Gdyby państwo tworzyło pieniądze dla ludzi, toby nie było długów, podatków, bezrobocia, bankructw...
Ekonomia
Gdyby państwo tworzyło pieniądze dla ludzi, toby nie było długów, podatków,
bezrobocie, banktuctw...
Rysunek z gazety Michael : http://www.michaeljournal.org/gallery.htm
Z torbami puszczę cały świat.
John Perkins jako "economic hit mań" zwabiał kraje rozwijające się w pułapkę
zadłużenia. Poczucie skruchy sprawiło, że napisał o tym książkę, która dziś
stała się międzynarodowym bestselerem.
Panie Perkins, czy nie boi się pan?
John Perkins: Co pani ma na myśli?
Złamał pan niepisane reguły swojej profesji - i się wygadał. Pańska książka
"Wyznania ekonomicznego zabójcy" stała się światowym bestselerem. Pańskich
dawnych kolegów, agentów służb specjalnych, na pewno to nie zachwyca.
Wiem, jak pracują służby specjalne, ale warto było podjąć ryzyko. Zresztą
teraz, gdy książka odniosła taki sukces, zwróciłoby to powszechną uwagę,
gdyby coś mi się stało.
Był pan ekonomicznym zabójcą, "economic hit mań". Co należy przez to
rozumieć?
Taki economic hit man - to inteligentny, wysoko opłacany profesjonalista,
który oszukuje na miliardy dolarów różne państwa na całym świecie, działając
na zlecenie przeważnie amerykańskich korporacji.
Mógłby pan wyjaśnić to bardziej konkretnie?
Udawałem się np. do takich krajów, jak Indonezja czy Ekwador, by przekonać
ludzi sprawujących tam władzę do przedsięwzięć w dziedzinie infrastruktury,
na jakie właściwie nie było ich stać. Próbowałem ich nakłonić, by zaciągali
milionowe kredyty. Przedstawiałem przy tym upiększone ekspertyzy, z których
wynikało, że dany kraj zapewni sobie olbrzymi wzrost gospodarczy i dobrobyt,
jeśli tylko zbuduje się tu jakąś zaporę, ówdzie lotnisko, a jeszcze gdzie
indziej trasę szybkiego ruchu. Warunkiem uzyskania kredytu było jednak, że
zamówienia muszą otrzymać w większości amerykańskie firmy. Jeśli odniosłem
sukces, kraje o których mowa, wpadały w pułapkę: beznadziejniesię zadłużały
i uzależniały od amerykańskich koncernów. Są to w gruncie rzeczy takie same
metody, jakie stosują mafijni ojcowie chrzestni.
W jakim sensie?
Taki mafijny boss mówi: Twoja córka chce wyjść za mąż? Masz tu 50 tysięcy
dolarów, aby urządzić jej naprawdę piękne wesele. On wie, że nigdy nie
będziesz w stanie tego spłacić. Przychodzi więc do ciebie kilka miesięcy
później i powiada: Jesteś mi cos winien. Dam ci jeszcze trochę czasu, pod
warunkiem, że wyświadczysz mi pewną drobną przysługę...
My także mówiliśmy w pewnym momencie tamtym politykom: Dług wprawdzie nie
został jeszcze spłacony, ale może moglibyście wyświadczyć nam pewną
przysługę... I w ten sposób koncerny energetyczne uzyskiwały dostęp do złóż
ropy naftowej, amerykańskie siły zbrojne mogły zakładać bazy na terytoriach
innych państw, amerykański rząd sprawował władzę zwierzchnią nad Kanałem
Panamskim. Stworzyliśmy nowoczesne, niewidoczne imperium, rządzące się
naszymi prawami.
Ale politycy, sprawujący władzę w Trzecim Świecie, nie są przecież aż tak
naiwni, by dać sobie wmówić kredyty na całkiem nierealistyczne
przedsięwzięcia.
W grę wchodzi tu nie tyle naiwność, co raczej podatność na korupcję. Im
bardziej skorumpowany był dany reżim, tym większe odnosiliśmy sukcesy.
Najbogatsze rodziny korzystały przecież z poprawy infrastruktury. Nie
zamierzam też taić faktu, że przy naszych operacjach dawaliśmy łapówki, bądź
też - w stosunku do poszczególnych osób - używaliśmy seksu jako przynęty.
Jak mam to rozumieć?
W latach 70. pracowałem przy załatwieniu pewnej transakcji, o której dzisiaj
znowu wiele się mówi. Saudyjski dwór królewski zgodził się wówczas
reinwestować większość swoich petro- dolarów w Ameryce i kupować za nie
amerykańskie obligacje państwowe. Saudyjczycy zgodzili się również
utrzymywać cenę ropy naftowej na poziomie, jaki byliśmy gotowi zaakceptować.
W zamian zobowiązaliśmy się utrzymać dynastię rządzącą u władzy. To były
trudne negocjacje. Pewien książę zażądał, by na czas jego wizyt w Bostonie
załatwić mu damskie towarzystwo; życzył sobie blondynek. Ja się tym
zajmowałem. Można więc powiedzieć, że przyszło mi również odgrywać rolę
sutenera.
Proszę wybaczyć, ale kiedy pana słucham, brzmi to wręcz niewiarygodnie - jak
z sensacyjnego filmu.
To było rzeczywiście jak z jednej z książek Johna Le Carre czy Grahama
Greene'a - ale po prostu dlatego, że oni obaj bardzo dokładnie zbadali
realia, jakie przyszło im opisać, a od siebie dodali niewiele. Sam spotkałem
kiedyś Greene'a w pewnym hotelu w Panamie. Powiedział mi, że powinienem
napisać książkę o mojej działalności w charakterze doradcy ds.
gospodarczych - mimo że nie opowiedziałem mu niczego o rodzaju i skali moich
działań.
Jednak porzucił pan tę robotę na początku lat 80., a więc przeszło 20 lat
temu. Może pańskie doświadczenia należą już do przeszłości, która
bezpowrotnie minęła? Może nie ma to już nic wspólnego z dzisiejszą
rzeczywistością?
Ależ proszę pani. Pod wieloma względami sytuacja jeszcze się pogorszyła.
Skąd pan to wie?
To proste: utrzymuję nadal kontakty z dawnymi kolegami, a niektórzy z nich
wykonują nadal tę samą robotę. Wiem, że economic hit men są aktualnie bardzo
aktywni - oczywiście poza Irakiem - także w takich krajach, jak Wenezuela,
Argentyna, Brazylia, Urugwaj, Chile i Ekwador. Niemal we wszystkich tych
krajach wybrano w ostatnich latach lewicowe rządy, co jest sprzeczne z
amerykańskimi interesami. Mogę sobie wyobrazić naciski wywierane na tych
rządzących. Kampanie, organizowane przeciwko nim. Dyskretne aluzje: Wie pan
przecież, jaki los spotkał Salvadora Allende, a jaki Noriegę... Znam to
rzemiosło, zajmowałem się tym przeszło dziesięć lat.
Może jednak metody się zmieniły.
Jedyna różnica polega na tym, że dziś działa o wiele więcej economic hit men
niż kiedyś, szacowałbym ich liczbę nawet na setki tysięcy. Poza tym dzisiaj
działają oni nie tyle na rzecz amerykańskich interesów, co przede wszystkim
na rzecz czegoś, co nazywam korporacjokracją - a więc światowego panowania
koncernów, takich jak Wal-Mart, Nike, Exxon, i tak dalej. Ale oczywiście te
koncerny są z kolei blisko powiązane z amerykańską administracją - chciałbym
tylko przypomnieć, że wice- prezydent USA Dick Cheney latami nawiązywał
kontakty jako członek zarządu koncernu naftowego Halliburton.
Pańska książka opiera się przede wszystkim na własnych przeżyciach,
przedstawia niewiele dowodów. Co pan odpowiada krytykom na zarzut snucia
teorii spiskowych?
Po pierwsze muszę chronić przed ujawnieniem tożsamość niektórych osób i z
tego względu często nie mogę podawać nazwisk. A po drugie - to, o czym
piszę, nie odbiega od tego, co ukazał Joseph Stiglitz, były główny
ekonomista Banku Światowego, w swoim bestselerze "Globalizacja", który
ugruntował jego sławę. Tyle tylko, że on przedstawiał to z naukowego punktu
widzenią, podczas gdy ja - że tak powiem - pisałem prosto z okopów.
W swojej książce podkreśla pan także wiele razy, że to, co pan robił, nie
było - z pozoru przynajmniej - nielegalne. Nie byt pan agentem CIA, lecz
został zatrudniony w amerykańskiej firmie konsultacyjnej Chas T. Main. Po co
więc ta cała tajemniczość? Czemu wspomina pan, jak na początku pańskiej
kariery ktoś uprzedził pana bez ogródek, że wygadanie się o szczegółach
pańskiej pracy mogłoby być "niebezpieczne dla życia"?
To prawda, na zewnątrz wszystko przedstawiało się całkiem legalnie. Nie było
żadnych wyraźnych rozkazów, nikt nie powiedział: proszę zmanipulować
statystyki, upiększyć wyniki badań, sporządzić nierealne prognozy. Ale
naturalnie wszyscy wiedzieli, że o to właśnie chodzi. Tego od nas
oczekiwano. A to, co zrobiliśmy, było naruszeniem wszelkich reguł
przyzwoitości, wszelkich wartości, jakie się głosi w Ameryce. Jeżeli w USA
jakiś bankowiec w złej wierze wmówi komuś kredyt, jakiego tamten nigdy w
życiu nie byłby w stanie spłacić, jest to przestępstwo, za które można
trafić do więzienia. Natomiast na płaszczyźnie międzynarodowej coś takiego
jest zgodne z prawem. Z moralnego punktu widzenia jest to jednak czyn godny
potępienia.
Nie zdawał pan sobie z tego sprawy od początku?
Owszem, ale zawsze tłumaczyłem sobie podobnie jak to zapewne czynią tysiące
innych economic hit men na całym świecie - że to, co robię, jest legalne, a
więc nie potrzebuję mieć żadnych skrupułów. Dręczyły mnie one jednak.
To dlaczego nie poszukał pan sobie jakiegoś innego zajęcia?
Po prostu dlatego, że zarabiałem masę pieniędzy i prowadziłem ekscytujące
życie - w stylu Jamesa Bonda. Miałem 26 lat, kiedy mnie pozyskano do tej
roboty. Znajomy skontaktował mnie z kimś z NSA, National Security Agency,
największej amerykańskiej organizacji wywiadowczej. Werbują oni economic hit
men, którzy potem pracują w prywatnych firmach konsultacyjnych - tak by
zakamuflować jakikolwiek związek z administracją rządową. No więc NSA
sporządziła moją charakterystykę, poddano mnie badaniu na wykrywaczu
kłamstw, po czym osoby podejmujące decyzję doszły do wniosku, że mają oto
idealnego kandydata.
Co było w panu takiego idealnego?
Widzi pani, pochodzę z rodziny należącej do klasy średniej, mój ojciec był
nauczycielem w prywatnej szkole dla chłopców, do której ja też uczęszczałem.
W moim otoczeniu nie brakło ludzi bajecznie bogatych, którzy widzieli kawał
świata. Ja czułem się od nich gorszy, obawiałem się, że na całe życie utknę
w tej małej dziurze w New Hampshire. Byłem też bardzo nieśmiały w stosunku
do dziewcząt. Marzyłem jednak o życiu, pełnym podniecających przygód. I
wtedy pojawiła się ta kusząca propozycja - mój Boże, to było jak zjawienie
się dobrej wróżki! Nagle w moim zasięgu znalazło się wszystko, czego
pragnąłem: bogactwo, wpływy, ekscytujące życie seksualne. Mogłem podróżować
do egzotycznych krajów, i to pierwszą klasą. Pamiętam jeszcze, jak podczas
wykonywania jednego z moich pierwszych zadań w Indonezji jednego z moich
kolegów dręczyły wyrzuty sumienia i mówił: Rzucę to wszystko. A potem
wrzeszczał na nas, młodych: Sprzedajecie wasze dusze diabłu! Robicie to
tylko dla pieniędzy! To mną wstrząsnęło - ale na krótko.
Nie chciał pan aż tak szybko rezygnować z tego życia w stylu Jamesa Bonda.
Właśnie. Bardzo szybko awansowałem, zarabiałem mnóstwo pieniędzy, mieszkałem
w luksusowych hotelach, miałem 50 podwładnych. Jadałem obiad z szachem
Iranu, w Bejrucie spotkałem się przypadkowo z Marlonem Brando, prowadziłem
negocjacje z potentatami tego świata. Napawałem się tym, rozsmakowałem w
dobrym winie i wygodnym życiu. I w całej tej egzotyce, tak różnej od zwykłej
etatowej pracy od dziewiątej do siedemnastej.
To dlaczego pan dał sobie z tym spokój?
Sumienie gryzło mnie coraz dotkliwiej. Zacząłem wpadać w depresję.
Zauważyłem, że to luksusowe życie z czasem daje mi coraz mniej radości. A
potem zdarzyły się dwie rzeczy, które utwierdziły mnie w moich
wątpliwościach. Przedtem przez wszystkie te lata trafiałem na przekupnych
polityków, którzy ochoczo przyjmowali moje oferty. Były jednak dwa wyjątki:
Omar Torrijos, prezydent Panamy, i Jaime Roldós, prezydent Ekwadoru. Obaj
nie ulegli moim pokusom, przy obu miałem poczucie, że naprawdę pragną coś
zdziałać dla dobra swoich krajów. Obaj rzucili też wyzwanie Stanom
Zjednoczonym - Torrijos nie chciał zrezygnować ze sprawowania kontroli nad
Kanałem Panamskim, Roldós zaś buntował się przeciwko amerykańskim koncernom
naftowym. I obydwaj zginęli w 1981 roku w odstępie kilku tygodni, w
niewyjaśnionych katastrofach lotniczych. Wtedy zrozumiałem: skoro my,
ekonomiczni kilerzy, nie dopięliśmy swego, zastąpili nas "szakale" - czyli
prawdziwi kilerzy, wyszkoleni przez CIA lub jakieś jednostki specjalne.
Czy z systemu, w jakim pan służył, można tak po prostu wyjść? Powiedzieć
pewnego dnia: "Składam wymówienie"?
Nie. Moi zwierzchnicy myśleli z początku, że to żart. Nie przedstawiłem im
prawdziwych powodów mojej rezygnacji, tylko stworzyłem wrażenie, że szukam
sobie po prostu nowego pola do działania. Zrobiłem wszystko, by uwierzyli,
że będę wobec nich lojalny.
No i czy tak nie było? Pracował pan nadal jako doradca ds. gospodarczych,
milczał przez 20 lat.
Ale już wcześniej zacząłem spisywać moje przeżycia. W jakimś momencie
dowiedział się nawet jeden z moich dawnych zwierzchników. Zaoferował mi
wtedy bardzo dobrze płatną posadę doradcy, niewymagającą ode mnie prawie
żadnej pracy - pod jednym tylko, niewypowiedzianym głośno warunkiem, że
zaniecham pracy nad moją książką.
l przyjął pan tę propozycję?
Tak. Ta posada wiązała się z dużymi pieniędzmi, które brałem, aby założyć
Dream Change. To organizacja non-profit, której celem jest ochrona przyrody
i kultury Amazonii. Wydaję dużo na rzecz indiańskich plemion w Amazonii,
staram się dopomóc ludziom żyjącym w krajach, które - również przy moim
udziale - popadły w kryzys gospodarczy. Pozwala mi to uśmierzyć wyrzuty
sumienia. Ale nie ograniczam się do dawania pieniędzy, jeżdżę także do tych
krajów i rozmawiam z ludźmi. I mimo mojej umowy o pracę w charakterze
doradcy przerwałem milczenie, bo po 11 września 2001 r. nie byłem już w
stanie milczeć. Nasz kraj odszedł daleko od ideałów, jakie przyświecały
ojcom-założycielom Stanów Zjednoczonych. Oni przyrzekali wolność, równość i
sprawiedliwość całemu narodowi, a nie tylko kilku koncernom. Widzę, co się
dzieje w Iraku, obserwuję katrastrofalną politykę administracji Busha, widzę
też, jak Pauł Wolfowitz bierze w karby Bank Światowy, by zademonstrować
całemu światu: To nie jest bank, który ma pomóc ubogim krajom na drodze do
rozwoju - to jest bank Stanów Zjednoczonych, który ma realizować ich
interesy, i nic poza tym.
JOHN PERKINS - Głos w telefonie sprawia wrażenie znużonego. Na Florydzie
jest jeszcze wczesny ranek, ale John Perkins nie jest senny. Czuje się tylko
bardzo wyczerpany. Niedawno, podczas lotu do Nowego Jorku, dostał
wewnętrznego krwotoku, przez 10 dni leżał w szpitalu. - Było to bardzo
intensywne doznanie, którego nie chciałbym przeżyć ponownie, ale jestem za
nie wdzięczny - mówi. Dlaczego wdzięczny? - Mam uczucie. jak gdyby
podarowano mi nowe życie.
Faktycznie można odnieść wrażenie, iż 60-letni John Perkins przeżył więcej
niż jedno życie. Jako młody człowiek z małego miasteczka w New Hampshire.
którego -jak sam mówi - zawsze nęciły uroki życia w luksusie, zgodził się w
1971 roku - miał wtedy 26 lat - przyjąć pracę "economic hit mań", czyli
zabójcy gospodarczego. Jego zadaniem było uzależnianie gospodarki krajów
Trzeciego Świata, takich jak Indonezja czy Ekwador, od Stanów Zjednoczonych.
W tym celu nakłaniał owe państwa do zaciągania miliardowych kredytów na
programy przeznaczone na rozwój infrastruktury - wiedząc, że nie będą w
stanie tych długów spłacić.
Na początku lat 80. Perkins zrezygnował z tej funkcji, zaczął pracować jako
doradca w sprawach gospodarczych, zachowywał milczenie o tym. co wcześniej
robił. Takie było jego drugie życie. Dzisiaj przełamał to milczenie i zaczął
trzecie. Jego książka "Confessions ofan Economic Hit Mań" (Wyznania
gospodarczego zabójcy) odniosła w Stanach Zjednoczonych zaskakujący sukces.
Utrzymywała się przez wiele miesięcy na liście bestselerów "New York Timesa"
i została już przetłumaczona na 15 języków. Hollywood zakupił prawa do
sfilmowania książki - John Perkins życzyłby sobie, aby jego rolę zagrał
Harrison Ford.
Z przygodami Indiany Jonesa doświadczenia zabójcy gospodarczego mają jednak
niewiele wspólnego. Stanowią one gorzką rzeczywistość, a do tego - jak
twierdzi John Perkins - nie odnoszą się wyłącznie do przeszłości. -
Wystarczy się przyjrzeć temu, co się dzieje w fraku. Niejeden economic hit
mań wykonuje tam jedną misję: pozyskać w tym kraju na kompletnie
nierealistycznych warunkach zamówienia dla amerykańskich koncernów, tak by
wpędzić /rak w frwafe uzależnienie. Jego samego dręczą wyrzuty sumienia.-
Przyłożyłem ręki do zrujnowania całych państw - powiada. Dlatego założył
organizację non profit o nazwie Dream Change, która stawia sobie za zadanie
ochronę obszarów Amazonii. Pisze też książki o wznoszeniu się na wyższy
stopień świadomości, duchowym przebudzeniu i o technikach szamańskich.
Również one ("Psychonavigation: Techniques for Travel Beyond Time" i "The
Worid as You Dream It - Shamanic Teachings from the Amazon and Andes") były
tłumaczone na wiele języków.
Rolę "ekonomicznego zabójcy" porzucił już 20 lat temu, ale przeszłość nie
pozwala o sobie zapomnieć. Jak opowiada, po opublikowaniu nowej książki
otrzymał kilka wrogich listów, także od dawnych kolegów - ale dzwoniło też
do niego wielu economic hit men. którzy są nadal w służbie czynnej. -
Opowiedzieli mi parę interesujących szczegółów, których nie znałem - mówi. -
Myślę, że napiszę jeszcze jedna książkę. Ten człowiek, w swym poprzednim
życiu pozbawiony skrupułów, dzisiaj czuje się odrodzony moralnie: Chcę
sprawić, aby ten świat stał się lepszy. Ha podstawie Frankfurter Rundschau
ROZM. MAREEN LINNARTZ C Frankfurter Rundschau, 2.07.2005
FORUM, nr 30 - 25.07.2005
1