłagać łaskę Bożą. Natomiast nie ma przeszkód, aby został ojcem chrzestnym, jeżeli sam jest ochrzczony i nie ma niechętnego stosunku do Kościoła rzymskokatolickiego. Musi jednak być człowiekiem uczciwym i dawać gwarancję, że w żaden sposób nie będzie wpływał na chrześniaka, aby zaniechał lub zaniedbywał obowiązki względem Boga i Kościoła. Uważam również, że Sakrament Chrztu jest ważny, jeśli nawet oboje rodzice chrzestni żyli w grzechu albo jeśli ich wcale nie było, a nawet jeżeli go udzielała osoba grzeszna.

Znałem pewnego lekarza, który odbierając dziecko, a nie miał pewności, czy przeżyje ono parę godzin, ochrzcił je bezpośrednio po urodzeniu. Myślę, że taki chrzest był ważny i miły Bogu.

W młodości uczono mnie, że ważnego chrztu może udzielić nie tylko kapłan, ale każdy katolik (jeżeli ważne okoliczności tego wymagają), posługując się formułą: "Ja ciebie chrzczę w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego", i polewając głowę wodą, co uczynił ów lekarz. Poza tym może być chrzest krwi i pragnienia, ale to już zależy od okoliczności i intencji człowieka dotychczas nie ochrzczonego...

Są przypadki, w których małżeństwo niesakramentalne zachowuje wstrzemięźliwość seksualną, nie rozbijając jednak rodziny i kochając się nadal miłością czystą.

W tym położeniu jestem ja. Od około trzech lat nie współżyję z moją niesakramentalną żoną, początkowo ze względu na stan zdrowia, ale dziś, gdyby nawet stan ten się poprawił, nie powróciłbym do współżycia. Natomiast nie rozbiłem rodziny niesakramentalnej i nadal żyjemy w zgodzie i kochamy się miłością czystą.

Niestety, moja żona i córka są niewierzące i dlatego modlę się codziennie, i często przyjmuję Komunię świętą w intencji ich nawrócenia.

Po konsultacji z księdzem przystąpiłem do spowiedzi z całego życia. Otrzymałem rozgrzeszenie i przyjąłem Komunię świętą. Od tej pory prowadzę życie katolika, przystępując w każde święto do Komunii świętej, modlę się, zachowuję posty i spowiadam w miarę potrzeby, a zawsze przed Bożym Narodzeniem i Wielkanocą.

Sądzę, że stanowisko Kościoła w sprawie nierozerwalności ważnie zawartego małżeństwa sakramentalnego jest słuszne. Jeżeli jednak faktycznie doszło do zerwania takiego związku, zwłaszcza za obopólną zgodą i w wyniku rozwodu cywilnego, a zawarte zostało małżeństwo cywilne z innym partnerem, niesakramentalni małżonkowie nie muszą całkowicie zrywać z Kościołem i wiarą. Powinni wypełniać te obowiązki religijne, które mogą, czyli uczęszczać do kościoła, zachowywać posty, modlić się codziennie, a zwłaszcza wychowywać dzieci w wierze katolickiej. Może dożyją takiej chwili, kiedy będą mogli zawrzeć małżeństwo w Kościele, zwłaszcza jeśli umrze jedno z byłych małżonków. Przy zachowaniu tych warunków zrywanie małżeństwa niesakramentalnego nie wydaje się konieczne, ponieważ łączyłoby się to z krzywdą drugiej osoby. W przypadku, gdy tylko jedno z małżonków jest wierzące, wówczas swoim zachowaniem powinno wpływać na drugiego, aby uznał istnienie Boga i stał się członkiem Kościoła rzymskokatolickiego.

(ankieta 19)

 

Zmiłuj się nade mną, Boże, bo jestem w udręce

W 1974 roku, po długiej i ciężkiej chorobie mego pierwszego męża, który nie żyje od piętnastu lat (zmarł tragicznie, popełniając samobójstwo), nie mogłam mieszkać w rodzinnym miasteczku ani w dotychczasowym domu. Dzieci, mające własne rodziny, mieszkały w innych miejscowościach. Wobec tego sprzedałam wszystko i wyjechałam do Warszawy.

I tutaj podał mi rękę daleki kuzyn zmarłego męża, rozwiedziony, niewierzący (heretyk). Nie przypuszczałam, że aż tak.

Zawarliśmy kontrakt w Urzędzie Stanu Cywilnego, abym mogła się u niego zameldować. Warunki umowy były takie, że ja pełnię rolę gospodyni, mam zapewnione mieszkanie, ale nie jestem jego żoną. Nie było mowy o współżyciu. Żywię się i ubieram z własnej emerytury, pracuję na pół etatu.

Rozmawiałam z nim setki razy na temat ślubu, ale nic z tego. Zresztą on, wychowany w Związku Sowieckim, trzyma się swoich zasad. Cierpię nad tym, modlę się, odprawiam nowenny, aby Bóg w ostatniej chwili go oświecił. To jest człowiek "psychicznie chory", jeśli chodzi o naszą wiarę. Wierzy tylko w siebie. W tej chwili ma siedemdziesiąt pięć lat, ja sześćdziesiąt. Dwa lata temu przeszedł poważną operację krwiaka mózgu, sprawny jest jednak jeszcze umysłowo i fizycznie. Najważniejsze, że mogę praktykować, nie wtrąca się do mego życia.

(ankieta 18)

 

Ufam, że Bóg widzi moje rozterki wewnętrzne

List mój jest odpowiedzią na pytania i problemy dotyczące par niesakramentalnych, do których należy i nasze małżeństwo W tym związku, to ja (żona) jestem przyczyną, dla której ślub kościelny nie został zawarty i muszę przyznać, że bardzo trudno jest szczerze napisać, dlaczego tak się stało. Dla mnie jest to problem dość złożony i wydaje się, że raczej nietypowy.

Otóż, chyba głównym powodem jest lęk. Mam świadomość nierozerwalności i dozgonności ślubów kościelnych i boję się, że ten związek nie jest wystarczająco silny, aby sprostać tym wymaganiom. Wiem, że pewnie w takiej sytuacji lepiej w ogóle nie zawierać związku małżeńskiego, ale to czasami, z różnych przyczyn, też jest trudne. Właściwie była to jakby próba, że może (mimo braku uczucia z mojej strony) nam się uda i jeśli to się sprawdzi, za jakiś czas weźmiemy ślub kościelny. Ale do tej pory nie potrafię zdecydowanie powiedzieć, czy nam się to małżeństwo sprawdza. Raczej więcej jest sytuacji na "nie".

A oto odpowiedzi na pytania zawarte w skierowanym do nas liście:

Jak określam moją przynależność do Kościoła będąc w związku niesakramentalnym? Otóż, początkowo czułam się z niego całkowicie wykluczona. Ponieważ mam naturę perfekcjonistyczną i uważam: "Albo wszystko, albo nic", stwierdziłam, że takie postępowanie wyklucza mnie z Kościoła, i właściwie przestałam praktykować. W miarę upływu czasu zaczynam jednak patrzeć na to wszystko trochę inaczej. Mam nadzieję, że Bóg widzi moje rozterki wewnętrzne i to, że jest mi czasem bardzo ciężko. Mimo że grzeszę, mam czasem wrażenie, że Bóg mi wybacza, bo ja w tej chwili po prostu nie potrafię, nie mam siły i wystarczającej motywacji, aby postąpić inaczej. Staram się to trochę nadrobić dobrocią i pomocą ludziom w innych sferach mojego życia. Na swój własny sposób staram się nie odchodzić od Boga.

Nie jestem przekonana czy te ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, są słuszne. Nie różnimy się specjalnie od wielu par, które "chodzą ze sobą" przed ślubem i którym wolno korzystać z Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Natomiast co do małżeństwa, to jest ono w porównaniu z wieloma, które znam, przynajmniej uczciwe. My się nie oszukujemy, żyjemy właściwie jak brat z siostrą (przynajmniej do takiego stanu doszło w ostatnich miesiącach), mieszkamy razem, pomagamy sobie nawzajem, ale po prostu nie potrafię powiedzieć, czy będziemy ze sobą do końca życia.

Kościół bardzo surowo trzyma się swoich zasad i często zastanawiałam się, co jest słuszne, a co nie, przecież każdy przypadek jest inny i niektórzy ludzie niesprawiedliwie cierpią z tego powodu. Moja babcia po śmierci dziadka wyszła po oraz drugi za mąż za bardzo porządnego człowieka, którego porzuciła żona, a więc za rozwodnika. Babcia zawsze była i jest osobą głęboko wierzącą, a przez tyle lat, aż do śmierci pierwszej żony swojego męża, nie mogła przystępować do Sakramentów Pokuty i Eucharystii.

Zastanawiałam się nieraz, czy te zasady są sprawiedliwe, ale nie potrafię, nie czuję się wystarczająco mądra, aby stwierdzić, jak jest naprawdę. Wydaje mi się, iż Kościół przedstawia pewien ideał, do którego powinniśmy dążyć, i może należy się tego trzymać. Co do małżeństw niesakramentalnych, to czy różnią się one specjalnie od innych związków usankcjonowanych (oprócz tego, że akt został podpisany w Urzędzie Stanu Cywilnego), a które mają prawo korzystania z sakramentów? Może nie we wszystkich przypadkach, ale sądzę, że w wielu tak jest, może więc powinny one być rozpatrywane indywidualnie?

(ankieta 9)

 

Polecam się, Boże, Twemu miłosierdziu

Powodem, dla którego ja i moja żona nie zawarliśmy związku sakramentalnego, było to, że oboje pozostawaliśmy już poprzednio w związkach małżeńskich zakończonych rozwodem.

Uważam się za członka Kościoła, a ponieważ nie stosowałem się do jego wymagań i reguł, słusznie zostałem pozbawiony uprawnień. Jest to zasada przynależności do wszelkich organizacji i instytucji. Tu nie może być inaczej i z tym się godzę.

Ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, są bardzo ciężkie, chwilami trudne do zniesienia, przede wszystkim chodzi tu o Sakrament Pokuty. Niezależnie od mego niesakramentalnego związku, jestem wielkim grzesznikiem, mam na sumieniu winy, które w mojej subiektywnej ocenie uważam za cięższe (zaparcie się wiary, udział w dzieciobójstwie), i chciałbym z tym móc zwrócić się do mego spowiednika wcześniej niż na łożu śmierci. Byłem wielokrotnie w grupie osób, którym udzielano rozgrzeszenia zbiorowego, w tym raz chyba in articulo mortis, ale zdawałem sobie sprawę, że nie wolno mi z tego prawa korzystać. Zetknąłem się też za granicą z księdzem, Belgiem, który w takich przypadkach jak mój udzielał rozgrzeszenia, biorąc to na swoje sumienie. Uważałem jednak, że Pana Boga oszukać się nie da i nie zwróciłem się do niego.

Sądzę, że pary niesakramentalne w wieku podeszłym, które łączy przyjaźń, a nie fizyczne pożycie, można by traktować inaczej niż ludzi, którzy "po trupach" realizują swoje wyobrażenie o szczęściu.

Tu chciałbym zauważyć, że rozstanie można przeprowadzić w sposób najmniej bolesny dla małżonków i dzieci i sądzę, że to się nam udało. Uniknęliśmy w ten sposób wielu nieszczęść, a ze swoimi dawnymi małżonkami i ich nowymi rodzinami utrzymujemy kontakty niespecjalnie zażyłe, choć pozbawione wszelkiej niechęci. Świadczymy sobie drobne usługi, widujemy się - z rzadka - ale jednak.

(ankieta 7)

 

Do Ciebie, Panie, tęskni dusza moja...

Żyjemy w związku niesakramentalnym, to jest po ślubie cywilnym, od 4 stycznia 1964 roku. W roku 1953 zawarłam związek sakramentalny z człowiekiem, "Panie, świeć nad jego duszą", który w latach wspólnego pożycia okazał się dla mnie, dla członków rodziny, znajomych i sąsiadów wyjątkowo podły. Miał kochanki, nie pracował, pił, kradł (często interweniowała milicja), okradał dom z pieniędzy, zdobytych moją uczciwą pracą na utrzymanie rodziny, wyprzedawał moje osobiste rzeczy. Tłumaczyłam, płakałam, ale to nie pomagało.

Pewnego dnia dowiedziałam się, że kobieta, z którą żyje, spodziewa się dziecka. Wtedy odeszłam do swoich rodziców. On żył z tą kobietą, która urodziła mu dwie córki. Charakter jego nie zmienił się, w dalszym ciągu pił, awanturował się, kradł. Był wielokrotnie karany, siedział w więzieniu, zmarł w 1979 roku.

Obecnie jestem wdową, mogłabym ponownie zawrzeć związek sakramentalny, ale mój drugi mąż, z którym jestem po ślubie cywilnym od 1964 roku, też ma za sobą związek sakramentalny z kobietą, która była panią lekkich obyczajów. W trakcie ich wspólnego pożycia znalazła sobie bogatego pana i wyjechała z kraju do Danii. Nie wiemy, jak tam żyje i czy w ogóle żyje. Nie wiemy, w jaki sposób można by się tego dowiedzieć.

Jak zaznaczyłam, od 4 stycznia 1964 roku żyjemy razem. Obecnie oboje jesteśmy na rencie. Ja mam drugą grupę inwalidzką, a on trzecią. Łączy nas bliska więź i nawzajem się potrzebujemy. Jesteśmy ludźmi starymi i chorymi.

Nasza przynależność do Kościoła nie uległa zmianie. Uczestniczymy w Mszach świętych i nabożeństwach. Zamawiamy Msze święte w intencji zmarłych rodziców i rodzeństwa. Z przykrością i łzami w oczach przeżywamy w czasie Mszy świętej czy nabożeństwa to, że nie jesteśmy zaproszeni na "ucztę Baranka", czego tak bardzo pragniemy.

Ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, odczuwamy bardzo boleśnie, szczególnie brak dostępu do Sakramentu Eucharystii.

Ponieważ Kościół stoi na stanowisku nierozerwalności i dozgonności ważnie zawartego związku małżeńskiego, proponujemy, aby pary niesakramentalne, po ślubie cywilnym - ludzie ochrzczeni, którzy byli u I Komunii świętej, przyjęli Sakrament Bierzmowania - mogli uzyskać zgodę na przyjęcie Eucharystii. Jest to bardzo przykre uczucie, gdy podczas Mszy świętej kapłan zaprasza "na ucztę Baranka", a oni nie mogą przystąpić do tej "uczty".

(ankieta 37)

 

Pragniemy zachować wiarę w naszej niedoli

Uprzejmie odpowiadamy na przysłaną nam ankietę. Jesteśmy i byliśmy katolikami praktykującymi. Powód niezawarcia związku małżeńskiego w Kościele był bardzo prozaiczny, ale wówczas dla nas niezmiernie istotny. Byliśmy bezdomnymi studentami żyjącymi ze stypendium, bez jakichkolwiek zasobów materialnych i pomocy. Cały czas ciężko pracowaliśmy, aby zdobyć najskromniejsze mieszkanie i zapewnić minimum egzystencji dziecku. Wychowywaliśmy je w wierze katolickiej, uczęszczało na religię i przystąpiło do I Komunii świętej. Wówczas to było możliwe i według nas słuszne, bo stanowiło ważny element w wychowywaniu dziecka. Nasz związek uważamy za trwały, a małżeństwo za bardzo udane i podzielamy poglądy Kościoła o nierozerwalności związku małżeńskiego i jego dozgonności.

Bardzo przykro odczuwamy ograniczenia wynikające z naszej sytuacji i liczymy, że Synod rozwiąże w jakiś sposób tę sprawę, czego bardzo pragniemy.

(ankieta 35)

 

Zmiłuj się nade mną, Boże, w miłosierdziu swoim

Sakramentalnego związku nie zawarłam z tego powodu, gdyż mój wybrany związał się wcześniej ślubem kościelnym z inną kobietą (opuścił ją nie dla mnie).

Moja przynależność do Kościoła, jak sądzę, nie ustała. Czy jestem tego godna? Liczę na miłosierdzie Boga przebaczającego grzesznikom, którzy zbłądzili. W moim przypadku związek niesakramentalny trwał około pięciu lat. Po tym okresie zostaliśmy tylko przyjaciółmi, których łączyło jedynie nazwisko i wspólne mieszkanie. Obecnie od przeszło dziesięciu lat mieszkamy oddzielnie. Podczas pierwszej wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II w Polsce, w 1979 roku, pragnęłam wziąć udział w uroczystościach. Przystąpiłam do Sakramentu Pokuty i otrzymałam rozgrzeszenie. Od tego czasu czuję się w pełni dzieckiem Bożym.

Dostęp do Sakramentów Pokuty i Eucharystii powierzyłabym Bogu Najwyższemu, który jest sędzią najsprawiedliwszym. Przecież przebaczył łotrowi i wielu innym grzesznikom, którzy się do Niego z pokorą zwrócili. Co do funkcji rodziców chrzestnych, myślę, że należałoby utrzymać w mocy postanowienia Kościoła.

Losy ludzi różnie się układają, szczególnie w dzisiejszych zabieganych czasach. Nie wykluczałabym tych osób z Kościoła Oni też mogą być wartościowymi członkami wspólnoty kościelnej.

(ankieta 5)

5. Głód Eucharystii

 

  1. Ciąży mi ogromnie brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii
    ankieta 51

  2. Ograniczenia par niesakramentalnych odczuwamy boleśnie
    ankieta 16

  3. Odczuwam dotkliwie brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii
    ankieta 11

  4. Boleśnie odczuwamy brak dostępu do sakramentów
    ankieta 15

  5. Nikt nie może zabronić nam wierzyć w Boga
    ankieta 50

  6. Nic nie jest w stanie odebrać nam przynależności do Boga
    ankieta 49

  7. Wierzymy, że będzie nam dana laska przyjęcia Chrystusa do serc naszych
    ankieta 30

 

Ciąży mi ogromnie brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii

Odpowiadając na waszą ankietę, chciałbym podkreślić fakt, że od dawna zastanawiałem się, dlaczego Kościół tak łatwo rezygnuje z tylu tysięcy ludzi, którzy w wyniku często dramatycznych - w sensie duchowym jak i moralnym - wydarzeń znaleźli się w sytuacji takiej jak ja. I co grosza, w sytuacji właściwie bez wyjścia. Wydaje mi się, że to jedyny przypadek, kiedy Kościół wykazuje bezwzględność. Może "dostać" rozgrzeszenie każdy, największy nawet grzesznik, ale nie człowiek, który w pewnym momencie swojego życia był na tyle słaby, że zdecydował się na rozwód. Chciałbym tu podkreślić określenie "słaby", gdyż w moim odczuciu na rozwód może zdecydować się tylko człowiek całkowicie załamany psychicznie, nie mogący pogodzić się z faktem niedochowania przysięgi małżeńskiej przez drugą stronę oraz nieustannym deptaniem jego godności i uczuć.

W moim przypadku, w pięć lat po rozwodzie, zawarłem związek cywilny. Pierwsze małżeństwo było, niestety, sakramentalne. Wszcząłem pewne kroki celem uzyskania unieważnienia poprzedniego małżeństwa, ale zrezygnowałem z tego, chociaż rokowania były pomyślne, pod warunkiem jednak drobnego naginania faktów do potrzeb sprawy. Pomimo że nie musiałbym nawet kłamać, interpretacja określonych faktów nie była w pełni zgodna z moim własnym sumieniem. Być może byłem w tym momencie zbyt mało obiektywny w stosunku do siebie samego, ale unieważnienia małżeństwa pragnąłem nie dla ludzi, lecz dla własnego sumienia.

Chyba należałoby tu dodać, że w momencie zawierania związku sakramentalnego, jak również przeprowadzania rozwodu, moja łączność z Kościołem była, mówiąc skromnie, bardzo słaba. Powrót do wiary nastąpił właściwie w dużym stopniu pod wpływem osoby, z którą zawarłem związek cywilny, oraz Ojca Świętego Jana Pawła II. Ale nie ma miejsca w Kościele dla takiego nawróconego grzesznika jak ja. Cokolwiek bym uczynił, aby wrócić do Kościoła, będzie złe z punktu widzenia czysto ludzkiego. Jeżeli nic nie uczynię, nie mogę zbliżyć się do Kościoła. Wytworzył się zamknięty krąg, z którego zupełnie nie widzę wyjścia. A ilu ludzi jest w podobnej sytuacji?

Wydaje mi się, że częściowo odpowiedziałem już na pierwsze pytanie. W chwili obecnej uważam się za człowieka wierzącego, ale równocześnie odrzuconego przez Kościół. Łączność z Kościołem utrzymuję przez udział w coniedzielnej Mszy świętej oraz za sprawą Ojca Świętego Jana Pawła II, który nie odtrąca całkowicie ludzi takich jak ja, podkreślając wielkie miłosierdzie Boże. W każdym razie mogę pokładać ufność jedynie w Bogu, a nie w Kościele.

Co do drugiego i trzeciego pytania, wyjaśniam, że ta sytuacja ciąży mi ogromnie, i to jest chyba największa tragedia - brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. W pełni rozumiem stanowisko Kościoła w sprawie nierozerwalności i dozgonności związku małżeńskiego, ale proponowałbym w określonych sytuacjach, kiedy nie ma już szans na powrót do związku sakramentalnego, na przykład w ileś lat (pięć, dziesięć) po zawarciu związku cywilnego, dopuścić takie osoby do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Może by odejść od dotychczasowych reguł Kościoła w momencie I Komunii świętej dziecka ze związku niesakramentalnego. Jak wielka byłaby to radość dla wielu, wielu rodzin. Przecież to dziecko idące do I Komunii świętej jest jednak pewnym znakiem błogosławieństwa Bożego, również dla tej niesakramentalnej rodziny. Wierzę, że taka rodzina nie stanowiłaby zagrożenia dla podstawowej zasady nierozerwalności małżeństwa, natomiast w dobie ekumenizmu byłby to krok, jak to się ostatnio mówi, "we właściwym kierunku". O pozytywnych aspektach takiego kroku Kościoła dla dobra wychowania dziecka ze związku niesakramentalnego nie muszę chyba pisać, tak są oczywiste.

I na koniec. Cieszę się bardzo, że podjęliście te trudne sprawy i wierzę, że nie zabraknie wam sił i błogosławieństwa Bożego w ich kontynuacji.

(ankieta 51)

 

Ograniczenia par niesakramentalnych odczuwamy boleśnie

Jesteśmy małżeństwem tylko po ślubie cywilnym, nazwać to można: "Ofiary powojennego konfliktu między państwem a Kościołem".

Jesteśmy urodzeni, ochrzczeni i wychowani jako katolicy. Brak ślubu kościelnego nie zmienił naszych przekonań. Ograniczenia, jakie Kościół zastosował wobec tych par, są najcięższe. Taka dyskryminacja chyba żadnej ze stron nie przynosi korzyści.

Proponujemy pozostawić tym parom możliwość decyzji, w zależności od ich sytuacji, i znieść wszystkie ograniczenia. Dobre życie będzie ich ślubem złożonym wobec Boga i ludzi.

(ankieta 16)

 

Odczuwam dotkliwie brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii

Nie zawarłem sakramentalnego związku, ponieważ miałem ślub kościelny z pierwszą żoną, z którą rozszedłem się w 1963 roku (za obopólną zgodą, małżeństwo było bezdzietne). Kilka lat temu spróbowałem wnieść prośbę o unieważnienie mego małżeństwa, została ona jednak "jako bezpodstawna" oddalona. W 1988 roku odbyłem "szkolenie" w kościele Św. Floriana, po którym zaświtała słaba nadzieja na ponowne rozpoczęcie działań w tym zakresie. Intensywne życie zawodowe, społeczne i rodzinne odsuwa w czasie próbę ponownego rozpoczęcia starań w tej sprawie.

Moją przynależność do Kościoła katolickiego określam jako akceptację wszystkich zasad chrześcijańskich, a także realizację ich w życiu. Uczestnicząc w Mszach świętych, staram się dokładnie wsłuchać w teksty mówione, a szczególnie dotyczy to Ewangelii i kazań. Doceniając siłę i współczesne zadania Kościoła, pomagam w organizowaniu życia intelektualnego w parafiach (prelekcje, wykłady), ostatnio w ramach Towarzystwa Przyjaciół "Powściągliwości i Pracy".

Ograniczenia, które mnie dotyczą, akceptuję zgodnie z zasadą "prawo jest prawem", ale uważam je za krzywdzące. Zbrodnie zabójstwa może Kościół wybaczyć (zmazać), a rozejście się małżonków nie. Rozumiem, że zasada nierozerwalności małżeństwa była szczególnie słuszna w czasach, gdy kobieta była bardziej uzależniona od mężczyzny. Dzisiaj emancypacja kobiet powoduje, że to mężczyzna może być stroną skrzywdzoną. Uważam, że w przypadkach braku potomstwa lub gdy dzieci są dorosłe, za zgodą współmałżonków, należałoby ułatwić unieważnienie małżeństwa. Utrzymywanie pozornych małżeństw, nienawidzących się nawzajem, obojętnych sobie, jest niepotrzebne.

Mnie osobiście najbardziej dokucza brak dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. W trakcie Mszy świętej, kiedy większość wiernych przystępuje do Komunii, czuję się nieco wyobcowany z Kościoła.

Uważam, że pary niesakramentalne powinny mieć możliwość dostępu do Eucharystii. Trudno jest mi zgodzić się z faktem, że człowiek wypełniający swe życie zasadami chrześcijańskimi, żyjący w związku niesakramentalnym, jest gorszy od człowieka nie żyjącego w zgodzie z zasadami Kościoła, mającego ślub kościelny. Wierzę, że Kościół rozwiąże kiedyś ten problem.

(ankieta 11)

 

Boleśnie odczuwamy brak dostępu do sakramentów

Pozostawania w związku małżeńskim niesakramentalnym nie uważamy za brak przynależności do Kościoła.

Ograniczenia, wynikające z braku związku sakramentalnego, odczuwam jako krzywdzące. Nasze małżeństwo jest trwałe (blisko trzydzieści lat), szanujemy się i kochamy, zachowujemy dozwolone praktyki religijne. Ze związku tego mamy dziecko, które wychowaliśmy w wierze i praktykach religijnych. Niemożność przystąpienia do Sakramentów Pokuty i Eucharystii stanowi najbardziej odczuwalne ograniczenie, a nawet krzywdę. Wiele małżeństw, będących w związku sakramentalnym, postępuje niegodnie: nie uczęszczają oni na nabożeństwa, dopuszczają się zdrady małżeńskiej, panuje wśród nich pijaństwo, bandytyzm i wiele innych niezgodności z regułami naszej religii, lecz z uwagi na formalnie zawarte związki sakramentalne mogą przystąpić do sakramentów świętych, mimo że nadal tkwią w grzechu.

Proponowałabym, aby umożliwić parom niesakramentalnym dostęp do Sakramentów Pokuty i Eucharystii, o ile związek ich jest oparty na zdrowych zasadach miłości, szacunku i oddania dla dobra rodziny.

(ankieta 15)

 

Nikt nie może zabronić nam wierzyć w Boga

Nie mogę zawrzeć związku sakramentalnego ze względu na to, że poprzednio zawarłam już taki związek z człowiekiem, z którym pożycie małżeńskie trwało bardzo krótko (nie mieliśmy dzieci). Teraz więc, mimo że od lat stanowimy z drugim mężem i dwojgiem dzieci zgodną rodzinę, zawarcie związku sakramentalnego jest niemożliwe.

Moja więź z Bogiem, szukanie w Nim wewnętrznego oparcia, nie tylko nie osłabły w momentach trudnych decyzji życiowych, ale wręcz pomagały w ich podejmowaniu, mimo że w świetle zasad Kościoła takie postępowanie uważane jest za niezgodne z religią.

Ja natomiast ani przez chwilę nie zapomniałam o Bogu, u Niego szukałam otuchy i pocieszenia - i znajdowałam je. A potem najważniejsze stały się już dzieci i to, aby stworzyć dobrą, kochającą się rodzinę - i dążąc do tego celu również stale czerpię siłę z obcowania z Bogiem. I tylko niekiedy smutno mi, że pośrednikiem w tych kontaktach z Bogiem jest Kościół - Kościół, któremu zasady każą odwracać się na ogół od osób takich jak ja.

W tej sytuacji ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, przyjmuję jako obiektywnie istniejące, ale dla mnie są to ograniczenia wyłącznie typu formalnego, bo przecież i tak nikt nie może zabronić wierzyć w Boga, rozmawiać z Nim, szukać otuchy. I tylko rodzi się żal, że nie można przyjąć Komunii świętej, że nie wiadomo, co odpowiedzieć na pytanie dziecka: "Mamusiu, a dlaczego ty nigdy nie przyjmujesz do serca Pana Jezusa, tak jak inni ludzie w czasie Mszy świętej?" Ja zaś mam przeświadczenie, że całą moją skomplikowaną sytuację też ukształtował Pan Bóg i gdyby mnie ktoś zapytał, czy wiedząc o tym, w jakim się znajdę położeniu, podjęłabym kiedyś inną decyzję, odpowiedziałabym: Nie! I czy można to określić brakiem wiary? Jestem przeciwnego zdania.

Uważam, że pary niesakramentalne powinny być traktowane przez Kościół bardzo indywidualnie i w zależności od tego należałoby udzielać zgody na przystępowanie do sakramentów, zezwalać na pełnienie funkcji religijnych i tym podobnych.

Poza tym, co najmniej dziwna jest zasada głosząca, że jeżeli para taka wyrzeknie się współżycia cielesnego, to - po złożeniu oświadczenia osobie duchownej - może być dopuszczona do sakramentów, więc jakby "przyjęta, uznana przez Kościół". No bo co to oznacza? Ze Kościół większą wagę przywiązuje do spraw cielesnych niż duchowych? Być może dlatego, że tych duchowych, uczuciowych, nie da się "zmierzyć", ale czy to oznacza, że są one słabsze, mniej ważne?

Ile jest małżeństw sakramentalnych, w których panuje niezgoda, kłótnie, dzieci wychowywane są w atmosferze awantur, i ci ludzie mogą przystępować do spowiedzi, Komunii świętej, a nad faktem, że potem znów cały tydzień żyją "jak pies z kotem", przechodzi się do porządku? Przypuszczam, że takich ludzi jest, niestety, niemało, niemało jest też takich, którzy w majestacie prawa kroczą w niedziele i święta do kościoła, a w tygodniu, w pracy zawodowej, zdolni są do różnych, niekoniecznie godnych katolików postępków, nie zawsze dobrego traktowania współpracowników.

Dlatego też uważam, że Kościół powinien traktować pary niesakramentalne bardzo indywidualnie, praw zaś regulujących ich sytuację nie należy określać jednoznacznie, na zasadzie pewników. I tak ostatecznie każdy człowiek ma własne sumienie, za swoje postępowanie odpowiada więc tylko przed sobą, przed innymi ludźmi, a przede wszystkim - przed Panem Bogiem.

(ankieta 50)

 

Nic nie jest w stanie odebrać nam przynależności do Boga

Związku sakramentalnego nie zawarłem, gdyż moja partnerka jest po ślubie kościelnym.

Pozwolę sobie króciutko opisać swoje przemyślenia, które stanowić będą jedną ogólną odpowiedź na postawione trzy pytania.

Uważam, że nie można się jednoznacznie wypowiadać na temat sytuacji par niesakramentalnych w Kościele, albowiem istnieje wiele całkowicie różnych przypadków i stwierdzić chyba można, że tych różnych sytuacji jest dokładnie tyle, ile jest par niesakramentalnych. Jedno nie ulega kwestii: jest olbrzymia liczba małżeństw sakramentalnych, w których małżonkowie żyją ze sobą bardzo źle, choć z różnych powodów się nie rozchodzą; i trudno by było zaliczyć te związki do grona rodzin naprawdę katolickich. Zdarzają się też sytuacje odwrotne. Są pary, które nie mogą związać się sakramentalnie (na przykład z powodu zawartego poprzednio ślubu kościelnego), ale żyją ze sobą w zgodzie, miłości, harmonii. Chodzą do kościoła, boleją nad tym, że mają jakby do niego mniejsze prawa, czyli że Kościół ich nie akceptuje. Dzieci w takich związkach wychowywane są zazwyczaj po katolicku...

I w tej sytuacji rodzi się pytanie o zasadność nierówności "prawa do Kościoła" takich par ze związków sakramentalnych i niesakramentalnych. Zresztą nie najlepiej to chyba sformułowałem, bo celem moim nie jest tu dokonywanie jakichkolwiek porównań, i więcej już do tego tematu nie wrócę.

Jeśli natomiast chodzi o sytuację tych drugich - par niesakramentalnych żyjących po chrześcijańsku - to wydaje się, że Kościół powinien uwzględnić jakieś racje dopuszczające do zawarcia sakramentalnego związku. Na przykład, gdy para przez wiele lat uczestniczy w życiu religijnym, wychowuje po katolicku dzieci, stanowi wzorzec katolickiej rodziny. To wszystko może być udowodnione i potwierdzone w jakiś sposób. Rozumiem, że Kościół ma od dwóch tysięcy lat swoje niewzruszone zasady, ale trzeba wziąć pod uwagę, że to właśnie aż dwa tysiące lat i w tym czasie wiele się zmieniło na świecie, i być może należałoby rozważyć dopasowanie pewnych zasad kościelnych do istniejących obiektywnych warunków.

Nie jestem specjalnie biegły ani w Piśmie Świętym, ani w historii sprzed dwóch tysiącleci, ale sądzę, że w nieco innych warunkach pary decydowały się na zawarcie związków sakramentalnych wtedy, a w innych czynią to dzisiaj. Warunki dzisiejsze (tempo życia, złożoność spraw, ogrom problemów, sieć uzależnień moralnych, społecznych, politycznych, ekonomicznych) są po prostu takie, iż nie jest możliwe, aby wszystkie małżeństwa dobrze się dobrały. Dowodzą tego w sposób przeraźliwie jaskrawy wszelkie statystyki. Biorąc pod uwagę powyższe sądzę, że Kościół powinien na nowo, w odniesieniu do dzisiejszych warunków, rozważyć problem "nierozerwalności i dozgonności ważnie zawartego związku małżeńskiego".

Na koniec chciałbym napisać o osobistym odczuwaniu swojej sytuacji wobec Kościoła. Nigdy nie przyjąłem do wiadomości, albo raczej do świadomości, faktu, że zostałem odsunięty od Kościoła i że jest mi z tego powodu źle. Okoliczności spowodowały przecież, że nie mogłem zawrzeć związku sakramentalnego, a więc Opatrzność tak chciała, a więc z jakichś przyczyn zażyczył sobie tego Bóg. Mając tę świadomość pozostałem, myślę, takim niezłym chrześcijaninem. Moja rodzina jest prawdziwą rodziną katolicką, ograniczeniami zaś, którym podlegają pary niesakramentalne, staramy się nie martwić, gdyż nic nie jest w stanie odebrać nam przynależności do Boga.

(ankieta 49)

 

Wierzymy, że będzie nam dana laska przyjęcia Chrystusa do serc naszych

Nie zawarliśmy związku małżeńskiego sakramentalnego, gdyż taki związek każde z nas ma już z osobą, z którą rozstaliśmy się po rozwodzie cywilnym.

Jesteśmy ludźmi wierzącymi i czujemy się związani z Kościołem i Bogiem. Mamy nadzieję i głęboko wierzymy w to, iż naszej miłości i naszej wiary Bóg nie odrzucił!

Ograniczenia Kościoła odczuwamy bardzo boleśnie, a zwłaszcza niemożność przystępowania do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Fakt, że nie możemy połączyć się z Bogiem, jest dla nas w każdą niedzielę źródłem cierpienia, które tkwi w nas jak cierń. Jak wielka jest to boleść, może wiedzieć tylko człowiek wierzący, który skazany jest na bierne uczestniczenie we Mszy świętej.

Kościół stoi na stanowisku nierozerwalności i dozgonności związku małżeńskiego - tak, i dzięki temu uratowano wiele rodzin i szczęśliwy dom dla dzieci - ale są przypadki nie do rozwiązania i nie do ugody między ludźmi. Przysięgę, którą składa się przed Bogiem, wypowiadają tylko ludzie - ludzie, którzy mają rozmaite przywary, charaktery i przeróżne skłonności. Czy człowiek "skazany" na charakter (którego nie rozpoznał przed złożeniem przysięgi) innego człowieka może się godzić (pomimo wieloletnich prób ugody) na tolerowanie i jakby uczestnictwo w tych często brutalnych przejawach czyjejś woli? Czyż nie mniejszym złem jest rozejście się takich ludzi niż na przykład tolerowanie różnych drastycznych poczynań, takich jak przerywanie ciąży? Jaka w takim przypadku jest moralna i etyczna - nie mówiąc o chrześcijańskiej - ocena podobnego związku?

Stanowisko Kościoła, jego kanony są słuszne. Trzeba dbać o trwałość rodziny, ale nie za cenę wykraczającą poza granicę wiary człowieka. Kościół powinien także zdać sobie sprawę, iż ludzie pozostawieni, wbrew ich woli, w związku małżeńskim popełniają znacznie więcej wykroczeń i grzechów przeciw wierze i Kościołowi, zasadom moralnym i etycznym. Dla człowieka wierzącego mają one czasami większy ciężar gatunkowy, przekraczający wartość przysięgi małżeńskiej. Być może są to bardzo egoistyczne poglądy, ale wynikają z bardzo osobistych odczuć jakby skreślenia z możliwości życia w pełni wiary i uczestnictwa we wszystkich aktach chrześcijanina. Trwamy w wierze, iż będzie nam kiedyś dana łaska czynnego uczestnictwa we Mszy świętej i przyjęcia Chrystusa do serc naszych.

(ankieta 30)

 
6. Będziemy sądzeni z miłości.

 

  1. Wyrażam swój ból i nadzieję
    ankieta 22

  2. Więcej wyrozumiałości
    ankieta 47

  3. Z nadzieją na większą tolerancję
    ankieta 23

  4. Problem winy, do której się nie poczuwam
    ankieta 24

  5. Grzesznicy bez winy?
    ankieta 43

  6. Jezus Chrystus umarł na krzyżu za nas wszystkich
    ankieta 56

  7. Przez miłosierdzie i miłość do ludzi - nie odtrącaj mnie, Panie!
    ankieta 53

  8. W każdej ludzkiej miłości jest coś Boskiego
    ankieta 52

 

Wyrażam swój ból i nadzieję

Moje obecne małżeństwo jest drugim, zawartym po uzyskaniu rozwodu cywilnego. Starałem się o uzyskanie unieważnienia pierwszego małżeństwa, ale bezskutecznie.

Jestem raczej niepraktykujący, ograniczam kontakt z liturgią do większych świąt kościelnych (Boże Narodzenie, Wielkanoc) oraz uroczystości okazjonalnych, jak śluby, pogrzeby czy tym podobnych. Mimo tego dość luźnego związku, czuję się związany z Kościołem, syna wychowaliśmy po chrześcijańsku, moje życie i małżeństwo na pewno nie jest gorsze od życia rodzin związanych Sakramentem Małżeństwa.

Czuję żal, czuję się niesprawiedliwie (chociaż zgodnie z prawem) odtrącony. Postępujemy moralnie, jesteśmy małżeństwem, według mojej oceny, bardzo dobrym, kochającym się. Dlaczego więc taka sroga kara? Czy naprawdę jest lepiej po rozpadzie pierwszego małżeństwa żyć z drugą osobą zupełnie bez ślubu niż założyć uczciwy i kochający się dom? Przecież nawet najcięższe grzechy mogą uzyskać odpuszczenie za życia. Dlaczego nie ten? Oczywiście żałuję, że życie nie ułożyło mi się odpowiednio, że na moją obecną żonę nie natrafiłem wcześniej, że nie poznałem jej pierwszej. Dwadzieścia pięć lat szczęśliwego małżeństwa potwierdza trafność naszego wyboru, szkoda, że łączy się to z odtrąceniem i pozbawieniem Sakramentu Eucharystii.

Trudno znaleźć receptę zgodną z kanonami wiary i prawem. Trudno pogodzić potrzebę żalu za grzech i obietnicy poprawy w sytuacji kochających się ludzi z takiego związku. Myślę jednak, że przynajmniej w stosunku do tego małżonka, który nie złamał przysięgi sakramentalnej, nie powinny być stosowane obecne zasady. Myślę również, że i tej "grzesznej" połowie niesakramentalnego związku wyszłoby na dobre, gdyby w pełniejszym stopniu mogła uczestniczyć w życiu Kościoła. Wdzięczność za wyrozumiałość i przebaczenie - częstokroć błędu wczesnej młodości - znacznie silniej związałaby wielu ludzi z wiarą i Bogiem niż obecny stan odtrącenia.

Kończąc, wyrażam radość z podjęcia tematu, który - sądzę - jest dość powszechny. Mam nadzieję, że zbliżający się Synod wypracuje rozwiązanie powrotu do Kościoła ludzi takich jak ja.

(ankieta 22)

 

Więcej wyrozumiałości

W odpowiedzi na ankietę informujemy, że w związku niesakramentalnym żyjemy już ponad cztery lata. Ja jestem wdową, obecny mąż rozwiedziony. Bardzo przykro odczuwamy naszą niepełną przynależność do Kościoła. Ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, uważamy za nieusprawiedliwioną wzgardę. Sądzę, że Kościół powinien zweryfikować swój pogląd na te sprawy, jak w wielu razach już to uczynił.

Schemat życia uległ wielkim zmianom. W wielu przypadkach zawinionych przez jedną ze stron w małżeństwie (porzucenie, pogarda) cierpi druga strona, która wstępując w związek niesakramentalny nie ma żadnej możliwości w pełni przynależeć do Kościoła katolickiego. A trudno wymagać, aby człowiek będąc przez kilka lat u boku drugiej osoby, porzucony, dalsze życie spędził samotnie. Kwestia ta jest bardzo istotna i odpowiednie spojrzenie Kościoła na tę sprawę i jej rychłe uregulowanie leży w interesie obu stron.

Proponowalibyśmy opierać się na wyrokach zapadających w sądach cywilnych w sprawach rozwodowych. Niech nikogo nie odstrasza duża liczba rozwodów - takie jest życie. Coraz więcej zdarza się anomalii. Oto przykład:

Nie można zmusić matki kilkorga małych dzieci do wspólnego życia z mężem, który pije, kradnie rzeczy z domu i znęca się nad rodziną, a jest to zjawisko coraz częstsze. Czy ona też do końca życia ma pozostać sama? A czym ta kobieta zawiniła? Z natury jeden człowiek szuka drugiego człowieka, bo nie chce być sam. Problem związków niesakramentalnych jest trudny, ale wymaga rozstrzygnięcia i spojrzenia nań z innej perspektywy. Nie chcemy tu pisać o ubocznych skutkach, jakie pociąga za sobą stanowisko Kościoła na temat nierozerwalności małżeństwa. Powoduje ono oddalenie się ludzi od niego, a to naturalne, bo jeżeli nie jesteśmy akceptowani - zamykamy się w trójkącie: Bóg i my.

(ankieta 47)

 

Z nadzieją na większą tolerancję

Ucieszyło mnie pismo parafii poruszające sprawę małżeństw niesakramentalnych. Ułatwi mi to, mam nadzieję, nawiązanie pełnych stosunków z Kościołem. Piszę "pełnych", bo dotychczas, jako osoba nie posiadająca ślubu kościelnego, odczuwałam przykre skutki tej sytuacji. Poruszę tu chociażby sprawę spowiedzi, do której przystąpiłam ponad trzydzieści lat temu i nie otrzymałam rozgrzeszenia. Przeżyłam to wydarzenie ogromnie boleśnie i, w obawie przed powtórzeniem się tej sytuacji, nie przystępowałam więcej do spowiedzi. Obawa ta nie opuszcza mnie przez wszystkie lata.

Jestem urodzona i wychowana w rodzinie katolickiej, podobnie wychowywałam swoje dzieci, a sama wykonuję wszystkie obowiązki osoby wierzącej (poza spowiedzią). O powodach, dla których nie zawarłam związku małżeńskiego, nie będę się wypowiadać. Mój mąż już nie żyje.

Teraz pytania, na które postaram się odpowiedzieć:

Mimo że nie mam ślubu kościelnego, przynależę do Kościoła i będę przynależeć w taki sam sposób, jakbym żyła w związku sakramentalnym.

Ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne dotyczące niemożności pełnienia funkcji religijnych wymienionych w piśmie parafii - uważam za zbyt rygorystyczne, a nawet krzywdzące, nie tylko dla małżeństw, ale również dla ich dzieci. Dotyczy to przede wszystkim Sakramentu Chrztu oraz innych związków z Kościołem. Brak sakramentalnego związku małżeńskiego nie powinien wykluczać tych ludzi z pełnej przynależności do społeczności kościelnej. Myślę, że pisząc to, nie przekraczam granicy etyczno - moralnej.

Podzielam bez reszty stanowisko Kościoła na tematy nierozerwalności i dozgonności ważnie zawartego związku małżeńskiego. Jeśli chodzi o propozycje dotyczące par niesakramentalnych - to trudno wypowiadać się jednoznacznie. Życie jest tak skomplikowane i stwarza tyle problemów, że niełatwo jest wybrać tę najwłaściwszą i najlepszą drogę. Małżeństwo to związek dwojga ludzi często o różnych poglądach, a prawie zawsze o różnych charakterach.

Jeśli można coś zaproponować, to może trochę więcej tolerancji dla małżeństw niesakramentalnych.

(ankieta 23)

 

Problem winy, do której się nie poczuwam

Nie zawarłam sakramentalnego związku, ponieważ mąż mój był już poprzednio żonaty (małżeństwo trwało trzy lata, było bezdzietne, rozwiązane nie z winy męża).

Czuję się wyrzucona poza nawias Kościoła.

Z biegiem lat coraz bardziej odczuwam ograniczenia, szczególnie brak mi dostępu do Sakramentów Pokuty i Eucharystii.

Związek nasz trwa dwadzieścia pięć lat, dziecko wychowałam w duchu wiary i źle znoszę świadomość tego, że będę mogła wyspowiadać się i przyjąć Komunię świętą dopiero na łożu śmierci. Tym bardziej że bliskie mi osoby w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, będące w podobnej sytuacji, uzyskały dostęp do Sakramentów Pokuty i Eucharystii. Czy postąpiłabym uczciwie, gdybym odeszła teraz od męża i związała się z kimś, z kim mogłabym zawrzeć związek sakramentalny? Przecież to nonsens, a z punktu widzenia Kościoła wszystko byłoby w porządku.

Niestety, nie mam żadnych propozycji ułatwiających życie parom niesakramentalnym w ramach Kościoła, ponieważ małżeństwo jest sakramentem i jako takie pozostaje nierozerwalne, mimo że nie ma to niczego wspólnego ze stanem faktycznym. Czy obie strony muszą ponosić taką samą karę, gdy pozostają w związku niesakramentalnym? Mnie z nikim poprzednio nie łączyły więzy małżeńskie, ale pozostaje problem winy, do której się nie poczuwam, i przyrzeczenie poprawy, czego nie mogę przyrzec.

Niestety, nie mam pomysłu na rozwiązanie naszych problemów, ale cieszę się, że Kościół podjął ten temat, może wspólnie znajdzie się jakaś droga naszego powrotu na łono Kościoła.

(ankieta 24)

 

Grzesznicy bez winy?

Powodem niezawarcia przez nas związku sakramentalnego jest fakt, że moja obecna żona rozwiodła się w 1950 roku, mając wówczas dwadzieścia siedem lat, z wyłącznej winy byłego męża. Przed sądem przyznał, że "prowadził rozpustne życie z innymi kobietami" oraz wszedł w trwały związek z inną kobietą, która spodziewała się z nim dziecka.

Fakt, że pozostaję w małżeństwie niesakramentalnym, nie ma najmniejszego wpływu na mój stosunek do Kościoła, do którego żywię sentyment i szacunek. Zawierając drugie małżeństwo, byłem wdowcem. Żona bardzo boleje nad konsekwencjami tego kroku.

Ograniczenia, jakim podlegają pary niesakramentalne, jeśli chodzi o dostęp do sakramentów, oceniam jako niczym nie zasłużoną dyskryminację i wręcz krzywdę wyrządzoną niewinnym ludziom, których oddala od Kościoła, a nawet od wyznawanej religii i wiary, sam Kościół! ! !

Moja propozycja dotycząca sytuacji par niesakramentalnych jest następująca: mogę Kościołowi proponować tylko jedno, a mianowicie, że jeśli sytuacja jednego, i to absolutnie niewinnego, małżonka uniemożliwia zawarcie sakramentalnego małżeństwa - odstąpić od dotychczasowego niesprawiedliwego stanowiska. Skłonny jestem także rozciągnąć tę zasadę na przypadek braku winy obydwojga niewinnych małżonków. Jak bowiem można dopuszczać do tego, aby o losie ludzi, którzy w niczym nie zawinili, decydował jakiś skończony łajdak, narkoman lub bandyta, albo zabójca skazany na dożywotnie więzienie. Przecież z moralnego punktu widzenia jest to wręcz zbrodnia w stosunku do ludzi niewinnych. Pisze to człowiek naprawdę znający życie i jego odwrotną stronę, jako adwokat o czterdziestoletnim stażu w sprawach karnych, obrońca wielu zabójców, a także takich, którzy zostali skazani na karę śmierci (zamienioną na dożywocie) oraz gwałcicieli o długoterminowych wyrokach. Jak kobieta może pozostawać żoną takiego człowieka?

(ankieta 43)

 

Jezus Chrystus umarł na krzyżu za nas wszystkich

Nie zawarłam ślubu kościelnego, gdyż pokochałam człowieka rozwiedzionego (poznałam go już po jego rozwodzie). Do tego stopnia nie uświadamiałam sobie, że podlegam ekskomunice, iż poszłam do spowiedzi i... zostałam brutalnie (tak - brutalnie) odpędzona od konfesjonału. Nie zniechęciło mnie to jednak do Kościoła, tak jak dawniej chodziłam na Msze święte (chyba nigdy nie opuściłam Mszy w niedzielę). Dzieci, dwaj synowie, uczęszczali na lekcje religii Jednym słowem, życie się toczyło i toczy jak w rodzinie katolickiej wiernej Kościołowi i jego tradycjom.

Oczywiście ogromnie nad tym boleję, że nie mogę przystępować do Komunii świętej i płaczę z żalu, kiedy widzę, jak inni przyjmują Eucharystię.

Co do ograniczeń w dostępie do sakramentów mam mieszane uczucia. Z jednej bowiem strony ufam Kościołowi i szanuję jego przykazania czy nakazy, z drugiej jednak strony, chciałabym aktywniej uczestniczyć w jego życiu poprzez przyjmowanie sakramentów.

W sprawie nierozerwalności małżeństwa, nie wiem, nie umiem się wypowiedzieć. Wierzę tylko, że Bóg jest samym Miłosierdziem, a Jezus Chrystus umarł na krzyżu za nas wszystkich - za wierzących i niewierzących, za tych, co zawarli ślub kościelny i za tych, którzy nie mają sakramentalnego małżeństwa, umarł z miłości do ludzi. Bo cóż jest większego nad miłość? Czy nie z realizacji przykazania miłości do Boga i bliźniego będziemy przede wszystkim rozliczani po śmierci?!

(ankieta 56)

 

Przez miłosierdzie i miłość do ludzi - nie odtrącaj mnie, Panie!

Na przeszkodzie do zawarcia związku sakramentalnego stanął ślub kościelny zawarty przez męża w 1958 roku. Pozostajemy w związku cywilnym od roku 1964.

Nigdy nie odczuwaliśmy zerwania przynależności do Kościoła. Sprawiła to chyba niedzielna Msza święta, której staraliśmy się nigdy nie opuszczać, i nawet najkrótsza, ale codzienna modlitwa.

Jeśli chodzi o punkt drugi, to myślę, że funkcję matki i ojca chrzestnego moglibyśmy pełnić (mąż jest ojcem chrzestnym od dwudziestu czterech lat; nie wiedział, że nie powinien był się zgodzić, a ksiądz nie pouczył - chrześniaczka jest praktykującą i wspaniałą chrześcijanką).

Wiemy, że można unieważnić zawarty związek. Wiemy, że można wiele, bardzo wiele i zgodnie z prawdą powiedzieć na swoją obronę - to wszystko można zrobić stojąc przed człowiekiem, ale gdybyśmy stanęli przed Panem: to byłyby już tylko słowa. Nie śmiałabym bronić swoich racji. Wszystkie nasze racje zawarłyby się w modlitwie: "Przez miłosierdzie i miłość do ludzi - nie odtrącaj mnie, Panie". Cóż można więc proponować. Może zmienić trochę treść przysięgi małżeńskiej? Nierozerwalność zawartego związku powinna być w nas.

(ankieta 53)

 

W każdej ludzkiej miłości jest coś Boskiego

Jestem wdową od pięciu lat. Nie przystąpiłam do Sakramentu Małżeństwa, gdyż mój pierwszy i jedyny mąż był rozwiedziony. Kochałam go, wydawało mi się, że jestem mu potrzebna. Był to samotny, ciężko pracujący człowiek, któremu nie udało się pierwsze małżeństwo. Bardzo tęsknił za małą córeczką, którą wychowywała żona mieszkająca w innym mieście. Ślub cywilny zawarliśmy w 1950 roku i związek ten trwał do śmierci mego męża w roku 1984. Zdecydowaliśmy się na zawarcie tego związku, gdyż nie krzywdziliśmy przez to nikogo. Przez całe życie podtrzymywaliśmy kontakt z córką i przyjaźnimy się z nią do dziś.

Kryterium ludzkiej krzywdy, krzywdy, jaką można wyrządzić drugiemu człowiekowi, wydawało się nam najważniejsze w postępowaniu i codziennych życiowych decyzjach. Przeżyłam wojnę, powstanie warszawskie i obóz koncentracyjny. Widziałam zło, pozbawianie życia, upodlenie człowieka. Na tle tego wszystkiego zło moralne, jakie przypisuje się związkom niesakramentalnym, wydawało nam się jakieś nierzeczywiste. Pierwsza żona mego męża starała się o unieważnienie małżeństwa. Zależało jej na sakramentalnym związku z drugim mężem. Trzeba było trochę nakłamać w Kurii Biskupiej. Mąż mój powiedział, że nie będzie fałszywie zeznawał, nie chce też, by się okazało, że ma nieślubną córkę. Do unieważnienia małżeństwa nie doszło.

Przez cały czas trwania naszego związku, a trwał on trzydzieści cztery lata, nie przestawałam się modlić, ale żyliśmy na marginesie tego, co działo się w Kościele. Mąż mój nie chodził do kościoła i chyba miał jakiś żal o to, co go spotkało. Ogromnie przeżył odejście pierwszej żony i próbę unieważnienia związku. Ja chodziłam do kościoła, ale o wielu sprawach myślałam kategoriami świeckimi.

Człowiek godzi się z ograniczeniami, które są sprawą wyboru, ale trudno też żyć z przeświadczeniem, że całe życie, tak bardzo trudne, jest jednym nieustającym grzechem. Dlatego też myśli się wtedy kategoriami świeckimi. Człowiek odsuwa od siebie myśl o nieustającym grzechu, boby zwariował. A gdzieś tam w głębi duszy ma nadzieję, że Pan Bóg jest miłosierny i że nie będzie w sposób biurokratyczny sprawdzał świadectwa ślubu, tylko może podsumuje pracę i zmagania całego ludzkiego życia.

Przyjaciółki ewangeliczki, znające moje życie i niesakramentalne małżeństwo, śmieją się z nurtujących mnie problemów. One jakoś inaczej widzą te sprawy w świetle nauki Kościoła ewangelickiego.

Najbardziej gnębi mnie to, że decydując się na związek niesakramentalny mogłam się przyczynić do wiecznego potępienia człowieka, którego kochałam, ale wierzę także, że Pan Bóg nie jest aż tak okrutny. Wydaje mi się, że słowa przysięgi: "Nie opuszczę cię aż do śmierci" oznaczają, iż będę się troszczyć do końca życia o twoje dobro, o twoje potrzeby, o wychowanie dzieci, o ludzkie, godne życie rodziny. Ale czy to znaczy, że będę zawsze z tobą mieszkał, jadał, spał? Gdy trudno na przykład wytrzymać pod jednym dachem z kimś, kto jest materialnie niezależny, samodzielny, lepiej może jednak zamieszkać oddzielnie, mimo nierozerwalnego związku, i z pewnej odległości pomagać tej osobie w miarę potrzeby? Czy każdy związek niesakramentalny musi być grzechem wyrzucającym ludzi automatycznie poza społeczność Kościoła? Kryterium ludzkiej krzywdy w postępowaniu człowieka wydaje mi się bardzo ważne, a każda sprawa ludzka jest inna.

Trzeba wielkiej wiedzy i znajomości życia, aby odpowiedzieć na te pytania. Nie śmiem wysuwać propozycji, stawiam tylko pytania. W każdej ludzkiej miłości jest coś Boskiego.

(ankieta 52)

 

 

7. Móc uwierzyć w dobrego Boga...

 

  1. Odczuwam wykluczenie z Kościoła
    ankieta 45

  2. Przypadek nietypowy?
    ankieta 48

  3. Zagubienie i rozterka
    ankieta 41

  4. Nie czujemy się związani z żadną religią
    ankieta 28

  5. Gdybym mogła uwierzyć w dobrego Boga...
    ankieta 25

 

Odczuwam wykluczenie z Kościoła

Należę do osób, które nie mogą zawrzeć związku sakramentalnego (mąż po rozwodzie).

W moim odczuciu, w momencie zawarcia ślubu cywilnego, zostałam wykluczona z Kościoła. Bo czyż można mówić o przynależności do społeczności kościelnej w sytuacji, kiedy nie mamy jakichkolwiek praw (nawet prawa do pogrzebu kościelnego) przysługujących ludziom wierzącym. Takie jest oficjalne stanowisko Kościoła. Odczuwam to bardzo boleśnie. Jednocześnie czuję wewnętrznie, że sam fakt chrztu, wychowania religijnego i moja wiara nie pozwalają mi zerwać z Kościołem. Dlatego pomimo tego "odtrącenia" przychodzę na Msze święte i staram się nasze dziecko wychowywać w wierze.

Według mnie wszystkie obowiązujące ograniczenia dotyczące par niesakramentalnych nie pozwalają na przynależność do Kościoła. Wprowadzenie tych ograniczeń miało z pewnością "odstraszać" od rozwodów, a stało się, niestety, w tak wielu przypadkach, przyczyną odejścia ludzi od Kościoła i od Boga.

Słowa Chrystusa: "Co Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela", są podstawą przyjętej w Kościele katolickim zasady nierozerwalności małżeństwa. Czy jednak słowa te są równoważne ze słowami: Co Bóg złączył, człowiek nie może rozdzielić? Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że nierozerwalność związku to ideał, do którego z całą pewnością należy dążyć i chronić jedność małżeńską. Ale czy można mówić o ważnym Sakramencie Małżeństwa, w którym nie występują już żadne więzi między ludźmi, tam gdzie zostały złamane wszystkie słowa przysięgi małżeńskiej? Czy w takich przypadkach należy szukać "na siłę" powodów do uzyskania unieważnienia małżeństwa - bo może się uda? Dlatego uważam, że należałoby wprowadzić rozwody kościelne, udzielane oczywiście nie wszystkim, ale po rozpatrzeniu każdej sprawy indywidualnie. Z pewnością nie spowodowałoby to zwiększenia liczby rozwodów, a na pewno sprowadziłoby z powrotem do Kościoła wiele osób, które w tej chwili czują, że są odepchnięte. Ponadto wydaje się, że w dobie ekumenizmu ten krok byłby z pewnością wielkim krokiem ku pojednaniu chrześcijan.

(ankieta 45)

 

Przypadek nietypowy?

Odpisując na list księdza proboszcza dotyczący problemu małżeństw niesakramentalnych, przepraszamy na wstępie za niedotrzymanie terminu nadesłania odpowiedzi. Nasz przypadek jest nietypowy i raczej odosobniony. Uznaliśmy, że nie powinien być rozpatrywany w celu wyciągnięcia ogólnych wniosków. Nietypowość polega na tym, że nasze małżeństwo, trwające osiemnaście lat, mogłoby być sakramentalne, ponieważ w 1985 roku usunięta została przeszkoda - zmarł pierwszy współmałżonek.

Jednak tak się nie stało i najprawdopodobniej nasz związek cywilny ulegnie w najbliższym czasie rozwiązaniu. W związku z tym ewentualne odpowiedzi na pytania postawione w liście księdza proboszcza byłyby nie na miejscu również i z tego powodu, że stosunek każdego z nas także i w tych sprawach jest zróżnicowany.

(ankieta 48)

 

Zagubienie i rozterka

Powód niezawarcia sakramentalnego związku małżeńskiego? Oboje na kilka lat przed zawarciem małżeństwa, w sposób niezależny od siebie, zaprzestaliśmy praktyk religijnych. Zawarcie więc ślubu kościelnego miałoby charakter formalny, a tego żadne z nas nie chciało - byłoby to postępowanie nieuczciwe.

Uważam, że przynależę do Kościoła uznając zasadnicze dogmaty wiary i płynące z tego nakazy moralne i etyczne. Zawsze jednak sądziłam, że człowiek, i tylko człowiek, musi być odpowiedzialny za swoje czyny w bezpośrednim kontakcie z Najwyższym. Z tego przekonania wynika mój połowiczny udział w praktykach religijnych.

Ograniczenia dotyczące możliwości pełnienia funkcji rodziców chrzestnych w moim przypadku uważam za słuszne, ponieważ nie umiałabym z przekonaniem czuwać nad wdrażaniem dziecka w zasady religii. Uważam natomiast za zdecydowanie niesłuszne utrudnianie dzieciom, których rodzice nie praktykują, przystąpienia do Chrztu świętego, I Komunii i nauki religii (spotkałam się z takim przypadkiem). Sądzę, że jeżeli rodzice niepraktykujący decydują się na ten krok, na pewno nie będą przeciwdziałać religijnemu rozwojowi dziecka, a wydaje się, że powołaniem Kościoła winno być wychowanie religijne w jak najszerszym kręgu, umożliwienie zaznajomienia się z treścią religii każdej rozwijającej się istocie ludzkiej. Wynik czasem może się okazać bezowocny, biorąc pod uwagę późniejszą przynależność do Kościoła, ale nie w sensie dobra w wymiarze ogólnym.

Pary niesakramentalne należy traktować jak wszystkich, to znaczy osądzając według czynów i potrzeb, nie odrzucając możliwości, że mogą to być ludzie tak wartościowi, jak pary złączone związkiem sakramentalnym.

(ankieta 41)

 

Nie czujemy się związani z żadną religią

Odpowiadając na nadesłaną ankietę, uprzejmie informujemy, że nie zawieraliśmy sakramentalnego związku małżeńskiego, kierując się świadomym, niekłamanym wyborem. Ja, wychowana w domu laickim, nie brałam pod uwagę ślubu innego niż cywilny. Bardziej skomplikowanie przedstawiały się sprawy wiary u męża. Mimo że został wychowany w domu katolickim, zmienił światopogląd. Odejście od wiary nie było koniunkturalne. To był przemyślany wybór.

Nie czujemy się związani z żadną religią. Nie ma to żadnego wpływu na nasze życie wewnętrzne, kontakty z ludźmi i przyjaźnie. Uważamy, że wiara jest sprawą bardzo osobistą, intymną i nie powinna stanowić kryterium oceny i podziału ludzi.

Nie czujemy w najmniejszym nawet stopniu ograniczeń wynikających z braku wiary. Nie mamy poczucia niższości. Przeciwnie, nasz wewnętrzny kodeks moralny musi być wyższy, gdyż po drodze, jeśli postąpimy nieetycznie, nie otrzymujemy znikąd rozgrzeszenia. Nasze dobre samopoczucie płynie jedynie z postępowania godnego uczciwego człowieka.

Nie jesteśmy również pozbawieni pełnienia funkcji matki czy ojca chrzestnego. Możliwość taką stwarza uroczystość nadania imienia. Jeśli poważnie traktować tę funkcję, zadanie kształtowania charakteru jest nie mniej odpowiedzialne niż rodziców chrzestnych, a na pewno trudniejsze, gdyż odpadają takie pomocne w wychowaniu argumenty, jak nagrody i kary wymierzane ręką Boga.

W praktyce Sakrament Małżeństwa nie chroni związku małżeńskiego i nie zapewnia mu trwałości. Decydują o tym zupełnie inne czynniki. Wydaje nam się, że pary niesakramentalne nie rozwodzą się częściej niż te, które zawarły ślub w Kościele, a co ważne - ich rozwody nie powodują naruszenia zasad wiary (sakramentu). Dlatego ostatnie pytanie ankiety należałoby odnieść raczej do rozwodzących się par sakramentalnych.

(ankieta 28)

 

Gdybym mogła uwierzyć w dobrego Boga...

Zawierając przed dwudziestu pięciu laty związek małżeński uważaliśmy, że jest to dobrowolna umowa pomiędzy dwojgiem kochających się ludzi i w tej sprawie świat nie ma nic do powiedzenia. Ponieważ świat wymagał legalizacji, uczyniliśmy to w Urzędzie Stanu Cywilnego. Było to drugie małżeństwo mego męża (poznałam go już jako człowieka rozwiedzionego i w żadnej mierze nie przyczyniłam się do rozpadu jego pierwszego związku).

Bardzo trudno jest mi odpowiedzieć w sposób jednoznaczny na pytania, gdyż z perspektywy czasu wszystko, co ma związek z Kościołem (szeroko rozumianym), wiąże się z moim stosunkiem do Boga. Wydaje mi się, że jestem (teraz) agnostyczką, ale w dawniejszych latach, w latach dzieciństwa aż po wiek dojrzały, stosunek ten kształtował się różnie. Nie będę opisywać prób dochodzenia do wiary, tego, jak gorąco, choć bezskutecznie jej pragnęłam - w rezultacie nie wierzę w istnienie Boga.

Nie mogę pogodzić się z wiarą, która jest przeciwna rozumowi. Żałuję, ale nie mogłam wyrobić w sobie pokory, aby wierzyć ślepo. Wiem, że to, co piszę, to herezje, nie chcę jednak kłamać, pisząc, że trwanie w związku niesakramentalnym odczuwam szczególnie boleśnie. Wszystkie przytoczone ograniczenia, którym podlegają pary niesakramentalne, miałyby dla mnie znaczenie, gdybym zachowała wiarę.

Co się tyczy nierozerwalności związku, to uważam go za nierozerwalny, ale wynika to z naszego własnego przekonania. Gdybym miała obok siebie człowieka niegodnego - odeszłabym. Przypuszczam, że każda para małżeńska ma indywidualne problemy.

Gdybym mogła uwierzyć w dobrego Boga, powołującego ex nihilo świat pełen cierpień i obojętnego na cierpienia! Sprzeczność ta - to mój problem, a obojętność wobec Kościoła jest jej pochodną.

(ankieta 25)

 

 

8. Zawierzyć Chrystusowi.

1. "SAMOTNIA MIRIAM"
"Cahiers du renouveau" 1984, nr 43

  1. Maurycy

  2. Ręka Boga

  3. Pięć lat

  4. Wylanie Ducha

  5. Znałem cię po imieniu

  6. Pójdź za mną

  7. "Miriam Betlejem"

  8. Sen

  9. "Samotnia Miriam"

2. "SAMOTNIA MIRIAM"
"Cahiers du renouveau" 1989, nr 73

  1. Żyć wiernością

  2. Bóg daje ci wolność wyboru

  3. Zaakceptować przebaczenie

  4. Zdecydowałem się oddać życie...

  5. Z Maryją u stóp Krzyża

3. Wyznania "Świętej grzesznicy"
Małgorzata Majdańska

 

"SAMOTNIA MIRIAM"

Publikujemy świadectwo Danieli Bourgeois, przedstawione podczas rekolekcji dla księży we wrześniu 1984 roku w Tressaint.

Daniela Bourgeois, zamężna, matka jednego dziecka, rozwodzi się, a potem żyje z Maurycym i rodzi drugiego syna. Hospitalizowana z powodu poważnego krwotoku, prosi Pana Boga o darowanie jej kilku lat życia, by mogła wychować dzieci.

Po odzyskaniu zdrowia dużo pracuje, dobrze zarabia, wydaje pieniądze na prawo i lewo, lecz zabezpiecza także przyszłość swych dzieci... nie myśli jednak o podziękowaniu Panu, który w miarę upływu czasu stopniowo będzie się jej objawiał.

Wtedy rozpoczyna się życie w miłości z Bogiem. Pan okazuje jej przede wszystkim, że oczekuje od niej współczucia i modlitwy za małżeństwa żyjące w separacji lub za ludzi rozwiedzionych. Wreszcie zostaje powołana do życia "Samotnia Miriam": kobiety i mężczyźni, żyjący w separacji, poświęcają swą samotność w intencji posługi kapłanów.

"Urodziłam się i wychowałam w chrześcijańskiej i wierzącej rodzinie w Quebecu. Jako osiemnastoletnia dziewczyna wyszłam za mąż mając najlepsze chęci, bo przecież nie po to wychodzi się za mąż, żeby się rozwodzić czy też żyć w separacji. Od początku małżeństwa jednakże między mężem a mną dochodziło do starć. Najważniejsze jest jednak to, żebym opowiedziała, co za sprawą Pana stało się ze mną potem. Łudziłam się więc, że mąż się poprawi i podtrzymywałam w sobie tę nadzieję. Mieliśmy czteroletniego synka, mimo to stosunki pomiędzy mną a mężem pogarszały się z dnia na dzień. Niszczyliśmy siebie nawzajem i pewnego dnia, gdy już miałam tego wszystkiego dosyć, odeszłam z domu. Opuściłam męża, zażądałam rozwodu i zabrałam ze sobą synka. Dwudziestoczteroletnia samotna kobieta, z dzieckiem, odpowiedzialna za jego wychowanie - kiedy sięgam teraz pamięcią w przeszłość, te dwadzieścia kilka lat wstecz, widzę, że kobiecie nie było wówczas łatwo zarobić na życie. Z trudem godziłam się z tą sytuacją - wtedy to spotkałam pewnego samotnego mężczyznę, Maurycego. Zakochaliśmy się od pierwszego spojrzenia, a potem miałam skrupuły, gdyż jako osoba wierząca nie mogłam uznać ślubu cywilnego za prawdziwy związek małżeński.

Nie zgodziłam się żyć w konkubinacie, gdyż znałam słowo Boże. Spróbowałam więc pójść do kurii biskupiej, żeby się dowiedzieć, czy nie dałoby się unieważnić małżeństwa. Ale po przejrzeniu dokumentów stwierdzono, że to niemożliwe, bo małżeństwo zostało zawarte zgodnie z przepisami, a zatem na całe życie, na wieczność. Miałam więc do wyboru: pozostać na zawsze samotna albo żyć z Maurycym. Dzisiaj należy naprawdę pomagać tym ludziom, którzy zmagają się z podobnymi problemami.

 

Maurycy

Skończyło się na tym, że wybrałam Maurycego. Odsunęłam się od Kościoła i rodziny, z wyjątkiem bliskich krewnych. Nasze życie w konkubinacie prowadziliśmy trochę z dala od ludzi, by uniknąć zgorszenia. Ale mimo wszystko wywołaliśmy zgorszenie; matka zalewała się łzami, wolałaby mnie raczej widzieć martwą. Wkrótce urodziłam dziecko poczęte z Maurycym, czyli miałam już jednego syna z moim mężem i drugiego z mężczyzną, z którym teraz mieszkałam pod jednym dachem. Potem przeżyłam poronienie.

Maurycy od razu zawiózł mnie do szpitala. Sytuacja była poważna. Walczyłam ze śmiercią. Bóg mówi przecież, że "nie należy czekać na ostatnią chwilę, gdyż ta chwila przychodzi, kiedy się jej nie spodziewamy". I to jest prawda; zdaję sobie sprawę, jak człowiek oddala od siebie śmierć, a chwyta się życia.

W pewnej chwili przyszedł do mnie lekarz dyżurny. Po jego pytaniach zrozumiałam, że zbliża się koniec. Zażądałam widzenia z Maurycym i dziećmi, bo chciałam ich zobaczyć przed śmiercią. I teraz proszę, byście dobrze słuchali, co chcę powiedzieć, a Boga proszę, by trzymał rękę na każdym ze swych dzieci.

 

Ręka Boga

A teraz spójrzcie na rękę Boga, który przychodzi ratować grzesznika, na rękę Bożą w mym życiu. Dyżurny w szpitalu próbował zadzwonić do mojego domu. Nikt jednak telefonu nie odbierał, bo to było w środku nocy; Pan tak postanowił. Bóg odmówił mi prawa rozmawiania z dziećmi. Zwróciłam się więc ku gipsowemu wizerunkowi Chrystusa przedstawionemu na murze: "Panie, jestem tak biała jak Ty. W moich żyłach nie ma już krwi, Ty jednak nie możesz przyjść po mnie. Moje dzieci zostaną rozdzielone: jedno z jednym ojcem, drugie - z drugim. Panie, przez miłość do moich dzieci, proszę Cię o pięć lat życia".

Pięć lat to niedużo, ale tylko to przyszło mi do głowy. Matka powiedziała: "Dlaczego pięć? Masz zaledwie trzydzieści, mogłaś poprosić o dwadzieścia lub dwadzieścia pięć lat".

Nie byłam wymagająca, bo nie bałam się śmierci, tylko pozostawienia dzieci własnemu losowi. Dlatego powiedziałam: "Panie, użycz mi pięciu lat życia, a przygotuję dzieci na moją śmierć".

Dokonałam pierwszego aktu oddania się Bogu. W tym samym momencie spłynął na mnie spokój, jakbym została okryta płaszczem. Mogłam zgiąć nogi, które miałam od kilku godzin sparaliżowane, serce zaczęło mi bić i poczułam, że wraca we mnie życie.

 

Pięć lat

Wiedziałam, że mam pięć lat na przygotowanie swoich dzieci do przyszłego życia. Miały wtedy sześć i jedenaście lat. Wyszłam ze szpitala, nie myśląc nawet o podziękowaniu Bogu za dar życia. Jedyna myśl, jaka mnie opanowała, to przyszłość dzieci. Znalazłam więc posadę, pracowałam w pocie czoła, dobrze zarabiałam, Maurycy również nie szczędził sił. Myśląc o tej pięcioletniej "prolongacie" widzę, że popełniałam głupstwa, wydawałam sporo pieniędzy na ubrania, biżuterię, podróże. Pewnego dnia nabyłam małą nieruchomość, a kilka lat później, za niewielką sumę, drugą posiadłość. Każdy z synów miał otrzymać swoją część.

Czas mijał i pewnego wieczora, gdy leżałam w łóżku, przyszło mi na myśl, że dobiega już końca piąty rok. Nie mogłam uwierzyć. I nagle, bez głębszego zastanowienia, bez stawiania sobie pytań, ujrzałam, że doszłam do tego punktu z pustymi rękoma, całkiem pustymi. Szukałam czegoś, co miałoby w moim życiu jakiś sens, ale nie znalazłam niczego i Bóg pozwolił mi zrozumieć, że zostaliśmy stworzeni przez Niego, aby spotkać się z Nim po śmierci. Ziemia jest tylko drogą, czasem daną nam do oczyszczenia naszej miłości i naszego poznania, abyśmy mogli dojść do takiego ukochania Boga, żeby przygotować się na oglądanie Go w wieczności twarzą w twarz. A ja nie zajmowałam się ani oczyszczeniem, ani pielgrzymowaniem ku Niemu.

Sumienie dręczyło mnie najbardziej nie z powodu cudzołóstwa, ale z powodu uświadomienia sobie, że nigdy nie kochałam Jezusa. Zostałam stworzona przez Niego i dla Niego, a nigdy się Nim nie zajmowałam ani nie przejmowałam. Bóg dawał mi teraz do zrozumienia, że najpiękniejszym spadkiem, jaki mogłabym zostawić dzieciom, jest wiara, nie pieniądze. A ja nigdy nie mówiłam dzieciom o Jezusie. Zaczęłam płakać. Nie miałam już czasu na rozpoczęcie życia od nowa.

 

Wylanie Ducha

Pewnego razu przyjaciel mego szefa przyszedł do magazynu i zaczął z nim rozmowę, zapraszając na spotkania charyzmatyczne. Szef odmówił. Powiedział do mnie: "Danielo, dziś Kościół bardzo się zmienił. Wychowujesz dobrze dzieci, mogłabyś pójść do Komunii",. Odparłam, że od piętnastu lat nie byłam w kościele. Bóg nie życzyłby sobie mojej obecności.

Wreszcie zgodziłam się pójść na spotkanie charyzmatyczne i pewnego wieczora wybrałam się tam z rodziną i znajomymi. Usiedliśmy w ostatnich rzędach. Zaskoczeni śpiewem "alleluja," i śpiewem w różnych językach wyszliśmy ze śmiechem, zastanawiając się, czy to jest ruch katolicki. Nie podobała mi się ta uroczystość. Odmówiłam przyjęcia "chrztu w Duchu", który miał się odbyć nazajutrz. Pracowałam dwanaście do szesnastu godzin przez sześć dni w tygodniu, a niedzielę poświęcałam na wysypianie się za wszystkie czasy. Nie chodziłam do kościoła, cały dzień spałam. Ale tego dnia o siódmej byłam zupełnie przebudzona i chodził mi po głowie "chrzest w Duchu". Poszłam na spotkanie sama, przyszła tam również pewna niewysoka kobieta, która usiadła akurat przede mną. Chodziła o kulach i prosiła o uzdrowienie Powiedziałam sobie w duchu: "Panie, Ty możesz ją uzdrowić, jeśli zechcesz" (według mnie, nie chciał często uzdrawiać, ale uczynił to dla mnie, i wtedy uwierzyłam). Popatrzyłam na zgromadzonych: wydawało mi się, że są trochę mniej zwariowani. Pomyślałam sobie, że nie wyglądają na zbyt inteligentnych, ale przynajmniej są szczęśliwi. Czułam, że ich szczęście jest szczere.

Uważałam się za zbyt inteligentną i za zbyt wielką damę, żeby podnosić ręce i śpiewać jak inni. A jednak byłam śmiertelnie smutna. Wtedy na Ofiarowanie owa niewysoka kobieta, która akurat siedziała przede mną, podniosła kule i ruszyła głównym przejściem. Szła - była uzdrowiona. Płakała i jej mąż płakał, całe zgromadzenie płakało, a ja zawołałam: "Panie, wysłuchałeś ją, wysłuchałeś, uzdrowiłeś!" - i w ten sposób odkryłam Jezusa żywego. To był szok. Zrozumiałam nagle, że On żyje, i już nie dziwiłam się darowi języków czy charyzmatom wiedzy lub uzdrowień.

 

Znałem cię po imieniu

Wtedy, zachwycona odkryciem Boga żywego, wróciłam do domu cała we łzach. Dzieci pomyślały, że zwariowałam, gdy im powiedziałam, że właśnie odkryłam Jezusa żywego.

Wytłumaczyłam wtedy Maurycemu, że niczego w naszym życiu nie pojęliśmy i że Bóg jest naprawdę żywy. Przeżyłam wówczas historię Samarytanki, której Jezus powiedział: "Człowiek, z którym żyjesz, nie jest twoim mężem". Chwyciłam za telefon i dzwoniłam do całej rodziny i przyjaciół. Wołałam: "Widziałam cud, Jezus żyje!" Ale wszyscy się mnie bali, wszyscy myśleli, że jestem bliska załamania nerwowego. Ukryłam się wtedy w pokoju i czytałam Biblię. Gdy za pierwszym razem otworzyłam Pismo Święte, mój wzrok spoczął na moim imieniu wydrukowanym dużymi literami: DANIEL.

Wrażenie było mocne. Bóg mi przypomniał: "Znam cię po imieniu. Wezwałem cię twym imieniem, jesteś wyryta na moich dłoniach,". A gdy się mówi, że Bóg wzywa kogoś po imieniu, to znaczy, że chce powierzyć mu jakąś misję jak Mojżeszowi, Abrahamowi. Mnie wezwał imieniem Daniel. Zostałam pochwycona przez Boga, rozpoczął się jakby dialog między Bogiem a mną. Znał całe moje życie, wiedział o konkubinacie. Zapragnęłam czystości, zastanawiałam się jednak, jak powiedzieć Bogu "tak" bez rozbijania rodziny.

Wtedy płakałam nad historią Marii Magdaleny i odczułam, że Jezus kocha mnie mimo grzesznego życia. Czułam, że nie mogę być już dłużej kobietą cudzołożną. Jezus nie osądza nas, nie potępia, lecz przemienia. To jest dar szczodry, prezent z nieba. Nie chciałam już odwracać się od Jezusa i byłam świadoma, że raniły Go wszystkie moje grzechy. Kochałam Go miłością szaloną. Zmagałam się w sobie i mówiłam Panu: "Ty widzisz moją nędzę, co mam uczynić, Panie, z rodziną, aby pójść za Tobą?" I otworzyłam Pismo Jezus powiedział do Piotra: "Teraz ludzi będziesz łowił,". Po przybiciu do brzegu Piotr zostawił wszystko i poszedł za Jezusem. Pan powiedział do mnie: "Piotr przybił swą łodzią do brzegu. Przyprowadź i ty swą łódź do brzegu. Nadejdzie dzień, gdy wszystko opuścisz i pójdziesz za Mną".

Ale jak to zrobić, żeby przybić do brzegu? Kochałam Jezusa coraz bardziej, Bóg umacniał me serce, jeździłam na liczne rekolekcje. I wreszcie pewnego dnia, w sposób zupełnie opatrznościowy, postawił na mojej drodze księdza. Pojechałam do wielkiego hotelu, żeby wziąć odwet na Maurycym za drobną kłótnię i poszłam do biblioteki poszukać książki o św. Franciszku z Asyżu, a nawet kupiłam okładkę, żeby tę książkę schować. Recepcjonistka zdziwiła się, widząc moje zainteresowanie tak poważną książką, a ja odparłam z rumieńcem na twarzy: "Znalazłam w niej spokój, którego szukam". Spojrzała mi w oczy i powiedziała: "Tak, bo Jezus bardzo cię kocha,". Zaczęłam płakać, a ona spytała, czy chciałabym widzieć się z księdzem. Zgodziłam się. Był to ksiądz w wieku około osiemdziesięciu lat, w sutannie. Upadłam mu do stóp i płakałam. Wyznałam wszystkie grzechy, jakie popełniłam w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Był to dobry ksiądz, powiedział: "Wiesz, Danielo, żyjesz w cudzołóstwie, a Chrystus tego nie chce. Wróć do domu i zaproponuj Maurycemu, żebyście żyli jak brat z siostrą, a Bóg da wam moc. Nasłuchujcie Ducha Świętego",. Wróciłam do domu i do Maurycego, który nie spotkał jeszcze Jezusa. Odpowiedział mi: "Przecież nie jestem z drewna". Rzekłam mu: "Słuchaj, wybrałam Jezusa, nie mogę się cofnąć. Jeśli przez dwadzieścia cztery lata odrzucałam krzyż, który pojawiał się w moim życiu, jeśli na różny sposób szukałam szczęścia, to dzisiaj chcę wziąć swój krzyż, zaprzeć się samej siebie i iść za Jezusem, jak tego żąda od nas w swoim słowie. Możesz wybrać, czy pójść ze mną, możesz poszukać sobie nowej żony,". Maurycy starał się wtedy znaleźć sobie jakąś kobietę, wyjeżdżał na weekendy. Pakowałam mu walizkę w piątki, a rozpakowywałam w poniedziałki. Muszę powiedzieć, że nie było to łatwe, bo kochałam jeszcze Maurycego, a i on mnie kochał. Pan jednak dawał mi siłę.

 

Pójdź za mną

Zwróciłam się wtedy naprawdę ku Jezusowi. Pewnego dnia Maurycy wrócił do domu i powiedział: "Danielo, zdaję sobie sprawę, że w życiu trzeba wybierać dobro albo zło. Ja wybieram i jedno, i drugie". Bóg w swej dobroci szanuje naszą wolność. Ponieważ Maurycy nie powiedział jeszcze "tak", zostawiłam go w spokoju, ale w dniu, gdy wyciągnął rękę i rzekł: "Potrzebuję cię, bo sam nie dam sobie rady", Pan dał mu siłę. Bądźcie przekonani, że daje ją wszystkim. Wierzcie w takich wypadkach w łaskę Bożą. Pewne znaki wzywały mnie do życia zakonnego, pomyślałam jednak, że to nie ma sensu, a wtedy Bóg powiedział: "Prosiłaś mnie o pięć lat. Darowałem ci pięć lat; teraz jest już osiem. Nie chcę twojej śmierci, potrzebuję cię jednak w swoim Kościele; pójdź za mną!" A ja odpowiedziałam: "Panie, a moje dzieci?", Ale On powtórzył swe wezwanie.

Wtedy poszłam do mego kierownika duchowego i powierzyłam mu swą troskę. Odpowiedział: "Poślę cię do nowej wspólnoty w Bequomont, "Miriam Betlejem,", której założycielka ma charyzmat rozeznawania powołań. Jestem pewien, że coś tam w tobie jest, coś prawdziwego".

 

"Miriam Betlejem"

Wyjechałam wtedy na miesiąc, a siostra Joanna, ujrzawszy mnie, odezwała się: "Danielo, zanim przemówiłaś, wiedziałam, że to jest wezwanie, powołanie, ale co za powołanie dla ciebie, zamężnej, rozwiedzionej i matki rodziny? Czy możesz poświęcić rok życia na formację?", Zdecydowałam się porozmawiać o tym z dziećmi. Wróciłam do domu i one zachęciły mnie do podjęcia próby, gdyż widziały, że Bóg mnie przemienia i prowadzi.

I wyjechałam na rok formacji, rok oczyszczenia; jak się oczyszcza złoto w ogniu, tak i ja zostałam oczyszczona. Bóg przygotowywał mnie do poddania się Jego woli. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, czy mam wracać do Maurycego. Żyliśmy w całkowitej czystości, ale nikt, prócz Boga, o tym nie wiedział. Przeżywałam chwile bardzo ciężkie, powiedziałam Panu "tak,", ale znaki błogosławieństwa, które poprzednio otrzymywałam, nie występowały już wyraźnie. Musiałam wracać do siebie. Siostra Joanna powiedziała: "Pan przemawia przez wydarzenia; dawał ci znaki błogosławieństwa po wyjeździe. Teraz rzecz przedstawia się inaczej, musisz wracać. Nasłuchuj, co Duch Święty chce z tobą zrobić".

Pewnego dnia poproszono mnie, by dać świadectwo w parafii i w następstwie tego świadectwa różne osoby rozwiedzione i żyjące z separacji zaczęły do mnie telefonować. Młode dwudziestopięcioletnie kobiety, których mężowie odeszli z innymi kobietami. Nie godziły się z samotnością. Rozumiałam je, cierpiałam i płakałam razem z nimi. Pewnego wieczoru, nie mogąc już dłużej tego znieść, zaczęłam spierać się z Bogiem. Czy to i wam się zdarza? Wołałam: "Słuchaj, Boże, tych wszystkich, którzy telefonują do mnie i suszą mi głowę. Nie mogę dla nich nic zrobić, a oni tkwią przy mnie, jakbym była Bogiem. Nic nie mogę uczynić, mówię tylko, że będę polecać ich Panu, że będę się modlić, choć ta modlitwa nic im nie daje, Panie! Trzeba, żebyś Ty im jakoś pomógł, bo to są Twoje dzieci, nie moje!" I byłam wściekła.

Wielki spokój ogarnął moje serce i Pan rzekł: "Tak właśnie czynił Mojżesz. Wszedł na górę i płakał za swój lud i zawsze dawałem Mojżeszowi wszystko, czego potrzebował, by mógł wyciągnąć swój lud z utrapienia. Również tobie dam to, czego potrzebujesz, żeby pomóc tym ludziom".

 

Sen

Bóg działa, ponieważ jest wszechmogącym Ojcem. Tego wieczoru usnęłam spokojnie. I miałam sen. W tym śnie widziałam dużo owiec, które jednocześnie były ludźmi, i usłyszałam głos Boga (nie widziałam Go, ale słyszałam) mówiącego: "Patrz, to są moje owce. Spójrz, jak są poranione; zgromadź je przy sobie, a ja będę je leczył. Wybawię je od wszelkiego smutku i niepewności i dam im znowu życie, a ty przemienisz je, osoby rozwiedzione, w poświęcone Bogu, gdyż potrzebuję ich do mego Królestwa. Twój dom będzie się nazywał "Samotnia Miriam" i przyjdą do ciebie liczni kapłani w poszukiwaniu siły, aby przeżywać własną czystość i samotność".

Budząc się, czułam, że to nie był sen, lecz misja. Zastanawiałam się nad losem osób rozwiedzionych, poświęcających się Bogu.

 

"Samotnia Miriam"

Siostra Joanna poradziła mi zebrać te osoby i nasłuchiwać Ducha Świętego. Zaprosiłam na jeden wieczór kobiety, które do mnie telefonowały. Za pierwszym razem przyszło ich dwanaście. Opowiedziałam im swój sen. Były zaskoczone.

Uklękłyśmy przed obrazem Matki Bożej i modliłyśmy się. Na początku płakały, ale już po kilku tygodniach, ku memu wielkiemu zdziwieniu, łzy przestały się lać. Chwaliły Boga i dziękowały Mu za to spotkanie, które przyniosło im pokój, i mówiły, że już się nie martwią o przyszłość. Zdobywają się na cierpliwość wobec dzieci i pogodziły się z faktem oddalenia od swoich mężów. Widziałam, że Bóg wypełniał to, co obiecał wtedy we śnie.

Mała grupa liczyła z początku dziewiętnaście osób. Mój kierownik duchowy poradził mi odwiedzić biskupa i opowiedzieć o wszystkim. Czułam się trochę jak Jonasz, który chciał być już na brzegu. Znalazłam się w biurze biskupa i opowiedziałam nasze doświadczenia: "Księże biskupie, mam dziewiętnaście kobiet gotowych poświęcić się Bogu, które pragną przeżywać swą samotność zgodnie z Ewangelią, z szacunkiem dla swego zaangażowania w Sakramencie Małżeństwa i które chcą złożyć ślub czystości. Czy ksiądz biskup akceptuje to ich poświęcenie się Bogu?" Był zaskoczony, płakał, ale odpowiedział: "Wasze doświadczenie bardzo mnie poruszyło, gdyż wielu księży żyje niegodnie w celibacie". I zgodził się przyjąć naszą konsekrację.

Kościół tego dnia był pełen ludzi, choć nie dawałyśmy żadnych ogłoszeń. Nie chciałyśmy, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Ale zauważyłam, że obecność ludzi zachęca też inne osoby. Księża i członkowie rodzin chcieli wziąć udział w ceremonii i gdy zadzwoniłam do biskupa, powiedział: "Nie zapala się lampy, żeby ją stawiać pod korcem, lecz na świeczniku, by świeciła ludziom". Wtedy dopiero zdeklarowałyśmy się publicznie.

W tym roku trzynaście nowych członkiń poświęciło się Bogu, a w grudniu następnych dwadzieścia.

W naszej wspólnocie w Quebecu obowiązują cztery ważne etapy. A co do waszej posługi, jeśli Bóg pozwolił, żebym przybyła do was i wszystko opowiedziała, to dlatego że istnieją problemy z osobami żyjącymi w separacji i rozwiedzionymi, czy rozwiedzionymi żyjącymi w nowych związkach bądź też ludźmi pozostającymi w konkubinacie, z dziećmi. To jest problem Kościoła na dzień dzisiejszy."

(tłumaczył: Tomasz Ludwisiak SJ "Cahiers du renouveau" 1984, nr 43)

 

"SAMOTNIA MIRIAM"

Jak wszyscy członkowie "Samotni Miriam", Daniela Bourgeois, założycielka wspólnoty, i Alina, i Donald poznali, co to jest separacja czy rozwód. Odrodzili się teraz duchowo dzięki temu, że przebaczyli...

Daniela Bourgeois: "Wszyscy członkowie stowarzyszenia "Samotnia Miriam" w cudowny sposób doświadczyli miłosierdzia Bożego; w wielkiej tajemnicy cierpienia odkryli źródło zbawienia. W ten sposób właśnie odnaleźli sens życia. I począwszy od tej chwili uświadomili sobie ponownie wielkość Sakramentu Małżeństwa. Mimo porażki, jaką była separacja lub rozwód, możemy przecież żyć tym sakramentem. Wszyscy odnaleźliśmy radość życia i - co jest szczególnie ważne, gdy człowiek czuje się odrzucony - godność dzieci Bożych. Bóg ukazał, że nasze klęski może obrócić w zwycięstwo. Temu właśnie służy "Samotnia Miriam". Jest to stowarzyszenie ludzi, którzy - doświadczywszy niegdyś rozbicia rodziny - mogą powiedzieć, że odnajdują obecnie na nowo swe rodziny dzięki ofiarowaniu całego życia Bogu, aby nawrócić i uświęcić współmałżonków i dzieci.

Dwadzieścia pięć osób, mężczyzn i kobiet (dane z 1989 roku), nie mających już zobowiązań rodzinnych, żyje pod jednym dachem. Wspólnota nasza liczy w Quebecu około dwustu osób, z których sto pięćdziesiąt ślubowało wierność swemu wcześniej złożonemu przyrzeczeniu małżeńskiemu i wybrało życie w czystości. Obecnie "Samotnia Miriam" istnieje w kilkunastu innych krajach.

Ci, którzy żyją we wspólnocie, poświęcają każdego dnia cztery godziny na modlitwę. Resztę czasu przeznaczają na przyjmowanie osób, prace porządkowe i ewangelizację w różnych formach. Osoby żyjące poza wspólnotą, z rodzinami i dziećmi, także poświęcają wiele czasu żarliwej modlitwie.

Nasze poświęcenie konsekracji ma za główny cel ofiarowanie siebie Bogu po to, aby wesprzeć posługę kapłańską i modlitwą wyprosić jedność rodzin.

W Quebecu mamy duży dom, dzięki któremu możemy przyjmować każdego, kto jest w potrzebie lub poszukuje swojej drogi. Gdyż "Samotnia Miriam" działa przede wszystkim na płaszczyźnie duchowej: nie prowadzimy działalności społecznej jako takiej; wszystko sprowadza się do modlitwy. Skupiamy się wokół Chrystusa i pozwalamy, by On sam nas uczył i przeobrażał.

 

"Żyć wiernością"

Nie żyjemy w związku małżeńskim, ale jesteśmy nim związani. Żyć łaską Sakramentu Małżeństwa oznacza trwanie w wierności Chrystusowi, który może sprawić, że powiedzie się nam ta próba. I który czyni nas również miłosiernymi dla siebie wzajemnie, ponieważ istnieje oczywiście niebezpieczeństwo, że nasze serca ulegną znieczuleniu, że zaczniemy osądzać i potępiać byłych współmałżonków. Łaska zatem Sakramentu Małżeństwa staje się także łaską miłosierdzia. Łaską miłości wykraczającej poza własne ja, łaską zapomnienia o sobie ze względu na kogoś. Jak można przekreślić swoje ja w samotności? Poświęcając własne życie drugiej osobie, ponieważ małżeństwo jest ofiarowaniem siebie drugiemu człowiekowi. Wznosząc się ponad zdradę, jaką przeżyliśmy, oddajemy się Bogu, aby On przywrócił nam współmałżonka. I jesteśmy pewni, że tak się dzieje. Zdarzały się już liczne przypadki pojednania. Ale jeśli pojednanie nie następuje, jeśli współmałżonek nie chce o niczym słyszeć, poświęcamy się całkowicie Bogu, oddając posługi innym, podobnie doświadczonym braciom. Możemy wnieść do Kościoła posłannictwo nadziei. Świadectwo, że po tej klęsce życie się nie kończy, że może być przeobrażone w Chrystusie. Jeśli pozwolisz przeobrazić je Chrystusowi, wtedy poznasz inną radość, już nie tę radość wynikającą z życia małżeńskiego, ale radość z wypełnienia woli Bożej, dzień po dniu, w cierpieniu. To tak, jakbyś dzielił trudy cierpień Chrystusa, których On kiedyś doznał na krzyżu. Myślę, że On zachęca nas do udziału w tych cierpieniach. A kiedy akcentujemy je w przekonaniu, że wydadzą owoc, to już jest radość, bo te cierpienia nabierają wtedy sensu.

 

Bóg daje ci wolność wyboru

Alina: "Do separacji doszło po dwudziestu siedmiu latach małżeństwa. Był to dla mnie straszliwy szok. Pogrążyłam się w skrajnej rozpaczy. Przez sześć miesięcy płakałam. Potem, w pewnym momencie, choć nie praktykowałam od wielu lat, poczułam pragnienie powrotu do Kościoła. Zostałam zaproszona na spotkanie z biskupem, który opowiedział mi o "Samotni Miriam". Umówiłam się wtedy z Danielą. Powiedziała mi: "Wiesz, Alino, Bóg wzywa cię do czegoś więcej. Wzywa cię do poświęcenia się Jemu. Ale pozostawia ci wolny wybór". Wybrałam wtedy Boga. Zaczęłam uczęszczać na spotkania wspólnoty. Bracia i siostry zachęcili mnie do tego, żeby przebaczyć mężowi. Z ludzkiego punktu widzenia było to niemożliwe. Trzeba było, żeby Bóg dokonał we mnie tego przebaczenia. W miarę ukazywania tego braku przebaczenia w sakramencie pojednania, w miarę zbliżania się do Eucharystii oraz wspominania o tej ranie w chwilach wspólnej modlitwy, zdobywałam się na przebaczenie. Spotkałam się wtedy z mężem. Dyskutowaliśmy przez dwie godziny, a w końcu przebaczyliśmy sobie nawzajem. Po rozstaniu się z nim doznałam uczucia, że wyrosły mi skrzydła. Przebaczenie uwolniło mnie od przygniatającego ciężaru. Odnalazłam radość życia. Przemogłam się i zobaczyłam z osobą, która żyje z mym mężem od dnia chrztu mych wnuków i ślubu córki. Mogłam tę kobietę przyjąć naprawdę jak siostrę. Uświadomiłam sobie własną grzeszność. Zdałam sobie sprawę, że byłam bardzo niesprawiedliwa wobec męża po jego odejściu: powiedziałam mu tyle głupstw! Cała miłość, jaką miałam do niego, zmieniła się jakby w nienawiść. W wyniku przebaczenia stwierdziłam, że powinnam okazać mu miłosierdzie i przyjąć jak zranionego brata.

Dzięki tym doświadczeniom uświadomiłam sobie, że Bóg jest miłosierny i wzywa mnie także do okazania miłosierdzia. Przebaczenie to naprawdę źródło wyzwolenia i uzdrowienia Życzyłabym wszystkim, którzy przeżywają taką próbę, aby mogli doświadczyć podobnego uczucia. Ale przyznaję, że sama z siebie nie mogłam zdobyć się na przebaczenie i że to Bóg przybył, aby dokonać we mnie przemiany".

 

Zaakceptować przebaczenie

Daniela: "Myślę również, że łaskę przebaczenia człowiek naprawdę przeżywa, gdy uznaje się za grzesznika. W przypadku osoby porzuconej istnieje niebezpieczeństwo, że oskarży drugą stronę i obarczy ją winą. Tymczasem zazwyczaj błędy popełnia nie tylko jedna strona. Łaską jest odkrycie własnych błędów, co pozwala łatwiej przebaczyć drugiej osobie.

Ważne jest również dostrzec rany drugiego człowieka. Często miałam okazję uświadomić sobie, że u podstaw wielu separacji i rozwodów leżą nigdy nie wyleczone rany wyniesione z dzieciństwa. Te rany mogą uniemożliwiać "współżycie", z drugą osobą. Kiedy człowiek odkrywa we współmałżonku raczej tę skazę niż grzech, łatwiej przebacza. Otóż wszyscy jesteśmy bardziej zranieni niż grzeszni".

Alina: "Mąż był bardzo wstrząśnięty tym przebaczeniem i sądzę, że nosił się z myślą o pojednaniu, gdyż pod koniec rozmowy powiedział: "Trzeba będzie jeszcze wrócić do tego tematu". Ale oczywiście, jeśli współmałżonek już rozpoczął życie z inną osobą, znajduje się w rozterce. Niemniej jednak pozostaje fakt, że pojednanie wypływało z serca, i od tego czasu mogliśmy spotykać się znowu z okazji zjazdów rodzinnych. Poprzednio dzieci zapraszały nas tylko oddzielnie.

Dzieci na początku nie zrozumiały mego postępowania. Teraz mówią: "Wiesz, mamusiu, kiedy widzę cię tak promienną i tak zmienioną, tak radosną, muszę stwierdzić, że obrałaś dobrą drogę". Była to gruntowna zmiana, gdyż na początku, nie mogąc znieść mego cierpienia, dzieci oddaliły się ode mnie, przymuszały się do odwiedzin. Teraz ten problem już nie istnieje".

 

Zdecydowałem się oddać życie...

Donald: "Wziąłem ślub katolicki, żyliśmy z żoną dziesięć lat. Ale wszedłem na złą drogę. Pewnego dnia porzuciłem żonę i córkę, by zamieszkać z inną kobietą, która miała syna. Żyłem z nią około dwunastu lat. Żyliśmy w luksusie, powiększając majątek... Ale cierpiałem. Zacząłem pić, zacząłem szukać nowych wrażeń seksualnych i szedłem tą drogą, aż do momentu, kiedy naszła mnie myśl o samobójstwie. Powstrzymały mnie wtedy te okruchy wiary, jaką przekazali mi niegdyś rodzice. Wiedziałem, że samobójstwo jest niedopuszczalne. Pewnego dnia doświadczyłem łaski i pokory na tyle, by zwrócić się o pomoc do pewnego stowarzyszenia.

Poznani tam ludzie zachęcili mnie do modlitwy. Zacząłem wtedy powtórnie odkrywać wiarę. I nawróciłem się.

To nawrócenie wypływające z serca spowodowało zerwanie wszelkich kontaktów z kobietą, z którą mieszkałem. Chciałem żyć w większej czystości. Nie było to łatwe, ale w moich dążeniach wspierał mnie spowiednik i gdy zdarzał mi się upadek, powracałem do tego księdza. Równocześnie podjąłem próbę pojednania się z żoną. Pojednaliśmy się, ale tylko jeśli chodzi o wspólne dyskusje i wymianę zdań, nie było natomiast mowy o zbliżeniu małżeńskim. Nie urządziła sobie ponownie życia, ale nie sądziła też, żeby po tylu latach nasze współżycie mogło być możliwe.

Opuściłem kobietę, z którą żyłem, pozostawiając jej cały wspólny majątek i pojechałem do rodziców, którzy przyjęli mnie akceptując takim, jakim byłem. Zawsze mnie kochali i jeśli mógłbym dać radę innym rodzicom: kochajcie dziecko, nawet gdy wydaje się ono zupełnie stracone. Taka właśnie miłość może je uratować. Potem poznałem "Samotnię Miriam" i zdecydowałem na poświęcenie życia dla innych braci i sióstr w łonie tej właśnie rodziny kościelnej. Widuję nadal raz na miesiąc żonę i córkę. Obecnie czerpię radość ze szczęścia, jakie odkrywają ci wszyscy, którzy znaleźli swe miejsce w "Samotni Miriam".

 

Z Maryją u stóp Krzyża

Daniela: "Często ludzie odnoszą się sceptycznie do mężczyzn i kobiet żyjących po bratersku pod tym samym dachem. Ale sprawił to Duch Święty i zdajemy sobie sprawę dlaczego: w przypadku separacji czy rozwodu człowiek często traci zaufanie do płci odmiennej, znalezienie się nagle w sytuacji brata i siostry pomaga w przywróceniu tej więzi zaufania. I myślę, że jest to wyzwanie, jakie Bóg chce rzucić dzisiejszemu światu, przyzwyczajonemu do ujmowania wszystkiego w kategoriach seksu. Mocą Chrystusa, dzięki modlitwie odnajdujemy siłę do takiego życia. "Samotnia Miriam" to samotność Maryi w doświadczeniu, Maryi u stóp krzyża, na którym wisi Jej martwy Syn, która ma odwagę wierzyć w zmartwychwstanie. My właśnie stoimy pod krzyżem razem z Maryją w tej próbie i wybiegamy wzrokiem poza życie małżeńskie, które dziś wydaje się martwe, by móc wierzyć, że zostało ono wskrzeszone w sercu Jezusa i Maryi".

(tłumaczył: Tomasz Ludwisiak SJ "Cahiers du renouveau" 1989, nr 73)

 

Małgorzata Majdańska
Wyznania "Świętej grzesznicy"

Szczególniej niż zwykle zwróciłam się ku Bogu dziewięć lat temu. Byłam wówczas, od trzech lat, po raz drugi mężatką. Mój pierwszy mąż zmarł na raka trzustki w wieku czterdziestu lat. Nasze sześcioletnie małżeństwo daleko wprawdzie odbiegało od szczęśliwego, ale śmierć męża bardzo przeżyłam. Dzieci nie mieliśmy, ponieważ mąż ich nie chciał. Uważał, że zostałby wtedy odsunięty na drugi plan.

Drugie małżeństwo, zawarte po kilku latach, miało charakter cywilny, ponieważ mąż sakramentalnie związany był z pierwszą żoną. Kobieta ta odeszła od niego po dziesięciu latach współżycia. Nie chciała mieć dzieci. Zawarła potem szybko nowy związek i urodziła dziecko.

Wiążąc się z moim drugim mężem miałam nadzieję, że w przyszłości zawrzemy ślub kościelny, ponieważ będzie możliwość unieważnienia tamtego małżeństwa. Mąż wniósł pozew do sądu kościelnego o unieważnienie, ale niestety nie otrzymał go. Brak było przyczyny kanonicznej do takiego orzeczenia. Musiałby się znaleźć świadek, który potwierdziłby, iż jego żona jeszcze przed ślubem zwierzyła mu się, że nie chce mieć dzieci. Ponieważ nie było takiego świadka sprawa pozostała nie do rozwiązania.

Sytuacja, w której się znalazłam, zaczęła mnie coraz bardziej niepokoić. Wiele też zmartwienia przysparzałam swojej matce, która się tym dręczyła.

Zaznaczam, że mam bardzo dobrego męża, spokojnego, troskliwego, starającego się na co dzień różnymi drobiazgami zrobić mi przyjemność. Potrafi on stworzyć atmosferę ciepła w domu, jest uczciwy i wyrozumiały.

Po dwóch latach naszego związku mąż wyjechał na rok za granicę. Zostałam sama. Zbliżała się Wielkanoc. Poszłam do kościoła i zapytałam księdza, czy. mogłabym przystąpić do spowiedzi? Wyjaśniłam, iż jestem po ślubie cywilnym, ale nie rozbiłam małżeństwa, nie skrzywdziłam dzieci, a teraz będę sama prawie rok. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu ksiądz mnie wyspowiadał.

Poczułam ulgę, ale nie na długo. Był to rok 1982. W Polsce Kościół obchodził uroczystości związane z sześćsetleciem Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Również i ja pragnęłam uczcić tę ważną rocznicę.

Udałam się do kościoła Zbawiciela w Warszawie, mając nadzieję, że znowu zostanę wyspowiadana. Kiedy w skrócie przedstawiłam księdzu swoją sytuację, zostałam strasznie skrzyczana. Ksiądz był oburzony, że jak ja mogę prosić o rozgrzeszenie, żyjąc w grzesznym związku, a kiedy usłyszał o niedawnej spowiedzi, krzyknął jeszcze głośniej, że popełniłam spowiedź świętokradzką. Ponieważ należę do osób nieśmiałych i wrażliwych, a w kościele było sporo ludzi - wybiegłam z takim uczuciem, jakbym popełniła wielkie przestępstwo i została złapana na gorącym uczynku.

Zdenerwowana, pojechałam na Stare Miasto, gdzie znajduje się kilka kościołów blisko siebie. Wstępowałam do każdego po kolei, podchodziłam do konfesjonału i prosiłam o to samo. Każdy ksiądz grzecznie, ale stanowczo odpowiadał mi, że nie może dać mi rozgrzeszenia.

Gdy znalazłam się w ostatnim "na trasie" kościele, spotkałam księdza, który również mnie nie wyspowiadał, ale w sposób bardziej ciepły i serdeczny porozmawiał ze mną. Powiedział między innymi, iż Bóg kocha mnie tak samo jak tych, którzy mają ślub kościelny, tylko powinnam się dużo modlić, Jemu wszystko zawierzyć, a On na pewno znajdzie sposób, aby mnie zbawić. Rozmowa ta była dosyć długa, ale zrobiła na mnie takie wrażenie, aż się rozpłakałam, szłam potem ulicą i nie mogłam opanować łez. To samo było w autobusie. Dopiero w domu po pewnym czasie przyszło odprężenie.

Długo nie mogłam zapomnieć wszystkich "spowiedzi", a zwłaszcza tej pierwszej i tej ostatniej.

Był to moment zwrotny w moim życiu, postanowiłam pomimo wszystko zrobić coś dla Matki Bożej. Ofiarowałam jej sto dobrych uczynków za wiele łask, jakich w życiu doznałam. Spełniłam je wkrótce. Chciałam podziękować też Matce Bożej za największą łaskę, za wspaniałe zdrowie. Nigdy nie chorowałam, a przekroczyłam już pięćdziesiąty rok życia. Zaczęłam szukać kogoś starszego, komu mogłabym bezinteresownie pomagać. W krótkim czasie zaczepiłam na ulicy staruszkę, która poruszała się o "balkoniku". Zaproponowałam jej pomoc, dowiedziawszy się od niej, że jest zupełnie sama. Zaczęłam ją często odwiedzać, robić zakupy, gotować czasem obiad. Często przychodziłam tylko na pogawędkę, ponieważ babcia ciężko znosiła samotność. Bardzo mnie polubiła. Nie mogła doczekać się następnego spotkania. Opieka ta trwała wiele lat.

Obecnie babcia jest w domu starców w Konstancinie, ma bardzo dobre warunki, ale dokucza jej samotność. Odwiedzam ją tam również, ale rzadziej, gdyż dojazd w jedną stronę trwa około dwóch godzin.

Potem zaczepiałam jeszcze inne babcie, kiedy widziałam, że niosą coś ciężkiego. Aktualnie mam pod opieką trzy takie babcie.

Czas płynął, a ja dalej nie mogłam iść do spowiedzi. Moja udręka wewnętrzna trwała nadal. Zaczęłam się coraz więcej modlić. Modliłam się zawsze rano i wieczorem, a nawet w ciągu dnia. Przedtem wiele razy opuszczałam pacierz.

Przypadkowo w kiosku kościoła Św. Anny kupiłam książeczkę Tajemnica szczęścia. Jest to piętnaście modlitw objawionych w XIV wieku przez Pana Jezusa św. Brygidzie, w kościele Św. Pawła Apostoła w Rzymie. Odmawiając każdego dnia przez cały rok te piętnaście modlitw wraz z Ojcze nasz... i Zdrowaś Maryjo... uczcimy w ten sposób wszystkie ciosy, jakie otrzymał Pan Jezus podczas bolesnej męki (tych ciosów było pięć tysięcy czterysta osiemdziesiąt). Pan Jezus dodał potem św. Brygidzie, iż ktokolwiek odmówi te modlitwy w ciągu roku, otrzyma wspaniałe obietnice, które są wymienione w dwudziestu jeden punktach. Jedna z nich zapewniała łaskę zbawienia największemu nawet grzesznikowi. Odmawiałam te modlitwy przez rok. Zajmowały mi dwadzieścia minut w ciągu dnia.

Drugim momentem, który przybliżył mnie do Boga, była śmierć mojej matki, która zmarła w 1985 roku w wieku osiemdziesięciu lat. Kiedy odwiedziłam mamę ostatni raz na trzy miesiące przed śmiercią, powiedziała mi, że od dłuższego czasu odmawia cały różaniec, czyli trzy jego części. Mama dużo się modliła, odmawiała też codziennie koronkę do Miłosierdzia Bożego. Wierzę również, iż mama wymodliła zdrowie mojej młodszej siostry, która - jako pięcioletnie dziecko - bardzo się poparzyła. Wiele lat z przerwami była w szpitalu, trzy razy przeszła śmierć kliniczną, pięćdziesiąt cztery operacje razem z różnymi mniejszymi zabiegami. Pomimo słabego zdrowia i małej renty siostra wychowuje od urodzenia córkę brata, która jest największą radością jej życia. Obecnie mieszka na wsi i ciężko pracuje.

Po śmierci matki, gdy wyjechałam z mężem na urlop na Mazury, postanowiłam odmawiać codziennie cały różaniec i koronkę do Miłosierdzia Bożego. Przed urlopem przeczytałam książeczkę Prawdziwy sekret różańca świętego - św. Ludwika Marii Grignione de Montfort. Zrobiła ona na mnie wielkie wrażenie. [...]

Przez ostatnie lata czytałam dużo książek religijnych Im więcej myślałam nad swoją sytuacją, przybywało mi ciągle różnych problemów. Nie mogłam się nimi podzielić z księdzem, bo nie miałam z nim kontaktu. Szukałam więc odpowiedzi na różne pytania w książkach i czasopismach religijnych. Zapisałam się do MI (Milicji Niepokalanej) oraz Rodziny Różańcowej w Częstochowie.

Od dłuższego czasu staram się pomagać biednym. Zawsze pomagałam swoim rodzicom, a kiedy zmarli, najwięcej pomagam chorej siostrze oraz bratu, który ma czworo dzieci. Staram się też pamiętać o upominkach dla wszystkich z okazji świąt. Jestem nauczycielką. Spotykam się nieraz z bardzo trudnymi warunkami w rodzinach. Od roku systematycznie, co miesiąc, pomagam pewnej samotnej matce-rencistce, która wychowuje dwóch synów. Jednemu z nich, mojemu byłemu uczniowi, opłacam obiady w średniej szkole. Czasem moja pomoc materialna jest jednorazowa.

Z okazji świąt Bożego Narodzenia bardzo lubię robić bliskim znajomym "gwiazdkę". Poza najbliższą rodziną "gwiazdki" otrzymują zawsze wszystkie moje babcie. Zwyczaj ten przekazała mi moja mama, która zawsze przed świętami starała się dać coś biednemu. Moja sytuacja materialna jest lepsza niż mojej mamy kiedyś, więc prezentów robię sporo. Przed ostatnimi świętami było ich dwadzieścia. Pieniądze odkładam ze swojej pensji. Stwierdziłam, że jest prawdą powiedzenie: "Kto biednemu daje, temu nigdy nie zabraknie.

Do moich praktyk religijnych należy jeszcze częsty udział - od trzech lat - we Mszy świętej w dni powszednie. Każdą Mszę ofiarowuję Bogu w innej intencji. W ubiegłym roku zebrałam ich sto dziewięćdziesiąt dziewięć. Od dwóch lat postanowiłam pościć o chlebie i wodzie w poniedziałki i piątki. Post z poniedziałku ofiarowuję za dusze czyśćcowe. W ubiegłym roku tych intencji zebrałam sześćdziesiąt. Post nie sprawia mi większych trudności. Każdego dnia odmawiam cały różaniec, nowennę do Miłosierdzia Bożego w różnych intencjach, koronkę do Miłosierdzia Bożego - przepraszając Boga za grzechy moje, męża i rodziny, koronkę do Ran Chrystusa - za umierających grzeszników oraz drugą o ratunek życia dla nie narodzonych. Codziennie też dziękuję Bogu za wszystkie łaski.

Kiedy mam na to czas? Otóż wstaję wcześnie rano i odmawiam część modlitw, między innymi: codzienne ofiarowanie, modlitwę do Ducha Świętego oraz nowennę do Miłosierdzia Bożego. Gdy idę na Mszę świętą - odmawiam jedną część różańca. Pozostałe części różańca i koronki odmawiam w drodze do pracy, w tramwaju, w drodze po zakupy, w drodze do babć, na spacerze. Gdy wracam do domu po różnych zajęciach w ciągu dnia - prawie wszystkie modlitwy mam już odmówione. Czasem na wieczór pozostaje mi już tylko jedna koronka lub część różańca.

To, co napisałam o sobie, nie oznacza, że nic innego nie robię poza pracą i modlitwą. Mam dużo różnych zajęć, którym poświęcam sporo czasu. Lubię nastrojową muzykę, przyrodę, zwierzęta; lubię spacery po lesie, po górach. Przepadam za zbieraniem grzybów w jesieni. Potem je suszę, marynuję, a największą przyjemność zostawiam na koniec, kiedy 90% tych zbiorów rozdaję swoim bliskim. Tak jest od wielu lat. Od wczesnej wiosny do późnej jesieni, poza pracą w szkole, spędzam czas na działce, która daje mi dużo radości. Zapraszam tam znajomych i dzielę się z nimi tym, co mi urośnie.

Z perspektywy czasu, gdy spoglądam wstecz na swoje życie, wiem, że bardzo zmieniłam się przez te ostatnie lata. Moje życie wewnętrzne jest coraz bogatsze, ciągle szukam czegoś nowego i wiem, że będę szukać nadal, aby być bliżej Boga, pomimo iż w dalszym ciągu nie mogę iść do spowiedzi. Widocznie Bóg mnie zmusza do tego, abym obok Niego nie przechodziła obojętnie, tylko starała się Go kochać coraz bardziej. Kiedyś, kiedy mogłam spowiadać się i przyjmować Komunię świętą, robiłam to czasem z przyzwyczajenia, bez głębszych przeżyć. Teraz; kiedy bardzo pragnę, jest to dla mnie niedostępne. Widocznie moje pragnienie jest jeszcze za słabe. Mam nadzieję i wierzę w to, że Bóg mnie nie opuści, tylko prowadzi okrężną, trudną drogą do siebie. Sądzę, że wytrwam do końca. Bóg przy moich wszystkich udrękach wewnętrznych daje mi tę łaskę, iż żadna modlitwa mnie nie męczy ani nie nudzi. Często nawet sprawia mi zadowolenie. Jeśli zdarzyło mi się, że nie odmówiłam danego dnia wszystkich modlitw, to tylko dlatego, że nie byłam w stanie, bo pracowałam.

Przeżycia inspirują człowieka do różnych wielkich czynów. Widocznie ta kuracja wstrząsowa, jaką była moja "spowiedź" opisana na początku, zaczęła wyzwalać ukrytą we mnie energię, o której nawet nie wiedziałam, że istnieje. To, co robię dla innych, niech będzie moją skromną spłatą długu wdzięczności dla Boga i Matki Bożej za wszystko, co w życiu otrzymałam. A moje udręki - może kiedyś zamienią się w radość. Taką mam nadzieję i będę o to prosić Boga do końca mojego życia.

Może ktoś mi zadać pytanie - dlaczego dalej jestem ze swoim mężem? Wystarczy, abym odeszła od niego, a cały mój problem będzie rozwiązany.

Jest to dla mnie trudna decyzja. Gdybym w życiu kierowała się tylko rozumem - sądzę, iż dawno zrobiłabym ten krok. Ponieważ nasze małżeństwo należy do udanych, więc przez te wszystkie wspólne lata bardzo przywiązaliśmy się do siebie. Kiedy pobieraliśmy się - mąż prosił mnie kilka razy, abym go nie zostawiła, gdybym z czasem doszła do wniosku, iż nie spełnił moich oczekiwań. Rozstanie się byłoby dla niego wielką tragedią, tym bardziej że mocno przeżył odejście pierwszej żony.

Wiem na pewno, że gdybym odeszła od męża, miałabym wielkie poczucie krzywdy wyrządzonej człowiekowi, który kochając mnie stara się, aby mi było z nim dobrze.

Sprawa druga, to niełatwy problem zdobycia oddzielnego mieszkania.

W swoich codziennych modlitwach polecając Bogu siebie, proszę również o łaskę zbawienia dla niego.

("Królowa Apostołów", czerwiec 1991, nr 6, s. 22-23)

1. Sakrament Małżeństwa

 

  1. Istota małżeństwa jako sakramentu Nowego Przymierza

  2. Istotne przymioty małżeństwa: jedność, płodność, nierozerwalna wierność

  3. Małżeństwo wyznaniowo mieszane

 

Istota małżeństwa jako sakramentu Nowego Przymierza

Małżeństwo i rodzina należą do najcenniejszych dóbr ludzkości. Stanowią podstawową komórkę ludzkiej społeczności. "Szczęście osoby i społeczności ludzkiej oraz chrześcijańskiej wiąże się ściśle z pomyślną sytuacją wspólnoty małżeńskiej i rodzinnej" (KDK 47) 1. Małżeństwo i rodzina są dziś jednak tak jak inne instytucje, a może jeszcze bardziej niż one, ogarnięte szerokim, głęboko sięgającym i szybkim procesem przemian społecznych i kulturowych. Można przy tym w odniesieniu do małżeństwa i rodziny dostrzec i światła, i cienie. "Z jednej strony ma się bowiem do czynienia z żywszym poczuciem wolności osobistej, jak również ze zwróceniem większej uwagi na jakość stosunków międzyosobowych w małżeństwie, na podnoszenie godności kobiety, na odpowiedzialne rodzicielstwo, na wychowanie dzieci... Z drugiej jednak strony nie brakuje niepokojących objawów degradacji niektórych podstawowych wartości: błędne pojmowanie... niezależności małżonków we wzajemnych odniesieniach; duży zamęt w pojmowaniu autorytetu rodziców i dzieci; praktyczne trudności, na które częsta napotyka rodzina w przekazywaniu wartości; stale wzrastająca liczba rozwodów; plaga przerywania ciąży... faktyczne utrwalanie się mentalności przeciwnej poczęciu nowego życia" (FC 6) 2.

W tej sytuacji, która niepokoi sumienia ludzkie, zadaniem Kościoła jest ukazać na nowo podstawowe wartości małżeństwa i rodziny, by pomóc szczególnie ludziom młodym, stojącym u progu małżeństwa i życia rodzinnego, dostrzec piękno i wielkość powołania do miłości i służenia życiu, i tak otworzyć przed nimi nowe horyzonty (por. FC 1). Poprzez nową kulturę życia rodzinnego trzeba ewangelizować od wewnątrz kulturę, która się rodzi, i tak przyczynić się do budowania nowego humanizmu (por. FC 8). Z tych wszystkich względów Kościół zajmował w ostatnich czasach częściej stanowisko w sprawach małżeństwa i rodziny. Przypomnijmy encykliki Piusa XI "Casti connubii" (1930) i Pawła VI "Humanae vitae" (1968), wypowiedzi II Soboru Watykańskiego (por. KDK 47-52) oraz stanowiące konkluzję i rozwinięcie wszystkich dotychczasowych wypowiedzi pismo apostolskie papieża Jana Pawła II "Familiaris consortio" (1981). Dokument Wspólnego Synodu Biskupów Niemieckich o chrześcijańskim życiu małżeńskim i rodzinnym ma przede wszystkim znaczenie duszpasterskie i praktycznożyciowe.

Podstawę chrześcijańskiego pojmowania małżeństwa i rodziny stanowi już sam porządek stworzenia. Bóg, który z miłości powołał człowieka do istnienia, powołał go zarazem do miłości. Człowiek jest przecież stworzony na obraz Boży (por. Rdz 1, 27), na obraz Boga, który jest Miłością (por. 1J 4,8.16). "Miłość jest zatem podstawowym i wrodzonym powołaniem każdej istoty ludzkiej." Człowiek nie może żyć bez miłości. "Miłość obejmuje również ciało ludzkie, a ciało uczestniczy w miłości duchowej [...]. W następstwie tego płciowość, poprzez którą mężczyzna i kobieta oddają się sobie wzajemnie we właściwych i wyłącznych aktach małżeńskich, nie jest bynajmniej zjawiskiem czysto biologicznym, lecz dotyczy samej wewnętrznej istoty osoby ludzkiej jako takiej" (FC 11). Miłość między mężczyzną a kobietą należy więc także do podobieństwa człowieka do Boga, jest obrazem bezwarunkowej i ostatecznej miłości, którą Bóg obdarza każdego człowieka. Toteż i do niej właśnie odnosi się osąd Boga Stworzyciela, że jest czymś bardzo dobrym (por. Rdz 1, 31).

Jednakże rzeczywistość grzechu wywarła też swój niszczycielski wpływ na odniesienie mężczyzny do kobiety i na przekazywanie życia (por. Rdz 3,7.16). Lecz Bóg włączył też małżeństwo i rodzinę w struktury zbawienia. Już w Starym Testamencie więź między mężczyzną a kobietą staje się obrazem i znakiem przymierza łączącego Boga z ludźmi (por. Oz 1-3; Iz 54; 62; Jr 2-3; 31; Ez 16; 23), które to przymierze swe najwyższe i ostateczne urzeczywistnienie znajduje w Jezusie Chrystusie. Jest On Bogiem i człowiekiem w jednej osobie i w Nim Bóg przyjął definitywnie każdego z ludzi. Chrystus jest Oblubieńcem ludu Bożego Nowego Przymierza (por. Mk 2, 19), miłującym Kościół, Oblubienicę swoją, wydającym za nią samego siebie (por. Ef 5, 25).

Stanowisko Jezusa wobec małżeństwa wyraża najdobitniej Jego wypowiedź na temat rozwodów (por. Mk 10, 2-9 par.). Jezus ma rozstrzygnąć sporną dla Żydów kwestię, czy mężowi wolno oddalić żonę. Odpowiedź Jezusa wydaje się na pozór zaostrzać prawo starotestamentowe i nakładać przez to na człowieka ciężkie brzemię. W rzeczywistości Jezus nie wdaje się w toczący się spór i w interpretację starego prawa (por. Pwt 24, 1-4). Przenosi całą kwestię na inną, wyższą płaszczyznę. Przypomina pierwotny Boży plan stworzenia. Jezus zna zatwardziałość ludzkiego serca przeciwstawiającą się urzeczywistnieniu stwórczej woli Boga, ale teraz kiedy wraz z przyjściem Jezusa nadeszło nowe stworzenie, czas przywrócić pierwotny plan Boży; co więcej, przez Jezusa plan ten staje się znów możliwy do wprowadzenia w życie. Nauka o nierozerwalności małżeństwa nie jest trudnym do zachowania prawem czysto zewnętrznym, lecz stanowi wyraz Nowego Przymierza, jest wyrazem nowej, danej przez łaskę możliwości urzeczywistnienia najgłębszego porządku stworzenia i zbawienia, życia w miłości i wierności. W konkluzji możemy zatem powiedzieć, że w świetle nauki Jezusa małżeństwo należy zarówno do porządku stworzenia, jak i porządku zbawienia.

Apostoł Paweł napomina, by małżeństwo zawierać "w Panu" (1 Kor 7, 39). Małżeństwo jest więc włączone w oparte na chrzcie nowe życie "w Chrystusie". Dlatego też małżeństwo i rodzina są według zasad Nowego Testamentu środowiskiem, w którym w sposób szczególny sprawdza się postawa chrześcijańska. Życie męża i żony ma się wzorować na miłości Chrystusowej, wierności, oddaniu i posłuszeństwie (por. Kol 3, 18-19; 1P 3, 1-7; 1Tm 2, 8-15; Tt 2, 1-6). "Wielką kartą" życia rodzinnego są słowa Listu do Efezjan przedstawiające więź małżeńską jako odbicie więzi między Chrystusem a Kościołem.

"Bądźcie sobie wzajemnie poddani w bojaźni Chrystusowej! Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu... Mężowie, miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie... Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła."

(Ef 5, 21-22.25.31)

Niewątpliwie tekst ten odzwierciedla także ówczesne poglądy na podporządkowanie kobiety mężczyźnie, ale jednocześnie burzy też patriarchalne pojmowanie małżeństwa. Mówi przecież także o miłości i oddaniu, które mąż winien żonie, a więc o wzajemnym poddaniu się sobie małżonków. Najważniejszą wypowiedzią jest tu to, że miłość i wierność między Chrystusem a Kościołem nie jest tylko wzorem dla małżeństwa; miłość między mężem a żoną w małżeństwie jest znakiem uobecniającym okazanej w Chrystusie w sposób ostateczny, a trwale w Kościele obecnej miłości i wierności Boga. "Małżeństwo ochrzczonych staje się w ten sposób rzeczywistym znakiem nowego i wiecznego Przymierza, zawartego w krwi Chrystusa" (FC 13).

W wypowiedziach Pisma Świętego, zwłaszcza Listu do Efezjan, tradycja kościelna widziała uzasadnienie sakramentalności małżeństwa [...]. Wyraźne sformułowanie tej nauki znajdujemy jednak dopiero w późnym średniowieczu [...]. Ta nauka nie zamierza ukazywać małżeństwa jako rzeczywistości uzależnionej całkowicie od Kościoła. Przeciwnie, uznaje swoistą rzeczywistość małżeństwa wynikającą ze stworzenia i jako taką włączoną w porządek zbawienia. Dlatego ważne zawarcie małżeństwa następuje jedynie poprzez zgodę małżeńską (konsens małżeński), poprzez "tak", wyrażone przez ślubujących w formie przepisanej przez Kościół. Tej zgody - jak mówi prawo Kościoła - nie może zastąpić żadna moc tego świata. Szczególną kościelną formę zawierania małżeństwa rozwinął zresztą Kościół dopiero w średniowieczu; ogólnie obowiązująca i miarodajna dla ważności małżeństwa stała się ona dopiero od Soboru Trydenckiego (1545 - 1563) [...]. Od tej obowiązującej kościelnej formy małżeństwa można ze słusznych powodów dyspensować, musi być jednak zachowany charakter publiczny wyrażenia zgody małżeńskiej.

W dzisiejszej sytuacji jawi się często nowa trudność: Nie wszyscy, którzy chcą zawrzeć ślub kościelny, łączą ze swym "tak" wiarę Kościoła w sakramentalność małżeństwa. Kwestia stosunku wiary i sakramentu występuje tu szczególnie ostro. Ponieważ narzeczeni przez chrzest włączeni są w Chrystusa i Kościół, trzeba przyjąć, że przynajmniej w sposób ogólny akceptują to, co o małżeństwie myśli Kościół, w którego obliczu małżeństwo zawierają. Jeśli jednak mimo wszelkich starań duszpasterskich narzeczeni wyraźnie i formalnie odrzucają to, czego Kościół uczy o małżeństwie ochrzczonych, duszpasterz musi im oświadczyć, że to nie Kościół, ale oni sami uniemożliwiają obrzęd, o który proszą (por. FC 68).

Sakramentalnym znakiem małżeństwa jest zatem osobowy, wolny akt, "przez który małżonkowie wzajemnie się sobie oddają i przyjmują" (KDK 48). Dlatego też, według najogólniej przyjmowanej opinii teologicznej, Sakramentu Małżeństwa udzielają sobie wzajemnie sami nowożeńcy przez wyrażenie swej zgody małżeńskiej. Ta zgoda znajduje spełnienie w tym, że małżonkowie stają się jednym ciałem (por. Rdz 2, 24; Mk 10, 8), co rozciąga się na wszystkie dziedziny życia.

Kapłan asystujący zawarciu małżeństwa przyjmuje wyraz zgody małżeńskiej w imieniu Kościoła i wypowiada słowa jego błogosławieństwa. Wskazuje to, że małżeństwo nie jest tylko prywatną sprawą nowożeńców, ale mającym odniesienie powszechne znakiem miłości i wierności Bożej. Wynika to już ze starotestamentowej Księgi Ozeasza (por. 2, 21-22), sprawiedliwość i prawo, miłość, miłosierdzie i wierność należą do dóbr przymierza Boga z Jego ludem. Publiczna, a u katolików z zasady kościelna forma zawierania małżeństwa nie jest więc tylko formalnością, kwestią wydania metryki czy wręcz niestosowną ingerencją państwa i Kościoła w sferę prywatną. Charakter publiczny zawierania małżeństwa nie przeczy jego intymnemu źródłu w bezpośredniej i czysto osobowej miłości dwojga ludzi, przeciwnie, oznacza uznanie i obronę, poparcie i świadectwo dane małżeńskiemu "tak" na wspólną drogę. Z drugiej strony małżonkowie są dla siebie nawzajem, dla swoich dzieci i dla całego Kościoła świadkami zbawienia, w którym przez przyjęty sakrament mają szczególny udział (por. DA 11) 3. Małżeństwo stanowi niejako domowy Kościół (por. KK 11) 4. A przy tym małżeństwo i rodzina nie są tylko jakimś obrazem i wyrazem Kościoła, one same przyczyniają się aktywnie do budowania Kościoła. Mają być żywymi komórkami w Kościele i w poszczególnych parafiach.

Przez słowo zgody małżeńskiej, którym nowożeńcy darowują się wzajemnie sobie, zostają włączeni w szczególny sposób w Przymierze Boga z ludźmi. To sam Bóg ich łączy (por. Mk 10, 9), tak że odtąd należą nierozdzielnie do siebie w obliczu Boga, samych siebie i wspólnoty ludzkiej. Nauka Kościoła mówi w tym kontekście o więzi małżeńskiej jako odbiciu nienaruszalnego Przymierza Boga z ludźmi. Więź małżeńska małżonków nie podlega więc już ani ich własnej woli, ani woli Kościoła czy społeczeństwa.

Na łaskę udzieloną przez Sakrament Małżeństwa, podobnie jak przy każdym z sakramentów, składają się trzy elementy: Przez swą miłość i wierność małżonkowie uobecniają miłość i wierność Boga w Jezusie Chrystusie. Z drugiej strony otrzymują w niej udział, ich "miłość małżeńska włącza się w miłość Bożą i kierowana jest oraz doznaje wzbogacenia przez odkupieńczą moc Chrystusa i zbawczą działalność Kościoła" (KDK 48). "Małżonkowie chrześcijańscy na mocy Sakramentu Małżeństwa wspomagają się wzajemnie we współżyciu małżeńskim oraz rodzeniu i wychowywaniu potomstwa dla zdobycia świętości, a tak we właściwym sobie stanie i porządku życia mają własny dar wśród ludu Bożego" (por. 1Kor 7, 7) (KK 11). I wreszcie małżeństwo chrześcijańskie jest znakiem przyszłych godów eschatologicznych, radości z dopełnienia się całej rzeczywistości w miłości Bożej (por. Mk 2, 19-20; Mt 22, 1-14; 25, 1-13; i in.). Radosne świętowanie ślubów małżeńskich nie jest więc czymś tylko świeckim, ma także sens chrześcijański: radość weselna jest budzącą nadzieję zapowiedzią eschatologicznych godów nieba.

Ale ta perspektywa godów eschatologicznych wskazuje też, że małżeństwo należy do przemijającego porządku tego świata (por. Mk 12, 25; 1Kor 7, 25-38), że nie jest jeszcze ostatecznym spełnieniem. Dlatego jako wskazanie na cel ostateczny istnieje w Kościele obok stanu małżeńskiego stan dobrowolnej bezżenności przyjętej dla królestwa niebieskiego (por. Mt 19, 12). Kto wybiera ten stan, nie jest jako taki chrześcijaninem lepszym od człowieka żyjącego w małżeństwie. Przez swą bezżenność wyraża jednak na sposób znaku zasadniczy wymiar egzystencji chrześcijańskiej wszystkich ochrzczonych, to mianowicie, że wszystkie struktury ziemskie są przemijające i zwrócone ku temu jedynemu, czego potrzeba - ku królestwu Bożemu. Kto wybiera bezżenność, chce już teraz być całkowicie i niepodzielnie wolny dla Pana i Jego "sprawy" (por. 1Kor 7, 32). Dziewictwo i celibat dla królestwa Bożego nie tylko nie stoją w sprzeczności z godnością małżeństwa, ale ją zakładają i potwierdzają. Jeżeli płciowość ludzka nie jest traktowana jako wielka wartość dana przez Stwórcę, traci sens wyrzeczenia się jej dla królestwa niebieskiego. Z drugiej strony małżeństwo dopiero przez to staje się rzeczywiście dobrowolnie wybraną formą życia, że obok niego istnieje inna oficjalnie uznana forma życia chrześcijańskiego. Małżeństwo i dziewictwo są więc dwoma sposobami wyrażania i przeżywania jednej Tajemnicy Przymierza Boga z Jego ludem. Małżeństwo chrześcijańskie i dziewictwo potrzebują się wzajemnie, nie mogą wręcz istnieć bez siebie. Powołania do dziewictwa są znakiem zdrowia małżeństw chrześcijańskich. Deprecjonowanie dziewictwa musi siłą rzeczy prowadzić do deprecjonowania wartości małżeństwa chrześcijańskiego (por. FC 16). Dzisiejszy kryzys małżeństwa i kryzys powołań duchownych związany z kwestionowaniem celibatu warunkują się wzajemnie. Oba te kryzysy mogą zostać przezwyciężone w sposób duszpastersko odpowiedzialny jedynie w ich wzajemnym związku ze sobą.

 

Istotne przymioty małżeństwa: jedność, płodność, nierozerwalna wierność

Podczas ślubu kościelnego pada trzykrotne pytanie o "tak" wyrażające zgodę małżeńską i nowożeńcy trzykrotnie na to pytanie odpowiadają. Wskazuje to, że zgoda małżeńska ma trojaki wymiar, każdy istotny dla ważności małżeństwa. Nowożeńcy wyrażają swoje "tak" w odniesieniu do jedności, płodności i nierozerwalności ich małżeństwa.

Miłość małżonków z całej swej istoty dąży do jedności w osobowej wspó1nocie obejmującej wszystkie dziedziny życia. "A tak już nie są dwoje, lecz jedno" (Mt 19, 6; por. Rdz 2, 24) i powołani są do wzrastania w tej jedności, w komunii małżeńskiej, przez codzienną wierność złożonej przysiędze. "Owa komunia małżeńska ma swoje korzenie w naturalnym uzupełnieniu się mężczyzny i kobiety, i jest wzmacniana przez osobistą wolę małżonków dzielenia całego programu życia, tego, co mają, i tego, czym są." Ta wspólnota ludzka zostaje potwierdzona, oczyszczona i udoskonalona poprzez udzieloną małżonkom w ich sakramencie wspólnotę w Chrystusie Wspólnotę, komunię małżeńską pogłębia stale wspólna modlitwa i wspólne przyjmowanie Eucharystii. "Takiej komunii zaprzecza radykalnie poligamia; przekreśla ona bowiem wprost zamysł Boży... jest przeciwna równej godności osobowej mężczyzny i kobiety, oddających się sobie w miłości całkowitej, a przez to samo - jedynej i wyłącznej" (FC 19).

Także płodność należy do istoty małżeństwa, bo miłość małżeńska chce być ze swojej istoty miłością płodną. Dziecko jako owoc wspólnej miłości nie jest czymś zewnętrznym czy dowolnie dodanym w odniesieniu do wzajemnej miłości małżeńskiej. Dziecko jest tej miłości urzeczywistnieniem i spełnieniem. Służba życiu została powierzona i więcej jeszcze, polecona małżonkom przez Boga Stworzyciela: "Bóg im błogosławił, mówiąc do nich: <<Bądźcie płodni i rozmnażajcie się>>" (Rdz 1, 28). Przez płodność małżonkowie mają udział w stwórczej miłości Boga; są niejako współpracownikami miłującego Boga Stworzyciela i wyrazicielami Jego miłości. Płodność miłości małżeńskiej nie ogranicza się jednak tylko do fizycznego zrodzenia potomstwa. Ta płodność poszerza się i ubogaca owocami życia moralnego, duchowego i nadprzyrodzonego, które rodzice przekazują dzieciom przez wychowanie. Rodzice są przecież pierwszymi i głównymi wychowawcami swych dzieci (por. DWCH 3) 5. I to w tym szerokim sensie służba życiu jest podstawowym zadaniem małżeństwa i rodziny (por. KDK 50; FC 28). Dlatego też i małżeństwo ludzi starszych, którzy nie mogą już oczekiwać potomstwa, a także tych małżonków, którym nie został dany błogosławiony dar rodzicielstwa, może mieć jednak głęboki sens ludzki i chrześcijański.

Posłannictwo małżonków do służenia życiu napotyka dziś z wielu przyczyn taką sytuację społeczną i kulturową, w której niełatwo przyjąć wewnętrznie naukę Kościoła i urzeczywistniać ją w życiu. Kościół zdaje sobie sprawę z często ciężkiej, czasem wręcz bolesnej sytuacji wielu małżeństw, z trudności natury osobistej i społecznej. Ale właśnie w obliczu tak często wrogiej życiu mentalności dzisiejszej Kościół musi stanąć po stronie życia. Przecież to nie Kościół jest stwórcą porządku moralnego i nie od jego dowolnych rozporządzeń zależy ten porządek. Sam Bóg dał człowiekowi prawa, wpisując je w jego egzystencję. Dlatego w rodzicielskiej odpowiedzia1ności małżonkowie sami muszą zadecydować przed obliczem Boga, jak liczną chcą utworzyć rodzinę. Nie mogą tu jednak postępować samowolnie, ale muszą kierować się sumieniem poddanym Bożemu prawu. To prawo Boże wykłada autentycznie Urząd Nauczycielski Kościoła ucząc, że miłość małżeńska musi być otwarta na nowe życie. W swoim osądzie małżonkowie muszą uwzględnić dobro własne, dobro dzieci - już urodzonych lub tych, którym zamierzają przekazać życie - warunki duchowe i materialne, w jakich żyją, dobro wspólnoty rodzinnej jako całości, społeczeństwa i Kościoła (por. KDK 50; FC 29-33). W obliczu istniejących trudności, z odpowiedzialnym rodzicielstwem łączy się "prawo stopniowości" (którego nie można jednak utożsamiać ze stopniowością prawa, tak jak gdyby w prawie Bożym miały istnieć różne stopnie i formy nakazu dla różnych osób i sytuacji). W "prawie stopniowości" chodzi o stałe, wytrwałe dążenie do postępu duchowego i rozwoju, do przezwyciężenia trudności przez zachowanie opanowania i umiaru, przez modlitwę i regularne przystępowanie do sakramentów (por. FC 34).

I wreszcie do istoty miłości małżeńskiej należy nierozerwalna wierność, wynikająca z pełni wzajemnego oddania. Miłość, która zasługuje na swe imię, jest zawsze nieodwołalna, nie może być "miłością" na próbę, aż do odwołania. Także dobro dzieci wymaga bezwarunkowej nienaruszalnej wzajemnej wierności rodziców. Tej wierności chciał sam Bóg przy stworzeniu: "Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela!" (Mk 10, 9). Najgłębszym uznaniem wierności małżeńskiej jest wierność Boga w Przymierzu, które zawarł z ludźmi, szczególnie zaś wierność Chrystusa wobec Kościoła, której Sakrament Małżeństwa jest znakiem i owocem. Tak więc nierozerwalność małżeństwa otrzymuje przez Sakrament Małżeństwa moc szczególną. Zwłaszcza dzisiaj jednym z najważniejszych i najpilniejszych zadań Kościoła jest ukazywanie i podkreślanie znaczenia nierozerwalności małżeństwa i wierności małżeńskiej. Tym, którzy uważają za trudne czy wręcz niemożliwe związanie się na całe życie z jedną osobą, trzeba głosić dobrą nowinę o nieodwołalnej miłości i wierności Boga wobec nas, ludzi. W tej Bożej wierności i miłości ma udział chrześcijańskie małżeństwo, w niej znajduje swój fundament i siłę. Kościół ceni, wspomaga i zachęca te małżeństwa, które mimo napotykanych trudności zachowują małżeńską wierność. Trzeba też podnieść wartość świadectwa wierności tych, którzy choć opuszczeni przez współmałżonka, dzięki mocy wiary i nadziei chrześcijańskiej, nie wstępują w nowy związek (por. FC 20).

Od początku Kościół spotykał się z bolesnym faktem, że i w małżeństwie chrześcijan może dojść do rozłamu. Są sytuacje, w których wszystkie rozsądne próby uratowania wspólnego życia małżonków okazują się daremne. Jako środek ostateczny pozostaje wtedy dopuszczona przez Kościół separacja małżonków (to znaczy ich rozłączenie, przy czym jednak zawarte przez nich małżeństwo pozostaje nadal ważne). Wspólnota Kościoła musi okazać małżonkom separowanym pomoc, by mogli dochować wierności także w tej trudnej sytuacji, w jakiej się znajdują (por. FC 83).

Wielu z tych, którzy decydują się na rozwód, zawiera następnie nowy związek bez ślubu kościelnego. Należy sprawiedliwie ocenić sytuację tych ludzi. Zachodzi bowiem różnica między tymi, którzy szczerze usiłowali ocalić pierwsze małżeństwo, ale zostali przez współmałżonka niesprawiedliwie porzuceni, a tymi, którzy z własnej ciężkiej winy zniszczyli ważnie zawarty związek. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że rozwiedzeni w ich trudnej sytuacji nie są wykluczeni z Kościoła. Kościół i wspólnota kościelna winna okazywać tym ludziom zatroskaną miłość, aby nie czuli się wyłączeni z Kościoła, skoro jako ochrzczeni mogą i powinni uczestniczyć w jego życiu. Tak więc mogą i powinni słuchać słowa Bożego, uczęszczać na Mszę świętą, wytrwale się modlić, współdziałać w akcjach dobroczynnych i na rzecz sprawiedliwości. "Niech Kościół modli się za nich, niech im dodaje odwagi, niech okaże się miłosierną matką, podtrzymując ich w wierze i nadziei" (FC 84).

Niemniej Kościół katolicki, dochowując wierności słowu Chrystusa, trwa niezmiennie przy tym, że nowy związek cywilny, jeśli poprzednie małżeństwo było ważne i dopóki pierwszy współmałżonek żyje, nie może być uznany jako małżeństwo sakramentalne. Rozwiedzeni żyjący w nowym związku cywilnym żyją obiektywnie w sprzeczności z prawem Bożym, a zatem nie mogą być dopuszczeni do Komunii świętej tak długo, jak długo traktują ten swój związek jako pełną wspólnotę małżeńską. Rodzi się z tego niewątpliwie wiele trudnych problemów, nie tylko dla osobiście dotkniętych, lecz także dla ich duszpasterzy. Niełatwo pogodzić tutaj wierność prawdzie, do której zobowiązuje Kościół miłość Chrystusowa, z miłosiernym współczuciem dla ludzi znajdujących się w konkretnej trudnej sytuacji. Prawo kościelne ustala ogólnie wiążące normy, nie może jednak regulować wszystkich, nieraz bardzo skomplikowanych przypadków. Zawsze jednak naczelną troską duszpasterską musi być to, by w żaden sposób nie wprowadzać wiernych w błąd lub powodować wśród nich zamętu co do nauki i praktyki Kościoła w odniesieniu do nierozerwalności małżeństwa. Właśnie dziś Kościół musi być tutaj jasnym drogowskazem.

 

Małżeństwo wyznaniowo mieszane

Wielu katolików niemieckich żyje dziś w małżeństwach wyznaniowo mieszanych. Ciągłe procesy migracyjne i wynikłe z nich przewarstwienia ludności sprawiły, że małżeństwa takie przestały być wyjątkiem. Zmieniło się też nastawienie do nich. Z sytuacją małżeństw mieszanych. wiąże się wiele aspektów, których nie możemy tu omawiać szerzej. Ograniczamy się też do kwestii małżeństw, w których jedna strona jest wyznania katolickiego, druga ewangelickiego.

Nie wolno nie doceniać trudności wynikających w małżeństwie z różnicy wyznania. Nie tylko poważne, nie przezwyciężone dotąd różnice w wierze, lecz także różność całego sposobu myślenia może zaciążyć nad życiem małżonków i oddalić ich od siebie. Trudności powstają najczęściej w kwestii wychowania dzieci i uczestnictwa w nabożeństwach. W obliczu tych trudności obie strony wycofują się nierzadko na pozycje rzekomej neutralności, usuwając w istocie sprawy religijne poza nawias, co prowadzi do zobojętnienia wobec Kościoła obu małżonków, a także ich dzieci.

Różnice pomiędzy rozdzielonymi Kościołami odnoszą się też do pojmowania małżeństwa. Wspólna jest świadomość, że małżeństwo wynika z porządku Bożego i objęte jest Bożym błogosławieństwem. Jednak podczas gdy Kościół katolicki zalicza małżeństwo do sakramentów Kościoła, Luter określił je jako "rzecz zewnętrzno - świecką". Chciał przez to powiedzieć nie to, że jest sprawą czysto świecką, ale to, że należy jedynie do porządku stworzenia, a nie do porządku zbawienia. W konsekwencji Luter musiał odmówić Kościołowi kompetencji w zakresie struktury prawnej małżeństwa i sprawy te oddał w ręce władzy świeckiej. Dlatego dla protestanta małżeństwo zawarte w Urzędzie Stanu Cywilnego jest ważne także w obliczu Boga i Kościoła. Kościół błogosławi tylko już zawarty związek. Dla katolika natomiast małżeństwo wobec Boga i Kościoła dochodzi do skutku jedynie przez związek kościelny, chyba że od tej obowiązującej formy udzielona została wyraźna dyspensa. Związek cywilny reguluje w oczach katolika tylko cywilnoprawne aspekty małżeństwa. W tych tak konkretnych różnicach między stanowiskiem katolickim a protestanckim przewija się raz jeszcze odmienne pojmowanie przez oba wyznania stosunku porządku stworzenia do porządku zbawienia, Kościoła do świata i Kościoła w ogóle.

W związku ze zmianą warunków życia oraz zbliżeniem ekumenicznym między wyznaniami obowiązujące dawniej postanowienia prawa kościelnego w odniesieniu do małżeństw mieszanych zmieniono w roku 1970, a następnie sformułowano w części na nowo w nowym Kodeksie Prawa Kanonicznego z roku 1983 (por. kanony 1124 - 1129). Według nowych postanowień prawa kościelnego różnica wyznania nie stanowi już przeszkody małżeńskiej, ale do zawarcia małżeństwa mieszanego konieczne jest wyraźne zezwolenie kompetentnej władzy Kościoła. Warunkiem udzielenia zezwolenia jest oświadczenie strony katolickiej, że chce w małżeństwie żyć po katolicku wyznając swą wiarę i uczynić wszystko, co w jej mocy, by wszystkie dzieci zostały ochrzczone i wychowane w wierze katolickiej. Zawarcie małżeństwa winno nastąpić w formie przepisanej przez Kościół katolicki.

W żadnym z sakramentów rzeczywistość stworzenia nie staje się tak bezpośrednio sakramentalnym znakiem zbawienia jak właśnie w Sakramencie Małżeństwa. Ale w żadnym z sakramentów nie dochodzi też do takiego przewarstwienia się tego, co stare i tego, co nowe, do takiego napięcia między światem starym skażonym przez grzech i światem nowym, który ukazał się nam w Chrystusie. Trudne sytuacje duszpasterskie, o których wspominaliśmy wyżej, są przejawem tego częstokroć niemal niemożliwego do rozwikłania splecenia się starego z nowym. Toteż właśnie Sakrament Małżeństwa wskazuje na perspektywę sięgającą poza teraźniejszość, poza ten czas, który mieści się między pierwszym przyjściem Chrystusa w Jego uniżeniu, a Jego nadejściem w chwale, wskazuje na ucztę weselną nieba i życie w przyszłym świecie, na które czekamy.

(Katolicki katechizm dorosłych: Wyznanie wiary Kościoła, wydany przez Niemiecką Konferencję Episkopatu, Księgarnia Świętego Wojciecha, Poznań 1987, s. 373 - 383)

P r z y p i s y

1 KDK - "Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym"    DO TEKSTU
2 FC: - "Familiaris consortio"    DO TEKSTU
3 DA - "Dekret o Apostolstwie Świeckich"    DO TEKSTU
4 KK - "Konstytucja dogmatyczna o Kościele"    DO TEKSTU
5 DWCH - "Dekret o Wychowaniu Chrześcijańskim"    DO TEKSTU

 

FERDINAND KRENZER

2. Jak wygląda sprawa rozwodu

Kościół katolicki uważa dopełnione małżeństwo wśród chrześcijan za nierozerwalne. Czasem mówi się jednak o tym, że papież "udzielił rozwodu" jakiemuś małżeństwu. Chodzi tu wówczas o "deklarację nieważności". Pod względem rzeczowym jest to coś zupełnie innego aniżeli rozwód (również i państwo odróżnia rozwód od anulowania małżeństwa). W takim przypadku stwierdza się mianowicie na drodze procesowej, że nie doszło do zawiązania się ważnego małżeństwa. Proces taki, który zazwyczaj trwa długo, ponieważ domniemanie prawne przemawia zawsze za ważnością małżeństwa, nieważność zaś musi być w pełni udowodniona przez małżonków, przeprowadza się niezależnie od materialnych środków stron zainteresowanych, aczkolwiek często twierdzi się coś całkiem przeciwnego.

Powstaje pytanie, kiedy mogłoby jakieś małżeństwo być nieważne w tym właśnie sensie. Wchodzą tu w grę zasadniczo trzy powody:

W a d l i w y   a k t   w o l i - Małżeństwo nie dochodzi do skutku wówczas, gdy brak jest prawdziwej woli jego zawarcia, na przykład gdy zastosowano ciężki przymus powodujący bojaźń lub też gdy świadomie wykluczono przed zawarciem małżeństwa jedną z istotnych jego cech. Zgodnie z tym nieważne jest tak zwane małżeństwo na próbę, ponieważ nie uwzględniono tu trwałości małżeństwa. Również nieważne byłoby małżeństwo, przy którym świadomie odrzucono by jedność małżeńską. I wreszcie dotyczy to takiego przypadku, gdy podczas całego trwania małżeństwa wyklucza się zasadniczo chęć posiadania dziecka.

Oczywiście należałoby wziąć pod uwagę także przyczyny psychologiczne, które w pewnych okolicznościach uniemożliwiają prawdziwie dojrzałą i swobodną decyzję zawarcia małżeństwa, na przykład gdy ludzie pobierają się w bardzo młodym wieku lub decydują się na małżeństwo pozostając pod psychicznym naciskiem.

I s t n i e j ą c e   p r z e s z k o d y   m a ł ż e ń s k i e - Jeżeli w czasie zawierania małżeństwa istniała jakaś przeszkoda małżeńska zrywająca, wówczas nie może dojść do skutku ważne małżeństwo. Jak wiadomo, aby móc wejść z ważny związek małżeński, trzeba osiągnąć pewien wiek; nie można być blisko spokrewnionym, trzeba działać swobodnie i w sposób nieprzymuszony, nie można być już związanym innym małżeństwem itd.
N i e d o p e ł n i e n i e   f o r m y   z a w a r c i a   m a ł ż e ń s t w a - Jeżeli katolik nie zawiera małżeństwa wobec właściwego kapłana i dwóch świadków, jest ono nieważne z punktu widzenia prawa kościelnego; chyba że uzyskano dyspensę od katolickiej formy zawarcia małżeństwa. Oczywiście, małżeństwa wśród niekatolików nie są zobowiązane do tej formy. Dlatego są ważne, nawet jeśli zawarto je jedynie przed urzędnikiem stanu cywilnego.

Jak się ma jednak sprawa z rozwodem? Na zarzut żydowskich uczonych w Piśmie, że przecież Mojżesz zezwolił na wystawienie "listu rozwodowego" Jezus odpowiedział: "Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych pozwolił wam Mojżesz oddalać wasze żony, lecz od początku tak nie było" (Mt 19, 8 nn). Zatem rozwód jako taki ma źródło w "zatwardziałości serc" ludzi i sprzeciwia się planowi Bożemu co do ludzkiej miłości. Rozpad małżeństwa dokonuje się wbrew woli Bożej i wypływa z ludzkiej małości i winy. Chrystusowi chodzi jednak o to, aby ludzkiej miłości nadać trwałość i wielkość. Bóg chce, aby nasza miłość była wielka, trwała również w trudnościach, podobna do Jego miłości do nas (por. J 3, 16; 15, 13).

Małżeństwo w judaizmie ukształtował patriarchalizm. Ojciec narzeczonej i małżonek mieli wyłącznie wszystkie prawa. Zdrada małżeńska męża nie była nieprawością wobec żony. Jednak zawsze naruszała sferę praw innego mężczyzny.

Dopiero na tle stosunków żydowskich zrozumieć można wielkość moralnych wymagań Jezusa: "Każdy, kto oddala swoją żonę, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo; i kto oddaloną przez męża bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo (Łk 16, 18; por. Mt 19, 3-9; Mk 10, 2-12 i in.). W ten sposób Jezus występuje w obronie godności kobiety. Ponad ludzkimi przepisami odwołuje się On do pierwotnych zamierzeń Boga i ogłasza je "nie rozwadniając".

Opierając się na Ewangelii, Kościół ma zatem rację, gdy głosi nierozerwalność małżeństwa. Nie można tutaj nic zmienić.

Gdy dzisiaj również i katoliccy teologowie dyskutują zagadnienie ponownego małżeństwa osób rozwiedzionych, nie podaje się przez to w wątpliwość faktu, iż rozwiązanie małżeństwa sprzeciwia się woli Chrystusa. Chodzi jednak o pytanie: co Kościół może uczynić, gdy jakieś małżeństwo się nie uda - może nawet bez osobistej winy? Czy konieczność kroczenia zupełnie samemu przez życie - czasem po kilku już latach małżeństwa - nie wykracza poza granice możliwości wielu ludzi? Czy u Chrystusa nierozerwalność znaczy, że małżeństwa rozdzielić w ogóle nie można, czy też znaczy "jedynie", że rozdzielić się go nie powinno? Wydaje się przecież, że już u Pawła i Mateusza istnieją pewne klauzule dotyczące wyjątków (por. Kor 7, 12-15; Mt 5, 32).

Z drugiej zaś strony: czy każdy wyjątek nie osłabia z konieczności stałości małżeństwa w ogóle? Ujmując rzecz całościowo: czy rozwód nie spowoduje więcej cierpień niż te, które sprawia tragizm nieudanych małżeństw? Czy możliwość prawnego rozdzielenia nie pozbawi małżonków właśnie w kryzysowych sytuacjach tej podpory, której wówczas tak usilnie potrzebują? Często małżeństwo mogłoby całkiem dobrze trwać dalej, gdyby jedna ze stron z góry nie brała pod uwagę tej możliwości: to będzie zależało, ostatecznie można się przecież także rozwieść. Jakże często w małżeństwie układa się później znowu dobrze, gdy w ogóle nie brało się uprzednio pod uwagę tej możliwości.

Kościół stawia sobie te pytania bardzo poważnie. Bez wątpienia musi on bronić wymagania postawionego przez Chrystusa, nastając "w porę i nie w porę" (2 Tm 4, 2). Gdy jednak jakieś małżeństwo jest od dawna i ostatecznie rozbite, czy nie wolno mu wówczas przynajmniej tolerować rozważnej, nowej wspólnoty życia, nawet gdyby osłabione zostało przez to owo wymaganie chrześcijańskie: Czy nie wolno mu również i tych ludzi ponownie dopuścić do sakramentów, których przecież tak bardzo potrzebują, skoro nowy związek w ciągu dłuższego czasu sprawdził się pod każdym względem?

Teologia dzisiejsza rozważa wszystkie te problemy, aby nie zawieść właśnie tych, którym być może życie spłatało figla. Teologia wie, że nie jest w stanie sprostać w sposób dostateczny wszystkim sytuacjom. Również i ci ludzie niechaj wiedzą, że nie są wypisani z Kościoła. Albowiem Bóg nie opuszcza nikogo, kto się doń zwraca. Również w bardzo skomplikowanej sytuacji życiowej możliwa jest droga wiary. W każdym przypadku należałoby dążyć do rozmowy z kapłanem na temat swojej osobistej sytuacji.

(Taka jest nasza wiara, Éditions du Dialogue. Société d'Éditions Internationales, Paris 1981, s. 326 -328)

 

 

JACEK SALIJ OP

3. Kościół a małżeństwa osób rozwiedzionych

 

  1. Niesprawiedliwość stereotypów

  2. Sens wykluczenia z sakramentów

  3. Perspektywa pełnego pojednania z Kościołem

Chcę mówić o potrzebie ewangelicznego krytycyzmu zarówno wobec tej teologii, która rygorystycznie broni zasady, absolutnej nierozerwalności małżeństwa, jak wobec tej, która próbuje otwierać możliwości jakiegoś złagodzenia katolickich zasad 1.

Kościół katolicki niezmiernie się zasłużył - także wobec współczesnej kultury, bardziej niż kiedykolwiek potrzebującej takiego świadectwa - że tak wytrwale i jednoznacznie jest wierny literze Ewangelii: "Kto by oddalił swą żonę, a pojąłby inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I gdyby żona opuściwszy swego męża wyszła za innego, popełnia cudzołóstwo" (Mk 10, 11-12).

Zarazem jednak trudno nie słyszeć tych dramatycznych pytań, jakie rodzi sytuacja tysięcy katolików, którzy z powodu nie dających się uporządkować spraw małżeńskich znaleźli się na marginesie Kościoła. Czy wierność literze Ewangelii nie przesłania i nie przytłacza tego, co najważniejsze: wierności jej duchowi? Dość często zarzuca się stanowisku Kościoła odnośnie do rozwodów i małżeństw osób rozwiedzionych bezduszność, ciasny rygoryzm, brak ducha miłości.

Co sądzić o tym - naocznym przecież - napięciu między literą a duchem Ewangelii? Po pierwsze, wszelkie próby wypośrodkowania między literą a duchem wydają się skażone nieuleczalną niewiernością wobec słowa Bożego. Naukę Chrystusa należy przyjmować dosłownie. Jak mówił Norwid, nie wolno Ewangelii brać przez rękawiczkę. Mnożące się dzisiaj próby rozluźnienia katolickich zasad o świętości małżeństwa cechuje zwykle ten sam, trudny do przyjęcia schemat, jakoby miłość nakazywała niekiedy odstąpić od dosłownego rozumienia nauki Ewangelii.

Z drugiej przecież strony nie sposób zaprzeczyć, że praktyka Kościoła sprawia nierzadko wrażenie, jak gdyby w naszej wierności nauce Chrystusa o małżeństwie liczyła się głównie i przede wszystkim litera. Niniejsze refleksje są próbą pokazania, że zachowując literalną wierność przykazaniom Chrystusa, można - i trzeba - czynić to w duchu miłości. Napięcie między literą a duchem należy rozwiązać nie przez odstępstwo od litery, ale przez przesycanie litery duchem.

 

Niesprawiedliwość stereotypów

Istnieje w podświadomości Kościoła tendencja do traktowania wszystkich małżeństw, zawartych przez osoby związane już z kimś innym, w sposób jednakowy. Tymczasem najprostsza obserwacja przekonuje, że sytuacja moralna takich ludzi może być bardzo różnorodna, niekiedy wręcz krańcowo odmienna. Są wśród nich osoby, które bez skrupułów odegrały rolę strony trzeciej, wbijającej klin w poprzednie małżeństwo, ale są także ludzie pokrzywdzeni przez współmałżonka, którzy niewiele przyczynili się do rozejścia pierwszego stadła. Jedni w sytuację niezgodną z nauką Ewangelii weszli z lekkim sercem, dla innych był to dramat duchowy i moralny, w którym słabość ludzka zwyciężyła niejako wbrew ich własnej woli. Pierwsze małżeństwo mogło mieć wszystkie szanse trwałości i rozpadło się na skutek oczywistego braku dobrej woli, ale bywa i tak, że ziarno rozpadu znajdowało się już w samym, niedojrzałym, zamiarze małżeństwa.

Prawda, że każde małżeństwo zbudowane na gruzach poprzedniego jest niezgodne z nauką Pana. Ale byłoby jawnym doktrynerstwem nie odróżniać ludzkich dramatów od zwyczajnego moralnego zepsucia lub nawet złej woli. Nie sprowadzamy przecież do wspólnego mianownika morderstwa i na przykład lenistwa, mimo że również to ostatnie może być grzechem ciężkim. Podobnie czym innym wydaje się jawne lekceważenie zasad Ewangelii w poglądach i nieprzejmowanie się nimi w życiu, czym innym zaś uznawanie swojej niewinności wobec Chrystusa i żal, że okoliczności życiowe i moja własna słabość oddaliły mnie od Niego.

Idea zróżnicowanego traktowania chrześcijan, których sytuacja małżeńska jest niezgodna z nauką Chrystusa, nie jest obca tradycji katolickiej. Dla przykładu można przypomnieć synod w Elwirze, który odbył się jeszcze w okresie prześladowań (ok. 303 r.). i uznał za stosowne uchwalić na ten temat dwa różne kanony, zależnie od winy za rozpad pierwszego małżeństwa. Zwłaszcza pierwszy z nich wydaje się przejawiać surowość wręcz okrutną, należy go jednak rozumieć w świetle tego, co powiemy poniżej o sensie wykluczenia z przystępowania do sakramentów:

Kan. 8. Kobiety, które bez przyczyny opuściły swoich mężów i poślubiły innych, nawet na łożu śmierci mają być pozbawione Komunii.

Kan. 9. Natomiast kobieta, która opuściła męża, dlatego że był cudzołożnikiem, niech nie poślubia innego; jeśli poślubi, nie będzie dopuszczona do Komunii, dopóki żyje ten, którego opuściła, chyba że w wypadku choroby.

Myślę, że także z pozycji całkowitej wierności literze Ewangelii można i trzeba stawiać pytanie, czy ludzi, którym Kościół nie może udzielić Sakramentu Małżeństwa i nie dopuszcza do Eucharystii, nie traktujemy niekiedy niesprawiedliwie. Nasz Zbawiciel nie ukrywał dezaprobaty dla zła, jakiego dopuszczali się złodzieje i prostytutki, a przecież bardzo ostro ocenił potępiający sąd pobożnych faryzeuszów wobec tych ludzi. Sądzę, że ból, jaki ktoś przeżywa z powodu wyłączenia z sakramentów, jest wystarczająco ciężki i tym bardziej należy oszczędzać bólu niesprawiedliwego. Nie można zwłaszcza stwarzać wrażenia, jak gdyby nie miały znaczenia wobec Boga wartości moralne i religijne, które chrześcijanie odsunięci od sakramentów starają się realizować i przekazywać dzieciom.

Byłoby bezduszną niesprawiedliwością, jeśli tych, którzy wobec Boga żałują swoich błędów, a może nawet w swoim otoczeniu świadczą głośno o słuszności ewangelicznych zasad małżeńskich, stawiać na jednym poziomie z ludźmi, którzy mają pretensję do Pana Boga, że nie dostosował Ewangelii do ich poglądów i stylu życia.

Rozróżnienie niniejsze jest oczywiście schematyczne. Tęsknota za sakramentami i żal, że jest się współautorem swojej sytuacji niezgody z Bogiem, może mieć przyczyny także całkiem ludzkie i zgoła nie nadprzyrodzone. Z drugiej strony, walka z Bogiem i rzucanie Mu w twarz oskarżeń, że i On jest winien mojego z Nim skłócenia, nie musi świadczyć o wierze zmanierowanej, która według swojej miary chciałaby osądzać słuszność prawa Bożego. Spieranie się z Bogiem bywa przecież często drogą do przyznania Mu racji.

Schematyczność rozróżniania dobrej i złej wiary, niewystępowanie żadnej z tych postaw w stanie czystym podkreślmy szczególnie, bo wynika z tego postulat określonej postawy praktycznej. Jeśli bowiem tak się rzeczy mają, znaczy to, że nie do nas należy usprawiedliwiać lub potępiać kogokolwiek. Winniśmy raczej głosić wszystkim nowinę o zbawieniu, słowa pocieszenia, że Bogu jest miły każdy, kto stara się wejść na drogę wskazaną przez Chrystusa, nawet jeśli czyni to nieudolnie, a błędów nie da się naprawić od razu.

 

Sens wykluczenia z sakramentów

Wiernym żyjącym w małżeństwie nie potwierdzonym sakramentalnie Kościół odmawia rozgrzeszenia oraz Eucharystii. Jest to najcięższa kara, jaką dysponuje Kościół, a codzienne doświadczenie uczy, że wierzącemu chrześcijaninowi sprawia ból wyjątkowo dotkliwy. Wykluczenie ze wspólnoty eucharystycznej jest bowiem - zgodnie ze słowem Pana, że "cokolwiek rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie, cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie" - znakiem wyłączenia ze wspólnoty z Bogiem.

Funkcjonuje wśród wiernych przekonanie, a podzielają je nierzadko sami zainteresowani, że niedopuszczenie do sakramentów jest równoznaczne z wyłączeniem ze zbawienia wiecznego. Jest ono o tyle słuszne, jeżeli podkreśla głęboki, nie tylko umowny i zewnętrzny, związek pomiędzy przynależnością do Kościoła a przynależnością do Boga. Utożsamiać jednak wspólnotę eucharystyczną ze wspólnotą z Bogiem byłoby oczywistym uproszczeniem. Mniemanie takie zniekształca ponadto sens stosowanego przez Kościół wyłączenia z sakramentów.

Surowa ta kara ma znaczenie podwójne. Wobec chrześcijan, którzy mimo odejścia od drogi Bożej nie dostrzegają potrzeby pojednania i powrotu do Ojca, niedopuszczenie do pełnej komunii z Kościołem jest dramatycznym upomnieniem, że według swojej znajomości słowa Bożego Kościół nie może im głosić nadziei zbawienia, wręcz przeciwnie, uważa ich zbawienie za poważnie zagrożone. Kościół nie jest właścicielem źródeł łaski; które zostały w nim złożone, dlatego nie jest w prawie dopuszczać do nich samowolnie tych, których postępowanie jest jawnie niezgodne ze słowem Bożym. Tym wszystkim Kościół głosi potrzebę pokuty, nawet jeśli nie jest rozumiany lub spotyka się z lekceważeniem, poleca ich przecież miłosierdziu Bożemu i modli się dla nich o życie wieczne.

Ale wśród wyłączonych z Komunii znajdują się również chrześcijanie, którzy szczerze pragną powrotu do Boga. Ich duchowe nawrócenie już się zaczęło, nie może się jednak wyrazić w Komunii, ponieważ elementarne poczucie sprawiedliwości nie pozwala im rozbijać nowego gniazda, nie czują się uprawnieni krzywdzić rozwodem nowego współmałżonka i pozbawiać dzieci normalnego środowiska rodzinnego. Czy w takich przypadkach wyłączenie z sakramentów ma jeszcze jakiś sens religijny? Wydaje się, że tak, ale jest on inny niż w przypadku pierwszym.

Odwołam się tutaj do doświadczenia Kościoła pierwszych wieków. Starożytni chrześcijanie karę ekskomuniki przedłużali często na całe lata po nawróceniu, a stosowali ją również w wypadkach, kiedy zewnętrznie nie było żadnych przeszkód, aby zainteresowanych przyjąć do pełnej komunii. Sądzili, że sytuacja taka pogłębia nawrócenie, obawiali się, aby przedwcześnie przyjęta komunia nie była kłamstwem wobec Boga.

Święty Cyprian przestrzegał wręcz, aby rozgrzeszenie udzielone zbyt pośpiesznie nie wtrąciło pokutującego w nową przepaść: "Dość upadłym jednego upadku. Niech nikt pragnących się podnieść nie wtrąca oszustwem w przepaść. Niech nikt leżących, za których się modlimy, aby ręka i ramię Boga ich podźwignęły, jeszcze bardziej nie przygniata i nie gnębi" (List 43, 6 - pisany w 251 r.). Natomiast święty Grzegorz Wielki, aby ostrzec przed zbyt łatwym dopuszczeniem do sakramentów, użył obrazu wręcz brutalnego: "Jako już żywego rozwiązują uczniowie Łazarza, którego mistrz wskrzesił z martwych. Gdyby go bowiem rozwiązali, gdy był jeszcze martwy, to raczej wstrętny zaduch by poczuli, niż skutek ich czynów by się okazał" (Homilie na Ewangelie 26, 6 - 592 r.). Sądzę, że idee te można zastosować - mutatis mutandis - do wyłączonych z komunii z powodu nieuporządkowanej sytuacji małżeńskiej, zwłaszcza jeśli szczerze szukają jedności z Bogiem. Kościół byłby złą matką, gdyby nie chciał doceniać, podtrzymywać i popierać wszystkiego, co w życiu tych ludzi i ich rodzin dobre i Boże. Nie można ich sytuacji wobec Boga sprowadzać wyłącznie do impasu, w jakim się znaleźli. Ludziom szczerze szukającym pojednania należy głosić nadzieję. Jeśli nawet wyjście z impasu jest prawie niemożliwe i ludzi tych nadal Kościół nie będzie mógł dopuścić do Komunii, trzeba im przynajmniej pomóc wejść na drogę, która jakoś do Komunii jest skierowana.

Znów powołam się na starożytnych chrześcijan, bo surowość ich praw była rzeczywiście przesycona miłością: "Nie powinieneś im jednak, biskupie, całkowicie zabraniać wstępu do świątyni i słuchania kazania. Wszak i Pan nasz Zbawiciel nie odtrącał całkowicie ani nie odrzucał celników i grzeszników, lecz przeciwnie, nawet siadał z nimi do stołu. Gdy zaś faryzeusze oburzali się na to, że jada z celnikami i grzesznikami, odpowiedział: nie zdrowi potrzebują lekarza, lecz chorzy. I wy zatem, biskupi, obcujcie z nimi i starajcie się ich pozyskać, otaczajcie opieką, rozmawiajcie z nimi, pocieszajcie ich, podnoście na duchu, nawracajcie" (Didaskalia rozdz. 10). Są to słowa nie znanego nam z imienia biskupa syryjskiego z III wieku, ale starochrześcijańskie wskazówki na temat odsuniętych od Komunii często cechują się taką życzliwością dla tych, którzy zawinili wobec Boga i Kościoła.

 

Perspektywa pełnego pojednania z Kościołem

Nacisk współczesnej mentalności na zmianę katolickich zasad o bezwzględnej nierozerwalności małżeństwa jest zjawiskiem powszechnie znanym. Niekiedy również od wewnątrz, ze strony wiernych lub teologów, proponuje się rozmiękczającą interpretację trudnych nakazów Ewangelii, a stanowisko Kościoła krytykuje się jako sztywne i nieżyciowe. Chcąc opisać obecną sytuację za pomocą jakiegoś ogólnie znanego symbolu, trzeba by się chyba odwołać do ewangelicznego obrazu burzy na morzu, w której łódź nie miałaby szans ocalenia, gdyby nie czuwał nad nią Zbawiciel.

Chrześcijanie dość często wynajdywali rękawiczki łagodzące kanciastość Ewangelii i nie są to tradycje, z których bylibyśmy szczególnie dumni. Powinno to skłaniać do rezerwy wobec propozycji, w których kładzie się nacisk głównie na zmiany zewnętrzne. Nie wydaje się również, aby można było wyciągać zbyt dalekie wnioski z faktu, że dawniej nie było takiego jak dziś rozdźwięku między obyczajem społecznym a nauką Kościoła. Były bowiem w historii Kościoła również epoki, kiedy głosił on wiernie nakazy Ewangelii, mimo ich rozbieżności z potocznym obyczajem. Święty Jan Chryzostom (zm. w 407 r.) musiał kiedyś swoim słuchaczom powiedzieć bez ogródek: "Nie zarzucajcie mi, że prawa cywilne pozwalają wam dokonać rozwodu i opuścić żonę. Nie według tych praw Bóg was będzie sądził w wielkim dniu Sądu, ale według praw, jakie sam ustanowił" (O małżeństwie 2,1).

Być może propozycja rewizji kościelnego prawa małżeńskiego pod kątem oczyszczenia go z nieuzasadnionych rygoryzmów ma swój sens. Nie wydaje się jednak, aby zmiany mogły wyjść poza pewne marginalia oraz sprawy proceduralne. W każdym razie nadzieja, jaką należałoby głosić ludziom odsuniętym od sakramentów, nie wydaje się leżeć w możliwości zmiany przepisów prawnych. Trywializm takiego nastawienia ustępowałby chyba tylko tu i ówdzie spotykanej nadziei, że pogodzić się z Bogiem pozwoli mi łaskawa śmierć pierwszego współmałżonka. Trudno sobie wyobrazić bardziej niereligijne pojmowanie zasad wiary. Zresztą chyba i duszpasterze ponoszą część winy, jeśli w opinii dość rozpowszechnionej pojednanie z Bogiem to tylko problem zmiany zewnętrznych okoliczności.

Chrześcijaństwo jest radosną nowiną o wyzwoleniu, zaproszeniem do wolności. Potraktowane jednak płytko nie tylko traci swoją tożsamość, ale staje się przeciwieństwem samego siebie. Innymi słowy, chrześcijaństwo może być również przeżywane jako doktryna niewoląca człowieka, przygniatająca go ciężarem swoich wymagań i obowiązków. Kiedy łamiemy prawo Boże, a później nie jesteśmy zdolni do prawdziwego pojednania z Ojcem, wiąże się to często z takim właśnie - zewnętrznym i czysto materialnym - pojmowaniem zasad Ewangelii, które ze swej istoty są przecież duchowe i wewnętrzne.

Przykazania Boże są dla nas nierzadko tak trudne, bo traktujemy je na wzór praw nałożonych z zewnątrz, rygorów, które ograniczają naszą wolność. Dlatego i nasza pokuta nosi niekiedy znamię jakiegoś ducha niewolniczego: człowiek wraca do Boga jakby przymuszony Jego wyższością i perspektywą kary za grzech. Tracimy często z oczu, że najgłębsze i najpiękniejsze w pokucie chrześcijańskiej jest wyzwalające odkrycie wewnętrznego sensu Bożego prawa i niesłuszności grzechu, powrót w ramiona kochającego Ojca, który wybacza i leczy.

W tej perspektywie rady, jakich udziela Kościół katolikom, którzy naruszyli przykazanie Chrystusa o małżeństwie, są różne, zależne od konkretnej sytuacji zainteresowanych, ale jednakowe w swoim duchu. Tam, gdzie nowy związek nie jest jeszcze utrwalony, Kościół radzi jego rozwiązanie. Sytuacje takie należą niewątpliwie do najtrudniejszych prób wiary, a jeśli u wielu wiara w takich momentach ponosi klęskę, to nie tylko dlatego, że była słaba, ale i dlatego, że była płytka. Ktoś może nie rozumieć sensu prawa Bożego, ale chrześcijanin powinien wówczas przynajmniej starać się zaufać Chrystusowi, że Jego wskazania mają sens realny i bronią jakichś ważnych wartości. Trudno mówić o dojrzałej wierze, jeśli dla kogoś przykazanie Boże to tylko pusty treściowo, zewnętrzny zakaz. Albo jeśli ktoś, uznając słuszność rozwiązań Ewangelii, sądzi, że jego sytuacja jest tak szczególna, iż właściwie one go już nie dotyczą.

Zapewne, prawda tych uwag jest tylko teoretycznie prosta. Wystarczy sobie przypomnieć pełne bólu głosy tych wszystkich, którzy pytają, czy Bóg rzeczywiście chce, aby przez całe życie ponosili skutki młodzieńczej nierozwagi, z jaką zawarli pierwsze małżeństwo, niedobrane i niejako z góry skazane na rozpad. W rozmowach z takimi ludźmi moja wierność Ewangelii jest pełna nieśmiałości wobec nich i żalu do nas samych, że tworzymy atmosferę sprzyjającą lekkomyślnym małżeństwom i zbyt łatwym rozwodom. W ocenie takich sytuacji należy chyba okazywać równie mało tupetu i równie wiele stanowczości, jak spowiednik, kiedy nędzarz mu się spowiada, że był zmuszony ukraść chleb drugiemu nędzarzowi. Wydaje się, że jest przede wszystkim sygnałem jakiejś choroby społecznej, jeśli zbyt często zdarzają się sytuacje, w których alternatywą złamania prawa Bożego jest heroizm lub coś niewiele mniejszego. Jaką perspektywę pojednania z Bogiem i Kościołem można pokazać tym wierzącym, których małżeństwa Kościół nie może potwierdzić sakramentalnie, mimo że jest już związkiem trwałym i jego rozwiązanie nie wchodzi w rachubę? Po tym między innymi rozpoznajemy Bożą obecność w świecie, w którym żyjemy, że w jakiejkolwiek sytuacji człowiek by się znalazł, powrót do Boga jest zawsze możliwy. Ludziom tym radziłbym najpierw spieranie się z Bogiem na temat swojej sytuacji, ale w duchu wiary, to znaczy z tym nastawieniem, że w walce zwycięży Bóg, a ja mam wyjść z niej jakoś oczyszczony i pogłębiony. Zrozumieć w duchu wiary winę mojej dawnej niewierności znaczy zobaczyć, że Bóg jest Ojcem i kocha, zarówno wtedy gdy daje przykazania, jak wówczas kiedy przebacza.

Bywa, że człowiekowi jak gdyby potrzeba upadku, aby zrozumiał wspaniałość Bożej miłości. Coś z tego, co odważamy się śpiewać w liturgii wielkosobotniej, nazywając grzech Adama błogosławioną winą. Jeśli ktoś w swoich zmaganiach z Bogiem dojdzie do tego punktu, wówczas chyba łatwiej mu będzie znieść wyłączenie z komunii (paradoks: łatwiej, mimo pogłębienia wiary!). Potrzeba pokuty, nawet tak ciężkiej, będzie w nim bowiem równie żywa, jak tęsknota za sakramentalnym spotkaniem z Chrystusem. A ból z powodu tej najtrudniejszej dla chrześcijanina pokuty będzie łagodzony świadomością, że swoim życiem jestem przecież jakoś do komunii zwrócony.

Kończąc niniejsze refleksje, spróbuję skomentować stosowaną niekiedy praktykę, która osoby nie związane sakramentalnie, a mieszkające nadal ze sobą, dopuszcza do Eucharystii jedynie pod warunkiem, że zobowiązali się żyć jak brat z siostrą. Nasza psychika na ogół źle znosi to, co wymuszone, nawet jeśli człowiek wymusza od samego siebie. A dochodzi przecież do tego ważniejszy jeszcze wzgląd na współmałżonka i pokój w rodzinie. Jednym słowem, raczej nie radzę podejmować takiej decyzji, dopóki człowiek nie jest zdolny nadać jej jakiegoś wewnętrznego sensu w duchu wiary.

Wydaje się, że ta trudna propozycja dla niektórych par stęsknionych powrotu do sakramentów jest na pewno rozwiązaniem realnym. Inni mogliby widzieć w niej jakąś perspektywę na przyszłość, nawet jeśli jeszcze nie określoną. Ale nie trzeba wezwania do pojednania z Bogiem sprowadzać karykaturalnie tylko do tego szczegółu. Najważniejsze, co można powiedzieć ludziom spragnionym pełnego powrotu do Kościoła, to zapewnienie, że nadzieja zbawienia - wyrażana czynami i całym nastawieniem - może naprawdę stać się wytyczną ich życia. Wówczas, nawet jeśli człowiek nie może jeszcze przystąpić do komunii, przecież duchowo jest coraz bliżej komunii.

("W drodze", październik 1973, nr 2, s. 67-75)

P r z y p i s y

1 Por. bogaty przegląd bibliograficzny zagadnienia: J. F. Castańo, Nota bibliographica circa indissolubilitatis matrimonii actualissimam questionem, "Angelicum" 1972, nr 49 s. 463-503. Nurt drugi reprezentuje np. B. Häring, Piecza nad zbawieniem rozwiedzionych i nieważnie poślubionych, "Concilium" 1970, nr 1-5, s. :362-366.    DO TEKSTU

 

 
bp WŁADYSŁAW MIZIOŁEK

4. Duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych

 

  1. Statystyka małżeństw niesakramentalnych w Polsce

  2. Przyczyny rozpadu rodzin

  1. Przyczyny socjologiczne

  2. Przyczyny psychologiczne

  3. Przyczyny religijno-moralne

  1. Zadania duszpasterskie wobec rodzin bez ślubu kościelnego

  1. Duszpasterstwo małżeństw zawartych cywilnie po uzyskaniu rozwodu

  2. Małżeństwa cywilne bez przeszkód do zawarcia ślubu kościelnego

  3. Osoby po rozwodzie nie zawierające nowego związku cywilnego

  4. Osoby żyjące na sposób małżeński bez żadnego legalnego związku

 

I. Statystyka małżeństw niesakramentalnych w Polsce 1

Nauka Kościoła katolickiego o nierozerwalności węzła małżeńskiego jest jasna i stanowcza. Opiera się na słowach Chrystusa Pana zapisanych w Ewangelii, właściwie rozumianych, oraz na tekstach świętego Pawła. Zasada nierozerwalności spotykała się w życiu chrześcijan niejednokrotnie z dużymi trudnościami i oporami, więc też bywała i bywa nieraz naruszana. Ze względu na podstawowe znaczenie stałości małżeństwa dla życia społecznego i religijnego. Kościół ustanawiał w ciągu wieków odpowiednie normy prawne w odniesieniu do małżeństwa - inspirowane duchem Chrystusa, aby zapobiegać rozwodom i rozbiciu rodzin. Mimo wszystko rozpad życia małżeńskiego i rozejścia się małżonków zdarzały się zawsze w mniejszym lub większym stopniu.

Od początku XIX wieku zaczyna się pojawiać w krajach dotychczas chrześcijańskich prawodawstwo świeckie uznające w pewnych wypadkach możliwość rozwodów. Ma to niezawodnie duży wpływ na życie. W wieku XX liczba rozwodów wzrosła. Zwiększyła się znacznie po pierwszej wojnie światowej; potem nieco spadła, a po drugiej wojnie stale postępuje wzwyż. Najczęściej prawodawstwo świeckie zezwala na rozwód, jeżeli udowodnione zostało przed sądem w dostatecznej mierze, że jedna strona w małżeństwie naruszyła prawne wymagania związku małżeńskiego, na przykład przez złośliwe opuszczenie małżonka, okrucieństwo albo wiarołomstwo. Jednakże w nowoczesnym prawodawstwie wiele krajów przyjęło zasadę faktycznego rozpadnięcia się małżeństwa, czyli zaniku miłości i fizycznego współżycia; do tych krajów należą: Szwajcaria, Związek Radziecki, Jugosławia, Polska, RFN, kraje skandynawskie, niektóre stany w Stanach Zjednoczonych, a od 1971 roku również Anglia i Walia.

Według przyjętego międzynarodowego zwyczaju podaje się zwykle liczbę rozwodów w danym roku w stosunku do tysiąca mieszkańców odnośnego kraju czy terytorium. Na przełomie XIX i XX wieku w krajach europejskich i Stanach Zjednoczonych statystyka rozwodów kształtowała się poniżej 0,25 na tysiąc mieszkańców. W ostatnich dziesiątkach lat zaznaczyła się gwałtowna tendencja zwyżkowa, zanikła przy tym prawie zupełnie druga forma rozpadnięcia się małżeństwa, jaką jest separacja "od mieszkania, stołu i łoża" bez możności zawarcia drugiego małżeństwa. [...]

 

II. Przyczyny rozpadu rodzin

Odpowiedzialnością za częste dziś rozpady rodzin nie można obarczać wyłącznie współczesnego świeckiego prawodawstwa, dopuszczającego rozwody i legalizującego powtórne zawarcie małżeństwa. Pełne przyczyny kryzysu trwałości rodziny są szersze, mianowicie natury socjologicznej, psychologicznej i religijno-moralnej.

 

Przyczyny socjologiczne

Jednym z czynników sprzyjających rozluźnieniu więzów rodzinnych jest dzisiejszy system pracy, spowodowany rewolucją techniczno-przemysłową, prowadzący do oddzielenia miejsca zamieszkania rodziny od miejsca pracy. Dzisiejsze fabryki i biura zabierają mężczyzn, a w większości i kobiety, na dłuższy czas z domu rodzinnego. Podobnie bywa ze szkołą w stosunku do dzieci i młodzieży.

Drugim czynnikiem przyczyniającym się do rozluźnienia więzów rodzinnych jest coraz częstsze przejmowanie przez państwo zadań, które dawniej spełniała rodzina, takich jak: wychowywanie, troska o zdrowie, o ludzi starych, niezdolnych do pracy, chorych. Wiele tych spraw leżało dawniej w gestii rodziny, przyczyniając się do zacieśnienia jej wewnętrznych więzów.

Dawna rodzina była tak zwaną dużą rodziną, składającą się z trzech, a nawet czterech pokoleń - w ścisłych powiązaniach z krewnymi i pracownikami, żyjąca zwykle w tym samym domu, który był zarazem miejscem pracy. Dziś mamy do czynienia z "małą rodziną" złożoną z rodziców i dzieci przy czym po założeniu przez dzieci własnych rodzin rodzice pozostają zazwyczaj na długie lata znowu sami. Obcowanie z osobą przez tak długi czas wymaga zgodności charakteru i głębokiej wzajemnej miłości.

Innym czynnikiem jest dzisiejsza emancypacja czy równouprawnienie kobiet. Żona pracuje na równi z mężem, staje się partnerem, a ponadto żąda się od niej, by kierowała gospodarstwem i wychowywaniem dzieci. Pracując faktycznie na dwóch etatach, kobieta jest przeciążona, niezadowolona i często zdenerwowana. Praca w biurze, zakładzie czy fabryce pociągają nieraz bardziej niż obowiązki rodzinne, które stara się wtedy ograniczyć; do tego dochodzą różne kontakty w miejscu pracy, które oddziałują na jej wrażliwą emocjonalnie naturę.

Do wzmożonej nietrwałości dzisiejszych małżeństw może przyczynić się także okoliczność przesunięcia w wielu przypadkach ich zawierania na młodsze lata; statystyki wykazują, że małżeństwa zawarte przed dwudziestym rokiem życia są mniej trwałe. Nieraz istnieje pewien moralny przymus do szybkiego zawarcia małżeństwa - ze względu na ciążę dziewczyny.

 

Przyczyny psychologiczne

Zmiany w dziedzinie społecznej rzutujące na małżeństwo i życie rodziny nie byłyby tak niebezpieczne dla trwałości rodziny, gdyby psychologiczna i moralna postawa małżonków była odpowiednio mocna i odporna. Trwałość i szczęście małżeństwa zależą dziś w większym niż kiedykolwiek stopniu od wzajemnej miłości, poczucia odpowiedzialności, wyjścia naprzeciw współmałżonkowi i umiejętności spełnienia jego oczekiwań, czyli od zdrowej, dojrzałej osobowości obydwojga małżonków.

Tymczasem dzisiejsza cywilizacja techniczna nie sprzyja rozwojowi osobowości. Kładzie nacisk na wartości ekonomiczne i na konsumpcję, w kształtowaniu zaś człowieka - na wartości intelektualne, na wiedzę. Natomiast brak jest w wychowaniu tak zasadniczych dla życia rodzinnego wartości, jak miłość wychodząca do drugiego człowieka, zdolność wyrzeczenia, poczucie obowiązku i odpowiedzialności. Brak tych wartości powoduje w życiu małżeńskim nieporozumienia, konflikty, rozejście się.

 

Przyczyny religijno-moralne

Wśród przyczyn rozwodów nie wymienia się zazwyczaj braku lub osłabienia wiary i moralności, choć faktem jest, że mocna wiara i autentyczna moralność stoją na straży trwałości rodziny. Wykazuje to statystyka z naszego kraju, z której wynika, że w okolicach, gdzie żywsze są praktyki i tradycje religijne oraz wyższy poziom moralności chrześcijańskiej, mniej też jest rozwodów.

Badania ankietowe wśród rozwiedzionych w ostatnich latach oraz przewody spraw rozwodowych pozwalają ustalić, że najczęstszymi przyczynami rozwodów w Polsce są: niewierność małżeńska, trwałe związanie się z inną osobą, alkoholizm, znęcanie się nad współmałżonkiem albo nad rodziną, niedobór charakterów, brak zainteresowania się domem. Jak widzimy, większość z tych przyczyn ma charakter moralny, podobnie jak wspomniane wyżej poczucie obowiązku i odpowiedzialności. Sam zaś fakt łatwej decyzji czy zgody na rozejście się jest u chrześcijan dowodem osłabienia wiary, bo wypowiedzi Ewangelii i nauka Kościoła są co do rozwodów jak najbardziej jasne.

Z drugiej strony, religijność - przeżywana wspólnie przez małżonków - pomaga przezwyciężyć egoizm, agresywność, zarozumiałość, lenistwo (wady, które najczęściej niszczą więź małżeńską), pozwala w Sakramencie Pokuty uwolnić się od dotychczasowych win, daje siłę do przebaczenia i rozpoczynania nowego życia, ułatwia zachowanie równowagi duchowej w sytuacjach trudnych i w chwilach zagrożenia.

 

III. Zadania duszpasterskie wobec rodzin bez ślubu kościelnego

Zagadnienie duszpasterstwa małżeństw niesakramentalnych w obecnych rozmiarach zjawiska rozwodów i powtórnych małżeństw świeckich jest ważnym terenem pracy duszpasterskiej. Nie mamy jakiegoś świeżego dokumentu Stolicy Apostolskiej dotyczącego tej dziedziny. 2 W rozwiązywaniu tego zagadnienia opieramy się na dawniejszych przepisach, na dość szerokiej literaturze teologiczno-duszpasterskiej, na wskazaniach niektórych episkopatów i na refleksji duszpasterskiej uwzględniającej naszą rodzimą sytuację. Nowsze synody diecezjalne w Polsce dotykają tego zagadnienia, najobszerniej ze wskazaniami duszpasterskimi omawia problem małżeństw niesakramentalnych I Synod Diecezji Katowickiej.

Można rozróżnić kilka rodzajów małżeństw niesakramentalnych w naszej rzeczywistości, mianowicie:

- małżonkowie rozwiedzeni po ślubie kościelnym, którzy zawarli drugie małżeństwo cywilne;
- małżeństwa wyłącznie cywilne - bez przeszkód do zawarcia ślubu kościelnego;
- osoby nie zawierające po rozwodzie nowego związku małżeńskiego cywilnego;
- osoby żyjące na sposób małżeński bez żadnego związku.

Najliczniejszą grupę stanowią małżeństwa zawarte cywilnie po rozwodzie. Inne grupy nie są liczne, ale również im należy tu poświęcić kilka uwag.

 

Duszpasterstwo małżeństw zawartych cywilnie po uzyskaniu rozwodu

Duszpasterstwo osób, które zawarły sakramentalny związek małżeński, a potem po otrzymaniu rozwodu weszły w nowy związek małżeński cywilny, nie jest łatwe ze względów zarówno kanonicznych, jak i psychologicznych. Kościół zarzuca tym małżonkom, że w zasadniczej sprawie powołania życiowego w małżeństwie nie dochowali wierności przepisom Ewangelii i weszli w drugie związki małżeńskie; nie udziela im rozgrzeszenia, nie dopuszcza do Komunii świętej, nie zezwala na podejmowanie zadań rodziców chrzestnych i świadków bierzmowania. Oni zaś czują się skłóceni z Kościołem; nieraz uważają się za odepchniętych. Wielu z nich oddala się całkowicie od praktyk religijnych i popada w indyferentyzm religijny. Niekiedy dopiero po cywilnym związku w zetknięciu z Kościołem uświadamiają sobie religijne konsekwencje swojego czynu, usiłują prowadzić nadal życie chrześcijańskie i okazują głębokie nieraz pragnienie uczestnictwa w życiu Kościoła i sakramentach świętych. Zasady duszpasterskie w odniesieniu do tych małżeństw ujmiemy w następujące punkty:

(1) Duszpasterska postawa Kościoła

Kościół uznaje, że stan życia nowego małżeństwa stoi w sprzeczności z Ewangelią Chrystusa i stwierdza, że nowy związek nie mógł rozwiązać poprzedniego sakramentalnego małżeństwa. Dlatego zrozumiały jest żal Kościoła w stosunku do małżonków, którzy przez rozwód zerwali zewnętrzne więzy małżeńskie i przez nowy związek pogłębili swój stan buntu wobec przepisów religii katolickiej. Ich życia Kościół nie może uznać za stan normalny.

Z drugiej strony, małżonkowie ci na mocy niezatartego charakteru chrztu i bierzmowania są nadal członkami Ciała Chrystusowego, jakim jest Kościół, i na mocy wiary, której się nie wyparli, pozostają członkami Bożego ludu. Nie są wykluczeni ze wspólnoty Kościoła, choć przez swój stan życia sprzeczny z Ewangelią nie mogą uczestniczyć w pełni jego życia sakramentalnego. Miłosierdzie zaś Chrystusa, który nikogo nie odsądzał od możliwości zbawienia, każe Kościołowi zająć się tymi rodzinami.

Duszpasterz powinien nawiązać z tymi rodzinami kontakt. Może uczynić to osobiście, na przykład podczas wizyt duszpasterskich czy z okazji uroczystości rodzinnych (takich jak chrzest, bierzmowanie, pogrzeb), albo przez odpowiednio przygotowane osoby. Postępowanie duszpasterza powinno być taktowne, pełne miłości pasterskiej; z drugiej strony należy kierować się prawdą Kościoła co do tego rodzaju małżeństw i unikać pozorów fałszywego zrozumienia przez zainteresowanych lub innych, że Kościół akceptuje ich stan jako normalny.

Dawniej duszpasterz w czasie wizyty zwanej kolędą zazwyczaj pomijał tego rodzaju rodziny w celu okazania dezaprobaty Kościoła i odstręczenia innych od tej drogi. Dziś ta metoda, zwłaszcza gdy w rodzinie niesakramentalnej są już dzieci, nie zdaje egzaminu ani w mieście, ani chyba i na wsi. Budowanie trwałości rodziny trzeba opierać na innych, solidniejszych podstawach.

Każda rodzina niesakramentalna stanowi osobny przypadek i przedstawia odrębną sytuację duszpasterską. Gdy duszpasterz zdobędzie zaufanie małżonków i ci szczerze otworzą mu swoje serca, zorientuje się w przyczynach rozpadnięcia się poprzedniego czy poprzednich, z obydwu stron, małżeństw oraz w ich obecnej sytuacji. Ukazawszy naukę Ewangelii o małżeństwie chrześcijańskim zbada starannie, czy pierwsze małżeństwo nie było nieważne, a w razie uzasadnionych przyczyn nieważności dopomoże małżonkom do wniesienia sprawy do sądu kościelnego. Powinien też uwzględnić możliwość pojednania z poprzednim współmałżonkiem i powrotu do pierwszego sakramentalnego związku. Jeśli zwłaszcza małżeństwo niesakramentalne nie układa się dobrze, a powody rozejścia się w poprzednim związku nie były zbyt poważne, należy przedsięwziąć próbę ratowania małżeństwa sakramentalnego. Dopiero gdy te próby zawiodą i rozejście się małżeństwa niesakramentalnego jest moralnie niemożliwe, należy ukazać drogę ograniczonego życia religijnego w związku niesakramentalnym.

Opisane wyżej kontakty z rodzinami niesakramentalnymi mogą być nieraz zbyt trudne i dlatego trzeba do nich przygotowywać duszpasterzy i doradców rodzinnych parafialnych czy diecezjalnych. Wskazany byłby również specjalny ośrodek w poszczególnych większych miastach, jak to czyni na przykład Kraków, gdzie urzędujący w określonych dniach i godzinach kapłan udzielałby w indywidualnej rozmowie odpowiednich pouczeń i porad; oprócz kapłana mógłby podobne zadanie spełniać w inne dni wykwalifikowany doradca lub doradczyni parafialna.

(2) Uczestniczenie małżonków niesakramentalnych w życiu Kościoła

Jest sprawą zasadniczą w życiu małżeństw niesakramentalnych, aby małżonkowie uczestniczyli w życiu religijnym Kościoła w stopniu dla nich dostępnym, a ich dzieci w stopniu pełnym.

Szczególnie potrzebny jest w ich sytuacji kontakt ze słowem Bożym głoszonym w różnej formie przez Kościół zarówno w celu podtrzymania wiary otrzymanej na chrzcie świętym, jak też nawrócenia i ducha pokuty. Choć małżonkowie ci nie mogą przystąpić do Sakramentu Pokuty, to jednak obowiązuje ich - jak każdego chrześcijanina - duch pokuty. Dlatego powinni uczęszczać na kazania, konferencje, rekolekcje. Im bardziej słowo Boże przeniknie ich dusze, tym lepiej zrozumieją swój błąd. Oczywiście, obok słowa Bożego głoszonego w kościele - pomocą będzie osobiste czytanie w domu Pisma Świętego i książek religijnych.

Dla życia wiary potrzebna jest obok słuchania słowa Bożego modlitwa. Modlitwa jest koniecznym wyrazem żywej wiary, a w sytuacji małżeństwa nie pobłogosławionego sakramentalnie - dużą duchową pomocą. Zachęcać trzeba małżonków do modlitwy osobistej i rodzinnej, zwłaszcza we wspólnym pacierzu wieczorem; szczególnie zaś - do uczestnictwa w niedzielnej i świątecznej Mszy świętej, która stanowi podstawowy element życia i religijności ludu Bożego.

Małżonkowie z małżeństwa cywilnego nie mogą wprawdzie spełniać posług liturgicznych (ministranta, lektora, akolity, ojca chrzestnego, świadka bierzmowania) ani zadań katechety, ale mogą spełniać różne czynności w zakresie miłości i społecznej działalności chrześcijańskiej, a nawet apostolatu.

Szczególną troską duszpasterską należy otoczyć dzieci urodzone w małżeństwach niesakramentalnych. Nie są one winne sytuacji rodzinnej, w jakiej się urodziły, i mają prawo do pełnego rozwoju religijnego. Nieraz rodzice z tych małżeństw, w poczuciu własnych niedomogów religijnych, starają się jak najlepiej przygotować religijnie swoje dzieci; ale częściej zdarzają się zaniedbania, będące konsekwencją ich własnego oddalenia się od praktyki wiary. Trzeba tym rodzicom i ich dzieciom dopomóc w wypełnianiu chrześcijańskich obowiązków wychowawczych.

Gdy rodzice z małżeństwa niesakramentalnego zawartego po rozwodzie proszą o chrzest dziecka, należy chrztu udzielić, skoro zawarcie ponownie związku sakramentalnego jest dla nich niemożliwe. Jeżeli duszpasterz zna tych ludzi i wie, że prowadzą w miarę swoich możliwości życie religijne, nie trzeba od nich wymagać zaświadczenia, że wychowają dziecko religijnie; jeżeli natomiast są religijnie obojętni lub oddaleni od Kościoła, należy przyjąć zobowiązanie religijnego wychowania dziecka, płynące ze chrztu, przynajmniej od jednego z rodziców.

Dzieci z małżeństw niesakramentalnych mogą należeć do zespołu liturgicznego dziewcząt, do ministrantów, być lektorami. Ich włączenie w różne zespoły religijne może oddziaływać pozytywnie na całą rodzinę, a w miarę dorastania młodzi kształtują swoją osobowość i ich wpływ na życie rodzinne jest jeszcze większy.

(3) Dopuszczanie małżonków niesakramentalnych do Komunii świętej

Najtrudniejszym problemem dla małżeństw niesakramentalnych jest niedopuszczenie ich do sakramentów świętych, czyli odmowa rozgrzeszenia i udzielenia Komunii świętej. Niektórzy odczuwają to bardzo boleśnie; obwiniają Kościół o zbytnią surowość, o brak ducha miłosiernego Chrystusa. Są nawet teolodzy, którzy chcieliby złagodzić dyscyplinę Kościoła w tym zakresie, przynajmniej co do tych małżonków, którzy nie ponoszą winy za rozejście się małżeństwa sakramentalnego, lecz raczej są ofiarą nieuczciwości drugiej strony, a życie w nowej rodzinie po związku cywilnym prowadzą uczciwie i religijnie.

Jednakże orzeczenie Zbawiciela jest jasne i niezmienne, jak to stwierdza święty Paweł: "Tym zaś, którzy trwają w związkach małżeńskich, nakazuję nie ja, lecz Pan: Żona niech nie odchodzi od swego męża. Gdyby zaś odeszła, niech pozostanie samotna albo niech się pojedna ze swym mężem. Mąż również niech nie oddala żony" (1 Kor 7, 10-11). Wynika z tego jasny wniosek, że nowe małżeństwo cywilne, gdy związek sakramentalny zachowuje swą moc stanowi nieład moralny, sprzeczny z wolą Pana. Co zaś dotyczy winy za rozejście się małżeństwa sakramentalnego przeważnie trudno jest orzec, po czyjej była ona stronie; często jest ona obopólna. Czynienie wyjątku dla strony "niewinnej" - otworzyłoby furtkę wszystkim małżeństwom cywilnym po rozwodzie. Przestroga świętego Pawła przed niegodną Komunią świętą skierowana do wiernych Koryntu - ma również tutaj zastosowanie: "Kto spożywa chleb lub pije kielich Pański niegodnie, winny będzie Ciała i Krwi Pańskiej. Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije nie zważając na Ciało [Pańskie], wyrok sobie spożywa i pije" (1 Kor 11, 27-29).

Kościół w pewnych przypadkach dopuszcza do Komunii świętej małżonków będących po rozwodzie w związku cywilnym, jeśli mianowicie ich rozejście się jest moralnie niemożliwe (na przykład z powodu wychowywania dzieci lub koniecznej opieki wzajemnej), a osoby te stanowczo decydują się zaprzestać pożycia małżeńskiego (seksualnego) i żyć jak brat z siostrą. Kościół może im udzielić rozgrzeszenia i dopuścić ich do Komunii świętej. W takim przypadku duszpasterz, zanim podejmie decyzję, musi być przekonany o spełnieniu następujących warunków: - a) została naprawiona krzywda w stosunku do współmałżonka z małżeństwa sakramentalnego i dzieci urodzonych w tym małżeństwie. Usunięcie krzywdy jest warunkiem owocnego rozgrzeszenia; - b) istnieje moralna pewność, że powstrzymanie się obydwu stron od współżycia seksualnego zostanie zachowane. W przypadku osób starszych można łatwiej przyjąć zapewnienie z ich strony; natomiast gdy chodzi o ludzi w sile wieku, zwłaszcza że wspólne mieszkanie i stałe przebywanie razem będzie stwarzać ustawiczne okazje do upadku, wskazany jest pewien okres próby i dopiero po szczęśliwym jej odbyciu możliwe dopuszczenie do Komunii świętej; - c) zostanie usunięte niebezpieczeństwo zgorszenia. W dużych miastach, gdzie ludzie się nie znają, niebezpieczeństwo zgorszenia nie zachodzi; rodzinie i bliższym znajomym powinni zainteresowani wyjaśnić swój obecny sposób życia i zgodę Kościoła na przyjmowanie sakramentów świętych. Gorzej natomiast jest w parafiach wiejskich i małomiasteczkowych, gdzie wszyscy wzajemnie się znają. Duszpasterz może wtedy zezwolić na przyjmowanie Komunii świętej gdzie indziej, na przykład w innej parafii, w kościele klasztornym lub miejscu pielgrzymkowym. Jeżeli ktoś że znajomych zauważy przystępowanie małżonków z małżeństwa cywilnego do Komunii świętej i zapyta duszpasterza czy samych komunikujących, trzeba mu sprawę wyjaśnić; również bliscy i rodzina dopuszczonych do Komunii świętej powinni być o takim fakcie powiadomieni.

Niektórzy moraliści żądają, aby decyzję o dopuszczeniu do spowiedzi i Komunii świętej podejmował w każdym przypadku biskup. Jednakże przepisy kościelne tego nie wymagają. Chodzi jednak o to, żeby duszpasterze działali w takich sytuacjach z należną rozwagą i roztropnością i żeby postępowanie duszpasterzy było jednolite.

Duszpasterz wezwany do małżonka z małżeństwa cywilnego po rozwodzie w śmiertelnej chorobie lub wypadku nie odmówi kapłańskiej posługi. Rozgrzeszenie może być jednak udzielone, jeśli chory, będąc przytomny, przyrzeknie, że w razie wyzdrowienia ureguluje swoje życie według nauki Kościoła. W takich chwilach nie ma zwykle czasu na dłuższe rozmowy i omawianie szczegółów; jednakże współmałżonek powinien być o decyzji chorego poinformowany. Ze względu na delikatność sytuacji niektórzy moraliści radzą udać się do chorego najpierw na rozmowę przygotowującą go do spowiedzi i decyzji uregulowania życia rodzinnego według zasad Ewangelii, a dopiero za drugim razem udzielić mu sakramentów świętych. Nie zawsze jednak jest czas na podwójne odwiedziny i możliwość dłuższych rozmów z chorym; dlatego trzeba zwykle ograniczyć się do jednej wizyty. Duszpasterz, który należycie dba o chorych, zna ich w swojej parafii, już wcześniej powinien zabiegać o przygotowanie chorego z małżeństwa cywilnego do pojednania z Bogiem wobec zbliżającej się wieczności.

 

Małżeństwa cywilne bez przeszkód do zawarcia ślubu kościelnego

Sytuacja tego rodzaju małżeństw jest łatwiejsza do uregulowania kościelnego od strony kanonicznoprawnej, trudniejsza natomiast od strony duszpasterskiej. Stan życia tego rodzaju małżeństw ludzi ochrzczonych ukazuje zazwyczaj jakiś kryzys wiary lub przynajmniej słabość wiary wobec potrzeby otwartego wyznania jej przez religijne zawarcie małżeństwa.

Dla katolika jedyną ważną formą założenia rodziny jest ślub kościelny. Jest to konsekwencja i wymaganie chrztu świętego, aby życie swoje indywidualne i społeczne układać z Chrystusem. Rodzina ze swej natury i ze względu na swój początek ze stwórczej mocy Bożej ma znaczenie religijne, a w Kościele - mistycznym Ciele Chrystusa - spełnia podstawowy obowiązek powoływania do życia i wychowania nowych pokoleń dzieci Bożych. Dlatego uświęcenie samego źródła życia rodzinnego przez ślub w obliczu Boga i Kościoła jest podstawą do dalszego religijnego życia rodziny.

Duszpasterz powinien znać drogi dotarcia do tego rodzaju małżeństw wyłącznie cywilnych - czy to osobiście przez wizyty duszpasterskie, czy przez ich rodzinę i bliskich, by nawiązać z nimi dialog. Te kontakty winny być nacechowane troską prawdziwie kapłańską, powagą wiary i zbawienia człowieka, ale zarazem miłością pasterską, zrozumieniem dla ludzkich błędów i cierpliwością. Trzeba najpierw poznać i stan religijności poszczególnych małżeństw cywilnych i motywy, które spowodowały zaniedbanie czy odrzucenie ślubu kościelnego. Motywy te mogą być różne: utrata wiary w młodym wieku, niezrozumienie religijnego znaczenia małżeństwa, wpływ laickiego czy antyreligijnego środowiska, zaangażowanie życiowe po stronie prądów areligijnych itp. Odpowiednio do rodzaju motywów musi być dostosowane oddziaływanie duszpasterskie, które nie może zadowolić się doprowadzeniem do samej formalności zawarcia ślubu kościelnego, ale powinno zachęcić i wdrożyć młodych małżonków do praktykowania wiary.

Podobnie należy postępować w przypadku, gdy małżonkowie po dłuższym pożyciu w związku wyłącznie cywilnym sami zgłoszą się do ślubu kościelnego. Sam fakt odwlekania ślubu kościelnego. jest sygnałem dla duszpasterskiej troski kapłana i zaproszeniem go do odpowiedniego przygotowania młodych do wprowadzenia ich małżeńskiego i rodzinnego życia na drogę Bożą.

Jest jasne, że małżonków żyjących w związku tylko cywilnym nie można rozgrzeszyć ani dopuścić do Komunii świętej. Zdarzyć się może wypadek, że jedna strona bardzo pragnie ślubu kościelnego i gotowa jest spełnić wymagania Kościoła co do chrztu dzieci i religijnego ich wychowania, drugaˇ zaś opiera się stanowczo kościelnemu zawarciu małżeństwa, choć pragnie żyć ze współmałżonkiem przez całe życie i nie przeszkadzać religijnemu wychowaniu potomstwa. W takim przypadku możliwe byłoby zastosowanie środka kanonicznego sanatio in radice (uzdrowienie małżeństwa w zalążku), co do którego specjalne uprawnienia ma między innymi Sekretariat Prymasa Polski.

Jeżeli małżonkowie ze związku cywilnego proszą o chrzest swego dziecka, należy starać się doprowadzić ich najpierw do wzięcia ślubu kościelnego, wykazując sprzeczność między ich życzeniem a własnym stanem życia. Chrzest dzieci i konsekwentnie religijne ich wychowanie zakłada wiarę i jej praktykę u rodziców. Gdyby rodzice dziecka nie chcieli mimo wszystko zdecydować się na ślub kościelny, można zgodzić się na ich prośbę, ale jedynie pod warunkiem zapewnienia dziecku religijnego wychowania. Gwarancję na piśmie powinni złożyć rodzice dziecka oraz dziadkowie czy chrzestni, zobowiązując się dopilnować czy osobiście wykonać to zadanie. Gdy dziecko później będzie uczęszczać na katechizację czy na przygotowanie do sakramentów świętych, trzeba mu poświęcić więcej uwagi i starań, by je bardziej umocnić w wierze. Są wypadki, że stopniowe wprowadzanie dziecka w życie wiary przyczynia się do nawrócenia rodziców i powrotu do życia wiary.

Szczególny problem przedstawia sytuacja, gdy po związku cywilnym i rozejściu się osoba rozwiedziona pragnie zawrzeć ślub kościelny z inną osobą. Wprawdzie z punktu widzenia prawa kościelnego jest ona wolna, ale moralnie może nie wszystko jest tu w porządku. Ta osoba wyrażała przecież przy związku cywilnym wolę zawarcia małżeństwa i założenia rodziny z inną osobą. Nasuwa się więc w tym przypadku wiele pytań: czy nowego związku małżeńskiego, tym razem błogosławionego w Kościele, nie będzie ona pojmować w ten sam sposób? Czy z punktu widzenia moralnego nie skrzywdziła drugiej strony w związku cywilnym i ewentualnie dzieci z tamtego związku? Czy nie będzie to jakaś forma uznania dla "wypróbowania się" przyszłych małżonków i jakichś "małżeństw na próbę"? Duszpasterz, który by brał pod uwagę wyłącznie prawną stronę zagadnienia, a pomijał jej aspekt moralny i religijny, nie spełniłby swego zadania wobec sakramentu i troski o duszę człowieka. Obowiązek odniesienia się w takim przypadku do Ordynariusza o wyrażenie zgody na małżeństwo kościelne - po uprzednim związku cywilnym prawnie rozwiedzionym - jest wezwaniem do duszpasterzy o uprzednie przygotowanie moralno-religijne ślubu kościelnego.

 

Osoby po rozwodzie nie zawierające nowego związku cywilnego

Osób, które po rozwodzie cywilnym - bądź ze względów religijnych, bądź na skutek smutnych doświadczeń z pierwszego małżeństwa, bądź dla dobra wychowania potomstwa - nie zawierają drugiego cywilnego związku i żyją samotnie, jest w Polsce pewna liczba. Są to zazwyczaj kobiety, choć zdarzają się i mężczyźni.

Pozornie wydaje się, że tego rodzaju ułożenie życia nie przedstawia problemów od strony religijnej i dopuszczenia do sakramentów świętych. Tak jednak nie jest. Za mało pouczamy wiernych; że chrześcijaninowi nie wolno występować o rozwód ani wyrazić nań zgody. Jeżeli rozwodowy sąd cywilny mimo wyraźnego sprzeciwu orzeknie rozpad małżeństwa i udzieli rozwodu, wtedy strona stawiająca sprawę po katolicku jest niewinna, a jeśli żyje samotnie i wychowuje dzieci zasługuje na szacunek, uznanie i pomoc duchową całego społeczeństwa wierzących. Jej życie może być świadectwem i przestrogą dla innych, którzy w chwilach pokusy zapominają o trwałości ich małżeństwa.

Można także usprawiedliwić osobę, która wniosła sprawę o rozwód, rozumiejąc go jako separację w przypadku moralnej niemożności spokojnego współżycia ze współmałżonkiem (na przykład w przypadku męża pijaka, awanturnika), i żyje nadal samotnie, gotowa do ponownego zejścia się w razie zmiany postępowania współmałżonka. Można wtedy przyjąć jej sytuację, jako nie wykraczającą przeciw zasadom chrześcijańskim o małżeństwie. Jeżeli jednak wina rozpadnięcia się małżeństwa była po jej stronie i ona wnosiła sprawę o rozwód, nie da się jej moralnie usprawiedliwić i nie można udzielić rozgrzeszenia bez uprzedniego zadośćuczynienia lub naprawienia krzywdy. To zadośćuczynienie polegałoby najpierw na wysiłku pojednania się ze współmałżonkiem i powrotu do wspólnoty życia, jeśli jest to jeszcze możliwe, a w razie niemożliwości - na wyrównaniu krzywd moralnych, pojednaniu i zabezpieczeniu odpowiedniego wychowania dzieci.

 

Osoby żyjące na sposób małżeński bez żadnego legalnego związku

Zjawisko osób żyjących ze sobą na sposób małżeński bez żadnego związku legalnego (ani sakramentalnego, ani cywilnego) występuje dziś, szczególnie w wielkich miastach, wyraźniej niż w latach minionych. Powodem tego bywa najczęściej współczesna swoboda seksualna, gdy chwilowe stosunki przeradzają się w dłuższe wspólne pożycie, nieraz z przyjściem dziecka na świat, niekiedy również - duch kontestacji typu anarchistycznego przeciwko odziedziczonej kulturze, odrzucający małżeństwo jako instytucję prawa publicznego; ta motywacja dochodzi do głosu zwłaszcza w krajach zachodnich.

Społeczność chrześcijańska nie może pozostawać obojętna na sytuację tego rodzaju. Dojście kapłana do takiego środowiska - odsuwającego się od życia religijnego -jest zazwyczaj utrudnione. Dlatego większy obowiązek spada tu na apostolstwo świeckich (u nas różnych zespołów parafialnych, na przykład rodzinnych). Praktycznie w dialogu z takimi osobami trzeba się zorientować w racjach i sytuacjach, które ich doprowadziły do takiego stanu życia; następnie przekonać ich o niesłuszności takiego postępowania i nakłaniać do właściwego uregulowania swego życia. Po wstępnej i przygotowawczej pracy apostolsko nastawionych katolików świeckich - powinno nastąpić spotkanie z kapłanem i kontynuowanie wysiłków nad religijnym ułożeniem drogi życia małżeńskiego i rodzinnego. Katolicy, którzy po zawarciu ważnego Sakramentu Małżeństwa i jego dopełnieniu, bez swojej winy nie mogą trwać we wspólnocie małżeńskiej z prawowitym współmałżonkiem, nie powinni nigdy decydować się na małżeństwo cywilne z inną osobą. Podobnie katolicy wolnego stanu nie powinni nigdy wiązać się niesakramentalnym małżeństwem z osobami, które po zawarciu ważnego Sakramentu Małżeństwa z jakichkolwiek powodów nie żyją z prawowitym współmałżonkiem. Jeśli jednak związek taki został zawarty, a małżonkowie (dla dobra dzieci lub dla innych dostatecznie ważnych przyczyn) nie mogą się rozejść, wówczas, jak długo trwają w bliskiej okazji do grzechu, nie mogą przystąpić do Sakramentów Pokuty i Komunii świętej, ze względu na to, że nie spełniają dostatecznych warunków wymaganych do przyjęcia tych sakramentów. Nawet gdy nie stanowią dla siebie bliskiej okazji do grzechu, nie mogą przystąpić do Komunii świętej w środowisku, w którym ich stan jest znany, ze względu na niebezpieczeństwo zgorszenia. Małżonkowie ci powinni jednak realizować swą wiarę przez gorliwe spełnianie obowiązków religijnych, wychowując swoje potomstwo zgodnie z nauką katolicką oraz korzystając z łask, którymi Chrystus obdarowuje wszystkich i do których mają prawo na mocy przyjętych Sakramentów Chrztu i Bierzmowania (mianowicie takich, jakie płyną z codziennej modlitwy, czytania Pisma Świętego, uczestniczenia we Mszy świętej i innych nabożeństwach oraz z przyjęcia sakramentaliów). Niech też polecają Bogu godzinę swojej śmierci. W niebezpieczeństwie zaś śmierci osoby żyjące w małżeństwie niesakramentalnym mają prawo i obowiązek wezwać kapłana z posługą sakramentalną, zwracając mu jednak przed spowiedzią uwagę na fakt małżeństwa niesakramentalnego i zobowiązując się do spełnienia warunków wymaganych do przyjęcia Sakramentu Pokuty (Zob. Wiara, modlitwa i życie w Kościele katolickim, Uchwały I Synodu Diecezji Katowickiej, Katowice-Rzym 1976; X, 1).

("Homo Dei" 1981, nr 2 /184/, s. 117-129)

P r z y p i s y

1 Artykuł, który tutaj przedrukowujemy ukazał się przed dziesięcioma laty. Zawarte w nim tabele dotyczące liczby małżeństw niesakramentalnych w Polsce i w świecie są już nieaktualne, dlatego - w porozumieniu z Autorem - opuszczamy je wraz z tekstem objaśnienia.   DO TEKSTU
2 Adhortacja apostolska "Familiaris consortio" została ogłoszona pod koniec 1981 roku, a więc już po ukazaniu się artykułu Tym bardziej więc zasługuje na uwagę aktualność tez zawartych w opracowaniu ks. Biskupa (przyp. red.).   DO TEKSTU

 
ANDRÉ FFROSSARD

5. Jezus i Samarytanka

André Frossard w rozmowie z Janem Pawłem II, nawiązując do spotkania Jezusa z Samarytanką, opisanego w czwartym rozdziale Ewangelii św. Jana, zauważa, że u Chrystusa prawo zawsze ustępuje miłości, miłości do istot ludzkich; i myśląc o pewnych rygorach wobec rozwiedzionych, których nie dopuszcza się do Eucharystii - zwraca się do Ojca Świętego z pytaniem, czy Kościół nie za często obawia się iść w ślady swojego Mistrza?

Ojciec Święty odpowiada:

"Myślę, że w Pańskim ostatnim pytaniu zostały powiązane ze sobą dwie sprawy, które nie mają ze sobą takiego związku, jak to pytanie zdaje się sugerować. Istotnie, Chrystus rozmawiając z Samarytanką powierza jej - jak Pan się wyraża <<jedno ze swych najpiękniejszych orędzi>>. To jednak w niczym nie zmienia faktu, że tej kobiecie, która mogła przypuszczać, że jej nie zna, mówi w odpowiednim momencie: <<Miałaś pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem>>. A więc nazywa grzech po imieniu.

To samo, w sposób jeszcze bardziej wyrazisty, powtórzy się wobec niewiasty, którą - schwytaną na cudzołóstwie - chciano ukamienować. Chrystus wobec tej kobiety - cudzołożnicy zachowuje się w sposób podobny jak wobec Samarytanki. To, co mówi i czyni wówczas, jest znowu <<jednym z najpiękniejszych orędzi>>, przy czym bardziej jeszcze wymowna od słów Nauczyciela jest reakcja oskarżycieli. Mówi do nich: <<Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień>> (J 8, 7). I nikt się nie odważa. Chrystus nie tyle przemawia w tym przypadku własnymi słowami, ile właśnie ową reakcją sumień. Okazuje się, jak głęboko w nich czyta, jak trafia w najgłębszy nerw świadomości moralnej tych ludzi. I to jest przejmujące, wstrząsające orędzie. Ale przecież po tym wszystkim, zwracając się do owej kobiety, którą uratował od ukamienowania, mówi: <<ldź i nie grzesz więcej>>.

Tak więc w obu tych przypadkach okazuje się bardzo jasno, że - owszem: spotkanie z ludzkim grzechem dostarcza Chrystusowi szczególnej, jakby wręcz uprzywilejowanej sposobności, aby odsłaniać źródła życia wiecznego, źródła łaski, aby mówić o miłości, która jest potężniejsza od grzechu... Ale to wszystko nie po to, ażeby dać wyraz pobłażliwości dla grzechu. Ale raczej tylko po to, ażeby ukazać drogę nawrócenia. Postępowanie Chrystusa jest zawsze całkowicie jednoznaczne.

W przypadku Samarytanki Jezus <<łamie>> jedynie zwyczaje judaistyczne, a więc <<prawo zwyczajowe>>, bo rozmawia z kobietą, co wywołuje zdziwienie uczniów (rabini tego nie czynili), bo przestaje z Samarytanką, co budzi zdziwienie w niej samej (Żydzi tego nie czynili). Jezus jako dobry pasterz <<szuka zgubionej owcy>> i rozmawia z nią. To jest w praktyce duszpasterskiej Kościoła normalne i nie ma żadnych <<rygorów>>, które by na to nie zezwalały.

Natomiast - nie rezygnuje z żadnego punktu Dekalogu (a to nazywa się Prawem, chyba także i w Pańskim pytaniu). Nie ma mowy o żadnym z przykazań, które miałoby <<ustąpić miłości>>. Owszem wszystkie one znajdują swoje wypełnienie w miłości - ale to wypełnienie nie oznacza rezygnacji z któregokolwiek z nich. <<Ani jota nie przeminie, aż się to wszystko spełni>>.

Tak więc Chrystus w duchu miłości wyrzuca Samarytance grzech, co ona doskonale rozumie. Co więcej, nie tylko jest wewnętrznie skruszona, ale publicznie wyznaje <<wszystko, co popełniła>>. I przyprowadza swych ziomków do Jezusa, jako do Tego, który <<powiedział jej wszystko>>. Tak więc można powiedzieć, że Jezus przebacza, odpuszcza grzechy <<pod zwykłymi warunkami>>: skrucha i gotowość poprawy.

Jeśli brać naukę Chrystusa w Ewangelii naprawdę serio, tak zwane rygory Kościoła okazałyby się nader łagodne. Wszystkie one dotyczą w końcu czynów, postępowania, podczas gdy Chrystus za każdym razem sięga do dna człowieka: do serca. Wiadomo, że odnosi się to również (por. z Kazaniem na Górze) do dziedziny życia małżeńskiego, do sposobu traktowania kobiety przez mężczyznę. O tym była już mowa uprzednio.

Wracając do Pańskiego pytania: myślę, że Kościół, jeśli powinien się obawiać, że nie dość <<naśladuje>> Chrystusa - to na pewno nie w tym znaczeniu, że Chrystus był <<pobłażliwy>>, a Kościół <<rygorystyczny>>. Nie. Chrystus był wymagający. A zarazem miał taką moc przenikania sumień, że ci, od których wymagał, wiedzieli, że zostali dotknięci miłością. I w tym Kościół nigdy nie potrafi dosyć naśladować Chrystusa. Ale też nigdy nie przestanie Go naśladować. Nigdy nie przestanie się o to starać".

Zdawało mi się, że dostrzegam jakąś sprzeczność pomiędzy słowami Chrystusa o małżeństwie a niezwykłym charakterem posłannictwa, jakie powierzył tej konkubinie z Samaru. Tymczasem taka sprzeczność nie istnieje. Przegrałem ten proces. Ale z orzeczenia Ojca Świętego zachowuję w pamięci duszpasterską motywację, żądającą, by miłość towarzyszyła, a nawet określała wymagania moralne tak, by grzesznik - a chyba nie warto przypominać, że wszyscy jesteśmy grzesznikami - nie mógł wątpić o miłości, kiedy staje wobec wymagania.

(Fragment opracowania André Frossarda Nie lękajcie się! Rozmowy z Janem Pawłem II, Libreria Editrice Vaticana 1982, s. 157-159)

ks. ROMAN E. ROGOWSKI

6. Nawet moje zbawienie

  "Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie. W domu Ojca mego jest mieszkań wiele" (J 14, 1-2).

...Są dwa wymiary wielkości człowieka: dzień powszedni i sytuacja krytyczna. W dzień powszedni można się bawić w aktora, grać cudze role, uchodzić za lepszego, niż się jest. Sytuacja krytyczna jest bezlitosna - odkrywa, kim się jest naprawdę. Jest najlepszym nauczycielem prawdy. I jest doskonałym demaskatorem.

W takiej sytuacji krytycznej znaleźli się Apostołowie, zwłaszcza Piotr i Judasz. Ten ostatni, ujawniony przez Mistrza, wychodzi, "a była noc", jak podkreśla święty Jan. Mistrz odkrywa także karty Piotra: "Życie swoje oddasz za Mnie? Zaprawdę, zaprawdę powiadam ci: kogut nie zapieje, aż ty trzy razy Mnie się wyprzesz". I jak wiemy, stało się tak, a święty Łukasz zanotuje, że Apostoł po zaparciu się "wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał". Tylko w pełni dojrzały mężczyzna potrafi płakać. Inna rzecz, że najczęściej płacze do wewnątrz.

W tej sytuacji, sytuacji krytycznej dla wszystkich, Apostołowie zadają sobie pytanie: Kto następny zostanie poddany próbie? Kto nie zdradzi? Kto się w ogóle ostoi, kto się zbawi?

I oto Chrystus, wyczuwając pytania, ogłasza wspaniałą odpowiedź: "Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie! W domu Ojca mego jest mieszkań wiele..."

Jest to konsekwencja, praktyczne wcielenie innych, wspaniałych słów, wypowiedzianych kiedyś przez Mistrza, kiedy jeszcze wszystkim marzyły się sny o ziemskim królestwie: "Co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga", bo "U Boga wszystko jest możliwe".

Możliwe jest także zbawienie. Zbawienie wszystkich. I Piotra, a nawet Judasza. I jemu podobnych. Bo "u Boga wszystko jest możliwe", nawet to, "co niemożliwe jest u ludzi". Bóg bowiem jest nieskończoną Mądrością, doskonale znającą nędzę ludzką, słabość człowieczą. I jest nieskończoną Miłością Miłosierną, kochającą człowieka nie tylko mimo tej nędzy i słabości, lecz także - a może przede wszystkim - ze względu na owe nędze i słabości. Na tym zresztą polega Boże Miłosierdzie. Bo jeżeli Miłość kocha mimo nędzy i słabości, to Miłosierdzie miłuje ze względu na ową nędzę i słabość. Konsekwencją nieskończonej Bożej Mądrości i nieskończonej Bożej Miłości Miłosiernej jest powszechna wola zbawcza Boga, "który chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni".

Wychodząc z tego założenia jako źródła, niektórzy Ojcowie i Pisarze Kościoła sformułowali interesującą naukę o apokatastazie, mającą wiele odmian i wiele wcieleń. Zasadniczo można ją podzielić na apokatastazę doktrynalną, czyli a priori, z uprzedniego założenia, że wszyscy ludzie muszą się zbawić i zbawią się, i nikt nie może się potępić, i nie potępi, i apokatastazę nadziei, modlitwy, czyli a posteriori, utrzymującą, że każdy może się zbawić i potępić, ale faktycznie, rzeczywiście okaże się przy końcu, że nikt - dzięki nieskończonej Miłości Miłosiernej Boga - się nie potępił. Nietrudno zauważyć, nie będąc nawet teologiem, że jeżeli pierwsza jest trudna do pogodzenia z Objawieniem na temat Boga i człowieka, to druga w niczym zasadniczo nie sprzeciwia się temu Objawieniu.

Owszem, sprzeciwia się poglądom niektórych chrześcijan, w tym teologom o wyobraźni wróbla i chrześcijanom o sercu wielkości migdału. Tym tajnym radcom Boga, którym się wydaje, iż powinni być konsultorami Bożej Mądrości. I członkami kapturowego sądu, osądzającego przepastne głębie ludzkiej jaźni w momencie najbardziej tajemniczym w całym życiu człowieka, bo w momencie śmierci - odchodzenia na Drugi Brzeg, o którym - czego byłem świadkiem - dziecko powiedziało do umierającego ojca: "Tatusiu, gdy będziesz Tam, zawołaj mnie..."

Teologia, ta prawdziwa, szukająca, będąca pod inspirującym wpływem Ducha, stworzyła w związku z tym mądrą hipotezę ostatecznej decyzji, która mówi, że każdy człowiek, ale to każdy, nawet ten, którego uważa się za największego grzesznika (kto nim nie jest w oczach Boga?!), ma jeszcze w śmierci, w jej "sercu", w jej "jądrze", a więc w wymiarach już niewidzialnych dla ludzkich oczu, możliwość ostatecznej decyzji: za lub przeciw Bogu. Czyli ma zawsze jeszcze możliwość opowiedzenia się za Bogiem, za zbawieniem. Chociażby ludzie o duszach faryzeuszów dawno skazali go na wieczne potępienie.

Rozumiem, że od razu podniesie się chór pełnych pretensji głosów: "Ci ostatni tylko jedną godzinę pracowali, a uczyniłeś ich równymi nam, którzyśmy znosili ciężar dnia i upału". Ale głosy te świadczyć będą tylko o jednym: że niczego nie zrozumiało się z Mądrości i Miłości Miłosiernej Boga! I dlatego chór usłyszy w odpowiedzi: "Czyż wyrządzam wam krzywdę, - czyż nie umówiliście się ze mną za denara?! Przecież w was nie ma miłości..."

Życie, ten Największy Komplikujący, potrafi tak bardzo skomplikować ludzkie egzystencje, że ich rozwikłanie jest, po ludzku rzecz biorąc, niemożliwe. I wydaje się - znów po ludzku rzecz biorąc - że i zbawienie dla tych ludzi, uwikłanych w te skomplikowane powiązania, jest niemożliwe. I wtedy pojawiają się jak brzask o świcie wspaniałe słowa Chrystusa: "Niech się nie trwoży serce wasze... Co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga... U Boga wszystko jest możliwe..."

Jerzy ma pięćdziesiąt lat, Monika czterdzieści pięć. Mają pięcioro dzieci. Najmłodsze cztery latka. Od dwudziestu lat żyją bez ślubu kościelnego, bo go po prostu nie mogą wziąć, ponieważ istnieje tak zwana przeszkoda zrywająca (Monika jest zaślubiona kościelnie z kimś innym). Są wzorowym małżeństwem i wzorową rodziną, gdy chodzi o miłość, o wychowywanie dzieci, o atmosferę domową.

- Ale co będzie z nami - pyta Jerzy. - Żyjemy w udręce, bo nie możemy przystępować do sakramentów. Gdzieś na początku, dwadzieścia lat temu, popełniliśmy błąd, ale już go w tej chwili nie potrafimy naprawić, bo przecież nie rozejdziemy się teraz, kiedy mamy na utrzymaniu i wychowaniu tyle dzieci! Czy się zbawimy?...

"Niech się nie trwoży serce wasze... Co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga..."

Nie, to nie pochwała małżeństwa bez ślubu kościelnego, jak to kiedyś sądził jeden z biskupów, kiedy napisałem o konieczności duszpasterstwa małżeństw nieślubnych (czym trochę później zajął się Synod Biskupów). To pochwała nieskończonej Bożej Miłości Miłosiernej! Pochwała Boga!

A dla nas, w sutannach czy bez, dla nas, często wydających surowe wyroki, sądzących i zamykających drogi do Boga, to ostrzeżenie. Ale i dla nas, apostołów głupoty, jest w tej Chrystusowej konstytucji jakaś nadzieja. Że i nas, dwudziestowiecznych faryzeuszów, potrafi zbawić, bo "co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga", bo "u Boga wszystko jest możliwe".

Nawet twoje zbawienie!

I moje...

(Ewangelia na co dzień, Wydawnictwo Wrocławskiej Księgarni Archidiecezjalnej, Wrocław 1984, s. 86-91)

JAN PAŁYGA SAC

7. Rozwiedzeni - Kościół ich nie opuszcza

Była to jedna z rozmów, jakie na długo pozostają w pamięci. Moim rozmówcą był człowiek lat około trzydziestu pięciu, głęboko wierzący, i z tego powodu, według jego mniemania, bardzo nieszczęśliwy.

"Gdybym nie miał wiary - mówił - wszystko byłoby prostsze, łatwiej byłoby mi żyć, a tak wszystko czasem staje się nie do zniesienia."

Wypowiedź jego zaintrygowała mnie, gdyż ludzie na ogół mówią, że gdyby mieli wiarę, byłoby im lżej; tutaj sprawa wygląda odwrotnie.

"O co chodzi?" - zapytałem.

"Jest to właściwie typowa sprawa - ciągnął dalej. - Mając dwadzieścia trzy lata ożeniłem się, po dwu latach rozwiodłem, po trzech następnych ożeniłem się ponownie. Niestety, ślub mogłem już zawrzeć tylko cywilny. Moja druga żona jest kobietą uczciwą, kochamy się, mamy troje dzieci, zarabiam nieźle, mógłbym być szczęśliwy, gdyby nie świadomość, że z punktu widzenia wiary całe moje małżeństwo jest naznaczone skazą grzechu. Czy ksiądz wie - zapalał się - czy ksiądz wie, co to znaczy wciągać kochanego człowieka w to, co jest przegraniem? Gdybym miał słabszą wiarę - mówił jakby sam do siebie - można by było żyć, a tak... Poza tym kontynuował - jestem pod pręgierzem prawa. Kościół takim jak ja nie pozwala dawać rozgrzeszenia, nie mogę przyjąć Komunii świętej. Jestem jakby napiętnowany, jakby wyrzucony poza chrześcijaństwo. Poza tym opinia środowiska to też sprawa, której nie jestem w stanie zbagatelizować. Moje nowe małżeństwo jest uważane za złe, nielegalne, grzeszne. Ja to widzę w oczach ludzi, z którymi spotykam się na co dzień. To często staje się trudne do zniesienia."

Mój rozmówca mówił jeszcze długo na temat swojego stanu duchowego i problemów związanych z jego małżeństwem, a ja uświadomiłem sobie, nie wiem po raz który, ile w jakiejś sprawie może nawarstwić się nieporozumień, uprzedzeń, prywatnych interpretacji, które z kolei stają się źródłem zupełnie niepotrzebnych frustracji i załamań.

A przecież z punktu widzenia chrześcijańskiego sprawa jest w zasadzie prosta i wcale nie jest tak dramatyczna, jak to przedstawił mój rozmówca.

Prawdą jest, że człowiek, który zawarł nowe niesakramentalne małżeństwo, nie może, według aktualnego rozumienia Kościoła, przystępować do Komunii świętej. Ale prawdą jest również, że człowiek taki nie znajduje się poza nawiasem Kościoła. Nadal jest członkiem Kościoła i przynależy do wspólnoty parafialnej, nadal ciążą na nim prawa i obowiązki wynikające z chrztu świętego. Jest właściwie wyłączony tylko z trzech spraw: nie może uczynić sakramentalnym zawartego małżeństwa, a w związku z tym nie może z zasady (z wyjątkiem pewnych wypadków) otrzymać rozgrzeszenia ani przyjąć Komunii świętej. Wszystko inne pozostaje bez zmian.

Niemniej jednak taki człowiek może, jeżeli Sakrament Pokuty rozumiemy jako rzeczywistość złożoną, korzystać z niektórych aktów tego sakramentu. Mam tu na myśli rozeznanie stanu swego sumienia, żal za grzechy, wolę poprawy i gotowość rozpoczęcia nowego życia po przezwyciężeniu aktualnych trudności. Następnie może on przy takim stanie swego sumienia łączyć się duchowo z Bogiem, a tym samym mieć świadomość, że i dla niego Bóg nadal jest Ojcem. Moment ten jest bardzo ważny dla tej kategorii ludzi. Chodzi o to, by ludzie, o których mowa, nie żyli w stanie permanentnej frustracji. Stan bowiem taki jest nie tylko szkodliwy dla ich zdrowia psychicznego, ale także dla ich religijności.

W sytuacji bowiem stresu psychicznego zaczynają działać w człowieku mechanizmy obronne, w wyniku których mamy do czynienia z tak zwaną represją, czyli wyrzucaniem ze świadomości tego, co jest przykre i szkodliwe dla danej jednostki. Zachodzi wtedy niebezpieczeństwo, że razem z usuwanym niepokojem człowiek może "wyrzucać" z siebie także religijność.

Poza tym w naszym sposobie myślenia i rozumienia chrześcijaństwa zbyt często zapominamy, że Bóg chrześcijan nie jest Bogiem kary, lecz Bogiem miłości, że Bóg nigdy, nawet w chwili zdrady (Judasz), nie cofa swojej miłości. Jeżeli więc Bóg nie cofnął człowiekowi swojej miłości, to tym bardziej sam zainteresowany - w tym przypadku mój rozmówca - nie powinien dramatyzować swojego stanu ani mieć żalu do Pana Boga czy Kościoła, który jako instytucja także ludzka musi się posługiwać pewnymi sankcjami. Twierdzenie, jakie niekiedy się słyszy, że Kościół, odmawiając ludziom Eucharystii, odmawia im praktycznie wszystkiego, nie jest słuszne. Relacja bowiem sakramentalna nie jest relacją jedyną na osi człowiek-Bóg. Najważniejszą relacją jest wiara, która zaczyna w nas całe życie Boże, a jej brak życie to kończy. Oczywiście brak Eucharystii w życiu człowieka wierzącego jest czymś bolesnym, ale nie należy zapominać, że istnieje możliwość komunii na płaszczyźnie duchowej, która przynajmniej w części może skompensować brak komunii sakramentalnej.

Tak samo wierni nie powinni i nie mogą patrzeć na ludzi żyjących w pozasakramentalnym związku jak na odrzuconych czy potępionych za życia przez Boga. Nie wolno zapominać, że dziedzina sumień ludzkich i religijności człowieka to domena Boża. Dlatego wszyscy winni być bardzo ostrożni w swoich osądach.

Uważna lektura Ewangelii podsuwa nam jeszcze inną myśl wiążącą się ze sprawą, o którą chodzi. Otóż z Ewangelii wynika, że Chrystus przyszedł przede wszystkim do ludzi, którzy mają tak zwane problemy w życiu. "Zdrowi nie potrzebują lekarza..." A skoro tak, to ludzie, o których mówimy, znajdują się w zasięgu szczególnej troski miłości Chrystusowej. Przysługuje im więc szczególne prawo do Boga, Kościoła i swoich współwyznawców: prawo człowieka potrzebującego pomocy. I tej pomocy, która nazywa się orędownictwem wspólnoty, nie można im odmówić. Co więcej, mamy obowiązek tę pomoc okazać, by jak najszybciej uporali się ze swoimi trudnościami.

Pisząc te słowa na marginesie spotkania z człowiekiem, który nie może zawrzeć sakramentalnego związku, chciałbym najpierw powiedzieć wszystkim, znajdującym się w podobnej sytuacji, że zupełnie niepotrzebnie mają poczucie odrzucenia przez Boga, Kościół i wspólnotę parafialną. Sprawa, jak wynika z tego, co wyżej zostało powiedziane, wygląda zupełnie inaczej. A więc nie powinni tracić nadziei i radości życia.

Następnie chciałem przypomnieć wszystkim wspólnotom chrześcijańskim, że ludzi tych winny otoczyć serdeczną troską i przyjaźnią, by im ułatwić trwanie przy Bogu i wypełnianie obowiązków chrześcijańskich.

("Spotkania w drodze", Pallottinum, Warszawa-Poznań 1985, s. 40-48)

 
JACEK SALIJ OP

8. Dlaczego nie wolno mi przystępować do sakramentów?

"Żyję z mężem już sześć lat. Bez ślubu kościelnego, bo on już miał ślub z inną. Poznałam go po rozwodzie, a więc tamtego małżeństwa nie rozbiłam, dzieci też żadnych nie skrzywdziłam, bo ich nie mieli. Bardzo przeżywam to, że nie mogę przystępować do sakramentów. Sześć lat to dużo czasu i różne rzeczy sobie już przez ten czas myślałam. Zastanawiałam się na przykład, dlaczego Kościół uważa mnie za tak wielką zbrodniarkę, skoro rozgrzeszenie otrzymują złodzieje, rozpustnicy, nawet mordercy, a ja jestem od sakramentów odsunięta jak ta trędowata. Buntowałam się, kiedy słyszałam, że ktoś porzucił żonę i dzieci, ale ponieważ ślub był tylko cywilny, więc z całą paradą przystępuje do ołtarza i zawiera ślub kościelny z następną kobietą. I Kościół bez oporów dopuszcza takich ludzi do sakramentów. Albo czasem myślę sobie tak: gdybym miała ślub kościelny i parę razy na rok zdradzała męża, sakramenty stałyby przede mną otworem. Czyli byłabym wtedy w oczach Kościoła lepsza niż teraz, choć żyję uczciwie, mężowi jestem wierna, tyle tylko że nie mamy ślubu. Płakać mi się chce, kiedy widzę, jak ludzie przystępują do spowiedzi, do Komunii świętej, a ja jestem jak ten ostatni wyrzutek. Zastanawiałam się, co takiego daje ślub kościelny, że bez niego małżeństwo jest dla Kościoła nieprawdziwe."

Rozumiem, że zwraca się Pani do mnie z prośbą o pomoc: chciałaby Pani na swój dramat spojrzeć w świetle wiary; zapewne też jest w Pani cicha nadzieja, że przecież musi się znaleźć wyjście z tej sytuacji bez wyjścia. Proszę wybaczyć, że zacznę od historii, która zdaje się nie mieć nic wspólnego z Pani listem. Kiedyś mój braciszek połamał sobie straszliwie obie ręce. Natychmiast otoczony został kręgiem płaczu, zawodzenia i zgiełku. Lekarz pojawił się bardzo szybko i pierwsze, co zrobił, to wyrzucił gapiów, od domowników zaś zażądał całkowitej ciszy. Przypomniało mi się teraz tamto wydarzenie, bo mam ochotę naszą rozmowę zacząć podobnie: żeby cokolwiek pozytywnego osiągnąć w rozmowie tak trudnej, trzeba odciąć się najpierw od zgiełku tych argumentów, spojrzeń i odczuć, które niczego nie wnoszą do tematu, chyba to tylko, że ogromnie utrudniają jego spokojne rozpoznanie.

A więc po pierwsze: Miłosierdzie Boże jest nieskończone i nie ma grzechu, którego Bóg nie chciałby albo nie mógłby odpuścić człowiekowi. Toteż w ogóle nie istnieje kryterium mniejszego lub większego grzechu przy udzielaniu lub odmawianiu rozgrzeszenia. Każdy grzech jest sam w sobie wystarczająco niepokojącym wydarzeniem, żeby nie porównywać go z innymi grzechami, lecz po prostu szukać Bożego przebaczenia. Odmowa rozgrzeszenia wynika z zupełnie innych powodów niż z klasyfikowania grzechów według ich ciężaru. Najogólniej rzecz biorąc, rozgrzeszenia odmawia się wówczas, kiedy istnieje uzasadniona obawa, że ktoś o miłosierdzie Boże zabiega nieprawdziwie, nie żałuje za grzech albo nie zamierza unikać okazji do grzechów następnych, albo wręcz życie swoje ułożył w niezgodzie z Bogiem. Na razie poprzestańmy na tych stwierdzeniach ogólnych. Dla Pani wynika z nich co najmniej tyle, żeby nie dopuszczać do siebie tych żalów nieuzasadnionych, jakoby dla Kościoła była Pani już niemal zbrodniarką. Na temat Pani sytuacji małżeńskiej Kościół sądzi tylko tyle, że jest ona niezgodna z nauką i wolą Pana Jezusa.

Po wtóre: Swojego bólu, że nie może Pani - na razie - przystępować do sakramentów, nie trzeba wyrażać w sposób absurdalny. Absurdalne zaś wydają się pretensje, że kogoś innego, kto może jest większym grzesznikiem, Kościół do sakramentów dopuścił. Rozumiem oczywiście, że nie jest Pani złośnicą, która by chciała, żeby wspomniany przez Panią mężczyzna nie miał już możliwości pojednania z Bogiem. Rozumiem doskonale, że przemawia przez Panią własny ból, a nie chęć odsunięcia od sakramentów jeszcze następnej grupy ludzi. Mimo wszystko jednak sądzę, że tego typu żale mają w sobie - z punktu widzenia wiary - coś niezdrowego; kryje się za nimi niechęć do uznania swojego grzechu i jakieś poczucie, że jest się sprawiedliwszym od innych, którzy do sakramentów są dopuszczani.

A co do sytuacji tamtego mężczyzny: Sam przyjmuję od czasu do czasu sakramentalną przysięgę osoby, która cywilnie była już związana z kim innym. I muszę się Pani przyznać, że prawie zawsze czynię to z mieszanymi uczuciami. Wprawdzie przepisy kościelne nakazują wówczas starannie zbadać, czy nowy związek, który ma być przypieczętowany sakramentem, nie pociąga za sobą krzywdy poprzedniego partnera, a zwłaszcza dzieci; poczucie zaś przyzwoitości wymaga, żeby liturgia ślubna była wówczas raczej skromna. Wiem oczywiście, że słuszne jest udzielić wówczas ślubu. A jednak jakoś na sercu ciężko. Ale wróćmy do tematu.

Po trzecie: Niech też Pani nie tworzy sobie alternatyw swoich hipotetycznych niezgodności z prawem Bożym, które nie wyłączałyby Pani od sakramentów. To również nie ma sensu. Kiedyś siostra księdza, który porzucił swoje kapłaństwo i ożenił się, tak mi powiada: "Lepiej, że to zrobił, niż gdyby miał prowadzić życie zakłamane". Wiara nie rozumie takich alternatyw. Wiara nam mówi, że każdy z nas może i powinien żyć zgodnie z wolą Bożą, i nikt nie znajduje się pod przymusem wyboru między jednym grzechem a drugim. Jeśli zaś zszedłem z drogi Bożych przykazań, wiara głosi mi nadzieję Bożego miłosierdzia i powrotu na tę drogę, nawet jeśli sam nie bardzo potrafię ją odnaleźć. Krótko mówiąc, nie ma sensu zastanawianie się nad tym, co by było, gdyby Pani parę razy na rok zdradzała swojego ślubnego męża. To oczywiście byłoby okropne. Lepiej zastanawiać się nad tym, co robić, żeby w swojej obecnej sytuacji w końcu pojednać się z Bogiem.

Po czwarte: Warto również przypatrywać się krytycznie swojemu bólowi z powodu odsunięcia od sakramentów. Czy wynika on z tęsknoty za Bożym przebaczeniem i z głodu za Ciałem Pańskim, czy też może cierpi Pani głównie nad tym, że sytuację, w której nie widzi Pani nic złego, Kościół uważa za niezgodną z wymogami Ewangelii. Niech Pani pyta samą siebie, czy ból wynika z żalu, że zaplątałam się w sytuację, która się Bogu nie podoba, czy może cierpię tylko dlatego, że czuję się pokrzywdzona - przez Pana Boga, przez Kościół, przez los, to już mało ważne.

Wszystko, co dotychczas napisałem, to jakby tylko oczyszczenie przedpola dla religijnego oświetlenia Pani sytuacji. Bardzo chciałbym, żeby cały ten mój list był przesycony jak największą życzliwością dla Pani. Ale jednocześnie chcę mówić wyłącznie w perspektywie wiary, bo poza tą perspektywą chyba w ogóle na ten temat rozmawiać nie warto. Poza wiarą w Chrystusa łatwo osądzić Pani sytuację małżeńską jako zupełnie normalną, a stanowisko Kościoła jako mało uzasadnione. Poza wiarą nie jest też żadną dolegliwością odsunięcie od sakramentów. Zatem jeśli ktoś z pozycji niewiary krytykuje stanowisko Kościoła w sprawach małżeńskich, to wydaje mi się, że jest to wsadzanie nosa do cudzego prosa i miałbym ochotę zaproponować takiemu panu rozmowę raczej na jakiś inny temat.

Tak więc spróbujmy spojrzeć na Pani sytuację w duchu wiary. Pyta Pani, co takiego daje ślub kościelny. Proszę Pani, małżeństwo jest to jeden z najważniejszych wymiarów życia ludzkiego, a przez sakrament cały ten wymiar zostaje otwarty na obecność i łaskę Chrystusa, naszego Pana i Zbawiciela. Żywa wiara po prostu nie wyobraża sobie, żeby coś tak istotnego jak własne małżeństwo i rodzinę budować poza Chrystusem. To, że Pani - proszę się nie pogniewać, że mówię prosto z mostu - sześć lat temu umiała to sobie wyobrazić, świadczy o jakiejś słabości w wierze i oby Pani to, kiedyś przynajmniej, uznała i starała się za to Pana Jezusa przeprosić.

Powyższy punkt widzenia spotyka się nierzadko z następującym zarzutem, że często małżeństwa ze ślubem kościelnym żyją gorzej niż małżeństwa tylko cywilne! Oczywiście, to prawda, ale jest to zarzut nie przeciwko wartości sakramentu, ale przeciwko ludzkiemu grzechowi, który potrafi zmarnować nawet łaskę sakramentalną.

Czasem też ludzie, którzy zaczynali bez ślubu kościelnego i po paru latach decydują się na ten sakrament, nie mogą zrozumieć, co było złego w ich związku. Tu warto przypomnieć, że Kościół uznaje godność i pełnoprawność małżeństw ludzi nieochrzczonych, jeśli zostały zawarte zgodnie z obyczajem obowiązującym w ich społeczności. Natomiast związkowi osób ochrzczonych i wierzących, który nie jest związkiem sakramentalnym, wiara zarzuca to przede wszystkim, że oto chrześcijanie zakładają rodzinę, a nie chcą, żeby w ich rodzinie zamieszkał Chrystus. Choćby ten związek, biorąc po ludzku, był najpiękniejszy, to jednak wciąż jeszcze jest zamknięty w wymiarach tego świata. Chrystus nie uczynił go jeszcze wartym życia wiecznego.

Oczywiście, Pani sytuacja jest inna. Pani zapewne bardzo by chciała przystąpić do ślubu kościelnego, ale jest to niemożliwe, gdyż Pani partner jest już związany węzłem sakramentalnym. Stanowisko Kościoła w tym względzie spotyka się z licznymi krytykami. Ale czy można czynić Kościołowi zarzut z tego, że wierzy prawdziwie w Chrystusa Syna Bożego i że Pismo Święte czyta jako słowo Boże, a więc jako normę postępowania dla wierzących w Chrystusa?

Przecież Pan Jezus uczył wyraźnie: "Każdy, kto oddala swoją żonę - poza wypadkiem nierządu - naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa" (Mt 5, 32). Zauważmy, że związek, który nie jest prawdziwym małżeństwem, Pan Jezus nazywa tu bardzo ostro "nierządem". Kiedyś równie ostro powiedział Samarytance: "Ten, którego masz teraz nie jest twoim mężem." (J 4, 18). Z tą samą jasnością nauczał Apostoł Paweł: "Uchodzić będzie za cudzołożną, jeśli za życia swego męża współżyje z innym mężczyzną. Jeśli jednak umrze jej mąż, wolna jest od tego prawa, tak iż nie jest cudzołożną, współżyjąc z innym mężczyzną" (Rz 7, 3; por. 1 Kor 7, 39). To samo oczywiście dotyczy męża. A gdzie indziej powiada Apostoł Paweł: "Żona niech nie odchodzi od swego męża. Gdyby zaś odeszła, niech pozostanie samotną albo niech się pojedna ze swym mężem. Mąż również niech nie oddala żony" (1 Kor 7, 10 in.).

Wiem, że Panią bolą te słowa, ale lepiej, żeby słowo Boże człowieka poraziło, niż szukać mądrości życiowej wbrew Panu Jezusowi. Lepiej uznać, że moja sytuacja życiowa jest niezgodna z wolą Bożą, niż wytłumaczyć sobie, że ja jestem w porządku, tylko zacofany Kościół nie idzie z duchem czasu. Owce Dobrego Pasterza wiedzą, czego On naucza, "ponieważ głos Jego znają. Natomiast za obcym nie pójdą, lecz będą uciekać od niego, bo nie znają głosu obcych" (J 10, 4 in.).

Niech Pani sobie przypomni poruszającą scenę zapisaną pod koniec szóstego rozdziału Ewangelii św. Jana. Oto Pan Jezus wygłosił jedną ze swoich twardych nauk i nawet "wielu uczniów Jego odeszło i już z Nim nie chodziło. Rzekł więc Jezus do Dwunastu: <<Czyż i wy chcecie odejść?>> Odpowiedział Mu Szymon Piotr: <<Panie do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego. A myśmy uwierzyli i poznali, że Ty jesteś Świętym Boga>>" (J 6, 66-69).

Przed Panią stanęła pokusa - jakżeż zrozumiała! - żeby odrzucić naukę Pana Jezusa o małżeństwie. On oczywiście swojej nauki nie zmieni, pyta tylko Panią: "Tylu już odeszło ode Mnie z powodu tej nauki, może i ty chcesz odejść?" Niech Mu Pani odpowie, choćby przez łzy: "Panie, do kogóż ja pójdę? Ty masz słowa życia wiecznego! A ja poznałam i uwierzyłam, że Ty jesteś Synem Bożym i moim Zbawicielem!"

Jak to praktycznie może się wyrazić? Najpierw niech Pani uzna, że w tym konflikcie między Panią a Panem Jezusem On ma rację, a nie Pani. I niech się Pani tym bardziej stara być gorliwą w wierze i w czynieniu dobra, zwłaszcza że nie wolno Pani jeszcze przystępować do sakramentów. A może wręcz dane będzie Pani ustrzec kogoś przed wejściem w tę sytuację, która przyczyniła Pani tyle zgryzoty.

Czy są jakieś szanse po temu, żeby już teraz pojednać się z Bogiem i móc przystępować do sakramentów? Najprościej by było, gdyby również Pani partner zobaczył Waszą sytuację w świetle wiary. Wówczas bowiem - przy obopólnym zrozumieniu, o co tu chodzi - podjęlibyście decyzję bądź rozstania, bądź jeśli macie już dzieci, wspólnego życia jak brat z siostrą. Jeśli tylko zrozumiecie religijny sens takiej decyzji, Wasze pojednanie z Bogiem będzie ponadobfitą nagrodą za wszystkie trudności, jakie przy tej okazji trzeba będzie pokonać.

Sprawa się komplikuje, kiedy tylko jedna ze stron skłonna jest do decyzji w duchu wiary. Ogólnie nie da się tu chyba nic poradzić, trzeba by dopiero szczegółowo wniknąć w każdą taką sytuację odrębnie. Wierzę jednak głęboko, że nawet wówczas istnieje możliwość szybkiego pojednania z Panem Bogiem, i to oczywiście w taki sposób, żeby się to nie łączyło z krzywdą partnera, a tym bardziej dzieci. Żeby wszakże w tak trudnej sytuacji znaleźć rozwiązanie, trzeba go pragnąć bardzo mocno.

("W drodze" 1985, nr 11-12, s. 188-192)

 

 
MARIA MROZIŃSKA

9. Kościół z nich nie zrezygnował

(Rozmowa z ojcem dr Romanem Dudakiem, kapucynem z kościoła Św. Jakuba w Gdańsku)

"Zaliczam siebie do grupy ludzi zagubionych. Ucieszyłam się, że ktoś pomyślał o tym, by do mnie mówić o Bogu, bliźnich, życiu... I przyszłam do kościoła Św. Jakuba ze swoim okaleczonym sercem, a po czterech dniach wyszłam z tego kościoła ubogacona."
"Dlatego, że rekolekcje były przeznaczone dla takich jak ja, powiedziałem sobie, że teraz muszę się odważyć i pójść do spowiedzi. Czuję się bardzo lekko na duszy i nie czuję się już gorszy od innych, na których patrzyłem z zazdrością, że przystępują do Komunii Świętej."

"GWIAZDA MORZA": Pozwoliłam sobie przytoczyć te "krótkie fragmenty z dwóch spośród wielkiej liczby listów, kierowanych do Ojca. Określają one chyba najlepiej rodzaj i cele podjętej przez Ojca przed trzema laty pracy duszpasterskiej. Dzięki tej inicjatywie znów zbliżyli się do Kościoła (bądź przynajmniej zapragnęli się zbliżyć) ludzie znajdujący się dotąd, z różnych powodów, z dala od niego.

o. ROMAN DUDAK: Tak, postanowiłem zająć się ludźmi żyjącymi w nieformalnych związkach "małżeńskich", "małżeństwami" cywilnymi, rozbitymi, porzuconymi bądź niezamężnymi kobietami wychowującymi dzieci, w ogóle wszystkimi, którym pokomplikowało się życie rodzinne, przez co oddalili się od Kościoła. Także i tymi, którzy z różnych powodów, niekoniecznie z racji komplikacji rodzinnych, przez lata całe byli od Kościoła daleko, a teraz pragną powrócić. Niełatwo jednak przychodzi im przełamanie wielu uprzedzeń, oporów.

"G.M.": Skąd się wzięło to postanowienie?

o. R.D.: Myślałem o tym już dużo wcześniej. Szczególną inspirację stanowiła adhortacja apostolska Jana Pawła II "Familiaris consortio" (zwłaszcza p. 83 i 84). Bezpośrednio na decyzję podjęcia tej formy pracy duszpasterskiej wpłynęła doroczna wizytacja rodzin zimą 1982/83. Zetknąłem się z tak wieloma rodzinami pozostającymi w takich właśnie sytuacjach, o których mówiliśmy, iż zrozumiałem, że nie można tego tak zostawić. Zresztą tego rodzaju posługiwanie wypływa z ducha naszego zakonu. Kapłan kapucyn powinien umieć pójść tam, gdzie być może inni już pójść nie zechcą, aż do leprozoriów ludzkiego ducha.

"G.M.": O ile się orientuję, inicjatywa Ojca była swego rodzaju eksperymentem i to chyba nie tylko w Polsce.

o. R.D.: Tak. Później słyszałem o rekolekcjach dla tych grup ludzi zorganizowanych w Budapeszcie, z inicjatywy kardynała Lekai. Ale to było później. Gdańsk był pierwszy. Gdańskim "eksperymentem" zainteresowało się Radio Watykańskie. Mówił o nim w wywiadzie udzielonym temuż radiu ks. bp Lech Kaczmarek jesienią 1983 roku.

"G.M.": Od czego Ojciec zaczął?

o. R.D.: Od rekolekcji. Oczywiście projekt stworzenia tego rodzaju duszpasterstwa oraz inicjatywę zorganizowania rekolekcji przedstawiłem ówczesnemu biskupowi gdańskiemu śp. Lechowi Kaczmarkowi. Otrzymałem zgodę, a także poparcie polegające na poinformowaniu gdańskiego duchowieństwa specjalnym komunikatem o tych właśnie rekolekcjach w kościele Św. Jakuba w marcu 1983 r.

Zacząłem skromnie. Sam napisałem odręcznie osiem ogłoszeń, które umieściłem na drzwiach kościoła. Przyznaję, że nawet ksiądz biskup, a również wielu księży obawiało się fiaska. Przewidywano obecność kilkunastu osób. Przyszło czterysta pięćdziesiąt. W następnym roku już sześćset, w kolejnym jeszcze trochę więcej.

"G.M.": A więc nie było to tylko chwilowe zainteresowanie, ciekawość czy też nadzieja, że coś radykalnie zmieniło się w nauczaniu Kościoła na temat małżeństwa i rodziny.

o. R.D.: Tu właśnie tkwiła przyczyna obaw niektórych duszpasterzy, że tak może być odczytane zorganizowanie takich rekolekcji. Z przykrością muszę powiedzieć, że i dziś jeszcze, po trzyletnich doświadczeniach, nie zawsze spotykam się ze zrozumieniem. Niektórzy kapłani nawet nie ogłaszają w swoich parafiach komunikatów o tego rodzaju rekolekcjach. A przecież przydałoby się jeszcze kilka serdecznych słów zachęty do udziału w nich.

Oczywiście cała sprawa wymaga wyważonej roztropności i jednoznacznego wyjaśnienia, że nic się nie zmieniło w dotychczasowej doktrynie Kościoła na temat małżeństwa i etyki małżeńskiej, trzymając się ściśle Kodeksu Prawa Kanonicznego i wspomnianej adhortacji papieskiej. Ale jednocześnie trzeba serca, okazania tym 1udziom miłości, powiedzenia im, że Kościół z nich nie zrezygnował. Wielu z nich tak właśnie sądziło. Wielu było bliskich załamania, rezygnacji z jakichkolwiek kontaktów z Kościołem, w którym czuli się gorsi od innych. Mimo iż dzisiaj społeczna wrażliwość na wszelkie nieformalne związki ulega stępieniu, ludzie ci często odczuwają izolację, odsunięcie. Nieformalne związki komplikują na ogół ich stosunki z bliższą i dalszą rodziną, wieloma znajomymi. Nierzadko czują się opuszczeni, samotni. A my, tak zwani dobrzy katolicy, nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo są oni spragnieni Boga, kontaktu z Kościołem. Jakże często dominującym stanem ducha u nich jest, czasami wręcz obsesyjne, poczucie winy i brak nadziei. Pobyt w kościele bywa dla nich wręcz bolesny. Tu wszystko przypomina im ich stan grzechu: modlitwa, Msza święta, kapłan, liturgia, kazanie, dni świąteczne, sakramenty przyjmowane przez ich dzieci. Ale mimo to bardzo pragną być w Kościele. I dobrze, bo Kościół jest przede wszystkim dla grzeszników.

"G.M.": Ojciec tak wiele o nich wie. Przecież nie tylko ze "spotkań rekolekcyjnych.

o. R.D.: Oczywiście. Bardzo ważne znaczenie mają kontakty indywidualne. Od początku na nie postawiłem. Z wieloma osobami utrzymuję kontakt stały. W czasie rekolekcji pełnię dyżury, każdego dnia od godziny 8 do 12 i od 14 do 17. Przychodzi wielu. Wysłuchuję historii ich życia, właściwie szczerej spowiedzi. Przychodzą najczęściej w czasie trwania rekolekcji, ponieważ sam fakt uczestnictwa w nich już jest dowodem dobrej woli z ich strony. Właściwie trzeba powiedzieć więcej, dowodem pokory, ale również duchowego męstwa. Udział w takich rekolekcjach jest bowiem niejako publicznym uznaniem się za grzesznika. Nie wiadomo, czy za kilka dni człowiek taki zdolny będzie do podobnego wysiłku. A dla tych, którym nie można konkretnie pomóc, już sama możliwość rozmowy, "otwarcia duszy" stanowi jednak jakąś pomoc. "Dziękuję za iskrę nadziei, która, pomimo splątanych dróg życiowych, pozwala myśleć, że nie wszystko ostatecznie stracone, choć po ludzku rzecz biorąc, szans nie ma" - to też fragment z listu. Ile ludzkich tragedii, ile udręki i bólu przeżywanych często w osamotnieniu. Trzeba cierpliwie wysłuchać i z dobrocią wyjaśnić stanowisko Kościoła, odwołując się przede wszystkim do nieskończonej Bożej miłości. Nawet wówczas, kiedy trzeba powiedzieć, "nie", to można to przecież zrobić w taki sposób, by ów nieszczęśliwy był przekonany, że tego rodzaju odpowiedź służy wyłącznie jego duchowemu dobru, że nie jest to wyrok potępiający, a zbawcza diagnoza służąca ocaleniu jego duszy.

"G.M.": W pracy duszpasterskiej z tego rodzaju ludźmi to bolesne "nie" musi Ojciec wypowiadać chyba bardzo często. Rozumiem, że już sama rozmowa stanowi pewien rodzaj terapii dla cierpiącego człowieka i jest to już dostatecznym bodźcem do działania. Czy stawia Ojciec przed sobą inne jeszcze cele, spotykając się z taką sytuacją?

o. R.D.: Tak, trzeba ocalić choćby istniejący stan rzeczy, dbać, aby nie było gorzej. A więc podtrzymywać więzi tych ludzi z Kościołem, zachęcić do udziału w dostępnych im praktykach religijnych. Ogromne znaczenie ma sprawa religijnego wychowania dzieci. Wskazują na to choćby moje doświadczenia na innym polu. Jako kapelan więzienny wiem, że mniej więcej połowa więźniów kryminalnych pochodzi z rodzin rozbitych.

Wychowanie dzieci w wierze to także pewien rodzaj zadośćuczynienia. Niemożność wspólnego z dziećmi przyjmowania sakramentów może, choć w drobnej mierze, wynagrodzić wspólna rodzinna modlitwa. Znam takie rodziny, które podjęły tę praktykę, na początku z oporami i bez przekonania. Wydawało im się to jakieś sztuczne, naciągane, a teraz twierdzą, iż ogromnie pomaga w codziennym życiu. Religijne, dobre wychowanie dzieci to zasługa przed Bogiem, która na pewno znajdzie miejsce w Boskim rejestrze ludzkich uczynków.

"G.M.": A jakie są szanse prostowania ścieżek tych ludzi, spragnionych pełnego udziału w życiu Kościoła, z zazdrością patrzących, jak czytaliśmy w liście, na przystępujących do Komunii świętej?

o. R.D.: Chciałbym przytoczyć fragment papieskiej adhortacji: "Niech wiedzą duszpasterze, że dla miłości prawdy mają obowiązek właściwego rozeznania sytuacji. Zachodzi bowiem różnica między tymi, którzy szczerze usiłowali ocalić pierwsze małżeństwo i zostali całkiem niesprawiedliwie porzuceni, a tymi, którzy z własnej ciężkiej winy zniszczyli ważne kanoniczne małżeństwo. Są wreszcie tacy, którzy zawarli nowy związek ze względu na wychowanie dzieci, często subiektywnie pewni, że poprzednie małżeństwo, w sposób nieodwracalny zniszczone, nigdy nie było ważne. Niech będą zachęcani przez swoich duszpasterzy do słuchania słowa Bożego, do uczęszczania na Mszę świętą, do trwania na modlitwie, do wychowywania dzieci w wierze chrześcijańskiej. Niech Kościół modli się za nich, niech okaże się miłosierną matką podtrzymującą ich w wierze i nadziei". Trzeba więc rozpatrzyć każdy przypadek indywidualnie. Jeśli chodzi o separację, samotne matki, ludzi starszych to trudności są do pokonania. W przypadku "małżeństw" cywilnych, o ile nie istnieją przeszkody kanoniczne, trzeba robić wszystko, by doprowadzić do związku sakramentalnego. Tym, których powstrzymuje przed decyzją wstyd, obawa ośmieszenia się przed sąsiadami, pragnę powiedzieć, że ślub nie musi być zawierany "szumnie". Można to uczynić nawet przy zamkniętych drzwiach kościoła.

"G.M.": Co Ojciec miał na myśli mówiąc o szansach dla ludzi starszych?

o. R.D.: No, nie jest to zastrzeżone tylko dla nich, ale im może łatwiej to przyjdzie. Mam tu na myśli postanowienie życia w czystości, a więc przekształcenie dotychczasowego niesakramentalnego związku w związek siostrzano - braterski. Decyzja ta winna przybrać formę zobowiązania, o którym powinien być powiadomiony proboszcz parafii. Ci, którzy zdobędą się na takie postanowienie, mogą przystępować do sakramentów. W celu uniknięcia ciągłych wątpliwości i każdorazowego powtarzania historii swego życia lepiej, żeby mieli stałego, znającego ich losy spowiednika.

"G.M.": Czy Ojciec zna ze swej duszpasterskiej praktyki takie przykłady?

o. R.D.: Tak, kilkanaście. Jestem pełen podziwu dla tych ludzi.

"G.M.": Zainteresowanie tych, dla których ta forma pracy duszpasterskiej została podjęta, listy z serdecznymi podziękowaniami, w których wciąż przewija się motyw przywrócenia nadziei, i te inne, pełne cierpienia i rozterki, wskazują, że ludzie na to czekali. Takich ludzi jest dużo, nie tylko w Gdańsku, nie tylko w Polsce.

o. R.D.: Dlatego jest taki pomysł, by zajęli się nimi właśnie kapucyni. Generał naszego zakonu prosił mnie o przekazanie refleksji z dotychczasowych doświadczeń w tej pracy. Zostanie to wydrukowane w rocznikach zakonu kapucynów w czterech językach. Natomiast, jeśli chodzi o Polskę, to już trochę się ruszyło. Wiem, że sprawa "mojego" duszpasterstwa bardzo leży na sercu obecnemu ordynariuszowi diecezji gdańskiej, biskupowi Tadeuszowi Gocłowskiemu. Wzbudziła także zainteresowanie metropolity wrocławskiego, kardynała Henryka Gulbinowicza. Niedawno prowadziłem we Wrocławiu, w kościele Św. Augustyna, rekolekcje na wzór gdańskich. Słuchało ich około tysiąca osób. Wielu także przyszło na indywidualne rozmowy. Teraz już wrocławscy kapucyni będą to ciągnąć. W najbliższym czasie wybieram się w tym samym celu do Piły. Marzy mi się podjęcie sprawy przez moich zakonnych współbraci w metropolii krakowskiej i warszawskiej.

"G.M.": Skąd Ojciec bierze na to wszystko siły, czas, no i ten optymizm?

o. R.D.: W tego rodzaju pracy nie można zrażać się niepowodzeniami. Zresztą, ja wierzę w dobro w człowieku. Powiedział kiedyś o. Piotr Rostworowski przy okazji konkursów pianistycznych, że surowe jury dyskwalifikuje uczestnika takiego konkursu za pięć fałszywych uderzeń w klawisze. A przecież on w czasie przesłuchania uderza w nie około dziesięciu tysięcy razy. Tak jakby zapomina się o dziewięciu tysiącach dziewięćset dziewięćdziesięciu pięciu prawidłowych uderzeniach. Ja chcę o nich pamiętać. Człowiek nie może stale grzeszyć, stale uderzać fałszywie. Ileś razy wydobywa przecież czysty, piękny ton. To jest to dobro w nim, o którym może on sam nie wie lub nie chce wiedzieć. Trzeba umieć je dostrzec, podtrzymać, rozdmuchać. I to jest rola kapłana, Kościoła.

("Gwiazda Morza" 16 i 23 III 1986, nr 6. s. 1 i 5)

 

 
JAN PAŁYGA SAC

10. Rozmowy z księdzem Bozowskim

- Przez pewien czas w swojej pracy duszpasterskiej zajmowałem się ludźmi rozwiedzionymi, którzy - zawarłszy ponowny, tym razem już tylko cywilny, związek - nie mogli przystępować do spowiedzi i Komunii świętej. Ich sytuacja psychiczna, religijna i społeczna bywa często ciężka. Ponadto skutkiem odcięcia od Sakramentu Eucharystii oraz rozżalenia na Kościół - a może częściej na księży, którzy traktują ich bardzo obcesowo - grozi im utrata wiary. Interesuje mnie twój stosunek do tych ludzi.

- Dobrze, że poruszyłeś ten temat. Jest to bardzo ważna i niezmiernie dzisiaj aktualna sprawa, zwłaszcza w mniejszych miastach, ale nie tylko tam. Otóż muszę ci powiedzieć, że sprawą zajmowałem się jeszcze przed wojną. Z tym że wtedy moje podejście było bardzo rygorystyczne i nie pozbawione odczuć negatywnych, by nie powiedzieć wrogich. Pamiętam nawet, jak jeden z moich kuzynów w wieku balzakowskim zakochał się i - pozostawiwszy legalną żonę i bardzo miłego chłopaczka - ożenił się ze swoją sekretarką. Pewnego dnia tenże kuzyn, który notabene był starostą gdzieś na Kresach Wschodnich, zadzwonił do mnie prosząc, bym wpadł do niego. Wtedy powiedziałem tak: "Drogi kuzynie, to bardzo miło z twojej strony, że przypomniałeś sobie o mnie, ale ja moją sutanną nie będę zakrywał brudów twego prywatnego życia". Taką miałem wówczas mentalność, nie tylko zresztą ja. Przed wojną, ale też i po wojnie, z takimi ludźmi zrywano kontakty towarzyskie i rodzinne. Duszpasterze nie składali im wizyt duszpasterskich i na wszelki możliwy sposób dystansowali się od nich.

Swoją postawę zmieniłem w czasie pobytu we Francji, gdzie zjawisko rozwodów przybrało charakter masowy. Wiele rozmawiałem na ten temat z francuskimi księżmi, tudzież czytałem wiele różnych publikacji traktujących o pastorale des non-sacramentabiles - duszpasterstwie wśród ludzi, którzy nie mogą przyjmować sakramentów świętych.

Po powrocie do Polski, na jednej z pierwszych wizyt u ks. prymasa Wyszyńskiego poruszyłem ten problem. Mówiłem, że zwłaszcza teraz, kiedy wprowadzono w Polsce cywilne małżeństwa tudzież, rozwody, problem zaczyna narastać.

Ks. Prymas bardzo pozytywnie ustosunkował się do tej sprawy przyznając, że w wielkich miastach ludzi żyjących bez ślubu kościelnego jest bardzo dużo. Zaproponował mi też wygłoszenie prelekcji na ten temat do warszawskich księży dziekanów.

Przygotowałem się do tej konferencji dosyć dobrze i powiedziałem zebranym księżom, że słowo non-sacramentabiles jest tylko w tym znaczeniu ścisłe, że ludzie ci nie mogą przyjmować nowych sakramentów. Jest to natomiast nieścisłe, jeżeli mówimy, że są w ogóle wyłączeni z życia sakramentalnego. Dlatego, że poza Sakramentami Pokuty i Eucharystii ludzie tacy powinni żyć podstawowym sakramentem chrześcijaństwa - chrztem świętym, a nawet drugim sakramentem apostolstwa chrześcijańskiego - bierzmowaniem. Powiedziałem też, że co się tyczy Eucharystii, to należy zwrócić uwagę na dwie sprawy ściśle ze sobą związane, ale różne: ofiarę Mszy świętej - kontynuację Ostatniej Wieczerzy w Wielki Czwartek i Męki Pańskiej w Wielki Piątek oraz konsekrowanie w czasie Mszy świętej komunikantów. Ludzie ci rzeczywiście nie mogą w normalny sposób przyjmować Komunii świętej, ale mogą i powinni uczestniczyć w Eucharystii jako sacrificium - ofierze Mszy świętej. Oni w rozumieniu soborowym razem z kapłanem odprawiają Mszę świętą i w tym znaczeniu są współofiarnikami, może trochę o brudnych rękach, ale mogą nieść dar swojej pracy, dar chleba, cierpień, dar kielicha Pana Jezusa. Oprócz tego mogą nieść dary swoich dobrych uczynków i ofiar dla biednych. Myślę, że jest to jedna z głównych dróg do miłosierdzia Bożego. Chrystus przecież powiedział: "Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią" (Mt 5, 8). Księża i wszyscy praktykujący winni im to przypominać i do tego zachęcać. I nie tylko dla ofiar materialnych, ale i duchowych, żeby umieli współczuć i pomagać ludziom nieszczęśliwym i zagubionym.

W czasie Mszy świętej kapłan konsekruje hostię i właśnie te ludzkie dary duchowe i materialne. Potem wierni otrzymują ten dar poświęcony i konsekrowany w Komunii świętej sakramentalnej. Ci zaś, co nie mogą jej przyjąć, winni iść w kierunku pragnienia, komunii duchowej. Wtedy Pan Bóg w jakiś sposób też się im udziela. Do tego trzeba zachęcać wszystkich, którzy nie mogą normalnie przystąpić do Komunii świętej.

Francuzi mają takie przysłowie, że wielkim nieszczęściem jest, jeżeli ktoś zgubiwszy ostrze siekiery wyrzuca również i trzonek. Potem zupełnie przypadkiem znajduje siekierę, ale nie może się nią posługiwać, bo nie ma już trzonka. Nie można i nie powinno się tego robić. Później ludzie w ogóle odejdą od Kościoła, zwłaszcza jeżeli przez księży zostaną potraktowani brutalnie. Niestety często wtedy obrażają się na Pana Boga i całkowicie zrywają z Nim kontakt stając się niewierzącymi. Żeby jednak ci ludzie nie odeszli od Kościoła, żyjąc w związku tylko cywilnym, trzeba zachować ten trzonek, czyli kontakt z Kościołem. Być może później znajdą i to ostrze i będą mogli zrobić z niego użytek, czyli w pełni zacząć żyć życiem chrześcijańskim.

Jeśli chodzi o Sakrament Pokuty, czyli wewnętrznej przemiany, to oni powinni korzystać z niektórych elementów pokuty: rachunku sumienia, żalu, że Boga obrazili i obrażają jeszcze. Winni dać wyraz swojej woli poprawy, gdy tylko to będzie możliwe, kiedy wzmocnią się duchowo, odchowają dzieci itd. Mogą i powinni korzystać z rozmów z księżmi przedstawiając im stan swego sumienia. Będzie to kolejny element "spowiedzi". Oczywiście po takich rozmowach nie powinni spodziewać się rozgrzeszenia, gdyż przy obecnym rozumieniu tego problemu przez Kościół - rozgrzeszenie sakramentalne jest niemożliwe, chyba tylko pod warunkiem przewidzianym przez teologię moralną.

Uważam, że takie rozmowy z ludźmi żyjącymi tylko w małżeństwach cywilnych są bardzo ważne i to z trzech powodów. Najpierw jest to problem głęboko ludzki. Ludzie ci chcą mieć poczucie, że nie zostali odepchnięci i za życia potępieni, jeżeli nie przez Kościół, to przez ludzi Kościoła. Chodzi tutaj o stworzenie im jakiejś przestrzeni duchowej i warunków psychicznych do życia nie w "stanie przeklętym". Jest to też sprawa podtrzymania wartości najważniejszej mianowicie wiary i życia według zasad Jezusa Chrystusa we wszystkich innych aspektach. Jest też sprawa zachęty, by w wierze wychowywali swoje dzieci.

I wreszcie sprawa sprowadzania ich z powrotem na drogę pełnego życia chrześcijańskiego. Niektórzy z tych ludzi są w takiej sytuacji, że chętnie wróciliby do pierwszej żony, bo w pewnym momencie widzą, że - jak mówi przysłowie - zamienił stryjek siekierkę na kijek. Wielu mężów i żon najlepiej wspomina tę pierwszą czy tego pierwszego. Odczuwają żal, że postąpili źle, że skrzywdzili partnera i dzieci, a nierzadko jeszcze kogoś - najczęściej drugą rodzinę. Ponadto cierpią i nie potrafią założonej na siebie pętli zdjąć, mając podwójne małżeństwa i podwójne rodziny. Mówię więc, że oni mogą nawet odczuwać żal i mieć wolę poprawy i uregulowania swego życia zgodnie z wymaganiami chrześcijańskimi. Trzeba im w tym pomóc.

- Czy w swojej praktyce duszpasterskiej dużo miałeś takich ludzi?

- Mój Boże, prawie nie było innych... Oczywiście żartuję... W każdym razie wielu moich podopiecznych miało i jeszcze ma pod tym względem pokręcone życie. I wiesz, u wielu z nich, zwłaszcza starszych, obserwowałem i obserwuję potrzebę jakiegoś komfortu duchowego. Gotowi są go szukać nawet za cenę rezygnacji z życia seksualnego. Wielu takich ludzi rozgrzeszyłem i rozgrzeszam zachowując zasadę, by nie gorszyć maluczkich. W mieście nie sprawia to większych trudności, natomiast w małych miasteczkach jest to dość trudne, gdyż tam "wiedzą sąsiedzi, jak kto siedzi". A przecież nie można ogłosić, że tacy a tacy ludzie żyjący dotychczas bez ślubu kościelnego zrezygnowali z życia seksualnego i żyją ze sobą w tak zwanym białym małżeństwie.

- Księża nie powinni takich ludzi unikać, ale odwiedzać ich i rozmawiać z nimi serdecznie, rozważać wspólnie, co dałoby się zrobić. Takie stanowisko jest bardzo ważne. Tym bardziej że dzisiaj w tym względzie zmieniło się wiele.

- Pozwól, że w tym miejscu zacytuję adhortację Jana Pawła II "Familiaris consortio": "Kościół bowiem ustanowiony dla doprowadzenia wszystkich ludzi, a zwłaszcza ochrzczonych, do zbawienia, nie może pozostawić swemu losowi tych, którzy już połączeni więzią sakramentalną - próbowali zawrzeć nowe małżeństwo. Będzie niestrudzenie podejmować wysiłki, by oddać im do dyspozycji posiadane przez siebie środki zbawienia". Zwracając się zaś do duszpasterzy Papież powiedział: "Razem z Synodem wzywam gorąco pasterzy i całą wspólnotę wiernych do okazania pomocy rozwiedzionym, do podejmowania z troskliwą miłością starań o to, by nie czuli się oni odrzuceni od Kościoła, skoro mogą, owszem, jako ochrzczeni powinni uczestniczyć w jego życiu. Niech będą zachęceni do słuchania słowa Bożego, do uczęszczania na Mszę świętą, do wytrwania w modlitwie, do pomnażania dzieł miłości oraz inicjatywy na rzecz sprawiedliwości, do wychowania dzieci w wierze chrześcijańskiej, do pielęgnowania ducha oraz czynów pokutnych, ażeby w ten sposób z dnia na dzień wypraszali sobie u Boga łaskę. Niech Kościół modli się za nich, niech im dodaje odwagi, niech okaże się miłosierną matką, podtrzymując ich w wierze i nadziei". Następnie Papież potwierdził stosowaną od wieków praktykę niedopuszczania do spowiedzi i Komunii eucharystycznej rozwiedzionych, którzy powtórnie zawarli związek cywilny. Na zakończenie Ojciec Święty pisze: "Kościół z ufnością wierzy, że ci nawet, którzy oddalili się od Pańskiego przykazania i do tej pory żyją w takim stanie, mogą otrzymać od Boga łaskę nawrócenia i zbawienia, jeżeli wytrwają w modlitwie, pokucie i miłości".

- Wiesz, ale wtedy, przed dwudziestu laty, księża tego jeszcze nie rozumieli. Może poza jednym księdzem z Jabłonny, późniejszym duszpasterzem akademickim, który mówił, że on w ten sposób stara się podchodzić do tych ludzi. Inni natomiast księża uważali, że jeszcze za wcześnie, że trzeba uważać itp.

- Jeśli chodzi o mnie, wspomniałem już, że wielu ludzi przychodzi do mnie z tymi problemami. Spójrz na tę ścianę ze zdjęciami. Na tej fotografii widzisz miłą panią i chłopca w czerwonym swetrze. To jest jej syn z pierwszego małżeństwa, a ona jest drugą żoną, tylko "cywilną". Ona i jej mąż są ludźmi głęboko wierzącymi. Tu widzisz tego pana. Jest to redaktor jednej z gazet. Dla niego i jego żony przyjmowanie sakramentów świętych jest tak ważne, że zrezygnowali z miłości cielesnej, którą zresztą przetransponowali na wzajemną troskliwość, serdeczność i pomoc. Są szczęśliwi i zadowoleni. Myślę, że winniśmy prowadzić ludzi w tym kierunku, jeżeli małżeństwa nie można zalegalizować, czy też wrócić do stanu "przed".

("Królowa Apostołów", styczeń 1988, nr l, s. 12-13)

HANNA WALCZAK

11. Złamane śluby

Najpierw przyjaźń, wielka miłość, wspaniały ślub w kościele, przysięga złożona przed Bogiem w obecności księdza i zaproszonych gości. Potem codzienne drobne nieporozumienia urastające do ogromnych rozmiarów zaciemniają baśniowy obraz, aż w końcu koszmar rozwodu całkiem go przesłania. I pozostaje pytanie: Jak dalej żyć?

Drogi są dwie: samotne życie zgodnie z doktryną i normą etyczną Kościoła lub ponowne budowanie szczęścia rodzinnego kosztem skłócenia z pełnią życia sakramentalnego. Wybór nie jest łatwy i każda decyzja stawia przed kolejnymi dylematami.

"W czasie pogłębiającego się kryzysu małżeńskiego poszłam w tej intencji do spowiedzi. Ksiądz podszedł do mojej sprawy z dużym zrozumieniem, powiedział, że są granice ludzkiej wytrzymałości, granice ujmowania godności człowiekowi. To zdanie często rozważałam. Mimo iż nachodziły mnie momenty zwątpienia, nie przestawałam walczyć o utrzymanie małżeństwa. Zdawałam sobie jednakże sprawę, że jest to możliwe tylko wówczas, gdy chcą tego obie strony, bo jedna niewiele może, żeby nie powiedzieć - nic. Kryzys małżeński jest sprawą normalną i jeżeli związek opiera się na wielu podstawach: przyjaźni, miłości rozumianej po chrześcijańsku, szacunku, wówczas nawet gdy jedno z tych ogniw słabnie, pozostałe pozwalają go utrzymać.

Szukałam ratunku u zaprzyjaźnionego księdza. Poradził mi, aby przeczekać ten zły czas. Ponieważ byliśmy z nim w kontaktach towarzyskich, więc przyszedł do nas porozmawiać. Lecz rozmowa niczego nie zmieniła. Myślę, że główny problem polegał na tym, że mieliśmy różne pojęcia małżeństwa. Ponadto druga strona nie wierzyła, że możemy wyjść z tego kryzysu. Zrezygnowała..."

Coraz powszechniejszy, ponieważ dotyczący wciąż rosnącej grupy osób, staje się problem ludzi rozwiedzionych, którzy ponownie zawarli związki małżeńskie i nie mogą ich usankcjonować sakramentem. Decydują się więc na życie bez ślubu kościelnego. Są ochrzczeni, wierzą w Boga i świadomość odsunięcia, pozbawienia udziału w Uczcie Eucharystycznej staje się trudnym do zniesienia ciężarem. Czują się odepchnięci, często całkowicie oddalają się od praktyk religijnych i popadają w indyferentyzm religijny.

"...Rozwód jest niezwykle drastycznym wydarzeniem. Długo jeszcze po jego otrzymaniu czułam się żoną mojego <<byłego>> męża. Bardzo trudne są problemy, przed którymi potem się staje. Wybór między ponownym budowaniem własnego szczęścia a dalszym samotnym życiem to przecież opowiedzenie się za pełną praktyczną wiarą lub wiarą teoretyczną, pozbawioną życia sakramentalnego, czyli za postawieniem siebie w stan odsunięcia od Kościoła. Ten dylemat jest szczególnie ciężki do zniesienia, gdy zostało się na ten wybór skazanym przez drugą stronę..."

Bardzo rzadko sami zgłaszają się do duszpasterzy ze swymi niełatwymi przecież problemami. Trudno zresztą się dziwić takiej postawie, do niedawna bowiem jeszcze księża ze szczególną starannością omijali ich domy. Atmosfera potępiającej izolacji pogłębiała tylko przepaść między nimi a wspólnotą Kościoła.

Ten trudny, ale istniejący od wieków problem małżeństw niesakramentalnych podjęła w 1974 roku Komisja ds. Rodziny i opublikowała dokument "Wspólnoty chrześcijańskie a małżeństwa rozwiedzionych", w którym apeluje do wiernych, aby określili swe stanowisko w tej sprawie. W dokumencie tym czytamy; "W Kościele, który afirmuje głęboką współodpowiedzialność, rozwiedzeni, ponownie poślubieni, chcieliby znaleźć zrozumienie dla swej trudnej sytuacji życiowej. Spotykają się jednak z postawami bardzo różnymi, zwłaszcza ze strony księży. Taka sytuacja nie służy nikomu, ani kapłanom, ani wspólnocie chrześcijańskiej". Nie znajdujemy w tym dokumencie, niestety, wyjaśnienia wielu pastoralnych problemów. Pozostawiło to rzeszę rozwiedzionych w sytuacji nadal nie określonej.

Zasadnicze stanowisko Kościoła w sprawie małżeństw niesakramentalnych ustalone przed wiekami nie uległo i nie ulegnie zmianie. Kościół uznawał i nadal uznaje je za niezgodne z etyką chrześcijańską. Swój sprzeciw wobec naruszania tych norm demonstruje odmową udzielania rozgrzeszenia i przystępowania do Komunii świętej, pozbawieniem zadań rodziców chrzestnych i świadków bierzmowania oraz niedopuszczaniem do spełniania wielu innych posług liturgicznych.

W ostatnich latach pojawia się jednak coraz więcej oznak wskazujących na to, że Kościół nie wypiera się tych, którzy jako rozwodnicy żyjący w nowych rodzinach znaleźli się poza życiem sakramentalnym. Przedstawiciele hierarchii dostrzegają w nich ludzi tragicznie uwikłanych, często niesprawiedliwie skrzywdzonych przez los. "Trzeba znaleźć sposób pomocy tym wszystkim ludziom, których, niestety, jest bardzo wielu, aby mogli na nowo odkryć cudowny plan Boży odnoszący się do ich życia, narażonego wprawdzie na trudności i pokusy, ale nigdy nie pozbawionego łaski Bożej i nadziei" powiedział Jan Paweł II do uczestników zgromadzenia plenarnego Papieskiej Rady ds. Rodziny 29 maja 1987 roku.

"...Wiele osób, które znalazły się w podobnej sytuacji, przestaje chodzić do kościoła. Ci, którzy uczęszczają na Msze święte, czują się niegodni. Świadomość niemożności przystąpienia do Komunii świętej jest czasem nie do zniesienia. Jeśli decydujemy się na powtórny związek, łączymy się z drugim człowiekiem, to on również skazuje się na takie życie. Bierze się więc na siebie odpowiedzialność podwójną za życie dwóch osób na marginesie Kościoła."

Ostatnio zaleca się duszpasterzom nie tylko odwiedzanie tych rodzin i uświadamianie im, że nie zostały wykluczone ze wspólnoty Kościoła, lecz także organizowanie dla nich specjalnych duszpasterstw. Opublikowano już wskazówki dla księży, którzy mieliby takowe prowadzić. W "Homo Dei" (1981 r.) ukazał się artykuł ks. bp Władysława Miziołka pt. Duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych zawierający podstawowe informacje duszpasterskie dla księży. Praktycznie w typowej formie ono jeszcze nie istnieje. Przyczyn jest wiele. Jedną z nich jest to, że zainteresowani sami nie zgłaszają się do księży. Inna wynika z faktu, że każdy przypadek to osobna historia i wymaga indywidualnego potraktowania trudno ustalić tu wspólny mianownik. Rola i zadania księdza są więc ogromne, nie mniejsza też odpowiedzialność.

"Postępowanie duszpasterza wobec nich powinno być taktowne, pełne miłości pasterskiej - pisze ks. bp Miziołek - z drugiej strony ma się kierować prawdą Kościoła co do tego rodzaju małżeństwa i unikać pozorów fałszywego zrozumienia przez zainteresowanych lub innych, że Kościół akceptuje ten stan jako normalny." Do wymienionych przez ks. bp. Miziołka zadań duszpasterza należy także uwzględnienie możliwości pojednania z poprzednim współmałżonkiem i powrotu do poprzedniego, sakramentalnego związku lub pomoc w ustaleniu nieważności pierwszego małżeństwa.

"Najtrudniejszym problemem dla małżeństw niesakramentalnych jest - czytamy dalej we wspomnianym artykule niedopuszczenie ich do sakramentów, to jest odmowa rozgrzeszenia i udzielenia Komunii świętej. Niektórzy odczuwają to bardzo boleśnie, obwiniają Kościół o zbytnią surowość, o brak ducha miłosiernego Chrystusa."

Pojawia się jednak szansa pełnego powrotu do życia sakramentalnego tych osób. Mogą otrzymać rozgrzeszenie i zostać dopuszczeni do Komunii świętej pod warunkiem, że zdecydują się zaniechać w niesakramentalnym związku współżycia seksualnego.

Omawiając główne kwestie tego szczególnego duszpasterstwa ks. bp W. Miziołek stwierdza: "Jest sprawą zasadniczą w życiu małżeństw niesakramentalnych, aby małżonkowie uczestniczyli w życiu religijnym Kościoła w stopniu dla nich dostępnym, a ich dzieci w pełnym". Dalej wymienia ksiądz biskup różne możliwości tego uczestnictwa, jak na przykład uczęszczanie na kazania, konferencje, rekolekcje, działalność społeczną czy charytatywną w ramach instytucji kościelnych, a nawet apostolat.

Na razie problem polega na tym, że osoby te bardzo rzadko same zgłaszają się i proszą o pomoc duchową. Najczęściej przychodzą do konfesjonału, chociaż wiedzą, że rozgrzeszenia otrzymać nie mogą. O tym, że duszpasterstwo małżeństw niesakramentalnych jest bardzo potrzebne, nie trzeba nikogo chyba przekonywać. Oni właśnie najbardziej potrzebują wsparcia, pomocy, potwierdzenia, że nie są wykluczeni ze społeczności Kościoła, że nie żyją poza nawiasem, a także - co jest równie ważne - zwykłej otuchy duchowej i zrozumienia.

"...Duszpasterstwo ludzi żyjących w związkach niesakramentalnych to przede wszystkim potwierdzenie, że nadal jesteśmy członkami Kościoła, że nie zostaliśmy z niego wykluczeni. Tylko to niesie już otuchę duchową, bo życie poza nawiasem jest bardzo trudne. Pomaga ponadto uczestniczyć pełniej w dostępnym dla nas życiu religijnym. To nić łącząca i wiążąca z Kościołem."

W parafii Św. Aleksandra na placu Trzech Krzyży w Warszawie podlegającej ks. bp. Miziołkowi przynajmniej jedna nauka podczas rekolekcji jest przeznaczona dla ludzi rozwiedzionych. Jest to - chyba nawet w skali warszawskiej - chwalebny wyjątek. Z podobną otwartością trudno się spotkać zwłaszcza poza większymi ośrodkami, a przecież zrozumienie sytuacji tych małżeństw wynika z ducha etyki chrześcijańskiej i dlatego winno stać się trwałą wartością w całym Kościele.

("Myśl Społeczna" 28 VIII 1988)

MICHEL QUOIST

12. Przyjmij cierpienie rozdarcia

- Miłość jest jak ziarno zboża - powiedział mi najpierw Mędrzec.

W chłodzie, w nocy pogrzebane, zapomniane
w oczach żyjących niekiedy wydaje się umierać.
Ale ta śmierć jest pozorna, ona zwiastuje życie,
jeśli ziarno zostanie nawodnione i ogrzane słońcem.

Pory miłości są porami życia.
Jedne zimy są łagodne dla tych, którzy się przed nimi zabezpieczą.
Dla innych zaś są okrutne, gdy jedna za drugą opadają fałszywe iluzje i dmie lodowaty wiatr rozczarowań.

Wiosny są radosne, święta kwiatów i zapowiadających się owoców, ale znów dla innych są kłopotliwe, o smaku czarującym dla opętanych serc.

Lata są czasem żniw dla tych, którzy długo orali i siali z ufnością, ale niekiedy płomienie zapalone w południe miłości wysuszają dusze i zapalają ciała płomienną energią.

Ogrodnicy miłości, wiedzcie, że miłość się uprawia i że wielu tych, których uważano za umarłych, żyje.

- Ale niektórzy nie potrafią uprawiać, a ich anemiczna miłość nie będzie mogła przetrwać!

- Są lekarze serca, mój drogi, bardzo wypróbowani przyjaciele, ludzie Boży, którzy mogą pomóc w pielęgnacji chorej miłości.

*

Rozumiałem to. Ileż razy obserwując moich rodziców, myślałem, że mogliby uniknąć konfliktów i cierpień, gdyby ktoś im pomógł przezwyciężyć różne nieporozumienia i dopomógł im poślubić wreszcie siebie takimi, jakimi byli, a nie jakimi chcieli być jedno i drugie.
Lecz dla wielu małżonków było już za późno. Pogrzebali miłość, o której sądzili, że umarła, i usiłowali sprawić, by na udeptanej ziemi wyrosła nowa. Ale czy mogli dojść do niej, jeśli Bóg ich odrzucił!

*

Gdy to powiedziałem Mędrcowi, wyprostował się z nagłą porywczością.
- Zamilcz - powiedział. - Bóg nigdy nie odrzuca. To my oddalamy się od Niego.
- Co więc powinni czynić małżonkowie skłóceni, którzy wybrali nowego towarzysza, nową towarzyszkę?
- Niech najpierw uznają swoje słabości, a potem niech modlą się, by uzyskać Światło.
- Jak?
- Tak jak dzieci, które cierpią:

O mój Boże, zrozum mnie, Ty, który równie dobrze rozumiesz swoich wiernych synów, jak i grzeszników.
Nie mogłem żyć samotny, opuszczony, zagubiony,
moje serce odczuwało zbyt wielki chłód,
a moje ciało doznawało wielkiego głodu.

Jak mogłem sam w życiu żeglować po rozszalałym morzu ze złamanym masztem i z podartymi żaglami,
Żeby nie szukać kogoś, kto by mi pomógł naprawić moją barkę, abym mógł podróżować dalej.

Jak mogłam ja - kobieta, żywić sama okaleczone dzieci,
Gdy byłam zraniona, wykrwawiona, pozbawiona krwi miłości, a one żądały mleka z mojej wyschłej piersi.

Mój Boże, nie odmówiłam odrobiny ofiarowanej miłości
i kilku okruchów szczęścia z moich pustych dłoni.
Usiłowałam utkać nowe gniazdo, by zastąpić zniszczone.
I nie śmiem poruszyć mojej nowej miłości
z obawy, żeby nie uleciała jak bojaźliwy ptak.

Pomimo moich ran i brzemienia, jestem szczęśliwy, wierzę w to, nieśmiała tęczo na moim zachmurzonym niebie.
O mój Boże, proszę Ciebie, gdyż moja radość nie zachwyca!
...Ale boję się i wątpię,
gdyż powiedziano mi, że nie możesz pobłogosławić dzisiaj tego związku.
Dlaczego, mój Boże? Dlaczego?
Czy to źle próbować być szczęśliwym, gdy się tak wiele wycierpiało czy tylko zepsuło efemeryczne szczęście?

Kochaj mnie, mój Boże, nie opuszczaj mnie,
bo potrzebuję również Twojej miłości,
A ponieważ dzisiaj starałem się lepiej kochać,
czy mogę Ci ofiarować przynajmniej te okruchy nowej miłości,
o której sądzę, że jest miłością?

*

- Przyjacielu, czy zna pan odpowiedź Boga?
Długo na nią czekałem, mój drogi. Ludzie często zrażają się tym, co uważają za Jego milczenie. Mylą się. Teraz wiem, że Bóg mówi, ale my Go nie słyszymy.
Słuchałem, oczyszczając swoje serce i powoli usłyszałem Jego głos. Wtedy odważyłem się przekazać odpowiedź, którą - jak sądziłem - usłyszałem dla tych, którzy zbierali się coraz liczniej u drzwi mojego serca.
-- Sądzę, że Bóg przemówił tak:

Moje dziecko, zawsze cię kochałem i ciągle kocham.
Prawdziwy ojciec nie odrzuca nigdy swego syna,
nawet jeśli syn marnotrawny oddala się od niego.
Nie mogłeś żyć sam, znam twoją słabość...
i to była twoja decyzja.
Jesteś wolny, moje dziecko, z miłości do ciebie tak chciałem.
Ale jest prawdą, że nie mogę rozwiązać więzów, które razem wy i ja zawiązaliśmy.
Mój Kościół także tu nic nie może *,
ponieważ ja jestem MIŁOŚCIĄ,
a MIŁOŚĆ jest wierna,
ode mnie zaś nie możecie uzyskać tego, bym stał się niewierny.
Dziecko najdroższe, ty cierpisz. Rozumiem twoje cierpienie,
przyjmuję twoją modlitwę, a nawet gwałtowność twoich słów,
bo kto może je łagodnie oddzielić, gdy serce krwawi i ciało się rozdziera.
Ale, moje dziecko, czy wiesz, że twoje cierpienie jest moim?
Mój krzyż nie jest krzyżem wczorajszym, ale to krzyż, który przychodzi i dzisiaj
i pozostanie na jutro,
Gdyż moja męka jest czymś więcej niż ciosy, ciernie i gwoździe, ona jest nieskończonym cierpieniem wykpionej Miłości.

Ludzie nie przestali przybijać mnie do drzewa
z rozciągniętymi ramionami aż do końca wieków.
Ale u kresu tych długich ramion moimi szeroko otwartymi dłońmi
każdego z was niosę, drogie rozdzielone dzieci,
i moje serce jest ośrodkiem, który was zawsze jednoczy,
bo moje serce ŻYJE i nie przestaje kochać.

Zaufaj, moje dziecko, i przyjdź do mnie bez obaw,
liczne są bowiem drogi, by połączyć się ze Mną i Mnie z tobą.
Przyjmij cierpienie rozdarcia,
a ponieważ jak mój rozdarty Kościół, tak i ty nie możesz świadczyć o zachowanej jedności,
niech ból rozdarcia świadczy o wielkości jedności.
...Ale przede wszystkim, najdroższe dziecko, uznaj swoje błędy,
swoje słabości,
proś o przebaczenie,
i przebacz, komu powinieneś przebaczyć,
gdyż miłość nie może odżyć w sercu, które się zamyka.

Wówczas, mówię ci,
daj mi bez wahania tę bezładną mowę twojej nowej miłości,
przyjmę ją na swoim krzyżu
...i zajmę się resztą!

*

Chyba tego właśnie dnia zrozumiałem istotę: Bóg cierpi w Jezusie ukrzyżowanym za nasze odejścia od jedności, ale jeśli tego chcemy, ratuje nas SWOJĄ NIEUSTANNĄ MIŁOŚCIĄ.

(Fragment książki Rozmowy o miłości, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 1990, s. 139-143)

P r z y p i s y

* Kosciół nie może rozerwać węzła małżeńskiego. To nalezy do Boga. Kosciół może jedynie niekiedy rozpoznac jego nieważność, że nie było małżeństwa (por. Mk 10, 6-9).    DO TEKSTU

JAN GRZEGORCZYK

13. Szukać tego, co zagubione...

(Rozmowa z ojcem Janem Nepomucenem Brzaną, duszpasterzem małżeństw niesakramentalnych w kościele Ojców Karmelitów Bosych pod wezwaniem Św. Józefa w Poznaniu)

Jan Grzegorczyk: Jak doszło do tego, iż zajął się Ojciec duszpasterstwem osób rozwiedzionych?

o. Jan Nepomucen Brzana: Przez siedem lat zajmowałem się w Lublinie dziećmi z rodzin rozbitych, rodzin alkoholików, narkomanów, dziećmi przeżywającymi różne problemy religijne. Gdy przeniesiony zastałem do Poznania i rozmawiano o potrzebie tworzenia duszpasterstw środowiskowych, zgodziłem się poprowadzić duszpasterstwo osób rozwiedzionych. Jest ono jakby kontynuacją mojej poprzedniej pracy. Duszpasterstwo skupia ludzi żyjących w różnego typu związkach, poza ich sakramentalnym związkiem małżeńskim i nie mogących do niego z rozmaitych względów wrócić. Oczywiście badamy każdą sytuację osobno, ale najczęściej powrót do sakramentalnego związku jest niemożliwy. Z reguły są dzieci z drugiego związku albo małżonek sakramentalny jest związany z kimś innym. Trzeba uznać ten fakt, nie można na to zamykać oczu i formułować "pobożnych" postulatów w oderwaniu od tej sytuacji.

J.G.: Czy duszpasterstw tego typu w Polsce jest więcej?

o. J.N.B.: Słyszałem o trzech: w Gdańsku, Lublinie i w Warszawie. Z tym że w Gdańsku jest to duszpasterstwo typu rekolekcyjnego. Z tego, co usłyszałem od prowadzącego je ojca kapucyna, polega ono na głoszeniu raz do roku rekolekcji dla tej grupy ludzi i udzielaniu później pomocy duszpasterskiej zainteresowanym, gdy się zgłaszają.

J.G.: Jaki jest stosunek hierarchii kościelnej do duszpasterstw osób rozwiedzionych?

o. J.N.B.: Trudno mi coś na ten temat powiedzieć. W diecezji, w której pracuję, nie spotkałem się ani z naganą, ani też z jakąś zachętą czy propozycjami. Natomiast w lecie ubiegłego roku zostałem zaproszony przez biskupa pomocniczego warmińskiego, ks. prof. Juliana Wojtkowskiego, na VI Warmińskie Dni Duszpasterskie, gdzie byłem bardzo życzliwie przyjmowany i gdzie dzieliłem się moimi doświadczeniami, zresztą bardzo skromnymi. Nie mamy w Polsce żadnych gotowych wzorów, tradycji w pracy z tego typu grupami.

J:G.: Jaki zasięg ma duszpasterstwo?

o. J.N.B.: Zależy mi raczej na ludziach z Poznania i okolic, jako że nasze spotkania odbywają się co tydzień, a więc w przypadku osób spoza Poznania dojazdy byłyby mało realne i w efekcie praca niesystematyczna. Uważam, że aby poważnie myśleć o pracy z ludźmi rozwiedzionymi, w każdym większym mieście winno być takie duszpasterstwo.

J.G.: Kto i z jakimi oczekiwaniami trafia do duszpasterstwa?

o. J.N.B.: Przychodzą zarówno starsze, jak i młodsze małżeństwa. Przeważa inteligencja, docierają także ludzie z niższym wykształceniem. Wiele osób chce po prostu wybadać, czym jest to duszpasterstwo, i po jednej rozmowie czy spotkaniu w grupie wykruszają się. Zależy im raczej na zbadaniu możliwości kościelno - prawnego zalegalizowania ich powtórnego związku. Dowiadują się, że w prawie nic się nie zmieniło, i że nie mogą liczyć na jakieś "ulgi". Tych jednak, którzy przychodzą tylko się zorientować, jest mniej, bo kontakt z księdzem wymaga mimo wszystko mobilizacji i większości po prostu się nie chce. Natomiast ludzie, dla których ten problem stanowi istotę ich duchowych zmagań - przyjdą. W szukaniu odpowiedzi na swe dramatyczne pytanie angażują się często bez reszty. Naturalnie tych, którzy nie zastanawiają się nad religijnymi konsekwencjami zburzenia swego sakramentalnego związku, jest zdecydowana większość.

Tym najgłębszym motywem, dla którego tu przychodzą, jest troska o zbawienie. Ludzie ci przeżywają różne lęki spowodowane niekiedy obawą o to, że w chwilach ostatecznych będą osamotnieni, pozbawieni możliwości przyjmowania sakramentów i dostępu do Pana Boga. Przychodzą zazwyczaj z tragicznym pytaniem, czy są już potępieni. Szukają uspokojenia. Często mają przykre doświadczenia w kontaktach z księżmi. Czasami zostali z góry potraktowani jako gorszyciele itp., bez wnikania w ich jednostkowy los. Dano im może do zrozumienia, iż chodzenie do kościoła nie ma większego sensu. Niekiedy słyszą, że udział we Mszy świętej bez przyjmowania Komunii mija się z celem. Ksiądz może chce powiedzieć coś innego, ale oni te słowa biorą do siebie i bardzo poważnieje przeżywają. Często w konfesjonale, gdzie przecież ci ludzie trafiają, gdy próbują opowiedzieć o swoim życiu, napotykają mur, są odsyłani. A przecież wina ich za tragiczną sytuację, w jakiej się znaleźli, jest różna, niekiedy jej w ogóle nie ma. "Trzeba by rozpruć serce człowieka, by zobaczyć, czego doświadczył" - powiedział jeden z uczestników naszych spotkań. Zdarza się, że kierowani jakąś gorliwością i troską o rezonans moralny kapłani omijają tych ludzi przy kolędzie, tworząc z nich inną kategorię. "W rym domu nie można się modlić, bo tu rządzi diabeł" - powiedział ksiądz jednemu z naszych małżeństw podczas kolędy. Opowiadano mi to z płaczem. Rozumując w ten sposób, nie moglibyśmy się modlić praktycznie nigdzie.

J.G.: Trudno mi to zrozumieć, bo przecież zasięg zjawiska, jakim jest rozpad małżeństw, ma tak wielki wymiar, że trudno je tuszować, izolować, uważać za margines, który wystarczy przykryć, by się nie rozprzestrzenił. Optymistycznie rzecz biorąc, rozpada się w Polsce co piąte małżeństwo. A przecież rozwody są tylko czubkiem góry lodowej, jaką jest patologia małżeństwa. Niebezpieczeństwem rozpadu dotknięty jest znacznie większy ich procent. Małżeństwo kończy się często duchową separacją czy wrogością i wspólnym mieszkaniem ze względu na interesy bądź dzieci. Niekiedy kończy je śmierć czy samobójstwo jednego z małżonków. Tych spraw nie wlicza się w statystykę rozwodów.

o. J.N.B.: Tak, jest to niezrozumiałe. Jan Paweł II mówi wyraźnie, iż rozwody są plagą. Zalicza je do tych sytuacji trudnych, którymi winniśmy się ze zdwojoną troską interesować, opiekować. Wśród wielu osób w Kościele pokutuje błędne mniemanie, że tego typu duszpasterstwa będą jak gdyby "rozmiękczać", niszczyć motywacje osób przeżywających trudności w małżeństwie, stwarzać chęć pójścia na łatwiznę. Niektórzy - powiadają oni - zaczną myśleć w ten sposób: "Po cóż mam walczyć, zmagać się ze swym losem, nieudanym małżeństwem. Kościół i tak zajmuje się tymi, którzy zerwali swe związku sakramentalne. Będę mógł sobie życie jakoś inaczej ułożyć, nadal być w Kościele, a tego piekła już dalej znieść nie mogę". Tak może być, gdy będziemy milczeć na ten temat. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że duszpasterstwo służy ludziom "chorym". Zainteresowani muszą wiedzieć, że może ono im służyć pomocą, ale ich problem się ani nie zmienia, ani nie zmniejsza.

J.G.: A czy według Ojca ludzie, którzy przychodzą do duszpasterstwa, te obawy potwierdzają?

o. J.N.B.: Nie, przeciwnie. Są to osoby, które doskonale rozumieją swoją sytuację. W większości przypadków oceniają siebie zbyt surowo. Tym ludziom trzeba podnosić głowy, bo trudno im uwierzyć; że są nadal dziećmi Bożymi. Oczywiście, są i tacy, którzy chcą swoją winę przenieść na Kościół, ale dlatego też nazywamy to wszystko sytuacjami trudnymi. I Kościół ma obowiązek tym ludziom pomagać, tłumaczyć.

Trzeba z nimi poszukiwać, dawać im tę wiarę, która należy się każdemu człowiekowi. Nie jest to łatwe, gdyż ci ludzie są nieufni. Towarzyszy im jakieś przeświadczenie, że to nasze duszpasterstwo jest czymś nieformalnym, by nie powiedzieć nielegalnym. Że owszem, znalazł się jeden ksiądz, który chce być lepszy od innych, lituje się nad nimi, ale w gruncie rzeczy te ich poszukiwania nie są przez Kościół akceptowane. Nie dociera do nich głos Kościoła, który określiłby jasno ich sytuację. Oni chcą być pewni, że to duszpasterstwo może ich dokądś prowadzić konkretnie, że to nie jest pomysł jednego czy drugiego zwariowanego księdza. Episkopaty, duszpasterze i teologowie w innych krajach sytuacji tych osób poświęcają dużo uwagi.

J.G.: Jak Ojciec widzi sens swojej pracy w duszpasterstwie?

o. J.N.B.: Sens jest dla mnie oczywisty, wynika wprost z Ewangelii. Mamy szukać tego, co zagubione. Tak jak czynił Chrystus, który przyszedł do grzeszników, do tych, którzy źle się mają. Zdarza się często, że w naszym Kościele ten ewangeliczny akcent bywa jakoś pomijany, większa troska towarzyszy tym sprawom i tym ludziom, którzy znajdują się w sytuacji religijnej - powiedzmy - wygodnej. Zależy mi na stworzeniu wspólnoty, która byłaby oparciem dla ludzi podejmujących duchową walkę, szalenie trudną walkę, w której po wielekroć upadają. Często ja sam jestem bezradny, jako kapłan znam niektóre problemy małżeństwa teoretycznie. Wówczas oni sami mogą sobie nawzajem pomagać. Z kolei są momenty, kiedy ich zmaganiom potrzebna jest perspektywa, którą może dać im kapłan. Gdy człowiek czuje się potępiony, kiedy stanie przed jakąś potężną barierą odcinającą go od Boga, wówczas najczęściej w ruinę idzie całe jego duchowe życie. W tej perspektywie nie sposób żyć. Człowiek czuje się poza nawiasem i sądzi, że nie ma już nic do uratowania. Wyobraża sobie, iż nie ma to znaczenia, czy będzie zachowywał te czy inne przykazania, skoro nie ma to już wpływu na jego sytuację wobec Boga. To jest dochodzenie do być może nawet nie uświadamianej rozpaczy, tego najbardziej destrukcyjnego stanu człowieka. Trzeba go przed tym bronić. Jest on nadal dzieckiem Bożym. Istnieje cały obszar powinności, przykazań, które winien on zachowywać. Tak jak potrafię, chcę im w rym pomagać. A często słyszę od nich, że najważniejsze, co im daję, jest uśmiech. "Jest ksiądz pierwszym kapłanem, który się do nas uśmiechnął."

J.G.: Jaki jest program zajęć?

o. J.N.B.: W każdy wtorek miesiąca mamy innego typu spotkanie. W pierwszy prowadzimy dyskusję na temat katechezy. W większości przypadków ludzie ci pozbawieni byli kazań, pogłębiania życia religijnego. Nim się odnaleźli, przeżyli bowiem długi okres rozżalenia na Kościół, odejścia.

Drugi wtorek poświęcamy ściśle sytuacji małżeństw niesakramentalnych. Rozważamy też wówczas, w jaki sposób jako rodzice mogą być wzorem dla swoich dzieci, wychowywać je religijnie, gdy wiadomo, że nie wolno im na przykład przystępować do komunii. Rozważamy też, jak ustawić relacje: rodzice - dzieci, aby były one uczciwe, oparte na prawdzie. Jak mogą przestrzec je przed dramatem, który sami przeżyli. Jest to ważny problem, bo przecież rodziny rozbite stwarzają najczęściej atmosferę, która usposabia w przyszłości dzieci do podejmowania łatwej decyzji o rozpadzie ich własnych małżeństw. Choć często jest odwrotnie.

W trzeci wtorek mamy spotkania biblijne, w czwarty zaś Msze święte i spotkania modlitewne.

Ostatnio zwrócono się do mnie z propozycją jakiejś formy spowiedzi. Wiadomo, że osoby te nie rezygnują ze współżycia w ich związku niesakramentalnym, że nie mogą formalnie otrzymać rozgrzeszenia. Niemniej jednak potrzebna im jest próba refleksji, oceny swych zmagań.

J.G.: Czy są również propozycje jakiejś zastępczej Komunii świętej?

o. J.N.B.: Nie jest to możliwe. Przeżywanie wspólnoty jako komunii, przebywanie wśród osób cierpiących na ten sam głód Ciała Chrystusa jest jakąś ulgą, a z drugiej strony zdarzają się - choć nieliczne - rezygnacje ze współżycia, by przystępować do Komunii świętej.

J.G.: Jak to jest dokładnie określone? Czy musi to być jakiś uroczysty ślub? Czy zdarza się też tak, że osoby okresowo ze sobą nie współżyją i przystępują wówczas do Komunii?

o. J.N.B.: Według nauki Kościoła nie może to być jedynie okresowe powstrzymanie się od współżycia, ale całkowite zerwanie czy zrezygnowanie z niego ze względu na pragnienie głębszego życia religijnego i wspólnoty z Chrystusem. Nie wymaga się jakiegoś uroczystego ślubu. Rzeczywiste staje się to jednak tylko wtedy, gdy powrót do jedności w małżeństwie sakramentalnym jest niemożliwy. Istnieje też potrzeba realnego sprawdzenia możliwości wypełnienia takiego przyrzeczenia, gdyż jest ono bardzo wymagające; okoliczność ustawicznego przebywania razem stwarza wiele trudności. I tylko głębokie życie religijne, i ustawiczne pragnienie łączności z Chrystusem w Eucharystii daje taką możliwość.

J.G.: Jakie Ojciec widzi sposoby przeciwdziałania coraz częstszemu rozpadowi małżeństw?

o. J.N.B.: Kościół jest prawie bezradny, gdy chodzi o te wszystkie czynniki ekonomiczne, które wpływają na wzrost liczby rozwodów. Fatalne niekiedy warunki mieszkaniowe, zanik życia rodzinnego poprzez ciągłą pogoń za pieniądzem. To jest wszystko prawda. Tylko trzeba odróżnić obiektywne potrzeby materialne od po prostu określonej preferencji wartości, od przedkładania zwykłego dorabiania się ponad rodzinę, współmałżonka, dzieci. Trzeba uświadamiać ludziom te momenty, które łamią ich rodzinę. Wszystkie małżeństwa mają kryzysy i Kościół powinien wówczas pomagać człowiekowi. Nie zostawiać go samego, skazując na rady "życzliwych" przyjaciół.

Czy robimy to w wystarczającym stopniu? Wątpię. Myślę, że poza różnymi trudnościami brak po prostu mądrych, dobrze przygotowanych księży. Brak też jakiegoś szerszego programu. Są duszpasterstwa rodzin, małżeństw...

J.G.: Ich działalność jest bardzo pożyteczna, ale myślę, że skupiają one osoby nie najbardziej potrzebujące pomocy.

Czy nie sądzi Ojciec, że duże możliwości stoją teraz przed telewizją. Przez lata była ona utożsamiana z ośrodkiem wypracowującym wzorce, które sprzyjały rozpadowi małżeństw, choć ocena ta moim zdaniem nie jest do końca sprawiedliwa. Emitowano przecież również filmy, które w sposób głęboki, interesujący psychologicznie ukazywały problemy małżeństwa, rodziny. Wchodziły w lukę, którą nie bardzo potrafił zapełnić Kościół, prasa i literatura katolicka.

o. J.N.B.: Tak, oczywiście. Sądzę, że otwierają się tu duże perspektywy. Będzie można tworzyć audycje adresowane do konkretnych grup widzów, osób przeżywających specyficzne problemy. Trudno to niekiedy zrobić w Kościele, gdy trzeba mówić kazanie do ogółu wiernych, młodych, starych, inteligencji, robotników itd. Istnieje czasem ryzyko, że słowo Boże nie trafia do nikogo. Zdarza się, że ksiądz nie rozumie, iż ludzie czekają na słowo dotyczące ich konkretnych spraw. Przykładowo, ogłasza się rekolekcje dla osób rozwiedzionych, a w rezultacie prowadzi się normalne rekolekcje wielkopostne, "bo im się to też przyda". To nie tak Jeśli mówimy o tym, co Kościół może jeszcze zrobić: to lepiej prowadzić kursy przedmałżeńskie. Młodzi ludzie nie mają faktycznie świadomości sakramentalnego charakteru ich związku oraz konsekwencji tego sakramentu dla całego ich życia. Nie myśli się o jedności, czyli nierozerwalności związku. Sądzę także, że trzeba szukać sposobów wychowania do odpowiedzialności, której brak jest częstym powodem trudności i rozbicia rodziny.

J.G.: Można sobie wyobrazić doskonały kurs przedmałżeński, ale i tak w rzeczywistości młodzi będą ślubować, "mówiąc" o czymś, czego naprawdę nie znają. Życie, które przed nimi stoi, zweryfikuje ich wyobrażenia o małżeństwie.

o. J.N.B.: Z pewnością, choć w wielu przypadkach, już przed przystąpieniem do Sakramentu Małżeństwa, widać de facto lekceważenie przez młodych ich przyszłego związku i sytuacji tej do końca nie naprawimy. Tak więc musimy myśleć o tym, w jaki sposób docierać do małżeństw, towarzyszyć im po udzieleniu sakramentu, również wówczas, gdy przeżywają trudności. A często niestety sądzimy, że sakrament ten oznacza koniec konkretnych starań o wychowywanie religijne człowieka.

("W drodze" 1990, nr 3, s. 16-21 )

 
1.1. Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym "Gaudium et spes"

12. (Człowiek na obraz Boży.) Wedle niemal zgodnego zapatrywania wierzących i niewierzących wszystkie rzeczy, które są na ziemi, należy skierowywać ku człowiekowi, stanowiącemu ich ośrodek i szczyt.

Czym zaś jest człowiek? Wiele wydał on i wydaje o sobie opinii; różnych i nawet przeciwstawnych, w których często bądź wywyższa siebie jako absolutną normę, bądź poniża się aż do rozpaczy, skutkiem czego trwa w niepewności i niepokoju. Kościół wczuwając się głęboko w te trudności może, pouczony Objawieniem Bożym, udzielić na nie odpowiedzi, w której znajdzie się określenie właściwego położenia człowieka, wyjaśnienie jego słabości, a zarazem umożliwienie należytego uznania jego godności i powołania.

Pismo Święte uczy bowiem, że człowiek został stworzony "na obraz Boży", zdolny do poznania i miłowania swego Stwórcy, ustanowiony przez Niego panem wszystkich stworzeń ziemskich, aby rządził i posługiwał się nimi, dając chwałę Bogu. "Czym jest człowiek, że o nim pamiętasz? i czymże syn człowieczy, że się nim zajmujesz? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od aniołów, chwałą i czcią go uwieńczyłeś i obdarzyłeś go władzą nad dziełami rąk Twoich. Położyłeś wszystko pod jego stopy" (Ps 8, 5-7).

Lecz Bóg nie stworzył człowieka samotnym: gdyż od początku "mężczyznę i niewiastę stworzył ich" (Rdz 1, 27); a zespolenie ich stanowi pierwszą formę wspólnoty osób. Człowiek bowiem z głębi swej natury jest istotą społeczną, toteż bez stosunków z innymi ludźmi nie może ani żyć, ani rozwinąć swoich uzdolnień.

Bóg przeto, jak znowu czytamy na świętych Kartach, widział "wszystko, co uczynił, a było bardzo dobre" (Rdz 1, 31).

13. (Grzech.) Jednakże człowiek, stworzony przez Boga w stanie sprawiedliwości, za poduszczeniem Złego już na początku historii nadużył swej wolności, przeciwstawiając się Bogu i pragnąc osiągnąć cel swój poza Nim. Poznawszy Boga, nie oddali Mu czci jako Bogu, lecz zaćmione zostało ich bezrozumne serce i służyli raczej stworzeniu niż Stworzycielowi. To, co wiemy dzięki Bożemu Objawieniu, zgodne jest z doświadczeniem. Człowiek bowiem, wglądając w swoje serce, dostrzega, że jest skłonny także do złego i pogrążony w wielorakim złu, które nie może pochodzić od dobrego Stwórcy. Wzbraniając się często uznać Boga za swój początek, burzy należyty stosunek do swego celu ostatecznego, a także całe swoje uporządkowane nastawienie czy to w stosunku do siebie samego, czy do innych ludzi i wszystkich rzeczy stworzonych.

Dlatego człowiek jest wewnętrznie rozdarty. Z tego też powodu całe życie ludzi, czy to jednostkowe, czy zbiorowe, przedstawia się jako walka, i to walka dramatyczna między dobrem i złem, między światłem i ciemnością. Co więcej, człowiek odkrywa, że jest niezdolny zwalczać skutecznie o własnych siłach napaści zła, tak że każdy czuje się jakby skrępowany łańcuchami. Ale sam Pan przyszedł, aby człowieka uwolnić i umocnić, odnawiając go wewnętrznie i wyrzucając precz "księcia tego świata" (J 12, 31), który trzymał człowieka w niewoli grzechu. Grzech pomniejsza człowieka, odwodząc go od osiągnięcia jego własnej pełni.

W świetle tego Objawienia znajduje swoje ostateczne wyjaśnienie zarazem wzniosłe powołanie, jak i głęboka nędza, których człowiek doświadcza.

46. (Wstęp.) Po określeniu godności, jaka przysługuje osobie ludzkiej, oraz zadania indywidualnego czy społecznego, do jakiego została ona powołana w całym świecie, skierowuje obecnie Sobór uwagę wszystkich w świetle Ewangelii i ludzkiego doświadczenia na pewne bardziej palące, współczesne potrzeby, które w najwyższym stopniu absorbują ród ludzki.

Spośród licznych spraw, które dziś budzą powszechną troskę, należy rozpatrzyć przede wszystkim następujące [kwestie]: sprawy małżeństwa i rodziny, kultury ludzkiej, życia gospodarczo - społecznego oraz politycznego, solidarności rodziny ludzkiej i pokoju. Niech każdą z tych spraw rozjaśniają zasady i promienie światła, pochodzące od Chrystusa; niech one prowadzą chrześcijan i oświecają wszystkich ludzi w poszukiwaniu rozwiązania tylu powikłanych problemów.

47. (Małżeństwo i rodzina w świecie dzisiejszym.) Szczęście osoby i społeczności ludzkiej oraz chrześcijańskiej wiąże się ściśle z pomyślną sytuacją wspólnoty małżeńskiej i rodzinnej. Dlatego też chrześcijanie wraz ze wszystkimi, którzy tę wspólnotę wysoko cenią, szczerze się radują z dzisiejszego wzrostu różnego rodzaju pomocy sprzyjających owej wspólnocie miłości i pielęgnowaniu jej w życiu, ciesząc się, że małżonkowie i rodziny doznają wsparcia w ich szczytnym zadaniu. Ponadto chrześcijanie spodziewają się cenniejszych dobrodziejstw stąd wynikających i sami pragną je powiększać.

Nie wszędzie zaś godność tej instytucji jednakim świeci blaskiem, gdyż przyćmiewa ją wielożeństwo, plaga rozwodów, tak zwana wolna miłość i inne zniekształcenia. Ponadto miłość małżeńska bardzo często doznaje sprofanowania przez egoizm, hedonizm i niedozwolone zabiegi przeciw poczęciu. Poza tym dzisiejsze warunki gospodarcze, społeczno - psychologiczne i polityczne wprowadzają w rodzinę niemałe zaburzenia. W pewnych wreszcie częściach świata nie bez troski rozważa się problemy powstałe w związku ze wzrostem demograficznym. To wszystko niepokoi sumienia. A jednak siła i moc instytucji małżeństwa i rodziny ujawnia się także i w tym, że głębokie przemiany w dzisiejszym społeczeństwie, mimo trudności z nich wypływających, coraz częściej i w różny sposób ukazują prawdziwy charakter tej instytucji.

Dlatego też Sobór, ukazując w jaśniejszym świetle niektóre rozdziały nauki Kościoła, pragnie oświecić i natchnąć otuchą chrześcijan i wszystkich ludzi, którzy usiłują ochraniać i wspierać wrodzoną godność stanu małżeńskiego i jego niezwykłą wartość sakralną.

48. (Świętość małżeństwa i rodziny.) Głęboka wspólnota życia i miłości małżeńskiej, ustanowiona przez Stwórcę i unormowana Jego prawami, zawiązuje się przez przymierze małżeńskie, czyli przez nieodwołalną osobistą zgodę. W ten sposób aktem osobowym, przez który małżonkowie wzajemnie się sobie oddają i przyjmują, powstaje z woli Bożej instytucja trwała także wobec społeczeństwa. Ten święty związek, ze względu na dobro tak małżonków i potomstwa, jak i społeczeństwa, nie jest uzależniony od ludzkiego sądu. Sam bowiem Bóg jest twórcą małżeństwa obdarzonego różnymi dobrami i celami. Wszystko to ma ogromne znaczenie dla trwania rodzaju ludzkiego, dla rozwoju osobowego i wiecznego losu poszczególnych członków rodziny, dla godności, stałości, pokoju i pomyślności samej rodziny oraz całego społeczeństwa ludzkiego. Z samej zaś natury swojej instytucja małżeńska oraz miłość małżeńska nastawione są na rodzenie i wychowywanie potomstwa, co stanowi jej jakby szczytowe uwieńczenie. W ten sposób mężczyzna i kobieta, którzy przez związek małżeński "już nie są dwoje, lecz jedno ciało" (Mt 19, 6), przez najściślejsze zespolenie osób i działań świadczą sobie wzajemnie pomoc i posługę oraz doświadczają sensu swej jedności i osiągają ją w coraz pełniejszej mierze. To głębokie zjednoczenie będące wzajemnym oddaniem się sobie dwóch osób, jak również dobro dzieci, wymaga pełnej wierności małżonków i prze ku nieprzerwanej jedności ich współżycia.

Chrystus Pan szczodrze ubłogosławił tę wielokształtną miłość, która powstała z Bożego źródła miłości i została ustanowiona na obraz Jego jedności z Kościołem. Jak bowiem niegdyś Bóg wyszedł naprzeciw swemu ludowi z przymierzem miłości i wierności, tak teraz Zbawca ludzi i Oblubieniec Kościoła wychodzi naprzeciw chrześcijańskich małżonków przez Sakrament Małżeństwa. I pozostaje z nimi nadal po to, aby tak jak On umiłował Kościół i wydał zań Siebie samego, również małżonkowie przez obopólne oddanie się sobie miłowali się wzajemnie w trwałej wierności. Prawdziwa miłość małżeńska włącza się w miłość Bożą i kierowana jest oraz doznaje wzbogacenia przez odkupieńczą moc Chrystusa i zbawczą działalność Kościoła, aby skutecznie prowadzić małżonków do Boga oraz wspierać ich i otuchy im dodawać we wzniosłym zadaniu ojca i matki. Dlatego osobny sakrament umacnia i jakby konsekruje małżonków chrześcijańskich do obowiązków i godności ich stanu; wypełniając mocą tego sakramentu swoje zadania małżeńskie i rodzinne, przeniknięci duchem Chrystusa, który przepaja całe ich życie wiarą, nadzieją i miłością, zbliżają się małżonkowie coraz bardziej do osiągnięcia własnej doskonałości i obopólnego uświęcenia, a tym samym do wspólnego uwielbienia Boga.

Stąd dzieci, a nawet wszyscy pozostający w kręgu rodzinnym, znajdą łatwiej drogą szlachetności, zbawienia i świętości, jeżeli torować ją będzie przykład rodziców i modlitwa rodzinna. Małżonkowie zaś, ozdobieni godnością oraz zadaniem ojcostwa i macierzyństwa, wypełnią sumiennie obowiązki wychowania zwłaszcza religijnego, które należy przede wszystkim do nich.

Dzieci zaś, jako żywi członkowie rodziny, przyczyniają się na swój sposób do uświęcenia rodziców. Za dobrodziejstwa od rodziców doznawane będą się odpłacać uczuciem wdzięczności, głębokim szacunkiem i zaufaniem i będą ich wspierać po synowsku w przeciwnościach życia, tudzież w osamotnieniu starości. Wdowieństwo przyjęte mężnie jako przedłużenie powołania małżeńskiego będzie szanowane przez wszystkich. Rodzina winna dzielić się wspaniałomyślnie swym bogactwem duchowym z innymi rodzinami. Toteż rodzina chrześcijańska, ponieważ powstaje z małżeństwa, będącego obrazem i uczestnictwem w miłosnym przymierzu Chrystusa i Kościoła, przez miłość małżonków, ofiarną płodność, jedność i wierność, jak i przez miłosną współpracę wszystkich członków ujawniać będzie wszystkim żywą obecność Zbawiciela w świecie oraz prawdziwą naturę Kościoła.

49. (Miłość małżeńska.) Słowo Boże wielokrotnie wzywa narzeczonych i małżonków, aby żywili i umacniali narzeczeństwo czystą, a małżeństwo niepodzielną miłością. Wielu też współczesnych nam ludzi wysoko ceni prawdziwą miłość między mężem i żoną, która przejawia się w różny sposób, odpowiednio do szlachetnych obyczajów danych ludów i epok. Miłość ta jako wybitnie ludzka, bo kieruje się od osoby do osoby pod wpływem dobrowolnego uczucia, obejmuje dobro całej osoby. Może też nadać szczególną godność cielesnym i duchowym swym przejawom oraz uszlachetnić je jako składniki i swoiste oznaki małżeńskiej przyjaźni. Tę miłość Pan nasz zechciał szczególnym darem swej łaski i miłości uzdrowić, udoskonalić i wywyższyć. Taka miłość, wiążąc z sobą czynniki boskie i ludzkie, prowadzi małżonków do dobrowolnego wzajemnego oddawania się sobie, które wyraża się w czułych uczuciach i aktach oraz przenika całe ich życie; co więcej, sama udoskonala się i wzrasta przez swoje szlachetne działanie. Przewyższa więc zdecydowanie czysto erotyczną skłonność, która nastawiona egoistycznie, szybko i żałośnie zanika.

Miłość wyraża się i dopełnia w szczególny sposób właściwym aktem małżeńskim. Akty zatem, przez które małżonkowie jednoczą się z sobą w sposób intymny i czysty, są uczciwe i godne; a jeśli spełniane są prawdziwie po ludzku, są oznaką i podtrzymaniem wzajemnego oddania się, przez które małżonkowie ubogacają się sercem radosnym i wdzięcznym. Miłość ta potwierdzona wzajemną wiernością, a przede wszystkim uświęcona sakramentem Chrystusowym, pozostaje niezłomnie wierna fizycznie i duchowo w doli i niedoli, i dlatego pozostaje obca wszelkiemu cudzołóstwu i rozwodowi. Przez równą godność osobistą kobiety i mężczyzny, która musi być uwzględniona przy wzajemnej i pełnej miłości małżonków, ukazuje się także w pełnym świetle potwierdzona przez Pana jedność małżeństwa. Do stałego jednak wypełniania obowiązków tego chrześcijańskiego powołania potrzeba niezwykłej cnoty. Dlatego to małżonkowie, umocnieni łaską na święte życie, będą pilnie pielęgnować i modlitwą wypraszać sobie miłość trwałą, wielkoduszność i ducha ofiary.

Wyżej będzie ceniona prawdziwa miłość małżeńska i kształtować się będzie zdrowa o niej opinia publiczna, jeśli małżonkowie chrześcijańscy wyróżnią się w tej miłości dowodami wierności i harmonii, jak też troskliwością o wychowanie dzieci, oraz jeśli wezmą udział w dziele koniecznej odnowy kulturalnej, psychologicznej i społecznej małżeństwa oraz rodziny. Młodych winno się przede wszystkim na łonie samej rodziny odpowiednio i w stosownym czasie pouczać o godności, zadaniu i dziele miłości małżeńskiej, aby nauczeni szacunku dla czystości, mogli przejść we właściwym wieku od uczciwego narzeczeństwa do małżeństwa.

50. (Płodność małżeńska.) Małżeństwo i miłość małżeńska z natury swej skierowane są ku płodzeniu i wychowywaniu potomstwa. Dzieci też są najcenniejszym darem małżeństwa i rodzicom przynoszą najwięcej dobra. Bóg sam to powiedział: "Nie jest dobrze człowiekowi być samemu" (Rdz 2, 18), i "uczynił człowieka od początku jako mężczyznę i niewiastę" (Mt 19, 14), chcąc dać mu pewne specjalne uczestnictwo w swoim własnym dziele stwórczym, pobłogosławił mężczyźnie i kobiecie mówiąc: "Bądźcie płodni i rozmnażajcie się" (Rdz 1, 28). Dlatego prawdziwy szacunek dla miłości małżeńskiej i cały sens życia rodzinnego zmierzają do tego, żeby małżonkowie, nie zapominając pozostałych celów małżeństwa, skłonni byli mężnie współpracować z miłością Stwórcy i Zbawiciela, który przez nich wciąż powiększa i wzbogaca swoją rodzinę.

Małżonkowie wiedzą, że w spełnieniu obowiązku, jakim jest przekazywanie życia i wychowywanie, obowiązku, który trzeba uważać za główną ich misję, są współpracownikami miłości Boga-Stwórcy i jakby jej wyrazicielami. Przeto mają wypełniać zadanie swoje w poczuciu ludzkiej i chrześcijańskiej odpowiedzialności oraz z szacunkiem pełnym uległości wobec Boga; zgodną radą i wspólnym wysiłkiem wyrobią sobie słuszny pogląd w tej sprawie, uwzględniając zarówno swoje własne dobro, jak i dobro dzieci czy to już urodzonych, czy przewidywanych i rozeznając też warunki czasu oraz sytuacji życiowej tak materialnej, jak i duchowej; a w końcu, licząc się z dobrem wspólnoty rodzinnej, społeczeństwa i samego Kościoła. Pogląd ten winni małżonkowie ustalać ostatecznie wobec Boga. Niech chrześcijańscy małżonkowie będą świadomi, że w swoim sposobie działania nie mogą postępować wedle własnego kaprysu, lecz że zawsze kierować się mają sumieniem, dostosowanym do prawa Bożego, posłuszni Urzędowi Nauczycielskiemu Kościoła, który wykłada to prawo autentycznie, w świetle Ewangelii. Boskie prawo ukazuje pełne znaczenie miłości małżeńskiej, chroni ją i pobudza do prawdziwie ludzkiego jej udoskonalenia. Tak więc małżonkowie chrześcijańscy, ufając Bożej Opatrzności i wyrabiając w sobie ducha ofiary, przynoszą chwałę Stwórcy i zdążają do doskonałości w Chrystusie, kiedy w poczuciu szlachetnej, ludzkiej i chrześcijańskiej odpowiedzialności pełnią zadanie rodzenia potomstwa. Spośród małżonków, co w ten sposób czynią zadość powierzonemu im przez Boga zadaniu, szczególnie trzeba wspomnieć o tych, którzy wedle roztropnego wspólnego zamysłu podejmują się wielkodusznie wychować należycie także liczniejsze potomstwo.

Małżeństwo jednak nie jest ustanowione wyłącznie dla rodzenia potomstwa; sama bowiem natura nierozerwalnego związku między dwoma osobami oraz dobro potomstwa wymagają, aby także wzajemna miłość małżonków odpowiednio się wyrażała, aby się rozwijała i dojrzewała. Dlatego małżeństwo trwa jako połączenie i wspólnota całego życia i zachowuje wartość swoją oraz nierozerwalność nawet wtedy, gdy brakuje tak często pożądanego potomstwa.

51. (Uzgadnianie miłości małżeńskiej z poszanowaniem życia ludzkiego.) Sobór zdaje sobie sprawę z tego, że małżonkowie mogą w układaniu harmonijnie pożycia małżeńskiego doznać trudności skutkiem niektórych dzisiejszych warunków i znajdować się w takiej sytuacji, w której nie można, przynajmniej do czasu, pomnażać liczby potomstwa i niełatwo jest podtrzymywać wierną miłość i pełną wspólnotę życia. Gdzie zrywa się intymne pożycie małżeńskie, tam nierzadko wierność może być wystawiona na próbę, a dobro potomstwa zagrożone. Wtedy bowiem grozi niebezpieczeństwo zarówno wychowaniu dzieci, jak i zdecydowanej woli przyjęcia dalszego potomstwa.

Są tacy, którzy ośmielają się rozwiązywać te problemy nieuczciwie; co więcej, nie wzdragają się przed zabójstwem; Kościół jednak przypomina, że nie może być rzeczywistej sprzeczności między Boskimi prawami dotyczącymi z jednej strony przekazywania życia, a z drugiej pielęgnowania prawdziwej miłości małżeńskiej.

Bóg bowiem, Pan życia, powierzył ludziom wzniosłą posługę strzeżenia życia, którą człowiek powinien wypełniać w sposób godny siebie. Należy więc z największą troską ochraniać życie od samego jego poczęcia; spędzanie płodu jak i dzieciobójstwo są okropnymi przestępstwami. Życie płciowe człowieka i zdolność rozrodcza ludzi dziwnie górują nad wszystkim, co znajduje się na niższych szczeblach życia; z tego też powodu należy odnosić się z szacunkiem do aktów właściwych pożyciu małżeńskiemu, spełnianych w sposób odpowiadający prawdziwej godności ludzkiej. Kiedy więc chodzi o pogodzenie miłości małżeńskiej z odpowiedzialnym przekazywaniem życia, wówczas moralny charakter sposobu postępowania nie zależy wyłącznie od samej szczerej intencji i oceny motywów, lecz musi być określony w świetle obiektywnych kryteriów, uwzględniających naturę osoby ludzkiej i jej czynów, które to kryteria w kontekście prawdziwej miłości strzegą pełnego sensu wzajemnego oddawania się sobie i człowieczego przekazywania życia; a to jest niemożliwe bez kultywowania szczerym sercem cnoty czystości małżeńskiej. Synom Kościoła, wspartym na tych zasadach, nie wolno przy regulowaniu urodzeń schodzić na drogi, które Urząd Nauczycielski Kościoła przy tłumaczeniu prawa Bożego odrzuca.

Niech zaś wszyscy wiedzą, że życie ludzkie i zadanie przekazywania go nie ograniczają się tylko do perspektyw doczesności, i nie mogą tylko w niej samej znajdować swego wymiaru i zrozumienia, lecz mają zawsze odniesienie do wiecznego przeznaczenia ludzkiego.

52. (Troska obowiązująca wszystkich o podniesienie małżeństwa i rodziny.} Rodzina jest szkołą bogatszego człowieczeństwa. Aby zaś mogła ona osiągnąć pełnię swego życia i posłannictwa, trzeba życzliwego duchowego udzielania się i wspólnej wymiany myśli pomiędzy małżonkami oraz troskliwego współdziałania rodziców w wychowywaniu dzieci. Czynna obecność ojca bardzo pomaga ich urobieniu; lecz i opieka domowa matki, jakiej potrzebują zwłaszcza młodsze dzieci, winna być zapewniona, co nie powinno jednak uniemożliwiać uprawnionego awansu społecznego kobiety. Dzieci powinno się tak wychowywać, aby po dojściu do wieku dojrzałego mogły z pełnym poczuciem odpowiedzialności pójść za powołaniem, także i duchownym, oraz wybrać stan życia, w którym, jeśli zwiążą się małżeństwem, mogłyby założyć własną rodzinę w pomyślnych dla siebie warunkach moralnych, społecznych i gospodarczych. Jest rzeczą rodziców lub opiekunów, aby stawali się przewodnikami dla młodych w zakładaniu rodziny przez roztropne rady, którym ci ostatni winni chętnie dawać posłuch, wystrzegać się jednak należy skłaniania. ich przymusem bezpośrednim lub pośrednim do zawarcia małżeństwa lub do wyboru partnera w małżeństwie.

W ten sposób rodzina, w której różne pokolenia spotykają się i pomagają sobie wzajemnie w osiąganiu pełniejszej mądrości życiowej oraz w godzeniu praw poszczególnych osób z wymaganiami życia społecznego, jest fundamentem społeczeństwa. Dlatego wszyscy, którzy mają wpływ na wspólnoty i grupy społeczne, winni przyczyniać się skutecznie do podnoszenia małżeństwa i rodziny. Władza państwowa niech uważa za swoją świętą powinność uznawanie prawdziwej natury tych instytucji, ochronę ich i popieranie, strzeżenie moralności publicznej i sprzyjanie dobrobytowi domowemu. Należy zabezpieczyć prawa rodziców do rodzenia potomstwa i wychowywania go na łonie rodziny. Niech przez przewidujące ustawodawstwa i różne poczynania doznają opieki oraz stosownej pomocy również ci, którzy niestety pozbawieni są dobrodziejstwa rodziny.

Chrześcijanie wyzyskując czas obecny i odróżniając sprawy wieczne od tego, co ulega zmianom, powinni pilnie podnosić wartości małżeństwa i rodziny tak świadectwem własnego życia, jak i zharmonizowanym współdziałaniem z ludźmi dobrej woli; a w ten sposób po usunięciu trudności zaspokajać będą potrzeby rodziny i zapewniać jej korzyści odpowiadające czasom dzisiejszym. Wielką pomocą w osiągnięciu tego celu będą: zmysł chrześcijański w wiernych, prawe sumienie moralne ludzi oraz mądrość i doświadczenie tych, którzy biegli są w naukach świętych.

Specjaliści, zwłaszcza w dziedzinie biologii, medycyny, socjologii i psychologii, wiele mogą oddać usług dobru małżeństwa i rodziny oraz spokojowi sumień, jeśli przez wspólny wkład swych badań będą się gorliwie starać naświetlić różne warunki sprzyjające uczciwemu regulowaniu ludzkiej rozrodczości.

Zadaniem kapłanów - po otrzymaniu przez nich należytego wykształcenia w sprawach życia rodzinnego - jest wspieranie powołania małżonków w ich pożyciu małżeńskim i rodzinnym różnymi środkami duszpasterskimi, jak głoszeniem słowa Bożego, kultem liturgicznym i innymi pomocami duchowymi, a również umacnianie ich z dobrocią i cierpliwością wśród trudności i utwierdzanie w miłości, aby tworzyły się naprawdę promieniujące rodziny.

Różne dzieła społeczne, zwłaszcza zrzeszenia rodzinne, niech starają się młodzież i samych małżonków, szczególnie tych, którzy się niedawno pobrali, umacniać nauczaniem i oddziaływaniem oraz przysposabiać do życia rodzinnego, społecznego i apostolskiego.

W końcu sami małżonkowie, stworzeni na obraz Boga żywego i umieszczeni w prawdziwym porządku osobowym, niech będą zespoleni jednakim uczuciem, podobną myślą i wspólną świętością, żeby idąc za Chrystusem, zasadą życia, stawali się - przez radości i ofiary swego powołania, przez wierną swoją miłość - świadkami owego misterium miłości, które Pan objawił światu swą śmiercią i zmartwychwstaniem.

 

 

 
1.2. Konstytucja dogmatyczna o Kościele "Lumen gentium"

11. Święta i organicznie ukształtowana natura społeczności kapłańskiej aktualizuje się przez sakramenty i przez cnoty. Wierni, przez chrzest wcieleni do Kościoła, dzięki otrzymanemu znamieniu przeznaczeni są do uczestnictwa w kulcie religii chrześcijańskiej, i odrodzeni jako synowie Boży, zobowiązani są wyznawać przed ludźmi wiarę, którą otrzymali od Boga za pośrednictwem Kościoła. Przez Sakrament Bierzmowania jeszcze ściślej wiążą się z Kościołem, otrzymują szczególną moc Ducha Świętego i w ten sposób jeszcze mocniej zobowiązani są, jako prawdziwi świadkowie Chrystusowi, do szerzenia wiary słowem i uczynkiem oraz do bronienia jej. Uczestnicząc w Ofierze Eucharystycznej, tym źródle i zarazem szczycie całego życia chrześcijańskiego, składają Bogu boską żertwę ofiarną, a wraz z nią samych siebie; w ten sposób zarówno przez składanie ofiary, jak i przez Komunię świętą, wszyscy biorą właściwy sobie udział w czynności liturgicznej, nie jednakowo, lecz jedni tak, drudzy inaczej. Posileni zaś w świętej Komunii Ciałem Chrystusowym, w konkretny sposób przedstawiają jedność ludu Bożego, której stosownym znakiem i cudowną przyczyną jest ten Najświętszy Sakrament.

Ci zaś, którzy przystępują do Sakramentu Pokuty, otrzymują od miłosierdzia Bożego przebaczenie zniewagi wyrządzonej Bogu i równocześnie dostępują pojednania z Kościołem, któremu grzesząc zadali ranę, a który przyczynia się do ich nawrócenia miłością, przykładem i modlitwą. Przez święte chorych namaszczenie i modlitwę kapłanów cały Kościół poleca chorych cierpiącemu i uwielbionemu Panu, aby ich podźwignął i zbawił (por. Jk 5, 14-16), a nadto zachęca ich, aby łącząc się dobrowolnie z męką i śmiercią Chrystusa (por. Rz 8, 17; Kol 1, 24; 2 Tm 2, 11-12; 1 P 4, 13), przysparzali dobra ludowi Bożemu. A znów ci, którzy wśród wiernych odznaczani są przez święcenia kapłańskie, ustanawiani są w imię Chrystusa, aby karmili Kościół słowem i łaską Bożą. Wreszcie małżonkowie chrześcijańscy na mocy Sakramentu Małżeństwa, przez który wyrażają tajemnicę jedności i płodnej miłości pomiędzy Chrystusem i Kościołem oraz w niej uczestniczą (por. Ef 5, 32), wspomagają się wzajemnie we współżyciu małżeńskim oraz rodzeniu i wychowywaniu potomstwa dla zdobycia świętości, a tak we właściwym sobie stanie i porządku życia mają własny dar wśród ludu Bożego (por. 1 Kor 7, 7). Z małżeństwa chrześcijańskiego bowiem wywodzi się rodzina, a w niej rodzą się nowi obywatele społeczności ludzkiej, którzy dzięki łasce Ducha Świętego stają się przez chrzest synami Bożymi, aby lud Boży trwał poprzez wieki. W tym domowym niejako Kościele rodzice przy pomocy słowa i przykładu winni być dla dzieci swoich pierwszymi zwiastunami wiary i pielęgnować właściwe każdemu z nich powołanie, ze szczególną zaś troskliwością powołanie duchowne.

Wyposażeni w tyle i tak potężnych środków zbawienia, wszyscy wierni chrześcijanie jakiejkolwiek sytuacji życiowej oraz stanu powołani są przez Pana, każdy na właściwej sobie drodze, do świętości doskonałej, jak i sam Ojciec doskonały jest.

35. Tak jak sakramenty nowego Zakonu, z których pokarm swój czerpie życie i apostolstwo wiernych, typicznie zapowiadają i wyobrażają nowe niebo i nową ziemię (por. Obj 21, 1), tak ludzie świeccy stają się potężnymi głosicielami wiary w rzeczy, których się spodziewają (por. Hbr 11, 1), jeśli z życiem z wiary niezachwianie łączą wyznawanie wiary. Ta ewangelizacja, to znaczy głoszenie Chrystusa dokonywane zarówno świadectwem życia, jak i słowem, nabiera swoistego charakteru i szczególnej skuteczności przez to, że dokonuje się w zwykłych warunkach właściwych światu.

W wypełnianiu tego zadania nader cenny okazuje się ten stan życia, który uświęcony jest osobnym sakramentem, mianowicie życie małżeńskie i rodzinne. Tam odbywa się zaprawa w apostolstwie świeckich i tam znajduje się znakomita jego szkoła, gdzie pobożność chrześcijańska przenika całą treść życia i z dnia na dzień coraz bardziej ją przemienia. Tam małżonkowie znajdują swoje powołanie, polegające na tym, że mają być dla siebie nawzajem i dla swoich dzieci świadkami wiary i miłości Chrystusa. Rodzina chrześcijańska pełnym głosem oznajmia zarówno obecne cnoty królestwa Bożego, jak i nadzieję błogosławionego życia. W ten sposób przykładem i świadectwem swoim przekonuje świat o jego grzechu i oświeca tych, co szukają prawdy.

Toteż ludzie świeccy, nawet gdy zaprzątają ich doczesne troski, mogą i powinni prowadzić cenną działalność mającą na celu ewangelizację świata. I jeśli niektórzy z nich w miarę możliwości sprawują święte czynności, kiedy brakuje szafarzy świętych lub gdy nie mogą oni sprawować funkcji wskutek prześladowania, jeśli też liczni spośród nich wszystkie swe siły poświęcają dziełu apostolskiemu, to jednak wszyscy powinni współpracować dla rozszerzania i wzrastania królestwa Chrystusowego w świecie. Dlatego też ludzie świeccy mają się pilnie starać o głębsze poznawanie prawdy objawionej i usilnie błagać Boga o dar mądrości.

41. Małżonkom zaś i rodzicom chrześcijańskim przystoi, aby własną idąc drogą, przez całe życie podtrzymywali się wzajemnie w łasce z pomocą wiernej miłości, a przyjmowanemu z miłości od Boga potomstwu wpajali chrześcijańskie nauki i ewangeliczne cnoty. W ten sposób bowiem dają oni wszystkim przykład niestrudzonej i szlachetnej miłości; w ten sposób też budują braterską wspólnotę miłości i stają się świadkami oraz współpracownikami płodności Matki - Kościoła, na znak i na uczestnictwo w owej miłości, jaką Chrystus umiłował oblubienicę swoją i wydał za nią siebie samego. Podobny przykład w inny sposób dają wdowy i wdowcy oraz nie związani małżeństwem, którzy także w niemałym stopniu przyczynić się mogą do świętości i pracy w Kościele. Ci zaś ludzie, którzy wykonują ciężkie nieraz prace, poprzez dzieła ludzkie mają doskonalić samych siebie, współobywateli swoich wspierać, a całej społeczności i całemu stworzeniu dopomagać w osiągnięciu lepszego stanu; mają oni również naśladować Chrystusa, którego ręce trudziły się pracą rzemieślniczą i który wraz z Ojcem ustawicznie działa dla zbawienia wszystkich: mają Go naśladować w miłości czynnej, ciesząc się nadzieją i jeden drugiego brzemiona dźwigając, i przez samą codzienną pracę swoją wznosić się na wyższy stopień świętości, także apostolskiej.
1.3. Dekret o apostolstwie świeckich "Apostolicam actuositatem"

11. Ponieważ Stwórca wszechrzeczy ustanowił związek małżeński początkiem i podstawą społeczności ludzkiej, a przez swoją łaskę uczynił go tajemnicą wielką w odniesieniu do Chrystusa i Kościoła (por. Ef 5, 32), dlatego apostolstwo wśród małżonków i rodzin posiada szczególną doniosłość tak dla Kościoła, jak i dla społeczeństwa świeckiego.

Chrześcijańscy małżonkowie są wzajemnie dla siebie, dla swoich dzieci i innych domowników współpracownikami łaski i świadkami wiary. Oni są dla swych dzieci pierwszymi głosicielami wiary i wychowawcami; słowem i przykładem przysposabiają je do życia chrześcijańskiego i apostolskiego, roztropnie służą im pomocą w wyborze drogi życiowej, a odkryte u nich w danym wypadku powołanie do służby Bożej pielęgnują z wielką troskliwością.

Zawsze było obowiązkiem małżonków, a dziś stanowi najważniejszą część ich apostolstwa: ukazywać i potwierdzać swoim życiem nierozerwalność i świętość węzła małżeńskiego; mocno podkreślać prawo i obowiązek rodziców i opiekunów do chrześcijańskiego wychowania dzieci; bronić godności i należnej autonomii rodziny. Niech więc sami rodzice i wszyscy wierni współpracują z ludźmi dobrej woli, by w prawodawstwie cywilnym zabezpieczono bezwzględną nietykalność tych praw; rządząc społeczeństwem winno się brać pod uwagę potrzeby rodzinne dotyczące mieszkania, wychowania dzieci, warunków pracy, ubezpieczeń społecznych i podatków; w kierowaniu procesem migracji należy bezwzględnie zabezpieczyć wspólnotę życia rodzinnego.

Rodzina jako taka otrzymała od Boga posłannictwo, by stać się pierwszą i żywotną komórką społeczeństwa. Wypełni ona to posłannictwo, jeżeli przez wzajemną miłość swych członków i przez modlitwę wspólnie zanoszoną do Boga okaże się niejako domowym sanktuarium Kościoła; jeżeli cała rodzina włączy się w kult liturgiczny; jeżeli wreszcie rodzina świadczyć będzie czynne miłosierdzie i popierać sprawiedliwość oraz inne dobre uczynki, służące wszystkim braciom znajdującym się w potrzebie. Spośród różnych rodzajów apostolstwa rodzinnego zasługują na wyszczególnienie następujące: adoptowanie opuszczonych dzieci, gościnne przyjmowanie przybyszów, pomoc w prowadzeniu szkół, służenie radą i pomocą materialną młodzieży, pomaganie narzeczonym, by lepiej przysposobili się do małżeństwa, udział w katechizacji, wspieranie małżonków i rodzin przeżywających trudności materialne lub moralne, zapewnienie starcom nie tylko niezbędnych środków do życia, ale także słusznego udziału w owocach postępu gospodarczego.

Zawsze i wszędzie, ale szczególnie w krajach, gdzie po raz pierwszy rzuca się ziarno Ewangelii lub w których Kościół stawia pierwsze kroki, albo znajduje się w groźnym niebezpieczeństwie, rodziny chrześcijańskie dają bezcenne świadectwo światu o Chrystusie, jeśli prowadzą życie całkowicie zgodne z Ewangelią i świecą przykładem małżeństwa chrześcijańskiego.

Dla łatwiejszego osiągnięcia celów apostolstwa może okazać się rzeczą odpowiednią, aby rodziny zespalały się w jakieś związki.

 
1.4. Dekret o posłudze i życiu kapłanów "Presbyterorum ordinis"

9. Kapłani Nowego Testamentu, chociaż z racji Sakramentu Kapłaństwa wykonują wśród ludu i dla ludu Bożego bardzo wzniosłą i konieczną funkcję ojca i nauczyciela, wspólnie jednak ze wszystkimi wiernymi są uczniami Pana, uczestnikami Jego królestwa dzięki łasce powołującego Boga. Ze wszystkimi bowiem odrodzonymi w wodzie chrztu prezbiterzy są braćmi wśród braci, jako członkowie jednego i tego samego Ciała Chrystusowego, którego budowanie zlecone jest wszystkim.

Prezbiterzy zatem tak winni przewodniczyć, by nie szukając swego, lecz tego, co należy do Jezusa Chrystusa, współpracowali z wiernymi świeckimi i zachowywali się wśród nich na wzór Mistrza, który między lud "nie przyszedł, aby mu służono, ale aby służyć i duszę swą oddać na okup za wielu" (Mt 20, 28). Niech prezbiterzy szczerze uznają i popierają godność świeckich i właściwy ich udział w posłannictwie Kościoła. Niech także szczerze szanują słuszną wolność, która przysługuje wszystkim w ziemskim państwie. Niech chętnie słuchają świeckich, rozpatrując po bratersku ich pragnienia i uznając ich doświadczenie i kompetencję w różnych dziedzinach ludzkiego działania, by razem z nimi mogli rozpoznać znaki czasów. Badając duchy, czy pochodzą od Boga, niech w duchu wiary odkrywają różnorodne charyzmaty świeckich, zarówno małe, jak i wielkie, niech je z radością uznają, z troskliwością popierają. Między innymi zaś darami Bożymi, znajdującymi się obficie wśród wiernych, szczególnej troski godne są te, które pociągają wielu do doskonalszego życia duchowego. Niech też z zaufaniem powierzają świeckim zadania w służbie Kościoła, zostawiając im swobodę i pole do działania, owszem, odpowiednio zachęcając ich, by przystępowali do pracy także z własnej inicjatywy.

Są na koniec prezbiterzy postawieni wśród świeckich, by prowadzili wszystkich do zjednoczenia w miłości, "miłością braterską nawzajem się miłując, w okazywaniu czci jedni drugich uprzedzając" (Rz 12, 10). Ich przeto zadaniem jest w taki sposób godzić różne poglądy, aby nikt w społeczności wiernych nie czuł się obcym. Są obrońcami wspólnego dobra, o które się troszczą w imieniu biskupa, a równocześnie gorliwymi obrońcami prawdy, by wierni nie byli ponoszeni każdym powiewem doktryny. Ich szczególnej trosce powierzeni są ci, którzy odeszli od uczęszczania do sakramentów czy nawet może i od wiary. Niech jako dobrzy pasterze nie zaniedbują ich nawiedzać.

2. Adhortacja Apostolska "Familiaris consortio"

Duszpasterstwo rodzin w przypadkach trudnych

  1. Szczególne okoliczności

  2. Małżeństwa mieszane

  3. Oddziaływanie duszpasterskie wobec niektórych sytuacji nieprawidłowych

  4. Pozbawieni rodziny

 

Szczególne okoliczności

77. Zaangażowanie duszpasterskie bardziej jeszcze wielkoduszne, bardziej jeszcze pełne mądrości i roztropności, na wzór Dobrego Pasterza, jest potrzebne w stosunku do tych rodzin, które - często niezależnie od własnej woli czy pod naciskiem wymogów różnej natury - mogą stawić czoło sytuacjom obiektywnie trudnym.

Tu trzeba zwrócić szczególną uwagę na niektóre zwłaszcza kategorie ludzi, którzy w większym stopniu potrzebują nie tylko opieki, ale bardziej znaczącego oddziaływania na opinię publiczną, a zwłaszcza na struktury kulturalne, ekonomiczne i prawne, po to, ażeby w możliwie maksymalnym stopniu usunąć głębokie przyczyny ich trudności.

Należą do nich na przykład rodziny, które wyemigrowały w poszukiwaniu pracy, rodziny tych, którzy są zmuszeni do długiego przebywania poza domem, jak na przykład wojskowi, marynarze, podróżujący, rodziny więźniów, uchodźców, i rodziny, które w wielkich miastach żyją praktycznie na marginesie; rodziny bez mieszkania; rodziny niepełne, takie, w których brak ojca lub matki; rodziny z dziećmi upośledzonymi lub dotkniętymi narkomanią, rodziny alkoholików; rodziny wyobcowane ze swego środowiska kulturowego i społecznego lub też zagrożone jego utratą; rodziny dyskryminowane ze względów politycznych lub z innych racji; rodziny podzielone ideologicznie; rodziny, które nie potrafią łatwo nawiązać kontaktu z parafią; rodziny, które doświadczają przemocy lub niesprawiedliwego traktowania z powodu wiary; rodziny małżonków małoletnich; osoby starsze, nierzadko zmuszone do życia w samotności i bez wystarczających środków utrzymania.

Rodziny emigrantów - zwłaszcza chodzi tu o robotników i chłopów - powinny znaleźć wszędzie w Kościele swą ojczyznę. To zadanie leży w samej naturze Kościoła, który jest znakiem jedności w różnorodności. O ile to możliwe, niech mają zapewnioną posługę kapłanów własnego obrządku, kultury i języka. Do Kościoła należy obowiązek apelowania do sumienia publicznego i do władz społecznych, gospodarczych i politycznych, ażeby robotnicy znaleźli pracę we własnej okolicy i kraju, ażeby byli sprawiedliwie wynagradzani, by jak najszybciej następowało połączenie rodzin, ażeby uwzględniano ich tożsamość kulturową i traktowano na równi z innymi, i aby ich dzieciom zapewniona była możliwość formacji zawodowej i wykonywania zawodu, jak również posiadanie ziemi koniecznej do pracy i życia.

Trudnym problemem jest zagadnienie rodzin ideologicznie podzielonych. W tych przypadkach wymaga się szczególnej troski duszpasterskiej. Przede wszystkim należy z takimi rodzinami utrzymywać osobisty, roztropny kontakt. Wierzących trzeba umacniać w wierze i podtrzymywać w życiu chrześcijańskim. Chociaż strona katolicka nie może ustąpić, trzeba jednak utrzymać zawsze żywy dialog z drugą stroną. Muszą mnożyć się objawy miłości i szacunku, w mocnej nadziei utrzymania silnej jedności. Dużo zależy także od stosunków pomiędzy rodzicami i dziećmi. Ideologie obce wierze mogą zresztą pobudzić wierzących członków rodziny do wzrastania w wierze i dawaniu świadectwa miłości.

Są też inne trudne momenty, w których rodzina potrzebuje pomocy wspólnoty kościelnej i jej pasterzy. Takim momentem może być dojrzewanie dzieci - niespokojne, kontestujące, czasem burzliwe; małżeństwo dzieci, odrywające je od rodziny, w której wzrosły; brak zrozumienia lub miłości ze strony najbliższych; porzucenie rodziny przez jednego z małżonków lub śmierć, pociągająca za sobą bolesne doświadczenie wdowieństwa; śmierć członka rodziny, która okalecza lub dogłębnie przekształca dotychczasowy zrąb rodziny.

Kościół nie może również nie pamiętać znaczenia lat starości, z tym wszystkim, co one przynoszą pozytywnego i negatywnego, a więc z możliwością pogłębienia miłości małżeńskiej, coraz bardziej oczyszczonej i uszlachetnionej przez długoletnią i nieprzerwaną wierność; z ich gotowością służenia innym w nowy sposób dobrocią, mądrością i pozostałą energią; z ciężarem samotności, częściej psychicznej i uczuciowej aniżeli fizycznej, wynikającej z ewentualnego opuszczenia czy niedostatecznego zainteresowania ze strony dzieci i krewnych; cierpieniem związanym z chorobą, stopniowym ubytkiem sił, upokorzeniem z powodu zależności od innych, goryczą poczucia, że jest się może ciężarem dla najbliższych, zbliżaniem się końca życia. Są to sytuacje, w których - jak podkreślili Ojcowie Synodu - można łatwiej zrozumieć i przeżyć te wzniosłe aspekty duchowości małżeńskiej i rodzinnej, które czerpią natchnienie z wartości krzyża i zmartwychwstania Chrystusa, źródła uświęcenia i głębokiej radości w codziennym życiu, w perspektywie wielkich rzeczywistości eschatologicznych życia wiecznego.

We wszystkich tych różnych sytuacjach niech nigdy nie będzie zaniedbana modlitwa, źródło światła i siły oraz pokarm dla nadziei chrześcijańskiej.

 

Małżeństwa mieszane

78. W świetle wskazań i reguł zawartych w najnowszych dokumentach Stolicy Apostolskiej i zarządzeniach opracowanych przez Konferencje Episkopatów, dostosowujących tamte wskazania i reguły do różnych konkretnych sytuacji, szczególnej uwagi duszpasterskiej wymaga także wzrastająca liczba małżeństw mieszanych, zawieranych pomiędzy katolikami i ochrzczonymi niekatolikami, jak również pomiędzy katolikami i nie ochrzczonymi.

Małżeństwa mieszane niosą z sobą szczególne wymagania, które można ująć w trzech zasadniczych punktach.

Przede wszystkim winny być wzięte pod uwagę wynikające z wiary obowiązki strony katolickiej, dotyczące swobodnego praktykowania wiary, i płynący stąd obowiązek zatroszczenia się w miarę własnych sił o to, aby dzieci zostały ochrzczone i wychowane w wierze katolickiej.

Trzeba sobie uświadamiać szczególne trudności związane z ułożeniem stosunków między mężem i żoną w tym, co się odnosi do poszanowania wolności religijnej: może ona być naruszona tak przez naciski zmierzające do zmiany przekonań religijnych partnera, jak przez stawianie przeszkód swobodnemu ich wyrażaniu poprzez praktyki religijne.

Co do formy liturgicznej i kanonicznej zawarcia małżeństwa, ordynariusze mogą wobec różnych potrzeb szeroko korzystać z przysługujących im uprawnień.

W traktowaniu tych specjalnych wymagań trzeba mieć na uwadze następujące sprawy:

 - specjalne przygotowanie do tego rodzaju małżeństwa domaga się podjęcia wszystkich rozsądnych wysiłków, aby przygotowujący się dobrze zrozumieli naukę katolicką o tym, czym jest małżeństwo i jakie stawia wymagania, oraz ażeby upewnić się, że w przyszłości nie zaistnieją presje i przeszkody, o których była mowa wyżej;

 - jest rzeczą najważniejszą, ażeby wsparta przez wspólnotę strona katolicka była umacniana w wierze i pozytywnie wspomagana w coraz dojrzalszym rozumieniu i praktykowaniu wiary, tak, aby mogła stać się w łonie rodziny prawdziwym, wiarygodnym świadkiem poprzez przykład życia i okazywaną współmałżonkowi i dzieciom miłość.

Małżeństwa pomiędzy katolikami i innymi ochrzczonymi, już dzięki swej szczególnej fizjognomii, zawierają wiele elementów, które należy doceniać i rozwijać, tak z uwagi na ich wewnętrzną wartość, jak również ze względu na ewentualny wkład, który mogą wnieść w ruch ekumeniczny. Sprawdza się to szczególnie wtedy, kiedy oboje małżonkowie są wierni swoim obowiązkom religijnym. Wspólny chrzest i dynamizm łaski daje partnerom w tych małżeństwach podstawę i uzasadnienie wyrażania ich jedności w dziedzinie wartości moralnych i duchowych.

W tym celu, a także dla podkreślenia ekumenicznego znaczenia takiego małżeństwa mieszanego, przeżywanego w pełni wiary przez oboje małżonków chrześcijańskich, trzeba starać się - nawet jeżeli nie zawsze okaże się to łatwe - o serdeczną współpracę pomiędzy duchownym katolickim i niekatolickim, poczynając od przygotowania do małżeństwa i ślubu.

W tym, co dotyczy udziału małżonka niekatolika w komunii eucharystycznej, należy trzymać się norm wydanych przez Sekretariat dla Jedności Chrześcijan.

W różnych częściach świata odnotowuje się dzisiaj wzrastającą liczbę małżeństw zawartych pomiędzy katolikami i nie ochrzczonymi. W wielu z nich małżonek nie ochrzczony wyznaje inną religię i jego przekonania winny być traktowane z szacunkiem, zgodnie z zasadami Deklaracji Soboru Watykańskiego II, Nostra aetate, odnoszącej się do stosunków z religiami niechrześcijańskimi; jednakże w niemałej liczbie innych małżeństw, szczególnie w społeczeństwach zlaicyzowanych, osoba nie ochrzczona nie wyznaje żadnej religii. Trzeba, aby dla tych małżeństw Konferencje Episkopatów oraz poszczególni biskupi podjęli odpowiednie środki pastoralne, mające na celu zapewnienie ochrony wiary małżonka katolickiego i zabezpieczenie mu wolności praktykowania, zwłaszcza w tym, co odnosi się do obowiązku uczynienia wszystkiego, co jest w jego mocy, aby dzieci otrzymały chrzest i wychowanie katolickie. Małżonek katolicki winien ponadto być wspierany wszelkimi sposobami w jego zadaniu świadczenia w łonie rodziny poprzez wiarę i życie katolickie.

 

Oddziaływanie duszpasterskie wobec niektórych sytuacji nieprawidłowych

79. Synod Biskupów w trosce o zapewnienie rodzinie opieki we wszystkich, nie tylko religijnych jej wymiarach, nie omieszkał należycie uwzględnić niektórych sytuacji nieregularnych, nie tylko pod względem religijnym, ale często także i cywilnym, sytuacji, które - przy współczesnych szybkich zmianach kulturowych - rozpowszechniają się, niestety, również wśród katolików, z niemałą szkodą dla samej instytucji rodziny i społeczeństwa, którego jest ona podstawową komórką.

 a) Małżeństwo na próbę

80. Pierwszą nieprawidłową sytuację stwarza tak zwane "małżeństwo na próbę", które wielu ludzi chciałoby dzisiaj usprawiedliwić, przypisując mu pewne zalety. Już sam rozum ludzki podsuwa niemożliwość jego akceptacji wykazując, jak mało jest przekonywujące "eksperymentowanie" na osobach ludzkich, których godność wymaga, aby były zawsze i wyłącznie celem miłości obdarowania bez jakichkolwiek ograniczeń czasu czy innych okoliczności.

Ze swej strony Kościół, ze względu na ostateczne, pierwotne, wypływające z wiary zasady, nie może dopuścić do takiego rodzaju związków. Z jednej strony bowiem, dar ciała we współżyciu fizycznym jest realnym symbolem głębokiego oddania się całej osoby: oddanie takie nie może w obecnym stanie człowieka urzeczywistnić się w całej swej prawdzie bez współdziałania miłości z caritas daną przez Jezusa Chrystusa. Z drugiej strony, małżeństwo dwojga ochrzczonych jest realnym symbolem zjednoczenia Chrystusa z Kościołem, zjednoczenia nie czasowego czy "na próbę", ale wiernego na całą wieczność; pomiędzy dwojgiem ochrzczonych nie może więc istnieć inne małżeństwo aniżeli nierozerwalne.

Zwykle takiej sytuacji nie można zmienić, jeśli osoba ludzka nie została wychowana od dzieciństwa do odważnego, z pomocą łaski Chrystusowej, opanowywania budzącej się pożądliwości do nawiązywania z innymi więzów miłości czystej. Nie osiąga się tego bez prawdziwego wychowania do autentycznej miłości i do właściwego korzystania z płciowości, to znaczy takiego, które włącza osobę ludzką w każdym jej wymiarze, a więc także cielesnym, w pełnię Tajemnicy Chrystusa.

Byłoby bardzo pożyteczne zbadanie przyczyn tego zjawiska także w jego aspekcie psychologicznym i socjologicznym, aby dojść do znalezienia skutecznej terapii.

 b) Rzeczywiste wolne związki

81. Chodzi tu o związki bez żadnej uznanej publicznie więzi instytucjonalnej, ani cywilnej, ani religijnej. Zjawisko to - również występujące coraz częściej - nie może nie przyciągnąć uwagi duszpasterzy także dlatego, że u jego podstaw mogą leżeć bardzo zróżnicowane elementy i poprzez oddziaływanie na nie może się udać ograniczenie ich konsekwencji.

Niektóre osoby bowiem czują się niemal przymuszone do tego rodzaju życia przez trudne sytuacje ekonomiczne, kulturowe i religijne, gdyż zawarcie prawidłowego małżeństwa naraziłoby je na szkody, na utratę korzyści ekonomicznych, na dyskryminację itd. Natomiast u innych stwierdza się postawę pogardy, kontestacji i odrzucenia społeczeństwa, instytucji rodziny, porządku społeczno-politycznego, albo też wyłączne poszukiwanie przyjemności. Innych wreszcie popycha do tego zupełna nieświadomość i krańcowe ubóstwo, nieraz zaś uwarunkowania wynikające z sytuacji rzeczywistej niesprawiedliwości, lub pewna niedojrzałość psychiczna, która sprawia, że są zbyt niepewni i bojaźliwi, by zawrzeć trwały i ostateczny związek. W niektórych krajach tradycyjne zwyczaje przewidują zawarcie właściwego i prawdziwego małżeństwa jedynie po pewnym okresie wspólnego mieszkania i po urodzeniu się pierwszego dziecka.

Każdy z tych elementów stawia Kościół wobec trudnych problemów duszpasterskich, ze względu na konsekwencje tak religijne i moralne (zatracenie religijnego sensu małżeństwa widzianego w świetle Przymierza Boga z Jego ludem; pozbawienie łaski sakramentalnej; poważne zgorszenie), jak i społeczne (zniszczenie samego pojęcia rodziny; osłabienie poczucia wierności, także wobec społeczeństwa, możliwość psychicznych urazów u dzieci; potwierdzenie egoizmu).

Będzie przedmiotem troski duszpasterzy i wspólnoty lokalnej poznanie, każdej oddzielnie, takich sytuacji oraz ich konkretnych przyczyn; taktowne i z szacunkiem zbliżenie się do współżyjących ze sobą; staranie o to, ażeby przez cierpliwe oświecanie i pełne miłości upominanie oraz chrześcijańskie świadectwo rodzinne ułatwić im drogę do uregulowania sytuacji. Przede wszystkim jednak należy zapobiegać powstawaniu ich, rozwijając w całym wychowaniu moralnym i religijnym młodych zmysł wierności, pouczając ich o warunkach i strukturach sprzyjających takiej wierności, bez której nie ma prawdziwej wolności, pomagając młodym w duchowym dojrzewaniu, uzdalniając ich do zrozumienia bogatej rzeczywistości ludzkiej i nadprzyrodzonej małżeństwa sakramentalnego.

Lud Boży niechaj stara się także, by władze publiczne, opierając się rozkładowym tendencjom w społeczeństwie, które są szkodliwe również dla godności, bezpieczeństwa i dobrobytu poszczególnych obywateli, starały się o to, by opinia publiczna nie była urabiana w sensie niedoceniania instytucjonalnej ważności małżeństwa i rodziny. Ponieważ w wielu regionach, z powodu skrajnego ubóstwa wynikającego z niesprawiedliwych i nieodpowiednich struktur społeczno-gospodarczych, młodzi nie mają warunków do zawarcia w odpowiedni sposób małżeństwa, społeczeństwo i władze publiczne winny popierać prawnie zawarte małżeństwo poprzez szereg decyzji społecznych i politycznych, zapewniając płacę rodzinną, wydając dyspozycje co do mieszkań odpowiednich dla życia rodzinnego, stwarzając właściwe możliwości pracy i życia.

 c) Katolicy złączeni tylko ślubem cywilnym

82. Coraz więcej jest takich przypadków, że katolicy ze względów ideologicznych lub praktycznych wolą zawrzeć tylko ślub cywilny, odrzucając lub przynajmniej odkładając ślub kościelny. Sytuacji tych ludzi nie można stawiać na równi z sytuacją tych, którzy współżyją bez żadnego związku, tu bowiem istnieje przynajmniej jakieś zobowiązanie do określonej i prawdopodobnie trwałej sytuacji życiowej, chociaż często decyzji tej nie jest obca perspektywa ewentualnego rozwodu. Chcąc publicznego uznania ich związku przez państwo, pary te wykazują gotowość przyjęcia, obok korzyści, także zobowiązań. Mimo to, również i ta sytuacja nie jest do przyjęcia przez Kościół.

Oddziaływanie duszpasterskie będzie zmierzało do uświadomienia konieczności harmonii pomiędzy życiem a wyznawaną wiarą i uczynienia wszystkiego co możliwe, ażeby doprowadzić te osoby do uregulowania ich sytuacji wedle zasad chrześcijańskich. Chociaż osoby te trzeba traktować z wielką miłością i zainteresować je życiem wspólnot kościelnych, to jednak, niestety, pasterze Kościoła nie mogą ich dopuścić do sakramentów.

 d) Żyjący w separacji i rozwiedzeni, którzy nie zawarli nowego związku

83. Różne motywy, takie jak brak wzajemnego zrozumienia, nieumiejętność otwarcia się na relacje międzyosobowe i inne, mogą w przykry sposób doprowadzić ważnie zawarte małżeństwo do rozłamu, często nie do naprawienia. Oczywiście, separację należy uznać za środek ostateczny, kiedy już wszelkie rozsądne oddziaływania okażą się daremne.

Samotność i inne trudności są często udziałem małżonka odseparowanego, zwłaszcza gdy nie ponosi on winy. W takim przypadku wspólnota kościelna musi w szczególny sposób wspomagać go; okazywać mu szacunek, solidarność, zrozumienie i konkretną pomoc, tak aby mógł dochować wierności także w tej trudnej sytuacji, w której się znajduje; wspólnota musi pomóc mu w praktykowaniu przebaczenia, wymaganego przez miłość chrześcijańską, oraz utrzymania gotowości do ewentualnego podjęcia na nowo poprzedniego życia małżeńskiego.

Analogiczny jest przypadek małżonka rozwiedzionego, który - zdając sobie dobrze sprawę z nierozerwalności ważnego węzła małżeńskiego - nie zawiera nowego związku, lecz poświęca się jedynie spełnianiu swoich obowiązków rodzinnych i tych, które wynikają z odpowiedzialności życia chrześcijańskiego. W takim przypadku przykład jego wierności i chrześcijańskiej konsekwencji nabiera szczególnej wartości świadectwa wobec świata i Kościoła, który tym bardziej winien mu okazywać stałą miłość i pomoc, nie czyniąc żadnych trudności w dopuszczeniu do sakramentów.

 e) Rozwiedzeni, którzy zawarli nowy związek

84. Codzienne doświadczenie pokazuje, niestety, że ten, kto wnosi sprawę o rozwód, zamierza wejść w ponowny związek, oczywiście bez katolickiego ślubu kościelnego. Z uwagi na to, że rozwody są plagą, która na równi z innymi dotyka w coraz większym stopniu także środowiska katolickie, problem ten winien być potraktowany jako naglący. Zagadnieniem tym zajęli się wprost Ojcowie Synodu. Kościół bowiem ustanowiony dla doprowadzenia wszystkich ludzi, a zwłaszcza ochrzczonych, do zbawienia, nie może pozostawić swemu losowi tych, którzy - już połączeni sakramentalną więzią małżeńską - próbowali zawrzeć nowe małżeństwo. Będzie też niestrudzenie podejmował wysiłki, by oddać im do dyspozycji posiadane przez siebie środki zbawienia.

Niech wiedzą duszpasterze, że dla miłości prawdy mają obowiązek właściwego rozeznania sytuacji. Zachodzi bowiem różnica pomiędzy tymi, którzy szczerze usiłowali ocalić pierwsze małżeństwo i zostali całkiem niesprawiedliwie porzuceni, a tymi, którzy z własnej, ciężkiej winy zniszczyli ważne kanonicznie małżeństwo. Są wreszcie tacy, którzy zawarli nowy związek ze względu na wychowanie dzieci, często w sumieniu subiektywnie pewni, że poprzednie małżeństwo, zniszczone w sposób nieodwracalny, nigdy nie było ważne.

Razem z Synodem wzywam gorąco pasterzy i całą wspólnotę wiernych do okazania pomocy rozwiedzionym, do podejmowania z troskliwą miłością starań o to, by nie czuli się oni odłączeni od Kościoła, skoro mogą, owszem, jako ochrzczeni, powinni uczestniczyć w jego życiu. Niech będą zachęcani do słuchania Słowa Bożego, do uczęszczania na Mszę świętą, do wytrwania w modlitwie, do pomnażania dzieł miłości oraz inicjatyw wspólnoty na rzecz sprawiedliwości, do wychowywania dzieci w wierze chrześcijańskiej, do pielęgnowania ducha i czynów pokutnych, ażeby w ten sposób z dnia na dzień wypraszali sobie u Boga łaskę. Niech Kościół modli się za nich, niech im dodaje odwagi, niech okaże się miłosierną matką, podtrzymując ich w wierze i nadziei.

Kościół jednak na nowo potwierdza swoją praktykę, opartą na Piśmie Świętym, niedopuszczania do komunii eucharystycznej rozwiedzionych, którzy zawarli ponowny związek małżeński. Nie mogą być dopuszczeni do komunii świętej od chwili, gdy ich stan i sposób życia obiektywnie zaprzeczają tej więzi miłości między Chrystusem i Kościołem, którą wyraża i urzeczywistnia Eucharystia. Jest poza tym inny szczególny motyw duszpasterski: dopuszczenie ich do Eucharystii wprowadzałoby wiernych w błąd lub powodowałoby zamęt co do nauki Kościoła o nierozerwalności małżeństwa.

Pojednanie w sakramencie pokuty - które otworzyłoby drogę do komunii eucharystycznej - może być dostępne jedynie dla tych, którzy żałując, że naruszyli znak Przymierza i wierności Chrystusowi, są szczerze gotowi na taką formę życia, która nie stoi w sprzeczności z nierozerwalnością małżeństwa. Oznacza to konkretnie, że gdy mężczyzna i kobieta, którzy dla ważnych powodów - jak na przykład wychowanie dzieci - nie mogą uczynić zadość obowiązkowi rozstania się, postanawiają żyć w pełnej wstrzemięźliwości, czyli powstrzymywać się od aktów, które przysługują jedynie małżonkom".

Podobnie szacunek należny sakramentowi małżeństwa, samym małżonkom i ich krewnym, a także wspólnocie wiernych zabrania każdemu duszpasterzowi, z jakiegokolwiek motywu lub dla jakiejkolwiek racji, także duszpasterskiej, dokonania na rzecz rozwiedzionych, zawierających nowe małżeństwo, jakiegokolwiek aktu kościelnego czy jakiejś ceremonii. Sprawiałoby to bowiem wrażenie obrzędu nowego, ważnego sakramentalnie ślubu, i w konsekwencji mogłoby wprowadzać w błąd co do nierozerwalności ważnie zawartego małżeństwa.

Postępując w ten sposób, Kościół wyznaje swoją wierność Chrystusowi i Jego prawdzie; jednocześnie kieruje się uczuciem macierzyńskim wobec swoich dzieci, zwłaszcza tych, które zostały opuszczone bez ich winy przez prawowitego współmałżonka.

Kościół z ufnością wierzy, że ci nawet, którzy oddalili się od przykazania Pańskiego i do tej pory żyją w takim stanie, mogą otrzymać od Boga łaskę nawrócenia i zbawienia, jeżeli wytrwają w modlitwie, pokucie i miłości.

 

Pozbawieni rodziny

85. Pragnę dołączyć jeszcze słowo dla tych osób, które ze względu na konkretną sytuację życiową, w jakiej się znajdują - często nie z własnego wyboru - uważam za szczególnie bliskie Sercu Chrystusa, godne miłości i skutecznej troski Kościoła oraz duszpasterzy.

Bardzo wiele osób na świecie, niestety, nie może w żaden sposób odwołać się do tego, co określa się w ścisłym sensie pojęciem rodziny. Ogromna część ludzkości żyje w warunkach wielkiego ubóstwa, gdzie promiskuizm, brak mieszkań, nieregularność i niestałość stosunków, krańcowy brak kultury praktycznie nie pozwalają mówić o prawdziwej rodzinie. Są też inne osoby, które z różnych motywów pozostały samotne na świecie. Wszelako dla nich wszystkich istnieje "dobra nowina o rodzinie".

Co do tych, którzy żyją w skrajnym ubóstwie, już mówiłem o pilnej potrzebie podjęcia odważnych działań dla znalezienia rozwiązań, także na poziomie politycznym, które by pozwoliły pomóc im w przezwyciężeniu owej nieludzkiej sytuacji poniżenia. Jest to zadanie zobowiązujące solidarnie całe społeczeństwo, ale w sposób szczególny władze, ze względu na ich funkcje i wypływającą z nich odpowiedzialność, a także rodziny, które muszą okazać wielkie współczucie i gotowość pomocy.

Tym, którzy nie mają rodziny naturalnej, trzeba jeszcze szerzej otworzyć drzwi wielkiej rodziny, którą jest Kościół, konkretyzujący się następnie w rodzinie diecezjalnej, parafialnej, w podstawowych wspólnotach kościelnych i w ruchach apostolskich. Nikt nie jest pozbawiony rodziny na tym świecie: Kościół jest domem i rodziną dla wszystkich, a szczególnie dla "utrudzonych i obciążonych".

 

 

3. Adhortacja Apostolska "Reconciliatio et paenitentia"
Niektóre przypadki szczególne

34. Pragnę poruszyć tu bardzo zwięźle problem duszpasterski, którym zajął się - na ile to było możliwe - Synod, poświęcając mu także jedną z Propositiones. Mam na myśli nierzadkie dziś sytuacje chrześcijan, którzy pragną kontynuować religijną praktykę sakramentalną, lecz nie mogą tego uczynić, gdyż pozostają w osobistym konflikcie z dobrowolnie przyjętymi obowiązkami wobec Boga i Kościoła. Są to sytuacje szczególnie delikatne i jakby bez wyjścia.

W czasie obrad Synodu wiele głosów, wyrażając powszechne przekonanie Ojców, zwracało uwagę na współistnienie i wzajemne oddziaływanie na siebie dwóch zasad, równie ważnych, w odniesieniu do tych przypadków. Pierwsza to zasada współczucia i miłosierdzia, według której Kościół, kontynuator obecności i dzieła Chrystusa w historii, nie chcąc śmierci grzesznika, ale aby się nawrócił i żył, baczy, by nie złamać trzciny zgniecionej i nie dogasić tlejącego się knota, i stara się zawsze, na i1e to możliwe, ukazywać drogę powrotu do Boga i pojednania z Nim. Druga to zasada prawdy i wierności, dla której Kościół nie zgadza się nazywać dobra złem, a zła dobrem. Opierając się na tych dwóch uzupełniających się zasadach, Kościół może tylko zachęcać swe dzieci, które znajdują się w tych bolesnych sytuacjach, by zbliżały się do miłosierdzia Bożego innymi drogami, a nie poprzez Sakramenty Pokuty i Eucharystii, dopóki nie spełnią wymaganych warunków.

W tej sprawie, która głęboko dręczy także i nasze serca jako duszpasterzy, uznałem za mój ścisły obowiązek wypowiedzieć się jasno w adhortacji apostolskiej "Familiaris consortio", gdy chodzi o przypadek osób rozwiedzionych, które zawarły nowe związki, czy chrześcijan, którzy żyją w związkach nieregularnych.

Pragnę równocześnie, razem z Synodem, zachęcić Wspólnoty kościelne, a zwłaszcza biskupów, do niesienia wszelkiej możliwej pomocy kapłanom, którzy sprzeniewierzyli się wielkim zobowiązaniom przyjętym w święceniach i znajdują się w sytuacji nieprawidłowej, by żaden z tych braci nie czuł się opuszczony przez Kościół.

Okazywanie macierzyńskiej dobroci Kościoła tym wszystkim, którzy aktualnie nie spełniają obiektywnych warunków wymaganych przez Sakrament Pokuty, pomoc płynąca z ich aktów pobożności pozasakramentalnych, ich szczery wysiłek zachowania łączności z Bogiem, uczestnictwo we Mszy świętej, częste odmawianie aktów wiary, nadziei, miłości i żalu w sposób możliwie najdoskonalszy, może przygotować im drogę do pełnego pojednania w godzinie, którą zna jedynie Opatrzność.

 
 
4. Instrukcja Episkopatu Polski o przygotowaniu do zawarcia małżeństwa w Kościele katolickim

1. Małżeństwo, już jako dzieło natury stworzonej przez Boga, od początku swojego istnienia, zgodnie z zamysłem Stwórcy służy zbawieniu człowieka, w pełni jednak plany Boże urzeczywistniają się dopiero w małżeństwie podniesionym przez Chrystusa Pana do godności sakramentu. "Poprzez chrzest bowiem mężczyzna i kobieta zostają definitywnie włączeni w nowe i wieczne przymierze, w przymierze oblubieńcze Chrystusa z Kościołem. Właśnie z racji tego niezniszczalnego włączenia, tak głęboka wspólnota życia i miłości małżeńskiej ustanowiona przez Stwórcę, doznaje wywyższenia i włączenia w miłość oblubieńczą Chrystusa, zostaje wsparta i wzbogacona Jego mocą zbawczą" (FC 13).

2. W ten sposób dla ochrzczonych istnieje tylko rzeczywistość zbawienia, w której realizuje się Sakrament Małżeństwa. Wszystkie więc uprawnienia, relacje i związki międzyosobowe uzyskują nowy wymiar, tworzą "rzeczywistość nową" będącą kontynuacją dzieła natury. Dlatego też dla człowieka ochrzczonego każde ważnie zawarte małżeństwo jest równocześnie małżeństwem sakramentalnym i żaden ochrzczony nie może zawrzeć ważnego małżeństwa, które nie byłoby równocześnie sakramentem. Sakramentalne małżeństwo i rodzina są w Kościele najmniejszą wspólnotą zbawczą, wypełniającą konkretne zadania we wspólnocie całego ludu Bożego i słusznie nazywają się "domowym Kościołem" (por. KK 11). Ten Kościół osiąga swoją pełnię, zgodnie z planem Bożym, we wspólnocie eucharystycznej, która stanowi szczyt więzi między wiernymi i Chrystusem. Małżeństwo i rodzina, ujawniając sobą naturę Kościoła, stają się znakiem obecności Chrystusa w świecie. I1 Sobór Watykański. mówi: "Rodzina chrześcijańska, ponieważ powstaje z małżeństwa będącego obrazem i uczestnikiem w miłosnym przymierzu Chrystusa i Kościoła, przez miłość małżonków ofiarną płodność, jedność i wierność, jak i przez miłosną współpracę wszystkich członków ujawniać będzie wszystkim żywą obecność Zbawiciela w świecie oraz prawdziwą naturę Kościoła" (KDK 48).

3. Pamiętać jednak należy, że ten wspaniały ideał zamiarów Bożych i myśli Kościoła jest realizowany przez ludzi słabych i często skłonnych do złego, dlatego też w granicach między pełną wspólnotą i doskonałym uczestnictwem w Eucharystii z jednej strony, a bezwzględnym zerwaniem więzi z Bogiem i Kościołem jest cały szereg pośrednich stadiów bliższych lub dalszych od ideału. Współdziałając jednak z łaską Bożą i z Kościołem małżonkowie, a później rodzice, powinni starać się osiągnąć, w miarę swoich sił, jak najpełniejszą realizację Bożego zamiaru.

5. Synod Diecezji Grenoble 1990
"Orientacje i decyzje synodalne"

 

Sytuacja w Kościele, w jakiej znajdują się rozwiedzeni żyjący w powtórnym związku

Sytuacja

Liczba ludzi rozwiedzionych wzrasta i nie pomija to zjawisko społeczne chrześcijan, kwestia liczebności jednak nie pomniejsza powagi problemu. Rozpad związku pozostawia głęboką rysę we wzajemnych stosunkach małżonków i ich dzieci i nie pozostaje bez wpływu na ich sytuację w Kościele. Wiadomo, że Kościół nie uznaje ponownych związków ludzi rozwiedzionych i aktualne rygory w tej dziedzinie nie pozwalają im - w większości przypadków - na udział w Komunii eucharystycznej.

Zadania

Należy ujrzeć we właściwym świetle problem ludzi rozwiedzionych oraz żyjących w powtórnych związkach, uświadomić sobie, jaki jest nasz stosunek do nich, aby móc ich w pełni zaakceptować; trzeba zdać sobie sprawę, jak bardzo do rozwoju osobowego i duchowego potrzebują oni naszego uznania. Z tego wynika podwójna niejako potrzeba zaakceptowania obecności rozwiedzionych w Kościele i zapewnienia tym ludziom wsparcia ze strony wspólnoty. Należy bezzwłocznie i po bratersku zająć się przyjęciem do Kościoła i wsparciem osób rozwiedzionych. Wymaga to od wielu chrześcijan głębokiego przewartościowania postaw. Wspólnoty chrześcijańskie powinny się starać lepiej poznać zespoły "Odrodzenia" albo inne i tworzyć nowe grupy.

Jeśli zaś chodzi o ludzi żyjących w powtórnych związkach, również należy się postarać ich przyjąć i wesprzeć. Wspólnoty chrześcijańskie winny pomóc im poznać grupy par niesakramentalnych, takie jak grupy Św. Hugona z Biviers, i współdziałać w tworzeniu nowych...

Zważywszy rozmiar zjawiska i naglącą potrzebę stawienia czoła sytuacji, zgromadzenie synodalne postuluje prowadzenie badań na terenie diecezji, obejmujących chrześcijan rozwiedzionych żyjących w powtórnych związkach, tak aby Komisji Episkopatu do Spraw Rodziny oraz instancjom rzymskim biskup mógł przekazać udokumentowane propozycje dotyczące:

- pogłębionych i przeprowadzonych od nowa badań zarówno od strony teologicznej, jak i duszpasterskiej, uwzględniających:

- praktykę Kościołów wschodnich (propozycja 156 Synodu Biskupów, październik 1986);
- uwagi teologiczne Kościołów reformowanych;

- badania niektórych problemów dotyczących wspólnej modlitwy i przyjęcia do Kościoła osób rozwiedzionych pozostających w nowych związkach - unikając jednakże wszelkiej niejasności co do samego Sakramentu Małżeństwa - po to aby można było z nimi przeżywać te doświadczenia;
- badanie możliwości, które pozwoliłyby tym ludziom, zgodnie z ustalonymi warunkami, ponownie przystąpić do Sakramentu Pokuty i uczestniczyć w Eucharystii.

 

(tłumaczył: Tomasz Ludwisiak SJ)

6. Kodeks Prawa Kanonicznego

Kan. 1055 - § 1. Małżeńskie przymierze, przez które mężczyzna i kobieta tworzą ze sobą wspólnotę całego życia, skierowaną ze swej natury do dobra małżonków oraz do zrodzenia i wychowania potomstwa, zostało między ochrzczonymi podniesione przez Chrystusa Pana do godności sakramentu.

§ 2. Z tej racji między ochrzczonymi nie może istnieć ważna umowa małżeńska, która tym samym nie byłaby sakramentem.

Kan. 1056 - Istotnymi przymiotami małżeństwa są jedność i nierozerwalność, które w małżeństwie chrześcijańskim nabierają szczególnej mocy z racji sakramentu.

Kan. 1057 - § 1. Małżeństwo stwarza zgoda stron między osobami prawnie do tego zdolnymi, wyrażona zgodnie z prawem, której nie może uzupełnić żadna ludzka władza.

§ 2. Zgoda małżeńska jest aktem woli, którym mężczyzna i kobieta w nieodwołalnym przymierzu wzajemnie się sobie oddają i przyjmują w celu stworzenia małżeństwa.

Kan. 1059 - Małżeństwo katolików, chociażby tylko jedna strona była katolicka, podlega nie tylko prawu Bożemu, lecz także kanonicznemu, z zachowaniem kompetencji władzy państwowej odnośnie do czysto cywilnych skutków tegoż małżeństwa.

Kan. 1085 - § l. Nieważnie usiłuje zawrzeć małżeństwo, kto jest związany węzłem poprzedniego małżeństwa, nawet niedopełnionego.

§ 2. Chociaż pierwsze małżeństwo było nieważnie zawarte lub zostało rozwiązane z jakiejkolwiek przyczyny, nie wolno dlatego zawrzeć ponownego małżeństwa, dopóki nie stwierdzi się, zgodnie z prawem i w sposób pewny, nieważności lub rozwiązania pierwszego.

Kan. 1134 - Z ważnego małżeństwa powstaje między małżonkami węzeł, z natury swej wieczysty i wyłączny. W małżeństwie chrześcijańskim małżonkowie zostają ponadto przez specjalny sakrament wzmocnieni i jakby konsekrowani do obowiązków swego stanu i godności.

Kan. 1141 - Małżeństwo zawarte i dopełnione nie może być rozwiązane żadną ludzką władzą i z żadnej przyczyny, oprócz śmierci.

 
  1. Szóste przykazanie

  2. Ścięcie Jana Chrzciciela

  3. Nierozerwalność małżeństwa

  4. Nawrócona grzesznica

  5. Jezus i Samarytanka

  6. Kobieta cudzołożna

 

Szóste przykazanie

Słyszeliście, że powiedziano: Nie cudzołóż! A Ja wam powiadam: Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła. I jeśli prawa ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła.

Powiedziano też: Jeśli kto chce oddalić swoją żonę, niech jej da list rozwodowy. A Ja wam powiadam: Każdy, kto oddala swoją żonę - poza wypadkiem nierządu - naraża ją na cudzołóstwo; a kto by oddaloną wziął za żonę, dopuszcza się cudzołóstwa (Mt 5, 27-32).

 

Ścięcie Jana Chrzciciela

W owym czasie doszła do uszu tetrarchy Heroda wieść o Jezusie. I rzekł do swych dworzan: "To Jan Chrzciciel. On powstał z martwych i dlatego moce cudotwórcze w nim działają". Herod bowiem kazał pochwycić Jana i związanego wrzucić do więzienia. Powodem była Herodiada, żona brata jego, Filipa. Jan bowiem upominał go: "Nie wolno ci jej trzymać". Chętnie też byłby go zgładził, bał się jednak ludu, ponieważ miano go za proroka.

Otóż, kiedy obchodzono urodziny Heroda, tańczyła wobec gości córka Herodiady i spodobała się Herodowi. Zatem pod przysięgą obiecał jej dać wszystko, o cokolwiek poprosi. A ona przedtem już podmówiona przez swą matkę: "Daj mi - rzekła - tu na misie głowę Jana Chrzciciela!" Zasmucił się król. Lecz przez wzgląd na przysięgę i na współbiesiadników kazał jej dać. Posłał więc [kata] i kazał ściąć Jana w więzieniu. Przyniesiono głowę jego na misie i dano dziewczęciu, a ono zaniosło ją swojej matce. Uczniowie zaś Jana przyszli, zabrali jego ciało i pogrzebali je; potem poszli i donieśli o tym Jezusowi (Mt 14, 1-12).

 

Nierozerwalność małżeństwa

Gdy Jezus dokończył tych mów, opuścił Galileę i przeniósł się w granice Judei za Jordan. Poszły za Nim wielkie tłumy, i tam ich uzdrowił.

Wtedy przystąpili do Niego faryzeusze, chcąc Go wystawić na próbę, i zadali Mu pytanie: "Czy wolno oddalić swoją żonę z jakiegokolwiek powodu?" On odpowiedział: "Czy nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył ich jako mężczyznę i kobietę? I rzekł: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela". Odparli Mu: "Czemu więc Mojżesz polecił dać jej list rozwodowy i odprawić ją? Odpowiedział im: "Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych pozwolił wam Mojżesz oddalać wasze żony, lecz od początku tak nie było. A powiadam wam: Kto oddala swoją żonę - chyba w wypadku nierządu a bierze inną, popełnia cudzołóstwo. I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo" (Mt 19, 1-9).

 

Nawrócona grzesznica

Jeden z faryzeuszów zaprosił Go do siebie na posiłek. Wszedł więc do domu faryzeusza i zajął miejsce za stołem. A oto kobieta, która prowadziła w mieście życie grzeszne, dowiedziawszy się, że jest gościem w domu faryzeusza, przyniosła flakonik alabastrowy olejku, i stanąwszy z tyłu u nóg Jego, płacząc, zaczęła łzami oblewać Jego nogi i włosami swej głowy je wycierać. Potem całowała Jego stopy i namaszczała je olejkiem.

Widząc to faryzeusz, który Go zaprosił, mówił sam do siebie: "Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest ta kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą". Na to Jezus rzekł do niego: "Szymonie, mam ci coś powiedzieć". On rzekł: "Powiedz, Nauczycielu?" "Pewien wierzyciel miał dwóch dłużników. Jeden winien mu był pięćset denarów, a drugi pięćdziesiąt. Gdy nie mieli z czego oddać, darował obydwom. Który więc z nich będzie go bardziej miłował?" Szymon odpowiedział: "Sądzę, że ten, któremu więcej darował". On mu rzekł: "Słusznie osądziłeś".

Potem zwrócił się do kobiety i rzekł Szymonowi: "Widzisz tę kobietę? Wszedłem do twego domu, a nie podałeś Mi wody do nóg; ona zaś łzami oblała Mi stopy i swymi włosami je otarła. Nie dałeś Mi pocałunku; a ona, odkąd wszedłem, nie przestaje całować nóg moich. Głowy nie namaściłeś Mi oliwą; ona zaś olejkiem namaściła moje nogi. Dlatego powiadam ci: Odpuszczone są jej liczne grzechy, ponieważ bardzo umiłowała. A ten, komu mało się odpuszcza, mało miłuje". Do niej zaś rzekł: "Twoje grzechy są odpuszczone". Na to współbiesiadnicy zaczęli mówić sami do siebie: "Któż On jest, że nawet grzechy odpuszcza?" On zaś rzekł do kobiety: "Twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju!" (Łk 7, 36-50).

 

Jezus i Samarytanka

A kiedy Pan dowiedział się, że faryzeusze usłyszeli, iż Jezus pozyskuje sobie więcej uczniów i chrzci więcej niż Jan - chociaż w rzeczywistości sam Jezus nie chrzcił, lecz Jego uczniowie - opuścił Judeę i odszedł znów do Galilei. Trzeba Mu było przejść przez Samarię. Przybył więc do miasteczka samarytańskiego, zwanego Sychar, w pobliżu pola, które [niegdyś] dał Jakub synowi swemu, Józefowi. Było tam źródło Jakuba. Jezus zmęczony drogą siedział sobie przy studni. Było to około szóstej godziny. Nadeszła [tam] kobieta z Samarii, aby zaczerpnąć wody. Jezus rzekł do niej: "Daj Mi pić!" Jego uczniowie bowiem udali się przedtem do miasta dla zakupienia żywności. Na to rzekła do Niego Samarytanka: "Jakżeż Ty będąc Żydem prosisz mnie, Samarytankę, bym Ci dała się napić?" Żydzi bowiem z Samarytanami unikają się nawzajem. Jezus odpowiedział jej na to: "O, gdybyś znała dar Boży i [wiedziała], kim jest Ten, kto ci mówi: ŤDaj Mi się napićť - prosiłabyś Go wówczas, a dałby ci wody żywej". Powiedziała do Niego kobieta: "Panie, nie masz czerpaka, a studnia jest głęboka. Skądże więc weźmiesz wody żywej? Czy Ty jesteś większy od ojca naszego Jakuba, który dał nam tę studnię, z której pił i on sam, i jego synowie, i jego bydło?" W odpowiedzi na to rzekł do niej Jezus: "Każdy, kto pije tę wodę, znów będzie pragnął. Kto zaś będzie pił wodę, którą Ja mu dam, nie będzie pragnął na wieki, lecz woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskującej ku życiu wiecznemu". Rzekła do Niego kobieta: "Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać". A On jej odpowiedział: "Idź, zawołaj swego męża i wróć tutaj!" A kobieta odrzekła Mu na to: "Nie mam męża". Rzekł do niej Jezus: "Dobrze powiedziałaś: Nie mam męża. Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem. To powiedziałaś zgodnie z prawdą". Rzekła do Niego kobieta: "Panie, widzę, że jesteś prorokiem. Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga". Odpowiedział jej Jezus: "Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca. Wy czcicie to, czego nie znacie, my czcimy to, co znamy, ponieważ zbawienie bierze początek od Żydów. Nadchodzi jednak godzina, owszem już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie, a takich to czcicieli chce mieć Ojciec. Bóg jest duchem; potrzeba więc, by czciciele Jego oddawali Mu cześć w Duchu i prawdzie". Rzekła do Niego kobieta: "Wiem, że przyjdzie Mesjasz, zwany Chrystusem. A kiedy On przyjdzie, objawi nam wszystko". Powiedział do niej Jezus: "Jestem nim Ja, który z tobą mówię".

Na to przyszli Jego uczniowie i dziwili się, że rozmawiał z kobietą. Jednakże żaden nie powiedział: "Czego od niej chcesz? lub: - Czemu z nią rozmawiasz?" Kobieta zaś zostawiła swój dzban i odeszła do miasta. I mówiła tam ludziom: "Pójdźcie, zobaczcie człowieka, który mi powiedział wszystko, co uczyniłam: Czyż On nie jest Mesjaszem?" Wyszli z miasta i szli do Niego. Tymczasem prosili Go uczniowie, mówiąc: "Rabbi, jedz!" On im rzekł: "Ja mam do jedzenia pokarm, o którym wy nie wiecie". Mówili więc uczniowie jeden do drugiego: "Czyż Mu kto przyniósł coś do zjedzenia?" Powiedział im Jezus: "Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło. Czyż nie mówicie: ŤJeszcze cztery miesiące, a nadejdą żniwa?ť Oto powiadam wam: Podnieście oczy i popatrzcie na pola, jak bieleją na żniwo. Żniwiarz otrzymuje już zapłatę i zbiera plon na życie wieczne, tak iż siewca cieszy się razem ze żniwiarzem Tu bowiem okazuje się prawdziwym powiedzenie: Jeden sieje, a drugi zbiera. Ja was wysłałem żąć to, nad czym wyście się nie natrudzili. Inni się natrudzili, a w ich trud wyście weszli".

Wielu Samarytan z owego miasta zaczęło w Niego wierzyć dzięki słowu kobiety świadczącej: "Powiedział mi wszystko, co uczyniłam". Kiedy więc Samarytanie przybyli do Niego, prosili Go, aby u nich pozostał. Pozostał tam zatem dwa dni. I o wiele więcej ich uwierzyło na Jego słowo, a do tej kobiety mówili: "Wierzymy już nie dzięki twemu opowiadaniu, na własne bowiem uszy usłyszeliśmy i jesteśmy przekonani, że On prawdziwie jest Zbawicielem świata" (J 4,1-42).

 

Kobieta cudzołożna

Jezus natomiast udał się na Górę Oliwną, ale o brzasku zjawił się znów w świątyni, Cały lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał ich. Wówczas uczeni w Piśmie i faryzeusze przyprowadzili do Niego kobietę, którą pochwycono na cudzołóstwie, a postawiwszy ją pośrodku, powiedzieli do Niego: "Nauczycielu, tę kobietę dopiero pochwycono na cudzołóstwie. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?" Mówili to wystawiając Go na próbę, aby mieli o co Go oskarżyć. Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi. A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: "Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień". I powtórnie nachyliwszy się pisał na ziemi. Kiedy to usłyszeli, wszyscy jeden po drugim zaczęli odchodzić, poczynając od starszych, aż do ostatnich. Pozostał tylko Jezus i kobieta, stojąca na środku. Wówczas Jezus podniósłszy się rzekł do niej: "Kobieto, gdzież oni są? Nikt cię nie potępił?" A ona odrzekła: "Nikt, Panie!" Rzekł do niej Jezus: "I Ja ciebie nie potępiam. - Idź, a od tej chwili już nie grzesz!" (J 8, 1-11).


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Tęsknota i Głód Mirosław Paciuszkiewicz SJ
ŚJ Świadkowie Szatana
ŚJ Jahwe czy Jehowa
Codzienny rachunek sumienia o K Osuch SJ
08 Data exodusu w ujęciu Świadków Jehowy, Drogi prowadzace do Boga, Zestaw o SJ (www dodane pl), Zes
28 Wielka kwestia sporna a Biblia, Drogi prowadzace do Boga, Zestaw o SJ (www dodane pl), Zestaw o Ś
14 Cechy gnostyckie w nauczaniu Świadków Jehowy, Drogi prowadzace do Boga, Zestaw o SJ (www dodane p
04 JAK WIŚNIEWSKI DIABŁA PRZED PIEKŁEM OCALIŁ, Fałszywe doktryny sekty, SJ
SJ Klient biura wynajmu
Fundamentalna nauka ŚJ, Światkowie Jehowy, Nauka
sj wykr, SPRAWOZDANIA czyjeś
tranzystory seria. SJ, ELEKRONIKA, Tranzystory
umowa sj 1
umowy, Umowa sj 2, Umowa spółki jawnej
01 Test Sj 1 forma B
Ignacjański rachunek sumienia o S Morgalla SJ
Teksty różne (Veni Creator), Spowiedź - artykuły różne !!!, JACEK PRUSAK SJ
sj, studia prawnicze, 4 rok, prawo handlowe
24 Ja jestem czy Ja już byłem, Drogi prowadzace do Boga, Zestaw o SJ (www dodane pl), Zestaw o ŚJ, 0

więcej podobnych podstron