JOHN MUHHAMAD - SNAJPER Z WASZYNGTONU
"Jeszcze przez wiele lat studenci akademii FBI będą zdawać egzaminy ze znajomości sprawy snajpera z Waszyngtonu."
|
John Muhhamad |
Wszystko zaczęło się w środę 2 października 2002 roku. Późnym wieczorem nieznany sprawca oddał strzał z karabinu snajperskiego w kierunku sklepu ogrodniczego, znajdującego się na północnych przedmieściach Waszyngtonu. Chwilę później, w tej samej spokojnej dzielnicy, od strzału w głowę ginie mężczyzna tankujący samochód. Tak rozpoczyna się jedno z największych śledztw prowadzone w Stanach Zjednoczonych. W ten oto sposób "poznajemy" też kolejnego seryjnego mordercę, który przeszło trzy tygodnie paraliżował strachem całą stolicę USA. Ale od początku. Pierwszą ofiarę snajper "ściągnął" 2 października wieczorem, na kolejne długo nie kazał czekać. Już następnego dnia rano, gdy ponad dwa miliony ludzi zjeżdża z przedmieść do pracy, snajper - oddając tylko po jednym strzale w tył głowy - morduje kolejne cztery ofiary m.in. kobietę odkurzającą auto oraz mężczyznę strzygącego trawnik przed domem. Ludzie są przerażeni. W dzielnicy, w której niezwykle rzadko dochodziło co najwyżej do kradzieży samochodu, dzieją się takie rzeczy. Wszczęto śledztwo w którym bierze udział kilka tysięcy policjantów, agenci FBI, a także pracownicy prezydenckiej Secret Service. Jednak jedyny ślad jakim dysponują, to biała furgonetka, którą jeden ze świadków widział odjeżdżającą z jednego z miejsc zabójstwa, więc w ciągu następnych kilku godzin zatrzymują tysiące takich samochodów. W tym czasie media prześcigają się w podawaniu do publicznej wiadomości coraz to nowych motywów zabójcy - od islamskiego terrorysty po psychopatycznego żołnierza sił specjalnych. Jednak prawdziwy motyw nie jest znany nawet policji.
W piątek 4 października snajper zabija kolejne dwie ofiary, mężczyznę stojącego na skrzyżowaniu w centrum metropolii oraz kobietę pakującą do samochodu zakupy przed supermarketem, około 80 km od Waszyngtonu. Do tej pory o snajperze wiadomo tylko to że ma doskonałe oko oraz to, że jego ofiarami są tylko dorośli. Zmienia się to jednak już w poniedziałek, gdy snajper strzela do 13-letniego chłopca wysiadającego z auta prowadzonego przez swą matkę. Chłopiec ma szczęście w nieszczęściu, ponieważ zostaje "tylko" ciężko ranny. Otrzymał też nie jeden, lecz dwa strzały - w brzuch i klatkę piersiową. Eksperci twierdzą, że morderca chciał w ten sposób pokazać iż nie pasuje do żadnych profili psychologicznych lub zrobić na złość tym, którzy twierdzą, że jego ofiarami są tylko dorośli. Może chciał też pokazać że wszyscy powinni się go bać, nie tylko dorośli ale też dzieci, może nie chciał dać się zaszufladkować a może ... niewiadomo. Z drugiej jednak strony, ciekawe co było przyczyną oddania przez snajpera dwóch strzałów zamiast jednego. Może też chciał zrobić na przekór wszystkim, a może zadrżała mu ręka. Jeśli tak, to ciekawe dlaczego. Jednak tego chyba nie będzie nam dane się dowiedzieć.
W trosce o bezpieczeństwo dzieci, we wszystkich szkołach zostały odwołane zajęcia pozalekcyjne oraz te odbywające się w trakcie lekcji poza budynkiem szkoły m.in. tradycyjny lunch na świeżym powietrzu.
W nocy z 9 na 10 października ginie następna ofiara. Jest nią 53-letni mężczyzna tankujący samochód. Świadek tego zdarzenia widział białą furgonetkę, której policji mimo dotychczasowych starań nie udało się znaleźć. Kilka dni później, 14 października o 21:15 na parkingu przed centrum handlowym w hrabstwie Fairfax, na zachodnich przedmieściach stolicy, pewne małżeństwo pakuje do auta zakupy, gdy 47-letnia kobieta osuwa się martwa na ziemię. Przyczyna zgonu - strzał z dużej odległości w tył głowy. Czyli mamy kolejną ofiarę "snajpera z Waszyngtonu" - bo taki przydomek otrzymał nasz nieznany morderca-psychopata. Od prowadzących na niego obławę funkcjonariuszy można usłyszeć następujące słowa: "Ten skurwysyn nie wyjdzie z tego żywy, sam mu przyłożę pistolet do głowy." Mieszkańców ogarnia paniczny niemal strach. Aby nie kusić losu ludzie tankują paliwo, siedząc na podłodze samochodów. Inni korzystają z pomocy członków kontrowersyjnej nowojorskiej organizacji samoobrony Aniołów Stróżów, którzy zjechali do Waszyngtonu, by pomóc tankować na najbardziej niebezpiecznych stacjach. Jasno oświetlone parkingi i stacje benzynowe, które miały sprawić aby w nocy ludzie czuli się tam bezpiecznie, nagle stały się tarczą strzelniczą dla seryjnego mordercy.
W sobotę 19 października snajper znów atakuje, lecz tak jak w przypadku 13-letniego chłopca, zaatakowany mężczyzna postrzelony z karabinu snajperskiego w brzuch, uchodzi z życiem. Co prawda jego stan jest krytyczny - lekarze usunęli mu trzy czwarte żołądka, część jelit oraz kawałek kręgosłupa - jednak najważniejsze że żyje. Po tym ataku nastąpiło kilka dni spokoju. Jednak była to cisza przed burzą, gdyż 22 października znów uderzył i to bardzo blisko miejsca w którym niespełna trzy tygodnie temu rozpoczął swoje ataki. Zdaniem psychologów uczynił tak ponieważ chciał pokazać że może zaatakować w każdym miejscu. Największym szokiem dla ludzi było to, że snajper nawiązał kontakt z szeryfem Charlesem Moosem - dowodzący śledztwem. Szeryf dostał od niego kilka wiadomości - w tym jedną telefoniczną - w których sprecyzował jak i kiedy mogą się z nim skontaktować oraz groził kolejnymi atakami - przede wszystkim przeciwko dzieciom - o ile jego żądania nie zostaną spełnione. Publicznie nie wiadomo jakie żądania, jednak najprawdopodobniej chodzi o dużą sumę pieniędzy. Po uzyskaniu tych informacji, Waszyngtońskie szkoły wprowadziły dodatkowe środki bezpieczeństwa. O ile wcześniej uczniowie nie byli wypuszczani w czasie przerwy na dwór, teraz nie wolno im opuszczać klas. Z budynku szkoły do aut rodziców lub dowożących do domu autobusów, uczniowie są wyprowadzani pojedynczo i pod ochroną policjantów. We wszystkich szkołach ogłoszono też tzw. "niebieski alarm", co oznacza, że po szkole mogą się poruszać tylko nauczyciele, uczniowie oraz strażnicy.
Kontakt snajpera z policją rzucił nowe światło na sprawę. FBI posiada jeden z najlepszych systemów komputerowych do identyfikacji i analizy ludzkiego głosu, więc w trakcie przesłuchiwania rozmowy telefonicznej snajpera z szeryfem Moosem, specjaliści w tej dziedzinie odkryli, że snajper - mimo zniekształcenia głosu - używa wyrażeń językowych typowych dla Jamajczyków. Teraz byli prawie pewni, że szukają imigranta, prawdopodobnie czarnego mężczyznę. Te przypuszczenia potwierdziły się, gdy przy jednej z ofiar znaleźli kilkustronicowy list zawierający masę wyrażeń typowych dla Jamajczyków. Co więcej, eksperci rozpoznali tam nazwę znanego zespołu reggae z Jamajki oraz fragmenty jednego z przebojów zespołu. Znawca jamajskiego folkloru powiedział detektywom, że tarot jest w tej części świata niezwykle popularny. Ale morderca, który w pobliżu miejsca jednego z zabójstw pozostawił kartę tarota przedstawiającą śmierć, musiał mieć słabe pojęcie o tarocie (śmierć w tarocie nie jest niczym złym, symbolizuje jedynie życiową transformację). Szeryf Moose, wbrew ekspertom gromiącym go za uległość wobec snajpera, postanowił za pośrednictwem mediów poprosić mordercę o kontakt. Podczas apelu stwarzał pozory, że policja nie ma żadnych śladów. Morderca po apelu policji nabrał jeszcze większej pewności siebie, a wręcz poczuł się "niedoceniony", więc zadzwonił na policję. O rozmowę poprosił szeryfa Moosea. Zażądał aby policja traktowała go poważnie, a jeśli nie wieżą że potrafi być groźny niech sprawdzą co się stało w Montgomery.
W niedzielę wieczorem do szeryfa policji w Montgomery w Alabamie, J. H. Watsona zadzwonił szeryf z Waszyngtonu. Chciał on wiedzieć, czy w ostatnim czasie nie wydarzyło się w Montgomery jakieś niewyjaśnione dotąd morderstwo. Watson powiedział mu, że sześć tygodni temu młody czarny mężczyzna napadł na dwie kobiety zamykające sklep, by odnieść utarg do banku. Mężczyzna kazał im się położyć na ziemi, po czym obu strzelił z pistoletu w tył głowy. Jedna kobieta zmarła na miejscu, a druga cudem przeżyła. Strzały usłyszeli dwaj policjanci, którzy jedli kolację w pobliskiej restauracji. Młody sierżant, który w policji służył zaledwie rok, udał się w pościg za mężczyzną, którego zobaczył nad ciałami kobiet. Morderca uciekł, ale po drodze z kieszeni wypadł mu egzemplarz znanego w USA magazynu "Broń i amunicja". Z tego pisma policjanci zdjęli odcisk, którego jednak nie było w stanowej bazie danych. Gdy Watson powiedział swojemu rozmówcy o odcisku ten podekscytowany nie mógł spać całą noc, bo instynkt mówił mu, że oto rozgryzł nie tylko sprawę zabójstw z Montgomery, ale być może sprawę snajpera.
W poniedziałek z samego rana snajper "ściągnął" 37-letniego kierowcę autobusu Conrada Johnsona. Dwie godziny po tym zabójstwie na waszyngtońskim lotnisku wylądował jeden z policjantów Watsona z aktami sprawy napadu na sklep monopolowy w Montgomery. Baza odcisków FBI jest największą tego typu bazą danych na świecie. Już po kilku minutach jej przeszukiwania, agenci wiedzieli, że nastąpił przełom - odcisk palca należał bowiem do 17-letniego Jamajczyka Johna Malvo, który rok wcześniej został zatrzymany, przesłuchany i następnie zwolniony przez służbę imigracyjną w Tacomie pod Seattle. W tym momencie szeryf Mosse wiedział, że znalazł mordercę. Przez kolejne dwa dni tysiące policjantów w Waszyngtonie, Seattle i Alabamie prowadziło jednak szczegółowe badania, by powiązać Malvo i jego przybranego ojca, który - jak ustaliła policja w Tacomie - opiekował się nim od co najmniej dwóch lat, z atakami snajpera. Przybrany ojciec Malvo nazywał się John Muhammad, był weteranem wojny w Zatoce Perskiej i podczas służby wyróżnił się doskonałymi wynikami w strzelaniu snajperskim. W trakcie tej służby, Muhammad mieszkał w Tacomie, gdzie jego sąsiedzi skarżyli się policji, iż strzela w ogródku swego domu. Potrzebny był dowód, że Muhammad przebywa teraz w Waszyngtonie. Jego nazwiska nie było na liście gości tysięcy hoteli i moteli, które odwiedzili w ciągu kilkunastu dni detektywi. I znowu zadziałał system komputerowy FBI. Po wprowadzeniu nazwiska Muhammada policjanci zorientowali się, że kilka tygodni wcześniej w stanie New Jersey zarejestrował on pod swym nazwiskiem niebieskiego chevroleta. Taki sam samochód widział jeden ze świadków ataku snajpera. Co więcej, policjant drogówki spisał Muhammada za złe parkowanie w Baltimore, które jest położone zaledwie godzinę drogi od Waszyngtonu. Policja wiedziała więc, że Muhammad rzeczywiście jest w okolicach stolicy. Policjant, który go spisał w raporcie zaznaczył, że wraz z młodszym od siebie mężczyzną prawdopodobnie śpi w samochodzie. Stało się jasne, dlaczego Muhammada i Malvo nie ma na liście gości hotelowych. W środę, 23 października Mosse podał dziennikarzom oba nazwiska oraz numer rejestracyjny chevroleta. Muhammad wiedział już wówczas, że policja przeszukała jego dom w Tacomie i wzięła do ekspertyzy pień do którego strzelał, aby scharakteryzować rodzaj użytej broni i porównać ją z tą, którą posługiwał się snajper. Półtorej godziny później kierowca ciężarówki zorientował się, że stojący obok niego na parkingu samochód to właśnie niebieski chevrolet z New Jersey. Muhammad i Malvo spali w samochodzie zaledwie o godzinę jazdy od Waszyngtonu. Kierowca zadzwonił na policję, która kazała mu się zamknąć w samochodzie i czekać. Pięć minut później policjant drogówki, przez lornetkę ustalił, że to rzeczywiście poszukiwany samochód. Auta policyjne po cichu zastawiły wyjazdy z parkingu i powoli zaczęli podchodzić do auta. Gdy kierujący akcją komandos zastukał w szybę chevroleta, Muhammad i Malvo obudzili się, widząc wycelowane w siebie lufy.
W bagażniku chevroleta policjanci znaleźli karabin M-16 Bushmaster z trójnogiem i lunetą snajperską. Okazało się również, że tylne siedzenie chevroleta i klapa bagażnika zostały przerobione tak, by snajper mógł strzelić przez tył samochodu - tłumiąc w ten sposób huk wystrzału. W czwartek o trzeciej nad ranem badania balistyczne potwierdziły, że karabin z chevroleta to ta sama broń z której strzelał snajper, tym samym dowodząc Muhammedowi i Malvo winy.
Jakie były motywy tych zbrodni, niewiadomo. Winni nie chcą odpowiedzieć na to pytanie. Jednak policja, która przesłuchała znajomych Muhammada, twierdzi że kierowali się oni pobudkami politycznymi. Muhammad stanowczo potępiał - jak się wyrazili - krucjatę Stanów Zjednoczonych przeciwko islamowi, na który przeszedł kilka lat temu, chwalił też autorów ataku 11 września.
Prokuratorzy z Alabamy, stanu Waszyngton, dystryktu Kolumbii, Wirginii i Marylandu długo zastanawiali się w jakiej kolejności składać przeciwko obu przestępcom akty oskarżenia. Nad jednym nie muszą się jednak zastanawiać, a mianowicie nad tym jakiej żądać dla nich kary. Kara śmierci, to jedyne na co zasłużyli.