22 część I
Zabawa w chowanego
Kilka minut później wylądowaliśmy. Rozejrzałem się po lotnisku, ale po Alice, Jasperze i Belli, nie było ani śladu. Zalała mnie fala niepokoju. Odwróciłem się do Carlisla.
- Co teraz? - zapytałem.
Ojciec skrzywił się nieznacznie. Pomyślał o tym samym. Co jeśli...?
- Nic im nie jest - powiedział Emmett, podchodząc do nas. - Pewnie coś ich zatrzymało i zaraz tu będą.
Spojrzałem na niego, ale gdy zobaczyłem jego wyraz twarzy, odwróciłem się.
- Jasne - rzekłem i ruszyłem w stronę ławek. Usiadłem i sięgnąłem po telefon, by go włączyć.
- Nawet o tym nie myśl. Nie możesz zadzwonić do Alice. Sądzę, że James jest daleko, ale jest duże prawdopodobieństwo, że ich śledzi... - urwał, widząc moją minę. Dobrze widziałem, co wyraża. Rozpacz, ból, smutek. Nie chciałem się nad sobą użalać, ale każde, najmniejsze przypuszczenie, że Bella jest w niebezpieczeństwie, coraz bardziej przekręcało nóż wbity w samo serce.
"To znaczy... nie martw się. Nic im nie będzie" pomyślał. To zabolało jeszcze bardziej. Co mu dawało to oszukiwanie siebie?
- Wierzysz w to? - rzuciłem w przestrzeń, nie do końca pewny, czy pytam jego, czy siebie.
Wstałem i ruszyłem ku masywnym kolumnom. Wbrew przestrogom Emmetta, włączyłem komórkę. Miałem dziesięć nieodebranych połączeń od Alice i jednego SMS-a. Zaczerpnąłem głośno powietrze. Miałem bardzo złe przeczucie. Drżącą dłonią nacisnąłem przycisk, by go otworzyć. Alice napisała tylko sześć słów, które sprawiły, że telefon upadł z hukiem na betonową posadzkę.
NIE WIEM, GDZIE JEST BELLA! ODDZWOŃ!
Chłopaki natychmiast podbiegli do mnie.
- Edward! Co się stało?
Emmett podniósł komórkę i przeczytał wiadomość.
"O cholera!" zaklął i wybrał numer do Alice.
- No wreszcie - usłyszałem jej głos w słuchawce.
Pokazałem gestem Emmettowi, by podał mi telefon.
- Gdzie jesteś? - spytałem tylko.
- Koło toalet... - zaczęła, ale już się rozłączyłem.
- Są koło toalet... - powiedziałem i pobiegłem w stronę wyjścia. Ledwie zważałem na zachowanie ludzkiej prędkości. Czarne myśli zaćmiewały mi mózg. W przypływie rozpaczy zmiażdżyłem trzymany w dłoni telefon. Zatrzymałem się na chwilę. Bella była równie krucha. Jej mogłem tak samo zrobić krzywdę. Niechcący...
Potrząsnąłem głową, próbując wyrzucić z głowy odbijające się echem zdanie: "Ty nie jesteś dla niej odpowiedni!"
Znów ruszyłem. Kilka chwil później ujrzałem Alice wychodzącą z damskiej toalety. Podbiegłem do niej.
- Jak to? - zapytałem. Od razu zrozumiała, o co chodzi.
- Nie wiem jak to się stało. Odeszłam na chwilę, została z Jasperem. Gdy wróciłam, już jej nie było. Jasper powiedział mi, że poszła do ubikacji ... - Dalej nie słuchałem. Otworzyłem z rozmachem drzwi pierwszej kabiny.
- Spokojnie - krzyknęła Alice, łapiąc mnie za ramiona. - Szukaliśmy wszędzie. Tam jej nie ma. Chodź, poszukamy Jaspera.
Poczekaliśmy na Emmetta i Carlisle, którzy, w przeciwieństwie do mnie, starali się zachować ludzkie tempo. Byliśmy już prawie przy wyjściu, gdy Jasper niemal wpadł na nas.
- Masz coś? - spytała szybko Alice.
- Ślad urywa się przy przystanku autobusowym.
- Wsiadła do autobusu? - zdziwił się Emmett. - Przecież to nie ma sensu...
- Obawiam się, że ma... - mruknęła pod nosem Alice.
- SŁUCHAM?! - ryknąłem, nie mogąc się powstrzymać.
- Spokojnie, Edward. Czy ktoś nam wytłumaczy, co tu się tak właściwie stało? - spytał, jak zwykle opanowany Carlisle.
Usiadłem załamany na ławce i ukryłem twarz w dłoniach. Kolejny błąd. Znów się pomyliłem.
"Znajdziemy ją" pomyślał Jasper, nie patrząc na mnie.
- Dobrze, mów - powiedziałem do Alice.
- Miałam wizję... - zaczęła. - James i Bella. W tym pokoju.
Zbladłem. Czekałem na najgorsze. Ale Alice nie powiedziała nic więcej.
- No i? - zapytałem, po dłuższej chwili milczenia.
- To sala baletowa. Bella ją rozpoznała. To wszystko.
- Co to ma do jej zniknięcia?
Spojrzałem po twarzach rodziny i zrozumiałem.
- Ale... ale... to przecież... to niemożliwe!
- Też tak myślałam. Tylko, że we wcześniejszych wizjach był sam James. W ostatniej dopiero pojawiła się Bella. Widać, to ona podjęła decyzję...
- Nie... - jęknąłem i osunąłem się na podłogę.
Bello! Gdzie jesteś?! Dlaczego to zrobiłaś?
Te słowa ledwo przechodziły mi przez myśli, co dopiero przez gardło.
Ona... ona...
Po chwili poczułem, że ktoś ciągnie mnie za rękaw.
- Chodź - usłyszałem głos Alice. Powoli uniosłem głowę i dostrzegłem, że nie ma nikogo poza nią.
- Gdzie są wszyscy? - spytałem, nadal się rozglądając.
- Poszli na parking. Akcję ratunkową czas zacząć - mruknęła bez uśmiechu. Akcję ratunkową? Nie rozumiałem. Spojrzałem na nią pytająco.
- Co? - Przecież ona...
- Ona żyje - powiedziała z mocą. - Żyje! Rozumiesz?! Chodź... - urwała, widząc, że wstaję. Pobiegła za mną.
"Teraz liczy się czas. Musimy być przed nią. Dopadniemy Jamesa w odpowiedniej chwili i nic jej nie będzie... Nic jej nie będzie. Wszystko wróci do normy" starała się myśleć jak najbardziej optymistycznie. Po chwili byliśmy już na parkingu.
- Jasper ukradł nam samochód. Carlisle i Emmett są już w drodze - poinformowała mnie, otwierając drzwi do stojącego nieopodal mercedesa. Był łudząco podobny do auta Carlisla.
Zająłem miejsce z tyłu.
- Wiecie jak jechać? - spytałem.
- Tak, Alice ukradła mapę - mruknął Jasper
Znów pogrążyłem się w rozmyślaniach.
Gdzie ona jest? W domu? W sali z wizji Alice? Wyobraziłem ją sobie w tym ostatnim miejscu, twarzą w twarz z Jamesem. Ona: przerażona, drżąca o życie matki. On: zimny, tryumfujący.
- Edward. - Zadrżałem, słysząc swoje imię. Alice podawała mi plik kartek. - Więc... Bella rzekomo napisała to do matki.
Wziąłem kartki i przyjrzałem się im. Był to list. Do mnie. Od razu poznałem niechlujne pismo Belli.
Edwardzie,
Kocham cię. Jestem jeszcze taka młoda. James złapał moją mamę. Nie mam wyboru, muszę coś zrobić. Wiem, że może mi się nie udać. Tak bardzo mi przykro.
Nie gniewaj się na Alice ani na Jaspera. To będzie cud, jeśli uda mi się wymknąć. Podziękuj im w moim imieniu za wszystko, zwłaszcza Alice. Mam jeszcze jedną ogromną prośbę - nie próbuj odnaleźć Jamesa. Sądzę, że o to właśnie mu chodzi. Nie mogę znieść myśli, że komuś mogłoby się coś stać z mojego powodu - zwłaszcza Tobie.
Błagam, zrób to dla mnie. To wszystko, czego teraz pragnę.
Kocham cię. Wybacz mi.
Bella
Musiałem przeczytać kilka razy, zanim sens słów do mnie dotarł.
...
...
...
- Dzwoń do Carlisla! - ryknąłem, łapiąc Jaspera za ramię. - To niemożliwe - wyszeptałem, patrząc na Alice.
"Jeśli złapał jej matkę, to możliwe. Wiesz, jaka jest Bella" pomyślała. Tymczasem Jasper podał mi telefon.
- Co się stało? - Usłyszałem pytający głos ojca.
- Bella napisała mi w liście, że tropiciel ma jej matkę. Sprawdź to - powiedziałem i opadłem na siedzenie. Gdybym mógł, wybuchnąłbym płaczem. Sprawa była beznadziejna, ale nie zamierzałem się poddawać. Jednak wszystko, czego się podejmowałem, zdawało się pogarszać sytuację. Najpierw zachowanie na polanie, ucieczka, pogoń, a teraz to. Jeśli ona przez to zginie, pójdę w jej ślady. Teraz wiedziałem to na pewno.
- Ale jak to się stało, że ona wiedziała o miejscu jego pobytu oraz, że przetrzymuje jej matkę? - zapytałem.
- Mogła z nim rozmawiać przez telefon. A raczej to jedyna z możliwych opcji. - odpowiedziała Alice.
Jechaliśmy jeszcze kilka minut. Czekaliśmy w napięciu na telefon Carlisla. Wreszcie zadzwonił. Odebrałem po pierwszym sygnale.
- Edward... - zaczął niepewnie.
- Mów!
- Matka Belli.. jest nadal na Florydzie. W ich domu nie ma żadnych śladów jej pobytu.
.- Ale...
- Za to znaleźliśmy nagrania z dzieciństwa. Z głosem jej matki. Jasper mówił mi, że Bella mogła rozmawiać z nim przez telefon.
Zamilkłem, nie mogąc wykrztusić słowa. Renee była bezpieczna...
- Dobrze. Jedźcie tam - zdołałem wyszeptać, po czym rzuciłem telefonem. Alice i Jasper wszystko słyszeli.
"Jeszcze jest nadzieja" pomyślał Jasper, nie patrząc na mnie.