Wiara bez zażyłości nie jest żadną wiarą
(Faith Without Intimacy Is Not Faith at All)
David Wilkerson
25 marca 2002
__________
Zawsze zastanawiało mnie pytanie, które Jezus stawia w Ewangelii Łukasza 18,8: "Tylko czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?". Co nasz Pan mógł mieć przez to na myśli? Kiedy przyglądam się dziś Kościołowi Jezusa Chrystusa, myślę, że żadne inne pokolenie nie koncentrowało się tak na wierze, jak nasze.
Wydawać by się mogło, że wszyscy mówią o wierze. Mnóstwo jest kazań na ten temat. W całym kraju organizowane są konferencje i seminaria na temat wiary. Książki dotyczące tego zagadnienia zajmują całe półki w chrześcijańskich księgarniach. Tłumy chrześcijan chodzą na spotkania, aby przesłanie dotyczące wiary umocniło ich i zachęciło.
Mamy dziś kaznodziei wiary, nauczycieli wiary, ruchy wiary, a nawet kościoły wiary. Jeżeli zatem jest jakiś rodzaj specjalizacji w dzisiejszym Kościele, jest to z pewnością kwestia wiary.
Jednak smutne jest, że to, co dzisiaj wielu ludzi uważa za wiarę, w ogóle nią nie jest. W rzeczywistości Bóg odrzuci dużą część tego, co jest nazywane wiarą i praktykowane jako wiara. Po prostu nie zaakceptuje tego. Dlaczego? Bo to zepsuta wiara.
Wielu kaznodziei całkowicie humanizuje dzisiaj temat wiary. Opisują wiarę w taki sposób, jakby istniała tylko dla osobistego zysku albo zaspokojenia własnych potrzeb. Słyszałem jak niektórzy pastorzy mówili: "Wiara to nie proszenie Boga o to, co potrzebujesz. To proszenie Go o to, o czym możesz pomarzyć. Jeżeli jesteś w stanie to sobie wymarzyć, możesz to mieć".
Wiara, o której głoszą ci ludzie jest przyziemna, zakorzeniona w tym świecie, materialistyczna. Przynagla wierzących do modlitwy: "Panie, pobłogosław mi, spraw, aby mi się powodziło, obdarowuj mnie". Potrzeby zgubionego świata nie są brane pod uwagę. Nie potrafię wystarczająco stanowczo tego ująć, powiem tylko: ten rodzaj wiary nie jest tym, czego Bóg pragnie z naszej strony. Nie może tu chodzić o zysk bez pobożności.
Dzisiaj promowana jest szczególnie niebezpieczna doktryna wiary. Głosi ona, że najbardziej pobożni wierzący to ci, którzy "uruchomili swą wiarę", by pozyskać dla siebie wygodny styl życia. Zgodnie z tą doktryną, ludzie, których mamy naśladować to ci, którzy jeżdżą największymi, najdroższymi samochodami i posiadają największe, urządzone z przepychem domy.
To zupełna herezja. Gdyby tak było, to najbardziej świętymi wierzącymi byliby ci, którzy naciągnęli innych finansowo. To by znaczyło, że mamy się codziennie koncentrować na tym, by każdą sposobność wykorzystać dla naszego osobistego zysku. To po prostu nie jest ewangelia Jezusa Chrystusa.
Jednak w tym przesłaniu nie jest moim celem koncentrowanie się na kaznodziejach ewangelii sukcesu czy też doktrynach osobistego zysku. Chcę skupić się na tych, którzy prawdziwie miłują Jezusa i chcą żyć przez wiarę w sposób, który Mu się podoba. Moje przesłanie do każdego takiego wierzącego brzmi: wszelka prawdziwa wiara rodzi się z zażyłości z Chrystusem. W zasadzie, jeśli nie wypływa ona z tego rodzaju zażyłości, nie jest w Jego oczach w ogóle wiarą.
11 rozdział Listu do Hebrajczyków
mówi o biblijnym wzorcu zażyłości.
Kiedy czytamy 11 rozdział Listu do Hebrajczyków odnajdujemy jeden wspólny mianownik dla życia ludzi, o których jest tam mowa. Każdy z przedstawionych sposobów życia miał pewną charakterystyczną cechę, która określa rodzaj wiary, jaką miłuje Bóg. Czym jest ten wspólny mianownik? Ich wiara zrodziła się z głębokiej zażyłości z Panem.
Faktem jest, że nie można mieć wiary, która podoba się Bogu, nie mając z Nim zażyłości. Co przez nią rozumiem? Mówię o bliskości z Panem, która pochodzi z tęsknoty za Nim. Ten rodzaj zażyłości jest bliską osobistą więzią, społecznością. Pojawia się, kiedy pragniemy Pana bardziej niż czegokolwiek innego w tym życiu.
Spójrzmy na kilka przykładów pełnych wiary sług, którzy chodzili w bliskiej społeczności z Bogiem, tak jak to jest napisane w 11 rozdziale Listu do Hebrajczyków:
1. Naszym pierwszym przykładem jest Abel. Pismo mówi: "Przez wiarę złożył Abel Bogu wartościowszą ofiarę niż Kain, dzięki czemu otrzymał świadectwo, że jest sprawiedliwy, gdy Bóg przyznał się do jego darów, i przez nią jeszcze po śmierci przemawia" (Hbr 11,4).
Chcę zwrócić uwagę na kilka zasadniczych spraw w tym wersie. Po pierwsze, sam Bóg przyznał się do darów Abla czy też ofiar (zauważ, że mowa jest o więcej niż jednej ofierze. Jasne jest, że Abel często składał ofiary Panu).
Po drugie, Abel musiał wybudować ołtarz dla Pana, gdzie przynosił swe ofiary. Składał w ofierze nie tylko baranki bez skazy, ale też ich tłuszcz. Pismo mówi nam: "Abel także złożył ofiarę z pierworodnych trzody swojej i z tłuszczu ich" (1 Mż 4,4).
Co oznacza tu tłuszcz? 3 Księga Mojżeszowa przedstawia tłuszcz: "...jako pokarm ofiary ogniowej, jako woń przyjemną. Wszystek tłuszcz należy do Pana" (3 Mż 3,16). Krótko mówiąc, tłuszcz to Boży pokarm.
Widzisz, tłuszcz był częścią ofiary, która wydawała z siebie przyjemną woń. Ta część zwierzęcia prędko zajmowała się ogniem i była spalana wydając przyjemny zapach. Pan powiedział o tłuszczu: "Ustawą wieczystą dla pokoleń waszych, we wszystkich siedzibach waszych będzie to, że żadnego tłuszczu i żadnej krwi spożywać nie będziecie" (3 Mż 3,17). Tłuszcz należy do Pana.
Tłuszcz reprezentuje tutaj rodzaj modlitwy czy też społeczności, które Bóg akceptuje. Oznacza naszą posługę dla Pana w komorze modlitewnej i sam Pan stwierdza, że takie zażyłe uwielbienie wznosi się do Niego jako przyjemnie pachnący aromat.
Pierwsza biblijna wzmianka o takim rodzaju uwielbienia związana jest właśnie z Ablem. Abel pozwolił, aby ofiara i tłuszcz zostały strawione na ołtarzu Pana. Oznacza to, że czekał w Bożej obecności aż jego ofiara wzniosła się do nieba.
Dlatego Abel jest wymieniony w 11 rozdziale Listu do Hebrajczyków, mówiącym o największych mężach wiary. Jest on pewnym rodzajem sługi, który trwa w społeczności z Panem, ofiarując Mu to, co ma najlepszego. Jak to jest napisane w Liście do Hebrajczyków, jego przykład jest żywy dzisiaj jako świadectwo prawdziwej, żywej wiary: "...jeszcze po śmierci przemawia" (Hbr 11,4).
W jaki sposób Abel pozyskał taką wiarę? Pomyśl o tych niezwykłych rozmowach, jakie ten młodzieniec musiał słyszeć pomiędzy swoimi rodzicami, Adamem i Ewą. Ta para małżeńska z pewnością mówiła o swych minionych dniach spędzonych w ogrodzie z Panem. Bez wątpienia wspominali wspaniały czas społeczności z Panem, chodzenia i rozmawiania z Nim w porze powiewu dziennego.
Wyobraź sobie, co działo się w umyśle Abla, kiedy słyszał te opowieści. Myślał pewnie: "Jakże musiało to być wspaniałe. Matka i ojciec mieli żywą relację z samym Stwórcą".
Kiedy Abel zastanawiał się nad tym, z pewnością podjął w sercu taką decyzję: postanowił nie żerować na historii swoich rodziców. Nie mógł poprzestać zaledwie na tradycji, którą mu przekazano. Musiał osobiście doświadczyć Bożego dotknięcia.
Możliwe, że Abel powiedział do siebie samego: "Nie chcę już więcej słuchać o dawnych przeżyciach z Panem. Teraz chcę Go poznać sam - dzisiaj. Pragnę relacji z Nim, społeczności i komunii".
Właśnie taki rodzaj "tłuszczu" mamy dzisiaj ofiarować Bogu. Tak jak Abel, mamy oddawać Mu nasz najlepszy czas w naszej komorze modlitewnej. Mamy tam przebywać w Jego obecności wystarczająco długo, pozwalając Mu na strawienie naszych ofiar zażyłego uwielbienia i społeczności.
Porównajmy teraz ofiarę Abla z ofiarą jego brata Kaina. Kain przyniósł dla Pana owoce, coś, co nie wymagało ołtarza. Nie było w nich tłuszczu, oliwy, nic co, mogłoby zostać strawione. W rezultacie tego, do nieba nie wznosiła się przyjemna woń.
Innymi słowy, nie były zaangażowane w to zażyłość ani osobista komunikacja pomiędzy Kainem a Panem. Widzisz, Kain przyniósł ofiarę, która nie wymagała od niego, by pozostał przed Panem, szukając społeczności z Nim. Dlatego właśnie Pismo naucza, że ofiara Abla była "wartościowsza" niż Kaina.
Nie daj się jednak wprowadzić w błąd. Bóg uhonorował ofiarę Kaina. Ale Pan patrzy na serce i wiedział, że Kain nie tęsknił za przebywaniem w Jego obecności. To było oczywiste, zważywszy na rodzaj ofiary, jaki wybrał.
Myślę, że Kain reprezentuje wielu dzisiejszych chrześcijan. Tacy wierzący chodzą co tydzień do kościoła, uwielbiają Boga i proszą Go, by im błogosławił oraz sprawił, że będzie się im dobrze powodziło. Nie pragną jednak zażyłości z Bogiem. Chcą, aby Ojciec Niebiański odpowiadał na ich modlitwy, ale nie pragną społeczności z Nim. Nie szukają Jego oblicza, nie pragną Jego bliskości, nie tęsknią za komunią z Nim. Tak jak Kain, nie mają po prostu pragnienia, aby pozostawać w Jego obecności tak długo, jak to tylko możliwe.
W przeciwieństwie do tego, wierny sługa, trwający w zażyłości z Panem, poszukuje Bożego dotknięcia w swoim życiu. Tak jak Abel, nie zadowoli się niczym mniejszym. Mówi sobie: "Jestem zdeterminowany, by oddać Panu wszelki czas, jakiego On chce ode mnie podczas naszej społeczności. Tęsknię za tym, by słyszeć Jego łagodny, cichy głos, który do mnie przemawia. Pozostanę więc w Jego obecności, dopóki nie powie mi, że Jego potrzeby zostały zaspokojone".
2. Henoch też cieszył się bliską społecznością z Panem. Faktem jest, że jego społeczność z Panem była tak zażyła, iż Pan zabrał go do chwały na długo przed tym, jak jego życie na ziemi mogło się skończyć: "Przez wiarę zabrany został Henoch, aby nie oglądał śmierci i nie znaleziono go, gdyż zabrał go Bóg. Zanim jednak został zabrany, otrzymał świadectwo, że się podobał Bogu" (Hbr 11,5).
Dlaczego Pan postanowił zabrać Henocha? Wyraźnie mówią nam to słowa rozpoczynające ten werset: stało się to za przyczyną jego wiary. Co więcej, ostatnia fraza mówi nam, że wiara Henocha spodobała się Bogu. Grecki źródłosłów, od którego pochodzi słowo "podobał", oznacza tutaj całkowite zjednoczenie, pełną zgodność, zupełną jedność. Krótko mówiąc, Henoch miał najbliższą z możliwych dla ludzkiej istoty relację z Panem. Ta zażyła społeczność podobała się Bogu.
Biblia mówi, że Henoch zaczął chodzić z Panem po tym, jak urodził mu się syn Metuszelach. Henoch miał wtedy 65 lat. Kolejne 300 lat spędził na zażyłej społeczności z Bogiem. List do Hebrajczyków jasno mówi, że Henoch miał tak dobry kontakt z Ojcem, był tak blisko Niego w nieustającej społeczności, że Bóg postanowił zabrać go do siebie do domu. Powiedział do niego: "Nie mogę doprowadzić cię już dalej, podczas gdy przebywasz tu na ziemi w ciele. Muszę cię zabrać do siebie, by pogłębić naszą zażyłość". Pochwycił więc błyskawicznie Henocha i przeniósł do chwały.
Zgodnie z Pismem, to właśnie zażyłość Henocha z Bogiem tak bardzo podobała się Panu. Z tego, co jest nam wiadome, człowiek ten nigdy nie uczynił żadnego cudu. Nie opracował jakiejś wyniosłej teologii, nie dokonał żadnego wielkiego dzieła wartego wspomnienia w Piśmie. Zamiast tego Biblia podaje prosty opis życia tego wiernego męża: "Henoch chodził z Bogiem" (1 Mż 5,24).
Henoch miał zażyłą społeczność z Ojcem, a jego życie jest kolejnym świadectwem tego, co tak naprawdę znaczy chodzić w wierze.
3. Naszym następnym przykładem bliskiego chodzenia w wierze z Bogiem jest Noe. List do Hebrajczyków mówi nam: "Przez wiarę zbudował Noe, ostrzeżony cudownie o tym, czego jeszcze nie można było widzieć, pełen bojaźni, arkę dla ocalenia rodziny swojej; przez nią wydał wyrok na świat i odziedziczył usprawiedliwienie, które jest z wiary" (Hbr 11,7).
Kiedy czytamy historię tego człowieka w 1 Księdze Mojżeszowej, zauważamy, że: "Noe znalazł łaskę w oczach Pana" (1 Mż 6,8). Następny werset mówi nam, jak to się stało: "Noe chodził z Bogiem" (1 Mż 6,9). Noe dobrze znał głos Boży. Za każdym razem, gdy Pan do niego przemawiał, był posłuszny. Wielokrotnie czytamy: "Rzekł Pan do Noego" i: "Noe był posłuszny słowu Pana" (zob. 1 Mż 6,13.22; 7,1.5; 8,15.18).
Spróbuj sobie wyobrazić, ile czasu musiał spędzić Noe sam na sam z Bogiem. Musiał przecież otrzymać od Pana szczegółowe instrukcje co do tego, jak wybudować arkę. Ale jego zażyłość z Bogiem wykraczała znacznie poza wskazówki, jakie otrzymywał. Pismo mówi, że Pan otwierał przed nim swe serce, ukazując mu zło w sercach ludzkich. Objawił Noemu swe plany dotyczące przyszłości ludzkości.
4. Abraham także miał zażyłą społeczność z Panem. Rozważmy, jak sam Bóg opisywał swą relację z tym mężem: "Abraham, mój przyjaciel" (Iz 41,8). Podobnie Nowy Testament mówi: "...uwierzył Abraham Bogu... i nazwany został przyjacielem Boga" (Jk 2,23).
Cóż to za niesamowita pochwała być nazwanym przyjacielem Boga. Większość chrześcijan śpiewa znany hymn: "Jakiegoż to przyjaciela mamy w Jezusie" ("What a Friend We Have In Jesus"). Te biblijne fragmenty uzmysławiają nam tę prawdę w potężny sposób. Być nazwanym przez Stwórcę świata swym przyjacielem, zdaje się być poza ludzkim zrozumieniem. Ale to stało się w przypadku Abrahama. Jest to oznaką wielkiej zażyłości tego człowieka z Bogiem.
Hebrajski wyraz, jakiego Izajasz używa na określenie przyjaciela oznacza tutaj uczucie i bliskość, natomiast greckie słowo, jakiego użył Jakub, a przetłumaczone jako "przyjaciel" oznacza drogiego, bliskiego wspólnika. Oba wyrazy implikują głęboką obopólną zażyłość.
Rezultatem zażyłości jest nie tylko
bliskie uczucie do Pana, ale także stale
narastające oddzielenie od tego świata.
Im bardziej wzrastamy w Chrystusa, tym bardziej pragniemy żyć całkowicie w Jego obecności. Co więcej, zaczynamy wyraźniej widzieć, że Jezus jest naszym jedynym prawdziwym fundamentem.
Biblia mówi nam, że Abraham "oczekiwał... miasta mającego mocne fundamenty, którego budowniczym i twórcą jest Bóg" (Hbr 11,10). Abraham niczego nie postrzegał w swym życiu jako coś trwałego. Pismo mówi, że świat był dla niego "obcym miejscem". Nie było tu miejsca na zapuszczenie korzeni.
Ale Abraham nie miał w sobie nic mistycznego. Nie był jakimś ascetą, który przybiera święte miny i żyje otoczony poświatą duchowej mgły. Ten człowiek żył ziemskim życiem i był bardzo zaangażowany w ziemskie sprawy. Był przecież właścicielem wielotysięcznych trzód. Miał wystarczająco sług, by stworzyć małą armię. Abraham musiał być zajętym człowiekiem, który wydawał rozkazy sługom, sprzedawał i kupował bydło, owce i kozy.
Jednak pomimo wielu spraw związanych z pracą i licznych obowiązków, Abraham jakoś znajdował czas na zażyłość z Panem, a ponieważ chodził w bliskości z Bogiem, był coraz bardziej nieukontentowany tym światem. Abraham był bogaty, dobrze mu się powodziło, miał mnóstwo dobrych powodów do bycia zajętym. Jednak nic w tym życiu nie mogło go oderwać od tęsknoty za niebiańską ojczyzną, która na niego czekała. Każdego dnia coraz bardziej pragnął być bliżej tego lepszego miejsca.
Niebiańska ojczyzna, za którą tęsknił Abraham, nie jest dosłownym, konkretnym miejscem. Jest to raczej przebywanie w domu wraz z Ojcem. Hebrajskie słowo przetłumaczone jako "niebieska ojczyzna" to "pater". Pochodzi ono ze źródłosłowu "ojciec". Niebiańską ojczyzną, której szukał Abraham, było więc, dosłownie rzecz ujmując miejsce, gdzie był Ojciec.
Jakie ma to dla nas znaczenie dzisiaj? Oznacza to, że zmierzanie do tej niebieskiej ojczyzny nie jest związane jedynie z osiągnięciem nieba kiedyś w przyszłości. To codzienna tęsknota za doświadczaniem obecności Ojca tu i teraz.
List do Hebrajczyków mówi, że wszyscy ci czterej mężowie, o których wspomniałem, czyli: Abel, Henoch, Noe i Abraham, zmarli w wierze (zob. Hbr 11). Każdy z nich był oddzielony od ducha swej epoki i każdy poszukiwał innej ojczyzny. Świat po prostu nie był ich domem.
Jednak nie oznacza to, że aby cieszyć się bliskością z Ojcem czekali oni aż zostaną zabrani do nieba po śmierci. Przeciwnie, jak pielgrzymi idący przez życie, stale poszukiwali obecności Boga. Nic na ziemi nie mogło ich powstrzymać przed poruszaniem się naprzód w poszukiwaniu głębszego, bardziej zażyłego chodzenia w obecności Ojca.
Poprzez swe wierne przykłady mężowie ci mówili: "Szukam miejsca, które znajduje się bliżej mojego Ojca. Jest to miejsce wykraczające poza to, co ten świat ma do zaoferowania. Cieszę się wieloma błogosławionymi darami, jakie Bóg dał mi w postaci mojej umiłowanej rodziny oraz pobożnych przyjaciół. Nic na tym świecie nie mogłoby mi zastąpić miłości, jaką ich darzę. Ale wiem, że istnieje większa miłość, której mogę doświadczać z Ojcem".
11 rozdział Listu do Hebrajczyków mówi o wielu innych, których chodzenie przez wiarę w bliskiej społeczności z Bogiem podobało Mu się. Przez wiarę ci słudzy dokonali wielkich cudów i uczynili wiele niezwykłych rzeczy. Kiedy studiujemy ich życie, widzimy, że łączy ich także to samo: wszyscy oni porzucili ten świat i jego uciechy, by chodzić w bliskiej społeczności z Bogiem.
Czy możesz tak samo powiedzieć o sobie? Czy twoje serce pragnie chodzenia w bliższej społeczności z Bogiem? Czy wzrasta w tobie nieukontentowanie z rzeczy tego świata? Czy też może twoje serce jest przywiązane do nietrwałych rzeczy?
Bez zażyłości twoja wiara nie jest
prawdziwą wiarą w Bożych oczach.
4 rozdział Ewangelii Marka opisuje historię, kiedy Jezus wraz z uczniami płynął łodzią miotaną po wzburzonym morzu. Gdy wracamy do tej sytuacji, widzimy, że Chrystus właśnie uciszył fale jednym rozkazem. Potem zwrócił się do uczniów i zapytał: "Jakże to, jeszcze wiary nie macie?" (Mk 4,40).
Możesz sobie pomyśleć, że to brzmi szorstko. To było przecież ludzkie bać się podczas takiej burzy. Ale Jezus nie strofował ich za to. Raczej mówił im: "Po całym tym czasie spędzonym ze Mną, wciąż nie wiecie, kim jestem. Jakże to możliwe, że chodzicie ze Mną przez tyle czasu, a nie poznaliście Mnie w zażyły sposób?".
Uczniowie byli zaiste zdumieni zadziwiającym cudem, jakiego właśnie dokonał Jezus. Pismo mówi: "I zdjął ich strach wielki i mówili jeden do drugiego: Kim więc jest Ten, że i wiatr, i morze są mu posłuszne?" (Mk 4,41).
Czy potrafisz to sobie wyobrazić? Sami uczniowie Jezusa nie znali Go. Osobiście powołał każdego z tych ludzi, aby za szli Nim. Posługiwali u Jego boku tłumom ludzi. Dokonali cudów uzdrowienia, nakarmili masy głodnych ludzi. Ale wciąż byli dalecy od poznania tego, kim tak naprawdę był ich Mistrz.
Niestety, tak samo jest i dzisiaj. Wielu chrześcijan płynie łodzią z Jezusem, posługuje u Jego boku, w Jego imieniu wychodzi do ludzi. Ale tak naprawdę nie znają swego Mistrza. Nie spędzają z Nim zażyłego czasu sam na sam. Nigdy nie zasiadają w milczeniu w Jego obecności, otwierając przed Nim swe serce, czekając i słuchając, by móc pojąć, co On chce im powiedzieć.
Inna scena dotycząca wiary uczniów rozgrywa się w 17 rozdziale Ewangelii Łukasza. Uczniowie przychodzą do Jezusa, prosząc Go: "Przydaj nam wiary" (Łk 17,5).
Wielu chrześcijan zadaje sobie dziś to samo pytanie: "W jaki sposób mogę zdobyć wiarę?". Ale nie szukają odpowiedzi bezpośrednio u Pana. Zamiast tego biegają na seminaria, które rzekomo mają nauczyć wierzących, jak pomnożyć swą wiarę albo kupują całe stosy książek oferujących dziesięć szybkich kroków do zdobycia pomnożonej wiary, bądź też przemierzają tysiące kilometrów, aby posłuchać wykładów o wierze wygłaszanych przez sławnych ewangelistów i nauczycieli.
Mówię ci bez cienia wątpliwości, że nigdy prawdziwie nie zwiększysz swej wiary w żaden z tych sposobów. Jeżeli chcesz pomnożonej wiary, musisz zrobić to samo, co Jezus nakazał swym uczniom w tym fragmencie. Jak odpowiedział na ich prośbę o wiarę? "...Przepasz się i usługuj mi, aż się najem i napiję..." (Łk 17,8).
Sedno tego, co mówił Jezus brzmi: "Nałóż szatę cierpliwości. Potem przyjdź do Mojego stołu i wieczerzaj ze Mną. Chcę, abyś Mnie tam nakarmił. Z radością pracujesz dla Mnie przez cały dzień. Teraz chcę jednak, byś miał ze Mną społeczność. Usiądź obok Mnie, otwórz swoje serce i ucz się ode Mnie. Jest tak wiele rzeczy, o których chciałbym ci powiedzieć i uczynić je częścią twego życia".
Nie zadowalaj się więcej teologicznymi definicjami wiary. Nie szukaj już żadnych kroków do uzyskania jej. Udaj się na osobność z Jezusem i pozwól Mu podzielić się tym, co leży Mu na sercu. Prawdziwa wiara rodzi się z zażyłości w komorze modlitewnej. Idź więc do Jezusa i ucz się od Niego. Jeżeli będziesz spędzał wartościowy czas w Jego obecności, to z pewnością przyjdzie wiara. Pan zrodzi w twej duszy taką wiarę, jakiej dotąd nie znałeś. Uwierz mi, kiedy usłyszysz jak przemawia do ciebie Jego łagodny, cichy głos, w twoim wnętrzu wytryśnie wiara.
Ta niebieska ojczyzna - to miasto
mające mocne fundamenty, poszukiwane
przez całe pokolenia, jakie były przed nami -
jest miejscem, w którym teraz my żyjemy.
To miejsce, to miasto, jest w Chrystusie przez wiarę. Odpocznienie, za którym tęsknili nasi ojcowie, można odnaleźć w Nim. Dziś otrzymaliśmy obietnicę, którą oni mogli jedynie oglądać i przyjmować przez wiarę.
Jezus powiedział: "Abraham, ojciec wasz, cieszył się, że miał oglądać dzień mój, i oglądał, i radował się" (J 8,56). Abraham zobaczył przez wiarę dzień, kiedy to Chrystus miał przyjść na ziemię i zbudować fundament, który wcześniej ukazany mu został w widzeniach. Patriarcha rozradował się, wiedząc, że w tych dniach będzie żył błogosławiony lud. Wiedział, że będzie się on cieszyć niezakłóconym dostępem do niebiańskiej konwersacji i społeczności z Bogiem.
Dzisiaj jednakże wielu chrześcijan całkowicie rozmija się z tą obietnicą. Zamiast tego żyją w niepotrzebnym zamęcie. Biegają tu i tam, starając się uruchomić wiarę, która "przynosi rezultaty". Dają się ciągle łapać w wir gorączkowych działań, robiąc dla Boga rzeczy, które na koniec okazują się jedynie uciążliwe. Nigdy w pełni nie wchodzą w odpocznienie w Chrystusie. Dlaczego? Po prostu nie udają się na osobność z Panem, by jedynie z Nim spędzać czas cichej społeczności.
Jeżeli jesteś w kimś zakochany, to chcesz przebywać w obecności tej osoby. Oboje chcecie dzielić się sobą nawzajem, otwierać swe serca i przechodzić do zażyłości. To samo odnosi się do naszej relacji z Jezusem. Jeżeli Go kochamy, powinniśmy nieustannie myśleć: "Chcę być z moim Panem. Chcę cieszyć się Jego obecnością. Przybliżę się więc do Niego i będę czekał w Jego obecności tak długo, aż się upewnię, że jest zaspokojony. Zostanę tam, dopóki nie powie: 'Idź już i raduj się Moją miłością'".
W ostatnich dniach słyszałem ten łagodny, cichy głos Pana, szepczący mi coś po moim czasie modlitwy w Jego obecności. Pan mówi: "Dawidzie, nie odchodź jeszcze, proszę. Zostań ze Mną. Jest tak niewielu, którzy mają ze Mną społeczność, tak niewielu, którzy Mnie miłują, tak niewielu, którzy pozostają, aby wysłuchać, co jest w Moim sercu, a Ja mam tak wiele do podzielenia się". To niemalże płacz, błaganie, które słyszę w Jego głosie.
Potem Pan mi mówi: "Pozwól, że pokażę ci, gdzie odnajduję twoją wiarę Dawidzie. Jest ona zawarta w twoim przychodzeniu do Mnie. Jest ona w twoim oczekiwaniu na Mnie i posługiwaniu Mi tak długo, aż usłyszysz i poznasz, co leży Mi na sercu.
Twoja wiara zawarta jest w twym narastającym pragnieniu wchodzenia w Moją obecność. Jest ona w twoim wyglądaniu naszego kolejnego czasu spędzanego razem. Jest ona w przeświadczeniu, do którego doszedłeś, że bycie sam na sam ze Mną jest radością twego życia.
Przybliżenie się do Mnie nie jest już dla ciebie wysiłkiem ani jakimś trudnym zadaniem. Teraz wyczekujesz na to przez cały dzień. Wiesz, że kiedy skończą się twoje zajęcia, przyjdziesz do Mnie, aby Mnie nakarmić i mieć ze Mną społeczność".
To jest prawdziwa wiara.