Gdy tylko docieramy do domu, udaję się na górę i sprawdzam, co u papy i Honey: oboje mocno śpią i oboje chrapią, jedno bardziej uroczo niż drugie. Frank rozpala ogień w kominku, a ja schodzę na dół i drepczę do kuchni, by włączyć czajnik. Naprawdę nie ma nic bardziej rozkosznego niż siedzenie w domku z herbatą przy kominku, gdy na dworze leje jak z cebra.
Właśnie wracam do salonu, ściskając w dłoniach dwa kubki z wyjątkowo słodką herbatą - earl grey dla mnie, zwykła dla niego - kiedy tę dość urocza i domową scenkę przerywa odgłos wkładanych właśnie do zamka zapasowych kluczy Ruperta.
- Jasna cholera - odzywa się frank z wyraźną irytacją. - Kogo tu, psiakrew, niesie? Jest pierwsza nad ranem.
- To tylko my - z korytarza dobiega mamrotanie Ruperta. - Przyprowadziłem Cress na kieliszeczek przed snem.
- Och - mówię. - To miło.
Jednak w tym przypadku najzupełniej zgadzam się z Frankiem: z niecierpliwością wyczekiwałam naszej miłej, domowej nasiadówki a deux. Miałam ochotę obejrzeć na wideo Ojca Chrzestnego. Chciałam dotrzeć do samego sedna tej całej sprośności u lasek i pragnęłam, by Frank powiedział coś jeszcze z akcentem z okolic Newcastle. I, rzecz jasna, aby udzielił mi kilku wskazówek dotyczących seksu (choć właściwie to bardziej przydałyby się one Rupertowi, mając na uwadze jego technikę bądź też jej brak. Być może moglibyśmy wziąć udział w szybkim seminarium, en famille).
- Cześć. - Cressida jest znacznie bardziej zaróżowiona niż poprzednio. - Bawiliśmy się po prostu cudownie.
- Tak - odpowiadam. - To miła restauracja. Bardzo romantyczna. Wszystkie te lustra.
- Doskonała lista win - oświadcza Rupert, zwracając się przyjaźnie do Franka, który przygląda mu się gburowato.
- Nie jestem jakimś szczególnym znawcą win - stwierdza mało przyjaźnie. - Wolę piwo albo wódkę.
- Naprawdę chciałabym, żebyś przestał zawsze robić z siebie kmiotka, który ledwo zdał maturę - oświadczam Frankowi, który z niepotrzebną energią popycha coś w kominku, a na jego twarzy maluje się niechęć. - Rupert też nie wie niczego winach. Mówi to tylko dlatego, by zrobić wrażenie na Cressidzie.
- Wrażenie dla Cressenie - odzywa się Rupert, co z kolei on i jego towarzyszka uznają za niesamowicie wprost zabawne. Ha, ha, ha, rżą niczym para osłów. Stoją w bezruchu na środku pokoju, spoglądając na siebie i tarasując przejście.
- Na co macie ochotę? - pytam ich, starając się ukryć irytację. - Woda właśnie się gotowała, a w kuchni są też inne drinki. Na górnej półce w lodówce leży butelka pysznego calvadosu.
- Poproszę un petite Calva. - Rupert używa tego swojego okropnego francuskiego. - Cress?
- Nie wiedziałam, że mówisz po francusku - uśmiecha się promiennie jego towarzyszka.
- Nie ma końca jego talentom - burczę.
- Poproszę o jeszcze jeden kieliszek białego wina. - Cressida obrzuca mnie lekko zirytowanym spojrzeniem.
- Rupercie? - zwracam się do mężczyzny, który stoi, zaciera ręce i bezmyślnie wpatruje się w kształtne kostki Cressidy. - Kuchnia jest tam. Chyba się nie spodziewasz, że będę się bawić w kelnerkę?
- Nie gorączkuj się tak - mruczy Rupert, niepewnie ruszając się z miejsca. - Już idę. Zostały jakieś crostini?
- Czy wy się także dobrze bawiliście? - pyta uprzejmie Cressida.
- Świetnie - odpowiada Frank, po czym podchodzi i przysiada na poręczy mego fotela. Pochyla się z roztargnieniem i przelotnie wącha moje włosy, tak jakbym była Honey, którą, jak zauważyłam, zawsze ukradkiem obwąchuje. I nie mogę powiedzieć, bym go za to winiła: ona pachnie wprost przepysznie.
- Co robiliście?
- Poszliśmy na kilka drinków, a potem na nudne przyjęcie, gdzie wpadliśmy na ojca Honey - wyjaśniam. - Jeszcze później zjedliśmy kolację i ucięliśmy sobie przyjemną pogawędkę. Bardzo interesującą. Na temat seksu.
- Masz obsesję na punkcie seksu - oświadcza Rupert, wracając z dwoma kieliszkami. - Zawsze miałaś.
- Naprawdę? - Frank wygląda na rozbawionego. - Cóż za niespodzianka.
- Naprawdę? - pyta Cressida. - A skąd - uśmiecha się uroczo i czule do Ruperta - pan to wie, proszę pana?
- Ze wspólnych numerków - odpowiada za niego Frank. Boże, ten facet to tępak. Odrobina delikatności od czasu do czasu byłaby niezwykle na miejscu.
- Czarująco to ująłeś - oświadczam mu z westchnieniem. - Ślicznie, Frankie.
- Słucham? - pyta Cressida.
- Powiedziałem - mówi Frank - że stąd, że ja rżnął. Wkładał. Jej. Tam.
- Nie mów o mnie „ona” - nakazuję mu. - Boże, Frank, co za maniery.
- Stąd, że rżął Stellę - poprawia mój współlokator.
Cressida wygląda na skonsternowaną i z całą pewnością nie na uradowaną.
- Dawno temu - uspokajam ją. - Raz czy dwa razy.
- Cóż, trochę częściej, o ile mnie pamięć nie myli - rechocze Rupert. - Och. - Nagle sobie coś przypomina. - No tak. Kurka wodna. O cholera. Kurczę. Hm, Cress?
- Tak? - pyta lodowato jego towarzyszka.
- Chodzi o to, Cress… Chodzi o to kochanie… To znaczy…
- Chodzi o to, że byliśmy małżeństwem - przerywam. Czasami to głupiutkie angielskie jąkanie działa mi na nerwy. - Całe wieki temu. Przez króciutki okres. Po Cambridge.
- Nie wiedziałaś? - pyta Frank.
- Nie - odpowiada słabym głosem Cressida.
- O kurwa. Wybacz, skarbie - mówi Frank.
- Byliśmy bardzo młodzi i to był błąd - wyjaśniam jej. - Koszmar. Trwało to jakieś trzydzieści sekund.
Frank śmieje się, po czym robi skruszoną minę.
- Mam na myśli nasz związek - ciągnę, cmokając na niego z niezadowoleniem.
- A teraz jesteście jedynie, hm, przyjaciółmi? - upewnia się Cressida z wyraźnym sapnięciem.
- Tak - wyjątkowo zgodnie odpowiadamy ja i Rupert.
- I zapomniałeś o tym wspomnieć, kiedy przy kolacji opowiadałeś mi historię swego życia. - Cressida patrzy na Ruperta.
- Najwyraźniej tak. - Rupert rumieni się.
- I śpisz w jej domu.
- Kochanie, mieszkam w Szkocji. Gdzie mam spać, jak nie u niej?
- W hotelu - odpowiada Cressida.
- Ale ja mam dwa wolne pokoje - wyjaśniam jej. - Które się marnują. To jest duży dom. Poza tym Rupert zjawia się tutaj mniej więcej raz na rok.
Mój współlokator ponownie dziwnie prycha. Nie sądzę, by zbytnio lubił Ruperta. W Paryżu, kiedy on i ja się poznaliśmy, Frank powiedział mi, że wszystkich, którzy pochodzą z klasy średniej, uważa za pacanów.
- Naprawdę? - pyta Cressida, prawie już przekonana.
- Naprawdę - mówię jej. - Przyrzekam. I o ile cię to interesuje, nie pieprzymy się.
- Nie interesuje mnie to - odpowiada Cressida na powrót lodowatym głosem.
- No więc, w takim razie - miłosiernie nie zauważam na głos, że jej ostatnia uwaga jest właściwie kłamstwem - nie ma problemu, prawda?
- Jasne, że nie. - Rupert obejmuje ramieniem swoją partnerkę i całuje ją w policzek.
- To, hm, po prostu trochę niezwykłe, czyż nie? - pyta Cressida, ignorując całusa i upijając łyk białego wina. - Ale dla was to pewnie nowoczesne życie i tyle.
- Dla mnie to zupełnie normalne. Wolałabyś, by dwoje ludzi, którzy kiedyś lubili się na tyle, by wziąć ze sobą ślub, teraz nie miałoby ze sobą nic wspólnego, niczym jakieś czubki? - pytam ją.
Nie cierpię tego. To tak bardzo angielskie i purytańskie i strasznie mnie złości. Oto Rupert. Kiedyś był ważną częścią mego życia i nadal bardzo go lubię - w pewien sposób nawet kocham. I co ja mam zrobić - przeznaczyć na odstrzał tylko dlatego, że kiedyś dzieliliśmy łóżko? Nie bił mnie ani nie wykorzystywał, ani też nie zachowywał się wobec mnie podle: po prostu nasze małżeństwo było błędem i słusznie się rozwiedliśmy. Teraz zaś Cressida - a jest cała masa ludzi jej pokroju - wpatruje się we mnie z nadętą miną, ponieważ wciąż jesteśmy przyjaciółmi i mój były mąż czasami nocuje w moim domu. Dlaczego? Dlaczego uważa się takie zachowanie za dziwne, gdy tak naprawdę jest dokładne na odwrót - kiedy jest ono szczytem normalności? Mój wujek Henri tak bardzo lubił swoją byłą żonę, że raz czy dwa razy w roku sypiali ze sobą w imię starych, dobrych czasów. I co z tego? Jaki to ma związek z kimś innym, wy świętoszkowate skromnisie? Jednak wujaszek Henri nie byłby w tego typu wypadkach szczególnie dobrym przykładem.
- Nie - odpowiada wolno Cressida. - Nie wolałabym.
- Cóż, w takim razie, na miłość boską, dorośnij - mówię to może nieco zbyt gwałtownie i od strony Ruperta dobiega mnie: „Spokojnie”.
- Czy ty - pyta mnie nieśmiało Cressida - nie martwisz się o swoją córkę?
- Honey? A co jest z nią nie tak? - Lada chwila stracę panowanie nad sobą: dokładnie wiem, co będzie za chwilę. Znam to na pamięć.
- W moim zawodzie… - zaczyna.
- Cressida opiekuje się dziećmi - wyjaśnia Rupert. - Jak to się teraz mówi? Robi karierę w zawodzie niani. To znaczy, że opiekuje się dziećmi jedynie w Belgravii.
- Po prostu w moim zawodzie - ciągnie - widzę, jak na małych dzieciach może się odbić rozwód.
- Naprawdę? Cóż, Rupert i ja na szczęście nie mieliśmy razem żadnych małych ludzi.
(Zawsze sądziłam, że mali ludzie to eufemistyczne określenie karłów. Dla ludzi takich jak Cressida wszystko jest eufemizmem).
- Ale ze swoim drugim mężem…
- Nie byliśmy małżeństwem.
Cressida wzdycha.
- W takim razie z twoim partnerem. Jeśli chodzi o rozwój społeczny i osobowy - nadaje jak katarynka - dziecko naprawdę najlepiej się rozwija, gdy mieszka z obojgiem rodziców.
- Naprawdę? - powtarzam, biorąc głęboki wdech. - No cóż, to miło.
- Twoja córka - kontynuuje Cressida - nie ma przy sobie ojca.
- A matka ma obsesje na punkcie seksu - dodaje z szerokim uśmiechem Frank, na próżno starając się rozładować atmosferę. On jest naprawdę niewiarygodny: ani odrobiny skrępowania, ani rumieńca, ani wzdrygnięcia na wzmiankę o nieobecnym ojcu.
- Wiele dzieci nie mieszka ze swoimi ojcami. - Spoglądam na Franka. - Nic nie można na to poradzić, Cressido. Nikt nie budzi się rano i nie myśli sobie: „Już wiem, zajdę w ciążę, a potem rozstanę się po to tylko, by moje dziecko dorastało bez ojca, ponieważ tego właśnie najbardziej na świecie dla niego pragnę, dorastania”.
- Nie mówiłam, że zrobiłaś to celowo - odpowiada, kładąc rękę na moim ramieniu.
- Mam nadzieję. Więc o co ci właściwie chodzi? Robi się późno i chciałabym już pójść do łóżka.
- Cóż, w zasadzie to nic. Po prostu, no wiesz, mówiłam to, co myślę.
- W takim razie dzięki za spostrzeżenia. I jeśli chcesz wiedzieć, jeżeli chodzi o mnie, to nie sądzę, by rozwód oznaczał koniec przyjaźni, a rozstanie nie oznacza, że twoje dziecko automatycznie staje się socjopatą czy też moczy się w nocy. Jasne?
- Jasne. Przepraszam, jeśli cię uraziłam - mówi Cressida. - Ale widzisz, ja naprawdę bardzo wierzę w instytucję rodziny i …
- Wszyscy w nią wierzymy - warczę. - Niektórzy z nas mają większe rodziny, to wszystko.
- Mmm. - Cressida nadal nie wygląda na w pełni przekonaną, lecz tym razem jest gotowa do pojednania.
- A jeśli chodzi o seks, to naprawdę nie rozumiem, czemu posiadanie dziecka powinno przemienić mnie w zakonnicę. Wiesz, ja nie uprawiam seksu na jej oczach. Nie przychodzę do domu i nie mówię: „ Hej, Honey, mamusia sobie kogoś wyrwała, chcesz popatrzeć?”
- Hm, nie - przytakuje Cressida.
- Cieszę się, że to sobie wyjaśniłyśmy. Idę do łóżka. - Ku memu przerażeniu pieczą mnie oczy.
- Nie idź - prosi Frank, kładąc dłonie na moim karku i delikatnie go masując. - Zostań. - Jednak on także mnie złości tym swoim brakiem pamięci. Dlatego właśnie mnie i jemu nigdy by ze sobą nie wyszło: bardzo go lubię, spędzamy ze sobą naprawdę świetny wieczór, a potem on prostacko sobie żartuje po usłyszeniu słów: „nieobecny ojciec”. Naprawdę uważam, że moralnie jest z nim coś nie tak. Tak, moralnie. Przykro mi wypowiadać te poważne, przerażające słowa, ale taka jest prawda: oto mężczyzna, który się wypiął na własną córkę. I ma czelność żartować sobie, że ja mam obsesję na punkcie seksu!
- Proszę, zostań - mówi Rupert. - Napij się. Proszę, weź mojego drinka. - Podaje mi kieliszek calvadosu.
- Proszę - przyłącza się Cressida.
- W porządku - mówię i odwracam się do Cressidy. - I przepraszam. Trochę zbyt gwałtownie reaguję na tego typu tematach.
- Nic się nie stało - odpowiada. - Nie powinnam była w ogóle zaczynać tej rozmowy. Trochę za dużo wypiłam.
- Nie, nieprawda. Po prostu przybieram postawę obronną, kiedy ktoś sugeruje, że dziwnie wychowuję Honey albo że należymy w pewnym sensie do bohemy.
Frank w milczeniu podaje mi swoją dość odrażającą chusteczkę, a ja wydmuchuję nos.
- Cóż, właściwie to poniekąd należycie - odzywa się pomocnie Rupert, zarabiając tym samym w głowę mistrzowski cios poduszką.
- W życiu Honey jest obecny mężczyzna - mówię, wskazując na Franka - nie wyrośnie więc na dziwaczkę, która się ich boi. Jej ojcem chrzestnym jest Rupe. Ma mnie, a ja ją kocham najmocniej na świecie. Ma uroczą opiekunkę. Ma przyjaciół. Jej ojciec ją uwielbia, przesyła prezenty i faksy, dzwoni do niej. Odwiedza ją, kiedy tylko może. Niestety, na razie zakotwiczył się na drugim końcu świata. Ale wcale się o nią nie martwię. A teraz porozmawiajmy o czymś innym.
Przez kilka minut siedzimy w niezręcznej ciszy.
- Chcesz obejrzeć film? - szepce Frank.
- Która godzina?
- Dochodzi druga.
- Obejrzyjmy go kiedy indziej. Ja może i miałabym chęć poleżeć rano dłużej, ale Honey na pewno nie, a poza tym mamy weekend, a ja nie poprosiłam Mary, by się u nas zjawiła.
- W porządku. Pewnie masz rację.
- Idę na górę i wezmę kąpiel - mówię mu, wstając. Właściwie to trochę się chwieję na nogach: nie powinnam była jednym haustem wypijać calvadosu Ruperta.
- A ja idę do łóżka - oświadcza Frank.
- No a co z wami? - pytam, odwracając się do Ruperta. - Nie jesteście zmęczeni? Jest druga w nocy.
- Nie jest tak źle - stwierdza Rupert, spoglądając na Cressidę, która wpatruje się w podłogę.
- Oczywiście możesz tu zostać, Cressido - uśmiecham się do niej, kierując się do drzwi i zostawiając ich, by sami się z tym uporali. Mimo ze nie wygląda na dziewczynę, która daje dupy na pierwszej randce, to przecież jeszcze o niczym nie świadczy: równie dobrze może być najbardziej sprośną laską na świecie.
Biorę szybką kąpiel i zasypiam w chwili, gdy moja głowa styka się z poduszką. Moja ostatnia przytomna i mało trzeźwa myśl jest taka: jak wyglądałby Frank, gdyby przefarbował sobie włosy na brązowo?