7 lip 2011
Metro
Igor Nazaruk metro@agora.pl
PIEKĘ KARTOFLE
- Nie mam zawodu, nie jestem stolarzem ani szewcem. Ale chcę o sobie decydować, sama być swoim szefem - mówi Agata Dubas, która rzuciła posadę analityka w Ośrodku Studiów Wschodnich i otworzyła bistro z pieczonymi ziemniakami
Agata zakochała się w Rosji w liceum. Z wypiekami na twarzy czytała w oryginale Dostojewskiego, Gogola i współczesnych rosyjskich pisarzy. Zaczęła się interesować polityką i przemianami w Rosji. Postanowiła związać przyszłość z Rosją. - Kim są Rosjanie, kim się czują? - musiałam to wiedzieć, to się stało moją obsesją - opowiada. - Zrozumiałam, że słowiańska dusza istnieje i jest we mnie - dodaje. Po studiach rozpoczęła pracę w Ośrodku Studiów Wschodnich jako analityk sytuacji politycznej i społecznej w Rosji.
Była pani analityk wciąż kocha Rosję, ale na życie zarabia pieczeniem ziemniaków w tym oto piecu
Analityk to nie ja
Najbardziej dumna jest z publikacji o nacjonalizmie rosyjskim. Wspomina godziny analiz rosyjskiej prasy, opracowań organizacji praw człowieka, spotkania z politykami i czołowymi rosyjskimi nacjonalistami.
- Po pięciu latach pracy jako analityk miałam dosyć - opowiada. - Gdy wyobraziłam siebie, że za 20 lat będę siedziała na jakiejś konferencji, analizowała, opisywała za pomocą cyfr, badań, danych, to poczułam strach. To nie dla mnie. Muszę robić coś innego. Ale co ja umiem? Nie mam zawodu, nie jestem stolarzem, szewcem, murarzem. Wiedziałam tylko, że chcę o sobie decydować, sama chcę być szefem - wspomina.
I wtedy ją olśniło. Przypomniała sobie, że na ulicach rosyjskich miast widziała budy z pieczonymi ziemniakami. To była popularna sieć „Kroszka i Kartioszka”, taki rosyjski fast food. - Pomysł diabelsko prosty, a poza tym strasznie pyszne były te ziemniaki - pomyślała. Wystarczy zwykły piec i lada. Do tego dodatki i nadzienia.
Rosjanie uwielbiają majonezowe sałatki, ciężkie, z burakami, paluszkami krabowymi, marynowanymi grzybkami.
Agata postanowiła zaryzykować i otworzyć malutki punkt z ziemniakami w Warszawie. Zaczęła szukać informacji o ziemniakach i okazało się, że to nie tylko rosyjski specjał. Pieczone ziemniaki są popularne w Wielkiej Brytanii, Kanadzie, USA, Australii, Turcji, Bułgarii. Dodatki są różne w zależności od wpływów kuchni regionalnych, w Niemczech kiełbasa i boczek, w Anglii fasola w pomidorach.
Zaczęły się schody
Przez pierwsze pół roku trzykrotnie starała się o dofinansowanie pierwszego biznesu z funduszy europejskich. Bez powodzenia.
- Nie pasowałam do żadnego profilu. Aby zdobyć 40 tys. zł, trzeba być albo absolwentką, albo kobietą po pięćdziesiątce, al bo po urlopie macierzyńskim, albo z podwarszawskiej wsi. Pieniądze mi się nie należały - opowiada.
Pożyczyła więc 30 tys. zł od rodziny i przyjaciół, znalazła 20-metrowy l okal na Now ym Świecie. Czynsz: 3 tys. zł miesięcznie plus VAT i opłaty za media. Konieczny był też mały remont. Kiedy weszli budowlańcy, okazało się, że trzeba założyć nową instalację elektryczną, podciągnąć wodę, ułożyć nowe rury, postawić nowe ściany. Wszystko się sypało, wykładzina była naklejona na przegniłą podłogę. Sama wentylacja kosztowała ponad 7 tys. zł, a remont z kilku dni przeciągnął się do 2,5 miesiąca. Do tego musiała dokupić całe wyposażenie, a to jeszcze nie koniec, bo przyszedł czas na znalezienie odpowiedniego pieca. Znalazła go aż w Anglii. Kosztował 6 tys. zł, ale ma specjalne półeczki i przegródki.
Ziemniaczana idée fixe
Agata nawiązała współpracę z podwarszawskim dostawcą specjalnie wyselekcjonowanych ziemniaków do pieczenia. Dodatki komponuje sama. Porcja, którą można się najeść, kosztuje 10 zł. Popularny jest ziemniak z bryndzą i szczypiorkiem. A ostatnio ludzie pytają też o kartof la ze śledziem w jogurcie bałkańskim.
- Przepis dostałam od klientki. Przyszedł też pan, który naukowo zajmuje się ziemniakiem. Napisał pracę o historii ziemniaka i jego wpływie na losy Polski. Bardzo podoba mi się, ilu ludzi trzyma kciuki za mój mały biznesik, że nie tylko dla mnie ziemniak stał się idée f ixe - dodaje.
Po trzech miesiącach Agata zaczęła wychodzić na zero. Zatrudnia pracownika, opłaca ZUS i nie zalega z opłatami. Planuje, że za pół roku pojawią się realne dochody. Dziś śmieje się z reakcji ludzi. Kiedy dowiadują się, że zrezygnowała z kariery naukowej na rzecz ziemniaka, traktują to jak degradację społeczną. Jak to? Jak mogłaś zamienić prestiżową stałą pracę na gastronomię, i to jeszcze na ziemniaki - pytają.
- Nie rozumieją, że spełniam swoje marzenie o niezależności. To biznes, który robię, aby zarabiać pieniądze. Wiem, że mi się uda, bo tak zaplanowałam.