Browning Dixie
Ślub z milionerem
Grace McCall próbuje powstrzymać swoją młodszą siostrę przed poślubieniem Bucka, bratanka milionera Chandlera Daye'a. Sama nic nie ma przeciwko narzeczonemu siostry, za to jego arogancki wuj doprowadza ją do szału. Grace nawet nie podejrzewa, że może szybciej wyjść za milionera niż jej siostra...
Od Autorki
Dla Lee
Miłość od pierwszego wejrzenia nie jest mitem.
Dixie Browning
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Grace McCall przysunęła gazetę bliżej światła i w skupieniu obejrzała zdjęcie doskonale ubranego mężczyzny, przyjmującego wyróżnienie z rąk prezesa fundacji charytatywnej. Nie mogła zaprzeczyć, że był szaleńczo przystojny. Może to właśnie jest ten powód, dla którego pojawia się w jej fantazjach^
Szkoda, że jest również takim nadętym bufonem, pomyślała i bezlitośnie postawiła puszkę farby na podobiźnie swego pracodawcy, Chandlera Daye'a, dyrektora generalnego i posiadacza największych udziałów Daye Department Store.
Siedziała na ziemi po turecku w pomieszczeniu, które niegdyś było szopą na narzędzia. Delikatnie pociągnęła pędzlem po powierzchni komódki z szufladami, którą ozdabiała wzorem własnego autorstwa. Wijący się bluszcz doskonale pasował do uchwytów w kształcie kwietnych pąków. Kiedy farba wyschnie, trzeba będzie położyć przynajmniej dwie warstwy lakieru, żeby nie starła się z uchwytów, pomyślała z troską.
Gdzieś w głębi domu usłyszała trzaśnięcie drzwi, a potem głośną muzykę. Pokręciła głową. Co stało się z piosenkarzami, którzy z szacunku dla pracy kompozytora starali się dopasować swój śpiew do rytmu melodii? I gdzie podziały się melodie warte słuchania?
Różnica pokoleń, pomyślała z żalem.
Odchyliła się do tyłu, opierając dłonie na zakrytej gazetami podłodze i zaczęła podziwiać swoje dzieło. W ostatnich latach jej styl znacznie się zmienił. Od szablonowej klasyki przeszła do autorskich wizji.
- Jesteś w tym niezła, moja droga - pochwaliła siebie na głos. - Robisz się nawet coraz lepsza.
Po chwili przez wściekłą radiową muzykę przebił się głos Susie.
- Grace! Gra-ace, jestem już w domu!
Według słów osiemnastoletniej Susie, uczennicy studium mody, sobotnie zajęcia były kompletnie beznadziejne. Grace natomiast lubiła soboty. Oznaczały nadejście weekendu i możliwość spędzenia pełnych dwóch dni w szopie na odnawianiu mebli. Mogła też wykorzystać je na poszukiwanie mebli i odwiedzanie pchlich targów, śmietników i garażowych wyprzedaży.
- Tu jestem! - odkrzyknęła.
Mimo że kochała swoją przyrodnią siostrę, musiała przyznać, że niewiele miały wspólnego oprócz ojca, zresztą nieobecnego od kilku lat.
- Fuj, ależ tu śmierdzi.
Susie, zmarszczywszy nosek, stanęła w drzwiach pracowni. W jednej ręce trzymała otwartą puszkę coli, w drugiej napoczęty czekoladowy batonik.
To była kolejna różnica pomiędzy siostrami. Organizm Susie radził sobie doskonale z każdą wysokokaloryczną przekąską, podczas gdy Grace swoją szczupłą sylwetkę zawdzięczała skrupulat-nemu liczeniu kalorii. Niestety, ostatnie lata, spędzone na pracy za biurkiem, sprawiły, że biodra trzydziestosześciolatki wydatnie się zaokrągliły. Na kimś, kto był zawsze suchy jak szczapa, widać było każdy dodatkowy kilogram. Według Susie, wyglądała jak wąż, który właśnie połknął jajko.
Cóż, jej siostra nigdy nie była taktowna.
- Jak ci poszło z projektem?- Dostałaś szóstkę?
- Och, Gracie, taki stopień praktycznie nie istnieje - westchnęła, przybierając wdzięczną pozę, by jak najlepiej zaprezentować obcisłe skórzane spodnie i kurteczkę ze sztucznego futra. - Poza tym, kogo to obchodzi - Zajęcia są nudne jak flaki z olejem. Generalnie każdy, kto poważnie myśli o modzie, jest w Nowym Jorku. Może mogłabym... no wiesz... przenieść papiery - spytała Susie, odgryzła kawałek batona i choć miała policzki wypchane jak chomik, wciąż się jej udawało zachować rozmarzony wyraz twarzy.
Grace drgnęła i zapięła guzik w starej, grubej flanelowej koszuli. Nieraz już o tym rozmawiały. Poza tym, każde zajęcia były nudne, o ile nie skupiały się na Susie McCall.
- Kochanie, obie wiemy, że na razie nie ma szans na Nowy Jork - odparta, wiedząc doskonale, że nie stać ich na wyższe czesne, chociaż Susie podjęła pracę na pół etatu. - Wchodź albo wychodź, ale zamknij drzwi. Zamarzam tutaj!
- Przecież musisz oddychać, no nie? - Po prostu oferuję ci odrobinę świeżego powietrza.
Na zewnątrz było zaledwie osiem stopni. Cieplejsza pogoda sprzyjałaby wysychaniu farby, ale Grace nie mogła czekać, jeśli chciała zdążyć na wiosenną wyprzedaż.
- A tak przy okazji, wychodzę wieczorem - odezwała się Susie po chwili milczenia.
- Powiesz coś więcej?
Grace pieczołowicie zamknęła puszkę zielonej farby i sięgnęła po przydymioną żółć.
Susie zamierzała rzucić papierek po batonie na podłogę, ale powstrzymała się w pół gestu, wzruszyła ramionami i wepchnęła go do kieszeni. Grace przyjrzała się jej z podziwem. Jak ktokolwiek mógł sprawić, by wzruszenie ramion wyglądało niczym taniec egzotyczny1? Fakt, że siostra godzinami ćwiczyła przed lustrem, mimo to... Susie była... po prostu Susie. Niektórzy, mając osiemnaście lat, byli dorośli, inni nie.
- Wychodzę z Buckiem - oznajmiła, a jej ogromne, niemożliwie błękitne oczy rozbłysły jak gwiazdy.
Grace czekała. Była pewna, że w tym wyznaniu tkwi jakiś haczyk. W sobotnie popołudnia nastolatce wolno było poszaleć.
Kim był Buck? Imiona wszystkich przyjaciół Susie zazwyczaj kończyły się na literę „i". Maggi, Timmi, Marci, Patti. Susie czasami też podpisywała się w ten sposób, ale Grace wolała raczej staromodny styl.
- To... piłkarz? - próbowała zgadnąć.
- Buck Daye - niecierpliwie podpowiedziała siostra, potrząsając szopą blond loków. - Tylko nie mów, że nie mogę. Mam już osiemnaście lat!
Jesteś też niestała w uczuciach, impulsywna i uparta, pomyślała Grace, ale dyplomatycznie zmilczała. Od chwili, gdy jej owdowiały ojciec ponownie się ożenił i obdarzył ją cudowną, złotowłosą siostrzyczką, natychmiast pokochała to dziecko.
Tę młodą dziewczynę, poprawiła się w myślach.
Grace miała wtedy osiemnaście lat, tyle co Susie teraz. Jednak czy kiedykolwiek była aż tak młoda1? Raczej nie.
Zakochała się w tamtym dziecku od pierwszego wejrzenia. Wszyscy inni również. Odkąd Susie uśmiechnęła się po raz pierwszy bezzębnymi dziąsełkami, każdy roztkliwiał się nad jej urodą. Była ślicznym niemowlęciem, ślicznym dzieckiem, śliczną nastolatką... wciąż była śliczna, poczynając od figury lalki Barbie, przez rozjaśnione i skręcone w misterne loki włosy, aż po uroczo zadarty nosek i różane usta.
Problem tkwił w tym, że tak długo bazowała na swym wyglądzie i pogodnym usposobieniu, że nigdy właściwie nie dorosła. Grace starała się świecić przykładem, lecz jej wysiłki były ignorowane. I nic dziwnego. Kto chciałby przewodnictwa chudej i podstarzałej kobiety?
- Czy mam rozumieć, że to jeden z rodziny Daye'a? - spytała chłodno, znając odpowiedź. - Chyba rozumiesz, że jestem w bardzo niezręcznej sytuacji?
- Nie widzę powodu - odparła Susie, wzruszając ramionami. - Wuj Bucka chyba nawet nie ma pojęcia o twoim istnieniu. Musi mieć tysiące podobnych pracowników w sklepie. A zresztą, kogo to obchodzi - Nikt już nie zwraca uwagi na te durne podziały klasowe. Poza tym - zaczęła i rozpromieniła się w uśmiechu zdolnym oświetlić całą dzielnicę. - On jest taki superowy! Idziemy na przyjęcie dziś wieczór i, po drodze do domu, kupiłam cudowną sukienkę. Z czerwonej skóry! Będzie idealnie pasowała do moich nowych butów!
Co oznaczało, że jest krótka. Z pewnością nieprzyzwoicie krótka. I droga. Jednak Grace nie miała dość siły, by zażądać oddania sukienki z powrotem do sklepu. Nagle poczuła się wyczerpana. W dodatku robiło się coraz chłodniej. W nocy może nawet pojawić się mróz. Powinna zabrać puszki z farbą do domu i mieć nadzieję, że niska temperatura nie zaszkodzi meblowi, który właśnie odnawiała. Nie była chemikiem. Instrukcja na etykiecie, przynajmniej ta zapisana dużym drukiem, polecała malować w suchy i ciepły dzień.
W styczniu? Oprzytomniej, jak zwykła mawiać Susie.
- Zadajesz się z bogaczami, skarbie. To nie nasza liga - upomniała ją łagodnie.
- Oprzytomniej, to już nie te czasy - odparła Susie, kręcąc głową. - Polubisz go, Grace, naprawdę. Bosko się uśmiecha. Widać wtedy ten ząb, który ukruszył sobie w czasie meczu. Zobaczysz, jest superowy!
- O, tak, wyszczerbiony ząb. To wspaniała podstawa udanego związku - powiedziała z przekąsem, żywiąc nadzieję, że siostra pozna się na ironii.
Dzieliła je różnica całego pokolenia, więc nie zawsze udawało się int4 porozumieć. Szczególnie, gdy jedna siostra była oszałamiająco śliczną osiem-nastolatką, a druga wysuszoną trzydziestosześciolatką, która uważała za świetną rozrywkę grzebanie po śmietnikach w poszukiwaniu starych mebli.
Bywało, że czuła się tak staro jak świat. Trzydzieści sześć lat to jeszcze nie grób, powtarzała sobie. Znała wiele kobiet, które cieszyły się życiem, mając pięćdziesiąt, sześćdziesiąt, czy nawet więcej lat. Problem polegał na tym, że gdzieś po drodze, wybierając bezpieczną egzystencję, wpadła w rutynę. Teraz Susie była już niemal dorosła i Grace mogła znów zacząć żyć swoim życiem. Niestety, już nie pamiętała, jak to się robi.
Chandler Daye szykował się na nadchodzące spotkanie. Oznaczało to włożenie szarego garnituru w delikatne prążki. Do tego wypadało założyć jedwabny krawat o konserwatywnym wzorze. Wprawnie go zawiązał i przyjrzał się w lustrze swojej świeżo ogolonej twarzy. Wyglądał nudno.
Co więcej, był znudzony. Od czternastu lat, czyli od nagłej śmierci swego ojca, zajmował się rodzinnymi interesami. Co kwartał powtarzał się ten sam Scenariusz. Rodzinny obiad w rezydencji stryjecznego dziadka Dockery'ego, na który przybędą seniorzy. Będą obecni wszyscy osiemdziesięciolatkowie: cioteczna babka Henrietta, kuzyn Mortimer i bliźniaki, Perry i Patsy.
Cała rodzina z wyjątkiem Bucka, który, jak zwykle, znajdzie jakąś wymówkę. Jednak Chandler powtarzał sobie, że nadejdzie kiedyś dzień, w którym jego młody bratanek będzie zmuszony przejąć to wszystko. Zarówno sklep oraz udziały, jak i wujów, ciotki i kuzynów. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że stare wygi przeżyją go, by nękać kolejne pokolenia.
Z drugiej strony, pomyślał, to tylko wyjdzie chłopakowi na dobre. Ma już dwadzieścia jeden lat i powinien się wreszcie ustatkować. Od czasu, gdy jego rodzice zginęli w wypadku, zabici przez pijanego kierowcę, Chandler starał się go lekko temperować. Sam miał dwadzieścia sześć lat, kiedy odziedziczył rodzinne imperium. Dzięki temu dorósł w przyspieszonym tempie.
Naturalnie, mógł wszystko sprzedać. Dostał nawet kilka ciekawych propozycji. Jednak wiekowi krewni wciąż patrzyli mu przez ramię i krytykowali każdą decyzję. Dopiero później pojął, że Daye Department Store był nie tylko źródłem ich dochodów, ale także jedyną rozrywką. Kiedy to zrozumiał, nie miał serca pozbawiać ich rodzinnej firmy.
Rzucił więc lotnictwo i marzenia o lataniu małym, szybkim samolotem bojowym, startującym ze statku. A także o uprawianiu miłości w egzotycznych portach z cudzoziemskimi pięknościami.
W zamian podjął się zobowiązania na całe życie. Pracy w firmie, która nigdy go nie interesowała. A jeśli chodzi o uprawianie miłości z cudzoziemskimi lub krajowymi pięknościami, to ostatni raz miało to miejsce ponad rok temu, na zjeździe handlowców w Detroit. Dyrektorka znanej sieci sklepów zaprosiła go do swego pokoju pod pretekstem pokazania mu materiałów promocyjnych. Rzeczywiście, obejrzał wtedy wszystko dość dokładnie.
Poprawił węzeł krawata i skrzywił się do swojego odbicia w lustrze. Nie cierpiał swojej gęstej grzywy już lekko szpakowatych włosów. Wiedział jednak, że wszyscy mężczyźni w jego rodzinie siwieli przed czterdziestką.
- Daye, ależ z ciebie idiota! Jeszcze kilka lat, a zmienisz się w kompletnego dziwaka.
Chandler porzucił lustro i zbiegł po wypolerowanych do połysku dębowych schodach. Porwał teczkę z przedpokoju i położył dłoń na klamce, gdy usłyszał głos Bucka.
- Nie rób nic, czego ja bym nie zrobił, wujku Chan! - zawołał chłopak ze śmiechem, ogryzając nóżkę pieczonego kurczaka.
Buck miał swoje własne mieszkanie w ekskluzywnej dzielnicy. Ale równie często bywał u wuja, co u siebie.
- Pewnie nie chcesz się ze mną zamienić!- - spytał Chandler bez cienia nadziei.
Czekał go nie do zniesienia nudny wieczór i obaj o tym wiedzieli.
- Nie podołałbyś temu, co mam na dziś w planach. Czeka na mnie taka superowa panienka, no mówię ci, wspaniała laska...
- Kobieta - poprawił go sucho. - Ma jakieś imię?
- Susie McCall. Chciałem powiedzieć, że jest... boska!
- To może być niebezpieczne dla zdrowia.
- Och, nie. Ona wcale nie jest taka. To znaczy, my nie... no wiesz...
- Jeszcze nie, chciałeś powiedzieć. Po prostu pamiętaj, co ci mówiłem.
- Tak... wiem. Odpowiedzialność i takie tam - mruknął. - To wcale nie znaczy, że wciąż jestem prawiczkiem - zastrzegł natychmiast. - Już dawno jestem pełnoletni.
Tak, masz dwadzieścia jeden lat, jesteś rozpuszczony, niedojrzały i masz zbyt duże powodzenie u dziewczyn, by ci to wyszło na zdrowie, pomyślał Chandler, ale rozsądnie powstrzymał się od komentarza. Pokiwał tylko głową i wyszedł. Obrzucił niebo czujnym spojrzeniem. Padający śnieg nie byłby najgorszy, ale, jego zdaniem, nadciągała marznąca mżawka.
- Zostawiłam to dla ciebie - oznajmiła Cleo Watson, najbliższa koleżanka Grace w księgowości w Daye Department Store, podając jej płachtę gazety.
„Durham Herald" zamieszczał maleńkie zdjęcia pracowników, którzy dostali awans lub jakoś się wyróżnili. Podpis pod jej fotografią głosił, że „panna Grace McCall zebrała najwięcej deklaracji wpłat na lokalny fundusz dobroczynny". Sama nie mogła ofiarować wiele, więc chętnie poświęcała swój wolny czas na prace charytatywne.
- Dzięki. A widziałaś pierwszą stronę w poprzednim wydaniu?
- Masz na myśli ogromne zdjęcie Jego Smakowitości odbierającego nagrodę?
- Jego... co? Cleo, ten facet to nadęty bufon!
- Tak, ale jak przyjemnie nadęty - westchnęła pięćdziesięcioletnia kobieta, matka trojga dzieci i babcia dwójki wnucząt.
Grace roześmiała się, złożyła gazetę dokumentującą jej mały sukces i upchnęła ją w torebce. Właściwie nie było powodu, by ją sobie zostawiać. Susie nawet na nią nie spojrzy, a Grace nie miała przecież poza nią nikogo.
Tydzień później Grace siedziała przed komputerem, na nowo przeżywając rozmowę, którą odbyła z siostrą przy śniadaniu. Właściwie była to nawet konfrontacja, jeśli nie otwarte wyzwanie. Od kilku dni Susie wracała do domu dobrze po północy. To, że skończyła osiemnaście lat nie oznaczało, że nie mogła wpaść w jakieś kłopoty.
- Może się nagle okazać, że nie masz jak wrócić do domu - tłumaczyła Grace.
- Wielkie rzeczy. Gdybym miała swój własny samochód...
- Rozmawiałyśmy już o tym, Susan.
- Świetnie! Istnieją jeszcze taksówki. Poza tym, zawsze udaje mi się kogoś namówić, by mnie podrzucił do domu.
- A co, jeśli ten ktoś okaże się... niemiły
- Grace! Chyba zasługuję na to, by okazać mi odrobinę zaufania?
- Cóż, czytuję gazety i słucham wiadomości.
- To przestań, bo to ci szkodzi! - odparła Susie i posłała jej uroczy uśmiech.
Grace westchnęła i poddała się.
- No, dobrze, przyznaję, że zależy mi na twoim bezpieczeństwie. Różne rzeczy mogą się przydarzyć, kochanie, a ja wolałabym, żeby nie przydarzyły się akurat tobie.
- Różne rzeczy - przedrzeźniała ją siostra z iskierkami rozbawienia w błękitnych oczach.
Poprzedniego wieczoru Susie wróciła o trzeciej w nocy. Grace, czekając na siostrę, nie mogła zasnąć ze zdenerwowania. Gdy Susie weszła do domu, okazało się, że strój ma w nieładzie, rozmazaną szminkę i wypieki na policzkach.
- Jesteś dziwaczna - prychnęła Susie po chwili milczenia.
Dziwaczny, to było w tym tygodniu jej ulubione słówko. Przed paroma dniami z lubością używała określenia: archaiczny.
- Jeśli dziwaczność oznacza troskę o ciebie, to masz rację.
- To żenujące! Gracie, mam osiemnaście lat i jestem praktycznie dorosła!
- Nie krzycz.
Susie rzuciła na podłogę swój nowy, skórzany płaszcz, którego zakup z pewnością zbytnio obciążył konto Grace i rozzłościła się na dobre.
- Mam to gdzieś! A tak dla twojej informacji, pewnie uważasz, że Buck i ja powinniśmy wziąć ślub. I według ciebie chyba dopiero wtedy moglibyśmy przyjemnie spędzać czas.
- Przyjemnie... to znaczy w łóżku?
- Gdybyśmy wzięli ślub - ciągnęła, wzruszając ramionami - żaden zgredziak nie stałby nam nad głową, jęcząc, żebyśmy wrócili do domu przed dziewiątą!
- Jeśli już chcesz mnie obrazić, to mówi się zgred, a nie zgredziak. A sama przyznasz, że trzecia nad ranem, to więcej niż trochę po dziewiątej - powiedziała, siląc się na spokój.
Przynajmniej udało jej się uniknąć klasycznego dla wszystkich międzypokoleniowych kłótni świata określenia „nie, przynajmniej dopóki mieszkasz pod moim dachem".
Wojowniczość i oburzenie minęły już nastolatce i zaczęła się dąsać. Nawet to potrafiła robić ślicznie. Łzy powoli wzbierały w olbrzymich oczach i dolna warga zaczynała lekko drżeć.
- Po prostu dobrze się bawiliśmy - jęknęła Susie. - Ty zawsze zabraniasz mi zabawy. Po prostu zazdrościsz, że ja jestem piękna i młoda, a ty nie. Ale co ja mogę zrobić, jeśli ty z własnej winy nie masz powodzenia u facetów? - Generalnie mówiąc, gdybyś tak stale nie śmierdziała farbą...
Grace leżała bezsennie tamtej nocy, czekając na siostrę, i zastanawiała się, kiedy kończyła się niedojrzałość, a zaczynała dorosłość. Pytała samą siebie, jak daleko sięgają jej obowiązki starszej siostry. Tymczasem Susie była na tyle dorosła, by myśleć o małżeństwie. Chociaż nie brała na poważnie gróźb rzuconych w gniewie, chciała mieć pewność, że Susie będzie wystarczająco dojrzała, by mądrze wybrać.
Matka dziewczyny nie stanowiła najlepszego przykładu, skoro odeszła od męża, porzucając dziecko i zostawiając je na głowie Grace. Ojciec już wtedy zaczął się robić... dziwny. Możliwe, że to dlatego żona go opuściła. Grace nie miała nic przeciwko temu, że jej ojciec modlił się, leżąc krzyżem na podłodze. Ale siedem nocy w tygodniu? Po trzy, cztery godziny bez przerwy? Dążenie do zbawienia, zgoda, ale jakim kosztem?
Nagle rozdzwonił się jej biurowy telefon, wyrywając ją z zamyślenia. Chwyciła słuchawkę, jak tonący chwyta linę okrętową.
- Panna McCall? Pan Daye prosi panią do swego gabinetu.
- Mnie? Na pewno to mnie wzywa? - spytała niebotycznie zdumiona, lecz sygnał w słuchawce świadczył, że połączenie zostało przerwane. - Małpa -wymamrotała pod adresem niemiłej sekretarki szefa, wstała i wyjrzała ze swojego boksu. - To była sekretarka Jego Wysokości. Mam się natychmiast stawić w jego gabinecie.
- Może chce ci pogratulować nagrody? - uśmiechnęła się Cleo.
Możliwe, pomyślała Grace nieco uspokojona tą perspektywą. Przydałby się dziś jakiś miły akcent. Nocami zamartwiała się o Susie i jej najnowszego chłopaka, więc w ciągu dnia miała kłopoty z koncentracją. Gdyby to był ktoś inny, starszy, ustatkowany, z przyzwoitą pracą, to taki związek mógłby korzystnie wpłynąć na jej siostrę. Tymczasem, jak wynikało z jej dyskretnych badań, młody Daye był męskim odpowiednikiem Susie. Playboy. Imprezowicz. Zepsuty smarkacz bez pracy. Nie musiał zajmować się niczym na poważnie, był przecież jednym z członków rodziny pana Daye'a. A rodzina McCall miała wystarczająco dużo własnych kłopotów, by dokładać sobie jeszcze cudzych.
Przez wszystkie lata pracy w Daye Department Storę Grace nie miała nawet okazji znaleźć się w pobliżu dyrektorskich biur, ale, jak wszyscy, znała reputację sekretarki szefa. Prawdziwa barakuda. Wieść niosła, że skrycie kochała się w swym przełożonym, choć był od niej o całą dekadę młodszy.
Gdy stanęła przed windą, poprawiła włosy i strzepnęła niewidoczny pyłek ze spódnicy. Zerknęła na paznokcie i gorzko westchnęła. Fiolet i zieleń. Ani sok z cytryny, ani rozpuszczalnik nie dawały rady resztkom farby. Wiedziała jednak, że z czasem kolor się zetrze.
Kobieta siedząca za ogromnym mahoniowym biurkiem uniosła głowę i posłała jej uśmiech, który choć ukazywał świetnie zrobione zęby, nie niósł ani odrobiny sympatii. Grace zaczynała się czuć dość niezręcznie.
- Proszę usiąść, panno... hm... McCall. Pan Daye będzie za chwilę wolny.
Grace sztywno opadła na jedno z trzech krzeseł. A jeśli nie chodziło o gratulacje? Co będzie, jeśli dostanie wymówienie? Jej komputerowe umiejętności pozostawiały wiele do życzenia, ale przez ostatnie siedem lat poczyniła olbrzymie postępy, jak na kogoś, kto nigdy nie chciał pracować w biurze przy komputerze.
Odkąd tylko sięgała pamięcią, zawsze marzyła o byciu artystką. Rysowała i malowała, mając nadzieję na studiowanie sztuki i znalezienie funduszy na zakup materiałów dobrej jakości, ale póki co, musiała zadowolić się ich tańszymi odpowiednikami.
Cóż, tak było kiedyś, pomyślała. Teraz zaś pracowała w księgowości olbrzymiego sklepu, a wyobraźnia podsuwała jej tuziny o wiele gorszych scenariuszy.
Nie mogło minąć więcej niż kilka minut, lecz Grace czuła się tak, jakby spędziła na czekaniu długie godziny. Wreszcie pirania w jedwabnym kostiumie spojrzała na nią uważnie i raczyła przemówić.
- Proszę wejść, panno McCall.
Grace poderwała się z krzesła, znów poprawiła włosy i wygładziła spódnicę. Z zaciśniętymi kurczowo dłońmi weszła do gabinetu dyrektora.
Siedział ukryty za masywnym biurkiem i nawet nie zadał sobie trudu uniesienia głowy. Czy rzeczywiście w skupieniu przeglądał dokumenty, czy też chciał, by nieswojo się poczuła? Wcale nie musiał się specjalnie o to starać.
W dawnych, jeszcze szkolnych czasach, kiedy Grace była wzywana do pokoju nauczycielskiego za nieuważanie na lekcjach, od razu zbierało się jej na płacz. Nigdy nie radziła sobie dobrze z autorytetami.
Mężczyzna wciąż nie podnosił głowy, więc miała czas, aby go dokładnie obejrzeć. A musiała przyznać, że było na co popatrzeć.
Biurowa poczta pantoflowa donosiła, że właśnie dobijał czterdziestki. Szpakowate włosy trochę go postarzały, podczas gdy widoczna zza biurka reszta jego sylwetki zdawała się być dużo młodsza. Miał ten typ urody, który widywało się na okładkach kolorowych magazynów. Zbyt męski na modela, chociaż...
Natychmiast przestań, McCall, rozkazała sobie, czując, że jej myśli zapędzają się w niebezpieczne rejony.
- Panna McCall? Proszę usiąść.
Wyczuła, że był to rozkaz, choć wypowiedziany tonem prośby. Usiadła ze złączonymi kolanami i stopami, układając dłonie tak, by ukryć zafarbowane paznokcie.
- Przypuszczam, że zna pani powód mojego wezwania?
- Znam? Chodzi o... zbiórkę pieniędzy dla ubogich dzieci ? - spytała, czując lodowaty dreszcz pełznący wzdłuż kręgosłupa.
- Raczej o rozrywki niektórych dzieci - powiedział i, z krzywym uśmiechem, spojrzał jej prosto w oczy.
Grace czekała. Czy powinna wiedzieć, o czym on mówił? Cokolwiek to było, nie sprawiało mu radości.
Kiedy tak czekała na kolejne słowa, w zachwycie wpatrywała się w jego cudowne oczy. Były jasnoszare z niemal czarną obwódką. Jaka szkoda, że jego uśmiech nie sięgał oczu. Patrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami, jakby usiłował sobie przypomnieć, czy już gdzieś ją widział... Na przykład na plakacie na posterunku policji.
- Być może zainteresuje panią fakt, że mój bratanek nie dostanie ani grosza ze swych pieniędzy, póki nie ukończy dwudziestu pięciu lat - oznajmił nagle.
- Buck Daye? - Grace z trudem przypomniała sobie imię wymienione przez Susie.
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Przyszpilał ją chłodnym spojrzeniem szarych oczu, które doskonale pasowały do koloru jego włosów. Niespotykana o tej porze roku opalenizna czyniła tę kombinację zabójczą.
- Jak mniemam, pani siostra, wykazała... hm... zainteresowanie?
Spokojna, zrównoważona, grzeczna Grace, która zawsze łagodziła wszelkie konflikty, poczuła się jak smagnięta batem.
- Proszę wybaczyć - syknęła przez zaciśnięte zęby. - Czy pan sugeruje, że moja siostra jest zainteresowana pieniędzmi pańskiego bratanka?
Jego spojrzenie można było odebrać jako pełne podziwu dla jej opanowania, gdyby nie lodowaty wyraz oczu.
- Bingo - odparł.
- Dla pańskiej informacji, moja siostra jest nie tylko piękna, ale również... - Grace urwała, szukając właściwego określenia, które stawiałoby Susie w lepszym świetle.
Rozsądna? Raczej nie. Ciężko pracuje? Naciąganie faktów. Ambitna? To też jakoś nie bardzo pasowało do sytuacji. W tej chwili jej ambicją było zostać albo aktorką, albo projektantką mody, albo poślubić młodego milionera.
- ...ma wielkie powodzenie u mężczyzn... młodych i tych starszych - dokończyła po chwili. - Nic więc dziwnego, że pański bratanek marzy o spotykaniu się z nią, ale, może mu pan ode mnie przekazać, że powinien wziąć numerek i stanąć w kolejce - dokończyła stanowczo.
Do diabła, jęknęła w duchu. Może nie nakłamała, ale z pewnością rozmyślnie minęła się z prawdą. Wiedziała przecież, że młodzi spotykają się co najmniej od dwóch tygodni.
Przystojny pan Chandler Daye w denerwujący sposób wciąż się jej przypatrywał, jakby była jakimś szczególnym okazem pod mikroskopem.
Grace przełknęła gniew i zaczęła się z godnością podnosić.
- Jeśli to wszystko, panie Daye, muszę wracać do pracy - oznajmiła, skoro się nie odezwał.
Dotarła do drzwi, gratulując sobie w duchu, że nie uderzyła go w twarz za paskudne insynuacje. Nagle coś jej przyszło do głowy. Zatrzymała się i powoli odwróciła.
- A tak przy okazji, proszę przypomnieć bratankowi, że moja siostra musi być w domu najpóźniej o pierwszej w nocy - powiedziała królewskim tonem. - Bądź, co bądź, wciąż się uczy.
Chandler oparł się w swoim wygodnym skórzanym fotelu i z niedowierzaniem wpatrzył się w obite dermą drzwi, które cichutko za sobą zamknęła. Odniosło to o wiele większy efekt, niż gdyby z całej siły nimi trzasnęła. Doskonale wiedział, że miała na to ochotę. Właściwie, wzywając ją, nie wiedział, kogo powinien się spodziewać. Harpii z tlenioną blond szopą i nadmiarem makijażu? Naciągaczki i stręczycielki? Przecież o to ją właśnie podejrzewał. Rozjaśnianie i farbowanie tych gęstych pięknych miedzianych włosów byłoby przestępstwem, pomyślał. A jeśli miała jakiś makijaż, nakładała go przecież większość kobiet, to był wyjątkowo dobrze dobrany i dyskretny. Natomiast nagły rumieniec gniewu, który wypłynął na jej urocze policzki, z pewnością był dziełem natury.
Była niezła, musiał to przyznać. Jeśli siostrzyczki McCall coś knuły - a był gotów się założyć, że tak jest - tym bardziej podziwiał jej występ!
Powoli sięgnął po telefon.
- Nancy, połącz mnie proszę z Dickiem Lennonem.
- Tym detektywem?
- Przedstawicielem firmy ochroniarskiej - poprawił ją. - Zastanawiałem się... hm... nad kilkoma ulepszeniami w naszym systemie alarmowym.
Do diabła, pomyślał z wściekłością. Przez tę Grace McCall musiałem nakłamać własnej sekretarce!
Grace przedzierała się przez swoją poranną pracę jak burza. Jej palce fruwały po klawiaturze szybciej i, niestety, częściej się myliły, niż kiedykolwiek.
- Kurczę - mruknęła, kiedy po raz kolejny w pośpiechu pomyliła rzędy cyfr.
Nie była nieuważna, tylko rozdrażniona. Już sam pomysł, że jej siostrzyczka zainteresowała się tamtym chłopakiem dla jego pieniędzy, był oburzający. Susie lubiła wszystkich, a ludzie odwzajemniali jej uczucia. Grace nie skłamała, gdy powiedziała Chandlerowi Daye, że jej siostra cieszy się powodzeniem u mężczyzn. Prawda była taka, że niezależnie od płci i wieku, ludzie ją po prostu uwielbiali.
Poza tym była dobra z natury. Czasem beztroska, ale nigdy umyślnie nie wyrządziła nikomu krzywdy. Nie potrafiła chować urazy dłużej niż kilka godzin. Mała Susie-Słoneczko. Tak zwykła ją nazywać Grace.
Susie uwielbiała też się dobrze ubierać. Gdyby była kilka centymetrów wyższa i miała nieco mniejszy biust, z pewnością zostałaby modelką. Tymczasem, by pomóc płacić własne czesne, część opłat odpracowywała w szkole. Natomiast ubrania obie siostry kupowały po zniżonych cenach w sklepie, w którym Grace pracowała.
Od czasu do czasu, na rachunek siostry, Susie kupowała coś w innym sklepie. Coś, co bardziej pasowało do jej wieku i gustu. Ubrania ze sklepu rodziny Daye'a pasowały Grace, bo lubiła ubierać się skromnie, klasycznie i konserwatywnie. Jej młodsza siostra chciała tego uniknąć za wszelką cenę. Łatwo było zrozumieć, że woli ubierać się tak, jak jej przyjaciele. Właściwy wygląd i odpowiednia metka. Och, tak. Marka była niesłychanie ważna. Etykietki noszono nawet na wierzchu, by udowodnić... cóż... to czy tamto.
Nie po raz pierwszy Grace zastanawiała się, jaki jest ten Buck Daye. Przystojny, z pewnością. Popularny w swoim środowisku, bez wątpienia. Ale jakie były jego prawdziwe zalety? Dwadzieścia jeden lat to niewiele, jak dla mężczyzny. Jej zdaniem dojrzałość zaczynała się po trzydziestce. Zbyt wielu niedorostków próbowało udowodnić swą męskość, pijąc zbyt wiele, jeżdżąc zbyt szybko i eksperymentując z rzeczami, które lepiej jest zostawić w spokoju. Oczywiście, mógł z tego wyrosnąć. Większość wyrastała prędzej lub później. Większość, ale niestety nie wszyscy.
Grace nie zazdrościła rodzicom, próbującym wychować swe pociechy na przykładnych obywateli, gdy wokół czaiło się tyle pokus.
Gdy ona dorastała, pokusy także istniały. W końcu urodziła się w szalonych latach sześćdziesiątych. Jej ojciec, jak wielu młodych w tym czasie, protestował przeciwko wojnie, ale kiedy się ożenił, ustatkował się i znalazł pracę na farmie tytoniowej.
Jeśli chodzi o Grace, to z nieśmiałej uczennicy w końcu przeistoczyła się w nudną starą pannę. Albo, używając współczesnego języka, w niezależną kobietę w średnim wieku.
Wróciła myślami do najbardziej palącej kwestii. Susie spotykała się z Buckiem Dayem już prawie od miesiąca, lecz do tej pory nie przyprowadziła go do domu. Właściwie nigdy nie przyprowadzała do domu swoich sympatii i przyjaciół, przyznała w duchu Grace. Oczywiście, Susie zapewniała siostrę, że nie wstydzi się tego, jak i gdzie mieszkają. Jednak prawdą było również to, że jej znajomi mieszkali w ekskluzywnych dzielnicach, chodzili do prywatnych szkół i należeli do elitarnych klubów.
Tymczasem Grace mogła poszczycić się zaledwie krótką przynależnością do bractwa na studiach, a ich dom był niewielkim ceglanym bungalowem zbudowanym w latach trzydziestych. Jego jedyną zauważalną zaletą była malownicza okolica. Dbanie o zieleń wokół domu nie powodowało kosztów, a Grace często, z pozwoleniem lub bez, brała od sąsiadów odnóżki co ciekawszych roślin. Sądziła, że te drobne pożyczki nie są nazbyt grzeszne.
Grace, wracając do domu, wciąż zżymała się na posądzenie szefa, że jej siostra jest zwykłą naciągaczką. W dodatku było jasne, że podejrzewa, iż to Grace ją do tego namówiła.
Susie była już w domu. Leżała, wygodnie rozparta na kanapie, z napoczętą torbą prażonej kukurydzy w ręku. Oglądała głupawy serial i Grace z trudem powstrzymała chęć przypomnienia jej o istnieniu ciekawszych programów edukacyjnych.
- Cześć, mała, wcześnie dziś wróciłaś.
- Nie cierpię tej twojej spódnicy - powiedziała Susie, zamiast powitania. - Wyglądasz w niej okropnie staro.
- Zaraz pobiegnę przebrać się w dżinsy. Okay? Zaczęłaś szykować kolację?
- Liczyłam, że zamówimy pizzę.
- Mamy w zamrażalniku. Możemy sobie położyć różne dodatki.
- Wolę taką na wynos - marudziła.
- A ja wolę łososia i szparagi, ale poprzestaniemy na pizzie ze sklepu. Zgoda?
Susie tylko wzruszyła ramionami i sięgnęła po kolejną garść kukurydzy. Kilka ziarenek wysypało się na podłogę.
- Jak wolisz. Ja i tak później wychodzę.
- Żadnych zadań domowych?
- Grace - Susie zaprotestowała. - Nie jestem przedszkolakiem.
Grace pozostawiła jej słowa bez komentarza. Zrzuciła buty i zaczęła rozpinać spódnicę.
- Znów Buck?
- Idziemy na przyjęcie. Będzie mnóstwo jedzenia. Ale najpierw Buck musi wstąpić do wuja - oznajmiła Susie i przewróciła oczami.
Gest był łatwy do zrozumienia. Ze starszymi krewnymi są same kłopoty.
- Kochanie, ale ty przecież nie myślisz o nim poważnie, prawda?
- Oprzytomniej, mam dopiero osiemnaście lat. Po co ustatkować się wcześniej, niż będzie trzeba?
Grace nie umiała się zdecydować, czy Susie powiedziała to cynicznie czy mądrze?
- Młodym jest się podobno tylko raz w życiu. Chyba wiesz coś o tym?
Osiemnastka to magiczny wiek, pomyślała Grace. Można nim manipulować wedle potrzeb.
- Owszem. Tylko raz - odparła sucho.
Susie odpowiedziała natychmiast szerokim uśmiechem.
- Grace, dlaczego nigdy nie wyszłaś za mąż? Czasami jesteś prawie ładna, gdy się postarasz...
- Jejku, nie tyle komplementów naraz, bo mi przewrócisz w głowie! A co do małżeństwa, ja już mam rodzinę. Po co mi jeszcze jedno dziecko?
- Nie mam pojęcia - roześmiała się Susie. - Może powinnaś pragnąć jeszcze jednego, skoro tak doskonale sobie poradziłaś z wychowywaniem mnie?
Zanim Grace zdołała wymyślić sensowną odpowiedź, Susie wróciła do gapienia się w ekran, na którym młody przystojniak potrząsał swoim zadkiem... podwoziem... czy jak to teraz nazywali, biegając po plaży w kostiumie ratownika.
Z nagłym przygnębieniem schyliła się po buty, zabrała je z podłogi i ruszyła do swojej sypialni. No, więc dlaczego nigdy nie wyszła za mąż? Nie chodziło o brak okazji. Była nawet dwa razy zaręczona. Jednak właśnie wtedy jej ojciec podjął się misjonarskiej pracy i wyjechał do dzikich krajów, zostawiając szaloną nastolatkę na jej głowie. Żaden z mężczyzn, skądinąd przyzwoitych i miłych, nie zamierzał brać odpowiedzialności za wychowanie i utrzymanie młodziutkiej siostry żony.
Musiała jednak uczciwie przyznać, że żaden z nich nie złamał jej serca. Zamiast zostać żoną, przyjęła na siebie rolę wzoru do naśladowania dla siostry, choć wiedziała, że dziewczyna wolała sobie wybierać własne wzory. Jak każda nastolatka, za nic nie chciała skończyć w nudnym biurze, kiedy wokół jaśniały blaskiem różne aktoreczki i piosenkarki w kusych spódniczkach i obcisłych staniczkach, pozując na doświadczone kobiety.
Grace przebrała się i poszła do kuchni. Nastawiła piekarnik i wyjęła z zamrażarki dwie serowe pizze. Postanowiła otworzyć drzwi do szopy, zanim kuchenka się nagrzeje. Lepiej wpuścić tam trochę świeżego powietrza, zanim wezmę się do roboty, pomyślała. Poprzedni weekend zaowocował kup-nem sporej komody z sześcioma szufladami. Brakowało jej zaledwie kilku uchwytów, była pomalowana na fatalny kolor i w kilku miejscach została przypalona papierosem. Grace wydała dwadzieścia pięć dolarów. Kiedy z nią skończy, będzie mogła odsprzedać ją za dwieście. Pomaluję ją na kolor starej zieleni, zdecydowała, krojąc papryczki i cebulę. Postanowiła ozdobić ją także spiralnym ornamentem i dodać jej solidne, mosiężne uchwyty, ocalone z innego mebla, zbyt zniszczonego, by go odnowić.
Pół godziny później Susie wstała od stołu, zostawiając na talerzu trzy czwarte pizzy.
- Muszę lecieć. Mam się spotkać z Buckiem w centrum handlowym. Pożycz mi samochód - poprosiła.
- Sam mógłby po ciebie przyjechać.
- Zatankuję do pełna - obiecała, wiedząc doskonale, że siostra dopiero brała paliwo.
- Tylko nie wracaj zbyt późno, kochanie. Martwię się o ciebie.
- Grace, mam już osiemnaście lat - powiedziała Susie po raz tysięczny.
- Już od półtora miesiąca. Daj mi trochę czasu, żebym przywykła do twojego zaawansowanego wieku.
Susie pocałowała siostrę w czoło, porwała kluczyki i biegiem wypadła z domu. Po chwili Grace usłyszała na podjeździe pisk opon swojego siedmioletniego wozu i zamknęła oczy w cichej modlitwie. Tatku, lepiej szepnij dobre słowo, tam gdzie trzeba, za swoją córką. Bo nie jestem pewna, czy sama podołam wychowaniu twojej małej córeczki, pomyślała.
Następnego ranka w biurze nagle poniósł się nienaturalny szmer podnieconych głosów. Grace gwałtownie uniosła głowę i zobaczyła granatowy materiał marynarki w delikatne prążki, elegancki krawat w brązowo-niebieskie pasy, kołnierzyk śnieżnobiałej koszuli i wreszcie twarz mężczyzny zmierzającego w jej stronę. Ależ on jest przystojny, pomyślała. Nieważne, że jest także denerwująco arogancki, podejrzliwy i, według określenia Susan, jest zwykłym zgredem. Gdy był już całkiem blisko, pochyliła głowę, udając, że pracuje.
- Panno McCall, chciałbym zamienić z panią dwa słowa na temat... - urwał, czując, że wszyscy przyglądają się im w absolutnej ciszy - ... pikniku integracyjnego.
Piknik miał się odbyć dopiero za pół roku.
- Zapraszam do mojego gabinetu - dodał po chwili.
Nieznośny ciężar ponownie usadowił się w żołądku Grace. Gdy tylko dyrektor odszedł, do jej biurka podbiegła zaaferowana Cleo. Uśmiechała się od ucha do ucha.
- Może masz ochotę mi się zwierzyć?
- Nie mam z czego i przestań szczerzyć zęby! Jak nie wrócę za dziesięć minut, dzwoń na policję.
- Jest aż tak źle?
- Nawet gorzej - odparła Grace, zwieszając ramiona. - Chyba na wszelki wypadek powinnam porozsyłać swoje CV do różnych biur.
Koledzy rzucali jej współczujące spojrzenia, gdy porządkowała biurko i szła do windy. Gdyby miała zbroję, na pewno by ją założyła. Skoro jej nie miała, więc tylko przeczesała swoje bujne lśniące włosy. Wiedziała, że to próżny gest. Miała gęste, ciężkie sploty w kolorze ciemnej miedzi. Jej włosy były uparte i miały własną koncepcję na to, jak powinny się układać. Nie pomagała nawet trwała. Dlatego Grace przyzwyczaiła się poprzestawać na obcinaniu ich u dobrego fryzjera raz na sześć tygodni. Gryzła się wydatkiem, choć jej siostra w tym czasie wydawała fortunę na trwałą, rozjaśnianie, obcinanie, szampony i różne odżywki.
Jej sukienka była w porządku. Nic więcej, nic mniej. Nie przeszkadzało to Grace, skoro i tak cały dzień siedziała przed komputerem w swoim boksie w biurze. Jej paznokcie, jak zwykle, były pokryte kolorowymi plamami. Do diabła, zaklęła w duchu. Wcale nie prosiłam o to spotkanie. Jeśli poczuł się urażony, mógł ją po prostu...
Nie, nie mógł. Nie zamierzała pogodzić się ze zwolnieniem, spowodowanym faktem, że jej siostra spotyka się z właścicielem sklepu, w którym ona przypadkiem pracuje. Były specjalne organizacje, które rozprawiały się z niewłaściwym traktowaniem pracowników.
Piknik integracyjny, akurat!
Grace zmełła w ustach przekleństwo i odpowiedziała piranii siedzącej za biurkiem równie fałszywym uśmiechem.
- Mam wejść od razu? - spytała, nie bawiąc się w dyplomację.
- Drzwi są otwarte - odparła sekretarka, rozdrażniona jej bezceremonialnością.
Kobieta bardzo poważnie traktowała swoją rolę strażnika wrót dyrektorskiego gabinetu. Grace święciła swój mały triumf, przechodząc obok niej, bez zwyczajowego oczekiwania na zaproszenie od pana i władcy.
Tym razem nie udawał, że jest zajęty.
- Zapraszam do środka, panno McCall. Proszę spocząć.
Powoli podeszła do krzesła, które wydało się jej najwygodniejsze i z gracją usiadła, krzyżując nogi w kostkach. „Nigdy nie okazuj strachu w obliczu wroga". Ta rodzicielska przestroga zapadła jej głęboko w pamięć.
A może to było „nigdy nie patrz obcemu psu prosto w oczy"? Nie była pewna, ponieważ bardzo rzadko przydarzały się jej podobne sytuacje.
- Pozwoliłem sobie przyjrzeć się... hm... związkom pani siostry.
Grace jednym płynnym ruchem poderwała się z krzesła.
- Co pan zrobił? - spytała z rosnącą wściekłością.
- A czego się pani spodziewała, gdy dziewczyna pokroju pani siostry zaczyna polowanie na chłopca kalibru mojego bratanka?
Grace wbiła paznokcie w dłonie. Wzięła jeden głęboki wdech. Walcząc o zachowanie kontroli nad zalewającą ją falą gniewu, tępo wpatrywała się w ogromną, wypchaną rybę, wiszącą na ścianie jako trofeum. Następny wdech i wydech. Usiadła dopiero, gdy udało jej się zwalczyć pokusę uduszenia gołymi rękami mężczyznę siedzącego za biurkiem. Wzięła kolejny głęboki wdech i pomyślała, że zaraz zacznie jej się kręcić w głowie z nadmiaru tlenu w organizmie.
On najwyraźniej czekał. No to niech sobie poczeka, pomyślała mściwie. Wreszcie ochłonęła na tyle, by powrócić do cywilizowanej rozmowy.
- To najbardziej obraźliwa rzecz, którą kiedykolwiek usłyszałam, panie Daye. Susie jest za młoda na polowanie, jak był pan łaskaw to ująć.
- Ma osiemnaście lat.
- Od niedawna. I jest bardzo młoda i niedojrzała, jak na swój wiek.
Młoda i niedojrzała pod pewnymi względami. Pod innymi wydawała się sporo starsza od Grace.
- Sądzę, że jest wystarczająco dorosła, by wiedzieć, co robi.
- A pański bratanek? Jest niepełnoletni? Czy może tak głupi i bezmyślny, że nie umie się obronić przed... przed... niechcianymi awansami jakiejś dziewczyny?
- Przecież pani wie, że to nie działa w ten sposób. Buck ma zaledwie dwadzieścia jeden lat. Dla mężczyzny to wciąż niedojrzały wiek. Łatwo go wtedy zwieść, a jak mniemam, pani siostra jest uznawana za... dość atrakcyjną?
- Sama to panu powiedziałam. Znów rozmawiamy o tym samym. Po co znów mnie pan wezwał? - spytała, głowiąc się nad powodem rzucania tych samych oskarżeń. - Poza tym, moja siostra jest piękna, panie Daye, a nie, jak pan twierdzi, „dość atrakcyjna". Ona jest poza tym mądra, inteligentna i... ma szalone powodzenie. Ludzie ją lubią, bez względu na płeć. Jest także urocza. Mówiłam już, że wszyscy, którzy ją znają, wprost za nią przepadają. Proszę spytać jej przyjaciół. Proszę spytać własnego bratanka - dodała triumfująco. - Ale być może jest takim tumanem...
- Nie ma potrzeby uciekać się do wyzwisk, panno McCall - powiedział cicho Chandler Daye.
Nieźle, pomyślała Grace, starając się na powrót uspokoić. Ona znów dała się wyprowadzić z równowagi, a Daye nawet nie podniósł głosu. Mimo rozdrażnienia, wciąż nie mogła oderwać od niego oczu. Był bardzo przystojny z tymi lekko szpakowatymi włosami i stalowymi oczami, błyszczącymi w idealnie opalonej twarzy.
- Co mam więc zrobić? - syknęła, gdy jako tako opanowała emocje. - Zabronić im się widywać? - Wie pan przecież, co mówią o zakazanym owocu.
- Racja, to z pewnością miałoby odwrotny skutek, ja posunąłem się nawet do podstępu, proponując Buckowi wyjazd na narty do jego ulubionego kurortu w Colorado.
- I co?
- Spytał, czy może zabrać pani siostrę - odparł z niewesołym uśmiechem, który tym razem sięgnął jego oczu. - Czy była pani kiedyś na rybach?
Potrząsnęła głową. Polowanie na płotki w leśnym strumyku chyba się nie liczyło.
- Próba opanowania dwójki upartych i opętanych przez hormony nastolatków jest porównywalna z próbą złowienia pospolitą wędką kilkunastokilogramowej oceanicznej ryby.
Grace westchnęła. Wiedziała, co miał na myśli. Wcale nie była zadowolona z sytuacji, w której stawiała ją siostra. Susie była zbyt młoda na małżeństwo, ale to i tak nie było najgorsze, co mogło ją spotkać.
- Spróbuję przemówić jej do rozumu, panie Daye. Ale niczego nie obiecuję - zastrzegła, znając siostrę.
Wstał, dając znak, że rozmowa skończona.
- Proszę tak zrobić. To będzie z korzyścią dla wszystkich.
Innymi słowy, miała ostrzec siostrę, by trzymała się z dala od cennego następcy rodu pana Chandlera Daye'a. Grace znów poczuła gniew, lecz zacisnęła zęby.
Chandler patrzył, jak kobieta odwraca się i wychodzi z jego biura. Jedynie gwałtowne zawirowanie spódnicy wokół jej zgrabnych łydek pozwalało domyślić się jej prawdziwych uczuć. Rzeczywiście, po co wezwał ją na tę samą rozmowę ?
Zrobił to bez zastanowienia. Nigdy nie działał w ten sposób. Jednak rozmowę przeprowadził bez pudła. Mógł sobie pogratulować. Miał tylko nadzieję, że nie przemawiała przez niego zazdrość.
W wieku Bucka też był dość zbuntowanym młodzieńcem. Młody lotnik, który chciał zbawić świat i dobrze się przy tym bawił. A potem nadszedł pierwszy wylew ojca. Siedem miesięcy później nastąpił kolejny. Po trzech latach Chandler odziedziczył sklep.
Od czasu do czasu rozmyślał nad tym, jak wyglądałoby teraz jego życie, gdyby miał wybór. Nieczęsto nachodziły go takie myśli. Jedną z pierwszych rzeczy, których się nauczył, było to, że rozpatrywanie „co by było, gdyby...", nie niosło nic dobrego. Co było... to było.
Otworzył teczkę, która leżała przed nim na biurku. Dick Lennon, przyjaciel, przedstawiciel firmy ochroniarskiej i prywatny detektyw, zgodnie z jego prośbą zebrał wiadomości dotyczące sióstr McCall. Jak dotąd, nie było tam nic zaskakującego. Ojciec, pracownik na farmie tytoniu, zaczął się dziwnie zachowywać, stracił żonę numer jeden, ożenił się ponownie, stracił żonę numer dwa, przyłączył się do grupy misjonarzy i wyjechał do dzikich krajów, zostawiając dwie córki w wieku trzydziestu jeden i trzynastu lat. Nie wracał od kilku lat, ale nadal posiadał amerykańskie obywatelstwo.
O starszej z sióstr nie było ciekawych informacji. Dwukrotnie zaręczona, raz ze studentem medycyny, drugi raz z komputerowcem. Za każdym razem rozstawała się z narzeczonymi w przyjaźni. Mieli o niej do powiedzenia same dobre rzeczy. Co więcej, ich obecne żony mówiły o niej w samych superlatywach. Zbierała stare meble i sprzedawała je z zyskiem po stylowej renowacji.
Brawo dla niej, pomyślał z uznaniem. Choć płacił jej całkiem przyzwoicie, rozumiał, że obowiązki wobec siostry, która była na jej utrzymaniu, zmuszają ją do podejmowania dodatkowych zajęć.
Zabawne, pomyślał, wyglądając przez okno na szarzejące niebo. Nie umiał sobie przypomnieć ostatniego razu, kiedy był zaintrygowany jakąś kobietą. Grace McCall nie była nawet w jego guście! Właśnie, nawet wcale mu się nie podobała...
Tak, no cóż. Może jego życie prywatne potrzebowało porządnego odkurzania.
Sięgnął po dane młodszej z sióstr. Susan Jean McCall była uczennicą w pobliskim publicznym studium mody. Najwyraźniej Grace nie koloryzowała. Dziewczyna była lubiana przez kolegów i koleżanki, a także przez nauczycieli. Jedyne zastrzeżenie, które udało się z nich wydusić detektywowi, i to niechętnie, że nie była zbyt pilna w nauce.
Chandler miał silne podejrzenie, oparte raczej na doświadczeniu niż dowodach, że dziewczyna chce sobie złowić bogatego męża. Starszej też by się taki przydał. Z całego serca życzę im szczęścia, pomyślał, ale niech wybiją sobie z głowy rodzinę Daye'ów.
Po jakimś czasie Chandler zauważył ze zdumieniem, że w ciągu dnia jego myśli kilkakrotnie wracały do Grace, choć był zajęty pracą. Ta kobieta go zaskoczyła. Stała się dla niego kimś rzeczywistym, choć początkowo sądził, że jest tylko pionkiem w grze o uwiedzenie jego bratanka.
Grace McCall. Samotna trzydziestosześciolatka. Niekoniecznie piękna, lecz z pewnością szalenie atrakcyjna. Świetne włosy, uczciwe spojrzenie, miły głos o doskonałej modulacji, nawet kiedy targały nią emocje. Natomiast jej dłonie domagały się lepszego traktowania. Czy nigdy nie słyszała o gumowych rękawiczkach?
W ciągu tego tygodnia Grace aż trzy razy napotykała spojrzenie Chandiera Daye'a, podnosząc wzrok znad ekranu komputera. Mężczyzna po cichu stawał przy jej biurku i przyglądał się, jak pracuje. Za każdym razem zamierała w bezruchu, a jej rozsądek pryskał.
Oczywiście, Daye zawsze miał jakąś wymówkę, ale nie wierzyła mu za grosz. Prześladował ją.
- Właśnie szedłem do biura, gdy pomyślałem, że zajrzę i zapytam, czy... - w tym miejscu przerywał, ale oboje wiedzieli, o co chodzi.
Za trzecim razem Cleo zaczęła jej bezlitośnie dokuczać.
- Napalił się na ciebie, dziewczyno. Do dzieła!
- Napalił! Dobre sobie. Właśnie się zastanawiam, czy nie donieść o tym na policję.
- O czym? Kochana, jeśli to prześladowanie, to chętnie mu pomogę. Jest boski. Bierz się za niego, dobrze ci radzę.
Rzeczywiście był nieprzyzwoicie przystojny i to stanowiło część problemu. Mimo że z całych sił starała się o nim nie myśleć, efekty były raczej żałosne. Do diabła, dzisiejszej nocy nawet o nim śniłam, jęknęła w duchu.
Był uprzedzająco grzeczny, ale Grace wiedziała, że nie powinna brać tego za dobrą monetę. Ten facet coś knuł. Jeśli miał nadzieję, że przyłapie ją na przelewaniu pieniędzy firmy na jej własne konto, grubo się mylił. Zaczynała poważnie rozważać porzucenie pracy i wystaranie się o inną posadę, ale wiedziała, że po siedmiu latach pracy w Daye Department Store nie opłaca się jej zaczynać gdzieś indziej od nowa. Póki Susie nie ukończy szkoły i nie podejmie pełnopłatnej pracy, musiały bazować na pieniądzach zarobionych przez Grace i zniżkach oraz pracowniczych przywilejach. Jak chociażby sezonowe wyprzedaże, które były dostępne dla pracowników sklepu o dzień wcześniej, niż dla pozostałych klientów.
Gdyby Daye traktował jeszcze w ten sam sposób artykuły spożywcze...
Grace wciąż czuła irytację, gdy dotarła wieczorem do domu. Chandler Daye znów ją dziś zaczepił.
- Dzień dobry, panno McCall. Jak się miewa pani siostra?
Niby nic takiego, ale wystarczyło, by popsuć jej cały dzień. Wiedziała, że za jego niewinnymi słowami kryło się pytanie, czy już odwiodła Susie od spotykania się z jego bratankiem.
Czy raczej z pieniędzmi jego bratanka. Grace sama przyznawała, że jej siostra jest materialistką, ale nie polowała na mężczyzn dla pieniędzy, co sugerował Chandler. Jak wszystkie dziewczęta w jej wieku lubiła ładne stroje i dobrą zabawę. I co w tym złego? A jego bratanek również nie był wzorem cnót.
Susie szykowała kolację. Grace domyśliła się, że coś wisi w powietrzu. Jej siostra miała wiele zalet, ale z pewnością nie była domatorką.
- Cześć, skarbie. Znów jemy pizzę? - spytała, widząc pudełka rozrzucone na blacie.
- Myślałam, że się ucieszysz? Bo kurczak i inne rzeczy z zamrażarki powinny być najpierw rozmrożone, prawda? A ja dopiero dziesięć minut temu wróciłam do domu.
Grace czekała przez chwilę na dalsze słowa. Kiedy nie padły, przykręciła temperaturę w piekarniku i poszła do sypialni się przebrać. Zmieniła biurowy mundurek na odzież roboczą, wciąż zastanawiając się, co tym razem siostra wymyśliła. Ostatnim razem, kiedy przyrządziła kolację, wyznała, że zapłaciła kartą kredytową Grace za nowe, skórzane i koszmarnie drogie buty.
Grace wciąż czekała na cios, gdy na stole pojawiła się pizza z przedziwnymi dodatkami. Krawędzie ciasta były spalone na węgiel. Chodziło o coś ważnego, sądząc po skrupulatności, z jaką Susie unikała jej wzroku. W końcu Grace zdecydowała się wziąć byka za rogi. Powoli odsunęła talerz pełen spalonych okruszków.
- Chcesz mi o czymś powiedzieć? Poczujesz się lepiej, gdy to z siebie wyrzucisz?
ROZDZIAŁ TRZECI
- Chajtamy się, ja i Buck.
Po raz pierwszy Grace powstrzymała się od poprawiania języka siostry.
- Och, nie. Nic z tego - zaprotestowała.
Susie zrzuciła serwetkę z kolan i zerwała się na równe nogi.
- Wiedziałam, że to powiesz. Dokładnie, po prostu wiedziałam!
- Usiądź. - poprosiła Grace, wpatrując się w nerwowo spacerującą siostrę. - Siadaj, Susan, i miej przynajmniej tyle przyzwoitości, by wyjaśnić mi, o co chodzi.
- Właśnie ci powiedziałam. Chcemy się pobrać.
- Dlaczego?
- Jak to, dlaczego? - Zaskoczona Susie dramatycznie powtórzyła pytanie siostry i wyrzuciła ramiona do nieba. - A, generalnie, dlaczego ludzie się pobierają? - Bo się kochamy. Właśnie dlatego. I jeszcze dlatego, że robisz tyle zamieszania, gdy nie wracam do domu o dziewiątej wieczór.
- To nieprawda. A myślałaś o tym, gdzie zamieszkacie? Czy Buck pracuje i zarabia pieniądze? Zdajesz sobie sprawę, że ja nigdy nie widziałam go na oczy?
- On nie musi pracować. Jest, tak jakby... bogaty. A, dla twojej informacji, ma olbrzymi depozyt.
- Cudownie - przytaknęła Grace. - To jego wielka zaleta.
- Grace! Buck nic na to nie poradzi, że jest bogaty. Powinien zostać mnichem? Znam wielu dzianych facetów, którzy się żenią. I to nie raz.
- A, zastanawiałaś się, czemu tak się dzieje?
- Cóż, może często się zakochują. Skąd mam to wiedzieć? Ale Buck jest inny.
Grace westchnęła z rezygnacją. Gadał dziad do obrazu, pomyślała.
- No, dobrze. Przypuśćmy, że weźmiecie ślub. Jak dacie sobie radę, zanim Buck będzie mógł przejąć swój depozyt? Kto zapłaci czynsz? Ty? Kto będzie płacił za zakupy?
- Och, oprzytomniej! Przynajmniej nie będziemy musieli odnawiać mebli ze śmietnika! - krzyknęła, lecz zanim Grace zdążyła się poczuć urażona, runęła na klęczki i położyła głowę na kolanach siostry. - Och, Grace, wcale tak nie myślę - chlipnęła. - Poważnie. Uważam, że to, co robisz, jest zupełnie wyjątkowe.
Grace roześmiała się przez ściśnięte gardło.
- A, czy tatko nie poślubił twojej mamy, gdy miał osiemnaście lat, a ona nawet mniej? - spytała po chwili Susie.
- Owszem. Tylko zobacz, jak to się skończyło - powiedziała sucho, pamiętając wciąż ostre kłótnie rodziców, zanim matka zmarła.
- Niby tak, ale był dużo starszy, kiedy ożenił się z moją mamą, oboje byli starsi, a zobacz, jak to się skończyło. Widać, że wiek nie ma z tym nic wspólnego.
- Kochanie, wystarczy spojrzeć na statystyki.
Susie uniosła głowę i wpatrzyła się w siostrę swoimi ogromnymi, niesamowicie błękitnymi oczami. Nikt nie potrafił się oprzeć temu spojrzeniu. To właśnie przyczyna jej kłopotów, pomyślała Grace.
- Buck i ja nie jesteśmy jakąś tam statystyczną parą. My... to my.
- Czy Buck rozmawiał już o tym z wujem?
- Ma to zrobić dziś wieczorem.
Grace ponownie westchnęła. O rety, pomyślała. Może nie powinnam pokazywać się jutro w pracy? Nigdy nie brała fałszywych zwolnień lekarskich, ale zawsze mogła to zrobić po raz pierwszy.
Chandler Daye nerwowo przemierzał pokój, co kilka kroków zerkając na bratanka.
- Jesteś za młody.
- Kto tak twierdzi? - spytał rozdrażniony młodzieniec.
- Ja, do diabła!
- Ojciec miał dwadzieścia cztery lata, kiedy ożenił się z mamą!
Chandler wziął głęboki oddech, rozprostował ramiona i postanowił spróbować innej taktyki.
- Co ty właściwie wiesz o tej... młodej kobiecie?
- Wiem, że oszalałem na jej punkcie. Wiem też, że jest mądra, ambitna, piękna i że będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, jeśli mnie zechce.
- Sypiasz z nią?
Przystojny Buckridge Daye, najbardziej pożądana partia w Durham County, spłonął rumieńcem, jak dwunastolatek przyłapany z numerem „Playboya" w dłoni. Chandler uznał, że to dobry znak. Chłopak nie zatracił jeszcze poczucia przyzwoitości.
- Tak, ale jesteśmy ostrożni. Ona bierze pigułki.
Czy Grace wiedziała? Na pewno, pomyślał.
Pewnie nawet sama to doradziła siostrze. Nie wiedział, czy czuje ulgę, czy raczej rozczarowanie. Pewnie wszystko naraz, pomyślał niewesoło. Najwyraźniej, skoro tak łatwo zaszokowała go wizja dwojga młodych ludzi uprawiających seks, zbyt wiele czasu spędzał ze starszymi krewnymi, zamiast z ludźmi w swoim wieku. W dzisiejszych czasach to abstynencja seksualna młodzieży wydawała się dziwaczną koncepcją. Szczególnie tak uważała młodzież, poprawił się szybko.
- Spotykacie się dziś?
- Idziemy na przyjęcie do Jimmy'ego.
Chandler już dawno wywiedział się, że Jimmy był najmłodszym synem senatora. Wiedział też, że wokół chłopaka gromadzi się cała grupa, równie jak on, szalonych dzieciaków.
- W takim razie później wrócimy do tej rozmowy - powiedział sucho.
Nie była to prawdziwa groźba, lecz Chandler nie chciał posunąć się zbyt daleko, by nie pogorszyć sytuacji.
Grace zawsze zajmowała się polerowaniem, gdy była wściekła. Zajęcie wymagało skupienia i siły, a w tempie, które sobie narzuciła, za chwilę zedrze lakier do gołego drewna.
Ślub! Susie absolutnie nie była gotowa do małżeństwa. Jeśli chłopak uważał, że ona poświęci się rodzinie, dowodziło to, że w ogóle jej nie znał. Jej siostra była słodka i rozpuszczona jak piętnastolatka. Grace musiała się sama zająć jej wychowaniem, skoro oboje rodzice zlekceważyli sobie ten obowiązek. Nawet już wcześniej chętnie opiekowała się młodszą siostrzyczką. Może to dlatego była nadopiekuńcza. Wychowywanie dziecka zawsze jest ryzykownym przedsięwzięciem. Gdy dziecko okazuje się niedojrzałe i nieodpowiedzialne, a przy tym ciężko mu się oprzeć, niemożliwością było nie kłopotać się tym młodym człowiekiem.
Grace tarła mebel papierem ściernym i myślała. Po chwili zmieniła papier na drobniejszy i przystąpiła do pracy z nowym zapałem, starając się wymyślić argumenty, które trafią siostrze do przekonania. Niepokojąco szybko rosnąca liczba rozwodów! W dawnych, lepszych czasach - albo gorszych, to zależało już od punktu widzenia - pary łączyły się na dobre i na złe. Gdy nadchodziły złe chwile, ludzie po prostu starali się wytrwać.
To chyba jednak nie najlepszy sposób rozmowy z nastolatką, pomyślała Grace. Kłopot polegał na tym, że idealne odpowiedzi nie istniały. Jej rodzina stanowiła najlepszy przykład. Susie odziedziczyła cechy swej matki. Iris była słodka, śliczna i całkowicie na sobie skupiona. Dla wszystkich wciąż było zagadką, dlaczego poślubiła biednego farmera z dorastającą córką. Wprawdzie, nawet Grace to przyznawała, Amos McCall był szalenie przystojny. Swoją urodę przekazał w genach młodszej córce.
Grace natomiast odziedziczyła cechy swojej matki. Jej uroda była, w najlepszym razie, zupełnie przeciętna.
Wciąż tarła mebel papierem ściernym, marząc na jawie. W wyobraźni widziała siebie z błyszczącymi, kasztanowymi włosami, szmaragdowymi oczami i biustem, który przyciągał męskie spojrzenia.
Z początku zdało jej się, że to, co słyszy, to odgłosy nadciągającej burzy. Czasami nawet w lutym potrafiło zagrzmieć, ale prognozy pogody nie mówiły nic o burzach w najbliższym czasie.
Dopiero po chwili pojęła, że ktoś dobija się do frontowych drzwi domu.
- Tu jestem! - zawołała głośno przez uchylone okienko.
Sądziła, że to chłopiec dostarczający gazety zgłasza się po tygodniową opłatę. Albo wzburzony sąsiad, od którego pożyczyła sobie kilka odnóżek gardenii w ubiegłym tygodniu. Któż mógłby ją winić, skoro były takie plenne?
Zanim zdążyła podnieść się z podłogi, drzwi otworzyły się z rozmachem i stanął w nich elegancko ubrany Chandler Daye. Pociągnął nosem i natychmiast się cofnął o krok.
- Trzeba tu przewietrzyć - poinformował zdumioną Grace.
- Nie musi pan tu wchodzić - odpowiedziała natychmiast, niezadowolona, że przyłapał ją w workowatych ciuchach z poplamionymi dłońmi i włosami zakurzonymi drewnianym pyłem.
- Wdychanie tych oparów z pewnością nie jest zdrowe.
- Dzięki za troskę. Nie miałam pojęcia, że tak bardzo zależy panu na moim zdrowiu - powiedziała ironicznie.
Sarkazm nie był w jej stylu. Używała go tylko wtedy, gdy niepewnie się czuła. Na przykład w zagraconej szopie, w roboczym ubraniu. Tymczasem on wyglądał, jakby właśnie zakończył pokaz męskiej mody.
- Do diabła, Grace. Wiesz, co zamierzają te dzieciaki?- - Bez uprzedzenia przeszedł na ty.
- Mówisz o małżeństwie? - Postanowiła również mówić mu po imieniu.
Chandler przełamał opory i wszedł do środka. Czujnie rozejrzał się wokół w poszukiwaniu kawałka czystej przestrzeni do siedzenia i po chwili zrezygnował. Stanął niemal na baczność i splótł ręce na piersi.
- Tak. Co zamierzasz zrobić?
Zamierzała się nieuprzejmie zdziwić, ale to również nie było w jej stylu.
- Porozmawiaj z bratankiem. To w końcu on się oświadczył.
Grace tylko zgadywała. Nie miała pojęcia, jak było naprawdę. Wiedziała, że Susie mogła to na nim wymóc.
- Słuchaj, czy naprawdę musimy rozmawiać w ten sposób? Może pójdziemy gdzieś, gdzie można usiąść, oddychając świeżym powietrzem?
Grace, wciąż siedząc na podłodze z papierem ściernym w jednej dłoni i dociskającym drewnianym klockiem w drugiej, spojrzała w górę. Jej wzrok wędrował wyżej i wyżej. Wysoki i szczupły Chandler wyglądał, jakby całe dnie spędzał na sportowych wyczynach w słońcu, a nie siedząc spokojnie za biurkiem.
Zebrała się w sobie i wstała z całą gracją, na jaką było stać jej zdrętwiałe nogi.
- W takim razie chodźmy. Skoro najpierw zobaczyłeś mój warsztat, dom nie powinien cię przerazić.
Wcale nie było tak źle, jak na stary bungalow. Owszem, był wiekowy, maleńki i urządzony tanim kosztem, ale Grace miała też sporo ładnych mebli, które sama odnowiła. Niestety, kanapa do nich nie należała. Pochodziła z wyprzedaży ze sklepu meblowego, który splajtował. Było to po niej widać.
- Usiądź - zaprosiła, wskazując kapitański fotel z eleganckiego orzechowego drewna. - Lakier już dawno wysechł.
- Od jak dawna wiesz? - spytał, opętany jedną myślą.
- O ich planach? Myślę, że nie dłużej niż ty.
- Chodziło mi raczej o to, że ze sobą sypiają.
Grace usiadła na otomanie, której zafundowała nowe obicie z ciemnogranatowego pluszu i ukryła twarz w dłoniach.
- Naprawdę musimy o tym rozmawiać?
- Ktoś wreszcie powinien.
- Oboje są pełnoletni - przypomniała mu.
- W obecnych czasach wychowanie seksualne wprowadzono już chyba w podstawówce.
- Nieważne. Czy to ci nie przeszkadza? A jeśli ich głupie zauroczenie skończy się ciążą?
- Skąd wiesz, że to jedynie głupie zauroczenie? - spytała, lecz przecząco potrząsnęła głową, zanim zdążył odpowiedzieć. - Oczywiście, że się martwię! Uważasz, że marzę o tym, by moja siostra poślubiła jakiegoś... jakiegoś... pustogłowego playboya, którego jedyną rozrywką jest ucieczka szybkim samochodem przed patrolem policji?
Chandler zerwał się z miejsca i zaczął nerwowy spacer po pokoju. Nie miał zbyt wiele miejsca. W końcu wpadł na stolik i zrzucił z niego podrabianą lampę Tiffany'ego. Oboje rzucili się, żeby ją złapać. Ich dłonie złączyły się i Chandler odskoczył jak oparzony. Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby podejrzewał ją o zaaranżowanie całej sytuacji.
- A ty sądzisz, że chcę, by mój bratanek związał się z jakąś naciągaczką o ptasim móżdżku? - warknął.
To wystarczyło, by iskierka gniewu buchnęła wysokim płomieniem. Grace aż się zachłysnęła z oburzenia.
- Słuchaj, no ty... ty... - nieprzyzwyczajona do używania wyzwisk, nie umiała na poczekaniu znaleźć odpowiedniej obelgi. - Może moja siostra nie ma samych szóstek w szkole, ale to nie znaczy, że jest mało inteligentna! A, dla twojej informacji, termin „naciągaczką" wyszedł z użycia, odkąd kobiety uzyskały prawo do głosowania. Pewnie byś o tym wiedział, gdybyś nie był oschłym, nudnym, nadętym bufonem i reakcjonistą!
Oboje oddychali z trudem. Jedyne, co widziała przez czerwoną mgiełkę złości to jego zimne, stalowe spojrzenie. Jedyne, co czuła, to zapach jakiejś męskiej wody kolońskiej zmieszany z zapachem rozpuszczalnika do farb.
Gdy jego spojrzenie omiotło jej usta, pozwoliła sobie zahaczyć wzrokiem o jego wargi. Oczekiwała, że z jego ust padną słowa „jesteś zwolniona".
- Idź się przebrać - mruknął zamiast tego. - Zabieram cię na kolację, żebyśmy mogli porozmawiać o... tym problemie jak dwoje cywilizowanych ludzi.
- Już jadłam. Dziękuję. - Mimo iż bardzo się starała, bezskutecznie próbowała nadać swojemu tonowi urażone brzmienie.
- Właśnie widzę - odparł, zerkając przez otwarte drzwi do kuchni, gdzie na stoliku wciąż leżały niedojedzone resztki przypalonej pizzy.
- To dla oposów - burknęła.
Zawsze natychmiast sprzątała po jedzeniu, ale dziś była za bardzo rozdrażniona rozmową z Susie, by zwracać uwagę na szczegóły.
- Nie powinnaś karmić dzikich zwierząt. To je zachęca do wdzierania się na terytorium ludzi - pouczył ją.
- Co z tego? Mają prawo. To my pierwsi wdarliśmy się na ich terytorium. Poza tym oposy to też boże stworzenia. Zasługują na to, żeby jeść.
Powoli potrząsnął głową. Grace nagle zdała sobie sprawę, że choć Chandler jest, jak zwykle, zabójczo przystojny, wygląda też na zmęczonego. I zmartwionego. To sprawiało, że wydał się jej o wiele bardziej pociągający. Widywanie go w sklepie... w miejscu pracy, poprawiła się natychmiast, to jedna rzecz. Ale zobaczenie go we własnym mieszkaniu sprawiało, że była dziwnie poruszona.
- Zmyj pył z rąk i wyczesz go z włosów, Grace. Musimy porozmawiać. Pomyślałem, że w miejscu publicznym łatwiej nam będzie utrzymać emocje na wodzy.
Najwyraźniej restauracja była jednym z tych tajemnych miejsc zarezerwowanych dla wybranej klienteli. Chandler Daye został powitany po imieniu i natychmiast zaprowadzony do ukrytego w zieleni stolika. Po drodze kiwnął głową paru osobom, jedzącym przy stole, ale nie podszedł do nich, aby się przywitać. Prawdopodobnie nie chciał przedstawiać im Grace.
Pewnie mu za mnie wstyd, pomyślała. Niespodziewanie zrobiło się jej przykro. A przecież dobrze wykorzystała czas w łazience. Zamiast po prostu przyczesać włosy i musnąć usta błyszczykiem, wzięła prysznic, umyła, wysuszyła i ułożyła włosy. Nawet posmarowała je specjalnym balsamem, który miał zapewnić łatwość ułożenia fryzury. Dziwne było to, że nigdy nie zaobserwowała po tej operacji żadnych szczególnych efektów.
Potem zajęła się strojem. Nie było to trudne zadanie. Poza sukienką do pracy i niedzielnym kostiumem nie miała zbyt wielu rzeczy. Alternatywę stanowiły czarne spodnie, golf i szara, dzianinowa tunika, zdobyte za pół ceny na wiosennej wyprzedaży. Eleganckie, proste i szykowne. Niestety, z pewnością dokładnie wiedział, ile kosztowały.
Złożyli zamówienie. Chandler polecił jej grillowaną rybę, a ona się zgodziła. Potem zajęli się wspólnym kłopotem.
- Mogłabyś porozmawiać z siostrą?
- Oczywiście, stale rozmawiamy.
- Wiesz przecież, co mam na myśli. Buck zupełnie nie jest gotów, by się ustatkować. Kiedy oprzytomnieje, zda sobie z tego sprawę. Będzie tragedia, jeśli będą już po ślubie i z dzieckiem w drodze. Mogą sobie nawzajem zniszczyć życie.
Żeby mu zrobić na przekór, chciała zaprotestować. Wiedziała jednak, że miał rację.
- Susie to też dotyczy. Wolę, żeby poczekała na właściwego mężczyznę, a z całym należnym szacunkiem...
- Czyli bez - wtrącił z uśmiechem.
Zignorowała siłę jego uśmiechu i uparcie kontynuowała.
- ...z całym należnym szacunkiem, twój bratanek nie jest mężczyzną, jakiego jej trzeba. On jest...
- Chwileczkę! Z całym należnym szacunkiem, co ty, do diabła, wiesz o moim bratanku? Powiedział, że nawet się nie spotkaliście.
- A ile on ma lat? Dwadzieścia jeden? To odpowiednik osiemnastu u dziewczyny. A może nawet piętnastu? Zresztą, powszechnie wiadomo, że mężczyźni dojrzewają o wiele później niż kobiety. Jeśli w ogóle im się to udaje.
Jego spojrzenie wbiło się w nią, jak dwa stalowe sztylety. Oczy płonęły mu w opalonej twarzy. Z daleka był oszałamiający. Natomiast z bliska...
Na szczęście podano ich dania, zanim zapędziła się za daleko w świat fantazji.
W czasie posiłku dyskutowali o nowych wiosennych wystawach, o sporcie, o którym nie miała pojęcia, i polityce, na której się kompletnie nie znała. Opowiedział jej też o ostatniej wyprawie na ryby, zwieńczonej trofeum zawieszonym w jego gabinecie.
- Może i karmię oposy, ale przynajmniej nie kryję w ich pożywieniu haczyka.
- Trafiony - powiedział i roześmiał się śmiechem, który przyprawił ją o przyjemne dreszcze.
- Masz może pomysł, jak odwrócić uwagę twojej siostry? - spytał, wracając do zasadniczego tematu.
Grace zamierzała mu poradzić, żeby popracował nad zainteresowaniami swojego bratanka, ale w porę ugryzła się w język. Zdawała sobie sprawę, że ich kłótnia byłaby bezcelowa. A przecież mieli wspólny cel.
- Jej uwagę doskonale odwróciłoby wysłanie jej do Nowego Jorku na studia. Poza tym nie mam innych pomysłów.
- No, to wyślijmy ją do Nowego Jorku.
Grace się najeżyła. Ostatnio zdarzało się jej to coraz częściej. Oburzenie owocowało bezsennymi nocami i wymyślaniem słów, które powinna wcześniej powiedzieć. Kusiło ją, żeby radośnie przystać na jego propozycję i, do diabła z honorem!
- Po pierwsze, nie stać nas na to, a po drugie...
- W takim razie może rozważysz możliwość pożyczki? - spytał natychmiast.
- ... a po drugie, nie jest aż tak dobra - dokończyła, udając, że nie dosłyszała jego słów. - Jeśli powtórzysz jej, że to powiedziałam, nigdy ci nie przebaczę.
- Słowo honoru - zarzekł się od razu, a w jego oczach rozpaliły się iskierki rozbawienia, które ją zafascynowały. - Jakieś inne pomysły?
- A co z Buckiem? Nie możesz go przekupić, żeby zostawił ją w spokoju?
- Grace, już ustaliliśmy, że nie mówimy o molestowaniu!
Ciekawe, dlaczego tak szybko zaczęliśmy być po imieniu, zastanowiła się.
- Wiem. No, dobrze. Pogódźmy się z tym, że wydaje im się, że są zakochani i spróbujmy chociaż opóźnić rozwój wydarzeń, zanim nie wróci im rozsądek - powiedziała z westchnieniem.
Chandler przyglądał się swojej towarzyszce z rosnącym zainteresowaniem. Czy była na poziomie? - Był pewien na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, że tak. Zaaranżował ten wieczór, by się ostatecznie przekonać, czy obie kobiety działały według jakiegoś planu. Jednak kiedy zobaczył ją w jej naturalnym środowisku, musiał przyznać, że Grace McCall niczego nie udawała. Absolutnie nie pasowała do ramek naciągaczki, w które usiłował ją wtłoczyć.
Reakcjonista - przypomniał sobie epitet, którym go poczęstowała. Epitet ten brzmiał pogardliwie, określał człowieka, którego poglądy uważano za wsteczne. Co mogła mieć na myśli? Był równie postępowy, jak każdy mężczyzna. Nie zostałby długo na szczycie, gdyby miał coś przeciwko równouprawnieniu płci. To samo dotyczyło prowadzenia interesów. Dzięki jego pomysłom, trzypoziomowy sklep radził sobie całkiem nieźle.
Reakcjonista, też coś!
Odwiózł ją więc do domu, odprowadził i otworzył drzwi jej własnym kluczem. Nikt nie miał prawa odmówić mu dobrych manier.
Ona podziękowała za udany wieczór i życzyła mu dobrej nocy.
On kurtuazyjnie zapewnił, że cała przyjemność była po jego stronie. Ku własnemu zdziwieniu zrozumiał, że to prawda.
Pocałuj ją, idioto, wymyślał sobie po cichu.
Jednak całując ją teraz, mógł się okazać zwykłym głupcem.
- Słuchaj, może jednak coś wpadnie któremuś z nas do głowy - powiedział, ostatecznie rezygnując z pocałunku. - Prześpijmy się z tym i zobaczmy, co będzie dalej.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Dick Lennon, były prywatny detektyw, obecnie, dzięki pomocy Chandlera, ekspert do spraw ochrony, twierdził, że największym przestępstwem Grace był mandat za złe parkowanie. Ponieważ znali się z dawnych, szkolnych czasów, nie chciał przyjąć od niego pieniędzy, nazywając uparcie zlecenie przyjacielską przysługą.
Chandler nie zdziwił się informacjami o starszej z sióstr McCall. Co do młodszej, dowiedział się, że przestawała z tą samą co Buck grupą złotej młodzieży, składającą się na równi ze zbuntowanych wyrzutków, jak i absolwentów elitarnych szkół. Susie z gracją unikała wszelkich pokus, podczas gdy niektórzy jej znajomi zostali przyłapani na posiadaniu niedozwolonych używek lub na drobnych kradzieżach w sklepach, które ich rodzice, wraz z całym asortymentem, mogli z miejsca wykupić na własność. Sklepowa kradzież była swego rodzaju wyzwaniem, dopuszczającym do grupki. Dowodem odwagi.
Chandler nazwałby to raczej dowodem głupoty, ale co on mógł o tym wiedzieć? Całe dnie siedział zamknięty w swoim biurze i czuł, że powoli zaczyna przemieniać się w swego stryjecznego dziadka Dockery'ego.
Jego myśli, mimowolnie, skierowały się znów ku Grace. Jego zdaniem była bardzo pociągająca. W dodatku nie miała pojęcia, jak na niego działa. Musiał z całej siły trzymać się w ryzach, by tego nie zauważyła.
Oczywiście, nie o tym rozmawiał z Dickiem Lennonem, kiedy poprzedniego dnia zaprosił go do swojego biura.
- Słuchaj, jeśli wpadnie ci coś do głowy na temat utemperowania zapędów mojego bratanka, powiedz mi o tym.
- Może zachęć go do wstąpienia do lotnictwa. Skuś go możliwością poznania świata - podpowiedział Dick. - O ile dobrze pamiętam, ty szedłeś tą ścieżką, zanim złożyłeś skrzydła i osiadłeś za biurkiem.
- Powierzyłbyś sprawę bezpieczeństwa narodowego chłopakowi, który zrobił maturę z imprezowania, magisterium z uwodzenia i oba etapy nauki skończył z celującym wynikiem? - To nie najlepszy pomysł.
- Hej, to nie taki zły dzieciak. Z tego, co wiem, ma dobry gust, jeśli chodzi o kobiety. Ta mała McCall bije rekordy powodzenia i popularności - powiedział, wracając do powierzonego mu zadania. - Nikt, nawet jej koleżaneczki, nie mógł o niej powiedzieć złego słowa. To dość rzadkie, wiesz? Zazwyczaj w takiej grupie zdarza się nawet kilku wrogów. Chociażby z zazdrości. A McCall ma samych przyjaciół. Nie przyszło ci do głowy, że może tym razem Buck dobrze trafił?
- Może, gdyby stało się to za kilka lat - odparł Chandler. - Do diabła, on nadal je na śniadanie różnokolorowe zbożowe kuleczki z czekoladowym mlekiem!
Po chwili odprowadził przyjaciela do drzwi, obiecując zadzwonić do niego w tygodniu. Mieli umówić się na wspólne bieganie po lesie. W ich wieku utrzymanie się w formie wymagało dodatkowych wysiłków.
Chandler wyjrzał przez okno i odprowadził tęsknym wzrokiem olbrzymi samolot, kierujący się prosto w słońce. Pożałował, że to nie on jest pilotem. Potem westchnął i poprosił sekretarkę, by wezwała do niego pannę McCall. Znowu.
Po pięciu minutach Grace stanęła w drzwiach. Musimy przestać spotykać się w ten sposób, pomyślał.
Dziś w jej oczach paliły się iskierki wściekłości. Wybuchła, zanim zdążył się przywitać.
- Nasłałeś kogoś, by węszył w okolicy i wypytywał o ojca!
Nawet nie pomyślał, żeby skłamać.
- Poprosiłem przyjaciela o zadanie kilku dyskretnych pytań - poprawił łagodnie. - A tak przy okazji, sąsiad oskarżył cię o okaleczanie jego gardenii.
- Ja... Co zrobił? To rzadki gatunek i wzięłam tylko... ja nigdy... O, do diabła! Wzięłam odnóżkę czy dwie. Poza tym i tak wymagają przycięcia - Grace jęknęła i bezsilnie opadła na krzesło.
Kompletnie zbił ją z pantałyku. Przybiegła do jego gabinetu z mordem w oczach, a teraz tłumaczyła się z czegoś, co nawet nie było warte wspomnienia.
- Podobno przycięłaś je dość dokładnie.
- Jestem pewna, że gdybym spytała, to by mi pozwolił.
- To czemu nie spytałaś?
- Bo... cóż... wszyscy wiedzą, że kradzione odnóżki lepiej się przyjmują. Mogę za to osobiście ręczyć.
- Prowadzimy życie na krawędzi prawa, co? - spytał Chandler, skrywając nieudolnie uśmiech.
Wygodnie rozparł się w fotelu i przyglądał się Grace. Zrównoważona, odpowiedzialna, pilna, według raportu Dicka tych słów używano najczęściej, opisując starszą pannę McCall. Najwyraźniej z całych sił starała się dawać siostrze dobry przykład. Nie potrafił opanować chęci dokuczenia jej. Była zbyt kuszącym celem złośliwostek. Z rozbawieniem obserwował, jak najpierw przełknęła oburzenie, a potem straciła pewność siebie. Zawsze umiał odczytywać ludzkie emocje. W przypadku Grace nie było to wielkie wyzwanie. Można było w niej czytać, jak w otwartej książce.
To już dawno powinno mu dać coś do zrozumienia, ale do tej chwili nie był jeszcze gotowy.
Nie potrafił jej zaufać. Nie chciał jej tak bardzo lubić. I z pewnością nie zamierzał pozwolić sobie na flirt. Sytuacja byłaby dla niego łatwiejsza, gdyby jednak siostrzyczki okazały się naciągaczkami albo gdyby nie były tak pociągające. Według wszelkich danych młodsza z panien McCall była wprost zabójcza.
Uroda starszej natomiast była o wiele bardziej subtelna.
- Lepiej wymyślmy coś i to szybko - powiedział po chwili przedłużającego się milczenia. - Coraz częściej mówią o ślubie.
- Ciągle ją przestrzegam przed ryzykiem pochopnego zawierania małżeństwa. Przypominam statystyki wieku i rozwodów - powiedziała i ku jego rozbawieniu znów się zmieszała. - Wprawdzie nie mam o tym pojęcia, ale z pewnością te sprawy mają ścisły związek. Jak myślisz?
- W dzisiejszych czasach zbyt łatwo można się rozstać.
W dzisiejszych czasach! Zaraz, zaraz, jak moi krewni zacznę snuć wspomnienia, jak dobrze było przed laty, pomyślał z przerażeniem. No, tak. Koniecznie musi coś ze sobą zrobić. Randka lub dwie powinny przywrócić go do pionu.
- Ale z drugiej strony - zaczęła uczciwie - sam przyznasz, że ciągnięcie niektórych małżeństw jest gorsze niż rozwód. Na przykład, jeśli kobieta weźmie zauroczenie za prawdziwe uczucie, może bardzo smutno skończyć, zanim odzyska rozum.
Chandler odchylił się na krześle i uważnie jej; się przyjrzał.
- A jednak oboje znamy przypadki, gdy dwoje ludzi, którzy pobrali się zaraz po szkole, żyją szczęśliwie razem przez następne pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat... - powiedział i zawiesił głos.
Przytaknęła. Był ciekaw, czy zdawała sobie sprawę, że gdy się denerwuje, splata dłonie i bawi się kciukami.
- A tak z ciekawości, Grace. Czego twoim zdaniem potrzeba do udanego małżeństwa? - spytał po chwili.
- Szacunku - odparła natychmiast. - Z obu stron. Oczywiście, przy założeniu, że się na ten szacunek zasługuje.
Zrozumiał, co miała na myśli, choć nie była to odpowiedź, której oczekiwał.
- Tylko tyle? A co z... hm... seksem?
- To chyba pewnik - powiedziała szybko.
- Pewnik. Jasne. A wiesz, że oni... hm... sypiają ze sobą?
Przytaknęła, patrząc za okno z takim skupieniem, jakby zamierzała pisać doktorat z ruchów chmur.
- Panie Da...
- Chandler - wpadł jej w słowo.
- Jestem pewna, że dbają o bezpieczeństwo. Teraz uczą tego w szkole.
- Tego? - powtórzył z rozmysłem, licząc na rumieniec wstydu na jej twarzy.
Nie zawiódł się.
- Bezpiecznego seksu - wymamrotała niewyraźnie.
Czy ona ma pojęcie, jak młodo wygląda, gdy czuje się zawstydzona, zastanowił się, zaskoczony. Czy wie, jak go to bawi, gdy wprawia ją w zakłopotanie? Jak kusi go, żeby...
No, cóż. Na szczęście za stary z niego wróbel, by skusić się na plewy.
Następnego dnia wszystko wyszło na jaw. Dosłownie. Gdy Grace wróciła z pracy, zastała Susie na podłodze, ze śnieżnobiałą satyną zakrywającą kolana i pół pokoju. Dziewczyna podniosła głowę. W ustach miała pełno szpilek, a w oczach tysiącwatowy blask.
- Co tu się... - zaczęła Grace, zdjęła torebkę i niecelnie rzuciła pocztę na stolik w przedpokoju.
- Mmm - wybełkotała Susie, wypluła szpilki na dłoń i posłała siostrze promienny uśmiech. - Czy to nie najpiękniejsza suknia, jaką widziałaś? Nazywa się Płomień świecy. I, wiesz, co? Dostałam ją na wyprzedaży! Ma taką malusieńką plamkę u dołu, ale kiedy upnę te koronkowe kwiatki, nikt nawet się nie domyśli.
- Och, kochanie...
I co powinna teraz zrobić? Nigdy nie umiała odebrać dziecku cukierka. Być może to była jedna z przyczyn jej obecnych kłopotów.
Pół godziny później Grace szalała niczym tajfun. Miała ochotę kląć, płakać albo rozbić coś o najbliższą ścianę. W kółko dzwoniła do Chandlera, lecz nikt nie podnosił słuchawki. W końcu zostawiła wiadomość na automatycznej sekretarce.
- Tu Grace McCall. Proszę do mnie natychmiast oddzwonić.
Odczekała dwadzieścia minut i ponownie zadzwoniła.
- Znów Grace McCall. Panie Daye, proszę o telefon, jak tylko pan wróci do domu. To pilne!
Gdy zadzwoniła po raz trzeci i znów usłyszała krótkie zaproszenie do pozostawienia wiadomości, rzuciła słuchawkę, a chwyciła torebkę i kluczyki. Wiedziała, gdzie mieszkał. Nie znała dokładnego adresu, ale wiedziała, w jakiej okolicy. Był to jeden z tych wspaniałych domów przy Whitfield Road na skraju lasu. Jej rodzinny lekarz też tam mieszkał. Kiedyś została zaproszona do rezydencji na jego dwudziestą piątą rocznicę ślubu.
Po kilku pomyłkach udało jej się wreszcie, z pomocą mapy, zlokalizować dom. Właściwie pałac z marmuru i drewna. Posiadłość rozciągała się na sporym terenie, ozdobionym wielkimi rododendronami, wysokimi sosnami i ostrokrzewem. Na zewnątrz domu paliło się światło, lecz w środku panowały egipskie ciemności. Wzięła głęboki oddech i nacisnęła dzwonek, pocieszając się, że jest tu zupełnie legalnie.
W sprawie osobistej, ale jednak.
Drzwi otworzyły się i stanął w nich mężczyzna, w którym z trudem rozpoznała Chandlera Daye'a.
Miał podkrążone i opuchnięte oczy, a rozpięta pod szyją koszula wyglądała, jakby w niej spał.
- To ty - powiedział, choć jego głos przypominał raczej zduszone chrypienie.
Odruchowo zrobiła krok w tył.
- Widzę, że przyszłam nie w porę - powiedziała przepraszająco.
Przytaknął i ziewnął.
- Wejdź i powiedz o co chodzi, skoro już tu jesteś. Przynajmniej przestaniesz mnie co chwila wyrywać ze snu telefonami.
Grace wiedziała, że potrafi sobie radzić ze stresem. Przez te wszystkie lata nabyła praktyki. Sprawa dotyczyła zarówno Susie, jak i Bucka, więc nie zamierzała się z nią sama borykać.
- Kupiła suknię ślubną - powiedziała, częściowo wyzywającym, częściowo oskarżycielskim tonem.
Wiedziała, że nie jest sprawiedliwa, ale nic nie mogła na to poradzić. Sprawy działy się za szybko, jak na jej gust.
Chandler zaklął i gestem zaprosił ją do środka. Poprowadził ją do salonu, który, choć szalenie elegancki, był również zabałaganiony.
- Siadaj. Bucka nie ma. Nie widzieliśmy się już od kilku dni - burknął.
Grace poczuła, że powinna bronić siostry.
- Cóż, nie wiń za to tylko Susie. Siedzi sama w domu, upiększając suknię ślubną, którą kupiła na mój rachunek. To oznacza, że nie można jej już zwrócić.
- Czego ode mnie oczekujesz? Zwrotu kosztów? - Proszę bardzo!
- Oczekuję, że położysz kres tym bzdurom, zanim będzie za późno.
- Jasne. To wszystko wina Bucka. Jestem pewien, że plącze się gdzieś po mieście, mierząc smokingi. W każdym razie powinien. Panna młoda nie może go przyćmić - powiedział rozeźlonym tonem.
Wyglądał przy tym tak żałośnie, że Grace nie wzięła do siebie jego niegrzecznej odpowiedzi. To nie był ten sam Chandler Daye, z którym kłóciła się w pracy i we własnym domu.
- Dobrze się czujesz? - spytała współczująco.
- Nie, do diabła. Zaraz pęknie mi głowa. Nie wiem tylko, czy wybuchnie, czy po prostu odpadnie. Wtedy przynajmniej byłyby wokół mniejsze straty.
- Cóż. To nie ja przyprawiłam cię o migrenę, tylko twój bratanek - powiedziała obronnym tonem.
- Błąd. To mój stryjeczny dziadek Dockery jest sprawcą. To nie twoja sprawa, ale oprócz opętanego hormonami bratanka, mam jeszcze stryjecznego dziadka Docka.
- Też chce się żenić? - spytała, zanim zdążyła pomyśleć. - Wybacz. Ja też już nad sobą nie panuję - powiedziała ze skruchą, gdy obdarzył ją spojrzeniem, na które zasługiwało jej pytanie.
Najwidoczniej zrozumiał stan jej umysłu, bo spróbował się uśmiechnąć.
- Skądś to znam. Stryjeczny dziadek grozi, że naśle na mnie gubernatora. Gubernatora, na litość boską! Podobno kupujemy za dużo rzeczy z Chin. Oskarżył mnie, że siedzę im w kieszeni, wyobrażasz sobie?
Grace nie mogła znaleźć słów. Zamrugała powiekami, patrząc na niego niedowierzająco.
- Wiem - przyznał niewesoło po chwili wymownej ciszy. - Ale stryjeczny dziadek uważa też, że potajemnie spotykam się z jedną z córek Roosvelta. Podobno szalała na jego punkcie, lecz ojciec zakazał im się spotykać - wyjaśnił, potrząsając głową z rezygnacją.
- Ale czy nie możesz... no, jakoś taktownie dać mu do zrozumienia, że...
- Że staruszek się pogubił? - spytał dość żałośnie. - Ma dziewięćdziesiąt trzy lata, Grace. Przez większość czasu ma umysł sprawny, jak za najlepszych czasów. Niestety, zdarzają mu się takie potknięcia. Kłopot w tym, że kiedy się zdarzają, jest bardziej nieobliczalny, niż możesz sobie wyobrazić.
Nagle Grace przestała patrzeć na niego jak na przeciwnika, a zobaczyła w nim zmęczonego mężczyznę, który jest zmuszony samotnie borykać się z rodzinnymi problemami.
- Wziąłeś coś?
- Ani grosza poza przysługującą pensją, ale nie ma sposobu, by go o tym przekonać. Uważa, że dałem się przekupić samemu Mao. Wspominałem już, że on żyje nieco poza czasem! - powiedział i opuścił ramiona.
Wyglądał tak nieszczęśliwie i żałośnie, że Grace poczuła przypływ współczucia.
- Nie. Miałam na myśli ból głowy - sprostowała i bez namysłu wstała i ruszyła w jego stronę.
Położyła mu dłonie na ramionach i zaczęła je masować. Jej palce były silne po latach czyszczenia mebli tradycyjną metodą.
To pan Daye, a ty go dotykasz, pomyślała spłoszona.
Chandler pochylił się lekko do przodu, by ułatwić jej zadanie.
- Ależ to przyjemne! Tak, brałem coś przeciwbólowego. Mam leki na receptę, ale działają tylko przez godzinę.
- Nie powinnam cię nachodzić, ale naprawdę już nie wiedziałam, co robić.
- Miałaś prawo. Razem w tym tkwimy. O, właśnie tutaj - jęknął, gdy trafiła na bolesne miejsce i pozwolił głowie opaść do przodu.
Grace lekko się zarumieniła. Gdyby wiedział, jak wpływa na mnie dotykanie jego twardych mięśni i rozgrzanej skóry, pewnie uciekłby z krzykiem i zabarykadował się w sypialni, pomyślała. Jak na zatwardziałą realistkę miewała ostatnio dość dziwne fantazje.
Chandler westchnął. Kusiło ją, by opleść go ramionami i tulić, póki ból nie minie.
Zawsze tak robiła, gdy mała Susie przybiegała do niej z płaczem.
Mój instynkt macierzyński trochę za często ostatnio się odzywa, pomyślała nerwowo.
- Jak tylko zobaczę Bucka, to z nim porozmawiam - obiecał, czując, że przerwała masaż. - Ale obawiam się, że wszystko zostało już powiedziane.
Grace, po raz pierwszy w życiu, miała ochotę machnąć na wszystko ręką, kontynuować masaż i sprawdzić, dokąd to ich zaprowadzi.
- Cóż... no, tak... Dobrze. - Skinęła w końcu głową, podejmując właściwą decyzję. - Nie musisz mnie odprowadzać. Sama trafię do drzwi - oznajmiła.
Chandler nie odezwał się już ani słowem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Dlaczego nie możemy wziąć ślubu w Duke Chapali? - Błagam, Gracie, to byłoby superowe!
- To nie jest nasz kościół - uparła się starsza siostra, starając się mówić bez histerii. - Nasi rodzice brali ślub w Cedar Hill - przypomniała, myśląc, że i tak powinna być wdzięczna losowi, że Susie w ogóle chce wziąć ślub kościelny.
Chociaż z drugiej strony, nieudane związki ich ojca nie były najlepszą rekomendacją. Obawiała się też, że Susie i Buck w końcu uciekną. Pocieszeniem był fakt, że dziewczynie bardzo zależało na wystąpieniu we własnoręcznie zdobionej sukni ślubnej.
- Ale Buck mówi...
- Nie obchodzi mnie, co on ma do powiedzenia. I tak macie szczęście, że w ogóle zgodziliśmy się na ślub - burknęła i zaraz pożałowała niedyplomatycznych słów.
Łatwo się było domyślić, że Susie zacznie przedstawienie. Olbrzymie oczy zakryła mgiełka żalu, a dolna warga, wydęta w grymaśny sposób, zaczęła drżeć. Grace szybko myślała, jak naprawić szkodę, nie ustępując nawet na cal. Była pewna, że w tej chwili nie zniesie humorów siostry. To był jeden z tych dni, gdy wszystko, co mogło pójść źle, szło źle. Prawo Murphy'ego.
- Dobrze, ale Buck już tu jedzie - odparła ślicznie nadąsana Susie.
- W samą porę. Wiesz, że jeszcze nie miałam okazji go poznać!
- Będziesz musiała mu sama powiedzieć - postraszyła.
- Nie ma sprawy - spokojnie odparła Grace.
- On nie zrozumie - poinformowała ją Susie i zalała się łzami.
Jej stała sztuczka, łzy na życzenie, już dawno przestała działać na Grace.
- To mu wyjaśnisz - powiedziała z uporem. - Może umyjesz twarz, zanim on przyjdzie. Chyba że nie przeszkadza mu rozmazany tusz? - spytała podstępnie.
Wiedziała, że Susie nie używa tuszu do rzęs. Nie musiała. Jej rzęsy były długie, gęste i zawinięte ku górze. Jednak czuła, że jeśli nie dostanie choć pięciu minut świętego spokoju i nie zmieni butów i przyciasnego stanika, zacznie krzyczeć.
Udało jej się odwrócić uwagę siostry. Susie zaczęła studiować swoje oblicze w lustrze, więc Grace pobiegła do sypialni. Wtedy usłyszała dzwonek do drzwi. Dam im kilka minut, żeby Susie mogła wypłakać swoje żale, a Buck scałować jej łezki. Potem zejdę i uporządkuję sprawy, pomyślała. Sztuczka polegała na tym, by iść na jak najmniejsze ustępstwa, ale mimo to opóźnić wydarzenia i powstrzymać młodych od ucieczki.
Nagle usłyszała znajomy, głęboki głos. Chandler Daye!
Niemożliwe. Z pewnością siedział w domu, łykając kolejne środki przeciwbólowe. Z każdej strony dopadały go problemy z krewnymi. Powinien nauczyć się jakoś radzić sobie ze stresem, pomyślała współczująco.
Może zapoznać go ze swoją metodą na ukojenie nerwów? Energiczne polerowanie mebli zawsze jej pomagało.
Założyła swój roboczy strój w brzoskwiniowym kolorze. Co z tego, że koszulka była poplamiona, a spodnie spłowiały? Co z tego, że były o kilka rozmiarów za duże? Nie przejmowała się tym.
No, może trochę, ale on nie musiał o tym wiedzieć.
- Cześć, Chandler - rzuciła lekko, wchodząc do salonu. - Nie wiedziałam, że przyszedłeś.
Słysząc własne kłamstwo, nabrała ochoty, by sprawdzić, czy nos jej przypadkiem nie rośnie, jak u Pinokia z jej ulubionej bajki.
- Grace - powiedział chłodno, przyglądając się jej ubraniu. - O ile wiem, nie poznałaś jeszcze mojego bratanka. To jest Buck Daye. Buck, to panna McCall.
Potrzebowała chwili, by ochłonąć. Słyszała o chłopaku, widziała go nawet z daleka, gdy przychodził po Susie, ale nie zdawała sobie w pełni sprawy z jego wyglądu. Rzeczywiście był przystojny. Był śliczny, choć nie było w nim ani krzty kobiecości. Najwyraźniej geny rodu Daye'ow były na tyle dobre, by wydać na świat co najmniej dwóch bardzo przystojnych mężczyzn. Zaczęła sobie wyobrażać dzieci Susie i Bucka... Nawet o tym nie myśl, poskromiła swoją nagle rozbujaną fantazję.
- Miło cię poznać - powiedziała, tłumiąc jęk zachwytu.
Nic dziwnego, że Susie się w nim zakochała. Młody człowiek miał równie uderzającą urodę, co jego wuj, choć był w zupełnie innym typie.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Chłopak ma też doskonałe maniery, pomyślała.
Widocznie lata kształcenia nie poszły na marne. Gdyby Chandler nie przywrócił rozmowy na właściwe tory, wciąż w niemym zachwycie wpatrywałaby się w młodego mężczyznę.
- Jak rozumiem, do Duke Chapel jest długa lista oczekujących.
Grace nie miała pojęcia, czy to prawda. Nie była też pewna, czy Chandler to sprawdził, ale w lot podchwyciła jego pomysł.
- W takim razie powinniśmy od razu zarezerwować termin na jesień - zaproponowała, kryjąc uśmiech satysfakcji.
- Ależ Grace! Powiedziałaś, że musimy wziąć ślub w naszym kościele. Nie jest nawet w połowie tak ładny, ale przynajmniej nie będziemy musieli czekać.
Kto mieczem wojuje, od miecza ginie, pomyślała niewesoło. Złapała się we własne sidła. Bezradnie spojrzała na Chandlera.
- Czemu nie usiądziemy i nie porozmawiamy, jak dorośli? - zapytał spokojnie.
Bo dotyczy to tylko dwójki z nas, odpowiedziała mu w myślach. Chociaż musiała uczciwie przyznać, że ostatnio nabrała wątpliwości co do swojej dojrzałości. Skoro już musiała oszaleć z pożądania do mężczyzny, dlaczego wybrała sobie własnego szefa? Nawet przepisy regulowały takie sprawy.
Ktoś coś powiedział i zapanowała cisza. Pewnie czekają na moją odpowiedź, pomyślała spłoszona. To się nazywa zostać przyłapanym na myśleniu o niebieskich migdałach.
- E... słucham? - mruknęła.
- Powiedziałam - zaczęła Susie z udawaną cierpliwością - że nawet jeśli musimy wziąć ślub w Cedar Hill, nie ma mowy, żeby wesele odbyło się w piwnicy!
Chandler spojrzał na Bucka. Buck popatrzył na Susie. Potem oczy wszystkich spoczęły na Grace.
- W jakiej piwnicy? - powtórzył Chandler pytającym tonem.
- To nie piwnica - zaprzeczyła Grace. - Sala, w której odbywają się przyjęcia, znajduje się na poziomie gruntu. Przynajmniej w większej części. Tak się składa, że kościół stoi na stoku pagórka i...
- O, nie - Buck potrząsnął głową. - Mi się to nie podoba!
- Mówi się: mnie - poprawiła go odruchowo.
Przyzwyczaiła się do poprawiania błędów językowych siostry i robiła to już bez zastanowienia. Jednak w tej sytuacji nie był to najlepszy pomysł. Policzki Grace pokraśniały. Chandler dostrzegł jej zażenowanie i ruszył z pomocą.
- Może poczęstowałabyś nas mrożoną kawą? - podpowiedział. - Pomogę ci w kuchni - zaproponował natychmiast.
Gdy zostali sami, spojrzała na niego wilgotnymi oczami.
- Wszystko psuję, prawda? Jeśli potrzebowałeś jeszcze jednego dowodu, że rodziny Daye'ów i McCallów nie pasują do siebie, to właśnie go otrzymałeś.
Chandler oparł się o kuchenną ścianę. Była pomalowana na bladożółty kolor ze wzorkiem w koguciki. W oknie wisiały kraciaste firanki. Grace wiedziała, że to dowodzi jej plebejskiego gustu, szczególnie, że pamiętała kuchnię Chandlera. Szafki z niemal białego sosnowego drewna, mnóstwo stali i czarnych dodatków.
- A może w sprawie tej dwójki popełniamy błąd, Grace?
- Błąd? - powtórzyła i zajęła się przygotowaniami.
Odmierzyła odpowiednią ilość wody i wstawiła ją do kuchenki mikrofalowej, Z lodówki wyjęła mleko, a z półki zdjęła kawę rozpuszczalną.
Chandler pewnie miał nowoczesny ekspres do kawy. Ona nie. I z pewnością on używa prawdziwej, świeżo mielonej kawy, a nie tej tańszej, rozpuszczalnej, pomyślała.
- Tam są filiżanki - wskazała, ciesząc się w duchu, że przynajmniej ma wystarczającą ilość nie wyszczerbionych naczyń.
Szkoda, że nie mam nic do kawy, oprócz imbirowych ciasteczek ze sklepu, pomyślała.
- Chodzi mi o to, że nie powinniśmy decydować, czy są gotowi do małżeństwa - powiedział, wyjmując cztery filiżanki. - Zaczynam sądzić, że całkiem nieźle do siebie pasują.
- Chodzi ci o to, że są równie niedojrzali? Świetnie, tylko kiedy dorosną, mogą się okazać zupełnie różni.
- Cóż, może się i tak zdarzyć. Ludzie zazwyczaj zmieniają się wraz z wiekiem. Możliwe, że to dlatego część małżeństw kończy się rozwodem.
Pokiwała głową i wyjęła z zamrażalnika tackę z lodem. Chandler zabrał ją i zręcznie wyłuskał lód do miski, po czym uważnie rozdzielił kostki lodu do filiżanek.
- To jeszcze jeden powód, by poczekać z małżeństwem, aż proces dorastania się zakończy.
- Niekoniecznie.
Odwróciła się w jego stronę i, zaalarmowana, spojrzała mu prosto w oczy.
- Mówisz tak, jakbyś zmienił zdanie i był gotów zaryzykować - powiedziała z prawdziwym zdziwieniem.
- Grace, to oni ryzykują, a nie ty czy ja - przypomniał. - Są już pełnoletni. A powiedz z ręką na sercu, czy kiedykolwiek uczyłaś się z cudzych doświadczeń? Większość ludzi nie uczy się nawet na własnych błędach.
Chandler stał za blisko. Mogła nawet zobaczyć czarne obwódki jego szarych oczu. Miał czarne brwi, co sprawiało, że kolor oczu wydawał się jeszcze bardziej niesamowity.
Wpatrywała się w jego twarz i czuła, że miękną jej kolana. Myśląc o czymś zupełnie innym, rozchyliła wargi.
- Doświadczenie? - powtórzyła jak zahipnotyzowana. - Och, nauczyłam się wiele, gdy ojciec zaraz po śmierci mamy ponownie się ożenił. A jeszcze więcej nauczyłam się, gdy Iris, jego druga żona, odeszła, porzucając nastoletnią córkę.
Grace zrozumiała wtedy, że szczęśliwe zakończenia zdarzają się tylko w bajkach.
Chandler stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała. Czynie słyszał o osobistej przestrzeni? Grace nie znosiła, gdy ktoś ją naruszał. Natychmiast czuła się zagrożona.
Jednak nie tym razem. Teraz zdumiona czuła, że mogłaby...
- Hej, zbieracie tę kawę, czy jak? - zawołał Buck.
- Już niosę - odkrzyknął Chandler, przerywając magiczną chwilę.
Grace wmawiała sobie, że nie czuje rozczarowania. Przecież nie mieli zamiaru się całować! Chodzi o Susie i Bucka, a nie o Chandlera i Grace, napomniała siebie surowo.
Tydzień później Grace poważnie myślała o rezygnacji z pracy, sprzedaży domu i udaniu się w ślady ojca. No, może nie przystałaby do misjonarzy, by ocalać dusze i uczyć nowoczesnych metod rolniczych, ale z chęcią wyjechałaby gdzieś daleko, gdzie problemy nie mogłyby jej dopaść. Była śmiertelnie znużona i bliska stwierdzenia, by młodzi robili, co chcą i kiedy chcą, pod warunkiem, że nie wrócą do niej z płaczem, gdy pryśnie ich piękna bańka mydlana.
Sama nie wierzyła w mrzonki. Powstrzymywały ją jedynie trzy sprawy. Po pierwsze, nigdy nie była samolubna. Po drugie, nie chciała zachować się głupio. A po trzecie, kłamała. Wierzyła w piękne, mieniące się tęczowo kule, unoszące się w powietrzu i miała marzenia. Na przekór wszystkiemu, w głębi serca, wciąż wierzyła, że się spełnią.
Ślub miał się odbyć piętnastego marca. To, zdaniem Grace, było nieprzyzwoicie szybko. Dzięki kompromisom ustalono w końcu, że ślub odbędzie się w kościele Cedar Hill, a przyjęcie w klubie, do którego należała rodzina Daye'a. Grace wiedziała, gdzie się znajduje. Nieraz podziwiała olbrzymie krzewy magnolii. Nawet miała zamiar wykopać kilka mniejszych, które wyrosły za siatką pięknej posiadłości.
Susie w swej satynowej sukni o nazwie Płomień świecy i obrębionym koronką welonie będzie wyglądała jak anioł. Oczywiście, o ile ich nie zniszczy, codziennie przymierzając i ćwicząc przed lustrem anielskie minki, pomyślała rozbawiona Grace.
Będę musiała sobie coś kupić na tę okazję, zdecydowała bez entuzjazmu. Nie potrzebowała kolejnego wydatku, ale nie chciała, by Susie wstydziła się swojej głównej druhny. Jej siostra życzyła sobie, by druhna wystąpiła w różowej sukni. Bo róż dodaje uroku.
Przynajmniej Susie, a tylko to się liczyło.
Róż był także zupełnie niepraktyczny. Grace potrzebowała raczej czegoś, co po drobnych przeróbkach posłużyłoby też na inne okazje. Czegoś, w czym nie wyglądałaby jak tyczka z biodrami. Czegoś, co ukryłoby jej pospolite rysy i zmieniło, jeśli nie w piękność, to chociaż w intrygującą kobietę.
Oprzytomniej, powtórzyła w myślach słowa, których użyłaby jej siostra, wiedząc, o czym Grace marzy. Jeszcze raz przypomniała sobie surowo, że chodzi o małą Susie, a nie jej przyrodnią siostrę.
Mimo wszystkich artykułów w modnych gazetach, zapewniających o urokach życia bez zobowiązań, Grace była przybita swym staropanieństwem. Co radosnego może być w samotnej starości, w uwiązaniu do nielubianej pracy i braku jaśniejszych perspektyw?
- Użalamy się nad sobą, McCall! - powiedziała cicho do siebie. - Popłacz sobie. To podobno pomaga.
Przez kilka kolejnych dni w pracy panował spokój. Nie była już wzywana do dyrektorskiego gabinetu. W domu również się uspokoiło. Susie przestała szantażować ją łzami i rozdawała wokół promienne uśmiechy, poczynając od burkliwego sąsiada, kończąc na roznosicielu gazet. Grace przestała też zwracać uwagę na późne powroty siostry. Nie było sensu żałować róż, skoro płoną lasy.
Oczywiście, lepiej byłoby, gdyby odczekali dziewięć miesięcy od ślubu, zanim pomnożą swoje problemy, ale, jak mówiły słowa piosenki „que sera, sera".
Pod koniec tygodnia, Chandler zadzwonił z propozycją wspólnej kolacji. Srodze wodzona na pokuszenie Grace zacisnęła zęby i odrzuciła jego zaproszenie. Nie mogła się do niego zbliżać, bo już i tak co noc miewała fantazje o łożu królewskich rozmiarów z Chandlerem w roli kochanka. Zgoda, przyciąga mnie jak magnes, przyznała w myślach.
Ale poza tym, że obydwoje jesteśmy staroświeccy i odpowiadamy za młodych krewnych, nie mamy ze sobą nic wspólnego. On jest bogaty jak Krezus, ona biedna jak mysz kościelna. Jej ojciec był pracownikiem na farmie tytoniu, który znienacka przemienił się w misjonarza. Jego rodzina miała długi rodowód i wielkie, dziedziczne pieniądze. Ona w wolnym czasie kupowała i odnawiała stare meble, on łowił ryby na egzotycznych morzach. Pewnie gra też w tenisa i golfa albo w inne dżentelmeńskie gry, pomyślała.
Możliwe, że nawet się fechtuje. Wyobraziła go sobie w białym stroju, masce na twarzy i z floretem w dłoni. Westchnęła z rezygnacją i poddała się kolejnej fantazji.
W sobotę, osiem dni przed zaplanowanym ślubem, Susie wdarła się do jedynej, wspólnej łazienki, którą właśnie zajmowała jej siostra.
- Och, Grace, zgadnij co się stało!
Grace, z twarzą pokrytą różową papką, która miała zlikwidować zmarszczki i przywrócić skórze blask, wyjrzała spod ręcznika, zakrywającego świeżo umyte włosy.
- Postanowiłaś zostać nauczycielką.
- Graaace!
- Zaciągnąć się do wojska? Wstąpić do klasztoru? Pójść w ślady ojca i wyjechać jako misjonarka do dzikich krajów?
- Pobierzemy się w latarni morskiej! Zresztą, i tak nigdy nie chciałam ślubu w Cedar Hill... Tam zawsze śmierdzi woskiem do mebli.
Grace ostrożnie usiadła i zamknęła oczy.
- Słucham?
- W latarni morskiej? No, wiesz, tam się poznaliśmy i w ogóle...
- Co w ogóle? Kochanie, powiedz coś więcej. To jakiś klub?
- Nie, głuptasie. Mówię o prawdziwej latarni morskiej w nadmorskim parku narodowym. Nie pamiętasz, jak w zeszłym roku pojechałam ze znajomymi, żeby zobaczyć przenoszenie latarni na nowe miejsce? Wtedy poznałam Bucka. Mówiłam ci, pamiętasz?
Wdech i wydech, zaordynowała sobie Grace. Spokojnie i powoli.
- Susie, doskonale pamiętam, że pojechałaś na imprezę, ale podobno miały tam być same dziewczęta?
- Tak było. W większej części. Ojciec Traci ma tam taki wielki dom. Po sezonie ona zabiera tam przyjaciół. Wszyscy tam będą w tym czasie i... słuchasz mnie tym razem? - upewniła się, widząc nieprzytomną minę siostry. - W każdym razie, będą tam cały tydzień i przyjdą na ślub, a Buck mówi....
- Chwileczkę, moja panno!
Susie westchnęła i przerwała potok słów. Spokojnie powtórzyła wszystko jeszcze raz, dodając więcej achów i ochów.
Kilka godzin później Grace powtarzała Chandlerowi cały ten absurdalny plan. Okazało się, że słyszał go już od Bucka.
- Uważasz, że możemy im po prostu odmówić? - spytała, pamiętając, że młodzi nie zwracają uwagi na ich słowa. - Wiedziałeś, że... a wyczytałam o tym ostatnio w jakiejś gazecie, że właśnie zmieniono prawo w północnej Karolinie i teraz nawet czternastolatki mogą zawierać małżeństwa i oczywiście, za zgodą rodziców.
Chandler znów wyglądał na zmęczonego. Grace nie dziwiła się jego stanowi. Z jednej strony stryjeczny dziadek Dockery groził, że doniesie na niego do władz, a z drugiej bratanek usiłował zawrzeć niechciane małżeństwo.
- Grace, im bardziej zakazujemy, tym bardziej oni się do tego rwą - powiedział cicho. - Nie przyszło ci do głowy, że gdybyśmy na początku nie zaczęli protestować, cała historia umarłaby śmiercią naturalną?
- Superowo! - Wzburzona Grace użyła słów siostry. - Teraz mi o tym mówisz?
Siedzieli przy kuchennym stole. Grace trzymała dłonie na blacie i z nerwowym uporem skubała poplamione farbą paznokcie. Chandler przykrył jej obie dłonie swoją.
- Rozważmy wszystko po kolei. Po pierwsze, rzeczywiście są pełnoletni. W sklepie pracuje kilku mężczyzn w wieku Bucka. Są poważnymi i odpowiedzialnymi młodymi ludźmi, gotowymi podjąć ryzyko związane z założeniem rodziny. Zresztą, niektórzy z nich już są żonaci.
Ty też taki byłeś? Grace miała to pytanie na końcu języka. Przecież na dobrą sprawę Chandler mógł mieć byłą żonę. Gdyby z nią mieszkał, wszyscy w biurze by o tym wiedzieli. Ale jeśli rozwiedli się przed laty, mógł to ukrywać. Mógł ukrywać nawet dwa rozwody. Każda kobieta uważałaby się za szczęściarę, gdyby...
- Słuchami - spytała nieprzytomnie, wiedząc, że znów śniła na jawie.
- Mówię o miejscu, o którym wspomnieli. Kiedy ratowano latarnię przed osunięciem się do oceanu, zostawiono na pamiątkę krąg kamieni tam, gdzie wcześniej stała. Pewnie to część fundamentów. To takie specjalne miejsce dla młodzieży.
- Święci patroni! Czyżby chcieli wziąć ślub na kupie kamieni na plaży? W marcu? W satynowej sukni?
- Nie najlepszy początek, prawda?
- Szkoda, że nie pomyśleli o tym wcześniej. Gdybym miała wybierać pomiędzy romantycznym ślubem na plaży a ogromną ekstrawagancją, zdecydowałabym się raczej na to pierwsze. Po uprzednim wybraniu właściwego terminu, oczywiście. Ale teraz?
- Też tak sądzę. To, co robimy? Pozwalamy im na to szaleństwo? - spytał i lekko się uśmiechnął.
Grace zastanawiała się, czy on zdaje sobie sprawę, że jej dłonie wciąż są przykryte jego dłonią. Jego ręka była ciepła i sucha, więc pomyślała, że ich fizyczny kontakt nie ma na niego tak niszczycielskiego wpływu, jak na nią. Wpatrywała się w niego bez słowa.
- Słuchaj, Grace - zaczął ponownie, gdy nie doczekał się odpowiedzi. - Jeśli ich kochamy, a to przecież rozumie się samo przez się, to przebrniemy przez to, niezależnie od tego, ile nas to będzie kosztowało dokończył, wpatrując się w jej brązowe oczy, jakby chciał zajrzeć do wnętrza duszy. - Inaczej możemy ich oboje stracić. Przynajmniej ja tak uważam.
- Pewnie masz rację. Na Susie nigdy nie można było polegać. A jeśli zmienią zdanie?
- Z tym też sobie poradzimy - zapewnił, pieszcząc kciukiem wnętrze jej dłoni.
W głowie Grace rozdzwonił się alarm. Może i nie uprawiała seksu od lat, ale pamiętała, na czym polega gra wstępna.
- Dobrze - wydusiła. - Cóż, może dzięki temu, że ślub przenosi się nad morze, zyskasz chwilę odpoczynku i możliwość pójścia na ryby.
Chandler ścisnął jej ręce i cofnął dłoń. Nagle poczuła się dziwnie naga.
- Grace McCall, czytasz mi w myślach - powiedział z szerokim uśmiechem.
A ponadto pragnę cię do utraty zmysłów, pomyślała, odpowiadając mu również uśmiechem. Ale to już mój własny problem.
Chandler nie ufał Buckowi w kwestii dopilnowania szczegółów, sam więc ustalił z władzami parku, że uroczystość zaślubin będzie się mogła odbyć na tym terenie. Grace natomiast, korzystając z uprzejmości swego pastora, zdobyła telefon tamtejszego księdza i poprosiła go o poprowadzenie ceremonii. Gdy Buck przyjechał w piątkowy wieczór po Susie, szczerzył zęby w uśmiechu, który zachwyciłby każdego stomatologa.
- Hej, miłe panie, zgadnijcie, jaką mam nowinę? Wujek Chan wynajął domek na plaży na nasz miodowy miesiąc! Na cały tydzień! Superowo, nie?
- Bosko! - zawołała Susie z entuzjazmem i rzuciła mu się na szyję. - Wiesz, co? Moglibyśmy zaprosić całą paczkę na kilka dni! No, bo Traci cały czas się chwali domem swojego ojca... Oj! A ile tam mamy sypialni? Czy to jeden z tych ogromnych domów, które tam widzieliśmy? Ojej - westchnęła z nabożnym szacunkiem.
Kilkudniowa impreza zamiast miesiąca miodowego? Grace pokręciła głową w niemym zdumieniu. Wyprawiła młodych, rozmyślając, gdzie podziały się serenady miłosne i magia nocy poślubnej. Czy te rzeczy, na których się wychowała, zupełnie wyszły z mody? Czy wszyscy już słuchają rapu i oczekują lądowania kosmitów? Grupowy miesiąc miodowy? Nie mieściło się jej to w głowie.
W dwadzieścia minut po ich odjeździe Grace zrobiła większy debet na koncie, zamawiając wystawną kolację z dostawą do domu, który wynajął Chandler. Zastaw się, a postaw się, pomyślała z rezygnacją. Nikt nie powie, że siostry McCall nie mają gestu.
Marcowy termin ślubu nadszedł wraz z obniżeniem temperatury, wiatrem i deszczami. Grace trzymała kciuki za współpracę pogody. Oddała również swój samochód do przeglądu. Od kiedy Susie skończyła szesnaście lat, prosiła ją o własne auto, ale Grace była nieubłagana. Powiedziała, że będzie to możliwe dopiero, gdy dziewczynę będzie stać na utrzymanie wozu.
Od czasu do czasu Susie przypominała sobie o tym i zaczynała się dąsać. Na szczęście nigdy nie narzekała na brak chętnych do zawiezienia jej tam, gdzie się akurat wybierała.
Tym razem kłóciły się o to, kto z kim ma jechać. Susie, oczywiście, wolała z Buckiem, ale Grace nie chciała jechać sama dokądś, gdzie jeszcze nigdy nie była. Nie zamierzała też z tego robić dramatu. Już i tak, jak na jej gust, wokół ślubu młodych było zbyt wiele zamieszania.
Poszli więc na kompromis. Gdy w połowie drogi zatrzymają się na postój, Susie przesiądzie się od Bucka do samochodu Grace i resztę drogi pojadą razem.
- Pokażę ci najładniejsze rezydencje po drodze - zaproponowała dziewczyna. - Mogłybyśmy nawet zajrzeć do Traci, choć to niezupełnie po drodze...
Grace uśmiechała się i kiwała głową. Szybko liczyła w myślach czas. Podróż zajmie przynajmniej cztery godziny. Jeśli ślub nie został zaplanowany na chwilę zachodu słońca, oszczędzi sobie kosztu dodatkowej nocy w motelu i wróci tego samego dnia do domu. Jeśli nie, będzie zbyt zmęczona przyjęciem, ciągłym uśmiechaniem się i udawaniem, że nie jest to najbardziej pozbawione sensu wydarzenie, w którym uczestniczyła w całej swej nudnej egzystencji.
Zamiast orkiestry planowali słuchać muzyki z płyt z głośników samochodowych. Miały to być melodie z filmu „Titanic". Grace mogła tylko się modlić, by nie był to zły znak. Gdy dwa dni wcześniej Susie ufnie oznajmiła, że zaprosiła wszystkich swoich znajomych na weselne przyjęcie, Grace zacisnęła zęby i zadzwoniła do dostawcy jedzenia, by rozszerzyć zamówienie.
Susie, słysząc jej rozmowę, zrobiła wielkie oczy.
- To za drogo? Ale mówiłaś, że mogę mieć przyjęcie, prawda? No, bo sama powiedz, co to za ślub bez wesela?
Jasne, przytaknęła w myślach Grace. Jak dotąd wydała już masę pieniędzy, a koszty rosły w zastraszającym tempie. Cóż, zawsze mogę zaciągnąć następną pożyczkę, pomyślała w przypływie wisielczego humoru. Co sobie wyobrażałam? Że weselna kolacja będzie miała tylko czterech uczestników?
Oprzytomniej, jak powiedziałaby Susie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gdy zrobili postój w połowie trasy, okazało się, ku absolutnemu zaskoczeniu Grace, że Susie nie błaga jej o pozwolenie na dalszą jazdę z Buckiem. Przestała już próbować rozgryźć młodą parę. Jechały niemal w całkowitym milczeniu. Wyglądało na to, że uczucie gorączkowej radości minęło jej siostrze.
W końcu dojechały do wsi o nazwie Buxton i Grace zjechała na niewielki parking przed szarym, jednopiętrowym budyneczkiem.
- Zaczekaj tu, a ja nas zamelduję i wezmę klucz - powiedziała, wysiadając z wozu.
- Gra...ace! To miejsce jest do bani! Musimy tu się zatrzymywać?
- To najbliższy hotel przy latarni morskiej, w którym były wolne miejsca - odparła, przemilczając fakt, że był również najtańszy.
- Śmierdzi rybami.
- Kochanie, zostajemy tu tylko na jedną noc - tłumaczyła Grace. - A jutro przeprowadzasz się na salony, pamiętasz?
- Ciekawe, który dom będzie nasz - powiedziała z rozmarzeniem, porzucając dąsy. - Pamiętasz te wszystkie rezydencje, które mijałyśmy po drodze? Te, które oglądałam w zeszłym roku były jeszcze większe. Widziałam też jeden ogromny dom, który wyglądał jak pałac.
- Nie liczyłabym na pałac, słonko. Jestem pewna, że Chandler wynajął wam coś miłego, to w końcu jego ślubny prezent dla was. Chyba nie potrzebujecie tuzina sypialni, prawda?
- Niby nie. Ale pomyśl, moglibyśmy robić to w każdej po kolei, a potem jeszcze raz...
- Susan McCall! - z udanym oburzeniem krzyknęła Grace i stłumiła chichot. - A może wyjmiesz z bagażnika nasze bagaże, gdy ja pójdę do recepcji?
- Hej, tu jest superowo! - zawołał Buck, zajeżdżając za lexusem Chandlera swoim sportowym autem na podjazd przed wynajętym domem. - Naprawdę. Dzięki, wujku Chan!
Domek był przyjemnym bungalowem z czterema sypialniami, jacuzzi i tarasem do opalania. Stał na wydmach frontem do morza i miał swoje własne drewniane zejście na plażę.
Mężczyźni wnieśli do środka swój bagaż. Chandler oprócz stroju wędkarskiego zabrał też smoking. Zamierzał być eleganckim drużbą, niezależnie od miejsca, w którym mieli sobie ślubować młodzi. Czy to się komuś podobało, czy nie, reprezentował znaną rodzinę i przywykł do pewnych standardów, na przekór szybko zmieniającemu się światu.
Osobiście uważał całą sprawę za nonsens, ale cóż mógł o tym wiedzieć? Był w dziwnym wieku, pomiędzy smarkaczem, według słów stryjecznego dziadka Dockery'ego, a starym prykiem, w opinii Bucka. Ten ostatni był przynajmniej na tyle uprzejmy, że nie wypowiadał jej na głos.
Pogoda wciąż była niepewna. Lada chwila mogło wyjść słońce lub lunąć deszcz. Przypomniał bratankowi, że marzec jest porą sztormów. Ślubny strój mógł znieść rześki powiew, ale zacinający deszcz i wyjący wicher to już całkiem inna sprawa.
- Lepiej zadzwonię do Susie i dowiem się, czy dotarły na miejsce. Masz numer do hotelu, w którym się miały zatrzymać?
- Nazywa się Drummer's Court. Poszukaj w książce telefonicznej.
Po dwudziestu minutach Buck odłożył słuchawkę.
- Powiedziałem, że przyjedziemy po nie o siódmej i zabierzemy na kolację. Jest tu taka fajna restauracja, gdzie podają olbrzymie kraby.
- Dobrze. Ja jeszcze mam trochę zajęć, więc do zobaczenia później.
Chandler nie zdradził, że zamierza sprawdzić, co słychać u ryb. Wiedział, że w pobliżu jest doskonałe nabrzeże i wypożyczalnia łodzi. Może nawet zrezygnuje z jazdy samochodem i po prostu tam pobiegnie, żeby pozbyć się stresów. Sama podróż nie była taka zła, ale kilka minionych tygodni nieźle dało mu w kość.
Grace zdecydowała się założyć do kolacji czarny golf i spodnie, a na wierzch szarą, dzianinową tunikę. Dopiero gdy już ją kupiła i założyła parę razy, doszła do wniosku, że ten kolor nie bardzo pasuje do koloru jej cery.
Błękit też był niewiele lepszy, ale po narażeniu się na koszt kolacji dla dwunastu osób, Grace postanowiła zapomnieć o jakimkolwiek wydatku na wieczorowy strój. Jej stara błękitna suknia będzie musiała wystarczyć. Zresztą, skoro na scenie wydarzeń będzie plaża, latarnia morska, para młoda i Chandler w całej swej chwale, kto zwróci uwagę na druhnę?
Poza tym, jeśli się nie ociepli, Grace zamierzała iść w płaszczu.
- Już są! - zawołała Susie do Grace, która właśnie sprawdzała w zamglonym lustrze, czy zakupiony ostatnio podkład do twarzy rzeczywiście redukuje zmarszczki mimiczne. - Wolałabym, żeby nie widzieli tej nory. Buck jest dość wybredny w takich sprawach.
Grace zdławiła niecierpliwość. Jeszcze tylko jeden dzień, a Buck i jego młoda żona zostaną sam na sam ze swymi grymasami.
- Kochanie, Chandler doskonale wie, ile zarabiam. Uznałby to za niepotrzebną ekstrawagancję, gdybyśmy zamieszkały w jednym z tych koszmarnie drogich miejsc. A, tak na marginesie, i tak są pozamykane aż do rozpoczęcia sezonu turystycznego - tłumaczyła, siląc się na spokój.
- Zawsze to samo - burknęła nadąsana Susie, jednak gdy otworzyła drzwi, natychmiast zmieniła minę i ton głosu. - Cześć, tygrysie. Tygrysie?
Grace i Chandler spojrzeli na siebie ponad głowami młodszej pary. Dostrzegła jego rozbawienie i minę mówiącą, że to kwestia różnicy pokoleń.
- Możemy ruszać, jeśli jesteście gotowe. Zrobiłem rezerwację na dziewiętnastą trzydzieści. Droga zajmie nam piętnaście minut.
Pojechali osobno. Grace i Chandler w jego samochodzie, a młodzi wozem Bucka. Oczywiście z opuszczonym dachem.
- Czy odmrożenie sobie uszu ma czegoś dowieść? - spytała zrzędliwym tonem.
- To oznaka męskości. A Susie chyba nie przeszkadza zburzona fryzura - odparł wesoło.
Gdy zignorował jej zły humor, napięcie opadło i Grace poczuła się lepiej.
- Jej nic nie przeszkadza. No, chyba że włożenie ciucha, który wyszedł z mody. Ale to się jej zdarzyło zaledwie dwa razy w życiu.
Chandler zaśmiał się, a jej od razu zrobiło się lżej na duszy.
- Hej, nikt nie obiecywał, że łatwo jest wychowywać dzieci. Spójrz na to z innej strony. Od jutra będziemy mieli to z głowy.
Ruch nie był zbyt duży, więc szybko dostali się na autostradę. Po chwili stracili z oczu samochód z młodszą parą. Grace zapatrzyła się na dłonie Chandlera, spoczywające na kierownicy i wspominała biurową plotkę o jego przeszłości pilota.
Zaczęła go sobie wyobrażać w kokpicie za sterami jednej z tych olbrzymich, szybkich maszyn. Zanim zdążyła temu zapobiec, jej fantazja przejęła stery.
Potrząsnęła głową, wyrywając się z trudem ze snu na jawie, zanim marzenie przerodziło się w takie, które bywa dozwolone dopiero od osiemnastu lat.
- Podobno Buck chce trochę podróżować, zanim się ustatkuje?
- Z tego, co wiem, wciąż dogadują szczegóły. Wczoraj wieczorem próbowałem mu zasugerować podjęcie pracy w sklepie, ale był w wyjątkowo niepoważnym nastroju. Pewnie trema przed ślubem. Może tydzień spędzony sam na sam z Susie pozwoli mu się trochę wyciszyć.
Nie powiedział tego na głos, ale Grace domyśliła się, że nie miał na to wielkich nadziei. Ona zresztą też. Przez ostatnie dni Susie była aż nazbyt radosna. Podniecenie dawało się łatwo wytłumaczyć, ale było coś podejrzanego w sposobie, w jaki trajkotała o planach na przyszłość. Być może poróżniła się z Buckiem.
Jakiś czas temu Susie znienacka zaczęła opowiadać o podróżach.
- Jeśli zdecydujemy się na wycieczkę do Afryki, przypomnij mi, żebym koniecznie sprawdziła ostatni adres taty.
- Afryka? Chcesz aż tam jechać?
- Kolega Bucka był tam w zeszłym roku i mówi, że było superowo!
Teraz przypomniała sobie tę rozmowę i streściła ją Chandlerowi. Spytała, czy zna może plany młodych na najbliższą przyszłość. Uśmiechnął się i poczuła, że odpowiada mu uśmiechem.
- Chodzi mi o to - zaczęła tłumaczyć - czy Buck już wie, co chciałby robić. Wiem, że skończył studia i ma dyplom, ale czy zamierza zrobić z niego użytek?
- Innymi słowy, jakie ma perspektywy? - podsumował sucho Chandler.
- Ktoś w końcu musi o to spytać, a ojca nie ma, więc muszę to być ja. Zresztą, Susie i tak jest dla mnie bardziej jak córka niż siostra.
Chandler zagryzł w zamyśleniu wargę. Grace nie mogła się oprzeć i, jak zaczarowana, przyglądała się jego ustom. Były cudowne. Wyobraziła sobie, jak by to było je całować...
Do diabła, zaklęła w duchu, i westchnęła.
Zdążyli przejechać przez Buxton, obok Frisco i zjechali w stronę Hatteras, gdy Chandler wreszcie się odezwał.
- Odetchnę z ulgą, gdy to wszystko się wreszcie skończy. Zostanę tu na kilka dni... może nawet wynajmę pokój w tym hotelu, co ty. Ale nie mów dzieciakom. Nie chcę, żeby myśleli, że zamierzam podglądać ich w czasie miodowego miesiąca. Zresztą, i tak większość czasu spędzę na plaży lub nabrzeżu - powiedział z miną po części rozbawioną, po części zmęczoną, a może nawet zrezygnowaną. - Albo może wynajmę od rybaków łódź. Zabierzesz się ze mną? Podzielę się z tobą sprzętem wędkarskim.
Zanim zdołała sobie zabronić, wyobraziła sobie ich dwoje, spędzających razem całe dnie... i noce.
Chandler, nie zauważając jej zadumy i podejrzanego rumieńca, spokojnie zajechał na parking przed restauracją. Nigdzie nie było śladu samochodu Bucka.
- Możemy zaczekać na zewnątrz albo wejść do środka i zająć stolik.
Grace zdecydowanie wolała zostać w przytulnym wnętrzu auta, lecz rozsądek podpowiadał coś zupełnie innego. Jednak zanim zdążyła zaproponować, by weszli do restauracji, Chandler zgasił silnik, odpiął pas bezpieczeństwa i zwrócił się w jej stronę.
- Grace, muszę cię ostrzec, że jeśli tu zostaniemy, zamierzam cię pocałować.
Czyżby potrafił czytać w moich myślach, przestraszyła się. Potem serce zaczęło jej gwałtownie bić w oczekiwaniu nieuniknionego. Zdawała sobie sprawę, że prędzej czy później musi do tego dojść. Nie przewidziała tylko jednego. Ze zauroczenie działa w obie strony. Logiczne czy nie, między nimi od dawna trwało jakieś napięcie. Było silne i wciąż rosło. Zrozumiała to w chwili, gdy Chandler odpiął jej pas i przyciągnął ją bliżej...
Gdy ją wreszcie pocałował, było tak jak w marzeniach. A nawet lepiej. Jego skóra pachniała mydłem. Zdążył wziąć prysznic, pomyślała półprzytomnie. Chandler wprawdzie wykąpał się, ale nie golił się od rana. Czuła szorstkość jego policzków, choć zarostu jeszcze nie było widać. Gdy otarł się o jej szyję policzkiem, poczuła dreszcze.
Jeśli pocałunek i pieszczoty mogą doprowadzić mnie do takiego stanu, jakby to było kochać się z tym mężczyzną? - pomyślała z nagłym przestrachem.
- Ależ tu niewygodnie - wymamrotał Chandler chwilę później.
Miał kłopoty z oddychaniem, Grace również. Siedziała mu na kolanach, wciśnięta między kierownicę a jego szeroką klatkę piersiową. Nie było jej wygodnie, ale doskonale czuła jego podniecenie i za nic nie zmieniłaby pozycji. Oparła mu głowę na ramieniu i poczuła, że zanurzył swoją twarz w jej włosach. Zaczął się cicho śmiać.
Dlaczego się śmieje?
- Obłapianie w samochodzie - prychnął rozbawiony. - A co z godnością ludzi w średnim wieku?
- Kto tu według ciebie jest w średnim wieku? - Grace, udając oburzenie, uczyniła ruch, jakby miała zamiar wstać.
Chandler natychmiast ją przytrzymał. Nie walczyła, bo naprawdę nie miała ochoty się ruszać.
- Zostań jeszcze przez chwilę - poprosił. - Tak wspaniale jest trzymać cię w ramionach.
Jej też było wspaniale, choć zdecydowanie wolała pozycję horyzontalną, najlepiej w miękkiej pościeli.
- Daj mi znać, jak tylko zobaczysz samochód Bucka. Jeśli Susie przyłapie nas w tej sytuacji, będzie nam dokuczać bez końca.
- Nigdy cię nie widziała z...
- Nie w ten sposób. Nie w samochodzie. Poza tym, ja nigdy...
Chandler doskonale wiedział, czego Grace nigdy nie robi. Raport Dicka podsumował jej osobiste życie jednym słowem: Nie istnieje. A to wielka szkoda i strata, pomyślał Chandler.
Skoro jednak już była na jego kolanach...
Ujął jej twarz w dłonie i zaczął ją obsypywać pocałunkami. Musnął powieki, possał płatek ucha i delikatnie przygryzł jej dolną wargę. Po długiej, pełnej westchnień chwili, odkrył jej dłoń pod swoją koszulą. Zdał sobie też sprawę, że rozpiął jej stanik i jego dłoń leniwie gładzi plecy Grace.
Bez zbędnych słów podporządkowali się swoim instynktownym reakcjom. Godzina rezerwacji ich pokojów nadeszła i minęła niezauważona. Nie zwrócili też uwagi na ciągłą nieobecność młodszej pary. Chandler w ogóle nie był w nastroju do myślenia.
- Za wiele warstw - wymruczał, próbując wyjąć dłoń spod rozpiętego stanika, a potem golfu i tuniki.
- Wybacz. Nie miałam w planach sceny uwodzenia - odparła.
Gdy Chandler zabrał dłoń, skrawek satyny obwiedzionej koronką nie dawał już wystarczającego okrycia jej wrażliwym piersiom.
Poruszył się niespokojnie. Jego całą uwagę zaprzątał tylko jeden problem. Czy kontynuować pieszczoty w niewygodnym wnętrzu wozu, czy może lepiej pójść do hotelu. Co miał teraz zrobić? Przeprosić ją i przerwać fascynującą grę wstępną czy spróbować kontynuować ją dalej na tylnym siedzeniu, nie naciągając sobie przy tym wszystkich mięśni?
- Ciągle ich nie ma - wymamrotała Grace z twarzą wtuloną w zagłębienie jego szyi.
Ale ja jestem już blisko, chciał krzyknąć. Co za diabeł go podkusił, że dał się wmanewrować w taką sytuację? Gdyby teraz zobaczył go któryś z członków komisji handlowej, odebraliby mu każde wyróżnienie, które zdobył.
- Może powinniśmy ich poszukać? - spytała po chwili, nie doczekawszy się żadnej reakcji.
Niechętnie pozwolił jej się ubrać i ogarnąć. Oboje oddychali tak ciężko, jakby właśnie ukończyli długi maraton.
- Pomóc ci? - spytał.
- Nie. A tobie?
Owszem, chciał powiedzieć. Dokładnie wyjaśniłby, co mogłaby zrobić w tej chwili swymi poplamionymi farbą dłońmi, żeby mu pomóc i przynieść ulgę. Powstrzymał się jednak.
Po chwili z powrotem jechali przez plażę. W końcu Chandler postanowił przerwać niezręczne milczenie.
- Chcesz, żebym przeprosił? - spytał cichym, pełnym napięcia głosem.
- Nie - odparła zdecydowanie i rzuciła mu zaciekawione spojrzenie. - A może ja powinnam?
- Żartujesz?
- Czy to nie ty przypadkiem uznałeś Susie za naciągaczkę, sugerując, że ja jestem nie lepsza?
- Ja tak mówiłem? - zapytał głosem niewiniątka i zamilkł.
Snop światła z latarni morskiej co jakiś czas przesuwał się po wierzchołkach drzew. W ciszy przejechali całą drogę aż do hotelu. Jednak samochodu Bucka nigdzie nie było widać. Chandler bez słowa zawrócił i pojechał pod wynajęty domek, w którym zamieszkał z bratankiem. Tu również nie było czerwonego kabrioletu.
- Po drodze mijaliśmy kilka restauracji, ale nigdzie nie zauważyłem wozu Bucka. A ty? - spytał w końcu.
Grace nie zamierzała się przyznawać, że wcale nie zwracała uwagi na widoki za oknem. Wciąż rozpamiętywała słodycz jego pocałunków. I cel, do którego prowadziły. Nawet nie śniła o takiej bliskości z Chandlerem, ale teraz i tak wciąż było jej mało.
- Nie - odparła. - Ale gdyby zdecydowali się zjeść gdzie indziej, z pewnością by cię zawiadomili. Masz przecież telefon komórkowy.
Z każdą chwilą robili się coraz cichsi i poważniejsi. Nagle przyszło im do głowy, że młodym mogło przydarzyć się coś złego. Od hotelu do restauracji prowadziła autostrada prosta jak drut. Boczne zjazdy były jedynie dojazdami do prywatnych posesji. W zasadzie nie było powodu, by zjechali z głównej drogi.
Chyba że...
- Odwiozę cię do hotelu i sprawdzę pozostałe możliwości.
- Co masz na myśli?
- Grace, nie mam pojęcia - powiedział, potrząsnął głową i znów wjechał na hotelowy parking. - Jedno tylko jest pewne... - zaczął i wysiadł z samochodu.
Zamierzał go obejść i otworzyć drzwiczki po strome Grace, ale go uprzedziła i wydostała się z auta bez jego pomocy. Naraz stanęli tak blisko siebie, że ich stopy niemal się stykały. Grace pokonała ten niewielki dystans i wtuliła się w jego ramiona. Ten prosty gest przyniósł im pocieszenie. Niósł też jeszcze inne uczucia, ale żadne z nich nie było gotowe się do tego przyznać.
- ... Buck nie wjechałby wozem na plażę - dokończył Chandler po chwili.
- Może powinniśmy zadzwonić na policję?
- I co powiemy? Że para dzieciaków na dzień przed ślubem znikła swym starym krewnym z oczu?
- Nie czuję się staro - wymamrotała głosem stłumionym przez materiał jego koszuli.
- To prawda - przytaknął, a jego dłoń porzuciła fascynujące krzywizny jej bioder, by przesunąć się na łagodne wzgórki piersi.
- Wiesz przecież, o co mi chodzi - burknęła, ale nie odsunęła się od niego.
- Wiem.
Próbowali dodzwonić się do Bucka, ale najwyraźniej tam, gdzie był, brakowało zasięgu sieci.
- Idę zadzwonić ze stacjonarnego telefonu - oznajmiła, podnosząc głowę.
- Ale do kogo? Nie wiem! - zawołała, gwałtownie wyrzucając ręce w górę. - To szaleństwo tak stać i nic nie robić. Przynajmniej dowiem się, czy w pobliżu nie było jakiegoś wypadku.
- Buck to dobry kierowca. Jeździ dość szybko, ale zgodnie z przepisami - powiedział, odprowadzając ją do drzwi jej pokoju.
- Może i tak, ale nie każdy kierowca na autostradzie może pochwalić się tym samym - odparła, przekręciła klucz w zamku i weszła do środka.
Gdy zapaliło się światło, zmarszczyła brwi. Jej walizka była tam, gdzie ją zostawiła, ale rzeczy Susie...
- Grace, chyba powinnaś to przeczytać.
Z mocno bijącym sercem, odwróciła się, by ujrzeć Chandlera ze świstkiem papieru w dłoni. Przez chwilę bała się, że to żądanie okupu. W końcu Buck należał do rodziny Daye'ów.
A Susie nie odstępowała go na krok! Grace porwała kartkę z rąk Chandlera i szybko przebiegła wzrokiem kilka linijek tekstu. Zaskoczona, tępo wpatrywała się w pismo Susie. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że stoi z otwartymi ustami.
Ślub odwołany!
- Ależ z niej ziółko! - wykrzyknęła po chwili.
- Buck również - sucho poprawił ją Chandler.
Potem zaczął kląć. Przez pełną minutę nie powtórzył się ani razu. Kiedy pierwsza wściekłość minęła, kazał Grace spakować rzeczy, a sam poszedł do recepcji.
- Mamy świetny domek, a tu śmierdzi rybą - oznajmił.
Grace pomyślała o zamówionej kolacji dla dwunastu osób. Było już za późno, żeby ją odwołać.
- Mam nadzieję, że lubisz ciastka z krabowym musem i krewetki na szpadce - odparła pozornie bez związku.
- To mi przypomina, że należy zadzwonić do księdza.
- I do władz parku.
- Słuchaj, głupio mi o tym teraz mówić, ale jestem okropnie głodny. Po drodze jedliśmy tylko w jakimś barze, a kolacja w restauracji nam przepadła. Może jednak weźmiemy coś na wynos i sobie od poczniemy? A krabami i krewetkami zajmiemy się jutro.
Odpoczynek jednak musiał zaczekać, bo, gdy tylko dotarli do domku, byli tak głodni, że rzucili się natychmiast na kupione kanapki z owocami morza i frytki. Potem Grace, która nigdy wcześniej nie była w takim miejscu, nabrała ochoty na zwiedzanie domku i okolicznej plaży. Chandler wstawił jej bagaż do jednej z sypialni i poszedł się przebrać w coś bardziej odpowiedniego do wypoczynku, który miał na myśli.
Grace miała kłopot ze zmianą stroju. Jej cała garderoba składała się z trzech rodzajów ubrań: do pracy, do kościoła i do odnawiania mebli. Poza tym kupowała na pracowniczych wyprzedażach wszystko, co na nią pasowało i nie było zbyt staromodne. Zazwyczaj były to jasne dżinsy i koszulki bez rękawków. Nie wzięła ich jednak ze sobą, bo, po pierwsze, była połowa marca, a po drugie, nie zamierzała tu spędzić zbyt wiele czasu.
Chandler pożyczył jej własne dżinsy i koszulę, ale, oczywiście, były na nią za duże.
- Jutro rano jedziemy po zakupy - oznajmił, wygładzając miękką bawełnę na jej ramionach.
Grace cofnęła się, nagle zaalarmowana.
To, że pozwoliła mu się pocałować i zgodziła na szalone pieszczoty, nie oznaczało jeszcze, że zamierzała się wplątać w trudny związek. Nie wspominając o tym, że pewnie również bolesny. Już i tak się nadmiernie zaangażowała.
- Nie - powiedziała i potrząsnęła głową. - Jutro wracam do domu.
- Dlaczego?
- Jak to, dlaczego? - spytała i ramiona opadły jej w geście bezsilności. - Bo... tak.
- To żaden powód i kiepska odpowiedź. Słuchaj, uważam, że powinniśmy porozmawiać o tym, co się nam przydarzyło.
- Nic się nam nie przydarzyło. Cokolwiek się stało, dotyczy jedynie naszych krewnych. A my, to... przypadek - powiedziała i spojrzała na niego z niemą prośbą.
W poniedziałek będzie musiała wrócić do swojego boksu i nudnych wyliczeń, kiedy on zasiądzie w swoim biurze wśród wędkarskich trofeów i nagród za dobroczynność.
- Poza tym to i tak już koniec - dokończyła, gdy się nie odezwał.
- To dopiero początek - zapowiedział Chandler, obdarzając ją czułym spojrzeniem swych stalowoszarych oczu. - Nie czujesz tego, Grace?
Jej serce zgubiło rytm. Nagle poczuła, że pokój jest zbyt mały dla nich obojga. Lecz Chandler, zamiast wytłumaczyć, co miał na myśli, przeszedł przez pokój i sięgnął po szampana, którego wcześniej wstawił do lodu.
- Chodź, obejrzymy wschód księżyca - powiedział stłumionym głosem. - Według folderów reklamowych wschód księżyca nad oceanem to jedna z tutejszych atrakcji.
Rzeczywiście tak było. Grace nie mogła oderwać wzroku od niecodziennego widowiska. Stała na tarasie, oparta o balustradę z kieliszkiem szampana w dłoni i Chandlerem, stojącym tak blisko, że mogła słyszeć jego spokojny oddech. Póki tu jestem, powinnam wykorzystać każdą chwilę, pomyślała. To już się nigdy nie powtórzy. Nazbyt dobrze wiedziała, czym są marzenia, a czym szara rzeczywistość. Wiedziała też, że nigdy nie pomyli jednego z drugim.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Powietrze zdawało się lśnić od blasku księżyca, kładącego się równą ścieżką na wodach oceanu i błysków światła z latarni morskiej. A może Grace patrzyła na wszystko jaśniejszym wzrokiem?
Czuła się młodo, lekko i frywolnie. Była kobietą godną pożądania. Dopiero kiedy nadejdzie jutro i zniknie szampan...
I zniknie Chandler...
- Proszę, poczęstuj się jeszcze - powiedział Chandler, a ona, potulnie jak owca, podstawiła kieliszek i pozwoliła sobie po raz kolejny dolać musującego wina.
W ciągu ostatniej godziny znacznie się ociepliło, a powietrze nabrało balsamicznej lekkości. Zdaniem Chandlera zmiana wiatru i pogody wiązała się z wpływem prądów morskich.
- A gdzie one były w ciągu dnia? - spytała oburzona i zaraz pocieszyła się, pociągając łyk pysznego szampana.
Chandler zaczął jej wyjaśniać zawiłości wpływu prądów morskich na klimat. Patrzyła na niego i kiwała głową, zastanawiając się jednocześnie, co sprawia, że on wydaje się być pociągający nawet wtedy, gdy tłumaczy fenomeny pogody.
Gdy zadrżała, mimo ciepłego wieczoru, natychmiast ją objął. Stali na tarasie do opalania, który teraz pełnił funkcję tarasu widokowego. Grace patrzyła w dół na bezkres falującego oceanu i czuła, że może latać. Nie była to jedynie wina szampana.
W przyjemnie szumiących myślach pojawił się znów obraz kartki, którą znaleźli w hotelu. Susie i Buck przyznawali, że ona i Chandler tym razem mieli rację. Postanowili więc dać sobie nieco czasu i wybrali się na nieustającą imprezę do Traci. Przepraszali za niedogodności.
Niedogodności!
Grace nie zdołała powstrzymać śmiechu. Potem westchnęła i potrząsnęła głową.
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że po całej hecy z suknią i zamieszaniu dotyczącym miejsca ślubu i wesela zrobili coś takiego!
Chandler podszedł bliżej, pochylił głowę i zaczął jej szeptać do ucha.
- Czy nie tego właśnie pragnęliśmy?
O, tak, pomyślała zachwycona dwuznacznością jego słów. Ja z pewnością tego pragnęłam, tylko on pewnie ma na myśli zupełnie co innego.
- Chodzi ci o to, żeby poczekali ze ślubem aż będą pewni swoich uczuć? Myślisz, że w końcu się zdecydują? - spytała, dochodząc do wniosku, że skoro już jest w jego objęciach, równie dobrze może mu oprzeć głowę na ramieniu.
- Któż może to wiedzieć? A zresztą, kogo to obchodzi? Osiągnęli już swój cel.
Nie zapytała, co było tym celem. Doskonale to wiedziała. Wiedziała też, że czegokolwiek by Chandler od niej chciał, będzie to miało bardzo krótki żywot. I będzie również zawierało seks, bo atmosfera była nim przesycona. Jednak on był tym, kim był. Człowiekiem sukcesu, bogaczem i właścicielem sklepu. Ona też się nie zmieni. Pozostanie idiotką, która nie umiała się ustrzec przed zakochaniem się we własnym szefie.
Oznaczało to tyle, że musi wziąć to, co on zechce jej ofiarować i tym się zadowolić.
Gdyby nie Buck i Susie, nawet by się nie spotkali. Pracowałaby dla niego do samej emerytury, a on nie miałby nawet pojęcia o jej istnieniu.
Gdyby miała bodaj cień zdrowego rozsądku, spakowałaby się natychmiast i wyjechała. Dowiodła już jednak, że nie kieruje się rozumem. Skoro się zaangażowała, powinna wszystko zbyć śmiechem, żeby Chandler, kiedy przyjdzie jej odejść, nie podejrzewał, że robi to ze złamanym sercem.
Upiła kolejny łyk szampana i zaczęła się śmiać. Obróciła się w jego ramionach i ukryła twarz w zagłębieniu szyi Chandlera. Otoczył ją przyjemny zapach jego wody po goleniu.
- Co cię tak bawi?
- Nic. Wszystko... - powiedziała i zawiesiła głos, czując wyraźnie jego pożądanie. - I, wiesz, co? Jak na nadętego bufona masz zupełnie niezły słownik.
- Naprawdę?
- Pamiętasz... kiedy znaleźliśmy kartkę - przypomniała z błyskiem w oku. - Gdyby stryjeczny dziadek Dockery cię usłyszał, poczułby się wstrząśnięty.
- To by mu tylko wyszło na dobre - powiedział i zmarszczył brwi. - Co miałaś na myśli, mówiąc o mnie... nadęty bufon!
- Och, proszę dać spokój, panie Daye. Wszyscy wiedzą, że jest pan filarem społeczeństwa w trzyrzędowym garniturze.
- I co z tego? - spytał, starając się nie okazać, że go zraniła. - Co masz przeciwko filarom społeczeństwa i trzyrzędowym garniturom?
- Zupełnie nic - wymruczała, wspięła się na palce i zaczęła delikatnie skubać zębami jego brodę. - Są... wyjątkowo smakowite.
Po chwili zupełnie przeszła jej ochota do żartów, ponieważ Chandler nagle wyznał, że chce się z nią kochać. I to nie raz, tylko każdego dnia przez najbliższe pięćdziesiąt lat.
- Więc, co ty na to? - zapytał.
Grace odchyliła się w jego ramionach i spojrzała mu w oczy. Ostrożnie odstawiła kieliszek. Za dużo szampana, pomyślała. Musiała się przesłyszeć albo znów śniła na jawie.
- Nic nie mówisz - oznajmił z czułym wyrzutem. - Nie udawaj zaskoczonej. Nawet nadęty bufon może się zakochać.
Zakochać? Naprawdę to powiedział czy wyobraźnia spłatała jej figla? Grace ze zdumieniem pokręciła głową. Susie, kochanie, gdzie jesteś? Tym razem to twoja starsza siostra potrzebuje rady, pomyślała.
- A skoro tak, to pomyślałem... - zaczął po chwili dziwnej ciszy. - Pomyślałem sobie, że może zechcesz... Grace, odezwij się. Powiedz, że nie jestem osamotniony w swoich uczuciach - poprosił drżącym głosem.
Zdenerwowany, niepewny i stropiony Chandler to było więcej, niż którakolwiek kobieta mogłaby wytrzymać. Grace zmusiła wreszcie rozum i język do współpracy. Objęła go i promiennie się uśmiechnęła.
- Generalnie, trochę opornie mi to dziś idzie, ale ja też to czuję. Ojej! Ale Chandler, tylko dlatego, że ja cię, no wiesz... Święci patroni, zaczęłam mówić jak Susie! - zachichotała i spojrzała na niego wzrokiem pełnym miłości. - Tak jakby... cię kocham i w ogóle!
Wreszcie Chandler odetchnął z ulgą. Jego dłonie zaczęły błądzić po plecach Grace, kiedy przyciągał ją ku sobie. Łatwo było zgadnąć, że czas wyznań dobiega końca i nadchodzi pora czynów.
- Ja ciebie też tak jakby... kocham. Rany!
Dzieciaki nie dadzą nam zapomnieć, że ukradliśmy im ślub.
- A zrobimy to?
- Chcesz się założyć? Jako twój szef, udzielam nam bezterminowego urlopu. Musimy zdobyć odpowiednie dokumenty, zmienić ustalenia... Zrobimy, co tylko zechcesz, ale teraz... - przerwał, zamknął oczy i głęboko westchnął. - Teraz sugeruję, żebyśmy zaczęli nasz miesiąc miodowy.
I zaczęli. Grace najpierw zapoznała się z jacuzzi. Za pierwszym razem prawie utonęła. Nigdy nie była dobra w sportach wodnych. Jednak dzięki odpowiedniej motywacji odkryła w sobie chęć do nauki.
A było czego się uczyć!
Potem przyszła pora na kolejne sypialnie. Były tak wygodne, jak zapowiadał folder reklamowy. Jedynie w jednej z nich piętrowe łóżko okazało się nieco za wąskie. Grace zachichotała, kiedy niechcący odepchnęła drabinę i bezradnie mierzyła wzrokiem odległość od podłogi.
- Skacz, jeśli się odważysz - drażniła Chandlera. - No proszę, a miałeś być taki wysportowany.
- Hej, trenuję wędkarstwo głębinowe, a nie skoki spadochronowe!
- A, to dałam się oszukać - oznajmiła i z udawaną niewinnością spojrzała w stronę jego podbrzusza.
Ukarał ją klapsem w wypiętą pupę, skoczył i ściągnął ją za sobą.
- Kiedy następnym razem będziesz miała jakiś ciekawy pomysł, najpierw upewnimy się, że to bezpieczne. Zgoda? - spytał, zamykając ją w swoich ramionach.
- Zgoda - przytaknęła, pełna radości, szczęścia i miłości do swego „nadętego bufona". - Hm... pamiętasz ten marmurowy blat w kuchni? Gdyby położyć na nim koc...
- Graace!
- No, dobrze, dobrze. Pomyślałam po prostu, że może chciałbyś to wiedzieć.
Na zewnątrz świeciło słońce. Wędkarze pogwizdywali na nabrzeżu. W sąsiednim pokoju, w pustej szafie wisiała zapomniana suknia Płomień świecy, zbyt krótka dla nowej panny młodej. A za godzinę do domku o nazwie „Nowy początek", zostanie dostarczona weselna kolacja na dwanaście osób.
W tym czasie dwoje dorosłych ludzi wygodnie układało się w jacuzzi i zaczynało omawiać poważne sprawy, którymi nadzy, mokrzy i podnieceni dorośli zajmują się w takich okolicznościach. Okazało się, że oboje czekali na prawdziwą i wielką miłość. A teraz nagle zaiskrzyło między nimi i znaleźli siebie.
- Zdajesz sobie sprawę, że Susie i Buck, oświeceni dobrym przykładem, zdecydują się pójść w nasze ślady? - zapytała Grace.
- Jeśli się zdecydują, to relacje między naszymi dziećmi będą tak pokręcone, że trzeba będzie rządowej ustawy, by je uporządkować.
- Naszymi dziećmi?
- Ich dziećmi i naszymi - sprostował.
- Och - westchnęła, gdy otworzył się przed nią cały nowy świat.
A potem przez długi, długi czas słowa nie były im potrzebne.